Przekl臋ta簉iera (2)

Joanna Chmielewska




Przekl臋ta Bariera




Obudzi艂am si臋.

S艂o艅ce 艣wieci艂o mi na twarz i prosto w oczy, nic dziwnego zatem, 偶e si臋 obudzi艂am. Co艣 si臋 musia艂o sta膰 z zas艂onami. Nie zrozumia艂am tego w pierwszej chwili i popatrzy艂am dooko艂a siebie. Zamkn臋艂am oczy, otworzy艂am je ponownie, prawie pewna, 偶e g艂upia halucynacja przepadnie, rozejrza艂am si臋 zn贸w, po czym powt贸rzy艂am t臋 operacj臋 kilkakrotnie, potrz膮saj膮c g艂ow膮.

Widok nie znika艂.

Wypr贸bowanym sposobem sprawdzi艂am, czy, mimo wszystko, nie 艣pi臋 nadal, mianowicie uszczypn臋艂am si臋 pot臋偶nie. Zabola艂o tak, 偶e a偶 sykn臋艂am. Wobec tego rzeczywi艣cie ju偶 nie spa艂am i ogl膮da艂am jaw臋.

Nic z tego nie mog艂am zrozumie膰 i poczu艂am zam臋t w umy艣le. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 poprzedniego wieczoru po艂o偶y艂am si臋 spa膰 w najlepszej komnacie ober偶y, w przyzwoitym 艂贸偶ku z baldachimem i firankami, wszystko jak nale偶y. S艂uga z ober偶y i moja pokoj贸wka wnie艣li rzeczy, ustawili je, sepety i kufry鈥

Spojrza艂am w k膮t z gwa艂townym niepokojem, bo skoro znik艂y zas艂ony, mog艂o znikn膮膰 i moje mienie, ale nie. Kufry, owszem, sta艂y oba, sepety r贸wnie偶, policzy艂am je, wszystkie cztery, w tym dwa cz臋艣ciowo rozpakowane. To by艂o w porz膮dku, ale reszta鈥?

W pierwszej chwili pomy艣la艂am, 偶e noc膮 przeniesiono mnie gdzie艣 w czasie snu, w chwili mojej nie艣wiadomo艣ci, ale od razu wyda艂o mi si臋 to niemo偶liwe, bo sen mam bardzo lekki, a jednym kieliszkiem wina, wypitym przy wieczerzy, nie mog艂am si臋 przecie偶 upi膰. Co si臋 zatem sta艂o i co to wszystko znaczy?

Nie znajdowa艂am si臋 w tej samej komnacie. Pok贸j to by艂 raczej czy izba, sk膮po i ubogo umeblowana, ale wielkiej czysto艣ci. I znacznie mniejsza. Za to okna mia艂a dziwnie du偶e, tiulowe firanki na nich i kotary, niedok艂adnie zasuni臋te, szpar臋 tworz膮ce ogromn膮 i przez t臋 szpar臋 w艂a艣nie 艣wieci艂o s艂o艅ce wprost na moj膮 twarz.

Nie pojmuj膮c niczego, prawie ba艂am si臋 poruszy膰. Kto wie jak d艂ugo le偶a艂abym, sparali偶owana os艂upieniem, gdyby nie zmusi艂a mnie do wysi艂ku intymna konieczno艣膰. Ostro偶nie usiad艂am i opu艣ci艂am nogi. Posadzka wys艂ana by艂a dywanem, jasnym, bez 偶adnego wzoru, tanim zapewne, ale do艣膰 mi臋kkim i nawet przyjemnym.

Pe艂na z艂ych przeczu膰, zajrza艂am pod 艂贸偶ko.

Oczywi艣cie! Tak jak ju偶 j臋艂am podejrzewa膰, nocnego naczynia nie by艂o. Nie zmie艣ci艂oby si臋 zreszt膮, to osobliwe 艂贸偶ko nie mia艂o miejsca pod sob膮, pantofelki pod nie wesz艂y, ale nic poza tym. Wydoby艂am je, wsun臋艂am na stopy, rozejrza艂am si臋 za dzwonkiem na s艂u偶b臋.

Bo偶e jedyny, dzwonka te偶 nie by艂o! Z niezb臋dnych rzeczy nie by艂o w og贸le niczego. M贸j peniuar le偶a艂 na oparciu fotela, przynajmniej fotel wyda艂 mi si臋 normalny. Zarzuci艂am na siebie szlafroczek i zdecydowa艂am si臋 sama otworzy膰 drzwi z nadziej膮, 偶e ujrz臋 za nimi bodaj moj膮 pokoj贸wk臋, a cho膰by jak膮 s艂ug臋 z ober偶y, od kt贸rej za偶膮dam podstawowych utensyli贸w.

Drzwi w tym pokoju znajdowa艂o si臋 dwoje. Na chybi艂鈥搕rafi艂 otworzy艂am jedne i os艂upia艂am ponownie. Mimo i偶 by艂o tam do艣膰 ciemno, zamajaczy艂y mi jakie艣 niezwyk艂e urz膮dzenia, umywalnia owszem, wygl膮da艂a znajomo, wanna r贸wnie偶, ale reszta鈥? W pomieszaniu wspar艂am si臋 d艂oni膮 o 艣cian臋, jak膮艣 nier贸wno艣膰 poczu艂am, kt贸ra pod tym lekkim naciskiem ust膮pi艂a, co艣 jakby cicho pykn臋艂o i nagle ca艂e pomieszczenie rozja艣ni艂o si臋 wielkim 艣wiat艂em.

Zamar艂am. Zna艂am wszak fajerwerki i b艂yski prochu wybuchaj膮cego, ale tu przecie偶 nic nie wybuch艂o, jasno艣膰 nasta艂a bezg艂o艣nie i w mgnieniu oka. Serce mi za艂omota艂o straszliwie, ale doznania fizjologiczne zn贸w nie pozwoli艂y mi ni zemdle膰, ni pozosta膰 w bezruchu.

Kilka jeszcze ujrza艂am, jak by je nazwa膰鈥? Nieruchomo艣ci鈥? Przymocowane do pod艂ogi, bia艂e i czyste. Na ka偶dej da艂oby si臋 usi膮艣膰. Szuka艂am wzrokiem jakiego艣 innego, stosownego naczynia, dzbanka bodaj, nic鈥 Zawaha艂am si臋, zanieczy艣ci膰 to鈥? Gdybym chocia偶 mia艂a wod臋 pod r臋k膮, op艂uka膰 wszak potrafi臋! Rozpacz chyba sprawi艂a, 偶e przypomnia艂y mi si臋 nagle wszystkie lektury, o Rzymianach, o akweduktach, termach, woda, bez pompy, za odkr臋ceniem kurka lecia艂a, gdzie偶 tu kurek鈥? No i krzes艂a kr贸lewskie z naczyniem pod spodem鈥

Nie mog艂am ju偶 d艂u偶ej zw艂贸czy膰. Trudno, pe艂na zgryzoty i niepewno艣ci, wykorzysta艂am to troch臋 wi臋ksze i wy偶sze, do kr贸lewskiego krzes艂a mo偶e i nieco podobne, z klap膮 klapa da艂a si臋 unie艣膰, cho膰 zerwa膰 musia艂am papierow膮 wst臋g臋, na kt贸rej by艂 napis. Odczyta艂am go. 鈥淶dezynfekowane鈥. A c贸偶 to mia艂o znaczy膰鈥?!

Ulgi ogromnej doznawszy przynajmniej w jednym zakresie, j臋艂am szuka膰 owego kurka do wody, niechaj膮c chwilowo docieka艅, gdzie si臋 znalaz艂am i jakim sposobem. Umywalnia鈥 na rozum bior膮c, do niej powinna ciec woda. Urz膮dzenie nad ni膮 w niczym kurka nie przypomina艂o, jakby gruby trzon 艂y偶ki do but贸w, bo kr贸tka rura wygi臋ta pod nim m贸wi艂a sama za siebie. Coraz bardziej zrozpaczona i zirytowana, odda艂am si臋 pr贸bom i 膰wiczeniom, usi艂owa艂am to kr臋ci膰, obraca膰 na boki鈥 obraca艂o si臋, dlaczego nie, ale wci膮偶 bez wody鈥 przyciska膰鈥 szarpi膮c tak na wszystkie strony, przypadkiem unios艂am 贸w trzon ku g贸rze. I w贸wczas lun膮艂 znienacka strumie艅 wody tak gor膮cej, 偶e ledwo mo偶na by艂o wytrzyma膰.

Nowej ulgi dozna艂am niezmiernej, ale natychmiast pojawi艂 mi si臋 nast臋pny k艂opot. Jak偶e bez naczynia 偶adnego przenie艣膰 t臋 wod臋 w upragnione miejsce? Rozgl膮daj膮c si臋 pilniej i ju偶 nieco spokojniej, dostrzeg艂am nad umywalni膮 p贸艂eczk臋, a na niej dwie szklanki czyste, jakby przejrzystym p臋cherzem owini臋te, nie bacz膮c na nic, chwyci艂am je i, nape艂niaj膮c wielokrotnie i wylewaj膮c do owego kr贸lewskiego siedziska, sp艂uka艂am wreszcie swoj膮 kompromitacj臋. Gor膮co mi by艂o przy tym, pot mi p艂yn膮艂 z czo艂a, r臋ce i nogi mi dr偶a艂y, os艂ab艂am, zachwia艂am si臋 i d艂oni膮 wspar艂am silnie na czym艣, co wystawa艂o jakby za plecami tego urz膮dzenia. I tu omal przytomno艣ci nie straci艂am, bo nagle run膮艂 do艅 potok wody, istny wodospad, o wiele silniejszy ni偶 ten nad umywalni膮.

D艂ugiej chwili potrzebowa艂am, 偶eby my艣li zebra膰. Gdzie偶 ja si臋 znalaz艂am, na Boga, jakim sposobem i co si臋 tu dzieje鈥? Owa kaskada w siedzisku pola艂a si臋 i przesta艂a lecie膰, sp艂uka艂a wszystko doskonale, niepotrzebnie m臋czy艂am si臋 ze szklankami i nie do tego celu zapewne by艂y przeznaczone. Z samej ciekawo艣ci po d艂u偶szej chwili przycisn臋艂am t臋 wystaj膮c膮 rzecz jeszcze raz i efekt okaza艂 si臋 identyczny, kaskada zn贸w chlusn臋艂a, cho膰 do sp艂ukiwania ju偶 nic nie by艂o. Prawie mi si臋 to zacz臋艂o podoba膰.

Woda do umywalni la艂a si臋 nadal. Zn贸w z ciekawo艣ci j臋艂am, dla eksperymentu, szarpa膰 ow膮 r臋koje艣膰, do 艂y偶ki do but贸w podobn膮, ale kr贸tko to trwa艂o, bo zwyk艂e opuszczenie jej strumie艅 wody ukr贸ci艂o. Unios艂am i opu艣ci艂am t臋 rzecz jeszcze kilkakrotnie, puszczaj膮c i zatrzymuj膮c strumie艅 wody dowolnie, jakim艣 sposobem jednak偶e ch艂odniejszy si臋 zrobi艂.

W贸wczas nareszcie, mimo niepoj臋tej osobliwo艣ci ca艂ej sytuacji, umys艂 m贸j odzyska艂 odrobin臋 r贸wnowagi. Jak ka偶da panna z dobrego domu, posiada艂am wykszta艂cenie wszechstronne i znaczenie barw by艂o mi doskonale znane. Jak偶e, wszak z jednej strony owego urz膮dzenia wyra藕nie widzia艂am plam臋 czerwon膮, z drugiej za艣 niebiesk膮, czerwony kolor jest ciep艂y, niebieski zimny, powinna to by膰 wskaz贸wka dla uzyskiwania temperatury wody. Spr贸bowa艂am. Zgadza艂o si臋. Na chwil臋 poczu艂am si臋 dumna ze swojej wiedzy i bardzo mnie to podnios艂o na duchu.

Wr贸ci艂o mi jako艣 wi臋cej zdolno艣ci my艣lenia. Przypomnia艂am sobie o kana艂ach paryskich, o kt贸rych czyta艂am i kt贸re podobno dopiero co by艂y odnawiane. Zapewne uczynili co艣, co pozwala wodzie 艂膮czy膰 si臋 z nimi bezpo艣rednio, rzecz zrozumia艂a i naturalna, ale jednak zdumiewa. No dobrze, woda, ale ta reszta鈥?

Czy偶bym wczorajszego wieczoru tak ju偶 by艂a 艣pi膮ca i sfatygowana, 偶em swego otoczenia nie spostrzeg艂a鈥? Zbada艂am ow膮 艂azienk臋 gruntownie i zdo艂a艂am si臋 umy膰.

Odkry艂am urz膮dzenie obce mi i niezwyk艂e, ale nader u偶yteczne i daj膮ce si臋 uruchomi膰 dowolnie, ciep艂a woda, zimna, prysznic z g贸ry lec膮cy bez nape艂niania wanny, jaki偶 to doskona艂y pomys艂 i jaka wygoda! Szczeg贸lnie 偶e czepek, du偶y i przedziwnie spoisty, w艂osy pozwoli艂 ochroni膰鈥 R臋czniki si臋 tam znajdowa艂y, bia艂e, zatem wida膰, 偶e czyste, r贸偶nych rozmiar贸w, myd艂o niewielkie, ale delikatne, w szczelnym opakowaniu, u偶y艂am go bez wahania. Mo偶e i d艂u偶ej si臋 my艂am ni偶 mia艂am potrzeb臋, bo ju偶 si臋 tam jako艣 swojsko poczu艂am, a na my艣l o wyj艣ciu nowy l臋k mnie ogarnia艂. No, troch臋 mo偶e z艂agodzony ciekawo艣ci膮鈥

Wysz艂am jednak wreszcie. Rozmy艣la艂am o sposobie wezwania s艂u偶by, kiedy zapukano do drugich drzwi. Otworzy艂am bez wahania, wesz艂a pokoj贸wka.

Musia艂a to by膰 pokoj贸wka, skoro trzyma艂a w r臋kach tac臋 ze 艣niadaniem, ale, na mi艂y B贸g, jaki偶 str贸j ta dziewczyna mia艂a na sobie?!!! Gdzie偶 ja si臋 zatrzyma艂am, w zamtuzie鈥?!!!

Sukni nie mia艂a wcale, sp贸dniczka kolan jej nie si臋ga艂a, ca艂e nogi na wierzchu! Mow臋 mi na ten widok odj臋艂o, g艂osu nie mog艂am z siebie wydoby膰, ona grzecznie mnie powita艂a, z u艣miechem, cho膰 bez uk艂onu, i rzek艂a, 偶e na t臋 por臋 zamawia艂am 艣niadanie. Zr臋cznie ustawi艂a tac臋 na ma艂ym stoliku i wysz艂a.

Zamawia艂am 艣niadanie鈥 Kiedy? Jak?! Wczoraj Zapewne鈥 呕adnego zamawiania przypomnie膰 sobie nie mog艂am, chyba 偶e moja pokoj贸wka鈥? Gdzie偶 ona si臋 w og贸le podzia艂a, nie zdo艂a艂am o ni膮 zapyta膰, mimo wszystko, co mnie ju偶 wcze艣niej spotka艂o, nie podr贸偶owa艂abym przecie偶 bez pokoj贸wki鈥?

Jednak偶e by艂am zwyczajnie g艂odna, okropne i dziwaczne wydarzenie, kt贸re mn膮 wstrz膮sn臋艂o, nie odebra艂o mi apetytu. Niespokojnie obejrza艂am tac臋, do艣膰 sk膮po zastawion膮, pieczywo owszem, rozpozna艂am, rogalik, bu艂eczki鈥 Mleko w dzbanuszku. W wi臋kszym jaki艣 nap贸j gor膮cy, pow膮cha艂am, wo艅 znajoma鈥 kawa! Ca艂e szcz臋艣cie, pija艂am ju偶 kaw臋 wielokrotnie, smakowa艂a mi. Oddzielna szklanka z sokiem pomara艅czowym. Do tego jakie艣 ma艂e, nie znane mi kawa艂ki czego艣, jakby naczy艅ka opakowane w osobliwy spos贸b.

Rozpakowa艂am wszystko. W膮chaj膮c i smakuj膮c ostro偶nie, w miseczkach jak dla lalki, znalaz艂am mas艂o, serek, konfitur臋, dwa rodzaje, kostki w wi臋kszej miseczce okaza艂y si臋 cukrem. N贸偶 do tego dosta艂am, te偶 strasznie dziwny, niczym zabawka.

Zjad艂am to wszystko i musia艂am przyzna膰, 偶e nawet by艂o do艣膰 smaczne, szczeg贸lnie serek i jedna konfitura, z moreli. Ju偶 pod koniec 艣niadania zwr贸ci艂am uwag臋 na dziwne d藕wi臋ki, dobiegaj膮ce zza okna. Do niczego nie by艂y podobne, zdziwi艂y mnie, zaniepokoi艂y, przestraszy艂y wreszcie. Zako艅czy艂am posi艂ek i wyjrza艂am przez okno.

Mimo wszystko, nie zemdla艂am. Mniej wi臋cej po p贸艂godzinie zdo艂a艂am jako艣 odzyska膰 zmys艂y i samej sobie powiedzie膰, co widz臋. Nie wierz膮c w艂asnym oczom, wielokrotnie zaciska艂am powieki, uchyla艂am je potem, uk艂u艂am si臋 nawet szpilk膮 dla ponownego upewnienia si臋, 偶e nie jest to sen jaki艣 przera偶aj膮cy i potwornie g艂upi, obcy kompletnie wszelkiej mojej wiedzy i znajomo艣ci 艣wiata. Pojawia艂o si臋 przede mn膮 co艣, czego nawet nazwa膰 nie potrafi艂am, rzeczy i sceny nieprawdopodobne i absolutnie niepoj臋te.

Dziedziniec przed ober偶膮鈥 Nie, nie mo偶na czego艣 takiego od razu nawet samej sobie powiedzie膰鈥 Wy艂膮cznie moje naganne upodobanie do czytania dziennik贸w i gazet i prowadzenia niestosownych rozm贸w z r贸偶nymi osobami pozwoli艂y mi teraz uwierzy膰 w艂asnym oczom.

Na mi艂y B贸g, s艂ysza艂am przecie偶 o powozach, jad膮cych bez koni! Automobilami pr贸bowano je chyba nazywa膰鈥 Pan Piotruski co艣 o nich napomyka艂, a za maniaka i fantast臋 go uwa偶ano鈥 Wizerunek takiej maszyny ogl膮da艂am w czasopi艣mie, jaki艣 jego wynalazca ju偶 par臋 lat temu przez ca艂y Wiede艅 podobno przejecha艂, czy偶by to, co tu sta艂o i nawet porusza艂o si臋, mia艂o by膰 dzieckiem owej maszyny鈥?! Na Boga, niepodobne do niczego, pud艂o p艂askie鈥 Nie, doprawdy, okre艣li膰 tego nie spos贸b, a porusza艂o si臋, oddala艂o, nik艂o z oczu, inne zbli偶a艂o si臋 i zatrzymywa艂o, a ludzie z tego wychodzili鈥!!!

Warcza艂o. Wszystkie warcza艂y. Nie bardzo g艂o艣no, ciszej ni偶 zwyk艂a lokomobila, ale jako艣 wprost niepoj臋cie. Dalej za艣 jeszcze co艣 si臋 dzia艂o, na co wprost oczu podnie艣膰 nie 艣mia艂am, a i tak nie mog艂am wykry膰, co to takiego, bo mi korony niskich drzew zas艂ania艂y鈥

Wstrz膮saj膮ce! Tkwi艂am przy oknie jak przymurowana, usi艂uj膮c przyswoi膰 sobie owe widoki niewiarygodne, i nie wiem, jak d艂ugo pozostawa艂abym w stanie os艂upienia absolutnego, gdybym nie ujrza艂a nagle mojego w艂asnego stangreta. Przez moment nawet rozpozna膰 go nie mog艂am, bo uniformu nie mia艂, osobliwie jako艣 by艂 ubrany. Chodzi艂 dooko艂a jednego z tych dziwnych stwor贸w i takie czyni艂 wra偶enie, jakby przeciera艂 jego szklane cz臋艣ci. Niejasno dosy膰 pomy艣la艂am, 偶e skoro co艣 wygl膮da jak szk艂o, musi zapewne by膰 szyb膮, w karecie tak偶e przecie偶 mam szyby鈥

Na Boga, gdzie moja kareta鈥?!!! Gdzie konie鈥?!!!

Na widok stangreta os艂upia艂am jeszcze bardziej, ale wst膮pi艂a we mnie nadzieja. Znajomy cz艂owiek, w艂asny s艂uga, zaufania w pe艂ni godzien, mo偶e dowiem si臋 czego艣 od niego?

Rezygnuj膮c z poszukiwania dzwonka i zwyk艂ych sposob贸w wzywania s艂u偶by, chwyci艂am ogromn膮 klamk臋, otworzy艂am szerzej okno, kt贸re okaza艂o si臋 ju偶 uchylone, i zawo艂a艂am na niego, wzywaj膮c go gestem.

Spojrza艂 w g贸r臋, uk艂oni艂 si臋, to by艂o w porz膮dku. Przyszed艂 po dw贸ch minutach.

- Co to wszystko ma znaczy膰? - spyta艂am, zamierzaj膮c to uczyni膰 surowo, ale wypad艂o mi chyba do艣膰 rozpaczliwie. Zdziwi艂 si臋 wyra藕nie.

- Ju偶 zmieni艂em ko艂o, prosz臋 ja艣nie pani - rzek艂 grzecznie. - W ka偶dej chwili mo偶emy jecha膰 dalej, jak sobie ja艣nie pani 偶yczy.

- A gdzie jeste艣my?

Przyjrza艂 mi si臋 nagle z lekkim jakby pow膮tpiewaniem i niepokojem.

- W Charenton, ja艣nie pani. W hotelu Mercure. Sama pani zdecydowa艂a tu si臋 zatrzyma膰, jak nam to ko艂o wysiad艂o, a w serwisie nie mieli dla nas opony.

Co艣 mi w tym zabrzmia艂o znajomo.

- A ober偶a Pod Weso艂ym Merkurym鈥?

- A tak! - ucieszy艂 si臋 nie wiadomo z czego. - Zauwa偶y艂a ja艣nie pani? Trzymaj膮 tu jeszcze stary szyld, bo faktycznie to by艂a kiedy艣 ober偶a 鈥淧od Weso艂ym Merkurym鈥, chwal膮 si臋, 偶e przesz艂o sto pi臋膰dziesi膮t lat maj膮 tu zajazd. No, nie jest to najwy偶sza klasa, trzy gwiazdki, ale wygodny i pokoje by艂y, bo to nie sezon. Nazwa im zosta艂a, ale og贸lnie przeszli pod zarz膮d takiej wielkiej sp贸艂ki hotelarskiej i s膮 w tym hotele Mercure. Rzecz jasna, wszystko przerobili.

- Sk膮d to Roman wie? - spyta艂am, czuj膮c si臋 pot臋偶nie sko艂owana i usi艂uj膮c swego stanu nie pokaza膰 po sobie.

- Pogada艂em w gara偶u. Opon臋 ju偶 sprowadzili i wszystko jest w porz膮dku. Do Ritza mamy st膮d p贸艂 godziny, chyba 偶e korki b臋d膮, ale o tej porze Peripherique鈥 taki bulwar okr臋偶ny鈥 powinien by膰 wolny.

Do reszty przesta艂am rozumie膰, co on do mnie m贸wi. Obejrza艂am si臋 i usiad艂am w fotelu, bo nogi wyda艂y mi si臋 dziwnie mi臋kkie. Moja nadzieja, 偶e rozmowa z w艂asnym s艂ug膮 co艣 mi wyja艣ni, zaczyna艂a bledn膮膰, szczeg贸lnie 偶e w ch臋ci ukrycia pomieszania, sama ju偶 nie wiedzia艂am, o co pyta膰.

Przypomnia艂am sobie o pokoj贸wce. - A gdzie jest Zuzia?

- Jaka Zuzia?

- Jak to jaka, nie powie mi Roman, 偶e Zuzi nie zna! Zuzia, moja pokoj贸wka.

Stangret Roman zn贸w si臋 zdziwi艂.

- Jak偶e, przecie偶 Zuzia w S臋kocinie zosta艂a! Mia艂a z nami jecha膰, ale w ostatniej chwili ja艣nie pani zadecydowa艂a, 偶e nie. No, w takim po艣piechu by艂 ten wyjazd, 偶e chyba wszystko si臋 pokr臋ci艂o, ja艣nie pani tyle mia艂a na g艂owie鈥 I jazda przez te niemieckie roboty drogowe, to fakt, 偶e mo偶e cz艂owieka do grobu wp臋dzi膰.

Tu mi si臋 co艣 zgadza艂o, owszem. Wie艣膰 o 艣mierci stryjecznego pradziada przysz艂a nagle, z ni膮 razem ostrze偶enie pana Desplain, je艣li nie upomn臋 si臋 o spadek natychmiast, zostan臋 go pozbawiona. Rozkradn膮 wszystko, a ta jego鈥 pocieszycielka鈥 pierwsza szpony wyci膮gnie. Na miejscu k艂opoty, jak to zwykle w pocz膮tkach wdowie艅stwa, cho膰 od 艣mierci mojego nieboszczyka m臋偶a rok ju偶 up艂yn膮艂鈥 Ale tak zabagni艂 sprawy, 艣wie膰 Panie nad jego dusz膮, 偶e jeszcze doj艣膰 do 艂adu nie mog艂am i komplikacja ze stryjecznym pradziadem spad艂a na mnie niczym grom z jasnego nieba. Wyjazd w szalonym po艣piechu, najlepsz膮 czw贸rk臋 wzi臋艂am, miast kolej warszawsko鈥搘iede艅sk膮 chwyci膰, karet膮 ruszy艂am. Konie zmieniaj膮c, dniem i noc膮 jad膮c, po jednej dobie znalaz艂am si臋 w Dre藕nie. Stamt膮d, to pami臋ta艂am doskonale, post贸j uczyni艂am w Norymberdze, kolejny za艣, wprost po艂amana i obita si臋 czuj膮c, nakaza艂am w Metzu, by spocz膮膰 bodaj chwil臋, do 艣witu. I by艂abym czwartego dnia zjawi艂a si臋 w Pary偶u, gdyby nie ko艂o od karety, kt贸re odpad艂o tu w艂a艣nie, w samym pobli偶u, w Charenton, gdziem stan臋艂a w ober偶y, z resztek si艂 wyzuta. Z w艂asnymi ko艅mi, kt贸re, jako rozstawne, wsz臋dzie by艂y trzymane, co, w艣r贸d innych koszt贸w, nieugi臋t膮 fanaberi臋 mojego nieboszczyka m臋偶a stanowi艂o. Kolei nie tolerowa艂 i przez niego nigdym ni膮 nie jecha艂a.

Kolej膮 jednak偶e by艂oby chyba wygodniej i szybciej鈥? Cho膰 nie wiem wcale, wszak mi臋dzy Wiedniem a Pary偶em jakie艣 roboty wielkie trwa艂y i po艂膮cze艅 dobrych nie by艂o, moja wiedza w tym wzgl臋dzie mocno szwankowa艂a. Z drugiej za艣 strony, c贸偶 bym zrobi艂a w Pary偶u bez karety? A jeszcze posiad艂o艣膰 stryjecznego pradziada鈥? Jak偶e mia艂abym si臋 tam dosta膰?

Wszystko to maj膮c w pami臋ci, nadal nie pojmowa艂am niczego. Od wczorajszego wieczora do dzisiejszego poranka 艣wiat si臋 przemieni艂 czy co鈥?

Przysi臋g艂abym przy tym, 偶e Zuzia jecha艂a z nami. Jakim偶e sposobem inaczej mog艂abym si臋 rozebra膰 i ubra膰? I kto sepety rozpakowa艂?

- Kt贸ra偶 wi臋c pokoj贸wka us艂ugiwa艂a mi wczoraj? - spyta艂am, sil膮c si臋 na ton oboj臋tny, by otumanienia zupe艂nego nie okaza膰. - Zm臋czona by艂am tak, 偶e nawet nie pami臋tam.

- Hotelowa - odpar艂 stangret grzecznie. - Nocny dy偶ur mia艂a. Ja艣nie pani kaza艂a mi j膮 od razu wynagrodzi膰, bo dzi艣 od rana jest inna.

- Ile鈥?

- Sto frank贸w. Zadowolona by艂a. Na lito艣膰 bosk膮鈥!!!

Sto frank贸w, napiwek dla pokoj贸wki鈥 No, my艣l臋, 偶e by艂a zadowolona, to偶 to pensja kwartalna! Oszala艂 Roman czy co?! Nic jednak na to nie rzek艂am, mo偶e i z tej przyczyny, 偶e troch臋 mi g艂os odj臋艂o.

Sta膰 mnie jeszcze by艂o nawet i na takie szale艅stwa, postanowi艂am zatem od razu m臋偶nie stawi膰 czo艂o temu czemu艣 dziwnemu, co tak nagle na mnie spad艂o. Zachowa艂am opanowanie. O konie i karet臋 nie spyta艂am, przyjdzie czas na to we w艂a艣ciwej chwili.

- Prosz臋, by mi Roman sprowadzi艂 tu pokoj贸wk臋 do pomocy - za偶膮da艂am spokojnie. - I przygotowa膰 si臋 prosz臋 do dalszej podr贸偶y. Jak najpr臋dzej chc臋 stan膮膰 u Ritza, bo wiele spraw b臋dzie do za艂atwienia. Op艂aty wszelkie w tym czasie Roman uporz膮dkuje i baga偶e zniesie.

Co艣 mi m贸wi艂o tajemniczego gdzie艣 w g艂臋bi duszy, 偶e s艂u偶ba hotelowa tej rzeczy, jak powinna, nie uczyni, i dla bezpiecze艅stwa wola艂am w艂asnego cz艂owieka mie膰 pod r臋k膮. Roman si臋 sk艂oni艂 i wyszed艂, ja za艣 ponownie z wielk膮 uwag膮, a musz臋 przyzna膰, 偶e i z ciekawo艣ci膮, rozejrza艂am si臋 wok贸艂 siebie.

Meble, poza fotelem, proste by艂y, niczym w ch艂opskiej chacie, a jednak jako艣 mi艂e dla oka. Sk膮po艣膰 ich zreszt膮 ludzkie poj臋cie przekracza艂a, 艂o偶e owszem, szerokie i ju偶 wiedzia艂am, 偶e mi臋kkie i wygodne, cho膰 bez os艂onki najmniejszej, szafki dwie nocne, lampki na nich z umbrelkami bardzo ubogimi鈥

Zaciekawi艂o mnie nagle. C贸偶 to za lampki? Naftowe by膰 powinny, czy pali艂y si臋 wczoraj鈥? Nie pami臋ta艂am tego, przeciwnie, pami臋ta艂am, 偶e 艣wiecznik mi wnie艣li dodatkowy. Mo偶e to nowo艣膰 jaka鈥?

Obejrza艂am owe lampki z bliska. Naftowe鈥? A gdzie偶 klosz, gdzie naczynie na naft臋? Zajrza艂am pod umbrelk臋, kt贸ra mi nagle w r臋ku zosta艂a, a偶 si臋 wzdrygn臋艂am, ujrza艂am ba艅k臋 szklan膮 niewielk膮, wyd艂u偶on膮, wcale nie przezroczyst膮, tylko wype艂nion膮 czym艣, jakby mlekiem, albo raczej ma艣lank膮, bo mleko t艂usto艣膰 w sobie zawiera, kt贸rej tu si臋 nie czu艂o. C贸偶 to mog艂o oznacza膰? C贸偶, na Boga, innego na nocnej szafce mog艂o sta膰, je艣li nie lampa?!

Nie chc膮c si臋 zdradzi膰 ze zbytni膮 ciekawo艣ci膮, na艂o偶y艂am umbrelk臋 z powrotem, ale nie chcia艂a si臋 trzyma膰. Obejrza艂am j膮 od spodu. P臋telki jakby 偶elazne mia艂a, schodz膮ce si臋 same ciasno, a przy wysi艂ku daj膮ce si臋 rozsun膮膰. Po raz pierwszy w 偶yciu z wdzi臋czno艣ci膮 pomy艣la艂am o moim 艣wi臋tej pami臋ci ojcu, kt贸ry, gorzko 偶a艂uj膮c, i偶 nie ma syna, mnie przymusza艂 do r贸偶nych okropnych eksperyment贸w i fizyk膮 zadr臋cza艂. Odgad艂am teraz spos贸b, w jaki owa umbrelka na ba艅k臋 wchodzi, i zdo艂a艂am j膮 nasun膮膰.

Obok tej鈥 lampy zapewne鈥 sta艂o co艣 jeszcze, do niczego niepodobne. Do艣膰 ma艂e. G艂owi艂am si臋, co by to mog艂o by膰, zaledwie par臋 sekund, bo zaraz dostrzeg艂am pod tym jaki艣 papier, kartk臋 zadrukowan膮. Wyci膮gn臋艂am j膮 ostro偶nie i przeczyta艂am.

Przeczyta艂am nawet trzykrotnie, nie zrozumiawszy ani s艂owa, mimo i偶 j臋zyk francuski od dzieci艅stwa najwcze艣niejszego znam mo偶e nawet lepiej ni偶 polski, ojczysty. Informacja鈥 O czym, na lito艣膰 bosk膮, ta informacja?! Telecom, a c贸偶 to takiego?! Po艂膮czenia wewn臋trzne, numer pokoju鈥 S艂owa pozornie w膮tpliwo艣ci 偶adnych nie budz膮ce, ale c贸偶 maj膮 do rzeczy? Wypuka膰 numer鈥 Jak to, wypuka膰 numer鈥? Znale藕膰 pok贸j o w艂a艣ciwym numerze i do drzwi zapuka膰? Ale偶 tak膮 rzecz wie ka偶dy, chyba imbecyla najostatniejszego trzeba by o tym informowa膰鈥?!

Recepcja, restauracja, kawiarnia, s艂u偶ba鈥 No tak, to jasne, ale obok cyfry jakie艣. Gdyby znajdowa艂 si臋 tu gdzie艣 dzwonek, rozumia艂abym, 偶e do recepcji mam dzwoni膰 dziewi臋膰 razy鈥 Dziewi臋膰 razy鈥?! Ale偶 to wprost wariactwo, gdzie ja jestem, w domu dla ob艂膮kanych鈥?!

Ponadto 偶adnego dzwonka nie by艂o.

Usiad艂am z t膮 kartk膮 na 艂贸偶ku, bo nogi mi si臋 ugi臋艂y. Wyj艣cie na zewn膮trz. I zn贸w cyfry. O ile wiem, na zewn膮trz wyj艣膰 mo偶na zwyczajnie, przez drzwi. Po艂膮czenia z Europ膮. I po艂膮czenia rozumiem, i Europ臋, ale jak偶e mam si臋 艂膮czy膰 z t膮 Europ膮, siedz膮c na hotelowym 艂贸偶ku w Charenton? Czy jest to mo偶e jaka艣 propozycja polityczna鈥? Kraje r贸偶ne wymienione, Niemcy, Dania, Italia, Polska鈥

Polska鈥?!!! Os艂upia艂am kt贸ry艣 ju偶 raz. Jak偶e to, Polska鈥 Sk膮d Polska?!!!

?

Polska, tak zwyczajnie, Polska. Przecie偶 nas nie ma鈥 Ach. mo偶e Francuzi zabor贸w nie uznaj膮? Ale to chyba zuchwalstwo polityczne, a z Rosj膮 s膮 wszak w sojuszu鈥?

O nie, czego艣 takiego rozstrzyga膰 nie czu艂am si臋 na si艂ach Czyta艂am dalej, 艣wi臋ty J贸zefie, a c贸偶 za kraje tam by艂y wymienione! Austria, W臋gry, Czechy, S艂owacja鈥 I Habsburgowie na to pozwolili鈥?! Bu艂garia, Albania鈥 a gdzie偶 si臋 podzieli Turcy? No owszem, Turcja by艂a. Oddzielnie. A gdzie Wirtembergia, Bawaria, Bodenia鈥? Co za bzdurstwa jakie艣 na tym papierze zosta艂y wypisane?!

Po偶a艂owa艂am szczerze, 偶e nie przeczyta艂am tego wcze艣niej i nie zyska艂am czasu na zrozumienie niepoj臋tej tre艣ci, co teraz poczu艂am wyra藕nie, i偶 powinnam si臋 nieco po艣pieszy膰. Od艂o偶y艂am kartk臋. Wzrokiem zapewne nieco oszo艂omionym raz jeszcze spenetrowa艂am pok贸j.

St贸艂 tam si臋 znajdowa艂, niewielki, prostok膮tny, przy nim do艣膰 niewygodnie, jad艂am 艣niadanie, taca jeszcze sta艂a, drzwi w 艣cianie, jakby drzwi od szafy鈥 Podnios艂am si臋 z wysi艂kiem, otwar艂am je, istotnie, by艂a to szafa, ale jaka鈥! C贸偶 tam mo偶na by艂o zmie艣ci膰, jedn膮 sukni臋鈥?! P贸艂eczki w s膮siedniej cz臋艣ci, na r臋kawiczki chyba, bo jedna zmiana bielizny by nawet nie wesz艂a. Gdybym tu mia艂a zosta膰 d艂u偶ej, doprawdy nie wiem, jak da艂abym sobie rad臋. Obok owego sto艂u za艣鈥

No nie, to urz膮dzenie przekracza艂o wszystko. Na postumencie, do szafki ma艂ej podobnym, sta艂o pud艂o du偶e, jakoby szyb膮 grub膮 i czarn膮 wype艂nione. Spojrza艂am w nie z bliska, bo mo偶e lustro鈥? Ujrza艂am wizerunek w艂asny, ciemny i zniekszta艂cony, jako lustro, by艂oby to co艣 najgorszego w 艣wiecie, niemo偶liwe鈥 Szczeg贸lnie 偶e lustra normalne by艂y w kilku innych miejscach, nawet na wewn臋trznej stronie drzwi owej zbyt ma艂ej szafy.

Zatem nie lustro. Zatem c贸偶鈥?

Jakie艣 guziczki mia艂o na dole, w r贸wnym rz臋dzie. Ga艂eczki male艅kie, prostok膮ciki i k贸艂ka, przy nich litery i cyfry. A korci艂o, by co艣 z tego przycisn膮膰, ale nie o艣mieli艂am si臋. Za to z wahaniem wielkim, widz膮c kluczyk przy szafkowym postumencie, przekr臋ci艂am go i spr贸bowa艂am otworzy膰, jak drzwiczki.

Otworzy艂y si臋. Ujrza艂am wn臋trze zarazem niepoj臋te i doskonale znane.

Szafeczka, w kt贸rej na p贸艂kach sta艂y butelki rozmaite, na samych drzwiczkach r贸wnie偶, male艅kie, ale zawieraj膮ce w sobie napoje, wcale mi nie obce. Wino, koniak, piwo, co艣 jeszcze鈥 whisky鈥 ach, to w贸dka angielska, czyta艂am o tym. przypomnia艂am sobie nazw臋. Ciekawo艣膰 mnie zdj臋艂a, by tego spr贸bowa膰, ale przecie偶 nie przy ludziach鈥! Torebeczki jeszcze jakie艣, orzeszki solone, tak膮 nazw臋 mia艂y. W g艂臋bi le偶a艂a ma艂a butelka szampana i co艣 jeszcze, tr贸jk膮tne, 偶贸艂te, pod艂ugowate鈥

Oczywi艣cie, spi偶arnia podr臋czna. Pomys艂 przedni i wygoda wielka dla go艣cia. Rozumiej膮c doskonale stan w艂asny, w jakim si臋 znalaz艂am, bez wielkiego namys艂u si臋gn臋艂am po koniak we flaszeczce tak ma艂ej, jak na medykament, zamkn臋艂am szafeczk臋, jednym rzutem oka odkry艂am kieliszek na stole stoj膮cy i jeszcze stropi艂am si臋 na my艣l o korku. I tu zn贸w ojcowskie eksperymenty przysz艂y mi z pomoc膮, instynktownie, palcami chwyciwszy, przekr臋ci艂am silnie g贸r臋 koniakowej flaszki. Prztykn臋艂o lekko i ruszy艂o.

Wypi艂am ca艂y ten koniak i od razu poczu艂am si臋 偶wawiej. Wr贸ci艂a mi jako艣 przytomno艣膰 umys艂u i zwyk艂a energia. Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e wobec tych wszystkich, niepoj臋tych osobliwo艣ci powinnam mo偶e obejrze膰 tak偶e w艂asne rzeczy i w艂asne odzienie, bo skoro nie mam Zuzi, sama o siebie musz臋 zadba膰. Zwr贸ci艂am si臋 ku sepetom.

Gorset鈥! Ju偶 pierwsza my艣l o nim wprawi艂a mnie w zak艂opotanie, bo jak偶e mia艂am zasznurowa膰 si臋 z ty艂u鈥? Na moment bezradna si臋 poczu艂am, ale cud chyba jaki艣 sprawi艂, 偶e od razu ujrza艂am drugi, z przodu zapinany, i chwyci艂am go skwapliwie. Kto te偶 by艂 na tyle przezorny, by go tak zr臋cznie i rozumnie zapakowa膰, bo przecie偶 nie ja sama鈥? Zuzia zapewne鈥

Jak to si臋 mog艂o sta膰, 偶e nie zabra艂am jej ze sob膮? I kt贸偶 mi, wobec tego, pomaga艂 na postojach鈥?

Nagle przypomnia艂am sobie. Ale偶 tak, wszak to ju偶 w Dre藕nie przypad艂a do mnie jaka艣 zap艂akana dzieweczka, kt贸r膮 jej pani zostawi艂a z nag艂a w艂asnemu losowi, bez zaopatrzenia 偶adnego, i kt贸ra, z okolic Pary偶a pochodz膮c, do domu wr贸ci膰 pragn臋艂a. Darmo s艂u偶y膰 chcia艂a przez drog臋, byle j膮 zabra膰, co przecie偶 uczyni艂am. Nawet nie wiem, jak mia艂a na imi臋, bo w ca艂ym moim sk艂opotaniu 鈥淶uziu鈥 do niej m贸wi艂am, ona za艣 chyba, przygotowawszy mnie do snu, zaraz w nocy do swoich pobieg艂a. Z tej przyczyny jej nie ma鈥

A Zuzia, znienacka widz膮c, 偶e zostaje, w trosce o mnie wygodniejsz膮 odzie偶 zapakowa艂a. Jaka偶 to rozumna pokoj贸wka! Ucieszona, 偶e przynajmniej pami臋膰 mi nie szwankuje,

w po艂owie ubra膰 si臋 zdo艂a艂am, ale przysz艂o mi nagle na my艣l zn贸w wyjrze膰 przez okno. Wobec tych dziwnych rzeczy, jakie mnie otacza艂y, by艂o mo偶liwe, 偶e w ostatnich latach zmiany jakie艣 zasz艂y olbrzymie w Europie, w Pary偶u szczeg贸lnie, o kt贸rych nic nie wiem, kt贸re mo偶e nawet w naszym za艣ciankowym kraju zauwa偶one nie zosta艂y. Albo te偶 i pisano o nich, alem ja w tych uci膮偶liwych miesi膮cach czytania gazet zaniedba艂a. Je艣li si臋 moda zmieni艂a鈥 Wedle zesz艂orocznej ubrana. jak straszyd艂o b臋d臋 wygl膮da膰, a mimo wieku i wdowie艅stwa wcale nie mam na to ochoty.

Wyjrza艂am przeto i posta艂am d艂ug膮 chwil臋.

Na owe pud艂a osobliwe stara艂am si臋 nie patrze膰, bo na c贸偶 mi widok ca艂kiem nie do poj臋cia. Ludzi chcia艂am obejrze膰 i odzie偶 na nich. I nie p艂e膰 m臋ska mnie ciekawi艂a, tylko 偶e艅ska.

Jak na z艂o艣膰 sami m臋偶czy藕ni si臋 pokazywali. I s艂u偶ba wy艂膮cznie, bo niedbale bardzo ubrani, ani jednego przyzwoitego odzienia, na ile mog艂am z mojego drugiego pi臋tra<~ oceni膰. Du偶o m艂odych ch艂opc贸w, wdzi臋cznych do艣膰 nawet i zr臋cznych, ale troch臋 jakby z teatru, z w艂oskiej opery. D艂u偶ej patrz膮c, odkry艂am, 偶e okno moje wychodzi na niezbyt wielki dziedziniec, gospodarczy zapewne, za kt贸rym p臋d jaki艣 straszny i niezrozumia艂y dawa艂 si臋 czu膰 i s艂ysze膰, zieleni膮 os艂oni臋ty, front hotelu zatem powinien znajdowa膰 si臋 z drugiej strony. Nie ma przeto nadziei na ujrzenie dam, ani nawet niewiast skromniejszej konduity, ulic膮 przechodz膮cych. Plac widzia艂am przez okno, a nie 偶adn膮 ulic臋.

Zniecierpliwiona, ju偶 chcia艂am odej艣膰, kiedy nagle pojawi艂a si臋 istota 偶e艅ska, wychodz膮ca z hotelu, id膮ca w g艂膮b placu, tak 偶e ogl膮da艂am j膮 od ty艂u. Chciwie wyt臋偶y艂am wzrok.

Bo偶e m贸j鈥! Czy偶by to by艂a nowa moda鈥?!

Sp贸dnica w膮ska okropnie, jakby nic pod ni膮 nie by艂o, jasnej barwy, kr贸tka straszliwie, ledwo do kostek, a nawet powy偶ej. Rozwiewa艂a si臋 nieco przy chodzie, zgad艂am zatem, 偶e z przodu zapewne ma godet szeroki, kt贸ry ruchy umo偶liwia. Buciki鈥 Czy偶 to buciki鈥? Czarne, dziwnie wielkie, do obory lepsze mo偶e nawet ni偶 chodaki鈥 Wznios艂am oczy wy偶ej, na ramionach bolerko osobliwe, fr臋dzlami do艂em obszyte, te偶 owe fr臋dzle powiewa艂y i mi臋dzy nimi pas dawa艂 si臋 zauwa偶y膰. Nie 偶adna szarfa, tylko pas w艂a艣nie, szeroki i sztywny, jakby ze sk贸ry zrobiony. Na ramieniu torb臋 du偶膮 sama nios艂a鈥 Czy偶by to mia艂 by膰 str贸j my艣liwski鈥?

I, o wszyscy 艣wi臋ci, by艂a bez kapelusza! Z go艂膮 g艂ow膮!!! I bez r臋kawiczek!!!

Nie, niemo偶liwe. Musia艂a to zn贸w by膰 jaka艣 s艂uga鈥

Ale偶 nawet s艂uga czepeczek by w艂o偶y艂a, a bodaj chustk臋! Czy hotel si臋 pali, a ona, jak sta艂a, wybieg艂a? Ale nie bieg艂a przecie偶 wcale i nie krzycza艂a w przera偶eniu鈥

Zmartwia艂a i skamienia艂a sta艂am przy tym oknie, kiedy zn贸w nagle ujrza艂am kobiet臋. Oderwa艂am wzrok od tamtej, bo ta wygl膮da艂a inaczej. Sp贸dnic臋 mia艂a r贸wnie kr贸tk膮, 偶贸艂t膮, tyle 偶e szersz膮 i fa艂dzist膮, jakie艣 bia艂e trzewiki na nogach, te偶 dziwne, do papuci domowych podobne, ale wi臋ksze, na g贸rze za艣 kabacik kolorowy, w kwiaty, lu藕ny zupe艂nie, do bioder opadaj膮cy. Figury jej wcale wida膰 nie by艂o, jak przystrojona i ruchoma kopa siana wygl膮da艂a. Na ramieniu jej wisia艂 jakby koszyczek du偶y i p艂aski, na rzemieniu d艂ugim. I te偶 nie mia艂a kapelusza!!!

Nie zd膮偶y艂am samej sobie powiedzie膰, 偶e chyba jednak tylko s艂u偶b臋 hotelow膮 i okoliczn膮 ogl膮dam, bo zapukano do drzwi i wesz艂a pokoj贸wka.

I teraz mi ju偶 mow臋 i wszystkie w艂adze odj臋艂o do reszty. Pomy艣la艂am, 偶e jednak 艣ni臋, niemo偶liwe, 偶eby to by艂a jawa. Albo mo偶e chora jestem i mam zwidy jakie艣 straszne w malignie.

Ta kobieta by艂a czarna. Murzynka.

Czy mnie si艂a jaka艣 nadprzyrodzona do Afryki przenios艂a? Czy do Ameryki mo偶e, gdzie niewolnik贸w murzy艅skich do wszelkich pos艂ug u偶ywaj膮? Chocia偶, zaraz, tych niewolnik贸w tam ju偶 chyba wyzwolono鈥?

- Czy pani dzisiaj zwalnia pok贸j? - spyta艂a uprzejmie. Przesta艂am wierzy膰 tak偶e w艂asnym uszom. Pi臋knym, francuskim j臋zykiem do mnie si臋 odezwa艂a, a nie jakim艣 murzy艅skim be艂kotem, czego oczekiwa艂am i prawie by艂am pewna. Z wysi艂kiem wielkim z艂apa艂am oddech, stanowczo postanawiaj膮c znie艣膰 wszystko z zimn膮 krwi膮. Je艣li ujrz臋 w lustrze, 偶e te偶 jestem czarna, trudno, niech b臋dzie, wra偶enia po sobie nie poka偶臋 偶adnego, tak mi dopom贸偶 B贸g!

Na odzie偶 jej usi艂owa艂am nie patrze膰, chocia偶 i tak ubrana by艂a mniej nieprzyzwoicie ni偶 ta pierwsza, poranna. Cha艂acik mia艂a na sobie niebieski do p贸艂 艂ydki zaledwie, czarne po艅czochy, pantofle do sabot贸w podobne鈥 Dobrze, 偶e bodaj po艅czochy鈥 Bez fartuszka. Gdybym j膮 znienacka na korytarzu ujrza艂a, doprawdy nie wiem, co mog艂abym pomy艣le膰鈥 Postanowi艂am sobie. 呕adnych pyta艅鈥!!!

- Tak - odpar艂am spokojnie. - Prosz臋 mi pom贸c ubra膰 si臋 do ko艅ca i zapakowa膰. M贸j s艂u偶膮cy zabierze baga偶e. Obrzuci艂a mnie wzrokiem cokolwiek zdziwionym.

Ubra膰 do ko艅ca鈥? Wydaje mi si臋, 偶e pani jest ubrana? Ubrana鈥! Ja ubrana鈥! Nie, to pewne, 偶e trafi艂am do szpitala wariat贸w! Mia艂am na sobie zaledwie koszul臋 z koronkami i sp贸dniczk臋 do kostek. I w tej bieli藕nie mia艂abym wyj艣膰 na ulic臋, ta kobieta stroi艂a sobie jakie艣 g艂upie 偶arty!

Serce mi zabi艂o nag艂ym przestrachem, bo mo偶e naprawd臋 znalaz艂am si臋 w miejscu obfituj膮cym w szale艅c贸w. Tym bardziej powinnam zachowa膰 spok贸j i jak najwi臋ksze opanowanie, ob艂膮kanych, tak s艂ysza艂am, nie nale偶y dra偶ni膰. Nic na jej s艂owa nie rzek艂am, uj臋艂am tylko w d艂o艅 sukni臋 podr贸偶n膮, z mi臋sistego jedwabiu, kt贸ry nie gni贸t艂 si臋 wcale, z tej racji specjalnie na drog臋 wybran膮, i poprosi艂am, by mi j膮 z ty艂u zapi臋艂a. Po偶a艂owa艂am przy tym, 偶e nie ma ona zapi臋cia z przodu, tak jak gorset, da艂abym sobie w贸wczas rad臋 sama, bez nara偶ania si臋 na us艂ugi istot niebezpiecznych.

Grzecznie spe艂ni艂a moje 偶yczenie, z u艣miechem nawet, a obserwowa艂am j膮 pilnie spod oka, czy jakich艣 z艂ych zamiar贸w nie oka偶e, ale nie. Kaza艂am zapakowa膰 sepety, co uczyni艂a bardzo zr臋cznie i z widoczn膮 wpraw膮. Pierwotnie mia艂am zamiar da膰 si臋 tak偶e uczesa膰, teraz jednak偶e zrezygnowa艂am z tego, trudno, warkocz, na noc spleciony, upi臋艂am na g艂owie sama i os艂oni艂am kapeluszem bardzo skromnym, z niewielkim woalem. Nie rozumiej膮c, jak na razie, niczego, wola艂am okaza膰 umiar i nie zwraca膰 na siebie zbytniej uwagi, w czym barwy 艂agodne i przy膰mione, p贸艂偶a艂obne, liliowe i szare, powinny mi by膰 pomoc膮.

Kaza艂am wezwa膰 Romana.

Gotowa ju偶 by艂am, kiedy wszed艂 i zaraz j膮艂 zbiera膰 baga偶e. Wspomog艂a go w tym owa pokoj贸wka murzy艅ska, ja za艣 czeka艂am, bo nagle l臋k mnie ogarn膮艂 przed wyj艣ciem z pokoju. Dziwny on, ma艂y i ubogi, jednak偶e jako艣 mnie chroni艂. Otwar艂am usta, by spyta膰 o karet臋, ale zamkn臋艂am je, bo co艣 mnie powstrzyma艂o. Mign臋艂a mi w g艂owie my艣l o napiwku dla pokoj贸wki i tym szale艅stwie, kt贸re op臋ta艂o tak偶e i s艂ug臋 mojego, doprawdy jednak w tej chwili o jego niepoj臋t膮 rozrzutno艣膰 nie mog艂am si臋 troszczy膰. Z rozpacz膮 zdecydowa艂am, 偶e niech robi, co chce, ca艂ego mojego maj膮tku w tym jednym dniu przecie偶 nie straci.

Nic ju偶 z moich rzeczy wok贸艂 mnie nie pozosta艂o, zebra艂am zatem si艂y i wysz艂am.

艁atwo trafi艂am do schod贸w. Ju偶 niemal pierwszy krok na nich uczyni艂am, kiedy obok pojawi艂 si臋 znienacka m贸j Roman.

- Ja艣nie pani mo偶e wind膮 zjedzie, a nie po schodach? - rzek艂 z uszanowaniem.

Wind膮鈥? C贸偶 to ma znaczy膰? Co on takiego mo偶e mie膰 na my艣li鈥?

Postanowiwszy kategorycznie 偶adnego zdziwienia nie okazywa膰 i 偶adnych pyta艅 nie zadawa膰, wyrazi艂am zgod臋. Posz艂am w kierunku, kt贸ry wskaza艂 gestem. Drzwi jakie艣 w膮skie nagle rozsun臋艂y si臋 przede mn膮, ujrza艂am pokoik male艅ki niczym klatka, zawaha艂abym si臋 zapewne przed wej艣ciem do tej ciasnoty, gdyby nie lustro. Zobaczy艂am w nim siebie i chyba tylko dla skontrolowania w艂asnego wygl膮du post膮pi艂am dwa kroki do przodu. Roman wcisn膮艂 si臋 za mn膮, co mnie zdumia艂o i oburzy艂o niezmiernie, ale zaj臋ta swoim wizerunkiem, ust nawet nie zd膮偶y艂am otworzy膰, 偶eby skarci膰 zuchwalstwo. W tym momencie bowiem pod艂oga nagle uciek艂a mi spod st贸p i poczu艂am rzecz straszn膮, klatka wraz ze mn膮 opada艂a w d贸艂!

Nie utraci艂am przytomno艣ci i nie zemdla艂am, bo konsystencj臋 fizyczn膮 zawsze mia艂am siln膮, opanowa膰 si臋 jednak ca艂kowicie nie zdo艂a艂am. Wyda艂am lekki okrzyk, i chwyci艂am Romana za rami臋.

- Czy co艣 si臋 sta艂o, prosz臋 ja艣nie pani? - spyta艂 na to, wyra藕nie zdumiony.

Czy co艣 si臋 sta艂o鈥! Bo偶e鈥! Klatka ciasna niesie mnie w jakie艣 otch艂anie, a ten gamo艅 pyta, czy co艣 si臋 sta艂o鈥!!!

Nie krzykn臋艂am ponownie, nie da艂am mu odpowiedzi, bo nim zd艂awienie w gardle mi przesz艂o, poczu艂am ucisk pod nogami i klatka zatrzyma艂a si臋 w swoim strasznym locie. Trwa艂am w bezruchu, czekaj膮c na jakie艣 dalsze okropno艣ci, tymczasem drzwi, kt贸rych zamkni臋cia przedtem nawet nie zauwa偶y艂am, teraz rozsun臋艂y si臋 przede mn膮, wypuszczaj膮c mnie na wolno艣膰. Wysz艂am w po艣piechu, chocia偶 czu艂am s艂abo艣膰 w kolanach, i ujrza艂am si臋 na parterze. Hol, recepcja; jak w eleganckim hotelu, tyle 偶e wszystko strasznie ma艂e, ale dalej przez ogromne szyby wida膰 by艂o wyj艣cie na zewn膮trz i ca艂y 艣wiat Bo偶y!

A wi臋c to by艂a winda鈥!

Och艂on膮wszy odrobin臋, przypomnia艂am sobie, 偶e widzia艂am wszak kiedy艣 wielkie 偶urawie w porcie, kt贸re paki ogromne unosi艂y w g贸r臋 i opuszcza艂y w d贸艂, i nieboszczyk m贸j ojciec t艂umaczy艂 mi co艣 o tym d藕wiganiu. Mo偶liw膮 jest rzecz膮, tak m贸wi艂, najwi臋kszy ci臋偶ar przenie艣膰, je艣li stosownej maszynerii si臋 u偶yje. Przeciwwaga鈥 O! Przypomnia艂o mi si臋 nagle to s艂owo, w贸wczas zlekcewa偶one, przeciwwaga. Zapewne owa winda鈥 Jak偶e, nie tylko, to偶 sama widzia艂am w dzieci艅stwie jeszcze, jak pana barona Ta艅skiego unoszono na pi臋tro w jego fotelu, sam bowiem, z racji przera偶aj膮cej tuszy, nie m贸g艂 ju偶 na schody wchodzi膰. S艂udzy to czynili, ale jakie艣 korby dostrzeg艂am kr臋cone i mechanizmy jakie艣鈥

Zatem pana barona Ta艅skiego unoszono wind膮! Ciekawa rzecz, czy i mnie winda uniesie鈥? Ach, nie sam膮 przecie偶, za nic, z Romanem, niech to sobie b臋dzie zuchwalstwo i spoufalanie si臋 s艂ugi, wszystko mi jedno! Od czeg贸偶 w ko艅cu jest s艂u偶ba, jak nie od tego, by 偶ycie pa艅stwa chroni膰, chocia偶by i w ciasnocie!

Wszystko to przemkn臋艂o mi przez my艣l, kiedym wychodzi艂a na zewn膮trz. Ledwo wysz艂am, winda mi z g艂owy wylecia艂a.

Mia艂am cich膮 nadziej臋 ujrze膰 wreszcie moj膮 zaginion膮 karet臋 wraz z ko艅mi, tymczasem widok, jaki si臋 moim oczom objawi艂, okaza艂 si臋 zgo艂a nie do opisania. 脫w dziedziniec gospodarczy, kt贸rym z okna widzia艂a, nie stanowi艂 wcale ty艂u, tylko front, placyk ma艂y, a zaraz za nim sz艂a ulica, kt贸r膮 mi przedtem drzewa zas艂ania艂y, a teraz ujrza艂am j膮 w ca艂ej okaza艂o艣ci za k臋pami niskich ro艣lin. Dech mi zapar艂o.

Ruch tak szalony na tej ulicy panowa艂, 偶e niemal w oczach si臋 m膮ci艂o, owe pud艂a, dziwne i przyp艂aszczone, w dwie strony p臋dzi艂y jedno za drugim, co艣 strasznie wielkiego sun臋艂o z pr臋dko艣ci膮 rozhukanych koni, inna rzecz przelecia艂a, niepoj臋ta zupe艂nie, z warkotem przera藕liwym. Jaka艣 machina okropna do m艂ockarni podobna, czerwona, sz艂a wolniej nieco, ale za to z grzechotem niesamowitym. Ludzie szli szybko, konia ani jednego鈥

Ludzie鈥! Dziewczyn臋 ujrza艂am. Musia艂a to by膰 dziewczyna, w艂osy do p贸艂 plec贸w, rozpuszczone, kszta艂ty 偶e艅skie鈥 I, Bo偶e wielki, naga鈥!!! Ca艂e nogi go艂e kompletnie, w k艂臋bie ledwo ciasnym czym艣, czarnym, owini臋ta鈥

Zamar艂am na ten widok, sama nie wiedz膮c, gdzie oczy podzia膰, bo wszyscy j膮 przecie偶 widzieli. I nikt na ni膮 najmniejszej uwagi nie zwraca艂鈥!!!

Sta艂am tak d艂ugo, os艂upia艂a, niepewna, czy to nie jakie艣 omamy, a偶 Roman podszed艂 do mnie. D艂o艅 mi podaj膮c, co艣 przede mn膮 otworzy艂.

- Ja艣nie pani zechce wsi膮艣膰 - rzek艂 tak rozkazuj膮co, jakby o narowistego konia chodzi艂o, a on mi wskaz贸wek udziela艂. W贸wczas dopiero spojrza艂am bli偶ej i pokaza艂o si臋, 偶e p艂askie pud艂o przede mn膮 stoi, z moimi kuframi na wierzchu, na g贸rze, on za艣 drzwiczki ma艂e do tego trzyma otwarte. Na mi艂y B贸g, czy oszala艂 do reszty?! Ja mia艂am do tego wsi膮艣膰?! Jak鈥?! Jakim sposobem鈥?! G艂ow膮 do przodu czy nogami, czy wypinaj膮c si臋 w spos贸b absolutnie nieprzyzwoity鈥?!!!

Chwil臋 jeszcze trwa艂o moje znieruchomienie, a偶 opatrzno艣膰 chyba w pomoc mi przysz艂a. Tu偶 przede mn膮 scena si臋 rozgrywa艂a, rzec mo偶na, identyczna. Osoba jaka艣 dziwna, p艂ci m臋skiej niew膮tpliwie, bo w spodniach, ale znacznie grubsza ode mnie, takie偶 same drzwiczki otwar艂szy, do 艣rodka si臋 dosta艂a, od razu jedn膮 nog臋 i cz臋艣膰 tyln膮 razem wpychaj膮c. Ruch trudny raczej, ale mo偶liwy. Og艂uszona doszcz臋tnie, czasu nie maj膮c na niepok贸j lub te偶 my艣l jak膮kolwiek dodatkow膮, spr贸bowa艂am uczyni膰 to samo, zapomnia艂am jednak偶e przy tym o kapeluszu. Owszem, usiad艂am, nog臋 jedn膮 wk艂adaj膮c, ale nie pochyli艂am si臋 dostatecznie i co艣 mi kapeluszem szarpn臋艂o tak, 偶e po艂ow臋 w艂os贸w chyba postrada艂am. Chwyci艂am si臋 za g艂ow臋, instynktownie si臋 chyl膮c, i okaza艂o si臋 nagle, 偶e jestem we wn臋trzu tego czego艣, na co nawet patrze膰 nie chcia艂am, a co mog艂o by膰鈥 Musia艂o by膰鈥

A ojciec, 艣wi臋tej pami臋ci, jeszcze kr贸tko przed swoj膮 艣mierci膮, o tych maszynach samojad膮cych, automobilach, co艣 m贸wi艂, du偶o m贸wi艂, rozprawia艂, wielk膮 przysz艂o艣膰 im przepowiadaj膮c! Czemu偶, nieszcz臋sna, nie s艂ucha艂am uwa偶nie鈥?!

Romana kawa艂ki, g艂贸wnie uszy, widzia艂am przed sob膮, reszt臋 bowiem jaka艣 rzecz zas艂ania艂a. Ruszy艂 zapewne, bo to pud艂o jecha膰 zacz臋艂o ze mn膮 razem, ku ulicy si臋 kieruj膮c.

Og艂uszona, oszo艂omiona, przera偶ona i w desperacji ca艂kowitej, dech z艂apa艂am i przypomnia艂am sobie, 偶e postanowi艂am m臋偶nie przetrzyma膰 wszystko. Czym w艂asnych si艂 nie przeceni艂a鈥? Roman zatrzyma艂 贸w鈥 pojazd chyba鈥? 鈥a moment, co mi pozwoli艂o na nowo wewn臋trznej koncentracji dokona膰. O tyle mi to przysz艂o 艂atwiej, 偶e od razu stwierdzi艂am, i偶 ku przodowi o wiele wi臋cej widz臋 ni偶 w karecie, w karecie na boki tylko patrze膰 mog艂am, tu za艣 szyba by艂a przede mn膮 ogromna i drogi w przodzie nic nie zas艂ania艂o. Gdyby na tej drodze ruch panowa艂 zwyczajny, patrzy艂abym z ciekawo艣ci膮, ufaj膮c zdolno艣ciom stangreta, tu jednak偶e鈥

Ku mojemu przera偶eniu Roman wyjecha艂 na ulic臋, pomi臋dzy owe wszystkie, p臋dz膮ce po niej maszyny. Bo ju偶 poj臋艂am, sama nie wiem jakim sposobem, 偶e musz膮 to by膰 maszyny, uczynione przez cz艂owieka, a nie stwory z za艣wiat贸w. Wpojona mi przez ojca wiara w niezwyk艂e talenty ludzkie musia艂a gdzie艣 we mnie tkwi膰 i teraz kie艂kowa膰.

To, co nast膮pi艂o po chwili鈥

Jednak偶e dech mi zapar艂o i zamkn臋艂am oczy. Zawsze lubi艂am je藕dzi膰 szybko, nie przera偶a艂y mnie nigdy narowiste konie, jako dzieweczka niejeden raz na ogierach i klaczach w towarzystwie pierwsze miejsce bra艂am, cho膰by i po wertepach, sama umia艂am powozi膰 i szalona jazda przytrafia艂a mi si臋, ale to tutaj鈥 Ulica鈥 Uliczka to by艂a, na prawdziwej ulicy Roman dopiero po chwili si臋 znalaz艂, p臋d rozwijaj膮c taki, 偶e wgniot艂o mnie w oparcie siedzenia. Obok owe pud艂a-maszyny przelatywa艂y, to one by艂y w przodzie, to my, ciasnota panowa艂a straszliwa, nie do poj臋cia si臋 wydawa艂o, 偶e to wszystko nie zderza si臋 ze sob膮! Gorzej, kiedym otwar艂a oczy, znajdowali艣my si臋 ju偶 na trakcie鈥? Na polu jakim艣 twardym鈥? Droga to by艂a czy co鈥?

Szeroko艣膰 wi臋ksza prawie ni偶 ca艂y m贸j dziedziniec, wszystko p臋dzi w jedn膮 stron臋, a obok, w pobli偶u, p臋d ujrza艂am w stron臋 odwrotn膮, jedno i drugie oddalone od siebie鈥 Mign臋艂a mi my艣l, 偶e mato sens, nic z przeciwka nie przeszkodzi, ale sk膮d偶e w og贸le taka droga鈥? Budowle jakie艣 po bokach przelatywa艂y, do niczego niepodobne, nagle si臋 pokaza艂o, 偶e w tunelu jeste艣my, zn贸w tunel na 艣wiat艂o dzienne wyprowadzi艂鈥

- Tak my艣la艂em, prosz臋 ja艣nie pani, Peripherique o tej porze ca艂kiem pusty, bez kork贸w - odezwa艂 si臋 nagle Roman z zadowoleniem wielkim. - Najdalej za kwadrans b臋dziemy na miejscu.

Na miejscu b臋dziemy, doskonale鈥 Melancholijnie pomy艣la艂am, 偶e i ja, sama w sobie, na jakim艣 miejscu chcia艂abym si臋 znale藕膰, bo jak na razie sama nie wiem, w jakim 艣wiecie 偶yj臋. O ile 偶yj臋 w og贸le鈥

Postanowi艂am ju偶 wi臋cej oczu nie zamyka膰, cho膰bym nawet mia艂a umrze膰 ze strachu. Pary偶 zna艂am wszak doskonale, wielokrotnie tu bywa艂am w dzieci艅stwie i wczesnej m艂odo艣ci, dopiero ostatnie osiem lat, od chwili ma艂偶e艅stwa, sp臋dzi艂am nieruchawo w naszej posiad艂o艣ci, bo m贸j m膮偶 podr贸偶owa膰 nie lubi艂. Wszystko, com teraz ujrza艂a, 艣wiadczy艂o, 偶e zmiany tu jakie艣 nies艂ychane nast膮pi艂y, niech偶e zobacz臋 te zmiany. Za ostatni膮 wizyt膮 ledwie Wielkie Bulwary ujrza艂am uko艅czone, a i to jeszcze jakie艣 prace trwa艂y鈥

Do szale艅czego p臋du po trosze przywyk艂am i prawie mnie zdziwi艂o, 偶e Roman zwolni艂. Nic wprawdzie znajomego nie widzia艂am, ale lada chwila spodziewa艂am si臋 zobaczy膰. Zjecha艂 na praw膮 stron臋鈥 W ko艅cu jazda, jako taka, stanowi艂a rzecz zwyk艂膮, gdyby karet膮 jecha艂 i naszymi ko艅mi, te偶 nie wl贸k艂by si臋 noga za nog膮, a w prawo zje偶d偶aj膮c, zapewne by gdzie艣 skr臋ca艂. O koniach, zdesperowana, postanowi艂am nie my艣le膰, mo偶e i s膮 przede mn膮, niewidzialne, za to szybsze ni偶 kiedykolwiek. Skr臋cajmy, je艣li trzeba鈥

Skr臋cili艣my i na widok Sekwany wreszcie poczu艂am si臋 jak w domu. Szybko艣膰 jazdy te偶 nieco zmala艂a, rozumia艂am, jak膮 drog膮 Roman jedzie do Ritza. Wci膮偶 oszo艂omiona, ale ju偶 nieco przytomniejsza, j臋艂am ogl膮da膰 widoki.

Nie, nie stwierdzi艂am, jak wygl膮da miasto. Przesta艂am je widzie膰, kiedy uda艂o mi si臋 obejrze膰 z bliska ludzkie istoty. Oczywi艣cie, 偶e interesowa艂a mnie moda! Podejrzewa艂am, i偶 musia艂a si臋 zmieni膰, chcia艂am j膮 ujrze膰 na ulicy, wiedz膮c doskonale, 偶e w hotelu dostrzeg臋 zapewne jej szczyty. Od dawna jednak偶e wiedzia艂am, 偶e ulica swoje m贸wi, i spragniona by艂am widoku os贸b w艂asnej p艂ci, pospolicie ubranych, szczeg贸lnie za艣 intrygowa艂a mnie owa kr贸tko艣膰 sp贸dnic, przed hotelem dostrze偶ona. Po wsiach, w Tyrolu, w艣r贸d ludu hiszpa艅skiego, owszem, tak si臋 posp贸lstwo nosi艂o, ale przecie偶 nie w mie艣cie!

No i ujrza艂am鈥

W pierwszej chwili zdumia艂 mnie kompletny brak kobiet. Sami m臋偶czy藕ni, przewa偶nie m艂odzi, dziwacznie troch臋 odziani i bez kapeluszy. Gdzie偶 si臋 niewiasty podzia艂y? Roman jednak偶e z nag艂a nie tylko zwolni艂, ale nawet zatrzyma艂 to鈥 zast臋pstwo karety鈥 z nie znanej mi przyczyny, i w贸wczas dok艂adnie ujrza艂am t艂um, przechodz膮cy mi prawie przed nosem.

Os艂upia艂am i gdzie艣 w 艣rodku gor膮co we mnie buchn臋艂o. Ale偶鈥 Ale偶 to wcale nie byli sami m臋偶czy藕ni! Najmniej w po艂owie to by艂y kobiety! W spodniach鈥!!!

Mrugania chyba nawet zaniecha艂am i szeroko otwartymi oczami wpatrywa艂am si臋 w jedn膮, stoj膮c膮 tu偶 przede mn膮.

Dziewczyna to by艂a z pewno艣ci膮, m艂oda bardzo, ale ju偶 doros艂a, w艂osy jasne na ramiona jej opada艂y, niczym nie nakryte, 艂ono ukszta艂towane pi臋knie, ciasno opi臋te bluzk膮 czarn膮, do艂em za艣鈥 Tchu mi zabrak艂o. Spodnie. Jakie艣 brudno niebieskie, d艂ugie, w膮skie, m臋skie z pewno艣ci膮鈥 Spodnie鈥!

No nie. Tego ju偶 by艂o za wiele.

Jak skamienia艂a, przypatrywa艂am si臋 pilnie, do 偶adnego my艣lenia niezdolna, wyzuta z dozna艅 wszelkich. Ujrza艂am niewiast臋 w wieku, korpulentn膮, w 偶akieciku r贸偶owym, lu藕nym, przez moment my艣la艂am, 偶e ma sp贸dnic臋, ale nie, kiedy si臋 poruszy艂a, okaza艂o si臋, 偶e s膮 to r贸wnie偶 spodnie, jakby szarawary, szerokie, w kwiaty, d艂ugie do kostek. Gorzej, dwie razem przesz艂y m艂ode panienki, nagie prawie, c贸偶 one mia艂y na biodrach, 艣cierk臋鈥? Kawa艂ek spodni chyba鈥? Czy im kto艣 reszt臋 oderwa艂鈥? Nogi ca艂e obna偶one, bez po艅czoch, go艂e! Ale偶 to gorzej ni偶 w k膮pieli, a nie wysz艂y przecie偶 z Sekwany! Kt贸偶 by si臋 k膮pa艂 w Sekwanie, publicznie, w 艣rodku Pary偶a鈥?! Nie patrzy艂am ju偶 wcale na g贸r臋 odzie偶y, tylko na d贸艂.

Jedna kobieta m艂oda mia艂a sp贸dniczk臋, kt贸ra nawet kolan nie si臋ga艂a, druga owszem, prawie mog艂aby si臋 wyda膰 ubrana, ho sp贸dnica wi臋cej ni偶 do p贸艂 艂ydki jej dochodzi艂a, ale ta by艂a rozci臋ta z ty艂u na wysoko艣膰 tak absolutnie nieprzyzwoit膮, 偶e chyba sama o tym wiedzie膰 nie mog艂a. I spodnie鈥 Zn贸w panna w spodniach鈥 nie, to m臋偶czyzna, m艂odzieniec, zdumiewaj膮co kr贸tko ostrzy偶ony, z wi臋zienia zapewne鈥? Ale tu偶 za nim dziewczyna w spodniach identycznych jak jego, mogliby si臋 zamieni膰 i nikt by nie zauwa偶y艂. Przera偶aj膮cy widok!

Nagle wyda艂o mi si臋, 偶e ujrza艂am niewiast臋 ubran膮 ca艂kowicie, w kostium letni. 呕akiet mia艂a d艂ugi, wci臋ty, bia艂y, ni偶ej te偶 bia艂a sp贸dnica, rozszerzona u do艂u, spod kt贸rej ledwo pantofelki wystawa艂y, str贸j by艂 to nawet twarzowy i prawie ulgi dozna艂am, ale nie. Uczyni艂a krok i wysz艂o na jaw, 偶e to te偶 spodnie. I ani jednego kapelusza鈥! I 偶adnych r臋kawiczek鈥! A za to wielka ilo艣膰 os贸b, p艂ci obojga, na plecach mia艂a jakby worki dziwne, niewielkie鈥

I nie do艣膰 na tym, znienacka spostrze偶enie uczyni艂am, 偶e widz臋 jak膮艣 szalon膮 ilo艣膰 Murzyn贸w i Murzynek. Czarne twarze, a ubrani tak samo jak biali, sk膮d si臋 tu wzi臋li, na Boga, Francja to czy Ameryka?!

Roman ruszy艂 dalej. Opad艂am na oparcie, bom przedtem prawie z twarz膮 w oknie trwa艂a, nie bacz膮c ju偶 wcale na przyzwoito艣膰 i maniery, i niejasno mi si臋 jako艣 pomy艣la艂o, 偶e siedzenie w tym poje藕dzie jest znacznie mi臋ksze i wygodniejsze ni偶 w karecie. A wydawa艂o mi si臋, 偶e moja kareta jest doskonale us艂ana鈥! I wstrz膮s贸w tu 偶adnych nie czu艂am鈥 Zajechali艣my pod Ritza.

Wreszcie鈥! Znajomy widok, normalne obyczaje, szwajcar wybieg艂, za nim boy hotelowy w uniformie. Kto艣 otwar艂 drzwiczki i pom贸g艂 mi wysi膮艣膰, co wcale nie by艂o 艂atwiejsze ni偶 wsiadanie, bo pochyli膰 si臋 bardzo musia艂am, pami臋taj膮c o kapeluszu. Oszo艂omiona by艂am tak, 偶e nawet nie wiedzia艂am, dok膮d mnie prowadz膮, szcz臋艣ciem Roman si臋 przy mnie znalaz艂 i co艣 napomkn膮艂 o windzie. Prawda, winda! Ciekawi艂a mnie przecie偶鈥

Nic ju偶 nie mog艂o mnie zdziwi膰 ani przerazi膰, nadmiar strasznych wra偶e艅 jakby mnie zamurowa艂 wewn臋trznie. Drzwi jakie艣 zn贸w rozsun臋艂y si臋 przede mn膮, wkroczy艂am do klatki wi臋kszej ni偶 tamta w ober偶y, rozmiar贸w niczym male艅ki pokoik, w lustrze ujrza艂am blado艣膰 w艂asn膮 i ca艂膮 si艂臋 woli po艣wi臋ci艂am, by symulowa膰 opanowanie. Pod艂oga lekko pchn臋艂a mnie w stopy, poczu艂am, 偶e si臋 unosz臋, wida膰 to nawet by艂o, za szyb膮 budowla ca艂a wok贸艂 przesuwa艂a si臋 w d贸艂. Zatem dok艂adnie to samo, co z baronem Ta艅skim, tyle 偶e nie skrzypi, nie brz臋czy 艂a艅cuchami, nie zgrzyta i nie hu艣ta mn膮, tak jak s艂udzy baronowym fotelem.

Jako艣 znalaz艂am si臋 w apartamencie i nareszcie mog艂am odrobin臋 odetchn膮膰.

Odes艂a艂am wszystkich. Przez chwil臋 chcia艂am by膰 sama. Par臋 minut siedzia艂am w fotelu z zamkni臋tymi oczami, od

dychaj膮c g艂臋boko. My艣li powoli zaczyna艂y uk艂ada膰 mi si臋 w g艂owie.

Jakie艣 zmiany straszliwe musia艂y nast膮pi膰 przez ostatnie osiem lat mojego zamkni臋cia si臋 na wsi. Post臋p鈥 Tak, ojciec nieboszczyk zwa艂 to post臋pem. Post臋p zatem, pojazdy, automobile bez koni tak niezwykle przekszta艂cono, szybko艣膰 im nadaj膮c ogromn膮, te windy, nios膮ce ludzi w g贸r臋 i w d贸艂, te urz膮dzenia osobliwe w 艂azience鈥 No dobrze, ale co wsp贸lnego z post臋pem maj膮 owe stroje okropne, owa nago艣膰 艣miertelnie nieprzyzwoita, 贸w t艂um przedziwny na ulicy鈥?

Odzyska艂am si艂y. Postanowi艂am dowiedzie膰 si臋, co si臋 tu w艂a艣ciwie dzieje, jako艣 podst臋pnie i dyplomatycznie, nie czyni膮c z siebie parafianki z prowincji. W pierwszej kolejno艣ci zadzwoni膰 na s艂u偶b臋.

No i zn贸w ten sam k艂opot mi si臋 pojawi艂, dzwonka na s艂u偶b臋 nie by艂o. Zirytowa艂o mnie to i rozejrza艂am si臋 dooko艂a uwa偶niej.

Teraz dopiero dostrzeg艂am zmiany, jakie i tu zasz艂y. Umeblowanie by艂o inne ni偶 kiedy艣, 艂贸偶ko w sypialni bez baldachimu, bez kotar i firanek, dekoracji r贸偶nych mniej znacznie kanapy i fotele proste bardzo, ale przyzna膰 musia艂am, 偶e wygodniejsze ni偶 dawne. Lampy wsz臋dzie, po umbrelkach je rozpozna艂am. I to co艣 wielkie, czarn膮 szyb膮 os艂oni臋te, wypuk艂膮 troch臋鈥 Co by to mog艂o by膰鈥? St贸艂 napojami zastawiony to mnie zainteresowa艂o, w pami臋ci mia艂am dobroczynni dzia艂anie koniaku, przyjrza艂am si臋. Woda mineralna. Woda mineralna鈥? Jak偶e鈥? Ze 藕r贸de艂鈥? Wod臋 mineraln膮 pija艂am w badach, sk膮d ona tu, w hotelu? Czerwone wino, bordeau, owszem, ch臋tnie bym si臋 napi艂a, ale zakorkowane, mia艂am sama korek wyci膮ga膰? Jakim sposobem? Nie czyni艂am tego~ nigdy w 偶yciu! Ach, i koniak w ma艂ej butelce, bardzo dobrze skorzystam, co za szcz臋艣cie, 偶e nie jestem ju偶 m艂od膮 panienk膮, kt贸rej w 偶adnym wypadku nie wypada艂oby tego zrobi膰.

Odkr臋ci艂am zamkni臋cie wypr贸bowanym sposobem i nowa energia we mnie wst膮pi艂a Obejrza艂am 艂azienk臋, kt贸rej potrzeba pojawia艂a si臋 ju偶 we mnie, zrozumia艂am, co widz臋. O tak, ta woda, ciep艂a i zimna, lec膮ca ze 艣ciany, to bez w膮tpienia by艂 post臋p wielki! O ile偶 wygodniej鈥! Dostrzeg艂am kr贸tki i gruby rulon鈥 c贸偶 to by艂o鈥? Czy mia艂am to uwa偶a膰 za鈥 intymne serwetki鈥? Przypomina艂o nad wyraz mi臋kki i delikatny papier鈥

Bardzo tym koniakiem i 艂azienk膮 podniesiona na duchu, szczeg贸艂owo obejrza艂am reszt臋 apartamentu. Na 艣cianie przy drzwiach dostrzeg艂am ca艂y rz膮d wystaj膮cych guziczk贸w, jakby stworzonych dla przyciskania. Odczyta艂am napisy przy nich, pokoj贸wka, fryzjer, kawiarnia, restauracja, boy鈥 Czy偶by to by艂y dzwonki na s艂u偶b臋? Na Boga, jak偶e dzia艂aj膮?!

Jedn膮 d艂oni膮 wiod膮c po owych guziczkach, drug膮 wspar艂am si臋 o 艣cian臋 nieco wy偶ej i nagle za moimi plecami rozb艂ys艂y 艣wiat艂a, widoczne nawet w bia艂y dzie艅. Drgn臋艂am silnie, ale ju偶 by艂am gotowa na wszystko. 艢wieci艂 偶yrandol pod sufitem i lampy pod umbrelkami, wszystko razem. Spojrza艂am na 艣cian臋. Co艣 bia艂ego wystawa艂o z niej nad guziczkami, czy偶bym to przycisn臋艂a鈥? Zebra艂am odwag臋, przycisn臋艂am 艣wiadomie, 艣wiat艂a zgas艂y. Nie do uwierzenia! Przycisn臋艂am ponownie, zapali艂y si臋. Przycisn臋艂am tak kilkakrotnie鈥

Zn贸w musia艂am och艂on膮膰. Wdzi臋czno艣膰 mnie ogarn臋艂a niezmierna dla mojego 艣wi臋tej pami臋ci nieboszczyka ojca, przecie偶, gdyby nie on i jego eksperymenty, za sam膮 czarn膮 magi臋 bym to wszystko wzi臋艂a! On we mnie wpoi艂, 偶e wynalazki ludzkie prawie nie maj膮 granic, i teraz chyba nie zdziwi艂abym si臋 nawet zbytnio, widz膮c maszyn臋 lataj膮c膮. Uprzytomni艂am sobie zarazem, 偶e w 艂azience by艂o jasno, cho膰 okna 偶adnego tam nie widzia艂am, czy偶by r贸wnie偶 to niezwyk艂e i tajemnicze 艣wiat艂o, nie wiadomo sk膮d pochodz膮ce鈥?

Z ciekawo艣ci posz艂am tam i popatrzy艂am. Owszem, ujrza艂am na 艣cianie tak膮 sam膮 rzecz wystaj膮c膮, zuchwale przycisn臋艂am j膮 i w 艂azience zrobi艂o si臋 ciemno. Przycisn臋艂am zn贸w, zrobi艂o si臋 jasno.

A c贸偶 to za niezwyk艂o艣膰 jaka艣, wr臋cz zachwycaj膮ca鈥!

Z determinacj膮 postanowi艂am posun膮膰 si臋 dalej. Podesz艂am do drzwi i przycisn臋艂am guziczek na pokoj贸wk臋. Przez d艂ug膮 chwil臋 nie dzia艂o si臋 nic i 偶adnego d藕wi臋ku nie s艂ysza艂am. A potem zapukano do drzwi, kaza艂am wej艣膰< i naprawd臋 pojawi艂a si臋 pokoj贸wka!

Udaj膮c, 偶e niczemu si臋 nie dziwi臋, za偶膮da艂am od niej rozpakowania rzeczy, wezwania mojego s艂u偶膮cego, przy czym ugryz艂am si臋 w j臋zyk, by nie powiedzie膰 鈥渟tangreta鈥, bo gdzie偶 stangret przy braku koni, oraz przyniesienia mi najnowszego 偶urnala. Zarazem zdj臋艂am wreszcie kapelusz.

Pokoj贸wka odwraca艂a si臋 ju偶 ode mnie, ale zatrzyma艂a si臋 w tym obrocie.

- Ach! - wykrzykn臋艂a ze szczerym zachwytem. - Co za w艂osy!

Nie oburzy艂am si臋 na to zuchwalstwo, by艂am do niego przyzwyczajona. Wielokrotnie moje w艂osy budzi艂y okrzyk podziwu, bo te偶 istotnie rozpuszczony warkocz opada艂 do kolan, a i barw臋 mia艂 pi臋kn膮, jasn膮, jakby nieco przydymion膮. Upi臋ty na g艂owie tworzy艂 zwa艂 wielki i sprawia艂 k艂opoty przy czesaniu.

- Fryzjer te偶 mi b臋dzie potrzebny -rzek艂am z lekkim westchnieniem.

- To oczywiste - odpar艂a pokoj贸wk膮 i j臋艂a spe艂nia膰 moje 偶yczenia.

Mniej ju偶 os艂upia艂a, ale za to niezmiernie zaciekawiona nie odrywa艂am od niej chciwego spojrzenia. Podesz艂a do sto- liczka w rogu i uj臋艂a w d艂o艅 jak膮艣 rzecz, kt贸r膮 przy艂o偶y艂a d ucha. Mia艂am wra偶enie, 偶e popuka艂a przy tym palcami w co艣 co na stoliczku pozosta艂o. U艣wiadomi艂am sobie, 偶e podobny przedmiot widzia艂am ju偶 w ober偶y.

- Prosz臋 wezwa膰 s艂u偶膮cego hrabiny Lisznicki 鈥 rzek艂a przed siebie, w powietrze, i od艂o偶y艂a przedmiot.

Tego te偶 si臋 spodziewa艂am, zamiast 鈥淟ichnicka鈥 mogli powiedzie膰 鈥淟isznicki鈥, sama bym tak odczyta艂a w艂asne nazwisko po francusku. Co natomiast znaczy艂a jej czynno艣膰, nie umia艂am sobie wyobrazi膰.

Nast臋pnie przycisn臋艂a na 艣cianie guziczek, wzywaj膮cy boya. Pojawi艂 si臋 b艂yskawicznie.

- Pani hrabina 偶yczy sobie 鈥淓lle鈥, 鈥淟a mode nouvelle鈥 i 鈥淢arie Claire鈥 - powiadomi艂a go, po czym zaj臋艂a si臋 moim baga偶em.

W chwil臋 p贸藕niej ujrza艂am mojego Romana. Z tego wszystkiego sama zapomnia艂am ju偶, co mu mia艂am powiedzie膰 i co poleci膰.

- Roman ma pok贸j w hotelu? - spyta艂am, gwa艂townie pr贸buj膮c przypomnie膰 sobie w艂asne zamiary.

- Tak, prosz臋 ja艣nie pani. Numer 615.

- Obiad chcia艂abym zje艣膰 w restauracji hotelowej. Zapewne trzeba zarezerwowa膰 stolik. Niech mi Roman to za艂atwi. - Tak, prosz臋 ja艣nie pani. O kt贸rej godzinie?

Pomy艣la艂am o fryzjerze.

- S膮dz臋, 偶e oko艂o drugiej. Potem za艣 trzeba b臋dzie jecha膰 do pana Desplain. Zawiadomi臋 go, Roman list powiezie. Obejrza艂am si臋 za przyborami do pisania. Oczywi艣cie te偶 ich nigdzie nie by艂o. Nagle u艣wiadomi艂am sobie, 偶e Roman, zwyk艂y s艂uga, jako艣 lepiej si臋 w tym 艣wiecie obraca, jakby go zna艂 i przywyk艂 do niego. Najwidoczniej dawa艂 sobie rad臋 o wiele 艂atwiej ni偶 ja, nie do poj臋cia jakim sposobem. Pozwoli艂am sobie zatem na podst臋p.

- Prosz臋 mi przygotowa膰 co艣 do pisania - poleci艂am niedbale, udaj膮c, 偶e zaj臋ta jestem dozorowaniem pokoj贸wki. Spod oka pilnie spogl膮da艂am ku niemu.

Roman nic nie odrzek艂, tylko podszed艂 do biurka, ze 艣rodkowej szuflady wyj膮艂 blok listowy, w sk贸r臋 oprawny, jakie艣 przedmioty do艣膰 d艂ugie i cienkie, do grubych o艂贸wk贸w podobne, obok u艂o偶y艂 i sk艂oni艂 mi si臋. Przygotowa艂鈥? A gdzie偶 pi贸ro, gdzie atrament?

Posz艂am dalej w moim podst臋pie.

- Prosz臋 adres napisa膰 na kopercie. Pan Desplain mieszka鈥

- Wiem, na avenue Marceau - powiedzia艂 tak pr臋dko, jakby chcia艂 mi s艂owa z ust wyj膮膰. - Wozi艂em tam ja艣nie pa艅stwa wiele razy i by艂em u niego.

Zn贸w poczu艂am, 偶e co艣 mi si臋 m膮ci. Przecie偶 od tych wszystkich rzeczy dziwacznych ja mog臋 w ko艅cu pomieszania zmys艂贸w dosta膰! Pami臋ta艂am doskonale, 偶e pan Desplain mieszka艂 na avenue Josephine, nieszcz臋艣liwej cesarzowej nie spos贸b pomyli膰 z kim艣 innym, przeprowadzi艂 si臋, o czym nic nie wiem鈥?

Roman z uszanowaniem patrzy艂 na mnie, ale w oczach mign臋艂o mu nagle co艣 jakby lito艣膰. Bo偶e jedyny, mo偶e ja ju偶 zwariowa艂am i tylko na razie nie mam o tym 偶adnego poj臋cia鈥?!

- Ja艣nie pani ma w najstarszych dokumentach dawn膮 nazw臋, avenue Josephine - odezwa艂 si臋 艂agodnie. - Sprzed stu lat, a nawet wi臋cej. Pan hrabia nieboszczyk, ojciec ja艣nie pani, do ko艅ca 偶ycia 偶a艂owa艂, 偶e ta nazwa zosta艂a zmieniona. Sam do mnie m贸wi艂, 偶e zawsze woli pi臋kn膮 kobiet臋 ni偶 genera艂a, i na przek贸r cz臋sto podawa艂 adres z zesz艂ego wieku. Ja艣nie pani mog艂a na to nie zwraca膰 uwagi, ale robi艂 sobie taki eksperyment, dla zabawy i dla sprawdzenia, kto z pary偶an jeszcze zna histori臋 w艂asnego miasta.

Wnioskuj膮c z gor膮ca, jakie na mnie buchn臋艂o, musia艂am si臋 chyba zaczerwieni膰. Nie, takich ojcowskich .eksperyment贸w nie pami臋ta艂am wcale, ale m贸wi艂 wszak do mnie, na 艂o偶u 艣mierci nawet, 偶e niepotrzebnie Francuzi z takim zacietrzewieniem usuwaj膮 wszelkie pami膮tki po cesarzu. Republika republik膮, a histori臋 ceni膰 trzeba.

Zatem cesarzow膮 J贸zefin臋 wymienili na tego jakiego艣 Marceau鈥

-Tak, przypominam sobie - sk艂ama艂am. - Niech Roman pisze.

Chowany od dziecka w naszym domu, od wyrostka niemal zabierany we wszystkie podr贸偶e, Roman francuski j臋zyk zna艂 doskonale. Tak偶e niemiecki, a i w艂oski nieco pochwyci艂. Czyta膰 i pisa膰 umia艂 nie gorzej ode mnie, stangret przy tym 艣wietny, energiczny i bystry, nadawa艂 si臋 w pe艂ni do spe艂niania wszelkich polece艅. Mn膮 opiekowa艂 si臋 dyskretnie, jak s膮dz臋, od dnia mojego urodzenia, i do mnie po moim 艣lubie przeszed艂, a starszy o lat przesz艂o pi臋tna艣cie, mia艂 czas rozumu i do艣wiadczenia nabra膰. Na my艣l by mi nie przysz艂o udawa膰 si臋 w podr贸偶 bez niego.

Obr贸ci艂 si臋 do biurka, wyj膮艂 z teczki kopert臋 i pocz膮艂 pisa膰. Podgl膮da艂am go chciwie. Pos艂u偶y艂 si臋 jednym z owych grubych o艂贸wk贸w, o ma艂om si臋 nie wyrwa艂a z uwag膮, 偶e o艂贸wkiem pisa膰 nie wypada, ale wcale nie o艂贸wek to by艂, tylko zn贸w wynalazek jaki艣. Na papierze czarny atrament si臋 po. jawi艂, jakby owo narz臋dzie z siebie go wypuszcza艂o. Ciekawo艣膰 mnie zdj臋艂a tak wielka, 偶e zaraz postanowi艂am wszystkie te przyrz膮dy wypr贸bowa膰, jak tylko znajd臋 si臋 sama. Tymczasem pilnie stara艂am si臋 zapami臋ta膰, kt贸rego on u偶y艂, przez co jego wyja艣nienie w kwestii zmiany nazwy ulicy nie ca艂kiem do mnie dotar艂o. Dozna艂am wra偶enia, 偶e by艂o w nim co艣 bardzo niezwyk艂ego, ale nie mia艂am czasu teraz nad tym rozmy艣la膰, bo wszystko razem zacz臋艂o si臋 dzia膰.

Do drzwi zapuka艂 boy i 偶urnale przyni贸s艂, kt贸re Roman od niego odebra艂, zadbawszy o napiwek. Zarazem pokoj贸wka sko艅czy艂a uk艂adanie rzeczy i pokaza艂a mi uczyniony porz膮dek dla akceptacji, patrz膮c przy tym na mnie jakim艣 dziwnym wzrokiem, zaciekawionym i zdumionym. Zapowiedziany list do pana Desplain musia艂am napisa膰, nie trac膮c z oczu upatrzonego przyrz膮du. Napomkn臋艂am tylko o fryzjerze, bez kt贸rego nie mog艂abym si臋 oby膰, i usiad艂am przy biurku. Pokoj贸wka wysz艂a, Roman czeka艂.

Uj臋艂am owo o艂贸wkowe narz臋dzie i na boku papieru postawi艂am kresk臋. Potem z determinacj膮 napisa艂am dat臋. Ach, jak偶e si臋 tym 艂atwo pisa艂o! Nie pryska艂o jak stal贸wka, nie trzeba tego by艂o macza膰, 偶aden kleks w rachub臋 nie wchodzi艂. Zachwyci艂o mnie.

Ustali艂am termin wizyty na godzin臋 trzeci膮 i szybko sko艅czy艂am list, cho膰 pisa艂abym tym ch臋tnie ca艂e d艂ugie episto艂y.

Mo偶e nawet o jedno zdanie za du偶o tam wstawi艂am dla samej przyjemno艣ci wodzenia przyrz膮dem po papierze. Odda艂am kopert臋 Romanowi i ledwo wyszed艂, jak szalona rzuci艂am si臋 ku 偶urnalom.

W kwadrans p贸藕niej z os艂upienia skamienia艂ego wyrwa艂 mnie fryzjer. Nie wiem, czym przytomnie go powita艂a, zmys艂y j臋艂am odzyskiwa膰 dopiero, kiedy usadzi艂 mnie w 艂azience, upieraj膮c si臋 przy myciu w艂os贸w. Gdyby nie to otumanienie widokami w czasopismach, zaprotestowa艂abym energiczniej, bo mycie moich w艂os贸w to ca艂a procedura, wiele godzin trwaj膮ca, ale z si艂 opad艂am i podda艂am si臋 losowi. Jakie艣 maszyny osobliwe ze sob膮 na k贸艂kach przytoczy艂 i pomocnic臋 sprowadzi艂, przez kt贸r膮 omal si臋 nie zach艂ysn臋艂am, bo Murzynka nie uczyni艂aby ju偶 na mnie zbyt wielkiego wra偶enia, ale to by艂a dziewczyna o sko艣nych oczach i 偶贸艂tawej twarzy! Jezus Mario, Chinka鈥!

Je艣li smok wawelski albo syrena z ogonem pojawi mi si臋 w pokoju, przyjm臋 ten widok z rezygnacj膮.

Zachwyty nad moimi w艂osami potraktowa艂am oboj臋tnie. Maj膮c g艂ow臋 odchylon膮 do ty艂u, nie wiem, co mi robili, poczu艂am tylko, 偶e rozpu艣cili warkocze. Szale艅cy! Jak偶e mi to p贸藕niej rozczesz膮? Do wieczora to b臋dzie trwa艂o! W desperacji ostatecznej, pana Desplain wspomniawszy, postanowi艂am, 偶e ka偶臋 obci膮膰 wszystko i niech si臋 dzieje, co chce!

Owa Chinka my艂a mi g艂ow臋 w jaki艣 spos贸b niezwyk艂y, ledwo dotykaj膮c palcami, bez szorowania silnego, a od owego lekkiego dotykania b艂ogi spok贸j j膮艂 we mnie wst臋powa膰. Ca艂a irytacja i rozdra偶nienie gdzie艣 ze mnie wysz艂y, obawy i niecierpliwo艣膰 znikn臋艂y, siedzia艂am, wygodnie oparta, i czu艂am tylko przyjemn膮 beztrosk臋.

Dzi臋ki czemu zacz臋艂am wreszcie dostrzega膰, co si臋 ze mn膮 i wok贸艂 mnie dzieje. Piany jakiej艣 mia艂am na g艂owie ogromn膮 ilo艣膰, po w艂osach ciep艂a woda sp艂ywa艂a, doskonale je sp艂ukuj膮c, kilka razy tak ten proceder powtarzali, fryzjer i jego chi艅ska pomocnica, on za艣 przy tym co艣 m贸wi艂. W ko艅cu nawet s艂owa jego do mnie dotar艂y.

- Rekomenduj臋 balsam Vichy - gada艂 z przekonaniem. - Za chwil臋 sama si臋 pani przekona o jego skuteczno艣ci. Uczesanie, jak s膮dz臋, 偶yczy pani sobie proste i skromne, czy te偶 mo偶e od razu wieczorowe鈥? Nie, za wcze艣nie. Cz臋艣膰 w艂os贸w opu艣cimy, bo szkoda by艂oby marnowa膰 taki efekt. Czy jest jaki艣 konkurs鈥? Zdziwi艂bym si臋, bo nic nie s艂ysza艂em. W razie gdyby, pierwsze miejsce ma pani zagwarantowane. Nie pojmuj臋, 偶e 艂askawa pani dotychczas nie wyst臋powa艂a w reklamach, takie w艂osy to maj膮tek! Jako modelka, powinna pani by膰 rozrywana!

- Proste i skromne - zdo艂a艂am wreszcie powiedzie膰, mocno zaciekawiona, jak te偶 mi te w艂osy zdo艂aj膮 po myciu rozczesa膰.

No i zdumienie mnie ogarn臋艂o zgo艂a niebotyczne, bo nim si臋 obejrza艂am, bez szarpania 偶adnego, zwyk艂ym grzebieniem zosta艂y rozczesane tak mi臋kko i 艂atwo, jakby si臋 w prawdziwy jedwab przemieni艂y. Nie do poj臋cia! Przy takim myciu istny ko艂tun powinnam mie膰 na g艂owie.

Fryzjer uparcie zachwala艂 zalety tego jakiego艣 balsamu Vichy. Zrozumia艂am, 偶e to 贸w balsam tak膮 g艂adko艣膰 w艂osom nadaje i rozczesa膰 je bez k艂opotu pozwala, o ile偶 lepiej ni偶 ocet i rumianek! Chinka zaprezentowa艂a mi jakby butelk臋, ale nie ze szk艂a, bo mi臋kk膮, daj膮c膮 si臋 naciska膰. Zainteresowa艂o mnie to nadzwyczajnie, da艂am si臋 pouczy膰, jak stosowa膰 mikstur臋, dowiedzia艂am si臋, 偶e kupi膰 j膮 mo偶na wsz臋dzie, od razu postanowi艂am du偶y zapas ze sob膮 do domu zabra膰.

Przesz艂am do sypialni, usiad艂am przed lustrem i zacz臋艂o si臋 czesanie.

Przygotowana ju偶 na wszystko, nie drgn臋艂am nawet, s艂ysz膮c nag艂y szum i warkot dooko艂a g艂owy. Fryzjer trzyma艂 w d艂oni rzecz jak膮艣, do niczego niepodobn膮, z kt贸rej gor膮ce powietrze na mnie dmucha艂o. Gor膮ce powietrze, jak ka偶dy wie, bardzo dobrze suszy, zrozumia艂am, 偶e ca艂e to przedsi臋wzi臋cie mo偶e sko艅czy膰 si臋 wcze艣niej ni偶 w og贸le by艂oby do pomy艣lenia.

Pasmami bra艂 te w艂osy, na okr膮g艂ej szczotce owija艂 i gor膮cym powietrzem suszy艂. Uk艂ada艂y si臋 same. Chinka z drugiej strony czyni艂a rzecz podobn膮, ale jakby nie do ko艅ca, u艂o偶enie pryncypa艂owi zostawia艂a. Godzina ledwo min臋艂a, jak ju偶 mia艂am na g艂owie kok ogromny, z l艣ni膮cych pasm ukr臋cony, z kt贸rego zwa艂 ca艂y do p贸艂 plec贸w wyp艂ywa艂.

Spodoba艂o mi si臋 to nawet. Dziwne by艂o, ale twarzowe. Tyle 偶e w 偶adnym razie nie wypada艂o wdowie wyj艣膰 na ulic臋 z rozpuszczonymi w艂osami.

-Jestem wdow膮 - zwr贸ci艂am fryzjerowi uwag臋, kryj膮c 偶al. Zdumia艂 si臋 wyra藕nie.

- Prosz臋鈥?

- Jestem wdow膮 - powt贸rzy艂am z naciskiem. - Niemo偶liwe! W tak m艂odym wieku?!

W m艂odym wieku, pochlebca鈥 No owszem, wygl膮da艂am dobrze, ale dwadzie艣cia pi臋膰 lat to ju偶 nie jest wiek taki bardzo m艂ody, trafiaj膮 si臋 wdowie艅stwa i wcze艣niej.

- Jednak jestem. Nie mo偶e mi pan zostawi膰, rozpuszczonych w艂os贸w. Prosz臋 je upi膮膰 tak, 偶eby zmie艣ci艂y si臋 pod kapeluszem.

- Pani chce to cudo ukrywa膰 pod kapeluszem鈥?!

Zgroza w jego g艂osie sprawi艂a, 偶e si臋 zawaha艂am. Sama widzia艂am, 偶e nikt tu na ulicy kapelusza nie nosi, ale nigdy w 偶yciu jeszcze nie znalaz艂am si臋 poza domem, w miejscu publicznym, z go艂膮 g艂ow膮. Poza tym, tu, przed moimi oczami, mo偶e akurat 偶adna wdowa nie sz艂a鈥?

- Przecie偶 nie mog臋 tak wyj艣膰鈥

Przez chwil臋 wygl膮da艂, jakby go co艣 d艂awi艂o. Usta otworzy艂, zamkn膮艂, zn贸w otworzy艂 i odchrz膮kn膮艂.

- Niezmiernie 偶a艂uj臋, 偶e 艂askawa pani od razu mi nie, powiedzia艂a, 偶e 偶yczy pani sobie uczesania do kapelusza. Pani w艂osy w tej chwili tworz膮 arcydzie艂o! Oczywi艣cie, mo偶emy wszystko zmieni膰, przeczesa膰, ale szkoda by艂aby niepowetowana! Z dum膮 pozwalam sobie twierdzi膰, 偶e pani uczesaniem m贸g艂bym si臋 chwali膰 na konkursie, w czym zreszt膮 niewielka moja zas艂uga, bo tak pi臋kne w艂osy wyzwalaj膮 na. tchnienie! Ukry膰 je, schowa膰, to jest鈥 to jest鈥 Skandaliczne marnotrawstwo!

Z ogniem to wykrzykiwa艂 coraz wi臋kszym i prawie wydawa艂 si臋 obra偶ony. Wcale nie mia艂am ch臋ci go sobie zra偶a膰, przeciwnie, chcia艂am zam贸wi膰 go od razu tak偶e i na jutro. Na wszystkie dni ca艂ego mojego pobytu. Ponadto na zmian臋 uczesania nie by艂o ju偶 czasu.

- Ale偶鈥 - zacz臋艂am niepewnie i zn贸w ugryz艂am si臋 w j臋zyk. Przypomnia艂o mi si臋 to, co ujrza艂am w 偶urnalach, a co przez czas mycia i czesania wydawa艂o mi si臋 koszmarem sennym. Je艣li istotnie zapanowa艂y tu tak przera偶aj膮ce obyczaje鈥 Nie przyjm臋 ich do siebie nawet pod groz膮 艣mierci, ale nie mog臋 zbyt ra偶膮co od wszystkich odbiega膰, bo b臋d膮 si臋 za mn膮 ogl膮da膰 na ka偶dym kroku. Wstyd straszliwy! Jako艣 ugi膮膰 si臋 musz臋, wszak w moim zacofanym k膮cie nawet i o kostiumach k膮pielowych s艂ysza艂am, i to w mieszanym towarzystwie, damskim i m臋skim鈥 I te kapelusze, wcale ich w 偶urnalach nie by艂o鈥

Zapukano do drzwi i wszed艂 Roman, na co prawie nie zwr贸ci艂am uwagi.

- Naprawd臋 twierdzi pan, 偶e wdowa w moim wieku mo偶e wyj艣膰 na ulic臋 z go艂膮 g艂ow膮 i rozpuszczonymi w艂osami? - spyta艂am zimno i ze zgorszeniem. - Udaj臋 si臋 z powa偶n膮 i oficjaln膮 wizyt膮 do powa偶nej osoby. Doceniam pa艅skie dzie艂o, ale kompromitacji sobie nie 偶ycz臋. Nie by艂o mnie tu do艣膰 d艂ugo, mo偶liwe, 偶e nast膮pi艂a jaka艣 zmiana鈥

- Rozumiem鈥 - zacz膮艂 gwa艂townie i urwa艂 nagle, jakby si臋 zreflektowa艂. - Rozumiem, raczy pani 偶artowa膰, oczywi艣cie鈥 Kapelusze, istotnie, raczej wysz艂y z mody, szczeg贸lnie w okresie letnim鈥 Bez wzgl臋du na stan cywilny鈥 Przepraszam najmocniej. Niemniej jednak podtrzymuj臋 pogl膮d, 偶e takich w艂os贸w ukrywa膰 nie nale偶y鈥

W 偶yciu bym nie pomy艣la艂a, 偶e pierwszego dnia w Pary偶u b臋d臋 si臋 k艂贸ci膰 z fryzjerem! Zirytowa艂am si臋.

- Mimo wszystko, w moim kraju jaka艣 przyzwoito艣膰 obowi膮zuje! Czy tu na pogrzeb chodzi si臋 obecnie w czerwonej sukni?!

- Ale pani przecie偶 nie idzie na pogrzeb鈥?

- Pani hrabina owdowia艂a bardzo niedawno - wtr膮ci艂 si臋 Roman, mow臋 mi niemal odbieraj膮c, bo takiego zuchwalstwa nigdy bym si臋 po nim nie spodziewa艂a - a prowincja ma swoje wymagania. Jest to kwestia do rozstrzygni臋cia, czy mo偶na zaniedba膰 pewne tradycje鈥

- Wi臋c jednak pogrzeb鈥? - zatroska艂 si臋 fryzjer.

- Sk膮d, 偶aden pogrzeb, zwyczajna, oficjalna wizyta. Pani hrabina jednak偶e jeszcze nie odzyska艂a w艂a艣ciwego samopoczucia. Nag艂y cios daje czasem d艂ugotrwa艂e skutki. Ale to si臋 zmieni z pewno艣ci膮, inne otoczenie, inne obyczaje鈥

S艂ucha艂am tego w ca艂kowitym zbaranieniu, wyra藕nie czuj膮c, 偶e Roman czyni ze mnie kompletn膮 wariatk臋, kt贸ra po 艣mierci m臋偶a postrada艂a rozum. Chinka sta艂a obok, przera偶ona, z martwym u艣miechem na twarzy.

Fryzjer zreflektowa艂 si臋 ostatecznie. Zacz膮艂 przeprasza膰 i gi膮膰 si臋 w uk艂onach, 偶arliwie tylko b艂agaj膮c, 偶ebym nie psu艂a jego dzie艂a, i komplementuj膮c moj膮 urod臋 wprost bez opami臋tania. Starannie omijaj膮c mnie spojrzeniem, Roman obiec , 偶e nie w艂o偶臋 kapelusza. Spojrzenie w lustro pozwoli艂o mi zebra膰 si艂y, chocia偶 do reszty straci艂am ju偶 pewno艣膰, 偶e jestem przy zdrowych zmys艂ach.

- Dobrze, uczyni臋, jak pan sobie 偶yczy - odezwa艂am si臋 spokojnie. - Ka偶dorazowo om贸wimy spraw臋 nakrycia g艂owy. Prosz臋 przyj艣膰 jutro mnie uczesa膰 nieco wcze艣niej, o godzinie, powiedzmy, dziesi膮tej. Aczkolwiek mam wra偶enie, 偶e nieuprzejmo艣膰 pana dor贸wnuje pa艅skim talentom.

- Przyznaj臋, 偶e nigdy dotychczas na 偶adnej klientce nie wywiera艂em tak gwa艂townej presji - odpar艂 na to fryzjer. - Ale te偶 nigdy dotychczas nie czesa艂em takich w艂os贸w i nigdy z w艂asnego dzie艂a nie by艂em a偶 tak dumny. Raczy pani to uwzgl臋dni膰 i zdoby膰 si臋 na wybaczenie.

Zapewni艂am go, 偶e racz臋, i wreszcie wyszed艂 razem z Chink膮 i swoimi przyrz膮dami.

Zwr贸ci艂am si臋 do Romana. Nim zd膮偶y艂am si臋 odezwa膰, w po艣piechu wielkim powiadomi艂 mnie, 偶e pan Desplain oczekuje mnie o um贸wionej godzinie, stolik w restauracji za艣 mam zarezerwowany na wp贸艂 do drugiej, by mi zosta艂o dosy膰 czasu na drog臋 do niego. Przyj臋艂am wiadomo艣膰 i nie skarci艂am go nawet za to wtr膮cenie si臋 do rozmowy.

Ujrzawszy na zegarku, i偶 mam jeszcze ca艂e trzy kwadranse, gor膮czkowo rzuci艂am si臋 zn贸w do 偶urnali.

Dr偶enie mnie ogarn臋艂o wewn臋trzne i z臋by pocz臋艂y mi szcz臋ka膰. Ju偶 na pierwszej stronie jednego z owych magazyn贸w widok znajdowa艂 si臋 pora偶aj膮cy, niewiasta m艂oda, widoczna z profilu, gryz艂a w ucho m艂odzie艅ca, kt贸ry w tym uchu mia艂 kolczyk. I nie Cygan 偶aden, aczkolwiek tylko p贸艂 twarzy mu na wizerunku zosta艂o, to jednak wida膰 by艂o jego jasne w艂osy i jedno jasne, zielonkawe oko. Zaraz potem ujrza艂am twarz kobiec膮, m艂od膮 i pi臋kn膮, ale umalowan膮 tak, jak chyba 偶adna kurtyzana by si臋 nie odwa偶y艂a. Mia艂 to by膰 przyk艂ad odstraszaj膮cy鈥? A na nast臋pnej stronie Murzynka, naga prawie, ledwo okryta zas艂on膮 z k贸艂ek srebrnych i jakich艣 drucik贸w!

Napisy pr贸bowa艂am czyta膰, ale litery ta艅czy艂y mi przed oczami. Na suknie zatem stara艂am si臋 patrze膰, ale czy suknie to by艂y鈥? Nago艣膰 wsz臋dzie okropna, intymne niewiarygodnie szczeg贸艂y bieli藕niane, gdyby nie konieczno艣膰, w jakiej si臋 znalaz艂am, a tak偶e, przyznaj臋, ciekawo艣膰 zdro偶na, nigdy bym podobnej obrzydliwo艣ci do r臋ki nie wzi臋艂a!

Trzy suknie znalaz艂am, mniej nieprzyzwoite i d艂ugie, ale tak w膮skie, 偶e 偶adna bielizna by pod nie nie wesz艂a. No, jedn膮 do艂em rozszerzon膮, bardzo pi臋kn膮, ta jednak偶e musia艂a by膰 balowa, bo ca艂a srebrna, nie do pokazania si臋 zwyczajnie na ulicy. Nie p贸jd臋 przecie偶 do pana Desplain w balowym stroju! I spodnie. Spodnie! Spodnie, dla kobiet鈥!

