Notatki na marginesie
„W słowie pasożyt tkwi implicite osobliwy system myślenia bądź ekspresji językowej, bądź
też organizacji społecznej; faktycznie zaś wszystkie te trzy rzeczy na raz. Nie ma pasożyta
bez żywiciela. Żywiciel i jakiś złowieszczy, przewrotny pasożyt współbiesiadują, dzieląc się
jadłem. Z drugiej strony to właśnie gospodarz [host] jest tym pożywieniem, materią pochłanianą bez rekompensaty, jak kiedy się mówi: "Zjadając mnie, pasożyt niszczy swój dom i gospodarstwo". Host może mieć jeszcze inne znaczenie, niezwiązane z etymologią. Host w znaczeniu ofiary kojarzy się oczywiście z Hostią, nazwą chleba i wody, uświęconych w sakramencie Eucharystii. Nazwa ta wywodzi się od słowa oste, które w średniowiecznej angielszczyźnie stanowiło odpowiednik starofrancuskiego oiste i łacińskiego hostia, oznaczającego ofiarę [sacrifice, victim]”1
Ten przydługi cytat przywołany na wstępie nie jest w moich intencjach jakimś usprawiedliwieniem, wyraźniejszą alegacją dla dalszych niecnych moich interpretacyjnych poczynań. Wyraża bardziej moje rozterki, znalazłem się bowiem w sytuacji „pasożytniczej”, a nie wytraciłem przecież do końca teoretycznoliterackiej uczciwości.
Zostałem zaproszony do wspólnego spożywania.
Co prawda przyszedłem później niż inni, ale uczta dopiero się rozpoczęła. Na stole dania smakowite, nienaruszone jeszcze, powabne w swej kosmetyce (jedności z uniwersum), goście poważni, lecz empatyczni, metodologicznie odziani z elegancją porażającą spóźnialskiego. Cóż było robić? Usiadłem na przystawce przy rogu stołu. Zyskałem tyle, że z tej perspektywy mogłem także obserwować przestrzeń „podstolną”
I przypomniałem sobie, że ongiś napisałem tekścik: ”Dzieje poezji polskiej. Od Zachowania się przy stole Słoty do O zachowaniu się pod stołem Jerzego Jarmołowskiego”.
Serdecznie za ten wstęp przepraszam. W intencjach jego mieści się oczywiście potrzeba captatio benevolentiae, ale też chęć nieprzeparta, żeby swój podziw ujawnić od razu. Podziw dla „poezji dzielnej” (celowo tego wyrażenia za Haroldem. Bloomem używam) Stanisława Czerniaka tudzież podziw dla filozoficznej kompetencji oraz eseistycznej sprawności Komentatorów tej poezji.. Ale może i dla mnie znajdzie się mała rólka w owym „teatrze mowności“? Wystarczy mi, że będę mógł dopisać drobną uwagę, marginalne spostrzeżenia, wstydliwe parerga. Staropolskim zwyczajem wyciągam zza cholewy swoją własną łyżkę i zaczynam w imię Boże.
Nagi tekst i „Nagie, Że“
Niech mi wybaczy po przyjacielsku Andrzej Biskupski, że po jego znakomitej interpretacji wiersza „Nagie Że“ raz jeszcze do tego tekstu sięgnę.2
Gdzież te niegdysiejsze czasy, kiedy interpretator mniemał, że spotyka się z „nagim tekstem“ i tylko z tekstowych relacji międzysłownych uda mu się upleść znaczeniową siatkę, w którą łowić będzie mnożące się sensy, dla których atraktorem będzie ich własna samosterowność. Jak dziś można jeszcze mówić o „maszynach dialogowych“ w prozie i wszechpanującej królowej Autoteliczności w poezji?.
Tekst Stanisława Czerniaka taką rajską niewinność już zatracił z chwilą, gdy uwikłano go w intertekstowy dialog z rozprawą F. J. Wetza.. Muszę przeto - i chętnie to czynię- przyjąć już wynik tego tekstowego dialogu. Czynię to nie bez przyczyny. Nie poznałem jeszcze „Das nackte Daß“ i muszę w pełni zawierzyć Autorowi jako stronie głównej w procedowaniu sensów owej wypowiedzi.
Mogę wszakże zastanowić się, czy owo Że nie zostało zbyt spiesznie przypisane kontekstom filozoficznym („Zur Frage der Faktizität“), czy może ma ono jakiś autonomiczny - pozafilozoficzny status w języku polskim? Musimy zatem zapomnieć o tej przedstworzennej sytuacji „przed podmiotem i językiem“ tak interesująco w wierszu przedstawianej. Zakładamy, że spotkaliśmy się niespodzianie z „nagim Że“ - wypowiedzeniem, frazą, elementem językowej całości o nieustalonej jeszcze potencjalnej mowności. „Nagie Że“ jest określeniem frapującym, dziwnym, metaforycznym. Kognitywne pojemniki „nagości“ serwują nam (jakoś bliższe prototypowym ujęciom) wyrażenia „naga prawda“, „nagie fakty“, „naga rzeczywistość“. Wszystkie owe wyrażenia łączy jedna zasada - świadomego wytracania akcydentalności „stanu rzeczy“. Nagą prawdę i nagą kobietę (konceptualizację i ogląd) spotykamy w profilowanej przestrzeni bez zasłony, bez mgły, bez szaty, która może przydawać powabu, ale często też maskuje braki.
Jeśli w tym pojemniku „nagości“ pomieścimy „Że“, winniśmy temu aktowi przypisać scenariusz, usprawiedliwić „semantyczne przesunięcia“. Oczywiście dla „nagiego że“, dla jego językowego zaistnienia, scenariuszem czy „skryptem“ stał się filozoficzny wywód Wetza. I dalej - co tu istotniejsze- poetycka parafraza tego filozoficznego konceptu przez Poetę dokonana.
Poświęćmy temu Że trochę lingwistycznej uwagi. Zwykło się je zaliczać do spójników ( właściwiej – wskaźników zespolenia) w zdaniach podrzędnie złożonych. Najczęściej łączono że z verba dicendi vel sentiendi – zatem z orzekaniem o faktach, stanach i doznaniach („Myślę, że, mówię, że” etc.etc). Ów wskaźnik, który może występować także w funkcji partykuły, charakteryzuje się znaczną władnością illokucyjną, „obsługuje” wszystkie modalności w składni polskiej. Orzeka, ale i podkreśla rozkaz lub prośbę („No, chodźże w końcu!”), jest zapytaniem z elementami familiarnej perswazji („Nieprawdaż wszak?”). Przysądzenie „nagiemu Że” metodologicznej czystości ( najwłaściwszego orzekania o rzeczywistości) jest oczywiście decyzją Filozofa, przypisanie owemu „Że” sprawczości w ludzkim świecie – jest wielką zasługą Poety.
Nie będę cytował wiersza, ponieważ uczynił to już Andrzej Biskupski. Przy interpretacji jego frazy: „aż cię wreszcie – przypadkiem – wy-że rza” na chwilę się zatrzymam. Niezmiernie to interesująca wykładnia. Krytyk „wyprowadza” z paronomazji („wyżerza“) Poety dwa znaczenia: ”wyrzezać” („wyrzeźbić“) oraz „wyżarzyć” („wypalić” ale i „spopielić”). Potem w koherentnym mądrym akcie „rekollekcyjnej hermeneutyki “(Ricoeura) zespala te sensy z najistotniejszą problematyką filozoficzną ewokowaną w wierszach Stanisława Czerniaka.
