Spod
moich nóg
Pijany
ląd usuwa się znowu
Kolejny
raz zasłaniam twarz
Już
nie ma nic wokół *
Ktoś
kiedyś powiedział, że żadna przegrana wojna nie ma sensu, że nie
warto walczyć, jeśli ma się przegrać. Oni wierzyli, że wygrają
– przecież tak mówiła przepowiednia. Mieli bohatera, który miał
wygrać i ich ocalić. I wygrali – jasna strona. Ale co z tego?
Harry, niezależnie od tego, ile razy się nad tym nie zastanawiał,
nie mógł znaleźć w tym choć odrobiny najmniejszego sensu. Bo
gdzie on był? Tam, na polu bitwy, gdzie się bronili przed
największym tyranem obecnych czasów? Czy tam, w tych pojedynczych
atakach na domy czarodziejów i mugoli? Gdzie był sens w atakach
Voldemorta albo Ministerstwa? Albo Zakonu? W komnatach przesłuchań,
gdzie wszyscy wykazywali się takim samym okrucieństwem? W gwałtach?
No gdzie? W ruinach spalonych domów, ulic, miast? W krwi wsiąkającej
w chodniki, w jej odorze unoszącym się wszędzie, gdziekolwiek by
się tylko nie poszło? W krzykach torturowanych ludzi? W śmierci?
Nie
tak sobie wyobrażał to wszystko, tę wojnę. Oczywistym jest, że
uczył się o takich rzeczach, zarówno w mugolskiej szkole, jak i w
Hogwarcie, ale nigdy nie myślał, że to może tak wyglądać.
Dlaczego nikt nie uczył o tym, co dzieje się na polu bitwy?
Dlaczego nie mówili o ciałach, stratowanych przez wrogów i
towarzyszy broni? O tak zmasakrowanych twarzach, że nie można było
ich rozpoznać? O członkach oddzielonych od ciał? O krzykach tak
rozdzierających duszę, że chciało się tylko umrzeć? O
błagających spojrzeniach ludzi, którzy chcieli usłyszeć, że ich
żona, mąż, brat, siostra, dzieci – że oni żyją, tylko coś
ich zatrzymało. O łzach i brudzie. I krwi. Dlaczego nikt do diabła
nie mówił o krwi? O jej kałużach, strumieniach, rzekach
przeklętej posoki, wciąż płynącej już nie wiadomo skąd i nigdy
nie zastygającej. Zawsze ciepłej, którą ciągle się deptało,
nurzało się w niej, zachłystywano. Dlaczego nikt nie mówił o
czerwonych pejzażach, usłanych rozkładającymi się trupami?
Zgnilizna, wszędzie zgnilizna.
Dlaczego
nikt nie uczył, jak później z tym żyć, jak pozbyć się
wspomnień. Jak nie pamiętać o przyjaciołach umierających na
twoich oczach. Nikt nie pokazał. Zostawili swego bohatera na łajbie
z ciał, z uroczystym proporcem. Niech płynie w chwale. Niech
wszyscy wiedzą, żeśmy zwyciężyli. Płyń nasz Bohaterze, płyń.
A
on płynął, ciągle i od nowa karmiony koszmarami, w których jego
najbliżsi ginęli jeden po drugim, stając się padliną dla sępów.
Rozszarpywani przez wilkołaki, tłuczeni na miazgę przez trole,
spalani na stosach jak za dobrych starych czasów. Gdzieś ktoś
stracił oko, inny rękę, inny... Płynął, a oni kazali mu machać
flagą. Więc machał. Bez przekonania. Dzielny Bohater odziany w
blizny.
Nie
zostało mu po tej wojnie nic. Pozostał sam na spalonej, zbrukanej
ziemi. Bez rodziny, bez przyjaciół. Bez czegokolwiek, dla czego
chciałby jeszcze żyć. Miał w sobie pustkę, której, jak mu się
wydawało, nie można było niczym wypełnić - a może tego po
prostu nie chciał. Czasami tylko czuł tęsknotę, szczególnie
kiedy ludzie szeptali o ‘ziemi obiecanej’. Oto był ten ich
słynny ląd, który to rzekomo został im podarowany przez
Harry’ego. Wtedy czuł jakieś dziwne szarpnięcie w środku, jakby
to coś miało oznaczać. Wzdrygał się jednak i prychał ze
złością. Mówił, że to nie żadna ziemia obiecana, tylko
przedsionek piekieł. A jednak w środku pozostawiało jakiś
niepokój, który spychał w jak najdalszy kąt duszy, żeby tylko
nie myśleć i nie mieć nadziei.
