Wilde Lori Pikantny辳er

M贸j najdro偶szy Remy!

Wiem, jak膮 rado艣膰 sprawi艂aby Ci wiadomo艣膰, 偶e nasza najm艂odsza c贸reczka pracuje w kuchni Twojej restaura­cji. By艂by艣 z niej dumny. Melanie wnosi do niej tw贸rczy temperament i pomys艂owo艣膰, doskonale uzupe艂niaj膮c rozwag臋 i poczucie odpowiedzialno艣ci naszego nowego, utalentowanego szefa Roberta LeSoeura. Melanie sama nie zdaje sobie sprawy, i偶 dzi臋ki temu po艂膮czeniu hotelo­wa restauracja odzyskuje t臋 trudn膮 do uchwycenia iskr臋 偶ycia, kt贸rej zabrak艂o po Twoim odej艣ciu. Mi臋dzy Mela­nie i Robertem nieustannie wybuchaj膮 gor膮ce spory, kt贸­re, jak podejrzewam, mog膮 by膰 zal膮偶kiem ca艂kiem in­nych, r贸wnie gor膮cych nami臋tno艣ci. Tak膮 w ka偶dym razie mam nadziej臋. Na pewno by艣 si臋 ze mn膮 zgodzi艂.

Nasza sytuacja finansowa jest nadal bardzo trudna, ale zamiast popada膰 w przygn臋bienie, staram si臋 cieszy膰 tym, co w naszym 偶yciu dobre i pi臋kne. Bardzo liczymy na tegoroczny karnawa艂, kt贸ry mo偶e nareszcie postawi膰 ho­tel na nogi, cho膰 zdarzaj膮ce si臋 raz po raz niefortunne przypadki sprawiaj膮 wra偶enie, jakby tajemne si艂y sprzy­si臋g艂y si臋 przeciwko nam. By艂oby mi l偶ej, gdybym mog艂a o tym wszystkim porozmawia膰 z Tob膮, bo bardzo mi Ci臋 brakuje, wi臋c przynajmniej w ten spos贸b wyobra偶am so­bie, 偶e jeste艣 przy mnie.

Twoja zawsze kochaj膮ca Anne



ROZDZIA艁 PIERWSZY

W kuchni istotnie panowa艂 upa艂, lecz Melanie Marchand, wiceszefowa kuchni hotelowej restauracji Chez Remy, gotowa艂a si臋 w 艣rodku z ca艂kiem innego powodu.

Na tylnym palenisku dusi艂o si臋 powoli gumbo - g臋sta zupa z ketmii z dodatkiem owoc贸w morza. W powietrzu unosi艂y si臋 zmieszane zapachy s艂odkiej papryki, bazylii, czosnku i cebuli. W piekarniku do­pieka艂y si臋 kartofle, a w piecu zaczyna艂y si臋 z艂oci膰 francuskie bagiety. By艂 pocz膮tek karnawa艂u, tote偶 restauracyjna kuchnia pracowa艂a pe艂n膮 par膮.

Podwieszony pod sufitem wiatrak ledwo dzia艂a艂 - 艂opatki obraca艂y si臋 leniwie, a w ko艅cu znierucho­mia艂y. Do spoconej szyi Melanie klei艂y si臋 niesforne kosmyki zwi膮zanych w ko艅ski ogon w艂os贸w. Pr贸bu­j膮c bezskutecznie opanowa膰 irytacj臋, przy艂o偶y艂a d艂o艅 do wilgotnego czo艂a.

Przestudiowawszy przed chwil膮 wywieszone na tablicy przez g艂贸wnego szefa Roberta LeSoeura me­nu dnia, stwierdzi艂a, 偶e oryginalne danie jej pomys艂u, kt贸re dopisa艂a wczoraj wieczorem, zosta艂o grubym czerwonym mazakiem wykre艣lone ..

Ze z艂o艣ci zacisn臋艂a z臋by.

Szef wykre艣li艂 jej now膮 specjalno艣膰 z karty bez s艂owa wyja艣nienia! Czu艂a si臋 upokorzona i niedoce­niona. Te same uczucia towarzyszy艂y jej od najwcze艣­niejszego dzieci艅stwa. Jej naj starsza siostra Charlotte odznacza艂a si臋 rozs膮dkiem. Renee wyr贸偶nia艂a si臋 urod膮, Sylvie znana by艂a z poczucia humoru, nato­miast Melanie by艂a po prostu ich ma艂膮 siostrzyczk膮.

Jedyne, czym mog艂a si臋 pochwali膰, to by艂y jej ku­charskie talenty. Wyprostowa艂a si臋 i zdecydowanym krokiem podesz艂a do wielkiej lod贸wki, sk膮d z wiel­kim trudem wydoby艂a wa偶膮cego ponad pi臋tna艣cie kilo indyka.

Przygotuje wymy艣lone przez siebie danie, czy to si臋 Robertowi podoba, czy nie. Niech spr贸buje wy­rzuci膰 j膮 z pracy. W ko艅cu czterogwiazdkowy, po艂o­偶ony w zabytkowej cz臋艣ci Dzielnicy Francuskiej Ho­tel Marchand, w kt贸rego kuchni pracuj膮, jest w艂as­no艣ci膮 jej rodziny.

Nie zwa偶aj膮c na zdumione spojrzenia pozosta艂ych pracownik贸w kuchni, zataszczy艂a ogromnego ptaka . na kuchenny blat, wypatroszy艂a go i natar艂a 艣wie偶膮 oliw膮路

Ca艂y personel obserwowa艂 z ciekawo艣ci膮 jej po­czynania. Wszyscy zauwa偶yli wykre艣lon膮 z karty da艅 potraw臋 i oczekiwali dalszego ci膮gu jawnego buntu Melanie. Nikt jednak nie 艣mia艂 si臋 odezwa膰. Tylko Jean-Paul Beaudreau, kt贸ry pracowa艂 u Mar­chand贸w od wielu lat i zna艂 Melanie od dziecka, mrukn膮艂 co艣 pod nosem na temat seksownych kobiet o awanturniczym usposobieniu.

W cale nie by艂a awanturnic膮. Domaga艂a si臋 tylko uznania. Jedno z dwojga - albo LeSoeur robi jej celowo na z艂o艣膰, albo jest 艣lepy i nie potrafi doceni膰 jej talent贸w. D藕wign膮wszy pot臋偶nego, gotowego do pieczenia indyka, ruszy艂a z nim w kierunku piekar­nika.

- Jest za du偶y, nie zmie艣ci si臋 - us艂ysza艂a tu偶 za sob膮 g艂os Roberta i jednocze艣nie poczu艂a, jak jego ch艂odny oddech pie艣ci jej rozgrzan膮 szyj臋.

Zrobi艂o si臋 jej jeszcze gor臋cej, lecz postanowi艂a nie zwa偶a膰 na niewczesn膮 reakcj臋 w艂asnych zmys艂贸w na zbyt blisk膮 obecno艣膰 chodz膮cego uosobienia m臋s­kiego seksu, i spr贸bowa艂a umie艣ci膰 indyka w piecu.

- Nie s艂ysza艂a艣, co powiedzia艂em?

Si艂uj膮cej si臋 z ogromnym ptakiem Melanie stru偶ki potu sp艂ywa艂y za dekolt. Nadal jednak nie zamierza艂a si臋 podda膰. W swym zapami臋taniu przypomina艂a jed­n膮 ze z艂ych si贸str Kopciuszka, usi艂uj膮c膮 wcisn膮膰 szklany pantofelek na sw膮 wielk膮 t艂ust膮 stop臋.

Nie dam za wygran膮, my艣la艂a. Musi si臋 zmie艣ci膰.

Nie poddam si臋 .

- Skoro ju偶 si臋 upar艂a艣, to pozw贸l przynajmniej, 偶ebym ci pom贸g艂, zanim zrobisz sobie krzywd臋 - po­prosi艂 Robert, podchodz膮c jeszcze bli偶ej.

O nie, nie dam si臋 nabra膰. Nie chodzi mu o to, 偶eby mi pom贸c, tylko chce pokaza膰, kto jest g贸r膮. Do­wie艣膰, kto tutaj rz膮dzi. Powinien zosta膰 kapralem w wojsku i wykrzykiwa膰 rozkazy, kt贸rym wszyscy musz膮 si臋 podporz膮dkowa膰.

Melanie zacisn臋艂a z臋by. Niedoczekanie, nie b臋­dzie jej terroryzowa艂.

- Odpieprz si臋 - burkn臋艂a przez rami臋. Tymczasem stoj膮cy za jej plecami Robert opasa艂 Melanie silnymi ramionami i uchwyci艂 艣liskiego pta­ka, kt贸rego bezskutecznie pr贸bowa艂a wsadzi膰 do pie­ca. Melanie zabrak艂o nagle tchu:

Czuj膮c dotyk jego cia艂a, u艣wiadomi艂a sobie, jak bardzo j膮 ten dotyk podnieca. Z艂o艣ci艂o j膮 to. I prze­ra偶a艂o.

Podczas tych wsp贸lnych zmaga艅 z opornym pta­kiem przyspieszony oddech Roberta muska艂 szyj臋 Melanie, jego tors opiera艂 si臋 o jej plecy, ramiona obejmowa艂y jej cia艂o.

- Daj spok贸j, nic z tego nie b臋dzie - odezwa艂 si臋 Robert po paru minutach bezskuteoznych wysi艂k贸w.

- Nie b膮d藕 takim pesymist膮! Spr贸buj go wkr臋ci膰.

Jednak偶e ani wkr臋canie, ani wciskanie na si艂臋 na nic si臋 nie zda艂o.

- M贸wi艂em, 偶e si臋 nie zmie艣ci.

- Zarozumialec!

- Za nic nie przyznasz, 偶e to ja mia艂em racj臋, a ty si臋 myli艂a艣?

W g艂osie Roberta brzmia艂o rozbawienie. Na艣mie­wa si臋 z niej?

Pod bia艂ym kucharskim kitlem Robert nosi艂 czarny obcis艂y T -shirt, czarne d偶insy i czarne wysokie buty. Chyba z krokodylej sk贸ry. Albo ze sk贸ry aligatora. W ka偶dym razie bardzo kosztowne. To oburzaj膮ce, 偶e mo偶e sobie pozwoli膰 na kupno lepszych but贸w ni偶 ona. Ile w艂a艣ciwie matka mu p艂aci?

Prawd臋 m贸wi膮c, Melanie nie przywi膮zywa艂a do obuwia wi臋kszej wagi; w pracy chodzi艂a w drew­niakach, a poza kuchni膮 nosi艂a naj ch臋tniej dobrze ju偶 wys艂u偶one sportowe buty marki Nike. Nie mia艂a ani jednej pary pantofli na wysokim obcasie. Wola艂a wygodne obuwie, pozwalaj膮ce swobodnie si臋 poru­sza膰. Mia艂a zreszt膮 blisko metr siedemdziesi膮t wzros­tu, wi臋c nie musia艂a si臋 sztucznie podwy偶sza膰.

Ale swoj膮 drog膮 dziwne, 偶e Robert nosi takie drogie obuwie. Bo poza tym ubiera si臋 bardzo skrom­nie. Jakby naumy艣lnie stara艂 si臋 niczym nie odzna­cza膰. I tylko te kosztowne buty, kt贸re zdaj膮 si臋 m贸­wi膰: "Wbrew temu, co wam si臋 wydaje, we mnie r贸wnie偶 tkwi odrobina szale艅stwa". I w艂a艣nie ten ukryty rys jego na poz贸r ch艂odnego usposobienia najbardziej Melanie intrygowa艂.

Rzuci艂a mu ukradkowe spojrzenie i zobaczy艂a na jego twarzy kpi膮cy u艣mieszek. Wygl膮da艂 zab贸jczo. Z ca艂ej jego postawy emanowa艂a arogancka pewno艣膰 siebie m臋偶czyzny nawyk艂ego do rozkazywania.

Pod Melanie ugi臋艂y si臋 kolana.

Czuj膮c na sobie jej spojrzenie, Robert u艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha, a na jego policzkach utworzy艂y si臋 dwa uwodzicielskie do艂eczki. Melanie uwielbia艂a do艂eczki.

Do diab艂a z do艂eczkami! - zez艂o艣ci艂a si臋 w duchu, postanawiaj膮c wi臋cej na niego nie patrze膰. Zaj臋艂a si臋 znowu wpychaniem opornego ptaka do piekarnika. Na pr贸偶no.

Robert mia艂 racj臋. Niech b臋dzie przekl臋ty!

Mo偶e indyk jest rzeczywi艣cie za du偶y, ale to nie pow贸d, by przyznawa膰 si臋 do kl臋ski. W naj gorszym razie odetnie mu nogi. Tak czy inaczej, wsadzi go do pieca. Wpad艂a w takie zacietrzewienie, jakby jej by膰 czy nie by膰 zale偶a艂o od tego, czy zdo艂a dopi膮膰 swego.

Od czasu kl臋ski 偶ywio艂owej spowodowanej hura­ganem Katrina, Hotel Marchand popad艂 w finansowe k艂opoty, a kiedy wreszcie wydawa艂o si臋, i偶 znowu stanie na nogi, jego nieposzlakowan膮 opini臋 nadszar­pn臋艂o kilka dziwnych, niefortunnych wydarze艅. Aby temu zaradzi膰, Melanie postanowi艂a stworzy膰 ca艂y szereg nowych, odkrywczych da艅, kt贸re przyci膮gn臋­艂yby do restauracji Che z Remy t艂umy go艣ci. Mo偶e wtedy rodzina wreszcie j膮 doceni.

A je偶eli to tylko z艂udzenia i owoce jej pomys艂o­wo艣ci nie znajd膮 uznania w oczach go艣ci restauracji? Czy jest skazana na wieczne niepowodzenia? Ostat­nimi czasy Melanie coraz cz臋艣ciej napada艂y podobne w膮tpliwo艣ci. Tak by艂o z ni膮 zawsze, gdy zbyt d艂ugo zasiedzia艂a si臋 w jednym miejscu.

Ale teraz jest u siebie w domu. Dok膮d mia艂aby wyje偶d偶a膰?

Wi臋c dlaczego czuje si臋 nie na swoim miejscu? Nie, nie b臋dzie o tym my艣le膰! Jej plan musi si臋 powie艣膰. Byle tylko LeSoeur przesta艂 jej przeszka­dza膰.

- Jak d艂ugo jeszcze zamierzasz si臋 wyg艂upia膰, zamiast przyzna膰, 偶e nic z tego nie b臋dzie? - W g艂o­sie Roberta brzmia艂o lekkie znu偶enie.

- Zawsze m贸wisz "nie" - burkn臋艂a, ocieraj膮c r臋­k臋 w bok fartucha. - To nas r贸偶ni, panie LeSoeur, 偶e nie potrafisz my艣le膰 pozytywnie.

- Uwa偶asz, 偶e to najwi臋ksza r贸偶nica mi臋dzy tob膮 i mn膮?

- Tak, bo ty jeste艣 zakutym tradycjonalist膮, a mnie poci膮ga wszystko, co nowe.

- Powiedzia艂bym raczej, 偶e mam do czynienia z rozkapryszon膮 panienk膮, kt贸ra musi zawsze posta­wi膰 na swoim, podczas gdy ja ...

- ... chcesz mi pokaza膰, kto tu naprawd臋 rz膮dzi. Nie mam racji?

- Och, Melanie! - westchn膮艂. - Twoja matka i siostra wiedzia艂y chyba, co robi膮, zatrudniaj膮c mnie na stanowisku szefa kuchni. Przyjmij do wiadomo艣ci, 偶e ja mam tutaj ostatnie s艂owo. Indyk w czekoladzie nie znajdzie si臋 w menu, i kropka.

Melanie zda艂a sobie spraw臋, 偶e Robert nie ust膮pi. To, plus jego niezachwiany spok贸j, podczas gdy w niej wszystko si臋 gotowa艂o, dope艂ni艂o poczucia upokorzenia.

By艂a druga po po艂udniu, w kuchni sz艂y pe艂n膮 par膮 przygotowania do kolacji, kt贸r膮 podawano od pi膮tej. Tr贸jka podkuchennych zwija艂a si臋 jak w ukropie, obieraj膮c, kroj膮c i siekaj膮c produkty, co jednak nie przeszkadza艂o im obserwowa膰 spod oka rozgrywa­j膮cej si臋 na ich oczach zabawnej potyczki wicesze-

fowej z szefem. .

Melanie przenios艂a indyka na specjalny blat do kroj enia mi臋sa, starannie wytar艂a r臋ce i podpar艂a si臋 pod boki. Odk膮d cztery miesi膮ce temu jej naj­starsza siostra Charlotte, pe艂ni膮ca faktycznie obo­wi膮zki dyrektorki hotelu, zatrudni艂a nowego szefa kuchni, mi臋dzy Melanie a Robertem toczy艂a si臋 nie­ustaj膮ca wojna.

Je艣li Melanie od pierwszej chwili poczu艂a do nie­go gwa艂town膮 antypati臋, to nie tylko z powodu jego w艂adczego zachowania - pod tym wzgl臋dem przy- pomina艂 by艂ego m臋偶a Melanie, Davida - ale ponie­wa偶 by艂 tak zniewalaj膮co przystojny. Z艂o艣ci艂a si臋 na sam膮 siebie, nie mog膮c poj膮膰, jak to mo偶liwe, 偶e poci膮ga j膮 facet, kt贸ry na ka偶dym kroku jakby nau­my艣lnie nast臋puje jej na odciski.

Ponadto niema艂膮 rol臋 odgrywa艂a jej ura偶ona duma.

By艂a przekonana, 偶e to ona powinna by艂a zosta膰 szefem kuchni, a tymczasem matka i Charlotte za­trudni艂y ca艂kiem obcego cz艂owieka.

Ojciec, gdyby 偶y艂, na pewno stan膮艂by po jej stro­nie. Od 艣mierci ojca, kt贸ry zgin膮艂 w wypadku spowo­dowanym przez pijanego kierowc臋, min臋艂y ju偶 dwa lata, ale Melanie do dzi艣 nie mog艂a si臋 pozby膰 po­czucia winy. By艂o to uczucie irracjonalne, zreszt膮 nikt z rodziny nie obwinia艂 jej o 艣mier膰 ojca, niemniej Melanie mia艂a z tego powodu wyrzuty sumienia. Nie mog艂a zapomnie膰 o tym, 偶e gdyby nie jej rozw贸d, po kt贸rym zapad艂a na g艂臋bok膮 depresj臋, matka nie zde­cydowa艂aby si臋 pojecha膰 z ni膮 na dwutygodniowe wakacje do Toskanii w porze roku, kiedy w Hotelu Marchand panowa艂 najwi臋kszy ruch.

A gdyby Anne, jej matka, by艂a w贸wczas w domu, ojciec nie wyjecha艂by na miasto w tamt膮 tragiczn膮, burzliw膮 noc. W rezultacie w duszy Melanie zrodzi艂o si臋 pod艣wiadome przekonanie, 偶e gdyby nie j ej niepo­s艂usze艅stwo i buntownicze usposobienie, kt贸re wp臋­dzi艂o j膮 w nieudane ma艂偶e艅stwo, zako艅czone bar­dzo nieprzyjemnym rozwodem, ojciec nadal by 偶y艂.

Na wspomnienie tamtych chwil jej serce przeszy艂 ostry b贸l. Anne wyjecha艂a z Toskanii wcze艣niej ni偶 Melanie, kt贸ra zosta艂a d艂u偶ej, aby uko艅czy膰 praktyk臋 kucharsk膮. Nigdy nie zapomni tamtego tragicznego dnia.

Telefon zadzwoni艂 w momencie, gdy w pi臋knej, licz膮cej dwie艣cie lat kuchni Casa Francesco Melanie przygotowywa艂a kurczaka w winie. Si臋gn膮wszy po kom贸rk臋 do kieszeni fartucha, rozpozna艂a na wy­艣wietlaczu numer naj starszej siostry iju偶 mia艂a powi­ta膰 Charlotte weso艂ym dowcipem, gdy ta wym贸wi艂a okropne s艂owa: "Ojciec nie 偶yje" ...

Melanie wyda艂a cichy okrzyk rozpaczy, a trzyma­na w prawej r臋ce butelka wina wysun臋艂a si臋 z jej palc贸w i roztrzaska艂a na ch艂odnej kamiennej pod艂o­dze, opryskuj膮c rubinowym p艂ynem jej 艂ydki i stopy.

Melanie by艂a od dziecka ukochan膮 c贸reczk膮 tatusia iju偶 w dzieci艅stwie wola艂aprzebywa膰 w艣r贸d pracow­nik贸w prowadzonej przez Remy' ego kuchni ni偶 w re­prezentacyjnych pomieszczeniach hotelu, stanowi膮­cych niepodzielne kr贸lestwo pochodz膮cej z wy偶szych sfer matki. Ojciec rozpieszcza艂 swoj膮 najm艂odsz膮 c贸r­k臋, kt贸ra nadal nie mog艂a si臋 pogodzi膰 zjego 艣mierci膮.

Ka偶dy szczeg贸艂 kuchni przypomina艂 o jego nie­obecno艣ci: poczernia艂e od ognia rondle, ulepszenia, kt贸re wsp贸lnie instalowali, stoj膮ce na p贸艂kach, po­plamione od ci膮g艂ego u偶ywania ksi膮偶ki kucharskie, komplet wspania艂ych no偶y, kt贸re podarowa艂a ojcu na gwiazdk臋 na rok przed jego 艣mierci膮.

Przenikliwe spojrzenie b艂臋kitnych oczu Roberta LeSoeura wyrwa艂o j膮 z zamy艣lenia. Nagle ca艂y sw贸j b贸l i 偶al zapragn臋艂a wy艂adowa膰 na tym bezczelnym intruzie.

Jak mama i Charlotte mog艂y wynaj膮膰 tego zimnokrwistego faceta z p贸艂nocnego zachodu do prowadze­nia kuchni stworzonej przez jej pe艂nego pasji ojca? By艂a to z ich strony zdrada o gorzkim smaku surowe­go jab艂ecznego octu.

Gdyby nie perswazje dw贸ch 艣rednich si贸str, Sylvie i Renee, Melanie dawno spakowa艂aby manatki i wr贸­ci_艂a do Bostonu. Poza tym nie mog艂a odjecha膰 od matki, kt贸rej nie dawny atak serca sk艂oni艂 j膮 do po­rzucenia Bostonu na rzecz Nowego Orleanu. Wpraw路 dzie wszystko dobrze si臋 sko艅czy艂o i Anne twier­dzi艂a, 偶e czuje si臋 dzi艣 lepiej ni偶 przed zawa艂em, lecz Melanie panicznie ba艂a si臋 j膮 utraci膰.

Schowa艂a wi臋c dum臋 do kieszeni i udawa艂a, 偶e nic si臋 nie sta艂o. Jednak偶e zachowanie Roberta doprowa­dza艂o j膮 do bia艂ej gor膮czki. Ilekro膰 chcia艂a路wprowa­dzi膰 jakie艣 egzotyczne danie, Robert zawsze j膮 ob­cina艂, zawsze znajdowa艂 racjonalny pow贸d, aby po­wiedzie膰 "nie".

- Przypominam, 偶e w tej kuchni to ja podejmuj臋 .decyzje - o艣wiadczy艂. - A moja kuchnia podaje in­dyka a la Cajun, tak jak si臋 go jada w Luizjanie. Koniec rozmowy.

- Wszystkie nasze dania s膮 albo po kreolsku, albo a la Cajun.

Robert opu艣ci艂 wzrok na usta Melanie, omi贸t艂 spoj­rzeniem jej szyj臋, a nast臋pnie rysuj膮ce si臋 pod far­tuchem piersi.

- Bo jeste艣my w Nowym Orleanie, a nie w Bos­tonie - odpar艂.

- Ale czy wszystko musi by膰 na jedno kopyto? - sprzeciwi艂a si臋 Melanie. - Ci膮gle tylko to gurnbo, jarzyny gotowane na parze i majonez. Nosem mi to wszystko wychodzi.

- Nie trzeba lekcewa偶y膰 tradycyjnej kuchni. Go艣­ciom ona odpowiada.

- Rozumiem, ale nie nale偶y z tym przesadza膰. Co maj膮 je艣膰 amatorzy kulinarnych przyg贸d?

- Takich poszukiwaczy kulinarnych przyg贸d jak ty jest bardzo niewielu. - Czy偶by us艂ysza艂a w jego g艂osie ton podziwu? Mo偶e jednak j膮 ceni, tylko sta­rannie to ukrywa? - Zreszt膮 odk膮d nasta艂em, wpro­wadzili艣my do menu kilka da艅 z grilla.

- Wielkie mi rzeczy! - 偶achn臋艂a si臋. - Raptem jedn膮 ryb臋 i mieszane warzywa. Z tego powodu nie opisz膮 nas w "Gourmandzie"!

- Rzecz nie w tym, 偶eby si臋 dosta膰 na 艂amy jakie­go艣 snobistycznego pisma dla smakoszy, ale 偶eby go艣cie byli zadowoleni. Zreszt膮 pieczony indyk to

偶adne odkrycie Ameryki! .

- Owszem, je偶eli natrze膰 go mas膮 czekoladow膮 z pieprzem cayenne i poda膰 z dodatkiem koziego sera i sosem z kapar贸w - rzek艂a z przej臋ciem. - Nie r贸b takiej miny, smakuje, 偶e palce liza膰.

- Pr贸bowa艂a艣?

- Nie, ale mi si臋. przy艣ni艂. To by艂 bardzo realistyczny sen.

- Nie b臋dziemy uk艂ada膰 menu wed艂ug twoich sennych przywidze艅. Czekoladowego indyka nikt nie zechce zam贸wi膰.

- Jest pyszny, przekonasz si臋. - Odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie, chwyci艂a w r臋ce nieszcz臋snego indyka i ru­szy艂a z nim do piekarnika.

- Nic z tego. - Robert zast膮pi艂 jej drog臋.

W kuchni zrobi艂o si臋 cicho. Ca艂y personel zamar艂 bez ruchu, czekaj膮c, co b臋dzie dalej.

Melanie sama nie bardzo wiedzia艂a, dlaczego chce koniecznie postawi膰 na swoim. Czy ze wzgl臋du na zbli偶aj膮c膮 si臋 rocznic臋 艣mierci ojca, czy ze z艂o艣ci na matk臋 i siostr臋, kt贸re nie powierzy艂y jej prowadzenia kuchni, bo nie mia艂y do niej zaufania. W gruncie rzeczy wcale nie chcia艂a zosta膰 szefow膮, ale by艂oby mi艂o, gdyby jej okaza艂y troch臋 uznania.

Okr膮偶ywszy Roberta, spr贸bowa艂a wsun膮膰 indyka do pieca.

- Chcesz sobie zrobi膰 krzywd臋? - Robert wyci膮g­n膮艂 r臋k臋, by podtrzyma膰 ptaka.

- Odejd藕! - krzykn臋艂a z pasj膮.

- Zdaje si臋, 偶e chodzi ci nie tylko o tego indyka. Chod藕, porozmawiamy w moim biurze.

Tego by tylko brakowa艂o, 偶eby znale藕li si臋 sami w jego pokoju, pomy艣la艂a ze strachem. Nie by艂a pew­na czy potrafi艂aby si臋 oprze膰 jego urokowi. Jest do­prawdy.偶a艂osna.

- Nie!

Robert usi艂owa艂 odebra膰 jej indyka, ale ona broni艂a si臋 z takim uporem, jakby od upieczenia niekonwen­cjonalnej potrawy zale偶a艂o ca艂e jej 偶ycie. W trakcie przepychanki przewr贸ci艂a 艂okciem niedomkni臋ty s艂o­ik oliwy, kt贸ra rozla艂a si臋 po stole i zacz臋艂a 艣cieka膰 na pod艂og臋路

- Zostaw mnie!

- Nie zostawi臋, dop贸ki mi nie powiesz co ci臋 tak naprawd臋 gryzie.

Za nic w 艣wiecie. Nie mo偶e mu powiedzie膰, 偶e w tej chwili najbardziej dokucza jej z艂o艣膰 na siebie o to, 偶e Robert tak bardzo jej si臋 podoba, zw艂aszcza kiedy jest tu偶 obok. Gwa艂townie szarpn臋艂a indyka w swoj膮 stron臋, lecz Robert mocno go trzyma艂. Mela­nie po艣lizn臋艂a si臋 na wylanej oliwie, straci艂a r贸wno­wag臋 i wyl膮dowa艂a na pod艂odze na siedzeniu, a indyk wypad艂 im z r膮k i pofrun膮艂, aby po sekundzie opa艣膰 gdzie艣 z g艂o艣nym pla艣ni臋ciem.

Robert te偶 si臋 zachwia艂, zrobi艂 krok, pr贸buj膮c od­zyska膰 r贸wnowag臋, wdepn膮艂 w rozlan膮 oliw臋 i run膮艂 na pod艂og臋. Gdyby w ostatniej chwili nie podpar艂 si臋 obiema r臋kami, zmia偶d偶y艂by Melanie swoim ci臋偶arem.

W rezultacie zawis艂 nad ni膮 w pozie lekkoatlety wykonuj膮cego pompki. Melanie zamar艂a. Patrzy艂a z przera偶eniem w jego b艂臋kitne oczy, czu艂a blisko艣膰 jego cia艂a. Ba艂a si臋 poruszy膰. Czu艂a si臋 schwytana w pu艂apk臋, ale o dziwo, wcale nie by艂o jej z tym 藕le. Spodziewa艂a si臋 wr臋cz, 偶e Robert zaraz j膮 poca艂uje.

Widzia艂a tu偶 nad sob膮 jego twarz, na kt贸rej malo­wa艂o si臋 zmys艂owe podniecenie. Ich cia艂a niemal si臋 styka艂y. S艂ysza艂a jego przyspieszony oddech. Ca艂a sytuacja przypomina艂a nader wymy艣ln膮, a zarazem nies艂ychanie zmys艂ow膮 gr臋 wst臋pn膮.

Patrz膮c po raz pierwszy na twarz Roberta z tak bliskiej odleg艂o艣ci, zauwa偶y艂a nad jego prawym okiem cienk膮 blizn臋, biegn膮c膮 przez skro艅 a偶 po lini臋 w艂os贸w. Jakby slad po ci臋ciu ostrym no偶em albo brzytw膮. Serce Melanie zadr偶a艂o. ona te偶 nosi na ciele niewidoczn膮 blizn臋.

Blizna na skroni Roberta nabra艂a nagle symbolicz­nego znaczenia. Jakby co艣 zapowiada艂a. Przed czym艣 ostrzega艂a. Kry艂a w sobie jak膮艣 wa偶n膮 tajemnic臋.

On musi mie膰 za sob膮 bolesne do艣wiadczenia. Tak jak i ona. W nag艂ym odruchu ciekawskiego dziecka zapragn臋艂a dotkn膮膰 jego skroni, lecz natychmiast cof­n臋艂a r臋k臋. L臋k i 偶膮dza kontaktu walczy艂y w jej sercu o lepsze.

. Wargi Roberta drgn臋艂y. Przez u艂amek sekundy Melanie s膮dzi艂a, 偶e za moment dotkn膮 jej ust. Pomy­li艂a si臋. Robert zapyta艂:

- Nic ci si臋 nie sta艂o?

- Zejd藕 ze mnie - wycedzi艂a przez z臋by, zbulwersowana w艂asn膮 reakcj膮 na to niesamowite zbli偶enie, i zamiast przyci膮gn膮膰 Roberta, tak jak tego pragn臋艂a, z ca艂ej si艂y odepchn臋艂a go od siebie.

Z drugiej strony kuchni dobieg艂 czyj艣 zduszony 艣miech.

Robert podni贸s艂 si臋 z pod艂ogi, ostrym spojrzeniem uciszy艂 偶artownisia, po czym wyci膮gn膮艂 do Melanie r臋k臋, chc膮c pom贸c jej wsta膰.

Ona jednak wola艂aby umrze膰, ni偶 skorzysta膰 z je­go pomocy. Ignoruj膮c wyci膮gni臋t膮 r臋k臋, jednym ru­chem poderwa艂a si臋 na nogi. Nie na darmo dwa razy w tygodniu chodzi艂a na si艂owni臋.

Oboje jednocze艣nie poszukah wzrokiem pecho­wego indyka, kt贸ry, jak si臋 okaza艂o, z dziwaczn膮 celno艣ci膮 wyl膮dowa艂 na haku, na kt贸rym pracownicy kuchenni wieszali swoje fartuchy.

Indyk bezczelnie zwisa艂 z haka - widomy dow贸d jej sromotnej pora偶ki. Spojrza艂a na Roberta, kt贸ry t艂umi艂 艣miech. Sytuacja by艂a w najwy偶szym stopniu komiczna, lecz Melanie bynajmniej nie by艂o do 艣miechu.

- Mia艂em poprosi膰, 偶eby艣 wymy艣li艂a nadzienie do indyka, ale skoro zosta艂 odwieszony do wyschni臋­cia ... - W oczach Roberta ta艅czy艂y weso艂e iskierki.

- Wiesz, co mo偶esz zrobi膰 ze swoim nadzieniem - burkn臋艂a, zdejmuj膮c fartuch i rzucaj膮c nim w Roberta.

Odwr贸ciwszy si臋 na pi臋cie, wymaszerowa艂a z ku­chni. Mia艂a nadziej臋, 偶e nie da艂a po sobie pozna膰, jak bardzo jest zmieszana. Indyk najwidoczniej nie mia艂 tu nic do rzeczy. Prawdziwy problem tkwi艂 w niej samej.


ROZDZIA艁 DRUGI

Nie powinien by艂 si臋 do niej zbli偶a膰. To by艂 wielki b艂膮d. Nie tylko zachowa艂 si臋 nieprofesjonalnie, ale, co gorsza, zdradzi艂, jak bardzo jej pragnie.

Co艣 ty sobie my艣la艂?

Ba, problem w tym, ze przesta艂 my艣le膰.

Robert bezradnie 艣ciska艂 w r臋kach fartuch, kt贸rym Melanie rzuci艂a w niego, wychodz膮c z kuchni. Far­tuch pachnia艂 jedzeniem i ni膮, czyli dwiema rzecza­mi, kt贸re najbardziej lubi艂.

Niezwyk艂a kobieta! Kobieta z temperamentem, a to nie wr贸偶y nic dobrego. Lepiej wystrzega膰 si臋 k艂opo­t贸w. Melanie przywodzi艂a mu na my艣l francuskie truf­le - bezcenne, pachn膮ce pi偶mem i przenikni臋t膮 aroma­tem mi艂o艣ci po艣ciel膮. Musi spojrze膰 prawdzie w oczy - sama my艣l o niej przyprawia go o zawr贸t g艂owy, budzi nieprzepart膮 ochot臋, aby chwyci膰 j膮 w ramiona, zanie艣膰 do 艂贸偶ka i kocha膰 si臋 do bia艂ego rana.

. Mia艂 w oczach jej cudown膮 sk贸r臋 o z艂otawym odcieniu. Pr臋偶ne i silne, a zarazem delikatnie zbudo­wane cia艂o. L艣ni膮ce w艂osy barwy hebanu, zwi膮zane zwykle nad karkiem w ci臋偶ki ko艅ski ogon. Rysuj膮cy si臋 pod obcis艂ymi d偶insami zgrabny ty艂eczek.

Zgrabny to ma艂o powiedziane. Ty艂eczek Melanie Marchand nie mia艂 sobie r贸wnych.

Wybij to sobie z g艂owy! Ona nie jest dla takich jak ty. Zmarszczy艂 brwi i rozejrza艂 si臋 po kuchni.

- Wraca膰 do roboty! - zawo艂a艂 i ze sztucznym zapa艂em zaklaska艂 w r臋ce, nie chc膮c, aby podw艂adni domy艣lili si臋, jak bardzo wstrz膮sn臋艂o nim bliskie spo­tkanie z seksown膮 Melanie Marchand.

Trzej podkuchenni niemal r贸wnocze艣nie chwyci­li za no偶e, pochylili g艂owy i ze zdwojon膮 energi膮 zabrali si臋 do siekania jarzyn. Robert zdj膮艂 z haka spostponowanego ptaka, zmy艂 z pod艂ogi rozlan膮 oliw臋, uporz膮dkowa艂 poprzewracane naczynia, po czym uda艂 si臋 do mieszcz膮cego si臋 obok spi偶ami biura.

Zastanawiaj膮c si臋, jak powinien si臋 teraz zacho­wa膰, doszed艂 do wniosku, 偶e najlepiej b臋dzie ten incydent zignorowa膰. Melanie jest odpowiedzial­nym fachowcem i na pewno nie porzuci pracy w po­艂owie dy偶uru. Trzeba jej po prostu da膰 troch臋 czasu na och艂oni臋cie po tym, co si臋 wydarzy艂o. Robert domy艣la艂 si臋 od dawna, i偶 Melanie ma do niego pretensj臋 o to, 偶e przej膮艂 w艂adz臋 w kuchni, w kt贸rej do niedawna niepodzielnie panowa艂' jej uwielbiany OJCIec.

Zarazem jednak nie usz艂o jego uwadze, i偶 Melanie co艣 do niego czuje. Czu艂 rodz膮ce si臋 mi臋dzy nimi zmys艂owe napi臋cie, ilekro膰 zbytnio si臋 do siebie zbli­偶yli. Melanie to buzuj膮cy wulkan, kt贸ry' w ka偶dej chwili mo偶e wybuchn膮膰: Musi si臋 mie膰 bardziej na baczno艣ci. Wiedzia艂 z do艣wiadczenia, jak niebezpie­czne bywa uleganie nami臋tno艣ciom i jak katastrofal­ne przynosi skutki.

A jednak nie by艂 w stanie przesta膰 o niej my艣le膰. Podziwia艂 nie tylko jej urod臋, ale tak偶e jej samodziel­no艣膰 i dum臋. Kiedy przymkn膮艂 na moment oczy, w jego rozognionej wyobra藕ni pojawifsi臋 niezwykle 偶ywy obraz Melanie le偶膮cej w jego 艂贸偶ku. Szybko otworzy艂 oczy, przera偶ony intensywno艣ci膮 swego po­偶膮dania. Wiedzia艂, 偶e nie wolno mu straci膰 g艂owy. Zbyt dobrze zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, czym grozi folgowanie nieopanowanym apetytom. Musi wzi膮膰 si臋 w gar艣膰. Nie mo偶e nara偶a膰 na szwank dobrej opinii, kt贸rej odzyskanie kosztowa艂o go tyle trudu.

Nie wolno mu zawie艣膰 Anne i Charlotte Mar­chand, kt贸re ofiarowa艂y mu mo偶liwo艣膰 zrehabilito­wania si臋, otwarcia nowego rozdzia艂u w jego trud­nym 偶yciu. Z t膮 my艣l膮 usadowi艂 si臋 w fotelu i ot­worzy艂 g贸rn膮 szuflad臋 solidnego mahoniowego biur­ka. Tylko w ten spos贸b zdo艂a opanowa膰 rozszala艂e nerwy. Wyj膮wszy z szuflady oprawny w sk贸r臋 pa­mi臋tnik, chwyci艂 za pi贸ro, aby przela膰 na papier nami臋tne uczucia, jakie budzi艂a w nim Melanie Mar­chand.

Je艣li 偶ycie czego艣 go nauczy艂o, to tego, 偶e nami臋t­no艣ci trzeba trzyma膰 na wodzy. Melanie nie jest dla niego, i kropka.


Jak przekona膰 Roberta, by pozwoli艂 jej objawi膰 kulinarne talenty i pomys艂owo艣膰? Melanie przecha­dza艂a si臋 nerwowo po hotelowym dziedzi艅cu. W jej g艂owie k艂臋bi艂y si臋 niespokojne my艣li. By艂a przekona­na, 偶e tylko w ten spos贸b mo偶e pokaza膰 matce i siost­rom, co jest warta, i zdoby膰 ich uznanie. B膮d藕 realistk膮, podpowiada艂 jej rozs膮dek. To Ro­bert ma prawo decydowania, i jest przekonany, 偶e to on wszystko wie najlepiej.

Ale skoro nie ma szansy go przekona膰, to mo偶e spr贸bowa膰 si臋 go pozby膰? - podpowiada艂a gorszfl strona jej natury.

Ale jak? Matka i siostry uwielbia艂y Roberta. Per­sonel te偶. By艂 dobrym, sprawiedliwym szefem - tego nawet ona nie mog艂a mu oclm贸wi膰. Ale zanadto trzy­ma艂 si臋 tradycji, brakowa艂o mu elastyczno艣ci i wyob­ra藕ni. By艂 wprawdzie 艣wietnym organizatorem, ale bez szczypty fantazji, bez umiej臋tno艣ci podejmowa­nia ryzyka. Podjego rz膮dami restauracja Chez Remy nigdy nie odzyska swej legendarnej pozycji. A mog­liby to osi膮gn膮膰, gdyby zjednoczyli si艂y. Wtedy re­stauracja mog艂aby si臋 wznie艣膰 na niebywa艂e wy偶yny.

A gdyby tak si臋 sta艂o, matka i siostry nareszcie uzna艂yby Melanie za godn膮 siebie partnerk臋, zas艂u­guj膮c膮 na miano pe艂noprawnego cz艂onka rodziny.

Popatrzy艂a na zegarek, kt贸ry dosta艂a od ojca na osiemnaste urodziny. Zegarek z wygrawerowanym na odwrocie napisem: "Dla najdro偶szej, zbuntowanej c贸reczki od kochaj膮cego papy". Melanie westchn臋艂a. Jcj buntownicza postawa mia艂a sens we wczesnej m艂odo艣ci, ale dzi艣, jako kobieta blisko trzydziestolet­nia, wola艂aby zrzuci膰 z siebie pi臋tno nieodpowiedzia­lnej kapry艣nicy.

Co musi zrobi膰, 偶eby rodzina zacz臋艂a j膮 traktowa膰 powa偶nie? Doprowadzi膰 kuchni臋 restauracji Chez Rcmy do kwitn膮cego stanu. Ale jak ma tego dokona膰, maj膮c przeciwko sobie Roberta?

Melanie odczepi艂a przypi臋t膮 do paska d偶ins贸w kom贸rk臋, wzi臋艂a dla kura偶u g艂臋boki oddech, po czym wybra艂a numer zaprzyja藕nionego kucharza z Seattle, miasta, sk膮d pochodzi艂 Robert LeSoeur.

Znany z upodobania do plotek Coby Harrington by艂 niewyczerpanym 藕r贸d艂em informacji o ka偶dym, kto co艣 na zachodnim wybrze偶u znaczy艂. W dodatku mia艂 wobec niej d艂ug wdzi臋czno艣ci - kiedy pi臋膰 lat temu pracowali razem w Bostonie u jej by艂ego m臋偶a Davida, Melanie uratowa艂a go od powa偶nych nieprzyjemno艣ci. Pewnego razu Coby przez pomy艂k臋 posypa艂 fistaszkami tajskie danie na talerzu prze­znaczonym dla cierpi膮cego na alergi臋 znanego po­lityka. Zorientowawszy si臋, co zrobi艂, wybieg艂a na sal臋 i, niby to przypadkiem, wytr膮ci艂a kelnerowi z r膮k talerz z fataln膮 potraw膮. Potem wzi臋艂a na siebie win臋 za nieprzyjemny wypadek, nie wspo­minaj膮c Davidowi, dlaczego to zrobi艂a. Gdyby David dowiedzia艂 si臋 o pomy艂ce Coby'ego, na pewno wy­rzuci艂by go z pracy.

- Coby? Tu Melanie Marchand.

- Cze艣膰, Melanie! Kop臋 lat. Co u ciebie?

- W porz膮dku. A u ciebie?

- Same pyszno艣ci. Jak si臋 miewa twoja matka?

- Coraz lepiej. Mi艂o, 偶e pytasz. S艂uchaj, Coby, chc臋 ci臋 prosi膰 o przys艂ug臋. -

Zamieniam si臋 w s艂uch.

- czy m贸g艂by艣 popyta膰 o niejakiego Roberta LeSoeura, kt贸ry jaki艣 czas temu by艂 w Stratosferze wiceszefem kuchni?

- To tw贸j nowy obiekt zainteresowania?

- Nic z tych rzeczy.

- Wielka szkoda. Najwy偶szy czas, 偶eby艣 zapomnia艂a o tym brutalu Davidzie.

- Daj spok贸j, dawno o nim zapomnia艂am.

- To dlaczego od czterech lat nie masz nikogo?

Dlaczego? Bo nikt jej naprawd臋 nie zainteresowa艂. A Robert? - odezwa艂 si臋 uprzykrzony wewn臋trzny g艂os.

- Kto raz si臋 sparzy, ten na zimne dmucha - po­wiedzia艂a. - Nast臋pnym razem b臋d臋 ostro偶niejsza.

- Te偶 racja - zgodzi艂 si臋 Coby. - Wi臋c chcesz, 偶ebym poszuka艂 haka na LeSoeura?

- Ewentualnie. W ka偶dym razie spr贸buj si臋 cze­go艣 o nim dowiedzie膰.

- Na ka偶dego co艣 si臋 znajdzie, trzeba tylko dob­rze poszuka膰 - za艣mia艂 si臋 Coby. - Je艣li co艣 prze­skroba艂, na pewno si臋 o tym dowiem. Ale powiedz mi najpierw, dlaczego ci臋 interesuje.

- Pracuje w naszym hotelu, a niewiele wiemy o jego przesz艂o艣ci.

- Oj, chyba co艣 ukrywasz. Nie wiem, czy mog臋 ci wierzy膰.

- Nie zapominaj, Coby, 偶e jeste艣 mi winien przy­s艂ug臋路

- Ale jeste艣my kwita. Przecie偶 nikomu nie zdra­dzi艂em twojej tajemnicy.

To prawda. W dodatku dla takiego zawodowego plotkarza, jakim jest Coby, dochowanie tajemnicy musi by膰 wielkim po艣wi臋ceniem. Melanie odruchowo pomaca艂a wyczuwaln膮 przez cienki materia艂 blizn臋 po oparzeniu na prawym boku. By艂a to pami膮tka po Davidzie, kt贸ry w kokainowym szale pchn膮艂 j膮 na rozpalony piec kuchenny. Coby by艂 jedynym 艣wiadkiem tego koszmarnego incydentu. Melanie nast臋p­nego dnia spakowa艂a manatki, wyprowadzi艂a si臋 od m臋偶a i wyst膮pi艂a o rozw贸d, ale do dzi艣 dnia wstydzi­艂a si臋 komukolwiek przyzna膰, co zrobi艂 m臋偶czyzna, kt贸rego po艣lubi艂a bez zastanowienia, wbrew oporowi ca艂ej rodziny.

-r Dlaczego zamilk艂a艣? - odezwa艂 si臋 Coby.

- W hotelu dziej膮 si臋 dziwne rzeczy, kt贸re mog膮 zepsu膰 mu opini臋, i istnieje podejrzenie, 偶e jest to sprawka kogo艣 z personelu. W dodatku wszystko zacz臋艂o si臋 mniej wi臋cej w tym czasie, kiedy Robert si臋 tu pojawi艂.

- Mo偶esz poda膰 wi臋cej szczeg贸艂贸w?

- Dobrze, ale niech to zostanie mi臋dzy nami.

- Obiecuj臋.

- Najpierw kto艣 unieruchomi艂 awaryjny generator pr膮du, i kiedy w du偶ej cz臋艣ci miasta zgas艂a elektrycz­no艣膰, hotel pogr膮偶y艂 si臋 w ciemno艣ciach. Nied艂ugo potem, kiedy w hotelu zjawi艂a si臋 znana aktorka filmowa, reporterzy z brukowc贸w dowiedzieli si臋 od kogo艣 o jej obecno艣ci, a dwa dni p贸藕niej zdarzy艂 si臋 bardzo podejrzany wypadek samochodowy.

Melanie a偶 si臋 wstrz膮sn臋艂a-na wspomnienie tamtej nocy. Jecha艂a starym babcinym autem, prowadzo­. nym przez pracownika hotelu Luca Cartera, razem z trzyletni膮 siostrzenic膮 Daisy Rose i czteroletnim Adamem, siostrze艅cem mieszkaj膮cego w hotelu re­偶ysera Pete' a Traynora, kiedy uderzy艂 w nich z boku czarny sedan z zaciemnionymi szybami. Winowajca uciek艂 z miejsca wypadku. Nikt na szcz臋艣cie nie dozna艂 powa偶niejszych obra偶e艅, lecz zar贸wno ona, jak Luc byli przekonani, 偶e zderzenie nie by艂o przy­padkowe.

Podejrzenie pad艂o na czyhaj膮cych pod hotelem. dziennikarzy, kt贸rym jednak niczego nie udowodnio­no. W owym czasie w hotelu mieszka艂 znany re偶yser filmowy Peter Traynor ze swoim ma艂ym siostrze艅­cem, swoim wsp贸艂pracownikiem Evanem i narzeczo­n膮 Evana, s艂ynn膮 australijsk膮 aktork膮 Ell膮 Emmer­son. Anonimowy informator zawiadomi艂 redakcj臋 miejscowego brukowca, 偶e podczas swego pobytu w Nowym Orleanie Ella i Evan wzi臋li potajemnie 艣lub.

Wszystko zdarzy艂o si臋 zaledwie dwa tygodnie te­mu i rodzina nie zd膮偶y艂a si臋 jeszcze otrz膮sn膮膰 po prze偶ytym szoku. Melanie, jako bodaj jedyna, podej­rzewa艂a, 偶e wypadek mia艂 jaki艣 zwi膮zek z wcze艣niej­szymi przypadkami wewn臋trznego sabota偶u. Uwa偶a­艂a jednak, i偶 je艣li nawet Robert macza艂 w nich palce, to 偶adn膮 miar膮 nie m贸g艂 uczestniczy膰 w ataku na samoch贸d, kt贸rymjecha艂a ma艂a Daisy Rose. Mia艂 swoje wady, ale uwielbia艂 dziewczynk臋 i na pewno nie zrobi艂by jej krzywdy.

Z zamy艣lenia wyrwa艂 j膮 g艂os Coby'ego.

- Dobrze, zajm臋 si臋 tym i zadzwoni臋, jak tylko si臋 czego艣 dowiem.

Melanie podzi臋kowa艂a mu i wy艂膮czy艂a kom贸rk臋路 Troch臋 gryz艂o j膮 sumienie z powodu wszcz臋cia pota­jemnego dochodzenia, ale wyt艂umaczy艂a sobie, 偶e post膮pi艂a m膮drze i przezornie.

W pogodny sobotni poranek Robert wybra艂 si臋 na rynek w poszukiwaniu najlepszych i naj 艣wie偶szych produkt贸w na potrzeby restauracji.

Niewiele spa艂 ostatniej nocy. Dr臋czy艂 go trudny do rozwi膮zania dylemat, jak post臋powa膰 z Melanie Marchand, nie zdradzaj膮c przy tym, jak bardzo jej pragnie. Po incydencie z indykiem Melanie wr贸ci艂a jakby nigdy nic do kuchni i pracowa艂a spokojnie do ko艅ca dy偶uru. Robert stara艂 si臋 schodzi膰 jej z drogi, lecz zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej musi mi臋dzy nimi doj艣膰 do decyduj膮cej rozmowy.

Chcia艂 w jaki艣 spos贸b za偶egna膰 narastaj膮ce na­pi臋cie, je艣li ma zachowa膰 sw膮 obecn膮 posad臋 i pozo­sta膰 w Nowym Orleanie, kt贸ry szczerze polubi艂, nie­mal na r贸wni ze swym rodzinnym miastem Seattle. Mo偶e Nowy Orlean uwi贸d艂 go sw膮 atmosfer膮 tak bardzo obcej Robertowi swobody i beztroski? Nie­kiedy jednak nachodzi艂o go, tak jak w tej chwili, poczucie beznadziejnego smutku, kt贸ry zmusi艂 go do wyjazdu z Seattle. Cho膰 otoczony zewsz膮d gwarnym weso艂ym t艂umem, Robert poczu艂 si臋 nagle rozpacz­liwie samotny.

Z g艂臋bi pami臋ci wy艂oni艂o si臋 ponure wspomnienie.

Ma dziewi臋膰 lat i widzi matk臋 wychodz膮c膮 z domu. Matka niesie walizk臋, a towarzyszy jej nieznany m臋偶­czyzna. Matka ma twarz zalan膮 艂zami. Po jej po偶eg­nalnym poca艂unku Robertowi zostaje na policzku 艣lad szminki.

- Nie my艣l o tym! - wyrwa艂 si臋 z jego gard艂a zduszony szept.

- Co pan m贸wi艂?

_ Nie, nic. - Si艂膮 woli odepchn膮艂 od siebie tamten obraz i zmusi艂 si臋 do normalnej rozmowy z hand­larzem ryb. Zam贸wi艂 dwadzie艣cia kilo rak贸w i poda艂 adres hotelu.

_ Przepraszam, czy mam przyjemno艣膰 z Robertem LeSoeurem?

Odwr贸ciwszy si臋, ujrza艂 przed sob膮 u艣miechni臋t膮 twarz drobnej blondynki. Kobiety cz臋sto go zacze­pia艂y i pr贸bowa艂y z nim flirtowa膰. Robert nie uwa偶a艂 si臋 za m臋偶czyzn臋 szczeg贸lnie przystojnego, ale one widocznie by艂y innego zdania. Podoba艂 im si臋 nawet jego za du偶y nos i lekko kab艂膮kowate nogi, nie m贸­wi膮c ju偶 o do艂kach w policzkach i bli藕nie na skroni, kt贸ra wydawa艂a si臋 paniom szczeg贸lnie podniecaj膮ca.

Twarz m艂odej blondynki wyda艂a mu si臋 znajoma.

- Nie pami臋ta mnie pan?

_ Przepraszam, ale nie jestem pewien, sk膮d si臋 znamy.

_ Dawno temu je藕dzili艣my tym samym promem z Whidbey Island do Seattle.

_ Ach tak. Mia艂a pani wtedy d艂u偶sze w艂osy.

_ To prawda. I by艂am o wiele chudsza, ale w No­wym Orleanie za dobrze daj膮 je艣膰. - Roze艣mia艂a si臋路 _ Nazywam si臋 Jeri Kay Loving. Jestem dziennikar­k膮, pisz臋 dla "Times-Picayune".

_ Przepraszam, powinienem wiedzie膰. Ale rozumiem, 偶e zaczepi艂a mnie pani nie bez powodu.

_ No w艂a艣nie - przyzna艂a. - Prosz臋 mi powiedzie膰 po starej znajomo艣ci, ile jest prawdy w tych dziwnych pog艂oskach, jakie kr膮偶膮 ostatnio na temat Hotelu Marchand ...


Melanie wykonywa艂a sw贸j poranny jogging wzd艂u偶 Missisipi. By艂a niewyspana i wewn臋trznie rozklekotana. Przez p贸艂 nocy przewraca艂a si臋 na 艂贸偶­ku, przeklinaj膮c Roberta. Nie do艣膰, 偶e rozpanoszy艂 si臋 w kuchni jej ojca, to jeszcze mia艂 czelno艣膰 we­drze膰 si臋 w jej sny.

Co prawda we 艢nie nie mia艂a mu tego za z艂e. Na wspomnienie jego nocnej路 wizyty przeszed艂 j膮 dreszcz. Spos贸b, w jaki na ni膮 patrzy艂 z tym swoim w艂adczym u艣mieszkiem, kt贸ry zdawa艂 si臋 m贸wi膰:

"Dobrze wiem, co si臋 z tob膮 dzieje na sam m贸j widok", nawet teraz przyprawia艂 j膮 o zawr贸t g艂owy.

Potrz膮sn臋艂a energicznie g艂ow膮, aby wyp臋dzi膰 z niej niewczesne my艣li, i przyspieszy艂a kroku, skr臋­caj膮c w lewo w kierunku miejskiego targowiska, na kt贸rym panowa艂 wyj膮tkowo o偶ywiony ruch.

Obecno艣膰 Roberta w t艂umie kupuj膮cych nie po­winna by艂a jej zdziwi膰 ani zaskoczy膰, gdyby nie fakt, i偶 obok niego sta艂a drobna efektowna blondy­neczka i co艣 mu opowiada艂a, a on, z nisko pochylo­n膮 g艂ow膮, dos艂ownie spija艂 ka偶de s艂owo z jej pon臋t­nych ust.

Melanie poczu艂a z艂o艣膰. Czy偶by by艂a zazdrosna? O m臋偶czyzn臋, kt贸rego wr臋cz nie lubi? Kiedy jednak blondynka odwr贸ci艂a si臋 w jej stron臋 i Melanie zro­zumia艂a, z kim Robert rozmawia, jej zazdro艣膰 ust膮pi­艂a miejsca podejrzeniu.

Blondynka nale偶a艂a do grupy w艣cibskich dziennikarzy, kt贸rzy kr臋cili si臋 wok贸艂 hotelu, odk膮d dwa tygodnie temu do redakcji jednego z brukowc贸w dotar艂a wiadomo艣膰, 偶e przebywa w nim znana aktor­ka Ella Emmerson.

