Hogwart, rok piaty

14.


Po półgodzinnym spacerze po błoniach Hogwartu Harry wrócił do wieży Gryffindoru nieco przemarznięty i z zaróżowionymi policzkami. Samotna przechadzka pomogła mu uporządkować myśli, czego w tej chwili bardzo potrzebował.


Jego przyjaciele siedzieli w pokoju wspólnym, wygrzewając się przy kominku — Hermiona jak zwykle z nosem w książce. Harry podszedł do nich i powiedział, że muszą porozmawiać na osobności. Cała trójka wyszła więc na dziedziniec i tam Harry opowiedział wszystko, zaczynając od snów o korytarzu, które dręczyły go od kilku miesięcy, a kończąc na lekcjach oklumencji ze Snapem. Mimo, że miał o nich nikomu nie mówić, wiedział, że Ronowi i Hermionie może zaufać. Pominął jednak rozmowę z profesor Fedele, dochodząc do wniosku, że skoro nie będą to regularne lekcje, a pomoc, w dodatku bliżej nieokreślona, to w zasadzie nie ma o czym mówić.


I ty o niczym nam nie powiedziałeś? — powiedziała z wyrzutem Hermiona, kiedy skończył. Jej oczy lśniły urazą.


O lekcjach ze Snape'em dowiedziałem się dopiero co — odparł Harry obronnym tonem, świadom, że przyjaciółce chodzi o coś innego.


Nie o tym mówię, Harry! Dlaczego nie powiedziałeś nam o tych snach?


Bo na początku myślałem, że to mało ważne — skłamał Harry, nie chcąc wracać do czasów wakacji, kiedy czuł się zlekceważony przez przyjaciół i długo nosił w sercu urazę do nich. Po co roztrząsać dawne sprawy? — Sądziłem, że to może zwyczajne koszmary po tym, co stało się w finale Turnieju Trójmagicznego. A kiedy wróciłem do Hogwartu, doszedłem do wniosku, że zamiast was straszyć, pójdę do Dumbledore'a i poproszę go o radę.


Hermiona nadal wydawała się urażona, ale Harry nie zamierzał za nic przepraszać. W tym momencie czuł, jak spada mu z serca ogromny ciężar. Koniec tajemnic i niedomówień. W znacznie lepszym humorze udał się na lunch. Nakładając sobie solidną porcję, zerknął w kierunku stołu nauczycielskiego, gdzie panowała atmosfera powagi. Dumbledore i McGonagall wyglądali na nieco przygnębionych, Umbridge w ogóle nie było, Snape nachylał się ku profesor Fedele i coś do niej mówił. Harry miał nadzieję, że nie są to złośliwości na temat jego lekcji oklumencji.


A, byłbym zapomniał — powiedział. — Co działo się dalej na lekcji obrony? Umbridge nie ma przy stole. Czyżby Fedele rozerwała ją na strzępy?


Nic się nie działo — odparł Ron. — Po twoim wyjściu Fedele jakby ogłuchła i kompletnie ignorowała Umbridge oraz jej próby wtrącania się. Ropucha wyszła z klasy wściekła jak wszyscy diabli. Dobrze jej tak, niech nie wtyka nosa tam, gdzie nie trzeba.


Z tego mogą być kłopoty — zauważył Harry, kręcąc głową z powątpiewaniem. — Mam wrażenie, że Umbridge może być bardzo mściwa wobec tych, którzy się przed nią nie płaszczą. Widziałeś, jakim wzrokiem patrzyła na Fedele?


Na każdego tak patrzy — mruknął Ron obojętnie. — Mordowała też wzrokiem McGonagall podczas ostatniej wizytacji, i co?


Harry nie poczuł się uspokojony. W przeciwieństwie do reszty uczniów, którzy na samo wspomnienie Umbridge reagowali śmiechem i drwinami, czuł się nieswojo, gdy tylko nielubiana ogólnie wizytatorka znalazła się w zasięgu jego wzroku. Jej karykaturalny żabi wygląd, upodobanie do różowego koloru i pseudodziewczęcy sposób bycia budziły w nim nie chęć śmiechu, ale nieokreślony lęk. Czasami odnosił wrażenie, że za tą mało ciekawą, głupkowatą powierzchownością kryje się ktoś całkiem sprytny, kto bacznie wszystko obserwuje, ale wykona swój ruch dopiero wtedy, gdy będzie pewien zwycięstwa.


Machinalnie uniósł widelec do ust. Bardzo nie podobały mu się własne przemyślenia, ale czuł w kościach, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczną.


x


Przed kolacją Harry zaszył się w dormitorium z kawałkiem pergaminu i piórem, tłumacząc Hermionie i Ronowi, że chce napisać do Syriusza. Miał do niego wiele pytań, z których niektóre pozostaną zapewne bez odpowiedzi — na przykład, co to była za wiadomość, którą Dumbledore dostał dzisiejszego ranka? Wspomnienie wyrazu twarzy dyrektora, McGonagall oraz zdenerwowania profesor Fedele, gdy weszła spóźniona na zajęcia, nie dawało mu spokoju. Miał zresztą zapytać o to profesor obrony, ale ponieważ ich rozmowa potoczyła się w zupełnie niespodziewanym kierunku, wyleciało mu to z głowy.


Napisał również o lekcjach oklumencji ze Snape'em, starając się, aby nie zabrzmiało to zbyt żałościwie. Syriusz tak nienawidził Snape'a, że gotów byłby zrobić mu siarczystą awanturę, tak na wszelki wypadek, a to z pewnością tylko pogorszyłoby sytuację. Harry zaś postanowił podejść do lekcji ze znienawidzonym profesorem chłodno i racjonalnie, jak do niezmiernie przykrego obowiązku, od którego jednak nie wypada się wymigać. Westchnął z rezygnacją. Trudno, będzie jakoś musiał wytrzymać. Ani jemu, ani Snape'owi nie uśmiechały się te lekcje, zaciśnie więc zęby i postara się dać z siebie wszystko. Może ta oklumencja nie okaże się aż tak trudna?


Zerknął na pokrytą drobnym pismem kartkę pergaminu. Rozmawiałem też z profesor Fedele. Powiedziała mi, że…


Zawahał się. Chociaż profesor obrony nie prosiła go o zachowanie tajemnicy, coś mu mówiło, że propozycja pomocy była jej osobistą inicjatywą, o której Dumbledore i inni niekoniecznie muszą wiedzieć. Gdyby miały to być regularne lekcje, byłby o tym poinformowany i dyrektor, i McGonagall. Ale skoro nie miały to być zajęcia, jak obrona przed czarną magią… to jak to właściwie ma wyglądać?