Chcę
spotkać w tym dniu
Człowieka
co czuje jak ja
Chcę
powierzyć mu
Powierzyć
mu swój niepokój
Chcę
w jego wzroku
Dojrzeć
to światełko które sprawi
Że
on powie jak ja– jak ja **
Czas
szybko mijał, a czarodzieje błyskawicznie dochodzili do siebie.
Czasami można było odnieść wrażenie, że ta wojna miała miejsce
bardzo dawno temu. Ludzie już nie musieli się bać, teraz nikt im
już nie przeszkadzał spokojnie żyć. Mówili „będziemy znowu
mieszkać w swoim domu, będziemy stąpać po swych własnych
schodach”***, po czym z nową nadzieją i obłędem w oczach z
resztek szczęścia zlepiali swoją przyszłość. Okruchy wspomnień
stawiane na martwych kamieniach. Był też producent kleju, co zadbał
o dobre spoiwo. Chojną ręką sypał złotem, a oni chciwie i z
fałszywą skromnością zgarniali każdy grosz. Draco Malfoy –
lekarz nowego, powojennego świata.
Malfoy.
Największa zmora w życiu Harry’ego, ale jakby się głębiej nad
tym zastanowić, jedyny stały punkt. Co by się nie działo i kiedy,
Malfoy zawsze tam był. Kręcił się gdzieś, nie pozwalając o
sobie zapomnieć choćby na moment. Był zawsze. Śmiało można było
powiedzieć, że mieszkał on w prawie każdym wspomnieniu Harry’ego.
Miał tyle samo wspomnień o nim, co o Ronie i Hermionie. Chociaż
nie można tych dwóch rzeczy kłaść na jednej szali. Pewne sprawy
były bezwartościowe...
Teraz
nie myślał już o Malfoyu w kategorii szkolnych bójek. Wtedy go
nienawidził, a teraz... teraz już tego nie było. Nie mógł sobie
dokładnie przypomnieć tego, co wydarzyło się w Hogwarcie. Cały
czas tkwił mu w głowie tylko jeden obraz – widok Dracona,
brudnego, umazanego w błocie, z rozczochranymi włosami, kiedy wśród
wojennego pobojowiska patrzy na niego wnikliwie, uśmiecha się
ironicznie, kieruje na niego różdzkę i skinąwszy lekko głową
rzuca w jego stronę Avadę. Zamarł wtedy na chwilę, jak gdyby mimo
wszystko się tego nie spodziewał. Zaklęcie jednak w niego nie
trafiło. Usłyszał za sobą krzyk zaskoczenia i odgłos martwego
ciała padającego na ziemię. Spojrzał za siebie, a potem
błyskawicznie na Malfoya, ale ten już walczył gdzieś dalej. To
wspomnienie ciągle i ciągle do niego wracało, i czasami
nienawidził się za to, że nie potrafi przestać o tym myśleć.
Wielu rzeczy nie potrafił wymazać z pamięci.
Czasami
myślał o tym, że byłoby dobrze wrócić do starych czasów, albo
żeby nigdy nie poznać prawdy o sobie. O tym kim był dla świata.
Czasami miał wrażenie, że ludzie myślą o kimś zupełnie innym,
że to wcale nie on. Historie o Harrym Potterze, to nie były
historie o nim. Nie. To nie on był tym wielkim bohaterem, któremu
stawiano pomniki, o którym pisano książki i wiersze, któremu
wysyłano kwiaty i listy z podziękowaniami, który podawał rękę
każdemu i uśmiechał się serdecznie. Nie. On to był ten człowiek,
co mieszkał na obrzeżach miasta w małym domku i miał trzy kury, i
psa. I kota po przyjaciółce. On był tym zgorzkniałym facetem,
który nie dbał o siebie i innych, bo już nikogo nie było. Czasami
gotował sobie rosół, czasami jadł suchy chleb, a czasami nie jadł
nic, bo nie miał ochoty. On był tym mężczyzną, który nie chce
już nic, oprócz własnego, cichego miejsca, gdzie mógłby być
szczęśliwy. A jednak los ciągle stawał mu na drodze i nie dawał
spokoju.
