Psychologia Internetu Psychologia pomagania

psychicznego sprowadzają do patologii. Przypuszczalnie w wie­lu wypadkach mamy do czynienia z folgowaniem własnym przyjemnościom lub brakiem samokontroli, podobnie jak to się dzieje, gdy spędzamy zbyt dużo czasu na rozmowach w pracy przy automacie z zimną wodą. Swobodne stosowanie słów na "u" i "z" w kontekście Internetu może zaowocować wydłużeniem listy patologii, co zapewne spowodowałoby wię­cej negatywnych niż pozytywnych następstw. W Internecie ist­nieją psychologicznie pociągające obszary, które mogą pochła­niać za dużo naszego czasu, jeśli na to pozwolimy. Zaczynamy jednak rozumieć, dlaczego tak się dzieje. Dysponujemy obec­nie wystarczającą liczbą anegdot, opisów przypadków i wstęp­nych sondaży, by zidentyfikować cechy owych psychologicz­nych obszarów, a także dostrzec, że pewni ludzi są szczególnie podatni na ich powab. Jednak Internet to nie kokaina, alko­hol czy nikotyna. Dlatego ludzie, którzy zrozumieją przyczy­ny, dla których Internet może stać się złodziejem czasu, będą mogli nauczyć się panować nad tym problemem i wrócić do bardziej produktywnych zajęć.


10

Altruizm w sieci Psychologia pomagania

Telewizja i prasa rzadko informują o tym, jak niezwykle uprzejmie, a nawet pokornie ludzie potrafią się zachowywać wobec siebie w lnternecie. Podczas gdy inwigilacja, cyberprze­stępczość, masowe protesty lub pornografia przyciągają uwa­gę dziennikarzy, to mniej sensacyjne, ale interesujące ludzi historie są traktowane jak wypełniacze ostatnich stron czaso­pism. Tymczasem użytkownicy sieci wciąż spontanicznie ro­bią sobie uprzejmości, które mogłyby wprawić w zdumienie

~zystkich tych, co sądzą, że internauci nie potrafią być altru­istami.

Spontaniczne uprzejmości w Internecie

Paradoksalnie, sieć wydaje się sprzyjać i wspierać altruizm, mimo że wyzwala też w ludziach agresję. Przecież powstała ona dzięki wysiłkowi tysięcy ochotników, którzy służyli radą początkującym użytkownikom, utrzymywali w ruchu serwery i moderowali dyskusje w sieciowych grupach dyskusyjnych. Obok mniej lub bardziej wartościowej treści, strumienie bitów przenoszą także szybkie odpowiedzi na prośby o pomoc.

Społeczność sieciowa jest gotowa sobie pomagać zarówno w małych, jak i całkiem dużych sprawach. Najczęściej pomoc ta obejmuje udzielanie informacji, a chęć niesienia pom~cy jest

249

jednym.:z; głównych powodów, dlaJ~.tQręgo ludzie zaglądają do grup dyskusyjnych. Na listę adresową dotyczącą żeglarstwa trafia krótkie pytanie: "Czy ktoś wie, gdzie można zdobyć ad­resy dobrych szkół żeglarskich?" Odpowiedzi mogą spływać do skrzynki pytającego przez kilka następnych tygodni. Nic tak bardzo nie wzbudza w Internecie chęci pomocy, jak dobre py­tanie. Jeśli chcecie się włączyć do rozmów prowadzonych w grupie dyskusyjnej, którą od jakiegoś czasu po kryjomu ob­serwujecie, ale krępujecie się wysłać jakąś wiadomość, to naj­lepiej zacznijcie od pytania. Najprawdopodobniej spotka was radosna nagroda w postaci szybkiej i przydatnej odpowiedzi od zupełnie ob.cej osoby.

W internetowych grach pomaganie sobie również jest czymś zupełnie naturalnym. Jeśli skończą się nam wirtual­ne pieniądze podczas gry w black jacka, możemy liczyć, że nasz sąsiad przy stoliku podsunie nam trochę gotówki przez okno dialogowe. Oczywiście dużo łatwiej obcej osobie poży­cza się wirtualne pieniądze niż prawdziwe, lecz grzeczność taka jest mile widziana, a chęć pomagania udziela się wszyst­kim dookoła. W przygodowych MUD-ach typu "bij zabij" zda­rza się, że weterani ofiarują nowym graczom cenną broń lub zbroję albo udzielają im wskazówek, jak szybko awansować. J ak wspomniałam w jednym z poprzednich rozdziałów, cechy gry mogą zdecydowanie kształtować agresywność graczy; mogą one także kształtować ich altruizm. W grach, w któ­rych celem jest pokonanie innych - jak na przykład w inter­netowej wersji Monopoly - trudno się spodziewać, by gracze sobie nawzajem pomagali. Jeśli jednak muszą współpraco­wać, by pokonać wspólnego wroga, to obraz sytuacji diame­tralnie się zmienia. Istnienie nadrzędnego celu, którego osią­gnięcie wymaga współdziałania, sprzyja postawom altru­istycznym.

Jednym z najbardziej poruszających i znamiennych przy­kładów altruizmu w Internecie są grupy emocjonalnego wsparcia. Do jednej z takich grup, alt.support.depression, tra­fił psycholog John Grohol, który wpadł w głęboką depresję, dowiedziawszy się, że jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa popełnił samobójstwo. Do grupy tej zagląda mnóstwo ludzi, którzy w każdej chwili, przez 24 godziny na dobę, 7 dni

250


w tygodniu i 52 tygodnie w roku są gotowi wysłuchiwać in­nych i wspierać ich radą, gdy ci przeżywają długotrwałe stany depresyjne. Grohol studiował wówczas psychologię i owo do­świadczenie z sieciową pomocą sprawiło, że zaczął głębiej ba­dać tę internetową arenę wsparcia. Członkowie tej rozległej sieci małych grup - istniejących w formie list adresowych, usenetowych grup dyskusyjnych czy sieciowych pogaduszek na kanałach IRC - z poświęceniem starają się rozweselić, pod­nieść na duchu i przeżywać wspólnie wzloty i upadki. Grohol stał się w końcu szanowanym członkiem kilku takich grup poświęcających się problematyce psychologicznej. Najego po­moc mogą liczyć osoby, które chcą uruchomić nową taką grupę w ramach usenetowej kategorii alt.support, gdy żadna z ist­niejących grup nie spełnia ich oczekiwań.

Badania na temat psychologii pomagania - lub zachowań prospołecznych - rozpoczęto w latach sześćdziesiątych w na­stępstwie szokującej historii, która przez wiele miesięcy 1964

roku przyciągała uwagę mediów. Mieszkanka Nowego Jorku,

Kitty Genovese, wracając do domu, została zaatakowana przez uzbrojonego w nóż napastnika. Jej wołanie o pomoc słyszały dziesiątki ludzi, którzy zaczęli wyglądać przez okno, by zoba-

czyć, co się dzieje, lecz nikt nie przyszedł jej z pomocą. Nikt nawet nie wezwał policji, gdy jeszcze przez pół godziny wołała

o pomoc, zanim wykrwawiła się na śmierć. Przyczyny tego tra- / gicznego zdarzenia, które wstrząsnęło całym krajem, wiele osób upatrywało w znieczulicy nowojorczyków. Wtedy łatwiej było uwierzyć, że normalni ludzie, tacy jak wy albo ja, pośpieszyliby jej na pomoc, a ci ludzie bez serca, którzy tylko przy- I / glądali się całemu zajściu przez okno, musieli mieć jakąś \ okropną skazę charakterologiczną. Jednak kolejne badania!

nad tym zagadnieniem wykazały, że większość ludzi w tych i okolicznościach przypuszczalnie postąpiłaby tak samo. Środo- I wisko i sytuacja panująca w tym budynku zawierały wiele ele/ mentów, które zmniejszają naszą chęć niesienia pomocy. To prawda, że część ludzi udziela pomocy niezależnie od sytuacji,

lecz na zachowanie większości z nas okoliczności mają duży _wp!y:w. W jednych okolicznościach będziemy się zachowywali

jak samarytanie, a w innych nie będziemy tak bardzo sklonni

dO udzielenia pomocy.