Czy偶by Robert by艂 owym nieznanym informatorem? Ale jaki偶 mia艂by cel w szkodzeniu hotelowi, w kt贸rym pracowa艂?

Melanie wbieg艂a na targowisko i, kryj膮c si臋 mi臋­dzy lud藕mi, dotar艂a na ty艂y stoiska, przy kt贸rym stali tamci dwoje. Gdyby Robert j膮 zauwa偶y艂, zawsze mo­偶e powiedzie膰, 偶e wybra艂a si臋 na zakupy. Wzi臋艂a z najbli偶szego stoiska soczysty melon i przysun臋艂a go do twarzy, wdychaj膮c aromatyczny zapach.

A mo偶e Robert nie udziela jej informacji, tylko z ni膮 romansuje? - pomy艣la艂a w nowym przyp艂ywie zazdro艣ci. Nagle us艂ysza艂a swoje nazwisko i nasta­wi艂a uszu. Robert mia艂 dono艣ny glos, 艣wietnie pasu­j膮cy do jego m臋skiej urody. S艂ysza艂a wyra藕nie, jak m贸wi:

_ Sprawa wycieku poufnej wiadomo艣ci do prasy zosta艂a pomy艣lnie za艂atwiona, a obecnie w Hotelu Marchand zajmujemy si臋 wy艂膮cznie karnawa艂em.

M贸wi艂, jakby opr贸cz prowadzenia kuchni zajmo­wa艂 si臋 reklamowaniem hotelu, Mo偶e zorientowa艂 si臋, 偶e Melanie jest w pobli偶u, i chce j膮 w ten spos贸b oszuka膰?'Blondynka powiedzia艂a co艣, czego Melanie nie dos艂ysza艂a, Ta za艣, nadal zwr贸cona do nich pleca­mi, przysun臋艂a si臋 bli偶ej do rozmawiaj膮cej pary. Po­nownie dobieg艂 j膮 g艂os Roberta:

_ Chce pani wiedzie膰, co moim zdaniem dzieje si臋 w Hotelu Marchand?

Wi臋c jednak zawi贸d艂 pok艂adanie w nim zaufanie, uzna艂a Melanie, zerkaj膮c w ich stron臋 i czekaj膮c na dalszy ci膮g. Jednak偶e Robert uj膮艂 blondynk臋 pod rami臋 i zacz臋li si臋 oddala膰. Chcia艂a p贸j艣膰 za nimi, lecz w艂a艣ciciel stoiska przytrzyma艂 j膮 za rami臋.

- P艂aci pani za tego melona czy mam zawo艂a膰 policj臋?


ROZDZIA艁 TRZECI

- Ja zap艂ac臋.

By艂 to dobrze jej zmi艅y, g艂臋boki g艂os Roberta. Brzmia艂a w nim nuta rozbawienia. Niech go szlag!

Zobaczy艂a spod p贸艂przymkni臋tych powiek, jak po­daje sprzedawcy pieni膮dze. Powoli podnios艂a wzrok i spojrza艂a Robertowi w oczy.

W jaskrawym porannym s艂o艅cu jego oczy wyda­wa艂y si臋 niemal granatowe. Normalnie mia艂y barw臋 jesiennego nieba, cho膰 niekiedy, kiedy mia艂 na so­bie jasn膮 koszul臋, stawa艂y si臋 przezroczy艣ci e b艂臋kit­ne. Przykuwa艂y uwag臋, fascynowa艂y sw膮 zmien­no艣ci膮路

- Wybra艂am si臋 na poranny jogging - pr贸bowa­艂a si臋 t艂umaczy膰. Robert na pewno wie, 偶e go pod­s艂uchiwa艂a.

- I po drodze postanowi艂a艣 ukra艣膰 melona ze straganu?

- Przecie偶 nie chcia艂am go ukra艣膰.

- Na pewno?

- Oczywi艣cie.

Dlaczego jest taki przystojny? - pomy艣la艂a ze z艂o­艣ci膮. I dlaczego tak bardzo zale偶y jej na tym, by mia艂 o niej dobr膮 opini臋?

Robert po艂o偶y艂 jej r臋k臋 na ramieniu i odprowadzi艂

na bok. Kiedy jej dotkn膮艂, serce Melanie zacz臋艂o szybciej bi膰. Na pr贸偶no usi艂owa艂a si臋 opanowa膰.

- Przyznaj si臋, 偶e pods艂uchiwa艂a艣, o czym roz­mawia艂em z Kay Loving - powiedzia艂, patrz膮c jej surowo w oczy.

- Z kim? - zapyta艂a, niezbyt przekonuj膮co udaj膮c zdziwienie. Nie umia艂a k艂ama膰.

- Z Kay Loving. Reporterk膮 "Times-Picayune".

- Ach, wi臋c to by艂a ona?

- Nie udawaj. 艢ledzi艂a艣 mnie?

Zmiesza艂a si臋. W pierwszej chwili nie bardzo wie­dzia艂a, co powiedzie膰, lecz po kr贸tkiej chwili u艣wia­domi艂a sobie, 偶e to raczej on powinien si臋 t艂umaczy膰, a nie ona. N a nic mu si臋 nie zdadz膮 te oskar偶ycielskie miny. Nie da si臋 zap臋dzi膰 w kozi r贸g. Niedoczekanie!

- Nie pochlebiaj sobie - rzek艂a pogardliwym tonem.

- Ale pods艂uchiwa艂a艣?

- Sk膮d takie podejrzenie? Czy偶by艣 mia艂 co艣 do ukrycia? - odpowiedzia艂a pytaniem na pytanie.

- Dlaczego my艣lisz, 偶e co艣 ukrywam?

- Jeste艣 bardzo skryty. Ma艂o o sobie m贸wisz.

- Nie jestem gadatliwy.

- Ale w rozmowie z ni膮 by艂e艣 bardzo o偶ywiony.

- Co znowu sugerujesz?

- Czy to ty donios艂e艣 prasie o pobycie Elli Emmerson? - zapyta艂a, pr贸buj膮c przewierci膰 go wzro­kiem.

- Nie - odrzek艂 cichym, ale stanowczym g艂osem, schylaj膮c g艂ow臋 nad jej uchem. - To nie by艂em ja.

- Nie wiem, czy mog臋 ci wierzy膰. - M贸wi膮c to, poczu艂a jego oddech na szyi, ugi臋艂y si臋 pod ni膮 kola­na, a cia艂o przenikn膮艂 dreszcz.

- Musisz mi wierzy膰.

- Dlaczego mia艂abym wierzy膰 pierwszemu lepszemu obcemu cz艂owiekowi?

- Nie jestem pierwszym lepszym obcym cz艂owie­kiem - zaprotestowa艂. - Od czterech miesi臋cy razem pracuJemy.

- A ja nadal nic o tobie" nie wiem.

- A co by艣 chcia艂a o mnie wiedzie膰? - zapyta艂, prostuj膮c si臋 i spogl膮daj膮c na ni膮 z szerokim u艣mie­chem.

Melanie zastanowi艂a si臋.

- Ile mia艂e艣 lat, kiedy przesta艂e艣 by膰 prawiczkiem?

- Hm, to bardzo intymne pytanie. - Zgodnie z jej zamierzeniem, pytanie zbi艂o go z tropu. - Mo偶e za­czniemy od czego艣 prostszego, na przyk艂ad, jaki jest m贸j ulubiony kolor?

- Po co zadawa膰 nie istotne pytania? Zreszt膮 wiem, 偶e najbardziej lubisz czarny i niebieski.

- Sk膮d to wiesz?

- Bo te kolory najcz臋艣ciej nosisz.

- Czy to znaczy, 偶e twoim ulubionym kolorem jest purpurowy?

- Nie odpowiedzia艂e艣 na moje pytanie.

- Ale jeste艣 uparta. Albo powiem, kiedy straci艂em cnot臋, albo nie ma rozmowy?

- Jak mam ci ufa膰, je偶eli nie pozwalasz si臋 po­zna膰?

- Odpowiem na twoje pytanie, ale musisz zre­wan偶owa膰 si臋 tym samym.

- Prosz臋 bardzo. Straci艂am dziewictwo na miesi膮c przed siedemnastymi urodzinami ze starszym o pi臋膰 lat tr膮bkarzem nazwiskiem Johnny Maxx, kt贸rego zesp贸艂 gra艂 do ta艅ca na podyplomowym balu jednej z moich si贸str. Kochali艣my si臋 na g贸rnym pok艂adzie pod star膮 podart膮 derk膮. Johnnyokaza艂 si臋 nicponiem, bo pochwali艂 si臋 tym podbojem przed kolegami.

- Jak mi ten Johnny wpadnie w r臋ce, zmasakruj臋 mu facjat臋.

- Jeste艣 kochany, ale nie martw si臋. Nie by艂am taka bezradna. I nic do niego nie czu艂am, po prostu mia艂am ochot臋 si臋 zabawi膰.

Robert odgarn膮艂 jej z czo艂a pasmo w艂os贸w, kt贸re wymkn臋艂o si臋 spod opaski.

- Musisz udawa膰 tward膮 bab臋? - zapyta艂. - Wie­rz臋, 偶e nie z艂ama艂 ci serca, ale na pewno zrani艂 twoj膮 dum臋. Czy jako nastolatka zawsze tak post臋powa艂a艣?

- To znaczy, jak?

- Robi艂a艣 r贸偶ne rzeczy, bo by艂y zabronione?

W dw贸ch zdaniach na jej temat Robert dwa razy trafi艂 w dziesi膮tk臋, ale Melanie za nic by si臋 do tego nie przyzna艂a. Powiedzia艂a wi臋c:

- Teraz twoja kolej.

- Ale jeste艣 uparta. To nie by艂o nic specjalnego.

- Nie wykr臋caj si臋. Jak si臋 nazywa艂a?

- Amber Jansen. Jej ojciec mia艂 sie膰 pralni chemicznych.

- Kochali艣cie si臋 w gor膮cych oparach kt贸rej艣 zje­go prasowalni?

- Znacznie bardziej prozaicznie, bo na kanapie w salonie jej rodzinnego domu. Ja te偶 zaledwie sko艅czy艂em siedemna艣cie lat. Ale 偶eby zdoby膰 twoje za­ufanie, przyznam si臋 do czego艣 bardzo wstydliwego.

- No, m贸w!

- Odda艂em, nazwijmy to, przedwczesny strza艂.

Melanie parskn臋艂a 艣miechem. By艂a uszcz臋艣liwio路 na, 偶e Robert przyzna艂 jej si臋 do swojej m艂odzie艅czej pora偶ki.

- Amber musia艂a by膰 zawiedziona.

- Okropnie.

- Mam nadziej臋, 偶e od tamtej pory nauczy艂e艣 si臋 panowa膰 nad sob膮 - powiedzia艂a i natychmiast po偶a­艂owa艂a swoich prowokacyjnych s艂贸w. - Ale dobrze, po tym, do czego si臋 przyzna艂e艣, jestem sk艂onna ci wierzy膰. A teraz powiedz, o czym rozmawia艂e艣 z t膮 dziennikark膮.

- Powiedzia艂em jej, 偶e w Hotelu Marchand stra­sz膮 duchy.

- Naprawd臋?

- Tak. - Robert by艂 bardzo z siebie zadowolony. - Opowiedzia艂em jej o niezmiernie uci膮偶liwym duchu pewnej kreolskiej kr贸lowej, kt贸ra powiesi艂a si臋 w jednej z komnat po tym, jak wzgardzi艂 ni膮 偶onaty kochanek.

- W cale nie藕le, chocia偶 osobi艣cie wola艂abym, 偶e­by to by艂 duch 偶onatego kochanka, kt贸ry zgin膮艂 w m臋kach po tym, jak kr贸lowa wudu rzuci艂a na niego czar. Ale i tak nale偶y ci si臋 pochwa艂a za bujn膮 wyob­ra藕ni臋路

- A widzisz, okazuje si臋, 偶e nie masz na to mono­polu. - Wpatrzy艂 si臋 w ni膮, lekko przekrzywiaj膮c g艂ow臋. - I nie tylko tobie zdarzaj膮 si臋 艣mia艂e sny.

Wyra藕nie dawa艂 jej do zrozumienia, 偶e 1 Jemu zdarzaj膮 si臋 erotyczne sny. W dodatku chyba na jej temat. Melanie poczu艂a si臋 bardzo niewyra藕nie.

- Szkoda, 偶e wymy艣laj膮c menu, nie robisz u偶ytku ze swojej wyobra藕ni - o艣wiadczy艂a zuchwale, aby pokry膰 swoje za偶enowanie.

- Aha, wi臋c tu ci臋 boli - mrukn膮艂.

- A czego si臋 spodziewa艂e艣? Dla mnie gotowanie to co艣 wi臋cej ni偶 zaw贸d. Dla mnie to sztuka i powo艂a­nie. Spos贸b na wyra偶anie siebie.

- Wbrew temu, co ci si臋 wydaje, restauracja Chez Remy nie istnieje wy艂膮cznie po to, 偶eby艣 mia艂a gdzie realizowa膰 swoje artystyczne powo艂anie.

Melanie z namys艂em przerzuci艂a melona z r臋ki do r臋ki, po czym wsadzi艂a go sobie pod pach臋.

- Je艣li przestaniemy si臋 k艂贸ci膰 i po艂膮czymy twoje mened偶erskie talenty z moj膮 kulinarn膮 inwencj膮, re­stauracja ma szans臋 sta膰 si臋 jedn膮 z najbardziej cenio­nych w kraju.

- Zgadzam si臋.

Melanie nie wierzy艂a w艂asnym uszom.

- Naprawd臋?

- Te偶 jestem zdania, 偶e je艣li przestaniemy si臋 k艂贸ci膰, praca b臋dzie sz艂a o wiele lepiej, a indyki nie b臋d膮 fruwa艂y po kuchni.

- Wi臋c pozwolisz mi wypr贸bowa膰 nowe przepisy?

- Wezm臋 niekt贸re z nich pod uwag臋.

- Bardzo by ci臋 bola艂o, gdyby艣 po prostu powiedzia艂 "tak"? - zapyta艂a z przek膮sem.

Robert potar艂 palcem podbr贸dek.

- Pos艂uchaj, Melanie, jeste艣 naprawd臋 znakomitym kucharzem, niemniej uwa偶am za rzecz ma艂o prawdopodobn膮, aby wprowadzenie do menu twoich rewolucyjnych potraw automatycznie 艣ci膮gn臋艂o do restauracji t艂umy klient贸w. Chc膮c podnie艣膰 kuchni臋 na jeszcze wy偶szy poziom, powinni艣my podawa膰 go艣­ciom doskonale przyrz膮dzone tradycyjne potrawy.

_ Tradycyjne potrawy nie przyci膮gn膮 modnej klienteli i nie przynios膮 sensacyjnego sukcesu.

_ Powodzenie lokalu nie -bierze si臋 z sensacyjne­go sukcesu. Osi膮ga si臋 je stopniowo, daj膮c go艣ciom poczucie, 偶e mog膮 zawsze liczy膰 na znakomite jedze­nie i dobr膮, fachow膮 obs艂ug臋. A na to potrzeba czasu.

_ Nie rozumiem, dlaczego nie mo偶na by tego przyspieszy膰.

- Jeste艣 zbyt niecierpliwa.

- A ty zbyt ostro偶ny.

_ Pochopne zmiany prowadz膮 zwykle do katastrofy.

_ A bez podejmowania ryzyka nie osi膮gnie si臋 sukcesu.

_ Nowy Orlean dopiero zaczyna si臋 podnosi膰 po niedawnej katastrofie. Ludzie 艂akn膮 wszystkiego, co daje im nadziej臋, 偶e miasto pozostanie takim, jakim by艂o kiedy艣. I t臋 potrzeb臋 powinna zaspokaja膰 nasza restauracja.

_ Co nie znaczy, 偶e nie mo偶e p贸j艣膰 w nowym kierunku.

_ Nie widz臋 nic z艂ego w utrzymaniu dotychczasowego kierunku.

- Ty si臋 po prostu boisz - o艣wiadczy艂a.

- Czego?


- Tego, co wsp贸lnie mogliby艣my stworzy膰 ...

- Nadal m贸wisz o restauracji? Czy mo偶e masz na my艣li co艣 zupe艂nie innego? - Ich oczy spotka艂y si臋. Melanie wstrzyma艂a oddech.

Mia艂a wra偶enie, jakby jej zmys艂y nagle si臋 wyos­trzy艂y. Wszystko sta艂o si臋 wyrazistsze: uczucie, 偶e ma ziemi臋 pod stopami, barwy i zapachy pi臋trz膮cych si臋 wok贸艂 produkt贸w, sucho艣膰 spragnionych ust.

W oczach Roberta malowa艂o si臋 to samo prag­nienie. On te偶 jej pragn膮艂, nie Illlliej ni偶 ona jego, ale ostro偶no艣膰 nie pozwala艂a mu da膰 temu wyrazu.

- Wiesz, czego si臋 naprawd臋 obawiam, je艣li cho­dzi o nasz膮 ewentualn膮 wsp贸艂prac臋? - podj膮艂 po kr贸t­kiej chwili. - W cale nie twojej zapalczywo艣ci ani twoich zwariowanych przepis贸w.

- Wi臋c czego?

- Tego, 偶e 艂atwo wpadasz w entuzjazm i chyba r贸wnie 艂atwo si臋 zniech臋casz. S艂owem, 偶e brakuje ci wytrwa艂o艣ci i sta艂o艣ci.

- Co ty powiesz?

- Powiem wprost, boj臋 si臋 podejmowa膰 ryzyko z osob膮, kt贸rej lojalno艣ci nie mog臋 by膰 pewien.


Stanowczo przesadzi艂. Widzia艂 po jej oczach, jak bardzo poczu艂a si臋 zraniona. Niech to diabli! Co ma robi膰, 偶eby zachowa膰 dystans, nie sprawiaj膮c jej przykro艣ci?

- Przepraszam, Melanie, nie to chcia艂em ... - pr贸­bowa艂 si臋 t艂umaczy膰, ale ona ju偶 go nie s艂ucha艂a.

Zaci臋艂a wargi i, odwr贸ciwszy si臋 na pi臋cie, ruszy艂a bez s艂owa przed siebie, szybko znikaj膮c w t艂umie.

No w艂a艣nie, oto najlepszy dow贸d, 偶e mia艂 racj臋路 Kiedy sprawy zaczynaj膮 i艣膰 nie po jej my艣li, Melanie nie staje do walki, tylko robi w ty艂 zwrot i odchodzi. Jednak偶e poczucie, 偶e mia艂 s艂uszno艣膰, bynajIlllliej nie poprawi艂o mu samopoczucia.

Nie powiedzia艂 jej ca艂ej prawdy. Bo chocia偶 fakty­cznie obawia艂 si臋, 偶e Melanie mo偶e go w trudnym momencie zawie艣膰, to j ednakj ego obawy przed nawi膮­zaniem z ni膮 艣ci艣lejszej wsp贸艂pracy mia艂y jeszcze inne, czysto osobiste pod艂o偶e. Wynika艂y mianowicie st膮d, i偶 jej blisko艣膰 nieuchronnie budzi艂a w nim pragnienie, aby odrzuci膰 wszelkie skrupu艂y i da膰 upust bezrozum- . nej nami臋tno艣ci. I tego obawia艂 si臋 najbardziej.

Ruszy艂 w kierunku biura z zamiarem przygotowa­nia menu na zbli偶aj膮ce si臋 szczytowe dni karnawa艂u, ale jego my艣li uparcie kr膮偶y艂y wok贸艂 Melanie. Zda­wa艂 sobie spraw臋, 偶e jej pozorna buta i zuchwa艂o艣膰 to tylko pozory, spos贸b na ukrycie wra偶liwego serca. Sam zna艂 podobne sposoby, a g艂贸wnym z nich by艂o pisanie dziennika. W艂a艣nie otwiera艂 zeszyt, aby prze­la膰 na kartki nadmiar uczu膰, kiedy zadzwoni艂 telefon.

Na ekranie rozpozna艂 numer telefonu Stratosfe­ry, restauracji, w kt贸rej opracowa艂 przed wyjazdem z Seattle.

- Halo? - odezwa艂 si臋, podnosz膮c s艂uchawk臋.

_ Cze艣膰, Robert, to ja, Joe Harding. - Joe obj膮艂 po nim stanowisko.

_ Witaj, Joe, mi艂o ci臋 s艂ysze膰 - rzek艂 z udan膮 weso艂o艣ci膮, chocia偶 niepok贸j 艣cisn膮艂 mu 偶o艂膮dek.

_ Dzwoni臋, bo chcia艂em ci臋 uprzedzi膰, 偶e kto艣 wydzwania po ludziach i o ciebie wypytuje.

- Oco wypytuje?

- O osobiste sprawy.

- Kto to taki? Kto艣 z policji czy prywatny detektyw?

- Tego nie wiem, ale m贸wi艂, 偶e dzia艂a w imieniu zaprzyja藕nionej osoby z Nowego Orleanu.

Co to ma znaczy膰? Czy偶by panie Marchand spra­wdza艂y jego przesz艂o艣膰? Ale dlaczego mia艂yby to robi膰 teraz, cztery miesi膮ce po przyj臋ciu go do pracy? Poczu艂 jeszcze silniejsze 艣ciskanie w 偶o艂膮dku. Jak d艂ugo jeszcze przesz艂o艣膰 b臋dzie go prze艣ladowa膰? Przecie偶 odpokutowa艂 swoje b艂臋dy.

- I co mu powiedzia艂e艣?

- Ja nic, ale paru kelner贸w da艂o si臋 wyci膮gn膮膰 na spytki. Nie mam poj臋cia, co mu naopowiadali.

- Dzi臋kuj臋, stary, 偶e da艂e艣 mi zna膰. Dobry z ciebie przyjaciel.

- Nie ma za co. Ty na moim miejscu zrobi艂by艣 to samo.

Po od艂o偶eniu s艂uchawki Robert pogr膮偶y艂 si臋 w nie­spokojnych rozmy艣laniach. Kto w Nowym Orleanie zbiera o nim informacje? I dlaczego?


- Robert LeSoeur nie jest pewien mojej lojalno­艣ci! Te偶 co艣! No to jeste艣my kwita, bo ja odwzajem­niam mu si臋 tym samym! - mamrota艂a rozz艂oszczona Melanie, wpadaj膮c jak burza do swego mieszkania i gor膮czkowo zrzucaj膮c str贸j do joggingu.

Czarne koci膮tko, kt贸re par臋 dni wcze艣niej zab艂膮­ka艂o si臋 podjej drzwi, uciek艂o ze strachu pod kanap臋. Nakarmi艂a je wtedy i przygarn臋艂a, lecz teraz nie bardzo wiedzia艂a, co z nim zrobi膰. Domowe zwierzaki s膮 mi艂e, ale zanadto kr臋puj膮 cz艂owiekowi ruchy. Nie­mniej przestrach kociaka j膮 wzruszy艂.

- Kici, kici! - zawo艂a艂a czu艂ym g艂osem, padaj膮c na kolana i zagl膮daj膮c pod kanap臋. - Chod藕, nie b贸j si臋, nie b臋dziemy wi臋cej m贸wi膰 o Robercie.

Kiedy kociak da艂 si臋 w ko艅cu wywabi膰 ze swej kryj贸wki, Melanie pog艂aska艂a go i posadzi艂a na kana­pie, a sama posz艂a do 艂azienki wzi膮膰 prysznic, po czym pu艣ci艂a na 'siebie najgor臋ts偶y strumie艅 wody, jaki mog艂a wytrzyma膰, i sta艂a pod nim d艂ugo, czeka­j膮c, a偶 uspokoj膮 si臋 jej rozedrgane nerwy. Nie powin­na si臋 obra偶a膰, my艣la艂a. To prawda, 偶e nie by艂a wzo­rem wytrwa艂o艣ci i poczucia odpowiedzialno艣ci. Tak, ale przecie偶 ka偶dy mo偶e si臋 zmieni膰. Problem w tym, jak zmieni膰 pogl膮dy tych, kt贸rzy raz na zawsze ci臋 zaszufladkowali.

Melanie wyda艂a z siebie g艂臋bokie westchnienie. Nie oszukuj si臋, odezwa艂 si臋 wewn臋trzny g艂os. Dobrze wiesz, co w 偶yciu wyrabia艂a艣. Kto wybra艂 si臋 z plecakiem w podr贸偶 po Europie, nie informuj膮c rodzic贸w o wyje藕dzie ani o tym, 偶e rzuci艂a艣 studia? I kto da艂 im zna膰 dopiero, kiedy zosta艂a艣 we Francji bez grosza, kiedy sko艅czy艂y si臋 pieni膮dze na op艂ace­nie uniwersytetu? Tak, ale to by艂o dziewi臋膰 lat temu, a potem zwr贸ci艂a rodzicom wszystko, co do grosza.

A kto upar艂 si臋 po艣lubi膰 uwodzicielskiego Davida Munciego po nieca艂ych dw贸ch tygodniach znajomo­艣ci tylko po to, by po kolejnych sze艣ciu tygodniach przekona膰 si臋, 偶e m膮偶 jest awanturnikiem, brutalem, tyranem i narkomanem?

Melanie odruchowo potar艂a blizn臋 na lewym boku. No tak, ale to te偶 by艂o dawno temu, a od tamtej pory nie pope艂ni艂a 偶adnego g艂upstwa.

Wsz臋dzie poza Nowym Orleanem ludzie cenili jej umiej臋tno艣ci i dobr膮 prac臋, a koledzy darzyli j膮 sym­pati膮. W ostatnim miejscu, gdzie by艂a zatrudniona, trzykrotnie przyznano jej tytu艂 pracownika miesi膮ca. A tu偶 przed powrotem do domu do chorej matki odwiedzi艂 j膮 w Bostonie poszukiwacz talent贸w, ofe­ruj膮c stanowisko szefa kuclmi w kilku pi臋ciogwiazd­kowych restauracjach.

-Melanie spryska艂a w艂osy szamponem i dla dodania sobie otuchy zacz臋艂a energicznie masowa膰 g艂ow臋. Nie rozumia艂a, dlaczego w艂a艣nie tutaj, w swym ro­dzinnym Nowym Orleanie, czuje si臋 taka samotna i nie doceniana? Z ci臋偶kim westchnieniem sp艂uka艂a w艂osy, owin臋艂a si臋 r臋cznikiem i wysz艂a spod prysz­mca.

W salonie czarny kociak spa艂 w najlepsze na kana­pie, mrucz膮c s艂odko. Dobrze, pomy艣la艂a Melanie, 偶e cho膰 jedna istota obdarzy艂a j膮 zaufaniem! Podrapa艂a kotka za uchem, a on odpowiedzia艂 g艂o艣nym mrucze­niem. Poczu艂a si臋 nmiej samotna.

Kiedy to si臋 zacz臋艂o? Kiedy i dlaczego po raz pierwszy poczu艂a si臋 obco we w艂asnej rodzinie? Czy w momencie, kiedy domy艣li艂a si臋, 偶e jej rodzice po przyj艣ciu na 艣wiat Sylvie nie planowali wi臋cej dzieci, a ona urodzi艂a si臋 niejako z przypadku? W do­datku mieli nadziej臋, zw艂aszcza ojciec, 偶e po trzech c贸rkach los da im syna. Melanie wyros艂a wprawdzie na ma艂ego zawadiak臋, nienmiej dorastanie w艣r贸d starszych si贸str stanowi艂o 藕r贸d艂o wielu frustracji. We wszystkim j膮 wyprzedza艂y, w 偶aden spos贸b nie mog艂a im dor脫wna膰. Dobrze zapami臋ta艂a moment, kiedy odkry艂a, w jaki spos贸b mo偶e zwr贸ci膰 na siebie uwag臋路

Jeden jedyny raz, Melanie mia艂a wtedy sze艣膰 lat, wybrali si臋 ca艂膮 rodzin膮 na wakacje. Ojciec wynaj膮艂 przyczep臋 kempingow膮 i pojechali do Wielkiego Ka­nionu. Melanie i siostry usadzono z ty艂u, ale Melanie dosta艂a md艂o艣ci i trzeba by艂o j膮 ulokowa膰 na przed­nim siedzeniu.

Reszt臋 drogi odby艂a na uprzywilejowanym miejs­cu, mi臋dzy tat膮 i mam膮. Siostry siedzia艂y z ty艂u, a ona udawa艂a, 偶e jest jedynaczk膮. Ojciec pozwoli艂 jej na­wet kr臋ci膰 ga艂k膮 radia i wybiera膰 ulubione melodie. C贸偶, kiedy z chwil膮, gdy zatrzymali si臋 na post贸j, starsze siostry znowu wysz艂y na pierwszy plan, a ona wr贸ci艂a do roli p臋taj膮cego si臋 malucha, co tak j膮 sfrustrowa艂o, 偶e dosta艂a ataku histerii. Kiedy si臋 wy­p艂aka艂a, matka po艂o偶y艂a j膮 w przyczepie, ale Melanie wymkn臋艂a si臋 ukradkiem z samochodu i ukry艂a za stosem kamieni. Postanowi艂a zbudowa膰 z nich ka­mienn膮 wie偶臋 do samego nieba.

Budowla okaza艂a si臋 wprawdzie o wiele skrom­niejsza, dosy膰 bezkszta艂tna i zaledwie si臋gaj膮cajej do pasa, lecz Melanie by艂a ze swego dzie艂a szalenie dumna i postanowi艂a si臋 nim pochwali膰 przed rodzi­camI.

Nigdy nie zaponmi przera偶enia, jakie j膮 ogarn臋艂o, kiedy wychyn膮wszy zza ska艂, ujrza艂a opustosza艂e po rodzinnym kempingu miejsce. Odjechali bez niej. Z przera藕liwym wrzaskiem pu艣ci艂a si臋 p臋dem w kie­runku drogi, w sam膮 por臋, by ujrze膰 znikaj膮cy za zakr臋tem samoch贸d kempingowy.

Zostawili j膮!

Serduszko Melanie bi艂o jak szalone. Poczu艂a now膮 fal臋 md艂o艣ci. Odjechali bez niej! Nie jest im potrzeb­na! Przykucn臋艂a na skraju drogi i zala艂a si臋 艂zami. By艂a taka malutka, taka samotna!

Czyja艣 r臋ka dotkn臋艂a jej ramienia. D藕wign臋艂a si臋 z ziemi na trz臋s膮cych si臋 n贸偶kach i niepewnie pod­nios艂a oczy. Obok niej sta艂 dobrotliwie u艣miechni臋ty stra偶nik rezerwatu w kapeluszu z szerokim rondem.

- Dziecko, co tu robisz sama?

Melanie zrobi艂o si臋 niedobrze i zwymiotowa艂a wprost na niego.

Stra偶nik zaprowadzi艂 j膮 do le艣nicz贸wki, gdzie jego przemi艂a 偶ona umy艂a dziewczynk臋, napoi艂a j膮 czeko­lad膮 i nakarmi艂a ciasteczkami, a na koniec da艂a jej kredki i papier do rysowania. Po jakim艣 czasie poja­wili si臋 inni doro艣li, wszyscy bardzo si臋 o ni膮 trosz­czyli, wypytywali, jak si臋 nazywa i sk膮d pochodzi, a potem przyszed艂 policjant, kt贸remu opowiedzia艂a, jak to jej rodzice odjechali bez niej,. a ona zosta艂a sama.

. Zamieszanie trwa艂o d艂ugo, do le艣nicz贸wki wpadali r贸偶ni ludzie, a偶 w pewnym momencie w drzwiach stan膮艂 kolejny policjant, za kt贸rego plecami zobaczy­艂a rodzic贸w.

Matka podbieg艂a, chwyci艂a j膮 na r臋ce i zacz臋艂a okrywa膰 poca艂unkami. Siostry 艣mia艂y si臋 i p艂aka艂y na przemian, a ojciec raz po raz t艂umaczy艂, jak do tego dosz艂o. Po prostu wszyscy my艣leli, 偶e Melanie za­sn臋艂a i jedzie z nimi na pos艂aniu w g艂臋bi przyczepy, dop贸ki nie zatrzyma艂 ich na szosie sprawdzaj膮cy przeje偶d偶aj膮ce samochody policjant stanowy.

Przez ca艂y nast臋pny dzie艅 mama nie odst臋powa艂a Melanie na krok, siostry opowiada艂y jej bajki i 艣pie­wa艂y piosenki, a tata pozwoli艂 jej wybra膰 restauracj臋, w kt贸rej mieli zje艣膰 wieczorny posi艂ek. Melanie by艂a uszcz臋艣liwiona. Czu艂a si臋 jak .kr贸lewna.

Tamtego pami臋tnego dnia dokona艂a epokowego odkrycia. Dowiedzia艂a si臋 mianowicie, 偶e na to, by zwr贸ci膰 na siebie uwag臋, wystarczy nap臋dzi膰 rodzi­nie stracha. Od tamtej pory, ilekro膰 poczu艂a si臋 zanie­dbana albo niedoceniona, pope艂nia艂a jak膮艣 ekstrawa­gancj臋, robi艂a co艣 skandalicznego albo oburzaj膮cego. Stawa艂a si臋 niegrzeczn膮 dziewczynk膮. Z czasem we­sz艂o jej to w krew.

No tak, ale dzi艣 nie jest ju偶 dzieckiem ani na­stolatk膮, tylko doros艂膮 kobiet膮, kt贸ra pragnie nade wszystko naprawi膰 swoje dawne, szale艅stwa i do­wie艣膰 wszystkim, w tym tak偶e Robertowi, 偶e jest powa偶na i odpowiedzialna.


ROZDZIA艁 CZWARTY

Po doprowadzeniu si臋 do porz膮dku Melanie spot­ka艂a si臋 z siostrami na p贸藕nym sobotnim 艣niadaniu w restauracji La Grandmere. W oczekiwaniu na kel­nera przygl膮da艂a si臋 spod oka naj starszej siostrze.

Jaka ona pi臋kna z tymi rudokasztanowymi w艂o­sami i zielonymi oczami w kszta艂cie migda艂贸w! Charlotte odziedziczy艂a po matce urod臋 i spos贸b bycia prawdziwej damy z Po艂udnia, kt贸rego Me­lanie nie umia艂a ani nie stara艂a si臋 na艣ladowa膰. Najstarsza siostra by艂a zawsze elegancko ubrana, starannie uczesana i nawet latem chodzi艂a w po艅­czochach. Melanie czu艂a si臋 przy niej jak Kopciu­szek.

Po jej prawej stronie siedzia艂a Renee. Po kilku latach pracy w hollywoodzkiej bran偶y filmowej wr贸­ci艂a do Nowego Orleanu, by obj膮膰 w rodzinnym hote­lu stanowisko szefa reklamy. By艂a wiotk膮 i smuk艂膮 blondynk膮 o jasnych, si臋gaj膮cych ramion w艂osach, a w jej oczach pali艂o si臋 szcz臋艣cie, odk膮d ona i Pete Traynor wyznali sobie mi艂o艣膰.

- Ja za ciastka dzi臋kuj臋 - o艣wiadczy艂a Renee kel­nerowi, kt贸ry przyni贸s艂 do sto艂u koszyk pe艂en sma偶o­nych w oliwie, suto posypanych cukrem francuskich beignets. - Ostatnio zanadto si臋 objadam.

- A ja wezm臋 dwa - rzek艂a Melanie.

- Ty to masz dobrze - zauwa偶y艂a Charlotte. - Nie musisz uwa偶a膰 na lini臋路

- Bo Melanie jest stale w ruchu - doda艂a najbli偶­sza jej wiekiem Sylvie. - Spala kalorie, zanim zd膮偶膮 osi膮艣膰 w jej biodrach.

- Kto jak kto, ale ty nie musisz narzeka膰 na lini臋 - mrukn臋艂a Melanie, oblizuj膮c ze smakiem palce. - Ka偶dy chcia艂by mie膰 twoj膮 figur臋路

Rudow艂osa, zielonooka i bia艂osk贸ra Sylvie wygl膮­da艂a jak uosobienie owianej artyzmem kobieco艣ci. By艂a do tego nieprzejednan膮 weredyczk膮, co niekie­dy zbija艂o ludzi z tropu. Sylvie te偶 wr贸ci艂a niedawno do Nowego Orleanu i obecnie prowadzi艂a hotelow膮 galeri臋 sztuki. Ona jedna mia艂a dziecko, trzyletni膮 Daisy Rose, ukochan膮 wnuczk臋 Anne.

Melanie mia艂a poczucie swojej odmienno艣ci od si贸str, nawet fizycznej. Jako jedyna z si贸str odziedzi­czy艂a po ojcu ciemne w艂osy i smag艂膮 karnacj臋路

Sylvie, podobnie jak Renee, by艂a od niedawna zakochana. Jej ukochany, niejaki Jefferson Lambert, wdowiec z nastoletni膮 c贸rk膮, by艂 bosto艅skim praw­nikiem. On i Sylvie cz臋sto si臋 nawzajem odwie­dzali.

Ostatnimi czasy Eros najwyra藕niej upodoba艂 sobie wizyty w Hotelu Marchand. Tylko mnie omija z dale­ka, z lekkim smutkiem pomy艣la艂a Melanie. Nie 偶eby chcia艂a ponownie wyj艣膰 za m膮偶 - mia艂a dosy膰 pierw­szego, niefortunnego ma艂偶e艅stwa - ale nie zaszko­dzi艂oby wda膰 si臋 w mi艂y romans.

Charlotte to inna historia. Ciekawe, czy ca艂kiem zrezygnowa艂a ze szcz臋艣cia. Wprawdzie niedawno stukn臋艂a jej czterdziestka, ale wygl膮da艂a o wiele m艂o­dziej, niemniej zdawa艂a si臋 by膰 ca艂kowicie poch艂o­ni臋ta prowadzeniem rodzinnego hotelu. Ona te偶 mia­艂a za sob膮 nieudane ma艂偶e艅stwo.

- Wiem, 偶e nie powinnam, ale b膮d藕 tak dobra i podaj mi te francuskie p膮czki - poprosi艂a Sylvie, mrugaj膮c do niej okiem.

Melanie z u艣miechem spe艂ni艂a jej 偶yczenie. Sylvie by艂a jedyn膮 siostr膮, kt贸r膮 Melanie udawa艂o si臋 w dzieci艅stwie nam贸wi膰 czasem do udzia艂u w jej szale艅stwach. Wina spada艂a potem na strasz膮 o sze艣膰 lat Sylvie, kt贸ra jednak nigdy nie mia艂a o to pretensji do m艂odszej siostry.

- Powiedzcie, siostry, co zamierzacie zrobi膰 z tymi wszystkimi pami膮tkami z dzieci艅stwa, kt贸­rymi mama postanowi艂a nas obdarzy膰? - zapyta艂a Renee.

- Ja wsadzi艂am je do garderoby - odpar艂a Sylvie.

- A ja odda艂am moje do przechowalni - doda艂a Charlotte. - W domu nie mam miejsca.

- Jakie pami膮tki? - zdziwi艂a si臋 Melanie. Znowu poczu艂a si臋 wykluczona i odrzucona, jak wtedy na kempingu w Wielkim Kanionie.

-: Mama zabra艂a si臋 za gen~ralne porz膮dki - wy­ja艣ni艂a Charlotte.

- Mnie nie da艂a 偶adnych pami膮tek.

- Pewnie jeszcze si臋 do nich nie dokopa艂a - uspokoi艂a j膮 Renee. - Ale nie b贸j si臋, jeszcze ci臋 nimi obdarzy.

Albo nie przechowa艂a pami膮tek z mojego dzieci艅stwa, pomy艣la艂a z gorycz膮 Melanie. Chc膮c si臋 tej my艣li pozby膰, postanowi艂a zmieni膰 temat.

_ Powiedz mi, Charlotte, co to za specjalna nara­da w zamkni臋tym gronie? - zwr贸ci艂a si臋 do naj star­szej siostry.

- Chodzi o 艣lub Carly Charboneaux z m艂odym Longiem. Wesele odb臋dzie si臋 w nast臋pn膮 sobot臋, a ja jestem odpowiedzialna za stron臋 organizacyjn膮. Z powodu niedawnych problem贸w zamierzam zam贸­wi膰 dodatkow膮 ochron臋. To najwa偶niejsze towarzys­kie wydarzenie sezonu, wi臋c musz臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e nie powt贸rz膮 si臋 nieprzyjemno艣ci, jakie towarzy­szy艂y 艣lubowi Elli Emmerson. Bardzo prosz臋, 偶eby艣­cie da艂y mi zna膰, je偶eli kt贸ra艣 z was zauwa偶y co艣 niepokoj膮cego.

Melanie przypomnia艂a sobie rozmow臋 Roberta z dziennikark膮. Czy nie powinna powiedzie膰 o tym Charlotte?

W jej wyobra藕ni pojawi艂 si臋 偶ywy obraz Roberta. Troch臋 aroganckiego, pewnego siebie, a przy tym bardzo skrytego m臋偶czyzny.

_ Najmniejsze niepowodzenie w trakcie wesela by艂oby dla nas katastrof膮 praktycznie nie do odrobie­nia - stwierdzi艂a Renee, budz膮c Melanie z zamy艣­lenia. - Mog艂oby zrujnowa膰 opini臋 hotelu.

_ Czy mog艂abym w czym艣 pom贸c? - zwr贸ci艂a si臋 do Charlotte. - Bardzo bym chcia艂a na co艣 si臋 przyda膰.

_ M贸wisz powa偶nie? - W g艂osie Charlotte brzmia艂o niedowierzanie.

- Najpowa偶niej.

- Skoro tak, to by艂abym wdzi臋czna, gdyby艣 wy­st膮pi艂a zamiast mnie na aukcji charytatywnej, kt贸r膮 nasza babcia urz膮dza w czwartek wieczorem.

Melanie j臋kn臋艂a w duchu. Wszystkiego by si臋 spo­dziewa艂a, tylko nie tego. Nie lubi艂a imprez urz膮dza­nych przez babci臋 Celeste, ale po tym, co powiedzia­艂a, trudno si臋 by艂o wycofa膰.

- Hmm, czy to ta, podczas kt贸rej licytuje si臋 rand­ki z wybran膮 kobiet膮?

- Tak.

Jeszcze lepiej! Na sam膮 my艣l o tym, 偶e stare na­dziane pryki b臋d膮 si臋 przez ca艂y wiecz贸r 艣lini膰 na jej widok, Melanie zrobi艂o si臋 niedobrze.

- My艣l臋, 偶e b臋d臋 mog艂a.

- My艣lisz czy wiesz? Musz臋 mie膰 pewno艣膰.

- Dobrze, zgadzam si臋.

- Nie wycofasz si臋 w ostatniej chwili?

- OczyWi艣cie, 偶e nie. Za kogo mnie masz?

Zauwa偶y艂a, 偶e siostry wymieni艂y porozumiewaw­cze spojrzenia.

- Nie mia艂am nic z艂ego na my艣li. Chcia艂am si臋 tylko upewni膰 - za艂agodzi艂a sytuacj臋 Charlotte. ­Wiem, jak powa偶nie traktujesz prac臋 w restauracji, natomiast w innych sprawach nie zawsze mo偶na na ciebie liczy膰. Pami臋tasz, jak obieca艂a艣 pojecha膰 z ba­bci膮 do lekarza, ale wola艂a艣 p贸j艣膰 ze swoim ch艂opa­kiem do dyskoteki?

- To by艂o dziesi臋膰 lat temu!

- Chcia艂am tylko mie膰 ...

- Mo偶esz by膰 spokojna. Nie zawiod臋 ci臋 - przerwa艂a jej Melanie.

- Dobrze, ju偶 nic wi臋cej nie powiem - odpar艂a Charlotte, ale jednocze艣nie rzuci艂a naj m艂odszej siost­rze spojrzenie, kt贸re zdawa艂o si臋 m贸wi膰: "Masz osta­tni膮 szans臋 pokaza膰, 偶e mo偶na na ciebie liczy膰".


Po sko艅czonym 艣niadaniu Melanie pierwsza opu艣­ci艂a restauracj臋. Charlotte odprowadzi艂a j膮 zafraso­wanym wzrokiem. Mi臋dzy ni膮 a Melanie dochodzi艂o cz臋sto do spi臋膰, zw艂aszcza kiedy Charlotte pr贸bowa­艂ajej matkowa膰. 呕ywi艂a wobec niej opieku艅cze uczu­cia, a ostatnio mia艂a wra偶enie, 偶e z Melanie dzieje si臋 co艣 niedobrego. Cz臋sto, takjak dzi艣, bywa艂a nieobec­na duchem.

- Jak my艣licie, czy tym razem Melanie zostanie z nami?

- Czy ja wiem - rzek艂a z namys艂em Sylvie. - Sie­dzi w Nowym Orleanie od czterech miesi臋cy, czyli jest to jej naj d艂u偶szy pobyt, odk膮d wyfrun臋艂a z domu. Ale z Melanie nigdy nic nie wiadomo.

- No w艂a艣nie, boj臋 si臋; czy nie szykuje si臋 do kolejnego odlotu. Jest ostatnio dziwnie niespokojna. - Ja osobi艣cie niczego takiego nie zauwa偶y艂am.

Oczywi艣cie, nie licz膮c napi臋tych stosunk贸w z Rober­tem - doda艂a Renee.

- Co艣 si臋 mi臋dzy nimi nie uk艂ada? - zaniepokoi艂a si臋 Charlotte. Tego tylko brakowa艂o, 偶eby w kuchni zapanowa艂 ba艂agan.

- Mo偶e to tylko kuchenne plotki.

- Niemniej daj mi zna膰, gdyby艣 us艂ysza艂a co艣 konkretnego, 偶ebym mog艂a w por臋 interweniowa膰 - poprosi艂a Charlotte.

- Melanie to niespokojny duch - zauwa偶y艂a Syl­vie. - Nie potrafi usiedzie膰 d艂ugo na jednym miejscu.

- Miejmy nadziej臋, 偶e wreszcie si臋 ustatkuje - westchn臋艂a Charlotte. - Dzi臋ki niej w restauracji zapanowa艂 nowy duch. Kuchnia zaczyna przypomi­na膰 to, co by艂o za 偶ycia taty. A poza tym zawsze boj臋 si臋 o Melanie, kiedy jest z dala od rodziny.

- Mo偶e powinna艣 z ni膮 porozmawia膰? - rzek艂a Sylvie.

- Mo偶e, ale z drugiej strony, nie chc臋 wywiera膰 nacisku. Sama powinna zdecydowa膰, czego napraw­d臋 chce.

- Miejmy nadziej臋, 偶e zd膮偶y艂a si臋 wyszumie膰. Nied艂ugo stuknie jej trzydziestka - zauwa偶y艂a Renee.

Charlotte nigdy nie mog艂a si臋" wyszumie膰". Lata jej dorastania przypad艂y na okres, w kt贸rym rodzice byli niemal bez reszty poch艂oni臋ci doprowadzaniem hotelu do kwitn膮cego stanu, tote偶 opieka nad m艂od­szymi dzie膰mi w naturalny spos贸b spad艂a cz臋艣ciowo

. na barki naj starszej c贸rki. Charlotte nigdy si臋 z tego powodu nie skar偶y艂a, lubi艂a nawet zajmowa膰 si臋 sios­trami. Kiedy jednak z czasem wzi臋艂a na siebie trud kierowania rodzinnym przedsi臋wzi臋ciem, w jej sercu zrodzi艂 si臋 cie艅 pretensji o to, 偶e siostry nie doceniaj膮 jej po艣wi臋ce艅.

Nie, 偶eby brakowa艂o jej osobistego 偶ycia. Gdyby naprawd臋 chcia艂a wyj艣膰 za m膮偶, wybra艂aby dla siebie inn膮 drog臋. Ponad wszystko stawia艂a interes rodziny i Hotelu Marchand, wola艂aby jedynie, by jej trud by艂 bardziej doceniany.

- Nie martw si臋, Charlotte - rzek艂a czule Sylvie, k艂ad膮c r臋k臋 na jej d艂oni. - Razem pokonamy wszyst­kie przeciwno艣ci. Po tym, co nas spotka艂贸 w ostatnich latach, sta艂y艣my si臋 sobie jeszcze bli偶sze.

W pewnym stopniu tak. Najpierw 艣mier膰 ojca, potem katastrofalna pow贸d藕 spowodowana huraga­nem Katrina, i wreszcie choroba matki. Ta ostatnia sprowadzi艂a Renee i Melanie z powrotem do Nowego Orleanu. Ostatnio jednak Charlotte nie mog艂a oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e Melanie my艣li o wyje藕dzie. Da艂aby wiele, by si臋 dowiedzie膰, c膮 si臋 dzieje w sercu naj­m艂odszej siostry.

- Nie martw si臋 o Melanie - podj臋艂a Sylvie. - Ona jest z nas wszystkich naj twardsza i najodpomiejsza. Pami臋tasz, jak odjechali艣my bez路 niej 偶 kempingu w Wielkim Kanionie? Kiedy policjant zaprowadzi艂 nas do niej do le艣nicz贸wki, nasza Melanie siedzia艂a jak ma艂a ksi臋偶niczka w艣r贸d swoich admirator贸w, za­jadaj膮c si臋 s艂odyczami i rysuj膮c obrazki. Pami臋tam, jak jej tego zazdro艣ci艂am .

- Dziwne, bo ja zapami臋ta艂am to zupe艂nie inaczej - sprzeciwi艂a si臋 Charlotte. - Odnios艂am wra偶enie, 偶e mimo ca艂ego zainteresowania jej osob膮 w le艣nicz贸w­ce siedzia艂o smutne, zagubione i przestraszone dziec­ko. I czu艂am si臋 okropnie winna, 偶e jej nie dopil­nowa艂am.

- Bo ty zawsze bierzesz na siebie odpowiedzial­no艣膰 - krytycznym tonem stwierdzi艂a Renee. - Ile mia艂a艣 wtedy lat? Najwy偶ej szesna艣cie.

- Ale zachowywa艂a艣 si臋, jakby艣 mia艂a trzy razy wi臋cej - dorzuci艂a Sylvie. - Zgadzam si臋 z Renee. Przesta艅 uwa偶a膰, 偶e na twoich barkach spoczywa los i szcz臋艣cie ca艂ej rodziny. I nie martw si臋 zawczasu o Melanie, bo mo偶e nie ma o co.

Charlotte pokiwa艂a g艂ow膮. W tym, co m贸wi艂y sios­try, by艂o wiele racji. Nie mog艂a si臋 jednak oprze膰 wra偶eniu, 偶e Melanie ma jakie艣 k艂opoty, ale jest zbyt dumna na to, by si臋 zwierzy膰 i poprosi膰 o rad臋.


Po przyj艣ciu do kuchni Melanie zaj臋艂a si臋 przy­rz膮dzaniem sosu diabolo do czerwonego granika, g艂贸wnego dania sobotniego wieczornego menu. Po­patrzy艂a spod oka na wchodz膮cego Roberta.

- Mia艂am dzisiaj sen - powiedzia艂a.

- Ja ci si臋 艣ni艂em? - Rzuci艂jej promienny u艣mIech.

Tak.

- Te偶 pomys艂! Przy艣ni艂 mi si臋 nowy przepis.

- Jaka szkoda! Mia艂em nadziej臋, 偶e 艣ni艂a艣 o mnie.

Znowu ten zachwycaj膮cy u艣miech od ucha do ucha.

- Nic z tego. Moje sny dotycz膮 jedzenia. - Nie da si臋 oczarowa膰 - Pozwolisz mi wypr贸bowa膰 nowy przepis, czy mam opowiedzie膰 Charlotte o twoim spotkaniu z dziennikark膮 z "Times-Picayune"?

- To szanta偶? - Robert, nadal lekko u艣miechni臋­ty, rzuci艂 jej badawcze spojrzenie.

- Nie u偶ywajmy mocnych s艂贸w. Nazwijmy to pr贸b膮 negocjacji. .

- Nie mam nic do ukrycia.

- Zupe艂nie nic? 呕adnych wstydliwych tajemnic?

Nie, to nie by艂o przywidzenie. Twarz Roberta fak­tycznie obla艂a si臋 ciemnym rumie艅cem. Ten facet co艣 ukrywa.

- Opowiesz o swoim 艣nie? - zapyta艂.

- To przepis g艂贸wnie na walentynki, ale tak偶e na karnawa艂.

- A konkretnie?

- Ostrygi.

- Mog艂em si臋 domy艣li膰 - zauwa偶y艂 z ironi膮.

- Wilgotne i 艣liskie, soczyste ostrygi. Z szampanem i sosem mignon.

- Brzmi seksownie.

- W tym ca艂a rzecz - przytakn臋艂a. - Ale musz臋 nad tym jeszcze popracowa膰.

- Podasz wi臋cej szczeg贸艂贸w?

- Ostrygi podane na warstwie podgotowanych, lekko podsma偶onych szparag贸w. - Niemal czu艂a, jak umys艂 Roberta pod膮偶a nakre艣lonym przez ni膮 szla­kiem. - Przykryte z wierzchu p艂ywaj膮cymi w roz­topionym ma艣le bia艂ymi truflami.

W oczach Roberta zapali艂y si臋 iskry erotycznego podniecenia.

- Masz perwersyjn膮 wyobra藕ni臋 - powiedzia艂, zni偶aj膮c g艂os do szeptu.

Dooko艂a uwijali si臋 kuchenni i podkuchenni, kt贸­rych obecno艣膰 powinna ich kr臋powa膰, a tymczasem, odwrotnie - dzia艂a艂a wr臋cz podniecaj膮co.

Nie byli w stanie oderwa膰 od siebie oczu. Za­skoczona narastaj膮cym napi臋ciem, Melanie zacz臋艂a si臋 cofa膰, a偶 natrafi艂a plecami na kant kuchennego blatu.

- Co艣 si臋 pali.

- Gdzie? - mrukn臋艂a niezbyt przytomnie.

Robert ruchem g艂owy wskaza艂 piec i w tej samej chwili poczu艂a zapach spalenizny. Jej sos!

W swym erotycznym transie zapomnia艂a o mie­szaniu sosu, kt贸ry zacz膮艂 si臋 przypala膰. Rzuci艂a si臋, 偶eby zdj膮膰 go z ognia, ale w zdenerwowaniu tr膮ci艂a 艂okciem d艂ug膮 r膮czk臋 rondla, a ten przewr贸ci艂 si臋 i spad艂 z hukiem na pod艂og臋, opryskuj膮c wrz膮cym sosemjej nogi. Akurat dzi艣, kiedy zamiast spodni ma na sobie sp贸dnic臋.

Wrzasn臋艂a z b贸lu. Zanim jednak zd膮偶y艂a cokol­wiek zrobi膰, Robert chwyci艂 j膮 w ramiona. Zrzuciw­szy z jej st贸p drewniaki, zani贸s艂 Melanie do wiel­kiego, aluminiowego zlewu, gdzie pod strumieniem zimnej wody zmy艂 sos z poparzonej stopy.

Ch艂odna woda natychmiast przynios艂a jej ulg臋. Melanie spocz臋艂a bezw艂adnie w ramionach Roberta, kt贸ry zdawa艂 si臋 nie odczuwa膰 ci臋偶aru jej ponad sze艣膰dziesi臋ciu kilogram贸w. K膮tem oka zobaczy艂a czyje艣 r臋ce podnosz膮ce zrzucony rondel.

- Zostawcie, sama po sobie posprz膮tam.

- Cicho b膮d藕! - powiedzia艂 zdecydowanym tonem.

Wobec tego umilk艂a.

Owin膮wszy jej stopy czystymi kuchennymi r臋cznikami, skierowa艂 si臋 do wyj艣cia.

- Mog臋 i艣膰.

- Wiem.

- No to postaw mnie na nogi.

. - Za chwil臋.

- Uszkodzisz sobie kr臋gos艂up.

- Zaryzykuj臋.

- Ale z ciebie uparciuch!

- I kto to m贸wi.

Kiedy Robert wynosi艂 j膮 z kuchni na oczach ca艂e­go personelu, m艂ody pomocnik Raoul pracowicie wy­ciera艂 z pod艂ogi rozlany sos.

- Strasznie przepraszam - powiedzia艂a skruszo­nym g艂osem.

Ch艂opak rzuci艂 jej nie艣mia艂y u艣miech, po czym zawstydzony spu艣ci艂 oczy i zacz膮艂 jeszcze energicz­niej szorowa膰 pod艂og臋.

- O rany! - mrukn臋艂a pod nosem. - Ten ma艂y chyba si臋 we mnie podkochuje.

- To ty nie wiesz, 偶e ca艂y m臋ski personel kuchni czuje do ciebie mi臋t臋? - za艣mia艂 si臋 Robert.

- Naprawd臋? - By艂a autentycznie zdziwiona. Za­razem uprzytomni艂a sobie, i偶 faktycznie cz臋sto czu艂a na sobie spojrzenia zatrudnionych w kuchni m臋偶­czyzn.

- Nie wiedzia艂a艣?

- Nie. Allison te偶? - zapyta艂a, g艂贸wnie po to, aby nie my艣le膰 o fizycznej blisko艣ci trzymaj膮cego j膮 w ramionach Roberta. Allison by艂 pierwszym pomoc­nikiem g艂贸wnego cukiernika.