A
w tym wszystkim zawsze był Malfoy. Ze wszystkich ludzi na ziemi
właśnie jego musiał spotykać najczęściej. Widywał go czasami
na ulicach magicznego Londynu, w barze, albo na tych cholernych
przyjęciach niepotrzebnych nikomu, a wystawianych na jego cześć.
Kiwali wtedy do siebie głowami na przywitanie. Nic więcej. Tylko
tyle, a powodowało jakąś nieokreśloną burzę. Coś, co później
nie dawało mu spać, wywoływało niepokój, a zarazem ekscytację.
Tak
naprawdę nie potrafił sobie później przypomnieć, co to był za
dzień, jaka była pogoda czy pora roku i jak dał się w to wszystko
wplątać. Nie pamiętał. I dzięki Merlinowi.
Draco
po prostu się pojawił. Stał elegancki i dumny na progu jego
wiejskiego domku, marszcząc nos i łypiąc dookoła zdegustowanym
okiem. Kiedy Harry otworzył drzwi, patrzyli na siebie przez chwilę
w milczeniu, a potem on się odezwał.
–
Nie było łatwo cię znaleźć.
–
Nie ukrywałem się – odpowiedział. Ponownie nastąpiła chwila
ciszy, którą przerwał zniecierpliwiony Draco.
–
Zaprosisz mnie? – Jego lewa brew powędrowała lekko do góry.
–
Po co? – To wydawało się jedyną sensowną odpowiedzią.
–
Chcę porozmawiać – odpowiedział obojętnie, tak jakby wcale mu
nie zależało, a jednak w jego spojrzeniu było coś, co kazało
Harry’emu szerzej otworzyć drzwi i wpuścić gościa do środka.
Po
tym, jak Malfoy ulokował się w salonie, a Harry nie zapomniał o
gościnności i zaparzył herbaty, znów na siebie patrzyli. Każdy z
nich próbował odczytać myśli drugiego, obaj byli niepewni i
najchętniej znaleźliby się zupełnie gdzie indziej. W jednej
chwili wszystko wydało się nie na miejscu. Obecność Dracona w
jego salonie i ta drobna filiżanka w jego bladych dłoniach, i
Krzywołap siedzący na parapecie, przyglądający się im
podejrzliwie błyszczącymi oczyma.
–
Czego chciałeś? – Zabrzmiało to zbyt ostro, więc Harry szybko
się poprawił. – O czym chciałeś rozmawiać? – dodał
łagodniej.
–
Co cię popchnęło do tak desperackiego kroku, żeby zamieszkać w
czymś takim? – zainteresował się mężczyzna.
–
Przejdź do rzeczy, Malfoy.
–
Cały czas mnie zastanawia – zaczął – dlaczego mając wszystko,
nie korzystasz z tego. – Harry spojrzał na niego pytająco. –
Nieważne – powiedział. – Jesteś bogaty Potter. I jesteś
bohaterem. Jesteś mi potrzebny.
–
Słucham?
–
Zapewne słyszałeś o mojej fundacji... – Harry prychnął, jednak
Draco zignorował to i kontynuował – potrzebuję ludzi, którzy są
w stanie przeznaczyć część swojego majątku na rzecz najbardziej
dotkniętych wojną.
–
Dlaczego uważasz, że miałbym na to ochotę? – zapytał w
szczerym zdziwieniu, unosząc brwi do góry.
–
Jesteś Gryfonem, Potter. To wystarczy.
I
wystarczyło. Jedno jego słowo, a on na nowo odziewał się w
wyjściowe szaty, chodził na przyjęcia, uśmiechał się i pił
szampana, stając się dla ludzkości podwójnym bohaterem.
Nienawidził tego, ale Malfoy nawet na moment nie pozwolił mu
zapomnieć. Mówił, że daje mu szansę, chociaż Harry nie
wiedział, co to ma znaczyć. Pytał o to za każdym razem, ale nigdy
nie doczekał się odpowiedzi. Żył tak, jak mu kazał Draco, i
chociaż się złościł i pieklił, o dziwo było mu w pewien sposób
z tym dobrze. Nie chodziło bynajmniej o te wszystkie przyjęcia,
gdzie traktowano go z honorami, co najmniej jak jakiegoś króla;
gdzie go wychwalano, ale o te momenty, kiedy czuł się człowiekiem.