W oszo艂omieniu odkry艂am jednak jakie艣 stroje skromne, dla guwernantek w艂a艣ciwe, sp贸dnice, bluzki i 偶akiety, te sp贸dnice za艣 d艂ugo艣ci najr贸偶niejszej, co mnie odrobin臋 pocieszy艂o. Od d艂ugich do kostek do takich, kt贸rych jakby wcale nie by艂o. Nogi wsz臋dzie pokazywane, gdzieniegdzie nawet same nogi, i przy nich buciki rozmaite. Wr臋cz mnie zdumia艂o, 偶e ujrza艂am jedne obcasiki dok艂adnie takie, jak przy moich pantofelkach, no, tyle przynajmniej posiada艂am z tej potwornej mody!

Ani jednego gorsetu! Figury bez wci臋cia w talii! Bo偶e m贸j, by艂a ju偶 wszak taka moda w napoleo艅skiej epoce, kiedy niewiasty jakoby w workach chodzi艂y, szarf臋 maj膮c pod biustem, okropne, cho膰 te obecne chyba jeszcze gorsze. Po艅czochy te偶 by艂y tam pokazane, nie, nie po艅czochy, jakby rajtuzy, przejrzyste niczym najcie艅szy tiul. Czy偶by co艣 podobnego mog艂o istnie膰 na 艣wiecie?

Przywyk艂szy ju偶 nieco do tych wizerunk贸w wstrz膮saj膮cych, dokona艂am nagle odkrycia, 偶e mog艂abym chyba firank臋 z okna zdj膮膰 i ni膮 si臋 okr臋ci膰 albo chust kilka na siebie na艂o偶y膰 i tak wyj艣膰, 偶adnego zdziwienia nie budz膮c. A偶 mnie otrz膮sn臋艂o. Pot po mnie sp艂yn膮艂, bo musia艂am wszak zadecydowa膰, jak mam si臋 ludziom pokaza膰, moje suknie, jak na t臋 mod臋, by艂y zbyt obfite, a wyboru wielkiego nie mia艂am. Wyje偶d偶aj膮c w szalonym po艣piechu, liczy艂am na to, 偶e stroje nab臋d臋 w Pary偶u, no owszem, nab臋d臋 z pewno艣ci膮, ale nim to nast膮pi, straszyd艂a z siebie przecie偶 nie zrobi臋!

Czas mi zbyt szybko lecia艂. Wi臋cej mnie rzeczy intrygowa艂o, ale nawet zastanowi膰 si臋 nad nimi nie mia艂am kiedy. Po艣pieszy艂am do szafy, gdzie pokoj贸wka suknie moje umie艣ci艂a, wspomnia艂am jej spojrzenie zdumione i teraz je dopiero zrozumia艂am, nic z moich rzeczy nie pasowa艂o do tych, pokazanych w 偶urnalach. Z determinacj膮 i w rozpaczy ostatecznej wybra艂am kostium najskromniejszy i podj臋艂am decyzj臋 rewolucyjn膮. Wyrzuci艂am z niego tiurniur臋!

I nie do艣膰 na tym. Sp贸dnica z dw贸ch cz臋艣ci si臋 sk艂ada艂a, spodnia by艂a d艂ugo艣ci w艂a艣ciwej, do ziemi, z lekkim trenem nawet, wierzchnia za艣 kr贸tsza, kostek nie si臋gaj膮ca. Po kr贸ciutkiej chwili wahania prze艂ama艂am si臋, zrezygnowa艂am ze spodniej, w艂o偶y艂am tylko t臋 wierzchni膮. Gor膮co mi si臋 zrobi艂o na widok w艂asnej osoby w lustrze i na my艣l, co by te偶 o tak straszliwej nieprzyzwoito艣ci ciotka Eulalia powiedzia艂a! Nogi鈥 Ca艂e kostki w szarych po艅czoszkach jedwabnych by艂o mi wida膰, a razem wzi膮wszy, w膮sko mi to opada艂o鈥

Wysz艂am z pokoju. Po korytarzu za drzwiami przechadza艂 si臋 Roman. Ulgi na jego widok dozna艂am niezmiernej i uczyni艂am co艣, na co nigdy nie przypuszcza艂am, 偶e mog艂abym si臋 zdoby膰.

- Czy Roman nie s膮dzi, 偶e zbyt niemodnie jestem ubrana? - spyta艂am, usi艂uj膮c przybra膰 ton niedba艂y.

- Teraz si臋 wszystko nosi - odpar艂 na to z przekonaniem. - Mog艂aby ja艣nie pani wyj艣膰 w krynolinie i te偶 by by艂o dobrze. Ale ja widz臋, 偶e ja艣nie pani wygl膮da doskonale, jak ka偶da elegancka dama. Tyle 偶e p贸藕niej gor膮co ja艣nie pani b臋dzie, bo wielki upa艂 panuje. W hotelu si臋 tego nie czuje, bo maj膮 klimatyzacj臋.

- Chc臋 jecha膰 wind膮 - zarz膮dzi艂am i dopiero p贸藕niej dotar艂y do mnie jego s艂owa. - Co maj膮?

- Klimatyzacj臋.

- C贸偶 to jest? - spyta艂am, zarazem pilnie obserwuj膮c jego czynno艣ci.

Guzik jaki艣 przycisn膮艂 przy drzwiach dziwnych, rozumia艂am ju偶, 偶e s膮 to drzwi owej windy, guzik zacz膮艂 艣wieci膰, Roman uni贸s艂 g艂ow臋, posz艂am za jego przyk艂adem i ujrza艂am, 偶e na g贸rze rz膮d cyferek istnieje, kt贸re si臋 jedna po drugiej zapalaj膮. Kiedy zapali艂a si臋 dw贸jka, drzwi rozsun臋艂y si臋 i weszli艣my do znanej mi ju偶 klatki.

Spodoba艂a mi si臋 ta winda.

- Och艂adzanie - powiedzia艂. - Je艣li gor膮co na dworze, zimne powietrze leci i w 艣rodku jest ch艂odniej. Oczyszcza si臋 samo i reguluje wilgotno艣膰.

Wilgotno艣膰, doskonale, niech b臋dzie wilgotno艣膰. Nic z tego nie zrozumia艂am, ale nie pyta艂am dalej, bo zaj臋艂a mnie restauracja.

Za 偶adne skarby 艣wiata nie posz艂abym sama do publicznej restauracji, kaza艂abym przynie艣膰 obiad do numeru, gdyby nie szalone pragnienie obejrzenia p艂ci 偶e艅skiej. Tych stroj贸w, kt贸re naprawd臋 w Pary偶u obecnie si臋 nosi. Ujrz臋 Murzynk臋 w srebrnych k贸艂kach i drutach鈥?

Przy ma艂ym stoliku maitre d鈥檋么tel mnie usadzi艂, za偶膮da艂am lekkiego, bia艂ego wina, z roztargnieniem rzuci艂am okiem na kart臋 potraw, wybra艂am sa艂atk臋 z homara i kurcz臋 w zio艂ach, po czym wreszcie rozejrza艂am si臋 dooko艂a.

No tak. Zobaczy艂am prawie to samo, co w 偶urnalach. Maj膮c mo偶liwo艣膰 por贸wnywania magazyn贸w z rzeczywisto艣ci膮 porz膮dkowa艂am przy okazji chaos w g艂owie. Stroje, tak, nie sprawi艂y mi zawodu, nago艣膰 panowa艂a, wszelkie poj臋cie przechodz膮ca. Obna偶one ca艂e r臋ce i ramiona, po艂owa n贸g wystawiona na widok publiczny, spodnie鈥 O Bo偶e, zn贸w te spodnie鈥 Suknie d艂ugie, ale z rozci臋ciami, spod kt贸rych po winna wystawa膰 jaka艣 pi臋kna tkanina spodnia, tymczasem wystawa艂a golizna, niebotycznie gorsz膮ca. Istny Babilon, Sodoma i Gomora鈥 Odzienie ujrza艂am, kt贸re nawet jak na koszul臋 by艂oby zbyt sk膮pe, rami膮czka w膮skie, na figurze ledwo szmatka kwiecista, z trudno艣ci膮 k艂臋by zakrywaj膮ca鈥 Czy偶 ta panna mia艂a cokolwiek pod spodem鈥? Ach tak, prawda, te szczeg贸艂y garderoby, w magazynach pokazane w spos贸b groz臋 budz膮cy, jawnie, publicznie鈥

Zimn膮 krew stara艂am si臋 zachowa膰, w czym grzeczno艣膰 obs艂ugi by艂a mi pomoc膮, kiedy nagle, tu偶 blisko, ujrza艂am rzecz, wszelkie poj臋cie przechodz膮c膮. M艂oda panna przy sto liku usiad艂a i, w艂asnym oczom zn贸w uwierzy膰 nie mog艂am nie tylko gorsetu na sobie nie mia艂a, ale nawet stanika! Biust nagi jej przez bluzk臋 prze艣witywa艂!

Zamkn臋艂am oczy, otworzy艂am je, popatrzy艂am po sali i nagle w rogu pod 艣cian膮 ujrza艂am Romana. Nie my艣l膮c wcale, co tu robi, skin臋艂am na niego. Podszed艂 od razu.

- Czy ja w restauracji hotelu Ritza jestem, czy w jakim zamtuzie? - spyta艂am zimno. 46

- W restauracji u Ritza, prosz臋 ja艣nie pani. Moda i obyczaje bardzo si臋 zmieni艂y. Tam, obok, pod kwietnikiem, siedzi Benedicta du艅ska, w zamtuzie by nie siedzia艂a.

- Kto to jest Benedicta du艅ska? - Siostra kr贸lowej Ma艂gorzaty. - Jakiej kr贸lowej Ma艂gorzaty?

- Kr贸lowej Ma艂gorzaty du艅skiej.

Milcza艂am przez chwil臋, bo o 偶adnej Ma艂gorzacie du艅skiej nigdy nie s艂ysza艂am, ale zn贸w uzna艂am, 偶e przez te minione osiem lat mog艂am jak膮艣 zmian臋 na tronie przeoczy膰. W Anglii panowa艂a kr贸lowa Wiktoria, czemu偶 by w Danii nie mia艂a panowa膰 kr贸lowa Ma艂gorzata? Siostra jej za艣 siedzia艂a w pobli偶u mnie鈥

Przyjrza艂am si臋 ksi臋偶niczce. Na lito艣膰 bosk膮鈥! Przecie偶 moja dziewka kuchenna, do karczmy id膮c, pi臋kniejszy str贸j by w艂o偶y艂a! C贸偶 ona mia艂a na sobie?! Koszulk臋 jak膮艣, sk膮p膮 i wystrz臋pion膮, a ni偶ej鈥 Jezus Mario, spodenki kr贸tkie w paseczki, do p贸艂 uda ledwie si臋gaj膮ce!

Przera偶enie 艣miertelne mnie ogarn臋艂o na my艣l, 偶e powinnam mo偶e do dworskiej mody si臋 przystosowa膰. Czy偶 mam jak膮艣 koszul臋, dostatecznie n臋dzn膮鈥?

- A tam naprzeciwko siedzi szejk z Arabii Saudyjskiej, multimiliarder, w towarzystwie hrabiny von Falkendorf, kt贸ra ostatnio go podrywa, je艣li ja艣nie pani chce us艂ysze膰 plotki do艂o偶y艂 mi Roman.

Spojrza艂am. Bo偶e! Arabskie stroje鈥 Obok鈥 zapewne szejka鈥 pi臋kna bardzo kobieta, jasnow艂osa, o kszta艂tach pe艂nych, we wschodniej szacie chyba, bo rozci臋tej od pasa w d贸艂. Nie, gorzej, ca艂ej z艂o偶onej z samych fr臋dzli, rozwiewaj膮cych si臋 na wszystkie strony鈥

- Dzi臋kuj臋 Romanowi - rzek艂am przez z臋by, omal nie ud艂awiwszy si臋 kawa艂kiem kurcz臋cia. - Prosz臋 pilnowa膰 terminu wizyty u pana Desplain.

My艣li po mnie szala艂y. Uprzytomni艂am sobie, 偶e wizerunki, kt贸re ogl膮da艂am w magazynach, by艂y niezwykle wyra藕ne i dok艂adne, o niebo przerastaj膮ce dagerotypy, fotografie zapewne, jakie艣 takie s艂owo o uszy mi si臋 obi艂o. Zn贸w wynalazek! Ponadto owo umalowanie twarzy wcale nie mia艂o odstrasza膰, przeciwnie, damy wok贸艂 mnie鈥 do licha, by艂y to chyba damy, skoro nie znajdowa艂am si臋 w zamtuzie i w sk艂ad towarzystwa wchodzi艂a du艅ska ksi臋偶niczka鈥 umalowane by艂y tak偶e, chocia偶 nie rzuca艂o si臋 to w oczy. Twarze, octy, usta, mia艂y wyraziste, barwy na twarzach efektowne, umalowane鈥? Ale偶 wiem doskonale, 偶e r贸偶 i bieliczka by艂y w u偶yciu za czas贸w pani de Pompadour, 偶e staro偶ytne Egipcjanki oczy d艂ugie malowa艂y sobie specjaln膮 barwiczk膮. Dzi臋ki ojcu鈥 Zatem wr贸ci艂y czasy malowania! I jest to przyj臋te! Powszechnie stosowane! I 偶adnego zgorszenia nie budzi鈥!

Przed sam膮 sob膮 trudno mi si臋 by艂o przyzna膰 do zdro偶nych ch臋ci, jakie mnie opad艂y. Wszak mog艂abym uczyni膰 to samo, umalowa膰 twarz, pokaza膰 ca艂e nogi鈥 Mia艂am, co pokazywa膰, por贸wnywanie wskazywa艂o, 偶e 藕le na tej demonstracji nie wyjd臋. M贸j m膮偶 przecie偶 sza艂u dosta艂, ujrzawszy mnie raz przez przypadek w k膮pieli, i st膮d maria偶 niezwykle korzystny, a tak偶e testament na moj膮 wy艂膮czn膮 korzy艣膰鈥

Opami臋ta艂am si臋. Ju偶 widz臋, jak wkraczam do pana Desplain, odziana wed艂ug obecnej mody鈥

Ach, niech za艂atwi臋 wreszcie te okropne interesy, niech p贸jd臋 do kram贸w, sklep贸w, magazyn贸w, niech ujrz臋, co i jak mo偶na tu kupi膰! Niech dopadn臋 modniarki, krawcowej, wielkich dom贸w mody鈥!

Roman, zgodnie z rozkazem, pilnowa艂 terminu. Z uszanowaniem zwr贸ci艂 mi uwag臋, 偶e czas by艂oby jecha膰 do pana Desplain.

W restauracji siedz膮c i chciwe obserwacje czyni膮c, zapomnia艂am niemal o widokach ulicznych, kt贸re zn贸w dreszcz mi na plecach wywo艂a艂y. Nieswojo si臋 czu艂am bez kapelusza, ponadto Roman mia艂 racj臋, gor膮co na zewn膮trz ogarn臋艂o mnie niezno艣ne, cho膰 to ostatnie mog艂o by膰 wi臋cej wynikiem emocji ni偶 upalnej pogody.

Ca艂a we wzrok zamieniona, p贸艂przytomna niemal do pana Desplain dojecha艂am. Ch臋膰 mnie bra艂a niekiedy oczy zamyka膰, bo od ruchu szalonego na ulicach kr臋ci艂o si臋 w g艂owie. Jakim cudem Roman z innymi pojazdami nie zderza艂 si臋 na ka偶dym kroku, wydawa艂o si臋 nie do poj臋cia, owe automobile, bo rozumia艂am ju偶, 偶e to automobile, tak niesamowicie z karet poprzerabiane, t艂oczy艂y si臋 w p臋dzie, podziwia膰 na~ le偶a艂o odwag臋 ludzi, kt贸rzy beztrosko mi臋dzy nimi t艂umnie przebiegali! I ha艂as wprost og艂uszaj膮cy!

Do windy ju偶 m臋偶nie wesz艂am, ciekawie badaj膮c w艂asne doznania przy wznoszeniu si臋 na trzecie pi臋tro. Tak, winda by艂a wynalazkiem doskona艂ym! Uda艂o mi si臋 te偶 nie drgn膮膰. okiem nawet nie mrugn膮膰 na widok osoby w poczekalni pana Desplain, cho膰 panna to by艂a m艂oda, umalowana silnie, w bluzce, kt贸ra niemal wy艂膮cznie z ko艂nierza si臋 sk艂ada艂a, i sp贸dniczce szarej, ledwie po艂owy uda si臋gaj膮cej. Zaraz poj臋艂am, i偶 jest to pomocnica notariusza. Sekretarka鈥? Dobry Bo偶e鈥! A gdzie偶 sekretarz鈥?

No i zacz臋艂y si臋 moje interesy鈥

- To szcz臋艣cie, 偶e pani ju偶 przyjecha艂a - rzek艂 do mnie pan Desplain, kt贸ry zdumia艂 mnie swoim wygl膮dem, bo wyda艂 mi si臋 dzi艣 m艂odszy ni偶 przed dziesi臋ciu laty, kiedy go ogl膮da艂am poprzednio. - Z pani pradziadkiem, mimo r贸偶nicy wieku, by艂em bardzo zaprzyja藕niony i osobi艣cie obieca艂em mu na 艂o偶u 艣mierci zadba膰 o pani sprawy. Jak pani zapewne wie, drugiego pretendenta do spadku nienawidzi艂 偶ywio艂owo i nie wolno mi dopu艣ci膰, 偶eby Armand Guillaume z racji鈥 mmm鈥 jego pochodzenia鈥 odziedziczy艂 bodaj grosz.

O 偶adnym Armandzie Guillaume nigdy w 偶yciu nie s艂ysza艂am, tym bardziej o jego pochodzeniu, ale nie podnosi艂am tej kwestii. Tak偶e o owej鈥 pocieszycielce pradziada鈥 wola艂am na razie nie wspomina膰.

- Uczyni臋 wszystko, co mi pan zaleci - zapewni艂am go. - Czy powinnam od razu fizycznie przej膮膰 Montilly? Czy pa艂ac jest zamkni臋ty? Co si臋 dzieje z ko艅mi?

- Co do koni i stajni, nie ma problemu. Nad ca艂ym torem wy艣cigowym opiek臋 sprawuje sp贸艂ka, w kt贸rej dziedziczy pani pi臋膰dziesi膮t jeden procent udzia艂贸w, a w zarz膮dzie mamy swojego cz艂owieka. Z tym 偶e, og贸lnie bior膮c, nie daje w tej chwili wielkich zysk贸w, tyle 偶e nie ma i strat, zarabia na siebie. Zyski oparte by艂y na hodowli, dawa艂a je stadnina. Pa艂ac, oczywi艣cie, Armand Guillaume usi艂uje tam zamieszka膰, z najwi臋kszym wysi艂kiem uniemo偶liwiam mu to, bo jest zdolny zwyczajnie si臋 w艂ama膰 i postawi膰 nas wobec faktu dokonanego. Proces ci膮gn膮艂by si臋 latami. Oczywi艣cie streszczam, ale pani przecie偶 zna spraw臋鈥?

Jasne, 偶e zna艂am spraw臋 i rozumia艂am wszystko, chocia偶 zdziwi艂a mnie troch臋 jego wzmianka o hodowli. Czemu偶 napomkn膮艂 o niej w czasie przesz艂ym? Powinna znajdowa膰 si臋 w pe艂nym rozkwicie! Wcze艣niej przecie偶 stryjeczny pradziad zaj膮艂 si臋 ko艅mi ni偶 sob膮, stajnie prosperowa艂y, nim jeszcze pa艂ac zosta艂 uko艅czony鈥

Pan Desplain m贸wi艂 dalej.

- Ponadto dom w Trouville. Wymaga odnowienia, ale og贸lnie jest w doskona艂ym stanie. Armand Guillaume nie wiedzia艂 o nim, nie zna adresu, dobieg艂y mnie s艂uchy, 偶e gwa艂townie go szuka. Na przelaniu prawa w艂asno艣ci w hipotece potrzebny jest pani podpis, natychmiast. Za艂atwimy to od razu dzisiaj, a dokumenty prze艣lemy faksem鈥

O domu w Trouville r贸wnie偶 nic nie wiedzia艂am. Wychodzi艂o mi, 偶e dziedzicz臋 wi臋cej ni偶 mog艂am si臋 spodziewa膰. Pan Desplain, m贸wi膮c do mnie, zarazem przegl膮da艂 przywiezione przeze mnie dokumenty, kt贸re Roman na samym wst臋pie na jego biurku z艂o偶y艂. Odnalaz艂 jeden i wyda艂 okrzyk zadowolenia.

- Jest! Co艣 nadzwyczajnego! Nalega艂em na to, ale nie s膮dzi艂em, 偶e pani odnajdzie! My艣la艂em, 偶e dawno zagin膮艂, po tych wszystkich wojnach, szczeg贸lnie ostatniej鈥 To nam za艂atwia spraw臋, wyklucza wszelkie w膮tpliwo艣ci i wyjmuje temu hochsztaplerowi bro艅 z r臋ki. Moje gratulacje!

O jakiej wojnie on m贸wi艂? No owszem, nie tak dawno sko艅czy艂a si臋 wojna Francji z Prusami, po kt贸rej w艂a艣nie nasta艂a republika, ale c贸偶 to mia艂o do rzeczy?

Pan Desplain poda艂 mi do podpisu 贸w dokument hipoteczny, po czym wezwa艂 pann臋 z poczekalni, dzi臋ki czemu upewni艂am si臋, 偶e jest to sekretarka.

- Juliette - rzek艂 do niej - przefaksuj im to zaraz, zr贸b kopi臋 dla pani hrabiny, a to wprowad藕 do komputera, te偶 zr贸b kopie i wy艣lij do s膮du. Po艂膮cz mnie z s臋dzi膮 Marteau. Ostro偶nie si臋 z tym obchod藕, bo to orygina艂 sprzed wi臋cej ni偶 stu lat鈥

Straci艂am w膮tek tego, co m贸wi艂, nie tylko dlatego, 偶e po艂owy s艂贸w w og贸le nie rozumia艂am, ale te偶 i z tej przyczyny, 偶e nagle ujrza艂am dziennik, kt贸ry wy艂oni艂 si臋 spod papier贸w na biurku. Dziennik to musia艂 by膰, gazeta, tytu艂 wielki literami wybity, 鈥淟e Figaro鈥, pod nim za艣 data: 24 lipca 1998.

Nie zrozumia艂am, co widz臋, i do reszty przesta艂y do mnie dociera膰 d藕wi臋ki zewn臋trzne. 24 lipca, to tak, zgadza艂o si臋, w tym dniu w艂a艣nie w Pary偶u zamierza艂am si臋 znale藕膰, ale rok鈥? Nawet gdyby pomy艂ka w cyfrze nast膮pi艂a i mia艂 to by膰 1898, to te偶 bez sensu, trwa艂 przecie偶 obecnie rok 1882! Trzy cyfry pomylone鈥? Jak偶e, i nikt na to nie zwr贸ci艂 uwagi鈥?!

Wyra藕nie poczu艂am, 偶e mi si臋 umys艂 m膮ci i zrobi艂o mi si臋 troch臋 s艂abo. C贸偶 to, na Boga, mia艂o znaczy膰鈥?! Te zmiany straszliwe, te automobile rozpanoszone, ta nago艣膰 rozpasana, te wynalazki niewiarygodne鈥! Pomy艂ka鈥? Czyja pomy艂ka鈥?!!!

Gdyby nie wychowanie surowe, jakie odebra艂am, i nie nauki mojego 艣wi臋tej pami臋ci nieboszczyka ojca, z pewno艣ci膮 pozwoli艂abym sobie na rzetelne zemdlenie. Ale nie takie ju偶 doznania musia艂am w 偶yciu opanowywa膰 i ukrywa膰, chocia偶by nag艂a i wstr臋tna przypad艂o艣膰 fizyczna, jaka dotkn臋艂a mnie za panie艅skich czas贸w po艣rodku salonu, w obliczu t艂umu go艣ci, w艣r贸d kt贸rych by艂am solenizantk膮鈥 I wszystkie oczy na mnie by艂y zwr贸cone鈥 Co mi tam rok, cho膰by i trzytysi臋czny, wobec takiego wydarzenia jak w贸wczas, przy kt贸rym nie mia艂am prawa nawet si臋 zmieni膰 na twarzy, nawet u艣miechu przygasi膰鈥 Rywalka moja 贸wczesna oczu ode mnie nie odrywa艂a鈥

Zapewne to wspomnienie straszne pozwoli艂o mi teraz nie utraci膰 ducha. Pan Desplain znowu zwr贸ci艂 si臋 do mnie, musia艂am z艂o偶y膰 jeszcze kilka podpis贸w, zaakceptowa膰 warunki i klauzule testamentu, na ich tre艣膰 nie zwraca艂am uwagi, og贸lnie mniej wi臋cej je znaj膮c, zaj臋ta g艂贸wnie wysi艂kiem, by o pomylonej dacie nie my艣le膰. Postanowi艂am zastanowi膰 si臋 nad tym zjawiskiem p贸藕niej, kiedy nieco och艂on臋.

Owszem, widoki r贸偶ne stara艂am si臋 zapami臋ta膰, wcale ich nie rozumiej膮c. Pud艂a osobliwe, mniejsze i wi臋ksze, na biurku sekretarki, cho膰 i do biurka to nie by艂o podobne鈥 艢wiec膮ce, niekt贸re mrucz膮ce cicho鈥 Pan Desplain z czym艣 dziwnym, trzymanym przy uchu, m贸wi膮cy do siebie, cho膰 tre艣膰 tak brzmia艂a, jakby m贸wi艂 do s臋dziego Marteau. Czy偶by to by艂 jaki艣 rodzaj tuby dla g艂uchych鈥? No dobrze, ale s臋dziego Marteau, g艂uchego czy nie, ani w tym pokoju, ani obok nie by艂o!

Zachowa艂am jeszcze tyle przytomno艣ci umys艂u, 偶e za偶膮da艂am dla siebie kopii tych wszystkich dokument贸w, na kt贸rych sk艂ada艂am podpisy. Ca艂y ten ubieg艂y rok, wype艂niony rozpl膮tywaniem m臋偶owskich interes贸w, wiele mnie nauczy艂鈥

- Dok膮d ja艣nie pani 偶yczy sobie teraz jecha膰? - spyta艂 mnie Roman, kiedy po przesz艂o godzinie wyszli艣my.

Wsiad艂am do automobilu znacznie ju偶 zr臋czniej, bo zd膮偶y艂am nauczy膰 si臋 tej sztuki, i zastanowi艂am si臋. Czasu wci膮偶 mia艂am rozpaczliwie ma艂o. Na jutro przewidziana zosta艂a podr贸偶 z panem Desplain do Montilly, pojutrze mia艂am wielk膮 ochot臋 jecha膰 do Trouvllle, zobaczy膰 贸w dom, by膰 mo偶e zosta膰 tam ca艂e dwa dni. Zna艂am Trouville, lubi艂am je. Zarazem ch臋膰 dostosowania si臋 do nowej mody i dok艂adnego poznania tych nowych obyczaj贸w p艂on臋艂a ju偶 we mnie 偶ywym ogniem, budz膮c, na zmian臋, to sk艂onno艣膰, to odraz臋. Sklepy! I magazyny! R贸wnocze艣nie zm臋czona si臋 czu艂am 艣miertelnie, sko艂owana doszcz臋tnie, spragniona chwili jakiego odpoczynku, spokoju, zebrania my艣li鈥

Roman zadecydowa艂 za mnie, wykorzystuj膮c chwil臋 mojego milczenia.

- Ja艣nie pani zamierza艂a zrobi膰 zakupy - rzek艂 stanowczo, cho膰 sk膮d o tym wiedzia艂, poj臋cia nie mia艂am, bo nie zwierza艂am mu si臋 przecie偶. - Ale odpoczynek si臋 przyda. Ja艣nie pani pewnie usi膮dzie sobie na chwil臋 tu gdzie艣 blisko, w cieniu, kawy si臋 napi膰 i bia艂ego wina, to dobrze robi. Ja艣nie pani wola艂aby popatrze膰 na wie偶臋 Eiffla czy tak zwyczajnie, na ulic臋?

Nie wiedzia艂am, co ma na my艣li, m贸wi膮c o tej jakiej艣 wie偶y, ale ulica mnie skusi艂a. Roman wszak gadatliwy nie by艂, mog艂am mie膰 pewno艣膰, 偶e nikomu nie powie o takim moim upadku. Siedzie膰 gdzie艣, zapewne w miejscu publicznym, pi膰 kaw臋 i wino, sama, bez towarzystwa鈥 Rzecz nie do pomy艣lenia! A jednak鈥

- Na ulic臋 - wyrwa艂o mi si臋 samo. Ruszy艂 z miejsca i pocz膮艂 jecha膰.

- A potem pewnie do Galerii La Fayette鈥檃 ja艣nie pani zechce si臋 wybra膰, bo tam jest wszystko i mo偶na wyboru dokona膰鈥 No tak, i rzeczywi艣cie na ulicy si臋 znalaz艂am. Pola Elizejskie, miejsce promenad, charakteru ulicy przez te ile艣 tam lat nabra艂y. Czyli偶 to by艂a kawiarnia ogr贸dkowa鈥? Stoliki pod parasolami w ilo艣ci ogromnej, drzewa cie艅 dawa艂y, ruch i t艂ok panowa艂y szalone. Roman mi miejsce znalaz艂 na skraju, spokojniejsze nieco, a widok z niego mia艂am na wszystkie strony, sam za艣 umie艣ci艂 si臋 w pobli偶u.

- Ja艣nie pani pozwoli, 偶e b臋d臋鈥 zaraz, co ja b臋d臋鈥 a, baczenie dawa艂鈥

Milcz膮c przez ca艂y czas, tylko g艂ow膮 skin臋艂am. Garson podszed艂, niezdolna wci膮偶 jeszcze do samodzielnych decyzji, zadysponowa艂am kaw臋 i bia艂e wino. I spr贸bowa艂am odpoczywa膰. 呕e nie od wra偶e艅, to pewne.

Co mi si臋 rych艂o rzuci艂o w oczy, to podejrzenie, 偶e jestem w gronie ob艂膮kanych. Pary偶 w pewnym stopniu wygl膮da艂 znajomo, francuski j臋zyk d藕wi臋cza艂 wok贸艂, ludzie jednak偶e zdrowe zmys艂y bez w膮tpienia musieli postrada膰. Oszo艂omiona widokami, wypatruj膮ca dotychczas pilnie mody kobiecej, teraz dopiero dostrzeg艂am p艂e膰 m臋sk膮.

Umys艂 mi zamar艂. Wzrok pozosta艂 tylko i jakie艣 okropne drgawki uczuciowe. Podobne mia艂am, kiedy raz na zaj膮ca, przed blisko miesi膮cem pad艂ego, spojrza艂am, kt贸ry przez niedopatrzenie za p贸艂ki w spi偶arni wlecia艂 i tam doszed艂, podczas gdy 藕r贸d艂a odoru wszyscy d艂ugi czas szukali. Doznanie estetyczne w贸wczas przytrafi艂o mi si臋 podobne, jak te obecne, przy paryskiej ulicy.

M艂odzieniec w portkach z 艂achmana, ledwo kolan si臋gaj膮cych, wystrz臋pionych u do艂u, to by艂o jeszcze nic. Ale osobnik w wieku wi臋cej ni偶 dojrza艂ym, nader korpulentny, w czym艣, co tylko spodni膮 bielizn膮 by膰 mog艂o, uczciwszy uszy, kalesony, obszerne niczym sp贸dniczka, kwieciste, powiewaj膮ce, spod kt贸rych kolana i nogi grube, mi臋siste i w艂ochate niczym u zwierza, si臋 wy艂ania艂y鈥 Drugi, podobny. I trzeci鈥 Czwarty mia艂 te nogi krzywe, pi膮ty spodenki jeszcze kr贸tsze. Chudy si臋 znalaz艂, 偶ylaste patyki prezentuj膮cy. Twarzy ich nawet nie dostrzega艂am, dolnymi cz臋艣ciami zaj臋ta, ale偶, na Boga, czy偶 ci ludzie w jakim艣 kataklizmie wierzchni膮 odzie偶 stracili?!

Nie, nie wszyscy. Kilku ujrza艂am odzianych w pewnym stopniu normalnie, w spodnie m臋skie, d艂ugie, jeden wyda艂 mi si臋 nawet ubrany elegancko, w jasny bardzo, lekki, ca艂kowity garnitur, tyle 偶e bez krawatki 偶adnej. Jeden鈥!

Wyraz twarzy zachowuj膮c kamienny, z trudem oderwa艂am wzrok od tych odn贸偶y i popatrzy艂am wy偶ej. 呕akiet贸w nie mieli, koszule z kr贸tkimi r臋kawami, albo zgo艂a na rami膮czkach, porozpinane to wszystko niemal do pasa, ca艂e torsy uw艂osione na widok publiczny wystawia艂o. Koszule niekt贸re jak na maskarad臋, te偶 we wzory, przyjrzawszy si臋 pilniej, na jednej ma艂py zobaczy艂am. Na innej druk zwyczajny, niczym w gazecie, i nawet tytu艂y artyku艂贸w da艂y si臋 widzie膰.

Wr贸ci艂am do spodni, o ile spodniami mo偶na to by艂o nazwa膰. Przera偶aj膮ce! I c贸偶 si臋 dziwi膰 p艂ci 偶e艅skiej, skoro p艂e膰 m臋ska nago艣膰 a偶 tak nieprzyzwoit膮 prezentuje, jakby specjalnie po to, 偶eby wszelkie mankamenty swojej urody ujawni膰! Doros艂膮 kobiet膮 by艂am, wiedzia艂am doskonale, ii w gronie m臋skim Apollo Belwederski rzadko si臋 pojawia, zwa艂y sad艂a kryj膮 si臋 pod odzie偶膮, k艂aki zwierz臋ce, krzywe nogi, zapad艂e klatki piersiowe, wat膮 wypchane, po艂cie s艂oniny szczeciniastej鈥 Ale偶 kryj膮鈥! A tu nagle j臋li to wszystko pokazywa膰, jakby obrzydn膮膰 chcieli p艂ci sobie przeciwnej!

Str贸j wszak偶e temu s艂u偶y, by wszelkie braki prezencji ukry膰, a jej zalety wyeksponowa膰. Ten pogl膮d, od dawna we mnie ugruntowany, mo偶e i troch臋 cynicznie g艂osz膮c, spotyka艂am si臋 zazwyczaj z pot臋pieniem i nagan膮, bo moja szczero艣膰 wyda wa艂a si臋 przesadna i nawet gorsz膮ca. Prosz臋, obraz nowej mody wskazuje, 偶e mia艂am racj臋 bezapelacyjn膮!

Wr臋cz mnie to bawi膰 zacz臋艂o i coraz wi臋cej szczeg贸艂贸w dostrzega艂am, kiedy nagle stwierdzi艂am, 偶e jednak nie, ten t艂um wok贸艂 mnie normalny by膰 nie mo偶e. Jaka艣 ogromna ilo艣膰 os贸b prezentowa艂a wariactwo osobliwe. M贸wili do siebie.

Do siebie samych. Id膮c ulic膮, przy stoliku siedz膮c samotnie, ze sob膮 w g艂os rozmawiali i nawet s艂贸w mnie kilka dobieg艂o, kiedy osobnik w odzie偶y do normy zbli偶onej, 鈥渘ie, nie zd膮偶臋 - m贸wi艂 - b臋d臋 musia艂 si臋 sp贸藕ni膰鈥. Sobie samemu g艂o艣no t艂umaczy艂, 偶e b臋dzie musia艂 si臋 sp贸藕ni膰鈥? Mn贸stwo ich! Za twarz z boku si臋 trzymaj膮c, id膮c czy siedz膮c, m贸wili do siebie鈥?!

Przypomnia艂o mi si臋, 偶e mia艂am ju偶 niczemu si臋 nie dziwi膰, a tylko czyni膰 obserwacje. Nim wypi艂am wino do ko艅ca, zaobserwowa艂am chude strasznie kszta艂ty panienki m艂odej, strojem do pracowni anatomicznej wprost si臋 nadaj膮ce, przeciw ne im kszta艂ty panienki r贸wnie m艂odej, a za to wag膮 chyba zbli偶onej do mojego rekordowego tucznika, obci艣ni臋te jakby kawa艂kiem wsypy na pierze, m艂odzie艅ca鈥

Zaraz, m艂odzie艅ca鈥

Raz spojrzawszy, wzrokiem do niego wr贸ci艂am. Te偶 wystawiony na pokaz, ale doprawdy mia艂 co pokazywa膰. Strzelisty, barczysty, o w膮skich biodrach, nogi jak smuk艂e kolumny鈥 Ej偶e, pi臋kny ch艂opak! A obok niego dziewczyna鈥

Zawaha艂am si臋 w ocenie, bo by艂a chyba troch臋 zbyt wysoka. Gdyby jednak kto艣 chcia艂 rze藕bi膰 pos膮g bogini鈥

Zdoby艂am si臋 na obiektywizm. Analizuj膮c widoki, musia艂am przyzna膰, 偶e w艣r贸d m艂odzie偶y zwyrodnie艅 偶adnych prawie nie widz臋, dorodni po wi臋kszej cz臋艣ci, do naga niemal porozbierani, ale kszta艂tni nader, zdrowi, mo偶e nawet pi臋kni鈥? Za to osoby starsze wiek i brzydot臋 z upodobaniem demonstruj膮. Ciekawa rzecz. Jaka偶 mo偶e by膰 tego przyczyna鈥?

I jedna jeszcze rzecz przedziwna do 艣wiadomo艣ci mojej dotar艂a. Murzyni ju偶 prawie dziwi膰 mnie przestali, na Chi艅czyk贸w p艂ci obojga przesta艂am si臋 wzdryga膰, ale osoby prawdziwie bia艂ej nie widzia艂am ani jednej. P艂e膰 smag艂a by艂a powszechna. Po rysach s膮dz膮c, Europejczycy, a ciemni jak ch艂opstwo, s艂o艅cem w czasie 偶niw spalone. C贸偶 to mia艂o by膰, te偶 jaka艣 moda鈥?

Roman oderwa艂 mnie od tych obserwacji, z szacunkiem przypominaj膮c, 偶e magazyny nam zamkn膮. Nie tyle wypocz臋ta si臋 czu艂am, ile coraz wi臋cej zaciekawiona, co艣 si臋 we mnie dzia艂o takiego, 偶e zakupy koniecznie chcia艂am porobi膰. Opr贸cz siebie, dwie zaledwie widzia艂am kobiety w sukniach d艂ugich, tyle 偶e bez 偶akiecik贸w, lekkich bardzo, z dekoltami, i ju偶 zaczyna艂am si臋 czu膰 grubo odziana i nie do zniesienia niemodna.

Znalaz艂am si臋 w wielkich magazynach鈥

Tego偶 wieczoru siedzia艂am przed lustrem w hotelowym apartamencie i wpatrywa艂am si臋 we w艂asn膮 twarz, oka od niej nie mog膮c oderwa膰.

Z艂e zawsze kusi. Grzech ci膮gnie. Nieprzyzwoito艣膰 a偶 korci鈥 Wyzna膰 musz臋, 偶e uleg艂am.

Oszo艂omi艂a mnie cz臋艣膰 perfumeryjna, na kt贸r膮 w pierwszej chwili trafi艂am. Chciwie pr贸buj膮c pachnide艂, w膮chaj膮c, w kremy jakie艣 upi臋kszaj膮ce wpatrzona, znalaz艂am si臋 nagle jakby w kabinie, gdzie z naciskiem zaproponowano mi pr贸bny makija偶. Inn膮 klientk臋 widzia艂am, siedz膮c膮 przed lustrem, skusi艂o mnie, te偶 usiad艂am.

- Pani nie ma na twarzy 偶adnej mikstury? - ucieszy艂a si臋 panienka, mn膮 zaj臋ta.

Ju偶 nawet nie zwa偶a艂am na to, 偶e pod sk膮p膮 szatk膮, na guziki z przodu zapi臋t膮, 偶adnej bielizny chyba na sobie nie mia艂a, a do tego by艂a Mulatk膮 lub te偶 Kreolk膮. Co za r贸偶nica, Amerykanie mog膮 w nich mie膰 s艂u偶b臋, czemu偶 nie my鈥?

- Nie mam - rzek艂am sucho.

- To doskonale! Mo偶emy zacz膮膰 od podstaw. Oto podk艂ad, przyciemnimy odrobin臋, bo pani jest bardzo blada, zapewne dawno nie by艂a pani na s艂o艅cu?

Ja, na s艂o艅cu鈥! Za kogo ona mnie bra艂a鈥?!

- Damy troszeczk臋 opalenizny, ach jak膮偶 pi臋kn膮 sk贸r臋 pani ma, co za przyjemno艣膰 robi膰 tak膮 m艂od膮, 艣wie偶膮 twarz鈥! Wariatka. Znalaz艂a sobie 艣wie偶膮 twarz dwudziestopi臋cioletniej wdowy鈥

- 呕adnej korekty owalu pani nie potrzebuje, mo偶e cie艅 rumie艅ca鈥 O, to, o ton ciemniejsze. Ewentualnie na wiecz贸r, prosz臋, zamiast tego, tamto na艂o偶y膰. Teraz oczy鈥 br膮z, przy pani w艂osach, o nieba, to naturalny kolor鈥! Tylko br膮z! Na wiecz贸r pod kolor sukni, cienie, niebieskie, zielone, czarne, to kolory dla pani. Co za rz臋sy鈥! Przyciemnimy, tusz鈥 Jedna male艅ka kreseczka, oto tusz dla pani, razem z p臋dzelkiem鈥 Gdyby chcia艂a pani przyciemni膰 rz臋sy trwale, polecam zak艂ad kosmetyczny na rue Royale鈥

Oczy mia艂am zamkni臋te, wi臋c nie wiedzia艂am, o czym m贸wi. Przyciemni膰 rz臋sy, dlaczego nie, rz臋sy mia艂am zawsze d艂ugie i g臋ste, tyle 偶e na m贸j gust za jasne, owszem, chcia艂abym mie膰 ciemniejsze鈥

- Usta鈥 Bardzo delikatnie. Ma pani wyj膮tkowo pi臋kny kszta艂t! Kolor naturalny, gdyby si臋 pani opali艂a鈥

Nad 艣wiec膮 mam si臋 opali膰 czy jak鈥?

- 鈥tedy troch臋 ciemniejszy, ale w tym samym odcieniu. Oto kredka konturowa, dwie, dla jasnej szminki i ciemniejszej鈥 Prosz臋!

Spojrza艂am wreszcie w lustro przed sob膮. I, uczciwie m贸wi膮c, zamar艂am.

Tak niezwyk艂ej twarzy w zwierciadle jeszcze nigdy w 偶yciu nie widzia艂am. Nie umia艂am zadecydowa膰, czy jest pi臋kna, bo jej bia艂o艣膰 gdzie艣 znik艂a, p艂e膰 艣ciemnia艂a troszeczk臋, ale wyrazisto艣膰 oczu鈥 Wi臋ksze si臋 wydawa艂y i ja艣niejsze w oprawie czarnych rz臋s, czy偶bym istotnie mia艂a takie rz臋sy鈥? Brwi nad nimi, odrobin臋 ciemniejsze ni偶 by艂y z natury, 艂ukiem wygi臋te, cie艅 jaki艣 dawa艂y, kt贸ry jeszcze oczy powi臋ksza艂. Usta do tej twarzy pasowa艂y doskonale, barwa ich鈥 nie, doprawdy, wydawa艂oby si臋, 偶e prawdziwa, a zarazem intensywno艣ci niezwyk艂ej. I te偶 wyraziste, jakby w swojej urodzie doskonale wyko艅czone鈥

Niby to by艂am ja, ale r贸wnocze艣nie kto艣 inny.

Kupi艂am wszystko, co mi ta sprzedawczyni podsuwa艂a. Kupi艂am kremy i mleczka jakie艣, naj艣wiadomiej jeszcze kupi艂am perfumy, bo do tego nabytku by艂am przyzwyczajona. Zapachy nowe, ale nader mi艂e.

Potem, z t膮 twarz膮 prawie obc膮 i niezwyk艂膮, z dreszczem rozkosznym, kt贸ry naganno艣膰 post臋powania ujawnia艂 niezbicie, uda艂am si臋 dalej i wy偶ej. Zuchwa艂o艣膰 mnie ogarn臋艂a tak strace艅cza, 偶e uczyni艂am to, co ujrza艂am, 偶e czyni膮 ludzie, a nawet dzieci ma艂e. Wst臋powali oni na schody, kt贸re ruchem jednostajnym posuwa艂y si臋 ku g贸rze, wst膮pi艂am za nimi, no i c贸偶 wielkiego, wszak na linijk臋 zawsze umia艂am w biegu wskoczy膰, a gdzie偶 tym schodom do strzemienia narowistego konia! Nawet l臋ku wielkiego we mnie nie budzi艂y.

Dokona艂am zakup贸w. Twarz mi p艂on臋艂a ze wstydu, ale nad wszelk膮 przyzwoito艣ci膮 panowa膰 przesta艂am. Sprzedawczynie鈥 Bo偶e m贸j, same kobiety, ani jednego sprzedawcy p艂ci m臋skiej nie widzia艂am, c贸偶 to za zjawisko niepoj臋te, ale s艂uszny chyba obyczaj, bo wszak przy m臋偶czy藕nie, bodaj i s艂udze, takiej spodniej bielizny nie kupowa艂abym przenigdy i za nic w 艣wiecie! Suknie mi doradzono, przymierza艂am, pasowa艂y na mnie doskonale, cho膰 na widok n贸g w艂asnych w ogniu ca艂a stan臋艂am. Owe rajtuzy jak paj臋czyna cienkie, po艅czochy, kt贸rym podwi膮zek nie by艂o trzeba, bo przylepione, jakim艣 sposobem na nodze si臋 same trzyma艂y鈥

- I po co pani a偶 taki du偶y gorset? - spyta艂a jedna z tych panien sklepowych ze zdziwieniem wielkim. - Przy takiej figurze鈥? I przy takich upa艂ach鈥? Nawet i stanik pani niepotrzebny!

Uda艂o mi si臋 nie okaza膰 wstrz膮su. Ale ziarno zosta艂o rzucone鈥

Torby ogromne dostawa艂am wsz臋dzie, co mnie w ko艅cu zak艂opota艂o, bo i nie艣膰 nie mia艂 kto, i nale偶a艂o za to wszystko zap艂aci膰. Cudem jakim艣 chyba, kiedym si臋 bezradnie rozgl膮da艂a dooko艂a, Romana dostrzeg艂am, co tam robi艂, nie wiem, i wola艂am nie pyta膰, nie miejsce dla stangreta w艣r贸d damskiej garderoby intymnej, ale bez niego, doprawdy nie mam poj臋cia, co bym zrobi艂a. Odda艂am mu wszystko, ka偶膮c do powozu zanie艣膰 i rachunki uregulowa膰, co te偶 zaraz uczyni艂.

Zdaje mi si臋, 偶e wysz艂am stamt膮d, kiedy ju偶 ca艂y magazyn zamykano.

Do apartamentu w hotelu dotar艂am oszo艂omiona i zm臋czona niezmiernie, guzikiem na 艣cianie wezwa艂am pokoj贸wk臋, rozpakowa艂a mi zakupy. O艣mieli艂a si臋 je pochwali膰, a wida膰 by艂o, 偶e ciekawo艣膰 j膮 straszna rozpiera, sk膮d te偶 mog艂am przyjecha膰. Sucho rzek艂am, 偶e z g艂臋bokiej prowincji, i czerwone wino sobie kaza艂am otworzy膰.

Po czym, g艂odna bardzo, do restauracji na posi艂ek zamierzaj膮c si臋 uda膰, na chwil臋 przed lustrem usiad艂am, by w艂osy przyg艂adzi膰. I tak ju偶 zosta艂am.

W emocji zakup贸w zapomnia艂am, jak wygl膮dam. Nogi, w tych nowych strojach widoczne, wra偶enie czyni艂y takie, 偶e z pami臋ci umkn臋艂a mi twarz. Wpatrywa艂am si臋 w ni膮 teraz, pe艂na rozterki, a mo偶e i upodobania nawet, i z jednej strony wstyd mi by艂o tej sztuki na licach, a z drugiej coraz bardziej chcia艂am zawsze tak wygl膮da膰. Waha艂am si臋 p贸j艣膰 mi臋dzy ludzi, a zarazem pragn臋艂am tego. 呕al mi by艂o, 偶e upi臋kszenie zmy膰 b臋d臋 musia艂a i zaraz jutro do poprzedniego wygl膮du wr贸ci膰, przy tym za艣 my艣l, 偶e w tej postaci mog艂aby mnie ujrze膰 moja rodzina i znajomi, 艣miech pusty we mnie budzi艂a. I wielk膮 ch臋膰, by rewolucj臋 wywo艂a膰, tak im si臋 pokazuj膮c鈥

Ciemno艣膰 zacz臋艂a zapada膰, cho膰 dzie艅 lipcowy by艂 d艂ugi, oderwa艂am si臋 zatem od w艂asnego wizerunku i zn贸w wezwa艂am pokoj贸wk臋.

Zamiast niej wszed艂 Roman.

- Mniema艂em, 偶e ja艣nie pani zechce mnie sprowadzi膰 i ju偶 czeka艂em przed drzwiami. - wyja艣ni艂. - 艢wiat艂o tu si臋 zapala, prosz臋 ja艣nie pani, to og贸lnie, a przy ka偶dej lampie oddzielnie drugim naci艣ni臋ciem鈥

Pokaza艂 mi owe rzeczy do naciskania. A tak, prawda, przy pomnia艂am je sobie, ju偶 to naciskanie wypr贸bowa艂am wczesnym rankiem, kt贸ry teraz wydawa艂 mi si臋 o ca艂e wieki odleg艂ym. Przy lampach, istotnie, te偶 co艣 takiego by艂o.

- C贸偶 to za 艣wiat艂o? - spyta艂am mimowolnie, bo doprawdy teraz do wynalazk贸w g艂owy nie mia艂am.

- Elektryczne - odpar艂 kr贸tko. - Ja艣nie pani zapewne kolacj臋 b臋dzie jad艂a. Stolik zarezerwowa艂em ten sam, co przy obiedzie.

S艂usznie uczyni艂, tego w艂a艣nie chcia艂am. Owego s艂owa o 艣wietle nie zrozumia艂am, ale niewiele mnie obesz艂o, bo zbytnio przej臋ta by艂am wygl膮dem w艂asnym. Sukni臋 wybra艂am wieczorow膮, ale bardzo skromn膮, czarn膮, w膮sk膮, z gorsem diamencikami sztucznymi nasadzonym, i na dole鈥 z trudem mi to przysz艂o鈥 ale i pcha艂o mnie鈥 na dole porozcinan膮 a偶 do kolan, przez co ka偶dy ruch nogi ods艂ania艂. Czu艂am si臋 jak kokota鈥

Jedno, co by艂o pewne, to 艂atwo艣膰 ubrania si臋 w to. W magazynie mnie nauczyli, jak si臋 takie dziwne i d艂ugie zamki zapina, 偶adnych haftek, 偶adnych guziczk贸w, jeno ci膮gn膮膰 i zamyka si臋 samo. Troch臋 trudno na 艣rodku plec贸w, ale da si臋 to zrobi膰. Pod sukni膮 nic, tylko te dwie intymne sztuki garderoby, a偶 mi si臋 wydawa艂o, 偶e nic wcale nie mam na sobie i musia艂am w lustro spogl膮da膰 dla sprawdzenia, czy aby na pewno jestem przyodziana, cho膰by tylko pozornie. Koszuli w艂o偶y膰 nie mog艂am, bo zewsz膮d wystawa艂a, za to, trzeba przy. zna膰, ch艂贸d i lekko艣膰 czu艂am, przyjemne bardzo.

Spogl膮dano na mnie. Gdyby nie postanowienie stanowcze, 偶e si臋 do mody panuj膮cej przystosuj臋, zawr贸ci艂abym i uciek艂a, bo wstyd kobiecie przyzwoitej zwraca膰 na siebie uwag臋. Jeszcze na balu鈥 kiedy si臋 wchodzi w kreacji wyj膮tkowej, owszem, chce si臋 na siebie oczy 艣ci膮gn膮膰, ale przecie偶 nie a偶 tak! I panowie dobrze wychowani spogl膮daj膮 ukradkiem, bo jawne i nachalne patrzenie jest dowodem z艂ych manier. Ale ju偶 mi si臋 zacz臋艂o wydawa膰, 偶e i maniery bardzo si臋 zmieni艂y.

W艣r贸d tylu wra偶e艅 zbrak艂o mi si艂y rozwa偶a膰, sk膮d si臋 bior膮 wok贸艂 mnie osobliwo艣ci r贸偶ne, wyk膮pa艂am si臋 z przyjemno艣ci膮, cho膰 twarz umy艂am z wielkim 偶alem, po czym zwyczajnie posz艂am spa膰, nie wzywaj膮c nawet pokoj贸wki鈥

Montilly nie zawiod艂o moich oczekiwa艅. By艂o ca艂kowicie uko艅czone, w doskona艂ym stanie, acz pustk膮 sta艂o. Klucze do wszystkich wej艣膰 znajdowa艂y si臋 w posiadaniu pana Desplain, mogli艣my przeto sprawdzi膰 i wn臋trze, gdzie z ulg膮 wielk膮 ujrza艂am zbiory pradziada prawie nietkni臋te.

Kurzu natomiast niemal wcale nie by艂o, ani te偶 st臋chlizny, kt贸ra w zamkni臋tych pomieszczeniach zawsze uczu膰 si臋 daje, co mnie zdziwi艂o, bo 偶adnej s艂u偶by nie widzia艂am. Z pokoju do pokoju przechodz膮c, pan Desplain wyja艣ni艂 mi, 偶e dwie niewiasty naj臋te co tydzie艅 przychodz膮 na ca艂y dzie艅 sprz膮ta膰 i wietrzy膰, wszystkie rzeczy przy tym zostawiaj膮c w nie zmienionym stanie. Szczeg贸lnie sypialni臋 pradziada i przyleg艂y do niej osobisty gabinet, gdzie korespondencja i fotografie r贸偶ne si臋 znajduj膮.

Dalej id膮c, reszt臋 pomieszcze艅 pobie偶nie ogl膮da艂am, a偶 za偶膮da艂am spenetrowania kuchni, z do艣wiadczenia wiedz膮c, 偶e tam dopiero nieporz膮dek mo偶na spotka膰. Pan Desplain ch臋tnie mi s艂u偶y艂. Wbrew obawom, wsz臋dzie t臋 sam膮 pieczo艂owito艣膰 zasta艂am, oba pokoje kredensowe, kuchnia sama, spi偶arnie, wszystko tak samo utrzymane by艂o, jeden pok贸j tylko okaza艂 si臋 zamkni臋ty, do kt贸rego pan Desplain klucza nie m贸g艂 dobra膰. Nie mia艂o to wielkiego znaczenia i nawet nie sili艂am si臋 odgadn膮膰, co te偶 tam si臋 mie艣ci, jadalnia s艂u偶by czy mo偶e salka dodatkowa do czyszczenia sreber, nie musia艂am koniecznie jeszcze i tam zagl膮da膰.

Pan Desplain niepewnie wyra偶a艂 zdziwienie i co艣 b膮ka艂, 偶e zamykania sobie nie przypomina, ale nie zwa偶a艂am na to gadanie, bo niecierpliwo艣膰 i ciekawo艣膰 pcha艂a mnie ku stajniom. T臋 w艂a艣nie cz臋艣膰 posiad艂o艣ci pradziada, kt贸r膮 z dzieci艅stwa mgli艣cie pami臋ta艂am i kt贸ra jego oczkiem w g艂owie by艂a, chcia艂am wreszcie obejrze膰.

Korci艂o mnie te偶 troch臋, by o t臋鈥 staro艣ci jego podpor臋鈥 zapyta膰, ale i nie wypada艂o mi, i sama odgad艂am, gdzie te偶 jej apartamenty mog艂y si臋 mie艣ci膰. Przeto da艂am spok贸j i wyszli艣my na zewn膮trz.

Ruch panowa艂 w stajniach, mniejszy ni偶 mog艂am si臋 spodziewa膰, ale racjonalny, i zrozumia艂am, 偶e co si臋 tyczy hipodromu, w sp贸艂ce jestem, z kt贸rej dochody mog臋 czerpa膰. Prawo decyzji nawet do mnie nale偶y. Nie wyrywa艂am si臋 jednak偶e z decyzjami, dobrze wiedz膮c, 偶e ka偶da rozwagi wymaga, za to z wielk膮 uwag膮 wys艂ucha艂am ca艂ego sprawozdania, jakie mi z艂o偶y艂 zarz膮dzaj膮cy t膮 ko艅sk膮 cz臋艣ci膮 cz艂ek fachowy, specjalnie przez pana Desplain sprowadzony.

Nie wszystko zrozumia艂am, ale zmartwienia mi to nie przyczyni艂o, bo trudno od niewie艣ciego umys艂u wymaga膰 zbyt wiele. I tak podziw jego wielki wzbudzi艂am, kt贸ry o艣mieli艂 si臋 otwarcie okaza膰.

- Zdumiony jestem pani wiedz膮 o koniach i hodowli - rzek艂 bez najmniejszego zmieszania. - Ma pani w Polsce stadnin臋 i sama j膮 pani prowadzi?

Dziwne mi si臋 to pytanie wyda艂o.

- Trudno to nazwa膰 stadnin膮 - odpar艂am ch艂odno. - Jednak偶e w ka偶dym wi臋kszym maj膮tku w艂asne konie si臋 hoduje mo偶e poj膮膰 ten osobliwy 艣wiat, w jakim si臋 nagle znalaz艂am, Zak艂opota艂a mnie natomiast my艣l o obiedzie proszonym i sukni. Przebra膰 si臋 chyba powinnam鈥?

Wysz艂o na jaw, 偶e nie, w czym mnie Roman o艣wieci艂. Na uboczu zd膮偶y艂am rady u niego zasi臋gn膮膰, bo ju偶 na 偶adn膮 przyzwoito艣膰 nie bacz膮c, pod jego opiek臋 ca艂kowicie si臋 od. da艂am. Nawet str贸j przed wyj艣ciem z hotelu oceni膰 mu kaza艂am.

W malowaniu twarzy, kt贸re mnie nieprzeparcie kusi艂o, chi艅ska pomocnica fryzjera nauk mi udzieli艂a i doprawdy sama sobie pi臋kniejsza si臋 wyda艂am. Sukni臋 w艂o偶y艂am z tych 艣wie偶o kupionych, szaroliliow膮, jedwabn膮, sk膮p膮 okropnie, ledwo do kolan, z dekoltem, i bez r臋kaw贸w 偶adnych, tyle 偶e z ma艂ym bolerkiem, po艅czochy do tego tak cienkie, jakby ich wcale nie by艂o, pantofelki lekkie, moje w艂asne, doskonale do tego pasowa艂y, i strasznie dziwnie si臋 czu艂am, mo偶na by rzec: podw贸jnie. Wszak bez ubrania, naga niemal, na ulic臋 mi臋dzy ludzi wysz艂am i wstyd mnie pali艂, z drugiej za艣 strony tak lekko mi by艂o, swobodnie, ch艂odno i przewiewnie, 偶e wprost poj膮膰 nie mog艂am, jakim cudem pe艂niejszy str贸j wytrzymywa艂am dotychczas. Bezwstydna moda doprawdy mia艂a swoje zalety!

Spogl膮dano na mnie, owszem, alem zgorszenia 偶adnego w tych spojrzeniach nie widzia艂a, przeciwnie, raczej podziw, a mo偶e nawet zachwyt wyra偶a艂y. Do tegom dosy膰 przywyk艂a od m艂odo艣ci wczesnej, bom nigdy szpetot膮 si臋 nie odznacza艂a, a teraz, w tej nowej postaci, wyra藕nie na urodzie zyska艂am.

Pouczy艂 mnie te偶 Roman, 偶e 贸w proszony obiad to nie jaka艣 uroczysto艣膰 wielka, tylko zwyk艂e spotkanie przy popo艂udniowym posi艂ku, kt贸ry tu wszyscy o tej samej porze jedz膮 w restauracjach, bo do domu nikt by nie zd膮偶y艂.

Nie zrozumia艂am tych s艂贸w.

- To jest przerwa w pracy - wyja艣ni艂. - Wszyscy pracuj膮 i bywa, 偶e do domu maj膮 daleko, a i na gotowanie zabrak艂oby czasu.

- Komu?

- Wszystkim.

-Ale偶鈥 na mi艂y B贸g! Czy to m臋偶czy藕ni tutaj obiady gotuj膮? A c贸偶 robi s艂u偶ba? Co robi膮 ich 偶ony?

- S艂u偶by nie ma, a 偶ony przewa偶nie te偶 pracuj膮鈥

Nadal poj膮膰 tego nie mog艂am, a na dalsze t艂umaczenia zabrak艂o czasu, bo nie wypada艂o mi przy panu Desplain ze stangretem po polsku rozmawia膰. Do oszo艂omienia mojego kompletnego wcale nie chcia艂am si臋 przyznawa膰. Intrygowa艂o mnie ju偶 jednak偶e tyle kwestii najrozmaitszych, 偶e postanowi艂am dzi艣 jeszcze wszystko to razem z Romanem powyja艣nia膰, chocia偶 sk膮d jego wiedza pochodzi艂a, nie umia艂am odgadn膮膰. Wa偶ne, 偶e j膮 posiada艂 i mnie potrafi艂 udzieli膰, reszt臋 mog艂am zostawi膰 na p贸藕niej. Kaza艂am mu tylko czasopismo jakie艣 dzisiejsze kupi膰, bym je mog艂a wieczorem spokojnie obejrze膰 i przeczyta膰.

Restauracji oceni膰 nie by艂am w stanie, ale mniemam, 偶e zalicza艂a si臋 do przyzwoitszych, wnioskuj膮c z grzeczno艣ci obs艂ugi i karty da艅. Mie艣ci艂a si臋 na placu des Ternes i przez ogromn膮 szyb臋 ca艂y ruch uliczny widzia艂am. Pan Desplain i pan Renaudin obja艣nie艅 mi r贸偶nych udzielali, mniemam, 偶e i plotki w tym by艂y, bo us艂ysza艂am o jakowej艣 wizycie w biurze prezesa owego pana Guillaume, kt贸ry chcia艂 mnie wyzu膰 ze spadku. S艂ucha艂am pilnie, sama si臋 ma艂o odzywaj膮c, by g艂upstwa nie powiedzie膰.

Po czym w owym biurze prezesa nowe oszo艂omienie na mnie spad艂o, i to dwustronne. Najpierw w艣r贸d oficjalist贸w wi臋cej ni偶 po艂ow臋 niewiast ujrza艂am, w wieku najr贸偶niejszym, od m艂odziutkich panienek poczynaj膮c, co mi si臋 wyda艂o ca艂kiem niepoj臋te, a mo偶e nawet nieprzyzwoite, a偶 do daun w sile wieku, potem za艣 urz膮dzenia jakie艣 tak niezwyk艂e, 偶e w艂asnym oczom nie mog艂am uwierzy膰. Do 偶adnego biura ani urz臋du to nie by艂o podobne. Ni kantorka, ni pulpitu, ni ksi膮g, w kt贸rych by pisano, papier贸w zadrukowanych dosy膰 du偶o, owszem, ale, Bo偶e m贸j, z jakiego艣 czego艣 same wychodzi艂y, sposobem niezrozumia艂ym zupe艂nie. Gdyby偶 bodaj kto艣 jak膮艣 korb膮 kr臋ci艂鈥! A tu nic鈥

Pud艂a wielkie z grub膮 szyb膮 szklan膮, podobne do owych, co w hotelach sta艂y, i nagle dowiedzia艂am si臋, do czego s艂u偶膮, Na szybie, w hotelu czarnej, a tu jasnej ca艂kiem, ruchome jakie艣 rzeczy si臋 pokazywa艂y, a偶 w oczach miga艂o, pismo drukowane, takie偶 cyfry i liczby, kreski i znaki najrozmaitsze. a sk膮d偶e si臋 to bra艂o鈥?! Chciwie patrzy艂am, bo i ciekawo艣膰 mnie korci艂a i nawet mi si臋 to zaczyna艂o podoba膰. Dostrzeg艂am, 偶e osoba, przed ow膮 maszyn膮 siedz膮ca, palcami licznych guziczk贸w dotyka i tym obraz na szybie odmienia, a偶 prawie nabra艂am ch臋ci sama tego spr贸bowa膰. Mo偶e bym i spr贸bowa艂a, gdyby nikt nie widzia艂鈥

Do tego urz膮dzenia jakie艣 niewielkie, z kt贸rych g艂os si臋 wydobywa艂, czasem nawet jakby ludzki, brz臋cz膮ce, terkocz膮ce, popiskuj膮ce, i ustawicznie kto艣 ma艂膮 rzecz do ucha przyk艂ada艂 i przed siebie m贸wi艂. To mnie wprost podjudzi艂o, na ka偶dym kroku co艣 takiego spotyka艂am, nie wariactwo zatem 偶adne, tylko naprawd臋 wynalazek tajemniczy, a偶 j臋zyk sobie musia艂am przygryza膰, by wprost nie spyta膰, kompromituj膮c si臋 zapewne skandalicznie. O nie, Roman mi to musi w cztery oczy wyja艣ni膰!

Prezes, do znanych mi prezes贸w wcale niepodobny, pan w wieku 艣rednim, z figur膮 niemal m艂odzie艅ca, twarz膮 mi艂膮 i o rysach szlachetnych, a wszak do grubych, brzuchatych i czerwonych na obliczu przywyk艂am鈥 z wielk膮 atencj膮 napojami mnie pocz臋stowa艂, kaw臋 podano i koniak. M贸wi艂 o przedsi臋wzi臋ciu wy艣cigowym, z kt贸rego przynajmniej co艣kolwiek rozumia艂am, o koniach i konkursach maj膮c jakie艣 poj臋cie, ale wynika艂o mi z tego rozumienia, i偶 ca艂a impreza zbyt wielka jest dla mnie i zbyt skomplikowana. Jakim偶e cudem, na przyk艂ad, na moim torze wy艣cigowym, bo tak 贸w teren okre艣lano, mog艂yby biega膰 konie z Afryki Po艂udniowej鈥? I sk膮d偶e tam konie, zebry chyba albo wielb艂膮dy鈥?

Za du偶o by艂o tego wszystkiego razem i chyba tylko z tej przyczyny, w oszo艂omieniu, przyj臋艂am zaproszenie pana Renaudin na kolacj臋, bo wcale nie zamierza艂am wieczoru sobie zajmowa膰 obowi膮zkami towarzyskimi, chc膮c spokojnie Romana wypyta膰, ale 偶e takie zaproszenie stanowi艂o rzecz nareszcie zwyk艂膮, normaln膮 i dobrze mi znan膮, uleg艂am mu. P贸藕niej dopiero u艣wiadomi艂am sobie niew艂a艣ciwo艣膰 post臋pu, kt贸偶 to widzia艂, tak bliska komitywa po jednym dniu znajomo艣ci? C贸偶 ja czyni臋鈥?! No, to szcz臋艣cie jeszcze, 偶e wdow膮 jestem, a nie pann膮鈥 I m臋偶a ju偶 nie mam. Jak Hiacynta Szpitalewska, daleka moja kuzynka, zam臋偶n膮 b臋d膮c, z panem Mi艅skim na eskapad臋 si臋 wypu艣ci艂a, skandal by艂 wielki鈥

O wp贸艂 do dziewi膮tej um贸wiona, zyska艂am czasu najmniej dwie godziny i od razu kaza艂am Romanowi w apartamencie zosta膰. U hotelowej s艂u偶by zam贸wi艂 dla mnie jak膮艣 ma艂膮 przek膮sk臋, ja za艣 przez t臋 chwil臋 z determinacj膮 w dziennik spojrza艂am.

No tak. 25 lipca 1998 roku. Data wyra藕nie wybita. To ju偶 o pomy艂ce nie mog艂o by膰 mowy, bo dzie艅 po dniu kto艣 by to dostrzeg艂 i skorygowa艂. Zatem niepoj臋te nast膮pi艂o.

Od tego te偶 zacz臋艂am, cho膰 inne mia艂am zamiary. Pokaza艂am okropn膮 liczb臋 palcem.

- C贸偶 to znaczy? - spyta艂am surowo. Roman zmiesza艂 si臋 niezmiernie i westchn膮艂.

- Wiedzia艂em, 偶e ja艣nie pani wreszcie to zauwa偶y i na mnie spadn膮 t艂umaczenia - rzek艂 sm臋tnie. - Owszem, jest obecnie rok dziewi臋膰dziesi膮ty 贸smy, dwudziesty wiek. Ja艣nie pani zosta艂a przeniesiona w przysz艂o艣膰 o wi臋cej ni偶 sto lat.

Na szcz臋艣cie nie zrozumia艂am dok艂adnie, co on powiedzia艂, bo chybabym trupem pad艂a. Wspomnienie mi b艂ysn臋艂o, czyta艂am wszak ksi膮偶ki pana Juliusza Verne鈥檃, ojcu mojemu bardzo si臋 podoba艂y, chocia偶 wiele tam krytykowa艂, i by艂a jedna o wehikule czasu, kt贸ry pozwala艂 si臋 przenie艣膰 w przesz艂o艣膰 lub w przysz艂o艣膰. Jeszcze nie czu艂am; 偶e mnie to dotkn臋艂o.

- Jakim sposobem? - zaciekawi艂am si臋 mimo woli i doda艂am troch臋 niecierpliwie: - Niech Roman siada. Niemo偶liwe jest tak rozmawia膰, zadzieraj膮c g艂ow臋 do g贸ry.

Usiad艂 ca艂kiem swobodnie w fotelu i nawet si臋 opar艂.

- Ja艣nie pani 偶yczy sobie wyja艣nie艅 technicznych? Na matematyce wy偶szej ca艂a rzecz si臋 opiera. Czwarty wymiar, czas, energia, zakrzywienie przestrzeni, wszystko istnieje ci膮gle, nie gin膮c鈥

Przerwa艂am mu natychmiast, bo grozi艂 mi zawr贸t g艂owy, aczkolwiek ojciec nieboszczyk m贸wi艂 podobne rzeczy.

- Bez matematyki prosz臋 i bez tych wymiar贸w i energii. Niech Roman m贸wi to tylko, co do poj臋cia jest mo偶liwe. Rozumiem, 偶e jako艣 to zosta艂o zrobione. Gdzie i kiedy?

- W ober偶y, gdzie ja艣nie pani stan臋艂a, obecnie w hotelu Mercure. Przesz艂a ja艣nie pani przez鈥 jak by to powiedzie膰鈥 barier臋 czasow膮鈥

- Przez 偶adne bariery nie przechodzi艂am, nic takiego sobie nie przypominam. Ale niech b臋dzie. No dobrze, a Roman sk膮d si臋 wzi膮艂? Wszak jecha艂 ze mn膮 i znam Romana ca艂e 偶ycie鈥

- A ja by艂em, mo偶na tak to nazwa膰, pierwsz膮 ofiar膮 eksperymentu, z tym 偶e 艣wiadomie i dobrowolnie. Ponadto w odwrotn膮 stron臋. Z czas贸w obecnych zosta艂em przeniesiony do ubieg艂ego wieku, zgodzi艂em si臋 na to ju偶 w m艂odo艣ci, bardzo ryzykownie, bo nie wiadomo by艂o, czy zdo艂am wr贸ci膰 do w艂asnej tera藕niejszo艣ci. Okazuje si臋, 偶e owszem. Ponadto czas jest poj臋ciem wzgl臋dnym, dwudziestoletni pobyt w jednym okresie mo偶e okaza膰 si臋 zaledwie godzin膮 w drugim. W ten spos贸b, mimo przeniesienia z powrotem w wiek dwudziesty, mog艂em zarazem pozosta膰 w dziewi臋tnastym鈥

Zaczyna艂 dziwne rzeczy m贸wi膰, wi臋c zn贸w mu przerwa艂am. - I po co to Romanowi by艂o?

Zak艂opota艂 si臋 i zmiesza艂 jeszcze wi臋cej ni偶 w pierwszej chwili. - A, do tego to ju偶 si臋 chyba nie przyznam nigdy w 偶yciu鈥 Chocia偶鈥 Czy ja wiem, ju偶 to niczym nie grozi鈥 No dobrze, powiem. Serce nie s艂uga, prosz臋 ja艣nie pani. Zakocha艂em si臋 na um贸r w tym dziewi臋tnastym wieku i sam si臋 tam pcha艂em. - W kim偶e si臋 Roman tak zakocha艂?

- W m艂odej damie, kt贸ra wedle 贸wczesnych poj臋膰 spo艂ecznych sta艂a wy偶ej ode mnie. Dlatego si臋 nigdy nie o偶eni艂em, ale przynajmniej mog艂em na ni膮 patrze膰, rozmawia膰, przebywa膰 w pobli偶u鈥

- I dlaczego鈥 zaraz鈥

Te偶 si臋 zak艂opota艂am, wyra藕nie widz膮c, 偶e nawet rozumnego pytania zada膰 nie potrafi臋. Nadmiernie uczone wywody m膮ci艂y mi w g艂owie. Namy艣li艂am si臋 spyta膰 wprost i niechby nawet g艂upio.

- I dlaczego Roman jej sobie nie przeni贸s艂 w swoje w艂asne czasy?

- Po pierwsze, nie ja to robi臋, tylko zesp贸艂 fizyk贸w, kt贸ry nie pracuje dla mojej przyjemno艣ci. A po drugie, dama nie nadawa艂a si臋 do tego, o kilka lat starsza ode mnie, nie zdo艂a艂aby si臋 przystosowa膰, w dodatku by艂a obarczona liczn膮 rodzin膮鈥 Skomplikowana sprawa. Mia艂a m臋偶a, cz艂owieka godnego szacunku鈥 Obecnie ju偶 nie 偶yj膮 oboje, ani ona, ani m膮偶.

- Czy ja j膮 zna艂am?

- Bez w膮tpienia widywa艂a j膮 ja艣nie pani jako dziecko i dziewczynka, a nawet m艂oda panna. Ja za艣 kry艂em si臋 z moimi uczuciami. A w salonach przecie偶 bywa膰 nie mog艂em.

Te komplikacje poj膮膰 umia艂am. Eksperyment贸w naukowych i owych fizyk贸w od razu postanowi艂am nie tyka膰 i nie rozwa偶a膰, bo jedno, co mog艂abym osi膮gn膮膰, to ca艂kowity upadek umys艂owy. Jeszcze raz po偶a艂owa艂am gorzko, 偶e 艣wi臋tej pami臋ci ojca nie mam przy boku. W jego imieniu niejako zaciekawi艂am si臋 czasami, w kt贸re zosta艂am wepchni臋ty przez t臋 jak膮艣 barier臋 ca艂kiem przeoczon膮, wynalazkami鈥 U w艂a艣nie! Te wynalazki niech mi Roman wyt艂umaczy!

- Zatem prosz臋 mi powiedzie膰 - zacz臋艂am i natychmiast tyle tego mnie przyt艂oczy艂o, 偶e sama nie wiedzia艂am, czerni da膰 pierwsze艅stwo. Chyba tym instrumentom osobliwym. - Co to jest, 偶e tu wszyscy m贸wi膮 albo do siebie, albo do czego艣 takiego鈥?

- Oj, b臋dzie bieda - westchn膮艂 Roman i wsta艂 z fotela - To jest telefon. Trzyma si臋 s艂uchawk臋 przy uchu i mo偶na rozmawia膰 z osob膮 kt贸ra gdzie艣 tam daleko te偶 trzyma s艂uchawk臋 przy uchu. Trzeba tylko wybra膰, no, wypuka膰鈥 w艂a艣ciwy numer. Kiedy艣 tak膮 tarcz膮 si臋 kr臋ci艂o, ale teraz ju偶 wszystko na klawisze. Prosz臋, mo偶e ja艣nie pani sama spr贸buje.

Wzi膮艂 ze stolika pod 艣cian膮 przyrz膮d jaki艣 i poda艂 mi, ow膮 s艂uchawk臋 oddzielaj膮c od niego. Obejrza艂am to. Istotnie, guziki z cyframi na tym si臋 znajdowa艂y, wreszcie poj臋艂am, czemu s艂u偶膮, chocia偶 uwierzy膰 by艂o trudno. Spojrza艂am pytaj膮co.

- Do recepcji hotelowej, na przyk艂ad, ja艣nie pani mo偶e zadzwoni膰, spyta膰 o cokolwiek. Chocia偶by o godzin臋 odjazdu poci膮gu do Lyonu.

- Jakiego poci膮gu? - No, kolei鈥

- Czy to kolej 偶elazn膮 Roman ma na my艣li? - Teraz to si臋 nazywa poci膮g.

- I na c贸偶 mi ten poci膮g do Lyonu?

- Na nic, ale co艣 trzeba w t臋 s艂uchawk臋 powiedzie膰. Wzruszy艂am ramionami, ale ciekawo艣膰 mnie pchn臋艂a. Pukn臋艂am lekko palcem w cyfr臋, przez Romana wskazan膮, i przy艂o偶y艂am ow膮 s艂uchawk臋 do ucha, tak jak widzia艂am to u innych os贸b. Roman czym pr臋dzej wyj膮艂 mi j膮 z r臋ki i obr贸ci艂 g贸r膮 do do艂u, bom przy艂o偶y艂a, jak to p贸藕niej odkry艂am, odwrotnie.

W uchu g艂os ludzki nagle mi si臋 rozleg艂 i omal mnie nie zatchn臋艂o. Przygotowana jednak偶e ju偶 na niezwyk艂o艣ci, zdoby艂am si臋 na pytanie o godzin臋 odjazdu poci膮gu do Lyonu, co mi przysz艂o tym 艂atwiej, 偶e w j臋zyku francuskim wci膮偶 jest to 鈥渄roga 偶elazna鈥 i 鈥渓e tram鈥. W polskim najwidoczniej zmiany wi臋ksze nast膮pi艂y鈥 G艂os z uprzejmo艣ci膮 wielk膮 kilka termin贸w mi poda艂, co艣 brz臋kn臋艂o i cienkie wycie da艂o si臋 s艂ysze膰. Nadzwyczajne鈥!

- Tu si臋 wy艂膮cza - rzek艂 Roman i pokaza艂 mi kolejne miejsce do przyciskania.

Spodoba艂o mi si臋 to. Chcia艂am jeszcze spr贸bowa膰.

- Do pani Borkowskiej mo偶e ja艣nie pani zadzwoni膰 - podpowiedzia艂 Roman.

- Do jakiej pani Borkowskiej? - zdumia艂am si臋. - Eweliny? -A nie, sk膮d! Do synowej jej prawnuka. Ci膮gle jest z ja艣nie pani膮 skuzynowana, chocia偶 dla ja艣nie pani to jest synowa pani Eweliny, i dziesi臋膰 lat wcze艣niej ja艣nie pani j膮 zna艂a. Jako m艂oda panienka. Ona si臋 wtedy nazywa艂a Ewa, baron贸wna Wilczy艅ska.

Przypomnia艂am sobie i ucieszy艂am si臋 nawet. Polubi艂am bardzo Ew臋 Wilczy艅sk膮, zaprzyja藕ni艂y艣my si臋 prawie, a potem wiele lat jej nie widzia艂am. Ale s艂ysza艂am przecie偶, 偶e posz艂a za Borkowskiego!

- Ona tu jest? W Pary偶u?

- Jest w Pary偶u, ale mog艂aby by膰 i w Argentynie. Oto jej numer telefonu, ja艣nie pani ma tu wszystko zapisane, w notesie鈥

Czym pr臋dzej, cho膰 z wielk膮 uwag膮, popuka艂am palcem w cyfry, jakie w notesie widnia艂y. Terkot jaki艣 i zn贸w wycie us艂ysza艂am, zaraz jednak prztykn臋艂o co艣 i g艂os si臋 odezwa艂 niewie艣ci.

- Czy ja s艂ysz臋 Ew臋 Borkowsk膮? - spyta艂am, nadzwyczajnie zaciekawiona.

- Tak - odpar艂 g艂os. - A kto m贸wi? - Katarzyna Lichnicka.

- Kasia! - uradowa艂a si臋 Ewa. - Przyjecha艂a艣? Sk膮d dzwonisz?

Zmi艂uj si臋, Panie, jak偶e mi to dziwnie zabrzmia艂o! Przyjaci贸艂kami by艂y艣my, ale wszak kr贸tko i jako m艂ode dzieweczki! Jak偶e to, po latach, obie zam臋偶ne, doros艂e, ja w dodatku wdowa, a ona zwraca si臋 do mnie, niczym do siostry rodzonej albo panienki z pensji鈥 Jak jedna wiejska dziewka do drugiej鈥

Mimo niezwyk艂o艣ci rozmowy, cho膰 wstrz膮艣ni臋ta mocno, jako艣 umia艂am jej odpowiada膰.

- Z hotelu Ritza.

- To ju偶 jeste艣! Jak si臋 ciesz臋! Musimy si臋 spotka膰 czym pr臋dzej, o Bo偶e, czy zd膮偶ymy鈥? Nie mog艂a艣 przyjecha膰 troch臋 wcze艣niej? Pojutrze wyje偶d偶amy na urlop! Mo偶e jutro?

- Jutro powinnam jecha膰 do Trouville鈥

- 呕artujesz! Do Trouville? Ale偶 tam w艂a艣nie jedziemy! No to spotkamy si臋 na miejscu! Gdzie b臋dziesz mieszka膰?

- U siebie, mam tam dom podobno. Je艣li oczywi艣cie nadaje si臋 do zamieszkania. Bo je艣li nie, to w hotelu鈥

- Masz rezerwacj臋?

- Nie, dopiero wczoraj si臋 dowiedzia艂am鈥

- To nie dostaniesz miejsca, bo zaczyna si臋 sezon. Chyba 偶e jeszcze przed pierwszym鈥 Ale najlepiej zamieszkaj u nas, te偶 mamy tam dom, no, ciotka ma, ale to bez znaczenia. Czekaj, zaraz ci podam adres i telefon, a ty mi daj sw贸j鈥

Do Romana si臋 zwr贸ci艂am, przywyk艂szy, 偶e on takie rzeczy zapisuje. Rozumia艂 chyba, o czym mowa, bo na kartce mi podsun膮艂 adres domu pradziada, sam za艣 pisa艂 to, co mi Ewa dyktowa艂a, a ja powtarza艂am. J臋艂a mnie pyta膰 dalej o r贸偶ne osoby i wydarzenia, pow艣ci膮gliwie jej odpowiada艂am, sp艂oszona t膮 mieszanin膮 czas贸w, wym贸wi艂am si臋 w ko艅cu zm臋czeniem, ile 偶e ledwie przyjechawszy, ju偶 ca艂y czas interesy za艂atwiam. Po偶egna艂a mnie z nadziej膮 na spotkanie w Trouville.

U艂o偶y艂am s艂uchawk臋 jak nale偶y i popatrzy艂am na Romana. - B臋dzie ja艣nie pani mia艂a k艂opoty - rzek艂 wsp贸艂czuj膮co. - Dla innych os贸b odleg艂a przesz艂o艣膰, a dla ja艣nie pani chwila obecna鈥

- Ale z tego rozumiem - przerwa艂am mu, wskazuj膮c urz膮dzenie zwane telefonem, bo mi jako艣 za膰mienie umys艂owe zaczyna艂o przechodzi膰 - 偶e i do pana Desplain mog艂am tym sposobem si臋 zwr贸ci膰, zamiast list pisa膰?

- Jak najbardziej. Nie chcia艂em jednak tak od razu ja艣nie pani cywilizacj膮 obci膮偶a膰, szczeg贸lnie przy ludziach.

- Bardzo s艂usznie. Ale dalej rozumiem, 偶e mog艂abym i teraz zaraz tym si臋 pos艂u偶y膰, 偶eby go spyta膰, w jakim stanie jest dom w Trouville?

- Oczywi艣cie. Do mieszkania zadzwoni膰, bo w biurze go ju偶 nie ma. Mo偶e po艂膮czy膰 ja艣nie pani膮?

Sama chcia艂am. Jak winda mnie zachwyci艂a, tak i ten telefon. S艂ysze膰 cz艂owieka, na drugim ko艅cu miasta b臋d膮cego, a wedle tego, co m贸wi艂 Roman, nawet i w innym kraju, nie czeka膰 na odpowied藕 pisemn膮鈥 C贸偶 za wygoda nadzwyczajna!

Wszystkie czynno艣ci wykona艂am, Roman mi tylko na r臋ce patrzy艂, bym omy艂ki jakiej艣 nie pope艂ni艂a, w s艂uchawce zn贸w niewie艣ci g艂os si臋 odezwa艂, co mnie troch臋 zaskoczy艂o, bom si臋 pana Desplain spodziewa艂a, ale przytomno艣ci nie straci艂am i rzek艂am, 偶e z nim chc臋 rozmawia膰. Za chwil臋 go us艂ysza艂am. Dom w Trouville, jak si臋 okaza艂o, do zamieszkania nadawa艂 si臋 w pe艂ni i gospodyni pradziada porz膮dku w nim pilnowa艂a. Oczekiwa艂a mnie nazajutrz.

Jednej rzeczy zatem z tych osobliwo艣ci nieznanych ju偶 si臋 nauczy艂am. Nie w膮tpi艂am wcale, 偶e b臋dzie ich wi臋cej. Bez s艂owa wskaza艂am palcem owo pud艂o z czarn膮 szyb膮 szklan膮.

Roman si臋 r贸wnie偶 nie odezwa艂, podszed艂 do pud艂a i uj膮艂 w d艂o艅 pod艂u偶n膮 jakby szkatu艂eczk臋. Usiad艂 zn贸w w moim pobli偶u, d艂o艅 ze szkatu艂eczk膮 wysuwaj膮c przed siebie. Tak by艂am wpatrzona w przedmiot i tak pilnie podgl膮da艂am, co robi艂, 偶e zmiany na czarnej szybie przez chwil臋 moim oczom umyka艂y. G艂os jednak jaki艣 z tamtej strony us艂ysza艂am i wzrok odwr贸ci艂am.

Dech mi zapar艂o i omal nie poderwa艂am si臋 z krzykiem. Szyba nie by艂a ju偶 czarna, postacie ludzkie porusza艂y si臋 na niej, twarze ujrza艂am, ulic臋, po kt贸rej automobile p臋dzi艂y, szyba jaka艣 sklepowa z brz臋kiem polecia艂a i cz艂ek przez ni膮 wypad艂. S艂贸w, kt贸re si臋 rozlega艂y, w pomieszaniu nie rozumia艂am. Nagle urwa艂o si臋 to i widok si臋 pojawi艂 dobrze mi znany, konie, je藕d藕cy na nich, grunt skalisty, s艂abo zaro艣ni臋ty, kawalkada jakby wojska w mundurach, melodia do tego brzmia艂a obca mi, cho膰 troch臋 do marsza podobna. I zn贸w to znik艂o, a za to pi臋kna bardzo panna pokazywa艂a swoje w艂osy, obfite, l艣ni膮ce, powiewaj膮ce na wietrze, m贸wi膮c zarazem, a to ju偶 zdo艂a艂am zrozumie膰, 偶e szamponem jakim艣 specjalnym g艂ow臋 myje i od偶ywia, i st膮d ta wielka w艂os贸w uroda. Ale inn膮 nazw臋 wymienia艂a, nie Vichy, kt贸re mi fryzjer zaleci艂. Panna znik艂a i na jej miejscu z臋by ujrza艂am鈥

G艂os o myciu owych z臋b贸w m贸wi膮cy przycich艂 nagle, natomiast odezwa艂 si臋 Roman.

- To jest telewizja. Jak dzia艂a, tego ja艣nie pani wyt艂umaczy膰 nie zdo艂am, zreszt膮, tak naprawd臋 tylko specjali艣ci to wiedz膮. Gdzie艣 tam daleko obrazy s膮 wysy艂ane bardzo skomplikowanym sposobem i na tym ekranie si臋 je odbiera. To, co ja艣nie pani przed chwil膮 widzia艂a, to by艂y kawa艂ki dw贸ch film贸w i reklama. Reklama w艂a艣nie leci鈥

Na szybie pud艂a jakie艣 osoby, sk膮po odziane, w艂azi艂y pod g贸r臋, a ka偶da z nich mia艂a na plecach tob贸艂 wielki. Nagle sam tob贸艂 si臋 pokaza艂 i czyje艣 r臋ce wyjmowa艂y z niego mn贸stwo r贸偶nych rzeczy. G艂os rozleg艂 si臋 wyra藕niej i us艂ysza艂am, 偶e jest to niezwykle pakowny plecak, kt贸ry sam nic nie wa偶y, a mie艣ci w sobie co艣, czego wcale nie zna艂am. Ledwo zd膮偶y艂am si臋 przyjrze膰, a ju偶 kaw臋 palon膮 powolutku sypano i zaraz ta kawa j臋艂a parowa膰 w fili偶ance. Nazw臋 te偶 g艂os wymieni艂, kt贸rej wcale zapami臋ta膰 nie zdo艂a艂am.

- Niech Roman to wszystko powt贸rzy jeszcze raz - za偶膮da艂am sucho.

- To ja inaczej powiem. Co to s膮 sztuki, odgrywane w teatrze przez aktor贸w, ja艣nie pani doskonale wie. Takie same sztuki, ale fotografowane, to jest film. Fotografie specjalnym aparatem robione, kamer膮, jedna za drug膮, pokazywane ci膮giem, oddaj膮 wra偶enie ruchu鈥

Dobrzem zgad艂a, 偶e dagerotypy udoskonalono!

Roman kontynuowa艂. Poj臋艂am, 偶e 贸w film, ca艂膮 histori臋 przedstawiaj膮cy, pojawia si臋 na tej szybie, ekranem zwanej. Czemu ekranem鈥? Ekran wszak, to parawanik do kominka鈥 Ekran telewizyjny, niech b臋dzie鈥

Wszystko mo偶na kamer膮 sfotografowa膰, okre艣la艂 to s艂owem 鈥渘akr臋ci膰鈥, wszystko mo偶na nakr臋ci膰 i na ekranie pokaza膰. Przeto ca艂y 艣wiat korzysta i nie tylko filmy s膮 prezentowane, ale tak偶e polityczne r贸偶ne rozmowy, wydarzenia prawdziwe z ca艂ego 艣wiata, rewie mody i reklamy. Produkty najrozmaitsze ich fabrykant pokazuje i zachwala, ka偶dy inne, swoje, dzi臋ki czemu nikt ju偶 nie wie, co jest najlepsze i czemu wierzy膰. To mi si臋 wyda艂o interesuj膮ce, cho膰 raczej do艣膰 osobliwe. M贸wi膮c i t艂umacz膮c, zarazem puszcza艂 i zatrzymywa艂 kawa艂ki jakich艣 obraz贸w, co mnie w ko艅cu zniecierpliwi艂o, bo chocia偶 jeden chcia艂am obejrze膰 w ca艂o艣ci. I dok艂adnie zrozumie膰, co widz臋.

- Najlepsza by艂aby jaka艣 rzecz znajoma - odpar艂 na wyra偶one przeze mnie 偶yczenie. - Ja艣nie pani czytywa艂a sztuki Szekspira?

Oczywi艣cie, 偶e czytywa艂am, przez kilka lat mia艂am wszak guwernantk臋 Angielk臋 i przez ni膮 to dzie艂a Szekspira w naszej bibliotece si臋 znajdowa艂y. Zaciekawi艂am si臋 chciwie.

- I co?

- 鈥淧oskromienie z艂o艣nicy鈥 nakr臋cone zosta艂o鈥

- I co? Chce Roman powiedzie膰, 偶e tu siedz膮c, ca艂膮 sztuk臋 obejrze膰 mog臋?

- Tak jest. Na wszelki wypadek kupi艂em kaset臋, to si臋 nazywa wideo, mo偶na j膮 w艂o偶y膰 do aparatury, tej tam, pod spodem, i ogl膮da膰 spokojnie. I drugi jeszcze film, wiedzia艂em, 偶e ja艣nie pani czyta艂a ksi膮偶ki Juliusza Verne鈥檃, nakr臋cony zosta艂 film z 鈥淲 80 dni dooko艂a 艣wiata鈥 i pomy艣la艂em, 偶e ja艣nie pani chcia艂aby to zobaczy膰. Wi臋c te偶 mam.

Poczu艂am, 偶e pragn臋 tego strasznie i nie skry艂am ch臋ci. Roman pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To nie w tej chwili, bo d艂ugo trwa, a ja艣nie pani jest um贸wiona. Mo偶e jutro rano.

- Ale偶 jutro jedziemy do Trouville!

- Wszystkiego raptem dwie godziny drogi. W po艂udnie mo偶emy wyjecha膰, o drugiej b臋dzie ja艣nie pani na miejscu, a przedtem jeden z film贸w mo偶na obejrze膰.

Po namy艣le wyrazi艂am zgod臋, postanawiaj膮c, 偶e w tym celu wcze艣niej wstan臋. Teraz, istotnie, coraz mniej mia艂am czasu. - No dobrze, a co to by艂o, te urz膮dzenia w biurze u prezesa sp贸艂ki? Ca艂kiem podobne, a na tym鈥 ekranie鈥 zupe艂nie co innego miga艂o鈥?

- Komputery. Inaczej maszyny licz膮ce, ale ju偶 udoskonalone. Wszystko si臋 w nich znajduje i rozmaicie ich mo偶na u偶ywa膰, tylko trzeba umie膰鈥

- Jak to?! Te dzieweczki m艂ode umiej膮鈥?!

- Wi臋cej dzieweczki m艂ode ni偶 osoby starsze. Teraz dzieci w szkole ucz膮 si臋 na komputerach i bywa, 偶e rodzice dziecko wzywaj膮 do pomocy, 偶eby co艣 tam zrobi艂o, bo lepiej potrafi. Ca艂y 艣wiat jest skomputeryzowany i jak pani pyta艂a w recepcji o godzin臋 odjazdu poci膮gu, r臋cz臋, 偶e osoba tam popuka艂a w klawisze i na ekranie te godziny od razu zobaczy艂a. R贸wnie dobrze mog艂a pani powiedzie膰, jak je偶d偶膮 poci膮gi z Warszawy do Krakowa albo z Tokio do Osaki.

- Ale偶 to Japonia! - wyrwa艂o mi si臋 w zdumieniu.

- Dla komputer贸w bez znaczenia. Mo偶e by膰 Brazylia i Alaska鈥

Za du偶o mi si臋 tego robi艂o. C贸偶 za 艣wiat niesamowity! Na nowo poczu艂am l臋gn膮cy si臋 zam臋t w g艂owie.

Roman patrzy艂 na mnie z trosk膮.

- By艂a my艣l, 偶eby przenie艣膰 ja艣nie pani膮 w czasy nieco wcze艣niejsze, kiedy te wynalazki dopiero zaczyna艂y rozkwita膰, i obyczaje trzyma艂y si臋 jeszcze w granicach przyzwoito艣ci, ale trafi艂aby pani na drug膮 wojn臋 艣wiatow膮 i to by艂oby niedobrze. Dzia艂y si臋 straszne rzeczy鈥

- Jak膮 drug膮 wojn臋 艣wiatow膮? Drug膮? A gdzie pierwsza? - Pierwsza wybuch艂a dwadzie艣cia pi臋膰 lat wcze艣niej, na pocz膮tku wieku.

- I kto si臋 z kim bi艂? - zainteresowa艂am si臋, bo przypomnia艂a mi si臋 nagle ta Polska, kt贸rej nie powinno by膰.

- Wszyscy ze wszystkimi. Za ka偶dym razem zaczynali Niemcy. W pierwszej walczyli z Rosj膮, bra艂y w tym udzia艂 Austria, Francja, Anglia, W艂ochy, Turcja, ca艂e Ba艂kany, wtr膮ci艂a si臋 Kanada i Ameryka鈥 wtedy rozpad艂y si臋 Austro鈥揥臋gry i Polska odzyska艂a niepodleg艂o艣膰, bo Niemcy w og贸le przegra艂y, a w Rosji wybuch艂a koszmarna rewolucja. W drugiej by艂o jeszcze gorzej, ca艂a Europa, Stany Zjednoczone, Japonia, walki toczy艂y si臋 w Afryce, Australia si臋 wpl膮ta艂a, wr臋cz nic by艂o na 艣wiecie spokojnego miejsca. Oczywi艣cie Niemcy zn贸w przegrali, za to Rosja, nazywana Zwi膮zkiem Radzieckim, zagarn臋艂a pod swoje wp艂ywy ca艂膮 Europ臋 Wschodni膮 To na mapie ja艣nie pani powinna obejrze膰. Okropne czasy Ostatnio zn贸w to upad艂o i gn臋bione pa艅stwa odzyska艂y swo bod臋, a Europa si臋 w og贸le prawie ca艂kiem zjednoczy艂a.

S艂ucha艂am tego z szalon膮 chciwo艣ci膮. - Czy to znaczy, 偶e cara ju偶 nie ma?

- Od dawna. W czasie rewolucji zosta艂 zamordowany z ca艂膮 rodzin膮.

- A Polska istnieje i jest niepodleg艂a? I niezale偶na?

- Ca艂kowicie. Chocia偶 troch臋 jej ta niezale偶no艣膰 bokiem wychodzi鈥

- Zaraz. A kto teraz panuje w Anglii?

- Kr贸lowa El偶bieta II. Nast臋pca tronu, Karol, pi臋膰dziesi膮te urodziny nied艂ugo b臋dzie obchodzi艂, a przedtem by艂 straszni skandal z jego 偶on膮, kt贸ra si臋 tu, w Pary偶u, zabi艂a. W Dani panuje kr贸lowa Ma艂gorzata, w Holandii kr贸lowa Beatrycze.. - Jest gdzie艣 jeszcze jaki艣 kr贸l?

- Owszem, w Szwecji, w Norwegii, w Hiszpanii鈥 Ja艣nie pani b臋dzie musia艂a obejrze膰 mapy, ja si臋 o nie postaram a opr贸cz tego poczyta膰 ksi膮偶ki. No i gazety. Mn贸stwo dawnych kolonii zyska艂o samodzielno艣膰, a teraz w og贸le bij膮 si膮 na Ba艂kanach.

- A Francja鈥?

- Francja pozosta艂a republik膮. Straci艂a Afryk臋 P贸艂nocn膮 i Indochiny. A w Pary偶u nast膮pi艂y wielkie zmiany, nie zd膮偶y艂em ich jeszcze ja艣nie pani pokaza膰, bo za ma艂o czasu by艂a nowe dzielnice, nowe budownictwo鈥

Indochiny razem z Afryk膮 nie obchodzi艂y mnie zbytnia bo i tak nie wiedzia艂am, 偶e Francja je mia艂a. Skoro straci艂a musia艂a chyba przedtem mie膰鈥? To mi nie robi艂o r贸偶nicy ale Pary偶鈥? Zmiany w Pary偶u!

Tak by艂o. To tam w艂a艣nie ja艣nie pani jest zaproszona na kolacj臋. Te s艂owa mi wreszcie u艣wiadomi艂y, 偶e czas najwy偶szy do tej kolacji si臋 przygotowa膰. Ko艂omyj臋 istn膮 mia艂am w g艂owie, zbyt wiele wiedzy na mnie spad艂o za jednym zamachem. Odes艂awszy Romana, dobieraj膮c str贸j, postanawia艂am stanowczo uczy膰 si臋 tego nowego 艣wiata po trochu i nieco wolniej. Pami臋膰 wci膮偶 mia艂am doskona艂膮, ale w艂a艣nie dzi臋ki niej wszystko razem k艂臋bi艂o mi si臋 w umy艣le jakby nie doko艅czone i w kawa艂kach. Dobrze chocia偶, 偶e o tych dw贸ch wojnach Roman mi powiedzia艂, inaczej g艂upstwo jakie艣 mog艂oby mi si臋 z ust wyrwa膰. I kr贸lowej Wiktorii by艂am pewna, a tu prosz臋, El偶bieta鈥! Ciekawe, sk膮d si臋 wzi臋艂a鈥

Ubra膰 si臋 w te nowe rzeczy ju偶 potrafi艂am i wobec jeszcze nowszych osobliwo艣ci prawie wyda艂y mi si臋 znajome. Czarn膮 sukienk臋 wzi臋艂am, wprost rewolucyjn膮, z dekoltem i nad kolana, ale skoro mog艂a rewolucja by膰 w Rosji, dlaczego nie u mnie鈥? Moje boa z czarnych rajer贸w doskonale do tego pasowa艂o, diamenty na szyj臋, po艅czochy niczym mgie艂ka i pantofelki 艣wie偶o kupione, na obcasach wy偶szych ni偶 zwykle nosi艂am, ale wygodne.

Pan Renaudin czeka艂 w holu. Roman te偶 si臋 tam znalaz艂 i zaproponowa艂, 偶e nas zawiezie i przywiezie, na co od razu wyrazi艂am zgod臋. Pewniej si臋 czu艂am, maj膮c go w pobli偶u.

Zmi艂uj si臋, Panie, a c贸偶 to by艂a za dziwaczna budowla! Wie偶a, spodziewa艂am si臋 wie偶y w rodzaju zamkowej, do 艣redniowiecznych podobnej, tymczasem ujrza艂am co艣 przera藕liwie wysokiego, jakoby szpic lec膮cy ku g贸rze, a偶urowy, niczym z czarnej koronki zrobiony, l艣ni膮cy 艣wiat艂ami od do艂u do samego czubka. Na Polu Marsowym to sta艂o, blisko Sekwany.

Wszystkich wra偶e艅 zgo艂a nie zdo艂a艂abym opisa膰. Winda do restauracji nas dowioz艂a, widok by艂 stamt膮d na ca艂y Pary偶, ju偶 o艣wietlony niesamowicie, cho膰 ledwie s艂o艅ce zachodzi艂o. Pan Renaudin pokazywa艂 mi r贸偶ne miejsca i obja艣nia艂, oprowadzaj膮c wko艂o i chybam si臋 niestosownie zachowa艂a, bo z emocji od widok贸w sama nie wiedzia艂am, co robi臋. Przy stoliku zasiad艂szy, jakie艣 trunki pi艂am, aperitifami i koktajlami zwane, p贸藕niej dopiero kolacja nast膮pi艂a, w kt贸rej wzi膮艂 udzia艂 przyjaciel pana Renaudin.

I tu mn膮 co艣 wstrz膮sn臋艂o. Gdybym jeszcze m艂odziutk膮 dzieweczk膮 by艂a, na 艣mier膰 i 偶ycie zakocha艂abym si臋 w nim od pierwszego wejrzenia. Jakby grom z jasnego nieba鈥 Raz jeden widzia艂am m艂odzie艅ca, niepoj臋cie do niego podobnego, serce mi w贸wczas skoczy艂o gwa艂townie, cho膰 nie wiedzia艂am nawet, kto to jest, co gorsza, nast膮pi艂o to na par臋 godzin przed moim 艣lubem. Teraz wstrz膮s i upodobanie nag艂e usi艂owa艂am ukry膰 i st艂umi膰, ale nie wiem, jak mi wysz艂o.

Chyba nie najlepiej, bo 贸w Gaston de Montpesac zaj臋cie si臋 mn膮 okaza艂, pe艂ne atencji wprost nadmiernej. Patrzy艂 na mnie natr臋tnie z wielkim blaskiem w oczach, co, rzecz oczywista, utrudnia艂o mi patrzenie na niego. Twierdzi艂 te偶, i偶 si臋 znamy, widzia艂 mnie w towarzystwie w艣r贸d wsp贸lnych znajomych, zapami臋ta艂 na zawsze, ja za艣 znik艂am mu z oczu i dopiero teraz odnajduje mnie ponownie. Trudno mi by艂o przeczy膰, bo w pami臋ci wci膮偶 tkwi艂 mi 贸w m艂ody cz艂owiek sprzed o艣miu lat i sama w siebie mia艂am ch臋膰 wm贸wi膰, 偶e to ten sam, co, wedle obja艣nie艅 Romana, by艂o wszak niemo偶liwe.

Zdaje mi si臋 te偶, 偶e pod koniec biesiady obaj panowie nak艂aniali mnie do ogl膮dania jakich艣 miejsc samej rozrywce s艂u偶膮cych i mo偶e bym si臋 da艂a skusi膰, weso艂o艣ci膮 nag艂膮 ogarni臋ta, gdyby nie Roman, kt贸ry czuwa艂. Z r贸wnym naciskiem jak szacunkiem przypomnia艂, 偶e pani hrabina jutro od rana ma uci膮偶liwe obowi膮zki, musi zatem przed nimi dobrze wypocz膮膰, po czym pojecha艂 wprost do hotelu. Up贸r s艂ugi nieco mnie otrze藕wi艂 i podda艂am si臋 jego opiece. Pana de Montpesac, trzeba to wyzna膰, po偶egna艂am z 偶alem, starannie skrywanym鈥

Noc sp臋dzi艂am straszliw膮.

Zasn膮wszy b艂ogo i beztrosko, z mi艂ym wspomnieniem kolacji, ockn臋艂am si臋 nagle, kiedy jeszcze ciemno by艂o. I w贸wczas dopiero dotar艂o do mnie wszystko, co od Romana us艂ysza艂am.

Ow膮 barier臋 bezwiednie przekroczon膮 oczyma duszy ujrza艂am jakby mur jaki艣 olbrzymi i bez ko艅ca, lub te偶 przepa艣膰 otch艂ann膮. Jak偶e to鈥? Ma艂o, 偶e w innym czasie, alei w innym 艣wiecie si臋 znalaz艂am bez w艂asnej wiedzy i woli, bez oparcia i pomocy 偶adnej, w odmiennym 偶yciu, jakby nie ja, a jaka艣 inna osoba! A gdzie偶 ja鈥? Gdzie moja egzystencja, do kt贸rej przywyk艂am, dla kt贸rej zosta艂am wychowana i ukszta艂cona鈥? Gdzie m贸j dom, moja maj臋tno艣膰, gdzie moje konie i ukochana klacz, Gwiazdeczka, kt贸ra na moje zbli偶enie si臋 ju偶 z daleka rado艣nie r偶a艂a? Gdzie moje psy鈥? Gdzie, na Boga, moje wszystkie klejnoty, kt贸rych w podr贸偶 nie zabiera艂am, a kt贸re zabezpieczenie stanowi艂y鈥?!

Czy zdo艂am wr贸ci膰 do w艂asnych czas贸w? Czy przepad艂y one dla mnie na zawsze?

My艣l, 偶e po owych przesz艂o stu latach m贸j w艂asny 艣wiat zagin膮艂, by艂a tak przera偶aj膮ca, 偶e skamienia艂am niemal i tchu mi zabrak艂o. P艂acz wielki ju偶 mi si臋 w piersi zrywa艂, serce 艂omota艂o, l臋k 艣miertelny mnie dusi艂, kiedy, bliska ju偶 nieprzytomno艣ci, przed 艣witem samym, zdo艂a艂am nagle wspomnie膰 s艂owa Romana, 偶e on sam kilkakrotnie barier臋 przekracza艂 i w dw贸ch epokach 偶y艂. Zatem taka rzecz by艂a mo偶liwa鈥?

艁zy powstrzyma艂am, 艣wiadoma, i偶 po szlochach i 艂kaniach twarz mi zapuchnie i okropnie b臋d臋 wygl膮da膰, a tego by mi jeszcze do szcz臋艣cia brakowa艂o. Globus w gardle zel偶a艂 nieco. Pomy艣la艂am rozs膮dnie, 偶e jecha膰 do mojego S臋kocina i do w艂asnego kraju nikt mi chyba nie wzbroni, a co tam zastan臋鈥? P贸藕niej si臋 b臋d臋 martwi膰. Zarazem nagle ta Polska mi si臋 przypomnia艂a, ju偶 istniej膮ca i niepodleg艂a, bez Rosji, bez zabor贸w, bez zakaz贸w g艂upich i wstr臋tnych, bez tiurmy i Sybiru! Czy偶by co艣 tak pi臋knego by艂o mo偶liwe? I ja to zdo艂am zobaczy膰鈥?!

Pociechy dozna艂am wielkiej. Razem z pociech膮 obudzi艂a si臋 we mnie nadzieja, 偶e mo偶e nie wszystko ca艂kiem stracone, mo偶e i do w艂asnego 艣wiata wr贸ci膰 zdo艂am, nie wiadomo jak i kiedy, ale tym si臋 k艂opota膰 nie b臋d臋, bo po c贸偶 mi melan偶 w g艂owie, od kt贸rego najwy偶ej pomieszania zmys艂贸w mo偶na dosta膰!

No i zaraz zdro偶na ch臋膰 mi si臋 zal臋g艂a. Skoro ju偶 tu jestem, skoro ta okropno艣膰 na mnie spad艂a, niech偶e j膮 chocia偶 wykorzystam! Niech obejrz臋 i poznam wszystkie nowo艣ci osobliwe, niech u偶yj臋 tych wynalazk贸w r贸wnie przera偶aj膮cych, jak po偶ytecznych, no wi臋c dobrze, niech zaznam rozrywek, o kt贸rych mniema艂am, 偶e we wdowie艅stwie ju偶 si臋 ich na zawsze wyrzekam. A cho膰by i naganne by艂y鈥

Jako艣 dziwnie t膮 ostatni膮 my艣l膮 podniesiona na duchu, bez p艂aczu na nowo zasn臋艂am鈥

Nazajutrz p贸藕nym wieczorem by艂am zn贸w oszo艂omiona doszcz臋tnie. Pr臋dko艣膰, wr臋cz b艂yskawiczna, zmian, jakie w moich doznaniach zachodzi艂y, sprawia艂a, 偶e czu艂am si臋, jakbym 偶y艂a w zadyszanym biegu. Przyjemno艣膰 mi to nawet sprawia艂o, alem tej przyjemno艣ci ni rozwa偶y膰, ni napawa膰 si臋 ni膮 nie mog艂a przez zwyczajny brak czasu. Dobrze jeszcze, 偶e pami臋膰 nie odmawia艂a mi us艂ug.

Roman z samego rana pokaza艂 mi ow膮 szkatu艂eczk臋, dwie nawet, kt贸re telewizorem rz膮dzi艂y. Wyuczy艂am si臋 pukania w guziki, zapami臋tawszy, co do czego s艂u偶y. Zaprezentowa艂 p艂ask膮 rzecz, zowi膮c j膮 kaset膮 wideo, wszystkie czynno艣ci pokaza艂 dwa razy, nie sil膮c si臋 na zrozumienie owych mechanizm贸w, zapami臋ta艂am je r贸wnie偶. To偶 lokomobila te偶 si臋 porusza, scena w teatrze si臋 obraca, kolej 偶elazna wielk膮 par膮 bucha i jedzie, a c贸偶 mnie obchodzi, czym si臋 to dzieje? Nawet s艂ysze膰 o tym nie mam ch臋ci, bo i tak nie pojm臋, do艣膰 mi, 偶e te wszystkie wynalazki dzia艂aj膮, ja za艣 uruchomi膰 je mog臋, guzik przyciskaj膮c. Aby wiedzie膰 kt贸ry, ca艂kiem to wystarczy.

Tak oto obejrza艂am ruchome obrazy, filmem zwane, a by艂a to powie艣膰 pana Verne鈥檃, 鈥淲 80 dni dooko艂a 艣wiata鈥. Widoki znajome ludzi, stroj贸w, ulic i pojazd贸w uradowa艂y mnie nad wyraz, z wypiekami ogl膮da艂am przygody nadzwyczajne, o kt贸rych wcze艣niej raz tylko zdarzy艂o mi si臋 czyta膰, przej臋ta by艂am tak, 偶e chyba nawet okrzyki wydawa艂am, a raz, zdaje si臋, z l臋ku chwyci艂am Romana za rami臋. Dech mi zapiera艂o. A c贸偶 to za cudowna rzecz, ta telewizja鈥!

Och艂on膮wszy z wra偶e艅, ch臋tnie obejrza艂abym to jeszcze raz, a nawet dwa razy, ale Roman mi nie pozwoli艂, bo nale偶a艂o jecha膰 do Trouville. Z niech臋ci膮 podda艂am si臋 po艣piechowi, pocieszaj膮c si臋 tylko my艣l膮, 偶e w czasie podr贸偶y uporz膮dkuj臋 sobie doznania i zastanowi臋 si臋 nad nimi, ale nic z moich zamiar贸w nie wysz艂o, bo Roman uczyni艂 rzecz okropn膮. Zaproponowa艂, 偶ebym usiad艂a obok niego, na fotelu z przodu. To偶 to jakby na ko藕le鈥!

Je藕dzi艂am na ko藕le, czemu nie, cz臋sto nawet sama powo偶膮c, co mi przyjemno艣膰 sprawia艂o, ale tu prawie oniemia艂am. S艂uga wszak鈥 Czy oszala艂? C贸偶 za spoufalenie nie do wiary, i to w艣r贸d ludzi, publicznie鈥!

Roman sta艂 i czeka艂 mojej decyzji, bez 偶adnego zuchwalstwa, ca艂膮 postaw膮 szacunek wyra偶aj膮c. Nagle wspomnienie mi b艂ysn臋艂o. On to wszak, nie kto inny, prawie utopion膮 ze stawu mnie wynosi艂, kiedym z nieostro偶no艣ci pod kr臋 wpad艂a, mokr膮 i zimn膮 odzie偶 ze mnie zrywa艂 w sza艂asie drwala, przy ogniu ogrzewa艂, pomocy z dworu nie czekaj膮c. Wszyscy, i dokt贸r, i nawet moja stara nia艅ka, zgodnie orzekli, 偶e tym mi 偶ycie uratowa艂, bo do pa艂acu niesiona, ju偶 po drodze ducha bym wyzion臋艂a, a tak, przy natychmiastowym osuszeniu, nawet kataru nie mia艂am. Kompromitacja z tego 偶adna nie wynik艂a, bo ledwie trzyna艣cie lat liczy艂am鈥 On te偶 wszak w trzy lata p贸藕niej z balu mnie uni贸s艂, odtr膮ciwszy pana Turnicza, strasznie pijanego, kt贸ry przemoc膮 usi艂owa艂 mnie zniewoli膰 w ustronnym zak膮tku, czegom nawet dobrze nie rozumia艂a i tylko w panik臋 wpad艂am tak膮, 偶e mi g艂os odj臋艂o. To偶 jak pami臋ci膮 si臋gam, Roman si臋 mn膮 opiekowa艂 i nie raz jeden od g艂upstwa mnie uchroni艂鈥

Zawaha艂am si臋 i oburzenie moje opad艂o.