Muszę wszakże z tej mojej „podstolnej perspektywy“ dopisać inną jeszcze wykładnię „wy -że- rza“. Jeśli wyrzezanie ma być odpowiedniością semantyczną wyrzeźbienia, to owa rzeźba jest w drewnie czyniona. Nie dostojne dłuto, ale poczciwszy nożyk (kozik) jakiegoś ludowego artysty jest sprawczym narzędziem owego artefaktu. Ale przecież „wyrzezać“ to przede wszystkim: „rżnąć“, „odciąć“(por. „wyrżnąć w pień“), ale też „uderzyć z całej siły” („Wyrżnąłem głową w bruk“). A jest w tym coś „na rzeczy.” „Musimy bowiem skorygować obraz Anioła Że. To dobry anioł. I chyba krew się tu nie poleje. Może przecież ów Anioł odciąć ów podmiot ludzki od „innosfery“ oddzielając człowieka i psa. Chodzi mi po głowie dość chimeryczny obraz Anioła, który sobie upodobał filozofów tak bardzo, że w ręku trzyma brzytwę (Ockhama). I odcina byty niekonieczne. A gdyby mi na chwilę pozwolono zapomnieć o „stosowności“, która winna temperować akt mowny, to przypomniałbym także znane wykorzystanie „że“ w poezji Mirona Białoszewskiego.. To jego echolaliczne powtórzenie „że“ konstruuje (przy odpowiedniej korekcie ortograficznej) ważkie pytanie egzystencjalne: „co ważne? że żnę?“ Mam nadzieję, że Pana Profesora wspaniale rozważającego antropologiczne aspekty ludzkiej cielesności ta figlarna notacja nie zgorszy. Wiem, że i nie zgorszy Poety - Stanisława Czerniaka.
Jak się wcześniej rzekło, nie będziemy tu szukali wykładni dla filozoficznej zawartości tego wiersza. Godniejsze pióra już to uczyniły. Właściwiej będzie, bo w zgodzie z interpretacyjną konwencją tu ujawnioną, powiedzieć słów kilka o poetyckim warsztacie Autora Nagiego Że. Tytułowy tekst prezentuje rzadką dziś w poezji umiejętność tworzenia paronomazji. Właściwiej - można by określić te wszystkie zabiegi, jako te, które od znaczeń prowadzą do „dna mowy“, objawionego i sfunkcjonalizowanego brzmienia. Poetyckie słowo jest zawsze motywowane, prezentuje swoją „moc ukrytą“ podważając o tezę o nieuchronnej arbitralności językowego znaku. Adnominatio, paronomazja ową władnością są chyba obdarzone najbardziej. Łączą odległe stany i możliwości ( wyżerza = wyrzeźbi, wyżarzy, wyrżnie, a poprzez wytwarzany paradygmat signifikacyjny wprowadza także wytnie, utnie, oddzieli). W tekście „Nagiego Że“ ujawnia się też drugi ciąg onomazjologiczny: „sapiens“ oraz „pies“. Owe byty, choć oddzielone, będą z woli dobrego „Anioła Że“ współistnieć w Przygodności. Brzmieniowa pojemność „homo sapiens” „pozwala nam domniemywać, że ów wierny towarzysz człowieka będzie trochę „sapiący“, a może i troszeczkę „sapiens“(?)
Pozostawiam to nierozstrzygnięte pytanie jako bliskie moim życiowym doświadczeniom. Kochamy bowiem razem: Poeta i ja - służebny krytyk- naszych „braci mniejszych“. Ten obecny dość często w poezji Stanisława Czerniaka pies pojawia się w tekstach innych. Choćby w wielce interesującym wierszu: Koniec procesu: „Lecz już zbliża się ta noc/ zbyt zawiła dla psa, kiedy w czaszkę albo w serce we śnie/ uderzy grom/ żeby „przeżył cię“, jak mówi Pismo,/“wstyd“. Jestem pełen podziwu dla interpretacyjnej władności Andrzeja Biskupskiego, który owo doświadczenie „wstydu“ wiąże z ostatnimi zdaniami Procesu F. Kafki.
Starałem się - bezskutecznie- ową frazę „przeżył cię wstyd „ związać z Pismem Świętym,
Zawiodły wszelkie wyszukujące programy edycyjne a także próby kerygmatyczne.(oczywiście szukałem tej frazy, bowiem sam wstyd w Piśmie znajdujemy często, szczególnie w Księdze Mądrości Syracha). Zostaje zatem Kafka. Muszę (i chętnie to czynię) aprobować kolejną paronomazję „wychwyconą“ przez mojego znakomitego Kolegę - interpretatora: „przeżyć“- „przeszyć“. Andrzej Biskupski błyskotliwie dla tej paronomastycznej możliwości przywołuje historię szyboletów. Niekoniecznie musimy tu pozostawać przy Derridzie. Bliższy jest mi inny Autor –Filozof: Slawoj Żiżek i wprowadzone przez niego rozumienie szyboletu przy Piśmie Jacquesa Lacana. Dziś za błędną artykulację szyboletu nie płaci się już głową, jak to opisuje Księga Sędziów (12, 4-6), kiedy to Jeffe wytraca 40 tysięcy Effraimczyków nieudolnie owo słowo (szibolet) próbujących wypowiedzieć. Dziś płaci się hańbą wykluczenia, prowincjonalności, wypadnięcia poza paradygmat metody, która akurat nie jest „trendy”. Cóż, sam sobie założyłem hamujące moje zapędy metodologiczne wędzidło. Nie będę zatem „wierzgał przeciw ościeniowi” (Pismo Święte tu mówi nawet nie o koniach ale osłach).Określiłem przecież swoją skromną rolę dopisywacza glos na marginesach. Nie chciałbym wszakże pozostać do końca w roli skryby, który tworzy jakieś metonimiczne patchworki rezygnując z ogólniejszej próby rozpoznania „tekstury“ poezji Stanisława Czerniaka. Byłoby błędem niewybaczalnym, gdybym nie przywołał określeń samego Poety. Wywiad z nim przeprowadzony przez Lidię Żukowską jest poświadczeniem znakomitej samoświadomości „warsztatowej“ Autora.3
Przede wszystkim - w sposób klarowny określa on swoją tożsamość - „wypowiadacza, gospodarza tekstu“. Większość wierszy powstawała w okresie, kiedy Roland Barthes dawno już ogłosił „śmierć Autora“ zaś narratologiczne próby wyprowadzone z Proppowskich koncepcji co najwyżej „współczynnik ludzki“ plasowały w polu wyraźniejszych „agensów” (aktora i roli). Polskie próby teoretycznoliterackie serwowały nieźle rozpoznaną kategorię „wirtualnego odbiorcy“ (Michał Głowiński) oraz określały na przekór francuskim tendencjom władność „podmiotu mówiącego“ (Janusz Sławiński). Stanisław Czerniak nazywa swego „gospodarza tekstu” podmiotem wirtualnym. Jest to zastanawiające określenia. Z pozoru tylko rozstrzyga oczywiste problemy Dichtung und Wahrheit w poezji oddalając naiwne odbiorcze utożsamianie Poety i jego Głosu. To określenie, które było już konstruowane wcześniej przez znakomitą uczoną