Joga,
czyli zespół technik o pochodzeniu głównie indyjskim, zawiera w
sobie ukrytą pokusę grzechu bałwochwalstwa. To, że uprawianie
jogi prowadzić może do grzechów idolatrii: magicznego
samoubóstwienia czy też ubóstwienia magii, znane jest od dawna
przede wszystkim największym specjalistom na świecie, jak np.
Mircea Eliademu. Mniej natomiast jest doceniane w kulturze
masowej.
Problem
polega jednak na tym, czy istotnie okultyzm jogi jest jedynie
akcydentalny, a może tkwi gdzieś w samej naturze zjawiska. Innymi
słowy, chodzi o rozpoznanie albo nawet o duchowe rozeznanie: czy
postawy magiczne spotykane w jodze są wynikiem nadużyć, czy też
należą do samej istoty tej praktyki, a także do filozofii, na
której ona się opiera.
Pokusa
idolatrii w jodze
Przede
wszystkim należy jednak zacząć od określenia samego pojęcia.
Pojęcie "joga" pochodzi od sanskryckiego słowa
"jednoczyć", co nasuwa analogie religijne. Samo słowo
"religia" natomiast pochodzi od pojęć określających
połączenie czy też więź. Analogia jest więc uderzająca.
Zwłaszcza że pierwotne cechy oryginalnej indyjskiej jogi są
wyraźnie, a nawet totalnie religijne, będąc czymś nieskończenie
poważniejszym od powierzchownych uproszczeń czy imitacji
spotykanych na Zachodzie.
Mimo
tych uproszczeń, zniekształceń czy utylitarnego traktowania jogi
problem jest dużo poważniejszy, niż się sądzi. Jego znaczenie
zresztą rośnie wraz z popularnością jogi. Powstaje tu bowiem ten
sam problem czy pytanie, które zadawaliśmy sobie w związku z
medytacją: czy można wyodrębnić pewne ćwiczenia oraz techniki
jogi dotyczące ciała, czy podświadomości, od całego kontekstu
religijno-inicjacyjnego, a także filozoficznego, w którym zanurzone
są wymienione metody czy techniki. Jak wszędzie istnieją tu dwa
skrajne stanowiska, nierzadko walczące ze sobą.
1.
Dla pierwszej koncepcji oraz jej zwolenników joga nie jest religią,
ale techniką czy zespołem metod zaadresowanych wyłącznie do
neutralnej sfery psychofizycznej. Dotyczy to szczególnie tzw.
hathajogi, o której ewentualną neutralność wiedziony jest
spór.
2.
Drugie stanowisko nie tylko nie zaprzecza religijności jogi, ale
nawet uważa ją za najgłębszą syntezę wszystkich religii, które
można z wyższością tolerować, mając jakby klucz do każdej z
nich. Stąd też praktycznie nie ma w tych religiach nic tak bardzo
ważnego, czego by się można nauczyć, gdy podąża się drogą
jogi ze wszystkimi jej tajemnicami.
Praktyczną
dodatkową trudność w rozstrzygnięciu powyższego sporu stwarza
ponadto zamęt terminologiczny, a także ogólna powierzchowność
oraz ignorancja, która nadaje terminowi "joga" tak ogólne
znaczenie, że przestaje ono oznaczać cokolwiek konkretnego. Wydaje
się jednak, że żadne z powyższych stanowisk nie jest prawdziwe.
Aby się wyłamać ze schematu powierzchownych i popularnych
publikacji, zwróćmy uwagę na opinię wybitnych specjalistów
dotyczącą najgłębszych korzeni filozoficzno-religijnych, gdy
chodzi właśnie o jogę. Mam tu na myśli Mircea Eliadego oraz jego
znakomicie udokumentowaną rozprawę o indyjskiej jodze (M. Eliade,
Joga. Nieśmiertelność i wolność, Warszawa 1984). Według
rumuńskiego badacza, "jogin był zawsze uważany w Indiach za
mahasiddhę, czyli tego, który posiada siły okultystyczne, 'maga'.