251


W Internecie sytuacje, które wymagają wykazania się al­trui~'ffiem, nigdy óczywiścfe nie są-tak dramatyczne, lecz lata badań nad ~ologiąpbniagama"\ljawniły kilka interesują­cych faktów, ktore-mogą- pomóc~ nam zrozumieć, dlaczego


w sieci ludzie tak często zachowują się uprzejmie w stosunku = do obcych - przypuszczalnie uprzejmiej, niż zachowaliby się_. w podobnych sytuacjach w prawdziwym życiu.


Liczebność

.•..


Ważnym elementem, który decyduje o tym, czy ktoś obcy zaoferuje nam pomoc, jest po prostu liczba ludzi znajdujących się w pobliżu. Kiedy jest ich dużo, prawdopodobieństwo tego, że ktoś nam pomoże, dramatycznie spada. Bibb Latane i James Dabbs pokazali, Jak prZejaWIa SIę to zJaWIsko, upuszcza­jąc w windzie na podłogę ołówek i obserwując reakcję współ-


' pasażerów. Okazało się, że prawdopodobieństwo, iż ktoś schy­li się i im go poda, było dużo większe, gdy w windzie był jeden

) lub dwóch pasażerów niż wtedy, gdy winda była zatłoczona154• ( )


"l Innymi słowy, mamy większą szansę, że ktQę.na,:m pomoże,L1 . jeśli w pobliżu jest najwyżej kilku ludzi. W masie możemy się czuć Qęzpieczniej, ale nie wtedy, gdy potrzebujemy pomocy:- ~ ---Jedną z przyczyn występowania tego efektu liczeb~óś~iJese to, że w prawdziwym życiu osoby postronne w dużej grupie mogą nawet nie zauważyć, że ktoś potrzebuje pomocy, jeśli nie powie on tego głośno lub jakoś nie zwróci na siebie uwagi. Jeśli stoimy w drugim końcu windy, możemy nie zauważyć, że ktoś upuścił ołówek. Na zatłoczonej ulicy większość przechod­niów tak się spieszy, że może przeoczyć to, że ktoś zasłabł. Rzeczywiście, z niektórych badań wynika, że w miastach lu­dzie rzadziej sobie pomagają niż w mniej ludnych miejscach właśnie ze względu na ów czynnik związany z zauważeniem zdarzenia. Na zatłoczonych ulicach ruch i hałas utrudniają osobie, która znalazła się w kłopotach, zwrócenie na siebie uwagi. Na przykład w jednym z badań wykazano, że hałas kosiarki do trawy osłabia chęć do przyjścia z pomocą osobie, która upuściła książkę. Człowiek ten był pomocnikiem ekspe-


252



rymentatora i raz występował z ręką na temblaku, a innym razem nie. Gdy kosiarka jazgotała niezbyt głośno, osoby po­stronne w 80 procent przypadków przyszły mu z pomocą, gdy zaś hałas był duży, pomogły jej tylko w 15 procent przypad­ków. Taką samą częstość niesienia pomocy zaobserwowano, gdy pomocnik eksperymentatora nie miał ręki w gipsie155• Najwyraźniej, gdy zmysły przechodniów były bombardowane warkotem kosiarki, w ogóle nie zauważyli, że osoba, która upuściła książkę, ma rękę w gipsie.


Jeśli założymy, że osoby postronne zauważyły zdarzenie, następnym krokiem będzie zinterpretowanie ich zachowania . Gdy widzimy, że ktoś się potyka i przewraca, to udzielenie mu pomocy będzie w dużej mierze zależało od tego, jak zinterpre­tujemy ten widok. Jeśli zauważymy, że trzyma on w ręku bu­telkę whisky, uznamy, że jest pijany. Jeśli zobaczymy laskę, wyciągniemy zupełnie inny wniosek.


Człowiek jest zwierzęciem społecznym i dlatego innym po­wodem, dla którego mamy mniejszą szansę uzyskania pomocy w obecności wielu osób postronnych, jest to, że ludzie oglądają się na siebie, zanim zinterpretują rozgrywające się wokół nich zdarzenia. Oceniając powagę sytuacji, kierujemy się wskazówka­mi pochodzącymi z obserwacji otaczających nas osób. W innym eksperymencie przeprowadzonym na Columbia University Bibb Latane i Judith Rodin upozorowały wypadek z udziałem laborantki, chcąc zobaczyć, czy znajdujący się w sąsiednim pokoju mężczyźni, którzy wypełniali kwestionariusze, pobie­gną jej na pomoc. Kobieta wręczała im kwestionariusze, a po­tem szła do swojego gabinetu znajdującego się obok. Po kilku minutach włączała magnetofon z tak ustawioną głośnością, by dźwięk na pewno był słyszany w sąsiednim pomieszczeniu. Nagranie w oczywisty sposób sygnalizowało niebezpieczny wypadek: kobieta wchodzi na krzesło, by zdjąć coś z górnej półki, spada i łamie sobie nogę w kostce. Najpierw słychać krzyk, a potem jęki: ,,0 mój Boże, moja noga ... Ja ... Ja ... Nie mogę nią ruszyĆ ... "156.


Gdy w sąsiednim pokoju znajdował się tylko jeden mężczy­zna, który słyszał odgłosy wypadku, prawdopodobieństwo, że ruszy na pomoc, było bardzo duże. Siedemdziesiąt procent badanych zerwało się z krzesła i pobiegło z pomocą. Lecz gdy


253


(


w pokoju było dwóch obcych sobie mężczyzn, prawdopodobień­stwo, że któryś z nich będzie próbował nieść pomoc, drastycz­nie spadało - zaledwie do około 40 procent. Mężczyźni patrzy­li po sobie, szukając potwierdzenia powagi sytuacji, i nie wi­dząc oznak zaniepokojenia, uznawali, że wypadek nie jest poważny.

Podobna rzecz wydarzyła się w innym eksperymencie, w któ­rym do pokoju z przerobioną wentylacją w pewnym momencie zaczynano wpuszczać dym. Gdy w pokoju siedział jeden męż­czyzna wypełniający kwestionariusz, to prawdopodobieństwo, że po zobaczeniu dymu przerwie pracę, wstanie, zbada sytuację i podniesie alarm, wynosiło około 75 procent. Ale wystarczyło wprowadzić do pokoju dwóch innych mężczyzn, a natychmiast ujawniał się efekt liczebności. Każdy patrzył na drugiego, szu­kając u niego objawów niepokoju, tymczasem w pomieszcze­niu było coraz więcej dymu. W tych warunkach o wiele rza­dziej informowano o obłoku gryzącego dymu. Szukając u innych wskazówek dla dalszego postępowania, badani podtrzymywa­li nawzajem u siebie iluzję, że wszystko jest w porządku, choć z powodu dymu zaczynali kaszleć, trzeć oczy i dusić się. Pró­bowali nawet interpretować zdarzenie, wysuwając wiarygod­ne w swoim mniemaniu wytłumaczenia sytuacji. "Pewnie ma­ją tu laboratorium chemiczne", powiedział jeden. "Gaz praw­dy", dodał inny. Nikt nie wysunął przypuszczenia, że może chodzić o pożar157

Niech ktoś inny się tym zajmie

Liczba osób postronnych wpływa na prawdopodobieństwo otrzymania pomocy przez człowieka będącego w potrzebie tak­że dlatego, że gdy wielkość grupy wzrasta, poszczególne osoby czują się mniej odpowiedzialne za udzielenie pomocy. Nawet jeśli spostrzegą zdarzenie i zinterpretują je jako wymagające przyjścia z pomocą, także mogą je zignorować, gdyż myślą, że ktoś inny się tym zajmie. Oczywiście wszyscy będą myśleć tak samo i nikt nic nie zrobi.