Pióro zawisło nad pergaminem, gdy Harry pogrążył się w myślach, próbując sobie wyobrazić, co też zaplanowała profesor Fedele. Przez jego głowę przebiegały coraz bardziej szaleńcze pomysły. W końcu doszedł do sceny, w której stoi na Wieży Astronomicznej, ubrany w czarny płaszcz do kostek i przy każdym machnięciu różdżki powala śmierciożercę, zaczynając od Bellatrix Lestrange, a kończąc na samym Voldemorcie. Następnie zeskakuje z wieży, lądując na dziedzińcu tuż przed bijącym brawo Albusem Dumbledorem, kłania się szarmancko rozpromienionej profesor Fedele i przyjmuje najszczersze przeprosiny od zawstydzonego Snape'a.


W tym momencie Harry zaczął się śmiać. Co za głupoty! Otrząsając się z jakże przyjemnych myśli, wrócił do pisania.


Podjął decyzję. Zamiast wykreślać nieopatrznie napisane zdanie, dokończył je:


robię duże postępy w obronie przed czarną magią. W tym roku poziom zajęć jest bardzo wysoki. Przez cały czas powtarzamy wcześniej przerabiane zaklęcia i uczymy się nowych. A, byłbym zapomniał. Z okazji Halloween Dumbledore urządza nam zabawę…


Gdy skończył, poszedł do sowiarni i oddał list Hedwidze, która dziobnęła go pieszczotliwie w palec i wyfrunęła przez okno z cichym szelestem. Harry oparł się łokciami o parapet i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w czerń wietrznej jesiennej nocy.


Kolację przełknął w pośpiechu, co chwila rzucając nerwowo zaklęcie Tempus i sprawdzając czas. Wiedział, że zachowuje się jak paranoik, ale wolał nie rozpocząć lekcji oklumencji od spóźnienia i utraty punktów. Po posiłku pospiesznie wrócił do wieży Gryffindoru, gdzie krążył po pokoju wspólnym jak nerwowy lew w klatce. Dwadzieścia minut przed czasem wyszedł, odprowadzany współczującymi spojrzeniami Rona i Hermiony. Co najwyżej postoi trochę przed gabinetem Snape'a, ale się nie spóźni.


Opuścił wieżę Gryffindoru i ruszył pustoszejącymi powoli korytarzami. Niewiele osób urządzało sobie spacery o tej porze, preferując zapewne spędzanie wieczorów w dobrze ogrzanych ogniem z kominka pokojach wspólnych. Korytarze Hogwartu zawsze były zimne, bez względu na porę roku, a teraz, gdy wilgotna jesień zdawała się sączyć do wewnątrz przez kamienne mury, wyjątkowo nieprzyjemne. Harry wzdrygnął się i obciągnął rękawy swetra. Jego kroki odbijały się echem od ścian, dając taki pogłos, że w pewnej chwili wydało mu się, iż ktoś za nim idzie.


Odwrócił się. Był sam.


Nie wiedział czemu, ale ten pusty korytarz nasunął mu na myśl korytarz z jego snów. I choć wędrował tędy wiele razy każdego dnia, a zdarzało się, że również i po ciszy nocnej, poczuł się dziwnie nieswojo. Przez chwilę stał nieruchomo, czując, że serce zaczyna mu bić coraz szybciej. I w tym momencie wysoki, ciemny kształt oderwał się od ściany.


Harry omal nie krzyknął, błyskawicznym ruchem wyrywając różdżkę zza paska. Kształt — teraz widział, że to człowiek — zatrzymał się w pół kroku.


Kim jesteś? — krzyknął Harry.


Harry? To ja…


Neville? — wysapał Harry, zaciskając palce na różdżce tak mocno, że omal jej nie złamał.


Tak… Przepraszam. Przestraszyłem cię?


Kropla potu spłynęła Harry'emu do oka. O Merlinie. Miał już serce w gardle.


Zaskoczyłeś mnie — przyznał, chowając różdżkę. — Co ty tutaj robisz?


A, nic takiego. Tak sobie stoję…


Głos Neville'a brzmiał dziwnie głucho. Harry uważnie przyjrzał się koledze. Teraz, gdy jego oczy przyzwyczaiły się już do mroku korytarza, widział go wyraźniej. Neville stał przed nim przygarbiony, z rękoma opuszczonymi wzdłuż boków. Nie pozostało w nim nic z chłopaka, który ośmielił się bezczelnie odezwać wobec Umbridge ani tego zaciętego wojownika, bez mrugnięcia okiem rzucającego Drętwotę na kota. Teraz Harry miał przed sobą przygnębioną kupkę nieszczęścia.


Neville, coś się stało? — zapytał.


Neville pokręcił głową i wymamrotał coś pod nosem, po czym oparł się plecami o ścianę. Harry wiedział, że nie powinien stać tu i rozmawiać — ryzyko spóźnienia się na lekcję oklumencji było zbyt duże, gdyby się zagadał — ale nie mógł tak zostawić kolegi. W zasadzie miał jeszcze kilka minut w zapasie. Toteż podszedł do Neville'a, który uparcie wbijał wzrok w swoje buty.


Przecież widzę, że coś jest nie tak — zaczął niepewnie. — Ktoś ci dokuczał? Malfoy?


Neville nie odpowiadał. Przez dłuższą chwilę na korytarzu panowała zupełna cisza, przerywana tylko zawodzeniem wiatru, obijającego się wściekle o mury zamku. Harry stał bezradnie, zbity z tropu. Nigdy nie był zbyt dobry w osobistych rozmowach czy w pocieszaniu, to była raczej działka Hermiony. Nie chciał jednak odchodzić i zostawiać Neville'a samego. Pamiętał, że kolega wiele razy stawał po jego stronie, dlatego chciał mu pomóc. Tyle, że nie wiedział jak.


Milczenie stawało się coraz bardziej nieznośne. Harry czuł, że Neville może i miałby ochotę z nim porozmawiać, jednak coś go przed tym powstrzymuje. Skrępowanie? Wstyd? Nieśmiałość? O tak, znał to uczucie. Dobrze pamiętał, jak siedział w gabinecie profesor Fedele i czuł się jak ostatnio idiota, bojąc się przyznać, że przerażają go jego własne sny. Wtedy było tak samo. Chciał się zwierzyć nauczycielce, wstydząc się jednocześnie swoich lęków i obaw. W końcu się przełamał, choć nie było mu łatwo, a pomogło mu w tym życzliwe nastawienie profesor obrony. Zaraz, zaraz. Coś nagle mu zaświtało. Jak to było? Siedział przez dłuższy czas w milczeniu, a profesor Fedele… coś powiedziała? Coś, co pomogło mu się przełamać? Nie mógł sobie przypomnieć… Nie! Już wiedział. Ona nic nie powiedziała. Siedziała przy biurku w milczeniu i czekała, bez oznak zniecierpliwienia czy ponaglania. I wtedy zaczął mówić, sam z siebie. Tak, to było to! Harry spojrzał ukradkiem na Neville'a i już wiedział, co robić.