Że ta opinia profanów nie była całkowicie błędna, wskazują nam
dzieje duchowe Indii, w której 'magowie' zawsze odgrywali rolę,
jeśli nie główną, to przynajmniej bardzo ważną. Indie nigdy nie
mogły zapomnieć, że człowiek w określonych okolicznościach może
się stać 'człowiekiem-bogiem'. Nie chciały one nigdy zgodzić się
na aktualną kondycję ludzką, która polega na cierpieniu, bezsile
i niepewności. Niezmiennie wierzyły w istnienie ludzi-bogów,
magów, ponieważ stale miały przed oczami przykład joginów. Że
wszyscy ludzie-bogowie i magowie chcieli wyjść ponad kondycję
ludzką, to nie ulega wątpliwości. Ale bardzo niewielu udało się
przekroczyć kondycję siddhy, kondycję 'maga' albo 'boga'. Innymi
słowy: bardzo nielicznym udało się pokonać drugą pokusę, pokusę
pozostania na stałe w 'kondycji boskiej'" (tamże, s.
103-104).
Mircea
Eliade wyraźnie więc sugeruje, że postawa magiczna jest jedynie
pokusą towarzyszącą uprawianiu jogi, nie zaś jej rzeczywistym
celem czy powołaniem. Jednocześnie jednak uczciwie przyznaje, że
pokonanie tej pokusy udaje się jedynie nielicznym, co jest
prawdziwie wstrząsające. Jeśli tęsknota do "kondycji
boskiej" - uzyskanej magiczną mocą - nie przestaje dręczyć
najbardziej autentycznych joginów, i to w samych Indiach, to co
można powiedzieć o zachodnich nauczycielach jogi oraz o ich
uczniach nastawionych zwykle powierzchownie i utylitarnie. Ponadto
zaś, jeśli dysproporcja między liczbą uprawiających jogę a jej
pozytywnymi zwycięskimi efektami jest tak wielka, to co - mimo
wszystko - sądzić o samej naturze zjawiska? Jeśli pokonanie pokusy
magii czy "człowiekobóstwa" udaje się tylko nielicznym,
i to wśród najbardziej kompetentnych, to czy ta rażąca
dysproporcja nie wskazuje na to, że coś "nie gra" w
samych podstawach, w samej istocie jogi?
Pokusa
magii w praktykowaniu jogi
Popularność
jogi, a zarazem wieloznaczność tego pojęcia przyprawiają dziś o
zawrót głowy. Stąd konieczne wydaje się sięgnięcie do
źródłowych opinii specjalistów. Jak stwierdza Mircea Eliade,
"joga stanowi charakterystyczny wymiar ducha indyjskiego, i to w
takim stopniu, że wszędzie, gdzie wniknie się w religię i kulturę
Indii, napotyka się bardziej lub mniej czyste formy jogi. W Indiach
joga była włączana i doceniana przez wszystkie kierunki religijne,
zarówno hinduistyczne, jak i 'heretyckie'. Nazwa rodzajowa 'jogin'
obejmuje zarówno świętych i mistyków, jak i magów czy
orgiastyków, a nawet pospolitych fakirów i czarowników. Każdy z
tych typów postępowania magiczno-religijnego odpowiada zresztą
jednej z określonych form jogi" (M. Eliade, dz. cyt., s. 368).
Jak
widzimy więc, określenie "joga" już w samych Indiach
miało znaczenie bardzo szerokie. Widzimy też, że wiele odmian jogi
łączy się wprost z magią, inne zaś próbuje się od niej
oddzielić. Jednak jest bardzo znamienne - jak zauważa Eliade - że
najszlachetniejsze przeżycia mistyczne w tym samym stopniu i
najśmielsze marzenia magiczne są urzeczywistniane przez techniki
jogiczne, albo dokładniej: joga może znaleźć zastosowanie w
obydwóch tych kierunkach postępowania. Stwierdzenie to mówi nam
bardzo wiele. Jeżeli środki do osiągnięcia zarówno czysto
mistycznych celów, jak i celów magicznych są podobne, to może
podobne są wbrew pozorom również cele. Struktura środków nie
pozostaje bez związku ze strukturą celu.
Zależy
to zresztą też od określenia pojęcia "magii" i pojęcia
"mistyki", które zresztą - jak się wydaje - jest tu
dalekie od pojęcia "mistyki" w znaczeniu chrześcijańskim.
