Feist R E 璭pt magii

RAYMOND E. FEIST




ADEPT MAGII


(T艂umaczy艂: Mariusz Terlak)


Ksi膮偶k臋 t臋 po艣wi臋cam

pami臋ci mojego ojca,

Felixa E. Feista,

kt贸ry we wszystkim, co czyni艂,

by艂 prawdziwym magiem.


PODZI臉KOWANIA


Powie艣膰 ta powsta艂a dzi臋ki nieocenionej pomocy wielu os贸b, kt贸rym chcia艂bym z艂o偶y膰 w tym miejscu najserdeczniejsze podzi臋kowania. Z ca艂ego serca dzi臋kuj臋 wi臋c wszystkim Pi膮tkowym Nocnym Markom, w艣r贸d kt贸rych s膮: April i Stephen Abrams, Steve Barett, David Brin, Anita oraz Jon Everson, Dave Guinasso, Conan LaMotte, Tim LeSelle, Ethan Munson, Bob Potter, Rich Spahl, Alan Springer, a tak偶e Lori i Jeff Velten 鈥 za ich pomocn膮 krytyk臋, entuzjazm, podtrzymywanie mnie na duchu, wiar臋 we mnie, m膮dre rady, wspania艂e pomys艂y, a przede wszystkim za ich przyja藕艅.

Billie i Russ Blake oraz Lilian i Mike Fessier zawsze byli gotowi przyj艣膰 z pomoc膮 i im r贸wnie偶 dzi臋kuj臋.

Mojemu agentowi, Haroldowi Matsonowi dzi臋kuj臋 za to, 偶e 鈥渮aryzykowa艂鈥 ze mn膮.

Adrianowi Zackheimowi, memu wydawcy, dzi臋kuj臋 za to, 偶e raczej prosi艂, ni偶 偶膮da艂, a tak偶e za wielki trud w艂o偶ony w stworzenie dobrej ksi膮偶ki.

Kate Cronin, jego asystentce, dzi臋kuj臋 za poczucie humoru oraz za to, 偶e z takim wdzi臋kiem i cierpliwo艣ci膮 znosi艂a moje nonsensy.

Elaine Chubb, redaktorowi technicznemu, dzi臋kuj臋 za 艂agodne podej艣cie i trosk臋 o ka偶de s艂owo.

Najserdeczniej dzi臋kuj臋 mojej matce, Barbarze A. Feist, za to wszystko co wy偶ej i znacznie, znacznie wi臋cej...


Raymond E. Feist

San Diego, Kalifornia

lipiec 1982


PODZI臉KOWANIA DO POPRAWIONEGO WYDANIA


Chcia艂bym skorzysta膰 z okazji wydania preferowanej przez autora wersji powie艣ci i wyd艂u偶y膰 powy偶sz膮 list臋 o kilka os贸b. Gdy sk艂ada艂em podzi臋kowania do pierwszego wydania tej ksi膮偶ki, nie zna艂em ich jeszcze. Jednak ich nieoceniona pomoc i wk艂ad finansowy przyczyni艂y si臋 do tego, 偶e mog艂a ona ujrze膰 艣wiat艂o dzienne.

Sk艂adam wi臋c podzi臋kowania:

Mary Ellen Curley, kt贸ra przej臋艂a ster od Katie i utrzymywa艂a nas wszystkich na kursie;

Peterowi Schneiderowi, kt贸rego entuzjazm do pracy by艂 mi nieocenionym sprzymierze艅cem w Doubleday i kt贸ry sta艂 si臋 moim bliskim przyjacielem w ci膮gu ostatnich dziesi臋ciu lat;

Lou Aronice, kt贸ry da艂 mi szans臋 powrotu do mojej pierwszej pracy i 鈥渘apisania jej po raz wt贸ry鈥 oraz kupi艂 moj膮 ksi膮偶k臋 wtedy, kiedy naprawd臋 nie chcia艂 zajmowa膰 si臋 reprintami;

Patowi Lobrutto, kt贸ry pomaga艂, zanim sta艂o si臋 to jego prac膮, i kt贸rego przyja藕ni膮 ciesz臋 si臋 nie tylko w pracy;

Jannie Silverstein, kt贸ra mimo kr贸tkiej kadencji jako m贸j wydawca wykaza艂a si臋 niesamowitym i tajemniczym talentem i zawsze wiedzia艂a, kiedy ma zostawi膰 mnie w spokoju, a kiedy pozostawa膰 ze mn膮 w kontakcie;

Nickowi Austinowi, Johnowi Boothowi, Jonathanowi Lloydowi, Malcolmowi Edwardsowi i wszystkim w Granada, obecnie Grafton Books, kt贸rzy sprawili, 偶e moja ksi膮偶ka sta艂a si臋 mi臋dzynarodowym bestsellerem;

Abnerowi Steinowi, mojemu agentowi w Wielkiej Brytanii, za to, 偶e to on w ko艅cu sprzeda艂 ksi膮偶k臋 Nickowi;

Janny Wurts, za to, 偶e jest moim przyjacielem, oraz za to, 偶e pracuj膮c razem ze mn膮 nad Empire Saga i pomagaj膮c przekszta艂ci膰 Gr臋 Rady z niejasno zarysowanej koncepcji w zab贸jczo realn膮 aren臋 ludzkich konflikt贸w, ukaza艂a mi zupe艂nie inn膮 perspektyw臋 patrzenia na Tsuranich. Kelewan i Tsuranuanni s膮 zar贸wno moim, jak i jej pomys艂em. Ja naszkicowa艂em zarysy, ona za艣 wype艂ni艂a je pe艂nymi barw detalami;

oraz Jonathanowi Matsonowi, kt贸ry otrzyma艂 pochodni臋 z r膮k wielkiego cz艂owieka i pewnie kontynuowa艂 dzie艂o, s艂u偶膮c m膮dr膮 rad膮 i przyja藕ni膮 鈥 jab艂ko spad艂o blisko jab艂oni;

a przede wszystkim mojej 偶onie Kathlyn S. Starbuck: to ona rozumie m贸j b贸l i rado艣膰 w tym rzemio艣le, poniewa偶 sama mozoli si臋 w tej samej winnicy, to ona zawsze tam jest, nawet wtedy kiedy nie zas艂uguj臋 na to, by j膮 tam mie膰, i to ona poprzez swoj膮 mi艂o艣膰 sprawia, 偶e wszystko nabiera sensu.


Raymond E. Feist

San Diego, Kalifornia

kwiecie艅 1991


PRZEDMOWA DO POPRAWIONEGO WYDANIA


Ka偶dy autor, przyst臋puj膮c do przegl膮dania i poprawiania wcze艣niejszego wydania swej powie艣ci, jest pe艂en waha艅 i obaw. Szczeg贸lnie, je偶eli powie艣膰 ta by艂a jego pierwsz膮 uznan膮 powszechnie za sukces i ci膮gle, od lat dziesi臋ciu, wznawian膮 ksi膮偶k膮.

Magician (w wersji polskiej ukazuje si臋 w dw贸ch tomach Adept magii i Mistrz magii 鈥 przyp. red.) by艂 tym wszystkim i jeszcze czym艣 wi臋cej. Pod koniec roku 1977, pracuj膮c na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego, zdecydowa艂em si臋 po艣wi臋ci膰 troch臋 czasu i spr贸bowa膰 szcz臋艣cia w pisaniu. Od tamtego czasu min臋艂o oko艂o pi臋tnastu lat, z kt贸rych czterna艣cie po艣wi臋ci艂em ca艂kowicie pisaniu, osi膮gaj膮c w tym rzemio艣le sukces, o kt贸rym nie 艣mia艂em nawet marzy膰.

Ta pierwsza powie艣膰 w cyklu znanym p贸藕niej jako The Riftwar Saga, (Opowie艣膰 o wojnie 艣wiat贸w) sta艂a si臋 wkr贸tce ksi膮偶k膮, kt贸ra zacz臋艂a 偶y膰 w艂asnym 偶yciem. Waham si臋, czy publicznie to wyzna膰, ale prawd膮 jest, 偶e jednym z element贸w sk艂adowych powodzenia ksi膮偶ki by艂a moja ignorancja w odniesieniu do tego, co sprawia, 偶e powie艣膰 odnosi sukces handlowy. Moja wola i ch臋膰 rzucenia si臋 na o艣lep w nurty opowie艣ci, kt贸ra obejmuje dwa zupe艂nie r贸偶ne 艣wiaty, dwana艣cie lat 偶ycia kilku g艂贸wnych i kilkudziesi臋ciu pomniejszych postaci, 艂amanie po drodze licznych zasad prowadzenia w膮tku, znalaz艂a chyba pokrewne dusze w艣r贸d czytelnik贸w na ca艂ym 艣wiecie. Po dziesi臋ciu latach kolejnych wznowie艅 jestem przekonany, 偶e jej g艂贸wn膮 moc膮 jest odwieczna t臋sknota za s艂uchaniem i snuciem 鈥渘iestworzonych historii鈥. Pisz膮c t臋 ksi膮偶k臋, nie mia艂em zbyt wielkich ambicji. Przede wszystkim chcia艂em opowiedzie膰 ciekaw膮 histori臋, kt贸ra zaspokoi艂a moj膮 t臋sknot臋 za czym艣 czarownym, za przygod膮 i fantazyjnym kaprysem. Okaza艂o si臋, 偶e kilka milion贸w czytelnik贸w (wielu z nich przeczyta艂o t臋 powie艣膰 prze艂o偶on膮 na inne j臋zyki, o kt贸rych nie mam najmniejszego poj臋cia) odkry艂o, 偶e spe艂nia ona tak偶e ich oczekiwania, zaspokaja ich t臋sknot臋 za 鈥渘iestworzonymi historiami鈥.

Chocia偶 powie艣膰 ta by艂a rzeczywi艣cie pierwsz膮 moj膮 pr贸b膮 pisarsk膮, niekt贸re wymogi rynku da艂y o sobie zna膰 na etapie tworzenia ko艅cowej wersji ksi膮偶ki. Jest to ksi膮偶ka bardzo obszerna. Kiedy przedostatnia wersja r臋kopisu wyl膮dowa艂a na redakcyjnym biurku, powiedziano mi, 偶e trzeba b臋dzie j膮 skr贸ci膰 o jakie艣 pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy s艂贸w. Co te偶 uczyni艂em. Przewa偶nie wiersz po wierszu. Kilka scen jednak偶e zosta艂o albo poobcinanych, albo ca艂kowicie usuni臋tych z tekstu.

Chocia偶 mog艂em zaakceptowa膰 opublikowan膮 wersj臋 oryginalnego manuskryptu, jedyn膮, jaka ukaza艂a si臋 drukiem, zawsze jednak mia艂em wra偶enie, 偶e cz臋艣膰 usuni臋tego tekstu przydawa艂a ca艂o艣ci g艂臋bi, tworzy艂a pewien kontrapunkt w stosunku do zasadniczych element贸w opowie艣ci. Wzajemne stosunki pomi臋dzy postaciami, szczeg贸艂owe informacje o obcym 艣wiecie, kr贸tkie chwile zadumy i rado艣ci r贸wnowa偶膮ce bardziej wartkie fragmenty konfliktu i przygody 鈥 wszystko by艂o 鈥減rawie takie, jak chcia艂em przekaza膰, ale nie do ko艅ca鈥.

W ka偶dym razie, aby uczci膰 dziesi膮t膮 rocznic臋 pierwszego wydania tej ksi膮偶ki, pozwolono mi powr贸ci膰 do powie艣ci. Mog艂em przebudowa膰 j膮 i zmieni膰, doda膰 i usun膮膰 to, co uznam za stosowne, czy te偶, innymi s艂owy, opracowa膰 鈥 jak to w 艣wiecie wydawniczym przyj臋to nazywa膰 鈥 鈥渨ydanie preferowane przez autora鈥. Tak wi臋c, maj膮c stale w uszach stare napomnienie 鈥渏e偶eli si臋 nie zepsu艂o, nie staraj si臋 tego naprawia膰鈥, powracam do pierwszej swojej pracy, do czas贸w, kiedy nie mia艂em 偶adnych aspiracji w tym rzemio艣le ani pozycji autora bestseller贸w i w艂a艣ciwie zielonego poj臋cia o tym, co robi艂em. Chcia艂bym przywr贸ci膰 niekt贸re z usuni臋tych fragment贸w, pewne drobne szczeg贸艂y, kt贸re moim zdaniem przydawa艂y narracji mocy, a ksi膮偶ce wagi. Troch臋 przyd艂ugie dyskusje o nauce pomi臋dzy Tullym i Kulganem w trzecim rozdziale, jak r贸wnie偶 niekt贸re rzeczy ukazane Pugowi na Wie偶y Pr贸by s膮 tego przyk艂adem. M贸j wydawca nie by艂 wtedy przekonany co do idei ci膮gu dalszego powie艣ci, wi臋c cz臋艣膰 tego materia艂u zosta艂a opuszczona. Jego przywr贸cenie jest by膰 mo偶e pob艂a偶aniem sobie, ale poniewa偶 w moim odczuciu materia艂 ten nale偶a艂 do oryginalnej ksi膮偶ki, pojawi艂 si臋 ponownie w tym wydaniu.

Tych czytelnik贸w, kt贸rzy odkryli ju偶 poprzednio t臋 powie艣膰 i zastanawiaj膮 si臋, czy warto kupi膰 niniejsze wydanie, chcia艂bym zapewni膰, 偶e tekst nie uleg艂 radykalnym zmianom. 呕adna z postaci poprzednio u艣mierconych nie o偶y艂a, przegrane bitwy nie sta艂y si臋 wygranymi, a dw贸ch ch艂opc贸w nadal czeka to samo przeznaczenie. Nie chc臋, aby艣cie czuli si臋 zmuszeni przeczyta膰 t臋 now膮 ksi膮偶k臋, poniewa偶 wasze wspomnienie o oryginalnym wydaniu jest r贸wnie, je偶eli nie bardziej, istotne ni偶 moje. Je偶eli jednak偶e pragniecie powr贸ci膰 do 艣wiata Puga i Tomasa, ponownie odkry膰 starych przyjaci贸艂 i zapomniane przygody, uznajcie to wydanie za mo偶liwo艣膰 zobaczenia czego艣 wi臋cej ni偶 ostatnim razem. Nowych za艣 czytelnik贸w witam serdecznie. Ufam, 偶e ksi膮偶ka ta spe艂ni wasze oczekiwania.

Wszystkim za艣, zar贸wno nowym czytelnikom, jak i starym znajomym, chcia艂bym z ogromn膮 wdzi臋czno艣ci膮 bardzo podzi臋kowa膰, bo bez waszego poparcia i zach臋ty 鈥渟nucie opowie艣ci鈥 przez dziesi臋膰 lat nie by艂oby mo偶liwe. Je偶eli mam mo偶liwo艣膰 ofiarowania wam zaledwie cz膮stki przyjemno艣ci, jak膮 sam odczuwam, mog膮c dzieli膰 si臋 z wami moimi fantastycznymi przygodami, spotyka nas jednakowa nagroda, bo poprzez to, jak przyj臋li艣cie moj膮 prac臋, pozwolili艣cie mi stworzy膰 wi臋cej. Bez was bowiem nie by艂oby dalszych ksi膮偶ek. Listy, nawet je偶eli docieraj膮 do mnie po paru miesi膮cach, s膮 czytane. Na niekt贸re odpowiadam. Wszelkie mi艂e uwagi, kt贸re s艂ysz臋 w czasie publicznych spotka艅, wzbogacaj膮 mnie w spos贸b nie daj膮cy si臋 opisa膰. Najwa偶niejsza jest jednak wolno艣膰 praktykowania rzemios艂a, kt贸re zacz臋艂o si臋 od kwestii 鈥渃iekawe, czy potrafi臋 to robi膰鈥, wypowiedzianej, kiedy jeszcze pracowa艂em w Residence Halls w John Muir College Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego.

Zatem dzi臋kuj臋 wam. 鈥淯da艂o si臋鈥, jak s膮dz臋. Mam nadziej臋, 偶e si臋 zgodzicie, i偶 tym razem uczyni艂em to w spos贸b bardziej elegancki, barwniej, mocniej i z wi臋ksz膮 werw膮.


Raymond E. Feist

San Diego, Kalifornia

sierpie艅 1991


PUG I TOMAS


Wola ch艂opca jest jak wola wiatru,

A my艣li m艂odzie艅ca s膮 d艂ugie, bardzo d艂ugie.

Longfellow, Moja stracona m艂odo艣膰


BURZA


Rozp臋ta艂a si臋 burza.

Pug balansowa艂 ostro偶nie, posuwaj膮c si臋 powoli wzd艂u偶 kraw臋dzi ska艂. Stopy z trudem wynajdywa艂y niepewne punkty oparcia, kiedy w臋drowa艂 pomi臋dzy rozlewiskami pozosta艂ymi po przyp艂ywie. Ciemne oczy rzuca艂y dooko艂a szybkie spo­jrzenia, wnikaj膮c w g艂膮b ka偶dego rozlewiska u podn贸偶a ska艂 w poszukiwaniu kolczastych stwor贸w, zap臋dzonych na p艂y­cizny przez ucich艂y niedawno sztorm. Ch艂opi臋ce musku艂y pr臋­偶y艂y si臋 pod cienkim materia艂em koszuli, kiedy przerzuca艂 z ramienia na rami臋 worek z krabami, ma艂偶ami i innymi stwo­rami morskimi, zebranymi w tym morskim ogrodzie.

Popo艂udniowe s艂o艅ce rozsiewa艂o 艣wietliste iskierki w wi­ruj膮cym wok贸艂 ch艂opca pyle wodnym. Zachodni wiatr rozwie­wa艂 wyp艂owia艂e na s艂o艅cu kasztanowe w艂osy. Pug po艂o偶y艂 wo­rek na ziemi. Sprawdzi艂, czy jest mocno zawi膮zany, i przysiad艂 na skrawku czystego piasku. Worek nie by艂 jeszcze pe艂en, ale Pug m贸g艂 pozwoli膰 sobie na godzink臋 rozkosznego leniucho­wania. Megar, kucharz zamkowy, nie powinien narzeka膰 na jego troch臋 p贸藕niejszy powr贸t pod warunkiem, 偶e worek b臋dzie pe艂en. Pug opar艂 si臋 plecami o du偶y wyst臋p skalny i wkr贸tce zdrzemn膮艂 si臋 w ciep艂ych promieniach s艂o艅ca.

Ch艂odny i mokry prysznic piany morskiej przebudzi艂 go par臋 godzin p贸藕niej. Otworzy艂 gwa艂townie oczy, zdaj膮c sobie natychmiast spraw臋, 偶e spa艂 stanowczo za d艂ugo. Na zachodzie, nad morzem, ponad czarnym zarysem Sze艣ciu Si贸str, archipe­lagu niewielkich wysepek na horyzoncie, k艂臋bi艂 si臋 wysoki wa艂 ciemnych chmur. Rozgniewane chmurzyska p臋dzi艂y szybko w jego kierunku. Do艂em ci膮gn臋艂y si臋 pod nimi smoliste zas艂ony ulewy. Zwiastowa艂y niechybnie nadci膮ganie kolejnej, nag艂ej burzy, typowej dla tej cz臋艣ci wybrze偶a w pocz膮tkach lata. Ku po艂udniu pi臋trzy艂y si臋 wysoko na tle nieba niebotyczne urwiska ska艂y zwanej Bole艣ci膮 呕eglarza. Fale rozbija艂y si臋 z hukiem u podn贸偶a skalistej wie偶ycy. Poza przybojem zacz臋艂y si臋 po­kazywa膰 bia艂e grzywy fal 鈥 pewny znak, 偶e za chwil臋 burza przypu艣ci kolejny atak. Pug doskonale wiedzia艂, 偶e znalaz艂 si臋 w niebezpiecze艅stwie. Ka偶dy, kto w czasie letniej burzy i sztormu znalaz艂 si臋 na pla偶y czy nawet na niskich terenach poza ni膮, m贸g艂 by膰 z 艂atwo艣ci膮 poch艂oni臋ty przez fale.

Podni贸s艂 worek i ruszy艂 na pomoc, w stron臋 zaniku. Id膮c pomi臋dzy jeziorkami rozlewisk, czu艂, jak ch艂odne porywy wia­tru staj膮 si臋 coraz zimniejsze i bardziej wilgotne. Pogodny dzie艅 zosta艂 zm膮cony smugami cienia, kiedy pierwsze chmury zacz臋艂y przys艂ania膰 s艂o艅ce. Jaskrawe dotychczas kolory zosta艂y przyt艂umione i przechodzi艂y stopniowo w r贸偶ne odcienie sza­ro艣ci. Daleko nad morzem b艂yskawica przeci臋艂a czarn膮 艣cian臋 chmur, a odleg艂y pomruk grzmotu ni贸s艂 si臋 ponad hukiem fal.

Kiedy dotar艂 do pierwszego pasma otwartej pla偶y, przy­spieszy艂 kroku. Burza nadci膮ga艂a o wiele szybciej ni偶 przypu­szcza艂. Sztorm p臋dzi艂 przed sob膮 rosn膮c膮 fal臋 przyp艂ywu. Kie­dy dociera艂 do nast臋pnego pasma rozlewisk, pomi臋dzy lini膮 wody a kraw臋dzi膮 ska艂 zosta艂y tylko nieca艂e trzy metry suchego piasku.

Pug p臋dzi艂 pomi臋dzy g艂azami na granicy ryzyka. Dwukrot­nie omal nie skr臋ci艂 nogi. Dotar艂 wreszcie do nast臋pnej po艂aci piasku. 殴le wyliczy艂 zeskok z ostatniej ska艂ki i wyl膮dowa艂 fa­talnie. Upad艂 na piasek, 艂api膮c si臋 za kostk臋. Jak gdyby spe­cjalnie czekaj膮c na nieszcz臋艣liwy wypadek, fala przyp艂ywu ru­n臋艂a do przodu, zalewaj膮c go na chwil臋 ca艂kowicie. Wyci膮gn膮艂 na o艣lep r臋ce i w tej samej chwili poczu艂, jak woda unosi worek ze sob膮. Rozpaczliwie staraj膮c si臋 go chwyci膰, rzuci艂 si臋 do przodu, lecz kostka odm贸wi艂a pos艂usze艅stwa. Ponownie znalaz艂 si臋 pod wod膮. Zach艂ysn膮艂 si臋. Wynurzy艂 g艂ow臋, par­skaj膮c i kaszl膮c gwa艂townie. Ju偶, ju偶 mia艂 stan膮膰 na nogi, kiedy kolejna fala, jeszcze wy偶sza od pierwszej, uderzy艂a go w pier艣, wywracaj膮c do ty艂u. Pug dorasta艂, sp臋dzaj膮c czas na zabawach i igraszkach w morskich falach, by艂 do艣wiadczonym p艂ywa­kiem, ale b贸l w kostce i ci膮g艂e ataki fal spowodowa艂y, 偶e wpad艂 w panik臋. Zwalczy艂 narastaj膮ce uczucie strachu i kiedy fala opad艂a, wynurzy艂 si臋 na powierzchni臋, chwytaj膮c 艂apczy­wie powietrze. Troch臋 p艂yn膮c, troch臋 czo艂gaj膮c si臋 po dnie, kierowa艂 si臋 w stron臋 skalistego brzegu, gdy偶 wiedzia艂, 偶e woda ma tam tylko kilkana艣cie centymetr贸w g艂臋boko艣ci.

Dotar艂 do 艣ciany skalnej i opar艂 si臋 o ni膮, staraj膮c si臋 prze­rzuci膰 ci臋偶ar cia艂a na zdrow膮 nog臋 i odci膮偶y膰 skr臋con膮. Cen­tymetr po centymetrze przesuwa艂 si臋 wzd艂u偶 ska艂y, a ka偶da kolejna fala podnosi艂a poziom wody wy偶ej i wy偶ej. Kiedy wre­szcie dotar艂 do miejsca, z kt贸rego m贸g艂 podj膮膰 wspinaczk臋 na szczyt, by艂 ju偶 po pas zanurzony w sk艂臋bionej wodzie. Aby wspi膮膰 si臋 na 艣cie偶k臋, musia艂 zmobilizowa膰 wszystkie si艂y. Przez chwil臋 le偶a艂 na ziemi, ci臋偶ko dysz膮c. Potem zacz膮艂 pe艂­zn膮膰 ku g贸rze, poniewa偶 na tym skalistym gruncie nie ufa艂 swej spuchni臋tej kostce.

Kiedy czo艂ga艂 si臋, rani膮c na kamieniach kolana i golenie, spad艂y pierwsze krople deszczu. Dotar艂 wreszcie na poro艣ni臋ty traw膮 szczyt urwiska. Pad艂 na ziemi臋, dysz膮c ci臋偶ko, komplet­nie wyczerpany wspinaczk膮. Pojedyncze krople zamieni艂y si臋 w si膮pi膮cy deszczyk.

Po chwili z艂apa艂 oddech. Usiad艂 i zbada艂 opuchni臋t膮 kostk臋. Bola艂a pod dotykiem, ale poczu艂 si臋 pewniej, bo m贸g艂 ni膮 po­rusza膰. Nie by艂a z艂amana. No c贸偶, b臋dzie musia艂 przeku艣tyka膰 ca艂膮 powrotn膮 drog臋. Teraz jednak, kiedy niebezpiecze艅stwo utoni臋cia na pla偶y by艂o ju偶 poza nim, patrzy艂 na 艣wiat z wi臋­kszym optymizmem.

Wiedzia艂, 偶e kiedy dotrze do miasta, b臋dzie przemoczony do suchej nitki i zmarzni臋ty na ko艣膰. B臋dzie sobie musia艂 znale藕膰 jaki艣 nocleg w mie艣cie, bo bramy zamku zostan膮 ju偶 zamkni臋te na noc, a z bol膮c膮 nog膮 nie zaryzykuje wspinania si臋 na mury za stajniami. A poza tym, gdy zostanie na noc w mie艣cie i w艣lizgnie si臋 rano do zamku, czeka go tylko bura od Megara, je偶eli natomiast przy艂apano by go na prze艂a偶eniu przez mur, to od zbrojmistrza Fannona i koniuszego Algona z pewno艣ci膮 m贸g艂 oczekiwa膰 czego艣 znacznie gorszego ni偶 wym贸wki.

Odpoczywa艂. Deszcz przechodzi艂 w rz臋sist膮 ulew臋. Niebo pociemnia艂o, kiedy p贸藕ne, popo艂udniowe s艂o艅ce ca艂kiem skry­艂o si臋 za burzowymi chmurami. Chwilowe uczucie ulgi prze­sz艂o w z艂o艣膰 na samego siebie za to, 偶e straci艂 worek kra­b贸w. Z艂y nastr贸j pog艂臋bi艂 si臋 jeszcze, kiedy przypomnia艂 sobie w艂asn膮 g艂upot臋. Nie powinien zasn膮膰 na pla偶y. Gdyby nie to, bez po艣piechu odby艂by drog臋 powrotn膮, nie skr臋ci艂by ko­stki i mia艂by jeszcze czas, aby przebada膰 艂o偶ysko strumienia nad urwiskiem i poszuka膰 g艂adkich otoczak贸w, kt贸re tak bar­dzo ceni艂 jako amunicj臋 do procy. No a teraz 鈥 偶adnych kamieni. Minie co najmniej tydzie艅, zanim b臋dzie m贸g艂 tutaj powr贸ci膰, i to pod warunkiem, 偶e Megar nie wy艣le innego ch艂opaka, co obecnie, kiedy wraca艂 z pustymi r臋kami, by艂o bardzo prawdopodobne.

Pug zauwa偶y艂 wreszcie, 偶e na deszczu siedzi si臋 kiepsko. Zdecydowa艂, 偶e czas rusza膰 dalej. Wsta艂 i sprawdzi艂 kostk臋. Zaprotestowa艂a na takie traktowanie, ale stwierdzi艂, 偶e da rad臋 jako艣 i艣膰. Poku艣tyka艂 po trawie do miejsca, gdzie zostawi艂 swo­je rzeczy. Podni贸s艂 plecak, kij i proc臋. Zakl膮艂 szpetnie 鈥 jak 偶o艂nierze, kt贸rych s艂ysza艂 na zamku 鈥 kiedy spostrzeg艂, 偶e plecak jest rozdarty, a chleb i ser znikn臋艂y. Szopy albo jasz­czurki z wydm, pomy艣la艂. Odrzuci艂 na bok bezu偶yteczny teraz worek i zaduma艂 si臋 nad swoim losem.

Wzi膮艂 g艂臋boki oddech, wspar艂 si臋 na kiju i ruszy艂 przez niskie, 艂agodnie faluj膮ce pag贸rki, oddzielaj膮ce urwisko od dro­gi. Tu i 贸wdzie wida膰 by艂o lu藕no rozrzucone w krajobrazie k臋py niskich drzewek. Pug 偶a艂owa艂, 偶e nie ma w pobli偶u in­nego, bardziej solidnego schronienia, bo nad samym urwiskiem nie by艂o w og贸le 偶adnego. Wlok膮c si臋 z trudem do miasta i tak nie przemoknie bardziej, ni偶 gdyby poszuka艂 os艂ony pod drzewem.

Wiatr wzmaga艂 si臋. Poczu艂 na mokrych plecach pierwsze zimne uk膮szenia podmuch贸w. Wzdrygn膮艂 si臋 i na tyle, na ile m贸g艂, przyspieszy艂 kroku. Niskie drzewka zacz臋艂y si臋 przygi­na膰 do ziemi pod naporem wiatru. Mia艂 wra偶enie, jakby po­pycha艂a go jaka艣 ogromna 艂apa. Dotar艂 do drogi i skierowa艂 si臋 na pomoc. Z daleka, od wschodu, z wielkiej puszczy do­chodzi艂y niesamowite odg艂osy. Wichura wy艂a w ga艂臋ziach s臋­dziwych d臋b贸w, pot臋guj膮c dodatkowo i tak z艂owr贸偶bny wygl膮d ost臋p贸w le艣nych. Mroczne polany, ukryte w g艂臋bi las贸w, nie by艂y pewnie bardziej niebezpieczne ni偶 Droga Kr贸lewska, ale zapami臋tane z dzieci艅stwa opowie艣ci o ludziach wyj臋tych spod prawa i innych z艂oczy艅cach o rodowodzie zupe艂nie innym ni偶 ludzki sprawi艂y, 偶e w艂osy zje偶y艂y mu si臋 na g艂owie.

Przeszed艂 na drug膮 stron臋 drogi i szed艂 dalej dnem ci膮g­n膮cego si臋 wzd艂u偶 niej rowu, co dawa艂o jak膮 tak膮 os艂on臋. Wi­chura wzmaga艂a si臋 ci膮gle, bij膮c w oczy kroplami ulewy. Po mokrych od deszczu policzkach sp艂ywa艂y 艂zy. Gwa艂towny i na­g艂y podmuch omal go nie przewr贸ci艂. Musia艂 uwa偶a膰 na ka偶dy krok, aby w niespodziewanie g艂臋bokich ka艂u偶ach na dnie wy­pe艂niaj膮cego si臋 wod膮 rowu nie straci膰 r贸wnowagi.

W stale narastaj膮cym huraganie i ulewie brn膮艂 prawie przez godzin臋. Droga skr臋ci艂a na pomocny zach贸d i wyj膮cy wicher d膮艂 mu prosto w twarz. Pug pochyli艂 si臋 w kierunku wiatru. Po艂y koszuli trzepota艂y dziko za plecami. Prze艂kn膮艂 z trudem 艣lin臋, aby powstrzyma膰 narastaj膮c膮 panik臋. Wiedzia艂, 偶e jest w niebezpiecze艅stwie. Furia huraganu ju偶 dawno przewy偶szy艂a sw膮 si艂膮 zwyk艂e o tej porze roku wichury. Ogromne, poszar­pane b艂yskawice roz艣wietla艂y mroczny krajobraz, wydobywa­j膮c z mroku na u艂amek sekundy ol艣niewaj膮ce jasno艣ci膮 na tle nieprzeniknionej czerni zarysy drzew i drogi. O艣lepiaj膮ce, po­zostaj膮ce przez chwil臋 pod powiekami obrazy, w kt贸rych czer艅 i biel zamienia艂y si臋 miejscami, og艂upia艂y do reszty i tak oszo­艂omione zmys艂y. Og艂uszaj膮ce grzmoty piorun贸w nad g艂ow膮 odczuwa艂 fizycznie, jak rzeczywiste uderzenia. Obawia艂 si臋 teraz burzy o wiele bardziej ni偶 wyimaginowanych zb贸jc贸w czy z艂o艣liwych chochlik贸w le艣nych. Zdecydowa艂 si臋 i艣膰 mi臋dzy drzewami wzd艂u偶 drogi, gdzie d臋by powinny troch臋 os艂abia膰 impet wichury.

Wchodzi艂 mi臋dzy drzewa, kiedy dobieg艂 go og艂uszaj膮cy trzask. Stan膮艂 jak wryty. W ciemno艣ciach burzy ledwo m贸g艂 odr贸偶ni膰 kszta艂t czarnego dzika, kt贸ry z impetem wypad艂 z cha­szczy. Zwierz臋 wystrzeli艂o z zaro艣li, potkn臋艂o si臋, lecz zdo艂a艂o poderwa膰 na nogi o par臋 krok贸w od niego. Ch艂opiec widzia艂 teraz dzika wyra藕nie. Przygl膮da艂 mu si臋 uwa偶nie, kiwaj膮c g艂ow膮 z boku na bok. Dwie ogromne, ociekaj膮ce wod膮 szable, wyda­wa艂y si臋 jarzy膰 w mrocznym 艣wietle. Ogromne, rozszerzone strachem 艣lepia. Dzik nerwowo grzeba艂 racic膮 w ziemi. Deli­katnie m贸wi膮c, 偶yj膮ce w lasach dziki mia艂y raczej fatalny cha­rakter, lecz przewa偶nie unika艂y spotka艅 z cz艂owiekiem. Ten jednak by艂 przera偶ony burz膮 i Pug zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e je偶eli zwierz臋 zaatakuje, mo偶e go ci臋偶ko porani膰, a nawet zabi膰.

Stoj膮c nieruchomo jak g艂az, Pug szykowa艂 si臋 do odparcia ataku kijem, maj膮c w sercu cich膮 nadziej臋, 偶e dzik mimo wszy­stko wycofa si臋 do lasu. Zwierz臋 unios艂o 艂eb do g贸ry i w臋szy艂o niesiony wiatrem zapach ch艂opca. R贸偶owe 艣lepia l艣ni艂y w cie­mno艣ci. Cia艂o dygota艂o w rozterce. Nagle us艂ysza艂 co艣 za sob膮 w lesie, odwr贸ci艂 na moment 艂eb w tamt膮 stron臋, a potem, bez ostrze偶enia, ruszy艂 do ataku.

Pug zamachn膮艂 si臋 i r膮bn膮艂 w 艂eb, odwracaj膮c go na bok. Zwierz臋 wpad艂o w po艣lizg w b艂otnistym gruncie i uderzy艂o ca艂ym ci臋偶arem w nogi ch艂opca, przewracaj膮c go na ziemi臋. Le偶膮c na ziemi, patrzy艂, jak dzik zawraca b艂yskawicznie, szy­kuj膮c si臋 do kolejnego ataku. Ch艂opiec nie zd膮偶y艂 wsta膰, dzik by艂 tu偶, tu偶. Zas艂oni艂 si臋 kijem w daremnej pr贸bie odepchni臋cia go od siebie. Zwierz臋 zrobi艂o unik. Pug pr贸bowa艂 przewr贸ci膰 si臋 na bok, kiedy ogromny ci臋偶ar wgni贸t艂 go w ziemi臋. Zakry艂 twarz d艂o艅mi, przyciskaj膮c ramiona do piersi, i czeka艂, kiedy szable rozpruj膮 mu brzuch.

Po kilku chwilach dotar艂o do niego, 偶e dzik jest zupe艂nie nieruchomy. Ods艂oni艂 twarz. Zwierz臋 le偶a艂o w poprzek jego n贸g. Z boku stercza艂a d艂uga, zako艅czona czarnymi pi贸ra­mi strza艂a. Pug spojrza艂 w stron臋 lasu. Na jego skraju sta艂 m臋偶czyzna odziany w d艂ug膮, sk贸rzan膮 opo艅cz臋 z os艂aniaj膮­cym twarz kapturem. Szybkimi ruchami owija艂 w nat艂uszczo­ny brezent d艂ugi 艂uk bojowy. Kiedy cenna bro艅 by艂a ju偶 za­bezpieczona przed wilgoci膮, podszed艂 bli偶ej. Stan膮艂 nad ch艂o­pcem i nie偶yw膮 besti膮.

Przykl臋kn膮艂 i przekrzykuj膮c wycie wiatru, zapyta艂:

Nic ci si臋 nie sta艂o, ch艂opcze? 鈥 Bez wysi艂ku d藕wig­n膮艂 martwego dzika z n贸g Puga. 鈥 Ko艣ci ca艂e?

Chyba tak! 鈥 odkrzykn膮艂 Pug, badaj膮c swoje cia艂o. Otarty prawy bok szczypa艂 niemi艂osiernie. Nogi te偶 mia艂 poobcierane. Wszystko to w po艂膮czeniu ze zwichni臋t膮 kostk膮 sprawia艂o, 偶e czu艂 si臋 ca艂kowicie zmaltretowany. Ca艂e szcz臋­艣cie, 偶e nie by艂o trwa艂ych uszkodze艅 czy z艂ama艅.

Ogromne, muskularne 艂apska unios艂y go do g贸ry i posta­wi艂y na nogi.

Trzymaj 鈥 zakomenderowa艂 nieznajomy, wr臋czaj膮c mu kij i 艂uk. Pug wzi膮艂 swoje rzeczy. M臋偶czyzna d艂ugim, my­艣liwskim no偶em szybko wypatroszy艂 dzika. Sko艅czy艂 i zwr贸­ci艂 si臋 do Puga.

Chod藕 ze mn膮, ch艂opcze. Najlepiej b臋dzie, jak zatrzy­masz si臋 u nas, u mojego pana i u mnie. To niedaleko, ale lepiej po艣pieszmy si臋. Burza, zanim si臋 sko艅czy, przybiera zwykle na sile. Mo偶esz i艣膰?

Pug zrobi艂 jeden niepewny krok i przytakn膮艂 ruchem g艂owy. Bez s艂owa m臋偶czyzna zarzuci艂 dzika na rami臋 i zabra艂 sw贸j 艂uk.

Idziemy 鈥 powiedzia艂, kieruj膮c si臋 w stron臋 lasu. Ru­szy艂 szybkim krokiem. Pug robi艂, co m贸g艂, aby za nim nad膮偶y膰.

Drzewa kniei tylko w niewielkim stopniu zmniejszy艂y furi臋 huraganu, wi臋c nie mogli rozmawia膰. B艂yskawica roz艣wiet­li艂a na moment las i ch艂opiec na u艂amek sekundy zobaczy艂 twarz m臋偶czyzny. Usi艂owa艂 sobie przypomnie膰, czy ju偶 go kiedy艣 widzia艂. Z wygl膮du przypomina艂 my艣liwych i stra偶ni­k贸w le艣nych, zamieszkuj膮cych puszcz臋 Crydee. Wysoki, bar­czysty, mocno zbudowany. Mia艂 ciemne w艂osy, brod臋 i ogo­rza艂y wygl膮d cz艂owieka, kt贸ry wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza pod go艂ym niebem.

Przez moment Pugiem zaw艂adn臋艂a fantastyczna my艣l, czy obcy nie jest aby cz艂onkiem jakie艣 bandy wyj臋tej spod prawa, ukrywaj膮cej si臋 w sercu kniei. Odepchn膮艂 t臋 my艣l, bo przecie偶 偶aden zb贸j nie zaprz膮ta艂by sobie g艂owy jakim艣 ch艂opakiem ze s艂u偶by zamkowej, bez grosza przy duszy.

Przypomnia艂 sobie, 偶e nieznajomy m贸wi艂 co艣 o swoim panu. By膰 mo偶e, by艂 wolnym ch艂opem zamieszkuj膮cym w maj膮tku w艂a艣ciciela i pe艂ni膮cym u niego s艂u偶b臋, ale nie pod­danym. Ludzie ci urodzili si臋 jako wolni i w zamian za prawo u偶ytkowania ziemi oddawali panu cz臋艣膰 zbior贸w rolnych lub zwierz膮t domowych. Tak, to musi by膰 wolny cz艂owiek, po­my艣la艂. Przecie偶 偶aden pan nie pozwoli艂by na to, aby poddany kmie膰 obnosi艂 si臋 z 艂ukiem bojowym 鈥 by艂y one bowiem stanowczo zbyt cenne i... niebezpieczne. Pug nadal nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, aby kto艣 dzier偶awi艂 ziemi臋 w lasach. Cho­cia偶 pytanie pozosta艂o bez odpowiedzi, jednak nadmiar wy­darze艅, kt贸re go spotka艂y tego dnia, szybko przep臋dzi艂 dalsz膮 ciekawo艣膰.

Po pewnym czasie, kt贸ry dla Puga by艂 wieczno艣ci膮, nie­znajomy zag艂臋bi艂 si臋 w g臋st膮 grup臋 drzew. Niewiele brakowa艂o, a ch艂opiec zgubi艂by go w panuj膮cych ciemno艣ciach. S艂o艅ce zasz艂o jaki艣 czas temu, zabieraj膮c ze sob膮 i t臋 odrobin臋 艣wiat艂a, kt贸r膮 przepuszcza艂y czarne chmury nawa艂nicy. Pod膮偶a艂 za m臋偶­czyzn膮, kieruj膮c si臋 raczej odg艂osem krok贸w i intuicj膮 ni偶 wzrokiem. Domy艣la艂 si臋, 偶e znajdowali si臋 na 艣cie偶ce wiod膮cej mi臋dzy drzewami, poniewa偶 stopy nie napotyka艂y oporu pod­szycia czy le偶膮cych na ziemi ga艂臋zi. Je偶eli kto艣 nie zna艂 tej dr贸偶ki, to odnalezienie jej w miejscu, w kt贸rym byli przed chwil膮, by艂oby bardzo trudne w pe艂nym 艣wietle dnia, a ju偶 zupe艂nie niemo偶liwe w nocy. Po chwili znale藕li si臋 na polanie, po艣rodku kt贸rej przycupn膮艂 ma艂y, zbudowany z kamienia do­mek. Z jedynego okna s膮czy艂o si臋 艣wiat艂o, a z komina unosi艂 si臋 dym. Przeszli przez otwart膮 przestrze艅. Pug nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, 偶e akurat w tym jednym miejscu w puszczy huragan by艂 jakby przyt艂umiony.

Po dotarciu do drzwi m臋偶czyzna odsun膮艂 si臋 na bok, robi膮c mu przej艣cie.

Wejd藕 do 艣rodka, ch艂opcze. Ja jeszcze musz臋 sprawi膰 dzika.

Pug pokiwa艂 t臋po g艂ow膮, pchn膮艂 drewniane drzwi i wszed艂 do 艣rodka.

Zamykaj te drzwi, ch艂opcze! Zawieje mnie jeszcze, a potem ju偶 tylko krok do 艣mierci.

Pug odwr贸ci艂 si臋 i po艣piesznie wykona艂 polecenie, trzas­n膮wszy drzwiami mocniej, ni偶 zamierza艂.

Odwr贸ci艂 si臋 ponownie i przyjrza艂 scenie, kt贸r膮 mia艂 przed oczami. Wn臋trze chatki sk艂ada艂o si臋 z pojedynczej, niewielkiej izby. Ca艂膮 jedn膮 艣cian臋 zajmowa艂 kominek z pot臋偶nym pale­niskiem. P艂on膮艂 na nim jasny, weso艂y ogie艅, promieniuj膮c cie­p艂ym 艣wiat艂em. Obok kominka sta艂 st贸艂, a przy nim, na 艂awie, siedzia艂a przysadzista posta膰, ubrana w obszerne, 偶贸艂te szaty. Grzywa siwych w艂os贸w i g臋sta broda prawie ca艂kowicie za­krywa艂y twarz m臋偶czyzny. Wida膰 by艂o jedynie par臋 偶ywych, niebieskich oczu, b艂yszcz膮cych w 艣wietle p艂on膮cego ognia. Ze zmierzwionej brody stercza艂a fajka, z kt贸rej dobywa艂y si臋 im­ponuj膮ce k艂臋by bladego dymu.

Pug pozna艂 m臋偶czyzn臋.

Mistrz Kulgan... 鈥 b膮kn膮艂. By艂 to bowiem mag i do­radca Ksi臋cia, znana po艣r贸d zamkowej s艂u偶by posta膰.

Kulgan skierowa艂 wzrok na ch艂opca, a potem g艂臋bokim, dudni膮cym g艂osem zapyta艂:

Wi臋c mnie znasz, co?

Tak, panie... z zamku.

Jak masz na imi臋, ch艂opcze z zamku?

Pug, mistrzu Kulganie.

Aa... przypominam sobie. 鈥 Mag bezwiednie mach­n膮艂 r臋k膮. 鈥 Nie m贸w do mnie Mistrzu, Pug. Chocia偶 bez­sprzecznie mam prawo, aby zwracano si臋 do mnie w ten spos贸b jako do mistrza mej sztuki 鈥 powiedzia艂, a w k膮cikach oczu pojawi艂y si臋 weso艂e zmarszczki.

Prawd膮 bowiem jest, 偶em urodzony wy偶ej ni偶 ty, ale nie tak bardzo. Chod藕, tam ko艂o ognia wisi koc. Jeste艣 przemoczony do suchej nitki. Powie艣 swoje ubranie, aby wysch艂o, a potem usi膮d藕 tam. 鈥 Gestem r臋ki wskaza艂 na 艂aw臋 po przeciwnej stronie sto艂u.

Pug zrobi艂, jak mu przykazano, ani na moment jednak nie spuszczaj膮c wzroku z maga. Chocia偶 Kulgan nale偶a艂 do dworu Ksi臋cia, by艂 jednak magiem, obiektem podejrze艅, kim艣, kto u po­sp贸lstwa nie cieszy艂 si臋 zbyt wysokim powa偶aniem. Je偶eli w za­grodzie ch艂opskiej przyszed艂 na 艣wiat cielak-potw贸r albo jaka艣 zaraza zniszczy艂a plony, wie艣niacy byli sk艂onni przypisywa膰 to dzia艂aniom jakiego艣 maga czaj膮cego si臋 gdzie艣 w mrocznym k膮cie. Jest wi臋cej ni偶 pewne, 偶e w czasach nie tak znowu odle­g艂ych, obrzuciliby Kulgana kamieniami i wygnali z Crydee. Lu­dek miejski tolerowa艂 go ze wzgl臋du na stanowisko, kt贸re piasto­wa艂 na dworze Ksi臋cia, ale stare obawy umiera艂y bardzo powoli.

Pug rozwiesi艂 ubranie i usiad艂. Podskoczy艂 przestraszony, kiedy spostrzeg艂 nagle par臋 czerwonych oczu, obserwuj膮cych go pilnie tu偶 znad sto艂u. Pokryta 艂uskami g艂owa unios艂a si臋 ponad blat i z uwag膮 przygl膮da艂a si臋 ch艂opcu.

Kulgan za艣mia艂 si臋 z niewyra藕nej miny ch艂opca.

Spokojnie, m贸j ma艂y, spokojnie. Fantus ci臋 nie po偶re. 鈥 Po艂o偶y艂 d艂o艅 na g艂owie siedz膮cego obok niego na 艂awce stwora i pog艂aska艂 za wystaj膮cymi 艂ukami brwiowymi. Bestia przymkn臋艂a oczy i zacz臋艂a wydawa膰 ciche, j臋kliwe, podobne do kocich d藕wi臋ki.

Pug zanikn膮艂 otwarte ze zdumienia usta.

Czy to prawdziwy smok, panie?

Mag roze艣mia艂 si臋 dobrodusznie na ca艂y g艂os.

Czasem wydaje mi si臋, 偶e tak, m贸j ch艂opcze. Fantus jest przedstawicielem smok贸w ognistych, kuzynem smoka w艂a­艣ciwego, chocia偶 nie tak imponuj膮cej postury... 鈥 W tym mo­mencie stw贸r otworzy艂 jedno oko i wbi艂 wzrok w maga. 鈥 ale dor贸wnuje mu duchem i odwag膮 鈥 doda艂 po艣piesznie Kulgan i smok znowu zamkn膮艂 oko. Kulgan ci膮gn膮艂 dalej kon­spiracyjnym szeptem:

Jest bardzo m膮dry, wi臋c musisz uwa偶a膰, co do niego m贸wisz. To stworzenie o wielkiej delikatno艣ci i wra偶liwo艣ci uczu膰.

Pug potwierdzi艂 kiwni臋ciem g艂owy.

Czy potrafi zion膮膰 ogniem? 鈥 spyta艂. Patrzy艂 na stwo­ra szeroko otwartymi z ciekawo艣ci oczami. Dla ka偶dego trzy­nastoletniego ch艂opaka nawet kuzyn smoka w艂a艣ciwego by艂 godzien wielkiego podziwu.

Kiedy jest w odpowiednim nastroju, mo偶e buchn膮膰 og­niem dwa, trzy razy, ale zdarza si臋 to rzadko. Chyba dlatego, 偶e go tak dobrze karmi臋. Od lat nie musia艂 polowa膰, wi臋c zapomnia艂 troch臋 o smoczych zwyczajach. Je艣li mam by膰 szczery, to strasznie go rozpuszczam.

Informacja ta rozproszy艂a troch臋 obawy Puga. Mag, dba­j膮cy o stwora, nawet tak przedziwnego, wyda艂 si臋 ch艂opcu bar­dziej ludzki i nie tak tajemniczy. Przyjrza艂 si臋 uwa偶nie Fantusowi. Patrzy艂 z podziwem, jak p艂on膮cy ogie艅 rzuca z艂ociste b艂yski na szmaragdowe niski okrywaj膮ce cia艂o. By艂 wielko艣ci niedu偶ego psa, mia艂 d艂ug膮 szyj臋, wygi臋t膮 w kszta艂cie litery 鈥渟鈥, kt贸r膮 wie艅czy艂a g艂owa podobna do g艂owy aligatora. Na grzbiecie spoczywa艂y z艂o偶one skrzyd艂a. Dwoma wyci膮gni臋tymi przed siebie 艂apami bi艂 bez celu powietrze, kiedy Kulgan ca艂y czas drapa艂 go za brwiami. D艂ugi ogon porusza艂 si臋 rytmicznie, raz w lewo, raz w prawo, par臋 centymetr贸w nad pod艂og膮.

Drzwi otworzy艂y si臋 i do 艣rodka wszed艂 wysoki 艂ucznik. Trzyma艂 przed sob膮 sprawionego i nadzianego na 偶elazny szpi­kulec dzika. Podszed艂 bez s艂owa do kominka i zawiesi艂 go nad ogniem. Fantus uni贸s艂 g艂ow臋 i wykorzystuj膮c d艂ug膮 szyj臋, spo­jrza艂 ponad sto艂em. B艂yskawicznie wysun膮艂 rozdwojony na ko艅cu j臋zyk, zeskoczy艂 z 艂awy i pomaszerowa艂 z godno艣ci膮 w stron臋 paleniska. Wybra艂 sobie ciep艂e miejsce przed ogniem, zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek i zapad艂 w drzemk臋, aby skr贸ci膰 czas oczekiwania na kolacj臋.

Ch艂op zdj膮艂 kapot臋 i powiesi艂 na ko艂ku przy drzwiach.

Widzi mi si臋, 偶e przed 艣witem burza przejdzie. Powr贸ci艂 do ognia. Z wina i zi贸艂 przyrz膮dzi艂 sos do polania pieczeni. Puga zaskoczy艂 widok d艂ugiej szramy przecinaj膮cej lewy policzek. W 艣wietle rzucanym przez p艂omienie blizna wygl膮da艂a na krwaw膮 i przera偶aj膮c膮.

Kulgan machn膮艂 fajk膮 w stron臋 m臋偶czyzny.

Jak znam mego milczka, to na pewno nie poznali艣cie si臋 jeszcze. Meecham, ten ch艂opiec ma na imi臋 Pug i jest z g艂贸wnego zamku Crydee.

Meecham szybko skin膮艂 g艂ow膮, po czym znowu zaj膮艂 si臋 pieczeniem dzika.

W odpowiedzi Pug tak偶e kiwn膮艂 g艂ow膮, chocia偶 uczyni艂 to o u艂amek sekundy za p贸藕no, aby m臋偶czyzna m贸g艂 to za­uwa偶y膰.

Na 艣mier膰 zapomnia艂em podzi臋kowa膰 panu za urato­wanie przed dzikiem.

Nie ma o czym m贸wi膰, ch艂opcze. Gdybym nie sp艂oszy艂 bestii, pewnie by ci臋 w og贸le nie zaatakowa艂a.

Zostawi艂 dzika i przeszed艂 do drugiej cz臋艣ci pokoju. Z wia­dra przykrytego kawa艂kiem p艂贸tna wyj膮艂 porcj臋 ciasta z razo­wej m膮ki i zacz膮艂 ugniata膰.

Wiesz, panie 鈥 zwr贸ci艂 si臋 Pug do Kulgana 鈥 to je­go strza艂a zabi艂a dzika. Mia艂em prawdziwe szcz臋艣cie, 偶e tropi艂 w艂a艣nie to zwierz臋.

Kulgan wybuchn膮艂 艣miechem.

Tak si臋 sk艂ada, 偶e to biedne stworzenie, kt贸re jest naj­milszym i najbardziej oczekiwanym go艣ciem na naszej kolacji, tak samo jak ty pad艂o ofiar膮 zbiegu okoliczno艣ci.

Nie rozumiem, panie... 鈥 Pug zmiesza艂 si臋. Kulgan wsta艂 i z najwy偶szej p贸艂ki na ksi臋gi zdj膮艂 jaki艣 przedmiot, owini臋ty w ciemnoniebieski aksamit, i postawi艂 na stole przed ch艂opcem. Pug domy艣li艂 si臋, 偶e musi on posia­da膰 wielk膮 warto艣膰, skoro do przykrycia go u偶yto tak cennego materia艂u. Kulgan odwin膮艂 aksamit i jego oczom ukaza艂a si臋, iskrz膮ca w 艣wietle ognia, kryszta艂owa kula. Z gard艂a zachwy­conego przepi臋knym widokiem ch艂opca wyrwa艂o si臋 przeci膮g艂e 鈥渁ch!鈥 Kula nie mia艂a najmniejszej skazy i by艂a wspania艂a w prostocie swej formy.

Kulgan wskaza艂 na ni膮 palcem.

Otrzyma艂em j膮 w darze od Althafaina z Carse, najbieglejszego w sztuce magii mistrza. Uzna艂 mnie za godnego tego daru, poniewa偶 w przesz艂o艣ci wy艣wiadczy艂em mu jedn膮 czy dwie przys艂ugi. Ale to nie jest istotne... opu艣ci艂em dzisiaj towarzystwo Althafaina i zaraz po powrocie do domu za­cz膮艂em sprawdza膰 dzia艂anie daru. Wpatrz si臋 w g艂膮b kuli, Pug.

Ch艂opiec zacz膮艂 wpatrywa膰 si臋 w kul臋, 艣ledz膮c wzrokiem migotanie ognia, kt贸ry zdawa艂 si臋 ta艅czy膰 g艂臋boko w jej wn臋­trzu. Zwielokrotnione setki razy odbicia pokoju zlewa艂y si臋 i wirowa艂y, kiedy stara艂 si臋 skupi膰 na pojedynczych obra­zach we wn臋trzu kuli. Falowa艂y, miesza艂y si臋, aby po chwili zasnu膰 si臋 mgie艂k膮 w rozmazane kszta艂ty. Delikatne, bia艂a­we l艣nienie w samym 艣rodku kuli wypar艂o czerwie艅 p艂omie­nia. Pug mia艂 wra偶enie, jakby jasna, promieniuj膮ca przy­jemnym ciep艂em plamka trzyma艂a jego wzrok na uwi臋zi. Zupe艂nie jak milutkie ciep艂o kuchni zamkowej, pomy艣la艂 bez­wiednie.

Mleczna biel we wn臋trzu kuli znikn臋艂a niespodziewanie i oczom ch艂opca ukaza艂 si臋 obraz kuchni. Gruby kucharz Alfan przygotowywa艂 ciasta i zlizywa艂 w艂a艣nie z paluch贸w s艂od­kie okruchy. Sprowadzi艂o to na jego g艂ow臋 wybuch gniewu kuchmistrza Megara, kt贸ry uwa偶a艂 oblizywanie palc贸w za od­ra偶aj膮cy zwyczaj. Pug roze艣mia艂 si臋, obserwuj膮c widzian膮 wielokrotnie przedtem scen臋. Obraz znikn膮艂 niespodziewanie i ch艂opiec poczu艂 nag艂y przyp艂yw zm臋czenia.

Kulgan owin膮艂 kul臋 aksamitem i odstawi艂 na miejsce.

Nie藕le si臋 spisa艂e艣 鈥 powiedzia艂 z namys艂em w g艂o­sie. Sta艂 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, obserwuj膮c ch艂opca i zastana­wiaj膮c si臋 nad czym艣. Po chwili usiad艂.

Nigdy bym ci臋 nie podejrzewa艂 o to, 偶e przy pierwszej pr贸bie uda ci si臋 wydoby膰 taki klarowny obraz. Wygl膮da na to, 偶e jeste艣 kim艣 wi臋cej ni偶 si臋 wydaje z pozoru...

S艂ucham, panie?

Niewa偶ne. 鈥 Zamilk艂 na chwil臋, a potem doda艂: 鈥 Bawi艂em si臋 t膮 zabawk膮 pierwszy raz. Chcia艂em spraw­dzi膰, jak daleko potrafi臋 si臋gn膮膰 wzrokiem. Wtedy w艂a艣­nie wytropi艂em ciebie. Dok艂adnie w chwili, kiedy stara艂e艣 si臋 dotrze膰 do drogi. Zauwa偶y艂em, 偶e kulejesz i 偶e jeste艣 pora­niony. Natychmiast zrozumia艂em, 偶e nie zdo艂asz dotrze膰 do miasta. Wys艂a艂em wi臋c Meechama, aby ci臋 tutaj sprowadzi艂.

Pug by艂 zak艂opotany tak niezwyk艂膮 trosk膮. Zaczerwieni艂 si臋 po uszy. Z typow膮 dla trzynastolatka wysok膮 ocen膮 w艂as­nych mo偶liwo艣ci powiedzia艂:

To nie by艂o konieczne, panie. Zd膮偶y艂bym doj艣膰 do mia­sta na czas.

Kulgan u艣miechn膮艂 si臋.

By膰 mo偶e, masz racj臋, ch艂opcze... ale z drugiej strony, jest tak偶e mo偶liwe, 偶e jej nie masz. Dzisiejsza burza i huragan s膮 wyj膮tkowo, jak na t臋 por臋 roku, gwa艂towne i niebezpieczne dla podr贸偶nika.

Pug przys艂uchiwa艂 si臋 delikatnym uderzeniom kropli de­szczu o dach chatki. Burza przycich艂a, pomy艣la艂. Zacz膮艂 po­w膮tpiewa膰 w prawdom贸wno艣膰 maga. Jakby czytaj膮c w my­艣lach ch艂opca, Kulgan spojrza艂 na niego bystro.

Uwierz mym s艂owom, ch艂opcze. Polan臋 t臋 chroni膮 nie tylko wielkie drzewa. Gdyby艣 spr贸bowa艂 przekroczy膰 kr膮g, za­kre艣lony przez d臋by, kt贸re wytyczaj膮 granic臋 mojej ziemi, od razu odczu艂by艣 w pe艂ni furi臋 huraganu. Meecham, jak oceniasz si艂臋 wiatru?

Meecham od艂o偶y艂 bry艂臋 ciasta na chleb, kt贸r膮 ugniata艂, i za­stanawia艂 si臋 przez chwil臋.

Prawie tak silny jak ten, kt贸ry trzy lata temu wyrzuci艂 na brzeg sze艣膰 okr臋t贸w. 鈥 Przerwa艂 na chwil臋, jakby ponow­nie rozwa偶aj膮c trafno艣膰 s膮du. Kiwni臋ciem g艂owy utwierdzi艂 si臋 w swej ocenie. 鈥 Tak. Prawie tak samo straszny, chocia偶 nie b臋dzie wia艂o tak d艂ugo, jak wtedy.

Pug przypomnia艂 sobie, jak trzy lata temu wichura cisn臋艂a flotyll臋 okr臋t贸w handlowych z Queg na skaliste urwisko Bo­le艣ci 呕eglarza. W kulminacyjnym momencie huraganu stra偶­nicy, patroluj膮cy mury obronne zamku, zostali zmuszeni do pozostania w wie偶ach, gdy偶 inaczej wiatr str膮ci艂by ich na d贸艂. Je偶eli ten huragan jest r贸wnie pot臋偶ny, to czary Kulgana rze­czywi艣cie musia艂y budzi膰 respekt, poniewa偶 odg艂osy docho­dz膮ce z zewn膮trz nie by艂y dono艣niejsze ni偶 w czasie wiosen­nego deszczyku.

Kulgan usiad艂 wygodniej na 艂awie i zaj膮艂 si臋 rozpala­niem wygas艂ej fajki. Kiedy wypuszcza艂 k艂臋by jasnego, s艂odko pachn膮cego dymu, uwag臋 Puga przyku艂a p贸艂ka z ksi臋gami, stoj膮ca za plecami maga. Wargi ch艂opca porusza艂y si臋 bez­g艂o艣nie, kiedy pr贸bowa艂 odcyfrowa膰 tytu艂y na ok艂adkach. Nic z tego. Nie rozumia艂 ani s艂owa. Kulgan uni贸s艂 brew do g贸ry.

Zatem umiesz czyta膰, tak?

Pug podskoczy艂 przestraszony. Obawia艂 si臋, 偶e m贸g艂 ob­razi膰 maga, wtykaj膮c nos w nie swoje sprawy. Kulgan wyczu艂 jego zak艂opotanie.

Wszystko w porz膮dku, ch艂opcze. To nie zbrodnia, 偶e znasz litery.

Pug poczu艂, 偶e chwilowe skr臋powanie mija.

Troch臋 czytam, panie. Kucharz Megar nauczy艂 mnie, jak odczytywa膰 napisy na zapasach dla kuchni zamkowej w piwnicach. Znam si臋 te偶 troch臋 na liczbach.

Patrzcie, patrzcie! I liczby tak偶e! 鈥 wykrzykn膮艂 mag dobrodusznie. 鈥 No, no. Rzadki z ciebie ptaszek.

Si臋gn膮艂 za siebie i wyci膮gn膮艂 z p贸艂ki jeden, oprawiony w czerwonobr膮zow膮 sk贸r臋 tom. Otworzy艂. Przygl膮da艂 si臋 przez chwil臋 jednej stronie, potem nast臋pnej. Znalaz艂 w ko艅cu t臋, kt贸ra zda­wa艂a si臋 spe艂nia膰 jego oczekiwania. Odwr贸ci艂 otwart膮 ksi臋g臋 i po艂o偶y艂 na stole przed Pugiem. Wskaza艂 palcem na kart臋 ilu­minowan膮 wspania艂ym, barwnym wzorem w kszta艂cie w臋偶y, kwiat贸w i pn膮czy winoro艣li, otaczaj膮cym wielk膮 liter臋 w lewym, g贸rnym rogu.

Przeczytaj to, ch艂opcze.

Pug nigdy w 偶yciu nie widzia艂 czego艣 podobnego. Jego lekcje ograniczy艂y si臋 do czytania prostych liter, kt贸re Megar pisa艂 ka­wa艂kiem w臋gla na zwyk艂ym pergaminie. Siedzia艂 bez s艂owa, za­fascynowany szczeg贸艂ami rysunku. Po chwili zda艂 sobie spraw臋, 偶e Kulgan uwa偶nie go obserwuje. Otrz膮sn膮艂 si臋 i zacz膮艂 czyta膰.

A potem przysz艂o we藕... wezwanie z... 鈥 Zatrzyma艂 si臋. Przyjrza艂 si臋 uwa偶niej s艂owu, przedzieraj膮c si臋 przez nie znane mu, skomplikowane konstrukcje. 鈥 ...Zacara. 鈥 Zno­wu przerwa艂. Spojrza艂 na Kulgana, szukaj膮c potwierdzenia, 偶e dobrze przeczyta艂. Kulgan kiwni臋ciem g艂owy zach臋ci艂 do dal­szego czytania.

P贸艂noc bowiem mia艂a by膰... zapomnia艂... zapomniana, a偶eby serce imperium nie usch艂o... usycha艂o z t臋sknoty i wszy­stko zosta艂o stracone. I chocia偶 z urodzenia Bosania, 偶o艂nierze ci w swej s艂u偶bie nadal byli wierni Wielkiemu Keshowi. A 偶e Kesh by艂 w wielkiej potrzebie, wzi臋li sw贸j or臋偶, przywdziali pancerze i opu艣cili Bosani臋, kieruj膮c sw贸j okr臋t na po艂udnie, aby uchroni膰 wszystko przed zag艂ad膮.

Wystarczy 鈥 powiedzia艂 Kulgan. Delikatnie zamkn膮艂 ksi臋g臋. 鈥 Nie藕le sobie radzisz jak na ch艂opaka ze s艂u偶by zamkowej.

Ta ksi臋ga, panie... co to za ksi臋ga? 鈥 spyta艂, kiedy Kulgan j膮 zabra艂. 鈥 Nigdy jeszcze nie widzia艂em czego艣 po­dobnego.

Kulgan obrzuci艂 go uwa偶nym spojrzeniem, a偶 ch艂opiec zno­wu poczu艂 si臋 nieswojo. Po chwili mag u艣miechn膮艂 si臋, prze­艂amuj膮c tym napi臋cie. Od艂o偶y艂 ksi臋g臋 na miejsce.

To historia tych ziem, ch艂opcze. Otrzyma艂em jaw darze od opata klasztoru w Ishap. T艂umaczenie tekstu z Keshu. Ma ponad sto lat.

Pug pokiwa艂 ze zrozumieniem g艂ow膮.

Jest tak dziwnie napisana. O czym to jest? Kulgan jeszcze raz przyjrza艂 si臋 ch艂opcu, jakby chcia艂 go przejrze膰 na wylot.

Dawno, dawno temu, wszystkie te ziemie, od Bezkres­nego Morza poprzez 艂a艅cuch Szarych Wie偶 a偶 do Morza Go­rzkiego, stanowi艂y cz臋艣膰 Imperium Wielkiego Keshu. Daleko na wschodzie, na male艅kiej wysepce istnia艂o niewielkie kr贸­lestwo Rillanon. Rozrasta艂o si臋 ono, obejmuj膮c swoj膮 w艂adz膮 coraz to nowe, s膮siednie wysepki-kr贸lestwa, a偶 sta艂o si臋 Kr贸­lestwem Wysp. A potem znowu poszerzy艂o swoje panowanie, rozlewaj膮c si臋 na sta艂y l膮d i teraz, chocia偶 nadal jest to Kr贸­lestwo Wysp, wi臋kszo艣膰 z nas nazywa je po prostu 鈥淜r贸le­stwem鈥. My, mieszka艅cy Crydee, tak偶e stanowimy jego cz臋艣膰, chocia偶 mieszkamy w najbardziej odleg艂ym od stolicy Rillanon zak膮tku naszego pa艅stwa.

Kiedy艣, dawno temu, Imperium Wielkiego Keshu porzu­ci艂o te ziemie, bo zaanga偶owa艂o si臋 w d艂ugotrwa艂y i krwawy konflikt ze swoimi s膮siadami na po艂udniu, z Konfederacj膮 Keshu.

Pug by艂 ca艂kowicie poch艂oni臋ty opowie艣ci膮 o wielko艣ci i wspania艂o艣ciach zaginionych imperi贸w, nie na tyle jednak, 偶eby nie zauwa偶y膰, 偶e Meecham wk艂ada do pieca przy pale­nisku kilka ma艂ych, ciemnych bochenk贸w chleba. Ponownie skierowa艂 uwag臋 na maga.

Co to by艂a ta Konfe...?

Konfederacja Keshu 鈥 doko艅czy艂 za niego Kulgan. 鈥 To grupa ma艂ych narod贸w, kt贸re od wiek贸w funkcjonowa艂y jako pa艅stwa lenne Wielkiego Keshu. Na kilkana艣cie lat przed napisaniem tej ksi臋gi skonfederowa艂y si臋 i wyst膮pi艂y przeciwko swemu gn臋bicielowi. Ka偶de z osobna by艂o za ma艂e, aby prze­ciwstawi膰 si臋 Wielkiemu Keshowi. Po zjednoczeniu jednak sta艂y si臋 jego godnym przeciwnikiem. Przeciwnikiem r贸wnie silnym, jak si臋 mia艂o wkr贸tce okaza膰, poniewa偶 wojna ci膮gn臋艂a si臋 ca艂ymi latami. Imperium zosta艂o zmuszone do usuni臋cia swoich legion贸w z p贸艂nocnych prowincji i przemieszczenia ich na po艂udnie. Tereny na p贸艂nocy stan臋艂y otworem dla pr臋偶­nego, m艂odego Kr贸lestwa.

Najm艂odszy syn kr贸la, dziadek ksi臋cia Borrica, poprowa­dzi艂 armi臋 na wsch贸d, rozszerzaj膮c granice Zachodnich Ziem. Od tamtych czas贸w wszystkie obszary, stanowi膮ce kiedy艣 im­perialn膮 prowincj臋 Bosania, poza Wolnymi Miastami z Natalu, nazywane s膮 Ksi臋stwem Crydee.

Pug zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.

Chcia艂bym kiedy艣 odwiedzi膰 Wielki Kesh. Meecham parskn膮艂 nagle, co w jego wydaniu mia艂o pewnie oznacza膰 艣miech.

Jako kto? Korsarz?

Pug poczu艂, 偶e si臋 czerwieni. Korsarze byli lud藕mi bez zie­mi. Najemnikami, kt贸rzy walczyli za pieni膮dze. W hierarchii spo艂ecznej stali tylko o szczebel wy偶ej ni偶 wyj臋ci spod prawa.

By膰 mo偶e, kt贸rego艣 dnia sam si臋 tam wyprawisz. Droga wprawdzie daleka i pe艂na niebezpiecze艅stw, ale bywa艂o, 偶e 艣mia艂kom o odwa偶nych sercach udawa艂o si臋 prze偶y膰 podr贸偶. Zdarza艂y si臋 ju偶 przecie偶 rzeczy bardziej zdumiewaj膮ce.

Rozmowa skierowa艂a si臋 na bardziej przyziemne tematy. Mag ponad miesi膮c przebywa艂 na po艂udniu, w warowni Carse i by艂 spragniony naj艣wie偶szych plotek z Crydee. Kiedy chleb si臋 upiek艂, Meecham poda艂 jeszcze gor膮cy na st贸艂. Pokroi艂 mi臋­so dzika i postawi艂 na stole p贸艂miski z serem i zielenin膮. Pug jeszcze nigdy w 偶yciu nie jad艂 tak dobrze. Nawet wtedy, kiedy pracowa艂 w kuchni, jego pozycja ch艂opaka do pos艂ug zapew­nia艂a mu tylko kiepskie posi艂ki. W czasie jedzenia Pug zauwa­偶y艂, 偶e mag przypatruje mu si臋 intensywnie.

Po sko艅czonej kolacji Meecham sprz膮tn膮艂 ze sto艂u i zacz膮艂 zmywa膰 naczynia czystym piaskiem w 艣wie偶o przyniesionej wodzie. Kulgan i Pug rozmawiali dalej. Na stole zosta艂 jeszcze jeden kawa艂ek mi臋sa, kt贸ry Kulgan cisn膮艂 wyleguj膮cemu si臋 przed ogniem Fantusowi. Smok otworzy艂 jedno oko i przyjrza艂 si臋 k膮skowi. Zastanawia艂 si臋 przez moment: czy porzuci膰 wy­godne miejsce wypoczynku, czy te偶 ruszy膰 po soczysty kawa艂 mi臋siwa. Przesun膮艂 si臋 w ko艅cu o niezb臋dne kilkana艣cie cen­tymetr贸w i jednym ruchem szcz臋k poch艂on膮艂 nagrod臋, po czym ponownie zamkn膮艂 oko.

Kulgan zapali艂 fajk臋 i po chwili, kiedy ilo艣膰 produkowa­nego przez ni膮 dymu zadowoli艂a go, zapyta艂: 鈥 Co zamie­rzasz robi膰, kiedy doro艣niesz, ch艂opcze?

Pug od pewnego czasu usi艂owa艂 zwalczy膰 ogarniaj膮c膮 go senno艣膰. Pytanie Kulgana postawi艂o go na nogi. Zbli偶a艂 si臋 czas Wyboru, kiedy ch艂opcy z zamku i miasta byli brani do nauki rzemios艂a. Podekscytowany ch艂opiec odpowiedzia艂:

W tym roku, w dniu Przesilenia Letniego mam nadziej臋 by膰 przyj臋tym do s艂u偶by dla Ksi臋cia pod dow贸dztwem Mistrza Miecza Fannona.

Kulgan przyjrza艂 si臋 uwa偶nie swemu szczup艂emu go艣ciowi.

S膮dzi艂em, 偶e masz jeszcze rok czy dwa do terminu. Meecham wyda艂 jaki艣 d藕wi臋k 鈥 co艣 po艣redniego mi臋dzy kr贸tkim, urywanym 艣miechem a chrz膮kni臋ciem.

Troch臋 za mikry jeste艣, 偶eby targa膰 miecz i tarcz臋. Nie­prawda, ch艂opcze?

Pug zaczerwieni艂 si臋. W艣r贸d swoich r贸wie艣nik贸w na zamku by艂 najmniejszy i najszczuplejszy.

Kucharz Megar m贸wi, 偶e podrosn臋 troch臋 p贸藕niej ni偶 reszta 鈥 powiedzia艂 z lekk膮 nutk膮 przekory. 鈥 Poniewa偶 nikt nie wie, kim byli moi rodzice, nie wiadomo, czego mo偶na si臋 po mnie spodziewa膰.

Jeste艣 sierot膮, co? 鈥 spyta艂 Meecham, unosz膮c brew do g贸ry. By艂 to najbardziej wyrazisty gest, na jaki si臋 zdoby艂 do tej pory.

Pug przytakn膮艂 ruchem g艂owy.

Jaka艣 kobieta zostawi艂a mnie w g贸rach, w klasztorze ka­p艂an贸w Dala. Twierdzi艂a, 偶e znalaz艂a mnie na drodze. Przywie藕li mnie do zamku, bo u siebie nie mieli warunk贸w, aby zajmowa膰 si臋 dzieckiem.

Tak 鈥 wszed艂 mu w s艂owo Kulgan. 鈥 Pami臋tam, jak czciciele Tarczy S艂abych przynie艣li ci臋 po raz pierwszy na zamek. By艂e艣 ledwo niemowlakiem, 艣wie偶o odstawionym od cycka. Jedynie 艂asce Ksi臋cia zawdzi臋czasz, 偶e jeste艣 dzi艣 wolnym cz艂owiekiem. Ksi膮偶臋 uwa偶a艂, 偶e mniejszym z艂em b臋­dzie obdarzy膰 wolno艣ci膮 niewolnika, ni偶 uczyni膰 niewolnikiem kogo艣, kto z urodzenia m贸g艂 by膰 wolny. Nie posiadaj膮c 偶ad­nego dowodu, mia艂 pe艂ne prawo og艂osi膰 ci臋 niewolnikiem.

Ksi膮偶臋 to ludzkie panisko 鈥 odezwa艂 si臋 bez specjal­nego zwi膮zku Meecham.

Pug setki razy s艂ysza艂 w kuchni zamkowej histori臋 swego pochodzenia od Magyi. By艂 艣miertelnie zm臋czony i z najwy­偶szym trudem broni艂 si臋 przed za艣ni臋ciem. Kulgan spostrzeg艂 to i da艂 znak Meechamowi. Wysoki ch艂op zdj膮艂 z p贸艂ki kilka koc贸w i przygotowa艂 pos艂anie. Zanim sko艅czy艂, Pug ju偶 spa艂 w najlepsze z g艂ow膮 opart膮 o st贸艂. Pot臋偶ny m臋偶czyzna podni贸s艂 go delikatnie ze sto艂ka, po艂o偶y艂 na kocach i przykry艂.

Fantus otworzy艂 oczy i spojrza艂 na ch艂opca. Rozdziawi艂 paszcz臋, ziewaj膮c pot臋偶nie, i pocz艂apa艂 w jego stron臋. U艂o偶y艂 si臋 wygodnie, wtulaj膮c w ciep艂e cia艂o. Pug przewr贸ci艂 si臋 we 艣nie na bok i obj膮艂 ramieniem szyj臋 smoka. Z gard艂a stwora wydoby艂 si臋 g艂臋boki pomruk zadowolenia i smok zamkn膮艂 艣lepia.


W TERMINIE


W lesie panowa艂a cisza.

S艂aby i przyjemnie ch艂odny, wiaterek porusza艂 delikatnie li艣膰mi wysokich d臋b贸w. Ptaki, kt贸re wype艂nia艂y las 艣wiergot­liwym ch贸rem o wschodzie i zachodzie s艂o艅ca, o tej porannej godzinie zachowywa艂y si臋 cicho. Powiewy s艂onej, morskiej bryzy miesza艂y si臋 ze s艂odkim aromatem kwiat贸w i ostrym zapachem gnij膮cych li艣ci.

Pug i Tomas szli powolutku le艣n膮 艣cie偶k膮, przystaj膮c co chwila i zagl膮daj膮c w ka偶dy k膮t, jak to ch艂opcy, kt贸rzy nie maj膮 偶adnego konkretnego celu swojej w臋dr贸wki, za to mn贸­stwo czasu, aby tam dotrze膰. Pug cisn膮艂 od艂amkiem ska艂y w wyimaginowany cel. Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na swego to­warzysza.

Twoja mama nie w艣cieka艂a si臋 chyba, co?

Nie. 鈥 Tomas u艣miechn膮艂 si臋. 鈥 Rozumie si臋 na rzeczy. Przecie偶 widywa艂a ju偶 innych ch艂opak贸w w dniu Wy­boru w przesz艂o艣ci. A poza tym, szczerze m贸wi膮c, byli艣my dzisiaj dla niej wi臋ksz膮 zawad膮 w kuchni ni偶 pomoc膮.

Pug kiwn膮艂 g艂ow膮. On sam rozla艂 dzisiaj garniec cennego miodu, kiedy ni贸s艂 go do cukiernika Alfana. A potem wywali艂 na ziemi臋 ca艂膮 tac臋 艣wie偶o upieczonych bochenk贸w chleba, kiedy wyjmowa艂 je z pieca.

Chyba zrobi艂em dzi艣 z siebie g艂upka, Tomas. Tomas roze艣mia艂 si臋. By艂 wysoki, mia艂 bardzo jasne w艂osy koloru piasku i jasnoniebieskie oczy. U艣miecha艂 si臋 cz臋sto i by艂 bardzo lubiany przez mieszka艅c贸w zamku, mimo 偶e 鈥 jak to ch艂opiec 鈥 sprawia艂 cz臋sto k艂opoty. By艂 najbli偶szym przy­jacielem Puga, mo偶e nawet wi臋cej ni偶 przyjacielem, prawie bratem. Dlatego te偶 inni ch艂opcy, kt贸rych nieoficjalnym przy­w贸dc膮 by艂 Tomas, tolerowali Puga.

Nie bardziej ni偶 ja. Ty chocia偶 nie zapomnia艂e艣, 偶e mi臋so trzeba powiesi膰 wysoko.

Pug wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

Przynajmniej psy ksi臋cia mia艂y uciech臋 鈥 parskn膮艂 艣miechem. 鈥 Mama jest z艂a, prawda? Tomas 艣mia艂 si臋 ze swoim przyjacielem.

W艣ciek艂a. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e psy ze偶ar艂y tylko troch臋, zanim wyrzuci艂a je z kuchni. A w og贸le to najbardziej si臋 z艂o艣ci na ojca. M贸wi, 偶e Wyb贸r to tylko przykrywka dla wszy­stkich Mistrz贸w Rzemios艂, dzi臋ki temu mog膮 przez ca艂y dzie艅 siedzie膰 na ty艂ku, kopci膰 fajk臋, chla膰 piwo i gada膰, gada膰 i je­szcze raz gada膰. Mama uwa偶a, 偶e ka偶dy z nich ju偶 od dawna dobrze wie, kt贸rego ch艂opca wybierze.

Z tego, co s艂ysza艂em od innych kobiet, nie jest w swojej opinii odosobniona 鈥 powiedzia艂 Pug. U艣miechn膮艂 si臋 szero­ko i doda艂: 鈥 I chyba si臋 nie myl膮.

Tomas spowa偶nia艂 nagle.

Ona naprawd臋 nie lubi, kiedy go nie ma w kuchni i nie panuje nad wszystkim. I chyba zdaje sobie z tego spraw臋. Dla­tego pozby艂a si臋 nas dzi艣 rano, 偶eby nie wy艂adowywa膰 na nas swego rozdra偶nienia. Przynajmniej na tobie 鈥 doda艂, u艣mie­chaj膮c si臋 do Puga pytaj膮co. 鈥 G艂ow臋 daj臋, 偶e jeste艣 jej ocz­kiem w g艂owie.

Pug znowu wybuchn膮艂 艣miechem.

Ja po prostu sprawiam mniej k艂opot贸w. Tomas 偶artobliwie trzepn膮艂 go w rami臋.

Chcia艂e艣 chyba powiedzie膰, 偶e ciebie rzadziej przy艂apuj膮 na gor膮cym uczynku.

Pug rozchyli艂 koszul臋 i wyci膮gn膮艂 proc臋.

Je偶eli wr贸cimy z park膮 kuropatw albo przepi贸rek, mo偶e odzyska dobry humor.

Niewykluczone 鈥 zgodzi艂 si臋 Tomas, wyci膮gaj膮c swo­j膮 proc臋.

Obaj ch艂opcy byli wybornymi procarzami. Tomas by艂 bez w膮tpienia niekwestionowanym mistrzem po艣r贸d ch艂opc贸w i tyl­ko nieznacznie wyprzedza艂 Puga. Ma艂o prawdopodobne, aby kt贸ry艣 z nich ustrzeli艂 ptaka w locie, ale gdyby uda艂o im si臋 podej艣膰 siedz膮cego, mieli du偶e szans臋, 偶e go trafi膮. Poza tym polowanie pozwoli艂oby im jako艣 zabi膰 czas i chocia偶 na chwil臋 zapomnie膰 o Wyborze.

Z przesadn膮 ostro偶no艣ci膮 zacz臋li si臋 skrada膰 艣cie偶k膮. Po chwili zeszli z niej i Tomas wzi膮艂 na siebie rol臋 przewodnika. Kierowali si臋 w stron臋 znanego im i niezbyt oddalonego 艣r贸d­le艣nego jeziorka. Wytropienie dzikiego ptactwa o tej porze dnia by艂o raczej niemo偶liwe, chyba 偶e uda艂oby im si臋 trafi膰 na jakie艣 stadko. Najwi臋cej szans mieli w pobli偶u wody. Lasy na p贸艂­nocny wsch贸d od miasta Crydee nie by艂y tak pos臋pne, jak wielka puszcza na po艂udniu. Prowadzona od lat wycinka drzew sprawi艂a, 偶e zielone por臋by i polany pe艂ne by艂y roz艣wietlo­nej promieniami s艂o艅ca przejrzysto艣ci i lekko艣ci, nieznanych w g艂臋bokich ost臋pach po艂udniowych las贸w. Dla ch艂opc贸w z zamku od lat by艂 to cz臋sto odwiedzany teren zabaw. Przy odrobinie wyobra藕ni las zamienia艂 si臋 w cudowne, tajemnicze miejsce, zielony 艣wiat wielkiej przygody. Tereny te by艂y wi­downi膮 najznamienitszych wyczyn贸w. Drzewa przypatrywa艂y si臋 w milczeniu 艣mia艂ym ucieczkom, przera偶aj膮cym po艣cigom i za偶artym bojom, kiedy ch艂opcy dawali upust marzeniom o zbli偶aj膮cym si臋 wieku m臋skim. Toczono tutaj zaci臋te i za­wsze zwyci臋skie bitwy z pot臋偶nymi i odra偶aj膮cymi stworami, potworami i bandami rzezimieszk贸w wyj臋tych spod prawa. Po­tyczki te cz臋sto ko艅czy艂y si臋 艣mierci膮 wielkiego bohatera, po­tem za艣 nast臋powa艂a koniecznie stosowna mowa po偶egnalna, wyg艂aszana do op艂akuj膮cych go towarzyszy walki. Wszystkie te wydarzenia zajmowa艂y zwykle akurat tyle czasu, aby wr贸ci膰 w por臋 do zamku na kolacj臋.

Tomas dotar艂 na szczyt niewielkiego wzniesienia, g贸ruj膮­cego nad jeziorkiem. Od strony wody by艂 zas艂oni臋ty m艂od膮 buczyn膮. Rozsun膮艂 ga艂膮zki, aby m贸c obserwowa膰 teren przed sob膮. Przej臋ty groz膮 zamar艂 w bezruchu.

Pug, patrz! 鈥 szepn膮艂.

Na brzegu jeziora sta艂 jele艅. Uni贸s艂 wysoko g艂ow臋, nas艂u­chiwa艂 i w臋szy艂, staraj膮c si臋 okre艣li膰 藕r贸d艂o tego, co mu prze­rwa艂o picie wody. Zwierz臋 by艂o bardzo stare. Prawie wszystkie w艂osy na pysku mia艂o siwe. G艂ow臋 zwie艅cza艂y wspania艂e rogi.

Czterna艣cie odn贸g 鈥 szybko policzy艂 Pug. Tomas potwierdzi艂 ruchem g艂owy.

To chyba najstarszy byk w puszczy.

Jele艅 zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 ch艂opc贸w, nerwowo poruszaj膮c uchem. Zamarli w bezruchu, nie chc膮c sp艂oszy膰 tak wspania­艂ego stworzenia. Przez d艂ug膮 chwil臋, w absolutnej ciszy byk obserwowa艂 wzniesienie. W臋szy艂 intensywnie, a potem opu艣ci艂 g艂ow臋 i zacz膮艂 pi膰.

Tomas 艣cisn膮艂 Puga za rami臋. Ruchem wskaza艂 w bok. Wzrok Puga pow臋drowa艂 w kierunku wskazanym przez Tomasa. Ujrza艂 posta膰 cicho wkraczaj膮c膮 na polan臋. By艂 to wy­soki m臋偶czyzna, ubrany w sk贸rzan膮 kurt臋, ufarbowan膮 na zie­lony, le艣ny kolor. Na jego plecach wisia艂 艂uk, a przy pasie my艣liwski n贸偶. Kaptur zielonej kurty odrzucony by艂 na plecy. Zbli偶a艂 si臋 do jelenia r贸wnym, spokojnym krokiem.

To Martin 鈥 szepn膮艂 Tomas.

Pug r贸wnie偶 rozpozna艂 wielkiego 艂owczego Ksi臋cia. Jak Pug, by艂 on tak偶e sierot膮, a poniewa偶 okaza艂 si臋 niedo艣cig艂ym mistrzem w strzelaniu z d艂ugiego 艂uku bojowego, za艂oga za­mku nazwa艂a go D艂ugi 艁uk. I tak ju偶 pozosta艂o. Chocia偶 by艂o w nim co艣 tajemniczego, ch艂opcy go bardzo lubili. W kon­taktach z doros艂ymi Martin trzyma艂 dystans, ale w stosunku do ch艂opak贸w by艂 zawsze otwarty i przyjazny. Jako wielki 艂owczy, Martin by艂 r贸wnie偶 ksi膮偶臋cym le艣niczym. Ze wzgl臋­du na swoje obowi膮zki ca艂ymi dniami, a czasem i tygodnia­mi, przebywa艂 poza zamkiem. Rozsy艂a艂 swoich tropicieli na wszystkie strony 艣wiata, by poszukiwali 艣lad贸w k艂usownic­twa, miejsc gro偶膮cych po偶arem, w臋druj膮cych goblin贸w czy te偶 le艣nych obozowisk wyj臋tych spod prawa bandyt贸w. Kie­dy jednak by艂 w zamku i akurat nie organizowa艂 polowania dla Ksi臋cia, zawsze znajdowa艂 czas dla ch艂opc贸w. Za ka偶­dym razem, kiedy dokuczali mu, zasypuj膮c natarczywymi py­taniami o tajniki lasu lub b艂agaj膮c o opowie艣ci z pogranicza Crydee, jego ciemne oczy roz艣wietla艂y weso艂e iskierki. Zda­wa艂o si臋, 偶e jego cierpliwo艣膰 nie zna granic. Wyr贸偶nia艂 si臋 tym spo艣r贸d wi臋kszo艣ci innych mistrz贸w rzemios艂 z miasta i zamku.

Martin podszed艂 do byka. 艁agodnie wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i do­tkn膮艂 jego karku. Ogromny 艂eb podni贸s艂 si臋 do g贸ry i jele艅 wepchn膮艂 mu pysk pod rami臋.

Je偶eli wyjdziecie po cichu i nie odezwiecie si臋 ani s艂o­wem, mo偶e pozwoli wam si臋 zbli偶y膰 鈥 szepn膮艂 Martin.

Tomas i Pug wymienili zaskoczone spojrzenia, po czym wyszli na otwart膮 przestrze艅. Szli powoli, okr膮偶aj膮c jeziorko. Jele艅 艣ledzi艂 ich zbli偶anie si臋, obracaj膮c g艂ow臋. Dr偶a艂 lekko. Martin poklepa艂 go uspokajaj膮co i byk z艂agodnia艂. Tomas i Pug podeszli i stan臋li przy my艣liwym.

Wyci膮gnijcie r臋ce i dotknijcie go. Tylko powolutku, 偶eby si臋 nie przestraszy艂 鈥 powiedzia艂 Martin.

Tomas pierwszy wyci膮gn膮艂 d艂o艅. Zwierz臋 zadr偶a艂o pod do­tykiem. Pug zacz膮艂 wyci膮ga膰 r臋k臋, ale byk cofn膮艂 si臋 o krok. Martin zamrucza艂 co艣 do niego w j臋zyku, kt贸rego Pug nigdy nie s艂ysza艂, i zwierz臋 stan臋艂o spokojnie. Pug dotkn膮艂 go i nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰 mi臋kko艣ci i puszysto艣ci sier艣ci. Wra偶enie podobne do tego, kiedy dotyka艂 wyprawionych sk贸r, a jednak zupe艂nie inne, kiedy pod palcami czu艂 pulsuj膮ce 偶ycie.

Nag艂ym ruchem byk cofn膮艂 si臋 i odwr贸ci艂. Potem, jednym d艂ugim susem skoczy艂 mi臋dzy drzewa i znikn膮艂. Martin D艂ugi 艁uk zachichota艂.

No i dobrze. Niech si臋 lepiej za bardzo nie spoufala z lud藕mi. W przeciwnym razie jego wieniec zawis艂by wkr贸tce nad kominkiem jakiego k艂usownika.

Jaki on pi臋kny, Martin 鈥 wyszepta艂 Tomas. D艂ugi 艁uk pokiwa艂 g艂ow膮, nie spuszczaj膮c oczu z miejsca, w kt贸rym jele艅 znikn膮艂 w g臋stwinie.

O tak, Tomas. O tak.

A ja zawsze my艣la艂em, 偶e ty polujesz na jelenie, Martin. Jak... 鈥 zacz膮艂 Pug.

Mi臋dzy mn膮 a Starym Siwobrodym nawi膮za艂a si臋 ni膰 porozumienia, Pug. Rodzaj umowy. Poluj臋 tylko na samotne byki bez 艂a艅 albo na 艂anie, kt贸re s膮 ju偶 zbyt stare, aby mie膰 m艂ode. Je偶eli kt贸rego艣 dnia jaki艣 m艂ody byczek odbierze harem Siwobrodemu, by膰 mo偶e wezm臋 si臋 i za niego. Na razie ka偶dy z nas pilnuje w艂asnego nosa. Wiem jednak, 偶e nadejdzie taki dzie艅, gdy moje oko i r臋ka wyceluj膮 grot strza艂y w jego serce. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋 do ch艂opc贸w. 鈥 A偶 do chwili kiedy to nast膮pi, nie b臋d臋 wiedzia艂, czy wypuszcz臋 t臋 strza艂臋 czy te偶 nie. Mo偶e tak... a mo偶e nie... 鈥 Zamilk艂 na chwil臋, jak gdyby my艣l o tym. 偶e Siwobrody zestarzeje si臋, zasmuci艂a go. Lekki wietrzyk zaszele艣ci艂 li艣膰mi na drzewach.

No tak, my tu gadu, gadu, a ja nie wiem, c贸偶 to spro­wadza dw贸ch 艣mia艂ych my艣liwych do ksi膮偶臋cego lasu o tak wczesnej godzinie poranka? W dniu obchod贸w 艢wi臋ta Prze­silenia Letniego jest chyba mn贸stwo innych rzeczy do zrobie­nia, co?

Moja mama wyrzuci艂a nas z kuchni 鈥 odpowiedzia艂 Tomas. 鈥 Tylko jej przeszkadzali艣my. Dzisiaj dzie艅 Wyboru, wi臋c... 鈥 G艂os mu si臋 za艂ama艂. Poczu艂 si臋 nagle zak艂opotany. Du偶a cz臋艣膰 tajemniczej s艂awy, jak膮 cieszy艂 si臋 Martin, wywo­dzi艂a si臋 z czas贸w, kiedy po raz pierwszy pojawi艂 si臋 w Crydee. Podczas ceremonii Wyboru, kiedy on sam by艂 ch艂opcem, za­miast stan膮膰, jak wszyscy inni w jego wieku przed zgroma­dzeniem mistrz贸w rzemios艂, zosta艂 przydzielony osobi艣cie przez samego Ksi臋cia pod skrzyd艂a starego wielkiego 艂owcze­go. Z艂amanie jednej z najstarszych tradycji obrazi艂o wielu mie­szczan, chocia偶 偶aden z nich nie o艣mieli艂 si臋 otwarcie wyrazi膰 swych odczu膰 wobec ksi臋cia Borrica. I jak to bywa w podo­bnych sytuacjach, to Martin, a nie Ksi膮偶臋, sta艂 si臋 obiektem gniewu ludu. Przez te wszystkie lata Martin z nawi膮zk膮 udo­wodni艂, 偶e decyzja Ksi臋cia by艂a s艂uszna. Nadal jednak wielu by艂o niezadowolonych, 偶e zosta艂 specjalnie wyr贸偶niony przez ich w艂adc臋. Nawet teraz, po jedenastu latach, niekt贸rzy uwa偶ali go za odmie艅ca, a wi臋c niegodnego zaufania.

Przepraszam, Martin 鈥 powiedzia艂 Tomas. Martin przyj膮艂 przeprosiny kiwni臋ciem g艂owy, ale nie by艂o mu weso艂o.

Rozumiem ci臋, Tomas. Chocia偶 ja sam nie do艣wiad­cza艂em waszej niepewno艣ci, widzia艂em wielu innych, kt贸rzy oczekiwali dnia Wyboru. A poza tym od czterech lat jestem cz艂onkiem zgromadzenia mistrz贸w i wierz mi, 偶e troch臋 rozu­miem wasz niepok贸j.

Przez g艂ow臋 Puga przelecia艂a pewna my艣l. Nie zastana­wiaj膮c si臋 d艂ugo, wypali艂: 鈥 Ale przecie偶 nie jeste艣 teraz z in­nymi mistrzami.

Martin pokr臋ci艂 g艂ow膮, a przez spokojn膮 dot膮d twarz prze­bieg艂 cie艅.

Nie s膮dzi艂em, 偶e teraz, kiedy masz g艂ow臋 zaprz膮tni臋t膮 innymi my艣lami, zauwa偶ysz ten oczywisty fakt. Bystry jeste艣, Pug.

Tomas przez chwil臋 nie m贸g艂 si臋 po艂apa膰, o czym m贸wi膮. W ko艅cu go ol艣ni艂o.

Wi臋c nie wybierzesz 偶adnego terminatora! Martin podni贸s艂 palec do ust.

Trzymaj j臋zyk za z臋bami, bracie. Masz racj臋. Nie bior臋 nikogo. Z Garretem, wybranym w zesz艂ym roku, mam komplet tropicieli.

Tomas by艂 rozczarowany. Bardziej ni偶 czegokolwiek in­nego pragn膮艂 s艂u偶by pod mistrzem miecza Fannonem. Gdyby jednak mia艂 nie by膰 przez niego wybranym na 偶o艂nierza, chcia艂­by wie艣膰 偶ycie le艣nika, s艂u偶膮c pod komend膮 Martina. Teraz druga z tych mo偶liwo艣ci zosta艂a mu odebrana. Po chwili po­nurych rozwa偶a艅 rozchmurzy艂 si臋. A mo偶e Martin go nie wy­bra艂, bo uczyni艂 to ju偶 Fannon?

Pug widz膮c, 偶e jego przyjaciel, rozwa偶aj膮c wszystkie mo­偶liwe rozwi膮zania, wpl膮ta艂 si臋 w b艂臋dne ko艂o ni to uniesienia, ni to depresji, zwr贸ci艂 si臋 do 艂owczego:

Martin, nie by艂o ci臋 na zamku ponad miesi膮c. 鈥 Od­艂o偶y艂 trzyman膮 ca艂y czas w r臋ku proc臋. 鈥 Gdzie si臋 podziewa艂e艣?

Martin spojrza艂 na niego. Nim sko艅czy艂 m贸wi膰, Pug po­偶a艂owa艂 swojego pytania. Cho膰 bardzo dla nich przyjacielski i mi艂y, by艂 przecie偶 Martin wielkim 艂owczym, cz艂onkiem domu ksi膮偶臋cego i nie by艂o przyj臋te, aby ch艂opcy ze s艂u偶by zadawali ludziom Ksi臋cia pytania o to, co ostatnio porabiali.

Martin uspokoi艂 obawy ch艂opca lekkim u艣miechem.

By艂em w Elvandar. Kr贸lowa Aglaranna zako艅czy艂a okres dwudziestoletniej 偶a艂oby po swym m臋偶u, kr贸lu Elf贸w. Uczczono to wielk膮 i wspania艂膮 uroczysto艣ci膮.

Odpowied藕 zaskoczy艂a Puga. Dla niego, jak i dla wi臋kszo­艣ci mieszka艅c贸w Crydee, Elfy by艂y czym艣 z pogranicza prawdy i legendy. Martin jednak sp臋dzi艂 sw膮 m艂odo艣膰 w pobli偶u las贸w Elf贸w i by艂 jedn膮 z nielicznych istot ludzkich, kt贸re mog艂y do woli w臋drowa膰 po tych p贸艂nocnych lasach. I to tak偶e, mi臋dzy innymi, przyczynia艂o si臋 do tego, 偶e Martin sta艂 jakby troch臋 z boku, by艂 inny ni偶 wszyscy. Chocia偶 opowiada艂 ju偶 kiedy艣 ch艂opcom o Elfach, teraz po raz pierwszy, jak Pug si臋ga艂 pa­mi臋ci膮, wspomnia艂 o swych kontaktach z nimi.

Chcesz powiedzie膰, 偶e ucztowa艂e艣 z kr贸low膮 Elf贸w? 鈥 wyj膮ka艂.

Martin przybra艂 poz臋 skromnej oboj臋tno艣ci.

Co prawda siedzia艂em przy stole najbardziej oddalonym od tronu, ale by艂em tam. 鈥 Widz膮c w ich oczach nie zadane pytanie, ci膮gn膮艂 dalej: 鈥 Jak wam wiadomo, jako m艂ody ch艂o­piec by艂em wychowywany przez mnich贸w z klasztoru Silbana, w pobli偶u lasu Elf贸w. Bawi艂em si臋 z ich dzie膰mi, a zanim przyby艂em tutaj, polowa艂em z ksi臋ciem Calinem i jego kuzynem Galainem.

Tomas omal nie podskoczy艂 do g贸ry z wra偶enia. Temat Elf贸w zawsze wyj膮tkowo go fascynowa艂.

Zna艂e艣 kr贸la Aidana?

Twarz Martina zachmurzy艂a si臋 nagle. Oczy zw臋zi艂y si臋 w w膮skie szparki. Zacz膮艂 zachowywa膰 si臋 sztywno i z dys­tansem.

Tomas spostrzeg艂 jego reakcj臋.

Przepraszam, Martin. Czy powiedzia艂em co艣 niew艂a艣ci­wego?

Martin machn膮艂 r臋k膮, 偶e nic nie szkodzi.

To nie twoja wina, Tomas 鈥 powiedzia艂 i ci膮gn膮艂 艂a­godniejszym tonem. 鈥 Elfy nigdy nie wypowiadaj膮 g艂o艣no imion tych, kt贸rzy udali si臋 na B艂ogos艂awione Wyspy, a ju偶 szczeg贸lnie tych, kt贸rzy odeszli przedwcze艣nie. Wierz膮, 偶e wy­powiedzenie imienia odwo艂uje ich z podr贸偶y i pozbawia wie­cznego odpoczynku. Szanuj臋 ich wierzenia.

No tak. Ale wracaj膮c do twego pytania. Nie, nigdy go nie spotka艂em. Zosta艂 zabity, kiedy by艂em jeszcze ma艂ym ch艂opcem. S艂ysza艂em jednak opowie艣ci o jego czynach. To by艂 naprawd臋 dobry i m膮dry kr贸l. 鈥 Martin rozejrza艂 si臋 dooko艂a. 鈥 Zbli偶a si臋 po艂udnie. Powinni艣my chyba ju偶 wraca膰 na zamek.

Ruszy艂 w stron臋 艣cie偶ki. Ch艂opcy szli obok niego. 鈥 Jak wygl膮da艂a uczta, Martin? 鈥 spyta艂 Tomas. Pug wzdycha艂 g艂臋boko, kiedy my艣liwy zacz膮艂 opowiada膰 o wspania艂o艣ciach Elvandaru. Jego tak偶e bardzo ciekawi艂y opo­wie艣ci o Elfach, lecz nigdy w takim stopniu jak Tomasa, kt贸ry godzinami m贸g艂 przys艂uchiwa膰 si臋 opowie艣ciom o mieszka艅­cach puszczy Elf贸w, bez wzgl臋du na wiarygodno艣膰 opowia­daj膮cego. Przynajmniej w wielkim 艂owczym, my艣la艂 Pug, mieli naocznego 艣wiadka, na kt贸rym mogli polega膰. G艂os Martina brz臋cza艂 monotonnie i my艣li ch艂opca zacz臋艂y b艂膮dzi膰 ponownie wok贸艂 Wyboru. Chocia偶 powtarza艂 sobie, 偶e nie trzeba si臋 mar­twi膰, ci膮gle to czyni艂. W pewnym momencie zda艂 sobie spraw臋, 偶e nadchodz膮cego popo艂udnia oczekiwa艂 z uczuciem, kt贸re nie by艂o wcale takie dalekie od przera偶enia.

Ch艂opcy zgromadzili si臋 na dziedzi艅cu. By艂 dzie艅 Przesi­lenia Letniego, dzie艅, w kt贸rym ko艅czy艂 si臋 stary rok i roz­poczyna艂 nowy. Od dzisiaj wszyscy mieszka艅cy zamku b臋d膮 o rok starsi. Dla kr臋c膮cych si臋 po podw贸rcu ch艂opc贸w by艂 to dzie艅 bardzo wa偶ny: ostatni dzie艅 ich wieku ch艂opi臋cego. Dzi­siaj mia艂 nast膮pi膰 Wyb贸r.

Pug szarpa艂 nerwowo ko艂nierz tuniki. Nie by艂a nowa. To stara bluza Tomasa, ale najmniej u偶ywana, jak膮 kiedykolwiek Pug posiada艂. Magya, matka Tomasa, przerobi艂a j膮 tak, 偶eby pasowa艂a na mniejszego ch艂opca. Chcia艂a, aby Pug prezentowa艂 si臋 porz膮dnie przed Ksi臋ciem i ca艂ym dworem. Ze wszystkich mieszka艅c贸w zamku, Magya i jej m膮偶 Megar, kucharz, byli najbli偶szymi Pugowi lud藕mi. Prawie jak rodzice. Piel臋gnowali go w chorobach, karmili, a kiedy zas艂u偶y艂, to i wytargali za uszy. Kochali go tak, jakby by艂 bratem Tomasa.

Pug rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Wszyscy ch艂opcy byli ubrani od艣wi臋tnie w swoje najlepsze stroje. W ich kr贸tkim 偶yciu by艂 to jeden z najwa偶niejszych dni. Ka偶dy z nich stanie przed zgromadzeniem mistrz贸w rzemios艂 i urz臋dnik贸w Ksi臋cia, kt贸re b臋dzie rozwa偶a膰 ich kandydatury do terminu. By艂 to pocho­dz膮cy z zamierzch艂ych czas贸w rytua艂, poniewa偶 rzeczywisty wyb贸r ju偶 zosta艂 dokonany. Rzemie艣lnicy i urz臋dnicy dworscy strawili d艂ugie godziny na dyskusjach i rozwa偶aniu zalet ka偶­dego ch艂opca i dobrze wiedzieli, kt贸rego z nich i do jakiej s艂u偶by powo艂aj膮.

Praktykowanie zasady, 偶e ka偶dy ch艂opiec pomi臋dzy 贸smym a trzynastym rokiem 偶ycia pracowa艂 lub pe艂ni艂 s艂u偶b臋 we wszy­stkich zawodach i dziedzinach 偶ycia spo艂ecznego, okaza艂o si臋 na przestrzeni lat bardzo m膮dr膮 regu艂膮, dzi臋ki kt贸rej wy艂aniano kandydata najbardziej przydatnego w ka偶dej z nich. Praktyka ta zapewnia艂a ponadto, w przypadku nag艂ej potrzeby, rezer­wow膮 kadr臋 wst臋pnie przygotowanych specjalist贸w w ka偶dym fachu. Wad膮 by艂o to, 偶e niekt贸rzy ch艂opcy nie byli nigdy wy­bierani do 偶adnego zawodu czy na stanowisko przy dworze. Czasami na jedno miejsce by艂o wielu kandydat贸w, a kiedy indziej z kolei uwa偶ano, 偶e mimo potrzeby nie by艂o ani jednego odpowiedniego, kt贸ry by spe艂nia艂 wymagane warunki. Nawet kiedy liczba ch艂opc贸w i mo偶liwo艣ci ich zatrudnienia by艂y do­brze dopasowane, jak w tym roku, nie by艂o gwarancji. Dla tych, kt贸rzy mieli w膮tpliwo艣ci, by艂 to czas pe艂nego napi臋cia oczekiwania.

Pug bezmy艣lnie szura艂 nogami w kurzu dziedzi艅ca. W prze­ciwie艅stwie do Tomasa, kt贸remu udawa艂o si臋 wszystko, za co si臋 zabra艂, on stara艂 si臋 zawsze zbyt mocno i w rezultacie par­taczy艂 robot臋. Rozejrza艂 si臋 i spostrzeg艂, 偶e kilku innych ch艂o­pc贸w r贸wnie偶 okazywa艂o zdenerwowanie. Niekt贸rzy opowia­dali sobie pieprzne kawa艂y udaj膮c, 偶e nie obchodzi ich, czy zostan膮 wybrani czy nie. Inni, podobnie jak Pug, stali zatopieni we w艂asnych my艣lach, staraj膮c si臋 nie zastanawia膰 si臋 nad tym, co zrobi膮 ze sob膮, je偶eli nie zostan膮 wybrani.

Pug, je偶eli nie zostanie wybrany, podobnie jak inni b臋dzie m贸g艂 swobodnie opu艣ci膰 Crydee i pr贸bowa膰 szcz臋艣cia w innym mie艣cie. Je偶eli zdecyduje si臋 pozosta膰, b臋dzie musia艂 albo uprawia膰 ziemi臋 ksi膮偶臋c膮 jako wolny ch艂op, albo zosta膰 ryba­kiem na jednej z miejskich 艂odzi. 呕adna z tych perspektyw zupe艂nie mu nie odpowiada艂a, ale te偶 nie m贸g艂 sobie wyobrazi膰 opuszczenia Crydee.

Pug pami臋ta艂, co poprzedniego wieczora powiedzia艂 mu Megar. Stary kucharz ostrzeg艂 go, aby nie trapi艂 si臋 zbytnio Wyborem. W ko艅cu, wskaza艂, wielu terminator贸w nie docho­dzi艂o nigdy do stopnia czeladnika, a w og贸le, kiedy na to spo­jrze膰 szerzej, to w Crydee by艂o wi臋cej ludzi bez fachu ni偶 z fachem. Megar uwypukli艂 mocno fakt, 偶e wielu syn贸w ry­bak贸w i rolnik贸w zaniecha艂o uczestnictwa w Wyborze, aby p贸j艣膰 w 艣lady swych ojc贸w. Pug zastanawia艂 si臋, czy dzie艅 Wyboru samego Megara by艂 ju偶 tak dawno, 偶e stary zapomnia艂, jak to nie wybrani ch艂opcy stoj膮 pod ostrza艂em spojrze艅 mi­strz贸w rzemios艂, mieszczan i 艣wie偶o wybranych terminator贸w czekaj膮c, a偶 zostanie wywo艂ane ostatnie imi臋, a oni, okryci ha艅b膮, zostan膮 odprawieni z kwitkiem.

Pug usi艂owa艂 ukry膰 zdenerwowanie. Przygryz艂 doln膮 warg臋. Nie nale偶a艂 co prawda do tych, kt贸rzy w przypadku pomini臋cia przy Wyborze mieliby rzuci膰 si臋 w przepa艣膰 z urwiska Bole艣ci 呕eglarza, jak to zdarzy艂o si臋 ju偶 kilka razy w przesz艂o艣ci, nie m贸g艂 jednak znie艣膰 my艣li, 偶e b臋dzie musia艂 stan膮膰 twarz膮 w twarz z wybranymi ch艂opcami.

Stoj膮cy ko艂o swojego ni偶szego przyjaciela Tomas u艣miech­n膮艂 si臋 do niego. Wiedzia艂 dobrze, 偶e Pug jest szalenie zdener­wowany, ale nie by艂 w stanie w pe艂ni mu wsp贸艂czu膰, poniewa偶 w nim samym narasta艂o ogromne napi臋cie. Ojciec powiedzia艂 mu, 偶e mistrz miecza Fannon jego w艂a艣nie wywo艂a jako pier­wszego. Co wi臋cej, mistrz przyzna艂 po cichu, 偶e je艣li Tomas sprawi si臋 dobrze w nauce i 膰wiczeniach, mo偶e nawet zosta膰 cz艂onkiem gwardii przybocznej Ksi臋cia. By艂by to dla niego nie­zwyk艂y honor i wyr贸偶nienie, daj膮ce mu jednocze艣nie szans臋 na awans. Niewykluczone, 偶e ju偶 po pi臋tnastu, dwudziestu latach s艂u偶by w gwardii m贸g艂by si臋 dochrapa膰 stopnia oficerskiego.

Szturchn膮艂 Puga pod 偶ebra. Na g贸ruj膮cym ponad dziedzi艅­cem kru偶ganku pojawi艂 si臋 w艂a艣nie herold. Da艂 znak wartow­nikowi, a ten otworzy艂 ma艂膮 furtk臋 w wielkiej bramie. Weszli Mistrzowie Rzemios艂. Przeci臋li podw贸rzec i zaj臋li miejsce u st贸p szerokich schod贸w, wiod膮cych do zamku wewn臋trzne­go. Jak kaza艂 zwyczaj, oczekuj膮c na przybycie Ksi臋cia, stali obr贸ceni ty艂em do ch艂opc贸w.

Ogromne d臋bowe wrota zamku g艂贸wnego zacz臋艂y si臋 roz­wiera膰 oci臋偶ale i z godno艣ci膮. Na zewn膮trz wybieg艂o kilku wartownik贸w w z艂otobrunatnych barwach Ksi臋cia. Sprawnie zaj臋li swoje stanowiska na schodach. Na kaftanach stra偶y wid­nia艂 herb miasta 鈥 z艂ocista mewa Crydee, a nad ni膮 niewielka z艂ota korona, symbolizuj膮ca przynale偶no艣膰 Ksi臋cia do kr贸le­wskiego rodu.

S艂uchajcie mnie! 鈥 zakrzykn膮艂 herold pe艂nym g艂osem.

S艂uchajcie! Jego Mi艂o艣膰 Borric conDoin; trzeci ksi膮偶臋 Crydee; ksi膮偶臋 Kr贸lestwa; pan Crydee, Carse i Tulan; stra偶nik Zachodu; genera艂 Armii Kr贸lewskich; potencjalny nast臋pca tronu w Rillanon...

Kiedy lista jego godno艣ci i funkcji sko艅czy艂a si臋, Ksi膮偶臋, kt贸ry do tej pory sta艂 cierpliwie w g艂臋bi wr贸t, wyst膮pi艂 do przodu i stan膮艂 w pe艂nym s艂o艅cu.

Ksi膮偶臋 Crydee by艂 ju偶 po pi臋膰dziesi膮tce, lecz ci膮gle poru­sza艂 si臋 z gracj膮 i pewno艣ci膮 urodzonego wojownika. Gdyby nie siwizna, kt贸ra przypr贸szy艂a na skroniach ciemnokasztanowe w艂osy, mo偶na by przypuszcza膰, 偶e jest o dwadzie艣cia lat m艂odszy. Ubrany by艂 od st贸p do g艂贸w w czer艅. Czci艂 tym 偶a艂obnym ubiorem pami臋膰 swej ukochanej 偶ony, Catherine, kt贸r膮 utraci艂 siedem lat temu. U jego boku, w czarnej pochwie, wisia艂 miecz ze srebrn膮 r臋koje艣ci膮. Na palcu b艂yszcza艂a jedyna ozdoba, na jak膮 sobie pozwala艂 鈥 ksi膮偶臋cy pier艣cie艅.

Herold podni贸s艂 g艂os.

Ich Kr贸lewskie Wysoko艣ci, ksi膮偶臋ta Lyam conDoin i Arutha conDoin, nast臋pcy Domu Crydee; kapitanowie Kr贸­lewskiej Armii Zachodu; ksi膮偶臋ta domu kr贸lewskiego w Ril­lanon.

Obydwaj synowie wysun臋li si臋 do przodu i stan臋li za oj­cem. Dwaj m艂odzie艅cy byli tylko o sze艣膰 i cztery lata starsi od terminator贸w, poniewa偶 Ksi膮偶臋 o偶eni艂 si臋 p贸藕no. R贸偶nica pomi臋dzy kandydatami do terminu, stoj膮cymi niepewnie na 艣rodku dziedzi艅ca, a synami Ksi臋cia nie sprowadza艂a si臋 je­dynie do kilkuletniej r贸偶nicy wieku. Obaj m艂odzi Ksi膮偶臋ta byli spokojni, opanowani i pewni siebie.

Starszy z nich, Lyam, sta艂 po prawicy ojca. By艂 pot臋偶nie zbudowanym m臋偶czyzn膮 o jasnych w艂osach. Szeroki u艣miech nieodparcie przywodzi艂 na pami臋膰 jego matk臋. Zawsze wygl膮da艂 tak, jakby za moment mia艂 wybuchn膮膰 艣miechem. Ubrany by艂 w jasnoniebiesk膮 tunik臋 i 偶贸艂te nogawice. Twarz okala艂a mu kr贸tko przyci臋ta, r贸wnie jasna, jak si臋gaj膮ce do ramion w艂osy, broda.

Podczas gdy Lyam by艂 dzieckiem 艣wiat艂a i dnia, Arutha by艂 synem cienia i nocy. Wzrostem prawie dor贸wnywa艂 bratu i ojcu. Gdy oni byli jednak przy tym silnej postury, on by艂 smuk艂y i d艂ugonogi, niemal chudy. Mia艂 na sobie brunatn膮 tunik臋 i nogawice rdzawego koloru. Jego w艂osy by艂y ciemne, a twarz g艂adko ogolona. Arutha we wszystkim, co robi艂, by艂 szybki. Jego si艂a polega艂a w艂a艣nie na szybko艣ci: szybko艣ci rapiera i bystro艣ci umys艂u. By艂 troch臋 osch艂y i mia艂 ci臋ty j臋zyk. Lyam by艂 otwarcie kochany i uwielbiany przez poddanych Ksi臋cia, Aruth臋 za艣 darzono raczej szacunkiem i podziwiano za zdolno艣ci, nie 偶ywi膮c jednak w stosunku do niego cieplej­szych uczu膰.

Obaj synowie posiadali razem z艂o偶on膮 natur臋 rodzica. Bo te偶 i Ksi膮偶臋 by艂 jednakowo zdolny do okazywania rubaszne­go poczucia humoru Lyama, jak i do mrocznych nastroj贸w Aruthy. Temperamenty obu syn贸w by艂y dok艂adnym przeci­wie艅stwem. Jeden i drugi wszak偶e byli bardzo warto艣ciowy­mi lud藕mi, a ich talenty mia艂y si臋 w przysz艂o艣ci przyda膰 Ksi臋­stwu i Kr贸lestwu. Ksi膮偶臋 darzy艂 obu jednakow膮 wielk膮 mi­艂o艣ci膮.

Znowu da艂 si臋 s艂ysze膰 g艂os herolda.

Ksi臋偶niczka Carline, c贸rka domu kr贸lewskiego. 鈥 Wysmuk艂a, pe艂na wdzi臋ku dziewczyna, kt贸ra wkroczy艂a z gra­cj膮 na dziedziniec, by艂a w tym samym wieku, co stoj膮cy ni偶ej ch艂opcy. Ju偶 teraz jednak, z jej godnej postawy i gracji prze­bija艂y cechy kogo艣 stworzonego do w艂adania innymi. Wida膰 tak偶e by艂o oznaki wielkiej pi臋kno艣ci odziedziczonej po zmar艂ej matce. Delikatna, 偶贸艂ta suknia kontrastowa艂a wyra藕nie z prawie czarnymi w艂osami. Oczy mia艂a jasnob艂臋kitne jak Lyam i takie same, jak ich zmar艂a matka. Kiedy siostra podesz艂a do nich i stan臋艂a przy ojcu, bior膮c go pod rami臋, Lyam rozpromieni艂 si臋. Nawet Arutha zdoby艂 si臋 na jeden z rzadkich u niego u艣miech贸w. Carline by艂a droga tak偶e jego sercu.

Wielu ch艂opc贸w ze s艂u偶by zamkowej kocha艂o si臋 skrycie w Ksi臋偶niczce. Wykorzystywa艂a to cz臋sto w czasie k艂贸tni czy wsp贸lnych psot. Tym razem jednak偶e nawet jej obecno艣膰 nie by艂a w stanie odwie艣膰 my艣li ch艂opc贸w od g艂贸wnego wydarze­nia dnia.

Weszli dostojnicy ksi膮偶臋cego dworu. Pug i Tomas zauwa­偶yli, 偶e nie zabrak艂o 偶adnego z nich. Obecny by艂 nawet Kulgan. Od tamtej burzliwej nocy Pug widzia艂 Kulgana kilka razy na zamku, raz nawet zamieni艂 z nim par臋 s艂贸w. Kulgan zapyta艂 ch艂opca, jak si臋 ma i co porabia. Przewa偶nie jednak mag nie pokazywa艂 si臋 za cz臋sto. Ch艂opiec by艂 nawet troch臋 zdziwiony jego obecno艣ci膮, poniewa偶 nie uwa偶ano go oficjalnie za cz艂on­ka domu Ksi臋cia. Raczej za doradc臋, kt贸ry pojawia艂 si臋 tylko, gdy go wzywano. Przewa偶nie siedzia艂 w swojej wie偶y, skryty przed wzrokiem ludzkim, robi膮c to, co magowie zwykle robi膮 w takich miejscach.

Mag by艂 g艂臋boko pogr膮偶ony w rozmowie z ojcem Tullym, kap艂anem Astalona Budowniczego i jednym z najstarszych do­radc贸w Ksi臋cia. Tully by艂 doradc膮 ojca Ksi臋cia i ju偶 wtedy wydawa艂 si臋 stary. Teraz, przynajmniej z m艂odzie艅czej per­spektywy Puga, wygl膮da艂, jakby mia艂 za sob膮 ca艂e wieki. W je­go oczach jednak nie by艂o ani 艣ladu zgrzybia艂o艣ci. Jak偶e wielu ch艂opak贸w z zamku odczu艂o na sobie przeszywaj膮ce spojrzenie jasnych, szarych oczu. Jego ostry dowcip i j臋zyk by艂y r贸wnie m艂ode. Niejeden raz zdarzy艂o si臋, 偶e zamkowi ch艂opcy wole­liby odby膰 posiedzenie, na kt贸rym przewodniczy艂 sk贸rzany pas koniuszego Algona, ni偶 by膰 nara偶onymi na ch艂ost臋 j臋zykow膮 ojca Tully'ego, siwow艂osy kap艂an potrafi艂 bowiem zjadliwymi s艂贸wkami prawie obedrze膰 niegodziwca ze sk贸ry.

Nie opodal sta艂 kto艣, kto do艣wiadczy艂 pewnego razu na sobie gniewu Tully'ego. By艂 to m艂ody baron Roland, syn ba­rona Tolburta z Tulan, jednego z wasali Ksi臋cia. B臋d膮c jedy­nym w g艂贸wnym zamku szlachetnie urodzonym ch艂opcem, do­trzymywa艂 towarzystwa obu Ksi膮偶臋tom. Ojciec wys艂a艂 go przed rokiem do Crydee, by zapozna艂 si臋 troch臋 z tajnikami zarz膮­dzania Ksi臋stwem, nabra艂 og艂ady towarzyskiej i obycia dwor­skiego. Na tym pogranicznym, 偶yj膮cym prostym i surowym 偶yciem dworze Roland, oddalony od swego w艂asnego, odnalaz艂 drugi dom. Ju偶 z chwil膮 przybycia do zamku by艂 nielichym ga艂ganem, lecz zara藕liwe poczucie humoru i bystry dowcip 艂agodzi艂y cz臋sto gniew sprowadzony jego wybrykami. To Ro­land w艂a艣nie by艂 najcz臋艣ciej wsp贸艂winny, razem z ksi臋偶niczk膮 Carline, w r贸偶nych zapocz膮tkowanych przez ni膮 psotach. Ro­land mia艂 jasnobr膮zowe w艂osy, niebieskie oczy i by艂, jak na sw贸j wiek, bardzo wysoki. O rok starszy od zebranych ch艂o­pc贸w bawi艂 si臋 cz臋sto z nimi, gdy偶 Lyam i Arutha byli zwykle zaj臋ci wype艂nianiem obowi膮zk贸w dworskich. Z pocz膮tku Tomas i Roland rywalizowali mi臋dzy sob膮. Stali si臋 jednak szyb­ko dobrymi kumplami, a Pug, niejako zaocznie, bo gdzie by艂 Tomas, tam z pewno艣ci膮 by艂 i on, r贸wnie偶 sta艂 si臋 jego przy­jacielem. Roland zauwa偶y艂 Puga, kr臋c膮cego si臋 nerwowo na obrze偶u grupy ch艂opc贸w. Skin膮艂 lekko g艂ow膮 i pu艣ci艂 do niego oko. Pug odpowiedzia艂 kr贸tkim u艣miechem. Cho膰 tak samo jak inni by艂 cz臋sto obiektem 偶art贸w Rolanda, lubi艂 jednak tego rozhukanego m艂odego szlachcica.

Kiedy ca艂y dw贸r zebra艂 si臋 w komplecie, Ksi膮偶臋 zabra艂 g艂os.

Dzie艅 wczorajszy by艂 ostatnim dniem jedenastego roku panowania naszego Pana i Kr贸la, Rodrica Czwartego. Dzisiaj obchodzimy 艣wi臋to Banapis. Dzie艅 jutrzejszy zastanie zgro­madzonych tutaj ch艂opc贸w zaliczonych w poczet m臋偶czyzn Crydee. Nie b臋d膮 to ju偶 ch艂opcy, jak dzi艣, lecz terminatorzy lub wolni ludzie. W tym miejscu godzi si臋 zada膰 pytanie, czy kt贸rykolwiek z was chcia艂by by膰 zwolniony ze s艂u偶by dla Ksi臋­stwa. Czy s膮 mi臋dzy wami tacy, kt贸rzy maj膮 takie 偶yczenie?

Pytanie mia艂o charakter formalny i nikt nie oczekiwa艂 na nie odpowiedzi. Tylko kilka os贸b w historii Crydee chcia艂o opu艣ci膰 miasto. Jednak tym razem wyst膮pi艂 jeden ch艂opiec.

Kto pragnie by膰 zwolniony ze s艂u偶by? 鈥 spyta艂 herold. Ch艂opiec patrzy艂 w ziemi臋. By艂 zdenerwowany. Odchrz膮kn膮艂.

Robert, syn Hugena.

Pug zna艂 go, chocia偶 niezbyt dobrze. By艂 synem naprawiacza sieci, ch艂opcem z miasta, a ch艂opcy z zamku i miasta trzymali si臋 raczej osobno. Pug bawi艂 si臋 z nim kilka razy i odni贸s艂 wra偶enie, 偶e ch艂opak ten cieszy艂 si臋 dobr膮 opini膮. Odmawianie s艂u偶by by艂o wielk膮 rzadko艣ci膮 i Pug, tak samo jak wszyscy dooko艂a, by艂 ciekaw powod贸w.

Wyja艣nij nam swoje powody, Robercie, synu Hugena 鈥 powiedzia艂 uprzejmie Ksi膮偶臋.

Wasza Wysoko艣膰, ojciec m贸j nie mo偶e mnie przyj膮膰 do swego rzemios艂a, bo moi czterej bracia do艂膮cz膮 wkr贸tce do niego jako czeladnicy, a potem mistrzowie jak i on. Podo­bnie jest z innymi synami naprawiaczy sieci. M贸j nastraszy brat o偶eni艂 si臋 i ma syna, wi臋c w mej rodzinie nie ma dla mnie miejsca. Je偶eli nie mog臋 zosta膰 z nimi i 膰wiczy膰 si臋 w rzemio艣le ojca, chcia艂bym prosi膰 Wasz膮 Wysoko艣膰 o wy­ra偶enie zgody na to, abym m贸g艂 zosta膰 偶eglarzem.

Ksi膮偶臋 rozwa偶a艂 spraw臋. Robert nie by艂 pierwszym ch艂o­pakiem z wioski, kt贸ry us艂ysza艂 w sercu zew morza.

Czy znalaz艂e艣 sobie kapitana, kt贸ry zgodzi si臋 zaci膮g­n膮膰 ci臋 na sw贸j statek?

Tak, Wasza Wysoko艣膰. Kapitan Gregson ze statku Szmaragdowa G艂臋bia z Portu Margrave wyrazi艂 zgod臋.

Znam go 鈥 powiedzia艂 Ksi膮偶臋. U艣miechn膮艂 si臋 lekko i doda艂: 鈥 To dobry i przyzwoity cz艂owiek. Niech i tak b臋­dzie. Robercie, synu Hugena, rekomenduj臋 ci臋 do s艂u偶by pod jego rozkazami i 偶ycz臋 szcz臋艣cia w przysz艂ych rejsach. Za­wsze, kiedykolwiek zawiniesz ze swoim statkiem do Crydee, b臋dziesz tu mile widziany.

Robert uk艂oni艂 si臋 troch臋 sztywno i opu艣ci艂 dziedziniec. Jego uczestnictwo w Wyborze dobieg艂o ko艅ca. Pug zastanawia艂 si臋 nad ryzykanckim wyborem. W jednej chwili ch艂opiec ze­rwa艂 swoje wi臋zy z rodzin膮 i domem. Odt膮d by艂 obywatelem miasta, kt贸rego nigdy nie widzia艂 na oczy. Przyj臋艂o si臋 uwa偶a膰, 偶e 偶eglarz winien by膰 lojalny wobec miasta, b臋d膮cego macie­rzystym portem jego statku. Port Margrave by艂 jednym z Wol­nych Miast w Natalu nad Morzem Gorzkim, a teraz by艂 tak偶e domem Roberta.

Ksi膮偶臋 da艂 znak, aby herold kontynuowa艂.

Herold wymieni艂 pierwszego z mistrz贸w rzemios艂, 偶aglo­mistrza Holma, kt贸ry mi臋dzy innymi zajmowa艂 si臋 szyciem 偶agli. Holm wywo艂a艂 nazwiska trzech ch艂opc贸w. Wszyscy trzej przyj臋li s艂u偶b臋 i 偶aden nie wygl膮da艂 na niezadowolonego. Uro­czysto艣膰 Wyboru przebiega艂a g艂adko i sprawnie, poniewa偶 偶aden ch艂opiec nie odmawia艂 s艂u偶by. Ka偶dy z wybranych pod­chodzi艂 i zajmowa艂 miejsce ko艂o swojego nowego pana i mi­strza.

Wraz z up艂ywaj膮cymi powoli godzinami popo艂udnia i ma­lej膮c膮 liczb膮 ch艂opc贸w stoj膮cych na dziedzi艅cu, Pug czu艂 si臋 coraz bardziej nieswojo. Po chwili poza nim i Tomasem na 艣rodku placu zosta艂o tylko dw贸ch ch艂opc贸w. Ju偶 wszyscy mi­strzowie wywo艂ali swoich terminator贸w. Tylko dw贸ch dostoj­nik贸w ksi膮偶臋cych poza mistrzem miecza Fannonem nie zabra艂o jeszcze g艂osu. Pug wpatrywa艂 si臋 pilnie w grup臋, stoj膮c膮 na szczycie schod贸w. Serce wali艂o mu z emocji, jak oszala艂e. Dwaj m艂odzi Ksi膮偶臋ta przygl膮dali si臋 ch艂opcom: Lyam, z przy­jaznym u艣miechem, a Arutha, rozwa偶aj膮c co艣 w g艂臋bi duszy. Ksi臋偶niczka Carline by艂a 艣miertelnie znudzona ca艂膮 spraw膮 i zupe艂nie si臋 z tym nie kry艂a, szepcz膮c co艣 do ucha Rolanda, a偶 lady Mama, jej guwernantka, spojrza艂a na ni膮 karc膮co.

Wyst膮pi艂 koniuszy Algon. Z艂oty i brunatny kaftan by艂 ozdo­biony ma艂膮, ko艅sk膮 g艂ow膮 wyhaftowan膮 na wysoko艣ci serca. Koniuszy wywo艂a艂 imi臋 Rulfa, syna Dicka, i pot臋偶nie zbudo­wany syn ksi膮偶臋cego stajennego podszed艂 i stan膮艂 za swoim mistrzem. Kiedy si臋 odwr贸ci艂, u艣miechn膮艂 si臋 protekcjonalnie do Puga. Ich wzajemne uk艂ady nigdy nie by艂y dobre. Rulf, ch艂opak z twarz膮 podzioban膮 osp膮, strawi艂 wiele godzin na ubli偶aniu Fugowi i dr臋czeniu go. Kiedy pracowali razem w stajniach pod nadzorem Dicka, ilekro膰 syn stajennego mal­tretowa艂 Puga, ojciec udawa艂, 偶e tego nie widzi. Regu艂膮 te偶 by艂o, 偶e za ka偶dym razem, kiedy dzia艂o si臋 co艣 z艂ego, win膮 za to obci膮偶ano sierot臋. By艂 to okropny okres w 偶yciu Puga. Postanowi艂 teraz, 偶e raczej odm贸wi s艂u偶by ni偶 b臋dzie pracowa艂 przez ca艂e 偶ycie u boku Rulfa.

Marsza艂ek dworu, Samuel, wywo艂a艂 drugiego ch艂opca, Geoffry'ego. Mia艂 on zosta膰 cz艂onkiem s艂u偶by zamkowej. Na 艣rodku placu zostali samotnie Pug i Tomas. Fannon, mistrz miecza wyst膮pi艂 o krok. Pug poczu艂, jak zamiera w nim serce.

Tomas, syn Megara 鈥 zawo艂a艂 stary 偶o艂nierz. Nast膮pi艂a kr贸tka pauza. Pug czeka艂 na wywo艂anie swojego imienia. Fannon jednak powr贸ci艂 do szeregu, a Tomas podszed艂 do niego i stan膮艂 obok. Pug, przyt艂oczony skierowanymi na niego spojrzeniami, poczu艂 si臋 strasznie male艅ki. Dziedziniec zamku sta艂 si臋 nagle okropnie wielki, o wiele wi臋kszy ni偶 mu si臋 kiedykolwiek wydawa艂o. Ch艂opiec czu艂 si臋 potwornie nie­zr臋cznie i 藕le, a tak偶e kiepsko i n臋dznie ubrany. Serce w nim zamar艂o, kiedy spostrzeg艂, 偶e w艣r贸d obecnych nie by艂o ju偶 ani jednego mistrza rzemios艂 czy te偶 dostojnika dworskiego, kt贸ry by nie mia艂 terminatora. B臋dzie wi臋c jedynym ch艂opcem, kt贸­rego nie wywo艂aj膮. Walcz膮c z cisn膮cymi si臋 do oczu 艂zami, czeka艂, a偶 Ksi膮偶臋 rozwi膮偶e zgromadzenie.

Ksi膮偶臋, na kt贸rego twarzy wyra藕nie malowa艂o si臋 wsp贸艂­czucie dla ch艂opca, mia艂 w艂a艣nie zabra膰 g艂os, kiedy kto艣 mu przerwa艂.

Je偶eli Wasza Wysoko艣膰 pozwoli... Wszystkie oczy zwr贸ci艂y si臋 na Kulgana. Mag wyst膮pi艂 do przodu, przed zebranych.

Potrzebuj臋 terminatora i wzywam Puga, sierot臋 z za­mku, do s艂u偶by.

Przez zgromadzony t艂um mistrz贸w rzemios艂 przelecia艂a fala szept贸w. Kilka g艂os贸w twierdzi艂o wr臋cz, 偶e uczestnictwo maga w Wyborze jest bezprawne. Ksi膮偶臋, z surowym marsem na czole, potoczy艂 po nich wzrokiem i natychmiast umilkli. 呕aden z Mistrz贸w nie b臋dzie wyst臋powa艂 przeciwko ksi臋ciu Crydee, trzeciemu, co do rangi, arystokracie Kr贸lestwa, z powodu sta­tusu jednego ch艂opca. Powoli wszystkie oczy zwr贸ci艂y si臋 na Puga.

Kulgan jest uznanym mistrzem swej sztuki 鈥 powie­dzia艂 Ksi膮偶臋. 鈥 Jest jego prawem dokonanie wyboru. Pug, sieroto z zamku, czy przyjmujesz t臋 s艂u偶b臋?

Pug sta艂 sztywno wyprostowany bez najmniejszego ruchu. W duchu widzia艂 si臋 jako porucznik prowadz膮cy do boju armi臋 kr贸lewsk膮. Albo wyobra偶a艂 sobie, 偶e pewnego dnia odkrywa nagle, 偶e jest zaginionym synem jakiego艣 szlachcica. W swej ch艂opi臋cej wyobra藕ni widzia艂 siebie 偶egluj膮cego po morzach, poluj膮cego na potwory czy wybawiaj膮cego nar贸d z niedoli. W bardziej wyciszonych chwilach refleksji zastanawia艂 si臋, czy sp臋dzi 偶ycie, buduj膮c statki, czy jako garncarz, czy mo偶e b臋dzie zg艂臋bia艂 tajniki handlu. Rozmy艣la艂, jak te偶 b臋dzie sobie radzi艂 w ka偶dej z tych dziedzin. Jedno, jedyne marzenie, kt贸re nigdy nie fascynowa艂o wyobra藕ni, o kt贸rym nigdy nawet nie pomy艣la艂, to marzenie, 偶e zostanie magiem.

Otrz膮sn膮艂 si臋 ze stanu chwilowego szoku, zdaj膮c sobie w艂a艣nie spraw臋, 偶e Ksi膮偶臋 ca艂y czas cierpliwie czeka na jego odpowied藕. Spojrza艂 na twarze stoj膮cych przed nim ludzi. Oj­ciec Tully obdarzy艂 go jednym ze swoich rzadkich u艣miech贸w. Nawet Arutha si臋 u艣miechn膮艂. Ksi膮偶臋 Lyam lekkim skinieniem g艂owy podpowiada艂 zgod臋. Kulgan wpatrywa艂 si臋 w niego z na­pi臋ciem i niepokojem. I nagle Pug zdecydowa艂. By膰 mo偶e nie by艂o to najbardziej odpowiednie powo艂anie, ale ka偶de rzemios­艂o by艂o lepsze ni偶 偶adne. Zrobi艂 krok do przodu, potkn膮艂 si臋 o w艂asn膮 stop臋 i upad艂 jak d艂ugi twarz膮 w kurz dziedzi艅ca. Pozbiera艂 si臋 szybko i troch臋 na czworakach, a troch臋 biegiem pop臋dzi艂 do boku maga. Jego upadek prze艂ama艂 napi臋cie. Dzie­dziniec zagrzmia艂 g艂o艣nym 艣miechem Ksi臋cia. Pug, czerwony jak rak ze wstydu, schowa艂 si臋 za plecami Kulgana. Wyjrza艂 spoza brzuchatej sylwetki swego nowego mistrza. Ksi膮偶臋 pa­trzy艂 na niego. Skin膮艂 przyja藕nie g艂ow膮 do czerwonego a偶 po uszy Puga. Zwr贸ci艂 si臋 do zgromadzonych, oczekuj膮cych na zako艅czenie Wyboru.

Stwierdzam i czyni臋 wszystkim wiadomym, 偶e ka偶dy z obecnych tutaj ch艂opc贸w znajduje si臋 od tej chwili pod opiek膮 swego mistrza. Jest zobowi膮zany do pos艂usze艅stwa mu we wszystkich sprawach obj臋tych prawami Kr贸lestwa. Ka偶dy z nich jest od tej chwili uwa偶any za doros艂ego, pe艂noprawnego cz艂onka spo艂eczno艣ci Crydee. Niech terminatorzy udadz膮 si臋 ze swoimi mistrzami do kwater. 呕ycz臋 wszystkim mi艂ego dnia i 偶egnam a偶 do uczty.

Obr贸ci艂 si臋 i poda艂 lewe rami臋 c贸rce. Ona wspar艂a na nim lekko d艂o艅 i ruszyli do zamku, pomi臋dzy rozst臋puj膮cymi si臋 na boki szeregami dworzan. W 艣lad za nimi post膮pili obaj Ksi膮偶臋ta, a dalej reszta dostojnik贸w dworskich. Pug zd膮偶y艂 jeszcze zauwa偶y膰, jak Tomas opuszcza dziedziniec w towa­rzystwie mistrza Fannona, udaj膮c si臋 w stron臋 koszar gwardii. Zerkn膮艂 na Kulgana, kt贸ry sta艂 obok, zatopiony w my艣lach. Po chwili mag zwr贸ci艂 si臋 do niego.

Ufam, ch艂opcze, 偶e 偶aden z nas nie pope艂ni艂 dzisiaj omy艂ki.

S艂ucham, panie...? 鈥 powiedzia艂 Pug, nie rozumiej膮c sensu jego s艂贸w.

Mag machn膮艂 r臋k膮 w roztargnieniu. Blado偶贸艂ta szata zafa­lowa艂a jak powierzchnia morza.

Niewa偶ne, ch艂opcze. Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie. Musimy to obaj wykorzysta膰 najlepiej, jak tylko potrafimy. Po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu ch艂opca.

Chod藕. Udajmy si臋 do wie偶y, w kt贸rej mieszkam. Pod moj膮 komnat膮 znajduje si臋 ma艂y pokoik, kt贸ry powinien by膰 w sam raz dla ciebie. Chcia艂em go co prawda wykorzysta膰 do przeprowadzenia pewnego eksperymentu, ale jako艣 nigdy nie znalaz艂em do艣膰 wolnego czasu.

Pug sta艂 kompletnie zaskoczony.

M贸j w艂asny pok贸j?

Dla terminatora by艂a to rzecz nies艂ychana. Wi臋kszo艣膰 z nich sypia艂a w warsztatach mistrza, w nadzorowanych gru­pach lub w podobnych warunkach. Terminator mia艂 prawo do zaj臋cia prywatnej kwatery dopiero wtedy, kiedy stawa艂 si臋 cze­ladnikiem. Kulgan uni贸s艂 do g贸ry krzaczast膮 brew.

Oczywi艣cie. Nie chc臋, 偶eby艣 mi si臋 p臋ta艂 pod nogami ca艂y czas. Nic bym nie m贸g艂 zrobi膰. A poza tym magia wymaga samotno艣ci do rozwa偶a艅. B臋dziesz potrzebowa艂 spokoju w ta­kim samym lub nawet wi臋kszym stopniu ni偶 ja.

Spo艣r贸d fa艂d szaty wydoby艂 d艂ug膮, cienk膮 fajk臋. Zacz膮艂 j膮 nabija膰 tytoniem ze sk贸rzanego kapciucha, kt贸ry tak偶e wydo­by艂 z przepastnych zakamark贸w swego okrycia.

Nie zaprz膮tajmy sobie g艂owy gadaniem o obowi膮zkach, ch艂opcze. Prawd臋 powiedziawszy, nie jestem wcale przygoto­wany na twoj膮 obecno艣膰 pod mym dachem, ale wkr贸tce po­radz臋 sobie i jako艣 to wszystko zorganizujemy. Na razie mo­偶emy wykorzysta膰 czas, aby si臋 lepiej pozna膰. Zgoda?

Pug by艂 zaskoczony. Nie mia艂 wielkiego poj臋cia o tym, co zwykle porabiaj膮 magowie, no, mo偶e poza noc膮 sp臋dzon膮 w chatce Kulgana, kilka tygodni temu. Doskonale jednak wie­dzia艂, jacy byli mistrzowie rzemios艂. 呕adnemu z nich nie prze­sz艂oby przez my艣l pyta膰, czy terminator zgadza si臋 z ich pla­nami czy te偶 nie. Nie wiedz膮c, co odpowiedzie膰, tylko kiwn膮艂 g艂ow膮.

No dobrze. Chod藕my do wie偶y. Mo偶e znajdziemy ja­kie艣 nowe ubranie, a potem reszt臋 dnia sp臋dzimy, wesel膮c si臋 na uczcie. B臋dziemy jeszcze mieli mn贸stwo czasu, 偶eby si臋 nauczy膰, jak by膰 terminatorem i mistrzem.

T臋gi mag u艣miechn膮艂 si臋 do ch艂opca, obr贸ci艂 na pi臋cie i po­prowadzi艂 za sob膮.

P贸藕ne popo艂udnie by艂o pogodne i jasne. Delikatna bryza wiej膮ca od morza 艂agodzi艂a letni upa艂. Na ca艂ym zamku Crydee i w po艂o偶onym u jego st贸p mie艣cie wrza艂y przygotowania do obchod贸w 艣wi臋ta Banapis.

Banapis by艂o najstarszym obchodzonym tutaj 艣wi臋tem. Je­go pochodzenie zatar艂o si臋 gdzie艣 w zamierzch艂ej przesz艂o艣ci. Obchodzono je co roku w Dniu Przesilenia Letniego, dniu, kt贸ry nie nale偶a艂 ani do roku w艂a艣nie mijaj膮cego ani do nad­chodz膮cego. Znane u innych narod贸w pod inn膮 nazw膮, Banapis by艂o 艣wi臋towane, jak g艂osi艂a legenda, w ca艂ym 艣wiecie Midkemii. Niekt贸rzy wierzyli, 偶e zosta艂o zapo偶yczone od Elf贸w i Krasnolud贸w. M贸wi艂o si臋 bowiem, 偶e te dwie staro偶ytne na­cje, jak tylko si臋gn膮膰 pami臋ci膮 wstecz, zawsze obchodzi艂y 艢wi臋to Przesilenia Letniego. Wi臋kszo艣膰 autorytet贸w kwestio­nowa艂a ten pogl膮d, nie podaj膮c jednak 偶adnego innego powodu jak tylko nieprawdopodobie艅stwo zapo偶yczenia czegokolwiek przez istoty ludzkie od Elf贸w czy Krasnolud贸w. Chodzi艂y s艂u­chy, 偶e nawet mieszka艅cy Ziem Pomocy, szczepy goblin贸w i klany Bractwa Mrocznego Szlaku tak偶e 艣wi臋towali Banapis, chocia偶 nie istnieli naoczni 艣wiadkowie, kt贸rzy mogliby ewen­tualnie potwierdzi膰 t臋 hipotez臋.

Na dziedzi艅cu zamkowym wrza艂o jak w ulu. Ustawiano ol­brzymie sto艂y, kt贸re mia艂y d藕wiga膰 setki najprzer贸偶niejszych, przygotowywanych od przesz艂o tygodnia, potraw. Z piwnic wy­taczano ogromne beki sprowadzonego z G贸r Kamiennych, a wa­rzonego przez Krasnoludy, piwa. Umieszczano je na uginaj膮­cych si臋 pod ogromnym ci臋偶arem i protestuj膮cych skrzypieniem drewnianych koz艂ach. Pracuj膮cy przy nich ludzie, zaniepokoje­ni krucho艣ci膮 podp贸r, po艣piesznie opr贸偶niali zawarto艣膰 beczek. Megar wyszed艂 z kuchni i przegoni艂 ich na cztery wiatry.

A niech was cholera...! Ju偶 was nie ma! W takim tempie do uczty nie zostanie ani kropelka! Wraca膰 mi zaraz do kuchni, darmozjady jedne! Wszyscy maj膮 pe艂ne r臋ce roboty. No ju偶! Rusza膰 si臋!

Robotnicy wymkn臋li si臋 chy艂kiem, narzekaj膮c pod nosem. Megar rozejrza艂 si臋, potem szybko nape艂ni艂 po brzegi ogromny, cynowy kufel, tylko po to oczywi艣cie, aby si臋 upewni膰, czy piwo ma odpowiedni膮 temperatur臋. Wysuszy艂 go do ostatniej kropelki i zadowolony, 偶e wszystko jest w jak najlepszym po­rz膮dku, powrci艂 do kuchni.

Uczta nie mia艂a formalnego, oficjalnego pocz膮tku. Trady­cyjnie wygl膮da艂o to w ten spos贸b, 偶e nagromadzenie ludzi i jedzenia, wina i piwa osi膮ga艂o pewien kulminacyjny punkt nasycenia i nagle zabawa rozkr臋ca艂a si臋 ca艂膮 par膮.

Pug wybieg艂 z kuchni. Dzi臋ki temu, 偶e jego pok贸j znaj­dowa艂 si臋 w najdalej na p贸艂noc wysuni臋tej wie偶y 鈥 wie偶y czarnoksi臋偶nika, jak j膮 nazywano 鈥 m贸g艂 korzysta膰 ze skr贸­conej drogi przez kuchni臋 i omija膰 g艂贸wn膮 bram臋 zamku. Pro­mienia艂 szcz臋艣ciem, kiedy w nowej bluzie i spodniach gna艂 przez podw贸rzec. Nigdy jeszcze nie nosi艂 r贸wnie wspania艂ego stroju i p臋dzi艂 teraz, aby si臋 pochwali膰 swemu przyjacielowi, Tomasowi.

Spotka艂 si臋 z Tomasem nos w nos, kiedy ten opuszcza艂 w艂a艣nie koszary 偶o艂nierskie. Tomas 艣pieszy艂 si臋 tak samo jak Pug. Wpadli na siebie i jednocze艣nie zacz臋li m贸wi膰.

Tomas, zobacz, jak膮 mam tunik臋... 鈥 krzykn膮艂 Pug,

Pug, zobacz, jaki mam kaftan 偶o艂nierski... 鈥 krzykn膮艂 Tomas.

Obaj przerwali w p贸艂 zdania i wybuchn臋li 艣miechem. Tomas zdo艂a艂 si臋 opanowa膰 pierwszy.

Masz naprawd臋 wspania艂e ubranie, Pug 鈥 powiedzia艂, dotykaj膮c z namaszczeniem drogiego materia艂u czerwonej tu­niki. 鈥 I do twarzy ci w tym kolorze.

Pug odwzajemni艂 komplement, bo Tomas r贸wnie偶 wygl膮­da艂 wspaniale w z艂otobr膮zowym kaftanie. I niewa偶ne by艂o, 偶e pod spodem mia艂 swoj膮 star膮 i prost膮 bluz臋 z samodzia艂u, kt贸r膮 nosi艂 na co dzie艅, i zwyk艂e spodnie. Dop贸ki mistrz Fannon nie przekona si臋 i nie b臋dzie zadowolony z jego post臋p贸w w zdobywaniu wiedzy i praktyki wojennej, nie otrzyma pe艂­nego uniformu 偶o艂nierza.

Dwaj przyjaciele w臋drowali od jednego bogato zastawio­nego sto艂u do drugiego. Od wspania艂ych zapach贸w unosz膮cych si臋 ponad dziedzi艅cem Pugowi pociek艂a 艣linka. Podeszli do sto艂u uginaj膮cego si臋 pod ci臋偶arem nadziewanych mi臋sem ciast. Chrupi膮ce sk贸rki, wonne sery i gor膮ce bochenki chleba parowa艂y. Przy stole sta艂 na posterunku ma艂y kuchcik z pack膮 na muchy. Jego g艂贸wnym, a zarazem jedynym zadaniem by艂o trzymanie na bezpieczny dystans wszelkich szkodnik贸w, za­r贸wno z gatunku owad贸w, jak i z wiecznie g艂odnego gatunku terminator贸w. Jak wszystkie inne sytuacje, kt贸rych uczestni­kami s膮 ch艂opcy, tak i stosunki pomi臋dzy wartownikiem je­dzenia a starszymi terminatorami by艂y 艣ci艣le okre艣lone przez tradycj臋. Nie nale偶a艂o do dobrego tonu i smaku prostackie ster­roryzowanie m艂odszego ch艂opca czy te偶 wymuszenie na nim, aby si臋 rozsta艂 z jedzeniem przed rozpocz臋ciem uczty. Do przy­j臋tych i uwa偶anych za uczciwe sposob贸w nale偶a艂 podst臋p i ukradkowe lub b艂yskawiczne manewry taktyczne, w rezulta­cie kt贸rych zdobywa艂o si臋 nagrod臋 ze sto艂u.

Pug i Tomas obserwowali z zainteresowaniem, jak ch艂opiec o imieniu Jon trzepn膮艂 ostro w d艂o艅 m艂odego terminatora, pr贸­buj膮cego podw臋dzi膰 kawa艂ek ciasta. Ruchem g艂owy Tomas wskaza艂 Pugowi, by ten uda艂 si臋 w stron臋 ko艅ca sto艂u. Pug przedefilowa艂 ostentacyjnie przed oczyma Jona. Ma艂y 艣ledzi艂 jego ruchy z uwag膮. Pug wykona艂 raptownie manewr myl膮cy, pochylaj膮c si臋 w kierunku sto艂u. Jon rzuci艂 si臋 w jego stron臋. Wtedy Tomas b艂yskawicznie zwin膮艂 ze sto艂u kawa艂 francuskie­go ciasta i zanim packa zd膮偶y艂a opa艣膰 na niego, czmychn膮艂.

Uciekaj膮c od sto艂u, s艂yszeli pe艂en rozpaczy okrzyk kuchcika, kt贸remu obrabowano st贸艂.

Kiedy oddalili si臋 na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰, Tomas da艂 Fu­gowi po艂ow臋 ciasta. Pug za艣miewa艂 si臋.

Id臋 o zak艂ad, 偶e jeste艣 鈥渘ajszybsz膮 r臋k膮鈥 na zaniku.

Albo Jon utraci艂 szybko艣膰 w oku, 艣ledz膮c twoje ruchy.

Obaj rykn臋li 艣miechem. Pug wsadzi艂 swoj膮 po艂ow臋 ciasta w usta. By艂o delikatnie przyprawione, a kontrast mi臋dzy s艂onawym nadzieniem z wieprzowiny i s艂odk膮 sk贸rk膮 francuskie­go ciasta sprawia艂, 偶e by艂o przepyszne.

Z bocznego dziedzi艅ca rozleg艂 si臋 nagle d藕wi臋k piszcza艂ek i b臋bn贸w. Na g艂贸wny podw贸rzec wchodzili muzykanci Ksi臋­cia. Zanim jeszcze wyszli zza rogu, przez t艂um przelecia艂o jakby ciche, nie wypowiedziane has艂o. Kuchciki i ich pomoc­nicy zacz臋li szybko i sprawnie rozdawa膰 drewniane talerze, kt贸re zaraz mia艂y si臋 zape艂ni膰 stosami jedzenia. Jednocze艣nie zacz臋to nape艂nia膰 gliniane kubki winem i piwem z beczek.

Pug i Tomas rzucili si臋 do szeregu stoj膮cego przy pier­wszym stole. Wykorzystuj膮c wspaniale wzrost Tomasa i zwin­no艣膰 Puga, przeciskali si臋 w t艂umie, 艣ci膮gaj膮c ze sto艂u wszelkie mo偶liwe potrawy. Obaj otrzymali r贸wnie偶 po pot臋偶nym kubasie pienistego piwa.

Znale藕li w miar臋 spokojny k膮cik i z wilczym apetytem rzucili si臋 na jedzenie. Pug spr贸bowa艂 pierwszego w 偶yciu 艂yczka piwa. Zdziwi艂 si臋 jego moc膮 i gorzkim smakiem. Pier­wszy 艂yk rozgrza艂 go. Po drugim, jeszcze na pr贸b臋, zdecydo­wa艂, 偶e piwo b臋dzie mu smakowa艂o.

Rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a. Zobaczy艂, 偶e Ksi膮偶臋 i jego rodzina mieszaj膮 si臋 z t艂umem. Wida膰 by艂o tak偶e innych dostojnik贸w dworskich, stoj膮cych w kolejce do sto艂贸w z jedzeniem. Tego popo艂udnia nie obowi膮zywa艂y 偶adne ceremonie, rytua艂y, sta­nowiska czy tytu艂y. Ka偶dy by艂 obs艂ugiwany w takiej kolejno­艣ci, w jakiej znalaz艂 si臋 przy stole. W Dzie艅 Przesilenia Let­niego wszyscy mieli jednakowy i r贸wny udzia艂 w korzystaniu z obfito艣ci plon贸w ziemi.

Przez kr贸tk膮 chwil臋 Pug widzia艂 Ksi臋偶niczk臋. Serce zabi艂o mu mocniej. Poczu艂 lekki ucisk w do艂ku. Wielu na dziedzi艅cu prawi艂o jej komplementy na temat wygl膮du. Dziewczyna by艂a rozpromieniona i szcz臋艣liwa. Mia艂a na sobie pi臋kn膮, ciemno­niebiesk膮 sukni臋, a na g艂owie prosty kapelusz tego samego koloru z szerokim rondem. Dzi臋kowa艂a ka偶demu wypowia­daj膮cemu pochlebn膮 uwag臋, wykorzystuj膮c przy tym dziew­cz臋cy arsena艂 ciemnych rz臋s i jasnego u艣miechu. W rezultacie 艣lad jej przej艣cia znaczy艂 si臋 wa艂em le偶膮cych pokotem i osza­la艂ych z mi艂o艣ci serc ch艂opi臋cych.

Na placu pojawili si臋 偶onglerzy i klowni. Pierwsza z wielu w臋drownych trup, kt贸re zawita艂y do miasta na obchody 艢wi臋ta. Arty艣ci z innej grupy ustawili na rynku miejskim scen臋, na kt贸rej mieli da膰 tego wieczora w艂asne przedstawienie. Zabawa mia艂a trwa膰 do bia艂ego rana. Pug pami臋ta艂, 偶e zesz艂ego lata wielu ch艂opc贸w musia艂o by膰 dnia nast臋pnego zwolnionych z pe艂nienia obowi膮zk贸w, poniewa偶 ani stan ich g艂贸w, ani 偶o­艂膮dk贸w nie pozwala艂 na wykonywanie jakiejkolwiek uczciwej pracy. By艂 przekonany, 偶e to samo b臋dzie jutro.

Wyczekiwa艂 nadej艣cia wieczoru, wtedy bowiem, jak kaza艂 zwyczaj, nowo przyj臋ci terminatorzy odwiedzali liczne domy w mie艣cie, aby przyjmowa膰 gratulacje i pocz臋stunek piwem. By艂 to r贸wnie偶 owocny czas spotka艅 z dziewcz臋tami z miasta. Chocia偶 nie mo偶na by艂o powiedzie膰, 偶e flirt by艂 zjawiskiem nie­znanym, przewa偶nie spotyka艂 si臋 jednak z dezaprobat膮. W cza­sie 艢wi臋ta Banapis matki wykazywa艂y jakby troch臋 mniejsz膮 czujno艣膰. Teraz, kiedy ch艂opcy mieli ju偶 sw贸j fach, nie traktowa­no ich wy艂膮cznie jak dokuczliwe utrapienie, a bardziej jak poten­cjalnych zi臋ci贸w. Niejednokrotnie zdarza艂o si臋, 偶e gdy c贸rka wykorzystywa艂a swe naturalne wdzi臋ki, aby usidli膰 przysz艂ego m臋偶a, jej matka udawa艂a, 偶e patrzy w drug膮 stron臋. Na Puga, ch艂opca niskiego, drobnego i o bardzo m艂odzie艅czym wygl膮dzie, dziewcz臋ta z zamku nie zwraca艂y specjalnej uwagi. Tomas za艣, coraz wy偶szy i bardziej przystojny, cz臋艣ciej ni偶 inni stawa艂 si臋 obiektem dziewcz臋cych westchnie艅 i zalot贸w. Pug stwierdza艂 ostatnio, 偶e jego przyjaciel by艂 przechwytywany przez coraz to inn膮 dziewczyn臋 z zamku. On sam, z jednej strony, by艂 jeszcze na tyle m艂ody, aby uwa偶a膰 to wszystko za g艂upstwo, z drugiej jednak, na tyle dojrza艂y, aby ulega膰 coraz wi臋kszej fascynacji.

Pug prze偶uwa艂 wprost nieprawdopodobn膮 porcj臋 jedzenia i rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a. Przechodz膮cy obok mieszczanie i lu­dzie z zamku pozdrawiali ich, gratulowali przyj臋cia do terminu i 偶yczyli szcz臋艣cia w nowym roku. Pug mia艂 g艂臋bokie wewn臋­trzne przekonanie, 偶e wszystko jest s艂uszne, prawid艂owe i na swoim miejscu. By艂 terminatorem, nawet je艣li Kulgan nie bar­dzo wiedzia艂, co ma z nim pocz膮膰. By艂 najedzony. W g艂owie zacz膮艂 odczuwa膰 przyjemny szmerek. Wszystko to sprawia艂o, 偶e czu艂 si臋 wspaniale. A najwa偶niejsze, 偶e by艂 po艣r贸d przyja­ci贸艂. Oto pe艂nia szcz臋艣cia w 偶yciu, pomy艣la艂.


NA ZAMKU


Pug siedzia艂 na pos艂aniu. By艂 w fatalnym nastroju.

Smok Fantus szturcha艂 go nosem, domagaj膮c si臋 drapania za 艂ukami brwiowymi. Widz膮c, 偶e tym razem nic nie wsk贸ra, pocz艂apa艂 do okna wie偶y. Prychn膮艂 z niezadowolenia, wypu­szczaj膮c k艂膮b smolistego dymu. Wspi膮艂 si臋 na parapet i wzbi艂 w powietrze. Pug by艂 tak bardzo zaaferowany swoimi k艂opo­tami, 偶e nie zauwa偶y艂 nawet, kiedy smok go opu艣ci艂. Od chwili, kiedy czterna艣cie miesi臋cy temu zosta艂 terminatorem u Kulgana, wszystko sz艂o jak po grudzie.

Wyci膮gn膮艂 si臋 na wznak na pos艂aniu. Oczy zakry艂 przed­ramieniem. Czu艂 powiewy s艂onej morskiej bryzy i ciep艂o s艂o艅ca na nogach. Z chwil膮 przyj臋cia do terminu wszystko w jego 偶yciu odmieni艂o si臋 na lepsze. Wszystko, z wyj膮tkiem najwa偶­niejszej rzeczy 鈥 jego nauki.

Przez ca艂e miesi膮ce Kulgan harowa艂 jak w贸艂, 偶eby nauczy膰 go podstaw sztuk magicznych. Ci膮gle jednak zdarza艂o si臋 co艣, co powodowa艂o, 偶e jego wysi艂ki ko艅czy艂y si臋 niepowodze­niem. Pug bardzo szybko pojmowa艂 teori臋 rzucania czar贸w. B艂yskawicznie chwyta艂 podstawowe zasady. Za ka偶dym ra­zem jednak, kiedy pr贸bowa艂 wykorzysta膰 swoj膮 wiedz臋, co艣 go powstrzymywa艂o. Jakby cz臋艣膰 jego umys艂u odmawia艂a podporz膮dkowania si臋 strukturze czar贸w. Jakby w pewnym momencie w艂膮cza艂a si臋 jaka艣 blokada, nie pozwalaj膮ca mu przekroczy膰 pewnego punktu krytycznego w ich rzucaniu. Przy ka偶dej kolejnej pr贸bie wyra藕nie czu艂, 偶e zbli偶a si臋 do tego punktu. Jak je藕dziec dosiadaj膮cy narowistego wierzchowca wiedzia艂, 偶e nie potrafi go przymusi膰 do skoku ponad prze­szkod膮.

Kulgan stara艂 si臋 rozwiewa膰 jego troski t艂umacz膮c, 偶e z czasem wszystko si臋 u艂o偶y. T臋gi mag zawsze odnosi艂 si臋 do niego z 偶yczliwo艣ci膮 i zrozumieniem. Nigdy nie skarci艂 go za brak post臋p贸w, poniewa偶 widzia艂, 偶e ch艂opak naprawd臋 si臋 stara.

Pug ockn膮艂 si臋 z zadumy. Kto艣 otwiera艂 drzwi. Podni贸s艂 wzrok i zobaczy艂 wchodz膮cego do pokoju ojca Tully, kt贸ry pod pach膮 trzyma艂 pot臋偶ne tomisko. D艂uga, bia艂a szata kap艂ana szele艣ci艂a, kiedy zamyka艂 drzwi. Pug usiad艂.

No, Pug, pora na lekcj臋 pisania 鈥 przerwa艂 w p贸艂 s艂o­wa, kiedy spostrzeg艂, 偶e na twarzy ch艂opca maluje si臋 przy­gn臋bienie.

Co ci jest, ch艂opcze?

Pug polubi艂 stare艅kiego kap艂ana Astalon. By艂 surowym, ale sprawiedliwym nauczycielem. Chwali艂 go za sukcesy i po­st臋py tak samo, jak gani艂 za pora偶ki i b艂臋dy. Zawsze by艂 got贸w wys艂ucha膰 pyta艅 Puga, cho膰by ten uwa偶a艂 je za najbardziej idiotyczne pod s艂o艅cem.

Pug wsta艂 i westchn膮艂 g艂臋boko.

Nie wiem, Ojcze, co si臋 dzieje. Nic mi nie wychodzi. Nic mi si臋 nie uk艂ada. Wszystko, za co si臋 wezm臋, zaraz spar­tacz臋.

Pug, nie mo偶esz malowa膰 wszystkiego w czarnych bar­wach 鈥 powiedzia艂 kap艂an, k艂ad膮c mu r臋k臋 na ramieniu. 鈥 Powiedz mi, co ci臋 gryzie, a pisanie po膰wiczymy sobie innym razem.

Podszed艂 do sto艂ka przy oknie, przytrzyma艂 d艂ugie szaty i usiad艂. Po艂o偶y艂 wielk膮 ksi臋g臋 u swych st贸p i przyjrza艂 si臋 uwa偶nie ch艂opcu.

Pug podr贸s艂 troch臋 w ci膮gu ostatniego roku, nadal jednak by艂 ma艂y i drobny. Rozr贸s艂 si臋 co prawda troch臋 w barkach, a na twarzy pojawi艂y si臋 pierwsze oznaki m臋skich rys贸w. Ubra­ny w r臋cznie tkan膮 tunik臋 i spodnie, r贸wnie szare jak jego nastr贸j, sprawia艂 doprawdy przygn臋biaj膮ce wra偶enie. W poko­ju, w kt贸rym zwykle panowa艂 porz膮dek, wala艂y si臋 wsz臋dzie ksi膮偶ki i zwoje pergaminu. Ba艂agan odzwierciedla艂 chaos pa­nuj膮cy w jego umy艣le.

Pug siedzia艂 przez chwil臋 w milczeniu. Kiedy jednak ka­p艂an nie odzywa艂 si臋, zacz膮艂 m贸wi膰.

Czy pami臋ta Ojciec, jak Kulgan pr贸bowa艂 mnie na­uczy膰 trzech podstawowych zakl臋膰 na uspokojenie, wyciszenie umys艂u, aby unikn膮膰 napi臋cia wewn臋trznego w chwili rzucania czar贸w? I rzeczywi艣cie, uda艂o mi si臋 opanowa膰 te 膰wiczenia ju偶 dawno, par臋 miesi臋cy temu. Niewielkim wysi艂kiem, w ci膮­gu zaledwie paru chwil jestem w stanie wprowadzi膰 sw贸j umys艂 w stan spokoju. Ale tylko na tyle mnie sta膰. Potem wszystko si臋 rozsypuje.

Co masz na my艣li?

Nast臋pnym krokiem do zdyscyplinowania umys艂u jest takie jego opanowanie, aby robi艂 rzeczy, kt贸re nie s膮 dla niego naturalne. S膮 mu obce. Na przyk艂ad, 偶eby my艣le膰 wy艂膮cznie o jednym, wykluczaj膮c wszystkie inne my艣li. Albo wykluczy膰 zupe艂nie z my艣li jak膮艣 rzecz. To bardzo trudne, kiedy si臋 wie, co to jest. Zwykle udaje mi si臋 tego dokona膰. Od czasu do czasu jednak mam wra偶enie, jakby w mojej g艂owie budzi艂y si臋 jakie艣 si艂y. T艂uk膮 si臋 i szalej膮 we wn臋trzu. 呕膮daj膮, abym post臋powa艂 inaczej. W jaki艣 inny spos贸b. Zdaje mi si臋, 偶e w mojej g艂owie zachodz膮 zupe艂nie inne procesy ni偶 te, kt贸rych kaza艂 mi ocze­kiwa膰 Kulgan. Za ka偶dym razem, kiedy pr贸buj臋 膰wiczy膰 jedno z tych prostych zakl臋膰, kt贸rych mnie nauczy艂, jak na przyk艂ad przesuwanie przedmiot贸w lub unoszenie si臋 w powietrzu, to co艣 w mojej g艂owie rusza do przodu jak pow贸d藕, atakuje moj膮 kon­centracj臋 i wtedy trac臋 kontrol臋 nad wszystkim. Nie potrafi臋 wypowiedzie膰 nawet najprostszego zakl臋cia.

Pug zacz膮艂 dygota膰 na ca艂ym ciele. Pierwszy raz m贸g艂 to komu艣 poza Kulganem opowiedzie膰.

Kulgan m贸wi, 偶eby po prostu robi膰 swoje i nie martwi膰 si臋.

W oczach ch艂opca pojawi艂y si臋 艂zy.

Mam talent. Kulgan m贸wi, 偶e odkry艂 go od razu. Ju偶 podczas naszego pierwszego spotkania, kiedy pos艂u偶y艂em si臋 kryszta艂em. Ale po prostu nie mog臋 sprawi膰, aby zakl臋cia dzia­艂a艂y tak, jak powinny. Ju偶 wszystko mi si臋 miesza i nie wiem, co robi膰.

Pug 鈥 powiedzia艂 kap艂an 鈥 magia ma wiele w艂a艣ci­wo艣ci i cech, a nawet ci z nas, kt贸rzy j膮 praktykuj膮, maj膮 niewielkie poj臋cie o tym, jakie s膮 prawdziwe mechanizmy jej dzia艂ania. Ucz膮 nas w 艣wi膮tyniach, 偶e magia jest darem bog贸w, i przyjmujemy to na wiar臋. Nie wiemy, w jaki spos贸b to si臋 odbywa i dlaczego, ale nie podajemy tego w w膮tpliwo艣膰. Ka偶­dy z zakon贸w opanowa艂 jak膮艣 dziedzin臋 magii i nie istniej膮 dwie identyczne. Ja sam mam moc czynienia takich czar贸w, do jakich nie s膮 zdolni wyznawcy innych porz膮dk贸w religij­nych. Nikt nie wie, dlaczego tak jest.

Magowie i czarnoksi臋偶nicy zajmuj膮 si臋 zupe艂nie in­nym rodzajem magii. Ich praktyki odbiegaj膮 bardzo od sto­sowanych przez nas w 艣wi膮tyniach. Nie potrafimy zrobi膰 wielu rzeczy, kt贸re oni czyni膮. To w艂a艣nie oni studiuj膮 sztu­k臋 magii, chc膮c pozna膰 jej natur臋 i dzia艂anie, lecz nawet i oni nie potrafi膮 wyja艣ni膰, na czym polega magia. Wiedz膮 jedynie, jak si臋 ni膮 pos艂u偶y膰, i s膮 w stanie wiedz臋 t臋 prze­kaza膰 swym uczniom, tak jak to robi Kulgan w odniesieniu do ciebie.

Pr贸buje robi膰. Ojcze. Wydaje mi si臋, 偶e m贸g艂 mnie oceni膰 niew艂a艣ciwie.

Nie s膮dz臋, Pug. Mam w tej dziedzinie pewn膮 wiedz臋. Od czasu, kiedy zosta艂e艣 uczniem Kulgana, wyczuwam w tobie narastaj膮c膮 moc. By膰 mo偶e osi膮gniesz to p贸藕niej, jak wielu innych, jestem jednak偶e przekonany, 偶e odnajdziesz w艂a艣ciw膮 dla siebie drog臋.

Us艂yszane s艂owa nie pocieszy艂y Puga. Nie kwestionowa艂 m膮dro艣ci czy opinii kap艂ana, ale by艂 g艂臋boko przekonany, 偶e i on m贸g艂 si臋 przecie偶 myli膰.

Mam nadziej臋, 偶e masz racj臋, Ojcze. Po prostu nie mog臋 zrozumie膰, co si臋 ze mn膮 dzieje.

S膮dz臋, 偶e wiem, co ci dolega 鈥 rozleg艂 si臋 g艂os przy drzwiach.

Pug i ojciec Tully obr贸cili si臋 przestraszeni. W drzwiach sta艂 Kulgan. Niebieskie oczy otoczone by艂y sieci膮 zmarszczek, a krzaczaste, siwe brwi tworzy艂y nad nosem wielkie 鈥淰鈥. Ani Tully, ani Pug nie us艂yszeli otwieranych drzwi. Kulgan pod­ci膮gn膮艂 swoj膮 d艂ug膮, zielon膮 szat臋 i wszed艂 do pokoju, zosta­wiaj膮c otwarte drzwi.

Podejd藕 tutaj, Pug 鈥 powiedzia艂, zach臋caj膮c go jed­nocze艣nie gestem r臋ki. Pug podszed艂 do maga, a ten po艂o偶y艂 mu obie d艂onie na ramionach.

Ch艂opcy, kt贸rzy ca艂ymi dniami siedz膮 zamkni臋ci w po­koju i zamartwiaj膮 si臋, dlaczego nic im nie wychodzi, powo­duj膮 w艂a艣nie to, 偶e nic im nie wychodzi. Daj臋 ci dzisiaj wolny dzie艅. A poniewa偶 jest to Sz贸sty Dzie艅, natkniesz si臋 z pew­no艣ci膮 na wielu innych ch艂opak贸w, kt贸rzy z rozkosz膮 pomog膮 ci narozrabia膰. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋, a Puga ogarn臋艂o uczucie wielkiej ulgi.

Musisz odpocz膮膰 od nauki. No, uciekaj ju偶 鈥 powie­dziawszy to, da艂 mu 偶artobliwego kuksa艅ca w g艂ow臋 i ch艂opak p臋dem zbieg艂 ze schod贸w. Kulgan podszed艂 do pos艂ania i umie­艣ci艂 na nim swe pot臋偶ne cielsko. Spojrza艂 na kap艂ana.

Ach, ci ch艂opcy 鈥 powiedzia艂, kiwaj膮c g艂ow膮. 鈥 Urz膮­dza si臋 dla nich 艣wi臋to, przyjmuje do nauki rzemios艂a, a oni oczekuj膮, 偶e z dnia na dzie艅 stan膮 si臋 m臋偶czyznami. A to prze­cie偶 ci膮gle ch艂opcy i cho膰by nie wiem jak si臋 starali, nadal b臋d膮 zachowywa膰 si臋 jak ch艂opcy, a nie jak doro艣li m臋偶czy藕ni.

Wyj膮艂 fajk臋 i zacz膮艂 j膮 napycha膰 tytoniem.

Mag w wieku lat trzydziestu uwa偶any jest ci膮gle za bardzo m艂odego i niedo艣wiadczonego. W innych zawodach, maj膮c trzydziestk臋, zostaje si臋 czeladnikiem czy nawet mi­strzem, a ju偶 prawie na pewno szykuje si臋 swego syna do dnia Wyboru..

Przytkn膮艂 drzazg臋 do w臋gli tl膮cych si臋 w garncu z 偶arem i zapali艂 fajk臋.

Tully przytakn膮艂 kiwni臋ciem g艂owy.

Tak, Kulgan, dobrze ci臋 rozumiem. Kap艂a艅stwo jest r贸wnie偶 powo艂aniem starszych. Kiedy by艂em w wieku Puga, mia艂em ci膮gle jeszcze przed sob膮 trzyna艣cie lat nowicjatu.

Stary kap艂an pochyli艂 si臋 w stron臋 maga.

Kulgan, a co z problemem ch艂opaka?

Widzisz, Tully, ch艂opak ma racj臋. 鈥 powiedzia艂 kr贸t­ko Kulgan. 鈥 Nie ma doprawdy 偶adnego rozs膮dnego wyja艣­nienia, dlaczego nie mo偶e pos艂ugiwa膰 si臋 technikami, kt贸rych stara艂em si臋 go nauczy膰. To, jak ten ch艂opiec potrafi pos艂ugi­wa膰 si臋 starymi zwojami czy innymi pomocami, jest doprawdy zdumiewaj膮ce. Ma do tego taki talent, 偶e got贸w jestem za艂o偶y膰 si臋, i偶 s膮 w nim zadatki na maga pot臋偶nych mocy, wy偶szej sztuki magii. Z drugiej strony jednak偶e, ta jego nieudolno艣膰 korzystania z w艂asnych, wewn臋trznych si艂...

Jak s膮dzisz, uda ci si臋 znale藕膰 jakie艣 rozwi膮zanie?

Mam nadziej臋. Bardzo bym nie chcia艂, aby okoliczno艣ci zmusi艂y mnie do zwolnienia go z terminu. By艂oby to dla niego o wiele gorsze, ni偶 gdybym go nigdy nie by艂 przyj膮艂.

Na jego twarzy malowa艂a si臋 prawdziwa troska.

Gubi臋 si臋 w tym, Tully. Zgodzisz si臋 chyba ze mn膮, 偶e tkwi w nim zapowied藕 wspania艂ego talentu. Gdy tylko zoba­czy艂em tamtej nocy w chacie, jak wykorzysta艂 kryszta艂ow膮 kul臋, po raz pierwszy od lat poczu艂em, 偶e by膰 mo偶e znalaz艂em swego terminatora. I kiedy 偶aden inny mistrz go nie wybra艂, wiedzia­艂em, 偶e los skrzy偶owa艂 nasze 艣cie偶ki. Jest jednak w jego umy艣le, w g艂owie, co艣, na co nigdy jeszcze si臋 nie natkn膮艂em. Jaka艣 pot臋ga, pot臋偶na moc. Nie mam poj臋cia, co to mo偶e by膰, Tully, ale to co艣 odrzuca, nie akceptuje moich 膰wicze艅, jak gdyby by艂y one nie ca艂kiem... prawid艂owe lub... nieodpowiednie dla niego. Nie wiem, czy potrafi臋 wyt艂umaczy膰 lepiej, na co si臋 natkn膮艂em u niego. Nie ma 偶adnego prostego wyt艂umaczenia.

Czy zastanawia艂e艣 si臋 nad tym, co ch艂opiec powiedzia艂? 鈥 spyta艂 kap艂an zamy艣lonym i zatroskanym g艂osem.

O tym, 偶e by膰 mo偶e si臋 pomyli艂em? Tully kiwn膮艂 g艂ow膮. Kulgan machni臋ciem r臋ki oddali艂 py­tanie.

Tully, o naturze magii wiesz co najmniej tyle samo co ja, a by膰 mo偶e wi臋cej. Tw贸j b贸g nie zosta艂 nazwany Bogiem Kt贸ry Wprowadzi艂 Porz膮dek ot, tak sobie. Twoi wsp贸艂wyznaw­cy odkryli wiele prawd o tym, co rz膮dzi wszech艣wiatem. Czy cho膰 przez chwil臋 w膮tpi艂e艣, 偶e ch艂opak ma talent?

Talent? Nie. To nie ulega w膮tpliwo艣ci. Teraz jednak m贸wimy o problemie jego zdolno艣ci, mo偶liwo艣ciach dzia­艂ania.

Dobrze to uj膮艂e艣. Jak zwykle zreszt膮. Masz wi臋c jaki艣 pomys艂? Mo偶e zamiast tego powinni艣my zrobi膰 z niego kle­ryka, co?

Tully wyprostowa艂 si臋. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz dezaprobaty.

Wiesz dobrze, Kulgan, 偶e kap艂a艅stwo jest powo艂aniem 鈥 powiedzia艂 sztywno.

Nie obra偶aj si臋, Tully, 偶artowa艂em. 鈥 Westchn膮艂. 鈥 Wracamy zatem do punktu wyj艣cia. Je偶eli nie ma powo艂ania kap艂a艅skiego ani drygu do sztuki magicznej, co mamy pocz膮膰 z jego przyrodzonymi zdolno艣ciami?

Tully rozwa偶a艂 pytanie w milczeniu.

Czy zastanawia艂e艣 si臋 nad zaginion膮 sztuk膮? Kulgan spojrza艂 na niego rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.

Ta stara legenda? Tully pokiwa艂 g艂ow膮.

W膮tpi臋, czy kt贸rykolwiek z dzisiejszych mag贸w nie rozmy艣la艂 w jakim艣 momencie swego 偶ycia nad legend膮 o za­ginionej sztuce. Je偶eli istnia艂a rzeczywi艣cie, t艂umaczy艂oby to wiele niedoskona艂o艣ci naszego rzemios艂a.

Spojrza艂 na Tully'ego zw臋偶onymi oczami. Wyra藕nie nie akceptowa艂 pomys艂u.

Wsz臋dzie dooko艂a mamy jakie艣 legendy. Przewr贸膰 ka­mie艅 na pla偶y, a znajdziesz kolejn膮. Ja osobi艣cie wol臋 szuka膰 prawdziwych przyczyn naszych niedoskona艂o艣ci, zamiast zwa­la膰 win臋 na starodawne zabobony.

Twarz Tully'ego przybra艂a surowy wyraz. W g艂osie s艂ycha膰 by艂o nagan臋.

My ze 艣wi膮tyni nie uwa偶amy tego za legend臋, Kulgan! Jest ona uznawana za cz臋艣膰 prawdy objawionej i przekazanej pierwszym ludziom przez bog贸w.

Dotkni臋ty do 偶ywego tonem kap艂ana, Kulgan wypali艂:

Tak samo jak przekonanie, 偶e 艣wiat jest p艂aski a偶 do momentu, kiedy Rolendirk, kt贸ry 鈥 pozwolisz sobie przy­pomnie膰 na marginesie 鈥 by艂 magiem, wys艂a艂 swe magicz­ne spojrzenie na tak膮 wysoko艣膰, sk膮d mo偶na by艂o stwierdzi膰, 偶e horyzont jest zakrzywiony, co ponad wszelk膮 w膮tpli­wo艣膰 udowodni艂o, 偶e 艣wiat jest kul膮! Od pocz膮tk贸w 艣wiata ten fakt by艂 znany prawie ka偶demu 偶eglarzowi czy rybakowi, kt贸ry na horyzoncie dostrzega艂 najpierw 偶agle zbli偶aj膮cego si臋 statku, a dopiero potem ca艂膮 reszt臋! 鈥 prawie krzycza艂 Kulgan.

Spostrzeg艂, 偶e Tully zosta艂 bole艣nie dotkni臋ty odwo艂aniem si臋 do starodawnego, od dawna zarzuconego kanonu ko艣ciel­nego. Z艂agodzi艂 sw贸j ton.

Nie chcia艂em ci臋 urazi膰, Tully. Ale nie ucz starego z艂o­dzieja, jak kra艣膰. Wiem, 偶e tw贸j zakon spiera si臋 cz臋sto o szczeg贸艂y z innymi, jak i to, 偶e po艂owa twoich braci klery­k贸w tarza si臋 po ziemi ze 艣miechu, kiedy s艂yszy tych 艣mier­telnie powa偶nych nowicjuszy debatuj膮cych nad zagadnieniami teologicznymi, kt贸rych poniechano sto lat temu. Ale, ale. Skoro o tym mowa. Czy legenda o zaginionej sztuce nie jest dogma­tem ishapia艅skim?

Tym razem Tully spojrza艂 na Kulgana z przygan膮. G艂osem, w kt贸rym brzmia艂o rozbawienie i irytacja, powiedzia艂:

Widz臋, Kulgan, 偶e mimo bezlitosnej oceny dzia艂a艅 me­go zakonu, masz jeszcze spore braki w wiedzy religijnej. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋 lekko. 鈥 Chocia偶 podzielam twoj膮 opini臋 na temat inscenizowanych rozpraw biblijnych. Wi臋kszo艣膰 z nas uwa偶a je za tak zabawne, bo doskonale pami臋tamy, jak 艣mier­telnie powa偶nie sami podchodzili艣my do nich, kiedy byli艣my w nowicjacie. 鈥 Spowa偶nia艂. 鈥 Ca艂kiem serio m贸wi艂em, Kulgan, 偶e masz luki w wykszta艂ceniu. To prawda, 偶e nie­kt贸re wierzenia Ishapian s膮 troch臋 dziwne i 偶e s膮 oni grup膮 insularn膮. Trzeba jednak pami臋ta膰, 偶e s膮 najstarszym znanym zakonem i uznawanym za ko艣ci贸艂 starszy rang膮, je偶eli cho­dzi o zagadnienia odnosz膮ce si臋 do r贸偶nic mi臋dzywyznanio­wych.

Wojen religijnych, chcia艂e艣 chyba powiedzie膰 鈥 par­skn膮艂 rozbawiony Kulgan.

Tully zignorowa艂 komentarz.

Ishapianie maj膮 piecz臋 nad najstarsz膮 wiedz膮 i histori膮 w Kr贸lestwie. Maj膮 tak偶e najbogatsz膮 bibliotek臋 w naszym kraju. Ogl膮da艂em zbiory w ich 艣wi膮tyni w Krondorze. To robi ogromne wra偶enie.

Tak jak i ja, Tully 鈥 powiedzia艂 lekko protekcjonal­nym tonem Kulgan. 鈥 Przegl膮da艂em te偶 zawarto艣膰 ksi臋go­zbioru w klasztorze Sarth, kt贸ry jest dziesi臋膰 razy wi臋kszy. Do czego zmierzasz?

Tully nachyli艂 si臋 w jego stron臋.

Oto do czego zmierzam. M贸w sobie o Ishapianach, co ci tylko 艣lina na j臋zyk przyniesie, lecz je偶eli oni podaj膮 co艣 jako fakt historyczny, a nie nauk臋 czy wiedz臋, maj膮 zazwyczaj na poparcie swego twierdzenia staro偶ytne 藕r贸d艂a pisane.

To nie tak, Tully 鈥 Kulgan oddali艂 ruchem r臋ki ka­p艂ana. 鈥 Nie o to chodzi. Nie na艣miewam si臋 z wierze艅 two­ich czy innych ludzi. Nie mog臋 tylko po prostu zaakceptowa膰 tego nonsensu o straconej sztuce. Jestem sk艂onny uwierzy膰, 偶e Pug jest jako艣 lepiej dostrojony do pewnych obszar贸w magii, na kt贸rych ja jestem ignorantem, by膰 mo偶e zwi膮zanych z za­klinaniem duch贸w czy iluzj膮 鈥 s膮 to regiony magii, o kt贸­rych, przyznaj臋 otwarcie, mam nik艂e poj臋cie 鈥 nie mog臋 jednak偶e si臋 zgodzi膰, 偶e nie opanuje swej sztuki, poniewa偶 dawno zaginiony b贸g magii umar艂 w czasie Wojen Chaosu! Nie! Przyjmuj臋, 偶e s膮 obszary nieznanej wiedzy. W naszej sztuce jest zbyt wiele niedoskona艂o艣ci, by nawet zacz膮膰 my­艣le膰 o tym, 偶e przybli偶amy si臋 do ca艂kowitego zrozumienia magii. Je偶eli jednak Pug nie mo偶e nauczy膰 si臋 magii, to tylko dlatego, 偶e zawiod艂em jako nauczyciel.

Tully patrzy艂 intensywnie na Kulgana. Zda艂 sobie nagle spraw臋, 偶e mag nie m贸wi o mo偶liwych s艂abo艣ciach i niedoskona艂o艣ciach Puga, lecz o swoich w艂asnych.

Nie gadaj g艂upstw. Jeste艣 bardzo utalentowany. I gdy­bym to ja odkry艂 talent Puga, nie m贸g艂bym sobie wyobrazi膰 lepszego nauczyciela dla niego ni偶 ty. Nie mo偶e by膰 jednak mowy o niepowodzeniu, je偶eli nie wiesz, czego trzeba go na­uczy膰.

Kulgan usi艂owa艂 gwa艂townie si臋 sprzeciwi膰, lecz Tully przerwa艂 mu.

Nie, pozw贸l, 偶e b臋d臋 m贸wi艂 dalej. Brakuje nam w艂a­艣ciwego zrozumienia. Wydaje si臋, 偶e zapominamy, i偶 przed Pugiem byli ju偶 inni, podobni do niego. Dzikie talenty, kt贸re nie potrafi艂y zapanowa膰 nad swymi darami. Ci, kt贸rzy nie sprawdzili si臋 jako kap艂ani czy magowie.

Kulgan wypuszcza艂 z fajki k艂臋by dymu. Poch艂oni臋ty my­艣lami, zmarszczy艂 czo艂o. Zachichota艂 nagle, a potem wybuchn膮艂 艣miechem. Tully spojrza艂 ostro na maga. Kulgan beztrosko ma­chn膮艂 fajk膮.

Nagle przysz艂a mi do g艂owy my艣l, 偶e je偶eli 艣winiopas nawali i nie zdo艂a nauczy膰 swego syna rodzinnego powo艂ania, mo偶e zwali膰 win臋 na zgon 艣wi艅skich bog贸w.

Oczy Tully'ego rozszerzy艂y si臋 gwa艂townie. Prawie blu藕nierstwo. Po chwili i on wybuchn膮艂 urywanym 艣miechem.