Czekać.


Minęły dwie, może trzy minuty.. Początkowa euforia Harry'ego, przekonanego, że sposób, w jaki zachowała się profesor Fedele, podziała również na Neville'a, zaczęła opadać, a właściwie przeradzać się w lekką panikę. Jak długo już tu stali? Nie wiedział i nie miał odwagi rzucić zaklęcia Tempus, czując, że mogłoby to spłoszyć kolegę. Z drugiej strony w lochach czekał na niego Snape. Nie, mogł minąć może trzy minuty, nie więcej. Gdy na coś się czeka, czas płynie znacznie wolniej. Niemniej jednak… cholera. Teraz Harry zaczął się naprawdę denerwować. Nie może się spóźnić do Snape'a.


Nie wiem, co mnie napadło — odezwał się niespodziewanie Neville.


Harry drgnął, dziękując w duchu, że zaczekał jeszcze chwilę. Przysunął się bliżej, nie mówiąc jednak ani słowa.


Neville wyprostował się. Harry dostrzegł, że na jego twarzy maluje się wyraz udręki.


Cholera! — krzyknął Neville. Jego głos rozniósł się echem po korytarzu. — Ja naprawdę nie wiem, co mi wtedy strzeliło do głowy. Przecież nigdy w życiu nie znęcałem się nad nikim! Nad nikim, rozumiesz! To zawsze nade mną… — urwał na moment. Po chwili kontynuował, ale już znacznie ciszej. — Ja nie chciałem zrobić krzywdy Krzywołapowi.


A więc o to chodziło! Harry był na siebie zły, że nie domyślił się od razu.


Nic mu nie jest — odparł pocieszająco. — Trochę go wystraszyłeś, ale nie zrobiłeś mu krzywdy. Sam obrywałeś Drętwotą podczas zajęć z obrony, wiesz, jak to jest…


Tak. — Głos Neville'a brzmiał głucho. — Ale ja wiedziałem, że to są ćwiczenia i czemu one służą. A skąd miał to wiedzieć kot? Był przerażony, Harry. Piszczał i próbował uciekać, a ja trzaskałem w niego Drętwotą, choć wiedziałem, że umiera ze strachu. Czasami przynosiłem mu resztki ze śniadania, a on już na mnie czekał, bo czuł, że dostanie coś dobrego. A teraz ucieka na mój widok…


Harry zadumał się, zapominając zupełnie o tym, że się spieszył. Czuł, że od tego, co teraz powie lub zrobi, zależeć będzie bardzo wiele. Jeśli powie coś nie tak, Neville zamknie się w sobie jak ostryga.


Jeśli mam być szczery — zaczął, uważnie dobierając słowa — to ostatnio faktycznie nie byłeś sobą. To się zaczęło od dnia, w którym dowiedzieliśmy się o ucieczce z Azkabanu, prawda?


Neville przytaknął, zaciskając dłonie w pięści.


Byłeś jednym z niewielu, którzy zrozumieli, co to oznacza — kontynuował ostrożnie Harry. — Zresztą sam widziałeś. Większość uczniów zaniepokoiła się, ale w parę dni później wszyscy szaleli ze szczęścia na tę halloweenową zabawę, zapominając chyba, co się dzieje tam, na zewnątrz, poza Hogwartem…


To głupota — rzucił Neville. — Głupota!


Owszem — zgodził się Harry. — Bo śmierciożercy nie uciekli po to, aby cieszyć się wolnością i wygrzewać na piaszczystej plaży. Oni nie wyrwali się na wakacje. Gdziekolwiek teraz są, zaczynają działać. Być może już działają.


A Hogwart wcale nie jest bezpieczny — dodał Neville ponuro. — Każdemu się wydaje, że skoro mamy tu Dumbledore, to szkoła jest nietykalna. Owszem, pozabezpieczano bramy i wszystkie możliwe wejścia. Ale co to da? Takie zabezpieczenia powstrzymają śmierciożerców może na pięć minut, bo nie wierzę, aby nie dało się w ogóle sforsować bramy. A co potem? Jak wpadną do zamku? Sam Dumbledore ich nie powstrzyma. Wystarczy wybrać moment, kiedy nie będzie go w Hogwarcie…


Harry poczuł, że żołądek zaciska mu się w supeł. Przemyślenia i wnioski Neville'a nie były dla niego zaskoczeniem, gdyż sam myślał podobnie. Ale wypowiedzenie ich na głos trochę nim wstrząsnęło, gdyż zagrożenie stało się nagle bardziej realne.


Masz rację — przyznał. — Nie jesteśmy już bezpieczni. Nikt z nas…


Neville przyglądał mu się ponurym wzrokiem.


Nie martw się o Krzywołapa — dodał Harry pocieszająco, pospiesznie zmieniając temat. — Ale wiesz co? Następnym razem zwróć się do mnie. Jak chcesz, możemy kiedyś wspólnie potrenować.


Naprawdę? — Neville uśmiechnął się z wdzięcznością. — Dzięki, Harry.


A jak masz wyrzuty sumienia, kup Krzywołapowi jakiś przysmak dla kotów — doradził Harry. — Hermiona zamawia czasem wysyłkowo Kocie Łakocie o smaku indyka, podobno Krzywołap za nimi przepada.


Neville pokiwał głową.


Dzięki. Tak chyba zrobię.


I jak? — uśmiechnął się Harry. — Czujesz się już lepiej?


Trochę tak — odparł Neville, który wyglądał już na podniesionego nieco na duchu.


W razie czego zawsze możemy się zamienić.


Zamienić? Nie rozumiem…


Ja wezmę sobie twoje wyrzuty sumienia, a ty pójdziesz za mnie na szlaban u Snape'a — zaproponował żartobliwie Harry.


Neville wybałuszył oczy i zamachał dziko rękoma.


O nie, nie, nie, dziękuję bardzo! Nie trzeba! Już czuję się znacznie lepiej! Prawdę mówiąc, nigdy w życiu tak świetnie się nie czułem!


Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Harry poczuł ulgę, widząc, że udało mu się rozbawić Neville'a. Kiedy tak stali i pozwalali sobie na śmiech, zagrożenie, lęki i niepewność zdawały się odpływać w niebyt. Harry wiedział, że Neville pójdzie dziś spać w znacznie lepszym nastroju, podniesiony na duchu i przekonany, że nie jest aż taką świnią, za jaką dopiero co się uważał.


Jeszcze raz dzięki — powiedział Neville całkiem dziarskim tonem.


Nie ma za co, naprawdę. Słuchaj, nie mogę tu dłużej zostać. Muszę iść do Snape'a, kazał mi być u siebie o ósmej.


