Zachodnio-wschodnia metropolia
written by Malheureuse.
Jeśli
Żyła szczęśliwie w Nowym Jorku, lecz musi przenieść się do znienawidzonego Los Angeles. Chociaż kocha rocka, stroni od takiego stylu życia. Jak poradzi sobie, gdy banda typowych rockandrollowców nieźle namiesza w jej życiu?
Prolog: Narkotyk
♫♪ Dżem – Do kołyski ♪♫
– Nie! Nie, nie, nie! Nie możesz! - krzyczał, zamaszyście kręcąc cały czas głową. Wydawał się przestraszony, zszokowany, niedowierzający. Spodziewałam się raczej z jego strony wściekłości. Ewentualnie obojętności...
– Naprawdę nie chcę, ale muszę. Tak będzie lepiej... - wyszeptałam ze spuszczonym wzrokiem, przezornie się odsuwając.
– Gówno prawda! Nic nie jest dobrze, kiedy cię nie ma, rozumiesz?! NIC! - Patrzył na mnie z bólem. Jego oczy działały na mnie tak samo jak tamte zielone: hipnotyzowały, obezwładniały, intrygowały, nie pozwalały odsunąć się od niego.
– Wiesz, iż nie potrafię tu być. To nie jest miejsce dla mnie, muszę odejść. Ty... Ty sobie poradzisz. Jesteś silny. Nasza relacja nie była na tyle głęboka...
– A nigdy nie przyszło ci na myśl, że chciałbym, aby była głęboka? Że chciałbym, byś potrzebowała mnie tak, jak ja ciebie?
Zaszokował mnie. Absolutnie zbaraniałam. Po minucie wyjąkałam niepewnie:
– Przecież ty i ja to całkiem inne światy... Nie, przecież nie mielibyśmy szans...
– Gdybyś powiedziała jedno słowo, zmieniłbym się... Dla ciebie...
Nie mogłam tego dłużej ciągnąć. Musiałam odejść, musiałam zapomnieć. Byłam jak zwykle uparta i pesymistyczna. W mojej głowie panował chaos, niepozwalający myśleć trzeźwo, więc pod wpływem impulsu zbliżyłam się do niego; on uczynił to samo i po chwili nasze wargi z czułością tuliły się do siebie. Mocno mnie obejmował, nie chcąc mnie puścić, ja zaś drżącą ręką głaskałam go po długich, cienkich włosach. Czułam, że w tamten pocałunek oboje wkładaliśmy całe serca, wszystkie uczucia, które do siebie żywiliśmy. Całowaliśmy się długo, mocno; gładziliśmy swoje rozedrgane, mokre od łez policzki; nasze oddechy były bardzo niespokojne. Wiedziałam, że on miał świadomość tego, iż musiałam odejść. Mimo tego, co się właśnie działo, nie mogłam zmienić decyzji, niezależnie od swych pragnień...
– Kocham cię – szepnął łamiącym się głosem, powoli gładząc mnie po włosach. - Kocham...
– Przepraszam – jęknęłam, ostatni raz go całując, po czym odsunęłam się i pobiegłam przed siebie. Łzy nie przestawały lecieć, niby urządzając wyścig szczurów, a serce łomotało, jakby pod wpływem jakiejś używki. Tym narkotykiem była jego miłość.
I Witaj w dżungli
♫♪ Scorpions – Still Loving You ♪♫
Los Angeles i Nowy Jork. Nowy Jork i Los Angeles.
Jedno z tych miejsc kochałam, drugiego nienawidziłam. Oczywiście wielbiłam Wielkie Jabłko! Wschodnią metropolię uważałam za prawdziwie cudowne miejsce. Wcześniej, jeszcze w Europie, też mieszkałam na wschodzie kraju... Nienawidziłam smogu, rozpusty, narkotyków i tego wszystkiego, co kojarzyło się ze stolicą Kalifornii – nie to, że Nowy Jork był wolny od takich „atrakcji”, lecz mimo poznania go dogłębnie nie myślałam o nim w tamtych kategoriach. Cóż, włóczyłam się raczej tylko po Manhattanie i Brooklynie, nie przepadałam za Queensem...
Kto by pomyślał, że zamieszkam w Mieście Aniołów! A tym bardziej, że znajdę tam coś w rodzaju szczęścia...
Oprócz Nowego Jorku lubiłam: czerń, glany, rockową muzykę, długowłosych facetów, góry, pianino, pisać piosenki, mój ojczysty kraj, Jimiego Hendriksa, The Beatles, Michaela Jacksona, Led Zeppelin, Pink Floyd, Aerosmith, Queen, AC/DC. Byłam po prostu uzależniona od muzyki! Po skończeniu szkoły stała się głównym sensem mego życia, chociaż nie widziałam dla siebie przyszłości w tamtym kierunku. Byłam pianistką i pisałam piosenki, a to każdy zespół robił sam. Może gdybym jeszcze potrafiła śpiewać, ale tego daru mi poskąpiono i właściwie nie chciałam być sławna, rozpoznawalna – chyba że jako autorka piosenek.
Bardzo niezadowolona spędziłam w nowym mieszkaniu kilka dni bez wychodzenia. Ojciec, z którym przybyłam do miasta, zaopatrzył mnie w dość pokaźne racje żywnościowe i poinformował, kiedy dane elementy wyposażenia powinny zostać dostarczone, lecz poza tym nie wykazał się zainteresowaniem. Było tak, odkąd matka nas zostawiła. Nigdy nie pytał, nie chciał wiedzieć, co czułam, jaka byłam, co robiłam. Nie przeszkadzało mu, że nie wybierałam się na studia ani nie pracowałam – bylebym tylko nie wchodziła mu w drogę. Nie stanowiło to dla mnie problemu, gdyż byłam samotniczką. Już od piętnastego roku życia mieszkałam jakby sama, z tym że ojciec płacił rachunki. Sądziłam jednak, iż mimo wszystko mnie kochał, skoro nie chciał zostawiać mnie samej w Nowym Jorku, chociaż byłam już dorosła. Postanowiłam to docenić. W dodatku kupił mi całkiem własne mieszkanie!