254


John Darley i Bibb Latane zademonstrowali, jak działa to zjawisko, manipulując wrażeniem liczebności grupy ludzi, któ­rzy byli obecni podczas symulowanego wypadku. Badacze za­prosili grupę studentów, by wzięli udział w dyskusji na temat problemów życia w wielkim mieście. Nie była to jednak roz­mowa twarzą w twarz, lecz każdy badany znajdował się w osobnej kabinie i rozmawiał z innymi przez interkom. Tak naprawdę w każdej "grupie" była tylko jedna prawdziwa oso­ba badana i jeden pomocnik eksperymentatora, który niespo­dziewanie dla badanego miał wkrótce ulec wypadkowi w swo­jej kabinie. Każdy badany miał inne wyobrażenie co do wiel­kości grupy. Niektórzy myśleli, że jest ich tylko dwóch. Innym powiedziano, że grupa liczy trzy osoby, a jeszcze inni myśleli, że jest ich sześcioro. Nie widzieli się nawzajem i dzięki temu Darley i Latane zdołali im narzucić wrażenie dotyczące liczeb­ności grupy.

N a początku dyskusji pomocnik eksperymentatora nieśmia­ło wspominał przez interkom, że cierpi na epilepsję i że życie w wielkim mieście zdaje się sprzyjać częstszym napadom cho­roby. W ten sposób przygotowywał grunt pod odgłosy, które chwilę później miały się rozlec: krztuszenia się, sapania, woła­nia ... a potem kompletna cisza. Którzy badani byli najbardziej skłonni nieść pomoc w krytycznym momencie? Ci, którzy są­dzili, że są jedynymi świadkami zdarzenia. Lecz ich gotowość niesienia pomocy słabła, gdy myśleli, że jest ich więcej. Ponad jedna trzecia badanych nie zareagowała na wypadek, gdy są­dziła, że w pobliżu jest kilka innych osób, które się tym zaj­mą158.

Badani, ~tórzy nie pospieszyli na pomoc, mylnie zinterpre­towali powagę wypadku nie dlatego, że otrzymali dezorientu­jące wskazówki od innych. Nie można było zobaczyć wyrazu twarzy ani innych wskazówek. Zamiast tego dał o sobie znać efekt liczebności, w wyniku którego odpowiedzialność za pod­jęcie działania została rozłożona na większą liczbę osób. Po­dobnie jak ludzie w dużej grupie czują się mniej odpowiedzial­ni za karygodne postępki, tak samo czują się mniej odpowie­dzialni za niesienie pomocy innym osobom. Wyglądato niemal tak, jakbyśmy obliczali wielkość odpowiedzialności i dzielili ją

przez liczbę 'obecnnych' w pobliżu osób.

255


Internet to ogromny obszar zaludniony przez miliony użyt­kowników. Ta globalna wioska jest dziś tak zatłoczona, że można wysnuć wniosek, iż jakiekolwiek wołanie o pomoc kom­pletnie zginie z powodu efektu liczebności, który przed chwilą opisałam. Jednak prośby o pomoc wcale nie są ignorowane, gdyż "liczba obecnych w pobliżu ludzi" manifestuje się w- sieci zupełnie inacz~tgiż w prawdziwYm życiu. W niektó­rych sieciowych środowiskach wielkość tłumu dość łatwo jest oszacować. W innych przeciwnie, jest to bardzo trudne i łatwo ­się pomylić w kalkulacjach. Podobnie jak ci badani, którzy sie­dzieli sami w kabinach i myśleli, że są w grupie, tak samo możemy usłyszeć wołanie o pomoc, lecz pomylić się co do licz­by osób, które również je usłyszały.

Na jednym krańcu spektrum mamy zwykły e-mail, którego nagłówek zawiera listę odbiorców. Możemy nie wiedzieć, czy nadawca nie umieścił jeszcze adresów paru osób w polu "ukry­te do wiadomości", lecz przynajmniej widzimy wszystkie pozo­stałe. Jednak w innych internetowych niszach sprawa oceny wielkości grupy nieco się komplikuje. Na przykład podczas synchronicznych pog~duszek łatwo się zorientować, ile osób jest w "pokoju", gdyż ich pseudonimy są wyświetlane w oknie dialogowym. Jednakże nie wszystkie te pseudonimy muszą należeć do pra~dziwych ludzi siedzących przed ekranem. Mogą to być boty - programy komputerowe, które wykonują różne zadania w sieci, na przykład udają uczestników dysku­sji. Ich pseudonimy pojawiają się na liście obok pseudonimów prawdziwych ludzi. Najprostsze z nich odpowiadają na prośby o pomoc lub wysyłają reguły zachowania się na kanale IRC. Bardziej skomplikowane mogą "serwować kawę", obrzucać obelgami prawdziwych uczestników rozmów lub w odpowied­nich momentach robić filozoficzne uwagi.

Z drugiej strony trudno stwierdzić, jaka jest faktyczna licz­ba osób przebywających w pokojach rozmów, gdyż nie wiemy, kto rzeczywiście bierze aktywny udział w rozmowie. Niektó­rzy mogli odejść od klawiatury - są, jak to się mówi, afk (away trom keaybord) - a inni uczestniczą w kilku rozmowach na-






r_


Liczebność w sieci





raz. Kilku może prowadzić prywatną rozmowę z przyjaciółmi, którzy, choć są zalogowani do Internetu, mogą, ale nie muszą w tej chwili znajdować się w tym samym pokoju rozmów. Z powodu opóźnienia w przesyłaniu wiadomości ludzie nadą­żają z prowadzeniem jednocześnie kilku rozmów. Oczywiście nadchodzi chwila, że w wyniku przecenienia swoich możliwo­ści - podzielności uwagi i szybkości pisania - wpadają w dziw­ny stan zauważalny dla ich rozmówców. Podczas spotkania grupy twarzą w twarz można się rozejrzeć po pokoju i zoba­czyć, kto czyta, śpi lub szepcze do sąsiada, jednak w wirtual­nym pokoju rozmów jest to niemożliwe.

yv programach MUD zazwyczaj można stwierdzić, ile osób znajduje się w Wirtualnym pomieszczeniu, używając komendy "look". Na przykład w Lambdzie po wykonaniu tej komendy otrzymujemy opis pomieszczenia, w którym się znajdujemy, oraz posortowaną według płci listę postaci. W graficznych me­taświatach po prostu widzimy na ekranie awatary poszczegól­nych postaci, tak więc wiemy, ile osób jest "obecnych", choć nie­które światy pozwalają graczom przemieszczać się w postaci niewidzialnych duchów. Podobnie jak pokoje rozmów, także metaświaty mają swoje boty, które wyglądają i zachowują się jak normalni gracze, tak że czasami trudno jest je od nich od­różnić. Owe nie będące graczami postacie, NPC (nonplayer cha­racters), wędrują po miastach i pustkowiach, prowadzą lombar­dy, aresztują rzezimieszków i podają posiłki gościom zajazdów. Jeden z bardziej natrętnych wałęsa się po rynku w mieście Ke­smai i żebrze o pieniądze na piwo. Każdy prawdziwy gracz, któ­ry się pomyli i uznawszy go za żywego uczestnika gry, łaskawie rzuci mu miedziaka, zostaje publicznie okrzyknięty sknerą·