A był nim przy Malfoyu. Prawda była taka, że mężczyzna nie dawał
mu od siebie ani na chwilę odpocząć. Ciągał go po szpitalach,
sierocińcach i domach czarodziejskiej opieki, razem z nim musiał
robić zakupy dla tychże instytucji, sprawdzać rachunki, rozmawiać
z dziećmi i dorosłymi, głaskać ich po głowach i rozmawiać.
Męczyło go to i czasami, kiedy już miał całkiem dość,
wrzeszczał na Dracona.
–
Po co to robisz?! Nie możesz zostawić mnie w spokoju?!
–
To twoja szansa. Kiedyś to zrozumiesz – odpowiadał i na tym
kończyła się dyskusja.
Harry’emu
to nie wystarczało. Potrzebował kogoś, komu mógłby się wyżalić
tak do końca, z kim mógłby szczerze porozmawiać, kogoś takiego
jak Ron. Tylko że nikogo takiego już nie było. Były więc
wieczory, kiedy zmęczony siadał na kanapie ze szklanką wódki w
ręce, z psem i kotem po obu jego stronach. Siedzieli w milczeniu,
myśląc o swoich sprawach. Po jakimś czasie Krzywołap uciekał na
parapet, a Togo szedł do sypialni i kładł się na łóżku
czekając na swego pana. Harry jednak długo nie przychodził. Zawsze
opróżniał butelkę do dna. W samotności próbował analizować
swoje życie i odpowiadać na pytania z taką mądrością, z jaką
by to robiła Hermiona. Na drugi dzień jednak wcale nie wstawał
mądrzejszy. Bogatszy jedynie o kolejnego kaca.
Tym
razem nie zdążył nawet opróżnić pierwszej szklanki, kiedy
niespodziewanie dobiegł go głos Malfoya.
–
Topimy smutki w butelce wódki? – Potter spojrzał na mężczyznę
leniwie opierającego się o futrynę drzwi. Nawet nie przyszło mu
do głowy zapytać, jak dostał się do środka. Z drugiej strony to
wcale nie było takie trudne. Nie używał żadnych zaklęć
chroniących, wystarczyło więc zwykle Alohomora. Postanowił nie
dociekać sposobów włamań Dracona. Do jakichkolwiek domów.
–
W rzeczy samej. – Harry nie miał ochoty się sprzeczać,
uśmiechnął się za to gorzko. – Chcesz się dołączyć? –
Malfoy pokręcił przecząco głową, po czym rozsiadł się w fotelu
naprzeciw kanapy, na której siedział Harry.
–
Często się tak upijasz? – zapytał uprzejmie.
–
Malfoy. – Harry uśmiechnął się nieszczerze. – Czy jest coś,
co mógłbym dla Ciebie zrobić? Powiedz co masz do powiedzenia i idź
sobie. Ładnie cię proszę.
–
Wpadniesz w alkoholizm.
–
Martwi cię to? – warknął.
–
Czasami.
–
Idź się utop, Malfoy. – Harry dopił wódkę i nalał sobie
kolejna porcję. Malfoy przyglądał się temu w ciszy. Siedział
poważny, ze zmarszczonymi brwiami, głęboko nad czymś myśląc.
To
mu wcale nie przeszkadzało – ta jego obecność. Przez te kilka
miesięcy ich współpracy w fundacji Harry się do niego
przyzwyczaił. Nawet jeśli się sprzeczali, albo milczeli, tak jak
teraz, to było to w pewien sposób kojące. Jego cicha albo
napastliwa obecność dawała mu poczucie jakiejś rzeczywistości.
Zdawał sobie wtedy sprawę, że jeszcze nie umarł. I to było
dobre, sam nie wiedział dlaczego. Może po prostu obecność kogoś
tak żywego była mu potrzebna, nawet jeśli ten ktoś kiedyś był
wrogiem. Teraz to się zmieniło.
Harry
spojrzał w zamyśleniu na towarzysza. Draco jak zwykle wyglądał
nienagannie. Zupełnie jak jego ojciec nosił długie włosy, teraz
spięte z tyłu w luźną kitkę, czarne spodnie i zielony kaszmirowy
sweter, a na stopach skórzane pantofle. Był piękny i nie pasował
do jego świata, do jego życia jak mało kto, a na przekór
wszystkiemu – złośliwie chyba – wpasowywał się tak idealnie,
że nikt nigdy by nie powiedział, że to nie jego miejsce.