profesor Stefanię Skwarczyńską ( „Budowanie piętna osobowego nad słowem okazjonalnym „Ja”), w tej poezji wyprowadzone zostało z antropologicznych kontekstów. Konkretnie: z myśli Helmutha Plessnera (zespolone pojęcia osoby- aktora- roli). I całkiem serio przyjmuję te wersy - wyznania Poety- autorowi (kategorii Autora) poświęcone: „Zbyt mało go znam/ aby go zapytać/kto z nas kogo przetrwa/ o ten sen” (s.157). Jest tu żart pełen powagi, nie ma tu minoderii. Zastanawiająca jest skromność, dyskrecja Poety. W tymże wywiadzie Autor mówi o przejawiającej się w jego poezji (co jest nieuchronnym aktem) kompetencji filozoficznej – szczególnie wiążącej się z antropologicznymi problemami tożsamości, ale też dodaje, że „poezja staje się (…) impulsem do tego, by szukać alternatyw wobec akceptowany przez podmiot filozofujący rozstrzygnięć”. Cierpliwie wszakże wyjaśnia, jaki role ( a sześć takich ról wylicza) odgrywa filozofia przy „generowaniu“ jego poezji. Cały ów wywiad a przede wszystkim autokomentarze i wyjaśnienia Poety należałoby potraktować jako tekst. Jest on bowiem integralną częścią intertekstowej sytuacji: narastania sensów suflowanych przez tekst wiersza + tekst generujący (koncept filozoficzny) oraz ów element „fikcji genezy“ zawarty w egzegezach Autora. Owa intertekstowa trójdzielność stwarza też odpowiednie partycje w polu odbioru: możemy poszukiwać „nagiego tekstu“, możemy- idąc po tropach poety- rozpoznać wartości filozoficzne, możemy w końcu wszystko to spiąć klamrą: empatyczną próbą pomocy - dopisanym komentarzem. Nie chroni nas to (na każdym poziomie owej lektury) od niebezpieczeństw Intentionl Fallacy. Wytrwali czytelnicy wszakże doświadczą Plaisir du texte i uwierzą, że w tej materii akurat miał sporo racji Roland Barthes. Poezja ta przecież nie zamierza ukrywać przed Odbiorcą swoich sensów, budować murów obronnych czy ogniowych zapór. Jej gnomiczność prowokuje do rozwikłania sensów, do (jak to pięknie Ricoeur określał) „cierpliwego wygładzania fałdek tekstu“ Odbiorczy wysiłek zawsze się tu opłaci, nawet wówczas, kiedy owe „generatory tekstu“ (koncepty filozoficzne) nie do końca zostaną rozpoznane. Autor -gotowy do współpracy - do ujawnienia paidycznej władności - nieco tę drogę oswajania sensów ułatwia poprzez klarowną kompozycję książki oraz tytuły tomików bądź cykli tam zawartych a suflujące „tematykę“ czy „treści oczekiwane.“ Oczywiście lektura byłaby pożyteczniejsza i pełniejsza, gdyby ów (nie modelowy, ale „przygodny”) Czytelnik wiedział coś o Heideggerze, Marquardzie czy Plessnerze. Ale jeśli nawet nic nie słyszał o Maksie Schelerze, to przewrotny pełen uroku, empatii, ale też i żartobliwej tonacji tekst Max Scheler (s.206) tę wiedzę mu podsuwa. I wiersz pozostanie interesującym tekstem mimo konieczne w tym przypadku „niedoczytania“. Zacytuję dwa końcowe fragmenty:
Odwiedzał
domy publiczne
twierdząc, że drogowskaz
nie chadza drogami,
które wskazuje.
Miał trzy żony,
które mu dedykowały
jego genialne rozprawy
o miłości.
Napisałem wyżej:” żartobliwa tonacja“ nie bez przyczyny. Mam nadzieję, że przyjdzie mi jeszcze nie raz reflektować poezję Stanisława Czerniaka. Wówczas obok „intertekstowego splotu“ trzech planów powiadomienia (wiersz + filozofia+ komentarz Autora), obok wyraźnie określonych tematów poetyckiego doświadczenia (egzystencji można doświadczać „myślnie“ ale i w okrutnej Przygodności- cieleśnie- jak w cyklu wierszy szpitalnych) pojawi się to pojęcie „tonacji”.(Teoretycy literatury chętniej mówią o „mediacji“). Bliżej wówczas określimy charakterystyczny dla poetyki Stanisława Czerniaka element dystansu. Dystansu wobec konfesyjności ( jakoś powszechnie z poezją wiązanej), dystansu wobec własnej Przygodności ( doświadczanego cierpienia) i dystansu wobec stereotypu Wielkości („odbrązowienie“ filozofów). Niewątpliwie źródeł owej postawy należy szukać w samodyscyplinowaniu się Poety, pozbyciem „gadulstwa”. „Ambicje intelektualne zakwitają tam, gdzie więdnie mała prywatność“ powie w cytowanym wcześniej Wywiadzie ( s.321). To znacząca wypowiedź i wyraźne określenie drogi, jakimi ta poezja chadza. A nie są to drogi „przechodzone“, łatwe.
Kończę w tym miejscu swój parergon. Mam wszakże jeszcze nieprzepartą ochotę, żeby „sprzedać“ pomysł interpretacyjny: rozprawę do napisania o tytule „Rola partykuł w poezji“. Raz jeszcze należałoby się pochylić nad owym Że z wiersza tytułowego, ale też moglibyśmy wrócić do walki, jaką S. Mallarmé prowadził z igitur (więc). Była to przecież walka o czystość poezji - o wytracenie z niej „reportażu“- o przysądzenie jej aleatoryczności (Rzut kością nie do końca rozstrzygnięty). Jest to wszakże opowieść przeznaczona już do innej bajki.4
Wobec poetyk
Medytacje Białoszewskie
Co można odkryć w klamce
oprócz klamki? Śniegu, w tobie, śniegu?
Zamiast psalmu na dwa krzesła-
wnętrze głowy i kicz wnętrza.
A w tym maglu podobać się muzom.
Obejść się bez żywych sprzętów,
jedząc z martwej dłoni.
(s.199)
Określiliśmy wcześniej poetykę Stanisława Czerniaka jako „zasupłanie metatekstowe“.
Owa metatekstowość - przypomnijmy - polegała na trójdzielnych odniesieniach: wiersza - filozoficznej kompetencji oraz wyjaśnień - autokomentarzy Autora. Niekiedy jednak Autor ewokuje te międzytekstowe związki na poziomie „horyzontalnym“ - poprzez bezpośrednie odwołanie do tekstów poetyckich, które współtowarzyszyły jego twórczości bądź też do fortunnych lub mniej fortunnych określeń literackiej krytyki, która polską poezję współczesną plasowała w swoim kalendarzu: następstwie pokoleń, poetyk i postaw.
S. Czerniak jest poetą „osobnym“. Odnotowano jego debiut, nagradzano tomiki, ale - takie jest moje mniemanie- mimo świetnych piór krytycznoliterackich nie oddano wcześniej walorów tej poetyckiej inności.