- Czy to wypada? - spyta艂am niepewnie.

- Teraz, prosz臋 ja艣nie pani, wszystko wypada - odpar艂 na to stanowczo. -A mo偶liwe, 偶e ja艣nie pani zechce si臋 nauczy膰 sama prowadzi膰, czas by艂by zrobi膰 pocz膮tek. Poza tym z przodu lepiej wszystko wida膰, z tylnego siedzenia zag艂贸wki zas艂aniaj膮, a i do ruchu, i do widok贸w powinna si臋 ja艣nie pani przyzwyczai膰. Szczeg贸lnie do autostrady, bo czego艣 takiego w dawnych czasach nie by艂o. No i obja艣nienia wszelkie 艂atwiej ja艣nie pani us艂yszy, a du偶o jeszcze musi pani wiedzie膰. Tym mnie przekona艂. Usiad艂am z przodu.

I, oczywi艣cie, o 偶adnym rozpami臋tywaniu przedchwilowych, tkwi膮cych jeszcze we mnie prze偶y膰, mowy by膰 nie mog艂o. Ruch paryski toczy艂 si臋 przede mn膮, zaraz nabra艂am ch臋ci pilnie go obserwowa膰, bo rozmaito艣膰 w nim panowa艂a szalona. Teraz dopierom stwierdzi艂a, 偶em dotychczas niewiele z niego widzia艂a, ledwo Roman nad膮偶a艂 na moje pytania odpowiada膰. J臋艂y mnie korci膰 owe kafeterie, bistra, restauracyjki ma艂e, kt贸rych stoliki na ulicy sta艂y, ach, posiedzie膰 tam, bodaj przez ca艂y dzie艅, patrze膰 na ludzi i pojazdy, przys艂uchiwa膰 si臋 rozmowom urywanym, przywyka膰 do wszystkiego! Cho膰 to zapewne miejsca dla plebsu鈥 Prawie jakbym w karczmie siedzia艂a鈥

Nie wytrzyma艂am, spyta艂am Romana.

- Nie ma ju偶 plebsu, prosz臋 ja艣nie pani, jest najwy偶ej ho艂ota - odpar艂 mi na to. - Ale to wida膰, bo gdzie ho艂ota, tam brudno i ha艂a艣liwie. A tu wsz臋dzie ja艣nie pani mo偶e sobie posiedzie膰 i nikt si臋 tym na pewno nie zgorszy. Nawet gdyby kto znajomy si臋 przytrafi艂, wcale si臋 nie zdziwi, bo r贸偶nice w obyczajach znik艂y, to samo kobiety mog膮 robi膰, co i m臋偶czy藕ni, to samo panny, co m臋偶atki i wdowy. 呕aden problem.

To mi si臋 w g艂owie nie chcia艂o pomie艣ci膰, cho膰 na w艂asne oczy widzia艂am t臋 mieszanin臋 p艂ci. Nie mia艂am czasu porz膮dku w my艣lach zaprowadzi膰, bo nast臋pne zmiany ujrza艂am, tunele strasznie d艂ugie nieco mnie przestraszy艂y, droga potem, autostrad膮 zwana, kt贸ra ju偶 pierwszego dnia uznanie moje wzbudzi艂a, szybko艣膰 szalona, z jak膮 Roman p臋dzi艂, budowle po bokach niezwyk艂e, kt贸re mianem stacji benzynowych okre艣li艂, napis贸w r贸偶nych kolorowych i obraz贸w jakich艣 wielkie mn贸stwo, obejrze膰 ich i odczyta膰 nie nad膮偶a艂am, istny karuzel rozp臋dzony! Zapami臋tywa艂am, ile mog艂am, nawet nie rozumiej膮c, z nadziej膮, 偶e mi si臋 to przyda do czego艣.

W jakiej艣 spokojniejszej chwili, kiedy do p臋du ju偶 troch臋 przywyk艂am, my艣l nowa b艂ysn臋艂a mi w g艂owie.

- Czy chce Roman powiedzie膰, 偶e mog艂abym sama chodzi膰 po ulicach, po mie艣cie? - spyta艂am nagle. - Ca艂kiem bez s艂u偶by?

- Ile tylko si臋 ja艣nie pani spodoba i gdzie ja艣nie pani zechce - odpar艂 na to spokojnie. - Po ulicach, do restauracji, wsz臋dzie. Ja tu ja艣nie pani towarzysz臋 nie dla przyzwoito艣ci, tylko do pomocy i opieki, p贸ki si臋 ja艣nie pani nie przyzwyczai. O! I tu w艂a艣nie dochodzi jedna rzecz鈥 Ja艣nie pani powinna mie膰 przy sobie w艂asne pieni膮dze.

Masz ci los. Oto nowo艣膰! Nigdy w 偶yciu nie mia艂am przy sobie 偶adnych pieni臋dzy, poza tymi, co na ja艂mu偶ny. P艂aceniem wszelkim zajmowa艂 si臋 lokaj, pokoj贸wka, albo te偶 kupcy rachunki do domu przysy艂ali, co najpierw ojciec, potem m膮偶 m贸j, a w ostatnim roku plenipotent za艂atwia艂. Interesy porz膮dkuj膮c, sumy p艂acone zna艂am i liczy膰 potrafi艂am, ale nosi膰 ze sob膮 gotowizn臋鈥? Ale偶 to uci膮偶liwo艣膰!

Roman mi cierpliwie ca艂膮 kwesti臋 wyja艣nia艂. Obyczaj nasta艂 w magazynach i sklepach wszelkich przy zakupie towaru p艂aci膰 natychmiast. Jest grono os贸b, powszechnie znanych, jak na przyk艂ad rodziny kr贸lewskie albo wielcy aktorzy鈥

- Komedianci? - przerwa艂am mu w tym miejscu ze zdumieniem i niedowierzaniem.

- Jacy tam komedianci! Komedianci czasami jeszcze na jarmarkach i po ulicach wyst臋puj膮, a s艂aw臋 zyskuj膮 aktorzy, kt贸rzy graj膮 w filmach鈥 O, dzi艣 ja艣nie pani ogl膮da艂a, pan Phileas Fogg鈥 Ten aktor, kt贸ry gra艂 jego rol臋, nale偶y do najbardziej znanych na 艣wiecie. Ponadto wielcy przemys艂owcy, milionerzy鈥 Maj膮 swoich dostawc贸w, swoje magazyny, renomowane sklepy i tym podobne, tam kupuj膮, wybieraj膮. towar razem z rachunkiem jest im odsy艂any do domu鈥 Chocia偶, 艣ci艣le bior膮c, by艂鈥

Westchn膮艂 ci臋偶ko, pomy艣la艂 chwil臋 i podj膮艂 wyja艣nienia. Uda艂o mi si臋 zrozumie膰, 偶e drobne kwoty r贸偶ne p艂aci si臋 pieni膮dzem od razu, gdybym na przyk艂ad chcia艂a w ma艂ym sklepiku grzebie艅 sobie kupi膰 albo kie艂bask臋 zje艣膰 ze straganu鈥 Na ulicy je艣膰 kie艂bas臋鈥 Bo偶e jedyny鈥! 鈥usia艂abym zap艂aci膰 od razu. Tak偶e napiwki daje si臋 w monecie. Ale wi臋kszych pieni臋dzy nosi膰 ze sob膮 nie trzeba, bo tak to wszystko urz膮dzono, 偶e tylko kart臋 specjaln膮 posiada膰 nale偶y. Kart臋 ow膮 z banku si臋 dostaje, gdzie ca艂y maj膮tek spoczywa, do pude艂ka jakiego艣 zostaje ona wtykana i maszyna nale偶no艣膰 odlicza. A kupuj膮ca osoba tylko sw贸j podpis na kwicie sk艂ada i tym sposobem op艂ata jest za艂atwiona.

- I c贸偶 z t膮 kart膮? - spyta艂am, oszo艂omiona nieco, ale te偶 i zaciekawiona. - Czy to ja mam j膮 dosta膰?

- Nic nie trzeba dostawa膰, ja艣nie pani ju偶 j膮 ma. Dok艂adnie dwie. Jednej ja u偶ywam na korzy艣膰 ja艣nie pani, p艂ac膮c za wszystko, tak jak u La Fayette鈥檃 p艂aci艂em, a druga le偶y nietkni臋ta i czeka, a偶 ja艣nie pani sama u偶ywa膰 jej zacznie. Ale troch臋 pieni臋dzy w got贸wce te偶 ja艣nie pani musi mie膰 i jak tylko przyjedziemy na miejsce, pozwol臋 sobie t臋 spraw臋 za艂atwi膰. Przy okazji ceny ja艣nie pani powinna pozna膰, bo bardzo si臋 zmieni艂y鈥

Nim si臋 zd膮偶y艂am obejrze膰 i z nowym obowi膮zkiem pogodzi膰, Trouville si臋 pojawi艂o. Chciwie patrzy艂am, co te偶 zdo艂am rozpozna膰, i z uciech膮 wielk膮 znajome widoki ujrza艂am, chocia偶 ca艂a miejscowo艣膰 daleko wi臋ksz膮 mi si臋 wyda艂a ni偶 przed paroma laty. Gmach ogromny kasyna nowo艣膰 dla mnie stanowi艂, kiedym tu przyje偶d偶a艂a w dzieci艅stwie, jeszcze go nie by艂o. Ale hotele niekt贸re i uliczki prawie rozpoznawa艂am鈥

Dom m贸j spadkowy blisko morza sta艂, przy samej prawie go zd膮偶y艂a pobie偶nie obejrze膰 i stwierdzi膰, 偶e istotnie odnowienia wymaga, bo czas by艂 na posi艂ek, a i pla偶a okropnie mnie korci艂a, te kostiumy k膮pielowe koniecznie chcia艂am zobaczy膰, w biegu wprost nast臋pn膮 godzin臋 sp臋dzi艂am, bo lada chwila odp艂yw mia艂 si臋 zacz膮膰. A wod臋 bardzo lubi膮c, zanurzenia w morzu by艂am spragniona. W restauracji ogr贸dkowej na samych ostrygach poprzesta艂am, Roman za艣 w tym czasie miejsce na pla偶y mi urz膮dzi艂.

No i tu, bez tchu i wstrz膮艣ni臋ta ostatecznie, wieczora doczeka艂am. Nie przesadza艂y wcale ogl膮dane wcze艣niej czasopisma i s艂usznie sprzedawczynie w Galerii zakup we mnie wm贸wi艂y, cho膰 kupuj膮c, nie s膮dzi艂am, bym takiego stroju kiedykolwiek mog艂a u偶y膰. Z pustoty chyba teraz to na siebie w艂o偶y艂am, na wierzch sukni臋, pla偶ow膮 przez nie nazwan膮, i p艂aszcz wielki, k膮pielowy, bia艂y, z tkaniny do grubych r臋cznik贸w podobnej. Tak wysz艂am.

I c贸偶 ujrza艂am鈥?!

T艂um nagich ludzi na tej pla偶y przebywa艂! Ledwo strz臋pkiem jakim艣 kawa艂ki cia艂a zakryte, reszta bez wstydu 偶adnego na widok publiczny wystawiona, w pierwszej chwili sama nie wiedzia艂am, gdzie oczy podzia膰, stopniowo, oswajaj膮c si臋 i koj膮c dr偶enie, chciwie patrze膰 zacz臋艂am. Wzrokiem szuka艂am kabin drewnianych, kt贸re konie do morza powinny wci膮ga膰 dla za偶ycia k膮pieli, ale niczego podobnego nie by艂o, kto chcia艂, wbiega艂 do wody bez 偶adnej os艂ony, po c贸偶 zreszt膮 os艂ona w wodzie, skoro na l膮dzie te偶 jej brak艂o! Namiociki tylko ma艂e i okr膮g艂e, w rz臋dzie stoj膮ce, w kt贸rych nikt si臋 ukry膰 nie stara艂鈥

St艂umi艂am zgorszenie straszne, wspomniawszy opowie艣ci, w m艂odo艣ci s艂yszane.

Ach, ten m贸j ojciec nieboszczyk鈥! To偶 pozwoli艂 mi, nie bacz膮c na protesty matki, ca艂ej relacji pana Bakera, podr贸偶nika angielskiego, kt贸ry wizyt臋 nam z艂o偶y艂, wys艂ucha膰, st膮d wiedzia艂am przecie偶, 偶e s膮 narody dzikie, w gor膮cych krajach 偶yj膮ce, kt贸re 偶adnej odzie偶y na sobie nie nosz膮 i nijakiego zgorszenia to w艣r贸d nich nie budzi. Obyczaje dziwaczne bez zwi膮zku ze strojem pozostaj膮, a zn贸w na p贸艂nocy gdzie艣 inne ludy nago si臋 k膮pi膮 w swoich zimnych wodach, razem p艂ci obie, kobiety i m臋偶czy藕ni. Otom ujrza艂a owo zdziczenie na w艂asne oczy!

Rewolucja ju偶 si臋 zapewne we mnie rozwija艂a, a mo偶e nawet kwit艂a, bom zdecydowa艂a si臋 desperacko wyj艣膰 spod namiotu, co mnie nieco os艂ania艂, p艂aszcz i sukni臋 zrzuciwszy, i do wody si臋 uda膰. Zaraz te偶 spostrze偶enie uczyni艂am, od kt贸rego dreszcz mnie chwyci艂, ot贸偶 poj臋艂am, sk膮d pochodzi powszechna karnacja ciemna. To偶 s艂o艅ce na te nagie cia艂a 艣wieci, opalaj膮c je wprost na br膮zowo! Nic dziwnego, 偶e wszyscy do Murzyn贸w i Mulat贸w podobni, ja jedna bia艂o艣ci膮 si臋 tam odznacza艂am i a偶 mi si臋 to wyda艂o nieprzyzwoite! C贸偶 za jakie艣 pomieszanie poj臋膰 l臋g艂o mi si臋 w umy艣le!

Ch艂odna woda nieco mnie otrze藕wi艂a. P艂ywa膰 umia艂am od dziecka i kt贸偶 mnie tego nauczy艂, jak nie Roman? Teraz dopiero, po raz pierwszy, przysz艂o mi na my艣l, ile wiernemu s艂udze zawdzi臋czam, a w tajemnicy wielkiej to robi艂, ilekro膰 spod opieki guwernantek uciek艂am, co mi si臋 nadzwyczajnie podoba艂o. I konna jazda, i powo偶enie, i 艂a偶enie po drzewach, i p艂ywanie, wios艂em si臋 nawet umiem pos艂ugiwa膰鈥 Wszystko to Roman! Cho膰, zdaje si臋, ojciec nieboszczyk tajemnicy鈥 si臋 domy艣la艂 i nawet j膮 pochwala艂 ukradkiem鈥

Wyszed艂szy z morza, kt贸re ju偶 si臋 cofa膰 zaczyna艂o, pod sw贸j namiot wr贸ci艂am i na le偶ance usiad艂am. Zimn膮 krew odzyska艂am. 艢mielej j臋艂am patrze膰 dooko艂a, wreszcie dostrzegaj膮c szczeg贸艂y.

Kostiumy k膮pielowe鈥 By艂y偶 to nowomodne kostiumy k膮pielowe鈥? 艢miech pusty mnie porwa艂 na my艣l pokazania czego艣 takiego w moich w艂asnych czasach. Niewiasty w ka偶dym wieku, od dziewcz膮tek m艂odziutkich do dam w starszym wieku, siwow艂osych i pomarszczonych. P艂e膰 m臋ska鈥 Nie, tu jednak oczy mnie zawiod艂y, patrze膰 na nich wprost i nachalnie nie potrafi艂am, najwy偶ej z ukosa, kt贸r膮 to sztuk臋 ka偶da panna wszak mia艂a opanowan膮 od niemowl臋ctwa chyba. Na spokojnie ju偶 niemal i nawet z zainteresowaniem badawczym zdo艂a艂am stwierdzi膰, 偶e wiele urody przede mn膮 si臋 przewija. Figurki zr臋czne, cho膰 nieco za szczup艂e, nogi zgrabne bardzo i proste, biusty kszta艂tne鈥 By艂y i niewiasty pe艂niejsze, a tak偶e mocno korpulentne, i jedna taka blisko mnie siedzia艂a. Kostium mia艂a na ca艂ej figurze, nie rozdzielony, ale i tak wida膰 by艂o wa艂ki t艂usto艣ci wsz臋dzie, do tego zad pot臋偶ny, niczym u dobrze wypasionej klaczy鈥

Por贸wnuj膮c mimo woli, wniosek wyci膮gn臋艂am, 偶e wstydzi膰 si臋 siebie nie potrzebuj臋, chyba tylko tej bia艂o艣ci, kt贸ra tu si臋 wyr贸偶nia i kt贸rej si臋 pozby膰 czym pr臋dzej powinnam. M臋skie spojrzenia ku mnie bieg艂y, na co, zaj臋ta obserwacjami, bardzo d艂ugo nie zwraca艂am uwagi. Wi臋cej mnie ciekawi艂o, co sama przed sob膮 nie bardzo mia艂am ochot臋 ujawnia膰, ujrze膰 po raz pierwszy w 偶yciu tak wielk膮 ilo艣膰 p艂ci przeciwnej bez odzie偶y i przekona膰 si臋 wreszcie, jak te偶 naprawd臋 wygl膮daj膮.

Oj, wcale nie藕le鈥

A偶 mnie dreszcz przeszed艂, kiedy u艣wiadomi艂am sobie w艂asne my艣li鈥

Roman mnie zn贸w przypilnowa艂.

Podszed艂 znienacka, kiedy pla偶a poczyna艂a si臋 ju偶 wyludnia膰, i nie pozna艂am go w pierwszej chwili. Bia艂e spodnie mia艂 na sobie i sk膮p膮 koszulk臋 w paski, jak膮 marynarze nosz膮, a do tego by艂 boso. Dopiero na twarz spojrzawszy, rozpozna艂am, 偶e to on.

- Ja艣nie pani jak dziecko - rzek艂 surowo i jakby z lekkim rozgoryczeniem. - Spod opieki ja艣nie pani ci膮gle jeszcze wypu艣ci膰 nie mo偶na. Kto to widzia艂 tak siedzie膰 jedn膮 stron膮 do s艂o艅ca, ja艣nie pani do opalania si臋 nieprzyzwyczajona, niby ju偶 wiecz贸r, ale s艂o艅ce jeszcze 艂apie. Plecami do g贸ry ja艣nie pani powinna pole偶e膰.

- Ale ja chc臋 patrze膰! - zaprotestowa艂am gniewnie, cho膰 nagle poczu艂am si臋, jakbym by艂a pi臋tna艣cie lat m艂odsza, a on mnie zn贸w czego艣 uczy艂. - Nie mam oczu w plecach!

- To w cieniu trzeba. Ja艣nie pani musi pami臋ta膰 specjaln膮 oliw膮 si臋 wysmarowa膰, ma ja艣nie pani tak膮, wiem, bo widzia艂em, za co p艂ac臋 przy zakupach. Florentyna ja艣nie pani pomo偶e, a jutro, chwali膰 Boga, przyjedzie pani Borkowska, kt贸ra doradzi co trzeba. Tylko niech ja艣nie pani unika tego pomieszania czas贸w, bo podobnej sprawy nikt nie zrozumie.

Podni贸s艂 z piasku m贸j p艂aszcz k膮pielowy i poda艂 mi go. Wcale nie chcia艂am jeszcze st膮d odchodzi膰, ale nim zd膮偶y艂am zn贸w zaprotestowa膰, Roman wskaza艂 mi stoliki pod parasolami przy samej pla偶y stoj膮ce, od kt贸rych widok by艂 na wszystkie strony. Poczu艂am, 偶e chce mi si臋 pi膰. Owszem, to by艂 dobry pomys艂, tam sobie posiedzie膰 i nadal si臋 przygl膮da膰, przy sorbecie lub winie.

Przypomnia艂y mi si臋 nagle pieni膮dze.

- Zaraz. Ale sam Roman m贸wi艂, 偶e w takich miejscach trzeba p艂aci膰. Czy ja ju偶 mam pieni膮dze?

- Teraz ju偶 ja艣nie pani ma, prosz臋 - odpar艂 i poda艂 mi ma艂y portfelik sk贸rzany, czarny i skromny, ale elegancki. - Mo偶e by艂oby dobrze, gdyby si臋 ja艣nie pani tym pieni膮dzom przyjrza艂a.

W艂o偶y艂am portfelik do kieszeni p艂aszcza, zawi膮za艂am pasek i zawaha艂am si臋. Ile偶 mi jeszcze wiadomo艣ci by艂o niezb臋dne! Jak偶e mam je uzyska膰 i kiedy? Ca艂膮 noc Romana trzyma膰 w gabinecie, czy tu mu kaza膰 wyk艂ad czyni膰, czy g艂upstwo jakie艣 mimo woli pope艂ni膰? A oto w艂a艣nie jest okazja, nim pora kolacji nadejdzie, poucze艅 rozmaitych mog艂abym wys艂ucha膰鈥

Podj臋艂am nagle decyzj臋, kt贸ra przed tygodniem jeszcze zgroz膮 by mnie nape艂ni艂a. Ze stangretem, ze s艂ug膮鈥 I zn贸w mi b艂ysn臋艂o wspomnienie, 偶e ju偶 tak by艂o, wraca艂am konno z Romanem i parobkiem stajennym od kuzynki mojej dalekiej i bardzo ubogiej, na kt贸r膮 nieszcz臋艣cie spad艂o, gwa艂townie do niej wezwana, i w drodze powrotnej 艣nie偶yca nas z艂apa艂a. 呕e za艣 i wilki nocami chodzi艂y, Roman dalej jecha膰 nie da艂 i czas do rana w le艣nej chacie sp臋dzi艂am przy ogniu, z nim razem i parobkiem, kt贸rego z lito艣ci pod dach wpu艣ci艂am. Roman manierk臋 gorza艂ki mia艂 ze sob膮 i tak wsp贸lnie ow膮 gorza艂k臋 popijali艣my, ja艣nie pani hrabina ze swoj膮 w艂asn膮 s艂u偶b膮.

Wspomnienie pomog艂o.

- Roman tu ze mn膮 usi膮dzie - zarz膮dzi艂am sucho. - Mo偶e sobie Roman tak偶e jaki艣 nap贸j zam贸wi膰. Nie do艣膰, 偶e istotnie, pieni膮dze chc臋 obejrze膰, to jeszcze mam par臋 pyta艅 i wyja艣nie艅 potrzebuj臋, a Roman chyba wie, 偶e nie lubi臋, jak kto艣 nade mn膮 stoi.

Roman okiem nie mrugn膮艂 i tak si臋 zachowa艂, jakby przez ca艂e 偶ycie z pa艅stwem przy jednym stole siada艂. Jedn膮 tylko r贸偶nic臋 uczyni艂, dla mnie zam贸wi艂 bia艂e wino, a dla siebie piwo. I od razu poprosi艂, bym pieni膮dze z portfelika na st贸艂 wysypa艂a.

I asygnaty papierowe tam by艂y, i monety, zdziwi艂o mnie tylko, 偶e srebra i z艂ota nie widz臋. Okaza艂o si臋, 偶e srebro i z艂oto dawno wysz艂y z u偶ycia, papierem zast膮pione. Przez to pewnie ceny wszystkie dziwnie jako艣 uros艂y, grosz, kt贸ry niegdy艣 si臋 liczy艂, teraz nie mia艂 偶adnego znaczenia, sous francuskie w og贸le zanik艂y i tylko centimy ujrza艂am, nic nie warte. No i franki鈥

Kiedy us艂ysza艂am od Romana, 偶e m贸j apartament w Ritzu kosztuje dziewi臋tna艣cie tysi臋cy frank贸w dziennie, zrozumia艂am stufrankowy napiwek dla pokoj贸wki. Na Boga! Ale偶 za dwadzie艣cia tysi臋cy mo偶na by艂o za moich czas贸w spokojnie prze偶y膰 ca艂y rok! No, do艣膰 skromnie, ale bez k艂opot贸w鈥

Na moment ogarn臋艂o mnie przera偶enie.

- No dobrze, a czy Roman mo偶e mi powiedzie膰, ile ja mam pieni臋dzy? - spyta艂am, sil膮c si臋 na spok贸j. - Wiem, ile mia艂am鈥 poprzednio鈥 Nie wiem, ile mam teraz?

- Znacznie wi臋cej - odpar艂 pob艂a偶liwie. - Maj臋tno艣ci ja艣nie pani w Polsce bardzo wzros艂y w cenie, cz臋艣膰 grunt贸w, bez 偶adnych zabieg贸w, zyska艂a na warto艣ci ze wzgl臋du na lokalizacj臋, a w chwili zmiany ustroju do ja艣nie pani wr贸ci艂o prawo w艂asno艣ci. Tu za艣 spadek po ja艣nie panu d鈥橦erblay znacznie przekracza tamte sumy, ale to wie dok艂adnie pan Desplain, kt贸ry ju偶 chyba ja艣nie pani wszystko wyja艣nia艂?

Ze zdenerwowania wypi艂am ca艂e wino od razu i gestem poprosi艂am o nast臋pny kieliszek. Owszem, pan Desplain wyja艣nia艂 mi 藕r贸d艂a dochod贸w, ale zyski okre艣la艂 mianem p艂ynnych. Dok艂adnie zrozumia艂am tylko tyle, 偶e po op艂aceniu podatk贸w na moim koncie bankowym zostaje jedena艣cie milion贸w. Mog臋 mieszka膰 w Ritzu prawie przez dwa lata. Na pewno tego nie zrobi臋, nie upad艂am na g艂ow臋.

- Zaraz. O jakiej zmianie ustroju Roman m贸wi? Rewolucja w Rosji, dwie wojny 艣wiatowe, to ju偶 wiem. A co z tym ustrojem? - Od zako艅czenia drugiej wojny 艣wiatowej w Polsce i paru innych krajach, pod wp艂ywem Rosji, zwanej w贸wczas Zwi膮zkiem Radzieckim, panowa艂o co艣, co okre艣lano jako ustr贸j komunistyczny albo socjalistyczny. Nie by艂 to w og贸le 偶aden ustr贸j, tylko jedno wielkie i perfidne 艂garstwo. Ja艣nie pani pozwoli, 偶e nie b臋d臋 si臋 wdawa艂 w szczeg贸艂y, bo s膮 takie g艂upie, 偶e nawet ich poj膮膰 nie mo偶na. Du偶o ksi膮偶ek istnieje z tamtego okresu i na ten temat, ja艣nie pani sobie przeczyta鈥 Na szcz臋艣cie ludzie tego w ko艅cu nie wytrzymali i nast膮pi艂a zmiana na co艣 normalniejszego, chocia偶 ci膮gle jeszcze panuje du偶y ba艂agan.

- W polityk臋 nie b臋d臋 si臋 wdawa膰 - wyrwa艂o mi si臋 stanowczo.

- I bardzo s艂usznie, po co sobie zdrowie odbiera膰鈥 - Zaraz. Do diab艂a z ustrojem鈥

Urwa艂am nagle. Jezus Mario, co ja m贸wi臋?! Ale偶 w 偶yciu takie s艂owa przez usta by mi nie przesz艂y! Ja, z domu hrabianka Roztocka, prawnuczka ksi臋偶nej de Noirmont, zaczynam przeklina膰鈥?!!! A c贸偶 si臋 ze mn膮 dzieje鈥?!!!

Chwyci艂am kieliszek wina i wypi艂am do dna. Roman spojrza艂 tylko i zam贸wi艂 mi nast臋pny. Mo偶e powinien by艂 zam贸wi膰 gorza艂k臋, a co najmniej koniak.

- Jednej rzeczy nie rozumiem - podj臋艂am z pewnym wysi艂kiem. - Jakim sposobem Ewa Borkowska niczemu si臋 nie


tajemnicza si艂a przez jakie艣 tam bariery przenios艂a?

Roman zadba艂 i o siebie, zam贸wi艂 sobie jeszcze jedno piwo, po czym ci臋偶ko westchn膮艂.

- Naukowe wyja艣nienie odpada w przedbiegach, ani ja si臋 na tym nie znam, ani ja艣nie pani. Ale pan Desplain te偶 si臋 niczemu nie dziwi艂, prawda? Ja艣nie pani鈥 jak by tu powiedzie膰鈥 jest dla wszystkich osob膮 ca艂kowicie wsp贸艂czesn膮. M贸wi艂em przecie偶, nic w czasie nie ginie, to ten czwarty wymiar鈥 Wszyscy widz膮 w ja艣nie pani znajom膮, kt贸ra ledwie na kilka lat zakopa艂a si臋 gdzie艣 na wsi i teraz do towarzystwa powraca. Pani Ewa Borkowska jest pra鈥損ra鈥損ra鈥損ra鈥 prosz臋 o wybaczenie, musia艂bym dok艂adnie policzy膰, mimo i偶 sam wtedy 偶y艂em鈥 prawnuczk膮 panny Wilczy艅skiej, kt贸ra by艂a przyjaci贸艂k膮 ja艣nie pani鈥 a ja艣nie pani jest w tej chwili jakby pra-pra-pra-pra-wnuczk膮 siebie samej鈥

Od tych pra鈥損rawnuczek zacz臋艂o mi si臋 kr臋ci膰 w g艂owie. Niemo偶liwe przecie偶, 偶ebym by艂a pijana przy trzecim kieliszku 艂agodnego wina! Postanowi艂am przyj膮膰 wyja艣nienie po prostu na wiar臋, nie sil膮c si臋 na rozumienie, i ju偶 otworzy艂am usta dla zadania nast臋pnego pytania, kiedy co艣 mi w tym przeszkodzi艂o. Ju偶 od d艂u偶szej chwili s艂ysza艂am w g贸rze jaki艣 warkot, kt贸ry si臋 zbli偶a艂 i w艂a艣nie zaczyna艂 ha艂asowa膰 niezno艣nie. Unios艂am wzrok i na niebie ujrza艂am co艣鈥

I zaraz przypomnia艂am sobie w艂asne postanowienie. Nawet maszyna lataj膮ca ju偶 mnie nie zdziwi! W z艂膮 godzin臋 chyba pomy艣la艂am takie s艂owa.

- C贸偶 to jest? - spyta艂am zimno i z kamiennym spokojem, wskazuj膮c palcem niebo.

- Helikopter - odpar艂 Roman, ledwie rzuciwszy okiem. - Normalna rzecz. Teraz du偶o tego lata, helikoptery i samoloty, do Ameryki, za ocean, mo偶na przelecie膰 w osiem godzin. Z Warszawy do Pary偶a w mniej ni偶 dwie. Z Warszawy do Kopenhagi w pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 minut. 呕a艂uj臋 bardzo, 偶e nie pokaza艂em ja艣nie pani kt贸rego艣 lotniska w Pary偶u i ca艂ego ruchu lotniczego, ale czasu zabrak艂o. Nic nie szkodzi, obejrzy ja艣nie pani przy najbli偶szej okazji, to taka sama komunikacja, jak samochody i poci膮gi.

Szale艅stwo jakie艣 nagle mnie ogarn臋艂o.

- Chc臋 tym polecie膰 - powiedzia艂am gwa艂townie.

- Nie ma najmniejszych przeszk贸d. Dok膮d? Ma ja艣nie pani jakie艣 偶yczenie?

- Do Ameryki.

- Z tym b臋dzie drobny k艂opot. Po Europie mo偶na podr贸偶owa膰 bez niczego, ale Stany Zjednoczone i Kanada wymagaj膮 wizy. Za du偶o im si臋 tam pcha niepo偶膮danych cudzoziemc贸w鈥

- Dobrze. Do Londynu.

- Do Londynu w ka偶dej chwili. Kiedy ja艣nie pani sobie 偶yczy? Opami臋ta艂am si臋 nieco. O tak, polecie膰 tym czym艣 chcia艂am, nawet gdyby mia艂 to by膰 ostatni czyn mojego 偶ycia. Ale na ostatni czyn 偶ycia mog艂am chwil臋 poczeka膰, intrygowa艂a mnie Ewa Borkowska, zamierza艂am odnowi膰 dom, tu, w Trouville, mia艂am jeszcze potwornie du偶o do obejrzenia, do Montilly musia艂am wr贸ci膰, gdzie nale偶a艂o s艂u偶b臋 naj膮膰 i 贸w zamkni臋ty pok贸j w mojej obecno艣ci otworzy膰, bo pan Desplain telefonowa艂 do mnie鈥 och, te telefony鈥 Czemu偶 ojciec nieboszczyk ich nie do偶y艂鈥? 鈥ε糴 czego艣 tam istotnego brakuje i w tym w艂a艣nie pomieszczeniu mo偶e si臋 znajdowa膰. Gor膮czkowo usi艂owa艂am przypomnie膰 sobie pytania, kt贸re przez ten warkot nad g艂ow膮 wylecia艂y mi z pami臋ci. Nie, nie mog艂am pcha膰 si臋 do szale艅stwa natychmiast.

- Za tydzie艅. Przez tydzie艅 tu pozostan臋, za艂atwimy spraw臋 remontu domu, spotkam si臋 z pani膮 Borkowsk膮. Potem wr贸cimy do Pary偶a i Roman zrobi co trzeba, 偶ebym powietrzem polecia艂a do Londynu. By艂am tam raz w 偶yciu, jako ma艂e dziecko, i chc臋 si臋 znale藕膰 jeszcze raz, jako osoba doros艂a鈥

Wreszcie oderwa艂am si臋 od tego stolika, od tej pla偶y i od tego wina, przebra艂am si臋 i posz艂am na kolacj臋. Florentyna, gospodyni, us艂ugiwa艂a mi przy toalecie i troch臋 si臋 zatroska艂a. Zar贸偶owienie lekkie wida膰 by艂o na mojej twarzy i postaci, co wprawi艂o j膮 w niepok贸j, cho膰 ja 偶adnej nieprzyjemno艣ci nie czu艂am. Tak jak i Roman, poradzi艂a mi bardzo uwa偶a膰 ze s艂o艅cem, kr贸tko si臋 na jego promienie wystawia膰 i do cienia chroni膰, bo inaczej poparzenia wielkie mog膮 wyst膮pi膰 i miast pi臋knej i ciemnej karnacji dosta膰, ze sk贸ry oblez臋. A do tego wci膮偶 smarowa膰 cia艂o specjaln膮 oliwk膮.

Jak na jeden dzie艅 wra偶e艅 mia艂am dosy膰. Zda艂o mi si臋, 偶em przed miesi膮cem z Pary偶a wyjecha艂a, a tymczasem by艂o to tego poranka. A偶 mnie zaciekawi艂o, jak d艂ugo ten biegn膮cy dzikim p臋dem tryb 偶ycia wytrzymam, i poczu艂am wyra藕nie, 偶e bodaj na par臋 godzin usi膮艣膰 i spokojnie pomy艣le膰 musz臋鈥

Roman zostawi艂 mnie sam膮, cho膰 czuwa艂 w pobli偶u, raz jeszcze pouczywszy, jak ze s艂o艅ca bez szkody korzysta膰. Przyp艂yw nadchodzi艂, na kt贸ry czeka艂am, by w morzu troch臋 pop艂ywa膰.

Ma艂e 艣niadanie w domu zjad艂am, p贸藕niej za艣 upar艂am si臋 raz jeszcze obejrze膰 贸w obraz ruchomy z powie艣ci pana Verne鈥檃. Film to si臋 zowie, musz臋 zapami臋ta膰 to s艂owo. Ogl膮da艂abym wi臋cej, bo 艣wiat obecny, do kt贸rego tak niepoj臋cie si臋 dosta艂am, pokazywa艂 si臋 na owym ekranie w najprzedziwniejszych postaciach, ale 偶al mi by艂o pla偶y, morza i s艂o艅ca. W cicho艣ci ducha musia艂am przyzna膰, 偶e bezwstyd ma wielkie zalety, o ile偶 milej by艂o na ciele niczym nie okrytym czu膰 lekki powiew wiatru, gor膮co promieni s艂onecznych i ch艂贸d morskiej wody ni偶 za偶ywa膰 tego wszystkiego w sukniach i bieli藕nie!

Nowa my艣l mnie intrygowa艂a. Ciekawe, w kim te偶 Roman za m艂odu tak si臋 niezmiernie kocha艂鈥 Podobno zna艂am osob臋. Nie mog艂am to by膰 ja z ca艂膮 pewno艣ci膮, bo ju偶 pi臋tna艣cie lat przekroczy艂, kiedym si臋 urodzi艂a, a trudno przypu艣ci膰, by mi艂o艣膰 nami臋tn膮 poczu艂 do niemowl臋cia. A i do dziewczynki pi臋cio鈥揷zy nawet dziesi臋cioletniej, te偶 w膮tpi膰 mo偶na. Musia艂a jednak ta jego dama serca w naszym domu bywa膰, skoro 偶ycie ca艂e naszej rodzinie i mnie po艣wi臋ci艂, mn膮 za艣 opiekowa艂 si臋 niczym najdro偶sz膮 c贸rk膮, a tak dyskretnie, 偶e dopiero teraz to widz臋 i oceni膰 mog臋. To ju偶 nie s艂uga, to przyjaciel wprost i opiekun, cho膰 nigdy ni w zuchwalstwo, ni w poufa艂o艣膰 nie wpad艂, a偶 do chwil obecnych, kiedy gani膰 go za to wcale nie mog臋.

Ciekawa rzecz鈥 My艣l膮 j臋艂am przebiega膰 kuzynki r贸偶ne i znajome panny, 艣wiata przed sob膮 nie widz膮c, kiedy nagle cz艂ek jaki艣 na piasku usiad艂 tu偶 przy mnie blisko.

- Szwedka czy Niemka? - spyta艂 tak 偶yczliwie, 偶e nawet bezczelno艣ci w tym nie by艂o.

Zaskoczenie i zdumienie sprawi艂o, 偶e udzieli艂am odpowiedzi, bo co te偶 mu do g艂owy wpad艂o, 偶eby mnie tak膮 narodowo艣ci膮 obdarza膰?

- Polka - odpar艂am mimo woli.

- Ze szpitala pani wysz艂a czy z wi臋zienia? Zdumia艂 mnie jeszcze wi臋cej.

- Ani jedno, ani drugie. C贸偶 to za pomys艂鈥! Dlaczego鈥? - Bo jest pani bia艂a jak pierwsze 艣niegi. Gdzie偶 si臋 pani taka uchowa艂a? Intryguje mnie to. Za ko艂em polarnym? Na Grenlandii? A mo偶e na Syberii? Podobno wy, Polacy, mieli艣cie z tym k艂opoty?

Bez w膮tpienia mieli艣my, ale mnie one jako艣 omin臋艂y. Oszo艂omiona poczu艂am si臋 lekko, bo pierwszy raz w 偶yciu tak rozmow臋 podj臋艂am z obcym zupe艂nie m臋偶czyzn膮, kt贸rego mi nikt nie przedstawi艂. A cho膰by i sam, jak pan Renaudin, ale tam, w Montilly, by艂a ca艂kiem odmienna sytuacja鈥 Nie wiedzia艂am, co zrobi膰, przyjrza艂am mu si臋 zatem w milczeniu, wyra藕ny ch艂贸d spojrzeniu nadaj膮c.

I uda艂o mi si臋 chyba tego wyrazu oczu nie zmieni膰, cho膰 osobnik 贸w wyda艂 mi si臋 interesuj膮cy bardzo i sympatyczny. Gdyby mi zosta艂 przedstawiony na balu, z przyjemno艣ci膮 wpisa艂abym go do karnetu na wszystkie ta艅ce, jakie by przyzwoito艣膰 dopu艣ci艂a, ale tu鈥? Poza tym, na balu by艂by ubrany鈥 No, ja z pewno艣ci膮 r贸wnie偶鈥

Wypada艂o tak z obcym rozmawia膰 czy nie鈥?

- Niech pani opanuje gadatliwo艣膰, bo si臋 nie mog臋 pozbiera膰 - rzek艂 z westchnieniem. - Naprawd臋 ciekawi mnie pani karnacja, tak idealnie bia艂ej kobiety jeszcze w 偶yciu nie widzia艂em. To tryb 偶ycia czy jaka艣 w艂a艣ciwo艣膰 sk贸ry? Interesuje mnie to zawodowo, jestem lekarzem.

No, je艣li lekarz鈥 Odetchn臋艂am z ulg膮.

- Nie wiem, jakie mam w艂a艣ciwo艣ci sk贸ry, bo przyznaj臋, 偶e istotnie, zazwyczaj unika艂am s艂o艅ca. Teraz zamierzam si臋 przekona膰.

- A, to ostro偶nie! Nie w po艂udnie, wy艂膮cznie rano i wieczorem, powolutku. S艂usznie siedzi pani w cieniu. A dlaczego unika艂a pani s艂o艅ca? Da艂a si臋 pani zasugerowa膰 t膮 obsesj膮 rakow膮?

Nic nie wiedzia艂am o 偶adnej obsesji rakowej, wi臋c na wszelki wypadek zaprzeczy艂am. Ale i tak odpowied藕 na jego pytania sprawi艂a mi k艂opot, jak偶e mia艂am mu wyzna膰 prawdziwe przyczyny? Powiedzie膰, 偶e w mojej sferze bia艂o艣膰 jest najcenniejsz膮 zalet膮 urody? 呕e ciemne bywa tylko ch艂opstwo? 呕e ta p艂e膰, kt贸r膮 tu powszechnie widz臋, za ordynarn膮 by艂aby uwa偶ana? 呕e pochodz臋 ze 艣wiata, w kt贸rym publiczne obna偶enie cia艂a wzbudzi艂oby zgroz臋 i pot臋pienie absolutne? 呕e za dam膮 bez kapelusza i parasolki ogl膮daliby si臋 ze zgorszeniem wszyscy鈥? Pozwoli艂am sobie na 偶artobliwo艣膰.

- Mieszka艂am w g臋stym i ciemnym lesie, gdzie 偶aden promie艅 s艂o艅ca przez korony drzew nie przenika艂. Zbiera艂am grzyby, jagody i orzechy. A woda w ma艂ych jeziorkach by艂a zbyt zimna, 偶eby si臋 w niej k膮pa膰.

- Gdzie偶 pani znalaz艂a taki wspania艂y las? - wykrzykn膮艂 ze 艣miechem. - I wi臋zi艂a tam pani膮 z艂a j臋dza? Ale skoro tak, rozumiem to zdrowie, kt贸re z pani tryska, bo przedtem mog艂em si臋 tylko dziwi膰. No c贸偶, przekonamy si臋, jak pani sk贸ra przyjmie wyj艣cie z lasu鈥

Wci膮偶 niepewna, czy nie pope艂niam jakiego艣 faux pas, zmieszana przy tym nieco zbytni膮 intymno艣ci膮 jego uwag, wola艂am przerwa膰 t臋 konwersacj臋. Przyp艂yw ju偶 podszed艂. Przeprosi艂am go grzecznie, ukry艂am w艂osy pod czepkiem i uda艂am si臋 do wody.

Uda艂 si臋 tam za mn膮, ale pop艂yn臋艂am energicznie i rozmowa sta艂a si臋 niemo偶liwa. P艂ywa艂 r贸wnie dobrze jak ja, a mo偶e nawet lepiej, cho膰 sobie pod tym wzgl臋dem nie mia艂am nic do zarzucenia. Zaciekawi艂y mnie deski ze stercz膮cym z nich jakby skrzyd艂em motyla, na kt贸rych stoj膮ce osoby 艣lizga艂y si臋 po powierzchni fal. Niekiedy skrzyd艂o upada艂o im w wod臋, ale podnosi艂y je, zarazem ze 艣miechem i wysi艂kiem, wi臋c musia艂 to by膰 rodzaj zabawy. A偶 ch臋膰 poczu艂am czego艣 takiego spr贸bowa膰.

Wysz艂am wreszcie z morza, poby艂am chwil臋 na s艂o艅cu dla obeschni臋cia i poczu艂am, jak piecze. O tak, mieli racj臋 wszyscy, kt贸rzy mnie ostrzegali, to s艂o艅ce mog艂o by膰 niebezpieczne, pali艂o niczym ogie艅. Wr贸ci艂am w cie艅 swojego namiociku., Roman ju偶 tam na mnie czeka艂.

-Ja艣nie pani pozwoli, 偶e teraz co艣 doradz臋 - rzek艂 stanowczo. - Ja艣nie pani wci膮偶 jeszcze brakuje do艣wiadczenia. Nale偶y teraz zej艣膰 z pla偶y, bo i tak ju偶 czas na obiad, w cieniu posiedzie膰, a p贸藕niej znowu tu mo偶na przyj艣膰 przed samym odp艂ywem. Wi臋cej s艂o艅ca dla ja艣nie pani by艂oby niewskazane.

Sama to czu艂am, wi臋c wyrazi艂am zgod臋. Dokt贸r nadci膮gn膮艂 za mn膮, ale na widok Romana sk艂oni艂 si臋 tylko grzecznie i odszed艂. Uda艂am si臋 do domu, gdzie rozmaite zabiegi troch臋 potrwa艂y, bo i sp艂uka膰 musia艂am z siebie s艂on膮 morsk膮 wod臋, i posmarowa膰 cia艂o oliwk膮, w czym mi Florentyna pomog艂a, moimi plecami si臋 zaj膮wszy.

- O, ju偶 pani膮 troch臋 艂apie - zauwa偶y艂a. - Wida膰 艣lad kostiumu. Byle nie za pr臋dko, na pani miejscu z tym s艂o艅cem do jutra bym poczeka艂a. Gdzie te偶 si臋 pani uchowa艂a z tak膮 bia艂o艣ci膮鈥!

Zaczyna艂am mie膰 troch臋 dosy膰 tej mojej bia艂o艣ci, z kt贸rej tak dumna by艂am przez ca艂e 偶ycie. 呕adna przyzwoita kobieta nie powinna zwraca膰 na siebie uwagi odst臋pstwami od panuj膮cych obyczaj贸w, zniecierpliwienie mnie ogarnia艂o, chcia艂am te偶 zyska膰 ciemn膮 karnacj臋, skoro taka moda zapanowa艂a. Nic tu jednak przy艣pieszy膰 nie mog艂am, wiedzia艂am wszak, co znaczy oparzenie!

Ledwo, przebrana ju偶, na pr贸g domu wysz艂am, automobil podjecha艂 i rudow艂osa, m艂oda osoba w po艣piechu ze艅 wysiad艂a. Spojrza艂a, ramiona ku mnie wyci膮gn臋艂a i ju偶 cudem jakim艣 wiedzia艂am, 偶e jest to Ewa Borkowska. Starsza o te kilka lat, z innym w艂os贸w kolorem, ale ona, ona sama, prawdziwa moja przyjaci贸艂ka!

Pad艂y艣my sobie w obj臋cia, 艣miej膮c si臋 i p艂acz膮c. Dok艂adnie od tej chwili cz臋艣膰 mojej egzystencji pobieg艂a jeszcze szybciej. Ze zwierzeniami wzajemnymi nie mog艂y艣my nad膮偶y膰, Ewa przedstawi艂a mi zaraz swojego m臋偶a, kt贸ry z ni膮 razem na wypoczynek przyjecha艂, wsp贸lnie siedli艣my do obiadu, nagle, z pr臋dko艣ci膮 piorunuj膮c膮, j臋艂am si臋 uczy膰 wszystkiego, mowy, zachowa艅, obyczaj贸w, post臋powania, dba艂o艣ci o siebie! Ewa wr臋cz oburzy艂a si臋, 偶e nie mam malowanych paznokci u r膮k i u n贸g, wskaza艂a mi zak艂ad, gdzie te zabiegi si臋 czyni, skorzysta艂am od razu. Chciwie spenetrowa艂am jej stroje, chciwie s艂ucha艂am opowie艣ci o jej 偶yciu i pracy. Tak, pracy, bo oto ona pracowa艂a niczym m臋偶czyzna, cho膰 jej m膮偶 by艂 cz艂owiekiem bogatym, pracowa艂a dla przyjemno艣ci i satysfakcji w艂asnej, w firmie jakiej艣 ogromnej, robi膮cej reklamy. Dzi臋ki niej rych艂o poj臋艂am, czym s膮 owe reklamy i czemu s艂u偶膮, od niej si臋 dowiedzia艂am wszystkiego o ludziach znanych i s艂awnych, od niej pierwszej us艂ysza艂am okropne s艂owo: seks鈥

W pi臋膰 dni sta艂am si臋 inn膮 kobiet膮.

Nie polecia艂am do Londynu po tygodniu.

Zacz臋艂o si臋 od tego, 偶e, kiedy wszyscy razem, Ewa, jej Karol i ja, byli艣my na pla偶y w blisko艣ci mojego domu, podszed艂 do nas 贸w dokt贸r, kt贸ry mi bia艂o艣膰 wytyka艂. Tak si臋 odezwa艂, jakby znajomo艣膰 nasza trwa艂a od dawna, i tak te偶 zosta艂 przez tamtych dwoje przyj臋ty, co mia艂o t臋 dobr膮 stron臋, 偶e si臋 przedstawi艂. Pan Philip Villon. Pochwali艂 mnie od razu.

- Zdumiewaj膮cy rozs膮dek pani wykazuje, widz臋, 偶e ta ol艣niewaj膮ca biel ju偶 znika bez 偶adnej szkody dla zdrowia. A to zaledwie czwarty dzie艅. Gratuluj臋 si艂y charakteru.

Nim zd膮偶y艂am usta otworzy膰, wtr膮ci艂a si臋 Ewa.

- S艂usznie, ja te偶 j膮 podziwiam. Sama ju偶 bym si臋 spiek艂a. Cho膰 z drugiej strony, doprowadzi膰 si臋 do takiej bieli, to skandal, przez ile偶 lat s艂o艅ce jej na oczy nie widzia艂o! Chory m膮偶 nie stanowi 偶adnego usprawiedliwienia.

- Aaa鈥! - odgad艂 dokt贸r i usiad艂 przy nas. - Rozumiem, piel臋gnowa艂a pani chorego m臋偶a? I z jakim skutkiem?

- 艢miertelnym - wyrwa艂o mi si臋 zgry藕liwie, bo rozgniewa艂o mnie, 偶e Ewa zbyt szczerze obcemu cz艂owiekowi takie szczeg贸艂y wyjawia.

- Uch, m贸wmy wprost! - zniecierpliwi艂a si臋 Ewa. - 艁aska boska, 偶e umar艂. Do dzi艣 zrozumie膰 nie mog臋, po co w og贸le za niego wysz艂a艣!

- Mo偶liwe, 偶e dzi艣 i ja sama siebie zrozumie膰 nie mog臋 - zgodzi艂am si臋 z ni膮, hamuj膮c niezadowolenie. - Ale wtedy鈥 Wzruszy艂am ramionami i ugryz艂am si臋 .w j臋zyk, by nie po

wiedzie膰 za wiele. C贸偶 ja wtedy mia艂am do gadania? Panna z doskona艂ej rodziny, ale zupe艂nie bez posagu, bez 偶adnej sperandy, pozbawiona krewnych, po kt贸rych mog艂aby dziedziczy膰, urod臋 mia艂am i wykszta艂cenie, nic wi臋cej. Rodzicom ledwo鈥搇edwo na siebie starczalo, bo ojciec ca艂y maj膮tek na swoje eksperymenty naukowe straci艂 i jedyny skarb, jaki posiada艂, to bibliotek臋 niezwykle obszern膮, kt贸ra na moj膮 w艂asno艣膰 nie tak dawno przesz艂a. Kiedy zatem bogacz i hrabia, cho膰 hrabiostwo jego gdzie by艂o od naszego m艂odsze, o moj膮 r臋k臋 j膮艂 si臋 stara膰, wyda艂o si臋 to czystym darem losu. 呕e starszy ode mnie o lat czterdzie艣ci, gruby, pokraczny i schorowany, c贸偶 to komu szkodzi艂o? Ja za艣, przera偶ona niepewn膮 przysz艂o艣ci膮, w szesnastym roku 偶ycia, sama nie wiedzia艂am, co czyni臋, a gdybym nawet wiedzia艂a, widz膮c ulg臋 wielk膮 rodzic贸w, te偶 bym pewnie okaza艂a pos艂usze艅stwo鈥

I Ewa鈥 Ale偶 tak, w艂a艣nie Ewa oburza艂a si臋 strasznie i p艂aka艂a nade mn膮. Przed samym prawie moim 艣lubem si臋 rozsta艂y艣my i straci艂y艣my z oczu.

Nagle bunt we mnie wybuch艂 i zn贸w ta rewolucja rozkwit艂a.

- No dobrze, m贸wmy wprost - rzek艂am zimno i gniewnie. - Posz艂am za niego dla pieni臋dzy. Wiesz doskonale, 偶e moi rodzice stracili wszystko, a ja, g艂upia dziewczynka鈥

- Po pierwsze, nigdy nie by艂a艣 g艂upia - zaprotestowa艂a Ewa z energi膮 - a po drugie mog艂a艣 studiowa膰, i艣膰 do pracy鈥 No owszem, ci臋偶kie 偶ycie. I twoja matka鈥 I ojciec鈥 Czaruj膮cy cz艂owiek zreszt膮, uwielbia艂am go鈥 Je艣li ze wzgl臋du na nich ustawi艂a艣 si臋 finansowo, co艣 nieco艣 mog臋 zrozumie膰. Je艣li by艂 to b艂膮d, zap艂aci艂a艣 za niego ca艂kiem nie藕le, ale za to twoi rodzice sp臋dzili ostatnie lata 偶ycia w b艂ogim spokoju.

- Przepraszam, a na co chorowa艂 pani m膮偶? - spyta艂 dokt贸r bardzo spokojnie i rzeczowo.

O m贸j Ty Bo偶e, a na c贸偶 on NIE chorowa艂鈥?!

- Na wszystko - westchn臋艂am sm臋tnie. - Chroniczna niestrawno艣膰, po艂膮czona z nieopanowanym 艂akomstwem. 呕贸艂膰. W膮troba. Ustawiczne ataki. Niedow艂ad n贸g, reumatyzm, przezi臋bienia, jedno za drugim, sama nie wiem, co jeszcze, wszystko w nim szwankowa艂o. Tak偶e nerki. W m艂odo艣ci prowadzi艂 bardzo niezdrowy tryb 偶ycia鈥

Zn贸w si臋 ugryz艂am w j臋zyk, 偶eby nie wspomnie膰 o kurtyzanach wiede艅skich, o kt贸rych dowiedzia艂am si臋 znacznie p贸藕niej, a kt贸re podobno si艂y 偶ywotne z niego wyssa艂y sposobem bli偶ej mi nie znanym. I o stu dwudziestu ko艂dunach, kt贸re w jedno popo艂udnie po偶ar艂 z flakami na najt艂ustszym rosole, jaki w 偶yciu widzia艂am, i po kt贸rych przed 艣witem umar艂. Dogl膮da艂am wtedy 藕rebi膮cej si臋 klaczy wielkiej klasy, z weterynarzem razem i z Romanem, klacz o藕rebi艂a si臋 szcz臋艣liwie, ale kiedy wr贸ci艂am do domu, m贸j m膮偶 owe ko艂duny ju偶 ko艅czy艂鈥 Widz膮c to, po doktora pos艂a艂am od razu, ale nieszcz臋艣cie chcia艂o, by dokt贸r akurat trudny por贸d baronowej Brzezi艅skiej przyjmowa艂鈥 Dwa 偶ycia za jedno.

Przez wspomnienie okropne straci艂am chwil臋 rozmowy. - Och, s臋koci艅skie lasy - m贸wi艂a Ewa. - Podobno przed wojn膮 by艂y rzeczywi艣cie wspania艂e, starodrzew, ale wszystko zosta艂o wyci臋te i teraz niewiele zosta艂o. Oczywi艣cie odrasta, ale w mniejszym zakresie, to ju偶 nie to, co by艂o. Przyznam si臋 panu, gdybym wiedzia艂a, 偶e moja przyjaci贸艂ka do tego stopnia podda艂a si臋 tej piel臋gniarskiej pracy, sama bym do niej pojecha艂a, ale na ostatnie kilka lat straci艂y艣my si臋 z oczu, urwany kontakt, i zupe艂nym przypadkiem, przez notariusza, odnalaz艂y艣my si臋 ponownie. To w wielkim stopniu moja wina, zmienia艂am adresy, nie zd膮偶a艂am wszystkich zawiadamia膰鈥

- Nie wiem, czy nale偶y 偶a艂owa膰, bo, wnioskuj膮c na oko, to zamkni臋cie si臋 w艣r贸d las贸w wysz艂o pani przyjaci贸艂ce na zdrowie. Opalanie si臋 to moda, czasem nawet szkodliwa - tu dokt贸r zwr贸ci艂 si臋 do mnie - ale metoda, kt贸r膮 pani stosuje jest ze wszech miar godna polecenia. Umiar, a nie szale艅stwo.

W g艂owie ci膮gle jeszcze mia艂am te potworne ko艂duny.

- Urodzi艂o si臋 wtedy 藕rebi臋 - powiedzia艂am wbrew woli. - Klaczka. Astra. Jej matka, Gwiazdeczka, do tej pory jest moim ulubionym wierzchowcem.

- Je藕dzisz konno? - zdziwi艂a si臋 Ewa i natychmiast odpowiedzia艂a sama sobie. - Ale偶 tak, pami臋tam! Oczywi艣cie, mieli艣cie konie, a do tego obje偶d偶a艂a艣 konie na S艂u偶ewcu, na treningach! Wstawa艂a艣 o pi膮tej rano! O Bo偶e, podziwia艂am ci臋 z przyjemno艣ci膮!

- Dlaczego z przyjemno艣ci膮? - zainteresowa艂 si臋 Karol, kt贸ry dotychczas przys艂uchiwa艂 si臋 ca艂ej rozmowie w milczeniu. - Bo z jednej strony by艂am dumna z przyjaci贸艂ki, kt贸ra je藕dzi na koniach, a z drugiej czu艂am si臋 szcz臋艣liwa, 偶e ja nie musz臋. Wiedzia艂am, 偶e o pi膮tej rano ona leci na tory i rozkosznie obraca艂am si臋 na drugi bok.

- Zwa偶ywszy, i偶 fakt, 偶e ci臋 kocham, nie ulega w膮tpliwo艣ci, mog臋 sobie pozwoli膰 na szczer膮 uwag臋 - rzek艂 Karol uroczy艣cie i wszyscy spojrzeli艣my na niego z wielkim zainteresowaniem. - Ot贸偶 stwierdzam, co w najmniejszej mierze nie jest krytyk膮, 偶e twoja przyjaci贸艂ka, kt贸ra, o ile wiem, jest twoj膮 r贸wie艣nic膮, wygl膮da o鈥 no, uczciwie oceniaj膮c鈥 o trzy lata m艂odziej ni偶 ty. Nie zamierzam si臋 czepia膰, ale to z pewno艣ci膮 te konie鈥

Obie z Ew膮 popatrzy艂y艣my na siebie najpierw w os艂upieniu, a potem z najwi臋kszym rozbawieniem.

- A nie to le艣ne, 艣wie偶e powietrze? - spyta艂a Ewa.

- Tego nie przyznam za nic w 艣wiecie. Nie mam zamiaru zapa艣膰 na w膮trob臋, reumatyzm i przew贸d pokarmowy, 偶eby艣 odm艂odnia艂a, piel臋gnuj膮c mnie. B臋d臋 si臋 upiera艂 przy koniach. - O Bo偶e! C贸偶 za doping! Chyba zaczn臋 je藕dzi膰鈥

Poczu艂am, 偶e lubi臋 Karola. Mo偶e i by艂 troch臋 nied藕wiedziowaty, ale promieniowa艂a z niego dobro膰 i dobroduszno艣膰. I powierzchowno艣膰 mia艂 przyjemn膮, nie z tych, co budz膮 nag艂e bicie serca, ale jakby uspokajaj膮c膮 i napawaj膮c膮 zaufaniem. Na miejscu Ewy czu艂abym w nim oparcie, opok臋 wr臋cz, szczeg贸lnie i偶 wida膰 by艂o, 偶e obdarza j膮 g艂臋bokim uczuciem.

Kwestii tego wygl膮du o trzy lata m艂odziej nie podnosi艂am, uwa偶aj膮c stwierdzenie za zwyk艂y komplement. Ewa zdumiewa艂a mnie od pierwszej chwili, wiedzia艂am przecie偶, 偶e jeste艣my w jednym wieku, tymczasem dwudziestu lat bym jej nie da艂a. Twarz tak 艣wie偶a, tak g艂adka, bez najmniejszego 艣ladu przywi臋dni臋cia, ruchy tak 偶ywe i spr臋偶yste jak u m艂odej dziewczyny, Karol doprawdy grzeczno艣膰 wielk膮 mi okaza艂.

Natomiast wstawania o pi膮tej rano i obje偶d偶ania koni na jakich艣 treningach na S艂u偶ewcu w najmniejszym stopniu nie mog艂am sobie przypomnie膰. C贸偶 to w og贸le by艂o, ten S艂u偶ewiec鈥? A, prawda, miejscowo艣膰, wie艣 chyba, w pobli偶u Warszawy, nazwa mi si臋 o uszy obi艂a. Ale co, na Boga, ja z tym mia艂am wsp贸lnego鈥?!

Zarazem przypomnia艂am sobie nagle, 偶e przecie偶 Ewa naprawd臋 ma na imi臋 Ewelina i tak j膮 zna艂am, a tu ju偶 do Ewy przywyk艂am i do tej osoby, kt贸r膮 widz臋, a nie do tamtej, kt贸r膮 lepiej powinnam pami臋ta膰. C贸偶 za popl膮tanie okropne, nie mog臋 o tym my艣le膰, bo mi to ob艂臋dem grozi!

I nagle kolejne spostrze偶enie spad艂o na mnie niczym grom z jasnego nieba. Og贸lnie sko艂owana ca艂膮 sytuacj膮, nie zwr贸ci艂am na to wcze艣niej uwagi, cho膰 w g艂臋bi duszy co艣 mnie dr臋czy艂o. Z kim偶e, na lito艣膰 bosk膮, mamy do czynienia?! Obie wszak pochodzimy z arystokracji, ona, baron贸wna z domu, po k膮dzieli prawnuczka Potockich, ja, hrabianka i hrabina, z ksi膮偶臋c膮 krwi膮 w 偶y艂ach鈥 Siedzi tu z nami zwyk艂y medyk, us艂ugi dla zarobku 艣wiadcz膮cy, rozmawia jak r贸wny z r贸wnym, ja sama pozwalam si臋 zaprasza膰 na jaki艣 obiad czy kolacj臋 oficjalistom i urz臋dnikom, bo czym偶e innym jest cho膰by pan Desplain, jak nie s艂ug膮 mojej rodziny鈥?! I nikt w tym nie widzi nic niew艂a艣ciwego鈥?!!!

Gdzie偶 si臋 podzia艂y sfery, gdzie salony, gdzie bariery spo艂eczne nie do przekroczenia? S艂u偶ba, Bo偶e drogi, nie ma s艂u偶by! Nikt nas nie oddziela od pierwszego lepszego kupczyka, od ch艂opa nawet! A sk膮d ja mam wiedzie膰, czy pan Villon z ch艂op贸w, na przyk艂ad, nie pochodzi? C贸偶 si臋 sta艂o z tym 艣wiatem, co za jakie艣 zr贸wnanie przera偶aj膮ce nast膮pi艂o, potomek ksi膮偶膮t i potomek plebejusry w przyja藕ni s膮 ze sob膮; czy to ju偶 pochodzenie przesta艂o cokolwiek znaczy膰鈥?! Chyba przesta艂o鈥?

Ze zdumieniem najwy偶szym stwierdzi艂am, 偶e mnie to ma艂o obchodzi. Mo偶e zn贸w pogl膮dy nieboszczyka ojca we mnie si臋 odezwa艂y, wszak zawsze og贸lne oburzenie budzi艂, twierdz膮c, i偶 wi臋cej warte jest ukszta艂cenie, wiedza i charakter cz艂owieka ni偶 jego parantela, za negatywny przyk艂ad niekiedy nawet syn贸w kr贸lewskich podaj膮c. Czy偶bym teraz te pogl膮dy za w艂asne przyj臋艂a鈥?

Chyba tak鈥

Mgnienie zaledwie zaj臋艂y mi te nag艂e rozwa偶ania i najzupe艂niej naturalne mi si臋 wyda艂o, 偶e na obiad idziemy razem z doktorem, kt贸ry ju偶 do naszego towarzystwa ca艂kowicie przysta艂. Za mojego wielbiciela zosta艂 wzi臋ty i zaakceptowany. W dodatku, co gorsza, przyjemno艣膰 mi to sprawi艂o鈥

Wiecz贸r w kasynie, za kt贸ry pot臋piona zosta艂abym bezapelacyjnie w moich czasach, mia艂am ju偶 za sob膮. Wygrana z niego wysz艂am ku w艂asnemu zdumieniu, a przy tym zachwycona, bo wreszcie mog艂am osobi艣cie sprawdzi膰, jak te偶 nasi wielcy panowie maj膮tki tracili. G艂upi musieli by膰鈥 Telewizja, ukradkiem w nocy ogl膮dana, filmy, jakich mi Roman dostarczy艂, ogromn膮 wiedz臋 mi da艂y. Bez tchu niemal przed ekranem siedz膮c, ze zgroz膮 ujrza艂am 艣wiat, w kt贸rym jakie艣 kompletne pomieszanie wszystkiego nast膮pi艂o, p艂ci obie zw艂aszcza do g贸ry nogami stan臋艂y, kobiety, miast kaza膰 si臋 zdobywa膰 i opieki 偶膮da膰, same na m臋偶czyzn si臋 rzucaj膮! Miast uroki swoje im prezentowa膰, kusz膮c umiej臋tnie, spodnie nosz膮 i jawnie ich garn膮 ku sobie! O nie, takiego g艂upstwa ju偶 z pewno艣ci膮 nie zrobi臋!

Ewie pyta艅 wprost nie mog艂am zadawa膰, bo za pomylon膮 by mnie wzi臋艂a, jeden Roman do wyja艣nie艅 mi s艂u偶y艂, ale zn贸w rozm贸w a偶 tak osobistych nie wypada艂o mi z nim prowadzi膰. Dyplomacji musia艂am u偶y膰, w czym widoki, na ka偶dym kroku spotykane, bardzo mi pomog艂y.

Pierwsza para m艂oda, nagimi cia艂ami zespolona, wzajemnie obj臋ta, na pla偶y, w艣r贸d t艂umu, na ludzkich oczach, da艂a mi prawo do krytyki.

- To ju偶 chyba rozwydrzenie przesadne - rzek艂am z niesmakiem do Ewy, wskazuj膮c ich gestem i odwracaj膮c wzrok, bo wstyd mnie za nich ogarnia艂.

- Przecie偶 nic nie robi膮? - zdziwi艂a si臋 na to. - A c贸偶 by jeszcze mieli robi膰鈥?!

- Gzi膰 si臋. No, niewiele im brakuje鈥 Ale ty rzeczywi艣cie w tym swoim za艣cianku kompletnie zmursza艂a艣! Czasem mam wra偶enie, 偶e cofn臋艂a艣 si臋 w rozwoju do zesz艂ego wieku. Owszem, nasze babki na taki widok trupem by pad艂y, chocia偶 nie, babki ju偶 przywyk艂y, prababek potrzeba. O co w og贸le chodzi, sama si臋 tak prowadza艂a艣 z ch艂opakiem鈥 A, nie, prawda, ty przed 艣lubem nie zd膮偶y艂a艣, a potem, zdaje si臋, nie mia艂a艣 szans.

- A ty?

- A ja owszem. No, mimo wszystko troch臋 dyskretniej. Zbiorowego seksu nigdy nie lubi艂am, poza tym teraz w zupe艂no艣ci odpowiada mi Karol i na 偶adne odskoki nie reflektuj臋. Zamierzamy mie膰 dzieci.

To mi si臋 wyda艂o do艣膰 naturalne, ka偶de ma艂偶e艅stwo na og贸艂 chce mie膰 dzieci. Ostro偶nie spyta艂am, dlaczego dopiero teraz, skoro s膮 ju偶 pi臋膰 lat po 艣lubie, na co mi Ewa beztrosko odpar艂a, 偶e chcieli prze偶y膰 jeszcze par臋 lat swobody i korzysta膰 z m艂odo艣ci. Tak偶e sprawdzi膰, czy ma艂偶e艅stwo im si臋 utrzyma, bo rozw贸d przy dzieciach to zawsze komplikacja i nieprzyjemno艣膰.

O szale艅stwie rozwodowym, panuj膮cym na ca艂ym 艣wiecie, ju偶 wiedzia艂am, cho膰 wci膮偶 jeszcze nie mie艣ci艂o mi si臋 w g艂owie. Skandalu 偶adnego nikt w tym nie widzia艂 i sama nie umia艂am si臋 zdecydowa膰, dobrze to czy 藕le. Uwolni膰 si臋 na zawsze od z艂ej 偶ony czy z艂ego m臋偶a, to tak, ale zn贸w z drugiej strony dla byle fanaberii wsp贸艂ma艂偶onka porzuca膰鈥? A gdzie偶 pewno艣膰 jaka艣 i bezpiecze艅stwo鈥?

Za to osoby wolne鈥 Do tego prawie zacz臋艂am przywyka膰, telewizj臋 ogl膮daj膮c, tyle 偶e mi si臋 to wydawa艂o wprost niemo偶liwe w naturze. Ledwo poznawszy cz艂owieka, nic o nim nawet nie wiedz膮c, mi艂o艣膰 chyba czuj膮c od pierwszego wejrzenia鈥? Tak zaraz, bez stara艅, bez zabieg贸w, bez subtelno艣ci 偶adnej, wstydu nie okazuj膮c ani najmniejszej przyzwoito艣ci, zuchwale i gorsz膮co z nim si臋 艂膮czy膰? Jak偶e to鈥? Czy偶by istotnie tak niesko艅czone rozwydrzenie zapanowa艂o?

No i ta intymno艣膰 ca艂a higieniczna, publicznie pokazywana, dreszcz we mnie budzi艂a, mimo i偶 podda艂am si臋 jej, ukradkiem niekt贸rych zakup贸w dokonuj膮c. I wygod臋 z tego p艂yn膮c膮 tylko pochwali膰 mog艂am, ale jawno艣膰 okropna by艂a nie do przyj臋cia. Gdzie偶 rozum mia艂y te obecne kobiety, wszelkiej swojej tajemniczo艣ci si臋 wyzbywaj膮c?!

W Ewie jakie艣 tamy si臋 zerwa艂y, plotki mi r贸偶ne j臋艂a opowiada膰, w艣r贸d kt贸rych dostrzega艂am chwilami znane mi osoby. Nic dobrego z tego rozpasania babilo艅skiego nie wychodzi艂o, same dramaty i nieszcz臋艣cia, ledwo czasem kto艣 wyj膮tkowy dobrze na tej, po偶al si臋 Bo偶e, wolno艣ci wychodzi艂. Ona za艣, najwyra藕niej w 艣wiecie, 贸w zwi膮zek naj艣ci艣lejszy p艂ci dwojga za zwyk艂膮 rozrywk臋 uwa偶a艂a!

Rozrywka鈥 Rozrywka鈥? Gdzie偶 w tym jaka艣 rozrywka si臋 mie艣ci鈥?!

Razem wzi膮wszy, tylem si臋 dowiedzia艂a, 偶e mnie to zn贸w zacz臋艂o rewolucyjnie korci膰. Swoboda seksualna, tak si臋 to nazywa艂o. Mam spr贸bowa膰鈥?!!!

Rozmowa przy obiedzie o r贸偶nych filmach si臋 odbywa艂a i zn贸w pilnie s艂ucha艂am, ma艂o si臋 sama odzywaj膮c. Brutalno艣ci nadmiar, takiego wszyscy byli zdania. M艂odzie偶 to ogl膮da i dzieci, potem wyrastaj膮 z nich przest臋pcy bez sumienia i umiaru. Okrucie艅stwo i przemoc, na ka偶dym kroku pokazywane, 藕le wp艂ywaj膮 na wychowanie, Ewa i Karol z doktorem si臋 zgodzili, a i ja si臋 do pogl膮du przychyli艂am, cho膰 tylko teoretycznie, bo z praktyki niewiele wiedzia艂am. Potem na literatur臋 przeszli i w贸wczas okaza艂o si臋, 偶em niekt贸rych bardzo znanych ksi膮偶ek wcale nie czyta艂a, a sk膮d je mia艂am czyta膰, o ich istnieniu nawet nie mia艂am poj臋cia! Zn贸w musia艂am usprawiedliwia膰 si臋 t膮 moj膮 g艂uch膮 wsi膮 i st臋kaj膮cym m臋偶em i tyle mi z tego przysz艂o korzy艣ci, 偶e mi wi臋cej powiedziano. I te偶 szczeg贸艂y to by艂y takie, 偶e a偶 mnie d艂awi艂o w sobie, ale opanowania nie straci艂am.

I pierwsza rzecz p贸藕niej, ksi臋garni臋 odnalaz艂am, w kt贸rej kilka z owych ksi膮偶ek dosta艂am, dyskretnie je kupuj膮c, 偶eby nikt nie widzia艂. Wszystkie chwile, od towarzystwa wolne, po艣wi臋ci艂am czytaniu o doli fizycznej kobiet, o fizjologii i r贸偶nych prawach natury, o seksie, o sposobach traktowania p艂ci obu i innych rzeczach takich, jakie by mi w 偶yciu do g艂owy nie przysz艂y!

Przysz艂o mi za to na my艣l bibliotek臋, przykurzon膮 nieco, vv moim domu obejrze膰 i tam te偶 znalaz艂am po偶ywn膮 lektur臋, a kiedym w艂asne braki w tej dziedzinie oceni艂a, w艂os mi d臋ba stan膮艂 na g艂owie. Ale偶 lat kilka musz臋 po艣wi臋ci膰 na same ksi膮偶ki, zamkn膮膰 si臋 w domu i tylko czyta膰!

Wcale nie chcia艂am zamyka膰 si臋 w domu!

Niewyspana si臋 czu艂am okropnie, ale obraz 艣wiata ju偶 zaczyna艂 uk艂ada膰 mi si臋 w g艂owie. Jeszcze w ca艂ej pe艂ni pogodzi膰 si臋 z nim nie mog艂am, rozumia艂am jednak przynajmniej, a przyj臋cie obyczaj贸w za swoje to mnie kusi艂o, to odpycha艂o鈥

Ewa u siebie przyj臋cie urz膮dzi艂a, dziwaczne troch臋 i zabawne, jako posi艂ek same sery wyst膮pi艂y, w garnku wielkim gotuj膮ce si臋, ka偶dy sam sobie t臋 gor膮c膮 potraw臋 na kawa艂ek chleba nabiera艂 i wszyscy 艣mieszne k艂opoty z tym mieli. Zarazem nowi znajomi si臋 pojawili, r贸偶nej p艂ci, w tym zn贸w jeden, kt贸ry od pierwszej chwili wpad艂 mi w oko i zaraz do mnie przyst膮pi艂, a cho膰 przedstawiania tam 偶adnego porz膮dnego nie by艂o, imi臋 mi swoje powiedzia艂. Armand. Powiedzia艂am mu swoje wzajemnie, nazwisko lekcewa偶膮c, bo ju偶 dostrzeg艂am, 偶e taki obyczaj swobodny panowa艂 w艣r贸d przypadkowo spotykanych os贸b.

I tak mnie sobie jako艣 zagarn膮艂, 偶e w nastr贸j frywolny wpad艂am i zuchwa艂o艣膰, dotychczas mi obc膮. Armand by艂 pe艂en ognia i 偶ycia, bezczelno艣膰 mia艂 w sobie jak膮艣, troch臋 wr臋cz obra藕liw膮, a troch臋, wi臋cej nawet, poci膮gaj膮c膮. Muzyka si臋 rozlega艂a, ta艅czyli wszyscy osobliwie jako艣, ta艅ce 偶ywe niezmiernie, bez figur i uk艂adu 偶adnego, ka偶dy skaka艂, jak chcia艂, ale ju偶 mi si臋 zrobi艂o wszystko jedno i te偶 wzi臋艂am w tym udzia艂. Nic trudnego, byle rytm zachowa膰. Tyle 偶e niekt贸re figury zgorszenie mog艂y budzi膰, pozwalaj膮c na zbyt ciasne obj臋cie si臋 ramionami i przytulenie cia艂. Moje tylko zgorszenie, rzecz jasna, i tej mnie z dawnych czas贸w, a nie obecnej鈥 I pomy艣le膰, 偶em takich rozrywek mia艂a ju偶 nigdy w 偶yciu nie zazna膰鈥!

Wszyscy mnie p贸藕niej odprowadza膰 chcieli, Armand g艂贸wnie, i te偶 nie wiem, co by si臋 dalej sta艂o, bo zdro偶na okropnie ch臋膰 rozpusty chyba si臋 we mnie zal臋g艂a, z przyjemnym l臋kiem po艂膮czona i weso艂o艣ci膮 nieopanowan膮, gdyby nie to, 偶e Roman z samochodem ju偶 na mnie pod domem Ewy czeka艂. I tak drzwiczki otworzy艂, i takim gestem do wsiadania mnie zaprosi艂, 偶em otrze藕wia艂a nagle i jaka艣 odrobina moralno艣ci z powrotem we mnie wst膮pi艂a. Cho膰 przyzna膰 musz臋, 偶e razem wdzi臋czna mu by艂am i z艂a na niego.

I nazajutrz dopiero jakie艣 my艣li rozs膮dne do g艂owy mi przysz艂y, ale czy to naprawd臋 my艣li by艂y, czy mo偶e tylko uczucia, sama oceni膰 nie umia艂am. Owo zespolenie cielesne鈥 Karesy ma艂偶e艅skie pami臋ta艂am zbyt dobrze, 偶eby si臋 do czego艣 takiego tak od razu przekona膰, od pocz膮tku do ko艅ca wstr臋tne mi si臋 wydawa艂y i tyle, a tu nagle us艂ysza艂am i ujrza艂am鈥 Zwi膮zki mi臋dzy lud藕mi tak jawnie pokazane, tak przedstawione, jakby istotnie upojeniem jakim艣 by膰 mog艂y鈥

No, mo偶e z kim艣 innym ni偶 m贸j nieboszczyk m膮偶鈥? Zarazem jednak鈥 Wszak owo 艂膮czenie si臋 cia艂, jest to rzecz tak intymna i osobista, 偶e jak偶e mo偶na j膮 publicznie pokazywa膰?! Wszak to jedno, co zosta艂o dla dwojga os贸b ich w艂asne, uczuciem wi膮偶膮ce, oddzielaj膮ce ich od reszty 艣wiata, bo inaczej c贸偶 im w艂a艣ciwie wyj膮tkowego zostanie? To jakby podarunek dla ukochanej osoby na drobne strz臋py porwa膰 i w t艂umie rozrzuci膰鈥

Nie, do takich obyczaj贸w nie dam si臋 nak艂oni膰! Doznania jednak偶e l臋g艂y si臋 we mnie, dotychczas mi nie znane. Wspomnienie gorsz膮cego ta艅ca z Armandem dreszczem mnie przejmowa艂o. My艣l膮c mo偶e i rozs膮dnie, zarazem bardzo chcia艂am tego rozs膮dku si臋 pozby膰, nie kry艂am tego przed sam膮 sob膮, raz w 偶yciu bodaj nieopanowanej lekkomy艣lno艣ci si臋 podda膰, raz wypr贸bowa膰 to prze偶ycie, przez wszystkich wok贸艂 najwyra藕niej w 艣wiecie upragnione鈥! Bez 偶adnego skandalu, bez 偶adnego zgorszenia, bez niczyjej, najmniejszej nagany鈥

O, gdzie bym nagan臋 znalaz艂a, wiedzia艂am doskonale! Ale, szcz臋艣liwie, m贸j spowiednik 偶y艂 przesz艂o sto lat temu鈥

I kiedy wiecz贸r si臋 zbli偶a艂, by艂am ju偶 zdecydowana. Razem si臋 we mnie sk艂臋bi艂y ch臋ci i op贸r, l臋k i ciekawo艣膰, dreszcze upojne i niepok贸j, protest i pragnienie鈥 Armand si臋 do mojej decyzji ca艂y dzie艅 przyczynia艂 ka偶dym spojrzeniem, ka偶dym dotkni臋ciem鈥

No i wtedy w艂a艣nie przyjecha艂 Gaston de Montpesac鈥

Tak, musia艂am to sobie wyzna膰, prawie ju偶 zakochana by艂am w Armandzie, kiedy Gastona ujrza艂am znienacka na stopniach domu i co艣 si臋 nagle we mnie jakby z艂ama艂o. Wej艣cie by艂o otwarte, my艣my ledwie zd膮偶yli znale藕膰 si臋 w salonie, kt贸rego okna wielkie wychodzi艂y na morze, gdzie by艂a Florentyna, nie mia艂am poj臋cia i dzwoni膰 na ni膮 nie zamierza艂am wcale. Armand mnie wzi膮艂 w obj臋cia, na samoch贸d, kt贸ry zatrzyma艂 si臋 przed domem, nie zwr贸ci艂am 偶adnej uwagi i dopiero spojrzawszy nad ramieniem amanta, zobaczy艂am Gastona, wbiegaj膮cego po schodach.

Zesztywnia艂am jak drewno.

Armand to wyczu艂 od razu, uni贸s艂 g艂ow臋, te偶 spojrza艂 i rozlu藕ni艂 u艣cisk.

- Ilu masz tych goryli鈥? - sykn膮艂 mi w ucho z irytacj膮. Nie odpowiedzia艂am, odepchn臋艂am go lekko, zwr贸ci艂am si臋 do go艣cia. Gaston na moment jakby si臋 zawaha艂, ale natychmiast wszed艂 z uk艂onem, ja za艣 poczu艂am w jednym mgnieniu oka, 偶e nie chc臋 Armanda, 偶e musia艂am chyba oszale膰, 偶eby mu si臋 poddawa膰, 偶e g艂upstwo by艂abym pope艂ni艂a okropne i nie do darowania, 偶e chc臋, tak, ale Gastona鈥!!!

W tak wysoce niezr臋cznej sytuacji z pomoc膮 mi przysz艂o moje wychowanie, kt贸rego omal si臋 przez ten kr贸tki czas nie pozby艂am ca艂kowicie. Od r贸wnowagi wewn臋trznej by艂am nader daleka, ale na zewn膮trz zdo艂a艂am si臋 opanowa膰. Powita艂am go mile, z przedstawianiem mia艂am k艂opot, bo teraz dopiero u艣wiadomi艂am sobie, 偶e w og贸le nie znam nazwiska Armanda. Pami臋tna panuj膮cych obyczaj贸w, poprzesta艂am na imieniu, Armand jednak偶e sam si臋 przedstawi艂, przymuszony zapewne tym, 偶e Gaston swoje nazwisko wymieni艂, poda艂 i w艂asne r贸wnie偶. De Retal. Armand de Retal鈥

Zostawi艂am ich w艂asnemu losowi. Zadzwoni艂am na Florentyn臋 i kaza艂am poda膰 jakie艣 napoje.

Na kr贸tki moment poczu艂am si臋 jak u siebie w domu, we w艂asnej epoce. Wszak po 艣mierci m臋偶a zdarza艂o mi si臋 ju偶 przyjmowa膰 razem dw贸ch wielbicieli, wilkiem na siebie patrz膮cych, z kt贸rych 偶adnego nie chcia艂am, i dawa艂am sobie z tym rad臋 doskonale. No tak, ale s艂u偶by mia艂am wi臋cej, lokaj prawie ca艂y czas us艂ugiwa艂, no i nikt mnie nie zasta艂 w niczyich obj臋ciach鈥

W艂asna epoka odbieg艂a mnie r贸wnie szybko, jak si臋 pojawi艂a.

Przez dwadzie艣cia pi臋膰 lat uprzedniego mojego 偶ycia tak przywyk艂am okazywa膰 p艂ci przeciwnej uprzejm膮 ozi臋b艂o艣膰, 偶e teraz przysz艂o mi to bez trudu. Obu ich potraktowa艂am jednakowo, cho膰 serce bi艂o mi niepokojem rozkosznym i ci膮gn臋艂o tylko do jednego.

Rozmowa si臋 potoczy艂a towarzyska. Gaston jedynie raz i kr贸tko napomkn膮艂 ze wsp贸艂czuciem, 偶e jakie艣 wie艣ci z Pary偶a mog膮 mi wypoczynek zak艂贸ci膰, i spyta艂, czy pan Desplain ju偶 si臋 do mnie odzywa艂. Odpar艂am, 偶e nie, i zdziwienie wyrazi艂am, sk膮d pan Desplain, bo przecie偶 w sierpniu na wakacje si臋 wybiera艂 i kancelari臋 mia艂 zamkn膮膰. Okaza艂o si臋, 偶e zamkni臋cie i sw贸j wyjazd op贸藕ni艂 przez jakie艣 sprawy do za艂atwienia, mnie podobno dotycz膮ce. Spyta艂am, sk膮d wie o tym, na co rzek艂, i偶 Paul Renaudin niejasno mu co艣 wspomina艂 przy okazji spotkania na wy艣cigach, bo w艂a艣nie teraz tor konny w Montilly prosperowa艂 i gonitwy si臋 odbywa艂y.

Zaraz potem temat si臋 zmieni艂 i o koniach rozmawiali艣my, dzi臋ki czemu mia艂am wreszcie co艣 rozumnego do powiedzenia. Przypomnia艂o mi si臋, 偶e w pobliskim Deauville te偶 konkursy id膮, i sama zaproponowa艂am, by tam pojecha膰, co obaj z zapa艂em podchwycili. No i tu pojawi艂 mi si臋 k艂opot.

Armand zaczyna艂 prezentowa膰 zbytnie rozzuchwalenie. Na 贸w wyjazd si臋 umawiaj膮c, tak mnie traktowa艂, jakbym ju偶 do niego nale偶a艂a i tylko z nim mog艂a jecha膰. Pr贸bowa艂am zgromi膰 go spojrzeniem, ale nie wywar艂o to na nim skutku najniklejszego. Co gorsza, j臋艂o mi si臋 wydawa膰, 偶e on wcale wyj艣膰 ode mnie nie zamierza, wr臋cz przeciwnie, Gastona wizyt臋 przeczeka膰 i jawnie zosta膰, niczym m膮偶 i pan domu. Gaston za艣, taktownie si臋 usuwaj膮c, sk艂onny by艂 prawie ulec tej presji, w najwyra藕niejszym mniemaniu, i偶 jest ona zgodna z moim 偶yczeniem, i niemal usta otwiera艂 do wyraz贸w po偶egnania.

A偶 mi sk贸ra 艣cierp艂a, kiedy to sobie dok艂adnie u艣wiadomi艂am. Poddawa膰 si臋 takiej okropnej pomy艂ce nie mia艂am najmniejszego zamiaru, nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e tak otwarcie kochanka sobie w domu zatrzymywa膰, by艂o nie do pomy艣lenia. M贸g艂 ten 艣wiat obecny rozwydrzone obyczaje kultywowa膰, m贸g艂 gzi膰 si臋 i parzy膰 jawnie, mogli wszyscy 偶y膰 ze sob膮 bez 艣lubu, miota膰 si臋 po wszelkich 艂贸偶kach i zmienia膰 partner贸w nawet codziennie, prosz臋 bardzo. Wszyscy.

Ale nie ja!

Tak mnie ta ca艂a sytuacja rozw艣cieczy艂a, 偶e nawet w rozpacz nie zd膮偶y艂am popa艣膰. Pomys艂 mi si臋 zal膮g艂 od razu i natychmiast go w czyn wprowadzi艂am. Pod pozorem wydania dyspozycji Florentynie鈥

Nawet i w gniewie, i w samym 艣rodku realizacji mojego planu, mo偶na powiedzie膰 w progu drzwi i przekraczanych, nag艂a my艣l mnie uderzy艂a. To膰 mog艂am i dyspozycjom, i Florentynie da膰 spok贸j, zwyczajnie czyni膮c wra偶enie, 偶e id臋 do 艂azienki. To偶 ju偶 widzia艂am milion razy, jak damy w miejscach publicznych szuka艂y toalety, wcale si臋 z tym nie kryj膮c! To偶 p艂e膰 m臋ska i 偶e艅ska w samych wej艣ciach si臋 mija艂a bez 偶adnego skr臋powania i p艂on膮c w pierwszych chwilach na ten widok, dr臋twiej膮c ze wstydu, rych艂o uzna艂am, 偶e do tego rodzaju kompromitacji b臋d臋 musia艂a przywykn膮膰, bo wielu cierpie艅 zaoszcz臋dza. Wszak偶e za moich czas贸w niewiasta pr臋dzej by trupem pad艂a ni偶 do potrzeb fizjologicznych si臋 przyzna艂a鈥

Jednak偶e najwidoczniej jeszcze nie przywyk艂am, bo w pierwszej chwili tylko Florentyna do g艂owy mi przysz艂a. W dodatku mie艣ci艂a si臋 w granicach najszczerszej prawdy, bo te偶 istotnie wyda艂am jej dyspozycj臋. Kaza艂am mianowicie natychmiast Romana sprowadzi膰.

Roman, jakby na to czeka艂, pojawi艂 si臋 w dziesi臋膰 sekund. - Pojedziemy do jakiej艣 restauracji - rzek艂am do niego. - Nie wiem do jakiej, mo偶e do kasyna, wszystko jedno. Niech Roman tam na mnie przed samym wej艣ciem czeka, bo b臋d臋 chcia艂a wyj艣膰 sama i mo偶liwie szybko. Nie zaraz, ale o jakiej艣 dosy膰 wczesnej porze.

Roman tylko spojrza艂, kiwn膮艂 g艂ow膮 i ju偶 wiedzia艂am, 偶e doskonale mnie zrozumia艂. Tym razem by艂am mu wy艂膮cznie wdzi臋czna鈥

Wr贸ci艂am do salonu, gdzie Gaston zaraz si臋 podni贸s艂 i tak by艂am pewna, 偶e z po偶egnaniem wyst膮pi, jakbym mu w g艂owie siedzia艂a. Nie dopu艣ci艂am go do s艂owa, pozwoli艂am sobie na kaprysy, kolacji za偶膮da艂am i rozrywki. Armand si臋 jakby 偶achn膮艂, na szcz臋艣cie do艣膰 nieznacznie, za艣 Gaston wyra藕nie rozpromieni艂.

- C贸偶 za cudowne 偶yczenie! - wykrzykn膮艂 ze 艣miechem. - Nie chcia艂em si臋 przyzna膰, ale g艂odny jestem nieziemsko, 艂ypi臋 tu okiem na zegarek i zastanawiam si臋, czy bar w moim hotelu jeszcze jest otwarty. Nie 艣mia艂em sam tak nachalnie pani zaprasza膰鈥

- O, ciesz臋 si臋 bardzo, bo te偶 jestem zdumiewaj膮co g艂odna - odpar艂am na to beztrosko. - Apetyt ro艣nie mi tu z dnia na dzie艅, poza tym tak d艂ugo nie jada艂am ostryg, 偶e teraz nacieszy膰 si臋 nimi nie mog臋. Prosz臋 wybra膰 jakie艣 miejsce, d艂ugo otwarte, gdzie daj膮 ostrygi.

- Wsz臋dzie - mrukn膮艂 Armand pod nosem,

艁garstwo wyg艂osi艂am bezczelne, bo na wszystko mog艂am mie膰 ochot臋, tylko nie na jedzenie. Emocje wewn臋trzne apetyt odebra艂y mi ca艂kowicie, ale c贸偶 to szkodzi艂o, mia艂am prawo zmieni膰 zdanie, od czeg贸偶 w ko艅cu s膮 kobiety, jak nie od grymas贸w鈥?

Przychyli艂am si臋 do wyboru kasyna, bo tam naj艂atwiej by mi by艂o znikn膮膰 im z oczu, i nie nalega艂am na jazd臋 z Romanem, by podejrze艅 nie budzi膰. Samoch贸d Gastona sta艂 przed drzwiami domu, wsiad艂szy, obejrza艂am si臋 i z ulg膮 stwierdzi艂am, 偶e Roman nieznacznie rusza w 艣lad za nami.

W kasynie za艣, w samym wej艣ciu, ku swojej uldze jeszcze wi臋kszej, natkn臋艂am si臋 na Ew臋 z Karolem. Ewa spojrza艂a na mnie z tak 艣miertelnym zdumieniem, 偶e wr臋cz by艂am zmuszona j膮 utemperowa膰, wiedz膮c doskonale, co ma na my艣li i sk膮d jej zdumienie pochodzi. Tu ju偶 toaleta okaza艂a si臋 czystym b艂ogos艂awie艅stwem.

- Nie chc臋 z nim i ju偶 - rzek艂am jej otwarcie. - Nie tylko jawnie, ale i tajnie.

- A co? - zaciekawi艂a si臋, patrz膮c na mnie w lustrze, przed kt贸rym obie sta艂y艣my. - Okaza艂 si臋 nie bardzo鈥?

- Nie wiem. Nie sprawdza艂am. - Jak to? Nie spa艂a艣 z nim?

- Nie.

- No wiesz鈥! Dlaczego?!

Prawda wyrwa艂a mi si臋 z ust sama. - Nie zd膮偶y艂am. By艂abym mu ju偶鈥

Ugryz艂am si臋 w j臋zyk, nie wiem kt贸ry ju偶 raz, by nie wym贸wi膰 g艂upiego s艂owa 鈥渦leg艂a鈥. Wszak偶e teraz ju偶 nie ulega艂o si臋 m臋偶czy藕nie, teraz mu si臋鈥 Co w艂a艣ciwie鈥? Towarzyszy艂o鈥? Podtyka艂o鈥? Narzuca艂o鈥? Lecia艂o si臋 na niego鈥? Doprawdy, nie umia艂am znale藕膰 odpowiedniego okre艣lenia!

Na szcz臋艣cie Ewa nie czeka艂a dalszego ci膮gu zdania. - No i dlaczego nie?

- Bo przyjecha艂 Gaston de Montpesac鈥 - A ty z nim鈥?!

- A ja z nim to bym chcia艂a- rzek艂am zuchwale i z determinacj膮, z wszelk膮 przyzwoito艣ci膮 ostateczny rozbrat bior膮c. -Ale nie by艂o ani czasu, ani okazji. Ale wcale przez to nie przesta艂am chcie膰 i nie 偶ycz臋 sobie, 偶eby Armand mi takie numery wywija艂鈥

Zamilk艂am na chwil臋, pe艂na podziwu dla siebie, 偶e ju偶 tak doskonale nauczy艂am si臋 tym nowym dla mnie j臋zykiem w艂ada膰. Takich wyra偶e艅 nie tak dawno w og贸le nie zna艂am!

- No! - pop臋dzi艂a mnie Ewa.

- Rozumiesz, tak si臋 zachowywa艂, jakbym z nim 偶y艂a od lat鈥 - A ty si臋 dziwisz? Mia艂 dziewczyn臋 ju偶 prawie w 艂贸偶ku i nagle obcy palant mu wchodzi w parad臋! Ja si臋 raczej dziwi臋, 偶e go szlag nie trafi艂.

- Prawie trafi艂. I chyba liczy na to, 偶e co si臋 odwlecze鈥 - S艂usznie liczy?

- Nie. Ja鈥 Jak by ci to powiedzie膰鈥 Gaston鈥

Nie umia艂am, nie mog艂am jej wyzna膰 swoich najskrytszych uczu膰, tego trzepotu w sercu na pierwszy jego widok, tego wspomnienia nag艂ego鈥 owego m艂odzie艅ca, spotkanego przed samym 艣lubem鈥 tego czego艣, co teraz jak grom mnie porazi艂o鈥

Ewa jednak偶e zgad艂a.

- Jezus Mario, zakocha艂a艣 si臋?! - wykrzykn臋艂a ze zgroz膮. - Mo偶liwe - przyzna艂am, op贸r prze艂amuj膮c. - W ka偶dym razie nikogo innego nie chc臋.

- A on鈥?

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e owszem, ale wyra藕nie czuj臋, 偶e zrazi艂 si臋 przez Armanda. Musisz mi chyba pom贸c鈥

- Jest w tym co艣 - przerwa艂a mi Ewa. - Je艣li Armand si臋 wyg艂upia艂 i by艂o to sugestywne鈥 Po tobie wida膰, 偶e nie latasz po 艂贸偶kach, wierno艣膰 seksualna bije z ciebie jak 艣wiat艂o z latarni morskiej. 呕aden facet nawet nie spr贸buje ci臋 przekabaci膰, chyba 偶e sama go zach臋cisz.

- Tote偶 w艂a艣nie, naprawd臋 licz臋 na ciebie, 偶e mi pomo偶esz, chocia偶 nie wiem jak. Niech on si臋 nie rozbestwia, Armanda mam na my艣li. W dawnych鈥

I zn贸w zamilk艂am. Omal nie powiedzia艂am, 偶e w dawnych czasach wystrzega艂abym si臋 z ca艂ej si艂y cho膰by na spacer konno z nim wyjecha膰, nie m贸wi膮c o pozostaniu z nim samej w jednym pokoju. Tacy jak on, wiedzia艂am o tym doskonale, zuchwali i pi臋kni, zdobywali kobiety jak chcieli, a kompromitowali je przy ka偶dej okazji. Pilnowa膰 si臋 przed nimi nale偶a艂o albo si臋 mia艂o z艂amane 偶ycie鈥

A c贸偶 to za okropnie trudna rzecz, istnie膰 naraz w dw贸ch r贸偶nych epokach鈥!

- Chcesz, 偶eby go troch臋 przygasi膰? - spyta艂a Ewa. - Czy da膰 Gastonowi do zrozumienia, 偶e Armand bryluje na wyrost? - Mo偶e jedno i drugie, je艣li zdo艂asz. Poza tym, mam zamiar znikn膮膰鈥

Wyjawi艂am jej sw贸j plan, kt贸ry bardzo pochwali艂a. Mog艂y艣my wr贸ci膰 do towarzystwa.

Jak zamierza艂am, tak zrobi艂am. Ponadto pozwoli艂am sobie na stworzenie r贸偶nicy mi臋dzy nimi, wi臋ksz膮 atencj膮 obdarza艂am Gastona ni偶 Armanda, kt贸ry wyra藕ny gniew zdo艂a艂 pohamowa膰 i tylko sarkazm okazywa艂. Potem za艣 zn贸w uda艂am si臋 do toalety i ju偶 nie wr贸ci艂am do stolika. Roman czeka艂 w um贸wionym miejscu i nawet nie musia艂am mu t艂umaczy膰, 偶e 偶adnych go艣ci dzisiaj przyjmowa膰 nie b臋d臋鈥

Armand zaprezentowa艂 bezczelno艣膰 zupe艂n膮, tak wcze艣nie do mnie przyby艂, 偶e z nim razem zmuszona by艂am wyj艣膰 z domu i uda膰 si臋 na pla偶臋, gdzie w dodatku odp艂yw wszystk膮 wod臋 zabra艂 i osoby spaceruj膮ce z daleka rzuca艂y si臋 w oczy. Takie to czyni艂o wra偶enie, jakbym ca艂膮 noc z nim sp臋dzi艂a i 艣niadanie wsp贸lnie jad艂a. Niegdy艣 podobny wypadek grozi艂by mi kompromitacj膮 absolutn膮 i og贸ln膮, teraz, wiedz膮c, 偶e o 偶adnej kompromitacji nawet mowy nie mx, w艣ciek艂a by艂am tylko ze wzgl臋du na Gastona.

Nie owija艂 rzeczy w bawe艂n臋, nie kr臋puj膮c si臋 wcale obecno艣ci膮 Romana, kt贸ry dla mnie namiocik i le偶aki rozk艂ada艂. C贸偶, nie m贸g艂 jednak偶e przy tym g艂owy mi臋dzy nas wtyka膰 i Armand z tego skorzysta艂.

- Dlaczego mi wczoraj uciek艂a艣? - spyta艂 wprost, g艂osem dosy膰 cichym. - Co za wa艂a ze mnie robisz?

- Tego osobliwego pytania w og贸le nie rozumiem - odpar艂am zimno.

- Dziewczyno, nie ze mn膮 te numery. W kotka i myszk臋 bawi膰 si臋 nie b臋dziemy. Ci膮gnie ci臋 do mnie tak samo, jak i mnie do ciebie, perwersja ma to by膰 czy co?

Pomy艣la艂am, 偶e istotnie, jeszcze wczoraj o tej porze rzeczywi艣cie mnie ci膮gn臋艂o. A teraz przesta艂o i niech on si臋 z tym pogodzi.

- Pomy艂ka鈥 - zacz臋艂am, wci膮偶 zimno.

Przerwa艂 mi od razu, zuchwale si臋 do mnie przyciskaj膮c. - Jaka tam pomy艂ka, nie zawracaj g艂owy. Spa膰 przez ciebie w og贸le nie mog艂em, do wariactwa chcesz mnie doprowadzi膰? Po co tu w og贸le przysz艂a艣? Wolisz na 艣wie偶ym powietrzu鈥? Chod藕, wracamy do ciebie, ma艂ego drinka mi przecie偶 nie odm贸wisz? Idziemy do domu i tam ci poka偶臋 pomy艂k臋鈥

Wydar艂am si臋 z jego obj臋膰 i odsun臋艂am z le偶akiem tak, 偶e ju偶 nie mia艂 do mnie 艂atwego dost臋pu.

- A mo偶e ja wcale nie chc臋 ogl膮da膰? - powiedzia艂am z lodowat膮 wzgard膮, kt贸ra powinna go by艂a 艣miertelnie obrazi膰. - Mo偶e ju偶 dosy膰 widzia艂am? Nie chc臋 tej poufa艂o艣ci. Je艣li nawet przez chwil臋 stwarza艂am z艂udne wra偶enie鈥 mo偶e by艂am pijana? Teraz mi trze藕wo艣膰 wr贸ci艂a i nie 偶ycz臋 sobie s艂ucha膰 tych鈥 propozycji. A tak偶e towarzystwa nie jestem spragniona i chcia艂abym zosta膰 sama.

Zamiast si臋 obrazi膰, 艣mia膰 si臋 pocz膮艂, chocia偶 na twarzy i w oczach mign膮艂 mu gniew. Zmieni艂 jednak偶e ton i pohamowa艂 swoje zuchwalstwo, admiruj膮c mnie natr臋tnie, tyle 偶e grzeczniej nieco. Wida膰 by艂o przy tym, 偶e mnie od swojej obecno艣ci 偶adn膮 miar膮 nie uwolni, uparcie staraj膮c si臋 czyni膰 wra偶enie, i偶 do niego nale偶臋.

Ciekawa by艂am strasznie, jakie te偶 zabiegi Ewa wczorajszego wieczoru poczyni艂a, bo skutku ich nie by艂o wida膰. Po偶a艂owa艂am, 偶e nie zadzwoni艂am do niej jeszcze przed 艣niadaniem, ale z elementarnej uprzejmo艣ci nie chcia艂am jej budzi膰 o zbyt wczesnym poranku. Gdybym wiedzia艂a, 偶e Armand takie podst臋py zastosuje, zadzwoni艂abym, na 偶adn膮 przyzwoito艣膰 nie bacz膮c.

Z porannego s艂o艅ca przy okazji korzystaj膮c, na le偶aku siedzia艂am, p贸艂le偶膮c, odpowiednio rozstawionym, i nagle wyda艂o mi si臋, 偶e wielbiciel, dzi艣 ju偶 niepo偶膮dany, swoich zapa艂贸w nie opanuje i runie na mnie znienacka. I natychmiast przypomnia艂o mi si臋 wydarzenie straszne, kiedy to krewny m贸j, wuj Potworski, z polowania wr贸ci艂 nieco pot艂uczony, bo z konia spad艂, na ogromnym i do艣膰 starym fotelu siedzia艂, winem si臋 krzepi艂, a wie艣膰 o wypadku, mocno przesadzona, przed nim przyj艣膰 zd膮偶y艂a. Na co ciotka Potworska, ma艂偶onka jego, z krzykiem wpad艂a i widz膮c go 偶ywego, acz nieco podrapanego, bez namys艂u w obj臋cia si臋 mu rzuci艂a. 呕e za艣 tak wuj, jak ciotka, obydwoje bardzo korpulentni byli, stary 贸w fotel nie wytrzyma艂 i pod zbyt wielkim ci臋偶arem z okropnym trzaskiem si臋 za艂ama艂.

Scena owa, nagle wspomniana, tak mnie przerazi艂a, 偶e czym pr臋dzej z le偶aka si臋 podnios艂am i na spacer posz艂am po ods艂oni臋tym dnie morskim, rzecz jasna z Armandem, do mojego boku przylepionym. Z艂a coraz wi臋cej, zastanawia艂am si臋, jak najlepiej post膮pi膰, porzuci膰 t臋 pla偶臋 i i艣膰 mi臋dzy ludzi, uda膰 si臋 z wizyt膮 do Ewy, zasi膮艣膰 w kawiarni鈥? Do domu nawet wst膮pi膰 nie mog艂am, bo poszed艂by za mn膮 i wdar艂 si臋. do 艣rodka. IJ siebie, w dawnym czasie, mia艂abym s艂u偶b臋, kt贸ra by mnie ochroni艂a, natr臋ta zwyczajnie wyrzucaj膮c, a i ludzka opinia mia艂aby znaczenie, a teraz鈥? Jeden Roman mi zosta艂, kt贸rego przecie偶 na bitw臋 nie mog艂am nara偶a膰鈥

Z pomoc膮 zn贸w mi przysz艂y minione do艣wiadczenia. Zr臋cznie symuluj膮c odmian臋 humoru, dla kaprysu, muszle pocz臋艂am zbiera膰 z okrzykami i wielkim zapa艂em, i wszystkie Armandowi pcha艂am w r臋ce. Mia艂 do wyboru, rzuci膰 je, obrazi膰 mnie i narazi膰 si臋 na nieodwo艂alne zerwanie stosunk贸w ze mn膮 lub te偶, ob艂adowany skorupami, swobod臋 ruch贸w straci膰 ca艂kowicie. Wybra艂 to drugie, dzi臋ki czemu kares贸w, z daleka og贸lnie widocznych, mog艂am wreszcie unika膰.

Wr贸ci艂am do brzegu dopiero, kiedy przy moim namiociku ruch jaki艣 dostrzeg艂am, po kt贸rym odgad艂am powi臋kszenie towarzystwa, a przy tym i sama ju偶 mia艂am pe艂ne r臋ce zbior贸w. Nadziei na ratunek nabrawszy, zaryzykowa艂am powr贸t i rzeczywi艣cie, z ulg膮 ujrza艂am najpierw Philipa, a p贸藕niej Gastona. Po chwili za艣 i Karol si臋 pokaza艂, bez Ewy, kt贸ra, jak wyja艣ni艂, dla r贸偶nych zabieg贸w upi臋kszaj膮cych d艂u偶ej w domu zosta艂a.

Jakie艣 przeczucie mnie ostrzeg艂o, bym owych uzbieranych muszel lekcewa偶膮co nie rzuca艂a. Dzikiego zwierza lepiej nie dra偶ni膰鈥

Zamieszanie zrobi艂am nimi wprost nieopisane. Segregowa艂am, uk艂ada艂am, kaza艂am sobie w tym pomaga膰, wreszcie opakowania za偶膮da艂am delikatnego dla ka偶dego rodzaju oddzielnie i zaniesienia ca艂ego 艂upu do mojego domu. Wszyscy byli tym zaj臋ci tak d艂ugo, 偶e na po艂udniowy posi艂ek pora przysz艂a, a dla mnie s艂o艅ce sta艂o si臋 zbyt silne.

Zdobycz t臋 morsk膮, potrzebn膮 mi jak dziura w mo艣cie, w gabinecie umie艣ci艂am i na drugie 艣niadanie uda艂am si臋 w licznym towarzystwie.

Na szcz臋艣cie pokaza艂a si臋 te偶 i Ewa. Uda艂o nam si臋 od pan贸w troch臋 odseparowa膰, dzi臋ki czemu wie艣ci od niej uzyska艂am.

- Chyba masz racj臋, ten Armand jest agresywny - rzek艂a do mnie. - On z tych, co pomiataj膮 kobietami, mia艂a艣 nosa. Do艣wiadczona wydra da艂aby sobie z nim rad臋, ale nie ty, a i do艣wiadczon膮 wydr臋 mog艂aby ta rozrywka drogo kosztowa膰. Ale zdo艂a艂am zamieni膰 z Gastonem par臋 s艂贸w w cztery octy i da艂am mu do zrozumienia, 偶e w g艂upie gadanie mo偶e nie wierzy膰.

Zaniepokoi艂am si臋.

- Ale nie powiedzia艂a艣 chyba wprost鈥?

- No co艣 ty, nie b臋d臋 ci przecie偶 robi膰 ko艂o pi贸ra! Zdementowa艂am tylko Armanda. Je艣li sam si臋 nie po艂apie, to kretyn i nie warto ko艂o niego chodzi膰. A, przy okazji鈥! Dowiedzia艂am si臋, 偶e jest rozwiedziony i bezdzietny, rozwi贸d艂 si臋 niedawno, ledwie przed rokiem.

Tak mi si臋 ju偶 pogl膮dy i charakter zmieni艂y, 偶e wiadomo艣膰 o jego rozwodzie bardzo mnie ucieszy艂a. Kiedy艣, Bo偶e drogi, ogarn臋艂aby mnie rozpacz i zgroza, i mniema艂abym, 偶e 偶adnych stosunk贸w z nim nie nale偶y utrzymywa膰, bo jak偶e, z rozwodnikiem鈥!

Humor mi si臋 nadzwyczajnie poprawi艂 i sama rozmow臋 z Gastonem zacz臋艂am, co mi przysz艂o z 艂atwo艣ci膮, bo i on jakby na to czyha艂. Z wyborem tematu k艂opotu nie by艂o, owa informacja od pana Desplain, przeze mnie nie otrzymana, mia艂a prawo 偶ywo mnie interesowa膰, a przy tym o Montilly Gaston m贸g艂 wiedzie膰 najwi臋cej. Prawie fachowo o koniach, stajniach i gonitwach m贸wi膮c, w moje sprawy ca艂kiem si臋 zag艂臋bili艣my. Armand usi艂owa艂 si臋 wtr膮ci膰, o grze i jej wynikach napomykaj膮c, ale tu go Karol zagada艂 r贸偶nymi zapytaniami, bo sam wiedzia艂 niewiele, a rzecz go ciekawi艂a. Nie w膮tpi艂am wcale, 偶e ta ciekawo艣膰 Karola, to robota Ewy.

Jawnie i bez ogr贸dek zaprosi艂am Gastona samego do siebie na herbat臋 przed wieczornym obiadem, daj膮c tylko wszystkim do zrozumienia, 偶e pewne poufne suporycje pana Desplain, te z ostatniej chwili, moich rozwa偶a艅 wymagaj膮. Na kilka zda艅 zrobi艂am z siebie kobiet臋 interesu, kt贸rych podobno ostatnimi czasy pojawi艂o si臋 zatrz臋sienie, wi臋c nikt si臋 temu nie dziwi艂.

Przyszed艂. Zaledwie z pla偶y i k膮pieli wr贸ci艂am, zapuka艂 do moich drzwi.

I tu si臋 pokaza艂a r贸偶nica w ich zachowaniach. Nie rzuca艂 si臋 na mnie, jak Armand, nie chwyta艂 mnie W obj臋cia, ale kiedy moj膮 d艂o艅 uca艂owa艂, w p艂omieniach ca艂a stan臋艂am. O, rozmawiali艣my o interesach, oczywi艣cie, dlaczeg贸偶 by nie? Ale nie tylko鈥

I zn贸w nie wiem, czy nie wyrwa艂oby si臋 ze mnie zbyt wiele, gdyby nie telefon od pana Desplain. Dziwnie mi si臋 zrobi艂o na my艣l, 偶e przypadki zewn臋trzne i niezale偶ne ode mnie najwyra藕niej przeszkadzaj膮 mi w upadku moralnym鈥

Pan Desplain, nieco zak艂opotany, prosi艂 mnie o przybycie na kilka godzin do Montilly. Nie chcia艂 zbyt wiele m贸wi膰 przez telefon, ale zrozumia艂am, 偶e sprawa g艂贸wnie dotyczy owego zamkni臋tego pokoju, 偶e liczy艂 na to, i偶 w Trouville nie wi臋cej ni偶 dwa dni pob臋d臋, a potem zajm臋 si臋 osobi艣cie ca艂膮 posiad艂o艣ci膮 i o uporz膮dkowaniu pa艂acu zadecyduj臋.

Tymczasem zwlekam z tym, a pod oknem owego pokoju pies wyje, co ludzi w stadninie denerwuje. Ponadto, sam sprawdzi艂, bo jaki艣 niepok贸j go ogarnia艂, 偶e znik艂o puzdro z niezmiernie cenn膮 zawarto艣ci膮, kt贸r膮 osobi艣cie przy inwentaryzacji ogl膮da艂. Jutro pok贸j zostanie otwarty, co wobec wielkiej mocy drzwi i zamk贸w nie b臋dzie 艂atwe, ja za艣 powinnam by膰 przy tym obecna, tak mu si臋 wydaje.

Wydawa艂o mi si臋 podobnie, obieca艂am zatem na dziesi膮t膮 godzin臋 przyjecha膰. S艂uchaj膮cy mojej rozmowy Gaston zaciekawi艂 si臋 taktownie, a ja bez namys艂u wyjawi艂am mu jej tre艣膰.

- Poj臋cia nie mam, o co tam chodzi i co si臋 wykryje - rzek艂 na to. - Ale czy nie mia艂aby pani nic przeciwko temu, 偶ebym pojecha艂 r贸wnie偶? Mo偶e przyda si臋 pani jaka艣 dodatkowa podpora?

Nawet i bez podpory propozycja mnie zachwyci艂a, ale przyj臋艂am j膮 pow艣ci膮gliwie, cho膰 z wdzi臋czno艣ci膮. Zadziwiaj膮ce to by艂o, jako艣 pyry nim do w艂asnych, dawnych obyczaj贸w wraca艂am, wychowanie, w przyzwoitym domu odebrane, pozwala艂o mi zachowa膰 umiar, a zarazem swoboda, jakiej zd膮偶y艂am zakosztowa膰, uroku temu wszystkiemu dodawa艂a. Mog艂abym przecie偶, na przyk艂ad, jecha膰 z nim wind膮 sam na sam鈥

Po艣piesznie te marzenia z siebie wyrzuci艂am i wezwa艂am Romana, by go o jutrzejszej podr贸偶y zawiadomi膰.