Potter
wydał z siebie zduszony jęk. Zamknął oczy i zaczął mówić.
–
Ciągle mam tamto przed oczami. Nie mogę przestać o tym myśleć.
To za mną kroczy, nie daje odetchnąć i czasami czuję jakbym się
dusił. Wtedy kiedy czuję odór krwi. Czy ty też to czujesz? –
Spojrzał nieprzytomnie na blondyna. – Wydaje mi się jakby ten
zapach we mnie wsiąkł. Nie potrafię go z siebie zmyć. – Ukrył
twarz w dłoniach. – Śnią mi się trupy. W głowie tkwią mi
ciągle krzyki. Czasami czuję się jak obłąkany. Jakby mnie nie
było w środku. – Wskazał na swoje ciało. – Taka powłoka i
martwe oczy, które oglądają prawdziwe życie.
–
Och, jaki ty potrafisz być patetyczny, Potter – prychnął Draco.
– Chyba zaraz się rozpłaczę.
–
O co ci chodzi? – Harry zły spojrzał na gościa.
–
O co ci chodzi, o co ci chodzi... – Mężczyzna zaczął parodiować
przyjaciela. – Powiem ci, o co mi chodzi. – Malfoy zerwał się z
fotela i energicznie gestykulował. – O to, że jesteś kompletnym
kretynem. Tkwisz w czymś, co już dawno jest przeszłością, i sam
Merlin chyba nie wie dlaczego. Katujesz się wspomnieniami – i idę
o zakład, że każdego dnia odtwarzasz sobie w głowie śmierć
Granger i Weasleya. – W tym momencie Harry zerwał się z kanapy i
chciał coś powiedzieć, ale przyjaciel nie dał sobie wejść w
słowo. – Nie patrz tak na mnie i nie próbuj przerywać. –
Podszedł do niego patrząc mu w oczy czegoś w nich szukając. –
Ile razy ci mówiłem, że masz wszystko? Nieważne, nigdy tego nie
docenisz. Masz cały świat za nic i tylko patrzysz na swoją
krzywdę. Myślisz, że nic nie pamiętam? Otóż powiem ci, że
pamiętam każdy najmniejszy szczegół tej pieprzonej wojny. Każdy.
Wiem jak się czujesz, ale na niebiosa, to się skończyło i musimy
żyć dalej! Doceń śmierć tych, którzy polegli, nie pozwól żeby
ich ofiara poszła na darmo tylko dlatego, że ty nie umiesz sobie z
sobą poradzić! Do jasnej cholery, tu jeszcze są inni ludzie. Ci,
których kochasz, i tacy, którym zależy na tobie. Przejrzyj na
oczy. – Draco zakończył swój monolog, intensywnie wpatrując się
w Harry’ego. Ten chwilę milczał, zanim zaczął się śmiać.
–
Komuś na mnie zależy? Na mordercy? – zapytał z niedowierzaniem,
unosząc brwi. – Mam krew na rękach, Malfoy, której nigdy nie uda
mi się zmyć! Może na mnie zależeć tylko drugiemu takiemu
popaprańcowi, jakim jestem ja sam! Znasz kogoś takiego, Draco?
Kogoś, komu nie zrobi się niedobrze na mój widok, kiedy dowie się
prawdy? – Harry uśmiechnął się ironicznie.
Nie
umiał teraz określić wyrazu twarzy przyjaciela, było w nim coś
niezwyczajnego, czego nie widział nigdy przedtem. Coś co kazało
przestać mu się uśmiechać, a zacząć głębiej oddychać. Tak
się na tym skoncentrował, że uciekł mu moment, w którym blondyn
do niego podszedł, zbliżył się na tak niewielką odległość.
Zniknęła ta chwila kiedy ustami dotknął jego ust. Pozostało
tylko wrażenie. A on chciał więcej, więc tak po prostu i bez
zastanowienia gotów był podążyć za tym, czego mu brakowało,
wsiąść na statek i płynąć mimo sztormów. W końcu miał odwagę
i nadzieję, bo gdzieś tam wśród miękkości dywanu, muśnięć
włosów, dotyku ciepłej skóry i ust błądzących po jego ciele,
wśród pomrukiwań i jęków, splecionych desperacko ciał, z całą
mocą odezwała się tęsknota tak dusząca, że już nie mógł jej
powstrzymać. Nawet nie próbował się przeciwstawić. Myślał, że
może to tylko ten jeden raz, ale wystarczył, żeby wstrząsnąć
nim całym.