Poeta sam zadbał o to, by jego twórczość była oceniana w kontekstach współczesnego życia literackiego. Wiersze poświadczające jego poetyczną wrażliwość, której elementem jest niewątpliwie świadoma replika na współczesne kulturowe „pytania”, zostały pomieszczone w cyklu „Pro domo sua“. Kilka wierszy zostało „rozrzuconych” w cyklach innych. Należy do nich i tekst „Medytacje Białoszewskie”. Od razu możemy określić hermeneutyczną technikę „zbliżania horyzontów“. Medytacje Białoszewskie w tytułowym określeniu należą zarówno dla S. Czerniaka jak i M. Białoszewskiego. Autor Obrotów rzeczy często przecież używa swego nazwiska dla określenia hierarchii „związku z rzeczywistością” (por. Taniec na dźwiękach...). Medytacje prowadzone są wszakże przez podmiot „zewnętrzny“ i w równej mierze odwołują się do Białoszewskiego jak (np.) do Medytacji Kartezjańskich. I nie tylko. Medytujący Białoszewski ( czy właściwiej jego medytująca poezja) przywołuje cały diapazon postaw: od medytacji hazychazmicznej (ascetycznej, wyciszonej) do illinktycznej ( radosnej, „tańca radości“ - jak to sam autor „Obrotów rzeczy“ określił). Niektórzy krytycy (, Janusz Sławiński) proponują, aby przekroczyć granice zachodnioeuropejskiego pojęcia religijności i mentalne doświadczenia Białoszewskiego sytuować w filozofii Wschodu (por. Joga jarzębinowy). Stanisław Czerniak jest pełen empatii. Empatii, która przecież nie anihiluje własnych racji i własnych przemyśleń (możemy domniemywać, że to przejęta z filozofii Marquarda filozoficzna postawa relatywistycznego sceptycyzmu).
S. Czerniak reflektuje przecież nie tylko jeden wiersz czy cykl wierszy Mirona Białoszewskiego, musi także określić swoją postawę wobec zjawiska kulturowego pt. Miron Białoszewski, które wytworzyli krytycy. Mówię o tym “sam pełen winy”, bowiem byłem wśród tych, którzy tworzyli pojęcie “poezji lingwistycznej”. ( Janusz Sławiński, Stanisław Barańczak, Edward Balcerzan, i inni) 5
Z tym quasi terminem literackim, czy krytycznoliteracką etykietką - jak chcieli niektórzy - trzeba się było jakoś rozprawić. Była ona - do czasu - użyteczna. Odwoływała się przecież i do lingwistyki, teorii literatury, historii prądów literackich (futuryzm), w końcu do filozofii (Wittgenstein i jego teoria gier językowych). Niebawem „lingwistyczność“ przestanie być elementem „nacechowania” osobniczej poetyki i stanie się retorycznym wskaźnikiem poetyckiej ideologii. Językowa prześmiewczość Białoszewskiego i jego artykulacyjna „niedbałość“ będzie uznana za wyraz désinteréssement wobec współczesnych zawłaszczeń życia kulturowego przez establishmentową politykę kulturową. Drugi lingwista - Tymoteusz Karpowicz- miałby swoją niezgodę na ideologię prezentować w sposób
przekorny: miał bowiem doskonałą składnią poetycką pełną ekwiwokacji i paradoksów demaskować ubezwłasnowolniający nas mechanizm samej mowności (Języka). Tak się rodziła teza o koniecznym „mówieniu wprost“ Nowej Fali wyłożona precyzyjnie przez Stanisława Barańczaka w Nieufnych i zadufanych. Po Nowej Fali przyjdzie niebawem Nowa Prywatność i dawne krytycznoliterackie „rozpoznania“ zostaną odrzucone, zapoznane. Białoszewski już nie będzie „lingwistą“ ale „mistykiem”, a nowe -dodajmy: świetne - książki i szkice zawłaszczą terminologię i metodę eksplikatywną proponując „nowe czytanie” (por. Anna Sobolewska·6 oraz zbiór szkiców z 1993 r. pt. Pisanie Białoszewskiego7) pozostawiając jedynie miejsce na prześmiewcze domniemania, że Białoszewski był literackim królikiem hodowanym przez Instytut Badań Literackich (tak sądził W. Tomasik.)
Medytacje Białoszewskie pomieszczone były w tomiku Samowiedza z 1990 r., zatem z okresu, kiedy ów nowy paradygmat lektury Białoszewskiego już się niemal ustalił. Nie obligowało to przecież Stanisława Czerniaka to tego, iżby wobec rewelacji krytycznoliterackich musiał zajmować określone stanowiska. Jego tekst jest, jak i pozostałe teksty poetyckie, „osobny“’, samoswój, nacechowany mądrością i ciepłą ironią. Medytacyjność tego wiersza jest niemal równoznaczna z rewizją suflowanych wcześniej przez krytykę sensów i wartości poezji Białoszewskiego. Nasz Poeta przetwarza rozpoznawalne „rekwizyty“ poezji Białoszewskiego wedle zasady zamienni. Słynny klucz jest tutaj klamką, zamiast „opery na trzy drzwi“ (szafy z mieszkania na Tarczyńskiej) mamy „psalm na dwa krzesła“, ale za chwilę i ten psalm będzie wplątany w rewidujące „zamiast“. Jest „magiel“ z jego rozlicznymi konotacjami (nacechowany muzycznością ale i kolokwialną bylejakością”). I jest wszechobecne „namuzowywanie“. Całe to instrumentarium a właściwie rupieciarnia zostaje poddana rewidującemu oglądowi. Co można odkryć w klamce oprócz klamki? Kto pyta, komu się to pytanie zadaje? Białoszewski wszak odpowiadał, co jest w kluczu: seria doznań i na końcu pestka - Ding an sich. Ale w innych wierszach było sporo spekulatywności ( szczególnie w Rachunku zachciankowym). Zatem może jest zasadne „wnętrze głowy”. Ale do czego (kogo) odnosi się „kicz wnętrza“? Do postawy pozbawionej noetycznej sprawczości a zamierzonej „bylejakości“ autora Obrotów rzeczy?
A może magiel z Białoszewskiego nie jest miejscem plotek (Donosy, Zlepy...), ale miejscem tortur.? (Bo nawet zwykłe „maglowanie“ do przyjemności nie należy). A co to są żywe sprzęty? I kto będzie „jadł z martwej ręki”. Czyż nie ma tu konwergencji z „pustymi oczami“ z wiersza poprzedzającego Ironia II będącego „rozmową poetycką“ z Herbertem?. Może odpowiedzi na nasze pytania należy szukać w innym wierszu: Pusty sklep II, gdzie o Białoszewskim pisze:
Gdy nie było w sklepach rzeczy
poeta Białoszewski
słowił je ze snów
i spojrzeń
w poezji
(.......)