- Pan de Montpesac b臋dzie mi towarzyszy艂 - oznajmi艂am. - Razem wyruszymy.

- Um贸wi艂a si臋 pani na dziesi膮t膮 - zwr贸ci艂 mi uwag臋 Gaston. - Trzeba wcze艣nie wyjecha膰鈥

- O wp贸艂 do 贸smej wystarczy - wtr膮ci艂 si臋 Roman. - O ile nie zamierza ja艣nie pani wst膮pi膰 do Pary偶a?

- Nie - odpar艂am. - Je艣li nawet, to p贸藕niej, po spotkaniu z panem Desplain. Nie wiem, czy panu to b臋dzie odpowiada艂o? - zwr贸ci艂am si臋 do Gastona.

- B臋dzie mi odpowiada艂o wszystko, czego pani sobie 偶yczy - rzek艂 z u艣miechem i poczu艂am b艂ogo艣膰, dotychczas mi nie znan膮.

Rzecz oczywista, rozmowa nasza intymny charakter ca艂kowicie straci艂a, czas na obiad nadszed艂, pojawi艂 si臋 Armand, a z nim razem Ewa i Karol. Ew臋 najwyra藕niej w 艣wiecie bawi艂 ten udzia艂 w niemi艂ych mi umizgach, przeszkadza艂a Armandowi wszelkimi si艂ami. Powiedzia艂am jej na ucho o jutrzejszym wyje藕dzie, nam贸wi艂a mnie, 偶eby zachowa膰 go w tajemnicy przed Armandem, a wr贸ci膰 jak najp贸藕niej, i bardzo mi si臋 ten pomys艂 spodoba艂.

Wyjechali艣my nazajutrz o wp贸艂 do 贸smej punktualnie, co mi najmniejszego k艂opotu nie sprawi艂o, bo do wczesnego wstawania ca艂e 偶ycie by艂am przyzwyczajona鈥

Drzwi owego zamkni臋tego pokoju, zlekcewa偶one przeze mnie i przez pana Desplain przy ogl臋dzinach og贸lnych, rzeczywi艣cie by艂y wyj膮tkowej mocy, a dwa zamki okaza艂y si臋 bardziej skomplikowane ni偶 ktokolwiek s膮dzi艂. Nie chcia艂am ich psu膰, do艣wiadczony i podobno zr臋czny 艣lusarz przyst膮pi艂 zatem do roboty.

Wszyscy si臋 troch臋 dziwili, sk膮d takie drzwi i zamki w pomieszczeniach kredensowych pyry kuchni, dla mnie jednak偶e nic w tym nadzwyczajnego nie by艂o. Zdarza艂y si臋 opr贸cz spi偶arni zwyk艂ych tak偶e i dodatkowe, gdzie produkty drogie, a dla z艂odzieja 艂akome, trzymano. Mnie samej, wobec wierno艣ci i uczciwo艣ci s艂u偶by, nie by艂o to potrzebne, ale pradziada, by膰 mo偶e, nie sami uczciwi otaczali. Przy posiadaniu du偶ych zapas贸w, rzeczy tak drogie, jak cukier, kawa, herbata, bakalie i korzenie, te偶 bym zapewne mia艂a pod dobrym zamkni臋ciem, a mo偶liwe, 偶e razem z nimi i srebra sto艂owe wielkiej ceny.

Oczekuj膮c sukces贸w 艣lusarza, pan Desplain wyjawi艂 mi, co te偶 si臋 znajdowa艂o w owym puzdrze, kt贸re mu nagle z oczu znik艂o. Ot贸偶 mianowicie pistolety pojedynkowe sprzed dwustu lat, niezmiernie cenne, bo nie do艣膰 偶e zabytkowe, to jeszcze ozdobione kamieniami szlachetnymi. R臋koje艣ci ich, z ko艣ci s艂oniowej, zawiera艂y w sobie diamenty i rubiny ogromnej warto艣ci i gdyby nie ich znaczenie jako zabytku autentycznego, by艂by nawet sens wyj膮膰 je i do bi偶uterii spo偶ytkowa膰. Znajdowa艂y si臋 w gabinecie pradziada, zosta艂y opisane w inwentarzu i oto teraz okazuje si臋, 偶e ich nie ma.

Obchodz膮c ca艂y dom, nie zwr贸ci艂am specjalnej uwagi na puzdro w gabinecie i nawet nie pami臋ta艂am, jak wygl膮da艂o. Na delikatne pytanie pana Desplain bez 偶adnej obrazy odpowiedzia艂am, 偶e ich z pewno艣ci膮 nie zabiera艂am, bo w og贸le nie zabiera艂am niczego, a gdybym ju偶 mia艂a co艣 wzi膮膰 ze sob膮 do Trouville, to pr臋dzej wachlarz praprababci, kt贸ry wpad艂 mi w oko przez swoj膮 wielk膮 urod臋.

Pan Desplain g艂owi艂 si臋 jeszcze, kto te偶 i kiedy te drzwi zamkn膮艂, bo w czasie inwentaryzacji otwarte by艂y i sam osobi艣cie tu zagl膮da艂, r贸偶ne supozycje wszyscy snuli, kiedy wo艅 jaka艣, nik艂a, ale bardzo niemi艂a, da艂a si臋 poczu膰.

- Zdech艂y szczur tam le偶y - zaopiniowa艂 str贸偶 stajenny, przy tej robocie obecny.

- Na zdech艂ego szczura pies m贸g艂 wy膰 - popar艂 go Martin Beck, zarz膮dzaj膮cy stajniami, te偶 uczestnicz膮cy w przedsi臋wzi臋ciu z ciekawo艣ci, bo wie艣膰 o drzwiach zamkni臋tych i wyciu psa ju偶 si臋 po ca艂ej posiad艂o艣ci rozesz艂a.

艢lusarz jeden zamek ju偶 wymontowa艂, po kt贸rym dziura w drzwiach si臋 pokaza艂a, a drugi w艂a艣nie otwiera艂.

- Nie chc臋 kraka膰, ale na nosa czuj臋, 偶e chyba stado zdech艂ych szczur贸w- mrukn膮艂 dosy膰 g艂o艣no. - 艢mierdzi jak diabli鈥 Nie mia艂am 偶adnych z艂ych przeczu膰, wi臋cej, szczerze m贸wi膮c, Gastonem przy moim boku zaj臋ta ni偶 odorem i drzwiami, ale ni z tego, ni z owego zn贸w mi si臋 przypomnia艂 ten zaj膮c, za kredensem u mnie w domu odnaleziony. Czeka艂am jednak偶e spokojnie, a偶 艣lusarz nagle swego dzie艂a dokona艂 i drzwi si臋 otwar艂y.

Skutk贸w tego otwarcia, tak woni, jak i widoku, kt贸ry si臋 naszym oczom objawi艂, nawet wspomina膰 nie mog臋, bo md艂o艣ci okropne si臋 we mnie zrywaj膮. Pobie偶nie ledwo to mog臋 powiedzie膰. Smr贸d nas straszliwy uderzy艂 niczym obuchem, gdzie偶 do niego by艂o mojemu zaj膮cowi, w pomieszczeniu za艣 da艂o si臋 widzie膰 co艣, w bez w膮tpienia prezentowa艂o ludzkie zw艂oki鈥 Rozumny by艂 ten pies, co wy艂, i wiedzia艂, co robi鈥

Sekretarka pana Desplain uciek艂a z krzykiem, jedna z niewiast, do sprz膮tania wynajmowanych, os艂ab艂a ca艂kiem i na posadzk臋 si臋 osun臋艂a, Martin Beck odbieg艂 szybko i wpad艂 do 艂azienki, 艣lusarz, nos zatykaj膮c, do najbli偶szego okna si臋 rzuci艂, inni nad zlewem kuchennym womitowali, ja za艣, g艂osu nie wydawszy, pad艂am na pier艣 Gastona i kurczowo chwyci艂am go za klapy marynarki, twarz na jego 艂onie kryj膮c. Te偶 nic nie rzek艂, tylko wzi膮艂 mnie na r臋ce i czym pr臋dzej do drugiego kredensu uni贸s艂, a tam wielki kielich koniaku mi zaserwowa艂. Sobie te偶.

Jeden pan Desplain zimn膮 krew zachowa艂 i, cho膰 r贸wnie偶 z zatkanym nosem, uwa偶nym spojrzeniem ca艂y pok贸j obrzuci艂. Po czym w kredensie przy nas si臋 znalaz艂 i ch臋tnie z koniaku skorzysta艂.

- No i zguba si臋 znalaz艂a - rzek艂 suchym g艂osem. - Otwarte puzdro i oba pistolety, z tym 偶e jeden na zewn膮trz. Tyle widz臋 dobrego.

- Policj臋 trzeba wezwa膰 - zadecydowa艂 Gaston i wyj膮艂 z kieszeni telefon. - Zna pan tu kogo艣, czy dzwonimy do pogotowia? - Znam w Pary偶u. Pan pozwoli鈥

Wyci膮gn膮艂 sw贸j telefon i sam we艅 popuka艂. Gaston mn膮 si臋 zn贸w zaj膮艂, ramieniem ciasno obejmuj膮c, ja za艣, cho膰 wcale nie tak 藕le si臋 czu艂am, bym mdle膰 mia艂a, nadmiar s艂abo艣ci prezentowa艂am, bo mi jego opieka przyjemno艣膰 sprawia艂a. I ten u艣cisk, i s艂owa r贸偶ne, cichym g艂osem szeptane鈥

Pan Desplain ca艂膮 rozmow臋 z kim艣 odby艂, z kt贸rej po艂ow臋 zrozumia艂am. Policja zaraz mia艂a przyby膰, a z ni膮 razem dokt贸r i us艂uga dla takich rzeczy w艂a艣ciwa. Wszed艂 Martin Beck, za nim zaraz str贸偶 stajenny i druga niewiasta sprz膮taj膮ca, kt贸ra na widok trunku natychmiastowej pomocy za偶膮da艂a. Dosta艂a j膮, tak jak i wszyscy.

- Zorientowa艂 si臋 pan, kto tam le偶y? - spyta艂 Gaston pana Desplain. - Zdaje mi si臋, 偶e pan jeden popatrzy艂 uwa偶nie.

-Raczej wola艂em patrze膰 obok-odpar艂 pan Desplain i dola艂 sobie medykamentu. - G艂贸wnie chodzi艂o mi o pud艂o z pistoletami. Musz臋 przyzna膰, 偶e na ich widok dozna艂em du偶ej ulgi. - I tak podziwiam pa艅sk膮 odporno艣膰鈥

-A m贸wi艂em, 偶e by艂 huk -wtr膮ci艂 si臋 str贸偶 stajenny z wielk膮 satysfakcj膮. - To nie, nie wierzyli mi, Bernard si臋 upiera艂鈥 - Czy ja mam s艂uszne wra偶enie, 偶e to kobieta鈥? - zastanowi艂 si臋 Martin Beck.

- Kobieta - potwierdzi艂a stanowczo niewiasta do sprz膮tania. - G艂ow臋 daj臋.

- Jaki huk? - spyta艂 str贸偶a pan Desplain.

- A ju偶 b臋dzie blisko miesi膮c. Zaraz potem jak pa艂ac zamkni臋to. Prawie spod stajni s艂ysza艂em, a ja mam s艂uch dobry, jak co艣 jakby hukn臋艂o w 艣rodku. M贸wi艂em wszystkim, to nie, ja g艂upi jestem, zdawa艂o mi si臋 albo mo偶e co艣 tam zlecia艂o, albo si臋 jaki mebel przewr贸ci艂, albo co鈥

Pan Desplain zwr贸ci艂 si臋 do Marona Becka. - Pan wiedzia艂 o tym?

- Wiedzia艂em鈥 Zaraz, przepraszam, o czym鈥? - O huku.

- Oczywi艣cie. Gerard chyba mnie pierwszemu powiedzia艂. Sprawdzali艣my wszystko, drzwi i okna zamkni臋te, wewn膮trz spok贸j, przyznaj臋, 偶e te偶 to zlekcewa偶y艂em, nie widzia艂em potrzeby pana o tych z艂udzeniach akustycznych zawiadamia膰. Tyle 偶e kaza艂em uwa偶niej pilnowa膰 i ca艂y czas kto艣 mia艂 na oku pa艂ac i wej艣cia.

- Wiadomo kto kiedy pilnowa艂?

- Pewnie - wtr膮ci艂 si臋 zn贸w str贸偶 z wyra藕n膮 uraz膮. - Sze艣ciu stra偶nik贸w nas jest i dy偶ury s膮 zapisane. No, fakt, 偶e nic si臋 nie dzia艂o, chocia偶 Jean鈥揚aul co艣 tam mamrota艂鈥

- Co mamrota艂?

- On ma艂om贸wny i wi臋cej z kamienia mo偶na wydoby膰. Ale co艣 tam j膮ka艂, 偶e kogo艣 widzia艂, a nawet nie kogo艣, tylko mu si臋 krzaki rusza艂y.

- Kiedy?

- A zaraz potem. Nast臋pnego dnia rano. Ale w nocy Albert patrolowa艂, to pami臋tam, bo by艂 ze swoim psem razem i potem jego pies moje 艣niadanie ze偶ar艂. Ja zreszt膮 te偶 by艂em, chocia偶 mia艂em wolne, ale zez艂o艣ci艂o mnie, 偶e mi nikt nie wierzy i sam chcia艂em mie膰 pa艂ac na oku, a nie tylko stajnie. No wi臋c noc po艣wi臋ci艂em, 偶eby ich przekona膰, ale nie, spok贸j by艂 ca艂kowi

ani 艣wiat艂a, ani g艂osu, ani si臋 nic nie ruszy艂o, ani pies Alberta s艂owa nie powiedzia艂, a偶 do rana. Dopiero Jean鈥揚aul鈥

- Pies Alberta przekonuje mnie najbardziej - mrukn膮艂 pan Desplain i poniecha艂 pyta艅.

Jako osoba dog艂臋bnie wstrz膮艣ni臋ta, nie bra艂am udzia艂u w tej konwersacji, teraz jednak delikatnie i z rzeteln膮 niech臋ci膮 wydoby艂am si臋 z ramion Gastona. Usiad艂am prosto.

- Nie by艂o mnie tu w owym czasie - zauwa偶y艂am skromnie. - Ale doznaj臋 wra偶enia, 偶e 贸w huk osobliwy rozleg艂 si臋 kr贸tko po 艣mierci mojego pradziada? Zaraz po dokonaniu inwentaryzacji?

- S艂usznie si臋 pani wydaje鈥 - Ile偶 mog艂o up艂yn膮膰 czasu?

Pan Desplain zastanawia艂 si臋 przez chwil臋. Obejrza艂 si臋 na swoj膮 sekretark臋, kt贸r膮 teraz dopiero, blad膮 bardzo, wprowadzi艂 do kredensu 艣lusarz. Gestem wskaza艂 im obojgu stoj膮c膮 na stole butelk臋, sprz膮taj膮ca niewiasta wyj臋艂a z szafki kieliszki. Pan Desplain westchn膮艂.

- O ile pami臋tam鈥 I o ile mog臋 wyliczy膰鈥 W dwa dni p贸藕niej. W pi臋膰 dni po 艣mierci mojego klienta, po艣piech wydawa艂 mi si臋 s艂uszny. Z przyczyn, o kt贸rych pani ju偶 wie.

Zacz臋艂am mie膰 swoje pogl膮dy, kt贸rych nie umia艂abym wyrazi膰 nawet, gdybym chcia艂a. Nie chcia艂am wcale. Mia艂am wielk膮 nadziej臋, 偶e policja rozwik艂a zagadk臋, bo ju偶 raz w 偶yciu s艂ysza艂am o sprawie, dla wszystkich tajemniczej, kt贸r膮 przodownik policji rozwi膮za膰 potrafi艂. Mo偶e i w tych czasach nowych maj膮 swoje sposoby鈥

Policja przyjecha艂a w par臋 minut, cho膰 nale偶a艂oby raczej rzec, 偶e zacz臋艂a nadje偶d偶a膰, bo czas jaki艣 te przyjazdy potrwa艂y. Przenios艂am si臋 do salonu, gdzie obie sprz膮taj膮ce niewiasty, i ta silniejsza, i ta omdla艂a, bardzo gorliwie usun臋艂y pokrowce z mebli i jaki taki porz膮dek zrobi艂y. Wo艅 od strony kuchni ju偶 tu wcale nie dobiega艂a, ale na wszelki wypadek kaza艂am wszystkie okna otworzy膰. Na dole r贸wnie偶 poleci艂am wietrzy膰, bo wiedzia艂am doskonale, jak d艂ugo wstr臋tny od贸r potrafi si臋 utrzymywa膰. Na szcz臋艣cie wiedzia艂am tak偶e, w jaki spos贸b mo偶na si臋 go pozby膰 ostatecznie.

- Mia艂 pan chyba przeczucie, 偶e podpora mi si臋 przyda - rzek艂am z westchnieniem do Gastona.

- Przeczucia 偶adnego - odpar艂 偶ywo. - Wy艂膮cznie nik艂e nadzieje. I doprawdy a偶 taka sytuacja do g艂owy mi nie przysz艂a. Co tu mog艂o nast膮pi膰, na lito艣膰 bosk膮, wiem, 偶e istnia艂y jakie艣 k艂opoty, ale natury raczej prawnej, a nie zbrodniczej. Ponadto, prawd臋 m贸wi膮c, po prostu chcia艂em z pani膮 jecha膰. Tu, musz臋 przyzna膰, mia艂em nawet wielkie nadzieje鈥

Gdyby nie te鈥 mocno zle偶a艂e鈥 zw艂oki鈥 s艂ucha艂abym go w upojeniu i odpowiedzia艂abym mu mo偶e nawet zbyt jasno. Wobec obrzydliwo艣ci jednak偶e, a mo偶e nawet jakiego艣 dramatu, co艣 mnie hamowa艂o.

- Jakie艣 nadzieje zapewne i ja mia艂am - rzek艂am sm臋tnie. - Z pewno艣ci膮 nie spodziewa艂am si臋 czego艣 tak wstr臋tnego. Przykro mi, 偶e przypadkiem zosta艂 pan wmieszany w okropn膮 spraw臋, kt贸rej wcale nie rozumiem i kt贸ra zapewne zrazi pana do mnie鈥

Ugryz艂am si臋 w j臋zyk, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e stosuj臋 ob艂ud臋, za moich czas贸w powszechnie przyj臋t膮, a obecnie raczej nie stosowan膮. Wstrz膮s jednak偶e prze偶y艂am i on mnie nieco sko艂owa艂. Zmiesza艂am si臋 bardzo g艂upio i wyra藕nie poczu艂am, 偶e przestaj臋 panowa膰 nad sob膮 i nad ca艂ym po艂o偶eniem. Nie znalaz艂am innego wyj艣cia, jak tylko wybuchn膮膰 p艂aczem.

Gaston ju偶 by艂 przy mnie, trzymaj膮c mnie w obj臋ciach, ja za艣 spokojnie mog艂am symulowa膰 nieopanowane wapory. Czyni艂am to z wielk膮 przyjemno艣ci膮, niestety kr贸tko, poniewa偶 nagle pojawi艂 si臋 Roman, kt贸rego przy ca艂ej operacji wcale nie by艂o. Sama kaza艂am mu jecha膰 do Pary偶a, do Ritza, i za偶膮da膰 od pokoj贸wki spakowania kilku moich rzeczy, jakich mi w Trouville brakowa艂o. Udawa艂am si臋 tam wszak tylko na dwa dni鈥

- Ja艣nie pani musi zachowa膰 spok贸j - rzek艂 surowo ju偶 od progu. - Ta ca艂a historia wcale nas nie dotyczy. Wszystko wskazuje na to, 偶e zbrodnia zosta艂a pope艂niona jeszcze przed wyjazdem ja艣nie pani z S臋kocina.

Z niech臋ci膮 oderwa艂am si臋 od piersi Gastona. - Zbrodnia鈥?

- Osoba p艂ci 偶e艅skiej zosta艂a najprawdopodobniej zabita, takie jest mniemanie policji. Je艣li kto艣 ma rozbit膮 g艂ow臋 i skr臋cony kark, trudno przypuszcza膰, 偶e pope艂ni艂 samob贸jstwo albo umar艂 na serce. Szczeg贸艂y b臋d膮 po sekcji. Ponadto zdaje si臋, 偶e ofiar膮 jest panna Luiza Lerat鈥

Jak zawsze, Roman wiedzia艂 wi臋cej ode mnie i mia艂 wszystkie nowiny. Poderwa艂am si臋, zemocjonowana. Luiza Lerat to by艂a towarzyszka鈥 i nie tylko鈥 mojego pradziada. Ta, o kt贸r膮 wola艂am nie pyta膰 pana Desplain鈥

- Jezus Mario - zdo艂a艂am tylko powiedzie膰 ze zgroz膮.

- Trafili艣my jak 艣liwka w kompot. Nic na razie jeszcze nie wiadomo, ale pan Desplain przypuszcza, 偶e w gr臋 wchodzi艂y te zabytkowe pistolety. Z jednego wystrzelono. Zbadaj膮 odciski palc贸w i stwierdz膮, kto strzela艂, ale up艂yw czasu skomplikuje spraw臋. Szkoda, 偶e nie potraktowano powa偶nie tego ciecia, kt贸ry s艂ysza艂 huk, pan Beck pluje sobie w brod臋鈥

- Sk膮d Roman to wszystko wie?!

-Ju偶 si臋 zd膮偶y艂em zaprzyja藕ni膰 z policj膮. Przed p贸艂godzin膮 przyjecha艂em i w pierwszej chwili nawet nie chcieli mnie wpu艣ci膰. Ale teraz ju偶 szafa gra. Ja艣nie pani mo偶e zrobi膰, co zechce, nas przy tej ca艂ej imprezie w og贸le nie by艂o, a stara korespondencja z ja艣nie panem starszym znajduje si臋 u pana Desplain. Wi臋c ja艣nie pani mo偶e spokojnie jecha膰 do Pary偶a albo wraca膰 do Trouville.

Zawaha艂am si臋. Gaston, zn贸w wypu艣ciwszy mnie z obj臋膰, s艂ucha艂 wszystkiego z uwag膮, ale spokojnie. Teraz wzi膮艂 mnie delikatnie za ramiona i obr贸ci艂 ku sobie.

- Kochanie, jeden dzie艅 powinna艣 prze偶y膰 bez emocji powiedzia艂 spokojnym g艂osem i k膮tem oka dostrzeg艂am, 偶e Roman skin膮艂 g艂ow膮. - Pojedziemy do Pary偶a, zjemy obiad albo kolacj臋, to ju偶 wszystko jedno, i odzyskasz r贸wnowag臋. Nie b臋dziesz my艣le膰 o tym tutaj, sam si臋 o to postaram, to ciebie rzeczywi艣cie nie dotyczy. Dobrze m贸wi臋?

Ostatnie pytanie skierowa艂 do Romana, kt贸ry my艣la艂 przez chwil臋 i ponownie skin膮艂 g艂ow膮.

- Bardzo dobrze. Poza tym, tu wsz臋dzie troch臋 艣mierdzi, uczciwszy uszy. Jutro przestanie. Do Trouville skoczymy, bez tego si臋 nie obejdzie, ale potem trzeba si臋 zaj膮膰 odnawianiem pa艂acu, co smr贸d zabije. Ja艣nie pani przyjdzie do siebie w par臋 godzin, znam ja艣nie pani膮 od urodzenia.

Wymienili mi臋dzy sob膮 porozumiewawcze spojrzenia i gdybym nie zna艂a Romana, s膮dzi艂abym, 偶e to jaki艣 spisek przeciwko mnie. Jednak偶e nawet spisek z udzia艂em Gastona podoba艂by mi si臋 ogromnie. Podda艂am si臋 ich pogl膮dom w pewnym stopniu

- Tak, ale ja jestem ciekawa, co tu b臋dzie. Chc臋 si臋 dowiedzie膰, co policja wykryje i co si臋 w og贸le w takich wypadkach robi. Nigdy tego nie widzia艂am.

Roman zrozumia艂 mnie lepiej ni偶 Gaston. Doskonale wiedzia艂, 偶e 艣wiadkiem ni uczestnikiem podobnie sensacyjnego; wydarzenia nigdy w 偶yciu nie by艂am i z pewno艣ci膮 zapragn臋 t臋 nowo艣膰 gruntownie zbada膰. Nie widzia艂 w tym 偶adne szkody dla mnie, uleg艂 zatem od razu.

- W takim razie ja艣nie pani troch臋 si臋 tu poprzygl膮da, a do Pary偶a pojedziemy p贸藕niej. Ja zreszt膮 te偶 si臋 postaram tyli wie艣ci z艂apa膰, ile zdo艂am. A do Trouvllle zawioz臋 pa艅stw: jutro.

Tym sposobem po艂膮czy艂 mnie z Gastonem, na kt贸rego odrazu skierowa艂am niespokojne spojrzenie. On z kolei kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Ca艂kowicie jestem na twoje us艂ugi, moja mi艂a. Zrobimy, jak zechcesz. Je艣li masz ochot臋 i czujesz si臋 na si艂ach, mo偶emy i艣膰 tam bli偶ej i podgl膮da膰. Jako osoby postronne i ni臋 podejrzane, a za to, b膮d藕 co b膮d藕, uprawnione do interesowania si臋 spraw膮鈥 W ko艅cu przytrafi艂o si臋 to w twoim w艂asnym domu.

Odzyska艂am zwyk艂y wigor od razu i poniecha艂am udawania s艂abo艣ci. Ciekawo艣膰 wielka przepe艂nia艂a mnie rzeczywi艣cie. Jak te偶 takie 艣ledztwo w obecnych czasach si臋 odbywa鈥?

Okropne zw艂oki Luizy Lerat zosta艂y ju偶 wyniesione, z okna widzia艂am, jak nosze, wielkim worem obci膮偶one, wpychaj膮 do specjalnego samochodu. Od贸r straszny jeszcze si臋 trzyma艂, ale 艣rodki jakie艣 medyczne powoli go zabija艂y i z uperfumowan膮 chusteczk膮 przy nosie mo偶na to by艂o wytrzyma膰. Pomy艣la艂am, 偶e i odzie偶 mi t膮 woni膮 przejdzie, to jednak偶e stanowi艂o drobnostk臋, zmieni膰 j膮 mog艂am w hotelu, a przy tym mia艂am jej na sobie nader sk膮p膮 ilo艣膰. Uciech臋 nawet sprawi艂a mi my艣l, o ile偶 wi臋cej materii okrywa艂oby mnie niegdy艣 i jak trudno by艂oby upra膰 te zwoje i wywietrzy膰. Musia艂abym zapewne wszystko wyrzuci膰.

Roman wmiesza艂 si臋 mi臋dzy ludzi, fachow膮 prac膮 zaj臋tych, z policj膮 wydawa艂 si臋 by膰 w doskona艂ej komitywie, my z Gastonem za艣 patrzyli艣my z pewnego oddalenia. Widzia艂am, 偶e proszek jaki艣 rozpylaj膮 z pulweryzatora, p臋dzlem jego warstwy wyr贸wnuj膮, fotografuj膮 to w艣r贸d licznych i jaskrawych b艂ysk贸w oraz inne jeszcze sztuki czyni膮. Puzdro i pistolety badali najdok艂adniej i rych艂o dowiedzia艂am si臋, 偶e musz膮 na nich najmniejsz膮 drobin臋 rozpozna膰 i na fotografiach utrwali膰, bo na stanowcze 偶yczenie pana Desplain mia艂 ten skarb w domu zosta膰. Gdyby nie jego warto艣膰 ogromna, do policyjnego depozytu zosta艂by zabrany.

Z ca艂ej si艂y stara艂am si臋 zbyt wielu pyta艅 Gastonowi nie zadawa膰, 偶eby mnie za sko艅czon膮 idiotk臋 nie wzi膮艂, bo bez w膮tpienia osoby wsp贸艂czesne 艣wietnie zna艂y rzeczy, dla mnie nowe i obce. Sam z siebie jednak偶e udziela艂 mi

- Mo偶e przyjecha艂a p贸藕niej, 偶eby go podrzuci膰 w jakim艣 innym miejscu鈥?

- Nie jest to wykluczone鈥 No prosz臋, orygina艂u metryki pana hrabiego jednak nie ma鈥 Akt zgonu pani hrabiny鈥 Wy艂膮cznie kopia! Pami臋tam doskonale, 偶e niegdy艣 orygina艂 te偶 si臋 tu znajdowa艂.

W trakcie rozmowy przegl膮dali艣my pliki papier贸w i sama mog艂am po艣wiadczy膰, 偶e pan Desplain ma racj臋. Wi臋c jednak ta ca艂a Luiza wykrad艂a dokumenty potrzebne jej do za艂atwienia 艣lubu! Najgorsze obawy rodziny omal si臋 nie spe艂ni艂y! C贸偶 za cudowne jakie艣 sposoby stosuje ta obecna policja, 偶e tak szybko, od razu, stwierdzi艂a fa艂szerstwo, zanim pojawi艂y si臋 okropne i nieprzyjemne komplikacje!

- Nale偶y jeszcze sprawdzi膰 dok艂adnie to jej ulubione pomieszczenie, w kt贸rym ponios艂a 艣mier膰 - rzek艂 pan Desplain w zadumie.

- Ulubione pomieszczenie? - zdziwi艂am si臋.

- Tak, ten zamkni臋ty pok贸j kredensowy. Dawna s艂u偶ba, z kt贸r膮 ju偶 si臋 skontaktowano, twierdzi, 偶e to by艂 jej鈥 jak by tu powiedzie膰鈥 osobisty gabinet gospodarczy.

- Przecie偶 mia艂a gabinet鈥 - zacz臋艂am i zatrzyma艂am si臋. Chcia艂am powiedzie膰, 偶e gabinet panna Luiza mia艂a obok swojej sypialni i garderoby, ale widzia艂am go przecie偶 i u艣wiadomi艂am sobie, 偶e by艂 to raczej buduar, osobisty salonik. A oficjalnie piastowa艂a tu wszak stanowisko gospodyni i musia艂a mie膰 dla siebie jakie艣 pomieszczenie administracyjne. Ciekawe, dlaczego akurat tam, w cz臋艣ci w艂a艣ciwie kuchennej, a nie bli偶ej salon贸w i sypialni pa艅stwa鈥

Chyba odgad艂am przyczyn臋 bez d艂ugich rozwa偶a艅. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 pradziad w rejonach kuchennych nie bywa艂 i je艣li chcia艂a co艣 ukry膰 tak偶e i przed nim, miejsce znalaz艂a sobie najlepsze. Nikt jej tam nie bru藕dzi艂, nie szpera艂, niczego nie szuka艂 i 偶adnych sekret贸w nie wywleka艂 na wierzch. S艂u偶by rachunki nie obchodzi艂y, a pradziad mo偶e nawet o tym kredensowym gabinecie nie wiedzia艂.

Pan Desplain potwierdzi艂 moje przypuszczenia. Znaj膮c wszystkie tutejsze osoby i ich tryb 偶ycia, by艂 podobnego zdania. Tym bardziej nabra艂am wielkiej ochoty na dok艂adne zrewidowanie gabinetu panny Luizy, co na razie jeszcze przyjemne by膰 nie mog艂o, z racji trzymaj膮cej si臋 uparcie woni. Ponadto policja drzwi zamkn臋艂a i opiecz臋towa艂a, 艣lad贸w r贸偶nych ci膮gle jeszcze szukaj膮c, obiecuj膮c jednak偶e za dwa dni udost臋pni膰 mi pok贸j.

Ciekawi艂a mnie, tyle 偶e ju偶 na spokojnie, dodatkowa sprawa. Czy te偶 panna Luiza mia艂a jakich spadkobierc贸w? W razie jej 艣lubu z pradziadem i zaraz potem 艣mierci, spadkobiercy owi dziedziczyliby przypadaj膮c膮 jej cz臋艣膰 spadku. Parszywa owca w ka偶dej rodzinie mo偶e si臋 przytrafi膰, gdyby tak si臋 okaza艂o, 偶e jaki艣 krewny, mniemaj膮c, i偶 ma艂偶e艅stwo legalnie zosta艂o zawarte, przy艣pieszy艂 szcz臋艣liw膮 chwil臋, pozbywaj膮c si臋 wzbogaconej nagle kuzynki鈥? Nie by艂oby potrzeby daleko szuka膰 sprawcy zbrodni鈥

Co to za szcz臋艣cie, 偶e fa艂szerstwo przez policj臋 zosta艂o wykryte!

Sko艅czy艂am z panem Desplain i z dokumentami, po czym zaj臋艂y mnie sprawy praktyczne. S艂u偶ba mi by艂a w pa艂acu potrzebna. Obie niewiasty, do sprz膮tania przychodz膮ce, ch臋tnie zgodzi艂y si臋 zosta膰 na sta艂e, za艣 Martin Beck, jak si臋 okaza艂o, mia艂 ju偶 kuchark臋. Ludzie w stajniach musieli co艣 je艣膰, kto艣 im musia艂 gotowa膰, restauracja zreszt膮 niewielka przy torach prosperowa艂a, razem wzi膮wszy, niewiele k艂opotu mi to sprawi艂o. Dla siebie kaza艂am przygotowa膰 sypialni臋 i 艂azienk臋, by w razie potrzeby m贸c tu zostawa膰 nawet przez kilka dni, a do remontu pa艂acu ugodzi艂am cz艂owieka, kt贸ry cnym gronem fachowc贸w dysponowa艂. Te偶 mi go Martin Beck narai艂. Zacz膮膰 mieli, jak tylko policja si臋 wyniesie, by na 偶adne przeszkody si臋 ju偶 nie natyka膰.

Roman i Gaston r贸wnocze艣nie mi si臋 odnale藕li i wsp贸lnie usiedli艣my na tarasie, pij膮c kaw臋 i wino. Po d艂ugiej dopiero chwili po艂apa艂am si臋, 偶e Roman do reszty przesta艂 wydawa膰 mi si臋 s艂ug膮 i jakby w doradc臋, przyjaciela i opiekuna si臋 przemieni艂. Wprost dziwne by艂oby, gdyby nie siada艂 z nami razem przy jednym stole i relacj臋, na przyk艂ad, zdawa艂 mi, stoj膮c, tak jak w dawnych czasach鈥

Dawnych鈥! To偶 te dawne czasy przed dwoma tygodniami jeszcze by艂y tera藕niejszo艣ci膮鈥!

- Przy odrobinie uporu wszystkiego si臋 mo偶na dokopa膰 - rzek艂 na wst臋pie, 艣miej膮c si臋. - Z jednym gliniarzem tutaj wsp贸lnych przodk贸w znalaz艂em i kuzynostwo ju偶 mamy zagwarantowane. Mn贸stwo wiem.

- Rzeczywi艣cie ma Roman z kim艣 tutaj wsp贸lnych przodk贸w? - zdumia艂am si臋 podejrzliwie.

- A kto to mo偶e wiedzie膰 na pewno, prosz臋 ja艣nie pani? Ale rodziny si臋 koligaci艂y, francuska i polska, a z nimi razem s艂u偶ba. Czemu偶 by jaka艣 moja prababka nie mia艂a z Francji pochodzi膰? Nazwisko odpowiednie wykombinowa膰 i po krzyku, zawsze si臋 to mo偶e przyda膰, jak wida膰 na za艂膮czonym obrazku.

J臋zykiem te偶 do mnie m贸wi艂 innym, do tych obecnych czas贸w bardziej pasuj膮cym, i pierwszy raz inteligencj臋 w nim dostrzeg艂am, jakiej w stangrecie, cho膰by i najlepszym, nikt by si臋 znale藕膰 nie spodziewa艂. Sama siebie si臋 zawstydzi艂am w cicho艣ci ducha, widz膮c, 偶e przekonanie o wy偶szo艣ci umys艂owej pa艅stwa do tego stopnia we mnie zakorzenione by艂o. A gdzie偶 w nim sens? Ilu偶 zna艂am wielkich pan贸w, g艂upszych od w艂asnego lokaja, i wielkich pa艅, t臋pszych od pierwszej lepszej, bystrej pokoj贸wki鈥

- Ludzie zawsze wszystko wiedz膮 - zauwa偶y艂 Gaston. - Ciekawe, co pan zyska艂 na tym pokrewie艅stwie?

- Interesuj膮ce wiadomo艣ci. Ot贸偶 przed miesi膮cem鈥 艣ci艣le m贸wi膮c, przed sze艣cioma tygodniami鈥 policja mia艂a g艂upi膮 spraw臋. Wypadek samochodowy, zabi艂a si臋 facetka, pracownica urz臋du stanu cywilnego, podobno s艂yn膮ca z dobrego serca i g艂upoty, m艂oda, trzydziestu lat nie mia艂a. Istnia艂o podejrzenie, 偶e kto艣 jej w tym pom贸g艂, obce odciski palc贸w

W tym samochodzie znale藕li, nie pasowa艂y im. Teraz si臋 okaza艂o, a sprawdzili to komputerowo natychmiast, 偶e by艂y to odciski palc贸w panny Luizy Lerat, w naszym pa艂acu pad艂ej鈥

- O Bo偶e! - wykrzykn臋艂am z przej臋ciem, bo w艂a艣ciwe skojarzenie pojawi艂o mi si臋 od razu. - Wi臋c st膮d ta szybko艣膰! - Ja艣nie pani, widz臋, ju偶 o tym s艂ysza艂a?

- Troszeczk臋. Niech Roman m贸wi dalej! I co?

- I oczywi艣cie ju偶 wcze艣niej wiedzieli, 偶e ta urz臋dniczka za艂atwia艂a sprawy rozmaitych ludzi, a w艣r贸d nich, ostatnio, panny Luizy Lerat, kt贸ra uzgadnia艂a spraw臋 terminu 艣lubu. Wsp贸艂pracownice tam zezna艂y, 偶e panna Lerat mia艂a k艂opoty, bo wychodzi艂a za ci臋偶ko chorego cz艂owieka, sama musia艂a wszystko za艂atwia膰 i tak dalej, co w zasadzie jest sprzeczne z przepisami, a mia艂y o tym jakie艣 poj臋cie tylko dzi臋ki temu, 偶e ta samochodowa nieboszczka, przej臋ta tak膮 wielk膮 mi艂o艣ci膮 a偶 po gr贸b, gada艂a na ten temat. Niewiele, ale jednak. Podobno panna Lerat wzi臋艂a ten 艣lub, ale nikt si臋 tym zbytnio nie interesowa艂. Z dokument贸w wynika艂o, 偶e wzi臋艂a. Nie ona jedna, du偶o 艣lub贸w zosta艂o w tym czasie zawartych, 偶adne dziwo i nikt ze 艣wie偶ych ma艂偶onk贸w nie mia艂 powodu zabija膰 urz臋dniczki, u kt贸rej sk艂ada艂 papiery. Zarazem jednak panna Lerat nie mia艂a powodu je藕dzi膰 z ni膮 kradzionym samochodem鈥

Przerwa艂am mu niecierpliwie.

-Jak to, kradzionym? Nic Roman nie m贸wi艂, 偶e kradzionym! - Przepraszam, przeoczy艂em. Urz臋dniczka zabi艂a si臋 w samochodzie nie w艂asnym, cudzym, kt贸ry okaza艂 si臋 dopiero co ukradziony. Z tej przyczyny poszukiwano raczej jakiego艣 faceta, mo偶e nowego amanta, kt贸ry chcia艂 szyku zadawa膰 Co mog艂a mie膰 z tym wsp贸lnego panna Lerat? Nic. Dopiero teraz, przy tych odciskach palc贸w, rzucili si臋 na nowy materia艂 i w pierwszej kolejno艣ci, b艂yskawicznie, w ci膮gi dw贸ch godzin, sprawdzili, 偶e nie ma takiego, kto by ten 艣lad dawa艂. Ponadto nikt nie widzia艂 pana m艂odego. Jego podpis sfa艂szowany, podpis mera sfa艂szowany, podpisy 艣wiadk贸w r贸wnie偶, dwie rzeczy prawdziwe: podpis samej panny Lerat i akt 艣lubu, wystawiony przez nie偶yj膮c膮 ju偶 urz臋dniczk臋 na podstawie sfa艂szowanej reszty.

- A metryki?

- Metryki pa艅stwa m艂odych owszem, te偶 prawdziwe, i prawdziwy akt zgonu pierwszej 偶ony pana hrabiego.

- Prababki鈥

- Tak jest, prababki ja艣nie pani. Gdyby panna Lerat 偶y艂a i pokaza艂a akt 艣lubu, nikt by nie mia艂 najmniejszych podejrze艅, wszyscy by uwierzyli, pod warunkiem, 偶e up艂yn臋艂oby troch臋 czasu. Bo tak jej 藕le wypad艂o, 偶e ten 艣lub rzekomo bra艂a dok艂adnie w chwili, kiedy pan hrabia Bogu ducha oddawa艂 tu, w Montilly. Godzin na tych dokumentach wyszczeg贸lnionych nie ma i zawsze mog艂aby twierdzi膰, 偶e zawarli zwi膮zek ma艂偶e艅ski w Pary偶u, wr贸cili do domu, wielkie rzeczy, p贸艂 godziny, i zaraz potem 艣wie偶y ma艂偶onek umar艂, mo偶e z wielkiego przej臋cia. Po jakim艣 czasie nikt by ju偶 dok艂adnie nie pami臋ta艂, czy pan hrabia tu偶 przed 艣mierci膮 by艂 w Pary偶u, czy nie.

Zrozumia艂am, sk膮d si臋 wzi臋艂a ta b艂yskawiczna wiedza policji, ale reszta wyda艂a mi si臋 wstrz膮saj膮ca.

- Czy Roman chce powiedzie膰, 偶e panna Lerat zabi艂a urz臋dniczk臋 w samochodzie鈥?

- Ja nic nie chc臋, policja uwa偶a, 偶e tak. Owszem, zabi艂a j膮, bardzo zmy艣lnie, 偶eby si臋 pozby膰 艣wiadka wszystkich fa艂szerstw. Jako艣 musia艂a j膮 przedtem sko艂owa膰 i nam贸wi膰 do tych rzeczy, z zezna艅 wynika, 偶e dziewczyna naprawd臋 by艂a strasznie g艂upia i mia艂a dobre serce. Wzi臋艂a j膮 pod w艂os, mo偶e j膮 przekupi艂a. No a p贸藕niej ta doskona艂a g艂upota mog艂a si臋 okaza膰 niebezpieczna鈥

- Bo偶e jedyny - powiedzia艂am ze zgroz膮. - Ale偶 ona mog艂a potem zabi膰 tak偶e pradziada! Dziedziczy艂aby, jako 偶ona!

- Mog艂a, czemu nie - zgodzi艂 si臋 Roman. - Ale 偶e nie zabi艂a, to pewne, bardzo 藕le jej 艣mier膰 pana hrabiego wypad艂a i pewnie zg艂upia艂a troch臋, zastawszy go w trumnie. Akt 艣lubu by艂 na nic. A nie mog艂a z tego Pary偶a wr贸ci膰 od razu, bo musia艂a przede wszystkim pozby膰 si臋 dziewczyny, co mia艂oby sw贸j sens, gdyby pan hrabia po偶y艂 d艂u偶ej.

- Nie mia艂oby sensu - zaprzeczy艂 Gaston. - Wywo艂ywa膰 sensacj臋 i zamieszanie zaraz po fa艂szerstwie? Zupe艂na bzdura. Powinna by艂a zaczeka膰 spokojnie co najmniej kilka tygodni, 偶eby nikt nie kojarzy艂 tych wydarze艅 ze sob膮. Jej wsp贸艂pracownice w og贸le by o pannie Lerat nie pami臋ta艂y.

- Na rozum owszem - zn贸w zgodzi艂 si臋 Roman. - Ale tam wchodzi艂a w gr臋 jej g艂upota i gadatliwo艣膰. Diabli j膮 wiedz膮, mog艂a mie膰 wyrzuty sumienia i zaraz nast臋pnego dnia chcie膰 si臋 kogo艣 poradzi膰. Mo偶liwy by艂 szanta偶. A mo偶liwe, 偶e po prostu panna Lerat trafi艂a na okazj臋 i wykorzysta艂a j膮.

- Jak ona za艂atwi艂a t臋 kraks臋?

- Ksi臋偶na Diana pos艂u偶y艂a jej za wz贸r. Sama prowadzi艂a, r膮bn臋艂a w s艂up w tunelu stron膮 pasa偶era. W nocy, rzecz jasna. Z niewielk膮 szybko艣ci膮, bo, oczywi艣cie, chcia艂a z tego uj艣膰 z 偶yciem, urz臋dniczka te偶 by pewnie usz艂a z 偶yciem, ale dosta艂a w g艂ow臋 dodatkowo i przepad艂o. St膮d podejrzenia od, pierwszej chwili i pewno艣膰, 偶e kto艣 tam si臋 o to postara艂鈥

A c贸偶 za urocz膮 podpor臋 staro艣ci pradziad sobie znalaz艂鈥! Przez pi臋tna艣cie lat udawa艂a anio艂a, a teraz wysz艂o szyd艂o z worka. Zbrodniarka! I jaka偶 przedsi臋biorcza鈥

- Ale w膮tpliwo艣ci jest du偶o - kontynuowa艂 Roman. - Mi臋dzy innymi pl膮ta艂 si臋 im tam jakie艣 艣wiadek kradzie偶y samochodu, kloszard, kt贸ry upiera艂 si臋, 偶e z艂odziej by艂 m臋偶czyzn膮. Panna Lerat za m臋偶czyzn臋 w 偶aden spos贸b nie mog艂a uchodzi膰, nawet gdyby sobie przyprawi艂a d艂ug膮 brod臋 i w膮sy, zdradzi艂aby j膮 figura鈥

- Sk膮d Roman wie? - przerwa艂am ze zdziwieniem.

- Widzia艂em j膮 przecie偶 za poprzednim pobytem. Ja艣nie pani te偶 powinna鈥 a, nie! Przed ja艣nie pani膮 pann臋 Lerat ukrywano鈥

Odrobinka zak艂opotania Romana u艣wiadomi艂a mi, 偶e wchodzimy na grz膮ski grunt. Za ostatnim pobytem, to by艂o przesz艂o sto lat temu, m艂od膮 panienk膮 b臋d膮c, o pannie Lerat nie mia艂am prawa nawet s艂ysze膰. Ale zaraz, jak偶e to, panna Lerat w贸wczas i panna Lerat obecnie, czy to by艂a ta sama osoba鈥? Wr贸ci艂o mi nagle to pomieszanie czas贸w, kt贸rym ju偶 si臋 przesta艂am przejmowa膰, o kt贸rym niemal zapomnia艂am, a kt贸rym teraz na nowo poczu艂am si臋 sko艂owana. I kiedy偶 panna Lerat swoje przest臋pstwa pope艂nia艂a, w dawnych latach czy w czasie tera藕niejszym鈥?

Nie mog艂am o to Romana pyta膰 ani niczego wyja艣nia膰, bo Gaston w naszej rozmowie bra艂 udzia艂. Komu, jak komu, jemu z pewno艣ci膮 nie mia艂am ochoty nasuwa膰 my艣li, 偶e ma do czynienia z kobiet膮 ob艂膮kan膮!

Na szcz臋艣cie Roman dostrzeg艂 niebezpiecze艅stwo i zdoby艂 si臋 na wysi艂ek.

- By艂a za gruba - ci膮gn膮艂, przerw臋 uczyniwszy prawie niedostrzegaln膮. - Gruba typowo po babsku, 偶adne przebranie by jej nie pomog艂o. Ponadto z odciskami palc贸w w tym samochodzie te偶 im co艣 nie gra艂o, za du偶o ich mieli, w艂a艣cicielka nie umia艂a sobie przypomnie膰, kto z ni膮 je藕dzi艂, zabezpieczyli ca艂o艣膰, tak偶e mikro艣lady, ale zidentyfikowa膰 wszystkiego nie zdo艂ali. Panna Lerat, jako sprawczyni kraksy, jest pewna, co do okoliczno艣ci towarzysz膮cych natomiast maj膮 w艂a艣ciwie same w膮tpliwo艣ci.

- Zdumiewaj膮co du偶o pan si臋 dowiedzia艂 - zauwa偶y艂 Gaston z nie ukrywanym zdziwieniem. - Jakim cudem? Policja zazwyczaj nie jest rozmowna.

- M贸j odnaleziony krewniak mia艂 akurat chwil臋 odpoczynku - odpar艂, 艣miej膮c si臋, Roman. - On w og贸le z Pary偶a, m艂ody bardzo, a ta kraksa urz臋dniczki to by艂a jego pierwsza sprawa, wydzia艂 zab贸jstw w艂膮czy艂 go, kiedy pojawi艂o si臋 podejrzenie, 偶e to nie wypadek. Przej膮艂 si臋 nieziemsko, bo on z tych, co chc膮 si臋 wykaza膰 w zawodzie. Ode mnie troch臋 us艂ysza艂, wyda艂em mu si臋 nieszkodliwy, skoro mnie tu tak d艂ugo nie by艂o, a zarazem u偶yteczny, no i ula艂y mu si臋 zwierzenia. My艣la艂 g艂o艣no, a mnie wystarczy p贸艂 s艂owa. Z innymi te偶 pogada艂em, razem uzbiera艂o si臋 nie藕le. I to jeszcze nie koniec, wyw臋szy艂em, 偶e maj膮 jakie艣 dodatkowe 艣lady, ale jakie dok艂adnie, tego ju偶 nie wiem. Na miejscu zbrodni znale藕li.

Zacz臋艂o mnie to wszystko emocjonowa膰 nies艂ychanie. Gaston鈥 Gdyby nie Gaston, rzuci艂abym si臋 jak szalona do czytania ksi膮偶ek kryminalnych, rzuci艂abym si臋 do wszystkiego, ach, nadrobi膰 przesz艂o sto lat鈥! Ale z Gastonem te偶 mia艂am du偶o do nadrobienia, jak ju偶 uda艂o mi si臋 stwierdzi膰鈥

No nie, na takie nieprzyzwoite my艣li nie powinnam sobie pozwala膰鈥

Liczne informacje mia艂 Roman tak偶e i od innej strony. Rozmawia艂 z lud藕mi, kt贸rych wielu zna艂 od dawna, i bez szczeg贸艂贸w wprawdzie, ale zdo艂a艂 si臋 nieco zorientowa膰 w uk艂adach prywatnych. Plotki do艣膰 powszechnie kr膮偶y艂y, g艂贸wnie w艣r贸d s艂u偶by, 偶e panna Lerat zakusy ma jakie艣 i dziwn膮 polityk臋 uprawia, w czym nie by艂o nic osobliwego, bo zawsze o takiej parze plotki kr膮偶膮. Bogaty starzec i m艂odsza od niego o p贸艂 wieku uboga i pi臋kna niewiasta, jak 艣wiat 艣wiatem 偶er stanowili dla z艂o艣liwego gadania i cho膰by panna Luiza 艣wi臋t膮 by艂a, te偶 by pos膮dzenia rozmaite na ni膮 pad艂y. Pradziad za艣 ca艂e 偶ycie s艂yn膮艂 z upodobania do p艂ci pi臋knej. Sam jej pomys艂, by go po艣lubi膰, nie dziwi艂 nikogo i 艂atwo dawa艂 si臋 odgadn膮膰, ale tu istnia艂o co艣 wi臋cej. Podobno panna Luiza amanta jakiego艣 sobie znalaz艂a i z nim spiskowa艂a w tajemnicy wielkiej, a偶 nawet panu Desplain doniesiono, 偶e zamach na spadek si臋 szykuje. Panna Luiza po艣lubi mojego pradziada, na jego 艣mier膰 niezbyt d艂ugo poczeka, odziedziczy wszystko, a potem z amantem jawnie si臋 zwi膮偶e i razem b臋d膮 w dostatki op艂ywa膰. Testamentowi pradziada za艣, wcze艣niej napisanemu, sam akt ma艂偶e艅stwa automatycznie wa偶no艣膰 odbierze.

Pan Desplain m贸g艂 sobie nie wierzy膰, by m贸j pradziad bez jego wiedzy taki krok uczyni艂, ale ludzie uwa偶ali, 偶e wszystko jest mo偶liwe, a obfite wdzi臋ki panny Lerat mia艂y nad panem hrabi膮 moc wielk膮. Osoba amanta intrygowa艂a wszystkich, 偶ywili nadziej臋, 偶e po zbrodni si臋 ujawni, ale nie by艂o go wida膰 i ju偶 zacz臋艂y si臋 podejrzenia, czy to przypadkiem nie on oka偶e si臋 sprawc膮. Co nie mia艂o 偶adnego sensu, po c贸偶 by j膮 bowiem mia艂 zabija膰, nie za艂atwiwszy przedtem tych wszystkich 艣lub贸w i kwestii dziedziczenia?

Niecierpliwo艣膰 pewnie by mnie po偶ar艂a, tak chcia艂am zajrze膰 do kr贸lestwa panny Luizy, gdyby nie to, 偶e innych zaj臋膰 mia艂am powy偶ej uszu, a wszystkie wydawa艂y mi si臋 nader atrakcyjne. Musia艂am porzuci膰 te sensacje kryminalne w Montilly i wraca膰 do Pary偶a dla obejrzenia apartament贸w, jakie pan Desplain mi wynalaz艂, musia艂am czas znale藕膰, 偶eby ukradkiem z Romanem jazdy odbywa膰 i prowadzenia samochodu si臋 uczy膰, musia艂am koniecznie och艂ody za偶y膰 w Trouville i opali膰 si臋 jeszcze troch臋, musia艂am kupi膰 sobie olbrzymie mn贸stwo rzeczy, no i najwa偶niejsze, musia艂am te lata ca艂e zaniedba艅 nadrabia膰 nie tylko w filmach, bibliotekach i lekturach, ale tak偶e w obj臋ciach Gastona鈥

Na apartament zdecydowa艂am si臋 jeszcze tego samego wieczoru. Mieszkanko pi臋ciopokojowe blisko placu des Ternes mia艂o t臋 dobr膮 stron臋, 偶e nale偶a艂 do niego dodatkowy pok贸j na samej g贸rze, gdzie m贸g艂 Roman zamieszka膰. Konsjer偶ka z rado艣ci膮 zadeklarowa艂a wszelkie us艂ugi, bo na s艂u偶bie sk膮pi膰 nie zamierza艂am, meble kaza艂am zaraz nazajutrz dostarczy膰 i tym sposobem u siebie mog艂am zamieszka膰. I rozbestwi艂am si臋 ju偶 chyba kompletnie, poniewa偶 nie tylko telewizor, ale i komputer kaza艂am sobie kupi膰.

Gaston towarzyszy艂 mi wsz臋dzie鈥

W Trouville z najwi臋ksz膮 niecierpliwo艣ci膮 czeka艂a na mnie Ewa. Gazety w niewielkich wzmiankach donios艂y o kryminalnym odkryciu w Montilly, na szcz臋艣cie jednak tak policja, jak i pan Desplain zdo艂ali powstrzyma膰 obfitszy strumie艅 informacji i tylko drobna cz膮stka wiedzy przedosta艂a si臋 do wiadomo艣ci publicznej. Ewa odgadywa艂a, 偶e ja znajduj臋 si臋 w samym 艣rodku wydarze艅, zatem znam spraw臋 ze szczeg贸艂ami, i a偶 iskrzy艂a si臋 ciekawo艣ci膮. Chcia艂a wszystko us艂ysze膰.

Chyba r贸wnie gor膮co pragn臋艂am podzieli膰 si臋 z ni膮 prze偶yciami i doznaniami, ale stanowczo wola艂am czyni膰 to w cztery oczy. Dwa dni zaledwie mnie nie by艂o i towarzystwo w Trouville pozostawa艂o bez zmian, w tym Armand, kt贸ry, jak natychmiast si臋 zorientowa艂am, wcale ze mnie nie zrezygnowa艂. Mniej zuchwale prezentowa艂 swoje natr臋ctwo, ograniczy艂 bezczelno艣膰, otacza艂 mnie subtelnymi wzgl臋dami, udaj膮c, 偶e godzi si臋 z pierwsze艅stwem Gastona, czu艂am jednak偶e na sobie jakby presj臋. Nacisk podst臋pny i niedostrzegalny, a za to silny. Nie ufa艂am mu.

Nie maj膮c po temu w艂a艣ciwie 偶adnego wyra藕nego powodu, wola艂am nie wyjawia膰 przy nim niczego. Pyta艂 mnie, oczywi艣cie, tak jak wszyscy, a mo偶e nawet wi臋cej, ale odpowiada艂am mo偶liwie sk膮po, kryj膮c szczeg贸lnie te rzeczy, kt贸rych dowiedzia艂 si臋 Roman. W艂asn膮 niewiedz臋 k艂ad艂am na karb pow艣ci膮gliwo艣ci policji, co by艂o powszechnie znane i zrozumia艂e.

Ewie, rzecz jasna, wyjawi艂am prawd臋. Przej臋艂a si臋 do g艂臋bi. - Wiesz, 偶e to istny cud - rzek艂a z przekonaniem. - Zab贸jca, panny Luizy wy艣wiadczy艂 ci kolosaln膮 przys艂ug臋. Popatrz, gdyby jej nie zabito, nikt by sobie nie zawraca艂 g艂owy jej palcami, nikt by nie sprawdza艂 podpis贸w w urz臋dzie stanu cywilnego, nikt nie podwa偶y艂by aktu 艣lubu i cze艣膰 pie艣ni. Ca艂y spadek dla niej!

- Pan Desplain od pocz膮tku w臋szy艂 oszustwo - odpar艂am niepewnie.

- W臋szy膰 sobie m贸g艂, ale tak wnikliwych bada艅 by nie przeprowadzi艂. Poza tym, Bo偶e drogi, ile偶 czasu by to trwa艂o! Nie, stanowczo uwa偶am, 偶e zbrodni dokonano na twoj膮 korzy艣膰. Mo偶e to jaki艣 ukryty wielbiciel?

Prawie mnie przerazi艂a t膮 my艣l膮.

- S膮dzisz, 偶e tak pilnowa艂 mojego dobra przez ca艂e lata? Bez mojej wiedzy? Wszystko przewidzia艂 i we w艂a艣ciwej chwili usun膮艂 pann臋 Luiz臋? To kt贸偶 to jest?

- Nie wiem. Mo偶e tw贸j Roman?

- Niemo偶liwe. W tamtym czasie by艂 razem ze mn膮 w S臋kocinie.

- M贸g艂 wsi膮艣膰 w samolot, przylecie膰, r膮bn膮膰 bab臋 i tego samego dnia wr贸ci膰.

Omal mi si臋 nie wyrwa艂o, 偶e przed miesi膮cem samoloty jeszcze nie istnia艂y i najkr贸tsza podr贸偶 do Pary偶a trwa艂a cztery dni, a bywa艂o, 偶e i trzy tygodnie. Zamiast tego powiedzia艂am stanowczo:

- Ustalili dok艂adnie dat臋, pad艂a trupem dwudziestego trzeciego czerwca, a ja akurat bardzo dok艂adnie wiem, co by艂o u nas dwudziestego trzeciego czerwca. Sob贸tki. Wianki. Mia艂am go艣ci, Roman od samego rana musia艂 by膰 pod r臋k膮. I by艂. Odpada, to nie on.

Ewa ch臋tnie i bez oporu zrezygnowa艂a z kandydatury Romana. Rozpatrywa艂a dalej moje korzy艣ci.

- Zauwa偶, 偶e ona mog艂a ci臋 jeszcze okra艣膰. No, nie ciebie, twojego pradziadka, chocia偶 nie, teraz ju偶 ciebie. Mog艂a wynie艣膰 jakie艣 rzeczy, bi偶uteri臋 chocia偶by, nie zrobi艂a tego, bo liczy艂a na maria偶, by艂a zdania, 偶e i tak wszystko jej przypadnie. Czyli ten jej pomys艂 te偶 ci wyszed艂 na dobre. By艂aby艣 pierwsz膮 podejrzan膮, gdyby nie to, 偶e ci臋 nie by艂o.

- M膮cisz mi w g艂owie, bo zaczyna mi si臋 wydawa膰, 偶e to ja wymy艣li艂am 艣lub panny Luizy z moim pradziadem. A tymczasem wr臋cz przeciwnie, by艂am czym艣 takim przera偶ona. Nie jestem biedna, ale ten spadek bardzo mi si臋 przyda.

- Jak ona wygl膮da艂a? - zaciekawi艂a si臋 nagle Ewa i nie mia艂am w膮tpliwo艣ci, o kogo pyta.

- Czarna鈥

- Murzynka鈥?!

- Ach, nie. Mam na my艣li w艂osy i oczy. W sypialni pradziada sta艂o jej zdj臋cie. Do艣膰 gruba, ale tak jako艣 wdzi臋cznie. Raz j膮 widzia艂am, w dzieci艅stwie, wi臋c nic wi臋cej nie wiem.

- Ten jej amant mnie intryguje.

- Wszystkich intryguje, policj臋 te偶. - Sk膮d w og贸le o nim wiadomo?

- Tyle mam o tym informacji, ile mi Roman dostarczy艂. Ludzie podobno widzieli j膮 z jakim艣 m臋偶czyzn膮, ale niewyra藕nie, kr贸tko i najwy偶ej trzy razy. Poza tym wieczorami niekiedy wyje偶d偶a艂a samochodem, kiedy pa艂ac ju偶 spa艂, a zdarza艂o si臋, raz czy dwa, 偶e przyjmowa艂a po cichu jakiego艣 go艣cia. Te偶 go nikt dok艂adnie nie widzia艂, wi臋c od razu wymy艣lono potajemny romans. A to m贸g艂 by膰, na przyk艂ad, jaki艣 jej krewniak, czyhaj膮cy na spadek po niej.

- Osobi艣cie sk艂aniam si臋 raczej ku romansowi - powiedzia艂a stanowczo Ewa. - I nic nie rozumiem, ale jestem okropnie ciekawa, co si臋 wykryje. Armand te偶.

- Co Armand? - zainteresowa艂am si臋 podejrzliwie.

- Jest ciekaw. Wypytywa艂 mnie, ale nic mu nie mog艂am powiedzie膰, bo nic nie wiedzia艂am.

- To i dalej mu nic nie m贸w, bardzo ci臋 prosz臋. Zdziwi艂a si臋 troch臋.

- Dlaczego? Tw贸j Roman wie, Gaston wie, i z Philipem rozmawia艂a艣鈥

- Ale bez tych wszystkich szczeg贸艂贸w!

- Karolowi te偶 mam nic nie m贸wi膰? . - Karolowi mo偶esz, on chyba nie jest z Armandem zbytnio zaprzyja藕niony?

- Co si臋 tak uczepi艂a艣 Armanda? Owszem, obstawia ci臋, ale mam wra偶enie, 偶e dyskretniej, ostatecznie Gaston si臋 rzuca w oczy. Pewnie ma nadziej臋 go wygry藕膰.

- Wykluczone! Podoba艂 mi si臋 z pocz膮tku, ale mnie Zrazi艂. Nie chc臋 go w 偶adnym wypadku i nawet, przyznam ci si臋, boj臋 si臋 go troch臋.

- 呕e na ciebie czatuje, to pewne - przyzna艂a Ewa po kr贸tkim namy艣le. - Jak ci臋 nie by艂o, to jego te偶 prawie nie by艂o, jak przyjecha艂a艣, jest go pe艂no. Teraz te偶, niby si臋 nie pcha, ale oka od nas nie odrywa.

- Czeka, a偶 wejd臋 do wody, 偶eby te偶 polecie膰 - powiedzia艂am z irytacj膮, bo rozmawia艂y艣my na pla偶y w cieniu namiociku, gor膮co by艂o okropnie i w艂a艣nie mia艂am ochot臋 wej艣膰 do wody. - Gdzie oni wszyscy si臋 podzieli, wola艂abym mie膰 w morzu wi臋ksze towarzystwo. Gdzie tw贸j Karol?

- Poszed艂 odda膰 zdj臋cia do wywo艂ania. Razem z Gastonem chyba, zaraz powinni wr贸ci膰. Ja te偶 wejd臋 do wody. O, tam jest Philip! Nam贸wimy go na k膮piel!

Przysta艂am na to ch臋tnie, ka偶dy by艂 dobry, 偶eby mnie odgrodzi膰 od Armanda. Wyzna艂am Ewie prawd臋, nie wiadomo dlaczego rzeczywi艣cie odczuwa艂am przed nim jaki艣 g艂upi l臋k. Nie by艂a to wielka obawa, ale uczucie bardzo nieprzyjemne, a w dodatku dla mnie samej niezrozumia艂e.

Pog艂臋bi艂 je Roman. Korzystaj膮c z okazji, uczy艂 mnie prowadzi膰 samoch贸d i upiera艂 si臋 czyni膰 to o wschodzie s艂o艅ca, w tajemnicy przed wszystkimi. Twierdzi艂, 偶e o tak wczesnej porze na szosach jest pusto, nie napotkam 偶adnych przeszk贸d i policja nas nie z艂apie. Wedle prawa powinnam je藕dzi膰 z dyplomowanym instruktorem i wielk膮 liter膮 L na dachu, a takich komplikacji nie chcia艂o nam si臋 stosowa膰, lepiej wi臋c by艂o unika膰 艣wiadk贸w. Troch臋 mi si臋 to wydawa艂o g艂upie, bo nie mog艂am przecie偶 ograniczy膰 si臋 do umiej臋tno艣ci jazdy wy艂膮cznie na pustyni, nale偶a艂o nauczy膰 si臋 jazdy tak偶e i w g臋stym ruchu, w艣r贸d innych samochod贸w i ludzi. Egzamin mia艂am wyznaczony za dwa tygodnie.

- Ja艣nie pani post膮pi tak, jak wszystkie rozs膮dne osoby - odpar艂 mi stanowczo na wyra偶one w膮tpliwo艣ci. - Zda pani egzamin, dostanie prawo jazdy i potem dopiero spokojnie nauczy si臋 ja艣nie pani ca艂ej reszty, ju偶 ja tego dopilnuj臋. Nikt nigdy nie nauczy艂 si臋 je藕dzi膰 na kursie, ka偶dy nabiera wprawy p贸藕niej. A wsch贸d s艂o艅ca najlepsza chwila, bo wtedy wszyscy 艣pi膮.

I zaraz nazajutrz zaproponowa艂 mi rzecz osobliw膮, a to wyj艣cie na ty艂y przez okno. My艣la艂am w pierwszej chwili, 偶e 藕le s艂ysz臋, i wr臋cz pos膮dzi艂am go o pija艅stwo, ale pr臋dzej ju偶 chyba sama mog艂abym by膰 pijana ni偶 Roman.

- I na c贸偶 to? - spyta艂am podejrzliwie. - Je艣li ju偶 frontem nie mam wychodzi膰, to dlaczego nie kuchennymi drzwiami? - Bo te偶 jest z nich wyj艣cie tylko na promenad臋 - odpar艂

zimno. - A z okna prosto na ulic臋 z ty艂u i tak ja艣nie pani o艣mielam si臋 radzi膰.

- Bo co?

- Bo jak wczoraj wracali艣my, kto艣 si臋 nam przygl膮da艂 i ta sama osoba mo偶e teraz popatrze膰, jak wyje偶d偶amy. Skoro je藕dzimy w tajemnicy, to w tajemnicy, a dla ja艣nie pani, bez urazy, wychodzenie przez okna nie pierwszyzna. Ja艣nie pani raczy pami臋ta膰, 偶e znam ja艣nie pani膮 od najmniejszego dziecka i wi臋cej widzia艂em ni偶 ktokolwiek inny.

Zak艂opota艂am si臋 na moment, bo te偶 istotnie w dzieci艅stwie zbyt potulna nie by艂am. Owszem, pozornie grzeczna i pos艂uszna, swoje kaprysy miewa艂am, si艂 i wigoru czu艂am w sobie zbyt du偶o, jak na egzystencj臋 dobrze wychowanej panienki, i nie raz jeden, i nie dziesi臋膰, oknem si臋 wymyka艂am, by wzroku s艂u偶by unikn膮膰, to nad wod臋 do k膮pieli, to na jazd臋 konn膮, to do lasu, kt贸ry o 艣wicie najpi臋kniejszy mi si臋 wydawa艂, to Cygan贸w podgl膮da膰, to owoce prosto z drzewa zjada膰, i jako艣 wcale mnie nie dziwi艂o, 偶e w drodze powrotnej prawie zawsze Romana spotykam. Teraz nagle poj臋艂am, 偶e czuwa艂 nade mn膮 z daleka i moje wykroczenia zna艂 doskonale.

No dobrze, ale co innego dziecko dwunastoletnie, a co innego doros艂a kobieta. Z w艂asnego domu przez okno wy艂azi膰, 偶eby si臋 ukry膰鈥 Przed kim?!

- I kt贸偶 to jest, ta osoba? - spyta艂am sucho.

- Pan Armand. Nie musz臋 chyba m贸wi膰, 偶e on si臋 ja艣nie

pani膮 bardzo interesuje?

Masz ci los, zn贸w Armand鈥! W jednym mgnieniu oka zdecydowa艂am si臋 na to okno od ty艂u i trzeba przyzna膰, 偶e wyj艣cie przez nie najmniejszych trudno艣ci mi nie sprawi艂o.

Dzi臋ki czemu zreszt膮 od razu bardzo du偶o si臋 nauczy艂am, bo Roman kaza艂 mi samej ruszy膰, z w膮skich uliczek wyjecha膰, a potem mocno przy艣pieszy膰, w dodatku we wsteczne lusterko ca艂y czas jednym okiem patrz膮c dla sprawdzenia, czy nikt za nami nie jedzie. Ta sztuka uda艂a mi si臋 dzi臋ki edukacji ca艂ego 偶ycia, gdzie indziej patrze膰, a co innego widzie膰, to ka偶da niewiasta potrafi. No, mo偶e przy patrzeniu ca艂kowicie do ty艂u troch臋 si臋 trzeba wysili膰.

Nim si臋 zd膮偶y艂am obejrze膰, Roman dokona艂 zakupu drugiego samochodu dla mnie, mniejszego nieco, i na zmian臋 j臋艂am je藕dzi膰 to jednym, to drugim. Wci膮偶 o tym 艣wicie wczesnym, tu偶 przed wschodem s艂o艅ca zaczynaj膮c. Trzeciego dnia dozna艂am uspokojenia, bo Armand zapowiedzia艂 sw贸j wyjazd do Pary偶a, gdzie rankiem musia艂 co艣 za艂atwi膰 i wr贸ci膰 zamierza艂 dopiero pod wiecz贸r. By艂am 艣wiadkiem jego odjazdu i dopiero kiedy znik艂 mi z oczu, poj臋艂am, jak ci臋偶ki kamie艅 zlatuje mi z serca. Z wyj膮tkow膮 przyjemno艣ci膮 wysz艂am z domu przez drzwi鈥

Po czym, wczesnym popo艂udniem, prze偶y艂am chwil臋 straszliw膮.

Wesz艂am do wody zwyczajnie, zadowolona bardzo, obok mnie by艂y osoby znajome, Gaston w pobli偶u, nieco dalej Philip, odp艂yn臋艂am w g艂膮b morza rado艣nie, bo coraz bardziej p艂ywanie mi si臋 podoba艂o i przemy艣liwa艂am ju偶 nad nauk膮 nurkowania g艂臋bokiego i umiej臋tno艣ci膮 pos艂ugiwania si臋 desk膮 ze skrzyd艂em, na co dotychczas brakowa艂o mi czasu, w samym p艂ywaniu nabiera艂am jeszcze wi臋kszej wprawy i si艂y, kiedy nagle nast膮pi艂o co艣, co niemal mnie sparali偶owa艂o.

Znienacka poczu艂am, 偶e co艣 mnie chwyta za nogi i ci膮gnie w g艂臋bin臋.

Nie krzykn臋艂am, na szcz臋艣cie, bo przy pr贸bie krzyku woda mog艂aby mnie zadusi膰. Powietrze mia艂am w p艂ucach, wstrzyma艂am je, posz艂am pod wod臋 bezwolnie, a偶 te sekundy paniki min臋艂y. Nie wiem, jakim cudem uda艂o mi si臋 uwolni膰 nogi i wyprysn臋艂am w g贸r臋. Wtedy krzykn臋艂am. Po czym zn贸w uczu艂am owe wi臋zy, ale tym razem tylko za jedn膮 nog臋 co艣 mnie chwyci艂o, drug膮 w co艣 uderzy艂am, wci膮gni臋ta w g艂膮b otwar艂am oczy i ujrza艂am widok tak przera偶aj膮cy, 偶e od niego samego powinnam by艂a pa艣膰 trupem. Potw贸r jaki艣 straszny, czarny i z wy艂upiastymi oczami mnie napastowa艂, do ryby 偶adnej niepodobny, do cz艂owieka te偶 nie, monstrum z bajki najokropniejszej macki ku mnie wyci膮ga艂o, pod wod臋 wlok膮c. Si艂y nadludzkie we mnie wst膮pi艂y, w walk臋 z tym

- Jest takie powiedzenie, i bardzo s艂uszne - pouczy艂 mnie Roman przy tej okazji. - Kierowca ma oczy dooko艂a g艂owy鈥

Kiedy po powrocie z tej jazdy dosy膰 kawalerskiej zn贸w wesz艂am przez to samo okno i wyjrza艂am nieznacznie na front, Roman mi pokaza艂 Armanda, w艣r贸d namiocik贸w na pla偶y ukrytego. Wi臋c jednak鈥! 艢ledzi艂 mnie鈥? Mo偶e i by艂 jaki艣 sens w mojej obawie przed nim鈥?

Waha艂am si臋, czy Gastonowi o nim powiedzie膰. Pojedynki wprawdzie w obecnych czasach by艂y nie w modzie, ale jakie艣 nieprzyjemno艣ci mog艂y z tego wynikn膮膰. W dodatku tak dziwnie ma艂o czasu mieli艣my dla siebie, 偶e szkoda go by艂o na d艂ugie dyskursy. Nie konwersacji by艂am spragniona i nie sztuki rozmowy musia艂am si臋 uczy膰, inne doznania nowo艣膰 kusz膮c膮 dla mnie stanowi艂y i bywa艂o, 偶e, wspomniawszy chwile niedawno prze偶yte, sama czu艂am, jak mi rumieniec na twarz wyp艂ywa. Kt贸偶 by przypuszcza艂鈥?! Czy偶 to takimi sposobami kurtyzany wiernych m臋偶贸w od 偶on odrywa艂y, pozbawiaj膮c razem przytomno艣ci umys艂u i maj膮tku鈥?

O Bo偶e, wszelka moralno艣膰 mnie odbieg艂a鈥!

Na sam widok Gastona jaki艣 przewr贸t we wn臋trzu czu艂am, a i w nim wida膰 by艂o, jak przy mnie 艣wiat艂o wielkie gdzie艣 mu w 艣rodku rozb艂yska. Nad twarz膮 panowa艂, co, mia艂am nadziej臋, 偶e i mnie si臋 udaje, ale oczy wszystko m贸wi艂y wyra藕nie. Cia艂em, dusz膮 i sercem nale偶a艂am do niego i a偶 dziw bra艂, 偶e nic przy tym nie my艣la艂am i nad przysz艂o艣ci膮 nie zastanawia艂am si臋 wcale.

- Nigdy w 偶yciu nie spotka艂em takiej dziewczyny jak ty - rzek艂 mi jednego wieczoru. - Jest w tobie co艣, czego nie umiem okre艣li膰, czasem wydajesz mi si臋 wr臋cz nierzeczywista. Pomijam ju偶 twoje wszystkie inne zalety, od pierwszego spojrzenia na ciebie dosta艂em ma艂piego rozumu, to by艂o chyba wida膰? 艢wiat mi z oczu zgin膮艂. Zdawa艂oby si臋, 偶e. zaczynam ci臋 poznawa膰, a jednak nie, co, u diab艂a, jest w tobie takiego鈥? Bo 偶e jest, czuj臋 wyra藕nie!

A pewnie, 偶e by艂o. Dziewi臋tnasty wiek. Nie mog艂am mu tego przecie偶 powiedzie膰鈥 koszmarem si臋 wda艂am, ale pewnie bym uleg艂a i zosta艂a utopiona, gdyby nie to, 偶e nagle tu偶 obok kto艣 wi臋cej w wod臋 si臋 zwali艂. Poczu艂am, 偶e chwyt na nogach zel偶a艂, jak szalona wyskoczy艂am nad powierzchni臋 morza i pop艂yn臋艂am do brzegu. K膮tem oka dostrzeg艂am, 偶e komu艣 na desce p艂yn膮cemu skrzyd艂o pad艂o do wody, sam te偶 si臋 ze艣lizgn膮艂, teraz wy艂azi艂 z powrotem. Nie krzycza艂am ju偶, ale i tak ujrza艂am, 偶e jakie艣 osoby p艂yn膮 ku mnie, najbli偶ej Gaston, niespokojnie pr贸buj膮cy pyta膰, co mi si臋 sta艂o. Nie odpowiadaj膮c, par艂am ku brzegowi, a偶 wreszcie na nogach uda艂o mi si臋 stan膮膰 na p艂ytszej wodzie i w贸wczas dopiero ze szlochem pad艂am mu w ramiona.

Nadp艂yn臋li wszyscy, przestraszeni, Ewa z brzegu do wody zbieg艂a, wyprowadzono mnie na piasek, posadzono pod namiocikiem, wezwano z tarasu kelnera z koniakiem, mog艂am wreszcie m贸wi膰 zrozumiale i opowiedzie膰 im rzecz ca艂膮. W pierwszym momencie zw膮tpili w moje zdrowe zmys艂y, ale ju偶 po chwili Karol wysun膮艂 przypuszczenie, i偶 m贸g艂 to by膰 jaki艣 p艂etwonurek, kt贸ry sobie tak膮 zabaw臋 urz膮dzi艂.

Oprzytomnia艂a ju偶 i nieco uspokojona, po kr贸tkim namy艣le przyzna艂am mu racj臋. Owszem, czarny potw贸r przerazi艂 mnie 艣miertelnie, ale te偶 istotnie widzia艂am podobne kszta艂ty na filmach. Nie ryba i nie cz艂owiek, stw贸r podwodny鈥 Mo偶liwe, 偶e tu nurkowa艂, dowcipni艣 idiotyczny, krety艅ski pomys艂 wpad艂 mu do g艂owy, 偶eby nastraszy膰 kogo艣. Doprawdy, gdyby nie to, 偶e Armand odjecha艂 do Pary偶a, jego bym o to pos膮dzi艂a, bo dostrzeg艂am w nim ju偶 sk艂onno艣膰 do g艂upich 偶art贸w, je艣li grubia艅skie nietakty w og贸le 偶artami nazwa膰 mo偶na鈥

W rezultacie oburzenie og贸lne ten wypadek wzbudzi艂, jego sprawca za艣 uciek艂 pod wod膮 i tyle go widziano. Przysz艂am do siebie ca艂kowicie, ale na razie zaniecha艂am dalszych wypraw p艂ywackich. Mog艂am przecie偶 r贸wnie dobrze p艂ywa膰 wzd艂u偶 brzegu, gdzie k膮pa艂o si臋 wi臋cej ludzi i 偶adne niebezpiecze艅stwo nie grozi艂o.

Cztery dni zaledwie trwa艂a ta moja nauka jazdy, bo przysz艂a wiadomo艣膰 od pana Desplain, 偶e policja wynios艂a si臋 z pa艂acu i zostawi艂a otworem kredensowe miejsce zbrodni Natychmiast z Romanem i, rzecz jasna, z Gastonem pojecha 艂am wprost do Montilly.

Wo艅 okropna ju偶 prawie ca艂kowicie wywietrza艂a, bo pi臋kna pogoda pozwala艂a trzyma膰 okna ca艂y czas otwarte i przeci膮gi robi膰. Jeszcze w tkaninach si臋 trzyma艂a, kaza艂am zatem od razu firany i zas艂ony zdj膮膰 i do prania zabra膰, meble wy艣cie艂ane postanawiaj膮c wyrzuci膰 p贸藕niej. Zreszt膮 niewiele ich by艂o, kanapa, fotel jeden, trzy krzes艂a i kilka poduszek. Reszta, drewniana, tylko renowacji wymaga艂a.

Pan Desplain z wyra藕n膮 niech臋ci膮 przyst膮pi艂 wraz ze mn膮 do przeszukiwa艅.

- Nie wiem, co pani chce tu znale藕膰 - rzek艂 sucho. - Policja spenetrowa艂a wszystko bardzo dok艂adnie, ka偶dy przedmiot i ka偶dy papierek obejrzeli, mi臋dry innymi w nadziei, 偶e trafi膮 na 艣lad tego tajemniczego wielbiciela panny Lerat, bo oczywi艣cie plotki dotar艂y i do nich. Nie wiem, na co trafili.

- Ot贸偶 to - odpar艂am. - Je艣li znajd臋 to samo, co oni, tyle偶 samo b臋d臋 wiedzia艂a. Nie zabrali przecie偶 niczego?

- Nie. Zdj臋cia zrobili.

- No w艂a艣nie, zdj臋cia! Te偶 bym je chcia艂a znale藕膰 tu i zobaczy膰! - Policyjnych tu przecie偶 nie ma.

- Nie szkodzi. Wystarcz膮 mi zwyk艂e, prywatne, ludzkie鈥 Zorientowa艂am si臋 ju偶, 偶e w obecnych czasach fotografia jest czym艣 powszechnym i nie istnieje chyba w Europie cz艂owiek, kt贸ry by nie mia艂 偶adnej swojej podobizny. Panna Luiza r贸wnie偶 musia艂a posiada膰 takie pami膮tki, fotografowano j膮 przecie偶 bodaj w szkole czy w rodzinie, a tak strasznie chcia艂am zobaczy膰, jak naprawd臋 wygl膮da艂a, 偶e a偶 mnie skr臋ca艂o. Portretowe jej zdj臋cie w sypialni pradziada z dawniejszych lat pochodzi艂o i mog艂o by膰 pochlebione, poza tym tylko twarz i popiersie przedstawia艂o, a gdzie偶 reszta? Panu Desplain do tak niepowa偶nej ciekawo艣ci wola艂am si臋 nie przyznawa膰.

Jednak偶e fotografii nie by艂o. Owszem, album jeden, w kt贸rym g艂贸wnie pradziad si臋 znajdowa艂, to przed pa艂acem na schodach, to na koniach r贸偶nych, to przy stajniach w towarzystwie pan贸w, kt贸rzy mi wygl膮dali na wa偶ne jakie艣 osobisto艣ci, to w salonie, w fotelu przed kominkiem lub przy stole karcianym, raz nawet z kielichem w r臋ku toast wznosz膮cy, g艂owy go艣ci przed nim siedz膮cych widoczne by艂y, ale panny Luizy ani 艣ladu. Mia艂 zapewne ten album 艣wiadczy膰 o jej wielkim uczuciu do niego.

Z uporem pomy艣la艂am, 偶e trzeba b臋dzie przekopa膰 si臋 przez wszystkie albumy w pa艂acu, gdzie艣 bowiem mo偶e le偶e膰 taki, kt贸ry by 艣wiadczy艂 o wielkim uczuciu pradziada do panny Luizy, i tam j膮 znajd臋, ale w tym momencie pan Desplain udzieli艂 mi niezmiernie wa偶nej informacji.

- S膮dz臋 - rzek艂 - 偶e swoje prawdziwe pami膮tki rodzinne i z dzieci艅stwa trzyma艂a we w艂asnym mieszkaniu.

- Jak to? - spyta艂am, zaskoczona. - My艣la艂am, 偶e tu by艂o jej mieszkanie?

- Poniek膮d tak, istotnie. Ale jako osoba przezorna zachowa艂a swoje mieszkanie w Pary偶u i tam by艂a zameldowana. Nie zdziwi艂o pani, 偶e, mieszkaj膮c w Montilly, 艣lub za艂atwia艂a w Pary偶u, w siedemnastej dzielnicy?

Wcale mnie nie zdziwi艂o i nic mi w og贸le w tej kwestii do g艂owy nie przysz艂o. Teraz dopiero przypomnia艂o mi si臋 niejasno, 偶e zwyczaj nakazuje bra膰 艣lub w parafii panny m艂odej, gdyby zatem oboje, i pradziad, i panna Luiza, oficjalnie mieszkali w Montilly, Pary偶 by艂by niemo偶liwy. Skoro jednak tam by艂a usadowiona鈥

- Ma艂e mieszkanko, gdzie jeszcze z matk膮 przed laty mieszka艂a, matka umar艂a, pannie Lerat lokal zosta艂 i ca艂y czas by艂 op艂acany. Bywa艂a tam niekiedy, zatrzymywa艂a si臋 jedn膮 lub dwie noce - ci膮gn膮艂 pan Desplain, dziwnie jako艣 niezadowolony. - Przyznam si臋, 偶e o tym nawet nie wiedzia艂em, wysz艂o to na jaw dopiero ostatnio. Rachunki p艂aci艂a sama, nie przechodzi艂y przeze mnie. Tam zapewne przechowywa艂a swoje rzeczy najbardziej osobiste.

Wyda艂o mi si臋 to wielce prawdopodobne.

- I co? - spyta艂am. - Policja te偶 tam grzeba艂a?

- Z ca艂膮 pewno艣ci膮. Szczeg贸lnie 偶e, o ile wiem, klucze tu przy niej znale藕li.

Po偶a艂owa艂am gorzko, 偶e to policja, a nie my, Roman chocia偶by albo nawet i ja sama, przeprowadzi艂a tutejsze poszukiwania. Mia艂abym te klucze鈥 Nic, poza ciekawo艣ci膮 rzeczy nowej i krew w 偶y艂ach mro偶膮cej, nie przymusza艂o mnie do tego, ale skoro ju偶 takiej kryminalnej sensacji sta艂am si臋 prawie uczestniczk膮, niechbym ju偶 wszystkie korzy艣ci odnios艂a. Zrozumia艂abym lepiej ow膮 wsp贸艂czesn膮 rzeczywisto艣膰, na ekranie telewizora ogl膮dan膮.

- A teraz? - spyta艂am troch臋 niecierpliwie. - Co teraz?

- Nadal maj膮 te klucze i nie mo偶na tam wej艣膰?

- Przeciwnie. Domagaj膮 si臋 nawet, 偶eby przyszed艂 tam kto艣, kto zna艂 pann臋 Lerat mo偶liwie dobrze i udzieli艂 informacji o znaleziskach.

- I kto to ma by膰?

Pan Desplain skrzywi艂 si臋 z wielk膮 uraz膮 i niesmakiem.

- Mnie zaproponowano rol臋 znawcy, ale nie czuj臋 si臋 na si艂ach wnika膰 w prywatne sprawy panny Lerat i ocenia膰 pami膮tki po niej. Interesowa艂a mnie i zajmowa艂a tylko o tyle, o ile jej poczynania dotyczy艂y spraw mojego klienta. Wysun膮艂em kandydatur臋 kogo艣 z dawnej s艂u偶by i zdaje si臋, 偶e w艂a艣nie szukaj膮 odpowiedniej osoby.

- Musia艂by to by膰 kto艣 bardzo w艣cibski, kto jej nie cierpia艂, albo odwrotnie, kto艣, kto jej ch臋tnie s艂u偶y艂 - zaopiniowa艂am w zadumie.

- Bardzo trafna uwaga.

- A co to by艂o, te znaleziska? Wie pan co艣 o tym?

- Nie dok艂adnie. No, bi偶uteria oczywi艣cie. Ponadto zdj臋cia, korespondencja, jakie艣 przedmioty鈥

- A kto艣 z rodziny鈥? Mia艂a jak膮艣? Kto w og贸le po niej dziedziczy? Je艣li co艣 po niej zosta艂o, do kogo teraz nale偶y?

- Tu zdziwi si臋 pani niezmiernie - odpar艂 pan Desplain tonem nieco jadowitym. - Do pani.

Os艂upia艂am. - Do mnie鈥?!

- Tak jest. Do pani.

- Ale偶鈥 Jakim cudem鈥?!

- No c贸偶, pewne sprawy, d艂ugo utajnione, notariusz po 艣mierci klienta musi ujawni膰 spadkobiercy. Z niech臋ci膮 to czyni臋, bo nie najpi臋kniej rzutuj膮 na charakter pani 艣wi臋tej pami臋ci pradziada. Testament na pani korzy艣膰 istnia艂 od lat. Pan hrabia zrobi艂 sobie co艣 w rodzaju dowcipu, mia艂鈥 powiedzmy鈥 do艣膰 osobliwe poczucie humoru. Obieca艂 pannie Lerat bardzo istotne korzy艣ci, je艣li swoj膮 spadkobierczyni膮 uczyni t臋 sam膮 osob臋, co on. Dla udowodnienia, 偶e kocha go bezinteresownie. Nie wyklucza艂 nawet ma艂偶e艅stwa, z tym 偶e unika艂 obietnic wyra藕nych. Panna Lerat posz艂a na to, nie traktuj膮c sprawy powa偶nie, napisa艂a testament, uczyni艂a pani膮 swoj膮 spadkobierczyni膮 i niew膮tpliwie zamierza艂a zmieni膰 swoj膮 ostatni膮 wol臋 we w艂a艣ciwej chwili, zapewne zaraz po 艣mierci pana hrabiego, ale nie zd膮偶y艂a. Testament le偶a艂 u mnie, opatrzony podpisami 艣wiadk贸w i najzupe艂niej prawomocny. Rzecz oczywista zosta艂 otwarty dopiero teraz, kiedy wysz艂o na jaw, 偶e testatorka nie 偶yje, a o ca艂ej historii wiem od pana hrabiego, kt贸ry m贸wi艂 mi o tym osobi艣cie, jako o doskona艂ym dowcipie. Nie by艂em zorientowany, w jakim stopniu go zrealizowa艂, okazuje si臋, 偶e w pe艂ni.

Milcza艂am przez chwil臋, przychodz膮c do siebie. Wszystkiego mog艂am si臋 spodziewa膰, ale nie dziedzictwa po pannie Luizie. Nie m贸g艂 to by膰 maj膮tek godzien podziwu i stara艅, i nie on mnie poruszy艂, tylko my艣l, kt贸ra natychmiast za艣wita艂a mi w g艂owie. Skoro jestem spadkobierczyni膮, b臋d臋 mog艂a zapewne zwizytowa膰 przypad艂e mi mieszkanie panny Luizy od razu, nie czekaj膮c na koniec post臋powania spadkowego鈥

To jedno kaza艂o mi nie zrzec si臋 tego spadku bezzw艂ocznie, co pewnie bym zaraz uczyni艂a, bo wcale nie chcia艂am po niej dziedziczy膰. Odrzuca艂a mnie i jej osoba, i jej ca艂e 偶ycie przy boku pradziada, i ten widok straszny, kt贸ry w kredensowym gabinecie ujrza艂am, i ta wo艅, nieco si臋 jeszcze wok贸艂 mnie snuj膮ca. Pomy艣la艂am, 偶e cokolwiek po niej zosta艂o, na dobroczynne cele przeka偶臋, chyba 偶e b臋d膮 to przyw艂aszczone pami膮tki po mojej prababce.

- Skoro tak - rzek艂am wreszcie - mo偶e wpuszczono by mnie do owego mieszkania? Razem z Romanem, moim鈥 kierowc膮?

- Widzi pani w tym jaki艣 po偶ytek? - zdziwi艂 si臋 pan Desplain troch臋 podejrzliwie, mniemaj膮c zapewne, i s艂usznie, i偶 kieruje mn膮 tylko naganna ciekawo艣膰.

- Owszem - odpar艂am stanowczo. - Tak si臋 jako艣 sk艂ada, 偶e Roman wi臋cej wie ni偶 ktokolwiek inny, z pann膮 Lerat styka艂 si臋 wiele razy, przy ka偶dej podr贸偶y do Pary偶a jeszcze rodzic贸w moich, ca艂膮 dawn膮 s艂u偶b臋 zna艂 doskonale i nawet jakie艣 przyja藕nie pozawiera艂. Wszystkich plotek wys艂uchiwa艂 i, cho膰 niczego nie rozpowiada艂, to jednak znajomo艣膰 ca艂ego tematu osi膮ga艂. Jestem pewna, 偶e si臋 przyda, a chcia艂abym przy tym by膰, bo w ko艅cu r贸偶ne rzeczy z dawnych czas贸w sama jeszcze pami臋tam.

Pan Desplain zastanowi艂 si臋, kiwn膮艂 g艂ow膮 kilkakrotnie, jakby samemu sobie przy艣wiadczaj膮c, po czym przyzna艂 mi racj臋. Obieca艂 zaraz porozumie膰 si臋 z w艂a艣ciwym pracownikiem policji i ju偶 bez oporu 偶adnego poda艂 mi adres paryskiego mieszkania panny Luizy. Po czym zawaha艂 si臋, spojrza艂 na mnie bystrze i rzek艂:

- Nie zamierzam si臋 wtr膮ca膰 zbyt natr臋tnie, ale zobowi膮zany jestem dba膰 o pani sprawy. Czy pani sama napisa艂a ju偶 testament?

Wcale mi nie by艂o przyjemnie przyzna膰 mu si臋, 偶e nie. Faktem by艂o, i偶 po 艣mierci mojego ma艂偶onka zamierza艂am napisa膰, ale jako艣 zbyt szybko czas mi przelecia艂 i do tej pory nie zd膮偶y艂am. Ponadto a偶 prawie do ostatniej chwili, porz膮dkuj膮c interesy, sama nie wiedzia艂am, czym rozporz膮dzam, teraz za艣 nowe mienie na mnie spad艂o i tym bardziej kwestie maj膮tkowe pozostawa艂y dla mnie niezupe艂nie ustalone. Co gorsza, w gr臋 zaczyna艂y wchodzi膰 sprawy dodatkowe, kt贸偶 bowiem mia艂by w tej chwili po mnie dziedziczy膰?

Dzieci nie mia艂am. Jedynaczk膮 b臋d膮c, nie mia艂am te偶 偶adnego rodze艅stwa. Jedyny brat ojca zmar艂 bezpotomnie, a dwie starsze siostry mojej matki, osoby bardzo leciwe, r贸wnie偶 potomstwa si臋 nie doczeka艂y i nadziei na nie ju偶 nie by艂o. Jakie艣 dalekie pokrewie艅stwa jeszcze si臋 wok贸艂 mnie pl膮ta艂y, ale nikogo sobie nie wybra艂am na dziedzica albo dziedziczk臋. Nie wyrzeka艂am si臋 drugiego m臋偶a i dzieci, nie mog艂am jednak偶e czyni膰 ich spadkobiercami, skoro jeszcze nie istnieli. Gdybym za艣 napisa艂a testament teraz, i tak straci艂by wa偶no艣膰 w chwili zawarcia zwi膮zku ma艂偶e艅skiego.

I czy mia艂by to by膰 testament obecny czy te偶 ten sprzed stu lat鈥? Kto by艂 moim krewnym dzi艣, na dobr膮 spraw臋 nie mia艂am najmniejszego poj臋cia鈥

Nie kryj膮c skruchy i zak艂opotania, obieca艂am panu Desplain przemy艣le膰 wszystko i do niego po rad臋 si臋 zwr贸ci膰 we w艂a艣ciwej chwili. Nie wydawa艂 si臋 w pe艂ni usatysfakcjonowany, ale zostawi艂 mnie w ko艅cu sam膮 w tym kredensowym gabinecie i poszed艂 za艂atwia膰 interesy.

Nie zaniecha艂am poszukiwa艅 nie wiadomo czego. Korci艂o mnie to sanktuarium panny Luizy. S艂usznie s膮dzi艂am, 偶e trzyma艂a tam rachunki gospodarskie, kt贸re niekoniecznie jej chlebodawca powinien by艂 ogl膮da膰, za艣 na czym jak na czym, ale na rachunkach tego rodzaju zna艂am si臋 doskonale i nawet nowy spos贸b drukowania mi nie przeszkodzi艂. Czyta膰, mimo wszystko, umia艂am鈥

W艣r贸d bi偶uterii, starannie przez policj臋 zebranej, zadziwiaj膮co skromnej jak na chciw膮 kokot臋, ujrza艂am dow贸d niedbalstwa i nieporz膮dku. Czym偶e innym m贸g艂 by膰 urwany kawa艂ek z艂otego 艂a艅cuszka albo jeden kolczyk z pary, podczas gdy drugi zapewne zosta艂 zgubiony? Kolczyk nie wisz膮cy, a w ucho wkr臋cany, male艅ki, w kszta艂cie gwiazdki, z diamentem w 艣rodku. Przymierzy艂am go.

Po czym obejrza艂am dok艂adniej, poniewa偶 wyda艂o mi si臋, 偶e co艣 podobnego ju偶 gdzie艣 nie tak dawno widzia艂am. Zreflektowa艂am si臋 jednak, kolczyk贸w podobnych mog艂am widzie膰 du偶o, moda na nie nasta艂a i nie tylko p艂e膰 偶e艅ska je nosi艂a, ale tak偶e m臋偶czy藕ni. Zwr贸ci艂am ju偶 na to uwag臋.

Par臋 godzin sp臋dzi艂am w tym kredensowym gabinecie i wysz艂am stamt膮d mocno rozczarowana. Nie zaspokoi艂am ciekawo艣ci. Najbardziej mnie irytowa艂o, 偶e zdj臋膰 偶adnych nie znalaz艂am鈥

Konferencj臋 prywatn膮 urz膮dzi艂am u siebie w mieszkaniu, gdzie dostarczeniem obiadu zaj臋艂a si臋 konsjer偶ka. Us艂ug臋 wzi臋艂a na siebie jej c贸rka, po czym zostali艣my sami, Gaston, Roman i ja.

Roman, jak zwykle, mia艂 ju偶 nowe wie艣ci.

- Policja ju偶 sprawdzi艂a, czy rzeczywi艣cie w chwili zab贸jstwa panny Lerat obydwoje, ja艣nie pani i ja, byli艣my w S臋kocinie - rzek艂 na wst臋pie. - Testament panny Lerat czyni ja艣nie pani膮 jej spadkobierczyni膮, to ja艣nie pani ju偶 wie鈥?

- O, nieba鈥! - j臋kn膮艂 Gaston, kt贸ry dopiero teraz o tym us艂ysza艂.

- Wiem. I co? - zainteresowa艂am si臋 gwa艂townie, bo sama by艂am ciekawa, co te偶 mog艂am robi膰 w S臋kocinie w czasach obecnych.

- I oczywi艣cie fakt odniesienia korzy艣ci nasuwa podejrzenia. Ale, na szcz臋艣cie, wszyscy tam doskonale pami臋tali ten dzie艅, w dodatku s膮 protok贸艂y policyjne z przes艂ucha艅, bo poprzedniego wieczoru grupa bandzior贸w napad艂a na budow臋 w naszym s膮siedztwie i nazajutrz od rana mieli艣my gliny na karku. Ja艣nie pani to sobie przypomina? - doda艂 nagle bez mi艂osierdzia i z wielkim naciskiem.

No pewnie, 偶e powinnam sobie przypomina膰, skoro by艂am przy tym. Na moment poczu艂am si臋 og艂uszona, ale zdo艂a艂am kiwn膮膰 g艂ow膮. No owszem, wydarzy艂o si臋 co艣 takiego przed stu przesz艂o laty, kiedy to szajka z艂odziejska pr贸bowa艂a wedrze膰 si臋 do pana Taczy艅skiego w przekonaniu, 偶e go nie ma w domu. By艂 jednak偶e, z fuzj膮 wyskoczy艂 i ca艂a awantura echem si臋 a偶 u mnie odbi艂a. Nie mog艂a to by膰 chyba ta sama awantura鈥?

Roman si臋 zlitowa艂 i nie przymusza艂 mnie do udzielania odpowiedzi.

- Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e nikt z nas nigdzie nie wyje偶d偶a艂. Alibi doskona艂e.

- Nie pos膮dzili kogo艣 z krewnych albo przyjaci贸艂? - spyta艂 偶ywo Gaston.

- Nie ma takich. Szcz臋艣liwie ja艣nie pani ostatni rok sp臋dzi艂a jak na patelni, a zarazem samotnie. Bliskiej rodziny w og贸le przecie偶 nie ma, wynaj臋cie przez ja艣nie pani膮 p艂atnego mordercy nie wchodzi w rachub臋, bezpo艣rednie kontakty urwa艂y si臋 par臋 lat wcze艣niej i w og贸le spadek po pannie Lerat jest niczym wobec spadku po panu hrabim, wi臋c od razu dali sobie z tym spok贸j. Przerzucili si臋 na szanta偶. Tu z kolei Gaston kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Zgadza si臋 i ma to nawet jaki艣 sens. Mamin Beck mi si臋 zwierzy艂, a ja sobie wyci膮gn膮艂em w艂asne wnioski. Ten sfa艂szowany akt 艣lubu鈥 Przy usuni臋ciu owej g艂upiej urz臋dniczki panna Lerat mia艂a pomocnika, wierz臋 zeznaniu kloszarda. Przez 艣mier膰 twojego pradziada sprawa si臋 skomplikowa艂a i pomocnik przylecia艂 j膮 szanta偶owa膰. Je艣li to ona wystrzeli艂a z pistoletu鈥

- Ona - przy艣wiadczy艂 Roman. - Zrobili test, mimo up艂ywu czasu zosta艂 jeszcze proch na d艂oni.

- No to facet si臋 wystraszy艂, bo przy drugim strzale mog艂a lepiej wycelowa膰. Rzuci艂 si臋 na ni膮 w obronie w艂asnej, upad艂a do ty艂u, uderzy艂a g艂ow膮. Wbrew zamiarom i ch臋ciom zabi艂 kur臋, kt贸ra mia艂a mu znosi膰 z艂ote jaja.

- A ten tajemniczy wielbiciel? - wtr膮ci艂am z lekkim protestem, bo bardziej mi si臋 podoba艂o zab贸jstwo romansowe. - Mo偶e nie mie膰 z tym nic wsp贸lnego i teraz siedzie膰 cicho, rozpami臋tuj膮c swoj膮 kl臋sk臋.

- R贸wnie dobrze mo偶e by膰 tym pomocnikiem - powiedzia艂 Roman. - W ka偶dym razie szukaj膮 go.

- 殴le go szukaj膮 - o艣wiadczy艂am stanowczo, kryminalna wiedza rozwija艂a si臋 bowiem we mnie w imponuj膮cym tempie, a偶 sama by艂am zdziwiona. - Zostawili co艣, co mog艂oby im by膰 pomocne.

Obaj spojrzeli na mnie, wi臋c powiedzia艂am im o kolczyku. Przysz艂o mi do g艂owy, bo takie rzeczy ju偶 widywa艂am, 偶e ten drugi od pary znajdowa艂 si臋 w uchu amanta. Po nim da艂oby si臋 go znale藕膰. Bo偶e drogi, z jak膮偶 piorunuj膮c膮 szybko艣ci膮 uczy艂am si臋 tego nowego 艣wiata! Nigdy bym nie pos膮dza艂a siebie o takie zdolno艣ci鈥

- Mo偶e ja艣nie pani by膰 spokojna, 偶e maj膮 to na zdj臋ciach, bardzo szczeg贸艂owych, i odciski palc贸w odpracowali - zapewni艂 Roman. - A ja z kolei od dawnej s艂u偶by dowiedzia艂em si臋 paru drobnostek. A propos, ca艂a dawna s艂u偶ba ch臋tnie wr贸ci do pa艂acu. Okazuje si臋, 偶e zwolni艂a ich wszystkich panna Lerat na dwa tygodnie przed t膮 ca艂膮 imprez膮, zostawi艂a tylko jedn膮 podkuchenn膮 i jednego lokaja, w dodatku z tych m艂odszych, kr贸cej zatrudnionych. Nie wiadomo dlaczego, wi臋c ka偶demu si臋 to wydaje podejrzane, co艣 tak, jakby mia艂a jakie艣 dziwne zamiary i wola艂a, 偶eby jej nikt na r臋ce nie patrzy艂. No, piel臋gniarka do starszego pana przychodzi艂a鈥

- Im mniej 艣wiadk贸w, tym 艂atwiej ukry膰 jakie艣 machinacje - zauwa偶y艂 Gaston. - Ponadto, chwileczk臋, przeciwko udzia艂owi w tym zab贸jstwie tajemniczego wielbiciela przemawia w艂a艣nie fakt odnalezienia na miejscu zbrodni tego kolczyka, o ile, oczywi艣cie, stanowi艂, jak by tu powiedzie膰鈥 dow贸d uczu膰. Przecie偶 by go zabra艂, 偶eby ukry膰 sw贸j zwi膮zek z ofiar膮! Chyba 偶e go nie dotyczy艂鈥?

Roman spojrza艂 na mnie jako艣 niespokojnie i z lekkim zak艂opotaniem.

- Co do tego, nie ma pewno艣ci - rzek艂. - M贸g艂 go szuka膰 i nie znale藕膰, bo nieboszczka mia艂a go nie w uchu, tylko w kieszonce. Mo偶e g艂upio mu by艂o j膮 przeszukiwa膰. Dopiero policja znalaz艂a.

Zdr臋twia艂am niemal na my艣l, 偶e przymierza艂am przedmiot, zdj臋ty z trupa. Roman musia艂 to odgadn膮膰, bo od razu znalaz艂 s艂owa pociechy, bi偶uteri臋 przed zwrotem umyto i zdezynfekowano, 偶aden 艣lad na niej nie pozosta艂. Mog艂am si臋 uspokoi膰.

- Zatem na dwoje babka wr贸偶y艂a - westchn膮艂 Gaston. Wielbiciel okaza艂 subtelno艣膰 i nie szarpa艂 zw艂ok damy serca albo obcy zab贸jca nie interesowa艂 si臋 pami膮tkami.

- Tak to wygl膮da - przy艣wiadczy艂 Roman. - Dalej, co do plotek, kt贸re zdoby艂em鈥 Ca艂a s艂u偶ba upiera si臋 przy koncepcji 艣lubu z panem hrabi膮, przy艣pieszenia jego zgonu i potem 艣lubu z amantem. Z tym 偶e w tej ostatniej kwestii zdania s膮 podzielone, jedni twierdz膮, 偶e to jej zale偶a艂o, zakocha艂a si臋 i trzyma艂a go pazurami, wabi膮c maj膮tkiem, a drudzy, 偶e przeciwnie, to on jej pilnowa艂, czatowa艂 na to dziedzictwo, a ona grymasi艂a. Trudno oceni膰, kt贸ra opinia jest s艂uszna.

- Wszystko zale偶y od osoby wielbiciela - rzek艂am stanowczo, bo niewiasty takie, jak panna Luiza, zna艂am doskonale, pod tym wzgl臋dem nic si臋 na 艣wiecie nie zmieni艂o. - Je艣li by艂 pi臋kny i m艂odszy od niej, a przy tym z dobrej rodziny, ona go trzyma艂a. Je艣li by艂 zwyk艂ym 艂owc膮 posagowym, mo偶e nawet ordynarnym i grubia艅skim, zniszczonym 偶yciem, on si臋 jej czepia艂, a ona przemy艣liwa艂a, jak by si臋 go pozby膰. Trzeba go znale藕膰 koniecznie, bez tego nic si臋 nie rozstrzygnie.

- Istnieje jeszcze jeden szkopu艂 - odezwa艂 si臋 zn贸w Gaston, jakby z lekkim wahaniem. - Wybacz mi, 偶e wiem te rzeczy, nie stara艂em si臋, nie zamierza艂em by膰 w艣cibski, dowiedzia艂em si臋 przypadkiem. Podobno ostro si臋 tam kr臋ci艂 wok贸艂 spadku jaki艣 Guillaume, potomek w prostej linii twojego pradziada, tyle 偶e鈥 hm鈥 nie艣lubny chyba鈥 W chwili jego 艣mierci pr贸bowa艂 zagnie藕dzi膰 si臋 w pa艂acu, czemu przeciwdzia艂a艂 pan Desplain. Kr贸tko potem znik艂 z horyzontu. Przedtem bywa艂 cz臋sto. Nie jest wolny od podejrze艅. Chwilowo nie wiadomo gdzie przebywa, zapewne gdzie艣 na wakacjach.

- I co?

- Nie wiem. Musz膮 go przes艂ucha膰.

Zwr贸ci艂am si臋 do Romana.

- Pan Desplain obieca艂 mi za艂atwi膰 spraw臋 wizyty w prywatnym mieszkaniu panny Luizy w Pary偶u. Roman p贸jdzie tam ze mn膮, mo偶liwe, 偶e znajdziemy jakie艣 wskaz贸wki. Policja policj膮, a zdarza si臋, 偶e zwyk艂y cz艂owiek dostrze偶e co艣 interesuj膮cego, a Roman zna przecie偶 r贸偶nych ludzi z dawnych czas贸w鈥

Najpierw ugryz艂am si臋 w j臋zyk, a potem doko艅czy艂am:

- 鈥 mojego dzieci艅stwa. W og贸le nie ma w Montilly zdj臋膰 panny Luizy. Mo偶e tam b臋d膮? Je艣li spotyka艂a si臋 ze swoim amantem, mo偶e robili sobie jakie艣 fotografie? Mo偶e da艂oby si臋, na przyk艂ad, rozpozna膰 okolic臋 i w tej okolicy kto艣 ich widzia艂鈥?

- Mam nadziej臋, 偶e i policji przysz艂o to do g艂owy - wtr膮ci艂 Gaston. - Sprawa w ostatecznym efekcie mo偶e okaza膰 si臋 nie do rozwik艂ania, ale by艂oby to dla wszystkich nieprzyjemne. Ponadto 贸w Guillaume鈥 Gdyby nie testament, mia艂aby艣 przez niego k艂opoty, Paul Renaudin wyzna艂 mi, 偶e on posiada akcje sp贸艂ki. Za ma艂o, 偶eby bru藕dzi膰, ale na wszelki wypadek lepiej by艂oby usadzi膰 go jako艣, a w ka偶dym razie wi臋cej o nim wiedzie膰.

Zirytowa艂 mnie ten Guillaume. Oczywi艣cie, 偶e nie艣lubny, samo nazwisko na to wskazywa艂o. Musia艂 to by膰 jaki艣 skandal z dawnych czas贸w, p贸藕niejszych ni偶 moje, ale dostatecznie odleg艂ych, 偶eby zatar艂 si臋 w pami臋ci. Pradziada gryz艂o, skoro tak stanowczo odmawia艂 mu wszelkich praw i zobligowa艂 pana Desplain do pilnowania sprawy. Nie mia艂am ochoty si臋 nim zajmowa膰.

- No wi臋c niech go policja szuka. Ja chc臋 i艣膰 drog膮 prywatn膮, zrozumie膰 pann臋 Lerat jak kobieta kobiet臋. No dobrze, przyznam si臋 wam. Ze zwyczajnej ciekawo艣ci, bo Roman ma racj臋, wedle prawa nas to nie dotyczy. I je艣li jutro wpuszcz膮 nas do jej mieszkania鈥

Wpu艣cili. Gaston okazywa艂 tyle taktu, 偶e kwestia towarzyszenia mi w og贸le si臋 nie pojawi艂a. Posz艂am tam z Romanem.

No i zn贸w okaza艂o si臋, 偶e dobrze zgad艂am.

W pierwszej kolejno艣ci rzuci艂am si臋 na fotografie, kt贸rych wielka ilo艣膰 w pude艂kach i albumach le偶a艂a. O tak, znajdowa艂a si臋 na nich panna Luiza, wreszcie widoczna w ca艂o艣ci. Dobrze j膮 odgad艂am, korpulentna by艂a ju偶 za m艂odu, wdzi臋cznie i w spos贸b, jaki m臋偶czy藕ni zawsze wysoko cenili. Z wiekiem stopniowo nabiera艂a cia艂a, ale wci膮偶 z umiarem, niemniej jednak istotnie m臋ski str贸j jej p艂ci by nie ukry艂, szczeg贸lnie biustu. W kostiumie do konnej jazdy najlepiej to by艂o widoczne.

Nie tylko wsp贸艂czesne zdj臋cia panna Luiza przechowywa艂a, znalaz艂am nawet dagerotypy. Przodkowie jej i moi, na jednym swoich rodzic贸w ujrza艂am. C贸偶 za zwi膮zki obie rodziny pomi臋dzy sob膮 mia艂y? Okropne pomieszanie historyczne mog艂o mnie do reszty og艂upi膰, gdyby nie Roman, we w艂asne zdrowe zmys艂y wierzy膰 bym przesta艂a. I pradziad m贸j, na Boga, dw贸ch ich by艂o czy jeden? Nie m贸g艂 偶y膰 przecie偶 dwie艣cie lat鈥?!

Wyrzuci艂am z umys艂u te komplikacje potworne, zaj臋艂am si臋 rzeczywisto艣ci膮 obecn膮. Naszyjnik diamentowy bez w膮tpienia do prababki mojej nale偶a艂, m贸g艂 go pradziad ofiarowa膰 pannie Luizie w jakiej艣 chwili sza艂u, tym bardziej powinien by艂 teraz wr贸ci膰 do rodziny. Roz艣mieszy艂a mnie my艣l, 偶e go dziedzicz臋 podw贸jnie. Pami臋tnik babki panny Luizy, zajrza艂am do niego鈥 Co艣 podobnego, panna Luiza by艂a imienniczk膮 swojej praprababki, kt贸ra s艂u偶y艂a u mojego pra鈥損radziada, st膮d ta mieszanina czas贸w i moja wiedza o skandalu! Ale偶 przydarzy艂 si臋 on, istnia艂, ju偶 przed stoma laty! A teraz si臋 odnowi艂, musia艂 to by膰 albo zbieg okoliczno艣ci, albo 艣wiadome dzia艂anie, na艣ladownico owych pr贸b i usi艂owa艅, kt贸re si臋 niegdy艣 nie powiod艂y!

Nad zdj臋ciami si臋 zamy艣li艂am, bo policja bez w膮tpienia te偶 je przegl膮da艂a i je艣li gdzie艣 tam w艣r贸d nich widnia艂 osobnik podejrzany o romans z pann膮 Luiz膮, ju偶 go tu nie mog艂am zobaczy膰. Zabrali to z pewno艣ci膮. A denerwowa艂a mnie my艣l o nim, bo wci膮偶 wydawa艂o mi si臋, 偶e w ludzkim uchu widzia艂am 贸w kolczyk gwia藕dzisty.