Oto zagadnienie dla inscenizowanych s膮d贸w biblijnych! Obaj m臋偶czy藕ni rykn臋li niepowstrzymanym, rozlu藕niaj膮­cym napi臋cie 艣miechem. Tully westchn膮艂 w ko艅cu i wsta艂.

Ale nie zamykaj si臋 zupe艂nie na my艣l, kt贸r膮 podsu­n膮艂em, Kulgan. By膰 mo偶e Pug jest jednym z tych dziko wy­ros艂ych talent贸w i b臋dziesz musia艂 si臋 pogodzi膰 z my艣l膮, 偶e trzeba go zwolni膰.

Kulgan potrz膮sn膮艂 ze smutkiem g艂ow膮.

Nie dopuszczam do siebie my艣li, 偶e te poprzednie nie­powodzenia mia艂y jakie艣 proste wyt艂umaczenie, Tully. Wina kry艂a si臋 w ka偶dym m臋偶czy藕nie czy kobiecie z osobna, a nie w naturze wszech艣wiata. Cz臋sto mam wra偶enie, 偶e 藕r贸d艂em naszych niepowodze艅 z Pugiem jest to, 偶e nie wiemy, jak do niego dotrze膰. Mo偶e najlepszym wyj艣ciem z tej sytuacji by艂oby poszukanie dla Puga nowego mistrza i oddanie ch艂opca komu艣, kto lepiej poradzi sobie z ujarzmieniem jego zdolno艣ci.

Tully westchn膮艂.

Kulgan, m贸wi艂em szczerze to, co my艣l臋 w tej materii. Nie mog臋 ci doradza膰 wbrew swym w艂asnym przekonaniom. A poza tym, jak m贸wi膮, lepszy kiepski mistrz ni偶 偶aden. Jak by sobie ch艂opak teraz radzi艂, gdyby nikt go nie wybra艂 do terminu?

Kulgan zerwa艂 si臋 b艂yskawicznie na r贸wne nogi.

Co艣 ty powiedzia艂?

Powiedzia艂em, jak by sobie ch艂opak poradzi艂, gdyby nikt go nie wybra艂 do terminu?

Spojrzenie Kulgana zagubi艂o si臋 gdzie艣 w przestrzeni. Faj­ka zacz臋艂a kopci膰 gwa艂townie, a Kulgan z furi膮 wypuszcza艂 k艂臋by dymu. Tully obserwowa艂 go przez moment. Po chwili spyta艂:

O co chodzi, Kulgan?

Nie jestem pewien, Tully, ale by膰 mo偶e podsun膮艂e艣 mi pewien pomys艂.

Jaki pomys艂? Kulgan machn膮艂 r臋k膮.

Nie jestem jeszcze zupe艂nie pewien. Daj mi czas do namys艂u. Ale zastan贸w si臋 nad tym, co powiedzia艂e艣, i zadaj sobie pytanie: jak pierwsi magowie nauczyli si臋 wykorzysty­wa膰 swoje moce?

Tully usiad艂 wygodniej i obaj m臋偶czy藕ni zacz臋li w ciszy rozwa偶a膰 pytanie. Zza okna dobiega艂 ich wype艂niaj膮cy dzie­dziniec gwar bawi膮cych si臋 ch艂opc贸w.

Ka偶dego Sz贸stego Dnia dziewcz臋ta i ch艂opcy pracuj膮cy na zamku mieli wolne popo艂udnie, kt贸re mogli sp臋dzi膰 tak, jak chcieli. Ch艂opcy w wieku terminator贸w i m艂odsi tworzyli ha­艂a艣liw膮 i niesforn膮 zgraj臋. Dziewcz臋ta us艂ugiwa艂y damom na zamku, sprz膮ta艂y i szy艂y, a tak偶e pomaga艂y w kuchni. M艂odzie偶 pracowa艂a codziennie przez bity tydzie艅 od 艣witu do zmierz­chu, a czasem d艂u偶ej. Jednak偶e ostatniego dnia tygodnia wszy­scy zbierali si臋 na bocznym dziedzi艅cu zamku, w pobli偶u ogro­du Ksi臋偶niczki. W艣r贸d wrzasku i krzyk贸w, przepychania si臋, kopniak贸w, a czasem i bitki na pi臋艣ci, wi臋kszo艣膰 ch艂opc贸w zabawia艂a si臋 ostr膮 gr膮 w pi艂k臋, polegaj膮c膮 na kopaniu i 艂apaniu sk贸rzanej, wypchanej na sztywno szmatami pi艂ki. Wszyscy no­sili swoje najstarsze i najgorsze ubrania, bo w tej grze nietrudno by艂o podrze膰 co艣 lub pobrudzi膰 si臋 b艂otem czy krwi膮 lej膮c膮 si臋 z nosa.

Dziewcz臋ta siadywa艂y zazwyczaj wzd艂u偶 niskiego murku, okalaj膮cego ogr贸d Ksi臋偶niczki. Zabawia艂y si臋 plotkowaniem o damach dworu. Prawie zawsze ubiera艂y si臋 w swoje najlepsze sukienki czy bluzki. 艢wie偶o umyte i wyszczotkowane w艂osy l艣ni艂y. Obie grupy wychodzi艂y ze sk贸ry udaj膮c, 偶e si臋 nawza­jem nie dostrzegaj膮, i obie wypada艂y r贸wnie nieprzekonywaj膮co.

Pug pogna艂 w stron臋 graj膮cych ju偶 ch艂opc贸w. Tomas jak zwykle by艂 w samym oku cyklonu. P艂owe w艂osy rozwiane jak sztandar w boju. Jego krzyki i 艣miech wzbija艂y si臋 ponad og贸l­n膮 wrzaw臋. W艣r贸d kuksa艅c贸w i kopniak贸w jego okrzyki brzmia艂y dziko i rado艣nie, jak gdyby b贸l czyni艂 zawody tym bardziej godne zachodu. Przedar艂 si臋 przez k艂臋bowisko cia艂 i staraj膮c si臋 unika膰 tych, kt贸rzy chcieli podstawi膰 mu nog臋, kopn膮艂 pi艂k臋 wysoko w g贸r臋. Nikt nie mia艂 specjalnego poj臋cia, jak gra powsta艂a ani jakie by艂y jej regu艂y, lecz ch艂opcy grali z zaanga偶owaniem godnym prawdziwego pola bitwy, tak samo, jak ich ojcowie przed laty.

Pug wbieg艂 na boisko i podstawi艂 nog臋 Rulfowi, kt贸ry mia艂 w艂a艣nie r膮bn膮膰 Tomasa od ty艂u. Rulf run膮艂 na ziemi臋 w pl膮­taninie cia艂. Tomas wyrwa艂 si臋 wolny. Pop臋dzi艂 w stron臋 bram­ki. Rzuci艂 pi艂k臋 przed siebie i kopn膮艂 do 艣rodka du偶ej, prze­wr贸conej beczki, zdobywaj膮c punkt dla swojej dru偶yny. Rozleg艂 si臋 wrzask rado艣ci. Rulf zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Odepchn膮艂 innych i stan膮艂 naprzeciwko Puga. Patrzy艂 na niego w艣ciek艂ym wzrokiem. Splun膮艂.

Spr贸buj tylko jeszcze raz, a po艂ami臋 ci ko艣ci, ty 艣mier­dzielu piaskowy! 鈥 艢mierdziel piaskowy, jak go potocznie nazywano, by艂 ptakiem znanym powszechnie z wyj膮tkowo pa­skudnych zwyczaj贸w. Jednym z nich, nie najgorszym, by艂o podrzucanie jajek do gniazd innych ptak贸w tak, 偶e pisklaki by艂y przez nie wychowywane. Pug nie mia艂 zamiaru znosi膰 jakiejkolwiek obrazy z ust Rulfa. Ostatnie kilka miesi臋cy na­gromadzi艂y w nim ogromne pok艂ady frustracji, spoczywaj膮cej tu偶, tu偶 pod powierzchni膮. Przez ca艂y dzisiejszy dzie艅 by艂 na kraw臋dzi wybuchu.

Jednym skokiem rzuci艂 si臋 w stron臋 g艂owy Rulfa. Lewym ramieniem obj膮艂 szyj臋 mocniej zbudowanego przeciwnika. Pra­w膮 pi臋艣ci膮 wymierzy艂 cios w twarz Rulfa. Czu艂, jak rozkwasz膮 jego nos. Po chwili obaj ch艂opcy tarzali si臋 po ziemi. Ci臋偶szy Rulf wkr贸tce zdoby艂 przewag臋. Usiad艂 okrakiem na piersi Puga i zacz膮艂 go wali膰 pi臋艣ciami w twarz.

Tomas sta艂 obok bezradny. Chocia偶 ca艂ym sercem chcia艂 przyj艣膰 z pomoc膮 swemu przyjacielowi, jednak honorowy ko­deks ch艂opc贸w by艂 r贸wnie ostry, co niewzruszony jak ka偶dy szlachecki. Gdyby teraz interweniowa艂 po stronie Puga, Pug na zawsze okry艂by si臋 ha艅b膮. Tomas skaka艂 dooko艂a walcz膮­cych jak szalony. Zach臋ca艂 krzykiem Puga do walki i krzywi艂 si臋 strasznie, ilekro膰 przyjaciel oberwa艂, tak jakby to on sam otrzyma艂 cios.

Pug wierci艂 si臋 i skr臋ca艂, pr贸buj膮c wy艣lizgn膮膰 si臋 spod wi臋­kszego ch艂opaka. Dzi臋ki temu wiele jego cios贸w nie trafia艂o w twarz, ale w ziemi臋 obok. Jednak wystarczaj膮co du偶a liczba trafi艂a w cel i wkr贸tce Pug poczu艂 si臋 jako艣 oderwany od ca艂ej zabawy. Jakie to dziwne, my艣la艂, 偶e wszystkie odg艂osy docho­dz膮 jakby z oddali, a uderzenia Rulfa nie bol膮 ju偶 tak mocno. Przed oczami pojawi艂y si臋 偶贸艂te i czerwone plamy. I wtedy poczu艂, 偶e ci臋偶ar unosi si臋 z jego piersi.

Po chwili odzyska艂 ostro艣膰 widzenia. Sta艂 nad nim ksi膮偶臋 Arutha. Jedn膮 r臋k膮 trzyma艂 mocno za ko艂nierz Rulfa. Chocia偶 nie mia艂 tak pot臋偶nej postury jak brat czy ojciec, Ksi膮偶臋 by艂 jednak wystarczaj膮co silny, 偶eby utrzyma膰 ch艂opaka w g贸rze. Stopy stajennego ledwo, ledwo dotyka艂y ziemi. Ksi膮偶臋 u艣mie­chn膮艂 si臋, ale nie by艂o mu wcale do 艣miechu.

My艣l臋, 偶e on ma ju偶 do艣膰 鈥 powiedzia艂 spokojnie, a oczy ciska艂y gromy. 鈥 Nie s膮dzisz? 鈥 Lodowaty ton g艂o­su wyra藕nie m贸wi艂, 偶e Ksi膮偶臋 wcale nie pyta o opini臋 w tej sprawie. Z twarzy Rulfa nadal 艣cieka艂a krew po pierwszym ciosie Puga. Wydoby艂 z siebie jaki艣 d藕wi臋k, kt贸ry Ksi膮偶臋 uzna艂 za wyra偶enie zgody. Arutha pu艣ci艂 jego ko艂nierz i stajenny polecia艂 do ty艂u i wyci膮gn膮艂 si臋 jak d艂ugi na ziemi. Patrz膮cy wybuchn臋li 艣miechem. Ksi膮偶臋 pochyli艂 si臋 i pom贸g艂 Fugowi d藕wign膮膰 si臋 na nogi.

Trzyma艂 mocno s艂aniaj膮cego si臋 na nogach ch艂opca.

Podziwiam twoj膮 odwag臋, m艂odzie艅cze, ale chyba nie mo偶emy dopu艣ci膰 do tego, aby najwspanialszemu m艂odemu magowi Ksi臋stwa wybito ca艂y rozum z g艂owy, prawda?

W jego g艂osie wyczuwa艂o si臋 tylko lekk膮 nutk臋 kpiny. Pug by艂 tak og艂upia艂y i oszo艂omiony, 偶e sta艂 tylko i gapi艂 si臋 na m艂odszego syna Ksi臋cia. Arutha u艣miechn膮艂 si臋 lekko do niego i odda艂 pod opiek臋 Tomasa, kt贸ry podszed艂 w艂a艣nie do Puga z wilgotn膮 szmatk膮 w r臋ku.

Kiedy Tomas wytar艂 mu twarz, Pug doszed艂 troch臋 do sie­bie. Rozejrza艂 si臋 dooko艂a i znowu poczu艂 si臋 gorzej, kiedy ujrza艂 oddalonych o kilka zaledwie krok贸w Ksi臋偶niczk臋 i Rolanda. Arutha podszed艂 do nich i stan膮艂 z boku. Dosta膰 lanie na oczach dziewczyn 鈥 to ju偶 wystarczaj膮co fatalne, ale obe­rwa膰 tak strasznie w obecno艣ci Ksi臋偶niczki od takiego prymitywa jak Rulf, to by艂a katastrofa.

Z gard艂a wydar艂 mu si臋 straszny j臋k, nie maj膮cy nic wsp贸l­nego z fizycznym b贸lem. Pug ze wszystkich si艂 stara艂 si臋 wy­gl膮da膰 jak wszyscy inni.

Tomas przytrzyma艂 go szorstko.

Nie wier膰 si臋 tak. Nie jest a偶 tak 藕le. Prawie ca艂a krew to krew Rulfa. Do jutra jego nos b臋dzie wygl膮da艂, jak g艂贸wka w艣ciek艂ej czerwonej kapusty.

Jak i moja g艂owa.

Nie b臋dzie tak 藕le. Podbite oko, no... mo偶e i drugie, a do kompletu spuchni臋ty policzek. W sumie nawet nie藕le ci posz艂o. Ale nast臋pnym razem, jak b臋dziesz si臋 chcia艂 bra膰 z Rulfem za 艂eb, upewnij si臋, 偶e przybra艂e艣 troch臋 na wadze, jasne?

Pug obserwowa艂, jak Ksi膮偶臋 odprowadza siostr臋 z pola bi­twy. Na odchodnym Roland pos艂a艂 Fugowi szeroki u艣miech. Pug omal si臋 nie zapad艂 pod ziemi臋.

Pug i Tomas wyszli z kuchni, trzymaj膮c w r臋kach talerze z kolacj膮. Wiecz贸r by艂 ciep艂y i ch艂opcy woleli przyjemny ch艂贸d oceanicznej bryzy od upa艂u panuj膮cego w pomywalni naczy艅. Usiedli na ganku. Pug wykona艂 par臋 ruch贸w szcz臋k膮 czuj膮c, jak lekko si臋 porusza. Spr贸bowa艂 odgry藕膰 k臋s ciel臋ciny i od­sun膮艂 talerz na bok.

Tomas obserwowa艂 go.

Nie mo偶esz je艣膰? Pug kiwn膮艂 g艂ow膮.

Za bardzo boli. 鈥 Pochyli艂 si臋 i opar艂 艂okcie na ko­lanach, a brod臋 na d艂oniach.

Gdybym trzyma艂 nerwy na wodzy, posz艂oby mi lepiej.

Mistrz Fannon m贸wi zawsze, 偶e 偶o艂nierz musi zacho­wa膰 zimn膮 krew, je偶eli nie chce straci膰 g艂owy 鈥 powiedzia艂 Tomas z pe艂nymi ustami.

Pug westchn膮艂.

Kulgan te偶 powiedzia艂 co艣 podobnego. Znam kilka 膰wi­cze艅, kt贸re pomagaj膮 mi si臋 zrelaksowa膰. Powinienem by艂 je zastosowa膰.

Tomas prze艂kn膮艂 ogromn膮 porcj臋 jedzenia.

膯wiczenie w pokoju to jedna sprawa, a wprowadzenie tego w czyn, kiedy kto艣 ci ubli偶a prosto w twarz, to zupe艂nie co艣 innego. Ja bym pewno zachowa艂 si臋 tak samo.

No, ale ty by艣 zwyci臋偶y艂.

Pewnie tak i dlatego Rulf nigdy by na mnie nie naskoczy艂 鈥 m贸wi艂 to w spos贸b zupe艂nie naturalny. Nie przechwa­la艂 si臋. Stwierdza艂 po prostu fakt.

M贸wi臋 powa偶nie, posz艂o ci ca艂kiem nie藕le. Stary ka­pu艣ciany nos zastanowi si臋 teraz dwa razy, zanim zacznie si臋 znowu czepia膰. Jestem tego pewien. A w og贸le, to o co wam posz艂o?

Nie rozumiem?

Tomas odstawi艂 talerz i czkn膮艂. D藕wi臋k najwyra藕niej go usatysfakcjonowa艂.

Z takimi tyranami jak Rulf jest zawsze tak samo. Nie ma znaczenia, czy jeste艣 w stanie ich pokona膰 czy nie. Wa偶ne jest, czy potrafisz stawi膰 im czo艂o. Mo偶e i Rulf jest du偶y, ale pod tymi przechwa艂kami kryje si臋 tch贸rz. Za艂o偶臋 si臋, 偶e teraz skieruje swoj膮 uwag臋 na m艂odszych ch艂opc贸w, aby nimi po­miata膰. Nie wydaje mi si臋, 偶eby chcia艂 mie膰 znowu z tob膮 do czynienia. Cena mu si臋 nie spodoba艂a.

Tomas u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i ciep艂o do Puga.

Ten pierwszy cios by艂 ekstra. Prosto w dzi贸b. Pug poczu艂 si臋 troszk臋 lepiej. Tomas zezowa艂 w stron臋 nietkni臋tej kolacji Puga.

B臋dziesz to jad艂?

Pug spojrza艂 na talerz z pi臋trz膮c膮 si臋 na nim g贸r膮 gor膮cej ciel臋ciny, sa艂aty i ziemniak贸w. Chocia偶 jedzenie pachnia艂o smakowicie, Pug nie mia艂 apetytu.

Nie, mo偶esz zje艣膰.

Tomas z艂apa艂 talerz i zacz膮艂 wrzuca膰 jedzenie do ust. Pug u艣miechn膮艂 si臋. Powszechnie by艂o wiadomo, 偶e Tomas nie 偶a­艂owa艂 sobie jedzenia.

Pug zwr贸ci艂 spojrzenie na mur zanikowy.

Czu艂em si臋 jak kretyn.

Tomas przerwa艂 jedzenie. Ogromny kawa艂 mi臋sa zawis艂 w po艂owie drogi mi臋dzy talerzem a ustami. Patrzy艂 przez chwil臋 na Puga.

Ty te偶?

Co, te偶 ja? Tomas roze艣mia艂 si臋.

G艂upio ci by艂o, bo dosta艂e艣 baty od Rulfa na oczach Ksi臋偶niczki.

Pug 偶achn膮艂 si臋.

呕adne baty. On te偶 nie藕le oberwa艂! Tomas zawy艂 z rado艣ci.

O rany! Wiedzia艂em, 偶e chodzi艂o o Ksi臋偶niczk臋. Zrezygnowany Pug przyzna艂 si臋 cicho. 鈥 Tak... chyba tak.

Tomas nic nie odpowiedzia艂. Pug spojrza艂 na niego. By艂 ca艂kowicie poch艂oni臋ty wyka艅czaniem jego kolacji.

A ty pewnie jej nie lubisz, co? 鈥 spyta艂 po chwili Pug. Tomas wzruszy艂 ramionami. Pomi臋dzy jednym k臋sem a drugim powiedzia艂: 鈥 Nasza pani, Carline, jest bardzo 艂adna, przyznaj臋. Ale ja znam swoje miejsce. A poza tym mam oko na kogo艣 innego.

Pug wyprostowa艂 si臋 gwa艂townie.

Kt贸ra to? 鈥 spyta艂 z wielkim zaciekawieniem.

Nie powiem 鈥 odpowiedzia艂 Tomas z szelmowskim u艣miechem.

Pug roze艣mia艂 si臋.

To Neala, prawda? Tomasowi opad艂a szcz臋ka.

Sk膮d wiesz?

Pug stara艂 si臋 przybra膰 tajemniczy wyraz twarzy.

My, magowie, mamy swoje sposoby. Tomas prychn膮艂.

Te偶 mi mag. Jak ty jeste艣 mag, to ja jestem Kapitan Armii Kr贸lewskiej. Gadaj. Sk膮d wiesz? Pug roze艣mia艂 si臋.

To 偶adna tajemnica. Ile razy j膮 zobaczysz, ten tw贸j kaftan wydyma si臋 jak balon, a ty puszysz si臋 jak ma艂y kogut. Tomas poczu艂 si臋 nieswojo.

Jak my艣lisz, czy ona... co艣 czuje do mnie?

Pug u艣miechn膮艂 si臋 szeroko jak dobrze odkarmiony kocur.

Nic a nic. Jestem pewien 鈥 zawiesi艂 g艂os na chwil臋 鈥 no, chyba 偶e jest 艣lepa i nie s艂ysza艂a o tobie ze sto razy od wszystkich dziewczyn z zamku.

Tomas zasmuci艂 si臋.

Co te偶 ona my艣li?

Kt贸偶 mo偶e wiedzie膰, o czym my艣l膮 dziewczyny? Na ile mog臋 powiedzie膰, pewnie to jej si臋 podoba. Tomas spojrza艂 z namys艂em na sw贸j talerz.

My艣la艂e艣 kiedy艣, 偶eby si臋 o偶eni膰? Pug zamruga艂 oczami, jak sowa schwytana w jasny stru­mie艅 艣wiat艂a.

Ja... ja nigdy nie zastanawia艂em si臋 nad tym. Nie mam poj臋cia, czy magowie si臋 偶eni膮. Chyba nie.

Ani 偶o艂nierze... przewa偶nie. Mistrz Fannon m贸wi, 偶e 偶o艂nierz, kt贸ry my艣li o swojej rodzinie, nie my艣li o swoich obowi膮zkach.

Tomas milcza艂 przez chwil臋.

Nie wydaje si臋, aby to przeszkadza艂o sier偶antowi Gardanowi i kilku innym 偶o艂nierzom.

Tomas prychn膮艂 tak, jakby te wyj膮tki jedynie potwierdza艂y jego stanowisko.

Czasem pr贸buj臋 sobie wyobrazi膰, jak to jest mie膰 ro­dzin臋.

Ty masz rodzin臋, g艂upku. To ja jestem sierot膮.

Chodzi mi o 偶on臋, zakuta pa艂o. 鈥 Tomas obdarzy艂 Puga najlepszym wydaniem spojrzenia pod tytu艂em Jeste艣 po prostu zbyt g艂upi, aby 偶y膰鈥. 鈥 I pewnego dnia dzieci, a nie matka i ojciec.

Pug wzruszy艂 ramionami. Rozmowa zacz臋艂a wkracza膰 w regiony, w kt贸rych czu艂 si臋 nieswojo. Nigdy nie zale偶a艂o mu tak bardzo jak Tomasowi, aby by膰 doros艂ym, i nigdy nie zastanawia艂 si臋 nad tymi tematami.

Moim zdaniem o偶enimy si臋 i b臋dziemy mieli dzieci, je偶eli b臋dzie to naszym przeznaczeniem.

Tomas zastanawia艂 si臋, czy Pug si臋 wyg艂upia, i spojrza艂 na niego powa偶nie.

Wyobra偶a艂em sobie jaki艣 male艅ki pokoik w zamku i... nie mam poj臋cia, kt贸ra to b臋dzie dziewczyna. 鈥 Dalej prze­偶uwa艂 jedzenie. 鈥 Co艣 tu chyba nie gra.

Nie gra?

Tak jakby by艂o co艣 jeszcze... co艣, czego nie rozumiem... nie wiem.

Je偶eli ty nie wiesz, sk膮d ja mam wiedzie膰? Tomas nagle zmieni艂 temat rozmowy.

Jeste艣my przyjaci贸艂mi, Pug, prawda? Pug by艂 kompletnie zaskoczony.

Oczywi艣cie, 偶e jeste艣my przyjaci贸艂mi. Jeste艣 dla mnie jak rodzony brat, a twoi rodzice zawsze traktowali mnie jak swego syna. Dlaczego o to pytasz, Tomas?

Tomas odstawi艂 talerz. By艂 zdenerwowany.

Sam nie wiem. Czasem wydaje mi si臋, 偶e wszystko si臋 zmieni. Ty zostaniesz magiem. Mo偶e b臋dziesz podr贸偶owa艂 po ca艂ym 艣wiecie, odwiedzaj膮c w dalekich zak膮tkach innych mag贸w. Ja zostan臋 偶o艂nierzem i b臋d臋 musia艂 wykonywa膰 roz­kazy mego pana. I pewnie nigdzie poza t臋 cz臋艣膰 Kr贸lestwa si臋 nie rusz臋, a i to tylko wtedy, kiedy b臋d臋 mia艂 szcz臋艣cie i zostan臋 cz艂onkiem gwardii przybocznej Ksi臋cia.

Pug zaniepokoi艂 si臋. Jeszcze nigdy nie widzia艂, aby Tomas m贸wi艂 o czym艣 z tak膮 powag膮. Starszy ch艂opiec zawsze by艂 pierwszy do 艣miechu i rado艣ci i chyba nigdy si臋 niczym nie martwi艂 ani nie k艂opota艂.

Gadaj, co chcesz, mnie to nie obchodzi 鈥 powiedzia艂 Pug. 鈥 Nic si臋 nie zmieni. Bez wzgl臋du na to, co nam si臋 przydarzy, zostaniemy przyjaci贸艂mi.

Tomas u艣miechn膮艂 si臋.

Mam nadziej臋, 偶e masz racj臋. Usiedli wygodniej i obserwowali gwiazdy nad morzem i 艣wiate艂ka miasta uj臋te, jak obraz, w ciemny kontur bramy.

Nast臋pnego ranka Pug usi艂owa艂 umy膰 twarz, lecz zadanie okaza艂o si臋 zbyt trudne, wr臋cz niewykonalne. Lewe oko mia艂 tak zapuchni臋te, 偶e w og贸le nic nim nie widzia艂, a prawe w po­艂owie tylko otwarte. Twarz pokrywa艂y wielkie siniaki, mieni膮­ce si臋 wszystkimi kolorami t臋czy. Kiedy poruszy艂 szcz臋k膮, nie­wiele brakowa艂o, aby wyskoczy艂a z zawias贸w. Fantus le偶a艂 na pos艂aniu Puga. Jego czerwone oczy l艣ni艂y w promieniach po­rannego s艂o艅ca, zagl膮daj膮cych do 艣rodka przez okno w wie偶y.

Drzwi do pokoju otworzy艂y si臋 gwa艂townie i Kulgan przyodziany w zielon膮 szat臋 przekroczy艂 jego pr贸g. Zatrzyma艂 si臋 przy drzwiach i przez chwil臋 przygl膮da艂 ch艂opcu. Przysiad艂 w ko艅cu na pos艂aniu i podrapa艂 smoka po g艂owie. Z g艂臋bin gardzieli rozanielonego stwora wydoby艂 si臋 g艂臋boki pomruk.

Widz臋, 偶e wczorajszego popo艂udnia nie sp臋dzi艂e艣 bez­czynnie.

Mia艂em ma艂y k艂opot, panie.

No c贸偶. Walka jest domen膮 zar贸wno ch艂opc贸w, jak i doros艂ych m臋偶czyzn. Mam jedynie nadziej臋, 偶e ten drugi ch艂opak wygl膮da r贸wnie fatalnie. Nie by艂oby dobrze, gdyby cz艂owiek tylko otrzymywa艂, a by艂 pozbawiony przyjemno艣ci dawania.

Panie, nabijacie si臋 ze mnie.

Tylko troszk臋, Pug. Prawd膮 jest bowiem, 偶e w m艂odo艣ci i ja odebra艂em sw贸j przydzia艂 zadrapa艅 i guz贸w. Wszelako teraz czas ch艂opi臋cych bijatyk mam ju偶 poza sob膮. Musisz wykorzystywa膰 swoj膮 energi臋 w lepszy spos贸b, Pug.

Wiem, Kulgan, ale ostatnio by艂em taki zdenerwowany, 偶e kiedy ten prostak Rulf powiedzia艂 o mnie to, co powiedzia艂, 偶e jestem sierot膮 i w og贸le, zagotowa艂o si臋 we mnie.

Ha! Fakt, 偶e zdajesz sobie spraw臋, jaka by艂a twoja rola w tej ca艂ej sprawie, 艣wiadczy o tym, 偶e powoli stajesz si臋 m臋偶czyzn膮. Wi臋kszo艣膰 ch艂opc贸w na twoim miejscu stara艂aby si臋 usprawiedliwi膰, zrzuci膰 win臋 na kogo艣 innego albo wymy­艣li膰 jaki艣 szlachetny pow贸d bijatyki.

Pug przysun膮艂 sobie sto艂ek i usiad艂 naprzeciwko maga. Kul­gan wydoby艂 fajk臋 i zacz膮艂 j膮 nabija膰 tytoniem.

Pug, nie jest wykluczone, 偶e w twoim przypadku mo­gli艣my wybra膰 niew艂a艣ciwy system nauczania. 鈥 Rozejrza艂 si臋 za jak膮艣 drzazg膮 w garncu z 偶arem, 偶eby zapali膰 fajk臋. Nic nie znalaz艂. Koncentrowa艂 si臋 przez chwil臋, a偶 twarz mu si臋 zachmurzy艂a, po czym ze wskazuj膮cego palca prawej d艂oni wytrysn膮艂 ma艂y p艂omyczek. Przytkn膮艂 go do fajki i wkr贸tce ogromne k艂臋by bia艂ego dymu wype艂ni艂y p贸艂 pokoju. Pomacha艂 r臋k膮 i p艂omyk znikn膮艂.

Przydatna umiej臋tno艣膰, je偶eli lubisz pali膰 fajk臋.

Wszystko bym da艂, 偶eby umie膰 chocia偶 tyle 鈥 po­wiedzia艂 Pug z rozgoryczeniem.

Jak ju偶 wspomnia艂em, s膮dz臋, 偶e zabrali艣my si臋 do tego od niew艂a艣ciwego ko艅ca. Powinni艣my, jak my艣l臋, rozwa偶y膰 inne podej艣cie do twojej nauki.

Co to znaczy?

Pug, pierwsi magowie dawno, dawno temu nie mieli 偶adnych nauczycieli sztuki magicznej. To oni w艂a艣nie rozwijali i wypracowywali umiej臋tno艣ci, kt贸rych dzisiaj si臋 uczymy. Niekt贸re z bardziej starodawnych, jak na przyk艂ad wyczuwanie w臋chem, kiedy zanosi si臋 na zmian臋 pogody, lub odnajdywanie pod ziemi膮 wody za pomoc膮 kijka, pochodz膮 z samych po­cz膮tk贸w naszego istnienia. Przemy艣la艂em sobie to wszystko, ch艂opcze, i doszed艂em do wniosku, 偶e na pewien czas pozo­stawi臋 ci臋 samemu sobie. Czytaj i studiuj wszystkie moje ksi臋­gi, na jakie masz ochot臋. Nie zaniedbuj innych nauk. B臋dziesz si臋 uczy艂 sztuki pisania od ojca Tully'ego, ale ja osobi艣cie nie b臋d臋 ci zaprz膮ta艂 czasu moimi lekcjami. Oczywi艣cie, gdyby艣 mia艂 jakie艣 pytania, ch臋tnie na wszystkie odpowiem. Wydaje mi si臋, 偶e na razie b臋dzie lepiej, je偶eli sam spr贸bujesz doj艣膰 do 艂adu ze sob膮.

Czy to oznacza, 偶e nie ma ju偶 偶adnej nadziei? 鈥 za­pyta艂 Pug przygn臋bionym g艂osem.

Kulgan u艣miechn膮艂 si臋 uspokajaj膮co.

Wprost przeciwnie, Pug. W przesz艂o艣ci bywali ju偶 tacy magowie, kt贸rzy p贸藕no zaczynali. Pami臋taj, 偶e okres twego terminowania ma trwa膰 jeszcze dziewi臋膰 d艂ugich lat. Nie znie­ch臋caj si臋 niepowodzeniami kilku ostatnich miesi臋cy. A przy okazji, chcia艂by艣 si臋 nauczy膰 jazdy konnej?

Nastr贸j Puga zmieni艂 si臋 gwa艂townie.

Och tak! Mog臋?

Ksi膮偶臋 zdecydowa艂, 偶eby od czasu do czasu jaki艣 ch艂o­piec towarzyszy艂 Ksi臋偶niczce w przeja偶d偶kach konnych. Jego synowie s膮 ju偶 doro艣li i maj膮 rozliczne obowi膮zki. Ksi膮偶臋 wybra艂 ciebie, aby艣 jej towarzyszy艂, kiedy oni b臋d膮 zbyt za­j臋ci.

Pug by艂 tak oszo艂omiony, 偶e a偶 kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Nie do艣膰, 偶e mia艂 si臋 uczy膰 je藕dzi膰 konno, co by艂o umiej臋t­no艣ci膮 w zasadzie zarezerwowan膮 dla szlachty, to na dodatek przebywa膰 w towarzystwie Ksi臋偶niczki!

Kiedy zaczynam?

Jeszcze dzisiaj. Poranne nabo偶e艅stwo w kaplicy dobie­ga ju偶 ko艅ca.

By艂 akurat Dzie艅 Pierwszy i wszyscy praktykuj膮cy religi臋 ucz臋szczali na nabo偶e艅stwa w kaplicy zamkowej lub ma艂ej 艣wi膮tyni w mie艣cie. Reszt臋 dnia po艣wi臋cano na l偶ejsz膮 prac臋, tylko tyle, ile by艂o potrzeba, aby na stole Ksi臋cia mog艂o si臋 pojawi膰 co艣 do jedzenia. Ch艂opcy i dziewcz臋ta mogli otrzyma膰 dodatkowo p贸艂 dnia wolnego w Dniu Sz贸stym, starsi jednak odpoczywali tylko Dnia Pierwszego.

Id藕 do Koniuszego Algona. Otrzyma艂 ju偶 polecenie od Ksi臋cia i od razu zacznie lekcje z tob膮.

Pug zerwa艂 si臋 bez s艂owa i pogna艂 do stajni.


POTYCZKA


Pug jecha艂 w milczeniu.

Ko艅 k艂usowa艂 spokojnie po stromych zboczach, wznosz膮­cych si臋 nad morzem. Ciep艂e podmuchy wiatru przynosi艂y za­pach kwiat贸w. Na wschodzie drzewa puszcza艅skie ko艂ysa艂y si臋 majestatycznie. S艂o艅ce pra偶y艂o mocno. Nad oceanem drga艂o rozgrzane powietrze. Mewy zawisa艂y na chwil臋 nieruchomo ponad falami, aby zaraz zanurkowa膰 po ryb臋. Nad g艂ow膮 偶e­glowa艂y wielkie bia艂e ob艂oki.

Pug b臋dzie d艂ugo pami臋ta艂 ten poranek. Jecha艂, wpatruj膮c si臋 w plecy Ksi臋偶niczki dosiadaj膮cej pi臋knego, bia艂ego rumaka. Musia艂 czeka膰 w stajni przez ponad dwie godziny, zanim uka­za艂a si臋 w towarzystwie ojca. Ksi膮偶臋 przez d艂u偶szy czas po­ucza艂 Puga o jego odpowiedzialno艣ci za pani膮 z zamku. Pug sta艂, nie odzywaj膮c si臋 ani s艂owem, kiedy Ksi膮偶臋 powtarza艂 s艂owa instrukcji, te same, kt贸rych ch艂opiec musia艂 wys艂ucha膰 wczoraj wieczorem od koniuszego Algona. G艂贸wny stajenny uczy艂 ch艂opca od ponad tygodnia i uwa偶a艂, 偶e Pug jest gotowy, aby odbywa膰 przeja偶d偶ki z Ksi臋偶niczk膮, chocia偶 daleko mu jeszcze do dobrej jazdy.

Pug wyjecha艂 za ni膮 przez bram臋. Ci膮gle nie m贸g艂 si臋 na­cieszy膰 nieoczekiwanym szcz臋艣ciem. Cho膰 ca艂膮 noc rzuca艂 si臋 z boku na bok i nie zjad艂 艣niadania, rozpiera艂a go rado艣膰.

Teraz jednak, powoli jego nastr贸j ulega艂 zmianie od m艂o­dzie艅czego schlebiania Ksi臋偶niczce do otwartej irytacji. Dziewczyna nie reagowa艂a bowiem na 偶adne uprzejme pr贸by nawi膮zania rozmowy. No, mo偶e poza ci膮g艂ym wydawaniem mu polece艅, a robi艂a to tonem w艂adczym i niegrzecznym. Upar艂a si臋 przy tym, aby zwraca膰 si臋 do niego 鈥渃h艂opcze鈥, ignoruj膮c zupe艂nie uprzejme przypomnienia, 偶e ma na imi臋 Pug. Jej za­chowanie bardzo si臋 teraz r贸偶ni艂o od zachowania dystyngo­wanej, m艂odej damy z dworu. Przypomina艂a raczej rozpusz­czonego i rozkapryszonego dzieciaka.

Z pocz膮tku, siedz膮c na grzbiecie posiwia艂ego ze staro艣ci konia poci膮gowego, kt贸rego, bior膮c pod uwag臋 jego umiej臋t­no艣ci je藕dzieckie, uznano za odpowiedniego rumaka, czu艂 si臋 niezr臋cznie. Koby艂a by艂a obdarzona spokojn膮 natur膮 i nie mia艂a najmniejszej ochoty porusza膰 si臋 szybciej, ni偶 by艂o to abso­lutnie konieczne.

Chocia偶 by艂 ubrany w jasnoczerwon膮 tunik臋, kt贸r膮 dosta艂 od Kulgana w prezencie, w por贸wnaniu ze wspania艂ym ubiorem Ksi臋偶niczki wygl膮da艂 niepozornie. Carline mia艂a na sobie pro­sty, jaskrawo偶贸艂ty, wyko艅czony czarn膮 lam贸wk膮 ubi贸r do kon­nej jazdy, a na g艂owie, dobrany do ca艂o艣ci stroju, kapelusz. Nawet siedz膮c w siodle po damsku, bokiem, wygl膮da艂a jak uro­dzony je藕dziec. Pug za艣 czu艂, 偶e bardziej by mu pasowa艂o, gdyby kroczy艂 za swoj膮 koby艂膮, trzymaj膮c w d艂oniach uchwyty p艂uga. Jego wierzchowiec mia艂 irytuj膮c膮 sk艂onno艣膰 do zatrzymywania si臋 co kilkana艣cie metr贸w, aby urwa膰 par臋 藕d藕be艂 trawy czy szczypn膮膰 ga艂膮zk臋 krzaka. Koby艂a zupe艂nie ignorowa艂a despe­rackie wysi艂ki Puga, kt贸ry uderzaj膮c pi臋t膮 w bok, usi艂owa艂 ru­szy膰 j膮 z miejsca. Za to wspaniale u艂o偶ony rumak Ksi臋偶niczki reagowa艂 natychmiast na najmniejsze dotkni臋cie szpicruty. Je­cha艂a w milczeniu, nie zwracaj膮c uwagi na st臋kania zm臋czonego ch艂opca, kt贸ry usi艂owa艂 przymusi膰 krn膮brne zwierz臋 zar贸wno si艂膮 woli, jak i skromnymi umiej臋tno艣ciami je藕dzieckimi.

Zacz臋艂o mu burcze膰 w brzuchu. Romantyczne marzenia musia艂y ust膮pi膰 pola przed pot臋偶nym g艂odem pi臋tnastolatka. Kiedy tak jechali i jechali, jego my艣li coraz cz臋艣ciej b艂膮dzi艂y wok贸艂 wisz膮cego na 艂臋ku siod艂a koszyka z obiadem.

Po pewnym czasie, kt贸ry Pugowi wydawa艂 si臋 wieczno艣ci膮, Ksi臋偶niczka zwr贸ci艂a si臋 do niego:

Jakie jest twoje rzemios艂o, ch艂opcze?

Pytanie rzucone nagle po d艂ugiej ciszy zaskoczy艂o go kom­pletnie.

Ja... terminuj臋 u mistrza Kulgana 鈥 wyj膮ka艂. Popatrzy艂a na niego, jakby zobaczy艂a pe艂zn膮cego po talerzu robaka.

Ach... wi臋c to ty jeste艣 tym ch艂opcem.

Je偶eli nawet przez u艂amek sekundy tli艂a si臋 w niej iskierka zainteresowania, to teraz zgas艂a b艂yskawicznie. Odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami i przez chwil臋 znowu jechali w milczeniu. Po pewnym czasie Ksi臋偶niczka, nie odwracaj膮c g艂owy, rzuci艂a polecenie:

Zatrzymamy si臋 tutaj, ch艂opcze.

艢ci膮gn膮艂 wodze klaczy, lecz zanim zd膮偶y艂 podbiec do Ksi臋偶niczki, ta zeskoczy艂a ju偶 zwinnie z konia, nie czekaj膮c wcale na podanie ramienia, chocia偶 mistrz Algon instruowa艂 go, 偶e tak w艂a艣nie si臋 zachowa. Rzuci艂a mu wodze i podesz艂a do kraw臋dzi ska艂.

Przez chwil臋 spogl膮da艂a w morsk膮 dal. Nie odwracaj膮c g艂o­wy, spyta艂a:

Czy my艣lisz, 偶e jestem pi臋kna? Pug sta艂 w milczeniu nie wiedz膮c, co odpowiedzie膰. Od­wr贸ci艂a si臋.

No?

Tak, Wasza Wysoko艣膰.

Bardzo pi臋kna?

Tak, Wasza Wysoko艣膰. Bardzo pi臋kna. Przez chwil臋 rozwa偶a艂a jego s艂owa, a potem znowu si臋 odwr贸ci艂a, by podziwia膰 rozci膮gaj膮cy si臋 u ich st贸p widok.

To bardzo wa偶ne dla mnie, 偶eby by膰 pi臋kn膮, ch艂opcze. Lady Mama m贸wi, 偶e musz臋 by膰 najpi臋kniejsz膮 dam膮 w ca艂ym Kr贸lestwie, 偶eby w przysz艂o艣ci znale藕膰 pot臋偶nego i znacznego m臋偶a, a tylko najpi臋kniejsze damy w Kr贸lestwie mog膮 sobie pozwoli膰 na przebieranie. Brzydkie musz膮 bra膰 tego, kto po­prosi o ich r臋k臋. M贸wi te偶, 偶e b臋d臋 mia艂a wielu konkurent贸w staraj膮cych si臋 o r臋k臋, bo ojciec jest bardzo wa偶n膮 osob膮.

Odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋. Fugowi wydawa艂o si臋 przez sekund臋, 偶e przez jej pi臋kne rysy przemkn膮艂 jakby l臋k czy obawa.

Du偶o masz przyjaci贸艂, ch艂opcze?

Kilku, Wasza Wysoko艣膰. 鈥 Pug wzruszy艂 ramionami. Przygl膮da艂a mu si臋 uwa偶nie przez chwil臋.

To musi by膰 mi艂e.

Bezwiednym ruchem odgarn臋艂a kosmyk w艂os贸w, kt贸ry wy­sun膮艂 si臋 spod szerokoskrzyd艂ego kapelusza do konnej jaz­dy. Przez moment wygl膮da艂a tak samotnie i zdawa艂a si臋 tak skrzywdzona przez los, 偶e Pug poczu艂, jak serce podchodzi mu do gard艂a. Najwidoczniej jego twarz zdradzi艂a go, bo Ksi臋偶­niczka przymru偶y艂a oczy, a nastr贸j raptownie odmieni艂 si臋:

z zamy艣lenia do kr贸lewskiej wynios艂o艣ci.

Zjemy teraz obiad 鈥 zarz膮dzi艂a swym najbardziej roz­kazuj膮cym tonem.

Pug b艂yskawicznie przywi膮za艂 konie do palika wbitego w ziemi臋 i zdj膮艂 koszyk. Postawi艂 na ziemi i otworzy艂.

Carline podesz艂a bli偶ej.

Ja si臋 zajm臋 przygotowaniem posi艂ku, ch艂opcze. Nie pozwol臋, 偶eby jakie艣 niezgrabne 艂apy przewraca艂y mi naczynia i rozlewa艂y wino.

Pug cofn膮艂 si臋 o krok, a ona ukl臋k艂a na ziemi i zacz臋艂a wyjmowa膰 wiktua艂y. Aromatyczna wo艅 sera i chleba dra偶ni艂y nos Puga. Poczu艂, jak cieknie mu 艣linka.

Ksi臋偶niczka podnios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na niego.

Zaprowad藕 konie na drug膮 stron臋 pag贸rka, do strumie­nia. Trzeba je napoi膰. Mo偶esz zje艣膰 w drodze powrotnej. Za­wo艂am ci臋, kiedy sko艅cz臋.

Pug zdusi艂 w sobie j臋k rozpaczy. Wzi膮艂 wodze w r臋k臋 i ru­szy艂. Prowadzi艂 konie, kopi膮c po drodze kamienie. W jego wn臋trzu 艣ciera艂y si臋 sprzeczne uczucia. Wiedzia艂, 偶e nie po­winien oddala膰 si臋 od dziewczyny na krok, ale z drugiej strony nie bardzo m贸g艂 jej nie pos艂ucha膰. Dooko艂a nie by艂o 偶ywej duszy, a w takim oddaleniu od puszczy nie grozi艂o im raczej 偶adne niebezpiecze艅stwo. Poza tym cieszy艂 si臋, 偶e cho膰 przez chwil臋 nie b臋dzie w jej towarzystwie.

Dotar艂 do strumienia i rozsiod艂a艂 wierzchowce. Wytar艂 wil­gotne, odci艣ni臋te 艣lady pod siod艂em i popr臋giem. Wodze po­艂o偶y艂 lu藕no na ziemi. Rumak Ksi臋偶niczki by艂 dobrze u艂o偶ony, a jego poci膮gowa chabeta nie przejawia艂a ch臋ci oddalania si臋. Zacz臋艂y pa艣膰 si臋 na 艂膮ce. Pug znalaz艂 sobie wygodne miejsce i usiad艂. Zastanowi艂 si臋 nad sytuacj膮 i stwierdzi艂, 偶e jest w k艂o­pocie. To prawda, 偶e Carline nadal by艂a najpi臋kniejsz膮 dziew­czyn膮, jak膮 spotka艂, ale jej zachowanie szybko odziera艂o z bla­sku zauroczenie ni膮. W tej chwili natomiast znacznie wi臋ksz膮 uwag臋 przywi膮zywa艂 do 偶o艂膮dka ni偶 do dziewczyny swoich marze艅. Doszed艂 do wniosku, 偶e w tej ca艂ej mi艂o艣ci musi cho­dzi膰 o co艣 znacznie wi臋cej, ni偶 sobie wyobra偶a艂.

Przez jaki艣 czas rozmy艣la艂 o tym. Znudzi艂 si臋 w ko艅cu i poszed艂 poszuka膰 kamieni w wodzie. Nie mia艂 ostatnio zbyt wiele czasu, aby 膰wiczy膰 strzelanie z procy, a teraz nadarza艂a si臋 dogodna ku temu okazja. Znalaz艂 kilka g艂adkich otoczak贸w i wyj膮艂 proc臋. 膯wiczy艂 strzelanie, wybieraj膮c cele pomi臋dzy ma艂ymi drzewkami w oddali, p艂osz膮c przy okazji zamieszku­j膮ce je ptaki. Trafi艂 w kilka gronek gorzkich jag贸d. Tylko raz, na sze艣膰 pr贸b, spud艂owa艂. Zadowolony, 偶e nadal strzela celnie, wetkn膮艂 proc臋 za pas. Wyszuka艂 jeszcze kilka wyj膮tkowo obie­cuj膮cych kamieni i schowa艂 je do sk贸rzanego woreczka. Po­my艣la艂, 偶e dziewczyna pewnie ko艅czy ju偶 jedzenie, ruszy艂 wi臋c, 偶eby osiod艂a膰 konie, tak aby kiedy Ksi臋偶niczka zawo艂a, by膰 gotowym do drogi.

Podszed艂 w艂a艣nie do konia Ksi臋偶niczki, kiedy spoza pa­g贸rka rozleg艂 si臋 krzyk. Cisn膮艂 na ziemi臋 jej siod艂o i pop臋dzi艂 na szczyt. Kiedy tam dotar艂 i spojrza艂 w d贸艂, zamar艂 z prze­ra偶enia.

Ksi臋偶niczka p臋dzi艂a co tchu, a tu偶 za ni膮 goni艂y dwa trolle. Trolle zwykle nie zapuszcza艂y si臋 tak daleko od puszczy i Pug by艂 kompletnie zaskoczony ich widokiem. Swoj膮 budow膮 przypomina艂y ludzi, by艂y jednak nieco ni偶sze, a za to o wiele pot臋偶niej zbudowane. D艂ugie, silne ramiona si臋ga艂y do ziemi. Prawie przez ca艂y czas bieg艂y na czworakach i swym komi­cznym wygl膮dem przypomina艂y do z艂udzenia ma艂py. Cia艂a mia艂y pokryte grub膮, szar膮 sk贸r膮. Za rozci膮gni臋tymi w gry­masie w艣ciek艂o艣ci wargami szczerzy艂y si臋 d艂ugie k艂y. Rzadko zdarza艂o si臋, aby te potworne stworzenia niepokoi艂y ludzi w grupach, ale bywa艂o, 偶e czasami atakowa艂y samotnego w臋­drowca.

Pug zawaha艂 si臋 przez moment. Potem wyszarpn膮艂 zza pasa proc臋, za艂o偶y艂 kamie艅 i run膮艂 p臋dem w d贸艂 wzg贸rza, wywijaj膮c proc膮 ponad g艂ow膮. Obie bestie zr贸wna艂y si臋 ju偶 prawie z Ksi臋偶niczk膮, kiedy wypu艣ci艂 pierwszy kamie艅. Po­cisk trafi艂 w skro艅 biegn膮cego na przedzie trolla. Stw贸r wy­win膮艂 koz艂a w powietrzu i upad艂 na ziemi臋. Drugi wpad艂 na niego, potkn膮艂 si臋 i potoczy艂 razem z tamtym w pl膮taninie ramion i n贸g. Pug zatrzyma艂 si臋. Oba trolle zerwa艂y si臋 na r贸wne nogi i zwr贸ci艂y w stron臋 napastnika, zapominaj膮c o Carline. Rykn臋艂y i rzuci艂y si臋 do ataku. Ch艂opiec pop臋dzi艂 z powrotem na szczyt wzg贸rza. Wiedzia艂, 偶e je偶eli uda mu si臋 dotrze膰 do koni przed trollami, prze艣cignie je, zatoczy ko­艂o, wr贸ci po dziewczyn臋, a potem bezpiecznie uciekn膮. Obej­rza艂 si臋 przez rami臋. P臋dzi艂y za nim. Wyszczerzone, ogromne psie z臋by, d艂ugie pazury przednich ko艅czyn dar艂y ziemi臋. Do­lecia艂 do niego, p臋dzony wiatrem, cuchn膮cy od贸r podobny do smrodu gnij膮cego mi臋sa.

Dobieg艂 do szczytu pag贸rka. Dysza艂 ci臋偶ko, z trudem 艂api膮c oddech. Serce zamar艂o mu na chwil臋 w piersi, kiedy spostrzeg艂, 偶e konie przesz艂y przez strumie艅 i oddali艂y si臋 o kilkana艣cie metr贸w od miejsca, gdzie je zostawi艂. Pop臋dzi艂 w d贸艂 po stoku. Mia艂 nadziej臋, 偶e nie oka偶e si臋 to fatalne w skutkach.

Pe艂nym p臋dem wpad艂 do strumienia. Tu偶 za sob膮 s艂ysza艂 po艣cig. Strumie艅 by艂 w tym miejscu p艂ytki, ale i tak spowolni艂 bieg.

P臋dzi艂 przed siebie, rozbryzguj膮c fontanny wody. Potkn膮艂 si臋 nagle o kamie艅 i przewr贸ci艂. Wyrzuci艂 ramiona i pad艂 na r臋ce, trzymaj膮c g艂ow臋 ponad wod膮. Poczu艂 gwa艂towny, prze­szywaj膮cy b贸l w r臋kach. Pr贸bowa艂 stan膮膰 na nogi. Zn贸w si臋 potkn膮艂. Odwr贸ci艂 si臋. Trolle dobiega艂y do brzegu strumienia. Na widok swego chwiej膮cego si臋 na nogach prze艣ladowcy za­wy艂y z rado艣ci. Sta艂y przez chwil臋 na brzegu. Paniczny strach ow艂adn膮艂 Pugiem. Zdr臋twia艂ymi palcami usi艂owa艂 za艂o偶y膰 ka­mie艅 do procy. Sz艂o mu bardzo niezdarnie. W ko艅cu proca wylecia艂a mu z r臋ki, wpad艂a do wody i odp艂yn臋艂a niesiona nurtem strumienia. Ch艂opiec poczu艂, jak w gardle zaczyna mu narasta膰 potworny krzyk przera偶enia.

W chwili, kiedy trolle wkroczy艂y do wody, gdzie艣 w g艂臋bi czaszki Puga eksplodowa艂 rozb艂ysk 艣wiat艂a. Rozdzieraj膮cy b贸l przeszy艂 czo艂o, kiedy szare litery pojawi艂y si臋 w umy艣le. Nie by艂y mu obce... to litery ze zwoju, kt贸ry kilka razy pokazywa艂 mu Kulgan. Bez zastanowienia zacz膮艂 recytowa膰 zakl臋cie, a wypowiedziane ju偶 s艂owa znika艂y z m贸zgu jedno po drugim.

Kiedy wypowiedzia艂 ostatnie, b贸l nagle ustal, a przed nim rozleg艂 si臋 potworny ryk. Otworzy艂 oczy. Oba trolle skr臋ca艂y si臋 i wi艂y w wodzie. Oczy wychodzi艂y im z orbit w przed­艣miertnych m臋czarniach. Bi艂y bezradnie r臋kami w wod臋, krzy­cz膮c i zawodz膮c.

Pug wygramoli艂 si臋 na brzeg. Patrzy艂, jak bestie walcz膮 o 偶ycie. T艂uk艂y si臋 w wodzie, dusi艂y i prycha艂y. Po chwili cia艂em jednego wstrz膮sn膮艂 dreszcz i troll znieruchomia艂, le偶膮c twarz膮 w wodzie. 艢mier膰 przysz艂a do drugiego w par臋 chwil potem. Uton膮艂 jak jego towarzysz, nie mog膮c utrzyma膰 g艂owy ponad powierzchni膮 p艂ytkiej wody.

Pug by艂 os艂abiony i czu艂 w g艂owie dziwn膮 lekko艣膰. Powr贸­ci艂 na drugi brzeg strumienia. Umys艂 mia艂 odr臋twia艂y. Wszy­stko dooko艂a wydawa艂o si臋 jakby za mg艂膮, niewyra藕ne i nie­sp贸jne. Przypomnia艂 sobie o koniach. Zatrzyma艂 si臋 i roze­jrza艂. Nigdzie ich nie zauwa偶y艂. Pewnie uciek艂y, kiedy wyczu艂y zapach trolli, i s膮 teraz w drodze na bardziej bezpieczne pa­stwiska.

Pug znowu ruszy艂 w stron臋, gdzie ostatnio widzia艂 Ksi臋偶­niczk臋. Doszed艂 do szczytu pag贸rka i rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Ani 艣ladu. Skierowa艂 si臋 w stron臋 przewr贸conego koszyka z je­dzeniem. My艣lenie przychodzi艂o z trudem. Umiera艂 wprost z g艂odu. Wiedzia艂, 偶e powinien co艣 zrobi膰, nad czym艣 si臋 za­stanowi膰, lecz wszystko, co potrafi艂 wydoby膰 z szale艅czego wiru my艣li, dotyczy艂o jedzenia.

Opad艂 ci臋偶ko na kolana. Porwa艂 kawa艂ek sera i wpakowa艂 do ust. Obok le偶a艂a przewr贸cona butelka wina. Po艂owa wy­ciek艂a i wsi膮k艂a w ziemi臋. Popi艂 ser. T艂usty posi艂ek i ostry smak bia艂ego, wytrawnego wina przywr贸ci艂y mu si艂y. Oderwa艂 pot臋偶ny kawa艂 chleba i zacz膮艂 go je艣膰, pr贸buj膮c uporz膮dkowa膰 my艣li. Je艣li by艂 w stanie przypomnie膰 sobie wydarzenia, jeden fakt wyra藕nie odcina艂 si臋 od reszty. W jaki艣 spos贸b uda艂o mu si臋 rzuci膰 magiczne zakl臋cie, co wi臋cej, dokona艂 tego bez po­mocy 偶adnej ksi臋gi, zwoju czy przyrz膮du. Nie by艂 zupe艂nie pewien, ale wyda艂o mu si臋 to dziwne. My艣li znowu ogarn臋艂a mgie艂ka niejasno艣ci. W tej chwili marzy艂 tylko o jednym 鈥 po艂o偶y膰 si臋 i spa膰, spa膰, spa膰... Nagle, kiedy prze偶uwa艂 powoli k臋sy chleba, przez pl膮tanin臋 szale艅czych wizji przedar艂a si臋 jedna: Ksi臋偶niczka!

Zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi, a偶 mu si臋 zakr臋ci艂o w g艂owie. Wzi膮艂 si臋 w gar艣膰. Porwa艂 kawa艂 chleba, butelk臋 z winem i ru­szy艂 w stron臋, w kt贸r膮 ucieka艂a. Szed艂 mozolnie do przodu, pow艂贸cz膮c nogami. Po paru chwilach poczu艂, jak wraca mu zdolno艣膰 my艣lenia, a zm臋czenie ust臋puje. Zacz膮艂 wo艂a膰 Ksi臋偶­niczk臋 po imieniu. Z k臋py krzak贸w dosz艂o go st艂umione 艂kanie. Przedar艂 si臋 przez g膮szcz. Carline siedzia艂a zwini臋ta w k艂臋bek z pi膮stkami wci艣ni臋tymi w 偶o艂膮dek. Oczy mia艂a szeroko roz­warte z przera偶enia. Jej str贸j by艂 podarty i pobrudzony ziemi膮. Zobaczy艂a go i przestraszy艂a si臋 w pierwszej chwili. Zaraz jednak zerwa艂a si臋 i rzuci艂a mu w ramiona, tul膮c g艂ow臋 do piersi. Cia艂em wstrz膮sa艂o rozdzieraj膮ce 艂kanie. Chwyci艂a si臋 kurczowo tuniki Puga. Trzymaj膮c w jednej r臋ce chleb, a w dru­giej wino, ch艂opiec sta艂 bezradnie z rozwartymi ramionami. Zupe艂nie straci艂 g艂ow臋 i nie wiedzia艂, co zrobi膰. Nieporadnym gestem obj膮艂 przera偶on膮 dziewczyn臋.

Ju偶 wszystko w porz膮dku. Ju偶 ich nie ma. Jeste艣 bez­pieczna.

Sta艂a jeszcze przez chwil臋 przytulona do niego. Przesta艂a szlocha膰 i odsun臋艂a si臋 o krok. Poci膮ga艂a nosem.

My艣la艂am, 偶e ci臋 zabi艂y i... i zaraz przyjd膮 po mnie. Pug stwierdzi艂, 偶e jeszcze nigdy nie znajdowa艂 si臋 w sy­tuacji, kt贸ra by go wprawia艂a w tak potworne zak艂opotanie. W艂a艣nie teraz, kiedy do艣wiadczy艂 najbardziej wstrz膮saj膮cego wydarzenia w swym kr贸tkim 偶yciu, stan膮艂 wobec nast臋pnego do艣wiadczenia, kt贸re powodowa艂o zawr贸t g艂owy. Tym razem jednak przyczyna by艂a zupe艂nie innej natury.

Nie zastanawiaj膮c si臋, wzi膮艂 Ksi臋偶niczk臋 w ramiona. Po pa­ru chwilach zacz膮艂 zdawa膰 sobie spraw臋 z blisko艣ci kontaktu, jej ciep艂a i delikatnego, poci膮gaj膮cego uroku. Wezbra艂o w nim poczucie m臋skiego instynktu obrony i opieki. Obj膮艂 j 膮 mocniej. Carline wyczu艂a zmian臋 nastroju. Cofn臋艂a si臋. Mimo dwor­skiego wychowania i wykszta艂cenia by艂a przecie偶 nadal pi臋t­nastoletni膮 dziewczyn膮, zmieszan膮 na skutek nag艂ego przyp艂y­wu uczu膰, kiedy Pug trzyma艂 j膮 w ramionach. Znalaz艂a schronienie w tym, na czym zna艂a si臋 dobrze 鈥 w roli Ksi臋偶­niczki z zamku. Zebra艂a si艂y, aby przybra膰 rozkazuj膮cy ton.

Ciesz臋 si臋, 偶e widz臋 ci臋 w dobrym zdrowiu, ch艂opcze. Twarz Puga wykrzywi艂 grymas b贸lu. Dziewczyna ze wszy­stkich si艂 stara艂a si臋 odzyska膰 arystokratyczny wygl膮d, lecz jej czerwony nos i zap艂akane oblicze skutecznie torpedowa艂y te wysi艂ki.

Znajd藕 mojego konia. Wracamy do zamku. Pug poczu艂 si臋 tak, jakby kto艣 偶ywcem rozdrapywa艂 mu rany. Ze wszystkich si艂 stara艂 si臋 zapanowa膰 nad g艂osem.

Przykro mi Wasza Wysoko艣膰, ale konie uciek艂y. Oba­wiam si臋, 偶e b臋dziemy musieli i艣膰 na piechot臋.

Carline zmaltretowana ostatnimi przej艣ciami poczu艂a si臋 ura偶ona. Co prawda 偶adne z wydarze艅 tego popo艂udnia nie nast膮pi艂o z winy Puga, lecz jej gor膮cy temperament, kt贸re­mu cz臋sto folgowa艂a, skupi艂 si臋 na obiekcie, kt贸ry by艂 pod r臋k膮.

I艣膰! Nie dam rady przej艣膰 ca艂ej drogi do zamku 鈥 powiedzia艂a sucho i zwi臋藕le, patrz膮c przy tym na Puga, jakby oczekiwa艂a, 偶e powinien co艣 z tym fantem zrobi膰. Natychmiast i bez zadawania zb臋dnych pyta艅.

Pug poczu艂, jak wzbieraj 膮 w nim, nagromadzone przez ca艂y dzie艅, gniew, b贸l i zawiedzione nadzieje.

No to sied藕 tu, do licha, a偶 zauwa偶膮, 偶e nie wr贸ci艂a艣 i wy艣l膮 kogo艣 鈥 krzycza艂 na ca艂y g艂os. 鈥 Czyli nie wcze艣­niej ni偶 ze dwie, trzy godziny po zachodzie s艂o艅ca.

Carline zrobi艂a si臋 bia艂a jak papier. Cofn臋艂a si臋 o krok, jakby dosta艂a prosto w twarz. Dolna warga zacz臋艂a dr偶e膰. Zno­wu zanosi艂o si臋 na wielki p艂acz.

Oczy Puga niemal wyskoczy艂y z orbit. Post膮pi艂 o krok w jej stron臋, wymachuj膮c butelk膮 wina.

Omal nie straci艂em 偶ycia, broni膮c twojego! 鈥 wrze­szcza艂 na ca艂y g艂os. 鈥 Czy us艂ysza艂em chocia偶 jedno s艂owo podzi臋kowania? A sk膮d偶e! Wszystko, co s艂ysz臋, to tylko p艂a­czliwe skamlanie, 偶e nie dam rady i艣膰, nie dam rady doj艣膰 do zamku, i tak w k贸艂ko. By膰 mo偶e my, kt贸rzy mieszkamy poza g艂贸wnym zamkiem, jeste艣my nisko urodzeni, ale przynajmniej na tyle dobrze wychowani, aby podzi臋kowa膰 temu, kto na to zas艂u偶y艂.

Wrzeszcza艂 i czu艂, jak stopniowo gniew go opuszcza.

Jak chcesz, mo偶esz tu zosta膰. Ja id臋... 鈥 Zorientowa艂 si臋 nagle, 偶e stoi w dziwacznej pozie, z wysoko wzniesion膮 ponad g艂ow膮 butelk膮. Ksi臋偶niczka wpatrywa艂a si臋 w bochenek chleba, kt贸ry mia艂 przyczepiony przy pasie, co pot臋gowa艂o ten 艣mieszny widok. Be艂kota艂 co艣 jeszcze przez chwil臋 i po­czu艂, 偶e gniew ulecia艂. Opu艣ci艂 butelk臋. Ksi臋偶niczka zerka艂a tymi swoimi ogromnymi oczami spoza pi臋艣ci przyci艣ni臋tych do twarzy. Ch艂opiec pomy艣la艂, 偶e si臋 go boi, i chcia艂 co艣 powiedzie膰, kiedy spostrzeg艂, 偶e Carline si臋 艣mieje. Spoza r膮k dochodzi艂 ciep艂y i melodyjny d藕wi臋k i... i wcale nie prze­drze藕nia艂a go.

Przepraszam, Pug, ale wygl膮da艂e艣 zupe艂nie idiotycznie, kiedy tak sta艂e艣. Jak jeden z tych koszmarnych pos膮g贸w, kt贸re wznosz膮 w Krondorze. Tylko 偶e zamiast wzniesionego miecza trzyma艂e艣 butelk臋.

Pug pokr臋ci艂 g艂ow膮.

To ja powinienem przeprosi膰, Wasza Wysoko艣膰. Nie mia艂em prawa tak si臋 wydziera膰. Prosz臋 o wybaczenie.

Wyraz jej twarzy uleg艂 gwa艂townej przemianie. Spowa偶­nia艂a.

Nie, Pug. Mia艂e艣 pe艂ne prawo, aby powiedzie膰 to, co powiedzia艂e艣. Naprawd臋 zawdzi臋czam ci 偶ycie. Zachowa艂am si臋 okropnie.

Podesz艂a bli偶ej do niego i po艂o偶y艂a r臋k臋 na ramieniu.

Dzi臋kuj臋 ci.

Wyraz jej twarzy ca艂kowicie zawojowa艂 ch艂opaka. Wszelkie postanowienia, aby uwolni膰 si臋 od ch艂opi臋cych fantazji doty­cz膮cych Carline, ulecia艂y gdzie艣 i zosta艂y jak gdyby zmiecione przez morsk膮 bryz臋. Cudowne zdarzenie (przecie偶 w ko艅cu uda­艂o mu si臋 pos艂u偶y膰 magi膮) zosta艂o wyparte przez pilniejsze i bar­dziej przyziemne okoliczno艣ci. Ju偶 zacz膮艂 wyci膮ga膰 r臋k臋, kiedy przypomnia艂 sobie o jej pozycji, i zamiast j膮 obj膮膰, poda艂 jej butelk臋.

Wina?

Odgad艂a raptown膮 zmian臋 nastroju i roze艣mia艂a si臋. Chocia偶 oboje byli zm臋czeni i nieprzytomni po strasznych przej艣ciach, ona jednak nie straci艂a g艂owy i dobrze zdawa艂a sobie spraw臋, jakie wywiera na nim wra偶enie. Skin臋艂a g艂ow膮 i wzi臋艂a butelk臋. Upi艂a 艂yczek. Pug odzyskiwa艂 powolutku r贸wnowag臋 ducha.

Lepiej po艣pieszmy si臋. Jak si臋 postaramy, mo偶e dotrze­my do zamku przed zapadni臋ciem nocy.

Skin臋艂a g艂ow膮, nie odrywaj膮c od niego oczu. U艣miechn臋艂a si臋. Poczu艂 si臋 nieswojo pod jej wzrokiem. Zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 drogi do zamku.

No co? Idziemy? Ruszy艂a i sz艂a ko艂o niego.

Pug, czy mog臋 te偶 dosta膰 kawa艂ek chleba?

Pug wielokrotnie w przesz艂o艣ci przebiega艂 drog臋 mi臋dzy urwiskami a zamkiem. Ksi臋偶niczka jednak偶e nie by艂a przy­zwyczajona do d艂ugich marsz贸w, a jej mi臋kkie buty do konnej jazdy nie za bardzo si臋 nadawa艂y do takiej eskapady. Kiedy ich oczom ukaza艂 si臋 wreszcie zamek, sz艂a, kulej膮c bardzo i obejmuj膮c Puga za szyj臋.

Gdy si臋 pojawili, z wie偶y przy bramie rozleg艂 si臋 krzyk. Wartownicy pu艣cili si臋 do nich p臋dem. Tu偶 za nimi pojawi艂a si臋 lady Mama, guwernantka dziewczyny. P臋dzi艂a do Carline, podtrzymuj膮c obu r臋koma fa艂dy d艂ugiej, czerwonej sukni. Cho­cia偶 tusz膮 bi艂a na g艂ow臋 wszystkie damy dworu, a i paru war­townik贸w tak偶e, wysforowa艂a si臋 przed wszystkich. Nadci膮­ga艂a w ich stron臋 jak rozw艣cieczona nied藕wiedzica, kt贸rej m艂odemu zagra偶a niebezpiecze艅stwo. Wielka pier艣 wznosi艂a si臋 spazmatycznie z ogromnego wysi艂ku. Dopad艂a szczup艂ej dziewczyny. Obj臋艂a j膮 swymi pot臋偶nymi ramionami i Carline nieomal zgin臋艂a im z oczu. Po chwili dziewczyna zosta艂a otoczona damami dworu, zasypuj膮cymi j膮 setkami pyta艅. Za­nim harmider przycich艂, lady Mama rzuci艂a si臋 na Puga jak nied藕wiedzica, kt贸r膮 bardzo przypomina艂a.

Jak 艣mia艂e艣 dopu艣ci膰, 偶eby Ksi臋偶niczka wr贸ci艂a w ta­kim stanie! Kulej膮c i w podartym ubraniu! Ju偶 ja dopilnuj臋, a偶eby ci臋 przegnano batami z jednego ko艅ca zamku na drugi. I zanim z tob膮 sko艅cz臋, b臋dziesz 偶a艂owa艂, 偶e w og贸le ujrza艂e艣 艣wiat艂o dzienne.

Pug cofa艂 si臋 przed napieraj膮c膮 kobiet膮. By艂 tak oszo艂o­miony ca艂ym zamieszaniem, 偶e nie m贸g艂 z siebie wydusi膰 ani jednego s艂owa. Kt贸remu艣 z wartownik贸w przysz艂o do g艂owy, 偶e by膰 mo偶e Pug jest jako艣 odpowiedzialny za stan Ksi臋偶ni­czki. Z艂apa艂 go za r臋k臋.

Zostawcie go w spokoju!

Zapad艂a nag艂a cisza. Carline wepchn臋艂a si臋 na si艂臋 pomi臋­dzy Puga a guwernantk臋. Ma艂ymi pi膮stkami zacz臋艂a ok艂ada膰 wartownika, a偶 ten pu艣ci艂 Puga i cofn膮艂 si臋 o krok z os艂upia艂ym wyrazem twarzy.

On ocali艂 mi 偶ycie! I omal nie straci艂 swojego, ratuj膮c mnie. 鈥 Po twarzy lecia艂y jej ciurkiem 艂zy. 鈥 Nie zrobi艂 nic z艂ego. Nie pozwol臋, aby艣cie si臋 nad nim zn臋cali.

Otoczy艂 ich t艂um. Ludzie patrzyli na Puga 鈥 jak nigdy dot膮d 鈥 z respektem. Zewsz膮d by艂o s艂ycha膰 przyciszone g艂o­sy. Jeden z wartownik贸w pobieg艂 zanie艣膰 wie艣ci na zamek. Ksi臋偶niczka obj臋艂a Puga za rami臋 i ruszyli w stron臋 domu. T艂um rozst臋powa艂 si臋 przed nimi, robi膮c przej艣cie, a um臋czeni po­dr贸偶nicy ujrzeli zapalaj膮ce si臋 na murach latarnie i pochodnie.

Kiedy dotarli do bramy dziedzi艅ca, Ksi臋偶niczka zgodzi艂a si臋, ku wielkiej uldze Puga, na pomoc dw贸ch dam. Od 艂adnych paru minut zastanawia艂 si臋, jak taka drobna dziewczyna mo偶e tyle wa偶y膰. Ksi膮偶臋 dowiedzia艂 si臋 ju偶 o powrocie c贸rki i po­艣pieszy艂 do niej. Wzi膮艂 j膮 w ramiona. Zacz臋li rozmawia膰. Pug, otoczony ciekawskimi, pytaj膮cymi o wszystko gapiami, straci艂 oboje z oczu. Pr贸bowa艂 przepchn膮膰 si臋 w stron臋 wie偶y maga, ale nap贸r gapi贸w powstrzymywa艂 go.

Co to? Nie macie nic do roboty? 鈥 rykn膮艂 nagle jaki艣 g艂os.

Wszystkie g艂owy zwr贸ci艂y si臋 w tamt膮 stron臋. Nadchodzi艂 w艂a艣nie mistrz miecza Fannon, a tu偶 za nim Tomas. Ludek z zamku szybko rozpierzch艂 si臋, zostawiaj膮c Puga sam na sam z Fannonem, Tomasem i tymi dworzanami, kt贸rzy ze wzgl臋du na rang臋 mogli zignorowa膰 uwag臋 mistrza. Pug spostrzeg艂, 偶e Ksi臋偶niczka rozmawia z ojcem, Lyamem, Aruth膮 i Rolandem.

Co si臋 sta艂o, ch艂opcze? 鈥 spyta艂 Fannon.

Pug chcia艂 odpowiedzie膰, lecz powstrzyma艂 si臋, kiedy spo­strzeg艂, 偶e nadchodzi Ksi膮偶臋. Tu偶 za nim nadbiega艂 w wielkim po艣piechu Kulgan, zaalarmowany powszechnym poruszeniem na podw贸rcu zamkowym.

Wszyscy sk艂onili si臋 Ksi臋ciu. Pug zauwa偶y艂, 偶e Carline odrywa si臋 od tokuj膮cego u jej boku Rolanda, idzie za ojcem i staje u jego boku. Lady Mama wznios艂a ku niebiosom prze­ra偶one i bezradne spojrzenie. Roland zbli偶y艂 si臋 do nich. Na jego twarzy malowa艂o si臋 bezbrze偶ne zdumienie. Kiedy za艣 Ksi臋偶niczka wzi臋艂a Puga za r臋k臋, zdumienie przerodzi艂o si臋 w 艣mierteln膮 zazdro艣膰.

Ksi膮偶臋 zabra艂 g艂os.

C贸rka opowiada艂a mi o tobie rzeczy godne wielkiej uwagi, ch艂opcze. Chcia艂bym teraz us艂ysze膰 twoj膮 relacj臋.

Pug odzyska艂 raptownie pewno艣膰 siebie. Delikatnie uwolni艂 d艂o艅 z r臋ki Carline. Opowiedzia艂 wydarzenia dnia, a Carline z entuzjazmem wtr膮ca艂a barwne szczeg贸艂y. Relacja obojga da艂a Ksi臋ciu prawie dok艂adny obraz przebiegu wydarze艅. Kiedy Pug zako艅czy艂 sw膮 opowie艣膰, ksi膮偶臋 Borric zapyta艂: 鈥 Jak to si臋 sta艂o, 偶e trolle uton臋艂y w strumieniu?

Ch艂opiec wygl膮da艂 nieswojo.

Rzuci艂em na nie zakl臋cie i nie mog艂y ju偶 dotrze膰 do brzegu. 鈥 powiedzia艂 cicho. Ci膮gle jeszcze by艂 zmieszany swym wyczynem i nie zastanawia艂 si臋 nad tym g艂臋biej, poniewa偶 Ksi臋偶niczka zepchn臋艂a wszystkie inne my艣li na bok. Spostrzeg艂, 偶e na twarzy Kulgana odmalowa艂o si臋 wielkie zdumienie. Zacz膮艂 co艣 m贸wi膰, lecz Ksi膮偶臋 przerwa艂 mu w p贸艂 s艂owa.

Pug, nigdy nie b臋d臋 w stanie odwdzi臋czy膰 ci si臋 za to, co uczyni艂e艣 dla mojej rodziny. Znajd臋 jednak偶e spos贸b, aby wynagrodzi膰 twoj膮 odwag臋.

W eksplozji niepowstrzymanej rado艣ci Carline zarzuci艂a Fugowi r臋ce na szyj臋 i przytuli艂a si臋 mocno. Sta艂 sztywno, za偶enowany, rzucaj膮c dooko艂a rozpaczliwe spojrzenia, jak gdy­by chc膮c powiedzie膰 wszystkim, 偶e nie on jest winien temu nag艂emu wybuchowi poufa艂o艣ci.

Lady Mama wygl膮da艂a, jakby za sekund臋 mia艂a pa艣膰 na ziemi臋 zemdlona. Ksi膮偶臋 zakaszla艂 znacz膮co i ruchem g艂owy da艂 c贸rce znak, aby ich opu艣ci艂a. Kiedy odesz艂a w towarzystwie lady Mamy, Kulgan i Fannon nie wstrzymywali si臋 ju偶 d艂u偶ej i dali upust rozbawieniu. Podobnie Lyam i Aruth膮. Roland rzuci艂 Pugowi w艣ciek艂e, podszyte zazdro艣ci膮 spojrzenie i po­maszerowa艂 w stron臋 w艂asnej kwatery. Ksi膮偶臋 Bonie zwr贸ci艂 si臋 do Kulgana.

Zaprowad藕 ch艂opca do jego pokoju. Jest zupe艂nie wy­ko艅czony. Rozka偶臋, aby przyniesiono mu co艣 do jedzenia. Do­pilnuj, aby jutro po porannym posi艂ku zjawi艂 si臋 w wielkiej sali.

Spojrza艂 na Puga.

Jeszcze raz ci dzi臋kuj臋.

Ksi膮偶臋 da艂 synom znak r臋k膮 i ca艂a trojka oddali艂a si臋. Fan­non zauwa偶y艂, 偶e Tomas zacz膮艂 rozmawia膰 ze swoim przyja­cielem. Chwyci艂 go mocno pod rami臋 i ruchem g艂owy nakaza艂, aby ch艂opak poszed艂 za nim i zostawi艂 Puga w spokoju. Tomas kiwn膮艂 g艂ow膮, chocia偶 a偶 kipia艂 z ciekawo艣ci i chcia艂 zarzuci膰 Puga tysi膮cem pyta艅.

Kiedy wszyscy odeszli, Kulgan obj膮艂 ch艂opca ramieniem.

Chod藕, Pug. Jeste艣 zm臋czony, a wiele jeszcze trzeba obgada膰.

Pug spoczywa艂 na wznak na pos艂aniu. Obok, na tacy wa­la艂y si臋 resztki jedzenia. Nie pami臋ta艂, aby kiedykolwiek przedtem by艂 tak strasznie zm臋czony. Kulgan przechadza艂 si臋 tam i z powrotem po pokoju.

To po prostu nieprawdopodobne.

Gwa艂townie wymachiwa艂 r臋k膮. Czerwona szata owija艂a si臋 przy ka偶dym ruchu wok贸艂 pot臋偶nej sylwetki, jak woda prze­p艂ywaj膮ca ponad wielkim g艂azem w nurcie.

Zamykasz oczy i ukazuje ci si臋 obraz zwoju, kt贸ry ogl膮­da艂e艣 kilka tygodni temu. Wypowiadasz zakl臋cie, jak gdyby艣 trzyma艂 przed sob膮 zw贸j, i trolle padaj膮. Absolutnie nie do wiary!

Usiad艂 na sto艂ku ko艂o okna. Ci膮gn膮艂 dalej.

Pug, nigdy, przenigdy do tej pory nikt nie dokona艂 cze­go艣 podobnego. Ale, ale, czy ty w og贸le sobie zdajesz spraw臋 z tego, czego dokona艂e艣?

Pug wyrwany z granicy przyjemnej i delikatnej drzemki drgn膮艂 gwa艂townie i spojrza艂 na maga.

Jedynie to, o czym opowiedzia艂em, Kulgan.

Tak, tak. Ale czy masz poj臋cie, co to oznacza?

Nie.

Ani ja.

We wn臋trzu maga jakby co艣 si臋 zapad艂o. Podniecenie mi­n臋艂o, a w jego miejsce pojawi艂a si臋 niepewno艣膰 i bezradno艣膰.

Nie mam zielonego poj臋cia, co to wszystko oznacza. Magowie nie rzucaj膮 zakl臋膰 ot tak po prostu, z g艂owy. Kap艂ani to potrafi膮, ale oni maj膮 inny o艣rodek dzia艂ania i dysponuj膮 innym rodzajem sztuki magicznej. Pami臋tasz Pug, czego ci臋 uczy艂em o o艣rodkach?

Pug skrzywi艂 si臋. Nie by艂 w nastroju, aby recytowa膰 z pa­mi臋ci zadane lekcje. Zmobilizowa艂 si臋 i usiad艂 na pos艂aniu.

Ka偶dy, kto pos艂uguje si臋 magi膮, musi mie膰 jaki艣 o艣ro­dek dzia艂ania, jak膮艣 ogniskow膮, poprzez kt贸r膮 dzia艂aj膮 moce, kt贸rymi si臋 pos艂uguje. Kap艂ani posiadaj膮 moc ze艣rodkowania swojej magii poprzez modlitw臋. Ich zakl臋cia s膮 jakby form膮 modlitwy. Magowie za艣 wykorzystuj膮 swe cia艂a i przyrz膮dy albo ksi臋gi i zwoje.

Zgadza si臋. Ty jednak naruszy艂e艣 w艂a艣nie te oczywiste prawdy.

Wyj膮艂 d艂ug膮 fajk臋 i zacz膮艂 j膮 bezwiednie nabija膰 tytoniem. 鈥 Zakl臋cie, kt贸re rzuci艂e艣, nie mo偶e wykorzystywa膰 cia艂a jako o艣rodka. Zosta艂o ono opracowane, aby zadawa膰 innym wielki b贸l. Mo偶e by膰 ono straszliw膮 broni膮. Jedynym sposo­bem rzucenia tego zakl臋cia jest odczytywanie go ze zwoju, na kt贸rym zosta艂o zapisane dok艂adnie w chwili jego rzucania. Dla­czego tak si臋 dzieje?

Pug zmusi艂 si臋 do podniesienia ci臋偶kich jak o艂贸w powiek.

...sam zw贸j jest magi膮.

Zgadza si臋. Niekt贸re rodzaje magii s膮 niejako uwewn臋trznione w magu, na przyk艂ad przybieranie zwierz臋cych kszta艂t贸w czy te偶 wyczuwanie zmiany pogody w臋chem. Wsze­lako rzucanie zakl臋cia poza cia艂em i na inny obiekt wymaga istnienia zewn臋trznego o艣rodka. Usi艂owanie rzucenia zakl臋cia, kt贸rym si臋 pos艂u偶y艂e艣 z pami臋ci, powinno by艂o zrodzi膰 stra­szliwy b贸l w tobie, a nie w trollach. Je偶eli w og贸le by za­dzia艂a艂o! I po to w艂a艣nie magowie opracowali zwoje, pisali ksi臋gi czy wymy艣lali specjalne urz膮dzenia, aby ze艣rodkowa膰 ten rodzaj magii i oddali膰 niebezpiecze艅stwo od samego zaklinacza. A偶 do dzisiaj got贸w by艂em przysi膮c, 偶e nikt z 偶yj膮­cych nie by艂by w stanie sprawi膰, aby zakl臋cie zadzia艂a艂o, gdyby nie trzyma艂 w艂a艣nie w r臋kach odpowiedniego zwoju.

Kulgan opar艂 si臋 o parapet okna i pykaj膮c fajk臋, przez par臋 chwil wpatrywa艂 si臋 w przestrze艅.

Wygl膮da na to, Pug, 偶e odkry艂e艣 zupe艂nie now膮 form臋 magii 鈥 powiedzia艂 mi臋kko. Nie s艂ysz膮c odpowiedzi, spojrza艂 w d贸艂 na ch艂opca. Pug spa艂 kamiennym snem. Kiwaj膮c g艂ow膮 w zadziwieniu, mag przykry艂 wyczerpanego ch艂opca kocem. Zgasi艂 wisz膮c膮 na 艣cianie latarni臋 i wyszed艂 z pokoju. Id膮c schodami na g贸r臋 do swojego pokoju, kr臋ci艂 ci膮gle g艂ow膮, po­wtarzaj膮c w k贸艂ko:

Nie do wiary, nie do wiary...


Pug czeka艂. Ksi膮偶臋 w wielkiej sali przyjmowa艂 poddanych. Kto tylko, z zamku czy miasta, zdo艂a艂 wymy艣li膰 spos贸b, aby dosta膰 si臋 na generaln膮 audiencj臋, by艂 tutaj obecny. Wystrojeni w bogate stroje mistrzowie rzemios艂, kupcy i pomniejsza szla­chta asystowali Ksi臋ciu. Stali teraz, przygl膮daj膮c si臋 ch艂opcu. Na twarzach mo偶na by艂 odczyta膰 wyraz zdziwienia albo nie­dowierzania. Pog艂oski o jego wyczynie rozesz艂y si臋 ju偶 po ca艂ym mie艣cie i wraz z up艂ywem czasu obrasta艂y w nowe szcze­g贸艂y.

Pug ubrany by艂 we wspania艂y, nowy str贸j, kt贸ry znalaz艂 rano po przebudzeniu przy swoim pos艂aniu. W bogatym stroju, jasno偶贸艂tej tunice uszytej z najdro偶szego jedwabiu i nogawicach w kolorze delikatnego, pastelowego b艂臋kitu, czu艂 si臋 nie­zr臋cznie i by艂 za偶enowany. Spr贸bowa艂 poruszy膰 palcami w no­wych, wysokich butach. Pierwszych nowych butach w 偶yciu. Chodzenie w nich by艂o troch臋 niewygodne i czu艂 si臋 dziwnie. U boku, na czarnym sk贸rzanym pasie ze z艂ot膮 klamr膮 w kszta艂­cie lec膮cej mewy, wisia艂 wysadzany drogimi kamieniami szty­let. Pug podejrzewa艂, 偶e ubranie musia艂o kiedy艣 nale偶e膰 do jednego z syn贸w Ksi臋cia. Potem, kiedy z niego wyr贸s艂, zosta艂o schowane do szaty. Nadal jednak by艂o pi臋kne i wygl膮da艂o jak nowe.

Ksi膮偶臋 ko艅czy艂 swe poranne urz臋dowanie 鈥 rozpatrywa艂 petycj臋 jednego z cie艣li okr臋towych o przydzielenie stra偶y dla wyprawy po drewno do wielkiej puszczy. Borric jak zwykle ubrany by艂 w czer艅. Jednak obaj synowie i c贸rka mieli na sobie dzisiaj najwspanialsze dworskie stroje i insygnia ksi膮­偶臋ce. Lyam wys艂uchiwa艂 uwa偶nie pr贸艣b, zanim by艂y one przed­stawione ojcu. Z tym, jak to by艂o w zwyczaju, sta艂 Roland. Arutha by艂 w rzadkim u niego dobrym humorze. Zas艂aniaj膮c r臋k膮 usta, 艣mia艂 si臋 w艂a艣nie z jakiego艣 ci臋tego 偶artu, kt贸rym uraczy艂 go ojciec Tully. Carline siedzia艂a spokojnie z ciep­艂ym u艣miechem na ustach. Patrzy艂a przez ca艂y czas prosto na Puga, co tylko zwi臋ksza艂o jeszcze jego skr臋powanie i... z艂o艣膰 Rolanda.

Ksi膮偶臋 udzieli艂 pozwolenia na przydzielenie stra偶y. Mistrz rzemios艂a ciesielskiego sk艂oni艂 si臋, z艂o偶y艂 podzi臋kowanie i do­艂膮czy艂 do reszty zgromadzonych. Pug zosta艂 sam przed Ksi臋­ciem. Ch艂opiec podszed艂 naprz贸d tak, jak poinstruowa艂 go Kulgan, i prawid艂owo, aczkolwiek troch臋 sztywno pok艂oni艂 si臋 przed w艂adc膮 Crydee. Borric u艣miechn膮艂 si臋 do ch艂opca i da艂 znak ojcu Tully'emu. Kap艂an wyj膮艂 z r臋kawa swej pojemnej szaty jaki艣 dokument i wr臋czy艂 go heroldowi. Ten post膮pi艂 krok do przodu i rozwin膮艂 zw贸j.

Dono艣nym g艂osem zacz膮艂 czyta膰.

Do wszystkich zamieszkuj膮cych nasze posiad艂o艣ci: Zwa偶ywszy, 偶e m艂odzieniec Pug z zamku Crydee wykaza艂 si臋 godn膮 na艣ladowania odwag膮, nara偶aj膮c 偶ycie i cz艂onki swego cia艂a w obronie rodziny kr贸lewskiej w osobie ksi臋偶niczki Car­line; a ponadto, zwa偶ywszy, 偶e po wsze czasy pozostaniemy d艂u偶nikiem m艂odzie艅ca Puga z Crydee, 偶yczeniem naszym jest, aby wszyscy w dobrach moich zamieszkuj膮cy poznali go jako naszego ukochanego i lojalnego s艂ug臋. Pozostaje tak偶e naszym 偶yczeniem, aby otrzyma艂 on miejsce na dworze Crydee oraz tytu艂 szlachecki pierwszego stopnia wraz ze wszystkimi pra­wami i przywilejami temu tytu艂owi przys艂uguj膮cymi. Czynimy r贸wnie偶 wiadomym, 偶e prawo w艂asno艣ci do teren贸w zwanych G艂臋bi膮 Le艣n膮 oraz znajduj膮cych si臋 tam posiad艂o艣ci i s艂u偶by zostaj膮 niniejszym przekazane jemu i jego potomkom, aby ko­rzystali z d贸br tych wedle swojej woli tak d艂ugo, jak 偶y膰 b臋d膮. Tytu艂 w艂asno艣ci tych ziem zostanie zatrzymany przez Koron臋 a偶 do dnia, w kt贸rym m艂odzieniec osi膮gnie pe艂ni臋 lat. Podpi­sano dnia dzisiejszego nasz膮 w艂asn膮 r臋k膮 i opatrzono piecz臋ci膮: Borric conDoin; trzeci ksi膮偶臋 Crydee; ksi膮偶臋 Kr贸lestwa; pan Crydee, Carse i Tulan; stra偶nik Zachodu; genera艂 Armii Kr贸­lewskich; potencjalny nast臋pca tronu w Rillanon.

Pug poczu艂, jak mi臋kn膮 pod nim kolana. Zebra艂 si臋 w gar艣膰 i uda艂o mu si臋 utrzyma膰 na nogach. Ca艂a sala wybuchn臋艂a okrzy­kami rado艣ci. Ludzie zacz臋li si臋 cisn膮膰 dooko艂a niego, gratuluj膮c i poklepuj膮c po plecach. By艂 teraz szlachcicem i w艂a艣cicielem ziemskim, panem miejscowych ch艂op贸w, panem domu i inwe­ntarza. By艂 bogaty. A przynajmniej b臋dzie, za trzy lata, kiedy osi膮gnie pe艂noletno艣膰. Chocia偶 ko艅cz膮c lat czterna艣cie, zosta艂 uznany za obywatela Kr贸lestwa, nie m贸g艂 jednak wej艣膰 w po­siadanie tytu艂贸w i nada艅 ziemskich przed uko艅czeniem osiem­nastego roku 偶ycia. T艂um cofn膮艂 si臋, kiedy Ksi膮偶臋, w towarzy­stwie rodziny i Rolanda, podszed艂 do niego. Obaj m艂odzi Ksi膮偶臋ta u艣miechali si臋, a Ksi臋偶niczka wprost promienia艂a ze szcz臋艣cia. Roland obdarzy艂 Puga ponurym u艣miechem, jakby nie m贸g艂 uwierzy膰 w to, co si臋 w艂a艣nie sta艂o.

Jestem zaszczycony, Wasza Mi艂o艣膰 鈥 wyj膮ka艂 Pug. 鈥 Nie wiem, co powiedzie膰.

Nie m贸w wi臋c nic, Pug. Czyni ci臋 to m膮drym i roz­wa偶nym, kiedy wszyscy inni dooko艂a paplaj膮 jak naj臋ci. Chod藕, porozmawiamy troch臋 na osobno艣ci.

Ksi膮偶臋 ruchem r臋ki nakaza艂, aby do tronu przystawiono fotel. Obj膮艂 Puga ramieniem i poprowadzi艂 przez t艂um. Usiad艂 i spojrza艂 na zebranych.

Mo偶ecie nas ju偶 teraz opu艣ci膰. B臋d臋 rozmawia艂 z szla­chcicem Pugiem.

Cisn膮cy si臋 dooko艂a t艂um zaszemra艂 rozczarowany, pocz膮艂 jednak opuszcza膰 sal臋.

Z wyj膮tkiem was dw贸ch 鈥 doda艂 Ksi膮偶臋, wskazuj膮c na Tully'ego i Kulgana.

Carline sta艂a przy tronie ojca, a u jej boku wahaj膮cy si臋 Roland.

Ty te偶, moje dziecko 鈥 powiedzia艂 Ksi膮偶臋. Carline zacz臋艂a ju偶 protestowa膰, ale ojciec przerwa艂 jej ostrym napomnieniem.

B臋dziesz mog艂a mu si臋 naprzykrza膰 p贸藕niej. Obaj stoj膮cy przy drzwiach Ksi膮偶臋ta byli najwyra藕niej roz­bawieni jej wybuchem gniewu. Roland pr贸bowa艂 poda膰 dziew­czynie rami臋, lecz ona odskoczy艂a od niego jak oparzona i przemkn臋艂a obok chichocz膮cych braci. Kiedy za偶enowany Roland do艂膮czy艂 do nich, Lyam klepn膮艂 go w rami臋. Ch艂opak obrzuci艂 Puga w艣ciek艂ym wzrokiem. Pug odczu艂 to jak fizyczne uderzenie.

Kiedy drzwi zatrzasn臋艂y si臋 za nimi i sala by艂a pusta. Ksi膮­偶臋 zwr贸ci艂 si臋 do Puga.

Nie zwracaj uwagi na Rolanda, Pug. Jest ca艂kowicie ow艂adni臋ty urokiem mojej c贸rki. Wydaje mi si臋, 偶e jest w niej zakochany, i zechce pewnego dnia prosi膰 o jej r臋k臋.

Wpatrywa艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋 w zamkni臋te drzwi.

Je偶eli jednak chce mie膰 kiedykolwiek nadziej臋 na moj膮 zgod臋, musi udowodni膰, 偶e jest kim艣 wi臋cej ni偶 hulak膮, na jakiego wyrasta... 鈥 doda艂 prawie bezwiednie.

Ksi膮偶臋 machn膮艂 r臋k膮 i zako艅czy艂 temat.

Przyst膮pmy do rzeczy. Pug, mam dla ciebie jeszcze jeden dar. Zanim powiem, o co chodzi, chcia艂bym najpierw co艣 ci wyja艣ni膰. Moja rodzina nale偶y do najstarszych w Kr贸lestwie. Ja sam jestem potomkiem kr贸lewskim, poniewa偶 m贸j dziad, pierwszy ksi膮偶臋 Crydee, by艂 trzecim synem Kr贸la. W naszych 偶y艂ach p艂ynie kr贸lewska krew, dlatego te偶 przywi膮zujemy wiel­k膮 wag臋 do spraw obowi膮zku i honoru. Jeste艣 teraz zar贸wno cz艂onkiem dworu, jak i terminatorem u Kulgana. W sprawach obowi膮zku jeste艣 odpowiedzialny przed nim. W sprawach ho­noru jeste艣 odpowiedzialny przede mn膮. Na 艣cianach tej sali zawieszono proporce i trofea naszych triumf贸w i zwyci臋stw. Kiedy trzeba by艂o stawi膰 czo艂o Mrocznemu Bractwu w jego nieustaj膮cych wysi艂kach, aby nas zniszczy膰, czy te偶 przep臋dzi膰 pirat贸w, zawsze walczyli艣my dzielnie. Nasz膮 dum膮 jest dzie­dzictwo, kt贸rego nigdy nie splami艂 dyshonor. 呕aden z cz艂onk贸w naszego dworu nigdy nie przyni贸s艂 wstydu i ha艅by tej sali i tego samego b臋d臋 oczekiwa艂 od ciebie.

Pug przytakn膮艂 ruchem g艂owy, a przez my艣l przemkn臋艂y mu zapami臋tane z dzieci艅stwa opowie艣ci o chwalebnych czy­nach i honorze. Ksi膮偶臋 u艣miechn膮艂 si臋.

No, a teraz o tym drugim podarunku. Ojciec Tully ma przy sobie pewien dokument. Wczoraj wieczorem poprosi艂em, aby go sporz膮dzi艂. Chc臋 go r贸wnie偶 prosi膰, aby zatrzyma艂 go a偶 do czasu, kiedy uzna, 偶e mo偶na ci go wr臋czy膰. Nic wi臋cej na ten temat nie powiem. Mo偶e tylko to, 偶e kiedy go otrzymasz, mam nadziej臋, 偶e b臋dziesz pami臋ta艂 dzisiejszy dzie艅 i dobrze si臋 zastanowisz nad tre艣ci膮 dokumentu.

Uczyni臋 to, Wasza Mi艂o艣膰.

Pug zdawa艂 sobie dobrze spraw臋, 偶e Ksi膮偶臋 m贸wi艂 o czym艣 bardzo wa偶nym i istotnym, jednak nat艂ok wydarze艅 w ostatniej p贸艂godzinie sprawi艂, 偶e jego s艂owa nie wry艂y si臋 za mocno w pami臋膰.

Pug, oczekuj臋 ci臋 na wieczerzy. Jako cz艂onek dworu nie b臋dziesz ju偶 jada艂 posi艂k贸w w kuchni. Ksi膮偶臋 u艣miechn膮艂 si臋.

Zrobimy z ciebie dobrze wychowanego, m艂odego cz艂o­wieka, ch艂opcze. I kiedy艣, kiedy udasz si臋 w podr贸偶 do kr贸­lewskiego miasta Rillanon, nikt nie b臋dzie m贸g艂 zgani膰 do­brych manier tych, kt贸rzy przybywaj膮 z dworu Crydee.


WRAK


Wia艂 ch艂odny wietrzyk.

Min臋艂y ostatnie dni lata i wkr贸tce mia艂y nadej艣膰 jesienne s艂oty, a w kilka tygodni po nich pierwsze, zwiastuj膮ce nad­ci膮gaj膮c膮 zim臋 艣niegi. Pug siedzia艂 w swoim pokoju, studiuj膮c ksi臋g臋 starodawnych 膰wicze艅, przygotowuj膮cych umys艂 do rzucania czar贸w. Kiedy opad艂o podniecenie po wyniesieniu go do godno艣ci szlacheckiej i otrzymaniu tytu艂u dworzanina Ksi臋­cia, Pug powr贸ci艂 do zwyk艂ych zaj臋膰.

Jego wspania艂y wyczyn z trollami ci膮gle by艂 przedmiotem spekulacji Kulgana i Tully'ego. Pug stwierdzi艂, 偶e nadal nie potrafi wykonywa膰 wielu rzeczy, kt贸rych oczekuje si臋 od ter­minatora, ale stopniowo zacz臋艂y si臋 pojawia膰 inne, drobne su­kcesy. Niekt贸re zwoje by艂y teraz du偶o 艂atwiejsze do wykorzy­stania. Kiedy艣, w tajemnicy przed wszystkimi pr贸bowa艂 nawet powt贸rzy膰 sw贸j wyczyn.

Nauczy艂 si臋 na pami臋膰 z ksi臋gi zakl臋cia pozwalaj膮cego na uniesienie przedmiot贸w w powietrze. Kiedy pr贸bowa艂 rzuci膰 zakl臋cie z pami臋ci, do艣wiadczy艂 w umy艣le tej samej, znanej z przesz艂o艣ci blokady. Co prawda nie uda艂o mu si臋 poruszy膰 przedmiotu, 艣wiecznika, wibrowa艂 on jednak przez par臋 sekund, a on sam dozna艂 przez moment wra偶enia, jakby dotkn膮艂 go cz膮­stk膮 umys艂u. Zadowolony, 偶e czyni niewielkie post臋py, otrz膮s­n膮艂 si臋 z przygn臋bienia i zabra艂 ze zdwojonym zapa艂em do nauki.

Kulgan ci膮gle pozwala艂 mu, aby sam okre艣la艂 rytm i tempo pracy. Odbywali co prawda d艂ugie dyskusje po艣wi臋cone natu­rze magii, ale przewa偶nie Pug pracowa艂 w samotno艣ci.

Z do艂u, z dziedzi艅ca da艂y si臋 s艂ysze膰 jakie艣 okrzyki. Podszed艂 do okna. Zobaczy艂 znajom膮 posta膰. Wychyli艂 si臋 na zewn膮trz.

Hej, Tomas! Co si臋 dzieje? Tomas spojrza艂 w g贸r臋.

Cze艣膰, Pug! Dzisiaj w nocy zaton膮艂 jaki艣 statek. Morze wyrzuci艂o wrak na pla偶臋 ko艂o Bole艣ci 呕eglarza. Z艂a藕 na d贸艂. P贸jdziemy go obejrze膰.

Ju偶 lec臋.

Pug pop臋dzi艂 do drzwi, zarzucaj膮c na siebie cieplejsze okrycie. Dzie艅 by艂 pogodny, ale nad wod膮 mog艂o by膰 zimno. Szybko zbieg艂 ze schod贸w. Przelecia艂 na skr贸ty przez kuchni臋, nieomal przewracaj膮c na ziemi臋 cukiernika Alfana. Wypadaj膮c na zewn膮trz, us艂ysza艂 jeszcze przy drzwiach, jak pot臋偶nej po­stury piekarz wrzeszczy za nim.

Mo偶esz sobie by膰 panem i szlachcicem, ale jak nie b臋dziesz patrzy艂 pod nogi, gamoniu, to ci臋 wytargam za uszy!

S艂u偶ba kuchenna, chocia偶 czu艂a si臋 dumna z jego osi膮gni臋膰 i awansu, nie zmieni艂a stosunku do niego i nadal wszyscy tra­ktowali go jak swego.

Przyjmij moje przeprosiny, mistrzu placka! 鈥 艣miej膮c si臋 odkrzykn膮艂 Pug.

Alfan pomacha艂 dobrodusznie do znikaj膮cego w drzwiach ch艂opca. Pug skr臋ci艂 za r贸g, gdzie czeka艂 na niego Tomas. Ten, gdy tylko ujrza艂 przyjaciela, natychmiast ruszy艂 w stron臋 bramy. Pug z艂apa艂 go za rami臋.

Czekaj. Czy zawiadomiono kogo艣 z dworu?

Nie mam poj臋cia. Przed chwil膮 kto艣 z wioski rybackiej przyni贸s艂 wiadomo艣膰 鈥 odpowiedzia艂 Tomas zniecierpliwio­nym g艂osem. 鈥 Rusz si臋 wreszcie, bo wie艣niacy rozkradn膮 wrak do go艂ych desek.

Zgodnie z powszechnie przyj臋tym zwyczajem mo偶na by艂o legalnie zajmowa膰 dobra z rozbitych statk贸w a偶 do momentu przybycia przedstawiciela ksi膮偶臋cego dworu. Oczywi艣cie, w zwi膮zku z tym wie艣niacy i ludek miejski nie 艣pieszyli si臋 zbytnio z informowaniem w艂adz o takich przypadkach. Istnia艂o tak偶e ryzyko rozlewu krwi, gdyby na wyrzuconym na pla偶臋 statku znajdowa艂a si臋 jeszcze jego za艂oga. 呕eglarze broni膮cy d贸br swego pana przed grabie偶膮, co 艂膮czy艂o si臋 z sowit膮 na­grod膮, byli gotowi na wszystko. Rezultatem takich dysput by艂a cz臋sto gwa艂towna konfrontacja, a nawet wypadki 艣miertelne. Jedynie obecno艣膰 zbrojnych gwarantowa艂a, 偶e nikt z ludu nie padnie ofiar膮 pozostaj膮cych na pok艂adzie 偶eglarzy.

O nie 鈥 sprzeciwi艂 si臋 Pug. 鈥 Je偶eli b臋d膮 jakie艣 k艂opoty, a Ksi膮偶臋 odkryje, 偶e nikogo nie powiadomi艂em, oberw臋 za to.

S艂uchaj, Pug. Czy s膮dzisz, 偶e Ksi膮偶臋 d艂ugo b臋dzie 偶y艂 w nie艣wiadomo艣ci, je偶eli zaczn膮 zbiega膰 si臋 t艂umy ludzi? Tomas nerwowo przeczesa艂 palcami w艂osy.

Pewnie w艂a艣nie w tej chwili kto艣 informuje go o tym w wielkiej sali. Mistrz Fannon wyjecha艂. Jest na patrolu. Kulgana te偶 nie ma i niepr臋dko wr贸ci.

Kulgan mia艂 tego dnia p贸藕niej wr贸ci膰 ze swej chatki w pu­szczy, gdzie sp臋dzi艂 ostatni tydzie艅 z Meechamem.

To mo偶e by膰 jedyna okazja w 偶yciu, aby zobaczy膰 wrak statku. 鈥 Ol艣ni艂a go nag艂a my艣l. Rozpromieni艂 si臋.

Pug, ju偶 wiem! Jeste艣 teraz cz艂onkiem dworu. Rusz si臋! Lecimy. Ty przejmiesz statek w imieniu Ksi臋cia! 鈥 Przez moment na jego twarzy zago艣ci艂 chytry u艣mieszek. 鈥 A je偶eli by si臋 zdarzy艂o, 偶e znajdziemy jedn膮 czy dwie drogocenne b艂ahostki... kto wie?

Ja wiem. 鈥 Pug zastanowi艂 si臋 przez moment. 鈥 Nie mog臋 oficjalnie zaj膮膰 d贸br w imieniu Ksi臋cia, a potem zabiera膰 czego艣 dla siebie... 鈥 spojrza艂 na Tomasa z dezapro­bat膮 鈥 albo pozwoli膰, aby zrobi艂 to jeden z jego 偶o艂nierzy.

Tomas zawstydzi艂 si臋.

Ale przecie偶 wrak mo偶emy sobie obejrze膰! Ruszaj si臋! 鈥 krzykn膮艂 Pug.

Pomys艂 wykorzystania nowego urz臋du przem贸wi艂 nagle do wyobra藕ni Puga. Je偶eli uda mu si臋 dotrze膰 na miejsce, zanim zbyt wiele rzeczy zostanie rozkradzionych albo komu艣 stanie si臋 krzywda, Ksi膮偶臋 b臋dzie z niego zadowolony.

Zgoda. Osiod艂am konia i pojedziemy, zanim wszystko rozgrabi膮.

Pug odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i pop臋dzi艂 do stajni. Tomas dogoni艂 go, kiedy otwiera艂 ogromne, drewniane wrota.

Ale... ja nigdy w 偶yciu nie siedzia艂em na koniu, Pug. Nie wiem, jak...

To proste 鈥 odpowiedzia艂 Pug, bior膮c siod艂o i uprz膮偶 z siod艂ami. Wypatrzy艂 pot臋偶nego siwka, na kt贸rym jecha艂 w dniu pami臋tnej dla Ksi臋偶niczki i niego przygody.

Ja b臋d臋 jecha艂, a ty usi膮dziesz za mn膮. Jak obejmiesz mnie mocno w pasie, to nie spadniesz.

Co, ja mam polega膰 na tobie? 鈥 Tomas mia艂 w膮t­pliwo艣ci. 鈥 A kto przez te wszystkie lata opiekowa艂 si臋 tob膮?

Twoja mama. 鈥 Pug rzuci艂 mu figlarny u艣mieszek. 鈥 We藕 na wszelki wypadek, gdyby by艂y jakie艣 k艂opoty, miecz ze zbrojowni. Mo偶e b臋dziesz mia艂 okazj臋 pobawi膰 si臋 w 偶o艂­nierzyka.

Zadowolony z takiej perspektywy Tomas wybieg艂 ze stajni. Po paru minutach ogromny siwek z dwoma ch艂opcami na grzbiecie przegalopowa艂 ci臋偶ko przez g艂贸wn膮 bram臋, kieruj膮c si臋 w stron臋 Bole艣ci 呕eglarza.

Fale przyboju uderza艂y z hukiem o brzeg, kiedy oczom ch艂opc贸w ukaza艂 si臋 wrak statku. Tylko paru wie艣niak贸w zbli­偶a艂o si臋 do tego miejsca, ale i oni rozpierzchli si臋 natych­miast, kiedy ukaza艂 si臋 w oddali je藕dziec na koniu. M贸g艂 to by膰 bowiem tylko jaki艣 szlachcic z dworu przybywaj膮­cy, aby w imieniu Ksi臋cia przej膮膰 dobra statku. Zanim Pug 艣ci膮gn膮艂 wodze i zatrzyma艂 konia, w pobli偶u nie by艂o 偶ywej duszy.

Chod藕, Tomas. Zanim ktokolwiek tu si臋 pojawi, mamy kilka minut, aby si臋 rozejrze膰.

Ch艂opcy zsiedli z konia i zostawili klacz na sp艂achetku trawy kilkadziesi膮t metr贸w od ska艂. Biegn膮c przez piasek, 艣miali si臋 g艂o艣no. Tomas wymachiwa艂 mieczem jak op臋tany i usi艂owa艂 wznosi膰 gro藕nym g艂osem stare zawo艂ania bitewne, kt贸rych nauczy艂 si臋 z zas艂yszanych sag. Nie mia艂 偶adnych z艂u­dze艅, 偶e potrafi艂by prawid艂owo pos艂u偶y膰 si臋 mieczem, ale robi艂 to, aby kto艣, kto chcia艂by na nich ewentualnie napa艣膰, zasta­nowi艂 si臋 przez moment, co da艂oby im czas konieczny na do­tarcie stra偶y z zamku.

Zbli偶yli si臋 do wraku. Tomas gwizdn膮艂 po cichu.

Pug, ten statek nie rozbi艂 si臋 po prostu na ska艂ach. Wy­gl膮da na to, 偶e zosta艂 tutaj przygnany przez sztorm.

Niewiele z niego zosta艂o, co? Tomas podrapa艂 si臋 za prawym uchem.

Nie. Tylko fragment cz臋艣ci dziobowej. Nie rozumiem. Przecie偶 wczoraj w nocy nie by艂o 偶adnego sztormu. Silny wiatr, i tyle. Jak to mo偶liwe, 偶eby statek by艂 tak straszliwie pogruchotany?

Nie mam poj臋cia. 鈥 Co艣 nagle przyku艂o uwag臋 Puga. 鈥 Sp贸jrz na dzi贸b. Widzisz, jak jest pomalowany?

Dzi贸b spoczywa艂 na ska艂ach i na razie by艂 poza zasi臋giem fal przyp艂ywu. W d贸艂 od linii pok艂adu ca艂y kad艂ub by艂 poma­lowany na jasnozielony kolor. Odbijaj膮ce si臋 na jego powie­rzchni promienie s艂o艅ca sprawia艂y wra偶enie, jakby kad艂ub by艂 pokryty szkliwem. Zamiast figury dziobowej ca艂y prz贸d statku a偶 do linii wodnej, zaznaczonej czarn膮, matow膮 farb膮, pokry­wa艂 skomplikowany wz贸r jaskrawo偶贸艂tych linii. Na burcie, ja­ki艣 metr od dziobu, wymalowane by艂o ogromne niebiesko-bia艂e oko. Wszystkie widoczne na pok艂adzie por臋cze i balustrady pomalowane by艂y na bia艂o.

Pug chwyci艂 Tomasa za rami臋.

Patrz!

R臋k膮 wskazywa艂 na wod臋 za dziobem, gdzie mi臋dzy spie­nionymi falami stercza艂 na kilka metr贸w w g贸r臋 pogruchotany bia艂y maszt.

Tomas podszed艂 bli偶ej.

To nie jest statek Kr贸lestwa. Na pewno. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 do Puga. 鈥 Mo偶e z Queg?

Nie 鈥 odpowiedzia艂 Pug. 鈥 Widzia艂e艣 tyle samo statk贸w z Queg, co i ja. Ten z pewno艣ci膮 nie pochodzi ani z Queg, ani z Wolnych Miast. Nie wydaje mi si臋, aby okr臋t taki jak ten kiedykolwiek wp艂yn膮艂 na nasze wody. Trzeba si臋 rozejrze膰.

Tomas sta艂 si臋 nagle bardzo ostro偶ny.

Uwa偶aj, Pug. Tu jest co艣 dziwnego. Mam z艂e przeczu­cia. Kto艣 tu jeszcze mo偶e by膰...

Obaj ch艂opcy przez chwil臋 rozgl膮dali si臋 dooko艂a. W ko艅cu Pug zdecydowa艂.

Nie wydaje mi si臋. Cokolwiek z艂ama艂o ten maszt i ze­pchn臋艂o statek na ska艂y, rozbijaj膮c go do szcz臋tu, na pewno zabi艂o ka偶dego, kto chcia艂by na nim 偶eglowa膰.

Odwa偶yli si臋 podej艣膰 o par臋 krok贸w bli偶ej. Pomi臋dzy g艂a­zami znale藕li kilka rozrzuconych przez fale przedmiot贸w. Par臋 skorup kuchennych, jakie艣 deski, kawa艂ki podartego p艂贸tna 偶a­glowego i takielunku. Pug zatrzyma艂 si臋 i podni贸s艂 dziwnie wygl膮daj膮cy sztylet, wykonany z jakiego艣 nie znanego mu ma­teria艂u. Ciemnoszary, l偶ejszy od stali, ale do艣膰 ostry.

Tomas pr贸bowa艂 wdrapa膰 si臋 na reling, ale na 艣liskich ska­艂ach nie m贸g艂 znale藕膰 odpowiedniego oparcia dla st贸p. Pug posuwa艂 si臋 wzd艂u偶 kad艂uba, a偶 doszed艂 do miejsca, gdzie si臋­ga艂a ju偶 woda. Mogliby si臋 dosta膰 do wn臋trza wraku, gdyby weszli w morze, ale Pug nie mia艂 ochoty moczy膰 ubrania. Po­wr贸ci艂 do ogl膮daj膮cego kad艂ub Tomasa.

Tomas wskaza艂 palcem co艣 za plecami Puga.

Je偶eli uda nam si臋 wspi膮膰 na t臋 p贸艂k臋 skaln膮, mogli­by艣my opu艣ci膰 si臋 na d贸艂, wprost na pok艂ad.

Pug zobaczy艂 p贸艂k臋, o kt贸rej m贸wi艂 Tomas. By艂 to poje­dynczy, stercz膮cy w g贸r臋 i zwisaj膮cy nad pok艂adem skalny wyst臋p, jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w w lewo od nich. Wygl膮da艂o na to, 偶e wspinaczka nie powinna by膰 trudna, wi臋c Pug si臋 zgodzi艂. Wdrapali si臋 na g贸r臋, a potem, przyklejeni plecami do skalnej 艣ciany, posuwali si臋 cal po calu. By艂o bardzo w膮sko, ale oni nie ryzykowali i ostro偶nie stawiali ka偶dy nast臋pny krok. Doszli do miejsca ponad kad艂ubem. Tomas wskaza艂 palcem.

Patrz! Cia艂a!

Na pok艂adzie le偶a艂o dw贸ch m臋偶czyzn odzianych w jasno­niebieskie zbroje o nieznanym kszta艂cie. G艂owa jednego z nich zosta艂a zmia偶d偶ona spadaj膮c膮 rej膮. Na absolutnie nieruchomym ciele drugiego, le偶膮cego twarz膮 do pok艂adu, nie by艂o wida膰 偶adnych ran. Na plecach przytroczony by艂 obco wygl膮daj膮cy szeroki miecz o dziwnej, z膮bkowanej klindze. G艂owa by艂a okryta r贸wnie dziwnie wygl膮daj膮cym b艂臋kitnym he艂mem, kt贸ry kszta艂tem przypomina艂 garnek. Ty艂 i boki he艂mu rozszerza艂y si臋 sko艣nie na boki, tworz膮c jakby okap.

Tomas, przekrzykuj膮c grzmot fal, zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Puga.

Opuszcz臋 si臋 na d贸艂. Kiedy ju偶 b臋d臋 na pok艂adzie, podaj mi miecz, a potem ty si臋 opu艣cisz, tak 偶ebym ci臋 m贸g艂 z艂apa膰.

Tomas poda艂 Fugowi miecz, a potem powoli i ostro偶nie odwr贸ci艂 si臋. Przyciskaj膮c policzek do ska艂y, ukl膮k艂. Zsuwa艂 nogi w ty艂, a偶 zawis艂 na r臋kach. Odepchn膮艂 si臋 od ska艂y, zosta艂o mu p贸艂tora metra, zeskoczy艂. Wyl膮dowa艂 bezpiecznie na po­k艂adzie. Pug odwr贸ci艂 miecz r臋koje艣ci膮 do przodu i poda艂 Tomasowi, a potem sam poszed艂 w jego 艣lady. Po chwili obaj stali na deskach. Pok艂ad dziobowy by艂 niebezpiecznie nachy­lony w stron臋 wody. Czuli, jak statek porusza si臋 pod nogami.

Przyp艂yw ro艣nie 鈥 krzykn膮艂 Tomas. 鈥 Woda wkr贸t­ce uniesie to, co pozosta艂o ze statku, i roztrzaska o ska艂y. Wszy­stko przepadnie.

Rozejrzyj si臋 dooko艂a 鈥 odkrzykn膮艂 Pug. 鈥 Je偶eli zna­jdziemy co艣, co warte b臋dzie ocalenia, postaramy si臋 to wrzuci膰 na wyst臋p skalny.

Tomas kiwn膮艂 g艂ow膮 i obaj ch艂opcy rozpocz臋li przeszuki­wanie pok艂adu. Przechodz膮c obok cia艂, Pug stara艂 si臋 je omija膰 jak najwi臋kszym 艂ukiem. Rozrzucone po pok艂adzie szcz膮tki tworzy艂y dla patrz膮cego jedn膮 wielk膮 gmatwanin臋. Trudno by艂o oceni膰, co mog艂o by膰 warto艣ciowe. W tylnej cz臋艣ci strzaskany reling przy schodni wiod膮cej w d贸艂, oto co pozosta艂o z g艂贸w­nego pok艂adu 鈥 jakie艣 dwa metry desek, reszta by艂a schowa­na pod wod膮, ale Pug by艂 pewien, 偶e nie mog艂o by膰 tego du偶o, jakie艣 dwa, trzy metry. W przeciwnym razie statek osiad艂by wy偶ej na ska艂ach. Cz臋艣膰 rufow膮 musia艂 ju偶 porwa膰 przyp艂yw.

Pug po艂o偶y艂 si臋 na pok艂adzie, wystawi艂 g艂ow臋 poza kraw臋d藕 i spojrza艂 w d贸艂. Po prawej stronie schodni zobaczy艂 drzwi. Krzykn膮艂 do Tomasa, 偶eby do niego do艂膮czy艂, i ostro偶nie zszed艂 na d贸艂. Pok艂ad na dole zapada艂 si臋, poniewa偶 podtrzymuj膮ce go belki wi膮zania zosta艂y nadwer臋偶one uderzeniami fal. Chwy­ci艂 si臋 barierki przy schodni, aby utrzyma膰 r贸wnowag臋. Po chwili stan膮艂 przy nim Tomas. Obszed艂 Puga i ruszy艂 w stron臋 drzwi, kt贸re wisia艂y, na wp贸艂 otwarte, na zawiasach. W kabinie by艂o ciemnawo. 艢wiat艂o przedostawa艂o si臋 do wn臋trza przez pojedynczy iluminator w 艣ciance przy drzwiach. W mrocznym pomieszczeniu wida膰 by艂o wiele drogocennych materia艂贸w i potrzaskane szcz膮tki sto艂u. W rogu do g贸ry nogami le偶a艂o co艣, co przypomina艂o koj臋 albo niskie 艂贸偶ko. Zawarto艣膰 kilku niewielkich skrzy艅 rozrzucona by艂a po ca艂ej kabinie jakby gi­gantyczn膮 r臋k膮. Tomas pr贸bowa艂 przeszuka膰 zwa艂y rzeczy, ale nic wa偶nego czy cennego nie wpad艂o mu w oko. Znalaz艂 ma艂膮 miseczk臋 o dziwnym kszta艂cie. Jej pokryte szkliwem 艣cianki zdobi艂y rysunki postaci w jasnych kolorach. Schowa艂 naczynie za pazuch臋.

Pug sta艂 bez ruchu. Co艣, co by艂o w kabinie, przykuwa艂o jego uwag臋. Kiedy tylko przekroczy艂 pr贸g pomieszczenia, ow艂adn臋艂o nim przedziwne i jakby nagl膮ce do czego艣 uczucie.

Nast膮pi艂 gwa艂towny przechy艂 wraku. Tomas straci艂 r贸wno­wag臋. Chwyci艂 si臋 szafki, upuszczaj膮c miecz.

Statek si臋 podnosi. Lepiej ju偶 chod藕my. Pug nie odpowiedzia艂 ani s艂owem. Ca艂a jego uwaga skon­centrowa艂a si臋 na dziwnym wra偶eniu. Tomas z艂apa艂 go za ra­mi臋.

Rusz si臋! Za chwil臋 statek si臋 prze艂amie. Pug strz膮sn膮艂 jego d艂o艅.

Chwileczk臋. Tu jest co艣... 鈥 G艂os mu zamar艂. Prze­szed艂 gwa艂townie przez zawalon膮 gratami kabin臋 i wyci膮gn膮艂 szuflad臋 z zamkni臋tej na zasuwk臋 szafki. By艂a pusta. Gwa艂­townym szarpni臋ciem otworzy艂 nast臋pn膮 i w ko艅cu trzeci膮. Znalaz艂 przedmiot swoich poszukiwa艅. Wyci膮gn膮艂 z szuflady zw贸j pergaminu przewi膮zany czarn膮 wst膮偶k膮 i opatrzony czar­n膮 piecz臋ci膮. Wepchn膮艂 go za bluz臋.

Uciekamy! 鈥 krzykn膮艂, mijaj膮c Tomasa. Pognali schod­kami na g贸r臋 i przedarli si臋 przez zawalony pok艂ad. Fale przy­p艂ywu unios艂y statek na tyle, 偶e z 艂atwo艣ci膮 mogli si臋 teraz wspi膮膰 na wyst臋p skalny. Odwr贸cili si臋 i usiedli.

Statek ko艂ysa艂 si臋 na fali przyp艂ywu, miotany w prz贸d i w ty艂. Ka偶da nast臋pna fala, rozbryzguj膮c si臋 o ska艂y, moczy艂a twarze ch艂opc贸w. Patrzyli, jak dzi贸b ze艣lizguje si臋 z g艂az贸w. Belki wi膮zania i poszycie kad艂uba p臋ka艂y z potwornym, rozdzieraj膮­cym uszy, 艣miertelnym j臋kiem. Dzi贸b uni贸s艂 si臋 wysoko w g贸r臋, a ch艂opcy zostali spryskani od st贸p do g艂贸w fal膮, kt贸ra uderzy艂a teraz bezpo艣rednio w skaln膮 艣cian臋 pod ich stopami.

Kad艂ub dryfowa艂 na pe艂ne morze. Powoli przechyla艂 si臋 na lew膮 burt臋. Po pewnym czasie wznosz膮ca si臋 fala przyboju jakby zamar艂a na chwil臋 w bezruchu, po czym powoli, maje­statycznie ruszy艂a z powrotem w stron臋 ska艂. Tomas z艂apa艂 Puga za rami臋, daj膮c znak, aby ten szed艂 za nim. Wstali i za­cz臋li schodzi膰 w kierunku pla偶y. Dotarli do miejsca, w kt贸rym wyst臋p ska艂y zwiesza艂 si臋 nad piaskiem. Zeskoczyli w d贸艂.

Og艂uszaj膮cy zgrzyt za plecami kaza艂 im odwr贸ci膰 g艂owy. W艂a艣nie w tej chwili fale przygna艂y kad艂ub na ska艂y. Drewno rozpada艂o si臋 z przera藕liwym trzaskiem i j臋kiem. Kad艂ub uni贸s艂 si臋 praw膮 burt膮 w g贸r臋 i szcz膮tki, pokrywaj膮ce pok艂ad, zacz臋艂y spada膰 do morza.

Nagle Tomas pochyli艂 si臋 do przodu i z艂apa艂 Puga za r臋k臋.

Patrz. 鈥 Wskazywa艂 na wrak ze艣lizguj膮cy si臋 w ty艂 po grzbiecie fali.

Pug nie m贸g艂 si臋 zorientowa膰, co mu Tomas wskazuje.

O co chodzi?

Przez chwil臋 wydawa艂o mi si臋, 偶e na pok艂adzie jest tylko jedno cia艂o.

Pug przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie. Na twarzy Tomasa malowa艂 si臋 wyraz niepokoju, kt贸ry nagle zmieni艂 si臋 w z艂o艣膰.

A niech to szlag trafi!

Co si臋 sta艂o?

Kiedy upad艂em w kabinie, upu艣ci艂em miecz. Cholera! Fannon oberwie mi uszy.

Potworny huk, jak grzmot pioruna, oznajmi艂 wreszcie osta­teczn膮 zag艂ad臋 wraku, kiedy rozp臋dzony fal膮 uderzy艂 z ca艂膮 si艂膮 w skalisty brzeg. Szcz膮tki tego pi臋knego, cho膰 obcego statku niesione pr膮dami b臋d膮 teraz codziennie wyrzucane przez fale na pla偶e po艂udniowego wybrze偶a.

G艂uchy j臋k zako艅czony ostrym krzykiem zmusi艂 ch艂opc贸w do odwr贸cenia si臋. Tu偶 przed nimi sta艂 cz艂owiek, kt贸rego przed chwil膮 brakowa艂o na pok艂adzie statku. W lewej d艂oni trzyma艂 bezw艂adnie szeroki miecz, kt贸ry ci膮gn膮艂 si臋 za nim po piachu. Prawe rami臋 przyciska艂 mocno do boku. Spod pancerza zbroi i he艂mu wyp艂ywa艂y strumyczki krwi. Chwiej­nym krokiem ruszy艂 przed siebie. Twarz mia艂 trupioblad膮, oczy rozszerzone b贸lem. By艂 w stanie szoku. Wykrzykiwa艂 do nich jakie艣 niezrozumia艂e s艂owa. Cofali si臋 powoli, krok za krokiem. Podnie艣li do g贸ry r臋ce, aby pokaza膰 mu, 偶e nie s膮 uzbrojeni.

Zrobi艂 jeszcze jeden krok w ich stron臋. Kolana ugi臋艂y si臋 pod nim. Z ogromnym wysi艂kiem wyprostowa艂 si臋 i odzyska艂 r贸wnowag臋. Przymkn膮艂 na chwil臋 oczy. By艂 kr臋py i niski. Nogi i ramiona mia艂 silnie umi臋艣nione. Poni偶ej pancerza nosi艂 co艣, co sprawia艂o wra偶enie kr贸tkiej sp贸dniczki z niebieskiego ma­teria艂u. Na przedramionach przypasane by艂y ochraniacze, a na nogach, powy偶ej rzemiennych sanda艂贸w, nagolenniki z mate­ria艂u, kt贸ry wygl膮da艂 na sk贸r臋. Uni贸s艂 r臋k臋 do twarzy i kilka razy potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Otworzy艂 oczy i przygl膮da艂 si臋 ch艂o­pcom. Ponownie przem贸wi艂 w nieznanym j臋zyku. Kiedy ch艂o­pcy nie reagowali, zacz膮艂 si臋 z艂o艣ci膰. Wykrzycza艂 kilkana艣cie dziwnych wyraz贸w. Z tonu wynika艂o, 偶e chyba o co艣 ich pyta艂.

Pug oceni艂 dystans potrzebny, aby przemkn膮膰 ko艂o m臋偶­czyzny blokuj膮cego w膮ski pasek pla偶y. Zdecydowa艂, 偶e nie warto ryzykowa膰 i sprawdza膰, czy obcy by艂 w stanie pos艂u偶y膰 si臋 gro藕nie wygl膮daj膮cym mieczem. Jak gdyby odgaduj膮c my­艣li ch艂opca, m臋偶czyzna, s艂aniaj膮c si臋 na nogach, przesun膮艂 si臋 o par臋 krok贸w w prawo, odcinaj膮c im w ten spos贸b ostatni膮 drog臋 ucieczki. Znowu przymkn膮艂 oczy. Ca艂a krew uciek艂a mu z twarzy. Wzrok zacz膮艂 b艂膮dzi膰 dooko艂a. Miecz wypad艂 z bez­w艂adnych palc贸w. Pug chcia艂 do niego podej艣膰. Jasne by艂o, 偶e nie m贸g艂 wyrz膮dzi膰 im krzywdy.

Kiedy si臋 do niego zbli偶y艂, na pla偶y, za plecami rozleg艂y si臋 okrzyki. Pug i Tomas spostrzegli galopuj膮cego na czele oddzia艂u konnych ksi臋cia Aruth臋. Ranny m臋偶czyzna, s艂ysz膮c t臋tent kopyt, z widocznym na twarzy cierpieniem zwr贸ci艂 si臋 w ich stron臋. Oczy wysz艂y mu nagle z orbit. Przez twarz prze­mkn膮艂 wyraz potwornego przera偶enia. Pr贸bowa艂 rzuci膰 si臋 do ucieczki. S艂aniaj膮c si臋 na wszystkie strony, zrobi艂 trzy niepew­ne kroki w stron臋 wody i run膮艂 twarz膮 na piasek.

Pug sta艂 przy drzwiach komnaty rady ksi膮偶臋cej. W pobli偶u niego, przy okr膮g艂ym stole ksi臋cia Borrica siedzia艂a grupka zaniepokojonych cz艂onk贸w rady. Poza Ksi臋ciem i jego synami w posiedzeniu brali udzia艂 ojciec Tully, Kulgan, kt贸ry do­piero godzin臋 temu powr贸ci艂 do zamku, mistrz miecza Fan­non i koniuszy Algon. Poniewa偶 pojawienie si臋 obcego statku uznano za potencjalne zagro偶enie Kr贸lestwa, ton rozm贸w by艂 powa偶ny.

Pug szybko rzuci艂 okiem na stoj膮cego po drugiej stronie drzwi Tomasa. Tomas, poza okazjami, kiedy us艂ugiwa艂 do sto­艂u, jeszcze nigdy nie przebywa艂 w obecno艣ci szlachetnie uro­dzonych. Obecno艣膰 w komnacie rady ksi膮偶臋cej wprawia艂a go w nerwowy nastr贸j. Mistrz Fannon zabra艂 w艂a艣nie g艂os i Pug skierowa艂 uwag臋 w stron臋 sto艂u.

Podsumowuj膮c to, co wiemy 鈥 m贸wi艂 stary Mistrz Miecza 鈥 oczywistym jest, 偶e ci ludzie s膮 nam zupe艂nie nie znani.

Wzi膮艂 do r臋ki miseczk臋 zabran膮 ze statku przez Tomasa.

To naczynie zosta艂 wykonane w spos贸b absolutnie nie znany naszemu Mistrzowi Garncarstwa. Z pocz膮tku wydawa艂o mu si臋, 偶e to tylko wypalona i pokryta szkliwem glina. Po szczeg贸艂owym badaniu okaza艂o si臋 jednak, 偶e miseczka zosta艂a wykonana z jakiej艣 sk贸ry. Jej w膮skie paski by艂y owini臋te wok贸艂 formy, by膰 mo偶e z drewna, a nast臋pnie zosta艂y pokryte mas膮 z 偶ywicy i utwardzone. Naczynie jest o wiele mocniejsze ni偶 wszystkie nam znane.

Aby to zademonstrowa膰, uderzy艂 silnie o blat sto艂u. Zamiast si臋 rozprysn膮膰 na drobne kawa艂ki, jak by to si臋 sta艂o z glinian膮 miseczk膮, naczynie wyda艂o tylko g艂uchy d藕wi臋k.

A teraz dalej. Bro艅 i pancerz s膮 jeszcze bardziej zdu­miewaj膮ce. 鈥 Palcem wskazywa艂 po kolei na b艂臋kitny na­pier艣nik, he艂m, miecz i sztylet.

Wydaje si臋, 偶e zosta艂y wykonane t膮 sam膮 metod膮. Podni贸s艂 i upu艣ci艂 sztylet. Rozleg艂 si臋 ten sam g艂uchy od­g艂os.

Przy ca艂ej swej lekko艣ci jest prawie r贸wnie mocny jak nasza stal.

Borric pokiwa艂 g艂ow膮.

Tully, w臋drujesz po tym 艣wiecie d艂u偶ej ni偶 kt贸rykolwiek z nas. Czy s艂ysza艂e艣 kiedy艣 o statku, kt贸ry by艂 skonstruowany w podobny spos贸b?

Nie. 鈥 Tully bezwiednym ruchem g艂adzi艂 wygolon膮 brod臋. 鈥 Nigdy nie s艂ysza艂em o podobnym statku ani z Morza Gorzkiego ani z Morza Kr贸lestwa czy nawet z Wielkiego Keshu. Mog臋 przes艂a膰 wiadomo艣膰 do 艣wi膮tyni Ishap w Krondorze. Przechowuj膮 tam najstarsze w kraju archiwa. Mo偶e oni b臋d膮 co艣 wiedzieli o tych ludziach. Ksi膮偶臋 skin膮艂 g艂ow膮.

Tak. Zapytaj ich, prosz臋. Musimy tak偶e zawiadomi膰 Elfy i Krasnoludy. Zamieszkuj膮 te ziemie o ca艂e wieki d艂u偶ej ni偶 my i warto odwo艂a膰 si臋 do ich wiedzy i m膮dro艣ci.

Tully zgodzi艂 si臋 z sugesti膮 Ksi臋cia.

Je偶eli przybyli spoza Bezkresnego Morza, mo偶e co艣 o nich wiedzie膰 kr贸lowa Aglaranna. By膰 mo偶e kiedy艣 w prze­sz艂o艣ci nawiedzili ju偶 te brzegi.

To niedorzeczne 鈥 prychn膮艂 koniuszy Algon. 鈥 Po drugiej stronie Bezkresnego Morza nie 偶yj膮 偶adne narody. Przecie偶 gdyby 偶y艂y, nie by艂oby ono bezkresne.

Kulgan przybra艂 pob艂a偶liwy wyraz twarzy.

Znane s膮 teorie, 偶e za wodami Bezkresnego Morza roz­ci膮gaj膮 si臋 inne l膮dy. Problem polega tylko na tym, 偶e nie dysponujemy odpowiednimi statkami, kt贸re by艂yby w stanie odby膰 tak d艂ug膮 podr贸偶.

Ach, te twoje teorie, teorie... 鈥 skomentowa艂 Algon. Do rozmowy wtr膮ci艂 si臋 Arutha.

Kimkolwiek s膮 obcy, my lepiej zadbajmy o to, aby艣my dowiedzieli si臋 o nich jak najwi臋cej i jak najszybciej.

Algon i Lyam spojrzeli na niego pytaj膮cym wzrokiem. Twarze Tully'ego i Kulgana pozosta艂y bez wyrazu. Borric i Fannon przytakn臋li ruchem g艂owy i Arutha m贸wi艂 dalej:

Z opisu podanego przez ch艂opc贸w wynika jasno, 偶e by艂 to statek wojenny. Masywny dzi贸b bez bukszprytu mia艂 s艂u偶y膰 do taranowania, a wysoko podniesiony przedni pok艂ad stanowi艂 idealne miejsce dla 艂ucznik贸w. Podobnie zreszt膮 jak nisko umieszczony 艣rodkowy pok艂ad, kt贸ry po spi臋ciu z innym statkiem, stanowi艂 baz臋 wypadow膮 do aborda偶u. Przypusz­czam, 偶e pok艂ad rufowy by艂 tak偶e wzniesiony wysoko. S膮dz臋 te偶, 偶e gdyby ocala艂a wi臋ksza cz臋艣膰 kad艂uba, odnale藕liby艣my r贸wnie偶 艂awki wio艣larzy.

Galera wojenna? 鈥 spyta艂 Algon.

Fannon zniecierpliwi艂 si臋.

Oczywi艣cie, ty prostaku.

Pomi臋dzy dwoma mistrzami ju偶 od dawna trwa艂a przyja­cielska rywalizacja, kt贸ra czasem jednak obni偶a艂a loty i prze­radza艂a si臋 w ma艂o przyjacielskie dogadywanie.

Rzu膰 tylko okiem na bro艅 naszego go艣cia 鈥 powie­dzia艂, wskazuj膮c na szeroki miecz. 鈥 Mia艂by艣 mo偶e ochot臋 zaatakowa膰 konno zdeterminowanego faceta wywijaj膮cego t膮 zabaweczk膮, co? W okamgnieniu wyci膮艂by ci rumaka spod ty艂ka. A ten pancerz? Sp贸jrz tylko. Chocia偶 pomalowano go na takie krzykliwe kolory, jest bardzo lekki i ma perfekcyjnie przemy艣lan膮 konstrukcj臋. Moim zdaniem obcy s艂u偶y艂 w pie­chocie. By艂 tak pot臋偶nie zbudowany, 偶e pewnie m贸g艂 biec przez p贸艂 dnia, a potem i艣膰 z marszu w b贸j.

Zamy艣li艂 si臋, g艂adz膮c w膮sa.

Lud ten ma po艣r贸d siebie wspania艂ych wojownik贸w. Algon powoli pokiwa艂 g艂ow膮. Arutha przechyli艂 si臋 na opar­cie krzes艂a. Spl贸t艂 d艂onie ponad g艂ow膮 i przebiera艂 powoli pal­cami.

Jednego nie mog臋 zrozumie膰 鈥 przem贸wi艂 m艂od­szy syn Ksi臋cia. 鈥 Dlaczego pr贸bowa艂 ucieka膰? Przecie偶 nie atakowali艣my. Nawet nie dobyli艣my broni. Nie mia艂 powodu ucieka膰.

Borric spojrza艂 na starego kap艂ana.

Dowiemy si臋?

Tully zmarszczy艂 brwi. M贸wi艂 powoli i z wielk膮 powag膮.

W prawym boku, pod pancerzem tkwi艂 kawa艂 drzewca. Otrzyma艂 tak偶e bardzo silne uderzenie w g艂ow臋. He艂m ocali艂 czaszk臋. Ma wysok膮 gor膮czk臋 i straci艂 mn贸stwo krwi. Nie wiem, czy prze偶yje. Mog臋 by膰 zmuszony odwo艂a膰 si臋 do bez­po艣redniego kontaktu umys艂owego. Pod warunkiem 偶e na tyle odzyska 艣wiadomo艣膰, aby go nawi膮za膰.

Pug s艂ysza艂 ju偶 o kontakcie umys艂owym. Tully obja艣ni艂 mu jego istot臋. By艂a to metoda, kt贸r膮 potrafi艂o zastosowa膰 tylko kilku duchownych. Spos贸b ten by艂 wyj膮tkowo niebezpieczny zar贸wno dla obiektu seansu, jak i osoby narzucaj膮cej kon­takt. Stary kap艂an musia艂 odczuwa膰 pal膮c膮 potrzeb臋 zdobycia informacji od rannego cz艂owieka, skoro decydowa艂 si臋 podj膮膰 ryzyko bezpo艣redniego kontaktu. Borric zwr贸ci艂 si臋 do Kulgana.

A co z pergaminowym zwojem odnalezionym przez ch艂opc贸w?

Kulgan wykona艂 niezdecydowany ruch r臋k膮.

Podda艂em go kr贸tkiemu wst臋pnemu badaniu. Nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e jest obdarzony magicznymi w艂a艣ciwo艣ciami. To dlatego w艂a艣nie, jak s膮dz臋, Pug odczu艂 wewn臋trzny przy­mus, aby dok艂adnie zbada膰 kabin臋 i przeszuka膰 t臋 konkretn膮 szafk臋. Ka偶dy, kto by艂by r贸wnie wra偶liwy na magi臋 jak on, odczu艂by to samo.

Spojrza艂 Ksi臋ciu prosto w oczy.

Na razie jednak, zanim nie przeprowadz臋 dok艂adniej­szego i bardziej dog艂臋bnego badania, aby stwierdzi膰, w jakim celu zw贸j zosta艂 napisany, wola艂bym nie 艂ama膰 piecz臋ci, kt贸r膮 zosta艂 opatrzony. Z艂amanie zakl臋tej piecz臋ci bywa niebezpie­czne, je偶eli nie dokona si臋 tego we w艂a艣ciwy spos贸b. Je偶eli kto艣 b臋dzie majstrowa艂 przy piecz臋ci, zw贸j mo偶e ulec samo­unicestwieniu albo, co gorsza, mo偶e unicestwi膰 tego, kto pr贸­bowa艂 j膮 naruszy膰. Widzia艂em ju偶 kilka zwoj贸w o wielkiej mocy, opatrzonych tak膮 pu艂apk膮.

Borric przez chwil臋 b臋bni艂 palcami o blat sto艂u.

No dobrze. Odroczymy na razie narad臋. Zbierzemy si臋 ponownie, kiedy tylko pojawi si臋 co艣 nowego. Albo co艣 ze zwojem, albo od rannego. 鈥 Zwr贸ci艂 si臋 do Tully'ego;

Zobacz, jak on si臋 czuje. Gdyby si臋 ockn膮艂, u偶yj ca艂e­go kunsztu swej sztuki, aby wyci膮gn膮膰 od niego jak naj­wi臋cej informacji. 鈥 Wsta艂. Inni poszli w jego 艣lady. 鈥 Lyam, wy艣lij wiadomo艣膰 o tym, co zasz艂o, do kr贸lowej Elf贸w i do Krasnolud贸w z Kamiennych G贸r i Szarych Wie偶. Popro艣 o rad臋.

Pug otworzy艂 drzwi. Ksi膮偶臋 opu艣ci艂 sal臋, a za nim reszta zebranych. Tomas i Pug wyszli ostatni. Szli korytarzem. Tomas nachyli艂 si臋 do Puga.

Ale rozp臋tali艣my burz臋. Pug potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

Po prostu my pierwsi odnale藕li艣my tego cz艂owieka. Je­偶eli nie my, kto艣 inny by to zrobi艂.

Tomasowi najwyra藕niej ul偶y艂o, kiedy wreszcie wyszed艂 z komnaty i znalaz艂 si臋 poza zasi臋giem badawczego wzroku Ksi臋cia.

Je偶eli co艣 p贸jdzie nie tak, mam nadziej臋, 偶e b臋d膮 o tym pami臋tali.

Kulgan poszed艂 na g贸r臋 do pokoju w wie偶y. Tully ruszy艂 do siebie, gdzie jego pomocnicy czuwali przy rannym. Ksi膮偶臋 z synami uda艂 si臋 do swych komnat. Ch艂opcy zostali sami w korytarzu.

Przeszli do kuchni skr贸tem przez spi偶arni臋. Megar nadzo­rowa艂 krz膮taj膮c膮 si臋 s艂u偶b臋. Kilka os贸b pomacha艂o do nich na powitanie. Na widok syna i wychowanka Megar u艣miechn膮艂 si臋.

No i co tym razem zbroili艣cie, ch艂opaki? Co? Megar porusza艂 si臋 zawsze swobodnym i rozko艂ysanym krokiem. Mia艂 p艂owe w艂osy i by艂 przyja藕nie nastawiony do ca艂ego 艣wiata. Przypomina艂 Tomasa tak, jak roboczy szkic przypomina gotowy rysunek. By艂 dobrze wygl膮daj膮cym m臋偶­czyzn膮 w 艣rednim wieku, lecz nie posiada艂 klasycznych rys贸w, kt贸re wyr贸偶nia艂y Tomasa. Za艣mia艂 si臋.

Ten cz艂owiek u Tully'ego, wszyscy cicho-sza, cicho-sza. Pos艂a艅cy lataj膮 jak op臋tani na wszystkie strony. Nie wi­dzia艂em podobnego zamieszania od czas贸w wizyty ksi臋cia Krondoru, siedem lat temu!

Tomas porwa艂 jab艂ko z tacy. Podskoczy艂 i z rozmachem usiad艂 na stole. Pomi臋dzy kolejnymi k臋sami opowiedzia艂 wszy­stko ojcu.

Pug opar艂 si臋 o blat i s艂ucha艂. Opowie艣膰 Tomasa by艂a zwi臋z­艂a, sucha i pozbawiona wszelkich ozdobnik贸w. Kiedy sko艅czy艂, Megar pokr臋ci艂 g艂ow膮.

No, no... Obcy, co? Mam nadziej臋, 偶e to nie piraci maruderzy. Mieli艣my ostatnio do艣膰 spokojne czasy. Ju偶 dzie­si臋膰 lat min臋艂o, odk膮d to Bractwo Mrocznego Szlaku... 鈥 uda艂, 偶e spluwa z obrzydzeniem na pod艂og臋 鈥 niech piek艂o poch艂onie dusze tych morderc贸w, rozp臋ta艂o zamieszki z goblinami. Nie mog臋 powiedzie膰, abym oczekiwa艂 z rado艣ci膮 po­dobnego zamieszania. Ekspediowanie zaopatrzenia do odle­g艂ych wiosek... Musieli艣my pichci膰 z tego, co najszybciej si臋 psu艂o, a jednocze艣nie najd艂u偶ej nadawa艂o do jedzenia. Czy uwierzycie, 偶e przez miesi膮c nie mog艂em przygotowa膰 ani jed­nego przyzwoitego posi艂ku?

Pug u艣miechn膮艂 si臋. Megar posiada艂 zdolno艣膰 rozpatrywa­nia najbardziej skomplikowanych okoliczno艣ci poprzez spro­wadzanie ich do podstawowych element贸w, to znaczy 鈥 jak dalece mog膮 one utrudni膰 mu prac臋 w kuchni.

Tomas zeskoczy艂 ze sto艂u.

Chyba b臋dzie lepiej, jak wr贸c臋 do koszar i poczekam tam na mistrza Fannona. Do zobaczenia. Wybieg艂 z kuchni.

Czy to co艣 powa偶nego, Pug? Ch艂opiec pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Nie mam poj臋cia. Naprawd臋. Wiem tylko jedno. Tully i Kulgan s膮 zaniepokojeni. A Ksi膮偶臋 przej膮艂 si臋 na tyle, 偶e chce rozmawia膰 z Elfami i Krasnoludami. Wi臋c mo偶e tak...

Megar wyjrza艂 przez drzwi, przez kt贸re wyszed艂 Tomas.

Z艂y to czas na wojowanie i zabijanie... Pug spostrzeg艂 na jego twarzy z trudem skrywan膮 trosk臋. Nie mia艂 poj臋cia, co si臋 m贸wi ojcu, kt贸rego syn w艂a艣nie w ta­kiej chwili zosta艂 偶o艂nierzem. Odsun膮艂 si臋 od sto艂u.

No, na mnie te偶 ju偶 czas.

Pomacha艂 r臋k膮 na do widzenia do krz膮taj膮cej si臋 po kuchni s艂u偶by i wyszed艂 na dziedziniec. By艂 zaniepokojony powa偶nym tonem obrad w komnatach Ksi臋cia i nie mia艂 nastroju do nauki. Co prawda nikt nie wyst膮pi艂 z tym oficjalnie i nie powiedzia艂 tego g艂o艣no, jednak by艂o oczywiste, 偶e obraduj膮cy dopuszczali w duchu mo偶liwo艣膰, 偶e to cz臋艣膰 przedniej stra偶y floty inwa­zyjnej.

Pug ruszy艂 przed siebie wolnym krokiem. Po trzech schod­kach wszed艂 do ma艂ego ogr贸dka Ksi臋偶niczki. Usiad艂 na kamien­nej 艂awie. 呕ywop艂oty i rz臋dy krzew贸w r贸偶anych zas艂ania艂y go przed widokiem z dziedzi艅ca. Widzia艂 jedynie stra偶e patroluj膮ce wysoko na murach. Mo偶e mu si臋 tylko wydawa艂o, ale wartow­nicy sprawiali wra偶enie, jakby byli dzisiaj wyj膮tkowo czujni.

Zwr贸ci艂 si臋 w stron臋, z kt贸rej dobieg艂 go odg艂os delikatnego pokas艂ywania. Po przeciwnej stronie ogr贸dka sta艂a ksi臋偶niczka Carline w towarzystwie szlachcica Rolanda i dw贸ch m艂odszych dam do towarzystwa. Poniewa偶 Pug nadal uchodzi艂 w艣r贸d mie­szka艅c贸w zamku za pewnego rodzaju znakomito艣膰, dziewcz臋ta powstrzymywa艂y u艣miechy. Carline odprawi艂a je ruchem r臋ki.

Chcia艂abym porozmawia膰 na osobno艣ci z szlachcicem Pugiem.

Roland zawaha艂 si臋 przez moment, a potem sk艂oni艂 sztywno przed Ksi臋偶niczk膮. Puga zirytowa艂o mroczne spojrzenie, jakim go ch艂opak obdarzy艂, odchodz膮c z dziewcz臋tami.

M艂ode damy chichocz膮c obejrza艂y si臋 przez rami臋 na Puga i Carline, co jeszcze bardziej rozdra偶ni艂o Rolanda.

Carline zbli偶y艂a si臋. Pug wsta艂 i uk艂oni艂 si臋 niezgrabnie. Zwr贸ci艂a si臋 do niego ostrym g艂osem.

Och, siadaj! Mam powy偶ej uszu tych bzdur. Od Ro­landa otrzymuj臋 codziennie wystarczaj膮c膮 porcj臋.

Pug usiad艂. Dziewczyna zaj臋艂a miejsce ko艂o niego i przez chwil臋 milczeli oboje. W ko艅cu Carline odezwa艂a si臋:

Nie widzia艂am ci臋 przesz艂o tydzie艅. By艂e艣 zaj臋ty? Pug poczu艂 si臋 nieswojo. By艂 ci膮gle zmieszany jej obecno­艣ci膮 i zmiennymi nastrojami. Dopiero od trzech tygodni, to jest od dnia, kiedy uratowa艂 j膮 przed trollami, mia艂a do niego cieplejszy stosunek, co oczywi艣cie spowodowa艂o fal臋 plotek po艣r贸d zamkowej s艂u偶by. Dla innych by艂a osch艂a. Szczeg贸lnie dla Rolanda.

By艂em zaj臋ty nauk膮.

Sp臋dzasz w tej koszmarnej wie偶y zbyt wiele czasu 鈥 prychn臋艂a.

Pug nie uwa偶a艂 swego pokoju w wie偶y za okropny. No, mo偶e z wyj膮tkiem niewielkich przeci膮g贸w. By艂 to jego pok贸j i czu艂 si臋 w nim dobrze.

Mo偶emy pojecha膰 na konn膮 przeja偶d偶k臋, je偶eli Wasza Wysoko艣膰 zechce.

Dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋.

Chcia艂abym. Obawiam si臋 jednak, 偶e lady Mama si臋 nie zgodzi.

Pug zdziwi艂 si臋. S膮dzi艂, 偶e po tym, jak ocali艂 Ksi臋偶niczk臋, nawet jej przybrana matka przyzna, 偶e by艂 dla Carline w艂a艣ci­wym towarzystwem.

Dlaczego nie? Westchn臋艂a g艂o艣no.

Twierdzi, 偶e kiedy nale偶a艂e艣 do posp贸lstwa, zna艂e艣 swo­je miejsce. Teraz, gdy zosta艂e艣 szlachcicem i cz艂onkiem dworu, mo偶esz mie膰 pewne aspiracje.

Przez jej usta przemkn膮艂 ledwo widoczny u艣mieszek.

Aspiracje? 鈥 powt贸rzy艂 na g艂os Pug, nic a nic nie ro­zumiej膮c.

Uwa偶a, 偶e masz ambicje, aby osi膮gn膮膰 wy偶sz膮 pozycj臋. S膮dzi, 偶e chcesz na mnie wp艂ywa膰... w pewien spos贸b... no wiesz 鈥 odpowiedzia艂a, nagle onie艣mielona.

Popatrzy艂 na ni膮. Rozja艣ni艂o mu si臋 raptownie w g艂owie.

O! 鈥 Po chwili powt贸rzy艂: 鈥 O! Wasza Wysoko艣膰. Wsta艂 z 艂awki.

Nigdy bym si臋 nie o艣mieli艂... To znaczy... nigdy by mi nie przysz艂o do g艂owy, 偶eby... To jest...

Carline zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi. Obrzuci艂a go rozdra偶­nionym spojrzeniem.

Ch艂opcy! Idioci! Wszyscy. Ka偶dy taki sam... Unios艂a palcami skraj d艂ugiej, zielonej sukni i wybieg艂a p臋dem z ogrodu.

Pug, jeszcze bardziej zmieszany ni偶 poprzednio, opad艂 na 艂awk臋. Zupe艂nie jakby... Pozwoli艂, aby nie doko艅czona my艣l ulecia艂a. Im bardziej by艂o prawdopodobne, 偶e zale偶a艂o jej na nim, tym bardziej niepokoi艂 si臋 tak膮 perspektyw膮. Carline by艂a kim艣 znacznie wi臋cej ni偶 ksi臋偶niczk膮 z bajki, jak j膮 sobie jaki艣 czas temu wyobra偶a艂. Jednym tupni臋ciem ma艂ej stopki mog艂a wywo艂a膰 burz臋 w szklance wody, burz臋, kt贸ra wstrz膮艣nie po­sadami zamku. By艂a os贸bk膮 o bardzo skomplikowanym umy艣le i, jakby tego jeszcze by艂o ma艂o, o szarpanej sprzeczno艣ciami naturze.

Dalsze rozmy艣lania zosta艂y przerwane przez przebiegaj膮­cego obok Tomasa. K膮tem oka zauwa偶y艂 przyjaciela. Jednym susem pokona艂 trzy stopnie i zatrzyma艂 przed nim bez tchu.

Ksi膮偶臋 chce nas widzie膰. Cz艂owiek ze statku umar艂.

Zgromadzili si臋 po艣piesznie w ksi膮偶臋cej sali obrad. Ocze­kiwali przybycia Kulgana, kt贸ry nie odpowiedzia艂 na pukanie pos艂a艅ca do drzwi. Pewnie by艂 zbytnio poch艂oni臋ty problemem magicznego zwoju.

Ojciec Tully by艂 zdenerwowany i blady. Jego wygl膮d prze­razi艂 Puga. Min臋艂o niewiele ponad godzin臋, a duchowny wy­gl膮da艂, jakby mia艂 za sob膮 kilka nie przespanych nocy. Pod­kr膮偶one i zaczerwienione oczy zapad艂y si臋 w g艂膮b, twarz poszarza艂a, a na czole l艣ni艂y kropelki potu.

Borric wzi膮艂 z podr臋cznego stolika karafk臋 z winem. Na­pe艂ni艂 kielich i poda艂 kap艂anowi. Tully, cz艂owiek niepij膮cy, zawaha艂 si臋 przez moment, po czym poci膮gn膮艂 t臋gi 艂yk. Reszta zebranych zajmowa艂a swoje poprzednie miejsca wok贸艂 sto艂u.

Borric popatrzy艂 na Tully'ego i zapyta艂 po prostu:

I co?

呕o艂nierz z pla偶y odzyska艂 przytomno艣膰 tylko na par臋 chwil. Ostatni zryw 偶ycia przed definitywnym ko艅cem. Uda艂o mi si臋 w tym czasie wej艣膰 z nim w bezpo艣redni kontakt umy­s艂owy. Towarzyszy艂em mu w ostatnich, gor膮czkowych snach, staraj膮c si臋 dowiedzie膰 o nim najwi臋cej, jak to by艂o mo偶liwe. Niewiele brakowa艂o, abym nie zd膮偶y艂 wycofa膰 si臋 z kontaktu na czas...

Pug poblad艂. W czasie kontaktu bezpo艣redniego umys艂 ka­p艂ana i umys艂 badanego stawa艂y si臋 jedno艣ci膮. Gdyby Tully nie zd膮偶y艂 zerwa膰 kontaktu z tym cz艂owiekiem, nim ten umar艂, sam m贸g艂by umrze膰 lub postrada膰 zmys艂y. W czasie trwania seansu obaj dzielili te same uczucia, niepokoje, wszelkie do­znania i my艣li. Rozumia艂 wyczerpanie Tully'ego. Stary kap艂an, podtrzymuj膮c wi臋藕 z nie u艂atwiaj膮cym mu tego obiektem, zu偶y艂 ogromne zasoby energii oraz czynnie i bezpo艣rednio do艣wiad­czy艂 b贸lu i przera偶enia umieraj膮cego cz艂owieka.

Tully napi艂 si臋 wina i kontynuowa艂.

Je偶eli przed艣miertne koszmary nie by艂y wytworem roz­palonej gor膮czk膮 wyobra藕ni, to obawiam si臋, 偶e jego pojawie­nie zwiastuje bardzo powa偶n膮 sytuacj臋.

Kap艂an przerwa艂 i napi艂 si臋 znowu wina. Odsun膮艂 kielich od siebie.

Nazywa艂 si臋 Xomich. By艂 prostym 偶o艂nierzem z narodu Honshoni, zamieszkuj膮cego tereny o nazwie Imperium Tsuranuanni.

Nigdy nie s艂ysza艂em o takim narodzie czy imperium 鈥 przerwa艂 mu Borric. Tully kiwn膮艂 g艂ow膮.

Zdziwi艂bym si臋, gdyby艣 s艂ysza艂, Ksi膮偶臋. Jego statek nie przyby艂 z 偶adnego z m贸rz Midkemii.

Pug i Tomas spojrzeli na siebie. Pug poczu艂, jak przeszywa go lodowaty dreszcz. Tomas wyra藕nie poblad艂.

Tully ci膮gn膮艂 dalej.

Jak to si臋 sta艂o... mo偶emy jedynie przypuszcza膰. Jestem jednak przekonany, 偶e statek przyby艂 do nas z innego 艣wiata... 艣wiata, kt贸ry nie ma kontaktu z naszym zar贸wno w czasie, jak i w przestrzeni.

Zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 zada膰 pytanie, powiedzia艂:

Pozw贸lcie, 偶e to wyt艂umacz臋. Zmar艂y cz艂owiek by艂 cho­ry. Gor膮czkowa艂. Jego my艣li b艂膮ka艂y si臋 chaotycznie.

Twarz Tully'ego przebieg艂 skurcz, kiedy przypomnia艂 sobie doznany b贸l.

By艂 cz艂onkiem stra偶y honorowej kogo艣, kto w jego my­艣lach nosi艂 miano 鈥淲ielki鈥. Pojawia艂y si臋 cz臋sto sprzeczne ze sob膮 obrazy i nie jestem do ko艅ca pewien. Wydaje si臋 jednak, 偶e podr贸偶, kt贸r膮 odbywali, uwa偶ano og贸lnie za do艣膰 dziwn膮. Zar贸wno ze wzgl臋du na obecno艣膰 鈥淲ielkiego鈥, jak i na cel misji. Jedyn膮 konkretn膮 my艣l膮, kt贸r膮 zdo艂a艂em przechwyci膰, by艂a ta, 偶e Wielki nie musia艂 wcale podr贸偶owa膰 statkiem. Poza tym jedynie kr贸ciutkie i nie powi膮zane ze sob膮 obrazy. Pojawi艂o si臋 jakie艣 miasto o nazwie Yankora. Potem straszliwy sztorm i nag艂a, o艣lepiaj膮ca jasno艣膰. Mo偶e piorun uderzaj膮cy w statek? Ale nie wydaje mi si臋. Wreszcie my艣l o kapitanie statku i to­warzyszach, kt贸rych fale zmy艂y z pok艂adu. I uderzenie w ska艂y.

Zawiesi艂 na chwil臋 g艂os.

Nie mam pewno艣ci, czy obrazy te pojawia艂y si臋 we w艂a艣ciwym, chronologicznym porz膮dku. Jest prawdopodobne, jak s膮dz臋, 偶e za艂oga zgin臋艂a, zanim pojawi艂o si臋 o艣lepiaj膮ce 艣wiat艂o.

Dlaczego? 鈥 spyta艂 Borric.

No tak, sam wyprzedzam fakty. Wr贸膰my do pocz膮tku. Chcia艂bym przede wszystkim wyja艣ni膰, dlaczego uwa偶am, 偶e cz艂owiek ten pochodzi艂 z innego 艣wiata. Xomich dorasta艂 do wieku m臋skiego na ziemiach rz膮dzonych przez wielkie armie. To rasa wojownik贸w, a ich statki kontroluj膮 morza... ale jakie? O ile wiem, nigdzie nie istniej膮 nawet najdrobniejsze wzmianki o kontakcie z tym ludem. By艂y jeszcze inne wizje. Bardziej przekonywaj膮ce. Ogromne miasta. O wiele wi臋ksze od naj­wi臋kszych nam znanych, tych w sercu Keshu. Armie defiluj膮ce przed trybun膮 honorow膮 w czasie wielkich 艣wi膮t. Garnizony liczniejsze ni偶 Kr贸lewska Armia Zachodu.

Algon przerwa艂.

To wszystko ciekawe, ale nadal nie ma nic, co by da­wa艂o podstaw臋 do twierdzenia, 偶e pochodz膮... 鈥 zawiesi艂 g艂os, jakby przyznanie tego sprawia艂o mu trudno艣膰 鈥 z dru­giej strony Bezkresnego Morza!

Ta perspektywa by艂a dla niego 艂atwiejsza do przyj臋cia ni偶 wyobra偶enie sobie miejsca nie z tego 艣wiata.

Tully zdenerwowa艂 si臋, 偶e mu przerwano.

Jest jeszcze wi臋cej, o wiele wi臋cej. Towarzyszy艂em mu w majakach. Wiele z nich m贸wi艂o o jego ziemi ojczystej. Wspomina艂 stworzenia niepodobne do 偶adnych, o kt贸rych s艂y­sza艂em czy kt贸re widzia艂em. Stwory o sze艣ciu nogach, kt贸re jak wo艂y ci膮gn臋艂y wozy. I inne. Jedne z nich wygl膮daj膮 jak owady czy gady, ale m贸wi膮 ludzkim g艂osem. Na jego ziemi panuje gor膮cy klimat. S艂o艅ce jest wi臋ksze od naszego i bardziej zielone. Jestem pewien, 偶e ten cz艂owiek nie pochodzi艂 z na­szego 艣wiata.

Ostatnie zdanie zosta艂o wypowiedziane dobitnie i stanow­czo. Je偶eli kto艣 w sali mia艂 jeszcze jakie艣 w膮tpliwo艣ci, teraz zosta艂y one rozwiane. Kto jak kto, ale Tully nigdy by nie z艂o偶y艂 podobnego o艣wiadczenia, gdyby nie by艂 ca艂kowicie przekonany.

Zapanowa艂a cisza. Ka偶dy rozwa偶a艂 w milczeniu us艂yszane s艂owa. Ch艂opcy, 艣wiadomi powszechnego odczucia, obserwo­wali zebranych. Sprawiali wra偶enie, jakby nikt nie chcia艂 pier­wszy zabra膰 g艂osu, bo mog艂o to przypiecz臋towa膰 informacje kap艂ana na zawsze. Milczenie pozwala艂o je uzna膰 za jaki艣 z艂y sen, kt贸ry za chwil臋 przeminie. Borric wsta艂 i podszed艂 w za­my艣leniu do okna wychodz膮cego na nagi, zewn臋trzny mur za­mku. Spogl膮da艂 przed siebie, jakby stara艂 si臋 co艣 dostrzec. Co艣, co da艂oby odpowied藕 na k艂臋bi膮ce si臋 w my艣lach pytania. Od­wr贸ci艂 si臋 gwa艂townie do zebranych.

Jak si臋 tutaj dostali, Tully? Kap艂an wzruszy艂 ramionami.

By膰 mo偶e Kulgan podsunie jak膮艣 teori臋. Wed艂ug mnie najbardziej prawdopodobne jest, 偶e odby艂o si臋 to w ten spos贸b: statek ton膮艂 podczas sztormu, a kapitan i wi臋kszo艣膰 za艂ogi zgi­n臋li. Chwytaj膮c si臋 ostatniej szansy ratunku, Wielki, kimkol­wiek on jest, wzbudzi艂 zakl臋cie, aby usun膮膰 statek z obszaru sztormu lub odmieni膰 pogod臋... albo dokona艂 czego艣 r贸wnie wielkiego. Na skutek tego statek rzuci艂o z ich w艂asnego 艣wiata do naszego i okr臋t ukaza艂 si臋 niedaleko naszego wybrze偶a na wysoko艣ci Bole艣ci 呕eglarza. W tamtym 艣wiecie niesiony hu­raganem statek 偶eglowa艂 z wielk膮 pr臋dko艣ci膮. By膰 mo偶e nie wytraci艂 jej odpowiednio, przemieszczaj膮c si臋 do nas. To z ko­lei, w po艂膮czeniu z silnym zachodnim wiatrem i ze zdziesi膮t­kowan膮 za艂og膮, je偶eli w og贸le kt贸ry艣 z marynarzy ocala艂, do­prowadzi艂o do tego, 偶e statek zosta艂 skierowany prosto na ska艂y. Albo po prostu ukaza艂 si臋 w艂a艣nie na ska艂ach, rozbijaj膮c si臋 o nie w tej samej sekundzie, w kt贸rej zaistnia艂 w naszym 艣wiecie.

Fannon pokr臋ci艂 g艂ow膮 z pow膮tpiewaniem.

Z innego 艣wiata? Jak to mo偶liwe? Stary kap艂an roz艂o偶y艂 r臋ce.

Mo偶emy jedynie si臋 domy艣la膰. Ishapianie przechowuj膮 w swoich 艣wi膮tyniach starodawne zwoje. M贸wi si臋 o niekt贸­rych, 偶e s膮 kopiami jeszcze starszych dzie艂, a i te z kolei mia艂y by膰 kopiami prac jeszcze odleglejszych w czasie. Twierdz膮, 偶e orygina艂y mo偶na datowa膰 na czasy Wojen Chaosu. Mi臋dzy innymi wspomina si臋 w nich o 鈥渋nnych poziomach鈥 oraz 鈥渋n­nych wymiarach鈥. M贸wi si臋 r贸wnie偶 o poj臋ciach, kt贸rych sens i znaczenie nie przetrwa艂y do naszych czas贸w. Jedno wszelako pozostaje pewne i jasne, mowa jest tam o nieznanych ziemiach i ludach. Twierdzi si臋, 偶e dawno temu ludzko艣膰 podr贸偶owa艂a do innych 艣wiat贸w i odwrotnie, 偶e przybywano z nich do Midkemii. Poj臋cia te od wiek贸w stanowi艂y centralny punkt debat religijnych i nikt nie jest w stanie stwierdzi膰 z ca艂kowit膮 pew­no艣ci膮, ile prawdy kryje si臋 w ka偶dym z nich. Przerwa艂 i po chwili m贸wi艂 dalej:

A偶 do dzisiejszego dnia. Gdybym nie ujrza艂 wn臋trza umys艂u Xomicha, nigdy bym nie zaakceptowa艂 tej teorii jako wyja艣nienia dzisiejszych wydarze艅. Teraz jednak...

Borric podszed艂 do swojego krzes艂a. Stan膮艂 za nim i obiema r臋koma opar艂 si臋 mocno na wysokim oparciu.

Wydaje si臋 to tak absolutnie niemo偶liwe...

Ojcze, nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e statek i cz艂owiek znale藕li si臋 tutaj 鈥 powiedzia艂 Lyam.

W 艣lad za komentarzem brata Arutha po艣pieszy艂 ze swym w艂asnym.

I trzeba oceni膰, jakie s膮 szans臋, 偶e mo偶e si臋 to powt贸­rzy膰.

Borric zwr贸ci艂 si臋 do Tully'ego.

Mia艂e艣 racj臋, Tully. To rzeczywi艣cie mo偶e zwiastowa膰 bardzo powa偶n膮 sytuacj臋. Bo gdyby mia艂o si臋 okaza膰, 偶e wiel­kie imperium skierowa艂o sw膮 uwag臋 na Crydee i na Kr贸lestwo w og贸le...

Tully pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮.

Borric, czy ju偶 tak dawno wyszed艂e艣 spod mojej opieki, 偶e to, co najwa偶niejsze, umyka ca艂kowicie twej uwagi?

Ksi膮偶臋 zacz膮艂 protestowa膰. Kap艂an uciszy艂 go wzniesieniem ku g贸rze ko艣cistej r臋ki.

Przebacz mi, m贸j Panie. Jestem ju偶 stary i zm臋czony. Zapominam o dobrych manierach. Lecz prawda pozostaje na­dal prawd膮. To pot臋偶ny nar贸d lub raczej imperium z艂o偶one z wielu narod贸w. Je偶eli dysponuj膮 艣rodkami, aby do nas do­trze膰, skutki mog膮 okaza膰 si臋 straszliwe. Najwa偶niejsze jednak, 偶e 贸w Wielki mo偶e by膰 magiem lub kap艂anem wysokiego kun­sztu. I je偶eli Imperium posiada wi臋cej takich jak on i rzeczy­wi艣cie pr贸buj膮 oni dosi臋gn膮膰 tego 艣wiata moc膮 swej magii, to zaprawd臋 nadchodz膮 dla nas prawdziwie gorzkie i bolesne czasy.

Tully popatrzy艂 na zebranych. Pomy艣la艂, 偶e chyba niewiele zrozumieli, i jak cierpliwy nauczyciel, wyk艂adaj膮cy grupie obie­cuj膮cych, aczkolwiek czasem spowolnionych umys艂owo studen­t贸w, ci膮gn膮艂 dalej:

Statek m贸g艂 si臋 pojawi膰 przez przypadek. Je艣li tak by艂o w istocie, to jest to tylko ciekawostka. Je偶eli jednak j ego przy­bycie stanowi艂o wynik celowego dzia艂ania, mo偶emy by膰 w nie­bezpiecze艅stwie. Przeniesienie ca艂ego statku do innego 艣wiata jest sztuk膮 magii na poziomie, kt贸rego nie jestem nawet w sta­nie obj膮膰 wyobra藕ni膮. Je艣li lud Tsurani 鈥 jak sami siebie nazywaj膮 鈥 wie o naszym istnieniu oraz posiada 艣rodki, aby do nas dotrze膰, to nie tylko musimy si臋 obawia膰 armii, kt贸ra 艣mia艂o mog艂aby rywalizowa膰 z Wielkim Keshem w szczyto­wym okresie jego pot臋gi, kiedy to dotar艂 a偶 do tego zapad艂ego k膮ta 艣wiata, lecz musimy tak偶e stan膮膰 twarz膮 w twarz z magi膮 pot臋偶niejsz膮 ni偶 jakakolwiek inna, znana nam do tej pory.

Borric pokiwa艂 g艂ow膮. Teraz, kiedy problem zosta艂 nazwa­ny po imieniu, konkluzja wydawa艂a si臋 prosta i oczywista.

Musimy natychmiast zasi臋gn膮膰 rady Kulgana.

I jeszcze jedno, Arutha... 鈥 M艂ody Ksi膮偶臋, zatopiony w my艣lach, podni贸s艂 wzrok. 鈥 Wiem, dlaczego Xomich pr贸­bowa艂 ucieka膰 przed tob膮 i twymi lud藕mi. Wzi膮艂 was za stwory, kt贸re zna艂 w swoim 艣wiecie. To stworzenia podobne do cen­taur贸w. Tsurani nazywaj膮 je T艂um i panicznie si臋 ich boj膮.

Dlaczego mia艂by tak my艣le膰? 鈥 spyta艂 zdziwiony Lyam.

Nigdy w 偶yciu nie widzia艂 konia lub innego zwierz臋cia, kt贸re by go cho膰 troch臋 przypomina艂o. U nich nie ma koni.

Stary Ksi膮偶臋 znowu usiad艂 przy stole i zab臋bni艂 po nim palcami.

Je偶eli to, co m贸wi ojciec Tully, jest prawd膮, musimy podj膮膰 konkretne decyzje. I to szybko. Skoro jedynie przypadek przyprowadzi艂 obcych do naszych brzeg贸w, nie ma si臋 czego obawia膰. Je偶eli natomiast kryje si臋 za tym jaki艣 plan, musimy by膰 przygotowani na powa偶ne zagro偶enie. Nasz garnizon jest najmniej liczny ze wszystkich w Kr贸lestwie. Gdyby tu w艂a艣nie mieli si臋 pojawi膰 w du偶ej liczbie... b臋dzie bardzo ci臋偶ko.

Wszyscy zebrani p贸艂g艂osem wyrazili zgod臋.

Wskazane by艂oby, aby艣my wszyscy tu zebrani zechcieli zrozumie膰, 偶e wszystko, co zosta艂o wypowiedziane w tej sali, to jedynie spekulacje. Przynajmniej na razie, chocia偶 osobi艣cie sk艂onny jestem zgodzi膰 si臋 z wi臋kszo艣ci膮 poruszonych przez Tully'ego zagadnie艅. Trzeba si臋 dowiedzie膰, co o tym wszy­stkim my艣li Kulgan.

Zwr贸ci艂 si臋 do Puga.

Ch艂opcze, id藕 i zobacz, czy tw贸j pan mo偶e si臋 ju偶 do nas przy艂膮czy膰.

Pug skin膮艂 g艂ow膮. Otworzy艂 drzwi i p臋dem ruszy艂 przez dziedziniec. Dobieg艂 do schod贸w wiod膮cych na wie偶臋 i prze­skakuj膮c po dwa stopnie, wbieg艂 na g贸r臋. Ju偶 unosi艂 r臋k臋, aby zapuka膰, kiedy nagle dozna艂 przedziwnego wra偶enia. Jak­by si臋 znalaz艂 w pobli偶u miejsca, w kt贸re dopiero co uderzy艂 piorun. W艂osy zje偶y艂y mu si臋 na r臋kach i g艂owie. Przeszy艂o go nag艂e przeczucie czego艣 z艂ego. Zab臋bni艂 pi臋艣ciami w drzwi.

Kulgan! Kulgan! Czy nic ci si臋 nie sta艂o. Panie? 鈥 krzycza艂.

呕adnej odpowiedzi. Chwyci艂 za klamk臋, ale drzwi by艂y zamkni臋te na klucz. Napar艂 na nie barkiem, staraj膮c si臋 wy­艂ama膰 zamek. Trzyma艂 mocno. Dziwne wra偶enie przemin臋艂o. Ci膮g艂e milczenie Kulgana zrodzi艂o strach. Pug rozejrza艂 si臋 dooko艂a, szukaj膮c czego艣, czym m贸g艂by wywa偶y膰 drzwi. Nic nie znalaz艂. Zbieg艂 po schodach.

Pobieg艂 do d艂ugiej sali, gdzie stali ubrani w liberie Crydee wartownicy. Podbieg艂 do dw贸ch stoj膮cych najbli偶ej.

Hej, wy dwaj, za mn膮. M贸j pan jest w tarapatach. Bez wahania, dudni膮c ci臋偶kimi buciorami po schodach, ru­szyli za ch艂opcem.

Gdy dotarli do drzwi, Pug krzykn膮艂:

Wywa偶cie drzwi!

Od艂o偶yli szybko na bok w艂贸cznie i tarcze i naparli barkami na drzwi. Pchn臋li raz, drugi. Za trzecim razem drewno przy zamku, protestuj膮c j臋kliwie, pu艣ci艂o. Stra偶nicy niemal wpadli do 艣rodka. Cofn臋li si臋 zdumieni i zmieszani. Pug przepchn膮艂 si臋 pomi臋dzy nimi i zajrza艂 do pokoju.

Kulgan le偶a艂 na pod艂odze. By艂 nieprzytomny, a jego nie­bieskie szaty w nie艂adzie. Jednym ramieniem os艂ania艂 twarz jakby obronnym gestem. Jakie艣 p贸艂 metra od niego, w miejscu, gdzie powinien znajdowa膰 si臋 st贸艂 do pracy, wisia艂a migotliwa pustka. Pug przyjrza艂 si臋 jej dok艂adniej. By艂a to ogromna szara kula przetykana tu i 贸wdzie migocz膮cym blaskiem. Cho膰 nie­materialna, nie by艂a te偶 przezroczysta, bo nie m贸g艂 dostrzec, co znajdowa艂o si臋 za ni膮. Z szaro艣ci obszaru wy艂ania艂a si臋 para ludzkich ramion, kt贸re wyci膮ga艂y si臋 w stron臋 maga. D艂o­nie dotkn臋艂y ubrania. Zatrzyma艂y si臋. Palce powoli bada艂y ma­teria艂. Po chwili, jakby podj臋to jak膮艣 decyzj臋, d艂onie zacz臋艂y si臋 posuwa膰 wzd艂u偶 le偶膮cego cia艂a. Dotar艂y do r臋ki, chwyci艂y i pr贸bowa艂y d藕wign膮膰 rami臋 maga do wn臋trza pustki. Pug sta艂 bez ruchu, sparali偶owany strachem. Kto艣 lub co艣 usi艂owa艂o d藕wign膮膰 ci臋偶kiego maga i wci膮gn膮膰 do 艣rodka pustki! Druga para r膮k przecisn臋艂a si臋 do wn臋trza pokoju i chwyci艂a za rami臋 ko艂o pierwszej. Obie zacz臋艂y ci膮gn膮膰 Kulgana w stron臋 pr贸偶ni.

Pug odwr贸ci艂 si臋 b艂yskawicznie i chwyci艂 jedn膮 z w艂贸czni, kt贸re przera偶eni 偶o艂nierze oparli o 艣cian臋. Zanim kt贸ry艣 z nich zd膮偶y艂 zareagowa膰, skierowa艂 j膮 w szar膮 dziur臋 i cisn膮艂 z ca艂ej si艂y.

W艂贸cznia pokona艂a trzy oddzielaj膮ce ich od Kulgana metry i znikn臋艂a w pustce. Chwil臋 p贸藕niej r臋ce pu艣ci艂y maga i wy­cofa艂y si臋, a szara kula znikn臋艂a. Da艂o si臋 s艂ysze膰 szum po­wietrza wype艂niaj膮cego zaj臋te przed chwil膮 miejsce. Pug pod­bieg艂 do Kulgana i ukl膮k艂 przy jego boku.

Mag oddycha艂, ale twarz mia艂 bia艂膮 jak papier i zlan膮 potem. Sk贸ra by艂a lodowata i lepka. Ch艂opiec 艣ci膮gn膮艂 koc z pos艂ania. Przykry艂 nim swego mistrza i odwr贸ci艂 si臋 do stra偶nik贸w.

Sprowad藕cie ojca Tully'ego! 鈥 krzykn膮艂.

Pug i Tomas nie mogli zasn膮膰 i przesiedzieli ca艂膮 noc. Tully zaj膮艂 si臋 Kulganem. Rokowania by艂y pomy艣lne. Co pra­wda by艂 w stanie szoku, ale za dzie艅 czy dwa powinien doj艣膰 do siebie.

Ksi膮偶臋 przes艂ucha艂 Puga i obu stra偶nik贸w, pytaj膮c szcze­g贸艂owo o to, co widzieli. Ca艂y zamek hucza艂. Wszystkie od­dzia艂y stra偶y powo艂ano pod bro艅. Podwojono patrole wysy艂ane do oddalonych zak膮tk贸w Ksi臋stwa. Co prawda Ksi膮偶臋 nadal nie by艂 pewny, czy mi臋dzy pojawieniem si臋 statku a tajemni­czym zjawiskiem w mieszkaniu Kulgana istnia艂 jaki艣 zwi膮zek, nie ryzykowa艂 jednak, gdy chodzi艂o o bezpiecze艅stwo Kr贸le­stwa. Wzd艂u偶 wszystkich obwarowa艅 zamku zap艂on臋艂y po­chodnie. Wys艂ano stra偶e do latami morskiej na D艂ugim Cyplu i do miasta pod zamkiem.

Tomas siedzia艂 wraz z Pugiem na 艂awce w ogr贸dku Ksi臋偶­niczki, kt贸ry by艂 w tej chwili jednym z nielicznych spokojnych miejsc w zaniku. Tomas spojrza艂 z namys艂em na przyjaciela.

Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e Tsurani ju偶 nadchodz膮. Pug przeczesa艂 w艂osy palcami.

No, nie wiadomo.

Po prostu mam przeczucie 鈥 powiedzia艂 Tomas znu­偶onym g艂osem.

Pug pokiwa艂 g艂ow膮.

Dowiemy si臋 ju偶 jutro, kiedy Kulgan b臋dzie m贸g艂 opo­wiedzie膰, co si臋 wydarzy艂o.

Tomas spojrza艂 w kierunku mur贸w.

Jeszcze nigdy, odk膮d pami臋tam, nie by艂o tutaj tak dziw­nie. Nawet wtedy, kiedy zaatakowa艂y nas gobliny i Mroczne Bractwo. Pami臋tasz? Byli艣my jeszcze mali.

Pug kiwn膮艂 g艂ow膮. Milcza艂 przez chwil臋.

Wtedy przynajmniej wiedzieli艣my, przeciwko komu walczymy. Czarne elfy zawsze, jak tylko si臋ga ludzka pami臋膰, atakowa艂y zamki. A gobliny... No c贸偶, gobliny to gobliny... ka偶dy wie.

Przez d艂u偶szy czas siedzieli w milczeniu. Us艂yszeli odg艂os ci臋偶kich krok贸w na kamieniach. Kto艣 si臋 zbli偶a艂. Stan膮艂 przed nimi Mistrz Miecza odziany w kolczug臋 i kaftan.

A c贸偶 to znaczy? Tak p贸藕no, a wy jeszcze nie 艣picie? Ju偶 dawno powinni艣cie by膰 obaj w 艂贸偶kach.

Stary wojak odwr贸ci艂 si臋, aby przyjrze膰 si臋 murom.

Jak wida膰, tej nocy wielu z nas nie mo偶e zmru偶y膰 oka. Ponownie zwr贸ci艂 si臋 do ch艂opc贸w:

Tomas, 偶o艂nierz powinien nauczy膰 si臋 sztuki wykorzy­stywania ka偶dej wolnej chwili na sen, bo s膮 ca艂e d艂ugie dni i noce, kiedy nie ma na to czasu. I ty tak偶e, panie, powiniene艣 ju偶 spa膰. No ju偶, ruszcie si臋. Spr贸bujcie troch臋 wypocz膮膰.

Ch艂opcy przytakn臋li, 偶yczyli mistrzowi dobrej nocy i poszli do siebie. Siwow艂osy komendant stra偶y ksi膮偶臋cej spogl膮da艂 za nimi, a potem d艂ugo jeszcze sta艂 w ogr贸dku, sam na sam z nie­weso艂ymi my艣lami.

Odg艂os krok贸w za drzwiami obudzi艂 Puga. B艂yskawicznie wci膮gn膮艂 spodnie i bluz臋 i wbieg艂 na schody prowadz膮ce do pokoju Kulgana. Przeszed艂 przez prowizorycznie wstawione drzwi. Nad pos艂aniem stali Ksi膮偶臋 i ojciec Tully. Us艂ysza艂 s艂aby g艂os swego pana. Mag narzeka艂, 偶e musi le偶e膰.

Przecie偶 wam m贸wi臋, 偶e czuj臋 si臋 dobrze 鈥 nalega艂. 鈥 Pozw贸lcie mi tylko na kr贸tki spacer, a natychmiast dojd臋 do siebie.

W g艂osie ojca Tully'ego wci膮偶 pobrzmiewa艂o zm臋czenie.

Akurat, dojdziesz, ale plecami na pod艂og臋, chcia艂e艣 ra­czej powiedzie膰. Kulgan, dozna艂e艣 ogromnego wstrz膮su. Czym­kolwiek by艂o to, co zwali艂o ci臋 z n贸g... da艂o ci srogiego 艂upnia. I tak mia艂e艣 szcz臋艣cie. Mog艂o by膰 znacznie gorzej.

Kulgan zauwa偶y艂 nagle Puga, kt贸ry nie chc膮c nikomu prze­szkadza膰, sta艂 cichutko przy drzwiach.

Ha! Pug! 鈥 krzykn膮艂. G艂os zacz膮艂 mu wraca膰. 鈥 Wejd藕, wejd藕, ch艂opcze. Domy艣lam si臋, 偶e winny ci jestem podzi臋kowanie za to, 偶e nie zosta艂em zmuszony do udania si臋 w niespodziewan膮 podr贸偶 w nieznanym towarzystwie, co?

Pug u艣miechn膮艂 si臋. Chocia偶 mag wygl膮da艂 dosy膰 mizernie, zdawa艂 si臋 powraca膰 do swej zwyk艂ej jowialno艣ci.

Naprawd臋 nic nie zrobi艂em, panie. Wyczu艂em po pro­stu, 偶e co艣 jest nie tak, i zareagowa艂em.

Zareagowa艂e艣 szybko i prawid艂owo 鈥 doda艂 z u艣mie­chem Ksi膮偶臋. 鈥 Kolejny domownik ksi膮偶臋cego domu zosta艂 twoim d艂u偶nikiem, bo uratowa艂e艣 mu 偶ycie. Jak tak dalej p贸­jdzie, b臋d臋 zmuszony nada膰 ci tytu艂 Obro艅cy Domu Ksi膮偶臋cego.

Ucieszony pochwa艂膮 Ksi臋cia, ch艂opiec u艣miechn膮艂 si臋. Borric odwr贸ci艂 si臋 do maga.

No c贸偶, widz臋, 偶e jeste艣 pe艂en zapa艂u i ognia. Czy czu­jesz si臋 na tyle silny, aby艣my mogli porozmawia膰 o dniu wczo­rajszym?

Pytanie to wyra藕nie zirytowa艂o Kulgana.

Oczywi艣cie, 偶e si臋 dobrze czuj臋. Przecie偶 od dziesi臋ciu minut usi艂uj臋 wam to powiedzie膰.

Kulgan zacz膮艂 d藕wiga膰 si臋 z pos艂ania. Zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Tully po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu i delikatnie po­pchn膮艂 z powrotem na wysoki stos poduszek, na kt贸rym spo­czywa艂.

Stamt膮d mo偶esz m贸wi膰 r贸wnie dobrze. Doceniamy twoje wysi艂ki i dzi臋kujemy, ale masz zosta膰 w 艂贸偶ku. Kulgan nie zaprotestowa艂. Po chwili poczu艂 si臋 lepiej.

Zgoda, ale dacie mi fajk臋?

Pug poda艂 mu fajk臋 i kapciuch z tytoniem. Potem, kiedy Kulgan ubija艂 tyto艅, przyni贸s艂 d艂ug膮, p艂on膮c膮 drzazg臋 z garnka z w臋glami. Chory zapali艂 fajk臋. Po chwili, kiedy tyto艅 tli艂 si臋 na dobre, rozpar艂 si臋 wygodnie na poduszkach z wyrazem b艂o­go艣ci na twarzy.

Dobrze, od czego wi臋c zaczynamy?

Ksi膮偶臋 zwi臋藕le poinformowa艂 go o wszystkim, co us艂yszeli od Tully'ego. Kap艂an dorzuci艂 kilka szczeg贸艂贸w, o kt贸rych Borric zapomnia艂. Kiedy sko艅czyli, Kulgan pokiwa艂 g艂ow膮.

Wasza hipoteza co do pochodzenia tych ludzi wydaje si臋 prawdopodobna. Ja sam podejrzewa艂em tak膮 mo偶liwo艣膰, kiedy obejrza艂em sobie dok艂adnie te cude艅ka przyniesione ze statku. Wczorajsze wydarzenia w tym pokoju stanowi艂y niejako potwierdzenie.