Dom nie był jakiś morowy – po prostu dwa spore pokoje z kuchnią. Sypialnia znajdowała się na zachodzie, miała drewnianą podłogę i trawiastozielone ściany. Koło wejścia były dwie duże szafy, przy przeciwległej ścianie zaś regał zapełniony książkami i kasetami, a obok niego spora toaletka z okazałym lustrem. Naprzeciw szaf znajdowało się duże łóżko, a na lewo od niego okno. Kuchnia zaś była niewielka, słoneczna, ciepła i przytulna – idealna wręcz. Znajdowały się w niej drewniane, żółte szafki, w których pedantycznie ułożyłam różne przyprawy oraz naczynia. Z okna rozlegał się widok na wieżowce niemal do złudzenia przypominające bliźniaki na nowojorskim World Trade Center. Z kolei drugi pokój, tak duży jak sypialnia, był prawie pusty. Miał lawendowe ściany, do których postanowiłam dobrać zielone meble (drewniane, oczywiście, uwielbiałam drewno), kojarzące mi się jakoś z... Katarem siennym (na szczęście nie cierpiałam z jego powodu). Znajdowały się tam dwa regały, ława, telewizor na stoliku i skórzana kanapa – uwielbiałam skórzane rzeczy. Z dużego balkonowego okna widać było którąś stronę słynnej góry Lee (ale nie tę z literami tworzącymi nazwę dzielnicy Hollywood). Na prawo od nich, trochę jakby schowane za telewizorem, stało moje hebanowe pianino, które ojciec kupił, kiedy przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Rozpoczęłam naukę gry na tym instrumencie, gdy miałam dziesięć lat. Mama wolała, abym wybrała gitarę, jednak ojciec stwierdził, że lepiej, bym usprawniła prawą rękę - moja rodzicielka argumentowała, iż byłam leworęczna, jak Jimi Hendrix. Bardzo ją kochałam i pragnęłam kiedyś w tajemnicy nauczyć się grać dla niej Sonatę księżycową. Wyobrażałam sobie jej łzy szczęścia. Gdyby odeszła, kiedy byłam mniejsza, pewnie obwiniałabym się, że to dlatego, iż wybrałam pianino – na szczęście (czyżby?) miałam już dwanaście lat w momencie jej opuszczenia. Wyobrażacie sobie? Wieczorem tuliła mnie, całowała i mówiła, że mnie kocha, rano zaś tata wziął z kuchennego stołu tajemniczy list i po przeczytaniu go powiedział tylko: „mama nas zostawiła”. Spojrzał na mnie beznamiętnym wzrokiem, po czym wyrzucił właściwie ostatnie słowa matki do żarzącego się ognia w kominku. Nigdy nie zdradził mi, co dokładnie napisała. Twierdził, iż na pewno nie dała mu żadnego znaku zwiastującego odejście, lecz poza tym nie chciał o niej mówić, ale może tak było lepiej, niż miałby mniemać, że pewnie uciekła do jakiegoś bogatego dziwkarza. Zawsze żywiłam nadzieję na jej odzew, zwłaszcza w Boże Narodzenie lub w moje urodziny, szczególnie osiemnaste, chociaż wtedy mieszkaliśmy już w Stanach – zawierzałam w jej miłość do mnie i w to, że na pewno pragnęła się ze mną skontaktować. Wiem, wiem, byłam głupia, wierząc, że sytuacje wzorem z pieprzonych amerykańskich dramatów mogły zdarzać się w prawdziwym życiu takiej nic nieznaczącej osoby jak ja. Jednak po osiągnięciu pełnoletności coś we mnie pękło i zaczęłam traktować ją jak ojciec. Ale to i tak nie wytłumaczyło mi, dlaczego nas zostawiła.
Skoro miałam spędzić w Los Angeles dość długi czas – przynajmniej parę lat – postanowiłam wyjść miastu na spotkanie po trzech dniach grania na pianinie (a po tygodniu od wprowadzenia się). Mieszkałam w pobliżu Sunset Strip – co było ekscytujące, jak i ciut przerażające zarazem.
Stanęłam przed lustrem w dość szerokim korytarzu, wyłożonym niebieskawobiałymi kafelkami. Założyłam swoje ulubione jeansowe szorty ze skórzanym, ćwiekowanym paskiem oraz koszulkę Aerosmith, z którą właściwie się nie rozstawałam. Dodawała mi poczucia bezpieczeństwa i pewności siebie, zwłaszcza w tym niebezpiecznym, nieznanym mieście. Do tego moje ulubione, czarno-czerwone trampki za kostkę. Z westchnieniem związałam w luźny warkocz swoje gęste, sięgające talii włosy koloru bardzo gorzkiej czekolady. Były najładniejsze w moim wyglądzie i preferowałam je w wersji rozpuszczonej – niestety, niedopuszczalnej w kalifornijskim klimacie. Moją szyję jak zawsze ozdobiło kilka nieśmiertelników na długich łańcuszkach, a na nadgarstku zapięłam ulubioną skórzaną opaskę z metalowymi gwiazdkami. Postanowiłam nie malować się, bo i tak musiałam założyć okulary przeciwsłoneczne. Przejechałam tylko po czerwonych wargach bezbarwnym błyszczykiem – nie lubiłam, gdy były suche bądź spierzchnięte. Upewniłam się, że wzięłam klucze i notes, który zawsze miałam przy sobie na wypadek, gdyby moja kapryśna przyjaciółka wena mnie odwiedziła. Właściwie tylko to zawsze nosiłam w kieszeniach. Po co kusić kieszonkowców? Ale wiedziałam, że będę musiała rozejrzeć się za glanami adekwatnymi do klimatu. Bo w ogóle robili jakieś bez „kożucha”? Powinni, w końcu Kalifornia roiła się od metalowców...
Przyjrzałam się sobie. Byłam bardzo wysoka, z kobiecą sylwetką, ani wychudzona, ani otyła: ot, w sam raz. Miałam pociągłą twarz, duże, malachitowe oczy, na które opadała prosta grzywka, a ramiona zazwyczaj okalały kaskady włosów, lecz wtedy musiałam je ujarzmić. Byłam dosyć blada. Nie, żeby brakowało słońca w Nowym Jorku, ale spędzałam mnóstwo czasu w Central Parku, przy Strawberry Fields. Co tam robiłam? Gapiłam się na urnę z prochami Johna Lennona. I gadałam z nim. Możecie mnie uznać za psychola, ale tak robiłam! Zwierzałam się ze swoich problemów, często trochę płakałam, zwłaszcza myśląc o tym, że nie było dla mnie przyszłości. Nie zawsze, a właściwie rzadko czułam się dobrze, będąc całkiem samej, lecz nie potrafiłam nic z tym zrobić. Z jakiegoś powodu nikt nie chciał się do mnie zbliżać, a ja nie rozumiałam tego. W szkole nie byłam ani kujonem, ani pyskatą zołzą, ani plotkarą... Po prostu cechowała mnie nieśmiałość, która pogłębiła się jeszcze bardziej po przeprowadzce do Stanów. Gdyby tylko ktoś zdołał mnie ośmielić, poznałby moją szaloną, roześmianą, dowcipną wersję... Raz podczas takich rozmyślań przy prochach byłego Beatlesa spotkałam nawet Michaela Jacksona (przebranego za garbatego Murzyna z ogromnym afro, sztucznymi wąsami i krzywymi zębami tak wielkimi, że nie mógł zamknąć ust). Tak słodko mnie pocieszał... Radził mi, abym uwierzyła w siebie; zapewniał, że gdzieś było moje miejsce i ktoś na mnie czekał, chociaż może nikt z nas o tym nie wiedział. Ale i tak nikt nie potrzebował pianistki piszącej rockowe piosenki...
Założyłam na nos ulubione awiatory i powiedziałam do ciemnego odbicia w lustrze:
– Witaj w pieprzonej dżungli, kotku.
II Irytujący przewodnik
♫♪ Slash ft. Myles Kennedy – Back from Cali (Acoustic) ♪♫
Lubiłam obserwować ludzi, poznawać ich w ten sposób – skoro nie mogłam poprzez obcowanie i rozmowy. To było naprawdę fascynujące! Szłam powoli boczną uliczką, próbując się oddać temu zajęciu, lecz nie spotkałam nikogo ciekawego: tylko zbuntowanych nastolatków, wyuzdane panienki i spieszących się zwykłych ludzi.
Oto chyba zbliżałam się do słynnej ulicy rozpusty. Zawahałam się. Wejść, czy nie wejść? Nie, samej i bez glanów lepiej nie. Co prawda byłam bojowa, lecz to nie zaliczało się do najlepszych pomysłów na „rozpoczęcie kariery”. Ominęłam z dala złowieszczo jaskrawe neony klubów i usiadłam na ławce w małym parku (z jedną wielką sekwoją). Znajomy szum liści, chociaż inny niż w Central Parku, uspokajał mnie. Zaczęłam nucić pod nosem Since I've Been Loving You Zeppelinów. Zamknęłam oczy i oddałam się dźwiękom w mojej głowie...