Również pojęcie "magii" można tu traktować w
znaczeniach i wąskim, i szerokim. Pojęcie "magii" w
znaczeniu wąskim to używanie - czy raczej nadużywanie - pewnych
naturalnych czy rzekomo naturalnych mocy (zwanych w sanskrycie
"siddhis"), co może się stać pokusą nawet dla
"czystych" jogistycznych mistyków, jeśli zechcą się
zatrzymać w połowie drogi. Na tym właśnie polega pokusa praktyków
Transcendentalnej Medytacji (TM) i wielu innych joginów, niemająca
nic wspólnego z prawdziwą duchowością (więcej o tym zob. A.
Posacki, Manipulacje "idolatryczne" w sektach orientalnych,
w: "Nasz Dziennik", 5-6 VIII 2006).
Eliade
przypomina w podobnym kontekście historię jogina Haridasa (opisaną
w połowie XIX w. przez dr. J.M. Honigbergera, Thirty five Years in
the East, London 1852, s. 126 n), który wprowadził się w stan
kataleptyczny i dał się pochować w jednym z ogrodów. Przez 40 dni
jego grobu pilnie strzegła postawiona straż. Kiedy jogina wydobyto
z grobu, był nieprzytomny, zimny i sztywny. Przyłożono mu do głowy
ręczniki zmoczone w gorącej wodzie, natarto jego ciało,
zastosowano coś w rodzaju sztucznego oddychania i Haridas powrócił
w końcu do życia. Wedug Eliadego, wyczyn taki nie jest niemożliwy,
albowiem "niektórzy jogini potrafią tak dalece zredukować
swój oddech, że pozwalają pogrzebać się żywcem na pewien czas.
Historia Haridasa jest znamienna również z innej przyczyny:
Opanowanie przezeń jogi nie oznaczało bynajmniej, że posiadł
wyższe zdolności duchowe. Haridas był znany raczej jako człowiek
o lekkich obyczajach [podkr. A.P.]. W końcu zadał się z kobietą i
schronił w górach. Zmarł też tam i został należycie pochowany
zgodnie z miejscowym zwyczajem" (M. Eliade, Patandżali i joga,
Wyd. Pegaz, bmw 1994, s. 5).
Pojęcie
"magii" w znaczeniu szerokim to pewien magiczny
światopogląd, w którym zakłada się osiągnięcie stanu boskości
własnymi siłami - właśnie przy pomocy opisanych technik. Kim
staje się naprawdę "czysty jogin", czyli mistyk albo
święty, nawet jeśli nie zatrzyma się w połowie drogi, pokonując
wszystkie magiczne pokusy? Nie wychodzi jednak z kręgu magii (magii
w szerokim znaczeniu), gdyż ostateczne mistyczne zjednoczenie z
"prapodstawą bytu" dokonuje się cały czas mocą jego
własnych magicznych wysiłków wspomaganych przez skomplikowaną
gnostyczno-magiczną wiedzę. Mówiąc innymi słowy, obserwując
wysiłki, nierzadko heroiczne, najszlachetniejszych, najbardziej,
uczciwych oraz kompetentnych mistrzów jogi, dochodzimy nieodparcie
do wniosku, że nie wychodzą oni z kręgu gnozy oraz magii - w
szerokim i subtelnym znaczeniu. Nawet jeżeli po drodze zwycięsko
pokonają pokusy magii bardziej prymitywnej, magii w znaczeniu
wąskim, poszukującej egoistycznej władzy czy spektakularnej mocy.
Jeśli więc najbardziej szlachetny jogin, mający czyste motywacje,
nie wychodzi z obiektywnej struktury myślenia magicznego, to staje
się bardziej jasne, dlaczego tak wielu joginów początkowo
gorliwych ulega po drodze zwykłej wulgarnej magii, nie dochodząc do
ostatecznego celu mistyki.
Czy
jednak intencje tejże mistyki pozostają faktycznie tak bardzo
nieskalane i nieegoistyczne i jaki jest ten ostateczny cel, czyli jak
wygląda joga w swych fundamentalnych soteriologicznych (zbawczych)
założeniach? Jest to zbawienie od grzechu w sensie chrześcijańskim
czy tylko wyzwolenie z cierpienia w sensie gnostyckim? Jak zauważa
Eliade, każda struktura poważnej jogi, np. jogi mistycznej czy
klasycznej, posiada spójny i konsekwentny charakter inicjacyjny.