W swej ubogiej świątyni
poeta celebruje
nieobecność, brak, ascezę
i wieczny remanent
(s. 76)
Nie rozwiązujemy tych pytań nie z powodu jakiejś bezradności interpretacyjnej, ale z założonej postawy szacunku wobec niejednoznacznych sensów, które można z tekstów Stanisława Czerniaka koncypować. Tak właśnie miało być: bez zdecydowanych orzekań, z bardzo potrzebnym (bowiem empatycznym) zawieszeniem sądu. Białoszewski jest tu kulturowym Partnerem, szacowanym i szanowanym TY, którego „wprowadzamy” w poznawcze, hermeneutyczne pole (gotowe na dopełnienia), ale nie jesteśmy sterowani zachwytami czy też resentymentami zawodnej krytyki literackiej. Charakterystyczna dla Stanisława Czerniaka postawa niepokorny (przekory) objawia się przecież nie tylko przy tych tekstach. Tłumiąc świadomie kompetencję filozoficzną nie wdaje się on w polemiki, które nawet byłyby tu na miejscu zważywszy, że sam Białoszewski do takich dopowiedzeń prowokował (Rachunek zachciankowy to przecież tomik, na który składają się małe fenomenologiczne traktaciki poetyckie) Oczywiście filozoficzne kwalifikacje oraz takież instrumenty objawiają się w eseistyce Stanisława Czerniaka, eseistyce plasującej się w dominium teorii literatury8 Nie możemy o tym nie wspomnieć. Piszemy wszakże o Stanisławie Czerniaku -poecie. Nasze wcześniejsze próby analityczne wprowadziły pojęcie autorskiej świadomości warsztatowej, paratekstowego uwikłania w kulturę literacką. Moglibyśmy użyć także świetnego, operatywnego pojęcia „małej synchronii“, które wprowadzili do teoretycznoliterackiego obiegu polscy strukturaliści. Owa „mała synchronia“ rysowała wektory współczesnego życia literackiego, w którym bardziej rządził wybór z kulturowej tradycji (np. powrót do baroku) nie zaś dość wyraźne literackie następstwa. Można zaryzykować mniemanie, że każdy poeta wybiera sobie (bądź ją wytwarza) „małą synchronię“. Jakie elementy tradycji kulturowej i jakie postawy ze współczesnego literackiego życia użyłby do budowania swojej „synchronii“ Stanisław Czerniak? Byłoby nadużywaniem Odbiorczej cierpliwości, gdybym cytował obszerne fragmenty Wywiadu. Każdy może ów element trzeci intertekstowej składni (autokomentarz) odnaleźć i weryfikować wedle swych potrzeb. Przypomnijmy tylko, że najbardziej znaczące i jawne, pełne asercji określenia podstaw własnej poetyki znajdziemy na stronach 224-226 Nagiego Że. Stanisław Czerniak mówi, że „poezja ta mieści się w kręgu oddziaływania klasycznego już dziś modelu poetyki, którego wspólnymi twórcami byli (…)późny Cz. Miłosz, Z. Herbert, T. Różewicz i W. Szymborska (przy wszystkich dzielących ich różnicach). Jeśli miałbym mówić tu o jakichś własnych akcentach czy przyczynkach, to należałoby do nich, z jednej strony, rozwijana przeze mnie usilnie poetyka krótkiego wiersza, zauroczenie błyskiem poetyckim, krajobrazem pogranicza pomiędzy liryką a aforyzmem, z drugiej strony zaś – odwołania do doświadczeń poezji lingwistycznej i starszych poetyk (tradycja symbolistyczna, Leśmiana, wspomniane Liryki Lozańskie)” (s.224/225). Przy okazji dodajmy jeszcze interesującą wykładnię „poezji lingwistycznej”. o której to etykietce mówi się w naszym dopisku. Oczywiście w poetyckim koncepcie Stanisława Czerniaka ów lingwizm przejawia się w przywołanym wcześnie zabiegu budowania „onomazjologicznych sugestii”. Wspaniale interpretując swój Trop Lozański (II) mówi o podmiocie literackim, że „przestrzeń go pożera” wykazując językowe podobieństwo „jest” do „je”. To znakomita intuicja lingwistyczna. Pamiętajmy, że kiedyś forma dzisiejszego „jest” brzmiała „jesm je” Oczywiście dziś możemy tylko operować paronomazją prowokowaną przez brzmieniową bliskość tych dwu czasowników.
Powracam wszakże do swoich „małych interpretacyjnych potrzeb”.(Przypomnijmy, że w jednym z wierszy T. Różewicz mówi z przekąsem o poetach, którzy „załatwiają swoje małe potrzeby liryczne”). Zafrapowały mnie w „Nagim Że” teksty ewokujące Mirona Białoszewskiego. To przecież dawne sentymenty i pierwsza krytycznoliteracka miłość, która – jeśli porzekadło jest prawdziwe- „nie rdzewieje”. Z dużą ostrożnością podchodziłem do poetyckich artykulacji Stanisława Czerniaka, z obawą, że Białoszewski zostanie przetworzony przez zdyscyplinowaną i uporządkowaną myśl Poety – Filozofa, że po prostu zostanie „zjedzony”. I nie jestem pewien, czy tak się nie stało. Ale sam przecież swoje parerga zaczynam od wprowadzonej sytuacji „zjadania”. Określając swoje interpretacyjne zabiegi jako „pasożytnicze”, muszę się z konsekwencjami tej formuły godzić. Jeszcze jestem przy stole, „przy ziarnie” (para – situ). Siedzę już tam wszakże od dłuższego czasu. Z pasożyta zamieniam się w pieczeniarza. I zaczynam się wstydzić roli, w jakiej się znalazłem. Chciałbym coś dać od siebie. Przyłączam się do rozmów. Ale nie potrafię nikogo zainteresować zwietrzałymi anegdotami, nietrafnymi opiniami. Cóż robić? W szkicu Ernesta Roberta Curtiusa traktującym o retorycznym „toposie zakończenia” jest pouczenie, że kiedy Muza już odeszła, należy do rana przeczekać. Co czynię.
Wobec Natury
Jednostronna znajomość między mną a wami
rozwija się nienajgorzej
( Wisława Szymborska- Milczenie roślin)9
Przyjęliśmy za motto tej notki (parergonu) incipit znanego wiersza Wisławy Szymborskiej. To przecież częsta strategia w rozważaniach krytycznoliterackich. Nie ośmielam się zaproponować strategii drugiej: dialogu tekstów poetyckich, które bądź to konfrontują swoje sensy bądź subtelnie je uzupełniają. Ale gdyby mi wolno to było czynić, to przytoczyłbym wiersz Stanisława Czerniaka Antropologia Helmutha Plessnera ( s.152-153). „Zatroskanie” – wielce empatyczne – Noblistki, że relacje nasze ze światem Natury są monologowe, co prowadzi do paradoksalnej sytuacji („Rozmowa z wami konieczna jest i niemożliwa“) w wierszu Stanisława Czerniaka zamieni się w „Rozumienie“ tego procesu i owej niewspółmierności „mownej“. Mimo świadomości, że jeszcze tych kontekstów filozoficznych nie rozpoznałem dostatecznie, pewne sugestie interpretacyjne jednak wprowadzę.. Poeta Stanisław Czerniak napisał znakomity wiersz, w którym w oszczędny, „gnomiczny“ sposób sufluje dla takich jak ja laików poetycko przetworzone informacje o antropologicznych aspektach w myśli znanego niemieckiego filozofa. Filozof Stanisław Czerniak jest autorem wielu rozpraw, w których myśl Plessnera jest komentowana i które to rozprawy wskazują na następstwo, sukcesję problematyki Schelerowskiej i Plessnerowskiej w późniejszych ideach filozofów niemieckich ( Odo Marquard). Biofilozofia Plessnera wprowadziła kategorię „granicy“, która określa człowieka i cały świat go otaczający. Ta ludzka osoba przypisana do „granic“ cielesności, przecież owe granice przekracza, jest „ekscentryczna „ -otwarta na świat. Poeta zamyka to we wstępnej frazie: (Moim początkiem jest środek/ Z niego wyprowadzam siebie) Człowiek posiada dar języka, „który jest darem przekraczania granic- wszelkich granic, więc także granic mego ja-„). Owa ekscentryczność powodująca przekraczanie granic własnego Ja wytwarza nowe władności: „Gdy poza nie wykraczam, narzucam je sam/ Nie jestem ptakiem - zmyślam ptaka./ Nie jestem drzewem- gram na scenie drzewo./ Nie jestem sobą opowiadam siebie“.”. Zanika problem oddzielenia człowieka i natury, duchowego i cielesnego, pozostaje jednak pytanie, w jakim języku przemawiać do roślin.? Na to pytanie nie odpowiem zasadnie, co najwyżej zreferuję pewne pomysły fitosemiotyki (semiotyki roślin), która tę kwestię stara się rozwikłać. Opieram się tu na sukcesji myśli Jakoba von Uexkülla w środowisku uczonych z Tartu, Kopenhagi oraz Petersburga.