Przerwa艂 i przez moment zbiera艂 my艣li.

Zw贸j by艂 osobistym listem maga ludu Tsurani do 偶ony. Ale nie tylko. By艂 czym艣 wi臋cej. Piecz臋膰 by艂a zaopatrzona w magiczn膮 formu艂臋, kt贸ra mia艂a zmusi膰 czytaj膮cego do wy­powiedzenia zakl臋cia zamieszczonego na ko艅cu pisma. Zakl臋­cia zupe艂nie wyj膮tkowego. Umo偶liwia艂o ono ka偶demu, bez wzgl臋du na to, czy potrafi艂 czyta膰 czy te偶 nie, odczytanie i zro­zumienie zwoju.

Przedziwne 鈥 powiedzia艂 Ksi膮偶臋.

Zdumiewaj膮ce 鈥 szepn膮艂 Tully.

Pewne koncepcje w nim zawarte by艂y dla mnie abso­lutn膮 nowo艣ci膮 鈥 przyzna艂 Kulgan. 鈥 No tak... ale do rze­czy. Zneutralizowa艂em zakl臋cie, aby m贸c odczyta膰 tre艣膰 pisma bez obawy, 偶e wpadn臋 w pu艂apki powszechnie stosowane w prywatnej korespondencji mag贸w. By艂o ono oczywi艣cie na­pisane w zupe艂nie nie znanym mi j臋zyku. Przet艂umaczy艂em tre艣膰, pos艂uguj膮c si臋 zakl臋ciem z innego zwoju, i chocia偶 zro­zumia艂em j臋zyk, nadal jednak nie jestem w stanie poj膮膰 wszy­stkiego, o czym mowa w pi艣mie.

Pewien mag o imieniu Fanatha podr贸偶owa艂 statkiem do miasta w swym 艣wiecie. Po kilku dniach od wyj艣cia w morze dopad艂 ich straszny sztorm. Statek utraci艂 maszt, a wielu cz艂onk贸w za艂ogi zmy艂o za burt臋. Mag znalaz艂 chwil臋, aby napisa膰 list, ale wida膰, 偶e czyni艂 to w wielkim po艣piechu. Sko艅czy艂 i wyposa偶y艂 go w zakl臋cie. Wydaje si臋, 偶e cz艂owiek ten m贸g艂 praktycznie w ka偶dej chwili opu艣ci膰 statek i po­wr贸ci膰 do domu czy innego bezpiecznego miejsca. Nie uczy­ni艂 tego jednak. Powstrzymywa艂a go troska o statek i jego 艂adunek. Nie jest to zupe艂nie jasne, ale ton listu wydaje si臋 sugerowa膰, 偶e ryzykowanie w艂asnego 偶ycia dla innych by艂o raczej postaw膮 nietypow膮 i niezwyk艂膮. Inn膮 zadziwiaj膮c膮 rze­cz膮 jest wzmianka o zobowi膮zaniach w stosunku do kogo艣, kogo nazwa艂 g艂贸wnodowodz膮cym na czas wojny. Opieram si臋 na przypuszczeniach, ale znowu wymowa pisma zdaje si臋 wskazywa膰, 偶e by艂a to raczej sprawa honoru lub z艂o偶onej obietnicy, a nie obowi膮zek. W ka偶dym razie napisa艂 list, za­piecz臋towa艂 go, a potem mia艂 zamiar przenie艣膰 statek, pos艂u­guj膮c si臋 magi膮.

Tully pokr臋ci艂 g艂ow膮 w zadziwieniu.

Nie do wiary.

Tak, a poza tym wed艂ug naszego pojmowania magii jest to niemo偶liwe 鈥 doda艂 Kulgan podnieconym g艂osem.

Pug zauwa偶y艂, 偶e Ksi膮偶臋 nie podziela艂 zawodowego zainteresowania maga. Borric nie ukrywa艂 swego niepokoju. Ch艂o­piec przypomnia艂 sobie s艂owa Tully'ego o tym, co oznacza magia tej miary, je偶eli obcy lud planowa艂 inwazj臋 na Kr贸le­stwo. Kulgan kontynuowa艂 swoj膮 wypowied藕.

Ludzie ci maj膮 w swoim w艂adaniu si艂y, co do kt贸rych mo偶emy jedynie snu膰 przypuszczenia. Mag formu艂owa艂 swe my艣li w odniesieniu do kilku punkt贸w bardzo jasno i zdecy­dowanie. Jego zdolno艣膰 zawarcia tylu idei w tak zwi臋z艂ym pi艣mie dowodzi niezwykle zorganizowanego umys艂u.

W艂o偶y艂 on wiele wysi艂ku, aby upewni膰 偶on臋, i偶 zrobi wszy­stko, co w jego mocy, aby powr贸ci膰. Wspomnia艂 mi臋dzy in­nymi o otwarciu przej艣cia czy przetoki, nie wiem dok艂adnie, co mia艂 na my艣li, do 鈥渋nnego 艣wiata鈥, poniewa偶 鈥 i tego te偶 nie rozumiem do ko艅ca 鈥 鈥減omost zosta艂 ju偶 skonstruowa­ny鈥, a jakie艣 urz膮dzenie, kt贸re by艂o w jego posiadaniu, nie mia艂o pewnych w艂a艣ciwo艣ci czy mo偶liwo艣ci, aby przemie艣ci膰 statek w jego w艂asnym 艣wiecie. Wszystko wskazuje na bardzo desperacki krok, na postawienie na jedn膮 kart臋. Opatrzy艂 zw贸j drugim zakl臋ciem... i przez to wpad艂em. Mniema艂em b艂臋dnie, 偶e przez zneutralizowanie pierwszego zlikwidowa艂em automa­tycznie i drugie. Drugi czar by艂 skonstruowany w ten spos贸b, 偶e uaktywnia艂 si臋 z chwil膮, kiedy kto艣 sko艅czy艂 czyta膰 pismo na g艂os. Jeszcze jedna nies艂ychana sztuczka magiczna... Za­kl臋cie na ko艅cu pisma powodowa艂o bowiem otwarcie jeszcze jednej 鈥溑沴uzy鈥, tak 偶eby wiadomo艣膰 mo偶na by艂o przekaza膰 do 鈥 jak to nazwa艂 鈥 鈥淶gromadzenia鈥, a stamt膮d do jego 偶ony. O ma艂y w艂os nie zosta艂em pochwycony przez to 鈥減rzej艣cie鈥 razem z listem.

Pug podszed艂 bli偶ej. Nie zastanawiaj膮c si臋, wyb膮ka艂: 鈥 Te r臋ce... mog艂y wi臋c nale偶e膰 do staraj膮cych si臋 go odnale藕膰 przyjaci贸艂?

Kulgan spojrza艂 na swego ucznia i przytakn膮艂 ruchem g艂owy.

Tak, to mo偶liwe. Z ostatnich wydarze艅 mo偶emy w ka偶­dym razie wyci膮gn膮膰 wiele wniosk贸w. Tsurani maj膮 zdolno艣膰 kontrolowania magii, nad kt贸r膮 my mo偶emy si臋 jedynie za­stanawia膰. Niewiele wiemy o wyst臋powaniu tych przetok czy 艣luz w czasie i przestrzeni, a ju偶 na pewno nic o ich naturze.

Wyt艂umacz ja艣niej, prosz臋 鈥 odezwa艂 si臋 zdziwiony Ksi膮偶臋.

Kulgan pykn膮艂 z fajki.

Magia z samej swojej natury jest niestabilna. Czasami si臋 zdarza, chocia偶 nie wiemy, dlaczego tak si臋 dzieje, 偶e za­kl臋cie zostaje wypaczone do tego stopnia, 偶e narusza jakby materia艂, tkanin臋 艣wiata. Na kr贸ciutk膮 chwil臋 formuje si臋 prze­smyk, co艣 w rodzaju 艣luzy, prowadz膮cej do... dok膮d艣. Poza tym, 偶e zjawiska te wymagaj膮 uwolnienia straszliwych wprost ilo艣ci energii, nie wiemy wiele wi臋cej.

Tully w艂膮czy艂 si臋 do rozmowy.

Tak, znamy teori臋. Nikt jednak nie wie, dlaczego zdarza si臋 cz臋sto, 偶e zakl臋cie czy jakie艣 inne magiczne dzia艂anie eks­ploduje nagle w takiej w艂a艣nie formie, i dlaczego wytwarza strukturaln膮 niestabilno艣膰 w istniej膮cej rzeczywisto艣ci. Kilka podobnych wypadk贸w mia艂o ju偶 miejsce, ale mo偶emy si臋 opie­ra膰 jedynie na przekazach z drugiej r臋ki. Wszyscy naoczni 艣wiadkowie powstawania takich przej艣膰 albo zmarli, albo po prostu znikn臋li bez 艣ladu.

Kulgan podj膮艂 przerwan膮 relacj臋.

Przyj臋to jako aksjomat, 偶e zostali unicestwieni tak, jak wszystko inne, co znalaz艂o si臋 w najbli偶szym s膮siedztwie 艣luzy.

Zamy艣li艂 si臋 na chwil臋.

Zgodnie ze wszystkimi prawami, kiedy to 鈥渃o艣鈥 poja­wi艂o si臋 moim pokoju, powinienem by艂 zgin膮膰. Ksi膮偶臋 przerwa艂 mu.

Z tego, co m贸wisz, wynika, 偶e te, jak je nazywasz, przetoki czy 艣luzy s膮 niebezpieczne. Kulgan potakn膮艂 ruchem g艂owy.

Jak r贸wnie偶 nieprzewidywalne. Ze wszystkich do tej po­ry odkrytych mocy s膮 jedn膮 z najmniej poddaj膮cych si臋 kontroli. Je偶eli obcym uda艂o si臋 opanowa膰 sztuk臋 inicjowania i kon­trolowania tak, 偶e dzia艂aj膮 na podobie艅stwo bram pomi臋dzy dwoma 艣wiatami, umo偶liwiaj膮c im bezpieczne przemieszczanie si臋, to musimy mie膰 艣wiadomo艣膰, 偶e dysponuj膮 oni sztuk膮 naj­wy偶szych lot贸w.

Tully znowu zabra艂 g艂os.

Ju偶 przedtem mieli艣my podejrzenia co do pewnych ele­ment贸w ich natury, ale po raz pierwszy mamy do czynienia jakby z dowodem rzeczowym.

Sk膮d偶e! Dziwni ludzie i nieznane przedmioty ukazy­wa艂y si臋 znienacka ju偶 od 艂adnych paru lat, Tully. Natomiast teraz uzyskali艣my niezbity dow贸d, sk膮d si臋 to wszystko bra艂o.

Tully nie chcia艂 si臋 zgodzi膰 z takim przedstawieniem sprawy.

Teoria. To tylko teoria, Kulgan. Nie ma 偶adnego do­wodu. 艢wiadkowie pomarli, a co do przedmiot贸w, kt贸re si臋 zachowa艂y... s膮 tylko dwa albo trzy, kt贸re nie sp艂on臋艂y lub nie uleg艂y ca艂kowitemu zniszczeniu. I tak nie mamy jednak zie­lonego poj臋cia, do czego mog艂yby s艂u偶y膰.

Kulgan u艣miechn膮艂 si臋.

Och, doprawdy? A co powiesz o m臋偶czy藕nie, kt贸ry si臋 pojawi艂 w Saladorze jakie艣 dwadzie艣cia lat temu? 鈥 Popa­trzy艂 na Ksi臋cia. 鈥 Cz艂owiek ten, panie, pos艂ugiwa艂 si臋 nie znanym nikomu j臋zykiem i by艂 cudacznie ubrany.

Tully spojrza艂 koso na Kulgana.

By艂 tak偶e beznadziejnie szurni臋ty. Nie zdo艂a艂 wydoby膰 z siebie cho膰by jednego zrozumia艂ego s艂owa. 艢wi膮tynie zmar­nowa艂y na niego sporo czasu...

Borric poblad艂.

Bogowie! Nar贸d wojownik贸w. Armie wielokrotnie przewy偶szaj膮ce nas liczb膮. Wojska, kt贸re kiedy tylko zechc膮, mog膮 przedosta膰 si臋 do naszego 艣wiata... no c贸偶, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko 偶ywi膰 nadziej臋, 偶e nie skierowali wzroku na nasze Kr贸lestwo.

Kulgan kiwn膮艂 g艂ow膮 i wypu艣ci艂 z ust k艂膮b dymu.

Jak dot膮d nie ma 偶adnych sygna艂贸w o pojawieniu si臋 obcych w innych miejscach i mo偶e wcale nie musimy si臋 oba­wia膰... chocia偶 co艣 mi m贸wi, 偶e...

Nie doko艅czona my艣l zawis艂a w powietrzu. Obr贸ci艂 si臋 lekko na bok i u艂o偶y艂 wygodniej.

Mo偶e to nic nie znaczy, ale wzmianka o pomo艣cie, czy jak tam si臋 to nazywa, nie daje mi spokoju. Co艣 mi tu pachnie istniej膮cym ju偶 i ustabilizowanym po艂膮czeniem dw贸ch 艣wia­t贸w. Bardzo bym chcia艂 si臋 myli膰...

Tupot st贸p na schodach kaza艂 im si臋 odwr贸ci膰 w stron臋 drzwi. Do pokoju wpad艂 偶o艂nierz stra偶y. Stan膮艂 wypr臋偶ony na baczno艣膰 przed Ksi臋ciem i wr臋czy艂 mu niewielk膮 kartk臋 pa­pieru. Ksi膮偶臋 odprawi艂 go i rozwin膮艂 papier. Szybko przebieg艂 tre艣膰 oczami i poda艂 Tully'emu.

Pchn膮艂em pos艂a艅c贸w z go艂臋biami do Elf贸w i Krasnolud贸w, 偶eby ptaki przynios艂y szybko odpowied藕. Kr贸lowa El­f贸w przysy艂a wiadomo艣膰, 偶e jest ju偶 w drodze do Crydee i b臋­dzie tutaj za dwa dni.

Tully pokr臋ci艂 g艂ow膮 z niedowierzaniem.

Jak 偶yj臋, nie s艂ysza艂em, aby pani Aglaranna opu艣ci艂a kiedykolwiek Elvandar. Ciarki przechodz膮 mi po grzbiecie... Kulgan przerwa艂 mu.

No, no. Sprawy musia艂y przybra膰 powa偶ny obr贸t, skoro postanowi艂a tutaj przyby膰. Bardzo chcia艂bym si臋 myli膰, ale znowu co艣 mi m贸wi, 偶e nie tylko my jedni mamy wie艣ci o Tsuranich.

W pokoju zapad艂a g艂臋boka cisza. Poczucie beznadziejno­艣ci ow艂adn臋艂o nagle Pugiem. Otrz膮sn膮艂 si臋 jako艣 z przygn臋­bienia, ale pozostawa艂 w takim nastroju jeszcze przez kilka nast臋pnych dni.


RADA ELF脫W


Pug wychyli艂 si臋 przez okno.

Mimo 偶e od wczesnych godzin porannych la艂 deszcz, dzie­dziniec zamkowy by艂 pe艂en gwaru i zamieszania. Poza ko­niecznymi przygotowaniami towarzysz膮cymi ka偶dej wa偶­nej wizycie, w tym wypadku dochodzi艂 dodatkowy element oryginalno艣ci, poniewa偶 go艣膰mi mia艂y by膰 Elfy. Bardzo rzad­ko zapuszcza艂y si臋 one na po艂udnie od rzeki Crydee, a wi臋c nawet pos艂a艅cy od kr贸lowej Aglaranny, niecz臋sto zagl膮daj膮cy w progi zamkowe, zawsze byli obiektem zainteresowania. El­fy trzyma艂y si臋 z daleka od spo艂eczno艣ci ludzkiej. Ich 偶ycie uwa偶ano powszechnie za dziwne i magiczne. Zamieszkiwa艂y te ziemie na d艂ugo przed tym, zanim na zachodzie pojawi艂 si臋 cz艂owiek. Istnia艂a nie pisana i nigdy g艂o艣no nie wypo­wiedziana umowa, 偶e bez wzgl臋du na roszczenia Kr贸lestwa Elfy mia艂y zawsze pozosta膰 wolnym narodem.

Pug us艂ysza艂 kaszel. Odwr贸ci艂 si臋. Kulgan siedzia艂 nad po­t臋偶nym tomiskiem. Mag da艂 mu zna膰 spojrzeniem, 偶e pora powr贸ci膰 do nauki. Ch艂opiec zamkn膮艂 okiennice i usiad艂 na pos艂aniu.

Za kilka godzin b臋dziesz mia艂 mn贸stwo czasu, aby ga­pi膰 si臋 na Elfy. Na nauk臋 nie pozostanie go wiele. Musisz si臋 nauczy膰, jak najlepiej wykorzystywa膰 czas, kt贸ry jest ci dany.

Fantus przycz艂apa艂 do Puga i po艂o偶y艂 mu g艂ow臋 na kola­nach. Ch艂opak wzi膮艂 ksi膮偶k臋 i zacz膮艂 czyta膰, a jednocze艣nie drapa艂 smoka za stercz膮cymi 艂ukami brwiowymi. Kulgan po­leci艂 mu opracowa膰 na podstawie dzie艂 r贸偶nych mag贸w wsp贸l­ne cechy zakl臋膰, maj膮c nadziej臋, 偶e pog艂臋bi to jego zrozumie­nie natury magii.

Kulgan by艂 zdania, 偶e zakl臋cia, kt贸rymi Pug pos艂u偶y艂 si臋 przeciwko trollom, by艂y wynikiem ogromnego napi臋cia chwili. Mia艂 nadziej臋, 偶e lektura docieka艅 innych mag贸w pomo偶e ch艂opcu prze艂ama膰 bariery przeszkadzaj膮ce w nauce. Praca z ksi膮偶k膮 okaza艂a si臋 r贸wnie偶 fascynuj膮ca dla Puga, kt贸ry przy okazji podkszta艂ci艂 si臋 bardzo w czytaniu.

Ch艂opiec rzuci艂 okiem na swego pana, kt贸ry pogr膮偶ony w lekturze wypuszcza艂 z d艂ugiej fajki ogromne k艂臋by dymu. Po wczorajszej s艂abo艣ci nie zosta艂 偶aden 艣lad i Kulgan bardzo nalega艂, aby ch艂opiec, zamiast siedzie膰 bezczynnie, czekaj膮c na przybycie kr贸lowej Elf贸w i jej dworzan, wykorzysta艂 te godziny na nauk臋.

Po kilku minutach Puga zacz臋艂y szczypa膰 oczy od gryz膮­cego dymu. Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 okna i popchn膮艂 okiennice.

Kulgan?

Tak, Pug?

By艂oby o wiele przyjemniej pracowa膰 z tob膮, gdyby jako艣 uda艂o si臋 utrzyma膰 ogie艅 i ciep艂o, ale jednocze艣nie po­zby膰 si臋 dymu.

W powietrzu, pomi臋dzy dymi膮cym garnkiem z w臋glami a fajk膮 maga, unosi艂a si臋 b艂臋kitno-bia艂a mgie艂ka.

Mag roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

Masz racj臋, ch艂opcze.

Zamkn膮艂 na moment oczy. Zacz膮艂 gwa艂townie macha膰 r臋­kami. Wypowiedzia艂 po cichu kilka zakl臋膰 i po chwili trzyma艂 w r臋kach ogromn膮 kul臋 bia艂o-szarego dymu. Zani贸s艂 j膮 do okna i wyrzuci艂. W pokoju zrobi艂o si臋 przejrzy艣cie i 艣wie偶o.

Pug 艣miej膮c si臋 pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Ach, dzi臋ki, Kulgan, ale mia艂em na my艣li bardziej przy­ziemne rozwi膮zanie. Co by艣 powiedzia艂, gdyby tak dorobi膰 komin ponad 偶arem?

To niemo偶liwe 鈥 odpowiedzia艂 Kulgan siadaj膮c. Pal­cem wskaza艂 na mur. 鈥 Gdyby komin zosta艂 zainstalowany, kiedy budowano wie偶臋, to w porz膮dku. Teraz usuni臋cie ka­mieni z tego miejsca, ko艂o mego pokoju i wy偶ej, a偶 pod dach by艂oby bardzo trudne, 偶e nie wspomn臋 ju偶 o kosztach.

Nie my艣la艂em o kominie wewn膮trz 艣ciany, Kulgan. Wi­dzia艂e艣 w ku藕ni ten kamienny okap nad paleniskiem? 艢ci膮ga ciep艂o i dym, kt贸re uciekaj膮 przez dach.

Kulgan kiwn膮艂 g艂ow膮.

Gdyby kowal m贸g艂 nam zrobi膰 metalowy okap i wy­chodz膮cy z niego komin do odprowadzania dymu... toby prze­cie偶 dzia艂a艂o identycznie, no nie?

Kulgan zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.

Nie znajduj臋 powodu, dlaczego nie mia艂oby dzia艂a膰. Ale gdzie chcia艂by艣 umie艣ci膰 komin?

Tam. 鈥 Pug wskaza艂 dwa kamienie nad oknem z lewej strony. W czasie budowy wie偶y zosta艂y 藕le dopasowane i teraz w zostawionej mi臋dzy nimi szczelinie z wyciem hula艂 wiatr.

Ten kamie艅 mo偶na by usun膮膰 鈥 powiedzia艂 鈥 ten skrajny z lewej strony. Sprawdza艂em. Rusza si臋. Komin mo偶na poprowadzi膰 znad garnka, tu skr臋ci膰... 鈥 wskaza艂 na prze­strze艅 ponad paleniskiem na wysoko艣ci kamienia 鈥 i tam wy­prowadzi膰 na zewn膮trz. Je偶eli dobrze uszczelnimy szpary wo­k贸艂 wylotu komina, nie b臋dzie ju偶 tamt臋dy wia艂o. Kulgan by艂 pod wra偶eniem.

Ha! To ca艂kiem nowy pomys艂. Mo偶e rzeczywi艣cie za­dzia艂a膰... Porozmawiam rano z kowalem i zasi臋gn臋 jego rady. Ha! Zastanawia mnie tylko, dlaczego nikt przedtem nie wpad艂 na to?

Pug, zadowolony z wynalazku, powr贸ci艂 do nauki. Jeszcze raz przeczyta艂 fragment, kt贸ry poprzednio zwr贸ci艂 jego uwag臋. Zastanawia艂a go pewna dwuznaczno艣膰. W ko艅cu zerkn膮艂 na maga.

Kulgan...

Tak, Pug? 鈥 Mag popatrzy艂 znad ksi臋gi.

Znowu to samo. Mag Lewton stosuje tutaj t臋 sam膮 ma­giczn膮 sztuczk臋, kt贸rej u偶y艂 Marsus, aby odwr贸ci膰 dzia艂anie zakl臋cia od tego, kto je rzuci艂, i skierowa膰 niejako jego dzia­艂anie na obiekt zewn臋trzny.

Po艂o偶y艂 otwart膮 ksi臋g臋 na pod艂odze, aby nie zgubi膰 frag­mentu, o kt贸rym m贸wi艂, i wzi膮艂 do r臋ki drug膮.

Tutaj z kolei Dorcas pisze, 偶e zastosowanie tej sztuczki os艂abia, przyt臋pia zakl臋cie i zwi臋ksza prawdopodobie艅stwo, 偶e w og贸le nie zadzia艂a. Jak to mo偶liwe, 偶e istnieje podstawowa niezgodno艣膰 w odniesieniu do natury tej samej konstrukcji?

Kulgan popatrzy艂 z uwag膮 na swego ucznia. Usiad艂 wy­godniej i pykn膮艂 z fajki, wypuszczaj膮c k艂膮b niebieskiego dymu.

To potwierdzenie tego, o czym m贸wi艂em ju偶 poprze­dnio. Bez wzgl臋du na pych臋 i pr贸偶no艣膰, jak膮 my, magowie, mo偶emy odczuwa膰 ze wzgl臋du na praktykowane przez nas rzemios艂o, tak naprawd臋 nie ma w nim ani 偶adnej wielkiej nauki, ani specjalnego porz膮dku. Magia jest zbiorem sztuki i pewnych umiej臋tno艣ci ludowych przekazywanych uczniom przez mistrz贸w od pocz膮tku dziej贸w. Jedyn膮 istniej膮c膮 w rze­czywisto艣ci metod膮 s膮 pr贸by i b艂臋dy i jeszcze raz pr贸by i b艂臋­dy. Nigdy nie starano si臋 stworzy膰 z magii jakiego艣 sp贸jnego systemu. Systemu z rz膮dz膮cymi nim prawami, regu艂ami czy aksjomatami, kt贸re by艂yby dobrze zrozumiane i powszechnie akceptowane.

Spojrza艂 z namys艂em na Puga.

Ka偶dy z nich jest jak stolarz robi膮cy st贸艂. Niby robimy to samo, ale ka偶dy z nas wybiera inny rodzaj drewna, inne pi艂y, niekt贸rzy do 艂膮czenia element贸w stosuj膮 drewniane ko艂ki, inni gwo藕dzie. Jeszcze inni robi膮 po艂膮czenia na wpust na ja­sk贸艂czy ogon. Niekt贸rzy bejcuj膮 drewno, a inni nie... w ko艅­cowym za艣 efekcie powstaje st贸艂. Jednak 艣rodki, kt贸rych u偶yto do jego zrobienia, w ka偶dym przypadku by艂y inne.

Mamy tutaj prawdopodobnie raczej do czynienia z pew­nego rodzaju wgl膮dem w ograniczenia tych czcigodnych m膮­dro艣ci, kt贸re studiujesz, ni偶 z jak膮艣 recept膮 na magi臋. Dla Lewtona i Marsusa ta magiczna sztuczka wspomaga艂a zakl臋cie, dla Dorcasa by艂a za艣 przeszkod膮.

Przyk艂ad rozumiem, ale nigdy nie b臋d臋 w stanie poj膮膰, jak ci magowie mogli osi膮gn膮膰 dok艂adnie to samo, cho膰 na tak wiele r贸偶nych sposob贸w. Rozumiem, 偶e ka偶dy z nich stara艂 si臋 osi膮gn膮膰 sw贸j w艂asny cel i odnajdywa艂 wiod膮ce ku niemu r贸偶ne drogi, jednak偶e w sposobach, dzi臋ki kt贸rym dotarli do celu, czego艣 mi brak.

Czego wed艂ug ciebie brak? Ch艂opak zamy艣li艂 si臋.

Nie... nie wiem. To tak jakbym oczekiwa艂, 偶e odnajd臋 co艣, co mi powie: 鈥淥to spos贸b, w jaki nale偶y to robi膰. Jedyny spos贸b鈥, albo co艣 w tym rodzaju. Czy to, co powiedzia艂em, ma w og贸le jaki艣 sens?

Kulgan przytakn膮艂.

Znam ci臋 ju偶 prawdopodobnie na tyle dobrze, 偶e chyba rozumiem. Masz bardzo 艣cis艂y i uporz膮dkowany umys艂. Ro­zumiesz logik臋 o niebo lepiej ni偶 wi臋kszo艣膰, nawet tych zna­cznie od ciebie starszych. Postrzegasz rzeczy jako pewnego rodzaju system, a nie przypadkowy zbi贸r wydarze艅. Mo偶liwe, 偶e to w艂a艣nie jest przyczyn膮 cz臋艣ci twoich k艂opot贸w i niepo­wodze艅.

Pug s艂ucha艂 s艂贸w maga z wielkim zainteresowaniem i uwa­g膮. Kulgan ci膮gn膮艂 dalej sw贸j wyw贸d.

Znaczna cz臋艣膰 tego, czego nauczam, zasadza si臋 na sy­stemie logicznym, to znaczy opiera si臋 na przyczynach i skut­kach. Ale nie wszystko. To troch臋 tak, jakby pr贸bowa膰 nauczy膰 kogo艣 gra膰 na lutni. Mo偶esz oczywi艣cie pokaza膰, jak przebie­ra膰 palcami po strunach, ale sama wiedza teoretyczna nie uczy­ni z ucznia wielkiego trubadura. Problem, kt贸ry ci臋 n臋ka, to nie nauka, lecz sztuka, Pug.

Chyba rozumiem, Kulgan 鈥 powiedzia艂 ch艂opiec znie­ch臋conym g艂osem. Kulgan wsta艂.

Nie zaprz膮taj sobie tym g艂owy. M艂ody jeszcze jeste艣 i wszystko przed tob膮... 鈥 powiedzia艂 偶artobliwie lekkim to­nem.

To co, nie zosta艂em jeszcze spisany na straty? 鈥 za­pyta艂 z u艣miechem.

Na pewno nie. 鈥 Kulgan spojrza艂 na swego ucznia uwa偶nym wzrokiem. 鈥 M贸wi膮c mi臋dzy nami, Pug, mam ja­kie艣 przeczucie, 偶e kt贸rego艣 dnia u偶yjesz swego 艣cis艂ego umy­s艂u dla ulepszenia magii.

Pug zdziwi艂 si臋. Nigdy nie my艣la艂 o sobie jako o kim艣, kto dokonuje wielkich rzeczy.

Z dziedzi艅ca dobieg艂y okrzyki. Ch艂opiec zbli偶y艂 si臋 do okna i wyjrza艂. Oddzia艂 warty bieg艂 w stron臋 bramy. Pug odwr贸ci艂 si臋 do Kulgana.

Chyba Elfy przyjecha艂y. Stra偶 wybieg艂a im na spotkanie.

Bardzo dobrze. Sko艅czyli艣my z nauk膮 na dzisiaj. I tak nie ma 偶adnej si艂y na 艣wiecie, kt贸ra by ci臋 mog艂a powstrzyma膰 przed ich obejrzeniem. No, zmykaj ju偶!

Pug wypad艂 przez drzwi i zbieg艂 po schodach, skacz膮c po dwa stopnie. Ostatnie cztery pokona艂 jednym susem, l膮duj膮c w pe艂nym biegu na dolnym pode艣cie. Przemkn膮艂 przez kuchni臋 i wybieg艂 na dw贸r. Wyskoczy艂 zza zakr臋tu i spostrzeg艂 Tomasa, kt贸ry sta艂 na szczycie fury z sianem. Wdrapa艂 si臋 na g贸r臋 i sta­n膮艂 obok niego, aby ponad g艂owami t艂umu zaciekawionych mieszka艅c贸w zamku lepiej widzie膰 wjazd go艣ci.

Ju偶 my艣la艂em, 偶e nie przyjdziesz 鈥 powiedzia艂 Tomas

偶e zakopiesz si臋 na ca艂y dzie艅 w tych twoich ksi膮偶kach.

Takiej okazji nie mog艂em przepu艣ci膰. Przecie偶 to Elfy! Tomas szturchn膮艂 go 偶artobliwie pod 偶ebra.

Co, ma艂o ci ekscytuj膮cych wydarze艅? Jak na jeden ty­dzie艅 mia艂e艣 ich chyba sporo, prawda?

Pug obrzuci艂 go ponurym spojrzeniem.

Je偶eli jest ci to oboj臋tne, dlaczego sterczysz na wozie w deszcz?

Tomas nic nie odpowiedzia艂. Zamiast tego wskaza艂 przed siebie.

Patrz!

Pug odwr贸ci艂 si臋. Je藕d藕cy w zielonych ubiorach wje偶d偶ali w艂a艣nie przez bram臋. Kompania wartownicza stan臋艂a na bacz­no艣膰. Podjechali do g艂贸wnego wej艣cia do zamku, gdzie na progu oczekiwa艂 ich Ksi膮偶臋. Pug i Tomas patrzyli z rozdziawionymi z zachwytu g臋bami, bo te偶 i go艣cie dosiadali najwspanialszych bia艂ych wierzchowc贸w, jakie widzieli w 偶yciu. Konie nie mia艂y siode艂 i uzd. Nie by艂o te偶 wida膰 na nich ani kropelki potu. Czy dzia艂o si臋 tak na skutek magii, czy te偶 popo艂udniowe 艣wiat艂o p艂ata艂o figle, Pug nie potrafi艂 odgadn膮膰, do艣膰, 偶e ich sk贸ra jakby promieniowa艂a delikatnym blaskiem. Dow贸dca jecha艂 na wyj膮t­kowo ogromnym wierzchowcu 鈥 pe艂ne siedemna艣cie d艂oni w k艂臋bie, d艂uga powiewaj膮ca grzywa i ogon jak pi贸ropusz. Na sygna艂 dany przez je藕d藕c贸w konie stan臋艂y d臋ba w salucie dla gospodarzy. Przez t艂um przebieg艂 st艂umiony okrzyk zachwytu.

Rumaki Elf贸w 鈥 powiedzia艂 Tomas przyciszonym g艂osem. By艂y to legendarne wierzchowce. Martin D艂ugi 艁uk opowiada艂 kiedy艣 ch艂opcom, 偶e zamieszkiwa艂y one ukryte 艣r贸dle艣ne polany niedaleko Elvandaru. M贸wiono, 偶e by艂y in­teligentne, mia艂y magiczne cechy i 偶e 偶aden cz艂owiek nie m贸g艂 ich dosi膮艣膰. M贸wi艂o si臋 tak偶e, 偶e jedynie kto艣, w czyich 偶y艂ach p艂ynie kr贸lewska krew Elf贸w, m贸g艂 im rozkaza膰, aby ponios艂y je藕d藕ca na grzbiecie.

Podbiegli stajenni, aby zaj膮膰 si臋 ko艅mi. Powstrzyma艂 ich melodyjny g艂os.

Nie, nie trzeba.

S艂owa te wypowiedzia艂 pierwszy je藕dziec, kobieta, dosiada­j膮ca najwi臋kszego rumaka. Zeskoczy艂a zwinnie, l膮duj膮c lekko na ziemi. Jednym ruchem zrzuci艂a z g艂owy kaptur, spod kt贸rego wysypa艂a si臋 grzywa g臋stych, rudych w艂os贸w. Nawet w ponu­rym 艣wietle deszczowego popo艂udnia migota艂y w nich z艂ociste rozb艂yski. By艂a wysoka. Wzrostem prawie dor贸wnywa艂a Borricowi. Zacz臋艂a wchodzi膰 na schody. Ksi膮偶臋 ruszy艂 jej na spot­kanie.

Borric wyci膮gn膮艂 r臋ce na przywitanie. Wzi膮艂 jej d艂onie w swoje.

Witam, moja pani. Czynisz mnie i memu domowi wiel­ki honor i zaszczyt.

Kr贸lowa Elf贸w zabra艂a g艂os.

Bardzo jeste艣 艂askawy, Ksi膮偶臋. 鈥 Mia艂a g艂臋boki, za­dziwiaj膮co czysty g艂os. Rozleg艂 si臋 ponad dziedzi艅cem tak, 偶e wszyscy s艂yszeli. Pug poczu艂 na ramieniu dotyk r臋ki Tomasa. Zwr贸ci艂 si臋 w jego stron臋. Tomas patrzy艂 w zachwycie.

Ale偶 ona pi臋kna.

Pug ponownie skierowa艂 uwag臋 na go艣cia. Musia艂 przyzna膰, 偶e kr贸lowa Elf贸w by艂a rzeczywi艣cie pi臋kna, chocia偶 mo偶e nie­koniecznie by艂a to pi臋kno艣膰 w ludzkim rozumieniu. Ogromne, bladob艂臋kitne i 艣wietliste w szaro艣ci popo艂udnia oczy. Delikatne rysy twarzy. Wystaj膮ce ko艣ci policzkowe i mocno, chocia偶 po kobiecemu, zarysowana szcz臋ka. Szeroki u艣miech ukazywa艂 b艂yszcz膮ce, bia艂e z臋by pomi臋dzy czerwonymi wargami. Wok贸艂 czo艂a prosta, z艂ota opaska podtrzymuj膮ca w艂osy, co pozwala艂o dostrzec wygi臋te ku g贸rze i pozbawione p艂atk贸w uszy, znami臋 jej rasy.

Towarzysz膮cy w艂adczyni, odziani w bogate stroje konni zsiedli z koni. Wszyscy byli ubrani w jasne tuniki, a na nogach mieli obcis艂e, kontrastuj膮ce kolorystycznie, nogawice. Jeden przyodziany by艂 w rdzawobrunatn膮, inny w blado偶贸艂t膮 bluz臋 oraz jaskrawozielon膮 wierzchni膮 opo艅cz臋. Cz臋艣膰 przepasana by艂a purpurowymi szarfami, inni nosili z kolei szkar艂atne try­koty. Ubiory by艂y bardzo dobrze skrojone i uszyte i mimo jaskrawych kolor贸w eleganckie. Nie mia艂y w sobie nic wyzy­waj膮cego czy pompatycznego. W sumie Kr贸lowej towarzyszy­艂o jedenastu konnych. Podobni do siebie, wysocy i m艂odzi po­ruszali si臋 zwinnie i lekko.

Kr贸lowa odwr贸ci艂a si臋 na chwil臋 od Ksi臋cia i powiedzia艂a co艣 swym melodyjnym g艂osem. Rumaki pozdrowi艂y zebranych, staj膮c d臋ba, a potem przegalopowa艂y ko艂o zadziwionych wi­dz贸w i wybieg艂y przez bram臋. Ksi膮偶臋 wprowadzi艂 go艣cia na zamek i po chwili t艂um si臋 rozszed艂. Tomas i Pug siedzieli w milczeniu, mokn膮c na deszczu.

Pierwszy odezwa艂 si臋 Tomas.

Gdybym nawet do偶y艂 setki i tak nie zobacz臋 nigdy in­nej, kt贸ra by jej dor贸wna艂a.

Pug zdumia艂 si臋. Jego przyjaciel rzadko kiedy okazywa艂 podobne uczucia. Korci艂o go przez chwil臋, aby zbeszta膰 To­masa za ch艂opi臋ce zauroczenie, ale co艣 w wyrazie twarzy przy­jaciela sprawi艂o, 偶e uzna艂 to za ma艂o stosowne.

Ruszmy si臋. Przemokniemy do suchej nitki. Tomas zszed艂 za nim z wozu.

Przebierz si臋 lepiej w co艣 suchego 鈥 poradzi艂 Pug 鈥 i postaraj si臋 po偶yczy膰 jaki艣 kaftan.

Kaftan? Po co?

Och! Nie powiedzia艂em ci? 鈥 zdziwi艂 si臋 Pug z figlar­nym u艣mieszkiem. 鈥 Ksi膮偶臋 偶yczy sobie, aby艣 uczestniczy艂 w uczcie razem z dworem. Pragnie, aby艣 opowiedzia艂 kr贸lowej Elf贸w, co zobaczy艂e艣 na statku.

Tomas wygl膮da艂 przez moment, jakby zaraz mia艂 si臋 za­艂ama膰 nerwowo i zwia膰, gdzie pieprz ro艣nie.

Ja? Uczta w wielkiej sali? 鈥 Poblad艂 jak p艂贸tno. 鈥 M贸wi膰? Do Kr贸lowej?

Pug wybuchn膮艂 gromkim 艣miechem.

Tomas, to bardzo proste. Otwierasz usta, a s艂owa ju偶 same wychodz膮.

Tomas zamierzy艂 si臋 na niego sierpowym. Pug uchyli艂 si臋 i z艂apa艂 przyjaciela od ty艂u, kiedy ten, poci膮gni臋ty impetem swego ciosu, obr贸ci艂 si臋 do niego plecami. Chocia偶 nie by艂 wzrostu Tomasa, mia艂 jednak bardzo silne r臋ce i z 艂atwo艣ci膮 podni贸s艂 wy偶szego ch艂opca do g贸ry. Tomas szamota艂 si臋 na wszystkie strony, pr贸buj膮c si臋 uwolni膰. Po chwili obaj 艣miali si臋 jak szaleni.

Pug, postaw mnie na ziemi!

Nie. Dop贸ki si臋 nie uspokoisz.

Ju偶 jestem spokojny. Pug postawi艂 go na ziemi.

Co ci臋 napad艂o?

By艂e艣 taki pewny i zadowolony z siebie... i zwleka艂e艣 z t膮 wiadomo艣ci膮 a偶 do ostatniej chwili.

W porz膮dku. Masz racj臋. Przepraszam, 偶e nie powie­dzia艂em ci wcze艣niej. Ale to nie wszystko, Tomas. M贸w, o co chodzi?

Tomas wygl膮da艂 jak siedem nieszcz臋艣膰. O wiele gorzej, ni偶 m贸g艂by to usprawiedliwi膰 padaj膮cy deszcz.

Nie wiem, jak si臋 zachowa膰 przy stole... jak je艣膰 z lud藕mi z wy偶szych sfer. Obawiam si臋, 偶e paln臋 jakie艣 g艂upstwo.

Nie martw si臋. Po prostu obserwuj mnie i r贸b dok艂adnie to samo. Widelec trzymaj w lewym r臋ku, a kr贸j no偶em. Nie pij wody z miseczki, bo s艂u偶y do obmywania r膮k. Pami臋taj, 偶eby jej cz臋sto u偶ywa膰, bo palce b臋dziesz mia艂 t艂uste od trzy­mania ko艣ci. Aha, i rzucaj ko艣ci psom za siebie, a nie do przodu, pod nos Ksi臋ciu. Nie wycieraj ust r臋kawem, bo od tego s膮 serwetki... i r贸b z nich u偶ytek.

Szli w stron臋 koszar. Pug przez ca艂膮 drog臋 instruowa艂 przy­jaciela o bardziej wyrafinowanych aspektach dworskich ma­nier. Tomas by艂 najwyra藕niej pod wra偶eniem wiedzy Puga.

Tomas wygl膮da艂 na zbola艂ego albo chorego. Za ka偶dym razem, kiedy kto艣 na niego spojrza艂, czu艂 si臋 winny pogwa艂­cenia najbardziej elementarnych zasad etykiety i wygl膮da艂 wte­dy, jakby mia艂 si臋 za moment ci臋偶ko rozchorowa膰. Ilekro膰 z kolei jego wzrok pow臋drowa艂 do g艂贸wnego sto艂u i spocz膮艂 na kr贸lowej Elf贸w, 偶o艂膮dek skr臋ca艂 mu si臋 w twarde w臋z艂y, a twarz wyra偶a艂a b贸l.

Pug zorganizowa艂 wszystko tak, 偶e Tomas siedzia艂 ko艂o niego przy jednym z najbardziej oddalonych od Ksi臋cia sto艂贸w. Pug zwykle siadywa艂 przy stole Borrica ko艂o Ksi臋偶niczki. Ucieszy艂 si臋 z nadarzaj膮cej si臋 okazji, aby nie przebywa膰 w jej pobli偶u, poniewa偶 nadal okazywa艂a mu swoje niezadowolenie. Zazwyczaj gada艂a jak naj臋ta o tysi膮cach drobnych ploteczek tak interesuj膮cych dla panien dworskich. Poprzedniego wie­czoru jednak偶e niedwuznacznie zignorowa艂a go, skupiaj膮c uwa­g臋 na zdumionym i najwyra藕niej wniebowzi臋tym Rolandzie. Pug nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰 swej reakcji 鈥 uldze pomieszanej ze znaczn膮 dawk膮 irytacji. Chocia偶 ul偶y艂o mu, 偶e si臋 uwolni艂 od jej gniewu, z drugiej strony jednak odkry艂, 偶e przymilanie si臋 Rolanda irytuje go jak sw臋dz膮ce miejsce, kt贸rego nie mo偶na dosi臋gn膮膰, 偶eby si臋 podrapa膰.

Niepokoi艂a go ostatnio kiepsko skrywana za sztywnymi manierami wrogo艣膰 Rolanda do niego. Co prawda nigdy nie by艂 z nim tak blisko jak Tomas, ale te偶 nie by艂o mi臋dzy nimi powodu do wrogo艣ci. Roland by艂 po prostu jednym z t艂umu otaczaj膮cych go r贸wie艣nik贸w. Ilekro膰 znalaz艂 si臋 w konflikcie ze zwyk艂ymi ch艂opakami, nie zas艂ania艂 si臋 swoj膮 pozycj膮 i by艂 got贸w za艂atwia膰 porachunki w spos贸b, jaki w danej sytuacji by艂 konieczny. Kiedy przyby艂 do Crydee, umia艂 si臋 ju偶 dobrze bi膰, ale bardzo cz臋sto r贸偶nic臋 zda艅 za艂atwia艂 pokojowo. Teraz, kiedy powsta艂o mi臋dzy nimi mroczne napi臋cie, Pug 偶a艂owa艂, 偶e nie dor贸wnuje Tomasowi w sztuce walki. Jego przyjaciel by艂 jedynym ch艂opakiem, kt贸rego Roland nie potrafi艂 pokona膰 w walce na pi臋艣ci. Ich pierwsze i zarazem ostatnie spotkanie sko艅czy艂o si臋 dla Rolanda t臋gim laniem. Nadci膮gaj膮ca szybko i nieuchronnie konfrontacja z zapalczywym szlachcicem by艂a dla Puga tak pewna jak wsch贸d s艂o艅ca o poranku. Chocia偶 obawia艂 si臋 jej troch臋, wiedzia艂 jednocze艣nie, 偶e kiedy to wre­szcie nast膮pi, poczuje ulg臋.

Pug spojrza艂 na Tomasa pogr膮偶onego w swym w艂asnym, fatalnym samopoczuciu. Zerkn膮艂 ukradkiem na Carline. Czu艂 si臋 zdominowany przez Ksi臋偶niczk臋, lecz jej uwodzicielska moc by艂a nieco przyt臋piona niepokojem, kt贸ry odczuwa艂, ile­kro膰 znalaz艂 si臋 w jej pobli偶u. By艂a r贸wnie pi臋kna jak wte­dy, kiedy ujrza艂 j膮 po raz pierwszy. Kruczoczarne loki i b艂臋­kitne oczy rozpala艂y w nim bardzo niepokoj膮ce p艂omienie wyobra藕ni. Wizje te by艂y jednak偶e jakie艣 puste w 艣rodku, bez­barwne. Brakowa艂o im bursztynowo-r贸偶owego 偶aru sn贸w na jawie, kiedy Carline by艂a dalek膮, nieosi膮galn膮 i nieznan膮 isto­t膮. Obserwowanie jej nawet przez kr贸tki moment, jak przed chwil膮, sprawia艂o, 偶e wyidealizowane rozmy艣lanie nie by艂o mo偶liwe. Okazywa艂o si臋, 偶e by艂a postaci膮 zbyt z艂o偶on膮 i skom­plikowan膮, aby pasowa膰 do prostych sn贸w na jawie. Og贸lnie rzecz bior膮c, problem Ksi臋偶niczki sprawia艂 mu k艂opot. Jednak w tej chwili, kiedy obserwowa艂 j膮 i Rolanda, zapomina艂 o swym wewn臋trznym rozdarciu, a do g艂osu dochodzi艂y mniej inte­lektualne, a bardziej przyziemne emocje. By艂 po prostu za­zdrosny.

Pug westchn膮艂. Pokiwa艂 ci臋偶ko g艂ow膮, lituj膮c si臋 nad swym w艂asnym losem i ignoruj膮c strapienia Tomasa. Przynajmniej nie jestem osamotniony, my艣la艂, obserwuj膮c wyra藕nie wido­czne przygn臋bienie Rolanda, zlekcewa偶onego przez Carline pogr膮偶on膮 w rozmowie z ksi臋ciem Calinem z Elvandaru, sy­nem Aglaranny. Ksi膮偶臋 wygl膮da艂 na r贸wie艣nika Aruthy czy Lyama, chocia偶 z drugiej strony, to samo mo偶na by powiedzie膰 o jego matce. Kr贸lowej nie da艂oby si臋 wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia lat. W og贸le wszystkie Elfy, mo偶e z wyj膮tkiem najstarszego doradcy Kr贸lowej, Tathara, wygl膮da艂y bardzo m艂odo, a i on sam zdawa艂 si臋 w wieku ksi臋cia Borricca.

Po sko艅czonej uczcie wi臋kszo艣膰 dworzan oddali艂a si臋. Ksi膮偶臋 powsta艂, poda艂 rami臋 Aglarannie i razem poszli, pro­wadz膮c za sob膮 go艣ci zaproszonych do udzia艂u w rozmowach w wielkiej sali narad.

Po raz trzeci w ci膮gu ostatnich kilku dni ch艂opcy znale藕li si臋 w sali obrad Ksi臋cia. Tym razem Pug by艂 bardziej od­pr臋偶ony ni偶 poprzednio, co zawdzi臋cza艂 po cz臋艣ci solidne­mu posi艂kowi. Tomas odwrotnie, by艂 bardziej niespokojny ni偶 kiedykolwiek. Je偶eli przez ca艂膮 godzin臋 poprzedzaj膮c膮 uczt臋 wpatrywa艂 si臋 w kr贸low膮 Elf贸w jak w obraz, to teraz, znaj­duj膮c si臋 tak blisko, patrzy艂 wsz臋dzie, tylko nie w jej stron臋. Fugowi zdawa艂o si臋, 偶e Aglaranna spostrzeg艂a zachowanie Tomasa i u艣miechn臋艂a si臋 lekko, ale m贸g艂 si臋 przecie偶 myli膰.

Calin i Tamar, dwa Elfy przyby艂e razem z Kr贸low膮, pode­sz艂y natychmiast do stolika przy 艣cianie, na kt贸rym sta艂a mi­seczka i le偶a艂y przedmioty zabrane 偶o艂nierzowi Tsuranich. Obejrzeli je bardzo dok艂adnie, zafascynowani ka偶dym drob­nym szczeg贸艂em.

Ksi膮偶臋 przywo艂a艂 zebranych do porz膮dku, rozpoczynaj膮c spotkanie. Elfy zaj臋艂y miejsca po obu stronach Kr贸lowej. Pug i Tomas jak zwykle stali przy drzwiach.

Zdali艣my relacj臋 z ostatnich wydarze艅 i przekazali艣my wszystkie znane nam fakty. Teraz zobaczyli艣cie na w艂asne oczy dowody rzeczowe. Je偶eli zechcecie i uznacie to za pomocne, ch艂opcy s膮 gotowi przypomnie膰 w艂asnymi s艂owami wydarzenia na statku.

Kr贸lowa sk艂oni艂a lekko g艂ow臋, lecz g艂os zabra艂 Tathar.

Chcia艂bym us艂ysze膰 relacj臋 z pierwszej r臋ki, Wasza Wysoko艣膰.

Borric nakaza艂 gestem, aby ch艂opcy przybli偶yli si臋. Pode­szli zatem do sto艂u i stan臋li przed Tatharem.

Kt贸ry z was pierwszy odnalaz艂 cz艂owieka z obcego 艣wiata?

Tomas rzuci艂 Pugowi b艂agalne spojrzenie, aby to on m贸wi艂.

My obaj, razem... panie 鈥 odpowiedzia艂 Pug nie wie­dz膮c, jak w艂a艣ciwie powinien zwraca膰 si臋 do Elfa. Tathar wy­dawa艂 si臋 zadowolony z og贸lnie przyj臋tej formy. Pug przy­pomnia艂 wydarzenia tamtego dnia, staraj膮c si臋 niczego nie przeoczy膰. Kiedy sko艅czy艂, Tathar zada艂 mu ca艂膮 seri臋 pyta艅, mobilizuj膮c w ten spos贸b pami臋膰 ch艂opca, co pozwoli艂o wy­doby膰 na 艣wiat艂o dzienne drobne szczeg贸艂y, o kt贸rych zapo­mnia艂 w swej relacji.

Gdy Tathar sko艅czy艂 rozmow臋, Pug cofn膮艂 si臋 na swo­je miejsce, a to samo powt贸rzy艂o si臋 z Tomasem. Ch艂opak, najwyra藕niej zmieszany, zacz膮艂 odpowiada膰, zacinaj膮c si臋 co chwila. Kr贸lowa Elf贸w, aby doda膰 mu odwagi, obdarzy艂a go ciep艂ym u艣miechem, co przynios艂o jedynie taki skutek, 偶e po­czu艂 si臋 jeszcze bardziej niepewnie. Wkr贸tce odes艂ali go na miejsce.

Pytania Tamara wydoby艂y na jaw kolejne drobne i zapo­mniane przez ch艂opc贸w szczeg贸艂y dotycz膮ce statku: wiadra po偶arnicze wype艂nione piaskiem, porozrzucane po ca艂ym po­k艂adzie, pusty stojak na w艂贸cznie, co potwierdzi艂o domniema­nie Aruthy, 偶e musia艂 by膰 to okr臋t wojenny.

Tathar usiad艂 wygodniej.

Nigdy nie s艂yszeli艣my o istnieniu podobnego statku. Chocia偶 w wielu szczeg贸艂ach przypomina inne, ale nie we wszystkich. Tak, przekonali艣cie nas.

Jakby na skutek jakiego艣 bezg艂o艣nego sygna艂u, Calin zabra艂 g艂os.

Od 艣mierci mego Kr贸la Ojca jestem komendantem wo­jennym Elvandaru. Do moich obowi膮zk贸w nale偶y mi臋dzy in­nymi nadzorowanie zwiadowc贸w i patroli strzeg膮cych bezpie­cze艅stwa naszych puszcz i 艂膮k. Od pewnego czasu donosz膮 mi o dziwnych zdarzeniach, maj膮cych miejsce w wielkiej pu­szczy, na po艂udnie od rzeki Crydee. Moi zwiadowcy ju偶 kilka razy natkn臋li si臋 na 艣lady ludzkiej obecno艣ci w odleg艂ych od g艂贸wnych szlak贸w cz臋艣ciach las贸w. Znajdowali je zar贸wno w niewielkiej od nas odleg艂o艣ci, bo na samej granicy Elvan­daru, jak i w odleg艂ych rejonach, ko艂o P贸艂nocnej Prze艂臋czy nie­daleko od Kamiennej G贸ry.

Od tygodni starali si臋 wytropi膰 przybysz贸w, lecz ci膮gle napotykali tylko ich 艣lady. Nie przypomina艂y one w niczym tych, kt贸re zwykle zostawiaj膮 grupy zwiadowcze czy naje藕­d藕cy. Ludzie ci do艂o偶yli wszelkich stara艅, aby dok艂adnie za­trze膰 艣lady swojej obecno艣ci i gdyby nie przeszli tak blisko od Elvandaru, ich bytno艣膰 mog艂aby pozosta膰 nie zauwa偶ona. Nikt jednak, kto pojawia si臋 w bezpo艣redniej blisko艣ci naszego domu, nie mo偶e by膰 nie zauwa偶ony.

Kilka dni temu jeden ze zwiadowc贸w natkn膮艂 si臋 na grup臋 obcych, przekraczaj膮cych rzek臋 niedaleko granicy naszych la­s贸w. Kierowali si臋 w stron臋 P贸艂nocnej Prze艂臋czy. Przez p贸艂 dnia szed艂 tropem, lecz potem ich zgubi艂.

Fannon uni贸s艂 brwi w zdziwieniu.

Tropiciel Elf贸w zgubi艂 艣ledzonych? Calin sk艂oni艂 nieznacznie g艂ow臋.

Nie przez sw贸j brak umiej臋tno艣ci. Weszli po prostu w g臋sty odcinek lasu i nigdy nie pojawili si臋 z drugiej strony. Dotar艂 po ich 艣ladach a偶 do miejsca, gdzie po prostu znikn臋li.

Teraz chyba ju偶 wiemy, gdzie si臋 udali 鈥 powiedzia艂 Lyam. By艂 w pos臋pnym nastroju i jeszcze bardziej ni偶 zwykle przypomina艂 swego ojca.

Calin m贸wi艂 dalej.

Na cztery dni przed otrzymaniem od was wiadomo艣ci dowodzi艂em patrolem, kt贸ry zauwa偶y艂 kolejny oddzia艂 nieda­leko miejsca, gdzie widziano ich ostatnio. Byli raczej niskiego wzrostu i silnie zbudowani. Nie mieli br贸d. Jedni mieli jasne w艂osy, inni ciemne. Oddzia艂 sk艂ada艂 si臋 z dziesi臋ciu ludzi. Po­suwali si臋 przez las bardzo ostro偶nie i najmniejszy d藕wi臋k stawia艂 ich na baczno艣膰. Mimo podj臋tych 艣rodk贸w, nie zdawali sobie sprawy, 偶e s膮 艣ledzeni.

Wszyscy nosili zbroje w jasnych kolorach, czerwone i nie­bieskie. Niekt贸rzy mieli zielone pancerze, a jeszcze inni 偶贸艂te, z wyj膮tkiem jednego, kt贸ry by艂 ubrany w d艂ug膮, czarn膮 szat臋. Wszyscy te偶 byli uzbrojeni w takie miecze, jak ten le偶膮cy na stole, albo podobne, lecz bez naci臋膰, oraz inn膮 bro艅: okr膮g艂e tarcze i dziwaczne 艂uki, kr贸tkie i wyprofilowane w niezwyk艂y spos贸b, jakby podw贸jnie wygi臋te.

Algon pochyli艂 si臋 gwa艂townie do przodu na krze艣le.

To by艂y 艂uki refleksyjne, jak te, kt贸rych u偶ywa lekka konnica w Keshu. Calin roz艂o偶y艂 r臋ce.

Kesh ju偶 dawno temu znikn膮艂 z tych ziem, a w czasach, kiedy mieli艣my kontakt z Imperium, u偶ywali jeszcze prostych 艂uk贸w z jesionu albo cisu...

Rozgor膮czkowany Algon przerwa艂 mu w po艂owie zdania.

Odkryli jaki艣 spos贸b. To ich tajemnica. Wykonuj膮 te 艂uki z drewna i rog贸w zwierz臋cych. Nie s膮 du偶e, ale posiadaj膮 wielk膮 si艂臋, chocia偶 nie tak膮, jak prawdziwy d艂ugi 艂uk bojowy. Ich zasi臋g jest zadziwiaj膮co...

Borric chrz膮kn膮艂 znacz膮co nie chc膮c, aby Koniuszy zag艂臋­bia艂 si臋 teraz w poch艂aniaj膮cy go ca艂kowicie temat uzbrojenia.

Czy Wasza Wysoko艣膰 zechcia艂by kontynuowa膰? Algon wyprostowa艂 si臋 i obla艂 szkar艂atnym rumie艅cem. Ca­lin m贸wi艂 dalej:

艢ledzi艂em ich przez dwa dni. Zatrzymali si臋 na noc, nie rozpalaj膮c ognisk, i bardzo zadbali, aby nie pozosta艂 naj­mniejszy 艣lad ich przej艣cia. Wszystkie resztki jedzenia i eks­krementy zosta艂y zebrane do jednego worka, kt贸ry potem ni贸s艂 jeden z nich. Posuwali si臋 z wielk膮 ostro偶no艣ci膮, ale 艣ledzili­艣my ich bez trudu.

Kiedy doszli do skraju lasu niedaleko wylotu P贸艂nocnej Prze艂臋czy, tak jak kilka razy wcze艣niej w czasie swojej w臋­dr贸wki, rysowali znaki na pergaminie. Potem ten w czerni uru­chomi艂 jakie艣 urz膮dzenie i znikn臋li.

Po艣r贸d towarzyszy Ksi臋cia nast膮pi艂o poruszenie. Szczeg贸l­nie wzburzony by艂 Kulgan.

Calin przerwa艂 na chwil臋.

Jednak najdziwniejszy ze wszystkiego by艂 ich j臋zyk. Pos艂ugiwali si臋 mow膮, kt贸rej 偶aden z nas nigdy nie s艂ysza艂. Co prawda porozumiewali si臋 przyciszonymi g艂osami, ale do­brze ich s艂yszeli艣my. Nikt nie zrozumia艂 ani s艂owa.

Zabra艂a g艂os Kr贸lowa.

Kiedy wie艣ci te dotar艂y do mnie, bardzo si臋 zaniepo­koi艂am. Najwyra藕niej obcy z innego 艣wiata poruszaj膮 si臋 swo­bodnie po wielkiej puszczy, wzg贸rzach G贸r Kamiennych, a te­raz i po wybrze偶u Kr贸lestwa, sporz膮dzaj膮c map臋 Zachodu. Kiedy mieli艣my wys艂a膰 wiadomo艣膰 do was, pojawi艂o si臋 coraz wi臋cej raport贸w o ukazywaniu si臋 obcych. Widziano kilka ko­lejnych oddzia艂贸w w okolicach P贸艂nocnej Prze艂臋czy.

Arutha pochyli艂 si臋 do przodu i opar艂 r臋kami o st贸艂.

Je偶eli przekrocz膮 Prze艂臋cz, odkryj膮 drog臋 do Yabon i Wolnych Miast. W g贸rach wkr贸tce spadnie 艣nieg i mog膮 si臋 domy艣li膰, 偶e w czasie zimy b臋dziemy w艂a艣ciwie odci臋ci od wszelkiej pomocy!

Stoicki spok贸j opu艣ci艂 na chwil臋 Ksi臋cia i na jego twarzy zago艣ci艂 strach. Opanowa艂 si臋 i zwr贸ci艂 do zebranych:

Jest przecie偶 Po艂udniowa Prze艂臋cz, mo偶e nie dotarli ze swoimi mapami tak daleko. Gdyby zapu艣cili si臋 w tamten re­jon, Krasnoludy z pewno艣ci膮 odkry艂yby ich obecno艣膰. Wioski Szarych Wie偶 s膮 bardziej rozproszone ni偶 w Kamiennej G贸rze.

Ksi膮偶臋 鈥 powiedzia艂a Aglaranna 鈥 gdybym nie uwa­偶a艂a sytuacji za krytyczn膮, nigdy bym nie opu艣ci艂a granic Elvandaru. Je偶eli, jak wynika z waszej relacji, obce Imperium jest tak pot臋偶ne, to obawiam si臋 o bezpiecze艅stwo wszystkich wolnych lud贸w Zachodu. Chocia偶 my. Elfy, nie pa艂amy wielk膮 mi艂o艣ci膮 do Kr贸lestwa, to jednak wy, mieszka艅cy Crydee, cie­szycie si臋 naszym szacunkiem. Zawsze byli艣cie prawi i nigdy nie usi艂owali艣cie rozci膮gn膮膰 swego panowania na nasze ziemie. Je偶eli si臋 oka偶e, 偶e rzeczywi艣cie obcy szykuj膮 si臋 do podboju, po艂膮czymy nasze si艂y z waszymi.

Borric siedzia艂 przez chwil臋 pogr膮偶ony w my艣lach.

Chcia艂bym podzi臋kowa膰 ci, pani Elvandaru, za ofiaro­wanie pomocy ze strony narodu Elf贸w na wypadek wybuchu wojny. Pozostajemy r贸wnie偶 twoimi d艂u偶nikami za udzielone rady. Teraz mo偶emy dzia艂a膰. Gdyby艣my nie dowiedzieli si臋 o wydarzeniach w g艂臋bi waszych puszcz, z pewno艣ci膮 daliby­艣my obcym wi臋cej czasu, aby w spokoju mogli snu膰 swoje niecne plany.

Zamilk艂 na chwil臋, jakby zastanawiaj膮c si臋 nad nast臋pnymi s艂owami.

Jestem przekonany, 偶e Tsurani nie 偶ycz膮 nam dobrze. Mog臋 jeszcze zrozumie膰 wysy艂anie zwiadowc贸w w obcy i nie­znany teren, cho膰by dla zdobycia wiedzy o charakterze i na­turze jego mieszka艅c贸w, jednak intensywne opracowywanie map przez wojownik贸w mo偶e w praktyce oznacza膰 tylko jedno 鈥 przygotowanie do inwazji.

I najprawdopodobniej przyb臋d膮 w wielkiej liczbie 鈥 powiedzia艂 Kulgan znu偶onym g艂osem. Tully pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Niekoniecznie.

Wszystkie oczy zwr贸ci艂y si臋 na niego.

Nie by艂bym wcale taki pewien. Jak wiecie, znaczna cz臋艣膰 informacji, kt贸re uzyska艂em, wchodz膮c w umys艂 Xomicha, by艂a bardzo chaotyczna. W Imperium Tsuranuanni jest jednak co艣, co czyni je zupe艂nie niepodobnym do narod贸w, kt贸re znamy. W ich podej艣ciu do zagadnie艅 obowi膮zku i przy­mierzy jest co艣 zupe艂nie obcego. Co prawda nie potrafi臋 w tej chwili tego uzasadni膰, ale podejrzewam, 偶e najpierw mog膮 chcie膰 nas sprawdzi膰, pos艂uguj膮c si臋 jedynie niewielk膮 cz臋艣ci膮 swoich si艂. Nie mog臋 oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e swoj膮 g艂贸wn膮 uwag臋 kieruj膮 zupe艂nie gdzie indziej, a my to tylko... jakby... refleksja.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮, zdaj膮c sobie spraw臋, jak niekonkretnie i dziwnie to zabrzmia艂o.

Mam po prostu takie przeczucie, nic wi臋cej. Ksi膮偶臋 wyprostowa艂 si臋. W jego wypowiedzi zabrzmia艂 rozkazuj膮cy ton.

Pora dzia艂a膰. Wy艣l臋 natychmiast wiadomo艣ci do ksi臋cia Brucala z Yabonu i ponownie do Kamiennej G贸ry i Szarych Wie偶.

Dobrze by te偶 by艂o dowiedzie膰 si臋, czy i co wie o tej sprawie nar贸d Krasnolud贸w 鈥 wtr膮ci艂a Aglaranna.

Czekam na wie艣ci. Powinny nadej艣膰 lada chwila. W艂a­艣ciwie ju偶 powinny by膰... Ani pos艂a艅cy, ani go艂臋bie, z kt贸rymi pojechali, jeszcze nie wr贸cili.

Mo偶e jastrz臋bie...? 鈥 zasugerowa艂 Lyam. 鈥 Na go­艂臋biach nie zawsze mo偶na polega膰. A mo偶e naszym wys艂a艅com nie uda艂o si臋 dotrze膰 do Krasnolud贸w?

Borric zwr贸ci艂 si臋 do Calina.

Od obl臋偶enia Carse min臋艂o ju偶 czterdzie艣ci lat i od tego czasu mamy z nimi jedynie sporadyczne kontakty. Kto jest teraz wodzem klanu Krasnolud贸w?

Tak jak i wtedy 鈥 odpowiedzia艂 ksi膮偶臋 Elf贸w. 鈥 Kamienna G贸ra jest pod sztandarem Harthoma, z rodu Hogara, we wsi Delmoria. Ci z Szarych Wie偶 skupiaj膮 si臋 pod sztan­darem Dolgana, z linii Tholina w Caldara.

Znam obu. Chocia偶 wtedy, kiedy uwolnili Carse oble­gane przez Mroczne Bractwo, by艂em jeszcze ma艂ym ch艂opcem. Potrafi膮 by膰 bardzo walecznym sprzymierze艅cem w potrzebie.

A co z Wolnymi Miastami i ksi臋ciem z Krondoru? 鈥 spyta艂 Arutha.

Musz臋 to jeszcze przemy艣le膰. Dochodz膮 mnie wie艣ci, 偶e na wschodzie te偶 s膮 problemy. Zastanowi臋 si臋 dzi艣 wie­czorem.

Ksi膮偶臋 powsta艂.

Dzi臋kuj臋 wszystkim za rad臋. Powr贸膰cie teraz do wa­szych komnat, aby posili膰 si臋 i wypocz膮膰. Chcia艂bym te偶 was prosi膰, aby艣cie zastanowili si臋, jak膮 nale偶a艂oby przyj膮膰 stra­tegi臋, je偶eli obcy zaatakuj膮. Spotkamy si臋 ponownie jutro.

Kr贸lowa Elf贸w wsta艂a. Ksi膮偶臋 poda艂 jej rami臋 i poprowa­dzi艂 w stron臋 drzwi otwartych przez Tomasa i Puga. Ch艂opcy wyszli ostatni. Fannon od razu zabra艂 Tomasa do koszar. Kulgan czeka艂 na Puga przy wyj艣ciu razem z Tullym i dwoma doradcami Elf贸w.

Mag zwr贸ci艂 si臋 do ucznia.

Pug, ksi膮偶臋 Calin wyrazi艂 zainteresowanie twoj膮 skro­mn膮 bibliotek膮 ksi膮g magicznych. Czy nie zechcia艂by艣 mu jej pokaza膰?

Pug zgodzi艂 si臋 i poprowadzi艂 Ksi臋cia schodami na g贸r臋 do swego pokoju. Otworzy艂 przed nim drzwi. Calin wszed艂, a Pug za nim. Fantus spa艂 i teraz poderwa艂 si臋 gwa艂townie. Obrzuci艂 Elfa nieufnym spojrzeniem.

Calin podszed艂 do niego i w j臋zyku, kt贸rego Pug nie zro­zumia艂, wypowiedzia艂 kilka mi臋kko brzmi膮cych st贸w. Fantus uspokoi艂 si臋 od razu. Wyci膮gn膮艂 do przodu szyj臋 i pozwoli艂 Ksi臋ciu podrapa膰 si臋 po g艂owie.

Po chwili smok spojrza艂 wyczekuj膮co na Puga.

Zgadza si臋, Fantus, uczta zako艅czona. W kuchni b臋dzie pe艂no resztek.

Fantus, z wilczym u艣miechem na pysku, pocz艂apa艂 w stron臋 okna. Pchn膮艂 nosem po艂贸wki okiennic i z g艂o艣nym kla艣ni臋ciem skrzyde艂 wylecia艂 na zewn膮trz, szybuj膮c lotem nurkowym w stron臋 kuchni.

Pug podsun膮艂 sto艂ek i zaproponowa艂, aby Ksi膮偶臋 usiad艂.

Dzi臋kuj臋 ci, ale dla mojej rasy wasze krzes艂a i sto艂ki nie s膮 zbyt wygodne. Je偶eli pozwolisz, usi膮d臋 raczej po prostu na pod艂odze. Masz bardzo niezwyk艂ego domownika, panie.

U艣miechn膮艂 si臋 do niego lekko. Pug, goszcz膮c w swoich skromnych progach ksi臋cia Elf贸w, czu艂 si臋 troch臋 nieswojo. Elf jednak zachowywa艂 si臋 swobodnie i ch艂opiec stopniowo odpr臋偶a艂 si臋.

Fantus to bardziej sta艂y go艣膰 ni偶 domownik. Chadza w艂asnymi 艣cie偶kami. Co jaki艣 czas znika na par臋 tygodni. To u niego normalne. Przewa偶nie jednak mieszka tutaj. Teraz, kiedy nie ma Meechama, nie wolno mu je艣膰 w kuchni.

Calin zapyta艂, kim jest Meecham. Pug wyja艣ni艂 i doda艂:

Kulgan wys艂a艂 go razem z oddzia艂em 偶o艂nierzy Ksi臋cia przez g贸ry do Bordon, zanim 艣niegi zasypi膮 P贸艂nocn膮 Prze艂臋cz. Nie m贸wi艂, po co tam jedzie Wasza Wysoko艣膰.

Calin spojrza艂 na jedn膮 z ksi膮偶ek Puga.

Wola艂bym Pug, aby艣 do mnie m贸wi艂: Calin. Pug, zadowolony z propozycji, kiwn膮艂 g艂ow膮.

Calin, jakie s膮 plany Ksi臋cia?

Elf u艣miechn膮艂 si臋 do niego tajemniczo.

Ksi膮偶臋 sam je wyjawi, jak s膮dz臋. Domy艣lam si臋 jednak, 偶e Meecham przygotowuje drog臋, gdyby Ksi膮偶臋 zdecydowa艂 si臋 na podr贸偶 na wsch贸d. Najpewniej jutro dowiemy si臋 wszy­stkiego. 鈥 Podni贸s艂 wy偶ej ksi膮偶k臋, kt贸rej przygl膮da艂 si臋 przed chwil膮. 鈥 Co o niej s膮dzisz? Interesuj膮ca?

Pug nachyli艂 si臋 nad nim i przeczyta艂 tytu艂: 鈥 Traktat o Animacji Przedmiot贸w Dorcasa? Og贸lnie tak, chocia偶 miej­scami troch臋 niejasna.

Trafny os膮d. Sam Dorcas by艂 te偶 troch臋 jakby mglisty... Przynajmniej ja odnios艂em takie wra偶enie.

Ale przecie偶 Dorcas zmar艂 trzydzie艣ci lat temu! 鈥 wykrzykn膮艂 zaskoczony Pug.

Calin u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, pokazuj膮c r贸wne, bia艂e z臋by. Jego blade oczy l艣ni艂y w 艣wietle lampy.

Jak widz臋, nie za wiele wiesz o tradycji i wiedzy Elf贸w, prawda?

Ma艂o 鈥 zgodzi艂 si臋 Pug. 鈥 Jeste艣 pierwszym Elfem, z kt贸rym rozmawiam, chocia偶... kiedy by艂em ma艂y, widzia艂em kiedy艣 jednego. Chyba. Nie jestem pewien.

Calin od艂o偶y艂 ksi膮偶k臋 na bok.

Wiem tylko tyle, ile powiedzia艂 mi Martin D艂ugi 艁uk, 偶e potraficie jako艣 rozmawia膰 ze zwierz臋tami i niekt贸rymi du­chami, 偶e mieszkacie w Elvandarze i przyleg艂ych puszczach nale偶膮cych do Elf贸w oraz 偶e przewa偶nie trzymacie si臋 razem.

Calin za艣mia艂 si臋 mi臋kko i melodyjnie.

Prawie wszystko si臋 zgadza. Znaj膮c mojego przyjaciela Martina, za艂o偶臋 si臋, 偶e niekt贸re z tych opowie艣ci by艂y bardzo barwne. Chocia偶 wiem, 偶e nie zwodzi naumy艣lnie ludzi, ma on takie samo poczucie humoru jak Elfy.

Z wyrazu twarzy Puga zorientowa艂 si臋, 偶e ch艂opiec nie zrozumia艂, o czym m贸wi.

Wed艂ug ludzkiej miary Elfy 偶yj膮 bardzo d艂ugo. Nauczy­li艣my si臋 ceni膰 humor w 艣wiecie. Cz臋sto znajdujemy powody do 艣miechu w sytuacjach, w kt贸rych cz艂owiek jest daleki od tego. Jak chcesz, mo偶esz to nazwa膰 innym sposobem patrzenia na 偶ycie. Martin, jak mi si臋 zdaje, nauczy艂 si臋 tego od nas.

Pug pokiwa艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem.

鈥 鈥Kpi膮cy i szyderczy wzrok...鈥 Calin uni贸s艂 brwi w niemym pytaniu i Pug po艣pieszy艂 z wy­ja艣nieniem.

Dla wielu towarzystwo Martina jest trudne do zniesie­nia. Jest jaki艣 inny. S艂ysza艂em kiedy艣, jak pewien 偶o艂nierz po­wiedzia艂 o nim, 偶e ma kpi膮ce oczy albo szyderczy wzrok.

Calin westchn膮艂.

Martin nie mia艂 艂atwego 偶ycia. Zosta艂 sam jak palec, jeszcze kiedy by艂 bardzo ma艂y. Zakonnicy z Silban to wspaniali ludzie, ale nie bardzo nadaj膮 si臋 do wychowywania ma艂ego ch艂opaka. Kiedy uda艂o mu si臋 zwia膰 wychowawcom, mieszka艂 w lasach jak dzikie zwierz臋. Znalaz艂em go, jak si臋 t艂uk艂 z na­szymi dzieciakami, nie r贸偶nimy si臋, jak widzisz, w tym wieku od ludzi. W ci膮gu tych lat Martin sta艂 si臋 jednym z bardzo niewielu ludzi, kt贸rzy mog膮 przychodzi膰 do Elvandaru, kiedy tylko zechc膮. Bardzo sobie cenimy jego przyja藕艅. Wydaje mi si臋, 偶e d藕wiga on na barkach jaki艣 wielki ci臋偶ar. Mo偶e ci臋偶ar samotno艣ci? Martin nie 偶yje w pe艂ni ani w 艣wiecie ludzi, ani Elf贸w. Troch臋 tu, troch臋 tam.

Pug ujrza艂 nagle Martina w innym 艣wietle i postanowi艂 pozna膰 艂owczego lepiej. Powracaj膮c do g艂贸wnego tematu roz­mowy, zapyta艂: 鈥 Czy to, co opowiada艂, jest prawd膮?

Calin kiwn膮艂 g艂ow膮.

W pewnym sensie. Mo偶emy m贸wi膰 do zwierz膮t, aby je uspokoi膰, tak samo jak ludzie, pos艂uguj膮c si臋 brzmieniem g艂osu. Chocia偶 wychodzi nam to o wiele lepiej ni偶 wi臋kszo艣ci z was, bo umiemy lepiej odczyta膰 nastroje dzikiej zwierzyny. Martin po cz臋艣ci opanowa艂 t臋 sztuk臋. Nieprawd膮 jest nato­miast, 偶e porozumiewamy si臋 z duchami. Znamy co prawda stworzenia, kt贸re ludzie zwykli uwa偶a膰 za duchy, takie jak driady, skrzaty czy chochliki, ale to przecie偶 zupe艂nie zwyk艂e istoty zamieszkuj膮ce w s膮siedztwie naszej magii. Odpowied藕 pobudzi艂a ciekawo艣膰 Puga.

Waszej magii?

Nasza magia stanowi cz臋艣膰 naszego bytu. W Elvandarze jest ona najsilniejsza. To spu艣cizna wiek贸w, kt贸ra po­zwala nam 偶y膰 w pokoju w g艂臋bi naszych puszcz. Pracujemy jak inni poluj膮c, uprawiaj膮c ogrody, 艣wi臋tuj膮c, wychowuj膮c m艂ode pokolenia. Czas p艂ynie nam powoli, poniewa偶 Elvandar jest ponadczasowy. I dlatego w艂a艣nie pami臋tam swoj膮 roz­mow臋 z Dorcasem, Pug, mimo m艂odego wygl膮du mam ponad sto lat.

Sto... 鈥 Pug pokr臋ci艂 z niedowierzaniem g艂ow膮. 鈥 Biedny Tomas. Zmartwi艂 si臋 strasznie, kiedy us艂ysza艂, 偶e jeste艣 synem Kr贸lowej, a to... to go za艂amie go ostatecznie.

Calin przechyli艂 lekko g艂ow臋. Przez jego usta przemkn膮艂 p贸艂u艣mieszek.

To ten m艂odzieniec, kt贸ry towarzyszy艂 nam w sali ob­rad?

Pug przytakn膮艂. Calin m贸wi艂 dalej.

Nie pierwszy raz moja Kr贸lowa Matka wywiera podo­bny wp艂yw na cz艂owieka, chocia偶 oczywi艣cie starszym 艂atwiej przychodzi zamaskowanie uczu膰.

Nie masz nic przeciwko temu? 鈥 spyta艂 Pug, bo czu艂 si臋 odpowiedzialny za przyjaciela.

Ale偶 nie, Pug. Oczywi艣cie, 偶e nie. Ca艂y Elvandar kocha Kr贸low膮. Jej uroda jest powszechnie uznawana za niedo艣cig艂膮. Nie dziwi mnie wcale, 偶e tw贸j przyjaciel zakocha艂 si臋 po uszy. Niejeden 艣mia艂ek z twojej rasy ubiega艂 si臋 po 艣mierci Kr贸la Ojca o r臋k臋 Aglaranny. Okres 偶a艂oby dobiega ju偶 ko艅ca i b臋­dzie mog艂a poj膮膰 za m臋偶a kogo艣 innego, je偶eli tylko zechce. Ma艂o prawdopodobne, aby wybra艂a cz艂owieka, chocia偶 zda­rza艂y si臋 ju偶 takie ma艂偶e艅stwa, ale jak m贸wi臋, by艂y to bardzo nieliczne przypadki. Dla twoich pobratymc贸w, Pug, ko艅czy艂y si臋 zwykle bardzo smutno. Je艣li bogowie pozwol膮, jej 偶ycie b臋dzie wielokrotnie d艂u偶sze ni偶 ludzkie.

Calin rozejrza艂 si臋 po pokoju i doda艂:

Najpewniej nasz przyjaciel Tomas wyro艣nie ze swego uczucia do wielkiej pani Elvandaru. Tak jak i twoja Ksi臋偶ni­czka, jak s膮dz臋, odmieni swoje w stosunku do ciebie.

Pug poczu艂 si臋 za偶enowany. Ciekaw by艂 bardzo, o czym Carline i ksi膮偶臋 Elf贸w rozmawiali podczas uczty, ale nie wy­pada艂o mu pyta膰.

Zauwa偶y艂em, 偶e du偶o z ni膮 rozmawia艂e艣.

Tak, i po tym, jak us艂ysza艂em, 偶e jednym ruchem r臋ki u艣mierci艂e艣 ca艂e tuziny trolli, oczekiwa艂em, 偶e ujrz臋 herosa ogromnego wzrostu z b艂yskawicami ta艅cz膮cymi wok贸艂 ramion.

Pug poczerwienia艂.

Tylko dwa i w艂a艣ciwie przez przypadek. Calin uni贸sl brwi.

Nawet dwa to du偶e osi膮gniecie, Pug. S艂usznie, jak wi­da膰, podejrzewa艂em, 偶e Ksi臋偶niczka pu艣ci艂a wodze fantazji. Chcia艂bym us艂ysze膰, jak by艂o naprawd臋.

Pug opowiedzia艂 o pami臋tnym zdarzeniu. Kiedy sko艅czy艂, Calin rzek艂. 鈥 Pug, to bardzo niezwyk艂a opowie艣膰. Niewiele wiem o ludzkiej magii, ale wystarczaj膮co du偶o, aby potwier­dzi膰 s艂owa Kulgana, 偶e to, czego dokona艂e艣, by艂o naprawd臋 przedziwne. Magia Elf贸w w spos贸b zasadniczy r贸偶ni si臋 od waszej, lecz my rozumiemy j膮 o wiele lepiej i g艂臋biej ni偶 ludzie swoj膮. Co prawda nigdy nie s艂ysza艂em o podobnym przypadku, ale jedno mog臋 ci powiedzie膰: czasami, w chwili ogromnej potrzeby mo偶na, pos艂uguj膮c si臋 wewn臋trznym g艂osem, wydo­by膰 na powierzchni臋 u艣pione g艂臋boko w nas moce.

To samo pomy艣la艂em 鈥 powiedzia艂 Pug. 鈥 Chocia偶 z drugiej strony, dobrze by艂oby zrozumie膰 lepiej mechanizm tego, co zasz艂o.

To mo偶e przyj艣膰 z czasem, Pug.

Pug spojrza艂 na swego go艣cia i westchn膮艂 g艂臋boko.

Chcia艂bym tak偶e m贸c zrozumie膰 Carline. Calin wzruszy艂 ramionami i u艣miechn膮艂 si臋.

Kt贸偶 mo偶e poj膮膰 my艣li innego cz艂owieka? Wydaje mi si臋, 偶e jeszcze przez jaki艣 czas b臋dziesz obiektem jej zaintere­sowania. By膰 mo偶e p贸藕niej kto艣 inny zajmie twoje miejsce. Kt贸偶 to wie? Mo偶e m艂ody szlachcic Roland? Wydaje si臋, 偶e zosta艂 przez ni膮 zakuty w kajdany.

Roland?! Ten...? Utrapienie! 鈥 prychn膮艂 pogardliwie Pug.

Calin u艣miechn膮艂 si臋 ze zrozumieniem.

Zale偶y ci na Ksi臋偶niczce?

Pug wzni贸s艂 oczy w g贸r臋, jakby szuka艂 pomocy w wy­偶szych sferach.

Bardzo j膮 lubi臋 鈥 powiedzia艂 z g艂臋bokim westchnie­niem. 鈥 Ale nie jestem pewien, czy zale偶y mi na niej w ten jeden, szczeg贸lny spos贸b. Czasem wydaje mi si臋, 偶e tak... na przyk艂ad, kiedy widz臋, jak Roland przymila si臋 do niej, ale potem... chyba nie. Carline sprawia, 偶e nie potrafi臋 my艣le膰 jasno i niemal zawsze, ilekro膰 otworz臋 do niej usta, powiem co艣 niew艂a艣ciwego.

Odwrotnie ni偶 Roland, co? 鈥 podsun膮艂 Calin. Pug przytakn膮艂 kiwni臋ciem g艂owy.

On jakby si臋 urodzi艂 na dworze i dobrze wie, kiedy, co i jak powiedzie膰. 鈥 Pug opar艂 si臋 na 艂okciach i westchn膮艂 t臋­sknie. 鈥 Z艂o艣ci mnie ten Roland. Nie tylko dlatego, 偶e jestem zazdrosny... ale w og贸le. Sprawia, 偶e czuj臋 si臋 przy nim jak... jaki艣 藕le wychowany gbur, grubo ociosany kloc z ci臋偶kimi ka­mieniami zamiast r膮k i drewnianymi klocami zamiast st贸p.

Calin pokiwa艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem.

Nie uwa偶am si臋 za eksperta obeznanego ze wszystkimi ludzkimi zwyczajami, ale sp臋dzi艂em z twoj膮 ras膮, Pug, wy­starczaj膮co du偶o czasu, aby wiedzie膰, 偶e od twojego wyboru zale偶y to, jak si臋 czujesz. Roland sprawia, 偶e czujesz si臋 nie­zdarny, bo mu na to pozwalasz.

Zaryzykuj臋 nawet twierdzenie, 偶e m艂ody Roland m贸g艂by si臋 czu膰 identycznie jak ty, gdyby zamieniono was miejscami. S艂abo艣ci i przywary, kt贸re widzimy u innych, nigdy nie wydaj膮 si臋 tak straszne jak te, kt贸re spostrzegamy w nas samych. Ro­land m贸g艂by ci na przyk艂ad zazdro艣ci膰 twojego bezpo艣redniego sposobu wyra偶ania my艣li i uczciwo艣ci.

W ka偶dym razie cokolwiek ty czy Roland zrobicie, b臋dzie mia艂o znikomy wp艂yw na Ksi臋偶niczk臋, dop贸ki b臋dzie pragn膮膰, aby wszystko dzia艂o si臋 po jej my艣li. Uczyni艂a z ciebie jak膮艣 nierealn膮, romantyczn膮 posta膰. Podobnie zreszt膮, jak tw贸j przyja­ciel zrobi艂 z nasz膮 Kr贸low膮. Musia艂by艣 si臋 nagle sta膰 beznadziej­nym gburem, 偶eby mog艂a otrz膮sn膮膰 si臋 z tego wyobra偶enia o to­bie. Trzeba czeka膰, a偶 sama b臋dzie gotowa. Wszystko wskazuje, 偶e teraz upatrzy艂a sobie ciebie na przysz艂ego wsp贸艂ma艂偶onka. Pug siedzia艂 przez moment z otwartymi ustami.

Wsp贸艂ma艂偶onka...? Calin u艣miechn膮艂 si臋.

M艂odzi cz臋sto nadmiernie przejmuj膮 si臋 dzi艣 sprawami, kt贸re przyjdzie im za艂atwia膰 dopiero za kilka lat. Podejrzewam, Pug, 偶e jej determinacja w tej sprawie wynika zar贸wno z two­jego do niej dystansu, jak i z tego, 偶e naprawd臋 ceni ci臋 wy­soko. Carline, jak wszystkie dzieciaki, chce po prostu mie膰 to, czego mie膰 nie mo偶e. 鈥 Na koniec doda艂 przyjacielskim tonem: 鈥 Czas sam rozwi膮偶e te problemy, Pug.

Pug zaniepokoi艂 si臋. Pochyli艂 do przodu i powiedzia艂: 鈥 A niech to! Niez艂y bigos. Po艂owa ch艂opak贸w kocha si臋 w Ksi臋偶­niczce na zab贸j. Gdyby tylko sobie zdali spraw臋, jak przera偶a­j膮ca mo偶e by膰 rzeczywisto艣膰... 鈥 Zanikn膮艂 na chwil臋 oczy, zaciskaj膮c mocno powieki. 鈥 G艂owa mnie boli. Wydawa艂o mi si臋, 偶e ona i Roland...

Mog艂a si臋 nim pos艂u偶y膰 jedynie jako narz臋dziem, kt贸re mia艂o pobudzi膰 twoje zainteresowanie 鈥 przerwa艂 mu Calin. 鈥 Szkoda tylko, 偶e przez to zrodzi艂a si臋 mi臋dzy wami nie­nawi艣膰.

Pug pokiwa艂 z namys艂em g艂ow膮.

No w艂a艣nie. Tak w og贸le to Roland jest w porz膮dku. Od dawna byli艣my kumplami, ale od kiedy zosta艂em wynie­siony w wy偶sze sfery, sta艂 si臋 otwarcie wrogi. Stara艂em si臋 tego nie zauwa偶a膰, ale powoli zaczyna mi za艂azi膰 za sk贸r臋. Mo偶e powinienem z nim pogada膰? Sam ju偶 nie wiem.

To roztropne posuni臋cie. Ale nie b膮d藕 zdziwiony, je偶eli nie b臋dzie wra偶liwy na twoje s艂owa. Nie ma najmniejszej w膮t­pliwo艣ci, 偶e jest ni膮 oczarowany.

Ju偶 za d艂ugo o tym m贸wili i Puga coraz bardziej bola艂a g艂owa. Wzmianka o oczarowaniu sprawi艂a, 偶e zapyta艂:

Opowiesz mi co艣 wi臋cej o magii Elf贸w?

Nasza magia, Pug, jest bardzo stara. Stanowi cz膮stk臋 tego, czym jeste艣my i w czym tworzymy. Na przyk艂ad buty Elf贸w mog膮 sprawi膰, 偶e nawet id膮cego w nich cz艂owieka nie b臋dzie w og贸le s艂ycha膰. Nasze 艂uki 艂atwiej trafiaj膮 w cel, bo taka jest natura naszej magii. Stanowi cz臋艣膰 nas samych. Na­szych puszcz, przedmiot贸w, kt贸re wytwarzamy. Mo偶na ni膮 czasem pokierowa膰, ale bardzo, bardzo delikatnie i mog膮 to uczyni膰 jedynie ci, kt贸rzy w pe艂ni j膮 rozumiej膮... czarodzieje. Na przyk艂ad Tathar. Nie przychodzi to 艂atwo, bo nasza magia opiera si臋 wszelkiej manipulacji. Najbardziej przypomina po­wietrze. Zawsze jest wok贸艂 ciebie, a jednak jej nie dostrzegasz. I podobnie jak powietrze, kt贸rego obecno艣膰 wyra藕nie odczu­wasz, kiedy zawieje wiatr, posiada swoj膮 tre艣膰, namacaln膮 rze­czywisto艣膰. Ludzie m贸wi膮 o naszych puszczach, 偶e s膮 zacza­rowane. Elfy 偶yj膮 w nich ju偶 tak d艂ugo, 偶e magia zd膮偶y艂a przyda膰 Elvandarowi tajemniczo艣ci. Wszyscy, kt贸rzy go za­mieszkuj膮, 偶yj膮 w pokoju i nikt nie proszony nie mo偶e wej艣膰 w jego granice. Chyba 偶e w艂ada wielk膮 sztuk膮. Nawet najbar­dziej odleg艂e granice puszcz Elf贸w sprawiaj膮, 偶e ci, kt贸rzy przekraczaj膮 je w z艂ych zamiarach, czuj膮 si臋 nieswojo i nie­pewnie. Nie zawsze jednak tak by艂o. W dawnych wiekach dzie­lili艣my nasz膮 ziemi臋 pospo艂u z moredhelami, kt贸rych obecnie nazywacie Bractwem Mrocznego Szlaku. Po wielkim prze艂o­mie, kiedy to przep臋dzili艣my ich z naszych las贸w, Elvandar zacz膮艂 si臋 stopniowo przemienia膰 i stawa膰 coraz bardziej na­szym miejscem, naszym domem, istot膮 nas samych.

Czy Bracia Mrocznego Szlaku s膮 naprawd臋 spokrew­nieni z Elfami?

Calin spochmurnia艂. Milcza艂 przez d艂u偶szy czas.

Staramy si臋 o tym nie m贸wi膰, bo jest wiele rzeczy, o kt贸rych chcieliby艣my my艣le膰, 偶e nie s膮 prawdziwe. Jedno mog臋 ci powiedzie膰, pomi臋dzy moredhelami, zwanymi przez was Bractwem, a moim narodem istnieje rzeczywi艣cie wi臋藕, chocia偶 si臋ga ona zamierzch艂ych czas贸w i od dawna ju偶 jest bardzo os艂abiona. Zabijemy, 偶e tak jest, ale rzeczywi艣cie s膮 oni naszymi kuzynami. Co jaki艣 czas... co jaki艣 bardzo d艂ugi czas ten i 贸w powraca do nas. Nazywamy to Powrotem. 鈥 Temat najwyra藕niej sprawia艂 mu wielki b贸l.

Calin, przepraszam, je偶eli...

Calin ruchem d艂oni oddali艂 przeprosiny ch艂opca.

Student nigdy nie powinien przeprasza膰 za swoj膮 cie­kawo艣膰, Pug, ale rzeczywi艣cie nie chcia艂bym ju偶 o tym wi臋cej rozmawia膰.

Przegadali potem wiele godzin a偶 do p贸藕nej nocy. Pug by艂 zafascynowany ksi臋ciem Elf贸w, a jednocze艣nie pochlebia艂o mu, 偶e wiele z tego, co sam m贸wi艂, naprawd臋 interesowa艂o Calina.

W ko艅cu Calin rzek艂:

No, pora spa膰. Chocia偶 zwykle niewiele mi trzeba od­poczynku, teraz jestem ju偶 zm臋czony. Ty chyba te偶? Ch艂opiec wsta艂.

Dzi臋kuj臋, 偶e opowiedzia艂e艣 mi tak wiele... 鈥 a po chwili, lekko za偶enowany, dorzuci艂 鈥 i 偶e powiedzia艂e艣 mi o Ksi臋偶niczce.

Ta rozmowa by艂a ci potrzebna.

Pug zaprowadzi艂 Calina do d艂ugiego korytarza, a czekaj膮cy tam s艂uga wskaza艂 Ksi臋ciu jego pokoje. Pug wr贸ci艂 do siebie i po艂o偶y艂 si臋. Do艂膮czy艂 do niego przemokni臋ty i prychaj膮cy z oburzenia, 偶e musia艂 lecie膰 w deszczu, Fantus. Smok wkr贸tce zasn膮艂. Pug d艂ugo jeszcze le偶a艂 wpatrzony w ta艅cz膮ce po su­ficie migotliwe rozb艂yski 偶arz膮cych si臋 w臋gli. Pr贸bowa艂 ze wszystkich si艂 wyrzuci膰 z wyobra藕ni opowie艣ci o obcych wo­jownikach, jednak obrazy jaskrawo odzianych woj贸w skrada­j膮cych si臋 przez puszcze ziem zachodnich sprawia艂y, 偶e sen d艂ugo nie nadchodzi艂.

Nast臋pny ranek zasta艂 wszystkich mieszka艅c贸w zamku Crydee w powa偶nym nastroju. Plotkuj膮ca jak zwykle s艂u偶ba roznios艂a wie艣ci o Tsuranich, chocia偶 nie by艂y one dok艂adne. Niby ka偶dy zajmowa艂 si臋 swoimi sprawami, ale jedno ucho mia艂 szeroko otwarte na co smakowitsze k膮ski spekulacji co do plan贸w Ksi臋cia. Wszyscy byli zgodni co do jednego 鈥 Borric conDoin, ksi膮偶臋 Crydee nie nale偶a艂 do tych, co czekaj膮 bezczynnie z za艂o偶onymi r臋kami. Co艣 musia艂o si臋 wkr贸tce wy­darzy膰.

Pug siedzia艂 na stercie siana, przygl膮daj膮c si臋 Tomasowi 膰wicz膮cemu walk臋 mieczem. Ch艂opak siek艂 zaciekle 膰wiczeb­ny s艂upek, ci膮艂 to z przodu, to z ty艂u. I znowu. I jeszcze raz. Wida膰 jednak by艂o, 偶e robi艂 to bez przekonania. W ko艅cu cisn膮艂 z obrzydzeniem miecz na ziemi臋.

Nic mi dzisiaj nie wychodzi. Podszed艂 i usiad艂 ko艂o Puga.

Ciekawe, o czym oni rozmawiaj膮?

Pug wzruszy艂 ramionami. 鈥淥ni鈥 odnosi艂o si臋 do cz艂onk贸w rady ksi膮偶臋cej. Dzisiaj nie poproszono ju偶 ch艂opc贸w o ucze­stnictwo w spotkaniu. Ostatnie cztery godziny wlok艂y si臋 nie­mi艂osiernie d艂ugo.

Dziedziniec zape艂ni艂 si臋 nagle s艂u偶b膮 biegn膮c膮 w kierunku g艂贸wnego wej艣cia.

Chod藕 鈥 powiedzia艂 Tomas. Pug b艂yskawicznie ze­艣lizgn膮艂 si臋 z siana i pobieg艂 za przyjacielem.

Wypadli zza rogu akurat w chwili, kiedy stra偶e zajmowa艂y swoje posterunki. By艂o ch艂odniej ni偶 wczoraj, ale nie pada艂o. Ch艂opcy wdrapali si臋 na ten sam w贸z. Tomas trz膮s艂 si臋 z zimna.

艢niegi w tym roku przyjd膮 wcze艣niej. Mo偶e ju偶 jutro?

Je偶eli tak, to b臋dzie to najwcze艣niejszy 艣nieg, jaki pa­mi臋tam. Powiniene艣 za艂o偶y膰 ciep艂膮 kurt臋. Spoci艂e艣 si臋 ca艂y w czasie 膰wicze艅. Tylko patrze膰, jak ci臋 zawieje...

Tomas spojrza艂 na niego z wyrzutem.

O bogowie! Gadasz zupe艂nie jak moja matka. Pug zacz膮艂 udawa膰, 偶e jest strasznie zdenerwowany. Wy­sokim i nosowym g艂osem zacz膮艂 wykrzykiwa膰: 鈥 I nie przy­latuj do mnie po pociech臋, kiedy zsiniejesz z zimna, kiedy b臋dziesz kaszla艂 i kicha艂, bo jej u mnie nie znajdziesz, Tomasie, synu Megara.

Tomas roze艣mia艂 si臋 od ucha do ucha.

Wypisz, wymaluj moja matka.

Us艂yszeli skrzyp otwieranych wielkich podwoi zamko­wych. Zwr贸cili si臋 w tamt膮 stron臋. Ksi膮偶臋 i kr贸lowa Elf贸w szli na czele orszaku wychodz膮cego z g艂贸wnego zamku. Ksi膮偶臋 w po偶egnalnym przyjacielskim ge艣cie trzyma艂 d艂o艅 Kr贸lowej. Po chwili Aglaranna przy艂o偶y艂a d艂onie do ust i melodyjnym g艂osem wypowiedzia艂a kilka s艂贸w. Mimo 偶e uczyni艂a to dosy膰 cicho, ponios艂y si臋 ponad wrzaw膮 t艂umu. W艣r贸d zebranych na dziedzi艅cu zapad艂a natychmiast cisza. Po chwili zza mur贸w obronnych doszed艂 do ich uszu t臋tent kopyt ko艅skich.

Dwana艣cie bia艂ych rumak贸w przegalopowa艂o przez g艂贸wn膮 bram臋 i stan臋艂o d臋ba przed kr贸low膮 Elf贸w, witaj膮c swoj膮 pani膮. Elfy szybko dosiad艂y koni, wskakuj膮c zwinnie, bez niczyjej pomocy na ich grzbiety. Wznios艂y r臋ce, pozdrawiaj膮c Ksi臋cia, zawr贸ci艂y w miejscu wierzchowce i galopem wypad艂y z zamku.

T艂um nie rozchodzi艂 si臋 jeszcze przez kilka minut po ich wyje藕dzie, jakby nie chc膮c dopu艣ci膰 do siebie my艣li, 偶e pra­wdopodobnie wielu z nich widzia艂o Elfy po raz ostatni w 偶yciu. Powoli, z oci膮ganiem zacz臋li si臋 w ko艅cu udawa膰 do swojej pracy.

Tomas sta艂 wpatrzony w pust膮 przestrze艅 za bram膮. Pug popatrzy艂 na niego.

Co ci jest?

Chcia艂bym kiedy艣 ujrze膰 Elvandar 鈥 odpowiedzia艂 ci­cho Tomas.

Pug rozumia艂 przyjaciela.

Mo偶e kiedy艣 zobaczysz 鈥 powiedzia艂, a po chwili do­rzuci艂 beztrosko 鈥 ale w膮tpi臋, bo ja b臋d臋 magiem, a ty 偶o艂­nierzem, Kr贸lowa za艣 b臋dzie w艂ada艂a Elvandarem jeszcze d艂u­go, d艂ugo po naszej 艣mierci.

Rozbawiony Tomas wskoczy艂 Pugowi na plecy. Opasa艂 ra­mionami i przewr贸ci艂 na siano.

Och? Czy偶by? No to poczekaj tylko. Kt贸rego艣 dnia na pewno pojad臋 do Elvandaru. 鈥 Przygni贸t艂 Puga ci臋偶arem swego cia艂a i usiad艂 mu na klatce piersiowej. 鈥 A kiedy ju偶 tam pojad臋, b臋d臋 wielkim bohaterem uwie艅czonym chwa艂膮 wielu zwyci臋stw nad Tsurani. Powita mnie jako honorowego go艣cia. No, i co ty na to?

Pug wybuchn膮艂 艣miechem. Pr贸bowa艂 zepchn膮膰 z siebie przyjaciela.

A ja b臋d臋 najwi臋kszym magiem tych ziem.

Obaj si臋 roze艣miali. Przez wrzaw臋 zabawy us艂yszeli nagle czyj艣 g艂os.

Pug! A, tu jeste艣!

Tomas zeskoczy艂 z niego i Pug usiad艂. Zbli偶a艂 si臋 do nich barczysty kowal Gardell. Pot臋偶nie zbudowany, mia艂 klatk臋 piersiow膮 jak beczka, by艂 prawie 艂ysy, ale za to mia艂 g臋st膮, czarn膮 brod臋. Ramiona mia艂 okopcone sadz膮 i dymem i by艂 opasany przepalonym na wylot w wielu miejscach, sk贸rzanym fartuchem. Podszed艂 do wozu i podpar艂 si臋 pi臋艣ciami pod boki.

Wsz臋dzie ci臋 szukam. Mam ten okap do twojego garnka na w臋gle, o kt贸ry prosi艂 Kulgan.

Pug zlaz艂 z wozu, a za nim uczyni艂 to Tomas. Poszli za Gardellem do ku藕ni z ty艂u, za g艂贸wnym zamkiem. Barczysty kowal odwr贸ci艂 si臋 przez rami臋.

Cholernie sprytny pomys艂 z tym okapem. Pracuj臋 przy palenisku przez trzydzie艣ci lat z ok艂adem i ani mi do g艂owy nie przysz艂o, 偶eby u偶y膰 okapu do garnka z 偶arem. Jak tylko Kulgan powiedzia艂 mi o tym planie, od razu 偶em si臋 zabra艂 do roboty.

Weszli do ku藕ni, kt贸ra by艂a du偶膮 szop膮 z dwoma paleni­skami, du偶ym i ma艂ym, i kilkoma r贸偶nych rozmiar贸w kowad­艂ami. Dooko艂a wala艂y si臋 stosy wszelakiego, czekaj膮cego na napraw臋, 偶elastwa: zbroje, metalowe cz臋艣ci strzemion i r贸偶ne sprz臋ty kuchenne. Gardell podszed艂 do du偶ego paleniska i pod­ni贸s艂 okap. By艂 to metalowy sto偶ek o mniej wi臋cej metrowej 艣rednicy i takiej samej wysoko艣ci. U jego szczytu by艂a dziura. Obok le偶a艂y kawa艂ki rur o wyj膮tkowo cienkich 艣cianach.

Gardell uni贸s艂 do g贸ry swoje dzie艂o, aby mogli si臋 przy­patrzy膰.

Blacha jest stosunkowo cienka, ale 偶eby by艂a jeszcze l偶ejsza, u偶y艂em du偶o cyny. Gdyby okap by艂 zbyt ci臋偶ki, m贸g艂­by si臋 zawali膰.

Stop膮 wskaza艂 kilka metalowych pr臋t贸w.

Wybijemy w pod艂odze kilka ma艂ych dziur na te pod­trzymuj膮ce ca艂o艣膰 pr臋ty. Dopasowanie i zamocowanie ca艂ej konstrukcji mo偶e nam zaj膮膰 ma艂膮 chwilk臋, ale my艣l臋 sobie, 偶e powinno dzia艂a膰.

Pug u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Jego pomys艂 przybieraj膮cy te­raz konkretne kszta艂ty sprawia艂 mu ogromn膮 satysfakcj臋. By艂o to dla niego uczucie nowe i bardzo mi艂e.

Kiedy mo偶emy to zamontowa膰?

Je艣li chcesz, nawet zaraz. Musz臋 przyzna膰, 偶e sam je­stem ciekaw, jak to b臋dzie dzia艂a艂o.

Pug wzi膮艂 nar臋cze rurek, Tomas pr臋ty i reszt臋. Walcz膮c po drodze z niewygodnym ci臋偶arem, ruszyli w stron臋 wie偶y maga, a chichocz膮cy rado艣nie kowal pod膮偶y艂 za nimi. Kulgan pogr膮偶ony w my艣lach wchodzi艂 wolno po schodach do swojego pokoju. Nagle gdzie艣 ponad g艂ow膮 us艂ysza艂 krzyk.

Uwa偶aj!

Spojrza艂 w g贸r臋. Obijaj膮c si臋 po schodach, jak w napadzie delirium, lecia艂 w d贸艂 ogromny kamie艅. Kulgan w ostatniej chwili zdo艂a艂 odskoczy膰 na bok. G艂az wyr偶n膮艂 w 艣cian臋, gdzie sta艂 przed sekund膮, odbi艂 si臋 i spad艂 wreszcie na dolny podest. Py艂 zaprawy murarskiej unosi艂 si臋 w powietrzu. Kulgan kichn膮艂 pot臋偶nie.

Przera偶eni Tomas i Pug zbiegali po schodach. Ul偶y艂o im wyra藕nie, kiedy zobaczyli, 偶e nic si臋 nikomu nie sta艂o. Kulgan spojrza艂 na nich zn臋kanym wzrokiem.

Mo偶e si臋 jednak dowiem, o co tu chodzi, co? Pug patrzy艂 na niego og艂upia艂ym wzrokiem, a Tomas omal nie wcisn膮艂 si臋 w 艣cian臋, staraj膮c si臋 znikn膮膰 z pola widzenia maga. W ko艅cu zebra艂 si臋 na odwag臋.

Pr贸bowali艣my znie艣膰 ten kamie艅 na podw贸rze i... chyba nam wypad艂 z r膮k...

Wypad艂 z r膮k? To raczej wygl膮da艂o na szalon膮 ucieczk臋 na wolno艣膰. No dobra. Gada膰 mi tu zaraz, po co nie艣li艣cie kamie艅 i sk膮d 偶e艣cie go wzi臋li, co?

To ten obluzowany ze 艣ciany 鈥 opowiedzia艂 Pug. 鈥⑩ Wyj臋li艣my go, 偶eby Gardell m贸g艂 zamontowa膰 ostatni odcinek rury. 鈥 Kiedy zauwa偶y艂, 偶e mimo udzielonej odpowiedzi Kulgan nadal nic nie rozumie, doda艂: 鈥 To do mojego okapu nad garnkiem z 偶arem, pami臋tasz?

Aaa.... Tak. Pami臋tam oczywi艣cie.

Zwabiony ha艂asem pojawi艂 si臋 s艂uga, aby sprawdzi膰, co si臋 sta艂o. Kulgan poprosi艂 go o zawo艂anie kilku robotnik贸w z dziedzi艅ca, by wynie艣li g艂az. S艂uga wyszed艂, a Kulgan od­wr贸ci艂 si臋 do ch艂opc贸w.

Wydaje mi si臋, 偶e rozs膮dniej by艂o poprosi膰 kogo艣 nieco silniejszego od was, 偶eby wyni贸s艂 ten kamie艅. No dobrze, po­ka偶cie mi teraz to cudo.

Weszli na g贸r臋 do pokoju ch艂opca. Gardell ko艅czy艂 w艂a艣nie instalowanie ostatniego odcinka rury. Us艂ysza艂, 偶e wchodz膮, i odwr贸ci艂 si臋.

No? I co o tym s膮dzicie?

Garnek z 偶arem zosta艂 przysuni臋ty troch臋 bli偶ej do 艣ciany, a nad nim, na czterech r贸wnej wysoko艣ci pr臋tach rozsiad艂 si臋 okap. Ca艂y dym zasysany by艂 przez metalowy sto偶ek, potem za艣 odprowadzany na zewn膮trz lekk膮 rur膮. Niestety, dziura w miejscu, sk膮d usuni臋to kamie艅, by艂a znacznie wi臋ksza ni偶 rura i wiatr nawiewa艂 prawie ca艂y dym z powrotem do 艣rodka.

No, i jak ci si臋 podoba, Kulgan? 鈥 spyta艂 Pug.

No, no. Wygl膮da imponuj膮co, ch艂opcze, chocia偶 nie zauwa偶y艂em, aby powietrze w pokoju bardzo si臋 oczy艣ci艂o.

Gardell r膮bn膮艂 silnie d艂oni膮 w okap. W pokoju rozleg艂 si臋 metaliczny d藕wi臋k. Zgrubia艂a sk贸ra na d艂oniach kowala uchro­ni艂a go przed poparzeniem, gdy dotyka艂 gor膮cego metalu.

Nie b贸j nic. Wszystko gra, magu. Jak tylko zaklajstruj臋 t臋 dziur臋 na g贸rze, wezm臋 kawa艂ek sk贸ry wo艂owej, z kt贸rej robi膮 tarcze dla jazdy, wytn臋 dziur臋 w 艣rodku, przepchn臋 przez ni膮 koniec rury, a potem przybij臋 sk贸r臋 do 艣ciany. Chlapn臋 藕dziebko garbnika. Ciep艂o wysuszy sk贸r臋, a偶 b臋dzie twarda, sztywna jak blacha i odporna na temperatur臋. Zatrzyma deszcz, wiatr i dym. 鈥 Kowal by艂 najwyra藕niej zadowolony ze swo­jego dzie艂a. 鈥 No dobra, skocz臋 po sk贸r臋, i zaraz wracam.

Pug patrzy艂 na sw贸j wynalazek i p臋ka艂 z dumy. Tomas podziela艂 jego uczucia. Kulgan zachichota艂 pod nosem i Pug przypomnia艂 sobie nagle, gdzie mag sp臋dzi艂 ca艂y dzie艅.

Jakie wie艣ci z rady?

Ksi膮偶臋 wysy艂a wici do wszystkich szlachetnie urodzo­nych na ca艂ym Zachodzie. Wyja艣nia dok艂adnie, co si臋 sta艂o. 呕膮da, aby wszystkie armie Zachodu zosta艂y postawione w stan gotowo艣ci bojowej. Obawiam si臋, 偶e skryby Tully'ego maj膮 przed sob膮 kilka ci臋偶kich dni. Ksi膮偶臋 chce, aby wszystko by艂o gotowe jak najszybciej. Tully otrzyma艂 polecenie zostania i pe艂nienia roli doradcy Lyama w czasie nieobecno艣ci Ksi臋cia. Tak samo Algon i Fannon.

Doradca Lyama? Nieobecno艣膰? 鈥 pyta艂 bez艂adnie Pug, nic nie rozumiej膮c.

Tak. Ksi膮偶臋, Arutha i ja wyruszamy w podr贸偶 do Wol­nych Miast, a potem dalej do Krondoru, aby odby膰 rozmowy z ksi臋ciem Erlandem. Dzisiaj wieczorem, je艣li mi si臋 uda, po­staram si臋 porozumie膰 podczas snu z moim koleg膮. Belgan mieszka na p贸艂noc od Bordonu. On z kolei wy艣le wiadomo艣膰 do Meechama, kt贸ry ju偶 powinien by艂 tam dotrze膰, aby znalaz艂 dla nas jaki艣 statek. Ksi膮偶臋 uwa偶a, 偶e b臋dzie najlepiej, je偶eli przeka偶e wie艣ci osobi艣cie.

Puga i Tomasa a偶 skr臋ca艂o z ciekawo艣ci. Kulgan oczywi­艣cie dobrze wiedzia艂, 偶e obaj strasznie chcieliby pojecha膰. Wi­zyta w Krondorze z pewno艣ci膮 by艂aby najwi臋ksz膮 przygod膮 ich m艂odego 偶ycia. Mag pog艂adzi艂 si臋 po siwej brodzie.

Troch臋 to utrudnia kontynuowanie twojej nauki, Pug, ale jestem przekonany, 偶e Tully m贸g艂by ci臋 troch臋 podci膮gn膮膰 i nauczy膰 jednej czy drugiej sztuczki.

Kulgan my艣la艂, 偶e Pug zaraz p臋knie z niecierpliwo艣ci.

Kulgan, prosz臋 ci臋... czy mog臋 pojecha膰? Kulgan uda艂 zdumienie.

Ty mia艂by艣 jecha膰? Ani przez my艣l mi to nie przesz艂o...

zawiesi艂 na chwil臋 g艂os, aby zwi臋kszy膰 jeszcze napi臋cie

no c贸偶...

W oczach Puga zago艣ci艂o jedno wielkie b艂aganie.

...niech i tak b臋dzie.

Pug wyda艂 przera藕liwy, 艣widruj膮cy w uszach okrzyk rado­艣ci i skoczy艂 do g贸ry.

Tomas usi艂owa艂 ukry膰 swoje rozczarowanie. Z trudem zdo­by艂 si臋 na w膮t艂y u艣miech, pr贸buj膮c cieszy膰 si臋 szcz臋艣ciem Puga.

Kulgan podszed艂 do drzwi. Tomas wygl膮da艂 jak siedem nieszcz臋艣膰.

Kulgan? 鈥 zawo艂a艂 Pug.

Mag odwr贸ci艂 si臋. Na wargach igra艂 mu lekki u艣mieszek.

Tak, Pug?

Tomas te偶?

Tomas, poniewa偶 ani nie nale偶a艂 do dworu, ani nie podlega艂 Kulganowi, potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮. Nie spuszcza艂 jednak ani na chwil臋 b艂agalnego wzroku z Kulgana.

Kulgan roze艣mia艂 si臋 od ucha do ucha.

Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e najlepiej dla nas wszystkich b臋dzie trzyma膰 was razem. Tak, Tomas te偶. Za艂atwi臋 to z Fannonem.

Tomas wrzasn膮艂 na ca艂e gard艂o. Ch艂opcy z rado艣ci zacz臋li si臋 wali膰 po plecach.

Kiedy wyruszamy? 鈥 spyta艂 Pug. Kulgan za艣mia艂 si臋.

Za pi臋膰 dni lub nawet wcze艣niej, je偶eli wie艣ci od Krasnolud贸w dotr膮 do Ksi臋cia. Wys艂ano ju偶 przodem szybkobie­gaczy, 偶eby sprawdzili, czy da si臋 przejecha膰 P贸艂nocn膮 Prze­艂臋cz膮. Je偶eli nie, przejdziemy przez Po艂udniow膮.

Powiedziawszy to, Kulgan wyszed艂, zostawiaj膮c ch艂opc贸w ta艅cz膮cych z rado艣ci i pokrzykuj膮cych weso艂o.

POROZUMIENIE


Pug po艣piesznie przeszed艂 przez dziedziniec. Ksi臋偶niczka Carline przes艂a艂a mu wiadomo艣膰, prosz膮c o spotkanie w ogr贸dku. Pug by艂 troch臋 zdenerwowany. Dziew­czyna odezwa艂a si臋 do niego po raz pierwszy od dramatycznego i gwa艂townego zako艅czenia ich ostatniego spotkania. Nieza­le偶nie od swego wewn臋trznego rozdarcia Pug chcia艂 pozosta­wa膰 z ni膮 w dobrych stosunkach. Po kr贸tkiej rozmowie z Calinem Pug rozmawia艂 d艂ugo z ojcem Tullym.

Stary kap艂an, pomimo ogromnych obowi膮zk贸w na艂o偶o­nych na niego przez Ksi臋cia, znalaz艂 czas, aby spotka膰 si臋 z ch艂opcem i wys艂ucha膰 go. By艂a to bardzo dobra i potrzebna Fugowi rozmowa i czu艂 si臋 po niej znacznie lepiej. Ostatnia wskaz贸wka kap艂ana brzmia艂a: przesta艅 si臋 martwi膰 tym, co czuje i my艣li Ksi臋偶niczka, a zacznij odkrywa膰, co czuje i my­艣li Pug.

Pos艂ucha艂 rady. W rezultacie mia艂 teraz absolutn膮 jasno艣膰, co powinien powiedzie膰 Carline, gdyby napomkn臋艂a o jakim艣 鈥減orozumieniu鈥 mi臋dzy nimi. Po raz pierwszy od wielu tygo­dni mia艂 poczucie kierunku, nawet je偶eli nie by艂 pewien, ku jakiemu przeznaczeniu doprowadzi go obrany kurs.

Zbli偶y艂 si臋 do ogr贸dka Ksi臋偶niczki. Wyszed艂 zza rogu i sta­n膮艂 jak wryty. Na schodkach zamiast Carline sta艂 Roland. U艣miechn膮艂 si臋 do niego s艂abo, skin膮艂 g艂ow膮 i przywita艂 si臋.

Dzie艅 dobry, Pug. Czekasz na kogo艣? 鈥 Chocia偶 wi­da膰 by艂o, 偶e stara艂 si臋, aby zabrzmia艂o to lekko i zdawkowo, nie potrafi艂 do ko艅ca st艂umi膰 wojowniczego tonu. Bezwiednym ruchem opar艂 lew膮 d艂o艅 na r臋koje艣ci miecza. Ubrany by艂 zwy­czajnie 鈥 kolorowe nogawice, zielono-z艂ocista bluza i wyso­kie buty do konnej jazdy.

Taa... tak si臋 sk艂ada, 偶e spodziewa艂em si臋 tutaj zasta膰 Ksi臋偶niczk臋 鈥 odpowiedzia艂 Pug lekko wyzywaj膮cym tonem. Roland uda艂 zdziwienie.

Naprawd臋? Lady Glynis wspomina艂a co艣 o li艣ciku... zdawa艂o mi si臋 jednak, 偶e stosunki mi臋dzy wami by艂y ostatnio raczej napi臋te...

Przez kilka ostatnich dni Pug stara艂 si臋 wykrzesa膰 w sobie wsp贸艂czucie dla Rolanda ze wzgl臋du na sytuacj臋 ch艂opaka. Teraz jednak owa mieszanina bezceremonialnego stosunku do niego i okazywanej wy偶szo艣ci oraz chorobliwa prawie wro­go艣膰 zdenerwowa艂y Puga. Nie wytrzyma艂 i da艂 si臋 ponie艣膰 emocjom.

Jak r贸wny z r贸wnym, Rolandzie 鈥 wypali艂 bez na­mys艂u 鈥 pozwolisz, 偶e przedstawi臋 to w ten spos贸b: to, czy si臋 uk艂ada, czy nie uk艂ada mi臋dzy Carline a mn膮, to nie tw贸j zakichany interes!

Twarz Rolanda obla艂 rumieniec gniewu. Podszed艂 o krok bli偶ej. Spojrza艂 z g贸ry na ni偶szego ch艂opca.

Niech mnie szlag trafi, je偶eli to nie m贸j interes! Nie mam poj臋cia, co ty kr臋cisz, Pug, ale je偶eli j膮 skrzywdzisz, to ja...

Ja mia艂bym j膮 skrzywdzi膰! 鈥 wpad艂 mu w s艂owo Pug. Gwa艂towno艣膰 wzburzenia Rolanda zupe艂nie go zaskoczy艂a, a pogr贸偶ki rozw艣cieczy艂y.

To ona kr臋ci i wykorzystuje nas obu dla swych cel贸w... Pug poczu艂 niespodziewanie, 偶e ziemia zachwia艂a si臋 pod nim, unios艂a do g贸ry i r膮bn臋艂a od ty艂u w g艂ow臋. Przed oczami eksplodowa艂o tysi膮ce gwiazd, a w uszach rozleg艂 si臋 dono艣ny d藕wi臋k dzwon贸w. Min臋艂a spora chwila, zanim dotar艂o do nie­go, 偶e to Roland go r膮bn膮艂. Potrz膮sn膮艂 kilka razy g艂ow膮. Powoli wraca艂a mu ostro艣膰 widzenia. Zerkn膮艂 w g贸r臋. Starszy i wy偶szy ch艂opak sta艂 nad nim z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami.

Je偶eli jeszcze raz 藕le si臋 o niej wyrazisz, to tak ci臋 spior臋, 偶e si臋 nie pozbierasz 鈥 wycedzi艂 przez zaci艣ni臋te z臋by.

W Pugu rozgorza艂 nagle niepohamowany gniew. Narasta艂 z ka偶d膮 chwil膮. Podni贸s艂 si臋 ostro偶nie z ziemi, nie spuszczaj膮c oka z gotowego do walki Rolanda.

Rolandzie, mia艂e艣 ponad dwa lata, 偶eby j膮 zdoby膰 dla siebie. Zostaw j膮 teraz w spokoju 鈥 powiedzia艂 z gorycz膮.

Twarz Rolanda skurczy艂a si臋 w grymasie w艣ciek艂o艣ci. Ru­szy艂 do ataku. Zwali艂 Puga z n贸g. W pl膮taninie ramion i n贸g obaj padli na ziemi臋. Roland ok艂ada艂 nieszkodliwie Puga po r臋kach i plecach. Przewracaj膮c si臋 i zmagaj膮c na ziemi, 偶aden nie m贸g艂 wyrz膮dzi膰 drugiemu wielkiej krzywdy. Fugowi uda艂o si臋 obj膮膰 ramieniem szyj臋 Rolanda. Trzyma艂 go mocno, a prze­ciwnik t艂uk艂 na o艣lep r臋kami. W pewnej chwili Roland zdo艂a艂 wepchn膮膰 kolano mi臋dzy siebie a pier艣 Puga. Pchn膮艂 mocno, odrzucaj膮c przeciwnika daleko. Pug przekozio艂kowa艂 i pode­rwa艂 si臋 z ziemi. Roland uczyni艂 to tu偶 po nim. Odskoczyli od siebie. Z twarzy Rolanda znik艂a w艣ciek艂o艣膰, a w jej miejsce pojawi艂 si臋 zimny, wyrachowany gniew. Oceni艂 odleg艂o艣膰 mi臋­dzy nimi. Zbli偶a艂 si臋 ostro偶nie. Jego lewe rami臋 by艂o wyci膮g­ni臋te przed siebie i lekko zgi臋te, a prawa pi臋艣膰 w gotowo艣ci na wysoko艣ci twarzy. Pug nie mia艂 偶adnego do艣wiadczenia w tej formie walki zwanej boksem, chocia偶 ju偶 kilka razy mia艂 okazj臋 ogl膮da膰 walki za pieni膮dze w wykonaniu trupy objaz­dowej. Roland z kolei, wielokrotnie wykazywa艂 w przesz艂o艣ci, 偶e ten sport to nie nowo艣膰 dla niego. Pug chcia艂 wykorzysta膰 okazj臋. Zamachn膮艂 si臋 nag艂ym sierpowym w g艂ow臋 Rolanda. Ten odchyli艂 si臋 do ty艂u, a impet ciosu okr臋ci艂 Puga dooko艂a osi. Roland ruszy艂 do ataku. Lewe rami臋 wyskoczy艂o w prz贸d i silny cios dosi臋gn膮艂 policzka Puga, odrzucaj膮c mu g艂ow臋 do ty艂u. Pug zatoczy艂 si臋 i cios prawej pi臋艣ci Rolanda min膮艂 si臋 z jego szcz臋k膮 o par臋 milimetr贸w.

Pug zas艂oni艂 twarz przed nast臋pnym uderzeniem. Przed oczami ta艅czy艂y 艣wietliste kropki. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. W ostat­niej chwili schyli艂 si臋, unikaj膮c kolejnego ataku Rolanda. Nie zmieniaj膮c pozycji, rzuci艂 si臋 do przodu. Przeszed艂 pod gard膮 Rolanda i uderzy艂 bykiem w 偶o艂膮dek. Roland znowu upad艂 na ziemi臋. Pug rzuci艂 si臋 na niego. Przygni贸t艂 swoim ci臋偶arem, staraj膮c si臋 unieruchomi膰 ramiona przeciwnika. Roland zama­chn膮艂 si臋 i trafi艂 艂okciem w skro艅 Puga. Ch艂opiec na u艂amek sekundy straci艂 przytomno艣膰 i pad艂 na ziemi臋.

Ledwo zdo艂a艂 d藕wign膮膰 si臋 na nogi, kiedy potworny b贸l przeszy艂 mu twarz. 艢wiat znowu zawirowa艂. Powoli traci艂 orientacj臋 i zdolno艣膰 jakiejkolwiek obrony. Przyjmowa艂 ciosy Rolanda jak jakie艣 odleg艂e wydarzenia. B贸l by艂 przyt艂umiony i nie do ko艅ca rozpoznawalny przez wiruj膮ce zmys艂y. Gdzie艣 g艂臋boko, w zakamarkach umys艂u Puga rozleg艂 si臋 cichutki alar­muj膮cy d藕wi臋k. Zupe艂nie bez ostrze偶enia, g艂臋boko pod przy­t艂umion膮 b贸lem 艣wiadomo艣ci膮 zaczyna艂o si臋 co艣 dzia膰. Do­chodzi艂y do g艂osu prymitywne, bardziej zwierz臋ce ni偶 ludzkie, instynkty. Z g艂臋bin pokawa艂kowanej i niezrozumia艂ej pod艣wia­domo艣ci pocz臋艂a si臋 wy艂ania膰 nowa si艂a. Tak samo jak podczas spotkania z trollami, w umy艣le Puga pojawi艂y si臋 p艂on膮ce o艣le­piaj膮cym blaskiem litery i ch艂opak zacz膮艂 bezg艂o艣nie wypo­wiada膰 zakl臋cie.

Powraca艂 nieub艂aganie do stanu prymitywnego. W ocala­艂ych strz臋pach 艣wiadomo艣ci widzia艂 siebie jako pierwotne stworzenie walcz膮ce z mordercz膮 zaciek艂o艣ci膮 o przetrwanie. Wszystko zogniskowa艂o si臋 w jednym tylko obrazie: zad艂awi膰 przeciwnika na 艣mier膰.

Niespodziewanie, gdzie艣 w umy艣le zad藕wi臋cza艂 przera藕liwie ostrzegawczy sygna艂. Przeszy艂o go na wskro艣 g艂臋bokie poczucie jakiego艣 z艂a czy winy. Miesi膮ce nauki i 膰wicze艅 da艂y wreszcie zna膰 o sobie. Mia艂 wra偶enie, 偶e s艂yszy krzyk Kulgana: 鈥淣ie wolno korzysta膰 z mocy w ten spos贸b!鈥 Pug rozerwa艂 gwa艂­townie okrywaj膮cy go ca艂un pod艣wiadomo艣ci i otworzy艂 oczy.

Poprzez nak艂adaj膮ce si臋 na siebie zamazane obrazy i mi­gocz膮ce 艣wiate艂ka zobaczy艂 Rolanda. Kl臋cza艂 na ziemi tu偶 przed nim i z wytrzeszczonymi z przera偶enia oczami walczy艂 daremnie z niewidzialnymi palcami, zaciskaj膮cymi si臋 wok贸艂 jego szyi. Pug ju偶 tego nie kontrolowa艂. Gdy powr贸ci艂a jasno艣膰 my艣lenia, zorientowa艂 si臋 natychmiast w sytuacji, pochyli艂 nad Rolandem i chwyci艂 mocno jego nadgarstki.

Przesta艅! Rolandzie, przesta艅! To si臋 nie dzieje napra­wd臋. Tylko ci si臋 wydaje. Nikt ci臋 nie dusi. To twoje w艂asne r臋ce!

O艣lepiony panik膮 Roland nie s艂ysza艂 krzyku. Pug zmobi­lizowa艂 ostatnie resztki si艂 i oderwa艂 r臋ce Rolanda od szyi. Otwart膮 d艂oni膮 uderzy艂 go na odlew w twarz. W oczach Ro­landa zaszkli艂y si臋 艂zy, a z gard艂a wydoby艂 si臋 spazmatyczny, zduszony okrzyk. Roland gwa艂townie wci膮gn膮艂 powietrze w p艂uca.

Pug dysza艂 ci臋偶ko.

To z艂udzenie, Rolandzie. Sam si臋 dusi艂e艣, w艂asnymi r臋­kami...

Roland oddycha艂 chrapliwie. Gwa艂townie odskoczy艂 od Puga. Twarz skurczy艂a si臋 w grymasie przera偶enia. Niezdarnym i s艂abym ruchem usi艂owa艂 wydoby膰 miecz. Pug pochyli艂 si臋 do przodu i mocno schwyci艂 go za r臋ce. Kr臋ci艂 g艂ow膮, a s艂owa z trudem przechodzi艂y mu przez gard艂o.

Rolandzie... nie ma 偶adnego... powodu... Roland spojrza艂 mu w oczy i po chwili paniczny strach w jego w艂asnych zacz膮艂 powoli przygasa膰. Po chwili co艣 w nim jakby p臋k艂o, za艂ama艂o si臋 i oto przed Pugiem siedzia艂 na ziemi kompletnie wyczerpany i 艣miertelnie zm臋czony m艂o­dy cz艂owiek. Opar艂 si臋 na wyci膮gni臋tych do ty艂u r臋kach. Od­dycha艂 z trudem. W oczach pojawi艂y si臋 艂zy.

Dlaczego...?

Pug by艂 tak偶e zupe艂nie wyczerpany. Opar艂 si臋 ci臋偶ko na r臋kach. Wpatrywa艂 si臋 uwa偶nie w przystojn膮 i rozdzieran膮 w膮t­pliwo艣ciami m艂od膮 twarz.

Dlatego, Rolandzie, 偶e jeste艣 pod wp艂ywem zakl臋cia przerastaj膮cego wszystkie, kt贸rymi ja mog臋 w艂ada膰. Spojrza艂 mu prosto w oczy.

Ty naprawd臋 j膮 kochasz... tak?

Resztki gniewu ulatywa艂y powoli. Z oczu Rolanda znikn膮艂 strach. Pozosta艂y g艂臋boki b贸l i udr臋ka. Po policzku sp艂ywa艂a 艂za. Schowa艂 g艂ow臋 mi臋dzy ramiona i pokiwa艂 ni膮. Oddech mia艂 nier贸wny i urywany. Pr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰. Walczy艂 z wzbieraj膮cym p艂aczem. Opanowa艂 si臋. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i otar艂 艂z臋. Jeszcze jeden g艂臋boki oddech. Spojrza艂 prosto w oczy Puga.

A ty? 鈥 spyta艂 ostro偶nie.

Pug wyci膮gn膮艂 si臋 na ziemi. Powoli wraca艂y mu si艂y.

Nie... nie jestem pewien. Tak na mnie dzia艂a, 偶e sam ju偶 nie wiem, co o tym s膮dzi膰. Nie wiem. Czasem my艣l臋 tylko o niej. A czasami chcia艂bym by膰 daleko, daleko, gdzie艣 na ko艅cu 艣wiata.

Roland pokiwa艂 ze zrozumieniem g艂ow膮. Strach znikn膮艂 zupe艂nie.

Kiedy idzie o ni膮, nie ma we mnie za grosz rozs膮dku. Pug za艣mia艂 si臋 kr贸tko. Roland poderwa艂 g艂ow臋 i po chwili sam te偶 si臋 za艣mia艂.

Nie wiem dlaczego 鈥 powiedzia艂 Pug 鈥 ale z jakie­go艣 powodu to, co powiedzia艂e艣, wyda艂o mi si臋 strasznie 艣mie­szne.

Roland skin膮艂 g艂ow膮 i znowu wybuchn膮艂 艣miechem. Po twarzach obu ch艂opc贸w ciurkiem lecia艂y 艂zy. Emocjonalna pr贸偶nia, pozostawiona przez ulatuj膮cy gniew, wype艂nia艂a si臋 gwa艂townie weso艂o艣ci膮 i trzpiotowatym 艣miechem.

Roland opanowa艂 si臋 na moment, kiedy Pug spojrza艂 na niego i powiedzia艂:

Za grosz rozs膮dku! 鈥 Po czym obu ponios艂a kolejna fala trudnego do powstrzymania 艣miechu.

A to co! 鈥 przerwa艂 im nagle ostry g艂os. Odwr贸cili si臋.

C贸偶 to ma znaczy膰?

Przed nimi sta艂a Carline w towarzystwie dw贸ch dam. Przypatrywa艂a im si臋 uwa偶nie. Zamilkli natychmiast. Dziew­czyna obrzuci艂a le偶膮cych na ziemi ch艂opc贸w pot臋piaj膮cym wzrokiem.

Widz臋, 偶e doskonale si臋 bawicie we w艂asnym towarzy­stwie. Nie b臋d臋 wam przeszkadza艂a.

Pug i Roland spojrzeli na siebie i jednocze艣nie wybuchn臋li gromkim 艣miechem. Roland przewr贸ci艂 si臋 na plecy. Pug, roz­ci膮gni臋ty jak d艂ugi na ziemi, zakrywaj膮c twarz r臋kami, zanosi艂 si臋 艣miechem. Obrzuci艂a ich strasznym wzrokiem.

Przepraszam 鈥 wyrzuci艂a z siebie lodowatym i w艣cie­k艂ym g艂osem.

Odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie, min臋艂a dworki i odesz艂a szybkim krokiem.

Ch艂opcy! 鈥 rzuci艂a g艂o艣no przez rami臋 na odchodnym. Pug i Roland siedzieli na ziemi, a偶 min膮艂 napad histerycz­nego 艣miechu. W ko艅cu Roland podni贸s艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Puga. Pug chwyci艂 j膮 mocno i Roland pom贸g艂 mu wsta膰.

Przepraszam, Pug. Nie mia艂em prawa w艣cieka膰 si臋 na ciebie. 鈥 Po chwili doda艂 艂agodniejszym tonem: -鈥 Ca­艂e noce nie mog臋 zmru偶y膰 oka, bo ci膮gle o niej my艣l臋. Wy­czekuj臋 tych kilku chwil w ci膮gu dnia, kiedy jeste艣my razem, ale od czasu, jak j膮 uratowa艂e艣, nie us艂ysza艂em od niej nic poza twoim imieniem.

Dotkn膮艂 ostro偶nie bol膮cej szyi.

By艂em na ciebie tak w艣ciek艂y, 偶e chcia艂em ci臋 zat艂uc na 艣mier膰. Cholera! Zamiast tego omal sam nie zgin膮艂em.

Pug spojrza艂 w stron臋 naro偶nika, za kt贸rym znikn臋艂a Ksi臋偶­niczka. Kiwn膮艂 g艂ow膮.

Ja te偶 przepraszam, Rolandzie. Kontrolowanie magii nie bardzo mi jeszcze wychodzi, a kiedy trac臋 nad sob膮 pa­nowanie, dziej膮 si臋 rzeczy straszne. Jak wtedy z trollami.

Pug pragn膮艂, aby Roland zrozumia艂, 偶e chocia偶 terminuje teraz u maga, nie przesta艂 by膰 sob膮, Pugiem.

Nigdy bym nie zrobi艂 czego艣 takiego naumy艣lnie. Szczeg贸lnie przyjacielowi.

Roland przypatrywa艂 mu si臋 uwa偶nie przez d艂u偶sz膮 chwil臋. Na twarzy pojawi艂 si臋 troch臋 jeszcze wymuszony, ale prze­praszaj膮cy u艣miech.

Rozumiem, Pug. Zachowywa艂em si臋 fatalnie. Mia艂e艣 racj臋. Carline wykorzystuje nas, napuszczaj膮c jednego na dru­giego. G艂upi jestem. Zale偶y jej tylko na tobie.

Pug spowa偶nia艂.

Rolandzie, wierz mi, nie jestem wcale taki pewien, czy jest mi czego zazdro艣ci膰.

Roland u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

To dziewczyna z mocnym charakterem, nie ma dw贸ch zda艅. 鈥 Schwytany w pu艂apk臋 pomi臋dzy otwartym u偶ala­niem si臋 nad sob膮 a udawan膮 zuchwa艂o艣ci膮 wybra艂 to ostat­nie.

Pug pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Rolandzie, co mo偶emy zrobi膰? Roland zdziwi艂 si臋, a po chwili roze艣mia艂.

Pug, nie szukaj u mnie rady. Ja ta艅cz臋 tak, jak mi zagra, i nic na to nie mog臋 poradzi膰, ale jak m贸wi stare przys艂owie, m艂ode serce niewie艣cie zmienne jest jak pogoda w kwietniu. Nie b臋d臋 ci臋 obwinia艂 za uczynki Carline.

Pu艣ci艂 do niego konspiracyjnie oko.

Ale nie b臋dziesz mia艂 nic przeciwko temu, 偶ebym wy­gl膮da艂, czy pogoda si臋 nie zmienia, dobrze? Pug pomimo zm臋czenia roze艣mia艂 si臋.

Tak mi si臋 wydawa艂o, 偶e co艣 za bardzo jeste艣 艂askawy w tej naszej ugodzie. Zamy艣li艂 si臋.

Wiesz co? By艂oby o wiele pro艣ciej, nie lepiej, ale w艂a艣­nie pro艣ciej, gdyby w og贸le przesta艂a na mnie zwraca膰 uwag臋. Na zawsze. Ju偶 sam nie wiem, co o tym my艣le膰. Przecie偶 musz臋 uko艅czy膰 kurs terminatorski, a kt贸rego艣 dnia b臋d臋 mu­sia艂 pomy艣le膰 o zaj臋ciu si臋 moimi dobrami. A do tego wszy­stkiego jeszcze to ca艂e zamieszanie z Tsuraninu. Tyle rzeczy zwali艂o si臋 nagle na g艂ow臋... nie mog臋 si臋 po艂apa膰.

Roland popatrzy艂 na Puga ze wsp贸艂czuciem. Po艂o偶y艂 mu d艂o艅 na ramieniu.

Zapominam ci膮gle, 偶e do艣wiadczenie bycia i termina­torem, i szlachcicem w jednej osobie jest dla ciebie bardzo 艣wie偶e i nowe. Przyznaj臋 jednak, 偶e nie po艣wi臋ca艂em zbyt wiele czasu na tak powa偶ne rozmy艣lania, chocia偶 w moim przypadku los zdecydowa艂 jakby sam, zanim przyszed艂em na 艣wiat. Zamartwianie si臋 o przysz艂o艣膰 to strasznie ja艂owa robota, Pug. Nie mog臋 si臋 oprze膰 wra偶eniu, 偶e najlepszym lekarstwem by艂by kufel mocnego piwa.

Pug obmacywa艂 bol膮ce miejsca i zadrapania. Skin膮艂 g艂ow膮.

By艂by, gdyby by艂. Obawiam si臋, 偶e Megar b臋dzie in­nego zdania.

Roland przy艂o偶y艂 palec do nosa.

No c贸偶, nie pozwolimy przecie偶, aby Mistrz Kuchni wyniucha艂 nasze lekarstwa. Chod藕, wiem, gdzie deski do szopy z piwem s膮 lu藕ne. Mo偶emy sobie strzeli膰 jedno czy dwa piwe艅ka, ciesz膮c si臋 komfortem samotno艣ci.

Roland ruszy艂 w stron臋 szopy. Pug zatrzyma艂 go na chwil臋.

Rolandzie, przepraszam za... to wszystko. Roland zatrzyma艂 si臋. Patrzy艂 przez kilka chwil z uwag膮 na Puga. U艣miechn膮艂 si臋.

Ja te偶. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

Zgoda?

Pug chwyci艂 j膮 mocno, po m臋sku.

Zgoda.

Wyszli z ogr贸dka Ksi臋偶niczki. Skr臋cili za r贸g muru na dziedziniec i stan臋li jak wryci. Ich oczom ukaza艂 si臋 godny po偶a艂owania widok. Przez 艣rodek dziedzi艅ca, od strony koszar w kierunku bocznej bramy, maszerowa艂 Tomas. By艂 w pe艂nej zbroi. Kolczuga na ci臋偶kim, si臋gaj膮cym kolan, sk贸rzanym kaf­tanie, kompletny szyszak, a na wysokich, si臋gaj膮cych pod ko­lana butach metalowe nagolenniki. Na jednym ramieniu d藕wi­ga艂 ogromn膮 tarcz臋, a w prawym r臋ku dzier偶y艂 ci臋偶k膮 w艂贸cz­ni臋. Mia艂a prawie cztery metry d艂ugo艣ci i wielki, 偶elazny grot. Tomas ugina艂 si臋 pod jej ci臋偶arem. Wygl膮da艂 przekomicznie, w艂贸cznia by艂a tak ci臋偶ka, 偶e ch艂opak przechyla艂 si臋 lekko na praw膮 stron臋 i kiedy pr贸bowa艂 w czasie marszu z艂apa膰 r贸w­nowag臋, szed艂 zygzakiem.

Na 艣rodku placu sta艂 sier偶ant Gwardii Ksi膮偶臋cej. Skan­dowa艂 g艂o艣no rytm marszu. Pug go zna艂. Mia艂 na imi臋 Gardan. By艂 wysoki i mia艂 przyjacielskie usposobienie. Pocho­dzi艂 z Keshu, o czym 艣wiadczy艂a niezbicie jego ciemna sk贸­ra. Na widok Puga i Rolanda u艣miechn膮艂 si臋. Czarna, g臋sta broda rozchyli艂a si臋 po艣rodku, ukazuj膮c b艂yszcz膮ce, bia艂e z臋by. Gardan by艂 prawie tak barczysty jak Meecham i po­rusza艂 si臋 z charakterystyczn膮 dla my艣liwego czy wojow­nika zwinno艣ci膮. Chocia偶 ciemne w艂osy przypr贸szone by艂y miejscami siwizn膮, twarz, mimo trzydziestoletniej s艂u偶by, mia艂 bardzo m艂od膮 i bez zmarszczek. Mrugn膮艂 do Puga i Ro­landa.

Sta膰! 鈥 wyda艂 rozkaz. Tomas zatrzyma艂 si臋 w p贸艂 kroku. Pug i Roland podeszli bli偶ej.

W prawo zwrot! 鈥 warkn膮艂 Gardan. Tomas wykona艂 rozkaz.

Zbli偶aj膮 si臋 cz艂onkowie dworu. Prezentuj bro艅! Tomas wyci膮gn膮艂 prawe rami臋. Pochyli艂 w艂贸czni臋 w salu­cie, lecz troch臋 za g艂臋boko i omal nie z艂ama艂 postawy na ba­czno艣膰, kiedy usi艂owa艂 unie艣膰 j膮 z powrotem do g贸ry.

Pug i Roland stan臋li przy Gardanie. Wielki 偶o艂nierz zasa­lutowa艂 im od niechcenia i ciep艂o u艣miechn膮艂 si臋 do nich.

Dzie艅 dobry, panowie.

Odwr贸ci艂 si臋 na chwil臋 w stron臋 Tomasa.

Na rami臋 bro艅! Na stanowisko... marsz! Tomas ruszy艂 przed siebie. Stanowiskiem by艂 w tym wy­padku przeciwleg艂y bok dziedzi艅ca. Roland roze艣mia艂 si臋.

Co to jest? Specjalna musztra? Gardan sta艂 wsparty jedn膮 r臋k膮 na r臋koje艣ci miecza. Drug膮 wskazywa艂 na Tomasa.

Mistrz miecza Fannon uzna艂, 偶e naszemu m艂odemu wo­jakowi mo偶e si臋 przyda膰 obecno艣膰 kogo艣, kto by dopilnowa艂, aby jako艣膰 musztry nie ucierpia艂a za bardzo na skutek zm臋­czenia czy innych drobnych przeciwno艣ci losu. 艢ciszy艂 g艂os.

To twardy zawodnik. Da sobie rad臋. Najwy偶ej poobciera troch臋 stopy.

Ale po co specjalna musztra? 鈥 spyta艂 Roland. Pug kr臋ci艂 z pow膮tpiewaniem g艂ow膮, kiedy Gardan wyja艣­nia艂.

Nasz m艂ody bohater straci艂 ju偶 dwa miecze. Pierwszy przypadek mo偶na zrozumie膰. Sprawa statku by艂a pierwszorz臋d­nej wagi, nie ma dw贸ch zda艅. Zwa偶ywszy na okoliczno艣ci, podniecenie, zdenerwowanie, mo偶na tamto przeoczenie wyba­czy膰. Gorzej z drugim. Miecz znaleziono. Le偶a艂 na mokrej ziemi ko艂o 膰wiczebnego s艂upa. By艂o to tego popo艂udnia, kiedy kr贸lowa Elf贸w i jej towarzysze opu艣cili zamek. Tomas wypa­rowa艂 gdzie艣 jak kamfora.

Pug wiedzia艂, 偶e Tomas zapomnia艂 na 艣mier膰 o 膰wicze­niach, kiedy Gardell przyni贸s艂 okap nad jego garnek z 偶arem.

Tomas dotar艂 do ko艅ca wyznaczonej marszruty. Wykona艂 w ty艂 zwrot i rozpocz膮艂 powr贸t. Gardan przyjrza艂 si臋 uwa偶niej dwom pokiereszowanym i uwalanym ziemi膮 ch艂opcom.

A wy co艣cie znowu nabroili, m艂odzi i szlachetni pano­wie, co?

Roland odchrz膮kn膮艂 jak wytrawny aktor na scenie.

Ach... drobnostka, dawa艂em magowi lekcj臋 walki na pi臋艣ci.

Gardan wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i uj膮艂 Puga pod brod臋. Odwr贸ci艂 jego g艂ow臋 kilka razy, aby si臋 lepiej przypatrze膰. Oceni艂 zakres szk贸d.

Rolandzie, przypomnij mi, abym ci臋 nigdy nie prosi艂 o szkolenie moich ludzi w walce mieczem, ilo艣膰 ofiar by艂aby dla nas niewsp贸艂miernie wysoka.

Pu艣ci艂 Puga.

Co艣 mi m贸wi, 偶e jutro rano b臋dziesz pi臋knie wygl膮da艂, szlachetny panie.

Pug zmieni艂 temat rozmowy.

Co s艂ycha膰 u twoich syn贸w, Gardan?

Wszystko w porz膮dku, Pug. Ucz膮 si臋 swojego rzemios艂a i marz膮, z wyj膮tkiem najm艂odszego, Faxona, kt贸ry w przy­sz艂orocznym Wyborze chce zosta膰 偶o艂nierzem, jak zdoby膰 bo­gactwo. Reszta doskonali swoje umiej臋tno艣ci w ko艂odziejstwie pod czujnym okiem mego brata, Jeheila.

U艣miechn膮艂 si臋 ze smutkiem.

Teraz, kiedy jest z nami tylko Faxon, dom wydaje si臋 bardzo pusty, chocia偶 moja 偶ona cieszy si臋, 偶e jest nareszcie spok贸j.

U艣miechn膮艂 si臋 owym zara藕liwym u艣miechem, na kt贸ry nie mo偶na odpowiedzie膰 inaczej jak tym samym.

Nic to. Ju偶 nied艂ugo starsze ch艂opaki o偶eni膮 si臋 i dom znowu si臋 zaroi od weso艂o dokazuj膮cych wnuk贸w. Tomas zbli偶a艂 si臋 do nich.

Czy mog臋 porozmawia膰 ze skazanym? 鈥 spyta艂 Pug. Gardan parskn膮艂 艣miechem. Pog艂adzi艂 si臋 po brodzie.

Chyba m贸g艂bym przez chwil臋 popatrze膰 w drug膮 stro­n臋. Tylko kr贸tko, panie.

Pug zostawi艂 Gardana rozmawiaj膮cego z Rolandem, zr贸w­na艂 krok z Tomasem i maszerowa艂 ko艂o niego, kieruj膮c si臋 w przeciwleg艂y koniec dziedzi艅ca.

Jak leci?

Och, wszystko w najlepszym porz膮dku. Jeszcze dwie godziny tej zabawy i b臋d臋 got贸w do pogrzebu 鈥 odpowie­dzia艂 Tomas p贸艂g臋bkiem.

Nie mo偶esz odpocz膮膰?

Co p贸艂 godziny mog臋 stan膮膰 na pi臋膰 minut na baczno艣膰. Dotar艂 do ko艅ca wyznaczonej marszruty, wykona艂 w miar臋 poprawny w ty艂 zwrot i ruszy艂 z powrotem w kierunku Gardana i Rolanda.

Po zamontowaniu okapu u ciebie wr贸ci艂em do s艂upa 膰wicze艅, ale miecza ju偶 nie by艂o. Serce mi zamar艂o. Szuka艂em wsz臋dzie. Omal nie spra艂em Rulfa, bo my艣la艂em, 偶e schowa艂 miecz, 偶eby zrobi膰 mi na z艂o艣膰. Kiedy wr贸ci艂em do koszar, Fannon siedzia艂 na mojej pryczy i naciera艂 kling臋 olejem. My­艣la艂em, 偶e trzeba b臋dzie wzywa膰 lekarza do innych 偶o艂nie­rzy, tak si臋 ze mnie 艣miali, kiedy Fannon powiedzia艂: 鈥淛e偶eli uwa偶asz, 偶e osi膮gn膮艂e艣 wystarczaj膮c膮 sprawno艣膰 w pos艂ugi­waniu si臋 mieczem, by膰 mo偶e zechcia艂by艣 po艣wi臋ci膰 troch臋 twego cennego czasu, aby nauczy膰 si臋 prawid艂owo obsadza膰 posterunek z d艂ug膮 broni膮. Ca艂odniowa karna musztra鈥. 鈥 A po chwili doda艂 偶a艂o艣nie: 鈥 Chyba umr臋.

Przechodzili ko艂o Gardana i Rolanda. Pug usi艂owa艂 wy­krzesa膰 w sobie wsp贸艂czucie dla Tomasa, ale jak wszyscy, uwa偶a艂, 偶e sytuacja jest komiczna. Zdusi艂 w sobie 艣miech. Zni­偶y艂 g艂os do konspiracyjnego szeptu.

Lepiej ju偶 p贸jd臋. Gdyby teraz nadszed艂 mistrz Fannon, m贸g艂by ci jeszcze wpakowa膰 kolejny dzie艅 musztry. Tomas na sam膮 my艣l o tym j臋kn膮艂.

Niech bogowie broni膮. Zje偶d偶aj, Pug!

Kiedy sko艅czysz 鈥 powiedzia艂 szeptem 鈥 doszlusuj do nas. B臋dziemy w szopie z piwem... oczywi艣cie, je偶eli dasz rad臋. Pug opu艣ci艂 towarzystwo Tomasa i podszed艂 do Rolanda i Gardana.

Dzi臋kuj臋, Gardanie 鈥 powiedzia艂 do sier偶anta.

Bardzo prosz臋, Pug. Nasz m艂ody przysz艂y rycerz do­skonale sobie ze wszystkim poradzi, chocia偶 by膰 mo偶e teraz my艣li inaczej, a poza tym... w艣cieka si臋, 偶e ma widowni臋.

Roland kiwn膮艂 g艂ow膮.

Chyba tak szybko nie zgubi kolejnego miecza.

Gardan za艣mia艂 si臋.

Co prawda, to prawda. Mistrz Fannon m贸g艂 zapomnie膰 i przebaczy膰 pierwszy raz, lecz drugiego ju偶 nie. Uzna艂, 偶e roz­s膮dniej b臋dzie, aby Tomas nie wpad艂 w nawyk w tym wzgl臋dzie. Tw贸j przyjaciel jest najbardziej b艂yskotliwym uczniem, jakiego Mistrz Miecza mia艂 od czas贸w Aruthy, ale lepiej nie powtarzaj tego Tomasowi. Fannon zawsze najostrzej traktuje tych, kt贸rzy maj膮 najwi臋ksze mo偶liwo艣ci i talent. No, to chyba wszystko, 偶ycz臋 obu panom dobrego dnia. Aha, ch艂opcy... 鈥 zatrzymali si臋 鈥 nie b贸jcie si臋, nikomu nie powiem o 鈥渓ekcji boksu鈥.

Podzi臋kowali sier偶antowi za dyskrecj臋 i pomaszerowali w stron臋 szopy z piwem w takt komend wype艂niaj膮cych echem dziedziniec zamku.

Pug ko艅czy艂 drugi kufel, a Roland dopija艂 ostatnie krople czwartego, kiedy przez lu藕ne deski przecisn膮艂 si臋 Tomas. By艂 brudny i spocony jak mysz. Zd膮偶y艂 si臋 ju偶 pozby膰 zbroi i broni. Manifestuj膮c skrajne wyczerpanie, powiedzia艂:

艢wiat si臋 ko艅czy, Fannon zwolni艂 mnie wcze艣niej z kary.

Dlaczego? 鈥 spyta艂 Pug.

Roland siedzia艂 rozwalony wygodnie na worku j臋czmienia przygotowanego do warzenia piwa. Leniwym ruchem si臋gn膮艂 w stron臋 p贸艂ki stoj膮cej obok i wzi膮艂 ze stosu kubek. Rzuci艂 Tomasowi. Ten z艂apa艂 go zr臋cznie i nape艂ni艂 z beczki, na kt贸rej Roland opiera艂 nogi.

Tomas poci膮gn膮艂 t臋gi 艂yk. Otar艂 usta wierzchem d艂oni.

Co艣 si臋 kroi. Fannon przylecia艂, powiedzia艂, 偶ebym od­艂o偶y艂 swoje zabawki, i tak si臋 艣pieszy艂, 偶e prawie ci膮gn膮艂 Gar­dana za ko艂nierz.

Mo偶e Ksi膮偶臋 szykuje si臋 do wyprawy na wsch贸d? 鈥 powiedzia艂 Pug.

Mo偶e 鈥 odrzek艂 Tomas.

Przyjrza艂 si臋 uwa偶nie obu przyjacio艂om, studiuj膮c z uwag膮 艣wie偶o podrapane fizjonomie.

W porz膮dku, ch艂opaki, walcie. Co si臋 sta艂o? Pug spojrzeniem da艂 do zrozumienia Rolandowi, aby ten wyja艣ni艂 偶a艂osny widok, jaki przedstawiali. Roland rzuci艂 To­masowi krzywy u艣mieszek.

膯wiczyli艣my, przygotowuj膮c si臋 do ksi膮偶臋cego turnie­ju walki na pi臋艣ci 鈥 powiedzia艂 Roland ze 艣mierteln膮 po­wag膮.

Pug prawie si臋 zakrztusi艂 piwem. Rykn膮艂 艣miechem. Tomas potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Wy dwaj nie wygl膮dacie na wspornik贸w. T艂ukli艣cie si臋 o Ksi臋偶niczk臋, no nie?

Pug i Roland wymienili ukradkowe spojrzenia i jedno­cze艣nie skoczyli na Tomasa, przygwa偶d偶aj膮c go do pod艂ogi ci臋偶arem swych cia艂. Roland przycisn膮艂 mocniej, a Pug przy­trzyma艂 na miejscu. Roland si臋gn膮艂 po wype艂niony w po艂owie piwem kubek i wzni贸s艂 wysoko ponad g艂ow臋. Udaj膮c wielk膮 powag臋, powiedzia艂 powoli: 鈥 Niniejszym namaszczam ci臋, Tomasie, na Pierwszego Proroka Crydee! 鈥 a nast臋pnie wy­la艂 zawarto艣膰 kubka na twarz szamocz膮cego si臋 ch艂opaka. Pug czkn膮艂 g艂o艣no i z lubo艣ci膮.

Tako偶 i ja czyni臋 鈥 powiedzia艂, wylewaj膮c na przy­jaciela resztki piwa ze swojego kufla.

Tomas plu艂 pian膮 na wszystkie strony i 艣mia艂 si臋 na ca艂e gard艂o.

Mia艂em racj臋! Wiedzia艂em, 偶e mam racj臋! 鈥 Wy艂 ra­do艣nie, usi艂uj膮c wydoby膰 si臋 spod przygniataj膮cego go ci臋­偶aru.

No ju偶, zje偶d偶ajcie! Mam ci przypomnie膰, Rolandzie, kto ci ostatnim razem rozkwasi艂 nochal?

Roland z艂azi艂 z niego bardzo powoli. Przymroczona alko­holem godno艣膰 osobista kaza艂a mu porusza膰 si臋 z lodowat膮 precyzj膮.

Masz... ca艂kowit膮... s艂uszno艣膰.

Zwr贸ci艂 si臋 do Puga, kt贸ry te偶 ju偶 zsun膮艂 si臋 z Tomasa.

Trzeba sobie jednak wyra藕nie powiedzie膰, 偶e Tomasowi uda艂o si臋 rozkwasi膰 mi nos w czasie tamtej walki tylko dlatego, 偶e uzyska艂 nieuczciw膮 przewag臋.

Pug spojrza艂 na Rolanda m臋tnym wzrokiem.

Jak膮... nieuczciw膮 przewag臋? Roland przy艂o偶y艂 palec do ust, nakazuj膮c zachowanie ta­jemnicy.

Wygrywa艂.

Roland zwali艂 si臋 jak d艂ugi na w贸r z j臋czmieniem, a Tomas i Pug rykn臋li 艣miechem. Pug, nie藕le ju偶 pijany, uzna艂 uwag臋 Rolanda za tak 艣mieszn膮, 偶e nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, a kiedy 艂apa艂 oddech, s艂ysza艂 rechot Tomasa i wpada艂 w kolejny paroksyzm 艣miechu. Usiad艂 w ko艅cu, z trudem chwytaj膮c po­wietrze. Od 艣miechu rozbola艂y go boki.

Oddycha艂 艂apczywie.

Jako艣 przegapi艂em tamt膮 b贸jk臋. Robi艂em chyba wtedy co艣 innego, chocia偶 na 艣mier膰 zapomnia艂em co.

By艂e艣 wtedy we wsi. Kiedy Roland po raz pierwszy przyjecha艂 z Tulan, uczy艂e艣 si臋 naprawia膰 sieci, je偶eli dobrze pami臋tam.

Roland u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

Pok艂贸ci艂em si臋 wtedy z kim艣... pami臋tasz mo偶e z kim? Tomas przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Niewa偶ne. Pok艂贸ci艂em si臋 i Tomas pr贸bowa艂 nas po­godzi膰 czy rozdzieli膰. Nie mog艂em uwierzy膰, 偶eby taki chu­derlak...

Tomas zacz膮艂 g艂o艣no protestowa膰, ale Roland mu przerwa艂. Trzyma艂 wysoko wzniesiony palec i kiwa艂 nim powoli, z na­maszczeniem.

Tak, tak. Nie przerywaj... by艂e艣 chudy. Bardzo chudy. Nie mog艂em poj膮膰, 偶e taki chudzielec, chudy chudzielec... ha ha ha... taki prosty ch艂opak, pozwala sobie, aby mnie m贸wi膰, mnie, dopiero co mianowanemu cz艂onkowi ksi膮偶臋cego dworu i, musz臋 w tym miejscu doda膰: d偶entelmenowi, jak ja si臋 mam zachowywa膰. No wi臋c uczyni艂em jedyn膮 w艂a艣ciw膮 rzecz, jak膮 d偶entelmen m贸g艂 w tych okoliczno艣ciach uczyni膰...

Co? 鈥 spyta艂 Pug.

Da艂em mu w mord臋... 鈥 Ca艂a tr贸jka znowu rykn臋艂a 艣miechem.

Tomas, przypominaj膮c sobie tamto wydarzenie, potrz膮sa艂 g艂ow膮, a Roland m贸wi艂 dalej: 鈥 A potem on zabra艂 si臋 do mnie i dosta艂em najgorsze baty od czas贸w, kiedy ojciec przy­艂apa艂 mnie, ju偶 nie pami臋tam na czym. No i wtedy w艂a艣nie zabra艂em si臋 serio za nauk臋 boksu.

Tak, tak, byli艣my wtedy jeszcze tacy m艂odzi 鈥 po­wiedzia艂 Tomas z udawan膮 powag膮.

Pug nape艂ni艂 kufle. Z b贸lem porusza艂 na boki szcz臋k膮.

Tak, teraz czuj臋 si臋, jakbym mia艂 ze sto lat. Tomas popatrzy艂 na nich uwa偶nie.

No, ale teraz ju偶 serio, o co wam posz艂o?

C贸rka naszego pana, dziewcz臋 o niewys艂owionym wdzi臋ku... 鈥 zacz膮艂 m贸wi膰 Roland 偶artobliwie, ale i z 偶alem w g艂osie.

Co to jest niewys艂owiony? 鈥 spyta艂 Tomas. Roland, zamroczony piwem, spojrza艂 na niego z pogard膮 i lekcewa偶eniem.

Nieopisany. Debil!

Nie wydaje mi si臋, 偶e Ksi臋偶niczka to nieopisany debil... 鈥 rzek艂 Tomas, kr臋c膮c g艂ow膮 z pow膮tpiewaniem. Urwa艂 nagle i schyli艂 si臋 gwa艂townie, kiedy kufel Rolanda przeci膮艂 ze 艣wi­stem powietrze w miejscu, gdzie przed sekund膮 znajdowa艂a si臋 jego g艂owa. Pug upad艂 na plecy, zanosz膮c si臋 od 艣miechu.

Tomas u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Roland z wielkim nama­szczeniem i ceremonialnie zdj膮艂 z p贸艂ki nast臋pny kubek.

No wi臋c, jak ju偶 m贸wi艂em uprzednio 鈥 zacz膮艂, na­pe艂niaj膮c kubek piwem z beczki 鈥 nasza pani, dziewcz臋 o niewys艂owionych wdzi臋kach, nawet je偶eli to troch臋 w膮tpliwy os膮d, wbi艂a sobie do g艂owy, z powod贸w, kt贸re jedynie bogowie mog膮 do ko艅ca zrozumie膰, 偶e obdarzy pewnego, obecnego tu­taj, m艂odego maga swymi wzgl臋dami. Dlaczego tak uczyni艂a, skoro przecie偶 mog艂a sp臋dza膰 czas ze mn膮, pozostaje poza moj膮 zdolno艣ci膮 pojmowania. 鈥 Przerwa艂, aby czkn膮膰 g艂o艣­no. 鈥 Tak czy siak, dyskutowali艣my najw艂a艣ciwszy spos贸b, w jaki nale偶a艂oby przyj膮膰 tak szczodry dar.

Tomas spojrza艂 na Puga, u艣miechaj膮c si臋 szeroko.

Przyjmij wyrazy wsp贸艂czucia, Pug. Jak wida膰, masz r臋ce pe艂ne roboty.

Pug poczu艂, 偶e si臋 czerwieni. Po chwili spojrza艂 na przy­jaciela z przekornym u艣mieszkiem.

Czy偶by? A co z pewnym m艂odzie艅cem, powszechnie znanym w okolicy, terminuj膮cym w 偶o艂nierskim fachu, kt贸rego widziano ostatnio, jak si臋 wkrada艂 do spi偶ami z pewn膮 dziew­czyn膮 kuchenn膮? 鈥 Odchyli艂 si臋 do ty艂u, a na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz wielkiej troski. 鈥 A偶 boj臋 si臋 my艣le膰, co by si臋 mog艂o mu przytrafi膰, gdyby Neala si臋 dowiedzia艂a...

Tomasowi opad艂a szcz臋ka.

Nie zrobisz tego, nie mo偶esz!

Teraz Roland le偶a艂 na plecach, trzymaj膮c si臋 za boki, i kwi­cza艂 ze 艣miechu.

Jeszcze nigdy nie widzia艂em kogo艣, kto by bardziej przypomina艂 ryb臋 艣wie偶o wyci膮gni臋t膮 z wody na brzeg.

Usiad艂 prosto. Zrobi艂 strasznego zeza i gwa艂townie zamyka艂 i otwiera艂 usta. Ca艂a tr贸jka znowu zapad艂a w odm臋ty niepo­wstrzymanego rechotu.

Rozlano nast臋pn膮 kolejk臋. Roland wzni贸s艂 sw贸j kufel.

Panowie, wznie艣my toast!

Pug i Tomas podnie艣li kufle.

Tym razem Roland m贸wi艂 zupe艂nie powa偶nie.

Niewa偶ne, jakie nas w przesz艂o艣ci dzieli艂y r贸偶nice, te­raz, ch艂opaki, zaliczam was do grona moich prawdziwych przy­jaci贸艂.

Wzni贸s艂 wy偶ej kufel.

Za przyja藕艅!

Ca艂a tr贸jka wychyli艂a kufle do dna, po czym zosta艂y na­tychmiast nape艂nione ponownie.

Podajmy sobie r臋ce. Trzech ch艂opc贸w z艂膮czy艂o r臋ce.

Niewa偶ne, gdzie nas los rzuci; niewa偶ne, ile lat prze­minie, zawsze b臋dziemy przyjaci贸艂mi.

Uroczysto艣膰 i powaga przysi臋gi dotar艂a nagle do 艣wiado­mo艣ci Puga.

Przyjaciele!

Tomas powt贸rzy艂 za nim jak echo i ca艂a tr贸jka poda艂a sobie znowu d艂onie, piecz臋tuj膮c w ten spos贸b deklaracj臋 wiecznej przyja藕ni.

Kufle znowu odwiedzi艂y beczk臋. S艂o艅ce szybko zachodzi艂o za horyzont, ale ch艂opcy, otuleni r贸偶owym ob艂okiem przyja藕ni i piwa, zupe艂nie zatracili poczucie czasu.

Pug obudzi艂 si臋 i rozejrza艂 dooko艂a. Nie bardzo m贸g艂 si臋 po艂apa膰, gdzie jest. Kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Pe艂gaj膮ce ogniki z ledwie tl膮cych si臋 g艂owni w garnku z 偶arem obrzuca艂y mro­czny pok贸j migotliwym, r贸偶owym 艣wiat艂em. Kto艣 puka艂 do drzwi, po cichu, lecz uporczywie. Podni贸s艂 si臋 powoli i omal nie przewr贸ci艂. Ci膮gle by艂 zamroczony po wczorajszej pijatyce. Siedzieli w szopie z Tomasem i Rolandem do p贸藕nych godzin nocnych, zapominaj膮c na 艣mier膰 o kolacji i 鈥渘adwer臋偶aj膮c w istotny spos贸b鈥, jak to okre艣li艂 Roland, zapasy zamkowego piwa. Nie wypili co prawda du偶o, ale zwa偶ywszy na ich ma艂e mo偶liwo艣ci i s艂abe jeszcze g艂owy, i tak by艂o to heroiczne przed­si臋wzi臋cie.

Pug naci膮gn膮艂 portki i zataczaj膮c si臋, pocz艂apa艂 do J臋zyk mia艂 wyschni臋ty na wi贸r, a pod powiekami czu艂 piasek. Zastanawia艂 si臋, kt贸偶 to chce wej艣膰 w 艣rodku nocy. Otworzy艂 drzwi.

Co艣 przemkn臋艂o ko艂o niego b艂yskawicznie. Odwr贸ci艂 si臋.

W pokoju sta艂a Carline owini臋ta szczelnie wielk膮 peleryn膮.

Zamknij drzwi! 鈥 sykn臋艂a. 鈥 Kto艣 mo偶e przecho­dzi膰 ko艂o wie偶y i zobaczy膰 艣wiat艂o na schodach.

Zdezorientowany Pug pos艂ucha艂 machinalnie. W odr臋twia­艂ym umy艣le ko艂ata艂a tylko jedna my艣l, 偶e przecie偶 nik艂y po­blask tl膮cego si臋 drewna z pewno艣ci膮 nie o艣wietli艂by schod贸w. Potrz膮sn膮艂 kilka razy g艂ow膮, pr贸buj膮c przywr贸ci膰 sobie jasno艣膰 my艣lenia. Podszed艂 do garnka z 偶arem. Rozdmucha艂 ogie艅, wzi膮艂 drzazg臋 i zapali艂 latarni臋. Pok贸j zala艂 ciep艂y i weso艂y blask.

Umys艂 Puga stopniowo dzia艂a艂 coraz sprawniej. Carline rozgl膮da艂a si臋 po pokoju. Zauwa偶y艂a bez艂adn膮 kup臋 walaj膮cych si臋 przy pos艂aniu ksi膮偶ek i zwoj贸w pergaminu. Zajrza艂a w ka偶­dy k膮t pokoju.

Gdzie masz tego smoka?

Pug usi艂owa艂 skoncentrowa膰 na niej spojrzenie. Przymusi艂 spuchni臋ty j臋zyk do dzia艂ania.

Fantus? Nie wiem... polaz艂 gdzie艣 i pewnie robi to, co zwykle robi膮 smoki...

Dziewczyna zdj臋艂a peleryn臋.

To dobrze. Ilekro膰 go widz臋, zawsze ciarki mi chodz膮 po plecach.

Usiad艂a na skot艂owanym pos艂aniu Puga. Popatrzy艂a na nie­go ostro.

Chc臋 z tob膮 pom贸wi膰, Pug.

Pug przyjrza艂 si臋 jej uwa偶niej, a jego oczy stawa艂y si臋 coraz wi臋ksze i wi臋ksze. Carline mia艂a na sobie tylko cienk膮 koszul臋 nocn膮 i chocia偶 okrywa艂a ona jej posta膰 od szyi po kostki, cienki materia艂 przylega艂 do cia艂a z alarmuj膮c膮 dla jego zmy­s艂贸w dok艂adno艣ci膮. Pug zda艂 sobie nagle spraw臋, 偶e ma na sobie tylko spodnie. Rzuci艂 si臋 w kierunku ci艣ni臋tej niedbale na pod艂og臋 bluzy i zacz膮艂 j膮 naci膮ga膰 na grzbiet przez g艂ow臋.

Podczas szamotaniny z opornym materia艂em tuniki wyparo­wa艂y resztki alkoholu.

Bogowie! 鈥 powiedzia艂 zduszonym przez strach g艂o­sem. 鈥 Jak si臋 tw贸j ojciec dowie, da mi popali膰.

Nie dowie si臋, je偶eli b臋dziesz mia艂 tyle rozs膮dku, aby si臋 nie wydziera膰 na ca艂e gard艂o 鈥 powiedzia艂a, obrzucaj膮c go rozdra偶nionym spojrzeniem.

Pug by艂 tak przera偶ony, 偶e zacz膮艂 chodzi膰 prosto. Podszed艂 do sto艂ka ko艂o pos艂ania. Carline przyjrza艂a si臋 z dezaprobat膮 jego op艂akanemu wygl膮dowi.

Pi艂e艣. 鈥 I kiedy nie zaprzeczy艂, doda艂a: 鈥 Kiedy ty i Roland nie przyszli艣cie na kolacj臋, zastanawia艂am si臋, gdzie艣cie si臋 podziali. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e ojca tak偶e nie by艂o na wsp贸lnej kolacji, bo kaza艂by was szuka膰.

Przera偶enie Puga narasta艂o w zatrwa偶aj膮cym tempie. Przez g艂ow臋 przelatywa艂y niezliczone historie opowiadaj膮ce o tym, co spotka艂o plebejskich kochank贸w szlachetnie urodzonych niewiast. Nie s膮dzi艂, aby Ksi膮偶臋 by艂 sk艂onny nadstawia膰 艂a­skawego ucha dla jego t艂umacze艅, 偶e przecie偶 Carline by艂a nie proszonym go艣ciem i 偶e nie sta艂o si臋 nic niestosownego. Prze艂kn膮艂 g艂o艣no 艣lin臋 i zebra艂 ca艂膮 odwag臋.

Carline, nie mo偶esz tutaj zosta膰. Wpakujesz nas oboje w du偶o wi臋ksze k艂opoty, ni偶 sobie mo偶emy wyobrazi膰. Spojrza艂a na niego z determinacj膮.

Nie wyjd臋 z tego pokoju, dop贸ki nie powiem ci tego, z czym przysz艂am.

Pug wiedzia艂, 偶e wszelki op贸r b臋dzie bezowocny. Ju偶 zbyt wiele razy w przesz艂o艣ci widzia艂 ten uparty wyraz jej twarzy. Westchn膮艂 z rezygnacj膮.

No dobrze, o co chodzi?

Jej oczy zrobi艂y si臋 nagle wielkie jak spodki.

No c贸偶, je偶eli masz zamiar zachowywa膰 si臋 w ten spo­s贸b, to nic ci nie powiem!

Pug zd艂awi艂 j臋k i usiad艂 prosto. Zamkn膮艂 oczy. Kiwa艂 po­woli g艂ow膮.

No, ju偶 dobrze. Bardzo przepraszam. Powiedz, prosz臋, dlaczego do mnie przysz艂a艣.

Carline poklepa艂a pos艂anie ko艂o siebie.

Chod藕, usi膮d藕 przy mnie.

Pos艂ucha艂, staraj膮c si臋 zignorowa膰 wra偶enie, 偶e jego los, na­gle i niespodziewanie szybko zbli偶aj膮ce si臋 do tragicznego ko艅­ca 偶ycie, s膮 w r臋kach tej kapry艣nej dziewczyny. Usiad艂 z rozma­chem, a偶 podskoczy艂a. J臋kn膮艂 g艂o艣no. Dziewczyna zachichota艂a.

Upi艂e艣 si臋! Jak to jest?

W tej chwili niezbyt zabawnie. Czuj臋 si臋, jak zu偶yta 艣ciera kuchenna.

Usi艂owa艂a mu wsp贸艂czu膰, lecz jej niebieskie oczy skrzy艂y si臋 weso艂o艣ci膮. Wyd臋艂a teatralnym ruchem usta.

Wszystkie interesuj膮ce rzeczy, strzelanie z 艂uku czy walka mieczem, przypadaj膮 w udziale ch艂opcom. Bycie pra­wdziw膮 dam膮 to taka straszna nuda. Ojciec dosta艂by chyba ataku serca, gdybym do kolacji wypi艂a wi臋cej ni偶 kieliszek rozwodnionego wina.

Pug by艂 coraz bardziej zdesperowany i zdenerwowany.

Taki atak to pryszcz. Gdyby ci臋 tutaj nakry艂, dopiero wtedy mia艂by prawdziwy atak. Carline, po co tu przysz艂a艣? Zignorowa艂a pytanie.

Co robili艣cie dzi艣 po po艂udniu z Rolandem? Bili艣cie si臋? O mnie?

Jej oczy b艂yszcza艂y podnieceniem. Pug westchn膮艂.

Tak, o ciebie.

Zadowolony wyraz jej twarzy jeszcze bardziej go ziryto­wa艂, co da艂o si臋 s艂ysze膰 w jego g艂osie.

Carline, wykorzysta艂a艣 go, post膮pi艂a艣 bardzo nie艂adnie.

To idiota bez ikry! 鈥 odpali艂a. 鈥 Gdybym mu po­wiedzia艂a, 偶eby skoczy艂 z mur贸w, toby skoczy艂.

Pug znieruchomia艂.

Carline 鈥 wydusi艂 z siebie 鈥 dlaczego... Nie dane mu by艂o doko艅czy膰. Carline pochyli艂a si臋 do przo­du i zamkn臋艂a mu usta swoimi. Poca艂unek by艂 jednostronny, poniewa偶 Puga tak zamurowa艂o, 偶e w og贸le nie zareagowa艂. Cofn臋艂a si臋 b艂yskawicznie i usiad艂a prosto, a on siedzia艂 z otwar­tymi ustami.

No i co?

Nie potrafi艂 wykrzesa膰 z siebie 偶adnej sensownej odpowiedzi.

Co, no i co? Oczy jej rozb艂ys艂y.

Poca艂unek, prostaku. Pug by艂 ci膮gle w szoku.

Och! By艂o... mi艂o.

Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi. Popatrzy艂a na niego szeroko otwartymi oczami, w kt贸rych czai艂a si臋 mieszanina gniewu i zak艂opotania. Skrzy偶owa艂a ramiona na piersi i stuka艂a stop膮 w pod艂og臋 w rytmie letniego gradu uderzaj膮cego w okiennice.

Mi艂e! Czy to wszystko, co masz do powiedzenia? 鈥 spyta艂a niskim i ochryp艂ym g艂osem.

Pug przypatrywa艂 si臋 jej, a w jego wn臋trzu k艂臋bi艂y si臋 sprze­czne uczucia. Panika walczy艂a o lepsze z prawie bolesn膮 艣wia­domo艣ci膮 tego, jak pi臋knie w tej chwili wygl膮da艂a. Sta艂a przed nim w przy膰mionym 艣wietle lampy, rozrzucone w nie艂adzie w艂osy cz臋艣ciowo zakrywa艂y o偶ywion膮 wzburzeniem twarz. Cienki materia艂 ciasno opina艂 cia艂o pod skrzy偶owanymi ramio­nami. Pug by艂 tak zmieszany, 偶e sprawia艂 wra偶enie, jakby go to wszystko nic nie obchodzi艂o, co tylko dola艂o oliwy do ognia.

Jeste艣 pierwszym m臋偶czyzn膮, kt贸rego 鈥 nie licz膮c oj­ca i braci 鈥 poca艂owa艂am, a wszystko, co mo偶esz powiedzie膰 to, 偶e by艂o 鈥渕i艂o鈥.

Pug nie m贸g艂 si臋 pozbiera膰. Targany gwa艂townymi uczu­ciami wypali艂 bez zastanowienia:

Bardzo mi艂o.

Podpar艂a si臋 pod boki. Materia艂 koszuli u艂o偶y艂 si臋 inaczej, jeszcze bardziej niepokoj膮co. Sta艂a nad nim z wyrazem abso­lutnego niedowierzania na twarzy.

Przysz艂am tutaj do ciebie 鈥 powiedzia艂a dziwnie spo­kojnym g艂osem 鈥 i rzuci艂am si臋 w twoje ramiona ryzykuj膮c, 偶e na ca艂e 偶ycie zostan臋 odes艂ana do klasztoru!

Pug zauwa偶y艂, 偶e jako艣 nie wspomnia艂a o jego w艂asnym losie.

Wszyscy ch艂opcy z Zachodu, 偶e nie wspomn臋 o nie­ma艂ej liczbie znacznie starszych m臋偶czyzn szlachetnego rodu, wy艂a偶膮 ze sk贸ry, 偶ebym tylko na nich spojrza艂a. A ty traktujesz mnie jak jak膮艣 g艂upi膮 wywlok臋 z kuchni, jak przelotn膮 rozry­wk臋 m艂odego paniczyka!

Pug odzyska艂 wreszcie zdolno艣膰 jasnego my艣lenia. Nie przysz艂o to samo z siebie, lecz wzi臋艂o si臋 st膮d, 偶e spostrzeg艂 wreszcie, i偶 Carline wyra藕nie przesadzi艂a w swojej reakcji. Poj膮艂, 偶e jest oto 艣wiadkiem ma艂ego przedstawienia tea­tralnego, pomieszania rzeczywistej irytacji z wyre偶yserowan膮 gr膮.

Carline, poczekaj chwil臋. Daj mi doj艣膰 do s艂owa.

Chwil臋! Da艂am ci ca艂e tygodnie. My艣la艂am, 偶e jest mi臋­dzy nami co艣... 偶e si臋 rozumiemy.

Pug pr贸bowa艂 przybra膰 wsp贸艂czuj膮cy wyraz twarzy, pod­czas gdy jego umys艂 pracowa艂 jak szalony.

Carline, usi膮d藕. Prosz臋. Pozw贸l, 偶e ci wyt艂umacz臋. Zawaha艂a si臋 przez moment, a potem usiad艂a przy nim. Niezdarnie uj膮艂 jej d艂onie. Ow艂adn臋艂o nim natychmiast poczu­cie jej blisko艣ci, ciep艂a, zapachu w艂os贸w i sk贸ry. Po偶膮danie, kt贸re odczuwa艂 na ska艂ach, powr贸ci艂o z ca艂膮 gwa艂towno艣ci膮. Zmobilizowa艂 wszystkie si艂y, aby skupi膰 si臋 na tym, co chcia艂 jej powiedzie膰.

Zmusi艂 si臋 do oddalenia gor膮czkowych my艣li.

Carline, naprawd臋 mi na tobie zale偶y. Bardzo, wierz mi. Czasem my艣l臋 nawet, 偶e kocham ci臋 tak samo mocno, jak Roland. Ale najcz臋艣ciej, kiedy jeste艣 ko艂o mnie, nie wiem, co my艣le膰. To najwi臋kszy problem, Carline. Tyle jest we mnie sprzecznych uczu膰. Nie wiem, co naprawd臋 do ciebie czuj臋, po prostu nie wiem.

Spojrza艂a na niego ch艂odnym wzrokiem. Nie takiej przecie偶 oczekiwa艂a odpowiedzi.

Nie rozumiem, o czym m贸wisz, Pug 鈥 powiedzia艂a ostrym tonem. 鈥 Jeszcze nigdy nie spotka艂am ch艂opaka, kt贸­ry by chcia艂 wszystko przeanalizowa膰 i zrozumie膰.

Pug zmusi艂 si臋 do u艣miechu. 鈥 Magowie mi臋dzy innymi po to si臋 ucz膮, aby wyja艣nia膰 wiele rzeczy, Carline. Dok艂adne przeanalizowanie i zrozumie­nie jest dla nas bardzo wa偶ne.

Zauwa偶y艂 w jej spojrzeniu, 偶e s艂ucha go i rozumie, co do niej m贸wi.

Jak wiesz 鈥 ci膮gn膮艂 dalej 鈥 wyst臋puj臋 teraz jakby w podw贸jnej roli. I jedno, i drugie to dla mnie ca艂kowicie nowe do艣wiadczenie. Mam tyle problem贸w z nauk膮 i prac膮, 偶e pomimo wysi艂k贸w Kulgana nie jest wykluczone, 偶e nigdy nie zostan臋 magiem. Nie staram si臋 ciebie unika膰, Carline, naprawd臋, ale te k艂opoty zmuszaj膮 mnie, abym po艣wi臋ca艂 na­uce jak najwi臋cej czasu.

Widz膮c, 偶e wyja艣nienia nie wywo艂uj膮 u niej prawdziwego wsp贸艂czucia i zrozumienia, spr贸bowa艂 inaczej.

Nie zostaje mi zbyt wiele czasu, aby zajmowa膰 si臋 dru­gim wcieleniem. By膰 mo偶e sko艅czy si臋 to tak, 偶e zostan臋 po prostu jeszcze jednym szlachcicem na dworze twego ojca. B臋d臋 si臋 zajmowa艂 moimi dobrami, chocia偶 nie s膮 wielkie, dba艂 o poddanych, s艂u偶y艂 Ksi臋ciu w wojennej potrzebie i tak dalej. Nie mog臋 jednak nawet zacz膮膰 my艣le膰 o tej ewentualno艣ci, dop贸ki nie rozwi膮偶臋 jako艣 pierwszego dylematu, mojej nauki i magii. Musz臋 pr贸bowa膰, ci膮gle pr贸bowa膰, a偶, by膰 mo偶e, prze­konam si臋 ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰, 偶e dokona艂em fa艂szy­wego wyboru... albo Kulgan mnie odprawi 鈥 doda艂 cicho.

Przerwa艂 i spojrza艂 na ni膮 powa偶nym wzrokiem. Niebieskie oczy wpatrywa艂y si臋 w jego twarz z uwag膮.

W Kr贸lestwie nie licz膮 si臋 za bardzo z magami. Pomy艣l, gdybym zosta艂 mistrzem magii, czy... czy mo偶esz sobie wy­obrazi膰 siebie jako 偶on臋 maga, bez wzgl臋du na jego stano­wisko?

Przestraszy艂a si臋 lekko. Pochyli艂a si臋 szybko i poca艂owa艂a go znowu, rujnuj膮c i tak nadwer臋偶one opanowanie i spok贸j.

Biedny Pug.

Odsun臋艂a si臋 troszk臋. Jej mi臋kki g艂os brzmia艂 s艂odko w uszach.

Nie musisz, Pug. To znaczy, nie musisz by膰 przecie偶 magiem. Masz teraz ziemi臋 i tytu艂. Wiem te偶, 偶e Ojciec postara si臋 o wi臋cej, kiedy nadejdzie odpowiedni czas.

Tu nie chodzi o to, czego chc臋. Nie rozumiesz? Tu chodzi o to, kim jestem. By膰 mo偶e cz臋艣膰 problem贸w wzi臋艂a si臋 st膮d, 偶e nie wk艂ada艂em w prac臋 ca艂ego serca. Jak wiesz, Kulgan wzi膮艂 mnie do siebie na terminatora zar贸wno z pra­wdziwej potrzeby, jak i z lito艣ci. I bez wzgl臋du na to, co on i Tully m贸wi膮, naprawd臋 nie by艂em nigdy przekonany, 偶e je­stem jako艣 specjalnie utalentowany w tym kierunku. By膰 mo偶e powinienem po艣wi臋ci膰 si臋, odda膰 ca艂kowicie nauce magii. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

A jak mam tego dokona膰, zajmuj膮c si臋 moimi posiad­艂o艣ciami i urz臋dami? Lub zdobywaj膮c nowe? Przerwa艂 na moment.

Lub ciebie?

Carline przygryz艂a lekko doln膮 warg臋. Pug ostatkiem si艂 zwalczy艂 pokus臋, aby chwyci膰 j膮 w ramiona i powiedzie膰, 偶e wszystko si臋 jako艣 u艂o偶y. Nie mia艂 najmniejszej w膮tpliwo艣ci, 偶e gdyby to zrobi艂, wszystko wymkn臋艂oby si臋 b艂yskawicznie spod kontroli. 呕adna z dziewczyn w jego skromnych do艣wiad­czeniach w tej materii, nawet te najpi臋kniejsze z miasta, nie wzbudza艂a w nim r贸wnie silnych uczu膰.

Zakry艂a oczy rz臋sami.

Zrobi臋 wszystko, co zechcesz, Pug 鈥 powiedzia艂a mi臋kko.

Pug poczu艂 ulg臋. Dopiero po chwili jak grom uderzy艂o w niego prawdziwe znaczenie jej s艂贸w. O bogowie!, pomy­艣la艂. 呕adna magiczna sztuczka czy wybieg nie s膮 w stanie utrzyma膰 jego opanowania i wybroni膰 w obliczu m艂odzie艅­czego po偶膮dania. Rozpaczliwie szuka艂 jakiego艣 sposobu, aby si臋 od tego uwolni膰. Pomy艣la艂 niespodziewanie ojej ojcu. Obraz ksi臋cia Crydee, stoj膮cego u st贸p szubienicy i patrz膮cego na niego z w艣ciek艂o艣ci膮, sprawi艂, 偶e my艣li o amorach pierzch艂y natychmiast jak sen.

Wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

Carline, na sw贸j spos贸b naprawd臋 ci臋 kocham. Jej twarz rozpromieni艂a si臋. Zwietrzy艂 nadci膮gaj膮c膮 kata­strof臋.

My艣l臋 jednak 鈥 dorzuci艂 b艂yskawicznie 鈥 偶e zanim za­bior臋 si臋 do rozpl膮tywania wszelkich innych zagadnie艅, powi­nienem przede wszystkim najpierw doj艣膰 do 艂adu z samym sob膮.

Jego koncentracja i opanowanie, uzyskane tak wielkim ko­sztem, zosta艂y poddane srogiej pr贸bie, bo oto Carline, poch艂o­ni臋ta bez reszty ca艂owaniem jego twarzy, zignorowa艂a ca艂ko­wicie ostatni膮 uwag臋.