Roman te偶 ogl膮da艂 fotografie i na jedn膮 zwr贸ci艂 mi uwag臋. Stara by艂a, ale m艂odsza od wie偶y Eiffla, kt贸ra w tle widnia艂a, i przy tym stroje wskazywa艂y mod臋 z samego pocz膮tku obecnego wieku. Jasne chyba, 偶e ewolucji mody najpr臋dzej si臋 nauczy艂am鈥 W艣r贸d kilku os贸b, w grup臋 upozowanych, sta艂a m艂oda dama, bardzo pi臋kna, zupe艂nie mi nie znana.

- O ile pami臋tam, to jest matka pierwszego pana Guillaume z naszej rodziny - rzek艂. - Ja艣nie pani pozwoli, przez lup臋 warto popatrze膰鈥 Tak, to ona, poznaj臋.

Poda艂 mi du偶e szk艂o powi臋kszaj膮ce i podsun膮艂 fotografi臋. Z ciekawo艣ci膮 przyjrza艂am si臋 twarzy, ale nic mi z tego nie przysz艂o, nie widzia艂am jej nigdy. Pytaj膮co popatrzy艂am na Romana.

Westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Raz, i na bardzo kr贸tko, w tamtych czasach przez pomy艂k臋 si臋 znalaz艂em, ju偶 nie m贸wmy o tej barierze czasu, bo to istna ko艂omyja鈥 Ale widzia艂em j膮 na w艂asne oczy. W towarzystwie 贸wczesnego naszego ja艣nie pana. Skandal ju偶 hucza艂, bo to nie by艂a zawodowa kurtyzana, tylko panna z dobrej rodziny, a ja艣nie pan do ojcostwa nawet si臋 przyznawa艂, ale nazwiska nie chcia艂 da膰. Ona by艂a Guillaume z domu.

- To widz臋, 偶e w ich rodzinie na nieprawych potomk贸w panowa艂 du偶y urodzaj - zauwa偶y艂am nieco zgry藕liwie.

- Tak wygl膮da - zgodzi艂 si臋 Roman. - Mo偶e nie od 艢redniowiecza, ale ju偶 ze dwie艣cie lat鈥 Zdaje si臋, 偶e zapocz膮tkowa艂 to hrabia Guillaume de Restaud i od jego imienia nazwisko posz艂o鈥 W tej mieszaninie czas贸w ja si臋 troch臋 interesowa艂em histori膮, a im dawniej, tym by艂o 艂atwiej鈥

- Niech mi Roman nawet o tym nie wspomina, bo chc臋 zachowa膰 przytomno艣膰 umys艂u - za偶膮da艂am surowo. - Co ta panna Guillaume ma wsp贸lnego z pann膮 Luiz膮?

- A tego w艂a艣nie nie wiem. I nie mam poj臋cia, sk膮d tu to zdj臋cie.

- Mo偶e by艂o w Montilly i panna Luiza zagarn臋艂a je sobie?

- W Montilly mog艂o by膰, po ojcu nieboszczyka ja艣nie pana zosta艂o, bo on by艂 sprawc膮鈥 Po co jednak pannie Lerat?

Natchnienie jakie艣 nagle na mnie sp艂yn臋艂o.

- Jedno tylko widz臋 wyt艂umaczenie. Wczoraj o tym m贸wili艣my, tajemniczym amantem panny Luizy by艂 贸w Guillaume, kt贸ry do spadku pretendowa艂, ona za艣 w podobizn臋 jego prababki si臋 zaopatrzy艂a, z tym 偶e te偶 nie wiem, po co. Dla w艂asnej przyjemno艣ci? Czy chcia艂a je ukry膰? Przed kim?

- Szanta偶 m贸g艂 wchodzi膰 w gr臋 - odpar艂 Roman w zadumie. - 殴le m贸wi臋, to nie szanta偶, raczej handel. Tego Guillaume鈥檃 chcia艂a trzyma膰 w gar艣ci, na przyk艂ad, odda mu zdj臋cie, je艣li on co艣 tam dla niej zrobi. Mo偶liwe, 偶e jest to jedyne zdj臋cie tej panny Guillaume, innego nie ma, a jemu by艂o potrzebne dla udowodnienia praw spadkowych. Ja tak og贸lnie m贸wi臋, bo mo偶e w tym nie by膰 偶adnego sensu, praw spadkowych nikt nie udowadnia zdj臋ciami鈥

- Jaki艣 sens jest - popar艂am stanowczo jego supozycje. - Nie mia艂am na to czasu, ale przy pierwszej okazji sprawdz臋, czy jeszcze jakie艣 zdj臋cie tej panny w Montilly istnieje. Wezm臋 to ze sob膮.

- Powi臋kszenie mo偶na zrobi膰. Teraz takie rzeczy potrafi膮. - Bardzo dobrze, niech Roman to za艂atwi. Dziwne, 偶e policja tego nie zabra艂a.

- Policja nie mo偶e mie膰 o tych sprawach najmniejszego poj臋cia, panny Guillaume w 偶yciu na oczy nie widzieli, dawno umar艂a i nic ich nie obchodzi. To ja j膮 zapami臋ta艂em, bo musz臋 przyzna膰, 偶e bardzo pi臋kna by艂a鈥

No i prosz臋, dobrze my艣la艂am, 偶e z tej gmatwaniny historycznej Roman co艣 wy艂owi. Dziwi艂o mnie troch臋, 偶e i bi偶uteria tu zosta艂a i nie zabrano jej do depozytu, co przy podejrzanych sprawach zdarza艂o si臋 cz臋sto, ale okaza艂o si臋 rych艂o, 偶e o t臋 kwesti臋 zadba艂 pan Desplain. Na jego odpowiedzialno艣膰 wszystko przesz艂o w moje r臋ce bezpo艣rednio, z czego by艂am bardzo zadowolona.

R贸wnie zadowolona by艂am z nieobecno艣ci w mieszkaniu panny Luizy Gastona, bo doprawdy przy nim nie mogliby艣my z Romanem tak swobodnie rozmawia膰 o tych dziwactwach czasowych. Nowe przypuszczenia jednak偶e chcia艂am mu wyjawi膰, uzgodnili艣my zatem, 偶e Roman podobizn臋 widzia艂, a nie pann臋 Guillaume osobi艣cie, wiedzia艂 o niej od innych os贸b, a dzia艂o si臋 to w czasach mojego dzieci艅stwa, kiedy wi臋cej lalki mog艂y mnie ciekawi膰 ni偶 stare skandale rodzinne. Mia艂am wielk膮 nadziej臋, 偶e si臋 w rozmowie nie pomyl臋 i z g艂upstwem 偶adnym nie wyrw臋.

Rozczarowana troch臋 nik艂o艣ci膮 znalezisk, ponownie uda艂am si臋 do Trouville, gdzie czeka艂 mnie wkr贸tce egzamin na prawo jazdy. Chcia艂am je mie膰. Prowadzenie samochodu podoba艂o mi si臋 coraz bardziej鈥

Ewa urz膮dzi艂a u siebie ma艂膮 kolacyjk臋 dla czterech os贸b, 偶eby si臋 nam nikt niepo偶膮dany nie przypl膮ta艂, co w miejscu publicznym zawsze by艂oby mo偶liwe. Nie musia艂am ju偶 z ni膮 rozmawia膰 w cztery oczy, bo Gaston by艂 au courant ca艂ej sprawy, a Karol zas艂ugiwa艂 na pe艂ne zaufanie.

- Uwa偶am, 偶e s艂usznie dedukujesz - pochwali艂a mnie Ewa. - Amantem tej ca艂ej panny Luizy powinien by膰 Guillaume. Mieli ze sob膮 sp贸艂k臋. A Guillaume, jestem pewna, zna ciebie doskonale i mo偶e nawet 艣ledzi. A propos, jak mu na imi臋?

Stropi艂am si臋. U艣wiadomi艂am sobie nagle, 偶e nie wiem. Owszem, pan Desplain wymieni艂 jego imi臋 ju偶 w pierwszej rozmowie ze mn膮, ale za nic w 艣wiecie nie mog艂am go sobie przypomnie膰. C贸偶 to by艂o? Bernard鈥? Bertrand鈥? Pierze鈥? Adrian鈥? Henri鈥? Nie, nic z tego, prawie ka偶da mo偶liwo艣膰 mi pasowa艂a, nie pami臋ta艂am i koniec.

Przyzna艂am si臋 do swej niewiedzy, kt贸rej sama si臋 nawet zbytnio nie dziwi艂am. Odsuni臋ty od spadku Guillaume wyda艂 mi si臋 w贸wczas ma艂o wa偶ny, a nat艂ok wra偶e艅 p贸藕niejszych przykry艂 go ca艂kowicie. Nie mog艂am jednak偶e powiedzie膰 Ewie, 偶e .w po艣piechu, z wysi艂kiem i zgo艂a w艣r贸d zawrot贸w g艂owy uczy艂am si臋 偶ycia w tym nowym i obcym mi 艣wiecie, zosta艂am zatem pot臋piona za zlekcewa偶enie przeciwnika.

- S膮 ferie - przypomnia艂 Gaston. - Wszyscy si臋 porozje偶d偶ali i facet mo偶e znajdowa膰 si臋 wsz臋dzie. S膮dz臋, 偶e wcze艣niej czy po藕niej wr贸ci do siebie i policja go znajdzie, chocia偶 nie wiem, czy jest a偶 tak podejrzany, jak nam si臋 wydaje. Ale macie chyba racj臋, obydwoje z pann膮 Lerat musieli si臋 zna膰鈥

Wr贸ciwszy do siebie, dowiedzia艂am si臋, 偶e dzwoni艂 pan Desplain z informacj膮 o nowym go艣ciu, jaki do mnie podobno przyje偶d偶a. Powt贸rzy艂a mi to Florentyna. Pani Leska, daleka powinowata, niegdy艣 przyjaci贸艂ka mojej prababki, ma zamiar przyby膰 do Trouville i w moim domu si臋 zatrzyma膰.

O 偶adnej pani Leskiej nie mia艂am najmniejszego poj臋cia, czego nie ujawni艂am z uwagi na obecno艣膰 przy tym Gastona. Spyta艂am tylko, kiedy mam si臋 jej spodziewa膰, okaza艂o si臋, 偶e jutro po po艂udniu. Z napomknie艅 Florentyny wywnioskowa艂am, i偶 owa pani Leska bywa w Trouville i mieszka tutaj prawie co roku, i jest to jaki艣 u艣wi臋cony obyczaj, kt贸remu nie nale偶y si臋 przeciwstawia膰.

Po偶a艂owa艂am, 偶e pan Desplain mnie nie zasta艂 i nie rozmawia艂am z nim osobi艣cie, bo od razu spyta艂abym go o imi臋 pana Guillaume. Chcia艂am sama zadzwoni膰 do niego, ale Florentyna mi rzek艂a, 偶e nie znajd臋 go w domu, bo gdzie艣 w go艣ci pojecha艂, o czym w艂a艣nie uprzedzi艂 telefonuj膮c tak wcze艣nie, chocia偶 wiadomo by艂o, 偶e nikt w takiej miejscowo艣ci jak Trouville w murach zamkni臋ty nie siedzi.

Po wyj艣ciu Gastona zrobi艂o si臋 zbyt p贸藕no, 偶eby z Romanem kwesti臋 go艣cia omawia膰, spyta艂am go zatem o pani膮 Lesk膮 nazajutrz o wschodzie s艂o艅ca, bo, jak zwykle, podj臋li艣my moj膮 nauk臋 jazdy.

Roman zna艂 spraw臋. Okaza艂o si臋, 偶e nie jest to 偶adna pani Leska, tylko pani 艁臋ska, rzeczywi艣cie najpierw wychowanica, a potem przyjaci贸艂ka i towarzyszka mojej prababki, kt贸ra mieszka艂a w Montilly a偶 do obj臋cia rz膮d贸w przez pann臋 Lui

- A i to nie od razu si臋 wynios艂a - o艣wieca艂 mnie Roman. - Pr贸bowa艂a nie popu艣ci膰, nastawi艂a si臋 na to, 偶e zostanie w Montilly w charakterze gospodyni i opiekunki pana hrabiego, a pann臋 Lerat wygryzie, ale nic z tego nie wysz艂o. No wi臋c si臋 w ko艅cu wyprowadzi艂a, 偶eby nie sankcjonowa膰 w艂asn膮 obecno艣ci膮 jawnego zgorszenia. Krzywda jej si臋 przez to nie sta艂a, nie jest biedna, nigdy nie by艂a, przeciwnie, pani hrabina, prababka ja艣nie pani, przygarn臋艂a bogat膮 sierot臋, kt贸ra po艣lubi艂a po jakim艣 czasie pana 艁臋skiego, przemys艂owca, pomieszka艂a z nim u nas, w Polsce, owdowia艂a i wr贸ci艂a na stare 艣miecie. Do Montilly.

- A jakie jest to powinowactwo? - zaciekawi艂am si臋. - Po kim?

- Dziesi膮ta woda po kisielu. Zdaje si臋, 偶e jaka艣 kuzynka pani hrabiny mia艂a brata, ten brat mia艂 偶on臋, a pani 艁臋ska jest c贸rk膮 siostry tej 偶ony czy co艣 w tym rodzaju, wi臋c 偶adne pokrewie艅stwo nie wchodzi w rachub臋, tylko powinowactwo, a i to bardzo dalekie. Co nie przeszkadza艂o, 偶e by艂a traktowana jak cz艂onek rodziny i do tego przywyk艂a. Obra偶ona na pana hrabiego, do Montilly nawet si臋 nie zbli偶a艂a, ale tu, w Trouville, w naszym domu, mieszka艂a cz臋sto, bo to jest dom po pani hrabinie.

- W jakim jest wieku?

- Ko艂o siedemdziesi膮tki. Dawno jej nie widzia艂em, ale podobno doskonale si臋 trzyma.

W trakcie tej rozmowy ja prowadzi艂am samoch贸d i sz艂o mi tak dobrze, 偶e Roman prawie nie musia艂 ju偶 instrukcji udziela膰. S艂o艅ce wzesz艂o, ale na szosach jeszcze pusto by艂o, z rzadka si臋 jaki艣 pojazd pokazywa艂. Jecha艂am coraz szybciej a偶 do chwili, kiedy nagle, ju偶 do Honfleur doje偶d偶aj膮c, psa ujrza艂am, kt贸ry znienacka na drog臋 wypad艂. Przerazi艂am si臋, 偶e go przejad臋, a za nic w 艣wiecie nie przejecha艂abym 偶ywej istoty, j臋艂am hamowa膰, peda艂 z ca艂ej si艂y naciskaj膮c, a偶 samochodem rzuci艂o, jakbym na narowistym koniu siedzia艂a鈥 a wci膮偶 jeszcze ko艅 by艂 mi bli偶szy ni偶 jakakolwiek maszyna鈥 mo偶liwe, 偶e nieumiej臋tnie si臋 zachowa艂am, ale noga mi drgn臋艂a, samoch贸d potoczy艂 si臋 jeszcze, zn贸w nacisn臋艂am, pies w ostatniej chwili spod k贸艂 wyskoczy艂, samoch贸d kawa艂ek obrotu uczyni艂 i zatrzyma艂 si臋. Motor zgas艂.

I dok艂adnie w tym momencie prawe przednie ko艂o nam odpad艂o.

Siedzia艂am za kierownic膮 jak skamienia艂a i s艂abo mi si臋 robi艂o. Samoch贸d si臋 przekrzywi艂 podobnie jak pow贸z, kt贸ry ko艂o utraci艂, a nawet w powozie, gdyby jecha艂, mogliby艣my 偶ycie postrada膰, Roman na zewn膮trz wyskoczy艂, ogl膮daj膮c szkod臋. Zaraz jednak ku mnie si臋 zwr贸ci艂, z niepokojem pytaj膮c, jak si臋 czuj臋 i czy nic mi si臋 nie sta艂o.

Wszystko to nast膮pi艂o tak szybko, 偶e my艣li zebra膰 nie mog艂am. Roman by艂 blady bardzo i z臋by mia艂 zaci艣ni臋te. Nie, nic mi si臋 nie sta艂o, tylko ta s艂abo艣膰 chwilowa mnie dotkn臋艂a, kt贸ra zaraz zreszt膮 zacz臋艂a przechodzi膰. Odetchn臋艂am g艂臋boko kilka razy, Roman czym pr臋dzej kiesze艅 na drzwiczkach pomaca艂, p艂ask膮 butelk臋 wyci膮gn膮艂, metalow膮 zakr臋tk臋 zdj膮艂 i w ni膮 mi napoju nala艂.

- Ja艣nie pani wypije - rozkaza艂 surowo. - Ju偶! Do dna! Spe艂ni艂am jego polecenie i s艂abo艣膰 szybciej mnie opu艣ci艂a. Koniak to by艂, o kt贸rym ju偶 doskonale wiedzia艂am, 偶e lekarstwo powszechne stanowi. Za偶膮da艂am drugiej porcji i odzyska艂am r贸wnowag臋.

- Nic mi nie jest - powiedzia艂am uspokajaj膮co. - Co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o i co ja 藕le zrobi艂am?

Roman, widz膮c, 偶e przychodz臋 do siebie, cofn膮艂 si臋 o krok i ogl膮da艂 samoch贸d.

- Nic ja艣nie pani z艂ego nie zrobi艂a - zapewni艂 mnie i brwi zmarszczy艂. - Ka偶dego by rzuci艂o przy takim hamowaniu, a ja sam te偶 bym na tego psa nie chcia艂 wpa艣膰. Ale co艣 mi si臋 wydaje, 偶e w艂a艣nie ten pies uratowa艂 nam 偶ycie.

Pies ju偶 uciek艂, nie czekaj膮c na nasze podzi臋kowania. Popatrzy艂am za nim, pop臋dzi艂 do niedalekiego baru, kt贸ry w艂a艣nie otwierano, przygoda zdarzy艂a nam si臋 przy wje藕dzie w pierwsze zabudowania.

- Bo co si臋 sta艂o? - powt贸rzy艂am pytanie. - Rozumiem, 偶e ko艂o odpad艂o, ale dlaczego? Czy to si臋 cz臋sto przytrafia? My艣la艂am, 偶e tylko w powozach鈥?

- I bardzo dobrze ja艣nie pani my艣la艂a鈥 To jest mercedes, w mercedesach ko艂a tak same z siebie nie odpadaj膮. Mam z艂e przeczucia鈥

Podni贸s艂 g艂ow臋, popatrzy艂 na mnie i doda艂:

- A tak uczciwie m贸wi膮c i w cztery oczy, wcale ja艣nie pani nie musia艂a hamowa膰. Raczej docisn膮膰. Ten pies by艂 jeszcze daleko i nie zd膮偶y艂by wpa艣膰 pod samoch贸d, przelecieliby艣my przed nim. Wi臋c chwa艂a Bogu, 偶e to nie ja za k贸艂kiem siedzia艂em, tylko ja艣nie pani, bo ja bym jecha艂 i ko艂o odpad艂oby nam w czasie jazdy na pierwszym 艂uku. I nieszcz臋艣cie gotowe.

Dreszcz mi po plecach przelecia艂 i po raz trzeci za偶y艂am lekarstwa.

- I co? - spyta艂am bardzo g艂upio, bo nic rozumnego nie przychodzi艂o mi do g艂owy.

Roman pochyli艂 si臋, wci膮偶 wszystko z wielk膮 uwag膮 ogl膮daj膮c, i odpowiedzia艂 mi dopiero po chwili.

- Teraz to sam si臋 zastanawiam, co zrobi膰. Zadzwoni膰 do serwisu czy nie? Mog臋 to sam naprawi膰, a je艣li serwis przyjedzie, zainteresuj膮 si臋, bo kto艣 tej katastrofie dopom贸g艂. Na moje oko 艣rub臋 z piasty wykr臋ci艂. Ja艣nie pani zechce wysi膮艣膰?

Zechcia艂am. Uczyni艂am to nawet ch臋tnie, bo mi si臋 krzywo siedzia艂o. Niewygodnie. Poczu艂am, 偶e nogi mam troch臋 mi臋kkie w kolanach, i t臋sknie popatrzy艂am w kierunku baru, do kt贸rego pobieg艂 pies. Tego, co mi Roman powiedzia艂, nie zrozumia艂am wcale, majaczy艂o mi si臋 tylko, 偶e co艣 tu jest okropnie nie w porz膮dku.

Roman zastanawia艂 si臋 nadal.

- Ci z serwisu mog膮 nawet zawiadomi膰 policj臋, a nam by艂oby to bardzo nie na r臋k臋. Musieliby艣my nak艂ama膰, 偶e ja prowadzi艂em, bo ja艣nie pani nie ma prawa jazdy, a tu 艣lady hamowania widoczne jak byk鈥 呕aden do艣wiadczony kierowca tak by nie hamowa艂. Nie, jednak lepiej b臋dzie, jak sam to zrobi臋, dam rad臋. Ja艣nie pani raczy zaczeka膰 w tamtym barze, o, ju偶 otwarty鈥

Obejrza艂am si臋 na bar.

- To znaczy, Roman uwa偶a, 偶e co?

- 呕e kto艣 nam obluzowa艂 ko艂o i dlatego zlecia艂o. Tak jak w karecie, z piasty spad艂o. Trzeba b臋dzie o tym pomy艣le膰, ale to nie w tej chwili, najpierw zrobi臋 tu porz膮dek鈥

Dosy膰 stanowczo podprowadzi艂 mnie do baru, posadzi艂 przy stoliku i da艂 mi troch臋 pieni臋dzy, bo, oczywi艣cie, wyje偶d偶aj膮c na t臋 nauk臋 o 艣wicie, nic ze sob膮 nie bra艂am. W kieszeni lekkiej sp贸dnicy mia艂am tylko chustk臋 do nosa.

Kaw臋 i soki owocowe sobie zam贸wi艂am, nie chc膮c dnia od wina zaczyna膰, koniak mi ju偶 dostatecznego animuszu dodawa艂. Z odleg艂o艣ci patrzy艂am, jak Roman co艣 tam robi艂, jak podszed艂 do niego ch艂opak z furgonetki, kt贸ra towary jakie艣 do baru przywioz艂a, i zacz膮艂 mu pomaga膰.

Czeka艂am cierpliwie. Oprzytomnia艂am po chwili ca艂kowicie i nawet rozpocz膮艂 si臋 we mnie proces my艣lenia.

C贸偶 ten Roman do mnie powiedzia艂? Co艣 o jakiej艣 pia艣cie i 偶e kto艣 si臋 przyczyni艂 do tej katastrofy. Czy mia艂o to znaczy膰, 偶e kto艣 co艣 zepsu艂 specjalnie, 偶eby narazi膰 nasze 偶ycie? Dokona艂 takiego dziwnego zamachu technicznego? Jakim sposobem to uczyni艂? Nikt przecie偶 nie mo偶e niczego psu膰 w trakcie jazdy, chyba 偶eby jecha艂 razem z nami i d艂uba艂 gdzie艣 tam w pod艂odze. Nonsens wierutny. Wi臋c musia艂 psu膰, kiedy samoch贸d sta艂 i nikt go nie widzia艂, zatem pr臋dzej w gara偶u ni偶 na ulicy, zatem noc膮鈥

Nie wiedzia艂am nawet, czy m贸j gara偶 w Trouville ma porz膮dne zamkni臋cie!

I kt贸偶 by to mia艂 by膰? Mia艂a偶bym jakich艣 wrog贸w? O 偶adnych moich wrogach nie mia艂am najmniejszego poj臋cia, poza, ewentualnie, pann膮 Lerat, kt贸ra ju偶 nie 偶y艂a, i panem Guillaume, kt贸ry i tak by艂 wydziedziczony, no owszem, na moj膮 korzy艣膰, wi臋c mo偶e zapragn膮艂 si臋 m艣ci膰? Satysfakcj臋 by mu sprawi艂o, gdybym le偶a艂a w szpitalu, poszkodowana w katastrofie鈥

I dla tej satysfakcji nie oszcz臋dzi艂by niewinnego Romana?! Wyda艂o mi si臋 to wprost niemo偶liwe. Wi臋cej by艂am zdumiona ni偶 przestraszona w艂asnymi pomys艂ami, niepewna przy tym, czy w og贸le maj膮 jaki艣 sens. Zd膮偶y艂am sobie jeszcze wysnu膰 z tego wszystkiego supozycj臋 romansow膮, 偶e to Armand si臋 m艣ci za odrzucenie jego awans贸w, ale w takim wypadku powinien chyba raczej napastowa膰 Gastona鈥? Gdyby go nie by艂o, wr贸ci艂abym mo偶e do niego, tak m贸g艂by to sobie wyobra偶a膰, wi臋c usuwanie Gastona mia艂oby w sobie cie艅 logiki, mnie natomiast 偶adnego. Poza tym wczoraj Armanda w og贸le nie widzia艂am na octy鈥

Wi臋cej 偶adnych bzdur nie wymy艣li艂am, poniewa偶 przyszed艂 po mnie Roman.

- Ju偶 wszystko w porz膮dku - rzek艂 uspokajaj膮co. - Dokr臋ci艂em co trzeba. Mo偶emy jecha膰, ale chyba wr贸cimy i mo偶e ja poprowadz臋?

Zgodzi艂am si臋 na to natychmiast i ruszyli艣my w drog臋 powrotn膮. Do艣膰 wolno i spokojnie jad膮c, mogli艣my przyst膮pi膰 . do om贸wienia ca艂ej tej sprawy naszej niedosz艂ej katastrofy.

- Tego, 偶e 艣rub臋 kto艣 obluzowa艂, jestem pewien - m贸wi艂 Roman. - Pytanie: kiedy, gdzie i kto. Musia艂o to nast膮pi膰 dopiero co, bo d艂ugo ona wytrzyma膰 nie mog艂a, wobec czego tu, w Trouville, mo偶e nawet ostatniej nocy. Kr贸tka robota, symulowa艂, powiedzmy, zmian臋 ko艂a鈥 I gotowe. Samoch贸d sta艂 w naszym gara偶u, wyprowadzi艂em go dopiero o 艣wicie, a postawi艂em wczoraj po po艂udniu. Ja艣nie pani si臋 ju偶 nigdzie daleko nie wybiera艂a, a ja sam poszed艂em inne sprawy za艂atwia膰. Zamek we wrotach gara偶owych jest zwyczajny, da si臋 wytrychem otworzy膰, a 艣wiat艂o na zewn膮trz nie przebija. I ha艂as贸w stamt膮d w domu nie s艂ycha膰, wi臋c m贸g艂 robi膰, co mu si臋 podoba艂o, szczeg贸lnie 偶e przez ca艂y wiecz贸r tylko Florentyna by艂a i te偶, zdaje si臋, na troch臋 gdzie艣 sobie posz艂a.

S艂ucha艂am jego rozwa偶a艅 z niecierpliwo艣ci膮, bo bardziej ciekawi艂a mnie osoba sprawcy.

- I Roman uwa偶a, 偶e kto by to m贸g艂 by膰, ten, co psu艂?

- Sam nie wiem. Kto艣, kto po ja艣nie pani dziedziczy. Albo kto艣, komu ja艣nie pani w interesach przeszkadza. Mam swoje podejrzenia, ale wol臋 nic nie m贸wi膰, p贸ki paru drobiazg贸w nie sprawdz臋.

- Jakich drobiazg贸w? Roman milcza艂 przez chwil臋.

- Ja艣nie pani zechce wybaczy膰, 偶e si臋 mo偶e zbytnio wtr膮cam - rzek艂 tonem, kt贸ry niewiele mia艂 wsp贸lnego z pro艣b膮 o wybaczenie. - Ale ja si臋 na ludziach dosy膰 dobrze znam. Chcia艂em pana Armanda wczoraj znale藕膰, bo jako艣 znik艂 nam z oczu, a on dla ja艣nie pani mo偶e by膰鈥 nie m贸wi臋, 偶e zaraz niebezpieczny鈥 ale, no, nieprzyjemny. I wola艂bym wiedzie膰, co robi.

Teraz ja zamilk艂am, bo Roman potwierdzi艂 moje g艂upie przeczucia. C贸偶 mi w艂a艣ciwie ten Armand m贸g艂 z艂ego zrobi膰? Nic. Skompromitowa膰 mnie? O, nie, to nie te czasy. Wystarczy艂oby Gastonowi zawczasu wyzna膰 prawd臋 o jego natr臋ctwie i 偶adne g艂upstwa ju偶 by nie mia艂y do niego dost臋pu. A opinia ludzka鈥? C贸偶 teraz kogo艣 obchodzi艂a opinia ludzka, im gorzej kto艣 si臋 w jej oczach prezentowa艂, tym wi臋ksze wywo艂ywa艂 zainteresowanie, sama wyra藕nie to stwierdzi艂am na podstawie publicznych wiadomo艣ci, w prasie, w telewizji, w stosunkach towarzyskich鈥 Gdybym kokot膮 by艂a, kurtyzan膮, utrzymank膮, nawet i kilku protektor贸w razem, zazdro艣膰 najwy偶ej mog艂abym budzi膰鈥!

Porwa膰 mnie, gwa艂tu dokona膰鈥? Ale偶 w艣r贸d ludzi ci膮gle si臋 znajdowa艂am, krzykiem bodaj mog艂abym pomoc sprowadzi膰. A i on sam te偶 nie wygl膮da艂 na takiego, kt贸remu by powodzenia w艣r贸d p艂ci pi臋knej brakowa艂o, na c贸偶 mu by艂y gwa艂ty i przemoc? Nie zakocha艂 si臋 przecie偶 we mnie a偶 tak, 偶eby 艣wiat z oczu straci膰!

Nie wyja艣ni艂am z Romanem tej kwestii, bo dojechali艣my do domu, gdzie Florentyna 艣niadanie szykowa艂a, a co ni kwadrans nie min膮艂, jak si臋 Gaston pojawi艂. Przebra膰 si臋 p贸藕niej musia艂am i z w艂osami jaki艣 porz膮dek zrobi膰, co nigdy 艂atwe nie by艂o, a przez ten czas oni obaj z Romanem w doskona艂膮 komityw臋 wpadli. Musia艂 mu Roman o tej 艣rubie powiedzie膰, bo Gaston wyda艂 mi si臋 zarazem z艂y i zatroskany.

Roman wyst膮pi艂, nim zd膮偶y艂am usta otworzy膰.

- Ja艣nie pani pozwoli, 偶e si臋 na par臋 godzin oddal臋 - rzek艂. - Na wszelki wypadek mercedesa do przegl膮du oddam, a gdyby to mia艂o potrwa膰, peugeota b臋dziemy u偶ywali. Pan de Montpesac ja艣nie pani膮 si臋 zaopiekuje.

- A dlaczego鈥 - zacz臋艂am, chc膮c dalej buntowniczo spyta膰, czemu偶 to nie mia艂abym zaopiekowa膰 si臋 sama sob膮, ale nie zosta艂am dopuszczona do g艂osu.

- Moja mi艂a, p艂etwonurek 偶artem pod wod臋 ci臋 wci膮ga, a tajemnicza r臋ka zabezpieczenie ci z piasty wykr臋ca, te偶 zapewne 偶artem - powiedzia艂 Gaston zarazem czule i stanowczo. - Przy nast臋pnych dowcipach pozwolisz, 偶e postaram si臋 by膰 obecny. Czemu mia艂yby s艂u偶y膰 jakie艣 przejawy strace艅czej odwagi z twojej strony? Je艣li ci moja obecno艣膰 niemi艂a i je艣li sobie jej nie 偶yczysz, b臋d臋 ci臋 pilnowa艂 ukradkiem i z daleka.

O, przeciwnie, wola艂am mie膰 go przy sobie jawnie i z bliska. Przypomnia艂a mi si臋 ta okropna pr贸ba topienia mnie w morzu, o kt贸rej niemal zd膮偶y艂am zapomnie膰, i jako艣 mi si臋 dziwnie zrobi艂o. Na mi艂y B贸g, czy偶by naprawd臋 kto艣 na moje 偶ycie nastawa艂鈥?! Trudno uwierzy膰!

Mo偶e i potrafi艂abym zadba膰 sama o siebie, nawet trz臋s膮c si臋 ze strachu, ale o ile偶 przyjemniej mi by艂o czu膰 nad sob膮 opiek臋 kogo艣, do kogo i tak serce mnie ci膮gn臋艂o. I po c贸偶 mia艂am to ukrywa膰? Poprosi艂am tylko Romana, 偶eby postara艂 si臋 wr贸ci膰 przed przyjazdem pani 艁臋skiej, co nie w膮tpi艂am 偶e poj膮艂 doskonale. Poradzi艂, 偶ebym, na wszelki wypadek, nie pojawia艂a si臋 w domu zbyt wcze艣nie, co by艂o w pe艂ni zgodne z moimi zamiarami.

Tym sposobem, sp臋dziwszy z Gastonem p贸艂 dnia, mog艂am Przyj膮膰 pani膮 艁臋sk膮 w progu domu ju偶 w obecno艣ci Romana. 鈥ko艂o siedemdziesi膮tki鈥? Dobry Bo偶e! Pi臋膰dziesi臋ciu bym jej nie da艂a I

Z samochodu, kt贸ry sama prowadzi艂a, wysiad艂a dama 艣redniego wzrostu, nie gruba i nie chuda, 偶ywa i zr臋czna, zarazem godna i energiczna. Jasne w艂osy bez 艣ladu siwizny pi臋knie mia艂a uczesane, a twarz, cho膰 przywi臋d艂膮, to jednak kwitn膮c膮. Tak mnie powita艂a, jakby艣my si臋 nie dawniej ni偶 przed miesi膮cem rozsta艂y.

- Jak si臋 masz, moja Kasiu? Masz tu kogo艣 do baga偶u鈥? A, to, zdaje si臋, Roman鈥 Zaraz p贸jdziemy na obiad, tylko si臋 troch臋 ogarn臋. M贸j pok贸j, mam nadziej臋, Florentyna przygotowa艂a?

W tym momencie z przera偶eniem u艣wiadomi艂am sobie, 偶e nie wiem, jak jej na imi臋 i jak si臋 powinnam do niej zwraca膰. W dodatku nie mia艂am poj臋cia, kt贸ry to jest ten jej pok贸j. Rozpaczliwe spojrzenie skierowa艂am na Romana, kt贸ry ju偶 zajmowa艂 si臋 walizami i samochodem, odpowiedzia艂am jej jako艣 bezosobowo i bardzo niepewnie wesz艂am do w艂asnego domu.

Na szcz臋艣cie, Florentyna doskonale wiedzia艂a, co powinna by艂a przygotowa膰, a pani 艁臋ska r贸wnie dobrze wiedzia艂a, dok膮d ma si臋 uda膰. Nie pcha艂am si臋 za ni膮, zaczeka艂am na Romana.

- Patrycja - odpar艂 na moje gor膮czkowo wyszeptane pytanie. - A ja艣nie pani mo偶e m贸wi膰 do niej po imieniu, 鈥減ani Patrycjo鈥. Dzieckiem, raz w 偶yciu, ja艣nie pani j膮 widzia艂a.

O masz ci los, a z powitania mog艂am wnioskowa膰, 偶e zna艂y艣my si臋 ca艂e 偶ycie! No nic, je艣li dzieckiem, mia艂am prawo niewiele pami臋ta膰 i nawet pytania jej zadawa膰鈥

Nie musia艂am wcale. Pani 艁臋ska najwidoczniej spragniona by艂a rozmowy i sama z siebie udziela艂a mi informacji istnym potokiem wezbranym. Od razu dowiedzia艂am si臋, 偶e zawsze jada w tej du偶ej restauracji na rogu, 偶e w Pary偶u na ostrygi nie sezon, zatem tu b臋dzie jad艂a wy艂膮cznie ostrygi, po to specjalnie przyje偶d偶a, 偶e nie 偶yczy sobie ustawicznego towarzystwa, chce mie膰 艣wi臋ty spok贸j i mam si臋 ni膮 w og贸le nie zajmowa膰, 偶e 艣niadania lubi jada膰 samotnie w swoim pokoju, ale obiady w liczniejszym gronie, 偶e b臋dzie robi艂a, co jej si臋 spodoba, i ja r贸wnie偶 mog臋 robi膰, co zechc臋.

Nawet nie czu艂am si臋 og艂uszona jej gadaniem, bo m贸wi艂a jako艣 zabawnie, cho膰 spokojnie, nie by艂 to terkot, tylko jakby relacja, bardzo sk艂adna i rzeczowa. Po czym zamilk艂a na d艂ug膮 chwil臋 i tylko patrzy艂a na mnie.

- No, s艂ucham - rzek艂a wreszcie niecierpliwie. Prawie si臋 przestraszy艂am.

- Czego鈥?

- Jak to? - zdziwi艂a si臋. - Nie masz nic do opowiadania? Po tych wszystkich sensacjach, kt贸re ostatnio nast膮pi艂y?

- Pani wie鈥?

- Oczywi艣cie, 偶e wiem, tyle 偶e bez szczeg贸艂贸w. Nareszcie b臋d臋 mog艂a pojecha膰 do Montilly. Podobno ju偶 zacz臋艂a艣 remontowa膰 pa艂ac? Czy m贸j apartamencik bardzo zosta艂 zniszczony?

A diabli mogli wiedzie膰, kt贸ry to by艂 jej apartamencik. Mia艂am to pami臋ta膰 z dzieci艅stwa?

- Nie wiem, kt贸ry to鈥 - zacz臋艂am m臋偶nie.

- No pewnie, 偶e nie wiesz, nawet go nie widzia艂a艣. Ale je艣li jest tam gdzie艣 jaka艣 ruina鈥

Przerwa艂am jej od razu.

- Nie, 偶adnej ruiny nigdzie nie ma, wszystko podniszczone jednakowo i tylko remontu wymaga. To prawda, 偶e ju偶 zacz臋ty, Martin Beck ludzi znalaz艂.

- Martin Beck鈥? A tak, za moich czas贸w to by艂 taki m艂ody ch艂opiec, dwudziestu lat nie mia艂, ale bardzo solidny. To dobrze. No c贸偶, nie spodziewa艂am si臋, 偶e panna Lerat zejdzie z tego 艣wiata przede mn膮, ale musz臋 przyzna膰, 偶e wielkiego 偶alu nie odczuwam. Czy naszyjnik prababki odzyska艂a艣?

- Kt贸ry?

- Ten diamentowy. Wart maj膮tek!

- Tak. Mia艂a go w paryskim mieszkaniu.

- Zatem to istny cud, 偶e si臋 znalaz艂. S膮dz臋, 偶e w ostatniej chwili. Skoro go ju偶 wywioz艂a do Pary偶a, bez w膮tpienia mia艂 go dosta膰 jej kocha艣. Chyba wiesz, 偶e utrzymywa艂a go za pieni膮dze twojego pradziadka?

Zainteresowa艂am si臋 gwa艂townie, bo temat robi艂 si臋 znacznie ciekawszy ni偶 przyzwyczajenia pani 艁臋skiej.

- Tak podejrzewa艂am. Pani wie mo偶e, kto to by艂? - Jak to? A ty nie wiesz?

- Nikt nie wie. Wszyscy si臋 nad tym zastanawiaj膮 i policja go szuka. Pani wie?

- C贸偶 za g艂upota! - wykrzykn臋艂a pani 艁臋ska. - Oczywi艣cie, 偶e wiem. Nie musia艂am tam osobi艣cie bywa膰, 偶eby mie膰 informacje, od tego s膮 ludzie. No i, rzecz jasna, widywa艂am ich w Pary偶u, chocia偶 bardzo si臋 kryli, szczerze m贸wi膮c, trafi艂am na nich przypadkiem, przemy艣liwa艂am nawet, 偶eby ich ujawni膰, ale nie mia艂o to sensu, bo ona w twojego pradziadka mog艂a wm贸wi膰 wszystko. Nie uwierzy艂by mi.

- Wi臋c kto鈥?! - wysycza艂am dziko.

- Ale偶 to jasne, 偶e Armand Guillaume. Ta podst臋pna idiotka zakocha艂a si臋 w nim do szale艅stwa, a on wiedzia艂, co robi. W膮tpi艂, czy uda mu si臋 zagarn膮膰 sukcesj臋, chocia偶 bardzo si臋 stara艂, liczy艂 zatem na jej ma艂偶e艅stwo z twoim pradziadkiem, na jego rych艂膮 艣mier膰, zamierza艂 potem sam si臋 z ni膮 o偶eni膰 i zdoby膰 wszystko. Jako艣 by si臋 jej szybko pozby艂, jak s膮dz臋.

Teraz wreszcie poczu艂am si臋 og艂uszona doszcz臋tnie. Wi臋c jednak鈥! Nasze lu藕ne i niejasne przypuszczenia okaza艂y si臋 trafne! Tajemniczym amantem panny Luizy by艂 贸w Guillaume, Armand Guillaume, oczywi艣cie, 偶e to imi臋 wymieni艂 pan Desplain, pami臋膰 mi nagle wr贸ci艂a. Niech偶e go znajd膮 i przes艂uchaj膮! Czy jednak pani 艁臋ska si臋 nie myli鈥?

- Moja droga, paryski adres panny Lerat znam doskonale - odpowiedzia艂a zimno na moje w膮tpliwo艣ci. - Zna艂am go od pocz膮tku, przecie偶 stamt膮d do nas przysz艂a. A ten ca艂y Guillaume tam j膮 odwiedza艂, tam si臋 spotykali, wystarczy艂a odrobina stara艅, 偶ebym go zobaczy艂a na w艂asne oczy. Te偶 go przecie偶 zna艂am od lat. Znaj膮c ich obydwoje, od pocz膮tku przeczuwa艂am najgorsze, dziwi臋 si臋 wr臋cz, 偶e nie zamordowali twojego pradziadka wsp贸lnymi si艂ami. Powstrzyma艂y ich te 艣lubne machinacje i kto wie czy panna Lerat nie osi膮gn臋艂aby swego, gdyby on nie umar艂, bo na staro艣膰 ju偶 kompletnie dziecinnia艂. Podobno co艣 tam by艂o 艣miesznego z jej testamentem?

Wci膮偶 jeszcze nieco oszo艂omiona, wyja艣ni艂am spraw臋 testamentu panny Luizy. Pani 艁臋skiej spodoba艂o si臋 to ogromnie. - No tak, on lubi艂 takie z艂o艣liwostki, z wiekiem coraz bar

dziej. Na dobre ci wysz艂o. Ale ostrzegam ci臋, 偶e Guillaume nie zrezygnuje, je艣li nie b臋dziesz mia艂a dzieci, on nadal pozostanie w czo艂贸wce, bo naprawd臋 jest twoim krewnym, a nie艣lubne pochodzenie w tej chwili nie ma ju偶 takiego znaczenia, jak kiedy艣鈥

Od dawna ju偶 siedzia艂y艣my w restauracji nad tymi ostrygami, same, we dwie. Ewa z daleka pomacha艂a mi r臋k膮, razem z Karolem usiedli przy oddalonym stoliku, nie chc膮c nam zapewne przeszkadza膰. Przysiad艂 si臋 do nich Gaston i zd膮偶y艂am nawet pomy艣le膰, 偶e czego jak czego, ale natr臋ctwa mu zarzuci膰 nie . mo偶na. Pojawi艂 si臋 i Philip, pani 艁臋ska z kolei pomacha艂a r臋k膮 ku niemu, nie zach臋caj膮co jednak偶e, tylko tak, jakby go odp臋dza艂a. - Dokt贸r Villon - powiedzia艂a. - Znasz go?

- Znam.

- Uroczy cz艂owiek, co roku go tu spotykam, ale to p贸藕niej si臋 z nim przywitam, teraz chc臋 pogada膰 z tob膮 i asysta mi niepotrzebna. W g艂ow臋 zachodz臋, kto t臋 hurys臋 twojego pradziadka m贸g艂 zabi膰, bo zab贸jstwo urz臋dniczki z merostwa maj膮 z tej okazji ju偶 rozwi膮zane. Wiesz o nim, mam nadziej臋?

- Wiem - odpar艂am i w tym momencie na skraju stolik贸w pokaza艂 si臋 Armand.

Uk艂oni艂 mi si臋 i uczyni艂 krok, jakby zamierza艂 podej艣膰, ale w tym momencie oko jego pad艂o na pani膮 艁臋sk膮, obr贸con膮 do niego ty艂em. Zatrzyma艂 si臋, jakby wr贸s艂 w ziemi臋, zawr贸ci艂 i szybko odszed艂.

Pani 艁臋ska musia艂a mie膰 oczy dooko艂a g艂owy i widzie膰 wszystko za plecami, bo obejrza艂a si臋 nagle.

- A ten co tu robi? - spyta艂a niemal ze zgroz膮.

Nie by艂am pewna, o kim m贸wi, Armand bowiem znik艂 ju偶 za 艣cian膮 budynku.

- Kto?

-Jak to, kto? O wilku mowa! Ten 艂ajdak, Armand Guillaume! Poczu艂am si臋 zdezorientowana.

- Ale偶鈥 Gdzie鈥?

- Odszed艂 tam przed chwil膮. K艂ania艂 ci si臋. Ty go znasz? - Ale偶 tam poszed艂 Armand de Retal鈥

- Nonsens, jaki tam de Retal, Armand Guillaume! De Retal, rzeczywi艣cie鈥 Wzi膮艂 sobie przydomek od Retal, to taka wiocha, no, ma艂e miasteczko, matam kawa艂ek ziemi, dom z ogrodem. Przypadkiem si臋 dowiedzia艂am, 偶e ostatnio zaczyna si臋 podpisywa膰 Guillaume de Retal, pewnie chce tego Guillaume鈥檃 ca艂kowicie zgubi膰 i zosta膰 panem na Retal. Sk膮d on si臋 tu wzi膮艂 i co robi?

Nie by艂am w stanie jej odpowiedzie膰. Wstrz膮s to ju偶 by艂 zupe艂ny, kt贸ry mi dech i mow臋 odebra艂. Armand Guillaume, na lito艣膰 bosk膮鈥! Pomy艣le膰, 偶e mi si臋 z pocz膮tku podoba艂 i omal z nim do 艂贸偶ka nie posz艂am, Armand Guillaume, m贸j konkurent spadkowy, kt贸ry od pierwszej chwili zaw艂adn膮膰 mn膮 usi艂owa艂鈥

Pani 艁臋ska ponownie spyta艂a, co on tu robi, i nie wiem, jakim cudem wyrwa艂y mi si臋 z ust s艂owa niedawno dopiero poznane.

- Podrywa mnie - rzek艂am ponuro.

- Ach, tak? - krzykn臋艂a pani 艁臋ska. - I ty, g艂upia dziewczyno, da艂a艣 si臋 na to nabra膰?!

To mnie otrze藕wi艂o.

- Nie! - wrzasn臋艂am bardzo kategorycznie. - Nie wiedzia艂am, 偶e to on, ale i tak mnie odrzuci艂o! Pi臋kny, nie pi臋kny, nie chcia艂am go! No, mo偶e przez chwil臋, ale zaraz mi przesz艂o!

Gwar panowa艂 w restauracji, morze troch臋 szumia艂o, orkiestra jaka艣 gra艂a gdzie艣 obok, wi臋c moich krzyk贸w, na szcz臋艣cie, nie by艂o s艂ycha膰. Ledwo kto艣 tu偶 przy nas si臋 obejrza艂, reszta ludzi nie zwr贸ci艂a uwagi. Pani 艁臋ska pokiwa艂a i pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Chwa艂a偶 Bogu. Wystrzegaj si臋 go. No, nie 偶eby zaraz mia艂 ci zrobi膰 co艣 z艂ego, na razie jeste艣 bezpieczna, p贸ki ma nadziej臋 ci臋 po艣lubi膰. Rozumiesz chyba, 偶e to jest dla niego najprostsza droga do maj膮tku?

O tak, to rozumia艂am doskonale i dreszcz okropny po plecach mi przelecia艂. Armand ju偶 chyba t臋 nadziej臋 straci艂鈥? Bo je艣li nie, to kto dybie na moje 偶ycie? A je艣li tak鈥

- Zdenerwowa艂am si臋 - powiedzia艂a pani 艁臋ska z irytacj膮. - Nie pos膮dza艂am go o zbrodni臋, ale my艣la艂am, ie jednak gdzie艣 tam przysech艂, bo panna Lerat najlepszego towarzystwa nie stanowi艂a. Po jej 艣mierci dochodzenie, te wszystkie pytania, nie mog艂o mu to by膰 na r臋k臋, powinien sp臋dza膰 wakacje na Karaibach albo w Meksyku i siedzie膰 tam tak d艂ugo, a偶 si臋 tu wszystko uspokoi. Wi臋c albo jest niewinny i nie musi si臋 ba膰, albo taki bezczelny, 偶e niewinnego udaje, albo, wiedz膮c o twoim przyje藕dzie, bo musia艂 przecie偶 wiedzie膰, upar艂 si臋 . omota膰 ci臋 od razu. Jeste艣 pewna, 偶e mu si臋 to nie uda艂o?

Czwartej mo偶liwo艣ci, kt贸ra pcha艂a mi si臋 do g艂owy wr臋cz nachalnie, pani 艁臋ska nie wymy艣li艂a. Nie by艂am w stanie na razie podsuwa膰 jej tego okropie艅stwa. Odwr贸ci艂am si臋, czy mo偶e samo si臋 we mnie co艣 odwr贸ci艂o, i popatrzy艂am na Gastona. Musia艂am mie膰 w oczach wyraz przera偶enia, zgodny z moim stanem ducha, bo zerwa艂 si臋 nagle z miejsca i po艣pieszy艂 ku nam tak, jakby z trudem hamowa艂 kroki. Dozna艂am wra偶enia, 偶e najch臋tniej poprzeskakiwa艂by przez wszystkie krzes艂a, stoliki i barierki, i tylko g艂臋boko zakorzenione dobre maniery powstrzymuj膮 go przed dawaniem takiego spektaklu.

- Co si臋鈥 - zacz膮艂 i wida膰 by艂o, jak ugryz艂 si臋 w j臋zyk. Pomog艂am mu odzyska膰 opanowanie, bo sama jego blisko艣膰 sprawi艂a mi ulg臋.

- Pozwoli pani, 偶e przedstawi臋 pana Gastona de Montpesac - powiedzia艂am 偶ywo - Gastonie, oto pani Patrycja 艁臋ska, przyjaci贸艂ka naszej rodziny鈥

Pani 艁臋ska tylko spojrza艂a i zdaje si臋, 偶e od razu wyzby艂a si臋 obaw na tle mojego zainteresowania Armandem. W oku jej b艂ysn臋艂o, Gastonowi okaza艂a uprzejmo艣膰 wielk膮, kaza艂a mu usi膮艣膰 obok i spokojnie podj臋艂a temat, bezwiednie udzielaj膮c odpowiedzi na jego pytanie.

- Kto艣 powinien tej dziewczyny pilnowa膰 - oznajmi艂a bez ogr贸dek, wskazuj膮c na mnie. - Armanda Guillaume tu zobaczy艂am. Znacie go przecie偶.

- Armand鈥 - potwierdzi艂am p贸艂g臋bkiem. Gaston zdziwi艂 si臋 nie mniej ni偶 ja przed chwil膮.

- Armand? Guillaume? Przedstawi艂 si臋 jako de Retal鈥?

- A ja si臋 przedstawi臋 jako ksi臋偶na de Rohan! - rozz艂o艣ci艂a si臋 pani 艁臋ska. - I co? Stanie si臋 to nagle prawd膮? Rozumiem, 偶e si臋 przypl膮ta艂 do towarzystwa, korzystaj膮c z tego, 偶e akurat nie matu znajomych, ale to koniec kamufla偶u, bo ja go znam doskonale. Nie wiem, co z nim zrobicie, na waszym miejscu zawiadomi艂abym policj臋, gdzie ma go szuka膰.

To mi si臋 wyda艂o pomys艂em doskona艂ym i mimo woli obejrza艂am si臋 za Romanem. Nie by艂o go w pobli偶u, ale pr臋dzej czy p贸藕niej musia艂 si臋 znale藕膰, postanowi艂am zatem jego tym obarczy膰. Albo zadzwoni膰 do pana Desplain鈥

Gaston spos臋pnia艂 i zaniepokoi艂 si臋 wyra藕nie, te偶 mu widocznie przysz艂o na my艣l, 偶e to Armand mo偶e by膰 tym czyhaj膮cym na mnie wrogiem. Sk艂onna ju偶 by艂am w to uwierzy膰, bo spadek po mnie chyba rzeczywi艣cie przypad艂by mu w udziale, ale przypomnia艂am sobie, 偶e nie by艂o go, kiedy p艂etwonurek chwyta艂 mnie za nogi, wtedy w艂a艣nie na ca艂膮 dob臋 wyjecha艂. Wi臋c jak偶e鈥? Wynaj膮艂 kogo艣鈥? Taki 艣wiadek by艂by chyba zbyt niebezpieczny!

Pani 艁臋ska okaza艂a si臋 istn膮 skarbnic膮 wiedzy, a nie nale偶a艂a do os贸b zamkni臋tych w sobie. Beztrosko i z nie skrywan膮 przyjemno艣ci膮 opowiada艂a o wydarzeniach dawniejszych, jakich by艂a 艣wiadkiem, i p贸藕niejszych, o kt贸rych si臋 dowiadywa艂a. Na pannie Luizie nie zostawia艂a suchej nitki, a pana Guillaume ods膮dza艂a od czci i wiary. Nie wiadomo co by艂by uczyni艂, gdyby go pradziad niemal si艂膮 nie wyrzuci艂 z Montilly, a g艂贸wn膮 przyczyn膮 wyrzucenia sta艂 si臋, rzecz jasna, wyw臋szony romans z pann膮 Luiz膮. Co do nast臋pnych jego wizyt, rzadkich i potajemnych, najwi臋cej do powiedzenia mia艂 贸w pies Alberta, kt贸ry przy zbrodni rozstrzygn膮艂 spraw臋, podobno bowiem na pana Guillaume warcza艂 w spos贸b szczeg贸lny i jego obecno艣膰 zawsze rozpoznawa艂. O ile, oczywi艣cie, by艂 w pobli偶u鈥

Zrozumia艂am wreszcie, sk膮d up贸r pradziada, 偶eby Armanda ca艂kowicie odsun膮膰 od spadku. Panny Luizy nie m贸g艂 mu darowa膰, nawet je艣li my艣la艂, 偶e oderwa艂 go od niej ca艂kowicie. Podejrzenia mu jednak偶e chyba jakie艣 zosta艂y, skoro przeciwko ma艂偶e艅stwu z ni膮 protestowa艂 i w testamencie jej nawet nie umie艣ci艂鈥

- Ciep艂膮 r臋k膮 dostatecznie j膮 obdarowa艂 - sarkn臋艂a na moj膮 uwag臋 w tej materii pani 艁臋ska. - Ale w膮tpi臋, czy du偶o z tego ocala艂o, bo Guillaume pazurami jej wszystko z gard艂a wyrywa艂 i cud istny, 偶e naszyjnika po prababkach nie zd膮偶y艂 wyrwa膰. Ona ma艂piego rozumu na jego punkcie dosta艂a.

- W takim razie kto j膮 zabi艂? - zastanowi艂 si臋 Gaston. - Bo nie on przecie偶, dla niego to istna kl臋ska. Gdyby to 艣lubne fa艂szerstwo na jaw nie wysz艂o鈥

Pani 艁臋ska mia艂a ju偶 w艂asne, wyrobione zdanie.

- Nonsens. Nie upieram si臋, 偶e to on, ale nie uwa偶am tego za niemo偶liwe. Z jednej strony m贸g艂 si臋 obawia膰, 偶e owszem, w艂a艣nie wyjdzie na jaw, a z drugiej zdecydowa艂 si臋 namota膰 sobie Kasi臋, legaln膮 spadkobierczyni臋. W takim wypadku panna Lerat by艂aby dla niego kul膮 u nogi. A je艣li do tego pomaga艂 jej przy zab贸jstwie urz臋dniczki, tym bardziej wola艂 jej zamkn膮膰 usta na wieki. Nie m贸wi臋, 偶e tak by艂o, ale mog艂o by膰 i wcale bym si臋 nie zdziwi艂a.

Sko艂owa艂o mnie to wszystko razem kompletnie i sama ju偶 nie wiedzia艂am, ba膰 si臋 czy nie. Pani 艁臋ska zm臋czy艂a si臋 w ko艅cu, zostawi艂a nas i posz艂a do kasyna, gdzie, jak uprzedzi艂a, nie 偶yczy艂a sobie 偶adnego towarzystwa. Przesiedli艣my si臋 do Ewy i Karola, do艂膮czy艂 do nas Philip, ucieszony przyjazdem pani 艁臋skiej, kt贸r膮 bardzo lubi艂 i od czasu do czasu leczy艂. Zosta艂 wtajemniczony we wszystkie szczeg贸艂y afery, bo ju偶 nie by艂o powodu robi膰 z niej sekretu, skoro pani 艁臋ska milcze膰 nie zamierza艂a.

P贸藕nym wieczorem dopiero pojawi艂 si臋 Roman, a chwil臋 przedtem Gaston mi si臋 o艣wiadczy艂.

- Sam nie wiem, co ja艣nie pani radzi膰 - rzek艂 mi Roman pos臋pnie nazajutrz, kiedy ledwie sko艅czy艂am 艣niadanie. -Ja艣nie pani wybaczy, 偶e si臋 w og贸le o艣mielam, ale milcze膰 nie mog臋, bo sprawa jest powa偶na. Kiedy ja艣nie pani zamierza po艣lubi膰 pana de Montpesac, teraz czy sto lat temu?

Og艂uszy艂 mnie z miejsca. 呕e Gastona aprobuje i wysoko ceni, o tym ju偶 wiedzia艂am, pomijaj膮c to, 偶e w kwestii maria偶u nie musia艂am prosi膰 o pozwolenie s艂ugi, cho膰by i opiekuna. Rozs膮dku i wiedzy wykazywa艂 jednak偶e znacznie wi臋cej ode mnie i jego rady by艂y mi wr臋cz niezb臋dne.

- Co Roman ma na my艣li? - spyta艂am s艂abo, kryj膮c przestrach.

- T臋 zmienno艣膰 czas贸w. B贸g raczy wiedzie膰 czy zn贸w si臋 ja艣nie pani nie przeniesie鈥 I co wtedy?

O Bo偶e! Nie chcia艂am o tym my艣le膰. Nie chcia艂am o tym pami臋ta膰. Przywyk艂am ju偶 do tego 艣wiata obecnego, zapomina艂am o przesz艂o艣ci, nie obchodzi艂y mnie 藕r贸d艂a tych wszystkich udogodnie艅, kt贸re tak nadzwyczajnie u艂atwia艂y i upi臋ksza艂y 偶ycie, 艣wiat艂a elektrycznego, 艂azienek, komunikacji szybkiej, porozumiewania si臋 na ka偶d膮 odleg艂o艣膰, telewizji鈥 ale korzysta艂am z nich z zachwytem. Jedyne, czego mi brakowa艂o, to konnych spacer贸w o poranku, tyle jednak偶e by艂o innych atrakcji, 偶e wr臋cz nie mia艂am kiedy do nich t臋skni膰. A nie wszystko przecie偶 jeszcze obejrza艂am, nie wszystkiego spr贸bowa艂am, nie chcia艂am wcale wraca膰 do poprzednich czas贸w!

Przerazi艂a mnie uwaga Romana.

- S膮dzi Roman, 偶e jest to mo偶liwe? Kiedy? Jak? W jakim miejscu? Pana de Montpesac, nie ukrywam, po艣lubi臋 ch臋tnie w ka偶dej epoce, tylko czy on tam b臋dzie?

- Tego, prosz臋 ja艣nie pani, ja wiedzie膰 nie mog臋鈥 - W takim razie po艣lubi臋 go teraz!

Roman kiwa艂 i kr臋ci艂 g艂ow膮, niepewny i niespokojny. -Teraz to ja艣nie pani jest zagro偶ona. Ca艂y ten czas, kiedy mnie tu nie by艂o, po艣wi臋ci艂em, prawd臋 m贸wi膮c, na 艣ledzenie pana Guillaume i jego nazwisko ju偶 zna艂em, zanim pani 艁臋ska je wymieni艂a. Tu偶 przedtem wykry艂em. Tak si臋 urz膮dzi艂, 偶e na wszystkie ostatnie wypadki ma alibi, wszed艂 gdzie艣 tam, ludzie go widzieli, po paru godzinach wyszed艂, wi臋c musia艂 by膰, ale ju偶 mi si臋 uda艂o wyw臋szy膰, 偶e niekoniecznie. Pokaza膰 si臋 ludzkim oczom, wymkn膮膰 si臋 nieznacznie, zrobi膰 swoje, potem zn贸w si臋 pokaza膰鈥 Fakt, 偶e nie艂atwo to udowodni膰. Ta nasza 艣ruba zosta艂a wykr臋cona byle kiedy, to jest kwestia p贸艂 godziny. Je艣li na p贸艂 godziny zniknie si臋 ludziom z oczu, w takim, na przyk艂ad, kasynie, nikt tego nie zauwa偶y. A on si臋 tu kr臋ci艂 po ca艂ym Trouville, do sklep贸w wchodzi艂, a na wiecz贸r poszed艂 w艂a艣nie do kasyna. Do p贸藕nej nocy siedzia艂, wszyscy tam przysi臋gn膮, 偶e go widzieli. I je艣li uprze si臋 ja艣nie pani膮 zg艂adzi膰, mo偶e mu si臋 uda膰, a wyjdzie z tego czysty. Mnie si臋 to, prosz臋 ja艣nie pani, wcale nie podoba.

Mnie te偶 si臋 nie podoba艂o. Nie wpad艂am m 艣lep膮 panik臋, troch臋 l臋ku mnie jednak偶e ogarn臋艂o. Przypomnia艂am sobie co艣, co wyczyta艂am w kryminalnych ksi膮偶kach.

- Ale gdyby pad艂o na niego podejrzenie, 偶e mnie zabi艂; w 偶adnym razie nie m贸g艂by po mnie dziedziczy膰 - rzek艂am stanowczo. - Wi臋c nie tak 艂atwo mu b臋dzie. A po moim 艣lubie z panem de Montpesac straci wszelkie szanse, szczeg贸lnie je艣li napisz臋 testament.

- Testament to ja艣nie pani mog艂aby ju偶 teraz napisa膰. - Mog艂abym, ale鈥

Zawaha艂am si臋. Testament na korzy艣膰 Gastona, kt贸ry nie by艂 jeszcze moim m臋偶em, Armand m贸g艂by podwa偶y膰, a kto wie, zabiwszy mnie, rzuci膰 na niego podejrzenia. O moich wsp贸艂czesnych krewnych nie mia艂am najmniejszego poj臋cia, kto艣 tam si臋 z pewno艣ci膮 pl膮ta艂, ale nie tu, tylko w Polsce. Ponadto nie wiedzia艂am dok艂adnie, czym dysponuj臋 i co mog臋 zapisywa膰. Pan Desplain moich polskich interes贸w nie prowadzi艂 i nie zna艂.

Wyjawi艂am ten k艂opot Romanowi.

- Nic nie stoi na przeszkodzie, 偶eby ja艣nie pani pojecha艂a do S臋kocina na par臋 dni - odpar艂 mi na to. - Tylko to prawo jazdy trzeba tu zrobi膰, bo u nas przepisy s膮 ostrzejsze. Mi臋dzynarodowe i b臋dzie z g艂owy. My艣l臋, 偶e czas ju偶 chyba, 偶eby ja艣nie pani znak贸w drogowych zacz臋艂a si臋 uczy膰. A co do 艣lubu, to naprawd臋 nie wiem, ale je艣li ja艣nie pani tak sobie 偶yczy, to mo偶e go wzi膮膰 i wola boska, b臋dzie co b臋dzie.

- Ale policji o panu Guillaume Roman powiedzia艂?

- Owszem. Dzi艣 rano. A panu Desplain jeszcze wczoraj wieczorem.

- I co?

- Nic. Ucieszyli si臋 bardzo. Sami by to odkryli, ale troch臋 czasu by im zaj臋艂o. Zabior膮 si臋 za niego.

Troch臋 mnie to pocieszy艂o i nabra艂am ducha. O艣wiadczyny Gastona przyj臋艂am, rzecz oczywista, skwapliwie, darowuj膮c sobie wszystkie gierki, jakie obowi膮zywa艂yby mnie w dawnych czasach. Chcia艂am mie膰 go za m臋偶a i nie widzia艂am powodu, by to ukrywa膰. Kocha艂 mnie, p艂on膮艂 ku mnie wielkim ogniem i bez najmniejszego trudu budzi艂 moj膮 wzajemno艣膰.

Dat臋 艣lubu od razu ustalili艣my na jesie艅, na pocz膮tek pa藕dziernika, bo do tej chwili mia艂am nadziej臋 wszystkie ju偶 interesy poko艅czy膰. Oczywi艣cie, 偶e w tym celu musia艂am bodaj na troch臋 wr贸ci膰 do siebie, do S臋kocina, zatem rada Romana bardzo przypad艂a mi do gustu. Mog艂abym wyruszy膰 nawet zaraz, tylko to prawo jazdy sta艂o mi na przeszkodzie, warto by艂o je mie膰.

Zawiadomi艂am o zar臋czynach Ew臋 osobi艣cie i pana Desplain telefonicznie. Ewa ucieszy艂a si臋 nadzwyczajnie i pochwali艂a moje zamiary bez zastrze偶e艅, pan Desplain w zasadzie r贸wnie偶 nie mia艂 obiekcji, zna艂 rodzin臋 de Montpesac, ceni艂 j膮, ale upar艂 si臋 przy intercyzie. Osobi艣cie postanowi艂 j膮 spisywa膰. Do tego jednak偶e zn贸w potrzebny by艂 m贸j powr贸t do Polski i 艣cis艂e ustalenie tamtejszego maj膮tku.

Gaston przeciwko temu nie protestowa艂, rozumia艂 potrzeb臋. Nie kry艂 ch臋ci towarzyszenia mi, to jednak偶e by艂o niemo偶liwe, bo nazajutrz po wyznaczonym mi egzaminie na prawo jazdy ko艅czy艂 mu si臋 urlop. Dopiero teraz dowiedzia艂am si臋, co robi, prowadzi艂 mianowicie ogromne biuro architektoniczne, liczne prace musia艂 wykonywa膰 w terminie i nie m贸g艂 tego zostawi膰 od艂ogiem. A r贸wnocze艣nie z jego powrotem wybiera艂 si臋 na sw贸j urlop jego wsp贸lnik i zast臋pca.

- Nie mog臋 mu wywin膮膰 takiego numeru, 偶eby sobie przed艂u偶y膰 wakacje - rzek艂 ze sm臋tnym westchnieniem. - Ma 偶on臋 i dzieci, i rezerwacj臋 lotu do Kalifornii, 偶ony samej z dzie膰mi nie wypchnie, bo jest chora na serce, niezbyt gro藕nie, ale trzeba si臋 ni膮 opiekowa膰. Trudno, nie dam rady, musz臋 ci臋 pu艣ci膰 tylko z Romanem, co mnie nieco pociesza. Chyba 偶e poczekasz, a偶 m贸j Jean鈥揚aul wr贸ci? To b臋dzie pod koniec wrze艣nia.

Poczeka艂abym z rado艣ci膮, bo podr贸偶 w jego towarzystwie stanowi艂aby dla mnie samo szcz臋艣cie, nie mia艂am najmniejszej ochoty rozstawa膰 si臋 z nim nawet na kr贸tko; ale dwa elementy wchodzi艂y mi w parad臋. Obawia艂am si臋, 偶e na polskie interesy zabraknie mi czasu, to jedno, a drugie鈥

Drugie by艂o znacznie bardziej niepokoj膮ce. Poj臋cia nie mia艂am, co tam zastan臋 i jak si臋 prezentuje moja maj臋tno艣膰 obecnie. Dziwnie by to wygl膮da艂o, gdybym na przyk艂ad w艂asnego domu nie umia艂a rozpozna膰 albo nawet w og贸le do niego trafi膰, co, wobec zmian, jakie tam z pewno艣ci膮 zasz艂y, by艂o zupe艂nie mo偶liwe. Te w膮tpliwo艣ci stanowczo wola艂am rozstrzyga膰 sama.

Roman odebra艂 mercedesa sprawdzonego dok艂adnie, ale jazdy o wschodzie s艂o艅ca odbywa艂am nowym peugeotem, 偶eby si臋 do niego lepiej przyzwyczai膰. Zarazem robi艂 mi egzamin z owych znak贸w drogowych, kt贸re na szcz臋艣cie zdo艂a艂am nie tylko z 艂atwo艣ci膮 zapami臋ta膰, ale nawet zrozumie膰. Pani 艁臋ska nie zawraca艂a mi g艂owy wcale, sama o siebie dbaj膮c i rzeczywi艣cie nie pchaj膮c si臋 do towarzystwa, Armanda widywa艂am rzadko i tylko z daleka, Gaston za艣, wraz z Ew膮 i Karolem, pilnowali mojego bezpiecze艅stwa. Do艂膮cza艂 do nich niekiedy Philip.

I to Philip w艂a艣nie uratowa艂 mi 偶ycie.

Wr贸ci艂am z mojej przedostatniej szkoleniowej jazdy, on za艣 wyszed艂 z k膮pieli w morzu akurat naprzeciwko mojego domu i w szlafroku k膮pielowym z艂o偶y艂 mi wizyt臋. Nie mnie, dok艂adnie m贸wi膮c, tylko pani 艁臋skiej, kt贸ra naj艣ci艣lejsze kontakty z nim w艂a艣nie utrzymywa艂a, twierdz膮c, 偶e sama jego obecno艣膰 poprawia jej zdrowie. Jednak偶e jeszcze nie zesz艂a na d贸艂, zaprosi艂am go zatem na 艣niadanie.

Zjad艂am rogalik z mas艂em i serem, a 偶e apetyt po tych porannych wysi艂kach mia艂am doskona艂y, si臋gn臋艂am po tosty i jedn膮 grzank臋 posmarowa艂am pasztetem z rybich w膮tr贸bek, kt贸ry nadzwyczajnie lubi艂am. Ju偶 j膮 bra艂am do ust, kiedy Philip, kt贸ry przed chwil膮 uczyni艂 to samo, nagle wytr膮ci艂 mi j膮 z r臋ki. - Nie jedz tego! - krzykn膮艂 ostro.

Przestraszy艂am si臋 i, nic nie m贸wi膮c, patrzy艂am na niego, sp艂oszona. Wzi膮艂 moj膮 grzank臋, kt贸ra oczywi艣cie upad艂a pasztetem do do艂u, pow膮cha艂 j膮, por贸wna艂 ze swoj膮 i spojrza艂 na mnie.

- Kiedy to zosta艂o otwarte? - spyta艂.

- Przed chwil膮 - odpar艂am, chyba troch臋 nerwowo. - W twoich oczach zdj臋艂am opakowanie, nie zwr贸ci艂e艣 uwagi. - Rzeczywi艣cie, nie zwr贸ci艂em. Gdzie ono jest?

Palcem wskaza艂am od艂o偶on膮 na bok os艂onk臋, zdj臋t膮 z ma艂ej puszeczki, bo takie w艂a艣nie porcje pasztetu Florentyna kupowa艂a, wiedz膮c, 偶e zostan膮 zjedzone niemal od razu. Philip uj膮艂 j膮 ostro偶nie, popatrzy艂, od艂o偶y艂 z powrotem, obejrza艂 otwart膮 puszeczk臋 i zn贸w obw膮cha艂 pasztet. Zeskroba艂 no偶em male艅k膮 odrobineczk臋 i posmakowa艂, ale nie prze艂yka艂, tylko dyskretnie wyplu艂 do serwetki.

- Kiedy to zosta艂o kupione?

- Nie wiem. Florentyna wie. Zapewne wczoraj. - I gdzie le偶a艂o?

- W kuchni. Z pewno艣ci膮 w lod贸wce. Wszystko trzymamy w lod贸wce.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮, westchn膮艂, i przysun膮艂 ku sobie puszeczk臋 z resztk膮 pasztetu.

- Wezm臋 to do zbadania - oznajmi艂. - Zastanawiam si臋 w og贸le, co Zrobi膰, zawiadomi膰 policj臋 czy nie. Istnieje mo偶liwo艣膰, 偶e produkt zepsu艂 si臋 sam z siebie, na skutek z艂ego przechowywania, ale ja w to nie wierz臋. Jad kie艂basiany mo偶na wstrzykn膮膰 nawet w g臋st膮 mas臋鈥

- Jad kie艂basiany鈥?

- Nie wiem, co to jest, m贸wi臋 przyk艂adowo. Kto to jada tu, u ciebie w domu?

- Tylko ja - wyzna艂am. - Roman nie lubi, Florentynie szkodzi na w膮trob臋, a pani Patrycja unika t艂ustych potraw. A ja lubi臋 i ju偶.

Zarazem sm臋tnie pomy艣la艂am, 偶e mniejszy wstrz膮s prze偶y艂am ni偶 powinnam. Do wszystkiego mo偶na si臋 przyzwyczai膰, nawet do zamach贸w na w艂asne 偶ycie, szczeg贸lnie do zamach贸w niezupe艂nie pewnych. Na wszelki wypadek jednak偶e zadzwoni艂am na Romana.

Przyszed艂 od razu i obaj z Philipem rozpocz臋li swoje prywatne 艣ledztwo. Florentyna bez wahania stwierdzi艂a, 偶e pasztet kupi艂a wczoraj rano i od razu umie艣ci艂a w lod贸wce, 偶e kupuje go zawsze w tym samym sklepie i tej samej firmy, bo ju偶 zauwa偶y艂a, 偶e ten w艂a艣nie najbardziej mi smakuje.

- Chocia偶 pani zjad艂aby i najgorsze 艣wi艅stwo, byleby by艂o t艂ustym pasztetem - doda艂a z nagan膮. - Atak prawd臋 m贸wi膮c, to kupi艂am dwa. Ten drugi jeszcze tam le偶y.

Philip kaza艂 jej przynie艣膰 drugi pasztet, odwin膮艂 puszk臋 z opakowania osobi艣cie i obejrza艂 j膮 dok艂adnie.

- No nie wiem - rzek艂 z wahaniem. - Zobaczymy鈥 Podszed艂 do okna i obie wierzchnie folie ostro偶nie rozprostowa艂 i wyg艂adzi艂 na szybie. Za偶膮da艂 lupy. Kawa艂ek po kawa艂ku obejrza艂 folie przez lup臋, po czym wr臋czy艂 szk艂o powi臋kszaj膮ce Romanowi, kt贸ry uczyni艂 to samo. Wreszcie dali t臋 lup臋 mnie i pokazali palcem miejsce do ogl膮dania.

W jednej z tych folii znajdowa艂a si臋 malusie艅ka dziureczka. Tak ma艂a, 偶e bez stara艅 wcale nie da艂oby si臋 jej zauwa偶y膰. - To przes膮dza spraw臋 - rzek艂 Philip pos臋pnie. - Dobrze, 偶e ja mam nie tylko w臋ch, ale tak偶e psi instynkt. Chocia偶 nie wiem czy psi, bo pies niekiedy trucizn臋 ze偶re. Od razu mnie tkn臋艂o. Co teraz zrobimy?

- Trzeba zrobi膰 badania鈥 - zacz膮艂 Roman.

- To si臋 rozumie samo przez si臋. Za艂atwi臋 to po kumotersku, mam tu troch臋 znajomo艣ci. Ale co z policj膮?

Obaj popatrzyli na mnie. Zawaha艂am si臋. Wezwa艂abym t臋 policj臋 bez chwili namys艂u, gdyby nie m贸j sta艂y szkopu艂. B臋d膮 przecie偶 zadawa膰 pytania, docieka膰, sprawdza膰, co kto robi艂, gdzie i kiedy, a ju偶 przecie偶 ca艂y czas toczy si臋 艣ledztwo w sprawie zbrodni, w ko艅cu stan臋 si臋 dla nich osob膮 przesadnie interesuj膮c膮. Kto wie czy nie zaczn膮 mnie pyta膰 o przesz艂o艣膰鈥

Tego ba艂am si臋 艣miertelnie, o w艂asnej przesz艂o艣ci poj臋cia nie maj膮c. Zapragn膮 wiedzie膰 na przyk艂ad, co robi艂am miesi膮c temu. Co ja robi艂am miesi膮c temu鈥? A, prawda, dzier偶awc臋 gospody na moich gruntach zmieni艂am i buhaja 艣wie偶o sprowadzonego z Holandii ogl膮da艂am, jak akurat telegram od pana Desplain przyszed艂鈥

I to im mia艂am powiedzie膰鈥?!!!

Bezradnie popatrzy艂am na Romana, kt贸ry ju偶 usta otwiera艂, 偶eby swoje zdanie wyrazi膰, kiedy nagle pojawi艂 si臋 Gaston. Florentyna musia艂a mu ju偶 w drzwiach co艣 powiedzie膰, bo niepok贸j i przera偶enie wprost bi艂y z niego.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 od progu. - Jaka trucizna?! O co tu chodzi?!

- Nic, nic, w porz膮dku - uspokoi艂 go Philip natychmiast. - Trucizn臋 mamy, owszem, ale na szcz臋艣cie nikt jej nie zjad艂. Dobrze, 偶e pan jest, bo nie wiemy, co robi膰. Prosz臋 siada膰 i s艂ucha膰鈥

Po naradzie Roman zosta艂 obarczony obowi膮zkiem zawiadomienia policji, zadzwoni艂am bowiem do pana Desplain, kt贸ry na to stanowczo nalega艂. Zesz艂a na d贸艂 pani 艁臋ska, us艂ysza艂a nowin臋, zachowa艂a zdumiewaj膮co zimn膮 krew i za偶膮da艂a natychmiastowego dochodzenia, co te偶 dzia艂o si臋 wczoraj w moim domu. To 偶yczenie ch臋tnie spe艂nili wszyscy.

Wysz艂o nam, 偶e przez 艂adne par臋 godzin w domu nie by艂o nikogo, pasztet za艣 le偶a艂 ju偶 spokojnie w lod贸wce. Pani 艁臋ska tkwi艂a w kasynie, ja dzie艅 ca艂y sp臋dza艂am z Gastonem na pla偶y, Roman po k膮pieli w morzu szuka艂 Armanda, Florentyna za艣, dokonawszy zakup贸w i posprz膮tawszy po 艣niadaniu, plotkowa艂a u jakiej艣 swojej przyjaci贸艂ki. Drzwi by艂y zamkni臋te, ale c贸偶 znaczy艂y drzwi, skoro okna od ty艂u pozosta艂y otwarte i ka偶dy przez nie m贸g艂 wej艣膰. Zabezpieczenie mia艂y, ale, zdaniem Gastona, ka偶dy z艂odziej m贸g艂by to zabezpieczenie odblokowa膰 i skrzyd艂o szerzej uchyli膰, a przy tym pozosta膰 nie zauwa偶ony, bo z tamtej strony 偶ywop艂ot os艂ania艂.

Zatem kto艣 wszed艂 i cienk膮 ig艂膮 do mojego pasztetu wstrzykn膮艂 trucizn臋鈥

Zaprotestowa艂am. - Ale sk膮d m贸g艂 wiedzie膰, 偶e tego pasztetu nikt inny nie jada? A gdyby go jadali wszyscy? A gdyby go艣膰 przypadkowy鈥 O, chocia偶by dzisiaj, Philip鈥!

- Du偶o go obchodzi, 偶e si臋 p贸艂 miasta struje - rzek艂a pani 艁臋ska gniewnie. -A nawet gdyby, mo偶na by to zwali膰 na firm臋, zepsuty produkt sprzedali i ju偶 ten zamach na ciebie nie rzuca si臋 w oczy. Niech dokt贸r zbada, co to za 艣wi艅stwo by艂o, mo偶e kto艣 kupowa艂鈥 ale te偶 w膮tpi臋. 呕e Guillaume, jestem pewna, a r贸wnie pewna, 偶e mu si臋 nie uda niczego udowodni膰.

- Bardzo pocieszaj膮ce - mrukn膮艂 Gaston.

- Mo偶e Roman wie, gdzie on by艂? - powiedzia艂am niepewnie.

- Tylko chwilami - odpar艂 Roman. - Bardzo ruchliwie dzie艅 sp臋dza艂, a ja nie chcia艂em mu si臋 zbytnio pokazywa膰. Odnajdywa艂em go i zn贸w gubi艂em, ale owszem, m贸g艂 to zrobi膰, je艣li nie zaj臋艂o mu wi臋cej ni偶 p贸艂 godziny.

Obecna przy tej naradzie Florentyna jakby si臋 nagle przestraszy艂a i d藕wi臋k jaki艣 dziwny wyda艂a, wi臋c wszyscy na ni膮 zwr贸cili uwag臋. Zak艂opotana, spogl膮da艂a to na pani膮 艁臋sk膮, to na mnie, niepewna, czy co艣 m贸wi膰, czy milcze膰.

- Niech Florentyna m贸wi! - rozkaza艂a pani 艁臋ska. - Bo widz臋 wyra藕nie, 偶e co艣 tu Florentyna wie.

- No wiem鈥 No, to chyba moja wina鈥

- Niech si臋 Florentyna nie j膮ka, tylko m贸wi porz膮dnie! Florentyna powzdycha艂a sobie chwil臋 i rzek艂a:

- Bo to by艂o tak: ju偶 z tydzie艅 temu albo troch臋 mniej, akurat jak zakupy robi艂am w sklepie, pan Armand si臋 zjawi艂 i ciekaw by艂, co kupuj臋. A ja ten pasztet dla pani kupowa艂am, bo go ci膮gle kupuj臋, i on sobie nawet na ten temat po偶artowa艂, a ja sama, z w艂asnej woli powiedzia艂am, 偶e pani to tak lubi i na 艣niadanie jada. Wi臋cej wypytywa艂, co pani lubi, ale wcale si臋 nie dziwi艂am, bo wida膰 ju偶 by艂o, 偶e on za pani膮 lata, a pani go nie chce. Raz si臋 tak przydarzy艂o i wylecia艂o mi z g艂owy, ale jak teraz pa艅stwo m贸wi膮, 偶e pasztet zatruty i 偶e to m贸g艂 by膰 on鈥

Przera偶aj膮ce! Wyzby艂am si臋 ostatnich w膮tpliwo艣ci. Armand Guillaume chcia艂 mnie zabi膰 i czyni艂 pr贸by w taki spos贸b, 偶e nie da艂oby mu si臋 tego udowodni膰. Pierwszy lepszy adwokat wybieli艂by go bez trudu, szczeg贸lnie 偶e spadek po mnie odziedziczy艂by dopiero po d艂ugich staraniach. I te偶 mo偶na tu by艂o du偶o nakr臋ci膰.

- Siadasz natychmiast i piszesz testament - zarz膮dzi艂a pani 艁臋ska z wielk膮 energi膮. - Znajd藕 sobie spadkobierc臋 bodaj i z najdalszej rodziny albo zapisz wszystko na ko艣ci贸艂. Ko艣ci贸艂 jest to instytucja mi臋dzynarodowa i z gard艂a jej si臋 niczego wydrze膰 nie da, a za to nigdy w 偶yciu nie s艂ysza艂am, 偶eby jaki艣 ksi膮dz zamordowa艂 testatora. Zawsze czekali cierpliwie. Ponadto ko艣ci贸艂, jako taki, na razie nie b臋dzie o tym wiedzia艂, pan Desplain zadba o prawomocno艣膰 tego testamentu i rozg艂osi si臋 to w艣r贸d znajomych. Zabijanie ciebie przestanie mu si臋 op艂aca膰.

- Jest to bardzo rozs膮dna my艣l - zaopiniowa艂 Philip.

- Szczeg贸lnie 偶e p贸藕niej, po namy艣le, w ka偶dej chwili b臋dziesz mog艂a napisa膰 inny testament, a ten zniszczy膰 - do艂o偶y艂a pani 艁臋ska.

Tak mnie to wszystko razem zirytowa艂o, 偶e egzaminem na prawo jazdy, kt贸ry wypada艂 pojutrze, ca艂kowicie przesta艂am si臋 przejmowa膰. Philip, nie bacz膮c na koszty, poleci艂 Florentynie wyrzuci膰 wszystko, cokolwiek jadalnego znajdowa艂o si臋 w domu, Gaston z lup膮 w r臋ku obejrza艂 osobi艣cie nie naruszone jeszcze butelki, do zlewu opr贸偶niaj膮c napocz臋te. Roman przypomnia艂 nam, 偶e co najmniej przez ca艂膮 dob臋 powinien by膰 spok贸j, bo Armanda policja wezwa艂a na przes艂uchanie i w tym celu musia艂 uda膰 si臋 do Pary偶a. A bomby w moim domu chyba nie pod艂o偶y艂.

Testament na korzy艣膰 ko艣cio艂a postanowi艂am napisa膰 natychmiast po przyje藕dzie do Pary偶a. Mia艂am wielk膮 nadziej臋, 偶e Armand w poszukiwaniu swojej ofiary wr贸ci do Trouville鈥

Nie napisa艂am tego testamentu, poniewa偶 polskie maj臋tno艣ci zn贸w mi wesz艂y w parad臋.

Egzamin na prawo jazdy zda艂am, nim si臋 zd膮偶y艂am obejrze膰, i w pocie czo艂a przejecha艂am sama z Trouville do Pary偶a. Roman jecha艂 za mn膮, potem za艣, ju偶 w mie艣cie, przede mn膮, s艂usznie czyni膮c, bo bez jego przewodnictwa z pewno艣ci膮 zmyli艂abym drog臋. Gaston, pe艂en szalonego niepokoju, wr贸ci艂 dzie艅 wcze艣niej i po po艂udniu czeka艂 ju偶 na nas przed moim domem.

Spad艂o na mnie tyle naraz, 偶e wprost si臋 opami臋ta膰 nie mog艂am. Pan Desplain nalega艂 na ostateczne uporz膮dkowanie interes贸w, policja wypytywa艂a mnie o zamachy na moje 偶ycie, wyra藕nie pow膮tpiewaj膮c w moje zdrowe zmys艂y, w Montilly prace remontowe sz艂y pi臋knym trybem, o wielu rzeczach jednak偶e musia艂am sama decydowa膰 i je藕dzi艂am tam codziennie. Na konieczne zabiegi kosmetyczne, czytanie i poznawanie 艣wiata prawie nie mia艂am czasu, a przy tym brakowa艂o mi towarzystwa Gastona, z kt贸rym mog艂am przestawa膰 dopiero od p贸藕nego popo艂udnia. No, i w nocy鈥

Roman, ju偶 po dw贸ch dniach, dostarczy艂 nader sensacyjnych wie艣ci.

Przyja藕艅 z rzekomo spokrewnionym policjantem kultywowa艂 tak zr臋cznie, 偶e ca艂e dochodzenie 偶adnych tajemnic przed nim nie mia艂o. W sprawie zab贸jstwa panny Luizy Armand, jak si臋 okaza艂o, wyszed艂 na czo艂o listy podejrzanych, jego odciski palc贸w bowiem znaleziono w najwa偶niejszych miejscach. W jej mieszkaniu w Pary偶u, w jej pokoju w Montilly, w gabinecie kredensowym, b臋d膮cym miejscem zbrodni, a do tego jeszcze w owym samochodzie, w kt贸rym zgin臋艂a urz臋dniczka. Tego ostatniego ca艂kiem pewni nie byli, bo odcisk palca znaleziono tam tylko jeden, a w dodatku troch臋 niewyra藕ny, specjali艣ci jednak jemu go przypisywali.

艢lad贸w obuwia natomiast, kt贸rych badanie na miejscu zbrodni tak mnie w pierwszej chwili zdziwi艂o, nie uda艂o si臋 do niego dopasowa膰. Sprawdzono wszystkie jego buty, takich nie mia艂. M贸g艂 je wprawdzie nosi膰 wcze艣niej, a potem wyrzuci膰, ale tego udowodni膰 nikt na razie nie potrafi艂.

Armand Guillaume swego zwi膮zku z pann膮 Lerat wcale nie kry艂, przeciwnie, twierdzi艂 stanowczo, 偶e j膮 kocha艂 i zamierza艂 po艣lubi膰. Wyzna艂 nawet wszystkie gorsz膮ce plany, potwierdzaj膮c w pe艂ni pogl膮dy pani 艁臋skiej. Owszem, godzi艂 si臋 na ma艂偶e艅stwo panny Luiry z moim pradziadem, mia艂 nadziej臋, 偶e, jako 偶ona, odziedziczy jego maj膮tek, poczekaj膮 spokojnie na 艣mier膰 starszego pana, co nie mog艂o trwa膰 d艂ugo, p贸藕niej za艣 si臋 spokojnie pobior膮. Mo偶e to i nie bardzo szlachetne post臋powanie, ale karalnego nic w nim nie by艂o. O legalnym zawarciu owego zwi膮zku ma艂偶e艅skiego by艂 naj艣wi臋ciej przekonany, o fa艂szerstwie poj臋cia nie mia艂, po c贸偶 zatem mia艂by zabija膰 bogat膮 przysz艂膮 偶on臋? Ten argument istotnie wprowadza艂 wielkie w膮tpliwo艣ci i z racji motywu pr臋dzej ju偶 ja mog艂abym by膰 podejrzana.

Co do odcisku palca w samochodzie, wcale si臋 go nie wypiera艂. Spotyka艂 wszak pann臋 Lerat w Pary偶u, je藕dzi艂a r贸偶nymi samochodami, bo bra艂a sw贸j albo pa艂acowy z Montilly, mog艂a te偶 jaki艣 wynaj膮膰, nie zwraca艂 na to uwagi. Mo偶liwe, 偶e spotka艂 j膮 i w tym ukradzionym, mo偶liwe, 偶e z ni膮 rozmawia艂, do g艂owy mu jednak偶e nie przysz艂o, 偶e w艂a艣nie pope艂nia zbrodni臋. By艂 w niej zakochany, wierzy艂 w ka偶de jej s艂owo i uwa偶a艂 j膮 za najszlachetniejsz膮 i najlepsz膮 istot臋 na ziemi.

Po 艣mierci mojego pradziada znik艂a mu z oczu i nie mia艂 poj臋cia, co si臋 z ni膮 sta艂o, ale nie podnosi艂 alarmu w obawie, 偶e zaszkodzi艂oby jej to w za艂atwianiu spraw spadkowych. Uwa偶a艂 j膮 za wdow臋 i chcia艂 by膰 taktowny. Wst臋p do pa艂acu mia艂 wzbroniony, nie m贸g艂 zatem stwierdzi膰 jej obecno艣ci czy nieobecno艣ci i odkrycie jej zw艂ok by艂o dla niego strasznym wstrz膮sem.

Wszyscy doskonale wiedzieli, 偶e 艂偶e niebotycznie, ale nie by艂o sposobu udowodni膰 mu 艂garstwa. Element najwa偶niejszy, motyw, nie pasowa艂 do niego.

Uzyskane przez Romana informacje przekaza艂am telefonicznie pani 艁臋skiej, kt贸ra by艂a ich niezmiernie ciekawa. Chrz膮ka艂a i parska艂a w telefon z wielkim niesmakiem, a偶 w ko艅cu rzek艂a:

- S艂owa prawdy w tym nie ma. B臋d臋 chyba musia艂a sama si臋 tym zaj膮膰. Ale to nie w tej chwili, dopiero jak wr贸c臋 do Pary偶a, a jeszcze lepiej, jak zamieszkam zn贸w w Montilly. Mam nadziej臋, 偶e nie masz nic przeciwko temu?

zapewni艂am j膮 zupe艂nie szczerze, 偶e b臋dzie tam zawsze mile widzian膮 rezydentk膮. O jej sta艂y apartament zd膮偶y艂am ju偶 zadba膰 i wyda膰 w艂a艣ciwe dyspozycje.

- I co pani zamierza zrobi膰? - spyta艂am ciekawie.

- Odnale藕膰 tak膮 jedn膮 osob臋鈥 No, wszystko jedno, nie b臋d臋 m贸wi艂a, 偶eby nie zapeszy膰. Ale w tym celu musz臋 by膰 na miejscu, wi臋c wezm臋 si臋 za to dopiero pod koniec wrze艣nia. A, w艂a艣nie! Dokt贸r Villon zbada艂 t臋 trucizn臋 w twoim pasztecie! Nie dzwoni艂 jeszcze do ciebie?

- Nie. I co to by艂o?

- W膮tr贸bka z japo艅skiej ryby, zaraz, jak ona si臋 nazywa鈥 Fu-gu! Ca艂a ryba podobno bardzo dobra, tylko w膮tr贸bka i woreczek 偶贸艂ciowy 艣miertelnie truj膮ce. Wyrzucaj膮 to i zabezpieczaj膮 jako艣, ale za pieni膮dze wszystko mo偶na zdoby膰. Pomys艂 doskona艂y, bo zn贸w trudno udowodni膰, 偶e to nie produkcja nawali艂a, przypadkiem si臋 zapl膮ta艂o, to w膮tr贸bka i to w膮tr贸bka鈥

Pomy艣la艂am, 偶e chyba przestan臋 lubi膰 pasztet z rybich w膮tr贸bek. Pani 艁臋ska m贸wi艂a dalej.

- 鈥 ty, moja droga, po艣piesz si臋 z testamentem, bo skoro Guillaume przebywa na wolno艣ci, wci膮偶 jeste艣 zagro偶ona. To bardzo dobrze, 偶e jedziesz do Polski, nie pojedzie tam za tob膮, bo tu go trzyma policja, wi臋c zyskasz troch臋 bezpiecze艅stwa i spokoju. Nie 艣piesz si臋 zbytnio z powrotem鈥

Akurat. Oczywi艣cie, 偶e mia艂am zamiar powr贸ci膰 jak najszybciej ze wzgl臋du na Gastona. Przez urlop wsp贸lnika nie m贸g艂 mi teraz towarzyszy膰, ale bardzo liczy艂am na to, 偶e p贸藕niej rozmaite podr贸偶e b臋dziemy mogli odbywa膰 razem. Waha艂am si臋, czym jecha膰, bra膰 samoch贸d i Romana czy lecie膰 samolotem, na co mia艂am wielk膮 ch臋膰, ale dwa wzgl臋dy przemog艂y i zdecydowa艂am si臋 na samoch贸d. Roman twierdzi艂, 偶e w Polsce b臋dzie mi potrzebny, to jedno, a po drugie, d艂u偶ej jad膮c, wi臋cej mog艂am po drodze obejrze膰, co r贸wnie偶 by艂o poci膮gaj膮ce.

Wzi臋li艣my mercedesa, peugeota zamkn膮wszy w gara偶u, i ruszyli艣my wczesnym popo艂udniem. Za sob膮 zostawia艂am nie wyja艣nion膮 zbrodni臋, czyhaj膮cego na mnie wroga i nami臋tnie kochanego i kochaj膮cego m臋偶czyzn臋鈥

Do艣膰 d艂ugo ta podr贸偶 trwa艂a, bo skoro chcia艂am widzie膰 mo偶liwie du偶o鈥 Okazja ogl膮dania Europy obecnej zbyt mnie jednak偶e korci艂a, 偶ebym nie mia艂a jej jednego dnia wi臋cej po艣wi臋ci膰. Strasburg, Norymberga, Drezno, potem ju偶 polskie miasto Wroc艂aw, w kt贸rym nigdy nie by艂am鈥

Roman udziela艂 mi informacji, niezmiernie pouczaj膮cych. - Musimy tu wzi膮膰 benzyn臋 - rzek艂, podje偶d偶aj膮c pod wielk膮 stacj臋 benzynow膮 gdzie艣 zaraz za Norymberg膮. - Potem b臋dzie istna pustynia a偶 do Drezna, a je艣li si臋 omija Drezno, a偶 do granicy. To jest by艂a NRD.

- To co to znaczy?

- Dawna Niemiecka Republika Demokratyczna. Porz膮dkuj膮 j膮 dopiero teraz, po po艂膮czeniu si臋 Niemiec. Roboty drogowe sama ja艣nie pani widzi, a teraz to ju偶 nic, trzy lata temu zgo艂a przejecha膰 nie mo偶na by艂o, jeden wielki rozkop. I 偶adnych us艂ug, 偶adnej pompy, 偶adnego baru, restauracji, nic. Lasy pi臋kne, ale cywilizacja w艂a艣nie w lesie.

- Ale przecie偶 ludzie tu mieszkali?

- Mieszkali, jedli i nawet je藕dzili samochodami, ale 偶eby co艣 znale藕膰, trzeba by艂o zjecha膰 z autostrady i mn贸stwo czasu straci膰. I z hotelami by艂 k艂opot. Wszystkie te demokracje ludowe robi艂y, co mog艂y, 偶eby ludziom 偶ycie zatru膰.

Do艣膰 osobliwa wyda艂a mi si臋 ta polityka, o kt贸rej ju偶 troch臋 s艂ysza艂am, zbyt ma艂o jednak mia艂am czasu, 偶eby si臋 w ni膮 wg艂臋bia膰. Robi艂a wra偶enie tak okropnie g艂upiej, 偶e wprost nie mie艣ci艂a si臋 w g艂owie.

- Ca艂e miasto jest nowe - obja艣nia艂 mnie Roman dalej, obwo偶膮c po Dre藕nie. - No owszem, Zwinger zosta艂, jeszcze par臋 zabytk贸w ocala艂o, ale dwadzie艣cia lat temu Drezno sk艂ada艂o si臋 z samych plac贸w. Strzaskane by艂o w czasie ostatniej wojny na miazg臋, troch臋 wcze艣niej podobnie Hamburg wygl膮da艂, ale szybciej go odbudowali. No i Warszawa鈥 Jedno gruzowisko.

Zniecierpliwi艂am si臋 wreszcie. Chcia艂am ju偶 zobaczy膰 t臋 Warszaw臋 i Polsk臋.

- Jed藕my dalej - zarz膮dzi艂am. - Prosto do nas. Niczego wi臋cej ju偶 nie chc臋 po drodze ogl膮da膰!

- Bo te偶 i nic nie ma do ogl膮dania - pocieszy艂 mnie Roman. - A w dodatku nie wiem, czy na wiecz贸r dojedziemy, zale偶y jak d艂ugo b臋dziemy na granicy stali.

Zn贸w mnie zaskoczy艂, bo mi臋dzy Francj膮 a Niemcami 偶adnej granicy nie zauwa偶y艂am, wi臋c sk膮d tu鈥?

Roman cierpliwie t艂umaczy艂:

- Jest to rzecz w og贸le niepoj臋ta. Owszem, mo偶na by艂o zrozumie膰, 偶e to trwa艂o, kiedy szczeg贸艂owe kontrole si臋 odbywa艂y i ka偶dego po p贸艂 godziny albo i wi臋cej trzymali, ale teraz sama kontrola trwa dwie minuty, a czeka si臋 na ni膮 czasem i dwie godziny. Nikt nie wie, dlaczego i jakim sposobem. Sama ja艣nie pani zobaczy.

Zobaczy艂am. Rzeczywi艣cie. Stali艣my w d艂ugim rz臋dzie aut, obok nas sta艂 jeszcze d艂u偶szy rz膮d potwornie wielkich ci臋偶ar贸wek, i posuwali艣my si臋 po par臋 metr贸w co pi臋膰 minut. Z daleka wida膰 by艂o budynki i ludzi, pozornie nic tam si臋 nie dzia艂o, dlaczego nie przeje偶d偶ano szybciej, nie by艂am w stanie zrozumie膰. Dojechali艣my wreszcie po godzinie do owego w膮skiego gard艂a i Roman mia艂 racj臋, specjalnie spogl膮da艂am na zegarek, ca艂a nasza kontrola, polegaj膮ca na tym, 偶e popatrzono na nasze paszporty, trwa艂a jedn膮 minut臋 i pi臋膰dziesi膮t sekund!

Tak mnie to zirytowa艂o, 偶e niemal zapomnia艂am, gdzie jestem. Wje偶d偶a艂am oto do Polski, wolnej i niepodleg艂ej, w jakiej nigdy nie 偶y艂am i jakiej nawet nie mia艂am nadziei doczeka膰. Zamierza艂am si臋 wzruszy膰 i wjecha膰 do niej w podnios艂ym nastroju, ze 艂zami w oczach, tymczasem znalaz艂am si臋 na ojczystej ziemi zdezorientowana i w艣ciek艂a, g艂贸wnie zaj臋ta dociekaniami, co za licho na tej naszej granicy takie obstrukcje czyni.

Na prze偶ywan膮 tera藕niejszo艣膰 zwr贸ci艂am uwag臋 dopiero, kiedy drgawki jakie艣 zewn臋trzne poczu艂am i trz臋sienie si臋 takie, 偶e z臋by mo偶na by艂o pogubi膰.

- C贸偶 to ma by膰? - spyta艂am Romana prawie z przestrachem. - Co si臋 sta艂o? Czy ten samoch贸d nam si臋 rozlatuje?

- Jeszcze nie - odpar艂 z westchnieniem. - Ale mo偶liwe, 偶e si臋 kiedy艣 w ko艅cu rozleci. To jest nasza polska autostrada. - Ale偶 co mi tu Roman m贸wi, to nie 偶adna autostrada, tylko tara do prania!

- Dobrze ja艣nie pani zgad艂a, tak to nawet nazywaj膮, pralka. Nawierzchnia si臋 marszczy w takie drobne nier贸wno艣ci i rozmaite dziury.

- I dlaczego to tak? Specjalnie?

- Czy specjalnie, nie jest pewne, mo偶liwe, 偶e za dawnego ustroju wszystko by艂o robione przeciwko zwyczajnym ludziom, 偶eby im si臋 w g艂owach nie poprzewraca艂o, ale zasadnicza przyczyna jest prosta. Z艂y asfalt. Nietrwa艂y. Warstwa pod nim te偶 do bani, niedostatecznie utwardzona. I w dodatku nikt o to nie dba i nikt tego nie poprawia, a pieni膮dze na te rzeczy g艂贸wnie s膮 rozkradane.

- Przez kogo?

- Przez w艂adze.

- Ale偶 to zupe艂nie tak samo, jak pod zaborem! - wykrzykn臋艂am, wstrz膮艣ni臋ta. - Urz臋dnicy carscy wszystko rozkradali! Czy mam rozumie膰, 偶e nic si臋 nie zmieni艂o?

- Pod tym wzgl臋dem chyba niewiele. Ale s膮 objawy pocieszaj膮ce, sama ja艣nie pani zobaczy. Ca艂e powiaty, gdzie szosa jak st贸艂, tam akurat siedz膮 przyzwoici i honorowi ludzie. A gdzie indziej, jak siekier膮 odci臋te, tu nawierzchnia jak at艂as, a dalej same dziury i koleiny. Dobrze jeszcze, je艣li znak ostrzegawczy postawi膮鈥

Milcza艂am d艂ug膮 chwil臋, bardzo zdenerwowana. Prosz臋, m贸j kraj, wyzwolony i niepodleg艂y, szlachetnymi patriotami kwitn膮cy, i c贸偶 si臋 z nim sta艂o? Gdzie mi艂o艣膰 do ojczyzny, gdzie ambicja jaka艣?! To taka Francja ze swoj膮 rozwichrzon膮 histori膮, to Niemcy, kt贸re podobno przegra艂y dwie wojny, o swoje drogi potrafi膮 zadba膰, pieczo艂owicie je wyg艂adzi膰, a my co鈥?! 呕e te偶 nie wstyd tym ludziom rz膮dz膮cym鈥

- A jeszcze we Wroc艂awiu ja艣nie pani sobie obejrzy - doda艂 Roman. - Przez ca艂e miasto przejedziemy, bo objazdu nie ma. Tam dopiero dziura na dziurze i dziur膮 pogania鈥

Wyprowadzi艂o mnie to z r贸wnowagi i prawie nie rozumia艂am, co widz臋. Krajobrazy i budowle nie r贸偶ni艂y si臋 zbytnio od tamtych, ogl膮danych w Europie, chocia偶 tam na og贸艂 by艂o porz膮dniej, za to z pewno艣ci膮 wszystko inaczej wygl膮da艂o ni偶 za mojej pami臋ci. No, gdzieniegdzie wydawa艂o si臋 zbli偶one鈥 Og贸lnie jednak pasowa艂o do tych czas贸w obecnych, do kt贸rych ju偶 zd膮偶y艂am przywykn膮膰 i nie stanowi艂o zaskoczenia 偶adnego. Takie same stacje benzynowe, prawie takie same reklamy, domki i wille, niekt贸re nawet do艣膰 艂adne, ludzie tak samo ubrani鈥

I nagle zdj膮艂 mnie l臋k. Co te偶 zobacz臋 u siebie, w S臋kocinie? Ewa m贸wi艂a, 偶e wyci臋to lasy, na miejscu las贸w co艣 przecie偶 musia艂o powsta膰? Bo偶e jedyny, nie poznam w艂asnego domu! Czy ja w og贸le mam tam gdzie mieszka膰?

- A jak teraz u nas jest? - spyta艂am ostro偶nie Romana. Zak艂opota艂 si臋 wyra藕nie.

- No, ca艂kiem inaczej ni偶 kiedy艣. I dom inny. W pa艂ac bomba trafi艂a i cz臋艣ciowo si臋 rozlecia艂, a cz臋艣ciowo spali艂. Zaraz po wojnie zosta艂 odbudowany, tyle 偶e nie ca艂kowicie, bo ten g艂upi ustr贸j nasta艂, i dopiero jakie艣 dziesi臋膰 lat temu doprowadzony do porz膮dku. Przed 艣lubem ja艣nie pani. Wcze艣niej 艣wi臋tej pami臋ci pan hrabia za rolnika musia艂 uchodzi膰鈥 Ostatnio to si臋 unormowa艂o i te zabrane sto hektar贸w do ja艣nie pani wr贸ci艂o, a i tak cudem jakim艣 pi臋膰dziesi膮t zosta艂o od pocz膮tku, no i na tych pi臋膰dziesi臋ciu przez jaki艣 czas trzeba by艂o kartofle sadzi膰. Ale 偶e po ojcu nieboszczyku pana hrabiego pieni膮dze ocala艂y, w Szwajcarii by艂y, zdaje si臋, 偶e w z艂ocie鈥 pan hrabia 艣wi臋tej pami臋ci niez艂e 艂ap贸wki musia艂 da膰, 偶eby si臋 na swoim utrzyma膰. I tak jeszcze ja艣nie pani wysz艂a na tym lepiej ni偶 hrabina Branicka, bo wiem, 偶e do tej pory pani Branicka z odzyskaniem swojej w艂asno艣ci ci臋偶ko si臋 kot艂uje i najmarniej dwie艣cie hektar贸w pod samym miastem jej ugoruje, nikomu niedost臋pne鈥

Przerwa艂am mu, bo hrabin臋 Branick膮 owszem, zna艂am, ale przesz艂o sto lat temu, o tej obecnej za艣 nie mia艂am najmniejszego poj臋cia i jej spadkiem po przodkach nie zamierza艂am si臋 zajmowa膰.

- Czy to znaczy, 偶e przyjad臋 nie wiadomo na co鈥?

- No nie, bez przesady. Dom jest, stoi i kto艣 go pilnuje. - Kto?

- Ze wszystkiego wynika, 偶e ogrodnik ja艣nie pani z 偶on膮. No i mecenas Jurkiewicz ma oko鈥

A, Jurkiewicz鈥 Oczywi艣cie, przypomnia艂o mi si臋, od pana Desplain s艂ysza艂am, 偶e w Polsce reprezentuje mnie pan Jurkiewicz. Wi臋c to by艂 mecenas Jurkiewicz鈥 No, chyba jednak nie ten sam, co sto lat temu, chocia偶 wygl膮da na to, 偶e nasze sprawy prowadzi艂o ca艂e pokolenie Jurkiewicz贸w.

- A oni tam wiedz膮, 偶e przyje偶d偶amy?

- Owszem. Dzwoni艂em do pana Jurkiewicza i on mia艂 zawiadomi膰 Siwi艅skich.

- Jakich Siwi艅skich?

- Tego ogrodnika z 偶on膮.

- A dlaczego Roman nie dzwoni艂 wprost do ogrodnika z 偶on膮?

- Dzwoni艂em, ale akurat nie by艂o ich w domu. Oni mieszkaj膮 oddzielnie.

Zdenerwowa艂am si臋 okropnie. Robi艂o si臋 p贸藕no. Przez to ogl膮danie Drezna i oczekiwanie na granicy stracili艣my mn贸stwo czasu i zaczyna艂o si臋 ju偶 zmierzcha膰. Poczu艂am, 偶e nie jestem w stanie przyje偶d偶a膰 do w艂asnego, a przy tym kompletnie mi obcego domu w ciemno艣ciach, niemal po nocy, nie wiedz膮c, kogo tam zastan臋, nie maj膮c nawet kluczy do drzwi鈥

- Nie - powiedzia艂am nagle z desperacj膮. - Niech Roman nie zaje偶d偶a przed dom.

Roman zwolni艂 i spojrza艂 na mnie niespokojnie i niepewnie. - Tylko gdzie ja艣nie pani sobie 偶yczy?

- Gdziekolwiek. Jaki艣 hotel mo偶e tu jest? Ober偶a przecie偶 by艂a鈥 Do domu ja tak od razu nie mog臋, boj臋 si臋. Wol臋 w dzie艅, przynajmniej okolic臋 zobaczy膰鈥 A je艣li tam nikogo nie b臋dzie, to jak wejdziemy?

- Klucze ja mam, prosz臋 ja艣nie pani. I pilota do bramy. A hotel jest, owszem, tylko czy miejsce si臋 znajdzie?

- Och, musi si臋 znale藕膰! Zap艂a膰my podw贸jnie! Jak daleko jeszcze mamy?

- Nie b臋dzie wi臋cej ni偶 jakie艣 trzydzie艣ci kilometr贸w. P贸艂 godziny, bo do krakowskiej szosy musimy si臋 dosta膰. Teraz na katowickiej jeste艣my.

- Za p贸艂 godziny b臋dzie ju偶 ciemno zupe艂nie! Zajed藕my do hotelu!

Roman nie protestowa艂, a i tak jego protesty nie zda艂yby si臋 na nic. Upar艂am si臋. L臋k przed powrotem do w艂asnego domu ogarnia艂 mnie coraz wi臋kszy, gotowa by艂am niemal spod samej bramy piechot膮 uciec. Ciekawo艣膰 znik艂a tak, jakbym jej nigdy nie czu艂a, nie chcia艂am ju偶 wiedzie膰, jak tam teraz wygl膮da, nie chcia艂am si臋 nara偶a膰 na zaskoczenie i ogl膮da膰 jakie艣 nieznane fragmenty mojej posiad艂o艣ci, wy艂aniaj膮ce si臋 z mroku. Je艣li ju偶 musia艂am to ujrze膰, to w ca艂o艣ci, od razu, w 艣wietle dnia!

Zreszt膮 my艣li i ch臋ci by艂y ma艂o wa偶ne, uczucie mn膮 ow艂adn臋艂o z nieprzemo偶n膮 si艂膮 i walka z tym uczuciem 偶adnego sensu nie mia艂a. Co艣 mnie pcha艂o do noclegu w hotelu i odrzuca艂o od wej艣cia do domu i nic na to nie mog艂am poradzi膰. A cho膰by nawet ten hotel o sto krok贸w od mojego domu si臋 znajdowa艂鈥!

Roman uleg艂, bo c贸偶 mia艂 uczyni膰 innego?

Przez ostatni kawa艂ek drogi wielkich r贸偶nic nie widzia艂am, w艣r贸d lasu bowiem jechali艣my. O, nie taki to by艂 las, jaki mi w pami臋ci zosta艂 i jaki zna艂am doskonale, m艂odszy znacznie i budowlami poprzetykany. Co jaki艣 czas w 艣wietle naszych reflektor贸w jakie艣 ogrodzenia i wille si臋 pokazywa艂y, za drzewami b艂yskaj膮ce, i nawet nie by艂am pewna, w艂asne ju偶 grunta ogl膮dam czy jeszcze nie. S艂o艅ce za chmurami zasz艂o, 藕le wr贸偶膮c o jutrzejszej pogodzie, i ciemno艣膰 ca艂kowita zapad艂a, na nast臋pn膮 autostrad臋 Roman wyjecha艂, w lewo skr臋ci艂, wbrew ch臋ciom i zamiarom chciwie patrzy艂am, a偶 nagle o艣wietlony hotel si臋 pokaza艂. Zjechali艣my na parking.

- Prosz臋 ja艣nie pani, jedno, co im zosta艂o wolne, to apartamencik dwuosobowy, bardzo drogi, jak na tutejsze ceny - rzek艂 mi, wr贸ciwszy z recepcji. - Ja dla siebie ju偶 tam co艣 za艂atwi臋鈥

Popatrzy艂am na niego tak, 偶e wi臋cej pyta艅 nie musia艂 mi ju偶 zadawa膰. A niechby to by艂 nawet apartament kr贸lewski za wszystkie pieni膮dze 艣wiata鈥!

S艂o艅ce zasz艂o ledwie kwadrans po sz贸stej, a dzie艅 wcze艣niej zmrocznia艂 przez chmury, przeto nawet i po zapadni臋ciu ciemno艣ci p贸藕no jeszcze nie by艂o. Apartamencik 贸w, pokaza艂o si臋, dla nowo偶e艅c贸w by艂 przeznaczony, w podr贸偶y po艣lubnej b臋d膮cych. A nawet i nie w podr贸偶y, tylko takich, kt贸rzy w艂asnego mieszkania jeszcze nie maj膮c, dwa lub trzy dni bodaj chcieli sp臋dzi膰 z dala od rodziny, co 艂atwo by艂o zrozumie膰. Wynaj臋to mi go na jedn膮 noc, bo najbli偶sza m艂oda para przewidziana by艂a dopiero na jutro wiecz贸r, a Roman solennie poprzysi膮g艂, 偶e jutro rano odjad臋.

Znalaz艂szy si臋 w hotelu, uspokoi艂am si臋. Apartamencik do Ritza si臋 nie umywa艂, ale by艂 ca艂kiem przyjemny i wygodny, ze wszystkim co potrzeba. Ciekawo艣膰 powolutku zn贸w zaczyna艂a si臋 we mnie budzi膰, wi臋c przez wszystkie okna wyjrza艂am i nawet na ma艂y tarasik wysz艂am, ale poza dziedzi艅cem i wyjazdem na szos臋, tylko ziele艅 ujrza艂am, drzewa i krzewy, troch臋 latarniami o艣wietlone. B艂ysn臋艂a mi nawet my艣l, 偶e Ewa przesadzi艂a, nie tak ca艂kiem lasy zosta艂y wyci臋te, bo膰 przecie偶 od w艂asnego domu nie mog艂am znajdowa膰 si臋 dalej ni偶 jakie tysi膮c krok贸w. Przeto te drzewa i krzewy do mojego w艂asnego lasu powinny nale偶e膰!