O ósmej? — Neville rzucił zaklęcie Tempus i spojrzał na Harry'ego z popłochem. — Harry, jest za minutę ósma…


Co?


Na co czekasz? LEĆ! — krzyknął Neville. Harry'emu nie trzeba było tego powtarzać drugi raz. Wystartował jak rakieta, gnając korytarzem w kierunku schodów tak szybko, że poślizgnął się na zakręcie i omal nie przewrócił. Niech to szlag, miał jeszcze trzy piętra do pokonania! Wskoczył na ruchome schody, modląc się, aby poruszały się nieco szybciej i w tym momencie usłyszał dźwięk bijącego zegara na wieży.


Osiem uderzeń.


Nie zdąży, to już było pewne. Mimo tego po dotarciu piętro niżej znów puścił się pędem, mając wrażenie, że zaraz wypluje płuca. Dobiegając do gabinetu Snape'a, zataczał się ze zmęczenia, a pot spływał mu po twarzy. Wyhamował nieco przed drzwiami, uderzył w nie dłonią w geście pukania i wpadł do środka.


Prze… — zaczął i w tym momencie z przerażeniem stwierdził, że ślizga się na posadzce gabinetu. Zamachał rozpaczliwie rękami, ale podczas hamowania rozjechały mu się nogi i runął do przodu jak długi, w ostatniej chwili wyciągając przed siebie dłonie i cudem unikając uderzenia twarzą o ziemię. Zapadła bardzo przykra cisza. Harry leżał na brzuchu, opierając się na łokciach i czuł się jak ostatni kretyn. Wolno uniósł głowę i dostrzegł, że siedzący za biurkiem Snape patrzy na niego z wyraźnym obrzydzeniem.


Przepraszam… — wymamrotał Harry, umierając ze wstydu.


Chyba powinienem czuć się zaszczycony. — Usta Mistrza Eliksirów ułożyły się w drwiący uśmieszek. — Na ogół uczniowie wchodzący do mojego gabinetu zadowalają się zwykłym „dzień dobry" lub „dobry wieczór, panie profesorze". Po raz pierwszy ktoś padł przede mną na twarz. Nie mogę nie docenić tak pięknego gestu, Potter. Wyjątkowo nie odbiorę ci więc punktów za spóźnienie.


Harry wstał, nie wiedząc, czy miota nim wściekłość, czy upokorzenie. Najprawdopodobniej jedno i drugie. Przymknął oczy, powtarzając sobie niczym mantrę: Nie dam się sprowokować. Nie dam się sprowokować…


Zdajesz sobie sprawę z tego — głos Snape'a wdarł się w jego myśli — że poświęcam swój prywatny czas, aby cię uczyć, Potter?


Tak, panie profesorze.


Jeszcze raz się spóźnisz — w głosie nauczyciela pojawiła się groźba — a będzie to nasza ostatnia lekcja. I nie interesuje mnie, jak to wyjaśnisz dyrektorowi, bo ja się nie będę za ciebie tłumaczył. Czy to jasne?


Tak, panie profesorze.


Snape prychnął pogardliwie i wstał zza biurka. Harry poczuł odruchową chęć zrobienia kroku w tył. Próbując opanować nerwy, zaczął ukradkiem rozglądać się na boki. Znał ten gabinet doskonale, a przez te wszystkie lata nic się w nim nie zmieniło. Nadal było tu zimno, ciemno i nieprzyjemnie. Ściany zastawione były regałami, na których poustawiano słoiki z mniej lub bardziej obrzydliwą zawartością. Martwy węgorz łypał na Harry'ego bladym okiem i chłopak odwrócił wzrok ze wstrętem.


Na czym polega legilimencja? — zapytał nagle Snape.


Harry drgnął zaskoczony, gdyż nie spodziewał się takiego pytania. Momentalnie zaczął sobie przypominać, co dokładnie mówiła mu profesor Fedele, żałując, że nie zajrzał wcześniej do słownika terminów magicznych.


To umiejętność… — zaczął, starając się odpowiedzieć jak najbardziej poprawnie. Jednym z postanowień, które podjął dzisiaj podczas spaceru przed lunchem, było staranie się ze wszystkich sił, aby współpracować ze Snape'em podczas lekcji oklumencji, dając mu jak najmniej powodów do odebrania punktów czy rozdrażnienia. A więc odpowiadać na pytania najlepiej, jak potrafił, nie brzmiąc jednocześnie zbyt mądrze. Odchrząknął. — To umiejętność wnikania w czyjś umysł, panie profesorze. Odczytywanie myśli, uczuć, emocji oraz wspomnień.


Snape przyglądał mu się wzrokiem bazyliszka.


Znakomicie — powiedział. Harry nie odezwał się, czując, że owa pochwała zawiera w sobie zbyt duża dawkę sarkazmu, aby mieć powody do radości. I rzeczywiście, nie pomylił się. — Odczytywanie myśli. Rewelacja. Najwyraźniej odkryłeś tajniki oklumencji, o których nic mi nie wiadomo.


Nie rozumiem — zdenerwował się Harry.


Nie ma możliwości czytania w ludzkich myślach — prychnął Snape. — To termin wymyślony przez mugoli. Umysł ludzki jest rzeczą bardzo złożoną, Potter. A przynajmniej umysły niektórych ludzi. — Harry nie miał wątpliwości, do której grupy został właśnie zaliczony. — Nawet najlepszy legilimenta nie jest w stanie odczytać tego, co kryje się w mózgu drugiego człowieka. Potrafi natomiast wyciągnąć z niego pojedyncze wspomnienia, emocje oraz uczucia, które następnie szereguje, dopasowuje według wzoru i analizuje. Oklumencja jest natomiast bronią przeciwko legilimencji. To sztuka zamykania umysłu na penetrację z zewnątrz.


Harry nie wiedział, co powiedzieć, pokiwał więc grzecznie głową.


Kluczem do opanowania oklumencji jest koncentracja i umiejętność panowania nad swoimi myślami — ciągnął Snape. Harry dostrzegł, że profesor obraca w palcach swoją różdżkę. —Można się tego nauczyć i wytrenować. To bardzo przydatna, a jakże niedoceniana umiejętność, Potter. Odpowiednia koncentracja jest kluczowa przy rzucaniu zaklęć niewerbalnych czy aportacji, o czym będziesz się mógł przekonać za rok. O ile zdasz eliksiry, czego ci szczerze życzę.


Rozumiem — odpowiedział Harry, nie zwracając uwagi na ironię zawartą w ostatnich słowach nauczyciela. — Panie profesorze, czy istnieje metoda, dzięki której mógłbym popracować nad swoją koncentracją?