Soteriologiczna inicjacja prowadząca do czegoś w rodzaju
ostatecznego zbawienia jest zasadniczym celem jogi, któremu
podporządkowane są wszystkie etapy pośrednie, a także wszystkie
środki, czyli techniki i metody. Z chrześcijańskiego punktu
widzenia może to oznaczać kontrinicjację.
Nieznajomość
czy ignorowanie tego faktu może mieć więc fatalne konsekwencje.
Celem klasycznej jogi jest bowiem totalne i absolutne wyzwolenie
człowieka z jego ludzkiej kondycji. A więc nie tylko z cierpienia,
ale i z samego psychobiologicznego procesu życia, życia, które
jako takie jest podstawową przyczyną owego cierpienia, uważanego z
kolei jednoznacznie za zło. Totalna negacja cierpienia prowadzi więc
do totalnej negacji życia.
Celem
jogi nie jest zdrowie, ale... śmierć
W
tym właśnie celu jogin próbuje odwrócić symetrycznie i
proporcjonalnie wszystkie naturalne procesy życiowe, rozpoczynając
od fundamentalnych reakcji fizjologicznych, a kończąc nawet na
wycofaniu się z życia psychomentalnego. Jak pisze bowiem Eliade,
wszystkie techniki jogiczne domagają się tego samego: "czyń
dokładnie odwrotnie niż to, do czego zmusza cię natura ludzka".
Celem więc jogi nie jest w zasadzie wsparcie życia czy
intensyfikacja zdrowia, jak to się potocznie sądzi. Jest to powolna
antycypacja biologicznej śmierci, śmierci za życia, określanej
jako wyzwolenie. Wyzwolenie nie tylko od cierpienia, ale i od samego
życia.
Nie
jest to więc śmierć "starego człowieka" w znaczeniu
chrześcijańskim, np. w procesie duchowej "transformacji"
opisanej i doświadczonej przez św. Jana od Krzyża, w której nie
tylko nie chodzi o wyzwolenie od cierpienia (a tym bardziej od
życia), ale tylko i wyłącznie o wyzwolenie od trwania w grzechu i
to także poprzez cierpienie. Więc joga, której celem jest
antycypacja biologicznej śmierci w swojej naturze, nie ma charakteru
chrześcijańskiego ani ducha biblijnego, stąd otwarcie na nią jest
wysoce problematyczne. Podobnie jak problematyczne czy paradoksalne
pozostaje nawet jogistyczne oczyszczanie się z egoizmu, jeśli
bazuje ono - w sensie subiektywnej motywacji oraz obiektywnego celu -
na problematycznej w sumie ucieczce od cierpienia. Stąd też pokusy
wulgarnej magii mogą i tu mieć swój punkt
zaczepienia.
Wspomniałem,
że gdy chodzi o jogę mistyczną czy klasyczną, to zarówno
obiektywna struktura środków, jak i obiektywna struktura celów są
ze sobą wzajemnie powiązane i wzajemnie uwarunkowane. Klasyczna
magiczna struktura całego arsenału środków oraz technik używanych
w jogistycznej mistyce czyni problematycznym także obiektywny cel
owej mistyki, cel wspomagany również przez subiektywną motywację.
Wiemy
bowiem, że mimo straszliwej dyscypliny oraz rygorystycznego
przestrzegania wielu etycznych zasad motywacja religijna, jak się
wydaje, pozostaje równie straszliwie egocentryczna. Jogin wydaje
bowiem swe ciało na swego rodzaju spalenie. Nie jest jednak całkiem
jasne, czy dotyka on w stopniu dostatecznym tej rzeczywistości,
która nazywa się chrześcijańską miłością. Te wątpliwości
wobec soteriologicznych wysiłków jogi stają się jeszcze większe,
gdy przyjrzymy się bliżej temu, co stanowi jej ostateczny
obiektywny cel. Najwyższym celem jogi jest przełamanie cyklu:
narodziny
-
śmierć, by odrodzić się w szczęśliwym i wiecznym zjednoczeniu z
bezosobową "zasadą kosmiczną".
Ta
ostateczna zasada, zwana czasem "duszą wszechświata",
jest czymś strukturalnie jednorodnym z duchem człowieka, którego
jednak trzeba wyzwolić w długim procesie heroicznego ascetyzmu.
