Jestem heretykiem. Ogdoada gnostycka Cz.II
Nienawistnik o gnostykach
W ciągu ostatnich mniej więcej dziesięciu lat wydano w Polsce trzy wybitne dzieła poświęcone gnozie i gnostycyzmowi: Gillesa Quispela Gnozę (1988), Hansa Jonasa Religię gnozy (1994) i Kurta Rudolpha Gnozę (1995). I oto otrzymaliśmy czwarte studium tego samego przedmiotu: pracę — mało skądinąd znanego w dziedzinie wiedzy o gnozie i gnostycyzmie — Michy Brumlika. Cóż w niej znajdujemy? Formalnie rzecz biorąc dzieje gnozy, gnostycyzmu i gnostyków: od żydowskich herezji i herezji chrześcijańskich („libertyni z Koryntu”), wielkiego herezjarchy Markiona z Synopy, manicheizmu, bogatych nurtów neomanichejskich okresu średniowiecza (paulikjanie, bogomili i katarzy), gnozy w judaizmie, czyli kabały Lurii, po — i tu niespodzianka dla niezaznajomionych z antygnostycyzmem Erica Voegelina — Fichtego, takich romantycznych pesymistów, jak Schopenhauer i Richard Wagner czy myślicieli już XX wieku: Carla Gustava Junga, Martina Heideggera, Rudolfa Bultmanna i Hansa Jonasa, twórcę antropozofii Rudolfa Steinera czy prawicowego teoretyka prawa Carla Schmitta. O stosunku autora (a może tylko wydawcy czy zgoła jedynie grafików?) do tytułowych gnostyków świadczy już sposób, w jaki słowo to zapisano — litera „t” w nim przedstawiona została w formie satanistycznego odwróconego krzyża; ponadto taki sam krzyż dzierży w rękach anioł kokieteryjnie odsłaniający udo na okładce. A lektura książki Brumlika w pełni potwierdza nasze najgorsze obawy i przypuszczenia.
Wbrew pozorom (przypisy, pośrednio więc bibliografia, indeksy) — nie jest ona pracą naukową. Dlaczego? Przede wszystkim Brumlik w istocie nie precyzuje i nie rozgranicza takich pojęć, jak gnoza i gnostycyzm (i tzw. wątki gnostyckie). A przecież — właśnie dzięki takim badaczom, jak Quispel czy Jonas, a nawet Rudolph — pojęcia te nabrały daleko idącej ścisłości. Opierając się na ich dziełach definiuję gnozę jako „transracjonalne poznawcze doświadczenie przez człowieka siebie (czyli swej jaźni), a poprzez nią świata materialnego, świata duszy i świata ducha”3. Przez gnostycyzm zaś należy rozumieć „mitologiczno-filozoficzny wyraz (projekcje) tego poznawczego doświadczenia: religię światową charakteryzującą się postawą radykalnie transcendentystyczną (akosmiczną), dualistyczną i pluralistyczną”4. Jako taki, gnostycyzm istniał w ciągu dwóch, trzech pierwszych wieków n.e. na obszarze Bliskiego Wschodu i rzymskiego Śródziemnomorza, w postaci zaś manicheizmu i różnych form neomanicheizmu niemal do końca średniowiecza (XV wiek). Osobny problem stanowią tzw. wątki gnostyckie: ich występowanie w różnych światopoglądach stwierdzamy niewątpliwie, choć z reguły są to tylko niektóre spośród „kanonu” wątków gnostycyzmu właściwego.
Pamiętać też trzeba, że gnoza jako zasada stała się inspiracją i „matką” zarówno starożytnego gnostycyzmu sensu stricto, jak i wielu światopoglądów (właśnie) gnostycznych, ale nie gnostyckich (w starożytności np. neoplatonizmu czy w średniowieczu np. myśli Mistrza Eckharta). A począwszy od renesansu zrodziła z kolei tzw. neognozę o wyraźnie niegnostyckim charakterze (np. różokrzyżostwo XVII wieku czy współczesną nam antropozofię). Zasadniczą różnicę między antycznym gnostycyzmem a nowożytną i nowoczesną neognozą stanowi ich stosunek do Kosmosu i Ziemi: gnostycyzm (pokrewny pod tym względem religiom orientalnym) był akosmiczny i skłaniał człowieka do ucieczki z Ziemi, neognoza afirmuje Kosmos jako ciało Anthroposa, a Ziemię uważa za miejsce przemiany człowieka. Tego wszystkiego w książce Brumlika nie znajdziemy.