Nagle przesta艂a. Usiad艂a sztywno. Rozanielony wyraz twa­rzy ust臋powa艂 stopniowo zadumie, kiedy wrodzona inteligencja zwyci臋偶y艂a dziecinn膮 ch臋膰 posiadania wszystkiego, czego tyl­ko zapragnie. W spojrzeniu pojawi艂 si臋 rozs膮dek.

Gdybym teraz dokona艂 wyboru, nigdy bym nie mia艂 pewno艣ci, 偶e by艂 on s艂uszny. Czy naprawd臋 chcia艂aby艣 stan膮膰 twarz膮 w twarz z mo偶liwo艣ci膮, 偶e kiedy艣 w przysz艂o艣ci nie b臋d臋 m贸g艂 na ciebie patrze膰 z powodu dzisiaj podj臋tej decyzji?

Milcza艂a przez d艂u偶sz膮 chwil臋.

Nie, Pug 鈥 powiedzia艂a cichutko. 鈥 Nie znios艂a­bym tego.

Poczu艂, jak napi臋cie przygasa. Odetchn膮艂 z ulg膮. Pok贸j wyda艂 si臋 nagle obojgu strasznie zimny. Wzdrygn臋li si臋. Car­line chwyci艂a go za r臋k臋 z zadziwiaj膮c膮 si艂膮. U艣miechn臋艂a si臋 z trudem.

Rozumiem, Pug 鈥 powiedzia艂a z wymuszonym spo­kojem. Westchn臋艂a g艂臋boko i doda艂a mi臋kko: 鈥 I chyba dla­tego ci臋 kocham... bo nie ma w tobie ob艂udy, zak艂amania i... szczeg贸lnie w stosunku do ciebie samego.

I ciebie, Carline.

W jej oczach pojawi艂y si臋 艂zy. Nie podda艂a si臋 i u艣miech­n臋艂a dzielnie.

To nie jest 艂atwe 鈥 powiedzia艂 ow艂adni臋ty przyp艂y­wem nag艂ego uczucia do dziewczyny. 鈥 Prosz臋, uwierz mi, Carline, uwierz mi, 偶e to naprawd臋 nie jest dla mnie 艂atwe.

Napi臋cie p臋k艂o nagle jak ba艅ka mydlana. Carline roze艣mia­艂a si臋. Pug wiedzia艂 ju偶, 偶e wszystko b臋dzie dobrze.

Biedny Pug. Sprawi艂am ci przykro艣膰 鈥 powiedzia艂a, 艣miej膮c si臋 przez 艂zy.

Na twarzy Puga malowa艂a si臋 wyra藕na ulga. Od przepe艂­niaj膮cych go uczu膰 do dziewczyny kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Kiwa艂 powoli na boki g艂ow膮 i u艣miecha艂 bez sensu. Kryzys min膮艂.

Nie masz poj臋cia, Carline jak ja ci臋... nie masz poj臋cia. 鈥 Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i dotkn膮艂 czule jej twarzy. 鈥 Mamy czas. Nigdzie nie jad臋.

Spod d艂ugich rz臋s spojrza艂y na niego oczy przepe艂nione trosk膮.

Wkr贸tce wyje偶d偶asz z ojcem.

Mia艂em na my艣li, 偶e kiedy wr贸c臋, b臋d臋 tu siedzia艂 przez ca艂e lata.

Poca艂owa艂 j膮 delikatnie w policzek. Zmieni艂 z wysi艂kiem ton na l偶ejszy.

Prawo m贸wi, 偶e jeszcze przez trzy lata nie mog臋 obj膮膰 w posiadanie maj膮tku, a nie s膮dz臋, 偶eby w tym czasie ojciec chcia艂 ci臋 wypu艣ci膰 spod swych skrzyde艂.

U艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

Za trzy lata, by膰 mo偶e, nie b臋dziesz mog艂a znie艣膰 mego widoku.

Podesz艂a powoli i obj臋艂a go mocno, k艂ad膮c mu g艂ow臋 na ramieniu.

Nigdy, Pug. Nigdy nie b臋dzie mi zale偶a艂o na kim艣 in­nym, tylko na tobie.

Pug nie m贸g艂 si臋 nacieszy膰 jej blisko艣ci膮. Carline dr偶a艂a lekko.

Nie potrafi臋 znale藕膰 w艂a艣ciwych s艂贸w, Pug... jeste艣 je­dynym, kt贸ry stara艂 si臋 mnie zrozumie膰. Ty potrafisz zobaczy膰 i zrozumie膰 znacznie wi臋cej ni偶 inni.

Odsun膮艂 si臋 delikatnie. Uni贸s艂 jej twarz ku g贸rze i poca­艂owa艂, czuj膮c na ustach s艂ony smak 艂ez. Odpowiedzia艂a nagle. Obj臋艂a go mocniej i zacz臋艂a nami臋tnie ca艂owa膰. Poprzez cienki materia艂 jej koszuli czu艂 偶ar cia艂a dziewczyny, w uszach s艂ysza艂 ciche westchnienia. Jego w艂asne cia艂o zacz臋艂o reagowa膰, ogar­nia艂a go nie zwa偶aj膮ca na nic nami臋tno艣膰. Przywo艂a艂 na pomoc ca艂膮 si艂臋 woli. Delikatnie wysun膮艂 si臋 z jej obj臋膰.

Carline, chyba powinna艣 ju偶 p贸j艣膰 do siebie 鈥 po­wiedzia艂 z 偶alem w g艂osie.

Spojrza艂a na niego. Twarz mia艂a zarumienion膮, usta lek­ko rozchylone. Oddycha艂a szybko. Pug musia艂 zmobilizowa膰 wszystkie si艂y, aby kontrolowa膰 siebie i sytuacj臋.

Najlepiej b臋dzie, je偶eli p贸jdziesz do swojego pokoju, Carline. Teraz.

Podnie艣li si臋 powoli z pos艂ania, 艣wiadomi swej blisko艣ci. Pug przez chwil臋 trzyma艂 jeszcze jej d艂o艅. Schyli艂 si臋 w ko艅cu, podni贸s艂 jej peleryn臋 i pom贸g艂 si臋 okry膰. Podprowadzi艂 do drzwi, uchyli艂 je po cichu i wyjrza艂 ostro偶nie na zewn膮trz. Ani 艣ladu nikogo. Otworzy艂 drzwi szerzej. Przesz艂a przez pr贸g i od­wr贸ci艂a si臋.

Pug, ja wiem, 偶e uwa偶asz mnie czasem za g艂upi膮 i pr贸偶­n膮 dziewczyn臋, bo te偶 i jestem taka czasami, ale chcia艂abym, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e ci臋 naprawd臋 kocham.

Zanim zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, znikn臋艂a, a z ciemno艣ci do­bieg艂 go tylko oddalaj膮cy si臋 szelest materia艂u. Delikatnie za­mkn膮艂 drzwi i zgasi艂 lamp臋. Po艂o偶y艂 si臋 i wpatrywa艂 w cie­mno艣膰. W powietrzu unosi艂 si臋 jej 艣wie偶y zapach. Przypomnia艂 sobie ciep艂y i delikatny dotyk jej cia艂a. Ciarki przesz艂y mu po plecach. Teraz, kiedy odesz艂a i nie musia艂 d艂u偶ej panowa膰 nad sob膮, da艂 si臋 ponie艣膰 marzeniom i t臋sknocie. Przed oczami stan臋艂a jej twarz rozogniona nami臋tno艣ci膮 ku niemu. Zakry艂 oczy ramieniem i j臋kn膮艂 cichutko.

Jutro b臋d臋 nienawidzi艂 samego siebie.

Obudzi艂o go 艂omotanie do drzwi. Jego pierwsz膮 my艣l膮, kie­dy wl贸k艂 si臋 do drzwi, by艂o, 偶e Ksi膮偶臋 dowiedzia艂 si臋 o nocnej wizycie Carline. Przyszli, 偶eby mnie powiesi膰!, ko艂ata艂o mu si臋 w g艂owie. Na dworze by艂o jeszcze ciemno. Oczekiwa艂 najgor­szego. Otworzy艂 drzwi. Zamiast rozw艣cieczonego ojca dziew­czyny na czele oddzia艂u stra偶y zamkowej, za progiem sta艂 za­nikowy goniec.

Przepraszam, 偶e budz臋 ci臋, panie, ale mistrz Kulgan 偶yczy sobie, aby艣 natychmiast si臋 do niego uda艂 鈥 powie­dzia艂, wskazuj膮c ku g贸rze na drzwi Kulgana. 鈥 Natychmiast 鈥 powt贸rzy艂, bior膮c wyraz ulgi, jaki si臋 pojawi艂 si臋 na twarzy Puga, za nieprzytomne spojrzenie wyrwanego z g艂臋bokiego snu. Pug kiwn膮艂 g艂ow膮 i zamkn膮艂 drzwi.

Sta艂 jak wmurowany. Usn膮艂 w ubraniu, wi臋c nie musia艂 nic na siebie wk艂ada膰. Sta艂 bez ruchu czekaj膮c, a偶 serce przestanie wali膰 jak m艂otem. Oczy szczypa艂y go, jakby kto艣 sypn膮艂 w nie piaskiem. Bola艂 go brzuch, a w ustach czu艂 nieprzyjemny smak. Podszed艂 do ma艂ego stolika i spryska艂 twarz lodowat膮 wod膮, mrucz膮c pod nosem, 偶e ju偶 nigdy, przenigdy nie we藕mie do ust piwa.

Dowl贸k艂 si臋 do pokoju Kulgana. Mag sta艂 nad stosem swo­ich osobistych rzeczy i ksi膮偶ek. Na sto艂ku, przy pos艂aniu Kul­gana siedzia艂 ojciec Tully. Kap艂an obserwowa艂, jak Kulgan dok艂ada do stale rosn膮cej kupy nast臋pne przedmioty.

Kulgan, przecie偶 nie mo偶esz zabra膰 ze sob膮 tych wszyst­kich ksi膮偶ek. Nie zapakujesz tego nawet na dwa juczne mu艂y, a ju偶 zupe艂nie nie mam poj臋cia, gdzie je poupychasz na statku, zreszt膮, po co ci one, co?

Kulgan spojrza艂 na dwie ksi膮偶ki, kt贸re trzyma艂 w r臋kach, jak matka patrz膮ca na dziecko.

Musz臋 je zabra膰, 偶eby ch艂opak mia艂 si臋 z czego uczy膰 w podr贸偶y.

Akurat! Ju偶 raczej, 偶eby艣 ty mia艂 co wertowa膰 i prze­gl膮da膰 przy obozowych ogniskach i na statku. Oszcz臋d藕 mi swoich t艂umacze艅. B臋dziecie musieli jecha膰 bardzo szybko, 偶eby przej艣膰 przez Po艂udniow膮 Prze艂臋cz, zanim zasypie j膮 艣nieg. A potem, na morzu? Czy znasz kogo艣, kto by艂by w sta­nie oddawa膰 si臋 lekturze w czasie zimowego rejsu po Morzu Gorzkim? Ch艂opak straci najwy偶ej miesi膮c albo dwa. Potem czeka go jeszcze ponad osiem lat studi贸w. Daj mu spok贸j. Niech odpocznie troch臋.

Pug sta艂 w drzwiach zafascynowany rozmow膮. Pr贸bowa艂 zada膰 jakie艣 pytanie, ale zosta艂 ca艂kowicie zignorowany przez dogaduj膮cych sobie nieustannie starych przyjaci贸艂. Po kil­ku kolejnych protestach i napomnieniach Tully'ego Kulgan w ko艅cu podda艂 si臋.

Chyba masz racj臋.

Cisn膮艂 ksi膮偶ki na pos艂anie. Zauwa偶y艂 czekaj膮cego w drzwiach Puga.

A c贸偶 to? Jeszcze tu sterczysz?

Jeszcze mi nie powiedzia艂e艣, dlaczego pos艂a艂e艣 po mnie, Kulgan.

Aaa? 鈥 wydusi艂 z siebie Kulgan. Sta艂, mrugaj膮c ocza­mi, jak sowa schwytana w jasny promie艅 艣wiat艂a. 鈥 Nie po­wiedzia艂em?

Pug kiwn膮艂 g艂ow膮.

No c贸偶, przysz艂y rozkazy Ksi臋cia. Mamy wyruszy膰 o 艣wicie. Krasnoludy nie da艂y znaku 偶ycia, ale on ju偶 nie b臋dzie czeka艂. P贸艂nocna Prze艂臋cz prawie na pewno nie jest przejezdna. Obawia si臋 艣niegu na Po艂udniowej 鈥 po chwili dorzuci艂 sw贸j komentarz 鈥 i ma racj臋. M贸j pogodowy nos m贸wi mi, 偶e lada chwila nadejd膮 艣niegi. B臋dziemy mieli wczesn膮 i ci臋偶k膮 zim臋.

Tully wsta艂 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

呕e te偶 musimy wys艂uchiwa膰 tego od cz艂owieka, kt贸ry siedem lat temu przepowiedzia艂 susz臋, po czym mieli艣my nie notowan膮 w najstarszych kronikach fal臋 powodzi. Magowie! Banda szarlatan贸w i darmozjad贸w!

Podszed艂 powoli do drzwi. Zatrzyma艂 si臋 i popatrzy艂 na Kulgana. Udawana irytacja ust膮pi艂a na jego twarzy prawdziwej trosce.

Chocia偶 tym razem, Kulgan, masz ca艂kowit膮 racj臋. Mnie te偶 艂amie w gnatach. Zima tu偶, tu偶. Tully wyszed艂.

Wyje偶d偶amy? 鈥 spyta艂 ch艂opiec. Kulgan rozz艂o艣ci艂 si臋.

Tak! Chyba ju偶 ci raz powiedzia艂em, prawda? Zbieraj swoje rzeczy, i to na jednej nodze. Za nieca艂膮 godzin臋 zacznie 艣wita膰.

Pug odwr贸ci艂 si臋, aby wyj艣膰.

Chwileczk臋, Pug.

Mag podszed艂 do drzwi i wyjrza艂, chc膮c upewni膰 si臋, czy Tully schodzi po schodach i jest poza zasi臋giem g艂osu. Od­wr贸ci艂 si臋 do Puga.

Nie mam nic do zarzucenia twemu zachowaniu, ale gdyby艣 w przysz艂o艣ci mia艂 jakiego艣 nocnego go艣cia, sugeruj臋, aby艣 nie poddawa艂 si臋 dalszym... pr贸bom. Nie jestem przeko­nany, czy za drugim razem posz艂oby ci r贸wnie g艂adko.

Pug poblad艂 jak 艣ciana.

S艂ysza艂e艣?

Kulgan wskaza艂 palcem miejsce, gdzie 艣ciana styka艂a si臋 z pod艂og膮.

Rura od twojego wynalazku wychodzi na zewn膮trz ja­kie艣 trzydzie艣ci centymetr贸w poni偶ej tego miejsca i chyba do­skonale przewodzi d藕wi臋k. 鈥 Zamy艣li艂 si臋 na moment i do­rzuci艂: 鈥 Swoj膮 drog膮, jak wr贸cimy, musz臋 zbada膰, dlaczego tak dobrze przewodzi d藕wi臋k, ciekawe...

Popatrzy艂 na Puga.

Po prostu pracowa艂em do p贸藕na. Nie chcia艂em pods艂u­chiwa膰, ale s艂ysza艂em ka偶de s艂owo. Pug zaczerwieni艂 si臋 po uszy.

Nie chcia艂em ci臋 wprawi膰 w zak艂opotanie, Pug. Post膮­pi艂e艣 bardzo dobrze i wykaza艂e艣 si臋 zadziwiaj膮cym rozs膮dkiem. Po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu.

Obawiam si臋, 偶e w tych sprawach nie potrafi臋 ci s艂u偶y膰 rad膮, ch艂opcze. Moje do艣wiadczenie z kobietami jest bardzo skromne, dotyczy to kobiet w r贸偶nym wieku, 偶e nie wspomn臋 ju偶 o takich upartych dzierlatkach.

Spojrza艂 mu prosto w oczy.

Jedno wszak偶e wiem, w chwilach pe艂nych 偶aru i na­mi臋tno艣ci trudno jest my艣le膰 jasno o tym, co b臋dzie p贸藕niej. Dumny jestem z ciebie, 偶e potrafi艂e艣 tego dokona膰.

Pug u艣miechn膮艂 si臋 z za偶enowaniem.

To by艂o bardzo proste, Kulgan. Skoncentrowa艂em si臋 na jednej my艣li.

鈥撯 Na jakiej?

O karze 艣mierci.

Kulgan rykn膮艂 gromkim 艣miechem.

I bardzo dobrze. Musisz jednak pami臋ta膰, 偶e potencjalne niebezpiecze艅stwo, jakie grozi艂o Ksi臋偶niczce, by艂o r贸wnie wiel­kie. Szlachetnie urodzone niewiasty z wschodniego dworu wy­chowane w miastach mog膮 si臋 do woli wpl膮tywa膰 w ka偶dy ro­mans, jaki im si臋 nawinie, ale jedyna c贸rka Ksi臋cia z pogranicza, blisko spokrewnionego z Kr贸lem, nie mo偶e sobie pozwoli膰 na taki luksus. Przede wszystkim musi by膰 poza wszelkim pode­jrzeniem. Nawet jego cie艅 mo偶e bardzo skrzywdzi膰 Carline. Ten, komu na niej zale偶y, powinien bra膰 to pod uwag臋. Rozumiesz?

Pug kiwn膮艂 g艂ow膮. Doceni艂 teraz w pe艂ni to, 偶e poprze­dniego wieczora opar艂 si臋 pokusie.

To dobrze. Wiem, 偶e w przysz艂o艣ci zachowasz ostro偶­no艣膰.

Kulgan u艣miechn膮艂 si臋 weso艂o.

I nie przejmuj si臋 Tullym. Z艂y jest, poniewa偶 Ksi膮偶臋 rozkaza艂 mu zosta膰 w zamku. Ci膮gle mu si臋 wydaje, 偶e jest taki, jak jego m艂odzi akolici. No, zbieraj si臋 i przygotuj. Nie­d艂ugo zacznie 艣wita膰.

Pug kiwn膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂, zostawiaj膮c Kulgana wpatru­j膮cego si臋 w stos ksi膮偶ek. Podni贸s艂 z 偶alem najbli偶sz膮 i od­stawi艂 na p贸艂k臋. Po chwili chwyci艂 nast臋pn膮 i wepchn膮艂 do podr贸偶nego worka.

Jedna nikomu nie zaszkodzi 鈥 powiedzia艂 do niewi­dzialnego widma Tully'ego, potrz膮saj膮cego g艂ow膮 z dezapro­bat膮. Reszt臋 ksi膮偶ek od艂o偶y艂 na p贸艂k臋, z wyj膮tkiem ostatniego tomu, kt贸ry r贸wnie偶 pow臋drowa艂 do wora.

No dobrze 鈥 powiedzia艂 buntowniczym tonem 鈥 dwie!


PODR脫呕


Pr贸szy艂 lekki 艣nie偶ek.

Pug siedzia艂 na koniu i chocia偶 by艂 okryty ogromn膮 kapot膮, trz膮s艂 si臋 z zimna. Ju偶 od dziesi臋ciu minut czeka艂 w siodle, a偶 reszta grupy towarzysz膮cej Ksi臋ciu b臋dzie gotowa do wy­ruszenia w drog臋. Dziedziniec wype艂nia艂y krzyki s艂u偶by, kt贸ra w po艣piechu przywi膮zywa艂a pakunki na grzbietach spasionych mu艂贸w. Czernie i szaro艣ci, kt贸re powita艂y go, kiedy zszed艂 na dziedziniec, ust臋powa艂y powoli miejsca delikatnym kolorom nadchodz膮cego 艣witu. Baga偶e Puga zniesiono ju偶 na d贸艂 i teraz troczono do mu艂贸w razem z innymi.

Us艂ysza艂 za plecami okrzyk strachu. Odwr贸ci艂 si臋. Tomas, dosiadaj膮cy 偶wawego i rzucaj膮cego 艂bem gniadosza, rozpaczliwie 艣ci膮ga艂 wodze. Jego rumak, podobnie jak wierzchowiec Puga, o ca艂e niebo r贸偶ni艂 si臋 od starej poci膮gowej szkapy, na kt贸rej grzbiecie dotarli do wraku statku. Obaj dosiadali teraz wysmu­k艂ych i lekkich koni bojowych.

Nie ci膮gnij tak mocno 鈥 krzykn膮艂 Pug. 鈥 Rozry­wasz mu pysk i dlatego si臋 w艣cieka. 艢ci膮gnij wodze delikatnie i popu艣膰 kilka razy.

Tomas pos艂ucha艂 i gdy ko艅 uspokoi艂 si臋, podjecha艂 do boku Puga. Siedzia艂 w siodle, jakby stercza艂y z niego gwo藕dzie. Usilnie pr贸bowa艂 odgadn膮膰, co te偶 jego ko艅 uczyni za chwil臋, i jego twarz mog艂aby z powodzeniem pos艂u偶y膰 arty艣cie jako model najwy偶szej koncentracji.

Gdyby艣 wczoraj nie mia艂 tej swojej musztry, m贸g艂by艣 troch臋 po膰wiczy膰 jazd臋 konn膮, a teraz b臋d臋 ci臋 musia艂 uczy膰 w drodze.

Tomas podzi臋kowa艂 spojrzeniem za obietnic臋 pomocy. Pug u艣miechn膮艂 si臋 do niego.

Zanim dotrzemy do Bordon, b臋dziesz ju偶 cwa艂owa艂 jak ksi膮偶臋cy Lansjerzy.

I chodzi艂, jak stara panna z ruptur膮. 鈥 Tomas prze­kr臋ci艂 si臋 troch臋 w siodle. 鈥 Ju偶 teraz, po przejechaniu tych kilku metr贸w od stajni, tak si臋 czuj臋, jakbym od kilku godzin siedzia艂 okrakiem na kamieniu.

Pug zeskoczy艂 z konia i obejrza艂 z bliska siod艂o Tomasa. Odsun膮艂 jego nog臋 i zajrza艂 pod sp贸d.

Kto ci siod艂a艂 konia, Tomas?

Rulf. A co?

Tak my艣la艂em. Zem艣ci艂 si臋 za to, 偶e go postraszy艂e艣, kiedy zgubi艂e艣 miecz, albo za to, 偶e jeste艣my przyjaci贸艂mi. Teraz, kiedy jestem szlachcicem, nie o艣miela si臋 grozi膰 mi, ale przypadkiem zapomnia艂 o prawid艂owym zamocowaniu pu艣liska. Po kilku godzinach jazdy, w najlepszym razie przez najbli偶szy miesi膮c musia艂by艣 na postojach sta膰 ca艂y czas, je偶eli wcze艣niej nie zabi艂by艣 si臋, spadaj膮c na 艂eb z konia. No, z艂a藕 na d贸艂, poka偶臋 ci co艣.

Tomas zsiad艂 z konia, wykonuj膮c co艣 po艣redniego mi臋dzy zeskokiem a upadkiem na g艂ow臋. Pug pokaza艂 mu w臋z艂y.

Pod koniec dnia wewn臋trzn膮 stron臋 ud mia艂by艣 start膮 do 偶ywego mi臋sa. O, zobacz, opr贸cz tego s膮 za kr贸tkie.

Pug rozwi膮za艂 pu艣liska i odpowiednio dopasowa艂 ich d艂u­go艣膰.

Na pocz膮tku b臋dziesz si臋 czu艂 troch臋 dziwnie, ale pi臋ty musisz mie膰 艣ci膮gni臋te w d贸艂. B臋d臋 ci o tym przypomina艂 a偶 do znudzenia, ale wierz mi, 偶e kiedy b臋dziesz to ju偶 robi艂 pod­艣wiadomie, mo偶e ci si臋 przyda膰 w jakiej艣 trudniejszej sytuacji. I nie pr贸buj 艣ciska膰 konia kolanami, to nic nie daje, a poza tym nogi b臋d膮 ci臋 tak bola艂y, 偶e jutro rano nie zrobisz kroku.

Udzieli艂 mu jeszcze kilku podstawowych rad i sprawdzi艂 popr臋g. By艂 lu藕ny. Pr贸bowa艂 go doci膮gn膮膰 i zwierz臋 nabra艂o powietrza w p艂uca. Pug szturchn膮艂 ostro wa艂acha pod 偶ebra i ko艅 gwa艂townie wypu艣ci艂 powietrze. Ch艂opiec szybko do­ci膮gn膮艂 rzemie艅.

Za艂o偶臋 si臋, 偶e po kilku godzinach jazdy wisia艂by艣 z bo­ku konia jak dojrza艂a gruszka. Zar臋czam ci, 偶e to bardzo nie­wygodna pozycja.

A to gnojek! 鈥 Tomas ruszy艂 w stron臋 stajni. 鈥 Rulf! Jak ci臋 dopadn臋, zat艂uk臋 na 艣mier膰! Pug z艂apa艂 go za rami臋.

Zosta艅. Nie ma czasu na rozr贸by. Tomas sta艂 z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami. Po chwili uspokoi艂 si臋 i odetchn膮艂 g艂臋boko.

I tak nie jestem w nastroju do bitki.

Odwr贸ci艂 si臋 do Puga ogl膮daj膮cego konia ze wszystkich stron.

Ani ja.

Pug ko艅czy艂 przegl膮d siod艂a i uzdy. Ko艅 sp艂oszy艂 si臋 nie­spodziewanie, ale klepni臋cie po szyi uspokoi艂o go.

Rulf da艂 ci tak偶e nerwowego konika. G艂ow臋 daj臋, 偶e nie min臋艂oby po艂udnie, a zrzuci艂by ci臋 i zanim wyl膮dowa艂by艣 na ziemi, on by ju偶 by艂 w po艂owie drogi powrotnej do stajni. Nie mia艂by艣 偶adnych szans z obtartymi nogami i skr贸conymi pu艣liskami. Zamienimy si臋.

Tomas poczu艂 si臋 ra藕niej. Wgramoli艂 si臋 na siod艂o drugiego wierzchowca. Pug ponownie dopasowa艂 pu艣liska dla nich obu.

Zamienimy si臋 derkami w czasie po艂udniowego popasu. Pug uspokoi艂 podenerwowanego bojowego wierzchowca i zwinnie wskoczy艂 na siod艂o. Wa艂ach, poczuwszy wodze w pewniejszych r臋kach i mocne nogi na bokach, uspokoi艂 si臋.

Hej! Martin 鈥 krzykn膮艂 Tomas, kiedy zobaczy艂 nagle ksi膮偶臋cego 艁owczego. 鈥 Jedziesz z nami?

Martin na sk贸rzanym le艣nym uniformie nosi艂 ci臋偶k膮 zielon膮 kapot臋. U艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

Tylko kawa艂ek, Tomas. Dowodz臋 grup膮 tropicieli. Ma­my obej艣膰 granice Crydee. Kiedy dotrzemy do po艂udniowej odnogi rzeki, odbijemy na wsch贸d. Dw贸ch moich ludzi wy­ruszy艂o ju偶 przed godzin膮. Przecieraj膮 szlak dla Ksi臋cia.

Martin, co s膮dzisz o tej sprawie z Tsuranimi? 鈥 spyta艂 Pug.

M艂ode oblicze Wielkiego 艁owczego zachmurzy艂o si臋.

Je偶eli nawet Elfy si臋 niepokoj膮, to na pewno s膮 ku temu powody. Wierz mi, Pug.

Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 czo艂a formuj膮cego si臋 szeregu.

Przepraszam was, musz臋 wyda膰 rozkazy moim ludziom. Ch艂opcy zostali sami.

Jak dzi艣 twoja g艂owa? 鈥 spyta艂 Pug Tomasa. Tomas zrobi艂 g艂upi膮 min臋.

Jakie艣 dwa rozmiary mniejsza ni偶 rano, kiedy si臋 obu­dzi艂em.

Twarz rozja艣ni艂a mu si臋 troch臋.

To ca艂e zamieszanie z wyjazdem pomog艂o. 艁omot w 艣rodku usta艂. Prawie w porz膮dku.

Pug patrzy艂 na zamek. Wspomnienie spotkania, kt贸re od­by艂o si臋 ostatniej nocy, nie dawa艂o mu spokoju. Odczu艂 nag艂y 偶al, 偶e musi podr贸偶owa膰 z Ksi臋ciem.

Tomas zauwa偶y艂 jego zamy艣lenie i powag臋.

Co ci臋 gryzie? Nie cieszysz si臋, 偶e wyruszamy?

Nie, nic. Po prostu zamy艣li艂em si臋. Tomas wpatrywa艂 si臋 w niego z uwag膮.

Chyba rozumiem.

Westchn膮艂 g艂臋boko i usiad艂 wygodniej w siodle. Jego ko艅 stukn膮艂 kopytem i g艂o艣no zar偶a艂.

Je偶eli chodzi o mnie, to ciesz臋 si臋, 偶e wyje偶d偶amy. Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e Neala wpad艂a jako艣 na to, o czym m贸­wili艣my wczoraj.

Pug roze艣mia艂 si臋.

B臋dziesz mia艂 nauczk臋, aby w przysz艂o艣ci bardziej uwa­偶a膰, kogo odprowadzasz do schowka na bielizn臋.

Tomas u艣miechn膮艂 si臋 z zak艂opotaniem.

Wrota zamku otworzy艂y si臋 i wyszed艂 Ksi膮偶臋 i Arutha w to­warzystwie Kulgana, Tully'ego, Lyama i Rolanda. Za nimi pod膮偶a艂a Carline, a tu偶 za ni膮 lady Mama. Ksi膮偶臋 i jego to­warzysze skierowali si臋 w stron臋 czo艂a kolumny, lecz Carline po艣piesznie ruszy艂a wzd艂u偶 szeregu konnych w stron臋 Puga i Tomasa. Kiedy przechodzi艂a, gwardzi艣ci salutowali jej, lecz ona nie zwraca艂a na nich najmniejszej uwagi. Stan臋艂a przy boku wierzchowca Puga. Ch艂opiec sk艂oni艂 si臋 uprzejmie.

Och, zejd藕 z tego g艂upiego konia.

Pug zeskoczy艂, a Carline zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋 i przytuli艂a mocno.

Uwa偶aj na siebie. Nie pozw贸l, aby ci si臋 co艣 sta艂o. Oderwa艂a si臋 od niego i szybko poca艂owa艂a.

I wracaj do domu.

Powstrzymuj膮c 艂zy, pop臋dzi艂a na pocz膮tek kolumny, gdzie czekali ojciec i brat, aby si臋 z ni膮 po偶egna膰.

Tomas krzykn膮艂 rado艣nie i za艣mia艂 si臋. Stoj膮cy obok 偶o艂­nierze usi艂owali ukry膰 rozbawienie.

Wydaje si臋, 偶e Ksi臋偶niczka ma jakie艣 plany wobec ciebie, m贸j panie 鈥 naigrawa艂 si臋 Tomas. Uchyli艂 si臋, kiedy Pug zamierzy艂 si臋, aby go trzepn膮膰. Gwa艂towny ruch prze­straszy艂 konia, kt贸ry skoczy艂 do przodu. Nagle Tomas znalaz艂 si臋 w samym centrum walki, staraj膮c si臋 utrzyma膰 konia i cofn膮膰 go do szeregu. Wygl膮da艂o jednak, 偶e jego rumak powzi膮艂 mocne postanowienie udania si臋 w ka偶dym kierunku z wyj膮tkiem tego, do kt贸rego przymusza艂 go je藕dziec. Teraz Pug zawy艂 z rado艣ci. Pchn膮艂 w ko艅cu swego wierzchowca w kierunku konia Tomasa i zmusi艂 krn膮brne zwierz臋 do po­wrotu do szyku. Klacz Tomasa po艂o偶y艂a uszy po sobie i za­cz臋艂a k膮sa膰 konia Puga.

Obaj mamy rachunek do wyr贸wnania z Rulfem. 鈥 po­wiedzia艂 Pug. 鈥 Do tego wszystkiego da艂 nam konie, kt贸re si臋 nie znosz膮. Tomas, zamie艅 si臋 koniem z kt贸rym艣 z 偶o艂­nierzy.

Tomas z ulg膮 ni to zsiad艂, ni to zlecia艂 z konia. Pug za艂atwi艂 wymian臋 z jednym z 偶o艂nierzy stoj膮cych za nimi. Tomas wr贸ci艂 na swoje miejsce. Roland podjecha艂 do nich i poda艂 obu r臋k臋.

Hej, wy dwaj, nie rozrabia膰 teraz. Przed nami wystar­czaj膮co du偶o k艂opot贸w, aby艣cie mieli je sami sprawia膰. Powiedzieli, 偶e si臋 postaraj膮, po czym Roland zwr贸ci艂 si臋 do Puga.

Zajm臋 si臋 wszystkim w twoim imieniu, Pug. Pug zauwa偶y艂 jego u艣mieszek i obejrza艂 si臋 do tylu, gdzie sta艂a Carline z ojcem.

Nie w膮tpi臋. Rolandzie, cokolwiek Si臋 stanie, 偶ycz臋 ci powodzenia.

Dzi臋kuj臋. Szczerze. Tak jak i ty powiedzia艂e艣. Popatrzy艂 na Tomasa.

Bez was dw贸ch z pewno艣ci膮 zanudzimy si臋 na 艣mier膰.

Wzi膮wszy pod uwag臋 to, co si臋 dzieje, nuda by艂aby mile widziana.

Pod warunkiem 偶e nie b臋dzie zbyt wielka, prawda? No, uwa偶ajcie na siebie. Potraficie zale藕膰 cz艂owiekowi za sk贸r臋, ale mimo wszystko nie chcia艂bym was utraci膰.

Pug roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Roland pokiwa艂 im przyja藕nie i odszed艂.

Pug obserwowa艂, jak do艂膮cza do grupy Ksi臋cia, obok kt贸­rego sta艂a Carline.

To przes膮dza spraw臋 鈥 powiedzia艂 do Tomasa. 鈥 Ciesz臋 si臋, 偶e jad臋. Potrzebuj臋 odpoczynku.

Sier偶ant Gardan przecwa艂owa艂 wzd艂u偶 kolumny z rozka­zem wymarszu. Ruszyli. Ksi膮偶臋 i Arutha jechali na czele ko­lumny, a Kulgan i Gardan tu偶 za nimi. Martin D艂ugi 艁uk i jego tropiciele ruszyli truchtem przy koniu Ksi臋cia. Za pierwsz膮 czw贸rk膮 i tropicielami jecha艂o dw贸jkami czterdziestu gwar­dzist贸w z Pugiem i Tomasem w ostatniej parze. Ty艂 kolumny zamyka艂y tabory pod stra偶膮 dziesi臋ciu gwardzist贸w. Z pocz膮tku z wolna, a potem coraz szybciej przejechali przez bram臋 zamku i ruszyli na po艂udnie.

Jechali trzy dni, z czego dwa ostatnie przez g臋ste lasy. Kt贸rego艣 poranka, po przekroczeniu po艂udniowej odnogi rzeki Crydee, zwanej Rzek膮 Graniczn膮, Martin D艂ugi 艁uk i jego ludzie od艂膮czyli si臋 od reszty i ruszyli na wsch贸d. Rzeka Gra­niczna oddziela艂a Crydee od ziemi Carse, prowincji nale偶膮cej do wasala ksi臋cia Borrica.

Nag艂e opady 艣niegu wczesn膮 zim膮 okry艂y biel膮 jesienny krajobraz. Niespodziewany atak zaskoczy艂 wielu mieszka艅c贸w puszczy. Turzyca zaj臋cy ci膮gle jeszcze by艂a bardziej br膮zowa ni偶 bia艂a, kaczki i g臋si odpoczywaj膮ce podczas w臋dr贸wki na po艂udnie kr臋ci艂y si臋 niespokojnie w na wp贸艂 zamarzni臋tych stawach le艣nych. 艢nieg sypa艂 g臋sto ci臋偶kimi, mokrymi p艂atami. W ci膮gu dnia topnia艂 troch臋, ale nocami zamarza艂, a na jego powierzchni tworzy艂a si臋 cieniutka warstewka lodu. Kopyta koni i mu艂贸w 艂ama艂y z chrz臋stem cienk膮 pokryw臋 i kruszy艂y zmarzni臋te li艣cie. Monotonny d藕wi臋k rozlega艂 si臋 daleko w spokojnym, zimowym powietrzu.

Po po艂udniu Kulgan spostrzeg艂 w oddali, ledwo widoczny mi臋dzy drzewami, klucz ma艂ych smok贸w ognistych. Barwne bestie, czerwone, z艂ociste, zielone i b艂臋kitne 艣miga艂y nad wie­rzcho艂kami drzew, pokrzykuj膮c i buchaj膮c co chwila niewiel­kimi j臋zykami ognia. Znika艂y w oddali, aby za chwil臋 pojawi膰 si臋 znowu i wzbi膰 ostr膮 spiral膮 ku g贸rze. Kulgan 艣ci膮gn膮艂 wo­dze i zatrzyma艂 konia, przepuszczaj膮c obok ca艂膮 kolumn臋 i cze­kaj膮c, a偶 Pug i Tomas dojad膮 do niego. Kiedy zr贸wnali si臋 z nim, wskaza艂 palcem na niebo.

To chyba lot godowy. Zauwa偶cie, 偶e im bardziej samiec jest agresywny, tym bardziej ona uleg艂a. 呕a艂uj臋 bardzo, 偶e nie mamy czasu, aby si臋 temu przyjrze膰 dok艂adnie.

Przecinali w艂a艣nie polank臋 w lesie i Pug 艣ledzi艂 kr膮偶膮ce ponad nimi stwory. Poderwa艂 nagle g艂ow臋.

Kulgan, patrz! Czy to nie Fantus, tam na skraju? Mag wyba艂uszy艂 oczy.

Bogowie! Tak! To on.

Mam go zawo艂a膰? Kulgan zachichota艂 g艂o艣no.

Hm, bior膮c pod uwag臋 atencj臋, jak膮 si臋 cieszy w艣r贸d p艂ci niewie艣ciej, nie wydaje mi si臋, aby mia艂o to odnie艣膰 ja­kikolwiek skutek.

Ruszyli w 艣lad za kolumn膮 i wkr贸tce stracili z oczu stadko smok贸w.

Inaczej ni偶 wszystkie inne zwierz臋ta, odbywaj膮 gody zaraz po pierwszym 艣niegu. Samice sk艂adaj膮 jaja do gniazd i przesypiaj膮 ca艂膮 zim臋, ogrzewaj膮c je w艂asnym cia艂em. M艂ode wykluwaj膮 si臋 wczesn膮 wiosn膮 i pozostaj膮 pod opiek膮 matek. Fantus najprawdopodobniej sp臋dzi kilka nast臋pnych dni... sta­j膮c si臋 ojcem poka藕nego stadka przysz艂ych ma艂ych smok贸w. Potem powr贸ci na zamek, aby przez reszt臋 zimy gra膰 na ner­wach Megarowi i s艂u偶bie kuchennej.

Tomas i Pug wybuchn臋li 艣miechem. Ojciec Tomasa robi艂 wiele ha艂asu o to, 偶e psotny smok jest plag膮 zes艂an膮 przez bog贸w na jego kuchni臋, kt贸ra zawsze by艂a we wzorowym po­rz膮dku, ale ju偶 kilka razy obaj ch艂opcy nakryli go, jak w ta­jemnicy przed wszystkimi podrzuca艂 bestii najlepsze k膮ski z obiadu. W ci膮gu ostatnich pi臋tnastu miesi臋cy, kiedy Pug ter­minowa艂 u Kulgana, Fantus sta艂 si臋 dla wi臋kszo艣ci mieszka艅­c贸w zamku uskrzydlon膮 i pokryt膮 艂uskami maskotk膮, chocia偶 trzeba stwierdzi膰, 偶e kilka os贸b, jak na przyk艂ad Ksi臋偶niczka, reagowa艂o raczej nerwowo na jego smoczy wygl膮d.

Posuwali si臋 forsownym marszem na po艂udniowy wsch贸d tak szybko, jak tylko pozwala艂 na to teren. Ksi膮偶臋 za wszelk膮 cen臋 chcia艂 przekroczy膰 Prze艂臋cz Po艂udniow膮, zanim 艣nieg za­sypie j膮 i odetnie ich od reszty kraju a偶 do wiosny. Magiczne wyczucie pogody Kulgana m贸wi艂o, 偶e mieli spore szans臋 zna­lezienia si臋 po drugiej stronie przed pierwszymi burzami 艣nie偶­nymi. Dotarli wkr贸tce do najdalszych cz臋艣ci wielkiej po艂u­dniowej puszczy 鈥 do Zielonego Serca.

We wcze艣niej um贸wionych miejscach na le艣nych polanach czeka艂y na nich ze zmian膮 nowych koni dwa oddzia艂y gwardii. Ksi膮偶臋 Borric wys艂a艂 na po艂udnie go艂臋bie pocztowe z instrukcja­mi dla barona Bellamy'ego, kt贸ry t膮 sam膮 drog膮 odpowiedzia艂, 偶e konie b臋d膮 czeka艂y. Baron wys艂a艂 po艣piesznie w miejsce spotkania zapasowe konie i gwardi臋 z garnizonu Jonril w po­bli偶u granicy wielkich las贸w, wsp贸lnie utrzymywanego przez Bellamy'ego i Tolburta z Tulan. Zmieniaj膮c konie, Ksi膮偶臋 skra­ca艂 podr贸偶 do Bordon o dwa lub trzy dni. Tropiciele Martina wyra藕nie oznaczyli tras臋, zostawiaj膮c na drzewach wyra藕ne zna­ki. Ksi膮偶臋 spodziewa艂 si臋, 偶e do pierwszego miejsca spotkania dotr膮 jeszcze dzi艣 po po艂udniu.

Pug spojrza艂 na Tomasa. Jego przyjaciel radzi艂 sobie coraz lepiej i coraz pewniej siedzia艂 na koniu, chocia偶 kiedy musieli przejecha膰 jaki艣 odcinek szybkim k艂usem, trzepa艂 ramionami, jak kurczak usi艂uj膮cy wzbi膰 si臋 w powietrze. Gardan skierowa艂 si臋 na ty艂y kolumny i podjecha艂 do ch艂opc贸w jad膮cych tu偶 przed taborami.

Miejcie si臋 na baczno艣ci, ch艂opaki! 鈥 krzykn膮艂. 鈥 Wkraczamy teraz w najciemniejsze ost臋py Zielonego Serca. A偶 do Szarych Wie偶. Przez te tereny nawet Elfy przemykaj膮 szybko i tylko du偶ymi oddzia艂ami.

Sier偶ant Gwardii Ksi膮偶臋cej obr贸ci艂 konia i pogalopowa艂 na czo艂o kolumny.

Jechali przez reszt臋 dnia ostro偶nie i wszystkie oczy przeszu­kiwa艂y g臋stwin臋, wypatruj膮c niebezpiecze艅stwa. Tomas i Pug rozmawiali beztrosko, a ten pierwszy robi艂 nawet uwagi o na­darzaj膮cej si臋 okazji do bitki. Jad膮cy obok 偶o艂nierze nie zwracali uwagi na ch艂opi臋ce przechwa艂ki. Jechali w absolutnej ciszy i pe艂­nej gotowo艣ci. Dotarli do miejsca spotkania tu偶 przed zachodem s艂o艅ca. By艂a to olbrzymia, stara por臋ba. Spod 艣niegu stercza艂y gdzieniegdzie k臋pki zaro艣li obrastaj膮cych stare pniaki.

Zapasowe konie sta艂y w grupie, przywi膮zane na d艂ugich linkach do palik贸w. Pilnowa艂o ich sze艣ciu stra偶nik贸w czujnie obserwuj膮cych okolic臋. Kiedy oddzia艂 Ksi臋cia wyjecha艂 z lasu, czekali przygotowani do obrony, jednak ujrzawszy znajomy sztandar Crydee, opu艣cili bro艅. Byli to ludzie z Carse. Ich szkar艂atne kaftany przeci臋te z艂otym krzy偶em i z艂ocisty gryf wyhaftowany nad sercem wskazywa艂y, 偶e s艂u偶yli pod baronem Bellamym. Ten sam znak widnia艂 na tarczach.

Sier偶ant z oddzia艂u odda艂 honory wojskowe.

Witam, panie. Borric zasalutowa艂.

Konie? 鈥 spyta艂 po prostu.

Gotowe i zniecierpliwione czekaniem, panie. Tak samo jak ludzie.

Borric zsiad艂 z konia i poda艂 wodze jednemu z 偶o艂nierzy z Carse.

Macie k艂opoty?

呕adnych, ale nie jest to miejsce dla uczciwych ludzi. Przez ostatni膮 noc trzymali艣my wart臋 dw贸jkami i ca艂y czas czuli艣my na sobie czyj艣 wzrok.

Sier偶ant by艂 starym weteranem, kt贸ry za m艂odu walczy艂 z goblinami i bandytami. Blizny na jego ciele przypomina艂y te walki. Z pewno艣ci膮 nie nale偶a艂 do tych, kt贸rzy puszczaj膮 wodze wyobra藕ni. Ksi膮偶臋 wiedzia艂 o tym i wyda艂 rozkaz.

Podwoi膰 stra偶e dzisiejszej nocy. Odprowadzicie konie do garnizonu jutro. Wola艂bym co prawda, aby wypocz臋艂y jeden dzie艅, ale to niepewne miejsce.

Podjecha艂 do nich ksi膮偶臋 Arutha.

Ojcze, przez ostatnich kilka godzin ja te偶 czu艂em wpa­truj膮ce si臋 w nas oczy.

Ksi膮偶臋 zwr贸ci艂 si臋 do sier偶anta.

Niewykluczone, 偶e byli艣my 艣ledzeni przez band臋 rze­zimieszk贸w, kt贸rzy chcieli si臋 dowiedzie膰, co jest celem naszej wyprawy. Dodam ci dw贸ch swoich ludzi. Pi臋膰dziesi臋ciu czy czterdziestu o艣miu to ju偶 niewielka r贸偶nica, ale o艣miu to zna­cznie wi臋cej ni偶 sze艣ciu.

Nawet je偶eli sier偶ant poczu艂 ulg臋, to nie pokaza艂 tego po sobie.

Dzi臋kuj臋, panie 鈥 powiedzia艂 po prostu. Borric odprawi艂 go i poszed艂 z Arutha do 艣rodka obozu, gdzie p艂on臋艂o du偶e ognisko. 呕o艂nierze, jak ka偶dej nocy podczas podr贸偶y, zacz臋li wznosi膰 napr臋dce prymitywne os艂ony przed nocnym wiatrem. Borric zauwa偶y艂 w艣r贸d koni dwa mu艂y i dwie bele siana. Arutha pod膮偶y艂 za jego wzrokiem.

Bellamy to roztropny cz艂owiek. Dobrze s艂u偶y Waszej Wysoko艣ci.

Kulgan, Gardan i ch艂opcy podeszli do grzej膮cych si臋 przy ogniu Ksi膮偶膮t. Zmrok zapada艂 szybko, chocia偶 nawet w po­艂udnie w zasypanej 艣niegiem puszczy nie by艂o wiele 艣wiat艂a. Borric rozejrza艂 si臋 dooko艂a i wzdrygn膮艂 si臋, nie tylko z zimna.

To z艂owr贸偶bne miejsce. Trzeba si臋 wynosi膰 st膮d szyb­ko... jak najszybciej.

Zjedli szybki posi艂ek i udali si臋 na spoczynek. Tomas i Pug le偶eli blisko siebie, wzdrygaj膮c si臋 na ka偶dy dziwny d藕wi臋k, a偶 w ko艅cu zm臋czenie utuli艂o ich do snu.

Oddzia艂 Ksi臋cia coraz bardziej zag艂臋bia艂 si臋 w puszcz臋. Przedzierali si臋 przez ost臋py tak dzikie, 偶e nawet tropiciele znacz膮cy przed nimi tras臋 marszu musieli zmienia膰 kierunek, wracaj膮c po swoich w艂asnych 艣ladach, aby odnale藕膰 inne prze­j艣cie dla koni. Knieja by艂a mroczna, a zwalone drzewa i g臋ste poszycie zwalnia艂y tempo jazdy.

Pug spojrza艂 na Tomasa.

Tu chyba nigdy nie dochodzi s艂o艅ce 鈥 powiedzia艂 przyciszonym g艂osem.

Tomas pokiwa艂 powoli g艂ow膮, nie spuszczaj膮c wzroku z okolicznych drzew. Od momentu, kiedy trzy dni temu po­偶egnali si臋 z lud藕mi z Carse, z ka偶dym mijaj膮cym dniem czuli wyra藕nie narastaj膮ce napi臋cie.

Wraz z zag艂臋bianiem si臋 w g臋stwin臋, odg艂osy lasu zanika艂y stopniowo i teraz jechali w absolutnej ciszy, tak jakby nawet zwierz臋ta i ptaki unika艂y tej cz臋艣ci puszczy. Pug zdawa艂 sobie wprawdzie spraw臋, 偶e tylko nieliczne le艣ne stworzenia nie uda­艂y si臋 na po艂udnie lub nie zapad艂y w zimowy sen, ale 艣wia­domo艣膰 ta nie pomniejsza艂a ich obaw.

Tomas zwolni艂.

Czuj臋, 偶e za chwil臋 wydarzy si臋 co艣 strasznego.

M贸wisz to ju偶 od dw贸ch dni 鈥 powiedzia艂 Pug. Po d艂u偶szej chwili doda艂: 鈥 Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dziemy mu­sieli walczy膰. Chocia偶 pr贸bowa艂e艣 mnie nauczy膰, nadal nie mam bladego poj臋cia, jak pos艂ugiwa膰 si臋 tym mieczem.

Masz 鈥 powiedzia艂 Tomas, podaj膮c mu co艣. Pug wy­ci膮gn膮艂 r臋k臋 i wzi膮艂 niewielki sk贸rzany woreczek z ma艂ymi, g艂adkimi kamieniami i proc膮. 鈥 S膮dzi艂em, 偶e pewniej si臋 b臋­dziesz czul z proc膮. Dla siebie te偶 wzi膮艂em.

Min臋艂a kolejna godzina jazdy, nim zatrzymali si臋 na kr贸tki popas, aby da膰 odpocz膮膰 koniom i zje艣膰 suchy prowiant. By艂o wczesne przedpo艂udnie. Gardan osobi艣cie ogl膮da艂 ka偶dego ko­ma sprawdzaj膮c, czy wszystko jest w porz膮dku. 呕aden 偶o艂nierz nie mia艂 szansy, by nawet najmniejsze zadrapanie czy dole­gliwo艣膰 wierzchowca zosta艂y przeoczone. Gdyby jaki艣 ko艅 os艂ab艂, jego je藕dziec przesiad艂by si臋 na innego konia i ta dw贸j­ka musia艂aby jako艣 wr贸ci膰 sama do zamku, poniewa偶 Ksi膮偶臋 nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na op贸藕nienie marszu. W tak wielkim oddaleniu od bezpiecznego schronienia nikt nie 艣mia艂 g艂o艣no nazwa膰 takiej mo偶liwo艣ci ani nawet o niej pomy艣le膰.

Na spotkanie z drugim oddzia艂em z ko艅mi na wymian臋 byli um贸wieni wczesnym popo艂udniem. Nie p臋dzili teraz na 艂eb, na szyj臋, jak przez pierwsze cztery dni podr贸偶y. Posuwali si臋 ostro偶nie i powoli. Zbyt szybka jazda przez las mog艂a by膰 niebezpieczna. Tempo, w jakim si臋 przemieszczali, pozwala艂o przypuszcza膰, 偶e dotr膮 na miejsce na czas, lecz Ksi膮偶臋 i tak niecierpliwi艂 si臋 z powodu zbyt 艣lamazarnego marszu.

Jechali i jechali bez ko艅ca. Co jaki艣 czas byli zmuszeni do zatrzymywania si臋, bo stra偶 przednia musia艂a wycina膰 blo­kuj膮ce przejazd krzaki. Uderzenia mieczy nios艂y si臋 echem poprzez pogr膮偶on膮 w bezruchu kniej臋, kiedy 偶o艂nierze pod膮偶ali szlakiem wytyczonym przez tropicieli.

Pug by艂 ca艂kowicie poch艂oni臋ty rozmy艣laniem o Carline, kiedy od strony niewidocznego dla nich czo艂a kolumny doszed艂 ich okrzyk. Je藕d藕cy jad膮cy ko艂o Puga i Tomasa run臋li do przo­du, nie zwa偶aj膮c na zagradzaj膮ce im drog臋 zaro艣la i instyn­ktownie przywieraj膮c do karku konia podczas przemykania pod niskimi ga艂臋ziami.

Ch艂opcy spi臋li wierzchowce ostrogami i pop臋dzili w 艣lad za reszt膮. Gnali na o艣lep. Okryte czapami 艣niegu drzewa po­zostawa艂y w tyle. Las po bokach zmieni艂 si臋 w rozmazane p臋dem smugi br膮zu i bieli. Przywarli do ko艅skich kark贸w, unikaj膮c ga艂臋zi i staraj膮c si臋 za wszelk膮 cen臋 utrzyma膰 na grzbietach rumak贸w. Pug odwr贸ci艂 si臋 i zauwa偶y艂, 偶e Tomas zostaje w tyle. Ga艂臋zie, cienkie i grube, szarpa艂y go z bok贸w za kapot臋. Z trzaskiem 艂amanego poszycia wypad艂 na polan臋. W uszy wdar艂 si臋 odg艂os tocz膮cej si臋 przed nim walki. Cze­kaj膮ce na nich wierzchowce przera偶one bitw膮, kt贸ra rozgorza艂a dooko艂a, szarpa艂y si臋, pr贸buj膮c wyrwa膰 z ziemi paliki, do kt贸­rych by艂y przywi膮zane. Pug ledwo m贸g艂 odr贸偶ni膰 w k艂臋bo­wisku przed sob膮 sylwetki walcz膮cych, ciemne, zakapturzone kszta艂ty siek膮ce mieczami od do艂u w konnych Ksi臋cia.

Z tej gromady oderwa艂a si臋 jedna posta膰 i biegiem ruszy艂a w jego stron臋, unikaj膮c po drodze uderzenia gwardzisty. Dzi­waczny wojownik u艣miechn膮艂 si臋 okrutnie do niego, kiedy za­uwa偶y艂, 偶e ma przed sob膮 tylko ch艂opca. Wzni贸s艂 miecz do ciosu. Nagle wrzasn膮艂 przera藕liwie i z艂apa艂 si臋 r臋kami za twarz. Pomi臋dzy palcami pociek艂a krew. Tomas gwa艂townie 艣ci膮gn膮艂 wodze swego konia tu偶 za Pugiem i z g艂o艣nym okrzykiem wyrzuci艂 z procy kolejny kamie艅.

Wiedzia艂em, 偶e si臋 wpakujesz w k艂opoty!

Spi膮艂 konia i przecwa艂owa艂 po rozci膮gni臋tej w 艣niegu po­staci. Pug sta艂 przez chwil臋 jak skamienia艂y, po czym r贸wnie偶 spi膮艂 ostro konia. Wyci膮gn膮艂 proc臋 i wyrzuci艂 kilka pocisk贸w, ale nie by艂 pewien, czy trafi艂y do celu.

Pug znalaz艂 si臋 niespodziewanie w spokojniejszym miejscu. Wsz臋dzie dooko艂a widzia艂 wylewaj膮ce si臋 z g艂臋bin kniei po­stacie w ciemnoszarych kapotach i sk贸rzanych pancerzach. Wygl膮dem przypomina艂y Elfy, tyle 偶e mia艂y ciemniejsze w艂osy i wrzeszcza艂y w j臋zyku, kt贸ry nieprzyjemnie brzmia艂 w uszach. Spomi臋dzy ga艂臋zi wylatywa艂y chmary strza艂. Siod艂a je藕d藕c贸w z Crydee coraz cz臋艣ciej 艣wieci艂y pustkami.

Dooko艂a le偶a艂y cia艂a zar贸wno napastnik贸w, jak i 偶o艂nie­rzy. Pug spostrzeg艂 nagle martwe cia艂a kilkunastu ludzi z Carse i dw贸ch tropicieli Martina przywi膮zane w naturalnych po­zycjach do palik贸w dooko艂a obozowego ogniska. 艢nieg ko艂o nich czerwieni艂 si臋 plamami krwi. Przyn臋ta zadzia艂a艂a. Ksi膮­偶臋 wjecha艂 na sam 艣rodek polany i wtedy pu艂apka zatrzas­n臋艂a si臋.

Ponad bitewn膮 wrzaw膮 rozleg艂 si臋 okrzyk ksi臋cia Borrica.

Do mnie! Do mnie! Jeste艣my otoczeni.

Pug rozejrza艂 si臋 za Tomasem. Gwa艂townym kopni臋ciem w boki zmusi艂 konia do rzucenia si臋 w stron臋 Ksi臋cia i gro­madz膮cych si臋 dooko艂a niego ludzi. Strza艂y wype艂ni艂y powie­trze, a krzyki umieraj膮cych ponios艂y si臋 echem po lesie.

T臋dy! 鈥 krzykn膮艂 Borric i ci, kt贸rzy ocaleli, ruszyli jego 艣ladem. Run臋li w dzikim p臋dzie w las, tratuj膮c po drodze atakuj膮cych bie偶nik贸w. Jeszcze d艂ugo po tym, jak wyrwali si臋 z zasadzki i galopowali nisko pochyleni nad ko艅skimi karkami, aby unikn膮膰 strza艂 i wisz膮cych ga艂臋zi, 艣ciga艂y ich dzikie wrza­ski napastnik贸w.

Pug rozpaczliwie 艣ci膮gn膮艂 wodze i skierowa艂 konia w bok, chc膮c unikn膮膰 wpadni臋cia na ogromne drzewo. Rozejrza艂 si臋 gor膮czkowo. Nigdzie nie widzia艂 Tomasa. Wpatrzy艂 si臋 w plecy jad膮cego przed nim 偶o艂nierza. Postanowi艂 skoncentrowa膰 si臋 tylko na jednym 鈥 nie straci膰 z oczu jego plec贸w. Gdzie艣 z ty艂u rozleg艂y si臋 dziwne g艂o艣ne okrzyki i inne g艂osy odpo­wiedzia艂y im z boku. J臋zyk mia艂 wyschni臋ty na wi贸r, d艂onie w grubych r臋kawicach zlane potem.

Gnali galopem przez puszcz臋, otoczeni niesionymi echem wrzaskami i okrzykami. Ch艂opiec zupe艂nie straci艂 rachub臋, nie wiedzia艂, ile przejechali, ale wydawa艂o mu si臋, 偶e oko艂o dw贸ch kilometr贸w, a mo偶e wi臋cej. Dooko艂a nich ci膮gle rozbrzmie­wa艂y nawo艂uj膮ce si臋 g艂osy, informuj膮ce innych o kierunku ucieczki Ksi臋cia.

Przed Pugiem wyr贸s艂 nagle niewielki, lecz stromy pag贸rek. Zmusi艂 pokrytego pian膮 konia do wysi艂ku i przedar艂 si臋 przez za­ro艣la. Dooko艂a panowa艂 szarozielony p贸艂mrok przetykany gdzie­niegdzie biel膮 sp艂achci 艣niegu. Na szczycie wzniesienia czeka艂 Ksi膮偶臋 z wyci膮gni臋tym mieczem. Wok贸艂 niego gromadzili si臋 inni. Arutha, z twarz膮 zlan膮 potem mimo zimna, sta艂 ko艂o ojca. Dysz膮ce ci臋偶ko konie i wyczerpani 偶o艂nierze nie opodal. Fugowi ul偶y艂o, kiedy ko艂o Kulgana i Gardana spostrzeg艂 Tomasa.

Przycwa艂owa艂 w ko艅cu ostatni je藕dziec.

Ilu? 鈥 spyta艂 Borric.

Gardan przebieg艂 szybko wzrokiem ocala艂ych z walki.

Zgin臋艂o osiemnastu ludzi, mamy sze艣ciu rannych i stra­cili艣my wszystkie mu艂y i baga偶e.

Borric skin膮艂 g艂ow膮.

Dajmy wypocz膮膰 koniom przez chwil臋. Oni zaraz na­dejd膮.

Stawimy im czo艂o? 鈥 spyta艂 Arutha. Borric potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

S膮 zbyt liczni. Na polan臋 dotar艂a przynajmniej setka. 鈥 Splun膮艂. 鈥 Wjechali艣my w zasadzk臋 g艂adko jak kr贸lik w sid艂a. 鈥 Rozejrza艂 si臋 dooko艂a. 鈥 Stracili艣my prawie po­艂ow臋 oddzia艂u.

Pug zwr贸ci艂 si臋 do stoj膮cego obok 偶o艂nierza.

Kto to by艂?

Gwardzista spojrza艂 na niego.

Bractwo Mrocznego Szlaku, panie, i 偶eby tak Ka-hooli zes艂a艂 na ka偶dego sukinsyna hemoroidy 鈥 odpowiedzia艂, przy­zywaj膮c boga zemsty. Zatoczy艂 r臋k膮 dooko艂a. 鈥 Niewielkie bandy przemieszczaj膮 si臋 przez g臋stwiny Zielonego Serca, cho­cia偶 偶yj膮 g艂贸wnie w g贸rach, na wsch贸d od tego miejsca i daleko na Ziemiach P贸艂nocy. By艂o ich wi臋cej, ni偶 s膮dzi艂em. Co za parszywe szcz臋艣cie!

Us艂yszeli przed sob膮 dono艣ne okrzyki.

Nadchodz膮. W drog臋!

Oddzia艂 obr贸ci艂 konie i ruszy艂 galopem pomi臋dzy drze­wami, uciekaj膮c przed 艣cigaj膮cymi. Czas jakby zatrzyma艂 si臋 dla Puga poch艂oni臋tego ca艂kowicie wyszukiwaniem bezpie­cznej drogi w g臋stym lesie. Dwukrotnie us艂ysza艂 okrzyk w po­bli偶u. Nie wiedzia艂, czy to kto艣 uderzy艂 o ga艂膮藕, czy te偶 do­si臋g艂a go strza艂a.

Znowu dojechali do polany i Ksi膮偶臋 zatrzyma艂 ich ruchem r臋ki.

Wasza Wysoko艣膰, konie nie wytrzymaj膮 d艂ugo takiego tempa 鈥 powiedzia艂 Gardan.

Borric z w艣ciek艂o艣ci膮 uderzy艂 pi臋艣ci膮 w siod艂o, twarz po­czerwienia艂a mu z gniewu.

Niech to szlag trafi! A w og贸le, gdzie my, do cholery, jeste艣my?

Pug rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Nie mia艂 zielonego poj臋cia, gdzie si臋 w tej chwili znajdowali i jak to miejsce jest po艂o偶one w stosunku do miejsca ataku. Z wyrazu twarzy stoj膮cych obok wynika艂o, i偶 nie wiedz膮.

Musimy kierowa膰 si臋 na wsch贸d, ojcze, w stron臋 g贸r 鈥 powiedzia艂 Arutha.

Borric potwierdzi艂 ruchem g艂owy.

Ale gdzie jest wsch贸d?

Wysokie drzewa i zachmurzone niebo rozpraszaj膮ce 艣wia­t艂o s艂oneczne jakby si臋 zm贸wi艂y, aby nie da膰 im 偶adnego pun­ktu odniesienia.

Chwileczk臋, Wasza Wysoko艣膰 鈥 powiedzia艂 Kulgan i przymkn膮艂 oczy. Za nimi ponownie rozleg艂y si臋 w艣r贸d drzew powtarzane echem okrzyki. Kulgan otworzy艂 oczy i wskaza艂 r臋k膮. 鈥 Tam. Wsch贸d jest tam.

Ksi膮偶臋 bez zb臋dnych pyta艅 czy komentarzy spi膮艂 ostrogami konia i pchn膮艂 go we wskazanym kierunku, daj膮c znak reszcie, aby pod膮偶a艂a za nim. Pug poczu艂 silne pragnienie znalezienia si臋 w towarzystwie kogo艣, kogo zna, i pr贸bowa艂 do艂膮czy膰 do boku Tomasa, ale nie m贸g艂 si臋 przecisn膮膰 przez galopuj膮cych blisko siebie 偶o艂nierzy. Prze艂kn膮艂 z trudem 艣lin臋 i przyzna艂 sam przed sob膮, 偶e si臋 strasznie boi. Wykrzywiona grymasem twarz jad膮cego obok gwardzisty powiedzia艂a mu, 偶e w tym odczuciu nie by艂 osamotniony.

P臋dzili przez mroczne le艣ne korytarze Zielonego Serca. Mi­mo 偶e posuwali si臋 naprz贸d, ci膮gle towarzyszy艂y im rozbrzmie­waj膮ce echem okrzyki Mrocznych Braci informuj膮ce reszt臋 o trasie ich ucieczki. Co jaki艣 czas Fugowi udawa艂o si臋 wy­艣ledzi膰 przemykaj膮c膮 w oddali, r贸wnolegle do ich trasy syl­wetk臋, kt贸r膮 szybko poch艂ania艂 mrok panuj膮cy pod drzewami. Towarzysz膮cy im biegacze nie pr贸bowali ich powstrzymywa膰, ale ci膮gle byli w pobli偶u.

Ksi膮偶臋 ponownie zarz膮dzi艂 post贸j. 鈥 Gardan! Wy艣lij kogo艣 na zwiady. Sprawd藕, jak daleko s膮 za nami. Musimy odpocz膮膰.

Gardan wskaza艂 trzech ludzi. Zeskoczyli szybko z koni i biegiem ruszyli z powrotem po 艣ladach ich przejazdu. Kr贸tki, pojedynczy szcz臋k stali i zd艂awiony krzyk oznajmi艂: natrafili na tropiciela Mrocznego Bractwa.

A niech to! 鈥 krzykn膮艂 Ksi膮偶臋. 鈥 Spychaj膮 nas po kole, z powrotem ku swym g艂贸wnym si艂om. Ju偶 teraz jedziemy bardziej na p贸艂noc ni偶 na wsch贸d.

Pug wykorzysta艂 okazj臋 i podjecha艂 do Tomasa. Zlane po­tem konie, otoczone k艂臋bami pary, dysza艂y ci臋偶ko, dr偶膮c na zimnie. Tomas zdoby艂 si臋 na nik艂y u艣miech, ale nie powiedzia艂 ani s艂owa.

呕o艂nierze po艣piesznie dogl膮dali wierzchowc贸w sprawdza­j膮c, czy nie s膮 ranne. Po kilku minutach wys艂ani na ty艂y zwia­dowcy wr贸cili biegiem, zdyszani.

Panie, s膮 niedaleko za nami, przynajmniej pi臋膰dziesi臋­ciu, sze艣膰dziesi臋ciu 鈥 zameldowa艂 jeden z nich.

Ile mamy czasu?

Pi臋膰 minut, panie 鈥 odpowiedzia艂 zwiadowca z twa­rz膮 zlan膮 potem. Po chwili doda艂 jeszcze z ponurym u艣mie­chem. 鈥 Tych dw贸ch, kt贸rych zabili艣my, zatrzyma ich na chwil臋, ale i tak mamy pi臋膰 minut, nie wi臋cej.

Ksi膮偶臋 odwr贸ci艂 si臋 do reszty oddzia艂u.

Odpoczniemy przez chwil臋 i zaraz ruszamy dalej.

Przez chwil臋 czy przez godzin臋, co za r贸偶nica? Konie s膮 wyko艅czone. Powinni艣my stawi膰 im czo艂o, zanim przyb臋­dzie na wezwanie wi臋cej Braci.

Borric potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Musz臋 si臋 przedrze膰 do Erlanda. Musz臋 go powiadomi膰 o nadej艣ciu Tsuranich.

Spomi臋dzy pobliskich drzew wylecia艂a strza艂a, a tu偶 za ni膮 druga. Pad艂 nast臋pny 偶o艂nierz.

Jazda! 鈥 krzykn膮艂 Borric.

Wyczerpane konie pocwa艂owa艂y g艂臋biej w las. Po chwili szli st臋pa, rozgl膮daj膮c si臋 czujnie dooko艂a, w oczekiwaniu ataku. Pos艂uguj膮c si臋 gestami r膮k. Ksi膮偶臋 przeformowa艂 kolumn臋 tak, aby w ka偶dej chwili mogli przerzuci膰 si臋 na praw膮 czy lew膮 flank臋 i na komend臋 zaatakowa膰. Z rozd臋tych chrap ko艅skich wylatywa艂y p艂aty piany. Jeszcze troch臋 i padn膮, pomy艣la艂 Pug.

Dlaczego nie atakuj膮? 鈥 wyszepta艂 Tomas.

Nie wiem 鈥 odpowiedzia艂 Pug. 鈥 Zaganiaj膮 nas tyl­ko z obu stron i od ty艂u.

Ksi膮偶臋 wzni贸s艂 rami臋 i kolumna zatrzyma艂a si臋. Nie s艂yszeli odg艂os贸w po艣cigu. Borric odwr贸ci艂 si臋 do reszty i powiedzia艂 przyciszonym g艂osem:

Mo偶e nas zgubili. Przeka偶cie do ty艂u, aby sprawdzi膰 konie. 鈥 Tu偶 ko艂o jego g艂owy, mijaj膮c j膮 zaledwie o kilka centymetr贸w, przelecia艂a ze 艣wistem strza艂a.

Naprz贸d! 鈥 krzykn膮艂 Ksi膮偶臋 i ruszyli nier贸wnym k艂u­sem.

Panie? 鈥 krzykn膮艂 Gardan. 鈥 Oni chyba chc膮, 偶e­by艣my jechali!

Borric zakl膮艂 siarczy艣cie chrapliwym szeptem.

Kulgan, gdzie jest wsch贸d?

Mag znowu przymkn膮艂 oczy. Pug wiedzia艂, 偶e wypowiada w tym czasie konieczne zakl臋cie, kt贸re samo w sobie nie by艂o trudne, je偶eli sta艂o si臋 spokojnie, jednak w tych warunkach musia艂o by膰 bardzo m臋cz膮ce. Oczy Kulgana otworzy艂y si臋 i po­kaza艂 r臋k膮 w prawo. Kolumna kierowa艂a si臋 ku p贸艂nocy.

Ojcze 鈥 powiedzia艂 Arutha 鈥 znowu nas zawr贸cili w stron臋 ich g艂贸wnych si艂.

Tylko g艂upiec albo dzieciak trzyma艂by si臋 dalej tej drogi 鈥 powiedzia艂, podnosz膮c g艂os, Borric. 鈥 Na moj膮 komend臋 w prawo zwrot i atakujemy.

Odczeka艂 chwil臋, a偶 wszyscy przygotowali bro艅 i odm贸wili w my艣lach kr贸tk膮 modlitw臋 do swych bog贸w b艂agaj膮c, aby konie wytrzyma艂y jeszcze jeden galop.

Teraz! 鈥 krzykn膮艂 Ksi膮偶臋.

Jak jeden m膮偶 ca艂a kolumna wykona艂a zwrot w prawo, je藕d藕cy dali ostrog臋 艣miertelnie wyczerpanym koniom. Spo­艣r贸d drzew sypn膮艂 si臋 deszcz strza艂. Krzykom ludzi towarzy­szy艂o r偶enie trafionych koni.

Pug schyli艂 si臋 przed konarem i trzymaj膮c kurczowo wodze, pr贸bowa艂 niezdarnie poradzi膰 sobie z mieczem i tarcz膮. Poczu艂, 偶e tarcza wy艣lizguje mu si臋 z r臋ki. Walcz膮c z ni膮, zauwa偶y艂, 偶e jego wierzchowiec zwalnia. Nie potrafi艂 opanowa膰 swej bro­ni i jednocze艣nie kontrolowa膰 konia.

艢ci膮gn膮艂 wodze. Wola艂 zaryzykowa膰 chwilowe zatrzyma­nie i zaj膮膰 si臋 tarcz膮 i mieczem. Us艂ysza艂 jaki艣 d藕wi臋k. Obr贸ci艂 si臋 w prawo. Nieca艂e pi臋膰 metr贸w od niego sta艂 艂ucznik Brac­twa Mrocznego Szlaku. Obaj na chwil臋 zamarli w bezruchu. Puga uderzy艂o jego podobie艅stwo do ksi臋cia Elf贸w, Calina. Obie rasy r贸偶ni艂o bardzo niewiele, byli prawie tego samego wzrostu i budowy, tylko oczy i w艂osy mieli inne. Ci臋ciwa 艂uku zsun臋艂a si臋 z jednego ko艅ca. 艁ucznik spokojnie zajmowa艂 si臋 jej naprawianiem, nie odrywaj膮c ciemnych oczu od Puga.

Ch艂opiec by艂 tak zdumiony spotkaniem i stani臋ciem oko w oko z Mrocznym Bratem, 偶e na chwil臋 zapomnia艂 zupe艂nie, po co si臋 zatrzyma艂. Siedzia艂 odr臋twia艂y w siodle i patrzy艂 zafascynowany jak ciemny Elf sprawnymi, opanowanymi ru­chami naprawia bro艅.

Obserwowa艂, jak 艂ucznik p艂ynnym ruchem wyci膮ga z ko艂­czanu strza艂臋, zak艂ada na ci臋ciw臋 i napina 艂uk. Przeszy艂 go paniczny strach. Chwiej膮cy si臋 na nogach ko艅 zareagowa艂 na jego rozpaczliwe kopanie w 偶ebra i znowu ruszy艂. Nie widzia艂 strza艂y, lecz j膮 us艂ysza艂 i poczu艂, kiedy bzykn臋艂a mu ko艂o ucha. Wierzchowiec przeszed艂 w cwa艂 i 艂ucznik znikn膮艂 za drzewami. Pug goni艂 oddzia艂 Ksi臋cia.

Us艂ysza艂 na przedzie jaki艣 ha艂as. Przynagli艂 konia, chocia偶 wszelkie oznaki 艣wiadczy艂y, 偶e biedne zwierz臋 dawa艂o z siebie wszystko. Pug przemyka艂 mi臋dzy drzewami, z trudem znajdu­j膮c drog臋 w mroku.

Znalaz艂 si臋 nagle tu偶 za je藕d藕cem w barwach Ksi臋cia. Ko艅 Puga nios膮cy l偶ejszy ci臋偶ar nie by艂 tak zm臋czony jak tamten i ch艂opiec wyprzedzi艂 go. Wje偶d偶ali w pofa艂dowany teren i Pug pomy艣la艂, 偶e zbli偶aj膮 si臋 ju偶 do podn贸偶a Szarych Wie偶.

Przera藕liwy ko艅ski kwik kaza艂 mu si臋 odwr贸ci膰. Zobaczy艂, jak 偶o艂nierz, kt贸rego przed chwil膮 wyprzedzi艂, wylatuje z siod­艂a, a jego ko艅 pada, puszczaj膮c nozdrzami spienion膮 krew. Pug i jeszcze jeden je藕dziec zatrzymali si臋 i zawr贸cili. 呕o艂nierz wyci膮gn膮艂 r臋k臋, aby pom贸c tamtemu wskoczy膰 na konia. Po­zbawiony wierzchowca gwardzista potrz膮sn膮艂 tylko g艂ow膮 i kle­pn膮艂 mocno stoj膮cego przy nim konia, posy艂aj膮c go w galop. Pug widzia艂, 偶e wierzchowiec drugiego 偶o艂nierza z ledwo艣ci膮 mo偶e ud藕wign膮膰 jednego je藕d藕ca, ale nigdy dw贸ch. 呕o艂nierz wyci膮gn膮艂 miecz i dobi艂 rannego konia, a potem odwr贸ci艂 si臋 i czeka艂 na 艣cigaj膮cych ich Mrocznych Braci. Pug podziwia艂 jego odwag臋. Oczy mu si臋 zaszkli艂y. Drugi 偶o艂nierz krzykn膮艂 przez rami臋 co艣, czego ch艂opiec nie zrozumia艂. Po chwili by艂 przy nim znowu.

Jedziemy, panie! Szybko! 鈥 krzykn膮艂. Pug da艂 koniowi ostrog臋 i zwierz臋 ruszy艂o chwiejnym k艂u­sem. Uciekaj膮cy, skrajnie wyczerpany oddzia艂 par艂 uporczywie przed siebie. Pug przesuwa艂 si臋 coraz bli偶ej czo艂a kolumny, w pobli偶e Ksi臋cia. Po kilku minutach, kiedy wjechali na ko­lejn膮 polan臋, Borric da艂 znak, aby zwolni膰. Ksi膮偶臋 obrzuci艂 wzrokiem sw贸j oddzia艂. Na jego twarzy pojawi艂a si臋 bezsilna w艣ciek艂o艣膰, kt贸ra po chwili ust膮pi艂a miejsca zdziwieniu. Wzni贸s艂 d艂o艅 do g贸ry i je藕d藕cy umilkli. Z g艂臋bi puszczy do­biega艂y ich okrzyki, lecz by艂y dalej ni偶 poprzednio.

Arutha popatrzy艂 na ojca rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.

Zgubili艣my ich?

Ksi膮偶臋 powoli pokiwa艂 g艂ow膮. Nas艂uchiwa艂 z napi臋ciem odleg艂ych krzyk贸w.

Na razie tak. Kiedy przedarli艣my si臋 przez lini臋 艂ucz­nik贸w, musieli艣my wymkn膮膰 si臋 na ty艂y pogoni. Zorientuj膮 si臋 szybko. Wr贸c膮 i p贸jd膮 znowu naszym tropem. W najle­pszym wypadku mamy dziesi臋膰, pi臋tna艣cie minut.

Popatrzy艂 na zmordowanych ludzi.

Gdyby艣my tylko mogli znale藕膰 jak膮艣 kryj贸wk臋... Kulgan podjecha艂 na chwiej膮cym si臋 na nogach koniu do boku Ksi臋cia.

Panie, chyba znalaz艂em wyj艣cie z sytuacji, chocia偶 jest ono ryzykowne i mo偶e 藕le si臋 sko艅czy膰.

Nie gorzej ni偶 bierne czekanie, a偶 przyjd膮 po nas. Co wymy艣li艂e艣?

Posiadam amulet, za pomoc膮 kt贸rego mog臋 kontrolo­wa膰 pogod臋. Zamierza艂em go zachowa膰 przeciwko ewentual­nym sztormom na morzu, poniewa偶 mo偶na go u偶y膰 tylko kilka razy. M贸g艂bym za jego pomoc膮 ukry膰 nasz膮 obecno艣膰. Rozka偶, panie, aby wszyscy zaprowadzili swoje konie w odleg艂y kra­niec polany, w pobli偶e nawisu skalnego. I niech je ucisz膮.

Ksi膮偶臋 wyda艂 rozkazy i zaprowadzono zwierz臋ta na prze­ciwleg艂y skraj polany. Gwardzi艣ci, poklepuj膮c i g艂aszcz膮c de­likatnie wierzchowce, uspokoili podekscytowane i wyczerpane d艂ug膮 ucieczk膮 zwierz臋ta.

Zbili si臋 w gromad臋 w najwy偶szym punkcie w膮skiej po­lany, stoj膮c ty艂em do zwieszaj膮cej si臋 ponad ich g艂owami gra­nitowej ska艂y w kszta艂cie ogromnej pi臋艣ci. Teren opada艂 艂a­godnie we wszystkich trzech kierunkach. Kulgan ruszy艂 wzd艂u偶 zbitej ciasno grupki ludzi i koni.

Cichym g艂osem zaintonowa艂 zakl臋cie, zakre艣laj膮c amule­tem w powietrzu skomplikowane linie. Szarawe popo艂udniowe 艣wiat艂o powoli zacz臋艂o przygasa膰. Wok贸艂 nich pojawi艂y si臋 pierwsze strz臋py mg艂y. Z pocz膮tku bardzo delikatne, ledwie widoczne smugi, kt贸re z czasem pocz臋艂y g臋stnie膰 i tworzy膰 r贸wnomierny woal.

Nie min臋艂o wiele czasu, a powietrze nad ca艂膮 polan膮, mi臋­dzy oddzia艂em a odleg艂膮 lini膮 drzew, r贸wnie偶 si臋 zamgli艂o. Kulgan wykonywa艂 coraz szybsze ruchy. Mg艂a g臋stnia艂a, snu­j膮c si臋 w powietrzu od maga na boki pomi臋dzy drzewa i wy­pe艂niaj膮c szczelnie ca艂膮 przestrze艅 polany. Po paru minutach widoczno艣膰 by艂a ograniczona do kilku zaledwie metr贸w.

Kulgan niezmordowanie kr膮偶y艂 wok贸艂 oddzia艂u, wysy艂aj膮c coraz to g臋stsze mgielne zas艂ony, przy膰miewaj膮c i tak ju偶 mro­czne 艣wiat艂o pomi臋dzy drzewami. Z ka偶dym s艂owem zakl臋cia maga na polanie robi艂o si臋 coraz ciemniej i ciemniej.

Kulgan przerwa艂 i podszed艂 do Ksi臋cia.

Wszyscy musz膮 zachowa膰 absolutn膮 cisz臋 鈥 szepn膮艂. 鈥 Gdyby tu przypadkiem zb艂膮dzili po omacku, mam nadziej臋, 偶e teren wznosz膮cy si臋 wok贸艂 ska艂y sprawi, i偶 okr膮偶aj膮 z jed­nej albo drugiej strony i nie b臋d膮 wchodzili wy偶ej. Nikt nie 艣mie nawet drgn膮膰. Ka偶dy, nawet najmniejszy ha艂as mo偶e nas zdradzi膰.

Wszyscy potwierdzili skinieniem g艂owy, 偶e rozumiej膮. Nie­bezpiecze艅stwo nadci膮ga艂o szybko. Mieli sta膰 w samym 艣rodku g臋stej mg艂y w nadziei, 偶e Mroczni Bracia przejd膮 obok, a oni jeszcze raz znajd膮 si臋 na ich ty艂ach. Stawka by艂a bardzo wy­soka. Wszystko albo nic. Gdyby im si臋 uda艂o, istnia艂y du偶e szanse, 偶e zanim Bractwo powr贸ci do ostatniego punktu wy­j艣cia i zacznie tropi膰 ich od nowa, oni b臋d膮 ju偶 daleko.

Pug nachyli艂 si臋 do Tomasa.

Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e teren jest skalisty, w przeciwnym razie zostawiliby艣my pe艂no 艣lad贸w.

Tomas zbyt przestraszony, aby m贸wi膰, kiwn膮艂 g艂ow膮. Sto­j膮cy obok gwardzista da艂 im znak, 偶eby byli cicho, i Pug po­twierdzi艂 kiwni臋ciem g艂owy.

Gardan, kilku 偶o艂nierzy. Ksi膮偶臋 i Arutha zaj臋li stanowi­ska na pierwszej linii i stali z dobyt膮 broni膮 na wypadek, gdyby podst臋p mia艂 si臋 nie uda膰. G艂o艣ne okrzyki id膮cego ich tropem Mrocznego Bractwa nasili艂y si臋. Kulgan sta艂 ko艂o Ksi臋cia i powtarzaj膮c ca艂y czas zakl臋cie, zbiera艂 wok贸艂 nich kolejne fale mg艂y, po czym wysy艂a艂 je przed oddzia艂. Pug zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e mg艂a b臋dzie si臋 rozchodzi艂a szyb­ko na wszystkie strony, okrywaj膮c swoim ca艂unem coraz to wi臋kszy teren, tak d艂ugo, jak d艂ugo Kulgan b臋dzie intonowa艂 zakl臋cie. Ka偶da dodatkowa minuta sprawia艂a, 偶e coraz wi臋­kszy obszar Zielonego Serca pogr膮偶a膰 si臋 b臋dzie we mgle, czyni膮c ich odnalezienie przez napastnik贸w o wiele trudniej­szym.

Pug poczu艂 na policzku mokre dotkni臋cie. Spojrza艂 w g贸r臋. Zaczyna艂 pada膰 艣nieg. Z niepokojem spojrza艂 na mg艂臋 zasta­nawiaj膮c si臋, czy nadchodz膮cy 艣nieg nie zniweczy wysi艂k贸w maga. Patrzy艂 z napi臋t膮 uwag膮 przez dobr膮 minut臋 i w ko艅cu po cichu westchn膮艂 z ulg膮, poniewa偶 bia艂e p艂atki wzmacnia艂y jeszcze maskuj膮cy efekt.

Us艂ysza艂 w pobli偶u cichy odg艂os krok贸w. Pug i wszyscy dooko艂a zamarli. Us艂yszeli s艂owa wypowiedziane w dziwnym j臋zyku Bractwa.

Puga zasw臋dzia艂o mi臋dzy 艂opatkami. Nawet nie drgn膮艂, pr贸buj膮c zignorowa膰 dokuczliwe odczucie. Nie ruszaj膮c g艂o­w膮, zerkn膮艂 w bok na Tomasa. Przyjaciel sta艂 jak wmurowa­ny. D艂o艅 trzyma艂 na pysku swego konia i przypomina艂 pos膮g stoj膮cy we mgle. Wszystkie wierzchowce zosta艂y nauczone, 偶e po艂o偶enie d艂oni na pysku oznacza nakaz zachowania abso­lutnej ciszy.

Pug prawie podskoczy艂, kiedy z mlecznej szaro艣ci odezwa艂 si臋 drugi g艂os. Zabrzmia艂 tak blisko, 偶e wydawa艂o si臋, i偶 Mro­czny Brat stoi tu偶 przed nim. Z dalszej odleg艂o艣ci us艂yszeli odpowied藕.

Gardan sta艂 tu偶 przed Pugiem. Ch艂opiec zauwa偶y艂, jak ple­cami sier偶anta wstrz膮sn膮艂 dreszcz. Gardan ukl膮k艂 powolutku. Bezg艂o艣nie po艂o偶y艂 miecz i tarcz臋 na ziemi. Wsta艂 powoli i r贸wnie powolutku wyci膮gn膮艂 n贸偶 zza pasa. B艂yskawicznie zrobi艂 krok w prz贸d i znikn膮艂 we mgle. Jego ruchy by艂y tak szybkie i p艂ynne, jak ruchy kota znikaj膮cego w mroku. Us艂y­szeli cichy d藕wi臋k i Gardan pojawi艂 si臋 znowu.

Przed Gardanem szamota艂 si臋 Mroczny Brat. Jedna ogrom­na, ciemna 艂apa Gardana zakrywa艂a jego usta. Drugim przedra­mieniem dusi艂 go za gard艂o. Nawet na u艂amek sekundy nie m贸g艂 pu艣ci膰 Elfa, aby zak艂u膰 go no偶em. Gardan zgrzytn膮艂 z b贸lu z臋bami. Ciemny stw贸r rozdar艂 mu ostrymi i podobnymi do pa­zur贸w paznokciami r臋k臋. Oczy walcz膮cego rozpaczliwie o po­wietrze i uwolnienie si臋 Elfa wychodzi艂y z orbit. Gardan trzyma艂 go wysoko uniesionego w powietrzu. Krew z rozdzieranego przez stwora przedramienia p艂yn臋艂a strumyczkiem, lecz pot臋偶ny sier偶ant nawet nie drgn膮艂. Po chwili r臋ce i nogi Elfa zwiotcza艂y i zwis艂 bezw艂adnie. Gardan b艂yskawicznym ruchem ramienia skr臋ci艂 mu kark i ciemny Elf osun膮艂 si臋 bezg艂o艣nie na ziemi臋.

Sier偶ant by艂 potwornie zm臋czony. Z trudem 艂apa艂 powie­trze. Obr贸ci艂 si臋 powolutku, ukl膮k艂 i wepchn膮艂 n贸偶 za pas. Podni贸s艂 tarcz臋 i miecz i stan膮艂, podejmuj膮c czuwanie.

Pug by艂 przej臋ty jednocze艣nie i groz膮, i podziwem dla sier偶anta, jednak podobnie jak reszta m贸g艂 tylko obserwowa膰 w milczeniu. Czas mija艂 powoli. Rozgniewane g艂osy szuka­j膮cych kryj贸wki uciekinier贸w oddala艂y si臋 i cich艂y. W ko艅cu, jak d艂ugie westchnienie ulgi stoj膮cych na polanie, zapad艂a martwa cisza.

Min臋li nas 鈥 szepn膮艂 Ksi膮偶臋. 鈥 Poprowad藕cie ko­nie. Ruszamy na wsch贸d.

Pug rozejrza艂 si臋 w mroku. Ksi膮偶臋 Borric i Arutha prowadzili poch贸d. Gardan zosta艂 przy boku wyczerpanego magicznym dzia艂aniem Kulgana. Tomas maszerowa艂 bez s艂owa obok przy­jaciela. Spo艣r贸d pi臋膰dziesi臋ciu gwardzist贸w, kt贸rzy wyruszyli z Ksi臋ciem z Crydee, pozosta艂o trzynastu. Tylko sze艣膰 koni prze偶y艂o ten dzie艅. Kiedy poczyna艂y si臋 chwia膰 si臋 na nogach, je藕d藕cy, zaciskaj膮c usta, szybko skracali zwierz臋tom m臋czarnie.

Posuwali si臋 z trudem, wspinaj膮c si臋 coraz wy偶ej na wzg贸­rza. Chocia偶 s艂o艅ce ju偶 zasz艂o, Ksi膮偶臋, obawiaj膮c si臋 powrotu 艣cigaj膮cych, nakaza艂 kontynuowanie marszu. Szli ostro偶nie w trudnym, okrytym mrokiem terenie. Co jaki艣 czas czer艅 nocy przerywa艂o rzucone z cicha przekle艅stwo, kiedy kto艣 z id膮cych po艣lizgn膮艂 si臋 na oblodzonych ska艂ach.

Zzi臋bni臋ty Pug par艂 odr臋twia艂y do przodu. Dzie艅 by艂 d艂ugi jak wieczno艣膰. Nie pami臋ta艂 ju偶, kiedy ostatni raz zatrzymali si臋 czy jedli. Jaki艣 czas temu jeden z 偶o艂nierzy poda艂 mu buk艂ak z wod膮, lecz pojedynczy 艂yk nie wystarczy艂 na d艂ugo. Nabra艂 w gar艣膰 艣niegu i w艂o偶y艂 do ust, lecz roztapiaj膮ca si臋 lodowata breja przynios艂a niewielk膮 ulg臋. 艢nie偶yca by艂a coraz wi臋ksza, lub przynajmniej tak si臋 Fugowi wydawa艂o. Nie widzia艂 w cie­mno艣ci, jak pada, ale p艂atki uderza艂y go w twarz cz臋艣ciej i z wi臋ksz膮 si艂膮. Robi艂o si臋 przera藕liwie zimno i mimo 偶e mia艂 na sobie grub膮 kapot臋, dr偶a艂 na ca艂ym ciele.

W mroku rozleg艂 si臋 wyra藕ny szept Ksi臋cia.

Zatrzyma膰 si臋. W膮tpi臋, 偶eby szukali nas po nocy. Od­poczniemy tutaj.

艢nieg zasypie nasze 艣lady do rana. 鈥 Us艂yszeli gdzie艣 z przodu szept Aruthy.

Pug opad艂 na kolana i opatuli艂 si臋 mocniej kapot膮. Us艂ysza艂 w pobli偶u g艂os Tomasa.

Pug?

Jestem tutaj 鈥 odpowiedzia艂 po cichu. Tomas opad艂 ci臋偶ko na ziemi臋 ko艂o niego.

Chyba ju偶 nigdy... 鈥 powiedzia艂, przerywaj膮c i dy­sz膮c ci臋偶ko 鈥 nie rusz臋 ani r臋k膮... ani nog膮. Pug jedynie kiwn膮艂 g艂ow膮.

呕adnego ognia. 鈥 Us艂yszeli z ciemno艣ci g艂os Ksi臋cia.

To za zimna noc na ob贸z bez ogniska, Wasza Wysoko艣膰 鈥 powiedzia艂 Gardan.

Wiem o tym, ale je偶eli ten diabelski pomiot kr臋ci si臋 gdzie艣 w pobli偶u, ogie艅 zwabi ich i ani si臋 obejrzymy, jak z wyciem spadn膮 na nas. Zbijcie si臋 ciasno razem, to nikt nie zamarznie. Wystaw warty i ka偶 reszcie spa膰. Kiedy tylko za­艣wita, chcia艂bym oderwa膰 si臋 od nich jak najdalej.

Pug poczu艂, jak dooko艂a cisn膮 si臋 ludzie. Zrobi艂o si臋 od razu cieplej i ch艂opiec nie zwraca艂 uwagi na niewygod臋. Zapad艂 wkr贸tce w nerwow膮, przerywan膮 cz臋sto drzemk臋, a potem by艂 ju偶 艣wit.

W nocy pad艂y trzy kolejne konie. Ich zamarzni臋te na sztyw­no cia艂a wystawa艂y spod 艣niegu. Pug wsta艂. Kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie i by艂 ca艂y obola艂y i sztywny. Trz膮s艂 si臋 nieprzytom­nie. Przytupywa艂 nogami, pr贸buj膮c pobudzi膰 przemarzni臋te cia艂o do 偶ycia. Tomas poruszy艂 si臋 przez sen, po czym gwa艂­townie przebudzi艂. Rozgl膮da艂 si臋 nieprzytomnie dooko艂a ob­serwuj膮c, co si臋 dzieje. Podni贸s艂 si臋 niezgrabnie na nogi i te偶 zacz膮艂 przytupywa膰 i wymachiwa膰 ramionami.

Jeszcze nigdy tak nie zmarz艂em 鈥 powiedzia艂, szcz臋­kaj膮c z臋bami.

Pug rozejrza艂 si臋. Znajdowali si臋 w zag艂臋bieniu, wci艣ni臋tym w podn贸偶e wysokiej, granitowej ska艂y. Tylko gdzieniegdzie le­偶a艂y sp艂achetki 艣niegu. Naga, szara ska艂a wznosi艂a si臋 nad nimi na dziesi臋膰 metr贸w i 艂膮czy艂a w g贸rze ze skaln膮 grani膮. Teren opada艂 po obu stronach ich drogi. Drzewa, jak zauwa偶y艂 Pug, by艂y tu cie艅sze i ros艂o ich niewiele.

Chod藕 ze mn膮 鈥 powiedzia艂 do Tomasa i pocz膮艂 si臋 wspina膰 po g艂azach.

A niech to! 鈥 rozleg艂o si臋 za nimi. Ch艂opcy odwr贸cili si臋. Gardan kl臋cza艂 nad nieruchomym gwardzist膮. Sier偶ant spojrza艂 na Ksi臋cia.

Umar艂 w nocy, Wasza Wysoko艣膰. 鈥 Potrz膮sn膮艂 g艂o­w膮. 鈥 By艂 ranny i nie wspomnia艂 o tym ani s艂owem.

Pug policzy艂 wszystkich. Poza nim samym, Tomasem, Kulganem, Ksi臋ciem i jego synem zosta艂o tylko dwunastu 偶o艂nie­rzy. Tomas spojrza艂 w g贸r臋 na Puga.

Gdzie idziesz?

Pug zauwa偶y艂, 偶e Tomas m贸wi艂 szeptem. Wskaza艂 g艂ow膮 ku g贸rze.

Chc臋 zobaczy膰, co jest po drugiej stronie. Tomas kiwn膮艂 g艂ow膮 i kontynuowali wspinaczk臋. Co pra­wda zesztywnia艂e palce reagowa艂y b贸lem na mocne chwytanie si臋 ostrych wyst臋p贸w, ale wysi艂ek sprawi艂, 偶e Pugowi zrobi艂o si臋 ciep艂o. Wspi膮艂 si臋 pod sam szczyt, uchwyci艂 mocno skalnej kraw臋dzi i podci膮gn膮艂 do g贸ry. Poczeka艂 na Tomasa.

Przyjaciel dotar艂 do niego, ci臋偶ko dysz膮c, i wyjrza艂 na drug膮 stron臋.

Bogowie!

Przed nimi wznosi艂y si臋 majestatycznie ku niebu wysokie szczyty Szarych Wie偶. Poza nimi, na horyzoncie wstawa艂o w艂a艣nie s艂o艅ce, rzucaj膮c na po艂udniowe stoki r贸偶ow膮 i z艂ocist膮 po艣wiat臋. Zachodnie granie pogr膮偶one by艂y jeszcze w b艂臋kitno-fioletowym p贸艂mroku. 艢nieg przesta艂 pada膰 i niebo by艂o kry­stalicznie czyste. Gdziekolwiek skierowali wzrok, wszystko pokrywa艂 艣nieg.

Pug pomacha艂 do Gardana. Sier偶ant podszed艂 do podn贸偶a ska艂y i wspi膮艂 si臋 kawa艂ek.

O co chodzi?

Szare Wie偶e! Nie dalej ni偶 dziesi臋膰 kilometr贸w. Gardan machn膮艂 na nich r臋k膮, aby zeszli na d贸艂. Zacz臋li schodzi膰 ostro偶nie, a ostatnie dwa metry pokonali, skacz膮c z ha艂asem. Teraz, kiedy mieli cel swej podr贸偶y w zasi臋gu wzroku, wszystkim ul偶y艂o. Podeszli do naradzaj膮cych si臋 Ksi臋­cia, Aruthy i Kulgana. Borric m贸wi艂 spokojnie, a jego s艂owa nios艂y si臋 wyra藕nie w ostrym powietrzu.

Zabra膰 wszystko z pad艂ych zwierz膮t i rozdzieli膰 po­mi臋dzy ludzi. Pozosta艂e konie id膮 z nami, ale nikt na nich nie jedzie. Nie chowa膰 martwych, bo i tak zostawiamy szeroki 艣lad.

Gardan zasalutowa艂 i zacz膮艂 kr膮偶y膰 mi臋dzy 偶o艂nierzami sto­j膮cymi pojedynczo lub dw贸jkami i obserwuj膮cymi pilnie, czy nie nadci膮ga pogo艅.

Borric popatrzy艂 na Kulgana.

Czy wiesz, gdzie le偶y Po艂udniowa Prze艂臋cz?

Spr贸buj臋 pos艂u偶y膰 si臋 magicznym widzeniem, panie. Kulgan skoncentrowa艂 si臋, a Pug obserwowa艂 go pilnie. Widzenie za pomoc膮 zmys艂贸w by艂o jeszcze jedn膮 sztuk膮, kt贸rej nie uda艂o mu si臋 opanowa膰 w czasie nauki. By艂o to podobne do pos艂ugiwania si臋 kryszta艂ow膮 kul膮, lecz mniej spektakularne i obrazowe. Polega艂o raczej na odbieraniu og贸lnego wra偶enia tego, gdzie poszukiwana rzecz si臋 znajdowa艂a w stosunku do rzucaj膮cego zakl臋cie. Po kilku minutach absolutnej ciszy Kul­gan zwr贸ci艂 si臋 do Ksi臋cia.

Nie potrafi臋 tego okre艣li膰, panie. Gdybym tam by艂 po­przednio, to by膰 mo偶e, ale nie rejestruj臋 偶adnego wra偶enia, w kt贸rym kierunku mo偶e znajdowa膰 si臋 prze艂臋cz.

Borric kiwn膮艂 g艂ow膮.

Szkoda, 偶e nie ma z nami Martina. Zna dobrze punkty orientacyjne tych okolic. 鈥 Zwr贸ci艂 si臋 na wsch贸d, jakby wi­dzia艂 Szare Wie偶e poprzez odgradzaj膮ce ich zbocze. 鈥 Wszy­stkie szczyty wydaj膮 mi si臋 identyczne.

Ojcze, mo偶e na p贸艂noc? 鈥 spyta艂 Arutha.

Borric skwitowa艂 u艣miechem spos贸b rozumowania Aruthy.

Tak. Je偶eli prze艂臋cz le偶y na p贸艂noc od nas, mamy je­szcze szans臋, aby j膮 przekroczy膰, zanim zostanie zupe艂nie za­sypana. Gdy znajdziemy si臋 po drugiej stronie g贸r, pogoda na wschodzie powinna by膰 nieco 艂agodniejsza. Tak przynajmniej bywa艂o do tej pory. B臋dziemy w stanie doj艣膰 do Bordon. Je偶eli natomiast jeste艣my ju偶 po pomocnej stronie prze艂臋czy, to w ko艅cu dojdziemy do Krasnolud贸w. Na pewno udziel膮 nam schronienia i mo偶e znaj膮 drog臋 na wsch贸d. Przyjrza艂 si臋 uwa偶nie zm臋czonym ludziom.

Maj膮c trzy konie i 艣nieg zamiast wody, powinni艣my przetrwa膰 kolejny tydzie艅. 鈥 Spojrza艂 z uwag膮 w niebo. 鈥 Je偶eli pogoda si臋 utrzyma.

Przez najbli偶sze dwa, trzy dni pogoda powinna nam dopisywa膰 鈥 powiedzia艂 Kulgan. 鈥 Niestety, nie jestem w stanie wejrze膰 dalej w przysz艂o艣膰.

Z g艂臋bi las贸w, gdzie艣 daleko pod nimi rozleg艂 si臋 okrzyk niesiony echem ponad koronami drzew. Wszyscy zamarli. Bor­ric spojrza艂 na Gardana.

Sier偶ancie, jak daleko s膮? Gardan nas艂uchiwa艂.

Trudno oceni膰, panie. Mo偶e dwa, mo偶e trzy kilometry. Mo偶e wi臋cej? G艂osy dziwnie rozchodz膮 si臋 w lesie, szczeg贸lnie gdy jest mro藕no.

Borric skin膮艂 g艂ow膮.

Zbieraj ludzi. Wyruszamy natychmiast.

Palce Puga krwawi艂y przez podarte r臋kawice. Przy ka偶dej nadarzaj膮cej si臋 w czasie dnia okazji Ksi膮偶臋 prowadzi艂 sw贸j oddzia艂 po ska艂ach, aby uniemo偶liwi膰 tropicielom Mrocznego Bractwa 艣ledzenie ich. Co godzina wysy艂ano na ty艂y jednego 偶o艂nierza, aby markowa艂 fa艂szywe 艣lady i zaciera艂, najlepiej jak m贸g艂, ich w艂asne ci膮gni臋tym po ziemi kocem, zdj臋tym z martwego konia.

Zatrzymali si臋 na skraju otwartej, pokrytej ska艂ami prze­strzeni, otoczonej dooko艂a rozrzuconymi gdzieniegdzie kar艂owa­tymi sosenkami i osikami. Wchodzili w coraz wy偶sze partie g贸r. Woleli zaryzykowa膰 marsz po trudniejszym, skalistym tere­nie ni偶 da膰 si臋 wy艣ledzi膰 czarnym Elfom. Od 艣witu posuwali si臋 poszarpan膮 grani膮 w kierunku p贸艂nocno-wschodnim, w stron臋 Szarych Wie偶. Ku rozpaczy Puga g贸ry wcale si臋 nie przybli偶a艂y.

By艂o samo po艂udnie. S艂o艅ce sta艂o wprost nad g艂owami, jed­nak ch艂opiec, z powodu zimnego wiatru wiej膮cego ze szczyt贸w Szarych Wie偶, nie odczuwa艂 zupe艂nie jego ciep艂a. Us艂ysza艂 dochodz膮cy z ty艂u g艂os Kulgana.

P贸ki b臋dzie wia艂o z p贸艂nocnego wschodu, nie grozi nam 艣nieg. Wierzcho艂ki zatrzymuj膮 ca艂膮 wilgo膰. Gdyby jednak wiatr zmieni艂 kierunek i powia艂o z zachodu albo z pomocnego zacho­du znad Bezkresnego Morza, 艣niegi na pewno przyjd膮.

Pug wspina艂 si臋 mi臋dzy ska艂ami, dysz膮c ci臋偶ko i z trudem 艂api膮c r贸wnowag臋 na oblodzonej powierzchni.

Kulgan, czy my te偶 musimy s艂ucha膰 twoich wyk艂ad贸w? 鈥 spyta艂 jeden z 偶o艂nierzy.

Reszta roze艣mia艂a si臋 i na chwil臋 ponure napi臋cie ostatnich dw贸ch dni zel偶a艂o. Doszli do sporego p艂askowy偶u przed ko­lejnym, ostrym wzniesieniem i Ksi膮偶臋 zarz膮dzi艂 post贸j.

Rozpalcie ognisko i zabijcie jednego konia. Poczekamy tu na ostatni膮 tyln膮 stra偶.

Gardan szybko rozes艂a艂 ludzi, aby nazbierali drewna. Jeden z nich otrzyma艂 rozkaz odprowadzenia na bok dw贸ch koni. Mimo ich tresury i przygotowania Gardan nie chcia艂, 偶eby przem臋czone, podenerwowane, poranione i g艂odne wierzchow­ce poczu艂y zapach krwi.

Wybrany ko艅 kwikn膮艂 przera藕liwe i ucich艂. Kiedy zap艂o­n臋艂y ogniska, 偶o艂nierze umie艣cili nad nimi du偶e kawa艂y mi臋sa i wkr贸tce w powietrzu rozszed艂 si臋 zapach pieczonej koniny. Chocia偶 Pug spodziewa艂 si臋, 偶e nie b臋dzie mu smakowa艂a, poczu艂, jak 艣linka cieknie mu na my艣l o jedzeniu. Po pewnym czasie otrzyma艂 patyk z nadzianym kawa艂em pieczonej w膮tro­by. W okamgnieniu mi臋so znikn臋艂o w brzuchu. Tomas siedz膮cy opodal, rozprawia艂 si臋 z porcj膮 skwiercz膮cej szynki.

Po posi艂ku zawini臋to pozosta艂e, dymi膮ce jeszcze mi臋so w podarte na pasy koce i kaftany i rozdzielono pomi臋dzy wszy­stkich.

呕o艂nierze zacz臋li zwija膰 ob贸z. Gaszono ogniska, zacierano 艣lady i przygotowywano si臋 do wymarszu. Pug i Tomas sie­dzieli ko艂o Kulgana.

Gardan podszed艂 do Ksi臋cia.

Panie, tylna stra偶 si臋 sp贸藕nia. Borric skin膮艂 g艂ow膮.

Wiem. Powinni wr贸ci膰 ponad p贸艂 godziny temu. 鈥 Popatrzy艂 w d贸艂 zbocza ku wielkiej puszczy okrytej mgie艂k膮 na horyzoncie. 鈥 Poczekamy jeszcze pi臋膰 minut, a potem ru­szamy.

Czekali w milczeniu, ale gwardzi艣ci nie pojawili si臋. W ko艅­cu Gardan zwr贸ci艂 si臋 do swych 偶o艂nierzy.

No dobra, ch艂opaki, ruszamy.

Gwardzi艣ci ustawili si臋 w kolumn臋 za Ksi臋ciem i Kulganem. Ch艂opcy zamykali poch贸d. Pug policzy艂 wszystkich. Zo­sta艂o tylko dziesi臋ciu 偶o艂nierzy.

Po dw贸ch dniach nadci膮gn臋艂y z wyciem wichry. Lodowa­te igie艂ki siek艂y odkryte cia艂o. Wszyscy otulili si臋 szczelniej, pochylili i brn臋li powoli ku p贸艂nocy. Aby zapobiec odmro偶e­niom n贸g, poobwi膮zywano buty szmatami, ale niewiele to po­maga艂o. Pug na pr贸偶no stara艂 si臋 uwolni膰 oczy od lodu. Nie uda艂o mu si臋. Na ostrym wietrze i tak 艂zawi艂y, a 艂zy szybko zamienia艂y si臋 w kropelki lodu i utrudnia艂y patrzenie. Przez wyj膮cy wiatr przedar艂 si臋 g艂os Kulgana.

Panie, nadci膮ga burza 艣nie偶na. Musimy znale藕膰 schro­nienie, bo inaczej zginiemy.

Ksi膮偶臋 przytakn膮艂 i ruchem r臋ki wys艂a艂 dw贸ch ludzi na­prz贸d, aby szukali jakiej艣 os艂ony. Wybrana dw贸jka ruszy艂a przed siebie niezdarnym biegiem, potykaj膮c si臋 co chwila. Po­ruszali si臋 niewiele szybciej ni偶 reszta, lecz m臋偶nie parli do przodu, by wykona膰 zadanie, spalaj膮c resztki mizernych si艂.

Z p贸艂nocnego zachodu nadci膮ga艂 wysoki wa艂 chmur. Po­ciemnia艂o.

Ile czasu nam zosta艂o, Kulgan? 鈥 zapyta艂 Ksi膮偶臋, przekrzykuj膮c wycie wiatru.

Kulgan macha艂 r臋k膮 ponad g艂ow膮. Wicher rozwiewa艂 mu brod臋 i w艂osy, odkrywaj膮c wysokie czo艂o.

Najwy偶ej godzina.

Ksi膮偶臋 skin膮艂 g艂ow膮 i przynagli艂 ludzi do szybszego marszu. Przejmuj膮ce, straszne r偶enie konaj膮cego konia wznios艂o si臋 ponad 艣wist wiatru. Po chwili 偶o艂nierz krzykn膮艂, 偶e pad艂 ostatni ko艅. Borric zakl膮艂 i zatrzyma艂 kolumn臋. Rozkaza艂 jak najszyb­ciej dobi膰 zwierz臋 i po膰wiartowa膰. 呕o艂nierze szybko wykonali rozkaz i po chwili na 艣niegu le偶a艂y dymi膮ce kawa艂y mi臋sa, stygn膮c przed zawini臋ciem w koce. Sko艅czyli i rozdzielili r贸w­no mi臋so.

Je偶eli znajdziemy jakie艣 schronienie, rozpalimy ogni­sko i upieczemy mi臋so 鈥 krzykn膮艂 Ksi膮偶臋.

Pug doda艂 po cichu sam do siebie, 偶e je偶eli nie znajd膮, to mi臋so i tak na wiele im si臋 nie przyda. Znowu ruszyli w drog臋.

Po paru chwilach powr贸cili dwaj wys艂ani naprz贸d gwar­dzi艣ci z wie艣ciami, 偶e nieca艂e pi臋膰set metr贸w przed nimi jest jaskinia. Ksi膮偶臋 nakaza艂, aby poprowadzili reszt臋.

Zaczyna艂a si臋 zamie膰. Niebo by艂o zupe艂nie ciemne, a wido­czno艣膰 ograniczona do stu, dwustu metr贸w. Pug czu艂 narastaj膮cy zawr贸t g艂owy. Z ledwo艣ci膮 wyci膮ga艂 stopy z tworz膮cych si臋 ju偶 zasp. Obie r臋ce mia艂 zgrabia艂e. Zastanawia艂 si臋, czy ich nie odmrozi艂.

Tomas, z natury bardziej odporny, trzyma艂 si臋 troszk臋 le­piej, ale i on by艂 zbyt zm臋czony, aby m贸wi膰. Brn膮艂 po prostu przez 艣nieg u boku przyjaciela.

Pug stwierdzi艂 nagle, 偶e le偶y twarz膮 w 艣niegu. Poczu艂 sen­no艣膰 i ogarniaj膮ce go ciep艂o. Tomas ukl膮k艂 ko艂o Puga i po­trz膮sn膮艂 nim mocno. Na wp贸艂 przytomny ch艂opiec j臋kn膮艂.

Wstawaj! 鈥 krzycza艂 Tomas. 鈥 Ju偶 tylko par臋 krok贸w.

Przy pomocy Tomasa i jednego z 偶o艂nierzy Pug niezdarnie stan膮艂 na nogach. Tomas powiedzia艂 gwardzi艣cie, 偶e sam ju偶 si臋 zajmie przyjacielem. 呕o艂nierz kiwn膮艂 g艂ow膮, ale zosta艂 w pobli偶u. Tomas odwi膮za艂 jeden z oddanych z koca pas贸w, kt贸rym by艂 obwi膮zany, i przymocowa艂 jego koniec do sk贸rza­nego pasa Puga. Potem na p贸艂 prowadz膮c si臋, na p贸艂 ci膮gn膮c, ruszyli razem przed siebie.

Ch艂opcy szli krok w krok za jednym z gwardzist贸w, kt贸ry w pewnym momencie odwr贸ci艂 si臋 i pom贸g艂 im przej艣膰 wok贸艂 wystaj膮cej ska艂y. Znale藕li si臋 u wylotu jaskini. Potykaj膮c si臋 zrobili jeszcze kilka krok贸w w g艂膮b przytulnej ciemno艣ci i padli na kamienn膮 pod艂og臋. W por贸wnaniu do sytuacji na zewn膮trz, gdzie wia艂 wiatr, zacinaj膮c lodowatymi podmuchami, jaskinia wydawa艂a si臋 bardzo ciep艂a. Zapadli natychmiast w sen.

Pug poczu艂 zapach pieczonej koniny i obudzi艂 si臋. Podni贸s艂 si臋 i rozejrza艂. Na zewn膮trz by艂o ciemno, a w jaskini p艂on膮艂 ogie艅. W pobli偶u le偶a艂 stos suchych ga艂臋zi i chrustu. Kilku 偶o艂nierzy podsyca艂o ostro偶nie p艂omie艅. Obok stali inni i piekli nad ogniem kawa艂ki mi臋sa. Pug wyprostowa艂 i zgi膮艂 palce. Piekielnie bola艂o. Kiedy zdj膮艂 poszarpane na strz臋py r臋kawice, stwierdzi艂 z ulg膮, 偶e r臋ce nie by艂y jednak odmro偶one. Sztur­chn膮艂 Tomasa. Ch艂opak przebudzi艂 si臋, opar艂 na 艂okciach i za­mruga艂 w 艣wietle ognia.

Gardan sta艂 po drugiej stronie ogniska i rozmawia艂 z gwar­dzist膮. Nie opodal siedzia艂 Ksi膮偶臋 pogr膮偶ony w cichej rozmo­wie z synem i Kulganem. Za Gardanem i stoj膮cym ko艂o niego 偶o艂nierzem by艂a tylko nieprzenikniona ciemno艣膰. Nie pami臋ta艂, o kt贸rej godzinie znale藕li jaskini臋, ale by艂 pewien, 偶e on i Tomas przespali 艂adnych par臋 godzin.

Kulgan zobaczy艂, 偶e si臋 ockn臋li, i podszed艂.

No i jak? Jak si臋 czujecie? 鈥 zapyta艂 z trosk膮. Po­wiedzieli, 偶e zwa偶ywszy na okoliczno艣ci, czuj膮 si臋 ca艂kiem dobrze. Kaza艂 im zdj膮膰 buty i z rado艣ci膮 stwierdzi艂, 偶e nie odmrozili sobie st贸p, chocia偶 jeden z 偶o艂nierzy, jak zauwa偶y艂, nie mia艂 takiego szcz臋艣cia.

Jak d艂ugo spali艣my? 鈥 spyta艂 Pug.

Przez ca艂膮 wczorajsz膮 noc i ca艂y dzie艅 dzisiaj 鈥 od­powiedzia艂 mag i westchn膮艂.

Pug zauwa偶y艂, 偶e wykonano wiele pracy. Nazbierano i przygotowano drewno na opa艂, kt贸re przykryto kocami. Zo­baczy艂 te偶 z艂owione w sid艂a dwa zaj膮ce, powieszone za nogi u wylotu jaskini, a przy ognisku rz膮d buk艂ak贸w 艣wie偶o na­pe艂nionych wod膮.

Mog艂e艣 nas obudzi膰 鈥 powiedzia艂 Pug z nutk膮 nie­pokoju w g艂osie.

Kulgan pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Ksi膮偶臋 i tak by nie ruszy艂 przed ustaniem zamieci, a to sta艂o si臋 dopiero kilka godzin temu. Nie przejmuj si臋. Ty i Tomas nie byli艣cie jedynymi, kt贸rzy byli zm臋czeni. Wydaje mi si臋, 偶e nawet niezmordowany sier偶ant by艂by w stanie przej艣膰 zaledwie kilka kilometr贸w po jednej nocy wypoczynku. Ksi膮偶臋 zorientuje si臋 w sytuacji jutro rano. Je偶eli pogoda utrzyma si臋, chyba ruszymy w dalsz膮 drog臋.

Kulgan powsta艂 i da艂 im znak, by spali dalej, je偶eli mog膮, i wr贸ci艂 do Ksi臋cia. Pug nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, 偶e jak na kogo艣, kto przespa艂 ca艂膮 dob臋, by艂 znowu wyj膮tkowo zm臋czo­ny. Pomy艣la艂 jednak, 偶e dobrze by by艂o nape艂ni膰 偶o艂膮dek przed udaniem si臋 ponownie na spoczynek. Tomas odpowiedzia艂 ski­nieniem g艂owy na nie zadane pytanie i obaj przysun臋li si臋 bli偶ej ogniska. Jeden z 偶o艂nierzy piek膮cych mi臋so da艂 im dwie gor膮ce porcje.

Ch艂opcy zjedli je b艂yskawicznie, a potem usiedli, opieraj膮c si臋 o 艣cian臋 du偶ej jaskini. Pug zacz膮艂 co艣 m贸wi膰 do Tomasa, ale przerwa艂 w p贸艂 s艂owa, kiedy zobaczy艂 nagle dziwny wyraz pojawiaj膮cy si臋 na twarzy gwardzisty stoj膮cego u wylotu ja­skini. Kolana ugi臋艂y si臋 pod nim. Gardan skoczy艂 do przodu, chwyci艂 go wp贸艂 i u艂o偶y艂 delikatnie na ziemi. Oczy Gardana rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia, kiedy spostrzeg艂 strza艂臋 stercz膮c膮 z boku 偶o艂nierza.

Czas jakby stan膮艂 na chwil臋.

Atak! 鈥 wrzasn膮艂 Gardan.

Na zewn膮trz jaskini rozleg艂o si臋 dzikie wycie. W kr膮g 艣wiat艂a wskoczy艂a jaka艣 posta膰. Jednym susem przeskoczy艂a stos ga艂臋zi, a potem ognisko, przewracaj膮c 偶o艂nierza piek膮cego mi臋so. Wyl膮dowa艂a w niewielkiej odleg艂o艣ci od ch艂opc贸w, od­wr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i skierowa艂a w stron臋 stoj膮cych przy wy­j艣ciu. Posta膰 by艂a odziana w d艂ugi p艂aszcz i spodnie z futra. W jednym r臋ku dzier偶y艂a podzioban膮 razami ogromn膮 paw臋偶, a w drugiej wzniesiony wysoko, zakrzywiony miecz.

Pug zamar艂 w bezruchu. Stw贸r przypatrywa艂 si臋 ludziom w jaskini. Jego oczy b艂yszcza艂y w 艣wietle p艂omieni, a obna偶one k艂y stercza艂y z wykrzywionych po zwierz臋cemu warg. 呕o艂­nierskie wyszkolenie Tomasa da艂o o sobie zna膰. W u艂amku sekundy wyci膮gn膮艂 z pochwy miecz, z kt贸rym si臋 nie rozstawa艂 ani na moment w czasie marszu. Bestia wykona艂a b艂yskawi­czny p贸艂obr贸t i uderzy艂a mieczem znad g艂owy w Puga. Ch艂o­piec przeturla艂 si臋 na bok, unikaj膮c ciosu. Ostrze uderzy艂o w ska艂臋 z dono艣nym brz臋kiem. Tomas troch臋 niezdarnym ru­chem rzuci艂 si臋 szczupakiem w prz贸d i przebi艂 pier艣 wroga. Napastnik pad艂 na kolana. W wype艂niaj膮cych si臋 krwi膮 p艂ucach zabulgota艂o okropnie i stw贸r zwali艂 si臋 na twarz.

Do 艣rodka jaskini wskakiwa艂y kolejne bestie. 呕o艂nierze chwycili za bro艅 i rozgorza艂a walka. Ciasne wn臋trze jaskini wype艂ni艂o si臋 przekle艅stwami i szcz臋kiem or臋偶a. Atakuj膮cy i obro艅cy stali twarz膮 w twarz, nie mog膮c si臋 ruszy膰 na ma­艂ej przestrzeni. Kilku ludzi Ksi臋cia rzuci艂o miecze i zza pa­s贸w wyci膮gn臋艂o sztylety, bardziej skuteczne w bezpo艣rednim starciu.

Pug chwyci艂 sw贸j miecz i rozejrza艂 si臋 za jakim艣 wrogiem. Nie m贸g艂 wypatrzy膰 偶adnego. W migotliwym 艣wietle ognia zauwa偶y艂, 偶e obro艅cy przewy偶szali liczb膮 napastnik贸w i dw贸ch albo trzech 偶o艂nierzy zajmowa艂o si臋 jednym stworem. Wkr贸t­ce walka si臋 sko艅czy艂a i wszyscy wrogowie le偶eli martwi na ziemi.

W jaskini zrobi艂o si臋 nagle bardzo cicho. S艂ycha膰 by艂o tylko zdyszane oddechy gwardzist贸w. Tylko jeden z nich pad艂 鈥 ten, kt贸ry na samym pocz膮tku zosta艂 trafiony strza艂膮. Kilku innych by艂o lekko rannych. Kulgan zaraz obszed艂 wszystkich, ogl膮daj膮c zranienia. Wr贸ci艂 do Ksi臋cia.

Nie mamy ci臋偶ko rannych, panie.

Pug spojrza艂 na sze艣膰 le偶膮cych na pod艂odze jaskini cia艂 bestii. By艂y troch臋 mniejsze od ludzi, ale niewiele. Mia艂y krza­czaste brwi na wydatnych 艂ukach brwiowych, niskie sko艣ne czo艂a i g臋ste czarne w艂osy. Wszystkie mia艂y g艂adk膮 sk贸r臋 twa­rzy o niebiesko-zielonkawym zabarwieniu, tylko policzki jednej porasta艂 jakby m艂odzie艅czy zarost. Ogromne, okr膮g艂e martwe oczy b艂yszcza艂y czerni膮 藕renic na 偶贸艂tym tle. Wszystkie zmar艂y z twarzami wykrzywionymi w艣ciek艂ym grymasem i z wyszcze­rzonymi k艂ami.

Pug podszed艂 do Gardana i spojrza艂 w mrok nocy, wypa­truj膮c oznak kolejnego ataku.

Kim... co to jest, sier偶ancie?

To gobliny, Pug, chocia偶 nie mog臋 si臋 nadziwi膰, co robi膮 tak daleko od swoich terytori贸w. Podszed艂 do nich Ksi膮偶臋.

Tylko sze艣ciu, Gardan. Jeszcze nigdy nie s艂ysza艂em, aby gobliny zaatakowa艂y oddzia艂 wojskowy, chyba 偶e mia艂y zdecydowan膮 przewag臋. To by艂o czyste samob贸jstwo.

Panie! Sp贸jrzcie tutaj 鈥 krzykn膮艂 nagle Kulgan kl臋­cz膮cy nad cia艂em goblina. Rozpi膮艂 brudny futrzany kaftan bestii i wskazywa艂 na byle jak opatrzon膮, d艂ug膮 ran臋 o poszarpanych brzegach na jego piersi.

Tej rany nie otrzyma艂 od nas. Zosta艂a zadana jakie艣 dwa, trzy dni temu i fatalnie si臋 goi艂a.

Gardan obejrza艂 dok艂adnie pozosta艂e cia艂a i stwierdzi艂, 偶e trzy inne gobliny r贸wnie偶 zosta艂y ranne i to nie w ostatniej walce. Jeden z nich mia艂 z艂amane rami臋 i walczy艂 bez tarczy.

Panie, 偶aden z nich nie nosi艂 zbroi, mieli tylko bro艅. 鈥 Wskaza艂 na martwego goblina z 艂ukiem na plecach i pustym ko艂czanem. 鈥 Mieli ju偶 tylko jedn膮 strza艂臋, t臋, kt贸rej u偶yli do zranienia Daniela.

Arutha spojrza艂 na le偶膮ce pokotem zw艂oki.

To by艂o szale艅stwo, beznadziejne szale艅stwo.

Tak, Wasza Wysoko艣膰, szale艅stwo 鈥 powiedzia艂 Kul­gan. 鈥 Byli wyczerpani potyczk膮, przemarzni臋ci i wyg艂od­niali. Zapach pieczonego mi臋sa doprowadzi艂 ich do szale艅stwa. Po ich wygl膮dzie oceniam, 偶e nie mieli nic w ustach od d艂u偶­szego czasu. Woleli postawi膰 wszystko na jedn膮 kart臋 i przy­pu艣ci膰 szale艅czy atak, ni偶 zamarzn膮膰 na 艣mier膰 patrz膮c, jak my jemy.

Borric jeszcze raz spojrza艂 na goblin贸w, a potem rozkaza艂 ich wynie艣膰 z jaskini.

Ale z kim oni walczyli? 鈥 rzuci艂 pytanie bardziej do siebie ni偶 do 偶o艂nierzy.

Z Bractwem? 鈥 zasugerowa艂 Pug. Borric przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Oni przewa偶nie trzymaj膮 z Bractwem, a kiedy nie jed­nocz膮 si臋 przeciwko nam, nie wchodz膮 sobie raczej w drog臋. Nie, to musia艂 by膰 kto艣 inny.

Tomas do艂膮czy艂 do grupy przy wyj艣ciu. Rozejrza艂 si臋. Nie by艂 tak 艣mia艂y w kontaktach z Ksi臋ciem jak Pug, ale w ko艅cu przem贸g艂 si臋.

A mo偶e Krasnoludy, Panie? Bonie skin膮艂 g艂ow膮.

Je偶eli Krasnoludy napad艂y na poblisk膮 wiosk臋 gobli­n贸w, to t艂umaczy艂oby, dlaczego nie mieli pancerzy i prowiantu. Chwycili pewnie pierwsz膮 lepsz膮 bro艅, jaka znalaz艂a si臋 w za­si臋gu r臋ki, walcz膮c przebili si臋 i wyrwali na wolno艣膰 przy pierwszej okazji. Niewykluczone, 偶e masz racj臋, mo偶e to by艂y Krasnoludy.

Gwardzi艣ci, kt贸rzy wynie艣li cia艂a goblin贸w na 艣nieg, wr贸­cili biegiem do jaskini.

Wasza Wysoko艣膰 鈥 krzykn膮艂 jeden z nich 鈥 w lesie s艂ycha膰 jaki艣 ruch.

Borric odwr贸ci艂 si臋 do reszty.

Gotuj si臋!

Wszyscy wyj臋li bro艅 i przygotowali si臋. Po chwili us艂yszeli chrz臋st wielu st贸p id膮cych przez zmarzni臋ty 艣nieg. Czekali. D藕wi臋k by艂 coraz bli偶szy i g艂o艣niejszy. Pug sta艂 w pogotowiu, trzymaj膮c kurczowo miecz. Usi艂owa艂 zwalczy膰 narastaj膮ce podniecenie i strach.

Ha艂as na zewn膮trz usta艂 nagle. Maszeruj膮cy zatrzymali si臋. Po chwili us艂yszeli odg艂os pojedynczych krok贸w zbli偶aj膮cych si臋 do jaskini. Z mroku wy艂oni艂a si臋 jaka艣 posta膰. Pug wspi膮艂 si臋 na palce, aby j膮 zobaczy膰 pomi臋dzy 偶o艂nierzami.

Kto nadchodzi noc膮? 鈥 spyta艂 Ksi膮偶臋. Przysadzista, nie mierz膮ca wi臋cej ni偶 p贸艂tora metra posta膰 艣ci膮gn臋艂a kaptur ci臋偶kiej kapoty, ukazuj膮c metalowy he艂m na lwiej grzywie kasztanowych w艂os贸w. Para b艂yszcz膮cych w 艣wie­tle ognia oczu zamigota艂a zielono. Krzaczaste, rudobr膮zowe brwi schodzi艂y si臋 nad orlim nosem. Obcy przypatrywa艂 si臋 oddzia­艂owi przez moment, a potem da艂 znak do ty艂u. Z ciemno艣ci wy艂oni艂y si臋 nast臋pne sylwetki. Pug usi艂owa艂 przecisn膮膰 si臋 na sam prz贸d, aby lepiej widzie膰. Tomas pcha艂 si臋 za nim. Z ty艂u, za pierwsz膮 grup膮, widzieli nast臋pnych prowadz膮cych mu艂y. Ksi膮偶臋 i 偶o艂nierze wyra藕nie odetchn臋li z ulg膮.

To Krasnoludy! 鈥 zawo艂a艂 Tomas. Kilku gwardzist贸w za艣mia艂o si臋 g艂o艣no. Stoj膮cy na prze­dzie Krasnolud zawt贸rowa艂. Popatrzy艂 drwi膮co na Tomasa.

A kogo oczekiwa艂e艣, ch艂opcze? Przepi臋knej nimfy, kt贸­ra przysz艂a ci臋 porwa膰?

Przyw贸dca Krasnolud贸w wszed艂 w kr膮g 艣wiat艂a. Zatrzyma艂 si臋 przed Ksi臋ciem.

Z twego kaftana wnioskuj臋, 偶e jeste艣 cz艂owiekiem z Crydee.

Uderzy艂 si臋 w pier艣 i przedstawi艂 formalnym tonem.

Zw膮 mnie Dolgan, komendant wioski Caldara i g艂贸w­nodowodz膮cy narodu Krasnolud贸w z Szarych Wie偶.

Odgarn膮艂 na bok d艂ug膮, si臋gaj膮c膮 poni偶ej pasa brod臋 i wy­ci膮gn膮艂 zza pazuchy fajk臋. Nabijaj膮c j膮, przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie zebranym w jaskini.

No a teraz 鈥 zacz膮艂 mniej formalnym tonem 鈥 co, na bog贸w, sprowadza wymizerowan膮 kompani臋 wysokich bra­ci do tego zimnego i zapad艂ego k膮ta?


MAC MORDAIN CADAL


Krasnoludy trzyma艂y wart臋.

Pug i reszta ludzi z Crydee siedzieli dooko艂a ogniska i za­jadali z wilczym apetytem posi艂ek przygotowany przez towa­rzyszy Dolgana. Przy ogniu sta艂 kocio艂ek z bulgocz膮cym gu­laszem. Gor膮ce bochenki specjalnego chleba, wypiekanego na d艂ugie wyprawy, o grubej, twardej sk贸rce chroni膮cej ciemny, s艂odki i przesycony miodem mi膮偶sz, znika艂y w mgnieniu oka. W臋dzone ryby wyj臋te z juk贸w Krasnolud贸w stanowi艂y mi艂膮 odmian臋 po kilkudniowym spo偶ywaniu ko艅skiego mi臋sa.

Pug siedzia艂 ko艂o Tomasa poch艂oni臋tego bez reszty po偶e­raniem trzeciej porcji chleba i gulaszu i przygl膮da艂 si臋, jak sprawnie Krasnoludy krz膮ta艂y si臋 po obozie. Zimno nie doku­cza艂o im tak dotkliwie jak ludziom i wi臋kszo艣膰 z nich zosta艂a na dworze. Dw贸ch zajmowa艂o si臋 偶o艂nierzem, rannym ci臋偶ko, lecz nie 艣miertelnie. Dw贸ch nast臋pnych wydawa艂o jedzenie ludziom Ksi臋cia. Jeszcze inny nape艂nia艂 kubki bulgocz膮cym br膮zowym p艂ynem z du偶ego buk艂aka.

Razem z Dolganem by艂o czterdziestu Krasnolud贸w. Dw贸ch syn贸w wodza, starszy Weylin i m艂odszy Udell, nie odst臋powa艂o ojca na krok. Obaj bardzo przypominali ojca, chocia偶 Udell by艂 raczej smaglejszy, a jego w艂osy nie by艂y rudobr膮zowe, lecz czarne. Synowie w por贸wnaniu z ojcem, kt贸ry w rozmo­wie z Ksi臋ciem gestykulowa艂 zamaszy艣cie, trzymaj膮c w jed­nym r臋ku fajk臋, a w drugim kubek piwa, wydawali si臋 spokojni i opanowani.

Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e Krasnoludy pe艂ni艂y stra偶 wzd艂u偶 kraw臋dzi lasu, chocia偶 Pug odni贸s艂 wra偶enie, 偶e patrol, kt贸ry zapu艣ci艂 si臋 tak daleko od rodzinnej wsi, by艂 nieco dziw­ny. Po drodze natkn臋li si臋 na 艣lady goblin贸w, kt贸re zaatako­wa艂y niedawno i zacz臋艂y ich 艣ledzi膰. Gdyby nie to, nie za­uwa偶yliby 艣lad贸w przej艣cia oddzia艂u Ksi臋cia, poniewa偶 nocna zamie膰 zatar艂a wszelkie tropy.

Pami臋tam ci臋, Wasza Wysoko艣膰 鈥 m贸wi艂 Dolgan, poci膮gaj膮c 艂yk piwa 鈥 chocia偶 kiedy po raz ostatni by艂em w Crydee, ledwo co odro艣li艣cie od ziemi, panie. Ucztowa艂em z twym ojcem. Pi臋knie nas wtedy przyj膮艂, oj, pi臋knie. St贸艂 a偶 si臋 ugina艂.

Je偶eli przyjedziesz znowu do Crydee, Dolgan, mam nadziej臋, 偶e m贸j wyda ci si臋 r贸wnie interesuj膮cy.

Potem rozmowa potoczy艂a si臋 na temat misji Ksi臋cia. Przez ca艂y czas przygotowywania posi艂ku Dolgan milcza艂 zatopiony w my艣lach. Ockn膮艂 si臋 nagle i spojrza艂 na wygas艂膮 fajk臋. Wes­tchn膮艂 ze smutkiem i od艂o偶y艂 j膮 na bok. Zauwa偶y艂, 偶e Kulgan wyci膮gn膮艂 w艂a艣nie swoj膮 i zacz膮艂 wypuszcza膰 s艂usznej wiel­ko艣ci k艂臋by dymu. Krasnolud rozpromieni艂 si臋.

Mistrzu sztuki magicznej, czy by艂oby wielkim uszczer­bkiem dla twego kapciucha towarzystwo drugiej fajki?

Dolgan, jak wszystkie Krasnoludy pos艂uguj膮ce si臋 kr贸le­wskim j臋zykiem, m贸wi艂 gard艂owo, dziwnie zniekszta艂caj膮c g艂o­ski, i archaizowa艂 nieco.

Kulgan wyci膮gn膮艂 woreczek z tytoniem i poda艂 Krasnoludowi.

Dzi臋ki wyrokom opatrzno艣ci, moja fajka i kapciuch to dwa przedmioty, kt贸re zawsze mam przy sobie. Mog臋 pogodzi膰 si臋 z utrat膮 innych d贸br ziemskich, chocia偶 przyzna膰 musz臋, 偶e strata dw贸ch ksi膮g poruszy艂a mnie do g艂臋bi, jednak偶e oko­liczno艣ci, w kt贸rych mia艂bym by膰 pozbawiony komfortu mej fajki, nie, to przekracza moje wyobra偶enie.

Dolgan zapali艂 z namaszczeniem 艣wie偶膮 fajk臋.

Dobrze prawisz, mistrzu Kulganie. Poza jesiennym pi­wem, towarzystwem mej kochaj膮cej ma艂偶onki czy, oczywi艣cie, dobr膮 bitk膮, nie ma wielu rzeczy, kt贸re sprawia艂yby mi r贸wnie wielk膮 i czyst膮 przyjemno艣膰 jak fajka.

Zaci膮gn膮艂 si臋 g艂臋boko i wypu艣ci艂 ogromny k艂膮b dymu, po­twierdzaj膮c wypowiedziane wcze艣niej s艂owa. Zamy艣li艂 si臋. Ogorza艂a i pokryta g艂臋bokimi bruzdami twarz spowa偶nia艂a.

No, ale przejd藕my mo偶e do wie艣ci, kt贸re przynie艣li艣cie. Dziwne rzeczy prawicie... wyja艣niaj膮 one wszak偶e kilka taje­mnic, z kt贸rymi nie mogli艣my si臋 upora膰 od pewnego czasu.

Tajemnic? 鈥 spyta艂 Borric.

Dolgan zakre艣li艂 r臋k膮 艂uk, ogarniaj膮c g贸ry u podn贸偶a ja­skini.

Jak ju偶 m贸wili艣my, musieli艣my zacz膮膰 patrolowa膰 oko­lice. Rzecz to dla nas zupe艂nie nowa, drzewiej bowiem wsze ziemie wok贸艂 kopal艅 naszych i ziemi rolnej wolne by艂y od wszelkiego zam臋tu i k艂opotu.

U艣miechn膮艂 si臋.

Czasami, bywa艂o, jaka艣 banda zuchwa艂a albo moredhele czy jak wy ich zwiecie. Mroczni Bracia, lubo te偶 szczep gob­lin贸w g艂upszy ni偶 inne, niepokoi艂y nasz nar贸d. Przewa偶nie jed­nak spok贸j panowa艂.

Ostatnimi czasy jednak偶e wszystko na opak idzie. Jaki艣 mie­si膮c temu, mo偶e troch臋 wi臋cej, zauwa偶yli艣my masowe w臋dr贸w­ki moredheli i goblin贸w z ich wiosek na nasze ziemie na p贸艂­nocy. Wys艂ali艣my kilku ch艂opc贸w, aby sprawdzili, w czym rzecz. I c贸偶, odnale藕li oni opustosza艂e i porzucone wioski u jed­nych i drugich. Niekt贸re co prawda by艂y spl膮drowane i znisz­czone, lecz inne nie ruszone zupe艂nie. Po prostu porzucone.

Nie trzeba chyba m贸wi膰, 偶e przemieszczanie si臋 tych nie­godziwc贸w i 艂otr贸w zwi臋kszy艂o zdecydowanie nasze w艂asne problemy. Co prawda nie odwa偶yli si臋 atakowa膰 naszych wio­sek po艂o偶onych wysoko na p艂askowy偶ach i g贸rskich polanach, lecz w czasie marszu napadaj膮 stada na ni偶ej po艂o偶onych 艂膮­kach. Dlatego musimy teraz wysy艂a膰 patrole w dolne partie g贸r. Zimy tylko patrze膰 i wszystkie stada zesz艂y na najni偶ej po艂o偶one pastwiska. Musimy by膰 czujni.

Wasi pos艂a艅cy najprawdopodobniej nie dotarli do naszych wiosek 鈥 przez ogromne rzesze moredheli i goblin贸w opu­szczaj膮cych w pop艂ochu g贸ry, aby schroni膰 si臋 w lasach. Teraz przynajmniej wasze informacje rzuci艂y nieco 艣wiat艂a na to, co powoduje ich w臋dr贸wk臋. Ksi膮偶臋 kiwn膮艂 g艂ow膮.

Tsurani.

Dolgan zamy艣li艂 si臋 na moment, a Arutha rzek艂:

Musieli wi臋c pojawi膰 si臋 tam w wielkiej sile. Borric obrzuci艂 syna pytaj膮cym spojrzeniem. Dolgan za­chichota艂 rado艣nie.

Oj, 艂ebskiego macie ch艂opaka. Ksi膮偶臋, 艂ebskiego. Pokiwa艂 w zamy艣leniu g艂ow膮.

Prawd臋 rzek艂e艣, Ksi膮偶臋. S膮 tam w g贸rze i si艂a ich. Mo偶­na wiele m贸wi膰 o niewybaczalnych u艂omno艣ciach charakteru moredheli, lecz nie mo偶na im odm贸wi膰 kunsztu wojennego.

Dolgan pogr膮偶y艂 si臋 znowu w my艣lach. Cisza zapad艂a na d艂u偶ej. W贸dz Krasnolud贸w wysypa艂 resztki tytoniu z fajki.

Nar贸d nasz nie na darmo jest znany z najlepszych na zachodzie wojownik贸w. Jeste艣my wszelako wystarczaj膮co li­czni, aby pozby膰 si臋 k艂opotliwego s膮siada. Jednak 偶eby wy­rzuci膰 z naszych granic tak znacznego przeciwnika, trzeba wielkiej, dobrze uzbrojonej i zaopatrzonej w zapasy si艂y.

Da艂bym wiele, aby si臋 dowiedzie膰, jak dostali si臋 w g贸ry 鈥 powiedzia艂 Kulgan.

A ja bym raczej wola艂 dowiedzie膰 si臋, ilu ich jest 鈥 zauwa偶y艂 Ksi膮偶臋.

Dolgan znowu nape艂ni艂 fajk臋 tytoniem. Zapali艂 i zapatrzy艂 si臋 w ogie艅. Weylin i Udell kiwn臋li do siebie g艂owami i Weylin zabra艂 g艂os.

Ksi膮偶臋, ich liczba mo偶e si臋ga膰 pi臋ciu tysi臋cy. Zanim zdumiony Ksi膮偶臋 zdo艂a艂 cokolwiek powiedzie膰, Do­lgan wyrwa艂 si臋 z zadumy. Zakl膮艂 szpetnie.

Raczej dziesi臋膰 tysi臋cy! 鈥 Obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na nic nie rozumiej膮cego Ksi臋cia. 鈥 Podejrzewali艣my, 偶e po­wodem exodusu mo偶e by膰 wszystko z wyj膮tkiem inwazji. My­艣leli艣my, 偶e mo偶e to zaraza, bratob贸jcze walki mi臋dzy ple­mionami czy wreszcie, 偶e szkodniki nawiedzi艂y ich pola, po­woduj膮c g艂贸d. Ale przecie偶 nikt nie podejrzewa艂, 偶e to mo偶e by膰 inwazja obcych.

S膮dz膮c z liczby opustosza艂ych wiosek, domy艣lamy si臋, 偶e z wn臋trza Zielonego Serca zesz艂o z g贸r kilka tysi臋cy moredheli i goblin贸w. Co prawda niekt贸re ich osady to kilka krzywych cha艂up na krzy偶 i moich dw贸ch ch艂opak贸w poradzi艂oby sobie z nimi samowt贸r. Trzeba mie膰 jednak na uwadze, 偶e inne to posadowione w obronnych miejscach na pag贸rkach i otoczone wa艂em forty ze stu czy nawet dwustuosobow膮 za艂og膮. Obcy w ci膮gu tych kilku tygodni zmietli ju偶 z powierzchni ziemi kilkana艣cie takich warowni. Ksi膮偶臋, jak s膮dzisz, ilu ludzi by ci trzeba by艂o, aby dokona膰 czynu takiego, h臋?

Po raz pierwszy w 偶yciu Pug zobaczy艂, jak na twarzy Ksi臋­cia Borrica maluje si臋 strach. Wspar艂 r臋k臋 na kolanie i pochyli艂 si臋 do przodu.

W Crydee mam pi臋ciuset ludzi, wliczaj膮c w to obsad臋 wszystkich pogranicznych garnizon贸w. Mog臋 zawezwa膰 pod bro艅 jeszcze o艣miuset, mo偶e tysi膮c 偶o艂nierzy z garnizon贸w w Carse i Tulan, co by jednak pozostawi艂o je pozbawione jakiejkolwiek obrony. Pospolite rusznic z miasteczek i wiosek to w najlepszym wypadku kolejny tysi膮c, przy czym wi臋kszo艣膰 to weterani pami臋taj膮cy jeszcze czasy obl臋偶enia Carse albo niedo艣wiadczeni ch艂opcy.

Arutha by艂 r贸wnie przygn臋biony jak ojciec.

Najwy偶ej cztery i p贸艂 tysi膮ca 鈥 z czego jedna trzecia w艂a艣ciwie bez 偶adnego przygotowania 鈥 przeciwko dziesi臋ciotysi臋cznej armii.

Udell spojrza艂 na swego ojca, a potem na Borrica.

Wasza Wysoko艣膰, m贸j ojciec nie che艂pi si臋 po pr贸偶nicy kunsztem wojennym jego narodu czy moredheli. Wszystko jed­no, czy to pi臋膰, czy dziesi臋膰 tysi臋cy, panie. Musz膮 to by膰 okrutnie silni i do艣wiadczeni wojownicy, aby tak pr臋dko prze­p臋dzi膰 wrog贸w naszej rasy.

Tak sobie my艣l臋, panie 鈥 powiedzia艂 stary Krasnolud 鈥 i偶 najlepiej uczynicie, je偶eli pchniecie czym pr臋dzej po­s艂a艅ca do starszego syna i wasali, aby nie wychylali nosa poza mury zamk贸w. Ty za艣, Ksi膮偶臋, ruszaj nie zwlekaj膮c do Krondoru. Aby powstrzyma膰 naje藕d藕c贸w, tej wiosny przyjdzie wy­s艂a膰 w b贸j wszystkie Annie Zachodu.

Czy jest a偶 tak 藕le? 鈥 wypali艂 nagle Tomas i natych­miast zawstydzi艂 si臋, 偶e przerwa艂 starszym narad臋. 鈥 Prze­praszam, panie.

Borric machn膮艂 r臋k膮, 偶e nic si臋 nie sta艂o.

By膰 mo偶e splatamy te gro藕ne w膮tki, tkaj膮c materia艂 szerszy ni偶 rzeczywisto艣膰, lecz wiedz, Tomas, 偶e dobry 偶o艂­nierz jest zawsze przygotowany na najgorsze. Dolgan ma racj臋. Musz臋 zabiega膰 o pomoc ksi臋cia Krondoru.

Zwr贸ci艂 si臋 do Dolgana.

By jednak postawi膰 Armie Zachodu pod bro艅, musz臋 tam dotrze膰.

Po艂udniowa Prze艂臋cz jest ju偶 nie do przej艣cia, a wasi kapitanowie statk贸w maj膮 wystarczaj膮co du偶o oleju w g艂owie, aby nie ryzykowa膰 zimowego przej艣cia przez Mroczne Cie艣­niny. Istnieje jednak偶e inna, cho膰 trudniejsza, droga. Trzeba ci wiedzie膰, ksi膮偶臋 Borric, 偶e pod Szarymi Wie偶ami istniej膮 staro偶ytne tunele, ca艂y system chodnik贸w po starych kopal­niach rud 偶elaza i z艂ota, ci膮gn膮cy si臋 pod g贸rami. Niekt贸re pochodz膮 z czas贸w, kiedy g贸ry si臋 formowa艂y, inne za艣 zosta艂y wykute przez m贸j lud. S膮 jeszcze i takie, kt贸re nasz nar贸d zasta艂 u samego zarania, kiedy zaw臋drowa艂 w te g贸ry, i kt贸re zosta艂y wykopane nie wiedzie膰 przez kogo. Jest jedna kopalnia, kt贸rej chodniki przechodz膮 pod g贸rami na drug膮 stron臋 w miej­scu oddalonym o dzie艅 marszu od drogi do Bordon. Przej艣cie pod g贸rami zajmuje oko艂o dw贸ch dni, je偶eli wszystko p贸jdzie dobrze, bo trzeba wiedzie膰, 偶e na w臋drowca i tam mog膮 czyha膰 r贸偶ne niebezpiecze艅stwa.

Obaj bracia spojrzeli na ojca.

Mac Mordain Cadal, ojcze? Dolgan pokiwa艂 z powag膮 g艂ow膮.

Tak, tak... porzucona kopalnia mego dziada, a jeszcze przed nim jego ojca.

Odwr贸ci艂 si臋 do Ksi臋cia.

Wykuli艣my w ska艂ach wiele kilometr贸w tuneli, a nie­kt贸re 艂膮cz膮 si臋 ze starymi chodnikami, o kt贸rych wcze艣niej wspomnia艂em. Poniewa偶 Mac Mordain Cadal 艂膮czy si臋 z daw­nymi przej艣ciami, kr膮偶膮 o niej r贸wnie dziwne, co mroczne i straszne opowie艣ci. Wielu m臋偶贸w z mego narodu w poszu­kiwaniu legendarnych bogactw zapu艣ci艂o si臋 w otch艂anie starej kopalni. Wi臋kszo艣膰 wr贸ci艂a, lecz nie wszyscy. Niekt贸rzy znikn臋li bez wie艣ci. Ka偶dy Krasnolud id膮cy swoj膮 drog膮 nie zgubi nigdy drogi powrotnej, wi臋c w swych poszukiwaniach nie za­b艂膮dzili. O nie. Musia艂o ich spotka膰 co艣 z艂ego. M贸wi臋 ci o tym, panie, aby艣cie byli 艣wiadomi niebezpiecze艅stwa i 偶eby unikn膮膰 nieporozumie艅. Wszelako je艣li b臋dziemy si臋 trzyma膰 chodni­k贸w wykutych przez mych przodk贸w 鈥 powinni艣my doj艣膰 ca艂o do celu.

鈥 鈥B臋dziemy鈥, m贸j przyjacielu? 鈥 spyta艂 Ksi膮偶臋. Dolgan u艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha.

Gdybym jedynie wskaza艂 ci drog臋, z ca艂膮 pewno艣ci膮 w ci膮gu godziny zatraciliby艣cie si臋, panie, w labiryncie. Nie, Ksi膮偶臋, nie podoba mi si臋 wcale podr贸偶 do Rillanonu, aby t艂umaczy膰 si臋 przed Kr贸lem, jak to mi si臋 uda艂o utraci膰 jed­nego z naj艣wietniej szych ksi膮偶膮t Kr贸lestwa. Poprowadz臋 was z ochot膮, ale nie za darmo, panie. 鈥 Pu艣ci艂 oko do Puga i Tomasa. 鈥 Zap艂at膮 niech b臋dzie na przyk艂ad... kapciuch tytoniu i dobra kolacja w Crydee.

Ksi膮偶臋 rozchmurzy艂 si臋 nieco i u艣miechn膮艂.

Przyjmuj臋 warunki. I dzi臋kuj臋. Dolgan zwr贸ci艂 si臋 do syn贸w.

Udell, we藕miesz po艂ow臋 oddzia艂u, jednego mu艂a oraz rannych i chorych ludzi Ksi臋cia. Ruszaj do zamku Crydee. Gdzie艣 w jukach znajdziesz ro偶ek z inkaustem i pi贸ro zawini臋te w pergamin. Przynie艣 to Jego Ksi膮偶臋cej Wysoko艣ci, aby m贸g艂 nagotowa膰 pismo z rozkazami dla swych ludzi. Weylin, ty zaprowadzisz drug膮 po艂ow臋 naszych z powrotem do Caldara. Roze艣lij wici do innych osad i wiosek, zanim nadejd膮 zamiecie i burze. Z wiosn膮 Krasnoludy z Szarych Wie偶 wyruszaj膮 na wojn臋.

Dolgan popatrzy艂 na Borrica.

Jak tylko si臋gn臋 pami臋ci膮 w histori臋 naszego narodu, nikt jeszcze nie podbi艂 naszych g贸rskich szczep贸w. Ci, co tego spr贸buj膮, po偶a艂uj膮 gorzko. Krasnoludy stan膮 rami臋 w rami臋 z 偶o艂nierzami Kr贸lestwa, Wasza Wysoko艣膰. Z dawien dawna cieszyli艣my si臋 wasz膮 przyja藕ni膮, panie. Handlowa艂e艣 z nami uczciwie, a gdy by艂o trzeba, podawa艂e艣 pomocn膮 d艂o艅. Teraz nie opu艣cimy ci臋 w potrzebie. Staniemy na wezwanie pod two­je rozkazy.

A co z Kamienn膮 G贸r膮? 鈥 zapyta艂 Arutha. Dolgan zarechota艂 dono艣nie.

Dzi臋kuj臋 Waszej Wysoko艣ci, 偶e raczy艂 pobudzi膰 moj膮 pami臋膰. Stary Harthom i jego klany nigdy by mi nie wybaczyli, 偶e nie zostali zaproszeni, kiedy si臋 nadarza okazja do wspa­nia艂ej bitki. Natychmiast wy艣l臋 szybkobiegaczy do Kamiennej G贸ry.

Pug i Tomas przygl膮dali si臋 Ksi臋ciu pisz膮cemu do Lyama i Fannona. Pe艂ne brzuchy i zm臋czenie robi艂y swoje i pomimo d艂ugiego wypoczynku zacz膮艂 ich morzy膰 sen. Krasnoludy u偶y­czy艂y im ci臋偶kich i grubych kapot, kt贸re owin臋li wok贸艂 sos­nowych ga艂臋zi, przygotowuj膮c sobie wygodne materace. Kilka razy w ci膮gu nocy Pug budzi艂 si臋 na chwil臋 i s艂ysza艂 przyci­szon膮 rozmow臋. Nie raz, nie dwa dosz艂a jego uszu dziwna nazwa Mac Mordain Cadal.

Dolgan wi贸d艂 oddzia艂 Ksi臋cia skalistymi 艣cie偶kami u pod­n贸偶a Szarych Wie偶. Wszyscy wyruszyli o bladym 艣wicie. Sy­nowie wodza i ich oddzia艂y posz艂y w swoj膮 stron臋. Dolgan kroczy艂 na czele, przed Ksi臋ciem i jego synem. Za nimi szed艂 zdyszany Kulgan i ch艂opcy. Kolumn臋 zamyka艂o pi臋ciu 偶o艂nie­rzy z Crydee, kt贸rzy byli w stanie ruszy膰 w dalsz膮 drog臋. Dowodzi艂 nimi sier偶ant Gardan. Na samym ko艅cu pod膮偶a艂y dwa juczne mu艂y.

Pug szed艂 tu偶 za id膮cym z trudem Kulganem.

Kulgan, popro艣 o odpoczynek. Wszyscy mamy do艣膰.

Nie, ch艂opcze, nic mi nie b臋dzie. Kiedy dotrzemy do kopalni, co jak mniemam, nast膮pi wkr贸tce, zwolnimy tempo.

Tomas przypatrzy艂 si臋 uwa偶nie kr臋pej i pot臋偶nej sylwetce Dolgana, kt贸ry prowadzi艂 poch贸d. Krasnolud, mimo kr贸tkich n贸g, szed艂 zamaszystym krokiem, nadaj膮c ostre tempo marszu.

Czy on si臋 nigdy nie m臋czy? Kulgan potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Krasnoludy znane s膮 szeroko z niesamowitej wytrzy­ma艂o艣ci. Dawno temu, w czasie bitwy o zamek Carse niewiele brakowa艂o, by Bractwo Mrocznego Szlaku go zdoby艂o. Kras­noludy z Kamiennej G贸ry i Szarych Wie偶 wezwane na pomoc obl臋偶onym ruszy艂y w drog臋. Przez pos艂a艅ca dotar艂a do nich wie艣膰, 偶e wkr贸tce zamek padnie. Bieg艂y bez przerwy przez ca艂y dzie艅, noc i p贸艂 nast臋pnego dnia i bez chwili wytchnienia spad艂y nagle jak jastrz臋bie na ty艂y Bractwa, rozbijaj膮c je w puch. D艂ugi bieg w niczym nie umniejszy艂 ich wojennej sprawno艣ci. Po tamtej bitwie Mroczne Bractwo ju偶 nigdy nie zjednoczy艂o si臋 pod komend膮 jednego wodza.

Kulgan zadysza艂 si臋 nieco.

Dolgan nie przechwala艂 si臋 wcale, kiedy m贸wi艂 o cennej pomocy swego narodu. Nie ma cienia w膮tpliwo艣ci, 偶e to naj艣wietniejsi wojownicy na zachodzie. Jedynie g贸rale Hadati, chocia偶 nie tak liczni jak ludzie, mog膮 si臋 prawie r贸wna膰 z ni­mi w walkach g贸rskich.

Pug i Tomas spojrzeli z szacunkiem na maszeruj膮cego za­maszy艣cie Krasnoluda. Chocia偶 tempo marszu by艂o ostre, wie­czorny posi艂ek i kolejny, dzisiejszego ranka, podreperowa艂y nadw膮tlone si艂y ch艂opc贸w, kt贸rych nikt nie musia艂 pogania膰.

Doszli do zaro艣ni臋tego krzakami wej艣cia do kopalni. 呕o艂­nierze wyci臋li zaro艣la i ich oczom ukaza艂 si臋 szeroki, niski tunel. Dolgan odwr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych.

Czasem b臋dziecie si臋 musieli nieco schyli膰, ale prze­wa偶nie miejsca jest dosy膰. Nasi g贸rnicy prowadzali t臋dy ka­rawany jucznych mu艂贸w.

Pug u艣miechn膮艂 si臋. Krasnoludy, maj膮c przeci臋tnie oko艂o p贸艂tora metra wzrostu, okaza艂y si臋 wy偶sze, ni偶 s膮dzi艂 na pod­stawie zas艂yszanych opowie艣ci. Poza tym, 偶e mia艂y kr贸tsze nogi i by艂y wyj膮tkowo barczyste, nie r贸偶ni艂y si臋 wiele od ludzi. Dla Ksi臋cia i Gardana mo偶e by膰 za ciasno, pomy艣la艂, ale dla niego, kt贸ry by艂 tylko kilka centymetr贸w wy偶szy ni偶 Krasno­lud, nie powinno by膰 problemu.

Gardan rozkaza艂 zapali膰 pochodnie. Kiedy wszystko by艂o gotowe, Dolgan poprowadzi艂 ich do wn臋trza kopalni. Po we­j艣ciu w mrok tunelu odwr贸ci艂 si臋 do nich.

Miejcie si臋 na baczno艣ci. Sami bogowie tylko wiedz膮, co zamieszkuje te chodniki. Nie powinni艣my mie膰 k艂opot贸w, ale lepiej zachowa膰 ostro偶no艣膰.

Pug wkroczy艂 w ciemno艣膰. Spojrza艂 przez rami臋, na tle s艂abn膮cego 艣wiat艂a z zewn膮trz zobaczy艂 sylwetk臋 Gardana. Przez kr贸tk膮 chwil臋 pomy艣la艂 o Carline i Rolandzie, nie mog膮c si臋 nadziwi膰, jak szybko sta艂a mu si臋 daleka i jak przesta艂y go obchodzi膰 starania jego rywala. Pokr臋ci艂 g艂ow膮 w zamy­艣leniu, po czym zwr贸ci艂 spojrzenie w ciemny tunel przed nimi.

Chodnik by艂 wilgotny. Co jaki艣 czas mijali odnogi odcho­dz膮ce w lewo lub w prawo. Gdy si臋 do nich zbli偶ali, Pug zagl膮da艂 ciekawie do 艣rodka, lecz mrok nie pozwala艂 spojrze膰 g艂臋biej. P艂on膮ce pochodnie rzuca艂y na 艣ciany ta艅cz膮ce cienie, raz mniejsze, raz wi臋ksze w zale偶no艣ci od tego, w jakiej szli od siebie odleg艂o艣ci i jak wysoki by艂 akurat pu艂ap korytarza. W kilku miejscach musieli pochyla膰 g艂owy mu艂om, ale prze­wa偶nie miejsca by艂o wystarczaj膮co du偶o.

Pug us艂ysza艂, jak id膮cy przed nim Tomas mrucza艂 pod no­sem: 鈥淣ie chcia艂bym tu zab艂膮dzi膰. Straci艂em w og贸le poczucie kierunku鈥. Pug nie powiedzia艂 ani s艂owa. Tak偶e na nim ko­palnia robi艂a przygn臋biaj膮ce wra偶enie.

Po pewnym czasie dotarli do sporej jaskini z kilkoma od­chodz膮cymi w r贸偶ne strony tunelami. Zatrzymali si臋 i Ksi膮偶臋 kaza艂 wystawi膰 posterunki. Pochodnie wetkni臋to w p臋kni臋cia ska艂y. Napojono mu艂y. Ch艂opcy pe艂nili pierwsz膮 wart臋 i Pugowi wydawa艂o si臋 ci膮gle, 偶e tu偶 poza granic膮 艣wiat艂a poru­szaj膮 si臋 jakie艣 cienie. Zostali wkr贸tce zmienieni przez nast臋­pnych i mogli do艂膮czy膰 do reszty grupy, kt贸ra si臋 posila艂a. Dostali po kawa艂ku suszonego mi臋sa i suchary.

Co to za miejsce? 鈥 spyta艂 Tomas Dolgana. Krasnolud pyka艂 fajk臋.

To miejsce chwa艂y, ch艂opcze. Kiedy lud m贸j zacz膮艂 dobywa膰 metale, w tym rejonie wykuli艣my wiele podobnych podziemnych sal. Wszystko zale偶y od tego, jak biegn膮 偶y艂y z艂贸偶. Czasem pok艂ady rudy 偶elaznej, z艂ota, srebra i innych me­tali przecinaj膮 si臋 w jednym miejscu i po wyeksploatowaniu poszczeg贸lnych z艂贸偶 pozostaj膮 ogromne wyrobiska. Trafiaj膮 si臋 te偶 r贸wnie wielkie naturalne jaskinie. Wygl膮daj膮 jednak inaczej. W ich wn臋trzu napotkacie ogromne stalagmity i sta­laktyty, zreszt膮 zobaczycie sami.

Jak tu jest wysoko? 鈥 spyta艂 Tomas, zadzieraj膮c g艂ow臋.

Nie potrafi臋 dok艂adnie okre艣li膰. Mo偶e trzydzie艣ci me­tr贸w, a mo偶e dwa, trzy razy wi臋cej. G贸ry nadal obfituj膮 w z艂o­偶a metali, lecz kiedy dziad mego dziada tu fedrowa艂, bogactwo przekracza艂o wszelkie wyobra偶enie. Wn臋trze g贸r jest podziu­rawione setkami chodnik贸w pod i nad nami. Przez ten tunel... 鈥 wskaza艂 na jeden z tuneli wychodz膮cych z sali 鈥 mo偶na doj艣膰 do nast臋pnego, kt贸ry z kolei 艂膮czy si臋 kolejnym, a ten z nast臋pnym, i tak dalej, i dalej. Gdy p贸jdziesz tamt臋dy, do­jdziesz do Mac Bronin Airoth, jeszcze jednej opuszczonej ko­palni. Ten nast臋pny doprowadzi ci臋 z kolei do Mac Owyr Dur, gdzie kilku naszych zapyta ci臋 zapewne, jak si臋 dosta艂e艣 do kopalni z艂ota. 鈥 Za艣mia艂 si臋 g艂o艣no. 鈥 Chocia偶 nie s膮dz臋, aby艣 potrafi艂 odnale藕膰 drog臋, chyba 偶e w twoich 偶y艂ach p艂ynie krew Krasnolud贸w.

Dolgan pyka艂 z lubo艣ci膮 fajk臋. Kolejna zmiana wartowni­k贸w przysz艂a si臋 posili膰. Dolgan wsta艂.

No, komu w drog臋, temu czas.

My艣la艂em, 偶e zostaniemy tutaj na noc 鈥 zaoponowa艂 zdumiony Tomas.

S艂o艅ce jeszcze wysoko na niebie, smyku. Przed nami p贸艂 dnia marszu.

A ja my艣la艂em...

Wiem, wiem. Je偶eli nie masz sz贸stego zmys艂u, 艂atwo w podziemiach straci膰 poczucie czasu.

Zebrali rzeczy i ruszyli w drog臋. Po jakim艣 czasie weszli w g膮szcz kr臋tych chodnik贸w, schodz膮cych 艂agodnie w d贸艂. Dolgan wyja艣ni艂, 偶e wyj艣cie po wschodniej stronie le偶y kilkaset metr贸w poni偶ej zachodniego i 偶e przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 trasy b臋d膮 schodzili w d贸艂.

Po pewnym czasie znowu trafili na spore wyrobisko, nie tak imponuj膮ce i wielkie jak ostatnia sala, ale i z niego odchodzi艂o na wszystkie strony kilka chodnik贸w. Dolgan bez sekundy wa­hania skierowa艂 si臋 w g艂膮b jednego z nich.

Po paru minutach us艂yszeli przed sob膮 szum p艂yn膮cej wody.

Wkr贸tce ujrzycie co艣, czego nie widzia艂 jeszcze 偶aden cz艂owiek, a tylko niewielu Krasnolud贸w 鈥 rzuci艂 Dolgan przez rami臋.

Z ka偶dym krokiem szum p臋dz膮cej wody narasta艂. Weszli do naturalnej jaskini kilka razy wi臋kszej ni偶 poprzednia. Tu­nel, kt贸rym pod膮偶ali, przechodzi艂 stopniowo w kilkumetrowej szeroko艣ci p贸艂k臋 skaln膮 ci膮gn膮c膮 si臋 wzd艂u偶 prawej 艣ciany jaskini. Wygl膮daj膮c przez kraw臋d藕, nie widzieli pod sob膮 nic, tylko nieprzenikniony mrok. 艢cie偶ka okr膮偶y艂a wystaj膮c膮 ska­艂臋. Kiedy wyszli zza zakr臋tu, ich oczom ukaza艂 si臋 zapieraj膮cy dech w piersi widok. Po przeciwnej stronie podziemnej sali ogromny wodospad, spadaj膮cy ponad ich g艂owami z ponad stumetrowej wysoko艣ci, rozbija艂 z hukiem swe wody o prze­ciwleg艂膮 艣cian臋 i znika艂 w mrocznych czelu艣ciach. Spadaj膮ca woda nape艂nia艂a zamkni臋t膮 przestrze艅 rozedrganym rykiem. Nie s艂yszeli nawet, jak rozbija si臋 o dno, gdzie艣 daleko w do­le; nie mo偶na by艂o oceni膰 wysoko艣ci wodospadu. W kaska­dach wody ta艅czy艂y 艣wietliste kolory. Czerwienie, b艂臋kity, plamy z艂ociste, zielonkawe i 偶贸艂te rozb艂yskiwa艂y po艣r贸d strz臋­p贸w bia艂ej piany. Tam, gdzie woda uderza艂a w skaln膮 艣cian臋, kolorowe plamy jarzy艂y si臋 intensywnym 艣wiat艂em, maluj膮c w mroku bajkowe obrazy.

Setki lat temu 鈥 przekrzykiwa艂 ryk wody Dolgan 鈥 rzeka Wynn-Ula sp艂ywa艂a ze stok贸w Szarych Wie偶 do Morza Gorzkiego. Przysz艂o trz臋sienie ziemi, w skalnym pod艂o偶u utworzy艂a si臋 rozpadlina i woda spada teraz do ogromnego podziemnego jeziora. Sp艂ywa po ska艂ach, rozpuszczaj膮c znaj­duj膮ce si臋 w nich minera艂y, co nadaje jej przepi臋kne, jakby gorej膮ce barwy.

Stali przez d艂u偶szy czas, podziwiaj膮c w milczeniu pod­ziemne wodospady Mac Mordain Cadal.

Ksi膮偶臋 da艂 znak, aby rusza膰 dalej. Poza tym, 偶e zobaczyli cudowne widowisko, post贸j przy wodospadzie od艣wie偶y艂 ich bardzo. Po wilgotnych i zat臋ch艂ych korytarzach podmuchy szalej膮cego przy wodospadzie wiatru i rozpryski 艣wie偶ej wo­dy doda艂y im si艂 na dalsz膮 drog臋, coraz g艂臋biej i g艂臋biej w la­birynt chodnik贸w i mrocznych przej艣膰. Gardan spyta艂 ch艂o­pc贸w, jak sobie radz膮. Obaj odpowiedzieli, 偶e wszystko jest w porz膮dku, tyle 偶e s膮 zm臋czeni.

Po d艂u偶szym marszu dotarli do kolejnej jaskini. Dolgan zatrzyma艂 si臋 i oznajmi艂, 偶e sp臋dz膮 tutaj noc. Zapalono dodat­kowe pochodnie.

Mam nadziej臋, 偶e wystarczy nam 艣wiat艂a do ko艅ca po­dr贸偶y. Pochodnie wypalaj膮 si臋 bardzo szybko 鈥 zauwa偶y艂 z niepokojem Ksi膮偶臋.

Daj mi kilku ludzi, panie. Przyniesiemy drewna na ogie艅. Pe艂no go wsz臋dzie, pod warunkiem 偶e wiesz, jak szuka膰, aby nie zwali膰 sobie stropu na g艂ow臋.

Gardan i dw贸ch 偶o艂nierzy pod膮偶y艂o za Krasnoludem w bo­czny tunel. Reszta grupy zdj臋艂a juki z mu艂贸w i przywi膮za艂a zwierz臋ta do palik贸w wbitych w p臋kni臋cia ska艂, po czym na­pojono je ze sk贸rzanych buk艂ak贸w i dano troch臋 ziarna z 偶e­laznego zapasu zabranego w podziemn膮 podr贸偶.

Borric usiad艂 obok Kulgana.

Przez ostatnich kilka godzin prze艣laduje mnie jakie艣 z艂e przeczucie. Czy to tylko wyobra藕nia, Kulgan, czy te偶 miej­sce to zapowiada co艣 z艂ego?

Kulgan pokiwa艂 g艂ow膮. Arutha przysiad艂 si臋 do nich.

Ja te偶 co艣 czuj臋. Przyp艂ywa i odp艂ywa jakby falami... co艣 nieuchwytnego, dziwnego.

Arutha pochyli艂 si臋 i kre艣li艂 bezwiednie ko艅cem sztyletu esy-floresy w pyle pod艂o偶a.

To miejsce jest w stanie ka偶dego przyprawi膰 o zawa艂 serca, a mo偶e wszyscy odczuwamy to samo 鈥 po prostu nie­pewno艣膰 i strach z powodu przebywania tam, gdzie cz艂owiek nie powinien si臋 znajdowa膰?

My艣l臋, 偶e masz racj臋. Kiepskie to miejsce do walki czy ucieczki.

Chocia偶 ch艂opcy pe艂nili w艂a艣nie wart臋, s艂yszeli rozmow臋. Reszta 偶o艂nierzy tak偶e. W jaskini panowa艂a martwa cisza i d藕wi臋k ni贸s艂 si臋 dobrze po艣r贸d skalnych 艣cian.

Mnie te偶 ul偶y, jak wyjdziemy z kopalni 鈥 powiedzia艂 Pug przyciszonym g艂osem.

Stoj膮cy pod zatkni臋t膮 w 艣cian臋 pochodni膮 Tomas wykrzy­wi艂 si臋 do niego w straszliwym grymasie.

C贸偶 to, boimy si臋 ciemno艣ci, ch艂opczyku? Pug prychn膮艂 gniewnie.

Nie bardziej ni偶 ty, gdyby艣 tylko mia艂 odwag臋 przyzna膰 si臋 do tego. Potrafisz znale藕膰 wyj艣cie?

Tomas przesta艂 si臋 u艣miecha膰. Nadej艣cie Dolgana i 偶o艂nie­rzy przerwa艂o dalsz膮 rozmow臋. Przynie艣li sporo drewna z po­艂amanych stempli, kt贸rymi w zamierzch艂ych czasach zabez­pieczano strop i 艣ciany chodnik贸w. Stare, wysuszone drewno szybko chwyci艂o ogie艅 i jaskinia roz艣wietli艂a si臋 ciep艂ym, jas­nym 艣wiat艂em.

Nast膮pi艂a zmiana warty i ch艂opcy mogli wreszcie co艣 zje艣膰. Gdy prze艂kn臋li ostatni k臋s, natychmiast rozpostarli na ziemi swoje kapoty. Co prawda twardo ubita ziemia by艂a niewygod­na, ale Pug by艂 bardzo zm臋czony i b艂yskawicznie zasn膮艂.

Wchodzili coraz g艂臋biej do wn臋trza kopalni. Kopyta mu艂贸w stuka艂y po kamieniach, a d藕wi臋k rozchodzi艂 si臋 echem po mro­cznych korytarzach. Maszerowali przez ca艂y dzie艅 z kr贸tk膮 przerw膮 na po艂udniowy posi艂ek. Zbli偶ali si臋 do jaskini, w kt贸­rej, jak m贸wi艂 Dolgan, mieli sp臋dzi膰 drug膮 noc. W ci膮gu ostat­nich kilku godzin Pug doznawa艂 kilka razy dziwnego wra偶enia, jakby musn臋艂o go jakie艣 lodowate dotkni臋cie. Za ka偶dym ra­zem odwraca艂 si臋 z niepokojem za siebie.

Ja te偶 to czuj臋, ch艂opcze 鈥 powiedzia艂 tym razem Gardan 鈥 jakby... co艣 by艂o blisko nas.

Wkroczyli do kolejnego du偶ego wyrobiska. Dolgan zatrzy­ma艂 si臋 nagle i podni贸s艂 r臋k臋. Wszyscy zamarli w bezruchu. Krasnolud nas艂uchiwa艂 z napi臋ciem. Tomas i Pug wyt臋偶ali s艂uch, lecz niczego nie s艂yszeli. Po chwili Dolgan odwr贸ci艂 si臋 do reszty.

Przez moment wydawa艂o mi si臋, 偶e co艣 s艂ysz臋, ale chy­ba nie. Tutaj sp臋dzimy noc.

Rozpalili drewno, kt贸re zosta艂o z poprzedniej nocy.

Tomas i Pug sko艅czyli wart臋 i podeszli do milcz膮cej grupki wok贸艂 ognia.

Ta cz臋艣膰 Mac Mordain Cadal le偶y najbli偶ej najstarszych i najg艂臋bszych tuneli 鈥 m贸wi艂 przyciszonym g艂osem Dolgan. 鈥 Przed nami jest kolejna jaskinia. Kilka chodnik贸w wiedzie z niej bezpo艣rednio do najstarszej kopalni. Kiedy j膮 miniemy, droga na powierzchni臋 b臋dzie ju偶 kr贸tka. Jutro ko艂o po艂udnia powinni艣my wyj艣膰 z kopalni.

Borric rozejrza艂 si臋 dooko艂a.

By膰 mo偶e to miejsce odpowiada twej naturze, przyja­cielu, lecz ja odetchn臋 z ulg膮, kiedy b臋dzie to ju偶 poza nami.

Dolgan roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no, a soczyste d藕wi臋ki odbija艂y si臋 echem od 艣cian jaskini.

Mylisz si臋, panie. To nie miejsce odpowiada mojej na­turze, lecz raczej moja natura odpowiada miejscu. Jak dobrze wiesz, Ksi膮偶臋, m贸j nar贸d od niepami臋tnych czas贸w trudni艂 si臋 g贸rnictwem i nie sprawia mi k艂opotu podr贸偶owanie pod g贸­rami. Lecz skoro wspominasz o wyborze, to wiedz, 偶e ja te偶 wola艂bym pilnowa膰 stad na podniebnych pastwiskach Caldara albo siedzie膰 w d艂ugiej sali z mymi bra膰mi, popijaj膮c piwo i 艣piewaj膮c ballady.

Czy du偶o czasu sp臋dzasz, 艣piewaj膮c ballady? 鈥 spy­ta艂 Pug.

Dolgan popatrzy艂 na ch艂opca b艂yszcz膮cymi od ognia ocza­mi i u艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie.

A tak. Zimy w g贸rach s膮 d艂ugie i ci臋偶kie. Kiedy spro­wadzimy ju偶 bezpiecznie stada na zimowe pastwiska, nie po­zostaje nam wiele do roboty. Zabawiamy si臋 艣piewaniem na­szych pie艣ni i czekaj膮c na przyj艣cie wiosny, pijemy jesienne piwo. Powiadam ci, ch艂opcze, dobre mamy 偶ycie.

Pug kiwn膮艂 g艂ow膮.

Chcia艂bym kiedy艣 zobaczy膰 twoj膮 wiosk臋, Dolgan. Krasnolud pyka艂 swoj膮 nieod艂膮czn膮 fajeczk臋.

By膰 mo偶e kt贸rego艣 dnia tak si臋 stanie, ch艂opcze. Udali si臋 na spoczynek. Pug zapad艂 w sen. W 艣rodku nocy obudzi艂 si臋. Znowu pojawi艂o si臋 mro偶膮ce krew w 偶y艂ach uczucie przera藕liwego ch艂odu. Usiad艂 zlany zimnym potem i rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Ogie艅 pali艂 si臋 niewielkim p艂omieniem. Wok贸艂 le­偶eli 艣pi膮cy ludzie. Niedaleko, pod p艂on膮cymi pochodniami wi­dzia艂 czuwaj膮cych stra偶nik贸w. Uczucie lodowatego zimna za­cz臋艂o narasta膰, jakby zbli偶a艂o si臋 do nich co艣 strasznego. Ju偶 mia艂 obudzi膰 Tomasa, kiedy nagle sko艅czy艂o si臋, jakby odesz艂o. Zm臋czony i wyczerpany opad艂 na pos艂anie i wkr贸tce zapad艂 w twardy sen.

Obudzi艂 si臋 przemarzni臋ty i zesztywnia艂y. 呕o艂nierze szy­kowali mu艂y do drogi. Wkr贸tce mieli ruszy膰 dalej. Pug obudzi艂 Tomasa. Ch艂opak g艂o艣no protestowa艂 przeciwko wyrywaniu go ze snu.

W艂a艣nie by艂em w domu, w kuchni. Mama nak艂ada艂a ogromn膮 porcj臋 kie艂basy na talerz, a obok czeka艂y ociekaj膮ce miodem herbatniki kukurydziane 鈥 mamrota艂 sennie.

Pug rzuci艂 mu suchara.

To ci musi wystarczy膰, a偶 dojdziemy do Bordon;

A wtedy sprawimy sobie prawdziw膮 uczt臋.

Pozbierali skromne zapasy, zapakowali rzeczy na mu艂y i ruszyli w drog臋. Po pewnym czasie Pug zacz膮艂 znowu od­czuwa膰 lodowate uk艂ucia nadchodz膮ce i znikaj膮ce falami. Po paru godzinach doszli do ostatniej jaskini. Dolgan zatrzyma艂 raptownie kolumn臋 u wylotu chodnika i popatrzy艂 w mrok przed nimi.

Przez chwil臋 wydawa艂o mi si臋, 偶e... 鈥 mamrota艂 pod nosem.

Nagle w艂osy zje偶y艂y si臋 Fugowi na g艂owie i przeszy艂a go straszliwa fala lodowatego przera偶enia, znacznie dotkliwsza ni偶 wszystkie poprzednie.

Dolgan! Ksi膮偶臋 Borric! 鈥 krzykn膮艂. 鈥 Dzieje si臋 co艣 strasznego!

Dolgan sta艂 bez ruchu. Nas艂uchiwa艂 intensywnie. Z g艂臋bi jednego z tuneli doszed艂 ich cichy j臋k.

Ja te偶 co艣 czuj臋! 鈥 krzykn膮艂 Kulgan.

D藕wi臋k powt贸rzy艂 si臋 nagle znacznie bli偶ej. Mro偶膮cy krew w 偶y艂ach j臋k odbija艂 si臋 echem od wysokiego sklepienia, utrud­niaj膮c jego rozpoznanie.

Na bog贸w! 鈥 wrzasn膮艂 Krasnolud. 鈥 To widmo! Szybko! Zr贸bmy kr膮g, szybko, zanim nas dopadnie, bo wszy­scy zginiemy!

Gardan popchn膮艂 ch艂opc贸w do przodu. Gwardzi艣ci pognali mu艂y do 艣rodka jaskini. Unieruchomili b艂yskawicznie oba osza­la艂e ze strachu zwierz臋ta i utworzyli wok贸艂 kr膮g. Wszyscy wy­ci膮gn臋li bro艅. Gardan stan膮艂 przed ch艂opcami i zepchn膮艂 ich bli偶ej mu艂贸w, do 艣rodka kr臋gu. Oni te偶 wyci膮gn臋li swoje mie­cze, ale trzymali je raczej niepewnie. Serce Tomasa wali艂o jak oszala艂e. Pug by艂 zlany potem. Przera偶enie, kt贸re chwyci艂o go w lodowate szpony, nie zwi臋kszy艂o si臋 od momentu, kiedy Dolgan je nazwa艂 po imieniu, ale i nie zmala艂o.

Kto艣 krzykn膮艂 zduszonym g艂osem. Spojrzeli w prawo. Przed jednym z 偶o艂nierzy pojawi艂a si臋 nagle w mroku jaka艣 czarna posta膰. By艂a czarniejsza ni偶 czarne wn臋trze tunelu, a zmieniaj膮cy si臋 kszta艂t przypomina艂 cz艂owieka. W miejscu, gdzie powinny by膰 oczy, jarzy艂y si臋 ciemn膮 czerwieni膮 dwa punkciki.

Trzymajcie si臋 blisko siebie i pilnujcie nawzajem 鈥 krzykn膮艂 Dolgan. 鈥 Nie mo偶na ich zabi膰, ale nie lubi膮 dotyku zimnego 偶elaza. Nie pozw贸lcie, aby was nawet lekko dotkn臋艂o, bo wyssie z was ca艂e 偶ycie. One tym si臋 偶ywi膮...

Widmo zbli偶a艂o si臋 do nich powolutku, bez po艣piechu. Zatrzyma艂o si臋 na chwil臋, jakby badaj膮c mo偶liwo艣ci obrony ofiary.

Zjawa wyda艂a z siebie przeci膮g艂y, niski j臋k, jakby w tym jednym, 偶a艂osnym wyciu skupi艂a si臋 ca艂a beznadzieja i prze­ra偶enie wszech艣wiata. Jeden z 偶o艂nierzy ci膮艂 nagle widmo z g贸ry. Zjawa wrzasn臋艂a przenikliwie, a zimny, b艂臋kitny p艂o­mie艅 ta艅czy艂 przez chwil臋 na klindze miecza. Widmo skurczy艂o si臋 w sobie i cofn臋艂o. Niespodziewanie wyskoczy艂 z niego cie艅 jakby ramienia i zjawa zaatakowa艂a 偶o艂nierza. Gwardzista krzykn膮艂 strasznie i pad艂 na ziemi臋. Przera偶one mu艂y szarpa艂y si臋 na wszystkie strony. Wyrwa艂y paliki wbite po艣piesznie w ziemi臋 i usi艂owa艂y przedrze膰 si臋 przez kr膮g ludzi. Kilku 偶o艂nierzy pad艂o na ziemi臋. Powsta艂o og贸lne zamieszanie. Pug straci艂 na chwil臋 widmo z oczu. Wyrwa艂 si臋 z k艂臋bowiska ludzi i zwierz膮t. Ponad wrzaw膮 us艂ysza艂 g艂os Kulgana, kt贸ry sta艂 obok ksi臋cia Aruthy.

Niech wszyscy stan膮 blisko mnie!

Pug i pozostali pos艂uchali wezwania i zgromadzili si臋 wo­k贸艂 maga. Us艂yszeli nagle rozdzieraj膮cy, niesiony echem krzyk nast臋pnego 偶o艂nierza. Po chwili spowi艂y ich ogromne k艂臋by bia艂ego dymu, kt贸ry zacz膮艂 si臋 dobywa膰 z cia艂a Kulgana.

Musimy zostawi膰 mu艂y. 鈥淣iezmarli鈥 nigdy nie wejd膮 w dym, ale nie jestem w stanie utrzyma膰 zwartego ob艂oku dostatecznie d艂ugo albo i艣膰 w nim daleko. Musimy ucieka膰 i to zaraz.

Dolgan wskaza艂 na wylot tunelu po przeciwleg艂ej stronie jaskini.

Tam jest wyj艣cie.

Trzymaj膮c si臋 blisko siebie, ruszyli w tamt膮 stron臋. Przera藕liwy ryk rozdar艂 ich uszy. Na ziemi le偶a艂y cia艂a obu 偶o艂nierzy i zwierz膮t. Rzucone w panice na ziemi臋 pochodnie pali艂y si臋 przygas艂ym i nier贸wnym p艂omieniem, o艣wietlaj膮c scen臋 niesamowitym 艣wiat艂em. Czarny kszta艂t powoli zbli偶a艂 si臋 do nich. Kiedy dotar艂 do kraw臋dzi dymu, skr臋ci艂 si臋 z b贸lu i odskoczy艂. Pocz膮艂 kr膮偶y膰 dooko艂a ob艂oku, nie mog膮c wej艣膰 do jego wn臋trza.

Pug spojrza艂 w bok od widma i 偶o艂膮dek wywr贸ci艂 mu si臋 na drug膮 stron臋.

Tu偶 za widmem, doskonale o艣wietlony trzyman膮 w r臋ku pochodni膮, sta艂 Tomas. Patrzy艂 bezsilnym wzrokiem na Puga i uciekaj膮c膮 grup臋.

Tomas! 鈥 krzykn膮艂 Pug przera藕liwym, zduszonym g艂osem i za艂ka艂.

Grupa zatrzyma艂a si臋 na u艂amek sekundy.

Nie mo偶emy wr贸ci膰! 鈥 krzykn膮艂 Dolgan. 鈥 Wszy­scy przez niego zginiemy. Musimy i艣膰 dalej.

Pug usi艂owa艂 wyrwa膰 si臋 w stron臋 przyjaciela. Ci臋偶ka d艂o艅 chwyci艂a go za rami臋. Obejrza艂 si臋. Gardan trzyma艂 go mocno.

Pug, musimy go zostawi膰 鈥 powiedzia艂. Czarn膮 twarz skurczy艂 wyraz b贸lu. 鈥 Tomas jest 偶o艂nierzem. Zrozumie.

Zrezygnowany Pug zosta艂 poci膮gni臋ty za innymi. Zauwa­偶y艂, 偶e zjawa sz艂a za nimi jeszcze przez chwil臋, a potem za­trzyma艂a si臋 i obr贸ci艂a w stron臋 Tomasa.

Kierowana zmys艂em z艂a czy krzykiem Puga zacz臋艂a si臋 powolutku skrada膰 ku niemu. Tomas waha艂 si臋 przez sekund臋, potem obr贸ci艂 na pi臋cie i ruszy艂 p臋dem ku wylotowi tunelu. Stw贸r wrzasn膮艂 j臋kliwie i pu艣ci艂 si臋 za nim. Pug widzia艂 jeszcze przez chwil臋 poblask pochodni Tomasa znikaj膮cej w g艂臋bi tu­nelu. Potem zapada艂a nieprzenikniona ciemno艣膰.

Tomas widzia艂 rozdart膮 b贸lem twarz Puga, kiedy Gardan ci膮gn膮艂 przyjaciela za sob膮. Gdy mu艂y zerwa艂y si臋 z uwi臋zi, Tomas odskoczy艂 w bok od reszty i teraz zosta艂 sam. Chcia艂 obej艣膰 widmo dooko艂a, ale sta艂o zbyt blisko chodnika, kt贸rym chcieli uciec jego towarzysze. Kiedy Kulgan i pozostali znikn臋li w jego g艂臋bi, potw贸r zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Tomasa. Pod­chodzi艂 powoli. Ch艂opak zawaha艂 si臋 przez moment, a potem skierowa艂 si臋 w stron臋 innego tunelu.

Bieg艂 jak szalony. Jego kroki odbija艂y si臋 dono艣nym echem w mrokach kopalni. Plamy 艣wiat艂a pochodni i cienie ta艅czy艂y w艣ciek艂ym rytmem po 艣cianach. Pochodni臋 trzyma艂 wzniesion膮 wysoko w lewej d艂oni, w prawej 艣ciska艂 obna偶ony miecz. Obe­jrza艂 si臋 przez rami臋. Dwoje p艂on膮cych czerwieni膮 oczu 艣ciga艂o go bez wytchnienia, ale dystans by艂 ci膮gle ten sam. Je偶eli mnie z艂apie, pomy艣la艂 z ponur膮 determinacj膮, to z艂apie najszybszego biegacza w ca艂ym Crydee. Wyd艂u偶y艂 krok i przeszed艂 w spo­kojny, lu藕niejszy rytm, oszcz臋dzaj膮c oddech i si艂y. Zdawa艂 so­bie spraw臋, 偶e je偶eli odwr贸ci si臋 teraz, by stan膮膰 twarz膮 w twarz z potworem, padnie trupem. Og艂upiaj膮cy strach, kt贸ry czu艂 na pocz膮tku, min膮艂. Powrci艂a zimna jasno艣膰 umys艂u, de­terminacja, wyrachowanie i przebieg艂o艣膰 艣ciganej ofiary, kt贸ra wie, 偶e walka jest beznadziejna. Skupi艂 ca艂膮 energi臋 na ucie­czce. Zrobi wszystko, aby zgubi膰 zjaw臋.