Ale
to nie był tylko raz. Sam nie wiedział dlaczego, bo przecież nigdy
nie pomyślał nawet o takiej relacji z Draco. Nie myślał o niej
nawet teraz. Nie potrzebni mu byli ludzie w takim sensie. Było mu
dobrze samemu i wcale nie lgnął do zwiększenia ilości kontaktów
międzyludzkich. Malfoy jednak obudził w nim głód, który czasami
jakoś musiał zaspokoić, i wtedy się spotykali. Czasami
zastanawiał się, dlaczego mężczyzna to robi. Po co, skoro był
tym, kim był, i mógł mieć kogoś lepszego niż Harry. Później
jednak doszedł do wniosku, że może był dla niego tym samym, czym
Draco dla niego. Obaj zamknęli się z własnej woli w więzieniach
ze wspomnień, każdy na swój sposób. I o ile po Potterze zawsze
było widać, co się dzieje, tak po Malfoyu nikt by nie
przypuszczał, że cokolwiek go dręczy. A Draco pamiętał zbyt
wiele. Po tamtej nocy czasami o tym rozmawiali i Harry mógł się
przekonać, że wcale nie jest osamotniony w tym, co czuje, że
wspomnienia i koszmary dręczą nie tylko jego umysł, że nie tylko
on był mordercą z przewrażliwionym sumieniem. Może właśnie to
wszystko i wyobcowanie tak ich zbliżało do siebie, może
zrozumienie, ale fakt był taki, że mimo iż bez uczuć wyższych
uzależniali się od siebie, co po kilku miesiącach w końcu
zrozumiał Harry. Był przerażony, bo zaczął zdawać sobie sprawę,
że zaczyna mu na kimś zależeć, a to było ostatnią rzeczą
jakiej pragnął. Znów wspomnienia wzięły nad nim górę i nie
chciał, nie potrzebował takiej miłości do krwi. Takiej, która
kiedy ginie, siłą wyrywa także i twoje życie. Nie chciał
kolejnego Rona czy Hermiony, albo kogoś jeszcze ważniejszego.
Dlatego zaszył się w swoim wiejskim domku. Uciekł, to prawda, i
było mu z tym źle. Znów miał za jedyne towarzystwo kota i psa,
którzy patrzyli na niego z politowaniem i niejakim smutkiem, jakby
wiedzieli, że Harry popełnia kolejną pomyłkę w życiu. On się
jednak zaparł. Uważał, że to, co się dzieje, nie jest dobre, i
nic pożytecznego z tego nie wyniknie. Same kłopoty. Sam więc nie
wiedział czemu czuje pustkę i chodzi poirytowany. Dlaczego tęskni.
Znów
ziemia obiecana woła mnie, przystań na której spotkam Cię ****
Draco
postanowił go poszukać dopiero wtedy, kiedy Harry nie pojawił się
na spotkaniu z bardzo ważnym potencjalnym fundatorem. Był tak
wściekły, że miał ochotę rozszarpać Pottera na strzępy, a jego
resztki rozwiesić na najbliższym drzewie, niczym ozdoby na choince.
Jak burza wpadł do domku przyjaciela i nawet nie mówiąc „cześć”
chwycił go za szaty i zaczął krzyczeć, co było znakiem dla
Harry’ego, że mężczyzna został doprowadzony do ostateczności.
–
Coś ty sobie myślał, cholerny idioto?! – zaczął. – Nie
możemy sobie pozwolić na przepuszczanie takich szans! Myślisz, że
robiłem to cały czas dla siebie?!
–
A dla kogo? – odwarknął Harry. – Do czego ja ci jestem tam
potrzebny? Nie mam ochoty się w to dłużej bawić! – Na te słowa,
Draco się cofnął i spojrzał na niego z niesmakiem.
–
Rzygać mi się chce jak na ciebie patrzę. Uważasz, że to wszystko
zabawa? To całe poświęcenie? Fajna gra, no nie? Dać ludziom
nadzieję, a potem pieprznąć to w kąt, bo tak mi się podoba. Ty
cholerny egoisto! – wrzasnął, znów zbliżając się do Harry’ego
i zaciskając dłonie na jego ramionach. – Co trzeba zrobić, żebyś
był człowiekiem?! Z czym ci jest tak źle?