Ascetyzm jogi nie jest więc wbrew pozorom dążeniem do
transcendencji, ale jakby żmudnym dokopywaniem się do źródeł
"boskości" własnego ducha, by umożliwić mu zjednoczenie
z panteistycznie pojmowaną bezosobową zasadą wszechświata.
Powierzchowne wrażenie transcendencji wynika tu z założonego
kontrastu między normalną psychofizyczną stroną człowieka a
otchłanią nadludzkiej głębi czy nadnormalną sferą ducha.
Działanie czy wysiłek joginów zakłada więc określoną
filozofię.
Widzimy
tu typowo gnostyczny schemat, który wyjaśnia nam wspomniany związek
między środkami a celem. Albowiem boski duch człowieka
korespondujący czy homogeniczny z "boską zasadą wszechświata"
tkwi w niewoli materii, jakby w czymś w rodzaju więzienia. To
więzienie, czyli np. sfera psychofizyczna człowieka, oddzielone
jest radykalnie od tego, co filozofia jogi nazywa duchem czy
boskością. Jest to więc wtórne założenie, że duch czy boskość
nie może się przejawiać w sferze psychofizycznej lub w materii, a
przynajmniej nie przejawia się na tyle, by zanurzony w materii
człowiek - człowiek wcielony - mógł dostąpić zbawienia. Dowodem
na to jest złowieszcze i wszechobecne cierpienie towarzyszące
każdemu wcieleniu. Jest to więc gnostycka i antychrystyczna
teologia anty-Wcielenia (2 J 7). Albowiem w tej koncepcji "boskość",
która zbawia, jest praktycznie samowystarczalna i doskonała, nie ma
więc nic wspólnego z wcieleniem i cierpieniem. Stąd też jogin
pożądający owego doskonałego stanu zbawienia czy raczej
wyzwolenia pragnie wyrwać się z cierpienia ziemskiego. Jeśli zaś
nie uda mu się wyzwolić z cierpienia w trakcie ziemskiego życia -
i tu mamy kolejne filozoficzne założenie - pozostanie on w cyklu
kolejnych wcieleń zwanych reinkarnacją.
Jogin
ma więc dodatkową i silną motywację płynącą z owych
filozoficzno-religijnych założeń. Chodzi o wyzwolenie z
cierpienia, i nie tylko tu i teraz - w aktualnym życiu, ale także z
ewentualnych przyszłych wcieleń nieodłącznych od cierpienia. Tego
rodzaju myślenie oraz działanie nie tylko bazuje na określonych
założeniach, ale ma również określone, i to bardzo praktyczne,
konsekwencje. Egocentryczna opcja jogi, przejawiająca się w
radykalnej ucieczce od cierpienia, musi przybrać formę radykalnej
ucieczki od życia, a nawet antycypacji biologicznej śmierci.
Dotyczy to także tzw. hathajogi. Według światowej sławy badacza
jogi prof. J. Aagaarda, "celem techniki pranayama w hathajodze
nie jest ulepszenie oddychania, ale jego zredukowanie. Jednak
ostatecznym ich celem jest doprowadzenie do zaprzestania oddychania.
Podobnie jest z technikami pozycji ciała (asany), które mają
unieruchomić całe ciało" (Infiltracja Kościołów
chrześcijańskich przez wschodnie idee filozoficzne - wykład
wygłoszony na Międzynarodowym Zjeździe Egzorcystów w 1999 roku).
Ale
na tym nie koniec. Negując cierpienie - w tym zbawczą drogę Krzyża
- jogistyczny mistyk musi negować życie, i to życie biologiczne,
nie mówiąc już o życiu psychologicznym czy społecznym. Negując
zaś normalne biologiczne życie, neguje stworzenie. Negując
stworzenie, neguje Stwórcę, nawet jeśli w Niego nie wierzy,
czyniąc to nieświadomie. Istotą jogi jest więc oczywista negatio
creationis - negacja stworzenia, nieodłączna, w jakimś sensie, od
negacji samego Stwórcy. Celem jogi jest odwrócenie jakby ewolucji
czy cofnięcie czasu. Gdyż aby dotrzeć do własnego "czystego
ducha" czy do "pierwotnej zasady kosmicznej", które
są zresztą homogeniczne, praktykujący jogin musi się cofnąć do
stadium "pierwotnej jedności", do stanu sprzed kreacji.