Skr臋ci艂 raptownie w boczny korytarz. Zerkn膮艂 przez rami臋, czy bestia jest za nim. P艂on膮ce czerwono punkciki oczu uka­za艂y si臋 u wylotu chodnika i pod膮偶a艂y za nim. Wydawa艂o mu si臋, 偶e odleg艂o艣膰 mi臋dzy nimi zwi臋kszy艂a si臋 nieco. Przez umys艂 przemkn臋艂a mu my艣l, 偶e by膰 mo偶e inni zgin臋li z r臋ki widma, poniewa偶 byli zbyt przera偶eni, aby ucieka膰. Moc zja­wy musia艂a polega膰 na emanuj膮cym z niej, obezw艂adniaj膮cym przera偶eniu.

Kolejny chodnik i kolejny zakr臋t. Widmo by艂o ci膮gle za nim. Zobaczy艂 przed sob膮 ogromn膮 przestrze艅 jaskini. Pozna艂 miejsce: by艂a to ta sama jaskinia, w kt贸rej zostali zaatakowani przez potwora. Zatoczy艂 ogromny 艂uk i powr贸ci艂 innym chod­nikiem. P臋dz膮c zauwa偶y艂 cia艂a 偶o艂nierzy i mu艂贸w. Zatrzyma艂 si臋 na moment. Porwa艂 najbli偶ej le偶膮c膮, 艣wie偶膮 pochodni臋 i za­pali艂, jego w艂asna ju偶 si臋 ko艅czy艂a.

Spojrza艂 w ty艂. 鈥淣iezmar艂y鈥 zbli偶a艂 si臋. Ruszy艂 biegiem. Nadzieja przez chwil臋 rozb艂ys艂a w sercu. Je偶eli wybierze w艂a­艣ciwy tunel, b臋dzie m贸g艂 dogoni膰 pozosta艂ych. Dolgan m贸wi艂, 偶e z tej jaskini prosty korytarz wiedzie na zewn膮trz kopalni. Wbieg艂 w chodnik, kt贸rym, jak mu si臋 zdawa艂o, uciekli przy­jaciele, chocia偶 zdezorientowany pogoni膮 nie mia艂 absolutnej pewno艣ci.

Widmo zawy艂o w艣ciekle, gdy spostrzeg艂o, 偶e ofiara znowu mu umyka. Na moment ogarn臋艂a Tomasa kolejna fala przera­偶enia, po kt贸rej przysz艂a ulga, kiedy zdo艂a艂 wyd艂u偶y膰 krok, pokonuj膮c b艂yskawicznie odleg艂o艣膰. Z艂apa艂 drugi oddech i usta­li艂 spokojne, pewne tempo biegu. Jeszcze nigdy w 偶yciu nie bieg艂 r贸wnie wspaniale, ale te偶 z drugiej strony, nigdy przed­tem nie mia艂 r贸wnie silnej motywacji.

Po d艂ugim, trwaj膮cym ca艂膮 wieczno艣膰 biegu, dotar艂 do od­cinka, z kt贸rego odchodzi艂o wiele bocznych tuneli. Serce i na­dzieje zamar艂y. To nie by艂 prosty korytarz, o kt贸rym wspomina艂 Krasnolud. Wybra艂 pierwszy z brzegu i skr臋ci艂. Natrafi艂 na kilka poprzecznych. Skr臋ca艂 b艂yskawicznie to w jeden, to w drugi, lawiruj膮c w labiryncie przej艣膰. Schowa艂 si臋 za r贸g i stan膮艂 na chwil臋, aby z艂apa膰 oddech. Nas艂uchiwa艂, lecz poza waleniem w艂asnego serca, nie s艂ysza艂 nic. Zbyt poch艂oni臋ty biegiem i kolejnymi skr臋tami nie ogl膮da艂 si臋 za siebie. Nie mia艂 poj臋cia, gdzie jest widmo.

Nagle gdzie艣 z g艂臋bi korytarzy dobieg艂o s艂abe i odleg艂e echo w艣ciek艂ego wrzasku. Kolana si臋 pod nim ugi臋艂y i upad艂 na ziemi臋. Jeszcze jeden przera藕liwy krzyk. Cichszy ni偶 po­przedni. By艂 ju偶 pewien, 偶e widmo zgubi艂o 艣lad i oddala艂o si臋 w przeciwnym kierunku.

Poczu艂 ogromn膮 ulg臋. Opanowa艂 wybuch niepohamowane­go 艣miechu. Po sekundzie u艣wiadomi艂 sobie swoje po艂o偶enie. Usiad艂 prosto i zebra艂 my艣li. Je偶eli zdo艂a dotrze膰 do martwych mu艂贸w, b臋dzie przynajmniej mia艂 偶ywno艣膰 i wod臋. Wsta艂 i w tym momencie dotar艂o do niego, 偶e nie ma zielonego poj臋cia, gdzie jest jaskinia. Przeklina艂 samego siebie za to, 偶e nie liczy艂 ko­lejnych zakr臋t贸w. Pr贸bowa艂 odtworzy膰 w og贸lnych zarysach tras臋 ucieczki. Przypomnia艂 sobie, 偶e przewa偶nie skr臋ca艂 w pra­wo, wi臋c je偶eli teraz b臋dzie si臋 cofa艂, skr臋caj膮c ci膮gle w lewo, powinien natrafi膰 na jeden z wielu tuneli wiod膮cych do du偶ego wyrobiska. Wyjrza艂 ostro偶nie zza rogu i ruszy艂 przed siebie, pr贸buj膮c odnale藕膰 w g臋stwinie korytarzy w艂a艣ciw膮 drog臋.

Min臋艂o sporo czasu, chocia偶 nie wiedzia艂 dok艂adnie ile. Zatrzyma艂 si臋 i rozejrza艂 po drugiej, du偶ej jaskini, do kt贸rej dotar艂, od kiedy uda艂o mu si臋 uciec widmu. Tak jak w po­przedniej, i tu tak偶e nie by艂o mu艂贸w, ludzi, 偶ywno艣ci i wody, na kt贸re tak bardzo liczy艂. Wyj膮艂 z torby cudem zachowany suchar. Troch臋 pomog艂o, ale g艂贸d dokucza艂 coraz mocniej.

Kiedy sko艅czy艂, ruszy艂 w dalsz膮 drog臋, staraj膮c si臋 od­nale藕膰 jak膮艣 wskaz贸wk臋 co do kierunku wyj艣cia. Wiedzia艂, 偶e ju偶 nied艂ugo pochodnia dopali si臋, ale nie m贸g艂 pogodzi膰 si臋 z my艣l膮, 偶e m贸g艂by usi膮艣膰 i czeka膰 na bezimienn膮 艣mier膰 w czerni mroku.

Po pewnym czasie do jego uszu dobieg艂 niesiony echem szum wody. Bardzo chcia艂o mu si臋 pi膰. Przyspieszy艂 kroku. Wkr贸tce znalaz艂 si臋 w najwi臋kszej 鈥 z dot膮d widzianych 鈥 jaskini. Gdzie艣 z oddali dochodzi艂 ryk wodospadu Mac Mordain Cadal, lecz nie mia艂 pewno艣ci, z kt贸rej strony. Wysoko w mroku znajdowa艂a si臋 droga, kt贸r膮 przeszli dwa dni temu. Serce w nim zamar艂o. Wszed艂 znacznie dalej w g艂膮b ziemi, ni偶 przypuszcza艂.

Tunel rozszerzy艂 si臋 w co艣, co przypomina艂o przysta艅, a je­go koniec znika艂 pod wodami sporego jeziora. Fale chlupota艂y o 艣ciany jaskini, wype艂niaj膮c j膮 przyt艂umionym echem. Opad艂 b艂yskawicznie na kolana i zacz膮艂 pi膰. Woda mia艂a 偶elazisty, mineralny smak, ale by艂a czysta i 艣wie偶a.

Usiad艂 na pi臋tach i rozejrza艂 si臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e przy­sta艅 nie by艂a naturalna, lecz sztucznie zbudowana. Jej pod艂o偶e stanowi艂a ubita ziemia i piasek. Tomas domy艣la艂 si臋, 偶e Krasnoludy przep艂ywa艂y st膮d 艂odziami na drug膮 stron臋 podziemne­go jeziora. Zastanawia艂 si臋, co jest na drugim brzegu. Uderzy艂a go nagle my艣l, 偶e mo偶e kto艣 inny, a nie Krasnoludy, u偶ywa艂 艂odzi, aby przep艂ywa膰 jezioro. Strach wr贸ci艂.

Po lewej stronie, przy 艣cianie jaskini wypatrzy艂 stos drew­na. Wybra艂 kilka kawa艂k贸w i rozpali艂 ma艂e ognisko. Le偶a艂y tam g艂贸wnie po艂amane stemple g贸rnicze, ale by艂o te偶 kilka grubszych konar贸w i ga艂臋zi. Pomy艣la艂, 偶e pewnie zosta艂y przy­niesione przez wodospad z miejsca, gdzie rzeka znika we wn臋­trzu g贸ry. Pod drewnem ros艂o jakie艣 w艂贸kniste zielsko. Za­stanawia艂 si臋, jak ro艣liny przetrwa艂y bez 艣wiat艂a s艂onecznego. Ucieszy艂 si臋 mimo wszystko, 偶e je znalaz艂. Poci膮艂 mieczem i za pomoc膮 艂odyg i ga艂膮zek ze stosu przygotowa艂 kilka pry­mitywnych pochodni, kt贸re obwi膮za艂 pasem od miecza, 偶eg­naj膮c si臋 w ten spos贸b z konieczno艣ci z jego pochw膮. My艣l, 偶e przynajmniej b臋dzie mia艂 troch臋 wi臋cej 艣wiat艂a i troch臋 wi臋­cej czasu na szukanie drogi, doda艂a mu otuchy.

Dorzuci艂 do ognia kilka grubszych kawa艂k贸w i po chwili ogie艅 rozgorza艂 weso艂ym blaskiem. Niespodziewanie ca艂a ja­skinia rozjarzy艂a si臋 艣wiat艂em. Tomas obr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Ca艂e wn臋trze rozb艂ys艂o migotliwym 艣wiat艂em. Drobiny mine­ra艂贸w i kryszta艂ki iskrzy艂y si臋 o艣lepiaj膮cym blaskiem, odbijaj膮c p艂omienie. Mieni膮ca si臋 wszystkimi kolorami t臋czy po艣wiata sp艂ywaj膮ca po 艣cianach i stropie uczyni艂a z jaskini bajkow膮, nikn膮c膮 w mroku komnat臋.

Tomas patrzy艂 zachwycony, ch艂on膮c oczami wspania艂y wi­dok. Wiedzia艂, 偶e nigdy nie b臋dzie w stanie odda膰 s艂owami tego, co zobaczy艂. Przesz艂o mu tak偶e przez my艣l, 偶e by膰 mo偶e jest jedyn膮 ludzk膮 istot膮, kt贸ra widzia艂a taki pi臋kny pokaz natury.

Z trudem oderwa艂 oczy od cudownego spektaklu. Wykorzy­stuj膮c dodatkowe 艣wiat艂o, zbada艂 otoczenie. W okolicy przystani nie by艂o nic poza pustk膮 wody jeziora, ale po lewej stronie, tu偶 nad piaszczystym brzegiem wypatrzy艂 wylot nast臋pnego tunelu.

Zarzuci艂 na rami臋 p臋k pochodni i ruszy艂 w tamt膮 stron臋. W momencie, gdy dochodzi艂 do wylotu chodnika, suche szcza­py dopali艂y si臋 i ogie艅 zgas艂. Jego oczom ukaza艂a si臋 nast臋pna cudowna wizja. B艂yszcz膮ce jak drogocenne kamienie 艣ciany jaskini iskrzy艂y si臋 i jarzy艂y jakby wewn臋trznym 艣wiat艂em. Sta艂 w ciszy, podziwiaj膮c widowisko. 艢wiat艂o stopniowo przyga­sa艂o, kolory matowia艂y i po chwili w jaskini zapad艂y ciemno­艣ci. Pozosta艂 jedynie blask pochodni i czerwony 偶ar dogasa­j膮cego ogniska.

Musia艂 si臋 troch臋 nagimnastykowa膰, zanim zdo艂a艂 wej艣膰 do po艂o偶onego wy偶ej tunelu. W ko艅cu uda艂o si臋 to zrobi膰 bez zamoczenia but贸w, upuszczenia miecza czy pochodni. Ruszy艂 w dalsz膮 drog臋, pozostawiaj膮c jaskini臋 za sob膮.

W臋drowa艂 wiele godzin. Stara pochodnia dogasa艂a. Zapali艂 jedn膮 z nowych i z ulg膮 stwierdzi艂, 偶e daje niez艂e 艣wiat艂o. Ci膮gle czu艂 l臋k, ale my艣l, 偶e przecie偶 nie podda艂 si臋 i 偶e mistrz miecza Fannon pochwali艂by go, dodawa艂a mu otuchy.

Po jakim艣 czasie doszed艂 do skrzy偶owania chodnik贸w. W pyle pod艂o偶a dostrzeg艂 ko艣ci jakiego艣 zwierzaka. W innym miejscu dostrzeg艂 prowadz膮ce dalej stare 艣lady innego ma艂ego zwierz臋cia. Nie maj膮c specjalnego wyboru, Tomas pod膮偶y艂 za nimi. Wkr贸tce rozmy艂y si臋 w pyle.

Nie mia艂 sposobu, aby dok艂adnie okre艣li膰 godzin臋, ale wy­dawa艂o mu si臋, 偶e by艂a p贸藕na noc. W臋dr贸wka przez niezliczone korytarze wprowadzi艂a go w ponadczasowy wymiar. By艂 kom­pletnie zagubiony. Zdusi艂 narastaj膮c膮 znowu panik臋 i szed艂 da­lej. Stara艂 si臋 my艣le膰 o przysz艂o艣ci i przyjemnych wspomnie­niach z domu rodzinnego. Odnajdzie wyj艣cie i w nadci膮gaj膮cej wojnie zostanie wielkim bohaterem. Najwspanialszym, powra­caj膮cym stale marzeniem by艂a jednak my艣l o podr贸偶y do Elvandaru, aby ponownie zobaczy膰 pi臋kn膮 pani膮 Elf贸w.

Tunel schodzi艂 w d贸艂. Wkracza艂 w rejon chodnik贸w i jaski艅, kt贸re sposobem wykonania r贸偶ni艂y si臋 od poprzednich. Pomy­艣la艂, 偶e pewnie Dolgan powiedzia艂by mu, czy ma racj臋 i kto tu pracowa艂.

Wszed艂 do nast臋pnej jaskini i rozejrza艂 wok贸艂. Niekt贸re z wychodz膮cych z niej tuneli ledwo przekracza艂y wysoko艣ci膮 wzrost cz艂owieka. Inne za艣, swobodnie mog艂y pomie艣ci膰 dzie­si臋cioosobowy szereg 偶o艂nierzy z d艂ugimi w艂贸czniami na ple­cach. Mia艂 nadziej臋, 偶e mniejsze tunele zosta艂y wykute przez Krasnoludy i je偶eli pod膮偶y jednym z nich, wyjdzie na powie­rzchni臋 ziemi.

Rozejrza艂 si臋. Zauwa偶y艂 niedaleko wystaj膮c膮 ze 艣ciany p贸艂­k臋 skaln膮, na kt贸r膮 mo偶na by wskoczy膰. Wrzuci艂 na g贸r臋 miecz i p臋k pochodni. Potem 艂agodnym ruchem, 偶eby nie zgasi膰 og­nia, cisn膮艂 p艂on膮c膮 pochodni臋. Wspi膮艂 si臋 na g贸r臋. P贸艂ka by艂a wystarczaj膮co szeroka, aby wygodnie si臋 po艂o偶y膰 bez obawy spadni臋cia. Na wysoko艣ci mniej wi臋cej p贸艂tora metra w 艣cianie by艂 niewielki, oko艂o metrowej 艣rednicy otw贸r. Tomas zajrza艂 do 艣rodka. Otw贸r gwa艂townie si臋 powi臋ksza艂, przechodz膮c w korytarz o wysoko艣ci jego wzrostu, i nik艂 w ciemno艣ciach.

Usatysfakcjonowany, 偶e ani z g贸ry, ani z do艂u nie czeka go 偶adna nieprzyjemna niespodzianka, owin膮艂 si臋 kapot膮, wspar艂 g艂ow臋 na d艂oni i zgasi艂 pochodni臋. Chocia偶 si臋 ba艂, zm臋czenie szybko uko艂ysa艂o go do snu. Rzuca艂 si臋 ca艂膮 noc n臋kany kosz­marami sennymi, w kt贸rych gorej膮ce, szkar艂atne oczy goni艂y go przera偶onego, po ci膮gn膮cych si臋 bez ko艅ca czarnych kory­tarzach. P臋dzi艂 i p臋dzi艂, a偶 dobieg艂 do zielonego miejsca, gdzie m贸g艂 bezpiecznie odpocz膮膰 pod 艂agodnym spojrzeniem pi臋knej kobiety o z艂ocisto-rudych w艂osach i jasnob艂臋kitnych oczach.

Obudzi艂 si臋, maj膮c wra偶enie, 偶e kto艣 go wo艂a艂. Nie mia艂 poj臋cia, jak d艂ugo spa艂. Czu艂 si臋 jednak wypocz臋ty i gdyby zasz艂a potrzeba, got贸w by艂 do nast臋pnego d艂ugiego biegu. Po­maca艂 r臋k膮 dooko艂a i znalaz艂 pochodni臋. Wyj膮艂 z torby krze­siwo. Po paru uderzeniach stal膮 w krzemie艅 pochodnia zacz臋艂a si臋 tli膰. Pochyli艂 si臋 szybko i rozdmucha艂 ogie艅, kt贸ry buchn膮艂 jasnym p艂omieniem. Rozejrza艂 si臋 dooko艂a. W jaskini nic si臋 nie zmieni艂o. Wszystko, co s艂ysza艂, to delikatny pog艂os jego w艂asnych ruch贸w.

Zda艂 sobie spraw臋, 偶e jedyn膮 szans膮 prze偶ycia jest dalsze poszukiwanie drogi wyj艣cia. Wsta艂. Ju偶 mia艂 zej艣膰 ze skalnej p贸艂ki, kiedy z dziury w 艣cianie doszed艂 go jaki艣 cichy d藕wi臋k.

Zajrza艂 do 艣rodka, ale nic tam nie zobaczy艂. Ha艂as powt贸­rzy艂 si臋. Wyt臋偶y艂 s艂uch, pr贸buj膮c odgadn膮膰, co to jest. Jakby cichutki odg艂os krok贸w, ale nie by艂 pewien. Chcia艂 zawo艂a膰. W ostatniej chwili powstrzyma艂 si臋. Nie mia艂 przecie偶 pew­no艣ci, 偶e to jego przyjaciele powr贸cili i szukaj膮 go. Wyob­ra藕nia podsun臋艂a mu kilka innych mo偶liwo艣ci, z kt贸rych 偶adna nie by艂a przyjemna.

Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋 i podj膮艂 decyzj臋. Ktokolwiek czy cokolwiek by艂o 藕r贸d艂em d藕wi臋ku, mog艂o go wyprowadzi膰 z kopalni na powierzchni臋 ziemi. Nawet je偶eli tylko przez po­zostawienie 艣lad贸w, za kt贸rymi p贸jdzie. Z braku innych, bar­dziej interesuj膮cych rozwi膮za艅 przecisn膮艂 si臋 przez dziur臋 i wszed艂 do nowego tunelu.


OCALENIE


Wyszli z kopalni przygn臋bieni, ze zwieszonymi g艂owami. Padli na ziemi臋 bez si艂. Przez ostatnie kilka godzin po ucie­czce Tomasa Pug zmaga艂 si臋 z p艂aczem. Le偶a艂 teraz odr臋twia艂y na mokrej ziemi i wpatrywa艂 si臋 t臋po w zasnute szarymi ob­艂okami niebo. Kulgan by艂 w najgorszym z nich wszystkich stanie. Zakl臋cie, kt贸re odrzuci艂o zjaw臋, wyczerpa艂o do cna jego energi臋 oraz si艂y i przez wi臋kszo艣膰 drogi musieli go nie艣膰 na plecach. Da艂o im si臋 to bardzo we znaki. Wszyscy, z wyj膮tkiem Dolgana, kt贸ry rozpali艂 ognisko i trzyma艂 stra偶, zapadli w twar­dy sen.

Puga obudzi艂y jakie艣 g艂osy. Otworzy艂 oczy. By艂a ciemna noc, a na niebie 艣wieci艂y gwiazdy. Powita艂 go zapach pie­czonego mi臋sa. Kiedy tylko Gardan i pozostali trzej 偶o艂nierze przebudzili si臋, Dolgan zostawi艂 ich na warcie, a sam z艂apa艂 w sid艂a kilka kr贸lik贸w. Piek艂y si臋 teraz nad ogniem. Wszyscy, opr贸cz Kulgana, kt贸ry spa艂, g艂o艣no chrapi膮c, przebudzili si臋 i wstali.

Arutha i Ksi膮偶臋 zauwa偶yli, 偶e ch艂opiec budzi si臋, i m艂ody Ksi膮偶臋 podszed艂 do niego. Nie zwa偶aj膮c na 艣nieg, usiad艂 na ziemi ko艂o Puga owini臋tego w ciep艂膮 kurt臋.

Jak si臋 czujesz, Pug? 鈥 spyta艂 Arutha z trosk膮 w oczach. Po raz pierwszy ch艂opiec mia艂 okazj臋 zetkn膮膰 si臋 z deli­katniejsz膮 stron膮 natury Aruthy. Spr贸bowa艂 odpowiedzie膰, lecz poczu艂, jak 艂zy nap艂ywaj膮 mu do oczu. Odk膮d pami臋ta艂, Tomas by艂 jego najbli偶szym przyjacielem, a nawet wi臋cej, bratem pra­wie. Zebra艂 si臋 w sobie, aby odpowiedzie膰 Ksi臋ciu, ale zamiast s艂贸w z piersi doby艂o si臋 przejmuj膮ce 艂kanie, a z oczu trysn臋艂y strumienie 艂ez.

Arutha obj膮艂 Puga ramieniem i pozwoli艂 ch艂opcu wyp艂aka膰 si臋 do woli. Kiedy pierwsza fala 偶a艂o艣ci przemin臋艂a, Pug uspo­koi艂 si臋 nieco.

Op艂akiwanie straty przyjaciela nie przynosi nikomu wstydu. Wiedz, 偶e ja i m贸j ojciec 艂膮czymy si臋 z tob膮 w b贸lu. Dolgan podszed艂 do nich i stan膮艂 ko艂o Aruthy.

Ja tak偶e, Pug. Dobry i mi艂y by艂 z niego ch艂opak. Wszy­scy bolej膮 razem z tob膮, ch艂opcze.

Krasnolud rozwa偶a艂 co艣 przez chwil臋, a potem zacz膮艂 roz­mawia膰 z Borricem.

Kulgan budzi艂 si臋 ze snu jak nied藕wied藕 po zimie. Ogarn膮艂 si臋 po艣piesznie, a widz膮c Aruth臋 siedz膮cego z Pugiem, zapo­mnia艂 szybko o bol膮cych stawach i do艂膮czy艂 do nich.

Nie byli w stanie pom贸c mu s艂owami, ale Pug czerpa艂 ulg臋 z ich obecno艣ci i blisko艣ci. Doszed艂 po chwili do siebie i od­sun膮艂 si臋 od Aruthy.

Dzi臋kuj臋, Wasza Wysoko艣膰 鈥 powiedzia艂, poci膮gaj膮c nosem. 鈥 Ju偶 mi lepiej.

Podeszli razem do Dolgana, Gardana i Ksi臋cia siedz膮cych wok贸艂 ognia. Borric kr臋ci艂 w艂a艣nie g艂ow膮, nie zgadzaj膮c si臋 z czym艣, co przed chwil膮 powiedzia艂 Krasnolud.

Dzi臋kuj臋 i doceniam twoj膮 odwag臋, Dolgan, ale nie mog臋 na to pozwoli膰.

Dolgan pyka艂 sw膮 nieod艂膮czn膮 fajk臋. Przyjazny u艣miech przedar艂 si臋 przez zaro艣ni臋t膮 twarz.

A jak Wasza Wysoko艣膰 chcia艂by mnie powstrzyma膰? Chyba nie si艂膮, co?

Borric pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Nie. Oczywi艣cie, 偶e nie, ale i艣膰 tam to czyste szale艅­stwo.

Kulgan i Arutha wymienili pytaj膮ce spojrzenia. Pug, po­gr膮偶ony w zimnym, odr臋twia艂ym 艣wiecie nie zwraca艂 uwagi na to, co si臋 dzia艂o dooko艂a niego. Dopiero co si臋 obudzi艂, ale teraz, kiedy si臋 wyp艂aka艂, poczu艂 ciep艂e, mi艂e znu偶enie i za­chcia艂o mu si臋 znowu spa膰.

Ten szalony Krasnolud chce wr贸ci膰 do kopalni 鈥 oznajmi艂 wszystkim Borric.

Zanim Kulgan i Arutha zd膮偶yli zaprotestowa膰, Dolgan uci­szy艂 ich r臋k膮.

Wiem, 偶e szans臋 s膮 bardzo nik艂e, ale je艣li ch艂opiec zdo­艂a艂 umkn膮膰 z艂emu duchowi, b艂膮ka si臋 teraz zagubiony po ko­palni. Trzeba wam wiedzie膰, 偶e s膮 tam w dole tunele, kt贸rych nie tkn臋艂a nigdy stopa Krasnolud贸w, nie m贸wi膮c o ch艂opcach. Kiedy jestem w kopalni, nigdy nie mam k艂opot贸w z drog膮 powrotn膮. Tomas nie zosta艂 obdarzony naturalnym zmys艂em orientacji w terenie. Je艣li tylko zdo艂am natrafi膰 na jego 艣lady, znajd臋 i jego. Nie chcemy mu przecie偶 odbiera膰 ostatniej szan­sy ucieczki z kopalni, musz臋 wi臋c zej艣膰 na d贸艂 鈥 b臋dzie po­trzebowa艂 bowiem mego przewodnictwa. Je偶eli ch艂opak 偶yje, przyprowadz臋 go do domu. Macie na to s艂owo Dolgana Tagarsona, wodza wioski Caldara. Wierzcie mi, 偶e gdybym cho­cia偶 nie spr贸bowa艂 tego zrobi膰, nie m贸g艂bym spokojnie sp臋dza膰 d艂ugich zimowych wieczor贸w w wielkiej sali.

S艂owa Krasnoluda wyrwa艂y Puga z letargu.

Czy s膮dzisz, 偶e mo偶esz go znale藕膰, Dolgan?

Je偶eli ktokolwiek mo偶e, to tylko ja, ch艂opcze. Nachyli艂 si臋 w jego stron臋.

Nie chcia艂bym, aby艣 偶ywi艂 zbyt wielkie nadzieje, Pug. Szans臋, 偶e uda艂o mu si臋 uj艣膰 widmu, s膮 bardzo nik艂e. Wyrz膮­dzi艂bym ci wielk膮 szkod臋, gdybym twierdzi艂 inaczej. 鈥 Wi­dz膮c, jak oczy ch艂opca nape艂niaj膮 si臋 艂zami, doda艂 po艣piesznie:

Ale je偶eli jest jaki艣 spos贸b, aby go wydosta膰, ja go odnajd臋, b膮d藕 pewien.

Pug, szarpany sprzecznymi uczuciami, rozdarty mi臋dzy nieutulonym 偶alem a na nowo zrodzon膮 nadziej膮, pokiwa艂 g艂o­w膮. Poj膮艂 dobrze znaczenie przestrogi Dolgana, ale nie m贸g艂 przecie偶 zrezygnowa膰 z drobnej iskierki nadziei i ulgi, jak膮 przynios艂o postanowienie Krasnoluda.

Dolgan podni贸s艂 z ziemi swoj膮 tarcz臋 i top贸r.

Kiedy nadejdzie 艣wit, pod膮偶ajcie rych艂o szlakiem w d贸艂, przez wzg贸rza i lasy. Chocia偶 nie jest to Zielone Serce, jednak dla tak nielicznej grupki jak wasza niebezpiecze艅stw tu a偶 nadto. Gdyby艣cie si臋 zgubili, zmierzajcie prosto na wsch贸d, a偶 traficie na drog臋 do Bordon. Od tamtego miejsca s膮 ju偶 tylko trzy dni marszu. Niech bogowie maj膮 was w swej opiece.

Borric skin膮艂 g艂ow膮. Kulgan podszed艂 do szykuj膮cego si臋 do drogi Krasnoluda. Wr臋czy艂 Dolganowi kapciuch z tytoniem.

Ja sobie kupi臋 tyto艅 w mie艣cie, m贸j przyjacielu. Prosz臋,

we藕 to.

Dolgan przyj膮艂 podarunek i u艣miechn膮艂 si臋.

Dzi臋kuj臋, magu. Jestem twoim d艂u偶nikiem. Borric stan膮艂 przed Krasnoludem i po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ra­mieniu.

To my jeste艣my twoimi d艂u偶nikami, Dolgan. Kiedy przyjedziesz do Crydee, wyprawimy wspania艂膮 uczt臋, jak obie­ca艂em. To, i znacznie wi臋cej. Niech ci si臋 szcz臋艣ci.

Dzi臋kuj臋, Wasza Wysoko艣膰. B臋d臋 tego oczekiwa艂 z wiel­k膮 niecierpliwo艣ci膮.

Bez zb臋dnych s艂贸w Dolgan odwr贸ci艂 si臋 i znikn膮艂 w mro­cznych czelu艣ciach Mac Mordain Cadal.

Dolgan zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 przy martwych mu艂ach, aby zabra膰 偶ywno艣膰, wod臋 i latarni臋. Krasnolud nie potrzebo­wa艂 艣wiat艂a, aby porusza膰 si臋 pod ziemi膮, poniewa偶 jego nar贸d ju偶 dawno rozwin膮艂 zmys艂y przystosowuj膮ce go do ciemno艣ci. Mniejsza o niebezpiecze艅stwo 艣ci膮gni臋cia niepo偶膮danej uwa­gi, pomy艣la艂, je偶eli Tomas b臋dzie m贸g艂 zauwa偶y膰 z daleka 艣wiat艂o, zwi臋kszy to szans臋 jego odnalezienia. Pod warunkiem, 偶e jeszcze 偶yje, pomy艣la艂 ponuro.

Wszed艂 do tunelu, w kt贸rym po raz ostatni widzia艂 Tomasa. Zacz膮艂 szuka膰 艣lad贸w jego pobytu. Co prawda warstewka py艂u na ziemi by艂a bardzo cienka, ale tu i 贸wdzie by艂y jakie艣 艣lady, mo偶e st贸p? Krasnolud poszed艂 ich tropem. Po pewnym czasie dotar艂 do korytarza, gdzie warstwa kurzu i py艂u by艂a znacznie grubsza, a 艣lady st贸p ch艂opca wyra藕nie odci艣ni臋te w pod艂o偶u. Przyspieszy艂 kroku.

Po kilku minutach powr贸ci艂 do tej samej jaskini. Zakl膮艂 szpetnie.

Nie mia艂 wielkiej nadziei na odnalezienie 艣lad贸w na zrytej walk膮 z widmem powierzchni. Zatrzymuj膮c si臋 na kr贸tko przy ka偶dym wylocie tunelu, bada艂 pierwszych kilka metr贸w, szu­kaj膮c tropu. Po godzinie w tunelu na prawo od chodnika, kt贸­rym wszed艂, odkry艂 pojedynczy odcisk buta oddalaj膮cy si臋 od jaskini. Ruszy艂 tym tropem. Siady pozostawa艂y w du偶ej odle­g艂o艣ci od siebie. Ch艂opiec musia艂 biec, pomy艣la艂. Po艣pieszy艂 naprz贸d. W coraz bardziej pylistym pod艂o偶u widzia艂 wi臋cej 艣lad贸w.

Dolgan dotar艂 do jaskini nad jeziorem i niewiele brakowa艂o, a zgubi艂by 艣lad. Dopiero po chwili zauwa偶y艂 wylot chodnika tu偶 nad wod膮. Brodz膮c dotar艂 tam, podci膮gn膮艂 si臋 do g贸ry i wszed艂 do 艣rodka 鈥 znalaz艂 nast臋pne 艣lady ch艂opca. Nik艂e 艣wiat艂o latami by艂o za s艂abe, aby roz艣wietli膰 kryszta艂y w 艣cia­nach jaskini. Nawet gdyby by艂o inaczej i tak nie zatrzyma艂by si臋, aby podziwia膰 widoki. Za wszelk膮 cen臋 chcia艂 znale藕膰 Tomasa.

Szed艂 niezmordowanie bez chwili wytchnienia. Wiedzia艂 ju偶, 偶e Tomas dawno uciek艂 zjawie. Siady, kt贸re teraz ogl膮da艂, 艣wiadczy艂y, 偶e ch艂opiec szed艂 spokojnie, a wygas艂e resztki og­niska oznacza艂y, 偶e zatrzyma艂 si臋 na d艂u偶szy post贸j. Dolgan wiedzia艂 jednak dobrze, 偶e w podziemiach kopalni czyha艂y inne, r贸wnie przera偶aj膮ce jak widmo, niebezpiecze艅stwa.

W ostatniej jaskini znowu omal nie zgubi艂 tropu. Odna­laz艂 go dopiero, kiedy zauwa偶y艂 skaln膮 p贸艂k臋 nad miejscem, gdzie 艣lad si臋 mywa艂. Z niejakim trudem wspi膮艂 si臋 na g贸r臋. Zauwa偶y艂 osmalone miejsce, gdzie ch艂opiec zgasi艂 pochodni臋. Tutaj musia艂 odpoczywa膰. Rozejrza艂 si臋 po pustej jaskini. Na tej g艂臋boko艣ci powietrze sta艂o bez ruchu. Nawet on, Krasnolud, kt贸ry przecie偶 by艂 z kopalni膮 za pan brat, musia艂 przyzna膰 w duchu, 偶e w tym miejscu czu艂 si臋 nieswojo. Spojrza艂 na czarn膮 plam臋 na skale. Jak d艂ugo Tomas zosta艂 tutaj? I gdzie poszed艂?

Zauwa偶y艂 niewielk膮 dziur臋 w 艣cianie, a poniewa偶 nie zna­laz艂 偶adnych 艣lad贸w oddalaj膮cych si臋 od p贸艂ki, zdecydowa艂, 偶e w艂a艣nie tamt臋dy ch艂opiec poszed艂 dalej. Wdrapa艂 si臋 do 艣rodka i poszed艂 chodnikiem. Ci膮gle schodzi艂 w d贸艂, w g艂膮b g贸ry.

W pyle widzia艂 teraz wiele 艣lad贸w, jakby przechodzi艂a t臋dy grupa ludzi. Siady Tomasa by艂y przemieszane z tamtymi. Dolgan zaniepokoi艂 si臋. Ch艂opiec m贸g艂 t臋dy przechodzi膰 p贸藕niej, przed nimi lub szed艂 razem z grup膮. Je偶eli dosta艂 si臋 do niewoli, Dolgan wiedzia艂, 偶e ka偶da chwila mo偶e by膰 na wag臋 偶ycia.

Tunel wij膮c si臋 schodzi艂 coraz ni偶ej i ni偶ej, aby wkr贸tce przej艣膰 w obszern膮 sal臋 ze 艣cianami wykonanymi z ciasno osadzonych i wypolerowanych, ogromnych blok贸w kamien­nych. Dolgan, cho膰 偶y艂 ju偶 do艣膰 d艂ugo, jeszcze nigdy nie wi­dzia艂 czego艣 takiego. Poziom pod艂o偶a wyr贸wna艂 si臋. Kras­nolud szed艂 ostro偶nie dalej. Na kamiennej i wolnej od py艂u posadzce nie by艂o wida膰 偶adnych 艣lad贸w. Wysoko ponad g艂o­w膮 zobaczy艂 pierwszy z kilku kryszta艂owych 偶yrandoli, zwie­szaj膮cych si臋 z sufitu na d艂ugich 艂a艅cuchach. Zauwa偶y艂, 偶e system ko艂owrot贸w umo偶liwia艂 ich opuszczanie, aby zapali膰 艣wiece. Odg艂os krok贸w odbija艂 si臋 pustym echem od wyso­kiego sufitu.

Na ko艅cu hallu zobaczy艂 ogromne, drewniane drzwi wzmoc­nione 偶elaznymi sztabami i opatrzone pot臋偶nym zamkiem. Spo­za uchylonego skrzyd艂a s膮czy艂o si臋 艣wiat艂o.

Podszed艂 na palcach, zajrza艂 do 艣rodka i a偶 otworzy艂 usta ze zdumienia. Instynktownie podni贸s艂 tarcz臋 i top贸r.

Na stosie z艂otych monet i drogocennych kamieni o roz­miarach m臋skiej pi臋艣ci siedzia艂 Tomas i spokojnie jad艂 ryb臋. Obok niego le偶a艂o czy te偶 siedzia艂o co艣, co sprawi艂o, 偶e Dolgan po raz pierwszy w 偶yciu zacz膮艂 pow膮tpiewa膰 w sprawno艣膰 swego wzroku.

Na pod艂odze spoczywa艂a g艂owa wielko艣ci niewielkiego drabiniastego wozu. Pokrywa艂y j膮 ogromne niski rozmiar贸w tarczy wojennej o ciemnym, g艂臋boko z艂ocistym zabarwieniu. Niesamowity 艂eb osadzony by艂 na d艂ugiej, szczup艂ej szyi wy­rastaj膮cej z ogromnego, nikn膮cego gdzie艣 w mrocznych g艂臋­biach sali cielska. Pot臋偶ne skrzyd艂a skrzy偶owane na grzbiecie bestii zwiesza艂y si臋 ci臋偶ko, dotykaj膮c ko艅cami pod艂ogi. Na czubku g艂owy, pomi臋dzy spiczastymi uszami stercza艂 delikat­nie wygl膮daj膮cy i b艂yszcz膮cy srebrzy艣cie grzebie艅. Z d艂ugiego, rozci膮gni臋tego w wilczym u艣miechu pyska wystawa艂y d艂ugie prawie na metr k艂y, spomi臋dzy kt贸rych wysuwa艂 si臋 co chwila rozdwojony na ko艅cu j臋zyk.

Dolgan musia艂 zmobilizowa膰 ca艂膮 si艂臋 woli, aby zwalczy膰 w sobie rzadk膮 u niego, nieprzepart膮 ch臋膰 wzi臋cia n贸g za pas. Tomas siedzia艂 spokojnie i najwyra藕niej spo偶ywa艂 posi艂ek w towarzystwie najwi臋kszego, odwiecznego wroga narodu Krasnolud贸w, wielkiego smoka. Otworzy艂 szerzej drzwi i g艂o艣­no stukaj膮c butami po kamiennej posadzce, wszed艂 do 艣rodka.

Tomas odwr贸ci艂 si臋, a smok podni贸s艂 g艂ow臋. Ogromne, rubinowe oczy wpatrywa艂y si臋 z uwag膮 w ma艂ego intruza. Roz­radowany Tomas zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi.

Dolgan!

Zeskoczy艂 ze stosu nieprzebranego bogactwa i podbieg艂 do Krasnoluda.

G艂os smoka przetoczy艂 si臋 echem przez sal臋 jak grzmot w g贸rskiej dolinie.

Witaj, Krasnoludzie. Tw贸j przyjaciel powiedzia艂, 偶e z pewno艣ci膮 o nim nie zapomnisz.

Tomas sta艂 przed Dolganem i zasypywa艂 go tysi膮cem pyta艅 naraz. Krasnolud usi艂owa艂 zatrzyma膰 ko艂owr贸t wiruj膮cych w g艂o­wie my艣li. Za ch艂opcem siedzia艂 Ksi膮偶臋 wszystkich smok贸w, obserwuj膮c ich spotkanie z kamiennym spokojem. Krasnolud z trudem usi艂owa艂 zachowa膰 zwyk艂膮 dla niego zimn膮 krew. Nie­wiele m贸g艂 zrozumie膰 z potoku wylewaj膮cych si臋 z Tomasa s艂贸w. Odsun膮艂 go delikatnie na bok, aby lepiej widzie膰 smoka.

Przyszed艂em sam 鈥 powiedzia艂 do niego spokojnym g艂osem. 鈥 Twoi towarzysze, Tomas, z najwy偶sz膮 niech臋ci膮 pozostawili mi trud poszukiwa艅, ale jak wiesz, musieli si臋 bar­dzo spieszy膰. Ich misja jest nies艂ychanie wa偶na.

鈥撯 Rozumiem.

Co to za sztuczki? 鈥 zapyta艂 Dolgan po cichu. Smok zachichota艂 rado艣nie, a偶 艣ciany zatrz臋s艂y si臋 w po­sadach.

Wnijd偶 do mego domostwa, Krasnoludzie, a wszystko ci opowiem.

Smok u艂o偶y艂 wygodnie 艂eb na pod艂odze, lecz jego oczy i tak g贸rowa艂y ponad g艂ow膮 Dolgana. Krasnolud podszed艂 ostro偶nie, nie艣wiadomie trzymaj膮c ca艂y czas tarcz臋 i top贸r w gotowo艣ci. Smok rykn膮艂 艣miechem, a przez sal臋 przetoczy艂a si臋 kolejna fala grzmotu, jakby wodospadu w w膮wozie.

Powstrzymaj twe rami臋, ma艂y wojowniku. Nie ukrzyw­dz臋 ni ciebie, ni twego przyjaciela.

Dolgan opu艣ci艂 paw臋偶 i wepchn膮艂 trzonek topora za pas. Rozejrza艂 si臋 z zainteresowaniem dooko艂a. Znajdowali si臋 w ogromnej sali wykutej w litej skale g贸ry. Wszystkie 艣ciany by艂y obwieszone wielkimi, poszarpanymi i wyblak艂ymi sztan­darami i gobelinami. Dolgan wyba艂usza艂 oczy ze zdumienia, bo by艂y one r贸wnie starodawne, co zupe艂nie mu nie znane. 呕aden z 偶yj膮cych lud贸w czy narod贸w, ani ludzie, ani Elfy czy gobliny, nie uszy艂 tych chor膮gwi i proporc贸w. Z belek pod stropem zwiesza艂y si臋 gigantyczne kryszta艂owe 偶yrandole. W drugim ko艅cu sali, na podwy偶szeniu, sta艂 tron, a przed nim d艂ugie sto艂y i krzes艂a dla wielu biesiadnik贸w. Na sto艂ach sta艂y kryszta艂owe karafki i z艂ote talerze. Wszystkie te wspania艂o艣ci pokrywa艂 grub膮 warstw膮 py艂 wielu stuleci.

W kilku miejscach wala艂y si臋 ogromne stosy wszelakiego dobra: z艂oto, szlachetne kamienie, korony, srebro, kunsztow­nie zdobione zbroje, bele drogocennych materia艂贸w, cudownie rze藕bione, inkrustowane skrzynie ze szlachetnych gatunk贸w drewna.

Dolgan usiad艂 na stosie nieopisanej warto艣ci i niedba艂ym ruchem odsuwa艂 na bok drogocenne przedmioty, moszcz膮c sobie wygodne miejsce. Tomas siedzia艂 ko艂o niego. Krasnolud wy­ci膮gn膮艂 fajk臋. Nie chcia艂o mu si臋 pali膰, ale czu艂 potrzeb臋 uspo­kojenia nerw贸w, a ju偶 dawno zauwa偶y艂, 偶e fajka koj膮co dzia艂a艂a na jego samopoczucie. Przytkn膮艂 drzazg臋 do p艂omyka latami i zapali艂 fajk臋. Smok obserwowa艂 go z wielkim zainteresowa­niem i uwag膮.

Czy Krasnoludy w dzisiejszych czasach opanowa艂y sztuk臋 zioni臋cia ogniem i dymem? Czy偶by艣 by艂 nowym ga­tunkiem smoka? Nie, chyba jednak nie, bo czy widzia艂 kto kiedy tak ma艂ego smoka?

Dolgan pokr臋ci艂 g艂ow膮.

To tylko moja fajka 鈥 powiedzia艂 i wyja艣ni艂 smokowi u偶ycie tytoniu.

Dziwna to zaiste rzecz, ale po prawdzie to i ca艂y lud tw贸j dziwny jest przecie.

Dolgan uni贸s艂 brew, ale nic nie odpowiedzia艂. Obr贸ci艂 si臋 do Tomasa.

Jak si臋 tutaj znalaz艂e艣?

Tomas zdawa艂 si臋 nie zwraca膰 na smoka najmniejszej uwa­gi i Dolgan poczu艂 si臋 troch臋 pewniej. Gdyby wielka bestia chcia艂a im zrobi膰 krzywd臋, mog艂aby to uczyni膰 w ka偶dej chwili i bez wi臋kszego wysi艂ku. Wszyscy wiedzieli, 偶e smoki by艂y na ca艂ej Midkemii najbardziej pot臋偶nymi stworzeniami. Ten tutaj by艂 najwi臋kszym, o jakim Dolgan s艂ysza艂, chocia偶 o po­艂ow臋 mniejszym od tych, z kt贸rymi walczy艂 w swojej m艂odo艣ci.

Tomas sko艅czy艂 je艣膰 ryb臋.

Bardzo d艂ugo b艂膮dzi艂em po korytarzach, a偶 natrafi艂em na miejsce, gdzie mog艂em si臋 przespa膰.

Wiem, znalaz艂em je.

Obudzi艂 mnie jaki艣 d藕wi臋k. Znalaz艂em 艣lady, a one przyprowadzi艂y mnie tutaj.

Siady te偶 zauwa偶y艂em. My艣la艂em, 偶e mo偶e dosta艂e艣 si臋 do niewoli.

Nie. To by艂 niewielki oddzia艂 goblin贸w i kilku Mrocz­nych Braci, kt贸rzy szli w tym kierunku. Byli tak skupieni na tym, co przed nimi, 偶e nie ogl膮dali si臋 do ty艂u. Mog艂em ich 艣ledzi膰 z bliskiej odleg艂o艣ci.

To nie by艂o bezpieczne, Tomas.

Wiem, ale za wszelk膮 cen臋 chcia艂em si臋 wydosta膰 na zewn膮trz. Pomy艣la艂em, 偶e zaprowadz膮 mnie do wyj艣cia. Chcia­艂em potem przeczeka膰, a偶 si臋 oddal膮, i wymkn膮膰 na powierz­chni臋. Po wydostaniu si臋 z kopalni chcia艂em ruszy膰 na pomoc, do twojej wioski.

Dolgan spojrza艂 na niego z uznaniem.

Odwa偶ny to plan, ch艂opcze.

Przyszli do tego miejsca, a ja za nimi.

Co si臋 z nimi sta艂o? Smok uni贸s艂 lekko g艂ow臋.

Wys艂a艂em ich daleko, Krasnoludzie. To nie by艂o towa­rzystwo, kt贸re by mi odpowiada艂o.

Wys艂a艂e艣 ich? Jak?

Smok podni贸s艂 wy偶ej g艂ow臋. Dolgan zauwa偶y艂, 偶e gdzie­niegdzie jego niski by艂y zmatowia艂e i wyblak艂e. Czerwone oczy zasnuwa艂a jakby mg艂a. Nagle poj膮艂: smok by艂 艣lepy!

Smoki od dawna dysponowa艂y magi膮, chocia偶 zupe艂nie innego rodzaju ni偶 ta, kt贸r膮 wy znacie. Wiedz, Krasnoludzie, i偶 jedynie moc膮 mej sztuki magicznej mog臋 ci臋 widzie膰, bo 艣wiat艂o oczu zosta艂o mi dawno ju偶 zabrane. Wzi膮艂em te od­ra偶aj膮ce stwory i wys艂a艂em daleko na p贸艂noc. Nie wiedz膮 i nig­dy nie b臋d膮 wiedzieli, jak si臋 tam dostali, tak samo, jak nie b臋d膮 pami臋tali tego miejsca.

Dolgan pyka艂 fajk臋, rozwa偶aj膮c zas艂yszane s艂owa.

W opowie艣ciach mego narodu mamy legendy o smokach magach czy smokach czarnoksi臋偶nikach. Jeste艣 pierwszym, kt贸rego spotka艂em.

Smok opu艣ci艂 powoli 艂eb na posadzk臋, jakby si臋 zm臋czy艂.

Wiedz przeto, Krasnoludzie, 偶em jest jednym z ostatnich smok贸w z艂ocistych. 呕aden z po艣ledniejszych gatunk贸w smok贸w nie jest wyposa偶ony w sztuk臋 czarnoksi臋sk膮. Zaprzysi膮g艂em, 偶e nigdy nie pozbawi臋 nikogo 偶ycia, ale nie pozwol臋 te偶, aby takie odra偶aj膮ce stwory nachodzi艂y dom m贸j, miejsce mego spoczynku,

Rhuagh by艂 dla mnie dobry, Dolgan. Pozwoli艂, abym poczeka艂 u niego, a偶 mnie znajdziesz. Od dawna ju偶 wiedzia艂, 偶e kto艣 nadchodzi.

Dolgan spojrza艂 na smoka, zastanawiaj膮c si臋 nad jego zdol­no艣ciami.

Da艂 mi w臋dzon膮 ryb臋 do jedzenia i miejsce do spania.

W臋dzon膮 ryb臋?

Koboldy 鈥 odezwa艂 si臋 smok 鈥 czy jak wy je na­zywacie, gnomy, oddaj膮 mi bosk膮 cze艣膰 i sk艂adaj膮 ofiary. Naj­cz臋艣ciej przynosz膮 mi w臋dzone ryby, kt贸re 艂owi膮 w g艂臋bokim jeziorze, i skarby wydobyte z podziemnych jaski艅 i chodni­k贸w.

Oj tak, tak. Od dawna wiadomo, 偶e gnomy nie grzesz膮 nadmiarem rozs膮dku. Smok zachichota艂.

To prawda. Koboldy s膮 raczej nie艣mia艂e i dobieraj膮 si臋 do sk贸ry tylko tym, kt贸rzy niepokoj膮 je pod ziemi膮. To prosty ludek. Posiadanie w艂asnego boga sprawia im wiel­k膮 przyjemno艣膰, a 偶e ja nie jestem ju偶 w stanie polowa膰, uk艂ad ten wydaje si臋 ze wszech miar interesuj膮cy dla obu stron.

Dolgan zastanawia艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋 nad nast臋­pnym pytaniem.

Rhuagh, nie chcia艂bym, aby艣 poczyta艂 to za brak sza­cunku, ale do艣wiadczenie uczy, 偶e smoki nie przejawiaj膮 spe­cjalnej mi艂o艣ci do istot spoza swojego gatunku. Dlaczego po­mog艂e艣 ch艂opcu?

Smok przymkn膮艂 oczy. Otworzy艂 je po chwili i wpatrywa艂 si臋 nie widz膮cym wzrokiem w Krasnoluda.

Wiedz, Dolganie, 偶e nie zawsze tak by艂o. R贸d ludzki jest stary, lecz my, poza jednym wyj膮tkiem, stanowimy naj­starsze plemi臋. Byli艣my tutaj, zanim nasta艂y Elfy i moredhele. S艂u偶yli艣my tym, kt贸rych imienia nie wolno wypowiada膰, sta­nowi膮c jedn膮, szcz臋艣liw膮 rodzin膮.

W艂adcy Smok贸w?

Tak si臋 nazywaj膮 w waszych legendach. Byli naszymi panami, a my, Elfy i moredhele s艂u偶yli艣my im. Kiedy opu艣cili te ziemie i udali si臋 w podr贸偶 wykraczaj膮c膮 poza wszelkie wyobra偶enie, stali艣my si臋 najpot臋偶niejszym wolnym ludem do czas贸w przybycia na te tereny ludzi czy Krasnolud贸w. Mieli艣my w艂adz臋 nad wszelkim stworzeniem. W艂adali艣my zie­mi膮 i niebem. Moc nasza nie mia艂a granic.

Krasnoludy i ludzie przybyli w nasze g贸ry ca艂e wieki temu. Przez czas jaki艣 偶yli艣my obok siebie w pokoju. Nic wszelako nie trwa wiecznie, zacz臋艂y si臋 niesnaski i konflikty. Elfy wy­gna艂y moredheli z las贸w zwanych teraz Elvandar, a ludzie i Krasnoludy zacz臋li walczy膰 ze smokami.

Byli艣my pot臋偶ni, lecz ludzie s膮 jak drzewa w lesie, nikt ich nie zliczy. Smoki zosta艂y powoli wyparte na po艂udnie. Ja jestem ju偶 ostatni w tych g贸rach. Zamieszkuj臋 to miejsce od wiek贸w. Nigdy nie porzuc臋 swego domu...

Pos艂uguj膮c si臋 sztuk膮 magii, mog臋 odp臋dzi膰 poszukiwaczy tego oto skarbu lub zabi膰 tych, kt贸rych wrodzone zdolno艣ci uniemo偶liwiaj 膮 mi zaw艂adni臋cie ich umys艂ami i pami臋ci膮. Lecz mia艂em ju偶 do艣膰 zabijania i poprzysi膮g艂em, 偶e nie pozbawi臋 ju偶 nikogo 偶ycia. Nawet odra偶aj膮cych i znienawidzonych mo­redheli. Oto dlaczego odes艂a艂em ich daleko, a pomog艂em ch艂o­pcu, kt贸ry nie zas艂u偶y艂 na 偶adn膮 kar臋.

Dolgan przypatrywa艂 mu si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋.

Dzi臋kuj臋 ci, Rhuagh.

Z wdzi臋czno艣ci膮 przyjmuj臋 twe podzi臋kowanie, Dolganie z Szarych Wie偶. Swym przyj艣ciem sprawi艂e艣 mi du偶膮 rado艣膰. Ju偶 nied艂ugo b臋d臋 m贸g艂 udziela膰 Tomasowi go艣ciny i schronienia. Przyznaj臋, 偶e wykorzysta艂em swoj膮 magiczn膮 moc, aby go tu wezwa膰, by czuwa艂 przy umieraj膮cym.

Co? 鈥 krzykn膮艂 Tomas.

Wiedzcie, 偶e smoki znaj膮 godzin臋 swej 艣mierci. Moja wybije ju偶 wkr贸tce, Tomas. Jestem stary, nawet wed艂ug miary czasu naszej rasy. 呕y艂em pe艂ni膮 偶ycia. Ciesz臋 si臋, 偶e tak by艂o. No c贸偶, taki nasz los...

Dolgan zastanawia艂 si臋 nad czym艣 g艂臋boko.

Niby rozumiem, ale wci膮偶 nie mog臋 poj膮膰, 偶e tak po prostu siedzimy sobie razem, a ty m贸wisz... a ty prawisz rzeczy tak niezwyk艂e...

Dlaczego? Co ci臋 gryzie? Czy偶 tak偶e w twoim narodzie nie jest tak, 偶e kiedy kto艣 umiera, nie liczy si臋, jak d艂ugo 偶y艂, lecz czy 偶y艂 dobrze?

Prawd臋 rzek艂e艣.

Jakie ma wi臋c znaczenie, czy kto艣 zna godzin臋 swego odej艣cia czy te偶 nie? Nic to nie zmienia. Mia艂em w swym 偶yciu wszystko, na co moja rasa mo偶e liczy膰: zdrowie, liczne partnerki, dzieci, bogactwo i ca艂膮 reszt臋. Wszystko, czegokol­wiek pragn膮艂em w 偶yciu, by艂o mi dane.

Zaiste, m膮dr膮 jest rzecz膮 wiedzie膰, czego si臋 chce, lecz jeszcze m臋drsz膮 wiedzie膰, kiedy to si臋 ju偶 osi膮gn臋艂o.

Prawd臋 m贸wisz, Dolgan. Lecz najm膮drzejsz膮 ze wszy­stkich rzeczy jest wiedzie膰, 偶e co艣 nie jest osi膮galne, bo w prze­ciwnym razie w g艂upocie swojej d膮偶ymy ku temu za wszelk膮 cen臋. Zwyczajem mej rasy jest czuwa膰 przy 艂o偶u umieraj膮cego, nie ma jednak偶e w pobli偶u 偶adnego innego smoka, by go przy­wo艂a膰. Chcia艂bym przeto prosi膰 ci臋, aby艣 wstrzyma艂 si臋 nieco z ruszeniem w dalsz膮 drog臋 i poczeka艂, a偶 ja sam pierwej odejd臋 na zawsze. Czy uczynisz to?

Dolgan spojrza艂 na Tomasa, kt贸ry w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.

Tak, smoku. Niech i tak b臋dzie, chocia偶 nie uweseli to serc naszych.

Smok przymkn膮艂 oczy. Obaj zauwa偶yli, 偶e koniec zbli偶a艂 si臋 szybko.

Dzi臋ki ci sk艂adam, Dolgan, i tobie dzi臋ki, Tomas. Smok le偶a艂 spokojnie i opowiada艂 im o swoim 偶yciu. O tym, jak szybowa艂 pod niebem Midkemii, o dalekich l膮dach, gdzie w miastach 偶y艂y tygrysy, i g贸rach, gdzie or艂y potrafi艂y m贸wi膰. Opowie艣膰 o dziwach i cudach tego 艣wiata ci膮gn臋艂a si臋 do p藕nych godzin nocnych.

M贸wienie przychodzi艂o mu z coraz wi臋kszym trudem, g艂os dr偶a艂 i zamiera艂 co chwila.

Przyw臋drowa艂 kiedy艣 w to miejsce pewien cz艂owiek, mag wielkiego kunsztu. Moja magia okaza艂a si臋 zbyt s艂a­ba, aby go przep臋dzi膰. Zabi膰 go te偶 nie mog艂em. Przez trzy dni trwa艂y zmagania jego magii z moj膮, i to on w ko艅cu zwyci臋偶y艂. My艣la艂em, 偶e mnie zg艂adzi i odejdzie z bogac­twami. Lecz nie, on pragn膮艂 jedynie nauczy膰 si臋 mej sztuki, aby gdy mnie zabraknie, nie zgin臋艂a bezpowrotnie razem ze mn膮.

Tomas siedzia艂 zdziwiony. Niewiele wiedzia艂 o magii, tyle tylko, ile us艂ysza艂 od Puga, lecz to, co us艂ysza艂, wyda艂o mu si臋 wspania艂e. Oczami wyobra藕ni zobaczy艂 tytaniczn膮 walk臋, zmaganie si臋 przepot臋偶nych mocy magicznych w mrocznych podziemiach g贸r.

Towarzyszy艂 mu, pami臋tam, pewien stw贸r. Podobny bar­dzo do goblina, lecz trzymaj膮cy si臋 prosto na nogach i o deli­katniejszych rysach. Mag pozosta艂 ze mn膮 przez trzy lata, a jego s艂uga odchodzi艂 i wraca艂. Nauczy艂 si臋 wszystkiego, czego by艂em w stanie go nauczy膰. Niczego nie mog艂em odm贸wi膰. Lecz i on uczy艂 mnie, a jego m膮dro艣膰 by艂a mi wielk膮 pociech膮. To dzi臋ki niemu w艂a艣nie nauczy艂em si臋 szanowa膰 偶ycie, bez wzgl臋du na to, czy dobre czy z艂e, i jemu poprzysi膮g艂em uroczy艣cie, 偶e nikt, kto tu trafi, nie zginie. On tak偶e wycierpia艂 wiele z r膮k innych. Podobnie jak ja w czasach wojen z cz艂owiekiem, kiedy utraci艂em wielu drogich memu sercu przyjaci贸艂 i wiele rzeczy. Cz艂owiek ten posiad艂 by艂 sztuk臋 leczenia poranionych serc i umys艂贸w i kiedy odszed艂, czu艂em si臋 zwyci臋zc膮, a nie pokonanym. Prze­rwa艂 na chwil臋 i prze艂kn膮艂 z trudem 艣lin臋. M贸wi艂 z coraz wi臋­kszym trudem.

Gdyby smok nie m贸g艂 czuwa膰 przy mojej 艣mierci, r贸w­nie dobrze m贸g艂bym jego o to poprosi膰, ch艂opcze, bo by艂 pier­wszym z twej rasy, kt贸rego zaliczam do grona mych prawdzi­wych przyjaci贸艂.

Kto to by艂, Rhuagh? 鈥 spyta艂 Tomas.

Nazywano go Macros. Dolgan zamy艣li艂 si臋 g艂臋boko.

S艂ysza艂em to imi臋. Mag najwy偶szego kunsztu. To pra­wie legenda, mit. 呕y艂 pono膰 gdzie艣 na wschodzie.

To nie mit, Dolgan 鈥 powiedzia艂 chrapliwie smok. 鈥 Chocia偶, by膰 mo偶e, rzeczywi艣cie nie ma go po艣r贸d 偶ywych, bo przebywa艂 u mnie dawno, dawno temu.

Smok zamilk艂 na d艂u偶sz膮 chwil臋.

Nadchodzi moja godzina. Musz臋 wi臋c ko艅czy膰. M贸j ma­艂y przyjacielu, czy wy艣wiadczysz mi pewn膮 艂ask臋? 鈥 poruszy艂 lekko g艂ow膮. 鈥 W tamtej skrzyni znajdziesz podarunek od maga. Dar, kt贸rego mia艂em u偶y膰 w takiej chwili w艂a艣nie... jest to r贸偶d偶ka z zakl臋t膮 w niej magiczn膮 moc膮. Macros zostawi艂 mi j膮, 偶eby kiedy umr臋, nie pozosta艂y po mnie 偶adne szcz膮tki... padlino偶ercy... no, wiecie. Czy nie zechcia艂by艣 jej tu przynie艣膰?

Dolgan podszed艂 do wskazanej przez smoka skrzyni. Otwo­rzy艂 j膮. W 艣rodku, na b艂臋kitnym at艂asie le偶a艂 czarny, metalowy pr臋t. Wzi膮艂 go do r臋ki. Jak na swoje rozmiary by艂 wyj膮tkowo ci臋偶ki. Przyni贸s艂 r贸偶d偶k臋 smokowi.

Smok ledwo m贸wi艂. Mia艂 spuchni臋ty j臋zyk i trudno by艂o go zrozumie膰.

Dotkniesz mnie za chwil臋 r贸偶d偶k膮, Dolgan. 呕ycie moje dobieg艂o ko艅ca.

Uczyni臋, jak ka偶esz, smoku, chocia偶 twa 艣mier膰 prze­pe艂nia mnie wielkim smutkiem i 偶alem.

Zanim to nast膮pi, mam wam jeszcze jedno do powie­dzenia. W skrzyni stoj膮cej obok tej pierwszej znajdziesz dar dla siebie, Dolgan. Mo偶esz zabra膰 z tej sali wszystko, co ci sprawi przyjemno艣膰, ja ju偶 tego nie potrzebuj臋, wszelako pra­gnieniem moim jest, aby艣 zatrzyma艂 szczeg贸lnie to, co znaj­dziesz w skrzyni.

Spr贸bowa艂 zwr贸ci膰 g艂ow臋 w stron臋 Tomasa, lecz zabrak艂o mu si艂.

Tomasie, przyjmij moj膮 podzi臋k臋, 偶e艣 zechcia艂 towa­rzyszy膰 mi w ostatnich chwilach 偶ycia. W skrzyni z darem dla Krasnoluda znajdziesz te偶 jeden dla siebie. Mo偶esz ponadto zabra膰, co tylko zechcesz, bo serce twoje jest dobre.

Westchn膮艂 przeci膮gle, a z gardzieli doby艂 si臋 chrapliwy d藕wi臋k.

Teraz, Dolgan. Krasnolud wyci膮gn膮艂 r贸偶d偶k臋 przed siebie i lekko dotkn膮艂 g艂owy smoka. Z pocz膮tku nic si臋 nie sta艂o.

To ostatni podarunek Macrosa 鈥 szepn膮艂 Rhuagh le­dwo s艂yszalnym g艂osem.

Nagle wok贸艂 smoka pojawi艂a si臋 delikatna, z艂ocista po­艣wiata, a w komnacie da艂 si臋 s艂ysze膰 cichutki pomruk, jakby 艣ciany promieniowa艂y jak膮艣 nieziemsk膮 muzyk膮. D藕wi臋k na­rasta艂. Po艣wiata stawa艂a si臋 coraz bardziej intensywna i zacz臋­艂a pulsowa膰 energi膮. Dolgan i Tomas patrzyli urzeczeni, jak wyblak艂e i zmatowia艂e plamy na 艂uskach smoka zaczynaj膮 zni­ka膰. Ogromne cia艂o zacz臋艂o l艣ni膰 nieskazitelnym z艂ocistym bla­skiem, a z oczu znikn臋艂o matowe bielmo. Uni贸s艂 powoli 艂eb. Spostrzegli, 偶e smok znowu widzi sw膮 komnat臋. Grzebie艅 na czubku g艂owy sta艂 sztywno wyprostowany. Skrzyd艂a unios艂y si臋 do g贸ry, ukazuj膮c srebrzyst膮 doln膮 powierzchni臋. Po偶贸艂k艂e k艂y zacz臋艂y iskrzy膰 si臋 艣nie偶n膮 biel膮. Matowe, czarne szpony b艂yszcza艂y g艂臋bokim, hebanowym blaskiem. Rhuagh d藕wiga艂 si臋 powoli i majestatycznie na proste nogi, unosz膮c wysoko g艂ow臋.

To najwspanialszy widok, jaki widzia艂em w swym 偶y­ciu 鈥 szepn膮艂 oniemia艂y z wra偶enia Dolgan.

Smok powraca艂 do m艂odzie艅czego wygl膮du i pot臋偶nej mo­cy. Z艂ota po艣wiata gorza艂a niesamowitym blaskiem. Stan膮艂 wyprostowany. Grzebie艅 na czubku g艂owy skrzy艂 si臋 srebrzy­艣cie i mieni艂 wszystkimi kolorami t臋czy. Smok rzuci艂 w g贸r臋 g艂ow膮 m艂odzie艅czym, pe艂nym energii ruchem. Rykn膮艂 rado艣­nie. Z pyska wystrzeli艂 ku wysokiemu sklepieniu ogromny j臋zor ognia.

Wn臋trze sali rozdar艂 dono艣ny ryk jakby tysi膮ca tr膮b.

Macros, dzi臋ki ci. Zaiste, kr贸lewski otrzymuj臋 dar. Dziwny, spokojny i jednostajny d藕wi臋k przybiera艂 na sile. Przez chwil臋 Tomasowi i Dolganowi wydawa艂o si臋, 偶e gdzie艣 w tle, pod pulsuj膮c膮 monotonnie muzyk膮 da艂 si臋 s艂ysze膰 do­no艣ny, jakby niesiony echem g艂os.

M贸j przyjacielu, ciesz臋 si臋, 偶e mog艂em ci pom贸c. Tomas poczu艂 wilgo膰 na policzkach. Dotkn膮艂 palcem. Smok by艂 tak pi臋kny, 偶e ch艂opak zacz膮艂 p艂aka膰 ze szcz臋艣cia. Ogrom­ne, z艂ote skrzyd艂a smoka rozwin臋艂y si臋 na ca艂膮 d艂ugo艣膰, jakby za chwil臋 mia艂 si臋 wzbi膰 do lotu. Migotliwa po艣wiata sta艂a si臋 tak intensywna, 偶e z trudem mogli na ni膮 patrze膰, lecz ani na chwil臋 nie oderwali urzeczonego wzroku. Nieziemska muzyka si臋gn臋艂a zenitu. Z sufitu posypa艂y si臋 ob艂oczki py艂u, posadzka dr偶a艂a pod stopami. Smok z rozpostartymi skrzyd艂ami wzni贸s艂 si臋 w g贸r臋 i znikn膮艂 w o艣lepiaj膮cym, nag艂ym rozb艂ysku zimne­go, bia艂ego 艣wiat艂a. Komnata powr贸ci艂a do pierwotnego stanu. Zapad艂a martwa cisza.

Pustka po odej艣ciu smoka by艂a przygn臋biaj膮ca. Tomas spojrza艂 na Krasnoluda.

Chod藕my ju偶, Dolgan. Nie chc臋 tu zosta膰 ani chwili d艂u偶ej.

Dolgan zamy艣li艂 si臋.

Tak, Tomas. Masz racj臋. Ja r贸wnie偶 nie mam ochoty zostawa膰 tutaj. Ale s膮 jeszcze dary smoka.

Podszed艂 do skrzyni wskazanej przez smoka i podni贸s艂 wieko. Oczy Krasnoluda zrobi艂y si臋 nagle okr膮g艂e jak spodki. Si臋g­n膮艂 w g艂膮b i wyci膮gn膮艂 ogromny m艂ot, symbol swego narodu. Trzyma艂 go przed sob膮 w wyci膮gni臋tym r臋ku i ogl膮da艂 roz­iskrzonym wzrokiem z szacunkiem i powag膮. G艂owica zosta艂a wykonana ze srebrzystego metalu, po艂yskuj膮cego w 艣wietle latami niebieskawymi refleksami. Na boku wyryto tradycyjne symbole jego ludu. Wzd艂u偶 ca艂ej d艂ugo艣ci trzonu z rze藕bionego d臋bu p臋tli艂y si臋 esy-floresy starodawnego pisma. Drewno by艂o cudownie wypolerowane, a spod lustrzanego po艂ysku przebi­ja艂y pi臋kne, bogate s艂oje.

To m艂ot Tholina... 鈥 wyszepta艂 z nabo偶e艅stwem Do­lgan. 鈥 Dawno, dawno temu m贸j nar贸d go utraci艂. Jego po­wr贸t nape艂ni wszystkie serca niezmiern膮 rado艣ci膮, jak ziemia zachodu d艂uga i szeroka. To oznaka, symbol naszego ostatnie­go, zaginionego Kr贸la.

Tomas podszed艂, aby przyjrze膰 si臋 z bliska, i zobaczy艂 na dnie skrzyni co艣 jeszcze. Si臋gn膮艂 do 艣rodka i wydoby艂 ogromny zw贸j bia艂ego materia艂u. Rozwin膮艂 go. By艂 to wspania艂y kaftan ze z艂ocistym smokiem wyhaftowanym na piersi. Wewn膮trz ukryta by艂a tarcza z tym samym symbolem i z艂ocisty henn. A najwspanialszy ze wszystkiego by艂 szczeroz艂oty miecz z bia­艂膮 r臋koje艣ci膮. Pochwa zosta艂a wykonana z g艂adkiego, bia艂ego, przypominaj膮cego ko艣膰 s艂oniow膮 materia艂u, lecz by艂 on zna­cznie mocniejszy ni偶 metal. Pod zawini膮tkiem, na dnie skrzyni le偶a艂a z艂ota kolczuga, kt贸r膮 wyj膮艂 z okrzykiem zachwytu.

Dolgan obserwowa艂 go z uwag膮.

We藕 to, ch艂opcze. Smok powiedzia艂, 偶e to dar dla ciebie.

Dolgan, to dla mnie zbyt wspania艂e. Nale偶a艂o chyba do Ksi臋cia albo Kr贸la.

Wydaje mi si臋, Tomas, 偶e poprzedni w艂a艣ciciel nie po­trzebuje ju偶 tego. Otrzyma艂e艣 to dobrowolnie, w darze. Zrobisz, jak zechcesz. My艣l臋 jednak, 偶e musi by膰 to specjalny pancerz, w przeciwnym bowiem razie nie zosta艂by umieszczony w jed­nej skrzyni z m艂otem Krasnolud贸w. M艂ot Tholina jest broni膮 wielkiej mocy, wykut膮 w staro偶ytnych paleniskach Mac Cadman Alair, najstarszej kopalni tych g贸r. Zakl臋ta jest w nim magiczna moc, najwi臋ksza, jaka kiedykolwiek dana by艂a Krasnoludom. By膰 mo偶e ta z艂ocista zbroja i miecz te偶 s膮 podobne, kto wie? A mo偶e nie trafi艂y one do ciebie przypadkiem i zrz膮­dzenie losu by艂o celowe?

Tomas zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, potem b艂yskawicznym ruchem 艣ci膮gn膮艂 swoj膮 obszern膮 kapot臋. Co prawda nie mia艂 na sobie odpowiedniego, sk贸rzanego kaftana pod zbroj臋, tylko zwyk艂膮 bluz臋, ale z艂ota kolczuga zrobiona na kogo艣 bardziej postawnego, zmie艣ci艂a si臋 na nim bez 偶adnego trudu. Na wierzch za艂o偶y艂 kaftan, a na koniec wsadzi艂 na g艂ow臋 henn. Podni贸s艂 tarcz臋 i miecz i stan膮艂 przed Dolganem.

Bardzo g艂upio wygl膮dam? Krasnolud przyjrza艂 mu si臋 z uwag膮.

Wszystko jest troch臋 dla ciebie za du偶e, ale przecie偶 zm臋偶niejesz i b臋dzie pasowa艂o jak ula艂.

Dolgan zauwa偶y艂 co艣 w postawie ch艂opca. Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋. Tak, spos贸b, w jaki sta艂, jak trzyma艂 w jednym r臋ku tarcz臋, a w drugim miecz... tak, nie myli艂 si臋.

Nie, Tomas. Na pewno nie wygl膮dasz g艂upio. Mo偶e troszeczk臋 sztywno, ale z pewno艣ci膮 nie g艂upio. To wspania艂e rzeczy i stopniowo nauczysz si臋 je nosi膰 tak, jak trzeba.

Tomas podzi臋kowa艂 kiwni臋ciem g艂owy. Odwr贸ci艂 si臋, zabra艂 kurt臋 i miecz i ruszy艂 do drzwi. Kolczuga wyda艂a mu si臋 zdu­miewaj膮co lekka, o wiele l偶ejsza od tej, kt贸r膮 nosi艂 w Crydee.

Obr贸ci艂 si臋 przez rami臋 do Dolgana.

Nie chc臋 zabiera膰 st膮d ju偶 nic wi臋cej, Dolgan. To chyba troch臋 dziwne, prawda?

Krasnolud podszed艂 bli偶ej do ch艂opca.

Wcale nie, Tomas, bo i ja nie chc臋 偶adnych bogactw smoka. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 i jeszcze raz obrzuci艂 spojrzeniem sal臋. 鈥 Chocia偶 pewnie przyjd膮 jeszcze noce, kiedy b臋d臋 si臋 dr臋czy艂 my艣lami, czym rozs膮dnie uczyni艂. Mo偶e wr贸c臋 tu je­szcze kiedy艣, ale w膮tpi臋. No, a teraz postarajmy si臋 odszuka膰 drog臋 do domu.

Ruszyli i wkr贸tce dotarli do dobrze znanych Dolganowi tuneli, kt贸re mia艂y wyprowadzi膰 ich na powierzchni臋 ziemi.

Dolgan chwyci艂 Tomasa za rami臋, ostrzegaj膮c go w ten spos贸b. Ch艂opak by艂 ju偶 na tyle rozs膮dny i do艣wiadczony, 偶e nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. On sam zreszt膮 dozna艂 przed chwi­l膮 tego samego poczucia przera偶enia, jak tu偶 przed atakiem zjawy poprzedniego dnia. Tym razem odczucie by艂o o wiele silniejsze, prawie fizycznie odczuwalne. Niezmar艂a zjawa by艂a blisko, bardzo blisko. Postawi艂 bezg艂o艣nie lamp臋 na ziemi i za­sun膮艂 jej drzwiczki. Zamurowa艂o go ze zdumienia, bo zamiast spodziewanej ca艂kowitej ciemno艣ci widzia艂 ci膮gle niewyra藕n膮 sylwetk臋 pod膮偶aj膮cego przed nim Dolgana.

Dolgan... 鈥 powiedzia艂 bez zastanowienia. Krasnolud obr贸ci艂 si臋 ku niemu i wtedy ch艂opak zobaczy艂 wznosz膮c膮 si臋 tu偶 za nim czarn膮 posta膰.

Za tob膮! 鈥 wrzasn膮艂 przera藕liwie.

Dolgan obr贸ci艂 si臋 b艂yskawicznie, wznosz膮c instynktow­nie tarcz臋 i m艂ot Tholina. Niezmar艂a bestia uderzy艂a w Krasnoluda. Ocali艂 Dolgana wy膰wiczony w wojennych potyczkach refleks i charakterystyczny dla jego narodu zmys艂 wyczuwania ruchu, kt贸rego nie zatraci艂 nawet w atramentowych ciemno­艣ciach kopalni. Przyj膮艂 uderzenie na pokryt膮 metalem tarcz臋. Sparzony dotkni臋ciem stw贸r zawy艂 w艣ciekle. Wtedy Dolgan zamachn膮艂 si臋 z ca艂ej si艂y legendarnym or臋偶em swych staro偶yt­nych przodk贸w. Trafiona metalowym obuchem zjawa wrzas­n臋艂a przera藕liwie. Wok贸艂 g艂owicy m艂ota rozb艂ys艂a o艣lepiaj膮­cym 艣wiat艂em zielonkawob艂臋kitna po艣wiata. Widmo odskoczy­艂o w ty艂, zawodz膮c z b贸lu.

Trzymaj si臋 za mn膮! 鈥 krzykn膮艂 Dolgan. 鈥 呕elazo j膮 tylko parzy艂o i jeszcze bardziej rozw艣ciecza艂o. Ale jak obe­rwa艂a m艂otem Tholina, zawy艂a z b贸lu. Mo偶e uda mi si臋 j膮 przegna膰.

Tomas zrobi艂 krok do przodu, aby schowa膰 si臋 za plecami Dolgana, lecz nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e jego rami臋 samo w臋druje do lewego biodra, a d艂o艅 wyci膮ga z pochwy z艂oty miecz. Poczu艂, 偶e niedopasowana zbroja przesta艂a uwiera膰 i przylega do plec贸w, a tarcza wisi u ramienia, jakby walczy艂 z ni膮 przez ca艂e 偶ycie. Bezwiednie zrobi艂 krok w stron臋 Do­lgana, a potem zdecydowanie wyszed艂 przed niego, gotuj膮c miecz.

Bestia zawaha艂a si臋 przez moment, a potem ruszy艂a na nie­go. Ch艂opiec wzni贸s艂 miecz, szykuj膮c si臋 do ciosu. Z okrzy­kiem 艣miertelnego przera偶enia widmo odwr贸ci艂o si臋 i uciek艂o. Dolgan rzuci艂 na niego szybkie spojrzenie i zauwa偶y艂 co艣, co sprawi艂o, 偶e zawaha艂 si臋 przez moment. Tomas powoli wraca艂 do siebie. Opu艣ci艂 miecz.

Dolgan wr贸ci艂 do latarni.

Dlaczego to zrobi艂e艣, ch艂opcze?

Ja... nie wiem 鈥 poczu艂 si臋 nieswojo, 偶e nie pos艂ucha艂 rozkazu Krasnoluda, i doda艂 po艣piesznie 鈥 ale poskutkowa艂o. Stw贸r zwia艂.

Tak, rzeczywi艣cie poskutkowa艂o. Dolgan pochyli艂 si臋, ods艂oni艂 艣wiat艂o lampy i przyjrza艂 si臋 z uwag膮 ch艂opcu.

M艂ot twych przodk贸w chyba przes膮dzi艂 spraw臋. Dolgan nie odpowiedzia艂 ani s艂owem, chocia偶 wiedzia艂 do­brze, 偶e ch艂opiec nie ma racji. Stw贸r uciek艂 na widok Tomasa w z艂ocisto-bia艂ej zbroi. Przysz艂a mu nagle do g艂owy pewna my艣l.

A sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e trzeba mnie ostrzec przed stwo­rem za moimi plecami?

Zobaczy艂em go.

Dolgan spojrza艂 na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.

Zobaczy艂e艣 go? Jak? Przecie偶 latarnia by艂a zas艂oni臋ta.

Nie mam poj臋cia jak. Po prostu widzia艂em, i tyle. Dolgan zas艂oni艂 艣wiat艂o lampy jeszcze raz i odsun膮艂 si臋 kawa艂ek.

Gdzie teraz jestem, ch艂opcze?

Bez chwili wahania Tomas podszed艂 do niego i po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu.

Tutaj.

Co...?

Tomas dotkn膮艂 delikatnie swej tarczy i he艂mu.

Przecie偶 m贸wi艂e艣, 偶e s膮 wyj膮tkowe czy specjalne.

No tak. M贸wi艂em. Ale nie przypuszcza艂em, 偶e s膮 a偶 tak specjalne.

Czy powinienem to zdj膮膰? 鈥 spyta艂 zaniepokojony ch艂opiec.

Ale偶 nie, nie.

Dolgan zostawi艂 latarni臋 na ziemi.

Teraz, kiedy nie musz臋 si臋 zastanawia膰, co widzisz, a czego nie widzisz, b臋dziemy mogli i艣膰 szybciej. 鈥 Zdoby艂 si臋 na weso艂y i pogodny ton. 鈥 A poza tym, chocia偶 nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e na ca艂ej ziemi nie ma wspanialszej pary wojownik贸w od nas, lepiej jednak b臋dzie, je偶eli nie b臋dziemy zdradzali swojej obecno艣ci 艣wiat艂em latami. Nie daje mi spo­koju opowie艣膰 smoka o moredhelach, kt贸rzy zapu艣cili si臋 do naszych kopal艅. Je偶eli jedna banda by艂a na tyle odwa偶na, aby ryzykowa膰 gniew mojego narodu, mo偶e by膰 i druga. Nie prze­cz臋, 偶e widmo przerazi艂o si臋 艣miertelnie twego z艂otego miecza i mojego staro偶ytnego m艂ota, ale wywarcie podobnego wra偶e­nia na dw贸ch tuzinach moredheli mo偶e by膰 trudniejsze do osi膮gni臋cia.

Tomas nie wiedzia艂, co na to odpowiedzie膰, wi臋c po kr贸t­kiej chwili ruszyli w ciemno艣膰.

W czasie w臋dr贸wki trzy razy musieli zatrzymywa膰 si臋 i cho­wa膰 przed przechodz膮cymi blisko bandami goblin贸w i Mrocz­nych Braci. Z mroku swych kryj贸wek mogli swobodnie ich obserwowa膰 i zauwa偶yli, 偶e wielu by艂o rannych albo ku艣tyka艂o z trudem przy pomocy towarzyszy. Min臋艂a ich ostatnia grupa.

Jeszcze nigdy w historii tak wielkie bandy goblin贸w i moredheli nie odwa偶y艂y si臋 zapu艣ci膰 do naszych podziemi. Zbyt obawiaj膮 si臋 mojego ludu, aby podejmowa膰 tak wielkie ryzyko.

Wygl膮da na to, 偶e nie藕le od kogo艣 oberwali. Zauwa­偶y艂e艣, by艂y z nimi dzieci i kobiety, a wielu nios艂o sporo do­bytku. Uciekaj膮 przed czym艣.

Krasnolud kiwn膮艂 g艂ow膮.

Tak, masz racj臋. Wszystkie grupy id膮 w tym samym kierunku, z p贸艂nocnej doliny w Szarych Wie偶ach w stro­n臋 Zielonego Serca. Ci膮gle przed czym艣 uciekaj膮 na po艂ud­nie.

Tsurani?

Krasnolud przytakn膮艂 ruchem g艂owy.

I ja tak my艣l臋. Chod藕. Trzeba jak najszybciej wraca膰 do Caldara.

Wyszli z ukrycia i pospiesznym krokiem ruszyli przed sie­bie. Po nied艂ugim czasie dotarli do dobrze znanych Dolganowi tuneli, kt贸re wywiod艂y ich na powierzchni臋.

Po pi臋ciu dniach w臋dr贸wki dotarli zm臋czeni do Caldara. Kopne 艣niegi w g贸rach bardzo utrudnia艂y marsz. Kiedy zbli偶ali si臋 do wioski, zostali zauwa偶eni przez wartownik贸w i wkr贸tce otoczyli ich mieszka艅cy osady, kt贸rzy wylegli t艂umnie, aby powita膰 swego wodza.

Zostali zaprowadzeni do d艂ugiej sali posiedze艅. Po kr贸tkim powitaniu Tomas dosta艂 pok贸j. Obaj byli 艣miertelnie zm臋czeni. Nawet pot臋偶nie zbudowany i silny jak tur Krasnolud ledwo trzyma艂 si臋 na nogach. Ch艂opiec pad艂 na pos艂anie i natychmiast zasn膮艂. Przed udaniem si臋 na spoczynek Krasnoludy uzgodni艂y tylko jeszcze, 偶e na nast臋pny dzie艅 zostanie zwo艂ana narada starszych wioski, aby om贸wi膰 ostatnie wie艣ci, kt贸re dotar艂y do nich.

Tomas obudzi艂 si臋 g艂odny jak wilk. Wsta艂 i przeci膮gn膮艂 si臋. Ze zdumieniem stwierdzi艂, 偶e nic go nie boli i nie jest zesztywnia艂y. Pad艂 wieczorem na pos艂anie jak k艂oda, nie zdej­muj膮c z艂otej kolczugi, i w艂a艣ciwie powinien wsta膰 dzisiaj z obola艂ymi mi臋艣niami i sztywnymi stawami. Zamiast tego czu艂 si臋 doskonale wypocz臋ty. Otworzy艂 drzwi pokoiku i wy­szed艂 na korytarz. Po drodze do d艂ugiej sali posiedze艅 nikogo nie spotka艂. Za sto艂em, u kt贸rego szczytu zasiada艂 Dolgan, zaj臋艂o miejsce kilku Krasnolud贸w. Jednym z nich, jak zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 Tomas, by艂 Weylin, syn Dolgana. W贸dz wskaza艂 ch艂opcu krzes艂o i przedstawi艂 go reszcie zebranych.

Krasnoludy przywita艂y Tomasa, kt贸ry odpowiada艂 uprzej­mie ka偶demu, chocia偶 jego uwaga skupia艂a si臋 g艂贸wnie na wspania艂ym jedzeniu na stole.

Ale偶 prosz臋 bardzo, ch艂opcze. 鈥 Dolgan za艣mia艂 si臋 dono艣nym g艂osem. 鈥 Nie kr臋puj si臋. Nie ma sensu, aby艣 sie­dzia艂 g艂odny, kiedy zbierze si臋 na posiedzenie ca艂a rada.

Tomas na艂o偶y艂 na drewniany talerz ogromny stos wo艂owi­ny, ser贸w i chleba i przysun膮艂 sobie dzban piwa, chocia偶 nie mia艂 za mocnej g艂owy i by艂o jeszcze za wcze艣nie. W oka­mgnieniu talerz opustosza艂 i Tomas wzi膮艂 dok艂adk臋, spogl膮­daj膮c ukradkiem, czy nikt nie patrzy na to krzywym okiem. Z ulg膮 zauwa偶y艂, 偶e wi臋kszo艣膰 zebranych by艂a ca艂kowicie po­ch艂oni臋ta rozwa偶aniem skomplikowanego zagadnienia rozmie­szczenia zimowych magazyn贸w 偶ywno艣ci po wioskach i osa­dach, z czego niewiele zrozumia艂.

Dolgan zarz膮dzi艂 przerwanie rozm贸w.

Teraz, kiedy Tomas jest z nami, pora, aby艣my poroz­mawiali o Tsuranich.

Ch艂opiec nadstawi艂 uszu i skoncentrowa艂 ca艂膮 uwag臋 na przedmiocie rozmowy.

Po tym, jak wyszed艂em z oddzia艂em na patrol, dotarli do nas pos艂a艅cy z Elvandaru i Kamiennej G贸ry. Powiadomiono nas, 偶e w pobli偶u P贸艂nocnej Prze艂臋czy wielokrotnie widziano obcych. Rozbili ob贸z na wzg贸rzach na po艂udnie od Kamiennej G贸ry.

W takim razie jest to sprawa naszych pobratymc贸w z Kamiennej G贸ry, chyba 偶e i nas powo艂aj膮 pod bro艅 鈥 za­uwa偶y艂 jeden z Krasnolud贸w.

S艂usznie powiedzia艂e艣, Orwin, ale pami臋tajmy, 偶e do­tar艂y do nas wie艣ci, i偶 zaobserwowano ruchy wroga tak偶e na po艂udnie od prze艂臋czy. Weszli zatem na ziemie tradycyjnie pozostaj膮ce we w艂adaniu naszego klanu, a to ju偶 sprawa dla nas samych, dla Szarych Wie偶.

Krasnolud nazwany Orwinem skin膮艂 powa偶nie g艂ow膮.

Prawd臋 rzek艂e艣, lecz i tak nic uczyni膰 nie mo偶emy a偶 do wiosny.

Dolgan po艂o偶y艂 nogi na stole i zapali艂 fajk臋.

I to jest prawd膮. Wierzcie mi jednak, i偶 mamy wielkie szcz臋艣cie, 偶e i Tsurani do wiosny w艂a艣nie nic uczyni膰 nie mog膮. Tomas od艂o偶y艂 kawa艂 wo艂owiny, kt贸ry trzyma艂 w r臋ku.

Czy nadesz艂y ju偶 艣nie偶yce?

Tak, ch艂opcze. Pierwszy 艣nieg tej zimy spad艂 zesz艂ej nocy. Zasypa艂o prze艂臋cze. Nikt ani nic tamt臋dy nie przejdzie, nie m贸wi膮c ju偶 o du偶ej armii.

Tomas spojrza艂 na Krasnoluda pytaj膮co.

Zatem...

Tak, ch艂opcze. Przez ca艂膮 zim臋 pozostaniesz naszym go艣ciem. Nawet nasi najwytrawniejsi biegacze nie s膮 w stanie wydosta膰 si臋 z g贸r i dotrze膰 do Crydee.

Tomas opar艂 si臋 ci臋偶ko 艂okciami o st贸艂, bo chocia偶 by艂o u Krasnolud贸w przytulnie i wygodnie, wola艂by by膰 u siebie. Nic jednak nie m贸g艂 na to poradzi膰. Pogodzi艂 si臋 w my艣lach z now膮 sytuacj膮 i znowu skupi艂 ca艂膮 uwag臋 na jedzeniu.


WYSPA CZARNOKSI臉呕NIKA


Zm臋czona grupka pod膮偶a艂a z trudem do Bordon. Wraz z nimi jecha艂 konny oddzia艂 Stra偶nik贸w Natalskich ubranych w tradycyjne, szare bluzy, spodnie i d艂ugie kurty. Patrolowali okolic臋 i oko艂o dw贸ch kilometr贸w przed mia­stem natkn臋li si臋 na podr贸偶nik贸w, a teraz eskortowali ich do Bordon. Borric rozgniewa艂 si臋, 偶e stra偶nicy nie zapropono­wali, aby zm臋czeni w臋drowcy dosiedli si臋 na ich konie, ale nie okazywa艂 tego na zewn膮trz. W ko艅cu nie musieli wca­le wiedzie膰, 偶e grupka obdartus贸w spotkana gdzie艣 na dro­dze to ksi膮偶臋 Crydee i jego towarzysze. A zreszt膮, gdyby na鈥 wet pojawi艂 si臋 w pe艂nym majestacie, to i tak mieszka艅cy Wolnych Miast Natalu nie 偶ywili zbyt wielkiej mi艂o艣ci do Kr贸lestwa.

Pug patrzy艂 na Bordon z szeroko otwartymi ustami. Cho­cia偶 wed艂ug miary Kr贸lestwa Bordon by艂o ma艂ym miastem, praktycznie niczym wi臋cej ni偶 miasteczkiem portowym, to jed­nak w por贸wnaniu z Crydee wydawa艂o mu si臋 ogromne. Gdzie­kolwiek zwr贸ci艂 wzrok, t艂umy ludzi 艣pieszy艂y w tylko sobie wiadomym kierunku i celu. W艂a艣ciwie nikt nie zwraca艂 uwagi na grup臋 podr贸偶nik贸w, czasami tylko zerkn膮艂 na nich jaki艣 sklepikarz czy przekupka na rynku. Jeszcze nigdy w 偶yciu Pug nie widzia艂 w jednym miejscu tylu ludzi, koni, mu艂贸w i woz贸w. Od kolor贸w i ha艂asu a偶 kr臋ci艂o si臋 w g艂owie. Psy, szczekaj膮c, goni艂y za ko艅mi stra偶nik贸w, zr臋cznie unikaj膮c kopyt podener­wowanych rumak贸w. Poniewa偶 ich wygl膮d sugerowa艂, 偶e mo­g膮 by膰 obcokrajowcami, a eskorta wskazywa艂a, 偶e by膰 mo偶e s膮 wi臋藕niami, kilku ulicznik贸w obrzuci艂o ich wyzwiskami. Pug zdenerwowa艂 si臋 troch臋 ich niegrzecznym zachowaniem, ale wkr贸tce kolejne widoki sprawi艂y, 偶e jego uwag臋 poch艂on臋艂o ca艂kowicie nowe otoczenie.

Bordon, podobnie jak inne miasta regionu, nie posiada艂o sta艂ej armii. Zamiast tego utrzymywano w mie艣cie garnizon Stra偶nik贸w Natalskich, potomk贸w legendarnych Przewodni­k贸w Imperium Keshu, kt贸rych uwa偶ano za najlepsz膮 jazd臋 i tropicieli na zachodzie. Ich patroluj膮ce okolic臋 oddzia艂y da­wa艂y miastu w razie zagro偶enia wystarczaj膮co du偶o czasu, aby powo艂a膰 pod bro艅 stra偶 miejsk膮. Teoretycznie Stra偶nicy byli niezale偶ni i mieli pe艂n膮 swobod臋 dzia艂ania. Mogli na przyk艂ad na miejscu likwidowa膰 wyj臋tych spod prawa czy renegat贸w. Tym razem jednak偶e dow贸dca oddzia艂u po wys艂uchaniu Ksi臋­cia, a szczeg贸lnie, kiedy wymienione zosta艂o imi臋 Martina D艂u­gi 艁uk, kt贸rego dobrze tutaj znano, zdecydowa艂 si臋 przekaza膰 spraw臋 miejscowemu prefektowi.

Jego siedziba mie艣ci艂a si臋 w ma艂ym budyneczku przy ryn­ku. Stra偶nicy przekazali w臋drowc贸w lokalnej w艂adzy i zado­woleni, 偶e pozbyli si臋 k艂opotu, wr贸cili na patrol.

Prefekt by艂 niskim, ogorza艂ym m臋偶czyzn膮, kt贸ry lubo­wa艂 si臋 w noszeniu ogromnych z艂otych pier艣cieni na palcach i kolorowych szarf opasuj膮cych pot臋偶ny brzuch. Kiedy kapi­tan Stra偶nik贸w zdawa艂 mu relacj臋 z przebiegu spotkania z od­dzia艂em Ksi臋cia, sta艂, g艂adz膮c czarn膮, b艂yszcz膮c膮 od olejk贸w brod臋. Dow贸dca odjecha艂 w ko艅cu, a prefekt powita艂 ch艂odno Ksi臋cia. Gdy jednak Borric wyra藕nie da艂 do zrozumienia, 偶e s膮 oczekiwani przez Talbotta Kilrane'a, najznamienitszego w mie艣cie maklera okr臋towego, a zarazem agenta handlowe­go Ksi臋cia w Wolnych Miastach, jego zachowanie zmieni艂o si臋 raptownie. Zostali poproszeni o przej艣cie do prywatnej kwatery prefekta, gdzie pocz臋stowa艂 ich gor膮c膮, czarn膮 kaw膮. Gospodarz wys艂a艂 natychmiast s艂u偶膮cego do domu Kilrane'a a potem, gaw臋dz膮c z Ksi臋ciem o nieistotnych sprawach, spo­kojnie czeka艂.

Kulgan nachyli艂 si臋 do Puga.

Nasz gospodarz nale偶y do tych, kt贸rzy zanim podejm膮 jak膮kolwiek decyzj臋, sprawdzaj膮 najpierw, sk膮d wieje wiatr. Czeka na wiadomo艣膰 od kupca, zanim zdecyduje, czy jeste艣my wi臋藕niami czy go艣膰mi. 鈥 Zachichota艂 po cichu. 鈥 Jak pod­ro艣niesz, to zobaczysz, 偶e co pomniejsi urz臋dnicy s膮 tacy sami na ca艂ym 艣wiecie.

Przy drzwiach zakot艂owa艂o si臋 nagle i do 艣rodka wpad艂 jak burza Meecham, a tu偶 za nim jeden z wy偶szych rang膮 urz臋dnik贸w Kilrane'a. Nie zwlekaj膮c wyja艣ni艂 on, 偶e jest to rzeczywi艣cie ksi膮偶臋 Crydee i 偶e naprawd臋 on i jego towarzysze s膮 oczekiwani przez Talbotta Kilrane'a. Prefekt teraz ju偶 p艂a­szczy艂 si臋 przed Ksi臋ciem i z ob艂udnym u艣miechem przeprasza艂 uni偶enie za k艂opot, ale w tych okoliczno艣ciach, kiedy czasy takie niespokojne, Ksi膮偶臋 z pewno艣ci膮 zrozumie i wybaczy?

Ksi膮偶臋 potwierdzi艂, 偶e rozumie. Nie trac膮c wi臋cej czasu, opu艣cili dom prefekta. Na zewn膮trz czeka艂o kilku parobk贸w z ko艅mi. Wsiedli na nie szybko, a Meecham i urz臋dnik po­prowadzili ich przez miasto w kierunku imponuj膮cych dom贸w, rozsiad艂ych dostojnie na zboczach pag贸rk贸w.

Dom Talbotta Kilrane'a sta艂 na samym szczycie najwy­偶szego z nich, sk膮d rozpo艣ciera艂 si臋 wspania艂y widok na miasto i stoj膮ce w porcie statki. Z kilkunastu, jak zauwa偶y艂 Pug, ze wzgl臋du na fatalne warunki pogodowe usuni臋to maszty. Kilka niewielkich stateczk贸w 偶eglugi przybrze偶nej wchodzi艂o ci臋偶ko do portu lub wychodzi艂o ostro偶nie na pe艂ne morze, kieruj膮c si臋 w stron臋 Ylith na p贸艂nocy lub innych Wolnych Miast. Poza tym w porcie dzia艂o si臋 niewiele.

Dotarli na miejsce i wjechali przez bram臋 w niskim murze. S艂u偶ba wybieg艂a, aby zaopiekowa膰 si臋 ko艅mi. Kiedy zsiadali, przez ogromne drzwi wej艣ciowe wyszed艂 na powitanie gospo­darz domu.

Witaj, ksi膮偶臋 Borric. Witaj w mych progach. Ascetyczn膮, pos臋pn膮 twarz rozja艣ni艂 ciep艂y u艣miech. Z 艂y­siej膮c膮 g艂ow膮, ostrymi rysami i ma艂ymi, ciemnymi oczami, Talbott Kilrane przypomina艂 wygl膮dem s臋pa, kt贸ry przybra艂 ludzk膮 posta膰. Obszerne, drogocenne szaty nie potrafi艂y skry膰 szczup艂o艣ci jego sylwetki. W obej艣ciu by艂 jednak swobodny i mi艂y, a niek艂amana troska w oczach 艂agodzi艂a pierwsze nie­przyjemne wra偶enie.

Nie zwa偶aj膮c na jego wygl膮d, Pug polubi艂 go od razu. Kil­rane pogoni艂 ostro s艂u偶b臋, aby zaj臋艂a si臋 przygotowaniem ko­mnat i gor膮cego posi艂ku dla go艣ci. Ksi膮偶臋 usi艂owa艂 wyja艣ni膰 cel swojej misji, ale gospodarz za nic nie chcia艂 s艂ucha膰. Prze­rwa艂 Borricowi, unosz膮c r臋k臋 do g贸ry.

P贸藕niej, Wasza Wysoko艣膰. P贸藕niej. B臋dziemy mieli wiele czasu na rozmow臋 po tym, jak wypoczniecie i posilicie si臋. Zapraszam wszystkich wieczorem na kolacj臋, a teraz czeka na was gor膮ca k膮piel i czysta po艣ciel. Przy艣l臋 gor膮cy posi艂ek do ka偶dego pokoju. Dobre jedzenie, odpoczynek i czyste, 艣wie­偶e ubrania 鈥 poczujecie si臋 jak nowo narodzeni. Porozma­wiamy potem.

Klasn膮艂 w d艂onie. Po chwili pojawi艂 si臋 majordomus i wska­za艂 im pokoje. Ksi膮偶臋 i jego syn otrzymali osobne komnaty, a Kulgan i Pug mieli dzieli膰 jedn膮. Gardana zaprowadzono do pokoju Meechama, a 偶o艂nierzy do pomieszcze艅 dla s艂u偶by.

Kulgan powiedzia艂 Fugowi, aby pierwszy wzi膮艂 k膮piel, a on w tym czasie porozmawia ze swoim s艂u偶膮cym. Meecham i mag poszli do pokoju s艂u偶膮cego. Pug 艣ci膮gn膮艂 z siebie brudne ubra­nie i wszed艂 do stoj膮cej na 艣rodku pokoju metalowej wanny, wype艂nionej gor膮c膮 wod膮 i paruj膮cej wonno艣ciami, po czym jeszcze szybciej wyskoczy艂 z powrotem. Po trzech dniach w臋­dr贸wki przez 艣niegi woda parzy艂a jak wrz膮tek. Powolutku wsu­n膮艂 stop臋 do wody, odczeka艂, a偶 sk贸ra oswoi si臋 z temperatur膮, i dopiero po chwili wszed艂 ponownie do wanny.

Siedzia艂 wygodnie oparty o nachylon膮 pod 艂agodnym k膮tem 艣cian臋 wanny. Wanna by艂a emaliowana i Pug, przyzwyczajony do k膮pieli w drewnianej balii w domu, czu艂 si臋 troch臋 dziwnie na g艂adkiej i 艣liskiej powierzchni. Namydli艂 si臋 pachn膮cym myd艂em, umy艂 zlepione brudem w艂osy, a potem stan膮艂 i sp艂uka艂 mydliny wiadrem zimnej wody.

Wytar艂 si臋 do sucha i za艂o偶y艂 zostawion膮 dla niego czyst膮 koszul臋 nocn膮. Chocia偶 by艂o jeszcze wcze艣nie, pad艂 jak nie­偶ywy na ciep艂e 艂贸偶ko. Nim zapad艂 w kamienny sen, zobaczy艂 jeszcze twarz p艂owow艂osego, zawsze u艣miechni臋tego przyja­ciela i pomy艣la艂, czy Dolganowi uda艂o si臋 go odnale藕膰.

Obudzi艂o go na chwil臋 w ci膮gu dnia ciche nucenie i wielki chlupot wody, kiedy Kulgan namydla艂 swe ogromne cia艂o. Pug zamkn膮艂 oczy i natychmiast zasn膮艂 znowu.

Kulgan wyrwa艂 go z kamiennego snu, budz膮c na kolacj臋. Bluz臋 i spodnie mia艂 wyprane, rozdart膮 koszul臋 zaszyt膮, a pod 艂贸偶kiem sta艂y wypolerowane do po艂ysku czarne buty. Stan膮艂 przed lustrem i przejrza艂 si臋. Zauwa偶y艂 na policzkach jaki艣 delikatny cie艅. Zbli偶y艂 si臋 do lustra i stwierdzi艂, 偶e zaczyna mu rosn膮膰 broda.

Kulgan przygl膮da艂 mu si臋 spod oka.

No c贸偶, ch艂opcze. Czy mam zawo艂a膰 s艂u偶b臋 i poprosi膰 o brzytw臋, aby艣 mia艂 sk贸r臋 g艂adk膮 jak ksi膮偶臋 Arutha, czy te偶 pragniesz wyhodowa膰 d艂ug膮, wspania艂膮 brod臋? 鈥 spyta艂 mag, g艂adz膮c si臋 teatralnym gestem po swoim siwym zaro艣cie.

Po raz pierwszy od wyj艣cia z Mac Mordain Cadal Pug u艣miechn膮艂 si臋.

My艣l臋, 偶e na razie nie musz臋 sobie tym zaprz膮ta膰 g艂owy. Kulgan za艣mia艂 si臋 g艂o艣no ciesz膮c si臋, 偶e ch艂opiec zn贸w jest taki jak dawniej. Niepokoi艂 si臋 bardzo straszn膮 rozpacz膮 Puga po stracie przyjaciela, a teraz widz膮c, 偶e odporna natura ch艂opca wzi臋艂a g贸r臋, odetchn膮艂 z ulg膮. Otworzy艂 przed nim drzwi

Pan pozwoli?

Pug sk艂oni艂 g艂ow臋, na艣laduj膮c dworski uk艂on.

Ale偶 oczywi艣cie, Mistrzu Magii. Pan przodem 鈥 po­wiedzia艂 i wybuchn膮艂 艣miechem.

Poszli do wielkiej i rz臋si艣cie o艣wietlonej jadalni, nie by艂a ona jednak tak ogromna, jak na zamku Crydee. Ksi膮偶臋 i Arutha siedzieli ju偶 za sto艂em. Kulgan i Pug szybko zaj臋li swoje miej­sca. Kiedy zasiedli, Borric ko艅czy艂 w艂a艣nie opowie艣膰 o wy­darzeniach w Crydee i wielkiej puszczy.

Uzna艂em wi臋c, 偶e wie艣ci te s膮 tak wa偶ne, 偶e najlepiej b臋dzie, je偶eli przedstawi臋 je osobi艣cie.

Kupiec opar艂 si臋 wygodnie o krzes艂o. S艂udzy wnosili w艂a艣­nie ogromne ilo艣ci r贸偶nego rodzaju potraw.

Ksi膮偶臋 Borric, kiedy tw贸j cz艂owiek, Meecham, zg艂osi艂 si臋 do mnie po raz pierwszy, pro艣ba, kt贸r膮 przedstawi艂 w twym imieniu, nie by艂a zbyt jasna. Wynika艂o to, jak mniemam, ze sposobu, w jaki zosta艂a mu ona przekazana 鈥 powiedzia艂, nawi膮zuj膮c do magii u偶ytej przez Kulgana, aby skontaktowa膰 si臋 z Belganem, kt贸ry z kolei wys艂a艂 informacj臋 w podobny spos贸b do Meechama.

Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e twoja ch臋膰 dotarcia do Krondoru oka偶e si臋 tak istotna r贸wnie偶 dla moich ziomk贸w. 鈥 Przerwa艂 i po chwili namys艂u m贸wi艂 dalej. 鈥 Wie艣ci, kt贸re przynios艂e艣, Ksi膮偶臋, bardzo mnie oczywi艣cie zaniepokoi艂y. Chcia艂em ci s艂u­偶y膰 jako makler okr臋towy i znale藕膰 odpowiedni statek, teraz jednak zdecydowa艂em, 偶e u偶ycz臋 ci, panie, jednego z mych w艂asnych statk贸w.

Wzi膮艂 ze sto艂u ma艂y dzwoneczek i zadzwoni艂. Po sekundzie stan膮艂 za nim s艂uga.

Wy艣lij wiadomo艣膰 do kapitana Abrama, aby szykowa艂 Kr贸low膮 Burzy do wyj艣cia w morze. Wyp艂ynie do Krondoru z jutrzejszym popo艂udniowym przyp艂ywem. Wkr贸tce przeka偶臋 bardziej szczeg贸艂owe instrukcje.

S艂u偶膮cy sk艂oni艂 si臋 i wyszed艂.

Dzi臋ki ci, Mistrzu Kilrane. Mia艂em nadziej臋, 偶e zrozu­miesz, nie oczekiwa艂em jednak, 偶e znajd臋 statek tak szybko.

Kupiec spojrza艂 mu prosto w oczy.

Pozw贸l, Ksi膮偶臋, 偶e b臋d臋 z tob膮 szczery. Nie ma zbyt wielkiej mi艂o艣ci mi臋dzy Wolnymi Miastami a Kr贸lestwem, a jeszcze mniejsza jest mi艂o艣膰 鈥 je偶eli pozwolisz, powiem zupe艂nie otwarcie 鈥 do imienia conDoin. Nie kto inny jak tw贸j w艂asny dziad, Ksi膮偶臋, zr贸wna艂 z ziemi膮 Walinor i oblega艂 Natal. Zosta艂 zatrzymany o kilkana艣cie kilometr贸w na p贸艂noc od miejsca, w kt贸rym teraz si臋 znajdujemy. Pami臋膰 o tym jest ci膮gle 偶ywa w wielu z nas. Pochodzimy z Keshu, ale z uro­dzenia jeste艣my wolnymi lud藕mi i nie darzymy naje藕d藕c贸w wielk膮 mi艂o艣ci膮.

Ksi膮偶臋 siedzia艂 sztywno, a Kilrane m贸wi艂 dalej.

Musimy jednak偶e przyzna膰, 偶e tw贸j ojciec, a teraz i ty sam byli艣cie dobrymi s膮siadami, handluj膮c z Wolnymi Mia­stami uczciwie, a czasem nawet bardziej ni偶 hojnie p艂ac膮c za towar. Uwa偶am ci臋, Ksi膮偶臋, za cz艂owieka honoru i wierz臋, 偶e Tsurani s膮 tacy, jak ich by艂e艣 艂askaw przedstawi膰. Jak mnie­mam, nie nale偶ysz do ludzi, kt贸rzy przesadzaj膮, wyolbrzymia­j膮c fakty. Ksi膮偶臋 odpr臋偶y艂 si臋 nieco, s艂ysz膮c te s艂owa. Talbott wypi艂 艂yk wina z kielicha.

By艂oby nierozs膮dnie i kr贸tkowzrocznie z naszej strony nie dostrzega膰, 偶e wsp贸艂praca z Kr贸lestwem le偶y w naszym dobrze poj臋tym interesie. Zdani sami na siebie, jeste艣my zu­pe艂nie bezradni. Bezpo艣rednio po twym wyje藕dzie zwo艂am po­siedzenie Rady Cech贸w i Kupc贸w i b臋d臋 optowa艂 za udziele­niem wsparcia Kr贸lestwu.

U艣miechn膮艂 si臋 i wszyscy zasiadaj膮cy przy stole dostrzegli w nim cz艂owieka r贸wnie pewnego swej w艂adzy i autorytetu jak Ksi膮偶臋.

Nie spodziewam si臋, abym mia艂 wiele trudno艣ci w prze­konaniu rady do tego rozs膮dnego kroku. Kr贸tka wzmianka o wojennej galerze Tsuranich oraz r贸wnie kr贸tkie rozwa偶anie o tym, jak nasze w艂asne statki poradz膮 sobie z ca艂膮 flot膮 po­dobnych okr臋t贸w, powinny ich przekona膰, jak s膮dz臋.

Borric roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no i a偶 uderzy艂 r臋k膮 w st贸艂 z ra­do艣ci.

Widz臋, Mistrzu handlu, 偶e twoje bogactwo nie przypad艂o ci jedynie na skutek szcz臋艣liwego uk艂adu gwiazd. Przebieg艂o艣ci膮 i m膮dro艣ci膮 dor贸wnujesz naszemu ojcu Tully'emu. Przyjmij mo­je wyrazy wdzi臋czno艣ci.

Ksi膮偶臋 i kupiec rozprawiali do p贸藕nych godzin nocnych. Pug by艂 bardzo zm臋czony i poszed艂 spa膰. Kiedy po paru go­dzinach Kulgan powr贸ci艂 do pokoju, zasta艂 ch艂opca 艣pi膮cego spokojnie.

Kr贸lowa Burzy p臋dzi艂a przed wiatrem przez spienione ba艂­wany z wyd臋tymi 偶aglami. Zacinaj膮ca lodowatym deszczem morka czyni艂a noc jeszcze czarniejsz膮. Stoj膮cy na pok艂adzie nie widzieli nawet nikn膮cych w zap艂akanej czerni szczyt贸w maszt贸w.

Za nadbud贸wk膮 schroni艂a si臋 przed zacinaj膮cym lodowa­tymi i mokrymi podmuchami grupka ludzi. Owini臋ci ciasno w d艂ugie, nieprzemakalne i podbite futrem p艂aszcze usi艂owali zatrzyma膰 odrobin臋 ciep艂a. Ju偶 dwa razy w ci膮gu ostatnich dw贸ch tygodni trafili na sztorm, ale dzisiejsza pogoda by艂a z pewno艣ci膮 najgorsza. Gdzie艣 z g贸ry, spomi臋dzy olinowania doszed艂 ich krzyk. Po chwili kapitan otrzyma艂 wiadomo艣膰, 偶e dw贸ch majtk贸w spad艂o z rei. Ksi膮偶臋 Borric nachyli艂 si臋 do ucha kapitana Abrama.

Czy nic nie mo偶na zrobi膰? 鈥 spyta艂, przekrzykuj膮c wycie wiatru.

Nic, panie. Ju偶 ich nie ma. Poszukiwanie, nawet gdyby by艂o mo偶liwe, by艂oby lekkomy艣lno艣ci膮 i g艂upot膮.

Ca艂a wachta wisia艂a wysoko nad pok艂adem, balansuj膮c nie­bezpiecznie na wietrze i obt艂ukuj膮c gromadz膮cy si臋 na rejach i masztach l贸d, zagra偶aj膮cy ich po艂amaniem i unieruchomie­niem statku. Kapitan Abram sta艂, trzymaj膮c si臋 relingu. Uwa偶­nie obserwowa艂 statek i wypatrywa艂 nawet najmniejszego syg­na艂u zagro偶enia. Jego cia艂o porusza艂o si臋 harmonijnie, zgodnie a ruchami walcz膮cego z fal膮 statku. Obok niego stali Ksi膮偶臋 i Kulgan, ale oni nie trzymali si臋 tak pewnie na poruszaj膮cym si臋 pod nogami pok艂adzie. Gdzie艣 z do艂u, z g艂臋bi statku us艂y­szeli g艂o艣ny, przeci膮g艂y trzask. Kapitan zakl膮艂 szpetnie.

Po chwili na pok艂adzie pojawi艂 si臋 jeden z marynarzy i pod­bieg艂 do nich.

Kapitanie, p臋k艂a wr臋ga. Nabieramy wody.

Abram przywo艂a艂 ruchem r臋ki mata stoj膮cego nie opodal na g艂贸wnym pok艂adzie.

We藕 kilku ludzi i biegiem na d贸艂. Naprawi膰 szkod臋,

a potem zameldowa膰.

Mat b艂yskawicznie dobra艂 czterech majtk贸w i zbiegli pod pok艂ad. Kulgan zapad艂 w kr贸tki trans, po czym zwr贸ci艂 si臋 do Abrama.

Kapitanie, sztorm b臋dzie trwa艂 jeszcze trzy dni. Abram przekl膮艂 z艂y los zgotowany przez bog贸w i spojrza艂 na Ksi臋cia.

Nie dam rady 偶eglowa膰, uciekaj膮c przed burz膮, kiedy statek bierze wod臋. Nie mam wyj艣cia, musimy znale藕膰 jakie艣 spokojne miejsce i naprawi膰 kad艂ub.

Ksi膮偶臋 skin膮艂 g艂ow膮.

Skr臋camy do Queg? 鈥 krzykn膮艂. Kapitan potrz膮sn膮艂 energicznie g艂ow膮, rozsiewaj膮c przy okazji dooko艂a kropelki wody i sopelki lodu z brody.

鈥撯⑩ Nie, nie mog臋 p贸j艣膰 pod wiatr do Queg. B臋dziemy mu­sieli stan膮膰 na kotwicy u brzeg贸w Wyspy Czarnoksi臋偶nika.

Kulgan potrz膮sn膮艂 gwa艂townie g艂ow膮, chocia偶 w ciemno艣ci nikt tego nie zauwa偶y艂.

Czy nie ma w pobli偶u innego miejsca, dok膮d mogli­by艣my zawin膮膰?

Kapitan spojrza艂 najpierw na niego, a potem na Ksi臋cia.

Nie, 偶adne nie jest wystarczaj膮co blisko. Ryzykujemy, 偶e zniszczymy maszt, a w rezultacie, w najlepszym wypadku, je偶eli nie zaleje 艂adowni i nie p贸jdziemy na dno, stracimy sze艣膰, a nie trzy dni. Fale s膮 coraz wy偶sze. Sztorm si臋 wzmaga. Nie chc臋 straci膰 wi臋cej ludzi.

Krzykn膮艂 rozkazy w g贸r臋 i do sternika. Po chwili wzi臋li kurs na po艂udnie, kieruj膮c si臋 w stron臋 Wyspy Czarnoksi臋偶­nika.

Kulgan zszed艂 pod pok艂ad z Ksi臋ciem. Statkiem rzuca艂o i szarpa艂o na wszystkie strony. Pokonanie w膮skiej schodni i ko­rytarza okaza艂o si臋 trudniejsze, ni偶 to si臋 mog艂o wydawa膰, i w drodze do kabiny ciska艂o pot臋偶nym magiem od 艣ciany do 艣ciany. Ksi膮偶臋 wszed艂 do kabiny, kt贸r膮 dzieli艂 z synem, a Kul­gan uda艂 si臋 do swojej.

Gardan, Meecham i Pug pr贸bowali przeczeka膰 ko艂ysanie, le偶膮c na kojach. Ch艂opiec przechodzi艂 ci臋偶kie chwile, cierpi膮c przez pierwsze dwa dni na morsk膮 chorob臋. Opanowa艂 jako ta­ko 偶eglarsk膮 sztuk臋 poruszania si臋 po pok艂adzie podczas sztor­mu, ale ci膮gle nie m贸g艂 si臋 przyzwyczai膰 do solonej wieprzo­winy i suchar贸w, kt贸re musieli je艣膰 na okr膮g艂o. Z powodu sztormu kucharz okr臋towy nie by艂 w stanie pe艂ni膰 swoich zwy­k艂ych obowi膮zk贸w.

Wi膮zania statku trzeszcza艂y pod naporem kolejnych atak贸w 偶ywio艂u morskiego. Od dziobu, spod pok艂adu, gdzie ma艂a grup­ka pod dow贸dztwem mata usi艂owa艂a prowizorycznie naprawi膰 p臋kni臋t膮 wr臋g臋, dochodzi艂 g艂uchy stukot m艂otk贸w.

Pug obr贸ci艂 si臋 na bok i spojrza艂 na Kulgana.

Co z tym sztormem?

Meecham podni贸s艂 si臋 na 艂okciu i te偶 spojrza艂 na swego pana. Gardan uczyni艂 to samo.

B臋dzie wia艂o jeszcze przez trzy dni. Staniemy na ko­twicy po zawietrznej wyspy i poczekamy, a偶 si臋 troch臋 uspo­koi.

Jakiej wyspy?

Wyspy Czarnoksi臋偶nika.

Meecham usiad艂 na pos艂aniu tak gwa艂townie, 偶e a偶 uderzy艂 g艂ow膮 w niski sufit. Siedzia艂 przez chwil臋 oszo艂omiony, prze­klinaj膮c na czym 艣wiat stoi i masuj膮c obola艂膮 g艂ow臋. Gardan, zakrywaj膮c usta, zdusi艂 wybuch 艣miechu i zwr贸ci艂 si臋 do Kul­gana.

Wyspa Czarnego Macrosa?

Kulgan kiwn膮艂 g艂ow膮, po czym w ostatniej chwili z艂apa艂 si臋 koi, 偶eby nie upa艣膰, kiedy dzi贸b statku wzni贸s艂 si臋 najpierw w g贸r臋 na wysokiej fali, aby po chwili opa艣膰 gwa艂townie.

Ot贸偶 w艂a艣nie. Pomys艂 nie bardzo mi si臋 podoba, ale kapitan boi si臋 o bezpiecze艅stwo statku.

Jakby na potwierdzenie jego s艂贸w kad艂ub zatrzeszcza艂 prze­ra藕liwie.

Kto to jest Macros? 鈥 spyta艂 Pug.

Kulgan zamy艣li艂 si臋 na chwil臋, przys艂uchuj膮c si臋 odg艂osom pracy dochodz膮cym od dziobu i rozwa偶aj膮c pytanie Puga.

Macros jest wielkim czarnoksi臋偶nikiem, Pug. Mo偶e na­wet najwi臋kszym, jakiego 艣wiat zna艂 kiedykolwiek.

Oj tak, tak... 鈥 doda艂 Meecham 鈥 a tak偶e czarcim pomiotem z najg艂臋bszych otch艂ani piekielnych. Praktykuje on magi臋 najczarniejsz膮 z czarnych i nawet krwawi kap艂ani Lims-Kragma boj膮 si臋 postawi膰 stop臋 na tej jego wyspie, Gardan za艣mia艂 si臋.

Jeszcze nie spotka艂em czarodzieja, kt贸ry by艂by w stanie zastraszy膰 kap艂an贸w bogini 艣mierci. Zaiste, musi to by膰 mag wielkiej si艂y.

To tylko plotki i pog艂oski, Pug 鈥 powiedzia艂 Kulgan.

Wiadomo o nim z pewno艣ci膮 tylko jedno. Kiedy prze­艣ladowania mag贸w w Kr贸lestwie osi膮gn臋艂y apogeum, Macros uciek艂 i schroni艂 si臋 na tej wyspie. 脫d tamtego czasu nikt nie zawita艂 na t臋 ziemi臋 ani jej nie opu艣ci艂.

Pug, poch艂oni臋ty bez reszty opowie艣ci膮 o czarnoksi臋偶niku, zapomnia艂 na 艣mier膰 o sztormie. Usiad艂 na koi. Patrzy艂 zafa­scynowany na ta艅cz膮ce po twarzy Kulgana cienie i plamy 艣wiat艂a, rzucane przez ko艂ysz膮c膮 si臋 w zwariowanym rytmie statku lamp臋.

Macros jest ju偶 bardzo stary 鈥 ci膮gn膮艂 dalej Kulgan.

Nie wiadomo, dzi臋ki jakim sztukom utrzymuje si臋 przy 偶yciu, ale ma ju偶 dobrze ponad trzysta lat. Gardan parskn膮艂 szyderczo.

Albo te偶 mieszka艂o tutaj kilku ludzi o tym samym imieniu. Kulgan kiwn膮艂 g艂ow膮.

By膰 mo偶e. Jak m贸wi艂em, nie wiemy o nim nic pew­nego, z wyj膮tkiem straszliwych historii opowiadanych przez 偶eglarzy. Mam pewne podejrzenia, 偶e nawet je艣li istotnie Mac­ros praktykuje ciemniejsz膮 stron臋 magii, to jego z艂a reputacja jest mocno przesadzona. By膰 mo偶e chcia艂 w ten spos贸b za­pewni膰 sobie niezak艂贸con膮 prywatno艣膰.

Uciszy艂 ich kolejny przera藕liwy trzask, jakby p臋k艂a nas­t臋pna wr臋ga kad艂uba statku. Kabina zawirowa艂a w upiornym ta艅cu.

Mimo wszystko mam nadziej臋, 偶e uda nam si臋 postawi膰 stop臋 na Wyspie Czarnoksi臋偶nika 鈥 wyrazi艂 Meecham g艂o艣­no wsp贸ln膮 dla wszystkich my艣l.

Statek dop艂yn膮艂 z trudem do po艂udniowej zatoki wyspy. Musieli przeczeka膰 sztorm i dopiero kiedy morze si臋 uciszy艂o, nurkowie mogli zbada膰 dno.

Kulgan, Pug, Gardan i Meecham wyszli na pok艂ad. W tym miejscu wysokie, skaliste brzegi zatoki hamowa艂y furi臋 huraga­nu. Pug podszed艂 do kapitana i Kulgana wpatrzonych w szczyt skalistego brzegu.

Wysoko ponad g艂owami wznosi艂a si臋 majestatycznie, czar­na na tle szarego nieba, sylweta zamku. Wszystko wygl膮da艂o dziwnie i tajemniczo. Strzelaj膮ce w niebo wynios艂e wie偶yce i blanki wygl膮da艂y jak rozczapierzone szponiaste palce. Zamek by艂 zupe艂nie ciemny. Tylko jedno okno w wie偶y 艣wieci艂o nie­bieskawym pulsuj膮cym 艣wiat艂em, jakby kto艣 z mieszka艅c贸w uwi臋zi艂 w wie偶y i zmusi艂 do pracy b艂yskawic臋.

Tam, na szczycie urwiska... Macros. 鈥 Pug us艂ysza艂, jak Meecham m贸wi po cichu.

Trzy dni p贸藕niej wypr臋偶one w locie cia艂a nurk贸w prze­ci臋艂y powierzchni臋 wody. Po pewnym czasie, krzycz膮c g艂o艣­no, przekazali na pok艂ad informacj臋 o poniesionych szkodach. Pug sta艂 na g艂贸wnym pok艂adzie z Meechamem, Gardanem i Kulganem. Ksi膮偶臋 Arutha i jego ojciec wraz z kapitanem oczekiwali werdyktu o stanie statku. Ponad masztami kr膮偶y艂y uparcie chmury ptactwa zwabione pojawieniem si臋 statku na tych wodach i wypatruj膮ce odpadk贸w. Zimowe sztormy nie przyczynia艂y si臋 do wzbogacenia ubogiego po偶ywienia pta­k贸w i pojawienie si臋 statku zosta艂o powitane z rado艣ci膮 jako potencjalne jego 藕r贸d艂o.

Arutha zszed艂 na d贸艂, na g艂贸wny pok艂ad, gdzie czekali inni. 鈥 Naprawa uszkodze艅 zajmie ca艂y dzisiejszy dzie艅 i p贸艂 jutrzejszego. Kapitan jest jednak zdania, 偶e powinien wytrzy­ma膰 podr贸偶 do Krondoru. Na trasie z wyspy do Krondoru nie powinni艣my mie膰 偶adnych k艂opot贸w.

Meecham i Gardan wymienili znacz膮ce spojrzenia. Kulgan nie chcia艂 dopu艣ci膰, aby uciek艂a mu sprzed nosa nadarzaj膮ca si臋 okazja.

Czy b臋dziemy mogli zej艣膰 na brzeg, Wasza Wysoko艣膰?

Arutha potar艂 d艂oni膮 g艂adko wygolon膮 brod臋.

Tak, chocia偶 偶aden z 偶eglarzy nie ruszy palcem, aby nas tam dowie藕膰.

Nas? 鈥 spyta艂 mag.

Arutha u艣miechn膮艂 si臋 swym charakterystycznym lekko skrzywionym u艣miechem.

Mam powy偶ej uszu kabiny na statku, Kulgan. Chc臋 roz­prostowa膰 nogi na sta艂ym l膮dzie. A poza tym, nie maj膮c sto­sownego nadzoru, sp臋dzisz ca艂y czas, w艂贸cz膮c si臋 po miejscach, w kt贸re nie powiniene艣 wtyka膰 swego wielkiego nochala.

Pug zerkn膮艂 w g贸r臋 na zamek, co nie usz艂o uwagi Kulgana.

B臋dziemy si臋 na pewno trzymali z daleka od zamku i drogi z pla偶y na g贸r臋. Niejedna opowie艣膰 o tej wyspie wspo­mina, jak fatalnie sko艅czyli ci, kt贸rzy pr贸bowali dosta膰 si臋 do komnat czarnoksi臋偶nika.

Arutha da艂 znak jednemu z marynarzy. Przygotowano 艂贸d藕, w kt贸rej zaj臋li miejsca czterej m臋偶czy藕ni oraz ch艂opiec. Po chwili majtkowie, spoceni mimo ci膮gle wiej膮cego po sztormie zimnego wiatru, spu艣cili 艂贸d藕 na wod臋. Z ukradkowych spoj­rze艅 rzucanych bez przerwy na urwiste wybrze偶e Pug domy艣li艂 si臋, 偶e nie pocili si臋 wcale z wysi艂ku czy temperatury.

By膰 mo偶e na Midkemii s膮 ludzie, kt贸rzy s膮 bardziej przes膮dni od 偶eglarzy, ale cho膰by艣 mnie kraja艂 na kawa艂ki, nie by艂bym w stanie poda膰 jakiego艣 przyk艂adu 鈥 powiedzia艂 Arutha, jakby odczytuj膮c my艣li ch艂opca.

Kiedy 艂贸d藕 ko艂ysa艂a si臋 ju偶 na fali, Meecham i Gardan zwolnili liny zwieszaj膮ce si臋 z wyci膮gu. Obaj m臋偶czy藕ni uj臋li niezgrabnie wios艂a i 艂贸d藕 ruszy艂a ku brzegowi. Z pocz膮tku wios艂owali nier贸wno, rwanym rytmem, jednak po kilku kosych spojrzeniach Ksi臋cia oraz uszczypliwych komentarzach, jak to ludzie mog膮 prze偶y膰 ca艂e 偶ycie w mie艣cie po艂o偶onym nad mo­rzem, a mimo to nie mie膰 poj臋cia o wios艂owaniu, uda艂o im si臋 wyr贸wna膰 kurs i rytm pracy wiose艂.

Wyl膮dowali na piaszczystym odcinku pla偶y, za niewielkim cyplem, kt贸ry chroni艂 ich przed falami z zatoki. Stroma 艣cie偶ka wznosi艂a si臋 z pla偶y ku zanikowi. W pewnej odleg艂o艣ci 艂膮czy艂a si臋 z inn膮, przecinaj膮c膮 ca艂膮 wysp臋.

Pug wyskoczy艂 z 艂odzi i pom贸g艂 wci膮gn膮膰 j膮 na brzeg. Kiedy osiad艂a mocno na piasku, wszyscy wyszli, aby rozpro­stowa膰 nogi.

Pug ca艂y czas mia艂 wra偶enie, jakby byli obserwowani, jed­nak ilekro膰 rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a, nie widzia艂 niczego z wy­j膮tkiem ska艂 i kilku ptak贸w morskich, kt贸re sp臋dza艂y zim臋 w szczelinach urwiska.

Kulgan i Ksi膮偶臋 przygl膮dali si臋 uwa偶nie obu 艣cie偶kom pro­wadz膮cym z pla偶y. Kulgan skierowa艂 wzrok na t臋, kt贸ra wiod艂a w kierunku przeciwnym do zamku.

Chyba nam nie zaszkodzi, je偶eli p贸jdziemy tym szla­kiem, co?

D艂ugie dni nudy i zamkni臋cia na pok艂adzie statku przewa­偶y艂y nad obaw膮 ukryt膮 w g艂臋bi serca. Arutha skin膮艂 energicznie g艂ow膮 i poprowadzi艂 ich 艣cie偶k膮 w g贸r臋.

Pug szed艂 ostatni, za Meechamem. D艂o艅 barczystego s艂ugi Kulgana spoczywa艂a na r臋koje艣ci szerokiego miecza. Pug, kt贸­ry nadal, mimo udzielanych mu przez Gardana w ka偶dej wolnej chwili lekcji szermierki, nie czu艂 si臋 zbyt pewnie z mieczem, trzyma艂 pod r臋k膮 proc臋. Bezwiednie bawi艂 si臋 jej rzemieniem i wpatrywa艂 pilnie przed siebie.

Posuwaj膮c si臋 ku g贸rze w膮sk膮 艣cie偶ynk膮, sp艂oszyli kilka kolonii siewek i kamusznik贸w, kt贸re zrywa艂y si臋 nagle do lotu tu偶 spod ich st贸p. Ptaki protestowa艂y g艂o艣nym krzykiem i za­tacza艂y nad ich g艂owami niskie kr臋gi czekaj膮c, a偶 ludzie prze­jd膮, aby powr贸ci膰 na swe zaciszne zbocze.

Wspi臋li si臋 na szczyt pierwszego z ca艂ego 艂a艅cucha pag贸r­k贸w. Z jego wysoko艣ci stwierdzili, 偶e 艣cie偶ka, kt贸r膮 pod膮偶ali, znika za szczytem nast臋pnego wzniesienia.

Ona musi dok膮d艣 prowadzi膰 鈥 powiedzia艂 Kulgan. 鈥 Idziemy dalej?

Arutha skin膮艂 g艂ow膮. Reszta grupki milcza艂a. Pod膮偶ali 艣cie偶k膮, a偶 dotarli do niewielkiej doliny, w艂a艣ciwie kotliny, pomi臋dzy dwoma 艂a艅cuchami wzg贸rz. Na jej dnie przycupn臋艂o kilka dom贸w.

Jak my艣lisz, Kulgan, mieszka tam kto艣? 鈥 spyta艂 ci­cho Arutha.

Mag przygl膮da艂 si臋 zabudowaniom uwa偶nie przez kilka chwil, a potem odwr贸ci艂 do Meechama. S艂uga podszed艂 bli偶ej i obrzuci艂 badawczym wzrokiem ca艂膮 okolic臋, od dna kotliny a偶 do wierzcho艂k贸w otaczaj膮cych j膮 pag贸rk贸w.

Nie wydaje mi si臋. Ani 艣ladu dymu z komin贸w. Nie s艂ycha膰 偶adnych odg艂os贸w pracy ani ludzi.

Arutha ruszy艂 przed siebie w d贸艂 zbocza. Reszta posz艂a za nim. Meecham odwr贸ci艂 si臋 na moment i spojrza艂 na Puga. Zauwa偶y艂, 偶e z wyj膮tkiem procy ch艂opiec nie mia艂 偶adnej bro­ni. Wyj膮艂 zza pasa d艂ugi my艣liwski n贸偶 i poda艂 bez s艂owa Fugowi. Ten kiwn膮艂 g艂ow膮 w podzi臋ce i nic nie m贸wi膮c, wzi膮艂 n贸偶.

Doszli do niewielkiego p艂askowy偶u wznosz膮cego si臋 ponad budynkami. Pug zauwa偶y艂 dziwnie wygl膮daj膮cy dom, stoj膮cy centralnie na du偶ym podw贸rcu w otoczeniu innych zabudowa艅. Ca艂o艣膰 by艂a obwiedziona niskim murkiem oko艂o metrowej wy­soko艣ci.

Zeszli na dno kotliny i podeszli do bramy w murze. Na podw贸rzu ros艂o kilka bezlistnych drzew owocowych. Ogr贸d by艂 zaro艣ni臋ty chwastami. Przed frontonem centralnego domu sta艂a fontanna zwie艅czona rze藕b膮 przedstawiaj膮c膮 trzy delfiny. Podeszli bli偶ej. Niewielki basenik otaczaj膮cy fontann臋 wy艂o­偶ony by艂 zmatowia艂ymi i wyblak艂ymi niebieskimi kafelkami. Kulgan obejrza艂 uwa偶nie konstrukcj臋 fontanny.

Bardzo sprytne rozwi膮zanie. Woda wydobywa艂a si臋 chyba delfinom z pysk贸w.

Tak, masz racj臋. Widzia艂em fontanny kr贸lewskie w Rillanonie. S膮 bardzo podobne, chocia偶 nie maj膮 takiego wdzi臋ku i gracji jak te.

Na ziemi le偶a艂o troch臋 艣niegu. Najwyra藕niej os艂oni臋t膮 ze wszystkich stron kotlin臋, jak i chyba ca艂膮 wysp臋, nawet w najsro偶sze zimy omija艂y 艣nie偶yce. By艂o jednak zimno. Pug od­szed艂 troch臋 na bok i przygl膮da艂 si臋 z uwag膮 budynkowi. W 艣cianach parterowego domu co trzy metry umieszczono ok­na. Opr贸cz nich w 艣cianie, przed kt贸r膮 sta艂, znajdowa艂 si臋 tylko jeden otw贸r, kt贸ry kiedy艣 wype艂nia艂y podw贸jne drzwi, jednak ju偶 dawno wylecia艂y z zawias贸w.

Ktokolwiek tu kiedy艣 mieszka艂, najwyra藕niej nie spo­dziewa艂 si臋 k艂opot贸w.

Pug odwr贸ci艂 si臋. Tu偶 za nim sta艂 Gardan i te偶 przygl膮da艂 si臋 budynkowi.

Nie ma 偶adnej wie偶y stra偶niczej, a ten niski murek wzniesiono raczej po to, aby zwierz臋ta domowe nie wchodzi艂y do ogrodu, a nie ku obronie.

Meecham us艂ysza艂 ostatni膮 uwag臋 sier偶anta i podszed艂 do nich.

Tak. Nikt tu si臋 nie przejmowa艂 obron膮. Poza niewiel­kim strumyczkiem za domem jest to najni偶ej po艂o偶one miejsce na wyspie.

Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 ku zamkowi, na najwy偶sze wie偶e wznosz膮ce si臋 ponad otaczaj膮ce dolink臋 wzg贸rza.

Tak buduj膮 ci, kt贸rzy szukaj膮 k艂opot贸w. Te za艣 zabu­dowania 鈥 zatoczy艂 r臋k膮 szeroki 艂uk, wskazuj膮c otaczaj膮ce domy 鈥 zosta艂y z pewno艣ci膮 wzniesione przez ludzi, kt贸rzy nie mieli nigdy do czynienia z wojenn膮 zawieruch膮.

Pug pokiwa艂 w zamy艣leniu g艂ow膮 i odszed艂 na bok. Gardan i Meecham skierowali si臋 w stron臋 opuszczonej stajni.

Pug uda艂 si臋 na ty艂y domu. Tu te偶 sta艂o kilka innych, mniej­szych budynk贸w. 艢cisn膮艂 mocno n贸偶 w d艂oni i wszed艂 do naj­bli偶szego. Dach si臋 zapad艂 i g贸r膮 prze艣wieca艂o niebo. Na pod­艂odze wala艂y si臋 wsz臋dzie potrzaskane i wyblak艂e czerwone dach贸wki. Wok贸艂 艣cian pomieszczenia, kt贸re by艂o kiedy艣 ma­gazynem czy spi偶arni膮, sta艂y jeszcze wielkie drewniane p贸艂ki. Pug zbada艂 reszt臋 pomieszcze艅 w domu. Wszystkie by艂y po­dobne. Ca艂y budynek pe艂ni艂 kiedy艣 funkcj臋 jakiego艣 magazynu.

Przeszed艂 do nast臋pnego domu i natkn膮艂 si臋 na ogromn膮 kuchni臋. Wzd艂u偶 jednej ze 艣cian ci膮gn膮艂 si臋 kamienny piec, wystarczaj膮co du偶y, aby jednocze艣nie mog艂o sta膰 na ogniu kil­ka kot艂贸w czy czajnik贸w. Ponad tylnym otwartym paleniskiem wisia艂 ogromny ro偶en, na ktrym swobodnie mo偶na by艂o piec po艂贸wk臋 wo艂u czy ca艂e jagni臋. 艢rodek kuchni zajmowa艂 gi­gantyczny drewniany kloc rze藕nicki, poznaczony niezliczony­mi bliznami od uderze艅 tasaka czy no偶a.

Pug zbada艂 uwa偶nie le偶膮ce w k膮cie dziwacznie wygl膮da­j膮ce naczynie z br膮zu oplecione paj臋czynami i pokryte kurzem. Odwr贸ci艂 je. W 艣rodku by艂a drewniana 艂y偶ka. Podni贸s艂 wzrok. Przez u艂amek sekundy wydawa艂o mu si臋, 偶e na zewn膮trz do­strzeg艂 czyj膮艣 sylwetk臋.

Meecham? Gardan? 鈥 zawo艂a艂, zbli偶aj膮c si臋 powoli do drzwi. Wyszed艂 na zewn膮trz. Nikogo nie zauwa偶y艂. Spojrza艂 w bok i wyda艂o mu si臋, 偶e dostrzeg艂 jaki艣 ruch przy tylnym wyj艣ciu z g艂贸wnego budynku.

Po艣pieszy艂 w tym kierunku zak艂adaj膮c, 偶e jego towarzysze weszli ju偶 do domu. Wszed艂 do 艣rodka. W g艂臋bi bocznego korytarza co艣 mign臋艂o. Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, aby przyjrze膰 si臋 dziwnemu domostwu.

Odsuwane drzwi, przed kt贸rymi sta艂, spad艂y z szyn i le偶a艂y od dawna na ziemi. Na wprost widzia艂 du偶y wewn臋trzny dzie­dziniec. Dom by艂 w艂a艣ciwie pust膮 w 艣rodku, kwadratow膮 bry艂膮. Cz臋艣ciowo przykrywaj膮cy j膮 dach podtrzymywa艂y filary. W 艣rodku patio sta艂a jeszcze jedna fontanna otoczona niewiel­kim ogr贸dkiem, lecz i ona by艂a zniszczona, a ogr贸d dusi艂 si臋 pod dywanem chwast贸w.

Pug skr臋ci艂 w stron臋 korytarza, w g艂臋bi kt贸rego, jak mu si臋 wydawa艂o, dostrzeg艂 jaki艣 ruch. Przeszed艂 przez niskie bo­czne drzwi i znalaz艂 si臋 w mrocznym korytarzu. W kilku miej­scach z dachu wylecia艂y dach贸wki i by艂o dostatecznie jasno, aby swobodnie posuwa膰 si臋 do przodu. Przeszed艂 obok dw贸ch pustych pokoi, kt贸re jak s膮dzi艂 po wystroju, s艂u偶y艂y kiedy艣 jako sypialnie.

Skr臋ci艂 za r贸g i znalaz艂 si臋 przed drzwiami do dziwnie wygl膮daj膮cego pokoju. Wszed艂 do 艣rodka. 艢ciany by艂y pokryte od pod艂ogi do sufitu mozaik膮, przedstawiaj膮c膮 dziwne stwory morskie, brykaj膮ce rado艣nie w pienistych falach ze sk膮po odzia­nymi m臋偶czyznami i kobietami. By艂 to dla Puga zupe艂nie nie znany styl sztuki. Kilka wisz膮cych na zamkowych 艣cia­nach tkanin czy obraz贸w przedstawia艂o sceny jakby wyj臋te z realnego 偶ycia. Kolory by艂y stonowane, a ka偶dy detal do­pracowany w najdrobniejszych szczeg贸艂ach. Pokrywaj膮ca 艣cia­ny tego pomieszczenia mozaika pokazywa艂a tylko zarysy kszta艂t贸w postaci ludzkich i zwierz膮t, nie wchodz膮c w szcze­g贸艂y rysunku.

W pod艂odze znajdowa艂o si臋 spore zag艂臋bienie z prowadz膮­cymi w d贸艂 kilkoma schodkami. Z przeciwnej 艣ciany stercza艂, zwieszaj膮c si臋 nad basenem, wielki rybi 艂eb z br膮zu. Pug nie mia艂 zielonego poj臋cia, jakie mog艂o by膰 przeznaczenie tego pomieszczenia.

Tak jakby kto艣 odczyta艂 jego my艣li, us艂ysza艂 tu偶 za sob膮 g艂os.

To tepidarium.

Pug odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Tu偶 za nim sta艂 m臋偶czyzna 艣redniego wzrostu. Mia艂 wysokie czo艂o i g艂臋boko osadzone czarne oczy. Jego skronie by艂y przypr贸szone siwizn膮, ale broda czarna jak noc. Odziany by艂 w br膮zow膮 szat臋 z prostego ma­teria艂u, przepasan膮 sznurem. W lewej d艂oni trzyma艂 pot臋偶ny d臋bowy kij. Pug odskoczy艂 do ty艂u, wyci膮gaj膮c przed siebie n贸偶.

Ale偶 to niepotrzebne, ch艂opcze. Od艂贸偶 sw贸j kozik. Nie mam zamiaru zrobi膰 ci krzywdy.

U艣miechn膮艂 si臋 do niego ciep艂o i Pug odpr臋偶y艂 si臋 i opu艣ci艂 n贸偶.

Jak nazwa艂e艣 ten pok贸j? Nieznajomy wszed艂 do 艣rodka.

Tepidarium. Ciep艂膮 wod臋 doprowadzano rurami do ba­senu. Korzystaj膮cy z k膮pieli sk艂adali ubrania na tamtych p贸艂­kach. 鈥 Wskaza艂 r臋k膮 na drewnian膮 konstrukcj臋 wzd艂u偶 艣cia­ny po drugiej stronie pomieszczenia.

S艂u偶ba zabiera艂a je, pra艂a i suszy艂a, podczas gdy przy­byli na kolacj臋 go艣cie za偶ywali k膮pieli.

Fugowi wyda艂o si臋, 偶e pomys艂 wsp贸lnego k膮pania si臋 go艣ci w obcym domu jest raczej dziwny, ale nie powiedzia艂 ani s艂owa.

Za tamtymi drzwiami 鈥 nieznajomy m臋偶czyzna wska­za艂 na drzwi przy basenie 鈥 znajdowa艂 si臋 nast臋pny basen z bardzo gor膮c膮 wod膮. Pomieszczenie to nazywano caldarium. A jeszcze dalej jest kolejne pomieszczenie z basenem z zimn膮 wod膮, kt贸re nazywano frigidarium. W tamtym pokoju, zwa­nym unctorium, s艂u偶ba namaszcza艂a go艣ci wonnymi olejkami. W owych czasach nie u偶ywano do k膮pieli myd艂a, a zamiast niego nacierano sk贸r臋 drewnianymi pa艂eczkami.

Fugowi pokr臋ci艂o si臋 zupe艂nie w g艂owie od tych r贸偶nych pokoi k膮pielowych.

Wygl膮da na to, 偶e bardzo wiele czasu po艣wi臋cali, aby utrzyma膰 cia艂o w czysto艣ci. To wszystko jest bardzo dziwne. M臋偶czyzna wspar艂 si臋 na swojej lasce.

Tak ci si臋 mo偶e wydawa膰, Pug. Z drugiej strony jed­nak偶e ci, kt贸rzy wznie艣li ten budynek, pewnie nie mogliby si臋 nadziwi膰 komnatom w waszym zamku.

Pug spojrza艂 na niego zaskoczony.

Sk膮d wiesz, panie, jak mam na imi臋? M臋偶czyzna znowu u艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie.

Kiedy zbli偶ali艣cie si臋 do domu, us艂ysza艂em, 偶e tak si臋 do ciebie zwraca艂 wysoki 偶o艂nierz. Obserwowa艂em was z ukrycia. Chcia艂em si臋 upewni膰, czy nie jeste艣cie piratami rabuj膮cymi antyczne dzie艂a sztuki. Niewielu pirat贸w jest tak m艂odych, s膮­dzi艂em wi臋c, 偶e b臋d臋 m贸g艂 z tob膮 bezpiecznie porozmawia膰. Pug przyjrza艂 si臋 uwa偶nie obcemu. W tym, co i jak m贸wi艂, wyczuwa艂o si臋 jakby podw贸jne, ukryte znaczenie s艂贸w.

Dlaczego chcia艂e艣 ze mn膮 m贸wi膰?

Nieznajomy usiad艂 na kraw臋dzi pustego basenu. Podwin膮艂 troch臋 dolny brzeg szaty i ch艂opiec zauwa偶y艂 na jego nogach mocne sanda艂y przypasane do st贸p skrzy偶owanymi rzemie­niami.

Jestem przewa偶nie sam. Rzadko zdarza si臋 okazja, by porozmawia膰 z kim艣 nieznajomym. Chcia艂em si臋 dowiedzie膰, czy nie zechcia艂by艣 z艂o偶y膰 mi kr贸tkiej wizyty, tylko kilka chwil zaledwie, zanim powr贸cisz na statek.

Pug tak偶e przysiad艂 na brzegu basenu, zachowuj膮c jednak przyzwoity dystans pomi臋dzy sob膮 a nieznajomym.

Mieszkasz tu, panie? M臋偶czyzna rozejrza艂 si臋 po pokoju.

Nie. Chocia偶 kiedy艣, dawno temu mieszka艂em tutaj.

Powiedzia艂 to zadumanym tonem, jakby odpowied藕 na to proste pytanie wydoby艂a na powierzchni臋 dawno pogrzebane wspomnienia.

Kim jeste艣?

M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋 do niego. Pug poczu艂, 偶e ner­wowe napi臋cie znika zupe艂nie. W obcym m臋偶czy藕nie by艂o co艣, co dodawa艂o pewno艣ci i uspokaja艂o. Ch艂opiec by艂 ju偶 zupe艂nie pewien, 偶e nic mu nie grozi ze strony nieznajomego.

Cz臋sto nazywaj膮 mnie w臋drowcem, bo przemierzy艂em wiele l膮d贸w i ziem. W najbli偶szej okolicy uwa偶any jestem za pustelnika, a to z powodu 偶ycia, jakie wiod臋. Mo偶esz mnie nazywa膰, jak chcesz, nie robi mi to 偶adnej r贸偶nicy.

Pug spojrza艂 na niego z uwag膮.

Czy nie masz swojego w艂asnego imienia?

Mam ich wiele. Tak wiele, 偶e kilka z nich ulecia艂o ju偶 z mej pami臋ci. W godzinie mych narodzin zosta艂em obdarzony tak jak i ty imieniem, lecz u mojego ludu imi臋 jest znane tylko ojcu i kap艂anowi-magowi.

Pug rozwa偶a艂 przez chwil臋 jego odpowied藕.

Wszystko to jest takie dziwne. Zupe艂nie jak ten dom. Z jakiego narodu pochodzisz?

M臋偶czyzna, nazwany przez siebie w臋drowcem, roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no i szczerze.

Masz bardzo dociekliwy umys艂, Pug, i wiele, bardzo wiele pyta艅. To dobrze. Zamilk艂 na chwil臋.

Sk膮d przybywacie ty i twoi towarzysze? Na statku w za­toce powiewa natalska flaga z Bordon, lecz tw贸j akcent zdra­dza, 偶e pochodzisz raczej z Kr贸lestwa.

Jeste艣my z Crydee 鈥 odpowiedzia艂 Pug i przedstawi艂 nieznajomemu pokr贸tce histori臋 podr贸偶y. M臋偶czyzna zada艂 mu kilka prostych pyta艅 i zanim ch艂opiec si臋 zorientowa艂, opo­wiedzia艂 mu wszystkie wydarzenia, kt贸re sprowadzi艂y ich w pobli偶e wyspy, jak r贸wnie偶 plany na reszt臋 podr贸偶y.

To naprawd臋 wspania艂a i cudowna historia. Pewien je­stem, 偶e zanim to dziwne spotkanie dw贸ch 艣wiat贸w zako艅czy si臋, wydarzy si臋 jeszcze wiele przedziwnych rzeczy.

Pug spojrza艂 na niego pytaj膮co.

Nie rozumie艅. W臋drowiec potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Nie oczekiwa艂em tego, ch艂opcze. Przyjmijmy na razie, 偶e maj膮 teraz miejsce wydarzenia, kt贸re b臋dzie mo偶na oce­ni膰 i zrozumie膰 dopiero po ich zbadaniu, po fakcie, kiedy to odpowiednio d艂ugi czas oddzieli uczestnik贸w od tych wy­darze艅.

Pug podrapa艂 si臋 w kolano.

M贸wisz zupe艂nie jak Kulgan, kiedy pr贸buje wyt艂uma­czy膰 dzia艂anie magii.

W臋drowiec pokiwa艂 g艂ow膮.

鈥撯 Trafne por贸wnanie. Chocia偶 czasem jedynym sposo­bem zrozumienia dzia艂ania magii jest pos艂ugiwanie si臋 ni膮. Twarz Puga rozja艣ni艂a si臋.

Czy te偶 jeste艣 magiem?

W臋drowiec pog艂adzi艂 powoli d艂ug膮, czarn膮 brod臋.

Niekt贸rzy tak s膮dzili, chocia偶 w膮tpi臋, aby艣my z Kulganem podobnie pojmowali te rzeczy.

Po twarzy Puga by艂o wyra藕nie wida膰, 偶e chocia偶 nie po­wiedzia艂 ani s艂owa, nie uzna艂 tej odpowiedzi za wystarczaj膮c膮. W臋drowiec pochyli艂 si臋 do przodu.

Potrafi臋 rzuci膰 jedno czy dwa zakl臋cia, je偶eli o to ci chodzi艂o, m艂ody cz艂owieku.

Pug us艂ysza艂, jak na dziedzi艅cu kto艣 wykrzykuje jego imi臋.

Chod藕 鈥 powiedzia艂 nieznajomy 鈥 Przyjaciele ci臋 wo艂aj膮. Najlepiej b臋dzie, jak wyjdziemy do nich, 偶eby si臋 nie niepokoili o tw贸j los.

Wyszli z pokoju k膮pielowego i przeszli przez wewn臋trzny dziedziniec. Pomi臋dzy ogrodem w patio a frontonem budynku znajdowa艂 si臋 du偶y przedpok贸j. Wyszli na zewn膮trz. Kiedy reszta towarzyszy Puga ujrza艂a go id膮cego w towarzystwie w臋­drowca, rozejrzeli si臋 b艂yskawicznie dooko艂a i wyci膮gn臋li bro艅. Kulgan i Ksi膮偶臋 przeszli przez dziedziniec i stan臋li przed nimi. Obcy wzni贸s艂 w g贸r臋 obie r臋ce w rozumianym wsz臋dzie ge艣cie, oznaczaj膮cym, 偶e nie jest uzbrojony.

Ksi膮偶臋 zwr贸ci艂 si臋 do Puga.

Kim jest tw贸j towarzysz, Pug? Ch艂opiec przedstawi艂 w臋drowca.

Nie knuje nic z艂ego. Kiedy nas zobaczy艂, ukry艂 si臋, bo chcia艂 si臋 upewni膰, czy nie jeste艣my piratami. Odda艂 n贸偶 Meechamowi.

Je偶eli nawet jego wyja艣nienie nie zadowoli艂o ich, Arutha nie okaza艂 tego po sobie.

Co tu robisz?

Nieznajomy roz艂o偶y艂 szeroko ramiona, trzymaj膮c lask臋 w zagi臋ciu lewego 艂okcia.

Mieszkam tutaj, ksi膮偶臋 Crydee. Mam wra偶enie, 偶e to pytanie raczej ja powinienem by艂 wam zada膰.

Us艂yszawszy s艂owa skierowane do siebie, Ksi膮偶臋 zesztywnia艂, po chwili jednak napi臋cie znikn臋艂o.

Je偶eli istotnie jest tak, jak m贸wisz, to racja jest po two­jej stronie. To my jeste艣my nieproszonymi go艣膰mi. Chcieli艣my tylko troch臋 rozprostowa膰 ko艣ci po d艂ugim zamkni臋ciu w ka­binie statku. Nic wi臋cej.

W臋drowiec skin膮艂 g艂ow膮.

W takim razie witajcie w Villa Beata.

Co to jest Villa Beata? 鈥 spyta艂 Kulgan. Obcy zakre艣li艂 praw膮 r臋k膮 szeroki 艂uk w powietrzu.

Dom ten to w艂a艣nie Villa Beata. W j臋zyku tych, kt贸rzy go wznie艣li, oznacza to 鈥渂艂ogos艂awione domostwo鈥, bo te偶 i takim domem by艂 przez d艂ugie lata. Jak widzicie, miejsce to pami臋ta lepsze czasy.

Napi臋cie powoli znika艂o. Jego przyjazny u艣miech oraz spo­kojne i naturalne zachowanie si臋 sprawi艂y, 偶e wszyscy poczuli si臋 pewniej.

A co z tymi, kt贸rzy zbudowali to dziwne miejsce? 鈥 spyta艂 Kulgan.

Pomarli albo odeszli. Kiedy przybyli tutaj po raz pier­wszy, s膮dzili, 偶e to Insula Beata, czyli B艂ogos艂awiona Wyspa. Uciekli tutaj przed straszliw膮 wojn膮, kt贸ra zmieni艂a histori臋 艣wiata, kt贸ry znali i w kt贸rym 偶yli.

Jego ciemne oczy zaszkli艂y si臋 艂zami, kiedy przywo艂a艂 na pami臋膰 bolesne wspomnienia.

Wielki kr贸l umar艂... przynajmniej tak s膮dzono, niekt贸­rzy nadal twierdz膮, 偶e pewnego dnia mo偶e jeszcze powr贸ci膰. To by艂y straszne i przygn臋biaj膮ce czasy. Uciekinierzy chcieli tutaj 偶y膰 w pokoju.

Co si臋 z nimi sta艂o? 鈥 zapyta艂 Pug. W臋drowiec wzruszy艂 ramionami.

Mo偶e piraci? Gobliny? Mo偶e choroba czy szale艅stwo? Kt贸偶 to mo偶e wiedzie膰? Zasta艂em ten dom po przybyciu na wysp臋 w stanie, w jakim go dzisiaj widzicie. Nie zosta艂 ani jeden z mieszka艅c贸w.

Opowiadacie o dziwnych rzeczach, przyjacielu w臋­drowcze. Nie znam si臋 na tym zbyt dobrze, ale wydaje mi si臋, 偶e to miejsce jest opuszczone od wiek贸w. Jak to mo偶liwe, 偶e zna艂e艣 ludzi, kt贸rzy tu mieszkali?

Nieznajomy u艣miechn膮艂 si臋.

Nie by艂o to wcale tak dawno, jak si臋 mo偶e wydawa膰, ksi膮偶臋 Crydee, a ja jestem znacznie starszy, ni偶 wygl膮dam. Jest to mo偶liwe dzi臋ki dobremu od偶ywianiu si臋 i regularnemu za偶ywaniu k膮pieli.

Meecham, kt贸ry ze wszystkich, co zeszli na l膮d, mia艂 naj­bardziej podejrzliw膮 natur臋, przez ca艂y czas przypatrywa艂 si臋 uwa偶nie obcemu.

A co z Czarnym? Czy ci臋 niepokoi?

W臋drowiec obejrza艂 si臋 przez rami臋 na szczyty zamku.

Czarny Macros? Niewiele mam z nim wsp贸lnego. Na pewno nie tyle, aby wchodzi膰 z nim w jakie艣 konflikty. Po­zwala mi zajmowa膰 si臋 wysp膮 pod warunkiem, 偶e nie wtykam nosa w jego sprawy.

Pug nabra艂 nagle pewnych podejrze艅, ale nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem.

Chyba si臋 zgodzicie, 偶e taki straszny i pot臋偶ny czar­noksi臋偶nik nie musi si臋 za bardzo obawia膰 prostego pustelnika. 鈥 Nachyli艂 si臋 ku nim i doda艂 konspiracyjnym szeptem. 鈥 A poza tym my艣l臋, 偶e reputacja, jak膮 si臋 powszechnie cieszy, jest bardzo rozdmuchana i przesadzona, pewnie po to, aby trzyma膰 nieproszonych go艣ci na dystans. Bardzo w膮tpi臋, czy jest w stanie dokonywa膰 rzeczy, kt贸re mu si臋 przypisuje.

Mo偶e zatem powinni艣my z艂o偶y膰 wizyt臋 temu czarno­ksi臋偶nikowi 鈥 powiedzia艂 Arutha. Pustelnik spojrza艂 na Ksi臋cia.

Nie s膮dz臋, aby was powitano na zamku z rado艣ci膮. Czarnoksi臋偶nik jest cz臋sto zaj臋ty swoj膮 prac膮 i 藕le znosi, kiedy kto艣 mu j膮 przerywa. By膰 mo偶e rzeczywi艣cie nie jest on mi­tycznym sprawc膮 wszelkiego z艂a na tym 艣wiecie, co niekt贸rzy s膮 mu sk艂onni przypisywa膰, ale nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e jest w stanie sprawi膰 mas臋 k艂opot贸w, znacznie wi臋cej ni偶 s膮 tego warte odwiedziny na zamku. Najcz臋艣ciej jego osoba to bardzo kiepskie towarzystwo.

W tym, co m贸wi艂, wyczuwa艂o si臋 delikatne i troch臋 z艂o­艣liwe poczucie humoru.

Arutha rozejrza艂 si臋 dooko艂a.

My艣l臋, 偶e zobaczyli艣my ju偶 wszystkie interesuj膮ce miejsca, jakie s膮 do obejrzenia na wyspie. Powinni艣my chyba wraca膰 na statek?

Kiedy nikt nie zg艂osi艂 sprzeciwu, Ksi膮偶臋 zwr贸ci艂 si臋 do obcego.

A co z tob膮, przyjacielu w臋drowcze? Nieznajomy roz艂o偶y艂 szeroko ramiona.

Ja nadal b臋d臋 kultywowa艂 me przyzwyczajenie do sa­motno艣ci, Wasza Wysoko艣膰. Wasze kr贸tkie odwiedziny spra­wi艂y mi wiele rado艣ci, tak jak i informacje ch艂opca o tym, co si臋 dzieje w szerokim 艣wiecie. Nie s膮dz臋 jednak, aby艣cie mnie mieli jutro odnale藕膰 w tym miejscu, gdyby wam przysz艂o do g艂owy, aby mnie poszuka膰.

Wyra藕nie by艂o wida膰, 偶e nie zamierza im udzieli膰 wi臋cej informacji i Arutha zacz膮艂 si臋 irytowa膰 jego zdawkowymi od­powiedziami.

Zatem pozwolisz, 偶e po偶egnamy si臋, w臋drowcze. Niech bogowie maj膮 nad tob膮 piecz臋.

I nad tob膮, ksi膮偶臋 Crydee.

Odwr贸cili si臋, aby odej艣膰. Pug nagle potkn膮艂 si臋 o co艣 i po­lecia艂 ca艂ym ci臋偶arem na Kulgana. Obaj pr贸bowali bezradnie z艂apa膰 r贸wnowag臋 i w rezultacie upadli na ziemi臋. W臋drowiec pom贸g艂 ch艂opcu podnie艣膰 si臋. Meecham i Gardan pomogli wsta膰 ci臋偶kiemu magowi. Kulgan stan膮艂 na nogi, sykn膮艂 nagle g艂o艣no z b贸lu i gdyby Arutha i Meecham nie chwycili go w po­r臋, upad艂by znowu.

Chyba skr臋ci艂e艣 nog臋 w kostce, przyjacielu magu 鈥 powiedzia艂 w臋drowiec. 鈥 Masz. Trzymaj. 鈥 Wyci膮gn膮艂 ku niemu sw膮 lask臋. 鈥 Moja laska jest z mocnego d臋bu. Z pew­no艣ci膮 wytrzyma ci臋偶ar twojego cia艂a w drodze na statek.

Kulgan przyj膮艂 zaofiarowany kij i wspar艂 si臋 na nim mocno. Zrobi艂 kilka krok贸w na pr贸b臋 i stwierdzi艂, 偶e za pomoc膮 laski uda mu si臋 doj艣膰 na miejsce.

Dzi臋kuj臋, ale jak ty sobie poradzisz? Nieznajomy wzruszy艂 ramionami.

To tylko prosty kij. Znajd臋 艂atwo drugi. By膰 mo偶e kie­dy艣, przy okazji zg艂osz臋 si臋 po jego odbi贸r.

B臋d臋 czeka艂, a kij zatrzymam do tego dnia. W臋drowiec odwr贸ci艂 si臋, m贸wi膮c na odchodnym:

Dobrze. Zatem do zobaczenia kiedy艣. Jeszcze raz 偶egnam. Patrzyli za nim, jak znika we wn臋trzu budynku, potem od­wr贸cili si臋 i spojrzeli po sobie.

Dziwny cz艂owiek z tego w臋drowca 鈥 pierwszy ode­zwa艂 si臋 Arutha.

Kulgan skin膮艂 g艂ow膮.

O wiele dziwniejszy ni偶 ci si臋 wydaje, Ksi膮偶臋. Z chwil膮, kiedy odszed艂, poczu艂em, jak opuszcza nas jaki艣 czar. Tak jak­by by艂 on otoczony zakl臋ciem, kt贸re sprawia, 偶e wszyscy, kt贸­rzy si臋 znajd膮 w jego otoczeniu, ufaj膮 mu.

Pug zwr贸ci艂 si臋 do Kulgana.

Chcia艂em mu zada膰 tyle pyta艅, ale jako艣 nie mog艂em si臋 zdecydowa膰.

Tak, ja mia艂em identyczne odczucie 鈥 potwierdzi艂 Meecham.

Mam wra偶enie 鈥 odezwa艂 si臋 Gardan 鈥 偶e m贸wili­艣my z samym czarnoksi臋偶nikiem.

To samo pomy艣la艂em 鈥 powiedzia艂 Pug. Kulgan wspar艂 si臋 ci臋偶ko na lasce. 鈥 By膰 mo偶e, ale je偶eli tak, to musia艂 mie膰 swoje powody, aby skrywa膰 to偶samo艣膰.

Wspinaj膮c si臋 powoli 艣cie偶k膮 oddalaj膮c膮 ich od Villi, roz­mawiali ca艂y czas o spotkaniu.

Dotarli do zatoczki, w kt贸rej zacumowa艂 statek. Pug poczu艂 nagle, 偶e co艣 uwiera go pod ubraniem. Si臋gn膮艂 pod bluz臋 i wy­ci膮gn膮艂 niewielki, z艂o偶ony kawa艂ek pergaminu. Zdziwi艂 si臋, bo zupe艂nie nie pami臋ta艂, aby go gdzie艣 podni贸s艂. Pewnie w臋dro­wiec w艂o偶y艂 mu to niepostrze偶enie za bluz臋, kiedy pomaga艂 stan膮膰 na nogi.

Id膮cy w stron臋 艂odzi Kulgan obejrza艂 si臋 na ch艂opca. Zo­baczy艂 jego zdziwiony wyraz twarzy i zatrzyma艂 si臋.

Co tam masz?

Pug poda艂 mu pergamin. Otoczyli Kulgana ciasnym kr臋­giem. Mag rozwin膮艂 pergamin, przeczyta艂 i r贸wnie偶 na jego twarzy pojawi艂o si臋 ogromne zdziwienie. Jeszcze raz przeczy­ta艂, co by艂o napisane na zwitku, tym razem g艂o艣no, aby wszyscy us艂yszeli.

Witam przybysz贸w, w kt贸rych sercach nie zago艣ci­艂o z艂o. Dowiecie si臋 w przysz艂o艣ci, 偶e nasze spotkanie nie by艂o przypadkowe. Prosz臋, zatrzymajcie kij pustelniczy ja­ko znak naszej przyja藕ni i dobrej woli a偶 do dnia, kiedy zo­baczymy si臋 ponownie. Nie starajcie si臋 spotka膰 ze mn膮 a偶 do wyznaczonego dnia, bo i tym kieruje przeznaczenie. Macros.

Kulgan odda艂 kart臋 Fugowi, kt贸ry przeczyta艂 j膮 jeszcze raz.

Zatem ten pustelnik to by艂 Macros! Meecham potar艂 palcami brod臋.

Nic z tego nie rozumiem.

Kulgan spojrza艂 w g贸r臋, ku zamkowi, gdzie w jednym oknie ci膮gle pulsowa艂o 艣wiat艂o.

Ja te偶, stary przyjacielu. Cokolwiek to jednak znaczy, my艣l臋, 偶e czarnoksi臋偶nik dobrze nam 偶yczy, a to uwa偶am za dobry znak.

Powr贸cili na statek i udali si臋 na odpoczynek do swoich kabin. Nast臋pnego dnia statek by艂 gotowy do wyj艣cia w morze z po艂udniowym przyp艂ywem. Kiedy tylko postawili 偶agle, za­wita艂a nad statek wyj膮tkowo delikatna i spokojna jak na t臋 por臋 roku bryza, kt贸ra pchn臋艂a ich prosto w kierunku Krondoru.



NARADY


Pug by艂 niespokojny.

Siedzia艂, wygl膮daj膮c przez okno pa艂acu ksi膮偶臋cego w Krondorze. Za oknem od trzech dni sypa艂 艣nieg. Ksi膮偶臋 i Arutha spotykali si臋 codziennie na rozmowach z ksi臋ciem Krondoru. Pierwszego dnia poproszono Puga, aby opowiedzia艂 jeszcze raz histori臋 odnalezienia statku Tsuranich. Potem by艂 wolny. Dobrze zapami臋ta艂 to trudne dla niego spotkanie i swoje nie­udolne odpowiedzi.

Pug bardzo si臋 zdziwi艂, 偶e Ksi膮偶臋 by艂 taki m艂ody. Mia艂 on trzydzie艣ci kilka lat, nie by艂 jednak z pewno艣ci膮 cz艂owiekiem zdrowym i tryskaj膮cym energi膮. Wielokrotnie w czasie roz­mowy ch艂opiec by艂 zaskakiwany gwa艂townymi atakami kaszlu, kt贸re przerywa艂y wywody Ksi臋cia. Blada i zlana zimnym po­tem twarz wyra藕nie wskazywa艂a, 偶e Ksi膮偶臋 by艂 o wiele ci臋偶ej chory, ni偶 wskazywa艂oby na to jego zachowanie.

Jednym gestem r臋ki oddali艂 sugesti臋 Puga, aby powr贸ci膰 do rozmowy w czasie, kt贸ry b臋dzie bardziej dogodny dla Ksi臋cia. Erland z Krondoru by艂 cz艂owiekiem powa偶nym i zamy艣lonym. Cierpliwie i spokojnie s艂ucha艂 opowie艣ci, 艂agodz膮c w ten spos贸b zmieszanie i zdenerwowanie ch艂opca, kt贸ry znalaz艂 si臋 nagle twarz膮 w twarz z dziedzicem tronu Kr贸lestwa. Patrzy艂 na Puga ze zrozumieniem, dodaj膮c mu otuchy, tak jakby by艂o to zwyk艂膮 rzecz膮, 偶e wys艂uchuje niezdarnych i bez艂adnie m贸wi膮cych ch艂o­pc贸w, kt贸rzy pojawili si臋 przed jego majestatem. Kiedy Pug sko艅czy艂 swoj膮 opowie艣膰. Ksi膮偶臋 rozmawia艂 z nim jeszcze przez jaki艣 czas o jego studiach czy cudownym wyniesieniu do stanu szlacheckiego, tak jakby by艂y to wa偶ne dla kr贸lestwa sprawy.

Pug doszed艂 do wniosku, 偶e polubi艂 ksi臋cia Erlanda. Drugi z pot臋偶nych ludzi Kr贸lestwa, a zarazem najpot臋偶niejszy na ziemiach zachodu, by艂 przyjazny, pe艂en ciep艂a i troszczy艂 si臋 o wygody swego najmniej wa偶nego go艣cia.

Pug, ci膮gle jeszcze nie przyzwyczajony do wspania艂o艣ci pa艂acu, rozejrza艂 si臋 po komnacie. Nawet jego skromny pok贸j by艂 bogato ozdobiony, a przy 艣cianie, zamiast zwyk艂ego po­s艂ania, sta艂o 艂o偶e z baldachimem. Po raz pierwszy w 偶yciu spa艂 w takim 艂贸偶ku i trzeba przyzna膰, 偶e nie czu艂 si臋 za dobrze na mi臋kkim, grubym, puchowym materacu. W k膮cie pokoju sta艂a szafa, a w niej tyle ubra艅, 偶e starczy艂oby mu ich na ca艂e 偶ycie albo i d艂u偶ej. Wszystkie by艂y doskonale skrojone z naj­lepszych materia艂贸w i uszyte jakby na jego miar臋. Kulgan po­wiedzia艂, 偶e by艂 to podarunek od Ksi臋cia.

Cisza panuj膮ca w pokoju przypomnia艂a Fugowi, jak rzadko widywa艂 si臋 ostatnio z Kulganem i towarzyszami. Gardan i je­go 偶o艂nierze opu艣cili dzisiaj pa艂ac z ca艂ym plikiem rozkaz贸w Borrica dla Lyama, a Meecham zosta艂 zakwaterowany z gwar­di膮 pa艂acow膮. Kulgan prawie ca艂y czas uczestniczy艂 w rozmo­wach i Pug mia艂 dla siebie mn贸stwo czasu. 呕a艂owa艂, 偶e nie wzi膮艂 ze sob膮 ksi膮偶ek, bo przynajmniej m贸g艂by wykorzysta膰 wolny czas. Od chwili przyjazdu do Krondoru praktycznie nie mia艂 nic do roboty.

Wielokrotnie rozmy艣la艂 o tym, jak bardzo Tomas cieszy艂by si臋 z poznania nowego miejsca i pa艂acu, kt贸ry, jak mu si臋 wy­dawa艂o, by艂 zbudowany raczej ze szk艂a i magii ni偶 z kamienia. Cieszy艂by si臋 tak偶e ze spotkania jego mieszka艅c贸w. Wspomina艂 swego zaginionego przyjaciela, maj膮c nadziej臋, 偶e Dolganowi uda艂o si臋 go odnale藕膰, chocia偶 pod艣wiadomie nie bardzo w to wierzy艂. B贸l po stracie by艂 teraz przyt艂umiony, lecz ci膮gle 偶ywy. Chocia偶 min膮艂 ponad miesi膮c, ci膮gle mia艂 prze艣wiadczenie, 偶e kiedy si臋 odwr贸ci, ujrzy za sob膮 przyjaciela.

Mia艂 ju偶 dosy膰 bezczynnego siedzenia. Otworzy艂 drzwi i wyjrza艂 na korytarz biegn膮cy wzd艂u偶 ca艂ego wschodniego skrzyd艂a ksi膮偶臋cego pa艂acu. Ruszy艂 korytarzem przed siebie, maj膮c nadziej臋, 偶e natknie si臋 na kogo艣 znajomego i przerwie monotoni臋 bezczynnego czekania.

Min膮艂 gwardzist臋 id膮cego w przeciwn膮 stron臋. 呕o艂nierz za­salutowa艂 mu. Pug wci膮偶 jeszcze nie m贸g艂 si臋 przyzwyczai膰, 偶e gwardzi艣ci oddawali mu honory za ka偶dym razem, kiedy ich mija艂. Poniewa偶 nale偶a艂 do grupy os贸b towarzysz膮cych Ksi臋ciu i by艂 szlachcicem, ca艂a s艂u偶ba pa艂acowa oddawa艂a mu honory.

Doszed艂 do mniejszego bocznego korytarza i postanowi艂 zobaczy膰, co tam jest. Ten korytarz by艂 dla niego r贸wnie dobry jak ka偶dy inny. Ksi膮偶臋 osobi艣cie powiedzia艂 mu, 偶e mo偶e si臋 porusza膰 po ca艂ym pa艂acu, ale Pug nie chcia艂 przekroczy膰 cien­kiej granicy mi臋dzy go艣cinno艣ci膮 a w艣cibstwem. Teraz jed­nak przera藕liwa nuda sprawi艂a, 偶e postanowi艂 rzuci膰 wyzwanie przygodzie, przynajmniej takiej, na jak膮 pozwala艂y okolicz­no艣ci.

Po paru krokach doszed艂 do niewielkiego wykuszu z ok­nem, z kt贸rego rozci膮ga艂 si臋 pi臋kny widok na pa艂acowe ogrody. Usiad艂 na drewnianej 艂awie przy oknie. Poza murami m贸g艂 zobaczy膰 port Krondor, kt贸ry wygl膮da艂 teraz jak pomalowany na bia艂o miniaturowy model wioski dla dzieci. Z wielu komi­n贸w snu艂 si臋 dym, jedyna oznaka 偶ycia w mie艣cie. Zakotwi­czone w porcie statki wygl膮da艂y z daleka jak miniaturowe za­bawki, czekaj膮ce na bardziej sprzyjaj膮ce warunki, aby postawi膰 偶agle i ruszy膰 na pe艂ne morze.

Cichy g艂os wyrwa艂 go z zamy艣lenia.

Czy to ty jeste艣 ksi臋ciem Aruth膮?

Sta艂a za nim ma艂a, sze艣cio czy siedmioletnia dziewczynka o ogromnych jasnozielonych oczach i kasztanowych w艂osach schowanych pod srebrn膮 siateczk膮. Mia艂a na sobie prost膮, lecz uszyt膮 z dobrego materia艂u czerwon膮 sukienk臋 z bia艂ymi fal­bankami przy mankietach r臋kaw贸w. Jej 艂adna twarzyczka, teraz skoncentrowana na jednej my艣li, sprawia艂a troch臋 komiczne wra偶enie.

Zawaha艂 si臋 przez moment.

Nie, mam na imi臋 Pug. Przyjecha艂em z Ksi臋ciem. Dziewczynka nawet nie pr贸bowa艂a ukry膰 swego rozczaro­wania. Wzruszy艂a ramionami i usiad艂a obok niego. Spojrza艂a tym samym 艣miertelnie powa偶nym wzrokiem.

Mia艂am nadziej臋, 偶e mo偶e jeste艣 Ksi臋ciem, bo chcia艂am go koniecznie zobaczy膰. Chocia偶 przez chwil臋, zanim wyje­dziecie do Saladoru.

Salador 鈥 powiedzia艂 Pug bezbarwnym g艂osem. 呕y­wi艂 cich膮 nadziej臋, 偶e ich podr贸偶 sko艅czy si臋 na wizycie u Ksi臋cia. My艣la艂 ostatnio cz臋sto o Carline.

Tak. Ojciec m贸wi, 偶e macie natychmiast wyruszy膰 do Saladoru, a potem pop艂yn膮膰 statkiem do Rillanonu, aby zoba­czy膰 si臋 z Kr贸lem.

Kim jest tw贸j ojciec?

Ksi臋ciem, g艂upcze. Dlaczego ty nic nie wiesz?

Chyba masz racj臋. 鈥 Pug spojrza艂 na dziewczynk臋, wyobra偶aj膮c sobie, 偶e tak zapewne wygl膮da艂a Carline, gdy by艂a dzieckiem. 鈥 A ty pewnie jeste艣 ksi臋偶niczk膮 Anit膮?

Oczywi艣cie. I to prawdziw膮 ksi臋偶niczk膮. C贸rk膮 najpra­wdziwszego Ksi臋cia. M贸j ojciec m贸g艂 zosta膰 Kr贸lem, ale mu si臋 nie chcia艂o. Jakby kiedy艣 zechcia艂, to zostan臋 prawdziw膮 Kr贸low膮. Ale chyba nie b臋d臋. A ty co robisz?

Rzucone nagle i bez ogr贸dek pytanie zaskoczy艂o Puga zupe艂­nie. Trajkotanie ma艂ej troch臋 go irytowa艂o i nie s艂ucha艂 jej z uwa­g膮, skupiony na widoku rozci膮gaj膮cym si臋 za oknem.

Zastanawia艂 si臋 przez moment.

Jestem terminatorem u ksi膮偶臋cego maga.

Oczy dziewczynki zrobi艂y si臋 okr膮g艂e ze zdumienia.

Prawdziwego maga?

Wystarczaj膮co prawdziwego. Jej twarzyczka rozpromieni艂a si臋.

Czy mo偶e zmienia膰 ludzi w ropuchy? Mama m贸wi, 偶e magowie zmieniaj膮 z艂ych ludzi w ropuchy.

Nie wiem. Zapytam, kiedy si臋 z nim zobacz臋... je偶eli si臋 zobacz臋... 鈥 doda艂 na ko艅cu cicho.

Zapytasz? Na pewno? Bardzo bym chcia艂a to wiedzie膰. Wygl膮da艂o na to, 偶e perspektywa potwierdzenia, czy opo­wie艣膰 matki by艂a prawdziwa, zupe艂nie j膮 poch艂on臋艂a i zafa­scynowa艂a.

Czy mo偶esz mi powiedzie膰, gdzie mog艂abym zobaczy膰 ksi臋cia Aruth臋?

Nie wiem. Sam go nie widzia艂em od dw贸ch dni. Po co go chcesz zobaczy膰?

Mama m贸wi, 偶e pewnego dnia wyjd臋 za niego za m膮偶. Chc臋 zobaczy膰, czy jest mi艂y.

Perspektywa, 偶e to ma艂e dziecko mia艂oby wyj艣膰 za m艂od­szego syna Ksi臋cia, zbi艂a Puga na chwil臋 z tropu. Co prawda, podejmowanie zobowi膮za艅 przez rodzic贸w wy偶ej urodzonych dzieci na d艂ugo przed osi膮gni臋ciem przez nie pe艂noletno艣ci by艂o dosy膰 powszechne, ale mimo wszystko brzmia艂o to dziw­nie. Za dziesi臋膰 lat ta ma艂a stanie si臋 kobiet膮, a Ksi膮偶臋 鈥 ci膮gle jeszcze m艂ody 鈥 b臋dzie zapewne w艂ada艂 jednym z po­mniejszych zamk贸w. Pug by艂 zafascynowany i zdumiony za­razem.

My艣lisz, 偶e spodoba ci si臋 偶ycie u boku pana zamku? M贸wi膮c to, zda艂 sobie spraw臋, 偶e zada艂 bardzo idiotyczne pytanie. Ksi臋偶niczka potwierdzi艂a to, obdarzaj膮c go spojrze­niem, kt贸rego nie powstydzi艂by si臋 ojciec Tully.

G艂upi! Sk膮d niby mam to wiedzie膰, je偶eli teraz nie wiem, za kogo ka偶膮 mi wyj艣膰 mama i tata? Dziewczynka zeskoczy艂a z 艂awy.

Musz臋 wraca膰. Nie wolno mi tu przychodzi膰. Je偶eli odkryj膮, 偶e wysz艂am z mojego pokoju, zostan臋 ukarana. Mam nadziej臋, 偶e b臋dziecie mieli udan膮 podr贸偶 do Saladoru i Rillanonu.

Dzi臋kuj臋.

Ma艂a nagle zatroska艂a si臋.

Nie powiesz nikomu, 偶e tu by艂am, dobrze? Pug u艣miechn膮艂 si臋 do niej konspiracyjnie.

Ani mru mru. Nikt si臋 nie dowie. U艣miechn臋艂a si臋 z ulg膮. Wyjrza艂a ostro偶nie za r贸g, patrz膮c w lewo i prawo.

To bardzo mi艂y cz艂owiek 鈥 powiedzia艂 Pug, kiedy ru­szy艂a przed siebie.

Ksi臋偶niczka zatrzyma艂a si臋 w p贸艂 kroku.

Kto?

Ksi膮偶臋. Ksi膮偶臋 to mi艂y i dobry cz艂owiek. Jest powa偶ny i cz臋sto zamy艣lony, ale w og贸le bardzo mi艂y.

Ma艂a zmarszczy艂a czo艂o, zastanawiaj膮c si臋 nad tym, co us艂ysza艂a. Po chwili u艣miechn臋艂a si臋 rado艣nie.

To dobrze. Nie chcia艂abym wyj艣膰 za kogo艣 niemi艂ego. Zachichota艂a, skr臋ci艂a za r贸g i znikn臋艂a w g艂臋bi korytarza. Pug siedzia艂 jeszcze przez jaki艣 czas przy oknie, patrz膮c na padaj膮cy 艣nieg i zastanawiaj膮c si臋 nad dzie膰mi, kt贸re rozwa偶aj膮 sprawy wagi pa艅stwowej, i nad tym konkretnym dzieckiem, z wielkimi i powa偶nie patrz膮cymi na 艣wiat zielonymi oczami.

Tego wieczoru Ksi膮偶臋 podejmowa艂 swych go艣ci uczt膮. Za­proszeni zostali wszyscy szlachetnie urodzeni przebywaj膮cy na zamku i wi臋kszo艣膰 bogaczy z ni偶szych warstw Krondoru. Do sto艂贸w zasiad艂o ponad czterysta os贸b i Pug znalaz艂 si臋 w towarzystwie zupe艂nie nie znanych mu ludzi, kt贸rzy nie zwa偶aj膮c na jego drogi ubi贸r oraz fakt, 偶e w og贸le znalaz艂 si臋 w艣r贸d zaproszonych, uprzejmie go lekcewa偶yli. Ksi膮偶臋 Borric i Arutha zasiedli u szczytu sto艂u razem z ksi臋ciem Erlandem i jego ma艂偶onk膮, ksi臋偶niczk膮 Alicj膮, z ksi臋ciem Dulanikiem, kanclerzem ksi臋stwa oraz marsza艂kiem Krondoru. Ze wzgl臋du na stan zdrowia Erlanda dowodzenie armi膮 Kron­doru przypad艂o Dulanicowi, kt贸ry pogr膮偶ony by艂 teraz w roz­mowie z Barrym, Admira艂em Ksi膮偶臋cej Floty. W ich pobli偶u zasiad艂a reszta urz臋dnik贸w ksi臋cia Krondoru. Pozostali go艣cie zaj臋li miejsca przy mniejszych sto艂ach. Pug siedzia艂 przy jed­nym z najbardziej oddalonych od g艂贸wnego sto艂u ksi膮偶臋cego.

Ca艂e rzesze s艂u偶by wbiega艂y do sali i wybiega艂y z niej, wnosz膮c ogromne tace z jedzeniem i karafki z winem. Wok贸艂 sto艂贸w chodzili bardowie 艣piewaj膮cy ballady i najnowsze pie艣ni oraz kuglarze, akrobaci i b艂a藕ni przedstawiaj膮cy swoje sztuczki. Niewielu go艣ci zwraca艂o na nich uwag臋. Starali si臋 mimo to jak mogli, bo gdyby Mistrz Ceremonii zauwa偶y艂, 偶e si臋 leni膮, w przysz艂o艣ci nie zostaliby ju偶 zaproszeni do pa艂acu.

Na 艣cianach zawieszono ogromne sztandary i bogate tka­niny. Na sztandarach przedstawiono herby i znaki wszystkich wielkich rod贸w i dom贸w Kr贸lestwa, od z艂ocisto-br膮zowych Crydee na samym zachodzie, do bia艂o-zielonych dalekiego Ran, na wschodzie. Za kr贸lewskim sto艂em zwiesza艂 si臋 sztandar Kr贸lestwa, przedstawiaj膮cy na purpurowym tle z艂ocistego lwa z koron膮 na g艂owie, stoj膮cego na tylnych 艂apach i trzymaj膮­cego w przednich miecz, starodawny znak kr贸l贸w conDoin. Obok wisia艂 sztandar Krondoru; srebrzysty orze艂 na purpuro­wym tle, lec膮cy ponad wierzcho艂kiem g贸ry. Jedynie Ksi膮偶臋 i kr贸l Rillanonu mieli prawo nosi膰 kr贸lewskie kolory. Bonie i Arutha narzucili na ramiona czerwone p艂aszcze, co oznacza艂o, 偶e s膮 Ksi膮偶臋tami Kr贸lestwa, spokrewnionymi z rodzin膮 kr贸­lewsk膮. Pug po raz pierwszy widzia艂, 偶e nosili formalne oznaki swej pozycji w pa艅stwie.

Sala by艂a przepe艂niona radosnym gwarem i mi艂ymi dla oka widokami. Jednak nawet z przeciwleg艂ego ko艅ca sali Pug m贸g艂 dostrzec, 偶e rozmowa przy g艂贸wnym stole by艂a przyciszona i powa偶na. Wi臋ksz膮 cz臋艣膰 posi艂ku Borric i Erland sp臋dzili na­chyleni ku sobie i pogr膮偶eni w prywatnej rozmowie.

Kto艣 lekko dotkn膮艂 ramienia Fuga, kt贸ry odwr贸ci艂 si臋 prze­straszony. Tu偶 za sob膮, w szparce mi臋dzy zas艂onami dostrzeg艂 ma艂膮, przypominaj膮c膮 lalk臋 twarz. Ksi臋偶niczka Anita przy艂o­偶y艂a paluszek do warg i kiwa艂a na niego palcem, aby do niej podszed艂. Pug rozejrza艂 si臋 dooko艂a i stwierdzi艂, 偶e biesiadnicy przy jego stole przygl膮daj膮 si臋 wielkim lub prawie wielkim tego 艣wiata, zgromadzonym w sali, i z pewno艣ci膮 nie zauwa偶膮 nieobecno艣ci nie znanego im ch艂opca. Wsta艂 i przeszed艂 na drug膮 stron臋 zas艂ony do niewielkiego pomieszczenia wydzie­lonego dla s艂u偶by. Przed sob膮 mia艂 nast臋pn膮 zas艂on臋, za kt贸r膮, jak si臋 domy艣la艂, musia艂o by膰 wej艣cie do kuchni. Spoza zas艂ony kiwa艂a na niego palcem male艅ka uciekinierka z 艂贸偶ka. Pug przeszed艂 na drug膮 stron臋. Znalaz艂 si臋 w d艂ugim korytarzu wio­d膮cym z kuchni do wielkiej sali biesiadnej. Wzd艂u偶 艣ciany sta艂 d艂ugi st贸艂, na kt贸rym pi臋trzy艂y si臋 stosy zastawy sto艂owej, kie­lichy i inne naczynia.