– Witam piękną panią. - Usłyszałam niski, dudniący głos. Bardzo zaskoczona wzdrygnęłam się i otworzyłam oczy. Obok mnie na ławce siedział jakiś facet na oko w moim wieku. Wydawał się dosyć niski, lecz wyglądał niczego sobie. Taak, właściwie był całkiem seksowny. Miał długie, rude, tapirowane włosy. Nie przepadałam za takim uczesaniem, ale jemu akurat pasowało, wyglądał jak typowy glam rockowiec. Mrr, lubiłam rudych kolesi! Fascynowali mnie. A czy byli wredni? Nie mogłam tego stwierdzić, gdyż właściwie bałam się ludzi, więc nie miałam okazji ich poznać. Cechowała mnie niezwykła nieufność. Może to była przyczyna mojej samotności? Po odejściu matki bardzo zamknęłam się w sobie i nie znalazł się nikt, kto chciałby mi pomóc. Ojca pochłonęła praca, przez co przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Może myślał, że w całkiem nowym otoczeniu zapomnę o krzywdach? Niestety, nie udało się...
Jego
boskie nogi (mogłam to stwierdzić nawet mimo tego, że nosił
dlugie spodnie) były odziane w poszarpane jeansy i kowbojki.
Uśmiechał się łagodnie. Zsunęłam z nosa okulary, aby go lepiej
widzieć i on zrobił to samo ze swymi, dzięki czemu ujrzałam
zielone, intrygujące ślepia. Gdyby głównie nie jego fryzura,
prawdopodobnie skrzywiłabym się na fakt, iż miał złote cienie na
powiekach. Cóż, wtedy to było fajne – faceci wyglądali jak
kobiety, kobiety jak faceci – wystarczyło spojrzeć choćby na
moich ulubionych Aerosmith. [Wpatrywaliśmy
się w siebie tylko kilka chwil, ale dla mnie to była wieczność.]
– Nie mam fajek, prochów, wódki, kasy i dziwką nie jestem, więc możesz mnie już opuścić.
– Czemu jesteś taka arogancka? - Bo najlepszą obroną jest atak. - Laska, wyluzuj. Nie gryzę. To może na dobry początek się przedstawię: W. Axl Rose.
– Ciekawe imię – mruknęłam. - Alex Rock. - Ujęłam dłoń, którą ku mnie wyciągnął. - Urodziłeś się z tym? - Ciekawe wobec tego, jakimi ludźmi byli jego rodzice... Chociaż właściwie wolałam nie wiedzieć.
– No co ty, ślicznotko! A tak w ogóle, to nawet podobnie się nazywamy! - Owszem, ale z czego on się tak cieszył?
– Współczuję, jeśli staje ci na taką informację. A tak w ogóle – przedrzeźniałam go – to po jakiego chuja mnie zaczepiasz? Już mówiłam, nie mam używek ani funduszy na nie i się nie sprzedaję. - Zaakcentowałam ostatnie słowa. Nie rozumiałam, jak można byłoby upaść tak nisko! Wolałabym umrzeć w bólach, aniżeli zostać prostytutką.
– Jak mógłbym ominąć bez słowa jakąś prześliczną panienkę z małpią gębą Tylera na piersi, która w dodatku nuci Zeppelinów?! - Oburzył się, jakby to była zbrodnia, za którą czekało krzesło elektryczne. Mimowolnie parsknęłam śmiechem. - Kurwa mać, taka laska to skarb, jeszcze na Sunset! O, a już się obawiałem, że nie masz poczucia humoru, seniorita! - Wyszczerzył zęby.
– Nie znasz mnie. Z czego mam rżeć? A poza tym, jeszcze nie jesteśmy na Sunset. Neony oraz oblegane latarnie znajdują się tam. - Pokazałam kierunek za naszymi plecami.
– Owszem, ale mimo tego trzeba się wykazać odwagą, żeby przebywać tak blisko ulicy rozpusty. - Zaprezentował znaczący uśmiech. „Albo głupotą” pomyślałam. Zestresowało mnie to nieco, a poza tym zaczęłam żałować, że się nie umalowałam, bo rudzielec cały czas intensywnie się we mnie wpatrywał. - Cóż, jeszcze cię nie znam, ale bardzo chętnie nadrobię zaległości. Jesteś tu nowa, prawda? Nie widziałem cię wcześniej.
– Zaznajomiłeś się ze wszystkimi mieszkańcami tak kurewsko wielkiego miasta? - Zakpiłam. Nie sądziłam, aby mnie udało się kiedykolwiek poznać wszystkich nowojorczyków, nawet gdybym była wyjątkowo towarzyska.
– Od razu zauważam nowych w tej okolicy. Tacy ludzie jak ty i ja powinni się znać! Na pewno nie jesteś z Kalifornii, masz wschodni akcent. Boston, Nowy Jork, Waszyngton, Filadelfia...? - A tak w ogóle to głupie, że stan Waszyngton i miasto o tej nazwie znajdowały się w całkiem innych częściach kraju, nie? Tak samo Portland – i na Zachodzie, i na Wschodzie znajdowały się miasta o takiej nazwie, w dodatku na tyle duże, aby je umieścić na geograficznej mapie kontynentu.
– Nowy Jork - odpowiedziałam z godnością - ale tak naprawdę jestem z Europy. - Postanowiłam od razu się przyznać, żeby go sprowokować do odejścia, gdyby był nacjonalistą – jeżeli był, to natychmiast mógł spieprzać w podskokach.
– Ha, no tak! Amerykanki nie są tak zajebiście piękne. A jaki kraj?
– Nie znasz. - Powiedziałam wymijająco.
– To powiedz chociaż, gdzie jest. Kurde, a powiedziałbym, że jesteś Francuzką! - Tak samo jak Arabowie, którzy mnie widzieli, kiedy byłam we Francji jako pięciolatka. Twierdzili, że byłam taka śliczna... Oj, dziwiliby się niezmiernie, widząc moją dorosłą wersję.
– W Środkowej... Czy może we Wschodniej? Chuj, tak mniej więcej w Środkowej Europie. Ma kształt serca. Od północy okala go morze, od południa cudowne góry. Jego mieszkańców terroryzują skurwysyńscy towarzysze „towarzysza” Stalina, czyli jebani komuniści. - Splunęłam na chodnik z pogardą po tych słowach. - Pierdoleni Hitlerowcy chcieli go zniszczyć i wywołali drugą wojnę światową. Nazywa się Polska.
– Kurwa! Moja babka jest Polką, wiesz? Cholera, powiedz coś po polsku! - Zapalił się.
– W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie. - Wyrecytowałam bez zastanowienia z ojczystym akcentem.
– Co, kurwa? - Zmarszczył brwi.
– A bo ja wiem? - Wzruszyłam ramionami. Wybuchnął śmiechem i ja też nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu – chichot sam w sobie był śmieszny.
– Wiesz, ładnie mówiłaś. Lubisz swój kraj, co? Czemu więc przyjechałaś do Ameryki?
– Jestem rozdarta. Mamy tam zajebistą muzykę! Wszyscy szaleją za Aerosmith i innymi. - Oprócz nich uwielbiałam zwłaszcza Republikę i Dżem! - Ale nie sądzę, abym była w stanie tam żyć w zgodzie z jebanymi czerwonymi, a nie uśmiechałoby mi się spędzanie młodości za kratkami.
– Kurwa, to pasujemy do siebie! - Zawołał, młócąc pięścią powietrze. Nie wiedziałam już, co o nim myśleć. Irytował mnie i intrygował jednocześnie. - A dlaczego się przeprowadziłaś do tej pieprzonej dżungli? - Cholera, wtedy ogarnął mnie strach. Przecież mówiłam to samo, wychodząc z domu!