–
Z tobą – warknął Harry. Jednocześnie jego oczy rozszerzyły się
w szoku. Nie to chciał powiedzieć. Draco patrzył na niego
zdziwiony, po chwili odsunął się, zanurzając dłonie we włosach.
Spojrzał jakoś dziwnie na przyjaciela.
–
Miło było cię poznać – powiedział, po czym skierował się do
wyjścia. Nie zatrzymał go, chociaż wszystko wyrywało się w nim i
krzyczało. Nie mógł się ruszyć. Pomyślał sobie, że nareszcie.
Znów mógł być wolny. Czemu więc czul się jakby przegrał na
loterii?
Spod
moich nóg pijany ląd usuwa się znowu*****
Czas
mijał i nie działo się nic. Zwykła monotonia, każdego dnia od
początku znów i znów to samo. Starał się nie myśleć, ale nie
mógł się oprzeć wrażeniu, że płynie nie w tym kierunku co
trzeba. W zasadzie w ogóle nie płynie. Zatrzymał się gdzieś, nie
wiadomo gdzie, i tak trwał, licząc na coś. Na co? Zaczynał
rozumieć coś, o czym już wiedział od dawna, czego nie chciał
przyznać, a co wciąż powtarzał mu Draco. Nie można zakopać się
we wspomnieniach. Nie potrafił już z żalem i bólem rozpamiętywać
wojny. Nie myślał tak jak wcześniej o tych, co zginęli. Tęsknił
za nimi, ale pozwolił im odejść. A z nimi odeszły koszmary,
zapach krwi też jakoś zelżał. Opuściły go duchy i został sam.
Czasami zdawało mu się, że zapada się pod ziemię. Coraz głębiej.
Wiedział, że jeszcze chwila i już nie będzie odwrotu. Musiał coś
z tym zrobić. Musiał. Potrzebował. Kogoś.
Słyszę
Twój głos – obietnica jeszcze drży
Tą
ziemią obiecaną jesteś Ty******
Ile
to czasu minęło? Tygodnie? Tak, zdecydowanie. Tygodnie na
zrozumienie siebie. A teraz stał przed drzwiami gabinetu Dracona,
nawet nie wiedząc, czy ten go nie wyrzuci. Z drugiej strony i tak
już nie miał nic więcej do stracenia. Zapukał słabo w drzwi, po
czym lekko je uchylił.
–
Nie powiedziałem „wejść” – odezwał się zirytowany głos.
Siedział przy biurku coś notując w skupieniu.
–
Byłem kretynem, prawda? – Głowa Malfoya podskoczyła do góry w
zdziwieniu, zanim znów ją opuścił i ze zdwojoną siłą pisał
dalej.
–
Jesteś nim nadal – odparł po chwili. – Czy jest coś
konkretnego po co tu przeszedłeś?
–
Potrzebuję cię – powiedział cicho Harry.
–
Och, doprawdy? Teraz? – Draco rzucił pióro na arkusz który tak
intensywnie zapisywał i wstał, podchodząc do Pottera. – Żebyś
za jakiś czas znów mi mógł powiedzieć, że jestem ostatnim,
czego ci potrzeba? Wybacz, ale chyba podziękuję. Nie mam czasu na
takie...
–
Draco... – jęknął Harry, przerywając mu. – Przepraszam. –
Ich spojrzenia skrzyżowały się. – Wiem, że nie powinienem był,
ale... To tylko ja, Draco. Tylko ja.
–
To o ciebie jednego za dużo – warknął.
–
Co mam więc zrobić, do cholery?! Powiedziałem przepraszam.
Zrozumiałem wszystko. Nie wiem co mógłbym jeszcze zrobić. –
Zaczerpnął tchu. – Na Merlina, jestem tylko człowiekiem.
Przyszedłem i jak ten kretyn stoję przed tobą i robię z siebie
idiotę. Może powinienem mieć więcej dumy, ale przykro mi, szlag
ją trafił, kiedy stałem pod twoimi drzwiami myśląc, że kiedy tu
nie wejdę i tego wszystkiego nie powiem, to do końca życia będę
czuł jakbym coś stracił. Potrzebuję cię, to jedyne czego teraz
jestem pewien.