Co ty tu robisz?

Ciiicho! 鈥 powiedzia艂a g艂o艣nym szeptem. 鈥 Nie wolno mi tu by膰.

Pug u艣miechn膮艂 si臋 do dziecka.

Nie musisz si臋 obawia膰, 偶e kto艣 us艂yszy. Straszny tu ha艂as.

Przysz艂am zobaczy膰 Ksi臋cia. Kt贸ry to? Pug skin膮艂 r臋k膮, 偶eby posz艂a za nim w stron臋 sali. Rozchyli艂 ostro偶nie zas艂ony. Wskaza艂 w stron臋 g艂贸wnego sto艂u.

To ten drugi za twoim ojcem. W czarno-srebrnym ubra­niu i czerwonym p艂aszczu.

Dziewczynka wspi臋艂a si臋 na palce.

Nie widz臋.

Pug podni贸s艂 j膮 na moment. U艣miechn臋艂a si臋 do niego.

Jestem twoj膮 d艂u偶niczk膮.

Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie 鈥 powiedzia艂 z udawan膮 powag膮 w g艂osie. Oboje zachichotali.

Tu偶 za kotar膮 us艂yszeli jaki艣 g艂os. Ksi臋偶niczka przestra­szy艂a si臋.

Musz臋 ucieka膰!

Przemkn臋艂a pomi臋dzy zas艂onami i znikn臋艂a mu z oczu, biegn膮c w stron臋 kuchni.

Zas艂ona oddzielaj膮ca go od sali odsun臋艂a si臋 na bok i ujrza艂 przed sob膮 przestraszonego s艂ug臋, kt贸ry nie wiedz膮c, co po­wiedzie膰, sk艂oni艂 si臋 tylko. Co prawda ch艂opiec nie mia艂 prawa tu si臋 znajdowa膰, ale s膮dz膮c po ubiorze, nie by艂 byle kim.

Pug rozejrza艂 si臋 dooko艂a i bez specjalnego przekonania powiedzia艂:

Szuka艂em drogi do mojego pokoju. Chyba pomyli艂em wyj艣cia.

Do skrzyd艂a dla go艣ci prowadz膮 z sali biesiadnej pier­wsze drzwi po lewej stronie, m艂ody panie. A tu jest kuchnia. Czy chcesz, panie, abym wskaza艂 ci drog臋? 鈥 Najwyra藕niej s艂uga nie mia艂 na to najmniejszej ochoty, podobnie jak i Pug, kt贸ry nie potrzebowa艂 przecie偶 przewodnika. 鈥 Nie, dzi臋kuj臋 bardzo. Poradz臋 sobie sam. Pug, nie zauwa偶ony przez innych go艣ci, powr贸ci艂 na swoje miejsce przy stole. Dalsza cz臋艣膰 uczty min臋艂a bez specjalnych wydarze艅, je偶eli nie liczy膰 kilku zdziwionych spojrze艅 rzuca­nych w jego stron臋 przez s艂u偶膮cego.

Pug sp臋dzi艂 czas po kolacji na rozmowie z synem jednego z kupc贸w. Obaj m艂odzi ludzie natkn臋li si臋 na siebie w zat艂o­czonej sali, gdzie odbywa艂a si臋 druga cz臋艣膰 przyj臋cia po ko­lacji. Sp臋dzili ze sob膮 koszmarn膮 godzin臋, trawi膮c czas na prawieniu sobie wzajemnie uprzejmo艣ci, a偶 do chwili, kiedy pojawi艂 si臋 ojciec ch艂opca i zabra艂 go ze sob膮. Pug sta艂 przez jaki艣 czas ignorowany przez innych go艣ci Ksi臋cia, a偶 w ko艅cu doszed艂 do wniosku, 偶e w tej sytuacji, nie obra偶aj膮c nikogo, mo偶e si臋 wynikn膮膰 do swojego pokoju. Poza tym od czasu, gdy odeszli od sto艂u po kolacji, nie widzia艂 ani Ksi臋cia, ani Borrica, ani Kulgana. Nad wszystkim czuwa艂o kilku prze艂o­偶onych s艂u偶by, a honory domu pe艂ni艂a ksi臋偶na Alicja, czaruj膮ca kobieta, kt贸ra zamieni艂a nawet z Pugiem kilka s艂贸w, gdy na niego przysz艂a kolej prezentacji.

Kiedy wr贸ci艂 do siebie, zasta艂 tam czekaj膮cego na niego Kulgana.

Pug, wyruszamy o 艣wicie 鈥 powiedzia艂 Kulgan, nie trac膮c czasu na niepotrzebne wst臋py. 鈥 Ksi膮偶臋 Erland wysy艂a nas do Rillanonu, aby艣my spotkali si臋 z Kr贸lem.

Dlaczego Ksi膮偶臋 wysy艂a nas? 鈥 spyta艂 Pug rozdra偶­nionym tonem, bo ju偶 bardzo t臋skni艂 za domem.

Kulgan nie zd膮偶y艂 udzieli膰 mu odpowiedzi, bo nagle drzwi otworzy艂y si臋 z hukiem i do pokoju wpad艂 ksi膮偶臋 Arutha. Pug zdumia艂 si臋, bo na twarzy Ksi臋cia malowa艂a si臋 nie ukrywana w艣ciek艂o艣膰.

Kulgan! Tu jeste艣! 鈥 krzykn膮艂 Ksi膮偶臋, zatrzaskuj膮c drzwi. 鈥 Czy wiesz, co nasz kr贸lewski kuzynek postanowi艂 w sprawie inwazji Tsuranich?

Zanim Kulgan zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, Arutha sam to uczyni艂.

Nic! Nie ruszy palcem, aby wys艂a膰 posi艂ki do Crydee, zanim ojciec nie zobaczy si臋 z Kr贸lem. To za艣 zajmie nam co najmniej dwa nast臋pne miesi膮ce.

Kulgan podni贸s艂 r臋k臋 do g贸ry i Arutha ujrza艂 nagle przed sob膮 zamiast doradcy Ksi臋cia 鈥 nauczyciela z lat dziecin­nych. Kulgan, podobnie jak i Tully, potrafi艂 nadal, kiedy za­chodzi艂a taka potrzeba, zapanowa膰 nad synami Borrica.

Arutha, spokojnie.

Ksi膮偶臋 potrz膮sn膮艂 gwa艂townie g艂ow膮 i przysun膮艂 sobie krzes艂o.

Przepraszam, Kulgan. Powinienem panowa膰 nad ner­wami. 鈥 Zauwa偶y艂 zmieszanie Puga. 鈥 Ciebie te偶 przepra­szam, Pug. Du偶o si臋 tu dzieje i o wielu rzeczach nie masz poj臋cia. By膰 mo偶e... 鈥 spojrza艂 pytaj膮co na Kulgana.

Kulgan wyj膮艂 fajk臋.

Mo偶esz mu powiedzie膰. I tak rusza z nami w podr贸偶, wi臋c dowie si臋 pr臋dzej czy p贸藕niej.

Arutha przez moment b臋bni艂 palcami po oparciu krzes艂a. Wyprostowa艂 si臋.

M贸j ojciec i Erland konferowali przez te wszystkie dni, jak najskuteczniej przeciwstawi膰 si臋 obcym, je偶eli nadejd膮. Ksi膮­偶臋 nawet podziela艂 nasz pogl膮d, 偶e prawdopodobnie nadejd膮... 鈥 przerwa艂 na chwil臋 鈥 ale nie zrobi ani jednego kroku, aby zwo艂a膰 Armie Zachodu, dop贸ki nie otrzyma pozwolenia Kr贸la.

Nie rozumiem. Czy Armie Zachodu nie pozostaj膮 pod wy艂膮cznym dow贸dztwem Ksi臋cia? Czy nie mo偶e nimi rozpo­rz膮dza膰 wedle swego uznania?

Ju偶 nie. Nieca艂y rok temu Kr贸l powiadomi艂 go, 偶e nie mo偶e ich powo艂a膰 pod bro艅 bez jego zgody.

Arutha siedzia艂 oparty sztywno o oparcie krzes艂a, a Kulgan wypuszcza艂 z fajki k艂臋by dymu.

To naruszenie tradycji. Armie Zachodu nigdy nie mia艂y innego dow贸dcy ni偶 ksi膮偶臋 Krondoru, tak jak i Armie Wschodu zawsze by艂y kr贸lewskie.

Pug ci膮gle jeszcze nie m贸g艂 si臋 po艂apa膰 w znaczeniu przed­stawionych fakt贸w.

Ksi膮偶臋 jest Marsza艂kiem Zachodu, jedynym cz艂owie­kiem, poza Kr贸lem, kt贸ry mo偶e wydawa膰 rozkazy ksi臋ciu Borricowi i innym genera艂om. Na jego wezwanie ka偶dy ksi膮偶臋 od Krzy偶a Malaka po Crydee ma si臋 stawi膰 pod jego rozkazy ze swymi garnizonami i oddzia艂ami pospolitego ruszenia. Kr贸l Rodne z sobie tylko znanych powod贸w zdecydowa艂, 偶e nikt nie mo偶e postawi膰 armii pod bro艅 bez jego upowa偶nienia 鈥 powiedzia艂 Kulgan.

M贸j ojciec 鈥 wtr膮ci艂 Arutha 鈥 i tak by si臋 stawi艂 na wezwanie Ksi臋cia, podobnie jak i inni ksi膮偶臋ta. Kulgan pokiwa艂 g艂ow膮.

I by膰 mo偶e w艂a艣nie tego obawia si臋 Kr贸l. Ju偶 dawno Armie Zachodu by艂y bardziej ksi膮偶臋ce ni偶 kr贸lewskie. Nawet gdyby tw贸j ojciec wezwa艂 armie pod bro艅, te偶 by si臋 stawi艂y na jego 偶膮danie, poniewa偶 cieszy si臋 on prawie takim samym szacunkiem i autorytetem jak Erland. I gdyby w tej sytuacji Kr贸l powiedzia艂 nie... 鈥 Nie doko艅czone zdanie zawis艂o w powietrzu.

Arutha pokiwa艂 powoli g艂ow膮.

Konflikt w Kr贸lestwie.

Kulgan zacz膮艂 z uwag膮 ogl膮da膰 fajk臋.

A nawet, by膰 mo偶e, wojna domowa.

Pug czu艂 si臋 troch臋 zagubiony. Mimo 偶e zosta艂 wyniesio­ny do warstw wy偶szych, by艂 przecie偶 wci膮偶 tylko ch艂opcem z zamku.

Nawet je偶eli b臋dzie to w obronie Kr贸lestwa? Kulgan pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Nawet wtedy. Dla niekt贸rych ludzi, tak偶e dla kr贸l贸w, r贸wnie wa偶ny jest spos贸b dzia艂ania, jak i ono samo. Ksi膮偶臋 Borric nie m贸wi o tym, ale pomi臋dzy nim a niekt贸rymi ksi膮­偶臋tami na wschodzie, szczeg贸lnie jego kuzynem Guy du Bas-Tyra, istnieje zadawniony konflikt. Ten konflikt pomi臋dzy ksi臋ciem Erlandem a Kr贸lem mo偶e si臋 przyczyni膰 do zwi臋­kszenia napi臋cia pomi臋dzy zachodem a wschodem.

Pug zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e by艂o to o wiele bardziej istot­ne, ni偶 sobie wyobra偶a艂 czy rozumia艂. Mimo wszystko w ob­razie wydarze艅 i obecnej sytuacji widzia艂 ci膮gle bia艂e plamy. Jak Kr贸l mo偶e si臋 sprzeciwia膰 zwo艂aniu armii przez Ksi臋cia w obronie Kr贸lestwa? Pomimo wyja艣nie艅 Kulgana nadal wy­dawa艂o mu si臋 to bez sensu. I o jakich k艂opotach na wschodzie ksi膮偶臋 Borric nie chcia艂 m贸wi膰?

Mag wsta艂 z krzes艂a.

Jutro wcze艣nie zaczynamy dzie艅. Musimy troch臋 wy­pocz膮膰. Czeka nas d艂uga konna jazda do Saladoru, a potem jeszcze d艂ugi rejs do Rillanonu. Zanim dotrzemy do Kr贸la, w Crydee pojawi膮 si臋 ju偶 pierwsze odwil偶e.

Ksi膮偶臋 Borric i jego towarzysze wsiadali na konie na dzie­dzi艅cu pa艂acu. Ksi膮偶臋 Erland 偶yczy艂 wszystkim szcz臋艣liwej po­dr贸偶y. Chocia偶 stara艂 si臋 u艣miecha膰, by艂 bardzo blady i zatro­skany.

Ma艂a Ksi臋偶niczka sta艂a w oknie na pi臋trze i macha艂a do Puga male艅k膮 chusteczk膮. Fugowi przypomnia艂a si臋 inna Ksi臋偶niczka i ch艂opiec zastanawia艂 si臋, czy Anita, kiedy wy­ro艣nie, b臋dzie taka sama jak Carline, czy bardziej zr贸wnowa­偶ona.

Wyjechali z dziedzi艅ca. Po drugiej stronie bramy czeka艂a na nich, w gotowo艣ci, honorowa eskorta Kr贸lewskich Lansjer贸w Krondorskich, kt贸ra mia艂a im towarzyszy膰 w drodze do Saladoru. Przed nimi by艂y d艂ugie trzy tygodnie jazdy przez g贸ry, obok bagien Czarnego Torfowiska, potem obok Krzy偶a Malaka, kt贸ry stanowi艂 granic臋 pomi臋dzy zachodem a wscho­dem, i wreszcie do Saladoru. Mieli si臋 tam przesi膮艣膰 na statek i po dw贸ch tygodniach morskiej podr贸偶y dotrze膰 wreszcie do Rillanonu.

Lansjerzy byli mocno opatuleni w grube szare p艂aszcze, lecz spod spodu wystawa艂y purpurowo-srebrne kaftany ksi臋cia Krondoru, a na tarczach widnia艂 herb kr贸lewskiego domu krondorskiego. Ksi膮偶臋 Borric zosta艂 uhonorowany eskort膮 sk艂ada­j膮c膮 si臋 z 偶o艂nierzy osobistej gwardii pa艂acowej ksi臋cia Erlanda, a nie zwyk艂ym pododdzia艂em z garnizonu miejskiego.

Kiedy wyje偶d偶ali z granic miasta, znowu zacz膮艂 sypa膰 艣nieg. Pug zastanawia艂 si臋, czy jeszcze kiedy艣 ujrzy wiosn臋 w Crydee. Siedzia艂 spokojnie na koniu brn膮cym powoli na wsch贸d przez 艣nieg go艣ci艅ca. Stara艂 si臋 uporz膮dkowa膰 wra偶e­nia z ostatnich kilku tygodni. Po chwili zrezygnowa艂, m贸wi膮c sobie, 偶e co ma by膰, to b臋dzie.

Podr贸偶 do Saladoru zaj臋艂a im cztery tygodnie zamiast trzech, poniewa偶 w g贸rach na zach贸d od Czarnego Torfowiska dopad艂a ich straszna burza 艣nie偶na. Zostali zmuszeni do za­trzymania si臋 na jaki艣 czas w gospodzie ko艂o wsi, kt贸ra wzi臋艂a sw膮 nazw臋 od bagien. Karczma by艂a male艅ka i musieli si臋 t艂oczy膰 przez kilka dni wsp贸lnie w kilku pokoikach bez wzgl臋­du na pochodzenie i stanowisko. Jedzenie by艂o bardzo proste, a piwo mam臋, wi臋c gdy tylko zawieja ucich艂a, bez 偶alu po­偶egnali Czarne Torfowisko.

Stracili kolejny dzie艅, kiedy natkn臋li si臋 na wiosk臋 niepo­kojon膮 przez bandyt贸w. Co prawda, na widok nadci膮gaj膮cej kawalerii zb贸jcy rozpierzchli si臋, ale 偶eby nie powr贸cili zaraz po ich odje藕dzie, Ksi膮偶臋 rozkaza艂 偶o艂nierzom przeczesa膰 oko­lic臋. Wdzi臋czni wie艣niacy otworzyli przed nimi szeroko drzwi swoich domostw, podaj膮c najlepsze jedzenie i proponuj膮c od­poczynek w najcieplejszych i najwygodniej szych 艂贸偶kach. Mi­mo 偶e dla ksi臋cia by艂y to dary bardzo ubogie, jednak przyj膮艂 on ich go艣cinno艣膰 z wdzi臋czno艣ci膮, poniewa偶 dobrze zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e ofiarowali wszystko, co posiadali. Pug bardzo si臋 cieszy艂 prostymi posi艂kami i bezpo艣rednio艣ci膮 go艣cinnych gospodarzy i po raz pierwszy od opuszczenia Crydee czu艂 si臋 prawie jak w domu.

O p贸艂 dnia drogi od Saladoru spotkali na drodze patrol stra偶y miejskiej. Kapitan, dow贸dca oddzia艂u podjecha艂 bli偶ej. 艢ci膮gn膮艂 wodze konia i stan膮艂 przed nimi.

Co sprowadza stra偶 ksi膮偶臋c膮 na ziemie Saladoru? 鈥 krzykn膮艂.

Oba miasta nie darzy艂y si臋 zbyt wielk膮 przyja藕ni膮, a Krondorianie jechali bez ksi膮偶臋cego proporca. Ton jego g艂osu nie pozostawia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e uwa偶a艂 ich obecno艣膰 w tym miej­scu za naruszenie terytorium swego miasta.

Borric odrzuci艂 na bok po艂y p艂aszcza, spod kt贸rego wy艂oni艂 si臋 kaftan.

Zanie艣 swemu panu wiadomo艣膰, 偶e Borric, ksi膮偶臋 Cry­dee zbli偶a si臋 do miasta i b臋dzie chcia艂 skorzysta膰 z go艣cin­no艣ci pana Kerusa.

Kapitan gwardii zapomnia艂 nagle j臋zyka w g臋bie.

Prze... przepraszam, Wasza Wysoko艣膰 鈥 wyj膮ka艂. 鈥 Nie mia艂em poj臋cia... nie ma sztandaru... i...

Zapodzia艂 si臋 gdzie艣 w lesie 鈥 powiedzia艂 sucho Arutha. Kapitan nie zrozumia艂. Spojrza艂 na m艂odego Ksi臋cia zmie­szany.

S艂ucham, panie...?

Niewa偶ne, kapitanie 鈥 przerwa艂 Borric. 鈥 Po pro­stu zawiadom twego pana.

Dow贸dca oddzia艂u zasalutowa艂.

Natychmiast, Wasza Wysoko艣膰. Zawr贸ci艂 konia i da艂 znak, aby kt贸ry艣 z jego 偶o艂nierzy pod­jecha艂 do nich. Przekaza艂 mu swoje rozkazy, gwardzista spi膮艂 konia ostrog膮, pogalopowa艂 w stron臋 miasta i po chwili znikn膮艂 im z oczu.

Kapitan zwr贸ci艂 si臋 do Ksi臋cia.

Je偶eli Wasza Wysoko艣膰 pozwoli, moi ludzie s膮 na Wa­sze rozkazy.

Ksi膮偶臋 przyjrza艂 si臋 zm臋czonym drog膮 Krondorianom. Wy­gl膮da艂o na to, 偶e niezr臋czna sytuacja, w jakiej znalaz艂 si臋 do­w贸dca gwardzist贸w miejskich, sprawia im wiele rado艣ci.

Kapitanie, wydaje mi si臋, 偶e trzydziestu zbrojnych to wy­starczaj膮ca liczba. Stra偶 miejska Saladoru jest dobrze znana z te­go, 偶e dba, by okolice Saladoru by艂y wolne od rzezimieszk贸w.

Kapitan, nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, 偶e si臋 z niego nabijaj膮, napuszy艂 si臋 w siodle.

Dzi臋kuj臋, Wasza Wysoko艣膰.

Kapitanie, niech pan i pa艅scy ludzie kontynuuj膮 patrol. Dow贸dca zasalutowa艂 znowu i powr贸ci艂 do oddzia艂u. Dal rozkaz wymarszu i kolumna stra偶y przejecha艂a ko艂o oddzia艂u Ksi臋cia. Kiedy go mijali, pochylili na rozkaz swego kapitana lance w salucie. Borric odda艂 honory leniwym ruchem r臋ki. Kiedy ostatni z gwardii miejskiej min膮艂 ich, zwr贸ci艂 si臋 do swego oddzia艂u.

Do艣膰 tych bzdur. Ruszajmy do Saladoru. Arutha za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

Ojcze, brakuje nam takich ludzi na zachodzie. Borric odwr贸ci艂 si臋 do syna.

Tak? Dlaczego?

呕eby polerowali nam tarcze i buty.

Ksi膮偶臋 u艣miechn膮艂 si臋, a Krondorianie rykn臋li gromkim 艣miechem. 呕o艂nierze wschodu nie cieszyli si臋 na zachodzie wielkim powa偶aniem. Wsch贸d od dawna 偶y艂 w pokoju, na d艂ugo przed otwarciem zachodnich ziem na ekspansj臋 Kr贸le­stwa. W jego wschodniej cz臋艣ci niewiele by艂o k艂opot贸w i za­gro偶e艅 wymagaj膮cych prawdziwego kunsztu wojennego. Gwardzi艣ci ksi臋cia Krondoru byli otrzaskanymi w licznych bo­jach weteranami, kt贸rzy uwa偶ali, 偶e ci ze wschodu najlepiej si臋 sprawdzaj膮 jako 偶o艂nierze na placu defilad, paraduj膮c przed zachodnimi oddzia艂ami.

Po nied艂ugim czasie pojawi艂y si臋 pierwsze oznaki, 偶e zbli­偶aj膮 si臋 do miasta. Uprawne ziemie, wioski, przydro偶ne kar­czmy i wozy obci膮偶one towarami na sprzeda偶. Pod wiecz贸r ujrzeli w oddali mury obronne Saladoru.

Przejechali przez bram臋 miasta. Wzd艂u偶 g艂贸wnej ulicy wio­d膮cej do pa艂acu ksi臋cia Kerusa stali szpalerem 偶o艂nierze z jego osobistej gwardii. Podobnie jak i w Krondorze, nie by艂o tu zamku, poniewa偶 wraz z ucywilizowaniem si臋 kraju dooko艂a, nie istnia艂a ju偶 potrzeba posiadania niewielkiego i 艂atwego do obrony miejsca.

Kiedy jechali przez miasto, Pug zda艂 sobie spraw臋, jak da­lece Crydee by艂o jeszcze osad膮 pogranicza. Chocia偶 ksi膮偶臋 Borric posiada艂 znaczn膮 w艂adz臋 polityczn膮, nie ulega艂o w膮t­pliwo艣ci, 偶e nadal by艂 panem pogranicznej prowincji.

Wzd艂u偶 trasy przejazdu zgromadzili si臋 liczni obywatele Saladoru, gapi膮cy si臋 z otwartymi ustami na Ksi臋cia z dzikiego pogranicza Dalekiego Wybrze偶a. Ci, kt贸rym przejazd kolumny kojarzy艂 si臋 ze 艣wi膮teczn膮 parad膮, wznosili g艂o艣ne okrzyki, lecz wi臋kszo艣膰 sta艂a w milczeniu, jakby zawiedziona, 偶e Ksi膮偶臋 i jego ludzie wygl膮dali zwyczajnie i w niczym nie przypomi­nali zlanych krwi膮 barbarzy艅c贸w.

Wjechali na dziedziniec pa艂acowy. S艂u偶ba wybieg艂a im na­przeciw, aby zaj膮膰 si臋 ko艅mi. Gwardzista pa艂acowy zaprowa­dzi艂 偶o艂nierzy z Krondoru do koszar, gdzie mieli wypocz膮膰 przed drog膮 powrotn膮 do swego pana. Inny, w randze kapitana, s膮dz膮c z oznak na jego kaftanie, poprowadzi艂 Borrica i jego towarzyszy schodami do pa艂acu.

Pug rozgl膮da艂 si臋 z podziwem. Budynek by艂 jeszcze wi臋­kszy ni偶 pa艂ac ksi臋cia Krondoru. Przeszli przez kilka ze­wn臋trznych komnat, a偶 dotarli do wewn臋trznego dziedzi艅ca, kt贸rego centraln膮 cz臋艣膰 zdobi艂 ogr贸d urozmaicony fontan­nami i drzewami. Po drugiej stronie sta艂 g艂贸wny budynek pa艂acowy. Pug stwierdzi艂 ze zdumieniem, 偶e pomieszcze­nia, przez kt贸re przechodzili przed chwil膮, nale偶a艂y do za­budowa艅 jedynie otaczaj膮cych w艂a艣ciwy pa艂ac, w kt贸rym mieszka艂 Ksi膮偶臋. Zastanawia艂 si臋, po co Ksi臋ciu tyle dom贸w i s艂u偶by.

Przeszli przez ogr贸d i weszli na kolejne schody, kt贸re za­prowadzi艂y ich przed oblicze komitetu powitalnego, stoj膮cego w progu g艂贸wnego wej艣cia do pa艂acu. Niewykluczone, 偶e kiedy艣 budynek m贸g艂 by膰 cytadel膮 broni膮c膮 otaczaj膮cego j膮 miasta. Pug nie m贸g艂 sobie zupe艂nie wyobrazi膰, jak to mog艂o wygl膮da膰 kilka wiek贸w temu, poniewa偶 po wielu 鈥 na przestrzeni lat 鈥 przer贸bkach i renowacjach stary zamek przekszta艂ci艂 si臋 w b艂yszcz膮c膮 marmurami i szk艂em budowl臋.

Szambelan ksi臋cia Kerusa by艂 wysokim staruszkiem, wy­schni臋tym na wi贸r, z bystrymi oczami, kt贸ry zna艂 z twarzy ka偶dego, wartego zapami臋tania szlachetnie urodzonego od gra­nic Keshu na po艂udniu a偶 do Tyr-Sog na p贸艂nocy. Jego pami臋膰 do twarzy i znajomo艣膰 fakt贸w niejeden raz wybawi艂a ksi臋cia Kerusa z niezr臋cznej sytuacji. Zanim Borric zd膮偶y艂 wej艣膰 po szerokich schodach z dziedzi艅ca, szambelan szepn膮艂 Kerusowi do ucha kilka podstawowych informacji o nim, a tak偶e pod­powiedzia艂 odpowiedni dla jego osoby zakres pochlebstw.

Ksi膮偶臋 Kerus uj膮艂 w d艂onie r臋k臋 Borrica.

Ach, Ksi膮偶臋, wielki czynisz mi zaszczyt t膮 niespodzie­wan膮 wizyt膮. Gdyby艣 tylko powiadomi艂 mnie nieco wcze艣niej, przygotowa艂bym powitanie, kt贸re bardziej przystoi twojej osobie.

Wszyscy weszli do wielkiego hallu. Obaj arystokraci kro­czyli na przedzie.

Przepraszam, Ksi膮偶臋, 偶e sprawi艂em ci k艂opot, ale oba­wiam si臋, 偶e ze wzgl臋du na natur臋 naszej misji, wymaga ona wielkiego po艣piechu. B臋dziemy chyba musieli zrezygnowa膰 z wszelkich formalnych grzeczno艣ci, w艂a艣ciwych takim spot­kaniom. Mam dla Kr贸la niezwykle wa偶ne wie艣ci i musz臋 naj­szybciej, jak si臋 tylko da, ruszy膰 w rejs do Rillanonu.

Oczywi艣cie, ksi膮偶臋 Borric. Rozumiem. Lecz z pewno艣ci膮 b臋dziesz m贸g艂 zabawi膰 u mnie troch臋, jaki艣 tydzie艅 czy dwa?

Obawiam si臋, 偶e nie. Chcia艂bym wej艣膰 na pok艂ad statku jeszcze dzi艣 wieczorem, je偶eli to mo偶liwe.

To rzeczywi艣cie smutna wiadomo艣膰. Liczy艂em bardzo na to, 偶e sp臋dzimy jaki艣 czas razem.

Weszli do sali audiencyjnej. Szambelan dawa艂 wskaz贸wki wielu s艂ugom, kt贸rzy po chwili rozbiegli si臋, aby przygotowa膰 pokoje dla go艣ci. Pug poczu艂 si臋 bardzo male艅ki, kiedy weszli do ogromnej, wysoko sklepionej sali z gigantycznymi 偶yran­dolami i wielkimi, ostro艂ukowymi szklanymi oknami. By艂a to najwi臋ksza sala, jak膮 widzia艂 w 偶yciu, o wiele wi臋ksza ni偶 komnata przyj臋膰 ksi臋cia Krondoru.

Ogromny st贸艂 ugina艂 si臋 pod stosami owoc贸w i wina. Wy­g艂odniali podr贸偶nicy rzucili si臋 z zapa艂em na jedzenie. Pug, ca艂y obola艂y, usiad艂 ci臋偶ko i niezgrabnie. Przez d艂ugie prze­bywanie w siodle stawa艂 si臋 do艣wiadczonym j je藕d藕cem, co jed­nak nie umniejsza艂o b贸lu nadwer臋偶onych jazd膮 mi臋艣ni.

Ksi膮偶臋 Kerus naciska艂 Borrica, aby wyjawi艂 cel tej po艣pie­sznej podr贸偶y i Ksi膮偶臋 mi臋dzy k臋sami jedzenia i 艂ykami wina przedstawi艂 mu pokr贸tce wydarzenia ostatnich trzech miesi臋cy. Kiedy sko艅czy艂, Kerus zafrasowa艂 si臋.

To rzeczywi艣cie przygn臋biaj膮ce i wa偶ne wie艣ci, Ksi膮偶臋. W Kr贸lestwie nie dzieje si臋 dobrze. Z pewno艣ci膮 ksi膮偶臋 Erland opowiedzia艂 ci o pewnych k艂opotach kt贸re do nas zawita艂y od czasu, kiedy ostatni raz by艂e艣 na wschodzie?

Tak, lecz m贸wi艂 bardzo niech臋tnie i ogl臋dnie. Trzeba pami臋ta膰, 偶e min臋艂o ju偶 trzyna艣cie lat od mojej ostatniej po­dr贸偶y do stolicy, na koronacj臋 Rodrica, kiedy to przyby艂em w celu odnowienia naszego uk艂adu wasalnego. Wydawa艂 si臋 wtedy wystarczaj膮co inteligentnym m艂odym cz艂owiekiem, aby nauczy膰 si臋 rz膮dzi膰. Jednak偶e z tego, co us艂ysza艂em w Krondorze, wydaje si臋, 偶e nast膮pi艂a zmiana.

Kerus rozejrza艂 si臋 po sali, a nast臋pnie ruchem r臋ki oddali艂 s艂u偶膮cych. Spojrza艂 znacz膮co w stron臋 towarzyszy Ksi臋cia, wznosz膮c przy tym pytaj膮co brew ku g贸rze.

Ciesz膮 si臋 moim ca艂kowitym zaufaniem. Z pewno艣ci膮 nie zawiod膮.

Kerus kiwn膮艂 g艂ow膮.

Mo偶e przed udaniem si臋 na spoczynek 鈥 powiedzia艂 g艂o艣no 鈥 zechcia艂by艣, panie, rozprostowa膰 nieco nogi i obe­jrze膰 przy okazji m贸j ogr贸d?

Borric zmarszczy艂 brwi i ju偶 chcia艂 co艣 powiedzie膰, kie­dy Arutha po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu i skin膮艂 g艂ow膮 do Kerusa.

To brzmi zach臋caj膮co 鈥揙dpowiedzia艂 Borric. 鈥 Chocia偶 jest troch臋 zimno, z przyjemno艣ci膮 udam si臋 na kr贸tki spacer.

Ksi膮偶臋 da艂 znak Kulganowi, Meechamowi i Gardanowi, aby pozostali przy stole. Ksi膮偶臋 Kerus poprosi艂, by Pug poszed艂 z nimi. Borric spojrza艂 na niego zdziwiony, ale wyrazi艂 zgod臋 skini臋ciem g艂owy. Przez niewielkie boczne drzwi wyszli z sali bezpo艣rednio do ogrodu. Natychmiast, kiedy tylko znale藕li si臋 na zewn膮trz, Kerus zwr贸ci艂 si臋 do Borrica.

Je偶eli ch艂opiec p贸jdzie z nami, nie b臋dzie to tak po­dejrzanie wygl膮da艂o. Nie mog臋 ju偶 ufa膰 nawet w艂asnej s艂u偶bie. Agenci Kr贸la s膮 dos艂ownie wsz臋dzie.

Borric poczerwienia艂 ze z艂o艣ci.

Kr贸l umie艣ci艂 agent贸w w twoim domu?

O tak. Ksi膮偶臋. Nasz Kr贸l bardzo si臋 zmieni艂. Wiem, 偶e Erland nie opowiedzia艂 ci wszystkiego, ale ty o tym musisz wiedzie膰.

Ksi膮偶臋 Borric i jego towarzysze patrzyli na ksi臋cia Kerusa, kt贸ry najwyra藕niej nie czu艂 si臋 dobrze w tej sytuacji. Od­chrz膮kn膮艂. Rozgl膮da艂 si臋 nerwowo po zasypanym 艣niegiem ogrodzie. Ca艂a przestrze艅 mi臋dzy nimi a pa艂acem by艂a zalana delikatnym 艣wiat艂em ksi臋偶yca i blaskiem padaj膮cym z ogro­mnych okien. Nietkni臋ty stop膮 ludzk膮 艣nieg skrzy艂 si臋 nie­bieskawo.

Kerus wskaza艂 na kilka 艣lad贸w ko艂o miejsca, w kt贸rym stali.

To moje 艣lady. Przechadza艂em si臋 tu dzisiaj po po艂udniu zastanawiaj膮c si臋, co mog臋 wam powiedzie膰 bez nara偶ania w艂asnej g艂owy.

Jeszcze raz rozejrza艂 si臋 dooko艂a sprawdzaj膮c, czy nikt nie b臋dzie m贸g艂 pods艂ucha膰 ich rozmowy.

Kiedy zmar艂 Rodric III, wszyscy oczekiwali, 偶e koron臋 po nim obejmie Erland. Po zako艅czeniu oficjalnego okresu 偶a艂oby kap艂ani Ishap wezwali wszystkich, kt贸rzy mieli prawo ubiega膰 si臋 o tron, aby zg艂osili swoje roszczenia. Oczekiwano, Ksi膮偶臋, 偶e b臋dziesz jednym z nich.

Borric skin膮艂 g艂ow膮.

Wiem, jakie s膮 zwyczaje. Dotar艂em do miasta p贸藕niej ni偶 przewidywa艂em, ale moja nieobecno艣膰 i tak nie mia艂a zna­czenia, poniewa偶 postanowi艂em zrzec si臋 prawa do tronu.

Kerus pokiwa艂 powoli g艂ow膮.

Historia mog艂a si臋 potoczy膰 innym torem, gdyby艣 tu wtedy by艂. Borric. 鈥 Zni偶y艂 g艂os. 鈥 M贸wi膮c to, ryzykuj臋 w艂asn膮 szyj膮, ale wiedz, 偶e wielu z nas, nawet tu na wschodzie, namawia艂oby ci臋 wtedy do wzi臋cia korony.

Z twarzy Borrica wida膰 by艂o, 偶e nie chce tego s艂ucha膰, lecz Kerus ci膮gn膮艂 dalej.

Kiedy tu dotar艂e艣, ca艂a zakulisowa polityka by艂a ju偶 za nami. Wi臋kszo艣膰 pan贸w zgodzi艂a si臋 przyzna膰 koron臋 Erlandowi, lecz m贸wi臋 ci, Ksi膮偶臋, poprzednie p贸艂tora dnia, kiedy sprawa by艂a otwarta, by艂o bardzo, bardzo napi臋te. Nie mam poj臋cia, dlaczego stary Rodric nie mianowa艂 swego nast臋pcy. Kiedy kap艂ani przegnali na cztery wiatry wszystkich dalekich krewnych, kt贸rych roszczenia do korony by艂y bardzo s艂abiutkie, zosta艂o przed nimi trzech kandydat贸w, Erland, m艂ody Ro­dric i Guy du Bas-Tyra. Kap艂ani poprosili o z艂o偶enie wst臋pnych deklaracji i wys艂uchali ich. Zar贸wno Erland, jak i Rodric mieli solidne podstawy, aby ubiega膰 si臋 o tron. Guy pretendowa艂 pro forma, podobnie jak by to mia艂o miejsce z tob膮, gdyby艣 zjawi艂 si臋 wtedy na czas.

Arutha przerwa艂 mu kwa艣no.

Oficjalny czas 偶a艂oby zapewnia, 偶e 偶aden z pan贸w za­chodu nie mo偶e zosta膰 kr贸lem.

Borric spojrza艂 na syna z dezaprobat膮. Kerus ci膮gn膮艂 dalej swoj膮 wypowied藕.

Niezupe艂nie. Gdyby by艂y jakiekolwiek w膮tpliwo艣ci co do prawa do sukcesji, kap艂ani wstrzymaliby ceremoni臋 a偶 do przyjazdu twego ojca, Arutha. Nie po raz pierwszy zreszt膮.

Spojrza艂 na Borrica i jeszcze bardziej zni偶y艂 g艂os.

Jak m贸wi艂em, wszyscy oczekiwali, 偶e Erland we藕mie koron臋. Kiedy jednak mu j膮 wr臋czano, on odm贸wi艂 jej przy­j臋cia, ceduj膮c prawo do niej na Rodrica. Nikt wtedy nie wie­dzia艂 o z艂ym stanie zdrowia Erlanda, wi臋c panowie uznali, 偶e by艂 to szlachetny wyraz uznania praw Rodrica jako jedynego syna Kr贸la. Maj膮c do tego jeszcze poparcie dla ch艂opca ze strony Guy du Bas-Tyra, zgromadzeni cz艂onkowie Kongresu ratyfikowali dokonanie si臋 sukcesji. No a potem... potem za­cz臋艂y si臋 prawdziwe wojny podjazdowe i trwa艂y a偶 do chwili, kiedy w ko艅cu wuj twej zmar艂ej 偶ony zosta艂 mianowany re­gentem.

Borric skin膮艂 g艂ow膮. Doskonale pami臋ta艂 walk臋 o to, kto mia艂 by膰 mianowany regentem m艂odocianego Kr贸la. Niewiele brakowa艂o, a jego powszechnie pogardzany kuzyn Guy otrzy­ma艂by tytu艂, jednak przyby艂 na czas i popar艂 Caldrica z Rillanonu, kt贸ry otrzyma艂 tak偶e g艂osy ksi臋cia Brucala z Yabonu oraz ksi臋cia Erlanda, co przechyli艂o szal臋 zwyci臋stwa i Guy nie otrzyma艂 wi臋kszo艣ci g艂os贸w w Kongresie.

Przez nast臋pnych pi臋膰 lat wszystko uk艂ada艂o si臋 pomy­艣lnie, je偶eli nie liczy膰 kilku potyczek granicznych z Keshem. Osiem lat temu 鈥 Kerus zawiesi艂 g艂os i znowu rozejrza艂 si臋 z uwag膮 dooko艂a 鈥 Rodric og艂osi艂 tak zwany program pub­licznych usprawnie艅 i rozpocz膮艂 jego realizacj臋. Naprawiono drogi i mosty, budowano tamy i tak dalej. Z pocz膮tku obci膮­偶enie finansowe dla ludzi nie by艂o tak odczuwalne. Co roku jednak podwy偶szano podatki, dlatego te偶 dzisiaj wolni i niewolni ch艂opi, a nawet pomniejsza szlachta nie maj膮 co do garn­ka w艂o偶y膰. Kr贸l rozwin膮艂 sw贸j program i teraz zabra艂 si臋 za przebudow臋 ca艂ej stolicy, aby uczyni膰 z niej, jak sam m贸wi, najwspanialsze miasto w historii 艣wiata.

Dwa lata temu niewielka delegacja szlachty przyby艂a do Kr贸la prosz膮c go, aby zrezygnowa艂 z nadmiernych wydatk贸w i zmniejszy艂 nieco obci膮偶enie ludu. Kr贸l dosta艂 ataku sza艂u, oskar偶y艂 przyby艂ych w delegacji pan贸w o zdrad臋, skaza艂 ich natychmiast na 艣mier膰 i wyrok wykonano.

Oczy Borrica rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia. Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, a偶 艣nieg pod nogami zaskrzypia艂 g艂o艣no.

Nic o tym nie s艂yszeli艣my na zachodzie!

Kiedy Erland us艂ysza艂 o tym, uda艂 si臋 niezw艂ocznie do Kr贸la i za偶膮da艂 wyp艂acenia odszkodowania dla rodzin tych, kt贸rych stracono, i obni偶enia podatk贸w. M贸wiono, 偶e Kr贸l by艂 ju偶 got贸w dobra膰 si臋 do swego stryja, lecz w ostatniej chwili zosta艂 powstrzymany przez grup臋 doradc贸w, kt贸rym je­szcze ufa艂. Wyra藕nie powiedzieli oni Kr贸lowi, 偶e taki czyn, kt贸ry nigdy si臋 nie zdarzy艂 w historii Kr贸lestwa, z pewno艣ci膮 spowoduje powstanie pan贸w zachodu przeciwko niemu. Twarz Borrica zachmurzy艂a si臋.

Mieli racj臋. Gdyby ten ch艂opta艣 kaza艂 wtedy powiesi膰 Erlanda, Kr贸lestwo rozpad艂oby si臋 na zawsze na dwie cz臋艣ci.

Od tamtego czasu Ksi膮偶臋 nie postawi艂 stopy w Rillanonie, a wszystkie sprawy pa艅stwowe s膮 za艂atwiane za po艣rednic­twem doradc贸w. Ani Ksi膮偶臋, ani Kr贸l nie rozmawiaj膮 ze sob膮.

Borric spojrza艂 w niebo. W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o trosk臋.

Jest znacznie gorzej ni偶 s艂ysza艂em. Erland opowiada艂 mi o podatkach i swojej odmowie narzucenia ich r贸wnie偶 na ziemie zachodu. Kr贸l wyrazi艂 podobno na to zgod臋, poniewa偶 rozumie potrzeb臋 utrzymywania garnizon贸w na zachodzie i p贸艂nocy.

Kerus powoli kr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮.

Kr贸l wyrazi艂 zgod臋 dopiero wtedy, kiedy jego doradcy przedstawili mu obraz hord goblin贸w z Ziem P贸艂nocnych, za­lewaj膮cych i pl膮druj膮cych miasta jego Kr贸lestwa.

Erland wspomina艂 co prawda o napi臋tych stosunkach mi臋dzy nim a bratankiem, ale chocia偶 us艂ysza艂, z jakimi przy­jecha艂em wie艣ciami, nie wspomnia艂 ani s艂owem o wybrykach Jego Wysoko艣ci.

Kerus westchn膮艂 g艂臋boko i znowu zacz膮艂 spacerowa膰.

Borric, tak wiele czasu sp臋dzam na co dzie艅 z r贸偶nej ma艣ci pochlebcami z dworu kr贸lewskiego, 偶e zapomnia艂em ju偶, 偶e wy, z zachodu, wolicie prost膮 i jasn膮 mow臋. 鈥 Pod­ni贸s艂 do ust trzymany w r臋ku kielich i napi艂 si臋 wina. 鈥 Nasz Kr贸l ju偶 nie jest tym samym cz艂owiekiem, kt贸rym by艂 kiedy艣. S膮 co prawda chwile, 偶e jest jak kiedy艣 otwarty, 艣mieje si臋 i 偶artuje, a w g艂owie k艂臋bi膮 mu si臋 wspania艂e plany rozwoju Kr贸lestwa, lecz po chwili staje si臋 kim艣 zupe艂nie innym, jakby jego sercem i dusz膮 zaw艂adn膮艂 jaki艣 mroczny duch.

Borric, miej si臋 na baczno艣ci, bo tylko Erland jest bli偶ej tronu ni偶 ty. Nasz w艂adca doskonale zdaje sobie z tego spraw臋, nawet je偶eli tobie nie przychodzi to do g艂owy, i nawet tam, gdzie nic nie ma, widzi sztylety i trucizn臋.

Wszyscy zamilkli nagle. Pug spostrzeg艂, 偶e Borric by艂 na­prawd臋 zdenerwowany i powa偶nie zaniepokojony. Kerus prze­rwa艂 cisz臋.

Rodric obawia si臋, 偶e inni po偶膮daj膮 jego korony. Nie­wykluczone, 偶e tak jest naprawd臋, ale nie s膮 to ci, kt贸rych Kr贸l podejrzewa. Poza nim samym jest tylko czterech m臋skich cz艂onk贸w rodu conDoin i wiadomo, 偶e wszyscy s膮 lud藕mi ho­noru. 鈥 Pochyli艂 z szacunkiem g艂ow臋 przed Borricem. 鈥 Jest jednak z tuzin innych, kt贸rzy poprzez wi臋zy krwi z matk膮 Kr贸la i jej rodzin膮 mog膮 powo艂ywa膰 si臋 na swe prawa do tronu. Wszyscy oni s膮 panami ze wschodu i wielu z nich, zar臋czam ci, nie zawaha艂oby si臋 ani przez u艂amek sekundy, by wykorzysta膰 nadarzaj膮c膮 si臋 okazj臋 i doprowadzi膰 do re­alizacji swoich 偶膮da艅 przez Kongres.

Borric spojrza艂 na niego twardo.

Kerus, m贸wisz o zdradzie.

Zdradzie w sercach ludzkich, je偶eli nie w uczynkach... jeszcze.

Jak to si臋 mog艂o sta膰, 偶e sprawy na wschodzie zasz艂y tak daleko, a nikt z nas na zachodzie nie mia艂 o niczym po­j臋cia?

Doszli do kra艅ca ogrodu. Kerus pokiwa艂 g艂ow膮.

Erland jest honorowym cz艂owiekiem i jako taki nie b臋­dzie rozpowiada艂 nie potwierdzonych plotek swoim poddanym, nawet tobie. Jak sam zauwa偶y艂e艣, od twojego ostatniego pobytu w Rillanonie min臋艂o trzyna艣cie lat. Wszelkie nakazy, pisma i wie艣ci nadal przychodz膮 do ciebie poprzez dw贸r Ksi臋cia. Sk膮d mog艂e艣 wiedzie膰? Obawiam si臋, 偶e jest ju偶 tylko kwesti膮 czasu, kiedy jeden z doradc贸w Kr贸la stanie triumfalnie na szczycie stosu g艂贸w tych z nas, kt贸rzy nadal wierz膮, 偶e na stra偶y bez­piecze艅stwa i powodzenia narodu stoj膮 warstwy wy偶sze.

Zatem m贸wi膮c z nami tak szczerze, wiele ryzykujesz 鈥 zauwa偶y艂 Borric.

Kerus wzruszy艂 ramionami i da艂 znak, 偶e powinni ju偶 wra­ca膰 do pa艂acu.

Nie zawsze by艂em cz艂owiekiem, kt贸ry otwarcie m贸­wi to, co mu le偶y na sercu, ksi膮偶臋 Borric, ale 偶yjemy teraz w trudnych czasach. Gdyby to kto艣 inny mnie nawiedzi艂 w po­dr贸偶y na wsch贸d, sko艅czy艂oby si臋 na uprzejmej rozmowie. Ty, Ksi膮偶臋, jeste艣 w wyj膮tkowej sytuacji. Teraz, kiedy zosta艂y zerwane wszelkie wi臋zy pomi臋dzy bratankiem a stryjem, ty jeste艣 jedynym cz艂owiekiem w Kr贸lestwie, kt贸ry ma odpo­wiednio wysok膮 pozycj臋 i kontakty, aby pr贸bowa膰 wp艂yn膮膰 na Kr贸la. Musz臋 szczerze przyzna膰, m贸j przyjacielu, 偶e wcale ci nie zazdroszcz臋 tego wysokiego stanowiska.

Za panowania Rodrica by艂em jednym z najpot臋偶niejszych i najbardziej wp艂ywowych pan贸w na wschodzie, teraz jednak, maj膮c takie wp艂ywy na dworze Rodrica IV, jakie mam, r贸wnie dobrze m贸g艂bym by膰 piratem czy rozb贸jnikiem na drodze. Te­raz najbli偶ej Kr贸la jest tw贸j nikczemny kuzyn Guy, a ja i ksi膮­偶臋 Bas-Tyra nie pa艂amy do siebie zbyt wielk膮 mi艂o艣ci膮. Cho­cia偶 powody naszej wzajemnej niech臋ci nie s膮 tak osobiste jak twoje 鈥 kiedy jego gwiazda wzbija si臋 w g贸r臋, moja tym bardziej spada w d贸艂.

Zacz臋艂o dokucza膰 im zimno. Kerus zatar艂 r臋ce.

Ale mo偶e chocia偶 jedna dobra wiadomo艣膰 na koniec. Guy sp臋dza zim臋 w swoich posiad艂o艣ciach w pobli偶u Drogo­wskazu, wi臋c przynajmniej na razie Kr贸l jest wolny od jego knowa艅. 鈥 Kerus chwyci艂 mocno Borrica za rami臋. 鈥 Zmo­bilizuj wszystkie swoje si艂y. Ksi膮偶臋, aby wp艂yn膮膰 na Kr贸la i za­panowa膰 nad jego wybuchow膮 natur膮. Teraz, wobec nadci膮ga­j膮cej inwazji, o kt贸rej przynosisz wie艣ci, musimy si臋 wszyscy zjednoczy膰. Przed艂u偶aj膮ca si臋 wojna poch艂onie nawet te niewiel­kie rezerwy, kt贸re jeszcze mamy. A potem kiedy na Kr贸lestwo przyjdzie czas prawdziwej pr贸by... nie wiem, czy wytrzymamy.

Borric nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Najgorsze obawy, kt贸re zawita艂y do jego serca po rozmowie z Erlandem, by艂y niczym wobec informacji wyjawionych przez Kerusa.

Jeszcze jedno, Bonie 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋 Saladoru. 鈥 Wobec faktu, 偶e trzyna艣cie lat temu Erland zrzek艂 si臋 ko­rony, a tak偶e wobec nasilaj膮cych si臋 plotek o tym, 偶e ci膮gle podupada na zdrowiu, wielu cz艂onk贸w Kongresu b臋dzie u cie­bie szuka艂o rady. Wielu p贸jdzie za tob膮, nawet niekt贸rzy z nas ze wschodu. Pami臋taj o tym.

Borric spojrza艂 na niego zimnym wzrokiem.

Czy m贸wisz o wojnie domowej? Twarz Kerusa przeszy艂 skurcz b贸lu. Bezwiednie machn膮艂 r臋k膮. Oczy zaszkli艂y si臋 艂zami.

Zawsze by艂em wiemy koronie. Borric, jednak kiedy przychodzi czas 偶yciowego wyboru, interes Kr贸lestwa jest naj­wa偶niejszy. 呕aden cz艂owiek nie jest i nie mo偶e by膰 wa偶niejszy ni偶 Kr贸lestwo.

Kr贸l jest Kr贸lestwem 鈥 powiedzia艂 Borric przez za­ci艣ni臋te z臋by.

Nie by艂by艣 tym, kim jeste艣, gdyby艣 odpowiedzia艂 ina­czej. Mam nadziej臋, 偶e b臋dziesz w stanie ukierunkowa膰 energi臋 Kr贸la na zagro偶enie na zachodzie, bo zar臋czam ci, 偶e je偶eli Kr贸lestwo stanie w obliczu niebezpiecze艅stwa, inni nie b臋d膮 ho艂dowali tak szlachetnym zasadom.

Wchodzili po schodach prowadz膮cych z ogrodu do sali.' Borric zwr贸ci艂 si臋 do Kerusa.

Wiem, 偶e masz dobre intencje 鈥 powiedzia艂 nieco 艂a­godniejszym tonem. 鈥 Wiem te偶, 偶e w twym sercu go艣ci je­dynie mi艂o艣膰 do Kr贸lestwa. Musisz wierzy膰 i modli膰 si臋, bo ja zrobi臋 wszystko, co w mojej mocy, aby Kr贸lestwo przetrwa艂o.

Kerus zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 przed drzwiami do pa艂acu.

Obawiam si臋. Ksi膮偶臋, 偶e wkr贸tce zostaniemy rzuceni na g艂臋bokie wody. Modl臋 si臋 gor膮co o to, by inwazja, o kt贸rej m贸wi艂e艣, nie sta艂a si臋 fal膮, kt贸ra nas na zawsze pogr膮偶y w od­m臋tach. Pami臋taj, Borric, 偶e zawsze i wsz臋dzie jestem ci got贸w s艂u偶y膰 swoj膮 pomoc膮 i wsparciem.

Odwr贸ci艂 si臋 do drzwi, kt贸re w艂a艣nie otworzy艂 przed nimi s艂u偶膮cy.

呕ycz臋 wam, panowie, dobrej nocy 鈥 powiedzia艂 g艂o艣­no 鈥 bo widz臋, 偶e jeste艣cie ju偶 bardzo znu偶eni.

W sali, po wej艣ciu ksi臋cia Borrica z marsem na twarzy, Aruthy i Puga, zapanowa艂a napi臋ta atmosfera. Szybko nadeszli s艂u偶膮cy, aby wskaza膰 go艣ciom ich pokoje. Pug poszed艂 za ch艂o­pakiem mniej wi臋cej w swoim wieku, ubranym w liberi臋 w ko­lorach ksi臋cia Kerusa. Na odchodnym Pug obejrza艂 si臋 przez rami臋. Ksi膮偶臋 sta艂 blisko Kulgana i m贸wi艂 co艣 cicho do niego.

S艂u偶膮cy zaprowadzi艂 Puga do niewielkiego, lecz elegancko urz膮dzonego pokoju. Nie zwa偶aj膮c na bogate pos艂anie, zwali艂 si臋 w ubraniu na 艂贸偶ko.

Czy potrzebujesz, panie, pomocy przy rozbieraniu si臋? Pug usiad艂 gwa艂townie na 艂贸偶ku i spojrza艂 na ch艂opca z tak niek艂amanym zdziwieniem, 偶e ten cofn膮艂 si臋 o kilka krok贸w.

Czy nie b臋dziesz mnie ju偶 potrzebowa艂, panie? 鈥 spy­ta艂 ponownie, niepewnym tonem, zbity z tropu.

Pug wybuchn膮艂 艣miechem. S艂u偶膮cy sta艂 niezdecydowany przez kilka chwil, potem uk艂oni艂 si臋 i wyszed艂 po艣piesznie z po­koju. Pug szybko 艣ci膮gn膮艂 ubranie, zastanawiaj膮c si臋 nad pa­nami ze wschodu, kt贸rzy aby si臋 rozebra膰, potrzebowali asysty s艂u偶by. By艂 zbyt zm臋czony, aby posk艂ada膰 ubranie. Rzuci艂 wszystko na pod艂og臋.

Zdmuchn膮艂 stoj膮c膮 przy 艂贸偶ku 艣wiec臋 i przez kilka chwil le偶a艂 w ciemno艣ciach, nie mog膮c zasn膮膰, zaniepokojony wie­czorn膮 dyskusj膮. Niewiele co prawda wiedzia艂 o intrygach dworskich, ale jedno zrozumia艂. Kerus musia艂 by膰 naprawd臋 zaniepokojony rozwojem wydarze艅, skoro m贸wi艂 w ten spos贸b do nieznajomych ludzi, nawet je偶eli uwzgl臋dni si臋 reputacj臋 Borrica, jako cz艂owieka honoru.

Pug rozpami臋tywa艂 wszystko, co wydarzy艂o si臋 na prze­strzeni ostatnich kilku miesi臋cy, i zrozumia艂, 偶e jego sen 鈥 marzenie o Kr贸lu 艣piesz膮cym na pomoc Crydee na czele armii, pod 艂opocz膮cymi na wietrze sztandarami 鈥 by艂 jeszcze jedn膮 ch艂opi臋c膮 mrzonk膮, kt贸ra w艂a艣nie roztrzaska艂a si臋 o tward膮 ska艂臋 rzeczywisto艣ci.


RILLANON


Statek zawin膮艂 do portu.

Morze Kr贸lestwa mia艂o znacznie 艂agodniejszy klimat ni偶 Morze Gorzkie i rejs z Saladoru min膮艂 bez wi臋kszych wra偶e艅. Strawili jednak na ten odcinek podr贸偶y kolejne trzy tygodnie, zamiast planowanych dw贸ch, poniewa偶 prawie przez ca艂y czas musieli halsowa膰, maj膮c przeciwny wiatr z p贸艂nocnego wschodu.

Pug sta艂 na przednim pok艂adzie ciasno owini臋ty d艂ugim i ciep艂ym p艂aszczem. Lodowate podmuchy zimowego wiatru niepostrze偶enie przesz艂y w ch艂odny wietrzyk, jakby wiosna by­艂a tu偶, tu偶.

Rillanon by艂 powszechnie nazywany Klejnotem Kr贸lestwa i Pug m贸g艂 si臋 teraz naocznie przekona膰, 偶e miasto a偶 nadto zas艂u偶y艂o na to miano. Stolica wygl膮da艂a zupe艂nie inaczej ni偶 przysadziste miasta zachodu ze sw膮 zwart膮 zabudow膮. Przed Pugiem rozci膮ga艂 si臋 a偶 po horyzont wspania艂y 鈥済alimatias鈥 strzelaj膮cych w niebo wie偶, z gracj膮 wypi臋trzonych 艂uk贸w mo­st贸w i ulic 艂agodnie wij膮cych si臋 po艣r贸d niewysokich pag贸r­k贸w, na kt贸rych rozsiad艂o si臋 miasto. Na szczytach bohater­sko si臋gaj膮cych nieba wie偶yc powiewa艂y sztandary i proporce, jakby miasto 艣wi臋towa艂o sam fakt swego istnienia. Nawet przewo藕nicy, p艂ywaj膮cy na ma艂ych promach pomi臋dzy stoj膮­cymi na kotwicy statkami a portem, wydawali si臋 Fugowi o wiele barwniejsi ni偶 gdzie indziej, mo偶e dlatego 偶e przeby­wali w zaczarowanym kr臋gu Rillanonu.

Ksi膮偶臋 Saladoru zleci艂, aby uszyto dla ksi臋cia Borrica jego sztandar, kt贸ry teraz powiewa艂 dumnie na g艂贸wnym maszcie, anonsuj膮c urz臋dnikom kr贸lewskiego miasta przybycie ksi臋cia Crydee. Kapitanat portu wys艂a艂 bezzw艂ocznie na pok艂ad statku pilota, kt贸ry wprowadzi艂 go do portu; po chwili przycumowali do nabrze偶a kr贸lewskiego. Zeszli z pok艂adu. Na brzegu przywi­ta艂 ich oddzia艂 Gwardii Kr贸lewskiej. Przed szeregiem wypr臋­偶onych na baczno艣膰 偶o艂nierzy czeka艂 starszy, siwow艂osy, lecz wyprostowany jak struna m臋偶czyzna, kt贸ry ciep艂o przywita艂 Ksi臋cia.

Obj臋li si臋 obaj mocno. Starszy m臋偶czyzna ubrany by艂 w kr贸lewskie barwy, purpur臋 i z艂oto, na jego piersi widnia艂 ksi膮偶臋cy herb.

Borric, jak dobrze zobaczy膰 ci臋 znowu. Ile to ju偶 lat min臋艂o? Dziesi臋膰... jedena艣cie?

Caldric, stary przyjacielu. To ju偶 prawie trzyna艣cie lat. 鈥 Borric spojrza艂 na niego z czu艂o艣ci膮. Starzec mia艂 stalowoniebieskie oczy, a twarz okala艂a mu mocno przypr贸­szona siwizn膮 broda.

Stary cz艂owiek pokr臋ci艂 z niedowierzaniem g艂ow膮 i u艣mie­chn膮艂 si臋.

Stanowczo za d艂ugo. 鈥 Spojrza艂 na reszt臋 przyby艂ych i zauwa偶y艂 Puga. 鈥 Czy to tw贸j m艂odszy syn? Borric roze艣mia艂 si臋.

Nie, chocia偶 nie przyni贸s艂by mi wstydu, gdyby nim by艂. 鈥 Wskaza艂 na szczup艂膮 sylwetk臋 Aruthy. 鈥 To jest m贸j syn. Arutha, podejd藕 do nas i przywitaj si臋 ze swoim ciote­cznym dziadkiem.

Arutha podszed艂 i padli sobie w ramiona. Ksi膮偶臋 Caldric, pan Rillanonu, genera艂 Gwardii Kr贸lewskiej i kanclerz Kr贸le­stwa odsun膮艂 Aruth臋 na odleg艂o艣膰 ramienia i przygl膮da艂 mu si臋 uwa偶nie.

Kiedy ci臋 widzia艂em po raz ostatni, by艂e艣 dzieckiem. Powinienem ci臋 by艂 pozna膰, ch艂opcze, bo chocia偶 odziedzi­czy艂e艣 rysy po ojcu, bardzo jeste艣 podobny do mego drogiego brata, ojca twojej matki. Przynosisz zaszczyt mojej rodzinie.

No i c贸偶 tam s艂ycha膰 w twoim mie艣cie, stary koniu? 鈥 spyta艂 Borric.

Jest wiele do opowiadania, lecz nie tutaj. Zamieszkacie w pa艂acu kr贸lewskim. Powinno wam by膰 wygodnie. B臋dziemy mieli du偶o czasu, aby si臋 wzajemnie odwiedza膰. Co ci臋 spro­wadza do Rillanonu?

Mam nie cierpi膮c膮 zw艂oki spraw臋 do Jego Wysoko艣ci, lecz nie jest to co艣, o czym mo偶na by m贸wi膰 na ulicy. Chod藕my lepiej do pa艂acu.

Ksi膮偶臋 i jego towarzysze dostali wierzchowce, a jad膮ca przodem eskorta torowa艂a przejazd przez zat艂oczone ulice. Je­偶eli Krondor i Salador wywar艂y na Pugu ogromne wra偶enie, to teraz widok stolicy sprawi艂, 偶e oniemia艂 z zachwytu.

Ulokowane na wyspie miasto roz艂o偶y艂o si臋 na licznych pa­g贸rkach, pomi臋dzy kt贸rymi sp艂ywa艂o do morza kilka rzek. Na pierwszy rzut oka mo偶na by powiedzie膰, 偶e to miasto most贸w i kana艂贸w, jak r贸wnie偶 baszt i wie偶. Wiele budynk贸w by艂o zupe艂nie nowych i pewnie stanowi艂y one, jak pomy艣la艂 Pug, cz膮stk臋 realizacji kr贸lewskiego planu przebudowy miasta. W kilku miejscach dostrzeg艂 po drodze robotnik贸w rozbiera­j膮cych stare domy lub wznosz膮cych nowe 艣ciany i dachy. Li­czne fasady nowych gmach贸w by艂y wy艂o偶one kolorowym ka­mieniem, marmurem lub kwarcem, co przydawa艂o ich 艣cianom barw w odcieniach delikatnej bieli, b艂臋kitu czy r贸偶u. Kocie 艂by na ulicy by艂y czyste, a rynsztoki wolne od wszelkich od­padk贸w i brudu, co by艂o cz臋stym widokiem w miastach, kt贸re odwiedzi艂 wcze艣niej. Bez wzgl臋du na to, co Kr贸l wyczynia艂, pomy艣la艂 Pug, rozbudowa艂 tutaj wspania艂e miasto.

Pa艂ac sta艂 nad brzegiem rzeki i podjazd prowadzi艂 przez most przerzucony wysokim 艂ukiem nad wod膮 wprost na g艂贸wny dziedziniec. Zabudowania pa艂acowe sk艂ada艂y si臋 z wielu wspa­nia艂ych gmach贸w rozrzuconych wok贸艂 szczytu pag贸rka w sa­mym sercu miasta i po艂膮czonych d艂ugimi, krytymi przej艣ciami. Ich 艣ciany by艂y wy艂o偶one r贸偶nokolorowymi kamieniami, co dawa艂o t臋czowy, dominuj膮cy nad ca艂o艣ci膮, efekt.

Wjechali na dziedziniec- W tym momencie tr膮by na murach zagrzmia艂y dono艣nie. Gwardia stan臋艂a wypr臋偶ona na baczno艣膰. Kilku s艂u偶膮cych podbieg艂o, aby zaj膮膰 si臋 ko艅mi przyby艂ych. Przy g艂贸wnej bramie zgromadzi艂a si臋 grupa witaj膮cych notabli i urz臋dnik贸w dworskich.

Pug, zbli偶aj膮c si臋 do nich, zauwa偶y艂, 偶e powitanie by艂o formalne i suche, brakowa艂o w nim osobistego ciep艂a towa­rzysz膮cego powitaniu przez ksi臋cia Caldrica. Stoj膮c za plecami Kulgana i Meechama, s艂ysza艂 przed sob膮 g艂os Caldrica.

Ksi膮偶臋 Borric, pozwolisz Wasza Wysoko艣膰, 偶e ci przed­stawi臋 wysokiego rz膮dc臋 Domu Kr贸lewskiego.

Caldric wskaza艂 na niskiego i pulchnego m臋偶czyzn臋 w cias­no opi臋tej tunice z czerwonego jedwabiu i jasnoszarych nogawicach z wypchni臋tymi kolanami.

Hrabia Selvec, pierwszy admira艂 Marynarki Kr贸lewskiej. Wysoki, szczup艂y cz艂owiek z delikatnie wymodelowanym w膮sikiem uk艂oni艂 si臋 sztywno. Caldric przedstawia艂 po kolei pozosta艂ych cz艂onk贸w grupy powitalnej. Ka偶dy wyra偶a艂 kr贸tko swoje zadowolenie z przybycia ksi臋cia Borrica, lecz dla Puga ich s艂owa brzmia艂y zdawkowo i nieszczerze.

Zaprowadzono ich do kwater. Kulgan musia艂 zrobi膰 troch臋 zamieszania, aby mie膰 Meechama przy sobie, poniewa偶 baron Gray chcia艂 go odes艂a膰 do odleg艂ego skrzyd艂a pa艂acu przezna­czonego dla s艂u偶by, lecz ust膮pi艂 w ko艅cu, kiedy Caldric po­stawi艂 si臋 mocno jako kr贸lewski kanclerz.

Pok贸j przydzielony Fugowi przerasta艂 wspania艂o艣ci膮 wszy­stko, co ch艂opiec kiedykolwiek widzia艂. Posadzka by艂a wy艂o偶ona wypolerowanym do po艂ysku marmurem. 艢ciany r贸wnie偶, tyle 偶e kamie艅 na nich by艂 nakrapiany z艂otymi drobinkami. W nie­wielkim pomieszczeniu s膮siaduj膮cym z sypialni膮 sta艂a ogromna, poz艂acana wanna. Nad ni膮 wisia艂o wielkie lustro. Nieliczne rze­czy, kt贸re Pug mia艂 przy sobie 鈥 g艂贸wny baga偶 stracili w lesie 鈥 zosta艂y umieszczone przez s艂u偶膮cego w gigantycznej szafie, kt贸ra mog艂a pomie艣ci膰 kilkana艣cie razy wi臋cej dobytku. S艂uga zrobi艂, co do niego nale偶a艂o, i zwr贸ci艂 si臋 do Puga.

Czy mam przygotowa膰 k膮piel, panie?

Pug skwapliwie przytakn膮艂 ruchem g艂owy. Po trzech tygo­dniach sp臋dzonych na pok艂adzie statku mia艂 wra偶enie, 偶e ubra­nie przyros艂o mu do cia艂a. Kiedy s艂uga przygotowa艂 k膮piel, poinformowa艂 ch艂opca: 鈥 Ksi膮偶臋 Caldric oczekuje Ksi臋cia i jego towarzyszy na kolacji za godzin臋, panie. Czy 偶yczysz sobie, abym przyszed艂?

Pug odpowiedzia艂, 偶e tak. Zaimponowa艂a mu dyplomacja s艂u偶膮cego, kt贸ry wiedzia艂 jedynie, 偶e Pug przyby艂 razem z ksi臋­ciem Borricem, i ch艂opcu zostawi艂 decyzj臋, czy by艂 obj臋ty tym zaproszeniem na kolacj臋 czy nie.

Rozebra艂 si臋 i w艣lizgn膮艂 do ciep艂ej wody, wydaj膮c prze­ci膮g艂e westchnienie ulgi. Gdy by艂 ch艂opcem na zamku, nigdy nie lubi艂 k膮pa膰 si臋 w wannie, wola艂 mycie w morzu czy stru­mieniach przy zamku. Teraz zaczyna艂 docenia膰 walory wanny. Zastanawia艂 si臋 w rozleniwieniu, co te偶 by Tomas o tym powie­dzia艂. Po chwili odp艂yn膮艂 w ciep艂y p贸艂sen wype艂niony wspo­mnieniami, jednym bardzo mi艂ym, o ciemnow艂osej pi臋knej Ksi臋偶niczce, i drugim, smutnym, o p艂owow艂osym przyjacielu.

Kolacja wydana przez ksi臋cia Caldrica na cze艣膰 Borrica i jego towarzyszy by艂a nieformalnym posi艂kiem w kameralnej atmosferze. Teraz za艣 stali w wielkiej sali tronowej czekaj膮c, a偶 zostan膮 przedstawieni Kr贸lowi. Sala by艂a naprawd臋 wielka i wysoko sklepiona, a ca艂膮 po艂udniow膮 艣cian臋 zajmowa艂y ogromne okna si臋gaj膮ce od sufitu do pod艂ogi, za kt贸rymi roz­ci膮ga艂a si臋 wspania艂a panorama miasta. Szli szpalerem po艣r贸d setek zgromadzonych dworzan i notabli.

Fugowi nigdy nie przesz艂oby przez my艣l, aby uzna膰 ksi臋cia Borrica za 藕le i biednie ubranego, poniewa偶 zar贸wno on, jak i jego dzieci zawsze mieli na sobie najwspanialsze w Crydee ubiory. Teraz jednak, w otoczeniu tego przepychu, Ksi膮偶臋 wy­gl膮da艂 jak kruk po艣r贸d stada pawi. Pug rozgl膮da艂 si臋 dyskretnie dooko艂a. Tu dostrzeg艂 wysadzany per艂ami drogocenny kubrak, tam haftowan膮 z艂ot膮 nici膮 tunik臋. Wszyscy zebrani wprost prze­艣cigali si臋 we wspania艂o艣ciach swoich ubior贸w. Damy mia艂y suknie uszyte z jedwabiu czy brokatu, lecz tylko w niewielkim stopniu przewy偶sza艂y one wspania艂o艣ci膮 stroje m臋偶czyzn.

Zatrzymali si臋 przed tronem i Caldric oznajmi艂 oficjalnie przybycie ksi臋cia Borrica. Kr贸l u艣miechn膮艂 si臋 lekko. W tym momencie Pug zauwa偶y艂 przez mgnienie oka niewielkie po­dobie艅stwo mi臋dzy nim a Aruth膮, chocia偶 z pewno艣ci膮 Kr贸l zachowywa艂 si臋 o wiele swobodniej. Pochyli艂 si臋 ku nim.

Witaj w naszym mie艣cie, kuzynie. Jak to dobrze ujrze膰 Crydee w tej sali po tylu latach.

Borric post膮pi艂 krok do przodu i ukl膮k艂 przed Rodriciem, Kr贸lem i w艂adc膮 Kr贸lestwa Wysp.

Ciesz臋 si臋, 偶e zastaj臋 Wasz膮 Wysoko艣膰 w dobrym zdrowiu.

Przez twarz monarchy przemkn膮艂 cie艅. Po chwili rozchmu­rzy艂 si臋.

Przedstaw nam swoich towarzyszy. Borric zaprezentowa艂 najpierw swojego syna.

Ach, wi臋c prawd膮 jest, jak widz臋, 偶e jeszcze kto艣 z linii conDoin poza mn膮 ma w sobie r贸wnie偶 krew ze strony naszej matki.

Aruth膮 uk艂oni艂 si臋 i cofn膮艂 do szeregu. Nast臋pnie przedsta­wiono Kulgana jako doradc臋 Ksi臋cia. Meecham, kt贸ry nie po­siada艂 偶adnego stanowiska ani rangi na dworze Ksi臋cia, zosta艂 na czas ceremonii w swoim pokoju. Kr贸l skwitowa艂 to jak膮艣 uprzejm膮 uwag膮 i przysz艂a kolej na Puga.

Szlachcic Pug z Crydee, Wasza Wysoko艣膰, Pan G艂臋­bokiego Lasu i cz艂onek mego dworu.

Kr贸l klasn膮艂 w r臋ce i wybuchn膮艂 艣miechem.

Ch艂opiec, kt贸ry zabija trolle. To wspania艂e. Jacy艣 w臋­drowcy przynie艣li t臋 opowie艣膰 z dalekich brzeg贸w Crydee. B臋dziemy chcieli jej wys艂ucha膰 z ust samego autora bohater­skiego czynu. Spotkamy si臋 p贸藕niej i opowiesz mi, ch艂opcze, o tym cudownym wydarzeniu.

Pug czu艂 na sobie spojrzenia setek oczu. Uk艂oni艂 si臋 nie­zgrabnie. Bywa艂o ju偶 w przesz艂o艣ci, 偶e nie chcia艂, aby rozpo­wiadano histori臋 o spotkaniu z trollami, lecz jeszcze nigdy nie pragn膮艂 tego tak bardzo, jak w tej chwili.

Cofn膮艂 si臋 o krok.

Dzi艣 wieczorem wydajemy bal na cze艣膰 naszego dro­giego kuzyna Borrica.

Kr贸l wsta艂. U艂o偶y艂 po艂y swej szaty, zdj膮艂 z szyi z艂oty 艂a艅­cuch, kt贸ry nosi艂 w czasie pe艂nienia urz臋du, i poda艂 paziowi, by ten umie艣ci艂 go na purpurowej, at艂asowej poduszce. Nast臋­pnie Kr贸l zdj膮艂 z g艂owy koron臋 i poda艂 innemu paziowi.

Zszed艂 po stopniach z tronu. Zgromadzony t艂um pok艂oni艂 si臋 nisko.

Chod藕, kuzynie 鈥 powiedzia艂 do Borrica 鈥 usi膮­dziemy na mym prywatnym tarasie, gdzie b臋dziemy mogli swobodnie porozmawia膰, mam ju偶 dosy膰 tej dworskiej ety­kiety.

Borric skin膮艂 g艂ow膮 i stan膮艂 u boku Kr贸la, daj膮c jedno­cze艣nie znak Kulganowi, Fugowi i innym, aby poczekali. Ksi膮­偶臋 Caldric oznajmi艂 wszystkim, 偶e audiencja tego dnia dobieg艂a ko艅ca, a ci, kt贸rzy chcieli z艂o偶y膰 Kr贸lowi jakie艣 petycje, po­winni przyj艣膰 nast臋pnego dnia.

T艂um powoli opuszcza艂 sal臋 przez wysokie drzwi. Kulgan, Pug i Arutha zostali na miejscu. Podszed艂 do nich Caldric.

Poka偶臋 wam pok贸j, gdzie b臋dziecie mogli poczeka膰. Wypada艂oby, 偶eby艣cie byli w pobli偶u, gdyby Jego Wysoko艣膰 zechcia艂 was wezwa膰 do siebie.

S艂u偶膮cy poprowadzi艂 ich ku niewielkim drzwiom obok tych, przez kt贸re wyszli przed chwil膮 Kr贸l i Borric. Weszli do sporej, wygodnie umeblowanej komnaty. Na 艣rodku sta艂 d艂ugi st贸艂 uginaj膮cy si臋 pod ci臋偶arem owoc贸w, ser贸w, chleba i wina. Wok贸艂 sto艂u ustawiono kilkana艣cie krzese艂, a przy 艣cia­nach liczne sofy z pi臋trz膮cymi si臋 puchatymi poduchami.

Arutha podszed艂 do szklanych drzwi i zerkn膮艂 na zewn膮trz.

Widz臋 ojca i Rodrica na kr贸lewskim tarasie. Kulgan i Pug podeszli bli偶ej i spojrzeli w kierunku wska­zanym przez Aruth臋. Rozm贸wcy siedzieli przy stole na tarasie, z kt贸rego rozci膮ga艂 si臋 wspania艂y widok na miasto i morze. Kr贸l gestykulowa艂 偶ywo. Borric s艂ucha艂 uwa偶nie i potakiwa艂 ruchem g艂owy.

Nie s膮dzi艂em, 偶e Jego Wysoko艣膰 b臋dzie tak do was podobny, Ksi膮偶臋.

Arutha odpowiedzia艂 ze swoim zwyk艂ym krzywym u艣mie­szkiem.

Przestanie to by膰 tak dziwne, kiedy uwzgl臋dnisz, 偶e m贸j ojciec by艂 kuzynem jego ojca, tak jak i moja matka by艂a spokrewniona z jego matk膮.

Kulgan po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Puga.

Musisz wiedzie膰, Pug, 偶e wiele rodzin arystokratycz­nych jest ze sob膮 spokrewnionych wieloma wi臋zami. Zdarza si臋 cz臋sto, 偶e kuzyni w czwartym czy pi膮tym pokoleniu za­wieraj膮 zwi膮zki ma艂偶e艅skie z powod贸w politycznych, ponow­nie zacie艣niaj膮c wi臋zy rodzinne. W膮tpi臋, aby na wschodzie by艂a cho膰 jedna szlachecka rodzina, kt贸ra by nie mog艂a si臋 pochwali膰 jakimi艣 zwi膮zkami z koron膮, chocia偶 mog艂yby one by膰 bardzo odleg艂e i zawi艂e.

Odeszli od drzwi i usiedli przy stole. Pug zacz膮艂 skuba膰 kawa艂ek sera.

Wydaje si臋, 偶e Kr贸l jest w dobrym humorze 鈥 po­wiedzia艂, ostro偶nie poruszaj膮c temat, o kt贸rym wszyscy my­艣leli.

Kulgan spojrza艂 na ch艂opca z zadowoleniem. Spodoba艂 mu si臋 wywa偶ony i roztropny komentarz ch艂opca. Po rozmowie z Kerusem i jego uwagach dotycz膮cych Kr贸la, Borric ostrzeg艂 ich, aby trzymali j臋zyk za z臋bami. Swoje upomnienie zako艅­czy艂 starym jak 艣wiat powiedzeniem: na dworach mo偶now艂adc贸w nie ma sekret贸w, 艣ciany maj膮 uszy i nawet g艂usi s艂ysz膮.

Nasz w艂adca jest cz艂owiekiem o zmiennych nastrojach. Miejmy nadziej臋, 偶e pozostanie w dobrym, kiedy wys艂ucha wie艣ci, z kt贸rymi przyjecha艂 ojciec.

Popo艂udnie up艂ywa艂o powoli. Ca艂y czas czekali na jak膮艣 wiadomo艣膰 czy wezwanie od Ksi臋cia. Cienie wyd艂u偶a艂y si臋 ju偶 za oknem, gdy w drzwiach stan膮艂 nagle Borric. Gdy pod­szed艂 do nich, zobaczyli, 偶e na jego twarzy maluje si臋 troska.

Jego Wysoko艣膰 sp臋dzi艂 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 popo艂udnia, ob­ja艣niaj膮c mi swoje plany odrodzenia Kr贸lestwa.

Czy powiedzia艂e艣 mu o Tsuranich? 鈥 spyta艂 Arutha. Ksi膮偶臋 kiwn膮艂 g艂ow膮.

Wys艂ucha艂, a potem spokojnie poinformowa艂 mnie, 偶e rozwa偶y to zagadnienie i 偶e za dzie艅 lub dwa porozmawia ze mn膮 znowu.

Przynajmniej by艂 w dobrym humorze 鈥 zauwa偶y艂 Kulgan.

Borric spojrza艂 na swego starego doradc臋.

Obawiam si臋, 偶e w zbyt dobrym. Oczekiwa艂em, 偶e za­uwa偶臋 u niego przynajmniej jakie艣 oznaki niepokoju. Przecie偶 nie przejecha艂em przez ca艂e Kr贸lestwo z powodu byle g艂u­pstwa. On jednak wydawa艂 si臋 zupe艂nie nie poruszony tym, co mia艂em do przekazania.

Kulgan zaniepokoi艂 si臋 nie na 偶arty.

I tak ju偶 jeste艣my za d艂ugo w podr贸偶y. Pozostaje mie膰 tylko nadziej臋, 偶e decyzja co do kierunku dalszych dzia艂a艅 nie zabierze Jego Wysoko艣ci zbyt wiele czasu.

Borric usiad艂 ci臋偶ko na krze艣le i si臋gn膮艂 po kielich z winem.

Miejmy nadziej臋.

Pug przekroczy艂 pr贸g drzwi prowadz膮cych do prywatnych apartament贸w Kr贸la. Z przej臋cia wysch艂o mu w gardle. Za kilka minut mia艂 odby膰 z monarch膮 rozmow臋 w cztery oczy. Perspe­ktywa przebywania sam na sam z w艂adc膮 sprawi艂a, 偶e czu艂 si臋 bardzo nieswojo. Poprzednio, ilekro膰 przebywa艂 w towarzystwie pot臋偶nych pan贸w kr贸lestwa, zawsze m贸g艂 si臋 skry膰 w cieniu Ksi臋cia czy jego syna. Wychodzi艂 zza ich plec贸w, w skr贸cie przedstawia艂 to, co mu by艂o wiadomo o Tsuranich, i szybko znika艂 znowu w cieniu. Za chwil臋 mia艂 by膰 jedynym go艣ciem najpot臋偶niejszego cz艂owieka na p贸艂noc od Imperium Wielkiego Keshu.

S艂uga wprowadzi艂 go przez drzwi wiod膮ce na prywatny taras Kr贸la. Wok贸艂 otwartego balkonu sta艂o kilku s艂u偶膮cych. Kr贸l siedzia艂 samotnie przy niewielkim marmurowym stole pod ogromnym baldachimem.

Dzie艅 by艂 pogodny. Wiosna tego roku przychodzi艂a wcze艣niej ni偶 zwykle, podobnie jak i ubieg艂oroczna zima. W powietrzu czu艂o si臋 ju偶 ciep艂e podmuchy wiatru. U st贸p tarasu rozci膮ga艂y si臋, jak okiem si臋gn膮膰, 偶ywop艂oty ogrodu okolonego murem, poza kt贸rym widnia艂a panorama miasta Rillanon na tle morskiej dali. W ci膮gu ostatnich czterech dni 艣niegi stopnia艂y zupe艂nie i teraz po艂udniowe s艂o艅ce o艣wietla艂o jasnymi promieniami kolorowe dachy. Liczne statki wp艂ywa艂y do portu lub wychodzi艂y w morze. Na ulicach przelewa艂y si臋 t艂umy ludzi. Nawet z tej odleg艂o艣ci do jedz膮cego po艂udniowy posi艂ek Kr贸la dociera艂y cichym brz臋czeniem dalekie g艂osy kupc贸w i straganiarzy przekrzykuj膮cych si臋 ponad gwarem ulicy.

Pug podszed艂 do sto艂u. S艂u偶膮cy podsun膮艂 mu krzes艂o. Kr贸l zwr贸ci艂 si臋 do niego.

Ach! Szlachcic Pug, prosz臋 usi膮艣膰.

Ch艂opiec chcia艂 z艂o偶y膰 uk艂on, lecz Kr贸l powstrzyma艂 go.

Do艣膰. Nie wymagam formalno艣ci, kiedy spo偶ywam po­si艂ek z przyjacielem.

Pug zawaha艂 si臋 przez moment.

Wasza Wysoko艣膰 czyni mi zaszczyt 鈥 powiedzia艂 i usiad艂 przy stole.

Rodne machn膮艂 niedbale r臋k膮.

Pami臋tam jeszcze, jak czuje si臋 ch艂opiec w towarzy­stwie doros艂ych. By艂em niewiele starszy od ciebie, kiedy otrzy­ma艂em koron臋. Zanim to jednak nast膮pi艂o, by艂em ca艂y czas 鈥渟ynem鈥 mego ojca.

Przez chwil臋 zapatrzy艂 si臋 w dal niewidz膮cym wzrokiem.

Ksi臋ciem, to prawda, lecz ca艂y czas ch艂opcem. Nikt nie bra艂 pod uwag臋 moich opinii i nigdy jako艣 nie mog艂em zado­woli膰 oczekiwa艅 ojca ani podczas polowania, ani w konnej je藕dzie, ani w 偶eglowaniu czy szermierce. Nieraz oberwa艂em od mych nauczycieli i wychowawc贸w, mi臋dzy innymi od Caldrica. Wszyscy oni zmienili si臋 bardzo, kiedy zosta艂em Kr贸lem, lecz do tej pory pami臋tam, jak to by艂o.

Spojrza艂 na Puga przytomniejszym wzrokiem i u艣miechn膮艂 si臋.

Chcia艂bym, aby艣my zostali przyjaci贸艂mi. Znowu si臋 odwr贸ci艂 i zapatrzy艂 w dal.

Nie mo偶na mie膰 teraz zbyt wielu przyjaci贸艂, prawda? A odk膮d jestem Kr贸lem, tak wielu ludzi twierdzi, 偶e s膮 moimi przyjaci贸艂mi, a to nieprawda. 鈥 Milcza艂 przez kilka chwil. Jeszcze raz wyrwa艂 si臋 ze swojego rozmy艣lania.

Co s膮dzisz o moim mie艣cie?

Jest cudowne. Wasza Wysoko艣膰. Jeszcze nigdy w 偶yciu nie widzia艂em czego艣 r贸wnie pi臋knego i wspania艂ego.

Rodne spojrza艂 na rozci膮gaj膮c膮 si臋 przed nimi panoram臋.

Tak, jest naprawd臋 pi臋kne, nieprawda偶? Skin膮艂 d艂oni膮 i s艂u偶膮cy nape艂ni艂 winem kryszta艂owe pucha­ry. Pug spr贸bowa艂 艂yk i chocia偶 ci膮gle jako艣 nie m贸g艂 si臋 prze­kona膰 do wina, stwierdzi艂, 偶e to by艂o bardzo smaczne, deli­katne, o lekkim owocowym posmaku z dodatkiem zi贸艂.

Stara艂em si臋 ze wszystkich si艂 czyni膰 Rillanon wspa­nia艂ym miejscem dla jego mieszka艅c贸w. Pragn臋 z ca艂ego serca, aby nadszed艂 taki dzie艅, kiedy wszystkie miasta w Kr贸lestwie b臋d膮 r贸wnie wspania艂e jak to: gdziekolwiek rzucisz okiem, tam dostrze偶esz pi臋kno. Wiem jednak, 偶e zajmie to setki po­kole艅, mog臋 wi臋c jedynie ustanowi膰 pewien wzorzec, daj膮c przyk艂ad, na kt贸rym b臋d膮 si臋 mogli wzorowa膰 ci, kt贸rzy zechc膮 p贸j艣膰 w moje 艣lady. Gdzie zasta艂em ceg艂臋, zostawiam marmur. Ci, kt贸rzy nadejd膮 po nas, b臋d膮 dobrze wiedzieli i rozumieli, 偶e to spu艣cizna po mnie.

Pug zauwa偶y艂, 偶e Kr贸l m贸wi chaotycznie i bez zwi膮zku. Ch艂opiec zacz膮艂 si臋 w tym wszystkim gubi膰. Kr贸l m贸wi艂 dalej o budynkach i ogrodach, i walce z brzydot膮. Niespodziewanie monarcha zmieni艂 temat.

Opowiedz mi, jak zabi艂e艣 trolle. Pug opowiedzia艂 mu ca艂膮 histori臋 i Kr贸l zdawa艂 si臋 ch艂on膮膰 ka偶de jego s艂owo.

To by艂a wspania艂a opowie艣膰 鈥 powiedzia艂 Kr贸l, kie­dy Pug sko艅czy艂. 鈥 Jest o wiele lepsza ni偶 te, kt贸re dotar艂y wcze艣niej na dw贸r, bo chocia偶 nie tak bohaterska, robi jednak podw贸jne wra偶enie przez to, 偶e jest prawdziwa. M臋偶ne masz serce, panie Pug.

Dzi臋kuj臋, Wasza Wysoko艣膰.

Wspomnia艂e艣 w opowiadaniu o ksi臋偶niczce Carline.

Tak, Wasza Wysoko艣膰?

Nie widzia艂em jej od czas贸w, kiedy by艂a male艅kim dzieckiem w ramionach matki. Teraz jest ju偶 pewnie doros艂a? Jak wygl膮da?

Kolejna zmiana tematu wyda艂a si臋 Fugowi troch臋 dziwna.

To pi臋kna kobieta, jak jej matka, Ja艣nie Panie. Jest bardzo inteligentna i bystra, chocia偶 czasem ma zmienne na­stroje.

Kr贸l skin膮艂 g艂ow膮.

Tak, jej matka by艂a pi臋kn膮 kobiet膮. Je偶eli c贸rka cho膰 w po艂owie jest tak pi臋kna jak ona, musi by膰 艣liczna. Czy ma bystry umys艂?

Pug zmiesza艂 si臋.

Wasza Wysoko艣膰?

Czy ma dobr膮 g艂ow臋 do argumentowania i przekony­wania? Do logicznego my艣lenia? Czy potrafi spiera膰 si臋 i do­wodzi膰 swoich racji?

Pug pokiwa艂 gwa艂townie g艂ow膮.

O tak. Wasza Wysoko艣膰. Ksi臋偶niczka jest w tym bardzo dobra.

Kr贸l zatar艂 r臋ce.

To dobrze. Musz臋 przekona膰 Borrica, aby przys艂a艂 j膮 tu z wizyt膮. Wi臋kszo艣膰 kobiet ze wschodu jest jaka艣 nudna, pozbawiona wyrazu. Mia艂em nadziej臋, 偶e Borric zapewni jej w艂a艣ciwe wykszta艂cenie. Bardzo bym chcia艂 spotka膰 w swoim 偶yciu m艂od膮 kobiet臋, kt贸ra zna logik臋 i filozofi臋 i kt贸ra potrafi argumentowa膰 i przeprowadza膰 wywody.

Pug zda艂 sobie nagle spraw臋, 偶e Kr贸l, m贸wi膮c o argumen­towaniu, mia艂 na my艣li zupe艂nie co艣 innego ni偶 ch艂opiec zro­zumia艂. Uzna艂, 偶e najlepiej b臋dzie to przemilcze膰.

Moi ministrowie napominaj膮 mnie bez ustanku, abym poszuka艂 sobie 偶ony i da艂 Kr贸lestwu potomka i dziedzica. Ja jednak jestem ci膮gle zaj臋ty, a je偶eli chodzi o damy dworu, to nie interesuj膮 mnie one za bardzo. Mo偶na p贸j艣膰 z nimi na romantyczn膮 przechadzk臋 przy 艣wietle ksi臋偶yca i... robi膰 inne rzeczy, ale 偶eby kt贸ra艣 z nich mia艂a by膰 matk膮 mojego potomka i dziedzica? Mowy nie ma, to nie wchodzi w ra­chub臋. Musz臋 si臋 powa偶nie zaj膮膰 szukaniem kandydatki na kr贸low膮. By膰 mo偶e powinienem zacz膮膰 od jedynej c贸rki conDoina?

Pug chcia艂 ju偶 wspomnie膰 o jeszcze jednej c贸rce conDoin贸w, ale w ostatniej chwili powstrzyma艂 si臋, bo przypomnia艂 sobie o napi臋tych stosunkach pomi臋dzy Kr贸lem a ojcem Anity. A poza tym dziewczynka mia艂a dopiero siedem lat.

Kr贸l znowu zmieni艂 temat.

Od czterech dni m贸j kuzyn Borric raczy mnie opowie­艣ciami o obcych, nazywaj膮 si臋 Tsurani czy jako艣 tak. Co ty o tym wszystkim s膮dzisz?

Pug spojrza艂 na w艂adc臋 zaskoczony. Ani mu przez my艣l nie przesz艂o, 偶e Kr贸l mo偶e pyta膰 o jego opini臋 na jaki艣 temat, nie m贸wi膮c ju偶 o sprawie tak wa偶nej jak bezpiecze艅stwo Kr贸­lestwa. Milcza艂 d艂ug膮 chwil臋 zastanawiaj膮c si臋, jak najlepiej sformu艂owa膰 odpowied藕.

Z tego, co widzia艂em i s艂ysza艂em, wnioskuj臋. Wasza Wysoko艣膰, 偶e Tsurani nie tylko planuj膮 inwazj臋, ale ju偶 tu s膮. Kr贸l uni贸s艂 brew do g贸ry.

O? Chcia艂bym us艂ysze膰, jak doszed艂e艣 do tego wniosku. Pug zastanawia艂 si臋 przez moment nad w艂a艣ciwym doborem s艂贸w.

Je偶eli pomimo wielkiej ostro偶no艣ci i wprawy w za­cieraniu 艣lad贸w widziano ich ju偶 tyle razy, a takie s膮 prze­cie偶 fakty, czy nie jest wobec tego s艂uszne za艂o偶enie, Wasza Wysoko艣膰, 偶e przychodzili do nas i wracali do siebie o wiele cz臋艣ciej, ni偶 o tym wiemy? Kr贸l skin膮艂 g艂ow膮.

Sensowne za艂o偶enie. M贸w dalej.

Czy偶 nie jest wi臋c tak偶e prawd膮, 偶e teraz, kiedy spad艂y 艣niegi, rzadziej natrafiamy na ich 艣lady, poniewa偶 trzymaj膮 si臋 mniej ucz臋szczanych i oddalonych miejsc?

Rodric skin膮艂 g艂ow膮 i Pug m贸wi艂 dalej.

Je偶eli wi臋c reprezentuj膮 tak wysoki kunszt wojenny, jak m贸wi Ksi膮偶臋, my艣l臋, 偶e ju偶 opracowali map臋 zachodu i wybrali najlepsze miejsce, do kt贸rego sprowadzili w czasie zimy swoje wojska, aby wraz z nadej艣ciem wiosny rozpocz膮膰 ofensyw臋.

Kr贸l uderzy艂 otwart膮 d艂oni膮 w blat sto艂u.

Wspania艂e 膰wiczenie z logiki, Pug. 鈥 Da艂 znaki, aby s艂u偶ba wnios艂a jedzenie. 鈥 No, a teraz pora co艣 przek膮si膰.

Podano ogromn膮 ilo艣膰 zadziwiaj膮co r贸偶norodnych da艅, je­艣li si臋 zwa偶y, 偶e przy stole siedzia艂y tylko dwie osoby. Pug pr贸bowa艂 po trochu ka偶dej potrawy, aby nie okaza膰 oboj臋tno艣ci dla hojno艣ci i go艣cinno艣ci Kr贸la. W czasie posi艂ku Kr贸l pyta艂 o to i owo, a Pug stara艂 si臋 odpowiada膰 najlepiej, jak umia艂.

Ch艂opiec ju偶 ko艅czy艂 obiad, kiedy Kr贸l opar艂 艂okcie na stole i potar艂 w zamy艣leniu g艂adko wygolon膮 brod臋. Przez d艂ugi czas wpatrywa艂 si臋 w przestrze艅 niewidz膮cym wzrokiem, a偶 Pug poczu艂 si臋 nieswojo, poniewa偶 nie wiedzia艂, jak nale偶y si臋 w艂a艣ciwie zachowa膰 w obecno艣ci w艂adcy zatopionego w my艣lach. Postanowi艂, 偶e b臋dzie siedzia艂 w milczeniu.

Po chwili Rodric powr贸ci艂 do rzeczywisto艣ci. Spojrza艂 z niepokojem na niego.

Dlaczego ci ludzie prze艣laduj膮 nas w艂a艣nie teraz? Jest przecie偶 tyle do zrobienia, mam tyle plan贸w. Nie mo偶e w tym przeszkodzi膰 wojna.

Wsta艂 i zacz膮艂 si臋 przechadza膰 po tarasie. Pug te偶 powsta艂 i czeka艂 stoj膮c. Rodric popatrzy艂 na niego.

Trzeba pos艂a膰 po Ksi臋cia Guya. On si臋 zna na takich rzeczach.

Kr贸l znowu pocz膮艂 spacerowa膰 po tarasie, przygl膮daj膮c si臋 panoramie miasta. Pug sta艂 spokojnie przy swoim krze艣le. S艂ysza艂, jak monarcha mamrocze co艣 pod nosem o wielkich pracach, kt贸rych nie wolno przerywa膰. Kto艣 poci膮gn膮艂 go za r臋kaw. Odwr贸ci艂 si臋. U jego boku sta艂 w milczeniu s艂uga. U艣miechn膮艂 si臋 i gestem r臋ki wskaza艂 na drzwi, daj膮c znak, 偶e pos艂uchanie dobieg艂o ko艅ca. Pug poszed艂 za nim ku wy­j艣ciu, nie mog膮c si臋 nadziwi膰 umiej臋tno艣ciom s艂u偶by, kt贸ra tak dobrze rozpoznawa艂a nastroje Kr贸la.

Pug zosta艂 zaprowadzony do swojego pokoju. Poprosi艂 s艂u­偶膮cego, aby uda艂 si臋 do Borrica i powiadomi艂 go, 偶e Pug chcia艂­by prosi膰 o rozmow臋 z nim, je偶eli nie jest zbyt zaj臋ty. Wszed艂 do pokoju, usiad艂 i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰. Po paru chwilach pukanie do drzwi wyrwa艂o go z zamy艣lenia. Pug zawo艂a艂, 偶e mo偶na wej艣膰. By艂 to ten sam s艂u偶膮cy z wiadomo艣ci膮, 偶e ksi膮偶臋 Borric zobaczy si臋 z nim natychmiast.

Pug podzi臋kowa艂 s艂udze i odes艂a艂 go m贸wi膮c, 偶e sam trafi do pokoju Borrica. Szed艂 powoli, zastanawiaj膮c si臋, co ma powiedzie膰 Ksi臋ciu. Bez w膮tpienia dwie rzeczy by艂y najistot­niejsze: po pierwsze Kr贸l nie by艂 zadowolony, kiedy us艂ysza艂, 偶e Tsurani stanowi膮 potencjalne zagro偶enie dla jego Kr贸lestwa; po drugie ksi膮偶臋 Borric b臋dzie r贸wnie niezadowolony, kiedy us艂yszy, 偶e pos艂ano po Guya du Bas-Tyra, aby przyby艂 do Rillanonu.

Podobnie jak w ci膮gu ostatnich kilku dni, teraz te偶 przy stole panowa艂a cisza. Pi臋ciu go艣ci z Crydee jad艂o posi艂ek w po­koju Ksi臋cia. W pobli偶u czuwa艂a s艂u偶ba pa艂acowa, ubrana w czarne bluzy z purpurowo-z艂otym herbem kr贸lewskim.

Ksi膮偶臋 by艂 poirytowany, bo chcia艂 ju偶 wraca膰 na zach贸d. Od wyjazdu z Crydee min臋艂y prawie cztery miesi膮ce, w艂a艣ci­wie ca艂a zima. Zbli偶a艂a si臋 wiosna i je偶eli, jak wszyscy wie­rzyli, Tsurani planowali napa艣膰, by艂o to ju偶 tylko kwesti膮 dni. Arutha te偶, podobnie jak ojciec, nie m贸g艂 usiedzie膰 na miejscu. Nawet po Kulganie by艂o wida膰, 偶e bezczynne czekanie bardzo mu doskwiera. Jedynie Meecham, kt贸ry nigdy nie pokazywa艂 swych uczu膰, wydawa艂 si臋 ca艂kowicie zadowolony.

Pug bardzo t臋skni艂 za domem. Pa艂ac go znudzi艂 i chcia艂 ju偶 powr贸ci膰 do swojej wie偶y i zabra膰 si臋 za nauk臋. Pragn膮艂 r贸wnie偶, chocia偶 nie pisn膮艂 o tym nikomu ani s艂贸wka, zobaczy膰 si臋 z Carline. Zauwa偶y艂, 偶e ostatnio coraz cz臋艣ciej pojawia si臋 w jego wspomnieniach w ja艣niejszych barwach i 偶e wybacza jej cechy, kt贸re kiedy艣 go denerwowa艂y. Wiedzia艂 r贸wnie偶, chocia偶 oczekiwa艂 tego z mieszanymi uczuciami, i偶 po powro­cie dowie si臋 czego艣 pewnego o losie Tomasa. Dolgan powi­nien ju偶 nied艂ugo wys艂a膰 wiadomo艣ci do Crydee, oczywi艣cie pod warunkiem, 偶e odwil偶 szybko dotrze w wy偶sze partie g贸r.

Borric przebrn膮艂 jako艣 przez kilka kolejnych spotka艅 z Kr贸­lem, chocia偶 偶adne z nich nie sko艅czy艂o si臋 po jego my艣li. Ostatnia rozmowa odby艂a si臋 kilka godzin temu, lecz na razie nie powiedzia艂 o jej przebiegu ani s艂owa czekaj膮c, a偶 s艂u偶ba wreszcie ich opu艣ci.

Posprz膮tano ze sto艂u ostatnie naczynia, a s艂u偶ba nalewa艂a naj艣wietniejsz膮 kr贸lewsk膮 brandy z Keshu, kiedy zapukano do drzwi i wszed艂 Caldric. Jednym ruchem r臋ki oddali艂 s艂u偶b臋. Kiedy zostali sami, zwr贸ci艂 si臋 do Ksi臋cia.

Borric, przykro mi bardzo, 偶e przeszkadzam w posi艂ku, ale mam wa偶ne wie艣ci.

Borric wsta艂 od sto艂u. Inni uczynili to samo.

Do艂膮cz do nas, prosz臋. Mo偶e si臋 napijesz? Caldric wzi膮艂 kielich brandy i usiad艂 na krze艣le zajmowa­nym do tej pory przez Puga. Ch艂opiec przysun膮艂 sobie drugie.

Ksi膮偶臋 Rillanonu spr贸bowa艂 艂yk alkoholu.

Nieca艂膮 godzin臋 temu przybyli pos艂a艅cy od ksi臋cia Bas­-Tyra. Guy jest zaniepokojony, 偶e martwimy 鈥渘iepotrzebnie鈥 Kr贸la 鈥減og艂oskami鈥 o k艂opotach na zachodzie.

Borric zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i cisn膮艂 kielichem, rozbi­jaj膮c go na drobne kawa艂ki o przeciwleg艂膮 艣cian臋 pokoju. Bur­sztynowy p艂yn 艣cieka艂 powoli po murze. Niewiele brakowa艂o, a Borric z gniewu rykn膮艂by na ca艂e gard艂o.

W co si臋 bawi ten Guy? Co to za idiotyczna gadanina o pog艂oskach i niepotrzebnych zmartwieniach!?

Caldric podni贸s艂 d艂o艅 i Borric uspokoi艂 si臋 troch臋. Usiad艂 przy stole. Stary Ksi膮偶臋 spojrza艂 powa偶nie na Borrica.

Ja sam pisa艂em wezwanie Kr贸la do Guya. W li艣cie po­da艂em wszystkie, nawet najdrobniejsze informacje, wszelkie przypuszczenia i domys艂y. Jedyne, co mi przychodzi na my艣l, to, 偶e Guy pragnie zyska膰 na czasie nie chc膮c, aby Kr贸l podj膮艂 jak膮kolwiek decyzj臋, zanim on nie dotrze do pa艂acu.

Borric b臋bni艂 palcami po blacie sto艂u i patrzy艂 na Caldrica. W oczach migota艂y b艂yski gniewu.

Co Bas-Tyra wyprawia? Je偶eli wojna wybuchnie, tak samo dotrze do Crydee, jak i do Yabon. Moi ludzie b臋d膮 cier­pieli, a ziemie zostan膮 spl膮drowane.

Caldric powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Stary przyjacielu, pozw贸l, 偶e b臋d臋 m贸wi艂 otwarcie. Od kiedy stosunki mi臋dzy Kr贸lem a jego wujem, Erlandem s膮 napi臋te, Guy robi wszystko, aby to jego sztandar odgrywa艂 w Kr贸lestwie pierwsze skrzypce. Mo偶e si臋 myl臋, ale wydaje mi si臋, 偶e gdyby zdrowie zupe艂nie zawiod艂o Erlanda, Guy wi­dzia艂by siebie w purpurze Krondoru.

Borric zacisn膮艂 z臋by.

Pozw贸l, Caldric, 偶e teraz ja wyra偶臋 si臋 r贸wnie jasno. Wierz mi, 偶e nie bra艂bym tego ci臋偶aru na siebie czy na barki moich ludzi, ale chodzi o rzeczy najwa偶niejsze. Je偶eli Erland jest rzeczywi艣cie tak chory, jak my艣l臋, to bez wzgl臋du na to, co twierdzi, dopilnuj臋, aby na tronie Krondoru zasiad艂a Anita, a nie Czarny Guy. Nawet gdybym mia艂 postawi膰 pod bro艅 Armie Zachodu i ruszy膰 na Krondor samemu przej膮膰 regencj臋, zrobi臋 tak, nawet wbrew woli Rodrica. Kto inny zajmie zachodni tron jedynie wtedy, kiedy Kr贸l b臋dzie mia艂 w艂asne potomstwo.

Caldric spojrza艂 spokojnie na Borrica.

Czy chcesz, aby przylgn膮艂 do ciebie przydomek zdrajcy korony?

Borric uderzy艂 r臋k膮 w blat sto艂u.

Niech b臋dzie przekl臋ty dzie艅, w kt贸rym urodzi艂 si臋 ten 艂obuz. Serdecznie 偶a艂uj臋, 偶e nie mog臋 si臋 wyprze膰 pokrewie艅­stwa z nim.

Caldric odczeka艂, a偶 Ksi膮偶臋 si臋 nieco uspokoi.

Znam ci臋 lepiej, Borric, ni偶 ty sam siebie. Jestem pe­wien, 偶e chocia偶 z rado艣ci膮 udusi艂by艣 w艂asnymi r臋kami twego kuzyna, to na pewno nie wzniesiesz wojennego sztandaru za­chodu przeciwko Kr贸lestwu. Zawsze smuci艂o mnie bardzo, 偶e dw贸ch najwspanialszych genera艂贸w Kr贸lestwa tak bardzo si臋 nienawidzi.

Nie bez powodu, Caldric. Za ka偶dym razem, kiedy trze­ba wspom贸c zach贸d, kuzyn Guy sprzeciwia si臋 temu. Za ka偶­dym razem, kiedy pojawia si臋 nowa intryga i kto艣 traci tytu艂 i stanowisko, dziwnym trafem przypadaj膮 one w udziale jed­nemu z poplecznik贸w Guya. Przecie偶 nie mo偶esz tego nie wi­dzie膰? Tylko dzi臋ki temu, 偶e ty, Brucal z Yabon, i ja trzyma­li艣my si臋 twardo, Kongres nie wyznaczy艂 go regentem Rodrica na trzy pierwsze lata jego panowania. Pofatygowa艂 si臋 osobi­艣cie do wszystkich ksi膮偶膮t w Kr贸lestwie, by nazwa膰 ci臋 zm臋­czonym 偶yciem starcem, kt贸ry nie jest w stanie rz膮dzi膰 w imie­niu Kr贸la. Jak mo偶esz o tym zapomina膰?

Caldric rzeczywi艣cie wygl膮da艂 teraz na bardzo zm臋czonego 偶yciem, starego cz艂owieka. Jedn膮 d艂oni膮 zakrywa艂 oczy, jakby 艣wiat艂o w komnacie by艂o zbyt ostre.

Widz臋 i nie zapomnia艂em 鈥 powiedzia艂 cicho 鈥 lecz pami臋taj, 偶e przez ma艂偶e艅stwo jest r贸wnie偶 moim krewnym. 膭 poza tym, czy pomy艣la艂e艣, 偶e gdyby mnie tu nie by艂o, jego wp艂yw na Rodrica by艂by o wiele wi臋kszy? Kr贸l ub贸stwia艂 Guya, kiedy by艂 jeszcze dzieckiem, widz膮c w nim wspania­艂ego bohatera, najwy偶szej miary wojownika i obro艅c臋 Kr贸­lestwa.

Borric opar艂 si臋 ci臋偶ko o krzes艂o.

Przepraszam, Caldric 鈥 powiedzia艂 nieco 艂agodniej­szym tonem. 鈥 Wiem, 偶e dzia艂asz dla dobra nas wszystkich, a Guy rzeczywi艣cie by艂 bohaterem, kiedy dawno temu odpar艂 atak Keshu w Taunton. Nie powinienem m贸wi膰 o czym艣, czego nie widzia艂em na w艂asne oczy.

Arutha przez ca艂y czas nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem, jednak jego oczy m贸wi艂y wszystko. Jak u ojca wrza艂 w nich gniew. Pochyli艂 si臋 i obaj Ksi膮偶臋ta spojrzeli na niego.

Czy chcesz co艣 powiedzie膰, m贸j synu? 鈥 spyta艂 Borric. Arutha roz艂o偶y艂 szeroko r臋ce.

W tym wszystkim jedna my艣l nie daje mi spokoju. Gdy­by Tsurani nadeszli, co Guy zyskuje przez to, 偶e Kr贸l si臋 waha? Borric zab臋bni艂 palcami po stole.

Dla mnie to te偶 zagadka, bo przecie偶 bez wzgl臋du na swoje intrygi Guy nie nara偶a艂by Kr贸lestwa na niebezpiecze艅­stwo, nawet gdyby chcia艂 mi zrobi膰 na z艂o艣膰.

A czy nie by艂oby mu na r臋k臋 鈥 powiedzia艂 Arutha 鈥 gdyby tak pozwoli膰, aby zach贸d troch臋 pocierpia艂, to zna­czy do pojawienia si臋 g艂os贸w sprzeciwu. Wtedy Guy nadszed艂­by z odsiecz膮 na czele Armii Wschodu w glorii wyzwoliciela i bohatera, tak jak pod Taunton?

Caldric rozwa偶a艂 przez chwil臋 zaproponowane rozwi膮­zanie.

Mam nadziej臋, 偶e nawet Guy nie jest zdolny do tak niskiego oceniania obcych.

Arutha zacz膮艂 przechadza膰 si臋 po pokoju.

Zastan贸wmy si臋, o czym wie. Majaczenie umieraj膮cego cz艂owieka. Przypuszczenia co do przeznaczenia i pochodzenia statku, ale z obecnych tutaj widzia艂 go tylko Pug. Domniemania kap艂ana i maga w sytuacji, kiedy Guy raczej lekcewa偶y oba powo艂ania. Jakie艣 w臋dr贸wki Mrocznego Bractwa. Ma prawo nie uznawa膰 tego za solidn膮 podstaw臋

Ale przecie偶 wystarczy pojecha膰 tam i przekona膰 si臋 na w艂asne oczy 鈥 zaprotestowa艂 Borric.

Caldric przygl膮da艂 si臋 m艂odemu Ksi臋ciu chodz膮cemu tam i z powrotem po pokoju.

By膰 mo偶e masz racj臋. Nie mia艂 przecie偶 mo偶liwo艣ci pos艂ucha膰 ciebie, twoich nagl膮cych s艂贸w, dotar艂a do niego je­dynie sucha relacja zapisana atramentem na pergaminie. Mu­simy go przekona膰, kiedy przyjedzie.

Przecie偶 to Kr贸l ma zdecydowa膰, a nie Guy! 鈥 wy­cedzi艂 przez z臋by Borric.

Jednak Kr贸l przyk艂ada wielk膮 wag臋 do jego rady. Je偶eli chcesz dosta膰 dow贸dztwo Armii Zachodu, osob膮, kt贸r膮 nale偶y przekona膰 przede wszystkim, jest Guy.

Borric spojrza艂 na niego zaszokowany.

Ja? Nie chc臋 偶adnego dow贸dztwa nad wojskiem. Pra­gn臋 jedynie, aby Erland mia艂 woln膮 r臋k臋 i m贸g艂 przyj艣膰 mi z pomoc膮, gdyby zasz艂a taka konieczno艣膰.

Caldric po艂o偶y艂 obie d艂onie na stole.

Borric, przy ca艂ej swojej wiedzy i rozs膮dku my艣lisz jak jaki艣 nieokrzesany wiejski panek. Erland nie mo偶e poprowa­dzi膰 armii. Nie jest zdrowy. Nawet gdyby m贸g艂, Kr贸l i tak by na to nie pozwoli艂. To samo odnosi si臋 zreszt膮 do Dulanica, marsza艂ka Erlanda. Widzia艂e艣 Rodrica w jego najlepszym sta­nie. Kiedy jednak nachodzi go przygn臋bienie, zaczyna ba膰 si臋 o swoje 偶ycie. Chocia偶 nikt nie o艣mieli艂 si臋 tego wypowiedzie膰 na g艂os, wiadomo, 偶e Kr贸l podejrzewa wuja o knucie spisku w celu zabrania mu korony.

Idiotyzm! 鈥 krzykn膮艂 Borric. 鈥 Erland m贸g艂 dosta膰 koron臋 trzyna艣cie lat temu, gdyby tylko wyrazi艂 na to zgod臋. Linia sukcesji nie by艂a w贸wczas klarowna. Przecie偶 ojciec Rodri­ca nie mianowa艂 go wtedy swym oficjalnym nast臋pc膮, a prawo Erlanda do korony by艂o r贸wnie zasadne, jak i Kr贸la, mo偶e nawet bardziej. Tylko Guy i ci, kt贸rzy chcieli pos艂u偶y膰 si臋 ch艂opcem w przysz艂o艣ci, forsowali prawa Rodrica. Wi臋kszo艣膰 cz艂onk贸w Kongresu udzieli艂aby Erlandowi jako Kr贸lowi swego poparcia.

Wiem o tym. Ale czasy si臋 zmieni艂y, a ch艂opiec ju偶 nie jest ma艂ym ch艂opcem. Teraz to przestraszony m艂ody cz艂owiek, chory z przera偶enia. Nie wiem, czy przyczyn膮 jest wp艂yw Guya i innych, czy te偶 mamy do czynienia z jak膮艣 chorob膮 umys艂ow膮. Kr贸l nie my艣li jak inni ludzie, zreszt膮 偶aden Kr贸l tak nie my艣li, ale Rodric szczeg贸lnie. Mo偶e si臋 to wydawa膰 dziwaczne czy idiotyczne, ale nie odda on Armii Zachodu pod dow贸dztwo swego wuja. Obawiam si臋 bardzo, Borric, 偶e kiedy Guy dotrze tutaj i porozmawia z Kr贸lem, nie odda ich tak偶e tobie.

Borric otworzy艂 usta, aby odpowiedzie膰, ale przerwa艂 mu Kulgan.

Przepraszam, Wasze Wysoko艣ci, ale czy m贸g艂bym co艣 zaproponowa膰?

Caldric spojrza艂 na Borrica, kt贸ry kiwn膮艂 g艂ow膮. Kulgan odchrz膮kn膮艂.

Czy Kr贸l by艂by sk艂onny odda膰 Armie Zachodu pod do­w贸dztwo ksi臋cia Brucala z Yabon?

Znaczenie s艂贸w wypowiedzianych przez maga powoli do­ciera艂o do Borrica i Caldrica. Po chwili ksi膮偶臋 Crydee odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u i wybuchn膮艂 艣miechem. Uderzy艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂.

Kulgan! 鈥 krzykn膮艂 Borric. 鈥 Nawet gdyby艣 nie s艂u­偶y艂 mi wiernie przez te wszystkie lata, to i tak by si臋 to nie liczy艂o wobec tej jednej rady.

Zwr贸ci艂 si臋 do Caldrica.

Co ty na to?

Po raz pierwszy od wej艣cia do pokoju Caldric u艣miechn膮艂 si臋.

Brucal? Ten stary wiarus? Nie ma drugiego uczciwsze­go cz艂owieka w Kr贸lestwie. I nie stoi w ogonku do korony. Guy nie ma szans, aby nawet pr贸bowa膰 zdyskredytowa膰 go w oczach Rodrica. No c贸偶, gdyby on obj膮艂 dow贸dztwo nad armiami...

Arutha doko艅czy艂 za niego.

Powo艂a艂by ojca na swego g艂贸wnego doradc臋. Dobrze wie, 偶e ojciec jest najlepszym dow贸dc膮 na zachodzie.

Caldric wyprostowa艂 si臋 w krze艣le. Policzki zar贸偶owi艂y mu si臋 z podniecenia.

Dosta艂by艣 nawet dow贸dztwo nad armiami Yabonu.

Tak 鈥 powiedzia艂 Arutha 鈥 i LaMut, Zun, Ylith i ca艂ej reszty. Caldric wsta艂.

Powinno si臋 uda膰, jak s膮dz臋. Nic nie m贸wcie jutro Kr贸­lowi. Postaram si臋 wybra膰 odpowiedni moment, aby mu to zasugerowa膰. M贸dlcie si臋, aby Kr贸l si臋 zgodzi艂.

Caldric po偶egna艂 si臋 i wyszed艂. Po raz pierwszy od paru miesi臋cy Pug poczu艂, 偶e ich podr贸偶 mo偶e si臋 zako艅czy膰 szcz臋­艣liwie. Nawet Arutha, kt贸ry przez ca艂y tydzie艅 chodzi艂 jak chmura gradowa, wygl膮da艂 na szcz臋艣liwego.

艁omotanie do drzwi obudzi艂o Puga. Zawo艂a艂 sennym g艂o­sem, 偶eby ktokolwiek by艂 po drugiej stronie, wszed艂. Do 艣rodka zajrza艂 kr贸lewski s艂u偶膮cy.

Panie, Kr贸l rozkaza艂, aby wszyscy, kt贸rzy przyjechali z ksi臋ciem Borricem, stawili si臋 natychmiast w sali tronowej. Podni贸s艂 wy偶ej lamp臋, aby lepiej o艣wietli膰 pok贸j. Pug odpowiedzia艂, 偶e zaraz przyjdzie, i ubra艂 si臋 b艂yska­wicznie. Na dworze by艂o jeszcze ciemno. By艂 ciekaw, co jest przyczyn膮 nag艂ego wezwania. Nadzieja, kt贸ra wst膮pi艂a w serce wczoraj wieczorem, po odej艣ciu Caldrica, ust膮pi艂a dr臋cz膮cej obawie, 偶e niezr贸wnowa偶ony i nieprzewidywalny w post臋po­waniu Kr贸l dowiedzia艂 si臋 jako艣 o planie podej艣cia go przed przybyciem Guya.

Wybieg艂 z pokoju, dopinaj膮c po drodze pas. Szed艂 po艣pie­sznie korytarzem. Obok pod膮偶a艂 s艂uga, trzymaj膮c latarni臋. W korytarzu by艂o zupe艂nie ciemno. Wszystkie 艣wiece i po­chodnie o艣wietlaj膮ce wn臋trza pa艂acowe gaszono na noc.

Ksi膮偶臋 Arutha, Borric i Kulgan dotarli na miejsce prawie r贸wnocze艣nie z nim. Na twarzach wszystkich malowa艂 si臋 nie­pok贸j i spogl膮dali wyczekuj膮co w stron臋 Rodrica, kt贸ry spa­cerowa艂 po sali tronowej ubrany w koszul臋 nocn膮. W pobli偶u sta艂 ksi膮偶臋 Caldric z bardzo powa偶nym wyrazem twarzy. W sali panowa艂 zupe艂ny mrok. Pali艂y si臋 tylko przyniesione przez s艂u偶b臋 latarnie.

Gdy tylko wszyscy zgromadzili si臋 wok贸艂 tronu, Kr贸l wpad艂 w sza艂.

Kuzynie! Czy wiesz, co tu mam? 鈥 krzycza艂, wyma­chuj膮c zwojem pergaminu.

Borric odpowiedzia艂, 偶e nie wie. Rodric odrobin臋 艣ciszy艂 g艂os.

Wiadomo艣膰 z Yabon! Ten stary dure艅 Brucal poz­woli艂, aby Tsurani zaatakowali i zniszczyli jeden z jego garnizon贸w. Sp贸jrz na to! 鈥 wrzasn膮艂, ciskaj膮c pergamin w stron臋 Borrica. Kulgan podni贸s艂 rozsypane karty i poda艂 Ksi臋ciu.

Niewa偶ne 鈥 powiedzia艂 Kr贸l. M贸wi艂 ju偶 prawie nor­malnym g艂osem. 鈥 Sam powiem, co tam napisane.

Naje藕d藕cy zaatakowali Wolne Miasta w pobli偶u Walinoru. Zaatakowali puszcze Elf贸w. Zaatakowali Kamienn膮 G贸r臋. Zaatakowali Crydee.

Co z Crydee? 鈥 zapyta艂 odruchowo Borric. Kr贸l zatrzyma艂 si臋 w p贸艂 kroku. Spojrza艂 na Borrica i przez u艂amek sekundy Pug widzia艂 w jego oczach szale艅stwo. Rodric zamkn膮艂 je na moment i znowu otworzy艂. Ch艂opiec z ulg膮 zauwa偶y艂, 偶e Kr贸l by艂 znowu sob膮. Potrz膮sn膮艂 lekko g艂ow膮 i uni贸s艂 d艂o艅 ku skroni.

Mam tylko wiadomo艣ci z drugiej r臋ki, od Brucala. Kie­dy sze艣膰 tygodni temu wys艂ano ten pergamin, by艂 tylko jeden atak na Crydee. Tw贸j syn, Lyam, doni贸s艂 mu, 偶e odnie艣li ca艂­kowite zwyci臋stwo, spychaj膮c obcych g艂臋boko w puszcz臋.

Caldric post膮pi艂 o krok do przodu.

We wszystkich raportach jest to samo. Ci臋偶kozbrojne oddzia艂y piechoty zaskoczy艂y garnizony, atakuj膮c noc膮, zanim stopnia艂y 艣niegi. Nie mamy du偶o wiadomo艣ci. Wiemy tylko tyle, 偶e garnizon podleg艂y LaMut, znajduj膮cy si臋 gdzie艣 w po­bli偶u Kamiennej G贸ry, pad艂. Wydaje si臋, 偶e wszystkie inne ataki zosta艂y odparte. 鈥 Spojrza艂 na Borrica znacz膮co. 鈥 Nie ma ani s艂owa o tym, aby Tsurani u偶yli kawalerii.

By膰 mo偶e wi臋c Tully mia艂 racj臋. Nie maj膮 koni. Kr贸l by艂 oszo艂omiony. Kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Podszed艂 chwiejnym krokiem do tronu i usiad艂. Przycisn膮艂 skro艅 d艂oni膮.

Co z tymi ko艅mi? O czym wy m贸wicie? Moje Kr贸le­stwo zosta艂o napadni臋te. Te stwory mia艂y czelno艣膰 zaatakowa膰 moich 偶o艂nierzy.

Borric spojrza艂 na Kr贸la.

Co sobie Wasza Wysoko艣膰 偶yczy, abym zrobi艂?

Zrobi艂? 鈥 odpowiedzia艂 Rodric podniesionym g艂o­sem. 鈥 Mia艂em zamiar poczeka膰 z podj臋ciem jakiejkolwiek decyzji na przyjazd mego lojalnego s艂ugi, ksi臋cia Bas-Tyra. Ale wobec tej sytuacji przyszed艂 czas na dzia艂anie.

Przerwa艂 na chwil臋, a jego twarz przybra艂a chytry wyraz. Ciemne oczy b艂yszcza艂y w 艣wietle latami.

Planowa艂em odda膰 Armie Zachodu pod dow贸dztwo Brucalowi, ale ten stetrycza艂y g艂upiec nie potrafi obroni膰 nawet w艂asnych garnizon贸w.

Borric chcia艂 ju偶 zaprotestowa膰 i stan膮膰 w obronie Brucala, lecz Arutha, znaj膮c dobrze ojca, 艣cisn膮艂 go mocno za rami臋 i Ksi膮偶臋 nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem.

Borric, musisz pozostawi膰 Crydee pod opiek膮 syna. Wygl膮da na to, 偶e sobie poradzi. W ko艅cu to on jest autorem jedynego naszego zwyci臋stwa. 鈥 Wzrok Kr贸la zacz膮艂 b艂膮dzi膰 po 艣cianach. Za艣mia艂 si臋 do w艂asnych my艣li. Przez kilka chwil mocno potrz膮sa艂 g艂ow膮. Narastaj膮ca histeria ust膮pi艂a.

Och, bogowie, te straszne b贸le. My艣la艂em, 偶e mi roze­rwie czaszk臋. 鈥 Zamkn膮艂 na sekund臋 oczy. 鈥 Borric, zo­staw Crydee pod opiek膮 Aruthy i Lyama. Powierzam ci do­w贸dztwo Armii Zachodu a偶 do Yabon. Wojska Brucala s膮 srodze naciskane, poniewa偶 obcy nacieraj膮 g艂贸wnie w kierunku LaMut i Zun. Kiedy dotrzesz na miejsce, za偶膮daj, czego ci trzeba. Musimy przegoni膰 naje藕d藕c贸w z naszej ziemi.

Twarz Kr贸la by艂a blada jak p艂贸tno. Na czole l艣ni艂y kropelki potu.

Nie jest to najlepsza pora na zaczynanie podr贸偶y, ale wys艂a艂em ju偶 wiadomo艣膰 do portu, aby szykowali statek. Mu­sicie rusza膰 bez chwili zw艂oki. Id藕cie ju偶.

Ksi膮偶臋 Borric sk艂oni艂 si臋 i odwr贸ci艂.

Odprowadz臋 Wasz膮 Wysoko艣膰 do jej komnat 鈥 po­wiedzia艂 Caldric. 鈥 Szykujcie si臋 do drogi. Pojedziemy razem na przysta艅.

Stary Kanclerz pom贸g艂 Kr贸lowi wsta膰 z tronu, a Borric i jego towarzysze opu艣cili sal臋 tronow膮. Pop臋dzili do swoich pokoj贸w, gdzie s艂u偶ba pakowa艂a ich rzeczy. Pug sta艂, przest臋puj膮c z nogi na nog臋. Nareszcie wraca艂 do domu.

Stali na nabrze偶u, 偶egnaj膮c si臋 z Caldriciem. Pug i Meecham czekali na swoj膮 kolej.

No c贸偶, ch艂opcze, minie jeszcze sporo czasu, zanim zobaczymy znowu dom, szczeg贸lnie teraz kiedy mamy wojn臋.

Pug spojrza艂 w g贸r臋 na pooran膮 bliznami twarz cz艂owieka, kt贸ry dawno temu znalaz艂 go w czasie burzy.

Jak to? Nie jedziemy teraz do domu? Meecham pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Ksi膮偶臋 Arutha pop艂ynie z Krondoru przez Mroczne Cie艣niny, aby do艂膮czy膰 do brata, ale ksi膮偶臋 Borric po偶egluje do Ylith, a potem do obozu Brucala gdzie艣 w okolicach La­Mut. Gdzie idzie Ksi膮偶臋, tam i Kulgan, a gdzie m贸j pan, tam i ja. A ty?

Pug poczu艂, jak 偶o艂膮dek podchodzi mu do gard艂a. Me­echam mia艂 racj臋. Powinien by膰 razem z Kulganem, a nie mieszka艅cami Crydee, chocia偶 wiedzia艂 dobrze, 偶e gdyby poprosi艂, pozwolono by mu pop艂yn膮膰 z Ksi臋ciem do domu. Zrezygnowany przyj膮艂 w milczeniu kolejny znak, 偶e wiek ch艂opi臋cy dobiega ko艅ca.

Tam, gdzie Kulgan, tam i ja. Meecham klepn膮艂 go w plecy.

Wspaniale, ch艂opcze. Wreszcie b臋d臋 mia艂 okazj臋 na­uczy膰 ci臋 pos艂ugiwania si臋 porz膮dnie mieczem, kt贸rym wy­machujesz jak, nie przymierzaj膮c, baba miot艂膮.

Pug rozchmurzy艂 si臋 troszeczk臋 i u艣miechn膮艂 do Meechama. Po chwili byli ju偶 na pok艂adzie, a statek skierowa艂 si臋 w stron臋 Saladoru, rozpoczynaj膮c pierwszy odcinek d艂ugiej po­dr贸偶y na zach贸d.


INWAZJA


Tej wiosny spad艂y ulewne deszcze.

Wszechobecne b艂oto op贸藕ni艂o dzia艂ania wojenne. Kiedy ulewy w ko艅cu ust膮pi艂y, b艂oto zosta艂o. Zimna, mokra breja pokrywa艂a drogi jeszcze przez miesi膮c, zanim nadesz艂o kr贸tkie i gor膮ce lato.

Ksi膮偶臋 Brucal z Yabonu i Borric stali nad sto艂em zawalo­nym mapami. Krople deszczu b臋bni艂y o p艂贸tno namiotu, s艂u­偶膮cego za kwater臋 g艂贸wn膮 dow贸dztwa armii. Po obu jego stro­nach rozbito dwa mniejsze, w kt贸rych spali obaj panowie. Wn臋trze namiotu wype艂nione by艂o dymem z o艣wietlaj膮cych wn臋trze latami i z fajki Kulgana. Mag okaza艂 si臋 bardzo do­brym doradc膮 dla obu Ksi膮偶膮t podczas wojny. Nie raz, nie dwa przyda艂a si臋 r贸wnie偶 jego magia. Wykorzystywa艂 swoje moce, aby przewidywa膰 pogod臋 czy te偶 ruchy oddzia艂贸w Tsurani, chocia偶 to drugie nie zawsze mu wychodzi艂o. Jego zwy­czaj czytania wszystkiego, co mu wpad艂o w r臋ce, w艂膮cznie z ksi膮偶kami o sztuce wojennej, sprawi艂, 偶e przez lata sta艂 si臋 niez艂ym taktykiem i strategiem.

Brucal wskaza艂 na najnowsz膮 map臋 le偶膮c膮 na stole.

Zdobyli ten punkt, tutaj, i jeszcze jeden tam. A w tym miejscu 鈥 wskaza艂 palcem inny punkt mapy 鈥 broni膮 si臋 jak lwy, mimo naszych wysi艂k贸w, aby ich wyp臋dzi膰. Wydaje si臋 tak偶e, 偶e obcy wyprawiaj膮 si臋 st膮d i maszeruj膮 w tym kie­runku. 鈥 Palec przesun膮艂 si臋 wzd艂u偶 wschodniej kraw臋dzi Szarych Wie偶. 鈥 Nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e mamy do czynienia ze skoordynowanym dzia艂aniem, ale niech mnie kule bij膮, je­偶eli wiem, jaki b臋dzie ich nast臋pny krok.

Stary Ksi膮偶臋 by艂 bardzo zm臋czony. Od ponad dw贸ch mie­si臋cy wybucha艂y sporadyczne walki i 偶adna ze stron nie mog艂a uzyska膰 znacz膮cej przewagi.

Borric studiowa艂 uwa偶nie map臋. Czerwone punkty oznacza­艂y miejsca, w kt贸rych umocnili si臋 Tsurani. By艂y to najcz臋艣ciej wysoko ufortyfikowane okopy, obsadzone przez co najmniej dwustu ludzi. Na 偶贸艂to oznaczono miejsca, gdzie jak s膮dzono, zosta艂y rozlokowane oddzia艂y posi艂kowe. Praktyka pokaza艂a, 偶e wszystkie zaatakowane przez 偶o艂nierzy Kr贸lestwa punkty umoc­nie艅 b艂yskawicznie otrzymywa艂y posi艂ki, czasem w ci膮gu kilku minut. Niebieskie punkty na mapie oznacza艂y plac贸wki wojsk kr贸lewskich, chocia偶 wi臋kszo艣膰 si艂 Brucala zosta艂a zakwatero­wana wok贸艂 wzg贸rza, na kt贸rym sta艂 namiot dow贸dztwa.

Zanim przyby艂a ci臋偶kozbrojna piechota i wojska in偶ynie­ryjne z Ylith i Tyr-Sog, kt贸re wybudowa艂y sta艂e fortyfikacje, wojska Kr贸lestwa prowadzi艂y w艂a艣ciwie wojn臋 podjazdow膮, poniewa偶 wi臋kszo艣膰 oddzia艂贸w, kt贸re zmobilizowano na po­cz膮tku wojny, stanowi艂a kawaleria. Ksi膮偶臋 Crydee zgodzi艂 si臋 z ocen膮 Brucala.

Ich taktyka, jak si臋 wydaje, jest ci膮gle jednakowa. Ata­kuj膮 niewielkimi si艂ami, okopuj膮 si臋 i staraj膮 utrzyma膰 pozycj臋 za wszelk膮 cen臋. Stawiaj膮 op贸r naszym oddzia艂om, lecz kiedy si臋 wycofujemy, nie ruszaj膮 za nami w po艣cig, lecz zostaj膮 na miejscu. Wyra藕nie wida膰, 偶e jest w tym jaka艣 taktyka, jaki艣 plan, ale zabij mnie, a nie powiem jaki. Nie rozumiem ich post臋powania.

Do namiotu wszed艂 wartownik.

Panowie, na zewn膮trz czeka jaki艣 Elf. Chce wej艣膰.

Wprowad藕 go 鈥 powiedzia艂 Brucal.

Wartownik odchyli艂 po艂臋 namiotu i Elf wszed艂 do 艣rodka. By艂 przemoczony do suchej nitki. Rudobr膮zowe w艂osy oble­pia艂y g艂ow臋, a ciep艂a kurta ocieka艂a wod膮. Sk艂oni艂 si臋 lekko przed Brucalem i Borricem.

Jakie wie艣ci z Elvandaru? 鈥 spyta艂 Borric. . 鈥 Moja Kr贸lowa przesy艂a wyrazy szacunku i pozdro­wienia.

Elf odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 mapy. Wskaza艂 na prze艂臋cz po­mi臋dzy Szarymi Wie偶ami na po艂udniu a Kamienn膮 G贸r膮 na p贸艂nocy, t臋 sam膮, kt贸r膮 zagrodzi艂y na wschodnim kra艅cu od­dzia艂y Borrica.

Obcy przeprawiaj膮 przez t臋 prze艂臋cz wielu swoich 偶o艂­nierzy. Podeszli ju偶 do skraju puszczy Elf贸w, ale na razie nie pr贸buj膮 wej艣膰 g艂臋biej. Trudno si臋 przez nich przebi膰. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋 rado艣nie. 鈥 Troch臋 si臋 poganiali艣my. Biegaj膮 prawie tak samo dobrze jak Krasnoludy, ale w lesie nie do­trzymuj膮 nam kroku.

Spojrza艂 znowu na map臋.

Z Crydee nadesz艂y raporty o drobnych potyczkach wy­suni臋tych patroli, ale w pobli偶u samego zamku nic si臋 nie dzieje. Brak informacji o jakichkolwiek ruchach z Szarych Wie偶, Carse czy Tulan. Wszystko wskazuje na to, 偶e zadowolili si臋 okopaniem i utrzymaniem zdobytych pozycji wzd艂u偶 prze­艂臋czy. Wasze si艂y z zachodu nie b臋d膮 si臋 mog艂y z wami po­艂膮czy膰, bo nie przebij膮 si臋 przez ich stanowiska.

W jakiej sile s膮 obcy? 鈥 spyta艂 Brucal.

Nie wiadomo dok艂adnie, ale wzd艂u偶 tej trasy widzia艂em ich par臋 tysi臋cy. 鈥 Wskaza艂 palcem lini臋 wzd艂u偶 pomoc­nej kraw臋dzi prze艂臋czy, od lasu Elf贸w do obozu wojsk kr贸le­wskich. 鈥 Krasnoludy z Kamiennej G贸ry nie b臋d膮 niepoko­jone, dop贸ki nie spr贸buj膮 ruszy膰 na po艂udnie. Obcy zablokowali im przej艣cie.

Czy s艂yszeli艣cie, 偶eby Tsurani u偶ywali kawalerii? 鈥 spyta艂 Borric.

Nie. Wszystkie doniesienia m贸wi膮 o oddzia艂ach pie­choty.

Podejrzenia ojca Tully'ego, 偶e w og贸le nie maj膮 koni, wydaj膮 si臋 potwierdza膰 鈥 zauwa偶y艂 Kulgan.

Brucal wzi膮艂 p臋dzelek i tusz i nani贸s艂 informacj臋 na map臋. Kulgan sta艂 za nim, patrz膮c przez rami臋.

Wypocznij teraz 鈥 powiedzia艂 Borric do Elfa. 鈥 Jak wr贸cisz, przeka偶 twojej pani pozdrowienia i 偶yczenia dobrego zdrowia i pomy艣lno艣ci. Gdyby艣cie wysy艂ali go艅c贸w na zach贸d, przeka偶cie to samo mym synom.

Elf uk艂oni艂 si臋.

Stanie si臋 wedle woli Waszej Wysoko艣ci. Niezw艂ocznie wracam do Elvandaru.

Odwr贸ci艂 si臋 i opu艣ci艂 namiot.

Chyba ju偶 wiem, o co chodzi 鈥 odezwa艂 si臋 niespo­dziewanie Kulgan. Wskaza艂 nowe czerwone punkty na mapie, kt贸re tworzy艂y prawie p贸艂kole przecinaj膮ce prze艂臋cz. 鈥 Tsu­rani staraj膮 si臋 utrzyma膰 ten obszar. Dolina, kt贸ra znajduje si臋 w tym miejscu, stanowi 艣rodek ich terenu. Moim zdaniem sta­raj膮 si臋 zapobiec, aby ktokolwiek tam si臋 przedosta艂.

Borric i Brucal spojrzeli na siebie zdumieni.

Ale w jakim celu? 鈥 spyta艂 Borric. 鈥 Przecie偶 nie ma tam absolutnie nic wa偶nego z militarnego punktu widzenia. Zupe艂nie jakby sami chcieli, aby艣my ich odci臋li w tej dolinie.

Brucal krzykn膮艂 nagle:

Przycz贸艂ek! Por贸wnajmy to do przekraczania rzeki. Sp贸jrzcie tylko, zdobyli przycz贸艂ek po tej stronie 鈥減rzej艣cia鈥, jak to nazywa mag. Mog膮 dysponowa膰 tylko tak膮 ilo艣ci膮 za­pas贸w, jak膮 zdo艂aj膮 przenie艣膰 na nasz膮 stron臋. Nie uda艂o im si臋 zdoby膰 wystarczaj膮cej przewagi i terenu, aby zaopatrywa膰 si臋 w prowiant po naszej stronie. Musz膮 wi臋c rozszerzy膰 teren pod swoj膮 kontrol膮 i przed przyst膮pieniem do ofensywy zgro­madzi膰 odpowiedni膮 ilo艣膰 zapas贸w.

Brucal spojrza艂 na maga.

Kulgan, co o tym my艣lisz? To raczej twoja domena. Mag wpatrywa艂 si臋 w map臋, jakby przy pomocy tajemnych si艂 chcia艂 wydoby膰 na 艣wiat艂o dzienne ukryte w niej informacje.

Nic nam nie wiadomo o zastosowaniu przez nich magii. Nie potrafimy okre艣li膰, jak szybko potrafi膮 przerzuca膰 ludzi i zapasy do naszego 艣wiata, poniewa偶 nikt nie mia艂 okazji zoba­czy膰 tego na w艂asne oczy. By膰 mo偶e potrzebuj膮 du偶ego obszaru, co zapewnia im ta dolina. Mo偶e s膮 te偶 ograniczeni czasem, w ci膮­gu kt贸rego mog膮 do nas przerzuci膰 swoje oddzia艂y, nie wiem. Borric rozwa偶a艂 to przez chwil臋 w milczeniu.

Zatem nie mamy wyboru. Pozostaje do zrobienia tylko jedno. Musimy wys艂a膰 do doliny oddzia艂 zwiadowczy, aby si臋 przekona膰, co tam robi膮.

Kulgan u艣miechn膮艂 si臋.

Ja te偶 p贸jd臋, je偶eli Wasza Wysoko艣膰 pozwoli. Gdyby dzia艂a艂y tam jakie艣 si艂y magiczne, wasi 偶o艂nierze mog膮 nie mie膰 poj臋cia, o co chodzi, cho膰by nawet na to patrzyli.

Brucal krytycznie oceni艂 gabaryty Kulgana i zacz膮艂 prote­stowa膰. Borric przerwa艂 mu w p贸艂 s艂owa.

Brucal, niech ci臋 nie zmyli jego wygl膮d. Kulgan je藕dzi konno jak kawalerzysta. 鈥 Zwr贸ci艂 si臋 do maga: 鈥 Najle­piej b臋dzie, je偶eli zabierzesz ze sob膮 Puga. Gdy jeden z was padnie, drugi przyniesie wiadomo艣ci.

Kulgan nie wygl膮da艂 w tym momencie na specjalnie szcz臋­艣liwego, ale uzna艂 to za rozs膮dne posuni臋cie.

Gdyby艣my zaatakowali Pomocn膮 Prze艂臋cz, a potem do­lin臋, zwi膮zaliby艣my ich si艂y w walce. Wtedy niewielki, szybki oddzia艂 m贸g艂by si臋 przedrze膰 przez ich linie w tym miejscu 鈥 powiedzia艂 ksi膮偶臋 Yabon, pokazuj膮c na mapie niewielk膮 prze艂臋cz, kt贸ra 艂膮czy艂a si臋 od wschodu z po艂udniowym kra艅­cem doliny.

To 艣mia艂y plan 鈥 zauwa偶y艂 Borric. 鈥 Bawimy si臋 z Tsuranimi w kotka i myszk臋 ju偶 tak d艂ugo, trzymaj膮c sta艂膮 lini臋 frontu, 偶e chyba nie spodziewaj膮 si臋 frontalnego ataku.

Kulgan zasugerowa艂, aby wszyscy udali si臋 na spoczynek, bo jutro czeka ich d艂ugi i ci臋偶ki dzie艅. Na moment przymkn膮艂 oczy i po chwili poinformowa艂 obu wodz贸w, 偶e deszcz wkr贸tce ustanie, a jutrzejszy dzie艅 b臋dzie s艂oneczny.

Kiedy Kulgan wszed艂 do namiotu, Pug le偶a艂 owini臋ty ciasno kocem, pr贸buj膮c zdrzemn膮膰 si臋. Meecham siedzia艂 przed og­niem i gotowa艂 wieczorny posi艂ek, staraj膮c si臋 ocali膰 go przed 偶ar艂oczno艣ci膮 Fantusa. Tydzie艅 temu smok odszuka艂 swego pana. Zacz膮艂 nagle wywija膰 nad namiotem powietrzne 艂ama艅ce, czym 艣miertelnie przerazi艂 kilku 偶o艂nierzy. Ostrzegawczy krzyk Meechama w ostatniej chwili powstrzyma艂 bie偶nika, kt贸ry chcia艂 przeszy膰 strza艂膮 rozradowan膮 besti臋. Kulgan bardzo si臋 ucieszy艂 na widok ulubie艅ca, chocia偶 niezupe艂nie m贸g艂 poj膮膰, jak Fantus zdo艂a艂 ich odszuka膰. Stw贸r wprowadzi艂 si臋 natych­miast do namiotu maga, szcz臋艣liwy, 偶e mo偶e spa膰 przy ciep艂ym boku Puga i podkrada膰 jedzenie mimo czujno艣ci Meechama.

Kulgan 艣ci膮ga艂 ociekaj膮cy wod膮 p艂aszcz. Pug usiad艂 na po­s艂aniu.

Planowany jest wypad na g艂臋bokie ty艂y Tsuranich. Trze­ba si臋 b臋dzie przebi膰 przez ich linie i dotrze膰 do doliny, kt贸rej tak skrupulatnie strzeg膮, aby si臋 dowiedzie膰, co tam knuj膮. Ty i Meecham idziecie ze mn膮. Wol臋, aby moje flanki i ty艂y os艂a­niali przyjaciele.

Wiadomo艣膰 podekscytowa艂a Puga. Meecham sp臋dzi艂 d艂ugie godziny, ucz膮c go pos艂ugiwania si臋 mieczem i tarcz膮. Wr贸ci艂y stare sny o 偶o艂nierce.

Pilnowa艂em, aby m贸j miecz by艂 zawsze ostry, Kulgan. Meecham parskn膮艂 przez nos, co pewnie mia艂o oznacza膰 艣miech w jego wydaniu. Kulgan spojrza艂 na niego ostrym wzro­kiem.

To dobrze, Pug. Je偶eli jednak b臋dziemy mieli odrobin臋 szcz臋艣cia, mo偶e uda si臋 unikn膮膰 walki. Pod艂膮czymy si臋 naszym ma艂ym oddzia艂kiem do du偶ej grupy. Atakuj膮c Tsuranich, 艣ci膮g­nie ich uwag臋 na siebie, my za艣 zapu艣cimy si臋 b艂yskawicznie w g艂膮b ich terytorium i podpatrzymy, co skrywaj膮. Potem r贸w­nie szybko powr贸cimy. Dzi臋kuj臋 bogom, 偶e Tsurani nie maj膮 koni. W przeciwnym razie nigdy by nam si臋 nie uda艂o zreali­zowa膰 tego 艣mia艂ego zamiaru. Przemkniemy przez ich teren, zanim si臋 zorientuj膮, 偶e w og贸le tam byli艣my.

Mo偶e by艣my wzi臋li je艅ca? 鈥 zapyta艂 z nadziej膮 w g艂o­sie ch艂opiec.

No, to by艂aby mi艂a niespodzianka 鈥 powiedzia艂 Me­echam. 鈥 Tsurani udowodnili, 偶e s膮 zawzi臋tymi wojownika­mi i 偶e wol膮 raczej umrze膰, ni偶 dosta膰 si臋 do niewoli.

Mo偶e uda艂oby si臋 w ko艅cu dowiedzie膰, po co w og贸le przybyli na Midkemi臋 鈥 ci膮gn膮艂 dalej sw膮 my艣l Pug. Kulgan zamy艣li艂 si臋.

Bardzo niewiele wiemy o Tsuranich i nie bardzo ich rozumiemy. Na przyk艂ad, gdzie znajduje si臋 miejsce, z kt贸rego przybyli? Jak pokonuj膮 granic臋 pomi臋dzy swoim 艣wiatem a na­szym? I jak s艂usznie zauwa偶y艂e艣, ch艂opcze, pozostaje oczywi­艣cie pytanie najbardziej niepokoj膮ce ze wszystkich: po co tu przybyli? Dlaczego dokonali inwazji na nasze ziemie?

Metal!

Kulgan i Pug obejrzeli si臋 na Meechama, kt贸ry wcina艂 gu­lasz, nie spuszczaj膮c ani na chwil臋 czujnego wzroku z Fantusa.

Nie posiadaj膮 偶adnych metali i chc膮 zdoby膰 nasze. Kulgan i ch艂opiec patrzyli nadal pustym wzrokiem. Pokr臋­ci艂 g艂ow膮.

Wydawa艂o mi si臋, 偶e ju偶 dawno do tego doszli艣cie, wi臋c nic nie m贸wi艂em. 鈥 Odstawi艂 na bok misk臋 z mi臋sem, si臋gn膮艂 za siebie i wyci膮gn膮艂 spod pos艂ania jasnoczerwon膮 strza艂臋. 鈥 Pami膮tka 鈥 powiedzia艂, podsuwaj膮c bli偶ej strza艂臋, aby mogli si臋 jej przyjrze膰. 鈥 Sp贸jrzcie na grot. Jest zrobiony z tego same­go materia艂u co ich miecze, jaki艣 rodzaj drewna utwardzonego prawie na stal. Przejrza艂em wiele przedmiot贸w przyniesionych przez 偶o艂nierzy i nie znalaz艂em ani jednej rzeczy wykonanej przez Tsuranich, kt贸ra mia艂aby chocia偶 drobin臋 metalu w sobie.

Kulgan zaniem贸wi艂 na moment z oszo艂omienia. Po chwili odzyska艂 mow臋.

Oczywi艣cie! Przecie偶 to takie proste. Odkryli spos贸b, w jaki mog膮 si臋 przemieszcza膰 pomi臋dzy swoim 艣wiatem a na­szym, wys艂ali zwiadowc贸w, kt贸rzy odkryli ziemie bogate w metale, kt贸rych im brakuje. Co robi膮? Oczywi艣cie wysy艂aj膮 armi臋. Wyja艣nia to r贸wnie偶, dlaczego trzymaj膮 si臋 wysoko po­艂o偶onych dolin w g贸rach, a nie schodz膮 ni偶ej do las贸w. Dzi臋ki temu maj膮 swobodny dost臋p do... kopalni Krasnolud贸w!

Podskoczy艂 do g贸ry z wra偶enia.

Musz臋 natychmiast poinformowa膰 obu Ksi膮偶膮t. Trzeba bezzw艂ocznie powiadomi膰 Krasnoludy, aby mia艂y si臋 na ba­czno艣ci przed najazdem na kopalnie.

Kulgan znikn膮艂 po drugiej stronie zas艂ony przy wyj艣ciu. Pug siedzia艂 zadumany. Po chwili spojrza艂 na Meechama.

Meecham, dlaczego nie pr贸bowali z nami handlowa膰? Meecham pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Tsurani? Na podstawie tego, co widzia艂em, g艂ow臋 daj臋, 偶e my艣l o handlu ani na sekund臋 nie za艣wita艂a im w umy艣le. To bardzo wojowniczo nastawiony nar贸d. Te b臋karty bij膮 si臋 jak stado demon贸w. Gdyby mieli kawaleri臋, przep臋dziliby t臋 nasz膮 zbieranin臋 w okamgnieniu do LaMut, a potem spalili razem z miastem. Gdyby jednak uda艂o si臋 nam ich wyczerpa膰 tak, jak to robi buldog, kt贸ry si臋 wczepia z臋bami i nie pusz­cza, a偶 przeciwnik si臋 zm臋czy, mo偶e po pewnym czasie do­prowadziliby艣my do pomy艣lnego ko艅ca. Sp贸jrz tylko, co si臋 przydarzy艂o Keshowi. Stracili po艂ow臋 Bosanii na p贸艂nocy na rzecz Kr贸lestwa jedynie dlatego, 偶e Konfederacja po prostu wyczerpa艂a ich si艂y, wzniecaj膮c na po艂udniu jedno powstanie za drugim.

Po pewnym czasie Pug przesta艂 liczy膰 na wczesny powr贸t Kulgana, zjad艂 samotnie kolacj臋 i przygotowa艂 sobie pos艂anie. Meecham zrezygnowa艂 z pilnowania jedzenia maga przed za­kusami smoka i te偶 uda艂 si臋 na spoczynek.

Pug le偶a艂 w ciemno艣ci, wpatruj膮c si臋 w dach namiotu i ws艂uchuj膮c si臋 w miarowe b臋bnienie kropel deszczu oraz ra­dosne mlaskanie smoka. Po chwili zapad艂 w sen i przy艣ni艂 mu si臋 mroczny tunel i migotliwe 艣wiate艂ko znikaj膮ce w jego g艂臋bi.

Kolumna posuwa艂a si臋 powoli przez las. Otacza艂y ich wy­sokie, grube drzewa i mg艂a ci臋偶ka od wilgoci. Przednie stra偶e przeczesywa艂y nieustannie teren wzd艂u偶 trasy przemarszu sprawdzaj膮c, czy Tsurani nie przygotowali zasadzki. Blade s艂o艅ce z trudem przebija艂o si臋 przez korony drzew. Wszystko dooko艂a by艂o szarawozielone, a widoczno艣膰 ograniczona do zaledwie paru krok贸w.

Na czele kolumny jecha艂 m艂ody kapitan armii LaMut, Vandros, syn starego barona LaMut. Vandros by艂 jednym z naj­rozs膮dniejszych i najzdolniejszych oficer贸w w ca艂ej armii Brucala.

Tworzyli dw贸jki. Pug jecha艂 obok 偶o艂nierza, tu偶 za Kulganem i Meechamem. Od czo艂a kolumny przyszed艂 rozkaz zatrzymania si臋. Pug 艣ci膮gn膮艂 wodze konia i zsiad艂. Na lek­kim, sk贸rzanym kaftanie mia艂 dobrze naoliwion膮 kolczug臋, a na wierzchu kr贸tki p艂aszcz wojsk LaMut, ozdobiony na pier­si szar膮 wilcz膮 g艂ow膮 otoczon膮 niebieskim kr臋giem. Grube, we艂niane spodnie wepchni臋te by艂y w buty z wysokimi cho­lewami. Na lewym ramieniu wisia艂a tarcza, a u pasa miecz. Czu艂 si臋 jak prawdziwy 偶o艂nierz. Harmonijny wygl膮d ca艂o艣ci psu艂 troch臋 za du偶y he艂m, co sprawia艂o, 偶e wygl膮da艂 odrobin臋 komicznie.

Kapitan Vandros podjecha艂 do stoj膮cego Kulgana. Zsiad艂 z konia.

Zwiadowcy wypatrzyli ob贸z nieca艂y kilometr przed na­mi. M贸wi膮, 偶e stra偶e ich nie spostrzeg艂y. Kapitan wyci膮gn膮艂 map臋.

Jeste艣my mniej wi臋cej w tym miejscu. Poprowadz臋 mo­ich ludzi do ataku na pozycje wroga. Z obu flank wspomo偶e nas kawaleria z Zun. Wy pojedziecie z kolumn膮, kt贸r膮 b臋dzie dowodzi艂 porucznik Garth. Przejedziecie przez ob贸z wroga. Nie zatrzymujcie si臋. Jed藕cie dalej, w stron臋 g贸r. Spr贸bujemy do艂膮czy膰 do was, je偶eli zdo艂amy. Gdyby艣my nie pojawili si臋 do zachodu s艂o艅ca, rad藕cie sobie sami.

Jed藕cie ca艂y czas przed siebie, nawet powoli, ale jed藕cie. Starajcie si臋 wycisn膮膰 z koni jak najwi臋cej, ale nie zago艅cie ich na 艣mier膰. Musz膮 prze偶y膰. Maj膮c je, zawsze prze艣cigniecie obcych, na piechot臋... nie dam za was z艂amanego grosza. Tsurani biegaj膮 jak w艣ciek艂e bestie.

Kiedy ju偶 znajdziecie si臋 w g贸rach, przejed藕cie przez prze­艂臋cz. Do doliny mo偶ecie wjecha膰 godzin臋 po zachodzie s艂o艅ca. P贸艂nocna Prze艂臋cz zostanie zaatakowana o wschodzie s艂o艅ca, wi臋c je偶eli uda wam si臋 dotrze膰 bezpiecznie do doliny, nie powinni艣cie napotka膰 prawie 偶adnego oporu mi臋dzy wami a P贸艂nocn膮 Prze艂臋cz膮. Kiedy ju偶 b臋dziecie w dolinie, nie wolno wam zatrzymywa膰 si臋 pod 偶adnym pozorem. Je偶eli kto艣 spad­nie z konia, musicie go zostawi膰. Celem misji jest zdoby­cie i dostarczenie informacji dla dow贸dztwa. Spr贸bujcie teraz troch臋 odpocz膮膰. To wasza ostatnia szansa na odpoczynek w najbli偶szym czasie. Za godzin臋 atakujemy.

Odprowadzi艂 konia na czo艂o kolumny. Kulgan, Meecham i Pug usiedli. Nie odzywali si臋 ani s艂owem. Mag nie nosi艂 偶adnej zbroi, poniewa偶, jak twierdzi艂, zak艂贸ca艂oby to dzia艂anie jego magii. Pug by艂 sk艂onny przypuszcza膰, 偶e k艂贸ci艂oby si臋 to raczej z jego obwodem w pasie. Meecham, jak wszyscy, mia艂 przypasany miecz u boku, lecz opr贸cz tego r贸wnie偶 kr贸tki, kawaleryjski 艂uk. Twierdzi艂, 偶e woli 艂ucznictwo od bezpo艣red­niego starcia, chocia偶 Pug wiedzia艂 dobrze z wielu godzin le­kcji, kt贸rych Meecham mu udzieli艂, 偶e walka mieczem to dla niego nie pierwszyzna.

Godzina oczekiwania wlok艂a si臋 niemi艂osiernie. Pug czu艂 rosn膮ce napi臋cie i podniecenie. Gdzie艣 w 艣rodku ko艂ata艂y si臋 w nim jeszcze ch艂opi臋ce marzenia o bohaterskich czynach. Za­pomnia艂 ju偶, jak by艂 przera偶ony w czasie walki z Mrocznym Bractwem, zanim dotarli do Szarych Wie偶.

Wzd艂u偶 kolumny nadszed艂 kolejny rozkaz. Dosiedli koni. Z pocz膮tku jechali bardzo powoli, a偶 do chwili, kiedy ujrzeli przed sob膮 Tsuranich. Drzewa przerzedzi艂y si臋. Konie nabie­ra艂y coraz wi臋kszej szybko艣ci, a kiedy dotarli do wolnej prze­strzeni, przesz艂y w wyci膮gni臋ty galop. Wysokie okopy Tsura­nich mia艂y s艂u偶y膰 jako obrona przeciwko je藕dzie. Pug zobaczy艂 z oddali kolorowe he艂my Tsuranich biegn膮cych na pozycje. W chwili ich ataku na s膮siednie obozy natar艂a r贸wnocze艣nie jazda z Zun. Po艣r贸d drzew poni贸s艂 si臋 szcz臋k broni i wrzawa bitewna.

Galopowali prosto na ob贸z wroga. Ziemia dr偶a艂a pod ko­pytami rumak贸w, t臋tni膮c jak przeci膮g艂y grzmot zbli偶aj膮cej si臋 burzy. 呕o艂nierze Tsuranich pozostali ukryci za wa艂em zie­mnym, szyj膮c z 艂uk贸w, jednak wi臋kszo艣膰 strza艂 nie dociera艂a do celu, opadaj膮c wcze艣niej na ziemi臋. Kiedy pierwsza cz臋艣膰 kolumny dotar艂a do okop贸w, jej druga, tylna cz臋艣膰 gwa艂townie skr臋ci艂a w lewo, galopuj膮c pod k膮tem wzd艂u偶 obozu. Kilku 偶o艂nierzy wroga znajdowa艂o si臋 w tym miejscu po drugiej stro­nie okop贸w i ci zostali rozniesieni na kopytach, padaj膮c na ziemi臋 jak zbo偶e pod ostrzem kosy. Dwaj Tsurani dotarli na tyle blisko, aby zada膰 cios ogromnymi, dwur臋cznymi miecza­mi, kt贸rymi wywijali nad g艂ow膮. Nie trafili. Meecham, kieruj膮c konia kolanami, zwali艂 obu na ziemi臋 b艂yskawicznymi strza­艂ami z 艂uku.

Ponad wrzaw膮 bitwy Pug us艂ysza艂 za plecami przera藕liwy kwik konia. Jego w艂asny wierzchowiec wpad艂 w tym momencie w g臋ste poszycie. Znale藕li si臋 w lesie. Gnali najszybciej, jak mogli, 艂ami膮c po drodze krzaki i mniejsze drzewa, schylaj膮c si臋 ustawicznie, aby przemkn膮膰 pod nisko zwieszonymi ga艂臋­ziami. Otoczenie zla艂o si臋 w tym p臋dzie w rozmazany pas br膮z贸w i zieleni.

Galopowali, nie zmniejszaj膮c tempa, przez prawie p贸艂 go­dziny. Potem zwolnili troch臋, aby da膰 wytchnienie wierzchow­com. Kulgan krzykn膮艂 do porucznika Gartha. Zatrzymali si臋, aby sprawdzi膰 swoj膮 pozycj臋 na mapie. Stwierdzili, 偶e je偶eli b臋d膮 szli powoli przez pozosta艂膮 cz臋艣膰 dnia i noc, powinni znale藕膰 si臋 u wylotu prze艂臋czy tu偶 przed 艣witem.

Kl臋czeli nad map膮 roz艂o偶on膮 na ziemi. Meecham rozejrza艂 si臋 ponad g艂owami Kulgana i porucznika.

Znam to miejsce. Polowa艂em w tych okolicach jako ch艂opiec, kiedy mieszka艂em ko艂o Hush.

Pug spojrza艂 na niego zaskoczony. Po raz pierwszy Me­echam wspomnia艂 cokolwiek o swojej przesz艂o艣ci. Pug zawsze s膮dzi艂, 偶e Meecham pochodzi艂 z Crydee, i zdziwi艂 si臋, kiedy us艂ysza艂, 偶e m艂odo艣膰 sp臋dzi艂 w Wolnych Miastach, chocia偶 z drugiej strony, z trudno艣ci膮 mu przychodzi艂o wyobra偶enie sobie Meechama jako ch艂opca.

Wzd艂u偶 grani, tam w g贸rze 鈥 m贸wi艂 dalej Meecham 鈥 jest 艣cie偶ka, kt贸ra wiedzie mi臋dzy dwoma ni偶szymi szczy­tami. W艂a艣ciwie nawet nie 艣cie偶ka, tylko szlak kozic, je偶eli jednak poprowadzimy tamt臋dy konie przez ca艂膮 noc, to przed 艣witem powinni艣my by膰 w dolinie. Trudno odnale藕膰 to prze­j艣cie z tej strony, je偶eli si臋 nie wie, gdzie szuka膰. Od strony doliny to prawie niemo偶liwe. Za艂o偶臋 si臋, 偶e Tsurani nic o tym szlaku nie wiedz膮.

Porucznik spojrza艂 pytaj膮co na Kulgana, a ten z kolei na Meechama.

Warto spr贸bowa膰. Mo偶emy oznakowa膰 nasz szlak dla Vandrosa. Je偶eli b臋dziemy szli powoli, mo偶e uda mu si臋 nas dogoni膰, zanim dotrzemy do doliny.

W porz膮dku 鈥 powiedzia艂 porucznik. 鈥 Nasz膮 naj­wi臋ksz膮 przewag膮 jest ruchliwo艣膰, wi臋c ruszajmy dalej. Me­echam, w kt贸rym miejscu wyjdziemy?

Meecham pochyli艂 si臋 nad porucznikiem i wskaza艂 miejsce na mapie w pobli偶u po艂udniowego wylotu doliny.

Tutaj. Je偶eli pojedziemy przez jakie艣 p贸艂 mili prosto na zach贸d i ostro skr臋cimy na pomoc, przejedziemy przez samo serce doliny. 鈥 M贸wi膮c wodzi艂 palcem po mapie. 鈥 Dolina jest poro艣ni臋ta lasami g艂贸wnie na p贸艂nocy i po艂udniowym kra艅­cu. W 艣rodku jest ogromna 艂膮ka. Je偶eli rozbili du偶y ob贸z, to na pewno w艂a艣nie tam. To prawie zupe艂nie otwarta przestrze艅, wi臋c je偶eli obcy nie wymy艣l膮 czego艣 niespodziewanego, po­winno nam si臋 uda膰 przejecha膰 tu偶 ko艂o ich obozu, zanim zorganizuj膮 obron臋, aby nas zatrzyma膰. Ca艂a sztuczka polega na tym, aby przedrze膰 si臋 przez lasy w p贸艂nocnej cz臋艣ci, je偶eli maj膮 tam jakie艣 plac贸wki. Gdy to si臋 uda, dalej jest ju偶 otwarta i prosta droga do P贸艂nocnej Prze艂臋czy.

Wszystko ustalone? 鈥 spyta艂 porucznik. Kiedy nikt si臋 nie odezwa艂, rozkaza艂 poprowadzi膰 konie za wodze. Me­echam szed艂 na przedzie, wskazuj膮c drog臋.

Dotarli do wylotu niewielkiej prze艂臋czy czy te偶, jak m贸wi艂 Meecham, szlaku kozic, na godzin臋 przed zachodem s艂o艅ca. Porucznik wystawi艂 posterunki i rozkaza艂 rozsiedla膰 konie. Pug wytar艂 swego wierzchowca p臋kiem wysokiej, g贸rskiej trawy, a potem przywi膮za艂 na d艂ugiej lince do palika wbitego w zie­mi臋. Trzydziestu 偶o艂nierzy kr臋ci艂o si臋 po obozie, zajmuj膮c si臋 ko艅mi i uzbrojeniem. Pug wyczuwa艂 napi臋cie. Galop wok贸艂 obozu Tsuranich wprowadzi艂 偶o艂nierzy w stan najwy偶szej go­towo艣ci. Z niecierpliwo艣ci膮 wyczekiwali walki.

Meecham pokaza艂 Fugowi, jak nale偶y owin膮膰 pasami oddartymi z 偶o艂nierskiego koca miecz i tarcz臋, 偶eby nie obija艂y si臋 o ska艂y.

Koce i tak nie b臋d膮 nam potrzebne dzisiejszej nocy, ch艂opcze, a 偶aden d藕wi臋k nie niesie si臋 w g贸rach lepiej ni偶 metal uderzaj膮cy o metal. Mo偶e z wyj膮tkiem stukotu kopyt na kamieniach.

Pug przygl膮da艂 si臋 z uwag膮, jak Meecham zak艂ada na ko艅­skie kopyta, specjalnie przygotowane na tak膮 okazj臋 i niesione w torbach, sk贸rzane 鈥渂uty鈥. S艂o艅ce zacz臋艂o chowa膰 si臋 za ho­ryzont. Pug odpoczywa艂 czekaj膮c, a偶 kr贸tki, wiosenny zmierzch przejdzie w noc i padnie rozkaz, aby ponownie osiod艂a膰 konie.

Osiod艂ali konie i ustawili si臋 w d艂ugim szeregu. Meecham i porucznik szli wzd艂u偶 linii, powtarzaj膮c jeszcze raz rozkazy i instrukcje. Mieli i艣膰 jeden za drugim. Poch贸d otwiera艂 Me­echam, za nim szed艂 porucznik. Przez lewe strzemiona wszy­stkich wierzchowc贸w przeci膮gn臋li kilka d艂ugich linek zwi膮za­nych razem. Ka偶dy, prowadz膮c swego konia za uzd臋, trzyma艂 si臋 mocno liny. Kiedy wszyscy zaj臋li ju偶 swoje miejsca, Me­echam ruszy艂.

艢cie偶ka wznosi艂a si臋 stromo i w kilku miejscach konie wspina艂y si臋 z trudem. Szli w ciemno艣ci bardzo powoli, staraj膮c si臋 nie zboczy膰 ze szlaku. Meecham zatrzymywa艂 kilkakrotnie poch贸d, aby sprawdzi膰 teren przed nimi. Po kilku takich po­stojach 艣cie偶ka poprowadzi艂a ich w膮skim kanionem pomi臋dzy stromymi zboczami, aby po chwili opa艣膰 w d贸艂. Po kolejnej godzinie rozszerzy艂a si臋. Zatrzymali si臋 na odpoczynek. Dw贸ch 偶o艂nierzy pod przewodnictwem Meechama ruszy艂o do przodu na zwiad. Reszta, wyczerpana d艂ugim marszem, rzuci艂a si臋 na ziemi臋, aby da膰 odpocz膮膰 nogom. Pug zda艂 sobie po chwili spraw臋, 偶e zm臋czenie by艂o spowodowane zar贸wno wspinacz­k膮, jak i napi臋ciem towarzysz膮cym cichemu, nocnemu mar­szowi, chocia偶 oczywi艣cie nie przynios艂o to ulgi jego obola艂ym nogom.

Po bardzo kr贸tkim wypoczynku znowu ruszyli. Pug brn膮艂 przed siebie. Zm臋czenie przyt臋pi艂o jego umys艂 do tego stopnia, 偶e 艣wiat skurczy艂 si臋 do nie maj膮cego ko艅ca podnoszenia jed­nej stopy i stawiania jej przed drug膮. Ca艂y czas trzyma艂 si臋 kurczowo linki przywi膮zanej do strzemienia. Kilka razy wy­czu艂, 偶e jest po prostu ci膮gni臋ty przez id膮cego przed nim konia.

Nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e kolumna zatrzyma艂a si臋. Stali u wylotu niewielkiego w膮wozu pomi臋dzy dwoma wzg贸rzami. Przed nimi, w odleg艂o艣ci kilkuminutowej jazdy w d贸艂 zbocza, rozci膮ga艂a si臋 dolina.

Kulgan cofn膮艂 si臋 wzd艂u偶 kolumny do miejsca, gdzie Pug sta艂 przy swoim koniu. Pot臋偶ny mag sprawia艂 wra偶enie, jakby wspinaczka w og贸le go nie zm臋czy艂a. Pug zastanawia艂 si臋 przez moment, jakie to stalowe mi臋艣nie musz膮 si臋 kry膰 pod war­stwami t艂uszczu.

Jak si臋 czujesz, Pug?

Jako艣 prze偶yj臋, ale nast臋pnym razem, je偶eli ci to nie zrobi r贸偶nicy, wola艂bym jecha膰 na grzbiecie konia.

M贸wili 艣ciszonymi g艂osami, ale mag i tak zachichota艂 pod nosem.

Doskonale ci臋 rozumiem. Zatrzymamy si臋 tutaj a偶 do pierwszego brzasku, nieca艂e dwie godziny. Prze艣pij si臋. Czeka nas jeszcze d艂uga i ci臋偶ka jazda.

Ch艂opiec przytakn膮艂 i bez s艂owa po艂o偶y艂 si臋 na ziemi. Pod g艂ow臋, zamiast poduszki, pod艂o偶y艂 tarcz臋 i zanim mag zd膮偶y艂 zrobi膰 dwa kroki, spa艂 ju偶 twardym snem. Nawet nie drgn膮艂, kiedy nadszed艂 Meecham i zdj膮艂 z kopyt jego konia sk贸rzane 鈥渂uty鈥.

Puga obudzi艂o delikatne szarpanie za rami臋. Czu艂 si臋 tak, jakby zamkn膮艂 oczy dopiero przed chwil膮. Meecham przykuc­n膮艂 przed nim, trzymaj膮c co艣 w wyci膮gni臋tej r臋ce.

Masz, ch艂opcze. Zjedz.

Pug przyj膮艂 zaofiarowane jedzenie 鈥 kawa艂 mi臋kkiego chleba o orzechowym zapachu. Po dw贸ch k臋sach poczu艂 si臋 znacznie lepiej.

Wsuwaj szybko, za kilka minut ruszamy. Meecham wsta艂 i podszed艂 do maga i porucznika stoj膮cych przy koniach. Pug doko艅czy艂 je艣膰 i wsiad艂 na konia. B贸l w no­gach ust膮pi艂 i kiedy tylko znalaz艂 si臋 w siodle, ju偶 chcia艂 jecha膰 dalej.

Porucznik zwr贸ci艂 konia przodem do reszty oddzia艂u.

Pojedziemy na zach贸d, potem, na moj膮 komend臋, skr臋­camy ostro na pomoc. Podejmowa膰 walk臋 tylko w razie ataku. Jedynym zadaniem naszego wypadu jest zdobycie informacji o Tsuranich. Je偶eli kto艣 padnie, nie mo偶emy si臋 zatrzymywa膰. Je偶eli kto艣 oddzieli si臋 od reszty, niech sobie radzi, jak umie. Starajcie si臋 zapami臋ta膰 jak najwi臋cej z tego, co zobaczycie, bo mo偶e si臋 tak zdarzy膰, 偶e b臋dziecie jedynymi, kt贸rzy dotr膮 z powrotem z wiadomo艣ciami do Ksi膮偶膮t. Niech bogowie maj膮 nas w swojej opiece.

Kilku 偶o艂nierzy wznios艂o kr贸tkie modlitwy do paru r贸偶nych bog贸w, g艂贸wnie boga wojny, Titha. Po chwili ruszyli. Kolumna zjecha艂a ze wzg贸rza. Znale藕li si臋 na r贸wninie. Wschodz膮ce za plecami s艂o艅ce obrysowa艂o 艣wiat艂em zarys g贸r, zalewaj膮c krajobraz przed nimi r贸偶ow膮 po艣wiat膮. Przekroczyli niewielki strumie艅 u podn贸偶a wzg贸rz i wjechali w wysok膮 traw臋 doliny. Daleko przed nimi wznosi艂a si臋 k臋pa drzew. Patrz膮c na pomoc, widzieli nast臋pn膮. Pomocny kraniec doliny zasnuty by艂 dyma­mi z ognisk obozowych. Zatem s膮 tam, pomy艣la艂 Pug, i s膮dz膮c po ilo艣ci dymu, musi by膰 ich ca艂kiem sporo. Mia艂 cich膮 na­dziej臋, 偶e Meecham nie pomyli艂 si臋 i 偶e wszyscy obozuj膮 na otwartej przestrzeni, gdzie 偶o艂nierze Kr贸lestwa mieli niez艂e szans臋, aby ich prze艣cign膮膰.

Po pewnym czasie porucznik poda艂 wzd艂u偶 kolumny rozkaz i skr臋cili na p贸艂noc. K艂usowali spokojnie, oszcz臋dzaj膮c si艂y koni do czasu, kiedy od wielkiej szybko艣ci b臋dzie zale偶a艂o ich 偶ycie.

Pugowi wyda艂o si臋 przez moment, 偶e ujrza艂 kolorowy b艂ysk w k臋pie drzew przed nimi, kiedy zbli偶ali si臋 do po艂udniowego pasa lasu w dolinie, lecz nie by艂 do ko艅ca pewien. Wjechali w las i wtedy spomi臋dzy drzew rozleg艂 si臋 krzyk.

Zobaczyli nas! 鈥 zawo艂a艂 porucznik. 鈥 Ruszamy ga­lopem. Trzyma膰 si臋 blisko siebie.

Spi膮艂 konia ostrog膮 i po chwili d艂ugi waz je藕d藕c贸w mkn膮艂 w grzmocie kopyt przez las. Pug zauwa偶y艂, 偶e konie na czele kolumny skr臋caj膮 w lewo. Zobaczy艂 przed nimi otwieraj膮c膮 si臋 woln膮 przestrze艅. Skierowa艂 konia w tym samym kierunku. Mkn臋li pomi臋dzy drzewami. G艂osy Tsuranich by艂y coraz bli偶ej i bli偶ej. Stara艂 si臋 przebi膰 wzrokiem panuj膮cy pod koronami drzew p贸艂mrok. Modli艂 si臋 w duchu, 偶eby jego ko艅 widzia艂 lepiej ni偶 on, bo w przeciwnym razie wyl膮duje wprost na drzewie.

Szybki wierzchowiec, wyszkolony do dzia艂a艅 wojennych, pomyka艂 zwinnie mi臋dzy drzewami. To tu, to tam ch艂opiec dostrzega艂 kolorowe b艂yski. 呕o艂nierze Tsuranich p臋dzili przez las, aby przeci膮膰 drog臋 galopuj膮cej kolumnie, ale poniewa偶 musieli kluczy膰 w g臋stym lesie, nie nad膮偶ali. Cwa艂owali szyb­ciej ni偶 Tsurani zdo艂ali przekazywa膰 wiadomo艣膰 pomi臋dzy swoimi liniami i reagowa膰 na ni膮. Pug zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e przewaga uzyskana dzi臋ki zaskoczeniu nie mog艂a trwa膰 w niesko艅czono艣膰. Czynili zbyt wiele ha艂asu, aby wr贸g nie m贸g艂 si臋 zorientowa膰, co si臋 艣wi臋ci.

Po szalonym cwale na 艂eb, na szyj臋 wypadli na nast臋pn膮 艂膮czk臋, gdzie czeka艂 na nich w pogotowiu szereg Tsuranich. Je藕d藕cy zaatakowali i wi臋kszo艣膰 obro艅c贸w rozpierzch艂a si臋, by unikn膮膰 stratowania. Nie wszyscy jednak. Jeden z 偶o艂nierzy wroga dotrzyma艂 pola nacieraj膮cym i mimo maluj膮cego si臋 na twarzy przera偶enia zamachn膮艂 si臋 niebieskim dwur臋cznym mieczem. Ko艅 kwikn膮艂 g艂o艣no, kiedy ostrze miecza obci臋艂o mu praw膮 nog臋. Je藕dziec wylecia艂 z siod艂a. Pug przemkn膮艂 obok, trac膮c z oczu potyczk臋.

Ponad jego ramieniem 艣mign臋艂a strza艂a, bzycz膮c jak roz­w艣cieczona osa. Przywar艂 do grzbietu konia, chc膮c stanowi膰 dla bie偶nik贸w Tsuranich jak najmniejszy cel. K膮tem oka spo­strzeg艂, jak jeden z jad膮cych przed nim 偶o艂nierzy wali si臋 w p臋­dzie na ziemi臋. Mi臋dzy jego 艂opatkami stercza艂a czerwona strza艂a.

Po chwili wyjechali poza zasi臋g ra偶enia 艂uk贸w. Cwa艂owali wprost na ziemny wa艂 usypany w poprzek starej drogi wiod膮­cej do kopal艅 na po艂udniu. Poza nim roi艂y si臋 setki jaskrawo odzianych sylwetek. Porucznik da艂 im znak r臋k膮, aby objechali okopy od zachodu.

Kiedy tylko 偶o艂nierze wroga zorientowali si臋, 偶e je藕d藕cy nie maj膮 zamiaru atakowa膰, lecz chc膮 omin膮膰 ich stanowiska, na koron臋 wa艂u wysypa艂o si臋 kilku 艂ucznik贸w, kt贸rzy p臋dzili, aby przeci膮膰 im drog臋. Kiedy je藕d藕cy wjechali w zasi臋g ra­偶enia, powietrze nape艂ni艂o si臋 czerwonymi i b艂臋kitnymi strza­艂ami. Pug us艂ysza艂 kwik trafionego konia, lecz nie zobaczy艂 ani wierzchowca, ani je藕d藕ca.

Cwa艂owali dalej i po chwili wypadli poza zasi臋g strza艂. Wjechali w g臋st膮 k臋p臋 drzew. Porucznik 艣ci膮gn膮艂 na moment konia.

Od tego miejsca prosto na p贸艂noc! 鈥 wrzasn膮艂. 鈥 Jeste艣my ju偶 prawie na 艂膮ce, gdzie nie b臋dzie 偶adnej os艂ony. Szybko艣膰 jest waszym jedynym sprzymierze艅cem. Kiedy do­staniecie si臋 do las贸w po p贸艂nocnej stronie, nie zatrzymujcie si臋. Jed藕cie dalej. Nasze si艂y powinny prze艂ama膰 tam ich linie obrony i je艣li uda si臋 przejecha膰 przez las, jeste艣my uratowani.

Z opisu Meechama wynika艂o, 偶e las w tamtym miejscu ma jakie艣 trzy, cztery kilometry szeroko艣ci. Za nim rozci膮ga艂o si臋 oko艂o pi臋ciu kilometr贸w otwartej przestrzeni a偶 do wylotu P贸艂­nocnej Prze艂臋czy.

Zwolnili tempo, aby dop贸ki by艂o mo偶na, da膰 wypocz膮膰 koniom. Daleko z ty艂u widzieli male艅kie figurki biegn膮cych za nimi Tsuranich, kt贸rzy nie mieli jednak szans na ich do­艣cigni臋cie. Pug patrzy艂 na zbli偶aj膮ce si臋 z ka偶d膮 minut膮 drzewa. Nieomal czu艂 na sobie oczy ukrytych tam wrog贸w, obserwu­j膮cych ich, czekaj膮cych na nich.

Gdy tylko znajdziemy si臋 w zasi臋gu ich strza艂, rusza­my pe艂nym galopem! 鈥 krzykn膮艂 porucznik. Pug zobaczy艂, 偶e 偶o艂nierze wyci膮gaj膮 miecze z pochew i wyjmuj膮 艂uki. Ch艂opiec tak偶e mia艂 w pogotowiu sw贸j miecz i trzymaj膮c go troch臋 nie­zdarnie i kurczowo w prawej d艂oni, jecha艂 w stron臋 linii drzew.

Niespodziewanie powietrze wype艂ni艂o si臋 strza艂ami. Pug poczu艂, 偶e jedna z nich musn臋艂a mu he艂m. Mimo 偶e nie by艂o to trafienie wprost, a偶 odrzuci艂o mu g艂ow臋 do ty艂u, a oczy wype艂ni艂y si臋 艂zami. Wbi艂 ostrogi w boki konia i na o艣lep rzuci艂 si臋 do przodu, mrugaj膮c oczami, aby odzyska膰 ostro艣膰 widzenia. Lew膮 r臋k臋 mia艂 zaj臋t膮 tarcz膮, a praw膮 mieczem, wi臋c zanim zacz膮艂 normalnie widzie膰, wpad艂 ju偶 pomi臋dzy drzewa. Wytrenowany wierzchowiec reagowa艂 wspaniale na ucisk ko­lan i 艂ydek i przemyka艂 w labiryncie pni.

Spoza drzewa wyskoczy艂 nagle ubrany na 偶贸艂to 偶o艂nierz Tsuranich i zamachn膮艂 si臋 na Puga. Ch艂opiec odparowa艂 cios tarcz膮, a偶 zdr臋twia艂o mu lewe rami臋. Ci膮艂 z g贸ry, lecz tamten odskoczy艂 w ostatniej chwili i Pug chybi艂. Zanim Tsurani zdo艂a艂 wyprowadzi膰 kolejny cios, Pug da艂 koniowi ostrog臋 i uciek艂. Wsz臋dzie dooko艂a niego las rozbrzmiewa艂 odg艂osami walki. Ch艂opiec z trudno艣ci膮 dostrzega艂 pomi臋dzy drzewami sylwetki innych je藕d藕c贸w.

Kilka razy stratowa艂 usi艂uj膮cych zast膮pi膰 mu drog臋 Tsura­nich. W pewnym momencie jaki艣 偶o艂nierz usi艂owa艂 schwyci膰 konia za wodze. Pug z ca艂ej si艂y ci膮艂 mieczem w garnkowaty henn i Tsurani zataczaj膮c si臋 pad艂 na ziemi臋. Ch艂opcu wyda­wa艂o si臋, 偶e wszyscy uczestnicz膮 w jakiej艣 koszmarnej i w艣cie­k艂ej zabawie w chowanego z 偶o艂nierzami Tsuranich wyska­kuj膮cymi co chwila zza drzew.

Poczu艂 ostry b贸l w prawym policzku. Gnaj膮c przez las, dotkn膮艂 policzka wierzchem prawej d艂oni, w kt贸rej trzyma艂 miecz. Poczu艂 wilgo膰. Odsun膮艂 r臋k臋 i na palcach zobaczy艂 krew. Przyjrza艂 si臋 z ciekawo艣ci膮, jakby to go nie dotyczy艂o, w og贸le nie s艂ysza艂 艣wistu strza艂y, kt贸ra go zrani艂a.

Jeszcze dwukrotnie rozjecha艂 zast臋puj膮cych mu drog臋 Tsu­ranich. Jego przygotowany do bitwy wierzchowiec po prostu uderza艂 we wroga piersi膮, odrzucaj膮c go daleko w bok. Las niespodziewanie sko艅czy艂 si臋 i Pug wypad艂 na otwart膮 prze­strze艅. Na moment wstrzyma艂 konia, aby dok艂adniej przyjrze膰 si臋 temu, co ujrza艂 przed sob膮. Nieca艂e sto metr贸w na zach贸d od miejsca, gdzie wypad艂 z lasu, wznosi艂a si臋 ogromna konstru­kcja. Mia艂a oko艂o stu metr贸w d艂ugo艣ci. Na obu jej kra艅cach wznosi艂y si臋 w niebo drewniane tyki o wysoko艣ci oko艂o sze艣ciu, siedmiu metr贸w. Wok贸艂 sta艂o kilku ludzi, pierwsi Tsurani bez zbroi, kt贸rych Pug widzia艂. Ci w czarnych szatach nie mieli przy sobie 偶adnej broni. W powietrzu pomi臋dzy tykami wisia艂a migotliwa mgie艂ka przes艂aniaj膮ca krajobraz poza ni膮, taka sama, jak膮 widzia艂 w pokoju Kulgana. Z mgie艂ki wy艂ania艂 si臋 w艂a艣nie w贸z ci膮gni臋ty przez dwa szare, przysadziste, sze艣ciono偶ne stwo­ry poganiane przez dw贸ch 偶o艂nierzy w czerwonych zbrojach. Za urz膮dzeniem sta艂o ju偶 kilka innych woz贸w, a poza nimi na trawie pas艂o si臋 kilka dziwacznych stwor贸w.

Tu偶 za dziwnym urz膮dzeniem rozci膮ga艂 si臋 na 艂膮ce ogrom­ny ob贸z Tsuranich z niezliczon膮 liczb膮 namiot贸w. Na wy­sokich masztach powiewa艂y na wietrze dziwne sztandary i proporce w jaskrawych kolorach. Unosz膮cy si臋 ponad licz­nymi ogniskami ostro pachn膮cy dym, niesiony wiatrem, gryz艂 w oczy. Spomi臋dzy drzew wypadali kolejni je藕d藕cy. Pug spi膮艂 konia i pop臋dzi艂, oddalaj膮c si臋 skosem od dziwnego urz膮­dzenia. Sze艣ciono偶ne bestie podnios艂y 艂by i leniwie odsun臋艂y si臋 na bok. W艂o偶y艂y w to minimum energii, tylko tyle, ile by艂o trzeba, aby zej艣膰 odrobin臋 z drogi nadci膮gaj膮cym je藕­d藕com.

Jeden z m臋偶czyzn odzianych w czarn膮 szat臋 zacz膮艂 biec w stron臋 galopuj膮cych 偶o艂nierzy Kr贸lestwa. Zatrzyma艂 si臋 i kiedy nadbiegli, odsun膮艂 si臋 lekko na bok. Pug zd膮偶y艂 za­uwa偶y膰 przez u艂amek sekundy jego g艂adko ogolon膮 twarz. Usta porusza艂y si臋, a oczy wpatrzone by艂y w co艣 poza Pugiem. Us艂y­sza艂 krzyk i obejrza艂 si臋 przez rami臋. Na ziemi le偶a艂 rozci膮g­ni臋ty jeden z ich 偶o艂nierzy, a jego ko艅 sta艂 jak wmurowany w ziemi臋. Kilku 偶o艂nierzy Tsuranich rzuci艂o si臋 na le偶膮cego. Pug odwr贸ci艂 g艂ow臋. Min膮艂 dziwn膮 konstrukcj臋 i jeszcze raz obejrza艂 si臋. Zobaczy艂 kilka niewidocznych do tej pory jasnych namiot贸w rozbitych po lewej stronie. Droga przed nim by艂a wolna.

Ch艂opiec spostrzeg艂 cwa艂uj膮cego nie opodal Kulgana. 艢ci膮gn膮艂 wodze swego wierzchowca i podjecha艂 bli偶ej maga. W odleg艂o艣ci trzydziestu metr贸w po prawej jechali kolejni je藕d藕cy. Kulgan krzykn膮艂 co艣 do Puga, ale 鈥 w p臋dzie 鈥 ch艂opiec nie zrozumia艂. Mag wskaza艂 na sw贸j policzek, a po­tem na Puga. Pyta艂 o samopoczucie ch艂opca. Pug pokiwa艂 mieczem i u艣miechn膮艂 si臋. Mag tak偶e odpowiedzia艂 szerokim u艣miechem.

Niespodziewanie gdzie艣 od przodu us艂yszeli g艂o艣ny, brz臋­cz膮cy d藕wi臋k wype艂niaj膮cy powietrze. Tu偶 przed nimi pojawi艂a si臋 nagle, nie wiadomo sk膮d, czarno ubrana posta膰. Ko艅 Kul­gana ruszy艂 prosto na obcego, ten jednak nie odskoczy艂, lecz wymierzy艂 w stron臋 maga dziwnie wygl膮daj膮ce urz膮dzenie.

Powietrze zasycza艂o, jak przy wy艂adowaniu pioruna. Ko艅 maga kwikn膮艂 i pad艂 jak sparali偶owany na ziemi臋. Gruby mag przelecia艂 przez 艂eb konia, lecz nim uderzy艂 o ziemi臋, zdo­艂a艂 podwin膮膰 pod siebie prawe przedrami臋. Z zadziwiaj膮c膮 zr臋czno艣ci膮 przeturla艂 si臋 po trawie, zerwa艂 b艂yskawicznie na nogi i rzuci艂 si臋 na czarno odzian膮 posta膰.