O renesansie tej myśli można mówić od roku 1980, kiedy to syn Theodor v. Uexküll, zebrał i opublikował najważniejsze prace ojca (, J. v. Uexküll 1980). W latach tych odpoznano związki myśli wielkiego Estończyka z pomysłami rozwijającej się dynamicznie semiotyki. Znana była zoosemiotyka (Sebeok), używano ogólniejszej nazwy biosemiotyka. Ale koncepcja Umweltu ( „wokółświata”, otoczenia) dała tym koncepcjom narzędzia metodologiczne ośmielające do poszerzania eksploracyjnego pola. Pojawia się termin „fitosemiotyka” wprowadzony przez wydawcę i komentatora Uexkülla – Krampena (1987)10 rychło też ów termin i- co ważniejsze- badania fitosemiotyczne podejmą badacze z dynamicznego Ośrodka Badań Biosemiotycznych w Kopenhadze, (Emmeche, Hoffmeyer) i – oczywiście – uczeni z Tartuskiego Uniwersytetu, którego patronem stanie się niebawem wielki biolog( sc. Jakob von Uexküll).Wielkie zasługi położył tu Kalevi Kull.
Klasyczne podstawy fitosemiotyczne można niejako wyłuskiwać z myśli J. Uexkülla, sam on terminu tego nie używa, zaś jedyna większa rozprawa, która wprowadza relacje roślinne – otoczeniowe (Umwelt) poświęcona jest „Liściom dębu i kroplom deszczu”. Oczywiście –wiele cech różnicuje zoo- i antroposemiotykę od rysowanej dopiero fitosemiotyki. Przede wszystkim różnica najważniejsza polega na stałości ( roślin) i mobilności ( zwierząt, ludzi), rośliny bowiem pozbawione są efektorów i receptorów. W pewnym miejscu Uexküll pisze nawet, ze rośliny są pozbawione Umweltu ( ze względu na nieobecność cyklu funkcjonalnego), niemniej jednak nie odmawia im swoiście pojmowanego życia, zatem i „podmiotowości”. Krampen (i inni badacze) wprowadza dodatkowe elementy wiedzy fitosemiotycznej:
W świecie roślin można mówić o użyciu znaczenia przez formę – przez szczególny „tekst autopoietyczny”, jakim jest zapis genetyczny
Klasyczny trójpodział semiotyczny daje się przyporządkować tworzonej dopiero nauce (fitosemiotyce) wiążąc z nią przewagę indeksowości. Odpowiednio – w zoosemiotyce – jest to ikoniczność, zaś w antroposemiotyce – symboliczność.
Roślina najczęściej sytuowana jest w kodach „użycia”, Krampen mówi nadto o „cierpieniach spowodowanych nadaniem znaczenie” ( np. klasyfikacja roślin wyłaniająca chwasty, trujące etc.)
Zasada semiotyczna stosowana wobec florystyki zakłada pewną hierarchiczność bytów i określających ich sytuacji znakowych: a. znakowość na poziomie komórki, b. znakowość wegetatywna, c. znakowość animalna i ludzka d. kultura symboliczna. Znajdujemy się przeto we wspólnej semiosferze, sprzężeni nie tylko przez realizowanie swego „samolubnego genu”, ale przez wspólny aspekt semiotyczny uwyraźniający także etos gestów antropologicznych- (semetyka).
Współczesne badania rewidują w sposób istotny powszechne mniemania na temat braku roślinnych efektorów i receptorów. Odkrycie feromonów, niektórych enzymów i toksyn roślinnych pozwala przypuszczać, że rośliny „odczuwają” zagrożenie. Komunikują o nim populacji, w której żyją, i starają się go uniknąć. Kalevi Kull wręcz pisze o „bioretoryce,”11 dopuszczając także hipotezę o istnieniu komunikacji wegetatywnej. Te wszystkie interesujące sprawy musimy wszakże ująć w nawias, pozostawiając jedynie pytanie najistotniejsze, czy przydatne są ( w naszych mniemaniach, badawczych doświadczeniach, upodobaniach metodologicznych) badania semiotyczne aplikowane do rozpoznawania zjawisk kulturowych i literackich? Jeśli odpowiemy twierdząco, nie uwolnimy się od akceptowania badań fitosemiotycznych, bowiem te Kalevi Kull nazywa „progowym doświadczeniem semiotyki”12
Dla potrzeb tego szkicu (parergonu) wszakże wystarczy prezentacja „zgrzebnej” fitosemiotyki: usytuowania człowieka (twórcy) w semiosferze, w której współistnieją i „komunikują się” owe cztery wyżej wymieniane systemy: celularny, roślinny, zwierzęcy i symboliczny. Byłoby wdzięcznym badawczym zadaniem zrewidowanie funkcjonowania symbolicznego (literackiego) „bytów roślinnych”, np., przebogatej symboliki roślin, „mowy kwiatów” itd. itd. Równie interesującym wszakże jest badawcze, skupione i empatyczne zarazem śledzenie literackich florystycznych obrazów, między innymi tak nielubianych przez uczniów „opisów przyrody”. W twórczej dociekliwości, często w „rzetelności” mimetycznej serwowanej przez literaturę znajdziemy ową zasadę wspólności w pobywaniu w świecie bogów, ludzi, zwierząt i roślin, wytracającą się w „czasie marnym” Uważny czytelnik, – bo takim jest interpretator, krytyk czy teoretyk literatury, może tu twórcę „sprawdzać” traktując to nawet jako odbiorczą grę – na ile umiejętności twórcy, jego temperament, przeżywanie świata pozwalają mu konstruować „fortunne Umwelty” w świecie przedstawionym jego wytworu.
Przepraszam za te przydługie rozważania. Wydawało mi się jednak, że mogą one być przydatne przy interpretowaniu wierszy, gdzie wcześniej postawione pytanie „jak można rozmawiać z drzewem” znajduje trochę wykrętne, metaforyczne, ale przecież jakoś „uczciwe” odpowiedzi. Wracamy zatem do tekstów Stanisława Czerniaka. I najfortunniej będzie zacytować na początek wiersz Drzewa
Drzewa żyją długo i szczęśliwie
Bo im się nie zdarza
Śnić do samego świtu
Martwego snu.
Gałęzie nie służą im
Do miłości,
Lecz do oddzielenia ciszy
Od zieleni i wiatru.
Mają serce w środku ziemi,
Którą depczesz w pośpiechu? ( s.125)
To po prostu drzewa, nie „wysokie drzewa” ze znanego wiersza, nawet nie „drzewa prototypowe”, bowiem te najczęściej realizuje się „oglądowo” jako dąb, brzoza, klon, lipa. Istnieją one w swoim Umwelcie ( „wokółświecie”) wypełniając „autopoietyczne zadania” i określając własne „granice” ( oddzielania wiatru od zieleni). Jak w baśni żyją długo i szczęśliwie, ponieważ są ( w tym wierszu) w świecie „pozaludzkim”. Nie odczuwają miłości, ale też nie dręczy ich „martwy sen”. Jest to natura poza dialogiem. Nie widzimy w tym poetyckim arboretum jeszcze człowieka. Nie widzimy jego doświadczeń ograniczenia, jakie współczesne środowisko stwarza, nie widzimy jego emfatycznych zachowań prowokowanych przez naturę przyjazną czy piękną13 · Panuje tu stosunek „obojętności życzliwej”, żeby użyć określenia zapoznanego – niestety- poety Zbigniewa Kosińskiego.. Nasze drogi z pozoru się rozchodzą. Z pozoru, bowiem, kiedy już idziemy „własną drogą”, nieuchronnie i w pośpiechu depczemy serce drzew.