Na marginesie trzeba też zauważyć, że roi się w niej od błędów i niechlujstw: dość powiedzieć, że — bardzo dobrzy zresztą — tłumacze książki, Światosław i Ivonna Nowiccy musieli zaopatrzyć ją w ok. 30 przypisów korygujących pomyłki i niedopatrzenia autora.
Albowiem książka Brumlika, pozująca na naukową, w istocie jest jedynie polemiką, nad którą unosi się niezbyt świeża woń ostatniego tchnienia osławionego antygnostyka Voegelina, tego, który zniekształciwszy pojęcia gnozy i gnostycyzmu, i nagiąwszy je do własnych celów religijno-ideologicznych, za „gnostyckie” uznał wszystkie totalitaryzmy — zarówno komunizm, jak i faszyzm czy hitleryzm. Jakiż to jednak rodzaj polemiki? (Do niej samej oczywiście nikt nie może odmówić autorowi prawa.) Otóż jest to polemika z gnozą, gnostycyzmem i gnostykami w obronie żydostwa i religii żydowskiej. Tezą autora bowiem jest, że gnoza, gnostycyzm i gnostycy byli zawsze i są antysemitami. Wszystko zaczęło się od „żydowskich heretyków” i od Markiona — i całe dzieje tego „gnostyckiego kompleksu” po Junga, Heideggera i Hitlera są nacechowane postawą antyżydowską.
Prawdą jest, że starożytni gnostycy, głosząc chwałę prawdziwego Boga Miłości, atakowali postać starotestamentowego Jahwe jako głupiego i okrutnego demiurga tego świata. Byli więc niewątpliwie antyjudaistami, ale przecież wielu z nich było Żydami (często czytamy u polemistów katolickich, że „gnostycy to Żydzi albo słudzy Żydów”), jakże więc można ich uważać za antysemitów? Izaaka Lurię też? Oczywiście, wielu myślicieli wymienionych przez Brumlika było antysemitami, ale czy rzeczywiście miało to korzenie w ich „gnostyckości”? (Schopenhauer też?) Jeżeli bowiem za kryterium „gnostyckości” uznać dualizm religijny czy filozoficzny, to za gnostyków trzeba by uznać Platona i Plotyna (autora filipiki przeciwko gnostykom); gnoza sui generis odgrywała u nich dużą rolę, ale w żadnym razie nie byli oni reprezentantami gnostycyzmu. (Wtedy katoliccy dualiści byliby także podejrzani o gnostycyzm?)
A skoro o katolicyzmie mowa, to przecież głównymi prześladowcami Żydów w Europie nie byli gnostycy, lecz właśnie przedstawiciele Kościoła rzymskiego, jego kler i wierni: za to przecież papież przepraszał naród żydowski.
Ale nawet wśród (rzekomo) gnostyckich antysemitów jest jeden wyjątek: Rudolf Steiner (sam Brumlik przyznaje to ze zdumieniem). Jak to możliwe?
Wyczulenie Żydów na antysemityzm po dwóch tysiącach lat prześladowań jest znane — i zrozumiałe. W przypadku Brumlika — czy podobnych mu — smutne jest jednak to, że on, prześladowany jako Żyd, pisze pracę również będącą przejawem skłonności — jakże ludzkiej, niestety — do prześladowania: ofiara antysemityzmu wyżywa się w antygnostycyzmie. I nie zauważa przy tym, że — sam prześladowany — zaczyna też kogoś prześladować. Czyż to nie jest żałosne? — pisał w takich razach pewien chiński klasyk. (Przypomina mi to postępowanie papieża Miltiadesa z początków IV wieku, który — sam prześladowany przez pogan — nawoływał do prześladowania manichejczyków.)
Wszakże największy żal można mieć do wydawcy: jest tyle cennych prac o gnozie i gnostycyzmie... Po co było publikować książkę nienawistnika?