Wbrew rozkazowi nieprzerywania galopu Pug 艣ci膮gn膮艂 wo­dze wierzchowca i zawr贸ci艂. Kulgan siedzia艂 okrakiem na piersi wroga. Obaj trzymali si臋 prawymi d艂o艅mi za lewe nadgarstki. Pug przyjrza艂 si臋 im uwa偶nie i zrozumia艂. Wbijaj膮c w siebie wzrok, prowadzili pojedynek si艂y woli. Kulgan wyja艣nia艂 kiedy艣 ch艂opcu arkana sztuki pos艂ugiwania si臋 t膮 dziwn膮 moc膮 umys艂u. W czasie takiego pojedynku jeden mag m贸g艂 przymusi膰 wol臋 drugiego do uleg艂o艣ci, wymaga艂o to jednak偶e ogromnej kon­centracji i by艂o dla jego uczestnik贸w niezwykle niebezpieczne. Pug zeskoczy艂 z konia i podbieg艂 do walcz膮cych. P艂ask膮 stron膮 klingi miecza uderzy艂 w skro艅 czarnej postaci. Cia艂o maga Tsu­ranich zwiotcza艂o i leg艂 on bez czucia na ziemi.

Kulgan wsta艂, chwiej膮c si臋 na nogach.

Dzi臋kuj臋, Pug. Chyba bym go nie pokona艂. Jeszcze nig­dy nie zetkn膮艂em si臋 z tak wielk膮 si艂膮 woli. Spojrza艂 na le偶膮cego w drgawkach konia.

Nic z niego nie b臋dzie. S艂uchaj uwa偶nie, ch艂opcze, bo b臋dziesz musia艂 zanie艣膰 t臋 wiadomo艣膰 ksi臋ciu Borricowi. Z tempa, w jakim sprowadzili w贸z przez 艣luz臋, oceniam, 偶e s膮 w stanie sprowadzi膰 do nas dziennie kilkuset ludzi, a by膰 mo偶e znacznie wi臋cej. Powiedz Ksi臋ciu koniecznie, 偶e pr贸ba zaatakowania i opanowania maszyny to czyste samob贸jstwo. Ich magowie s膮 zbyt pot臋偶ni. Nie b臋dziemy w stanie zniszczy膰 urz膮dzenia, kt贸re podtrzymuje otwarcie w przestrzeni. Gdybym mia艂 troch臋 czasu, aby przyjrze膰 si臋 temu z bliska i zastano­wi膰... Powiedz mu, 偶e koniecznie musi wezwa膰 posi艂ki z Krondoru, a by膰 mo偶e nawet ze wschodu.

Pug chwyci艂 Kulgana mocno za rami臋.

Nie zapami臋tam wszystkiego. Pojedziemy razem na moim koniu.

Kulgan zacz膮艂 protestowa膰, ale by艂 zbyt wyczerpany i s艂aby, aby stawi膰 ch艂opcu op贸r. Pug ci膮gn膮艂 go w stron臋 wierzchowca. Nie zwa偶aj膮c na protesty maga, zmusi艂 go do wdrapania si臋 na siod艂o. Pug dostrzeg艂 zm臋czenie zwierz臋cia i zawaha艂 si臋 przez u艂amek sekundy. Podj膮艂 decyzj臋.

Kulgan, ko艅 jest zbyt wyczerpany, aby ponie艣膰 nas obu. Nie da rady! 鈥 krzykn膮艂 i uderzy艂 zad konia otwart膮 d艂oni膮.

Znajd臋 sobie innego.

Jego wierzchowiec z Kulganem w siodle pogalopowa艂 przed siebie. Pug rozejrza艂 si臋 dooko艂a. O kilka metr贸w od niego b艂膮dzi艂 bezpa艅ski ko艅. Pug podszed艂 do niego, lecz zde­nerwowane zwierz臋 sp艂oszy艂o si臋 i odskoczy艂o o par臋 krok贸w. Pug zakl膮艂 pod nosem. Odwr贸ci艂 si臋 i zauwa偶y艂, 偶e nosz膮cy czarn膮 szat臋 Tsurani odzyska艂 przytomno艣膰 i z trudem wstaje. Wodzi艂 dooko艂a b艂臋dnym wzrokiem i ledwo utrzymywa艂 si臋 na nogach. Pug skoczy艂 na niego. Przy艣wieca艂a mu tylko jedna my艣l, aby pojma膰 je艅ca, a do tego maga Tsuranich. Atak ch艂o­pca zaskoczy艂 czarnego i zwali艂 go na ziemi臋.

Przera偶ony cofa艂 si臋, p贸艂le偶膮c na plecach, przed Pugiem, kt贸ry zbli偶a艂 si臋 z gro藕nie wzniesionym mieczem. Wyci膮gn膮艂 przed siebie r臋k臋 jakby w ge艣cie poddania i Pug zawaha艂 si臋 przez chwil臋. W tym momencie poczu艂, 偶e przez jego cia艂o przewali艂a si臋 fala potwornego b贸lu. Z trudem utrzyma艂 si臋 na nogach. Sta艂 chwiej膮c si臋. Jak przez mg艂臋 dostrzeg艂 zbli­偶aj膮c膮 si臋 galopem znajom膮 posta膰 i us艂ysza艂 swoje imi臋.

Ch艂opiec potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i b贸l ust膮pi艂 nagle. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e cwa艂uj膮cy w jego stron臋 Meecham b臋dzie w stanie dostarczy膰 czarnego maga do obozu Ksi臋cia, je偶eli uda mu si臋 go zatrzyma膰. Zapomnia艂 natychmiast o zm臋czeniu i b贸lu. Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i skoczy艂 na wci膮偶 rozci膮gni臋tego na ziemi Tsuraniego. Dostrzeg艂 na jego twarzy strach. Pug us艂y­sza艂, jak Meecham wykrzykuje jego imi臋, ale ani na sekund臋 nie oderwa艂 wzroku od maga.

W oddali przez 艂膮k臋 p臋dzi艂o mu na ratunek kilku 偶o艂nierzy Tsuranich, lecz Pug sta艂 tylko o kilka krok贸w od le偶膮cego, a Meecham by艂 tu偶, tu偶.

Mag skoczy艂 na r贸wne nogi i si臋gn膮艂 pod czarn膮 szat臋. Wyci膮gn膮艂 jakie艣 ma艂e urz膮dzenie i w艂膮czy艂 je. Rozleg艂 si臋 dono艣ny wibruj膮cy d藕wi臋k. Pug, nie zwa偶aj膮c na nic, rzuci艂 si臋 na czarnego, pragn膮c wytr膮ci膰 mu urz膮dzenie z r臋ki. D藕wi臋k by艂 coraz g艂o艣niejszy. Meecham znowu wykrzykn膮艂 jego imi臋. Pug r膮bn膮艂 z ca艂ej si艂y barkiem w 偶o艂膮dek czarnego maga. W tej samej sekundzie 艣wiat eksplodowa艂 o艣lepiaj膮co bia艂ym i b艂臋kitnym 艣wiat艂em i Pug poczu艂, jak poprzez wszy­stkie kolory t臋czy zapada si臋 w czarn膮 niczym noc czelu艣膰.

Pug rozchyli艂 powieki. Wszystko, na co spojrza艂, migota艂o i fruwa艂o mu przed oczami. Ca艂ym wysi艂kiem woli skupi艂 si臋, aby odzyska膰 ostro艣膰 widzenia. Otworzy艂 szeroko oczy. By艂o jeszcze ciemno, a migotliwe 艣wiat艂o pochodzi艂o z p艂on膮cych nie opodal obozowych ognisk. Spr贸bowa艂 usi膮艣膰, lecz odkry艂, 偶e mia艂 zwi膮zane r臋ce. Obok siebie us艂ysza艂 j臋k. W przy膰mio­nym 艣wietle rzucanym przez ogie艅 zobaczy艂 le偶膮cego obok kawalerzyst臋 z LaMut. On te偶 by艂 zwi膮zany. Twarz, przeci臋t膮 ci膮gn膮c膮 si臋 od linii w艂os贸w do policzka ran膮, pokryt膮 zakrze­p艂膮 krwi膮, skurczy艂 grymas b贸lu.

Uwag臋 Puga zwr贸ci艂a rozmowa prowadzona za nim. G艂o­sy, kt贸re s艂ysza艂, by艂y przyciszone. Przeturla艂 si臋 na bok i zo­baczy艂 dw贸ch pilnuj膮cych ich wartownik贸w Tsuranich w nie­bieskich zbrojach. Pomi臋dzy nimi a Pugiem le偶a艂o na ziemi jeszcze kilku je艅c贸w. Stra偶nicy rozmawiali w swoim dziw­nym, melodyjnie brzmi膮cym j臋zyku. Jeden z nich zauwa偶y艂, 偶e Pug si臋 poruszy艂 i powiedzia艂 co艣 do drugiego wartownika, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮 i szybko odszed艂.

Po chwili wr贸ci艂 w towarzystwie innego 偶o艂nierza. Ten mia艂 na sobie czerwono-偶贸艂t膮 zbroj臋, a he艂m zwie艅cza艂 ogromny grzebie艅. Nowo przyby艂y rozkaza艂 dwom pozosta艂ym, aby pod­nie艣li Puga i postawili na nogi. Szarpn臋li nim brutalnie i po sekundzie ch艂opiec sta艂. Dow贸dca podszed艂 do niego blisko i przygl膮da艂 mu si臋 z uwag膮. Mia艂 ciemne w艂osy i szeroko rozstawione, sko艣nie podniesione do g贸ry oczy, kt贸re Pug ju偶 przedtem zauwa偶y艂 u martwych 偶o艂nierzy Tsuranich. Ten mia艂 p艂askie ko艣ci policzkowe i szerokie 艂uki brwiowe z g臋stymi, ciemnymi brwiami. W przy膰mionym 艣wietle ogniska jego sk贸­ra przybiera艂a z艂ocisty odcie艅.

Gdyby nie niski wzrost, wi臋kszo艣膰 Tsuranich mog艂aby uchodzi膰 za obywateli kt贸rej艣 z licznych nacji zamieszkuj膮cych Midkemi臋, lecz 鈥渮艂oci鈥, jak ich nazywa艂 Pug na w艂asny u偶ytek, przypominali bardzo wygl膮dem niekt贸rych handlarzy z Keshu, z dalekiego handlowego miasta Shing Lai, kt贸rych widzia艂 wie­le lat temu w Crydee.

Oficer obejrza艂 dok艂adnie ubranie Puga. Ukl膮k艂 i przygl膮da艂 si臋 d艂ugo jego butom. Wsta艂 w ko艅cu i szczekn膮艂 jaki艣 rozkaz do 偶o艂nierza. Ten zasalutowa艂 i odwr贸ci艂 si臋 do Puga. Z艂apa艂 go mocno za rami臋 i poprowadzi艂 kr臋t膮 艣cie偶k膮 przez ob贸z.

Wok贸艂 wielkiego namiotu w samym 艣rodku obozu sta艂y wy­sokie maszty, z kt贸rych zwiesza艂y si臋 chor膮gwie i proporce. Na wszystkich przedstawiono w bardzo jaskrawych kolorach jakie艣 dziwaczne wzory i sylwetki zwierz膮t nie z tej ziemi, a na kilku wi艂y si臋 dooko艂a hieroglify w nieznanym j臋zyku. Do tego w艂a艣nie namiotu na wp贸艂 wleczono Puga, prowadz膮c go po艣rd setek 偶o艂nierzy Tsuranich poleruj膮cych spokojnie sk贸rzane zbroje i reperuj膮cych or臋偶. Co prawda kilku zerkn臋艂o na niego z zaciekawieniem, kiedy przechodzi艂, jednak og贸lnie ich ob贸z, w por贸wnaniu z tym, do czego Pug by艂 przyzwy­czajony we w艂asnej armii, by艂 bardzo spokojny i cichy. Pug rozgl膮da艂 si臋 pilnie dooko艂a. Poza dziwnymi proporcami i sztan­darami by艂o sporo innych szczeg贸艂贸w, kt贸re wyra藕nie m贸wi艂y o pozaziemskim pochodzeniu przybysz贸w. Na wypadek gdyby uda艂o mu si臋 uciec, chcia艂 zapami臋ta膰 jak najwi臋cej istotnych szczeg贸艂贸w, 偶eby je potem przekaza膰 ksi臋ciu Borricowi. Nie­stety, nat艂ok nieznanych widok贸w sprawi艂, 偶e po chwili czu艂 si臋 zupe艂nie oszo艂omiony i zagubiony i zupe艂nie straci艂 orien­tacj臋 w tym, co mo偶e by膰 istotne, a co nie.

Przy wej艣ciu do du偶ego namiotu zostali zatrzymani przez dw贸ch wartownik贸w w czarno-pomara艅czowych zbrojach. Po szybkiej wymianie s艂贸w jeden z nich odsun膮艂 na bok zas艂on臋 przy wej艣ciu, drugi pchn膮艂 mocno Puga do 艣rodka. Upad艂 na stos futer i plecionych mat. Spojrza艂 do gry. Bajecznie kolo­rowe proporce i chor膮gwie zwiesza艂y si臋 ze 艣cian bogato przy­ozdobionego namiotu. Pod艂og臋 wy艣cie艂a艂y grube dywany i je­dwabne poduszki.

Czyje艣 szorstkie r臋ce postawi艂y go na nogi. Rozejrza艂 si臋. Sta艂 przed kilkoma oficerami Tsuranich ubranych we wspania­艂e zbroje i henny z wysokimi grzebieniami na szczycie. Opr贸cz nich by艂y jeszcze dwie postacie siedz膮ce na podwy偶szeniu pokrytym bogato zdobionymi poduszkami. Jedn膮 z nich by艂 mag Tsuranich, ubrany w prost膮 czarn膮 szat臋 z odrzuconym na plecy kapturem. Mia艂 szczup艂膮, blad膮 twarz i zupe艂nie 艂ys膮 g艂ow臋. Druga posta膰 ubrana by艂a w bogat膮 pomara艅czow膮 szat臋 z czarnymi wyko艅czeniami. Dla wygody w艂a艣ciciela szata ko艅czy艂a si臋 na wysoko艣ci kolan, a r臋kawy tu偶 za 艂o­kciem. M臋偶czyzna by艂 bardzo silny i mia艂 ogorza艂膮, pozna­czon膮 licznymi bliznami twarz. Pug wywnioskowa艂, 偶e by艂 to jaki艣 wielki wojownik, kt贸ry na ten wiecz贸r zdj膮艂 zbroj臋.

Czarno ubrany Tsurani powiedzia艂 co艣 do pozosta艂ych wy­sokim, melodyjnym g艂osem. Nikt nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem, tylko m臋偶czyzna w pomara艅czowej szacie skin膮艂 g艂ow膮. Ogrom­ny namiot o艣wietla艂y tylko drwa p艂on膮ce w przeno艣nym koszu, stoj膮cym na podwy偶szeniu. Szczup艂y mag pochyli艂 si臋 do przo­du w stron臋 Puga. O艣wietlona ogniem od do艂u twarz nabra艂a demonicznych rys贸w. M贸wi艂, zacinaj膮c si臋 co chwila, z ci臋偶kim akcentem.

Tylko... ma艂o znam twoj膮... mowa. Rozumie膰? Pug kiwn膮艂 g艂ow膮. Serce wali艂o mu jak m艂otem, a umys艂 pracowa艂 na najwy偶szych obrotach, jak oszala艂y. W tym mo­mencie szko艂a Kulgana da艂a zna膰 o sobie. Po pierwsze ch艂opiec uspokoi艂 si臋 i wyciszy艂, odzyskuj膮c jednocze艣nie zdolno艣膰 jas­nego, logicznego my艣lenia. Wyt臋偶y艂 wszystkie zmys艂y, a jego umys艂 zacz膮艂 automatycznie gromadzi膰 wszelkie dost臋pne dla niego w tej chwili drobiny informacji, selekcjonuj膮c je i wy­bieraj膮c te, kt贸re mog艂y w jaki艣 spos贸b zwi臋kszy膰 szans臋 oca­lenia. 呕o艂nierz le偶膮cy na poduszkach najbli偶ej wyj艣cia sprawia艂 wra偶enie zrelaksowanego i spokojnego. Lew膮 r臋k臋 pod艂o偶y艂 so­bie dla wygody pod g艂ow臋. Pug spostrzeg艂 jednak, 偶e jego prawa d艂o艅 ani na moment nie oddali艂a si臋 dalej ni偶 kilka centymetr贸w od r臋koje艣ci gro藕nie wygl膮daj膮cego sztyletu zatkni臋tego za pas. Pojedynczy b艂ysk ognia na wypolerowanej powierzchni ujawni艂 obecno艣膰 kolejnego sztyletu, wetkni臋tego pod poduszk臋 przy 艂okciu odzianego w pomara艅czow膮 szat臋 oficera. Czarny mag m贸wi艂 do niego powoli.

S艂uchaj, bo mam powiedzie膰 ci co艣. Potem zadawa艂 pytania. Je偶eli k艂ama膰, ty umrze膰. Powoli. Rozumie膰?

Pug kiwn膮艂 g艂ow膮. Ani przez moment nie w膮tpi艂, 偶e tamten m贸wi艂 serio.

Ten cz艂owiek 鈥 czarny wskaza艂 w tym momencie na m臋偶czyzn臋 w kr贸tkiej, pomara艅czowej szacie 鈥 by膰... wielki cz艂owiek. Wysoki cz艂owiek. On by膰... 鈥 W tym miejscu mag u偶y艂 s艂owa, kt贸rego Pug nie zrozumia艂. Ch艂opiec potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮. 鈥 Jego rodzina wielka... Minwanabi. On drugi do... 鈥 zaj膮kn膮艂 si臋, szukaj膮c w艂a艣ciwego okre艣lenia. Po chwili zatoczy艂 r臋k膮 ko艂o w powietrzu, obejmuj膮c gestem wszy­stkich oficer贸w w namiocie 鈥 cz艂owiek, kt贸ry prowadzi.

Pug skin膮艂 g艂ow膮 i powiedzia艂 cicho:

Tw贸j pan?

Oczy maga zw臋zi艂y si臋 w w膮skie szparki, jakby chcia艂 zbe­szta膰 Puga za to, 偶e odezwa艂 si臋 nie pytany. Po sekundzie opanowa艂 si臋.

Tak. Pan. W贸dz Wojny. To jego wola, 偶e my tutaj by膰. On jest drugi do Wodza Wojny. 鈥 Wskaza艂 znowu na Tsuraniego w pomara艅czowej szacie, kt贸ry patrzy艂 na nich wzro­kiem pozbawionym wyrazu. 鈥 Ty by膰 nic do tego cz艂owieka.

Mag najwyra藕niej niecierpliwi艂 si臋 i denerwowa艂, 偶e nie potrafi wyrazi膰 tego, co chce. Oczywiste by艂o, 偶e w艣r贸d Tsuranich ten pan by艂 rzeczywi艣cie kim艣 bardzo wybitnym i mag t艂umacz膮c chcia艂 to jak najdobitniej przekaza膰 Pugowi.

Odziany na pomara艅czowo w贸dz przerwa艂 magowi ostro i powiedzia艂 par臋 zda艅, a potem ruchem g艂owy wskaza艂 na ch艂opca. 艁ysy mag skin膮艂 pos艂usznie g艂ow膮 i zwr贸ci艂 si臋 do Puga.

Ty by膰 panem?

Pytanie zaskoczy艂o Puga. Po chwili wyj膮ka艂, 偶e nie. Mag kiwn膮艂 g艂ow膮, przet艂umaczy艂 jego odpowied藕 i otrzyma艂 na­st臋pne pytanie od swego pana. Znowu zwr贸ci艂 si臋 do Puga.

Ty nosi膰 ubranie jak pan, prawda?

Pug skin膮艂 g艂ow膮. Materia艂 jego ubrania by艂 z pewno艣ci膮 艣wietniejszy ni偶 proste p艂贸tno ubra艅 zwyk艂ych 偶o艂nierzy. Usi­艂owa艂 wyja艣ni膰 swoj膮 pozycj臋 cz艂onka dworu Ksi臋cia. Po kilku pr贸bach zrezygnowa艂, zadowalaj膮c si臋 tym, 偶e uznali go za jakiego艣 wysoko postawionego s艂ug臋.

Mag wzi膮艂 do r臋ki co艣 niewielkiego i poda艂 Pugowi. Ch艂o­piec waha艂 si臋 przez moment, a potem przyj膮艂 przedmiot. By艂 to niewielki sze艣cian z materia艂u wygl膮daj膮cego jak kryszta艂 poprzecinany r贸偶owymi 偶y艂kami. Po paru sekundach kostka rozjarzy艂a si臋 delikatn膮 r贸偶ow膮 po艣wiat膮. W贸dz wyda艂 rozkaz i mag przet艂umaczy艂.

Ten pan m贸wi, jak wielu ludzi wzd艂u偶 prze艂臋czy do... 鈥 Znowu zabrak艂o mu s艂owa i tylko wskaza艂 palcem kie­runek.

Pug nie mia艂 poj臋cia, gdzie si臋 znajduje i jaki kierunek mag wskazywa艂.

Nie wiem, gdzie jestem. Kiedy zosta艂em tu przyniesio­ny, by艂em nieprzytomny.

Mag zastanawia艂 si臋 przez kilka chwil. Wsta艂.

W ten kierunek 鈥 powiedzia艂, wskazuj膮c pod k膮tem prostym do poprzednio wskazanego kierunku 鈥 by膰 wielka g贸ra, wi臋ksza ni偶 inne. W tamta strona 鈥 przesun膮艂 lekko rami臋 鈥 w niebo jest pi臋膰 ogni, jakby. 鈥 D艂o艅 zakre艣li艂a w powietrzu kszta艂t. Po sekundzie Pug zrozumia艂. Mag Tsuranich wskazywa艂 w kierunku Kamiennej G贸ry, gdzie na niebie wida膰 by艂o konstelacj臋 nazywan膮 Pi臋膰 Klejnot贸w. Znajdowa艂 si臋 wi臋c w dolinie, przez kt贸r膮 galopowali. Wskazywana prze­艂臋cz by艂a za艣 t膮, przez kt贸r膮 mieli si臋 wydosta膰 z doliny.

Ja... naprawd臋 nie wiem jak wielu. Mag przyjrza艂 si臋 uwa偶nie kryszta艂owemu sze艣cianowi w d艂oni, kt贸ry nadal gorza艂 r贸偶owym 艣wiat艂em.

Dobrze, ty m贸wi膰 prawd臋.

Pug zrozumia艂, 偶e trzyma w r臋ku urz膮dzenie, kt贸re b臋dzie sygnalizowa艂o tym, kt贸rzy go schwytali, czy nie pr贸buje ich oszukiwa膰. Ogarn臋艂a go rozpacz. Zrozumia艂, 偶e wszelkie na­dzieje zwi膮zane z prze偶yciem zosta艂y uzale偶nione od mniejszej czy wi臋kszej zdrady ojczyzny.

Mag zada艂 kilka pyta艅 na temat oddzia艂贸w Kr贸lestwa wok贸艂 doliny. Kiedy wi臋kszo艣膰 z nich pozosta艂a bez odpowiedzi z uwagi na to, 偶e Pug nie uczestniczy艂 w strategicznych nara­dach wojennych, jego pytania skierowa艂y si臋 w stron臋 bardziej og贸lnych zagadnie艅 i dotyczy艂y bardzo prostych i przyziemnych na Midkemii rzeczy, kt贸re jednak najwyra藕niej fascynowa艂y Tsuranich.

Przes艂uchanie trwa艂o przez kilka godzin. Og贸lne wyczer­panie i napi臋ta sytuacja, w kt贸rej si臋 znalaz艂, zrobi艂y swoje i Pug kilka razy zas艂ab艂. Za kt贸rym艣 razem dano mu do wypicia jaki艣 mocny nap贸j, kt贸ry przywr贸ci艂 mu na pewien czas nad­w膮tlone si艂y, ale od kt贸rego jednocze艣nie zaszumia艂o mu w g艂owie.

Odpowiada艂 na ka偶de pytanie. Kilka razy oszuka艂 urz膮dze­nie prawdy, wyjawiaj膮c tylko cz臋艣膰 informacji, o kt贸re pytano. Zauwa偶y艂 przy tej okazji rozdra偶nienie zar贸wno wodza, jak i maga, 偶e nie mog膮 si臋 upora膰 z odpowiedziami, kt贸re nie by艂y kompletne, lub odwrotnie, zbyt z艂o偶one. W ko艅cu pan da艂 znak, 偶e przes艂uchanie dobieg艂o ko艅ca i wyci膮gni臋to go na zewn膮trz. Mag wyszed艂 za nim.

Stan膮艂 przed Pugiem.

M贸j pan m贸wi: 鈥淢y艣l臋, 偶e ten s艂uga鈥 鈥 wskaza艂 pal­cem pier艣 Puga 鈥 鈥渙n jest...鈥 鈥 Znowu szuka艂 w艂a艣ciwego s艂owa. 鈥 鈥淥n jest sprytny鈥. M贸j pan nic nie mie膰 przeciw sprytny s艂uga, bo on dobrze pracowa膰. On jednak my艣li, 偶e ty by膰 za bardzo sprytny. On m贸wi, 偶e ty teraz uwa偶aj, bo ty teraz niewolnik. Sprytny niewolnik mo偶e 偶y膰 d艂ugo. Za bardzo sprytny niewolnik umiera膰 szybko, je偶eli... 鈥 Znowu si臋 za­trzyma艂. Po chwili rozci膮gn膮艂 usta w u艣miechu od ucha do ucha. 鈥 ...Mie膰 szcz臋... szcz臋艣cie. Tak, to dobre s艂owo. 鈥 Jeszcze raz przesylabizowa艂 s艂owo, jakby delektuj膮c si臋 jego smakiem. 鈥 Szcz臋艣cie.

Zaprowadzono Puga do reszty schwytanych i pozostawio­no w spokoju z w艂asnymi my艣lami. Po chwili rozejrza艂 si臋. Kilku je艅c贸w ockn臋艂o si臋. Byli przygn臋bieni i oszo艂omieni, a jeden otwarcie p艂aka艂. Pug spojrza艂 w niebo. Na wschodzie, nad z臋batym 艂a艅cuchem g贸r ujrza艂 r贸偶ow膮 kresk臋. Nadchodzi艂 艣wit.


KONFLIKTY


Deszcz pada艂 bez przerwy.

U wylotu jaskini siedzia艂a zbita ciasno nad male艅kim og­niskiem grupka Krasnolud贸w. Mieli zatroskane i przygn臋bione twarze, kt贸rych wyraz dobrze oddawa艂 nastr贸j dnia. Dolgan jak zwykle kopci艂 swoj膮 fajk臋. Inni zajmowali si臋 zbroj膮 i or臋­偶em, naprawiaj膮c rozdarcia i p臋kni臋cia sk贸ry, czyszcz膮c i oli­wi膮c metalowe cz臋艣ci. Na ogniu bulgota艂 gulasz.

Tomas siedzia艂 w g艂臋bi jaskini ze skrzy偶owanymi nogami i mieczem opartym na kolanach. Patrzy艂 przed siebie wzrokiem pozbawionym wyrazu.

Ju偶 siedem razy Krasnoludy z Szarych Wie偶 wyrusza艂y przeciwko naje藕d藕com i siedem razy wraca艂y, poni贸s艂szy ci臋偶­kie straty. Za ka偶dym razem przekonywali si臋, 偶e liczba Tsu­ranich nie mala艂a. Wielu Krasnolud贸w nie by艂o ju偶 po艣r贸d nich. Wr贸g drogo zap艂aci艂 za ich 偶ycie, lecz ich rodziny jeszcze dro偶ej. Krasnoludy, kt贸re 偶y艂y o wiele d艂u偶ej ni偶 ludzie, nie mia艂y tylu dzieci i przychodzi艂y one na 艣wiat w wi臋kszych odst臋pach czasu. Ka偶da strata przynosi艂a im zatem wi臋cej szk贸d, ni偶 ludzie mogli sobie wyobrazi膰.

Za ka偶dym razem, kiedy Krasnoludy zbiera艂y si臋 w jeden oddzia艂 i poprzez kopalnie atakowa艂y dolin臋, Tomas bieg艂 w pierwszym szeregu. Jego z艂ocisty he艂m p艂on膮艂 jak pochodnia i s艂u偶y艂 wszystkim Krasnoludom za proporzec bitewny. Z艂oty miecz wznosi艂 si臋 艂ukiem ponad k艂臋bowiskiem walcz膮cych cia艂 i opada艂, aby pobra膰 swoj膮 danin臋 od wroga. Podczas bitwy prosty ch艂opak z zamku przemienia艂 si臋 w pe艂nego pot臋gi i mo­cy, walcz膮cego niezmordowanie bohatera, kt贸ry budzi艂 podziw i strach w szeregach Tsuranich. Nawet gdyby mia艂 jakiekol­wiek w膮tpliwo艣ci co do magicznych cech swego or臋偶a i zbroi, po tym, jak przegna艂 zjaw臋 w kopalni, zosta艂y one rozwiane za pierwszym razem, kiedy ruszy艂 z nimi w b贸j.

Zebrali trzydziestu zdolnych walczy膰 Krasnolud贸w z Caldara i tunelami kopalni przedostali si臋 do wyj艣cia w po艂udniowej cz臋艣ci, okupowanej przez wroga doliny. Niedaleko kopalni za­skoczyli patrol Tsuranich i wyci臋li go do nogi. W czasie walki Tomas zosta艂 odci臋ty od reszty swoich przez trzech 偶o艂nierzy wroga. Kiedy rzucili si臋 na niego z wysoko wzniesionymi nad g艂owami mieczami, Tomas poczu艂, jak nagle co艣 w niego wst臋­puje. Niczym ogarni臋ty sza艂em akrobata przeskoczy艂 pomi臋dzy pierwsz膮 dw贸jk膮 i jednym szerokim ci臋ciem miecza zabi艂 obu. Zanim trzeci zdo艂a艂 och艂on膮膰 po nag艂ym i niespodziewanym ruchu ch艂opaka, le偶a艂 ju偶 martwy na ziemi po otrzymanym z ty­艂u ciosie.

Po potyczce ogarn臋艂a go wielka fala ulgi, uczucie zupe艂nie dla niego nowe i do tej pory nieznane. Przez ca艂膮 powrotn膮 drog臋 czu艂, 偶e ogarnia go nieznana energia.

Ka偶da kolejna bitwa przynosi艂a mu t臋 sam膮 moc i nie­zr贸wnany kunszt walki. Uczucie ulgi i wyzwolenia, kt贸rych dozna艂 po pierwszej bitwie, przeradza艂o si臋 stopniowo w co艣 bardziej nagl膮cego i silnego. Zacz膮艂 do艣wiadcza膰 wizji. Teraz, po raz pierwszy wizje zacz臋艂y przychodzi膰 spontanicznie, ni­czym nie sprowokowane. By艂y przezroczyste jak nak艂adaj膮ce si臋 na siebie obrazy.

Widzia艂 w nich co prawda Krasnoludy, a w tle 艣cian臋 lasu, lecz na to nak艂ada艂 si臋 obraz ludzi dawno odesz艂ych z tego 艣wiata oraz miejsc, kt贸re dawno znikn臋艂y ju偶 z pami臋ci 偶yj膮­cych. Ogromne sale przystrojone z艂otymi ozdobami, o艣wietlo­ne zatkni臋tymi w 艣cianach pochodniami, z rozb艂yskami ognia ta艅cz膮cymi w kryszta艂owych naczyniach na sto艂ach. Z艂ociste puchary nie tkni臋te ludzk膮 r臋k膮, wznoszone do ust wykrzy­wionych w przedziwnych u艣miechach. Wielcy w艂adcy i pano­wie dawno wymar艂ego ludu biesiadowali przed jego oczami przy suto zastawionych sto艂ach. Byli mu zupe艂nie obcy i nie znani, a jednak by艂o w nich co艣 bliskiego. Ludzkie kszta艂ty, lecz oczy i uszy jak u Elf贸w. Wysocy jak mieszka艅cy Elvandaru, lecz bardziej rozro艣ni臋ci w barach i mocniej zbudowani. Pi臋kne kobiety, lecz ich uroda jaka艣 inna, dziwna.

Wizja, wyra藕niejsza ni偶 te, kt贸rych do艣wiadczy艂 do tej po­ry, nabiera艂a tre艣ci i kszta艂t贸w. Tomas wyt臋偶a艂 s艂uch, aby wy­艂owi膰 dochodz膮cy z oddali 艣miech, delikatne d藕wi臋ki obco brzmi膮cej muzyki i s艂owa wypowiadane przez zgromadzonych za sto艂em ludzi.

G艂os Dolgana wyrwa艂 go brutalnie z marze艅.

Zjesz co艣, ch艂opcze?

By艂 w stanie zmobilizowa膰 tylko cz臋艣膰 swojej 艣wiadomo­艣ci, aby zareagowa膰 i odpowiedzie膰 na pytanie. Wsta艂 i prze­szed艂 kilka dziel膮cych ich krok贸w, by przyj膮膰 zaofiarowan膮 misk臋 z mi臋sem. W chwili, gdy dotkn膮艂 naczynia, wizja znikn臋艂a. Potrz膮sn膮艂 kilka razy g艂ow膮, wracaj膮c do rzeczywisto艣ci.

Tomas, dobrze si臋 czujesz?

Ch艂opak usiad艂 powoli, nie odrywaj膮c wzroku od przyja­ciela.

Nie jestem pewien 鈥 powiedzia艂 z wahaniem w g艂o­sie. 鈥 Jest co艣... Nie... nie jestem pewien. Jestem chyba prze­m臋czony.

Dolgan spojrza艂 na Tomasa. Na jego m艂odej twarzy wida膰 by艂o spustoszenia poczynione przez bitwy i potyczki. Ju偶 te­raz wygl膮da艂 bardziej na m臋偶czyzn臋 ni偶 ch艂opca. Jednak poza zwyk艂ym zahartowaniem charakteru, wynikaj膮cym z walki, w Tomasie zachodzi艂y jeszcze jakie艣 inne zmiany. Dolgan nie by艂 pewien, czy sz艂y one w dobrym, czy z艂ym kierunku, a nawet czy mo偶na je rozpatrywa膰 w tych kategoriach. Sze艣膰 miesi臋cy, w ci膮gu kt贸rych obserwowa艂 codziennie Tomasa, nie doprowadzi艂o go jeszcze do 偶adnych jednoznacznych kon­kluzji.

Kiedy otrzyma艂 i w艂o偶y艂 na siebie zbroj臋 od smoka, Tomas sta艂 si臋 wojownikiem o nadludzkich, legendarnych wr臋cz mo­偶liwo艣ciach. Ch艂opak... nie, nie ch艂opak, lecz m艂ody m臋偶czy­zna przybiera艂 na wadze i m臋偶nia艂 w oczach, chocia偶 z jedze­niem by艂o cz臋sto krucho. Tak jakby w艂膮czy艂a si臋 jaka艣 moc, aby wspom贸c jego wzrost i budow臋 cia艂a, by dopasowa膰 je jak najszybciej do rozmiar贸w z艂otej zbroi. Rysy twarzy tak偶e uleg艂y dziwnej przemianie. Zarys nosa wyostrzy艂 si臋 i nabra艂 orlego kszta艂tu. 艁uki brwi podnios艂y si臋 ku g贸rze. Oczy by艂y teraz g艂臋biej osadzone. By艂 to oczywi艣cie wci膮偶 ten sam To­mas, ale jego wygl膮d uleg艂 zmianie, jakby ch艂opiec przybra艂 wyraz twarzy kogo艣 zupe艂nie innego.

Dolgan zaci膮gn膮艂 si臋 g艂臋boko fajk膮, przygl膮daj膮c si臋 bia­艂emu kaftanowi Tomasa. Siedem razy w bitwie i ani jednej plamki. Jakby tkanina odm贸wi艂a przyjmowania wszelkiego brudu czy plam krwi. Z艂oty smok na piersi l艣ni艂 nieska偶onym 艣wiat艂em jak w chwili, kiedy Tomas dosta艂 podarunek smoka. Tak samo tarcza, z kt贸r膮 Tomas rusza艂 w b贸j. Ci臋ta mieczem tyle razy 鈥 a jednak nie wida膰 by艂o ani rysy czy zadrapania. Krasnoludy podchodzi艂y do tych spraw z wielk膮 rozwag膮 i ostro偶no艣ci膮, poniewa偶 ich rasa ju偶 od wiek贸w wykorzysty­wa艂a magi臋 do wyrobu pot臋偶nego or臋偶a. W tym wypadku cho­dzi艂o jednak偶e o co艣 innego. Poczekamy i zobaczymy, co ta przemiana przyniesie, zanim j膮 ocenimy, pomy艣la艂 Dolgan.

Ko艅czyli skromny posi艂ek, kiedy jeden z wartownik贸w pa­troluj膮cych obrze偶a obozu wkroczy艂 na polank臋 przed we­j艣ciem do jaskini.

Kto艣 nadchodzi.

Krasnoludy b艂yskawicznie zerwa艂y si臋 na nogi, chwyci艂y za bro艅 i stan臋艂y w pogotowiu. Zamiast spodziewanych 偶o艂nierzy Tsuranich ubranych w dziwne zbroje ich oczom ukaza艂 si臋 po chwili samotny cz艂owiek, w ciemnoszarej kurcie i bluzie Stra偶­nik贸w z Natalu. Nie zatrzymuj膮c si臋 podszed艂 prosto do ogniska na 艣rodku otwartej przestrzeni i g艂osem ochrypni臋tym z powodu kilkudniowej ucieczki przez mokre lasy powita艂 zebranych:

Witaj, Dolganie z Szarych Wie偶. Dolgan wyst膮pi艂 do przodu.

Witaj, Grimsworth z Natalu.

Od czas贸w, kiedy Tsurani zaj臋li Wolne Miasto Walinor, Stra偶nicy Natalscy dzia艂ali jako zwiadowcy i pos艂a艅cy. M臋偶­czyzna usiad艂 u wej艣cia do jaskini. Podano mu misk臋 mi臋siwa.

Jakie przynosisz wie艣ci? 鈥 spyta艂 Dolgan.

Obawiam si臋, 偶e niedobre. 鈥 odpowiedzia艂 Stra偶nik, nie przerywaj膮c jedzenia. 鈥 Naje藕d藕cy trzymaj膮 twardo lini臋 frontu. Pierwsze pozycje znajduj膮 si臋 niedaleko doliny i ci膮gn膮 na p贸艂nocny wsch贸d w stron臋 LaMut. Walinor zosta艂 wzmoc­niony 艣wie偶ymi oddzia艂ami, przyby艂ymi niedawno z ich 艣wiata, i tkwi jak n贸偶 wbity mi臋dzy Wolne Miasta a Kr贸lestwo. Ju偶 trzykrotnie przypu艣cili ataki na g艂贸wny ob贸z Kr贸lestwa. Tak by艂o, kiedy opu艣ci艂em go dwa tygodnie temu, od tego czasu atak贸w by艂o pewnie wi臋cej. N臋kaj膮 patrole z Crydee. Mam wam przekaza膰, 偶e wed艂ug powszechnej opinii nied艂ugo rusz膮 g艂臋biej na wasze tereny.

Dolgan podni贸s艂 gwa艂townie g艂ow臋.

Dlaczego Ksi膮偶臋 tak uwa偶a? Nasze wysuni臋te poste­runki i zwiadowcy nie stwierdzili zwi臋kszonej aktywno艣ci wro­ga na naszych ziemiach. Ka偶dy patrol, kt贸ry wysy艂aj膮 w nasz膮 stron臋, jest atakowany. Odwrotnie, wydaje mi si臋, 偶e raczej zostawili nas w spokoju.

Nie by艂bym taki pewien. S艂ysza艂em, 偶e mag Kulgan uwa偶a, 偶e potrzebne im s膮 metale z waszych kopal艅, chocia偶 nie mam poj臋cia po co. Tak w艂a艣nie uwa偶a Ksi膮偶臋 i to mia艂em wam przekaza膰. Kwatera g艂贸wna twierdzi, 偶e mo偶e nast膮pi膰 zmasowany atak na wej艣cia do kopal艅 w dolinie. Mam te偶 przekaza膰, 偶e nowe oddzia艂y Tsuranich mog膮 si臋 lokowa膰 w po艂udniowym kra艅cu doliny. Od pewnego czasu na p贸艂nocy nie by艂o 偶adnego wi臋kszego ataku, tylko pojedyncze i niewiel­kie wypady. Zrobicie, co uznacie za najlepsze.

Sko艅czy艂 i skupi艂 ca艂膮 uwag臋 na misce z jedzeniem.

Dolgan zastanawia艂 si臋 przez jaki艣 czas.

A co s艂ycha膰 u Elf贸w, Grimsworth?

Niewiele. Jeste艣my prawie pozbawieni wiadomo艣ci, od­k膮d wr贸g zaj膮艂 po艂udniow膮 cz臋艣膰 puszcz Elf贸w. Ostami pos艂a­niec od nich dotar艂 do naszego obozu na tydzie艅 przed moim wyruszeniem w drog臋. Elfy zatrzyma艂y barbarzy艅c贸w przy bro­dach na rzece Crydee w miejscu, w kt贸rym przecina ona las.

Docieraj膮 tak偶e do nas r贸偶ne nie potwierdzone strz臋py wia­domo艣ci o walkach obcych stwor贸w z naje藕d藕cami. O ile wiem, widzia艂o je tylko kilku wie艣niak贸w ze spalonych osad. Nie przywi膮zywa艂bym do ich opowie艣ci zbyt wielkiej wagi.

Aha, jest jeszcze jedna, bardzo nas interesuj膮ca wiado­mo艣膰. Patrol z Yabon zapu艣ci艂 si臋 daleko, a偶 na brzeg Nie­bia艅skiego Jeziora. Tam natkn臋li si臋 na szcz膮tki oddzia艂u Tsu­ranich i band臋 goblin贸w maszeruj膮c膮 z Ziem P贸艂nocy na po­艂udnie. Nie musimy si臋 przynajmniej martwi膰 o granice na p贸艂nocy. Mo偶e uda艂oby si臋 tak pokierowa膰 rozwojem wydarze艅, aby przynajmniej przez jaki艣 czas wzi臋li si臋 nawzajem za 艂by, a nas zostawili w spokoju.

Albo dogadali si臋 z wrogiem przeciwko nam 鈥 po­wiedzia艂 Dolgan. 鈥 Chocia偶 z drugiej strony, to ma艂o pra­wdopodobne. U goblin贸w dominuje raczej tendencja, 偶eby naj­pierw zabi膰, a potem ewentualnie negocjowa膰.

Grimsworth zachichota艂 rubasznie.

Tak si臋 szcz臋艣liwie z艂o偶y艂o, 偶e szlaki dw贸ch krwio偶er­czych ras przeci臋艂y si臋.

Dolgan kiwn膮艂 g艂ow膮. Mia艂 nadziej臋, 偶e Grimsworth nie myli si臋, chocia偶 my艣l o w艂膮czeniu si臋 do konfliktu Narod贸w P贸艂nocy 鈥 jak Krasnoludy zwyk艂y nazywa膰 Ziemie Pomocy 鈥 nie dawa艂a mu spokoju.

Grimsworth otar艂 usta wierzchem d艂oni.

Zostan臋 u was tylko jedn膮 noc. Je偶eli mam przedosta膰 si臋 bezpiecznie przez ich linie, musz臋 dzia艂a膰 szybko. Nasilili patrole w kierunku wybrze偶a. Bywa, 偶e przez kilka dni Crydee jest odci臋te od reszty kraju. Zostan臋 u nich troch臋, a potem ruszam z powrotem w d艂ug膮 drog臋 do obozu obu Ksi膮偶膮t.

Wr贸cisz jeszcze? 鈥 spyta艂 Dolgan. Stra偶nik u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Z臋by b艂ysn臋艂y na tle cie­mnej twarzy.

By膰 mo偶e. Jak bogowie pozwol膮. Je偶eli nie ja, to jeden z moich braci. Niewykluczone, 偶e spotkacie si臋 z Drogim Leo­nem. Zosta艂 wys艂any do Elvandaru i je偶eli nic z艂ego mu si臋 nie przydarzy, by膰 mo偶e trafi tutaj z pismami od kr贸lowej Aglaranny. Dobrze by by艂o dowiedzie膰 si臋, jak sobie Elfy radz膮.

Na d藕wi臋k imienia kr贸lowej Elf贸w Tomas, wyrwany ze swoich sn贸w na jawie, podni贸s艂 raptownie g艂ow臋.

Dolgan pyka艂 fajk臋 i kiwa艂 powoli g艂ow膮. Grimsworth zwr贸ci艂 si臋 bezpo艣rednio do Tomasa.

Przynosz臋 ci wiadomo艣膰 od ksi臋cia Borrica, Tomas. 鈥 To Grimsworth w艂a艣nie jaki艣 czas temu zani贸s艂 pierwsze wie艣ci od Krasnolud贸w oraz informacj臋, 偶e Tomas jest ca艂y i zdr贸w. Tomas chcia艂 powr贸ci膰 do Armii Kr贸lestwa razem z nim, lecz Stra偶nik Natalski zdecydowanie odm贸wi艂 t艂umacz膮c, 偶e prze­mieszcza si臋 bardzo szybko i po cichu, a dodatkowa osoba zwi臋ksza ryzyko wykrycia przez wroga. Grimsworth m贸wi艂 da­lej: 鈥 Ksi膮偶臋 cieszy si臋 bardzo, 偶e dobry los czuwa艂 nad tob膮 i 偶e pozostajesz w dobrym zdrowiu. Przesy艂a tak偶e smutne wia­domo艣ci. Tw贸j przyjaciel Pug dosta艂 si臋 w r臋ce wroga w czasie pierwszego napadu na ob贸z Tsuranich. Ksi膮偶臋 prosi艂 przekaza膰, 偶e dzieli tw贸j b贸l po stracie przyjaciela.

Tomas wsta艂 bez s艂owa i wszed艂 do jaskini. Usiad艂 ci臋偶ko na samym ko艅cu i pozostawa艂 nieruchomy jak otaczaj膮ce go ska艂y. Po pewnym czasie ramiona zacz臋艂y mu dr偶e膰. Dygotanie nasila艂o si臋 i po paru minutach Tomas trz膮s艂 si臋 ca艂y jak li艣膰 na wietrze. Z臋by szcz臋ka艂y jak w ataku febry. Po policzkach sp艂ywa艂y strumienie 艂ez. Tomas poczu艂, jak z wn臋trza unosi si臋 ku g贸rze fala gor膮ca. 呕elazna pi臋艣膰 d艂awi艂a go za gard艂o. Chwyta艂 艂apczywie powietrze ustami. Cia艂em wstrz膮sa艂o stra­szne, bezg艂o艣ne 艂kanie. Kiedy b贸l stawa艂 si臋 nie do zniesienia, poczu艂 nagle, jak gdzie艣 g艂臋boko w jego wn臋trzu rodzi si臋 zal膮偶ek zimnej, nieopanowanej furii. Lodowaty, wyrachowany gniew narasta艂, pi膮艂 si臋 ku g贸rze, wypychaj膮c gor膮cy b贸l 偶alu i smutku.

Kiedy wyszed艂 z jaskini i wszed艂 w kr膮g 艣wiat艂a z ogniska, Dolgan, Grimsworth i reszta Krasnolud贸w spojrzeli na niego. Tomas zwr贸ci艂 si臋 do Stra偶nika.

Przeka偶, prosz臋, Ksi臋ciu, 偶e jestem mu wdzi臋czny i dzi臋kuj臋 za pami臋膰 o mnie. Grimsworth skin膮艂 g艂ow膮.

Na pewno przeka偶臋, ch艂opcze. Wydaje mi si臋, 偶e Ksi膮偶臋 nie mia艂by nic przeciwko temu, 偶eby艣 uda艂 si臋 do Crydee, je偶eli oczywi艣cie chcia艂by艣 wr贸ci膰 do domu. Jestem przeko­nany, 偶e tw贸j miecz przyda艂by si臋 ksi臋ciu Lyamowi.

Tomas zastanawia艂 si臋 przez kilka chwil. Co prawda dobrze by by艂o wr贸ci膰 w rodzinne strony, lecz przecie偶 po powrocie na zamek by艂by tylko jeszcze jednym terminatorem, nawet je­偶eli nosi艂 bro艅. Zezwoliliby mu na uczestniczenie w walce tylko w razie napadu na zamek. Na pewno nie zgodziliby si臋 jednak, by bra艂 udzia艂 w wypadach na teren zaj臋ty przez wroga.

Dzi臋kuj臋, Grimsworth, ale chyba zostan臋 tutaj. Sporo tu jeszcze roboty. Mo偶e si臋 przydam. Mam do ciebie tylko pro艣b臋, aby艣 przekaza艂 mym rodzicom, 偶e miewam si臋 dobrze i 偶e my艣l臋 o nich. 鈥 Usiad艂 i po chwili doda艂: 鈥 Je偶eli prze­znaczeniem moim jest, 偶ebym powr贸ci艂 do Crydee, powr贸c臋.

Grimsworth spojrza艂 twardo na Tomasa i ju偶 chcia艂 co艣 powiedzie膰, gdy spostrzeg艂, 偶e Dolgan lekko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Stra偶nicy Natalscy, lepiej ni偶 inni mieszka艅cy zachodu, wy­czuwali r贸偶ne niuanse obecne w 偶yciu Krasnolud贸w i Elf贸w. Dzia艂o si臋 tutaj co艣, co nale偶a艂o wed艂ug Dolgana pozostawi膰 na razie w spokoju. Grimsworth sk艂oni艂 lekko g艂ow膮, zdaj膮c si臋 na do艣wiadczenie i m膮dro艣膰 wodza Krasnolud贸w.

Po sko艅czeniu posi艂ku wystawiono warty, a reszta przy­gotowa艂a si臋 do snu. Kiedy ogie艅 przygas艂, Tomas us艂ysza艂 znowu jakby z wielkiej oddali dochodz膮ce d藕wi臋ki nieziem­skiej muzyki i zobaczy艂 ta艅cz膮ce cienie przesz艂o艣ci. Zanim zapad艂 w g艂臋boki sen, ujrza艂 wyra藕nie jedn膮, oddalon膮 od reszty i stoj膮c膮 w mroku posta膰. By艂 to wysoki, pot臋偶nie zbudowany wojownik z okrutnym grymasem maluj膮cym si臋 na twarzy. Mia艂 na sobie 艣nie偶nobia艂y kaftan z wyhaftowanym na piersi z艂ocistym smokiem.

Tomas sta艂 przyci艣ni臋ty p艂asko plecami do 艣ciany tunelu. Twarz rozja艣ni艂 mu nagle straszny i okrutny u艣miech. Oczy mia艂 szeroko otwarte. W mroku wida膰 by艂o bia艂ka otaczaj膮ce bladoniebieskie 藕renice. Sta艂 bez ruchu sztywno wyprostowa­ny. Palce prawej d艂oni zamyka艂y si臋 i otwiera艂y rytmicznie na r臋koje艣ci bia艂o-z艂otego miecza.

Przed oczami przesuwa艂y si臋 drgaj膮ce 艣wietli艣cie obrazy. Wysocy, poruszaj膮cy si臋 p艂ynnie i z godno艣ci膮 ludzie dosia­daj膮cy grzbiet贸w smok贸w, zamieszkuj膮cy wysokie sale g艂臋bo­ko pod ziemi膮. S艂ysza艂 w uszach odleg艂e tony przedziwnej muzyki i nie znany mu j臋zyk. Dawno wymar艂a rasa wo艂a艂a do niego z otch艂ani: to ona wykona艂a jego zbroj臋 i or臋偶, kt贸re nie by艂y przeznaczone dla cz艂owieka.

Nap艂ywa艂y nast臋pne wizje. Zazwyczaj potrafi艂 zapanowa膰 nad przychodz膮cymi do niego obrazami. W takich chwilach jak ta, kiedy ros艂o w nim napi臋cie i nieopanowane pragnienie walki, wizje przybiera艂y realne wymiary, nabiera艂y kolor贸w i s艂ysza艂 r贸偶ne d藕wi臋ki. A偶 do b贸lu wyt臋偶a艂 s艂uch, aby wy艂apa膰 poszczeg贸lne s艂owa. Nap艂ywa艂y ledwo s艂yszalne i bywa艂y chwile, 偶e prawie je rozumia艂.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, zmuszaj膮c si臋 do powrotu do tera藕niej­szo艣ci. Rozejrza艂 si臋 po ciemnym chodniku. Ju偶 dawno przesta艂 si臋 dziwi膰, 偶e widzi w mroku. Pomacha艂 do Dolgana, kt贸ry sta艂 w milczeniu na pozycji kilkana艣cie metr贸w dalej, po dru­giej stronie krzy偶uj膮cych si臋 tuneli, na czele swego oddzia艂u. Krasnolud odpowiedzia艂 machni臋ciem r臋ki. Po obu stronach szerokiego chodnika czai艂o si臋 sze艣膰dziesi臋ciu Krasnolud贸w czekaj膮c, aby zatrzasn膮膰 pu艂apk臋. Czekano na kilkunastu ludzi Dolgana, kt贸rzy uciekaj膮c przed oddzia艂em Tsuranich, prowa­dzili wroga w potrzask.

Poderwali g艂owy. W oddali, w mroku chodnika us艂yszeli narastaj膮cy tupot n贸g. Po chwili dobieg艂 ich tak偶e szcz臋k broni. Cia艂o Tomasa napi臋艂o si臋. Dojrza艂 kilku cofaj膮cych si臋 ty艂em Krasnolud贸w, broni膮cych si臋 przed nacieraj膮cymi Tsuranimi. Kiedy mijali wylot bocznego chodnika, nawet drgnienie po­wieki nie zdradzi艂o, 偶e zauwa偶yli czekaj膮cych po obu stronach towarzyszy.

Gdy tylko pierwsi 偶o艂nierze wroga min臋li tunel, Tomas wyskoczy艂 do przodu.

Teraz! 鈥 krzykn膮艂 i ruszy艂 do ataku. Tunel wype艂ni艂 si臋 nagle k艂臋bowiskiem wpadaj膮cych na siebie i kr臋c膮cych w k贸艂ko cia艂. Tsurani byli przewa偶nie uzbrojeni w szerokie miecze, kt贸re nie nadawa艂y si臋 zbytnio do walki na bliski dys­tans. Krasnoludy pos艂ugiwa艂y si臋 z wielk膮 wpraw膮 kr贸tkimi toporami i m艂otami. Tomas ci膮艂 szeroko mieczem i na ziemi臋 pad艂o kilka cia艂. Niesione przez Tsuranich pochodnie to przy­gasa艂y, to bucha艂y pe艂nym p艂omieniem, rzucaj膮c na 艣ciany i strop tunelu w艣ciekle ta艅cz膮ce cienie, tak 偶e trudno by艂o si臋 po艂apa膰, kto wr贸g, a kto sw贸j.

Z ty艂贸w oddzia艂u wroga doszed艂 ich krzyk i Tsurani pocz臋li si臋 wycofywa膰. 呕o艂nierze z tarczami przedarli si臋 do pierwsze­go szeregu, tworz膮c z nich ruchom膮 艣cian臋, ponad kt贸r膮 ich towarzysze razili nacieraj膮cych ciosami miecza. Krasnoludy nie mog艂y podje艣膰 na tyle blisko, aby skutecznie uderza膰 w przeciwnika. Przy ka偶dym ataku 艣ciana tarcz zatrzymywa艂a si臋 w miejscu, a spoza niej na nacieraj膮cego spada艂y ciosy miecz贸w. Wr贸g wycofywa艂 si臋 ku wyj艣ciu kr贸tkimi skokami.

Tomas wysforowa艂 si臋 do przodu. Maj膮c miecz, si臋ga艂 do­statecznie daleko, aby razi膰 tarczownik贸w. Zwali艂 dw贸ch na ziemi臋, lecz ich miejsce zaj臋艂a b艂yskawicznie kolejna para. Par艂 do przodu, a Tsurani powoli si臋 wycofywali.

Dotarli do ogromnej sali wyrobiska, wchodz膮c do niej w naj­ni偶ej po艂o偶onym punkcie. Oddzia艂 Tsuranich pop臋dzi艂 do 艣rod­ka jaskini i b艂yskawicznie otoczy艂 si臋 艣cian膮 tarcz. Krasnoludy zatrzyma艂y si臋 na chwil臋, po czym przypu艣ci艂y szturm.

Tomas zauwa偶y艂 k膮tem oka niewielki ruch na jednej z wy­偶ej po艂o偶onych p贸艂ek skalnych. Chocia偶 w mrokach kopalni nie widzia艂 wyra藕nie, jednak ogarni臋ty nag艂ym przeczuciem krzykn膮艂 na ca艂e gard艂o: 鈥 Uwaga z ty艂u!

Wi臋kszo艣膰 Krasnolud贸w przedar艂a si臋 ju偶 przez 艣cian臋 tarcz i by艂a zbyt poch艂oni臋ta walk膮, aby zwraca膰 na niego uwag臋. Kilku z nich zatrzyma艂o si臋 i spojrza艂o w g贸r臋.

Stoj膮cy przy boku ch艂opca Krasnolud wrzasn膮艂: 鈥 Na g贸­rze!

Po 艣cianach jaskini spe艂za艂y, wlewaj膮c si臋 do jej wn臋trza, czarne kszta艂ty. Obok nich zbiega艂y po wyst臋pach skalnych inne ludzkie postacie. Nad g艂owami rozb艂ys艂y 艣wiat艂a. 呕o艂nie­rze Tsuranich na wy偶szych poziomach jaskini otwierali zas艂o­ni臋te latarnie i zapalali pochodnie.

Tomas zatrzyma艂 si臋 przera偶ony w p贸艂 kroku. Za plecami kilku ocala艂ych Tsuranich, na 艣rodku jaskini dostrzeg艂 jakie艣 stwory wype艂zaj膮ce z ka偶dego zakamarka jak mr贸wki opusz­czaj膮ce mrowisko. By艂y zreszt膮 do nich podobne. R贸偶ni艂y si臋 tym, 偶e mniej wi臋cej od pasa w g贸r臋 ich tu艂贸w wznosi艂 si臋 pionowo w g贸r臋, a podobne do ludzkich ramiona dzier偶y艂y or臋偶. W ich owadzich twarzach dominowa艂y ogromne, wielo藕renicowe oczy. Usta stwor贸w do z艂udzenia przypomina艂y ludzkie. Bestie porusza艂y si臋 z niewiarygodn膮 szybko艣ci膮, atakuj膮c b艂y­skawicznymi wypadami. Zaskoczone ich widokiem Krasnoludy odpowiedzia艂y, bez wahania ruszaj膮c do walki. Bitwa rozgorza艂a na nowo, przybieraj膮c na sile z minuty na minut臋.

Kilka razy Tomas walczy艂 jednocze艣nie z dwoma przeciw­nikami, byli to Tsurani albo stwory. Bestie musia艂y by膰 obda­rzone inteligencj膮. Walczy艂y w zorganizowany spos贸b i poro­zumiewa艂y si臋 okrzykami w j臋zyku Tsuranich.

Tomas rozprawi艂 si臋 z kolejnym przeciwnikiem i przypad­kiem rzuci艂 okiem w g贸r臋. Do jaskini wlewa艂o si臋 nast臋pne mrowie wojownik贸w wroga.

Do mnie! Do mnie! 鈥 krzykn膮艂 i Krasnoludy, tn膮c w艣ciekle dooko艂a, zacz臋艂y si臋 przedziera膰 w jego stron臋. Kiedy wi臋kszo艣膰 przedosta艂a si臋 do niego, komend臋 obj膮艂 Dolgan.

Wycofywa膰 si臋! Do ty艂u! Jest ich zbyt du偶o. Krasnoludy pocz臋艂y si臋 wycofywa膰 w stron臋 wylotu tunelu, kt贸rym nie tak dawno weszli do jaskini, aby schroni膰 si臋 w jego wzgl臋dnie bezpiecznym wn臋trzu. W w膮skim chodniku mieli przed sob膮 tylko kilku przeciwnik贸w i liczyli, 偶e zgubi膮 ich w labiryncie kopalni. Widz膮c, 偶e Krasnoludy cofaj膮 si臋, 偶o艂nie­rze Tsuranich i ich sprzymierze艅cy przypu艣cili zmasowany atak. Tomas spostrzeg艂, 偶e spora grupa stwor贸w stan臋艂a mi臋dzy nimi a drog膮 odwrotu. Rzuci艂 si臋 do przodu jak szalony, a z jego ust wydoby艂 si臋 przedziwny okrzyk wojenny, kt贸rego sam nie zro­zumia艂. Z艂oty miecz 艣mign膮艂 niczym b艂yskawica w mroku i jed­na z bestii zwali艂a si臋 na kamienie z przera藕liwym skowytem. Druga zamierzy艂a si臋 na niego szerokim mieczem. Odparowa艂 cios tarcz膮. Po takim uderzeniu kto艣 s艂abszy mia艂by z艂aman膮 r臋k臋, lecz nie bestia. Zanim echo uderzenia bia艂膮 tarcz膮 prze­brzmia艂o w jaskini, stw贸r cofn膮艂 si臋 o krok i ci膮艂 znowu.

Tomas ponownie przyj膮艂 uderzenie na tarcz臋. Zamachn膮艂 si臋 mieczem znad g艂owy i ci膮艂 straszliwie w kark bestii, po­zbawiaj膮c j膮 g艂owy. Korpus zastyg艂 na moment w bezruchu, po czym zwali艂 si臋 ci臋偶ko na ziemi臋 u jego st贸p. Przeskoczy艂 b艂yskawicznie nad cia艂em i wyl膮dowa艂 przed trzema nie spo­dziewaj膮cymi si臋 ataku 偶o艂nierzami Tsuranich. Jeden z nich ni贸s艂 dwie latarnie. Dwaj pozostali byli uzbrojeni. Zanim ten z latarniami zd膮偶y艂 rzuci膰 je na ziemi臋, Tomas doskoczy艂 do dw贸ch nast臋pnych i po艂o偶y艂 ich trupem dwoma ci臋ciami mie­cza. Trzeci pad艂 nie偶ywy w chwili, gdy usi艂owa艂 wyci膮gn膮膰 miecz z pochwy.

Tomas opu艣ci艂 tarcz臋, schyli艂 si臋 i podni贸s艂 latarni臋. Od­wr贸ci艂 si臋. Krasnoludy przeskakiwa艂y cia艂a powalonych przez niego wrog贸w. Kilku z nich z mozo艂em nios艂o rannych towa­rzyszy. Inni pod wodz膮 Dolgana trzymali w szachu nacieraj膮­cych przeciwnik贸w, umo偶liwiaj膮c reszcie ucieczk臋. Nios膮cy rannych przebiegli ko艂o Tomasa.

Krasnolud, kt贸ry na czas walki zosta艂 w g艂臋bi korytarza, zobaczywszy, 偶e jego towarzysze wycofuj膮 si臋, po艣pieszy艂 do przodu. Zamiast broni ni贸s艂 w obu r臋kach dwa p臋kate buk艂aki wype艂nione jak膮艣 ciecz膮.

Tylna stra偶 Krasnolud贸w cofa艂a si臋 pod naporem wroga w kierunku wylotu chodnika. 呕o艂nierze Tsurani dwukrotnie usi艂owali okr膮偶y膰 ich i odci膮膰 im drog臋 ucieczki. Za ka偶dym razem Tomas rusza艂 w b贸j i k艂ad艂 ich pokotem. Kiedy Dolgan i jego wojownicy stan臋li na szczycie g贸ry trup贸w bestii i Tsuranich, Tomas odwr贸ci艂 si臋 do nich.

Przygotujcie si臋 do skoku! 鈥 krzykn膮艂. Wzi膮艂 od Krasnoluda dwa ci臋偶kie sk贸rzane wory.

Teraz!

Dolgan i reszta skoczy艂a w d贸艂, a Tsurani zostali po drugiej stronie wa艂u cia艂. Krasnoludy natychmiast rzuci艂y si臋 do ucie­czki w g艂膮b tunelu. Tomas cisn膮艂 buk艂aki na stos trup贸w. Do tej pory by艂y one niesione z wielk膮 ostro偶no艣ci膮, poniewa偶 uszyte by艂y tak, 偶e przy silniejszym uderzeniu p臋ka艂y. By艂y wype艂nione naft膮, kt贸r膮 Krasnoludy otrzymywa艂y z ropy zbie­ranej w g艂臋bokich czarnych jeziorkach w podziemiach g贸r. Nafta mia艂a t臋 w艂a艣ciwo艣膰, 偶e zapala艂a si臋 od razu bez pomocy knota czy szmat.

Tomas podni贸s艂 wysoko latarni臋 i cisn膮艂 z rozmachem na ziemi臋 w ka艂u偶臋 nafty. Tsurani, kt贸rzy zatrzymali si臋 na mo­ment, kiedy Krasnoludy znikn臋艂y im po drugiej stronie cia艂, ruszyli w tej chwili do przodu. Nafta buchn臋艂a jasnym p艂o­mieniem i wn臋trze tunelu wype艂ni艂a fala gor膮cego powietrza. O艣lepione bia艂ym p艂omieniem Krasnoludy us艂ysza艂y przera偶o­ne okrzyki Tsuranich ogarni臋tych morzem ognia. Kiedy od­zyskali zdolno艣膰 widzenia, ujrzeli samotn膮, czarn膮 na tle ognia, sylwetk臋 Tomasa id膮cego korytarzem w ich stron臋.

Kiedy doszed艂 do nich, Dolgan powiedzia艂: 鈥 Kiedy p艂o­mienie przygasn膮, b臋dziemy ich mieli znowu na karku.

Ruszyli szybko przed siebie labiryntem korytarzy ku wy­j艣ciu po zachodniej stronie g贸r. Po przej艣ciu kr贸tkiego odcinka drogi Dolgan zatrzyma艂 oddzia艂. Stali w milczeniu, nas艂uchuj膮c ciszy w czarnych korytarzach. Jeden z nich przypad艂 do ziemi i przy艂o偶y艂 ucho do ska艂y. Zerwa艂 si臋 natychmiast na r贸wne nogi.

Nadchodz膮! S膮dz膮c po odg艂osach, ca艂e setki. I stwory te偶. Chyba musieli rozpocz膮膰 wielk膮 ofensyw臋.

Dolgan rozejrza艂 si臋 po swoich ludziach. Ze stu pi臋膰dzie­si臋ciu Krasnolud贸w, kt贸rzy wzi臋li udzia艂 w zorganizowaniu pu艂apki, teraz wok贸艂 niego zgromadzi艂o si臋 oko艂o siedemdzie­si臋ciu, z czego dwunastu by艂o rannych. Mia艂 cich膮 nadziej臋, 偶e przynajmniej cz臋艣ci z pozosta艂ych uda艂o si臋 uciec innymi korytarzami, w tej chwili jednak wszystkim zagra偶a艂o niebez­piecze艅stwo.

Szybko podj膮艂 decyzj臋.

Musimy dotrze膰 do lasu 鈥 powiedzia艂 i nie czekaj膮c ruszy艂 przed siebie biegiem. Reszta ruszy艂a za nim.

Tomas bieg艂 swobodnym krokiem, lecz w jego umy艣le zno­wu k艂臋bi艂y si臋 wizje. W szczytowych momentach bitwy ata­kowa艂y go nieustannie z wielk膮 wyrazisto艣ci膮 szczeg贸艂贸w. Wi­dzia艂 przed sob膮 cia艂a powalonych wrog贸w, jednak nie by艂y to trupy Tsuranich. Czu艂 smak i zapach ich krwi i przyp艂yw magicznej energii, kiedy pi艂 j膮 z otwartych ran powalonych nieprzyjaci贸艂, 艣wi臋tuj膮c w czasie ceremonii swoje nad nimi zwyci臋stwo. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, aby rozja艣ni膰 umys艂. Jakiej ce­remonii?, zastanawia艂 si臋 w duchu.

Dolgan co艣 m贸wi艂 i Tomas przymusi艂 si臋, aby skupi膰 si臋 na s艂owach Krasnoluda.

Musimy sobie znale藕膰 jakie艣 inne warowne miejsce 鈥 m贸wi艂, nie przerywaj膮c biegu. 鈥 Mo偶e najlepiej spr贸bowa膰 w Kamiennej G贸rze. Nasze tutejsze osady s膮 bezpieczne, lecz nie mamy bazy, z kt贸rej mogliby艣my robi膰 wypady, bo jak mi si臋 wydaje, Tsurani wkr贸tce zdob臋d膮 kontrol臋 nad kopal­niami. Te ich stwory dobrze walcz膮 w ciemno艣ciach i je偶eli maj膮 ich sporo, mog膮 nas z 艂atwo艣ci膮 wykurzy膰 nawet z naj­g艂臋bszych chodnik贸w.

Tomas kiwn膮艂 g艂ow膮. Nie m贸g艂 wydusi膰 z siebie ani s艂owa. W 艣rodku p艂on膮艂 zimnym p艂omieniem nienawi艣ci do Tsuranich. Z艂upili jego ziemi臋, zabrali najbli偶szego przyjaciela, kt贸ry we wszystkim poza nazwiskiem by艂 mu bratem, a teraz wielu jego przyjaci贸艂 z narodu Krasnolud贸w le偶a艂o martwych w ciemnych chodnikach pod g贸rami. Wszystko przez nich. Jego twarz przy­bra艂a zaci臋ty i ponury wyraz, kiedy w duchu poprzysi膮g艂 sobie, 偶e zniszczy naje藕d藕c贸w bez wzgl臋du na to, jak膮 cen臋 mia艂by zap艂aci膰.

Szli ostro偶nie mi臋dzy drzewami, wypatruj膮c oznak obe­cno艣ci Tsuranich. W ci膮gu ostatnich sze艣ciu dni trzy razy to­czyli z nimi potyczki i teraz pozosta艂o ich ju偶 tylko pi臋膰dzie­si臋ciu dw贸ch. Ci臋偶ej ranni zostali zaniesieni do wy偶ej po艂o偶onych i wzgl臋dnie bezpiecznych wiosek, gdzie Tsurani raczej nie dotr膮.

Zbli偶ali si臋 do po艂udniowej granicy puszczy Elf贸w. Z po­cz膮tku starali si臋 przebi膰 na wsch贸d, do prze艂臋czy, aby dosta膰 si臋 do Kamiennej G贸ry, jednak ten szlak a偶 roi艂 si臋 od oboz贸w i patroli wroga. Ci膮gle zawracano ich na p贸艂noc. Zdecydowali w ko艅cu, 偶e warto spr贸bowa膰 przej艣膰 do Elvandaru, gdzie mo­gliby troch臋 odpocz膮膰 od ci膮g艂ej ucieczki.

Wysuni臋ty o dwadzie艣cia metr贸w przed nich zwiadowca wr贸ci艂.

Ob贸z przy brodzie 鈥 powiedzia艂 cicho. Dolgan zastanowi艂 si臋. Krasnoludy nie bardzo sobie radzi艂y z p艂ywaniem, wi臋c b臋d膮 musieli przekroczy膰 rzek臋 w br贸d. By艂o wysoce prawdopodobne, 偶e Tsurani opanowali wszystkie doj艣cia do brod贸w po tej stronie rzeki. B臋d膮 wi臋c musieli znale藕膰 wolne od wartownik贸w miejsce, je偶eli takie istnia艂o.

Tomas rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Zapada艂 zmierzch i je偶eli mie­li si臋 przekra艣膰 przez rzek臋 tak blisko linii Tsuranich, najlepiej b臋dzie, je偶eli zrobi膮 to po zapadni臋ciu zmroku. Tomas wy­szepta艂 to do ucha Dolgana, kt贸ry potwierdzi艂 zgod臋 ruchem g艂owy. Da艂 znak zwiadowcy, aby ten poszed艂 na zach贸d od wy艣ledzonego obozu i znalaz艂 jak膮艣 dziur臋, gdzie mogliby si臋 zaszy膰 na par臋 godzin.

Po kr贸tkim oczekiwaniu zwiadowca powr贸ci艂 z informacj膮, 偶e niedaleko s膮 g臋ste zaro艣la, a tu偶 za nimi wydr膮偶ona ska艂a, gdzie mog膮 doczeka膰 do nocy. Po艣pieszyli szybko za nim i znale藕li wystaj膮cy z ziemi ponad czterometrowej wysoko艣ci g艂az granitowy rozszerzaj膮cy si臋 u podstawy do ponad dziesi臋ciu metr贸w. Przedarli si臋 przez krzaki. Po drugiej stronie by艂o spore zag艂臋bienie, w kt贸rym od biedy mogli si臋 wszyscy pomie艣ci膰. Co prawda wolna przestrze艅 mia艂a tylko oko艂o siedmiu metr贸w szeroko艣ci, ale si臋ga艂a w g艂膮b pod ska艂臋 na kilkana艣cie. Kiedy wszyscy zaj臋li ju偶 swoje miejsca, Dolgan rozejrza艂 si臋 dooko艂a.

Ten g艂az musia艂 si臋 kiedy艣 znajdowa膰 pod wod膮, wi­dzicie, jak g艂adka jest spodnia cz臋艣膰? Troch臋 tu ciasno, ale powinni艣my spokojnie i bezpiecznie doczeka膰 nocy.

Tomas s艂ysza艂 tylko pi膮te przez dziesi膮te, poniewa偶 znowu toczy艂 swoj膮 walk臋 z wizjami, budz膮cymi si臋 snami, jak je zacz膮艂 nazywa膰. Zamkn膮艂 oczy i obrazy znowu powr贸ci艂y, a z nimi odleg艂a, cicha muzyka.

Zwyci臋stwo by艂o szybkie i 艂atwe, lecz Ashen-Shugar d艂ugo zastanawia艂 si臋; co艣 niepokoi艂o W艂adc臋 Orlich Szczyt贸w, cze­go艣 mu brakowa艂o. Czu艂 jeszcze w ustach s艂onawy smak krwi Algan-Kokoona, Tyrana Wietrznej Doliny. Jego wasale i to­warzysze nale偶eli teraz do niego. Jednak czego艣 tu brakowa艂o...

Przyjrza艂 si臋 z uwag膮 tancerzom moredheli ta艅cz膮cym ku jego uciesze w perfekcyjnej harmonii z muzyk膮. Tutaj wszy­stko by艂o jak trzeba. Poczucie braku, niedosytu pochodzi艂o z g艂臋bin jego wn臋trza.

Alengwan, kt贸r膮 Elfy nazywa艂y swoj膮 Ksi臋偶niczk膮, a kt贸ra by艂a ostatnio jego ulubienic膮, siedzia艂a u st贸p tronu czekaj膮c, aby mu si臋 przypodoba膰. Prawie nie zauwa偶a艂 teraz jej pi臋knej twarzy i gibkiego cia艂a, przyobleczonego w cienk膮 jedwabn膮 szat臋, kt贸ra raczej uwydatnia艂a pi臋kno, ni偶 je okrywa艂a.

Czy co艣 ci臋 niepokoi, panie? 鈥 spyta艂a cichutko. Sta­ra艂a si臋 ukry膰 swoje przera偶enie, kt贸re by艂o r贸wnie widoczne, jak jej cia艂o pod cieniutk膮 materi膮.

Spojrza艂 w drug膮 stron臋. Dostrzeg艂a jego niepewno艣膰, a to r贸wna艂o si臋 jej 艣mierci; zabije j膮 p贸藕niej, postanowi艂. Nieopa­nowany apetyt cia艂a opu艣ci艂 go ostatnio, zar贸wno apetyt na przyjemno艣ci 艂o偶a, jak i ch臋膰 zabijania. Rozmy艣la艂 nad bez­imiennym i nieuchwytnym uczuciem, dziwnymi i obcymi mu do tej pory emocjami. Ashen-Shugar podni贸s艂 r臋k臋 do g贸ry. Tancerze padli natychmiast na ziemi臋 z czo艂ami przyci艣ni臋tymi do kamiennej posadzki. Muzycy przerwali w p贸艂 tonu. W ja­skini zapad艂a d藕wi臋cz膮ca w uszach cisza. Jednym niedba艂ym ruchem d艂oni oddali艂 wszystkich. Wybiegli po艣piesznie z wiel­kiej sali, przemykaj膮c ko艂o ogromnego z艂otego smoka, Shuruga, kt贸ry spokojnie czeka艂 na swego pana...

Tomas. 鈥 Us艂ysza艂 czyj艣 g艂os. Otworzy艂 raptownie oczy. Dolgan po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ra­mieniu.

Ju偶 czas, noc zapad艂a. Pospa艂e艣 sobie, ch艂opcze.

Tomas potrz膮sn膮艂 gwa艂townie g艂ow膮 i pl膮cz膮ce si臋 na ob­rze偶ach 艣wiadomo艣ci strz臋py obraz贸w pierzch艂y. Zaburcza艂o mu w brzuchu, kiedy ulecia艂a ostatnia migotliwa wizja wo­jownika w bieli i z艂ocie pochylonego nad skrwawionym cia艂em ksi臋偶niczki Elf贸w.

Wyczo艂ga艂 si臋 z innymi spod wisz膮cej nisko nad ziemi膮 ska艂y i pod膮偶yli ku rzece. W puszczy panowa艂a martwa cisza. Nawet nocne ptaki przyczai艂y si臋, nie chc膮c zdradzi膰 miejsca swego pobytu.

Bez wi臋kszych przeszk贸d dotarli do brzegu rzeki. Tylko raz musieli raptownie przypa艣膰 do ziemi, aby przepu艣ci膰 prze­chodz膮cy w pobli偶u patrol wroga. Szli wzd艂u偶 brzegu ze zwia­dowc膮 na przedzie. Po kilku minutach marszu zwiadowca wr贸­ci艂 do reszty oddzia艂u.

艁acha piasku przecina rzek臋.

Dolgan da艂 im znak ruchem g艂owy i po cichu poszli dalej. Dotarli na miejsce i pojedynczo weszli do wody. Tomas i Do­lgan czekali na brzegu, a偶 wszyscy przejd膮 na drug膮 stron臋. W chwili, kiedy ostatni Krasnolud wchodzi艂 do wody, nieda­leko na brzegu kto艣 krzykn膮艂. Krasnoludy zamar艂y w bezruchu. Tomas bezszelestnie ruszy艂 w tamtym kierunku i zaskoczy艂 wartownika Tsuranich, kt贸ry wpatrywa艂 si臋 w nurt rzeki, usi­艂uj膮c dostrzec co艣 w mroku. Zanim pad艂 martwy na ziemi臋, 偶o艂nierz zdo艂a艂 krzykn膮膰. W tej sekundzie, tu偶 obok, za drze­wami rozleg艂y si臋 krzyki.

Tomas ujrza艂 zbli偶aj膮ce si臋 po艣piesznie w jego stron臋 艣wiat­艂o latami. Odwr贸ci艂 si臋 i pobieg艂 w stron臋 swoich. Dolgan czeka艂 na niego na brzegu.

Uciekaj! 鈥 krzykn膮艂 Tomas. 鈥 S膮 tu偶 za nami.

Kilku Krasnolud贸w zatrzyma艂o si臋 niezdecydowanie w wo­dzie. Tomas i Dolgan wskoczyli do rzeki. Woda by艂a bardzo zimna, a pr膮d wartko op艂ywa艂 艂ach臋. Tomas, brodz膮c po pas w wodzie, z trudem utrzymywa艂 si臋 na nogach. Krasnoludom woda si臋ga艂a prawie pod brod臋. Nie b臋d膮 w stanie w niej wal­czy膰.

Kiedy pierwszy Tsurani rzuci艂 si臋 do wody, Tomas za­trzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂, aby powstrzyma膰 przeciwnika i umo­偶liwi膰 reszcie bezpieczn膮 ucieczk臋. Zaatakowa艂o go jedno­cze艣nie dw贸ch 偶o艂nierzy. Po chwili obaj sp艂yn臋li z nurtem wody. Kilku nast臋pnych wskoczy艂o do rzeki i Tomas mia艂 zaledwie kr贸tk膮 chwil臋 przerwy, aby odwr贸ci膰 si臋 i zobaczy膰, jak sobie radz膮 Krasnoludy. Prawie ca艂y oddzia艂 dotar艂 ju偶 na drugi brzeg. W 艣wietle rzucanym przez latarnie Tsuranich dostrzeg艂 na twarzy Dolgana rozpacz i gniew.

Rzuci艂 si臋 na 偶o艂nierzy wroga. Czterech czy pi臋ciu usi艂o­wa艂o go otoczy膰. Jedyne, co m贸g艂 w tej sytuacji zrobi膰, to trzyma膰 ich w szachu na d艂ugo艣膰 miecza. Ilekro膰 pr贸bowa艂 kt贸rego艣 zabi膰, anga偶uj膮c si臋 bardziej w walk臋, ods艂ania艂 si臋 z innej strony.

Nowe g艂osy, kt贸re dobieg艂y go z oddali, m贸wi艂y mu, 偶e jego przegrana jest ju偶 tylko kwesti膮 paru chwil. Powiedzia艂 sobie w duchu, 偶e drogo za to zap艂ac膮, i ci膮艂 niespodziewanie najbli偶szego 偶o艂nierza, rozbijaj膮c tarcz臋 i 艂ami膮c mu rami臋. Tsurani, wyj膮c z b贸lu, upad艂 w wod臋.

Odparowa艂 tarcz膮 cios nast臋pnego, kiedy 艣wisn臋艂o mu ko艂o ucha i 偶o艂nierz wroga pad艂 w ty艂. Z piersi stercza艂a d艂uga strza­艂a. W u艂amku sekundy powietrze zrobi艂o si臋 g臋ste od lec膮cych strza艂. W nurty rzeki wpad艂o kilku kolejnych wrog贸w. Reszta krzycz膮c wycofywa艂a si臋 na sw贸j brzeg. 呕aden jednak tam nie dotar艂. Wszyscy zgin臋li w nurtach rzeki przeszyci strza艂ami. Tomas us艂ysza艂 nagl膮cy g艂os.

Po艣piesz si臋, cz艂owieku. Za moment odpowiedz膮 tym samym.

Jakby na potwierdzenie tych s艂贸w ko艂o twarzy Tomasa przemkn臋艂a strza艂a wypuszczona w przeciwnym kierunku. Ru­szy艂 p臋dem w stron臋 bezpiecznego brzegu. Kolejna strza艂a tra­fi艂a go w he艂m. Potkn膮艂 si臋 w wodzie. Z艂apa艂 r贸wnowag臋 i w tym momencie nast臋pna trafi艂a w nog臋. Rzuci艂 si臋 do przodu. Poczu艂 pod stopami piaszczysty brzeg. Zobaczy艂 przed sob膮 czyje艣 wyci膮gni臋te r臋ce. Chwyci艂y go i szybko poci膮gn臋艂y po piachu.

Zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Obraz przed oczami zacz膮艂 falowa膰 na wszystkie strony i rozmywa膰 si臋. Us艂ysza艂 jaki艣 g艂os.

Zatruwaj膮 swoje strza艂y. Musimy... 鈥 Reszta rozp艂y­n臋艂a si臋 w nieprzeniknionym mroku i ciszy.

Tomas otworzy艂 oczy. Przez moment nie mia艂 poj臋cia, gdzie si臋 znajduje. Kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. W ustach czu艂 sucho艣膰. Zamajaczy艂a nad nim czyja艣 twarz. Kto艣 uni贸s艂 mu g艂ow臋 do g贸ry i przy艂o偶y艂 naczynie z wod膮 do ust. Pi艂 d艂ugo i 艂apczywie. Poczu艂 si臋 troch臋 lepiej. Odwr贸ci艂 lekko g艂ow臋 na bok. Obok siedzia艂o dw贸ch ludzi. Przestraszy艂 si臋, bo przez moment wyda艂o mu si臋, 偶e dosta艂 si臋 do niewoli. Po sekundzie zauwa偶y艂, 偶e tych dw贸ch ma na sobie szerokie bluzy z zielonej sk贸ry.

By艂e艣 bardzo chory 鈥 powiedzia艂 ten, kt贸ry poda艂 mu wod臋. Tomasowi ul偶y艂o. Znajdowa艂 si臋 w艣r贸d Elf贸w.

Dolgan? 鈥 wychrypia艂 ci臋偶ko.

Krasnoludy zosta艂y zaproszone do wzi臋cia udzia艂u w naradzie z nasz膮 pani膮. Ze wzgl臋du na zatrut膮 strza艂臋 wo­leli艣my nie ryzykowa膰 i zosta艂e艣. Obcy maj膮 nie znan膮 nam trucizn臋, kt贸ra bardzo szybko zabija. Robimy, co w naszej mocy, ale ranni bardzo cz臋sto umieraj膮.

Tomas poczu艂, jak powoli wst臋puj膮 w niego nowe si艂y.

Jak d艂ugo?

Trzy dni. Od chwili, kiedy wynie艣li艣my ci臋 z rzeki, przez ca艂y czas by艂e艣 na granicy 偶ycia i 艣mierci. Zanie艣li艣my ci臋 tylko tak daleko, jak by艂o trzeba ze wzgl臋du na bezpie­cze艅stwo.

Tomas rozejrza艂 si臋. Zauwa偶y艂, 偶e go rozebrano. Le偶a艂 przykryty kocem pod os艂on膮 zrobion膮 z ga艂臋zi. Poczu艂 zapach gotuj膮cego si臋 jedzenia i zobaczy艂 na ogniu garnek, z kt贸rego dochodzi艂y smakowite zapachy. Gospodarze zauwa偶yli to i dali znak, aby przyniesiono garnek.

Tomas usiad艂 na pos艂aniu. Zawirowa艂o mu przez moment w g艂owie. Zamiast 艂y偶ki dosta艂 do r臋ki kawa艂 chleba. Jedzenie smakowa艂o wspaniale. Z ka偶dym k臋sem czu艂, jak wst臋puj膮 w niego nowe si艂y. Zerkn膮艂 na siedz膮cych obok. Dw贸ch mil­cz膮cych Elf贸w patrzy艂o na niego wzrokiem pozbawionym wszelkiego wyrazu. Tylko ten, kt贸ry z nim rozmawia艂, oka­zywa艂 pewne oznaki go艣cinno艣ci.

Tomas zwr贸ci艂 si臋 do niego.

Co z wrogiem? Elf u艣miechn膮艂 si臋.

Obcy nadal obawiaj膮 si臋 przekroczy膰 rzek臋. Tutaj nasza magia jest o wiele silniejsza. Czuj膮 si臋 zagubieni i nie wiedz膮, co robi膰. Ani jeden z obcych, kt贸rzy dotarli na nasz brzeg, nie wr贸ci艂 ju偶 do swoich.

Tomas pokiwa艂 g艂ow膮. Sko艅czy艂 je艣膰 i poczu艂 si臋 zadzi­wiaj膮co dobrze. Spr贸bowa艂 wsta膰. Kolana ugi臋艂y si臋 pod nim, ale nie upad艂. Zrobi艂 kilka krok贸w. Czu艂 si臋 coraz pewniej. Zauwa偶y艂, 偶e rana na nodze zagoi艂a si臋. Kilka minut przeci膮ga艂 si臋 i 膰wiczy艂 zesztywnia艂e w czasie trzydniowego le偶enia na ziemi cz艂onki. Ubra艂 si臋.

Ty jeste艣 ksi膮偶臋 Calin. Pami臋tam ci臋 z dworu Ksi臋cia. W odpowiedzi Calin u艣miechn膮艂 si臋.

A ty jeste艣 Tomas z Crydee, chocia偶 bardzo si臋 zmie­ni艂e艣 w ci膮gu ostatniego roku. Ci dwaj to Galain i Algavins. Je偶eli czujesz si臋 na si艂ach, mo偶emy do艂膮czy膰 do twoich przy­jaci贸艂 na dworze Kr贸lowej.

Chod藕my. 鈥 Tomas u艣miechn膮艂 si臋.

Zwin臋li ob贸z i ruszyli w drog臋. Z pocz膮tku szli bardzo powoli, aby da膰 Tomasowi czas na doj艣cie do siebie. Wkr贸tce okaza艂o si臋 jednak, 偶e jak na swoje niedawne otarcie si臋 o 艣mier膰, by艂 w doskona艂ej formie.

Po chwili cztery postacie bieg艂y r贸wnym krokiem przez puszcz臋. Tomas, pomimo 偶e mia艂 na sobie zbroj臋, dotrzymywa艂 im kroku. Elfy wymieni艂y mi臋dzy sob膮 pytaj膮ce spojrzenia.

Biegli przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 popo艂udnia, zanim zatrzymali si臋 na odpoczynek. Tomas rozejrza艂 si臋 po otaczaj膮cym ich lesie.

Jakie wspania艂e i pi臋kne miejsce. Galain popatrzy艂 na niego.

Wi臋kszo艣膰 przedstawicieli twej rasy nie zgodzi艂aby si臋 z tob膮, cz艂owieku. Puszcza ich przera偶a. Pe艂no tu wed艂ug nich dziwacznych kszta艂t贸w i strasznych odg艂os贸w.

Tomas za艣mia艂 si臋.

Wi臋kszo艣ci ludzi brakuje wyobra藕ni albo maj膮 jej za du偶o. Las jest cichy i pe艂en spokoju. To najspokojniejsze miej­sce, jakie kiedykolwiek w 偶yciu widzia艂em.

Elfy nie odezwa艂y si臋 ani s艂owem, ale na twarzy Calina pojawi艂 si臋 wyraz zdziwienia.

Ruszajmy lepiej, je偶eli mamy dotrze膰 do Elvandaru przed zmrokiem.

Kiedy zapad艂 zmierzch, dotarli do ogromnej polany. Tomas stan膮艂 jak wryty, ch艂on膮c widok przed sob膮. Po drugiej stronie pi臋艂o si臋 ku niebu gigantyczne miasto drzew. Niebotyczne drzewa, przyt艂aczaj膮ce swoim ogromem najwy偶sze d臋by, sta艂y jedno przy drugim. Po艂膮czone by艂y 艂ukowato wygi臋tymi po­mostami ga艂臋zi, kt贸rych g贸rna powierzchnia by艂a p艂aska. Po konarach w臋drowa艂y tu i tam Elfy. Niewyobra偶alnej wysoko艣ci pnie wznosi艂y si臋 ku g贸rze i gin臋艂y w morzu listowia i ga艂臋zi. Li艣cie przewa偶nie by艂y w kolorze ciemnej zieleni, ale tu i 贸wdzie Tomas dostrzeg艂 drzewa z li艣膰mi w kolorze z艂ota, srebra, a nawet bieli. Poruszane lekkim wiatrem migota艂y 艣wietli艣cie. Ca艂a okolica sk膮pana by艂a w delikatnej po艣wiacie i Tomas zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, czy zapadaj膮 tu kiedykolwiek prawdziwe ciemno艣ci.

Calin po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu.

Elvandar 鈥 powiedzia艂 po prostu.

Ruszyli przez polan臋 i w miar臋 zbli偶ania si臋 Tomas zauwa­偶y艂, 偶e drzewa w rzeczywisto艣ci by艂y jeszcze pot臋偶niejsze ni偶 to si臋 wydawa艂o z oddalenia. Rozci膮ga艂y si臋 na wszystkie strony na prawie dwa kilometry. Wchodz膮c do magicznego miasta El­f贸w, Tomas poczu艂 dreszcz emocji i podnios艂y nastr贸j chwili.

Doszli do drzewa, wok贸艂 kt贸rego wi艂y si臋 wyci臋te w pniu schody, gin膮ce w labiryncie konar贸w i ga艂臋zi. Ruszyli w g贸r臋. Tomasa zala艂a fala rado艣ci i szcz臋艣cia, jak gdyby w艣ciek艂y sza艂 ogarniaj膮cy go w czasie walki posiada艂 drug膮 natur臋, sw膮 harmonijn膮 i 艂agodn膮 stron臋.

Wchodzili po schodach. Mijali rozga艂臋ziaj膮ce si臋 na boki 艣cie偶ki, biegn膮ce po konarach. Wsz臋dzie wida膰 by艂o Elfy, za­r贸wno kobiety, jak i m臋偶czyzn. Wiele Elf贸w mia艂o na sobie, podobnie jak jego przewodnicy, zielone, sk贸rzane kaftany, w kt贸rych ruszali do bitwy. Inne nosi艂y d艂ugie szaty lub lu藕ne bluzy w bogatych, jasnych kolorach. Wszystkie napotkane ko­biety by艂y wysokie, pe艂ne wdzi臋ku i obdarzone niepospolit膮 urod膮. Mia艂y d艂ugie i rozpuszczone w艂osy, inaczej ni偶 to by艂o w zwyczaju na dworze Ksi臋cia. Wiele z nich wplot艂o we w艂osy iskrz膮ce si臋 tajemnym 艣wiat艂em drogocenne kamienie.

Doszli do ogromnego konaru i zeszli ze schod贸w. Calin wiedz膮c, 偶e ludzie, gdy patrz膮 w d贸艂 z du偶ej wysoko艣ci, mie­waj膮 k艂opoty z utrzymaniem r贸wnowagi, chcia艂 przestrzec To­masa, lecz zauwa偶y艂, 偶e ch艂opak stoi swobodnie na samej kra­w臋dzi konaru i spogl膮da ze spokojem w d贸艂.

To cudowne miejsce 鈥 powiedzia艂.

Trzy Elfy ponownie spojrza艂y na siebie pytaj膮co, lecz 偶aden nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem.

Ruszyli przed siebie. Kiedy doszli do krzy偶uj膮cej si臋 ga艂臋zi, dwa Elfy skr臋ci艂y, zostawiaj膮c Calina i Tomasa na g艂贸wnej 艣cie偶ce. Ci膮gle szli przed siebie, zag艂臋biaj膮c si臋 w napowietrzny labirynt. Tomas pod膮偶a艂 r贸wnie pewnie jak Elf. Dotarli do du偶ej, otwartej przestrzeni. W tym miejscu kr膮g rosn膮cych dooko艂a drzew tworzy艂 centralny dziedziniec dworu Kr贸lowej. Sto ko­nar贸w i ga艂臋zi styka艂o si臋 i przeplata艂o wzajemnie, przecho­dz膮c w ogromn膮 platform臋. Aglaranna siedzia艂a na drewnianym tronie otoczona dworzanami. Po艣r贸d zebranych by艂 tylko jeden cz艂owiek, kt贸ry sta艂 w pobli偶u Kr贸lowej. Ubrany by艂 w szary str贸j Stra偶nik贸w Natalskich. Jego czarna sk贸ra l艣ni艂a w po艣wia­cie nocy. By艂 najwy偶szym cz艂owiekiem, jakiego Tomas widzia艂 w swoim 偶yciu. Domy艣li艂 si臋, 偶e to D艂ugi Leon, Stra偶nik, o kt贸­rym wspomina艂 Grimsworth.

Calin zaprowadzi艂 Tomasa do 艣rodka i przedstawi艂 kr贸lowej Aglarannie. Wszyscy zauwa偶yli, 偶e widok m艂odego cz艂owieka w bieli i z艂ocie zaskoczy艂 w艂adczyni臋 Elf贸w. Opanowa艂a si臋 szybko i swoim charakterystycznym, g艂臋bokim g艂osem powi­ta艂a Tomasa w Elvandarze i poprosi艂a, aby pozosta艂 tu tak d艂ugo, jak sobie 偶yczy.

Spotkanie na dworze dobieg艂o ko艅ca. Dolgan podszed艂 do Tomasa.

Co u ciebie, ch艂opcze? Ciesz臋 si臋, 偶e powr贸ci艂e艣 do zdrowia. Kiedy ci臋 opuszcza艂em, nie by艂o to takie pewne. Wierz mi, 偶e ci臋偶ko mi by艂o zostawi膰 ci臋, ale chyba rozumiesz, prawda? Musia艂em jak najszybciej zdoby膰 informacje o wal­kach w pobli偶u Kamiennej G贸ry. Tomas skin膮艂 g艂ow膮.

Rozumiem, Dolgan. Jakie wie艣ci? Krasnolud pokr臋ci艂 powoli g艂ow膮.

Obawiam si臋, 偶e z艂e. Zostali艣my odci臋ci od naszych braci. B臋dziemy musieli przez jaki艣 czas pozosta膰 w艣r贸d Elf贸w, cho­cia偶, trzeba przyzna膰, te wysoko艣ci nie za bardzo mi s艂u偶膮...

Tomas wybuchn膮艂 gromkim 艣miechem. Dolgan u艣miechn膮艂 si臋 pod w膮sem. Po raz pierwszy od chwili otrzymania zbroi od smoka s艂ysza艂 艣miech Tomasa.


NAPAD


Ob艂adowane wozy trzeszcza艂y pod ci臋偶arem. S艂ycha膰 by艂o trzask bie偶y i skrzypienie k贸艂. Wo艂y ci膮gn臋艂y sw贸j ci臋偶ar w stron臋 pla偶y. Arutha, Fannon i Lyam jechali na czele oddzia艂u strzeg膮cego woz贸w, na odcinku mi臋dzy za­mkiem a wybrze偶em. Za nimi pod膮偶a艂 w przygn臋bieniu t艂um mieszka艅c贸w miasta. Wielu nios艂o tobo艂y albo pcha艂o przed sob膮 niewielkie w贸zki z dobytkiem. Pod膮偶ali za synami Ksi臋­cia w stron臋 czekaj膮cych statk贸w.

Skr臋cili w boczn膮 drog臋 odchodz膮c膮 od g艂贸wnej miejskiej drogi. Arutha jeszcze raz obrzuci艂 wzrokiem obraz ruiny i zni­szczenia. Prosperuj膮ce kiedy艣 艣wietnie miasto Crydee zasnute teraz by艂o niebieskawo-siw膮, cuchn膮c膮 spalenizn膮 mgie艂k膮. W porannym powietrzu ni贸s艂 si臋 daleko d藕wi臋k stukotu m艂ot­k贸w i pi艂owania drewna. Pracuj膮cy w pocie czo艂a robotnicy usi艂owali jako艣 naprawi膰 poczynione szkody.

Tsurani napadli na miasto dwa dni wcze艣niej o wschodzie s艂o艅ca. Przebiegli ulicami miasta, likwiduj膮c po drodze kilku wartownik贸w na posterunkach, zanim przera偶one staruszki, starcy i dzieci podnie艣li alarm. W szale艅czym amoku niszczyli wszystko, co napotykali, i nie zatrzymali si臋, nim nie dotarli do dok贸w i portu, gdzie pod艂o偶yli ogie艅 na trzech statkach, niszcz膮c w powa偶nym stopniu dwa z nich. Uszkodzone statki p艂yn臋艂y z trudem w stron臋 Carse, a te, kt贸re ocala艂y, odp艂yn臋艂y z portu w d贸艂 wybrze偶a, aby przycumowa膰 na pomoc od Bo­le艣ci 呕eglarza.

Tsurani podpalili wi臋kszo艣膰 zabudowa艅 przy nabrze偶u, lecz chocia偶 zosta艂y one powa偶nie uszkodzone, nadawa艂y si臋 jesz­cze do remontu. Ogie艅 rozprzestrzeni艂 si臋 do centrum miasta i tam te偶 straty by艂y najwi臋ksze. Budynek zgromadzenia ce­ch贸w, dwie gospody i dziesi膮tki innych dom贸w zamieni艂o si臋 w dymi膮ce zgliszcza. Nadpalone kikuty belek, strzaskane da­ch贸wki i osmalone kamienie znaczy艂y miejsca, w kt贸rych kie­dy艣 sta艂y domy. Zanim zdo艂ano opanowa膰 ogie艅, z dymem posz艂a jedna trzecia Crydee.

Arutha sta艂 na szczycie mur贸w, obserwuj膮c chmury nad miastem, o艣wietlone 艂uny rozszerzaj膮cego si臋 po偶aru. Z pier­wszym brzaskiem wyprowadzi艂 sw贸j garnizon z zamku, aby ju偶 tylko stwierdzi膰, 偶e Tsurani znikn臋li w lasach.

Na wspomnienie tamtych chwil gniew ci膮gle jeszcze ogar­nia艂 Aruth臋. Fannon doradzi艂 Lyamowi, aby nie zezwoli艂 garnizonowi na opuszczenie mur贸w zaniku przed nadej艣ciem 艣witu. Obawia艂 si臋, 偶e napad na miasto to podst臋p. Mia艂 spo­wodowa膰 otwarcie bram zamku albo zwabienie garnizonu do las贸w, gdzie w zasadzce czeka艂y na nich wi臋ksze si艂y wroga. Lyam pos艂ucha艂 rady starego Mistrza Miecza. Arutha by艂 pe­wien, 偶e zdo艂a艂by zapobiec wi臋kszo艣ci zniszcze艅, gdyby od razu pozwolono mu rozgromi膰 Tsuranich.

Jecha艂 drog膮 w kierunku wybrze偶a zatopiony w my艣lach. Poprzedniego dnia nadesz艂y rozkazy, zgodnie z kt贸rymi Lyam powinien opu艣ci膰 Crydee. Adiutant Ksi臋cia poleg艂 i Borric, maj膮c na karku wojn臋, kt贸ra tej wiosny wesz艂a w trzeci rok, pragn膮艂, by Lyam by艂 przy nim w obozie w Yabon. Z powo­d贸w, kt贸rych Arutha nie rozumia艂, ksi膮偶臋 Borric nie przekaza艂 mu, jak oczekiwa艂, dow贸dztwa. Zamiast niego komendantem garnizonu zosta艂 mianowany Mistrz Miecza. Teraz przynaj­mniej, my艣la艂 m艂odszy Ksi膮偶臋, bez wsparcia Lyama Fannon nie b臋dzie ju偶 taki skory do rozkazywania na ka偶dym kroku. Pokr臋ci艂 g艂ow膮, pr贸buj膮c otrz膮sn膮膰 si臋 ze zdenerwowania. Ko­cha艂 brata, lecz irytowa艂o go, 偶e Lyam nie by艂 bardziej sta­nowczy. Od pocz膮tku wojny dowodzi艂 Crydee, ale w rzeczy­wisto艣ci, wszystkie decyzje podejmowa艂 Fannon. No, a teraz ma oficjalny tytu艂 i wp艂ywy.

O czym tak dumasz, bracie? Lyam 艣ci膮gn膮艂 wodze konia i podjecha艂 do boku Aruthy. M艂odszy brat u艣miechn膮艂 si臋 blado i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Po prostu ci zazdroszcz臋. Lyam u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o.

Wiem, 偶e chcia艂by艣 pojecha膰, ale rozkazy ojca by艂y jednoznaczne. Jeste艣 potrzebny tutaj.

Jak mog臋 by膰 potrzebny, kiedy wszystkie moje uwagi i sugestie zosta艂y zignorowane?

Twarz Lyama przybra艂a pojednawczy wyraz.

Ci膮gle ci臋 z艂o艣ci, 偶e ojciec Fannona, a nie ciebie uczyni艂 komendantem garnizonu?

Arutha spojrza艂 twardo na brata.

Mam teraz dok艂adnie tyle lat, ile ty mia艂e艣, kiedy oj­ciec mianowa艂 ci臋 dow贸dc膮 zamku. Ojciec w moim wieku by艂 samodzielnym komendantem i drugim Genera艂em Zachodu. Je­szcze cztery lata, a zosta艂by mianowany Kr贸lewskim Inspe­ktorem Zachodu. Dziadek ufa艂 mu do tego stopnia, 偶e got贸w by艂 obdarzy膰 go pe艂nym dow贸dztwem.

Ojciec to nie dziadek, Arutha. Pami臋taj, 偶e dziadek do­rasta艂 w czasach, kiedy jeszcze wojowali艣my ko艂o Crydee, pa­cyfikuj膮c nowo zdobyte tereny. Dorasta艂 w czasie wojny. Oj­ciec za艣 wyuczy艂 si臋 rzemios艂a wojennego w Dolinie Sn贸w, walcz膮c przeciwko wojskom Keshu, a nie broni膮c swego domu rodzinnego jak dziadek. Czasy si臋 zmieniaj膮.

Rzeczywi艣cie, zmieniaj膮 si臋 鈥 zauwa偶y艂 Arutha, u艣mie­chaj膮c si臋 kwa艣no. 鈥 Dziadek, jak i jego dziad, nie siedzieliby bezpiecznie za murami zamku. Od rozpocz臋cia wojny, od dw贸ch lat nie przeprowadzili艣my 偶adnego powa偶nego ataku na Tsura­nich. Nie mo偶emy d艂u偶ej godzi膰 si臋 z tym, 偶eby oni dyktowali kierunek rozwoju wydarze艅 w tej wojnie. Je偶eli na to pozwo­limy, nie ma w膮tpliwo艣ci, kto w ko艅cu zwyci臋偶y.

Lyam spojrza艂 na brata z trosk膮 w oczach.

Arutha, wiem, 偶e a偶 ci臋 roznosi, aby pogoni膰 wroga, lecz Fannon ma racj臋, nie wolno nam ryzykowa膰 utraty gar­nizonu. Musimy twardo si臋 trzyma膰 i broni膰 tego, co posia­damy.

Arutha rzuci艂 okiem za siebie na przygn臋biony t艂um, id膮cy za nimi.

Wyt艂umacz tym za nami, pod jak dobr膮 s膮 opiek膮 鈥 powiedzia艂 z gorycz膮.

Wiem, bracie, 偶e mnie obwiniasz. Gdybym pos艂ucha艂 twojej rady, a nie Fannona...

Arutha spojrza艂 na niego cieplejszym wzrokiem.

Wiem, 偶e to nie twoja wina 鈥 przyzna艂. 鈥 Stary Fannon jest po prostu ostro偶ny. Wyznaje tak偶e zasad臋, 偶e war­to艣膰 偶o艂nierza mierzy si臋 ilo艣ci膮 siwych w艂os贸w w jego bro­dzie. Dla niego wci膮偶 jestem ch艂opakiem Ksi臋cia. Obawiam si臋, 偶e od tej chwili moje opinie w og贸le przestan膮 si臋 liczy膰.

We藕 w karby sw膮 niecierpliwo艣膰, m艂odzie艅cze 鈥 po­wiedzia艂 Lyam z udawan膮 powag膮. 鈥 By膰 mo偶e historia po­toczy si臋 bezpiecznym, z艂otym 艣rodkiem, pomi臋dzy twoj膮 zapalczywo艣ci膮 a ostro偶no艣ci膮 Fannona, kto wie? 鈥 Lyam roze艣mia艂 si臋.

艢miech Lyama by艂 dla brata zawsze zara藕liwy, i tym razem nie zdo艂a艂 si臋 opanowa膰.

By膰 mo偶e, Lyam 鈥 powiedzia艂 Arutha 艣miej膮c si臋.

Dotarli do pla偶y. U wybrze偶a czeka艂y d艂ugie 艂odzie, kt贸­rymi uchod藕cy mieli si臋 dosta膰 na pok艂ad zakotwiczonych na morzu statk贸w. Kapitanowie odm贸wili przybicia do nabrze偶a, dop贸ki nie otrzymaj膮 dla swoich statk贸w gwarancji bezpie­cze艅stwa. Aby dosta膰 si臋 na 艂odzie, uciekinierzy z miasta mu­sieli wi臋c brn膮膰 przez p艂ytk膮 przybrze偶n膮 wod臋, trzymaj膮c wy­soko nad g艂owami dobytek i ma艂e dzieci. Starsze dzieciaki p艂yn臋艂y rado艣nie, traktuj膮c to jak zabaw臋. Odjazdowi towarzy­szy艂y liczne rozstania pe艂ne 艂ez i smutku. Wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn z miasta zostawa艂a na miejscu, aby odbudowa膰 spalone domy, a tak偶e by s艂u偶y膰 pod rozkazami Ksi臋cia. Kobiety, dzieci i star­si mieli by膰 odtransportowani na pok艂adach statk贸w do Tulan, najbardziej na po艂udnie wysuni臋tego miasta w Ksi臋stwie. Tu­lan, przynajmniej do tej pory, nie by艂o niepokojone ani przez Tsuranich, ani przez miotaj膮cych si臋 w艣ciekle w Zielonym Ser­cu Mrocznych Braci...

Arutha i Lyam zsiedli z koni. 呕o艂nierz zaopiekowa艂 si臋 ich wierzchowcami. Obaj bracia przypatrywali si臋 z uwag膮, jak 偶o艂nierze 艂aduj膮 na jedn膮 z wyci膮gni臋tych na pla偶臋 艂odzi klatki z go艂臋biami pocztowymi. Ptaki mia艂y dotrze膰 poprzez Mroczne Cie艣niny do obozu Ksi臋cia. Go艂臋bie, kt贸re wyuczono, jak maj膮 wr贸ci膰 z obozu Ksi臋cia do Crydee, by艂y w艂a艣nie w drodze. Po ich przybyciu obowi膮zek przekazywania wie艣ci pomi臋dzy jednym a drugim miejscem mia艂 przesta膰 nale偶e膰 do tropicieli Martina i Stra偶nik贸w Natalskich. W tym roku po raz pierwszy dysponowali go艂臋biami, kt贸re wychowa艂y si臋 na terenie obozu, co by艂o konieczne, aby w ptakach m贸g艂 si臋 rozwin膮膰 instynkt powrotu do domu rodzinnego.

Wkr贸tce za艂adowano na 艂odzie wszystkich uciekinier贸w i ich dobytek. Dla Lyama nadszed艂 czas odjazdu. Fannon po­偶egna艂 si臋 z nim sztywno i oficjalnie, lecz z twarzy starego wojaka mo偶na by艂o wyczyta膰, 偶e naprawd臋 niepokoi si臋 losem starszego syna Ksi臋cia. Fannon nie mia艂 w艂asnej rodziny i by艂 dla obu syn贸w Ksi臋cia jakby wujem czuwaj膮cym nad ich do­rastaniem. Osobi艣cie uczy艂 ich w艂ada膰 broni膮, dba膰 o zbroj臋 oraz wyk艂ada艂 im teori臋 sztuki wojennej. Chocia偶 w chwili po偶egnania stara艂 si臋 trzyma膰 fason, obaj bracia widzieli, 偶e darzy ich prawdziw膮 mi艂o艣ci膮.

Kiedy odszed艂, Arutha i Lyam padli sobie w obj臋cia.

Opiekuj si臋 Fannonem 鈥 powiedzia艂 Lyam. Arutha spojrza艂 na niego zdziwiony.

Nawet nie chc臋 my艣le膰, co by si臋 tutaj dzia艂o, gdyby ojciec znowu ci臋 pomin膮艂 i mianowa艂 komendantem garnizonu Algona 鈥 powiedzia艂 Lyam, u艣miechaj膮c si臋 filuternie.

Arutha j臋kn膮艂 i wybuchn膮艂 艣miechem razem z bratem. Z for­malnego punktu widzenia Algon, jako koniuszy, by艂 drugi w ko­lejno艣ci dowodzenia. Wszyscy w zamku szczerze go lubili i mieli g艂臋boki szacunek dla jego ogromnej wiedzy na temat koni, lecz z drugiej strony, panowa艂o og贸lne przekonanie, 偶e Algon nie zna si臋 absolutnie na niczym poza ko艅mi w艂a艣nie. Po dw贸ch latach ci臋偶kich zmaga艅 wojennych w dalszym ci膮gu nie przyjmowa艂 do wiadomo艣ci istnienia naje藕d藕c贸w z innego 艣wiata, co by艂o 藕r贸d艂em nie ko艅cz膮cej si臋 irytacji Tully'ego.

Lyam ruszy艂 przez wod臋 do trzymanej przez dw贸ch 偶o艂­nierzy 艂odzi. Odwr贸ci艂 si臋.

Opiekuj si臋 nasz膮 siostr膮, Arutha 鈥 krzykn膮艂. Arutha odkrzykn膮艂, 偶e nie zapomni o niej, i Lyam wskoczy艂 do 艂odzi, usiad艂 ko艂o klatek z cennymi go艂臋biami, po czym zepchni臋to 艂贸d藕 na g艂臋bsz膮 wod臋. Arutha sta艂 na pla偶y i patrzy艂, jak z ka偶d膮 chwil膮 maleje, p艂yn膮c w stron臋 czekaj膮cego statku.

Wr贸ci艂 powoli do swojego wierzchowca. Zatrzyma艂 si臋 i popatrzy艂 wzd艂u偶 pla偶y. Na po艂udniu pi臋trzy艂o si臋 wysoko na tle porannego nieba skaliste wybrze偶e. Nad lini膮 horyzontu dominowa艂 strzelisty szczyt Bole艣ci 呕eglarza. Arutha przekl膮艂 w duchu dzie艅, w kt贸rym statek Tsuranich rozbi艂 si臋 o g艂azy u jego podn贸偶a.

Carline sta艂a na szczycie po艂udniowej wie偶y zamku, wpa­truj膮c si臋 w horyzont. Na g贸rze wia艂 silny wiatr od morza i dziewczyna szczelnie owin臋艂a si臋 peleryn膮. Nie chcia艂a je­cha膰 na pla偶臋 i po偶egna艂a si臋 z Lyamem w zamku. Wola艂a, by jej obawy nie zm膮ci艂y rado艣ci brata, kt贸ry cieszy艂 si臋 bardzo, 偶e ju偶 wkr贸tce spotka si臋 z ojcem w obozie. Ju偶 nieraz w ci膮gu ostatnich dw贸ch lata karci艂a si臋 sama w duchu za swe odczucia. Wszyscy m臋偶czy藕ni wok贸艂 niej byli 偶o艂nierzami od najwcze艣­niejszych, ch艂opi臋cych lat przygotowywanymi do wojennego rzemios艂a. Z chwil膮, kiedy do Crydee dotar艂a wiadomo艣膰 o po­jmaniu Puga, zacz臋艂a si臋 o nich ba膰.

Kto艣 delikatnie chrz膮kn膮艂 za Carline. Odwr贸ci艂a si臋. Lady Glynis, towarzyszka Ksi臋偶niczki, nie odst臋puj膮ca jej na krok przez ostatnie cztery lata, u艣miechn臋艂a si臋 lekko i ruchem g艂o­wy wskaza艂a na nowo przyby艂ego, kt贸ry w艂a艣nie pojawi艂 si臋 w czarnym otworze na szczycie schod贸w.

Po chwili stan膮艂 przy niej Roland. W ci膮gu ostatnich dw贸ch lat wyr贸s艂 bardzo, dor贸wnuj膮c wzrostem Aruthcie. Nadal by艂 chudy, lecz jego ch艂opi臋ce rysy zm臋偶nia艂y.

Sk艂oni艂 si臋 przed Ksi臋偶niczk膮.

Wasza Wysoko艣膰.

Carline skin臋艂a lekko g艂ow膮 i da艂a lady Glynis znak, aby zostawi艂a ich samych. Dama do towarzystwa znikn臋艂a w kwa­dratowym otworze prowadz膮cym na d贸艂.

Nie pojecha艂e艣 na pla偶臋 z Lyamem? 鈥 spyta艂a mi臋kko.

Nie, Wasza Wysoko艣膰.

Rozmawia艂e艣 z nim przed wyjazdem? Roland spojrza艂 na daleki horyzont.

Tak, Wasza Wysoko艣膰, chocia偶 musz臋 przyzna膰, 偶e je­go odjazd nie wprawi艂 mnie w najlepszy humor. Carline kiwn臋艂a ze zrozumieniem g艂ow膮.

Poniewa偶 musia艂e艣 zosta膰.

Tak, Wasza Wysoko艣膰 鈥 odpowiedzia艂 z gorycz膮 w g艂osie.

Dlaczego jeste艣 taki oficjalny, Rolandzie? 鈥 spyta艂a delikatnie.

Roland spojrza艂 na Ksi臋偶niczk臋, kt贸ra w Dniu Przesilenia Letniego sko艅czy艂a siedemna艣cie lat. Nie by艂a ju偶 rozka­pryszon膮, ma艂膮 dziewczynk膮, z艂oszcz膮c膮 si臋 z byle powodu. Przemienia艂a si臋 w oczach w pi臋kn膮 kobiet臋, podchodz膮c膮 powa偶nie do siebie i 艣wiata. Tylko nieliczni na zamku nie wiedzieli o wielu nie przespanych przez ni膮 nocach, podczas kt贸rych, po dotarciu wie艣ci o Pugu, z jej komnaty dochodzi艂o bolesne 艂kanie. Po prawie tygodniowej samotno艣ci Carline wysz艂a na 艣wiat przemieniona. By艂a bardziej wyciszona i nie tak uparta jak kiedy艣. Nie okazywa艂a na zewn膮trz swoich uczu膰, ale Roland dobrze wiedzia艂, 偶e w jej sercu zosta艂a g艂臋boka blizna.

Roland milcza艂 przez d艂u偶szy czas.

Wasza Wysoko艣膰, kiedy... 鈥 przerwa艂 w p贸艂 s艂owa. 鈥 Niewa偶ne.

Carline po艂o偶y艂a mu r臋k臋 na ramieniu.

Rolandzie, cokolwiek si臋 zdarzy艂o, zawsze byli艣my przyjaci贸艂mi.

Te s艂owa sprawiaj膮 mi wielk膮 rado艣膰, pani.

Powiedz mi wi臋c, dlaczego pomi臋dzy nami wyros艂a 艣ciana?

Roland westchn膮艂 g艂臋boko i spojrza艂 na ni膮 powa偶nie. Nie by艂o w nim ani 艣ladu typowego dla niego, 艂obuzerskiego po­czucia humoru.

Je艣li tak rzeczywi艣cie si臋 sta艂o, to nie ja j膮 wznios艂em. Pojawi艂a si臋 nagle przed nim dawna Carline. Oczy jej roz­b艂ys艂y, a policzki poczerwienia艂y.

Zatem to niby ja mam by膰 architektem och艂odzenia sto­sunk贸w? 鈥 spyta艂a napastliwie ostrym g艂osem. Roland zdenerwowa艂 si臋.

A tak, Carline!

Gwa艂townym ruchem przeczesa艂 palcami d艂ugie, br膮zowe w艂osy.

Czy pami臋tasz ten dzie艅, kiedy pobi艂em si臋 z Pugiem? Tu偶 przed jego wyjazdem?

Zesztywnia艂a na d藕wi臋k imienia Puga.

Tak, pami臋tam 鈥 powiedzia艂a ch艂odno i powoli.

To by艂a g艂upota, dziecinada. Powiedzia艂em mu wtedy, 偶e je偶eli kiedykolwiek zrobi ci krzywd臋, roznios臋 go na strz臋­py. M贸wi艂 ci o tym?

Wbrew jej woli do oczu zacz臋艂y nap艂ywa膰 艂zy.

Nie, nigdy o tym nie wspomnia艂 鈥 powiedzia艂a mi臋kko. Roland spojrza艂 na twarz dziewczyny, kt贸r膮 kocha艂 od lat.

Wtedy przynajmniej zna艂em swego rywala 鈥 powie­dzia艂 ciszej. Gniew powoli mija艂.

Chc臋 wierzy膰, 偶e w贸wczas, pod koniec, zostali艣my pra­wdziwymi przyjaci贸艂mi. Mimo to poprzysi膮g艂em sobie, 偶e nig­dy nie zaprzestan臋 pr贸bowa膰 odmieni膰 twe serce, Carline.

Cho膰 dzie艅 nie by艂 wcale ch艂odny, opanowa艂y j膮 dreszcze. Otuli艂a si臋 cia艣niej peleryn膮. Jej sercem szarpa艂y sprzeczne emocje, kt贸rych nie potrafi艂a opanowa膰 i zrozumie膰.

Dlaczego nie m贸wisz dalej, Rolandzie? 鈥 spyta艂a 艂a­mi膮cym si臋 g艂osem.

W Rolandzie rozgorza艂 niepohamowany gniew. Po raz pier­wszy w 偶yciu w obecno艣ci Ksi臋偶niczki opad艂a maska dobrego wychowania i sprytu.

Poniewa偶 nie mog臋 rywalizowa膰 ze wspomnieniami,

Carline.

Otworzy艂a szeroko oczy, a po policzkach pop艂yn臋艂y 艂zy.

Mog臋 stan膮膰 twarz膮 w twarz z kim艣 z krwi i ko艣ci, ale nie potrafi臋 si臋 zmaga膰 z cieniem z przesz艂o艣ci.

Rozpieraj膮ca go w艣ciek艂o艣膰 eksplodowa艂a s艂owami.

Carline! On nie 偶yje! Bardzo mi 偶al, 偶e tak si臋 sta艂o, wierz mi. By艂 moim przyjacielem i brak mi go, lecz wiem, 偶e odszed艂 na zawsze. Pug jest martwy. Dop贸ki nie dopu艣cisz do siebie tej prawdy, b臋dziesz 偶y艂a fa艂szyw膮 nadziej膮.

Zakry艂a gwa艂townie usta d艂oni膮. Oczy patrzy艂y na niego z bezg艂o艣nym protestem. Odwr贸ci艂a si臋 raptownie i zbieg艂a p臋dem po schodach.

Roland zosta艂 sam. Opar艂 si臋 ci臋偶ko 艂okciami o zimne ka­mienie muru okalaj膮cego szczyt wie偶y. Ukry艂 twarz w d艂oniach.

Ale ze mnie g艂upiec! 鈥 wyszepta艂 do siebie.

Patrol! 鈥 zakrzykn膮艂 wartownik ze szczytu mur贸w. Arutha i Roland obserwowali w艂a艣nie 膰wicz膮cych pod okiem 偶o艂nierzy rekrut贸w z okolicznych wiosek. Ruszyli w kierunku bramy.

Niewielki oddzia艂, sk艂adaj膮cy si臋 z kilkunastu brudnych i zm臋czonych je藕d藕c贸w, wje偶d偶a艂 na dziedziniec. Obok szed艂 Martin D艂ugi 艁uk i dw贸ch tropicieli. Arutha przywita艂 si臋 z 艂owczym.

Co tam masz?

Wskaza艂 na trzech m臋偶czyzn odzianych w kr贸tkie, szare ubrania, stoj膮cych mi臋dzy dwoma szeregami konnych.

Je艅cy, Wasza Wysoko艣膰 鈥 odpowiedzia艂 Martin, wspie­raj膮c si臋 na 艂uku.

Arutha odes艂a艂 zm臋czonych je藕d藕c贸w, a na ich miejsce za­wo艂a艂 innych 偶o艂nierzy, kt贸rzy obj臋li stra偶 przy wi臋藕niach. Arutha podszed艂 bli偶ej. Kiedy stan膮艂 ko艂o nich, ca艂a tr贸jka pad­艂a na kolana i dotkn臋艂a czo艂ami ziemi.

Arutha podni贸s艂 brwi ze zdziwienia.

Jeszcze nigdy takich nie widzia艂em. Martin przytakn膮艂 ruchem g艂owy.

Kiedy znale藕li艣my ich w lesie, nie nosili zbroi ani nie pr贸bowali stawia膰 oporu czy cho膰by ucieka膰. Zrobili to, co przed chwil膮, a do tego zacz臋li gada膰 co艣 jak naj臋ci.

Arutha zwr贸ci艂 si臋 do Rolanda.

Zawo艂aj ojca Tully'ego. Mo偶e on ich zrozumie. Roland pobieg艂, aby poszuka膰 kap艂ana. Martin zwolni艂 dw贸ch tropicieli, kt贸rzy po艣piesznie udali si臋 w stron臋 kuchni. Wys艂ano tak偶e jednego z gwardzist贸w, by odnalaz艂 Mistrza Fannona i powiadomi艂 go o wzi臋ciu je艅c贸w.

Roland wr贸ci艂 po kilku minutach z ojcem Tullym. Stary kap艂an Astalon mia艂 na sobie d艂ug膮, ciemnogranatow膮, prawie czarn膮 szat臋. Ujrzawszy go, pojmani nachylili si臋 ku sobie i zacz臋li co艣 szepta膰 gwa艂townie. Kiedy Tully spojrza艂 w ich stron臋, zamilkli natychmiast. Arutha spojrza艂 zdziwiony na Martina.

A to? 鈥 spyta艂 Tully.

Je艅cy 鈥 odpowiedzia艂 Arutha. 鈥 Poniewa偶 tylko ty mia艂e艣 do czynienia z ich j臋zykiem, pomy艣la艂em, 偶e mo偶e uda ci si臋 co艣 od nich wydoby膰.

Niewiele co prawda pami臋tam z kontaktu umys艂owego z Xomichem, ale nie zawadzi spr贸bowa膰.

Z ust kap艂ana wydoby艂o si臋 kilka urywanych s艂贸w. Na ich d藕wi臋k po艣r贸d wi臋藕ni贸w zapanowa艂o zamieszanie. Wszyscy trzej zacz臋li m贸wi膰 jednocze艣nie. W ko艅cu stoj膮cy w 艣rodku, niski, lecz pot臋偶nie zbudowany, powiedzia艂 co艣 ostrym g艂osem do pozosta艂ych i zamilkli. Mia艂 br膮zowe w艂osy, ogorza艂膮 cer臋 i zadziwiaj膮co zielone oczy. Zacz膮艂 m贸wi膰 do ojca Tully'ego powoli i bez takiego uni偶enia jak u jego towarzyszy.

Tully pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Nie jestem pewien, ale chyba chce si臋 dowiedzie膰, czy jestem Wielkim z tego 艣wiata.

Wielkim? 鈥 spyta艂 Arutha.

Umieraj膮cy 偶o艂nierz Tsuranich wyra偶a艂 si臋 z ogromnym szacunkiem o cz艂owieku na pok艂adzie statku, kt贸rego wszyscy nazywali: 鈥淲ielki鈥. S膮dz臋, 偶e nie odnosi si臋 to do konkretnej osoby, ale jest to raczej pewnego rodzaju tytu艂. By膰 mo偶e Kulgan mia艂 racj臋, 偶e ci ludzie 偶ywi膮 ogromny szacunek dla swych kap艂an贸w czy mag贸w i obawiaj膮 si臋 ich.

Kim s膮 ci ludzie? 鈥 zapyta艂 Ksi膮偶臋.

Zacinaj膮c si臋 co chwila, Tully wypowiedzia艂 kilka s艂贸w. Cz艂owiek w 艣rodku zacz膮艂 odpowiada膰 powoli, lecz Tully prze­rwa艂 mu machni臋ciem r臋ki.

To niewolnicy.

Niewolnicy?

A偶 do tej pory nie mieli kontaktu z 偶adnymi innymi Tsuranimi z wyj膮tkiem wojownik贸w. Wiadomo艣膰, 偶e obcy prakty­kowali niewolnictwo, przyj臋li z wielkim zdziwieniem i zasko­czeniem. Chocia偶 zjawisko to nie by艂o nie znane w Kr贸lestwie, jednak偶e nie by艂o rozpowszechnione i w praktyce ogranicza艂o si臋 do skazanych przest臋pc贸w. W ich stronach, wzd艂u偶 Dale­kiego Wybrze偶a prawie nie wyst臋powa艂o. Niewolnictwo w艣r贸d Tsuranich wyda艂o si臋 Ksi臋ciu dziwne i odra偶aj膮ce. Ludzie przy­chodzili na 艣wiat w r贸偶nych warstwach spo艂ecznych, jednak偶e nawet ci najni偶ej urodzeni posiadali niezbywalne prawa, kt贸re szlachta mia艂a obowi膮zek respektowa膰. Niewolnicy nie byli czym艣, co si臋 posiada艂o jak rzecz.

Na lito艣膰 bosk膮, Tully, powiedz im, 偶eby natychmiast si臋 podnie艣li.

Tully przem贸wi艂 do je艅c贸w, kt贸rzy wstali powoli. Dwaj stoj膮cy po bokach wygl膮dali jak przestraszone dzieci. Trzeci Tsurani sta艂 spokojnie z lekko spuszczonymi powiekami. Tully coraz lepiej radzi艂 sobie z obcym j臋zykiem. Zadawa艂 im kolejne pytania.

Stoj膮cy po艣rodku jeniec m贸wi艂 przez d艂u偶szy czas. Kiedy sko艅czy艂, Tully zwr贸ci艂 si臋 do Ksi臋cia i pozosta艂ych.

Zostali wyznaczeni do pracy na zaj臋tych przez nich obszarach nad rzek膮. M贸wi膮, 偶e ob贸z zosta艂 zaatakowany przez le艣nych ludzi, chodzi mu chyba o Elfy, oraz niskich.

Bez w膮tpienia chodzi mu o Krasnoludy 鈥 podpowie­dzia艂 Martin, u艣miechaj膮c si臋 szeroko.

Tully spojrza艂 na niego ostro. Wolny duchem le艣niczy nie przesta艂 si臋 u艣miecha膰 szeroko. Martin by艂 jednym z tych nie­licznych m艂odych ludzi na zamku, kt贸ry nigdy, nawet zanim sam zosta艂 cz艂onkiem dworu ksi膮偶臋cego, nie da艂 si臋 onie艣mieli膰 czy zastraszy膰 staremu kap艂anowi.

No wi臋c, jak m贸wi艂em 鈥 ci膮gn膮艂 dalej Tully po kr贸t­kiej przerwie 鈥 Elfy i Krasnoludy napad艂y i zdoby艂y ich ob贸z. Ci trzej uciekli obawiaj膮c si臋, 偶e zostan膮 zabici. B艂膮kali si臋 przez kilka dni po lesie, a偶 natkn膮艂 si臋 na nich dzi艣 rano nasz patrol i zabra艂 ze sob膮.

Ten w 艣rodku wydaje si臋 inny od reszty 鈥 zauwa偶y艂 Arutha. 鈥 Zapytaj dlaczego.

Tully przem贸wi艂 powoli do obcego, kt贸ry odpowiedzia艂 spokojnym g艂osem. Kiedy sko艅czy艂, Kap艂an spojrza艂 na nich zdziwiony.

M贸wi, 偶e nazywa si臋 Tchakachakalla. By艂 kiedy艣 ofi­cerem Tsuranich!

Co za szcz臋艣liwe zrz膮dzenie losu. Je偶eli zgodzi si臋 wsp贸艂pracowa膰 z nami, mo偶e w ko艅cu dowiemy si臋 czego艣 o wrogach.

Pojawi艂 si臋 Fannon. Podszed艂 szybkim krokiem do Aruthy, kt贸ry przes艂uchiwa艂 wi臋藕nia.

O co tu chodzi? 鈥 zapyta艂 komendant Crydee. Arutha przedstawi艂 w skr贸cie to wszystko, co us艂ysza艂 od pojmanego.

Bardzo dobrze, prosz臋 kontynuowa膰 przes艂uchanie. Arutha zwr贸ci艂 si臋 do Tully'ego.

Zapytaj, jak to si臋 sta艂o, 偶e zosta艂 niewolnikiem, Tsurani nie okaza艂 偶adnego zmieszania czy wstydu i opo­wiedzia艂 swoj膮 histori臋. Kiedy sko艅czy艂 m贸wi膰, Tully sta艂 przez d艂u偶szy czas, kr臋c膮c g艂ow膮.

By艂 dow贸dc膮 uderzenia. Nie wiem, jakiej odpowiada to randze w naszej armii, dok艂adne okre艣lenie mo偶e nam zaj膮膰 troch臋 czasu, wydaje mi si臋 jednak, 偶e u nas by艂by przynaj­mniej porucznikiem. M贸wi, 偶e jego ludzie za艂amali si臋 w cza­sie jednej z wcze艣niejszych potyczek i jego 鈥渄om鈥 utraci艂 ho­nor. Kto艣, kogo nazywa komendantem wojennym, nie zezwoli艂 mu, by odebra艂 sobie 偶ycie. Zosta艂 niewolnikiem, 偶eby odpo­kutowa膰 z艂e dowodzenie.

Roland gwizdn膮艂 przeci膮gle pod nosem.

Jego ludzie uciekli z pola walki, a on zosta艂 uczyniony odpowiedzialnym za to? Martin rzek艂:

Niejeden pan zawi贸d艂 ju偶 u nas podczas dowodzenia, za co potem, na rozkaz Ksi臋cia, kt贸remu podlega艂, s艂u偶y艂 pod komend膮 jednego z baron贸w pogranicza gdzie艣 na Pomocnych Bagnach.

Tully obrzuci艂 Rolanda i Martina z艂ym spojrzeniem.

Sko艅czyli艣cie ju偶?

Odczeka艂 chwil臋 i zwr贸ci艂 si臋 do Aruthy i Fannona.

Z jego opowie艣ci wynika, 偶e pozbawiono go abso­lutnie wszystkiego. Niewykluczone, 偶e mo偶e nam si臋 przy­da膰.

A mo偶e to jaki艣 podst臋p? 鈥 zauwa偶y艂 Fannon. 鈥 Nie podoba mi si臋 jego wygl膮d.

Jeniec podni贸s艂 gwa艂townie g艂ow臋 i wpatrzy艂 si臋 w Fannona przymru偶onymi oczami. Martin otworzy艂 szeroko usta.

Na Kiliana! Chyba ci臋 zrozumia艂.

Fannon podszed艂 i stan膮艂 twarz膮 w twarz z pojmanym.

Rozumiesz, co m贸wi臋?

Troch臋, panie. 鈥 M贸wi艂 powoli, z ci臋偶kim, obcym akcentem i z lekkim za艣piewem charakterystycznym dla j臋zyka Tsuranich. 鈥 Wielu niewolnik贸w z Kr贸lestwa na Kelewan. Ma艂o zna膰 j臋zyk kr贸lewski.

Dlaczego nie odezwa艂e艣 si臋 wcze艣niej? Tsurani spojrza艂 na niego beznami臋tnie.

Nie by艂o polecenia. Niewolnik pos艂uszny. Nie... 鈥 zwr贸ci艂 si臋 do Tully'ego i powiedzia艂 par臋 s艂贸w.

M贸wi, 偶e niewolnikowi nie uchodzi okazywanie ini­cjatywy.

Tully, jak my艣lisz, mo偶na mu zaufa膰? 鈥 zapyta艂 Aruha.

Nie wiem. Jego opowie艣膰 jest dziwna, ale oni wszyscy wed艂ug naszej miary s膮 troch臋 dziwni. W czasie trwania mego kontaktu umys艂owego z umieraj膮cym 偶o艂nierzem dowiedzia­艂em si臋 wielu rzeczy, kt贸rych nadal nie rozumiem 鈥 powie­dzia艂 kap艂an, zwracaj膮c si臋 przy tym do obcego.

Tchakachakalla powiedzie膰 鈥 powiedzia艂 Tsurani do Aruthy, szukaj膮c z trudem w艂a艣ciwych s艂贸w. 鈥 Ja Wedewayo. M贸j dom, rodzina. M贸j klan Hunzan. Bardzo stary, wiel­ki honor. Teraz niewolnik. Nie mie膰 dom, nie mie膰 klan, nie by膰 Tsuranuanni. Nie mie膰 honor. Niewolnik by膰 pos艂uszny.

Chyba rozumiem. Gdyby艣 powr贸ci艂 do Tsuranich, co by si臋 z tob膮 sta艂o?

By膰 niewolnik, mo偶e. By膰 zabity, mo偶e. To samo.

A je偶eli zostaniesz tutaj?

By膰 niewolnik, by膰 zabity? 鈥 Wzruszy艂 ramionami, nie okazuj膮c wi臋kszego zainteresowania tematem.

U nas nie ma niewolnik贸w 鈥 powiedzia艂 powoli Arut­ha. 鈥 Co zrobisz, je偶eli ci臋 uwolnimy?

Przez twarz obcego przebieg艂 dreszcz emocji. Spojrza艂 na Tully'ego i zacz膮艂 szybko m贸wi膰. Po chwili kap艂an przet艂u­maczy艂.

Powiedzia艂, 偶e to nie by艂oby mo偶liwe w jego 艣wiecie. Pyta, czy rzeczywi艣cie mo偶esz to uczyni膰.

Arutha kiwn膮艂 g艂ow膮. Tsurani wskaza艂 na swoich towarzyszy.

Oni pracowa膰. Oni zawsze niewolnicy.

A ty?

Tchakachakalla spojrza艂 twardo na Aruth臋 i nie odrywaj膮c ani na sekund臋 wzroku, m贸wi艂 co艣 do Tully'ego.

Wylicza swoje pochodzenia. M贸wi, 偶e jest dow贸dc膮 uderzenia z rodziny Wedewayo, z klanu Hunzan. Jego ojciec by艂 dow贸dc膮 armii, a jego pradziadek komendantem wojennym klanu Hunzan. Walczy艂 z honorem i tylko raz nie spe艂ni艂 w spo­s贸b w艂a艣ciwy swego obowi膮zku. Teraz jest tylko niewolnikiem pozbawionym rodziny, klanu, narodu i honoru. Pyta, czy rze­czywi艣cie chcesz mu zwr贸ci膰 honor.

Co zrobisz, je偶eli nadejd膮 Tsurani? Obcy wskaza艂 na dw贸ch pozosta艂ych je艅c贸w.

Ci ludzie niewolnicy. Tsurani przyj艣膰, oni nie robi膰 nic. Czeka膰. P贸j艣膰 z... 鈥 zamieni艂 par臋 s艂贸w z Tullym, kt贸ry pod­sun膮艂 mu potrzebne s艂owo 鈥 zwyci臋zcy. Oni p贸j艣膰 ze zwy­ci臋zcami.

Spojrza艂 z o偶ywieniem na Aruth臋.

Ty zrobi膰 Tchakachakalla wolny. On by膰 tw贸j cz艂o­wiek, panie. Tw贸j honor by膰 honor Tchakachakalla. Da膰 偶ycie, je偶eli ty tak powiedzie膰. Walczy膰 z Tsurani, je偶eli ty powie­dzie膰.

Niez艂a historyjka. Daj臋 g艂ow臋, 偶e to szpieg 鈥 powie­dzia艂 Fannon.

Pot臋偶nie zbudowany Tsurani popatrzy艂 hardo na Mistrza Miecza i zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 zareagowa膰, wyci膮gn膮艂 mu n贸偶 zza pasa.

Martin wyrwa艂 sw贸j w u艂amek sekundy po nim. Jedno­cze艣nie Arutha si臋gn膮艂 po miecz. W chwil臋 p贸藕niej w ich 艣lad poszed艂 Roland i pozostali 偶o艂nierze. Jednak偶e Tsurani nie wy­kona艂 偶adnego niebezpiecznego ruchu. Zamiast tego odwr贸ci艂 n贸偶 ostrzem w swoj膮 stron臋 i poda艂 Fannonowi.

Pan my艣le膰 Tchakachakalla wr贸g? Mistrz zabi膰. Da膰 wojownikowi 艣mier膰. Zwr贸ci膰 honor.

Arutha wepchn膮艂 miecz do pochwy, wyj膮艂 n贸偶 z r臋ki je艅ca i odda艂 Fannonowi.

Nie, nie zabijemy ci臋. Spojrza艂 na Tully'ego.

Wydaje mi si臋, 偶e ten cz艂owiek mo偶e nam si臋 przyda膰. Na razie mu wierz臋.

Fannon nie wygl膮da艂 na zbyt szcz臋艣liwego.

By膰 mo偶e to bardzo przebieg艂y szpieg, ale masz racj臋. Nic si臋 nie stanie, je偶eli b臋dzie dobrze pilnowany. Ojcze Tully, mo偶e by艣 zabra艂 pojmanych do koszar i spr贸bowa艂 co艣 wi臋cej z nich wyci膮gn膮膰. Zaraz do was przyjd臋.

Tully odwr贸ci艂 si臋 do je艅c贸w i wskaza艂, aby poszli za nim. Dwaj cisi i pokorni natychmiast ruszyli. Tchakachakalla ukl膮k艂 na jedno kolano przed Arutha. M贸wi艂 szybko w swoim j臋zyku, a Tully t艂umaczy艂.

Za偶膮da艂, aby艣 go od razu zabi艂 albo uczyni艂 swoim cz艂o­wiekiem. Pyta, jak mo偶na by膰 wolnym, nie maj膮c domu, klanu ani honoru. W jego 艣wiecie tacy ludzie nazywani s膮 Szarymi Wojownikami i pozbawieni s膮 honoru.

Zwyczaje panuj膮ce w twoim 艣wiecie nie s膮 naszymi zwyczajami. Tutaj m臋偶czyzna mo偶e nie mie膰 rodziny czy kla­nu, a mimo to ma sw贸j honor.

Tsurani s艂ucha艂 uwa偶nie z lekko pochylon膮 g艂ow膮. Kiedy Arutha sko艅czy艂 m贸wi膰, jeniec pokiwa艂 g艂ow膮 i wsta艂.

Tchakachakalla rozumie膰. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋 i po chwili doda艂. 鈥 Wkr贸tce: ja by膰 tw贸j cz艂owiek. Dobry pan potrze­bowa膰 dobry wojownik. Tchakachakalla dobry wojownik.

Tully, zabierz ich i dowiedz si臋, jak wiele Tchak... Tchakal... 鈥 Arutha za艣mia艂 si臋. 鈥 Nie jestem w stanie tego wym贸wi膰. J臋zyk sobie po艂ami臋.

Zwr贸ci艂 si臋 do je艅ca.

Je偶eli masz nam tutaj s艂u偶y膰, musisz zmieni膰 imi臋. Jeniec rozejrza艂 si臋 dooko艂a i skin膮艂 szybko g艂ow膮.

Nazwij go Charles. Prawie tak samo brzmi 鈥 powie­dzia艂 Martin.

Imi臋 dobre jak ka偶de inne. Od teraz b臋dziemy ci臋 na­zywa膰 Charles.

Tcharles? 鈥 鈥淣owo ochrzczony鈥 jeniec powt贸rzy艂 za nim. Wzruszy艂 ramionami i kiwn膮艂 g艂ow膮. Bez s艂owa ruszy艂 za Tullym, kt贸ry poprowadzi艂 ich w stron臋 koszar.

Co o tym s膮dzicie? 鈥 zapyta艂 Roland, kiedy ca艂a czw贸rka znikn臋艂a im z oczu za rogiem.

Czas poka偶e, czy nas oszukano 鈥 odpowiedzia艂 Fannon. Martin za艣mia艂 si臋.

B臋d臋 mia艂 oko na Charlesa, Mistrzu Miecza. To ma艂y twardziel. Kiedy prowadzili艣my ich do zamku, bieg艂 ca艂y czas w niez艂ym tempie. Mo偶e zrobi臋 z niego tropiciela, kto wie?

Arutha przerwa艂 mu.

Musi min膮膰 troch臋 czasu, zanim zaryzykuj臋 wypusz­czenie go poza mury zamku.

Fannon zmieni艂 temat rozmowy.

Gdzie艣cie ich znale藕li?

Na p贸艂nocy. W okolicach dop艂ywu rzeki zwanego Czy­stym Strumieniem. Pod膮偶ali艣my 艣ladami du偶ego oddzia艂u, kie­ruj膮cego si臋 w stron臋 wybrze偶a.

Fannon zastanawia艂 si臋 przez kilka chwil.

Gardan dowodzi innym patrolem w tamtych stronach.

Mo偶e natknie si臋 na nich i dowiemy si臋, co te b臋karty teraz zamierzaj膮.

Odwr贸ci艂 si臋 bez s艂owa i odszed艂 w stron臋 zamku. Martin roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Arutha spojrza艂 na niego ze zdziwieniem.

Co ci臋 tak ubawi艂o, Martin? D艂ugi 艁uk pokr臋ci艂 g艂ow膮

Nic wielkiego, Wasza Wysoko艣膰. Mistrz Miecza nie przyzna si臋 za nic do tego, ale dam sobie r臋k臋 odci膮膰, 偶e zrobi艂by wszystko, aby tw贸j ojciec, panie, wr贸ci艂 i obj膮艂 znowu komend臋. Fannon to bardzo dobry 偶o艂nierz, ale nie lubi bra膰 na siebie odpowiedzialno艣ci.

Arutha spojrza艂 za odchodz膮cym Mistrzem Miecza.

Chyba masz racj臋, Martin 鈥 powiedzia艂 z namys艂em. 鈥 Tak si臋 ci膮gle spiera艂em z Fannonem, i偶 przeoczy艂em fakt, 偶e przecie偶 nigdy nie prosi艂 o to stanowisko.

Martin przysun膮艂 si臋 bli偶ej Ksi臋cia.

Mog臋 co艣 zasugerowa膰, Arutha? 鈥 powiedzia艂 zni偶o­nym g艂osem.

Arutha skin膮艂 g艂ow膮. Martin wskaza艂 na Fannona.

Gdyby co艣 si臋 mu przytrafi艂o, mianuj niezw艂ocznie no­wego Mistrza Miecza. Nie czekaj na potwierdzenie i zgod臋 ojca. Je偶eli b臋dziesz czeka艂, komend臋 obejmie Algon, a wszy­scy wiemy, 偶e z rozumem u niego niet臋go.

S艂ysz膮c przypuszczenie Martina, Arutha zesztywnia艂. Roland rzuci艂 Martinowi ostrzegawcze spojrzenie, usi艂uj膮c go uciszy膰.

My艣la艂em, 偶e jeste艣 przyjacielem Koniuszego 鈥 po­wiedzia艂 zimno Ksi膮偶臋.

Martin u艣miechn膮艂 si臋. W oczach igra艂y charakterystyczne dla niego ogniki.

Zgadza si臋. Jestem jego przyjacielem, jak wszyscy w zamku, lecz sp贸jrzmy na to uczciwie. Zapytaj kt贸regokol­wiek mieszka艅ca zaniku, a powie ci to samo: zabierz konie, a po prawdziwym Algonie zostaje mierny my艣liciel.

Zachowanie Martina rozdra偶ni艂o Aruth臋.

A kto powinien, twoim zdaniem, zaj膮膰 jego miejsce? Wielki 艁owczy?

Martin zareagowa艂 na t臋 sugesti臋 tak gromkim i szczerym 艣miechem, 偶e rozbroi艂 Aruth臋.

Ja? Niech bogowie broni膮. Wasza Wysoko艣膰. Jestem prostym my艣liwym i nikim wi臋cej. Gdyby by艂o trzeba, mianuj na jego miejsce Gardana. To najlepszy 偶o艂nierz w Crydee.

Arutha wiedzia艂, 偶e Martin mia艂 racj臋, lecz zniecierpliwi艂 si臋.

Dosy膰. Fannon ma si臋 dobrze i mam nadziej臋, 偶e tak pozostanie.

Martin kiwn膮艂 g艂ow膮.

Niech bogowie maj膮 go w swojej opiece... i nas wszy­stkich. Przepraszam, Wasza Wysoko艣膰, ale tak mi si臋 jako艣 skojarzy艂o. Za przyzwoleniem Waszej Wysoko艣ci, od tygodnia nie mia艂em nic ciep艂ego w ustach...

Arutha da艂 znak, 偶e Martin mo偶e odej艣膰, i 艁owczy oddali艂 si臋 po艣piesznie w kierunku kuchni.

Martin w jednym nie ma racji 鈥 powiedzia艂 Roland. Ksi膮偶臋 skrzy偶owa艂 r臋ce na piersi i spogl膮da艂 za Martinem.

W czym, Rolandzie?

Odnosz臋 wra偶enie, 偶e Martin to kto艣 znacznie wi臋cej ni偶, jak m贸wi, prosty my艣liwy.

Arutha milcza艂 przez d艂u偶szy czas.

Tak, masz racj臋. Jest w nim co艣 takiego, 偶e zawsze si臋 czuj臋 nieswojo w jego obecno艣ci, chocia偶 nigdy nie z艂apa艂em go na 偶adnym przewinieniu.

Roland roze艣mia艂 si臋.

A co ciebie rozbawi艂o, Rolandzie? Roland wzruszy艂 ramionami.

Niekt贸rzy twierdz膮, 偶e jeste艣cie do siebie bardzo po­dobni.

Arutha spojrza艂 na niego z艂ym wzrokiem. Roland pokr臋ci艂 g艂ow膮.

M贸wi si臋 cz臋sto, 偶e najbardziej dotyka nas i boli u in­nych to, co jest w nas samych. To prawda, Arutha. Obaj macie takie samo ostre, jakby drwi膮ce poczucie humoru. Obaj nie znosicie g艂upoty. 鈥 Roland spowa偶nia艂 nagle. 鈥 Moim zdaniem nie ma w tym wielkiej tajemnicy. Jeste艣 bardzo po­dobny do swego ojca, Arutha. Martin, nie maj膮c swojej ro­dziny, jakby w naturalny spos贸b wzoruje si臋 na Ksi臋ciu.

Arutha zamy艣li艂 si臋.

Mo偶e masz i racj臋. Ale jest w nim jeszcze co艣, co nie daje mi spokoju... 鈥 Nie doko艅czy艂 my艣li, odwr贸ci艂 si臋 i po­szed艂 w stron臋 zamku. Roland szed艂 przy jego boku, zastana­wiaj膮c si臋 w duchu, czy troch臋 nie przesadzi艂.

W nocy rozp臋ta艂a si臋 burza. Z zachodu nap艂yn臋艂y ci臋偶kie chmury, a czarne niebo roz艣wietla艂y co chwila poszarpane b艂y­skawice, kt贸rym towarzyszy艂 rozdzieraj膮cy uszy trzask gromu. Roland sta艂 na szczycie po艂udniowej wie偶y i przygl膮da艂 si臋 widowisku. Od kolacji by艂 w nastroju r贸wnie czarnym, jak nadci膮gaj膮ce chmury. To by艂 kiepski dzie艅. Po pierwsze, nie dawa艂a mu spokoju rozmowa z Arutha przy bramie. Potem Carline przywita艂a go przy kolacji tym samym lodowatym mil­czeniem, jakim raczy艂a go od czasu pami臋tnej rozmowy na tej samej wie偶y dwa tygodnie temu. By艂a jeszcze bardziej wyci­szona ni偶 zazwyczaj. Ilekro膰 rzuci艂 w jej stron臋 spojrzenie, przeszywa艂a go w艣ciek艂o艣膰 na samego siebie. W jej oczach niezmiennie dostrzega艂 g艂臋boki b贸l.

Ale ze mnie sko艅czony idiota 鈥 powiedzia艂 na g艂os.

Nie jeste艣 idiot膮, Rolandzie. Carline sta艂a kilka krok贸w za nim, obserwuj膮c burz臋. Cho­cia偶 by艂o dosy膰 ciep艂o, na ramiona mia艂a zarzucony szal. Trzask piorun贸w zag艂uszy艂 jej kroki i Roland nie zauwa偶y艂 jej przyj艣cia.

To nie jest najlepsza noc, aby przebywa膰 na szczycie wie偶y, pani.

Podesz艂a bli偶ej i stan臋艂a obok.

B臋dzie pada艂o? Gor膮ce noce cz臋sto przynosz膮 burze, ale rzadko kiedy pada.

Tym razem b臋dzie pada膰. Gdzie s膮 twoje damy do to­warzystwa?

Pokaza艂a na otw贸r w pod艂odze, prowadz膮cy na d贸艂.

Na schodach. Boj膮 si臋 piorun贸w, a poza tym chcia艂am z tob膮 porozmawia膰 na osobno艣ci.

Roland nic nie odpowiedzia艂. Carline milcza艂a przez d艂u偶­sz膮 chwil臋. Mrok nocy d艂awi艂 rozdzieraj膮cy niebo pokaz ener­gii i 艂oskot grom贸w.

Kiedy by艂am ma艂a 鈥 odezwa艂a si臋 w ko艅cu Carline 鈥 w czasie nocy takich, jak ta, ojciec m贸wi艂, 偶e bogowie graj膮 w niebie w kr臋gle.

Roland spojrza艂 na Carline. Jej twarz o艣wietla艂o 艣wiat艂o jedynej latami wisz膮cej na murze.

A m贸j ojciec m贸wi艂, 偶e si臋 bij膮. U艣miechn臋艂a si臋.

Mia艂e艣 racj臋... wtedy, w dniu, kiedy Lyam wyjecha艂. Pogubi艂am si臋 we w艂asnej rozpaczy i nie potrafi艂am spojrze膰 prawdzie w oczy. Pug by艂by pierwszym, kt贸ry by powiedzia艂, 偶e nic nie trwa wiecznie, 偶e 偶ycie przesz艂o艣ci膮 jest g艂upie i po­zbawia nas przysz艂o艣ci. 鈥 Pochyli艂a g艂ow臋. 鈥 To chyba ma jaki艣 zwi膮zek z ojcem. Po 艣mierci mamy ju偶 nigdy nie doszed艂 do siebie. By艂am wtedy bardzo ma艂a, ale dobrze pami臋tam, jaki by艂. By艂 weso艂y i 艣mia艂 si臋 cz臋sto. Wtedy bardziej przy­pomina艂 Lyama. A potem... no c贸偶, potem by艂 taki, jak Arutha. Oczywi艣cie 艣mia艂 si臋 co jaki艣 czas, ale to ju偶 nigdy nie by艂 czysty, radosny, szczery 艣miech, zawsze by艂a w nim szczypta goryczy...

Jakby drwi艂 z kogo艣 czy przedrze藕nia艂? Zamy艣li艂a si臋, kiwaj膮c powoli g艂ow膮.

Tak, kpi艂. Dlaczego to powiedzia艂e艣?

Chodzi o to, co dzisiaj zauwa偶y艂em... co艣, na co zwr贸­ci艂em uwag臋 dzisiaj twemu bratu u Martina D艂ugi 艁uk. Westchn臋艂a g艂臋boko.

Tak, masz racj臋. Rozumiem. Martin te偶 jest taki sam. Roland przerwa艂 jej delikatnie.

No, ale nie przysz艂a艣 tu, aby rozmawia膰 o bracie i Martinie.

Rzeczywi艣cie, przysz艂am, aby ci powiedzie膰, jak bardzo jest mi przykro, 偶e zachowa艂am si臋 w ten spos贸b. By艂am z艂a na ciebie przez ponad dwa tygodnie, a przecie偶 nie mia艂am prawa. Powiedzia艂e艣 tylko prawd臋. Nie zachowa艂am si臋 ucz­ciwie wobec ciebie.

Roland spojrza艂 na ni膮 zdziwiony.

Nie, Carline. Nie masz racji, to ja zachowa艂em si臋 jak ostatni gbur.

Nie, Rolandzie, nie masz racji. Nie zrobi艂e艣 nic z艂ego. Zachowa艂e艣 si臋 po prostu jak prawdziwy przyjaciel. Powie­dzia艂e艣 mi prawd臋, a nie to, co chcia艂am us艂ysze膰. Chyba by艂am okropna... bior膮c pod uwag臋... co czujesz. 鈥 Spojrza艂a w dal, w kierunku nadci膮gaj膮cych nisko chmur. 鈥 Kiedy po raz pierwszy us艂ysza艂am o dostaniu si臋 Puga do niewoli, my艣la艂am, 偶e to koniec 艣wiata,

Roland chcia艂 przyj艣膰 jej z pomoc膮.

鈥 鈥Pierwsza mi艂o艣膰 to trudna mi艂o艣膰鈥 鈥 zacytowa艂 stare przys艂owie.

Carline u艣miechn臋艂a si臋 do niego.

Tak m贸wi膮. A co ty s膮dzisz? Roland zdoby艂 si臋 na oboj臋tny ton.

To samo. Wasza Wysoko艣膰. Po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na ramieniu.

呕adne z nas nie jest w stanie 偶ywi膰 innych uczu膰 ni偶 te, kt贸re 偶ywi si臋 naprawd臋, Rolandzie. U艣miechn膮艂 si臋 do niej smutno.

To prawda, Carline.

Zawsze b臋dziesz moim prawdziwym przyjacielem, pra­wda?

W jej g艂osie zabrzmia艂a prawdziwa troska i Rolanda ogar­n臋艂o wzruszenie. Usi艂owa艂a naprawi膰 stosunki mi臋dzy nimi, ale tym razem nie ucieka艂a si臋 do podst臋p贸w z przesz艂o艣ci. Uczciwa pr贸ba zwyci臋偶y艂a jego frustracj臋, spowodowan膮 tym, 偶e Carline nie odwzajemnia艂a w pe艂ni jego uczu膰.

Tak, Carline. Zawsze b臋d臋 twoim prawdziwym przy­jacielem.

Podesz艂a i przytuli艂a si臋 do niego, k艂ad膮c mu g艂ow臋 na piersi.

Ojciec Tully m贸wi, 偶e niekt贸re mi艂o艣ci przychodz膮 bez zaproszenia jak wiatr od morza, a inne wyrastaj膮 z nasionka przyja藕ni 鈥 powiedzia艂a cicho.

Mam nadziej臋, 偶e doczekam takich plon贸w, Carline, Jednak nawet gdyby marzenia si臋 nie zi艣ci艂y i tak nie przestan臋 by膰 twym przyjacielem.

Stali d艂u偶szy czas obj臋ci, obdarzaj膮c si臋 kr贸tk膮 chwil膮 czu­艂o艣ci, kt贸rej los im odmawia艂 od dw贸ch przesz艂o lat, i pocie­szaj膮c si臋 wzajemnie, chocia偶 ka偶de z innego powodu. Zato­pieni w prze偶ywaniu dodaj膮cej otuchy blisko艣ci nie zauwa偶yli obrazu, kt贸ry b艂yskawice wydobywa艂y z mroku na u艂amki se­kund. Na horyzoncie pojawi艂 si臋 zd膮偶aj膮cy do portu i walcz膮cy z falami statek.

Wichura szarpa艂a proporcami wie艅cz膮cymi mury zamku. Zacz臋艂a si臋 ulewa. 艢wiat艂o latar艅 odbijaj膮ce si臋 w ka艂u偶ach rzuca艂o 偶贸艂tawe refleksy, nadaj膮c dwom m臋偶czyznom stoj膮cym na murach nieziemski wygl膮d.

B艂yskawica rozdar艂a niebo, na p贸艂 o艣wietlaj膮c szerok膮 po­艂a膰 morza.

Tam! 鈥 krzykn膮艂 偶o艂nierz. 鈥 Czy Wasza Wysoko艣膰 widzia艂? Trzy rumby na po艂udnie od Ska艂y Stra偶niczej. 鈥 Wyci膮gni臋t膮 r臋k膮 pokazywa艂 kierunek.

Arutha z napi臋ciem wpatrywa艂 si臋 w mrok.

Nic nie widz臋 w tych ciemno艣ciach. Ciemniej tu ni偶 w duszy kap艂ana Guis-wan.

S艂ysz膮c imi臋 boga 艣mierci, 偶o艂nierz mimowolnie wykona艂 magiczny gest.

By艂 jaki艣 sygna艂 z wie偶y?

呕adnego, Wasza Wysoko艣膰. Ani sygna艂u, ani pos艂a艅ca.

Po niebie przemkn臋艂a kolejna b艂yskawica. Tym razem Arutha dostrzeg艂 czarn膮 sylwetk臋 statku na tle fioletowo-niebieskiego nieba. Zakl膮艂 pod nosem.

Statek musi mie膰 naprowadzaj膮cy sygna艂 przy D艂ugim Cyplu, inaczej nie zdo艂a bezpiecznie wej艣膰 do portu.

Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i p臋dem zbieg艂 po schodach na dzie­dziniec. Krzykn膮艂 do stoj膮cego przy bramie 偶o艂nierza, aby ten przyprowadzi艂 niezw艂ocznie jego konia i zawo艂a艂 dw贸ch gwar­dzist贸w, by mu towarzyszyli. Deszcz usta艂 nagle. Nocne po­wietrze zrobi艂o si臋 przejrzyste, ciep艂e i wilgotne. Po paru mi­nutach wy艂oni艂 si臋 z ciemno艣ci Fannon.

Co to? Przeja偶d偶ka?

Do portu zbli偶a si臋 statek. D艂ugi Cypel nie nadaje 偶ad­nych sygna艂贸w.

Stajenny podprowadzi艂 wierzchowca Aruthy. Za nim przy­jecha艂o dw贸ch gotowych do drogi gwardzist贸w.

Zatem ruszajcie bez zw艂oki. I powiedz tym 艣mierdz膮­cym obibokom na wie偶y, 偶e jak sko艅cz膮 s艂u偶b臋, to sobie z nimi porozmawiam!

Arutha spodziewa艂 si臋 sprzeciwu Fannona, lecz wszystko posz艂o g艂adko i Ksi膮偶臋 poczu艂 mimowolnie ulg臋. Wskoczy艂 na siod艂o. Otwarto bram臋. Ruszyli galopem w d贸艂, w stron臋 miasta.

Kr贸tkotrwa艂a ulewa nape艂ni艂a noc cudownymi zapachami pe艂nymi 艣wie偶o艣ci. Aromat przydro偶nych kwiat贸w i s艂ony za­pach morskiej bryzy przyt艂umi艂 ostry od贸r spalonego drewna, unosz膮cy si臋 nad zw臋glonymi szcz膮tkami dom贸w. Przemkn臋li drog膮 wzd艂u偶 wybrze偶a przez wymar艂e o tej porze miasto. Dw贸ch wartownik贸w na posterunku przy nabrze偶u portowym zasalutowa艂o po艣piesznie, kiedy spostrzegli p臋dz膮cego Ksi臋cia. Domy w pobli偶u dok贸w z zabitymi deskami oknami sta艂y jak milcz膮ce 艣wiadectwo obecno艣ci i 偶ycia tych, kt贸rzy opu艣cili miasto po napadzie wroga.

Wyjechali poza granice miasta i galopowali dalej w stron臋 latami morskiej i wie偶y sygna艂owej. Wyjechali zza zakr臋tu i ich oczom ukaza艂a si臋 sylwetka latami stoj膮cej na naturalnej skalistej wysepce, do kt贸rej wiod艂a kamienna grobla. Kopyta ko艅skie dudni艂y g艂ucho po nawierzchni z ubitej ziemi. Pod­je偶d偶ali do wie偶y. B艂yskawica przeci臋艂a niebo i przez moment zobaczyli statek pruj膮cy fale pod pe艂nymi 偶aglami.

Bez 艣wiat艂a na wie偶y wpadn膮 na ska艂y 鈥 krzykn膮艂 Arutha.

Niech Wasza Wysoko艣膰 spojrzy! 鈥 odkrzykn膮艂 jeden z 偶o艂nierzy. 鈥 Kto艣 tam nadaje sygna艂y!

Zatrzymali konie. U st贸p wie偶y zobaczyli kilka postaci. Ubrany na czarno m臋偶czyzna macha艂 przys艂oni臋t膮 latarni膮. Jej 艣wiat艂o mo偶na by艂o dostrzec tylko z pok艂adu statku, ale nie ze szczytu mur贸w zamku. W nik艂ym blasku latami Ksi膮偶臋 uj­rza艂 le偶膮ce nieruchomo na ziemi cia艂a 偶o艂nierzy z Crydee. Czte­ry ubrane na czarno postacie z kapturami zas艂aniaj膮cymi twarze rzuci艂y si臋 w ich stron臋. Trzech z nich wyci膮ga艂o w biegu miecze, a czwarty wymierzy艂 z 艂uku. 呕o艂nierz stoj膮cy ko艂o Aruthy krzykn膮艂, kiedy strza艂a ugodzi艂a go w pier艣. Ksi膮偶臋 pchn膮艂 w ich kierunku konia, zwalaj膮c z n贸g dw贸ch napast­nik贸w. Trzeci, ci臋ty mieczem prosto w twarz, pad艂 bez g艂osu na ziemi臋.

Ksi膮偶臋 zawr贸ci艂 konia. Jego towarzysz tak偶e nie pr贸偶no­wa艂. Wzni贸s艂 si臋 w strzemionach i ci膮艂 z g贸ry 艂ucznika. Arutha spojrza艂 w bok. Z wie偶y wybiega艂y bezg艂o艣nie nast臋pne, ubrane na czarno postacie.

Wierzchowiec Ksi臋cia zar偶a艂 kr贸tko. Z jego szyi stercza艂 koniec strza艂y. W chwili, kiedy zwierz臋 wali艂o si臋 na ziemi臋, Arutha wyci膮gn膮艂 stopy ze strzemion, przerzuci艂 lew膮 nog臋 ponad grzbietem konia i zeskoczy艂 w momencie, kiedy wie­rzchowiec pad艂 na ziemi臋. Arutha przekozio艂kowa艂, 艂agodz膮c si艂臋 zeskoku, i stan膮艂 na nogi tu偶 przed nisk膮, ubran膮 na czarno postaci膮, kt贸ra trzyma艂a obur膮cz wzniesiony wysoko ponad g艂ow膮 miecz. D艂ugie ostrze 艣mign臋艂o w d贸艂. Arutha odskoczy艂 w ostatniej chwili w lewo i pchn膮艂 mieczem, trafiaj膮c prze­ciwnika w pier艣. Wyrwa艂 miecz. Jak inni przed nim, trafiony przeciwnik pad艂 na ziemi臋, nie wydawszy g艂osu.

Kolejna b艂yskawica przeci臋艂a niebo. W jej blasku dostrzeg艂 p臋dz膮ce z wie偶y w jego stron臋 postacie. Arutha odwr贸ci艂 si臋, chc膮c krzykn膮膰 do 偶o艂nierza, 偶eby wraca艂 do zamku i ostrzeg艂 za艂og臋. Krzyk zamar艂 mu w gardle, kiedy ujrza艂, jak chmara czarno odzianych postaci opad艂a jego towarzysza i 艣ci膮ga go z siod艂a. Arutha uchyli艂 si臋 przed ciosem kolejnego wroga, kt贸ry zbli偶y艂 si臋 do niego. P臋dem przebieg艂 ko艂o trzech na­st臋pnych, kt贸rzy zatrzymali si臋 na chwil臋 niezdecydowani. R臋koje艣ci膮 miecza uderzy艂 w twarz tego, kt贸ry zast膮pi艂 mu drog臋. W g艂owie Aruthy ko艂ata艂a si臋 tylko jedna my艣l, aby utworzy膰 sobie drog臋 ucieczki i ostrzec mieszka艅c贸w zam­ku. Trafiony w twarz przeciwnik zatoczy艂 si臋 do ty艂u. Arutha chcia艂 przebiec ko艂o niego, on jednak padaj膮c chwyci艂 go za nog臋. Ksi膮偶臋 run膮艂 ci臋偶ko na ziemi臋. Poczu艂, jak r臋ce prze­ciwnika usi艂uj膮 chwyci膰 go za praw膮 stop臋. Kopn膮艂 z ca艂ej si艂y do ty艂u lew膮 nog膮, trafiaj膮c wroga w szyj臋. Co艣 chrupn臋艂o pod stop膮. Obejrza艂 si臋. Napastnik zwija艂 si臋 w przed艣miert­nych drgawkach.

Ksi膮偶臋 zerwa艂 si臋 na nogi, gdy podbieg艂 do niego kolejny napastnik. Inni byli o par臋 krok贸w za nim. Odskoczy艂, chc膮c zyska膰 par臋 metr贸w przewagi. Obcas buta uwi膮z艂 mi臋dzy ka­mieniami. 艢wiat zawirowa艂 szale艅czo. Przez u艂amek sekundy jakby zawis艂 w przestrzeni, po czym uderzy艂 plecami o ka­mienie i kozio艂kuj膮c stoczy艂 si臋 po stoku grobli. Znalaz艂 si臋 pod wod膮.

Szok spowodowany zetkni臋ciem z lodowat膮 wod膮 sprawi艂, 偶e nie straci艂 przytomno艣ci. Chocia偶 oszo艂omiony, by艂 na tyle przytomny, 偶e w pierwszej chwili wstrzyma艂 oddech, jednak powietrza nie starczy艂o na d艂ugo. Nie zwa偶aj膮c na nic, ode­pchn膮艂 si臋 mocno i wyp艂yn膮艂 gwa艂townie na powierzchni臋, chwytaj膮c 艂apczywie powietrze. Mimo zamroczenia, b艂yska­wicznie zorientowa艂 si臋 w sytuacji i z powrotem zanurkowa艂, w momencie kiedy tu偶 ko艂o niego do wody wpad艂o z pluskiem kilka strza艂. Wynurzy艂 si臋 o par臋 metr贸w dalej. Dooko艂a pa­nowa艂y nieprzeniknione ciemno艣ci. Przywar艂 do g艂az贸w i bar­dziej podci膮gaj膮c si臋 i odpychaj膮c, ni偶 p艂yn膮c, posuwa艂 si臋 do przodu. Kierowa艂 si臋 stron臋 wie偶y, maj膮c nadziej臋, i偶 napast­nicy pomy艣l膮, 偶e zmierza w stron臋 brzegu.

Wynurzy艂 si臋, mrugaj膮c oczami i staraj膮c si臋 wycisn膮膰 spod powiek s艂on膮 wod臋. Przywar艂 do du偶ego g艂azu i wyjrza艂 zza niego. W pewnej odleg艂o艣ci zobaczy艂 kilka czarnych postaci wypatruj膮cych go w ciemnej toni. Posuwaj膮c si臋 powoli, wpe艂z艂 pomi臋dzy kamienie. Poobijane cia艂o i nadwer臋偶one sta­wy bola艂y niemi艂osiernie przy zetkni臋ciu z ostrymi kraw臋dzia­mi. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nic nie z艂ama艂em, pomy艣la艂.

Kolejna b艂yskawica roz艣wietli艂a port. Ksi膮偶臋 ujrza艂 statek bezpiecznie wp艂ywaj膮cy pe艂n膮 szybko艣ci膮 do portu. By艂 to statek handlowy, lecz wyposa偶ony w dodatkowe o偶aglowa­nie w celu uzyskania wi臋kszej szybko艣ci i na wypadek dzia­艂a艅 wojennych. Ktokolwiek sta艂 za sterem, musia艂 by膰 sza­lonym geniuszem. Kad艂ub statku min膮艂 wystaj膮ce ska艂y do­s艂ownie o centymetry. Kierowa艂 si臋 wprost ku nabrze偶u za 艂ukiem grobli. W olinowaniu statku uwijali si臋 jak w ukropie refuj膮cy 偶agle majtkowie. Na pok艂adzie sta艂 pod broni膮 od­dzia艂 ubranych na czarno 偶o艂nierzy.

Arutha przyjrza艂 si臋 napastnikom na grobli. Jeden z nich dawa艂 ciche znaki. Po chwili wszyscy pobiegli w stron臋 miasta. Nie zwa偶aj膮c na dojmuj膮cy b贸l w ca艂ym ciele, Arutha wci膮ga艂 si臋 po mokrych kamieniach ku g贸rze, chc膮c dotrze膰 do drogi na grzbiecie grobli. Stan膮艂, chwiej膮c si臋 na nogach. Spojrza艂 w kierunku miasta. Na razie nic si臋 tam nie dzia艂o, ale dobrze wiedzia艂, 偶e za chwil臋 rozp臋ta si臋 piek艂o.

Ku艣tykaj膮c pobieg艂 do wie偶y. Z trudem wspi膮艂 si臋 po scho­dach. Dwa razy omal nie straci艂 przytomno艣ci z wysi艂ku i wy­czerpania, w ko艅cu jednak dotar艂 na szczyt. Obok ogniska s艂u偶膮cego do dawania sygna艂贸w le偶a艂 martwy stra偶nik. Nasy­cone olejem drewno chroni艂 przed deszczem zawieszony nad nim metalowy okap. Przez otwarte okna wdziera艂 si臋 do 艣rodka lodowaty wiatr.

Arutha obszuka艂 zabitego i znalaz艂 krzesiwo i hubk臋. Otwo­rzy艂 male艅kie drzwiczki z boku okapu i zas艂oni艂 drewno cia艂em przed podmuchami wiatru. Po drugim uderzeniu o krzemie艅 olej na powierzchni drewna zaj膮艂 si臋 male艅kim p艂omieniem. Rozszerza艂 si臋 szybko. Kiedy p艂on膮艂 pe艂nym blaskiem, Arutha poci膮gn膮艂 za 艂a艅cuch przechodz膮cy przez bloczek podwieszony u sufitu i podni贸s艂 okap. Wiatr podsyci艂 ogie艅 i w okamgnieniu p艂omienie buchn臋艂y z szumem pod sufit.

Pod 艣cian膮 sta艂 s艂oik z proszkiem spreparowanym przez Kulgana na wypadek takiej sytuacji jak obecna. Arutha ogro­mnym wysi艂kiem woli zwalczy艂 narastaj膮c膮 w nim fal臋 s艂abo­艣ci. Schyli艂 si臋 i zza pasa zabitego wyci膮gn膮艂 n贸偶. Podwa偶y艂 ostrzem pokrywk臋 i wsypa艂 ca艂膮 zawarto艣膰 s艂oja do ognia.

W sekund臋 p艂omienie nabra艂y koloru jasnego szkar艂atu. By艂 to sygna艂 ostrzegawczy dla zamku i nikt nie m贸g艂 go pomyli膰 z normalnym p艂omieniem. Arutha odsun膮艂 si臋 na bok, aby nie zas艂ania膰 sob膮 艣wiat艂a, i spojrza艂 w stron臋 zaniku. P艂omie艅 stawa艂 si臋 coraz ja艣niejszy. Zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Patrzy艂 przez d艂u偶sz膮 chwil臋 w cich膮 noc. Nagle z mur贸w zamku do­lecia艂 go sygna艂 alarmowy. Odetchn膮艂 z ulg膮. Czerwony p艂o­mie艅 na wie偶y by艂 sygna艂em, 偶e w porcie pojawili si臋 piraci. Garnizon zamkowy by艂 dobrze przygotowany, by stawi膰 czo艂o wyzwaniu. Fannon m贸g艂 si臋 waha膰 i zastanawia膰, czy 艣ciga膰 noc膮 napastnik贸w Tsuranich w lasach, lecz na piracki okr臋t w porcie z pewno艣ci膮 zareaguje.

Arutha z trudem zszed艂 na d贸艂. Zatrzyma艂 si臋 przy drzwiach i wspar艂 o futryn臋, 偶eby nie upa艣膰. Bola艂o go potwornie ca艂e cia艂o i znowu by艂 na granicy utraty przytomno艣ci. Wzi膮艂 g艂臋­boki oddech i ruszy艂 w stron臋 miasta. Doszed艂 do martwego konia i zacz膮艂 si臋 rozgl膮da膰 za swoim mieczem. Dopiero po chwili przypomnia艂 sobie, 偶e zosta艂 przy wie偶y. Potykaj膮c si臋 w ciemno艣ci, ko艂o martwego bie偶nika znalaz艂 jednego z zabi­tych 偶o艂nierzy. Schyli艂 si臋, by podnie艣膰 miecz gwardzisty, i niewiele brakowa艂o, a straci艂by przytomno艣膰. Wyprostowa艂 si臋 i zamkn膮艂 oczy, boj膮c si臋 poruszy膰. Czeka艂, a偶 ustanie w skroniach, pod czaszk膮 szalony 艂omot krwi. Wyci膮gn膮艂 po­woli r臋k臋 i dotkn膮艂 g艂owy. Pomaca艂 palcami. W miejscu, kt贸re najbardziej bola艂o, tworzy艂 si臋 ogromny guz. Musia艂 mocno uderzy膰 g艂ow膮 o kamie艅, gdy spada艂 po nasypie grobli. Palce klei艂y si臋 od krwi.

Ruszy艂 w kierunku miasta. 艁omota艂o mu w g艂owie. Z po­cz膮tku szed艂 zataczaj膮c si臋. Potem spr贸bowa艂 biec, ale po kilku niepewnych krokach zrezygnowa艂 i chwiej膮c si臋 st膮pa艂 tak szybko, jak tylko m贸g艂. Min膮艂 zakr臋t drogi i na tle nieba zo­baczy艂 zarys miasta. Z oddali dochodzi艂y s艂abe odg艂osy bitwy. W niebo tryska艂y tu i 贸wdzie czerwone pochodnie ognia. Piraci podpalali zabudowania. Przera偶one okrzyki m臋偶czyzn i kobiet dochodzi艂y do jego uszu dziwnie przyt艂umione.

Zmusi艂 si臋 do truchtu. Zbli偶a艂 si臋 do granic miasta. Napi臋cie spowodowane zbli偶aj膮c膮 si臋 walk膮 sprawi艂o, 偶e mg艂a spowi­jaj膮ca umys艂 stopniowo ust臋powa艂a. Dotar艂 do drogi prowa­dz膮cej wzd艂u偶 nabrze偶a. Doki p艂on臋艂y. By艂o jasno jak w dzie艅, lecz nigdzie nie dostrzeg艂 偶ywej duszy. Przy nabrze偶u cumowa艂 statek pirat贸w. Z burty prowadzi艂a opuszczona schodnia. Arut­ha podszed艂 cichutko, wypatruj膮c wartownik贸w, kt贸rzy mogli strzec statku. By艂 ju偶 przy burcie. Nic, cisza. Odg艂osy bitwy by艂y bardzo dalekie, jakby wszyscy napastnicy zapu艣cili si臋 g艂臋boko w miasto.

Ju偶 mia艂 odej艣膰 od statku, kiedy z jego pok艂adu dobieg艂 go okrzyk.

Bogowie mi艂osierdzia! Czy jest tam kto? By艂 to g艂臋boki, silny g艂os m臋ski, lecz z wyczuwaln膮 nut膮 strachu.

Arutha wbieg艂 na pok艂ad z mieczem w d艂oni. Zatrzyma艂 si臋, nas艂uchuj膮c i rozgl膮daj膮c czujnie dooko艂a. Spod klapy na dziobie prze艣wieca艂 blask jasno p艂on膮cego pod pok艂adem og­nia. Na pok艂adzie le偶a艂y porozrzucane, sk膮pane we w艂asnej krwi cia艂a 偶eglarzy. Z rufy kto艣 krzykn膮艂 w jego stron臋.

Hej, cz艂owieku! Je艣li艣 bogobojnym obywatelem Kr贸le­stwa, spiesz mi na pomoc!

Lawiruj膮c mi臋dzy zw艂okami, dotar艂 na ruf臋. Przy relingu siedzia艂 ogromny, pot臋偶nie zbudowany m臋偶czyzna. Trudno by­艂o okre艣li膰 jego wiek. R贸wnie dobrze m贸g艂 mie膰 dwadzie艣cia, jak i czterdzie艣ci lat. Praw膮 r臋k膮 podtrzymywa艂 znacznych roz­miar贸w brzuch. Mi臋dzy palcami przecieka艂a krew. Czarne, kr臋­cone w艂osy mia艂 zaczesane do ty艂u z wysokiego czo艂a. Policzki okala艂a czarna, kr贸tko przyci臋ta broda. U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo i wskaza艂 na czarno odzian膮 posta膰 le偶膮c膮 w pobli偶u.

Te potwory wyr偶n臋艂y za艂og臋 i podpali艂y m贸j statek. Ten tutaj pope艂ni艂 b艂膮d, nie zabijaj膮c mnie pierwszym ciosem.

Wskaza艂 na pot臋偶ny kawa艂 od艂amanej rei, kt贸ra przygniot艂a mu nogi.

Nie jestem w stanie odsun膮膰 tego dra艅stwa i jedno­cze艣nie trzyma膰 flaki w brzuchu. Gdyby艣 zdo艂a艂 j膮 troch臋 unie艣膰, chyba m贸g艂bym si臋 uwolni膰.

Arutha szybko oceni艂 sytuacj臋. Kr贸tszy koniec rei tkwi膮cy w pl膮taninie lin i drewnianych blok贸w przygniata艂 nogi 偶egla­rza. Chwyci艂 d艂u偶szy koniec i uni贸s艂 tylko o par臋 centymetr贸w, ale to wystarczy艂o. J臋cz膮c i zrz臋dz膮c pod nosem, ranny wy­czo艂ga艂 si臋 spod ci臋偶aru i oswobodzi艂 nogi.

Nogi ca艂e, ch艂opcze. Pom贸偶 mi wsta膰. Zobaczymy, jak p贸jdzie dalej...

Arutha chwyci艂 go za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 mocno. Omal nie straci艂 r贸wnowagi, d藕wigaj膮c ci臋偶kie cia艂o ku g贸rze.

No, uda艂o si臋. Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e ty chyba te偶 nie jeste艣 w najlepszej formie do walki.

Jako艣 dam rad臋 鈥 odpowiedzia艂 Arutha, staraj膮c si臋 utrzyma膰 rannego w pozycji stoj膮cej i walcz膮c jednocze艣nie z ogarniaj膮c膮 go fal膮 md艂o艣ci.

呕eglarz wspar艂 si臋 na nim.

Lepiej zwijajmy 偶agle. Ogie艅 rozprzestrzenia si臋 szybko. Zeszli razem na nabrze偶e. Chwytali 艂apczywie powietrze ustami. 呕ar stawa艂 si臋 trudny do zniesienia.

Id藕 ca艂y czas. Nie zatrzymuj si臋! 鈥 wycharcza艂 ranny.

Arutha skin膮艂 g艂ow膮. Przerzuci艂 r臋k臋 偶eglarza przez rami臋. Szli zataczaj膮c si臋, jak para pijanych 偶eglarzy.

Nag艂y podmuch, kt贸remu towarzyszy艂 huk eksplozji, zwa­li艂 ich na ziemi臋. Oszo艂omiony Arutha potrz膮sa艂 g艂ow膮, sta­raj膮c si臋 doj艣膰 do siebie. Obejrza艂 si臋. Wysoki s艂up ognia strzela艂 w niebo. Czarne zarysy statku majaczy艂y niewyra藕­nie w sercu o艣lepiaj膮cej bia艂o-偶贸艂tym blaskiem kolumny p艂o­mieni. Buchn臋艂o 偶arem, jakby kto艣 otworzy艂 nagle giganty­czny piec.

Co to by艂o? 鈥 wykrztusi艂 z siebie Arutha. Jego towarzysz udzieli艂 r贸wnie lakonicznej, co zwi臋z艂ej od­powiedzi.

Dwie艣cie beczek oleju palnego z Queg. Ksi膮偶臋 popatrzy艂 na niego z niedowierzaniem.

Nie powiedzia艂e艣 nic o palnym oleju na pok艂adzie.

Nie chcia艂em, by艣 si臋 za bardzo denerwowa艂. I tak by艂e艣 p贸艂偶ywy. Pomy艣la艂em sobie po prostu, 偶e albo nam si臋 uda, albo nie.

Arutha stara艂 si臋 podnie艣膰, ale znowu upad艂. Zda艂 sobie nagle spraw臋, 偶e na ch艂odnych kamieniach nabrze偶a le偶y si臋 ca艂kiem wygodnie. Blask ognia przed oczami pocz膮艂 przyga­sa膰. Arutha zapad艂 w nieprzenikniony mrok.

Arutha otworzy艂 oczy. Nad sob膮 ujrza艂 jakie艣 rozmazane kszta艂ty. Zamruga艂 oczami. Obraz wyostrzy艂 si臋. Pochyla艂a si臋 nad nim zatroskana Carline. Ojciec Tully bada艂 go uwa偶nie. Za Carline sta艂 Fannon, a obok niego nieznajomy m臋偶czyzna. Przypomnia艂 sobie nagle.

Cz艂owiek ze statku. M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋.

Amos Trask, ostatnio kapitan Sidonii, do chwili kiedy te sukin... upraszam o przebaczenie. Ksi臋偶niczko... te przekl臋te szczury ziemne podpali艂y go. Stoj臋 oto przed Wasz膮 Wyso­ko艣ci膮 i sk艂adam wielkie podzi臋kowania...

Tully przerwa艂 mu.

Jak si臋 czujesz?

Arutha usiad艂. Wszystko go bola艂o. Carline u艂o偶y艂a mu pod plecami poduszki.

Strasznie jestem poobijany, ale jako艣 prze偶yj臋. Kr臋ci mi si臋 w g艂owie.

Tully przyjrza艂 si臋 z uwag膮 jego g艂owie.

Nie ma si臋 co dziwi膰. Jest fatalnie rozbita. Przez kilka dni mo偶esz jeszcze odczuwa膰 zawroty, ale to chyba nic po­wa偶nego.

Ksi膮偶臋 spojrza艂 na Mistrza Miecza.

Jak d艂ugo tu jestem?

Patrol przywi贸z艂 ci臋 wczoraj w nocy. Jest ranek.

Napad?

Fannon pokr臋ci艂 ze smutkiem g艂ow膮.

Miasto w ruinie. Wybili艣my napastnik贸w do nogi, ale w Crydee nie zosta艂 ani jeden ca艂y budynek. Wioska rybacka na po艂udnie od portu jest nietkni臋ta, ale wszystko inne posz艂o z dymem.

Carline krz膮ta艂a si臋 przy bracie, poprawiaj膮c poduszki i koce.

Powiniene艣 odpocz膮膰.

G艂odny jestem.

Po chwili przynios艂a misk臋 gor膮cego roso艂u. Z oci膮ganiem przysta艂 na lekki posi艂ek zamiast czego艣 solidniejszego, ale zdecydowanie odm贸wi艂, by go karmi艂a.

Mi臋dzy kolejnymi 艂y偶kami zapyta艂:

Opowiedzcie mi, co si臋 sta艂o?

To byli Tsurani 鈥 odpowiedzia艂 poruszony do 偶ywe­go Fannon.

艁y偶ka z roso艂em zawis艂a w po艂owie drogi mi臋dzy misk膮 a ustami.

Tsurani? My艣la艂em, 偶e to piraci z Wysp Zachodz膮cego S艂o艅ca.

W pierwszej chwili my艣my te偶 tak my艣leli, ale po roz­mowie z kapitanem Traskiem i je艅cami Tsuranich na zamku uda艂o si臋 posk艂ada膰 w ca艂o艣膰 poszczeg贸lne elementy obrazu.

Tully wszed艂 mu w s艂owo.

Wed艂ug naszych je艅c贸w to by艂a grupa specjalna. Od­dzia艂 samob贸jc贸w czy co艣 takiego. Mieli za zadanie wej艣膰 do miasta, zniszczy膰 tak wiele jak si臋 da, a potem umrze膰. Nie mieli prawa ucieka膰. Spalenie statku by艂o zar贸wno sym­bolem ich ca艂kowitego oddania si臋 sprawie, jak i, przy okazji, mo偶liwo艣ci膮 pozbawienia go nas na zawsze. Z tego, co m贸­wili, odnios艂em wra偶enie, 偶e taki wyb贸r jest uwa偶any za wiel­ki honor.

Arutha spojrza艂 na Amosa Traska.

Jak opanowali tw贸j statek, kapitanie?

To historia pe艂na goryczy, Wasza Wysoko艣膰. 鈥 Ka­pitan sta艂 lekko pochylony w prawo i Arutha przypomnia艂 sobie jego ran臋.

Co z twoim bokiem?

Trask u艣miechn膮艂 si臋, a w oczach zamigota艂y mu weso艂e iskierki.

Brzydka rana, ale niegro藕na. Dobry ojciec Tully opa­trzy艂 j膮 jak trzeba i teraz bok jest jak nowy, Wasza Wysoko艣膰. Tully prychn膮艂 roze藕lony.

Ten cz艂owiek powinien le偶e膰 ko艂kiem w 艂贸偶ku. Jego rana jest znacznie powa偶niejsza od twoich obra偶e艅. Nie od­st膮pi艂 ci臋 ani na krok, dop贸ki si臋 nie upewni艂, 偶e z tob膮 wszy­stko b臋dzie w porz膮dku, Arutha.

Trask zignorowa艂 zupe艂nie uwag臋 kap艂ana.