§rodo~ska umożliwiają!:.e a~ynchroniczną kQ.mun!kację, takie jak listy adresowe, grupy usenetowe i różne fora dysku­syjne w WWW, pozostawiają dużą swobodę wyobraźni, jeśli chodzi o ustalenie liczby "obecnych" osób, dlatego jeszcze ła­twiej w nich o pomyłki. W wypadku list adresowych możemy sprawdzić, ilu jest subskrybentów listy, wysyłając odpowied­nie zapytanie do serwera listy, lecz mało osób korzysta z tej możliwości, gdyż po prostu o niej nie wie. Po pewnym czasie zaczynamy się orientować, jak duża jest grupa, na podstawie liczby osób wysyłających wiadomości, lecz generalnie każda


256


257



lista adresowa ma spory kontyngent milczących obserwato­rów (lurkerów). Jak wspomniałam w jednym z poprzednich rozdziałów, niektórzy z nich kasują wiadomości, nawet ich nie przeczytawszy, inni jednak pilnie śledzą każdy wątek dysku­sji. Po prostu nie wiemy, ilu ich jest. W wypadku grup dysku­syjnych też mamy dość mgliste pojęcie o wielkości grupy, szcze­gólnie że wiele wiadomości jest wysyłanych jednocześnie do kilku grup. '!Utaj także na nasze wyobrażenie o liczbie obec­nych osób większy wpływ mają ci, którzy regularnie zamiesz­czają wiadomości niż ci, którzy je czytają.

W WWW wielkości te jeszcze trudniej jest określić. Trudno przewidzieć, ilu ludzi odwiedzi określoną stronę; umieścić na niej prośbę o pomoc to tak, jakby postawić tablicę ogłoszenio­wą przy autostradzie lub zamieścić ogłoszenie w gazecie. Moż­liwe, że przypadkiem ktoś trafi na naszą stronę i odpowie na nasze pytanie. Możemy pomóc szczęściu, dając informację o naszej stronie poprzez grupy dyskusyjne i zapraszając do jej odwiedzenia. Na przykład coraz częściej badacze umieszczają w WWW różne sondaże i w wiadomościach wysyłanych do wybranych grup dyskusyjnych proszą ludzi, by zgodzili się odpowiedzieć na zawarte w nich pytania.

Czy jeśli ludzie zauważą naszą prośbę o pomoc (a w jednych środowiskach internetowych jest to bardziej prawdopodobne niż w innych), to czy jej wam udzielą? W kontakcie osobistym nie udzielą· Najpierw będą chcieli zińlerpretować tę prośbę, a potem zazwYczaj sprawdzą, jak zachowują się osoby postron-

..!lę· W grę wchodzi tu jeszcze jeden CZynnik, który: w sieci wy_ gląda zupełnie inac'zej "niż w prawdziwym życiu i który może w subtelny sposób wpływać na wysoki poziom altruiimu w sieci. Zarówno my, jak i inni użytkownicy Internetu, przy­najmniej początkowo zajmujący tę samą wirtualną przestrzeń, przypominamy b,adanych, którzy w osobnych kabinach porozumiewają się przez interkom. Nie możemy polegać na reak­cjach innych obecnych osób, ponieważ ich nie widzimy i nie

_ mamy pojęcia, co myślą, robią lub czują. Nie widzimy, jak wznoszą oczy ku niebu, dając do zrozumienia, że nie uważają -naszego pytania za warte odpowie~i. Dopóki ktoś nie zabie­r~e, głosu, osoba, która przeczytała naszą prośbę o pomoc, nie potrafi się domyślić, co na ten temat sądzą inni.

258


Dyfuzja odpowiedzialności w sieci może działać w obie stro­iłY, gdyż wielkość grupy trudno w niej jednoznacznie oszaco­wać. Gdy wiemy lub zgadujemy, że prośbę o pomoc przeczyta­ło wielu ludzi, z pewnością czujemy się mniej zobligowni do jej udzielenia. Jednak w grupach dyskusyjnych lub listach adresowych z łatwością przychodzi nam zaniżać wielkość grupy i uznać, że spoczywa na nas większa odpowiedzialność niż ta, którą bylibyśmy skłonni przyjąć w innej sytuacji.

Owo zjawisko związane z liczebnością, które ma tak duży wpływ na nasze zachowanie w prawdziwym życiu, również wydaje.się odgrywać pewną rolę w sieci, choć jest to bardziej tlkomplikowana zależność. Często zdarza się, że nie znamy dokładnej li~~by "obecnych", lecz rzadko uczestniczymy w sy­tuacjach, w których stalibyśmy pośród milionów ludzi na cen­tralnym placu globalnej wioski. Zazwyczaj znajdujemy się w małych grupach, które mogą się wydawać nawet jeszcze mniejsze ze względu na specyfikę środowiska. Ponadto niemożność polegania na wskazówkach wysyłanych przez innych sprawia, że jesteśmy zdani na własną ocenę sytuacji, i nasza, skłonność, by zachować spokój i żyć złudzeniami, także słab­nie. Choć te efekty są subtelne i złożone, działają one na ko­rzyść sieci, sprawiając, że ludzie są tam bardziej chętni do pomocy niż gdzie indziej.

Kto pomaga komu?

Jacy ludzie najczęściej udzielają pomocy, a jacy najczęściej ją otrzymują? Większość badań na temat udzielania pomocy koncentruje się na tych dwóch kwestiach i choć ich rezultaty są niejednoznaczne, pozwalają postawić wstępną hipotezę, że sieć jest środowiskiem, które sprzyja postawom altruistycznym.

Rozpocznijmy od kwestii płci. Z większości pionierskich ba­dań na ten temat wynikało, że mężczyźni częściej pomagają niż kobiety, szczególnie w sytuacjach, które wymagały od oso­by postronnej interwencji w nagłym wypadku. Przykładowo mężczyźni są bardziej skłonni niż kobiety przyjść z pomocą osobie, która spadła ze schodów lub musi zmienić koło w sa-

259


mochodzie. Po tragedii Kitty Genovese badano wiele takich sytuacji, w których osoba postronna ma okazję udzielić pomocy nieznajomemu znajdującemu się w niebezpieczeństwie. Czę­sto dla osoby pomagającej mogło się z tym wiązać pewne ryzy­ko. Ogromna większość tych badań wykazała, że mężczyźni częściej udzieliliby pomocy w takich sytuacjach.

Jednak w następnych badaniach stwierdzono, że kobiety częściej pomagają w innych sytuacjach, zwłaszcza takich, któ­re wymagają emocjonalnego wsparcia lub otoczenia opieką159. Wygląda na to, że chęć udzielania pomocy zależy po części od kulturowych ról płci, czyli mężczyźni będą bardziej skłonni rwać się do p{)mocy, gdy potrzebne jest działanie i siła fizycz­na, kobiety zaś będą się skłaniały do pomocy w sytuacjach wymagających opieki i emocjonalnego wsparcia. Taki wzorzec potwierdziły na przykład badania Johna Dovidio przeprowa­dzone w pralni samoobsługowej. Jego pomocnicy zaczepiali różnych klientów i prosili ich o pomoc albo w przeniesieniu kosza z praniem, albo w składaniu ubrań. Mężczyźni częściej zgadzali się na pomoc w przeniesieniu kosza, natomiast ko­biety częściej pomagały przy składaniu ubrań160• Oczywiście zjawisko to jest bardziej skomplikowane i ludzie, którzy wyła­mują się z tradycyjnych ról płci, czyli wykazują cechy androgi­niczne, zachowują się, nieco inaczej. Bardziej androginiczne kobiety na przykład rzadziej są skłonne do pomocy w typowo kobiecych zajęciach, a za to chętniej pomagają w sposób prefe­rowany przez mężczyzn. Płeć osoby potrzebującej pomocy rów­nież ma znaczenie. Mężczyźni częściej pomagają kobietom, zwłaszcza atrakcyjnym, kobiety natomiast w równej mierze pomagają mężczyznom i kobietom. Poza tym kobiety częściej niż mężczyźni proszą o pomoc.