Jest tu także mądre ostrzeżenie przed naiwną emfazą: przed antropomorficznym obrazem Natury. Konary drzew można w poezji zestawiać z ramionami. Ale te ramiona nie służą do obejmowania, do ekspresji miłości. Wypełniają one swoje „kontury” ( kształt oraz zieloność) oddzielając się jednak od swoich „poruszycieli” (wiatr). Ów wiatr wszakże istnieje w Umwelcie drzewa. Drzewo nie podąży za człowiekiem. Jest ono –dosłownie- zakorzenione w przysługującej mu przestrzeni pod- ziemnej. Pospieszne deptanie jego serca (korzeni) jest- jak wyżej to określiliśmy- aktem ludzkiej „nieuwagi”. Gorzej, kiedy to serce wyrywamy z ziemi. Ta jednostronna pozycja Umweltowa ( drzewa w swoich granicach, człowiek jako pospieszny przechodzeń) służą tu retorycznej zasadzie uwznioślenia. Tekst jest piękną, skoncentrowaną gnomą, jest lakoniczny i w sposób klarowny serwujący swoje sensy, zmierza przecież do „pochwały” (laudatio) drzew szlachetnych oraz „nagany” (vituperatio) bezmyślnego trochę Wędrowca.
„Drzewne wiersze” Stanisława Czerniaka ewokują nie tylko tę jedną- empatyczną i oglądową -zarazem –formułę pobywania w Naturze. Wielce interesujące wydają się sytuacje, kiedy między światem ludzkim i Naturą rozpoczyna się „rozmowa”, niejasny na początku przekaz informacyjny jest sytuowany w tym przypadku w warstwie antroponimicznej (symbolicznej).
Przypomnijmy wiersz Na lipę:
Wieczne odpoczywanie.
Lipa, siadać.
Teraz, tu
Pszczoły, wiatr, smak miodu
będą z tobą wiernie spać,
odpoczną sobie w tobie,
poistnieją z tobą
przez chwilę pod lipą
(s.14)
Wyraźne przywołanie wątków tworzących kulturową kompetencję wykształconego (średnio) Polaka jest przecież widoczne już w tytule. To przywołana znana gimnazjalistom czarnoleska lipa. Czarnoleski spokój pogody i pogodzenia się z naturą. Zaproszenie Jana Kochanowskiego w imieniu lipy czynione można nazwać „gestem fitosemiotycznym“. Memiczna władność tego gestu w wierszu Stanisława Czerniaka pojawia się bardziej jako rozkaz niż reflektowanie kultury. (Lipa, siadać. Teraz, tu) Mimo to spełnia się fortunnie formuła zaproszenia; (Gościu, siądź pod mym cieniem, a odpoczni sobie), Ale jak długo wolno nam odpoczywać? Mogłoby to być „wieczne odpoczywanie”. Ale o tym nawet pomarzyć nie można. Dlaczego? Jeśli nawet w owej wieczności się znajdziemy, to nie otia (wypoczynek) będzie naszym udziałem Musimy się udzielić Umweltowi lipy usytuować się „w pozycji“ pszczół, wiatru, smaku miodu. Tylko tak możemy zaistnieć w świecie lipy. Każda inna nieprzekraczająca granic ostatecznych (życia) sytuacja będzie tylko „poistnieniem przez chwilę“. Sytuacją zapewne przyjemną, ale nieautentyczną. Będzie to istnienie wtórne - „na lipę“
Do wiersza Brzoza ( s.34) przywiązuje Autor szczególną wagę. Mówi o tekście owym w Wywiadzie na stronie 224 jako o polemicznej tekstowej przestrzeni dialogu z wysoką moralistyką Zbigniewa Herberta. Dodajmy wszakże, że jeśli tej cechy Herbertowskiej poetyki w tym miejscu nie akceptuje, to przecież Herberta włączył do bliskiego mu paradygmatu kulturowego. Jak tę sprzeczność pogodzić? Należy się znaleźć w innej sytuacji, w innych „granicach” żeby ważne, ale przecież incydentalne zjawisko, a takim są spory o miejsce „tonu moralnego” we współczesnej poezji polskiej, ocenić jeszcze inaczej. Można je oceniać z perspektywy Przyrody. To brzoza jest „świetlistym korytarzem pomiędzy gałką oczną a przyrodą” i to współistnienie jest racją dostateczną. Nie ma w nim miejsca na polityka ani dziennikarza. Ale nie ma też miejsca na kołatkę Herberta, „która zaklina świat” Świat jest już „dany”, czarno – biały jak kora brzozy. Tak niewiele tu przyjęto z Umweltu brzozy a tak wiele powiedziano.
Natura może być także miarą naszej „symbolicznej władności”. Nie zawsze nasze „granice” otwierają się na przyjazne lub twórcze doznania. Ekscentryczna pozycjonalność prowadzi do niemych ekspresji, wymykających się naszej podmiotowej kontroli: do śmiechu i płaczu.
Helmuth Plessner poświęca tym zjawiskom znaną rozprawę (Lachen und Weinen, 1941)14. Nie zawsze tak się dzieje. Filozoficzny temperament Poety pozwala na akty nie tyle reflektowania tych granicznych sytuacji, ile ich „zakopania „ w runie leśnym, oddania Naturze na przechowanie z nadzieją, że rozplenią się tam i nie zaginą. O tym mówi wiersz Las o wyjątkowym pięknie i zarazem pięknej mądrości:
Osiągnąwszy pewien stopień zagęszczenia
Samowiedza strąca głaz podmiotu:
W ruchu myśli odmyśla się sama.
Wtedy wracam do mojego lasu.
Kryję w runie wewnętrzny horyzont.
Patrzę na siebie ze wzgórza.
Oto ciało na rozdrożu:
Grząskie miejsce, w którym rozwidlają się
złudzenia.
(s.208)
Złudzenia uwikłane w widłakach, to rzadki obraz we współczesnej polskiej poezji!
Moje próby fitosemiotycznej interpretacji chciałem zespolić przy analizie wiersza jednego: Po upadku (s.44/45). Jakież perspektywy interpretacyjne serwuje ów tekst! Jest tu Umwelt dębu ( przeniesiony z J.von. Uexkülla), jest cała seria rozpoznań antroponimicznych (czas ludzki – czas dębu.
Po upadku
Zastanówmy się pierwej na tytułem wiersza ( „Po upadku”). Właściwie nie wytworzył on rozpoznanego paradygmatu – serii utworów powielających to nazwanie. Zapewne przyczyny tego możemy upatrywać w mocy generującego stanu „przed”. Zatem w samym Upadku. Oczywiście czasowa linearność sufluje także możliwości określenia zdarzeń „przed Upadkiem”. Upadek jednak jest stanem, zdarzeniem, katastrofą, która integruje się z naszym światoobrazem, mitem pra-początku, wartościami eschatologicznymi, teologicznymi oraz kosmogonicznymi. Upadek –grzech – wygnanie znany jest we wszystkich niemal mitologiach określających pejoratywną drogę ludzkości. W naszych judeochrześcijańskich wyobrażeniach splatają się dwa Upadki: pierwszy – buntu Sammaela ( upadli aniołowie) i grzech pierworodny, o którym wyżej wspomnieliśmy. Sensy naszych współczesnych upadków są rozwinięciem „znaczeń jądrowych” w pra- upadku ukrytych. Zawsze to będzie motyw walki dobra i zła, uleganiu pokuszeniom i następującej po tym degradacji i kary. Po wygnaniu z Raju zaczyna się też tworzyć czas ludzki i rozpoznawanie zdarzeń historycznych. Dla przykładu przywołajmy tytuły: „Upadek cesarstwa rzymskiego (..) Edwarda Gibbona, film Olivera Hirschbiegela „Upadek” ( o dniach ostatnich Adolfa Hitlera), w małym czasie ludzkim (w fantasmagorycznej prywatności) umieszczony „Upadek domu Usherów) E. A. Poe. Oczywiście kojarzymy ów upadek z tytułem znanej opowieści Alberta Camusa – studium autodegradacji, cynicznego wyzbycia się empatii wobec Innego retorycznie usprawiedliwianego absurdem istnienia. Chciałbym jeszcze przywołać jeden tytuł:„Upadek w czas”. Ten wielki esej (1964) należy do najbardziej znanych utworów Emila Ciorana. Rozważa on w nim katastrofę narodzin, upadek z wieczności w czas, historię. Jest to właśnie upadek ze świata bezrefleksyjnej, niepodzielnej szczęśliwości. Sprawczynią jest świadomość, która pozbawia człowieka świętości, człowieka - wcześniej istoty nietkniętej refleksją, barbarzyńskiej, roślinnej, ale wolnej od sceptycyzmu. Właściwie wiersz Stanisława Czerniaka można by zasadnie interpretować w owych Cioranowskich tropach. W tym miejscu mogę je tylko sygnować. Wróćmy jednak do tekstu.