Miewa艂em gorsze. Pami臋tam, kiedy艣 mieli艣my potycz­k臋 z wojenn膮 galer膮 z Queg, kt贸rej za艂oga zbuntowa艂a si臋 i za­j臋艂a pirackim rzemios艂em, i... no tak, ale to zupe艂nie inna hi­storia. Pyta艂e艣, panie, o statek. 鈥 Przyku艣tyka艂 bli偶ej do pos艂ania Aruthy. 鈥 Wyszli艣my z portu Palanque z 艂adunkiem broni i oleju palnego. Zwa偶ywszy na sytuacj臋 w tym regionie, my艣la艂em, 偶e rynek powinien by艂 ch艂onny na taki towar. Prze­skoczyli艣my jako艣 przez cie艣niny tu偶 na pocz膮tku sezonu, ma­j膮c nadziej臋, 偶e uda nam si臋 wyprzedzi膰 inne statki.

Chocia偶 uda艂o si臋 przej艣膰 przez cie艣niny bardzo wcze艣nie, zap艂acili艣my za to wysok膮 cen臋. Ponad tydzie艅 pcha艂 nas przed sob膮 koszmarny huragan, kt贸ry nadszed艂 z po艂udnia. Kiedy w ko艅cu przesta艂o wia膰, ruszyli艣my na wsch贸d, kieruj膮c si臋 w stron臋 wybrze偶a. Uwa偶a艂em, 偶e bez trudu b臋dziemy mogli okre艣li膰 nasz膮 pozycj臋 za pomoc膮 punkt贸w orientacyjnych na brzegu. Kiedy na horyzoncie zobaczyli艣my lini臋 wybrze偶a, nikt na pok艂adzie nie potrafi艂 rozpozna膰 ani jednego znajomego punktu. Poniewa偶 偶aden z nas nigdy nie zapu艣ci艂 si臋 przedtem na p贸艂noc od Crydee, uznali艣my, 偶e dotarli艣my dalej ni偶 s膮­dzili艣my.

Za dnia posuwali艣my si臋 wzd艂u偶 wybrze偶a. Nocami, nie znaj膮c p艂ycizn i raf, wola艂em nie ryzykowa膰 i rzucali艣my ko­twic臋. Trzeciej nocy od brzegu przyp艂yn臋li, jak stado delfin贸w, Tsurani. Cz臋艣膰 z nich przep艂yn臋艂a pod statkiem i zaatakowali z obu burt. Kiedy obudzi艂 mnie ruch na pok艂adzie, opad艂o mnie ju偶 kilkunastu sukin... upraszam o przebaczenie. Ksi臋偶­niczko, Tsuranich. Opanowali statek w ci膮gu paru minut. 鈥 Przygarbi艂 si臋 nieznacznie. 鈥 Utrata w艂asnego statku to bar­dzo ci臋偶kie do艣wiadczenie, Wasza Wysoko艣膰.

Skrzywi艂 si臋 bole艣nie. Tully wsta艂 i zmusi艂 go, by usiad艂 na sto艂ku ko艂o pos艂ania. Po chwili Trask kontynuowa艂 swoj膮 opowie艣膰.

Nie mogli艣my zrozumie膰 ani s艂owa. Szwargocz膮 jak ma艂py, a nie ludzie. Ja sam opanowa艂em, nie chwal膮c si臋, pi臋膰 cywilizowanych j臋zyk贸w, a mog臋 si臋 jako艣 dogada膰 w kilkunastu innych. No tak, ale jak m贸wi艂em, nie mogli艣my si臋 w og贸le porozumie膰. Mimo to ich intencje okaza艂y si臋 wkr贸tce jasne.

艢l臋czeli nad moimi mapami. 鈥 Na wspomnienie o nich skrzywi艂 si臋 bole艣nie. 鈥 Kupi艂em je legalnie i w pe艂ni prawa od emerytowanego kapitana w Durbine. W tych mapach by艂o zawarte do艣wiadczenie pi臋膰dziesi臋ciu lat 偶eglowania od Crydee do najdalszych wschodnich wybrze偶y Konfederacji Keshu, a oni ciskali nimi po kabinie jak starymi szmatami, a偶 znale藕li te, kt贸re by艂y im potrzebne. Mi臋dzy nimi by艂o kilku 偶eglarzy, bo gdy tylko odszukali w艂a艣ciwe mapy, zaznajomili mnie ze swoimi planami. Niech mnie bogowie m贸rz ska偶膮 na wieczn膮 tu艂aczk臋 z sieciami po 艣r贸dl膮dowych wodach za to, 偶e stan臋­li艣my wtedy na kotwicy tylko kilka mil na pomoc od przy­l膮dk贸w powy偶ej waszej latami morskiej. Gdyby艣my po偶eglowali odrobin臋 d艂u偶ej, od dw贸ch dni byliby艣my bezpieczni w porcie.

Ani Arutha, ani nikt z pozosta艂ych nie odezwa艂 si臋 s艂owem. Po chwili milczenia Trask podj膮艂 opowie艣膰.

Zeszli do 艂adowni i zacz臋li wszystko wyrzuca膰 za burt臋. By艂o im zupe艂nie oboj臋tne, co wyrzucaj膮. Wszystko posz艂o za burt臋. Wszystko. Pi臋膰set wspania艂ych mieczy z Queg o szerokiej klindze, piki, lance, w艂贸cznie, 艂uki bojowe, dos艂ownie wszy­stko. Robili to na wszelki wypadek, aby ta bro艅 nie dotar艂a jakim艣 cudem do Crydee. Nie bardzo wiedzieli, co zrobi膰 z be­czkami z olejem palnym z Queg. Bary艂ki mo偶na by艂o wydoby膰 z 艂adowni tylko przy u偶yciu d藕wigu portowego, wi臋c zostawili je w spokoju. Upewnili si臋 ze sto razy, 偶e na pok艂adzie nie ma 偶adnej innej broni poza t膮, kt贸r膮 mieli przy sobie. Po­tem kilku z nich ubra艂o si臋 w jakie艣 czarne szmaty i wp艂aw przedostali si臋 na l膮d. Poszli wzd艂u偶 wybrze偶a w stron臋 latami morskiej. Przez ca艂y czas reszta z wyj膮tkiem kilku, kt贸rzy z 艂u­kami w r臋kach pilnowali mojej za艂ogi, kl臋cza艂a na pok艂adzie, kiwaj膮c si臋 w prz贸d i w ty艂, wznosz膮c mod艂y do swoich bog贸w. Jakie艣 trzy godziny po zachodzie s艂o艅ca zerwali si臋 nagle, za­cz臋li kopa膰 i bi膰 moich ludzi, pokazuj膮c na mapie port.

Postawili艣my 偶agle i ruszyli艣my w d贸艂 wybrze偶a. Reszt臋 znacie. My艣leli, jak s膮dz臋, 偶e nie b臋dziecie si臋 spodziewa膰 ataku od strony morza.

Fannon pokiwa艂 g艂ow膮.

Dobrze my艣leli. Od czasu ich ostatniego napadu patro­lowane by艂y cz臋sto okoliczne lasy. Nie mogli si臋 zbli偶y膰 bez naszej wiedzy na odleg艂o艣膰 dnia marszu do Crydee. W ten spos贸b zaskoczyli nas nie przygotowanych. 鈥 Stary Mistrz Miecza m贸wi艂 zm臋czonym i zgorzknia艂ym g艂osem. 鈥 Teraz za艣 w mie艣cie nie pozosta艂 kamie艅 na kamieniu, a dziedziniec zamkowy wype艂niony jest po brzegi przera偶onym ludem miej­skim.

Trask by艂 r贸wnie przybity.

Po dotarciu do nabrze偶a g艂贸wna cz臋艣膰 oddzia艂u szybko zesz艂a na l膮d. Na pok艂adzie zosta艂o kilkunastu, kt贸rzy wyr偶n臋li wszystkich moich ludzi. 鈥 Grymas b贸lu skrzywi艂 j ego twarz. 鈥 To by艂a banda niez艂ych rozrabiak贸w, ale w sumie nie takich z艂ych ludzi. Nie mieli艣my poj臋cia, co si臋 艣wi臋ci, dop贸ki pierwsi ch艂opcy nie zacz臋li spada膰 za burt臋 naszpikowani strza艂ami. Kolorowe zako艅czenia strza艂 trzepota艂y w locie jak chor膮gie­wki, zanim cia艂a nie uderzy艂y o wod臋. My艣leli艣my ca艂y czas, 偶e b臋d膮 chcieli, aby艣my odp艂yn臋li z nimi z portu. Moi ch艂opcy stawili oczywi艣cie op贸r, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Ko艂ki i ro偶ki szkutnicze to troch臋 ma艂o, je偶eli masz przeciwko sobie prze­ciwnik贸w uzbrojonych w miecze i 艂uki.

Trask westchn膮艂 ci臋偶ko. Skrzywi艂 si臋 z b贸lu spowodowa­nego zar贸wno opowie艣ci膮, jak i ran膮 w boku.

Trzydziestu pi臋ciu ludzi. Zabijaki, typy spod ciemnej gwiazdy, portowe lumpy, nie ma co ukrywa膰, niez艂a zgraja, ale to by艂a moja za艂oga. Tylko ja mia艂em prawo ich zabi膰, gdyby by艂a taka konieczno艣膰. Roztrzaska艂em czaszk臋 pierwsze­go Tsuraniego, kt贸ry si臋 do mnie zbli偶y艂. Wyrwa艂em mu miecz i zat艂uk艂em nast臋pnego. Trzeciemu uda艂o si臋 wytr膮ci膰 mi miecz z r臋ki i przebi艂 mnie na wylot. 鈥 Za艣mia艂 si臋 kr贸tkim, chrapliwym 艣miechem. 鈥 Skr臋ci艂em mu kark. Potem straci­艂em na jaki艣 czas przytomno艣膰. Chyba my艣leli, 偶e umar艂em. Kiedy si臋 ockn膮艂em, pod pok艂adem szala艂 ju偶 ogie艅. Zacz膮艂em krzycze膰 o pomoc. No a potem ju偶 wiecie, zobaczy艂em Ksi臋cia wchodz膮cego na pok艂ad.

Jeste艣 odwa偶nym cz艂owiekiem, Amosie Trask.

Na twarzy kapitana pojawi艂 si臋 wyraz g艂臋bokiego b贸lu.

Chyba nie za bardzo, skoro nie potrafi艂em obroni膰 stat­ku, Wasza Wysoko艣膰. Kim ja teraz jestem? Jeszcze jednym wyrzuconym na suchy l膮d 偶eglarzem....

Tully przerwa艂 kapitanowi.

Ju偶 dosy膰. Arutha, potrzebny ci wypoczynek. 鈥 Po­艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Traska. 鈥 Dobrze zrobisz, kapitanie, je偶eli p贸jdziesz w jego 艣lady. Twoja rana jest o wiele powa偶­niejsza, ni偶 ci si臋 wydaje. Zaprowadz臋 ci臋 do pokoju, gdzie b臋dziesz m贸g艂 wypocz膮膰.

Kapitan podni贸s艂 si臋.

Kapitanie Trask 鈥 powiedzia艂 Arutha.

Tak, Wasza Wysoko艣膰?

Potrzeba nam w Crydee paru porz膮dnych i przedsi臋­biorczych ludzi.

W oczach 偶eglarza zamigota艂y iskierki humoru.

Dzi臋kuj臋 bardzo, Wasza Wysoko艣膰. Nie bardzo wiem, jak mia艂bym si臋 przyda膰 teraz, kiedy zosta艂em pozbawiony statku?

Wydaje mi si臋, 偶e do sp贸艂ki z Fannonem b臋dziemy chyba mogli zaj膮膰 ci臋 paroma rzeczami.

Kapitan sk艂oni艂 si臋 na tyle, na ile pozwala艂a mu rana, i wy­szed艂 z pokoju w towarzystwie Tully'ego. Carline poca艂owa艂a Aruth臋 w policzek.

Odpoczywaj teraz.

Zabra艂a misk臋 z resztk膮 roso艂u i wysz艂a razem z Fannonem. Zanim drzwi zd膮偶y艂y si臋 za nimi zamkn膮膰, Arutha zapad艂 w g艂臋boki sen.


ATAK


Carline zrobi艂a wypad w prz贸d.

Mierzy艂a nisko ko艅cem klingi w 艣miertelnym pchni臋ciu w brzuch. Roland w ostatniej chwili odparowa艂 cios silnym uderzeniem miecza w bok. Odskoczy艂 w ty艂, lecz zachwia艂 si臋. Carline wykorzysta艂a moment wahania przeciwnika i ponowi艂a wypad do przodu.

Roland za艣mia艂 si臋 i raptownie skoczy艂 w bok, odbijaj膮c jeszcze raz ostrze jej miecza. Zrobi艂 krok w lewo, przerzuci艂 b艂yskawicznie miecz z prawej do lewej d艂oni i pchn膮艂, ude­rzaj膮c j膮 w prawy nadgarstek. Tym razem to ona straci艂a r贸w­nowag臋. Pchn膮艂 mocniej, obracaj膮c dziewczyn臋 dooko艂a osi, i stan膮艂 za jej plecami. Obj膮艂 j膮 lew膮 r臋k膮 w talii uwa偶aj膮c, aby nie skaleczy膰 jej ostrzem miecza, i przycisn膮艂 mocno do siebie. Zwija艂a si臋 i kr臋ci艂a, usi艂uj膮c wyrwa膰 z u艣cisku, ale 偶e by艂 znacznie silniejszy i sta艂 za ni膮, nie mog艂a wiele zdzia艂a膰 poza gniewnymi okrzykami.

To by艂 podst臋p. Tak nie mo偶na. Oszukujesz! 鈥 wy­rzuci艂a z siebie jednym tchem.

Kopa艂a w ty艂 bezradnie, a on zanosi艂 si臋 艣miechem.

Carline, nie wychod藕 tak daleko w prz贸d. Zbyt si臋 od­s艂aniasz. Nawet wtedy, kiedy wygl膮da to na 艂atw膮 zdobycz. Masz dobr膮 szybko艣膰, ale za bardzo nast臋pujesz. Naucz si臋 cierpliwo艣ci. Poczekaj, a偶 b臋dzie czysta sytuacja, i wtedy do ataku. Nie wolno ci do tego stopnia traci膰 r贸wnowagi. Je偶eli zrobisz to w prawdziwej walce, ju偶 nie 偶yjesz.

Poca艂owa艂 j膮 szybko w policzek i bezceremonialnie ode­pchn膮艂 od siebie.

Carline potkn臋艂a si臋, odzyska艂a z trudem r贸wnowag臋 i od­wr贸ci艂a do Rolanda.

艁obuz! No, spr贸buj teraz zadrze膰 z kr贸lewsk膮 osob膮. Obchodzi艂a go powoli z lewej strony, trzymaj膮c miecz w po­gotowiu. Pod nieobecno艣膰 ojca Carline wymusi艂a w ko艅cu na bracie, aby zezwoli艂 jej na pobieranie lekcji walki u Rolanda. Ostatni argument, kt贸rego u偶y艂a i kt贸ry przechyli艂 szal臋 zwy­ci臋stwa na jej stron臋, brzmia艂: 鈥淎 co mam zrobi膰, je偶eli Tsurani wedr膮 si臋 do zamku? Mam ich zaatakowa膰 ig艂ami do wyszy­wania?鈥 Arutha podda艂 si臋 jej namowom bardziej dlatego, 偶e mia艂 ju偶 dosy膰 jej ci膮g艂ego marudzenia nad uchem, ni偶 z prze­konania, 偶e nauka walki mo偶e si臋 jej kiedy艣 do czego艣 przyda膰.

Carline przypu艣ci艂a nagle gwa艂towny atak, mierz膮c wyso­ko. Zmusi艂a Rolanda do wycofania si臋 w przeciwny koniec niewielkiego placyku na ty艂ach g艂贸wnego zamku. Opar艂 si臋 plecami o niski murek i czeka艂 spokojnie. Rzuci艂a si臋 w prz贸d, a on w tym samym momencie zgrabnie odskoczy艂 w bok. Owi­ni臋ty materia艂em koniec miecza Carline uderzy艂 w mur w miej­scu, w kt贸rym sta艂 przed chwil膮. Przeskoczy艂 ko艂o niej i dla zabawy p艂ask膮 stron膮 miecza klepn膮艂 w siedzenie. Stan膮艂 za jej plecami.

I nie tra膰 panowania nad sob膮, bo stracisz g艂ow臋.

Och! 鈥 krzykn臋艂a gniewnie. Odwr贸ci艂a si臋 b艂yskawi­cznie. Stan臋li naprzeciw siebie. Na jej twarzy malowa艂 si臋 gniew pomieszany z rozbawieniem.

Ty potworze!

Roland sta艂 w pozycji gotowo艣ci z udawan膮 skruch膮 na twarzy. Zmierzy艂a krokiem dziel膮c膮 ich odleg艂o艣膰 i zacz臋艂a powoli zbli偶a膰 si臋 do niego. Mia艂a na sobie, ku oburzeniu lady Mamy, ciasno opinaj膮ce cia艂o m臋skie spodnie i kr贸tk膮 bluz臋, 艣ci膮gni臋t膮 w talii pasem do miecza. W ostatnim roku jej cia艂o zaokr膮gli艂o si臋 i obcis艂y str贸j mg艂 by膰 uwa偶any za skandali­czny. Carline mia艂a ju偶 osiemna艣cie lat i w 偶adnym razie nie mo偶na jej by艂o nazwa膰 dziewczynk膮. Stopy obute w czarne, si臋gaj膮ce kostek i wykonane na jej specjalnie zam贸wienie trze­wiki ostro偶nie pokonywa艂y dziel膮c膮 ich przestrze艅. D艂ugie, b艂yszcz膮ce, kruczoczarne w艂osy, 艣ci膮gni臋te tasiemk膮 w ko艅ski ogon, ko艂ysa艂y si臋 rytmicznie na plecach w takt krok贸w.

Roland bardzo lubi艂 lekcje z Ksi臋偶niczk膮. W swoich spot­kaniach odkrywali na nowo dobr膮 zabaw臋, a Roland dodatko­wo 偶ywi艂 cich膮 nadziej臋, 偶e jej uczucia przyja藕ni do niego rozwin膮 si臋 w co艣 wi臋cej. Regularnie spotykali si臋, 膰wicz膮c walk臋 mieczem lub udaj膮c si臋, wtedy kiedy Fannon uzna艂 to za bezpieczne, na konne przeja偶d偶ki w okolicach zamku. Czas sp臋dzony wsp贸lnie wp艂ywa艂 na powstanie mi臋dzy nimi silnej wi臋zi braterstwa, uczucia, kt贸rego w przesz艂o艣ci Roland nie umia艂 osi膮gn膮膰. Chocia偶 Carline spowa偶nia艂a bardzo, odzy­ska艂a dawn膮 偶ywo艣膰 i poczucie humoru.

Roland sta艂 zatopiony w my艣lach. Znikn臋艂a ma艂a Ksi臋偶ni­czka, rozpieszczone i rozpaskudzone dziecko, kt贸re z nud贸w sta艂o si臋 kapry艣ne i 偶膮da艂o wszystkiego dla siebie. W jego miejsce pojawi艂a si臋 m艂oda, rozs膮dna kobieta o silnej woli, utemperowanej trudnymi przej艣ciami.

Roland ockn膮艂 si臋 i zamruga艂 oczami. Spojrza艂 w d贸艂. Ostrze jej miecza mia艂 przytkni臋te do szyi. Teatralnym gestem cisn膮艂 miecz na ziemi臋.

Pani, poddaj臋 si臋! Za艣mia艂a si臋.

O czym tak marzy艂e艣, Rolandzie? Delikatnie odsun膮艂 jej miecz.

Wspomina艂em, w jaki sza艂 wpad艂a lady Mama, kiedy po raz pierwszy pojecha艂a艣 konno w tym stroju i wr贸ci艂a艣 utyt­艂ana w b艂ocie, nie wygl膮daj膮c zupe艂nie na dam臋.

Carline u艣miechn臋艂a si臋 na wspomnienie tamtego wydarzenia.

My艣la艂am, 偶e chyba przez tydzie艅 nie ruszy si臋 z 艂贸偶ka. 鈥 Od艂o偶y艂a miecz. 鈥 Bardzo bym chcia艂a wynale藕膰 jaki艣 pow贸d, dla kt贸rego mog艂abym cz臋艣ciej w nim chodzi膰. Jest taki wygodny.

Roland kiwn膮艂 skwapliwie g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

I bardzo pon臋tny.

Z teatraln膮 przesad膮 odsun膮艂 si臋 od niej o krok i przesun膮艂 powoli wzrok po okr膮g艂o艣ciach kszta艂tnego cia艂a.

Chocia偶 to akurat nale偶y chyba zawdzi臋cza膰 osobie, kt贸ra go nosi.

Zadar艂a nos do g贸ry, patrz膮c na niego z dezaprobat膮.

Jeste艣, panie, 艂obuz i pochlebca... i stary rozpustnik. Zachichota艂, schyli艂 si臋 i podni贸s艂 miecz.

Chyba wystarczy na dzisiaj, Carline. Nie jestem w sta­nie pogodzi膰 si臋 z wi臋cej ni偶 jedn膮 pora偶k膮 dziennie. Jeszcze jedna i ze wstydem przyjdzie mi opu艣ci膰 na zawsze mury tego zamku.

Jej oczy rozszerzy艂y si臋 gwa艂townie. Z艂apa艂a miecz. Spo­strzeg艂, 偶e jego uwaga trafi艂a w cel.

Och! O艣mieszony przez dziewczyn臋? 鈥 Ruszy艂a na niego z wyci膮gni臋tym przed siebie mieczem.

Za艣mia艂 si臋 weso艂o, przyj膮艂 pozycj臋 do walki i cofa艂 si臋 wolno.

O pani, to wielce niestosowne.

Zni偶y艂a miecz, wpatruj膮c si臋 w niego gniewnym wzrokiem.

Od zajmowania si臋 moim wychowaniem i manierami mam lady Mam臋, Rolandzie. Nie pozwol臋, 偶eby taki bufon jak ty mnie poucza艂.

Bufon! 鈥 krzykn膮艂 i skoczy艂 w prz贸d. Przyj臋艂a jego pchni臋cie na kling臋 i zamachn臋艂a si臋 do uderzenia. Roland zatrzyma艂 jej cios i pozwoli艂, aby jego ostrze ze艣lizgn臋艂o si臋 po jej broni. Stan臋li tu偶 przy sobie, twarz膮 w twarz, w pozycji corps a corps. Roland chwyci艂 woln膮 d艂oni膮 jej prawy nad­garstek i u艣miechn膮艂 si臋.

Nie dopu艣膰 nigdy, by艣 si臋 znalaz艂a w tej pozycji. Szarpa艂a, usi艂uj膮c si臋 wyswobodzi膰, lecz on mocno trzyma艂.

Dop贸ki Tsurani nie zaczn膮 wysy艂a膰 swoich kobiet, aby z nami walczy艂y, wi臋kszo艣膰, z kt贸rymi przyjdzie ci si臋 ewen­tualnie potyka膰, b臋dzie od ciebie znacznie silniejsza, a z tej odleg艂o艣ci b臋d膮 mogli zrobi膰 wszystko, na co im przyjdzie ochota. 鈥 Powiedziawszy to, przyci膮gn膮艂 j膮 bli偶ej siebie i po­ca艂owa艂.

Odchyli艂a si臋 do ty艂u z wyrazem zdumienia na twarzy. Miecz nagle wypad艂 jej z d艂oni. Z zadziwiaj膮c膮 si艂膮 przyci膮gn臋艂a Rolanda gwa艂townie do siebie i poca艂owa艂a r贸wnie nami臋tnie.

Kiedy oderwa艂 si臋 od niej i odsun膮艂 troch臋, w jej spojrzeniu malowa艂o si臋 zdumienie pomieszane z t臋sknot膮. Na ustach po­jawi艂 si臋 ciep艂y u艣miech, oczy b艂yszcza艂y.

Rolandzie, ja... 鈥 zacz臋艂a mi臋kko.

W tym momencie po okolicy roznios艂o si臋 bicie w dzwon na alarm, a z mur贸w, po drugiej stronie zaniku da艂y si臋 s艂ysze膰 krzyki: 鈥淎tak! Atak!鈥

Roland zakl膮艂 cicho pod nosem i odsun膮艂 si臋 od Carline.

A niech to szlag trafi, 偶eby w takim momencie! Po艣piesznie ruszy艂 w stron臋 przej艣cia wiod膮cego na g艂贸wny dziedziniec. Obejrza艂 si臋 przez rami臋 u艣miechaj膮c.

Pani, prosz臋, nie zapomnij, co chcia艂a艣 powiedzie膰. U艣miech znik艂 momentalnie z jego twarzy, kiedy spo­strzeg艂, 偶e dziewczyna pod膮偶a za nim z mieczem w d艂oni..

Carline, gdzie ty si臋 wybierasz? 鈥 spyta艂 艣miertelnie powa偶nym g艂osem.

Spojrza艂a na niego wyzywaj膮co.

Na mury. Nie mam zamiaru siedzie膰 d艂u偶ej w piwni­cach.

Nie 鈥 powiedzia艂 twardo. 鈥 Nigdy nie mia艂a艣 do czynienia z prawdziw膮 walk膮. Przyznaj臋, 偶e w zabawie nie藕le sobie radzisz z mieczem, ale nie pozwol臋, 偶eby艣 ryzykowa艂a, 偶e staniesz skamienia艂a i bezbronna, gdy poczujesz zapach prawdziwej krwi. P贸jdziesz do loch贸w razem z innymi da­mami i zamkniesz dobrze drzwi za sob膮.

Jeszcze nigdy nie odzywa艂 si臋 do niej w ten spos贸b. Pa­trzy艂a na niego zdumiona. Do tej pory widzia艂a go w roli dra偶­ni膮cego si臋 z ni膮 艂obuziaka lub delikatnego przyjaciela. Teraz stan膮艂 nagle przed ni膮 zupe艂nie inny cz艂owiek. Zacz臋艂a prote­stowa膰, ale przerwa艂 jej zdecydowanie w p贸艂 zdania. Chwyci艂 mocno za rami臋 i na p贸艂 prowadz膮c, na p贸艂 ci膮gn膮c za sob膮, poprowadzi艂 w stron臋 wej艣cia do podziemi.

Roland! 鈥 krzykn臋艂a. 鈥 Pu艣膰 mnie!

P贸jdziesz tam, gdzie ci kazano 鈥 powiedzia艂 cicho i spokojnie. 鈥 A ja p贸jd臋 tam, gdzie mnie kazano. Nie b臋­dziemy o tym wi臋cej dyskutowali.

Szarpn臋艂a si臋 mocno, lecz Roland nie ust膮pi艂.

Roland! Zabieraj swoje 艂apy. Natychmiast! 鈥 rozka­za艂a.

Nie zwa偶a艂 w og贸le na jej protesty, tylko ci膮gn膮艂 za sob膮. Wartownik stoj膮cy przy drzwiach prowadz膮cych do piwnic patrzy艂 zaskoczony na zbli偶aj膮c膮 si臋 par臋. Roland zatrzyma艂 si臋 przy nim i nie przejmuj膮c si臋 specjalnie delikatno艣ci膮 czy dobrymi manierami, popchn膮艂 Carline mocno w stron臋 drzwi.

Spojrza艂a na niego z w艣ciek艂o艣ci膮. Zwr贸ci艂a si臋 do wartow­nika.

Aresztowa膰 go! Natychmiast! On... 鈥 Rozpieraj膮ca j膮 w艣ciek艂o艣膰 sprawi艂a, 偶e krzycza艂a przenikliwym, piskliwym g艂osem w spos贸b zupe艂nie nie przystaj膮cy wielkiej damie. 鈥 On, dobiera艂 si臋 do mnie!

呕o艂nierz patrzy艂 to na jedno, to na drugie z nich, nie mog膮c si臋 zdecydowa膰, co ma zrobi膰. Post膮pi艂 niepewnym krokiem w stron臋 Rolanda. Roland wzni贸s艂 ostrzegawczo palec i wy­ci膮gn膮艂 go w stron臋 wartownika, trzymaj膮c koniec o centymetr od jego nosa.

Dopilnujesz, aby Jej Wysoko艣膰 dotar艂a do wyznaczo­nego dla niej bezpiecznego miejsca. Zignorujesz jej obiekcje i protesty, a gdyby pr贸bowa艂a opu艣ci膰 wskazane miejsce, po­wstrzymasz j膮. Zrozumiano? 鈥 Ton jego g艂osu nie pozosta­wia艂 najmniejszej w膮tpliwo艣ci, 偶e m贸wi艂 ze 艣mierteln膮 po­wag膮.

Wartownik skin膮艂 g艂ow膮, lecz nadal waha艂 si臋 przed do­tkni臋ciem Ksi臋偶niczki. Nie odrywaj膮c wzroku od 偶o艂nierza, Roland popchn膮艂 delikatnie Carline w stron臋 zej艣cia.

Je偶eli dowiem si臋, 偶e opu艣ci艂a lochy przed sygna艂em odwo艂uj膮cym alarm, dopilnuj臋, aby Ksi膮偶臋 i Mistrz Miecza zostali poinformowani, 偶e dopu艣ci艂e艣 do tego, by Ksi臋偶niczka zosta艂a nara偶ona na niebezpiecze艅stwo.

To przes膮dzi艂o spraw臋. M贸g艂 co prawda mie膰 w膮tpliwo艣ci, kto z nich dwojga sta艂 wy偶ej w hierarchii w czasie ataku wroga, ale nie mia艂 najmniejszych, co Mistrz Miecza z nim zrobi, gdyby Ksi臋偶niczka popad艂a w tarapaty. Zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 drzwi, zanim Carline zd膮偶y艂a od nich odej艣膰.

T臋dy, Wasza Wysoko艣膰 鈥 powiedzia艂 i zmusi艂 j膮, aby zesz艂a na d贸艂.

Carline cofa艂a si臋 przed nim, trz臋s膮c si臋 z w艣ciek艂o艣ci. Ro­land zamkn膮艂 za nimi drzwi. Pokona艂a jeszcze jeden stopie艅, id膮c ty艂em, po czym odwr贸ci艂a si臋 i pokornie zesz艂a na d贸艂. Znalaz艂a si臋 w pomieszczeniu przeznaczonym dla kobiet z za­mku i miasta na czas ataku wroga. Siedzia艂o ju偶 tam kilka przytulonych do siebie i przera偶onych kobiet.

Wartownik zaryzykowa艂, zasalutowa艂 przepraszaj膮co.

Upraszam o przebaczenie, Wasza Wysoko艣膰, lecz szla­chcic Roland wydawa艂 si臋 by膰 bardzo zdeterminowany.

Grymas gniewu znik艂 nagle z jej twarzy, a na jego miejsce pojawi艂 si臋 nik艂y u艣miech.

Rzeczywi艣cie, prawda?

Na dziedziniec wpad艂 oddzia艂 konnych. Masywna brama wjazdowa zamkn臋艂a si臋 za nimi z hukiem. Arutha obserwowa艂 wszystko ze szczytu mur贸w. Obok sta艂 Fannon.

Ale mamy pecha.

Pech nie ma tu nic do rzeczy. Gdyby przewaga by艂a po naszej stronie, b膮d藕 pewny, 偶e Tsurani nie zaatakowaliby.

Poza wypalonymi kikutami dom贸w, przypominaj膮cymi nieustannie o trwaj膮cej wojnie, okolica wydawa艂a si臋 spokojna. Nic si臋 na razie nie dzia艂o. Arutha dobrze jednak wiedzia艂, 偶e za granicami miasta, w lasach na p贸艂nocy i pomocnym wscho­dzie zbiera艂a si臋 wielka armia. Ponadto, wed艂ug ostatnio na­p艂ywaj膮cych raport贸w, w kierunku Crydee maszerowa艂 nast臋­pny, dwutysi臋czny zast臋p Tsurani.

Zje偶d偶aj do 艣rodka, ty zawszony pokurczu. Nie pl膮cz si臋 pod nogami!

Arutha spojrza艂 w d贸艂 na dziedziniec. Amos Trask p臋dzi艂 przed sob膮 kopniakami niskiego, przera偶onego 艣miertelnie ry­baka, kt贸ry po chwili wskoczy艂 do wn臋trza jednej z byle jak skleconych bud, wype艂niaj膮cych przestrze艅 wewn膮trz mur贸w. Zamieszkiwali j膮 ci, kt贸rych domy zosta艂y ostatnio zniszczone i kt贸rzy nie udali si臋, jak reszta, na po艂udnie kraju. Wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w miasta i okolicznych osad zbieg艂a do Carse bez­po艣rednio po naje藕dzie samob贸jc贸w, lecz kilka rodzin przezi­mowa艂o na miejscu. Poza kilkoma rybakami, kt贸rzy mieli zo­sta膰 i zaopatrywa膰 garnizon w 偶ywno艣膰, reszta powinna by膰 tej wiosny przetransportowana statkami do Tulan i Carse. Do nadp艂yni臋cia pierwszych w tym sezonie statk贸w by艂o jeszcze dobrych par臋 tygodni. Rok temu, po spaleniu si臋 jego stat­ku, Amos Trask otrzyma艂 zadanie zaj臋cia si臋 tymi lud藕mi i dopilnowania, 偶eby nie przeszkadzali i nie powodowali na zamku zbyt wielkiego zamieszania. By艂y kapitan m贸rz w ci膮gu pierwszych tygodni po spaleniu miasta wykaza艂 si臋 w tym za­kresie niezwyk艂ymi zdolno艣ciami. Amos mia艂 potrzebny talent i do艣wiadczenie w dowodzeniu innymi, aby utrzyma膰 w ryzach pewnych siebie, krn膮brnych i nie zawsze dobrze wychowanych prostych rybak贸w. Arutha uwa偶a艂 Amosa za 艂garza, bufona i, najprawdopodobniej, pirata, ale jednocze艣nie cz艂owieka, kt贸ry da si臋 lubi膰.

Po schodach prowadz膮cych z dziedzi艅ca wszed艂 Gardan, a tu偶 za nim Roland. Gardan zasalutowa艂 przed Ksi臋ciem i mi­strzem Fannonem.

To by艂 ostatni patrol, panie.

W takim razie czekamy ju偶 tylko na powr贸t Martina 鈥 powiedzia艂 Fannon. Gardan pokr臋ci艂 g艂ow膮.

呕aden patrol go nie widzia艂, panie.

Poniewa偶 bez w膮tpienia D艂ugi 艁uk jest znacznie bli偶ej wroga ni偶 jakikolwiek inny 偶o艂nierz przy zdrowych zmys艂ach o艣mieli艂by si臋 podej艣膰 鈥 zasugerowa艂 Arutha. 鈥 Jak s膮­dzisz, ile czasu trzeba, aby dotar艂a reszta Tsuranich?

Gardan wskaza艂 na p贸艂nocny wsch贸d.

Nieca艂膮 godzin臋, je偶eli p贸jd膮 bez popas贸w, prosto jak strzeli艂. 鈥 Popatrzy艂 w niebo. 鈥 Zosta艂y im nieca艂e cztery godziny dziennego 艣wiat艂a. Mo偶emy si臋 spodziewa膰 jednego ataku przed zapadni臋ciem nocy, ale najprawdopodobniej zajm膮 najpierw pozycje, dadz膮 odpocz膮膰 ludziom, a zaatakuj膮 z pier­wszym 艣witem.

Arutha spojrza艂 na Rolanda.

Czy kobiety s膮 bezpieczne? Roland u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

Wszystkie, chocia偶 twoja siostra mo偶e ci powiedzie膰 par臋 ostrych s艂贸w na m贸j temat, kiedy to si臋 sko艅czy. W odpowiedzi Arutha tak偶e si臋 u艣miechn膮艂.

Zajm臋 si臋 tym, kiedy ju偶 b臋dzie po wszystkim. 鈥 Ro­zejrza艂 si臋. 鈥 Na razie czekamy.

Fannon omi贸t艂 wzrokiem z pozoru spokojny krajobraz wo­k贸艂 zamku.

Tak, na razie czekamy 鈥 powiedzia艂 z nutk膮 obawy, a zarazem determinacji w g艂osie.

Martin podni贸s艂 r臋k臋 do g贸ry. Trzech tropicieli zamar艂o w bezruchu. Wed艂ug nich las by艂 cichy i spokojny i nic nie zapowiada艂o k艂opot贸w, lecz z drugiej strony wiedzieli dobrze, 偶e Martin mia艂 bardziej wyostrzone ni偶 oni zmys艂y. Po chwili ruszy艂 dalej, badaj膮c teren przed sob膮.

Ju偶 od dziesi臋ciu godzin, zanim zacz臋艂o 艣wita膰, 艣ledzili tras臋 marszu Tsuranich. Wed艂ug oceny Martina Tsurani po­nownie zostali odrzuceni z Elvandaru, od brod贸w przez rzek臋 Crydee i skierowali teraz swoj膮 uwag臋 na zamek. W ci膮gu ostatnich trzech lat Tsurani byli zaanga偶owani na czterech frontach, na wschodzie przeciwko armiom Ksi臋cia, na p贸艂nocy walczyli przeciwko Elfom i Krasnoludom, na zachodzie za­trzyma艂 ich zamek w Crydee, a na po艂udniu szarpa艂y ich od­dzia艂y Bractwa Mrocznego Szlaku i gobliny.

Tropiciele trzymali si臋 blisko stra偶y przedniej Tsuranich, czasem zbyt blisko. Ju偶 dwa razy zostali zmuszeni do ucieczki przed wrogiem. Wojownicy Tsurani 艣cigali nieust臋pliwie przez wiele godzin 艁owczego i jego tropicieli. Raz nawet zostali otoczeni i Martin straci艂 jednego ze swoich ludzi.

Martin zakraka艂 ochryple jak wrona i pozostali do艂膮czyli do niego po kilku minutach. Jeden z nich, m艂ody o ko艅skiej twarzy, imieniem Garret zwr贸ci艂 si臋 do niego.

Id膮 o wiele dalej na zach贸d od miejsca, gdzie, jak s膮­dzi艂em, skr臋c膮.

Martin zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.

Tak, masz racj臋. Mo偶e chc膮 okr膮偶y膰 ca艂y teren okala­j膮cy zamek. A mo偶e po prostu chc膮 zaatakowa膰 z kierunku, z kt贸rego nie spodziewamy si臋 napa艣ci. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋 krzywo. 鈥 Najbardziej prawdopodobne jest to, 偶e po prostu przeczesuj膮 dok艂adnie ca艂y teren przed atakiem upewniaj膮c si臋, 偶e nie b臋d膮 mieli za plecami n臋kaj膮cych ich ty艂y oddzia艂贸w.

Przecie偶 musz膮 wiedzie膰, 偶e ich 艣ledzimy 鈥 zauwa偶y艂 drugi tropiciel.

Krzywy u艣miech Martina poszerzy艂 si臋.

Bez w膮tpienia. Podejrzewam jednak, 偶e zupe艂nie si臋 nie przejmuj膮 naszymi poczynaniami. 鈥 Pokr臋ci艂 powoli g艂o­w膮. 鈥 Tsurani to arogancka banda. 鈥 Wskaza艂 r臋k膮 na jednego ze swoich. 鈥 Garret, p贸jdziesz ze mn膮. Wy dwaj id藕cie prosto do zamku. Zameldujcie mistrzowi Fannonowi, 偶e oko艂o dw贸ch tysi臋cy Tsuranich maszeruje na Crydee.

Bez s艂owa dw贸ch tropicieli ruszy艂o szybkim krokiem w stron臋 zamku.

Martin pochyli艂 si臋 do Garreta.

A my sobie podejdziemy znowu bli偶ej do ich oddzia­艂贸w. Trzeba si臋 zorientowa膰, co knuj膮. Garret pokr臋ci艂 g艂ow膮 ze smutkiem.

Twoje beztroskie podej艣cie nie za bardzo koi moje ner­wy, panie 艁owczy.

Zawr贸cili po swoich 艣ladach. Martin obejrza艂 si臋 przez ra­mi臋.

Wszystko jedno, kiedy si臋 umiera. Ka偶dy czas jest do­bry. Po co si臋 jeszcze zadr臋cza膰, co?

Tak, tak. 鈥 Po poci膮g艂ej twarzy Garreta by艂o wida膰, 偶e s艂owa Martina nie przekona艂y go specjalnie. 鈥 Rzeczywi­艣cie, po co? Nie obawiam si臋 chwili, kt贸r膮 艣mier膰 wybierze, by przyj艣膰 do mnie, ale ciarki mnie jednak przechodz膮, kiedy s艂ysz臋, jak j膮, panie, sam zapraszasz.

Martin roze艣mia艂 si臋 cicho. Da艂 znak Garretowi, 偶eby po­d膮偶a艂 w jego 艣lady. Ruszyli swobodnym, wyci膮gni臋tym k艂u­sem. Las by艂 roz艣wietlony promieniami s艂o艅ca, ale mi臋dzy gru­bymi drzewami, pod ga艂臋ziami by艂o sporo zacienionych miejsc, gdzie m贸g艂 si臋 czai膰 obserwuj膮cy teren wr贸g. Garret pozosta­wi艂 ocenie i wyczuciu Martina, czy mo偶na by艂o ko艂o takich miejsc przej艣膰 bezpiecznie. Obaj zatrzymali si臋 nagle w p贸艂 kroku. Przed sob膮 us艂yszeli jaki艣 ruch. Bezg艂o艣nie wtopili si臋 w cieniste poszycie lasu. Min臋艂a d艂uga minuta. 呕aden nie ode­zwa艂 si臋. Po chwili us艂yszeli cichy szept, ale nie mogli roz­pozna膰 s艂贸w.

W polu ich widzenia pojawi艂y si臋 dwie postacie, kt贸re po­suwa艂y si臋 ostro偶nie 艣cie偶k膮 prowadz膮c膮 z pomocy na po艂ud­nie, przecinaj膮c膮 tras臋 ich marszu. Nadchodz膮cy mieli na sobie ciemnoszare kurty. W r臋kach trzymali gotowe do strza艂u 艂uki. Zatrzymali si臋. Jeden z nich ukl膮k艂, aby zbada膰 艣lady pozo­stawione przez Martina i jego tropicieli. Pokaza艂 r臋k膮 kierunek ich marszu i powiedzia艂 co艣 do swego towarzysza. Ten kiwn膮艂 g艂ow膮 i wr贸ci艂 w stron臋, z kt贸rej nadeszli.

Garret wci膮gn膮艂 powietrze z sykiem. Tropiciel Bractwa Mrocznego Szlaku rozgl膮da艂 si臋 uwa偶nie wok贸艂. Po paru chwi­lach powolnego badania terenu pod膮偶y艂 za swoim towarzy­szem.

Garret poruszy艂 si臋, chc膮c wsta膰. Martin chwyci艂 go za rami臋.

Jeszcze nie 鈥 wyszepta艂 do ucha.

Co oni robi膮 tak daleko na p贸艂nocy? 鈥 spyta艂 szeptem Garret.

Martin pokr臋ci艂 g艂ow膮.

W艣lizgn臋li si臋 na ty艂y naszych patroli wzd艂u偶 linii wzg贸rz. Nie byli艣my zbyt czujni na po艂udniu, Garret. Nikomu nie przysz艂o do g艂owy, 偶e zapuszcz膮 si臋 tak daleko na p贸艂noc, na zach贸d od g贸r. 鈥 Zamilk艂 na chwil臋, czekaj膮c w ciszy. 鈥 Mo偶e maj膮 dosy膰 Zielonego Serca i pr贸buj膮 przedosta膰 si臋 na Ziemie P贸艂nocy, aby po艂膮czy膰 si臋 ze swoimi bra膰mi.

Garret ju偶 mia艂 odpowiedzie膰, ale zamar艂 nagle w bezruchu, bo oto w miejscu, w kt贸rym przed chwil膮 sta艂a tamta dw贸jka, pojawi艂 si臋 nast臋pny Mroczny Brat. Rozejrza艂 si臋 dooko艂a, a potem podni贸s艂 r臋k臋, daj膮c znak. Na 艣cie偶ce przecinaj膮cej ich tras臋 pojawi艂y si臋 kolejne postacie. Id膮c dw贸jkami, tr贸jkami czy pojedynczo, oddzia艂 Mrocznego Bractwa przeci膮艂 ich 艣cie偶­k臋 i znikn膮艂 pomi臋dzy drzewami.

Garret siedzia艂, wstrzymuj膮c oddech. S艂ysza艂, jak Martin liczy艂 kolejne sylwetki pojawiaj膮ce si臋 w ich polu widzenia:

...dziesi臋膰, dwana艣cie, pi臋tna艣cie, szesna艣cie, osiemna艣cie...鈥

Nie ko艅cz膮cy si臋 w膮偶 ciemno odzianych postaci przesuwa艂 si臋 przed ich oczami, 鈥...trzydzie艣ci jeden, trzydzie艣ci dwa, trzydzie艣ci cztery...鈥

Ci膮gle szli i szli. Z g艂臋bi lasu wychodzi艂y kolejne postacie. Martin liczy艂 dalej.

Ponad setka 鈥 szepn膮艂 po chwili.

A oni szli dalej. Niekt贸rzy z przechodz膮cych teraz nie艣li na plecach i ramionach tobo艂y. Wielu ubranych by艂o w ciemnoszare g贸rskie kurty, ale pojawiali si臋 tak偶e odziani w zielone, br膮zowe czy czarne. Garret nachyli艂 si臋 tu偶 do ucha Martina.

Mia艂e艣 racj臋 鈥 szepn膮艂. 鈥 W臋dr贸wka na pomoc. Doliczy艂em si臋 ponad dwustu. Martin skin膮艂 g艂ow膮.

Ci膮gle id膮 nast臋pni.

Siedzieli przez d艂ugie minuty, przygl膮daj膮c si臋 z ukrycia setkom przecinaj膮cych ich szlak Mrocznych Braci. Za kolumn膮 wojownik贸w ci膮gn臋艂y t艂umy obdartych kobiet i dzieci. Dwu­dziestoosobowy oddzia艂 wojownik贸w stanowi艂 stra偶 tyln膮. Kie­dy i oni przeszli, nasta艂a g艂ucha cisza.

Czekali w milczeniu przez jaki艣 czas. Garret pochyli艂 si臋 do ucha Martina.

Trzeba rzeczywi艣cie by膰 spokrewnionym z Elfami, aby ci膮gn膮膰 przez lasy w takiej masie i pozosta膰 tak d艂ugo nie zauwa偶onym.

Martin u艣miechn膮艂 si臋.

Radz臋 ci szczerze, aby艣 nie wspomina艂 tego pierwsze­mu Elfowi, kt贸rego spotkasz. 鈥 Wsta艂 powoli, rozci膮gaj膮c mi臋艣nie przykurczone d艂ugim siedzeniem w krzakach. Echo przynios艂o od wschodu cichy d藕wi臋k. Martin spowa偶nia艂 i za­my艣li艂 si臋.

Garret, jak s膮dzisz, jak daleko odeszli?

Stra偶 tylna jakie艣 sto metr贸w. Zwiadowcy jakie艣 p贸艂 kilometra. Dlaczego pytasz?

Martin wyszczerzy艂 z臋by w szerokim u艣miechu. Garret po­czu艂 si臋 nieswojo, kiedy w jego oczach dostrzeg艂 drwi膮ce iskierki.

Chod藕, chyba wiem, gdzie mo偶emy mie膰 niez艂膮 roz­rywk臋.

Garret j臋kn膮艂 cicho.

Panie 艁owczy, kiedy s艂ysz臋, jak m贸wisz o rozrywce, dostaj臋 g臋siej sk贸rki.

Martin uderzy艂 go przyja藕nie wierzchem d艂oni w klatk臋 piersiow膮.

No, rusz si臋, dzielny m艂odzie艅cze.

Martin ruszy艂 przodem, a Garret pod膮偶y艂 w pewnej odle­g艂o艣ci za nim. Szli szybko przez las d艂ugim, swobodnym kro­kiem, z 艂atwo艣ci膮 omijaj膮c przeszkody, kt贸re sprawi艂yby wiele k艂opot贸w ludziom mniej do艣wiadczonym i obytym z lasem.

Dotarli do niewielkiej otwartej przestrzeni. Zatrzymali si臋 ostro偶nie. Daleko przed nimi, w mroku lasu dostrzegli nad­ci膮gaj膮cych zwiadowc贸w Tsuranich. Martin i Garret b艂yska­wicznie skryli si臋 mi臋dzy drzewa.

G艂贸wna kolumna jest tu偶 za nimi. Kiedy dotr膮 do krzy­偶贸wki, przez kt贸r膮 przechodzi艂o Mroczne Bractwo, jest szansa, 偶e p贸jd膮 za nimi.

Garret pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Albo i nie. Ale my oczywi艣cie dopilnujemy, 偶eby jed­nak poszli za nimi, mam racj臋? 鈥 Wzi膮艂 g艂臋boki oddech. 鈥 A co tam, niech si臋 dzieje, co chce. 鈥 Pochyli艂 si臋 i odm贸wi艂 kr贸tk膮, cich膮 modlitw臋 do Kilian, Pie艣niarki Zielonej Ciszy, Bogini Le艣nik贸w. Po chwili obaj zdj臋li 艂uki z plec贸w.

Martin wyszed艂 z ukrycia na szlak i wycelowa艂. Garret poszed艂 w jego 艣lady. Przecieraj膮cy szlak Tsurani, zaj臋ci wy­cinaniem g臋stego poszycia, aby u艂atwi膰 przemarsz g艂贸wnej ko­lumnie, pojawili si臋 po chwili w polu widzenia. Martin wy­czeka艂, a偶 偶o艂nierze podeszli dostatecznie blisko i kiedy zwiadowca dostrzeg艂 ich, wypu艣ci艂 strza艂臋. Dw贸ch pierwszych pad艂o martwych. Zanim ich cia艂a dotkn臋艂y ziemi, w powietrzu poszybowa艂y ju偶 dwie nast臋pne strza艂y. Martin i Garret wy­ci膮gali strza艂y z ko艂czan贸w na plecach spokojnymi, p艂ynnymi ruchami, zak艂adali na ci臋ciw臋 i wypuszczali w stron臋 wroga z niespotykan膮 szybko艣ci膮 i celno艣ci膮. Pi臋膰 lat temu Martin, wybieraj膮c Garreta, nie uczyni艂 tego z lito艣ci czy uprzejmo艣ci. Nawet w oku cyklonu Garret trwa艂 spokojnie na posterunku, wykonywa艂 rozkazy i robi艂 to z wielk膮 dok艂adno艣ci膮 i kun­sztem.

Dziesi臋ciu zaskoczonych Tsuranich pad艂o nie偶ywych na ziemi臋, zanim zdo艂ali podnie艣膰 alarm. Garret i Martin za艂o偶yli 艂uki na plecy i spokojnie czekali. Po paru minutach w艣r贸d drzew pojawi艂o si臋 co艣, co przypomina艂o kolorowego w臋偶a. Jaskrawe zbroje Tsuranich migota艂y po艣r贸d listowia. Ofice­rowie, id膮cy na czele kolumny, zatrzymali si臋 w p贸艂 kroku, zaszokowani widokiem martwych zwiadowc贸w. Patrzyli onie­miali na cia艂a. Po chwili jeden z nich zauwa偶y艂 dw贸ch le艣ni­czych, stoj膮cych spokojnie na 艣cie偶ce. Krzykn膮艂 co艣 i pierwszy szereg b艂yskawicznie doby艂 broni i biegiem ruszy艂 do przodu.

Martin wskoczy艂 w krzaki po p贸艂nocnej stronie szlaku. Garret tu偶 za nim. Przemykali mi臋dzy drzewami. Wojownicy Tsu­ranich deptali im dos艂ownie po pi臋tach.

Dziki wojenny okrzyk Martina poni贸s艂 si臋 echem przez puszcz臋. Garret wydziera艂 si臋 z podniecenia i rado艣ci, a tak偶e ze strachu. Odg艂osy p臋dz膮cej za nimi hordy wroga wciska艂y si臋 w ka偶dy zak膮tek lasu.

Martin prowadzi艂 ich na pomoc, tras膮 r贸wnoleg艂膮 do szlaku Mrocznych Braci. Po paru minutach zatrzyma艂 si臋. Z trudem 艂apa艂 oddech.

Powoli, przecie偶 nie chcemy, 偶eby zgubili nasz 艣lad. Garret obejrza艂 si臋. Tsurani nie pojawili si臋 jeszcze w za­si臋gu wzroku. Wraz z Martinem oparli si臋 o drzewo i czekali. Po chwili ujrzeli pierwszego 艣cigaj膮cego, kt贸ry bieg艂 w kie­runku odbiegaj膮cym na p贸艂nocny wsch贸d od trasy ich ucieczki. Martin popatrzy艂 z niesmakiem i pogard膮.

Chyba wybili艣my wszystkich nadaj膮cych si臋 do czego艣 tropicieli z ich cholernego 艣wiata.

Wyj膮艂 zza pasa r贸g my艣liwski i zad膮艂 tak przera藕liwie, 偶e Tsurani stan膮艂 jak wryty. Nawet z tej odleg艂o艣ci widzieli, 偶e by艂 ca艂kowicie zaskoczony.

呕o艂nierz rozejrza艂 si臋 szybko i po chwili dostrzeg艂 ich. Mar­tin pomacha艂 mu r臋k膮, daj膮c znaki, aby bieg艂 za nimi. Ruszyli dalej. Tsurani krzykn膮艂 do pod膮偶aj膮cych za nim i ruszy艂 w po­艣cig. P臋dzili jeszcze przez las oko艂o trzystu metr贸w, potem gwa艂townie skr臋cili na zach贸d. Garret, nie przerywaj膮c biegu, wykrzykiwa艂 urywki zda艅.

Mroczni Bracia... us艂ysz膮... 偶e nadchodzimy. Martin odkrzykn膮艂.

Chyba 偶e... nagle... wszyscy... og艂uchli. 鈥 Obr贸ci艂 si臋 przez rami臋 i rzuci艂 Garretowi kr贸tki u艣miech. 鈥 Tsurani maj膮... przewag臋... sze艣膰... do jednego... chyba wypada... da膰 Mrocznym... Braciom czas... aby... zd膮偶yli... zorganizowa膰... zasadzk臋.

Garretowi pozosta艂o w p艂ucach tylko tyle powietrza, aby wyda膰 przeci膮g艂y j臋k rozpaczy. Bieg艂 nadal za swym dow贸d­c膮. Wypadli z krzak贸w. Martin zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie. Chwyci艂 Garreta za bluz臋. Ruchem g艂owy wskaza艂 przed siebie.

S膮 tu偶 przed nami.

Nie mam poj臋cia, sk膮d to wiesz... ten ca艂y harmider za nami... nie s艂ysz臋 nawet w艂asnych my艣li, nie m贸wi膮c ju偶 o tym, co si臋 dzieje przed nami.

Wygl膮da艂o na to, 偶e wi臋kszo艣膰 Tsuranich gna za nimi, cho­cia偶 echo w lesie pot臋gowa艂o ha艂as i utrudnia艂o orientacj臋 w sy­tuacji.

Czy masz jeszcze pod spodem, pod bluz膮 t臋 idiotyczn膮 cienk膮 tunik臋?

Tak, a bo co?

Oderwij kawa艂ek. 鈥 Nie zadaj膮c zb臋dnych pyta艅, Garret wyj膮艂 n贸偶 i uni贸s艂 zielon膮 bluz臋 le艣niczego. Odci膮艂 od do艂u d艂ugi pas materia艂u i szybko wsun膮艂 tunik臋 w spodnie. W czasie, kiedy Garret doprowadza艂 si臋 do porz膮dku, Martin przywi膮za艂 czerwon膮 szmatk臋 do strza艂y.

To chyba przez te ich kr贸tkie n贸偶ki. Tsurani mog膮 biec bez wytchnienia ca艂ymi godzinami, ale w lesie, na g臋stym po­szyciu nie za bardzo im to idzie.

Poda艂 strza艂臋 Garretowi.

Widzisz ten du偶y wi膮z po drugiej stronie polanki? Garret kiwn膮艂 g艂ow膮.

A t臋 nisk膮 brzoz臋 za nim, po lewej? Garret znowu kiwn膮艂 g艂ow膮.

Trafisz w jej pie艅 t膮 szmat膮 przywi膮zan膮 do strza艂y? Garret rozpromieni艂 si臋. Zdj膮艂 艂uk. Za艂o偶y艂 strza艂臋 i wypu­艣ci艂, trafiaj膮c w sam 艣rodek brz贸zki.

Kiedy nasi krzywonodzy 鈥減rzyjaciele鈥 przybiegn膮 w ko艅cu w to miejsce, dostrzeg膮 czerwon膮 plamk臋 i daj臋 g艂o­w臋, 偶e polec膮 wprost na ni膮. Je偶eli nie pope艂ni艂em tragicznej dla nas pomy艂ki. Bracia usadowili si臋 kilkana艣cie metr贸w za twoj膮 strza艂膮.

Wyci膮gn膮艂 znowu r贸g, a Garret za艂o偶y艂 艂uk na plecy.

No, jeszcze raz i spadamy.

Zad膮艂 g艂o艣no i przeci膮gle.

Tsurani wpadli na polank臋 jak chmara szerszeni, lecz w tym czasie Martin i Garret byli ju偶 daleko. Echo nios艂o jeszcze przez puszcz臋 j臋k rogu, kiedy oni pomykali ju偶 mi臋dzy drzewami na po艂udniowy zach贸d. Nie chcieli, aby Tsurani zno­wu ich dojrzeli, bo mogliby nabra膰 podejrze艅 i zniweczy膰 mi­sterny plan Martina. Wpadli w g臋ste krzaki i znale藕li si臋 nagle w 艣rodku sporej grupy kobiet i dzieci. Jedna z m艂odych kobiet Bractwa k艂ad艂a w艂a艣nie na ziemi spory tob贸艂. Zamar艂a w bez­ruchu, widz膮c dw贸ch m臋偶czyzn. Garret, aby nie wpa艣膰 na ni膮, zatrzyma艂 si臋 raptownie i po艣lizgn膮艂 na mokrej glinie.

Jej du偶e br膮zowe oczy przypatrywa艂y mu si臋 uwa偶nie, kie­dy obchodzi艂 j膮 dooko艂a.

Najmocniej przepraszam, prosz臋 szanownej pani 鈥 powiedzia艂 nie zastanawiaj膮c si臋 i odruchowo unosz膮c d艂o艅 do czo艂a.

Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i pogna艂 za Martinem. Za plecami us艂ysza艂 gwa艂towne okrzyki zdumienia i gniewu.

Przebiegli kilkaset metr贸w i Martin podni贸s艂 r臋k臋. Zatrzy­mali si臋. Od p贸艂nocnego wschodu dochodzi艂 bitewny zgie艂k, krzyki i szcz臋k broni. Martin u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

No, to przez jaki艣 czas b臋d膮 sob膮 zaj臋ci. Zm臋czony Garret usiad艂 ci臋偶ko na ziemi.

Nast臋pnym razem mnie wy艣lij do zamku, panie, do­brze?

Martin ukl膮k艂 przy tropicielu.

To powinno powstrzyma膰 Tsuranich. Nie dotr膮 do Crydee przed zachodem s艂o艅ca. Mo偶e przyjd膮 nawet p贸藕niej, a to znaczy, 偶e do jutra rana nie grozi nam atak. Tsurani nie mog膮 sobie pozwoli膰 na zostawienie czterystu Mrocznych Braci na swoich ty艂ach, to zbyt wielkie zagro偶enie dla nich. Odpocznie­my chwil臋, a potem ruszamy prosto do Crydee.

Garret opar艂 si臋 o drzewo.

Mi艂a wiadomo艣膰. 鈥 Westchn膮艂 g艂臋boko z ulg膮. 鈥 Niewiele brakowa艂o, panie 艁owczy. Martin u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo.

Przez ca艂e nasze 偶ycie niewiele brakuje, Garret. Garret powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Zauwa偶y艂e艣 t臋 dziewczyn臋? Martin przytakn膮艂 ruchem g艂owy.

Tak, a o co chodzi?

Garret wpatrywa艂 si臋 przed siebie szeroko otwartymi oczami.

艁adna by艂a... nie, nawet wi臋cej. W艂a艣ciwie pi臋kna, cho­cia偶... to znaczy, w jaki艣 inny, dziwny spos贸b. Mia艂a d艂ugie, czarne w艂osy i oczy koloru futra wydry. Zadarty nos i pi臋kne usta. Dam g艂ow臋, 偶e wszyscy faceci si臋 za ni膮 ogl膮daj膮. Nie s膮dzi艂em, 偶e kogo艣 takiego spotkam po艣r贸d Bractwa Mrocz­nego Szlaku.

Martin pokiwa艂 g艂ow膮.

W rzeczywisto艣ci moredhele to pi臋kny lud, tak samo jak Elfy. Pami臋taj jednak, Garret 鈥 doda艂 z u艣miechem 鈥 je偶eli zdarzy ci si臋 kiedy艣 wymienia膰 grzeczno艣ci z kobiet膮 moredheli, wiedz, 偶e pr臋dzej wyrwie ci serce go艂ymi r臋kami, ni偶 pozwoli si臋 poca艂owa膰.

Siedzieli pod drzewem, odpoczywaj膮c i zbieraj膮c si艂y. Od p贸艂nocnego wschodu nios艂a si臋 echem wrzawa bitewna. Po pewnym czasie podnie艣li si臋 powoli i ruszyli w powrotn膮 drog臋 do Crydee.

Od pocz膮tku trwania wojny Tsurani ograniczyli swoje dzia­艂ania do region贸w bezpo艣rednio przyleg艂ych do doliny ko艂o Szarych Wie偶. Od Krasnolud贸w i Elf贸w wci膮偶 dochodzi艂y ra­porty o tym, 偶e w kopalniach pod g贸rami wre praca. Z biegiem czasu Tsurani zdobyli pojedyncze przycz贸艂ki poza sam膮 dolin膮 i z nich atakowali pozycje wojsk Kr贸lestwa. Raz czy dwa razy w roku rozpoczynali dzia艂ania ofensywne wymierzone prze­ciwko Armiom Zachodu pod dow贸dztwem obu Ksi膮偶膮t, Elfom w Elvandarze czy Crydee, lecz przez wi臋kszo艣膰 czasu zdawali si臋 zadowala膰 utrzymaniem teren贸w, kt贸re zdobyli na pocz膮tku inwazji.

Z ka偶dym rokiem jednak powoli, lecz systematycznie po­wi臋kszali stan swojego posiadania. Zdobywali nowe przycz贸艂­ki, kontroluj膮c stopniowo coraz wi臋ksze obszary, umacniaj膮c swoje pozycje, z kt贸rych rozpoczynali kampani臋 w nast臋pnym roku. Po upadku Walinoru oczekiwana z niepokojem ofen­sywa w kierunku wybrze偶a Morza Gorzkiego nie dosz艂a do skutku. Nie pr贸bowali te偶 powt贸rnie atakowa膰 fortec LaMut ko艂o Kamiennej G贸ry. Miasta Walinor i Crydee zosta艂y spl膮­drowane i obr贸cone w gruzy po to raczej, 偶eby pozbawi膰 Kr贸lestwo zaplecza, ni偶 dla konkretnej korzy艣ci Tsuranich. Kiedy przysz艂a wiosna w trzecim roku wojny, dow贸dztwo si艂 Kr贸lestwa z niepokojem pocz臋艂o oczekiwa膰 wielkiej ofen­sywy, kt贸ra mog艂aby prze艂ama膰 zast贸j na frontach. I oto na­desz艂a. Co wi臋cej, dosz艂o do niej w strategicznym miejscu, w najs艂abszym ogniwie frontu zjednoczonych si艂 Kr贸lestwa. Celem zmasowanego ataku sta艂 si臋 garnizon w Crydee.

Arutha patrzy艂 z mur贸w na armi臋 Tsuranich. Sta艂 w oto­czeniu Gardana, Fannona i Martina.

Ilu ich jest? 鈥 spyta艂, nie odwracaj膮c wzroku od ros­n膮cego z ka偶d膮 chwil膮 mrowia naje藕d藕c贸w.

Tysi膮c pi臋膰set. Mo偶e dwa tysi膮ce 鈥 powiedzia艂 Martin. 鈥 Trudno oceni膰. Wczoraj przyci膮gn臋艂o tutaj nast臋pne dwa tysi膮ce, no, mo偶e mniej. Mroczni Bracia z pewno艣ci膮 po­starali si臋 o to, aby cz臋艣膰 z nich zosta艂a na zawsze w lesie.

Z odleg艂ej puszczy doszed艂 ich odg艂os zwalanych na zie­mi臋 drzew. Fannon i Wielki 艁owczy domy艣lili si臋, 偶e Tsurani szykuj膮 materia艂 do budowy drabin do wspinania si臋 na mury.

Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e kiedykolwiek z mych w艂asnych ust padn膮 podobne s艂owa 鈥 powiedzia艂 Martin 鈥 ale przy­znam szczerze: 偶a艂uj臋 bardzo, 偶e wczoraj w lesie nie by艂o czte­rech tysi臋cy Mrocznych Braci.

Gardan splun膮艂 za mury.

Trudno si臋 m贸wi. Ale i tak wspaniale si臋 wczoraj spra­wi艂e艣, Martin. By艂 ju偶 najwy偶szy czas, 偶eby si臋 na siebie na­dziali.

Martin za艣mia艂 si臋 sucho.

Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e Mroczni Bracia zabijaj膮 bez lito艣ci, nie zastanawiaj膮c si臋 d艂ugo. Chocia偶 dobrze wiem, 偶e nie robi膮 tego z mi艂o艣ci do nas, pozostaje faktem, 偶e broni膮 naszej po­艂udniowej flanki.

Chyba 偶e wczoraj ich banda nie znalaz艂a si臋 tam przy­padkiem. Je偶eli Bractwo opuszcza Zielone Serce, wkr贸tce trze­ba b臋dzie my艣le膰 o bezpiecze艅stwie Tulan, Jonril i Carse 鈥 zauwa偶y艂 Arutha.

Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e si臋 nie dogadali 鈥 powiedzia艂 Fan­non. 鈥 Gdyby mia艂o doj艣膰 mi臋dzy nimi do zawieszenia bro­ni... nawet nie chc臋 o tym my艣le膰.

Martin pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Moredhele wchodz膮 w uk艂ady jedynie z handlarzami broni膮 i renegatami, kt贸rzy wys艂uguj膮 si臋 im za z艂oto. A poza tym... do czego mieliby艣my si臋 im przyda膰? Nie potrzebu­j膮 tego. Co wi臋cej, wygl膮da na to, 偶e Tsurani d膮偶膮 do pod­boju. Moredhele s膮 praktycznie w takiej samej sytuacji jak my.

Fannon spojrza艂 na rosn膮ce si艂y wroga. Jaskrawe sztandary i proporce z dziwnymi dla mieszka艅c贸w Kr贸lestwa symbolami i znakami powiewa艂y w pierwszych szeregach armii wroga. Pod ka偶dym z nich skupi艂y si臋 kilkusetosobowe oddzia艂y wo­jownik贸w odzianych w r贸偶nokolorowe zbroje.

Rozleg艂 si臋 g艂os rogu i 偶o艂nierze zwr贸cili si臋 twarzami do mur贸w. Wszystkie sztandary wysuni臋to o kilkana艣cie krok贸w przed front i zatkni臋to w ziemi臋. Grupka 偶o艂nierzy w hennach o kolorowych, wysokich pi贸ropuszach, kt贸re w wojskach kr贸­lewskich przyj臋to uwa偶a膰 za oznak臋 stopnia oficerskiego, wy­sz艂a przed szeregi i zaj臋艂a miejsce mi臋dzy chor膮偶ymi a g艂贸w­nymi si艂ami. Jeden z oficer贸w w jasnoniebieskiej zbroi zawo艂a艂 co艣 i wskaza艂 r臋k膮 na zamek. Z szereg贸w podni贸s艂 si臋 gromki okrzyk. Kolejny oficer, tym razem ubrany w jasnoczerwony pancerz, ruszy艂 powoli w stron臋 mur贸w.

Arutha i pozostali patrzyli w milczeniu na id膮cego r贸wnym krokiem Tsuraniego, kt贸ry nie rozgl膮daj膮c si臋 ani w prawo, ani w lewo, nie zwracaj膮c te偶 uwagi na ludzi zgromadzonych na murach, maszerowa艂 prosto jak strzeli艂 z oczami wbitymi w bram臋. Kiedy doszed艂 do niej, wyj膮艂 zza pasa wielki top贸r i trzykrotnie uderzy艂 r臋koje艣ci膮.

Co on wyprawia? 鈥 spyta艂 Roland, kt贸ry przed chwil膮 wszed艂 na g贸r臋.

Tsurani ponownie za艂omota艂 w bram臋 zamku.

Chyba rozkazuje nam, aby艣my otworzyli bram臋 i opu­艣cili zamek 鈥 powiedzia艂 Martin.

Po chwili oczekiwania Tsurani zamachn膮艂 si臋 toporem i wbi艂 go z ca艂ej si艂y w belki bramy. Bro艅 drga艂a przez kil­kana艣cie sekund. Oficer wroga odwr贸ci艂 si臋 i bez po艣piechu ruszy艂 w stron臋 w艂asnych szereg贸w. 呕o艂nierze Tsuranich wzno­sili radosne okrzyki i wymachiwali broni膮.

Co teraz? 鈥 spyta艂 Fannon.

Chyba wiem 鈥 odpowiedzia艂 Martin, zdejmuj膮c 艂uk z plec贸w. Wyj膮艂 strza艂臋 i za艂o偶y艂 na ci臋ciw臋. Napi膮艂 j膮 gwa艂­townie i pos艂a艂 przed siebie. Wbi艂a si臋 w ziemi臋 mi臋dzy nogami oficera. Tsurani zatrzyma艂 si臋.

G贸rale Hadati z Yabon maj膮 podobny rytua艂 鈥 wy­t艂umaczy艂 Martin. 鈥 Przywi膮zuj膮 wielk膮 wag臋 do okazywa­nia waleczno艣ci w obliczu wroga. Dotkni臋cie przeciwnika i prze偶ycie to o wiele wi臋kszy honor ni偶 zabicie go. 鈥 Wska­za艂 na znieruchomia艂ego oficera. 鈥 Je偶eli go teraz zabij臋, nie zyskam honoru i s艂awy, poniewa偶 on pokazuje nam wszystkim, jak jest odwa偶ny. My jednak mo偶emy udowodni膰, 偶e wiemy, jak rozgrywa膰 jego w艂asn膮 gr臋.

Oficer odwr贸ci艂 si臋 w ich stron臋, wyrwa艂 strza艂臋 z ziemi i prze艂ama艂 na p贸艂. Sta艂 zwr贸cony twarz膮 do zamku, wykrzy­kuj膮c obelgi w stron臋 obro艅c贸w na murach. Z艂aman膮 strza艂臋 trzyma艂 wysoko nad g艂ow膮. Martin westchn膮艂 i wypu艣ci艂 ko­lejn膮 strza艂臋, kt贸ra rozerwa艂a kolorow膮 kit臋 na jego he艂mie. Tsurani zamilk艂 raptownie, a kolorowe pi贸ra opada艂y, ta艅cz膮c w powietrzu ko艂o jego twarzy.

Roland zawy艂 rado艣nie. Zgromadzeni na murach zawt贸­rowali mu radosnymi okrzykami. Tsurani powoli zdj膮艂 he艂m.

Teraz zach臋ca nas, 偶eby艣my go albo zabili, wykazuj膮c si臋 przy okazji brakiem honoru, albo 偶eby kt贸ry艣 z nas wykaza艂 si臋 odwag膮, wyszed艂 na zewn膮trz i zmierzy艂 si臋 z nim w walce sam na sam.

O nie! 鈥 krzykn膮艂 Fannon. 鈥 Nie pozwol臋, 偶eby przez jak膮艣 g艂upi膮 dziecinad臋 otwarto bramy zaniku!

Martin wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu od ucha do ucha.

W takim razie zmienimy troch臋 regu艂y gry. Wychyli艂 si臋 przez parapet muru.

Garret! T臋p膮 strza艂臋 na ptactwo!

Garret, czekaj膮cy u podn贸偶a mur贸w na dziedzi艅cu, si臋gn膮艂 do ko艂czana, wyj膮艂 specjaln膮 strza艂臋 do polowania na dzikie ptactwo i cisn膮艂 w g贸r臋 do Martina. D艂ugi 艁uk pokaza艂 ci臋偶k膮, 偶elazn膮 kul臋 znajduj膮c膮 si臋 w miejscu ostrza. Strza艂 takich u偶ywano do polowania na ma艂e ptaki. Og艂usza艂y one zdobycz, nie rozrywaj膮c jej na strz臋py jak zwyk艂a strza艂a. Martin napi膮艂 艂uk, wymierzy艂 dok艂adnie i strzeli艂.

Pocisk ugodzi艂 oficera prosto w 偶o艂膮dek, przewracaj膮c go na plecy. 艁atwo mo偶na sobie by艂o wyobrazi膰 d藕wi臋k, jaki mu­sia艂 wyda膰, kiedy impet uderzenia wypchn膮艂 powietrze z p艂uc. Szeregi Tsuranich zawy艂y w艣ciekle, po czym umilk艂y raptow­nie, kiedy oficer d藕wign膮艂 si臋 na nogi oszo艂omiony, ale najwy­ra藕niej nie ranny. Po chwili Tsurani zgi膮艂 si臋 nagle wp贸艂, opie­raj膮c d艂onie na kolanach, i zwymiotowa艂.

No i tyle zosta艂o z jego godno艣ci oficerskiej 鈥 sko­mentowa艂 zgry藕liwie Arutha.

Dosy膰 tej zabawy 鈥 powiedzia艂 Fannon. 鈥 Chyba najwy偶szy czas, aby otrzymali kolejn膮 lekcj臋 pogl膮dow膮 na temat or臋偶a stosowanego w Kr贸lestwie.

Wzni贸s艂 r臋k臋 wysoko nad g艂ow臋.

Katapulty! 鈥 krzykn膮艂 dono艣nym g艂osem. Ze szczytu wie偶 na murach i g艂贸wnym zamku zamacha­no chor膮giewkami, potwierdzaj膮c przyj臋cie rozkazu. Fannon opu艣ci艂 rami臋. Zwolniono zabezpieczenia pot臋偶nych ma­chin miotaj膮cych. Euthytonony umieszczone na mniejszych wie偶ach razi艂y przeciwnika pociskami podobnymi do gigan­tycznych w艂贸czni. Z mur贸w g艂贸wnego zamku uderzano na wroga koszami ogromnych kamieni, wystrzeliwanych przez palintonony i gigantyczne katapulty. Grad pocisk贸w spad艂 w szeregi Tsuranich, 艂ami膮c ko艣ci i roztrzaskuj膮c czaszki. Po pierwszej salwie w zwartych szeregach wroga zosta艂o kil­kana艣cie sporych wyrw. Przera藕liwe wycie ranionych wzbi艂o si臋 pod niebiosa. Wszystkie obsady na murach zwija艂y si臋 jak w ukropie, napinaj膮c i 艂aduj膮c swoje 艣mierciono艣ne ma­chiny.

W szeregach wojsk Tsuranich powsta艂o zamieszanie. Po chwili, kiedy druga salwa dotar艂a do celu, r贸wne szeregi za­艂ama艂y si臋 i 偶o艂nierze zacz臋li ucieka膰 w pop艂ochu. Z mur贸w wzni贸s艂 si臋 radosny okrzyk zwyci臋stwa i zamar艂 raptownie, kiedy karne oddzia艂y wroga przegrupowa艂y si臋 i stan臋艂y poza zasi臋giem ra偶enia.

Gardan zwr贸ci艂 si臋 do Mistrza Miecza.

Zdaje si臋, 偶e chc膮 nas wzi膮膰 na przeczekanie.

Chyba si臋 mylisz 鈥 powiedzia艂 Arutha, wskazuj膮c r臋­k膮. Wszyscy zwr贸cili g艂owy w tamt膮 stron臋. Spora cz臋艣膰 Tsu­ranich oderwa艂a si臋 od g艂贸wnej masy wojska i stan臋艂a w go­towo艣ci tu偶 poza zasi臋giem machin miotaj膮cych.

Gotuj膮 si臋 do ataku 鈥 powiedzia艂 Fannon. 鈥 Ale dlaczego tylko cz臋艣ci膮 si艂? Podbieg艂 do nich 偶o艂nierz.

Wasza Wysoko艣膰, inne stanowiska nie stwierdzi艂y obe­cno艣ci wroga.

Arutha spojrza艂 na Fannona pytaj膮co.

I dlaczego atakuj膮 tylko jedn膮 stron臋? Po kilku minutach milczenia Arutha odwr贸ci艂 si臋 do po­zosta艂ych.

Oceniam, 偶e jest ich oko艂o tysi膮ca.

Chyba wi臋cej. Tysi膮c dwie艣cie 鈥 nie zgodzi艂 si臋 Fan­non. Daleko, poza tylnymi szeregami pojawi艂y si臋 wysokie drabiny, kt贸re podawano nad g艂owami do przodu.

Za chwil臋 si臋 zacznie.

Tysi膮c obro艅c贸w, czyli wi臋kszo艣膰 wojsk Ksi臋stwa, czeka艂o w obr臋bie mur贸w. Reszta si艂 obsadza艂a pomniejsze garnizony i warownie stra偶nicze w terenie.

Fannon spojrza艂 na stoj膮cych ko艂o niego.

Je偶eli mury wytrzymaj膮, poradzimy sobie, nawet je艣li maj膮 dziesi臋ciokrotn膮 przewag臋.

Nadbiegali kolejni pos艂a艅cy z pozosta艂ych stron mur贸w.

Mistrzu Miecza, na wschodzie, pomocy i po艂udniu na­dal cisza. Nie stwierdzono obecno艣ci wroga.

Wygl膮da na to, 偶e wybrali frontalny atak, nie zwa偶aj膮c na straty, jakie musz膮 ponie艣膰. 鈥 Zamy艣li艂 si臋 g艂臋boko. 鈥 Coraz mniej z tego rozumiem. Samob贸jczy atak, beztroskie paradowanie w zasi臋gu naszych katapult, marnowanie czasu na honorowe pokazy... a przy tym wszystkim nie mo偶na im przecie偶 odm贸wi膰, 偶e znaj膮 si臋 na sztuce wojennej. Ani przez moment nie wolno nam ich nie docenia膰.

Zwr贸ci艂 si臋 do 偶o艂nierza.

Zawiadom wszystkich na innych posterunkach, aby za­chowali najwy偶sz膮 czujno艣膰 i byli gotowi szybko przegrupo­wa膰 si臋, gdyby okaza艂o si臋, 偶e to tylko manewr myl膮cy.

Pos艂aniec odszed艂, a oni nadal czekali. S艂o艅ce przesuwa艂o si臋 powoli po niebosk艂onie. Do zachodu zosta艂a godzina i pro­mienie s艂o艅ca 艣wieci艂y w plecy wroga. Nagle rozleg艂 si臋 od­g艂os rog贸w i b臋bn贸w. Szeregi Tsuranich ruszy艂y biegiem w stron臋 mur贸w. Napi臋te mechanizmy machin j臋kn臋艂y prze­ci膮gle, w powietrzu zaszumia艂o i po chwili w p臋dz膮cych sze­regach pojawi艂y si臋 spore wyrwy. Oni jednak, nie zwa偶aj膮c na nic, biegli przed siebie i po chwili znale藕li si臋 w zasi臋gu spokojnie czekaj膮cych 艂ucznik贸w. Chmara strza艂 pop臋dzi艂a z furkotem ku nacieraj膮cym, wybijaj膮c co do jednego pier­wszy szereg. Nast臋pni Tsurani przeskakiwali wa艂 trup贸w i trzymaj膮c wysoko wzniesione nad g艂owami tarcze, p臋dzili w stron臋 mur贸w. Kilkana艣cie razy wybijano obsady drabin. Dobiegali nast臋pni, chwytali drabiny i parli bez wytchnienia do przodu.

艁ucznicy wroga przypu艣cili szturm i po chwili na blankach pola艂a si臋 krew obro艅c贸w Crydee. Arutha schyli艂 si臋, chowaj膮c g艂ow臋 za os艂on臋 muru. Po chwili zaryzykowa艂 i wyjrza艂 przez otw贸r strzelniczy. U podn贸偶a mur贸w zobaczy艂 ci偶b臋 wrog贸w, a po chwili tu偶 przed jego oczami pojawi艂 si臋 szczyt drabi­ny. Jeden ze stoj膮cych obok 偶o艂nierzy chwyci艂 jej koniec i za pomoc膮 drugiego d艂ug膮 tyk膮 odepchn膮艂 drabin臋. Spadaj膮cy Tsurani krzykn臋li przera藕liwie, a po sekundzie zawt贸rowa艂 im pierwszy 偶o艂nierz z za艂ogi zamku. Arutha obejrza艂 si臋 i zoba­czy艂, jak dzielny obro艅ca spada na dziedziniec, a z jego oka sterczy strza艂a.

Z do艂u wznios艂y si臋 niespodziewanie gromkie okrzyki. Arutha zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i ryzykuj膮c, 偶e zostanie tra­fiony, spojrza艂 za mury. Wojownicy Tsuranich atakuj膮cy za­mek wycofywali si臋 na ca艂ej linii, biegn膮c z powrotem.

Co oni robi膮? 鈥 zastanawia艂 si臋 Fannon. Tsurani biegli, a偶 znale藕li si臋 poza zasi臋giem katapult z wie偶. Zatrzymali si臋, odwr贸cili ku zamkowi i sformowali szeregi. Kilku oficer贸w przechadza艂o si臋 przed frontem, stro­fuj膮c 偶o艂nierzy i zach臋caj膮c ich do dalszej walki. Po chwili oddzia艂y wroga wznios艂y radosny okrzyk.

A niech mnie kule bij膮! 鈥 Us艂ysza艂 Arutha po lewej stronie. Odwr贸ci艂 si臋. Tu偶 za nim sta艂 Amos Trask, wymachu­j膮c ogromnym marynarskim kordem. 鈥 Ci szale艅cy gratuluj膮 sobie, 偶e ich wyr偶ni臋to jak 艣winie. Nie do wiary!

Rzeczywi艣cie, widok rozci膮gaj膮cy si臋 u podn贸偶a mur贸w by艂 straszny i przygn臋biaj膮cy. Martwi 偶o艂nierze Tsuranich le­偶eli wsz臋dzie dooko艂a, jak zabawki porozrzucane przez jakie艣 monstrualne dziecko, nie dbaj膮ce o porz膮dek. Kilku rusza艂o si臋 s艂abo, j臋cz膮c z b贸lu, ale wi臋kszo艣膰 by艂a martwa.

Za艂o偶臋 si臋, 偶e stracili ponad setk臋 ludzi. To nie ma naj­mniejszego sensu 鈥 powiedzia艂 Fannon do Rolanda i Martina. 鈥 Sprawd藕cie pozosta艂e strony zamku.

Obaj nie zwlekaj膮c, udali si臋 na inspekcj臋.

Co oni teraz wyprawiaj膮? 鈥 spyta艂 ponownie Fannon, patrz膮c na stoj膮ce w ordynku szeregi. Kilku 偶o艂nierzy zapala艂o pochodnie i rozdawa艂o pozosta艂ym.

Chyba nie maj膮 zamiaru atakowa膰 po zachodzie s艂o艅ca? Przecie偶 w ciemno艣ci b臋d膮 si臋 sami o siebie potyka膰.

Kt贸偶 wie, co oni planuj膮? 鈥 zastanawia艂 si臋 na g艂os Arutha. 鈥 Jak 偶yj臋, nie s艂ysza艂em o tak fatalnie przeprowa­dzonym ataku.

Amos zwr贸ci艂 si臋 do Aruthy.

Za pozwoleniem Waszej Wysoko艣ci. Pozna艂em si臋 tro­ch臋 na wojaczce w mych m艂odzie艅czych latach. Ja te偶 nigdy nie s艂ysza艂em, 偶eby kto艣 wyprawia艂 podobne rzeczy. Nawet w Keshu, gdzie szafuj膮 偶yciem lekkiej jazdy jak pijany 偶eglarz pieni臋dzmi, nie pr贸bowaliby przeprowadza膰 podobnego fron­talnego ataku. Wietrz臋 w tym jaki艣 podst臋p. Musimy mie膰 oczy i uszy otwarte.

Zgadzam si臋, lecz o jaki podst臋p mo偶e chodzi膰?

Przez ca艂膮 noc Tsurani rzucali si臋 na o艣lep na mury, by gin膮膰 jak muchy u ich podn贸偶a. Za kt贸rym艣 razem kilku uda艂o si臋 wedrze膰 na g贸r臋, lecz rozprawiano si臋 z nimi b艂yskawicz­nie, a ich drabiny spychano z powrotem. Z nastaniem 艣witu Tsurani wycofali si臋.

Arutha, Fannon i Gardan patrzyli, jak 偶o艂nierze wroga do­cieraj膮 do w艂asnych linii, gdzie byli ju偶 poza zasi臋giem machin miotaj膮cych i 艂uk贸w. Wsta艂o s艂o艅ce i u podn贸偶a zaniku poja­wi艂o si臋 morze kolorowych namiot贸w. Tsurani udali si臋 na spoczynek. Obro艅cy patrzyli z niedowierzaniem na niesamo­wit膮 liczb臋 martwych cia艂 u ich st贸p.

Po kilku godzinach od贸r unosz膮cy si臋 nad pobojowiskiem by艂 nie do zniesienia. Fannon przyszed艂 z艂o偶y膰 meldunek szy­kuj膮cemu si臋 do snu Ksi臋ciu, kt贸ry ze zm臋czenia ledwo patrzy艂 na oczy.

Tsurani nawet nie pr贸bowali zabra膰 cia艂 swych pole­g艂ych towarzyszy.

Fannon, nie potrafimy si臋 z nimi dogada膰. Nikt nie zna j臋zyka, chyba 偶e chcesz wys艂a膰 jako emisariusza Tully'ego?

Z pewno艣ci膮 zgodzi艂by si臋 p贸j艣膰 do ich obozu, ale wol臋 nie ryzykowa膰, 偶e utracimy go na zawsze. Jednak za dzie艅 czy dwa trupy pod zamkiem stan膮 si臋 problemem. Poza smro­dem i muchami nie pogrzebane cia艂a mog膮 sprowadzi膰 cho­roby. W ten spos贸b bogowie okazuj膮 swoje niezadowolenie z braku szacunku dla zmar艂ych.

W takim razie 鈥 powiedzia艂 Arutha, wci膮gaj膮c but, kt贸ry zdj膮艂 przed chwil膮 鈥 lepiej chod藕my. Trzeba zobaczy膰, czy nie da si臋 czego艣 zrobi膰.

Arutha poszed艂 w kierunku bramy, gdzie zasta艂 Gardana, kt贸ry organizowa艂 ju偶 usuni臋cie cia艂. Wok贸艂 niego zgromadzi艂o si臋 kilkunastu ochotnik贸w gotowych wyj艣膰 na zewn膮trz, aby zebra膰 poleg艂ych na ca艂opalny stos.

Arutha i Fannon weszli na mury i obserwowali z g贸ry. D艂ugi szereg bie偶nik贸w ustawi艂 si臋 na blankach, aby w razie potrzeby os艂ania膰 odwr贸t towarzyszy. Wkr贸tce okaza艂o si臋, 偶e Tsurani nie maj膮 najmniejszego zamiaru przeszkadza膰. Co pra­wda na granicy ich linii pojawi艂o si臋 kilku, ale usiedli i spo­kojnie przypatrywali si臋 pracuj膮cym 偶o艂nierzom.

Po p贸艂godzinie sta艂o si臋 jasne, 偶e kilkunastu ochotnik贸w nie zdo艂a si臋 upora膰 z zadaniem, nim ca艂kiem opadn膮 z si艂. Arutha zastanawia艂 si臋, czy nie wys艂a膰 na zewn膮trz wi臋cej ludzi, lecz Fannon nie zgodzi艂 si臋 podejrzewaj膮c, 偶e w艂a艣nie o to chodzi艂o wrogowi.

Wpuszczanie z powrotem przez bram臋 du偶ego oddzia艂u mo偶e si臋 okaza膰 fatalne w skutkach. Je偶eli zamkniemy bram臋, stracimy ludzi. Je偶eli b臋dzie otwarta zbyt d艂ugo, Tsurani wedr膮 si臋 do zamku.

Arutha musia艂 przyzna膰, 偶e jego argumenty by艂y s艂uszne. Nie pozosta艂o nic innego, jak tylko patrze膰 na oddzia艂 Gardana pracuj膮cy w pocie czo艂a w upale poranka.

Oko艂o po艂udnia kilkunastu nie uzbrojonych wojownik贸w Tsuranich przekroczy艂o spokojnym krokiem ich linie i zbli偶y艂o si臋 do pracuj膮cych. 艁ucznicy na murach za艂o偶yli strza艂y na ci臋ciwy i czekali w napi臋ciu. Niepotrzebnie, poniewa偶 偶o艂nie­rze wroga po doj艣ciu do grupy z Crydee zacz臋li zbiera膰 cia艂a i uk艂ada膰 na stos.

Przy pomocy 偶o艂nierzy wroga wszystkie cia艂a znalaz艂y si臋 wkr贸tce na wsp贸lnym stosie. Pod艂o偶ono ogie艅 i po chwili mo­rze p艂omieni obj臋艂o pad艂ych w boju Tsuranich. 呕o艂nierze z Crydee odsun臋li si臋 od rosn膮cego s艂upa ognia. Jeden z 偶o艂­nierzy Tsuranich odwr贸ci艂 si臋 do swoich towarzyszy, powie­dzia艂 co艣 i po chwili wszyscy sk艂onili si臋 z szacunkiem przed zmar艂ymi le偶膮cymi na stosie. 呕o艂nierz, kt贸ry dowodzi艂 oddzia艂kiem z zamku, podszed艂 do swoich ludzi.

Odda膰 honory poleg艂ym!

Dwunastu 偶o艂nierzy stan臋艂o na baczno艣膰 i zasalutowa艂o. W odpowiedzi 偶o艂nierze wroga zwr贸cili si臋 w ich stron臋 i g艂臋­boko sk艂onili.

Odda膰 honory! 鈥 krzykn膮艂 dowodz膮cy z Crydee i dwu­nastka zasalutowa艂a wrogom.

Arutha kr臋ci艂 g艂ow膮 ze zdziwieniem, patrz膮c na ludzi, kt贸­rzy kilka godzin temu zabijali si臋 wzajemnie, a teraz pracowali rami臋 przy ramieniu, jakby to by艂a najbardziej naturalna rzecz pod s艂o艅cem, a na koniec oddali sobie jeszcze honory woj­skowe.

Ojciec m贸wi艂 zawsze, 偶e w艣r贸d r贸偶nych dziwnych po­czyna艅 cz艂owieka wojna z pewno艣ci膮 jest najdziwniejszym.

O zachodzie s艂o艅ca znowu zaatakowali. Szli fala za fal膮, p臋dz膮c w stron臋 mur贸w, aby umrze膰 u ich podn贸偶a. Cztero­krotnie w ci膮gu nocy ponawiali atak i czterokrotnie zostali odparci.

Nadci膮gali kolejny raz. Arutha otrz膮sn膮艂 si臋 ze zm臋czenia i ponownie ruszy艂 do walki. W mroku nocy 艣wieci艂y d艂ugie w臋偶e pochodni kieruj膮cych si臋 w jeden punkt, w zamek. W su­kurs nacieraj膮cym oddzia艂om nadci膮ga艂y posi艂ki z las贸w na p贸艂nocy. Po ostatnim ataku sta艂o si臋 jasne, 偶e szala zwyci臋stwa przechyla si臋 powoli na korzy艣膰 Tsuranich. Po dw贸ch nocach bitwy obro艅cy byli 艣miertelnie zm臋czeni, a wr贸g rzuca艂 do walki coraz to nowe i wypocz臋te oddzia艂y.

Chc膮 nas zetrze膰 na proch, nie zwa偶aj膮c na straty 鈥 powiedzia艂 zm臋czonym g艂osem Fannon. Chcia艂 jeszcze co艣 do­da膰, lecz zmieni艂 si臋 raptownie na twarzy, zamkn膮艂 oczy i upad艂 na ziemi臋. Arutha chwyci艂 go w ostatniej chwili. W plecach Mistrza tkwi艂a strza艂a. 艢miertelnie przera偶ony 偶o艂nierz, z kt贸rym Fannon przed sekund膮 rozmawia艂, kl臋cza艂 przy le偶膮cym, patrz膮c b艂agalnym wzrokiem na Ksi臋cia. W jego spojrzeniu wyra藕nie by艂o wida膰 nieme pytanie: 鈥淐o mamy pocz膮膰?鈥

Zanie艣cie go natychmiast do zamku, do ojca Tully'ego! 鈥 krzykn膮艂 Arutha. 呕o艂nierz zawo艂a艂 swego koleg臋 i we dw贸ch znie艣li nieprzytomnego na dziedziniec, a potem do ka­p艂ana.

Jakie rozkazy, Wasza Wysoko艣膰? 鈥 spyta艂 inny 偶o艂nierz.

Arutha obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i b艂yskawicznie rozejrza艂 do­oko艂a. Otacza艂y go zaniepokojone twarze. Czekali w napi臋ciu, co powie.

Jak dotychczas. Broni膰 mur贸w.

Walka przybiera艂a na sile. Kilka razy Arutha stoczy艂 po­jedynek z 偶o艂nierzami wroga, kt贸rym uda艂o si臋 wedrze膰 na mury. Po pewnym czasie, po walce, kt贸ra wydawa艂a si臋 nie mie膰 ko艅ca, Tsurani wycofali si臋 na swoje pozycje.

Arutha sta艂 oparty o mur, dysz膮c ci臋偶ko. Ubranie pod pan­cerzem na piersi by艂o przesi膮kni臋te potem. Zawo艂a艂, 偶eby przy­nie艣膰 wod臋. Po chwili pojawi艂 si臋 s艂uga z wiadrem. Ksi膮偶臋 pi艂 d艂ugo i 艂apczywie, podobnie jak inni 偶o艂nierze. Kiedy ugasili pragnienie, odwr贸cili si臋, aby obserwowa膰 wroga.

Tsurani stali poza zasi臋giem ra偶enia. Migotliwe mrowie pochodni nie zmniejszy艂o si臋.

Ksi膮偶臋 Arutha 鈥 zawo艂a艂 kto艣 z ty艂u. Odwr贸ci艂 si臋. Sta艂 za nim Koniuszy Algon.

Us艂ysza艂em w艂a艣nie, 偶e Fannon jest ranny.

Jak si臋 czuje?

Niewiele brakowa艂o. Rana jest powa偶na, chocia偶 nie 艣miertelna... na razie. Tully uwa偶a, 偶e je偶eli Fannon przetrzyma nast臋pny dzie艅, to si臋 z tego wyli偶e. Nie b臋dzie jednak w stanie dowodzi膰 przez kilka tygodni, albo i d艂u偶ej.

Arutha dobrze wiedzia艂, 偶e Algon czeka na jego decyzj臋. Ksi膮偶臋 by艂 w randze kapitana Kr贸lewskiej Armii i pod nie­obecno艣膰 Fannona pe艂ni艂 obowi膮zki dow贸dcy garnizonu. Po­niewa偶 jednak do tej pory nie mia艂 mo偶liwo艣ci pe艂nienia tej funkcji, m贸g艂 przekaza膰 komend臋 Koniuszemu. Arutha roze­jrza艂 si臋.

Gdzie jest Gardan?

Tutaj, Wasza Wysoko艣膰. 鈥 Us艂ysza艂 w odpowiedzi okrzyk o kilkana艣cie metr贸w dalej. Arutha spojrza艂 na niego ze zdumieniem. Jego czarna sk贸ra, pokryta zlepionym kurzem i potem by艂a prawie szara. Nie tylko bluza i kaftan, ale nawet r臋kawy po 艂okcie przesi膮kni臋te by艂y krwi膮.

Arutha spojrza艂 na w艂asne r臋ce i ubranie, kt贸re wygl膮da艂y identycznie.

Przynie艣cie wi臋cej wody! 鈥 krzykn膮艂. Spojrza艂 na Algona.

Gardan jest teraz moim zast臋pc膮. Je偶eli mi si臋 co艣 przy­trafi, obejmie komend臋 garnizonu. Od tej chwili pe艂ni obo­wi膮zki Mistrza Miecza.

Algon zawaha艂 si臋 przez moment, jakby chcia艂 co艣 powie­dzie膰. Po sekundzie przez jego twarz przemkn膮艂 wyraz ulgi.

Tak jest. Wasza Wysoko艣膰. Rozkazy?

Arutha spojrza艂 w kierunku pozycji wroga, a potem na wsch贸d. Nad horyzontem pojawi艂a si臋 ja艣niejsza smuga; s艂o艅ce wzejdzie nad g贸rami za nieca艂e dwie godziny. Obmywaj膮c z krwi r臋ce i twarz, zastanawia艂 si臋 nad czym艣 w skupieniu. Spojrza艂 w ko艅cu na Algona.

Sprowad藕 Martina.

Koniuszy wys艂a艂 偶o艂nierza i po chwili pojawi艂 si臋 przy nich D艂ugi 艁uk w towarzystwie Amosa Traska. Kapitan u艣miecha艂 si臋 szeroko.

Niech mnie kule bij膮! Ale te zuchy potrafi膮 walczy膰 鈥 powiedzia艂, wskazuj膮c r臋k膮 ob贸z wroga.

Arutha zignorowa艂 komentarz i spojrza艂 na Martina.

Chyba nie ma w膮tpliwo艣ci co do ich planu. B臋d膮 po­nawiali atak za atakiem, a przy ich braku szacunku dla w艂as­nego 偶ycia oznacza to, 偶e w ci膮gu paru tygodni padniemy z wyczerpania. W naszych rozwa偶aniach nie uwzgl臋dnili艣my, 偶e Tsurani z tak膮 ochot膮 b臋d膮 szli na pewn膮 艣mier膰. Trzeba zmniejszy膰 obsad臋 na murach na p贸艂nocy, po艂udniu i wscho­dzie. Zostawi膰 tylko niezb臋dne minimum, by skutecznie ob­serwowa膰 okolic臋, i w razie ataku z tamtej strony powstrzyma膰 wroga, a偶 nadejd膮 posi艂ki. Wymieni膰 ludzi z tej strony zamku. Reszta niech odpoczywa. Dzienn膮 wart臋 zmienia膰 co sze艣膰 godzin. Czy by艂y jakie艣 wie艣ci o kolejnych w臋dr贸wkach Mro­cznych Braci?

Martin wzruszy艂 ramionami.

Byli艣my troch臋 zaj臋ci, Wasza Wysoko艣膰. Przez ostatnie kilka tygodni wszyscy moi ludzie patrolowali p贸艂nocne lasy.

Czy uda ci si臋 przed 艣witem przerzuci膰 kilku tropicieli na drug膮 stron臋 mur贸w?

D艂ugi 艁uk zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.

Pod warunkiem 偶e wyrusz膮 natychmiast i 偶e Tsurani nie pilnuj膮 za bardzo wschodniej strony.

Do dzie艂a. Bractwo Mrocznego Szlaku nie jest g艂upie i nie porwie si臋 na tak znaczne si艂y przeciwnika, ale gdyby uda艂o ci si臋 wytropi膰 kilka niezale偶nych band, podobnych do tej sprzed trzech dni i powt贸rzy膰 podst臋p...

Martin u艣miechn膮艂 si臋.

Sam ich poprowadz臋. Musimy rusza膰 natychmiast, za­nim si臋 rozja艣ni.

Arutha pozwoli艂 艁owczemu odej艣膰 i ten zbieg艂 po schodach.

Garret! Rusz si臋, ch艂opcze. Idziemy si臋 zabawi膰. Do stoj膮cych wysoko na murach doszed艂 z dziedzi艅ca g艂o艣­ny j臋k i westchnienie Garreta. Po kilku minutach Martin skom­pletowa艂 oddzia艂 i wyruszy艂. Arutha przywo艂a艂 Gardana.

Chc臋 przekaza膰 wiadomo艣膰 do Carse i Tulan. Wy艣lij po pi臋膰 go艂臋bi z rozkazami dla baron贸w Bellamy'ego i Tolburta, aby opu艣cili swoje garnizony i natychmiast wyruszyli statkami do Crydee.

Garnizony zostan膮 w艂a艣ciwie bez obrony. Algon r贸wnie偶 zaprotestowa艂.

Je偶eli Mroczne Bractwo przeniesie si臋 na Ziemie P贸艂­nocy, to w przysz艂ym roku Tsurani b臋d膮 mieli otwart膮 drog臋 ku zamkom na po艂udniu.

Masz racj臋, ale pod kilkoma warunkami: je偶eli Bractwo rzeczywi艣cie emigruje ca艂ym narodem, a tak nie musi by膰, Tsu­rani odkryj膮, 偶e moredhele opu艣cili Zielone Serce, a nigdzie nie jest powiedziane, 偶e si臋 musz膮 o tym dowiedzie膰. W tej chwili staram si臋 zapobiec zagro偶eniom, kt贸re znamy, a nie ewentu­alnym, przysz艂ym niebezpiecze艅stwom w nast臋pnym roku. Jak d艂ugo si臋 utrzymamy, je艣li Tsurani nie zwolni膮 tempa, co?

Kilka tygodni, mo偶e miesi膮c, ale nie d艂u偶ej 鈥 odpo­wiedzia艂 Gardan.

Arutha jeszcze raz przyjrza艂 si臋 obozowi wroga.

Tylko sp贸jrzcie, rozbili bezczelnie namioty pod naszym nosem, na skraju naszego w艂asnego miasta. Nie ma w膮tpliwo­艣ci, 偶e przez ca艂y czas wyr膮buj膮 lasy, przygotowuj膮c drabiny i machiny obl臋偶nicze. Dobrze wiedz膮, 偶e nie mo偶emy zrobi膰 wi臋kszego wypadu. Gdyby jednak od pla偶y zaatakowa艂o ich nagle prawie dwa tysi膮ce wypocz臋tych 偶o艂nierzy z po艂udnio­wych warowni, z jednoczesnym naszym wypadem, mamy du偶e szans臋, aby ich przegna膰 spod Crydee na zawsze. Kiedy ob­l臋偶enie za艂amie si臋, b臋d膮 zmuszeni wycofa膰 si臋 na przycz贸艂ki na wschodzie. Jazda mo偶e ich n臋ka膰 nieustannymi atakami, nie pozwalaj膮c na solidne przegrupowanie si艂. Przyjdzie wte­dy pora, aby oddzia艂y z po艂udnia wr贸ci艂y do swoich zamk贸w i mia艂y wystarczaj膮co du偶o czasu, aby przygotowa膰 obron臋 na wypadek ich wiosennej ofensywy.

艢mia艂y plan. Ksi膮偶臋 鈥 powiedzia艂 Gardan. Zasaluto­wa艂 i opu艣ci艂 mury razem z Algonem. Amos spojrza艂 spod oka na Ksi臋cia.

Twoi dow贸dcy to ostro偶ni ludzie. Wasza Wysoko艣膰.

Zgadzasz si臋 z moim planem?

Je偶eli Crydee padnie, czy ma wi臋ksze znaczenie, 偶e padn膮 r贸wnie偶 Carse czy Tulan? Je艣li nie w tym roku, to z pewno艣ci膮 w przysz艂ym. Mo偶na ca艂y problem za艂atwi膰 r贸w­nie dobrze jedn膮 bitw膮 zamiast dw贸ch czy trzech. Ale sier偶ant s艂usznie zauwa偶y艂, 偶e to rzeczywi艣cie bardzo 艣mia艂y plan. Jak m贸wi膮 piraci, nie z艂upisz statku, je偶eli nie podp艂yniesz do jego burty. Musz臋 przyzna膰, Ksi膮偶臋, 偶e masz zadatki na wspania­艂ego korsarza... gdyby ci si臋 kiedy艣 znudzi艂o bycie Ksi臋ciem, no i w og贸le...

Arutha u艣miechn膮艂 si臋 sceptycznie.

Korsarz, m贸wisz? Wydawa艂o mi si臋, 偶e m贸wi艂e艣 co艣 o uczciwym kupcu czy czym艣 w tym rodzaju. A mo偶e si臋 myl臋, co?

Amos pochyli艂 g艂ow臋, przest臋puj膮c z nogi na nog臋, lecz nie trwa艂o to d艂ugo. Wybuchn膮艂 nagle niepohamowanym, szczerym 艣miechem.

M贸wi艂em tylko, 偶e mia艂em 艂adunek dla Crydee, Wasza Wysoko艣膰. Nigdy nie m贸wi艂em, jak wszed艂em w jego posiadanie.

W tej chwili nie mamy czasu, aby rozpami臋tywa膰 twoj膮 pirack膮 przesz艂o艣膰, Amos.

Kapitan spojrza艂 na niego z ura偶on膮 bole艣nie dum膮.

Nie by艂em piratem, panie. Na pok艂adzie Sidonii by艂y listy kaperskie z Wielkiego Keshu, wystawione przez samego gubernatora Durbinu.

Tym razem Arutha rykn膮艂 艣miechem.

Ale偶 oczywi艣cie, Amos! Tak, tak. Jak powszechnie wia­domo, na wszystkich oceanach 艣wiata nie ma ludzi uczci­wszych i bardziej mi艂uj膮cych prawo ni偶 kapitanowie z wy­brze偶a Durbinu!

Amos Trask wzruszy艂 ramionami.

To prawda, 偶e to nie szk贸艂ka niedzielna i 偶e czasem do艣膰 swobodnie interpretuj膮 prawo swobodnej 偶eglugi na otwartych morzach, my jednak wolimy, aby nazywano nas ka­prami.

Zagrzmia艂y rogi i g艂uchy 艂oskot b臋bn贸w. Wojenny krzyk Tsuranich wdar艂 si臋 bole艣nie w uszy. Znowu nadchodzili. Obro艅cy czekali spokojnie na murach. Dopiero gdy szeregi wroga przekroczy艂y niewidzialn膮 lini臋 wyznaczaj膮c膮 zasi臋g ra偶enia machin wojennych zaniku, na Tsuranich spad艂 deszcz 艣mierci. Napastnicy szli niestrudzenie do przodu.

Tsurani przekroczyli kolejn膮 niewidzialn膮 granic臋 zasi臋gu bie偶nik贸w. Kolejne dziesi膮tki przeszyte strza艂ami pada艂y na ziemi臋, lecz nast臋pni parli niestrudzenie do przodu.

Doszli do mur贸w. Posypa艂 si臋 na nich grad kamieni. Od­pychano drabiny, po kt贸rych wspinali si臋 na g贸r臋. 艢mier膰 zbie­ra艂a g臋ste 偶niwo, a oni wci膮偶 szli i szli.

Arutha zarz膮dzi艂 szybko przegrupowanie oddzia艂贸w rezer­wowych. Mia艂y stan膮膰 w pogotowiu w miejscach, na kt贸re przypuszczano najci臋偶szy atak. Pos艂a艅cy rozbiegli si臋 po za­niku, nios膮c jego rozkazy.

Arutha znajdowa艂 si臋 w samym sercu walki, na szczycie zachodniego muru, odpieraj膮c atak za atakiem, walcz膮c z dzie­si膮tkami 偶o艂nierzy wroga wdzieraj膮cymi si臋 na mury. Nawet w najwi臋kszym zapami臋taniu bitewnym Ksi膮偶臋 nie traci艂 spod kontroli tego, co si臋 dzia艂o wok贸艂, wydawa艂 rozkazy, s艂ucha艂 kr贸tkich raport贸w, uwa偶nie obserwowa艂, co si臋 dzieje na in­nych odcinkach walki. K膮tem oka spostrzeg艂 rozbrojonego chwilowo Amosa, kt贸ry jednym ciosem pot臋偶nej pi臋艣ci zwali艂 z muru nacieraj膮cego Tsuraniego. By艂y kapitan schyli艂 si臋 po­tem najspokojniej w 艣wiecie i podni贸s艂 kord, tak jakby wypad艂 mu zza pasa przypadkowo w czasie przechadzki po murach. Gardan biega艂 mi臋dzy 偶o艂nierzami, dodaj膮c ducha, gdzie trzeba strofuj膮c i popychaj膮c ich do wyczyn贸w przekraczaj膮cych, wy­dawa膰 si臋 mog艂o, ludzkie mo偶liwo艣ci.

Arutha rzuci艂 si臋 do pomocy dwom obro艅com usi艂uj膮cym odepchn膮膰 kolejn膮 drabin臋. We trzech uda艂o im si臋. Ksi膮偶臋 odwr贸ci艂 si臋 i przez moment nie rozumiej膮c patrzy艂, jak jeden z 偶o艂nierzy siada powoli na pi臋tach, patrz膮c z nieopisanym zdu­mieniem na stercz膮c膮 z piersi strza艂臋. Opar艂 si臋 plecami o mur i zamkn膮艂 oczy, jakby mia艂 zamiar zdrzemn膮膰 si臋 przez chwil臋.

Kto艣 krzykn膮艂 g艂o艣no imi臋 Ksi臋cia. Stoj膮cy o kilka metr贸w dalej Gardan wskazywa艂 w kierunku p贸艂nocnego odcinka za­chodniego muru.

Wdarli si臋 na mury!

Arutha przebieg艂 ko艂o Gardana krzycz膮c: 鈥 Rezerwowe oddzia艂y 鈥 za mn膮! 鈥 i pop臋dzi艂 do poczynionego przez wroga wy艂omu w obronie. Kilkunastu Tsuranich walczy艂o za­ciekle na zdobytym odcinku, spychaj膮c obro艅c贸w w ty艂, by zrobi膰 wi臋cej miejsca dla swych towarzyszy. Arutha przedar艂 si臋 z impetem do pierwszego szeregu wyczerpanych i zdzi­wionych jego pojawieniem si臋 偶o艂nierzy. Ksi膮偶臋 pchn膮艂 gwa艂­townie mieczem ponad tarcz膮 pierwszego z brzegu przeciw­nika, rozdzieraj膮c mu gard艂o. Twarz Tsuraniego st臋偶a艂a z b贸lu, z艂apa艂 si臋 za szyj臋, przechyli艂 i spad艂 na dziedziniec. Arutha, nie czekaj膮c ani sekundy, zaatakowa艂 nast臋pnego.

Za Crydee! Za Kr贸lestwo! 鈥 krzycza艂. Po chwili pojawi艂 si臋 mi臋dzy nimi, jak wysoka czarna wie­偶a, Gardan, kt贸ry par艂 przed siebie, ra偶膮c ka偶dego, kto mu stan膮艂 na drodze. W 偶o艂nierzy Crydee jakby wst膮pi艂 nowy duch. Zebrali si臋 w sobie i natarli na przeciwnika 艂aw膮 cia艂 i stali. Tsurani nie chcieli odda膰 przycz贸艂ka okupionego ci臋偶kimi stra­tami i stawili im hardo czo艂o. Zostali wybici co do jednego.

Arutha r膮bn膮艂 w g艂ow臋 os艂on膮 r臋koje艣ci ostatniego prze­ciwnika, kt贸ry spad艂 nieprzytomny na dziedziniec. Odwr贸ci艂 si臋 b艂yskawicznie, by stwierdzi膰, 偶e mury ponownie znalaz艂y si臋 we w艂adaniu obro艅c贸w. Od strony pozycji wroga rozleg艂 si臋 j臋kliwy ton rogu i atakuj膮cy pocz臋li si臋 wycofywa膰.

Arutha spojrza艂 przytomniej dooko艂a. Zza g贸r na wschodzie wysz艂o s艂o艅ce. Nadchodzi艂 w ko艅cu poranek. Jeszcze nigdy w 偶yciu nie czu艂 si臋 tak potwornie zm臋czony. Odwr贸ci艂 si臋 powoli. Wszyscy patrzyli na niego.

Jeden z 偶o艂nierzy zwr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych.

Niech 偶yje Arutha! Niech 偶yje ksi膮偶臋 Crydee! Po chwili ca艂y zamek grzmia艂 okrzykami. 呕o艂nierze na wszystkich stanowiskach skandowali:

Arutha! Arutha! Ksi膮偶臋 spojrza艂 na Gardana.

Dlaczego?

Wielu z nich widzia艂o, 偶e osobi艣cie wzi膮艂e艣 udzia艂 w walce. Ksi膮偶臋. Inni dowiedzieli si臋 o tym od swoich kole­g贸w. To 偶o艂nierze. Wasza Wysoko艣膰, i oczekuj膮 od swego dow贸dcy pewnych rzeczy. Wasza Wysoko艣膰, od tej chwili to naprawd臋 twoi 偶o艂nierze.

Arutha sta艂 w milczeniu, przys艂uchuj膮c si臋 nie milkn膮cym okrzykom uznania i uwielbienia. Podni贸s艂 r臋k臋. Zapanowa艂a cisza.

Spisali艣cie si臋 doskonale. Crydee ma wspania艂ych 偶o艂­nierzy, kt贸rzy s艂u偶膮 mu ca艂ym sercem. Zwr贸ci艂 si臋 do Gardana.

Zmie艅 warty na murach. Nie mamy du偶o czasu, by cieszy膰 si臋 zwyci臋stwem.

Jakby na potwierdzenie jego s艂贸w ze szczytu najbli偶szej wie偶y rozleg艂 si臋 okrzyk.

Wasza Wysoko艣膰, uwaga na przedpole!

Arutha obejrza艂 si臋. Szeregi Tsuranich zosta艂y przegrupowane.

Czy oni nigdy nie maj膮 dosy膰? 鈥 spyta艂 zm臋czonym g艂osem.

Zamiast kolejnego ataku przed front wyst膮pi艂 oficer w he艂­mie zwie艅czonym kolorowymi pi贸rami. Wskaza艂 na zamek i ca艂a armia wroga wybuchn臋艂a gromkimi okrzykami. Oficer ruszy艂 ku zamkowi, przekraczaj膮c lini臋 zasi臋gu 艂uk贸w. B艂臋­kitna zbroja mieni艂a si臋 w promieniach porannego s艂o艅ca. Za­trzymywa艂 si臋 kilka razy i wskazywa艂 wyci膮gni臋t膮 r臋k膮 ku murom. Za ka偶dym razem z szereg贸w przeciwnika wznosi艂 si臋 pot臋偶ny okrzyk. Pierwsze szeregi wskazywa艂y na zamek za jego przyk艂adem.

Kolejne wyzwanie? 鈥 zapyta艂 Gardan. Patrzy艂 ze zdu­mieniem na niezwyk艂e przedstawienie. Oficer zatrzyma艂 si臋, odwr贸ci艂 i spokojnym krokiem, nie zwa偶aj膮c na w艂asne bez­piecze艅stwo, kierowa艂 si臋 powoli z powrotem.

Nie 鈥 odpowiedzia艂 Amos Trask, kt贸ry sta艂 nie opo­dal. 鈥 Chyba raczej pozdrawiaj膮 nas, oddaj膮c cze艣膰 bohater­stwu obro艅c贸w. 鈥 Pokr臋ci艂 powoli g艂ow膮 w zamy艣leniu. 鈥 Co za dziwny nar贸d...

Czy kiedykolwiek b臋dziemy w stanie ich zrozumie膰? Gardan po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu Ksi臋cia.

W膮tpi臋. Patrz, Ksi膮偶臋, cofaj膮 si臋.

Tsurani maszerowali ku namiotom rozbitym na skraju ruin miasta Crydee. W okolicach zamku zosta艂o co prawda kilku obserwator贸w, lecz g艂贸wne si艂y najwyra藕niej otrzyma艂y rozkaz wycofania si臋.

Na ich miejscu zarz膮dzi艂bym kolejny atak, w艂a艣nie te­raz. Przecie偶 doskonale wiedz膮, 偶e jeste艣my na skraju wyczer­pania. Dlaczego zrezygnowali? 鈥 rozmy艣la艂 na g艂os Gardan.

Kt贸偶 to wie? Mo偶e oni te偶 maj膮 na razie dosy膰? 鈥 powiedzia艂 Amos.

Jestem pewien, 偶e te nocne ataki maj膮 jakie艣 znaczenie, kt贸rego nie potrafi臋 zrozumie膰... 鈥 powiedzia艂 powoli Arut­ha. Pokr臋ci艂 g艂ow膮. 鈥 Z czasem dowiemy si臋, co knuj膮. Zo­stawcie wartownik贸w na wie偶ach. Reszta niech zejdzie na dzie­dziniec. Nie wiem dlaczego, ale wol膮 nie atakowa膰 w dzie艅. Gardan, rozka偶, 偶eby przyniesiono z kuchni jedzenie i przy­gotowano wod臋 do mycia.

Sier偶ant wyda艂 odpowiednie rozkazy i 偶o艂nierze zacz臋li powoli opuszcza膰 posterunki na murach. Niekt贸rzy byli zbyt zm臋czeni, aby schodzi膰 po schodach na dziedziniec, i siadali, opieraj膮c si臋 o mur. Reszta zesz艂a na d贸艂. Rzucali bro艅 na ziemi臋 i siadali w cieniu blank贸w. Pojawi艂a si臋 s艂u偶ba, roz­nosz膮ca w wiadrach 艣wie偶膮 wod臋 do picia. Arutha tak偶e opar艂 si臋 plecami o mur.

Wr贸c膮 鈥 powiedzia艂 po cichu do siebie.

Wr贸cili ponownie jeszcze tej samej nocy.


OBL臉呕ENIE


J臋ki rannych przywita艂y wschodz膮ce s艂o艅ce. Tsurani atakowali zamek przez dwunast膮 noc z rz臋du i o 艣wicie wycofywali si臋 na swoje pozycje. Gardan nie m贸g艂 znale藕膰 偶adnego sensownego powodu, kt贸ry by usprawiedliwia艂 niebezpieczne, nocne ataki na mury. Przypatrywa艂 si臋 z g贸ry, jak Tsurani zbieraj膮 cia艂a poleg艂ych i wracaj膮 do namiot贸w.

Dziwnie si臋 zachowuj膮. Nawet nie mog膮 wykorzysta膰 w艂asnych bie偶nik贸w, bo ci wystrzelaliby ich w艂asnych 偶o艂nie­rzy wspinaj膮cych si臋 na mury. My nie mamy takiego problemu. Sytuacja jest jasna 鈥 ka偶dy w dole to wr贸g. Nie wiem... nie mam poj臋cia, o co im chodzi.

Arutha siedzia艂 odr臋twia艂y, zmywaj膮c mechanicznie z twa­rzy krew i kurz. Nie zwraca艂 najmniejszej uwagi na unosz膮cy si臋 wsz臋dzie smr贸d. By艂 zbyt zm臋czony, aby odpowiedzie膰 Gardanowi.

Prosz臋. 鈥 Us艂ysza艂 g艂os obok.

Zdj膮艂 z twarzy mokry r臋cznik. Ujrza艂 przed sob膮 kubek w wyci膮gni臋tej r臋ce. Nie podnosz膮c g艂owy, przyj膮艂 nap贸j i wy­pi艂 duszkiem, smakuj膮c mocne wino.

Spojrza艂 w g贸r臋. Sta艂a przed nim Carline ubrana w bluz臋 i spodnie. U pasa wisia艂 miecz.

Co tu robisz? 鈥 spyta艂 ochrypni臋tym z wyczerpania g艂osem.

Carline podrzuci艂a g艂ow臋.

Kto艣 przecie偶 musi roznosi膰 jedzenie i wod臋. M臋偶czy藕­ni ca艂e noce walcz膮 na murach. Jak my艣lisz, kto rano ma si艂y, aby us艂u偶y膰 innym? Z pewno艣ci膮 nie ci 偶a艂osni staruszkowie ze s艂u偶by, zbyt s艂abi, by walczy膰.

Arutha rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Pomi臋dzy siedz膮cymi na dzie­dzi艅cu 偶o艂nierzami kr膮偶y艂y damy ze dworu, s艂u偶膮ce i 偶ony rybak贸w, roznosz膮c jedzenie i picie przyjmowane z wdzi臋cz­no艣ci膮 przez wyg艂odnia艂ych wojak贸w.

Arutha u艣miechn膮艂 si臋 po swojemu.

Jak sobie radzisz?

Nie藕le. Pod pewnymi wzgl臋dami siedzenie w podzie­miach jest r贸wnie ci臋偶kie jak walka na murach. Ka偶dy najmniej­szy odg艂os bitwy, kt贸ry dociera do loch贸w, sprawia, 偶e kt贸ra艣 z kobiet wybucha p艂aczem 鈥 powiedzia艂a Carline z dezapro­bat膮. 鈥 Siedz膮 zbite w kup臋 jak kr贸liki. Mam tego dosy膰.

Przez chwil臋 sta艂a w milczeniu.

Widzia艂e艣 Rolanda? Arutha rozejrza艂 si臋.

Tak, dzi艣 w nocy przez moment. Przykry艂 na chwil臋 twarz wilgotnym, przyjemnie ch艂odnym r臋cznikiem.

A mo偶e by艂o to poprzedniej nocy...? Zupe艂nie straci艂em rachub臋 czasu. 鈥 Wskaza艂 r臋k膮 odcinek muru znajduj膮cy si臋 najbli偶ej g艂贸wnego zamku. 鈥 Powinien by膰 gdzie艣 tam. Po­wierzy艂em mu dow贸dztwo nad odpoczywaj膮c膮 zmian膮 warty. Jest odpowiedzialny za obron臋 w razie ataku z flanki.

Carline u艣miechn臋艂a si臋 z ulg膮. Dobrze wiedzia艂a, 偶e Roland rwa艂 si臋 do walki, lecz w sytuacji, kiedy by艂 odpowie­dzialny za inn膮 stron臋 mur贸w, by艂o to ma艂o prawdopodobne, chyba 偶eby Tsurani zaatakowali ze wszystkich stron.

Dzi臋kuj臋, Arutha. Ksi膮偶臋 uda艂, 偶e nie rozumie.

Za co?

Ukl臋k艂a przy nim i poca艂owa艂a go w mokry policzek.

Za to, 偶e znasz mnie lepiej ni偶 ja sama. 鈥 Wsta艂a i odesz艂a.

Roland przechadza艂 si臋 po blankach, obserwuj膮c odleg艂e lasy rozci膮gaj膮ce si臋 za 艂膮kami po wschodniej stronie zamku. Zbli偶y艂 si臋 do wartownika stoj膮cego przy dzwonie alarmowym.

Co艣 si臋 dzieje?

Nic. Cisza, panie. Roland kiwn膮艂 g艂ow膮.

Miej oczy szeroko otwarte. Te 艂膮ki to najw臋偶szy odci­nek otwartej przestrzeni wok贸艂 zamku. Je偶eli zaatakuj膮 z flan­ki, to pewnie od tej strony.

A tak po prawdzie, panie, to dlaczego atakuj膮 ci膮gle tylko jedn膮 i to najsilniej obsadzon膮 stron臋? Roland wzruszy艂 ramionami.

Nie b臋d臋 udawa艂, 偶e wiem. Mo偶e chc膮 okaza膰 swoje bohaterstwo i lekcewa偶enie przeciwnika? Mo偶e maj膮 jaki艣 po­w贸d 鈥渘ie z tej ziemi鈥? Naprawd臋 nie mam poj臋cia.

Wartownik stan膮艂 na baczno艣膰 i zasalutowa艂. Carline pode­sz艂a do nich po cichu. Roland chwyci艂 j膮 za rami臋 i szybko ruszy艂 przed siebie.

Co ty znowu wyprawiasz? Co tu robisz? 鈥 rzuci艂 szybko ostrym tonem.

Uczucie ulgi na widok, 偶e Roland 偶yje i nic mu si臋 nie sta艂o, przesz艂o b艂yskawicznie w gniew.

Przysz艂am, 偶eby zobaczy膰, czy wszystko u ciebie w po­rz膮dku 鈥 odpowiedzia艂a wyzywaj膮cym tonem.

Poprowadzi艂 j膮 ku schodom. Zeszli na dziedziniec.

Ta strona jest za blisko lasu, Carline. Ka偶dy 艂ucznik Tsuranich m贸g艂by spokojnie zredukowa膰 sk艂ad domu ksi膮偶臋­cego o jedn膮 osob臋. Nie mia艂bym 偶adnego wyt艂umaczenia, gdy­by tw贸j ojciec czy brat dowiedzieli si臋 o tym, 偶e by艂a艣 na g贸rze.

Naprawd臋? To jedyny pow贸d? Po prostu boisz si臋 sta­n膮膰 przed ojcem.

Przez jego twarz przemkn膮艂 u艣miech. Spojrza艂 na ni膮 艂a­godniejszym wzrokiem.

Nie, oczywi艣cie, 偶e nie, Carline. U艣miechn臋艂a si臋 do niego.

Martwi艂am si臋 o ciebie.

Roland usiad艂 na dolnym schodku i wyrywa艂 chwasty, kt贸re zagnie藕dzi艂y si臋 mi臋dzy kamieniami.

Nie ma powodu. Arutha zatroszczy艂 si臋 o to, 偶ebym nie by艂 nara偶ony na zbytnie niebezpiecze艅stwo.

To te偶 wa偶ny posterunek 鈥 powiedzia艂a Carline, chc膮c go pocieszy膰. 鈥 Je偶eli zaatakuj膮 z tej strony, b臋dziesz musia艂 utrzyma膰 sw贸j odcinek bardzo ma艂ymi si艂ami, a偶 na­dejd膮 posi艂ki.

Je偶eli zaatakuj膮. Gardan by艂 tu wczoraj. M贸wi, 偶e jego zdaniem obecna taktyka wkr贸tce im si臋 znudzi i zamiast tego rozpoczn膮 systematyczne obl臋偶enie, licz膮c na wyko艅czenie nas g艂odem.

No to maj膮 pecha. Mamy zapasy na ca艂膮 zim臋, a oni po przyj艣ciu 艣nieg贸w nic nie znajd膮 w najbli偶szej okolicy. Spojrza艂 na ni膮 z udawan膮 powag膮.

No, no. Kog贸偶 my tu mamy? Adepta taktyki wojennej? Spojrza艂a na Rolanda wzrokiem nauczyciela, kt贸ry przeli­czy艂 si臋 z si艂ami 鈥 ucze艅 by艂 bardziej t臋py ni偶 s膮dzi艂a.

Po prostu s艂ucham i korzystam z szarych kom贸rek. Czy ty sobie wyobra偶asz, Rolandzie, 偶e nic, tylko siedz臋 i czekam, a偶 kt贸ry艣 m臋偶czyzna raczy mnie o艣wieci膰 co do rozwoju wy­padk贸w? Gdyby tak by艂o, do dzisiaj nic bym nie wiedzia艂a.

Podni贸s艂 obie r臋ce w pojednawczym ge艣cie.

Masz racj臋. Przepraszam, Carline. Kto jak kto, ale ty z pewno艣ci膮 nie jeste艣 s艂odk膮 idiotk膮. 鈥 Wsta艂 i wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. 鈥 Ale ze mnie zrobi艂a艣 idiot臋.

艢cisn臋艂a go mocno za r臋k臋.

Nie, Rolandzie, to ja by艂am g艂upia. Zmarnowa艂am ponad trzy lata, aby w ko艅cu zrozumie膰, 偶e jeste艣 dobry... i 偶e jeste艣 prawdziwym przyjacielem... 鈥 Pochyli艂a si臋 i delikat­nie go poca艂owa艂a. Roland obj膮艂 j膮 i odwzajemni艂 czule po­ca艂unek. 鈥 Kim艣 znacznie wi臋cej ni偶 przyjacielem... 鈥 do­da艂a cichutko.

Kiedy to si臋 sko艅czy...

Po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na ustach. 鈥 Nie teraz, Rolandzie. Nie teraz.

U艣miechn膮艂 si臋 do niej ze zrozumieniem.

B臋dzie lepiej, jak wr贸c臋 ju偶 na mury, Carline. Poca艂owa艂a go jeszcze raz i posz艂a w kierunku g艂贸wnego dziedzi艅ca, by zn贸w zaj膮膰 si臋 prac膮, on za艣 wszed艂 na g贸r臋 i dalej czuwa艂.

By艂o ju偶 p贸藕ne popo艂udnie, kiedy wartownik zaalarmowa艂 go krzykiem.

Panie! W lesie! Co艣 si臋 dzieje...

Roland podbieg艂 do kraw臋dzi mur贸w i spojrza艂 we wska­zanym kierunku. Przez 艂膮k臋 p臋dzi艂y dwie postacie. Z lasu bu­chn臋艂y krzyki i wrzawa bitewna.

艁ucznicy wycelowali bro艅. Roland przyjrza艂 si臋 bli偶ej bieg­n膮cym.

Zatrzymajcie si臋! To Martin! Szybko, przynie艣cie liny! D艂ugi 艁uk i Garret dopadli do muru. B艂yskawicznie zamo­cowano liny i zrzucono na d贸艂. Obaj wspi臋li si臋 szybko po murze i znalaz艂szy si臋 poza os艂on膮 mur贸w, opadli wyczerpani net kamienie, dysz膮c ci臋偶ko. Podano im buk艂aki z wod膮. Pili d艂ugo i 艂apczywie.

Co si臋 sta艂o?

Martin zerkn膮艂 na Rolanda z ironicznym p贸艂u艣mieszkiem.

Nic takiego. Jakie艣 pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w na po艂u­dniowy wsch贸d od zamku natkn臋li艣my si臋 na kolejn膮 band臋 maszeruj膮c膮 na p贸艂noc, a potem zaaran偶owali艣my ich odwie­d藕my u Tsuranich.

Garret spojrza艂 na Rolanda podkr膮偶onymi ze zm臋czenia oczami.

Banda! On to nazywa band膮... Prawie pi臋ciuset moredheli! Przez ostatnie dwa dni siedzia艂a nam na ogonie chyba setka!

Arutha si臋 ucieszy. Od kiedy opu艣cili艣cie zamek, Tsurani atakowali nas noc w noc. Delikatne odwr贸cenie ich uwagi, cho膰by na kr贸tko, bardzo nam si臋 przyda.

Martin kiwn膮艂 g艂ow膮.

Gdzie jest Ksi膮偶臋?

Na zachodnich murach. Tam mia艂y miejsce wszystkie walki.

Martin wsta艂 i podni贸s艂 skrajnie wyczerpanego Garreta na nogi.

No, rusz si臋, ch艂opcze. Trzeba z艂o偶y膰 raport. Roland rozkaza艂 偶o艂nierzom pilnie obserwowa膰 okolic臋 i poszed艂 z nimi. Zastali Aruth臋 przy nadzorowaniu wydawania nowej broni w miejsce zniszczonej czy st臋pionej. Kowal Gardell i jego terminatorzy zbierali t臋, kt贸ra nadawa艂a si臋 do na­prawy, i 艂adowali na w贸zek. Po chwili ruszyli do ku藕ni, aby zabra膰 si臋 do roboty.

Martin stan膮艂 przed Ksi臋ciem.

Zlokalizowa艂em kolejn膮 band臋 moredheli w臋druj膮c膮 na p贸艂noc. Podprowadzi艂em ich tutaj i dzisiejszej nocy Tsurani mog膮 by膰 zbyt zaj臋ci, aby atakowa膰 zamek.

Wspania艂e wiadomo艣ci, Martin. Chod藕, napijemy si臋 wina. Przy kielichu opowiesz mi wszystko.

Martin odes艂a艂 Garreta do kuchni i razem z Ksi臋ciem i Rolandem poszli do g艂贸wnego zamku. Arutha wys艂a艂 偶o艂nierza z pro艣b膮, aby Gardan do艂膮czy艂 do nich w sali obrad. Potem, kiedy byli ju偶 we czw贸rk臋, poprosi艂 Martina, aby zda艂 spra­wozdanie ze swojej wyprawy.

Martin poci膮gn膮艂 t臋gi 艂yk wina.

Przez pewien czas to by艂o na zasadzie doskoku i odskoku. W lasach a偶 si臋 roi od Tsuranich i moredheli. Wiele wskazuje na to, 偶e nie kochaj膮 si臋 za bardzo. Naliczyli艣my przynajmniej po setce zabitych po obu stronach.

Arutha popatrzy艂 na pozosta艂膮 tr贸jk臋.

Nie wiemy co prawda o nich zbyt wiele, ale nie po­st臋puj膮 chyba zbyt m膮drze, przemieszczaj膮c si臋 w tak bliskim s膮siedztwie Crydee.

Martin pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮.

Nie maj膮 praktycznie wyboru. Wasza Wysoko艣膰. Zielo­ne Serce wyczyszczone do czysta. W g贸ry te偶 nie mog膮 powr贸­ci膰, bo s膮 tam Tsurani. Moredhele kieruj膮 si臋 w stron臋 Ziem P贸艂nocy, a nie b臋d膮 przecie偶 ryzykowali przej艣cia w pobli偶u granic Elvandaru. Inne trasy s膮 zablokowane przez Tsuranich. Pozosta艂 im tylko jeden szlak 鈥 przez pobliskie lasy, a potem wzd艂u偶 rzeki na zach贸d, a偶 do wybrze偶a. Gdy dojd膮 do morza, mog膮 ponownie skierowa膰 si臋 na p贸艂noc. Je偶eli chc膮 bezpiecz­nie dotrze膰 do swych braci na Ziemiach P贸艂nocy, musz膮 znale藕膰 si臋 w Wielkich G贸rach Pomocnych przed nastaniem zimy.

Wychyli艂 do dna kielich i poczeka艂, a偶 s艂uga ponownie go nape艂ni.

Wiele wskazuje na to, 偶e wszyscy moredhele z po艂udnia w臋druj膮 na pomoc. Oceniam, 偶e ju偶 oko艂o tysi膮ca przesz艂o ko艂o nas bezpiecznie. Ilu jeszcze b臋dzie w臋drowa艂o przez lato i jesie艅, nie mam poj臋cia.

Napi艂 si臋 znowu wina.

Tsurani b臋d膮 musieli obsadzi膰 swoj膮 wschodni膮 flank臋, a na dobr膮 spraw臋 powinni tak偶e pilnowa膰 po艂udniowej. Mored­hele s膮 wyg艂odniali i mog膮 zaryzykowa膰 atak na ob贸z Tsuranich, gdy ich g艂贸wne si艂y b臋d膮 zaj臋te przy murach zamku. Mo偶e by膰 niez艂e zamieszanie, jak si臋 rozpocznie walka na dwa fronty.

Ale dla Tsuranich 鈥 zauwa偶y艂 Gardan. Martin wzni贸s艂 toast.

No to za Tsuranich!

Doskonale si臋 sprawi艂e艣, Wielki 艁owczy 鈥 pogratu­lowa艂 Arutha.

Dzi臋kuj臋, Wasza Wysoko艣膰. 鈥 Roze艣mia艂 si臋. 鈥 Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e z ulg膮 powitam dzie艅, kiedy pod mu­rami Crydee zobacz臋 moredheli.

Arutha b臋bni艂 palcami po stole.

Armie z Tulan i Carse nie dotr膮 wcze艣niej ni偶 za jakie艣 dwa, trzy tygodnie. Je偶eli Mroczne Bractwo pop臋ka troch臋 Tsuranich, b臋dziemy mieli chwil臋 oddechu. 鈥 Spojrza艂 na Martina. 鈥 Co s艂ycha膰 po wschodniej stronie zamku?

Martin roz艂o偶y艂 szeroko r臋ce na blacie.

Poniewa偶 bardzo si臋 艣pieszyli艣my, nie mogli艣my po­dej艣膰 za blisko, ale z pewno艣ci膮 co艣 planuj膮. Spore oddzia艂y znajduj膮 si臋 w g艂臋bi lasu, kilkaset metr贸w od kraw臋dzi 艂膮k. Gdyby nie to, 偶e na plecach czuli艣my gor膮cy oddech 艣cigaj膮­cych moredheli, mogliby艣my nie dotrze膰 do muru.

Bardzo bym chcia艂 wiedzie膰, co oni tam robi膮... 鈥 powiedzia艂 Arutha. 鈥 Te nocne ataki... jestem pewien, 偶e to tylko przykrywka. Co oni knuj膮?

Obawiam si臋, 偶e wkr贸tce si臋 dowiemy, Wasza Wyso­ko艣膰 鈥 powiedzia艂 Gardan.

Arutha powsta艂, a za nim uczynili to inni.

Tak czy inaczej, przed nami wiele roboty. Je偶eli tej nocy nie zaatakuj膮, powinni艣my to wykorzysta膰 i dobrze wy­pocz膮膰. Gardan, wystawisz wzmocnione warty, a reszt臋 ode­艣lesz do koszar. Je偶eli b臋d臋 potrzebny, to jestem w swojej komnacie.

Wszyscy opu艣cili sal臋 narad. Arutha szed艂 powoli do siebie. Usi艂owa艂 zmusi膰 zm臋czony umys艂 do wysi艂ku, aby uchwyci膰 co艣, o czym pod艣wiadomie wiedzia艂, 偶e jest niezwykle istotne, lecz nie by艂 w stanie tego uczyni膰. Zrzuci艂 jedynie pancerz i zwali艂 si臋 w ubraniu na pos艂anie. Po chwili zapad艂 w ci臋偶ki, niespokojny sen.

Przez ca艂y tydzie艅 nie nast膮pi艂 ani jeden atak. Tsurani pil­nowali si臋 bardzo przed w臋druj膮cymi Mrocznymi Bra膰mi. Tak jak przewidzia艂 Martin, wyg艂odniali i zdesperowani moredhele dwukrotnie wdarli si臋 w sam 艣rodek obozu Tsuranich.

Po po艂udniu, osiem dni po pierwszym napadzie Mrocznego Bractwa, oddzia艂y wroga, zasilone nowymi przybyszami ze wschodu, zacz臋艂y si臋 gromadzi膰 przed zamkiem. Informacje wy­mieniane za pomoc膮 go艂臋bi pomi臋dzy Arutha a jego ojcem m贸­wi艂y o walkach nasilaj膮cych si臋 na wschodnim froncie. Ksi膮偶臋 Borric uwa偶a艂, 偶e Crydee by艂o atakowane przez przybyszy z ob­cego 艣wiata, poniewa偶 na jego froncie nie stwierdzono istotnych przemieszcze艅 oddzia艂贸w nieprzyjaciela. Z Tulan i Carse nade­sz艂y wie艣ci napawaj膮ce otuch膮 i nadziej膮. 呕o艂nierze barona Tolburta wyruszyli z Tulan w dwa dni po otrzymaniu rozkaz贸w od Aruthy. Ich flota mia艂a si臋 po艂膮czy膰 ze statkami barona Bellamy'ego w Carse. Obie floty mia艂y dotrze膰 do Crydee za tydzie艅 lub dwa, w zale偶no艣ci od wiatr贸w.

Arutha sta艂 na zachodnich murach w swoim zwyk艂ym miej­scu. U boku mia艂 Martina D艂ugi 艁uk. Obserwowali, jak Tsurani zajmuj膮 pozycje na tle kryj膮cego si臋 za horyzontem s艂o艅ca. Czerwone promienie zalewa艂y okolic臋 szkar艂atn膮 po艣wiat膮.

Szykuj膮 si臋 chyba do frontalnego ataku 鈥 powiedzia艂 Ksi膮偶臋.

Pewnie uda艂o im si臋 w ko艅cu oczy艣ci膰 s膮siedztwo z nieproszonych go艣ci. Przynajmniej na razie. Dzi臋ki moredhelom zyskali艣my troch臋 na czasie, ale niewiele.

Ciekaw jestem, ilu z nich uda si臋 dotrze膰 do Ziem P贸艂­nocnych?

Martin wzruszy艂 ramionami.

Jednemu na pi臋ciu? Mo偶e, je偶eli b臋d膮 mieli szcz臋艣cie. W normalnych warunkach droga z Zielonego Serca na p贸艂noc jest d艂uga i ci臋偶ka. A teraz...

Gardan wszed艂 po schodach.

Wasza Wysoko艣膰, obserwator z wie偶y donosi, 偶e wszy­stkie oddzia艂y wroga stoj膮 ju偶 na pozycjach wyj艣ciowych.

Jeszcze kiedy m贸wi艂, zagrzmia艂 r贸g Tsuranich i rozleg艂y si臋 okrzyki bojowe. Ruszyli. Arutha doby艂 miecza i rozkaza艂, aby katapulty zacz臋艂y razi膰 nacieraj膮cych. Po chwili do walki w艂膮czyli si臋 艂ucznicy, zasypuj膮c Tsuranich gradem strza艂. Jak zwykle, wr贸g niewzruszenie par艂 do przodu.

Przez ca艂膮 noc zakute w kolorowe pancerze oddzia艂y przy­puszcza艂y na mury szturm za szturmem. Ogromna wi臋kszo艣膰 pad艂a na polu przed zamkiem. Kolejni bezpo艣rednio pod mu­rami. Kilku uda艂o si臋 wedrze膰 na g贸r臋, lecz i oni zgin臋li. Nic nie pomaga艂o, nadci膮gali wci膮偶 nast臋pni.

Sze艣膰 razy fale atakuj膮cych za艂amywa艂y si臋 na obronie za­mku. Teraz przygotowywali si臋 do si贸dmego. Arutha oblepiony krwi膮 i brudem kierowa艂 przemieszczaniem si臋 bardziej wy­pocz臋tych oddzia艂贸w. Gardan spojrza艂 ku wchodowi.

Je偶eli wytrzymamy i teraz, za chwil臋 b臋dzie 艣wit. Miej­my nadziej臋, 偶e potem troch臋 odpoczniemy 鈥 powiedzia艂 ochryp艂ym ze zm臋czenia g艂osem Gardan.

Wytrzymamy 鈥 odpowiedzia艂 r贸wnie zm臋czonym g艂osem Arutha.

Arutha?

Ksi膮偶臋 odwr贸ci艂 si臋. Po schodach wchodzili Roland, Amos i jeszcze kto艣.

Co tam?

Na innych murach spok贸j, ale jest co艣, co powiniene艣 zobaczy膰. Ksi膮偶臋.

Arutha rozpozna艂 towarzysz膮cego im m臋偶czyzn臋. By艂 to Lewis, zamkowy 艁owca Szczur贸w. By艂 odpowiedzialny za to, aby Crydee by艂o wolne od wszelkich szkodnik贸w. W r臋kach trzyma艂 co艣 ostro偶nie.

Arutha nachyli艂 si臋 i przyjrza艂 bli偶ej. W d艂oniach Lewisa le偶a艂a fretka. Przez drobne cia艂o przebiega艂y skurcze.

Wasza Wysoko艣膰... 鈥 G艂os Lewisa dr偶a艂 z emocji 鈥 to...

O co chodzi, cz艂owieku? 鈥 ponagli艂 go Arutha nie­cierpliwie. Maj膮c na karku atak na mury, nie mia艂 czasu roz­czula膰 si臋 nad utraconym ulubie艅cem.

Zrozpaczony Lewis nie m贸g艂 z siebie wydusi膰 s艂owa. Ro­land przem贸wi艂 za niego.

Dwa dni temu fretki nie powr贸ci艂y do domu. Ta doczo艂ga艂a si臋 jako艣 do spi偶ami za kuchni膮. Znalaz艂 j膮 kilka minut temu.

Lewis spojrza艂 na Ksi臋cia.

By艂y doskonale wytresowane, panie 鈥 powiedzia艂 dr偶膮cym g艂osem. 鈥 Je偶eli nie wr贸ci艂y do domu, oznacza to, 偶e co艣 je zatrzyma艂o. Na t臋 biedaczk臋 kto艣 wlaz艂 butem. Ma z艂amany kr臋gos艂up. Musia艂a si臋 czo艂ga膰 ca艂ymi godzinami, by powr贸ci膰.

Nadal nie rozumiem, jakie to ma znaczenie? Roland chwyci艂 mocno Aruth臋 za rami臋.

Arutha, fretki poluj膮 na szczury w norach i tunelach pod zamkiem.

Ksi膮偶臋 nagle zrozumia艂. Zwr贸ci艂 si臋 b艂yskawicznie do Gardana.

Saperzy! Tsurani kopi膮 pod wschodnim murem.

To t艂umaczy nieustaj膮ce ataki na zachodni膮 stron臋. Chcieli odwr贸ci膰 nasz膮 uwag臋.

Gardan, obejmujesz komend臋 nad murami. Amos, Ro­land, za mn膮!

Arutha zbieg艂 p臋dem po schodach i przebieg艂 przez dzie­dziniec. Po drodze krzykn膮艂 do paru 偶o艂nierzy, aby do艂膮czyli i przynie艣li 艂opaty. Znale藕li si臋 na niewielkim dziedzi艅cu za g艂贸wnym zamkiem.

Musimy odnale藕膰 tunel i wysadzi膰 go.

Mury zaniku u podstawy rozszerzaj膮 si臋. Tsurani dobrze wiedz膮, 偶e nie zdo艂aj膮 ich wysadzi膰 przez pod艂o偶enie ognia w tunelu. B臋d膮 pr贸bowali dosta膰 si臋 do wn臋trza ni偶szego za­mku lub poza obr臋b mur贸w g艂贸wnego 鈥 powiedzia艂 Amos.

Na twarzy Rolanda pojawi艂o si臋 nagle przera偶enie.

Carline! Carline i kobiety s膮 w lochach.

We藕 kilku ludzi i p臋d藕 do piwnic 鈥 rozkaza艂 Arutha i Roland pu艣ci艂 si臋 biegiem. Ksi膮偶臋 ukl臋kn膮艂 i przy艂o偶y艂 ucho do ziemi, nas艂uchuj膮c odg艂os贸w kopania.

Carline siedzia艂a ko艂o lady Mamy. By艂a zdenerwowana. Guwernantka udawa艂a, 偶e nie s艂yszy i nie widzi kr臋c膮cych si臋 nerwowo po piwnicy kobiet, i ze spokojem wyszywa艂a jaki艣 wz贸r. Odg艂osy bitwy, przyt艂umione przez grube mury zamku, dochodzi艂y do nich st艂umionym echem. Teraz panowa艂a r贸wnie denerwuj膮ca cisza.

A niech to! Siedzimy tutaj jak te kury w klatce 鈥 nie wytrzyma艂a Carline.

Mury nie s膮 w艂a艣ciwym miejscem dla damy 鈥 odpo­wiedzia艂a sucho lady Mama, nie podnosz膮c g艂owy znad rob贸tki.

Carline zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi. Zacz臋艂a chodzi膰 po lochu nerwowym krokiem.

Mog艂abym wi膮za膰 banda偶e i nosi膰 wod臋. Wy tak偶e mo­g艂yby艣cie to robi膰.

Pozosta艂e damy spojrza艂y po sobie, jakby Ksi臋偶niczka po­strada艂a zmys艂y. 呕adna z nich nie wyobra偶a艂a sobie, 偶e mo­g艂aby si臋 podda膰 tak ci臋偶kiej pr贸bie.

Wasza Wysoko艣膰, prosz臋 鈥 powiedzia艂a Marna. 鈥 Powinna艣 pani spokojnie czeka膰. Kiedy bitwa si臋 sko艅czy, b臋­dzie jeszcze wiele do roboty. Powinna艣 odpocz膮膰.

Carline chcia艂a ostro zareagowa膰, ale zawiesi艂a g艂os i pod­nios艂a r臋k臋 do g贸ry.

S艂ysza艂y艣cie?

Wszystkie kobiety znieruchomia艂y i zacz臋艂y nas艂uchiwa膰. Spod posadzki dotar艂o do nich ciche stukanie. Carline ukl臋k艂a na kamieniach.

Ale偶, Wasza Wysoko艣膰, to nie przystoi... 鈥 zacz臋艂a lady Mama.

Carline uciszy艂a j膮 niecierpliwym ruchem d艂oni.

Cicho! 鈥 Przy艂o偶y艂a ucho do pod艂ogi. 鈥 Tam co艣 si臋 dzieje...

Lady Glynis wzdrygn臋艂a si臋.

Pewnie szczury harcuj膮. Tam na dole s膮 ich setki. 鈥 Wyraz jej twarzy 艣wiadczy艂, 偶e by艂o to r贸wnie nieprzyjemne, co prawdziwe.

Cicho b膮d藕cie! 鈥 krzykn臋艂a Carline.

Pod pod艂og膮 rozleg艂 si臋 zgrzyt. Ksi臋偶niczka zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi. Mi臋dzy kamieniami pojawi艂a si臋 szpara. Carline wyci膮gn臋艂a b艂yskawicznie miecz. W szczelinie pojawi艂a si臋 ko艅c贸wka przebijaka. Po chwili kamie艅 uni贸s艂 si臋 i przewr贸ci艂 na bok. W posadzce pojawi艂a si臋 ziej膮ca czerni膮 dziura. Ko­biety zacz臋艂y krzycze膰 wniebog艂osy. W otworze ukaza艂a si臋 pokryta kurzem i ziemi膮 g艂owa Tsuraniego. Rozejrza艂 si臋 zdzi­wiony dooko艂a i zacz膮艂 wspina膰 si臋 do 艣rodka. Carline ci臋艂a go z rozmachem w gard艂o.

Uciekajcie! Zawo艂ajcie stra偶e!

Wi臋kszo艣膰 kobiet siedzia艂a sparali偶owana strachem. Ba艂y si臋 poruszy膰. Lady Mama podnios艂a swoje zwaliste cia艂o z 艂a­wki i z ca艂ej si艂y uderzy艂a otwart膮 d艂oni膮 w policzek krzycz膮cej przera藕liwie mieszczki. Wrzask ucich艂, jak no偶em uci膮艂. Ko­bieta spojrza艂a przera偶onym wzrokiem na Mam臋 i rzuci艂a si臋 p臋dem w stron臋 schod贸w. Jakby czekaj膮c na sygna艂, reszta kobiet pu艣ci艂a si臋 za ni膮, wo艂aj膮c o pomoc.

Carline patrzy艂a w napi臋ciu, jak cia艂o napastnika osuwa si臋 do ty艂u, blokuj膮c otw贸r. Wok贸艂 dziury pojawi艂y si臋 kolejne szczeliny, a po chwili r臋ce, kt贸re wci膮ga艂y do do艂u s膮siednie p艂yty posadzki. Lady Mama by艂a w po艂owie drogi do schod贸w, kiedy zorientowa艂a si臋, 偶e Carline zosta艂a samotnie na poste­runku.

Ksi臋偶niczko! 鈥 krzykn臋艂a rozdzieraj膮cym g艂osem. W otworze pojawi艂 si臋 nast臋pny 偶o艂nierz. Carline powali­艂a go jednym ciosem w g艂ow臋. Odskoczy艂a gwa艂townie do ty艂u, kiedy kamienie pod stopami zacz臋艂y si臋 rusza膰. Tsurani zako艅czyli kopanie tunelu i poszerzali szybko otw贸r wyj艣cio­wy, aby m贸c wypa艣膰 na powierzchni臋 w wi臋kszej sile i zd艂awi膰 op贸r obro艅c贸w.

Z dziury wyskoczy艂 trzeci 偶o艂nierz. Odepchn膮艂 gwa艂townie Carline, umo偶liwiaj膮c wyj艣cie nast臋pnemu. Lady Mama rzu­ci艂a si臋 w stron臋 swojej podopiecznej, z艂apa艂a pot臋偶ny od艂amek kamiennej p艂yty i wyr偶n臋艂a w nie os艂oni臋t膮 czaszk臋 drugiego 偶o艂nierza. Jego cia艂o spad艂o na g艂owy wspinaj膮cych si臋 za nim. Z otworu dobieg艂y podniesione g艂osy.

Carline szybkim ruchem przebi艂a stoj膮cego przed ni膮 wroga i z rozmachem kopn臋艂a w twarz nast臋pnego, kt贸rego g艂owa pojawi艂a si臋 nad pod艂og膮.

Ksi臋偶niczko! Musimy ucieka膰!

Carline nie odpowiedzia艂a. Odparowa艂a cios wymierzony w jej stopy. Tsurani wyskoczy艂 zwinnie z do艂u. Carline pchn臋艂a mieczem, lecz on uchyli艂 si臋. Z otworu wyszed艂 nast臋pny. Mar­na wrzasn臋艂a nieludzkim g艂osem.

Pierwszy 偶o艂nierz odwr贸ci艂 si臋 odruchowo w jej stron臋 i w tym momencie Carline przeszy艂a mu bok. Drugi zamachn膮艂 si臋, 偶eby uderzy膰 z膮bkowanym mieczem na Mam臋. Carline podskoczy艂a b艂yskawicznie i wbi艂a mu ostrze w kark. Miecz wypad艂 z jego r臋ki. Wstrz膮sane przed艣miertnymi drgawkami cia艂o osun臋艂o si臋 na posadzk臋. Carline chwyci艂a Mam臋 za r臋k臋 i popchn臋艂a w stron臋 schod贸w.

Z otworu wysypa艂o si臋 mrowie Tsuranich. U podn贸偶a scho­d贸w Carline zatrzyma艂a si臋 i odwr贸ci艂a. Lady Mama sta艂a za plecami ukochanej Ksi臋偶niczki, nie chc膮c jej opu艣ci膰. Tsurani zbli偶ali si臋 powoli, dziewczyna zabi艂a ju偶 wystarczaj膮co du偶o ich towarzyszy, aby nabrali do niej szacunku. Podchodzili ostro偶nie.

Nagle kto艣 przepchn膮艂 si臋 gwa艂townie obok Carline. Roland, na czele 偶o艂nierzy z Crydee, rzuci艂 si臋 na wroga z im­petem. Oszala艂y z niepokoju o Ksi臋偶niczk臋 wpad艂 na trzech stoj膮cych na przedzie. Zepchn膮艂 ich w ty艂 na skraj otworu. Ca艂a tr贸jka wpad艂a do 艣rodka, a Roland za nimi.

Ksi臋偶niczka ujrza艂a k膮tem oka, jak Roland znika pod pod­艂og膮.

Rolandzie! 鈥 krzykn臋艂a strasznym g艂osem. Obok niej zbiegali do lochu nast臋pni 偶o艂nierze i natych­miast zwarli si臋 w walce z wrogiem. Kilku 艣mia艂k贸w wsko­czy艂o do dziury. Po chwili z czarnej czelu艣ci dobieg艂y prze­ra藕liwe okrzyki zabijanych i przekle艅stwa rozw艣cieczonych obro艅c贸w.

Jeden z 偶o艂nierzy wzi膮艂 Carline za rami臋 i zacz膮艂 ci膮gn膮膰 schodami na g贸r臋. Bezsilna wobec mocnej, m臋skiej r臋ki sz艂a za nim bezwolnie, p艂acz膮c.

Rolandzie! Rolandzie!

Z ciemnego tunelu dochodzi艂y ci臋偶kie oddechy. 呕o艂nierze z Crydee kopali pod ziemi膮 jak op臋tani. Arutha odnalaz艂 tunel wroga i poleci艂 wykopa膰 przy kraw臋dzi muru, wiod膮cy do niego szyb i tunel doprowadzaj膮cy. Chcia艂 przechwyci膰 nie­przyjaciela, zachodz膮c go z boku. Amos zgodzi艂 si臋 z decyzj膮 Ksi臋cia. Przed ostatecznym zawaleniem tunelu, kt贸re zamknie drog臋 do zamku, powinni najpierw zepchn膮膰 przeciwnika po­za obr臋b mur贸w.

艁opata przebi艂a si臋 przez ostatni膮 warstw臋 ziemi. 呕o艂nierze zacz臋li gor膮czkowo poszerza膰 otw贸r prowadz膮cy do podkopu wroga. Napr臋dce umacniano 艣ciany i strop deskami, aby za­pobiec zawaleniu si臋 ziemi.

Grupa obro艅c贸w wpad艂a do niskiego tunelu nieprzyjacie­la i natychmiast znalaz艂a si臋 w oku cyklonu. Oddzia艂 Rolanda i nacieraj膮cy Tsurani zwarli si臋 w ciemno艣ciach w 艣mier­telnych zmaganiach. 呕o艂nierze walczyli bez wytchnienia i umierali w podziemnych mrokach. Wobec szczup艂o艣ci miej­sca nikt nie by艂 w stanie zapanowa膰 nad porz膮dkiem. Prze­wr贸cona pojedyncza latarnia o艣wietla艂a tunel md艂ym, upior­nym 艣wiat艂em.

Arutha odwr贸ci艂 si臋 do stoj膮cego za nim 偶o艂nierza.

Sprowad藕 wi臋cej ludzi!

Tak jest, Wasza Wysoko艣膰! 鈥 krzykn膮艂 偶o艂nierz i po­p臋dzi艂 w stron臋 szybu.

Arutha dotar艂 do tunelu wroga. Szed艂 schylony. Podkop mia艂 oko艂o p贸艂tora metra wysoko艣ci. By艂 na tyle szeroki, 偶e trzech ludzi mog艂o swobodnie i艣膰 ko艂o siebie. Arutha nadepn膮艂 na co艣 mi臋kkiego. Pod nogami rozleg艂 si臋 j臋k b贸lu. Szed艂, mijaj膮c umieraj膮cych i kieruj膮c si臋 w stron臋 odg艂os贸w walki.

Jego oczom ukaza艂a si臋 scena jak z upiornego snu. Umie­szczone w du偶ych odst臋pach pochodnie ledwo, ledwo o艣wiet­la艂y wn臋trze. Korytarz by艂 w膮ski i tylko trzech pierwszych 偶o艂nierzy mog艂o zmaga膰 si臋 z przeciwnikiem.

No偶e! 鈥 krzykn膮艂 Arutha, rzucaj膮c miecz na ziemi臋. W bliskim starciu kr贸tsza bro艅 by艂a o wiele skuteczniejsza. Wpad艂 na dw贸ch walcz膮cych ze sob膮 ludzi. Chwyci艂 jed­nego. Poczu艂 pod palcami chitynow膮 pow艂ok臋 zbroi obcego. Pchn膮艂 no偶em w ods艂oni臋ty kark i pom贸g艂 uwolni膰 si臋 swojemu 偶o艂nierzowi od bezw艂adnego cia艂a. O kilka krok贸w przed sob膮 zobaczy艂 zbity k艂膮b walcz膮cych. Obie strony usi艂owa艂y ze­pchn膮膰 przeciwnika. Przekle艅stwa miesza艂y si臋 z krzykami umieraj膮cych i rannych. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach mokrej ziemi, zaduch krwi i smr贸d ekskrement贸w.

Arutha walczy艂 jak oszala艂y, ra偶膮c na o艣lep ledwo wido­cznych w mroku nieprzyjaci贸艂. Czu艂 narastaj膮cy w sobie atawistyczny strach, kt贸ry podpowiada艂 mu, aby natychmiast ucie­ka艂 z tunelu, od przeciwnika, od gro偶膮cej zawaleniem si臋 ziemi. Zwalczy艂 panik臋 i dalej prowadzi艂 natarcie na saper贸w nie­przyjaciela.

Obok siebie us艂ysza艂 ci臋偶kie sapanie i przekle艅stwa wy­krzykiwane znajomym g艂osem. Amos Trask by艂 blisko.

Jeszcze dziesi臋膰 metr贸w, ch艂opcze! 鈥 rykn膮艂 by艂y ka­pitan.

Arutha musia艂 uwierzy膰 mu na s艂owo. On sam ju偶 dawno straci艂 poczucie wszelkiej odleg艂o艣ci. Obro艅cy z Crydee parli niepowstrzymanie do przodu. Wielu z nich pad艂o. Czas roz­maza艂 si臋 w jedn膮 niewyra藕n膮 wst臋g臋, a starcie przemieni艂o w ci膮g ledwo o艣wietlonych, jakby zatrzymanych w ruchu ob­raz贸w.

Da艂 si臋 s艂ysze膰 dono艣ny g艂os Amosa.

S艂oma!

Podano do przodu wi膮zki suchej s艂omy.

Pochodnie!

Kilka pochodni znalaz艂o si臋 momentalnie w pierwszym sze­regu. Amos zwali艂 s艂om臋 na kup臋 u podstawy drewnianych stempli i desek podtrzymuj膮cych strop i rzuci艂 pochodnie. P艂o­mienie gwa艂townie buchn臋艂y ku g贸rze.

Opu艣ci膰 tunel!

Przerwano walk臋. Wszyscy, zar贸wno ludzie z Crydee, jak i Tsurani, uciekali przed ogniem. Saperzy nieprzyjaciela dobrze wiedzieli, 偶e nie maj膮c czym ugasi膰 p艂omieni, stracili ju偶 tunel bezpowrotnie i teraz ratowali si臋 ucieczk膮.

Dusz膮cy dym wype艂nia艂 powoli ciasn膮 przestrze艅. 呕o艂nie­rze zacz臋li gwa艂townie kaszle膰. Z oczu ciek艂y strumienie 艂ez. Arutha bieg艂 za Amosem. Nie zauwa偶yli wylotu bocznego ko­rytarza i po chwili znale藕li si臋 w piwnicy. Umorusani krwi膮 i ziemi膮 偶o艂nierze le偶eli na posadzce kaszl膮c i dysz膮c ci臋偶ko. Gdzie艣 pod ziemi膮 rozleg艂 si臋 g艂uchy grzmot. Z otworu buchn膮艂 k艂膮b dymu i masy powietrza. Okopcon膮 twarz Amosa rozja艣ni艂 u艣miech.

Stemple si臋 zawali艂y. Przej艣cie zamkni臋te. Arutha sztywno pokiwa艂 g艂ow膮. Ci膮gle nie m贸g艂 z艂apa膰 tchu. W g艂owie kr臋ci艂o mu si臋 od dymu i niedostatku powietrza. Kto艣 poda艂 mu kubek wody. Wychyli艂 jednym haustem. Pie­k膮cy b贸l w gardle ust膮pi艂 nieco. Carline stan臋艂a przed nim.

Nic ci nie jest? 鈥 spyta艂a z trosk膮. Kiwn膮艂 g艂ow膮. Ro­zejrza艂a si臋 dooko艂a.

Gdzie Roland? Arutha pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Tam w dole nic nie by艂o wida膰. Czy by艂 w tunelu? Zagryz艂a mocno doln膮 warg臋. Skin臋艂a bez s艂owa g艂ow膮. Ogromne, niebieskie oczy zaszkli艂y si臋 艂zami.

M贸g艂 wyj艣膰 z tunelu na dziedzi艅cu. Trzeba sprawdzi膰. Wsta艂 i w towarzystwie Amosa i Carline poszed艂 schodami na g贸r臋. Wyszli z zamku. Pierwszy napotkany 偶o艂nierz zamel­dowa艂, 偶e atak na mury zosta艂 odparty. Arutha przyj膮艂 raport. Okr膮偶yli zamek i znale藕li si臋 przy szybie do tunelu. Na trawie le偶eli 偶o艂nierze. Kas艂ali i pluli, usi艂uj膮c pozby膰 si臋 z p艂uc gry­z膮cego dymu. W powietrzu unosi艂a si臋 艣mierdz膮ca mgie艂ka. Z otworu bi艂 ci膮gle s艂up ciemnego dymu. Pod stopami poczuli kolejne t膮pni臋cie pod ziemi膮. W pobli偶u muru ziemia lekko si臋 zapad艂a.

Roland! 鈥 krzykn膮艂 Arutha.

Tutaj, Wasza Wysoko艣膰. 鈥 Us艂yszeli w odpowiedzi okrzyk jednego z 偶o艂nierzy.

Carline wyskoczy艂a do przodu jak z procy. Dobieg艂a do le偶膮cego na ziemi Rolanda przed bratem. 呕o艂nierz, kt贸ry za­wo艂a艂 ich, opatrywa艂 Rolanda. Ch艂opak mia艂 zamkni臋te oczy i by艂 blady jak p艂贸tno. Z boku s膮czy艂a si臋 krew.

Kilka ostatnich metr贸w musia艂em ci膮gn膮膰 go po ziemi, Wasza Wysoko艣膰. Szed艂 i nagle upad艂 nieprzytomny. Z po­cz膮tku my艣la艂em, 偶e to przez dym, ale potem zobaczy艂em ran臋.

Carline obj臋艂a g艂ow臋 le偶膮cego. Arutha przeci膮艂 szybko sk贸­rzane paski pancerza na piersi i rozdar艂 bluz臋. Po ogl臋dzinach usiad艂 na pi臋tach.

Nic mu nie b臋dzie. To p艂ytka rana.

Och, Roland 鈥 szepn臋艂a cicho Carline. Powieki le偶膮cego rozchyli艂y si臋, a na ustach pojawi艂 si臋 s艂aby u艣miech. M贸wi艂 z trudem, ale pr贸bowa艂 nada膰 g艂osowi weso艂y ton.

A c贸偶 to? Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e mnie zabili.

Ty potworze bez serca 鈥 powiedzia艂a dziewczyna. Potrz膮sn臋艂a nim delikatnie, lecz nadal trzyma艂a jego g艂ow臋 w ramionach i u艣miecha艂a si臋 mi臋kko.

Stroi膰 偶arty w takiej chwili!

Spr贸bowa艂 si臋 poruszy膰. Skrzywi艂 si臋 z b贸lu.

Ale boli...

Powstrzyma艂a go, k艂ad膮c r臋k臋 na ramieniu.

Nie pr贸buj si臋 rusza膰. Musimy zabanda偶owa膰 ran臋 鈥 powiedzia艂a na p贸艂 gniewnie, a na p贸艂 z ulg膮. U艂o偶y艂 g艂ow臋 wygodniej na jej kolanach.

Nie rusz臋 si臋, cho膰by mi dawali p贸艂 Ksi臋stwa. Spojrza艂a na niego nagle poirytowana.

Co ci przysz艂o do g艂owy, 偶eby tak bez opami臋tania rzuca膰 si臋 na nieprzyjaciela? Rolandowi zrobi艂o si臋 g艂upio.

Tak naprawd臋, to potkn膮艂em si臋 na schodach i nie zd膮­偶y艂em wyhamowa膰.

Dotkn臋艂a policzkiem jego czo艂a. Stoj膮cy obok Amos za­艣mia艂 si臋 tubalnym g艂osem.

艁偶esz jak naj臋ty, ale ja i tak ci臋 kocham 鈥 powie­dzia艂a mi臋kko.

Arutha wsta艂, wzi膮艂 Amosa pod r臋k臋 i odszed艂, zostawiaj膮c Rolanda i Carline samych. Za rogiem wpadli na by艂ego je艅ca Tsuranich, Charlesa, kt贸ry 艣pieszy艂 z wod膮 dla rannych. Arutha zatrzyma艂 go.

Na nosid艂ach wisia艂y dwa ogromne wiadra z wod膮. Charles by艂 ca艂y ub艂ocony i krew p艂yn臋艂a mu z kilku niewielkich ran.

Co ci si臋 sta艂o?

Na jego twarzy pojawi艂 si臋 szeroki u艣miech.

Dobra walka. Skoczy膰 w dziura. Charles dobry wojow­nik.

By艂y 偶o艂nierz Tsuranich by艂 blady i chwia艂 si臋 lekko na nogach. Arutha sta艂 oniemia艂y. Po chwili da艂 mu znak, 偶e mo偶e odej艣膰. Charles weso艂o pobieg艂 przed siebie. Arutha zwr贸ci艂 si臋 do Amosa.

Czy rozumiesz co艣 z tego? Amos zachichota艂.

Wiele razy mia艂em do czynienia z 艂obuzami i kanaliami wszelkiej ma艣ci, Wasza Wysoko艣膰. Niewiele wiem o Tsura­nich, ale opieraj膮c si臋 na swoim do艣wiadczeniu, jestem pewien, 偶e mo偶esz na niego liczy膰.

Arutha przygl膮da艂 si臋 z daleka, jak Charles, nie zwa偶aj膮c na w艂asne zm臋czenie i rany, roznosi wod臋 w艣r贸d rannych.

To nie byle co... Skoczy艂 do tunelu, chocia偶 mu nikt nie kaza艂. B臋d臋 si臋 musia艂 powa偶nie zastanowi膰 nad sugesti膮 Martina, aby w艂膮czy膰 Charlesa do s艂u偶by.

Poszli dalej. Arutha chodzi艂 po dziedzi艅cu i dogl膮da艂, czy ranni maj膮 w艂a艣ciw膮 opiek臋, Amosowi zleci艂 zadanie znisz­czenia tunelu do ko艅ca.

Nadszed艂 艣wit. Na dziedzi艅cu panowa艂a niczym nie zm膮­cona cisza i tylko kopiec 艣wie偶ej ziemi w miejscu, gdzie za­sypano szyb, oraz pod艂u偶ne zapadlisko ci膮gn膮ce si臋 mi臋dzy zamkiem a murem 艣wiadczy艂y o tym, 偶e w nocy mia艂o tam miejsce co艣 niezwyk艂ego.

Fannon ku艣tyka艂 przy murze, oszcz臋dzaj膮c praw膮 stron臋 cia艂a. Rana na plecach zagoi艂a si臋 prawie zupe艂nie, ale ci膮gle jeszcze nie m贸g艂 chodzi膰 bez podpierania si臋 czy pomocy dru­giej osoby. Ojciec Tully podtrzymywa艂 go z drugiej strony. Podeszli do czekaj膮cych.

Arutha u艣miechn膮艂 si臋 do Mistrza Miecza i delikatnie uj膮艂 go pod drugie rami臋, pomagaj膮c Tully'emu. Obok stali Gardan, Amos Trask, Martin i grupka 偶o艂nierzy.

A c贸偶 to ma znaczy膰? 鈥 zapyta艂 zrz臋dliwie Fannon, udaj膮c gniew. Zebrani popatrzyli na siebie z u艣miechem. Ten sam stary, dobry Fannon.

Co to, zabrak艂o wam oleju w g艂owie? Nie radzicie so­bie? Po co wyci膮gacie mnie z 艂贸偶ka? 呕ebym znowu obj膮艂 ko­mend臋?

Arutha wskaza艂 bez s艂owa na morze. Daleko na horyzoncie, na tle b艂臋kitu morza i nieba pojawi艂o si臋 kilkana艣cie male艅kich punkcik贸w. Poranne s艂o艅ce odbija艂o si臋 od bieli 偶agli.

Flota z Carse i Tulan zbli偶a si臋 ku pla偶om wybrze偶a. Ponownie wskaza艂 na ob贸z Tsuranich, w kt贸rym wrza艂o jak w ulu.

Przegnamy ich dzisiaj, Fannon. Jutro o tej porze w naj­bli偶szej okolicy nie b臋dzie 艣ladu po obcych. B臋dziemy p臋dzili nieprzyjaciela na wsch贸d, nie daj膮c mu ani chwili wytchnienia. Minie du偶o czasu, zanim ponownie zdo艂aj膮 zebra膰 znaczne si艂y.

Mam nadziej臋, 偶e si臋 nie mylisz, Arutha 鈥 powiedzia艂 cicho Mistrz Miecza. Sta艂 przez d艂u偶szy czas w milczeniu, wpatruj膮c si臋 w dal.

鈥撯 S艂ysza艂em raporty o twoim dowodzeniu, Arutha. Do­skonale si臋 sprawi艂e艣. Tw贸j ojciec i Crydee mog膮 by膰 z ciebie dumni.

Arutha by艂 g艂臋boko poruszony pochwa艂膮 Fannona, lecz chcia艂 zbagatelizowa膰 swoje zas艂ugi. Fannon nie da艂 mu doj艣膰 do s艂owa.

Nie, Arutha. Wiem, co m贸wi臋. Uczyni艂e艣 wszystko, co by艂o trzeba i znacznie wi臋cej. To ty mia艂e艣 racj臋, a nie ja. Z tymi lud藕mi zbyt daleko posuni臋ta ostro偶no艣膰 nie jest po­trzebna. Trzeba z nimi walczy膰 aktywnie i wychodzi膰 z ini­cjatyw膮. 鈥 Westchn膮艂 g艂臋boko. 鈥 Stary ju偶 jestem, Arutha. Czas najwy偶szy, abym odszed艂 na spoczynek, a wojaczk臋 zo­stawi艂 m艂odym.

Tully za艣mia艂 si臋 ironicznie.

Ty nie jeste艣 stary, Fannon. By艂e艣 jeszcze berbeciem w pieluchach, kiedy ja by艂em ju偶 kap艂anem.

Stwierdzenie Tully'ego tak bardzo odbiega艂o od prawdy, 偶e wszyscy, na czele z Fannonem, wybuchn臋li gromkim 艣mie­chem.

Arutha spowa偶nia艂 i spojrza艂 na starego Mistrza.

Je偶eli nawet spisa艂em si臋 dobrze, to tylko dzi臋ki twoim naukom. Dobrze o tym wiesz.

Tully chwyci艂 Fannona za 艂okie膰.

Mo偶e nie jeste艣 stary, ale na pewno chory i os艂abiony. Zmiataj do zamku. Do艣膰 tej 艂az臋gi na dzisiaj. Od jutra mo偶esz zacz膮膰 regularne spacery. Za kilka tygodni b臋dziesz lata艂 jak op臋tany, rozkazuj膮c wszystkim dooko艂a, jak za starych, do­brych czas贸w.

Fannon u艣miechn膮艂 si臋 z wysi艂kiem i pozwoli艂 kap艂anowi sprowadzi膰 si臋 po schodach. Kiedy poszli, Gardan zwr贸ci艂 si臋 do Ksi臋cia.

Mistrz ma racj臋, Wasza Wysoko艣膰. Tw贸j ojciec mo偶e by膰 z ciebie dumny.

Arutha patrzy艂 zamy艣lony na zbli偶aj膮ce si臋 statki.

Je偶eli nawet dobrze si臋 sprawi艂em, to tak偶e dzi臋ki temu, 偶e korzysta艂em z pomocy i rady dobrych ludzi, z kt贸rych wielu nie ma ju偶 po艣r贸d nas. 鈥 Westchn膮艂 g艂臋boko. 鈥 Gardan, odegra艂e艣 wielk膮 rol臋 w odparciu obl臋偶enia. Martin, ty r贸wnie偶.

Obaj u艣miechn臋li si臋 i podzi臋kowali Ksi臋ciu za wyrazy uznania.

鈥撯 I ty tak偶e, piracie. 鈥 Arutha u艣miechn膮艂 si臋 przyja藕­nie. 鈥 Bardzo wiele dla nas zrobi艂e艣. Jeste艣my twoimi d艂u偶­nikami.

Amos Trask usi艂owa艂 przez chwil臋 wygl膮da膰 skromnie i pokornie, ale zupe艂nie mu to nie wysz艂o.

No c贸偶. Wasza Wysoko艣膰. Ja po prostu broni艂em za­r贸wno w艂asnej, jak i cudzej sk贸ry. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋 marzy­cielsko. 鈥 To by艂a naprawd臋 wspania艂a i porywaj膮ca bitwa.

Ksi膮偶臋 spojrza艂 na morze.

Miejmy nadziej臋, 偶e ju偶 wkr贸tce zako艅czymy te 鈥渨spa­nia艂e i porywaj膮ce bitwy鈥.

Odwr贸ci艂 si臋 i skierowa艂 ku schodom.

Gardan, wydaj rozkaz przygotowania si臋 do ataku.

Carline sta艂a na szczycie po艂udniowej wie偶y zamku, obej­muj膮c w pasie Rolanda. Ch艂opak by艂 blady po odniesionej ra­nie, ale we wspania艂ym nastroju.

Teraz, kiedy przyby艂a flota, to ju偶 chyba koniec obl臋­偶enia 鈥 powiedzia艂 i obj膮艂 mocniej Ksi臋偶niczk臋.

To by艂o jak koszmar senny.

U艣miechn膮艂 si臋, patrz膮c prosto w jej niebieskie oczy.

Niezupe艂nie. Dosta艂em odszkodowanie.

艁obuz jeste艣 鈥 powiedzia艂a mi臋kko i poca艂owa艂a go. Po chwili odsun臋艂a si臋 troch臋. 鈥 Zastanawiam si臋, czy ta two­ja g艂upia brawura nie mia艂a jedynie na celu zyskania mojego wsp贸艂czucia.

Roland uda艂, 偶e go co艣 strasznie boli.

Pani, jestem ranny... Przywar艂a mocno do niego.

Tak si臋 o ciebie martwi艂am... wtedy w tunelu. Nie wie­dzia艂am, czy 偶yjesz... Ja... 鈥 Jej g艂os zamiera艂 powoli. Wzrok pow臋drowa艂 ku p贸艂nocnej wie偶y naprzeciwko. Na drugim pi臋­trze by艂o okno pokoju Puga. 艢mieszny, ma艂y blaszany komin stercz膮cy ze 艣ciany, z kt贸rego, kiedy Pug 艣l臋cza艂 nad ksi臋gami, dobywa艂y si臋 nieustannie k艂臋by dymu 鈥 by艂 teraz niemym 艣wiadkiem przypominaj膮cym o t臋tni膮cej kiedy艣 偶yciem, a pu­stej teraz wie偶y.

Roland skierowa艂 wzrok w t臋 sam膮 stron臋.

Wiem. Bardzo mi go brakuje. I Tomasa. Westchn臋艂a.

Wydaje si臋, 偶e to by艂o tak dawno temu, Rolandzie. By艂am wtedy dziewczynk膮 i mia艂am dziewcz臋ce wyobra偶enie o 偶yciu i mi艂o艣ci. S膮 mi艂o艣ci, kt贸re przychodz膮 jak wiatr od morza. S膮 i inne, kt贸re wyrastaj膮 powoli z ziaren przyja藕ni i uprzejmo艣ci. Pami臋tam, 偶e kto艣 mi to kiedy艣 powiedzia艂.

Ojciec Tully. Mia艂 racj臋. 鈥 Przytuli艂 mocno Carline do siebie. 鈥 Wszystko jedno, czy tak, czy tak. Dop贸ki po­trafisz wzbudzi膰 w sobie uczucia, wiesz, 偶e 偶yjesz.

Patrzy艂a na szykuj膮cych si臋 do wypadu 偶o艂nierzy.

Czy to koniec wojny?

Nie, Carline. Tsurani znowu przyjd膮. Niestety, wszy­stko wskazuje, 偶e ta wojna potrwa jeszcze d艂ugo.

Stali ko艂o siebie, czerpi膮c rado艣膰 z prostego faktu, 偶e drugie istnieje i jest obok.

Kasumi z rodu Shinzawai, dow贸dca Armii Klanu Kanazawai, z Partii B艂臋kitnego Ko艂a, przypatrywa艂 si臋 nieprzyjacie­lowi na murach zamku.

Z tej odleg艂o艣ci ledwo odr贸偶nia艂 sylwetki poruszaj膮ce si臋 po blankach, ale zna艂 je dobrze. Nie potrafi艂 oczywi艣cie przy­pisa膰 do 偶adnej konkretnego imienia, lecz by艂y mu tak znajo­me, jak jego w艂a艣ni 偶o艂nierze. Szczup艂y, wysoki m艂odzieniec, ich dow贸dca, kt贸ry walczy艂 jak demon i zawsze potrafi艂 za­prowadzi膰 porz膮dek w najwi臋kszym rozgardiaszu bitewnym, te偶 tam by艂. Czarny olbrzym nie odst臋puj膮cy tamtego na krok, na kt贸rym, jak na samotnym bastionie, rozbija艂y si臋 ich ataki na mury. I ten w zielonym stroju, kt贸ry przemyka艂 przez pu­szcz臋 jak duch, zniewa偶aj膮c 偶o艂nierzy Tsuranich 艂atwo艣ci膮, z jak膮 przekrada艂 si臋 przez ich linie, te偶 tam by艂. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e gdzie艣 w pobli偶u by艂 te偶 weso艂ek o szerokich barach, z zakrzywionym mieczem i wariackim u艣miechem. Ka­sumi oddawa艂 im wszystkim cichy 偶o艂nierski ho艂d jako m臋偶­nym przeciwnikom, nawet je偶eli byli tylko barbarzy艅cami.

Chingari z rodu Omechkel, Starszy Dow贸dca Uderzenia, podszed艂 do Kasumiego.

Wodzu, zbli偶a si臋 flota barbarzy艅c贸w. Za godzin臋 wy­sadz膮 desant na pla偶y.

Kasami popatrzy艂 na pergaminowy zw贸j w d艂oni. Od chwili, kiedy dostarczono mu go o 艣wicie, przeczyta艂 go kilkana艣cie razy. Jeszcze raz przebieg艂 dokument wzrokiem. Spojrza艂 na pie­cz臋膰 na dole, znak jego ojca Kamatsu, Pana Shinzawai. W mil­czeniu przyj膮艂 w艂asny los. Spojrza艂 na Chingariego.

Zarz膮d藕 wymarsz. Natychmiast zwija膰 ob贸z. Zbieraj od­dzia艂y. Mamy rozkaz powrotu do Kelewan. Wy艣lij zwiadowc贸w. G艂os Chingariego zdradza艂 wyra藕nie gorycz i 偶al.

Chocia偶 podkop zosta艂 zniszczony, mamy odej艣膰 tak potulnie?

Nie ma w tym 偶adnej ha艅by, Chingari. Nasz klan wy­cofa艂 si臋 z Przymierza na rzecz Wojny, tak jak i inne klany z Partii B艂臋kitnego Ko艂a. Partia Wojny ponownie zosta艂a osa­motniona w kontynuowaniu tej inwazji.

Chingari westchn膮艂 ci臋偶ko.

I znowu polityka przeszkadza podbojowi. Zdobycie te­go wspania艂ego zamku by艂oby wielkim zwyci臋stwem. Kasumi za艣mia艂 si臋.

To prawda. 鈥 Patrzy艂 na ruch na murach. 鈥 To by艂 naj­lepszy przeciwnik, z jakim przysz艂o nam walczy膰. Ju偶 sporo si臋 od nich nauczyli艣my. Mury zamk贸w u podstawy rozszerzaj膮 si臋. To nowy i sprytny pomys艂. Saperzy nie byli w stanie zrobi膰 wy艂o­mu podkopem. A te bestie, na kt贸rych je偶d偶膮. Ale偶 one p臋dz膮, jak Thun przez tundr臋 na naszej ziemi. Trzeba zdoby膰 kilka zwie­rz膮t. Tak, ci ludzie to znacznie wi臋cej ni偶 zwykli barbarzy艅cy.

Zastanawia艂 si臋 nad czym艣 przez chwil臋.

Niech zwiadowcy i stra偶 przednia uwa偶aj膮 na wszelkie znaki obecno艣ci le艣nych diab艂贸w. Chingari splun膮艂 siarczy艣cie.

Z艂e duchy znowu w臋druj膮 na pomoc w wielkiej liczbie. S膮 jak ci barbarzy艅cy, jak sztylet wbity w bok.

Kiedy w ko艅cu podbijemy ten 艣wiat, zajmiemy si臋 tymi stworami. Barbarzy艅cy dostarczaj膮 nam dobrych i silnych nie­wolnik贸w. Niekt贸rzy s膮 nawet na tyle cenni, 偶e mo偶na by ich uczyni膰 wolnymi wasalami, je偶eli z艂o偶膮 przysi臋g臋 wierno艣ci naszym domom. Lecz nieczy艣ci... musz膮 znikn膮膰 z powierzchni ziemi.

Kasumi milcza艂 przez chwil臋.

Niech barbarzy艅cy my艣l膮, 偶e uciekamy w pop艂ochu przed ich flot膮. Niech teraz klany, kt贸re jeszcze pozosta艂y w Partii Wojny, martwi膮 si臋, jak si臋 z tym upora膰. Je偶eli Tasio z rodu Minwanabi zechce ruszy膰 na wsch贸d, b臋dzie mia艂 nie­lichy orzech do zgryzienia z powodu zagro偶onych ty艂贸w. Do­p贸ki Kanazawai nie wejd膮 w inny sojusz w Wysokiej Radzie, ko艅czymy z wojn膮. Zarz膮d藕 wymarsz.

Chingari zasalutowa艂 i odszed艂. Kasumi rozwa偶a艂 skutki wy­nikaj膮ce z otrzymanej od ojca wiadomo艣ci. Zdawa艂 sobie spra­w臋, 偶e wycofanie si臋 wszystkich si艂 spod znaku Partii B艂臋kitnego Ko艂a b臋dzie znacz膮c膮 pora偶k膮 dla Wodza Wojny i jego partii. Reperkusje tego posuni臋cia b臋d膮 odczuwalne przez najbli偶szych kilka lat w ca艂ym Imperium. Sko艅czy艂y si臋 dla Wodza Wojny druzgocz膮ce przeciwnik贸w zwyci臋stwa. Wraz z odej艣ciem si艂 lojalnych wobec pan贸w Kanazawai i innych klan贸w B艂臋kitnego Ko艂a, pozosta艂e klany dobrze si臋 zastanowi膮, zanim przy艂膮cz膮 si臋 do zmasowanego ataku. To by艂 艣mia艂y, a zarazem niebez­pieczny krok ze strony ojca i innych pan贸w, my艣la艂 Kasumi. W tej sytuacji wojna przed艂u偶y si臋. W贸dz zosta艂 pozbawiony spektakularnego zwyci臋stwa. Znalaz艂 si臋 w trudnej sytuacji. Mia艂 zbyt ma艂o ludzi na zbyt du偶ym obszarze. Bez nowych so­jusznik贸w nie przybli偶y to zwyci臋stwa. Mia艂 teraz do wyboru jedynie dwie opcje: wycofa膰 si臋 z Midkemii i zaryzykowa膰 o艣mieszenie wobec Wysokiej Rady albo te偶 siedzie膰 i czeka膰, maj膮c nadziej臋 na kolejny zakr臋t w polityce w ich 艣wiecie.

Zadziwiaj膮ce posuni臋cie ze strony B艂臋kitnego Ko艂a. Jednak ryzyko by艂o ogromne. Jeszcze wi臋ksze b臋dzie wynika膰 z serii nast臋pnych posuni臋膰 w Grach Rady. W duchu powiedzia艂: Och, m贸j ojcze, zaanga偶owali艣my si臋 bardzo w Wielk膮 Gr臋. Du偶o ryzykujemy, nasz膮 rodzin臋, nasz klan, nasz honor, a by膰 mo偶e nawet ca艂e imperium.

Zmi膮艂 pergamin i cisn膮艂 do najbli偶szego ogniska. Poczeka艂, a偶 ca艂y zw贸j obr贸ci艂 si臋 w popi贸艂, po czym odsun膮艂 na bok my艣li o ryzyku i niebezpiecze艅stwie i ruszy艂 do swego namiotu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Feist R E Mistrz magii
Feist Raymond E Opowie艣膰 o Wojnie 艢wiat贸w 01 Adept magii
Feist Raymond E Opowiesc o wojnie swiatow 01 Wojna swiatow 01 Adept magii
Raymond E Feist Cykl Wojna 艢wiat贸w (1) Adept Magii
Feist Raymond E Opowie艣膰 o Wojnie 艢wiat贸w 02 Mistrz magii
Jezus Magus Pierwotne chrze艣cija艅stwo w kr臋gu magii
Jak odmlodzic stary zwiazek Powrot magii
OKO HORUSA Szko艂a bia艂ej magii
ksiega motywacji inspiracji i magii napoleona hilla ksihil
Klucz do magii; Nikuli
Podstawy Magii
filozofia magii chaosu M5XFU3FI3VWGSCDVSNOMNKSI3FBOGTJ5DEVYOUA
Kolory magii 艣wiec
Cwiczenia i kontrola magii id 9 Nieznany
fazy Ksi臋偶yca w magii i w astroligii, ASTROLOGIA, 鈻衡柡ASTROLOGIA
projekt 88 noc pe艂na magii DMR 1807
magia, Wprowadzenie do magii, WPROWADZENIE DO MAGII
Dane biometryczne 鈥 klucz do w艂amania i przeprogramowania osoby za pomoc膮 czarnej magii