W Intemecie różnice między płciami w sposobie udzielania pomocy wydają się zbieżne z tym, co zaobserwowano w bada­niach na temat altruizmu w prawdziwym życiu. Jak napisa­łam wyżej, mężczyźni pomagają częściej w sytuacjach, które wymagają tradycyjnie męskiego zachowania, i choć wypadki w rodzaju przebitej opony czy napadu na Kitty Genovese są w Intemecie mało prawdopodobne, to jednak sytuacje, które wymagają cech związanych z tradycyjną rolą mężczyzny, są dość powszechne. Przykładem może. być doradztwo technicz-

260


110, ilU które w sieci jest ogromne zapotrzebowanie. Mężczyźni Cl:t.\lHciej udzielają takiej pomocy, a wielu z nich formalizuje ją, w wolnych chwilach pełniąc dyżury techniczne na odpowie d­1\ ic'h kanałach IRC lub w grupach dyskusyjnych. I tak sądząc po pseudonimach i adresach e-mailowych, kanał #dalnethelp w sieci IRC jest w przeważającej mierze męski. To nie jest praca :t,1~ pieniądze - dyżurni eksperci, którzy pomagają użytkowni­kom sieci IRC, odpowiadając na ich pytania dotyczące sieci i oprogramowania, robią to na ochotnika. Prośby o pomoc tech­lIiczną są w sieci naj częstsze i głównie udzielają jej mężczyźni.

'Ib, że mężczyźni częściej pomagają kobietom niż mężczyznom, również jest widoczne w Intemecie. Na przykład w jednym z poprzednich rozdziałów wspomniałam, że w grach mężczyźni często są bardzo skorzy do pomocy kobiecym postaciom, które dopiero zaczynają grać, natomiast o wiele mniej chętnie pomaga­ją postaciom o męskich pseudonimach. Taki wzorzec altruizmu w sieci sprzyja wirtualnym zmianom płci, ponieważ więcej gra­czy loguje się z kobiecymi imionami, licząc na łatwiejszy start.

Sytuacje, w których kobiety częściej udzielają pomocy w In­temecie, dotyczą nie tyle dyskusji na tematy techniczne lub gier przygodowych, ile grup wsparcia, w których ludzie zwie­rzają się ze swoich problemów osobistych. Najlepszy tego przy­kład dała niedawno zmarła Glenna Tallman, która stworzyła kilka sieciowych samopomocowych grup wsparcia. Jako że sama chorowała na AIDS, bardzo aktywnie w nich działała, opowiadając o swoich lękach i doświadczeniach oraz starając się pomóc ludziom w ich kłopotach.

Ludzie tacy jak my

Ludzie chętniej pomagają tym, których uważają za podob­nych do siebie pod względem rasy, kultury, postaw, wieku i innych cech. W Intemecie, gdzie często mało wiemy o płci, wieku czy rasie osoby proszącej o pomoc, ocena taka w dużej mierze jest uzależniona od zbieżności postaw i zainteresowań. Ludzie często robią założenia na temat naszych postaw tylko na podstawie nazw internetowych lokali, w których się,z nami

261


spotykają. Na przykład subskrybenci listy adresowej na te­mat raka wiedzą, że mają ze sobą coś wspólnego, już przez samo to, że są na tej liście. Hierarchia grup usenetowych, któ­ra rozpoczyna się od soc.culture i zawiera mnóstwo grup dys­kusyjnych uszeregowanych według krajów lub kultur, takich jak soc.culture.malaysia lub soc.culture.tibet, również zrzesza ludzi o wspólnych zainteresowaniach.

Jak wspomniałam w jednym z poprzednich rozdziałów, In­ternet pozwala ludziom o bardzo nietypowych zainteresowa­niach odnaleźć się niezależnie od geograficznego dystansu, ja­ki ich dzieli. Dotyczy to także osób cierpiących na nietypowe schorzenia lub zaburzenia psychiczne. Jednym z przykładów może być choroba Tourette'a, której objawami są nadmierna nerwowość, hiperaktywność, tiki nerwowe, szybki refleks, impulsywność i nagłe wybuchy gniewu. Na temat tej choroby niewiele wiadomo, a część pacjentów, u których objawy są średnio nasilone, niechętnie przyjmuje leki, gdyż spowalniają ich reakcje. N a przykład jeden mężczyzna od dzieciństwa cier­piał na silne tiki, które utrudniały mu znalezienie pracy. Jed­nak z drugiej strony stan jego zdrowia pomógł mu w karierze jazzowego perkusisty. Jako muzyk znany był ze swoich sza­leńczych improwizacji i muzycznej pomysłowości. Ludzie cier­piący na rzadkie schorzenia w rodzaju choroby Tourette'a z łatwością mogą się odnaleźć w Internecie, co widać w poniż­szej wymianie wiadomości między dwojgiem nieznajomych na liście dyskusyjnej alt.society.mental-health:

Temat: Choroba Tourette'a, moje dziecko i ja Od: <imię>

Data: 1998/01/18

Id. wiadomości: <19980118235501.SAA26406@ladder01.news.aol.com> Grupa dyskusyjna: alt.society.mental-health Mieszkam we Francji. Mój jedenastoletni syn cierpi na dość ciężką postać choroby Tourette'a. Chciałabym poznać kogoś, kto ma podobne problemy, z kim mogłabym porozmawiać i wymieniać się informacjami na temat choroby.

Bardzo dziękuję za ewentualną odpowiedź. <imię>

262


Cześć <imię>

Mam nadzieję, że wiadomość ta do ciebie dotrze i że na coś ci się przyda. Oto odsyłacz do strony internetowej dotyczącej choroby Tourette'a: http:// forums.sympatico.ca/WebX/WebX.cgi?13@A13738@.ee9ge1a Powodzenia

<imię>

Proszenie o pomoc w sieci

W przeciwieństwie do kontaktu twarzą w twarz, ludzie szu­kający pomocy w Internecie muszą otwarcie wyrazić swoją proś­bę, by była ona dostrzeżona, tak jak to zrobiła kobieta z Francji w grupie dyskusyjnej dotyczącej zdrowia psychicznego. Nie mo­żecie zobaczyć, że współuczestnik dyskusji jest nałogowcem, cierpi na raka czy ma kłopot z programem komputerowym, to­też nie dowiecie się tego, dopóki on sam o tym nie powie. Czy ludzie są skłonni mówić bez osłonek o swoich problemach w Internecie? Owszem, i to nawet o bardzo osobistych. Być może przypominacie sobie z poprzednich rozdziałów, jak bardzo sieć sprzyja otwartości i komunikacji hiperpersonalnej, które pro­wadzą do powstania silnych, bliskich związków. Ta sama cecha sieci czyni z niej również wspaniałe miejsce do ujawniania in­formacji o sobie, gdy prosimy o pomoc, zwłaszcza w grupach wsparcia. Zdaje się ona ułatwiać nam mówienie rzeczy, których wolelibyśmy nie powiedzieć osobie znajdującej się z nami w tym samym pokoju, gdyż obawialibyśmy się jej reakcji lub wyrazu twarzy, jaki mogłoby to wywołać.