Restauracja przyjemnie wygl膮da艂a. Uspokoiwszy si臋, apetyt odzyska艂am i zjad艂am tam kolacj臋, nagle przy niej poczuwszy, 偶e istotnie we w艂asnej ojczy藕nie si臋 znalaz艂am. Pierogi domowej roboty w karcie znalaz艂am, bigos i zrazy z kasz膮, co mnie skusi艂o, a do tego Roman, kt贸rego przywyk艂am ju偶 przy w艂asnym stole widzie膰, nam贸wi艂 mnie na kieliszek zwyk艂ej, polskiej, czystej w贸dki. Zwa偶ywszy, i偶 czystej polskiej w贸dki nigdy w 偶yciu dotychczas w ustach nie mia艂am, uleg艂am do艣膰 ch臋tnie.

Pierogi, trzeba przyzna膰, by艂y doskona艂e, cho膰 nieco inne ni偶 sama robi艂am. No dobrze, nie sama, kucharka by艂a od tego鈥 Bigos si臋 do naszego nie umywa艂 i zrazy te偶 bym ciekawiej kaza艂a doprawi膰, ale, og贸lnie bior膮c, nie by艂o to z艂e. W贸dka za艣 zaskoczy艂a mnie zupe艂nie, mimo swojej mocy, tak jako艣 艂atwo przez gard艂o przechodzi艂a, 偶e nagle poj臋艂am pijak贸w, kt贸rzy umiar trac膮.

Kto wie czy sama bym nie straci艂a, spok贸j i doskona艂e samopoczucie z nag艂a odzyskawszy, gdyby nie to, 偶e, jak zwykle, Roman mnie umitygowa艂. Sam dla mnie czarn膮 kaw臋 zadysponowa艂, z naciskiem 偶膮daj膮c ma艂ej ilo艣ci i potr贸jnej.

- Kawy naprawd臋 porz膮dnej ja艣nie pani tu si臋 byle gdzie nie doczeka - rzek艂 do mnie przyciszonym g艂osem. - Rzadko gdzie i rzadko kto w Polsce umie parzy膰 porz膮dn膮 kaw臋 i nic nie m贸wi艂em do tej pory, bo nie by艂o potrzeby, ale naprawd臋 rzeteln膮 i prawdziw膮 kaw臋 potrafi膮 robi膰 tylko Arabowie. Znam jednego takiego, kt贸ry kaw臋 pija艂 po wszystkich zak膮tkach 艣wiata, a takiej, jak u Arab贸w, i to w byle jakiej knajpie, nigdzie nie spotka艂. Nie b臋d臋 ja艣nie pani namawia艂 tak zaraz na podr贸偶 do Tunezji albo Maroka, bo Algieria chwilowo odpad艂a, ale przy okazji鈥 Ostatecznie W艂ochy na samym po艂udniu, Sycylia mo偶e鈥

Zadowolona z 偶ycia czu艂am si臋 jak rzadko. Co do podr贸偶y na Sycyli臋, nie widzia艂am 偶adnych przeszk贸d, pod warunkiem, 偶e towarzyszy艂by mi Gaston. 艢lub z nim ustalony by艂 na pa藕dziernik, czemu偶 by艣my nie mieli w podr贸偶 po艣lubn膮 uda膰 si臋 na Sycyli臋? K艂opot widzia艂am w jednym, mianowicie ch臋tnie zabra艂abym go tu, do siebie, 偶eby zaprezentowa膰 mu pierogi, bigos, zrazy z kasz膮, flaki z ko艂dunami i szczyt osi膮gni臋膰 mojej kucharki, placki kartoflane z kwa艣n膮 艣mietan膮! Jak tu jecha膰 r贸wnocze艣nie w dwie przeciwne strony鈥?

No dobrze, po kolei, najpierw tam, potem tu, albo mo偶e odwrotnie鈥

W tych planach matrymonialno鈥損odr贸偶niczych w艂asny dom ca艂kowicie wylecia艂 mi z g艂owy i prawie zapomnia艂am, gdzie jestem. Po dobrej godzinie, jak膮艣 sa艂atk臋 owocow膮 jeszcze zjad艂szy, troch臋 zdrowego rozumu odzyska艂am i namy艣li艂am si臋 p贸j艣膰 do pokoju, szczeg贸lnie 偶e Roman nam贸wi艂 mnie na obejrzenie program贸w polskiej telewizji. Na jakie艣 polityczne dyskusje mog艂am trafi膰, na jakie艣 reporta偶e, warto by艂o mo偶e z tym si臋 zapozna膰鈥

Zapoznawa艂am si臋 nie d艂u偶ej ni偶 p贸艂 godziny, bo dyskusja, na jak膮 trafi艂am, wyda艂a mi si臋 zwyk艂ym przelewaniem z pustego w pr贸偶ne, potem za艣 m艂odzieniec postury nied藕wiedzia nogi z miejsca na miejsce przestawia艂, wydaj膮c z siebie chrapliwe ryki, co nie wygl膮da艂o zbyt poci膮gaj膮co. Posz艂am zatem zwyczajnie spa膰.

Obudzi艂am si臋 o do艣膰 wczesnym poranku.

W pierwszych chwilach do艣膰 bezmy艣lnie rozgl膮da艂am si臋 wok贸艂 siebie, nie bardzo rozumiej膮c, co widz臋. Potem b艂ysn臋艂a mi pierwsza my艣l, nader pocieszaj膮ca.

Co za szcz臋艣cie, 偶e ju偶 raz to prze偶y艂am! Og艂upiona poczu艂abym si臋 ostatecznie i bezdennie, gdyby nie to pierwsze do艣wiadczenie! Teraz, chocia偶 zlodowacenie jakby w 偶y艂ach poczu艂am, jakie艣 poj臋cie o sytuacji pojawi艂o si臋 we mnie i trwa艂o.

Po艂o偶y艂am si臋 spa膰 w niewielkiej, ale mi艂ej sypialni, z du偶ym oknem, z telewizorem na stoliczku w k膮cie, z lustrem nad konsolk膮, z lampk膮 nocn膮 na szafce鈥 Ockn臋艂am si臋 w komnatce z belkowanym sufitem, z male艅kim okienkiem, z baldachimem nad g艂ow膮, z komod膮 pod 艣cian膮, z umywalni膮 marmurow膮, parawanem cz臋艣ciowo os艂oni臋t膮, z nocn膮 szafk膮, owszem, na kt贸rej jednak偶e 艣wieca w lichtarzu sta艂a鈥 Od razu z艂e przeczucie mnie tkn臋艂o.

Chwil臋 le偶a艂am, spojrzeniem ogarniaj膮c pok贸j, a偶 poderwa艂o mnie nagle. Rzuci艂am si臋 ku jedynym widocznym drzwiom, otwar艂am je gwa艂townie, za nimi ujrza艂am salk臋 jakby jadaln膮, ze sto艂em po艣rodku, z kredensikiem, z wielk膮 szaf膮, z konsolk膮, obci膮偶on膮 艣wiecznikiem ogromnym鈥

Skokiem wr贸ci艂am do 艂o偶a z baldachimem i r臋k膮 pod nie si臋gn臋艂am. Nie zawiod艂am si臋, nocne naczynie wymaca艂am z 艂atwo艣ci膮, wyci膮gn臋艂am je i nad nim zamar艂am.

Wszystko wok贸艂, ca艂e otoczenie, by艂o mi znane doskonale. Powinnam by艂a mo偶e z ulg膮 odetchn膮膰, do w艂asnych czas贸w nagle wr贸ciwszy, ale jak gromem razi艂a mnie jedna my艣l: GDZIE 艁AZIENKA?!!!

A ot贸偶 to. Z g贸ry wiedzia艂am, 偶e 艂azienki nie znajd臋 i oby膰 si臋 musz臋 przekl臋tym i upiornie niewygodnym nocnikiem oraz niemal r贸wnie niewygodn膮 umywalni膮. Niech ona sobie i b臋dzie marmurowa albo zgo艂a ze z艂ota, prysznicu w niej nie wezm臋! Wyk膮pa膰 si臋 nie zdo艂am! O, na mi艂y B贸g鈥!!!

D艂ug膮 chwil臋 trwa艂am w bezruchu, jedyn膮 pociech臋 znajduj膮c w my艣li o jakiej艣 osobie, kt贸ra znalaz艂aby si臋 w takiej sytuacji po raz pierwszy. Normalna kobieta z ko艅ca dwudziestego wieku, ujrzawszy znienacka to otoczenie, bez w膮tpienia zbarania艂aby znacznie bardziej ode mnie i B贸g raczy wiedzie膰 jak da艂aby sobie rad臋. Ja, na szcz臋艣cie, zna艂am te czasy i obyczaje i umia艂am si臋 w nich znale藕膰鈥

Chocia偶 dopiero teraz poj臋艂am, jak bardzo, w tak kr贸tkim czasie, przyzwyczai艂am si臋 do tych 艂azienkowych wyg贸d i jak trudno mi b臋dzie oby膰 si臋 bez nich. Niespokojnym okiem rzuci艂am na baga偶e, owszem, sta艂y, ma艂a walizka i neseser, du偶膮 waliz臋 Roman zostawi艂 w samochodzie, da艂by B贸g, 偶eby si臋 nie przemieni艂a w t艂umok czy kufer鈥

Bo偶e wielki, samoch贸d鈥!!!

Rzuci艂am si臋 do okna, pr贸buj膮c je otworzy膰, bez skutku, zabite by艂o gwo藕dziami. Omal szyby nie wyt艂uk艂am, chc膮c wyjrze膰, ale okaza艂o si臋 to niepotrzebne, bo i bez t艂uczenia na dziedzi艅cu przed domem w艂asn膮 karet臋 ujrza艂am i w艂asne konie, akurat zaprz臋gane. Przy nich Romana. Od ulgi na jego widok prawie zes艂ab艂am.

Starczy艂o mi jednak si艂y, by szarpn膮膰 dzwonek na s艂u偶b臋, do kt贸rego r臋ka mi sama trafi艂a, cho膰 w pierwszej chwili wzrokiem guzik贸w na futrynie usi艂owa艂am poszuka膰. D藕wi臋k w g艂臋bi domu si臋 rozleg艂, za chwil臋 kroki us艂ysza艂am 艣pieszne i dziewka s艂u偶ebna w drzwiach si臋 ukaza艂a. Tac臋 ogromn膮 ze 艣niadaniem trzyma艂a w r臋kach, co troch臋 w dygni臋ciu jej przeszkodzi艂o.

Tac臋 kaza艂am na stole postawi膰, bo wida膰 by艂o, 偶e zamierza mi j膮 do 艂贸偶ka zanie艣膰, i wody gor膮cej za偶膮da艂am. To nie do wiary, jak cz艂owiek do mycia si臋 przyzwyczaja鈥 Z臋by i bodaj twarz鈥 O偶ywi膰 si臋, zanim je艣膰 zaczn臋.

Nim z wod膮 wr贸ci艂a, z ciekawo艣ci膮 obejrza艂am 艣niadanie, bo ju偶 zd膮偶y艂am zapomnie膰, co jada艂am we w艂asnych czasach. No tak, oczywi艣cie, polewka piwna z serem, kaszanka na s艂oninie sma偶ona, jeszcze skwiercz膮ca, jajecznica, po艂贸wka pulardy na zimno, mi贸d, chleb razowy 艣wie偶utki, mas艂o, konfitura wi艣niowa i wczesne groszki. Do tego kawa ze 艣mietank膮, bardzo s艂aba. Dziw, 偶e mi baby dro偶d偶owej nie do艂o偶yli. Ale偶, na mi艂y B贸g, na ca艂y dzie艅 by mi tego po偶ywienia starczy艂o, a kto wie czy nie na dwa!

Prawd臋 m贸wi膮c, po odrobinie spr贸bowa艂am wszystkiego, chc膮c sobie znane smaki przypomnie膰 i a偶 艣mia膰 mi si臋 chcia艂o. Zn贸w zadzwoni艂am na dziewk臋, 偶eby tac臋 zabra艂a, i dopiero potem zacz臋艂am si臋 ubiera膰, nic jeszcze na ten temat nie my艣l膮c. W艂osy umia艂am ju偶 sama zwin膮膰 i w w臋ze艂 wielki na g艂owie upi膮膰, pomoc nie by艂a mi do tego tak bardzo potrzebna. Wczorajszy str贸j w艂o偶y艂am, tylko bielizn臋 zmieniwszy, twarz przed lustrem uporz膮dkowa艂am jak zwykle, sama z 艂atwo艣ci膮 spakowa艂am neseser i peniuar razem z koszul膮 nocn膮 wrzuci艂am do walizki. Jedno, czego si臋 nie nauczy艂am, to pi偶am do spania u偶ywa膰 i w og贸le spodni nosi膰. Po czym zn贸w wezwa艂am s艂u偶b臋.

W miejsce dziewki w drzwiach pojawi艂 si臋 Roman. Dosy膰 d艂ug膮 chwil臋 w milczeniu patrzyli艣my na siebie. Wreszcie Roman, mocno zak艂opotany, odezwa艂 si臋 pierwszy.

- Ja艣nie pani raczy wybaczy膰, 偶e si臋 wtr膮cam, ale w takim stroju ja艣nie pani ludziom si臋 pokaza膰 nie mo偶e鈥

Tylko przez mgnienie oka czu艂am si臋 zaskoczona, a potem spojrza艂am po sobie.

Dobry Bo偶e! Mia艂 racj臋. W letnim, malutkim kostiumiku odbywa艂am t臋 podr贸偶, kr贸tki 偶akiecik, bluzeczka z dekoltem wielkim i bez r臋kaw贸w, sp贸dniczka przed kolana, po艅czochy mia艂am, najcie艅sze z mo偶liwych, samoprzylepne, pantofelki g艂臋boko wyci臋te, na wysokich obcasach, kt贸re polubi艂am鈥 No, po艅czochy i pantofelki jak ci臋 mog臋, ale ta reszta鈥? I, Jezus Mario, nie mia艂am kapelusza!!!

- O, do licha - powiedzia艂am z jeszcze wi臋kszym zak艂opotaniem.

- I twarz鈥 - doda艂 Roman wr臋cz rozpaczliwie. - Tak si臋 obawia艂em i dlatego przyszed艂em.

- Do diab艂a - skomentowa艂am, ju偶 zirytowana. - Niech to piorun strzeli, co ja mam zrobi膰? S艂usznie Roman zauwa偶y艂, dobrze, twarz zaraz umyj臋, ale na siebie鈥? Kapelusz jest w samochodzie鈥 zaraz鈥 w karecie chyba? Jest tam ta du偶a walizka? - Jest, taka jak by艂a.

- Ale przecie偶 nie ma sensu鈥 zaraz鈥 Ju偶 wiem! Przypomnia艂o mi si臋, 偶a apaszk臋 lekk膮 i bardzo du偶膮 mam przy sobie, ni膮 b臋d臋 mog艂a g艂ow臋 okr臋ci膰, jakby woalem, co w podr贸偶y jest dopuszczalne, ale co dalej? Prze艣cierad艂em si臋 przecie偶 nie owin臋鈥 Prawda, mam te偶 sp贸dnic臋 pla偶ow膮 w kwiaty, d艂ug膮 do kostek, tyle 偶e na guziki zapinan膮, ale mo偶e guziki umkn膮 ludzkiej uwadze鈥 Zatem przebra膰 si臋 musz臋, a razem wzi膮wszy, str贸j z tego wyjdzie zupe艂nie idiotyczny. No trudno, innego wyj艣cia nie ma.

- Daleko mamy do domu? - spyta艂am z trosk膮.

- Wszystkiego raptem p贸艂tora kilometra. W ja艣nie pani w艂asnej ober偶y jeste艣my. Tyle 偶e tam s艂u偶ba b臋dzie czeka艂a. Zniecierpliwi艂am si臋.

- No wi臋c dobrze, niech my艣l膮, 偶e w tej podr贸偶y zwariowa艂am. Albo wprost z maskarady wracam. Bo偶e jedyny, co mi do g艂owy wpad艂o, 偶eby si臋 tutaj zatrzymywa膰, zn贸w mi pewnie Roman powie, 偶e przez jak膮艣 barier臋 przelaz艂am!

- No, tak jakby, ale w odwrotn膮 stron臋.

- Dosy膰 mam tego, czy to ju偶 ka偶dy hotel b臋dzie mi si臋 w ober偶臋 przemienia艂? Albo ober偶a w hotel? Czy si臋 w ko艅cu w 艢redniowieczu opatrz臋? Albo w tysi膮c lat p贸藕niej?

- Co do tysi膮ca lat, wola艂bym nie, bo sam sobie nie umiem wyobrazi膰, jak tam b臋dzie, ale 艢redniowiecze na upartego da艂oby si臋 wytrzyma膰. Niech si臋 ja艣nie pani przystosuje troszeczk臋, 偶eby zgorszenia nie budzi膰, a ja za par臋 minut wr贸c臋 po rzeczy.

Na nowo rozpakowa艂am neseser i walizk臋, mleczkiem kosmetycznym zmy艂am twarz, z trudem powstrzyma艂am ch臋膰 zostawienia bodaj odrobiny pudru na nosie, zadowolona z tego, 偶e przynajmniej brwi i rz臋sy mam przyciemnione trwale i nikt w nich sztuki nie odgadnie, odnalaz艂am pla偶ow膮 sp贸dnic臋 i w艂o偶y艂am na t臋 od kostiumu, chc膮c wi臋ksz膮 obfito艣膰 materii uzyska膰. Guziki wr臋cz zgub膮 mi grozi艂y, bo nie dochodzi艂y do samego do艂u, pozostawiaj膮c rozci臋cie prawie do kolan. Agrafk膮 je spi臋艂am i na bok obr贸ci艂am, z nadziej膮, 偶e przy chodzeniu mniej si臋 to rozwiewanie rzuci w oczy. Lustra du偶ego, na szcz臋艣cie, w tym apartamencie nie by艂o, wi臋c nie widzia艂am, jak w tym wszystkim wygl膮dam, mog艂am to sobie tylko wyobrazi膰, od czego uda艂o mi si臋 powstrzymywa膰. Apaszk膮 omota艂am g艂ow臋 i by艂am gotowa.

Roman przytomnie podjecha艂 pod same drzwi, tak 偶e do karety mia艂am ledwie trzy kroki, ale przy schodzeniu ze schod贸w widzia艂am liczne g艂owy, gapi膮ce si臋 na mnie zza por臋czy. Musia艂a ich chyba wielce zaintrygowa膰 ta nowa moda paryska, przeze mnie przywieziona. Prawie po偶a艂owa艂am, 偶e nie ustrzeli艂am ich prawdziwie modnym letnim strojem w pe艂nym wydaniu, boso, z zielonym cieniem wok贸艂 oczu, w sp贸dniczce mini, z chustk膮 na biu艣cie zawi膮zan膮鈥

Ale mogliby za mn膮, jak za nierz膮dnic膮, kamieniami rzuca膰, wi臋c lepiej by艂o nie.

Gdyby nie osobliwo艣膰 stroju, 偶adnych wi臋kszych sensacji bym nie dozna艂a. Podjecha艂am pod wej艣cie do w艂asnego pa艂acu, jak podje偶d偶a艂am tysi膮ce razy, s艂u偶ba na schodach czeka艂a z powitaniem, z ulg膮 du偶膮 Zuzi臋 ujrza艂am, kt贸ra na m贸j widok wielkie oczy zrobi艂a, ale zaraz potem za mn膮 pobieg艂a pomoc膮 s艂u偶y膰. O, tak, jej pomoc by艂a dla mnie zgo艂a bezcenna!

Dopiero teraz bowiem u艣wiadomi艂am sobie, 偶e nie mam si臋 w co ubra膰. Co st膮d wywioz艂am, zostawi艂am w Pary偶u, przywioz艂am natomiast nowe rzeczy, 艣wie偶o kupione we wsp贸艂czesnych czasach, w przekonaniu, 偶e b臋d臋 je nosi艂a. Zarazem jednak przypomnia艂 mi si臋 m贸j wyjazd w tamt膮 stron臋 w wielkim po艣piechu i sk膮po艣膰 baga偶u, ledwie trzy suknie wzi臋艂am, w tym jedn膮 podr贸偶n膮, zatem reszta musia艂a tu zosta膰 i teraz mog艂a mi s艂u偶y膰. I gorsety鈥 Szcz臋艣cie, 偶e mia艂am ich kilka, cho膰 tak od nich odwyk艂am, 偶e b艂ysn臋艂a mi my艣l, czyby nie da艂o si臋 bez nich oby膰鈥

Musia艂abym chyba ubiera膰 si臋 sama, w tajemnicy przed w艂asn膮 pokoj贸wk膮鈥

W pierwszej kolejno艣ci k膮piel zarz膮dzi艂am, mocno postanawiaj膮c sobie jedn膮 garderob臋 na prawdziw膮 艂azienk臋 przerobi膰, z toalet膮 i wod膮 bie偶膮c膮. Ca艂y wodoci膮g i kanalizacja by艂aby do tego niezb臋dna, nie mia艂am poj臋cia, jak to urz膮dzi膰 technicznie, ale mogli Rzymianie, mog艂abym i ja, a Roman bez w膮tpienia zna艂 si臋 na tym i rad臋 potrafi艂by znale藕膰. Pieni膮dze mia艂am, bo ten spadek po pradziadku przecie偶 za艂atwi艂am鈥?

W k膮pieli zamierza艂am sama do艣膰 d艂ugo posiedzie膰 i troch臋 si臋 nad tym ca艂ym ba艂aganem zastanowi膰. Nie chc膮c prezentowa膰 Zuzi moich nowych stroj贸w, wys艂a艂am j膮 na poszukiwanie gorset贸w, bielizny i letnich sukien, ka偶膮c wszystko zgromadzi膰 tak, bym przegl膮du ca艂o艣ci 艂atwo dokona膰 mog艂a. Nie zdo艂a艂a ukry膰 zdziwienia i rozczarowania.

-Jak偶e to, czy te偶 ja艣nie pani nowych rzeczy nie przywioz艂a? Takam ciekawa by艂a, jaka tam moda w Pary偶u si臋 nosi! Nie skarci艂am jej, bo sama j膮 do pewnej poufa艂o艣ci przyzwyczai艂am, jedyn膮 zauszniczk臋 przez dziesi臋膰 lat w niej maj膮c, ale prawdy przecie偶 wyjawi膰 jej nie mog艂am.

- Du偶o kupi艂am, moja Zuziu, ale tak samo wyje偶d偶a艂am z Pary偶a, jak i st膮d do Pary偶a. W po艣piechu takim, 偶em nic nie wzi臋艂a i teraz musz臋 ze starych sukien korzysta膰. Nic straconego, bo niezad艂ugo zn贸w tam pojad臋 i teraz ju偶 mo偶e 艣pieszy膰 si臋 nie b臋d臋 musia艂a. A na razie zr贸b, co m贸wi臋, a ja sobie troch臋 odpoczn臋 po tej podr贸偶y.

W wannie le偶膮c, do kt贸rej co jaki艣 czas dziewka gor膮c膮 wod臋 mi donosi艂a, rzeczywi艣cie zacz臋艂am my艣le膰. Przede wszystkim nale偶a艂o porozumie膰 si臋 z panem Jurkiewiczem, moim tutejszym plenipotentem, ustali膰 艣ci艣le m贸j stan posiadania, potwierdzi膰 prawo w艂asno艣ci鈥 Papiery wszelkie mia艂am ju偶 zgromadzone przed wyjazdem, uporz膮dkowane, uda艂o mi si臋 nawet posp艂aca膰 i poodbiera膰 wierzytelno艣ci mojego m臋偶a, wygra膰 spraw臋 o nieruchomo艣膰 w Warszawie i odda膰 w dzier偶aw臋 stawy rybne. To wszystko wiedzia艂am i pami臋ta艂am, nie zna艂am tylko dok艂adnej wysoko艣ci moich dochod贸w, t臋 kwesti臋 troch臋 zlekcewa偶y艂am. Zostawi艂am j膮 na koniec i nie zd膮偶y艂am policzy膰, ale w艂a艣nie pan Jurkiewicz mia艂 zestawi膰 rachunki w czasie mojej nieobecno艣ci. Trzeba do niego zadzwoni膰 i kaza膰 mu przyjecha膰 ze wszystkimi dokumentami, po czym dokona膰 spisu dla uwidocznienia w testamencie鈥

Zimno mi si臋 nagle w tej gor膮cej wodzie zrobi艂o i a偶 zdr臋twia艂am. Zg艂upia艂am chyba, jakie zadzwoni膰, w co, w dzwon ko艣cielny czy w rynn臋鈥?! I jaki znowu testament, na co mi testament, jak w og贸le mog臋 sporz膮dzi膰 testament, poj臋cia nie maj膮c, co posiadam we Francji! Papiery tamtejsze u pana Desplain zosta艂y, co mam zrobi膰, nieszcz臋sna, przecie偶 z panem Desplain te偶 si臋 nie zdo艂am na poczekaniu porozumie膰, chocia偶 nie, telegram je艣t mo偶liwy鈥 I co mi, do diab艂a, z tego telegramu, przecie偶 telegramem mi kopii nie prze艣le鈥!!!

A c贸偶 za w艣ciek艂e uci膮偶liwo艣ci teraz na mnie spad艂y鈥! Dziewka mi jeszcze gor膮cej wody dola艂a, ale ju偶 chcia艂am wyj艣膰 z tej wanny. Zdenerwowa艂am si臋 okropnie. Uprzytomni艂am sobie zarazem, 偶e w obecnej sytuacji testament jest mi potrzebny jak dziura w mo艣cie i pi膮te ko艂o u wozu, mia艂 mnie wszak uchroni膰 od atak贸w Armanda Guillaume, gdzie偶 tu Armand Guillaume, przecie偶 przed t膮 jak膮艣 idiotyczn膮 barier膮 czasow膮 nawet o nim nie s艂ysza艂am! Niczym mi nie grozi! O Bo偶e鈥! A gdzie偶 Gaston鈥?!!!

Teraz dopiero skamienia艂am doszcz臋tnie i w rzeteln膮 panik臋 wpad艂am. Nie, doprawdy, za du偶o tego by艂o, komplikacje jakie艣 nie do rozwik艂ania! Jak ja mam 偶y膰鈥?!

Po d艂u偶szej chwili odzyska艂am przyrodzone w艂adze fizyczne, wyskoczy艂am z wanny, nie dzwoni膮c nawet na Zuzi臋, rozchlapa艂am wod臋 po ca艂ej garderobie, ruszy艂am do gabinetu, r臋cznikiem k膮pielowym owini臋ta, 偶eby do za艂atwiania korespondencji si臋 rzuci膰, kiedy drog臋 zastawi艂a mi M膮czewska, moja gospodyni. Czego艣 pewno ode mnie chcia艂a i czatowa艂a na moje wyj艣cie z k膮pieli, bo ju偶 usta otworzy艂a, 偶eby jakie艣 pytanie zada膰, ale wzrok jej pad艂 nagle na m贸j str贸j i tak zosta艂a, z otwart膮 g臋b膮, zastyg艂a niczym 偶ona Lota. No owszem, g贸r膮 i do艂em odzienia mi troch臋 brakowa艂o, ale przecie偶 nie na rynku si臋 znajdowa艂am i nie do ko艣cio艂a zamierza艂am si臋 uda膰! Zniecierpliwienie mnie ogarn臋艂o, c贸偶 to ma by膰, 偶ebym we w艂asnym domu nie mog艂a ubiera膰 si臋, jak mi si臋 spodoba!

- Niech M膮czewska nie stoi mi tu jak s艂up soli, tylko do gabinetu zaraz przyjdzie - rzek艂am gniewnie - a przedtem Zuzi臋 prosz臋 mi przys艂a膰. Nie my艣la艂a chyba M膮czewska, 偶e z wanny w nied藕wiedzim futrze wyjd臋?

Omin臋艂am j膮 z pewnym trudem, bo szczuplutka nie by艂a, i skorygowa艂am zamiary. Uda艂am si臋 do sypialni. Zuzia ju偶 si臋 tam znajdowa艂a, zmieszana, zdezorientowana, ale te偶 i zaciekawiona nadzwyczajnie, bo nosem dobrej pokoj贸wki w臋szy艂a jakie艣 niezwyk艂o艣ci, a w dodatku rozpakowa艂a rzeczy, przeze mnie przywiezione. Kr贸tkie suknie i sp贸dniczki w os艂upienie j膮 wprawi艂y, tak偶e bielizna, po艅czochy鈥 Jedn膮 sukni臋 wieczorow膮, z rozci臋ciami na bokach, w艂a艣nie w r臋kach trzyma艂a, wpatruj膮c si臋 w ni膮 wzrokiem pe艂nym zarazem zachwytu i zgrozy.

- Czy to, prosz臋 ja艣nie pani, takie co艣 w Pary偶u si臋 nosi鈥? - spyta艂a niemal bez tchu. - A pod tym co鈥?

Z艂a by艂am taka, 偶e si臋 nie powstrzyma艂am.

- Nic - odpar艂am szorstko. - W艂asne nogi si臋 pokazuje. - Jezusie Maryjo鈥!

A偶 si臋 zach艂ysn臋艂a, ale uwierzy膰 nie zdo艂a艂a.

- Eee, ja艣nie pani 偶arty sobie takie robi鈥 To偶 przecie niemo偶liwe, ksi膮dz by tak膮 rzecz wykl膮艂, a i na ulicy policja by z艂apa艂a, i gnojem by rzucali鈥 Obraza boska! Ale jakby ze spodu koronki i tiule wystawa艂y, o, to tak, toby mo偶na dopiero toalet臋 pokaza膰! Ale na figurze obcis艂e鈥?

Trudno, musia艂am si臋 opanowa膰, 偶eby rewolucyjnej demoralizacji od w艂asnej pokoj贸wki nie zaczyna膰. Wiadomo przecie偶, 偶e nasz膮 opini臋 s艂u偶ba kszta艂tuje. Z westchnieniem ci臋偶kim powiadomi艂am Zuzi臋, 偶e nowa moda paryska wielkie zmiany wprowadza, zatchn臋艂am si臋 nieco na my艣l, 偶e B贸g raczy wiedzie膰 jak naprawd臋 w tej chwili paryskie mody wygl膮daj膮, ja sama owszem, wiem, co si臋 b臋dzie za sto lat nosi艂o, a poj臋cia nie mam, co teraz, ale przecie偶 Zuzia do Pary偶a si臋 nie wybiera艂a鈥 Od razu postanowi艂am nak艂ama膰, uk艂on uczyni膰 w kierunku wygody i dowolno艣ci, zdyskredytowa膰 gorsety, skr贸ci膰 sp贸dnice, zamordowa膰 tiurniury, nogi pokaza膰, kostiumy k膮pielowe wyeksponowa膰, mod臋 na opalenizn臋 s艂oneczn膮 delikatnie napocz膮膰鈥

- Tiul przezroczysty spod takiego rozci臋cia wygl膮da - rzek艂am konfidencjonalnie. - Ale tego, moja Zuziu, zbytnio nie rozg艂aszaj, bo w pierwszej chwili zgorszenie mo偶e budzi膰. Pod tiulem za艣 noga si臋 pokazuje, ledwo os艂oni臋ta. Przeto rzecz tak膮 wymy艣lono, 偶eby podwi膮zka nie przeszkadza艂a, po艅czochy ca艂e, jak rajtuzy, a偶 do pasa. Gorsety z u偶ycia wychodz膮, szczeg贸lnie w czasie wielkich upa艂贸w, i ledwo stanik zostaje, a sp贸dnice pod sukni膮 tylko w zimne dni si臋 nosi. Obcis艂e na figurze, owszem, zgadza si臋, i w sekrecie ci wielkim powiem, 偶e podobno p艂e膰 m臋ska tego za偶膮da艂a, na co wielcy krawcy musieli si臋 zgodzi膰, 偶eby prawdziwe kszta艂ty niewiast niczym nie by艂y sk艂amane. Sama w pierwszej chwili czym艣 takim by艂am przera偶ona, ale po pewnym czasie przywyk艂am. Nie do艣膰 na tym, w gor膮ce lato nad morzem nawet i po艅czoch si臋 nie nosi, tylko bose nogi spod kr贸tkiej sukni wystaj膮鈥

Urwa艂am ten wyk艂ad, widz膮c, jak Zuzi oczy zgo艂a w s艂up staj膮. Nie za wiele na raz. Szczeg贸lnie 偶e te os艂upia艂e oczy na m贸j kostium i garsonk臋 przesz艂y, letnie i kr贸tkie, i na nich znieruchomia艂y. Wprost wida膰 by艂o nad biedn膮 Zuzi膮 my艣l straszn膮, 偶e tak potwornie nieprzyzwoit膮 rzecz jej pani na sobie mie膰 mog艂a.

- Nad morzem i na pla偶y jeszcze gorsze rzeczy widzie膰 mo偶na - rzek艂am niemi艂osiernie. - I nikt si臋 tym nie przejmuje, wi臋c Zuzia te偶 nie musi. Kiedy indziej ci opowiem, jakie to zmiany na 艣wiecie zachodz膮, a teraz ubra膰 bym si臋 chcia艂a, bo wiele mam interes贸w do za艂atwienia. Z gorsetem damy sobie spok贸j chwilowo, liliow膮 sukni臋 poprosz臋, zapniesz mi j膮 zwyczajnie z ty艂u, a pod sp贸d nikt nie b臋dzie zagl膮da艂. Nie mam czasu na dostojniejszy str贸j. Rusz si臋, moje dziecko, dziwi膰 si臋 b臋dziesz kiedy indziej. I do czasu trzymaj j臋zyk za z臋bami.

Stanowczo艣膰, brzmi膮ca w moim g艂osie w艂a艣ciwy skutek wywar艂a. W dziesi臋膰 minut by艂am gotowa pokazywa膰 si臋 ludziom, wychodz膮c za艣, widzia艂am, jak Zuzia pad艂a na krzes艂o, p贸艂przytomna niemal. Zostawi艂am j膮, by spokojnie przysz艂a do siebie i pogodzi艂a si臋 z rewolucj膮, i M膮czewsk膮 odnalaz艂am, pod drzwiami gabinetu stoj膮c膮.

- Prosz臋 - rzek艂am zimno. - M膮czewska ma mi co艣 do powiedzenia. S艂ucham.

Na widok pani ubranej normalnie, w sukni臋 jak si臋 nale偶y, M膮czewska odzyska艂a zdrowe zmys艂y.

- A bo to, prosz臋 ja艣nie pani - rzek艂a ze zwyk艂膮 sobie energi膮 - nim jeszcze ja艣nie pani dojecha艂a, dwie rzeczy si臋 zapowiedzia艂y, jedno, to pan Armand Guillaume by艂 tu, jako powinowaty ja艣nie pani, i wizyt臋 zapowiedzia艂, a drugie, to ja艣nie pani Ewelina Borkowska na sam powr贸t ja艣nie pani chcia艂a przyby膰 i mo偶liwe, 偶e ju偶 dzi艣 tu b臋dzie, i z jakim艣 go艣ciem jeszcze. Wi臋c nie wiem, chcia艂am zapyta膰, czy to razem nast膮pi, czy oddzielnie, i jaki obiad mam zarz膮dzi膰 albo 艣niadanie, albo co. Albo mo偶e przyj臋cie wieczorne, kolacj臋 czy jak. Na lito艣膰 bosk膮鈥!

Zmartwia艂am. Armand Guillaume鈥!!!

Przez mgnienie oka korci艂o mnie, 偶eby zaleci膰 M膮czewskiej dolanie Armandowi do wina szaleju, blekotu albo ekstraktu z tojadu, bo skoro on chcia艂 mnie ryb膮 fugu uszcz臋艣liwi膰, czemu偶 nie mia艂abym mu odp艂aci膰 produktem krajowym, ale zdo艂a艂am sobie przypomnie膰, 偶e tych dekokt贸w w domu nie mamy, i trzeba by je by艂o do艣膰 d艂ugo przygotowywa膰. Mign臋艂y mi jeszcze w g艂owie grzyby truj膮ce, na kt贸re w艂a艣nie by艂 czas, ale te musia艂abym chyba sama zebra膰, 偶eby s艂u偶by na konsekwencje nie nara偶a膰. Z p贸艂 minuty milcza艂am.

Do艣wiadczenia ca艂ego 偶ycia pozwoli艂y mi wreszcie zarz膮dzenia w艂a艣ciwe wyda膰.

- Zrobi M膮czewska co艣, co do podgrzania si臋 nadaje, bigos w pierwszej kolejno艣ci. Trunki prosz臋 przygotowa膰, co na zimno, na lodzie postawi膰 i niech czeka. Pierogi grzybowe i mi臋sne robi膰 zaraz, odsma偶one i zrumienione w razie czego si臋 poda, 艣ledzie s膮, mam nadziej臋鈥?

- S膮,

- Bardzo dobrze. W ka偶dym wypadku od 艣ledzi zaczniemy. Z ciast, zimny sernik z galaretk膮 owocow膮 przygotowa膰, kruche ciasteczka ju偶 robi膰, konfitura do nich b臋dzie鈥 Konfitury chyba przez czas mojej nieobecno艣ci nie znik艂y?

- Co te偶 ja艣nie pani鈥!

- Doskonale. Szynka w 艣pi偶arni jest? - Pewnie, 偶e jest!

- Przeto, zale偶nie, 艣niadanie czy kolacja, omlet z szynk膮 艂atwo zrobi膰. Dwie kaczki zabi膰 zaraz鈥

- Pasztet z zaj膮ca mamy, 艣wie偶utko zrobiony - przerwa艂a mi 偶ywo M膮czewska. - Zamiast kaczki mo偶e ba偶ant, bo to si臋 kr贸cej piecze i w razie potrzeby鈥

Te偶 jej przerwa艂am.

- Doskonale, zatem w ostatniej chwili M膮czewskiej powiem i to si臋 poda, co najbli偶ej b臋dzie. Sama nie wiem, Bo偶e偶 ty m贸j, przed paroma godzinami przyjecha艂am, kto i kiedy nam wizyt臋 z艂o偶y, a wstyd by艂oby 藕le go艣cia przyj膮膰. Z tego, co m贸wi臋, M膮czewska sama musi jad艂ospis u艂o偶y膰, z tym 偶e nie musi to by膰 co艣 nadzwyczajnego z racji ledwo mojego powrotu, ale te偶 i nie byle co. I s艂u偶ba g艂odna by膰 nie mo偶e, bigos, bigos! Ju偶 ten bigos trzeba gotowa膰!

M膮czewska nad臋艂a si臋 tak, 偶e o ma艂o nie p臋k艂a.

- Bigos, prosz臋 ja艣nie pani, to ju偶 od blisko dw贸ch niedziel w garnkach perkocze - rzek艂a godnie. - To偶 g艂upia bym musia艂a by膰, 偶eby bigosu nie gotowa膰, skorom wiedzia艂a, 偶e ja艣nie pani wraca. Jeno te frykasy 艣niadaniowe czy kolacjowe鈥 Co艣 mn膮 nagle szarpn臋艂o.

- A sk膮d M膮czewska wiedzia艂a, 偶e akurat teraz wracam? - spyta艂am delikatnie, ciep艂o, mi臋kko i z bardzo wymuszonym u艣miechem.

- A to偶 ze wszystkich stron! Ten pan powinowaty Armand Guillaume powiedzia艂 i ja艣nie pani Borkowska m贸wi艂a鈥 Na mi艂osierdzie pa艅skie鈥

Wiedzieli o mnie. Jak to si臋 mog艂o, do tysi膮ca piorun贸w, sta膰鈥?!Ewa, w porz膮dku, zna艂y艣my si臋, mog艂y艣my si臋 spotka膰 zn贸w po moim i jej 艣lubie, ale sk膮d Armand鈥?!!!

On sam si臋 objawi艂 czy jaki艣 jego pradziadek鈥?

- Romana prosz臋 mi wezwa膰 natychmiast - za偶膮da艂am na zako艅czenie.

M膮czewska posz艂a sobie, nawet do艣膰 zadowolona, bo lubi艂a sama o jad艂ospisie decydowa膰 i wiedzia艂am, 偶e g艂upstwa 偶adnego nie zrobi. Zd膮偶y艂am usi膮艣膰 przy biurku, kiedy przyszed艂 Roman.

Popatrzyli艣my na siebie.

- No i dalej nie wiem, jak ten m贸j dom wygl膮da - wyrwa艂o mi si臋 z lekk膮 gorycz膮, ale zaraz przesz艂am do k艂opot贸w bie偶膮cych. - Roman wie, 偶e Armand Guillaume tu si臋 pokaza艂?

- Wiem - odpar艂, wyra藕nie zatroskany. - Mi臋dzy s艂u偶b膮 o wszystkim si臋 gada. Sam nie rozumiem, sk膮d si臋 wzi膮艂, ale musi to mie膰 zwi膮zek ze spadkiem.

- Te偶 tak uwa偶am. Pan Jurkiewicz jest mi potrzebny gwa艂townie, list napisz臋, a Roman po niego do Warszawy pojedzie. I do pana Desplain telegram trzeba wys艂a膰. Bo偶e drogi, jak mi okropnie telefonu brakuje!

- Wi臋cej r贸偶nych rzeczy b臋dzie ja艣nie pani brakowa艂o, ale takich s艂贸w ja艣nie pani w og贸le nie powinna u偶ywa膰. A co do testamentu鈥

- Okazuje si臋, 偶e chc膮c nie chc膮c, musz臋 go napisa膰. Ju偶 si臋 zastanowi艂am, spadkobierczyni膮 swoj膮 uczyni臋 Zosi臋 Jab艂o艅sk膮, pokrewie艅stwo z ni膮 jest bardzo dalekie, ale jest.

- Ale to dziecko? Jak pami臋tam, panienka Jab艂o艅ska ma sze艣膰 lat?

- Tote偶 chyba mnie nie zabije? I jej rodzice te偶 nie, poniewa偶 nie 偶yj膮, to sierota, u ciotki na wychowaniu. Ale nikomu o tym nie nale偶y m贸wi膰, 偶eby p贸藕niej rozczarowa艅 nie by艂o鈥

- To si臋 mija z celem - przerwa艂 mi Roman rozs膮dnie. Przecie偶 po to ja艣nie pani pisze testament, 偶eby si臋 w艂a艣nie rozesz艂o i 偶eby pan Guillaume si臋 dowiedzia艂.

Zak艂opota艂am si臋, bo mia艂 racj臋.

- To jak to zrobi膰, 偶eby Armand wiedzia艂, a Zosia Jab艂o艅ska nie? Bo ca艂y spadek dla Zosi, to Roman rozumie, szum si臋 zrobi i wielka sensacja. A potem biedne dziecko na lodzie zostanie. Albo nie! Nie zostanie, co艣 jej naprawd臋 zapisz臋, 偶eby przynajmniej posag mia艂a, ci膮gle nie wiem, ile mam pieni臋dzy, ale chyba wystarczy?

- Wedle mojego rozeznania wystarczy na par臋 posag贸w i nawet ja艣nie pani uszczerbku nie zauwa偶y. To rozumiem, 偶e w telegramie do pana Desplain podania wysoko艣ci dochod贸w ja艣nie pani trzeba za偶膮da膰?

- Pewnie, 偶e trzeba. A je艣li nawet si臋 zdziwi, 偶e sumy nie znam, nie szkodzi, niech si臋 dziwi do upojenia i niech mnie za idiotk臋 uwa偶a. Kobieta do g艂upoty ma prawo.

- Ot贸偶 to! - przy艣wiadczy艂 Roman skwapliwie. - Ja nawet pozwol臋 sobie zwr贸ci膰 ja艣nie pani uwag臋, 偶e ja艣nie pani za du偶o wie. Bo ta przesz艂o艣膰 z przedwczoraj to si臋 teraz zrobi艂a przysz艂o艣ci膮 i ja艣nie pani musi strasznie uwa偶a膰, 偶eby si臋 z czym艣 nie wyrwa膰. Najlepiej by艂oby w艂a艣nie, gdyby ja艣nie pani g艂upot臋 udawa艂a, 偶e o艣mielam si臋 radzi膰.

Pokiwa艂am sm臋tnie g艂ow膮, bo zn贸w mia艂 racj臋. Niech si臋 wyg艂upi臋 z komputerem, telewizorem, samolotem czy o艣wietleniem elektrycznym i ju偶 si臋 Armand postara, 偶eby mnie w domu ob艂膮kanych zamkn臋li. Wszyscy zgodnie za艣wiadcz膮, 偶e zdradzam objawy szale艅stwa, a tak ze trzysta lat temu pewnie by mnie na stosie spalili. Pocieszaj膮ce dosy膰, 偶e teraz ju偶 nie.

Zasiad艂am do list贸w. Bo偶e drogi, okaza艂o si臋, 偶e ju偶 zd膮偶y艂am odwykn膮膰 od stal贸wki i atramentu! Omal nie si臋gn臋艂am po d艂ugopis, kt贸ry mia艂am w torebce i kt贸ry swojego charakteru wcale nie zmieni艂, ale opami臋ta艂am si臋. Nie tylko pan Jurkiewicz zdumia艂by si臋 艣miertelnie, ale tak偶e i pan Desplain鈥 No nie, pan Desplain nie, do niego m贸j r臋kopis nie dojdzie, telegram na miejscu wypisany dostanie. Co to za szcz臋艣cie, swoj膮 drog膮, 偶e g臋sie pi贸ro ju偶 mi nie grozi艂o, 艣wi臋tej pami臋ci ojciec ka偶dy wynalazek z zapa艂em chwyta艂, a i m贸j m膮偶 nieboszczyk stal贸wkami si臋 pos艂ugiwa艂 od pierwszej chwili, kiedy si臋 pokaza艂y.

Wys艂a艂am Romana z korespondencj膮 i za przegl膮danie rachunk贸w i dokument贸w r贸偶nych si臋 zabra艂am, zn贸w 偶a艂uj膮c, 偶e nie mam pomocy technicznych. Widzia艂am takie rzeczy w komputerze gromadzone i nawet zd膮偶y艂am si臋 nauczy膰 ich wyszukiwania i drukowania, co mi si臋 bardzo spodoba艂o. A tu nic. Wszystko r臋cznie鈥

Nie chcia艂o mi si臋 samej do ka偶dego sedna rzeczy dochodzi膰, dodawa膰 i odejmowa膰, og贸lne poj臋cie o swoich sprawach zyska艂am, rzeczywi艣cie w czasie mojej nieobecno艣ci pan Jurkiewicz uporz膮dkowa艂 ca艂膮 reszt臋, a teraz postanowi艂am na jego przyjazd zaczeka膰 i od niego ostateczne wyniki dosta膰. Rachunki domowe przejrza艂am pobie偶nie, nic w nich nagannego nie by艂o, mog艂am zatem zaj膮膰 si臋 wreszcie najwa偶niejszym, a mianowicie strojami.

Do 艂atwego i wygodnego cz艂owiek szybko przywyka. Spodziewa艂am si臋 wizyt, musia艂am zatem wygl膮dem przystosowa膰 si臋 do obyczaj贸w, nie nale偶a艂o od pierwszej chwili wstrz膮s贸w powodowa膰. Zuzia pos艂usznie wy艂o偶y艂a zawarto艣膰 moich szaf, 艣wi臋cie przekonana, 偶e koniec 偶a艂oby, kt贸ry w艂a艣nie nadszed艂, ma spowodowa膰 odmian臋 mojego ubioru. Gdyby wiedzia艂a, jakiej odmiany by艂am spragniona, pewnie by s艂u偶b臋 wym贸wi艂a, nie mog膮c strawi膰 zgorszenia. Suknie sukniami, wi臋kszo艣膰 z nich dobrze le偶a艂a i by艂a twarzowa, ale bielizna鈥? Niemal w panik臋 wpad艂am na my艣l, 偶e gro偶膮 mi moje w艂asne pantalony, d艂ugie koszule, gorsety, podwi膮zki, obciskaj膮ce nog臋, a偶 艣lady czerwone zostawa艂y. Za du偶o tego by艂o i teraz dopiero poj臋艂am, jak przeszkadza艂y i kr臋powa艂y ruchy! Przez dwadzie艣cia pi臋膰 lat nie zdawa艂am sobie z tego sprawy, raz poczuwszy swobod臋, jak偶e mia艂am wr贸ci膰 do tamtych uci膮偶liwo艣ci?

Dobrze chocia偶, 偶e upa艂y wielkie nie panowa艂y, co we wrze艣niu mog艂o si臋 zdarzy膰鈥

Od razu poj臋艂am, 偶e b臋d臋 musia艂a przekabaci膰 Zuzi臋. Troch臋 bielizny przywioz艂am, zapas niewielki, gdybym przeczu艂a t臋 przekl臋t膮 barier臋 czasow膮, przywioz艂abym ca艂e kufry! Nikt by mi przecie偶 nie zagl膮da艂, co pod sukni膮 nosz臋. W obecnej sytuacji jednak偶e nale偶a艂o chyba uszy膰 nowe na wz贸r przywiezionych i nie dopu艣ci膰, 偶eby Zuzia parali偶u r膮k dozna艂a. Z koronek zrezygnuj臋, tego by mo偶e Zuzia nie potrafi艂a, a szkoda. Jak na razie, to, co mia艂am na sobie w podr贸偶y, upra膰 trzeba, najlepiej od razu wrzuci膰 do pralki鈥

J臋ku nie zdo艂a艂am powstrzyma膰. 艢wi臋ty J贸zefie, a gdzie偶 tu pralka?! Pomieszania zmys艂贸w dosta艂am i pozby膰 si臋 go nie mog臋, jaka pralka, urz膮dzenie mi niedost臋pne, a najlepsze, by prane sztuki garderoby ukry膰, w艂asn膮 r臋k膮 je do 艣rodka wrzucaj膮c, w艂asn膮 r臋k膮 z suszarki wyjmuj膮c鈥 Robi艂am to ju偶 przecie偶! Do ma艂ej przepierki w Trouville nawet Florentyny nie wzywa艂am, czasem najwy偶ej wysuszone sztuki wyjmowa艂a i uk艂ada艂a w komodzie. A teraz鈥?

Pad艂am na krzes艂o przy oknie i g艂ow臋 w d艂oniach ukry艂am, bo mnie na moment rozpacz ogarn臋艂a. Czemu偶 tej Zuzi w tamt膮 podr贸偶 nie wzi臋艂am, teraz by, tak jak Roman, do innego 偶ycia ju偶 by艂a przyzwyczajona, wsp贸lniczk膮 bym j膮 mia艂a! Co mam zrobi膰, nieszcz臋sna, ile偶 wysi艂k贸w mnie czeka?!

Zuzia na widok mojej rozpaczy sp艂oszy艂a si臋 okropnie.

- Ale偶 prosz臋 ja艣nie pani! Co si臋 sta艂o? Czy to zmartwienie jakie? Czy si臋 ja艣nie pani co艣 nie powiod艂o? A to偶 Roman m贸wi艂, 偶e sprawy tak doskonale za艂atwione, pa艂ac pi臋kny ja艣nie pani w spadku dosta艂a, czemu偶 teraz鈥? Czy ja艣nie pani mo偶e chora? Ja zi贸艂ek przynios臋, a mo偶e wina, bo to m贸wi膮, 偶e stare wino na lekarstwo dobre? Po doktora mo偶e pos艂a膰?

Porzuci艂a ca艂膮 moj膮 garderob臋 i do kolan mi przypad艂a, szczerze przera偶ona, bo zazwyczaj 偶adnych histerycznych atak贸w nie miewa艂am. Nie 艣mi膮c r膮k mi odrywa膰, pr贸bowa艂a cho膰 z boku zajrze膰 mi w twarz, tajemnicz膮 chorob臋 odgadn膮膰. Nie trzyma艂am jej d艂ugo w niepewno艣ci.

- Wina! - za偶膮da艂am s艂abiutko, dobrze wiedz膮c, 偶e w kredensie i koniak stoi, ale nie chc膮c przesadzi膰. Jeszcze by naprawd臋 po doktora pos艂ano.

Zuzia porwa艂a si臋 jak szalona, w trzy minuty wielki kielich czerwonego wina mi przynios艂a. Przez ten czas, w nie zmienionej pozycji siedz膮c, zd膮偶y艂am sobie przypomnie膰, 偶e kluczy od kredens贸w jeszcze M膮czewskiej nie odebra艂am i trzeba to b臋dzie zrobi膰, cho膰 na t臋 chwil臋 akurat dobrze si臋 z艂o偶y艂o. Oderwa艂am r臋ce od twarzy i unios艂am g艂ow臋, po wino si臋gaj膮c, dzi臋ki czemu ujrza艂am za oknem pow贸z, kt贸ry ju偶 do gazonu podje偶d偶a艂, a tu偶 za nim je藕d藕ca na koniu. Masz ci los, go艣cie! Teraz, zanim jeszcze zd膮偶y艂am sw贸j stan ducha uporz膮dkowa膰!

Zuzia, nie widz膮c 艂ez w moich oczach, uspokoi艂a si臋 znacznie, pusty kielich z r膮k mi wyj臋艂a i r贸wnie偶 w okno spojrza艂a.

- A to偶 ja艣nie pa艅stwo Borkowscy! - wykrzykn臋艂a 偶ywo. Poznaj臋 pow贸z i konie. A i jeszcze z nimi kto艣 konno! Ja艣nie pani zejdzie?

- Pewnie 偶e zejd臋. Niech M膮czewska drugie 艣niadanie poda.

- Nie obiad? - zdziwi艂a si臋 Zuzia.

Rozz艂o艣ci艂y mnie nagle te wszystkie k艂ody na drodze, o kt贸re si臋 co chwila potyka艂am.

- Nie. Nie obiad. Nowe obyczaje z podr贸偶y przywioz艂am i teraz obiad si臋 b臋dzie jad艂o o pi膮tej po po艂udniu. A drugie 艣niadanie owszem, mo偶e by膰 obfite i na gor膮co. Le膰 i powiedz jej to, ja tu sobie dam rad臋.

Najwyra藕niej w 艣wiecie w poj臋cia Zuzi istn膮 rewolucj臋 wprowadzi艂am, ale pos艂usznie pobieg艂a. Niepotrzebna mitu by艂a, bo nie wytrzyma艂am, do toaletki skoczy艂am i odrobin膮 pudru bodaj nos upi臋kszy艂am, nie o艣mielaj膮c si臋 jeszcze makija偶u robi膰. No, jeszcze szminka, naturalny kolor nie pozwala艂 jej nawet odgadn膮膰, a usta jednak innego wyrazu nabiera艂y. Liliowa suknia do pory dnia pasowa艂a, chwyci艂am szybko koronkow膮 narzutk臋 i ametysty na szyj臋 i spokojnym krokiem na d贸艂 zesz艂am.

Ciekawa by艂am Ewy wprost szale艅czo鈥. No i zn贸w, jakiej Ewy, nie 偶adnej Ewy, tylko Eweliny Borkowskiej, kt贸rej przesz艂o osiem lat nie widzia艂am!

Jednym rzutem oka zdo艂a艂am j膮 obejrze膰, a pewno艣膰 mia艂am, 偶e i ona mnie. Szczup艂a by艂a, doskonale ubrana, jednak偶e wyda艂a mi si臋 co najmniej o pi臋膰 lat starsza, a by艂y艣my przecie偶 r贸wie艣nicami! Chwyci艂a mnie w obj臋cia, rzewnymi 艂zami p艂acz膮c. - O, moja Kasiu biedna! - wykrzykn臋艂a.

Poj臋cia nie maj膮c, dlaczego jestem biedna i dlaczego ona p艂acze, na wszelki wypadek wycisn臋艂am z siebie kilka 艂ez do towarzystwa. Chwali膰 Boga, Ewelina zaraz w nast臋pnych s艂owach swoje 艂kania wyt艂umaczy艂a.

- Ach, moja droga, za p贸藕no o twoim nieszcz臋艣ciu si臋 dowiedzia艂am, list przyszed艂 ju偶 d艂ugo po pogrzebie!

By艂abym przyjecha艂a, 偶eby ci bodaj okrucha pociechy dostarczy膰! Tyle stara艅, tyle po艣wi臋ce艅 i wszystko na nic! I jeszcze tyle k艂opot贸w po nieboszczyku na ciebie spad艂o, a teraz ten skandal w Montilly鈥!

A偶 do skandalu w Montilly rozumia艂am, 偶e m贸wi o 艣mierci mojego m臋偶a i zwyk艂e kondolencje mi sk艂ada, ale skandal mnie oszo艂omi艂. Na mi艂y B贸g, co tam by艂o, czy偶by ona o ostatnich wydarzeniach wiedzia艂a? Obecne zbrodnie mia艂y miejsce sto lat wcze艣niej czy co鈥?

Karol do mnie przyst膮pi艂.

- Gdyby艣my o tragedii na czas us艂yszeli, sam bym si臋 postara艂 wszelk膮 pomoc膮 pani s艂u偶y膰. Racz pani przyj膮膰 najszczersze wyrazy wsp贸艂czucia鈥

D艂o艅 moj膮 z szacunkiem wielkim uca艂owa艂 i trzeba przyzna膰, 偶e stosowne s艂owa podzi臋kowania z trudem przez usta mi przesz艂y, bo omal si臋 do niego zwyczajnie per 鈥渢y鈥 nie zwr贸ci艂am. W dodatku prawie skr臋powanie poczu艂am, 偶e czarnej sukni z welonem nie mam na sobie, ale zn贸w mnie to zirytowa艂o i zdecydowa艂am si臋 z miejsca wzi膮膰 byka za rogi.

- Ju偶 mi si臋 偶a艂oba sko艅czy艂a - zwr贸ci艂am im uwag臋, pilnuj膮c, by nie okaza膰 z tej racji uciechy i taktownym sm臋tkiem zion膮膰. - A k艂opot贸w istotnie mia艂am tyle, nie tylko tu, ale tak偶e w tej m臋cz膮cej podr贸偶y, 偶e wydaje mi si臋, jakbym wdow膮 od pi臋ciu lat by艂a. Jak偶e si臋 ciesz臋, 偶e was widz臋, najprzyjemniejsza wiadomo艣膰, jak膮 po powrocie uzyska艂am, to ta o waszej obecno艣ci. I pociecha to dla mnie, i rado艣膰!

- A ile偶 sobie mamy do powiedzenia! - wykrzykn臋艂a 偶ywo Ewelina, porzucaj膮c grobowe nastroje. - Czy艣 chocia偶, kuzynko droga, we Francji swoje odzyska艂a鈥?

Ju偶 wida膰 by艂o, 偶e temat贸w do rozmowy nam nie zabraknie. Nieznacznie zadzwoni艂am na s艂u偶b臋, M膮czewska stan臋艂a na wysoko艣ci zadania, bo zaraz Wincenty, m贸j kamerdyner, si臋 pokaza艂 z trunkami rozmaitymi i male艅k膮 przegryzk膮, ciasteczkami serowymi, stanowi膮cymi jej specjalno艣膰. Jednak偶e nie spe艂ni艂am jeszcze wszystkich obowi膮zk贸w pani domu.

- Mam wra偶enie, 偶e z kuzynostwem drogim kto艣 wi臋cej jecha艂? - spyta艂am grzecznie i bez nacisku, 偶eby na w艣cibstwo nie wysz艂o. - Czy to znajomy jaki艣 na spacer si臋 wybra艂?

Ewelina rzuci艂a na Karola b艂yskawiczne spojrzenie, ale on zachowa艂 twarz kamienn膮, wi臋c zdecydowa艂a si臋 ujawni膰 zak艂opotanie.

-Ach, m贸j Bo偶e, powinnam by艂a od razu powiedzie膰鈥 Ale na tw贸j widok, Kasiu moja kochana, takie wzruszenie mnie ogarn臋艂o, 偶em o wszystkim zapomnia艂a, i nawet o manierach przyzwoitych. I nadal niepewna siebie jestem, bo mam obawy, 偶e ci nietakt wielki wyrz膮dzam. Z g贸ry o przebaczenie ci臋 prosz臋!

Gotowa by艂am przebaczy膰 jej wszystko natychmiast, bo i ciekawo艣膰 mnie ogarn臋艂a, i jaki艣 niepok贸j. W stresie i l臋ku 偶y艂am ju偶 od paru tygodni i wszelkich niepewno艣ci zaczyna艂am mie膰 po dziurki w nosie. C贸偶 tam za jaka艣 podejrzana posta膰 wok贸艂 nich si臋 pl膮ta艂a?

- Ale偶 ja tu 偶adnego nietaktu nie widz臋, najdro偶sza Ewelino, i nie mam nic do przebaczania! To偶 wiesz przecie偶, 偶e w moim domu jeste艣 u siebie, to艣my sobie przecie偶 ju偶 dawno przyrzek艂y! O c贸偶 chodzi?

- O, zatem wprost powiem. Przywie藕li艣my ci go艣cia w po艣piechu wr臋cz gorsz膮cym, ale tak nalega艂, 偶em mu odm贸wi膰 nie umia艂a. Pozna艂 ci臋 jeszcze za twoich panie艅skich czas贸w i teraz odnowi膰 znajomo艣膰 pragnie, od niedawna tu jest, bo podr贸偶owa艂 i o nikim innym, jak tylko o tobie, nie m贸wi. Ma dla ciebie, tak twierdzi, wa偶ne jakie艣 wiadomo艣ci. Tyle jeszcze przyzwoito艣ci okaza艂, 偶e nie o艣mieli艂 si臋 wej艣膰 razem z nami bez twojego zaproszenia, a w og贸le jest to przecie偶 tw贸j daleki krewny, tyle 偶e od francuskiej strony.

Armand鈥! Zimno mi si臋 zrobi艂o, ale opanowanie zachowatam. Raz kozie 艣mier膰.

- Ale偶 moja droga, oczywi艣cie, zaraz Wincentego wy艣l臋, kt贸偶 to widzia艂 tak go艣cia za drzwiami trzyma膰! Zadzwoni艂am, polecenie szybko wyda艂am.

- I kto to jest? - spyta艂am, ca艂e m臋stwo zbieraj膮c.

- Hrabia Gaston de Montpesac, z Felicji Radomi艅skiej si臋 rodzi鈥

Co艣 tam jeszcze dalej Ewelina m贸wi艂a, ale nie us艂ysza艂am ani jednego s艂owa. Dobry Bo偶e, Gaston鈥!!!

Szcz臋艣cie, 偶e zd膮偶y艂am ju偶 Wincentego po niego wys艂a膰, bo teraz nie by艂abym do tego zdolna. S艂abo mi si臋 zrobi艂o, usiad艂am czym pr臋dzej, kolana si臋 same pode mn膮 ugi臋艂y, nie wiem, co moja twarz mog艂a wyra偶a膰, ale p艂omie艅 na niej poczu艂am, rado艣膰 buchn臋艂a we mnie tak, 偶e mi tchu zabrak艂o. G艂os Eweliny brzmia艂 mi w uszach niczym jakie艣 brz臋czenie, trwa艂am w bezruchu, w wej艣cie do salonu wpatrzona, o wszystkim ju偶 zapomniawszy.

I w tym wej艣ciu ukaza艂 si臋 Gaston.

呕e mu od razu w obj臋cia nie pad艂am, to cud istny, bo zerwa艂am si臋 z fotela jak spr臋偶yn膮 rzucona. Mi艂osiernie fotel z Karolem na drodze mi stan膮艂, co mnie wyhamowa艂o odrobin臋, a i Gaston tak si臋 zachowa艂, 偶e oprzytomnia艂am. Nie run膮艂 ku mnie, elegancko ju偶 od drzwi zacz膮艂 si臋 k艂ania膰, da艂 mi czas na powr贸t do jakiej takiej r贸wnowagi. M贸j impet niestosowny i nieprzyzwoity nabra艂 dzi臋ki temu charakteru przeprosin, 偶e tak d艂ugo go艣cia nie przyjmowa艂am, ka偶膮c mu czeka膰 przed domem鈥

Opanowa艂am si臋. No tak, oczywi艣cie, moja pami臋膰 dobrze dzia艂a艂a. By艂 to ten w艂a艣nie m艂odzieniec, kt贸ry w oko mi wpad艂 w przeddzie艅 mojego 艣lubu, dzi艣 o osiem lat starszy, ten sam, kt贸rego spotka艂am w Pary偶u i rozpozna艂am natychmiast, w kt贸rym zakocha艂am si臋 na 艣mier膰 i 偶ycie i kt贸rego mia艂am po艣lubi膰 w pa藕dzierniku, o czym, zdaje si臋, on nie mia艂 najmniejszego poj臋cia鈥

Mimo wszystko mo偶e i zdo艂a艂abym po艣lubi膰 go w pa藕dzierniku, tylko ciekawa rzecz, kt贸rego roku鈥?

Na to drugie 艣niadanie, w 偶adnym razie nie b臋d膮ce obiadem, zosta艂 zaproszony i po kr贸tkich certacjach zaproszenie przyj膮艂. Maniery mia艂 nieskazitelne, z umiarem wielkim toczy艂 ze mn膮 rozmow臋, przy艣wiadczaj膮c, 偶e istotnie posiada pewn膮 wiedz臋, kt贸ra, by膰 mo偶e, oka偶e si臋 dla mnie interesuj膮ca, ale wszak nie przy posi艂ku b臋dziemy trudne sprawy omawia膰, Eweliny i Karola nie zaniedbywa艂, u艣miech przyjemny utrzymywa艂 na twarzy, ale ca艂y czas, od pierwszego momentu, w oku trwa艂 mu ten b艂ysk, kt贸ry ka偶da kobieta bezb艂臋dnie rozpozna i zrozumie. Ewelina te偶 go dostrzeg艂a, wzrokiem powiedzia艂a mi, 偶e widzi, zbyt dobrze jednak by艂a wychowana, 偶eby bodaj najdrobniejsz膮 uwag臋 uczyni膰. O, do omawiania mieli艣my wszyscy tak wiele, 偶e od razu wizyty um贸wi艂am, nikogo nie dziwi艂o, 偶e i z przyjaci贸艂k膮, i z dalekim krewnym b臋d臋 rozmawia膰 w cztery oczy, najbli偶sze dwa dni ju偶 si臋 sta艂y zaj臋te, bo i o panu Jurkiewiczu musia艂am napomkn膮膰. Dzi艣 przed owym p贸藕nym obiadem mia艂 go Roman przywie藕膰.

Cudem chyba 偶adnego faux pas nie pope艂ni艂am, a je艣li nawet, to niewielkie, bo w g艂owie, w sercu i w ca艂ej sobie mia艂am Gastona. Do niego, tego nowego, czy mo偶e raczej nale偶a艂oby powiedzie膰: starego鈥 musia艂am przywykn膮膰 i jego do siebie nowej przyzwyczai膰. Inaczej przecie偶 wygl膮da艂 ni偶 kilka dni temu鈥 to znaczy odwrotnie, za sto lat鈥 nagle poczu艂am wyra藕nie, 偶e je艣li nie odczepi臋 si臋 od tej mieszaniny czas贸w, wariactwa niechybnie dostan臋! Ale str贸j, uczesanie, r贸偶nica w zachowaniu, jak偶e drobna, a jednak uchwytna鈥 Tam鈥 To znaczy wtedy鈥 rzuca艂am si臋 w oczy pow艣ci膮gliwo艣ci膮 na tle og贸lnego rozwydrzenia, teraz razi艂abym zapewne na tle og贸lnej skromno艣ci鈥

Ju偶 widz臋, co by to by艂o, gdybym go natychmiast do sypialni zawlok艂a鈥

Og贸lna sytuacja, z racji mojego zaledwie dzisiejszego powrotu, by艂a taka, 偶e zaproszenie ich na obiad nie wchodzi艂o w rachub臋. W 偶adnym razie by nie przyj臋li, tylko cham jaki艣 nachalny siedzia艂by na karku sk艂opotanej pani domu. Ewelina mi nawet na stronie podziw wyrazi艂a, 偶adna niewiasta tu偶 po powrocie z takiej podr贸偶y go艣ci by nie przyj臋艂a, ka偶da by mia艂a, cho膰 przez dzie艅 jeden, istne trz臋sienie ziemi, urwanie g艂owy i ze sob膮 sam膮, i z domem, ja za艣 tak wygl膮dam, jakbym nigdzie nie wyje偶d偶a艂a, a w domu wszystko idzie niczym w najlepszym zegarku. Naje偶d偶aj膮c mnie dzisiaj, wyrzuty sumienia mia艂a, ale ju偶 jej przesz艂y.

Ca艂膮 zas艂ug臋 M膮czewskiej przypisa艂am, o ba艂aganie w garderobie przezornie nie wspominaj膮c. Zas艂ugiwa艂a zreszt膮 na pochwa艂臋, bo te偶 istotnie dom prowadzi艂a konkursowo i s艂u偶b臋 trzyma艂a 偶elazn膮 r臋k膮.

Najwi臋cej opanowania musia艂am z siebie wykrzesa膰 przy po偶egnaniu z Gastonem. A偶 mnie j臋zyk 艣wierzbi艂, 偶eby mu delikatnie podsun膮膰 my艣l o wsp贸lnej kolacji, niechby nawet pod pozorem udzielania mi owych wie艣ci z Francji, ale przypomnienie pana Jurkiewicza pomog艂o mi zachowa膰 resztk臋 przyzwoito艣ci. Wida膰 jednak偶e by艂o, 偶e z pierwszej sposobno艣ci skorzysta, 偶eby mnie zobaczy膰 i jutro jego wizyty mog臋 by膰 pewna.

Wr贸ci艂am wreszcie na g贸r臋, znacznie ju偶 pocieszona i pe艂na dobrej my艣li.

Zuzia mi si臋 zaprezentowa艂a jako dok艂adne moje przeciwie艅stwo. Siedzia艂a w艣r贸d wszystkich wypakowanych rzeczy, zgroz膮 przej臋ta, jak zmartwia艂a, bliska p艂aczu i 艂amania r膮k.

- Ja nic nie m贸wi臋, prosz臋 ja艣nie pani - rzek艂a 偶a艂osnym g艂osem. - Ale co to jest, te takie dziwne, i do czego to, i sk膮d ja艣nie pani to wzi臋艂a? I co si臋 z tym robi? I w og贸le, ja nawet nie 艣miem my艣le膰, prosz臋 ja艣nie鈥

- To nie my艣l - poradzi艂am jej beztrosko, ale zlitowa艂am si臋. - No dobrze, wszystko ci wyja艣ni臋, co do czego s艂u偶y, a na pocz膮tek wiedz, 偶e na upa艂y wielkie trafi艂am. Za艣 przy upa艂ach i gor膮cu wiejskie dziewczyny boso i w kr贸tkich sp贸dniczkach sobie biegaj膮, a wielkie panie mdlej膮 na ulicy. Wszystkim si臋 te omdlenia zacz臋艂y w ko艅cu wydawa膰 nieprzyzwoite, a to chyba rozumiesz?

- A to, to przecie! - przy艣wiadczy艂a Zuzia gorliwie, ju偶 pe艂na nadziei, 偶e jej rozterk臋 ukoj臋.

- No wi臋c posz艂y po rozum do g艂owy i ca艂y spodni str贸j zmieni艂y tak, 偶eby nic nie grza艂o i nie uciska艂o. Pantalony chocia偶by, na zim臋 doskona艂e鈥 - na moment urwa艂am, bo wyobrazi艂am sobie obecny Pary偶鈥 nie, nie tak, przysz艂y Pary偶 w takich pantalonach i 艣miech mnie porwa艂, kt贸ry z trudem opanowa艂am - ale na gor膮ce lato nie do wytrzymania. W s艂o艅cu szczeg贸lnie鈥

Zuzia o艣mieli艂a si臋 mi przerwa膰.

-A to w艂a艣nie, prosz臋 ja艣nie pani, ja nie 艣mia艂am nic m贸wi膰, ale czy to ja艣nie pani bia艂o艣ci nie straci艂a? O wybaczenie prosz臋, czy tam ja艣nie pani po s艂o艅cu chodzi艂a czy jak鈥? Bo膰 to prawie jak pani Marczycka, kt贸ra sama ko艂o gospodarstwa chodzi i s艂o艅ce j膮 chwyta, bo jak偶e ma z parasolk膮 kury maca膰鈥

- O, i bez macania kur taka moda nasta艂a - zapewni艂am j膮 z czystym sumieniem. - Doktorzy do takiego wniosku doszli, 偶e troch臋 s艂o艅ca i wi臋cej powietrza, wiatru nawet, dla zdrowia jest konieczne i ka偶dy tego za偶ywa. Z umiarkowaniem, ale po twarzach wida膰 i ca艂kiem bia艂a osoba z pot臋pieniem si臋 spotyka. 呕e o zdrowie nie dba i g艂upia by膰 musi. - A to偶 od wiatru paniom sk贸ra pierzchnie!

Wskaza艂am jej toaletk臋 i ca艂y zestaw tych przera偶aj膮cych dla niej produkt贸w.

- W艂a艣nie dlatego kosmetyki wymy艣lili. I na spierzchni臋cie, i na g艂adko艣膰, i na mi臋kko艣膰鈥 Zamiast, na przyk艂ad, serwatki, czystego smalcu albo 艣wie偶ej 艣mietanki u偶ywa膰, takie rzeczy zrobili, kt贸re 艂atwiej mie膰 pod r臋k膮 i nie 艣mierdz膮, tylko przeciwnie, przyjemny zapach maj膮. Wszystko dla zdrowia. A i z w艂osami zobaczysz, jaki post臋p wielki, zamiast 偶贸艂tko, rumianek albo ocet miesza膰, smarowid艂o z tego wszystkiego zrobili dla wygody i u艂atwienia, samo si臋 pieni i z rozczesaniem 偶adnego k艂opotu nie ma.

Zuzia zacz臋艂a kr臋ci膰 g艂ow膮 z mniejszym ju偶 zgorszeniem, a wi臋kszym podziwem.

- Czego to ludzie nie wymy艣l膮鈥 Znaczy, 偶e to, prosz臋 ja艣nie pani, dla przyzwoitych os贸b, a nie dla takich..- no, tych鈥 takich鈥 呕e nie dla nierz膮dnic wy艂膮cznie, musia艂am w ni膮 wm贸wi膰 stanowczo i rzetelnie, bo inaczej rady bym z ni膮 sobie nie da艂a. Ca艂y wyk艂ad naukowy do niej wyg艂osi艂am, z czego po艂owy co najmniej nie mia艂a prawa zrozumie膰, bo i ja nie bardzo rozumia艂am, co m贸wi臋, ale za to tym bardziej uwierzy艂a. Mo偶liwe nawet, 偶e ta lekko艣膰 stroj贸w, to s艂o艅ce i powietrze, wyda艂y jej si臋 ca艂kiem rozs膮dne.

Z panem Jurkiewiczem k艂opot贸w 偶adnych nie mia艂am, obiad zjad艂 z wielkim smakiem, po czym z 艂atwo艣ci膮 przyst膮pili艣my do kontynuacji poprzednich rozm贸w o interesach. Dopiero m贸j zamierzony testament wprowadzi艂 drobn膮 kontrowersj臋.

- Sama my艣l bardzo s艂uszna - pochwali艂 pan Jurkiewicz w pierwszej chwili. - Czy jak膮艣 propozycj臋 na pi艣mie pani hrabina ju偶 sporz膮dzi艂a?

- Nie - odpar艂am i zawaha艂am si臋, czy wyjawi膰 mu ch臋膰 zam膮偶p贸j艣cia. - S膮dz臋, 偶e nie b臋dzie to m贸j testament ostateczny, nie jest wykluczone, 偶e go w przysz艂o艣ci zmieni臋. Mam nadziej臋 po偶y膰 d艂u偶ej ni偶 do jutra.

- Niech偶e pani hrabina takich g艂upstw nie m贸wi! Do jutra, do jutra鈥 Moje dziecko鈥 Najuprzejmiej przepraszam, ale znam pani膮 przecie偶 prawie od urodzenia! No dobrze, nad spadkobierc膮 pani hrabina chyba si臋 zastanowi艂a? Bliskiej rodziny nie ma.

- Tote偶 w艂a艣nie. To delikatna sprawa. Zdecydowa艂am si臋 na Zosi臋 Jab艂o艅sk膮.

Pan Jurkiewicz troch臋 si臋 偶achn膮艂.

- Panna Jab艂o艅ska鈥 Ale偶 to dziecko jeszcze! - No to co?

- Opiekunowie鈥 M艂ody pan Burzycki鈥 Jak by tu鈥

O, do licha! O tym zupe艂nie zapomnia艂am. Wujostwo Zosi, ciotka i wuj Burzyccy, byli w porz膮dku, solidni i przyzwoici ludzie, cho膰 mo偶e nie nazbyt tkliwi, ale dor贸s艂 przecie偶 ich syn, kochany Januszek, oczko w g艂owie. Januszek zdolny by艂by roztrwoni膰 dziesi臋膰 maj膮tk贸w, a nie tylko jeden, a 偶e uczyni艂by to bezprawnie, to i c贸偶? Nawet gdyby w wi臋zieniu mia艂 za to siedzie膰, nale偶no艣ci 偶adna si艂a ludzka ju偶 by z niego nie 艣ci膮gn臋艂a, a rodzice, matka szczeg贸lnie, nie byli w stanie odm贸wi膰 mu niczego. Gdybym umar艂a, nim Zosia doro艣nie, zarz膮d spadkiem w ich r臋ce by przeszed艂.

- Zabezpieczy膰 jako艣 - b膮kn臋艂am. - Zastrze偶enie uczyni膰. Fundusz powierniczy鈥 Bank鈥

- A dochody? Z dochod贸w spadkobierca korzysta. Kto by korzysta艂 w tym wypadku, jak te偶 pani hrabina my艣li?

Pani hrabina my艣la艂a ca艂kiem rozs膮dnie, 偶e owszem, Januszek, ale wyj艣cia na poczekaniu nie umia艂a znale藕膰. Gapi艂a si臋 t臋po na pana Jurkiewicza.

- A w艂a艣ciwie sk膮d i do czego pani hrabinie ta tymczasowo艣膰 testamentu? - spyta艂 pan Jurkiewicz bystrze. - I na c贸偶 po艣piech a偶 tak wielki?

No i co ja mu mia艂am odpowiedzie膰? Wyjawi膰 prawd臋 o zbrodniach, o Armandzie鈥? Zaraz, kto mi w og贸le ten testament doradza艂? Wszyscy! Pan Desplain, pani 艁臋ska, Roman鈥 Zadzwoni膰 natychmiast do pani 艁臋skiej鈥!

Prawie si臋 poderwa艂am z krzes艂a i opad艂am na nie z powrotem. Do diab艂a z tym g艂upim, zacofanym wiekiem i z tymi telefonami nie istniej膮cymi!

Ale Roman ju偶 by艂. Wr贸ci艂 przecie偶, przywo偶膮c pana Jurkiewicza!

Zadzwoni艂am, Wincenty si臋 zjawi艂, kaza艂am czym pr臋dzej wezwa膰 Romana. Musia艂, jak zwykle, mie膰 jakie艣 przeczucie i czeka艂 w pobli偶u, bo i minuta nie min臋艂a, kiedy do drzwi zapuka艂. Nie bacz膮c wcale na niew膮tpliwe zdumienie pana Jurkiewicza, powiedzia艂am bez wst臋p贸w:

- Zna Roman spraw臋 testamentu. Pan Desplain zaleca艂, pani 艁臋s鈥 - zatrzyma艂am si臋, bo pani 艁臋ska w czasach obecnych mog艂a jeszcze nie istnie膰. - Pani Patrycja te偶. Co by tu zrobi膰 z pann膮 Jab艂o艅sk膮, 偶eby pan Janusz Burzycki zbytnio z tego nie skorzysta艂?

Roman najwidoczniej ju偶 spraw臋 przemy艣la艂.

- O艣mielam si臋 radzi膰 i przypomnie膰 ja艣nie pani, 偶eby po Pierwsze pann臋 Jab艂o艅sk膮 tylko cz臋艣ciowo uwzgl臋dni膰, a po drugie pani Patrycja o ko艣ciele wspomina艂a. To i rozg艂osi膰 mo偶na na wszystkie strony, i zmieni膰 w razie czego.

- A po艣piech z czeg贸偶? - spyta艂 pan Jurkiewicz, nieco nad臋ty, bo kto widzia艂 takie rzeczy ze s艂ug膮 omawia膰.

- A to 偶eby jakie艣 niepowo艂ane osoby wielkich nadziei sobie nie robi艂y - odpar艂 Roman natychmiast. - Ja艣nie pan radca sam wie najlepiej, jak to bywa z niewiast膮 m艂od膮 i maj臋tn膮, a bez bliskiej rodziny. Wszak 艂owc贸w posagowych nie brakuje, a i gorsze rzeczy mog膮 si臋 przytrafi膰, nie daj Bo偶e bywa艂o, 偶e kto艣 wypadek spowoduje鈥

Pan Jurkiewicz a偶 si臋 otrz膮sn膮艂, ale nie zaprzeczy艂. Przyjrza艂 si臋 Romanowi, przyjrza艂 si臋 mnie, jakby chcia艂 si臋 upewni膰, czy mnie m艂odo艣膰 jeszcze przypadkiem nie odbieg艂a, i wreszcie nawet kiwn膮艂 g艂ow膮. Jaki艣 wyraz zrozumienia mign膮艂 mu w oczach.

- No dobrze. Je艣li pani hrabina tak sobie 偶yczy, sporz膮dzimy propozycj臋 od razu. Co do panny Jab艂o艅skiej鈥 Wykonawc臋 si臋 znajdzie, kt贸ry i o dochody zadba. Czy francuskie maj臋tno艣ci pani hrabina ju偶 okre艣li膰 potrafi?

- Do pana Desplain telegram poszed艂, ale i tak, je艣li na ko艣ci贸艂, mo偶na chyba og贸lnie napisa膰, 偶e wszystko鈥

- A legaty dla s艂u偶by? Tego pani hrabina zaniedba膰 nie mo偶e, a wyszczeg贸lni膰 nale偶y 艣ci艣le, 偶eby zadra偶nie艅 nie by艂o. Przeciwko legatom dla s艂u偶by nie mia艂am 偶adnych zastrze偶e艅,

ale diabli wiedzieli kto tam, w Montilly, do tej s艂u偶by w chwili obecnej nale偶y. 艁atwiej by mi si臋 na ten temat z Romanem rozmawia艂o ni偶 z panem Jurkiewiczem, ale dla samego pozoru przyzwoito艣ci musia艂am go odes艂a膰. A i tak pan Jurkiewicz nie omieszka艂 mnie spyta膰, sk膮d taka konfidencja ze zwyczajnym stangretem, z nagan膮 i podejrzliwie przy tym na mnie patrz膮c.

- To nie jest zwyczajny stangret - rzek艂am sucho. - Wielkie us艂ugi odda艂 mi we Francji. K艂opoty by艂y tam ogromne, o kt贸rych nie chc臋 m贸wi膰 z racji ich鈥 nieprzystojno艣ci. Jak pan wie zapewne, Roman francuski j臋zyk zna doskonale, od s艂u偶by tamtejszej nader cenne informacje uzyska艂, kt贸re, na dobr膮 spraw臋, maj膮tek m贸j uratowa艂y. Wi臋cej wie o wszystkim ni偶 ja sama i jego radami praktycznymi warto si臋 kierowa膰.

Pan Jurkiewicz musia艂 sobie w tym momencie przypomnie膰, 偶e Roman zna mnie od urodzenia i pod jego opiek臋 wielokrotnie bywa艂am oddawana, bo wygl膮da艂, jakby cz臋艣ciowo da艂 si臋 przekona膰. Wr贸ci艂 do sprawy testamentu i j膮艂 si臋 nade mn膮 zn臋ca膰, najwyra藕niej w 艣wiecie poj膮膰 nie mog膮c, jakim cudem, dla za艂atwienia spraw maj膮tkowych pojechawszy, tak ma艂o wiem o ich rezultacie. Wypomina艂 mi rozs膮dek i znajomo艣膰 rzeczy, jakie tu po 艣mierci m臋偶a wykaza艂am, orientacj臋 b艂yskawiczn膮 i bystro艣膰, i gni贸t艂 mnie tak, 偶e wreszcie wpad艂am w desperacj臋 ostateczn膮. Z艂e chyba jakie艣 we mnie wst膮pi艂o.

- No dobrze, przyznam si臋 - powiedzia艂am szeptem i rozpaczliwie. - Ale niech pan to zatrzyma przy sobie. Jad艂am tam wy艂膮cznie ostrygi, popijaj膮c szampanem i bia艂ym winem, i by艂am bez przerwy pijana.

Pan Jurkiewicz os艂upia艂. - Ja鈥 ja鈥 jak to鈥?

- No w艂a艣nie鈥

- Pani鈥 pani hrabina raczy 偶artowa膰鈥? - A sk膮d. Sam膮 prawd臋 m贸wi臋.

- Jak to鈥?! - wykrzykn膮艂, r贸wnie偶 szeptem, ale pe艂nym zgrozy. - I pan radca Desplain tego nie zauwa偶y艂鈥?!

- Zauwa偶y艂; oczywi艣cie. Dlatego w艂a艣nie przesta艂 ze mn膮 rozmawia膰 i rozmawia艂 z Romanem.

- Wielkie nieba鈥!

- Je艣li ma pan ochot臋, mo偶e pan te偶 wykrzykn膮膰: 鈥淒o stu tysi臋cy fur beczek!鈥 - podsun臋艂am 偶yczliwie. - Nic nie poradz臋, tak wygl膮da okropna rzeczywisto艣膰.

- 呕e okropna, to fakt niezbity鈥

艁upn膮wszy go tym obuchem, zyska艂am wreszcie troch臋 spokoju. Dobrego kwadransa pan Jurkiewicz potrzebowa艂 na powr贸t do jakiej takiej r贸wnowagi. Nie w膮tpi臋, 偶e podratowa艂 go koniak, kt贸ry cichutko pozwoli艂am sobie w艂asnor臋cznie mu zaserwowa膰, bo stoliczek z napojami sta艂 tak偶e i w gabinecie. Og艂uszony by艂 tak, 偶e pewnie sam nie wiedzia艂, co pije i kto mu to podaje.

Otrz膮sn膮wszy si臋 wreszcie, pomy艣la艂 chwil臋 i za偶膮da艂 powrotu Romana. Roman w kwestii dziewi臋tnastowiecznej s艂u偶by w Montilly mia艂 pe艂ne rozeznanie i bez mojego udzia艂u owe legaty ustalili. Ponadto, zwa偶ywszy, i偶 tak naprawd臋 by艂am w tej chwili idealnie trze藕wa, dowiedzia艂am si臋 o jeszcze jednej posiad艂o艣ci, w owym czasie do pradziada, a zatem i do mnie nale偶膮cej, kt贸ra w ci膮gu minionych stu lat musia艂a przepa艣膰, bo u pana Desplain mowy o niej nie by艂o. Do tego bardzo intratne sk艂ady towarowe w Hawrze, te偶 w sto lat p贸藕niej bezpowrotnie utracone. Do licha, rozrzutni byli ci moi francuscy przodkowie鈥

Zrobi艂o si臋 w ko艅cu tak p贸藕no, 偶e powr贸t pana Jurkiewieza do Warszawy straci艂 wszelki sens. Pozosta艂 u mnie na nocleg z obietnic膮 odwiezienia go o najwcze艣niejszym poranku. Przywiezienie gotowego do podpisania testamentu ustali艂 na pojutrze.

Mia艂am wielk膮 nadziej臋, 偶e dzie艅 jutrzejszy jako艣 prze偶yj臋 i posz艂am wreszcie spa膰 w臋 w艂asnej sypialni, we w艂asnym 艂贸偶ku, we w艂asnej po艣cieli鈥

Uda艂o mi si臋 zasn膮膰 dopiero, kiedy wsta艂am cichutko i otworzy艂am okno, przez s艂u偶b臋 nie tylko zamkni臋te, ale szczelnie kotar膮 os艂onione. Okaza艂o si臋, 偶e przywyk艂am do 艣wie偶ego powietrza i duchota w pokoju m臋czy艂a mnie niewymownie. Noc wrze艣niowa by艂a pi臋kna, pogodna, rozgwie偶d偶ona, ch艂odna wprawdzie, ale bezwietrzna i wcale nie zimna. Odetchn臋艂am kilkakrotnie g艂臋boko z prawdziw膮 przyjemno艣ci膮 i wr贸ci艂am do 艂贸偶ka.

Zasn臋艂am nie na d艂ugo. I pomy艣le膰, 偶e kiedy艣 moje 艂贸偶ko uwa偶a艂am za doskonale wygodne! A ot贸偶 nic podobnego, nie umywa艂o si臋 do materac贸w, na kt贸rych sypia艂am ostatnio, jakie艣 nier贸wne by艂o, niedostatecznie mi臋kkie, do艂y niepotrzebne w nim czu艂am i pag贸rki ugniataj膮ce, po kr贸tkim 艣nie zn贸w si臋 obudzi艂am. Zm臋czenie podr贸偶膮 sprawi艂o, 偶e nie pr贸bowa艂am dokonywa膰 偶adnej zmiany, przenosi膰 si臋 na kanap臋 na przyk艂ad, albo przesuwa膰 te piernaty pod sob膮, usi艂owa艂am bodaj drzema膰, z nadziej膮, 偶e wreszcie zasn臋 g艂臋biej.

Z drzemki jaki艣 odg艂os mnie wyrwa艂. Ockn臋艂am si臋 nagle ca艂kowicie, otworzy艂am oczy i pr贸bowa艂am nads艂uchiwa膰. Niebo dawa艂o blask od ksi臋偶yca i gwiazd pochodz膮cy i roz艣wietla艂o ciemno艣ci sypialni, ale w pierwszej chwili si臋gn臋艂am r臋k膮 do nocnej lampki. Zdaje si臋, 偶e jakie艣 niestosowne s艂owo si臋 ze mnie wyrwa艂o, kiedy przypomnia艂am sobie, 偶e o 偶adnej elektrycznej nocnej lampce nie mo偶e by膰 mowy, musia艂abym 艣wiec臋 zapala膰, a potem lamp臋, a i tak cienie by mi si臋 po k膮tach kry艂y. Rezygnuj膮c zatem na razie ze 艣wiat艂a, s艂ucha艂am tylko odg艂os贸w domu, znanych mi przecie偶, cho膰 mo偶e nieco zapomnianych.

Jaki艣 d藕wi臋k us艂ysza艂am. Jakby trza艣ni臋cie i szurni臋cie lekkie. Nie mog艂am si臋 zorientowa膰, sk膮d dobieg艂, nad moj膮 g艂ow膮 si臋 rozleg艂 czy gdzie艣 za 艣cian膮? Je艣li nade mn膮, oznacza艂oby to, 偶e w pokojach s艂u偶by na strychu co艣 si臋 dzieje, mo偶e romanse jakie艣 si臋 uprawiaj膮, to by mnie nie bardzo obesz艂o i z pewno艣ci膮 nie lecia艂abym ich ukr贸ca膰, ale je艣li za 艣cian膮鈥? Kt贸偶 by si臋 pl膮ta艂 w nocy po mojej garderobie, buduarze, gabinecie鈥?

Zaraz, a mo偶e kot? Kot贸w by艂o u nas kilka i nigdy nie wzbrania艂am im pobytu w domu, lubi艂am je, a one odp艂aca艂y mi wielk膮 elegancj膮 i grzeczno艣ci膮, 偶adnych szk贸d nie czyni膮c. Koty prowadz膮 nocne 偶ycie. Ale z drugiej strony kot jest stworzeniem cichym, wr臋cz bezszelestnym i porusza si臋 zr臋cznie, niczego nie potr膮caj膮c鈥

Czeka艂am, ws艂uchana we wzgl臋dn膮 cisz臋 domu. Z zewn膮trz odleg艂y rechot 偶ab dobiega艂 i nawet psy nie szczeka艂y. Ju偶 pomy艣la艂am, 偶e 贸w d藕wi臋k by艂 z艂udzeniem i niepotrzebnie tak czekam nie wiadomo na co, kiedy skrzypni臋cie wyra藕ne rozleg艂o si臋 za 艣cian膮 na moim poziomie. A zatem na korytarzu. Wiedzia艂am doskonale co oznacza, kto艣 nast膮pi艂 na miejsce, gdzie obluzowane klepki posadzki g艂os taki z siebie wydawa艂y, a trudno by艂o je omija膰.

Czy偶by istotnie kto艣 si臋 pl膮ta艂 po korytarzu? Kto? I po co? Przypomnia艂am sobie nagle, 偶e pan Jurkiewicz u mnie nocuje i mo偶e w ciemno艣ciach 艂azienki szuka, potem zaraz otrze藕wia艂am, jakiej znowu 艂azienki, do mojej garderoby kapielowej si臋 pcha czy co? Wszystkie niezb臋dne utensylia toaletowe ma u siebie, w pokoju go艣cinnym, umie ich chyba u偶ywa膰鈥?

呕aden l臋k mnie jeszcze nie ogarn膮艂, irytacja raczej, nie do艣膰, 偶e mi si臋 niewygodnie we w艂asnym 艂贸偶ku 艣pi, to jeszcze g艂upie ha艂asy mnie budz膮! Z gniewu i chc膮c si臋 pozby膰 problemu, z my艣l膮, 偶e niech sobie chodzi, ile mu si臋 spodoba, byle z daleka ode mnie, zerwa艂am si臋 z po艣cieli, boso do drzwi podbieg艂am i klucz z cichym szcz臋kni臋ciem przekr臋ci艂am. Zamkn臋艂am si臋.

Nie czyni艂am tego nigdy, 偶eby rankiem Zuzia mog艂a wej艣膰 do mnie ze 艣wie偶膮 kaw膮, bez potrzeby otwierania jej drzwi. Przewa偶nie ju偶 w贸wczas nie spa艂am, ale bywa艂o, 偶e dopiero przyjemny zapach mnie budzi艂. Zd膮偶y艂am teraz pomy艣le膰, 偶e samej sobie niewygody przyczyniam, a szcz臋kni臋cie pewnie by艂o na korytarzu s艂ysza艂ne i mo偶e nawet dla pana Jurkiewicza obra藕liwe, ale pozostawi艂am zamkni臋cie i wr贸ci艂am do 艂贸偶ka r贸wnie szybko, jak z niego wyskoczy艂am.

Taka by艂am z siebie zadowolona, 偶e nads艂uchiwa艂am jeszcze ledwo przez chwil臋, w czasie kt贸rej najmniejszy szmer si臋 nie rozleg艂, po kt贸rym nagle, nie wiadomo kiedy, zasn臋艂am twardo i g艂臋boko鈥

Ten obecny Gaston, jak na czasy i obyczaje, wzi膮艂 tempo wstrz膮saj膮ce.

Pos艂aniec z bukietem prawie ze snu mnie wyrwa艂, tak偶e i z bilecikiem, owszem, podzi臋kowanie za wczorajsz膮 wizyt臋 zawieraj膮cym, przeprosiny i tym podobne dusery. Zna艂am te zabiegi doskonale, kiedy艣 z konieczno艣ci zgani艂abym zbytni膮 poufa艂o艣膰, teraz wola艂abym, 偶eby przyby艂 osobi艣cie i od razu chwyci艂 mnie w obj臋cia. Zniecierpliwienie mnie ogarn臋艂o, ale pozory zachowa膰 musia艂am.

Pociechy dostarczy艂y mi konie, bo wreszcie mog艂am na d艂ugi spacer wierzchem wyjecha膰, czego mi przez wi臋cej ni偶 miesi膮c brakowa艂o. Gwiazdeczka r偶a艂a na m贸j widok, pysk wyci膮ga艂a, nie wiem, kt贸ra z nas mia艂a wi臋ksz膮 uciech臋, kiedy na ni膮 wsiad艂am. Przesadzi艂am chyba nawet troch臋, bo a偶 w ko艣ciach i mi臋艣niach t臋 kawalersk膮 jazd臋 poczu艂am, po trzech godzinach dopiero wr贸ciwszy.

Roman, odwi贸z艂szy pana Jurkiewicza, przywi贸z艂 mi w zamian dw贸ch fachowc贸w do zrobienia wodoci膮gu i kanalizacji. Wyja艣ni艂am, czego sobie 偶ycz臋, budz膮c w nich niemal przera偶enie, ale ju偶 po kr贸tkiej chwili rozwa偶a艅 zapalili si臋 do dzie艂a. Nie s艂ucha艂am nawet ich propozycji technicznych, dobrze wiedz膮c, 偶e w przysz艂o艣ci post臋p p贸jdzie znacznie dalej, godz膮c si臋 tylko na wszelkie koszta, czym uj臋艂am ich sobie do tego stopnia, 偶e w miesi膮c obiecali roboty zako艅czy膰. Po ich odje藕dzie dopiero, a odes艂a艂am ich W艂adkiem stajennym i ma艂ym powozikiem, bo Romana pozbywa膰 si臋 na tak d艂ugo nie mia艂am ochoty, dowiedzia艂am si臋, 偶e m贸j spacer poranny bardzo mi si臋 przyda艂.

W czasie mojej nieobecno艣ci bowiem wizyt臋 z艂o偶y艂 mi pan Armand Guillaume鈥

Czeka艂 nawet z p贸艂 godziny, ale rozgoryczona wielce M膮czewska odebra艂a mu nadziej臋 mojego rych艂ego powrotu i poradzi艂a raczej szuka膰 mnie po polach i lasach. Z艂a by艂a na mnie z pewno艣ci膮, bo zn贸w j膮 zostawi艂am w艂asnemu losowi, 偶adnych dyspozycji nie wydaj膮c, co dotychczas nigdy si臋 nie zdarza艂o. Jaka艣 taka lekkomy艣lna i roztrzepana z tego Pary偶a wr贸ci艂am, 偶e wprost nie mo偶na si臋 ze mn膮 dogada膰, a tu jesie艅 wczesna i decyzje w kwestii tysi膮ca rob贸t nale偶y podejmowa膰鈥

No i dobrze, om贸wi艂am z ni膮 wszystko, z powrotem szacunku dla mnie nabra艂a, poj臋cia nie maj膮c, 偶e szybko艣膰 i stanowczo艣膰 moich postanowie艅 st膮d si臋 bierze, 偶e mnie to nic nie obchodzi. Uczciwie m贸wi膮c, w nosie mia艂am ilo艣膰 i rodzaj konfitur, spos贸b spo偶ytkowania we艂ny z owiec, cen臋 i jako艣膰 ser贸w, stosunki mojego rz膮dcy z 偶ydowskimi kupcami, konserwy na zim臋 i nawet nowe lustro do wielkiego salonu. Gaston mnie interesowa艂 i tyle.

Godzina wizyt si臋 zbli偶a艂a, czeka艂am na niego. Mia艂 mi wszak przekaza膰 jakie艣 wie艣ci z Francji, wi臋c powinien przyby膰. Podejrzewa艂am, 偶e nie on jeden, kto艣 z s膮siedztwa z pewno艣ci膮 nie wytrzyma, 偶eby mnie nie odwiedzi膰, baby szczeg贸lnie, na parysk膮 mod臋 nastawione. 艢miech pusty mnie ogarnia艂 na my艣l o tej paryskiej modzie, z przywiezionych sukien jedna tylko, wieczorowa, od biedy by si臋 nada艂a do pokazania, ale te偶 zgorszenie pot臋偶ne musia艂aby obudzi膰. Ze wzgl臋du na Gastona ca艂膮 konferencj臋 z Zuzi膮 odby艂am, bo w co艣 jednak musia艂am si臋 ubra膰, a偶 wreszcie jaki艣 str贸j dla siebie stworzy艂am, mo偶liwie ma艂o nieprzyzwoity. Zarazem rozwa偶a艂am kwesti臋 um贸wienia go na inn膮 por臋, kt贸rej nikt natr臋ctwem nie zagrozi, wci膮偶 dla tych wie艣ci poufnych, nie do udzielenia przy ludziach. Wiecz贸r mo偶e鈥? Albo spacer poranny, konno, wyznaczy膰 mu miejsce spotkania w lesie, przy sza艂asie drwali, w tej porze roku pustym鈥

Mo偶na powiedzie膰, 偶e nie zawiod艂am si臋 na nikim. Jako pierwsza przyjecha艂a pani Porajska z c贸rkami, rzekomo ze spaceru wst臋puj膮c. Wyprzedzi艂a nawet Gastona, kt贸rego elementarna przyzwoito艣膰 musia艂a powstrzymywa膰, przez co pojawi艂 si臋 dopiero w kwadrans po niej. Widzia艂am, jak chciwie okiem 艂ypa艂a, patrz膮c na moje powitanie go, a plotki ju偶 jej w ustach p臋cznia艂y, ale od razu postara艂a si臋 swoimi c贸rkami go zaj膮膰, co jej o tyle 艂atwo przysz艂o, 偶e ja z kolei nast臋pnych go艣ci mia艂am na g艂owie. Prawie razem przybyli pan baron W膮sowicz, jak zwykle w lansadach, zasapany i potem op艂ywaj膮cy, i pani baronowa Ta艅ska, kt贸ra jedna zuchwale z ciekawo艣ci膮 si臋 nie kry艂a i wprost wyzna艂a, 偶e najnowszych wie艣ci z Pary偶a jest nami臋tnie spragniona, a o moim powrocie wie ju偶 od wczoraj. P贸l godziny nie min臋艂o, jak pojawi艂 si臋 Armand.

Wincenty, na szcz臋艣cie, anonsowa艂, wi臋c mia艂am czas przygotowa膰 twarz na jego przyj臋cie. Musia艂am wszak udawa膰, 偶e go widz臋 na oczy po raz pierwszy w 偶yciu, co w pewnym stopniu by艂o nawet prawd膮, bo te偶 istotnie w czasach bie偶膮cych nie s艂ysza艂am o nim nawet. Mo偶liwe, 偶e M膮czewska moj膮 lekkomy艣lno艣膰 trafnie ocenia艂a, 偶aden l臋k mnie bowiem nie ogarn膮艂, a tylko silne zaciekawienie.

Taki si臋 okaza艂, jak sobie wyobra偶a艂am. Urodziwy, pewny siebie i odrobin臋 zuchwa艂y, z t膮 iskierk膮 bezczelno艣ci, kt贸ra budzi zgorszenie i fascynuje kobiety. Kuzynk臋 pragn膮艂 odwiedzi膰, ta kuzynka to ja, do swojego nie艣lubnego pochodzenia wr臋cz got贸w by艂 publicznie si臋 przyzna膰! Nie zdziwi艂a mnie wcale ani jego wcze艣niejsza, jak wysz艂o na jaw, znajomo艣膰 z baronow膮 Ta艅sk膮, ani wyra藕na nieufno艣膰 pani Porajskiej, kt贸rej obycie salonowe wiele pozostawia艂o do 偶yczenia.

No i oto mia艂am pi臋kn膮 okazj臋 por贸wna膰 obyczaje obecne z przysz艂ymi. Zmi艂uj si臋 Panie, a c贸偶 za ob艂uda! Przez dwadzie艣cia pi臋膰 lat jej nie dostrzega艂am, a ujrza艂am w mgnieniu oka w to jedno wczesne popo艂udnie! To偶 ca艂y 艣wiat wiedzia艂, 偶e pani Porajska gwa艂townie dla c贸rek m臋偶贸w szuka, bo tylko patrze膰, jak w staropanie艅stwo wkrocz膮, jedna dziewi臋tna艣cie lat, a druga a偶 dwadzie艣cia jeden, nie m贸wi艂a za艣 o nich inaczej, jak 鈥渄ziewczynki鈥 i sama ju偶 nie wiedzia艂a, na~ kt贸r膮 stron臋 je popycha膰. W moim salonie znajdowa艂o si臋 wszak trzech kawaler贸w do wzi臋cia, a wszyscy, wedle opinii ludzkiej, maj臋tni. Najlepiej Gaston jej pasowa艂, czego w 偶aden spos贸b ukry膰 nie zdo艂a艂a i 艣miech ogarnia艂, jak usi艂owa艂a dyplomatycznie zalety 鈥渄ziewczynek鈥 przed nim prezentowa膰, zarazem ujmuj膮c im wieku. Baronowa Ta艅ska, acz silnie wyemancypowana, symulowa艂a oboj臋tno艣膰 wobec Armanda, chocia偶 艣lepy by dostrzeg艂, 偶e mocno nim zaj臋ta. Jednak偶e trzeba przyzna膰, 偶e Gaston j膮 zainteresowa艂. Baron W膮sowicz ko艂o mnie do艣膰 jawnie skaka艂, ale te偶 pilnuj膮c, 偶eby najmniejsza poufa艂o艣膰 w to skakanie si臋 nie wkrad艂a, kompromitacj膮 mi gro偶膮c.

艢mieszne to wszystko razem by艂o, ale przy tym denerwuj膮ce i uci膮偶liwe. Nagle zat臋skni艂am do swobody przysz艂o艣ci, cho膰 z drugiej strony鈥 No, jakie艣 formy鈥? Formy, formy, bez przesady z formami, mo偶e prosta grzeczno艣膰 wystarczy, zwyczajne dobre wychowanie, takie w艂a艣nie, jakie wykazywali Gaston, Karol, Philip, w ostateczno艣ci nawet Armand鈥 Podoba艂a mi si臋 i ulg臋 sprawia艂a szczero艣膰 i bezpo艣rednio艣膰 pani 艁臋skiej鈥

Nagle, ni z tego, ni z owego, stroje mi si臋 przypomnia艂y i w wyobra藕ni ujrza艂am barona W膮sowicza w kr贸tkich spodenkach w kwiaty, z krzywymi odn贸偶ami, spod nich wystaj膮cymi, bo 偶e mia艂 krzywe, by艂am pewna鈥 w艂ochatymi do tego. Bez gorsetu, kt贸rym si臋 katowa艂, z brzusryskiem, wylewaj膮cym si臋 w zwa艂ach鈥 Pani膮 Porajsk膮 z ca艂膮 jej t艂usto艣ci膮 bia艂膮 jak 艣wi艅skie sad艂o pierwszego gatunku, opi臋t膮 w d偶insy albo w kr贸tk膮 sp贸dniczk臋, na grubiutkich n贸偶kach, z fa艂dami pod ka偶d膮 艂opatk膮鈥

A c贸偶 za widok okropny! Z drugiej strony jednak偶e Armand czy Gaston w samej koszuli z kr贸tkimi r臋kawami, z widoczn膮 pod ni膮 siln膮, pos膮gow膮 Bryj膮鈥 Byle nie za du偶o tego widoku鈥

Nie mia艂am czasu porz膮dnie si臋 nad tym wszystkim zastanowi膰, ale wyra藕nie poczu艂am, 偶e jednak wol臋 te p贸藕niejsze czasy, mimo ich okropnego rozwydrzenia. C贸rki pani Porajskiej, luzem puszczone, ju偶 by sobie partner贸w znalaz艂y, baronowa Ta艅ska posz艂aby spokojnie do 艂贸偶ka z Armandem, nerwowo艣ci si臋 wyzbywaj膮c, a ja bym mog艂a jawnie Gastona zatrzyma膰鈥 Gdyby偶 tak si臋 da艂o wymiesza膰 jedne obyczaje z drugimi, po艂膮czy膰, ocali膰 rozumne i dobre, a wyrzuci膰 g艂upie i z艂e鈥

Wszystkim razem zaj臋ta, dopiero po chwili dostrzeg艂am, 偶e Gaston Armandowi pewn膮 sztywno艣膰 okazuje i stara si臋 rozmowy z nim unika膰. Przypi膮艂 si臋 na troch臋 do barona W膮sowicza, ten jednak rywala od razu w nim wyw臋szy艂 i o niczym innym, jak tylko o polowaniach m贸wi艂, dziedzinie istotnie sobie najbli偶szej. Pani膮 Porajsk膮 wyra藕na rozterka szarpa艂a, bo i ode mnie o modzie chcia艂a us艂ysze膰, i c贸rki swata膰, baronowa Ta艅ska o zmiany w Pary偶u wypytywa艂a, r贸偶nych drobnostek od Armanda 偶膮daj膮c i udaj膮c, 偶e w roztargnieniu wcale nie wie, do kogo si臋 zwraca, Armand za艣 uparcie pr贸bowa艂 ku mnie si臋 zbli偶y膰, na co nie chcia艂am pozwoli膰.

Trzeba przyzna膰, 偶e grono go艣ci mia艂am wyj膮tkowo 藕le dobrane.

Zacz臋li wreszcie si臋 zbiera膰, bo nie mogli u mnie wiekowa膰, Armand szczeg贸lnie, z pierwsz膮 wizyt膮 przyby艂y. Bezczelny czy nie bezczelny, jakie艣 pozory dobrego wychowania zachowa膰 musia艂.

Ale te偶 i swoje osi膮gn膮膰 potrafi艂鈥

- Pozwolisz, droga kurynko - rzek艂 do mnie w chwili po偶egnania - 偶e przyb臋d臋 o jakiej艣 dogodnej dla ciebie porze, bo wydaje mi si臋, 偶e r贸偶ne sprawy rodzinne powinni艣my om贸wi膰. Jutro mo偶e? Zaraz po 艣niadaniu?

Powiedzia艂 to g艂o艣no, jawnie i wprost, wszyscy us艂yszeli, wszelk膮 ukradkowo艣膰 wykluczy艂. Ach, jak偶e mnie korci艂o, aby mu zimno odrzec, 偶e nie mamy czego omawia膰, bo 偶adnych spraw rodzinnych mi臋dzy nami by膰 nie mo偶e, wi臋c i wizyta niepotrzebna. Nie uczyni艂am tego jednak, bo ju偶 mia艂am w艂asny plan.

- Ale偶 prosz臋 bardzo, panie Guillaume - powiedzia艂am s艂odko. - Wcze艣niej z konnego spaceru wr贸c臋 i z przyjemno艣ci膮 pana ujrz臋 u siebie.

Po czym natychmiast zwr贸ci艂am si臋 do Gastona.

- Panie de Montpesac, zechciej pan pozosta膰 jeszcze kilka chwil. Mia艂am wiadomo艣膰 od pana Desplain, kt贸r膮, wedle jego s艂贸w, pan m贸g艂by rozszerzy膰 i wyja艣ni膰. Swoje sprawy powinnam jak najrychlej u艂o偶y膰 i uporz膮dkowa膰, a nie s膮 to kwestie przyjemne, wi臋c im szybciej si臋 je zako艅czy, tym lepiej. Pozwoli pan, 偶e zajm臋 mu jeszcze odrobin臋 czasu.

Nie mia艂am najmniejszego poj臋cia, czy obecny Gaston zna w og贸le obecnego pana Desplain i co z moich s艂贸w zrozumie, ale ju偶 mi by艂o wszystko jedno. Liczy艂am w ka偶dym razie, 偶e zdo艂a si臋 opanowa膰 i 偶adnego zdumienia nie oka偶e.

Istotnie, okiem nawet nie mrugn膮艂, sk艂oni艂 si臋 tylko grzecznie.

- Jestem do us艂ug pani hrabiny鈥

- Ale偶 droga hrabino, towarzysza podr贸偶y mi zabierasz! - wykrzykn臋艂a na to baronowa Ta艅ska. - Mia艂am nadziej臋, 偶e pan de Montpesac do domu mnie odprowadzi! A tu prosz臋, zn贸w musz臋 korzysta膰 z opieki pana Guillaume!

- Jak te偶 pan de Montpesac m贸g艂by odprowadza膰 pani膮 baronow膮, skoro jest w艂asnym wolantem? - zdziwi艂a si臋 m艂odsza Porajska z tak niebia艅sk膮 niewinno艣ci膮, 偶e w jej niedorozw贸j umys艂owy najwi臋kszy sceptyk by uwierzy艂.

- Ja za艣 i opiek膮, i towarzystwem pani baronowej s艂u偶臋 w ka偶dej chwili, cho膰bym mia艂 si臋 i bryczki, i koni wyrzec - wyrwa艂 si臋 baron W膮sowicz, ca艂膮 wizyt膮 i zrozpaczony, i uszcz臋艣liwiony zarazem. Zrozpaczony, bo ju偶 dw贸ch rywali widzia艂, uszcz臋艣liwiony za艣, bo z lito艣ci przez kilka minut ca艂kiem mi艂o z nim rozmawia艂am. Pozwoli艂am mu nawet ko艅ce paluszk贸w uca艂owa膰.

Wszyscy, rzecz oczywista, przybyli w艂asnymi powozami i jeden Armand dysponowa艂 swobod膮, przyjechawszy konno. On te偶, powo艂uj膮c si臋 na t臋 szcz臋艣liw膮 okoliczno艣膰, og艂osi艂 si臋 giermkiem baronowej Ta艅skiej. M贸g艂 zar贸wno jecha膰 obok, jak i konia z ty艂u powozu uwi膮za膰. Na jego dobro nale偶a艂o zapisa膰, 偶e s艂ysz膮c moje zaproszenie Gastona, najmniejszego zaskoczenia nie okaza艂.

Pojechali wreszcie wszyscy do diab艂a. Wr贸ci艂am do salonu, gdzie czeka艂 Gaston.

Sta艂am przez chwil臋 w drzwiach, patrz膮c na niego, a serce mi si臋 z piersi rwa艂o i r臋ce same wyci膮ga艂y. Taki by艂, jaki powinien by膰, tylko ubranie go troch臋 szpeci艂o. Jakim艣 tam b艂yskiem, kawal膮tkiem umys艂u, stwierdzi艂am, 偶e czyni go mniej m臋skim, w por贸wnaniu z przysz艂o艣ci膮 zniewie艣cia艂o艣膰 pewna w jego obecnej garderobie si臋 objawia艂a. Kry艂a zalety figury, kt贸r膮 wszak zna艂am doskonale, spodnie na nim jako艣 gorzej le偶a艂y鈥 Ju偶 bym chyba wola艂a te przysz艂o艣ciowe d偶insy!

I ciekawa rzecz, co te偶 mia艂 pod spodem? Takie same gacie, jak m贸j nieboszczyk m膮偶 nosi艂鈥?

艢mia膰 mi si臋 zachcia艂o na my艣l, co by by艂o, gdybym go o to spyta艂a. Nie, takich szale艅stw nie mog艂am pope艂nia膰, ten obecny Gaston wzi膮艂by mnie za kokot臋 albo za wariatk臋. Uciek艂by w przera偶eniu i nie chcia艂 mnie zna膰. Musia艂am wr贸ci膰 do czas贸w, kt贸re ju偶 zd膮偶y艂y przesta膰 by膰 moimi w艂asnymi.