– Nie myśl, że chciałam. Kocham Manhattan i Brooklyn. Pierdolić Los Angeles! - Zawołałam z pogardą.
– Dlaczego? - Denerwował mnie coraz bardziej. Jednak był taki sympatyczny...
– Bo tu jest, kurwa, za gorąco, żeby nosić glany i rozpuszczone włosy, bo nie ma tu Central Parku, bo wszyscy tu ćpają, piją i kradną, a poza tym od razu przeszkadza mi jakiś rudy chuj! - Ostatnie słowa wycedziłam przez zęby, na co tylko się roześmiał.
– Ślicznotko, złość piękności szkodzi! Hm... Współczuję. Na pewno w podkutych butach i luźnych włosach wyglądasz jeszcze bardziej zajebiście. - Wymruczał, mrużąc oczy, jakby sobie to wyobrażał. Poczułam się głupio. - Parków mamy mnóstwo w całym mieście, więc na pewno znajdziesz coś dla siebie. A sex, drugs and rock 'n' roll panują na Sunset Boulevard. Są miejsca od nich wolne... I nudne. - Dodał ze znaczącym uśmiechem. Miałam ochotę trzasnąć go w tę ładną buźkę, jednak pewna część mnie chciała dalej z nim konwersować. - Ale ty masz przyjemność mieszkać tu, więc... Uśmiechnij się! To powinno być dla ciebie wymarzone miejsce, jeśli lubisz rocka. Mówiłem, jesteś nowym skarbem Sunset! - Oj, chyba nie zamierzał się mną „zaopiekować”?
– Lubię, ale nie jestem zbyt towarzyska.
– Co ty pierdolisz! Taka laska jak ty z pewnością ma mnóstwo znajomych i przebiera w zaproszeniach na imprezy (i w facetach)! - zawołał z przekonaniem.
– Cóż, pomyliłeś się, kolego. Głównie włóczyłam się po mieście i siedziałam w Central Parku.
– A co można robić w parku? - prychnął. W Central Parku można było robić mnóstwo rzeczy, kołku. - Chociaż i tak pewnie jest ciekawszy niż moja pipidówa...
– Siedzieć przy Strawberry Fields – powiedziałam wymijająco. - A ty skąd jesteś?
– Z zadupia zwanego Lafayette w Indianie. Nie warto mówić. - Wzruszył ramionami. - Może potrzebujesz przewodnika po mieście? - Zmienił temat.
– Czemu nie, tyle że cię nie znam. Skąd mam wiedzieć, iż mnie gdzieś nie wywleczesz i nie zgwałcisz albo co?
– Cóż... Musisz mi zaufać! - Wyszczerzył zęby w naprawdę wkurzający sposób.
– Najpierw wolałabym może cię lepiej poznać – mruknęłam, zakładając nogę na nogę – bo jak na razie wiem tylko tyle, że jesteś rudy, wkurwiający, z Indiany i prawdopodobnie nazywasz się Axl Rose.
Zaśmiał się i opowiedział, że grał na pianinie i basie, że śpiewał w jakimś zespole, że przybył do LA za kumplem, żyjącym od paru lat tylko z grania, że mieszkał z kolegami z kapeli w tak zwanym „Hellhousie”. Intrygujące. Właściwie mogło być gorzej... Z jakiegoś powodu mu uwierzyłam. Przyznałam się do gry na pianinie (z delikatnym uśmiechem, szok!), na co nowy znajomy znów się zapalił, abym mu kiedyś zaprezentowała swoje umiejętności. Obiecałam postarać się następnym razem (na który, szczerze mówiąc, nie liczyłam).
Położył mi rękę na ramieniu, a drugą omiótł krajobraz dookoła nas ze słowami:
– Wiesz, gdzie jesteś? W dżungli, kotku! Zginiesz tu!
– Zajebiście. Utopię się w oceanie, zginę podczas trzęsienia ziemi czy porwie mnie tornado?
Zaśmiał się znowu, choć miałam poważną twarz.
– Powiedział mi to jakiś bezdomny w NY. Szedłem z kumplem przez park. Nagle wyskoczył taki gościu, zmierzył mnie wzrokiem, a to mi się bardzo nie spodobało. „Wiecie, gdzie jesteście, chłopcy?” - rozmówca wycharczał cytat. O, nie spodziewałabym się u niego czegoś takiego! Gorąco zapragnęłam posłuchać, jak śpiewa. - Kurwa, zacząłem się bać, a wtedy zawsze robię... Różne rzeczy... Milczeliśmy. Powiedział: „w dżungli! Zginiecie tu!”.
– O... I co, pokiereszowałeś go? - Axl wyglądał raczej na chucherko, trudno było mi go sobie wyobrazić w takiej sytuacji, ale skoro przerażony robił „różne rzeczy”...
– Nie
zdążyłem. Pewnie zrobiłbym coś, ale Slash
kumpel mnie odciągnął.
– Slash?
Ciekawa ksywka. - Pewnie trafił swój na swego.
– A imię jeszcze lepsze, słodziutka: Saul. Duszyczka nasza *.
Parsknęłam śmiechem, co chyba można było uznać za dobry omen. I przynajmniej nowy kolega nie wyglądał na niezadowolonego ze spaceru. Przeszliśmy kilka minut w milczeniu.
– Dla ciebie Nowy Jork nie jest dżunglą?
– Nie, nie włóczyłam się po Queensie. Wolę Brooklyn i Manhattan – westchnęłam. Żarliwie pragnęłam tam wrócić! W sercu byłam Polką, ale zarówno nowojorczanką; to największe amerykańskie miasto było moim domem. Kochałam wschodnią metropolię jak mój nauczyciel matematyki trygonometrię, a on pałał do tej dziedziny nauki szczerze gorącym uczuciem, którego nigdy nie rozumiałam, więc miałam tylko mierną z tego przedmiotu.
– Nie ciągnęło cię, żeby... Zwiedzać?
– Raczej nie miałam ochoty. - Wzruszyłam ramionami. Wydawał się wciąż czegoś nie rozumieć.
– Czekaj, czekaj... Czyli... Uwielbiasz rock 'n' rolla...
– Ale taki styl życia mi nie odpowiada. – Dokończyłam. Spojrzał na mnie dziwnie. Nie spodobało mi się to; popatrzyłam na niego, mrużąc groźnie oczy.
– E, wybacz, ale ja... Nie kumam!
Westchnęłam ciężko.
– Można kochać rocka i nie ćpać. Dla mnie śmierć Jimiego [Hendriksa] czy Bona Scotta była straszna.
– Nie chcesz ćpać i pić? Ty chyba nawet nie palisz! - Dziwił się.
– Czy to naprawdę takie zdumiewające?! - spytałam bardzo zirytowana. - Pewnie wszyscy twoi znajomi to ćpuni i menele, co?!
– Hej, Alex, nie denerwuj się tak... - Łagodnie się uśmiechnął. - Jestem zdziwiony, bo nie spotkałem jeszcze takiej osoby jak ty, tym bardziej dziewczyny.
– Czyli jestem pierwszą, która nie dała ci dupy po pięciu... Nie, przepraszam, po dwóch-trzech minutach rozmowy?
– Twoje teksty mnie kiedyś zabiją! - Zaniósł się śmiechem.
Westchnęłam bezsilnie, przeczesując palcami grzywkę, którą bardzo polubiły promienie słoneczne. O, trzeba płukać włosy w płukance z kory dębu, aby nie wyblakły od słońca, nie przeżyłabym tego.