Kreacja czy stworzenie jest jakby niepotrzebną komplikacją. Stąd
też bycie wcielonym człowiekiem nie tylko nie posiada żadnej
godności, ale każdy inny stan materii mniej skomplikowany niż żywy
człowiek posiada jakby większe znaczenie, gdyż jest bliżej
pierwotnego, doskonałego źródła.
Dowodem
na to jest także przyjmowanie w jodze pozycji zwierząt czy roślin
oraz głęboka identyfikacja z nimi. Jest w tym więc jakby ukryte
założenie, że Stwórca, nawet gdyby istniał (ale w Takiego w
jodze się nie wierzy), pomylił się lub po prostu jest "złym
demiurgiem", jak to już określiła starożytna gnoza. Przy
takich założeniach po prostu obiektywnie nie może być mowy o
miłości ani wobec Stwórcy, ani wobec ludzi. Dlatego właśnie
według prof. J. Aagaarda, "na skutek praktykowania jogi
człowiek stopniowo traci zdolność prowadzenia aktywnego i
ekstrawertycznego życia, skupionego na pełnych miłości,
współzależnych stosunkach z innymi. Krok po kroku wycofuje się do
swego wnętrza i w związku z tym nie jest już w stanie nawiązywać
kontaktów z innymi" (J. Aagaard, tamże).
Opinie
chrześcijańskie o próbach asymilacji jogi
Gdy
weźmie się pod uwagę powyższe założenia, to nie wyda się
dziwne, że wielu chrześcijańskich znawców tematu jogi odnosi się
do niej krytycznie. Ksiądz J.M. Verlinde, który praktykował
Transcendentalną Medytację, jest sceptyczny wobec możliwości
dostosowania technik jogi do duchowości chrześcijańskiej. Verlinde
cytuje o. Monchanina, który w Indiach eksperymentował z praktykami
Wschodu: "Czy joga może ulec chrystianizacji? Dzisiejszymi
czasy prawie zawsze kojarzy się z pelagianizmem, w wirtualnym
ateizmem i z podejrzanymi technikami tantrycznymi. Czy gra jest warta
świeczki? W najbardziej rygorystycznie pojmowanej jodze nie ma
miejsca - nawet z logicznego punktu widzenia - na łaskę, na Boga.
To narcyzm bez Narcyza, niezróżnicowane akcydensy zostają w nim
pochłonięte przez własną istotę. Advaita, podobnie jak joga, to
otchłań. Stojąc na krawędzi i szykując się do skoku, nie możemy
wiedzieć, co czeka nas na dnie. Osobiście obawiam się, że będzie
to raczej nasze własne 'ja', a nie Bóg żywy w Trójcy Świętej"
(J. Monchanin, Ecrits spirituels..., s. 126-127, w: J.M. Verlinde,
Zakazany owoc, Kraków 1999, s. 143).
Według
Verlinde'a, przyjmowanie jogi w obręb chrześcijaństwa to próba
implantacji chrześcijaństwu obcych mu praktyk, a nawet więcej -
praktyk sprzecznych z jego fundamentalnymi założeniami. Podobnie
Ph. Madre, diakon katolicki, teolog i lekarz, pragnie podkreślić
sprzeczność, jaka istnieje między technikami jogi a mistycznym
życiem chrześcijańskim. Podaje argumenty zarówno teologiczne, jak
i medyczne. Szczególnie chodzi o niszczące działanie pseudojogi
(zwanej siddhajogą), jaką jest Transcendentalna Medytacja. Ostrzega
na postawie swojej praktyki, że "zniszczenia, których mogą
one dokonać w umysłach ludzi Zachodu, okazują się niekiedy
dramatyczne i nieodwracalne" (Ph. Madre, Ale zbaw nas ode Złego,
Kraków 1999, s. 112).
Już
podstawowa zasada przygotowań wstępnych w jodze, pomimo pozornie
niegroźnego aspektu tych praktyk (koncentracja na jednym
przedmiocie, pozycje - które mogą mieć charakter idolatryczny,
nawet wydające się zewnętrznie zbliżone do modlitwy
chrześcijańskiej), wyjawia to, co mogą przynieść stany bardziej
zaawansowane. Jak pisze Madre: "ważna bowiem jest nie forma
tych technik, ale stan umysłu, w jakim przyzwyczajamy się
egzystować, a który jest dosyć narcystyczny i egocentryczny"
(tamże, s. 117). Według niego, wyższe etapy jogi, jak koncentracja
czy medytacja, "umacniają osoby w egocentryzmie, oddalając
coraz bardziej wszelki wymiar ofiarny medytacji chrześcijańskiej.