PO UPADKU
Jam jest dąb dwustuletni
Ścięty przez młodego drwala
Moje ciało rosło wieki,
Upadało kilka chwil
(miałem cywilizacyjny zaszczyt
zniknąć z krajobrazu
w takim samym,
rekordowo krótkim czasie,
w jakim dwa lampiony, moja kubatura z ceną,
zapaliły się za oknem leśniczówki
na ekranie komputera),
ale nie upadłem
na sarnę, na dzięcioła,
nie zniósłbym
takiej hańby
Nie pragnąłem także cudzej żony, brzozy.
Czciłem rodzicielskie dęby.
Nie zdradziłem mego przyjaciela, dzika.
Nie okłamywałem chmur.
Szkoda tylko, że były to cnoty
Nieroślinne i daremne.
Oto bowiem,
W przeciwieństwie do młodego drwala, nie zmartwychwstanę
I nie spotkam leśniczego
grającego na fujarce
w niebie.
Liście i żołędzie
Złożyłem w ofierze ziemi,
Memu żarłocznemu bogu.
Drewno oddam cesarzowi,
Jego krewnym i znajomym,
Na kredensy i trumny.
(s.44-45)
Jest to paradoksalne odwrócenie Cioranowskiej sytuacji. Tu nie człowiek tęskni do swojej niewinnej “roślinności”, tu “roślinność” melancholijnie chciałaby się pogodzić z “ludzkim”.
Wróćmy na chwilę do naszych fitosemiotycznych rozważań. Mimo moją nadzieję, że wzbogacą one język krytycznoliterackich rozważań, zdaję sobie sprawę, że to ledwie początki tej semiotycznej drogi. Kalevi Kull wprowadzając bioretorykę zatrzymuje się z konieczności w fazie “indeksów”, prostych zerojedynkowych wskaźników: reakcji lub jej braku na bodziec feromenowy. Ciekawsze propozycje znajdziemy w pracach Tartuskiego Ośrodka, w którym przestrzeń florystyczna (park, las) zostaje traktowana jako zorganizowany system znakowy. Możemy dość zasadnie mówić wówczas o tekście retorycznym ( np. park wersalski) bądź ekscentrycznym ( angielski ogród), lub obie te formy rozpoznawać w naturalnej, samoregulującej się strukturze lasu. Musimy także pamiętać, że nasz dialog z Naturą jest niewspółmierny, niesymetryczny. Zawsze tę Naturę zawłaszczamy przez nasze stereotypy językowe oraz oglądowe. Dąb wpisuje się w stereotyp “siły, krzepkości, zdrowia, długowieczności”. Może on także funkcjonować w zmitologizowanym ludzkim czasie (np. dąb Bartek jako świadectwo naszej narodowej trwałości).
W wierszu Stanisława Czerniaka dwustuletni dąb zostaje obdarzony ludzką władnością reflektowania. Jest świadom swego powalenia - upadku. To młody drwal go ściął. Szczęśliwie się stało, że upadek dębu nie spowodował katastrofy ( nie upadłem na sarnę ani dzięcioła). Żywot dębu był zacny i powodowany swoistym dekalogiem (Nie pragnąłem także /cudzej żony, brzozy./Czciłem rodzicielskie dęby./Nie zdradziłem mego przyjaciela, dzika.
Nie okłamywałem chmur.)
Nie pójdzie on jednak do nieba, bo to zastrzeżone jest tylko dla młodego drwala. Dąb wypełnił swój autopoietyczny zapis. Dał to, co boskie - bogu (ziemi) w nadziei, że jego żołędzie powołają go kiedyś na nowo do życia, ale też to, co cesarskie - cesarzowi ( użytkownikom kredensów i trumien). Szkoda, że nasz dąb nie może czytać Miłosza. Odnalazłby w nim pocieszającą, poetycką wersję apokastasis. W czasie odpowiednim zmarli wrócą do nieśmiertelnych dusz z ciałem oraz ze swymi psami i drzewami. Oby tak się stało!
Moje spotkanie z poezją Stanisława Czerniaka można nazwać „ szczęśliwą przygodnością lektury”. Nie bez trudu owa lektura przebiegała. Wszelako wszystkie niekoherencje, wszystkie „pęknięcia” mojego tekstu są zapowiedzią, że kiedyś te braki uzupełnię.
Wyszedłem z tego spotkania bogatszy. Mimo trochę” pasożytniczej” sytuacji starałem się być jakoś tam użyteczny. A może mi się to (jednak) udało?
2A. Biskupski. Jest „jest” ( między niepewną możliwością a nieuchronną koniecznością).[W:]Filosofija.nr 1(9), Bydgoszcz 2009, ss. 328-338.
3 Pomiędzy liryka a filozofią. [W:] Nagie Że, Kraków 2009, ss. 213-245
4 O walce Mallarmego z igitur p. E. Gilson, Lingwistyka a filozofia, Warszawa 1975
5por. A. Świrek, W kręgu współczesnej poezji lingwistycznej. Zielona Góra 1985
6 Anna Sobolewska, Maksymalnie udana egzystencja, IBL, Warszawa 1997.
7 red. M. Głowiński, Z. Łapiński,, czytanie Białoszewskiego, szkice. IBL, Warszawa 1993.
8 por. S. Czerniak – Metafizyka obrazów i obecność tragizmu w Genealogii. [W:]Poezja i egzystencja. O twórczości poetyckiej Kazimierza Świegockiego. Siedlce 1999. ss. 183-197.
9 Wisława Szymborska, Chwila, Kraków 2002 r s. 15
10 Polski przekład, Martin Krampen, Fitosemiotyka,( w:) Studia Semiotyczne XVI-XVII, Ossol. 1990
11 Kalevi Kull, A note on biorhetorics, Sign System Studies 29. 2, 2001
12 Kalevi Kull, An introduction to phytosemiotics. Sign System Studies 28: 326-350 (2000)
13 Ograniczenia i emfazy przyjmuję z konotacjami, jakie im nadaje Gernot Bőhme w szkicu „Być samemu przyrodą” [W:] G. Bőhme. Filozofia i estetyka przyrody. Terminus 28, Oficyna Naukowa, Warszawa 2002
14 Polski przekład: Helmuth Plessner, Śmiech i płacz. Wyd. Antyk, 2004.