- Allison nie, ale poza nim wszyscy. - Otworzyw­szy 艂okciem drzwi biura, Robert wni贸s艂 Melanie do 艣rodka.

Mia艂a ochot臋 zapyta膰: "艁膮cznie z tob膮?", ale ba艂a si臋, 偶e Robert powie "Tak", a ona nie b臋dzie wie­dzia艂a, jak zareagowa膰.

Robert tymczaselp posadzi艂 j膮 ostro偶nie w fotelu za rozleg艂ym biurkiem z tekowego drzewa, kt贸re nale偶a艂o do rodziny Marchand贸w od paru pokole艅. Na biurku panowa艂 idealny porz膮dek. Papiery by艂y pouk艂adane w r贸wne stosy. Podobny 艂ad zauwa偶y艂a na p贸艂ce z ksi膮偶kami kucharskimi i fachoWYmi pora­dnikami. Nawet kosz na 艣mieci zosta艂 niedawno opr贸偶niony.

Poczu艂a kojarz膮cy si臋 z lasem, typowo m臋ski za­pach, kt贸ry wnikn膮艂 w tweedowe obicie fotela i teraz dra偶ni艂 jej zmys艂 powonienia, jakby m贸wi艂: "Mog臋 by膰 tw贸j".

Melanie nie by艂a osob膮 oboj臋tn膮 na g艂os instyn­ktu. Wprawdzie rozs膮dek nadal podpowiada艂 jej, 偶e Robert nie jest odpowiednim dla niej m臋偶czy­zn膮, to jednak zmys艂y m贸wi艂y路 co艣 wr臋cz odwrot­nego.

Ukl膮k艂 przed ni膮 na dywaniku domowej roboty i z czu艂o艣ci膮 podni贸s艂 jej lew膮 stop臋.

- To moja wina, bo odwr贸ci艂em twoj膮 uwag臋 od pracy - powiedzia艂.

- Daj spok贸j! - zaprotestowa艂a. - Tylko tego bra­kowa艂o, 偶eby艣 si臋 okaza艂 jednym z nich.

- Jednym z nich? Kogo masz na my艣li?

- Urodzonych m臋czennik贸w, kt贸ry bior膮 na siebie wszystkie winy i za wszystko czuj膮 si臋 odpowie­dzialni. Takich jak Charlotle. To nie twoja wina, 偶e nie patrzy艂am, co robi臋.

- Ale jestem szefem i odpowiadam za wszystko, co si臋 w kuchni dzieje.

- Nie mo偶esz odpowiada膰 za wszystko. To si臋 sta艂o przypadkiem.

- Co艣 ci powiem - powiedzia艂 z tajemniczym u艣miechem, delikatnie g艂aszcz膮c jej stop臋. - Zda­niem niekt贸rych nic nie dzieje si臋 przypadkiem.

- Sugerujesz, 偶e celowo wyla艂am sobie wrz膮cy sos na nogi, 偶eby艣 zani贸s艂 mnie do biura?

- A nie by艂o tak?

- Nie wiem jak ty, ale co do mnie, to nigdy nie dzia艂am z wyrachowania. Mo偶e jeszcze tego nie za­uwa偶y艂e艣, ale jestem raczej w gor膮cej wodzie k膮pana.

W pierwszym odruchu chcia艂a cofn膮膰 stop臋, ale tylko przygryz艂a wargi. I to bynajmniej nie z b贸lu, ale poniewa偶 dotykjego r膮k sp~膮wia艂jej rtiespodziewan膮 przyjemno艣膰. A gdy Robert zacz膮艂 ostro偶nie zdejmo­wa膰 z oparzonej nogi papierowe r臋czniki, zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo blisko艣膰 tego m臋偶czyzny dzia艂a

na jej zmys艂y. .

- Wysu艅 doln膮 szuflad臋 - poprosi艂, wskazuj膮c g艂ow膮 praw膮 cz臋艣膰 biurka. - Mam t膮m podr臋czn膮 apteczk臋路

Przechyliwszy si臋 przez oparcie fotela, otworzy艂a wskazan膮 szuflad臋 i wyj臋艂a z niej .pude艂ko. Kiedy podawa艂a je Robertowi, ich palce otar艂y si臋 o siebie, a ona poczu艂a co艣 bardzo zbli偶onego do elektrycz­nego wy艂adowania. Robert uda艂, 偶e jest ca艂kowicie zaj臋ty wyjmowaniem z pud艂a i otwieraniem s艂oika z ma艣ci膮 na oparzenia.

- Na moje oko s膮 to oparzenia najwy偶ej pierw­szego stopnia - zauwa偶y艂, rozsmarowuj膮c koj膮c膮 ma艣膰 i opatruj膮c oparzone miejsca banda偶em. - Jak dobrze p贸jdzie, unikniesz b膮bli.

- Oby艣 mia艂 racj臋 - powiedzia艂a dziwnie nieobec­nym g艂osem. Ka偶de dotkni臋cie jego palc贸w wprawia­艂o j膮 w mimowolne dr偶enie.

Kiedy po sko艅czonym zabiegu Robert podni贸s艂 g艂ow臋, w jego oczach zobaczy艂a nieskrywane po偶膮­danie. Zapragn臋艂a nagle, aby j膮 poca艂owa艂. Melanie nie mia艂a zwyczaju hamowa膰 swoich odruch贸w. W pe艂ni 艣wiadoma tego, co robi, pochyli艂a si臋 ku niemu z lekko otwartymi ustami, maj膮c nadziej臋, 偶e Robert nie oprze si臋 oczywistej zach臋cie.


ROZDZIA艁 PI膭TY

Niech to wszyscy diabli! Nie powinien by艂 jej poca艂owa膰.

C贸偶, kiedy pokusa by艂a.zbyt silna. Trwaj膮ca od czterech miesi臋cy walka z emocjami wyczerpa艂a jego wol臋 oporu. Czu艂 si臋 jak ow艂adni臋ty jednym prag­nieniem jaskiniowiec, maj膮cy w zasi臋gu r臋ki za­chwycaj膮cy przedmiot po偶膮dania. S艂owem, by艂 bliski z艂o偶enia broni. Potem wr贸ci do swego dziennika i b臋­dzie musia艂 d艂ugo pisa膰, zanim uda si臋 ujarzmi膰 sza­lej膮cego w nim dzikusa.

Za sw膮 s艂abo艣膰 obwinia艂 diabelski sos, kt贸ry do­prowadzi艂 do tego, 偶e znalaz艂 si臋 z Melanie sam na sam. I ten r贸wnie diabelski b艂ysk w jej oczach, z ja­kim pochyli艂a nad nim swoje. pe艂ne wargi. Przede

. wszystkim jednak wini艂 samego siebie. Za zbyt d艂ug膮 abstynencj臋, kt贸ra os艂abi艂a jego wol臋 i wyda艂a na pastw臋 testosteronu. W przeciwnym razie nie zapom­nia艂by, i偶 Melanie Marchand jest c贸rk膮 pracodaw­czyni i je偶eli sprawy potocz膮 si臋 w z艂膮 stron臋, to on straci prac臋, a nie ona.

Wargi Melanie otworzy艂y si臋 odrobink臋 szerzej, ukazuj膮c czubek j臋zyka. Wiedzia艂, i偶 rzuca na jedn膮 kart臋 ca艂膮 swoj膮 karier臋, lecz by艂o mu to oboj臋tne. Wyci膮gn膮艂 r臋ce i zerwa艂 elastyczn膮 opask臋 z jej ko艅skiego ogona, uwalniaj膮c kaskad臋 ciemnych, jed­wabistych w艂os贸w. Ujrza艂 naprzeciw siebie jej roz­szerzone 藕renice i przywar艂 ustami do jej ust.

Melanie wyda艂a ciche, pe艂ne zadowolenia wes­tchnienie, a jej cia艂o wypr臋偶y艂o si臋. Pachnia艂a roz­kosznie papryk膮 i selerem.

Uj膮艂 jej twarz w d艂onie, zaskoczony delikatno艣ci膮 jej sk贸ry. Jej w艂osy, te jedwabiste nitki koloru heba­nu, owin臋艂y mu si臋 wok贸艂 palc贸w. Melanie zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋, przed艂u偶aj膮c poca艂unek. Robert czu艂, 偶e p艂onie. Wsun膮wszy palce w jej w艂osy, pod­da艂 si臋 ca艂kowicie rozkoszy. Spe艂nia艂y si臋 oto jego senne marzenia. Ca艂owa艂 realn膮 Melanie, a ona na­mi臋tnie, bez skr臋powania odpowiada艂a najego poca­艂unki.

- Melanie! - j臋kn膮艂. Najch臋tniej zani贸s艂by j膮 na kanap臋. Przed szale艅stwem broni艂y go ju偶 tylko s艂ab­n膮ce z ka偶d膮 chwil膮 resztki rozs膮dku. - Melanie! - powt贸rzy艂, nie bardzo wiedz膮c, co chce powie­dzie膰. Wi臋c rzuci艂 jej tylko gor膮ce, b艂agalne spoj­rzenie, kt贸re m贸wi艂o: "Je艣li natychmiast nie prze­staniesz, nie b臋d臋 mia艂 innego wyj艣cia, jak posi膮艣膰 ci臋 tutaj, zaraz, i niech szlag trafi ca艂y 艣wiat".

W tej samej chwili zapukano do drzwi. Melanie i Robert odskoczyli od siebie, a zaraz potem w uchy­lonych drzwiach ukaza艂a si臋 g艂owa Jean-Paula.

- Szefie, kuchnia ledwo nad膮偶a z podawaniem potraw. Czy Melanie czuje si臋 na tyle dobrze, 偶eby wr贸ci膰 do pracy?


Melanie wysz艂a z kuchni dobrze po p贸艂nocy. Przez kilka ostatnich godzin pracowa艂a jak w transie, my艣­l膮c tylko o upajaj膮cym poca艂unku.

Nigdy nie w膮tpi艂a, 偶e Robert umie ca艂owa膰, a jego poca艂unki musz膮 by膰 w艂adcze i nami臋tne. Wszystko to si臋 sprawdzi艂o, natomiast nie przewidzia艂a nie­oczekiwanej czu艂o艣ci w pieszczocie jego warg. Zasta­nawia艂a si臋, do czego by dosz艂o, gdyby Jean-Paul im nie przeszkodzi艂. Jego pojawienie si臋 zapewne uchro­ni艂o j膮 od pope艂nienia kolejnego 偶yciowego b艂臋du.

Kiedy wysz艂a na hotelowy dziedziniec, trzymaj膮c w r臋ku kluczyki od samochodu, ku swemu zdziwie­niu ujrza艂a siedz膮c膮 na 偶eliwnej ogrodowej 艂awce Charlotte. Dziedziniec ton膮艂 w p艂yn膮cym z wn臋trza hotelu przy膰mionym 艣wietle, a w g贸rze, ha granato­wym niebie, jarzy艂y si臋 gwiazdy. Charlotte by艂a ran­nym ptaszkiem, za to wcze艣nie chodzi艂a spa膰. Rzad­ko wraca艂a do domu p贸藕niej j ak o dziesi膮tej. Co j 膮 tak d艂ugo zatrzyma艂o? Melanie ruszy艂a w jej stron臋路

- Hej, Char!

- Jak si臋 masz, Melanie?

- Co tu robisz sama w 艣rodku nocy? Dlaczego nie idziesz do domu?

- Jako艣 nie mog臋 przesta膰 my艣le膰 o naszych spra­wach.

Powia艂 ch艂odny wiatr i Charlotte mocniej otuli艂a si臋 swetrem. Najej twarzy malowa艂 si臋 wyraz troski, kt贸ry zaniepokoi艂 Melanie.

- Przynios臋 ci z kuchni gor膮cego mleka - zapro­ponowa艂a. - To ci pomo偶e zasn膮膰.

- Nie, dzi臋kuj臋, nic mi nie jest. Zaraz pojad臋 do domu.

- Nie najlepiej wygl膮dasz. Musisz by膰 przem臋­czona.


- Bo troch臋 jestem. Rozmy艣la艂am o tym, 偶e za­czynamy wychodzi膰 na prost膮, mama czuje si臋 dob­rze, hotel prosperuje, tylko ja nie jestem ju偶 tak m艂oda jak kiedy艣.


- Nie przesadzaj, jeste艣 wci膮偶 m艂oda. - Melanie usiad艂a obok siostry. Nieoczekiwane wyznanie Char­lotte zaskoczy艂o j膮 i wzruszy艂o. Najstarsza siostra nie mia艂a zwyczaju przyznawa膰 si臋 do s艂abo艣ci. - Co艣 ci臋 gn臋bi?


- Mnie? - smutno za艣mia艂a si臋 Charlotte. - Zwy­kle to ja jestem od tego, 偶eby dowiadywa膰 si臋, co was gn臋bi.

- A czego by艣 si臋 chcia艂a ode mnie dowiedzie膰?

- Wydajesz mi si臋 ostatnio dziwnie przygn臋biona. Normalnie jeste艣 taka pogodna.


- Nie jestem przygn臋biona - odruchowo zaprze­czy艂a Melanie, ale zaraz zda艂a sobie spraw臋, 偶e od pewnego czasu rzeczywi艣cie chodzi sm臋tna, nie mo­g膮c sobie poradzi膰 z emocjami, jakie budzi w niej Robert LeSoeur.


- Mo偶e raczej nieobecna duchem - poprawi艂a si臋 Charlotte. - Jakby ci臋 dr臋czy艂 trudny do rozwi膮zania problem. Chcesz o tym pogada膰?


Melanie zdj臋艂a przytrzymuj膮c膮 jej w艂osy elastycz­n膮 opask臋 i w艂o偶y艂a j膮 sobie na r臋k臋, niczym bran­soletk臋. Przez ca艂y wiecz贸r w hotelowej kuchni pano­wa艂o istne szale艅stwo. W momencie najwi臋kszego nat臋偶enia pracy Robert stara艂 si臋 jej pom贸c, ale sw膮 obecno艣ci膮 tylko rozprasza艂 jej uwag臋. Raz po raz rzuca艂a mu ukradkowe spojrzenia albo zastyga艂a z wra偶enia, kiedy poczu艂a obok siebie jego zdradzie­cko poci膮gaj膮cy, m臋ski zapach.


Chcia艂a powiedzie膰: "Dostaj臋 wariactwa na punk­cie Roberta LeSoeura. Nie umiem sobie z tym pora­dzi膰. Je艣li chcesz mi pom贸c, wym贸w mu posad臋". Zamiast tego spyta艂a:

- Dlaczego ty z mam膮 nie zaproponowa艂y艣cie mi stanowiska szefa kuchni?


Melanie od czterech miesi臋cy nosi艂a si臋 z tym pytaniem, ale by艂a zbyt ura偶ona, aby je otwarcie postawi膰, a poza tym zbyt zaj臋ta udawaniem, 偶e ma to w nosie. Teraz jednak nadszed艂 odpowiedni mo­ment na poruszenie bolesnej dla niej sprawy.

- Zastanawia艂y艣my si臋 nad tym.

- Ale w ko艅cu wynaj臋艂y艣cie obcego cz艂owieka. Dlaczego? Uwa偶acie, 偶e nie da艂abym sobie rady?

- Nie, wcale nie.

- No to dlaczego?


Charlotte podnios艂a do ust splecione palce obu d艂oni. Melanie dobrze zna艂a ten gest i wiedzia艂a, 偶e siostra szuka odpowiednich s艂贸w dla wyra偶enia nie­przyjemnej prawdy. Jej pe艂ne rozmys艂u opanowanie zirytowa艂o Melanie.

- Nad czym si臋 zastanawiasz? Wal prosto z mo­stu.

- Ja tylko ... - zaj膮kn臋艂a si臋 Charlotte.

- Wiem, wiem. Musia艂a艣 sobie najpierw starannie u艂o偶y膰 odpowied藕. Czy nie mo偶esz cho膰 raz okaza膰 troch臋 spontaniczno艣ci?

- Naprawd臋 tego chcesz?

- Tak.

- No dobrze. Uwa偶a艂y艣my, 偶e znudzi ci臋 nadmiar biurowej pracy. Ze swoim tw贸rczym usposobieniem mia艂aby艣 tego dosy膰 po paru tygodniach.

- Inaczej m贸wi膮c, nie jestem wystarczaj膮co od­powiedzialna.

- Tego nie powiedzia艂am. - Charlotte zamilk艂a, a po zastanowieniu rzek艂a: - S膮dzi艂y艣my, 偶e ci臋偶ar biurowej pracy zniech臋ci ci臋 do pracy w hotelu i sk艂o­ni do szybkiego wyjazdu. Zreszt膮 wcale nie by艂o jasne, czy chcesz by膰 szefem kuchni i my艣lisz na serio o osiedleniu si臋 na sta艂e w Nowym Orleanie. O ile wiem, nadal trzymasz swoje bosto艅skie miesz­kanie.

Melanie chcia艂a zaprotestowa膰, lecz nie mog艂a odm贸wi膰 siostrze racji. Poczucie, 偶e mo偶e zawsze wr贸ci膰 do wynajmowanego w Bostonie mieszkania, dawa艂o jej poczucie wewn臋trznej swobody. Zarazem jednak bola艂o j膮, i偶 najbli偶sze osoby uwa偶aj膮, 偶e nie mo偶na na niej polega膰.

- Wi臋c zamiast postrzelonej Melanie wola艂y艣cie zatrudni膰 kogo艣 z zewn膮trz?

- B膮d藕 sprawiedliwa. Sama wiesz, 偶e nigdy nie by艂a艣 wzorem wytrwa艂o艣ci. Ile razy zmienia艂a艣 stu­dia, zanim zdecydowa艂a艣 si臋 p贸j艣膰 do. szko艂y ku­charskiej?

- No dobrze, pi臋膰 razy, ale czy to moja wina, 偶e rodzice pchali mnie na uniwersytet, kiedy ja od po­cz膮tku marzy艂am o gotowaniu? Zreszt膮 na studiach ka偶dy bywa troch臋 lekkomy艣lny.

- Ja nie.

- Oczywi艣cie, 偶e nie ty. Nasza 艣wi臋ta Charlotte nigdy nie zboczy艂a z w艂a艣ciwej drogi.

- Zastan贸w si臋, kochanie. - Charlotte pu艣ci艂a mi­mo uszu k膮艣liw膮 uwag臋 siostry. - Przez ca艂e doros艂e 偶ycie zmieniasz posady i m臋偶czyzn jak r臋kawiczki. Za Davida wysz艂a艣, prawie go nie znaj膮c, i r贸wnie szybko si臋 rozwiod艂a艣. Jeste艣 wiecznie zad艂u偶ona. Nie masz ani centa oszcz臋dno艣ci. - Przerwa艂~ na moment dla nabrania tchu, po czym ci膮gn臋艂a: - Mnie nic do tego. Jeste艣 doros艂a i masz prawo robi膰, co ci si臋 podoba, ale ja wszystkie swoje si艂y po艣wi臋ci艂am temu hotelowi i kiedy kogo艣 zatrudniam, musz臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e mnie nie zawiedzie. Chcia艂a艣 us艂ysze膰 prawd臋, wi臋c jestem szczera. Nie zaproponowa艂y艣my ci posady szefa, bo wiedzia艂y艣my, 偶e nie mo偶na na ciebie liczy膰.

No i doczeka艂a si臋! 呕ywi膰 podejrzenia to jednak nie to samo, co us艂ysze膰 gorzk膮 prawd臋 powiedzian膮 wprost, do tego przez najbli偶sz膮 osob臋! Melanie by艂a zdruzgotana. Mia艂a ochot臋 Wybuchn膮膰 p艂aczem. Zdo艂a艂a si臋 jednak opanowa膰.

- Musia艂a艣 si臋 fajnie poczu膰, no nie? Chyba pierw­szy raz w 偶yciu powiedzia艂a艣, co ci le偶y na sercu bez obwijania w bawe艂n臋 - wypali艂a, uciekaj膮c si臋 do starej zasady, zgodnie z kt贸r膮 atak jest najlepsz膮 form膮 obrony.

- Nie pouczaj mnie, moja droga, bo po艂owa two­ich k艂opot贸w bierze si臋 w艂a艣nie st膮d, 偶e najpierw m贸wisz, a dopiero potem my艣lisz - obruszy艂a si臋 Charlotte.

- A ty przez to swoje ci膮g艂e zastanawianie si臋 nad wszystkim prowadzisz 偶ycie, kt贸rego nigdy sama by艣' nie wybra艂a.

- To nieprawda, lubi臋 swoje 偶ycie.

- Szczerze? - Melanie wyd臋艂a wargi. - A mo偶e tak ci zale偶y na tym, 偶eby bro艅 Bo偶e nie pope艂ni膰 czego艣 niew艂a艣ciwego i nikogo nie zawie艣膰, 偶e nie przyjdzie ci nawet do g艂owy zastanowi膰 si臋, czego sama by艣 w 偶yciu chcia艂a.

Charlotte milcza艂a, ale wida膰 by艂o, 偶e z trudem panuje nad gniewem. Melanie natychmiast po偶a艂o­wa艂a swoich s艂贸w. Charlotte mia艂a najlepsze intencje, nie chcia艂a jej dotkn膮膰. Po prostu tak ju偶 jest, 偶e ka偶da z nich ma inne podej艣cie do 偶ycia.

- Przepraszam! - zawo艂a艂a. - Chcia艂am ci臋 roz­bawi膰, a tymczasem sprawi艂am ci przykro艣膰.

- Ja te偶 przepraszam - odpar艂a Charlotte, wyci膮­gaj膮c do siostry ramiona. - Chod藕, u艣ciskaj mnie.

Obj臋艂y si臋.

- Postaram si臋 poprawi膰.

- Wystarczy, kochanie, je艣li b臋dziesz po prostu sob膮路

- Staram si臋, ale od pewnego czasu nie'czuj臋 si臋 najlepiej w swojej dawnej sk贸rze - z westchnieniem wyzna艂a Melanie.

- To pewnie sprawa tych trzech dziesi膮tek. Zbli偶a si臋 trzydziestka, a to zwykle podsuwa krytyczne my­艣li na w艂asny temat.

- I kto to m贸wi! - Melanie si臋 za艣mia艂a.

- Pami臋taj w ka偶dym razie, 偶e gdyby艣 mia艂a ochot臋 pogada膰 od serca, zawsze mo偶esz na r艅nie liczy膰.

- Dzi臋kuj臋.

- Ciesz臋 si臋, 偶e wyja艣ni艂y艣my sobie tamt膮 spraw臋 - rzek艂a Charlotte.

- Ja te偶. - U艣miechn臋艂y si臋 do siebie, ca艂kowicie pogodzone. - Mam jeszcze jedno pytanie.

- Tak?

- Czy gdyby Robert z jakiego艣 powodu zdecydowa艂 si臋 odej艣膰, wzi臋艂yby艣cie pod uwag臋 moj膮 kandydatur臋?

- Czemu nie. Ale nic nie wskazuje na to, 偶eby Robert zamierza艂 nas opu艣ci膰. S艂ysza艂am, jak m贸wi艂 Lucowi, 偶e my艣li o kupnie domu w Nowym Orleanie. - Narawd臋? - Melanie zmarkotnia艂a.

Prawd臋 m贸wi膮c, nie bardzo wiedzia艂a, czego chce. Z jednej strony by艂oby przyjemnie zosta膰 szefow膮 kuchni, ale Charlotte mia艂a racj臋, m贸wi膮c, i偶prowa­dzenie restauracji wymaga szczeg贸lnych umiej臋tno­艣ci, kt贸re Robert niew膮tpliwie posiada. Co w takim razie ona ma ze sob膮 zrobi膰?


Nazajutrz czeka艂a Melanie wielka niespodzianka. Natychmiast po wej艣ciu do kuchni zauwa偶y艂a, 偶e jej indyk w czekoladzie figuruje na kuchennej tablicy jako danie dnia. Wi臋c jednak zwyci臋偶y艂a. Robert z艂o偶y艂 bro艅.

- Powinnam by艂a wcze艣niej poparzy膰 sobie nogi - mrukn臋艂a pod nosem.

- Co m贸wisz? - zapyta艂 Jean-Paul.

- Sk膮d na tablicy ten czekoladowy indyk?

- My艣la艂em, 偶e podpisali艣cie zawieszenie broni - roze艣mia艂 si臋 m臋偶czyzna.

- Niezupe艂nie. - Nie chcia艂a sprawia膰 wra偶enia, 偶e jej stosunki z Robertem uleg艂y poprawie. Nadal uwa偶a艂a szefa kuchni za swego rywala.

- Nie wiem, do czego dosz艂o mi臋dzy wami wczo­raj w biurze szefa, ale wygl膮da na to, 偶e odnios艂a艣 zwyci臋stwo.

- Do niczego nie dosz艂o.

- W ka偶dym razie postawi艂a艣 na swoim, a LeSoeur 艂atwo si臋 nie poddaje.

Hm, to prawda. Rzecz warta zastanowienia.

W trakcie wk艂adania fartucha us艂ysza艂a miarowe poskrzypywanie krokodylowych but贸w Roberta. Rozpozna艂aby jego kroki w naj g臋stszym t艂umie. By艂 to zdecydowany ch贸d cz艂owieka, kt贸ry nigdy si臋 nie myli i nigdy nie ust臋puje.

A jednak w sprawie indyka poszed艂 na ust臋pstwo.

Zgodzi艂 si臋 da膰 jej szans臋, k艂ad膮c na szali sw膮 opini臋. Jej by艂y m膮偶 David nigdy by si臋 na to nie zdoby艂. Za 偶adne skarby nie cofn膮艂by raz podj臋tej decyzji, cho膰­by mu pokazano czarno na bia艂ym, 偶e nie ma racji. No, chyba 偶e mia艂by co艣 do zyskania.

Czy Robert jest bezinteresowny? Mo偶e ma nadzie­j臋 co艣 w zamian zyska膰? Czy kieruj膮 nim ukryte motywy? Obejrza艂a si臋 i lekko podskoczy艂a, widz膮c, 偶e Robert stoi tu偶 za ni膮. Patrzyli na siebie przez d艂ug膮 chwil臋.

- Jak mam to rozumie膰? - zapyta艂a, wskazuj膮c napis na tablicy. - Wprowadzasz do menu czekolado­wego indyka?

- Tylko na pr贸b臋 - odpar艂. - Zrezygnuj臋 z niego, je艣li nie b臋dzie si臋 sprzedawa艂.

- Ale dlaczego zgodzi艂e艣 si臋 spr贸bowa膰?

- Zrobi艂em rachunek sumienia i doszed艂em do wniosku, 偶e powinienem da膰 ci szans臋. O ostatecz­nym losie nowego dania niech zadecyduj膮 go艣cie.

To ci dopiero! A co b臋dzie, je艣li jej wymy艣lna potrawa poniesie druzgoc膮c膮 kl臋sk臋? I dlaczego Ro­bert postanowi艂 by膰 dla niej mi艂y?

- Ale co ci臋 sk艂oni艂o do zmiany zdania? - Robert tylko wzruszy艂 ramionami: - Chyba si臋 domy艣lam - doda艂a szeptem. - Chodzi o wczoraj.

- Tak s膮dzisz? - zapyta艂 r贸wnie偶 szeptem, lustruj膮c j膮 wzrokiem.

- Czujesz si臋 winny, bo wykorzysta艂e艣 moment mojej s艂abo艣ci.

- Owszem, czuj臋 si臋 winny - przyzna艂. - Ale nie to mnie sk艂oni艂o do zmiany zdania.

Gdzie艣 w tle trwa艂a gor膮czkowa kuchenna praca, w powietrzu unosi艂y si臋 rozkoszne zapachy czosnku, cebuli i papryki, lecz Melanie prawie nie by艂a tego 艣wiadoma. Zapatrzona w twarz'Roberta, mia艂a w tej chwili tylko jedn膮 my艣l w g艂owie: "Uwaga, on mo偶e by膰 dla ciebie niebezpieczny!".

Ale gdy tak patrzy艂a, dostrzeg艂a w jego oczach wyraz, kt贸ry j膮 zaskoczy艂 i zdziwi艂: wyraz smutku, zagubienia czy melancholii - czego艣, w ka偶dym ra­zie, bardzo jej bliskiego i g艂臋boko poruszaj膮cego. J膮 tak偶e cz臋sto prze艣ladowa艂o uczucie smutku i zagu­bienia. Jednak偶e twarz Roberta nagle si臋 zmieni艂a, a na jego usta wyp艂yn膮艂 ten jego uwodzicielski u艣miech. Nie by艂a ju偶 pewna, czy tamto wra偶enie nie by艂o jedynie wytworem jej wyobra藕ni.

- Jak stopa?

Spojrza艂a na swoje nogi. Kiedy rano zdj臋艂a ban­da偶, po oparzeniu zosta艂o tylko lekkie zaczerwie­meme.

- Nie boli. Dzi臋ki twojej szybkiej pomocy.

- Ciesz臋 si臋. - Zapad艂o niezr臋czne milczenie.

- Indyk czeka - powiedzia艂 po chwili Robert, wskazuj膮c le偶膮cego na blacie ptaka.

- Usi艂ujesz mi si臋 podliza膰? - spyta艂a podejrzli­wie. - W艂a艣ciwie dlaczego?

- Bo czuj臋 si臋 winny.

Wi臋c jednak. Jeszcze nie narodzi艂 si臋 m臋偶czyzna, kt贸ry bez szczeg贸lnego powodu przyzna艂by si臋 do pope艂nienia b艂臋du.

- Aha! - powiedzia艂a, zak艂adaj膮c r臋ce na piersi.

- Obiecaj, 偶e to, co by艂o wczoraj, wi臋cej si臋 nie powt贸rzy.

- 呕adnego ca艂owania?

- Tak.

- Dlaczego? - Z jednej strony, by艂a tego samego zdania co on, ale z drugiej, mia艂a idiotyczn膮 ch臋膰, aby znowu go poca艂owa膰.

- Nie mo偶emy dawa膰 pracownikom z艂ego przy­k艂adu.

- Marny wykr臋t.

- Bo mia艂oby to z艂y wp艂ywa na jako艣膰 naszej pracy. Zw艂aszcza bior膮c pod uwag臋 sta艂e tarcia mi臋­dzy nami.

- Dlaczego uwa偶asz, 偶e nasze stosunki nie mog­艂yby si臋 u艂o偶y膰?

Robert spowa偶nia艂.

- R贸偶nimy si臋 jak dzie艅 od nocy. Jedyne, co mog­艂oby nas po艂膮czy膰, to gor膮cy seks.

- I co w tym z艂ego?

- Bo pr臋dzej czy p贸藕niej zawsze odzywaj膮 si臋 emocje. Nie ma seksu bez komplikacji.

- Nie wiesz, z czego rezygnujesz.

Robert smutno si臋 u艣miechn膮艂.

- Tu masz racj臋.

- Przyznaj, 偶e si臋 mnie boisz.

- Jeszcze jak!

- Dlaczego?

- Bo jeste艣 zbyt wspania艂膮 kobiet膮, nie na moje si艂y.

- Czy ma to by膰 komplement, czy zarzut?

- Ja lubi臋 偶ycie uporz膮dkowane, dobrze zorganizowane, przewidywalne.

- To wiem. Urz臋dowanie w naszej kuchni zacz膮­艂e艣 od opatrzenia p贸艂ek etykietami, a na fartuchach kaza艂e艣 wyszy膰 imiona pracownik贸w. Ale zdradz臋 ci pewien sekret. - Przysun臋艂a si臋 tak, 偶e wargami nie­mal dotyka艂a jego ucha. - Przewidywalno艣膰 to nuda.

Nie, nie pomyli艂a si臋 - przez cia艂o Roberta prze­bieg艂 dreszcz. A wi臋c trzyma go w r臋ku. Mo偶e go mie膰, kiedy zechce. Pozostaje pytanie, czy rzeczywi­艣cie ma na niego ochot臋路

- Ale daje poczucie bezpiecze艅stwa - odpar艂 Robert.

- Do diab艂a z poczuciem bezpiecze艅stwa.

- Z chaosu nie mo偶e wynikn膮膰 ni膰 dobrego.

- Sk膮d ta pewno艣膰?

- Chaos prowadzi do ba艂aganu.

- I co w tym z艂ego?

- Traci si臋 kontrol臋 nad w艂asnym 偶yciem.

Melanie u艣miechn臋艂a si臋 od ucha do ucha.

- Tu ci臋 boli. Masz obsesj臋 na punkcie kontroli.

- A ty na punkcie pakowania si臋 w k艂opoty.

- Wypytywa艂e艣 o mnie moj膮 rodzin臋.

- Nie musia艂em nikogo wypytywa膰, sam si臋 domy艣li艂em, jakie z ciebie zi贸艂ko.

Melanie odwr贸ci艂a si臋 i przesz艂a do tej cz臋艣ci kuchni, gdzie przygotowywano potrawy.

- Chod藕 mi pom贸c - powiedzia艂a. By艂a pewna, 偶e Robert p贸jdzie za ni膮.

- Przywyk艂a艣 do tego, 偶e wszystko musi si臋 uk艂a­da膰 po twojej my艣li - powiedzia艂, staj膮c obok niej.

- Tak? - mrukn臋艂a, zabieraj膮c si臋 do mycia r膮k.

- Nauczy艂a艣 si臋, 偶e dzi臋ki urokowi wszystko b臋dzie ci uchodzi膰.

- No i co w tym z艂ego?

- Nie ka偶dy zdaje sobie spraw臋, 偶e urok i szczero艣膰 to dwie r贸偶ne rzeczy. Ile serc uda艂o ci si臋 z艂ama膰 tym twoim wyzywaj膮cym u艣miechem?

Melanie zastanowi艂a si臋. Ilu m臋偶czyznom z艂ama艂a serce? Nigdy si臋 nad tym nie zastanawia艂a. Czy chce. z艂ama膰 serce Robertowi?

On tymczasem przysun膮艂 si臋 do niej jeszcze bli偶ej ni偶 wcze艣niej ona do niego i szepn膮艂 jej do ucha:

- Mam dla ciebie z艂膮 wiadomo艣膰. Nie p贸jd臋 z tob膮 do 艂贸偶ka, cho膰by艣 uruchomi艂a wszystkie swoje wdzi臋ki.


ROZDZIA艁 SZ脫STY

Ku zaskoczeniu Roberta czekoladowy indyk zro­bi艂 furor臋. Po przejrzeniu rachunk贸w stwierdzi艂, 偶e zam贸wi艂o go czterdzie艣ci siedem os贸b. Melanie mia­艂a racj臋, a on si臋 myli艂. Kto by przypuszcza艂, 偶e tak ekscentryczna potrawa zdob臋dzie a偶 tylu zwo­lennik贸w?

Kto? Jego szalona, zbuntowana zast臋pczyni. Naj­widoczniej nie doceni艂 wyrafinowanych gust贸w tu­tejszej klienteli.

Jeden zero dla Melanie. A w艂a艣ciwie remis, bo on te偶 zdoby艂 punkt, o艣wiadczaj膮c, 偶e nie p贸jdzie z ni膮 do 艂贸偶ka.

By艂a tym ca艂kowicie zaskoczona. W jej oczach odmalowa艂o si臋 zdziwienie i niedowierzanie. Nie mie艣ci艂o si臋 jej w g艂owie, 偶e kto艣 mo偶e si臋 jej oprze膰. A wi臋c remis. Do kogo nale偶y nast臋pny strza艂?

To nie mecz. Przesta艅 o niej my艣le膰 i zabierz si臋 do pracy. Robert lubi艂 za艂atwia膰 papierkow膮 robot臋 p贸藕n膮 noc膮, kiedy pracownicy kuchni porozchodzili si臋 do dom贸w. Cisza i spok贸j dzia艂a艂y na niego koj膮­co. Wypisa艂 zam贸wienie na dziesi臋膰 skrzynek fety i tyle偶 gorzkiej czekolady. Czekoladowy indyk wszed艂 do regularnego menu restauracji. Robert upi艂


艂yk wystyg艂ej kawy i w艂膮czy艂 pilotem radio. Mia艂 dzi艣 ochot臋 pos艂ucha膰 muzyki. Szybkiej, lekkiej muzyki. Przeskakuj膮c kana艂y, natrafi艂 na "Szalon膮 dziewczy­n臋", piosenk臋 zespo艂u Trogs, kt贸ra w oczywisty spo­s贸b kojarzy艂a mu si臋 z Melanie.

Wr贸ci艂 do swoich formularzy, s艂uchaj膮c jednym uchem muzyki, kiedy z kuchni dobieg艂y go jakie艣 szmery. Kto to mo偶e by膰, przecie偶 wszyscy ju偶 wy­szli? Natychmiast przysz艂y mu do g艂owy niefortunne wydarzenia, jakie ostatnimi czasy mia艂y miejsce w hotelu, i nadstawi艂 uszu.

Z suchej spi偶ami dobieg艂 go g艂uchy 艂oskot. Czy偶­by do kuchennych pomieszcze艅 zakrad艂 si臋 z艂o­dziej?

Odsun膮艂 fotel i wsta艂 od biurka, rozgl膮daj膮c si臋 za czym艣, co mog艂oby pos艂u偶y膰 za bro艅. Nie znalaz艂szy niczego odpowiedniego, postanowi艂 zajrze膰 do ku­chni i uzbroi膰 si臋 w solidny wa艂ek do ciasta.

Ze spi偶ami nadal dochodzi艂y podejrzane odg艂osy. Drzwi lekko skrzypn臋艂y, kiedy wychodzi艂 na kory­tarz. Dotar艂szy na palcach do kuchni, wybra艂 naj­wi臋kszy wa艂ek i z uniesion膮 r臋k膮 skierowa艂 si臋 do spi偶ami.

- Nie rusza膰 si臋! - zawo艂a艂, gwa艂townym ruchem otwieraj膮c drzwi.

Melanie wrzasn臋艂a. Przez u艂amek sekundy mie­rzyli si臋 os艂upia艂ym wzrokiem, po czym krzykn臋li r贸wnocze艣nie:

- Ach, to ty!

Melanie trzyma艂a si臋 obiema rekami za serce. Ro­bert z wolna opu艣ci艂 wa艂ek.

- Co ty tu robisz? - powiedzieli r贸wnocze艣nie, po czym r贸wnocze艣nie parskn臋li 艣miechem.

- Ale艣 mnie przestraszy艂 - powiedzia艂a.

- My艣la艂em, 偶e do spi偶ami zakrad艂 si臋 z艂odziej. O ma艂o nie zdzieli艂em ci臋 tym wa艂kiem. - Robert dopiero teraz zda艂 sobie spraw臋, 偶e zasta艂 Melanie w trakcie roz艂adowywania pi臋trz膮cych si臋 na w贸z­ku pude艂 z przetworami. - Co to za paczki? - za­pyta艂.

- Nocna dostawa. Wychodz膮c do domu, zobaczy­艂am paczki ustawione pod tylnymi drzwiami.

- Zamawiali艣my te rzeczy?

- Tak. My艣la艂am, 偶e ju偶 ci臋 nie ma. Powiniene艣 sprawdzi膰 dzwonek przy drzwiach dla dostawc贸w, bo chyba nie dzia艂a. Dostawca musia艂 si臋 zniech臋ci膰 i po prostu zostawi艂 to pod drzwiami.

- Sprawdz臋 jutro. - Odni贸s艂 wra偶enie, 偶e Melanie ma troch臋 niepewn膮 min臋. Boi si臋 czego艣? Nie dosz艂a do siebie po jego wtargni臋ciu z wa艂kiem w r臋ku czy mo偶e nocne spotkanie VI ciasnym pomieszczeniu wprawi艂o j膮 w zdenerwowanie? - Pomog臋 ci - po­wiedzia艂, zakasuj膮c r臋kawy.

- Dam sobie rad臋. Wracaj do domu. - Wyj膮wszy z otwartego pud艂a kilka s艂oik贸w pikli, odwr贸ci艂a si臋 do niego ty艂em, aby je odstawi膰 na doln膮 p贸艂k臋.

- Dobry szef nie schodzi z posterunku, dop贸ki ostatni pracownik nie opu艣ci pok艂adu - o艣wiadczy艂 Robert, wpatruj膮c si臋 w jej wypi臋ty ty艂eczek.

- A ja s艂ysza艂am, 偶e dobry pracownik nie wy­chodzi z pracy przed swoim szefem.

Robert parskn膮艂 艣miechem.

- No to pewnie 偶adne z nas nie wyjdzie dzi艣 z hotelu.

Si臋gn膮艂 do pud艂a po kolejne s艂oiki, a odstawiaj膮c je na p贸艂k臋, niechc膮cy dotkn膮艂 jej biustu. Mrowie prze­sz艂o mu po plecach.

- Dzi臋kuj臋 za pomoc, ale wola艂abym sko艅czy膰 sama. W kwadrans si臋 z tym uwin臋.

- Zosta艂y jeszcze cztery pud艂a.

- Szybciej mi idzie, kiedy pracuj臋 sama. Mam sw贸j system.

- Denerwuje ci臋 moja obecno艣膰?

- Co te偶 ci przysz艂o do g艂owy! - obruszy艂a si臋, zabieraj膮c si臋 do otwierania kolejnego pojemnika.

- Wi臋c dlaczego odskoczy艂a艣, kiedy przypadkiem ci臋 dotkn膮艂em?

- Bo nie lubi臋, jak kto艣 ogranicza moje ruchy.

- Ale wczoraj ci to nie przeszkadza艂o.

- To by艂o co innego.

- Wiesz, co ci powiem? Mam nieodparte wra偶enie, 偶e poca艂owa艂a艣 mnie po to, aby ukry膰 zdener­wowanie.

- G艂upstwa pleciesz. A poza tym to ty mnie poca艂owa艂e艣, a nie ja ciebie.

- Ale nie mia艂a艣 nic przeciwko temu.

- No i co z tego?

- No wi臋c jak, pozwolisz, 偶ebym ci pom贸g艂, - czy nie?

- A daj mi spok贸j! - zawo艂a艂a, kieruj膮c si臋 ku drzwiom.

- Dok膮d si臋 wybierasz?

- Zostawiam ci臋, 偶eby艣 m贸g艂 sam ta sko艅czy膰, skoro w swojej manir kontrolowania wszystkich i wszystkiego nie masz do mnie nawet na tyle zaufa­nia, 偶eby pozwoli膰 mi poustawia膰 s艂oiki. -

- Ale偶 mam do ciebie absolutne zaufanie - zape­wni艂 j膮.

- Ja tam tego nie czuj臋.

- A czy nie wmawiasz sobie, 偶e nie mam do ciebie zaufania, poniewa偶 sama nie ufasz sobie?

- Co za bzdury! - zaprzec藕y艂a, ale fakt, i偶 umkll臋­艂a spojrzeniem w bok, upewni艂 go, 偶e potr膮ci艂 czu艂膮 nut臋路

Oboje si臋gn臋li jednocze艣nie po t臋 sam膮 puszk臋 pomidor贸w i ich r臋ce si臋 zetkn臋艂y. Melanie odsko­czy艂a jak przestraszona kotka.

- Wiesz co? - pojednawczym tonem zapropono­wa艂 Robert. - Ja b臋d臋 wyjmowa艂 puszki z pud艂a, a ty ustawiaj je na p贸艂ce. Tak b臋dzie szybciej.

Zabrali si臋 do roboty. Robert stara艂 si臋 nie zwraca膰 uwagi na jej pe艂ne wdzi臋ku ruchy ani na to, jak jej zwi膮zane w ko艅ski ogon w艂osy fniwaj膮 na boki, od­s艂aniaj膮c szyj臋. Rozpaczliwie odsuwa艂 od siebie na­rzucaj膮ce si臋 z niebezpieczn膮 si艂膮 erotyczne my艣li.

S艂oje majonezu, wielkie puszki oliwek, butle ke­tchupu. Na koniec wszystkie pud艂a zosta艂y opr贸偶­nione. Kiedy Melanie wyprostowa艂a si臋 i spojrza艂a na niego, Robertowi gwa艂townie zabi艂o serce. G贸ra lo­dowa zaczyna topnie膰.

Ona jest tak pi臋kna! Tak pe艂na czaru! Ma mi臋kkie wargi, jej oczy b艂yszcz膮, a oni stoj膮 naprzeciw siebie w ciasnej spi偶ami i s膮 zupe艂nie sami.

Je艣li j膮 teraz poca艂uje, nikt si臋 o tym nie dowie.

- Ale ty b臋dziesz wiedzia艂. I ona. Tak, ale nikt wi臋cej.

- Ca艂owa艂e艣 si臋 kiedy艣 w spi偶ami? - szepn臋艂a, odgaduj膮c jego my艣li.

- Nie. A ty? Zreszt膮 nie musisz odpowiada膰. Nie jestem ciekaw twoich spi偶arnianych romans贸w ..

- A szkoda, bo mia艂abym wiele do opowiadania.

- Oszcz臋d藕 mi swoich opowie艣ci - odpar艂, wciskaj膮c r臋ce w kieszenie spodni. Ogarn臋艂a go niezrozu­mia艂a zazdro艣膰. Tymczasem Melanie przypatrywa艂a mu si臋 z nieukrywanym rozbawieniem. - Co ci臋 tak 艣mieszy?

- Ile masz lat? Trzydzie艣ci jeden?

- Trzydzie艣ci dwa.

- Zastanawiam si臋, jak to mo偶liwe, 偶e b臋d膮c szefem kuchni, do偶y艂e艣 trzydziestu dw贸ch lat, nie fig­luj膮c w spi偶ami.

- Chyba przez szacunek dla przetwor贸w - odpar艂, lekko wzruszaj膮c ramionami.

Melanie zareagowa艂a 艣miechem, kt贸rego d藕wi臋k rozpali艂 jego wyobra藕ni臋.

- Co nie znaczy, 偶e nie mam na swoim koncie innych wykrocze艅 - doda艂.

- Na przyk艂ad?

- Pewnego razu kocha艂em si臋 w windzie.

- Tu艣 mi zaimponowa艂. Nigdy bym si臋 tego po tobie nie spodziewa艂a. A mo偶e by艂e艣 sam w tej win­dzie? No, przyznaj si臋!

- Nie, nie by艂em sam. O co ci w艂a艣ciwie chodzi, Melanie? Naprawd臋 uwa偶asz mnie za jakiego艣 dzi­wacznego odludka pozbawionego ludzkich uczu膰?

- Nie, ale za cz艂owieka, u kt贸rego potrzeba pano­wania nad sob膮 przerodzi艂a si臋 w mani臋. Niemal zupe艂nie pozbawionego spontaniczno艣ci.

Troch臋 przesadzi艂a, ale w zasadzie mia艂a racj臋. Przez chwil臋 uwa偶nie mu si臋 przygl膮da艂a.

- Powiedz mi, co ci nie pozwala da膰 upustu emoc­jom? - podj臋艂a. - Dlaczego zamykasz si臋 w sobie na wszystkie spusty?

Jej wpatrzone w niego oezy zdawa艂y si臋 m贸wi膰:

"Powiedz prawd臋, nie zamierzam ci臋 os膮dza膰. Mo­偶esz mi zaufa膰".

On jednak ba艂 si臋 temu spojrzeniu zaufa膰. Jesz­cze bardziej ba艂 si臋 samego siebie, swej nag艂ej ch臋­ci opowiedzenia jej, co go ukszta艂towa艂o. Sk膮d wzi臋艂a si臋 w nim potrzeba ci膮g艂ego panowania nad sob膮路

Osierocony we wczesnym ch艂opi臋ctwie, Robert przez ca艂e 偶ycie walczy艂 z przemo偶nym uczuciem osamotnienia i wykorzenienia. I chocia偶 stara艂 si臋 z wszystkich si艂 zapomnie膰 o tragedii swego dzieci艅­stwa, nadal, w najmniej oczekiwanych momentach, ogarnia艂o go uczucie beznadziejnego smutku.

Dlatego, mi臋dzy innymi, Melanie tak bardzo go poci膮ga艂a. Jej przyjazne, otwarte usposobienie by艂o niby witaj膮cy przemarzni臋tego podr贸偶nika ciep艂y ogie艅 w kominku. Ona i jej kochaj膮ca si臋 rodzina uosabia艂y to wszystko, czego nigdy nie zazna艂 i do czego pod艣wiadomie t臋skni艂. Poczucie wi臋zi. Przy­nale偶no艣ci.

S艂owa Melanie poruszy艂y Roberta do g艂臋bi. Jego samotne serce wyrywa艂o si臋 do niej. Nieodparcie zapragn膮艂 jej ciep艂a. Niewiele my艣l膮c, chwyci艂 j膮 w ramiona i gor膮co j膮 poca艂owa艂.

- Hm - westchn臋艂a. - Dobrze ca艂ujesz.

- Nic nie m贸w - mrukn膮艂, zamykaj膮c jej usta nast臋pnym, jeszcze gor臋tszym poca艂unkiem.

G艂os rozs膮dku podpowiada艂, 偶e 藕le czyni, 偶e ju偶 za chwil臋 b臋dzie 偶a艂owa艂 w艂asnej lekkomy艣lno艣ci, ale nie zwraca艂 na to uwagi.

Chwilo, trwaj! - pomy艣la艂, syc膮c si臋 cudown膮 blisko艣ci膮 cia艂a Melanie. Wszystko poza tym prze­stawa艂o istnie膰. Nie mia艂 si艂y opiera膰 si臋 d艂u偶ej nie­odpartej nami臋tno艣ci. Nie chcia艂 si臋 opiera膰.

Melanie szarpn臋艂a si臋 w jego ramionach. Robert niech臋tnie otworzy艂 oczy i popatrzy艂 na ni膮 nieprzy­tomnym wzrokiem.

- Co to by艂o? - szepn臋艂a.

- Co?

- Nic nie s艂ysza艂e艣?

- Co mia艂em s艂ysze膰? - S艂ysza艂 tylko g艂o艣ne bicie w艂asnego serca.

- Kto艣 jest w kuchni - odpar艂a Melanie.

Robert wyprostowa艂 si臋, obejrza艂 za siebie na drzwi spi偶ami i nastawi艂 uszu.

- Ja nic nie s艂ysz臋.

- Cicho! - Po艂o偶y艂a palec na ustach.

Oboje zastygli bez ruchu. Nagle us艂yszeli szelest krok贸w. Szybkich, ukradkowych, bliskich.

- My艣lisz, 偶e to ... - zacz臋艂a szeptem Melanie. W chwili gdy Robert obraca艂 si臋, by podej艣膰 do drzwi, kto艣 zatrzasn膮艂 je od zewn膮trz. Us艂yszeli szcz臋k przekr臋canego w zamku klucza.

Oboje rzucili si臋 do drzwi i niemal r贸wnocze艣nie chwycili za klamk臋.

Na pr贸偶no. Kto艣 zamkn膮艂 drzwi na klucz.

By艂o dobrze po p贸艂nocy. Mogli krzycze膰 do woli o ratunek, nikt ich nie us艂yszy. Znale藕li si臋 w pu艂apce.

Nie, to niemo偶liwe. To nie mo偶e by膰 prawda. Melanie serce zamar艂o w piersiach. Zasch艂o jej w gardle. By艂a znowu ma艂膮 dziewczynk膮, kt贸ra pod­czas wycieczki do Wielkiego Kanionu jecha艂a wci艣­ni臋ta pomi臋dzy starsze siostry w k膮t kempingowej przyczepy, nie mog膮c nawet wyjrze膰 przez wysoko umieszczone okienko. Wspomnienie zamkni臋cia w klatce wr贸ci艂o nagle z ca艂膮 si艂膮. Melanie poczu艂a, 偶e si臋 dusi. Krople potu wyst膮pi艂y jej na czo艂o. Zanie­pokojony jej blado艣ci膮 Robert chwyci艂 j膮 za r臋k臋.

- Co ci jest?

- Dusz臋 si臋. Brakuje mi powietrza.

- Sp贸jrz tam! - powiedzia艂, wskazuj膮c palcem sufit. - Spi偶arnia ma wentylacj臋.

- Ale ja p艂on臋.

- Zauwa偶y艂em.

Melanie rzuci艂a mu piorunuj膮ce spojrzenie.

- Nie r贸b sobie 偶art贸w. Jest mi gor膮co z zupe艂nie innego powodu.

- Spr贸buj si臋 uspokoi膰. - Robert oderwa艂 kawa艂ek tektury od kartonu i zacz膮艂 j膮 wachlowa膰. - Oddychaj g艂臋boko. Tak, dobrze. Nic ci si臋 nie stanie.

- Jeste艣my zamkni臋ci w klitce.

- Faktycznie jest ciasno, ale jako艣 si臋 prze艣pimy. Roz艂o偶ymy na pod艂odze tamte worki i zrobimy sobie pos艂anie. A rano kto艣 nas wypu艣ci.

Robert mia艂 racj臋. Panika nic nie pomo偶e, trzeba si臋 wzi膮膰 w karby. Tylko jak to zrobi膰? Melanie bezskutecznie usi艂owa艂a uspokoi膰 przyspieszony od­dech .. Rozgl膮daj膮c si臋 po ciasnym pomieszczeniu, mia艂a wra偶enie, 偶e 艣ciany coraz bardziej j膮 osaczaj膮.

- Ratunku! - wrzasn臋艂a na ca艂y g艂os, wal膮c w drzwi pi臋艣ciami. - Jeste艣my zamkni臋ci w spi偶ami! Niech kto艣 nas wypu艣ci!

- Daj spok贸j! - Robert wzi膮艂 j膮 za ramiona i od­ci膮gn膮艂 od drzwi. - Nic nam nie grozi.

Jak to nic? Czy on nie rozumie? Melanie mia艂a uczucie, jakby znalaz艂a si臋 na pok艂adzie ton膮cego Titanica.

- Musz臋 si臋 st膮d wydosta膯, musz臋 si臋 st膮d wydo­sta膰 - powtarza艂a z maniackim uporem, nie mog膮c przesta膰.

Robert przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i mocno poca艂owa艂.

Pewnie robi to po to, 偶ebym przesta艂a histeryzowa膰, pomy艣la艂a, ale jednocze艣nie odpr臋偶y艂a si臋 i podda艂a pieszczocie. Jej cia艂o rozlu藕ni艂o si臋, usta rozchyli艂y.

Kto by pomy艣la艂, 偶e to pomaga na klaustrofobi臋?

No tak, ale ca艂e nieszcz臋艣cie zacz臋艂o si臋 w艂a艣nie od ca艂owania. Nie daliby si臋 zamkn膮膰, gdyby Robert jej nie poca艂owa艂.

Ich usta wprost idealnie do siebie pasowa艂y. Me­lanie zaczyna艂a czerpa膰 z poca艂unku przyjemno艣膰. Oczu jednak nie przymkn臋艂a, obawiaj膮c si臋 ponow­nego ataku klaustrofobii. Robert te偶 ca艂owa艂 j膮 z ot­wartymi oczami - chcia艂 widzie膰, czy poca艂unki fak­tycznie j膮 uspokajaj膮. Ta jego troskliwo艣膰 wzruszy艂a Melanie, a zarazem podzia艂a艂a na ni膮 podniecaj膮co.

Chyba jeszcze nigdyniczyje poca艂unki nie zrobi艂y na niej takiego wra偶enia. Obudzi艂y istn膮 burz臋 na­mi臋tno艣ci. By艂o to doprawdy zdumiewaj膮ce, zwa偶y­wszy, i偶 mia艂a blisko trzydzie艣ci lat, a za sob膮 ma艂­偶e艅stwo i liczne romanse.

Dzisiejszy poca艂unek by艂 jeszcze bardziej cudow­ny ni偶 wczorajszy. Z gard艂a Roberta wydoby艂 si臋 cichy j臋k. Mocno j膮 obejmowa艂, a ona nie pozosta艂a mu d艂u偶na, oplataj膮c palcami' jego g艂ow臋 i szyj臋.

- Och, Melanie - wyszepta艂.

Melanie czu艂a, 偶e traci nad sob膮 kontrol臋. Po偶膮da­nie walczy艂o w niej o lepsze z poczuciem winy. Mia艂a ochot臋 wybuchn膮膰 艣miechem. Albo rozp艂aka膰 si臋. Albo ucieka膰. Tak zwykle post臋powa艂a, gdy nie by艂a pewna swoich pragnie艅. Tyle 偶e dzi艣 droga ucieczki zosta艂a odci臋ta. Nie ma rady, musi si臋 zmierzy膰 z w艂asnym niepokojem i l臋kiem.

Czemu nie mia艂aby sobie poradzi膰? Z tym po­stanowieniem oderwa艂a si臋 od Roberta i wzi臋艂a g艂臋­boki oddech. Robert za艣 si臋 cofn膮艂.

- Poczu艂a艣 si臋 lepiej? - zapyta艂.

- O wiele lepiej. Dzi臋kuj臋. - Rzeczywi艣cie, paniczny l臋k si臋 rozwia艂.

Odstawiwszy w k膮t w贸zek do przewo偶enia towa­r贸w, Robert zabra艂 si臋 do rozk艂adania na pod艂odze le偶膮cych na najni偶szej p贸艂ce work贸w po m膮ce.

