Rozmowa z JE Ks. Bp. Zbigniewem Kiernikowskim, ordynariuszem siedleckim.
Okres Bożego Narodzenia to czas naszego szczególnego pochylenia się nad Tajemnicą Wcielenia, ale jednocześnie - wpatrywania się w Świętą Rodzinę, co podkreśla uroczystość przypadająca w pierwszą niedzielę po świętach. Mówi się nawet, że Boże Narodzenie to święta bardzo rodzinne, bo spędzamy je najczęściej w gronie najbliższych. Może warto zatem przy okazji zastanowić się czy rodziny, w których żyjemy, mogą być święte?
Uważam, że właśnie rodzina jest najbardziej naturalną, chciałoby się powiedzieć - normalną drogą do świętości. Jest właściwym środowiskiem, w którym rozpoczyna się proces krystalizacji świętości. Dla zrozumienia tego trzeba sobie uświadomić, na czym polega świętość. Otóż świętość polega na właściwym odniesieniu człowieka do Pana Boga. Relacja zaś do Stwórcy odzwierciedla się w naszym stosunku do drugiego człowieka. Pierwsze i naturalne środowisko, w którym człowiek przeżywa swoje relacje z drugim to właśnie rodzina. Ten „drugi” stanowi pomoc daną człowiekowi przez Boga do dostrzegania i przezwyciężania własnego egoizmu, który jest skutkiem grzechu. Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, żeby mógł siebie dawać, żeby był dla drugiego. A realizacji tego człowiek najlepiej doświadcza właśnie w rodzinie, której członkowie, żyjąc na co dzień w określonych, bardzo bliskich relacjach, mając wzajemne wymagania, uczą się życia z drugim i dla drugiego oraz akceptują siebie.
Jednak, przyzna Ksiądz Biskup, stosunkowo niewielu małżonków doczekało się wyniesienia na ołtarze.
To nie znaczy, że nie było czy nie ma świętych rodzin, ale oznacza raczej, iż ta dziedzina rzeczywiście jest niedowartościowana w teologii i praktyce życia chrześcijańskiego. Chodzi o właściwe ustawienie wspólnego życia obejmującego zarówno sferę duchową, uczuciową, jak i cielesną. Stworzenie pełnej harmonii współżycia we dwoje zgodnie z zamysłem Pana Boga jest możliwe tylko jako dzieło samego Boga. Od człowieka - konkretnie od małżonków czy rodziców - zależy całkowita akceptacja tego, iż to Pan Bóg kształtuje ich życie, ich relacje - w ogóle całość ich wspólnej egzystencji. Wymaga to zawierzenia Bogu, wiary i stałego wysiłku zaparcia i zapierania się siebie. Tę prawdę musi sobie uświadomić i zaakceptować każdy człowiek, który wchodzi na drogę ku świętości. W przypadku małżeństwa potrzebna jest akceptacja tej wizji życia przez oboje.
W praktyce jednak człowiek woli sam kształtować swoje życie według własnego planu. Pana Boga przywołuje co najwyżej do pomocy w realizacji tych określonych przez siebie zamierzeń. Wobec tak wielkiego wyzwania łatwiej zatem było – jak to się często działo w przeszłości - tę sferę ludzkiego życia jakby odsunąć czy przemilczać albo odnosić się do niej negatywnie lub też skupić się na formach życia samotnego, w celibacie. Sytuacja zmieniła się trochę po Soborze Watykańskim II. Jednakże dotąd jeszcze nie uległa jakiejś zdecydowanej przemianie powszechna mentalność w tej dziedzinie u ludzi przyznających się do Kościoła. Problem świętości czy jej braku nie leży w samej cielesności, seksualności lub przeżywaniu takich czy innych uczuć, ale we wnętrzu człowieka, w jego jestestwie. To znaczy w tym, jak on to wszystko przeżywa.
Jeśli małżonkowie są wewnętrznie uzdrowieni i mają odpowiednią relację do Boga ( a dzieje się to dzięki właściwemu przeżywaniu chrztu i innych sakramentów oraz Słowa Bożego), zaczynają pojmować siebie i swoje całe swoje współżycie jako okazję do spotykania Boga i uświęcania się. Zaczynają patrzeć każdy na swoją bliską, daną mu osobę jako pomoc do tego, by uczyć się tracić siebie w swojej własnej wizji siebie, a żyć dla drugiego stosownie do zdobywanej coraz głębiej świadomości bycia na obraz i podobieństwo Boga. Wówczas całe życie, włącznie z przeżywaniem cielesności i seksualności, będzie prowadziło do ich uświęcenia. Jeśli ktoś w oparciu o Pana Boga potrafi właściwie przeżywać relację do drugiego, a nie będzie stosował logiki ucieczki przed nim lub nie będzie wykorzystywał drugiego dla siebie, lecz świadom swej bliskości z Bogiem będzie wchodził w relacje z drugim takim, jakim jest, będzie to znakiem, iż działa w nim moc Boga i że rozpoczęło się postępowanie na drodze świętości.