Szliśmy tak i szliśmy chyba donikąd, po prostu rozmawiając, starając się już unikać trudnych tematów, przynajmniej tymczasowo. Axl tak jak ja uwielbiał Aerosmith, lubił też Queen, Stonesów, Zeppelinów, Floydów i Faith No More. O muzyce mogliśmy rozmawiać godzinami! Chyba godzinę dyskutowaliśmy, który album Zeppelinów był najlepszy i czy udałoby im się granie z innym perkusistą niż zmarły John Bonham. Jeśli chcecie poznać moje zdanie, to zastępowanie mistrza jakimś podrzędnym bębniarzem byłoby samobójstwem! I tak zespół powoli się staczał... Niestety. Zielonooki zgadzał się ze mną; właściwie byliśmy raczej zgodni. Przedyskutowaliśmy również dogłębnie Beat It Michaela Jacksona; solówkę Eddiego van Hallena w tym utworze uznaliśmy za jedną z najlepszych, jakich mieliśmy okazję wysłuchać (a oboje słyszeliśmy wiele, wiele gitarowej muzyki). Ponadto jak niemal każdy oboje byliśmy pod wielkim wrażeniem jego Thrillera – i albumu, i niesamowitego teledysku do tego kawałka, chociaż Axlowi nie przypadł do gustu tak bardzo jak mnie.
Siedzieliśmy na jakimś skwerku do wieczora, gadając o muzyce jak para wariatów. Stwierdziłam w końcu, że należałoby wrócić do domu. Na pewno Los Angeles po zmroku było bardzo niebezpieczne, a poza tym zgłodniałam. Rudy przeklął pod nosem swoje gapiostwo i obiecał pokazać mi miasto następnego dnia – czyli chyba jednak zamierzał się mną „zaopiekować”, cholera. Dla „bezpieczeństwa” kazał mi złapać siebie za ramię, chociaż właściwie sam przykleił się do mnie i odprowadził do domu. Nie pamiętałam nazwy swojej ulicy, co skomentował prychnięciem, więc od parku z sekwoją, w którym się spotkaliśmy, musiałam prowadzić. Nie miałam pamięci do nazw, ale wzrokowo radziłam sobie nieźle. Chciałam pożegnać Rose'a pod kamienicą, ale on uparł się, żeby odprowadzić mnie pod drzwi – gdyby na schodach miał się czaić pijany sąsiad – ehe! Naprawdę mnie irytował, a w dodatku nic sobie z tego nie robił, lecz najbardziej wkurzało mnie to, iż coś jednak mnie do niego przyciągało.
Dotarliśmy do drugiego piętra. Niepewnie położyłam dłoń na klamce.
– To... Dzięki za miły dzień – stwierdziłam szczerze, po czym delikatnie się uśmiechnęłam, patrząc w jego zielone ślepia. Rudzielec wyszczerzył zęby jeszcze szerzej.
Cała przyjemność po mojej stronie, ślicznotko! Do zobaczenia... - Powoli się pochylił, jakby chciał mnie pocałować, ale spanikowana szybko wpadłam do mieszkania i z hukiem zamknęłam mu drzwi przed nosem, po czym pobiegłam do łazienki, chichocząc jak wariatka.
III Moja duma
♫♪ Slash – Only Women Bleed ♪♫
Niebo nabrało już granatowej barwy. Krzyki mew, rybitw i innych nadmorskich ptaków zagłuszyły całkowicie szum fal; mój narząd słuchu o i tak już nadszarpniętym zdrowiu nie był w stanie wychwycić żadnego dalszego dźwięku. Zamknęłam oczy i starałam się skupić na powietrzu. Głęboko, zachłannie wdychałam do płuc woń soli morskiej i jodu. Lubiłam zapach oceanu, dobrze mi się kojarzył. Wyczuwałam też równie miły aromat zimnej, świeżej bryzy nocnej. Nagle wiatr przybrał na sile, aż ptaki chyba ucichły i było słuchać jedynie ruch powietrza. Niespodziewanie się ochłodziło, poczułam gęsią skórkę na bladych, nagich ramionach. „Sztorm?” pomyślałam, otwierając powieki i próbując dojrzeć horyzont. Po dłuższej chwili zobaczyłam pieniste, białe fale. Automatycznie podeszłam do brzegu. Uwielbiałam chodzić po piasku w glanach - mokry nadawał się do tego świetnie, za to nienawidziłam śliskiego śniegu i lodu, wrr!
Powolnym krokiem zbliżałam się do wody. Nie umiałam pływać, więc zawsze byłam ostrożna. Mimo wszystko lubiłam chodzić na plaże i obserwować ocean o zmierzchu. Mówię wam, iście niesamowity widok!
Przybliżyłam się jeszcze bardziej. Woda oblała moje wojskowe buty. Powinnam była natychmiast się odsunąć, bo wylądowanie w oceanie przy wietrze w glanach podkutych każdy sześcioma śrubami niemal stuprocentowo wykluczało możliwość przeżycia. Jednak nie zrobiłam sobie nic z przemoczonych ukochanych butów i stóp. Intensywnie utkwiłam wzrok w falach. Wydawało mi się, jakby coś między nimi było. Pod wpływem impulsu ruszyłam w stronę wody, jakby była niedużym, górskim wodospadem, które czasem pokonywałam. Nagle uderzyła ogromna fala, chlusnęła prosto na mnie. W ustach poczułam okropnie nieprzyjemny smak słonej wody. Byłam oszołomiona, nieświadoma tego, co się działo. Straciłam równowagę i to topiąc się, to jakoś unosząc na wodzie, zostałam oddalona od Wschodniego Wybrzeża, niesiona prądami Atlantyku...
ŁUP, ŁUP, ŁUP!
♫♪ Oasis – Wonderwall ♪♫
Obudziło mnie gwałtowne pukanie. „Kogo tak pojebało? Jestem w chuj zmęczona!” jęknęłam w myślach, przekręcając się na drugi bok. Niestety, osobnik za drzwiami okazał się prawdziwym natrętem – już po tym powinnam była odgadnąć jego tożsamość.
Wściekła, z westchnieniem przetarłam oczy i jeszcze zaspana poszłam otworzyć drzwi. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu ujrzałam w nich nowego kolegę.
– No, nareszcie! - warknął, ale zaraz zaczął mi się przyglądać i całkiem stracił gniewny wątek. „O co chodzi?” pomyślałam. Miałam na sobie przydużą koszulkę Sex Pistols – nic, czym można byłoby się podniecać. - E... Dzień dobry. - Przeszedł przez próg i zamknął za sobą drzwi; na jego twarzy kwitł jeszcze większy zawadiacki uśmiech. Dodatkowo wyglądał lepiej niż poprzedniego dnia: nie umalował się i nie natapirował włosów – były w lekkim nieładzie, jakby dopiero co wstał z łóżka. Świetnie, preferowałam naturalność, zwłaszcza u facetów, choćby byli glam rockowcami, hair metalowcami czy emo. - Hej, to niesamowite...
– Co takiego? - spytałam zdziwiona, ziewając.
– Najwyraźniej z każdym dniem jesteś piękniejsza!
– Ehe! - prychnęłam. Zwłaszcza zaraz po przebudzeniu! - Co cię do mnie sprowadza?
– Obiecałem ci wczoraj wycieczkę po Hollywood. A ty co robiłaś w nocy, że jesteś taka zmęczona? - Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
– Jak to co? Spałam! - burknęłam.
– Taak? - przeciągnął głoskę, unosząc brew i wciąż się szczerząc. Znowu mnie wkurzał. - Jakim więc cudem jesteś zmęczona o dziesiątej rano, skoro odprowadziłem cię około wpół do jedenastej? Przyszedłem dość wcześnie, bo jeszcze nie jest tak kurewsko gorąco. Co prawda mieszkam tu już całkiem długo, ale mimo tego skwar strasznie mnie wkurza, ciebie pewnie też.