- Chod藕, usi膮d藕my! - zach臋ci艂 Melanie, podaj膮c jej r臋k臋. Pos艂ucha艂a go i ju偶 po chwili siedzieli obok siebie, oparci plecami o 艣cian臋. - Jako艣 przetrwamy do rana - rzek艂 z u艣miechem.

- Szkoda, 偶e nie mam przy sobie kom贸rki. NormaInie nosz臋 j膮 przy pasku, ale przed wyj艣ciem do domu prze艂o偶y艂am j膮 do-torebki. A potem znalaz艂am zostawione pod drzwiami towary.

- Dziwne jest to wszystko - zauwa偶y艂 Robert. - Zastanawiam si臋, czy odnalezienie zostawionych pod drzwiami pude艂, a potem zamkni臋cie nas w. spi­偶arni by艂o faktycznie dzie艂em przypadku.

- Podejrzewasz zwi膮zek mi臋dzy nasz膮 dzisiejsz膮 przygod膮 a k艂opotami, jakie zdarza艂y si臋 ostatnio przy dostawach? - Melanie przypomnia艂a sobie, 偶e od pewnego czasu zdarza艂y si臋 pomy艂ki w dostawach kawy, o kt贸re Robert obwinia艂 dostawc臋, i zada艂a sobie pytanie, czy przypadkiem kto艣 celowo nie zmienia艂 sk艂adanych przez Roberta zam贸wie艅. W do­datku osoba, kt贸ra zamkn臋艂a ich dzisiaj w spi偶arni, najwyra藕niej nie chcia艂a zosta膰 rozpoznana.

Robert otoczy艂 j膮 ramieniem.

- Nie popadajmy w paranoj臋, mo偶e to tylko zbieg okoliczno艣ci, a nie 偶aden spisek - zreflektowa艂 si臋 Robert. Zsun膮艂 opask臋 przytrzymuj膮c膮 jej w艂osy, a gdy opad艂y jej na ramiona, z wyra藕nym zadowole­niem zanurzy艂 w nich palce.

Wyraz jego oczu sk艂oni艂 Melanie do odwr贸cenia wzroku. Dopiero po chwili odwa偶y艂a si臋 zerkn膮膰 na niego. Nie do wiary! W spojrzeniu Roberta p艂on膮艂 ogie艅 po偶膮dania, nadaj膮c mu surowy, wr臋cz gro藕ny wygl膮d. Poczu艂a nieokre艣lony l臋k, kt贸ry nie mia艂 nic wsp贸lnego z klaustrofobi膮.

- Robert ...

. Co chce mu powiedzie膰 i czego od niego oczeku­je? Zawarcia rozejmu i wsp贸lnej pracy dla dobra restauracji? Czy te偶 nadal chce si臋 go pozby膰, aby zosta膰 szefow膮 kuchni?

A mo偶e pragnie, by zostali kochankami? Ostatnia my艣l przestraszy艂a j膮, a zarazem podnie­ci艂a.

Kim on w艂a艣ciwie jest? Tak ma艂o o nim wie. W艂a艣ciwie tylko to, 偶e gdy s膮 razem, ma uczucie, i偶 co艣 ich 艂膮czy, jakby odnajdywa艂a w nim jaki艣 braku­j膮cy w jej 偶yciu element. Zarazem jednak ba艂a si臋 temu uczuciu zaufa膰. Ju偶 raz odczuwa艂a co艣 podob­nego w zwi膮zku z Davidem i sromotnie si臋 zawiod艂a.

No tak, ale wtedy by艂o to co艣 zupe艂nie innego. Z by艂ym m臋偶em po艂膮czy艂 j膮 wy艂膮cznie szale艅czy seks, kt贸ry w zetkni臋ciu z prawdziwym 偶yciem wkr贸tce si臋 wypali艂. Natomiast Robert ciekawi艂 j膮 z wielu r贸偶nych powod贸w. Mia艂 w sobie tyle po­k艂ad贸w, kry艂 tyle tajemnic. Mia艂aby ochot臋 odkrywa膰 jedn膮 po drugiej, aby dotrze膰 na koniec do jego istoty i pozna膰 prawdziwego Roberta.

Dlaczego tak bardzo j膮 korci艂o, aby go lepiej po­zna膰? Dlaczego nie mog艂a przesta膰 o tym my艣le膰?

Bezradnym ruchem wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋. Ro­bert lekko si臋 odsun膮艂, lecz Melanie s艂ysza艂a jego przyspieszony oddech i widzia艂a ogie艅 w jego oczach. A wi臋c to tak. To, do czego od miesi臋cy nie chcieli si臋 przyzna膰, sta艂o si臋 jasne jak s艂o艅ce. Pragn膮 si臋 nawzajem.

Robert nadal w milczeniu przeczesywa艂 palcami jej w艂osy. Melanie pomy艣la艂a, 偶e musi to natychmiast przerwa膰, bo w przeciwnym razie odda mu si臋 tutaj, na pod艂odze, a chocia偶 ta my艣l by艂a kusz膮ca, to jednak wola艂aby jeszcze poczeka膰, nie robi膰 tego w ten spos贸b, w zamkni臋tej spi偶ami, na pobielonych m膮k膮 workach. Musi jeszcze poczeka膰, zastanowi膰 si臋 spokojnie, czego naprawd臋 od niego oczekuje.

Kiedy jednak otwiera艂a usta, by mu to powiedzie膰, Robert zn贸w j膮 poca艂owa艂, a ona w jednej chwili zapomnia艂a o swoim postanowieniu.


ROZDZIA艁 SI脫DMY

Nie s艂ucha艂 g艂osu rozs膮dku. By艂 jak narkoman niezdolny odm贸wi膰 sobie dzia艂ki znajduj膮cej si臋 na wyci膮gni臋cie r臋ki. Musi jeszcze raz poca艂owa膰 Mela­nie. A jak mia艂by przesta膰, skoro ona tak ochoczo odpowiedzia艂a na jego pieszczoty, a ka偶da cz膮stka jego cia艂a pragn臋艂a si臋 z ni膮 zespoli膰?

Tulili si臋 do siebie w rozpaczliwym zapami臋taniu, jakby ca艂y 艣wiat zapad艂 w niebyt i przetrwali tylko oni. W sz臋dobylskie palce Melanie pie艣ci艂y jego nagie ra­miona, wdziera艂y si臋 pod koszul臋 i muska艂y ow艂osiony tors, zadaj膮c mu najrozkoszniejsze tortury. A gdy oderwa艂a si臋 od jego ust i musn臋艂a wargami jego szyj臋, z ust Roberta wydoby艂 si臋 pe艂en zadowolenia pomruk.

- Robert, och, Robert! - westchn臋艂a.

Ten cichy j臋k trafi艂 Roberta w samo serce, u艣wia­damiaj膮c mu, i偶 mo偶e j膮 mie膰 w ka偶dej chwili. Ona go pragnie, nie b臋dzie si臋 opiera膰.

. Nie mia艂 szcz臋艣cia do "trwa艂ych zwi膮zk贸w z kobie­tami. Win臋 za to ponosi艂y w r贸wnej mierze jego partnerki, jak i on sam. Po paru tygodniach romansu ogarnia艂 go najpierw niepok贸j, a potem znu偶enie. Nie umia艂 albo raczej nie chcia艂 pog艂臋bia膰 tych zwi膮z­k贸w, obawiaj膮c si臋, i偶 je艣li da si臋 ponie艣膰 uczuciu, przestanie by膰 panem sytuacji.

Odk膮d jednak cztery miesi膮ce temu pozna艂 Mela­nie, po raz pierwszy w 偶yciu zacz膮艂 naprawd臋 traci膰 g艂ow臋. Jeszcze nigdy nie prze偶ywa艂 czego艣 podob­nego. Fascynowa艂a go jej buntownicza natura. Fas­cynowa艂a i w najwy偶szym stopniu podnieca艂a. Nie by艂o dot膮d kobiety, kt贸rej pragn膮艂by tak bardzo jak opornej, awanturniczej Melanie.

Opanuj si臋, LeSoeur, nakaza艂 sobie. Nie tra膰 g艂o­wy.

Ale jak mia艂 si臋 opanowa膰, siedz膮c w zamkni臋­ciu z najatrakcyjniejsz膮 kobiet膮, jak膮 kiedykolwiek spotka艂? Kt贸ra na domiar z艂ego chce tego samego co on. Od zbyt wielu lat narzuca艂 sobie surow膮 dy­scyplin臋, d艂awi膮c w艂asne uczucia, poniewa偶 ba艂 si臋, i偶 ich ujawnienie b臋dzie musia艂 okupi膰 cierpie­mem.

Melanie musn臋艂a wargami jego nagi tors, podczas gdy jej palce b艂膮dzi艂y po jego ciele.

- Podoba ci si臋? - zapyta艂a.

- A偶 za bardzo. B艂agam, przesta艅 - j臋kn膮艂.

Melanie tylko si臋 roze艣mia艂a i powiod艂a j臋zykiem wok贸艂.jego p臋pka. Robert j臋kn膮艂 i zamkn膮艂 oczy. Wiedzia艂, 偶e powinien jak najszybciej po艂o偶y膰 temu kres, ale by艂 tylko m臋偶czyzn膮, a jej pieszczoty wpra­wia艂y go w stan absolutnej b艂ogo艣ci. Nie mia艂 do czynienia z byle kobiet膮, lecz z Melanie, na kt贸rej temat od miesi臋cy snu艂 erotyczne fantazje nie tylko we 艣nie, ale i na jawie.

- A to dopiero, popatrz, co tu si臋 dzieje! - szep­n臋艂a Melanie, powolnym ruchem rozpinaj膮c mu spodnie.

Robert zacisn膮艂 z臋by. Je艣li teraz jej nie powstrzyma, nie b臋dzie odwrotu.

- Nie r贸b tego, Melanie - powiedzia艂 z trudem.

- Dlaczego? - zapyta艂a, podnosz膮c na niego oczy.

- Bo nie mam prezerwatywy - odpar艂. By艂a to pierwsza my艣l, jaka przysz艂a mu do g艂owy, a zarazem jedyny argument, jaki powinien do niej przem贸wi膰. - O! Szkoda, 偶e wcze艣niej o tym nie pomy艣la艂am.

- No widzisz. - Robert podziela艂 jej 偶al. Gdyby, b臋d膮c w obecnym stanie, m贸g艂 przewidzie膰, 偶e jaki艣 intruz zamknie ich na ca艂膮 noc w spi偶ami, zadba艂by o zabezpieczenie.

- Ale wiesz co? - odpar艂a na to Melanie, unosz膮c wysoko brwi i robi膮c cudownie frywoln膮 mink臋路 - Mo偶emy si臋 zabawi膰 w inny spos贸b. Je艣li wiesz, co mam na my艣li.

- Wiem - mrukn膮艂, z trudem prze艂ykaj膮c 艣lin臋路

- Nie masz na to ochoty?

- Owszem, i to wielk膮.

- Ja te偶. Pragn臋 ci臋, RoberCie. - To m贸wi膮c, rozpi臋艂a powoli bluzk臋, spod kt贸rej wy艂oni艂y si臋 jej piersi, os艂oni臋te jedynie koronkowym stanikiem.

- Ja te偶 ci臋 pragn臋, my艣l臋 jednak, 偶e ani ja, ani ty nie chcemy tego.

- Ja chc臋. I to bardzo.

- To tylko skutek fizycznej blisko艣ci.

- W cale nie. Od miesi臋cy 艣nisz mi si臋 po nocach.

- Naprawd臋? - spyta艂 z u艣miechem niedowierzania.

- Noc w noc. Wi臋c b膮d藕 cz艂owiekiem i oka偶 mi serce.

- Chcia艂bym, ale boj臋 si臋, 偶eby艣 znowu nie do­sta艂a ataku klaustrofobii.

Czy ona nie widzi, co si臋 z nim dzieje? Czy musi go tak dr臋czy膰?

- Ju偶 mi przesz艂o.

- Nie chc臋, 偶eby艣 jutro 偶a艂owa艂a.

- Och, 偶ycie jest zbyt kr贸tkie, 偶eby my艣le膰 o jutrze - stwierdzi艂a kapry艣nie i na potwierdzenie swoich s艂贸w gor膮co go poca艂owa艂a.

- Przesta艅, Melanie - zaoponowa艂 Robert. - Miej lito艣膰 nade mn膮. Mo偶e ty nie b臋dziesz jutro niczego 偶a艂owa膰, ale czy pomy艣la艂a艣, jak ja si臋 b臋d臋 czu艂?

- O! - Melanie wyra藕nie si臋 speszy艂a.

- Zanadto ci臋 lubi臋. Nie chc臋 tego zniszczy膰.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e przestaniesz mnie lubi膰, je艣li si臋 ze mn膮 prze艣pisz?

- Niczego takiego nie powiedzia艂em. Ale je艣li mi臋dzy nami ma do czego艣 doj艣膰, chcia艂bym, aby to si臋 odby艂o we w艂a艣ciwy spos贸b. A nie po prostu z braku lepszego zaj臋cia, poniewa偶 nie mo偶emy st膮d wyj艣膰.

- Ach tak.

- Widz臋, 偶e poczu艂a艣 si臋 dotkni臋ta.

- Nie. Ale rozumiem. Nie umiesz by膰 spontani­czny.

Ju偶 mia艂 zaprotestowa膰, ale pomy艣la艂, 偶e Melanie ma chyba racj臋. Broni si臋, poniewa偶 nie umie dzia艂a膰 po wp艂ywem impulsu. Jego umys艂 potrzebuje czasu na oswojenie si臋 z now膮 my艣l膮, nawet je偶eli cia艂o ma w tej sprawie odmienne zdanie. Niemniej trzeba za­chowa膰 rozs膮dek.

- Spr贸bujmy si臋 przespa膰. - Odsun膮艂 si臋 od niej, by zapi膮膰 guziki koszuli.

- Pewnie masz racj臋 - rzek艂a Melanie, chocia偶 w jej oczach wyczyta艂 co艣 wr臋cz odwrotnego. - Zre­szt膮 niewa偶ne. Przesz艂a mi ochota, 偶eby si臋 z tob膮 kocha膰.

- Nie .wr贸ci ci klaustrofobia, je艣li zgasz臋 g贸rne 艣wiat艂o?

- Chyba nie - odpar艂a. - W ka偶dym razie mam tak膮 nadziej臋.

Ja te偶, pomy艣la艂 Robert. Jego samokontrola zo­sta艂aby wystawiona na zbyt ci臋偶k膮 pr贸b臋, gdyby przez ca艂膮 noc musia艂 poca艂unkami rozwiewa膰 jej l臋ki. Podszed艂 do kontaktu i zgasi艂 艣wiat艂o. W spi­偶ami zapad艂a ciemno艣膰. Melanie gwa艂townie wci膮g­n臋艂a powietrze, staraj膮c si臋 opanowa膰 nowy atak paniki.

- No i jak? - zapyta艂, wracaj膮c po omacku na ich legowisko.

- Jako tako - odpar艂a. - B臋d臋路 sobie wmawia膰, 偶e jestem w domu we w艂asnym 艂贸偶ku. Tyle 偶e gdybym by艂a w domu, ciebie by tam nie by艂o.

- To prawda, ale g艂贸wna my艣l jest dobra. O rany!

- wykrzykn膮艂, potykaj膮c si臋 o skraj worka.

- Daj r臋k臋 - powiedzia艂a. - Pomog臋 ci usi膮艣膰.

Tego ba艂 si臋 najbardziej. 呕e Melanie pomo偶e mu si臋 u艂o偶y膰 w miejscu, w kt贸rym dla w艂asnego dobra nie powinien si臋 znajdow~膰. Poczu艂 jej d艂o艅 na swo­im biodrze i uchwyciwszy si臋 jej, opad艂 powoli na pos艂anie.

Pr贸bowa艂 si臋 u艂o偶y膰 tak, by nie dotyka膰 Melanie, CO bynajmniej nie by艂o 艂atwe. W ko艅cu leg艂 na plecach, ale nadal s艂ysza艂 jej oddech i czu艂 zapach jej cia艂a. Zgaszenie 艣wiat艂a to nie by艂 m膮dry po­mys艂.

Zrobi艂e艣 to dla niej, nie dla siebie, wi臋c si臋 opanuj, t艂umaczy艂 sobie. No i opanowa艂 si臋, bo to umia艂 najlepiej. 呕ycie nauczy艂o go kontrolowa膰 uczucia. Ta umiej臋tno艣膰 dobrze mu s艂u偶y艂a, wi臋c wyratuje go i z tej opresji.

- Staram si臋 o tym nie my艣le膰, ale nie mog臋 oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e 艣ciany zbiegaj膮 si臋 i napieraj膮 na mnie, a pomieszczenie staje si臋 coraz cia艣niejsze - mrukn臋艂a Melanie.

- Nie my艣l o tym. Wyobra藕 sobie, 偶e wypr贸bowujesz nowy przepis. Jaki mia艂a艣 ostatnio pomys艂 na nowe danie?

- Na 艂ososia z czere艣niami.

- Brzmi to interesuj膮co. Opowiedz mi o nim.

- B臋dzie to dziki 艂oso艣 z zachodniego wybrze偶a, uduszony w rieslingu z bia艂ymi czere艣niami, ugar­nirowany podsma偶onymi na srebrno kasztanami i po­kruszonym rokforem. - W miar臋 jak m贸wi艂a, jej oddech stawa艂 si臋 spokojniejszy. - Uwa偶am, 偶e naj­wy偶szy czas zaszczepi膰 w Nowym Orleanie elemen­ty kuchni p贸艂nocno-wschodniej. B臋dzie si臋 nazywa艂 艂oso艣 a la LeSoeur.

Pomys艂 nazwania nowej potrawy jego imieniem wzruszy艂 Roberta bardziej, ni偶by sobie tego 偶yczy艂. - Ju偶 go pr贸bowa艂a艣?

- Jeszcze nie. Mo偶e przyjedziesz kiedy艣 do mnie do domu i ugotujemy go razem?

Czy to zaproszenie na randk臋?

- A chcia艂by艣 si臋 ze mn膮 um贸wi膰?

Czy chcia艂? Oddech Melanie znowu sta艂 si臋 nie­r贸wny, niemal chrapliwy. Pewnie powr贸ci艂 l臋k przed zamkni臋ciem.

- Przesta艅 my艣le膰 o napieraj膮cych 艣cianach - rzek艂 stanowczym tonem.

- Sk膮d wiesz, o czym my艣l臋? - zapyta艂a nieswoim g艂osem. . .

- Ucz臋 si臋 czyta膰 w twoich my艣lach.

- To brzmi gro藕nie.

- Mo偶e wola艂aby艣, 偶ebym zapali艂 艣wiat艂o?

- Nie, nie trzeba.

- Na pewno?

- Czy mog艂abym ... hm ...

- Co takiego?

- Czy mog艂abym po艂o偶y膰 ci g艂ow臋 na ramieniu? Przepraszam, wiem, 偶e to dziecinne, ale poczu艂abym si臋 bezpieczniej.

- Jasne - odpar艂 wbrew sobie.' Obj膮艂 j膮 i przyci膮g­n膮艂 do siebie. Poczu艂 na szyi jedwabisty dotyk jej w艂os贸w.

Mo偶e Melanie czuje si臋 teraz bezpieczniej, ale on na pewno nie m贸g艂 powiedzie膰 tego o sobie. Czuj膮c podniecaj膮ce ciep艂o jej cia艂a, wstrzyma艂 oddech ze strachu na my艣l o tym, co mog艂oby z tego wynikn膮膰.

- Mog臋 ci zada膰 osobiste pytanie? - odezwa艂a si臋 po d艂u偶szej chwili.

- Zada膰 owszem mo偶esz.

- Ale nie wiadomo, czy odpowiesz?

- A no nie. Co chcesz wiedzie膰?

- Dlaczego przenios艂e艣 si臋 do Nowego Orleanu?

- Bo twoja matka zaproponowa艂a mi znakomit膮 posad臋路

- My艣l臋, 偶e mia艂e艣 jeszcze inne powody -mruk­n臋艂a Melanie, wodz膮c palcem po jego piersi wokoli­cy serca.

Mia艂 ochot臋 krzykn膮膰: "Przesta艅, kobieto! Czy chcesz doprowadzi膰 mnie do szale艅stwa?" -lecz nic nie powiedzia艂, nie chc膮c zdradzi膰, jak wielk膮 ma nad nim w艂adz臋. Wiedzia艂 z do艣wiadczenia, i偶 przyzna­wanie si臋 do w艂asnej s艂abo艣ci nie prowadzi do nicze­go dobrego.

- Chcia艂em zacz膮膰 nowe 偶ycie.

- Dlaczego?

- Jeste艣 strasznie ciekawska.

- Wiem, 偶e wtr膮cam si臋 w nie swoje sprawy, ale dziwi mnie, 偶e po czterech miesi膮cach wsp贸lnej pra­cy nadal nic o tobie nie wiem. Nie mam poj臋cia, kim nap'rawd臋 jeste艣, co w tobie siedzi. Jestem ciekawa, czy nie ma w twojej przesz艂o艣ci czego艣, o czym wola艂by艣 zapomnie膰. Mo偶e jaki艣 skandal?

Robert parskn膮艂 艣miechem.

- Ja i skandal? - zapyta艂. - Niestety, musz臋 ci臋 zawie艣膰. Nie mam za sob膮 偶adnego skandalu. Po prostu znudzi艂 mi si臋 deszczowy klimat.

- I to wszystko?

- Tak.

- Och, by艂abym zapomnia艂a - odezwa艂a si臋 Melanie po chwili. - Chcia艂abym, zamiast jutra, mie膰 . wolny czwartek.

- 呕aden problem. Ch臋tnie ci臋 zast膮pi臋.

- Naprawd臋 mo偶esz? Bo widzisz, Charlotte prosi­艂a mnie o przys艂ug臋.

- Prosz臋 bardzo. Mo偶esz robi膰 w czwartek, na co tylko masz ochot臋.

- Wcale nie mam ochoty, ale nie mog臋 zrobi膰 Charlotte zawodu - odpar艂a sm臋tnie.

- A co to takiego?

- Obieca艂am j膮 zast膮pi膰 na idiotycznej aukcji panien na wydaniu.

- Aukcja panien na wydaniu?

- No w艂a艣nie. Ale to dobroczynna aukcja organizowana przez moj膮 babk臋, wi臋c nie mog臋 si臋 wy­kr臋ci膰 - westchn臋艂a Melanie. - Nie cierpi臋 uroczys­tych gali, na kt贸re przychodz膮 wyelegantowani nu­dziarze z wy偶szych sfer. I tak mia艂am szcz臋艣cie, bo w przeciwie艅stwie do moich si贸str uda艂o mi si臋 nie wyst膮pi膰 na balu debiutantek.

- Czy to znaczy, 偶e m臋偶czy藕ni b臋d膮 licytowa膰, kt贸ry da wi臋cej za randk臋 z tob膮? - zapyta艂 Robert wyra藕nie zirytowanym tonem.

- Aha.

- Bardzo mi si臋 to nie podoba.

- Czemu? Jeste艣 zazdrosny?

- Ja, zazdrosny? O co? - odburkn膮艂 ze z艂o艣ci膮.

- O to, 偶e sp臋dz臋 wiecz贸r z innym m臋偶czyzn膮.

- Po zastanowieniu nie wiem, czy mog臋 ci臋 zwolni膰. W czwartek w restauracji mo偶e by膰 szczeg贸lnie du偶y ruch.

- Poradzicie sobie beze mnie - o艣wiadczy艂a. - Bo musz臋 udowodni膰 swojej kochanej rodzince, 偶e kiedy co艣 obiecam, mo偶na na mnie polega膰.


Czemu musisz im to udowadnia膰?

- Bo jestem najm艂odsza, a do tego uchodz臋 za nieodpowiedzialn膮. Mama i siostry uwa偶aj膮, 偶e nigdy nie wiadomo, czego mo偶na si臋 po mnie spodziewa膰. - To wielkie szcz臋艣cie mie膰 rodzin臋, kt贸ra si臋 o ciebie troszczy.

- Wiem, ale czasami nazbyt troskliwa rodzina wywo艂uje klaustrofobiczne odczucia. Dlatego na­tychmiast po uko艅czeniu osiemnastu lat uciek艂am z Nowego Orleanu. A jak jest z tob膮? Jak twoja rodzina przyj臋艂a przeprowadzk臋 do Nowego Orlea­nu?

- Nie mam nikogo bliskiego. Nie mia艂em rodze艅­stwa, a moi rodzice nie 偶yj膮.

- Przepraszam. I bardzo ci wsp贸艂czuj臋. Wzruszy艂 go szczery 偶al w jej g艂osie. Mia艂 wra偶e­nie, 偶e zacie艣ni艂a si臋 艂膮cz膮ca ich wi臋藕.

.~ To by艂o dawno.

- Tym bardziej ci wsp贸艂czuj臋. Wiem, co to zna­czy straci膰 jedno z rodzic贸w, ale straci膰 oboje, i to w m艂odym wieku ...

Ju偶 si臋 z tym pogodzi艂em - przerwa艂 szorstko. - To wiele t艂umaczy.

- Co mianowicie?

- To, 偶e trzymasz ludzi na dystans. I miewasz z艂e

nastroje. Dlatego zatapiasz si臋 ca艂kowicie w pracy. Uciekasz w prac臋.

- Praca to praca. Nie traktuj臋 jej jako ucieczki. - Wiedzia艂 jednak, 偶e to nieprawda.

- 膭 gdzie miejsce na zabaw臋?

- Nie przepadam za pustymi rozrywkami.

- Widocznie nie wiesz, co to zabawa. Przez zmar­nowane dzieci艅stwo nie nauczy艂e艣 si臋 czerpa膰 z 偶ycia rado艣ci. Nie mam racji?

- Faktycznie nie mia艂em radosnego dzieci艅stwa - przyzna艂 niech臋tnie.

- Mog臋 ci臋 rozrusza膰 - odpar艂a. - To znaczy nauczy膰 cieszy膰 si臋 偶yciem.

- A je艣li nie 偶ycz臋 sobie twoich nauk?

- To tylko dow贸d, 偶e nie wiesz, co to znaczy rado艣膰.

- Lepiej spr贸buj zasn膮膰 - skwitowa艂 jej s艂owa. Melanie przejrza艂a go na wylot.

- Dziwny jeste艣, wiesz? Nie znam nikogo, kto w twojej sytuacji opar艂by si臋 pokusie. To niesamowi­te, jak potrafisz nad sob膮 panowa膰. Mo偶e po prostu nic nie czujesz? Jeste艣 m贸wi膮cym manekinem?

Melanie w oczywisty spos贸b nie daje za wygra­n膮, ale on nie da si臋 sprowokowa膰. Musia艂 jednak zacisn膮膰 z臋by i zmobilizowa膰 ca艂膮 si艂臋 woli, aby nie chwyci膰 jej w ramiona i nie zrobi膰 tego, na co cze­ka艂a.

W spi偶ami zapad艂a cisza.

- Nie 艣pisz? - zapyta艂a szeptem po paru minu­tach.

Robert uda艂, 偶e 艣pi, a ona po jakim艣 czasie naj­widoczniej zapad艂a w sen, bo jej oddech sta艂 si臋 cichy i spokojny. Le偶a艂 obok niej, odczuwaj膮c mieszanin臋 ulgi i 偶alu. Cia艂o Melanie by艂o silne i umi臋艣nione, a zarazem bardzo kobiece. Najbardziej jednak wy­tr膮ca艂 go z r贸wnowagi jej brak seksualnych zahamo­wa艅. Czu艂 si臋 przy niej pokonany, w pewnym sensie niepe艂nowarto艣ciowy. Kobiety, z kt贸rymi miewa艂 w ostatnich latach mniej lub bardziej przelotne zwi膮­zki, by艂y spo~ojnymi istotami, kt贸re do spraw 艂贸偶­kowych nie przywi膮zywa艂y wi臋kszej wagi. Ajemu to odpowiada艂o. W ka偶dym razie wmawia艂 sobie, 偶e mu odpowiada.

Reakcja Melanie na jego poca艂unki nie pozwala­艂a w膮tpi膰, i偶 seks wiele dla niej znaczy. Czy umia艂­by spe艂ni膰 jej oczekiwania? Zaspokoi膰 jej apetyty? Melanie 偶yje pogoni膮 za tym, co niezwyk艂e i pod­niecaj膮ce, podczas gdy on jest nieuleczalnym nu­dziarzem.

Niemniej po偶膮danie, jakie w nim budzi艂a, burzy艂o jego spok贸j i przyprawia艂o o dojmuj膮cy b贸l serca. S艂owem, wprawia艂o w rozterk臋.

Pragn膮艂 jej, a jednocze艣nie wiedzia艂, 偶e nie mo偶e jej, mie膰. Nie pasuj膮 do siebie. Wszystko ich r贸偶ni: on nie wdaje si臋 w przelotne przygody, a ona nie szuka trwa艂ego zwi膮zku. To tylko czysto .fizyczne po偶膮danie, powiedzia艂 sobie. Chemia cia艂 bez istot­nego znaczema.

- Bez istotnego znaczenia - wyszepta艂.

C贸偶, kiedy us艂yszawszy w艂asne s艂owa, zda艂 sobie spraw臋, 偶e pr贸buje oszuka膰 samego siebie.


Melanie nie mog艂a zasn膮膰.

Jak mog艂a zasn膮膰, s艂ysz膮c jego oddech i czuj膮c bicie jego serca? Na domiar wszystkiego nie mog艂a si臋 rozezna膰 we w艂asnych uczuciach.

Jej wyobra偶enie o 艣wiecie ulega艂o stopniowej przemianie, a ona nie by艂a pewna, czy powinna podda膰 si臋 nowym odczuciom, czy nie. Robert coraz bardziej j膮 zaciekawia艂, a r贸wnocze艣nie ba艂a si臋 no­wej t臋sknoty, kt贸r膮 w niej budzi艂. Jeste艣 po prostu wyposzczona, t艂umaczy艂a sobie. Robert jest diabelnie poci膮gaj膮cy, a ty od dawna nie .by艂a艣 z m臋偶czyzn膮路 I to wszystko.

Bardzo chcia艂a, aby to by艂a prawda, ale nie mog艂a si臋 艂udzi膰. Nie mog艂a zaprzeczy膰, 偶e mi臋dzy ni膮 a Robertem sta艂o si臋 co艣 nie贸dwracalnego. Nast膮pi艂a zmiana, kt贸rej ewentualne skutki przera偶a艂y j膮 i na przemian zachwyca艂y.

Ile to ju偶 godzin min臋艂o? Pewnie zbli偶a si臋 艣wit.

Kiedy po raz kt贸ry艣 zada艂a sobie pytanie, jakim cu­dem Robert potrafi tak smacznie spa膰, le偶膮c w dusz­nej spi偶ami na twardym pos艂aniu, us艂ysza艂a dobiega­j 膮ce z kuchni ha艂asy.

Jej ramiona pokry艂y si臋 g臋si膮 sk贸rk膮, wstrzyma艂a oddech i nadstawi艂a uszu. Mo偶e to ta sama osoba, kt贸ra ich zamkn臋艂a?

Melanie gwa艂townie usiad艂a ..

- Robert, obud藕 si臋! - szepn臋艂a, tr膮caj膮c go w rami臋路

- 呕e co? - burkn膮艂 przez sen.

- Obud藕 si臋!

- Co?

- Kto艣 chodzi po kuchni.

- To ty, Melanie? Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 niezbyt przytomnym tonem.

- Zostali艣my zamkni臋ci w spi偶ami. Nie pami臋­tasz?

- A tak.

- A teraz kto艣 chodzi po kuchni - powt贸rzy艂a. Us艂ysza艂a szmer i zda艂a sobie spraw臋, 偶e Robert pod­nosi si臋 z pos艂ania.

- Hej tam! - zawo艂a艂. - Siedzimy tu zamkni臋ci!

- A je艣li to on?

- Kto?

- Nie wiem, ten nieznany facet, kt贸ry kr膮偶y po hotelu i powoduje nieprzewidziane klopoty.

- Sk膮d wiesz, 偶e to ... - Robert poda艂 jej r臋k臋 i pom贸g艂 wsta膰. - O, cholera!

- Co si臋 sta艂o?

- Uderzy艂em si臋 w nog臋.

W tym momencie drzwi si臋 otworzy艂y i 艣wiat艂o p艂yn膮ce z kuchni wype艂ni艂o ciasn膮 przestrze艅. O艣le­piona Melanie przymkn臋艂a na moment oczy.

Kiedy je otwar艂a, ujrza艂a w drzwiach Luca Car­tera.

Jasnow艂osy i niebieskooki Luc, hotelowy anima­tor wolnego czasu, by艂 przystojnym m臋偶czyzn膮 o re­gularnych rysach twarzy, nieco ni偶szym od Roberta i, zdaniem Melanie, znacznie mniej poci膮gaj膮cym. Wola艂a nieco surow膮 m臋sk膮 urod臋 Roberta. Obec­no艣膰 Luca w kuchni o tak wczesnej porze bardzo Melanie zdziwi艂a.

- Co tu robicie? - zapyta艂.

- Kto艣 zamkn膮艂 nas wieczorem od zewn膮trz - wyja艣ni艂 Robert, powstrzymuj膮c ziewni臋cie.

- Sp臋dzili艣cie tutaj ca艂膮 noc? - zdziwi艂 si臋 Luc, spogl膮daj膮c na nich z lekko rozbawionym u艣mie­chem. Z wyrazu jego oczu Melanie odgad艂a, jakie my艣li przychodz膮 mu do g艂owy.

- Uhm - przytakn膮艂 Robert.

- Niesamowite.

- Kt贸ra to godzina? - spyta艂 Robert.

- Wp贸艂do sz贸stej. Jakim cudem dali艣cie si臋 zamkn膮膰? - Luc pochyli艂 si臋 nad zamkiem i zacz膮艂 na pr贸b臋 przekr臋ca膰 klucz.

Robert opowiedzia艂 mu o zostawionej pod tylnymi drzwiami dostawie towaru i o tym, jak w rezultacie

zostali zamkni臋ci. . .

- Nale偶a艂oby zawiadomi膰 szefa ochrony, ale je艣li z kuchni nic nie zgin臋艂o, b臋dzie to mo偶na uzna膰 za czyj艣 g艂upi 偶art - zauwa偶y艂 Luc.

- No, nie ca艂kiem niewinny, bior膮c pod uwag臋, 偶e Melanie cierpi na klaustrofobi臋 - zaprotestowa艂 Robert.

- Masz klaustrofobi臋? - Luc by艂 wyra藕nie zasko­czony. - Nie wiedzia艂em.

- Moim zdaniem najlepiej nikomu o tym nie m贸­wi膰. Co wy na to? - wtr膮ci艂a si臋 Melanie. - Pewnie to tylko wyg艂up kt贸rego艣 z pracownik贸w kuchni. Nie warto bez potrzeby alarmowa膰 Charlotte.

- Dobrze - zgodzi艂 si臋 Robert. Luc te偶 skin膮艂 g艂ow膮路

- Bardzo wcze艣nie przyszed艂e艣 do pracy - zauwa­偶y艂a Melanie, zwracaj膮c si臋 do Luca. - Wyrabiasz nadgodziny?

- Charlotte prosi艂a, 偶ebym w tym tygodniu przy­chodzi艂 wcze艣niej ni偶 zwykle. Mieli艣cie szcz臋艣cie, 偶e akurat dzi艣 wszed艂em przez kuchni臋 po drodze do baru, gdzie mam przygotowa膰 krwaw膮 mary dla jed­nego z go艣ci, kt贸ry poszed艂 wczoraj wieczorem na ca艂o艣膰 i potrzebuje klina. Inaczej tkwiliby艣cie tutaj do pojawienia si臋 kuchennego personelu.

- Faktycznie szcz臋艣liwy zbieg okoliczno艣ci - mruk­n膮艂 Robert.

Melanie przemkn臋艂o przez g艂ow臋, 偶e osob膮, kt贸ra zamkn臋艂a ich w spi偶ami, m贸g艂 by膰 w艂a艣nie Luc, ale po namy艣le uzna艂a swoje podejrzenie za wytw贸r wyobra藕ni.


ROZDZIA艁 脫SMY

By艂o troch臋 po sz贸stej, kiedy dotar艂a do domu. Mia艂a nadziej臋 przespa膰 si臋 troch臋 przed powrotem do hotelu. Ledwo jednak zd膮偶y艂a zrzuci膰 z n贸g buty i otworzy膰 puszk臋 jedzenia dla miaucz膮cego kota, gdy rozleg艂 si臋 dzwonek do drzwi. Kto to mo偶e by膰 o tak wczesnej porze?

Pocz艂apa艂a do drzwi, a wyjrzawszy przez judasza, zobaczy艂a, 偶e na pode艣cie stoi jej siostra Charlotte z wielk膮 torb膮 na ubrania w r臋ku. Do diab艂a! Na 艣mier膰 zapomnia艂a o sukni na charytatywn膮 aukcj臋.

Z westchnieniem otworzy艂a drzwi. Charlotte na jej widok zrobi艂a wielkie oczy.

- Mell? Mellie! - wykrzykn臋艂a;nazywaj膮c siostr臋 dziecinnym zdrobnieniem. - Co cijest? Wygl膮dasz ... hm ... jakby艣 nie k艂ad艂a si臋 przez ca艂膮 noc.

Jej spojrzenie spocz臋艂o na bluzce Melanie, kt贸ra stwierdzi艂a, 偶e ma krzywo zapi臋te guziki. Nic dziw­nego, skoro zapina艂a je po ciemku. A siostra nie by艂aby sob膮, gdyby natychmiast tego nie zauwa偶y艂a.

- Nie spodziewa艂am si臋 ciebie o tak wczesnej porze.

- Wygl膮dasz, jakby艣 balowa艂a do bia艂ego rana - powt贸rzy艂a Charlotte, kr臋c膮c g艂ow膮.

W pierwszej chwili Melanie chcia艂a si臋 przyzna膰, 偶e sp臋dzi艂a noc w hotelowej spi偶ami, ale zmieni艂a zdanie. Sama nie bardzo wiedzia艂a dlaczego. Czy dlatego, 偶e na ustach siostry dostrzeg艂a lekki u艣mie­szek, czy ze wzgl臋du na to, i偶 nadal nie mog艂a si臋 po艂apa膰, jaki w艂a艣ciwie jest stan jej uczu膰 wobec Roberta.

- 殴le spa艂am - burkn臋艂a zgodnie z prawd膮. Bo czy mog艂a si臋 wyspa膰, maj膮c obok siebie niezwykle przy­stojnego m臋偶czyzn臋?

- Nie zaprosisz mnie do 艣rodka? - spyta艂a Char­lotte.

W mieszkaniu panowa艂 nieludzki ba艂agan. Mela­nie od tygodnia nie sprz膮ta艂a. Ale przecie偶 nie mog艂a trzyma膰 . siostry pod drzwiami.

- Ale偶 oczywi艣cie, prosz臋, wejd藕. Charlotte przest膮pi艂a pr贸g.

- Och, masz kotka! - Przewiesiwszy sukni臋 przez oparcie fotela, pochyli艂a si臋 i wzi臋艂a na r臋ce puszyste koci膮tko. U艣miech, jaki pos艂a艂a Melanie, byt pe艂en aprobaty.

- To nie m贸j kot. Par臋 dni temu zab艂膮ka艂 si臋 pod moje drzwi, aja do tej pory nie mia艂am czasu dowie­dzie膰 si臋, do kogo nale偶y.

- Aha - rzek艂a Charlotte z odcieniem zawodu w g艂osie. Postawi艂a kotka na pod艂odze i podesz艂a do zlewu, chc膮c umy膰 r臋ce. Zmierzy艂a spojrzeniem pi臋­trz膮ce si臋 w zlewie naczynia. Nic nie powiedzia艂a, lecz wyraz jej twarzy m贸wi艂 sam za siebie. Melanie poczu艂a si臋 jak ostatni niechluj. - Gdzie trzymasz kaw臋? Zaparz臋 dla nas obu. S膮dz膮c po twoim wygl膮dzie, kawa dobrze ci zrobi.

Melanie zakl臋艂a w duchu. Jej drzemka przepad艂a.

- W g贸rnej szafce.

- Zmierz tymczasem sukni臋 i sprawd藕, czy dobrze le偶y - zaproponowa艂a Charlotte. - Jest jeszcze czas, gdyby trzeba by艂o co艣 poprawi膰.

Mierzenie sukni by艂o ostatni膮 rzecz膮, na jak膮 Me­lanie mia艂a w tej chwili ochot臋, ale nie chc膮c sprawi膰 siostrze przykro艣ci, wyj臋艂a sukni臋 z plastikowego

opakowania. .

- Co to ma by膰? - wykrzykn臋艂a na widok wytwor­nej srebrnej toalety do samej ziemi, z odkrytymi ramionami. - Dlaczego mnie nie uprzedzi艂a艣, 偶e to taka wielka gala?

- Chyba nie zamierzasz si臋 wycofa膰? - przestra­szy艂a si臋 Charlotte.

- Nie. - Melanie z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋. ­Oczywi艣cie, 偶e nie.

Charlotte odstawi艂a kaw臋.

- Nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzi臋czna za to, 偶e zgodzi艂a艣 si臋 mnie zast膮pi膰 - powiedzia艂a. - Mam tyle roboty, 偶e dos艂ownie wyrywam sobie w艂osy z g艂owy, nie wiedz膮c, jak to wszystko pogo­dzi膰.

Melanie nie umia艂a sobie wyobrazi膰 swojej ideal­nie uczesanej siostry wyrywaj膮cej sobie w艂osy z g艂o­wy, ale zrozumia艂a sens jej wypowiedzi. Zreszt膮 na widok sukni z tafty sama by艂a gotowa zacz膮膰 wyry­wa膰 sobie w艂osy. Odetchn臋艂a g艂臋boko, by troch臋 si臋 uspokoi膰, i powiedzia艂a do siebie: Musisz si臋 po­艣wi臋ci膰. Cel jest chwalebny, a przy- okazji zdob臋­dziesz uznanie babci Celeste i Charlotte.

- Ciesz臋 si臋, 偶e mog臋 ci臋 wyr臋czy膰 - rzek艂a skro­mnie. S艂owa Charlotte autentycznie j膮 wzruszy艂y.

- Gdzie znajd臋 ekspres do kawy? - Charlotte rozgl膮da艂a si臋 bezradnie po kuchni.

- Na p贸艂ce pod barkiem.

- Nie widz臋.

- Stoi obok automatycznej sekretarki.

- Trzymasz automatyczn膮 sekretark臋 w kuchni?

- Wol臋 j膮 trzyma膰 w kuchni ni偶 w sypialni. W salonie nie ma wtyczki.

- Nadal nie mog臋 znale藕膰 ekspresu.

- Jest pod 艣cierk膮.

- Ach, rzeczywi艣cie - ucieszy艂a si臋 Charlotte.

Zabra艂a si臋 do odmierzania kawy i nalewania wo­dy. Patrz膮c na ni膮, Melanie nie mog艂a si臋 nadziwi膰 nieskazitelnemu wygl膮dowi swej siostry o tak wczes­nej porze dnia.

- Je艣li chodzi o aukcj臋, to musz臋 ci臋 przed czym艣 ostrzec - odezwa艂a si臋 po paru minutach Charlotte, nie patrz膮c siostrze w oczy.

- Tylko nie m贸w, 偶e opr贸cz tej koszmarnej su­kni b臋d臋 musia艂a w艂o偶y膰 diadem - wykrzykn臋艂a Melanie.

- Nie, to nie b臋dzie konieczne.

- Wi臋c o co chodzi? Co jeszcze mnie czeka?

- Wilmer Haddock zapowiedzia艂 swoje przybycie.

- No nie!

- Niestety, to prawda.

Melanie z艂apa艂a si臋 za g艂ow臋.

- Lepiej we藕 n贸偶 i od razu mnie zabij! - j臋kn臋艂a.

- Nie przesadzaj. W ko艅cu nie jest takim po­tworem.

- 艁atwo ci m贸wi膰, bo nigdy si臋 do ciebie nie dobiera艂. - Wilmer Haddock prowadzi艂 antykwariat niedaleko hotelu, a jego rodzina mieszka艂a we Fran­cuskiej Dzielnicy r贸wnie d艂ugo jak Marchandowie.

Wilmer by艂 r贸wie艣nikiem Melanie i kocha艂 si臋 w niej od czas贸w gimnazjum. Kiedy mieli po pi臋tna艣­cie lat, podczas szkolnego pikniku wsadzi艂 jej r臋k臋 za dekolt, a gdy Melanie wymierzy艂a mu policzek, uzna艂 to za przewrotny wyraz sympatii i sta艂 si臋 jeszcze bardziej natarczywy. Do dzi艣 si臋 nie o偶eni艂, a przy ka偶dej okazji powtarza艂, 偶e czeka na Melanie, bo s膮 dla siebie stworzeni.

- M贸wisz powa偶nie, 偶e Wilmer b臋dzie na aukcji?

- Niestety tak. Jako cz艂onek Towarzystwa Ochrony Zabytk贸w ma do tego prawo.

- Zapisa艂 si臋 wy艂膮cznie po to, 偶eby zyska膰 przy­chylno艣膰 babci Celeste, i w ten spos贸b wkra艣膰 si臋 w moje 艂aski. Babcia na szcz臋艣cie przejrza艂a go na wylot. Wilmer na pewno si臋 uprze i b臋dzie licytowa艂 tak d艂ugo, a偶 wszyscy odpadn膮"tak 偶e zostan臋 skaza­na na wiecz贸r w jego towarzystwie. Na sam膮 my艣l o tym robi mi si臋 niedobrze.

- Nie wiadomo. Mo偶e kto艣 go przelicytuje.

- A ju偶!

- Czy to znaczy, 偶e chcesz si臋 wycofa膰? Bo je艣li tak, to powiedz mi od razu, a nie w ostatniej chwili.

- Wcale nie zamierzam si臋 wycofa膰. Chocia偶 o Wi1merze mog艂a艣 mi powiedzie膰 wcze艣niej.

- Dowiedzia艂am si臋 o tym dopiero wczoraj, i to przypadkiem. Przechodzi艂am ko艂o antykwariatu Pad­dock贸w, Wilmer zobaczy艂 mnie przez okno i wybieg艂 na ulic臋, aby mi powiedzie膰, jak si臋 cieszy, 偶e wr贸ci­艂a艣 na sta艂e do Nowego Orleanu.

Melanie z trudem powstrzyma艂a j臋k. W tej sytuacji wyst膮pienie na aukcji b臋dzie niepodwa偶alnym dowo­dem jej poczucia obowi膮zku i odpowiedzialno艣ci. Powinno ostatecznie przekona膰 Charlotte, 偶e mo偶e polega膰 na swojej najm艂odszej siostrze.

Charlotte wspi臋艂a si臋 na palce, by zdj膮膰 fili偶anki z p贸艂ki, kt贸ra znajdowa艂a si臋 w zasi臋gu r膮k Melanie, lecz nie jej sporo ni偶szej siostry. Charlotte straci艂a r贸wnowag臋, zachwia艂a si臋 i w rezultacie str膮ci艂a jed­n膮- fili偶ank臋. Na szcz臋艣cie wyl膮dowa艂a na przykrytej stosem 艣cierek automatycznej sekretarce.

- Uff! - prychn臋艂a Charlotte. - No, nic si臋 nie st艂uk艂o.

- Punkt na moj膮 korzy艣膰! - wykrzykn臋艂a Melanie. - Gdyby nie ba艂agan, z fili偶anki zosta艂yby tylko skorupy.

- Czy ja co艣 m贸wi艂am na temat ba艂aganu?

- Nie musia艂a艣. Kiedy co艣 ci si臋 nie podoba, automatycznie 艣ci膮gasz wargi.

. Rozleg艂 si臋 sygna艂 automatycznej sekretarki, tote偶 obie siostry zamilk艂y w oczekiwaniu na nagran膮 wia­domo艣膰.

- Dzie艅 dobry pani, m贸wi Tad Lasiter z agencji "Szefowie Kuchni Poszukiwani". Mam dla pani zna­komit膮 propozycj臋 w Seattle. Czekam na odpowied藕. - Poda艂 sw贸j numer telefonu.

- Szefowie kuchni? - zdziwi艂a si臋 Charlotte.

Szukaj膮 pracownik贸w.

- Cze艣膰, tu Coby odezwa艂a si臋 ponownie sek­retarka. - Mam dla ciebie towar pierwszej klasy. Palce liza膰. Oddzwo艅 jak najszybciej.

Charlotte popatrzy艂a na siostr臋.

- Znakomity towar? O co mu chodzi?

- Prosi艂am znajomego, 偶eby mi si臋 wystara艂 o rzadko dost臋pny gatunek czekolady. - Melanie nie lubi­艂a zmy艣la膰, ale nie chcia艂a si臋 przyzna膰, 偶e sprawdza przesz艂o艣膰 Roberta LeSoeura. Dzi艣 ten pomys艂 wyda­wa艂 jej si臋 g艂,upi i bezcelowy. Zw艂aszcza po tym, co minionej nocy zasz艂o mi臋dzy nimi. Niemniej Coby najwidoczniej wykopa艂 jak膮艣 pikantn膮 histori臋.

- To dlaczego si臋 zaczerwieni艂a艣? - spyta艂a do­ciekliwa Charlotte. Melanie mimo woli dotkn臋艂a r臋k膮 policzka. - Jeste艣 za偶enowana? Mo偶e ten Coby jest kim艣 wi臋cej ni偶 znajomym?

Coby? Melanie o ma艂o nie parskn臋艂a 艣miechem.

S艂ysz膮c afektowany spos贸b m贸wienia Coby'ego, Charlotte mog艂a si臋 chyba domy艣li膰, 偶e z kobietami nie mo偶e go 艂膮czy膰 nic poza przyja藕ni膮.

- Ale偶 nie.

- Wi臋c kto to taki?

- Nazywa si臋 Coby Harririgton i mieszka w Seattle.

Charlotte zmarkotnia艂a.

- Ale chyba nie masz zamiaru przenie艣膰 si臋 do niego? Czy to ma jaki艣 zwi膮zek z wiadomo艣ci膮 od poszukiwacza szef贸w kuchni?

- S艂owo honoru, Charlotte, 偶e ani mi w g艂owie romansowa膰 z Cobym.

- No dobrze, skoro dajesz s艂owo honoru. Char'otte nape艂ni艂a fili偶anki kaw膮. Staraj膮c si臋 zapomnie膰 o napi臋ciu spowodowanym wiadomo艣ci膮 od Coby' ego, przez kilka nast臋pnych minut oma­wia艂y przygotowania do zbli偶aj膮cego si臋 wesela Car­ly Charboneaux i m艂odego Longa. Charlotte dok艂a­da艂a wszelkich stara艅, by nic nie zak艂贸ci艂o tego uroczystego wydarzenia. Tymczasem Melanie za­cz臋艂a si臋 ponownie zastanawia膰, czy nie opowie­dzie膰 siostrze o nocnej przygodzie w spi偶ami, lecz dosz艂a do wniosku, 偶e Charlotte i bez tego ma dosy膰 k艂opot贸w.

- No i w ko艅cu nie zmierzy艂a艣 sukni - zauwa偶y艂a w pewnej chwili Charlotte.

....:. Na pewno b臋dzie pasowa膰.

- Mo偶e si臋 jednak upewnisz? Jestem od ciebie ni偶sza.

- Sama potrafi臋 j膮 pod艂u偶y膰. A poza tym mamy identyczne wymiary - uspokoi艂a siostr臋 Melanie.

- Musz臋 ucieka膰 - o艣wiadczy艂a Charlotte, wsta­j膮c od sto艂u. - Dzi臋ki za kaw臋.

- Nie ma za co. - Melanie odprowadzi艂a siostr臋 do drzwi.

Natychmiast po jej odej艣ciu rzuci艂a si臋 do telefonu . i wybra艂a numer Coby'ego, by us艂ysze膰, czego do­wiedzia艂 si臋 o Robercie. W podnieceniu zapomnia艂a o r贸偶nicy czasu mi臋dzy Nowym Orleanem a Seattle i musia艂a d艂ugo czeka膰, zanim Coby podni贸s艂 s艂u­chawk臋路

- Lepiej, 偶eby to by艂o co艣 naprawd臋 wa偶nego - us艂ysza艂a w ko艅cu jego z艂y, zaspany g艂os.

- Cze艣膰, Coby, tu Melanie. Ods艂ucha艂am twoj膮 wiadomo艣膰.

- Wiesz, kt贸ra tu godzina? Dochodzi pi膮ta. Masz szcz臋艣cie, bo kogo innego odes艂a艂bym do wszystkich diab艂贸w za dzwonienie o tak路 nieludzkiej porze.

- Strasznie ci臋 przepraszam, ale na 艣mier膰 zapo­mnia艂am o r贸偶nicy czasu. Darujesz mi?

- Daruj臋, bo mam ci do opowiedzenia tak pikant­n膮 plotk臋, 偶e nie potrafi臋 d艂ugo si臋 gniewa膰.

- Wiesz co艣 o Robercie?':"- Serce zacz臋艂o jej bi膰 jak szalone. Zacisn臋艂a z ca艂ej si艂y r臋k臋 na s艂uchawce. - I to co! Skandal na dwadzie艣cia cztery fajerki! Nagle nie by艂a pewna czy, rozp臋tawszy ca艂e to dochodzenie, chce pozna膰 jego wynik. Ale z drugiej strony, musi wiedzie膰, co o nim m贸wi膮.

- Nie baw si臋 ze mn膮 w ciuciubabk臋, tylko gadaj!

- Nie znasz si臋 na 偶artach.

- M贸w wreszcie, czego si臋 dowiedzia艂e艣!

- Dobrze, dobrze. Tw贸j przyjaciel pan LeSoeur pochodzi ze starej zamo偶nej rodziny.

- To znaczy?

- Z wy偶szych sfer, takich jak rodzina twojej matki. Mo偶e jeszcze wy偶szych.

- I jest bogaty?

- Wi臋cej ni偶 bogaty.

- No i co? - Sama nie wiedzia艂a, dlaczego tak si臋 niecierpliwi. A tymczasem musia艂a ka偶de s艂owo do­s艂ownie wydziera膰 Coby'emu z gard艂a.

- Jako osiemnastolatek mia艂 zatarg z prawem, ale jego ciotka, pani Pamela Longren ...

- Pamela Longren, ta z Kongresu?

- Chyba tak. Ale w tamtych czasach by艂a proku­ratorem okr臋gowym i tak wszystko za艂atwi艂a, 偶e usz艂o mu na sucho. Sprawa zosta艂a wymazana z akt, jakby nigdy jej nie by艂o.

Melanie wstrzyma艂a oddech. Wola艂aby nie zada­wa膰 pytania, kt贸re cisn臋艂o si臋 jej na usta, ale skoro sprawa zasz艂a tak daleko, to trudno, musi doprowa­dzi膰 j膮 do ko艅ca.

- Na czym polega艂 ten zatarg z prawem?

- No zgadnij.

Mia艂a ochot臋 wrzasn膮膰 na Coby'ego, lecz ugryz艂a si臋 w j臋zyk. Dozowanie napi臋cia najwyra藕niej go bawi艂o, a to w ko艅cu ona obudzi艂a go o nieprzyzwoicie wczesnej porze.

- Nie mam poj臋cia. Wymalowa艂 nieprzyzwoite graffiti na publicznym budynku?

- Gorzej.

- Wybra艂 si臋 na balang臋 kradzionym samochodem?

- Jeszcze gorzej.

Melanie zamkn臋艂a oczy i spr贸bowa艂a wyobrazi膰 sobie Roberta jako nastolatka. Jakiego okropie艅stwa dopu艣ci艂 si臋 w m艂odo艣ci? Jest taki spokojny i opano­wany, tyle 偶e popada czasem w ponure zamy艣lenie. Pomy艣la艂a o tym naj gorszym i poczu艂a 艣ciskanie w 偶o艂膮dku.

- Zabi艂 kogo艣?

- O rany, nie. Troch臋 mniejszy kaliber. Jednak nie jest bandziorem.

- No wi臋c co?

- Zastan贸w si臋. Wystarczaj膮co d艂ugo tkwi艂a艣 w restauracyjnym biznesie, 偶eby si臋 domy艣le膰.

- Narkotyki?

- No nareszcie!

- Jaki rodzaj narkotyk贸w?

- Zgaduj dalej.

- Marihuana?

- Marycha to dziecinna zabawa. Tutejsi gliniarze nie zawracaj膮 sobie g艂owy marihuan膮.

Melanie obliza艂a wyschni臋te wargi. Mia艂a wra偶e­nie, 偶e brakuje jej powietrza. Trudno jej by艂o uwie­rzy膰 w rewelacje Coby'ego. Mo偶e pomyli艂 osoby. Mo偶e istnieje dw贸ch Robert贸w LeSoeur贸w.