Poruszy艂am si臋 wreszcie. On przez ten czas te偶 patrzy艂 na mnie ze spokojn膮 twarz膮, ale w oczach mia艂 wszystko, czego za nic w 艣wiecie nie wym贸wi艂yby usta. Sk艂oni艂 si臋 teraz.

- Pani hrabino - rzek艂. - Racz pani wybaczy膰, 偶e si臋 wtr膮cam, z pewno艣ci膮 zbyt natr臋tnie鈥

Bo偶e drogi, wypisz wymaluj te same s艂owa powiedzia艂 do mnie za sto pi臋tna艣cie lat! A c贸偶 za potworne pomieszanie czas贸w, tak偶e gramatyczne鈥!

- 鈥 ale widz臋 gro偶膮ce pani niebezpiecze艅stwo i nie mog臋 milcze膰 - ci膮gn膮艂. - Szcz臋艣liwy jestem, 偶e pozwoli艂a mi pani wyja艣ni膰 wszystko tak szybko.

- Domy艣lam si臋 troch臋, co od pana us艂ysz臋, i dlatego wola艂am si臋 po艣pieszy膰 - odpar艂am, siadaj膮c i wskazuj膮c mu miejsce naprzeciwko siebie. - Pan zapewne zna艂 mojego 艣wi臋tej pami臋ci pradziada?

- Tylko po艣rednio. Widz臋 z tego pytania, 偶e nie wejd臋 na grunt nie przygotowany. Czy pozwoli mi pani m贸wi膰 szczerze? Cho膰 uprzedzam, 偶e b臋d膮 to sprawy, o kt贸rych uszy niewie艣cie nie powinny nigdy s艂ysze膰, i kt贸re mog膮 zatru膰 i umys艂, i serce. Rozpacz mnie ogarnia, 偶e musz臋 by膰 zwiastunem takiej obrzydliwo艣ci.

Czas dawnego obiadu, a obecnie, wedle moich nowych rozporz膮dze艅, drugiego 艣niadania, ju偶 nadszed艂, zadzwoni艂am zatem i kaza艂am podawa膰, nawet go nie zapytawszy o zdanie. Troch臋 mo偶e chcia艂am mu udowodni膰, 偶e od tych wie艣ci nie zamierzam wcale straci膰 apetytu i nie tak bardzo si臋 nimi przejm臋, jak on si臋 obawia.

-Z mojej s艂u偶by francuski j臋zyk zna tylko m贸j stangret Roman, reszta zaledwie po kilka s艂aw, wi臋c mo偶emy rozmawia膰 swobodnie - powiadomi艂am go, ukrywaj膮c, 偶e francuski j臋zyk zna tak偶e bardzo dobrze kamerdyner Wincenty, ale do us艂ugi przy tym 艣niadaniu za偶膮da艂am lokaja i pokoj贸wki, wi臋c nie mia艂o to 偶adnego znaczenia. - Dopomog臋 panu. Sprawa zapewne dotyczy ostatnich chwil 偶ycia mojego pradziada i spadku po nim?

- Zatem odgad艂a pani? Niezmiernie 偶a艂uj臋, 偶e nie spotka艂em pani we Francji, ale to wina mojej nadgorliwo艣ci. Zbyt wcze艣nie przyjecha艂em do Polski i min膮艂em si臋 z pani膮 w drodze. No a potem ju偶 postanowi艂em zaczeka膰 na pani powr贸t. - Bardzo s艂usznie. Mogli艣my si臋 zn贸w min膮膰.

- Tak jak min臋li艣my si臋 przed o艣miu laty鈥

Wyrwa艂y mu si臋 te s艂owa wbrew woli, to by艂o wida膰. Ucieszy艂y mnie nadzwyczajnie, ale musia艂am podda膰 si臋 zwyczajowej ob艂udzie i uda艂am zdziwienie.

- Co pan ma na my艣li?

- Odbieg艂em od tematu, prosz臋 o wybaczenie. C贸偶, przed o艣miu laty wielokrotnie bywa艂em w Kosowie, jak偶e blisko i Zr臋b贸w, i S臋kocina, i tak si臋 sk艂ada艂o, 偶e pani by艂a wtedy z rodzicami w podr贸偶y. po raz pierwszy ujrza艂em pani膮 jako pann臋 m艂od膮鈥

Wi臋c on to pami臋ta艂鈥! Ciep艂o mi si臋 na sercu zrobi艂o. Pozwoli艂am sobie na szczere wyznanie.

- Istotnie, przypominam sobie pana. Wiem, 偶e pokrewie艅stwo mi臋dzy nami istnieje, ale tak dalekie, 偶e wr臋cz trudno go dociec. Ujrza艂 mnie pan w przeddzie艅鈥

- Niewielka r贸偶nica. VU ka偶dym razie ujrza艂em pani膮 stracon膮 dla 艣wiata i ma艂偶onkowi pani zd膮偶y艂em z ca艂ej si艂y pozazdro艣ci膰. St膮d m贸j up贸r, aby teraz przyjazdu pani doczeka膰 i nie dopu艣ci膰 do nieszcz臋艣cia.

By艂abym pr贸bowa艂a dalej go o艣miela膰, gdyby nie dzika ciekawo艣膰 tych wydarze艅, kt贸re zna艂am tylko z przysz艂o艣ci i kt贸re teraz niezmiernie mnie intrygowa艂y. Postanowi艂am wreszcie mie膰 to z g艂owy.

- No wi臋c w艂a艣nie, c贸偶 tam zasz艂o takiego, o czym nic nie wiem? Jakie偶 nieszcz臋艣cie mo偶e mi grozi膰?

- O tym, i偶 planowane ma艂偶e艅stwo pana hrabiego nie dosz艂o do skutku, wie pani niew膮tpliwie?

- Wiem. Fa艂szerstwo鈥

Ugryz艂am si臋 w j臋zyk, bo przecie偶 dzi艣 wszystko mog艂o wygl膮da膰 zupe艂nie inaczej ni偶 p贸藕niej. Trudno sobie wyobrazi膰, 偶a panna Luiza zabi艂a urz臋dniczk臋 w samochodzie, kt贸ry pojawi si臋 dopiero za jakie艣 czterdzie艣ci lat, i sk膮d w og贸le urz臋dniczka w merostwie!

- Owszem, fa艂szerstwa te偶 pr贸bowano - przy艣wiadczy艂 Gaston, wyra藕nie zatroskany. - Nie uda艂o si臋 dzi臋ki 艣wiadectwu ksi臋dza, kt贸ry pana hrabiego na 艣mier膰 dysponowa艂, cho膰 zainteresowana dama usi艂owa艂a twierdzi膰, i偶 zwi膮zek zawarto na 艂o偶u 艣mierci. Ale wsp贸艂pretendent pani do spadku nie z艂o偶y艂 broni i przypadkiem dowiedzia艂em si臋, 偶e zdecydowany jest albo pani膮 po艣lubi膰, albo usun膮膰 ze swej drogi, bo w贸wczas ca艂y spadek jemu by przypad艂. Pan Desplain to ostatnie stwierdzi艂 niezbicie. No i, niestety, jest to pan Armand Guillaume, kt贸rego z przera偶eniem ujrza艂em w pani w艂asnym domu.

No i masz ci los, my艣la艂am, 偶e uciekam od Armanda i zapewniam sobie bezpiecze艅stwo, tymczasem ju偶 mnie zd膮偶y艂 dogoni膰. Z tymi samymi zamiarami, kt贸re 偶ywi艂 w Trouville! Czy nie wpad艂am przypadkiem z deszczu pod rynn臋?

- A co si臋 sta艂o z pann膮 Lerat? - spyta艂am, zapomniawszy, 偶e nie powinnam mo偶e nawet zna膰 jej nazwiska.

Gaston si臋 zmiesza艂.

- Rzecz okropna. W ostatniej niemal chwili dosta艂em od pana Desplain telegraficzn膮 wiadomo艣膰, kt贸rej mia艂em nadziej臋 pani zaoszcz臋dzi膰. Znikn臋艂a鈥

- To wiem, 偶e znikn臋艂a. Nie odnaleziono jej?

- Owszem. W艂a艣nie odnaleziono i to nas przerazi艂o jeszcze bardziej. Panna Lerat, wybaczy pani, 偶e o osobie jej konduity o艣mielam si臋 m贸wi膰鈥 zosta艂a odnaleziona w Pary偶u, w swoim mieszkaniu, o kt贸rym wcze艣niej nikt nie wiedzia艂. Nie偶ywa. - Zamordowana鈥! - wyrwa艂o mi si臋.

Gaston si臋 jakby zach艂ysn膮艂 i spojrza艂 na mnie dziwnie. - Sk膮d pani to wie?

- O, wcale nie wiem, dedukuj臋 logicznie. Nie by艂a to przecie偶 osoba, sk艂onna do samob贸jstwa, a zdrowie, o ile s艂ysza艂am, mia艂a 偶elazne. Pan Desplain spodziewa艂 si臋 po niej wielkich nieprzyjemno艣ci i sam by艂 zdziwiony, 偶e nie czyni 偶adnego zamieszania鈥

R贸wnocze艣nie zd膮偶y艂am pomy艣le膰, 偶e oszala艂am chyba, w tych czasach tyle logiki nie mia艂am prawa prezentowa膰. Nie do my艣lenia kobiety zosta艂y stworzone, sawantek ba艂 si臋 ka偶dy. Do diab艂a, niech si臋 przestan臋 wyg艂upia膰, bo strac臋 Gastona bezpowrotnie!

Na razie jeszcze si臋 na to nie zanosi艂o.

- Jestem pe艂en podziwu, odgad艂a pani najtrafniej! Co za szcz臋艣cie, 偶e tak m臋偶nie pani to przyjmuje! Istotnie, wszystko powiod艂o do takiego wniosku, zwa偶ywszy jednak, 偶e od wydarzenia do odkrycia up艂yn膮艂 d艂ugi czas, nic ju偶 si臋 nie da stwierdzi膰 ani udowodni膰.

Znaleziono j膮 nie w Montilly, a w jej mieszkaniu, o kt贸rym nikt nie wiedzia艂鈥 Pewnie te偶 po miesi膮cu, no oczywi艣cie, po moim wyje藕dzie, musia艂a zapewne strasznie 艣mierdzie膰 i konsjer偶ka si臋 zainteresowa艂a. O ma艂o tego nie powiedzia艂am, na szcz臋艣cie zdo艂a艂am si臋 powstrzyma膰. Zarazem na my艣l, jak romantyczne tematy omawiamy, zn贸w mi si臋 zachcia艂o 艣mia膰.

- A motywy zbrodni? - spyta艂am. - Pan Desplain ma jakie艣 przypuszczenia?

- Woli ich nie wyjawia膰. Ale ja鈥 Tu w艂a艣nie obawiam si臋 w艂asnego natr臋ctwa鈥 Zazwyczaj, i b艂agam, 偶eby zechcia艂a mi pani uwierzy膰, nie zajmuj臋 si臋 plotkami s艂u偶by, ale tym razem by艂y znamienne i do mnie same dotar艂y. Wynika z nich, 偶e pan Guillaume by艂 z pann膮 Lerat silnie zwi膮zany鈥 Planowa艂 r贸偶ne podst臋pne posuni臋cia鈥 Po 艣mierci pana hrabiego panna Lerat okaza艂a si臋 ju偶 do niczego nieprzydatna鈥 Za nic w 艣wiecie nie powt贸rzy艂bym tego, nie rzuca艂bym na nikogo takich kalumnii, gdyby nie obawa o pani膮. Przy swej szlachetno艣ci i鈥 niewiedzy鈥 mo偶e pani co艣 zlekcewa偶y膰, zaniedba膰 ostro偶no艣ci鈥 I pa艣膰 ofiar膮 kolejnego podst臋pu鈥

Ach, jak czaruj膮co wygl膮da艂, kiedy tak d艂awi艂 si臋 tymi, w jego poj臋ciu niehonorowymi, s艂owami! Si艂膮 je z siebie wydusza艂. Rozumia艂am obawy, mog艂am go przecie偶 pos膮dzi膰, 偶e zalicza si臋 do siewc贸w obel偶ywych plotek, 偶e chce tylko zdyskredytowa膰 rywala, mog艂am obrazi膰 si臋 za, b膮d藕 co b膮d藕, kuzyna鈥 Nie uwierzy膰 mu w og贸le, nabra膰 nieufno艣ci鈥 Potem przysz艂o mi na my艣l, i偶, daj膮c mi do zrozumienia, 偶e Armand Guillaume b臋dzie usi艂owa艂 po艣lubi膰 mnie dla pieni臋dzy, sam nie o艣wiadczy si臋 nigdy w 偶yciu i za 偶adne skarby 艣wiata. No rzeczywi艣cie, jeszcze by mi tego brakowa艂o鈥!

- Musz臋 wyzna膰, 偶e wcale nie jestem zaskoczona - rzek艂am czym pr臋dzej. - Potwierdza pan moje bardzo niejasne przypuszczenia. I wdzi臋czna jestem panu za to potwierdzenie, bo sama zapewne nie o艣mieli艂abym si臋 w nich ugruntowa膰. Ju偶 pan Desplain podsuwa艂 mi my艣l, 偶e na 偶yczliwo艣膰 i przyzwoito艣膰 pana Guillaume nie powinnam liczy膰, ale czyni艂 to w spos贸b nader zawoalowany i mog艂am s膮dzi膰, 偶e ca艂a sprawa ograniczy si臋 do 偶ywionej ku mnie g艂臋bokiej, acz ukrywanej niech臋ci. Od pierwszego spojrzenia jednak偶e鈥 na pana Guillaume鈥

Zaj膮kn臋艂am si臋 nieco, bo tak naprawd臋 przy tym pierwszym spojrzeniu Armand wzbudzi艂 we mnie wielkie zainteresowanie i prawie si臋 w nim zakocha艂am, p贸藕niej dopiero opami臋tanie na mnie przysz艂o. Na widok Gastona. Gdyby nie jego przybycie鈥

No i prosz臋, zn贸w tego nie mog艂am powiedzie膰! Nie tylko ze wzgl臋du na obyczaje, ale te偶 i przez t臋 w艣ciek艂膮 mieszanin臋 czas贸w! Na lito艣膰 bosk膮, czy ju偶 nigdy w 偶yciu nie b臋d臋 mog艂a rozmawia膰 swobodnie z nikim, opr贸cz Romana?! A jeszcze mo偶e na staro艣膰 sklerozy dostan臋 i wtedy dopiero za ob艂膮kan膮 zaczn臋 uchodzi膰!

Na razie jednak musia艂am brn膮膰 dalej.

- Nieufno艣膰 si臋 we mnie zal臋g艂a - rzek艂am z lekkim wysi艂kiem. - Pan Guillaume czyni wra偶enie kogo艣, kogo nale偶y si臋 wystrzega膰. Mog艂am s膮dzi膰, 偶e tylko na gruncie prywatnym, ale w istniej膮cej sytuacji鈥

Zgubi艂am si臋 troch臋 w tych wyja艣nieniach, sama ju偶 niepewna, co powiedzia艂am, a czego nie, ile z tego wszystkiego mia艂am prawo wiedzie膰 i co te偶 on m贸g艂 z mojej, po偶al si臋 Bo偶e, dyplomacji wywnioskowa膰. Musia艂 jednak偶e te偶 si臋 troch臋 zgubi膰, bo na moment si臋 rozpromieni艂 i oko mu zab艂ys艂o, i chocia偶 zaraz powr贸ci艂 do spokojnego wyrazu twarzy, wida膰 by艂o, 偶e jakiego艣 ukojenia dozna艂. Po偶a艂owa艂am, 偶e siedzimy spokojnie przy stole, gdzie nie mia艂am 偶adnego pretekstu do 偶ywych ruch贸w i 偶adnej mo偶liwo艣ci nag艂ego strzelenia urokami, wyci膮gni臋cia szpilek z uczesania i rozpuszczenia w艂os贸w na przyk艂ad, albo prezentacji kostek u n贸g przy jakiej艣 przeszkodzie鈥 Gdyby to by艂o w ogrodzie, ga艂臋zie przysz艂yby mi z pomoc膮, czy pierwszy lepszy kamie艅, po czym zaskoczonemu wielbicielowi ca艂e moje gadanie pomiesza艂oby si臋 ju偶 dok艂adnie. Niestety, musia艂am zachowa膰 przyzwoito艣膰鈥

- Pani, szcz臋艣liwy jestem, 偶e nie sprawiam pani przykro艣ci niespodziewanej鈥 - zacz膮艂 Gaston, ale rozumny pomys艂 wpad艂 mi nagle do g艂owy i przerwa艂am mu gestem.

- Przejd藕my do salonu - rzek艂am 偶ywo, nie patrz膮c nawet, czy to 艣niadanie nam si臋 ju偶 sko艅czy艂o, czy nie. - Albo nie, do gabinetu! Okna wprost na ogr贸d wychodz膮, przyjemniej nam b臋dzie tam wypi膰 kaw臋, a przy tym mo偶e jakie艣 dokumenty oka偶膮 si臋 potrzebne鈥

呕adne dokumenty nic mnie w tej chwili nie obchodzi艂y, ale po drodze do gabinetu mia艂am mo偶liwo艣膰 co najmniej potkni臋cia si臋 lekkiego. Le偶a艂 o trzy schodki ni偶ej ni偶 jadalnia, cia艣niej by艂 umeblowany, a portefenetry wiod艂y na zewn臋trzny taras i pr贸g do przekraczania by艂 dosy膰 wysoki. Co艣 z tego wszystkiego postanowi艂am wykorzysta膰 w uwodzicielskich celach.

Zapomnia艂am jednak kompletnie o jednym drobiazgu. Kotka czarna o imieniu Sadza, niezbyt ju偶 m艂oda, upodoba艂a sobie do snu gerydon wysoki, na kt贸rym niegdy艣 waza z kwiatami sta艂a, p贸藕niej za艣, w wyniku jej uporu, bo wci膮偶 te kwiaty gniot艂a i niszczy艂a, mi臋kki szal angorski zosta艂 po艂o偶ony. Na nim zwija艂a si臋 w k艂臋bek i we wczesnych godzinach popo艂udniowych gabinet do niej nale偶a艂. Nie 偶yczy艂a sobie, 偶eby jej w 艣nie przeszkadza膰 i protest wyra偶a艂a bardzo energicznie, ja za艣, lubi膮c koty, w pe艂ni si臋 z tym godzi艂am.

Trzeba偶 trafu, 偶e w momencie, kiedy niecierpliwie skrzyd艂o drzwi do gabinetu pchn臋艂am tak silnie, 偶e a偶 o gerydon stukn臋艂o, na tarasie zewn臋trznym gwa艂townie i ostro zaszczeka艂 pies. 艢ci艣le bior膮c suka, Dama. Taka ona by艂a dama, jak ja kr贸l hiszpa艅ski, zwyk艂a kundlica, owoc uczu膰 zbiorowych naszej pinczerki i ca艂ego stada ps贸w wiejskich, ale czujna niezwykle, wierna bez granic, przymilna i kochaj膮ca. Str贸偶owa艂a tak pilnie, jakby chcia艂a przeprosi膰 za swoje pochodzenie, gorliwie obiegaj膮c ca艂膮 posiad艂o艣膰 i ostrzegaj膮c przed wszystkim, co wydawa艂o si臋 jej nie w porz膮dku. Tyle ju偶 us艂ug odda艂a, 偶e nale偶a艂o j膮 szanowa膰 i pozwala艂o si臋 jej robi膰, co zechce.

No i teraz w艂a艣nie szczekn臋艂a. Przy otwartym portefenetrze do ogrodu. Wszystko razem, moje g艂o艣ne szcz臋kni臋cie klamk膮, stukni臋cie drzwiami o gerydon, ostre zaszczekanie Damy, nast膮pi艂o r贸wnocze艣nie.

Dla Sadzy to by艂o stanowczo za wiele. Dos艂ow艅ie wystrzeli艂a ze swego legowiska na wysoko艣ciach, z gniewnym skrzekiem przefrun臋艂a wprost na ci臋偶ki st贸艂 po艣rodku gabinetu, odbi艂a si臋 na nim i run臋艂a prosto pod nasze nogi. Ze sto艂u razem z szarpni臋t膮 pazurami serwet膮 zlecia艂 wielki 艣wiecznik wieloramienny na osiem 艣wiec i tacka z karafk膮 i kieliszkami, kt贸re z trzaskiem rozbi艂y si臋 na pod艂odze. Ja mia艂am ju偶 stop臋 nad drugim schodkiem, kiedy Sadza podbi艂a mi t臋 stoj膮c膮 jeszcze nog臋, Gaston by艂 tu偶 za mn膮 i zapewne te偶 zaczyna艂 schodzi膰, bo oboje w tej samej chwili stracili艣my r贸wnowag臋.

Gaston pr贸bowa艂 mnie podtrzyma膰 z jak najgorszym rezultatem. Sama mu w tym przeszkodzi艂am, uczepiwszy si臋 jego odzie偶y, i wsp贸lnie zjechali艣my do gabinetu niczym grupa cyrkowa dok艂adnie zespolona, dobrze jeszcze, 偶e nie g艂owami w d贸艂.

Moje 偶yczenia spe艂ni艂y si臋 wr臋cz w nadmiarze. Siedzia艂am na posadzce, oszo艂omiona, w艂osy rozsypa艂y mi si臋 co najmniej w po艂owie, co by艂o o tyle dziwne, 偶e przecie偶 Sadza podci臋艂a nam nogi, a nie g艂owy, suknia zachowa艂a si臋 rozumnie, odkrywaj膮c tyle n贸g, ile by艂o trzeba, 偶eby ukaza膰 ich kszta艂ty, Gaston siedzia艂 ko艂o mnie na ostatnim schodku z wyrazem os艂upienia na twarzy, ale widzie膰 przez to nie przesta艂 i dam臋 obok zdo艂a艂 obejrze膰, wstrz膮s za艣 wybi艂 mu z g艂owy taktowne zamykanie oczu.

Przez d艂ug膮 chwil臋 milczeli艣my, patrz膮c na siebie, po czym 艣mia膰 mi si臋 zachcia艂o straszliwie. Mo偶liwe, 偶e parskn臋艂am pierwsza. Na twarzy Gastona przez moment toczy艂y ze sob膮 walk臋 r贸偶ne uczucia, po czym te偶 nie wytrzyma艂.

Zacz臋li艣my si臋 艣mia膰 razem tak okropnie, 偶e s艂owa 偶adne z nas nie mog艂o wym贸wi膰, a 艂zy p艂yn臋艂y nam z oczu. Zachowa艂am jeszcze tyle przytomno艣ci umys艂u, 偶e nie tyka艂am sukni, a za to wyj臋艂am szpilki z rozczochranych w艂os贸w i ca艂y ich p艂aszcz na mnie sp艂yn膮艂. Na huk i rumor, rzecz jasna; przylecia艂a s艂u偶ba, lokaj Bazyli omal na nas nie run膮艂, cudem chyba zdo艂a艂 zatrzyma膰 si臋 w drzwiach nad schodkami i tam znieruchomia艂, przera偶onym wzrokiem patrz膮c, jak pa艅stwo na pod艂odze p艂acz膮 i piej膮, dzikiego 艣miechu nie mog膮c opanowa膰.

Nie wiem, jak d艂ugo by to trwa艂o, cho膰 艣miech Gastona zmienia艂 ju偶 swoje oblicze najwyra藕niej w 艣wiecie na widok, jakiego mu dostarczy艂am. Przypomnia艂a mi si臋 jego reakcja na 贸w p艂aszcz z w艂os贸w, stanowi膮cy jedyne moje odzienie鈥 Te偶 mi rozbawienie zacz臋艂o w gardle zamiera膰, kiedy, na szcz臋艣cie, za portefenetrem na tarasie pojawi艂 si臋 Roman.

Jednym rzutem oka ogarn膮wszy scen臋, obj膮艂 komend臋. Gaston opanowa艂 si臋 w mgnieniu oka, rozbawienie sobie pozostawiaj膮c, ale ju偶 w taktownym zakresie. Pozwoli艂am si臋 podnie艣膰. sukni臋 poprawiaj膮c tak, jakby nie mia艂o to 偶adnego znaczenia, w艂osy zgarn臋艂am, zwin臋艂am i upi臋艂am szpilkami, nadal 艣miej膮c si臋 wdzi臋cznie i wyja艣niaj膮c win臋 Sadzy. Obawiam si臋, 偶e czu艂o艣ci w g艂osie ukry膰 nie zdo艂a艂am鈥 Damie w cicho艣ci ducha postanowi艂am ofiarowa膰 ca艂y pasztet z zaj膮ca, co by艂o jej uwielbianym przysmakiem.

Dzi臋ki energicznym zarz膮dzeniom Romana w mgnieniu oka wszystko wr贸ci艂o do r贸wnowagi i dostarczono nam kaw臋 razem z nowym zestawem szk艂a. Zarazem wysz艂o na jaw, 偶e mojego osobliwego stangreta Gastonowi przedstawia膰 nie musz臋, sam wspomnia艂, i偶 zna go doskonale i niemal 偶ycie mu zawdzi臋cza, uratowany przy jakiej艣 komplikacji ko艅skiej. Wsiad艂 na Szafira, nie uje偶d偶onego jeszcze, 艣wie偶utko przewiezionego do Montilly鈥

Wola艂am nie wnika膰, kiedy to by艂o i przy jakiej okazji. Usiedli艣my do dalszej rozmowy.

I nagle okaza艂o si臋, 偶e stosunki mi臋dzy nami panuj膮 zupe艂nie odmienne. Ten 艣miech nas zbli偶y艂. Nie byli艣my lud藕mi, kt贸rzy poznali si臋 osobi艣cie zaledwie przed dwoma dniami, a dwojgiem przyjaci贸艂, z偶ytych zgo艂a od urodzenia. Inny ton rozmowy, inne s艂owa nawet pada艂y, znik艂a wszelka sztywno艣膰, blisko艣膰 wzajemna sta艂a si臋 faktem dokonanym. O, jasn膮 jest chyba rzecz膮, 偶e wykorzysta艂am to wszechstronnie! W ko艅cu trzeba by艂o si臋 rozsta膰.

- Pani - rzek艂 mi Gaston na po偶egnanie, kiedym go odprowadzi艂a a偶 na taras. - Jak ci臋偶ko odje偶d偶a膰 z raju鈥 Prze偶y艂em najbardziej wstrz膮saj膮c膮 i bez w膮tpienia najpi臋kniejsz膮 chwil臋 w 偶yciu. Pozwol臋 sobie鈥

-Ach, pozw贸l pan sobie na wszystko, co zechcesz - przerwa艂am mu ryzykownie, zdaj膮c sobie spraw臋 z nieprzyzwoitego zuchwalstwa i pe艂na ob艂udy wr臋cz rozkosznej. - Kompromitacja moja w pa艅skich oczach by艂a tak pot臋偶na鈥

Oczywi艣cie urwa艂am specjalnie, 偶eby m贸g艂 zaprzeczy膰.

- Kompromitacja鈥? Kompromitacj膮 nazywa pani uchylenie

Jak膮偶 straszn膮 ochot臋 mia艂am podpowiedzie膰 mu: 鈥溾retyna z siebie zrobi艂em鈥, ale uda艂o mi si臋 powstrzyma膰.

- 鈥艣mieli艂em si臋 patrze膰 na b贸stwo鈥

- Podobno i kotu wolno patrze膰 na kr贸la - wyrwa艂o mi si臋. Wspomnienie kota za艂atwi艂o spraw臋. Spojrzeli艣my na siebie i zn贸w zacz臋li艣my si臋 艣mia膰, ale ju偶 inaczej. Ogie艅 by艂 w tym 艣miechu.

- Uwielbiam koty! - krzykn膮艂 Gaston, odwracaj膮c si臋 2 konia.

Podzielaj膮c w pe艂ni jego upodobanie, wr贸ci艂am do domu. Roman na mnie czeka艂.

- Co ja艣nie pani zamierza zrobi膰, dop贸ki pan Jurkiewicz testamentu do podpisania nie przywiezie? - spyta艂 bez wst臋p贸w.

Nieszcz臋艣ciem nie testament i nie pana Jurkiewicza mia艂am w tej chwili w g艂owie.

- Nic - odpar艂am beztrosko. - Wie chyba Roman doskonale, 偶e pan de Montpesac mnie interesuje i chcia艂abym go sk艂oni膰 do o艣wiadczyn tak偶e i teraz. W ostateczno艣ci mog臋 z nim wzi膮膰 dwa 艣luby w odst臋pie stu lat. A co鈥?

- Ja艣nie pani raczy okazywa膰 lekkomy艣lno艣膰, kt贸ra mnie bardzo martwi. Pan Guillaume si臋 tu pl膮cze. Sytuacja jest dok艂adnie taka sama, jak za te sto pi臋tna艣cie lat, a przesta艂em by膰 pewien, co 艂atwiej uszkodzi膰, karet臋 czy samoch贸d.

Wci膮偶 jeszcze trwa艂o we mnie radosne upojenie. - Je艣li nie rozhukamy koni, kareta wolniej jedzie鈥

- Za to wi臋cej drzew ro艣nie. Ja艣nie pani musi to potraktowa膰 powa偶nie i Bogu dzi臋kujmy, 偶e og贸lnie ca艂a sprawa ja艣nie pani jest znana. Pan de Montpesac m贸wi艂 o tym, co ju偶 wiemy?

- Tak. Z t膮 r贸偶nic膮, 偶e panna Luiza pad艂a trupem u siebie, w paryskim mieszkaniu.

- Dla nas to wszystko jedno. W obecnych czasach sprawcy nie znajd膮, cho膰by p臋kli, chyba 偶e wynajm膮 wr贸偶k臋 z kryszta艂ow膮 kul膮. Ale ja si臋 powa偶nie obawiam, 偶e dla z艂oczy艅cy istnieje obecnie wi臋cej mo偶liwo艣ci i ja艣nie pani bardziej jest nara偶ona. Dop贸ki ten testament nie zostanie podpisany, ja b臋d臋 ja艣nie pani pilnowa艂. Mam nadziej臋, 偶e pan de Montpesac r贸wnie偶. A zechce ja艣nie pani zauwa偶y膰, 偶e i trucizny r贸偶ne s膮 jeszcze nie do wykrycia.

Zacz臋艂am wreszcie uwa偶niej go s艂ucha膰.

- Trucizny dzia艂aj膮 w obie strony - zauwa偶y艂am odkrywczo. - Nie musi pan Guillaume koniecznie otru膰 mnie, mog臋 otru膰 i ja jego. Ale w tym celu musz臋 go czym艣 karmi膰, a na razie jako艣 go tu nie ma.

- By艂 wczoraj.

- I nic si臋 nie sta艂o.

- Czy ja wiem鈥 Mog艂o si臋 sta膰.

Nagle przypomnia艂am sobie ha艂asy nocne.

- Ej偶e! Zapomnia艂am zapyta膰 pana Jurkiewicza, czy si臋 b艂膮ka艂 noc膮 po pa艂acu i po co. Kto艣 chodzi艂 po korytarzu. Zm臋czona by艂am i nie chcia艂o mi si臋 sprawdza膰, ale s膮dzi艂am, 偶e to pan Jurkiewicz.

- I co ja艣nie pani zrobi艂a?

- Nic. Zamkn臋艂am si臋. Przej艣cie przez gabinet te偶 by艂o zamkni臋te, bo zawsze zamykam, Roman wie, pieni膮dze tam le偶膮鈥

Roman jakby nagle zesztywnia艂. - Ja艣nie pani jest pewna?

- Czego?

- 呕e kto艣 chodzi艂? - Pewna. A bo co?

- Bo pan Jurkiewicz, wyje偶d偶aj膮c, chwali艂 sobie nocleg u nas i m贸wi艂, 偶e dawno mu si臋 tak doskonale nie spa艂o. Jak si臋 z wieczora po艂o偶y艂, tak dopiero pokoj贸wka go rano zbudzi艂a鈥 Co艣 we mnie drgn臋艂o i popatrzyli艣my na siebie.

- Naprawd臋 Roman my艣li, 偶e pan Guillaume jako艣 si臋 dosta艂 do nas po odje藕dzie i sprawdza艂, czy nie uda艂oby si臋 mnie, na przyk艂ad, udusi膰 we 艣nie鈥?

- A ja艣nie pani jest pewna, 偶e nie? - spyta艂 Roman zimno.

A sk膮d, u licha, mog艂am by膰 pewna czegokolwiek, co Armand zdo艂a艂by wymy艣li膰! Gdybym pad艂a trupem przed podpisaniem testamentu, dziedziczy艂by wszystko, a co jak co, ale alibi sobie znalaz艂 z pewno艣ci膮. Gdzie偶 on si臋 w og贸le zatrzyma艂, gdzie mieszka艂鈥?!

- Gdzie on stoi? - spyta艂am po艣piesznie. - Roman wie? - Pod samym naszym nosem, w naszej ober偶y, i mieni si臋 krewnym ja艣nie pani, kt贸ry lubi swobod臋 i dlatego pa艂acu unika. W 偶yciu tyle si臋 nie nagada艂em ze s艂u偶b膮, co teraz, praczka z ober偶y ju偶 my艣li, 偶e si臋 z ni膮 o偶eni臋.

Pocieszy艂am go.

- Za dwa dni ju偶 b臋dzie po paradzie, bo testament podpisz臋. Dwa dni prze偶y膰 chyba mi si臋 uda?

- Nie wiem czy dwa dni - odpar艂 Roman ponuro. - Nie mia艂em kiedy ja艣nie pani powiedzie膰, 偶e pan Jurkiewicz mocno si臋 waha i k艂opoty przewiduje, jak go tu wioz艂em, wypytywa艂 mnie o francuskie sprawy i co艣 mamrota艂, 偶e bez porozumienia z panem Desplain testamentu nie da rady sformu艂owa膰 tak, 偶eby go nikt nie zaczepi艂. Jakie艣 prawo w艂asno艣ci nie do ko艅ca zosta艂o ustalone. M贸wi艂 o tym ja艣nie pani?

M贸wi膰, m贸wi艂, ale zdaje si臋, 偶e w tej rozmowie nie najw艂a艣ciwszy udzia艂 bra艂am. Niemniej jednak pan Jurkiewicz

testament na jutro obieca艂鈥

- Nie wierz臋 - rzek艂 Roman stanowczo. - Zobaczy ja艣nie pani, 偶e on jutro tylko propozycj臋, szkic taki, przywiezie albo przy艣le do akceptacji ja艣nie pani, a gotowy do podpisu i wedle prawa sporz膮dzony dokument napisze dopiero po odpowiedzi pana Desplain. A to potrwa mo偶e nawet par臋 tygodni.

Rozz艂o艣ci艂am si臋. Bywa艂o przecie偶, 偶e kto艣 testament zgo艂a nabazgra艂 i og贸lnikowo si臋 w nim wypowiedzia艂, a wa偶ny by艂 i wszyscy go szanowali. Spadkobierca niekiedy sam nie wiedzia艂, co dziedziczy. Na to mi Roman przypomnia艂, 偶e owszem, w艣r贸d ludzi przyzwoitych takie rzeczy przechodzi艂y bezbole艣nie, ale te偶 i takie w艂a艣nie testamenty zwalano naj艂atwiej wystarcza艂o, 偶eby si臋 jacy艣 krewni upomnieli i ju偶 k艂opoty. A 偶e w moim przypadku krewny si臋 upomni, rzecz jest pewna, musi to by膰 zatem za艂atwione tak, 偶eby mu najmniejszej nadziei nie zostawi膰.

Westchn臋艂am ci臋偶ko, bo mia艂 racj臋, i zaj臋艂am si臋 przybyciem prawie w tym samym momencie panny Cecylii Chodaczk贸wny, sta艂ej naszej rezydentki, kt贸ra z p艂aczem wielkim do r膮k mi si臋 rzuci艂a. Mojego nieboszczyka m臋偶a daleka powinowata, wi臋cej ni偶 p贸艂 偶ycia w S臋kocinie sp臋dzi艂a, ubog膮 sierot膮 b臋d膮c, cho膰 jakie艣 tam cioteczne siostry i braci mia艂a, kt贸rzy nie chcieli jej u siebie trzyma膰 na 艂askawym chlebie. Z wizyt膮 do nich si臋 uda艂a kr贸tko przed moim odjazdem do Francji, z wielk膮 nadziej膮, 偶e jednak rodzin臋 w nich znajdzie, bo jaki艣 spadek odziedziczyli, a teraz w艂a艣nie wr贸ci艂a we 艂zach i roz偶aleniu.

- Tak mnie przyj臋li, jak tego psa przyb艂臋d臋! - szlocha艂a ju偶 na dziedzi艅cu, z w贸zka 偶ydowskiego wysiadaj膮c. - Nie poznawali zgo艂a, w kom贸rce jakiej艣 utkn臋li, ka偶dy kawa艂ek chleba w gardle mi stawa艂! Ju偶em nie chcia艂a Katarzynce nad karkiem wisie膰, ju偶em my艣la艂a, 偶e na staro艣膰 swoi mnie przy, garn膮, a tu topi膰 si臋 chyba przyjdzie! Jedna moja nadzieja, 偶e mnie Katarzynka do 艂ask przywr贸ci, 偶e mi tu k膮ta jakiego udzieli鈥!

Zdziwi艂am si臋 nawet nieco tym jej lamentom, bo zazwyczaj spokojna by艂a i histerii 偶adnych nie wyprawia艂a, ale odgad艂am, 偶e jaki艣 cios w samo serce kochani krewni musieli jej zada膰. Uspokoi艂am j膮 od razu.

- Niech偶e mi tu panna Cecylia przestanie rozpacza膰, pok贸j panny Cecylii nietkni臋ty czeka i miejsce jest zawsze, jest tu panna Cecylia u siebie i nikt niczego nigdy nie sk膮pi艂. No ju偶, ju偶, nie warto z艂ej rodziny 偶a艂owa膰. Franciszek rzeczy we藕mie, J贸zia pomo偶e, chod藕my do domu, panna Cecylia po tych prze偶yciach odpocznie.

- Ja dobrze m贸wi臋 ca艂e 偶ycie, 偶e Katarzynka jest anio艂 prosto z nieba鈥!

呕al mi jej by艂o, prawd臋 m贸wi膮c, szczeg贸lnie teraz, kiedy u艣wiadomi艂am sobie, 偶e ledwie sze艣膰dziesi臋ciu lat dobiega, i b艂ysn臋艂o mi por贸wnanie z osiemdziesi臋cioletni膮 blisko pani膮 艁臋sk膮. Akurat odwrotnie powinny wygl膮da膰.

Ja si臋 do panny Cecylii zwraca艂am per 鈥減ani鈥, a ona do mnie 鈥淜atarzynko鈥 i sama tak od pocz膮tku zarz膮dzi艂am. Kiedym tu przyby艂a szesnastoletni膮 dzieweczk膮, ona mi si臋 wyda艂a starsz膮 pani膮, a 偶e ubog膮 i na 艂asce mojego m臋偶a, nic to nie znaczy艂o wobec jej pochodzenia ca艂kiem przyzwoitego z bogatej niegdy艣, senatorskiej szlachty. Wiek nie pozwoli艂 mi w贸wczas 偶膮da膰 dla siebie hrabiowskich splendor贸w, po czym ju偶 tak zosta艂o i wszyscy przywykli. Nieszkodliwa by艂a zupe艂nie, cicha i grzeczna, na c贸偶 mi by艂o j膮 upokarza膰, skoro przez swoje nieszcz臋艣liwe 偶ycie i staropanie艅stwo na lito艣膰 zas艂ugiwa艂a, a nie na wzgard臋.

Ucieszy艂am si臋 nawet z jej powrotu, bo im wi臋cej os贸b w domu, tym lepiej dla mnie, a gorzej dla z艂oczy艅cy. Panna Chodaczk贸wna przy tym s艂yn臋艂a z tego, 偶e sen mia艂a nadzwyczaj lekki, a za to ciekawo艣膰 w sobie wielk膮 i ka偶dy szelest sprawdza艂a. W obecnej sytuacji mog艂a si臋 bardzo przyda膰.

Nawet i Roman na jej widok troch臋 si臋 uspokoi艂 i poszed艂 swoje zarz膮dzenia wydawa膰鈥

Go艣ci rozmaitych dopiero przed wieczorem si臋 pozby艂am, a wszyscy niby to przypadkiem przeje偶d偶aj膮c, po r贸偶nych oznakach poznali, 偶e wr贸ci艂am i okazjonalnie wst膮pili mnie wita膰. Spokojniejsza ju偶 o Gastona, rozumniej mog艂am z nimi rozmawia膰 i na temat paryskiej mody fantazjowa膰. Jeden Armand nie kry艂, 偶e specjalnie z wizyt膮 po raz drugi tego samego dnia przybywa, zaproszonego udawa艂, i samej sobie mog艂am gratulacje z艂o偶y膰, 偶e tak go trafnie od samego pocz膮tku oceni艂am.

Robi艂, co tylko zdo艂a艂, 偶eby mnie skompromitowa膰. Do poufnych szept贸w si臋 zabiera艂, aluzje r贸偶ne czyni艂, wr臋cz mo偶na by艂o mniema膰, 偶e ca艂膮 podr贸偶 z Pary偶a w jego towarzystwie odby艂am, szarog臋si艂 mi si臋 jak zadomowiony, a偶 pani Korecka, najwi臋ksza plotkara w powiecie, dziwnym wzrokiem zacz臋艂a na mnie i na niego patrze膰. A tak sobie zr臋cznie post臋powa艂, 偶e nijak zaprotestowa膰 nie mog艂am bez wywo艂ania skandalu. Ba艂am si臋, 偶e spr贸buje zosta膰 d艂u偶ej, a ju偶 co najmniej wyj艣膰 ostatni, ale na szcz臋艣cie tego numeru mi nie wywin膮艂, g艂o艣no zapowiadaj膮c si臋 tylko na jutro dla owego omawiania spraw rodzinnych, o kt贸rym ju偶 wcze艣niej napomkn膮艂. Od razu postanowi艂am Ewelin臋 i Gastona 艣ci膮gn膮膰 do pomocy przeciwko niemu.

Reszt臋 wieczoru na pisaniu list贸w musia艂am sp臋dzi膰 i zn贸w z ca艂ego serca po偶a艂owa艂am telefonu, kt贸ry by wszystko o ile偶 szybciej za艂atwi艂!

W dodatku z g贸ry przewidywa艂am dla siebie okropnie g艂upie k艂opoty. Do mycia w艂os贸w fryzjera musia艂am 艣ci膮gn膮膰 i posiadanie owych cudownych szampon贸w i balsam贸w wyja艣ni膰, bo bez nich wr臋cz nie mia艂am odwagi g艂owy pod wod臋 w艂o偶y膰. W kosmetykach wszelkich i r贸偶nych utensyliach higienicznych sama sobie porz膮dek zrobi艂am, nie chc膮c Zuzi na ustawiczne wstrz膮sy nara偶a膰, i pochowa艂am starannie drobiazgi rozmaite, z innej epoki pochodz膮ce.

Spa膰 mi si臋 jeszcze wcale nie chcia艂o, a za to nagle poczu艂am si臋 okropnie g艂odna. Najzwyczajniej w 艣wiecie g艂odna tak, 偶e pewnie nie zdo艂a艂abym zasn膮膰, i uprzytomni艂am sobie; 偶e przez dzie艅 ca艂y prawie nic nie jad艂am. Drugie 艣niadanie z Gastonem mocno zlekcewa偶y艂am, potem, przy go艣ciach, ledwie troch臋 kawy wypi艂am, przy obiedzie, zirytowana Armandem, wcale nie mia艂am apetytu, a o kolacji w og贸le zapomnia艂am. Ugrz臋z艂am przy listach w gabinecie i przy porz膮dkach w sypialni, i s艂u偶b臋, kt贸ra o co艣 usi艂owa艂a zapyta膰, niecierpliwie odes艂a艂am, nie s艂uchaj膮c. Pewnie w艂a艣nie o kolacj臋 pytali.

艢wiat艂a wszystkie pogasi艂am i bez namys艂u wysz艂am z sypialni. Przywyk艂szy ju偶 do o艣wietlenia elektrycznego, nie pomy艣la艂am, 偶eby bodaj z jedn膮 艣wiec臋 zabra膰 ze sob膮, i w korytarzu nagle znalaz艂am si臋 w ciemno艣ciach. Nie ca艂kowitych, wsz臋dzie u mnie po zakamarkach na ka偶dym pi臋trze male艅kie lampki oliwne 艣wieci艂y, wskaz贸wk臋 dla oka stanowi膮c, i kiedy wzrok si臋 ju偶 przyzwyczai艂, pozwala艂y porusza膰 si臋 prawie swobodnie, ale dostatecznych, 偶ebym musia艂a odczeka膰 chwil臋. Stoj膮c tak i czekaj膮c, cisz臋 pa艂acu us艂ysza艂am, s艂u偶ba ju偶 posz艂a spa膰, Zuzia zapewne jeszcze drzema艂a u siebie, czekaj膮c na moje ostatnie wezwanie鈥

Mog艂am zadzwoni膰 i czego艣 do jedzenia za偶膮da膰, i dawniej tak w艂a艣nie bym post膮pi艂a, ale teraz znienacka rozbawi艂a mnie my艣l, 偶a sama we w艂asnym domu po偶ywienia sobie poszukam i zobacz臋, co znajd臋. Cicho ruszy艂am korytarzem, omijaj膮c skrzypi膮ce miejsca, w 艣wietle lampki nie藕le jui widz膮c, zesz艂am po schodach i najpierw zajrza艂am do jadalni. Tam te偶 tradycyjne 艣wiate艂ko si臋 pali艂o. Przy jego blasku ujrza艂am pusty st贸艂 i zamkni臋te kredensy, przypomnia艂am sobie, 偶e klucze od nich trzyma M膮czewska, a nie ja, do 偶adnego si臋 zatem nie dostan臋. Posz艂am do pokoju 艣niadaniowego, tam sytuacja wygl膮da艂a podobnie, uda艂am si臋 do ma艂ego salonu, gdzie cz臋sto na paterach czekoladki sta艂y, ale okaza艂o si臋, 偶e M膮czewska przezornie i czekoladki zamkn臋艂a, poza tym wcale nie mia艂am ch臋ci na czekoladki, tylko na co艣 solidniejszego. Kie艂bas臋, szynk臋, piecze艅 wo艂ow膮, kt贸r膮 przy obiedzie ledwo skubn臋艂am, kurczaka, a chocia偶by jajecznic臋 ze skwareczkami. Na my艣l, 偶e kto艣 ze s艂u偶by m贸g艂by mnie o tej porze zasta膰 w kuchni, sma偶膮c膮 sobie jajecznic臋, ogarn膮艂 mnie pusty chichot i tym bardziej nabra艂am ochoty na taki wyg艂up. 殴le w g艂owie musia艂am mie膰 w tym momencie.

Zawr贸ci艂am do kuchni. Do n贸g przypl膮ta艂 mi si臋 kt贸ry艣 kot, 艂asz膮c si臋 i pomrukuj膮c cicho. Szeptem obieca艂am mu troch臋 艣mietanki, je艣li j膮 gdzie艣 znajd臋 i, wci膮偶 poprzestaj膮c na tym marnym, awaryjnym o艣wietleniu, przesz艂am przez wszystkie pomieszczenia.

Lampki za艣 owe pali艂y si臋 u mnie od wielu lat, od czasu, kiedy go艣膰 nasz 贸wczesny, pan Komorowski, noc膮 ze schod贸w zlecia艂 z hukiem i krzykiem i z艂ama艂 nog臋. Piek艂o istne zapanowa艂o, wszyscy na siebie wzajemnie i na pana Komorowskiego wpadali, 艣wiec szukaj膮c i 艣wiat艂o jakie艣 usi艂uj膮 zapali膰, co same trudno艣ci napotyka艂o. Kto艣, macaj膮cy po gzymsie kominka, porcelanow膮 figurk臋 zrzuci艂 i st艂uk艂, co mnie nawet ucieszy艂o, bo nigdy jej nie lubi艂am, cho膰 podobno bardzo droga by艂a, a m贸j w艂asny 艣wi臋tej pami臋ci m膮偶 ca艂膮 偶ardinier臋 z kwiatami wywr贸ci艂 i guza na czole sobie nabi艂. Wreszcie kucharka przyby艂a z wieczn膮 lampk膮 oliwn膮, sprzed Matki Boskiej zabran膮, co pozwoli艂o zacz膮膰 co艣 widzie膰 i inne 艣wiat艂a zapali膰.

Od tamtej chwili postanowi艂am, 偶e zawsze jaka艣 iskierka ma ciemno艣ci roz艣wieca膰 we wszystkich miejscach domu, 偶eby nigdy wi臋cej taka okropno艣膰 nie wyst膮pi艂a. I tak ju偶 zosta艂o na zawsze.

Pan Komorowski za艣 w ciemno艣ciach schodzi艂 i ukradkiem, bo nalewka nasza tak go korci艂a, a do swoich sk艂onno艣ci pijackich nie chcia艂 si臋 przyzna膰. Kilka karafek zosta艂o na kredensie, kt贸rych do ko艅ca nie kaza艂am uprz膮ta膰, 偶eby sobie na opini臋 sk膮pirad艂a nie zarobi膰. Siedemna艣cie lat wtedy mia艂am i do艣wiadcze艅 w艂asnych, jako pani domu, niewiele, a sk艂onno艣ci pana Komorowskiego wcale nie by艂y mi znane. P贸藕niej si臋 dopiero dowiedzia艂am, 偶e wszelkie alkohole przed nim w艂a艣nie nale偶y zamyka膰.

W kuchni te偶 si臋 lampeczka pali艂a. Tu jednak postanowi艂am lepsze 艣wiat艂o zyska膰, bez trudu znalaz艂am 艣wiece i lampy naftowe, zdecydowa艂am si臋 na 艣wiece, 偶eby woni nafty na r臋kach unikn膮膰, zapali艂am ich osiem, podsyci艂am ogie艅 przykryty starannie popio艂em i zacz臋艂am szuka膰 po偶ywienia. Pozamykane, rzecz jasna, by艂o wszystko z podr臋czn膮 spi偶arni膮 w艂膮cznie, ale wiedzia艂am, gdzie M膮czewska zapasowe klucze trzyma. Ona to wiedzia艂a, kucharka i ja, nikt wi臋cej. Potrzebne za艣 to by艂o, bo zdarza艂y si臋 potrawy, kt贸re od najbledszego 艣witu nale偶a艂o rozpoczyna膰 i kucharka pierwsza do roboty wstawa艂a, nie zrywaj膮c niepotrzebnie M膮czewskiej.

Na ogniu herbat臋 sobie przyrz膮dzi艂am i potrawk臋 z grzyb贸w podgrza艂am, kawa艂 pieczeni zdecydowa艂am si臋 zje艣膰 na zimno, koty, bo i drugi si臋 znalaz艂, nakarmi艂am ich ulubionymi frykasami, na deser w 艣pi偶arni mus gruszkowy znalaz艂am, po czym, bardzo zadowolona i rozweselona, usiad艂am pyry stole. Co mi szkodzi艂o je艣膰 w kuchni, skoro nikt tego nie widzia艂?

W dodatku na stole kalendarz dla s艂u偶by znalaz艂am, pe艂en rozmaitych sentencji, porad, przepis贸w i ostrze偶e艅, kt贸re mnie nadzwyczajnie zainteresowa艂y i roz艣mieszy艂y, bo gdzieniegdzie o najnowszych i niebezpiecznych wynalazkach by艂a tam mowa. Zacz臋艂am sobie to czyta膰 i omal w g艂os nie zachichota艂am, dowiedziawszy si臋, 偶e u偶ywanie telegrafu jest grzechem i grozi 艣miertelnym niebezpiecze艅stwem dla ca艂ego 艣wiata, bo iskra p臋dz膮ca po drucie mo偶e ogie艅 na ca艂ej swojej drodze za偶egn膮膰, za艣 w drugim miejscu wyra偶one by艂y pogl膮dy na temat pojazd贸w bez koni, kt贸re nawet w moim ojcu 艣miech by obudzi艂y. 呕adnej przysz艂o艣ci mia艂y nie mie膰 i nawet sama my艣l o nich te偶 by艂a bezbo偶na. Kolejom 偶elaznym tylko przyznano prawo istnienia. Za to porady w kwestii karmienia drobiu ja艂owcem i migda艂ami wyda艂y mi si臋 ca艂kiem rozs膮dne, wiadomo przecie偶, 偶e tym mi臋so przechodzi, co zwierzyna jada.

Tak si臋 t膮 lektur膮 zaj臋艂am, 偶e nie zauwa偶y艂am nawet up艂ywu czasu. Dobr膮 godzin臋, albo i wi臋cej, musia艂am ju偶 w tej kuchni siedzie膰, kiedy nagle krzyk jaki艣 przera藕liwy rozleg艂 si臋 w g艂臋bi domu. Poderwa艂am si臋 jak oparzona, krzyk si臋 powt贸rzy艂, ha艂asy dodatkowe us艂ysza艂am, 艣wiadcz膮ce, 偶e i s艂u偶ba si臋 zrywa, chwyci艂am 艣wiec臋 p艂on膮c膮 i wypad艂am na korytarze. Krzyk dobiega艂 z g贸ry.

W po艂owie schod贸w ju偶 ludzi napotka艂am przera偶onych i ledwo rozbudzonych, a wy偶ej smugi dymu si臋 snu艂y. W艣r贸d nich miota艂a si臋 jak szalona panna Chodaczk贸wna, w koszuli, w jakiej艣 kapie z fr臋dzlami i w nocnym czepku, szlochaj膮c rzewnymi 艂zami i wci膮偶 krzycz膮c. Palcem przy tym w stron臋 moich apartament贸w wskazywa艂a, sk膮d najwyra藕niej 贸w dym pochodzi艂.

Sama na moment g艂ow臋 straci艂am i nie wiedzia艂am, co robi膰. W pierwszej chwili rzuci艂am si臋 ku swojej sypialni, ale Wincenty mnie powstrzyma艂, przodem Franciszka wysy艂aj膮c.

Kto艣 otworzy艂 kt贸re艣 okno i w stron臋 stajni wrzeszcza艂, 偶e gore, g艂osem niczym tr膮ba jerycho艅ska, przez co wszystkie psy zacz臋艂y szczeka膰. M膮czewska z do艂u o wod臋 rozpaczliwie wo艂a艂a, Franciszek, wp贸艂uduszony, biegiem z dymu wr贸ci艂 i ledwie zipi膮c, twierdzi艂, 偶e spod moich drzwi tak wali, 偶e zgo艂a podej艣膰 nie mo偶na. Jaka艣 rozumniejsza dziewka kuchenna ze szcz臋kiem okropnym drzwi boczne otwiera艂a, 偶eby z zewn膮trz ludzi wpu艣ci膰, a ju偶 po chwili ch艂opak kredensowy z pe艂nym wiadrem na g贸r臋 lecia艂. Zaraz za nim i Roman si臋 pokaza艂, po czym obaj z Wincentym komend臋 obj臋li, mnie stanowczo w oddaleniu trzymaj膮c.

- Jak si臋 otworzy, p艂omie艅 buchnie, bo teraz wida膰, 偶e tylko co艣 tam si臋 tli - zaopiniowa艂 Roman. - Przeci膮g b臋dzie, bo u ja艣nie pani zawsze okno otwarte. Wody do drzwi jak najwi臋cej, 偶eby chlusn膮膰 od razu! I drabin臋 do okna, na ni膮 ludzi z wiadrami!

Wincenty mu przy艣wiadczy艂 i ca艂膮 s艂u偶b臋 pogoni艂. Zuzia, rozgor膮czkowana i roztrz臋siona, przypomina艂a, 偶e byle si臋 do 艂azienki mojej dosta膰, to tam zawsze woda jest. Ruch si臋 zrobi艂 racjonalniejszy, do okna mojej sypialni drabin臋 przystawiono, us艂ysza艂am pyry tym dziwn膮 rzecz, a mianowicie, 偶e wszystkie okna zamkni臋te, otwartego nie ma. Zd膮偶y艂am si臋 tym zdumie膰, bo Roman mia艂 racj臋, zawsze co najmniej jedno trzyma艂am otwarte, ale ju偶 si臋 do sypialni przez drzwi wdarli z ca艂膮 wod膮 i w najg臋stszy dym pocz臋li chlusta膰.

Owego dymu by艂o tyle, 偶e dusi艂 a偶 na korytarzu, i co chwila kto艣 p贸艂偶ywy z niego wybiega艂, ale nied艂ugo to trwa艂o. To co艣 pal膮ce si臋 przygas艂o, okna kto艣 otworzy艂, p艂omie艅 si臋 pokaza艂 i natychmiast ugaszony zosta艂, a dym j臋艂o wywiewa膰. Pozwolili mi wreszcie wej艣膰 do sypialni.

艢wiat艂a kaza艂am pozapala膰, co ju偶 mo偶na by艂o uczyni膰 bezpiecznie, i obejrza艂am swoje pogorzelisko.

I zn贸w zdumienie mnie ogarn臋艂o, bo znacznie wi臋kszych zniszcze艅 mog艂am si臋 spodziewa膰. Meble nie tkni臋te by艂y, dywan owszem, w wielkie dziury powypalany, zas艂ony przy艂贸偶ku, kt贸rych ju偶 nie zaci膮ga艂am, te偶 si臋 spali艂y, samo 艂贸偶ko r贸wnie偶, i k艂膮b szmat jakich艣 w czarnej ka艂u偶y le偶a艂. No i fotel jeden oparcie i siedzenie kompletnie mia艂 wypalone, drewno natomiast ledwo si臋 okopci艂o i z politury oblaz艂o. Wo艅 spalenizny tylko przenika艂a wszystko i nadmiar wody okropne czyni艂 wra偶enie, ale nawet lustro nie p臋k艂o i nie st艂uk艂a si臋 偶adna lampa, co stanowi艂o szcz臋艣cie prawdziwe, bo gdyby nafta ten osobliwy po偶ar podsyci艂a, rzeczywi艣cie ca艂y dom by艂by zagro偶ony.

Ucieszy艂am si臋, 偶e drzwi do garderoby i buduaru trzyma艂am zamkni臋te, bo dzi臋ki temu owe pomieszczenia odorem nie przesz艂y i wszystkich sukien nie musia艂am wyrzuca膰. Kuferek z kosmetykami, do k膮ta wsuni臋ty, te偶 ocala艂 w pe艂ni.

Zgarn膮膰 wod臋 tylko poleci艂am, reszt臋 sprz膮tania zostawiaj膮c na jutro, dla siebie za艣 przygotowa膰 sypialni臋 go艣cinn膮. Mog艂am si臋 przenie艣膰 do dawnej sypialni ma艂偶e艅skiej w apartamentach mojego m臋偶a, kt贸re opu艣ci艂am ju偶 po dw贸ch latach wsp贸lnego 艂o偶a, ale tam porz膮dki wi臋cej wysi艂ku wymaga艂y, tu za艣 najlepszy pok贸j go艣cinny zawsze by艂 w pogotowiu. M膮czewska oprzytomnia艂a i po kr贸tkich lamentach zarz膮dzi艂a co trzeba.

W贸wczas dopiero odnalaz艂a si臋 panna Chodaczk贸wna, kt贸ra pierwsza alarm wszcz臋艂a, a potem ca艂膮 akcj臋 ratunkow膮 przemodli艂a si臋 w bibliotece, gdzie krzy偶 pi臋kny i bardzo stary wisia艂 pomi臋dzy szafami na 艣cianie. P艂acz膮c teraz ju偶 ze szcz臋艣cia, do mnie si臋 rwa艂a, po r臋kach usi艂uj膮c ca艂owa膰.

- A to偶 ja my艣la艂am, 偶e Katarzynka tam na 艣mier膰 si臋 dusi! - wykrzykiwa艂a.

Zwa偶ywszy, ii 藕r贸d艂em po偶aru by艂a moja sypialnia, my艣l wydawa艂a si臋 ca艂kiem logiczna. Wszystkich jednak zaciekawi艂o, sk膮d panna Cecylia wzi臋艂a si臋 na tym akurat korytarzu, bo mieszka艂a w drugim skrzydle, a tam dymu jeszcze poczu膰 nie mog艂a. Na co odpar艂a, 偶e ha艂asy jakie艣 us艂ysza艂a i ze swego pokoju wysz艂a.

- Najpierw wcalem nie wiedzia艂a, co to jest - wyjawi艂a bardzo ch臋tnie, dumna ze swego lekkiego snu i doskona艂ego s艂uchu. - Jakby okiennica skrzypia艂a, ale tak cichusie艅ko. Tom posz艂a spojrze膰 i wtedy Katarzynka nadesz艂a od siebie i na d贸艂 posz艂a schodami. Te偶 cichutko, ale ja s艂ysza艂am. I ju偶em zawr贸ci艂a do siebie, jak w par臋 minut Katarzynka do w艂asnego pokoju wr贸ci艂a鈥

- W par臋 minut鈥? - wyrwa艂o mi si臋 ze zdziwieniem. - No w par臋 minut, dziesi臋膰 mo偶e鈥

Niemo偶liwe, 偶eby panna Cecylia przesz艂o godzin臋 tkwi艂a na korytarzu i nie zauwa偶y艂a up艂ywu czasu. Kto te偶 m贸g艂 i艣膰 po schodach na g贸r臋, bo 偶e nie ja, to pewne!

Panna Cecylia m贸wi艂a dalej z wielkim przej臋ciem.

- Tom si臋 jeszcze wstrzyma艂a i pos艂ucha艂am, czy Katarzynka do sypialni idzie i w rzeczy samej, tam posz艂a, wi臋c kt贸偶 by inny? No to wr贸ci艂am do siebie, ale jako艣 usn膮膰 nie mog艂am, bo ci膮gle mi si臋 wydawa艂o, 偶e jeszcze co艣 s艂ysz臋, 偶e tam koty na strychu harcowa艂y, to ja tak膮 rzecz rozr贸偶niam, ale opr贸cz kot贸w zn贸w jakby kroki. Ale gdzie indziej. Tom zn贸w wysz艂a pos艂ucha膰 i tak jeszcze par臋 razy. A偶 za ostatnim zda艂o mi si臋, 偶e dym poczu艂am, i jeszczem si臋 waha艂a, ludzi nie chcia艂am budzi膰, ale sprawdzi膰 nale偶y, bo spa膰 bym nie mog艂a. Ogie艅 艂atwo zapr贸szy膰. No, tom posz艂a dalej i dym wi臋cej poczu艂am, wi臋c jeszcze wr贸ci艂am do siebie, w co si臋 przyodzia膰 na wszelki wypadek, bo to nigdy nie wiadomo. I ju偶 nawet nie nads艂uchiwa艂am, tylko tego dymu tak zacz臋艂am szuka膰, a偶 si臋 pokaza艂o, 偶e to z sypialni Katarzynki! Jezusie Maryjo J贸zefie 艣wi臋ty! A tam Katarzynka zamkni臋ta i pewno ju偶 艣pi w takim dymie, 偶e podej艣膰 nie mo偶na, i kto to wie czy jeszcze 偶ywa! No, tom krzyku narobi艂a, sama nijak ratowa膰 nie mog膮c鈥

Gdybym rzeczywi艣cie spa艂a w sypialni, zapewne nie by艂abym ju偶 偶ywa, bo dym istotnie dusi艂 wyj膮tkowo. Ale te偶 okna mia艂abym otwarte! Kto je zamkn膮艂, do licha? Zn贸w, z drugiej strony, przy otwartym oknie p艂omienie mog艂y buchn膮膰 gwa艂towniej i pewnie bym si臋 spali艂a. Przyjemna perspektywa, nie ma co.

Nie podkre艣la艂am kwestii mojej nieobecno艣ci w sypialni, nie chc膮c pannie Chodaczk贸wnie zas艂ugi uratowania mi 偶ycia odbiera膰, je艣li bowiem nie 偶ycie, to w ka偶dym razie 艂adny kawa艂ek domu dzi臋ki niej ocala艂. Ciekawi艂o mnie, sk膮d ten po偶ar m贸g艂 si臋 wzi膮膰, bo w kominku ju偶 prawie wygas艂o, a 艣wiat艂a nie zostawi艂am i wszyscy zacz臋li si臋 nad tym zastanawia膰. W ko艅cu uznano, 偶e jednak iskra jaka艣 musia艂a si臋 pod popio艂em uchowa膰 i wyskoczy艂a, prysn膮wszy daleko, a偶 na dywan. Mnie samej w艂asnor臋cznego podpalenia nie przypisano, bez w膮tpienia wy艂膮cznie z grzeczno艣ci.

Jeden Wincenty 艣mielszy si臋 okaza艂. Odczeka艂, a偶 ca艂a s艂u偶ba posz艂a, i w贸wczas dopiero wyjawi艂 mi fakt, przez siebie osobi艣cie stwierdzony.

- Mog艂a ja艣nie pani jedn膮 艣wiec臋 zapalon膮 zostawi膰, mo偶e przez przeoczenie, i ona z lichtarza spad艂a - rzek艂 konfidencjonalnie, cho膰 z szacunkiem. - Akurat przy 艂贸偶ku na wypalonym kawa艂ku le偶a艂a. Sam j膮 podnios艂em i nikt nie widzia艂.

Mog艂am da膰 g艂ow臋, 偶e pogasi艂am wszystkie, ale nie chcia艂am si臋 z nim sprzecza膰. Wi臋cej mnie te zamkni臋te okna intrygowa艂y i dwa razy pyta艂am, czy jest tego pewien. By艂 pewien tak samo, jak ja tych lamp i 艣wiec, a jeszcze i Roman przy艣wiadczy艂, z tym 偶e jedno okno rygielk贸w zasuni臋tych nie mia艂o, a na p贸艂 klameczki tylko zosta艂o zahaczone. Gdyby je silnie szarpni臋to, zapewne da艂oby si臋 i z zewn膮trz otworzy膰.

Uspokoi艂o si臋 wreszcie wszystko i ludzie z powrotem spa膰 poszli, nawet panna Chodaczk贸wna, p艂awi膮ca si臋 w chwale. Postanowi艂am jako艣 j膮 jutro wynagrodzi膰. W艂asnych pogl膮d贸w na temat ca艂ego wydarzenia na razie nie zamierza艂am zdradza膰 nikomu, szczeg贸lnie 偶e jeden mi si臋 z nich na pierwszy plan wybija艂.

No tak, je艣li panna Chodaczk贸wna westchnienie kota s艂yszy i tak skwapliwie leci 藕r贸d艂a d藕wi臋k贸w rozpoznawa膰, to jak zdo艂am Gastona w gorsz膮cych celach przyj膮膰鈥?

- 呕eby nie to, 偶e pan Guillaume prawie w samej Warszawie, w mokotowskim dworku pa艅stwa Sk膮pskich by艂 przyj臋ty i tam nocowa艂, by艂bym si臋 upiera艂, 偶e to on - rzek艂 mi Roman nazajutrz pod wiecz贸r z wielk膮 trosk膮. - Pasuje ten ca艂y po偶ar do niego.

-A pewne jest, 偶e nocowa艂?-spyta艂am, r贸wnie zatroskana. - Sam 艣ledztwo przeprowadzi艂em i nawet s艂u偶ba za艣wiadcza. Co prawda, spa膰 poszli tam wszyscy po bardzo wczesnej kolacji, a rano pan Guillaume dopiero na p贸藕nym 艣niadaniu si臋 pokaza艂, ale druga rzecz jest istotna. Ko艅 mianowicie rankiem nie by艂 z艂achany, ka偶dy m贸g艂 stwierdzi膰, 偶e noc spokojnie w stajni przesta艂. Chyba 偶e jakiego innego wynaj膮艂 albo ukrad艂.

- Noto gdzie艣 w okolicy zgonionego konia kto艣 by widzia艂? - To jest mo偶liwe i jeszcze popytam, ale tak zaraz to nie b臋dzie. Je艣li komu zap艂aci艂, to ten jaki艣 sam z siebie pary z g臋by nie pu艣ci, wi臋c sprawa potrwa. A po偶ar, swoj膮 drog膮, podejrzany i cud istny, 偶e ja艣nie pani w sypialni nie by艂o.

Nawet i Roman nie o艣mieli艂 si臋 zapyta膰, gdzie mnie diabli po nocy nosili, ale jemu mog艂am prawd臋 powiedzie膰. Wyzna艂am, 偶e g艂贸d mnie pogna艂 do kuchni i zabaw臋 sobie z tego zrobi艂am, na co odetchn膮艂 z wielk膮 ulg膮.

- Szcz臋艣cie, 偶e ja艣nie pani mi to m贸wi. B贸 ju偶 tam w kuchni wielka awantura wybuch艂a, kto kredensy otwiera艂 i naczynia u偶ywane na stole zostawi艂, a najgorsze, 偶e pann臋 Chodaczk贸wn臋 podejrzewa膰 zacz臋li. Ja za艣 zd膮偶y艂em pomy艣le膰, 偶e to podpalacz taki by艂 bezczelny, i ju偶 si臋 g艂owi艂em, czemu to mia艂o s艂u偶y膰. Ja艣nie pani pozwoli, 偶e delikatnie te podejrzenia odkr臋c臋?

Zgodzi艂am si臋, bo w ko艅cu we w艂asnym domu do rozmaitych fanaberii mia艂am prawo, a przy tym roz艣mieszona si臋 czu艂am. Co do po偶aru natomiast, jednakowe pogl膮dy obydwoje z Romanem 偶ywili艣my, te zamkni臋te okna najlepiej 艣wiadczy艂y, 偶e kto艣 tam si臋 musia艂 wtr膮ci膰, bo 艣wieca z lichtarza owszem, mog艂a wypa艣膰. Tyle 偶e zgaszona.

Wyobrazi艂am to sobie, g艂o艣no my艣l膮c, a Roman mi przytakiwa艂. Gdybym to ja chcia艂a kogo艣 dymem zadusi膰, podgl膮da艂abym najpierw, czy ca艂y dom 艣pi. Dom spa艂, u mnie jednej 艣wiat艂o bardzo d艂ugo si臋 pali艂o, do p贸艂nocy prawie. A偶 wreszcie zgas艂o, w 偶adnym innym oknie nawet nie mign臋艂o, pomy艣la艂abym zatem, 偶e moja ofiara zasn臋艂a, poczeka艂abym chwil臋 i wkrad艂abym si臋 tam, 偶eby 艂贸偶ko podpali膰. Mo偶e jakie艣 szczeg贸lnie dusz膮ce materia艂y przynios艂abym ze sob膮, okno bym zamkn臋艂a鈥

- A przez okno do sypialni ja艣nie pani bez drabiny nie tak 艂atwo wej艣膰, bo akurat 偶adne drzewo nie ro艣nie, a mur g艂adki z tej strony i bez gzyms贸w - uzupe艂ni艂 Roman moje gadanie.

Kiwn臋艂am g艂ow膮 i dusi艂am ofiar臋 dalej. Dobrze by艂oby drzwi na klucz zamkn膮膰, ale to by od wewn膮trz trzeba i samemu przez okno wy艂azi膰, co i trudne, i klameczki opu艣ci膰 nie da艂oby si臋 rady. No wi臋c niech b臋dzie, wyj艣膰 przez drzwi i uciec. A tam, w sypialni, gdyby ratuj膮cy razem okno wybili i drzwi otwarli, p艂omie艅 wielki by buchn膮艂 i gdyby ofiara na 艂贸偶ku le偶a艂a, ju偶 by艂oby po niej. Bardzo dobrze.

Zbrodnia mi si臋 uda艂a, ale k艂opot si臋 pojawi艂, kt贸r臋dy te偶 zbrodniarz do domu si臋 dosta艂? Od parteru z pewno艣ci膮, skoro panna Cecylia na schodach go s艂ysza艂a, ale parter zawsze bywa艂 porz膮dnie zamykany. Czy偶by kto艣 domowy鈥?

Popatrzyli艣my z Romanem na siebie prawie ze zgroz膮. Przez wszystkie minione lata w uczciwo艣膰 i wierno艣膰 ca艂ej s艂u偶by mog艂am 艣lepo wierzy膰. Niemo偶liwe wprost by艂o, 偶eby kto艣 z nich postanowi艂 mnie zabi膰, bo kto i dlaczego?! A nawet i da艂 si臋 nam贸wi膰, cho膰by za wielkie pieni膮dze, do wsp贸lnictwa jakiego艣鈥

- Ja艣nie pani raczy wybaczy膰, 偶e ja zn贸w sobie, z ca艂ym szacunkiem, na wielk膮 szczero艣膰 pozwol臋 - rzek艂 Roman po d艂ugiej chwili. - Ale zdarza si臋, 偶e pokoj贸wk臋 czy s艂u偶膮cego jaki艣 amant przekupuje, 偶eby z jedno wej艣cie otwarte zostawi膰, i o 偶adnych zbrodniach mowy nie ma, tylko przeciwnie, o romans idzie. G艂upia s艂uga uwierzy鈥

- Przecie偶 nie u mnie! - przerwa艂am z irytacj膮. - Mog臋 sobie jawnie amant贸w sprowadza膰, ile mi si臋 spodoba!

- Ja bardzo przepraszam, ale ja艣nie pani czasy si臋 troch臋 pomiesza艂y.

Tym mnie ustrzeli艂. Rzeczywi艣cie. Jawnie, oszala艂am chyba, to przecie偶 nie teraz! Wykl臋to by mnie, a ksi膮dz z ambony o jawnogrzesznicach by wykrzykiwa艂. Ale zn贸w do spotka艅 potajemnych 偶adne przekupywania nie by艂yby potrzebne, sama mog艂am ukradkiem drzwi i okna otwiera膰, a nie chcianego gacha z wielkim hukiem kaza膰 z domu wyrzuci膰. Bez sensu. Owszem, rzecz og贸lnie znana i stosowana, ale u mnie akurat bez sensu.

- Na wszelki wypadek ja 艣ledztwo przeprowadz臋 - obieca艂 Roman i z t膮 obietnic膮 poszed艂.

Na Gastona czeka艂am niecierpliwie, zaproszonego na wiecz贸r, na poobiedni膮 kaw臋. Go艣ci nieproszonych uda艂o mi si臋 unikn膮膰, bo po nocnych wydarzeniach d艂u偶ej spa艂am i o wiele p贸藕niej wyjecha艂am na spacer. 呕e za艣 Gaston od 艣witu niemal na mnie z kolei czeka艂 pod sza艂asem drwali, od razu jasne by艂o, 偶e m贸j spacer mocno si臋 przed艂u偶y.

Co te偶 istotnie nast膮pi艂o.

Musia艂am jednak偶e zachowa膰 umiar w odpowiedziach na jego uczucia, 偶eby mnie nie pos膮dzi艂 o rozdwydrzenie absolutne i nie zniech臋ci艂 si臋 zbytni膮 艂atwo艣ci膮 dost臋pu do mnie. Umiej臋tno艣ci w tej dziedzinie wpajano we mnie przez ca艂e 偶ycie, trudno艣ci zatem wielkich nie mia艂am i pozosta艂 sam urok tych zabieg贸w, kt贸re w sto lat p贸藕niej podrywaniem nazwano. Poczu艂am nawet wielkie zadowolenie, 偶e ta akcja romansowa mi臋dzy nami rozgrywa si臋 teraz, kiedy mam tak liczne do艣wiadczenia za sob膮, a nie kiedy艣, kiedy by艂am niewinn膮 dzieweczk膮 bez poj臋cia o 艣wiecie.

Wspom贸g艂 mnie przy tym nocny po偶ar, dodatkowego tematu dostarczaj膮c. Gaston przej膮艂 si臋 straszliwie, bardziej chyba nawet ni偶 w Trouville i omal mi si臋 na tym tle g艂upia uwaga nie wyrwa艂a, bo, jak zwykle, zacz臋艂y mi si臋 myli膰 czasy.

Kilka cudownych godzin sp臋dzili艣my razem, pozwoli艂am mu przyjecha膰 z wizyt膮 wieczorem i wr贸ci艂am do domu tak p贸藕no, 偶e go艣cie mnie nie dopadli. Zniecierpliwiona ludzkim natr臋ctwem, postanowi艂am sama wizyty posk艂ada膰 i przypomnie膰 wszystkim, 偶e tylko w dwa dni tygodnia przyjmuj臋. Cho膰 wiadomo by艂o, 偶e na wsi w pe艂ni si臋 do tego nie dostosuj膮, to jednak ograniczenie troch臋 pomo偶e.

Przy okazji unikn臋艂am tak偶e i Armanda, kt贸ry ko艂o po艂udnia przyjecha艂 i jako艣, szcz臋艣liwie, nie upiera艂 si臋 przy d艂u偶szym oczekiwaniu mojego powrotu z przeja偶d偶ki, chocia偶, jak twierdzi艂, podobno by艂 um贸wiony. Po drodze w艂a艣nie wst膮pi艂, od pa艅stwa Sk膮pskich jad膮c. O moje zdrowie troskliwie wypytywa艂, kt贸re, wnioskuj膮c z tego, 偶e swobodnie na konia wsiad艂am, musia艂o mu si臋 wyda膰 doskona艂e. Na temat nocnych wydarze艅 niewiele us艂ysza艂, bo zabroni艂am o tym gada膰, udaj膮c, 偶e chc臋 ukry膰 przed lud藕mi sw贸j kompromituj膮cy, kuchenny posi艂ek, zatem na razie s艂u偶ba milcza艂a.

Od pana Jurkiewicza pos艂aniec przyjecha艂 i okaza艂o si臋, 偶e zn贸w Roman mia艂 trafne przeczucia. Nie 偶aden projekt testamentu mi przywi贸z艂, tylko informacj臋 o k艂opotach z wykonawc膮 mojej ostatniej woli. Przed Januszkiem Burzyckim chc膮c spadek dla Zosi Jab艂o艅skiej zabezpieczy膰, musia艂 pan Jurkiewicz nad wyraz rzetelnego cz艂owieka znale藕膰, i nawet my艣l mu przysz艂a, 偶eby w艂adze ko艣cielne w to wpl膮ta膰. Poradzi膰 si臋 chcia艂 ksi臋dza biskupa, kt贸ry lada chwila mia艂 z Rzymu wr贸ci膰, szczeg贸lnie 偶e ko艣ci贸艂 ko艣cio艂em, ale jaka艣 konkretna jednostka organizacyjna musia艂aby zosta膰 wymieniona. I kt贸ra, nasza czy francuska? Chyba 偶e ca艂e mienie postanowi臋 papie偶owi osobi艣cie zapisa膰鈥

Wyda艂o mi si臋 to skomplikowane nie do zniesienia i zn贸w usiad艂am do korespondencji. Gniew sprawi艂, 偶e, opr贸cz list贸w, napisa艂am tak偶e i testament w艂asnor臋czny, maj膮cy by~ wskaz贸wk膮, w kt贸rym sto tysi臋cy rubli Zosi Jab艂o艅skiej zapisa艂am, pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy dla s艂u偶by przeznaczy艂am do podzia艂u wedle uznania pana Desplain i pana Jurkiewicza, ca艂膮 reszt臋, ile by jej nie by艂o, odda艂am na ko艣ci贸艂, a wykonawc膮 wyznaczy艂am Karola Borkowskiego, m臋偶a Eweliny. Ni z tego, ni z owego do g艂owy mi przyszed艂, a mia艂am nadziej臋, 偶e z Januszkiem Burzyckim w przyja藕ni nie pozostaje. Na 艣wiadk贸w tego pisma do艣膰 osobliwego wezwa艂am mojego rz膮dc臋 i 呕yda Szmula, dzier偶awc臋 mojej ober偶y, kt贸ry akurat po mi臋so ze 艣wie偶ego uboju do nas przyby艂 i przez okno go przypadkiem ujrza艂am. O Szmulu wiedzia艂am, 偶e jest to cz艂owiek uczciwy i rozumny, nie bez powodu dzier偶awc膮 go swoim uczyni艂am.

Obaj, zdumieni strasznie p贸藕nym wezwaniem, pos艂usznie do gabinetu na dole przybyli, obaj us艂yszeli, 偶e maj膮tek na ko艣ci贸艂 przeznaczam i obaj si臋 podpisali bez protestu. Dziwnie troch臋 na mnie patrzyli, ale to wa偶no艣ci testamentowi nie odejmowa艂o. Razem z listami wyekspediowa艂am ten dokument natychmiast, nie bacz膮c, 偶e pos艂aniec z pewno艣ci膮 pana Jurkiewicza ze snu wyrwie. Niech wyrwie, mo偶e to wyrwanie pop臋du mu troch臋 doda.

S艂u偶ba dzie艅 ca艂y sp臋dzi艂a na porz膮dkach i mog艂am wr贸ci膰 do swojej sypialni, gdzie nie spalenizn臋 ju偶, a lawend臋, wosk, 偶ywic臋 i moje perfumy czu膰 by艂o. 艁贸偶ko z ma艂偶e艅skiej sypialni do mnie przesz艂o, tam za艣 postanowi艂am sprawi膰 ca艂kiem nowe z materacami bez g贸r i do艂贸w.

艁azienki z przysz艂o艣ci brakowa艂o mi wprost straszliwie鈥

Noc przesz艂a wreszcie spokojnie bez 偶adnych sensacyjnych wydarze艅. Nie zakaza艂am m贸wi膰 艣wiadkom o podpisywaniu mojego testamentu i jego ko艣cielnej tre艣ci, mia艂am zatem wielk膮 nadziej臋, 偶e Armand ze Szmula te informacje wydob臋dzie. Zwa偶ywszy, i偶 beneficjentem sta艂a si臋 instytucja, umiej膮ca swego broni膰, powinien raczej chroni膰 moje 偶ycie ni偶 na nie nastawa膰. Co najmniej do chwili, kiedy zmieni臋 pogl膮dy鈥

Z Gastonem przestali艣my ju偶 udawa膰, 偶e spotykamy si臋 na przeja偶d偶ce przypadkowo, tym razem jednak w pewnym oddaleniu towarzyszy艂 nam 艣wiadek. Roman dyskrecj臋 Szmula ocenia艂 chyba wy偶ej, bo pilnowanie mnie potraktowa艂 powa偶nie i dos艂ownie. P贸藕niej dowiedzia艂am si臋 od niego, 偶e Armand r贸wnie偶 by艂 w lesie, szuka艂 mnie chyba, ale nie znalaz艂, gorzej zna艂 teren i przesieki go myli艂y. Lada chwila jednak lepsze rozeznanie ryska, wi臋c musz臋 si臋 liczy膰 z tym, 偶e dodatkowe towarzystwo b臋d臋 mia艂a zapewnione.

Upilnowa艂 mnie za to w domu. Nie zaprosi艂am Gastona na drugie 艣niadanie, bo um贸wiona by艂am z Ewelin膮, ponadto ludzie do zrobienia wodoci膮gu i kanalizacji przybyli i zanim zostawi艂am ich Romanowi, jakie艣 decyzje musialam podj膮膰, ledwo zatem Ewelina si臋 pokaza艂a, zaraz za ni膮 i Armand przyby艂. Na jego widok spojrza艂a na mnie pytaj膮co, ja za艣 ledwie zd膮偶y艂am skrzywi膰 si臋 i pokr臋ci膰 g艂ow膮, co, na szcz臋艣cie, zrozumia艂a w艂a艣ciwie.

Czystym ratunkiem w tej sytuacji sta艂 si臋 baron W膮sowicz, kt贸ry nie wytrzyma艂 i przyjecha艂, rzekomo z polowania wracaj膮c. Dzikie kaczki mi przywi贸z艂.

Zdziwi艂 si臋 mo偶e nieco na tak p艂omienne zaproszenie, z jakim si臋 spotka艂, ale jego uczucia niewiele mnie obchodzi艂y, bro艅 za艣 na Armanda stanowi艂 doskona艂膮. Normaln膮 by艂o rzecz膮 zostawi膰 pan贸w samych, 偶eby sobie przy naleweczce polowanie omawiali i znikn膮膰 z przyjaci贸艂k膮 w buduarze.

Troch臋 moja zbytnia szczero艣膰 i poufa艂o艣膰 w pierwszej chwili Ewelin臋 zaskoczy艂a, ale przystosowa艂a si臋 do niej w mgnieniu oka, dzi臋ki zapewne sensacyjnym tre艣ciom, jakie w sobie zawiera艂a. 呕eby nie odczuwa膰 ciekawo艣ci, Ewelina musia艂aby by膰 z kamienia. Nie by艂a, na szcz臋艣cie.

- Ale偶 sama o niej s艂ysza艂am, w Pary偶u b臋d膮c! - wykrzykn臋艂a na wzmiank臋 o pannie Lerat. - Widzia艂am j膮 nawet z daleka. No i popatrz, zamordowana we w艂asnym mieszkaniu鈥! A nam o tym pan de Montpesac s艂owa nie powiedzia艂! To dlatego nie by艂o z ni膮 k艂opot贸w鈥

- Ot贸偶 to - przy艣wiadczy艂am z zapa艂em. - Za to wi臋kszy k艂opot w salonie z panem W膮sowiczem rozmawia. I tu ci powiem, 偶e sama nie mam poj臋cia, jak si臋 go pozby膰.

Iwelina wyra藕nie chcia艂a okaza膰 ob艂udne zdziwienie, ale nagle zrezygnowa艂a z tych sztuk.

- No wi臋c w艂a艣nie, zauwa偶y艂am, 偶e jest ci nie na r臋k臋. O, i nie musisz mi m贸wi膰, 偶e o kompromitacj臋 przy nim a偶 nazbyt 艂atwo! Ale on przecie偶 pretendowa艂 do spadku?

- Obawiam si臋, 偶e nadal pretenduje.

- O twoj膮 r臋k臋 si臋 stara, tego nie ukrywa. Ostrzegam ci臋, moja droga, 偶e gadanie ju偶 si臋 zaczyna, sam pan Guillaume daje mu podstawy, wyznam ci, 偶e jecha艂am tu niespokojna o ciebie, bo prawie pewna, 偶e o bliskich zar臋czynach us艂ysz臋鈥

- No to przecie偶 nie z nim! - wyrwa艂o mi si臋 z gniewem. Ewelinie uszy pod sufit uros艂y.

- A kto鈥? Chyba nie pan de Montpesac鈥?

- A czemu偶 by nie on? - odpar艂am zuchwale. Ewelina a偶 si臋 偶achn臋艂a.

-Ale偶鈥 Bo偶e drogi, przecie偶 pan de Montpesac鈥 No, moja kochana, nie chc臋 robi膰 plotek, ale chyba powinnam ci臋 ostrzec? On podobno ma szalenie skomplikowan膮 sytuacj臋 osobist膮鈥 Zobowi膮zania do艣膰鈥 intymne鈥 A do tego zar臋czony jest z pann膮 de Rousillon鈥

- Kto tak powiedzia艂? - przerwa艂am jej wrogo. - S艂ysza艂a艣 o tym w Pary偶u? Bo ja nie.

Ewelina si臋 nagle zak艂opota艂a i jako艣 zastanowi艂a. - A wiesz, 偶e nie鈥 W Pary偶u ja tak偶e nie鈥

- Ale widywa艂a艣 go tam? Z Francji go znasz?

- O, znam go od dawna, od dzieci艅stwa niemal, rodziny nasze si臋 zna艂y i widywa艂y, tyle 偶e rzadko bardzo. W Pary偶u jako艣 nie鈥 Wiesz, 偶e to dziwne, dopiero tu i teraz to si臋 rozesz艂o, nie wiem jakim sposobem鈥

Poruszona si臋 poczu艂am g艂臋boko, ale umys艂 mi przez to nie zamar艂.

- Czy to przypadkiem nie pan Guillaume na takie niedyskrecje sobie pozwoli艂? - spyta艂am ch艂odno. - Konkurencj臋 szkalowaniem niweczy膰, zdaje si臋, 偶e to do niego podobne? Mo偶e nawet zacz膮艂 wcze艣niej, jeszcze przed moim przyjazdem?

Ewelina przez d艂ug膮 chwil臋 przygl膮da艂a mi si臋 z wielkim namys艂em. Nie by艂a ghzpia, to pewne.

- 呕e panu de Montpesac wpad艂a艣 w oko od pierwszej chwili, to si臋 da艂o zauwa偶y膰 - rzek艂a wreszcie. - Czy on rzeczywi艣cie mia艂 dla ciebie r贸偶ne poufne鈥 No nie, g艂upstwo m贸wi臋 i niepotrzebnie pytam, ju偶 sama informacja o pannie Lerat 艣wiadczy, 偶e istotne wie艣ci jakie艣 ci przywi贸z艂. Co艣 wi臋cej mo偶e鈥?

- Owszem - przyzna艂am bez oporu. - Pewne sekrety, o kt贸rych pan Desplain nie chcia艂 wyra藕nie pisa膰. Po c贸偶 tak jawnie kala膰 pami臋膰 mojego nieboszczyka pradziada?

Ewelina zrozumia艂a doskonale, 偶e owo kalanie pami臋ci musia艂o si臋 wi膮za膰 z pann膮 Lerat, i kiwn臋艂a g艂ow膮 aprobuj膮co. Ja mia艂am raczej na my艣li charakter pradziada, z艂o艣liwy i podst臋pny, dzi臋ki kt贸remu mienie panny Lerat w ca艂o艣ci na mnie przesz艂o, ale wyja艣nia膰 tego szczeg贸艂owo nie zamierza艂am, niepewna, czy wydarzenie z przysz艂o艣ci nast膮pi艂o i teraz.

Ewelina j臋艂a rozwa偶a膰 spraw臋.

- Czyli w tym oszustwa nie by艂o 偶adnego. W Pary偶u pan de Montpesac z艂ej opinii nie mia艂. No oczywi艣cie, m贸g艂 si臋 ukrywa膰鈥 Na Polach Elizejskich ko艂o powozu panny de Rousillon raz go sama widzia艂am鈥 Ale, m贸wi膮c prawd臋, tylko jeden raz. - To jeszcze o niczym nie 艣wiadczy.

- Mo偶e nie 艣wiadczy膰. Pana Guillaume tak dobrze nie znam, wi臋cej mo偶e o nim powiedzie膰 baronowa Ta艅ska鈥 - I bardzo bym chcia艂a, 偶eby jej si臋 trzyma艂, a nie mnie - przerwa艂am gniewnie.

- Ale偶 moja droga, my艣l偶e racjonalnie! Z ni膮 si臋 przecie偶 o偶eni膰 nie mo偶e, baron Ta艅ski 偶yje w najlepsze! A skoro mniemasz, 偶e razem z twoj膮 r臋k膮 pan Guillaume chce zagarn膮膰 mienie przodk贸w, musi si臋 偶eni膰, inaczej niczego nie osi膮gnie. Powtarzam, nie znam go dobrze, ale instynktem kobiecym czuj臋, 偶e chyba masz s艂uszno艣膰, jest w nim co艣 z bestii. No, m贸wmy szczerze, bestii nader urodziwej. Okie艂zna膰 besti臋, mo偶e by艂by to sukces?

W oku jej weso艂o b艂ysn臋艂o i nagle ujrza艂am przed sob膮 Ew臋 z przysz艂o艣ci, t臋, kt贸ra si臋 pojawi za sto pi臋tna艣cie lat, jak wida膰 nieodrodna praprawnuczka swojej praprababki. Uwierzy艂am w ci膮g艂o艣膰 cech, przechodz膮cych z pokolenia na pokolenie. 艢mia艂y艣my si臋 chwil臋, a偶 pierwsza spowa偶nia艂am.

- Nie chc臋 - rzek艂am stanowczo. - Pomijaj膮c ju偶 wszystko inne, pan Guillaume m贸g艂by mnie zamordowa膰, 偶eby zaw艂adn膮膰 ca艂o艣ci膮 maj膮tku. Nie mam na to ochoty.

- M贸g艂by ci臋 zamordowa膰 i teraz - zauwa偶y艂a Ewelina, nagle zaniepokojona. - Skoro ju偶 rozpatrujemy tak okropne przypuszczenia, przypominam ci, 偶e nie masz dzieci i on po tobie dziedziczy鈥

Przerwa艂am jej z wielkim triumfem.

-A ot贸偶 w艂a艣nie nic z tego, bo napisa艂am testament. Wszystko przeznaczy艂am na ko艣ci贸艂! Ko艣cio艂a nie zaczepi, a prawnie 偶aden zachowek mu si臋 nie nale偶y. Musia艂by by膰 z rozumu obrany, 偶eby mordowa膰 mnie teraz!

Ewelin臋 m贸j komunikat zachwyci艂 i przyklasn臋艂a pomys艂owi. Chcia艂am jej powiedzie膰 i reszt臋, wszystko o legatach dla s艂u偶by i dla Zosi Jab艂o艅skiej, a przede wszystkim uprzedzi膰, 偶e wykonawc膮 testamentu uczyni艂am Karola, jej m臋偶a, ale nie zd膮偶y艂am. Armand w salonie straci艂 cierpliwo艣膰.

呕aden przyzwoicie wychowany cz艂owiek nie wdar艂by si臋 przemoc膮 w poufn膮 rozmow臋 pani domu z przyjaci贸艂k膮, b臋d膮c膮 tak偶e go艣ciem. Raczej oddali艂by si臋, rozumiej膮c, 偶e nie b臋dzie przyj臋ty, i po偶egnanie przekazuj膮c przez kamerdynera. On za艣 o艣mieli艂 si臋 osobi艣cie zapuka膰 do buduaru i wej艣膰, nie czekaj膮c na zaproszenie! Podobn膮 rzecz m贸g艂by uczyni膰 ojciec, brat lub m膮偶, ale nawet nie oficjalny narzeczony!

Inna rzecz, 偶e dobrze wychowana pani domu zostawi艂aby tak go艣cia w艂asnemu losowi tylko w wypadku, gdyby go chcia艂a specjalnie obrazi膰, a co najmniej da膰 mu do zrozumienia, 偶e wybra艂 si臋 z wizyt膮 nie w por臋. Nie mia艂am nic przeciwko obra偶eniu Armanda, szczeg贸lnie przy 艣wiadkach, ale z drugiej strony barona W膮sowicza obra偶a膰 wcale nie zamierza艂am. Tyle 偶e on, maj膮c pod r臋k膮 atrakcyjne napoje, czeka艂by spokojnie bodaj i do wieczora, potem za艣 z 艂atwo艣ci膮 da艂by si臋 przeprosi膰.

Armand zaprezentowa艂 zuchwalstwo i bezczelno艣膰, jakiej si臋 nawet po nim nie mog艂am spodziewa膰. Obie z Ewelin膮 zesztywnia艂y艣my na drewno.

Nim si臋 odezwa艂am, zd膮偶y艂am sobie szybko pogratulowa膰 zwierze艅, bez kt贸rych ona przenigdy nie uwierzy艂aby, 偶e nie 艂膮cz膮 mnie z nim stosunki jak najbli偶sze. Z miejsca och艂odzi艂aby przyja藕艅 ze mn膮, a zaraz potem j膮 zerwa艂a, 艣wiat za艣 bezapelacyjnie przypisa艂by mnie Armandowi i moja kompromitacja sta艂aby si臋 faktem dokonanym.

- Czy co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂am cierpko. - Czy ca艂a moja s艂u偶ba uciek艂a? C贸偶 za pow贸d niezwyk艂y ka偶e panu przerywa膰 nasz膮 rozmow臋?

- Przywilejem pi臋knych dam jest nie dostrzega膰 up艂ywu czasu - odpar艂 na to, nie trac膮c kontenansu. - Nam natomiast, pozbawionym upragnionego i czaruj膮cego towarzystwa, wlecze si臋 on niewymownie. Obaj z panem baronem tracimy cierpliwo艣膰.

- Je艣li panu si臋 艣pieszy, nie zatrzymuj臋 - rzek艂am zimno, bo diabli mnie wzi臋li.

- C贸偶 znowu! Ca艂y m贸j czas jest na pani us艂ugi!

- Zechce pan zatem po艣wi臋ci膰 go jeszcze troch臋 i zaczeka膰, a偶 sko艅czymy rozmow臋. Nast膮pi to za chwil臋.

- Czy przy艂膮czy膰 si臋 do niej nie mo偶na?

No, to ju偶 przekracza艂o wszystko. Ewelina, dotychczas jakby oniemia艂a, przysz艂a mi nagle z pomoc膮.

- Nie! - odpar艂a takim g艂osem, 偶e nic ju偶 nie m贸g艂 uczyni膰, jak tylko wyj艣膰 z uk艂onem.

Przez kilka sekund patrzy艂y艣my za nim, a potem spojrza艂y艣my na siebie. Ewelina z艂apa艂a oddech.

- No wiesz鈥!

- A ty sobie wyobra偶a艂a艣, 偶e ja mog艂abym go po艣lubi膰 - rzek艂am, kiwaj膮c g艂ow膮 z politowaniem. - Wola艂abym pope艂ni膰 samob贸jstwo od razu. Chocia偶 nie! Wola艂abym go otru膰!

- Ze wzgl臋du na barona W膮sowicza musimy tam wr贸ci膰. B贸g raczy wiedzie膰 co on do niego mo偶e nak艂ama膰鈥

To Armand do barona nak艂ama艂, ci臋偶ko by艂o odgadn膮膰, ale co艣 z pewno艣ci膮, bo baron by艂 jaki艣 zmieszany. Pl膮ta艂 si臋 w s艂owach, pochrz膮kiwa艂, z uwielbieniem ku mnie mniej si臋 wyrywa艂 ni偶 zwykle i by艂o w nim widoczne wyra藕ne skr臋powanie. Chcia艂 si臋 ju偶 nawet 偶egna膰, ale na z艂o艣膰 go zatrzyma艂am. Nie mia艂am 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e Armand zamierza i jego, i Ewelin臋 przeczeka膰 i sam ze mn膮 zosta膰 nie dla jakiej艣 tam rodzinnej rozmowy, a dla prezentacji swoich rzekomych praw. Po偶a艂owa艂am gorzko, 偶e Gastonowi kaza艂am przyj艣膰 dopiero wieczorem, potem ucieszy艂am si臋 z tego, bo przysz艂o mi na my艣l, 偶e Armand zdolny by艂by do pojedynku doprowadzi膰, wreszcie zacz臋艂am si臋 modli膰 o jakichkolwiek nast臋pnych go艣ci i modlitwa moja zosta艂a wys艂uchana. Przyjecha艂a baronowa Ta艅ska.

Nic lepszego nie mog艂o nast膮pi膰.

Nawet i bez polowania na Armanda te偶 by pewnie do mnie przyjecha艂a, bo nudzi艂a si臋 u siebie 艣miertelnie. Na jego widok wyrazi艂a wielkie zdziwienie, mnie uczyni艂a wyrzut, 偶e wiecznie jestem obl臋偶ona i o paryskich plotkach nie ma kiedy ze mn膮 pogaw臋dzi膰, Ewelinie swego kucharza wypo偶yczy膰 na trzy dni obieca艂a, a z baronem W膮sowiczem zacz臋艂a si臋 na polowanie umawia膰. Na zwierzyn臋 tym razem, ale okaza艂o si臋, 偶e i na Armanda r贸wnie偶, on bowiem dopiero w owej chwili 偶ywiej do konwersacji przyst膮pi艂, najwidoczniej zainteresowany tematem.

Odetchn臋艂am z ulg膮 i nawet ju偶 nie zwraca艂am uwagi, jakie tam sobie terminy ustalaj膮, chocia偶 baron W膮sowicz solennie mi co najmniej dwa dziki obiecywa艂. Armand przy pani Ta艅skiej z bezczelno艣ci w stosunku do mnie zrerygnowa艂, Ewelina, acz mocno sztywna wobec niego, za Karola 艂owieckie zobowi膮zania czyni艂a, a偶 wreszcie wszyscy razem odjechali. Na pani膮 Ta艅sk膮 mog艂am liczy膰, 偶e ju偶 Armanda z pazur贸w nie wypu艣ci.

Natychmiast usiad艂am przy sekretarzyku i li艣cik do Eweliny napisa艂am, zapowiadaj膮c na jutro swoj膮 wizyt臋 u niej. Tylu rzeczy nie zd膮偶y艂am jej powiedzie膰, od niej dowiedzie膰 si臋 niczego, poradzi膰 si臋 jej te偶 chcia艂am, a u mnie, jak wida膰, wszelka rozmowa jest wprost niemo偶liwa. Ch艂opak stajenny z karteczk膮 pojecha艂, maj膮c przykazane na odpowied藕 zaczeka膰.

Ziarno, rzucone przez Ewelin臋, cho膰 na kamienist膮 i nieurodzajn膮 gleb臋 pad艂o, jednak偶e zczezn膮膰 nie chcia艂o.

C贸偶 ja w艂a艣ciwie wiedzia艂am o tym obecnym Gastonie? Tego z przysz艂o艣ci zna艂am, o tak, pozna艂am jego przyjaci贸艂, by艂am w jego domu, zna艂 go pan Desplain, wszyscy w nas par臋 widzieli i nikt mnie przed nim nie ostrzega艂. 呕y艂 jawnie, z niczym si臋 ukrywa膰 nie musia艂, ca艂y miesi膮c sp臋dzi艂am przy jego boku, pani 艁臋ska go aprobowa艂a, Roman r贸wnie偶, a specjalnie przecie偶 plotki o nim zbiera艂. Tamten Gaston by艂 w porz膮dku i mog艂am mu siebie zawierzy膰.

A ten鈥? Raz go ujrza艂am przed o艣miu laty, a drugi raz przed trzema dniami. I to tu, u mnie, a nie tam, gdzie 偶y艂 i mieszka艂. I nie 偶y艂 przecie偶 w pustelni! Tamten by艂 rozwiedziony, ten nie, bo o czym艣 takim by艂oby g艂o艣no, a niemo偶liwe, 偶eby nie dotkn膮艂 偶adnej kobiety! Uk艂ady, w kt贸rych nawet przyzwoity m艂ody cz艂owiek utrzymywa艂 kontakty z ladacznicami, zdarza艂y si臋 cz臋sto, samo dobre wychowanie kaza艂o je ukrywa膰, ale istnia艂y. Kto wie ery Gaston nie zapl膮ta艂 si臋 zbytnio鈥

W zar臋czyny z pann膮 de Rousillon stanowczo postanowi艂am sobie nie wierzy膰.

Kocha艂 mnie, to pewne. 艢lepy w贸艂 by zauwa偶y艂. Tamten te偶 mnie kocha艂, obaj mnie kochali, zaraz, ratunku, przecie偶 nie mo偶e ich by膰 dw贸ch鈥! Jeden Gaston i kocha mnie, oboj臋tne, teraz czy po stu latach. No dobrze, ale ery teraz wszystko z nim jest w porz膮dku? Czy mo偶e mnie kocha膰 i po艣lubi膰 bez 偶adnych przeszk贸d? Czy mog臋 mu wierzy膰 tak, jak za sto pi臋tna艣cie lat?

Wyra藕nie poczu艂am, 偶e od tych stu pi臋tnastu lat zwariuj臋 z ca艂膮 pewno艣ci膮.

Siedzia艂am przy stole i rozmy艣la艂am. Zdaje si臋, 偶e siedzia艂a tak偶e panna Chodaczk贸wna, cicha jak myszka, zdaje si臋, 偶e obiad nam dali, zdaje si臋, 偶e co艣 jad艂am. W rozmy艣laniach potwornie przeszkadza艂y mi jakie艣 huki, 艂omoty i szurania, zdaje si臋, 偶e spyta艂am o nie, podobno ludzie przerabiali moj膮 艂azienk臋.

Ciekawe, co by by艂o, gdyby nie nast膮pi艂o to przera偶aj膮ce wydarzenie czasowe? Gdybym nie przekroczy艂a tej jakiej艣 krety艅skiej bariery i ci膮gle 偶y艂a w obecnych, w艂asnych czasach? Czy co艣 by艂oby inaczej?

No, z pewno艣ci膮 inne by艂yby moje pogl膮dy, inna wiedza o 艣wiecie, mniejsza znacznie鈥 Jaka tam mniejsza, wcale by jej nie by艂o! Kto wie czy nie zdecydowa艂abym si臋 na Armanda, czy nie da艂abym si臋 oszuka膰, zn臋cona jego zuchwa艂膮 urod膮, zaskoczona post臋powaniem鈥 By膰 mo偶e, uwierzy艂abym we wszystkie plotki o Gastonie鈥

Nie dostrzega艂abym niewyg贸d i brak贸w w domu, mia艂abym na sobie gorset, pantalony, 艣ciskaj膮ce podwi膮zki, pod sukni膮 koszul臋 i sp贸dnic臋, i nie wiedzia艂abym wcale, jak膮 przyjemno艣膰 mo偶e sprawia膰 swoboda, 艣wie偶e powietrze, morska k膮piel, wiatr i s艂o艅ce鈥 Nie wiedzia艂abym tak偶e, jak膮 pi臋kn膮 mog臋 mie膰 twarz鈥

My艣l o twarzy ruszy艂a mnie wreszcie. Oczekiwa艂am Gastona, dla niego chcia艂am by膰 najpi臋kniejsza w 艣wiecie. Mog艂am pozwoli膰 sobie na makija偶, w sztucznym 艣wietle nie wida膰 wspomo偶enia natury, a ju偶 lada chwila ciemno si臋 zrobi i 艣wiece zapalone zostan膮鈥

Ledwo zd膮偶y艂am si臋 upi臋kszy膰, kiedy Wincenty go oznajmi艂. Tym razem zamierza艂am przyj膮膰 go w buduarze, ale nagle zmieni艂am zdanie i zdecydowa艂am si臋 na ma艂y salon. Buduar. to zbyt intymne, jednoznaczne, a we mnie co艣 jakby przeskoczy艂o, nieufno艣膰 si臋 zal臋g艂a czy mo偶e uraza? Jednak te plotki Armanda sw贸j wp艂yw wywar艂y鈥

Na my艣l, 偶e mog艂yby w sobie zawiera膰 bodaj odrobin臋 prawdy, a偶 mi si臋 serce 艣cisn臋艂o. Po偶a艂owa艂am, 偶e Romanowi nie kaza艂am sprawdzi膰, ale Roman gdzie艣 znik艂 i na oczy go od 艣niadania nie widzia艂am. Zarazem z艂o艣膰 mnie wzi臋艂a na te idiotyczne czasy, w kt贸rych pomieszczenie tak starannie musia艂am wybiera膰, przecie偶 za te sto lat mog艂abym z ka偶dym m臋偶czyzn膮 siedzie膰, gdzie by mi si臋 spodoba艂o, bodaj w sypialni albo w 艂azience, i nikt by z tego 偶adnych wniosk贸w nie wyci膮ga艂! I wszelkie plotki mia艂abym w nosie!

Gaston od pierwszej chwili wyczu艂 zmian臋 mojego nastroju. Przyst臋pniejsza by艂am w lesie o poranku. M贸g艂 s膮dzi膰, 偶e swojej przyst臋pno艣ci 偶a艂uj臋 i teraz pozory staram si臋 zachowa膰, albo mo偶e kaprysy jakie艣 ka偶臋 mu zwalcza膰. Przystosowa艂 si臋 pos艂usznie, oczami tylko wyra偶aj膮c wielkie uczucia, a mnie udr臋ki opad艂y, bo tak strasznie chcia艂am go mie膰! Dla siebie tylko, na prawach wy艂膮czno艣ci, bez 偶adnych ladacznic na boku!

I oczywi艣cie w obecnych czasach nie mog艂am tego powiedzie膰. Nie mog艂am nawet da膰 do zrozumienia, dop贸ki on sam si臋 nie zdeklarowa艂. A nie o艣wiadczy艂 si臋 jeszcze鈥 Co za bzdura, nie m贸g艂 si臋 przecie偶 o艣wiadczy膰 po trzech dniach znajomo艣ci!

Mimo wszystko przy nim szcz臋艣liwa si臋 czu艂am i jego mi艂o艣ci pewna, i ju偶 ta sztywno艣膰 wewn臋trzna j臋艂a we mnie mi臋kn膮膰, kiedy on sam nagle okropny dysonans wprowadzi艂.

O swoim wyje藕dzie zacz膮艂 m贸wi膰.

Wr臋cz w pierwszej chwili jego s艂贸w nie zrozumia艂am. Wyjazd鈥? Jaki wyjazd? C贸偶 on sobie my艣li, wielbi mnie przez trzy dni, wielkie nadzieje mi stwarza, a teraz zamierza odjecha膰? Oszala艂 chyba!

Wszystkich si艂 potrzebowa艂am, 偶eby wzburzenia nie okaza膰, on za艣 wyja艣nia艂 mi dalej, 偶e sprawy r贸偶ne wzywaj膮 go do Pary偶a, kt贸re poza艂atwia膰 musi jak najpilniej. Trudno mu strasznie ode mnie si臋 w tej chwili oddali膰 i mojej obecno艣ci si臋 wyrzec, ale w艂a艣nie ze wzgl臋du na mnie owe sprawy uporz膮dkowa膰 i chce, i powinien.

Tak mi si臋 to 艣wietnie zgodzi艂o z owymi plotkami o ladacznicy i nawet o pannie de Rousillon, 偶em niemal og艂uch艂a i dopiero po d艂ugiej chwili dotar艂o do mnie, i偶 ma to by膰 wyjazd kr贸tki, na dwa tygodnie najwy偶ej, mo偶e trzy, ale nie wi臋cej. Po czym wr贸ci tu, ju偶 swobodny, z nadziej膮, 偶e mo偶e b臋dzie oczekiwany i mile przyj臋ty, i pozostanie dostatecznie d艂ugo, 偶eby moje serce zdoby膰.

Serce鈥! A r臋k臋鈥?

To by艂a pierwsza my艣l, jaka mi b艂ysn臋艂a, a za ni膮 posz艂a druga, 偶e wysila膰 si臋 nie musi, bo serce ju偶 przed pi臋cioma tygodniami zdoby艂. Wraz z ca艂膮 reszt膮 mojej osoby鈥 Po czym nadbieg艂a trzecia, nieco rozumniejsza, 偶e przecie偶 sama si臋 obawia艂am, i偶 w obliczu zakus贸w Armanda Gaston o艣wiadczy膰 si臋 nie o艣mieli. C贸偶 zatem przewidywa艂, kochank臋 mie膰 we mnie, wolny zwi膮zek tworzy膰鈥? Za sto pi臋tna艣cie lat prosz臋 bardzo, ale przecie偶 nie teraz, w dodatku za sto pi臋tna艣cie lat dat臋 艣lubu mieli艣my ju偶 ustalon膮!

- Ale przecie偶 w pa藕dzierniku鈥 - zacz臋艂am w oszo艂omieniu i ugryz艂am si臋 w j臋zyk tak okropnie, 偶e a偶 j臋kn臋艂am, na szcz臋艣cie cichutko. 呕e z jedzeniem b臋d臋 mia艂a k艂opoty, od i razu wiedzia艂am.

- W pa藕dzierniku ju偶 si臋 tu znajd臋 z powrotem - podchwyci艂 偶ywo Gaston, jakby odrobin臋 zdziwiony. - Czy masz pani jakie艣 plany na pa藕dziernik, o kt贸rych nic nie wiem?

Gdyby nie b贸l j臋zyka, pewnie zn贸w bym si臋 z jakim艣 idiotyzmem wyrwa艂a. Co, mia艂am mu mo偶e powiedzie膰, 偶e w pa藕dzierniku zawieramy zwi膮zek ma艂偶e艅ski? Mia艂am mu si臋 sama o艣wiadczy膰? Teraz, kiedy najwyra藕niej w 艣wiecie jecha艂 do Francji nieodpowiednie zwi膮zki zrywa膰? Pojedynkowa膰 si臋 mo偶e z bratem czy ojcem panny de Rousillon鈥?!

- W pa藕dzierniku鈥 Nie, doprawdy鈥 Mia艂am zamiar鈥 - pocz臋艂am j膮ka膰, z tym przygryzionym j臋zykiem si臋 mocuj膮c, i nagle wymy艣li艂am odpowiednie 艂garstwo. - O, nie warto o tym m贸wi膰, w pa藕dzierniku sama my艣la艂am o wyje藕dzie do Francji, ale zrezygnowa艂am, nie wybieram si臋 tam na razie, tu zostan臋. Interesy r贸偶ne wymagaj膮 mojej obecno艣ci.

- Je艣li masz pani co艣 do za艂atwienia w Pary偶u, ch臋tnie s艂u偶臋.

Mia艂am, czemu nie? Ustali膰 wreszcie wysoko艣膰 maj膮tku i moje dochody鈥

- O, nic wielkiego. Wszystko zdo艂am za艂atwi膰 z panem Desplain korespondencyjnie, nie ma potrzeby pana trudzi膰. - To nie trud by艂by, a przyjemno艣膰鈥

A偶 mnie korci艂o, 偶eby go czym艣 obci膮偶y膰, zwi膮za膰 ze sob膮 bodaj czymkolwiek do za艂atwienia, zmusi膰 do utrzymania kontakt贸w! M贸g艂 przecie偶 wyjecha膰 i znikn膮膰 mi z oczu na ca艂膮 reszt臋 偶ycia, kt贸re straci艂oby wszelki sens, zatrute dodatkowo Armandem鈥

- Szkoda, 偶e i pan Guillaume nie wyje偶d偶a - rzek艂am k膮艣liwie. - Wola艂abym cieszy膰 si臋 jego nieobecno艣ci膮. Boj臋 si臋 go.

Gaston zmrocznia艂, 偶achn膮艂 si臋, przez chwil臋 wygl膮da艂 jak struty.

- Te偶 si臋 go boj臋 dla pani - wyzna艂 z trosk膮. - Tym ci臋偶ej mi odje偶d偶a膰. Ale mo偶e uda mi si臋 spowodowa膰 konieczno艣膰 i jego odjazdu, mo偶e okaza膰 si臋, 偶e musi pilnie wraca膰 do Pary偶a, pani膮 pozostawiaj膮c w spokoju. Rysuj膮 mi si臋 takie mo偶liwo艣ci. A tu zostanie pani pod dobr膮 opiek膮 i to mnie nieco pociesza.

Opiek膮, pociesza, zawracanie g艂owy鈥 Gdyby mnie kocha艂 naprawd臋, nie zostawia艂by w niebezpiecze艅stwie! Zw膮tpi艂am w jego uczucia.