Ich spojrzenia się spotkały. W oczach Mistrza Eliksirów pojawiło się na moment coś dziwnego, jakiś błysk, na widok którego Harry poczuł ponurą satysfakcję. Wiedział, że Snape nie spodziewał się po nim żadnego zaangażowania, a tym bardziej jakichkolwiek postępów. Wprawdzie błyskawicznie to ukrył, odwracając na moment wzrok, ale Harry wiedział, że go zaskoczył. Poczuł przypływ energii. O nie, nie podda się bez walki. Nie pozwoli, aby Snape miał go za durnia.


Istnieje — odparł cicho profesor. — Nie myśleć o niczym.


Słucham? — Harry zamrugał. — Jak to, o niczym? Przecież to niemożliwe!


No tak, to nie mogło być takie łatwe.


To, że ty czegoś nie potrafisz, nie znaczy, że to jest niemożliwe — zadrwił Snape. — Owszem, można nie myśleć o niczym. I nie mówię tu o bujaniu w obłokach, co tak ochoczo prezentujesz podczas lekcji eliksirów. Można opróżnić swój umysł ze wszelkich myśli, emocji czy wspomnień. Można zagłębić się w pustkę, w nicość, w której nie dochodzą do ciebie żadne bodźce z zewnątrz, kiedy świat realny przestaje się liczyć, przestaje istnieć.


Głos profesora brzmiał niemal hipnotyzująco. Harry patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, uświadamiając sobie, że po raz pierwszy w życiu Snape mówi do niego poważnie i bez drwiny. Stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. W czarnych oczach profesora malowała się czujność, zupełnie, jakby nie był pewien sytuacji. Harry wiedział, dlaczego. Po raz pierwszy dostrzegł w oczach znienawidzonego ucznia nie to, co zwykle — obojętność, zirytowanie, upór.


Zrobię to — powiedział Harry stanowczo.


Brwi profesora uniosły się w górę.


Zrobię to. — Jego głos brzmiał szyderczo. — Najwyraźniej zapomniałem wspomnieć o pewnym drobnym i nic nie znaczącym szczególe. Opanowanie takiej umiejętności wymaga praktyki oraz długich treningów. Na ile ci starczy tego słomianego zapału, Potter?


Harry wyprostował się.


Na tak długo, dopóki tego nie opanuję — odparł cicho, ale stanowczo. — Jeśli tylko zgodzi mi się pan pomóc. Sam nie dam rady.


Snape drgnął.


Może mi pan wierzyć, albo nie — ciągnął Harry — ale zdaję sobie sprawę, jak ważna jest dla mnie nauka oklumencji. Nie po to szukałem pomocy u dyrektora i profesor Fedele, aby teraz sobie odpuścić. Nie chcę śnić o tym przeklętym korytarzu. Nie chcę, aby Sam—Wiesz—Kto wdzierał się do moich myśli. Nie chcę, aby za moim pośrednictwem wiedział, co się dzieje w Hogwarcie. Chcę się nauczyć oklumencji i nauczę się, choćbym miał przy tym padać z wyczerpania.


Nie wierzył własnym uszom. Skąd brała mu się taka śmiałość i ta cała szczerość? Za dużo rozmów z profesor Fedele? Oho, Snape już otwiera usta. Zaraz dostanie mu się, jak jeszcze nigdy w życiu.


Mogę cię zapewnić, Potter, że urządzę ci taki trening, że nie raz padniesz z wyczerpania. — Głos nauczyciela pobrzmiewał groźbą.


Jestem na to gotowy — odpowiedział poważnie Harry.


Więc wyjmij różdżkę.


Harry posłusznie zastosował się do polecenia, czując, jak euforia wywołana słowna utarczką ze Snape'em opada. Gotów był dać głowę, że teraz zapłaci za swoją zuchwałość.


Co mam robić, panie profesorze? — zapytał, starając się, aby nie zdradzić, że trochę się boi. Mina Mistrza Eliksirów nie wróżyła nic dobrego.


Bronić się — odparł Snape chłodno. — Zamierzam wedrzeć się do twojego umysłu.


Ale… jak mam się…?


Jak uznasz za stosowne.


Harry powstrzymał się od wypowiedzenia słów, które cisnęły mu się na wargi: To znaczy jak, do cholery? Mam pana walnąć pięścią w nos? O nie, Snape nie zamierzał mu ułatwiać sprawy. Jeśli miał jakiekolwiek złudzenia, że znienawidzony profesor porzuci swoje uprzedzenia, to grubo się przeliczył. Harry nie zamierzał dać mu satysfakcji, choć wiedział, że nawet z różdżką w dłoni jest bezbronny wobec mentalnego ataku i czuł, że jedyne co mu pozostało, to robić dobrą minę do złej gry i wytrzymać tak długo, jak tylko się da. Choćby miało to być tylko pięć sekund.


Zakichany optymista. Wytrzymaj chociaż sekundę.


Przygotuj się, Potter. — Snape wymierzył różdżkę w stojącego jak słup soli Harry'ego. — Legilimens!


Harry nie zdążył nawet zamknąć oczu, gdy trafiło w niego zaklęcie. Wszystko rozegrało się w przeciągu ułamków sekund, tak szybko, że dopiero wieczorem, leżąc już w łóżku, był w stanie odtworzyć, co się wtedy właściwie działo. Nie było spodziewanego uderzenia tamującego oddech, uderzającego boleśnie w pierś, odrzucającego bezbronnego człowieka w tył. Poczuł, jak coś obcego i zimnego rozrasta się w jego wnętrzu, w głowie, w umyśle, pełznąc wolno i nieubłagalnie niczym lodowata woda, zalewająca korytarze. Harry sapnął i zadygotał, gdyż owo uczucie nie było wprawdzie bolesne, ale zdecydowanie nieprzyjemne i dziwne. Nie umiał tego określić, miał jednak wrażenie obecności czegoś obcego. I wtedy zrozumiał. To była siła umysłu profesora Snape'a, która powoli i nieubłaganie opanowywała jego własne ja.


Nie! — wykrztusił.


Nie panikuj, Potter! Jestem teraz w twoim umyśle. Czujesz to, prawda? Czujesz moją obecność? Teraz się skoncentruj. Musisz mnie odepchnąć.


Harry z jękiem chwycił się za głowę. Świadomość, że Snape znajdował się w jego umyśle, przyprawiała go o mdłości. Chciał się go stamtąd jak najszybciej pozbyć. Biodro eksplodowało bólem i wtedy zdał sobie sprawę, że miotając się na wszystkie strony, wpadł na jakiś mebel.


Przestań się rzucać, głupku! To ci nic nie da! Stój nieruchomo! Masz mnie odepchnąć siłą woli, rozumiesz?


Wrażenie zimnych palców, wślizgujących się do jego mózgu było ohydne. Ohydne. Harry zacisnął powieki, starając się wyrzucić obecność profesora eliksirów ze swojego umysłu, ale nie wiedział, jak. Kolana uderzyły o twardą posadzkę gabinetu.