- Kokaina? - wydusi艂a z siebie. Jej by艂y m膮偶 w膮cha艂 kokain臋. Na sam膮 my艣l o tym, 偶e Robert m贸g艂by robi膰 to samo, zrobi艂o si臋 jej niedobrze.

- Trafi艂a艣! Chcesz us艂ysze膰, co jeszcze mam?

- Wszystko. Absolutnie wszystko.


Charlotte wsiad艂a do samochodu, ale waha艂a si臋 jeszcze, nie w艂膮czaj膮c silnika. Niepokoi艂a si臋 o siost­r臋. Ten jej zm臋czony wygl膮d, podkr膮偶one oczy, krzy­wo zapi臋ta bluzka. Wola艂a nie zgadywa膰, co mog艂o by膰 tego przyczyn膮. Jednak najbardzit(j zaniepokoi艂y j膮 wiadomo艣ci nagrane na automatyczn膮 sekretark臋. Czy偶by Melanie mia艂a zamiar wyjecha膰 do Seattle?

Charlotte chcia艂a ponad wszystko da膰 swej ma艂ej siostrze do zrozumienia, jak bardzo j膮 kocha. Jak bardzo si臋 cieszy z jej powrotu i ma nadziej臋, 偶e Melanie zostanie z nimi na sta艂e. Dotychczas zacho­wywa艂a rezerw臋, poniewa偶 nie chcia艂a wywiera膰 na ni膮 nacisku. Teraz jednak uzna艂a, i偶 najwy偶szy czas wyrazi膰 swoje uczucia wprost.

Zdecydowanym ruchem wysiad艂a z samochodu. Wbieg艂szy na schody, pchn臋艂a drzwi mieszkania Me­lanie i ju偶 otwiera艂a usta, by zawo艂a膰, 偶e to ona, gdy us艂ysza艂a s艂owa, kt贸re zmrozi艂y j膮 do szpiku ko艣ci.

Melanie sta艂a odwr贸cona plecami do wyj艣cia z przy艂o偶on膮 do ucha s艂uchawk膮 telefonu.

- Kokaina - powiedzia艂a. A potem doda艂a: ­Wszystko. Absolutnie wszystko.


Melanie zjawi艂a si臋 w restauracji wczesnym popo­艂udniem. By艂a niewyspana, podminowana i zdener­wowana. Wspomnienie porannej rozmowy z Cobym nie pozwala艂o jej si臋 skupi膰.

Zaj臋ta niespokojnymi my艣lami, w trakcie rozbija­nia jaj na holenderski sos pomyli艂a kolejno艣膰 czynno­艣ci i musia艂a wszystko zacz膮膰' od pocz膮tku. Potem oderwa艂a si臋 od przygotowywania ostrego pomidoro­wego sosu, by zajrze膰 do piekarnika, i znalaz艂a w nim misk臋 z sa艂at膮, kt贸r膮 mia艂a wstawi膰 do lod贸wki. Na­tomiast w lod贸wce odnalaz艂a 偶aroodporne naczynie

z potraw膮, kt贸ra mia艂a p贸j艣膰 do pieca. .

W 艣r贸d tych wszystkich drobnych katastrof nie­ustannie nadstawia艂a uszu, czekaj膮c, czy nie rozlegn膮 si臋 znane jej dobrze kroki Roberta. A kiedy wreszcie us艂ysza艂a, 偶e si臋 zbli偶a, serce jej zabi艂o i szybko odwr贸ci艂a twarz ku drzwiom. Sam jego widok przy­prawi艂 j膮 o zawr贸t g艂owy.

Szed艂 wolno w jej kierunku, trzymaj膮c r臋ce za sob膮路

Poczu艂a, j ak mi臋kn膮 j ej kolana. Czyste wariactwo! Robert u艣miechn膮艂 si臋 i pu艣ci艂 do niej oko.

- Mam dla ciebie prezent- oznajmi艂.

- Prezent dla mnie? - Wszystkiego mog艂a si臋 spodziewa膰, ale nie tego.

Poda艂 jej p艂askie pude艂eczko przewi膮zane czerwo­n膮 wst膮偶k膮. Niezdarnymi z przej臋cia palcami rozpa­kowa艂a paczuszk臋.

- Pu艂apka na sny! - zawo艂a艂a ze 艣miechem. - No­woorlea艅ska pu艂apka na sny z koralik贸w.

- Zobaczy艂em j膮 na wystawie w drodze do pracy i pomy艣la艂em, 偶e przyda si臋 do chwytania nawiedza­j膮cych ci臋 w snach kulinarnych przepis贸w. Indyk w czekoladzie odni贸s艂 taki sukces, 偶e nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na utrat臋 innych wy艣nionych przez ciebie pomys艂贸w. Pu艂apka ma to do siebie, 偶e za­trzymuje dobre sny, a z艂e tylko przez ni膮 przelatuj膮.

- Ach, Robert, jakie to mi艂e z twojej strony. - Za­czerwieni艂a si臋 z rado艣ci. By艂a do g艂臋bi wzruszona. - Zr贸b z niej dobry u偶ytek - doda艂 Robert. - Cze­kamy na dalsze pi臋ciogwiazdkowe potrawy.

- Zaraz po powrocie do domu powiesz臋 j膮 sobie nad 艂贸偶kiem. - Przest膮pi艂a nerwowo z nogi na nog臋, 偶a艂uj膮c, 偶e dzwoni艂a do Coby'ego.

Czy Robert jest taki sam jak David? A ona jest gotowa pope艂ni膰 ten sam b艂膮d, ulegaj膮c zauroczeniu m臋偶czyzn膮, kt贸ry okaza艂 si臋 na艂ogowym narkoma­nem?

Nie, to niemo偶liwe, Robert nie wygl膮da ani troch臋 na narkomana. Jego oczy patrz膮 bystro i tryskaj膮 inteligencj膮, pami臋膰 nigdy go nie zawodzi, ma szyb­kie zr臋czne ruchy i znakomity refleks.

Je艣li wierzy膰 Coby'emu, Robert pochodzi z dobrej i zamo偶nej rodziny. Co zatem robi w Nowym Or­leanie, wykonuj膮c prac臋, kt贸ry nie przynosi nawet siedemdziesi臋ciu tysi臋cy dolar贸w rocznie? Czy ule­gaj膮c przez lata zgubnemu na艂ogowi, zd膮偶y艂 przepu艣­ci膰 odziedziczony maj膮tek?

Ale przecie偶 tamten kokainowy epizod mia艂 miejs­ce ponad dwana艣cie lat temu. Wcale nie jest powie­dziane, 偶e Robert nadal bierze. Maj膮c szesna艣cie lat, Melanie te偶 podpala艂a marihuan臋, zosta艂a na tym przy艂apana i ponios艂a surow膮 kar臋. Od tamtej pory nie wzi臋艂a do ust niczego mocniejszego od aspiryny.

Tak偶e w przypadku Roberta m贸g艂 to by膰 b艂膮d m艂odo艣ci. Tyle 偶e w odr贸偶nieniu od niej Robert nie musia艂 stan膮膰 przed s膮dem, podda膰 si臋 nadzorowi kuratora ani odpracowa膰 kilkunastu godzin na rzecz lokalnej spo艂eczno艣ci, poniewa偶 mia艂 wp艂ywow膮 cio­tk臋, kt贸ra poci膮gn臋艂a za odpowiednie sznurki.

Melanie wybaczy艂aby m艂odemu cz艂owiekowi, kt贸ry pod wp艂ywem r贸wie艣nik贸w si臋gn膮艂 kiedy艣 po narkotyki, natomiast oszustwa nic nie mog艂o uspra­wiedliwi膰. Robert powinien by艂 ponie艣膰 konsekwen­cje swego post臋powania, a nie kry膰 si臋 za sp贸dnic膮 ciotki.

Jakkolwiek by na to nie patrze膰, nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e Robert nie wzi膮艂 odpowiedzialno艣ci za sw贸j lekkomy艣lny post臋pek.

A jak ty by艣 si臋 zachowa艂a, gdyby nie rodzice, kt贸rzy uznali, 偶e musisz ponie艣膰 konsekwencje swe­go post臋powania?

Targa艂y ni膮 sprzeczne uczucia. Robert wydawa艂 jej si臋 niezwykle poci膮gaj膮cy, lecz ba艂a si臋, 偶e po raz drugi pope艂ni t臋 sam膮 pomy艂k臋. Stan臋艂a wobec trud­nego wyboru - ulec g艂osowi nami臋tno艣ci, ryzykuj膮c kolejn膮 kl臋sk臋, czy te偶 zachowa膰 ostro偶no艣膰 i, by膰 mo偶e, nigdy nie zakosztowa膰 niezwyk艂ych dozna艅?

Robert musia艂 co艣 wyczu膰, bo przesta艂 si臋 u艣mie­cha膰, twarz mu spochmurnia艂a. Jednak w tym swoim drugim, ponurym wcieleniu wydawa艂 si臋 jeszcze bar­dziej poci膮gaj膮cy. Zapragn臋艂a poczu膰 na swoim ciele dotyk jego gor膮cych, zach艂annych d艂oni. By艂oby cu­downie, gdyby znikn膮艂 rozdzielaj膮cy ich mur. Z ca艂e­go serca chcia艂a mu zaufa膰. Czy potrafi?

Je偶eli Robert faktycznie bierze narkotyki, a matka si臋 o tym dowie, nie b臋dzie m贸g艂 d艂u偶ej pracowa膰 w tym hotelu. Sk膮din膮d 艂agodna Anne路absolutnie nie tolerowa艂a narkoman贸w w艣r贸d personelu.

Melanie poczu艂a nag艂y b贸l w sercu. Sama siebie nie rozumia艂a. Przecie偶 prawie Roberta nie zna i w艂a­艣ciwie nic j膮 z nim nie 艂膮czy, wi臋c dlaczego na my艣l, i偶 mog艂oby go tu zabrakn膮膰, odczuwa tak przenikliwy b贸l?


- S艂ysza艂am na w艂asne uszy. Mog臋 wam dok艂ad­nie powt贸rzy膰, co powiedzia艂a do telefonu: "Koka­ina. Chc臋 wszystko, absolutnie wszystko". - Char­lotte m贸wi艂a te s艂owa i kr膮偶y艂a nerwowo po swoim gabinecie, do kt贸rego zaprosi艂a Renee i Sylvie. ­A by艂o to zaraz potem, jak wys艂ucha艂a nagranej na automatyczn膮 sekretark臋 dziwnej wiadomo艣ci od ko­go艣, kto m贸wi艂, 偶e ma dla niej pierwszorz臋dny towar. Nie uwa偶acie, 偶e wniosek sam si臋 narzuca?

Sylvie przysiad艂a na brzegu krzes艂a i w zamy艣leniu nakr臋ca艂a na palec wisz膮cy na jej szyi sznur korali, podczas gdy Renee sta艂a pod 艣cian膮 z za艂o偶onymi na piersi r臋kami.

- Ju偶 wam m贸wi艂am, 偶e moim zdaniem Melanie od pewnego czasu dziwnie si臋 zachowuje - podj臋艂a Charlotte, nie przestaj膮c kr膮偶y膰 po pokoju. - Jest zamy艣lona, cz臋sto nieobecna duchem. Ale co艣 podo­bnego nigdy nie przysz艂o mi do g艂owy.

- Mo偶e niew艂a艣ciwie interpretujesz jej s艂owa. W ko艅cu nie wiesz, w jakim pad艂y kontek艣cie - za­uwa偶y艂a Sylvie.

- S艂ysza艂a艣 tylko fragment rozmowy - podchwy­ci艂a Renee.

- Nie widzia艂y艣cie jej dzisiaj rano. Wygl膮da艂a jak po ca艂onocnej zabawie. - Charlotte 艣ci膮gn臋艂a wargi. Sama nie chcia艂a wierzy膰 w to, co widzia艂a i s艂ysza艂a, lecz dowody by艂y zbyt mia偶d偶膮ce. Ze zmartwienia rozbola艂a j膮 g艂owa .. Biedna Melanie, w co ona si臋 wpakowa艂a?!

Sylvie. pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Jako艣 nie mog臋 uwierzy膰, 偶eby Melanie bra艂a narkotyki - rzek艂a.

- Nie pami臋tasz, jak zosta艂a aresztowana za pale­nie marihuany? - rzuci艂a Charlotte. - Wtedy te偶 nie mog艂y艣my w to uwierzy膰.

Sylvie poprawi艂a si臋 na krze艣le.

- Owszem, wypali艂a par臋 skr臋t贸w, ale mia艂a wte­dy szesna艣cie lat. To, 偶e kto艣 w m艂odo艣ci pr贸bowa艂 narkotyk贸w, nie oznacza, 偶e si臋 uzale偶ni艂.

Charlotte zda艂a sobie spraw臋, 偶e trz臋s膮 si臋 jej r臋ce. Ma ostatnio same k艂opoty. Mo偶e zbyt pochopnie podejrzewa Melanie, by zapomnie膰 o innych proble­mach. Przede wszystkim o tym, 偶e kto艣 usi艂uje znisz­czy膰 opini臋 Hotelu Marchand, a ona nie potrafi temu zapobiec .

Renee oderwa艂a si臋 od 艣ciany i podesz艂a do siostry. - Masz wiele zmartwie艅 na g艂owie - powiedzia艂a, obejmuj膮c Charlotte. - Mam propozycj臋. Ja i Sylvie przeprowadzimy z Melanie rozmow臋. Ty masz dosy膰 k艂opot贸w z prowadzeniem hotelu i przygotowaniami do wesela.

- Rozmowa niczego nie wyja艣ni - odpar艂a Char­lotte. - Je艣li rzeczywi艣cie bierze narkotyki, to i tak si臋 tego wyprze.

- To prawda - przyzna艂a Sylvie. - A my nie mo偶emy jej oskar偶y膰, nie maj膮c w r臋ku konkretnego dowodu. Z og贸lnej rozmowy te偶 niewiele wyniknie. Wi臋c mo偶e b臋dzie lepiej zapyta膰 wpierw Roberta, czy nie zauwa偶y艂 w jej zachowaniu czego艣 niepoko­j膮cego. Co o tym my艣licie? W ko艅cu sp臋dza z ni膮 wi臋cej czasu ni偶 my trzy razem wzi臋te.

Charlotte odetchn臋艂a.

- Masz s艂uszno艣膰 - powiedzia艂a. - Sama z nim porozmawiam.


ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY

Atmosfera w kuchni uleg艂a zmianie, kt贸rej Robert nie umia艂 sobie wyt艂umaczy膰. Odk膮d podarowa艂 Me­lanie pu艂apk臋 na sny, dziewczyna sta艂a si臋 dziwnie milcz膮ca. A do tego w trakcie przygotowywania po­traw pope艂nia艂a omy艂ki, co normalnie nigdy jej si臋 nie zdarza艂o. Z艂o偶y艂 to na karb trudnych prze偶y膰 minionej nocy. Mo偶e ma sobie za z艂e, 偶e chcia艂a si臋 z nim kocha膰 ... Albo przypisa艂a mu w zwi膮zku z drob­nym prezentem niezamierzone intencje i nie potrafi sobie z tym poradzi膰?

Robert postanowi艂 uwolni膰 Melanie od swojej obecno艣ci, kt贸ra najwyra藕niej wytr膮ca艂a j膮 z r贸wno­wagi, i poszed艂 sprawdzi膰, czy dzwonek przy drzwiach dla dostawc贸w rzeczywi艣cie nie dzia艂a. Rozkr臋caj膮c mechanizm, nadal o niej my艣laL

Pewnie czuje si臋 dotkni臋ta jego wczorajsz膮 od­mow膮路 Pami臋ta艂 maluj膮cy si臋 w jej oczach wyraz t臋sknoty i oczekiwania. Mo偶e przez przesadn膮 ostro­偶no艣膰 straci艂 co艣 pi臋knego i cennego? Zarzuci艂a mu brak uczu膰. Nazwa艂a go m贸wi膮cym manekinem.

Ha! Gdyby zna艂a prawd臋!

Czy ona naprawd臋 pos膮dza go o nieczu艂o艣膰? Usiad艂 ci臋偶ko na kamiennych schodkach. Da艂by wie­le, by ostatnia noc nigdy si臋 nie wydarzy艂a. Niepo-

trzebnie obudzi艂a w nim niepo偶膮dane uczucia. Uczu­cia niechciane, poniewa偶 my艣l: "A mo偶e to w艂a艣nie ta wymarzona?", natychmiast rodzi艂a w nim zimny strach przed niechybn膮 utrat膮. W jego 艣wiadomo艣ci mi艂o艣膰 nieuchronnie prowadzi艂a do utraty i 偶adn膮 miar膮 nie potrafi艂 sobie tego nierozerwalnego zwi膮z­ku wyperswadowa膰.

Jak zdo艂a pracowa膰 nadal u boku Melanie, skoro tak bardzo jej po偶膮da? Naprawd臋, los si臋 przeciw niemu sprzysi膮g艂. Mia艂 nadziej臋 zbudowa膰 sobie w Nowym Orleanie spokojn膮 przysta艅, a tymczasem wpl膮ta艂 si臋 w beznadziejn膮 sytuacj臋.

Niczego jeszcze nie popsu艂e艣, odezwa艂 si臋 g艂os rozs膮dku. Wszystko b臋dzie dobrze, je艣li nie p贸j­dziesz z ni膮 do 艂贸偶ka. B膮d藕 ostro偶ny, trzymaj si臋 od niej z daleka, a z czasem ci przejdzie.

- Robert?

S艂ysz膮c tu偶 za sob膮 g艂os Charlotte, o ma艂o me wyskoczy艂 ze sk贸ry.

- Ach, to ty. - Szybko poderwa艂 si臋 na nogi i we­tkn膮艂 艣rubokr臋t do kieszeni.

- Co tu robisz? - W ciemnof)zarym kostiumie w bia艂e pr膮偶ki i r贸偶owej jedwabnej bluzce wygl膮da艂a bardzo kobieco, a zarazem profesjonalnie. W r臋ku trzyma艂a gazet臋.

Robert darzy艂 naj starsz膮 pann臋 Marchand wielkim szacunkiem. Zreszt膮 on i ona mieli ze sob膮 wiele wsp贸lnego. Oboje odznaczali si臋 silnym charakte­rem, byli bez reszty oddani pracy i pochodzili z uprzywilejowanych rodzin.

- Popsu艂 si臋 dzwonek. Pr贸bowa艂em go naprawi膰, ale widz臋, 偶e b臋d膮 musia艂 wezwa膰 kogo艣 z ekipy remontowej.

- Przysz艂am ci podzi臋kowa膰 - powiedzia艂a Char­lotte, podaj膮c mu trzymany w r臋ku numer "Times­-Picayune" .

Na pierwszej stronie widnia艂 drukowany wielkimi literami nag艂贸wek: HOTEL NA WIEDZANY PRZEZ DUCHY?, a poni偶ej, zdj臋cie Hotelu Marchand. Wia­domo艣膰 sygnowa艂a Jen Kay Loving.

- Za co mi dzi臋kujesz?

- Wyda艂o si臋. Autorka wymienia w tek艣cie twoje

nazwisko. - Ojej!

- Podobno ludzie dzwoni膮 od samego rana, 偶eby rezerwowa膰 pokoje. Od dawna nie mieli艣my tylu zg艂osze艅.

- Nie bardzo rozumiem.

- Podobno powiedzia艂e艣 tej reporterce, 偶e w hotelu strasz膮 duchy. Widocznie na 艣wiesie nie brakuje amator贸w silnych wra偶e艅.

- Chyba 偶artujesz.

. - M贸wi臋 powa偶nie. Jakj膮 nam贸wi艂e艣, 偶eby o tym napisa艂a?

- Znam j膮 z Seattle, wi臋c kiedy zwr贸ci艂a si臋 do mnie z pytaniem, co my艣l臋 o niedawnej awarii hotelowego generatora pr膮du, odpar艂em, i偶 moim zdaniem mog艂a to by膰 robota rezyduj膮cego w ho­telu ducha. Nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e o tym napisze.

- Ale napisa艂a, a dla nas to istny dar z nieba.

- Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e si臋 do tego przyczyni艂em. A czy zbli偶y艂a艣 si臋 do odkrycia, kto by艂 odpowiedzia­lny za unieruchomienie generatora?

- Niestety, nie - westchn臋艂a Charlotte. - Boj臋 si臋, 偶e nigdy si臋 tego nie dowiemy. Oby to by艂 tylko czyj艣 g艂upi 偶art. No bo kto mia艂by celowo dzia艂a膰 na szko­d臋 hotelu? Miejmy nadziej臋, 偶e uda si臋 dotrwa膰 do ko艅ca karnawa艂u bez dalszych niespodzianek.

- Gdybym m贸g艂 w jaki艣 spos贸b pom贸c, to ...

- Jest jeszcze jedna sprawa, o kt贸rej chc臋 z tob膮 porozmawia膰. - Charlotte rozejrza艂a si臋, jakby chcia­艂a si臋 upewni膰, czy s膮 sami.

- Tak?

Charlotte wzi臋艂a g艂臋boki oddech i splot艂a przed sob膮 d艂onie.

- Czy nie ... - zawaha艂a si臋, po czym zacz臋艂a od nowa: - Czy ostatnio w zachowaniu Melanie nie zauwa偶y艂e艣 jakiej艣 zmiany?

Wi臋c o to chodzi, pomy艣la艂. Na g艂os zapyta艂:

- Co masz na my艣li?

- Na przyk艂ad, czy nie sp贸藕nia si臋 do pracy?

- Bardzo rzadko .

- Mo偶e jest roztargniona? - Robertowi przyszed艂 mu na my艣l dzisiejszy ranek, kiedy Melanie psu艂a jedn膮 potraw臋 za drug膮. - Albo wymyka si臋 z kuchni poza ustalonymi przerwami?

- Znasz Melanie - rzek艂 ostro偶nie, nie bardzo wiedz膮c, co Charlotte usi艂uje z niego wyci膮gn膮膰 i nie chc膮c por贸偶ni膰 Melanie ze starsz膮 siostr膮. - Jest osob膮 tw贸rcz膮. Nie zawsze wiadomo, co za chwil臋 zrobi.

Charlotte odchrz膮kn臋艂a.

- Czy nie odnios艂e艣 wra偶enia, 偶e my艣li o wyje藕dzie z Nowego Orleanu? Nie m贸wi艂a o jakiej艣 nowej ofer­cie pracy? Albo o romansie z m臋偶czyzn膮 mieszkaj膮­cym w innym mie艣cie?

Zawarte w ostatnim pytaniu podejrzenie zada艂o Robertowi cios w samo serce. Musia艂 wyt臋偶y膰 wszys­tkie si艂y, by nie da膰 po sobie pozna膰, jak bardzo go to dotkn臋艂o, Zaraz potem zda艂 sobie spraw臋, jak bezsen­sowna by艂a jego reakcja. Przecie偶 nic go z Melanie nie 艂膮czy, nie spotykaj膮 si臋 poza prac膮, w og贸le si臋 nie spotykaj膮. Ale m贸g艂by艣 si臋 z ni膮 um贸wi膰, gdyby艣 tylko chcia艂, podpowiedzia艂 wewn臋trzny g艂os.

Nie, nie chcia艂 tego. Melanie zas艂uguje na kogo艣, kto umia艂by razem z ni膮 cieszy膰 si臋 偶yciem. A nie nudnego ponuraka, kt贸ry musi trzyma膰 uczucia na wodzy w obawie przed obudzeniem zjaw przesz艂o艣ci.

- Niczego takiego nie zauwa偶y艂e艣? - upewni艂a si臋 Charlotte z nadziej膮 w g艂osie.

- Nie. .

- I nie s膮dzisz, 偶e ma jakie艣 problemy?

Masz na my艣li problemy niezwi膮zane ze mn膮? - pomy艣la艂. Na g艂os powiedzia艂:

- Wspomnia艂a, 偶e bardzo si臋 boi aukcji panien do wzi臋cia, ale nie mo偶e zrobi膰 ci zawodu.

- Aha. - Charlotte chwil臋 si臋 zastanowi艂a, po czym rzek艂a: - Wiesz, Robercie, mam dla ciebie propozycj臋路


W czwartek wieczorem Melanie czeka艂a za kulisa­mi w niewielkiej sali widowiskowej zabytkowego pa艂acyku nale偶膮cego do miejscowego Towarzystwa Ochrony Zabytk贸w. Pochodz膮cy z czas贸w poprzedzaj膮cych wojn臋 secesyjn膮 pa艂acyk mie艣ci艂 si臋 w za­bytkowej Garden District.

W艂osy mia艂a upi臋te z wytworny kok, a na sobie d艂ug膮 do ziemi sukni臋 ze srebrzystej tafty, kt贸ra by艂a za ciasna w pasie. Powinna by艂a pos艂ucha膰 siostry i zmierzy膰 j膮 przed aukcj膮. Stroju dope艂nia艂a naszy­wana srebrnymi cekinami maseczka, do kt贸rej w艂o­偶enia zmusi艂a Melanie organizatorka dzisiejszej gali. Zwyczaj wk艂adania masek '艅ale偶a艂 do tradycji nowo­orlea艅skiego karnawa艂u.

Babcia Celeste sta艂a razem z Melanie za kulisami, od czasu do czasu stukaj膮c wnuczk臋 palcem w plecy, by prosto si臋 trzyma艂a. Obite czarn膮 mor膮 艣ciany, perskie dywany, meble z wi艣niowego drewna, neu­tralne kolory ozd贸b i dekoracji - wszystko wok贸艂 tchn臋艂o bogactwem i wytwornym smakiem. Melanie

. nie gustowa艂a w tego rodzaju wn臋trzach. By艂y sztu­czne i przyt艂aczaj膮ce. Ale c贸偶, one r贸wnie偶 stanowi膮 cz臋艣膰 jej rodzinnego dziedzictwa.

- Pi臋knie wygl膮dasz, pi臋knie - pochwali艂a bab­cia. - Jestem ci bardzo wdzi臋czna za to, 偶e zgodzi艂a艣 si臋 zast膮pi膰 Charlotte. Nie przyniesiesz mi wstydu. - Dzi臋ki, babciu.

- W dobrym towarzystwie nie m贸wi si臋 "dzi臋ki" , tylko "dzi臋kuj臋".

- Bardzo przepraszam.

- Przeprosiny przyj臋te. Nie b贸j si臋, jeszcze zrobimy z ciebie godn膮 spadkobierczyni臋 rodu Robichaux - odpar艂a babcia 艂askawym tonem, czyni膮c aluzj臋 do tradycji swojej rodziny.

Uwaga babci przypomnia艂a Melanie o jej odmienno艣ci. O tym, 偶e nigdy nie czu艂a si臋 w pe艂ni cz臋艣ci膮 w艂asnej rodziny. Z trudem powstrzyma艂a cisn膮c膮 si臋 na usta ostr膮 odpowied藕. W ko艅cu wiekowej babci, nawet najbardziej dokuczliwej, nale偶y okazywa膰 wy­rozumia艂o艣膰 i szacunek.

Co jeszcze powinna zrobi膰, 偶eby upodobni膰 si臋 do reszty rodziny? A je艣li nigdy nie stanie si臋 taka jak one? Mo偶e powinna si臋 z tym pogodzi膰?

By艂a to nieoczekiwanie bolesna my艣l. Dotychczas nie zdawa艂a sobie sprawy, jak bardzo chcia艂aby si臋 zmieni膰. Sta膰 si臋 jedn膮 z nich. Nadal jednak nie wiedzia艂a, jak tego dokona膰.

- A teraz przedstawiamy pa艅stwu nast臋pn膮 pann臋 do wzi臋cia - oznajmi艂 do mikrofonu prowadz膮cy ceremoni臋 Henry Dumas. Hemy by艂 odwi.ecznym przyjacielem babci Celeste, pochodz膮cym ze starej rodziny teksa艅skich potentat贸w naftowych.

Melanie zamkn臋艂a oczy, pq:ygoto:wuj膮c si臋 we­wn臋trznie do wyj艣cia na scen臋. Nie b贸j si臋, potrafisz stawi膰 temu czo艂o! - powiedzia艂a sobie. Oddychaj膮c g艂臋boko, u艣wiadomi艂a sobie, i偶 bardziej boi si臋 tego, by nie zawie艣膰 babki, ni偶 perspektywy sp臋dzenia wieczoru z Wilmerem Haddockiem.

- Na scen臋 wchodzi naj m艂odsza latoro艣l rodu Mar­chand, czaruj膮ca Melanie! - ci膮gn膮艂 Henry Dumas. - Melanie jest zast臋pc膮 szefa kuchni restauracji Chez Remy i stanowi 偶ywe potwierdzenie znanej prawdy, 偶e do serca m臋偶czyzny naj艂atwiej trawi膰 przez 偶o艂膮­dek. Niedawno mia艂em przyjemno艣膰 skosztowa膰 in­dyka przyrz膮dzonego wed艂ugjej przepisu, i z miejsca si臋 w niej zakocha艂em.

Melanie te kiepskie dowcipy si臋 nie spodoba艂y, lecz zebrani, kt贸rzy w wi臋kszo艣ci znali j膮 od dzieci艅­stwa, nagrodzili jej pojawienie si臋 dyskretnymi bra­wami. Sztucznie u艣miechni臋ta, wysz艂a na scen臋 przy akompaniamencie nagranych na ta艣m臋 fanfar. Prze­razi艂 j膮 widok wytwornego t艂umu w maskach. Wiele by w tej chwili da艂a za magiczny pier艣cionek, kt贸ry przeni贸s艂by j膮 z powrotem do ojcowskiej kuchni.

Wspomniawszy restauracj臋, przypomnia艂a sobie o Robercie, o nocy sp臋dzonej razem z nim w za­mkni臋tej na klucz spi偶ami, i o tym, 偶e nie uleg艂 pokusie i mimo obop贸lnego po偶膮dania nie chcia艂 si臋 z ni膮 kocha膰.

Nadal nie rozumia艂a jego post臋powania. Najpierw ca艂owa艂 j膮 z absolutnym zapami臋taniem, a potem odpycha艂 od siebie, zaprzeczaj膮c samemu sobie. A je艣li tylko udawa艂 nami臋tno艣膰, robi艂 to ze zwyk艂ej uprzejmo艣ci, w odpowiedzi na jej uporczywe na­mowy?

O m贸j Bo偶e! Poczu艂a, 偶e jej policzki czerwieniej膮 ze wstydu.

Zaraz potem przypomnia艂a sobie o rewelacjach Coby'ego. Ale przecie偶 to, co powiedzia艂 o Robercie, dzia艂o si臋 wiele lat temu.

Mo偶e dawno si臋 zacz臋艂o, ale czy si臋 sko艅czy艂o?

A je艣li nawet, to spos贸b za艂atwienia sprawy dowo­dzi艂, 偶e Robert jest cz艂owiekiem, kt贸ry nie potrafi stawi膰 czo艂a konsekwencjom swoich w艂asnych uczynk贸w. Czy takiego m臋偶czyzny pragnie? Wi臋c czego w艂a艣ciwie po nim oczekuje?

- Proponuj臋, 偶eby zacz膮膰 licytacj臋 od pi臋ciuset

dolar贸w. Co pa艅stwo na to? - zwr贸ci艂 si臋 do ze­branych mistrz ceremonii.

- Pi臋膰set dolar贸w! - wykrzykn膮艂 艂ysiej膮cy facet w masce Zorra.

Oczywi艣cie, Wilmer Haddock.

Mru偶膮c oczy w o艣lepiaj膮cym 艣wietle reflektora, rozpaczliwie szuka艂a w morzu zamaskowanych twa­rzy szlachetnego rycerza, kt贸ry wybawi艂by j膮 od ko­nieczno艣ci sp臋dzenia czterech godzin w towarzy­stwie Wilmera.

- Pi臋膰set dolar贸w po raz pierwszy - zawo艂a艂 Henry.

- Sze艣膰set! - wykrzykn膮艂 kto艣 z tylnych rz臋d贸w.

Uff1 Znalaz艂 si臋 drugi licytuj膮cy.

Wilmer obejrza艂 si臋, szukaj膮c wzrokiem przeciwnika.

- Siedemset! - zawo艂a艂.

- Tysi膮c! - pad艂a natychmiastowa odpowied藕.

Wszystkie oczy skierowa艂y si臋 ku nieznajomemu. Melanie wspi臋艂a si臋 na palce, usi艂uj膮c wypatrzy膰

swego potencjalnego zbawiciela. Wiedzia艂a jednak, 偶e Wilmer 艂atwo si臋 nie podda. Mia艂 mn贸stwo pieni臋­dzy, a do tego 偶y艂k臋 do hazardu.

- Tysi膮c pi臋膰set! - zadeklarowa艂 Wilmer. Zapad艂a cisza.

Czy偶by jej rycerz zrezygnowa艂 z dalszej licytacji? - Dwa tysi膮ce!

Melanie wreszcie zdo艂a艂a wypatrzy膰 anonimowe­go Romea, kt贸ry got贸w by艂 po艣wi臋ci膰 dwa tysi膮ce, by przelicytowa膰 Wilmera. Mia艂 na twarzy mask臋 Upio­ra z opery.

Nie zniech臋caj si臋, Upiorze, szepn臋艂a.

- Trzy tysi膮ce! - zalicytowa艂 Wilmer, rzucaj膮c swemu przeciwnikowi triumfalne spojrzenie.

Melanie straci艂a nadziej臋. Jednak nie ominie jej koszmarny wiecz贸r z obrzyd艂ym Zorrem. Ha, trudno, przynajmniej nikt nie b臋dzie m贸g艂 jej zarzuci膰, 偶e nie wywi膮za艂a si臋 z umowy.

- Pi臋膰 tysi臋cy! - naj spokojniej w 艣wiecie oznaj­mi艂 Upi贸r.

- Czy dobrze us艂ysza艂em? - zapyta艂 Henry Du­mas, teatralnym gestem przyk艂adaj膮c r臋k臋 do ucha. - Powiedzia艂 pan pi臋膰 tysi臋cy?

- Zgadza si臋.

O cholera! Melanie zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie. Kim jest ten cz艂owiek?

Przez sal臋 przeszed艂 szum podniecenia. 呕adria z wcze艣niej licytowanych panien nie uzyska艂a nawet w przybli偶eniu tak imponuj膮cej sumy.

- Czy b臋dzie pan dalej licytowa艂? - spyta艂 Henry, zwracaj膮c si臋 do Wilmera.

Ten otworzy艂 usta, ale zanim zd膮偶y艂 cokolwiek powiedzie膰, Melanie wyrwa艂a Henry' emu z r臋ki mik­rofon i zawo艂a艂a:

- Pi臋膰 tysi臋cy po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci! Koniec licytacji. Wygra艂 mnie Upi贸r z opery.

Sala zachichota艂a z uciechy.

Henry odebra艂 jej mikrofon, a tymczasem Upi贸r zacz膮艂 si臋 przebija膰 w kierunku sceny. Melanie cze­ka艂a na niego z bij膮cym sercem. By艂 wysoki i po­stawny, na pewno bardzo przystojny. M臋偶czy藕ni pa­trzyli na niego z zazdro艣ci膮, kobiety rzuca艂y mu zaciekawione spojrzenia. Tylko Wilmer gryz艂 peWnie palce ze z艂o艣ci.

Melanie zesz艂a ze sceny, by ust膮pi膰 miejsca kolejnej pannie. Za kulisami czeka艂a na ni膮 babcia Celeste.

- A nie m贸wi艂am? - powiedzia艂a.

Melanie co艣 tkn臋艂o.

- Sama to ukartowa艂a艣?

- Nie, wsp贸lnie z Charlotte. Nie mog艂y艣my pozwoli膰, 偶eby wygra艂 ci臋 ten wstr臋tny Wilmer.

- Nie wiem, jak ci dzi臋kowa膰 - zawo艂a艂a Mela­nie, rzucaj膮c si臋 babci na szyj臋.

- 呕ycz臋 dobrej zabawy.

Wi臋kszo艣膰 panien po licytacji przechodzi艂a ze swy­mi partnerami do s膮siedniej sali, gdzie do ta艅ca gra艂 zesp贸艂 jazzowy, ale nie by艂o takiego obowi膮zku. Upi贸r tymczasem zd膮偶y艂 dotrze膰 za kulisy, zbli偶y艂 si臋 i poda艂 jej rami臋. Melanie by艂a w si贸dmym niebie. Maska na jego twarzy dodawa艂a pikanterii i bez tego ekscytuj膮­cej sytuacji. Gdy wyszli na korytarz, m臋偶czyzna za­trzyma艂 si臋, wskazuj膮c kolejno g艂ow膮 najpierw sal臋 balow膮, a potem drzwi prowadz膮ce do wyj艣cia, jakby pyta艂: "Zostajemy czy wychodzimy?":

Mielanie odpowiedzia艂a spojrzeniem, kt贸re m贸wi­艂o: "Ty zdecyduj", a on prawid艂owo je odczyta艂, bo poprowadzi艂 j膮 do szatni i pom贸g艂 za艂o偶y膰 p艂aszcz. Wyszli na dw贸r i przystan臋li, wdychaj膮c ch艂odne powietrze. Oboje mieli nadal na twarzach maski.

- Kim pan jest? - zapyta艂a Melanie.

- Nie zgad艂a艣?


ROZDZIA艁 DZIESI膭TY

- Robert! - wyszepta艂a. - Wi臋c to ty!

- Owszem.

Czu艂 si臋 jak bohater romansowego filmu z wy偶­szych sfer. Eleganckie przyj臋cie, 艣wiat艂o ksi臋偶yca, a obok pi臋kna, zapatrzona w niego kobieta. Od daw­na nie prze偶ywa艂 nic podobnego. By艂 przej臋ty, a zara­zem troch臋 przestraszony.

- Jeszcze nie mog臋 w to wszystko uwierzy膰. - Melanie 偶artobliwie tr膮ci艂a go w rami臋. - Przyznaj si臋, dlaczego to zrobi艂e艣?

- Jestem z natury rycerski.

- Wiem, 偶e by艂e艣 w zmowie z babci膮 i Charlotte.

- Mo偶na tak powiedzie膰. Charlotte u艣wiadomi艂a mi, jak bardzo si臋 boisz wieczoru z Haddockiem, a potem porozmawia艂a z Celeste, kt贸ra ofiarowa艂a si臋 pokry膰 po艂ow臋 koszt贸w, je偶eli zdo艂am go prze­licytowa膰.

- Nie masz poj臋cia, jak jestem wam wszystkim wdzi臋czna. Ale najbardziej tobie.

- Ciesz臋 si臋, 偶e mog艂em ci si臋 na co艣 przyda膰, a przy okazji przyczyni膰 si臋 dobrej sprawie. Ale najwa偶niej­sze, 偶e sp臋dzimy razem par臋 godzin poza kuchni膮.

- Naprawd臋 chcesz sp臋dzi膰 ze mn膮 wiecz贸r? - spyta艂a, wsuwaj膮c mu r臋k臋 pod rami臋路

- Bardzo.

- Mo偶e nie powinnam tego m贸wi膰, ale wystarczy艂o w tym celu zapyta膰, czy si臋 z tob膮 um贸wi臋.

- Ale wtedy straci艂bym okazj臋 pokazania, jaki jestem wspania艂omy艣lny.

- To prawda.

Nagle straci艂 pewno艣膰 siebie. Nie maj膮c w dzie­ci艅stwie ojca, kt贸ry by go nauczy艂, jak post臋powa膰 z kobietami, poczu艂 si臋 bezradny jak dorastaj膮cy nastolatek. Nie chc膮c zdradzi膰 przed Melanie swe­go za偶enowania, postanowi艂 uciec si臋 do wypr贸bo­wanej metody i pokaza膰, 偶e to on jest panem sy­tuacji. W tym celu podszed艂 bli偶ej i spojrza艂 jej przenikliwie w oczy. Manewr odni贸s艂 po偶膮dany . skutek.

- No to co proponujesz? - spyta艂a niepewnie.

- Mo偶emy wr贸ci膰 na bal. Gra 艣wietny zesp贸艂, jest mn贸stwo dobrego jedzenia. Twoja babka posz艂a na ca艂o艣膰.

- Nie lubi臋 takich uroczystych gali ..

- A co lubisz?

- Zr贸bmy co艣 szalonego. Co艣, co nikomu nie przysz艂oby do g艂owy. Zw艂aszcza w tych strojach - doda艂a, wskazuj膮c swoj膮 d艂ug膮 sukni臋.

- Co proponujesz?

. - Sama nie wiem.

- Noc w kasynie na statku?

- Nie.

- Klub jazzowy?

- Nie jestem w nastroju. Mimo poci膮gaj膮cej perspektywy przytulania si臋 w przy膰mionym lokalu. - doda艂a, rzucaj膮c mu zaczepne spojrzenie. - Ju偶 wiem! - zawo艂a艂a. - Przy przystani odbywa si臋 kar­nawa艂owa zabawa.

- Zabawa na wolnym powietrzu?

- Tak. Mo偶emy poje藕dzi膰 na karuzeli. Uwielbiam karuzel臋. Chod藕my, Upiorze.

Wzi臋艂a go za r臋k臋, a on pozwoli艂 si臋 jej prowadzi膰. On w smokingu, ona w d艂ugiej sukni, oboje w mas­kach na twarzy, szli w膮skimi zat艂oczonymi uliczka­mi, ale w mie艣cie takim jak Newy Orlean nie budzi艂o to niczyjego zdziwienia. Po p贸艂godzinnym spacerze dotarli w pobli偶e przystani. Na niebie pojawi艂y si臋 chmury i zerwa艂 si臋 wiatr, kt贸ry, rzecz dziwna, nie burzy艂 g艂adkiej powierzchni wody .

Przeszli si臋 wzd艂u偶 o艣wietlonych lampionami ar­kad, gdzie przekupnie zach臋cali do spr贸bowania szcz臋艣cia w strzelaniu do celu, rzucania k贸艂ek i in­nych podobnych rozrywek. Robert po raz pierwszy od dzieci艅stwa znalaz艂 si臋 w weso艂ym miasteczku. Zapomnia艂 o istnieniu takich miejsc.

Min膮wszy arkady, dotarli do ma艂ej kolejki g贸rs­kiej. Nieco dalej znajdowa艂a si臋 karuzela. Nie by艂o na niej nikogo. Robert kupi艂 w budce czerwone karto­nowe bilety, a zaraz potem operator zaprosi艂 ich na karuzel臋路

Melanie wbieg艂a pierwsza na podwy偶szenie. W swojej d艂ugiej srebrzystej sukni, z misternie u艂o偶o­nymi w艂osami wygl膮da艂ajak wielka dama, a zarazem uciele艣nienie kobiecej elegancji i wdzi臋ku. Robert po raz pierwszy widzia艂 tak膮 Melanie. Patrzy艂 na ni膮 jak urzeczony, u艣wiadamiaj膮c sobie, jak ma艂o j膮 zna.

Ona jednak znowu zrobi艂a mu niespodziank臋. Wy­brawszy dla siebie czerwonego konia z odrzuconym do ty艂u 艂bem, jednym ruchem podci膮gn臋艂a sukni臋, aby m贸c swobodnie dosi膮艣膰 go okrakiem. Tym sa­mym przemieni艂a si臋 z powrotem w dobrze mu znan膮 dziewczyn臋-ch艂opczyc臋, a Robert uzna艂, i偶 chyba je­dnak najbardziej podoba mu si臋 w tym wcieleniu.

Sam usadowi艂 si臋 w z艂otym rydwanie. Kiedy karu­zela ruszy艂a, ko艅 Melanie w czasie jazdy podnosi艂 si臋 i opada艂, natomiast rydwan Roberta spokojnie sun膮艂 doko艂a.

- Zachowujesz si臋 jak wapniak - zawo艂a艂a Mela­nie, pokazuj膮c mu j臋zyk.

- Nie chc臋 pobrudzi膰 wypo偶yczonego smokingu.

- Tere-fere. Tw贸j rydwan na pewno nie jest czy艣ciejszy od mojego konia.

- No, nie by艂bym pewien. My艣l臋, 偶e wi臋cej dzie­ciak贸w z lepkimi od s艂odyczy 艂apkarrii wybiera konie ni偶 rydwany.

Wyprostowana, z b艂yszcz膮cymi oczami i odrzuco­n膮 do ty艂u g艂ow膮, Melanie wygl膮da艂a ol艣niewaj膮co. Jak偶e 艂atwo mo偶na si臋 w niej zakocha膰,. p,omy艣lal.

Niebezpiecznie 艂atwo. .

- Wiem, dlaczego wolisz rydwan od konia! - za­wo艂a艂a. - To z twojej strony symboliczny wyb贸r - doda艂a. - Bo wolisz bezpiecze艅stwo od przygody i czysto艣膰 od dobrej zabawy.

- I nie chc臋 dosta膰 md艂o艣ci - zrewan偶owa艂 si臋. A kiedy karuzela zwolni艂a i muzyka ucich艂a, doda艂: - Przynajmniej mam pewno艣膰, 偶e nie zwymiotuj臋 po zej艣ciu na ziemi臋.

- Mo偶e. Ale nie b臋dziesz wiedzia艂, co ci臋 omi­n臋艂o.

Karuzela stan臋艂a i Melanie zeskoczy艂a.

- Mam ochot臋 na cukrow膮 wat臋. - Podbieg艂a do straganu, nie czekaj膮c na Roberta, i kupi艂a sobie niebiesk膮 wat臋 na patyku. Nie mia艂a przy sobie tore­bki, a pieni膮dze wyci膮gn臋艂a z pantofla.

Robert pokr臋ci艂 g艂ow膮. Zdumiewaj膮ce! Ubra艂a si臋 jak wielka dama, ale pieni膮dze wetkn臋艂a do buta, jak psotny dzieciak!

W dali od strony Zatoki Meksyka艅skiej b艂yskawica przeci臋艂a niebo. Po chwili rozleg艂 si臋 pomruk grzmotu. - Lepiej chod藕my st膮d - rzek艂 Robert. - Zbiera si臋 na burz臋.

- Chcesz spr贸bowa膰? - spyta艂a Melanie, nawija

j膮c na palec pasmo s艂odkiej waty. - Nie, dzi臋kuj臋.

- Jak chcesz. Jest pyszna.

- Pyszna? Przecie偶 to tylko rozpylony cukier z dodatkiem barwnika.

- Ech, nie potrafisz cieszy膰 si臋 byle czym dla samej przyjemno艣ci zabawy.

- No c贸偶, jestem realist膮 - odpar艂.

- Oj jeste艣, jeste艣!

W drodze powrotnej wybierali boczne uliczki, omijaj膮c zat艂oc偶on膮 Bourbon Street, lecz i tam dobie­ga艂y do nich odg艂osy jazzowej muzyki.

- To musi by膰 ciekawe dorasta膰 w takim mie艣cie jak Nowy Orlean - zauwa偶y艂 Robert. - Wiecznie trwaj膮ca zabawa. Jak si臋 czu艂a艣 jako dziewczynka? - Odebra艂y艣my dosy膰 surowe wychowanie. Musia艂y艣my wcze艣nie wraca膰 do domu. No i posy艂ano nas do katolickich szk贸艂.

- Teraz rozumiem, dlaczego masz takie buntow­nicze usposobienie - odpar艂 Robert. - A wiesz, 偶e ja te偶 chodzi艂em do katolickiej szko艂y?

- Nie 偶artuj! - wykrzykn臋艂a, spogl膮daj膮c na niego kokieteryjnie.

- Wcale nie 偶artuj臋.

- A mimo to nie masz buntowniczego usposobienia.

- Moje chaotyczne wychowanie nie sk艂ania艂o do buntu. Odwrotnie, od dzieci艅stwa t臋skni艂em za po­rz膮dkiem i spokojem.

- To wiele wyja艣nia - rzek艂a. A podaj膮c mu zno­wu s艂odk膮 wat臋, spyta艂a: - Na pewno nie chcesz spr贸bowa膰?

- Nie, jeszcze raz dzi臋kuj臋, ale nie.

- No i co zrobimy z tak pi臋knie rozpocz臋tym wieczorem?

- Lada chwila spadnie deszcz - przypomnia艂 Robert. - Mo偶e czas wraca膰 do domu. .

- Nie boj臋 si臋 deszczu. Nie jestem z cukru, nie roztopi臋 si臋. - Popatrzy艂a na niebo, na kt贸rym poja­wi艂a si臋 kolejna b艂yskawica. - Burza jest daleko, niepr臋dko do nas dotrze.

- Ju偶 prawie dziesi膮ta, a jutro b臋dzie mn贸stwo roboty z przygotowaniami do generalnej pr贸by we­selnego przyj臋cia.

- Zamiast szuka膰 wym贸wek, lepiej przyznaj si臋, 偶e masz mnie dosy膰 - powiedzia艂a zawiedzionym g艂osem.

- To nieprawda, wcale nie szukam wym贸wek. A na pewno nie mam ci臋 dosy膰.

Melanie natychmiast si臋 rozpogodzi艂a.

- M贸wisz powa偶nie?

- Naprawd臋 chcia艂bym, 偶eby ten wiecz贸r trwa艂 jak najd艂u偶ej. Dlaczego tak trudno ci w to uwie­rzy膰?

- Bo zawsze kiedy z tob膮 rozmawiam, mam wra­偶enie, 偶e co艣 ukrywasz.

- Po prostu pomy艣la艂em, 偶e mo偶esz by膰 ju偶 zm臋­czona - odpar艂 Robert.

- Chyba 偶artujesz! Teraz, kiedy uda艂o mi si臋 nare­szcie wywlec ci臋 z kuchni? - Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i lep­kim od cukru palcem pog艂aska艂a go w policzek. - Wyobra藕 sobie, 偶e czas przesta艂 istnie膰, nie ma dnia wczorajszego ani jutrzejszego, jest tylko obecna chwila. Co naj ch臋tniej by艣 zrobi艂?

Najch臋tniej bym ci臋 poca艂owa艂, pomy艣la艂. Na g艂os powiedzia艂:

- Przyznam, 偶e jestem troch臋 zm臋czony. Jestem na nogach od wp贸艂 do sz贸stej rano.

- Zapomnij o tym! - zawo艂a艂a. - Zapomnij o dzi­siejszym dniu. Nie ma go. Naprawd臋 chcesz mi wm贸­wi膰, 偶e wolisz p贸j艣膰 spa膰, ni偶 ca艂owa膰 si臋 ze mn膮 we Francuskiej Dzielnicy Nowego Orleanu w 艣wietle ksi臋偶yca?

Jakim cudem odgad艂a jego my艣li?

- Masz r臋ce pe艂ne cukrowej waty - zauwa偶y艂.

- A, rzeczywi艣cie. - Rozejrza艂a si臋, a zauwa偶ywszy stoj膮cy na rogu kosz na 艣mieci, pu艣ci艂a si臋 p臋dem w jego kierunku. Po wyrzuceniu resztek s艂odkiej waty wr贸ci艂a do Roberta. - Nic ju偶 nie ma - o艣wiadczy艂a zdyszanym g艂osem. Przybli偶y艂a si臋 do niego, figlarnie marszcz膮c nosek.

- Nietrudno si臋 domy艣li膰, do czego zmierzasz - mrukn膮艂 Robert.

- Och, przesta艅. Poca艂uj mnie - za偶膮da艂a.

- A podobno to ja jestem apodyktyczny i nie ...

Nie dane mu by艂o doko艅czy膰 zdanIa. Melanie zamkn臋艂a mu usta poca艂unkiem, a on zatopi艂 si臋 w jej gor膮cych wargach, kt贸rych smak by艂 lekko zabarwiony s艂odk膮 wat膮. Czu艂, 偶e przepad艂 z krete­sem. To by艂o silniejsze od niego. Jeszcze do nieda­wna wmawia艂 sobie, 偶e si臋 z tego otrz膮艣nie, lecz dzisiejszy poca艂unek ostatecznie po艂o偶y艂 kres tym z艂udzeniom.

Bo nie by艂 to zwyczajny poca艂unek. Nawet maski, kt贸re nadal mieli na twarzach, nie dzieli艂y ich, lecz przeciwnie, dodawa艂y poca艂urikoWi t:tiezwyk艂o艣ci. Robert zapomnia艂 o bo偶ym 艣wiecie. Ale nie na d艂ugo. Otrze藕wi艂a go nieprzyjemna 艣wiadomo艣膰, 偶e nie pa­nuje nad sytuacj膮. A tego ba艂 si臋 najbardziej. Dosy膰 tego.

Gwa艂townie oderwa艂 si臋 od Melanie.

- Nie trzeba - powiedzia艂. - Nie powinienem si臋 z tob膮 ca艂owa膰.

- Co ty powiesz? Kiedy doszed艂e艣 do tego genial­nego wniosku? - zadrwi艂a. - Aje艣li tak; to po co mnie wylicytowa艂e艣?

- Nie chcia艂em, 偶eby wygra艂 ten nieszcz臋sny 艂ysy Zorro.

- By艂e艣 o niego zazdrosny?

- Nie mog臋 by膰 o ciebie zazdrosny, bo nie jeste艣my par膮 - broni艂 si臋 Robert.

- No racja - przyzna艂a.

- Chcesz, 偶eby艣my zostali par膮?

- Nie - zaprzeczy艂a. - A ty?

- Skoro ty nie chcesz... -

- A gdybym chcia艂a?'

Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie za oba ramiona.

- Dobrze wiesz, jak bardzo mi si臋 podobasz i jak bardzo ci臋 pragn臋 - powiedzia艂 zd艂awionym g艂osem.

- Ale nie na tyle, 偶eby si臋 ze mn膮 zwi膮za膰. Za du偶o nas r贸偶ni. Ja lubi艂abym zabawy, a ty wieczory spokojnie sp臋dzane w domu. Ja marzy艂abym o g贸rs­kich w臋dr贸wkach i zdobywaniu Mount Everestu, a ty oddawa艂by艣 si臋 porz膮dkowaniu gara偶u.

- Chcia艂by艣 wej 艣膰 na Mount Everest?

- To przeno艣nia. Ale nie chcia艂abym z powodu porz膮dkowania gara偶u straci膰 okazji do prze偶ycia interesuj膮cej przygody.

- Mogliby艣my razem gotowa膰.

- Tak, gotowanie. To jedno, co nas 艂膮czy - mrukn臋艂a.

- To bardzo istotna wi臋藕. Wszyscy musimy je艣膰 .. Chocia偶 r贸偶nili si臋 jak dzie艅 od nocy, to jednak jej obecno艣膰 w przedziwny spos贸b dodawa艂a Robertowi 偶ycia. Kiedy by艂 z Melanie, wst臋powa艂a w niego nieznana energia.

- Ju偶 wiem, co zrobimy - o艣wiadczy艂a. - Chod藕­my na Jackson Square, do wr贸偶ki. Dowiemy si臋, czy czeka nas wsp贸lne 偶ycie, czy te偶 totalna katastrofa.

Nie pytaj膮c Roberta o zgod臋, wzi臋艂a go za r臋k臋 i ruszy艂a w wybranym kierunku. Nie potrafi艂 si臋 jej oprze膰. Sam by艂 pozbawiony wype艂niaj膮cej Melanie rado艣ci 偶ycia, ale 19n膮艂 do ludzi, kt贸rzy j膮 mieli. Rozs膮dek podpowiada艂, aby jak najszybciej odpro­wadzi艂 Melanie do domu, ale serce nie chcia艂o s艂u­cha膰 g艂osu rozs膮dku. Na niebie zab艂ys艂a kolejna b艂ys­kawica.

- Czy kiedykolwiek przepowiadano CI przy­sz艂o艣膰? - zapyta艂a Melanie.

- Nie, nigdy. A tobie?

- Tysi膮ce razy. Kiedy by艂y艣my ma艂e, babcia ze strony ojca cz臋sto wr贸偶y艂a nam z r臋ki. Ale w ta­jemnicy przed babci膮 Celeste, kt贸ra by艂a temu prze­ciwna.

- I s艂usznie. Ja te偶 nie popieram wpajania dzie­ciom przes膮d贸w.

- Babcia Marie zmar艂a, kiedy mia艂am sze艣膰 lat, wi臋c by艂am na to za ma艂a, ale Sylvie nauczy艂a si臋 czyta膰 z r臋ki. Ale ja naj ch臋tniej chodz臋 do wr贸偶bitek z Jackson Square.

- I czy cho膰 jedna z ich przepowiedni kiedykol­wiek si臋 sprawdzi艂a?

- Wiele razy. Nawet te, o kt贸rych wola艂abym zapomnie膰.

- Mo偶esz poda膰 jaki艣 przyk艂ad?

- Kiedy cztery lata temu przyjecha艂am do domu na Bo偶e Narodzenie, wr贸偶ka powiedzia艂a, 偶e w moim 偶yciu nast膮pi nieodwracalna zmiana. Dwa miesi膮ce p贸藕niej ojciec zgin膮艂 w wypadku.

- To bardzo og贸lnikowa przepowiednia. Nie przekona艂a艣 mnie.