Tylko ten wymiar ofiary, gdy wola człowieka jest wyciszona (lecz nie
wykluczona), tak aby Wola Boska, którą jest Miłość, przepełniła
osobę, otwiera drogę do adoracji, a dla autentycznych mistyków
drogę do ekstazy. Joga proponuje zupełnie odwrotną drogę ekstazy:
człowiek wchodzi w siebie samego, aby z pomocą coraz bardziej
surowej woli spotkać tylko siebie..." (tamże, s. 121).
Madre
na podstawie swojej praktyki duszpastersko-medycznej stwierdza, że
"zapożyczenie metody jogi w celu rozwoju wewnętrznego stanowi
dla chrześcijanina poważne ryzyko zarówno na poziomie duchowym,
jak i psychologicznym. Mogą bowiem ukształtować się głębokie
'więzy', które stopniowo ograniczają wewnętrzną wolność
człowieka oraz zabierają mu powoli wszelki pokój i radość
znajdowaną w dialogu z Bogiem i w relacjach z innymi" (tamże,
s. 124). Wywiad z osobami zakonnymi (najczęściej siostrami
zakonnymi) ujawnił coraz częściej spotykane w katolickich
klasztorach i zgromadzeniach praktykowanie jogi w połączeniu z
modlitwą chrześcijańską. Madre jako lekarz podaje przykład osób
duchownych, które potrzebowały nie tylko medycznej pomocy na skutek
poważnych zaburzeń (głębokie lęki, bezsenność, myśli
samobójcze, poczucie winy), ale także modlitw o uwolnienie od złych
duchów (tamże, s. 83, 125-126).
Wszystko
to oznacza, że - jak słusznie twierdzi prof. J. Aagaard - "ogromna
większość ludzi kroczących ścieżką jogi jest doprowadzona tam,
dokąd naprawdę nie zamierzali iść. Są przekształceni w ludzi z
nowymi wartościami. Zostają zhinduizowani. Rozpoczęli praktykować
jogę, ponieważ była im ona przedstawiona jako sztuka życia.
Zamiast tego jednak joga wydaje się sztuką śmierci (...). Nawet
chrześcijanie bronią jogi, bo nie znają jej faktycznego celu"
(J. Aagaard, tamże).
Podsumowując
te wszystkie analizy i fakty, należy stwierdzić:
1.
Sama joga na gruncie teorii i światopoglądu jest całkowicie (wręcz
symetrycznie) sprzeczna z chrześcijaństwem (podobnie jak starożytna
gnoza, którą przypomina), gdyż jest totalną ucieczką od świata
i radykalną negacją życia, co osiąga się poprzez postępowanie
całkowicie wbrew naturze (M. Eliade, J. Aagaard). Dlatego joga od
strony praktyki nie ma na celu poprawy zdrowia czy samopoczucia, ale
"antycypację śmierci" przeprowadzoną w sposób
techniczny. Oznacza to jednak zarazem formę soteriologicznej
(dotyczącej niechrześcijańskiej koncepcji "zbawienia")
inicjacji czy raczej - kontrinicjacji.
2.
Prawdziwy jogin, według zasad Pantandżalego i Buddy, powinien
poszukiwać Absolutu, a zdolności paranormalne ("siddhi"),
które pojawiają się po drodze, radykalnie zignorować, uważając
je za pokusę. Znaczna większość jednak tego nie czyni, tym
bardziej ci, którzy otrzymują jogę z "drugiej ręki" na
Zachodzie.
3.
Ta upadła większość pseudojoginów reklamuje swoje zdolności
także paranormalne na Zachodzie za pieniądze, przyczyniając się
do propagowania okultyzmu i magii (jak np. TM). Owa okultystyczna
wersja jogi jest najbardziej popularna wśród okultystów,
psychotroników, radiestetów i bioenergoterapeutów.
ks.
Aleksander Posacki SJ