Potwierdzeniem tego zjawiska są wyniki badań, w których lu­dzie opowiadają o swoich problemach emocjonalnych terapeu­cie lub komputerowi. Na przykład pacjenci z centrum leczenia alkoholizmu, z którymi wywiad przeprowadzał komputer, przyznawali się do spożycia alkoholu o 30 procent większego niż pacjenci, z którymi wywiady przeprowadzali terapeuci. Pacjenci również chętniej komputerowi niż psychiatrze opo­wiadają o swoich kłopotach seksualnychlGl.

Nasza chęć ujawniania szczegółów związanych z intymny­mi problemami obojętnej maszynie skłoniła Patricię J. Fle-

263

l,

"II

I



ming do opracowania jednej z pierwszych wersji komputero­wego programu terapeutycznego o nazwie Listener ("Słu­chacz")162. Program wita uczestnika przyj acielskim pozdrowie­niem: "Cześć, cieszę się, że wpadłeś. Jak mam się dzisiaj do ciebie zwracać?", a podczas sesji zwraca się do użytkownika po imieniu, które ten podał. Poniżej znajduje się fragment ty­powej sesji z osobą, która kazała się zwracać do siebie per "Człowiek":

Człowiek: Nie potrafię nawiązać kontaktu z innymi. Program: Czy zawsze nie potrafiłeś nawiązać

kontaktu z innymi ludźmi?

Człowiek: Nie.

Program: To jeszcze nie wszystko, prawda? Człowiek: Owszem, także w szkole nie potrafiłem

nawiązać kontaktów z innymi ludźmi.

Program: Zgodnie z tym, co powiedziałeś wcześniej, czasami w ogóle niezbyt lubisz ludzi. Jaki tu widzisz związek?

Człowiek: Powinienem chyba bardziej polubić ludzi. Progam: "Powinieneś?" Czasem lepiej pomyśleć "muszę" zamiast "powinienem".

Człowiek: Widzę, że na wszystko masz odpowiedź. Program: Człowieku, komu, oprócz mnie, chciałbyś o tym opowiedzieć?

Inny program o nazwie Sexpert jest wykorzystywany w te­rapii zaburzeń seksualnych, a kluczem do jego skuteczności jest właśnie chęć ludzi do opowiadania maszynie o intymnych problemach. Ten program nie próbuje naśladować dialogu, lecz po prostu prosi parę, aby odpowiedziała na serię pytań z kil­koma odpowiedziami do wyboru na temat ich związku, potem analizuje wyniki i w formie konwersacyjnej przedstawia swo­je rady. Badania empiryczne pokazują, że choć pacjenci wyżej oceniają Sexperta od innych materiałów samopomocowych, takich jak książki czy filmy wideo, to jednak najbardziej sobie cenią czas spędzony z żywym terapeutą163.

Chętniej i bardziej otwarcie rozmawiamy z maszyną, ale czy równie chętnie ujawniamy w sieci nieznajomym różne in­tymne szczegóły o sobie, wiedząc, że po drugiej stronie ekranu znajdują się żywi ludzie? Tu także w wielu wypadkach odpo-

264




wiedź jest twierdząca. Laurel Hillerstein zbadała elektronicz­ny kącik porad o nazwie "Zapytaj ciotki Dee", prowadzony na jednym z amerykańskich uniwersytetów, i stwierdziła, że ta ogromnie popularna usługa skłania ludzi do zadziwiającej otwartości164. Wiele problemów, z którymi ludzie zwracali się do "ciotki Dee", nie stroniąc od podawania intymnych szczegó­łów, dotyczyło ich związków uczuciowych. Kluczowym czynni­kiem, który zdaje się sprzyjać otwartości w radiowych talk­-show lub gazetowych kącikach porad, jest anonimowość.

Choć praktyka ta wzbudza liczne kontrowersje i podejście do niej wciąż się zmienia, psychologowie i psychoterapeuci zaczynają udzielać pQrad przez Internet, wykorzystując pocz­tę elektroniczną, sieciowe pogaduszki odbywające się zgodnie z określonym harmonogramem i inne rodzaje sieciowej komu­nikacji. Na przykład można zadać takiemu terapeucie pytanie i po jednym, dwóch dniach otrzymać kilkuzdaniową odpowiedź. Niektóre z takich darmowych lub płatnych porad są czymś nowym, a inne to rozszerzenie istniejących prywatnych prak­tyk na sieć. Na przykład w Anglii ludzie prowadzący powstały w latach czterdziestych telefon zaufania o nazwie The Sama­ritans od połowy lat dziewięćdziesiątych zaczęli udzielać po­rad przez Internet. Jedną z zalet takich usług jest zaoferowa­nie potrzebującym dostępu do szerszego grona specjalistów, gdyż fizyczna odległość przestaje być problemem. W tym kon­tekście tendencja do większej otwartości w sieci jest więc bar­dzo korzystnym czynnikiem. Niemniej jednak potrzebne są dodatkowe badania, aby ocenić skuteczność tego rodzaju usług, sformułować wytyczne dla ich prowadzenia i znaleźć sposoby, aby chronić klientów przed sieciowymi oszustami.

Internetowa sieć grup wsparcia

Wystarczy odwiedzić tylko jedną z wielu grup dyskusyjnych, których celem jest udzielanie wsparcia psychicznego, by się przekonać, jak często ludzie zwierzają się ze swoich, często bardzo poważnych, kłopotów nieznanej i niewidocznej widow-

265

t

I

.. '


ni, szukając u niej opieki i pocieszenia. Na przykład w usene­towej grupie alt.support.cancer pewien mężczyzna opisał, jak ciężko przeżył odrzucenie przez kobietę, z którą był związany UCZUCIOWO:

Bardzo mnie zraniła tym, co powiedziała. Zaczęła zadawać pytania w rodzaju: "Czy to jest zarailiwe?", "W wypadku wszystkich nowotworów zawsze następuje nawrót choroby, prawda?", "Nie możesz mieć dzieci, jeśli chorujesz na raka, prawda?" i na koniec: "Nie chcę, żeby moje dzieci zachorowały na raka". Bardzo mi się zrobiło przykro. Wiem, że każdy z partnerów ma prawo się· wyżalić, lecz z jej pytań wynikało, że martwiła się tylko o siebie. Krótko potem nasz związek się rozpadł. Ona chciała, byśmy pozostali "tylko przyjaciółmi", co mnie mocno zabolało, gdyż jej decyzja była podyktowana tylko jednym: stanem mojego zdrowia.'~

Nadeszło kilka odpowiedzi, w tym taka:

Masz szczęście, że ta kobieta zniknęła z twojego życia. Nazwałeś ją inteligentną, lecz każda inteligentna osoba wie, że rak nie jest chorobą zarażliwą i często p~zebiega bez nawrotów.

Na pewno znajdziesz odpowiednią kobietę, ale dobrze by ci zrobiło, gdybyś uwierzył, że masz wiele dobrego do zaoferowania. Rozkwitniesz, mówię ci, stary! Któraś cię porwie, zobaczysz! 166

Trudno powiedzieć, ilu ludziom naprawdę pomogły takie grupy, lecz istnieje mnóstwo potwierdzających to świadectw ich członków. Już samo znalezienie drugiej osoby mającej po­dobne kłopoty może być ważnym czynnikiem terapeutycz­nym, zwłaszcza jeśli problem jest rzadki. Yitzchak Binik z zespołem z McGill University, autorzy Sexperta, twier­dzą, że istnieje wiele powodów, by uwierzyć, że ludziom po­maga już samo pisanie o swoich problemach i wysyłanie li­stów do takiej grupy167. Wiadomo, że ludzie, którzy prowadzą dzienniki, opisując w nich traumatyczne wydarzenia ze swe­go życia, wykazują mniejszy stres i lęk oraz cieszą się lep-

266


,


szym zdrowiem fizycznym. Czynność ta najwyraźniej poma­ga im uporać się w myślach z własnymi kłopotami i mieć je za sobą.