– Dziesiąta? - Zdumiałam się, spoglądając na zegarek w salonie. - Ech, jestem trzy godziny do tyłu, jeszcze nie zmieniłam strefy czasowej...
– Cóż, skoro tak twierdzisz... - westchnął rudy, na co trzepnęłam go w ucho i poszłam do łazienki. Tylko się śmiał. Co za wkurzający typ! A jednocześnie miał w sobie coś niezwykłego... To spojrzenie, uśmiech, nawet chód... Musiałam przyznać, że fizycznie bardzo przypadł mi do gustu. Całe szczęście, iż nie przeszkadzało mi to zazwyczaj w normalnym zachowywaniu się. Jeśli już musiałabym podejść do „obiektu swych westchnień”, nigdy nie postępowałabym jak te głupie, chichoczące idiotki, wołające: „nie, ty do niego idź, bo za bardzo mi się podoba!”. Masakra, zwłaszcza dla tego chłopaka. Ja byłam dla nich bezpieczna. Szkoda, że tylko jedna osoba przez tamte lata się o tym przekonała... Ale nie to, że zadurzyłam się w Axlu!
Umyłam się, założyłam wczorajsze szorty i koszulkę ze słynnym napisem „I ♥ NY”, jakbym chciała od razu pokazać swoje nastawienie do zachodniej metropolii. Rozczesałam włosy i powróciłam do gościa, który rozsiadł się na salonowej kanapie.
– Niezłą masz chatę. - Stwierdził z uznaniem i po półminutowym milczeniu dodał: - Rzeczywiście ładnie ci w rozpuszczonych włosach...
– E... Dzięki – bąknęłam. Nigdy nie uważałam siebie za zbyt ładną i nie umiałam reagować na takie komplementy. Żeby nie stać jak głupia, zajrzałam do chłodziarki. Ups... – Hm... Obawiam się, że zawartość mojej lodówki jest „nieco” wybrakowana. Jeśli chcesz się załapać na śniadanie, musisz mi pomóc.
– Z wielką chęcią! - Poderwał się z uśmiechem. - Pewnie jeszcze nie wiesz, gdzie tu jest jakiś sklep, co?
Pokiwałam głową, na co tylko wyszczerzył zęby.
– Nie szkodzi, słodziutka, jam jest Axl Rose, drapieżnik tej dżungli, przy mnie nie zginiesz. Wal-Mart czy Target *?
– Wal-Mart. - Nie chciałam, aby ktoś sądził, iż byłam tak bogata jak w istocie, więc także kupowałam w tej taniej sieci marketów; jedzenie mieli dobre. Wzięłam z sypialni płócienną torbę oraz portfel z kilkoma dwudziestodolarówkami, po czym włożyłam buty, oboje nasunęliśmy na oczy okulary przeciwsłoneczne i ruszyliśmy na „polowanie”.
Mieszkałam na bocznej ulicy, lecz mimo tego było blisko do głównej, rojącej się od sklepów: piekarni, drogerii, marketów... Przez połowę godziny wypełnialiśmy koszyk różnymi produktami spożywczymi, przy akompaniamencie rozmów i śmiechów. Świetnie się czułam w towarzystwie Axla, był taki... Pozytywny!
Po powrocie do mojego domu zrobiliśmy właściwie piramidę kanapek, którą pałaszowaliśmy, słuchając ulubionych albumów Aerosmith. Właśnie leciała moja ukochana Dream On i rudy cichutko nucił.
– Mm, niezłe wyszło nam śniadanie... Jeden mój kumpel świetnie gotuje, tylko nie ma okazji, biedak. Twoja kuchnia byłaby dla niego rajem. - Wyszczerzył zęby, popijając herbatę. - Tylko zapomnieliśmy o wizycie w jednym sklepie.
– Jakim? - Uniosłam brew zdziwiona.
– Monopolowym – odparł spokojnie. Prychnęłam.
– Ech, faceci z Sunset... Nawet nie wiem, gdzie dowód wpieprzyłam.
Miał już coś odpowiedzieć, ale rozległy się pierwsze takty Mamy Kin i zaczął dość głośno, śmiało wtórować Stevenowi Tylerowi. Wsłuchałam się w jego głos; palce, którymi bębniłam w stół, zamarły w powietrzu.
– It ain't easy, livin' like ya wanna / Nie jest łatwo żyć tak, jak chcesz
and it's so hard to find piece of mind, yes, it is. / i tak trudno znaleźć spokój umysłu, o tak.
The way I see it, you've got to say „shit”, / W sposób, w jaki to widzę, musiałbyś powiedzieć „cholera”,
but don't forget to drop me a line. / ale nie zapomnij napisać mi paru słów.
Początkowo byłam głęboko zdziwiona: Axl skrzeczał, śpiewając, a jednocześnie jego wokal był mocny, rockowy, zachwycający. Dało się w nim wyczuć doświadczenie. Nie naśladował dokładnie pierwowzoru; bawił się piosenką i wychodziło mu to świetnie.
– Wow! - zawołałam z podziwem. - Kurwa, Axl, jesteś morowy!
– Och, dzięki, Alex. - Uśmiechnął się lekko. - Mama Kin jest zajebista, gramy ją na koncertach z chłopakami.
– Cholerka, w takim razie muszę was koniecznie zobaczyć i posłuchać! - Zapaliłam się. Jeśli grali kawałek mojego ulubionego zespołu, a Axl dysponował takim wokalem, to pewnie byli iście zajebiści!
– Na pewno niedługo nadarzy się ku temu okazja. - Wyszczerzył zęby, po czym jego wzrok przykuł instrument we fioletowym pokoju. - To twoje pianino?
Kiwnęłam głową. Spojrzał na mnie znacząco.
– Ech... Naprawdę chcesz usłyszeć, jak gram?
– Pewnie, słodziutka. Nie gadaj tyle, tylko do dzieła! - Znów się uśmiechnął, odkładając pustą szklankę. Z westchnieniem podążyłam za nim. Usiedliśmy na ławce. Delikatnie uniosłam wieko klawiatury, kilkakrotnie wykręciłam ręce i moje palce zawisły nad białymi klawiszami.
– No dalej! - zawołał dopingująco. Spojrzałam na jego twarz, prosto w intrygujące, jasnozielone oczy i automatycznie zaczęłam grać takty mojej debiutanckiej kompozycji, stworzonej w wieku trzynastu lat. Dopieszczałam ją przez kilka miesięcy i byłam z niej bardzo dumna. Nie mogłam się zdecydować na odpowiedni tytuł, więc nazywałam tę melodię po prostu „moją dumą”. Była jakby moim „dzieckiem”, pierwszym dzieckiem; wiele dla mnie znaczyła. Jak każda matka pokładałam w niej swoje nadzieje. Kto wie, może pewnego dnia miała stać się słynna niczym kompozycje Szopena czy Mozarta?
Kochałam grać na pianinie. Koiło to moje nerwy. Powołując do życia melodię, skupiałam się tylko na niej; denerwujące mnie sprawy schodziły na znacznie dalszy plan. Liczyły się tylko dźwięki. Pragnęłam być perfekcjonistką; nie chciałam pozwalać sobie na najdrobniejsze potknięcia. Podczas gry stawałam się wolna, lekka; rozum się wyciszał, a serce fruwało wśród obłoków, szczęśliwe choć przez chwilę.
Nacisnęłam pedał przedłużający dźwięk i ostatnia nuta pobrzmiewała dłuższą chwilę, aż czułam wibracje.
– Wow, dziewczyno... Jesteś zajebista! - powiedział cicho, z wielkim uznaniem.