- Daj mi spok贸j ze swoj膮 logik膮. Wiara nie pod­daje si臋 ch艂odnej analizie. Albo si臋 j膮 ma, albo nie. - 呕ycie cz艂owieka stale si臋 zmienia - nie ust臋po­wa艂 Robert. - Twoje te偶 by si臋 zmieni艂o, nawet gdyby ojciec nie uleg艂 wypadkowi.

- Ale nie tak radykalnie. Ani tak nagle.

Melanie zamilk艂a. Pewnie my艣la艂a o ojcu. Patrz膮c na ni膮, Robert wspomnia艂 swoich rodzic贸w, kt贸rych utraci艂 na samym pocz膮tku 偶ycia. Ich odej艣cie ograbi­艂o go z radosnego, beztroskiego dzieci艅stwa. Dobrze, 偶e Melanie mia艂a szcz臋艣liwe dzieci艅stwo i kochaj膮c膮 rodzin臋.

- Na pewno chcesz i艣膰 do wr贸偶ki? - zapyta艂.

- Tak. Od czasu huraganu i choroby mamy nie wiedzie nam si臋 najlepiej. Najwy偶szy czas, 偶eby zda­rzy艂o si臋 co艣 dobrego, a ja chc臋 z g贸ry o tym wie­dzie膰.

- Nie 偶artuj. Naprawd臋 wierzysz we wr贸偶by?

- A dlaczego nie?

- Bo nie maj膮 偶adnych racjonalnych podstaw.

- Och, nie b膮d藕 takim racjonalist膮! Sk膮d wiesz, czy nie opieraj膮 si臋 na czym艣, o czym nie wiesz?

- Dobrze, pozosta艅my ka偶de przy swoim zdaniu.

- Ale p贸jdziesz ze mn膮 i pozwolisz powr贸偶y膰 sobie. z r臋ki, dobrze? - poprosi艂a, podnosz膮c ku nie­mu twarz w srebrnej maseczce.

Czy m贸g艂 jej odm贸wi膰?

- No dobrze - zgodzi艂 si臋, otrzymuj膮c w nagrod臋 jej promienny u艣miech.

Jackson Square zastawiony by艂 kolorowo udeko­rowanymi stolikami, przy kt贸rych urz臋dowali najrozmaitsi dziwacy i odmie艅cy, jasnowidze i chiromanci obojga p艂ci - jedni wr贸偶yli z kart, inni z d艂oni, jeszcze inni ze szklanej kuli.

- Kogo wybierzesz? - spyta艂.

- Chod藕my do madame Lavy. Uchodzi za najlepsz膮.

Madame Lava by艂a drobn膮, pomarszczon膮 kobiet膮 w ogromnym kapeluszu na g艂owie, owini臋t膮 karma­zynowym szalem. Najej stoliku le偶a艂y karty do tarota i sta艂a wielka szklana kula. Na widok zbli偶aj膮cych si臋 Roberta i Melanie jej twarz rozja艣ni艂 szeroki u艣miech.

- Witam! Witam! - odezwa艂a si臋 ochryp艂ym g艂osem. - Kt贸re pierwsze?

- Pan - odpar艂a Melanie, wskazuj膮c Roberta.

- Usi膮d藕, m艂ody cz艂owieku!

Robert poczu艂 si臋 nieswojo. .

- P艂aci pan dwadzie艣cia dolar贸w.

Robert pos艂usznie poda艂 wr贸偶bitce pieni膮d偶e, kt贸­re ta zr臋cznie wsun臋艂a sobie za dekolt.

- Mam wr贸偶y膰 ze szklanej kuli czy z tarota?

- Nie, prosz臋 mu powr贸偶y膰 z r臋ki - odpowiedzia艂a za niego Melanie.

Kobieta odsun臋艂a na bok karty i kul臋.

- Podaj mi r臋k臋 - rzek艂a, a gdy spe艂ni艂 jej 偶膮danie, zamkn臋艂a oczy.

- Co ona mo偶e zobaczy膰 z zamkni臋tymi oczami? - szepn膮艂 Robert do nachylonej nad nim Melanie.

- Madame Lava widzi przysz艂o艣膰 z zamkni臋tymi oczami, m艂ody cz艂owieku. Prosz臋 siedzie膰 spokojnie, 偶ebym mog艂a si臋 skupi膰 - upomnia艂a go starucha.

- Tak jest. Przepraszam.

- Widz臋 wod臋 - odezwa艂a si臋 po chwili wr贸偶ka. - Bardzo du偶o wody. Smutne jest twoje serce. Ale to si臋 nied艂ugo zmieni. Czeka ci臋 wielkie szcz臋艣cie. - To dobra wiadomo艣膰.

- Ukochana kobieta jest niedaleko ciebie. - Robert mimo woli zerkn膮艂 na Melanie. - Ale najpierw spotka ci臋 cierpienie.

Robert roze艣mia艂 si臋.

- Prosz臋 si臋 nie 艣mia膰 - oburzy艂a si臋 wr贸偶ka, otwieraj膮c oczy. - To nie 偶arty.

- Oczywi艣cie - odpar艂 szybko, powstrzymuj膮c 艣miech.

- Wi臋c pos艂uchaj, bo mam dla ciebie wa偶ne ostrze偶enie. Ogie艅. Strze偶 si臋 ognia.

- Ma pani na my艣li realny ogie艅, czy te偶 ogie艅 nami臋tno艣ci? - zapyta艂 z przekornym u艣miechem.

Madame Lava popatrzy艂a na niego z pogard膮.

- Widz臋, 偶e niepotrzebnie trac臋 czas. Nic wi臋cej nie powiem.

Robert wsta艂 z krzes艂a. Chcia艂 za偶膮da膰 zwrotu pieni臋dzy, lecz powstrzyma艂o go karc膮ce spojrzenie Melanie.

- Odejd藕 st膮d - powiedzia艂a. - Nie chc臋 tutaj twoich negatywnych fluid贸w. B臋d膮 nam tylko prze­szkadza膰. - Zarazem jednak mrugn臋艂a do Roberta, daj膮c mu do zrozumienia, 偶e i ona nie bierze wr贸偶e­nia zbyt serio.

Odszed艂 i usiad艂 na okalaj膮cym plac murku. Wiatr zmieni艂 kierunek i coraz szybciej nap臋dza艂 chmury. Deszcz wisia艂 w powietrzu.

Dobrze si臋 czu艂 przy Melanie. By艂o mu przyjem­nie, kiedy stara艂a si臋 go rozrusza膰, namawia艂a do beztroskiej zabawy. Zarazem jednak jego ostro偶ne, praktyczne ja nieustannie szepta艂o mu do ucha ostrze偶enia w rodzaju: "Wielka nami臋tno艣膰 ko艅czy si臋 wielkim rozczarowaniem".

Przypomnia艂 sobie, 偶e nadal nosi mask臋 Upiora, wi臋c j膮 zdj膮艂 i wystawi艂 twarz do wiatru, spogl膮daj膮c na Melanie, kt贸ra siedzia艂a wyprostowana, pilnie ws艂uchuj膮c si臋 w s艂owa wr贸偶bitki. Wszystko mu si臋 w niej podoba艂o, tak偶e to, 偶e w ka偶dej sprawie mia艂a w艂asne zdanie i nie dawa艂a si臋 zbi膰 z tropu.

I w tym momencie poczu艂, i偶 pragnie sp臋dzi膰 z ni膮 reszt臋 偶ycia. Zapragn膮艂 zdoby膰 j膮 na zawsze, chocia偶 nadal nie mia艂 poj臋cia, jak ten cel osi膮gn膮膰.


Ona tymczasem coraz bardziej traci艂a pewno艣膰 siebie. Wizyta u wr贸偶ki wyda艂a jej si臋 teraz niem膮dra i bezcelowa. Nie bardzo wiedzia艂a, dlaczego pozwa­la, by pachn膮ca tanim burbonem starucha trzyma艂a jej d艂o艅 w pomarszczonych r臋kach o d艂ugich po偶贸艂k-

艂ych paznokciach. .

- Ma pani za sob膮 d艂ug膮 podr贸偶 powrotn膮 do domu - zacz臋艂a madame Lava.

- Mo偶na to tak okre艣li膰 - przyzna艂a Melanie.

- Widz臋 wok贸艂 ciebie wiele mi艂o艣ci. Ale uwa偶aj, bo czekaj膮 ci臋 powa偶ne k艂opoty. - Melanie 偶achn臋艂a si臋 w duchu. Nie mia艂a ochoty wys艂uchiwa膰 ponu­rych przepowiedni. - Twoje serce jest powa偶nie za­gro偶one - ci膮gn臋艂a chiromantka.

- Faktycznie, u偶ywam za du偶o mas艂a - odpar艂a Melanie, usi艂uj膮c obr贸ci膰 wszystko w 偶art. - Wiem, 偶e mas艂o szkodzi na serce, ale jestem kucharzem, a nic nie dodaje potrawom tyle smaku co w艂a艣nie mas艂o.

- Nie wykr臋caj kota ogonem, dobrze wiesz, o czym m贸wi臋 - zgromi艂a j膮 madame Lava, spo­gl膮daj膮c znacz膮co na siedz膮cego na murku Roberta. Melanie poczu艂a si臋 jeszcze bardziej nieswojo.

- Ostrzegam, 偶e nie zamierzam dop艂aca膰 za lep­sz膮 wr贸偶b臋 - o艣wiadczy艂a.

- Nie chodzi o pieni膮dzt? M贸wi臋 to dla twojego dobra. Strze偶 si臋! - odpar艂a wr贸偶bitka, nie przestaj膮c wpatrywa膰 si臋 w Roberta.

- Kogo? Jego? Chcesz powiedzie膰, 偶e Robert za­gra偶a mojemu sercu? To bzdura. Jeste艣my tylko. przyjaci贸艂mi.

- Strze偶 si臋! - powt贸rzy艂a madame Lava.

'- Dobrze, b臋d臋 ostro偶na. - Melanie wyrwa艂a r臋­k臋 z jej szpon贸w, wymamrota艂a "Dzi臋kuj臋" i wsta艂a z krzes艂a.

Robert zeskoczy艂 z murku.

- Czego si臋 dowiedzia艂a艣? - zapyta艂.

- 呕e mam uwa偶a膰. .

- Na co?

- Nie mam poj臋cia. Mia艂e艣 racj臋, wr贸偶enie to g艂upota.

- Co ci powiedzia艂a? - zaniepokoi艂 si臋 Robert.

- Nic wa偶nego.

Niebo rozb艂ys艂o, rozleg艂 si臋 grzmot i spad艂y pierw­sze krople deszczu. Wr贸偶bici zacz臋li pospiesznie sk艂a­da膰 swe stoliki.

- Chod藕, odwioz臋 ci臋 do domu - powiedzia艂 Ro­bert, obejmuj膮c j膮. - M贸j samoch贸d stoi na parkingu pod pa艂acykiem.

Gdy bieg艂a obok niego, w jej g艂owie nadal po­brzmiewa艂y z艂owrogie s艂owa wr贸偶ki.


ROZDZIA艁 JEDENASTY

Zanim dojechali pod dom Melanie, deszcz zmieni艂 si臋 w ulew臋. Na szcz臋cie przezorny jak zawsze Ro­bert mia艂 w samochodzie brezentow膮 plandek臋, pod kt贸rej os艂on膮 dotarli do drzwi. Melanie kucn臋艂a i wy­j臋艂a klucz spod wycieraczki.

- To wielka lekkomy艣lno艣膰 zostawia膰 klucz w takim miejscu - upomnia艂 j膮 Robert.

- Nie lubi臋 nosi膰 torebki.

- Wystarczy艂oby zainstalowa膰 system alarmowy.

- Po co wydawa膰 pieni膮dze na alarm, kiedy nie wiem, jak d艂ugo zostan臋 w Nowym Orleanie?

- Lubisz przeprowadzki?

- Trudno mi usiedzie膰 d艂ugo w jednym miejscu - przyzna艂a.

- My艣la艂em, 偶e wr贸ci艂a艣 do domu na sta艂e.

Melanie nie odpowiedzia艂a. Kiedy weszli路 do przedpokoju, czarny kotek podbieg艂 i z g艂o艣nym mru­czeniem otar艂 si臋 o jej nogi.

- O, masz kota! - zdziwi艂 si臋 Robert. - Jak ma na imi臋?

- Nie wiem, nie jest m贸j. Zab艂膮ka艂 si臋 pod moje drzwi, a poniewa偶 wygl膮da艂 na zabiedzonego, za­bra艂am go do domu i nakarmi艂am.

- Jeste艣 jak Holly Golightly.

- Kto?

- Bohaterka "艢niadania u Tiffany' ego". Gra艂a j膮 Audrey Hepburn. Ona te偶 mia艂a bezimiennego kota. Nie nada艂a mu imienia, bo unika艂a wszelkich zobo­wi膮za艅. Nawet wobec kota.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e to ja unikam zobowi膮­za艅?

- Nie, zwracam tylko uwag臋, 偶e nie nada艂a艣 kotu imienia.

- On nie jest m贸j i nie wiem, jak si臋 nazywa. Robert rozejrza艂 si臋 po pustych 艣cianach.

- Od kiedy tu mieszkasz? Od czterech miesi臋cy? I co, ani jednego obrazka, nierozpakowane pud艂a na pod艂odze. Kot bez imienia.

- To nie moje rzeczy, tylko Davida. Mojego by艂e­go m臋偶a. Przes艂ano je przez omy艂k臋 na m贸j adres. Nie lubi臋 si臋 z nim kontaktowa膰 i dlatego jeszcze ich nie odes艂a艂am. Gdybym by艂a tak膮 j臋dz膮, za jak膮 mnie uwa偶asz, wyrzuci艂abym jego rzeczy na 艣mietnik.

- Wiem, nie jeste艣 m艣ciwa.

Melanie spojrza艂a na niego 艂askawszym okiem.

- Przemok艂e艣. Poszukam czego艣, w co m贸g艂by艣 si臋 przebra膰. - Pochyli艂a si臋 nad pud艂em i po chwili wyci膮gn臋艂a par臋 d偶ins贸w i bawe艂nian膮 bluz臋. - Masz, powinny na ciebie pasowa膰. A ja p贸jd臋 do sypialni i przestan臋 udawa膰 Kopciuszka na balu.

- Nie mam ochoty wk艂ada膰 rzeczy twojego by艂e­go m臋偶a.

- Wolisz siedzie膰 w mokrym smokingu? David to nicpo艅, ale jego ciuchy nie zmutuj膮 ci gen贸w.

- Lepiej pojad臋 do domu.

- Zwariowa艂e艣? W tak膮 ulew臋 chcesz jecha膰 na drugi koniec miasta?

Melanie uda艂a si臋 do sypialni, zrzuci艂a przemoczo­n膮 sukni臋 balow膮 i w艂o偶y艂a znoszone domowe ubra­nie, po czym posz艂a do kuchni. W korytarzu natkn臋艂a si臋 na wychodz膮cego z 艂azienki Roberta.

- No, no, wygl膮dasz w d偶insach Davida sto razy lepiej ni偶 on - rzek艂a z uznaniem. - Czy kto艣 ju偶 ci m贸wi艂, 偶e masz nadzwyczaj kszta艂tny ty艂ek?

- Oszem, zdarza艂o si臋.

- Doprawdy? Nie mnie pierwszej wyda艂 si臋 poci膮gaj膮cy? Zaczynam by膰 zazdrosna. - Ich oczy spot­ka艂y si臋. - Co by艣 powiedzia艂 na kieliszek wina?

- Naprawd臋 musz臋 ju偶 i艣膰.

- Poczekaj, a偶 burza troch臋 si臋 uspokoi. By艂abym niepocieszona, gdyby zdarzy艂 ci si臋 wypadek. Je艣li nie masz ochoty na wino, proponuj臋 rum. Masz ocho­t臋 na rum z col膮?

Nie chcia艂a si臋 z nim rozstawa膰. Ba艂a si臋 zosta膰 sama w domu w gro藕n膮 burzliw膮 noc. Robert musia艂 to wyczyta膰 z jej twarzy, bo powiedzia艂:

- Dobrze, wypij臋 jednego drinka, a potem wezw臋 taks贸wk臋路

- Nie musisz si臋 nade mn膮 litowa膰. Je艣li chcesz koniecznie jecha膰, nie b臋d臋 ci臋 trzyma膰 na si艂臋.

- Nie zostaj臋 z lito艣ci - zaprotestowa艂.

- A dlaczego?

- Mo偶e chc臋 by膰 z tob膮.

- Nagle zmieni艂e艣 zdanie?

- Bo pewnie boisz si臋 burzy i potrzebujesz towarzystwa.

- Chyba nie tylko ja boj臋 si臋 burzy. Widzia艂am, jak podczas jazdy zaciska艂e艣 r臋ce na kierownicy.

- Faktycznie nie lubi臋 burzy, ale jeszcze bardziej obawiam si臋 ciebie, zw艂aszcza w po艂膮czeniu z al­koholem.

- Nie bardzo rozumiem - mrukn臋艂a, wyjmuj膮c z kredensu butelk臋 rumu.

- Sama twoja obecno艣膰 wytr膮ca mnie z r贸wno­wagi. Po wypiciu alkoholu mog臋 ca艂kiem straci膰 g艂ow臋路

Ja te偶, pomy艣la艂a.

Id膮c do lod贸wki po col臋 i l贸d, celowo omin臋艂a go szerokim 艂ukiem. Po przygotowaniu drink贸w poda艂a mu szklank臋.

- Pij臋 twoje zdrowie - powiedzia艂a. - Za to, 偶eby艣 przynajmniej czasem traci艂 g艂ow臋.

- O to ci chodzi? No to na zdrowie! - Stukn臋li si臋 szklankami.

- Mam propozycj臋 - odezwa艂a si臋 po chwili, czu­j膮c, jak rum zaczyna uderza膰 jej do g艂owy .. - Na­stawi臋 muzyk臋 i zata艅czymy.

- Niestety, nie umiem ta艅czy膰.

- No oczywi艣cie. Mog艂am si臋 domy艣li膰. - Schyli艂a si臋, by wzi膮膰 na r臋ce kotka, kt贸ry ociera艂 si臋 o jej nogi. Posz艂a w k膮t pokoju i nastawi艂a p艂yt臋. - Mama by艂aby z nas para, zbyt wiele nas r贸偶ni - powiedzia艂a, byle co艣 m贸wi膰. Jednocze艣nie my艣la艂a: "Poca艂uj mnie. Poca艂uj mnie i spraw, 偶ebym zamilk艂a".

- Na przyk艂ad, co? - us艂ysza艂a tu偶 za sob膮 g艂os Roberta.

- Niemal wszystko.

- Podaj przyk艂ad.

- Sam zgadnij.

- Miewasz przelotne zwi膮zki? - zapyta艂. Ale zaraz doda艂: - Przepraszam, nie musisz odpowiada膰.

- Raczej nie - odpar艂a. - A ty?

- Nie.

- By艂e艣 偶onaty?

- Prawie.

- Co si臋 sta艂o?

Robert podni贸s艂 r臋k臋 i pomaca艂 blizn臋 na skroni.

- Powiedzmy, 偶e byli艣my do siebie zbyt podobni - odpar艂 bez przekonania. Melanie odnios艂a wra偶enie, i偶 nie to jest przyczyn膮 owiewaj膮cej go mg艂y smutku.

- To przykre.

- No c贸偶, tak w 偶yciu bywa. Sama prze偶y艂a艣 nieudany zwi膮zek. Jak d艂ugo byli艣cie ma艂偶e艅stwem?

- Cztery miesi膮ce. Przed 艣lubem znali艣my si臋 tyl­ko par臋 tygodni. Zrobi艂am g艂upstwo, ale chyba ka偶­demu zdarza si臋 pope艂ni膰 w 偶yciu przynajmniej jed­no. A ty? Zrobi艂e艣 kiedy艣 w 偶yciu co艣 naprawd臋 g艂upiego? Czego do dzi艣 偶a艂ujesz?

- Nie - odpar艂. - 呕a艂uj臋 wielu rzeczy, ale 偶adnej z nich nie nazwa艂bym g艂upot膮. Raczej pomy艂k膮.

- Nie mia艂e艣 przygody z policj膮? - zapyta艂a pod­chwytliwie.

- Nie - odpar艂 po kr贸tkim wahaniu.

Jego twarz nie zdradza艂a najmniejszego zmiesza­nia. Niczego, co mog艂oby wskazywa膰, 偶e mija si臋 z prawd膮. Melanie poczu艂a si臋 nieswojo. Skoro umie tak dobrze k艂ama膰, to jest gorzej, ni偶 przypuszcza艂a.




- A ty mia艂a艣 do czynienia z policj膮? - zapyta艂 po chwili.

- Tak. Maj膮c szesna艣cie lat, pali艂am marihuan臋 na kole偶e艅skiej imprezie i zosta艂am aresztowana. - Przygl膮da艂a mu si臋 z napi臋ciem, modl膮c si臋 w du­chu, by si臋 przyzna艂 do przygody z kokain膮, lecz nic takiego nie nast膮pi艂o. - Moi rodzice, zw艂aszcza ma­ma, mieli wielu wp艂ywowych znajomych. Mogli si臋 postara膰, 偶eby usz艂o mi to na sucho.

- Ale z tego nie skorzystali, tak?

- Tak. - W przeciwie艅stwie do twojej ciotki, doda艂a w duchu. - Uwa偶ali, 偶e powinnam ponie艣膰 kon­sekwencje swojego post臋pku. Skazano mnie na kilka­na艣cie godzin pracy na rzecz lokalnej spo艂eczno艣ci i grzywn臋 w wysoko艣ci rocznego kieszonkowego. Jestem do dzi艣 wdzi臋czna rodzicom za ich postaw臋.

- Pewnie nigdy wi臋cej nie si臋gn臋艂a艣 po narkotyki.

- O tak, odechcia艂o mi si臋 raz na zawsze.

Popatrzy艂 na Melanie, jakby nie do ko艅ca wierzy艂 jej s艂owom. Co z nim jest, do diab艂a! Przecie偶 to on co艣 ukrywa, a nie ona. Zwierzy艂a mu si臋 ze swoich grzech贸w, a ten milczy jak zakl臋ty! W ten spos贸b nigdy si臋 nie dogadaj膮. Postanowi艂a spr贸bowa膰 jesz­cze raz:

- Ty nigdy nie pr贸bowa艂e艣 narkotyk贸w?

- Nie.

- Nigdy? Ani razu? Nawet jako nastolatek?

- Nigdy. - By艂a w jego tonie jaka艣 trudna do okre艣lenia emocjonalna nuta. Poczucia winy? 呕alu? Smutku? - Narkotyki prowadz膮 do strasznych nie­szcz臋艣膰.

Melanie opad艂y r臋ce. Robert k艂amie w 偶ywe oczy. Jak w tej sytuacji ma mu zaufa膰?

- Dziwne s膮 te nasze rozmowy, kr臋c膮 si臋 w k贸艂ko, nie prowadz膮c do niczego - podj膮艂 Robert po kr贸tkim milczeniu.

- Ja tylko tak umiem rozmawia膰. Nudz膮 mnie proste i jasne rozmowy. Mo偶e jestem nienormaina. - To ja zawsze uwa偶a艂em si臋 za odmie艅ca. By艂em biednym, samotnym dzieckiem bogatych rodzic贸w. - Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Byli szalenie bogaci. Nawet we wczesnym dzieci艅stwie rzadko ich widywa艂em. Ojciec by艂 zaj臋ty robieniem pieni臋dzy, matka mia艂a w艂asne problemy. Wieczory sp臋dza艂em przed telewizorem, a gosposie karmi艂y mnie podgrzewanym w mikrofal贸wce mro­偶onym jedzeniem.

- Biedne bogate dziecko - rzek艂a Melanie ze wsp贸艂czuciem. - Teraz rozumiem, dlaczego zosta艂e艣 kucharzem. Z t臋sknoty za przytuhi.ym ciep艂em praw­dziwego gotowania. Ale w g艂臋bi duszy jeste艣 nadal wyg艂odzonym dzieciakiem. Musz臋 ci kiedy艣 upiec tradycyjnego domowego kurczaka.

- Wspaniale! Domowy kurczak za艂atwi艂by wszy­stkie moje problemy

- Ty masz problemy? - zdziwi艂a si臋. - Jeste艣 taki zr贸wnowa偶ony i dobrze zorganizowany. Jakie mo­偶esz mie膰 problemy, pomijaj膮c kompleks mro偶onego jedzenia z mikrofal贸wki?

Mimo 偶artobliwego tonu Melanie by艂a do g艂臋bi poruszona wizj膮 ma艂ego ch艂opczyka siedz膮cego sa­motnie przed telewizorem w pustym, bogatym domu. - Ty jeste艣 moim g艂贸wnym problemem - odpar艂, podchodz膮c bli偶ej.

- Bo podwa偶am tw贸j autorytet jako szefa kuchni?

- To te偶. Ale nie to mia艂em na my艣li.

- Tylko co?

- Burzysz m贸j psychiczny spok贸j.

- To chyba dobrze?

- R贸wnowaga psychiczna jest dla mnie wa偶na.

- A mo偶e chcia艂by艣, 偶eby ci臋 z niej wytr膮ci膰, tylko o tym nie wiesz?

Robert podszed艂 jeszcze bli偶ej.

- Jak teraz wygl膮da twoja r贸wnowaga psychi­czna?

- Bardzo dobrze - sk艂ama艂a. - Lubi臋 niebezpiecz­ne sytuacje.

Zapad艂a d艂uga cisza. Melanie mia艂a wra偶enie, 偶e mi臋dzy ni膮 a Robertem nawi膮zuje si臋 tajemnicze porozumieme.

Nagle chwyci艂 j膮 w ramiona, przy膰i膮gn膮艂 do siebie i zacz膮艂 ca艂owa膰 z tak szale艅czym zapami臋taniem, i偶 w g艂owie Melanie zosta艂a tylko jedna my艣l, a w艂a艣­ciwie b艂aganie: O tak, tak, nie przestawaj!

By艂 p贸藕ny wiecz贸r, oboje wypili po szklance rumu, gra艂a podniecaj膮ca muzyka. Absolutny zawr贸t g艂owy!

Robert oderwa艂 si臋 od jej ust.

- Musz臋 ju偶 i艣膰 - powiedzia艂 cicho.

- Zosta艅 na noc. Ulewa nie ustaje, a ty pi艂e艣. Gdyby艣 wezwa艂 taks贸wk臋, musia艂by艣 i tak wr贸ci膰 rano po samoch贸d.

- Nie wiem, czy to dobry pomys艂 - odpar艂, kieru­j膮c si臋 ku drzwiom.

- Dlaczego?

- Nie jeste艣my gotowi na takie zacie艣nienie znajomo艣ci.

- A kto m贸wi o zacie艣nianiu znajomo艣ci? - za­protestowa艂a. - Proponowa艂am ci tylko nocleg, a nie sp臋dzenie nocy w moim 艂贸偶ku. W salonie stoi roz­k艂adana kanapa.

- Hm. Chyba 藕le ci臋 zrozumia艂em - rzek艂 spe­szony.

Melanie sama ju偶 nie wiedzia艂a, co ma o tym wszystkim my艣le膰. A przede wszystkim, jak z nim post臋powa膰. Chwyci膰 go za kark i si艂膮 zaci膮gn膮膰 do 艂贸偶ka, czy da膰 mu wi臋cej czasu na oswojenie si臋 z nieuniknionym?

Podni贸s艂szy wzrok, dostrzeg艂a w oczach Roberta osobliwy wyraz jakby zachwytu albo uniesienia. Od­nios艂a przy tym wra偶enie, i偶 mi臋dzy nim a ni膮 poja­wia si臋 niemal dotykalna ni膰 milcz膮cego porozumie­nia. Stali naprzeciw siebie w przej艣ciu mi臋dzy o艣wie­tlon膮 kuchni膮 a ton膮cym w mroku salonem, tak 偶e ich twarze by艂y w po艂owie o艣wietlone, a w po艂owie kry艂y si臋 w cieniu. By艂 to niezwyk艂y moment, w kt贸rym ich dusze niejako przenika艂y si臋 nawzajem.

Dusz臋 Melanie przepe艂ni艂a wiara i ufno艣膰. Ba艂a si臋 poruszy膰, by nie sp艂oszy膰 tej cudownej chwili. Wstrzymuj膮c oddech, czeka艂a, co nast膮pi. Zdaj膮c so­bie spraw臋, i偶 szcz臋艣cie, kt贸re mog膮 sobie da膰, b臋dzie okupione cierpieniem, Robert zrobi艂 krok w jej kie­runku.

- Masz woln膮 po艣ciel? - zapyta艂.

- Co takiego?

- Po艣ciel. Do pos艂ania kanapy.

Nie wiedzia艂a, czy zacz膮膰 krzycze膰, poprosi膰, by j膮 poca艂owa艂, czy rzuci膰 si臋 i zerwa膰 z niego ubranie. Z trudem si臋 opanowa艂a.

- Ach tak. Zaraz przynios臋. - Podbieg艂a do szafy, wyci膮gn臋艂a prze艣cierad艂a, koce i poduszk臋. - Masz. - Dzi臋ki - odpar艂, obdarzaj膮c j膮 czaruj膮cym u艣miechem. - Musz臋 ci臋 uprzedzi膰, 偶e wcze艣nie wstaj臋. Oko艂o wp贸艂 do sz贸stej.

- To si臋 nie wy艣pisz - rzek艂a, spogl膮daj膮c na zegarek. - Ju偶 prawie p贸艂noc.

- Po obudzeniu si臋 pij臋 mocn膮 kaw臋.

- Ja te偶. Budz臋 si臋 dopiero po drugim kubku.

- Kto pierwszy zajmuje 艂azienk臋, ty czy ja?

- Id藕 pierwszy. Mnie to zabiera du偶o czasu.

- No to mamy umow臋.

Popatrzyli sobie w oczy. Oboje szybko oddychali. Oboje z trudem panowali nad uczuciami. Pierwszy podda艂 si臋 Robert.

- Boj臋 si臋, 偶e nie przetrwamy do rana.- powie­dzia艂.

- Chyba nie - zgodzi艂a si臋 Melanie, a on j膮 przy­tuli艂.

- Pi臋knie pachniesz - wyszepta艂 niskim g艂osem. Resztki tl膮cej si臋 w jej duszy niepewno艣ci roz­wia艂y si臋 jak poranna mg艂a. Pragn臋艂a go i nic pr贸cz tego nie mia艂o znaczenia. Zamkn臋艂a oczy, oddaj膮c si臋 bez reszty pieszczocie jego r膮k i jego poca艂unkom.

Nagle poczu艂a, 偶e Robert unosi brzeg jej sp贸dnicy na lewym boku i gwa艂townie wstrzyma艂a oddech. Przytrzyma艂a go za r臋k臋.

- Nie r贸b tego - szepn臋艂a.

- Dlaczego? Chc臋 ci臋 widzie膰.

- Ja ... nie - zwil偶y艂a wargi. - Nie jestem pewna, czy b臋d臋 ci si臋 podoba膰.

- Nic nie m贸w - odpar艂 czule, mimo jej oporu ods艂aniaj膮c blizn臋, lecz jeszcze jej nie widz膮c. - Wstydz臋 si臋.

- Dlaczego? Nie wstyd藕 si臋 swojego cia艂a.

Melanie bezradnie pokr臋ci艂a g艂ow膮. Jak ma mu wyt艂umaczy膰, 偶e poczuwa si臋 do winy za to, co si臋 sta艂o przez jej w艂asn膮 lekkomy艣lno艣膰? Przez to, i偶 wysz艂a za Davida, nie wiedz膮c, jaki jest naprawd臋?

- Pozw贸l mi ci臋 zobaczy膰 - poprosi艂. W milczeniu pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Sp贸jrz na mnie, Melanie - powiedzia艂, bior膮c j膮 pod brod臋. - Nie musisz nic m贸wi膰, wiem, co to b贸l. Zaufaj mi - szepn膮艂.

- Wiele ode mnie 偶膮dasz. Ju偶 raz zaufa艂am niew艂a艣ciwemu m臋偶czy藕nie i bardzo si臋 sparzy艂am.

- Nie zrobi臋 ci krzywdy - zapewni艂 j膮 Robert.

- Nic o tobie nie wiem.

- Nie zaprzeczysz chyba, 偶e co艣 mi臋dzy nami jest. Na pewno nie tylko seksualne po偶膮danie, wi臋c spr贸buj mi zaufa膰.

Ca艂膮 dusz膮 pragn臋艂a mu wierzy膰, pami臋ta艂a jed­nak, i偶 nie powinna s艂ucha膰 swego instynktu, kt贸ry tak cz臋sto j膮 zawodzi艂.

- Jeste艣 pierwszy - rzuci艂a impulsywnie, zapomi­naj膮c o wszelkiej ostro偶no艣ci.

- W jakim sensie? - zdziwi艂 si臋.

- Od czasu rozwodu z nikim si臋 nie spotyka艂am.

- A kiedy si臋 rozwiod艂a艣?

- Cztery lata temu.

- Od czterech lat nie by艂a艣 z m臋偶czyzn膮?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Z powodu tego? - zapyta艂, przesuwaj膮c palcami po bli藕nie w talii.

Znowu skin臋艂a g艂ow膮.

- Jak to si臋 sta艂o?

- Nie chc臋 o tym m贸wi膰.

Teraz on, skin膮艂 ze zrozumieniem g艂ow膮. Ponow­nie podni贸s艂 brzeg sp贸dnicy, a ona tym razem nie zaprotestowa艂a. Na jego twarzy, kiedy pochyli艂 g艂o­w臋, nie dostrzeg艂a niech臋ci, tylko czu艂o艣膰. Ukl膮k艂 przy niej i przycisn膮艂 usta do zmaltretowanej sk贸ry. Zrozumia艂a, 偶e akceptuje j膮 tak膮, jaka jest, z wszyst­kimi zaletami i wadami.

Gdy po chwili podni贸s艂 g艂ow臋, blizna na jego skroni zab艂ys艂a w promieniu padaj膮cego.z kuchni 艣wiat艂a.

- Opowiedz mi histori臋 swojej blizny - powie­dzia艂, podnosz膮c r臋k臋 do skroni - a ja ci opowiem o mojej.


ROZDZIA艁 DWUNASTY

Nie przypuszcza艂, 偶e b臋dzie a偶 tak trudno. Jeszcze nigdy nie rozmawia艂 z nikim o swoim 偶yciu.- Tylko ciotka Pamela zna艂a histori臋 jego blizny.

Zacisn膮艂 wargi. Nie lubi艂 wraca膰 do przesz艂o艣ci, ale dla Melanie musi przezwyci臋偶y膰 swoj膮 niech臋膰. Rozpaczliwie pragn膮艂 j膮 zdoby膰.

Przeszli do salonu i usiedli na kanapie.

- Wiem, 偶e nie b臋dzie ci 艂atwo - powiedzia艂a, przypatruj膮c si臋 jego bli藕nie w jasno teraz o艣wiet­lonym pokoju.

- Oj, nie - przyzna艂.

- Nie musisz tego robi膰.

- Ale chc臋 - odpar艂.

- Ja powiem pierwsza - o艣wiadczy艂a. Zabawne, z jak膮 gorliwo艣ci膮 broni go przed samym sob膮. Ro­bert mo偶e i ma nieczyste sumienie, ale na pewno nie jest tch贸rzem.

- Nic nie szkodzi. Mog臋 zacz膮膰.

- Mo偶e lepiej ja zaczn臋. Na wszelki wypadek.

- Na wszelki wypadek?

- Nie wiem, czy si臋 na mnie nie zawiedziesz.

- Bo masz poczucie winy? Ale dlaczego?

Melanie g艂o艣no westchn臋艂a.

- Wiem, 偶e 藕le post臋powa艂am.



- 殴le? W jakim sensie?

- Zbyt impulsywnie. Zbyt pospiesznie zdecydowa艂am si臋 po艣lubi膰 Davida. Wychodz膮c za m膮偶, pra­wie go nie zna艂am.

- Opowiedz wszystko od pocz膮tku - poprosi艂.

- Nie mia艂am poj臋cia, 偶e David ma problem z narkotykami - zacz臋艂a, nerwowym ruchem nakr臋caj膮c na palec pasmo w艂os贸w, kt贸re wymkn臋艂o si臋 z mi­sternie u艂o偶onego koka. - Pracowali艣my od 艣witu do p贸藕nej nocy, 偶eby rozkr臋ci膰 w艂asn膮 restauracj臋. Nie musz臋 ci m贸wi膰, jakie to trudne, zw艂as偶cza w ta­kim mie艣cie jak Boston, gdzie istnieje wielka kon­kurencja.

Robert ze zrozumieniem pokiwa艂 g艂ow膮.

- David potrafi艂 pracowa膰 dniami i nocami, pra­wie bez odpoczynku - ci膮gn臋艂a Melanie. - Nie mo­g艂am poj膮膰, sk膮d bierze tyle si艂, dop贸ki nie przy­艂apa艂am go w 艂azience z lusterkiem i s艂omk膮 w r臋­kach. - Robert poczu艂 w sercu dawno zapomniane uczucie zgrozy i przera偶enia. Melanie ma za sob膮 podobne prze偶ycia jak on. Tym samym sta艂a mu si臋 jeszcze bli偶sza. 艁膮cz膮ca ich nieokre艣lona wi臋藕 nabra艂a konkretnych kszta艂t贸w. - Powiedzia艂, 偶e to pierwszy raz, i obieca艂 nigdy wi臋cej nie si臋ga膰 po narkotyki, a ja mu uwierzy艂am.

- Narkotyki sk艂aniaj膮 ludzi do najwi臋kszych oszustw - o艣wiadczy艂 z g艂臋bokim przekonaniem.

Melanie rzuci艂a mu dziwne spojrzenie. Czy偶by j膮 dotkn膮艂? Ale czym?

- David rzecz jasna nie przesta艂 bra膰 - m贸wi艂a dalej Melanie. - Zrobi艂 si臋 niecierpliwy, 艂atwo wpada艂 w gniew. Zacz膮艂 mnie krytykowa膰 w obecno艣ci personelu. Sta艂 si臋 tak niezno艣ny, 偶e nie by艂am w sta­nie d艂u偶ej z nim pracowa膰. Powiedzia艂am, 偶e b臋dzie najlepiej, je艣li dla dobra naszego ma艂偶e艅stwa prze­stan臋 zajmowa膰 si臋 restauracj膮. - Urwa艂a i wzi臋艂a g艂臋boki oddech. Domy艣li艂 si臋, 偶e zbli偶a si臋 naj trud­niejszy moment jej opowie艣ci. - Popchn膮艂 mnie. By­li艣my w kuchni. Po raz pierwszy u偶y艂 fizycznej prze­mocy.' Przewr贸ci艂am si臋 na kuchenk臋 gazow膮. Na w艂膮czony palnik.

- Och, Melanie!

- B臋d臋 mia艂a t臋 blizn臋 do ko艅ca 偶ycia. - Robert by艂 wstrz膮艣ni臋ty. Gdyby m膮偶 Melanie by艂 w pokoju, rzuci艂by si臋 na niego z pi臋艣ciami. - M贸j przyjaciel Coby odwi贸z艂 mnie do szpitala, gdzie po opatrzeniu oparzenia zatrzymano mnie na noc. Nast臋pnego dnia wr贸ci艂am rano do domu, spakowa艂am si臋 i wypro­wadzi艂am do hotelu. Tego samego popo艂udnia z艂o­偶y艂am pozew o rozw贸d.

- Dobrze zrobi艂a艣. -.Zachowa艂a si臋 rozs膮dniej ni偶 on, odchodz膮c przy pierwszym objawie przemocy fizycznej. Nie tylko rozs膮dniej, ale i odwa偶niej.

- To, 偶e zostawi艂am Davida, by艂o chyba najm膮d­rzejsz膮 rzecz膮, jak膮 w 偶yciu zrobi艂am - przyzna艂a. - On potem poszed艂 na odwyk i zacz膮艂 偶ycie od nowa.

- Za艣mia艂a si臋 sm臋tnie. - Podobno o偶eni艂 si臋 po raz drugi, ma dziecko i z tego, co s艂ysza艂am, zerwa艂 z na艂ogiem. Ciesz臋 si臋, 偶e wyszed艂 na prost膮, ale jednocze艣nie jest mi przykro, 偶e nie rzuci艂 narkoty­k贸w, kiedy ja go o to prosi艂am.

- Nie byli艣cie dla siebie stworzeni.

- Albo ja nie jestem stworzona do ma艂偶e艅stwa. Robert podni贸s艂 jej r臋k臋 do ust i czule j膮 uca艂owa艂. - Przesta艅 robi膰 sobie wyrzuty. To tw贸j m膮偶 bra艂

narkotyki, a nie ty.

- Ale to ja upar艂am si臋, 偶eby go po艣lubi膰, chocia偶 wszyscy mnie przed nim ostrzegali. Chcia艂am konie­cznie postawi膰' na swoim i sam widzisz, j ak si臋 sko艅­czy艂o.

- Wszyscy pope艂niamy b艂臋dy. Nast臋pnym razem b臋dzie inaczej - perswadowa艂 Robert.

- Boj臋 si臋, 偶e nie b臋dzie nast臋pnego razu - od­par艂a.

- Co ty m贸wisz? Postanowi艂a艣 nie wychodzi膰 wi臋cej za m膮偶?

- Sama nie wiem. Ale boj臋 si臋.

- No c贸偶, ka偶dy z nas czuje strach i ka偶dy nosi w sercu ukryte rany. Ty i ja nosimy nawet ich fizycz­ne 艣lady.

Melanie opar艂a g艂ow臋 najego ramieniu i podnios艂a ku niemu oczy, w kt贸rych malowa艂o si臋 oczekiwanie. Robertowi zrobi艂o si臋 ciep艂o na sercu. Blisko艣膰 Mela­nie przedziwnie ogrzewa艂a jego g艂odn膮 uczu膰 dusz臋.

- 艢lad po no偶u? - spyta艂a cicho, dotykaj膮c jego skroni.

- Po brzytwie.

Zmarszczy艂a brwi.

- Jak to si臋 sta艂o?

- Przepraszam, ale boj臋 si臋, 偶e nie b臋d臋 w stanie dotrzyma膰 obietnicy - powiedzia艂 po chwili. - Trud­no mi o tym m贸wi膰.

- To by艂o a偶 tak okropne?

- Straszne.

- Nie szkodzi. Nie musisz m贸wi膰, je艣li wspomnienie jest zbyt bolesne. - Powiedzia艂a to czu艂ym, pe艂nym wsp贸艂czucia g艂osem. W jej oczach zab艂ys艂y 艂zy.

Robert bardzo chcia艂 otworzy膰 przed ni膮 serce, a jednocze艣nie nie potrafi艂 si臋 zdoby膰 na opowiedze­nie swego najstraszniejszego prze偶ycia, sprowadza­j膮cego si臋 do tego, 偶e zosta艂 zdradzony przez kochan膮 osob臋路

- Dziwna z nas para - l偶ejszym tonem podj臋艂a Melanie. - Para obola艂ych ofiar usi艂uj膮cych robi膰 dobre miny do niepewnej gry. Ciesz臋 si臋, 偶e zosta艂e艣. Dobrze jest by膰 z tob膮.

Robertowi mocniej zabi艂o serce. Zacz膮艂 si臋 go­r膮czkowo zastanawia膰, czy zapomniawszy o wszy­stkim, ulec jej przemo偶nemu urokowi, czy niezw艂o­cznie opu艣ci膰 mieszkanie. Na to drugie by艂o ju偶 jednak za p贸藕no.

- P贸jd臋 ju偶 - powiedzia艂. - Nie chc臋, by sta艂o si臋 co艣, czego oboje b臋dziemy potem 偶a艂owa膰.

- A mo偶e w艂a艣nie w ten spos贸b odegnamy prze­艣laduj膮ce nas duchy - szepn臋艂a i przymkn臋艂a oczy. - Pragn臋 ci臋, Robercie - wyzna艂a, podnosz膮c powie­ki. - Pragn臋 ci臋 od dawna.

- Melanie, ja ... nie wiesz, jak ... Ale nie spodzie­waj si臋 zbyt wiele. Nie mog臋 ci przyrzec, 偶e ...

Nie pozwoli艂a mu doko艅czy膰.

- Od dawna nikogo tak bardzo nie pragn臋艂am ... Ja te偶 nie mog臋 ci obieca膰 niczego pr贸cz dobrego seksu. Ale przynajmniej to mo偶emy sobie da膰.

Robert zacz膮艂 j膮 ca艂owa膰. Nic innego mu nie pozo­sta艂o. Nie m贸g艂 d艂u偶ej opiera膰 si臋 urokowi jej b艂ysz­cz膮cych oczu i nabrzmia艂ych ust ani w艂asnemu od dawna trzymanemu na wodzy po偶膮daniu. By膰 mo偶e robi najwi臋ksze g艂upstwo w 偶yciu, ale niech si臋 dzie­je, co chce.

Ca艂uj膮c j膮, nie b臋dzie musia艂 op贸wiada膰 o prze­sz艂o艣ci, prze偶ywa膰 na nowo dawnej zdrady. Zapomni o osnuwaj膮cej go melancholii. Melanie stanie si臋 balsamem dla jego zbola艂ej duszy.

Ca艂owali si臋 jak szaleni, zaspokajaj膮c narastaj膮ce od tygodni pragnienie zbli偶enia. Robert nie by艂 w sta­nie d艂u偶ej pow艣ci膮ga膰 po偶膮dania. Obj膮wszy Melanie obiema r臋kami w pasie, posadzi艂 j膮 sobie na kola­nach. Pragn膮艂 tego od chwili, gdy cztery miesi膮ce temu zobaczy艂 j膮 wchodz膮c膮 tanecznym krokiem do restauracji z tym swoim zaczepnie weso艂ym u艣mie­chem na ustach. Nie mia艂 wtedy poj臋cia, 偶e i ona nosi

w sercu bolesne rany. .

Na wspomnienie by艂ego m臋偶a Melanie poczu艂 si臋 jak lis wkradaj膮cy si臋 do kurnika. Ale cho膰 wiedzia艂, 偶e 藕le robi, nie potrafi艂 si臋 powstrzyma膰. Nie m贸g艂 si臋 jej wyrzec. Musi by膰 jego.

Ona najwyra藕niej podziela艂a jego uczucia. Jej nie­spokojne r臋ce gor膮czkowo w臋drowa艂y po jego ciele, ajej usta b艂膮dzi艂y po jego twarzy, jakby nie mog艂y si臋 ni膮 nasyci膰.

- To, co robimy, jest bardzo niem膮dre - wymam­rota艂 wy艂膮cznie z poczucia obowi膮zku, bo i tak ani on, ani ona nie potrafiliby si臋 zatrzyma膰. Przekroczy­li niewidzialn膮 granic臋, poza kt贸r膮 nie by艂o,odwrotu.

- Czasami najm膮drzej jest zrobi膰 co艣 niem膮drego - pad艂a jej odpowied藕.

Odpowied藕 bezsensowna, kt贸ra jednak w tej chwi­li wyda艂a mu si臋 nadzwyczaj trafna. Na zastanawia­nie si臋 nad konsekwencjami b臋d膮 mieli czas p贸藕niej, po zaspokojeniu po偶膮dania. Tote偶 mimo wyrzut贸w sumienia Robert pogodzi艂 si臋 w duchu z my艣l膮 o cze­kaj膮cym go jutro poczuciu winy, oddaj膮c si臋 ca艂­kowicie rozkoszom chwili, Nie pami臋ta艂, w jaki spo­s贸b dotarli do jej sypialni ani kiedy zd膮偶yli zrzuci膰 ubrania.

- O! - zawo艂a艂. - Powiesi艂a艣 nad 艂贸偶kiem pu艂apk臋 na sny.

- Oczywi艣cie.

- Jeste艣 pewna, 偶e tego chcesz? - zapyta艂 jeszcze raz.

- Robert, nie przejmuj si臋 tak bard?o, to tylko seks. Nie musisz si臋 ze mn膮 偶eni膰 ani nic w tym gu艣cie.

Mo偶e dla niej to tylko seks, ale na pewno nie dla mego.

Zmykaj st膮d, Robercie, p贸ki czas. Nie czekaj na najgorsze.

Ale jak mia艂 us艂ucha膰 g艂osu rozs膮dku, kiedy tak bardzo jej pragnie? Nie by艂 w stanie my艣le膰, maj膮c przed oczami jej pi臋kne cia艂o. By艂a smuk艂a i d艂ugo­noga, mia艂a pi臋knie zarysowane biodra i szczup艂膮 tali臋. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 z zachwytem, czuj膮c nara­staj膮ce po偶膮danie. Melanie za艣 uj臋艂a jego twarz w obie d艂onie i zacz臋艂a nami臋tnie go ca艂owa膰.

- Przesta艅! - wyszepta艂 resztk膮 si艂. - Nie mo偶emy.

- Och, Robert, nie zaczynaj wszystkiego od po­cz膮tku. 呕yj chwil膮, przesta艅 si臋 zastanawia膰, r贸b to, na co masz ochot臋.

- Nie mo偶emy. Nie mam zabezpieczenia.

- O to si臋 nie martw. - Si臋gn臋艂a do szufladki nocnego stolika i wyj臋艂a paczuszk臋 prezerwatyw. - Jeste艣my zabezpieczeni.

- A to dopiero! - zdumia艂 si臋. - Ale m贸wi艂a艣, 偶e od czterech lat nie by艂a艣路z m臋偶czyzn膮. Nie wiem, czy nadaj膮 si臋 do u偶ytku.

- Musz臋 ci si臋 do czego艣 przyzna膰: kupi艂am je cztery miesi膮ce temu, zaraz po twoim pojawieniu si臋 w hotelu - powiedzia艂a, spuszczaj膮c oczy.

- Z my艣l膮 o mnie? Melanie!

- Tak, z my艣l膮 o tobie!

- Od dawna tego nie robi艂em, wi臋c nie mog臋 ci wiele obieca膰.

- Wiem, i dlatego ja pierwsza wkrocz臋 do akcji - o艣wiadczy艂a. - Potem mi si臋 odwzajemnisz:

Przesuwaj膮c z wolna r臋ce w d贸艂 jego cia艂a, osun臋艂a si臋 przed nim na kolana.

- Och, Melanie! - wyda艂 z siebie zduszony j臋k. Powinien podnie艣膰 j膮 z kolan, powiedzie膰, by tego nie robi艂a, ale c贸偶, by艂 tylko m臋偶czyzn膮. A gdy jej pieszczoty si臋 wzmog艂y, zapomnia艂 o wszystkim, ca艂kowicie oddaj膮c si臋 rozkoszy. Ta za艣 narasta艂a z ka偶d膮 chwil膮, a偶 do o艣lepiaj膮cego momentu wy­zwolenia. Robert opad艂 na plecy, poci膮gaj膮c za sob膮 Melanie. Ci臋偶ko oddychaj膮c, tuli艂 j膮 do siebie, nadal jej spragniony.

Ona za艣 figlarnie si臋 u艣miecha艂a.

- Teraz kolej na mnie - o艣wiadczy艂, gdy och艂on膮艂. Przewr贸ciwszy Melanie na plecy, przypatrywa艂 si臋 jej przez d艂ug膮 chwil臋, a potem pochyli艂 si臋 i za­cz膮艂 j膮 ca艂owa膰, jak nikt nigdy jeszcze jej nie ca艂owa艂.


Od tamtej chwili up艂yn膮艂 mo偶e kwadrans.

- Chod藕 do mnie - powiedzia艂, bior膮c j膮 znowu w ramiona.

Melanie zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i przywar艂a do niego, poddaj膮c si臋 pieszczocie jego r膮k.

- Robert ... - j臋kn臋艂a. - Robert! Robert!

Unios艂a g艂ow臋 znad poduszki, aby zobaczy膰, jak on to robi, 偶e pieszcz膮c koniuszki jej piersi, sprawia jej tak nadzwyczajn膮 rozkosz.

- Robert! - powt贸rzy艂a. - Och, Robert!

- Tak, naj dro偶sza, to ja. Powiedz, co mam zrobi膰? Czego najbardziej pragniesz? - zapyta艂 g艂osem ochryp艂ym z po偶膮dania.

- Chc臋 ci臋 poczu膰! Ju偶! - Wpatrzona w niego, podnios艂a r臋k臋, by delikatnie powie艣膰 palcem po bli藕­nie na jego skroni. Ogarn臋艂o j膮 uniesienie, nieznane dot膮d uczucie przewy偶szaj膮ce sw膮 intensywno艣ci膮 czysto fizyczne podniecenie. Robert tymczasem ob­sypywa艂 poca艂unkami jej twarz, szyj臋, piersi, ka偶dy centymetr jej cia艂a. Omotywa艂 j膮 ca艂膮 swymi poca­艂unkami i pieszczotami, sw膮 mi艂o艣ci膮.

- Melanie! - By艂 to ledwo s艂yszalny szept, lekki jak powiew letniego wiatru.

Lecz w tym, co potem nast膮pi艂o, nie by艂o nic letniego. By艂o to silne jak huragan, przypomina艂o trz臋sienie ziemi. A zarazem, paradoksalnie, pe艂ne

harmonii. Melanie nie wiedzia艂a ju偶, gdzie jest ona, a gdzie on. Nic ich nie dzieli艂o, byli ze sob膮 idealnie zespoleni.

A gdy si臋 wreszcie rozdzielili i ci臋偶ko dysz膮c opadli na po艣ciel, Melanie zda艂a sobie spraw臋, co tak napr膮wd臋 si臋 wydarzy艂o, i przestraszy艂a si臋 nie na 偶arty.


Robert obudzi艂 si臋 po paru godzinach, otworzy艂 oczy i zerkn膮艂 na budzik. Wskaz贸wki pokazywa艂y czwart膮 nad ranem, a on le偶a艂 w 艂贸偶ku sam.

Gdzie Melanie? Zsun膮艂 si臋 z 艂贸偶ka i si臋gn膮艂 po le偶膮ce na pod艂odze d偶insy jej by艂ego m臋偶a. W艂o偶yw­szy spodnie i przeczesawszy palcami zmierzwione w艂osy, ruszy艂 boso w kierunku kuchni, wci膮gaj膮c po drodze bluz臋.

Melanie sta艂a przy kuchennym blacie, na kt贸rym, obok wielkiej misy w nierdzewnej stali i maszynki do pieczenia wafli, le偶a艂y r贸偶ne produkty. . ,

- Twoja pu艂apka na sny nigdy nie przestaje praco­wa膰 - o艣wiadczy艂a Melanie. - Przy艣ni艂 mi si臋 przepis na superwafle. - Szybko wymieni艂a sk艂adniki.

Robert by艂 tak zaj臋ty przypatrywaniem si臋 Mela­nie, 偶e cicho krzykn膮艂, gdy poczu艂, i偶 co艣 mi臋kkiego i w艂ochatego ociera si臋 o jego bos膮 stop臋. Zaraz jednak przypomnia艂 sobie o kocie.

- To tylko podst臋pne kocisko - roze艣mia艂a si臋 Melanie, g艂aszcz膮c zwierzaka bos膮 stop膮.

- Musisz mu wreszcie nada膰 imi臋. Je艣li nie chcesz si臋 upodobni膰 do Holly Golightly - upomnia艂 j膮 Ro­bert.

- Ale wtedy stanie si臋 m贸j - zaprotestowa艂a Melanie.

- Nie chcesz go zatrzyma膰?

- Ch臋tnie, ale ...

- No to go nazwij!

- Ale艣 ty uparty - westchn臋艂a. - W dodatku wcale nie chodzi ci o kota. - A o co?

- Chcia艂by艣 mnie zmieni膰.

- Nieprawda. . .

- W艂a艣nie 偶e tak.

- Bardzo si臋 mylisz - o艣wiadczy艂, chocia偶 w duchu musia艂 przyzna膰, 偶e Melanie po raz kolejny przej­rza艂a go na wylot.

Przez chwil臋 studiowa艂a z uwag膮 jego twarz.

- Czy przypadkiem w twojej g艂owie nie l臋gn膮 si臋 pomys艂y w rodzaju "i 偶yli razem d艂ugo i szcz臋艣­liwie"?

- Nic podobnego.

- No dobrze. Niech ci b臋dzie, dam mu imi臋 - rzek艂a nieoczekiwanie.

- Jakie?

- Bo ja wiem? - Rozejrza艂a si臋 po kuchni. - Co by艣 powiedzia艂, gdybym da艂a mu na imi臋 Wafel? - Nie zada艂a艣 sobie wiele trudu.

- Przecie偶 to tylko kot. Ma艂o go obchodzi, jak si臋 nazywa, byle dostawa艂 jedzenie. Zaraz si臋 przeko­nasz. - Nape艂niwszy koci膮 miseczk臋 mlekiem, zawo­艂a艂a: - Wafel, chod藕 tu! Wafel! - Kotek podbieg艂 do miseczki i zacz膮艂 ch艂epta膰 mleko. - Widzisz? Nazy­wa si臋 Wafel.

Robert pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Dobrze, 偶e nie masz dzieci - powiedzia艂. - Mu­sia艂yby chodzi膰 po 艣wiecie jako Banan, Ma艣lanka albo Budy艅.