Współczesna kultura, media, obyczajowość nie sprzyjają temu modelowi życia dla innych.
Rodzina jest dziś z wielu stron atakowana, częstokroć mam wrażenie, że wprost systematycznie i w sposób zorganizowany dąży się do jej rozkładu. Dobrze pojęta i dobrze żyjąca rodzina wychowuje człowieka dojrzałego, wolnego, wolnego od siebie. Wiele systemów boi się człowieka wolnego. Chce mieć ludzi jakoś zniewolonych i od czegoś uzależnionych albo nie w pełni świadomych swej tożsamości bycia na obraz Boży. Tylko rodzina, w której panują właściwe relacje, wychowuje człowieka do wolności. Człowiek jest prawdziwie wolny, gdy, krótko ujmując, nauczy się przeżywać wyzwolenie do siebie. Rozpoczyna się to na etapie przechodzenia od matki do ojca. Wtedy uczy się żyć nie dla siebie, ale dla innych. A świat, który ma swoją ograniczoną tylko do ludzkich wymiarów wizję człowieka, lansuje typ człowieka zorientowanego na używanie, prowadzące do zniewolenia. Boi się bowiem wolnych ludzi. Stąd też nie chce dobrej rodziny. Indywidualnie bowiem jest trudniej oprzeć się wpływowi świata, a jeszcze trudniej indywidualnie wychować w duchu prawdziwej wolności. Do tego potrzebna jest rodzina. Jest ona bowiem naturalnym środowiskiem, w którym dorastający człowiek tego może doświadczyć i tego się nauczyć. W działaniu przeciwnym rodzinie wykorzystuje się – być może tylko podświadomie - prawdę, że w pojedynkę nie jesteśmy w stanie przezwyciężyć uzależnień, wpływów świata, choćby dlatego że nawet nie wiemy, iż potrzebujemy odpowiedniego wzajemnego oparcia. Wyzwolenie się od logiki i presji świata może się stawać tylko dzięki nawróceniu, przez przyjęcie Ewangelii, krzyża, przez umieranie dla siebie.
Czy tego możemy się nauczyć, wpatrując się w Świętą Rodzinę?
Jeśli nawet uwzględnimy specyfikę tej jedynej, szczególnej Rodziny, to jej kontemplacja może nas rzeczywiście wiele nauczyć. Przede wszystkim -głębokiej wiary, zawierzenia Bogu, oddawania siebie drugiemu człowiekowi. na zasadzie pokornego służenia tajemnicy życia. W przypadku Świętej Rodziny była to szczególna posługa wobec Tajemnicy życia. Odwiecznie Żyjący stał się śmiertelnym i powierzył siebie ludziom. Maryja i Józef zostali postawieni wobec daru życia, który nieporównywalnie ich przerastał i całkowicie był w ich rękach. Przyjmując taką postawę Maryja jest wzorem całkowitego poddania się działaniu Ducha Świętego, przyjmowania planu danego jej przez Boga. To jest Jej prostym i czystym macierzyństwem. Podobnie św. Józef, który bierze pod swoją ojcowską pieczę tę Tajemnicę, która go przerasta, a której bezgranicznie służy. Po prostu przewodniczy rodzinie, prowadzi ją do spełnienia planu Boga Ojca. To jest jego ojcostwo.
Jak ten wzorzec rodziny, jak przyznał Ksiądz Biskup, szczególnej, niepowtarzalnej, przełożyć na relacje w naszych rodzinach?