– Bez przesady... Acz dziękuję. - Uśmiechnęłam się nieśmiało, ze wzrokiem utkwionym w klawiszach. - Pana kolej, panie Rose.
Towarzysz przesunął się bardziej na środek i zaczął grać. Wygrywał odpowiednie dźwięki, niby nerwowo bębniąc palcami w kość słoniową, jakby się stresował. Potem wydobywał z instrumentu łagodne takty. Melodia powoli stawała się gwałtowniejsza, ale wciąż mnie oczarowywała. Nigdy nie pomyślałabym, że Axl mógł być tak dobrym pianistą!
Grał impulsywnie, ale każdy dźwięk był odpowiedni. Dosyć nieoczekiwanie jego ręce zawisły nad klawiszami i okazało się, że to była zaledwie solówka! Znów zaczął grać, powoli, spokojnie. Dwukrotnie powtórzył sekwencję i zaczął śpiewać.
– When I look into your eyes, / Kiedy patrzę ci w oczy,
I can see a love restrained. / widzę, że miłość ogranicza.
When I'm holdin' you, / Kiedy cię przytulam,
don't you know I feel the same? / czy nie wiesz, że czuję to samo? - Jego wokal znów mnie zaskoczył. Był wspaniały, taki wszechstronny! Prawie jak Michael Jackson (taa, niezłe porównanie...).
– I know it's hard to keep an open heart / Wiem, że trudno jest utrzymać otwarte serce
when even friends seem out to harm you, / gdy nawet przyjaciele zdają się cię ranić,
but if you could heal a broken heart / lecz gdybyś mogła uleczyć złamane serce
Wouldn't time be out to charm you? / czy czas nie byłby – Po tych wersach zagrał dość długą solówkę i zakończył utwór. Bez słowa zsunął ręce z klawiatury, zacisnął je w pięści na podołku i utkwił w nich wzrok. Ja tymczasem byłam absolutnie oczarowana utworem; aż otworzyłam usta, ale zreflektowałam się, iż pewnie wyglądałam jak idiotka, więc zamknęłam je i odchrząknęłam.
– O kurde. Rany... Axl... Kurwa no, ja pierdolę, to było... Zajebiste! Po prostu morowe! - wykrzyknęłam wreszcie.
– Naprawdę tak sądzisz? - zadudnił cicho, nie podnosząc oczu.
– Jasne. Jestem zawsze szczera.
– Tak? - Wreszcie na mnie spojrzał, uśmiechnięty; uniósł brwi i spytał: - Wobec tego co mi jeszcze powiesz absolutnie szczerze?
– Że lepiej ci bez makijażu, że masz morowy wokal i że jesteś chodzącym demotywatorem.
– Demotywatorem? Dlaczego?
– Zajebiście grasz! - westchnęłam.
– Alex, daj spokój, twoja kompozycja – to dopiero zajebistość! Kiedy ją napisałaś?
– Jakieś... Dziesięć lat temu... Gdy miałam trzynaście lat.
Gwizdnął.
– Mówiłem, to ty jesteś morowa! A co do twojej poprzedniej wypowiedzi: nie podoba ci się mój tapir? - spytał wymownie.
– Tapir jest OK, chociaż tak też ci dobrze, ale makijaż zostaw dla Stevena Tylera.
Wybuchnęliśmy śmiechem i nagle zreflektowaliśmy się, iż było już popołudnie, więc rudy zdecydowanie wyraził ochotę na wycieczkę po mieście.
Kilka godzin włóczyliśmy się po Los Angeles. Nie powiem, miasto całkiem mi się spodobało, przynajmniej ukazane z punktu widzenia Axla. Jednakże nie mogłam się powstrzymać od kąśliwych uwag i porównań do Nowego Jorku.
– Dadzą ci za to chociaż order za miłość do ojczyzny? - prychnął w końcu „przewodnik”. - Alex, to twój nowy dom. Rozumiem, że nie chciałaś tu przyjeżdżać, że jest ci ciężko i w ogóle jesteś na „nie”, ale spróbuj przynajmniej się powstrzymać od takich tekstów, co? One naprawdę ci nie pomogą. Z wrogiem winno się jakoś zaprzyjaźnić.
– Mam zapałać miłością do Los Angeles? - prychnęłam, unosząc brew.
– Wątpię, czy je pokochasz ze względu na twój charakter, lecz byłoby ci łatwiej, gdybyś je chociaż zaakceptowała i trochę polubiła.
– OK, skoro tak twierdzisz, postaram się... - westchnęłam. Miał w sobie coś przekonywującego. Zazwyczaj trudno było na mnie wpłynąć, odznaczałam się wielką upartością.
– No, grzeczna dziewczynka! Za to cię lubię. - Wyszczerzył szeroko zęby.
Nie pozwalaj sobie... - burknęłam, mrużąc groźnie oczy, ale nic sobie z tego nie zrobił, tylko poprowadził mnie do . Właściwie nawet podobało mi się jego podejście do życia. Nie przejmował się wszystkim jak ja. Zazdrościłam mu, bo zawsze chciałam tak umieć: olewać wszystkie obowiązki i dążyć do swego celu. Gdybym tylko jakiś miała...
Kiedy spytałam o szczegóły jego „kariery muzycznej” wyjaśnił, iż
Duff McKagan's Loaded – No Shame
Tamta noc w Los Angeles była ciepła jak każda inna. Axl powolutku wędrował Sunset Boulevard, rozkoszując się delikatnym zefirkiem. W jego myślach gościła nowa znajoma. Bardzo go zaintrygowała; była mądra, szanowała siebie i dodatkowo miała dobry gust. Oraz, rzecz jasna, była śliczna. Od razu przykuła jego uwagę. Rose cieszył się, że choć raz miał odwagę zaczepić nieznajomą na trzeźwo i że nie stchórzył, gdy rzuciła mu ciętą ripostę. Sprawiała wrażenie silnej, zahartowanej, lecz mimo tego było w niej coś, co powodowało, iż pragnął się nią zaopiekować. Obiecał sobie wstać wcześniej i ją odwiedzić. Chciał pokazać dziewczynie Hollywood od innej strony, niż je znała. Miał wielką nadzieję na dłuższą znajomość. Podobała mu się jej upartość, cięty język. Kiedy się trochę rozkręciła, była prawdziwą duszą towarzystwa! Poza tym kochała taką muzykę, jak on i niemal we wszystkim się zgadzali. Dodatkowo też grała na pianinie! „Cholera, zajebiście byłoby mieć stały dostęp do instrumentu... Zwłaszcza u Alex!” Uśmiechnął się.
Zauważył sklep z gitarami i skręcił w stronę „bram piekła”. Dopiero wtedy spostrzegł, iż w pobliżu nie było ani śladu dzikiej imprezy. Zdziwiło go to i zaniepokoiło. Przecież co weekend największą balanga była w ich Hellhousie! Czyżby psy tak szybko się pojawiły? Czy przyłapano któregoś z jego kumpli z prochami?
Rytm serca rudego przyspieszył; bał się o nich. Nerwowo otworzył drzwi garażu. Omiótł go zaniepokojonym wzrokiem i z ulgą zauważył wreszcie chłopaków. Na pierwszym planie znajdował się Steven, na którego „dywanie” na klatce piersiowej spała jego całkiem zadowolona dziewczyna, Adrianne. Dalej leżeli skacowani, wtuleni w siebie Duff i Izzy; basista obejmował Stradlina w pasie, z głową na jego brzuchu. Axl zachichotał na ten widok. Slash zaś lekko chrapał na zniszczonym materacu, obejmując jakąś panienkę w samej bieliźnie. „Mam nadzieję, że chłopaki zdążyli przejrzeć jej torebkę, zanim sen ich zmorzył” pomyślał złośliwie rudy. Stanął pośrodku pomieszczenia, oparł ręce na biodrach i zaczął się zastanawiać, jak obudzić przyjaciół i sprawić, by towarzyszka Mulata wciąż spała. Wreszcie wybór padł na „zakochaną parę”. Przykucnął obok czarnowłosego i spytał:
– Hej, Izzy, od kiedy lubisz chłopców?