Żałosne, Potter. Na szczęście nie oczekiwałem niczego innego, bo bardzo bym się zawiódł.


(trzask!)


Coś trzasnęło, zupełnie, jakby mózg Harry'ego wykonał nagły, gwałtowny skręt. Niespodziewanie wrażenie lodowatej obecności profesora ustąpiło. Teraz Harry klęczał na dywanie salonu domu przy Privet Drive, zlany potem, dygoczący i z uczuciem, że żołądek próbuje mu się wydostać przez gardło.


W rogu salonu stała duża, bogato przystrojona choinka. Ciotka Petunia, ubrana w szykowną czerwoną sukienkę, klęczała przy Dudleyu, który z zapałem rozrywał kolorowy papier, dobierając się do prezentów. Tuż koło niego leżała sterta już rozpakowanych zabawek. Harry zamrugał. Które to były święta? Choinka co roku wyglądała tak samo, podobnie, jak odświętny strój ciotki Petunii. Dudley miał na oko ze cztery lata. Zaraz, a gdzie był on sam?


Rozejrzał się. Mały, czarnowłosy chłopiec siedział w kucki na progu salonu, z zazdrością i żalem obserwując odpakowującego kolejne prezenty kuzyna. W powietrzu fruwały strzępki czerwonego błyszczącego papieru.


Zejdź mi z drogi! — ryknął wuj Vernon, który wchodząc do salonu potknął się o siedzące w progu dziecko i omal nie upadł. — Zmykaj stąd i nie plącz się ludziom pod nogami!


Piętnastoletni Harry patrzył z bólem, jak trzyletni Harry ucieka ze łzami w oczach, trzymając się za żebra, w które niechcący kopnął go wuj.


Potter! Nie rozpamiętuj! Wyrzuć te wspomnienia z umysłu! Pozbądź się ich!


(trzask!)


Zobacz, frajerze!


Dudley jeździł na nowym rowerze po trawniku koło domu. Na jego pulchnej twarzy malowało się ogromne zadowolenie.


Harry stał obok, pożerając tęsknym wzrokiem rower. Jaki on piękny! Nowiutki, czerwony, błyszczący! Ile by dał, aby móc się chociaż raz na nim przejechać!


Dostałem go od rodziców! — krzyknął triumfalnie Dudley. — A ty co dostałeś od swoich! Nic, bo ty nie masz rodziców, sieroto!


Piętnastoletni Harry zaciskał dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie niemal wbijały mu się w skórę. Trząsł się z gniewu i upokorzenia.


Pięcioletni Harry zwiesił głowę. Po policzkach płynęły mu łzy.


Czy ty słuchasz, co do ciebie mówię? Nie po to wyciągam twoje najgorsze wspomnienia, abyś się w nich lubował!


Nie mogę… nie chcę na to patrzeć!


Więc odepchnij je! Odepchnij, mówię!


Ale jak? Nie wiem, jak…


(trzask!)


Ty cholerny szczeniaku. — Wąsy wuja Vernona drgały, a jego twarz nabierała kolorytu dojrzałej wiśni. Harry cofnął się, przywierając plecami do ściany.


Wujku, to nie moja wina… ja nie…


Vernonie, tylko ostrożnie. — Głos ciotki Petunii dobiegał jakby z oddali. — Nie chcemy kłopotów…


Jedyny kłopot, jaki mamy, stoi właśnie przede mną. Co masz mi do powiedzenia, przeklęty smarkaczu? No, dalej, mowę ci odebrało?


To nie ja rozbiłem wazon — wyjąkał Harry, kuląc się, gdyż wiedział, co zaraz będzie. Między palcami wuja Vernona pojawił się gruby, skórzany pas. Chwytając się ostatniej deski ratunku, chłopiec wyszeptał: — To Dudley go rozbił.


Nieprawda! — zaprotestował Dudley, który przyglądał się rozgrywającej przed nim scenie z bezpiecznej odległości. Jego oczy lśniły uciechą. — To Harry zwalił wazon, widziałem!


To nie ja! — zaprotestował Harry bezradnie. Ale walka była przegrana. Wiedział o tym już w momencie, kiedy Dudley wszystkiego się wyparł.


Ach tak? — wuj zbliżał się do niego, mnąc pas w dłoniach. — A więc w dodatku kłamiesz, spryciarzu? Już ja ci wybiję z głowy te wszystkie łgarstwa!


Potter, nie cofnę tego wspomnienia, dopóki nie zaczniesz współpracować. Skup się. Słyszysz, co mówię?


Tak…


Piętnastoletni Harry pamiętał dzień, w którym dostał lanie skórzanym pasem. Klapsy czy poszturchiwanie były dla niego czymś, do czego przywykł, ale wtedy wuj zbił go tak, że gdyby nie interwencja ciotki Petunii, źle by się to dla niego skończyło. Jak przez mgłę pamiętał, jak leżał potem w łóżku, na brzuchu, gdyż zbite plecy paliły żywym ogniem, popłakując z bólu i upokorzenia. Pamiętał też podniesiony głos ciotki, która krzyczała na swojego męża gdzieś w kuchni, a potem obmywała mu plecy. Wtedy po raz pierwszy widział w jej twarzy coś na kształt współczucia.


Jeśli się nie skoncentrujesz, za chwilę obejrzysz wszystko od początku do końca, czy ci się to podoba, czy nie. Nie pomoże zamykanie oczu. Musisz zapanować nad swoimi wspomnieniami.


Ale jak? JAK?


Wyobraź sobie gęstą mgłę, wciskającą się do środka przez szczeliny w oknach. Biały, kłębiący się dym, zasnuwający wszystko, co masz przed oczami. Dalej, Potter. Niech mgła wypełni całe pomieszczenie. Wtedy nie będziesz musiał tego oglądać.


Harry trząsł się jak w gorączce. Wuj Vernon był już blisko, bardzo blisko. Jego prawa dłoń trzymająca pas uniosła się w górę. Powietrze przeciął świst.


Nie zamykaj oczu, Potter!


Nie zamykam!


W odruchu rozpaczy Harry wyobraził sobie, jak z kątów pokoju wypełza biały, ciężki dym, pochłaniający wszystko, co miał przed oczami. Postać wuja Vernona jakby zastygła w bezruchu, rozmazała się… i nagle Harry dostrzegł, że cały pokój rozpływa się w białym obłoku, gęstym i lepkim niczym pajęczyna albo wata cukrowa. Nie widział już niczego oprócz białego dymu, nie słyszał cichego pochlipywania ani trzasku skórzanego pasa, opadającego z duża siłą na chude ciało dziewięcioletniego chłopca. Puszysty dywan, w którym zanurzyły się jego palce, zamienił się w twardą, chłodną, kamienną posadzkę.