Trzeba wyjść z założenia, że życie w rodzinie chrześcijańskiej nie polega na dążeniu do zaspokajania własnych potrzeb i pragnień przez któregokolwiek członka rodziny. Chodzi natomiast o takie przeżywanie wszystkich relacji w małżeństwie i rodzinie (będących przejawem życia i dążeniem do życia), aby każdy członek rodziny uczył się umierania dla siebie i otwierania się na innych, bycia dla innych. Wychowanie to świadome towarzyszenie procesowi wyprowadzania dziecka z egoizmu przez ukazywanie właściwych relacji w rodzinie, przez uczenie umiejętności rezygnowania z siebie. Służą temu poprawne relacje najpierw między samymi małżonkami, a następnie między rodzicami i dziećmi. Dobrze rozumiejąca swą rolę matka, która z natury ma ściślejsze, bliższe relacje z dzieckiem, począwszy od tego, że dziecko rozwija się najpierw w jej łonie, będzie dbać o to, by ojciec stale był pierwszy w rodzinie, by bez niego nic się w niej nie działo, by dziecko uczyło się „iść do ojca”. W ten sposób matka nie będzie zatrzymywać dziecka wyłącznie dla siebie, ale nauczy je poznawać innych, wchodzić z nimi w relacje. Ojciec z kolei będzie się uczył przyjmowania dziecka, i to takim, jakie ono jest. To bardzo ważny moment zarówno dla dziecka, które odchodzi od matki i uczy się, iż jest przyjmowane przez kogoś innego. Dziecko jest jakby naturalnie u matki i z matką. Ojca natomiast musi się uczyć przyjmować i w ten sposób wzrastać oraz dojrzewać do relacji w wolności - od siebie. Jest to ważne również dla matki, gdyż ona widzi, że jest przyjmowana przez męża jako matka tego dziecka. Jest dowartościowana nie tylko jako kobieta sama w sobie, ale jako matka, bez której mąż nie mógłby być ojcem. W stosunku zaś do dziecka przeżywa coraz to głębiej świadomość, że oddaje swoje dziecko mężowi, ojcu, aby przy nim było wolną osobą i w ten sposób ona jako matka bardziej staje się matką, to znaczy tą, które wy-dała i od-dała, aby już niezależnie od niej mogła żyć wolna osoba. Rodzice dojrzewają przy wychowaniu dzieci, jeśli mają odwagę traktować je jako dar Boga i patrzą na nie jako na dzieci Boga, którym oni tylko posługują.
Czy narzeczeni są przygotowywani do tego, że osiągnięcie harmonijnego, szczęśliwego życia rodziny wymaga rezygnacji z siebie, przezwyciężania swego egoizmu?
Problem tkwi nie tyle w przygotowaniu do małżeństwa, rozumianego jako bezpośrednie przygotowanie, ile w ogóle w rozumieniu chrześcijaństwa oraz życia z wiary i w wierze w Jezusa Chrystusa. O przygotowaniu do małżeństwa chrześcijańskiego czy o chrześcijańskim przygotowaniu do małżeństwa można mówić tylko na tle ogólnej świadomości i praktyki życia chrześcijańskiego. Dopiero w tym kontekście można pozytywnie mówić o szczęściu życia małżonków chrześcijańskich, które będzie rozumiane jako szczęście życia nie dla siebie.
Rzeczywiście, takie dorastanie do życia nie dla siebie - to wynik długiej formacji do małżeństwa i małżeńskiej, których nam brakuje. Przygotowanie w ogóle do życia chrześcijańskiego jest bardzo słabe i „mało” chrześcijańskie, a już szczególnie przygotowanie do życia w rodzinie stanowi słaby punkt naszej formacji chrześcijańskiej i troski duszpasterskiej. Polega ono najczęściej na przeprowadzeniu kilku konferencji dla narzeczonych z nastawieniem, że jakoś sobie w przyszłości poradzą. Nie jest to tylko kwestia kompetencji osób, które takie przygotowanie prowadzą, ale całej atmosfery czy środowiska dojrzałej wiary według zamysłu Boga objawionego i spełnionego w Jezusie Chrystusie. Mogę zapewnić, że sprawy te są mi bardzo bliskie i jako biskup będę troszczył się o prawdziwy obraz rodziny, w szczególności o prawidłową figurę ojca w rodzinie, a to w dużej mierze zależy od żony i matki.
Rodziny współczesne przeżywają wielorakie kryzysy, jeden z nich wynika z podważaniu autorytetu ojca. Do tego tematu zechcemy powrócić w kolejnej rozmowie. Tę, już w atmosferze świątecznej chciałabym zakończyć pytaniem: Czego można życzyć polskim rodzinom, w szczególności tym, żyjącym w naszej diecezji, na dni przeżywania Tajemnicy Wcielenia?
Kieruję do wszystkich rodzin życzenia, by w tym czasie i atmosferze Bożego Narodzenia całe rodziny i poszczególni członkowie zatrzymywali się w swoim sercu nad tajemnicą boskiego Życia, które w Jezusie przyszło do nas, by być jednym z nas i dzielić nasze życie. Niech kontemplacja tej obecności Boga w warunkach ludzkich pomaga nam wszystkim przyjmować postawę prostoty i pokory przed drugim człowiekiem, by doświadczać komunii i pokoju. Dzięki temu wszyscy będziemy bardziej rodziną, rodziną Bożą. Dzięki temu też rodzina ludzka będzie bardziej rodziną troszczącą się o rodzinę.
Dziękuję za rozmowę.
Anna Wasak,
Tekst ukazał się w „Podlaskim Echu Katolickim” w numerze 52/2003