Wsparcie dla odrzuconych

Internet odgrywa szczególną rolę w wypadku ludzi, którzy potrzebują opieki i wsparcia, gdyż zostali odrzuceni przez społe­czeństwo z powodu swoich przypadłości bądź kłopotów z tożsa­mością. Względna anonimowość, jaką cieszą się w sieci, daje im szansę opowiedzenia o swoich problemach tym, którzy ich rozu­mieją, bez tych wszystkich komplikacji, jakie towarzyszą kon­taktom twarzą w twarz. Jeśli macie problemy lub zmartwienia, które rodzina lub bliscy przyjaciele mogliby potraktować nie­zbyt przychylnie, dużo łatwiej - i bezpieczniej - jest pomówić o nich w internetowej grupie wsparcia. Z badań wynika, że lu­dzie odrzucani przez społeczeństwo szczególnie chętnie szukają pomocy i otrzymują ją od swoich kolegów z wirtualnych grup.

Kristin D. Mickelson z Harvard Medical School i University of Michigan zbadała zarówno tradycyjne, oparte na kontak­tach twarzą w twarz, jak i elektroniczne grupy wspierające rodziców dzieci specjalnej troski i stwierdziła, że ludzie szuka­jący pomocy w jednym z tych środowisk znacząco się różnią od tych, którzy szukają jej w drugim16~. Rodzice, którzy o pomoc zwrócili się do sieciowego świata, bardziej skarżyli się na stres i usilniej twierdzili, że to, iż mają dziecko specjalnej troski ­na przykład z zespołem Downa - sprawia, że czują się odrzu­ceni przez społeczeństwo. Ludzie ci albo nie szukali, albo nie otrzymywali wystarczającego wsparcia od swoich rodzin lub przyjaciół z prawdziwego życia, dlatego większą satysfakcję znaleźli w internetowej sieci grup wsparcia. Zwłaszcza męż­czyznom przypadło do gustu owo anonimowe środowisko. Nie­mal połowę elektronicznych grup stanowili ojcowie, natomiast prawie żaden ojciec nie uczestniczył w podobnych spotkaniach twarzą w twarz. Być może w sieci mężczyznom łatwiej jest prosić o pomoc i wyłamać się spod tradycyjnych ról kulturo­wych związanych z płcią.

267

II'

I



Anonimowe internetowe środowisko szczególnie dobrze się nadaje do wspierania ludzi naznaczonych piętnem, które ła­two ukryć, a które mogłoby być dość kłopotliwe, gdyby wyszło najaw - na przykład osób ukrywających uzależnienie od nar­kotyków, nietypowe preferencje seksualne lub skrajne poglą­dy polityczne. Są to cechy, które w przeciwieństwie do otyłości czy jąkania się, można ukryć, i to nawet przed własną rodzi­ną. Katelyn McKenna i John A. Bargh przeanalizowali ak­tywność różnych grup dyskusyjnych skupiających ludzi z ta­kim możliwym do ukrycia piętnem, by zyskać więcej informa­cji na temat tego, jak takie grupy pomagają swoim członkom zaakceptować własną tożsamość w prawdziwym życiu169

W grupach skupiających ludzi z dającym się ukryć piętnem, które McKenna i Bargh objęli badaniami, toczono dyskusje na takie tematy, jak: uzależnienie od narkotyków, upodobanie do krępowania partnera seksualnego, homoseksualizm, erotycz­ne klapsy, podczas gdy w grupach składających się z ludzi o widocznym piętnie dyskutowano o otyłości, jąkaniu, pora­żeniu mózgowym, łysieniu. Na podstawie liczby aktywnych uczestników. dyskusji w obu rodzajach grup można wysnuć wniosek, że grupy dyskutujące o dającym się ukryć piętnie odgrywały o wiele większą rolę w życiu swoich członków. Jed­nym z wyjaśnień tego faktu może być to, że ludziom tym o wiele trudniej było znaleźć w prawdziwym życiu podobne sobie osoby, z którymi mogliby porozmawiać, zwłaszcza jeśli ukrywali swój problem. W Internecie jednak całkiem łatwo znajdowali podobne do siebie osoby, a współczłonkowie ich wirtualnych grup byli jedynymi ludźmi, z którymi mogli po­rozmawiać.

McKenna i Bargh przeprowadzili wywiady z wieloma człon­kami takich grup i odkryli jeszcze inny intrygujący sposób, w jaki pomagają one ludziom z dającym się ukryć piętnem. Wzmacniały one u nich poczucie samoakceptacji i powodowa­ły, że wielu z nich w końcu zdecydowało się "ujawnić" swoją ukrytą tożsamość rodzinom i przyjaciołom. Wygląda na to, że możliwość znalezienia sobie podobnych, dzielenia się z nimi swoimi troskami i obawami pomogła im pogodzić się ze sobą i nie musieli dłużej ukrywać swej tożsamości.

268


w czym mogę ci pomóc?

John Grohol, o którym wspomniałam na początku tego roz­działu, uruchomił w sieci Centrum Psychiczne pomagające ludziom dotrzeć do takiego miejsca w Internecie, w którym mogliby znaleźć pomoc w różnych kwestiach dotyczących psy­chiki. Grohol nie jest w żadnym razie jedyną osobą, która stwo­rzyła coś w sieci z czysto altruistycznych pobudek. Wiele osób wykorzystuje darmowe miejsce na dysku,jakie otrzymują przy zakładaniu konta w Internecie, w taki sposób, aby służyło lu­dziom, a nie tylko po to, by pokazać zdjęcie swojego psa czy zamieścić swoje nie opublikowane wiersze. Niektórzy spędza­ją w Internecie setki godzin, tworząc kolejne strony w nadziei, że komuś się one przydadzą. Na przykład Jeff Hartung na swojej stronie domowej stworzył Listę Adresową Dzieci Adop­towanych, gdzie osoby poszukujące swoich biologicznych ro­dziców mogą znaleźć całą masę pożytecznych informacji.

Psychologowie toczą dyskusje, czy altruizm nie jest w isto­cie zachowaniem samolubnym, dzięki któremu osoba udziela­jąca pomocy otrzymuje nagrodę w postaci zwiększenia poczu­cia własnej wartości, pochwał ze strony otoczenia, przyjemne­go wewnętrznego ciepła czy po prostu uwolnienia się od przykrego widoku cierpienia. Niektórzy uważają, że istnieje prawdziwie empatyczny altruizm, choć nie musi to być głów­ny powód, dla którego ludzie sobie pomagają. Wiemy, że w pewnych sytuacjach zachowujemy się bardziej altruistycz­nie niż w innych, i na nasze szczęście sieć wydaje się stanowić środowisko, które skłania nas do pomagania innym.

li II

l'

iI'

'i

,

II,

I


153 McMurran, M. (1994), The psychology of addiction, Taylor & Francis, Ltd., London.

154 Latane, B., Dabbs, J. M. Jr. (1975), Sex, gro up size and helping in three cities, w: "Sociometry", 38, ss. 180-194.

155 Mathews, K. E., Canon, L. K. (1975), Environmental noise level as a determinant of helping behavior, w: "Journal ofPersonality and Social Psy­chology", 32, ss. 571-577.

156 Latane, B., Rodin, J. (1969), A lady in distress: Inhibiting effects of friends and strangers on bystander intervention, w: "Journal ofExperimental and Social Psychology", 5, ss. 189-202.

157 Latane, B, Darley, J. (1970), The unresponsive bystander: Why doesn't he help?, Appleton-Century-Crofts, New York.

158 Darley, J., Latane, B. (1968), Bystander intervention in emergencies:

Diffusion of responsibility, w: "J ournal of Personality and Social Psychology", 8, ss. 377-383.