Wstań, Potter.


Tym razem głos Snape'a nie rozległ się w jego umyśle. Oszołomiony Harry podniósł głowę. Znów był w gabinecie profesora eliksirów, klęcząc na środku pomieszczenia i dygocząc jak w febrze. Czuł mdłości, a przepocone ubranie kleiło mu się do ciała.


Powiedziałem, żebyś wstał.


Harry z trudem podniósł się na nogi. Ze złością zauważył, że wciąż się trzęsie, ale nie był w stanie tego opanować. Z uporem wbił wzrok w posadzkę, nie chcąc patrzeć Snape'owi w oczy. Czuł się słaby, chory, upokorzony. Zdawał sobie sprawę, że znienawidzony profesor widział każdy szczegół jego wspomnień. Nie chciał podnieść wzroku i dojrzeć szyderstwa, wyzierającego z czarnych, zimnych oczu. Zacisnął mocno powieki. Ciężka, złowieszcza cisza przedłużała się.


Wprawdzie nie udało ci się wyrzucić mnie ze swojego umysłu ani też odepchnąć od siebie wspomnień — odezwał się cicho Snape — jednak jak na pierwszą próbę poradziłeś sobie nie najgorzej.


Harry osłupiał.


Wytworzenie w umyśle zasłony z dymu to najprostszy sposób, w jaki można się bronić przed napływającymi wspomnieniami — kontynuował nauczyciel. — Pozbycie się go nie stanowiłoby dla mnie najmniejszego problemu. Niemniej jednak udało ci się zrobić cokolwiek przy pomocy siły umysłu, nie różdżki. To siła twoich myśli zasnuła wspomnienia mgłą.


Harry nie wiedział, co powiedzieć. Po raz pierwszy w życiu usłyszał pochwałę z ust Snape'a, co kompletnie zbiło go z tropu.


Wciąż jednak nie wiem, w jaki sposób odpierać pana atak — przyznał cicho. — Ani jak wyrzucić wspomnienia ze swojego umysłu. Zwłaszcza, że kiedy widzę to wszystko, to jest tak, jakbym znowu w tym uczestniczył. Jakbym stał z boku i wszystko obserwował. To nie jest jak wspomnienie.


Zapewne cie rozczaruję, Potter, ale nie jestem w stanie dać ci gotowej recepty — odparł profesor obojętnie. — Do tego musisz dojść sam, jak każdy, kto uczył się oklumencji. Podstawą jest umiejętność myślenia o niczym.


Harry otworzył usta, ale po chwili zamknął je z powrotem. Coś mu mówiło, że Snape nie wymiguje się złośliwie od udzielenia mu odpowiedzi.


A czy może się zdarzyć tak, że ktoś ćwiczy oklumencję, ale nie jest w stanie jej opanować? I nigdy się tego nie nauczy? — zapytał.


Oczywiście. — Snape obracał różdżkę między palcami prawej dłoni, nadal nie spuszczając wzroku ze stojącego przed nim Gryfona. — Weź również pod uwagę, Potter, że niewielu czarodziejów ma okazję zapoznać się z oklumencją. Tego przedmiotu nie uczą i nigdy nie uczono w Hogwarcie. Jedynym miejscem, gdzie można studiować tę sztukę jest Szkoła Aurorów.


Harry już miał na końcu języka pytanie, gdzie w takim razie Snape nauczył się legilimencji oraz oklumencji, na szczęście zdążył się w porę ugryźć w język. Niemal zapomniał, że Snape to nie Fedele. O, właśnie! Może uda mu się poprosić profesor obrony o jakieś wskazówki? Wprawdzie nie podjęła się jego nauczania, ale nie wątpił, że zgodzi się mu coś podpowiedzieć. Nieco podniesiony na duchu spojrzał na stojącego przed nim profesora i wtedy dostrzegł coś, co wcześniej umknęło jego uwadze. Mistrz Eliksirów bezwiednym gestem masował sobie prawe ramię, ewidentnie nieświadom tego, co robi.


Harry zmarszczył brwi. Nagle do głowy przyszła mu przerażająca myśl.


Pan to czuł? — wypalił.


Co takiego? — Wzrok profesora stał się nagle czujny i ostry.


Pana ramię. Pan to poczuł, prawda? To… uderzenie i ból…


Lewa dłoń Snape'a natychmiast opadła.


Nie bądź śmieszny, Potter! — warknął.


Harry potrząsnął głową.


Trzymał się pan za ramię. — Nie ustępował. — Dokładnie w tym samym miejscu, w które… trafił mnie wuj przy pierwszym uderzeniu.


Cóż za troska — zadrwił profesor. — Dla twojej informacji, Potter, oboje mogliśmy być jedynie biernymi obserwatorami wydarzeń. Nie ma możliwości, aby jakiekolwiek, choćby najbardziej brutalne wspomnienie, mogło sprawić fizyczny ból…


Wiem, co widziałem! — upierał się Harry, patrząc na nauczyciela ze strachem. — To wspomnienie mogło zrobić panu krzywdę!


Głuchy jesteś? — we wzroku Snape'a pojawiła się wściekłość. — Chyba wyraźnie ci powiedziałem, że nie ma możliwości, aby…


Ale ja widziałem…


Dosyć! — teraz Mistrz Eliksirów wyglądał na bardzo rozgniewanego. — Sądzisz, że w ten sposób wymigasz się od dalszych lekcji, tak?


Harry potrząsał głową. Dlaczego ten człowiek tak wszystko przekręca?


Nie wymiguję się! Ja po prostu nie chcę, aby coś się panu stało! — zaprotestował.


Nie chcesz, żeby… — profesor wlepił w Harry'ego zdumione spojrzenie. Po chwili w jego oczach pojawiła się furia, a głos przeszedł w charkot. — Ty szczeniaku, jeśli myślisz, że dam się nabrać na twoje udawane współczucie, to się grubo mylisz. Chciałeś lekcji, latałeś do profesor Fedele, żaliłeś się, jaki to jesteś biedny i przerażony. A teraz nagle ci się odechciało?


Nie! — wrzasnął Harry. — Czy do pana nie dociera, że ja naprawdę nie chcę, aby stała się panu krzywda?


Minus dwadzieścia punktów! — ryknął Snape. Harry nigdy jeszcze nie widział go tak rozwścieczonego. Cofnął się odruchowo, przerażony i własną zuchwałością, i wybuchem profesora. Twarz Snape'a wykrzywiła się w ohydnym grymasie. — Jak widać, zapału starczyło ci na bardzo krótko, Potter, ale nic mnie to nie obchodzi. Powiedziałeś, że będziesz uczył się oklumencji, choćbyś miał padać z wyczerpania. A więc będziesz się jej uczył bez względu na to udawane współczucie.