–
Czy to już wszystko? – Harry skinął potwierdzająco głową. –
Chyba nie liczysz na to, że ci przebaczę i ze łzami w oczach
wpadniemy sobie w ramiona? – Potter tylko prychnął. – To
dobrze. – Draco się zamyślił. – Nie będziemy sobie wpadać w
ramiona. To trochę ckliwe, nie uważasz? – usiadł z powrotem przy
biurku. – Do zobaczenia, Harry. – Uśmiechnął się pod nosem,
wracając do pisania.
Potem
było już zupełnie inaczej. Draco nie pojawiał się przez
pierwszych kilka dni po rozmowie, widocznie chcąc się „zemścić”,
ale Harry znał go na tyle, żeby się tym nie przejmować. Może
odrobinę irytowało go to czekanie, ale pomyślał, że za to co
zrobił, jest to nikła kara. Naprawdę. Później wszystko uległo
zmianie, przede wszystkim dlatego, że starali się sobie ufać.
Zaczęli się uczyć, jak żyć z drugim człowiekiem, nie usiłując
go po jakimś czasie zamordować i to było fascynujące. Wszystkie
te nowe – stare rzeczy, oglądali z innej strony i czasami nawet
mogli nad tym popadać w zachwyt. Czas mijał im jakoś inaczej,
pełniej. Godziny nie były juz takie puste i monotonne, za to minuty
napełniały się ostrożnym szczęściem. To wszystko było takie
dobre, że Harry mógł się w tym pławić bez końca. Więcej ze
sobą rozmawiali, tak szczerze, chociaż czasami, Draco odpowiadał z
niechęcią, albo obojętnością, to Potter w końcu mógł uzyskać
odpowiedzi na swoje pytania. Te błahe jak i te, które nurtowały go
już od długiego czasu. Był dzień, kiedy zebrał się na odwagę i
spytał o zmianę stron w wojnie.
–
Nie mogłeś być zły – powiedział. – Nie tak jak wszyscy
myśleli.
–
Nie przeceniaj mnie, Harry – odpowiedział lekko. – Jestem
Ślizgonem, wybrałem stronę, która miała większe szanse na
wygraną. – Po tej wypowiedzi Potter chodził naburmuszony, dopóki
Draco się nie zirytował i powiedział, że skoro chciał szczerych
odpowiedzi, to nie powinien się teraz dąsać jak rozkapryszony
dzieciak. Co oczywiście doprowadziło do kolejnej sprzeczki. Bo to
wcale nie było tak, że się nie kłócili. Nie. Żaden z nich nie
bał się mówić otwarcie co myśli. Sprzeczność ich charakterów
czasami musiała znaleźć ujście w porządnej kłótni, a potem
znów wszystko wracało do normy.
Kiedyś
ponownie zapytał o to, dlaczego tak naprawdę Draco wtedy do niego
przyszedł. Mężczyzna nawet nie patrząc z nad gazety odpowiedział:
–
Ach, pomyślałem sobie, że masz potencjał.
Harry
dużo o tym wszystkim myślał. O tym jak zmieniło się jego życie
od momentu, kiedy Draco po raz pierwszy przekroczył próg jego domu.
Może nigdy nie zrozumie, co tak naprawdę przygnało go do niego, a
nawet rozumiejąc nie będzie chciał tego nazwać, ale wiedział
jedno: Malfoy pokazał mu jak żyć, pokazał drogę i zawiódł go
do celu, o którym wcześniej nawet nie chciał myśleć, że
istnieje. Ten sam człowiek, który był największym wrogiem, stał
się największym przyjacielem. I nie tylko. Nie wiedział tylko,
komu ma dziękować za ten prezent.
–
Jestem szczęśliwy – wyszeptał Harry tego samego wieczora, kiedy
wyczerpani leżeli w łóżku – przez ciebie – dodał po chwili
zastanowienia nieco burkliwym tonem. Draco prychnął pogardliwie,
jednocześnie mocniej do siebie przytulając Pottera. To wystarczyło
za odpowiedź. Harry uśmiechnął się. Co za ironia. Kto by
pomyślał, że raj może mieścić się w jednym, kochanym
człowieku.
*
Ziemia obiecana – Closterkeller
**
Och, życie, kocham Cię nad życie – Edyta Geppert
***
Pierwsza przechadzka – Leopold Staff
****,*****,******
Ziemia obiecana – Closterkeller
_________________