Gitarzysta zawsze miał lekki sen, nawet kiedy był pod wpływem używek. Jeśli usnął, nigdy nie trzeba było nim potrząsać lub robić coś podobnego, jak w przypadku Stevena. Słysząc dudniący głos Axla, natychmiast otworzył szeroko duże, zmęczone, jasnobrązowe oczy i po chwili wrzasnął, widząc, w jakiej pozycji znajdował się McKagan.
– KURWA! Duff, co ty odpierdalasz?!
– Hę? - wymamrotał blondyn, jeszcze jednym ramieniem obejmowany przez Morfeusza.
– Ja pierdolę, nie jestem gejem! - krzyknął Izzy.
– Cóż, po tym, co widziałem, nie byłby tego taki pewny, przyjacielu... - zachichotał rudy.
– A co ty widziałeś? - Duff przetarł oczy. - Nic nie pamiętam...
– Wyglądaliście tak słodko! Przytulaliście się, obejmowałeś Izzy'ego i trzymałeś mu głowę na brzuchu. – Wyjaśnił dobrodusznie Axl.
– Kurwa... - Tym razem Stradlin zdecywanie nie był w nastroju na swoje ulubione powiedzonko „whatever”. - E... Pamiętam... Pamiętam, że Adrianne wymyśliła, żeby posprzątać Hellhouse i lataliśmy ze trzy godziny, mówiąc ludziom, iż dziś nie ma imprezy. Jednak Slash w międzyczasie znalazł jakąś laskę, więc oczywiście nie przepuściliśmy okazji... Nawet sporo miała w torebce, toteż Duff z Popcornem od razu polecieli po trochę Night Traina.
– I tym sposobem schlaliście się, chuje. Nic nowego. - Dokończył Rose niespodziewanie długą wypowiedź kumpla. - Adrianne chciała sprzątać?! Pojebało ją? Ja pierdolę... Wręcz się przestraszyłem, kiedy zobaczyłem ni śladu imprezy. Myślałem, że psy wpadły.
– Martwiłeś się o nas? Axl, wiewióreczko, wiedziałem, cholera, że masz dobre serce! - zawołał radośnie Steven, na co dyskutujący wzdrygnęli się zaskoczeni.
– Adler, kurwa, łaź głośniej na przyszłość!
– Hałas to sposób życia. - Wyszczerzył zęby perkusista, targając swoje puszyste, jasnoblond włosy. - Gdzie się szwendałeś cały dzień? Żałuj, że cię nie było...
– Popcorn, do cholery, przecież ty tak się zalałeś, że nie pamiętasz, co się działo! - warknął Duff.
– Whatever. – Zażartował Steven. Jego humor nigdy nie opuszczał.
– Cóż, chyba nie żałuję tym razem, że nie obaliłem z wami wina... - Axl powoli wyszczerzył zęby, przypominając sobie o Alex. - Obudźcie solowego wymiatacza, to wam opowiem.
Bardzo podekscytowany Adler zaraz pobiegł do przyjaciela, ale Duff musiał pójść za nim, żeby niezbyt ogarnięty kolega nie zbudził towarzyszki Mulata. Po paru minutach szamotania się gitarzysty, basisty i perkusisty Slash wstał, został poinformowany o tym, co się działo i rudy mógł opowiedzieć o swej nowej znajomości.
– Szedłem parkiem koło Sunset i Bel Air. Siedziała tam sobie panienka na ławce, nucąc, wyobraźcie sobie, nie jakąś Madonnę, tylko Zeppelinów! Zaintrygowała mnie. Podszedłem bliżej i dodatkowo zobaczyłem, że miała koszulkę z Aerosmith!
– O kurwa... Laska na Sunset, która słucha porządnej muzyki? - Slash zapalił papierosa.
– Jeszcze nie na Sunset, idioto. - Skorygował „uprzejmie” Izzy.
– Usiadłem koło niej, zagadnąłem...
– Zagadałeś do laski na trzeźwo?! - Zdumiał się Duff.
– A ładna chociaż? - Slash przypomniał sobie podstawowe pytanie.
– Ładna? Kurwa, Slash, taka śliczna... Wysoka prawie jak Blondas, włosy przynajmniej za łokcie, duże, zielone oczy... A żebyś słyszał, jaki ma cięty język! Od razu mi powiedziała, że nie ma kasy, prochów, fajek, wódki i nie jest dziwką, więc mogę spadać. - Uśmiechnął się mimowolnie, rozczesując długie, cienkie włosy.
– Co? Ładna, porządna, słucha dobrej muzyki... Skąd ona się tu wzięła i dlaczego my jej nie poznaliśmy?! - Mężczyźni nawet mimo sypiania z prostytutkami nie cierpieli ich i marzyli o przyzwoitych dziewczynach.
– Dopiero co się przeprowadziła z Nowego Jorku. LA cholernie się jej nie podoba. Poza tym mamy bardzo podobne gusta i ona też gra na pianinie...
– Kurwa, stary, poznałeś chyba... Jakiegoś piekielnego anioła! - Stradlin aż ukazał więcej emocji.
– I co, jest lepsza niż Michelle? - spytał niby niewinnie Slash. Axl spoważniał. Izzy i Duff syknęli, patrząc karcąco na Mulata. - Do diabła... Wybacz, rudy...
– Nieważne. - Pokręcił głową. - Idę zapalić. Kto da ognia? - Wziął zapalniczkę od McKagana i wyszedł przed garaż. Oparł się plecami o drzwi, zapalił papierosa i powoli się zaciągnął.
Że też Slash musiał o niej wspomnieć! Michelle... Ta dziewczyna była bardzo ważna dla Axla, zajmowała w jego sercu specjalne miejsce, chociaż nie byli już razem. Czuł, że powinien być wtedy sam, zająć się swoją karierą. Jakakolwiek kobieta mogła mu w tym tylko przeszkodzić. Poza tym nie chciał nigdy wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. Kiedy kończył związek z Michelle, wciąż coś do niej czuł, ale już jej nie kochał. Po rozstaniu zrozumiał, iż zawsze będzie myślał o niej z sympatią, uśmiechem. Jednakże nie mógł zamykać się w przeszłości, musiał iść do przodu. Chciał spełnić swoje marzenia – występować ze swoim zespołem przed wielomilionowym tłumem. Wierzył, że Michelle to rozumiała i miał nadzieję na odzew od niej, kiedy będą sławni, a ona przybędzie do Los Angeles ich odwiedzić. O tak, to byłoby wspaniałe! I nie, nie zamierzał się z nikim wiązać, przynajmniej tymczasowo. Wokoło nie brakowało dziewczyn, na których mógłby zawiesić oko na dłużej, było nawet kilka takich, które chyba zdołałby pokochać. Alex także mu się spodobała – i to bardzo! Zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Nagle sobie przypomniał, że powinien chyba się położyć, by ją rano odwiedzić. Rzucił niedopałek na ziemię i wszedł do garażu. Jego przyjaciele znów zapadli w sen: Steven z Adrianne, Slash przy swojej panience, Izzy i Duff już osobno. Axl westchnął, przeczesał palcami włosy i oddał się w ramiona Morfeusza.