Ja nie…


Jeszcze jedno słowo, a Gryffindor straci pięćdziesiąt punktów. Za. Każde. Jedno. SŁOWO — wycedził Snape. — Dalej, wyciągaj różdżkę. Głuchy jesteś? Różdżka, Potter!


Harry wykonał polecenie, choć ręka tak mu drżała, że nie był w stanie wycelować prosto w profesora. Mógł pomstować na Snape'a, nienawidzić go, wyobrażać sobie, z jaką satysfakcją wsadziłby mu kociołek na głowę albo rozkwasił pięścią nos. Ale teraz, gdy miał fizyczną możliwość zranienia go, zrozumiał, że nie byłby w stanie naprawdę zrobić mu krzywdy.


Skup się, Potter! — huknął profesor.


Harry przymknął oczy. Usłyszał, jak Snape krzyczy: „Legilimens!", poczuł znajome już uczucie zimnej, obcej obecności. A potem znów trzask i kolejny upiorny ciąg zdarzeń, o których dawno już zapomniał, a które powróciły ze zdwojoną siłą.


Co ty wyrabiasz, Potter? Reaguj! Broń się!


Harry stal bez ruchu, pozwalając Snape'owi wdzierać się coraz głębiej do umysłu.


Nie bronił się.


Nie miał odwagi.


x


Severus szczerze nie znosił Harry'ego Pottera. Sam dźwięk tego nazwiska sprawiał, że dłonie instynktownie zaciskały mu się w pięści, a w oczach rozpalała się żądza mordu. O ile jednak dotychczas ograniczał się do dawania mu szlabanów, odbierania punktów i miażdżenia go słowami lub wzrokiem, o tyle dzisiaj był naprawdę bliski zamordowania szczeniaka.


Po godzinnej udręce, polegającej na wypruwaniu z umysłu chłopaka wspomnień i patrzenia na jego szlachetną, gryfońską, cholerną twarz, Severus wyrzucił go za drzwi i kazał przyjść w czwartek o tej samej porze. Omal nie udławił się tymi słowami. Smarkacz wyszedł ze spuszczoną głową, a wpatrzonego w jego plecy Severusa aż swędziały palce, by trzasnąć w nie jakąś klątwą. Niekoniecznie od razu Cruciatusem, chociaż to z pewnością wyrwałoby chłopaka z tego kretyńskiego odrętwienia. Cisnąłby czymkolwiek, co starłoby z jego twarzy ten kurewsko litościwy wyraz.


Pieprzony, fałszywy samarytanin!


Ta jego udawana troska o „kochanego pana profesora". Śmiechu warte. Biedaczek strasznie się przejął — tak, jasne. Oto, ile jest warta słynna gryfońska odwaga i buńczuczne zapewnienia, że gotów jest padać z wyczerpania, a nie podda się. Szczeniak zobaczył, co to jest oklumencja i zwyczajnie mu się odechciało.


Twarz Severusa wykrzywił grymas wściekłości. Jednym ruchem wyciągnął z szafki myślodsiewnię, postawi ją z hukiem na biurku i drżąc z pasji, zaczął pozbywać się nieprzyjemnych wspomnień, krążących mu po głowie.


Cholerny Potter...


Chłopak nie wiedział, że nie zadał mu bólu. Tak to bywa, gdy próbuje się coś wytłumaczyć idiocie. Człowiek tłumaczy, a idiota i tak wie lepiej. Nurzanie się w cudzych wspomnieniach nie powodowało fizycznego cierpienia. Zdarzało się jednak, że odbierane przez legilimentę obrazy tak bardzo pokrywały się z jego własnymi doświadczeniami...


Severus odruchowo przyłożył dłoń do ramienia. Nie odczuwał bólu. Miejsce, które wiele lat temu rozciął mu aż do krwi ojciec za pomocą ciężkiego pasa z ostrą klamrą, już dawno się zagoiło. Nie pozostała po nim nawet blizna.


Niemniej jednak widok małego Pottera, obrywającego pasem od wuja...


Severus zacisnął usta i usunął jeszcze kilka myśli oraz wspomnień, które przez moment wirowały w myślodsiewni, aby po chwili rozpłynąć się w niebycie.


Dziewiąta trzydzieści. Punkt jedenasta będzie musiał udać się na Grimmauld Place. Na samą myśl o tym czuł, że żołądek przewraca mu się na drugą stronę. Najpierw półtorej godziny w jednym pomieszczeniu z Potterem. Potem kolejne półtorej godziny, albo dłużej, w jednym pomieszczeniu z Blackiem. Jako by to zniósł, gdyby miała tam być również Fede. Przecierpiałby jakoś to cholerne zebranie, a potem wróciłby do Hogwartu, prosto do jej łóżka. Pech chciał, że tego wieczoru to właśnie profesor obrony przypadało nocne patrolowanie korytarzy. Lista dyżurów wywieszona była w pokoju nauczycielskim, do którego dostęp miała również Umbridge. Niewykluczone, że zdążyła się już z nią zapoznać, toteż żadne zastępstwo nie wchodziło w grę. Wizytatorkę z pewnością zainteresowałby powód owej zmiany i próbowałaby dojść jej powodu pod hasłem troski o zdrowie „szanownej pani profesor". A to byłoby zbyt ryzykowne. Gdyby odkryła, że Fede nie ma w Hogwarcie, na pewno zaczęłaby węszyć.


Niech to szlag. Po dzisiejszym wieczorze nic tak nie ukoiłoby jego rozdrażnienia, jak szklanka whisky, czułe ramiona Fede i szybki, mocny seks, dający tak upragnione zapomnienie.


Severus westchnął z irytacją, schował myślodsiewnię, po czym opuścił gabinet i udał się do swojej prywatnej komnaty. Usiadł w zapadniętym, wysłużonym fotelu przed kominkiem, planując przesiedzieć tak bezczynnie kolejne półtorej godziny.


Zapatrzył się w ogień, prawą ręką rozpinając spodnie.


To nie była Fede, ale zawsze to jakaś namiastka.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hogwart, rok piąty
Hogwart, rok piąty do Romance
Lekcja kliniczna 2 VI rok WL
Inwolucja połogowa i opieka poporodowa studenci V rok wam 5
download Prawo PrawoAW Prawo A W sem I rok akadem 2008 2009 Prezentacja prawo europejskie, A W ppt
download Finanse międzynarodowe FINANSE MIĘDZYNARODOWE WSZiM ROK III SPEC ZF
V rok seminariumt ppt
w 13 III rok VI sem
Ćwiczenia i seminarium 1 IV rok 2014 15 druk
Radioterapia VI rok (nowa wersja2)
Nowy rok[1]
Otyłość rok III semestr VI
1 1 cukrzyca ciazowa V rok 2015
rok III wykład 1