Melanie' zachichota艂a.

- Co na to poradz臋, 偶e uwielbiam jedzenie? A imi臋 Wafel ma t臋 zalet臋, 偶e za ka偶dym razem, kiedy go zawo艂am, pomy艣l臋 o dzisiej szym 艣niadaniu.

Z jej s艂贸w mo偶na by艂o wywnioskowa膰, i偶 uwa偶a to 艣niadanie za ich pierwsze i ostatnie. Jednak偶e Robert nie chcia艂 przyj膮膰 tego do wiadomo艣ci. Zarazem nie umia艂 sobie odpowiedzie膰 na pytanie, kiedy zmieni艂 na ten temat zdanie.

- A propos jedzenia, to mo偶e si臋 zabierzemy do robienia tych twoich wafli - powiedzia艂 szybko.

Podczas gdy Melanie sma偶y艂a bekon, Robert przy­st膮pi艂 do mieszania pozosta艂ych sk艂adnik贸w wed艂ug jej wy艣nionego przepisu. Po paru minutaeh gotowe ciasto zacz臋艂o si臋 przypieka膰 w maszynie, a po '!':u­chni rozszed艂 si臋 smakowity zapach.

Potem Robert osobi艣cie pola艂 gotowe wafle bit膮 艣mietan膮, posypa艂 cukrem i hikorowymi orzeszkami, a Melanie postawi艂a na stole bekon, syrop klonowy i dwa kubki kawy.

Robert jeszcze nigdy nie jad艂 tak pysznych wafli. - S膮 znakomite - rzek艂 z westchnieniem.

- Bo to s膮 superwafle - odpar艂a skromnie Melanie.

Kot zamiaucza艂, jakby reagowa艂 na swoje imi臋, a oni zacz臋li si臋 艣mia膰. Robert zda艂 sobie spraw臋, 偶e od dawno nie by艂o mu tak dobrze jak w tej chwili. Przypatrywa艂 si臋 z rado艣ci膮 jedz膮cej z apetytem Melanie. Ka偶dy jej ruch i gest wprawia艂 go w zachwyt. W ko艅cu nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, wyci膮gn膮艂 r臋ce i uj膮艂 jej twarz w d艂onie.

- Nie masz poj臋cia, jaka jeste艣 pi臋kna - powie­dzia艂.

Melanie obla艂a si臋 rumie艅cem. Komplement naj­wyra藕niej wprawi艂 j膮 w zmieszanie. Robert podni贸s艂 si臋 z krzes艂a i' poca艂owa艂 j膮 w usta. W nast臋pnej chwili trzyma艂 j膮 w ramionach i ni贸s艂 z powrotem do sypialni.


Gdy poczu艂a, 偶e Robert wstaje i idzie do 艂azienki, wcisn臋艂a twarz w poduszk臋, udaj膮c, 偶e 艣pi. Zaraz potem us艂ysza艂a szum prysznica. Dopiero teraz, po zaspokojeniu nami臋tno艣ci, w pe艂ni u艣wiadomi艂a so­bie konsekwencje tego, co si臋 wydarzy艂o.

Robert powiedzia艂, 偶e nie uprawia przypadkowego seksu, a ona go do tego popchn臋艂a. Prawd臋 m贸wi膮c, nie stawia艂 zbyt silnego oporu.

No i to jest najbardziej niepokoj膮ce. Czy tak 艂atwo da艂 si臋 przekona膰, poniewa偶 ma wobec niej powa偶­niejsze zamiary? Przypomnia艂a sobie, jak na ni膮 pat­rzy艂, kiedy si臋 kochali, i poczu艂a skurcz w gardle. W jego b艂臋kitnych oczach malowa艂y si臋 nies艂ychanie intensywne uczucia.

Co ja zrobi艂am najlepszego!

R贸偶nili si臋 jak dzie艅 od nocy. On by艂 intrower­tykiem, ona ekstrawertyczk膮. On starannie obmy艣la艂 ka偶dy sw贸j krok, ona rzuca艂a si臋 bez zastanowienia w wir dzia艂ania. On lubi艂 porz膮dek, ona rozkwita艂a w chaosie i ba艂aganie.

No i narobi艂a艣 sobie bigosu.

Przewr贸ci艂a si臋 na plecy i zapatrzy艂a w sufit. Z 艂a­ziellki dobieg艂o pogwizdywanie. A wi臋c jest jeszcze gorzej, ni偶 przypuszcza艂a. Skoro gwi偶d偶e pod prysz­nicem, to znaczy, 偶e jest zakochany. A w ka偶dym razie bardzo mu na niej zale偶y.

A przecie偶 musz膮 nadal razem pracowa膰. Robert jest jej szefem. B臋d膮 k艂opoty. Jak mog艂a doprowadzi膰 do takiej sytuacji? Wszystko przez uleganie nami臋t­no艣ciom. Cholera! Cholera! Cholera!

Jak ma si臋 teraz zachowa膰?

Trzeba ucieka膰. Wr贸ci膰 do Bostonu. Albo przyj膮膰 propozycj臋 agenta z Seattle i zatrudni膰 si臋 w tamtej­szej restauracji. Niech Robert samodzielnie tu szefu­je. I tak lepiej si臋 do tego nadaje ni偶 ona.

Z drugiej strony wcale nie u艣miecha艂a jej si臋 per­spektywa pracy bez Roberta. Ich potyczki mia艂y wie­le uroku, a zreszt膮 zaczynali si臋 ju偶 do siebie dopaso­wywa膰. W sumie by艂o fajnie. A ona to wszystko zburzy艂a.

Tak samo jak w przypadku Davida. Dlaczego musi wszystko psu膰? Dlaczego nie uczy si臋 na w艂asnych b艂臋dach?

Ogarn臋艂a j膮 dobrze znana z dawnych lat niewiara we w艂asne si艂y.

- Wstawaj, szalona dziewczyno, ju偶 dzie艅! - To Robert wkroczy艂 do sypialni, wycieraj膮c w艂osy. Bio­dra mia艂 opasane drugim r臋cznikiem, twarz weso艂o u艣miechni臋t膮. - Czeka nas mn贸stwo pracy. Wieczo­rem pr贸ba weselnej kolacji.

Zachowuje si臋 jak m膮偶 albo przynajmniej sta艂y partner, pomy艣la艂a Melanie ze strachem. Niech臋tnie usiad艂a na 艂贸偶ku. Widz膮c, 偶e Robert wpatruje si臋 w jej ods艂oni臋te piersi, szybk贸 zakry艂a si臋 prze艣cie­rad艂em.

- Troch臋 na to za p贸藕no - zauwa偶y艂. - Wszystko ju偶 widzia艂em. - Usiad艂 na brzegu 艂贸偶ka. - Musz臋 ci co艣 wyzna膰.

- Tak? - mrukn臋艂a niepewnie. By艂o w jego oczach co艣, co sprawi艂o, 偶e Melanie szybciej zabi艂o serce. Czy to czu艂o艣膰?

Odgarn膮艂 jej w艂osy z czo艂a.

- By艂a艣 imponuj膮ca - powiedzia艂.

Szlag by trafi艂 wr贸偶bitk臋, ulewny deszcz, kt贸ry zatrzyma艂 go u niej na noc, i poranne wafle! Robert jest taki mi艂y. I ma tak膮 radosn膮 min臋. Gdyby tylko nie by艂 jej szefem. I gdyby nie byli tak odmienni. Gdyby nie ten jej paniczny strach przed zaanga偶owa­niem si臋 w kolejny nieudany zwi膮zek.

- By艂a艣 cudowna - powt贸rzy艂. - Ale nie chc臋, 偶eby艣 sobie zbyt wiele obiecywa艂a. Poniewa偶 to, co by艂o dzisiaj, nie mo偶e si臋 powt贸rzy膰.

- 呕e co?

Odpycha j膮? Porzuca na samym wst臋pie?

- Mam nadziej臋, 偶e to, co si臋 wydarzy艂o, nie po­psuje naszych stosunk贸w w pracy - ci膮gn膮艂 Robert. - Mo偶e teraz, odk膮d uwolnili艣my si臋 od erotycznego napi臋cia, stan膮 si臋 bardziej harmonijne. - W sta艂, po­prawiaj膮c r臋cznik na biodrach. - I zapewniam ci臋, 偶e mam dla ciebie ogromny podziw i szacunek - doda艂 na koniec.

Podziw i szacunek? Mia艂a ochot臋 cisn膮膰 w niego poduszk膮路 Oczekiwa艂a wyznania dozgonnej mi艂o艣ci, a on jej ofiarowuje podziw i szacunek!

Dozgonna mi艂o艣膰? Sk膮d jej to przysz艂o do g艂owy?

Odk膮d to oczekuje od niego mi艂o艣ci? Robert tym­czasem obdarzy艂 j膮 przyjaznym, absolutnie platoni­cznym u艣miechem. Na dobr膮 spraw臋, zamiast cisn膮膰 poduszk膮, powinna raczej da膰 mu w z臋by.

- Ach! - Machn臋艂a r臋k膮. - By艂o nam dobrze. Ale seks to tylko seks. Nie musi nic wi臋cej znaczy膰.

- To dobrze, 偶e si臋 ze mn膮 zgadzasz.

- Jasne. Nic si臋 nie sta艂o. Prawd臋 m贸wi膮c, odczuwam, pewn膮 ulg臋, 偶e nie przywi膮zujesz do tego wi臋kszej wagi.

Wi臋c by艂a tylko dziewczyn膮 na jedn膮 noc? Sama nie rozumia艂a, dlaczego jest tak wzburzona. Par臋 minut temu zastanawia艂a si臋, jak mu powiedzie膰, 偶e na nic wi臋cej nie mo偶e liczy膰, a teraz si臋 z艂o艣ci, poniewa偶 on my艣la艂 tak samo jak ona?' No: c贸偶, naj­widoczniej 藕le go oceni艂a, przypisuj膮c mu g艂.臋bsze uczucia.

Dra艅!

- No to fajnie - odpar艂 z widoczn膮 ulg膮.

- Fajnie - przytakn臋艂a.

Ale je偶eli jest tak fajnie, to dlaczego ma ochot臋 ukry膰 twarz w poduszce i wybuchn膮膰 p艂aczem?


ROZDZIA艁 TRZYNASTY

- Musz臋 z tob膮 pogada膰 - rzek艂a Melanie, bior膮c Sylvie za r臋k臋 i prowadz膮c j膮路w g艂膮b galerii.

O ile restauracja stanowi艂a pami膮tk臋 po ojcu i jego przodkach, o tyle galeria odzwierciedla艂a aspiracje odziedziczone po matce dziewcz膮t i jej rodzinie. Za czas贸w dzieci艅stwa Melanie galeri臋 prowadzi艂 zewn臋trzny najemca, kt贸ry handlowa艂 g艂贸wnie sztuk膮 Francuskiej Dzielnicy. Jednak偶e obecnie, pod rz膮dami Sylvie, zmieni艂a sw贸j cha­rakter. Sylvie nawi膮za艂a kontakty z malarzami i rze藕biarzami z ca艂ej Luizjany, a ponadto wpro­wadzi艂a do sprzeda偶y bi偶uteri臋 wytwarzan膮 przez lokalnych artyst贸w, kt贸ra cieszy艂a si臋 wielkim po­wodzeniem.

Galeria zajmowa艂a dwa pi臋tra, i mia艂a wyj艣cie zar贸wno na ulic臋, jak i wewn臋trzne po艂膮czenie z ho­telem. D艂uga i do艣膰 w膮ska sala ze schodami prowa­dz膮cymi na antresol臋 by艂a jasna i przestronna.

- Potrzebuj臋 rady - wyszepta艂a Melanie, ogl膮da­j膮c si臋, by sprawdzi膰, czy zaj臋ta instalowaniem 艣wie­偶o nades艂anej rze藕by asystentka Sylvie przypadkiem nie pods艂uchuje.

- Ty szukasz czyjej艣 rady? - zdziwi艂a si臋 Sylvie.

- Wiem, dawniej niech臋tnie s艂ucha艂am waszych rad, ale nie wiem, co robi膰. Jestem kompletnie roz­strojona.

- Rozstrojona? Czym?

- Za du偶o wczoraj wypi艂am.

- Ach, prawda, by艂a艣 na charytatywnej aukcji - przypomnia艂a sobie Sylvie. - No i jak by艂o? Pomijaj膮c nadmiar alkoholu.

- Niesamowicie.

- Aukcja by艂a niesamowita?

- Ach nie - gwa艂townie zaprzeczy艂a Melanie. - Mia艂am na my艣li to, co by艂o potem.

- A co si臋 wydarzylo po aukcji?

- Poszli艣my z Upiorem do weso艂ego miasteczka i je藕dzili艣my na karuzeli i by艂o okropnie zabawnie, a potem lun膮艂 deszcz i ...

- Przepraszam, ale nie rozumiem. Czy nie masz gor膮czki?

- Nie, nie, nic mi nie jest. - Melanie chwyci艂a si臋 za g艂ow臋. - Ale dzieje si臋 ze mn膮 co艣 dziwnego. Jestem przera偶ona. Wpakowa艂am si臋 w k艂opoty.­Sylvie by艂a widocznie zatroskana.

- U spok贸j si臋 i m贸w do rzeczy - poprosi艂a. Melanie zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e m贸wi niesk艂adnie. Chcia艂a opowiedzie膰 siostrze wszystko o Rober­cie. O tym, jak膮 cudown膮 prze偶y艂a noc, jak potem razem jedli 艣niadanie i jak dobrze im by艂o razem, dop贸ki Robert ni st膮d, ni zow膮d nie o艣wiadczy艂, 偶e na tym koniec. Chcia艂a to wszystko opowiedzie膰, ale nie wiedzia艂a, od czego zacz膮膰. Mia艂a kompletny m臋tlik w g艂owie. Raz przypomina艂a sobie wspania­艂e chwile minionej nocy, to zn贸w pora偶a艂a j膮 艣wiadomo艣膰, 偶e Robert potraktowa艂 to jak przygod臋, by w nast臋pnej chwili' zda膰 sobie spraw臋, i偶 sama chcia艂a mu powiedzie膰, by niczego sobie nie obie­cywa艂.

A jednak nie przypuszcza艂a, 偶e jego s艂owa mog膮 tak zabole膰. W jakim艣 momencie flirt z Robertem sta艂 si臋 dla niej czym艣 wi臋cej ni偶 przelotnym zaurocze­niem. Usi艂owa艂a dociec, kiedy to mog艂o nast膮pi膰, lecz nie umia艂a wskaza膰 - owego prze艂omowego mo­mentu. By艂o to stopniowo narastaj膮ce uczucie, kt贸re w pewnej chwili sta艂o si臋 tak dominuj膮ce, 偶e o ni­czym innym nie potrafi艂a my艣le膰.

- Ciociu Mel! Ciociu Mel! - Daisy Rose, ma艂a c贸reczka Sylvie, wbieg艂a do galerii z rozwianymi w艂oskami i rzuci艂a si臋 w ramiona Melanie.

Melanie poderwa艂a j膮 i zacz臋艂a hu艣ta膰 w powie­trzu. Siostrzeniczka by艂a ubrana w r贸偶ow膮 sukie­neczk臋 z falbankami i r贸偶owe sznurowane panto­felki.

- Co tutaj robisz, skarbie? - zapyta艂a Melanie.

- Bawi艂am si臋 w swoim domku - odpar艂a ma艂a, wskazuj膮c paluszkiem s膮siaduj膮c膮 z galeri膮 szatni臋, kt贸r膮 Sylvie przerobi艂a na dziecinny pok贸j.

- Jak si臋 miewa moja ukochana siostrzenica?

- Dobze na sto procent - pisn臋艂a Daisy Rose.

- Na sto procent? - powt贸rzy艂a Melanie, spogl膮daj膮c pytaj膮co na siostr臋.

- Nauczy艂a si臋 tego od Jeffersona - wyja艣ni艂a Sylvie, maj膮c na my艣li swego narzeczonego.

Melanie spojrza艂a na ma艂膮.

- Nie na pi臋膰dziesi膮t procent? - spyta艂a. A gdy dziewczynka energicznie pokr臋ci艂a g艂贸wk膮, doda艂a: - Ani na osiemdziesi膮t osiem?

- Nie! - zawo艂a艂a Daisy Rose d藕wi臋cznym dyszkancikiem, wyrzucaj膮c do g贸ry pulchne r膮czki. - Na sto procent!

. - M贸j skarb ma stanowczo za du偶o energii - z u艣miechem zauwa偶y艂a Sylvie. - Trudno mi si臋 dzisiaj skupi膰 na pracy.

- Opiekunka ma dzisiaj wolne?

- Tak, mama zabiera ma艂膮 do fotografa. Jakby艣my mia艂y za ma艂o jej zdj臋膰 - 艣miej膮c si臋 dobrodusz­nie, wyja艣ni艂a Sylvie.

- Bo jestem 艂adna - o艣wiadczy艂a dumnie ma艂a.

- I do tego nad wyraz skromna - doda艂a Sylvie.

Jak to dobrze, 偶e Daisy Rose dorasta w rodzin­nym hotelu, tak jak kiedy艣 ona i jej siostry. Me­lanie dopiero od niedawna zacz臋艂a docenia膰 war­to艣膰 niezwyk艂e go otoczenia, w jakim .si臋 wychowy­wa艂a.

Dobrze pami臋ta艂a, jak wielkie wra偶enie robi艂a na niej w dzieci艅stwie hotelowa galeria sztuki. Lubi艂a biega膰 po rozleg艂ym pomieszczeniu, w kt贸rym od­g艂os jej krok贸w odbija艂 si臋 echem, 艣ci膮gaj膮c na siebie karc膮ce spojrzenia doros艂ych. Gdy nikt nie patrzy艂, k艂ad艂a si臋 na pod艂odze i wpatrywa艂a w obrazy, wyob­ra偶aj膮c sobie, i偶 jest ich cz臋艣ci膮 - w臋druje poln膮 drog膮, p艂ywa 艂贸dk膮 po zalewie albo wst臋puje na pa­radne schody pysznej plantatorskiej siedziby.

Niezwyk艂e otoczenie nauczy艂o j膮 nie zadowala膰 si臋 tym, co zwyczajne. Chyba st膮d bra艂a si臋 jej nie­ustanna pogo艅 za kolejn膮 przygod膮, ,ci膮g艂e poszuki- wanie nowych oryginalnych przepis贸w kulinarnych i ch臋膰 flirtowania z coraz to innymi przystojnymi m臋偶czyznami. Jakby powodowa艂a ni膮 potrzeba po­wrotu do egzotycznego dzieci艅stwa.

Zabawne, ale wszystko, do czego pod艣wiadomie t臋skni艂a, znajdowa艂o si臋 tu, gdzie rozpoczyna艂a 艣wia­dome 偶ycie:

- Sylvie? - Od drzwi galerii dobieg艂 d藕wi臋czny g艂os ich matki i stukot jej pantofli na drewnianej posadzce.

'- Tu jestem, mamo! - zawo艂a艂a Sylvie.

- Musz臋 lecie膰. - Melanie nie chcia艂a pokazywa膰 si臋 matce w stanie sercowego rozkojarzenia. Anne na pewno pami臋ta, jak si臋 zachowywa艂a w trakcie swe­go romansu z Davidem.

- Nie odchod藕 - rzek艂a Sylvie, przytrzymuj膮c sio­str臋 za rami臋. - Przecie偶 m贸wi艂a艣, 偶e potrzebujesz rady.

- Niewa偶ne, sama co艣 wykombinuj臋路 - Wymkn臋­艂a si臋 z galerii bocznymi drzwiami. Ogarn臋艂a j膮 pani­czna ch臋膰 ucieczki, podobna do tej, jaka w wieku osiemnastu lat sk艂oni艂a j膮 do opuszczenia rodzinnego domu. A potem przez wiele lat nie pozwala艂a wr贸ci膰 do Nowego Orleanu, gdzie zostawi艂a najbli偶sze jej sercu osoby.

A wszystko z powodu g艂臋bokiego l臋ku, 偶e je艣li ulegnie silnym uczuciom, uzale偶ni si臋 od tych, kt贸­rych nimi obdarzy. 呕ywi艂a bardzo silne, irracjonalne przekonanie, i偶 emocjonalne przywi膮zanie odbiera cz艂owiekowi swobod臋 i pozbawia go tw贸rczej pasji, bez kt贸rej nie wyobra偶a艂a sobie 偶ycia.

Pod wp艂ywem przemo偶nej ch臋ci ucieczki znalaz艂a sobie cichy k膮cik, wyj臋艂a z kieszeni kom贸rk臋 i za­dzwoni艂a do agencji. Po paru minutach by艂a um贸wio­na w Seattle na rozmow臋 wst臋pn膮.


Charlotte stara艂a si臋 zachowa膰 spok贸j i opanowa­nie. Czeka艂 j膮 wyj膮tkowo gor膮czkowy dzie艅. Spo­strzeg艂a Luca, kt贸ry szed艂 ku niej z drugiego ko艅ca hotelowego holu.

- Czy mog臋 ci臋 prosi膰 na s艂贸wko? - zapyta艂.

- Zapraszam do gabinetu. - Posz艂a pierwsza, spodziewaj膮c si臋 naj gorszego.

Kiedy weszli do 艣rodka, Luc zamkn膮艂 drzwi i nerwowo przeczesa艂 w艂osy.

- Mamy powa偶ny problem - o艣wiadczy艂.

- Co si臋 znowu sta艂o?

- Jest zamieszanie z pokojami zarezerwowanymi dla weselnych go艣ci.

- Co nazywasz "zamieszaniem"? .

- Dosz艂o do zdublowania rezerwacji na cz臋艣膰 pokoi.

- To straszne. - Charlotte usiad艂a za biurkiem i wskaza艂a Lucowi krzes艂o. On jednak nie skorzysta艂 z zaproszenia. - Jak mog艂o do tego doj艣膰? Przecie偶 o weselu wiemy od ponad roku.

- Nie mam poj臋cia, jak do tego dosz艂o, ale zrobi臋 wszystko, 偶eby to wyja艣ni膰.

- Jakie podj膮艂e艣 kroki?

- Szukam zast臋pczych pokoi, ale niestety go艣cie ju偶 si臋 zje偶d偶aj膮. Go艣ci weselnych lokujemy u nas, a dla pozosta艂ych szukamy zast臋pczych rezerwacji w hotelach w najbli偶szym s膮siedztwie. Ale musimy tym ludziom zaoferowa膰 rekompensaty, a do tego zatrudni膰 dodatkowych pracownik贸w, kt贸rzy b臋d膮 ich rozwozi膰.

Co za szcz臋艣cie, 偶e mamy Luca, pomy艣la艂a Char­lotte. Nie wiem, co by艣my bez niego zrobi艂y.

- Znakomicie, Luc. Zaraz zaczn臋 szuka膰 pracow­nik贸w, kt贸rych mo偶na przesun膮膰 do obs艂ugi trans­portu.

- Ju偶 si臋 tym zaj膮艂em - odpar艂 Luc, po czym opu艣ci艂 gabinet.

Charlotte wspar艂a g艂ow臋 na r臋kach. Jak mog艂o doj艣膰 do zdublowania rezerwacji? Czy to celowy sabota偶, czy zwyk艂e niedbalstwo? Druga mo偶liwo艣膰 wydawa艂a si臋 ma艂o prawdopodobna. Komu mo偶e zale偶e膰 na doprowadzeniu Hotelu Marchand do ru­iny? Od pewnego czasu Charlotte coraz cz臋艣ciej za­dawa艂a sobie to pytanie.

Nie poddawaj si臋, powiedzia艂a sobie. Poradzisz sobie, jeste艣 w ko艅cu nieodrodn膮 c贸rk膮 Marchand贸w.

Wyprostowa艂a si臋 i odruchowo przyg艂adzi艂a w艂o­sy, kt贸re zaczyna艂y si臋 skr臋ca膰 w wyj膮tkowo, nawet jak na Nowy Orlean, wilgotnym powietrzu. W wolnej chwili wpadnie do apartamentu matki, 偶eby si臋 ucze­sa膰. W tak wa偶nym dniu musi si臋 dobrze prezentowa膰.

Wychodz膮c z gabinetu, zderzy艂a si臋 w drzwiach z Sylvie.

- Dobrze, 偶e jeste艣, Charlotte. Chyba mia艂a艣 racj臋路

- W jakiej sprawie?

- Chodzi o Melanie. Przysz艂a do mnie zupe艂nie rozkojarzona. Sama to przyzna艂a. Podejrzewam, 偶e nasza ma艂a siostrzyczka rzeczywi艣cie bierze narko­tyki.


W kuchni panowa艂o napi臋cie. Wszyscy byli pode­nerwowani wiadomo艣ci膮 o zamieszaniu z rezerwa­cjami. Nale偶a艂o do艂o偶y膰 wszelkich stara艅, aby nic, ale to absolutnie nic nie zak艂贸ci艂o dzisiejszej kolacji.

Jednak偶e Robert nie potrafi艂 si臋 skupi膰 na pracy. Jego my艣li wci膮偶 b艂膮dzi艂y wok贸艂 Melanie, a zw艂asz­cza pytania, czy dzi艣 rano uda艂o mu si臋 wprowadzi膰 j膮 w b艂膮d, kiedy da艂 jej do zrozumienia, 偶e nic do niej me czuJe.

Wszystko si臋 w nim gotowa艂o. Najch臋tniej rzuci艂­by czym艣 o pod艂og臋. Dobrze przynajmniej, 偶e ma wpraw臋 w ukrywaniu uczu膰. W przeciwnym razie Melanie przejrza艂aby go na wyl9t i domy艣li艂a si臋 prawdy.

Pokrzykiwa艂 na kuchenny personel i paru odko­menderowanych na dzisiejsz膮 okazj臋 do kuchni kel­ner贸w. Niepotrzebnie wypi艂 trzeci膮 kaw臋. Zrobi艂 to w nadziei, 偶e przestanie my艣le膰 o ostatniej nocy. Niestety, nadmiar kofeiny da艂 wr臋cz odwrotny sku­tek.

Melanie wyra藕nie go unika艂a. Kiedy wchodzi艂 do kuchni, ona wymyka艂a si臋 do prywatnej sali jadalnej, a gdy Robert by艂 zmuszony zajrze膰 do jadalni, na­tychmiast wraca艂a do kuchni. Mijaj膮c go w drzwiach, spuszcza艂a g艂ow臋, jakby kr臋powa艂a si臋 spojrze膰 mu w oczy.

Pr臋dzej czy p贸藕niej b臋d膮 musieli nauczy膰 si臋 ze sob膮 pracowa膰. Z czasem wszystko si臋 u艂o偶y. Me­lanie zapewne uwierzy艂a temu, co jej rano powie­dzia艂, i nie ma poj臋cia, co Robert naprawd臋 do niej czuje.

Ale dlaczego powiedzia艂e艣 jej, 偶e chodzi艂o wy艂膮cznie o seks?

Dla uratowania twarzy. I swojej dumy. 呕eby nie musia艂a mu m贸wi膰, 偶e- zrobi艂 swoje i mo偶e odej艣膰.

Zapomnij o tym. Skoncentruj si臋 na pracy.

- Jak id膮 przygotowania? - zagadn臋艂a Charlotte, zerkaj膮c mu przez rami臋路

- Znakomicie - odpar艂 kr贸tko.

- Odnosz臋 wra偶enie, 偶e w kuchni panuje chaos.

- To pozory. Wszystko jest pod kontrol膮路 Normalna praca.

- Czy mo偶emy zamieni膰 par臋 s艂贸w na osobno艣ci? - spyta艂a.

- W tej chwili?

- Bardzo ci臋 prosz臋路

- Oczywi艣cie. - Wytar艂szy r臋ce w fartuch, ruszy艂 za ni膮 do biura. Nie usz艂o jego uwadze, 偶e Melanie k膮tem oka go obserwuje. .

Charlotte wesz艂a do pokoju i zamkn臋艂a za nimi drzwi.

- Martwi臋 si臋 o Melanie - powiedzia艂a.

- Tak? Dlaczego?

- Od pewnego czasu robi wra偶enie nieobecnej, a dzi艣 rano powiedzia艂a Sylvie, 偶e jest rozkojarzona. Czy nie s膮dzisz, 偶e mo偶e za偶ywa膰 narkotyki?

- Melanie nie bierze narkotyk贸w - odpar艂 stanowczo, nie umiej膮c u1ay膰 irytacji. - Bardzo ci臋 prze­praszam, ale mam piln膮 robot臋.

- Wiem. - Charlotte wzi臋艂a g艂臋boki oddech. - Tyl­ko boj臋 si臋, czy w trakcie dzisiejszej kolacji Melanie nie pope艂ni jakiej艣 pomy艂ki.

- Nie b贸j si臋, Melanie to profesjonalistka. Nie pope艂ni 偶adnego b艂臋du.

Charlotte nie艣mia艂o dotkn臋艂a jego r臋ki.

- Ty te偶 robisz wra偶enie, jakby艣 by艂 troch臋 pod­minowany. Czy le偶y ci co艣 na sercu i chcia艂by艣 ze mn膮 o tym porozmawia膰?

Tak, zdaje si臋, 偶e zakocha艂em si臋 w twojej siost­rze, ale bez wzajemno艣ci, pomy艣la艂. A na g艂os powie­dzia艂:

- B膮d藕 spokojna, wszystko odb臋dzie si臋 jak nale­偶y. Melanie te偶 dojdzie do siebie. A teraz, je艣li po­zwolisz, wr贸c臋 do kuchni.

- Mamy problem, szefie - o偶najmi艂 Jean-Paul, gdy tylko Robert wszed艂 z powrotem do kuchni. - Nie mamy mielonego mi臋sa z indyka, kt贸re zam贸wi艂e艣 do tartinek.

- Jak to?

t_ Nie zosta艂o dostarczone. - Dzwoni艂e艣 do dostawcy?

- Jasne. M贸wi, 偶e wys艂a艂 je wczoraj wieczorem, ale nie mamy potwierdzenia odbioru.

Robert zakl膮艂 pod nosem. Spojrza艂 na zegar i zno­wu zakl膮艂. Zosta艂o niewiele czasu. Powinien pos艂a膰 kogo艣 do sklepu, ale rozejrzawszy si臋 po kuchni, stwierdzi艂, 偶e wszyscy pracownicy zwijaj膮 si臋 jak w ukropie, a niekt贸rzy wykonuj膮 po par臋 rzeczy naraz.

- Przepraszam. - To Melanie przecisn臋艂a si臋 mi臋­dzy nim a Jean-Paulem. Przy okazji otar艂a si臋 o jego biodro, a Robert poczu艂 si臋, jakby przez jego cia艂o przebieg艂 pr膮d.

Do diab艂a z tym, sam pojedzie do sklepu! Przynaj­mniej oderwie si臋 na chwil臋 od Melanie i zapanuje nad emocjami.

- Niech ka偶dy robi, co ma wyznaczone - zwr贸ci艂 si臋 do Jean-Paula. - Pojad臋 po indyka i zaraz wracam.


- Dok膮d poszed艂 Robert? - zapyta艂a Melanie, spogl膮daj膮c na Jean-Paula.

- Nie dostarczono mielonego indyka do tartinek, wi臋c pojecha艂 do sklepu.

Co jeszcze mog艂oby nawali膰? Rzuci艂a okiem na zegar.

- Zosta艂o niewiele czasu - zauwa偶y艂a. - Mamy w lod贸wce co艣, czym mo偶na by zast膮pi膰 mielonego indyka? .

- Mamy mn贸stwo 艣wie偶ego mi臋sa z krab贸w - od­par艂 Jean-Paul.

- Dobra nasza, dawaj. - Gdyby Robert powie­dzia艂 jej, co si臋 sta艂o, by艂by sobie oszcz臋dzi艂 niepo­trzebnego je偶d偶enia. - Uwaga wszyscy! - zawo艂a艂a, klaszcz膮c w d艂onie. - Do tartinek, zamiast indyka, dajemy past臋 z kraba. A teraz do roboty. Mamy ma艂o czasu.

Niebo by艂o zasnute chmummi i zapada艂 zmierzch, kiedy Robert ruszy艂 w kierunku s膮siaduj膮cego z hote­lem parkingu. Jego samoch贸d sta艂 na jego drugim ko艅cu, z dala od ulicy.

S艂ysza艂 za sob膮 czyje艣 kroki, lecz nie zwraca艂 na nie uwagi, dop贸ki obcy m臋ski g艂os nie zawo艂a艂:

- Prosz臋 pana!

Przystan膮艂, by si臋 odwr贸ci膰, i w tym momencie otrzyma艂 silny cios w ty艂 g艂owy. Jedyne, co zapami臋­ta艂, nim straci艂 przytomno艣膰, to 偶e dw贸ch zamasko­wanych facet贸w wlecze go za nogi po betonie.


Gdzie on si臋 podziewa? - denerwowa艂a si臋 Mela­nie. Wyjecha艂 ponad godzin臋 temu. Dobrze, 偶e nie czeka艂a z przygotowaniem tartinek z krabem.

U si艂owa艂a porozumie膰 si臋 z Robertem przez ko­m贸rk臋, ale nie odpowiada艂. Nagra艂a si臋, prosz膮c, by si臋 odezwa艂, jak tylko odbierze wiadomo艣膰.

By艂a coraz bardziej zaniepokojona. Mo偶e :ldarzy艂 mu si臋 wypadek? Normalnie takie proste sprawy' za­艂atwia艂 szybko i sprawnie. By艂 bardzo obowi膮zko­wy. Ale co ona w艂a艣ciwie o nim wie? Nic albo pra­Wie mc.

A mo偶e nie wytrzyma艂 stresu i pojecha艂 szuka膰 kokainy?

Na t臋 my艣l przeszed艂 j膮 zimny dreszcz.

W pewnej chwili przysz艂o jej nawet na my艣l, czy nie powinna zawiadomi膰 Charlotte o swoich podej­rzeniach, ale po zastanowieniu dosz艂a do wniosku, 偶e siostra ma i bez tego do艣膰 k艂opot贸w. A W og贸le to nie powinna wpada膰 w panik臋. Na to zawsze b臋dzie czas. Nie da si臋 wykluczy膰, 偶e Robert utkn膮艂 w korku, a nie mo偶e do niej zadzwoni膰, bo roz­艂adowa艂a mu si臋 kom贸rka.


Mniej wi臋cej w dziesi臋膰 minut po tym, jak do jadalni wys艂ano gotowe przek膮ski, do kuchni wpad艂 z impetem szef sali. Wygl膮da艂, jakby przed chwil膮 zobaczy艂 samego Frankensteina.

- Chowaj si臋, kto mo偶e! - wydysza艂. - Nadchodzi straszna panna m艂oda.

- Kto taki?

- To ja, Carly Charboneaux! - piskliwym g艂osem zawo艂a艂a rozgor膮czkowana m艂oda dama, wkraczaj膮c do kuchni. - 呕膮dam wyja艣nie艅, kto jest odpowie­dzialny za ten ... za to ... skandaliczne zaniedbanie. - To m贸wi膮c, zademonstrowa艂a na wyci膮gni臋tej d艂o­ni tartink臋 z krabem.

- Czy nie odpowiada pa艅stwu jedzenie? - zapyta­艂a Melanie.

- Nie odpowiada, dobre sobie! - wykrzykn臋艂a Carly. - Moja pierwsza druhna jest uczulona na mi臋­so krab贸w. M贸wi艂am o tym szefowi kuchni dwa miesi膮ce temu; a on zapewnia艂, 偶e mog臋 by膰 spokoj­na. I co? Amy siedzi tam teraz z twarz膮 spuchni臋t膮 jak balon.

- O m贸j Bo偶e! - j臋kn臋艂a przera偶ona Melanie i po­p臋dzi艂a z kuchni do prywatnej jadalni, gdzie odbywa­艂a si臋 kolacja dla weselnych go艣ci.

Przy jednym ze stolik贸w zobaczy艂a otoczon膮 wia­nuszkiem os贸b dziewczyn臋 o zaczerwienionej i obrzmia艂ej buzi.

- Nic si臋 nie sta艂o - 艂agodnym tonem t艂umaczy艂a Amy. - Wzi臋艂am ju偶 lekarstwo, kt贸re na wszelki wy­padek zawsze nosz臋 w torebce. Zaraz mi przejdzie. - Powinna pani pojecha膰 do lekarza - odezwa艂a si臋 Melanie.

- Nie trzeba, m贸j narzeczony jest lekarzem - od­par艂a Amy, k艂ad膮c r臋k臋 na ramieniu siedz膮cego obok路 niej m臋偶czyzny.

Melanie troch臋 odetchn臋艂a.

- Naprawd臋 nic si臋 nie sta艂o - zapewni艂 j膮 narze­czony Amy. - Carly niepotrzebnie robi tyle szumu. - Jak to, niepotrzebnie? Jutro moje wesele, a moja pierwsza druhna pie mo偶e si臋 pokaza膰 na oczy! - wy­krzykiwa艂a podniecona Carly.

- Do jutra po opuchli藕nie nie b臋dzie 艣ladu - pr贸­bowa艂 j膮 uspokoi膰 narzeczony Amy.

- Najmocniej panie przepraszam za to niedopat­rzenie - wtr膮ci艂a Melanie. - Ja ponosz臋 ca艂kowit膮 odpowiedzialno艣膰, bo w ostatniej"'chwili wprowadzi­艂am zmian臋 w menu bez porozumienia z szefem kuchni. Postaram si臋 to pariiom wynagrodzi膰.

- O nie, ja tego nie daruj臋. Jak tylko sko艅czy si臋 wesele, dobior臋 si臋 wam do sk贸ry - 偶o艂膮dkowa艂a si臋 rozjuszona Carly, gro藕nie wymachuj膮c palcem pod nosem Melanie.

- Carly, niepotrzebnie si臋 denerwujesz! - upo­mnia艂a pann臋 m艂od膮 jej matka.

- Jak mam si臋 nie denerwowa膰? Najpierw ba艂a­gan z rezerwacjami, a teraz te tartinki!

- Sp贸jrz na mnie, Carly - odezwa艂a si臋 Amy. - Opuchlizna ju偶 si臋 zmniejszy艂a. Do jutra ca艂kiem zniknie.

Teraz dla odmiany Melanie zacz臋艂a si臋 obawia膰, czy panna m艂oda nie dostanie ataku, bo jej twarz poczerwienia艂a, 偶y艂a na skroni nabrzmia艂a. Tego by tylko brakowa艂o, by zemdla艂a i rozbi艂a sobie g艂ow臋, a rodzina wytoczy艂a hotelowi proces!

Zamiast tego Carly wybuchn臋艂a p艂aczem.

- To z艂y omen. 殴le wr贸偶y mojemu ma艂偶e艅stwu. Mamo, trzeba odwo艂a膰 wesele. Odes艂a膰 wszystkich do dom贸w - wyb膮ka艂a ptzez 艂zy nieszcz臋sna panna m艂oda.

- Hotel zwr贸ci pa艅stwu pieni膮dze za dzisiejsz膮 kolacj臋 - przyrzek艂a Melanie, a zwracaj膮c si臋 do Amy, doda艂a: - I pokryje ewentualne koszty leczenia. - Nie mia艂a prawa sk艂ada膰 w imieniu hotelu podob­nych obietnic, ale w ostateczno艣ci by艂a gotowa za­p艂aci膰 za wszystko z w艂asnej kieszeni.

- Uspok贸jmy si臋, bardzo pa艅stwa prosz臋 - wtr膮­ci艂a rozs膮dna Amy. - Naprawd臋 nic si臋 nie sta艂o.

- Gdzie jest kierowniczka hotelu? - zapyta艂a pani Charboneaux. - Musz臋 si臋 z ni膮 natychmiast roz­m贸wi膰.

Charlotte tylko tego w tej chwili brakowa艂o.

- Pozw贸lcie panie, 偶e osobi艣cie wynagrodz臋 wam to, co si臋 sta艂o - zaproponowa艂a Melanie. - Przygotu­j臋 specjalny deser. R贸wnie偶 na koszt firmy. Jeszcze raz naj mocniej przepraszam za pomy艂k臋. Zaraz poda­my pierwsze danie. Prosz臋 spokojnie wr贸ci膰 do stoli­k贸w i kontynuowa膰 uroczysto艣膰.

Upewniwszy si臋, 偶e Amy czuje si臋 coraz lepiej, wr贸ci艂a do kuchni.

- Uwaga, zaczynamy podawa膰 pierwsze danie! - og艂osi艂a, po czym zawo艂a艂a na bok Raoula. - Dam ci spis produkt贸w, po kt贸re pojedziesz do sklepu. Masz je przywie藕膰 najszybciej, jak si臋 da.

Wys艂awszy Raoula z list膮 do sklepu, zaj臋艂a si臋 wydawaniem g艂贸wnych da艅. Przy odrobinie szcz臋­艣cia uratuje reputacj臋 hotelu, a mo偶e nawet zdo艂a swoj膮 wpadk臋 utrzyma膰 w tajemnicy przed naj starsz膮 siostr膮路


ROZDZIA艁 CZTERNASTY

Melanie postanowi艂a zrehabilitowa膰 si臋 w oczach. weselnych go艣ci w wielkim stylu. Dowie艣膰 im, jak bardzo jest jej przykro z powodu pope艂nionej po­my艂ki.

Po powrocie Raoula z zakup贸w wzi臋艂a si臋 do przy­gotowywania p艂on膮cych czere艣ni. Przy tej czynno艣ci zasta艂 j膮 Jean-Paul.

- Zamierzasz poda膰 flambe? - spyta艂 zdziwiony.

- Tak. To b臋dzie wielki fina艂 uroczystej kolacji,

kt贸r膮, nawiasem m贸wi膮c, wszyscy wychwalaj膮 pod niebiosa, oczywi艣cie nie licz膮c nieszcz臋艣cia z kra­bami.

- Podawa艂a艣 ju偶 kiedy艣 flambe?

- Jasne, wiele razy. - Co prawda tylko w domu, dla niewielkiej liczby os贸b, ale czy to robi jak膮艣 r贸偶nic臋? .

- Nie lepiej poprosi膰 Allisona?

- Po pierwsze, Allison jest zaj臋ty przygotowywniem weselnego tortu, a po drugie, musz臋 si臋 osobi艣­cie zrehabilitowa膰 wobec Carly i jej matki. Nie po­zwol臋, 偶eby wysz艂y obra偶one na nasz膮 kuchni臋 i ca艂y hotel.

- Jeste艣 pewna, 偶e znasz dobrze technik臋 podawa­nia flambe? - nie ust臋powa艂 Jean-Paul.

- C贸偶 to, robisz mi egzamin? Zamierzasz pom贸c czy nie? - oburzy艂a si臋 Melanie.

- Dobrze, ju偶 nic nie m贸wi臋 - odpar艂 Jean-Paul, wzruszaj膮c ramionami. - Ale robisz to na w艂asn膮 odpowiedzialno艣膰.

- To chyba oczywiste. Pom贸偶 mi umie艣ci膰 mis臋 z czere艣niami na w贸zku.

W jadalni trwa艂y jeszcze toasty, kiedy Melanie wtoczy艂a w贸zek z przyborami do jlambe. Ustawi艂a si臋 ko艂o sto艂u pod wielkim oknem, sk膮d rozci膮ga艂 si臋 pi臋kny widok na Dzielnic臋 Francusk膮. Gdy umilk艂y toasty, zapali艂a przeno艣ne gazowe palniki i og艂Qsi艂a fina艂ow膮 niespodziank臋. Jej zapowied藕 spotka艂a si臋 z og贸lnym aplauzem.

- Nigdy nie widzia艂am, jak podaj膮 p艂on膮ce czere­艣nie. To mo偶e by膰 zabawne - odezwa艂a si臋 najwyra藕­niej udobruchana Carly Charboneaux.

Melanie prze艂o偶y艂a czere艣nie do rondelk贸w, a gdy by艂a pewna, 偶e dobrze si臋 rozgrza艂y, skropi艂a je 'wi艣­niowym brandy.

W chwil臋 p贸藕niej przy艂o偶y艂a zapalon膮, d艂ug膮 ku­chenn膮 zapa艂k臋.

Czere艣nie zap艂on臋艂y, a przez sal臋 przesze'd艂 szmer z膮chwytu.

Widok u艣miechni臋tych, zadowolonych twarzy po­dzia艂a艂 jak balsam na zbola艂膮 dusz臋 Melanie. Poczu艂a si臋 rozgrzeszona. Tymczasem p艂omienie zaczyna艂y dogasa膰. Doleje jeszcze troch臋 brandy, aby przed艂u­偶y膰 przedstawienie. Si臋gn臋艂a po butelk臋 i s2iczodrze skropi艂a p艂on膮ce owoce.

- Ojej!

P艂omienie podskoczy艂y nagle, tworz膮c mi臋dzy sto艂em a butelk膮 wielki ognisty 艂uk.

- Pali si臋! - wrzasn臋艂a Carly Charboneaux. ­Po偶ar!

- Prosz臋 si臋 nie obawia膰, - Melanie chwyci艂a wielk膮 pokryw臋 i jednym ruchem st艂umi艂a wydoby­waj膮ce si臋 z rondli p艂omienie. - Ju偶 po strachu, nic si臋 nie pali.

Nikt jej jednak nie s艂ucha艂. Ogarni臋ci panik膮 go艣­cie zrywali si臋 z miejsc i umykali z jadalni, prze­wracaj膮c krzes艂a.

Melanie spostrzeg艂a, 偶e p艂on膮 okienne zas艂ony.

A tak偶e jej fartuch. Nie przypuszcza艂a, 偶e kara za jej omy艂k臋 b臋dzie a偶 tak wysoka.


Robert ockn膮艂 si臋 na parkingu. Le偶a艂 na masce w艂asnego samochodu. Mia艂 obola艂e plecy, 艂omota艂o mu w g艂owie.

- Co, do jasnej cholery?

Trwa艂o chwil臋, nim sobie przyponmia艂, co si臋 sta­艂o, i momentalnie si臋gn膮艂 r臋k膮 do kieszeni. Portfel znikn膮艂.

Napadli go z艂odz.ieje.

Stan膮艂 z trudem na nogi. Kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Musia艂 wzi膮膰 kilka g艂臋bokich oddech贸w, 偶eby jako tako oprzytonmie膰.

Ile czasu min臋艂o? Spojrza艂 na zegarek. Rany bos­kie, wp贸艂 do 贸smej!

Wyszed艂 z kuchni dwie godziny temu, by kupi膰 mi臋so do tartinek. Teraz kolacja pewnie dobiega ko艅­ca. Rodzina Charboneaux musi by膰 w艣ciek艂a.

Trzeba wraca膰 do restauracji i spr贸bowa膰 ich udo­brucha膰. Chwiej膮c si臋 na nogach, powl贸k艂 si臋 w kie­runku hotelu.

Wszed艂 do jadalni i stan膮艂 jak wryty. Najpierw zobaczy艂 uciekaj膮cych w panice go艣ci, a dopiero w nast臋pnej chwili zrozumia艂 przyczyn臋 pop艂ochu.

Po偶ar!

Przej膮艂 go zimny strach. Zd膮偶y艂 wr贸ci膰 w momen­cie, gdy ogie艅 zaczyna艂 liza膰 fartuch Melanie.

"Strze偶 si臋 ognia!" - powiedzia艂a madame Lava. Wi臋c jednak czarownica wiedzia艂a, co m贸wi!

Robertowi w jednej chwili min膮艂 zawr贸t g艂owy. Ogarn膮艂 go absolutny spok贸j. By艂 jedynym, kt贸ry w艣r贸d umykaj膮cych w panice ludzi okaza艂 przytom­no艣膰 umys艂u i rzuci艂 si臋 do dzia艂ania. Zerwawszy ze 艣ciany ga艣nic臋, odbezpieczy艂 j膮, ustawi艂 si臋 pod od­powiednim k膮tem, po czym skierowa艂 strumie艅 piany na p艂on膮cy fartuch Melanie, kt贸ra sta艂a jak spara­li偶owana. Kiedy si臋 upewni艂, 偶e Melanie' jest bez­pieczna, zacz膮艂 zalewa膰 pian膮 okienne zas艂ony. Po kilku chwilach p艂omienie znik艂y. Po偶ar by艂 ugaszony.

Jego spok贸j mia艂 w sobie co艣 nierealnego. Czu艂 si臋 jak po za偶yciu kilku pastylek valium.

Odstawiwszy ga艣nic臋, podszed艂 do wci膮偶 znieru­chomia艂ej Melanie i zerwa艂 z niej niedopalone resztki fartucha. Potem obejrza艂 jej r臋ce i szyj臋, szukaj膮c oparze艅. Melanie zacz臋艂a dr偶e膰.

Bogu dzi臋ki zd膮偶y艂. Nie by艂a poparzona. - Nic ci si臋 nie sta艂o? - zapyta艂.

- Chyba nie - odpar艂a. - Ale nie jestem pewna, mam wra偶enie, jakbym straci艂a czucie.

Robert rozejrza艂 si臋 po sali, gdzie w艂a艣nie pojawi艂 si臋 Luc i stara艂 si臋 uspokoi膰 pozosta艂ych w jadalni go艣ci. Charlotte te偶 zaraz przyjdzie, jak tylko si臋 dowie o katastrofalnym zako艅czeniu' uroczystej ko­lacji.

Uzna艂 za konieczne porozmawia膰 przedtem z Me­lanie na osobno艣ci. Wzi膮艂 j膮 pod 艂okie膰 i zaprowadzi艂 do kuchni.

- Wyjd藕cie wszyscy -powiedzia艂. - Id藕cie po­sprz膮ta膰 prywatn膮 jadalni臋.

- Ale偶 szefie - sprzeciwi艂 si臋 Jean-Paul. - W g艂贸­wnej sali s膮 go艣cie, kt贸rych trzeba obs艂u偶y膰.

- Trudno, poczekaj膮. Wyga艣cie palniki i wy­jd藕cie. Za dziesi臋膰 minut mo偶ecie wr贸ci膰.

Pracownicy pos艂usznie porzucili swe czynno艣ci i opu艣cili kuchni臋. Robertowi dopiero po ich wyj艣ciu pu艣ci艂y nerwy.

- Na lito艣膰 bosk膮, co ci przysz艂o do g艂owy? ­krzykn膮艂, patrz膮c na Melanie. - Czy ty nigdy nie na­uczysz si臋 my艣le膰? Musisz natychmiast realizowa膰 ka偶dy niby genialny pomys艂, nie zastanawiaj膮c si臋, co mo偶e z niego wynikn膮膰?

- Bardzo mi przykro - szepn臋艂a.

R臋ce jej dr偶a艂y, mia艂a 艂zy w oczach. By艂a w oczy­wisty spos贸b wstrz膮艣ni臋ta i przestraszona. Ale on te偶. Dopiero teraz zda艂 sobie spraw臋, 偶e Melanie grozi艂o 艣miertelne niebezpiecze艅stwo. Gniew, strach, mi­艂o艣膰, wszystkie te uczucia miesza艂y si臋 w nim jedno­cze艣nie.

- Jest mi bardzo, ale to bardzo przykro - powt贸­rzy艂a Melanie.

- A my艣lisz, 偶e mnie nie jest przykro? - Ba艂 si臋 na ni膮 spojrze膰. Bal si臋, 偶e straci resztki panowania nad sob膮 i wszystko jej wyzna. - Kto ci kaza艂 robi膰 to cholerne jlambe, kt贸rego nikt nie zamawia艂? Zacho­wa艂a艣 si臋 nieodpowiedzialnie.

- Wiem - b膮kn臋艂a.

- Komu艣 z go艣ci mog艂a si臋 sta膰 krzywda. Ty sama mog艂a艣 ... - Nie by艂 w stanie doko艅czy膰 zdania.

Jednak偶e Melanie nie by艂aby sob膮, gdyby nie od­zyska艂a rezonu.

- Jakim prawem o艣mielasz si臋 mnie krytyko­wa膰? - zawo艂a艂a. - Mo偶e czasami bywam lekko­my艣lna, ale umiem przyzna膰 si臋 do b艂臋du i nie wy­kr臋cam si臋 od odpowiedzialno艣ci za w艂asne post臋­pki. Tak jak dzi艣, za to, co si臋 zdarzy艂o w jadalni. Wiem, 偶e jestem winna i zrobi臋 wszystko, 偶eby naprawi膰 szkody. Sama za艂atwi臋 spraw臋 z paniami Charboneaux.

- Co sugerujesz, m贸wi膮c, 偶e nie wykr臋casz si臋 od odpowiedzialno艣ci? Czy ja kogo艣 ok艂ama艂em?

- Sam wiesz.

- Nie, nie wiem - odpar艂, zbity z tropu jej wybuchem. - Nie mam poj臋cia, o co ci chodzi.

- Czy偶by艣 zapomnia艂, 偶e czterna艣cie lat temu by­艂e艣 aresztowany za posiadanie kokainy, ale ci si臋 upiek艂o, poniewa偶 twoja ciotka by艂a prokuratorem okr臋gowym?

Robert popatrzy艂 na ni膮 os艂upia艂ym wzrokiem.

- Sk膮d o tym wiesz?

- Wi臋c nie zaprzeczasz? A nie dalej jak wczoraj wieczorem w moim mieszkaniu powiedzia艂e艣 mi, 偶e nigdy nie by艂e艣 aresztowany ani nie mia艂e艣 do czynie­nia z narkotykami.

- Nigdy w 偶yciu nie mia艂em do czynienia z narkotykami.

- Ale nie zaprzeczasz, 偶e by艂e艣 aresztowany?

Robert milcza艂.

- Ach, zreszt膮. - Osmalona, nosz膮ca na ubraniu 艣lady ga艣niczej piany, Melanie mog艂aby w tej chwili wyst膮pi膰 w roli nios膮cej zemst臋 zjawy. - Pewnie powiesz, 偶e zosta艂e艣 nies艂usznie oskar偶ony. 呕e kto艣 podrzuci艂 ci kokain臋.

Nie by艂 w stanie wydoby膰 z siebie g艂osu. Mia艂 nadziej臋, 偶e raz na zawsze'po偶egna艂 si臋 z przesz艂o艣ci膮 ijedyne, co z niej pozosta艂o, to ogarniaj膮ca go niekie­dy chandra, a tymczasem ...

Jak d艂ugo jeszcze b臋dzie p艂aci艂 za dawne b艂臋dy?

- Sk膮d o tym wiesz? - spyta艂 po chwili.

- Mam swoje 藕r贸d艂a.

A wi臋c ten, kto dowiadywa艂 si臋 w Seattle o jego przesz艂o艣膰, dzia艂a艂 z polecenia Melanie, a nie Char­lotte, jak przedtem podejrzewa艂.

- Prowadzi艂a艣 dochodzenie za moimi plecami. - Sam nie wiedzia艂, co bardziej go zabola艂o, to, 偶e bada艂a jego przesz艂o艣膰, czy to, i偶 tak 艂atwo da艂a wiar臋 oskar偶eniu.

- Musia艂am sprawdzi膰, kim jest cz艂owiek, kt贸­remu mama powierzy艂a, rz膮dy w kuchni mojego Ojca.

- I wykorzystasz te informacje, 偶eby si臋 mnie pozby膰, tak? - Melanie nie zaprzeczy艂a. - Mo偶esz sobie my艣le膰, co ci si臋 podoba, ale kokaina nie

nale偶a艂a do mnie, tylko do mojego przyjaciela. Wzi膮­艂em jego win臋 na siebie.

- I ja mam w to uwierzy膰?

- Wierz albo nie, mnie jest wszystko jedno - odpar艂.

- W takim razie kim by艂 贸w przyjaciel i dlaczego wzi膮艂e艣 jego win臋 na siebie?

- Nic wi臋cej na ten temat nie powiem.

- Ale dlaczego? - upiera艂a si臋 Melanie. - Skoro by艂o tak, jak powiedzia艂e艣, dlaczego nie chcesz o tym m贸wi膰?

- Bo nie mog臋 ci zaufa膰 - o艣wiadczy艂 kr贸tko. Melanie si臋 wzdrygn臋艂a.

Robert zda艂 sobie spraw臋, i偶 dotkn膮艂 bolesnej dla niej sprawy. Melanie pragn臋艂a, aby ludzie jej ufali, lecz wzbrania艂a si臋 przed wzi臋ciem na siebie wynika­j膮cych st膮d zobowi膮za艅. Przykro mu by艂o rani膰 jej uczucia, ale uzna艂, 偶e dziewczyna musi wreszcie

us艂ysze膰 prawd臋 o sobie. . .

- Ju偶 zaczyna艂o mi si臋 wydawa膰, 偶e 艂膮czy nas co艣 wi臋cej ni偶 seks - powiedzia艂a. - 呕e mo偶emy po­my艣le膰 o wsp贸lnej przysz艂o艣ci. Mimo wszystkich dziel膮cych nas r贸偶nic. A mo偶e w艂a艣nie dzi臋ki nim. Ale teraz widz臋, 偶e by艂y to mrzonki. Nie mog艂a­bym 偶y膰 z cz艂owiekiem, kt贸ry nie ma do mnie za­ufania.