1590tten, C. A, Penner, L. A, Waugh, G. (1988), That's what friends are for: The determinants of psychological helping, w: "Journal of Social and Clinical Psychology", 7, ss. 34-41.

160 Dovidio, J. F. (październik 1993), Androgyny, sex roles, and helping.

Referat wygłoszony na zjeździe Towarzystwa Eksperymentalnej Psychologii Społecznej w Santa Barbara, CA Cytowany w: Schroeder, D. A, Periner, L. A, Dovidio, J .F., Pilliavin, J. A (1995), The psychology of helping and altru­ism, McGraw-Hill, New York.

lGl Lucas, R. w., Mullins, P. J., Luna, C. B., Mclnroy, D. C. (1977), Psychia­trists and a computer as interrogators ofpatients with alcohol-related illness:

A comparison, w: "British Journal ofPsychiatry", 131, ss. 160-167. Greist, J. H., Klein, M. H. (1980), "Computer programs for patients, clinicians, and researchers in psychiatry", w: Didowsky, J. D., Johnson, H. J., Williams, T. A. (red.), Technology in mental health care delivery systems, Ablex, Norwood, NJ.

IG2 Fleming, P. J. (1990), "Software and sympathy: Therapeutic interaction with the computer", w: Gumpert, G., Fish, S. L. (red.), Talking to strangers:

Mediated therapeutic communication, Ablex, Norwood, NJ, ss. 170-183. Od wielu lat istnieją różne wcielenia programu o nazwie Eliza funkcjonujące w stylu zbliżonym do Listenera, które zapewne można za darmo ściągnąć z sieci. Eliza przez wiele lat bawiła studentów psychologii swoimi odpowie­dziami w stylu opartym na terapii Rogersa i zręcznymi zmianami tematu, gdy program nie potrafił rozszyfrować pytania.

IG3Binik, y. M., Cantor, J., Ochs, E., Meana, M. (1997), "From the couch to the keyboard; Psychotherapy in cyberspace", w: Kiesler, S. (red.), Culture of the Internet, Lawrence Erlbaum Associates, Publishers, Mahwah, Nj, ss. 71-100. 164 Hellerstein, L. (1990), "Electronic advice columns: Humanizing the machi­ne", w: Gumpert, G., Fish, S. L. (red.), Talking to strangers: mediated therapeutic communication, Ablex Publishing Corporation, Norwood, NJ, ss. 112-127.

165 Cytat z wiadomości przesłanej do grupy alt.support.cancer, Relation­ships and cancer, 5/7/98.

166 Z wiadomości nadesłanej do grupy dyskusyjnej alt.support.cancer, Re­lationships and cancer, 5/22/98.

344


IG7Binik, Y. M., Cantor, J., Ochs, E., Meana, M. (1997), "From the couch to the keyboard; Psychotherapy in cyberspace", w: Kiesler, S. (red.), Culture of the Internet, Lawrence Erlbaum Associates, Publishers, Mahwah, NJ, ss. 71-100. 168 Mickelson, K. D. (1997), "Seeking social support: Parents in electronic support groups", w: Kiesler, S. (red.), Culture ofthe Internet, Lawerence Erl­baum Associates, Publishers, Mahwah, NJ, ss. 157-178.

169 McKenna, K. Y. A, Bargh, J. A (1998), Coming out in the age of the Internet: Identity "demarginalization" through virtual group participation, w: "Journal ofPersonality and Social Psychology", 75(3), ss. 681-694.

170 Williams, J. E., Best, D. L. (1990), Measuring sex stereotypes: A multi­nation study, Sage, Newbury Park, CA

171 Hall, J. A (1984), Nonverbal sex differences: Communication accuracy and expressive style, Johns Hopkins University Press, Baltimore, ss. 198­-200.

172 Ta kontrowersyjna dziedzina badań zaczęła przeżywać gwałtowny roz­wój w 1975 roku po ukazaniu się książki R. Lackoffa (1975), Language and woman's place, Harper and Row, New York.

173 W niektórych wypadkach te zmiękczacze różnicujące ludzi ze względu na płeć są już wbudowane w gramatyczne struktury. W języku japońskim, na przykład, są pewne formy, których używają tylko kobiety. Partykuła wa wy­stępuje na końcu pewnych zdań używanych przez kobiety i zwana jest for­malnie zmiękczaczem.

174 Turner, L. H., Dindia, K., Pearson, J. C. (1995), An investigation of female / male verbal behaviors in same-sex and mixed-sex conversations, w: "Communication Reports", 8, ss. 86-96.

175 Scudder, J. N., Andrews, P. H. (1995), A comparison of two alternative models of powerful speech: The impact of power and gender upon the use of threats, w: "Communication Research Reports", 12, ss. 25-33.

17GHuston-Comeaux, S. L., Kelly, J. R. (1996), "Sex differences in interac­tion style and group task performance: The process-performance relation­ship", w: Crandall, R. (red.), Handbook of gender research [wydanie specjal­ne]. "Journal ofSocial Behavior and Personality", 11, ss. 255-275.

177 Coates, J. (1997), One-at-a-time: The organization of men's talk, w: Johnson, S. Meinhof, U. H. (red.), Language and masculinity, Blackwell Publishers Ltd., Oxford, UK.

178Witmer,D. F., Katzman, S. L. (marzec 1997), On-line smiles: Does gen­der make a difference in the use of graphic accents?, w: "Journal ofComputer­Mediated Communication" 2(4). [Sieć] Dostępne pod adresem: http://jcmc.hu­ji.ac.il/vol2/issue4/witmer1.html [20 maja 1998].

179 Herring, S. C. (1996), "Two variants of an electronic message schema", w: Herring, S. C. (red.), Computer-mediated communication: Linguistic, so­cial and cross-cultural perspectives, John Benjamins Publishing Company, Amsterdam/Philadelpia, ss. 81-108.

180 Savicki, V., Lingenfelter, D., Kelly, M. (grudzień 1996), Gender langu­age style and group composition in Internet discussion groups, w: "Journal of Computer-Mediated Communication" 2(3). [Sieć] Dostępne pod adresem: http://www.usc.edu/dept/annenberg/vol2/issue3/savicki.html [30 maja 19981.

345



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Psychospołeczne aspekty Internetu
Problemy psychosomatyczne w chorobach wewnętrznych, Lekarski, Propedeutyka Interny
psychologia internetu, wprowadzenie do psychologii mediów
Brentano; Descriptive psychology (International Library of Philosophy)
psychologia internetu BCVO4M7MQFT6MMRLAGA34NWGAUIOLCW3EZV3DSA
Kryteria diagnostyczne rozpoznania zespołu uzależnienia od Internetu, Studium Psychoterapii Uzależni
Internet jest medium niezwykłym, psychologia internetu (virtualny świat)
Miłość i przyjaźń w sieci, psychologia internetu (virtualny świat)
CZY JESTES UZALEZNIONY OD INTERNETU, Testy psychologiczne
L Górniak PS13 KONSPEKT cz 5 Pomaganie Agresja, Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie - STOSUNKI MIĘDZY
Psychologia atrakcyjności internetowej
P Wallace, Psychologia internetu
Psychologiczne aspekty uzależnienia od Internetu, 1 Psychologia
Internet w kontekście psychologicznym, wrzut na chomika listopad, Informatyka -all, INFORMATYKA-all,
Interwencja a pomaganie, PSYCHOLOGIA MAGIA, INTERWENCJA KRYZYSOWA
Jak pomagać i jak się bronić, psychologia
pomaganie bez oporu - dialog, Dokumenty i pliki rar, psychologia i socjologia