- A ja nie m贸g艂bym 偶y膰 z kobiet膮, kt贸ra nasy艂a na mnie szpieg贸w - powiedzia艂 do kobiety, kt贸r膮 kocha艂, ale kt贸ra chwil臋 wcze艣niej wbi艂a mu n贸偶 w plecy.

Dobiegaj膮ce zewsz膮d d藕wi臋ki jazzowej muzyki, dziwaczne maski i kostiumy, weso艂e pokrzykiwania przewalaj膮cego si臋 po Bourbon. Street t艂umu - wszys­tko wskazywa艂o, 偶e karnawa艂 jest w rozkwicie. No­wy Orlean nie bawi艂 si臋 tak hucznie od czasu huraga­nu. Tylko Melanie wlok艂a si臋 do domu z markotn膮 mm膮路

Nie mog艂a zapomnie膰 gniewu w oczach Roberta, kiedy zrozumia艂, 偶e potajemnie sprawdza艂a jego przesz艂o艣膰. Powiedzia艂, 偶e wzi膮艂 na siebie cudz膮 wi­n臋. Bardzo chcia艂a w to uwierzy膰.

Czu艂a si臋 okropnie. Robert my艣li, 偶e by艂aby zdolna wykorzysta膰 zdobyte informacje, aby si臋 go pozby膰 z restauracji. Ale czy mo偶e mie膰 do niego pretensje? Nic dziwnego, 偶e straci艂 do niej zaufanie, mia艂 po temu wszelkie powody. Straci艂a go. Straci艂a nieod­wracalnie. Mo偶e to i dobrze, bo nie pasowa艂a ani do niego, ani do swoich najbli偶szych. Wszystko, co ro­bi艂a, obraca艂o si臋 przeciwko niej. Mamie i siostrom lepiej b臋dzie bez niej. Pojedzie do Seattle na roz­mow臋 w sprawie posady i zostanie tam, je艣li b臋d膮 j膮 chcieli.


Mimo p贸藕nej pory i zm臋czenia po pracowitym i wyczerpuj膮cym dniu, Charlotte nadal siedzia艂a w swoim biurze, oci膮gaj膮c si臋 w powrotem do domu. Nie mog艂a przesta膰 my艣le膰 o Melanie - o niebez­piecze艅stwie, kt贸rego siostra cudem unikn臋艂a.

Robert i Luc stan臋li na wysoko艣ci zadania, uspo­kajaj膮c go艣ci, pertraktuj膮c ze stra偶膮 po偶arn膮 i przy­wracaj膮c porz膮dek, podczas gdy Chariotte robi艂a, co

mog艂a, by spacyfikowa膰 Carly Charboneaux i jej matk臋. Z pomoc膮 wiernego personelu zdo艂a艂a opano­wa膰 sytuacj臋 w hotelu, niemniej czeka艂o j膮 bodaj jeszcze trudniejsze zadanie, a mianowicie rozm贸wie­nie si臋 z Melanie w sprawie narkotyk贸w. W dodatku sprawy zasz艂y tak daleko, 偶e b臋dzie musia艂a wci膮g­n膮膰 w to matk臋.

Podskoczy艂a, gdy zadzwoni艂 telefon. Telefon po jedenastej w nocy nie wr贸偶y艂 nic dobrego. Westchn膮­wszy g艂臋boko, podnios艂a s艂uchawk臋.

- Halo?

- To ja, Melanie.

- Mellie, dobrze, 偶e dzwonisz. Jak si臋 czujesz? Robert powiedzia艂, 偶e艣cie si臋 pok艂贸cili.

- Nic mi nie jest.

- Na pewno?

- Przepraszam, Charlotte, ale wyje偶d偶am na kilka dni. Musz臋 by膰 sama, 偶eby si臋 pozbiera膰.

- Nie, najmilsza, nigdzie nie wyje偶d偶aj. Przyjd藕 do hotelu, spokojnie sobie porozmawiamy. Albo ja przyjad臋 do ciebie. Pomog臋 ci przez to przej艣膰.

- Nie jestem w domu.

- A gdzie?

- Na lotnisku. Za chwil臋 wsiadam do samolotu i lec臋 do Seattle.

- Na rozmow臋 w sprawie pracy?

- Tak.

-. Pos艂uchaj, Mellie, ucieczk膮 niczego nie rozwi膮偶esz - usi艂owa艂a j膮 przekona膰 Charlotte. - Nie mog臋 zosta膰. Nie pasuj臋 do was.

- Co ty opowiadasz! Oczywi艣cie, 偶e pasujesz.

- Musz臋 ko艅czy膰, wzywaj膮 nas do wej艣cia na pok艂ad. Wr贸c臋 w poniedzia艂ek wieczorem.

- Przyjed藕 do hotelu, jak tylko wyl膮dujesz. Musimy porozmawia膰.

- Powiedz Robertowi ...

- Co mam mu powiedzie膰?

- Musz臋 ko艅czy膰.

- Melanie, nie wy艂膮czaj si臋! - zawo艂a艂a Charlotte, ale odpowiedzia艂o jej 路tylko buczenie wy艂膮czonego telefonu.


- Panno Marchand, czy mog臋 wej艣膰? - Robert zapuka艂 w otwarte drzwi gabinetu Charlotte, gdzie ku swemu zaskoczeniu zasta艂 siedz膮c膮 przy biurku . Anne.

- Zapraszam - odpar艂a z u艣miechem pani Mar­chand.

- Szukam Charlotte.

- Posz艂a do mojego apartamentu, 偶eby mi co艣 przynie艣膰. - Robert wiedzia艂, 偶e Anne, kt贸ra po swym niedawnym zawale mieszka艂a u matki, par臋 dni temu przeprowadzi艂a si臋 z powrotem do hotelu. - Czy mog臋 j膮 zast膮pi膰?

- Musz臋 pani co艣 przekaza膰 - odpar艂 Robert, podchodz膮c do biurka i podaj膮c jej kopert臋, kt贸r膮 trzyma艂 w r臋ku.

Anne wyj臋艂a z koperty kartk臋 papieru. Najej twa­rzy odmalowa艂 si臋 wyraz niedowierzania.

- Nie bardzo rozumiem, Robercie. Chcesz nas opu艣ci膰?

- Tak, szanowna pani.

- Przepraszam, wiem, 偶e nie lubisz m贸wi膰 o swo­ich prywatnych sprawach, ale czy nie m贸g艂by艣 mi jednak wyja艣ni膰, dlaczego chcesz odej艣膰? Czy nie by艂e艣 dobrze traktowany?

Robert przest膮pi艂 z nogi na nog臋. Z艂o偶enie wy­m贸wienia okaza艂o si臋 jeszcze trudniejsze, ni偶 prze­widywa艂. Przywi膮za艂 si臋 do Hotelu Marchand. Ni­gdy w 偶yciu nie mia艂 lepszej posady, a ponadto bardzo polubi艂 wszystkie panie Marchand. Niemniej musi si臋 z nimi po偶egna膰.

Pewnie taki jest jego los. Nie zosta艂 stworzony do szcz臋艣cia. Od dzieci艅stwa towarzyszy艂 mu smutek i samotno艣膰, i tak wida膰 ma pozosta膰.

- By艂em traktowany po kr贸lewsku - odpar艂. - Od­chodz臋 wy艂膮cznie z przyczyn osobistych.

- Czy jedn膮 z nich nie jest Melanie? - spyta艂a pani Marchand, a on skin膮艂 g艂ow膮. - Robercie, chc臋 ci臋 o co艣 zapyta膰 i bardzo prosz臋 o szczer膮 od­powied藕.

- S艂ucham pani膮.

- Czy nie wydaje ci si臋, 偶e Melanie za偶ywa narkotyki?

Spojrza艂 w jej jasne, szczere oczy, w kt贸rych by艂a czu艂o艣膰, a zarazem zdecydowanie. Z natury 艂a­godna i 偶yczliwa ludziom Anne potrafi艂a by膰 twar­da, gdy zasz艂a taka potrzeba. Robert podziwia艂 j膮 za to, a'przy tym podobne cechy odnajdywa艂 u Me­lanie.

- Nie, absolutnie nie - odpar艂.

- Czy mog臋 ci zada膰 jeszcze jedno pytanie?

- R贸wnie偶 mam by膰 szczery?

- Tak. Bardzo wysoko stawiam uczciwo艣膰 i szczero艣膰.

- Co chce pani wiedzie膰?

- Robercie, czy kochasz Melanie?

- Z ca艂ego serca - odpar艂. - Kocham j膮 tak bardzo, 偶e a偶' si臋 tego boj臋. Tak bardzo, 偶e nie mog臋 d艂u偶ej u pani pracowa膰.


ROZDZIA艁 PI臉TNASTY

- Przepraszam za sp贸藕nion膮 por臋, ale musz臋 si臋 przed kim艣 wyp艂aka膰 - rzek艂a Melanie, stoj膮c na progu mieszkania Coby'ego.

. - W chod藕, laleczko, zawsze s艂u偶臋 ramieniem - odpar艂 przyjaciel, zapraszaj膮c j膮 szerokim gestem do 艣rodka.

Przest膮pi艂a pr贸g, zdj臋艂a w holu plecak i rzuci艂a go na pod艂og臋, po czym wesz艂a z Cobym do salonu.

- Siadaj i m贸w, co ci臋 boli. Ale na pocz膮tek przyda ci si臋 kieliszek czego艣 mocniejszego. Co by艣 chcia艂a?

-Cokolwiek.

- Cokolwiek akurat mi si臋 sko艅czy艂o: Mo偶e rum z col膮?

Na wspomnienie rumu z col膮, kt贸ry pili z Rober­tem w tamten pami臋tny wiecz贸r, 艂zy nap艂yn臋艂y Mela­nie do oczu. Czy to mo偶liwe; 偶e tak niedawno kochali si臋 w jej mieszkaniu? Mia艂a uczucie, jakby od tego czasu up艂yn臋艂y tygodnie. Tyle si臋 wydarzy艂o.

- Wola艂abym wino.

- Czerwone czy bia艂e?

- Czerwone.

- A teraz powiedz, jak on ma na imi臋 - zapyta艂 Coby, wracaj膮c po chwili z kuchni z dwoma kielisz­kami wina.

- Sk膮d wiesz, 偶e chodzi o m臋偶czyzn臋?

- Widzisz, laleczko, ja na pierwszy rzut oka rozpoznaj臋 sercowe problemy - o艣wiadczy艂 przyjaciel, siadaj膮c obok niej na kanapie.

- Chodzi o Roberta LeSoeura.

- Spodziewa艂em si臋 tego.

- Ale to co艣 wi臋cej ni偶 sercowe problemy - zauwa偶y艂a z westchnieniem. - Chodzi tak偶e o moj膮 rodzin臋. Nie pasuj臋 do nich: 'Wszystko, co zrobi臋, obraca si臋 przeciwko mnie. Dosta艂am wiadomo艣膰, 偶e w La Chere szukaj膮 szefa kuchni i um贸wi艂am si臋 na rozmow臋路

- Wypraszam sobie! Ja te偶 ubiegam si臋 u nich o posad臋.

- Ojej! Naprawd臋? - zmartwi艂a si臋 Melanie.

- Nie pierwszy raz stajemy sobie na drodze.

- Chyba nie masz mi tego za z艂e?

- Moja droga, wiesz" jak bardzo ci臋 lubi臋, ale b膮d藕my szczerzy, dyrygowanie lud藕mi nie jest twoj膮 mocn膮 stron膮. Podczas gdy ja po路 prostu uwielbiam rozkazywa膰.

- Uwa偶asz, 偶e z nas dwojga wybior膮 ciebie? - oburzy艂a si臋.

- Tego nie wiem, wiem natomiast, 偶e zakocha艂a艣 si臋 w LeSoeurze i wr贸cisz do niego do Nowego Orleanu, jak tylko zrozumiesz, co do niego czujesz. - Wcale nie m贸wi艂am, 偶e jestem w 路nim zako­. chana.

- Nie musia艂a艣 nic m贸wi膰. Skoro uciek艂a艣 przed nim a偶 do Seattle, to sprawa musi by膰 powa偶na.

- Nie mog臋 kocha膰 cz艂owieka, kt贸ry nie chce ze mn膮 rozmawia膰. Kiedy wypomnia艂am mu t臋 histori臋 z kokain膮, nie zaprzeczy艂 wprawdzie, ale powiedzia艂, 偶e wzi膮艂 na siebie cudz膮 win臋. Nic wi臋cej nie chcia艂 powiedzie膰. W dodatku o艣wiadczy艂, 偶e nie mo偶e mie膰 zaufania do kogo艣, kto po kryjomu sprawdza jego przesz艂o艣膰.

- Takie post臋powanie faktycznie nie rodzi zaufa­nia - wytkn膮艂 jej Coby.

- Masz racj臋, ale wtedy prawie nic o nim nie wiedzia艂am. To taki trudny cz艂owiek. Musia艂 w 偶yciu wiele wycierpie膰, cho膰 o tym nie m贸wi. T艂umi w so­bie naturalne uczucia i za nic nie chce si臋 przede mn膮 otworzy膰 - zako艅czy艂a, z trudem powstrzymuj膮c 艂zy.

- Je偶eli nie umie otworzy膰 przed tob膮 serca, to wasz zwi膮zek chyba rzeczywi艣cie nie ma przy­sz艂o艣ci.

- No w艂a艣nie - ci臋偶ko westchn臋艂a Melanie.

- Wiesz co? Jedyna rada, to spr贸bowa膰 czego艣 si臋 o nim dowiedzie膰. Mo偶e od jego ciotki? - zapropono­wa艂 Coby.

- Od pani Longren ?

- Tak.

- Jak ty to sobie wyobra偶asz? 呕e zapukam ot tak do jej biura i poprosz臋 o rozmow臋?

- Masz szcz臋艣cie, laleczko - z tajemnicz膮 min膮 o艣wiadczy艂 Coby. - Tak si臋 sk艂ada, 偶e wiem, w kt贸rej restauracji Pamela Longren b臋dzie w niedziel臋 na lunchu.


Robert dawno po艂o偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka, ale sen nie przychodzi艂. Anne Marchand nie przyj臋艂a jego wym贸wienia.

- Nie s膮dzi艂am, Robercie, 偶e jeste艣 cz艂owiekiem, kt贸ry opuszcza przyjaci贸艂 w potrzebie - powiedzia艂a, a jemu zrobi艂o si臋 wstyd. A zaraz potem doda艂a: - Sta艂e艣 si臋 nam bardzo bliski, uwa偶amy ci臋 za cz艂on­ka rodziny. Prosz臋, nie odchod藕. Jeste艣 nam potrzeb­ny. Jeste艣 potrzebny Melanie.

- Melanie nie potrzebuje nikogo. Jest najbardziej samodzieln膮 kobiet膮, jak膮路 znam.

Anne u艣miechn臋艂a si臋.

- Chcia艂aby za tak膮 uchodzi膰. W rzeczywisto艣ci marzy o u艂o偶eniu sobie 偶ycia, ale nie wie, jak si臋 do tego zabra膰. W dodatku po nieudanym ma艂偶e艅stwie z Davidem boi si臋 panicznie, 偶e pope艂ni kolejn膮 po­my艂k臋. Ale nie zniech臋caj si臋, Robercie. Jeste艣cie dla siebie stworzeni. Ty 艂agodzisz jej porywczo艣膰, a ona otwiera ci臋 na ludzi. - Anne popatrzy艂a na niego, a on skinieniem g艂owy przyzna艂 jej racj臋. - Wi臋c zabierz to - powiedzia艂a, oddaj膮c mu wym贸wienie - i nie rezygnuj z Melanie.

- Kiedy jeste艣my tacy r贸偶ni. Nie wyobra偶am so­bie, jak mieliby艣my si臋 do siebie dopasowa膰.

- Nie widzisz, 偶e to jest w艂a艣nie najbardziej pa­sjonuj膮ce? B臋dziecie si臋 nawzajem uzupe艂nia膰. Tak samo by艂o mi臋dzy mn膮 a Remym. Melanie po nim odziedziczy艂a pasj臋, temperament, odwag臋. Wierz mi, Robercie, czeka ci臋 wielka 偶yciowa przygoda.

Wielka 偶yciowa przygoda. Czy tego pragnie? Do­tychczas d膮偶y艂 tylko do spokoju, 艂adu i pe艂nej kont­roli nad swoim 偶yciem. Natomiast Melanie wszystko to burzy艂a. Przy niej 艣wiat nabiera艂 kolor贸w, otwiera艂 przed nim nieznane mo偶liwo艣ci. Je艣li teraz zrezyg­nuje i odejdzie, nigdy ich nie pozna.

Dlaczego jej tego nie wyzna艂? Dlaczego powie­dzia艂, 偶e chodzi mu wy艂膮cznie o seks? Zrobi艂 to ze strachu przed nowym bolesnym zawodem. Dopiero w trakcie rozmowy z Anne zrozumia艂, 偶e w imi臋 mi艂o艣ci warto ryzykowa膰 cierpienie.

Robert zapali艂 lamp臋 na nocnym stoliku, usiad艂 na 艂贸偶ku, wyj膮艂 z szuflady dziennik i zabra艂 si臋 do pisa­nia. Wylewa艂 na papier ca艂膮 swoj膮 mi艂o艣膰, swoje gor膮ce uczucia. A je艣li ona ich nie odwzajeInnia? - odezwa艂 si臋 g艂os zw膮tpienia. To niewa偶ne, odpo­wiedzia艂 sam sobie. Mi艂o艣膰 jest nagrod膮 sama w so­bie. Nie b臋dzie 偶膮da艂, aby mu da艂a wi臋cej, ni偶 da膰 mo偶e.


- Dlaczego mi nie powiedzia艂e艣, 偶e wielka pani Longren lubi robi膰 na drutach i spotyka si臋 co nie­dziel臋 w twojej restauracji z grup膮 pasjonatek dzier­gania? - szepn臋艂a Melanie do Coby'ego nazajutrz w po艂udnie, zagl膮daj膮c z progu kuchni do osobnej jadalni, gdzie Pamela Longren siedzia艂a przy stole w gronie pa艅 zaopatrzonych w kosze pe艂ne kolorowej w艂贸czki.

- Mo偶e bym powiedzia艂, gdybym wiedzia艂, 偶e jej siostrzeniec budzi w tobie zwierz臋ce 偶膮dze - za艣mia艂 si臋 Coby.

- Ale jak mam j膮 zaczepi膰? - zaniepokoi艂a si臋 Melanie.

- Zdaj si臋 na Coby'ego. Przedstawi臋 was, kiedy b臋d膮 wychodzi膰.

P贸艂 godziny p贸藕niej Coby wepchn膮艂 Melanie do jadalni, a po dokonaniu prezentacji dyskretnie wyco­fa艂 si臋 do kuchni.

- Jestem zaszczycona, mog膮c pani膮 pozna膰. Pracu­j臋 w restauracji w Nowym Orleanie razem z pani路 siostrze艅cem Robertem LeSoeurem - zacz臋艂a Mel,anie.

- Ach, to pani! - ucieszy艂a si臋 pani Longren. - Robert cz臋sto o pani m贸wi.

- Naprawd臋?

- O tak. Dzwoni do Innie przynajInniej raz w tygodniu. Cz臋艣ciej ni偶 m贸j w艂asny syn. Zdaje si臋, 偶e Robert ma z pani膮 trudny orzech do zgryzienia ­z przyjaznym rozbawieniem zauwa偶y艂a pani Lon­gren.

- Jak to? - jeszcze bardziej zdziwi艂a si臋 Melanie.

- Ale to bardzo dobrze. Robert zanadto boi si臋 ryzyka, a pani rzuca mu wyzwanie, kt贸rego on po­trzebuje.

- Czy mo偶e mi pani po艣wi臋ci膰 par臋 minut? Chcia­艂abym si臋 wi臋cej dowiedzie膰 o jego przesz艂o艣ci.

- Czemu sama go pani o to nie zapyta?

- Pr贸bowa艂am, ale niewiele mog艂am z niego wyci膮gn膮膰.

- W takim razie Innie r贸wnie偶 nie wypada m贸wi膰 o jego osobistych sprawach.

Melanie przestraszy艂a si臋.

- Prosz臋 pani ... - zacz臋艂a.

- M贸wmy sobie po imieniu, jestem Pamela.

- Pamelo, b艂agam ci臋, kocham Roberta, a on nie chce mi wyja艣ni膰, dlaczego by艂 oskar偶ony o posiada­nie kokainy.

- Wiesz o tej sprawie?

- Wiem tylko, 偶e by艂 aresztowany pod zarzutem posiadania, ale dzi臋ki tobie spraw臋 wymazano z akt. Robert powiedzia艂 mi tylko, 偶e wzi膮艂 na siebie cudz膮 wm臋路

- To nie do wiary! - zawo艂a艂a Parnela. - Po tylu latach, po tylu doznanych krzywdach, wci膮偶 stara si臋 ochrania膰 Jasona.

- Jasona? Kto to taki?

- Jestem um贸wiona na spotkanie, ale je艣li wracasz do miasta, to mog艂yby艣my kontynuowa膰 nasz膮 rozmow臋 na promIe.

- Wspaniale - ucieszy艂a si臋 Melanie. - P贸jd臋 tyl­ko po p艂aszcz' i powiem Coby'emu, 偶e wychodz臋.

Dziesi臋膰 minut p贸藕niej obie panie siedzia艂y w ka­binie promu, pij膮c kaw臋.

- Nadal uwa偶am, 偶e powinna艣 o tym wszystkim us艂ysze膰 z ust samego Roberta, ale wiem, jaki potrafi by膰 uparty i skryty - zacz臋艂a Parnela. - Zawsze trud­no mu by艂o wyra偶a膰 uczucia. Ale skoro zada艂a艣 sobie tyle trudu i specjalnie przylecia艂a艣 do Seattle, 偶eby si臋 ze mn膮 zobaczy膰, to musi ci na nim naprawd臋 zale偶e膰.

- Kocham go ca艂ym sercem i chyba nie bez wza­jemno艣ci. Dlatego tu jestem.

- Czy powiedzia艂 ci, 偶e wcze艣nie straci艂 rodzic贸w?

- Owszem, ale nie poda艂 偶adnych szczeg贸艂贸w. Pamela upi艂a 艂yk kawy.

- Karen, jego matka, a moja siostra, nale偶a艂a do kobiet sk艂onnych do rozpami臋tywania ciemnych stron 偶ycia. Ju偶 jako dziecko miewa艂a napady melan­cholii. Czasem zastanawiam si臋, czy jakim艣 sz贸stym zmys艂em nie przeczuwa艂a, i偶 nie przyjdzie jej d艂ugo chodzi膰 po tym 艣wiecie. - Pamela zaduma艂a si臋. - Z ojcem Roberta poznali si臋 na uniwersytecie. Nie by艂a to nami臋tna mi艂o艣膰, raczej spokojne, harmonijne uczucie dwojga podobnych do siebie, racjonalnie my艣l膮cych istot. Niestety, macierzy艅stwo zmieni艂o Karen. Popad艂a w przewlek艂膮 depresj臋 poporodow膮 i mimo leczenia, nigdy nie nawi膮za艂a z synkiem pra­wdziwej wi臋zi uczuciowej. Robert by艂 najpowa偶niej­szym i chyba naj smutniejszym dzieckiem, jakie kie­dykolwiek WIdzia艂am. - Pani Longren znowu zamilk­艂a na moment, a oczy Melanie zasnu艂y si臋 艂zami. - Michael, m膮偶 mojej siostry, stara艂 si臋, jak m贸g艂, otacza膰 j膮 opiek膮, lecz czu艂 si臋 bezradny i zacz膮艂 coraz bardziej oddala膰 si臋 od rodziny, pogr膮偶aj膮c si臋 w pracy.

- Robert raz wspomnia艂, 偶e jego ojciec by艂 za­j臋ty wy艂膮cznie prac膮, a matka mia艂a osobiste pro­blemy - wtr膮ci艂a Melanie. - W rezultacie jego wychowaniem zajmowa艂y si臋 g艂贸wnie kolejne go­sposie.

- To prawda - z westchnieniem przyzna艂a Pame­la. - Ja by艂am zbyt zaj臋ta swoj膮 karier膮 i wychowy­waniem trojga w艂asnych dzieci, aby zauwa偶y膰, co tak naprawd臋 dzieje si臋 w ich domu. Do dzi艣 nie mog臋 sobie tego darowa膰.

- Nie powinna艣 czu膰 si臋 za to odpowiedzialna.

- Nie zgadzam si臋 z tob膮. Tak czy inaczej, w pewnym momencie Michael zaproponowa艂 Karen, 偶eby nauczy艂a si臋 偶eglowa膰. Mia艂 nadziej臋 wyrwac j膮 w ten spos贸b z depresji. Kupi艂 jej jacht, Karen rzeczy­wi艣cie zapali艂a si臋 do 偶eglowania i wst膮pi艂 w ni膮 w nowy duch. Niestety, jak si臋 szybko okaza艂o, g艂贸w­n膮 tego przyczyn膮 by艂o gor膮ce uczucie dla nowo poznanego instruktora, kt贸ry wyzwoli艂 w niej t艂umio­ne od wczesnych lat nami臋tno艣ci. S艂owem, by艂a to jej pierwsza wielka mi艂o艣膰.

- I jak to si臋 sko艅czy艂o?

- Karen porzuci艂a m臋偶a i dziecko i wyruszy艂a ze swym kochankiem w rejs dooko艂a 艣wiata, ale po paru tygodniach ich jacht zderzy艂 si臋 z innym i oboje zaton臋li. Robert mia艂 wtedy zaledwie ki艂ka lat.

- Biedne dziecko! - wyszepta艂a wzruszona Me­lanie.

- Michael, kt贸ry od dawna cierpia艂 na cukrzyc臋, po odej 艣ciu 偶ony z jeszcze wi臋kszym zapami臋taniem rzuci艂 si臋 w wir pracy. Przesta艂.dba膰 o zdrowie i w efekcie zmar艂 wskutek zwi膮zanych z chorob膮 powik艂a艅. Robert mia艂 wtedy dwana艣cie lat. My艣l臋, 偶e gdyby nie dziennik, kt贸ry prowadzi艂 regularnie od najwcze艣niejszych lat, nieszcz臋sne dzieci艅stwo na trwale uszkodzi艂oby jego psychik臋.

- Robert prowadzi dziennik? - Melanie odda艂aby w tej chwili wszystko, by do niego zajrze膰. Nie umia­艂a sobie wyobrazi膰 cierpie艅 tak wcze艣nie osierocone­go dziecka. O ile偶 by艂a od niego szcz臋艣liwsza, maj膮c liczn膮 kochaj膮c膮 rodzin臋, podczas gdy on wychowy­wa艂 si臋 praktycznie sam.

- My艣l臋, 偶e nadal to robi - Pamela podj臋艂a sw膮 opowie艣膰. - Najbardziej sobie wyrzucam, 偶e po 艣mierci Michaela nie wzi臋艂am Roberta do siebie, 偶eby si臋 wychowywa艂 razem z moimi dzie膰mi. Proponowa­艂am takie rozwi膮zanie, ale zaprzyja藕nieni z Michae­lem pa艅stwo Monroe koniecznie chcieli si臋 nim zaopiekowa膰, a poniewa偶 Robert bardzo ich lubi艂, wi臋c przesta艂am nalega膰. Gdybym mog艂a przewi­dzie膰, do czego to doprowadzi ... - G艂os uwi膮z艂 jej w gardle.

- Co mu zrobili?

- Jason Monroe by艂 wtedy szefem kuchni w pi臋ciogwiazdkowej restauracji. Mia艂 ko艂o trzydziestki, dwie w艂asne c贸reczki, ale oboje z 偶on膮 traktowali Roberta jak w艂asnego syria.

- Domy艣lam si臋, 偶e to pod wp艂ywem Jasona Ro­bert wybra艂 zaw贸d kucharza?

- Tak, Jason nauczy艂 go fachu. By艂 to czaruj膮cy, tryskaj膮cy 偶yciem, pomys艂owy cz艂owiek, 艂atwo ule­gaj膮cy wp艂ywom, ale o bardzo dobrym sercu. Nie­stety, mia艂 tak偶e sk艂onno艣膰 do ulegania na艂ogom. Pracuj膮c cz臋sto do p贸藕na w nocy, zacz膮艂 przestawa膰 z grup膮 m艂odszych od siebie hulak贸w i po pewnym czasie uzale偶ni艂 si臋 od narkotyk贸w. - Melanie za­cz臋艂a si臋 domy艣la膯 dalszego ci膮gu. - Kiedy do tego dosz艂o - ci膮gn臋艂a Pamela - Robert mia艂 ju偶 osiem­na艣cie lat i pracowa艂 na sta艂e w restauracji Jasona. Pewnego dnia w艂a艣ciciel znalaz艂 kokain臋 w kieszeni fartucha Jasona. A poniewa偶 nie by艂o to jego pierw­sze przewinienie i w razie procesu Jasonowi grozi艂 wysoki wyrok, Robert wzi膮艂 win臋 na siebie, aby uchroni膰 od wi臋zienia cz艂owieka, kt贸rego pokocha艂 jak w艂asnego ojca.

- Teraz wszystko rozumiem - rzek艂a Melanie. Na my艣l o Robercie jej serce przepe艂nia艂y w tej chwili zarazem smutek i duma. - Robert poszed艂 do w艂a艣­ciciela i powiedzia艂, 偶e po偶yczy艂 od Jasona fartuch i kokaina nale偶a艂a do niego.

- Zgad艂a艣 - przyzna艂a Pamela. - Na szcz臋艣cie Jason wyzna艂 mi prawd臋, a ja u偶y艂am swoich wp艂y­w贸w, 偶eby uniewa偶ni膰 oskar偶enie przeciwko Rober­towi.

- A ja my艣la艂am, 偶e wykorzysta艂 mo偶liwo艣ci wysoko postawionej ciotki, 偶eby wywin膮膰 si臋 od kary - wyzna艂a Melanie, po czym opowi~dzia艂a Pameli o swojej m艂odzie艅czej przygodzie z mari­huan膮.

- W ca艂ej tej sprawie tylko Jason Monroe dopu艣­ci艂 si臋 k艂amstwa i oszustwa. Niestety, po艣wi臋cenie Roberta na nic si臋 nie zda艂o. Wkr贸tce potem Jasona ponownie przy艂apano na posiadaniu kokainy.

- To smutne.

- Na domiar wszystkiego zostawi艂 rodzin臋 bez 艣rodk贸w do 偶ycia. Gdyby nie finansowa pomoc Roberta, kt贸ry odziedziczy艂 po rodzicach spory ma­j膮tek, popadliby w n臋dz臋. - Pamela wpatrzy艂a si臋 w pust膮 fili偶ank臋. - Kiedy sko艅czy艂 dwadzie艣cia jeden lat, postanowi艂 odszuka膰 Jasona. Znalaz艂 go w knajpie nawiedzanej przez narkoman贸w, a kiedy pr贸bowa艂 mu odebra膰 kokain臋" Jason rzuci艂 si臋 na niego z brzytw膮.

- St膮d ta blizna na skroni - szepn臋艂a Melanie. Teraz rozumia艂a, dlaczego Robert nie chcia艂 o tym m贸wi膰.


- Chc膮c uchroni膰 Jasona od kolejnego procesu i wi臋zienia, Robert zmusi艂 go do podj臋cia kuracji w szpitalu psychiatrycznym. Taki ju偶 jest, nigdy nie odwraca si臋 od bliskich mu ludzi, nawet je艣li na to nie zas艂uguj膮.

Nic dziwnego, 偶e po tak wielu ci臋偶kich prze­偶yciach Robert miewa przyp艂ywy melancholii, my­艣la艂a Melanie.

- Fakt, i偶 cz艂owiek, kt贸rego kocha艂 i kt贸remu wierzy艂, m贸g艂 wobec niego post膮pi膰 w tak okrutny spos贸b, g艂臋boko Robertem wstrz膮sn膮艂 - m贸wi艂a dalej Pamela. - Niemniej op艂aca艂 jego leczenie i utrzymy­wa艂 jego rodzin臋, dop贸ki 偶ona Jasona nie rozwiod艂a si臋 z nim i ponownie nie wysz艂a za m膮偶. Ale Robert od tamtej pory sta艂 si臋 ostro偶ny w kontaktach z lu­d藕mi. Bardzo si臋 ucieszy艂am, kiedy twoja matka za­proponowa艂a mu prac臋 w Nowym Orleanie. Uwa偶a­艂am, 偶e odpowiednie stanowisko w nowym otoczeniu bardzo mu si臋 przyda.

Dla Melanie wszystko sta艂o si臋 jasne. Dlaczego Robert ba艂 si臋 wyra偶a膰 w艂asne uczucia, dlaczego wystrzega艂 si臋 ludzi, kt贸rymi powoduj膮 gor膮ce emo­cje. A przecie偶 mimo tych z艂ych do艣wiadcze艅 by艂 got贸w da膰 jej szans臋. Nie ba艂 si臋 zwi膮zanego z tym ryzyka. Nie by艂 tch贸rzem. To ona stch贸rzy艂a, ucieka­j膮c przed zobowi膮zaniami, jakie nak艂ada mi艂o艣膰.

Robert wykaza艂 wi臋cej odwagi ni偶 ona.

Pamela podnios艂a po chwili wzrok, by spojrze膰 Melanie prosto w oczy.

- Opowiedzia艂am ci j ego histori臋 - rzek艂a - 偶eby艣 mog艂a go zrozumie膰. Po tym wszystkim, co prze偶y艂, Robert zas艂uguje路 na kobiet臋, kt贸ra b臋dzie umia艂a odda膰 mu sprawiedliwo艣膰. Kobiet臋 nami臋tn膮, kt贸ra pomo偶e mu otworzy膰 si臋 na ludzi, ale zarazem ko­chaj膮c膮 i lojaln膮 .. Dosy膰 ju偶 wycierpia艂. Je偶eli nie jeste艣 w stanie da膰 mu tego, czego potrzebuje, naj­lepiej b臋dzie, je偶eli zostawisz go w spokoju.


ROZDZIA艁 SZESNASTY


Melanie postanowi艂a nie ubiega膰 si臋 o posad臋 w La Chere. Coby lepiej si臋 nadawa艂 na szefa kuchni ni偶 ona, a poza tym chcia艂a wr贸ci膰 do domu i jak najszyb­ciej powiedzie膰 Robertowi, co do niego czuje.

Wyl膮dowa艂a w Nowym Orleanie w niedziel臋 wie­czorem i pojecha艂a taks贸wk膮 do swego mieszkania. Wysiad艂a z taks贸wki w ulewnym deszczu. Nie mia艂a z sob膮 parasolki, bo te偶 偶adnej nie posiada艂a. Prak­tyczny i rozwa偶ny Robert na pewno ma z tuzin para­soli. Gdyby z nim by艂a, wyskoczy艂by teraz z domu i uchroni艂 j膮 przed zmokni臋ciem.

W trakcie otwierania drzwi Wafel wymkn膮艂 si臋 z mieszkania. Je艣li chc.e zatrzyma膰 kota na sta艂e, trzeba go b臋dzie wysterylizowa膰; 偶eby nie ucieka艂 z domu w poszukiwaniu przyg贸d.

- Wafel, wracaj'! Kici, kici! Kot da艂 susa i pomkn膮艂 na d贸艂.

Rzeczywi艣cie przypominam Holly Golightly bie­gaj膮c膮 za zab艂膮kanym kotem w strugach deszczu, pomy艣la艂a.

- Wafel, natychmiast wracaj! - zawo艂a艂a, ale kot, jak to kot, ani my艣la艂 s艂ucha膰.

Ulica by艂a mokra, samochody porusza艂y si臋 wolno po 艣liskiej nawierzchni.

Wybieg艂szy na ulic臋, Melanie zobaczy艂a, 偶e Wafel wyskakuje na brukowan膮 jezdni臋. W tym samym momencie zza rogu ulicy wyjecha艂 czarny sedan. Melanie przerazi艂a si臋; podobny samoch贸d zderzy艂 si臋 niedawno z babcinym cadillakiem, kt贸rym jecha­艂a z Daisy Rose i ma艂ym Adamem.

Czarny sedan jecha艂 wprost na Wafla, kt贸ry za­trzyma艂 si臋 na 艣rodku jezdni i otrzepywa艂 mokre 艂apki. Kierowca nacisn膮艂 klakson i pr贸bowa艂 gwa艂­townie hamowa膰, lecz zamiast si臋 zatrzyma膰, wpad艂 w po艣lizg.

- Wafel! - wrzasn臋艂a Melanie, rzucaj膮c si臋 na jezdni臋路

Za p贸藕no.


- Zdarzy艂 si臋 wypadek.

- Wypadek? - sennie powt贸rzy艂 Robert do s艂uchawki. Usiad艂 na 艂贸偶ku, zapali艂 nocn膮 lampk臋 i po­patrzy艂 na budzik. Wp贸艂 do czwartej nad ranem. - Ja­ki wypadek? Co si臋 sta艂o?

- Robert, to ja, Charlotte. Dzwoni臋, bo ... - G艂os si臋 jej za艂ama艂.

Robert poczu艂 strach i momentalnie oprzytomnia艂.

- Co艣 si臋 sta艂o Melanie?

- Tak.

- Gdzie ona jest? W kt贸rym szpitalu?

- W Klinice Weterynaryjnej przy Canal Street.

- Jak to w Klinice Weterynaryjnej?

- J膮 i jej kota potr膮ci艂 samoch贸d, a Melanie nie chce zostawi膰 Wafla, dop贸ki nie b臋dzie mia艂a pew­no艣ci, 偶e nic mu si臋 nie sta艂o. Jest poraniona i posinia- czona, ale nie mog艂am jej sk艂oni膰, 偶eby pojecha艂a do szpitala.

- Gdzie jeste艣?

- W domu. Mia艂am telefon od weterynarza, kt贸ry prosi艂, 偶ebym przem贸wi艂a jej do rozumu, ale nic nie wsk贸ra艂am. Mo偶e ty zdo艂asz j膮 przekona膰.

- Ju偶 si臋 zbieram. Dam ci zna膰, jak dotr臋 do kliniki. Robert szybko wci膮gn膮艂 ubranie, chwyci艂 sw贸j dziennik i zbieg艂 do samochodu. Jecha艂 z bij膮cym sercem. Wpad艂szy jak burza do recepcji czynnej ca艂膮 dob臋 przychodni weterynaryjnej, o艣wiadczy艂 zdyszany:

- Szukam Melanie Marchand i jej kota Wafla. Recepcjonistka wezwa艂a lekarza, a ten zaprowa­dzi艂 Roberta do sali przyj臋膰. Melanie siedzia艂a za­p艂akana w bujanym fotelu, trzymaj膮c na kolanach nieprzytomnego kota.

- Melanie! - Podbieg艂 do niej.

- Och, Robert! Przyjecha艂e艣.

- Oczywi艣cie.

- Samoch贸d potr膮ci艂 Wafla.

- S艂ysza艂em. - Delikatnie pog艂aska艂 nieruchome zwierz膮tko. - Ale wiem od Charlotte, 偶e uderzy艂 r贸wnie偶 ciebie.

- Zaczepi艂 mnie zderzakiem, kiedy stara艂am si臋 wypchn膮膰 Wafla spod ko艂a. Pan doktor powiedzia艂, 偶e gdyby nie ja, zgin膮艂by na miejscu.

- Nie s膮dzisz, 偶e teraz ty powinna艣 si臋 pokaza膰 lekarzowi? - powiedzia艂, patrz膮c z l臋kiem na skale­czenie u nasady jej nosa. - Trzeba to opatrzy膰, a mo­偶e nawet za艂o偶y膰 szew.

- Nie rusz臋 si臋 st膮d, dop贸ki Wafel nie dojdzie do siebie.

- S艂ysza艂em od Charlotte, 偶e polecia艂a艣 do Seattle na rozmow臋 w sprawie pracy.

- To prawda.

- I jak posz艂o?

- Nie posz艂am na rozmow臋.

- Dlaczego?

- Bo spotka艂am twoj膮 ciotk臋, kt贸ra opowiedzia艂a mi o tobie. Jak straci艂e艣 rodzic贸w. I o Jasonie Monroe.

Robert czu艂 na sobie jej uwa偶ne spojrzenie, ale zamiast swoim zwyczajem zachowa膰 nieprzeniknio­ny wyraz twarzy, tym razem nie stara艂 si臋 ukry膰 uczu膰. Zarazem, rzecz dziwna, zrobi艂o mu si臋 lekko i swobodnie na duszy.

- Oszuka艂em ci臋 - powiedzia艂.

- Kiedy?

- Kiedy powiedzia艂em, 偶e to by艂 tylko seks. To nieprawda.

- Mia艂am tak膮 nadziej臋.

- Przywioz艂em co艣, czym chc臋 si臋 z tob膮 podzieli膰 - powiedzia艂.

- Naprawd臋?

- Prosz臋路 - Poda艂 jej sw贸j dziennik. - Jeste艣 pierwsz膮 osob膮, kt贸rej go pokazuj臋. Dowiesz si臋 z niego rzeczy, o kt贸rych nie umiem m贸wi膰.

- Doceniam to, Robercie, ale nie musisz tego robi膰.

- Ale chc臋.

- Dzi臋kuj臋. - Pe艂en wdzi臋czno艣ci u艣miech Melanie by艂 dla niego najwy偶sz膮 nagrod膮.

W tym momencie Wafel poruszy艂 si臋 i zamiaucza艂.


Upewniwszy si臋, 偶e Waflowi nic nie grozi, Me­lanie pozwoli艂a si臋 zawie藕膰 do najbli偶szego szpitala. Czekaj膮c na lekarza, zacz臋艂a czyta膰 dziennik Ro­berta.

Pierwszy wpis pochodzi艂 z pocz膮tk贸w jego pracy w Hotelu Marchand i by艂 g艂贸wnie po艣wi臋cony jej osobie. Robert pisa艂:

"Melanie nie zdaje sobie sprawy z w艂adzy, jak膮 ma nad lud藕mi, kt贸rzy j膮 otaczaj膮. Ich uwielbienie sprawia, 偶e nie dostrzega w艂asnych b艂臋d贸w. Pocz膮t­kowo wydawa艂o mi si臋, 偶e nie umie kierowa膰 lud藕mi, ale potem zmieni艂em zdanie. Personel jest jej oddany, tak 偶e nie musi niczego nakazywa膰, bo wszyscy na wyprz贸dki odgaduj膮 jej my艣li. Mnie nigdy nie zda­rzy艂o si臋 nic podobnego".

By艂a zaskoczona tak膮 ocen膮 jej osoby. Nieco dalej przeczyta艂a:

"Melanie nigdy si臋 nie asekuruje. Lubi ryzyko­wa膰, 偶y膰 pe艂ni膮 偶ycia. Nie boi si臋 pope艂nia膰 b艂臋d贸w. Obserwuj膮c j膮, zda艂em sobie spraw臋 z w艂asnego ase­kuranctwa. Ze swojej ma艂odusznej niech臋ci do ryzy­ka. Czego ja si臋 tak boj臋?"

W dniu awantury o czekoladowego indyka Robert napisa艂:

"Dostaj臋 bzika przez t臋 kobiet臋. Najbardziej prze­ra偶a mnie to, 偶e przestaj臋 panowa膰 nad sytuacj膮. Jeszcze nigdy 偶adna kobieta nie dzia艂a艂a na mnie tak silnie jak ona. Ka偶de jej zbli偶enie burzy mi krew, a jednocze艣nie w jej obecno艣ci 艣wiat wydaje si臋 pi臋kniejszy, zapachy intensywniejsze, barwy 偶yw­sze. Znam na pami臋膰 ka偶dy jej gest i ruch, ka偶dy najdrobniejszy szczeg贸艂 jej twarzy. A zarazem mam kompletny m臋tlik w g艂owie".

A nazajutrz po ich mi艂osnej nocy:

"Za nic w 艣wiecie nie mog臋 zdradzi膰, co do niej czuj臋. Jest moj膮 艣mierteln膮 obsesj膮, budz膮c膮 strach pokus膮. Czy podobnie dzia艂a艂a na Jasona kokaina? Budzi艂a w nim nami臋tno艣ci, dla kt贸rych zaspokojenia got贸w by艂 zmarnowa膰 偶ycie sobie i swojej rodzinie? To ponad moje si艂y. Wola艂em zrani膰 jej dum臋, ni偶 ulec pokusie, a potem czeka膰 na nieuchronn膮 kl臋sk臋 nas obojga".

Melanie podnios艂a wzrok i spotka艂a spojrzenie Ro­berta, w kt贸rego oczach niepok贸j miesza艂 si臋 z czu艂o­艣ci膮. Chcia艂a co艣 powiedzie膰, lecz przeszkodzi艂o jej w tym nadej艣cie lekarza.

Czekaj膮c, a偶 zeszyje jej ran臋 nad nosem, Melanie my艣la艂a tylko o tym, aby szybko wYj艣膰 lie szpitala i w jakim艣 spokojnym miejscu zastanowi膰 si臋 razem z Robertem nad ich przysz艂ym losem. Jednak偶e w momencie, gdy lekarz zak艂ada艂 ostatni opatrunek, drzwi si臋 otworzy艂y i do sali zabiegowej wkroczy艂y rz膮dkiem: mama, Charlotte, Sylvie i Renee.

Niech to diabli! S膮 bardzo kochane, ale w tej chwili wola艂aby zosta膰 sam na sam z Robertem, kt贸ry dyskretnie pozosta艂 w poczekalni.

- Moje kochane, niepotrzebnie zerwa艂y艣cie si臋 w 艣rodku nocy.

- Jak to niepotrzebnie! - oburzy艂a si臋 Sylvie. - Troszczymy si臋 o nasz膮 ma艂膮 siostrzyczk臋.

- Nie zwa偶aj膮c na twoj膮 wypraw臋 do Seattle - do­da艂a Charlotte.

- Chcia艂y艣my si臋 dowiedzie膰, co ci臋 ostatnio dr臋­czy - dorzuci艂a Renee.

Matka usiad艂a obok Melanie i wzi臋艂a j膮 za r臋k臋路

- Pami臋taj, 偶e kochamy ci臋 i 偶e zawsze mo偶esz na nas liczy膰. Musisz tylko przyzna膰 si臋 szczerze do problem贸w - powiedzia艂a.

Melanie popatrzy艂a na nie ze zdziwieniem.

- O co wam chodzi? - spyta艂a.

- Wiemy, co robi艂a艣 w Seattle. Pojecha艂a艣 do dilera po towar - o艣wiadczy艂a Charlotte.

- Co? - zdumia艂a si臋 Melanie.

- Nie wstyd藕 si臋, kochanie. Ka偶demu mo偶e si臋 to zdarzy膰 - dobrotliwie wtr膮ci艂a. Renee.

- My艣licie, 偶e bior臋 narkotyki?

- A mo偶esz temu zaprzeczy膰? - zapyta艂a Sylvie.

- Oczywi艣cie. Sk膮d wam to przysz艂o do g艂owy?

Matka i siostry popatrzy艂y po sobie, nie wiedz膮c, co powiedzie膰. Wreszcie Charlotte odzyska艂a rezon i rzek艂a:

- Pami臋tasz ten dzie艅, kiedy przynios艂am ci suk­ni臋, w kt贸rej mia艂a艣 wyst膮pi膰 na charytatywnej gali? W trakcie robienia kawy w艂膮czy艂am niechc膮cy auto­matyczn膮 sekretark臋, na kt贸rej by艂a wiadomo艣膰 od "przyjaciela" z Seattle, 偶e ma dla ciebie "towar pier­wsza klasa".

- Chodzi艂o o smakowit膮 plotk臋路

- Nie wykr臋caj kota ogonem - zgromi艂a j膮 Char10tte. - Po wyj 艣ciu wr贸ci艂am do twego mieszkania, bo zapomnia艂am ci o czym艣 powiedzie膰, i us艂ysza-

艂am, jak rozmawiasz z nim przez telefon. Dok艂adnie zapami臋ta艂am twoje s艂owa: "Kokaina, chc臋 wszys­tko, absolutnie wszystko". Nadal b臋dziesz si臋 wy­piera膰?

Melanie usi艂owa艂a sobie przypomnie膰 swoj膮 roz­mow臋 z Cobym.

- 殴le mnie zrozumia艂a艣.

- Wi臋c mo偶e nas o艣wiecisz, jak by艂o naprawd臋 - sarkastycznie zauwa偶y艂a Charlotte.

Melanie uzna艂a, 偶e nie mo偶e im zdradzi膰 osobistej tragedii Roberta. Rozmowa z siostrami pozwoli艂a jej zrozumie膰, dlaczego nie chcia艂 z ni膮 na ten temat rozmawia膰. Bo nie m贸g艂 znie艣膰 艣wiadomo艣ci, 偶e naj­dro偶sza osoba uwa偶a ci臋 za k艂amc臋 i narkomana.

- Pami臋tasz, jak przysz艂a艣 do mnie do galerii? By艂a艣 zdenerwowana, dziwnie si臋 zachowywa艂a艣. Sama m贸wi艂a艣, 偶e jeste艣 rozkojarzona - dorzuci艂a

Sylvie. .

- Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, co' si臋 dzia艂o podczas kolacji w przeddzie艅 艣lubu Carly. Najpierw poda艂a艣 kanapki z krabem zamiast indyka, a potem wywo艂a- . 艂a艣 po偶ar w jadalni. Jak zamierzasz to wyt艂umaczy膰? - Tym razem do ataku przyst膮pi艂a Renee.

Melanie mia艂a ochot臋 si臋 rozp艂aka膰. Nie mia艂a poj臋cia, jak przekona膰 siostry, 偶e jest niewinna.

- Powiedz im prawd臋, Melanie. Niczego nie ukrywaj - us艂ysza艂a g艂os Roberta, kt贸ry niepostrze偶e­nie wszed艂 do pokoju.

Poczu艂a ogromn膮 ulg臋.

- Nawet tego, co dotyczy ciebie?

- Niczego.

- Zr贸bmy to razem - zaproponowa艂a, wyci膮gaj膮c do niego r臋k臋.

Anne ust膮pi艂a Robertowi miejsca, kt贸ry usiad艂 obok Melanie, i razem, kawa艂ek po kawa艂ku, opowie­dzieli, co naprawd臋 wydarzy艂o si臋 w ci膮gu minionych dni. Kiedy sko艅czyli, matka Melanie i jej siostry przeprosi艂y j膮 serdecznie za swoje niewczesne podej­rzenia, a Anne zapewni艂a Roberta, i偶 nadal jest sze­fem kuchni.

Zwracaj膮c si臋 do najm艂odszej c贸rki, doda艂a:

- Mam dla ciebie prezent. - Si臋gn膮wszy do swej przepastnej torby, wyj臋艂a z niej fotograficzny album. - W艂a艣nie sko艅czy艂am go kompletowa膰, wi臋c kiedy zadzwoni艂a Charlotte, pomy艣la艂am, 偶e poprawi ci samopoczucie. - Wr臋czy艂a album Melanie.

By艂 to jej dziecinny album, kt贸ry matka opatrzy艂a dowcipnymi komentarzami i uwagami.

- Och, mamo, strasznie ci dzi臋kuj臋. - Melanie popatrzy艂a ze wzruszeniem na matk臋 i siostry, kt贸re przyjecha艂y do niej w 艣rodku nocy nie po to, by j膮 krytykowa膰, ale okaza膰 mi艂o艣膰 i przywi膮zanie. To raczej ona stawa艂a dot膮d okoniem, nie chc膮c uwie­rzy膰, 偶e jest pe艂noprawnym cz艂onkiem rodziny.

- By艂a艣 uroczym dzieckiem - zauwa偶y艂 Robert, przerzucaj膮c karty albumu. - Szkoda, 偶e ci臋 wtedy nie zna艂em.

Melanie popatrzy艂a na niego i ich oczy si臋 spot­ka艂y. Katem oka zauwa偶y艂a, 偶e siostry i matka dys- . kretnie wycofuj膮 si臋 z gabinetu.

- Wystarczy, 偶e teraz si臋 znamy - szepn臋艂a.

- Kiedy dowiedzia艂em si臋 od Charlotte, 偶e mia艂a艣 wypadek, przerazi艂em si臋, 偶e to co艣 powa偶nego i nie zd膮偶臋 ci wyzna膰, jak bardzo ci臋 kocham - powiedzia艂 Robert, podnosz膮c jej d艂o艅 do ust. - I jeszcze chc臋 ci臋 przeprosi膰 za to, 偶e nakrzycza艂em na ciebie po po偶arze.

- To prawda, pok艂贸cili艣my si臋, ale k艂贸tnie te偶 maj膮 swoj膮 dobr膮 stron臋 - odpar艂a figlarnie.

- Bo mo偶na si臋 potem pogodzi膰 w 艂贸偶ku?

- Zgad艂e艣.

- Kocham ci臋, Melanie - powiedzia艂. - Nie potrafi臋 powiedzie膰, jak bardzo.

- Ja te偶 kocham ci臋 nad wszystko.


EPILOG

W kuchni panowa艂a wysoka temperatura, kt贸ra jednak nie dor贸wnywa艂a temperaturze uczu膰 Melanie.

Po jej mieszkaniu rozchodzi艂 si臋 s艂odki czere艣nio­wy aromat 艂ososia ci la LeSoeur. Melanie krz膮ta艂a si臋 po kuchni odziana jedynie w fartuszek, sk膮pe koron­kowe majteczki i rubinowe pantofelki na wysokim obcasie, przyprawiaj膮c Roberta o przyspieszone bicie serca. W ci膮偶 nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e zgodzi艂a si臋 zo­sta膰 jego 偶on膮. R贸wnie trudno by艂o uwierzy膰, jak to si臋 sta艂o, i偶 zdecydowa艂 si臋 zburzy膰 budowany od lat obronny mur dziel膮cy go 艣wiata, otworzy膰 serce i wyzna膰' mi艂o艣膰. A sta艂o si臋 to za spraw膮 tej oto wspania艂ej, nieprzewidywalnej i pi臋knej kobiety.

- Przesta艅 wpatrywa膰 si臋 w moj膮 pup臋 i podejd藕 tu - zakomenderowa艂a, spogl膮daj膮c na niego przez rami臋 z filuternym u艣miechem.

Nie musia艂a mu tego dwa razy powtarza膰. Mo­mentalnie zjawi艂 si臋 u jej boku. Melanie nabra艂a na 艂y偶k臋 kawa艂ek swego wy艣nionego 艂ososia w czere艣­niowym sosie z dodatkiem fety i w艂o偶y艂a mu do ust.

By艂a to jedna z owych niecodziennych kulinar­nych kompozycji, w jakich specjalizowa艂a si臋 jego ulubiona kucharka. Smak nowej potrawy przeszed艂 naj 艣mielsze oczekiwania Roberta.

- Mniam, mniam, prawdziwy raj w g臋bie - wy­mrucza艂 z rozkosz膮. - Jeste艣 kr贸low膮 kuchni.

U艣miech, jakim go obdarzy艂a, ogrza艂 mu serce i rozpali艂 zmys艂y. Chwyci艂 Melanie w ramiona i obr贸­ci艂 twarz膮 ku sobie.

- Niemniej do pe艂ni smaku czego艣 mi tu brakuje - szepn膮艂.

- Nie wiem, co by to mog艂o by膰. - Licz膮c na palcach, wymieni艂a wszystkie sk艂adniki. - Chyba o niczym nie zapomnia艂am.

- Przyda艂aby si臋 odrobina pieprzu.

- 艁oso艣 ci la LeSoeur nie mo偶e by膰 zbyt pikantny.

- A co z lubi膮cymi kulinarne przygody bywalcami restauracji? O nich nie pomy艣la艂a艣?

Melanie roze艣mia艂a si臋.

- Zdaje si臋, 偶e pr贸bujesz mnie sko艂owa膰, ale ja i tak wiem, o co ci chodzi.

- To dobrze, 偶e si臋 rozumiemy, bo niekt贸rzy wol膮 ostrzejsze dania.

Siedz膮cy na parapecie Wafel miaukn膮艂 z wyra藕n膮 aprobat膮.























Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wilde Lori Sekret swietego Mikolaja
Wilde Lori Sekret 艢wi臋tego Miko艂aja
66 Lori Wilde Pikantny deser (Hotel Marchand 06)
06 Lori Wilde Pikantny deser
Lori Foster Rendezvous mit Risiko
Pikantna zupa czosnkowa by szelmaa
Lori Foster Lust de LyX Knisterndes Begehren
wilde the importance of?ing?rnest
Fasol贸wka pikantna
Pikantny ch艂odnik na gor膮ce wiosenne dni FZ4X6MSWTU7NN2HNMECUOWY7C4I7YQY5ST3CN5Q
Groch贸wka pikantna
Krewetki w pikantnym ry偶u z pieczarkami
Pikantne roladki
Pikantny pieczony kurczak
Flaki w pikantnym sosie
Makaron w pikantnym sosie
Wilde A Woman of No Importance
Sa艂atki, Pikantna sa艂atka owocowa CHAAT, Pikantna sa艂atka owocowa CHAAT (Indie)