Odjecha艂 po kolacji, bardzo p贸藕no i niech臋tnie, wida膰 by艂o, 偶e na cie艅 znaku ode mnie zosta艂by i do rana. Wystrzega艂am si臋 tego znaku, szarpana okropn膮 rozterk膮, niepewna, w co mam wierzy膰, w to, co widz臋, czy w to, co dedukuj臋, zakochana 艣miertelnie i z cierniem w sercu. Nie, nie by艂o to ostatnie spotkanie, jutro jeszcze mieli艣my si臋 widzie膰, w p~ dr贸偶 wyrusza艂 pojutrze.

Spa膰 zn贸w musia艂am w go艣cinnym pokoju, bo moja 艂azienka by艂a w stanie ruiny.

Wie艣ci r贸偶ne i raczej do艣膰 istotne uzyska艂am dopiero blisko po艂udnia po porannej przeja偶d偶ce, kt贸r膮, rzecz oczywista, odbyli艣my razem. Z lasu nie wr贸ci艂am do domu, konno uda艂am si臋 do Eweliny, Gaston za艣, kt贸ry u niej wszak mieszka艂, musia艂 udawa膰, 偶e je藕dzi艂 gdzie indziej i zaraz za mn膮 nadje偶d偶a przypadkowo.

Wi臋cej mia艂 taktu ni偶 Armand i w rozmowie nam nie przeszkadza艂. Obaj z Karolem bilardem si臋 zaj臋li.

Zn贸w zapomnia艂am Ewelinie powiedzie膰 o wyznaczeniu Karola wykonawc膮 testamentu, bo zaskoczy艂a mnie informacjami. Okaza艂o si臋, 偶e Gaston o moim testamencie wie.

- Sama mu powiedzia艂am, droga Kasiu, i musisz mi to wybaczy膰 - wyzna艂a z lekkim zak艂opotaniem. - Przejmowa艂 si臋 i gryz艂 tak okropnie, 偶e 偶al by艂o patrze膰, wi臋c dostarczy艂am mu tej pociechy. Nie masz mi tego za z艂e?

- C贸偶 znowu! - wykrzykn臋艂am z wdzi臋czno艣ci膮. - Jest to pociecha i dla mnie!

I te偶 si臋 zak艂opota艂am, bo Ewelina chcia艂a wiedzie膰, co znacz膮 moje s艂owa. Jak偶e jej mia艂am wyja艣ni膰, 偶e ta niedyskrecja sta艂a si臋 balsamem dla mojego zranionego serca! Skoro Gaston wiedzia艂 o moim zabezpieczeniu, mia艂 istotnie prawo wyzby膰 si臋 bodaj cz臋艣ci obaw, m贸g艂 mnie zostawi膰, nie nara偶on膮 ju偶 na ataki Armanda. Jego ataki natury romansowej grozi艂y najwy偶ej kompromitacj膮, a nie 艣mierci膮.

O francuskich interesach Gastona Ewelina te偶 mia艂a jakie艣 poj臋cie, istnia艂y i rzeczywi艣cie wymaga艂y uporz膮dkowania, jaka艣 tam kwestia spadku wchodzi艂a w gr臋, jaki艣 dom by艂 remontowany i budowniczy na w艂a艣ciciela czeka艂. Gaston podobno przyjecha艂 tu do nas nagle i w po艣piechu, wszystko pozostawiaj膮c w rozsypce. No c贸偶, nawet je艣li w sk艂ad tego wszystkiego wchodzi艂y kurtyzana i narzeczona, do mnie si臋 艣pieszy艂鈥

Ponadto, zdaniem Eweliny, Gaston wynaj膮艂 jakiego艣 cz艂owieka do pilnowania mnie. Nie chcia艂, 偶ebym o tym wiedzia艂a, bo mog艂abym zaprotestowa膰, pos膮dzi膰 go, 偶e dla w艂asnej przyjemno艣ci 艣ledzi moje kroki, B贸g wie co jeszcze, a tymczasem on pragn膮艂 tylko mnie strzec. Nie m贸wi艂 o tym wyra藕nie, Ewelina sama odgad艂a. I mo偶liwe, 偶e wynaj膮艂 tak偶e kogo艣 do pilnowania Armanda.

Po偶a艂owa艂am, 偶e nie wiedzia艂am tego wcze艣niej. Nie by艂abym taka sztywna i obca鈥 Albo mo偶e i dobrze si臋 sta艂o, w mi臋kko艣ci i blisko艣ci mog艂abym posun膮膰 si臋 za daleko鈥

Zgodzi艂am si臋 jeszcze urz膮dzi膰 pojutrze przyj臋cie dla my艣liwych, kt贸rzy na wczesny poranek polowanie sobie wyznaczyli, i zako艅czy艂am wizyt臋, nie chc膮c zawraca膰 sobie g艂owy go艣膰mi Eweliny. W艂a艣nie zacz臋li nap艂ywa膰.

W drodze do domu Romana spotka艂am, kt贸ry naprzeciwko mnie wyjecha艂, zaniepokojony mocno. Okaza艂o si臋, 偶e m贸j arendarz, Szmul, wbrew spodziewaniom nie jest gadatliwy i do tej pory Armandowi o swoim 艣wiadczeniu przy testamencie s艂owa nie powiedzia艂. Ju偶 pr臋dzej po moim rz膮dcy niedyskrecji mo偶na by oczekiwa膰, ale trudno go przecie偶 z Armandem umawia膰. Roman spr贸bowa艂 temu zaradzi膰, dyplomatycznie Szmulowi instrukcji udzielaj膮c, kt贸re, jest nadzieja, 偶e m膮dry 呕yd zrozumia艂, zatem przed jutrem Armand o testamencie powinien ju偶 wiedzie膰.

Przypomnia艂o mi si臋, 偶e Ewelina te偶 co艣 na ten temat napomyka艂a. Baronow膮 Ta艅sk膮 uszcz臋艣liwi艂a plotk膮 o mnie, a od pani Ta艅skiej do Armanda przej艣膰 powinno z 艂atwo艣ci膮. Chyba 偶e mieli co innego do roboty ni偶 o mnie plotkowa膰.

Ponadto Roman wszystko w domu sprawdzi艂 i okaza艂o si臋, 偶e w przej艣ciu od strony oran偶erii zamek by艂 zepsuty. Na oko wydawa艂 si臋 zamkni臋ty, tymczasem 艣ruby w sztabie 偶elaznej od艂amane zosta艂y i jedno skrzyd艂o drzwiowe dawa艂o si臋 uchyli膰 na tyle, by posta膰 ludzka zdo艂a艂a si臋 przecisn膮膰. Do oran偶erii za艣 dosta膰 si臋 mo偶na z 艂atwo艣ci膮, szyb臋 jedn膮 z samego do艂u wyjmuj膮c.

Mimo niebezpiecze艅stwa, jakim takie otwarcie domu grozi艂, odetchn臋艂am z ulg膮, bo podejrzenia ze s艂u偶by spad艂y. Kto艣 z zewn膮trz wszed艂 do 艣rodka, panny Chodaczk贸wny s艂uch nie zawi贸d艂, musia艂 i艣膰 schodami na g贸r臋 i nikt z mojego personelu nie mia艂 powodu mu pomaga膰. Rzecz oczywista, zamkni臋cie zosta艂o natychmiast naprawione.

W domu zasta艂am list od pana Jurkiewicza, pe艂en irytacji, kt贸ra mnie roz艣mieszy艂a, bo pomy艣la艂am, 偶e istotnie z twardego snu musia艂am go wczoraj pos艂a艅cem wyrwa膰. Tre艣ci膮 nie przej臋艂am si臋 zbytnio, cho膰 pan Jurkiewicz mocno krytykowa艂 moje sformu艂owania i gani艂 wzi臋cie 呕yda na 艣wiadka obdarzania maj膮tkiem chrze艣cija艅skiego ko艣cio艂a, upieraj膮c si臋 przy tym, 偶e ca艂y dokument trzeba sporz膮dzi膰 na nowo, nadaj膮c mu w艂a艣ciw膮 form臋 prawn膮. Prosz臋 bardzo, m贸g艂 sobie sporz膮dza膰, na razie ten nieformalny swoj膮 moc posiada艂.

Karola Borkowskiego, jako wykonawc臋, zaakceptowa艂 prawie w pe艂ni, wyra偶aj膮c tylko w膮tpliwo艣膰, czy nie ma on zbyt 艂agodnego charakteru.

Zn贸w by艂am zaj臋ta Gastonem i wraca艂y mi wszystkie do niego uczucia, a b贸l w sercu zel偶a艂 znacznie. Mo偶e i rzeczywi艣cie jecha艂 w interesach, mo偶e te zwi膮zki do zrywania nie by艂y takie bardzo powa偶ne, mo偶e 艂atwo zdo艂a dla mnie si臋 ich pozby膰鈥

Jednak偶e, kiedy go 偶egna艂am, pe艂na by艂am z艂ych przeczu膰.

Armand mnie gwa艂townie na polowanie namawia艂, ale nie chcia艂am w nim bra膰 udzia艂u, obowi膮zkami gospodyni si臋 zas艂aniaj膮c. Uleg艂am wreszcie o tyle, 偶e jako osoba towarzysz膮ca, z boku i z pewnego oddalenia mia艂am asystowa膰. Wizyta u mnie zn贸w mu si臋 nie uda艂a, bo i rz膮dca mia艂 pilne sprawy, i wikarego nasz proboszcz przys艂a艂 po zasilenie jednej dotkni臋tej kl臋sk膮 rodziny, kt贸re ju偶 dawno obieca艂am, i ludzie od rob贸t 艂azienkowych mojej akceptacji co chwila 偶膮dali, ja za艣, tym wszystkim zaj臋ta, cho膰bym chcia艂a, nie mog艂am go podejmowa膰. Nie upiera艂 si臋 jako艣, szybko odjecha艂 i dobrowolnie.

Jutrzejsze przyj臋cie my艣liwych M膮czewskiej kaza艂am zarz膮dzi膰, po czym zapomnia艂am o nim ca艂kowicie. Gaston z ka偶d膮 chwil膮 oddala艂 si臋 ode mnie i przy tym wy艂膮cznie my艣l moja utkwi艂a.

Do tego stopnia polowanie wylecia艂o mi z g艂owy, 偶e nazajutrz, bardzo wcze艣nie na zwyk艂膮 przeja偶d偶k臋 wyruszy艂am, te miejsca odwiedzaj膮c, gdziem si臋 z Gastonem spotyka艂a. Tak ma艂o tego by艂o, a tak wiele鈥! Z ca艂ej si艂y 偶a艂owa艂am owej chwili urazy, kt贸ra stosunki mi臋dzy nami zepsu艂a na jeden dzie艅 i upragniony wiecz贸r tak mi zmarnowa艂a. Niczego przecie偶 nie pragn臋艂am bardziej, jak znale藕膰 si臋 zn贸w w jego obj臋ciach鈥

Sm臋tnie i 偶a艂o艣nie b艂膮ka艂am si臋 po lesie, prawie nie patrz膮c, dok膮d ko艅 idzie, przystanki czyni膮c d艂ugie, g艂ucha na wszelkie d藕wi臋ki, a偶 wreszcie do艣膰 z bliska szczekanie ps贸w mnie dobieg艂o i echo strza艂贸w. Przez chwil臋 jeszcze nie zwa偶a艂am na te odg艂osy, po czym polowanie nagle mi si臋 przypomnia艂o i wyra藕n膮 niech臋膰 poczu艂am ku niemu si臋 kierowa膰. Chocia偶鈥 Obiecywa艂am mo偶e鈥? Zaraz, komu obiecywa艂am, Armandowi! O, niech si臋 wypcha i nawet obrazi, 偶adnych obietnic dotrzymywa膰 mu nie b臋d臋!

Odryska艂am energi臋 i zawr贸ci艂am Gwiazdeczk臋, bo szczekania i huki zbli偶a艂y si臋 do mnie. Bez po艣piechu wielkiego, ale ju偶 nieco szybciej ruszy艂am w stron臋 domu, 偶eby tego zamieszania unikn膮膰 i go艣ci w progu powita膰, odg艂osy z ty艂u j臋艂y zostawa膰, i nagle gwizdn臋艂o mi co艣 ko艂o ucha. Zarazem jakby szarpni臋cie lekkie za w艂osy poczu艂am, zdumiona niezmiernie, nie zrozumia艂am, co to znaczy, ale w tym samym prawie momencie Roman na koniu mnie dogoni艂.

- Gazu, ja艣nie pani!!! - wrzasn膮艂 okropnie.

Dziwnie mi to zabrzmia艂o, a zarazem znajomo. B艂yskawicznie pomy艣la艂am, 偶e widocznie dziki moim 艣ladem id膮 i ca艂a strzelanina na mnie p贸jdzie, i nie daj Bo偶e konia mi jaki艣 kretyn postrzeli. Skoczy艂am do przodu, przez Romana sk艂aniana do po艣piechu.

Gwiazdeczka, hamowana do tej pory, ch臋tnie w galop szale艅czy wpad艂a i rych艂o te 艂owieckie ha艂asy ucich艂y, a ja znalaz艂am si臋 przed wjazdem do w艂asnego parku. W alei zwolni艂am i na Romana si臋 obejrza艂am.

- Mnie Roman ostrzega艂, a sam si臋 nie upilnowa艂 - rzek艂am ze 艣miechem. - Dobrze, 偶e nikt nie s艂ysza艂 tego polecenia samochodowego. Nie wiem, co by pomy艣leli.

- Te偶 nie wiem, ale wyrwa艂o mi si臋 - usprawiedliwi艂 si臋 Roman. - S艂贸w dobiera膰 nie by艂o czasu. Do ja艣nie pani kto艣 strzela艂.

- Nie do mnie, tylko do dzik贸w鈥

- Dziki bokiem posz艂y. A ja艣nie pani kapelusz sw贸j raczy obejrze膰.

- Teraz?

- Kiedy ja艣nie pani wygodniej鈥

Zdumia艂 mnie, zaciekawi艂 i zaniepokoi艂, ale a偶 do wej艣cia dojecha艂am i dopiero na tarasie kapelusz zdj臋艂am i obejrza艂am.

Dwie dziurki w nim by艂y, jedna naprzeciw drugiej. W milczeniu na nie patrzy艂am. Roman, wbrew zwyczajowi oba konie ch艂opakowi oddawszy, pokaza艂 mi r臋kaw swojej kurtki, nad 艂okciem rozszarpany.

- Mo偶liwe, 偶e, ja艣nie pani nie mog膮c dosi臋gn膮膰, mnie przy okazji chcia艂 si臋 pozby膰 - powiedzia艂 spokojnie. - Ja艣nie pani nie zauwa偶y艂a, bo ju偶 z ty艂u by艂em.

Nadal ze zgroz膮 ogl膮da艂am kapelusz, po czym pytaj膮ce spojrzenie skierowa艂am na Romana. Nie wym贸wione pytanie zrozumia艂.

- Jedn膮 brenek膮 cz艂owieka trudno zabi膰. Trzeba trafi膰 w g艂ow臋 albo prosto w komor臋, to jest, tego鈥 chcia艂em powiedzie膰 w serce. G艂owa pewniejsza, a dobry strzelec ma szans臋. G贸r膮 posz艂o.

- Schyli艂am si臋 pod ga艂臋zi膮 - b膮kn臋艂am wyja艣niaj膮co. - Ca艂e szcz臋艣cie i 艂aska boska鈥

Przez chwil臋 jeszcze tak sta艂am, ogl膮daj膮c to kapelusz, to r臋kaw Romana, wreszcie w艂adz臋 nad sob膮 odzyska艂am.

- Do gabinetu Romana zaraz poprosz臋 - rzek艂am stanowczo i wesz艂am do domu, kapelusza z r臋ki nie wypuszczaj膮c.

W gabinecie rozmow臋 spokojn膮 mogli艣my odby膰. Drzwi na klucz zamkn臋艂am, 偶eby Roman nad g艂ow膮 stercze膰 mi nie musia艂, czego nigdy nie lubi艂am. Je艣li przy tej okazji kto艣 wymy艣li, 偶e romansuj臋 z w艂asnym koniuszym, niech mu b臋dzie na zdrowie. Albo nie! Niech mu zaszkodzi.

Jak w dawnych czasach鈥 nie, nie tak, jak w przysz艂ych czasach鈥 usiad艂 na krze艣le blisko, bo g艂o艣ne gadanie wyda艂o mi si臋 niewskazane, a tak mo偶na by艂o porozumie膰 si臋 nawet i szeptem.

Rzecz by艂a nie do poj臋cia. W gr臋 m贸g艂 wchodzi膰 wy艂膮cznie Armand, niemo偶liwe wszak by艂o, 偶ebym mia艂a a偶 tylu wrog贸w, a 偶e kto艣 strzela艂 specjalnie, nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci. Jeden strza艂, to jeszcze, da si臋 zwali膰 na g艂upi przypadek, ale dwa, jeden za drugim鈥?

Czy oszala艂 zatem kompletnie i tak mu na ko艣cielnym maj膮tku zacz臋艂o zale偶e膰? Czy Zosi臋 Jab艂o艅sk膮 postanowi艂 teraz po艣lubi膰? Sze艣膰 lat mia艂a, d艂ugo by mu przysz艂o czeka膰! Jaki偶 sens widzia艂 w usuwaniu mnie z tego 艣wiata?!

- Te偶 tego nie rozumiem, prosz臋 ja艣nie pani - wyzna艂 Roman, ci臋偶ko sk艂opotany. - Musia艂 mu ju偶 do tej pory Szmul napomkn膮膰 o testamencie, wi臋c co ma na celu, nie umiem odgadn膮膰. Czy s膮 mo偶e jakie艣 pieni膮dze, jakie艣 skarby, klejnoty, o kt贸rych ani ja艣nie pani, ani nikt w og贸le nie wie?

- Tu nie ma z pewno艣ci膮 - odpar艂am z zastanowieniem. - O wszystkim wiem, 艣wi臋tej pami臋ci pan hrabia nawet skrytk臋 tajn膮 nad 艂贸偶kiem mi pokaza艂 i otwiera膰 j膮 nauczy艂. Natomiast w Montilly鈥? Przecie偶 poj臋cia nie mam, co tam jest teraz!

- No wi臋c w艂a艣nie. Je艣li co艣 le偶y i pan Guillaume o tym wie鈥 M贸g艂by si臋 tam dosta膰, jako kuzyn, jeszcze przed otwarciem testamentu. Bi偶uteria, na przyk艂ad, diamenty wi臋cej warte ni偶 ca艂a reszta maj臋tno艣ci鈥 No nie wiem, innego wyt艂umaczenia nie widz臋, a i to dosy膰 g艂upie. Najgorsze, 偶e dalej musi si臋 ja艣nie pani wystrzega膰, a ja znowu pow臋sz臋 dooko艂a pana Guillaume. Na troch臋 da艂em mu spok贸j i teraz 偶a艂uj臋. Tu dzisiaj du偶o go艣ci b臋dzie, przy 艣wiadkach on nic nie zrobi, wi臋c

! ja艣nie pani pozwoli, 偶e ja si臋 oddal臋. Przed wieczorem wr贸c臋. - Nie tak zn贸w du偶o, dwadzie艣cia os贸b wszystkiego鈥

- Ale chyba wystarczy? Byle panu Guillaume na r臋ce patrze膰鈥

Nagle w z艂o艣膰 wpad艂am okropn膮. Co to jest, 偶eby ten 艂ajdak tak mi 偶ycie utrudnia艂! Jeszcze mnie otruje w moim w艂asnym domu鈥 O nie! To ju偶 lepiej, bym ja go otru艂a, nie taka to znowu wielka sztuka, ale przecie偶 nie u siebie! Gdzie indziej. W ober偶y stoi, tam kogo nam贸wi膰鈥 Bzdura, niepotrzebny 艣wiadek. Ustrzeli膰 go mo偶e? On chcia艂 mnie, czemu偶 nie ja jego? Ale to . ju偶 pr臋dzej Roman by zdo艂a艂, a to niedobrze, na mnie 偶adne podejrzenia nigdy by nie pad艂y, na niego owszem. Co艣 powinnam koniecznie wymy艣li膰, bo inaczej si臋 tego Armanda nigdy nie pozb臋d臋, po jego 艣mierci dopiero stan臋 si臋 bezpieczna鈥

Roman ju偶 poszed艂, a ja jeszcze siedzia艂am i obmy艣la艂am zbrodnicze sposoby dzia艂ania. Do 偶adnych postanowie艅 w rezultacie nie dosz艂am, bo tr膮bki i palenie z bata przed domem si臋 rozleg艂o. Go艣cie z polowania zacz臋li nadje偶d偶a膰.

Ewelina z drogi zawr贸ci艂a, udawszy, 偶e ze wszystkimi odje偶d偶a, szepn膮wszy mi przedtem, bym na ni膮 czeka艂a. Nie tylko po 艣niadaniu ju偶 by艂o, ale nawet i po obiedzie, wiecz贸r si臋 zbli偶a艂.

- Kasiu droga, nie miej mi tego za z艂e, ale czuj臋 si臋 w obowi膮zku ci臋 ostrzec - rzek艂a po艣piesznie, zamkn膮wszy si臋 ze mn膮 w buduarze. -Twoja opinia stoi pod znakiem zapytania!

Ucieszy艂y mnie te jej s艂owa, bo ju偶 zaczyna艂am si臋 dziwi膰. Go艣cie go艣膰mi i przyj臋cie przyj臋ciem, uda艂o si臋 zreszt膮 M膮czewskiej w pe艂ni, ale jakie艣 sygna艂y do mnie dobieg艂y. Kosym okiem spogl膮da艂y na mnie co starsze panie, skr臋powanie czu膰 si臋 dawa艂o, sztywno艣膰 osobliwa, jakby zgo艂a przymus. Malutko tego by艂o, wr臋cz cie艅 zaledwie, niemniej jednak dawa艂o si臋 zauwa偶y膰 i, cho膰 zaj臋ta piln膮 obserwacj膮 Armanda, j臋艂am si臋 zastanawia膰, co to mo偶e znaczy膰 i kto tu jest osob膮 niepo偶膮dan膮. A oto okaza艂o si臋, 偶e ja!

- Musz臋 ci si臋 przyzna膰, 偶e te偶 dostrzeg艂am w tobie jak膮艣 dziwn膮 zmian臋 - m贸wi艂a dalej Ewelina tak zmieszana, 偶e prawie ze 艂zami w oczach. - Nie chcia艂am o tym nawet napomyka膰, bo mog艂o mi si臋 tylko wydawa膰, ale widz臋, 偶e jednak鈥 Plotki o tobie wprost wybuch艂y!

- Przecie偶 to pan Guillaume鈥 - zacz臋艂am, ale Ewelina zaraz mi przerwa艂a.

- O tym tylko my obie wiemy, a za to ty mu fundamenty dajesz! Ju偶 o p艂ci twojej nawet nie wspominam, c贸偶 ty robi艂a艣 w tej Francji, jak mog艂a艣 karnacj臋 do takiego pociemnienia doprowadzi膰?! Ale s艂ysza艂am鈥 i wiary temu nie chcia艂am da膰, 偶e sama spacery konne odbywasz po lesie, bez s艂u偶膮cego, bez koniuszego, sama ca艂kiem! C贸偶 to za pomys艂 szale艅czy i nieprzyzwoity?! Przyjmujesz pan贸w bez asysty鈥 Czy panna Cecylia znik艂a z powierzchni ziemi? A i rozmowy z tob膮, zbyt 艣mia艂e, jakim艣 zuchwalstwem tr膮c膮, stroje鈥 No owszem, 偶a艂oba sko艅czona, ale ty podobno pod sukni膮 nic nie masz! Starsza Porajska to zauwa偶y艂a przy pierwszej wizycie i ju偶 si臋 rozesz艂o, powszechne oburzenie wzbudzi艂o! Czy偶 to mo偶liwe?!

Mog艂am jej zaraz pokaza膰, co mam pod sukni膮, trzy sztuki sk膮pej garderoby i po艅czochy samoprzylepne, i a偶 mnie skr臋ci艂o z ch臋ci, ale zlitowa艂am si臋 nad ni膮, ponadto ba艂am si臋, 偶e przestanie ze mn膮 rozmawia膰 albo zgo艂a trupem na miejscu padnie. Spr贸bowa艂am si臋 usprawiedliwi膰, ale Ewelina nie czeka艂a.

- Ty podobno gorsetu nie nosisz鈥?! - wykrzykn臋艂a strasznym szeptem, zbulwersowana niebotycznie.

- O, nie! - zaprzeczy艂am z wielce godnym oburzeniem, cho膰 razem 艣mia膰 mi si臋 chcia艂o i p艂aka膰. - Gorset mam, tylko mniejszy i delikatniejszy. Wielkie domy mody mnie na to nam贸wi艂y!

By艂a to sama prawda, poniewa偶 taki gorset do sukni wieczorowej by艂 niekiedy niezb臋dny, doskonale kszta艂towa艂 figur臋. niczym si臋 nie zaznaczaj膮c. Mia艂am ich kilka, ale przywioz艂am tylko jeden i przez moment zastanawia艂am si臋, czy pozosta艂e nie znik艂y.

- Domy mody! - przerazi艂a si臋 Ewelina. - W Pary偶u bywam ustawicznie, wi臋cej tam u babki siedz臋 ni偶 tu, a noga moja w czym艣 takim nie posta艂a! Wszak to krawcy dla kurtyzan!

- Nic podobnego. W ka偶dym razie nie wszyscy. W jednym salonie ksi臋偶niczk臋 du艅sk膮 widzia艂am鈥

Pohamowa艂am ugryzienie w j臋zyk, bo jeszcze mnie troch臋, bola艂, ale i tak zdo艂a艂am si臋 powstrzyma膰. Kt贸r膮偶, na Boga, mog艂am widzie膰, nie Benedict臋 przecie偶, zaraz, Alix chyba鈥? Ewelina r臋ce za艂ama艂a.

- Kasiu, zlituj si臋, czy偶 ty w swoim post臋powaniu nic nagannego nie widzisz? Sk膮d偶e ta zmiana w tobie?! Bez kapelusza podobno z domu wychodzisz, z go艂膮 g艂ow膮! To jeszcze mo偶liwe dla m艂odej panienki, ale nie dla os贸b w naszym wieku, dla wdowy w dodatku! Przera偶asz mnie! Czy doprawdy zgorszenie powszechne postanowi艂a艣 budzi膰? Przecie偶, gdyby nie to, 偶e jeste艣 pierwsz膮 dam膮 w powiecie, ju偶 by ci臋 spotka艂 bojkot powszechny!

Gapi艂am si臋 na ni膮 bezradnie, mocno stropiona, bo zaledwie przed dwoma miesi膮cami 偶ywi艂am dok艂adnie takie same pogl膮dy. Teraz za艣 na my艣l, 偶e mia艂abym si臋 do nich 艣ci艣le stosowa膰, a偶 mnie dreszcze przesz艂y. S艂ug臋 za sob膮 w艂贸czy膰 po lasach i 艂膮kach, dla wyj艣cia do ogrodu kapelusza szuka膰, usztywni膰 si臋 gorsetem i licznymi halkami, pann臋 Cecyli臋 bezustannie mie膰 na g艂owie, my膰 si臋 mo偶e jeszcze i k膮pa膰 w koszuli鈥? Akurat, ju偶 si臋 rozp臋dzi艂am!

Bunt mnie ogarn膮艂 wewn臋trzny, kt贸rego na zewn膮trz postara艂am si臋 nie okaza膰. Ewelina z dobrego serca i przyja藕ni te uwagi czyni艂a, u艣wiadamiaj膮c mi przy okazji, jak daleko od uci膮偶liwo艣ci obecnego 艣wiata odbieg艂am. I doprawdy, wcale nie chcia艂am wraca膰!

- Wizyt w terminie nie odda艂a艣! - krzykn臋艂a jeszcze rozpaczliwie.

Z ci臋偶kim westchnieniem wykrzesa艂am z siebie objawy skruchy.

- Masz racj臋 i wdzi臋czna ci jestem, 偶e mi na to uwag臋 zwracasz - rzek艂am ob艂udnie i k艂amliwie. - W sk艂opotaniu, o kt贸rym wiesz, przyzwoito艣膰 troch臋 zlekcewa偶y艂am. Mo偶e nadmiernie przyj臋艂am nowe paryskie obyczaje鈥

- Pozw贸l sobie powiedzie膰, 偶e od lat tam mieszkam i znam te paryskie obyczaje mo偶e lepiej od ciebie - przerwa艂a mi zn贸w cierpko i z lekk膮 uraz膮. - W przyzwoitym towarzystwie takie zmiany nie zasz艂y, tego mi nie m贸w. Z kim偶e si臋 tam styka艂a艣, na Boga?

Przypomnia艂am jej, 偶e g艂贸wnie za艂atwia艂am interesy, co nie odbywa si臋 w salonach. Do innych zbrodni wola艂am si臋 nie przyznawa膰, chocia偶 na my艣l, co by powiedziano, gdybym posz艂a p艂ywa膰 we w艂asnym stawie w kostiumie k膮pielowym, jaki nosi艂am w Trouville, omal 艣miechem nie wybuchn臋艂am. Pohamowa艂am si臋 jednak, obieca艂am popraw臋, okaza艂am zmartwienie odpowiednie i po licznych jeszcze jej napomnieniach i moim kajaniu si臋 po偶egna艂y艣my si臋 czule i tkliwie. Przy okazji wysz艂o na jaw, 偶e Karol czeka na ni膮 w powozie, zabroni艂a mu wchodzi膰, twierdz膮c, 偶e tylko po zapomniany wachlarz wraca, wtajemniczanie m臋偶a bowiem w tak delikatne sprawy by艂oby ze wszech miar niew艂a艣ciwe. Prosz臋, kolejny idiotyzm鈥

P贸藕niej od s艂u偶by dowiedzia艂am si臋, 偶e w trakcie naszej rozmowy zawr贸ci艂 do mnie i Armand. Ujrzawszy jednak pow贸z pa艅stwa Borkowskich na podje藕dzie, zrezygnowa艂 z wizyty i nawet z konia nie zsiad艂. Wywnioskowa艂am z tego, 偶e tym razem dla zabicia mnie przyjecha艂, nie za艣 tylko dla kompromitacji, i 艣wiadkowie go zniech臋cili.

Roman kr贸tko potem si臋 pokaza艂, tak wyra藕nie wzburzony, 偶em go od razu na rozmow臋 do gabinetu wezwa艂a, zn贸w drzwi zamykaj膮c, sm臋tnie zaciekawiona, kiedy te偶 plotka o moim romansie z koniuszym rozejdzie si臋 powszechnie.

- Ju偶 wiem, prosz臋 ja艣nie pani, sk膮d pochodzi pomy艂ka pana Guillaume - oznajmi艂 bez wst臋p贸w. - Uda艂o mi si臋. Szmul wie, co ma czyni膰, i tylko na pana Guillaume czyha艂, 偶eby mu si臋 swoim 艣wiadczeniem dyplomatycznie pochwali膰, ale pan Guillaume na oczy mu si臋 nie pokaza艂. Noc gdzie indziej sp臋dzi艂, wpad艂 o 艣witaniu po moderunek my艣liwski i wypad艂, nim ktokolwiek zd膮偶y艂 z nim s艂owo zamieni膰.

- Ciekawe, gdzie t臋 noc sp臋dzi艂, bo u nas w domu by艂 spok贸j - mrukn臋艂am zgry藕liwie.

- Je艣li ja艣nie pani膮 plotki obchodz膮, to na symulowanym wyje藕dzie do Warszawy, a naprawd臋 w oran偶erii pani baronowej Ta艅skiej - odpar艂 mi Roman spokojnie. - Ale ja wiem, 偶e rzeczywi艣cie by艂 i w Warszawie, bo to w艂a艣nie sprawdzi艂em. Dependent贸w pana Jurkiewicza poi艂 i podpytywa艂, 艣ci艣le dw贸ch, oni za艣 mu przysi臋gli, 偶e 偶adnego testamentu nie ma. Ja艣nie pani nie napisa艂a.

Przerazi艂am si臋.

- Na lito艣膰 bosk膮, to co pan Jurkiewicz z nim zrobi艂?!

- Schowa艂 u siebie i przez 偶adne rejestry nie przepu艣ci艂. Tego te偶 si臋 w艂a艣nie dowiedzia艂em, mieni膮c si臋 zaufanym pos艂a艅cem ja艣nie pani. Posiadanie dokumentu utrzyma艂 w tajemnicy, cho膰 wszyscy tam wiedz膮, 偶e owszem, testament ja艣nie pani jest w trakcie tworzenia i jakie艣 trudno艣ci formalne napotyka. Jest to nic innego, jak tylko up贸r pana Jurkiewicza, kt贸ry, by膰 mo偶e konkuruj膮c na odleg艂o艣膰 z panem Desplain, chce stworzy膰 jakie艣 prawnicze arcydzie艂o.

- 艢wietnie! - rozz艂o艣ci艂am si臋. - A przez jego arcydzie艂o ja 偶ycie strac臋!

- Na to wygl膮da. Boj臋 si臋, 偶e nawet gadanie Szmula nie pomo偶e, bo pan Guillaume we藕mie to za plotki albo te偶 przypu艣ci, 偶e co艣 tam zosta艂o 藕le napisane i nie ryska wa偶no艣ci. Albo jeszcze gorzej, 偶e pan Jurkiewicz wcale tego nie ma, tylko ja艣nie pani gdzie艣 u siebie schowa艂a. Zacznie si臋 wdziera膰 i dom przeszukiwa膰, a ju偶 na pewno nie straci nadziei, 偶e po, Bo偶e nie dopu艣膰, 艣mierci ja艣nie pani znajdzie i zniszczy.

- Do licha鈥 Trzeba by艂o mo偶e wikaremu powiedzie膰鈥 - Te偶 藕le, bo w razie zmiany ko艣ci贸艂 si臋 obrazi鈥 Popatrzyli艣my na siebie, Roman g艂臋boko zatroskany, ja zirytowana i stropiona.

- Ze wszystkiego wynika, 偶e naprawd臋 musz臋 go otru膰 wyrwa艂o mi si臋.

Roman, wcale t膮 my艣l膮 nie wstrz膮艣ni臋ty, pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Osobi艣cie ja艣nie pani nie da rady. Natomiast w razie gdyby si臋 noc膮 w艂ama艂 do domu鈥 W艂amywacza zastrzeli膰, rzecz zwyk艂a. Pu艂apk臋 nawet mo偶na by zastawi膰, drzwi nie zamkn膮膰鈥 No, skandal by艂by okropny, bo nikt by nie uwierzy艂, 偶e on nie z wol膮 ja艣nie pani przyszed艂, ale chyba lepszy skandal ni偶 gr贸b?

Te偶 by艂am tego zdania, nawet na sto skandali gotowa, 偶eby 偶ycie ocali膰. Jedyne, co mnie niepokoi艂o, to Gaston, kto wie jak by t臋 kwesti臋 potraktowa艂, jak by przyj膮艂 moj膮 rzekom膮 rozpust臋鈥 I to jeszcze z Armandem鈥

- On przecie偶 nawet teraz mo偶e do ja艣nie pani przez okno strzeli膰 - powiedzia艂 Roman ponuro.

Mimo woli spojrza艂am w okno, oczywi艣cie cz臋艣ciowo otwarte, za kt贸rym ciemno艣膰 panowa艂a. Mo偶e przynajmniej kotary powinnam zaci膮ga膰 ? I nagle, na poczekaniu, wymy艣li艂am ca艂y krymina艂, ot贸偶 nie on do mnie, tylko ja do niego. Przebior臋 si臋 po m臋sku, p贸jd臋 czatowa膰 pod jego oknem w ober偶y i strzel臋. Nikt mnie przecie偶 o to nie pos膮dzi, wykra艣膰 si臋 z w艂asnego domu i potem zakra艣膰 z powrotem, to dla mnie 偶aden problem, najwy偶ej panna Cecylia mnie us艂yszy i pomy艣li 偶e zn贸w id臋 po偶ywia膰 si臋 w kuchni. Manii takiej dosta艂am.

Roman, niestety, skrytykowa艂 m贸j pomys艂, kt贸ry mu natychmiast przedstawi艂am. Armand mieszka艂 na pi臋trze, 偶eby go trafi膰, na drzewie trzeba by siedzie膰, nie wiadomo przy tym ule wieczor贸w i nocy m贸g艂 gdzie indziej sp臋dzi膰. Moj膮 codzienn膮 maskarad臋 i wykradanie si臋 kto艣 by wreszcie zauwa偶y艂. Do niczego.

- A co gorsza - westchn膮艂 - widz臋, 偶e ja艣nie pani wcale czego艣 takiego pod uwag臋 nie bierze鈥 pan Guillaume wcale nie musi strzela膰 do ja艣nie pani osobi艣cie. Pierwszego lepszego zbira mo偶e op艂aci膰, z艂ote g贸ry mu obieca膰, zbir w ja艣nie pani膮 huknie, a pan Guillaume zaraz potem, przy rozrachunkach, zbira spokojnie zabije, 偶eby szanta偶u unikn膮膰. Dla niego to kiszka z grochem鈥 znaczy, chcia艂em powiedzie膰, ma艂e piwo鈥 znaczy, bardzo przepraszam, chcia艂em powiedzie膰, nic takiego, drobnostka. 艢ledztwa w sprawie zbira nikt nie b臋dzie prowadzi艂鈥

Omal w zapale nie zaproponowa艂am Romanowi, 偶eby艣my te偶 wynaj臋li zbira, kt贸rego si臋 potem spokojnie zabije, ale zreflektowa艂am si臋. U艣wiadomi艂am sobie, 偶e jednak nie posz艂oby to tak spokojnie, krwio偶erczych sk艂onno艣ci w gruncie rzeczy wcale w charakterze nie mia艂am. A nawet i samego Armanda鈥 Kto wie czyby mi r臋ka nie drgn臋艂a.

- Drgn臋艂aby ja艣nie pani bez w膮tpienia - zapewni艂 mnie Roman. - Co innego projekty, a co innego czyn. Jecha膰 mo偶e jednak do Warszawy, pod nosem panu Jurkiewiczowi stan膮膰 i z testamentem go pogoni膰鈥? Cho膰by i jutro. A przez t臋 noc, to ju偶 ja dopilnuj臋.

Na tym stan臋艂o.

Co za noc prze偶y艂am okropn膮鈥

Nie, nie przez Armanda, c贸偶 znowu! Przez Gastona. Od chwili kiedy mi na my艣l przyszed艂, ju偶 si臋 t臋sknoty do niego pozby膰 nie mog艂am. Sama zostawszy, tylko jego jednego mia艂am w g艂owie, i 偶eby tylko! W g艂owie, w sercu, w ca艂ej sobie, a偶 z臋by musia艂am zaciska膰 i paznokcie w d艂onie wbija膰. Sza艂 mnie jaki艣 do niego ogarnia艂, w pami臋ci mia艂am owe noce, razem za sto pi臋tna艣cie lat sp臋dzane, i prawie j臋ki si臋 ze mnie wyrywa艂y. Chcia艂am go wszystkim, chyba plecami nawet!

O za艣ni臋ciu mowy nie by艂o. Przewraca艂am si臋 w po艣cieli, wstawa艂am, chodzi艂am po tym go艣cinnym pokoju, wci膮偶 jako sypialnia u偶ywanym, miejsca mi by艂o za ma艂o, biec przed siebie chcia艂am, co艣 robi膰, m臋czy膰 si臋 czym艣, do wody skaka膰, na koniu p臋dzi膰 po w膮do艂ach i bezdro偶ach, t艂uc g艂ow膮 o 艣cian臋, a bodaj stajnie czy艣ci膰 i gn贸j spod koni w艂asn膮 r臋k膮 wyrzuca膰鈥!

Kiedy za艣 zadrzema艂am na chwil臋, Gaston mi si臋 natychmiast 艣ni艂, garn膮cy mnie w u艣cisku, i budzi艂am si臋 rozgor膮czkowana i nieszcz臋艣liwa bezdennie. My艣l o koniach sprawi艂a, 偶e omal w 艣rodku nocy nie pop臋dzi艂am osobi艣cie siod艂a膰 Gwiazdeczk臋 i tylko resztki wstydu przed lud藕mi mnie pohamowa艂y.

Nied艂ugo jednak wytrzyma艂am i ledwie 艣wita艂o, a ju偶 na mojej klaczy si臋 znalaz艂am. Wsch贸d s艂o艅ca na skraju lasu mnie zasta艂, nie wiem, kt贸ra z nas bardziej by艂a zm臋czona, z Gwiazdeczki para bucha艂a, ale ja spokojniejsza si臋 nieco poczu艂am. Wreszcie jaka艣 rozs膮dniejsza my艣l do g艂owy mi przysz艂a, 偶e oto g艂upstwo robi臋, na zamach jaki艣 si臋 nara偶am, ale si艂y wielkiej ta my艣l nie mia艂a. W艂asne 偶ycie sta艂o mi si臋 oboj臋tne, Gaston tylko istnia艂, a przy nim znik艂a reszta 艣wiata.

Do domu jednak偶e wr贸ci艂am ju偶 opanowana, przynajmniej zewn臋trznie. Roman mi wyrzutu 偶adnego nie uczyni艂 za samotn膮 wypraw臋, bo, jak si臋 okaza艂o, Armanda pilnuj膮c, o mnie by艂 spokojny. Zbira nawet je艣li Armand wynaj膮艂, to tak niedawno, 偶e chyba nie zd膮偶y艂 go na mnie zasadzi膰, takie rzeczy Roman wiedzia艂, wsz臋dzie swoich ludzi utkn膮wszy, kt贸rych nawet poj臋cia nie mia艂am, sk膮d bierze. Plany nasze nadal by艂y w mocy, ale ostatecznie do Warszawy nie pojecha艂am, ledwo si臋 bowiem zd膮偶y艂am ogarn膮膰 po szale艅czej je藕dzie, przyby艂 pan Jurkiewicz.

Trafi艂 akurat na p贸藕ne 艣niadanie. Z trudem okaza艂am tyle grzeczno艣ci, 偶eby ju偶 przy stole awantury mu nie zacz膮膰 robi膰, ale na wi臋cej si臋 nie zdoby艂am. Nim w gabinecie miejsce w fotelu zaj膮膰 zdo艂a艂, z pretensjami wyst膮pi艂am.

I okaza艂o si臋, 偶e niepotrzebnie, bo pan Jurkiewicz gotowy dokument do podpisania przywi贸z艂. Nad臋ty mocno i naburmuszony, wytkn膮艂 mi, 偶e moje lekkomy艣lne zaniedbania zmusi艂y go do korespondencji telegraficznej z panem Desplain, bez ma艂a dzie艅 i noc trwaj膮cej, co pozwoli艂o wreszcie m贸j stan posiadania ustali膰 i do tego rzecz r贸wnie wa偶n膮, wykonawstwo testamentu na dwa kraje. Z mojego pisma bowiem wynika艂o, 偶e w Polsce owszem, wyst臋puje pan Borkowski, we Francji natomiast nie wiadomo kto. Wsp贸lnie o tym beze mnie zadecydowali, ja za艣 zgodzi艂am si臋 teraz na ich decyzje, nawet nie s艂uchaj膮c, bo mi by艂o wszystko jedno. A偶 si臋 trz臋s艂am do z艂o偶enia podpisu!

艢wiadkiem jednym by艂 sam pan Jurkiewicz, drugim za艣, jak na zam贸wienie przyby艂y ksi膮dz wikary, kt贸ry po obiecane pieni膮dze dla ubogiej rodziny przyjecha艂. Podpisa艂 si臋, w tre艣膰 testamentu wcale nie wnikaj膮c, i zaraz odjecha艂.

Za to na samo zako艅czenie tej procedury zjawi艂 si臋 Armand, co mnie nad wyraz ucieszy艂o. Nie omieszka艂am powiadomi膰 go natychmiast, co tu robimy i do czego mi 鈥榩an Jurkiewicz potrzebny. Pan Jurkiewicz lekkie zdziwienie i niezadowolenie okaza艂, kiedy o rozdysponowaniu maj臋tno艣ci膮 tak skwapliwie m贸wi艂am, i bardzo niech臋tnie potwierdzi艂 ko艣cieln膮 korzy艣膰, Armand natomiast prawie pe艂ne opanowanie zachowa艂. Na moment kr贸tki, niczym b艂ysk oka, w twarzy mign膮艂 mu gniew, ale bez uwa偶nej obserwacji nawet bym tego nie dostrzeg艂a, p贸藕niej za艣 drwi膮co pobo偶ne intencje pochwali艂. M贸g艂 sobie chwali膰 albo gani膰, nic mnie to nie obchodzi艂o, bo wreszcie poczu艂am si臋 przed nim bezpieczna.

W szampa艅ski humor wpad艂am i pozwoli艂am mu zosta膰 na drugim 艣niadaniu, nie bacz膮c na g艂upie plotki i ludzkie opinie, tyle 偶e pann臋 Chodaczk贸wn臋 kurczowo przy sobie trzyma艂am. Ba艂am si臋 troch臋, czy Armand w rozbestwienie przesadne nie wpadnie i zn贸w mi tu nie zacznie roli pana domu odgrywa膰, ale o dziwo, nic takiego nie nast膮pi艂o i nawet dosy膰 szybko i bez nacisku wizyt臋 zako艅czy艂.

Potem za艣 list od Gastona przyszed艂, z drogi pisany, i na nowo sta艂am si臋 stracona dla 艣wiata. Zamkn臋艂am si臋 w buduarze dla wielokrotnego przeczytania tej korespondencji, kt贸ra najmniejszych w膮tpliwo艣ci nie pozostawia艂a. Nie napisa艂 wprost, 偶e mnie kocha i pragnie za 偶on臋, ale tak wyra藕nie da艂 mi to do zrozumienia, 偶e wi臋cej nie by艂o trzeba. Oczu od jego pisma oderwa膰 nie mog艂am, trzech bitych stron nauczy艂am si臋 na pami臋膰 i dopiero na obiad z buduaru wysz艂am.

I zaraz potem od Romana dowiedzia艂am si臋, 偶e zgadli艣my wszystko doskonale. Armand z jakim艣 z艂oczy艅c膮 spotka艂 si臋 tego ranka i musia艂 go na moj膮 zgub臋 wynaj膮膰, bo, stwierdziwszy osobi艣cie istnienie testamentu, szuka艂 swojego opryszka jak szaleniec, w wielkim po艣piechu. No oczywi艣cie, zabicie mnie teraz przynios艂oby szkod臋 nieodwracaln膮, niew膮tpliwie zatem stara艂 si臋 zlecenie odwo艂a膰.

Dwie ulgi razem, kt贸re na mnie spad艂y, sprawi艂y, 偶e zal臋g艂y mi si臋 w g艂owie dzikie pomys艂y. Dawno ju偶 bardzo, w dzieci艅stwie tylko, zdarza艂o mi si臋 je藕dzi膰 konno na oklep, bez siod艂a ca艂kiem, niczym wiejski ch艂opak. Teraz nagle zaciekawi艂o mnie, jak te偶 by mi si臋 jecha艂o po m臋sku z siod艂em i strzemionami, i pokusa, 偶eby spr贸bowa膰, sta艂a si臋 nieodparta. Prawd臋 m贸wi膮c, od pocz膮tku mia艂am ochot臋 na ten spos贸b jazdy, na filmach go widywa艂am, i str贸j, na spodniach oparty, wcale mnie nie zra偶a艂, jedyne to by艂y damskie spodnie, kt贸re mi si臋 wydawa艂y twarzowe. Zreszt膮 i szeroka sp贸dnica na m臋sk膮 jazd臋 pozwala艂a, tyle 偶e troch臋 n贸g musia艂o si臋 pokaza膰. Ale wszak nie na parad臋 si臋 wybiera艂am鈥?

By艂abym mo偶e jawnie eksperymentu dokona艂a, gdyby nie ca艂e gadanie Eweliny. Do艣膰 si臋 ju偶 wszystkim narazi艂am. Postanowi艂am nawet Romana w t臋 niepowa偶n膮 zachciank臋 nie wtajemnicza膰 i samej to po cichu za艂atwi膰.

Siod艂o jedno m臋skie, bardzo lekkie, a za to kosztowne i ozdobne, w dawnym gabinecie mojego m臋偶a le偶a艂o, od dziesi臋ciu lat nie u偶ywane. Wynios艂am je, pod pelerynk膮 przed s艂u偶b膮 ukryte, na sam koniec ogrodu, gdzie furtka ma艂a wiod艂a na drog臋 akurat naprzeciwko kapliczki i w tej kapliczce je schowa艂am tak, by m贸c 艂atwo r臋k膮 si臋gn膮膰. Wr贸ciwszy, Tatara kaza艂am sobie osiod艂a膰, bo Gwiazdeczka ju偶 na dzi艣 do艣膰 galopu mia艂a, a chcia艂am jej jutro u偶y膰, po czym na tym spokojnym i pos艂usznym koniu na powolny spacer odjecha艂am dooko艂a w艂asnego ogrodzenia.

Rzecz oczywista, siod艂o z kapliczki chwyci艂am i dalej uda艂am si臋 do lasu. Na te zamierzone sztuki potrzebowa艂am schronienia odleg艂ego od ludzkich oczu, wybra艂am sobie zatem sza艂as drwali, wci膮偶 pustk膮 stoj膮cy, bo tylko w zimie u偶ytkowany, wok贸艂 kt贸rego teren jako艣 nie by艂 grzybny, dzi臋ki czemu nikt tam si臋 nie zapuszcza艂. Z tej zreszt膮 przyczyny tam si臋 z Gastonem umawia艂am鈥 W sza艂asie znowu siod艂o ukry艂am i spokojnie, cho膰 ju偶 o zmroku, wr贸ci艂am do domu.

Wszystkie te wydziwiania tak mnie zaj臋艂y i nawet roz艣mieszy艂y, 偶e 贸w g艂贸d Gastona troch臋 we mnie zel偶a艂. Sukni臋 sobie jeszcze wybra艂am na jutro, nie amazonk臋 klasyczn膮, a inn膮, z szersz膮 znacznie sp贸dnic膮, dowiedzia艂am si臋, 偶e jutro ludzie 艂azienk臋 robi膰 sko艅cz膮 i b臋d臋 mog艂a wr贸ci膰 do w艂asnej sypialni, kolacj臋 zjad艂am i posz艂am spa膰.

No i oczywi艣cie wczorajsze sza艂y mi wr贸ci艂y: Nie tak ju偶 niespokojne, nie takie rozpaczliwe, a za to bardziej upragnione. W sen zapada艂am, Gaston mi si臋 艣ni艂, budzi艂am si臋, jego obraz przed oczami maj膮c, zn贸w mnie t臋sknota ogarnia艂a鈥

Ale jednak odrobin臋 mniej dotkliwie. Pomy艣la艂am, chyba rozumnie, 偶e te wysi艂ki ca艂odzienne ukojenia troch臋 dostarczaj膮, im wi臋cej si臋 zm臋cz臋, tym mniej cierpienia doznam, niech偶e cho膰 szalone jazdy i szalone pomys艂y zaoszcz臋dz膮 mi nocnych m臋czarni! Inaczej bowiem zha艅bi臋 si臋 ostatecznie, karet臋 podr贸偶n膮 ka偶臋 wyci膮ga膰 i do Pary偶a za nim pojad臋鈥

Ach, gdybym pretekst mia艂a鈥! Oszala艂am chyba, tak si臋 zakocha膰鈥!!!

Kiedy zbudzi艂am si臋 tu偶 po wschodzie s艂o艅ca, pierwsz膮 moj膮 my艣l膮 by艂o szukanie pretekstu dla wyjazdu, a zaraz drug膮 przypomnienie zaplanowanej pr贸by. Ta druga my艣l od razu mnie pocieszy艂a, o偶ywi艂a i oderwa艂a od uczuciowych bole艣ci. Ledwo kaw臋 wypi艂am; kaza艂am siod艂a膰 Gwiazdeczk臋 i prawie bez pomocy Zuzi w艂o偶y艂am wybran膮 garderob臋. I po c贸偶 si臋 mia艂a dziwi膰, 偶e nie w normalnej amazonce jad臋鈥

Przed sza艂asem drwali przesiod艂a艂am moj膮 klacz. Ciekawa by艂am, co na to powie, bo wi臋cej przywyk艂a do damskiego siod艂a ni偶 m臋skiego, ale okaza艂o si臋, 偶e musiano j膮 porz膮dnie obje偶d偶a膰 w czasie mojej nieobecno艣ci, bo nie zdziwi艂a si臋 i nie protestowa艂a. Sukni臋 podpi臋艂am i podwin臋艂am troch臋 na kszta艂t obszernych szarawar贸w, ciesz膮c si臋 brakiem licznych halek i sp贸dnic, kt贸re by mi tylko przeszkadza艂y, po czym po pniach r贸wno u艂o偶onych wdrapa艂am si臋 na siod艂o.

Wdrapa艂am, nie wskoczy艂am, bo nawyk robi艂 swoje. Inny ca艂kiem zamach nog膮 by艂 tu potrzebny, nie umia艂am go zrobi膰, w dodatku nikt mi pod stop臋 d艂oni nie podstawia艂, musia艂am sobie sama radzi膰. Poradzi艂am, ulokowa艂am si臋 na m臋skim siodle.

Ej偶e, to by艂o zupe艂nie inaczej! O wiele pewniej si臋 poczu艂am, obejmuj膮c konia z obu bok贸w nogami ni偶 trzymaj膮c je po jednej stronie. Spodoba艂o mi si臋 to, zapragn臋艂am tylko tak je藕dzi膰, buntowniczo postanowi艂am nakicha膰 na skandal, towarzystwa si臋 wyrzec, m臋ski str贸j sobie sprawi膰 i tym sposobem konia u偶ywa膰. I niech gadaj膮, co chc膮. Zachichota艂am nawet na my艣l, 偶e kto jak kto, ale baronowa Ta艅ska rych艂o zapewne p贸jdzie w moje 艣lady i we dwie b臋dziemy okolic臋 gorszy膰.

Gwiazdeczka niecierpliwie rwa艂a si臋 do galopu, pu艣ci艂am j膮 na przesiek臋, sama si臋 potem w dzicz膮 艣cie偶k臋 skierowa艂a i rych艂o wypad艂a na skraj lasu, gdzie dziki do kartoflisk si臋 dobiera艂y. Drog膮 przy 艂膮ce p臋dzi艂a jak wiatr, z niepokojem poczu艂am nagle, 偶e mnie nie s艂ucha, rozszala艂a si臋, robi, co chce, no dobrze, mog艂am poczeka膰, a偶 si臋 zm臋czy, i dopiero wtedy zacz膮膰 j膮 hamowa膰, ga艂臋zie mi tu nie grozi艂y, ale ona nagle w skos si臋 rzuci艂a ku rz臋dom 偶arnowca i berberysu. Skoczy艂a przez nie.

Te偶 dobrze, by艂a skoczna, ile偶 przeszk贸d na niej bra艂am! Chcia艂a sobie poskaka膰, niech jej b臋dzie. Zacz臋艂o mi si臋 to jeszcze bardziej podoba膰, bo i skaka艂o si臋 艂atwiej w tej m臋skiej pozycji. Droga w r偶ysku ugnieciona us艂a艂a si臋 przed nami, na niej przed sob膮 ujrza艂am nagle do艣膰 wysok膮 barier臋 w poprzek stoj膮c膮, na bia艂o i zielono pomalowan膮, nie zd膮偶y艂am pomy艣le膰, sk膮d tu jaka艣 bariera i c贸偶 ona na moich gruntach przegradza, kiedy Gwiazdeczka skoczy艂a.

I w tym momencie pod lew膮 stop膮 poczu艂am, 偶e pu艣lisko posz艂o鈥

Ockn臋艂am si臋.

D艂ug膮 chwil臋 zmys艂y odzyskiwa艂am. Zorientowa艂am si臋, 偶e , le偶臋 na trawie, przed nosem widzia艂am 藕d藕b艂a suche. Zamruga艂am oczami, powolutku i ostro偶nie spr贸bowa艂am si臋 poruszy膰.

Owszem, mog艂am. Unios艂am g艂ow臋, potrz膮sn臋艂am ni膮, lekki zawr贸t zaraz mi przeszed艂, wspar艂am si臋 na r臋kach, obr贸ci艂am, powolutku usiad艂am. Wszystkie cz艂onki mi dzia艂a艂y i mia艂am nad nimi w艂adz臋. Pomaca艂am traw臋. Gruba jej warstwa elastyczna do艣膰 by艂a, ale pod ni膮 wyczu艂am grunt suchy i twardy. Pomy艣la艂am, 偶e 艂adne par臋 siniak贸w rych艂o si臋 na mnie objawi.

O, doskonale wiedzia艂am, 偶e przy skoku pu艣lisko mi p臋k艂o i zlecia艂am z Gwiazdeczki, nie dziwi艂o mnie to wcale. Siod艂o od dziesi臋ciu lat nie u偶ywane, zle偶a艂a sk贸ra鈥 G艂upstwo zrobi艂am, nie sprawdziwszy, w jakim jest stanie. No trudno, przepad艂o, chwa艂a偶 Bogu, 偶e 偶yj臋 i mniej wi臋cej jestem w ca艂o艣ci.

Obejrza艂am si臋 dooko艂a. Gwiazdeczka w pobli偶u, ju偶 spokojna, szczypa艂a traw臋, za mn膮 na s艂abo wyje偶d偶onej drodze wznosi艂a si臋 bia艂o鈥搝ielona bariera, tu偶 blisko widzia艂am skraj lasu. Wszystko si臋 zgadza艂o, a jednak dozna艂am idiotycznego wra偶enia, 偶e jest ca艂kiem inaczej.

Gwizdn臋艂am lekko na klacz, kt贸ra ch臋tnie ku mnie przybieg艂a i chrapami si臋gn臋艂a ku mojej twarzy. Uchwyci艂am uzd臋, ukl臋k艂am, wspar艂am si臋 na koniu i stan臋艂am na nogach. Lewego strzemienia przy siodle nie by艂o, jasne, odpad艂o oderwane.

No i jak mia艂am na ni膮 wsi膮艣膰鈥?

By艂 to w tej chwili m贸j jedyny problem, tak wielki, 偶e nic innego mnie nie obchodzi艂o. Spojrza艂am ku lasowi, ma艂y kawa艂ek wyro艣ni臋tej 艂膮ki mnie od niego dzieli艂, ruszy艂am ku niemu razem z koniem, maj膮c nadziej臋 na jaki艣 pniak, ujrza艂am s艂upek kamienny, podprowadzi艂am do niego Gwiazdeczk臋 i wdrapa艂am si臋 na jej grzbiet. Odnalaz艂am stop膮 prawe strzemi臋 i oprzytomnia艂am ca艂kowicie.

Siedzia艂am na koniu i patrz膮c z g贸ry, rozgl膮da艂am si臋 dooko艂a.

Dopiero teraz zacz臋艂am sobie u艣wiadamia膰, co widz臋. Przede wszystkim szos臋. S艂upek sta艂 przy w膮skiej szosie, o kt贸rej od razu wiedzia艂am, 偶e jest asfaltowa. Dalej, za 艂膮k膮, wznosi艂y si臋 jakie艣 zabudowania ca艂kiem odmienne od mojej wsi, wille w zieleni. Za nimi wida膰 by艂o wysokie budowle.

Popatrzy艂am na las. C贸偶 to za las? Nie m贸g艂 mie膰 wi臋cej ni偶 pi臋膰dziesi膮t lat, a gdzie偶 moje dwustuletnie d臋by? Gdzie jawory i wi膮zy, stare i pot臋偶ne?

No tak, Ewa m贸wi艂a, 偶e w ostatni膮 wojn臋 Niemcy wyci臋li鈥 Z oddali ha艂as mnie dobiega艂 i te偶 wiedzia艂am, 偶e jest to warkot samochod贸w, w艂a艣ciwy dla autostrady. Spojrza艂am na barier臋, ni przypi膮艂, ni wypi膮艂, ustawion膮 na 艣rodku 艂膮ki.

No tak, niech to piorun strzeli. Zn贸w przekroczy艂am przekl臋t膮 barier臋 czasu! Wi臋c ona tak wygl膮da鈥?

Wci膮偶 jeszcze nie rusza艂am koniem, zastanawiaj膮c si臋, gdzie wobec tego teraz mieszkam? Roman m贸wi艂, 偶e pa艂ac diabli wzi臋li i na jego miejscu jaki艣 nowy dom zosta艂 odbudowany. Doskonale, gdzie mo偶e znajdowa膰 si臋 to miejsce? Niby powinnam to wiedzie膰, ale wszystko dooko艂a wygl膮da艂o jako艣 inaczej, ponadto, nawet znalaz艂szy ten dom, przecie偶 go nie poznam! I, zaraz鈥 jak im tam鈥? A, Siwi艅scy. Pilnuj膮 go Siwi艅scy, ogrodnik z 偶on膮, to znaczy, 偶e ogr贸d mi zosta艂鈥

Ciekawo艣膰 mnie zdj臋艂a tak wielka, 偶e nawet si臋 nie zdenerwowa艂am, wszystkie dodatkowe komplikacje usun膮wszy z umys艂u gruntownie i ca艂kowicie. P贸藕niej si臋 b臋d臋 nimi martwi膰. Teraz j臋艂am rozpatrywa膰 kwesti臋 kierunku.

Tam, gdzie sz艂a autostrada, musia艂 przebiega膰 trakt warszawsko鈥搆rakowski, nie, odwrotnie, na trakcie krakowskim zrobili chyba austostrad臋, bo jaki偶 by艂by sens robi膰 j膮 gdzie indziej? Tu, gdzie ta szosa asfaltowa przy samym lesie鈥 Ale偶 tak, oczywi艣cie, to by艂 m贸j dojazd do warszawskiej drogi, t臋dy, tylko w przeciwn膮 stron臋, powinnam dojecha膰 do domu!

Ruszy艂am w wywnioskowanym kierunku powoli, bo z jednym, i to prawym, strzemieniem nie najwygodniej mi si臋 jecha艂o i m贸j oszo艂omiony rozum j膮艂 odzyskiwa膰 r贸wnowag臋. Zacz臋艂y dociera膰 do mnie elementarne spostrze偶enia. Przede wszystkim tu ju偶 zaczyna艂 si臋 m贸j park i aleja ku pa艂acowi wiod艂a w艣r贸d drzew, lasu og贸lnie by艂o troch臋 wi臋cej. W艂a艣ciwie dochodzi艂 a偶 do tej wyje偶d偶onej drogi na 艂膮ce, gdzie teraz widnia艂a bia艂o-zielona bariera, ledwo o par臋 metr贸w od niej Gwiazdeczka mnie nios艂a鈥

Zaraz, chwileczk臋. Czy ten ko艅 teraz pode mn膮 to by艂a w og贸le Gwiazdeczka? Niemo偶liwe przecie偶, 偶eby po stu pi臋tnastu latach 偶ycia by艂a wci膮偶 m艂oda i pe艂na wigoru, czy nie wyda艂o mi si臋, 偶e wygl膮da jako艣 troch臋 inaczej鈥? Nie, nie wyda艂o mi si臋鈥 No dobrze, ale j膮 te偶 przenios艂o przez t臋 krety艅sk膮 barier臋 czasu, wi臋c mo偶e to jednak ona鈥?

Nie mog艂am teraz zsi膮艣膰 i obejrze膰 jej dok艂adnie, bo znowu mia艂abym k艂opot z wsiadaniem, a jej gwiazdka na czole powiedzia艂aby mi wszystko. Nie by艂o takiej drugiej na 艣wiecie, pojawia艂a si臋 w tej linii klaczy i przechodzi艂a z matki na c贸rk臋, nie wiadomo dlaczego omijaj膮c ogiery. Znali艣my jej kszta艂t lepiej ni偶 w艂asne twarze, i ja, i Roman鈥

Jezus Mario, Roman鈥! Czy on si臋 tu znajdzie鈥?

My艣l o Romanie sprawi艂a, 偶e serce za艂omota艂o mi nag艂ym pop艂ochem, wi臋c czym pr臋dzej wyrzuci艂am j膮 z g艂owy. Rozgl膮da艂am si臋 pilnie, krajobraz nie bardzo mi si臋 podoba艂, te zabudowania w niewielkim oddaleniu ogranicza艂y go i psu艂y. Przed sob膮 mia艂am lini臋 zieleni, wypatrzy艂am w niej 偶ywop艂ot ogrodzenia, id膮cy w poprzek i za nim rosn膮ce drzewa, nie las ju偶, raczej drzewa parkowe czy ogrodowe. Tam mieszkam鈥? Je艣li tak, jak mam si臋 tam dosta膰? Skaka膰 przez ten 偶ywop艂ot? Bez strzemienia? Troch臋 wysoki鈥

Nie, nie musia艂am. Asfaltowa szosa poszerzy艂a si臋 na niewielkim kawa艂ku i ujrza艂am bram臋. Zamkni臋t膮, niestety. Zatrzyma艂am si臋 przed ni膮, niepewna, co czyni膰, wo艂a膰 kogo, jecha膰 dalej鈥? Za bram膮 by艂 podjazd, obok niego alejka, dalej dom.

W艂a艣ciwie chcia艂abym, 偶eby to by艂 m贸j dom. Przygl膮da艂am mu si臋 z wielkim zainteresowaniem, podoba艂 mi si臋, pi臋trowy, z mieszkalnym poddaszem, rozcz艂onkowany, w por贸wnaniu z dawnym pa艂acem niewielki, ale ciasnot膮 jako艣 nie straszy艂. 艁adny by艂. Przypomnia艂o mi si臋, 偶e podobno jestem bogata, gdyby nie nale偶a艂 do mnie, mog艂abym go mo偶e kupi膰?

Sta艂am tak i gapi艂am si臋, a偶 Gwiazdeczka okaza艂a si臋 rozumniejsza ode mnie. Zar偶a艂a nagle tak pot臋偶nie, 偶e wr臋cz echo posz艂o, i jakie艣 konie jej odpowiedzia艂y, a偶 si臋 sama wzdrygn臋艂am. Na ten d藕wi臋k przera藕liwy od razu ukaza艂y si臋 trzy rado艣nie szczekaj膮ce psy i dwie ludzkie osoby, niewiasta jaka艣 wybieg艂a z domu, a z boku podjazdu wyskoczy艂鈥 o ulgo niebia艅ska鈥! Roman!

- Ju偶 otwieram! - krzykn膮艂.

- Nie otwiera艂am, bo mi si臋 zdawa艂o, 偶e pani ma pilota! zawo艂a艂a r贸wnocze艣nie niewiasta usprawiedliwiaj膮co. Brama rozsun臋艂a si臋 przede mn膮 dostatecznie wolno, 偶e bym przez ten czas zd膮偶y艂a jeszcze troch臋 pomy艣le膰. Wi臋c jednak. M贸j dom, nie musz臋 go kupowa膰 i trafi艂am do niego. Ta osoba, co wybieg艂a, to pewnie Siwi艅ska. Pilota, a diabli wiedz膮, mo偶e i mia艂am pilota, chocia偶 w rym stroju by艂o to w膮tpliwe. Psy, 艣wi臋ci pa艅scy, czy dla tych ps贸w nie oka偶臋 si臋 obca? Wygl膮daj膮 jak moje domowe, Zagraj, 艁obuz i Dama. Doprawdy, Dama鈥!

Roman bez s艂owa wzi膮艂 konia za uzd臋 i poprowadzi艂 dooko艂a domu, a przypuszczalna Siwi艅ska wr贸ci艂a do 艣rodka. Psy biega艂y dooko艂a, Gwiazdeczka nie zwraca艂a na nie uwagi, najwidoczniej ca艂a ta mena偶eria by艂a w przyja藕ni. Milcza艂am przezornie na wszelki wypadek, a偶 znale藕li艣my si臋 nie na ty艂ach budynku, a z boku, gdzie ujrza艂am dziedzi艅czyk, wybieg i bez w膮tpienia niewielk膮 stajni臋.

Roman pom贸g艂 mi zsi膮艣膰.

- 艁aska boska, 偶e Siwi艅ska nie zwr贸ci艂a uwagi, jak ja艣nie pani jest ubrana, a nikogo innego w pobli偶u nie ma - westchn膮艂 z ulg膮 niemal r贸wnie wielk膮, jak moja na jego widok. - Zorientowa艂em si臋, 偶e ja艣nie pani zn贸w przeskoczy艂a barier臋 czasu, kiedy si臋 okaza艂o, 偶e nie karet臋 myj臋, tylko samoch贸d, i nie bardzo wiedzia艂em, co robi膰. Mia艂em nadziej臋, 偶e ja艣nie pani trafi, ale ju偶 bym pojecha艂 szuka膰鈥

- Diabli nadali - wyrwa艂o mi si臋 w odpowiedzi. - Niech Roman popatrzy, czy to jest Gwiazdeczka:?.

- A, tego nie wiem. Zobaczmy.

Razem z szalon膮 uwag膮 obejrzeli艣my jej 艂eb i k艂臋by. Nie r贸偶ni艂a si臋 od siebie niczym.

- Skaka艂am razem z ni膮 - przypomnia艂am. - Wi臋c mo偶e ona te偶鈥?

Roman, na zmian臋, kiwa艂 i kr臋ci艂 g艂ow膮.

- B贸g raczy wiedzie膰. Mo偶liwe, 偶e i ona te偶 przesz艂a, a z drugiej strony zdarza si臋, 偶e w kt贸rym艣 tam pokoleniu p jawi si臋 identyczna klacz po jakiej艣 prababce. Jej, w ka偶dy razie, powinno by膰 wszystko jedno.

- No dobrze, ona czy nie ona, dajmy spok贸j na razie - zniecierpliwi艂am si臋. -Co si臋 tam dzieje w domu!? Czy ja mam Zuzi wyja艣nie艅, bardzo cennych, kt贸re pozwala艂y mi przynajmniej rozumie膰, co si臋 dzieje.

脫w proszek, wsz臋dzie rozpylany, mia艂 pokaza膰 odciski palc贸w. Te odciski palc贸w wci膮偶 mi si臋 o uszy obija艂y i wci膮偶 nie wiedzia艂am, co to jest i czemu ma s艂u偶y膰, ale te偶 wola艂am nie pyta膰, bo wszyscy tak o nich m贸wili, jakby stanowi艂y rzecz najprostsz膮 w 艣wiecie. 艢lady st贸p na pod艂odze zrozumialsze by艂y dla mnie, bo wszak zdarza艂o si臋 cz臋sto, 偶e po 艣ladach kopyt ko艅skich z艂odziei odnajdywano, tyle 偶e ko艅skie kopyta wyra藕nie odciska艂y si臋 w ziemi i b艂ocie, tu za艣 posadzka by艂a i maty dywan le偶a艂. C贸偶 si臋 mog艂o odcisn膮膰鈥? A jednak policja zadowolona by艂a bardzo i z czeg贸偶鈥?! Z owego odoru niezno艣nego, kt贸ry wszystkich od drzwi odp臋dzi艂, dzi臋ki czemu nikt do pokoju nie wszed艂 i 艣lad贸w nie zadepta艂. Chwalili sobie takie wielkie dla nich u艂atwienie.

Z uwag Gastona wywnioskowa艂am, 偶e podobno na najg艂adszej posadzce najczystsze nawet obuwie zawsze sw贸j 艣lad zostawia, a przyrz膮dy jakie艣 tajemnicze, od ludzkiego oka znacznie lepsze, 贸w 艣lad wykry膰 potrafi膮. Z podziwem s艂ucha艂am, 偶e tu ju偶 wykry艂y i pokaza艂y, i偶 ostatnie osoby, w tym pokoju obecne, to by艂a ofiara i zbrodniarz, a zbrodniarz by艂 p艂ci m臋skiej. W ka偶dym razie m臋skie buty mia艂 na nogach. Ku mojemu zdumieniu odkryli nawet ich rodzaj, kszta艂t i wielko艣膰, a dalej mogli odgadn膮膰 wzrost i ci臋偶ar z艂oczy艅cy. W cicho艣ci ducha postanowi艂am mo偶liwie du偶o ksi膮偶ek kryminalnych przeczyta膰, takie sprawy opisuj膮cych, i dodatkowo postara膰 si臋 o jakie艣 naukowe dzie艂o. Po偶ytek z encyklopedii p艂yn膮cy zdo艂a艂am ju偶 zauwa偶y膰, teraz za艣 ch臋膰 mnie wzi臋艂a por贸wna膰 sobie encyklopedi臋 jak najstarsz膮 z nowymi.

Potwierdzi艂o si臋, 偶e ofiar膮 pad艂a Luiza Lerat i przesta艂o mnie dziwi膰, 偶e tak znik艂a z horyzontu, cho膰 spodziewa艂am si臋 po niej k艂opot贸w. Pan Desplain na stronie wyzna艂 mi to samo, te偶 by艂 zdumiony jej milczeniem i nieobecno艣ci膮, nie chcia艂 mi tym zawraca膰 g艂owy, ale z dnia na dzie艅 oczekiwa艂 trudno艣ci z jej strony. Teraz, mo偶e to nieprzyzwoite i brutalne, ale ulgi doznaje, 偶e jeden problem upad艂.

- Nie 艣miem si臋 spodziewa膰, 偶e i pan Guillaume dozna艂 podobnego uszczerbku - doda艂 do艣膰 cierpko. - By艂aby to zbyt wielka pomy艣lno艣膰. Ale te偶 mnie dziwi, 偶e jako艣 przycich艂.

Badania w艣r贸d ludzi policja j臋艂a czyni膰. Okaza艂o si臋, 偶e pies Alberta najwi臋ksz膮 gra w tym rol臋 i jest 艣wiadkiem najcenniejszym, bo z pewno艣ci膮 nie k艂amie, niczego nie ukrywa i nie da si臋 przekupi膰. Moim zdaniem i reszta m贸wi艂a prawd臋, i bardzo chcia艂am przy takim przes艂uchaniu si臋 znale藕膰, ale by艂o to niemo偶liwe, bo z ka偶dym rozmawiano oddzielnie i w cztery oczy. Ka偶dy jednak偶e p贸藕niej z zapa艂em opowiada艂, o co go pytano i co odpowiedzia艂, wi臋c i tak mo偶na by艂o zyska膰 du偶o wiedzy.

Roman mia艂 jej najwi臋cej. Policja swoich wniosk贸w jeszcze nie ujawnia艂a, ale sam swoje zdo艂a艂 wyci膮gn膮膰.

- Panna Lerat mia艂a w艂asne klucze, tego wszyscy s膮 pewne - rzek艂, podszed艂szy ku nam. - Dodatkowe, kt贸re musia艂a po cichu dorobi膰 dla siebie, znaleziono je przy niej. Wkrad艂a si臋 tu, kiedy po zamkni臋ciu pa艂acu ju偶 nikogo nie by艂o, kuchennym wej艣ciem, bo tam 艣lad贸w najwi臋cej. Wygl膮da na to, 偶e zab贸jca przyszed艂 z ni膮 razem, zamordowa艂 j膮, drzwi zamkn膮艂鈥 Tych dw贸ch kluczy przy jej p臋ku brakuje, wi臋c musia艂 je zabra膰 ze sob膮, ale kuchenne drzwi zwyczajnie zatrzasn膮艂, bo jest tam zamek zatrzaskowy.

- W nocy to by艂o czy w dzie艅? - zainteresowa艂 si臋 Gaston. - W tym rzecz, 偶e w dzie艅, bo w nocy, z racji ca艂ego ruchu w stajniach, bardzo pilnowano. Jest tu wi臋cej ps贸w, nie tylko ten koronny 艣wiadek Alberta, na noc s膮 wypuszczane. Ustalono ju偶 dat臋 tego wypadku i wiadomo, 偶e nie m贸g艂 uciec od razu, mn贸stwo ludzi si臋 kr臋ci艂o, a wszyscy tutejsi, wi臋c obcego by zauwa偶ono. Poza tym istniej膮 przypuszczenia, 偶e czego艣 szuka艂 po pa艂acu i tak doczeka艂 wieczoru, w nocy natrafi艂 na przeszkody, wi臋c w rezultacie wymkn膮艂 si臋 w dzie艅. A ten nast臋pny dzie艅 ju偶 by艂 dla niego 艂atwiejszy, poniewa偶 zacz臋to zwozi膰 konie i pojawili si臋 obcy, m贸g艂 si臋 wmiesza膰 mi臋dzy nich i nikt by na niego nie zwr贸ci艂 uwagi.

- Dob臋 przesiedzia艂 ze swoj膮 ofiar膮! - wykrzykn臋艂am ze zgroz膮.

- Musia艂 mie膰 mocne nerwy. Zreszt膮, pa艂ac jest du偶y鈥 Przera偶aj膮ce mi si臋 to wyda艂o. Zaspokoi艂am ju偶 nieco ciekawo艣膰 i mia艂am do艣膰 tej woni, kt贸r膮 w samej sobie zaczyna艂am czu膰, zgodzi艂am si臋 zatem odjecha膰. Ponadto by艂am g艂odna, co usi艂owa艂am ukrywa膰, bo nie straci膰 apetytu w obliczu zbrodni, to wprost nieprzyzwoite i skandalicznej nieczu艂o艣ci dowodzi. Je艣膰 tu, na miejscu, wydawa艂o mi si臋 nieprzyzwoite tym bardziej, wola艂am zatrzyma膰 si臋 gdzie艣 po drodze albo nawet do Pary偶a na g艂odno wytrwa膰.

Czeka艂am przez chwil臋 w bibliotece, a偶 Roman podjedzie, i rozgl膮da艂am si臋 wok贸艂. Biblioteki jeszcze wcale nie zd膮偶y艂am spenetrowa膰, ledwie okiem na ni膮 rzuciwszy, teraz zatem skorzysta艂am z okazji i przebieg艂am wzrokiem grzbiety ksi膮偶ek, kt贸rymi ca艂e 艣ciany by艂y zape艂nione. Biblioteka w Trouville ju偶 mi 偶eru dostarczy艂a, ta by艂a wi臋ksza, stwarza艂a wi臋ksze nadzieje. Ju偶 widzia艂am, 偶e p贸艂 偶ycia mog艂abym tu sp臋dzi膰 na czytaniu, kiedy nagle wpad艂o mi w oko grube dzie艂o pod nad wyraz interesuj膮cym tytu艂em. Historia samochodu!

Wyci膮gn臋艂am je z p贸艂ki. Zajrza艂am na pocz膮tek i od razu ujrza艂am co艣 nadzwyczajnego! Wizerunek dok艂adnie tego automobilu, kt贸rym 艣mia艂ek-wynalazca przez ca艂y Wiede艅 przejecha艂 i kt贸ry widnia艂 w tygodniku, przez ojca mojego sprowadzanym. Razem ogl膮dali艣my go z ciekawo艣ci膮 wielk膮, mnie si臋 wydawa艂 dziwaczny i raczej obrzydliwy, a ojcu mojemu zachwycaj膮cy! Pami臋ta艂am go doskonale鈥

Poj臋艂am, 偶e z tej ksi膮偶ki mn贸stwo si臋 mog臋 nauczy膰, mn贸stwo zrozumie膰 i czym pr臋dzej zagarn臋艂am j膮 dla siebie. Romanowi kaza艂am tylko jakie艣 opakowanie dla niej znale藕膰, by nikt si臋 nie dziwi艂, 偶e takie rzeczy czytam, i wysz艂am z pa艂acu.

Zatrzymali艣my si臋 po drodze w pierwszej napotkanej restauracji i woni膮 rzeczywi艣cie musieli艣my przesi膮kn膮膰, bo kelnerka dziwnie jako艣 na nas patrzy艂a. My wszyscy, przywyk艂szy, na 艣wie偶ym powietrzu ju偶 tego odoru prawie nie czuli艣my.

Jednak偶e i ja musia艂am si臋 wyk膮pa膰 i przebra膰, i Gaston by艂 w tym samym po艂o偶eniu, a nie w膮tpi艂am, 偶e i Roman postara si臋 zmieni膰 aromat. Dzi臋ki czemu w Pary偶u rozstali艣my si臋 na kr贸tko, Gaston pojecha艂 do siebie, a ja zosta艂am sama z Romanem.

Rzuci艂am si臋 na niego z pytaniami od razu.

- Dobrze, 偶e ja艣nie pani nie zdradzi艂a si臋 z tym niepotrzebnie - pochwali艂 mnie. - Odciski palc贸w to jest rzecz znana ju偶 prawie od stu lat. Wykryto, 偶e nie ma na 艣wiecie dw贸ch jednakowych, bardzo d艂ugo ludzie nie chcieli w to wierzy膰, przeprowadzono miliony bada艅 i fakt jest faktem, nie ma. Najg艂upszy z艂odziej ju偶 teraz pracuje w r臋kawiczkach, ale, oczywi艣cie, rzadko si臋 zdarza, 偶eby kto艣 偶adnych 艣lad贸w palc贸w nigdzie nie zostawi艂, wi臋c zawsze co艣 znajd膮. Nie do艣膰 na tym, teraz ju偶 mo偶na rozpoznawa膰 nawet 艣lady r臋kawiczek. 艢lady tkaniny r贸wnie偶, powiedz膮 pani, w jakim ubraniu kto艣 na fotelu siedzia艂, odgadn膮, kto zaklei艂 kopert臋, je艣li j膮 poliza艂. W艂a艣ciwie prawie wszystko. Ja艣nie pani powinna poczyta膰 ksi膮偶ki na ten temat, je艣li ja艣nie pani sobie 偶yczy, znajd臋 co艣 odpowiedniego w ksi臋garniach i kupi臋.

Sama te偶 ju偶 na ten pomys艂 wpad艂am, wi臋c bardzo jego propozycji przyklasn臋艂am. Z tym 偶e nie kaza艂am kupowa膰 zbyt wiele, bo istnia艂a mo偶liwo艣膰, 偶e du偶o lektury we w艂asnych bibliotekach znajd臋. Tak jak t臋 histori臋 samochodu鈥

Um贸wiona z Gastonem, nie mia艂am czasu dalej si臋 kszta艂ci膰, musia艂am zadba膰 o siebie. Niepokoi艂a mnie my艣l o w艂osach, we w艂osach zapach najd艂u偶ej si臋 trzyma, ale zabiegi fryzjerskie zbyt d艂ugo by trwa艂y, wi臋c tylko perfumami si臋 pos艂u偶y艂am, doskonale wiedz膮c, 偶e zbyt silna wo艅 z艂ego gustu dowodzi. Z dwojga z艂ego jednak偶e wola艂am zosta膰 pos膮dzona o z艂y gust ni偶 rozsiewa膰 trupie odory.

Popo艂udnie i wiecz贸r sp臋dzi艂am cudownie.

Trudno mi si臋 by艂o z nim rozsta膰 przed drzwiami hotelu, ale czu艂am, 偶e musz臋. Nie by艂a to chwila na te doznania upojne, kt贸re ju偶 zaczyna艂am przeczuwa膰. Nie w obliczu zbrodni, 艣wie偶o odkrytej, nie na oczach ca艂ego personelu hotelowego i nie pod stra偶膮 Romana鈥

Ewa darowa艂a mi brak wie艣ci od wczoraj, kiedy wyjawi艂am jej, co mnie w Pary偶u zatrzyma艂o. Mniej przej臋艂a si臋 dramatem w Montilly ni偶 zaciekawi艂a, bo o Luizie Lerat nigdy dotychczas nie s艂ysza艂a, za艣 o moich drobnych perypetiach spadkowych nie mia艂a 偶adnego poj臋cia. Nie wdawa艂am si臋 zreszt膮 w szczeg贸艂y tych ostatnich, uwa偶aj膮c je za minione i teraz ju偶 ma艂o wa偶ne.

- Armand by艂 w艣ciek艂y - powiadomi艂a mnie w zamian. - Dopiero p贸藕nym wieczorem zorientowa艂 si臋, 偶e pojecha艂a艣 do Pary偶a. A 偶e Gaston znikn膮艂 r贸wnie偶, wysnu艂 sobie w艂asne wnioski i nadal jest z艂y jak diabli. Co艣 mi si臋 jednak wydaje, 偶e nie zrezygnowa艂鈥 O, prosz臋, ju偶 idzie!

Siedzia艂y艣my na pla偶y w cieniu namiociku, nawet jeszcze do wody nie wszed艂szy. Karol, Gaston i Philip zostawili nas same, wyra藕nie widz膮c, 偶e jakich艣 zwierze艅 wzajemnych jeste艣my spragnione, Armand natomiast podszed艂 bez wahania i siad艂 na le偶ance tu偶 przy moich nogach. My艣la艂am, 偶e pocznie mi czyni膰 jakie艣 wyrzuty albo zadawa膰 pytania, ale nie, weso艂o j膮艂 opowiada膰 o wczorajszych gonitwach konnych w Deauville, gdzie sam 艣mieszn膮 pomy艂k臋 pope艂ni艂 i dzi臋ki niej wygra艂. Udawa艂, 偶e moj膮 nieobecno艣ci膮 nie przej膮艂 si臋 wcale i tylko zdawkowy 偶al wyrazi艂, 偶e mnie nie by艂o, bo, jako znawczyni koni, zapewne wygra艂abym wi臋cej. Po czym zaproponowa艂 na dzisiaj wiecz贸r w kasynie.

Zawaha艂am si臋 z odpowiedzi膮. Prawd臋 m贸wi膮c, powinnam by艂a wraca膰 do Pary偶a, a 艣ci艣le m贸wi膮c, do Montilly, i powa偶nie si臋 zaj膮膰 porz膮dkowaniem i odnawianiem pa艂acu, i nawet mia艂am zamiar pod wiecz贸r wyjecha膰, ale by艂 to zamiar bardzo niepewny. Moje my艣li i uczucia Gaston wype艂nia艂. W Pary偶u hotel, s艂u偶ba, ludzkie oczy鈥 a tu mia艂am w艂asny dom, w kt贸rym jedna Florentyna wcze艣nie sz艂a spa膰, Roman za艣 ju偶 mnie tak nie pilnowa艂鈥

Z艂apa艂am si臋 nagle na tym, 偶e chyba obyczaje wsp贸艂czesnych kobiet przejmuj臋, czego wszak przysi臋g艂am sobie nigdy nie uczyni膰! To ja鈥 Ja鈥! 鈥astanawiam si臋, jak spotkanie intymne z m臋偶czyzn膮 urz膮dzi膰鈥!!!

A偶 wzdrygn臋艂o si臋 we mnie wszystko i mimowolnie oczy zwr贸ci艂am na Gastona, kt贸ry z niewielkiego oddalenia, spod namiociku Ewy, akurat na mnie patrzy艂. I w tym samym momencie Armand, bezczelnie i zuchwale, przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po mojej nodze, przy kt贸rej tu偶 siedzia艂.

- Opali艂a艣 si臋 ju偶 bardzo 艂adnie - rzek艂 z uznaniem, jako艣 nami臋tnie pochwalnym.

Zerwa艂am si臋, jak oparzona, niemal piasek spod moich st贸p prysn膮艂, b膮kn臋艂am co艣 o gor膮cu i ch艂odzie i pop臋dzi艂am do wody, nawet o czepku zapominaj膮c. T膮 gwa艂towno艣ci膮 zaskoczy艂am wszystkich, bo dopiero po chwili poderwa艂 si臋 i Armand, a z nim razem Ewa, panowie obok za艣 jeszcze odrobin臋 p贸藕niej namy艣lili si臋 nam towarzyszy膰.

Armanda, przez przypadek zapewne, zdo艂a艂am oszuka膰. Prawie zdo艂a艂 mnie dogoni膰 i wielkim skokiem rzuci艂 si臋 w g艂膮b morza, w przekonaniu, 偶e, jak zwykle, zechc臋 ucieka膰 przed nim, p艂yn膮c. Tymczasem ja w tym momencie przypomnia艂am sobie o w艂osach, niczym nie okrytych. Gdybym je zamoczy艂a w morskiej wodzie, na nowo musia艂abym wszystkich zabieg贸w fryzjerskich dokona膰, kt贸re ju偶 dzi艣 rano u Ritza p贸艂torej godziny fryzjerowi zaj臋艂y.

Zatrzyma艂am si臋 zatem jak wryta, ledwie po pas wbieg艂szy, on za艣 nurkiem wielki kawa艂 odp艂yn膮艂, a wynurzywszy si臋, zacz膮艂 mnie wzrokiem wok贸艂 siebie szuka膰. Te kilka chwil wystarczy艂o, bym si臋 znalaz艂a otoczona przez ca艂e towarzystwo, dzi臋ki czemu dost臋p do mnie ju偶 mia艂 wysoce utrudniony. Pozosta艂am na p艂ytkiej wodzie, 艂agodnie si臋 na falach ko艂ysz膮c i pilnuj膮c, by g艂owy nie zamoczy膰, co od razu wszyscy ode mnie us艂yszeli i zrozumieli, bo najgorszy debil 艂atwo by odgad艂, 偶e z tak膮 ilo艣ci膮 w艂os贸w musz臋 mie膰 k艂opoty. Gastona wzrokiem od wyp艂yni臋cia w morze powstrzyma艂am, do czego ju偶 si臋 wyra藕nie szykowa艂. Poj膮艂 chyba moje spojrzenie, bo co艣 w nim jakby b艂ysn臋艂o i zosta艂 przy mnie.

Armand, wr贸ciwszy, pr贸bowa艂 si臋 zem艣ci膰. Chlapn膮艂 na mnie fontann膮 wody, alem si臋 w bok rzuci艂a i g艂owy mi ten wodotrysk nie si臋gn膮艂. Symuluj膮c r贸wnocze艣nie wielk膮 uraz臋 i dostateczne och艂odzenie, wysz艂am na brzeg tak niezr臋cznie, 偶e Gastona koniecznie musia艂am si臋 przytrzymywa膰鈥

Ach, to wychowanie, w ca艂ym moim 偶yciu odbierane鈥 W ilu偶 okoliczno艣ciach tak cudownie przydatne, ile偶 niuans贸w maj膮ce, jak偶e w obecnych czasach m臋偶czyznom obce鈥!

Matk臋, ciotki, guwernantki i nia艅k臋 moj膮 w tym momencie b艂ogos艂awi艂am鈥

Ewa dla 偶artu Armandowi wyj艣膰 z wody przeszkodzi艂a, nie na d艂ugo wprawdzie, ale czas ten okaza艂 si臋 dostateczny. Gaston oceni艂 chyba ca艂膮 spraw臋 w艂a艣ciwie, bo nie oddali艂 si臋 ju偶 ode mnie, ruszyli艣my przej艣膰 si臋 kawa艂ek wzd艂u偶 brzegu i zaraz wprost mnie spyta艂:

- Mam si臋 wtr膮ci膰 czy wolisz sama sobie z nim poradzi膰? - Och, poradz臋 sobie - odpar艂am lekko, bo w tej kwestii nie mia艂am w膮tpliwo艣ci, za plecami zawsze czuj膮c opiek臋 Romana. - Nie chc臋 tylko, 偶eby ktokolwiek my艣la艂, 偶e to natr臋ctwo ma jakie艣 podstawy i 偶e je aprobuj臋.

- Jak sobie 偶yczysz. W razie czego wiedz, 偶e jestem do dyspozycji.

Do licha! Do dyspozycji鈥 Pewnie, 偶e wiem i 偶e chc臋, 偶eby mi by艂 do dyspozycji, tylko mo偶e niekoniecznie w pojedynku z Armandem鈥 Inne formy tej dyspozycji bardziej by mi odpowiada艂y.

Waha艂am si臋 zaprosi膰 go do siebie. O powrocie do Pary偶a zacz臋艂am m贸wi膰, nie kryj膮c sk艂opotania i troski o Montilly, na co mi bardzo rozs膮dnie poradzi艂. Wszak przenoszenie si臋 z Pary偶a do Trouville i z powrotem kr贸tko trwa i w ka偶dej chwili jest mo偶liwe, czemu偶 bym zatem nie mia艂a na kilka dni tam pojecha膰, zarz膮dzi膰 przygotowanie pa艂acu do zamieszkania cho膰 w ma艂ej cz臋艣ci, w samym Pary偶u apartament wynaj膮膰 lub kupi膰 i z Ritza si臋 wynie艣膰. Do Trouville za艣 przyje偶d偶a膰, kiedy mi si臋 spodoba i kiedy och艂ody zapragn臋.

O porzuceniu Ritza ju偶 i sama my艣la艂am z racji koszt贸w wielkich, cho膰 by艂o mi tam bardzo wygodnie, wi臋c ch臋tnie jego rad臋 przyj臋艂am. Tyle 偶e sama nie umia艂am wszystkich tych spraw za艂atwi膰, bo i ludzi nale偶a艂o do remontu pa艂acu naj膮膰, i mieszkanie odpowiednie w mie艣cie znale藕膰, a Pary偶 w sierpniu sta艂 pustk膮, sami tury艣ci go wype艂niali, do niczego nie przydatni.

Tu Gaston przyzna艂 mi racj臋, ale zarazem Mamina Becka poleci艂. Na miejscu mieszkaj膮c, wszystkich zna艂 i ludzi do roboty m贸g艂 znale藕膰 z 艂atwo艣ci膮, co do mieszkania za艣, jacy艣 po艣rednicy z pewno艣ci膮 dost臋p do siebie zostawili i t膮 kwesti膮 pan Desplain potrafi si臋 zaj膮膰. Ja bym tylko musia艂a zarz膮dzenia wyda膰.

Zarazem przypomnia艂 mi Romana, kt贸ry wszystko umia艂 za艂atwi膰, z niego za艣 rozmowa na Polsk臋 zesz艂a.

- Bywam tam cz臋sto - rzek艂 Gaston. - Po k膮dzieli z Polski pochodz臋.

To mnie bardzo zainteresowa艂o, wi臋c j膮艂 mi wylicza膰 swoich przodk贸w. Razem z tymi przodkami wr贸cili艣my do towarzystwa, gdzie w wyliczaniu i Ewa udzia艂 wzi臋艂a, do swoich prababek si臋gaj膮c, a偶 zorientowa艂am si臋, 偶e pra鈥損ra鈥損radziadek Gastona m贸g艂 by膰 na moim 艣lubie. War mnie obla艂, bo nagle nabra艂am pewno艣ci, i偶 贸w m艂odzieniec, w przeddzie艅 dostrze偶ony, zapami臋tany na zawsze i tak bardzo do niego podobny, to musia艂 by膰 w艂a艣nie on!

Cudem chyba 偶adne s艂owo o wydarzeniu z ust mi si臋 nie wyrwa艂o, bo przy podobnym wspomnieniu ju偶 bez w膮tpienia za wariatk臋 by mnie wzi臋to. Przezornie wola艂am zmieni膰 temat, o k艂opotach mieszkaniowych napomykaj膮c, co oczywi艣cie now膮 dyskusj臋 wywo艂a艂o. Nikt na tych wakacjach nie mia艂 nic do roboty, wi臋c ch臋tnie w cudze sprawy ka偶dy si臋 wdawa艂.

Pobyty Gastona w Polsce nadzwyczajnie mnie ciekawi艂y, bo skoro Francja a偶 tak si臋 zmieni艂a, tam r贸wnie偶 wszystko musia艂o wygl膮da膰 inaczej, a nie mog艂am si臋 przecie偶 przyzna膰, 偶e nie mam poj臋cia, jak. Powinnam to wiedzie膰 lepiej od niego i 偶adne zamkni臋cie na g艂uchej wsi w lesie mnie nie t艂umaczy艂o, skoro, wedle opinii Ewy, i sam las bardzo si臋 zmniejszy艂. Mia艂am wielk膮 ochot臋 zabra膰 Romana i pojecha膰 tam cho膰 na tydzie艅, ale ba艂am si臋 troch臋, 偶e zn贸w tym sposobem jak膮艣 barier臋 przekrocz臋, nie wiadomo do czego wr贸c臋 i od tego ju偶 do reszty ko艂owacizny dostan臋.

W tym nowym 艣wiecie zaczyna艂o mi si臋 coraz bardziej podoba膰鈥

Ustali艂am sama ze sob膮, 偶e do jutra jeszcze w Trouville zostan臋, a po po艂udniu do Pary偶a pojad臋 i kilka dni na urz膮dzenie dom贸w po艣wi臋c臋.

Na Gastona zdecydowana ju偶 by艂am ca艂kowicie, ale postanowi艂am z inicjatyw膮 偶adn膮 nie wyst臋powa膰. Niech on teraz przedsi臋biorczo艣膰 jak膮艣 wyka偶e. U艂atwienie pewne zastosowa艂am, ka偶demu objawi艂am inne zamiary wieczorne, to wycieczk臋 po okolicy, to odwiedzenie kasyna, to wizyt臋 u Ewy, kt贸ra dobrze wiedzia艂a, 偶e mo偶e si臋 mnie nie spodziewa膰, jemu jednemu powiedzia艂am, 偶e w domu zostan臋 i lekturze si臋 oddam. Co prawd膮 by艂o o tyle, 偶e istotnie chcia艂am poczyta膰 ksi膮偶k臋 o samochodach.

Siedzia艂am i czyta艂am rzeczywi艣cie, a temat, wbrew spodziewaniom, poch艂on膮艂 mnie bez reszty. Ach, ojciec nieboszczyk gdyby偶 to do r膮k dosta艂鈥!

Kto by przypuszcza艂, 偶e a偶 tak dawno o pojazdach bez koni my艣lano! Nic dziwnego, 偶e i ojca te wynalazki intrygowa艂y i coraz to nowych si臋 spodziewa艂. Rysunek jeden, ca艂kiem taki, jaki tu ujrza艂am, wisia艂 u niego w gabinecie na 艣cianie鈥

Przy wizerunkach i fotografiach owych automobili ludzie si臋 pokazywali i mog艂am widzie膰 przy okazji, jak si臋 moda i stroje zmienia艂y, co nie wiem, czy nie zajmowa艂o mnie jeszcze wi臋cej. Ju偶 przy silniku parowym i okropnie niezgrabnych sukniach by艂am, kiedy Gaston przyszed艂.

Piechot膮 przyszed艂, nie wzi膮艂 samochodu, i taktowne to by艂o z jego strony, bo po c贸偶 ma by膰 powszechnie widoczne, 偶e jego pojazd pod moim domem stoi! Mimo przej臋cia lektur膮 serce mi zabi艂o. Chocia偶 nawet dzwonka do drzwi nie s艂ysza艂am i dopiero g艂os jego z tych emocji historycznych mnie wyrwa艂.

Roman wyda艂 mi si臋 tym razem ca艂kiem niepotrzebny, ale odosobniona by艂am w swoim pogl膮dzie, bo Gaston z nim w艂a艣nie wda艂 si臋 w rozmow臋, jakby do niego specjalnie przyszed艂. O moich sprawach konwersowali, nie pozwoli艂am si臋 zatem ca艂kowicie wykluczy膰. Dwie kwestie omawiali, r贸wnie wa偶ne i pilne, razem, odnowienie Montilly i wyszukanie apartamentu. Z Pary偶a do Montilly by艂o blisko.

- Ja艣nie pani przyda艂aby si臋 swoboda ruch贸w -zauwa偶y艂 Roman. - B臋dziemy chyba musieli kupi膰 drugi samoch贸d, a ja艣nie pani zrobi prawo jazdy.

- Nie masz prawa jazdy? - zdziwi艂 si臋 Gaston.

- Dotychczas nie by艂o mi potrzebne - odpar艂am bez nays艂u i doprawdy ca艂kowicie zgodnie z prawd膮, bo po c贸偶 mi by艂o jakie艣 prawo jazdy przy posiadanej ilo艣ci koni i karet. - Ale teraz Roman ma racj臋, nale偶y to za艂atwi膰.

- Egzamin, na jaki艣 termin trzeba si臋 zapisa膰. Prowadzi膰 ja艣nie pani umie, wi臋c to b臋dzie tylko formalno艣膰.

Troch臋 mi si臋 w艂os podni贸s艂 na g艂owie, bo t臋 opini臋 Roman wyg艂osi艂 mocno na wyrost. Owszem, mia艂am ju偶 poj臋cie o czynno艣ciach niezb臋dnych, 偶eby samochodem jecha膰, pr贸bowa艂am, Roman sam mi pokazywa艂 i nawet mnie chwali艂, ale od prawdziwych umiej臋tno艣ci by艂am jeszcze bardzo daleka. Praktyki potrzebowa艂am, jak przy wszystkim, powozi膰 te偶 nie nauczy艂am si臋 od razu i od 艂agodnych i pos艂usznych koni zaczyna艂am. Samochodem, kt贸rego ju偶 si臋 wcale nie ba艂am i do kt贸rego przywyk艂am, powinnam wi臋cej poje藕dzi膰, 偶eby wprawy nabra膰, inaczej bowiem ka偶dy egzaminator pozna艂by we mnie g臋艣 niedo艣wiadczon膮.

Gastonowi taka komplikacja nawet do g艂owy nie przysz艂a. - Tu jest szko艂a jazdy - oznajmi艂 zach臋caj膮co. - Tam troch臋 dalej, w kierunku na Hawr. Mo偶na od razu jutro porozumie膰 si臋 z nimi i mo偶liwe, 偶e na egzamin eksternistyczny nie trzeba b臋dzie wcale czeka膰.

Oczywi艣cie, tego mi tylko brakowa艂o鈥!

Roman przyjrza艂 mi si臋 z uwag膮 i pow膮tpiewaniem, ale nic nie powiedzia艂, zapewne 偶eby mnie nie kompromitowa膰. Da艂 mi tylko jako艣 b艂y艣ni臋ciem oka do zrozumienia, 偶e t臋 trudno艣膰 prze艂amiemy. Odgad艂am nawet, w jaki spos贸b, zapewne od wschodu s艂o艅ca a偶 do 艣niadania b臋d臋 je藕dzi艂a po okolicy, umiej臋tno艣ci nabieraj膮c, ca艂kiem tak samo, jak niegdy艣 musia艂am 膰wiczy膰 skoki na koniu鈥

Pomy艣la艂am, 偶e nader dziwnie ten naganny, przestraszaj膮cy mnie troch臋, a zarazem ju偶 upragniony romans do mnie si臋 zbli偶a. Nie wiadomo nawet czy nie oddala鈥

Roman jednak偶e umiar i przyzwoito艣膰 zachowa艂, nie narzuca艂 swojej obecno艣ci, obieca艂 wszystko rozwa偶y膰 i jutro przedstawi膰 mi propozycje, teraz za艣 sk艂oni艂 si臋 i odszed艂. Czu艂am w g艂臋bi duszy, 偶e Gastona aprobuje, przeciwnie ni偶 Armanda, a co najdziwniejsze mi si臋 wyda艂o, to to, 偶e mi jego milcz膮ce wtr膮canie si臋 wcale nie przeszkadza. Ani oburzenia nie czu艂am, ani 偶adnej obawy, ani nawet wstydu najmniejszego.

Na Florentyn臋 zadzwoni艂am i kaza艂am kolacj臋 jak膮艣 sporz膮dzi膰, by nigdzie nie chodzi膰. O ostrygi 艂atwo by艂o, w膮tr贸bki g臋sie i sery mog艂y g艂贸d zaspokoi膰, ch臋膰 spokojnej rozmowy o wczorajszych porannych, tak okropnych, wydarzeniach z 艂atwo艣ci膮 mog艂am symulowa膰. Wino w piwnicy si臋 znajdowa艂o.

Gastona o zdanie nawet nie spyta艂am, bo wida膰 by艂o, 偶e godzi si臋 na wszystko, roziskrzonym wzrokiem we mnie wpatrzony, cho膰 wyraz twarzy mia艂 spokojny i pe艂en opanowania. Mniemam, 偶e nie bardzo wiedzia艂, co je, i mo偶na by艂o przed nim otr臋by i kapust臋 ja艂ow膮, bez okrasy, postawi膰, te偶 by zjad艂 bez protestu. Przez 偶o艂膮dek do serca ju偶 mu chyba trafia膰 nie musia艂am.

Przytomno艣ci umys艂u jednak偶e zachowa艂 dosy膰, by rozs膮dnie i rzeczowo o zbrodni ze mn膮 rozmawia膰. Rozterk臋 pewn膮 czu艂am w sobie, bo i romans mnie n臋ci艂, i tamte sprawy z Montilly. Po wstrz膮sie ju偶 przysz艂am do siebie, r贸wnowag臋 odzyska艂am ca艂kowicie, a za to l膮g艂 mi si臋 lekki niepok贸j, bo w ko艅cu przytrafi艂o si臋 to w moim w艂asnym domu, jeszcze niedostatecznie mi znanym, kt贸ry zamierza艂am obj膮膰 w posiadanie. C贸偶 mia艂o znaczy膰 owo okropie艅stwo, na samym wst臋pie odkryte?

- Plotkami tylko dysponuj臋 - rzek艂 mi Gaston ze skruch膮. - Obi艂o mi si臋 chyba o uszy, 偶e w gr臋 wesz艂y nie艣cis艂o艣ci w inwentaryzacji. Pan Desplain zwr贸ci艂 ci przecie偶 na to uwag臋?

- Tak - potwierdzi艂am. - Pistolety. Zani偶ono ich wycen臋 tak bardzo, 偶e z艂odzieja mog艂y skusi膰. Ukrad艂by jako co艣 niezbyt drogiego鈥 Ale nie wiem, co dalej. Co by mu z tego przysz艂o?

- Poszukiwano by ich bez wielkiego zapa艂u i zapewne bez skutku. Poczeka艂by, a偶 sprawa przyschnie, i sprzeda艂. Op艂aci艂oby mu si臋 nawet za p贸艂 ceny.

- I panna Lerat zapragn臋艂a je sobie przyw艂aszczy膰? Ale by艂y tam przecie偶 dwie osoby鈥?

- Mog艂a mie膰 wsp贸lnika. Razem przyszli i pojawi艂y si臋 mi臋dzy nimi jakie艣 kontrowersje鈥 A mo偶liwe, 偶e jest tam wi臋cej przedmiot贸w 藕le wycenionych i zab贸jca usi艂owa艂 je znale藕膰 dok艂adnie w tym samym celu. Po co my w艂a艣ciwie o tym m贸wimy?

Zaskoczona si臋 poczu艂am, bo ju偶 mnie temat ciekawi艂, i popatrzy艂am na niego pytaj膮co.

- Za wcze艣nie na rozwa偶ania i wnioski. Dajmy szans臋 policji, niech wykryj膮 co艣 wi臋cej, b臋dzie si臋 nad czym zastanawia膰. Znajomo艣ci panny Lerat musz膮 sprawdzi膰 i tak dalej, a mnie, szczerze m贸wi膮c, panna Lerat niewiele w tej chwili obchodzi.

G艂osem spokojnym to powiedzia艂, mnie jednak serce zabi艂o. Milcza艂am chwil臋, po czym podnios艂am si臋 i zaproponowa艂am przej艣cie do salonu, co w zasadzie by艂o rzecz膮 naturaln膮, cho膰 tak naprawd臋 w my艣li mi tkwi艂y dogodno艣ci, mo偶liwe, 偶e przydatne. Dalej od kuchni by艂 po艂o偶ony i umeblowany wygodnie, a radio od paru ju偶 godzin zawiera艂o w sobie p艂ytk臋 z muzyk膮 bardzo romantyczn膮. Przez roztargnienie w艂膮czy艂am je, przechodz膮c.

Gaston zatrzyma艂 mnie w drodze ku kanapie, za r臋k臋 ujmuj膮c, obr贸ci艂 ku sobie i patrzy艂 mi w oczy. Nie jest wykluczone, 偶e je w ko艅cu zamkn臋艂am鈥

- Ty mnie obchodzisz - powiedzia艂 cichym g艂osem. Wargi jego poczu艂am na ustach i najprawdopodobniej, tak s膮dz臋, w g艂owie mi si臋 zakr臋ci艂o, bo potem do niczego innego nie by艂am ju偶 zdolna, jak tylko do poddania si臋 jego ch臋ciom i zapa艂om. Op贸r m贸j lekki i mimowolny prze艂amywa艂 z 艂atwo艣ci膮.

No trudno, sta艂o si臋鈥

- Afera, prosz臋 pani, zatacza coraz szersze kr臋gi - powiedzia艂 mi przez telefon pan Desplain sm臋tnie bardzo i z lekk膮 irytacj膮. - Mam ca艂kowicie zmarnowany urlop. Policja odkry艂a jaki艣 nowy 艣lad, dotycz膮cy panny Lerat, i ca艂e szcz臋艣cie, 偶e pani tu tak d艂ugo nie by艂o, bo podejrzenia pad艂yby na pani膮.

- Nic z tego nie rozumiem - odpar艂am ca艂kiem szczerze. - Ja owszem, dosy膰 du偶o. Obowi膮zuje mnie, oczywi艣cie, pewna pow艣ci膮gliwo艣膰, chocia偶 i tak od ludzi dowie si臋 pani zapewne wszystkiego. Chcia艂bym widzie膰 pani膮 w Montilly, musimy sprawdzi膰 i przeszuka膰 liczne dokumenty, wola艂bym, 偶eby pani przy tym by艂a. Jeszcze dzisiaj, je艣li mo偶na. Spotkajmy si臋 tam, powiedzmy, za dwie godziny. Ponadto, co do mieszka艅, mamy tu ju偶 kilka adres贸w od po艣rednik贸w i jutro zechce pani zapewne to obejrze膰. Zatem, za dwie godziny, w Montilly鈥?

Przesta艂 wydawa膰 mi same rozkazy i zdoby艂 si臋 w ostatnich s艂owach na akcent pytaj膮cy. Zgodzi艂am si臋 ch臋tnie, od艂o偶y艂am s艂uchawk臋 i popatrzy艂am na Gastona.

Ko艅czy艂 si臋 ubiera膰 i guziki koszuli zapina艂 przed lustrem, czekaj膮c, a偶 sko艅cz臋 rozmow臋. Ja mia艂am na sobie tylko wielki r臋cznik k膮pielowy, bo do tego telefonu spod prysznica wybieg艂am.

W艂a艣nie zamierzali艣my jecha膰 razem do Montilly i Gaston przyszed艂 po mnie do Ritza. Mo偶liwe, 偶e chwila wychodzenia troch臋 si臋 nam przed艂u偶y艂a, ale, ostatecznie, kobieta ma prawo d艂ugo si臋 ubiera膰 do wyj艣cia, cho膰by nawet i przed po艂udniem.

Wczoraj do艣膰 p贸藕no przyjechawszy, poza艂atwia艂am jednak, ile mog艂am, wyda艂am polecenia, pan Desplain od razu zacz膮艂 je spe艂nia膰, Roman za艣 prawie znik艂 mi z oczu. Remontem pa艂acu obieca艂 si臋 zaj膮膰, kupnem drugiego samochodu, naj臋ciem niezb臋dnej s艂u偶by, moim prawem jazdy i B贸g wie czym jeszcze. Popo艂udnie p贸藕ne i wiecz贸r ca艂y sp臋dzi艂am z Gastonem, kt贸ry te偶 przecie偶 mia艂 wakacje i 艣miej膮c si臋, twierdzi艂, 偶e lepiej ich wykorzystywa膰 nie mo偶e, jak w moim towarzystwie.

By艂am dok艂adnie tego samego zdania.

W Montilly pan Desplain mnie zaj膮艂. Dokumenty w gabinecie pradziada, raz ju偶 przejrzane i posegregowane, mieli艣my teraz ponownie spenetrowa膰.

- Czeg贸偶 szukamy? - spyta艂am troch臋 niecierpliwie, bo, szczerze wyznaj膮c, Gaston mnie tylko teraz interesowa艂, a nie jakie艣 tam spadki i zbrodnie.

- Metryki pana hrabiego. Orygina艂u. Odnalaz艂em tu kopi臋 uwierzytelnion膮 i na niej poprzesta艂em, bo do pochowania wystarczy艂a. Ale orygina艂 te偶 powinien istnie膰, opr贸cz tego za艣 akt zgonu pani hrabiny, co, przyznaj臋, zaniedba艂em, bo do niczego w danym momencie nie by艂y mi potrzebne. Teraz za艣 wa偶ne jest bardzo sprawdzi膰, czy owe dokumenty nie zagin臋艂y, czy le偶膮 tu nadal, przeoczone鈥

- I do czego nam s膮 obecnie?

- Do ugruntowania lub usuni臋cia podejrze艅. Pojawi艂y si臋 przypuszczenia, 偶e panna Lerat sfa艂szowa艂a akt 艣lubu z pani pradziadem. Mog艂a go tu podrzuci膰.

Uszom nie uwierzy艂am. - Co zrobi艂a鈥?!

- Postara艂a si臋 o akt 艣lubu z panem hrabi膮 - powt贸rzy艂 pan Desplain cierpliwie. - Niew膮tpliwie sfa艂szowany.

- Na Boga, i c贸偶 by jej z tego przysz艂o鈥?!

- Gdyby 偶y艂a, przedstawi艂aby go i wobec braku potomstwa by艂aby jedyn膮 spadkobierczyni膮. Musimy sprawdzi膰, czy gdzie艣 tu nie le偶y, umiej臋tnie podrzucony.

Milcza艂am przez chwil臋, przetrawiaj膮c t臋 okropn膮 informacj臋.

- To akurat odwrotno艣膰 jaka艣 - rzek艂am wreszcie nieco zgry藕liwie. - Nie brak si臋 mo偶e okaza膰, tylko nadmiar.

- S艂uszna uwaga鈥

- A sk膮d w og贸le wiadomo, 偶e co艣 podobnego jest mo偶liwe, 偶e 艣lub i 偶e fa艂szerstwo鈥?

- Zechce pani 艂askawie zachowa膰 cierpliwo艣膰. Chwileczk臋. Po kolei. W ksi臋gach stanu cywilnego taka rzecz musia艂a by by膰 wpisana. A urz膮d stanu cywilnego 偶膮da okre艣lonych papier贸w. Metryka pana hrabiego i dow贸d jego wdowie艅stwa by艂yby niezb臋dne, policja za艣 b艂yskawicznie dosz艂a do tego, 偶e panna Lerat w urz臋dzie stanu cywilnego co艣 za艂.~ wia艂a, 艣ci艣le bior膮c, zawarcie zwi膮zku ma艂偶e艅skiego.

- W jaki spos贸b doszli? - zainteresowa艂am si臋 chciwi wci膮偶 jeszcze nieco oszo艂omiona straszn膮 wie艣ci膮.

- Nie wnika艂em w szczeg贸艂y - odpar艂 sucho pan Dc plam. - Z zapis贸w wynika, 偶e ten zwi膮zek ma艂偶e艅ski zawar艂 i 艣wiadectwo 艣lubu zosta艂o jej wydane, ale fa艂szerstwo jest ewidentne. Wskazuj膮 na to mi臋dzy innymi daty. Pani pradziad nie m贸g艂 r贸wnocze艣nie le偶e膰 na 艂o偶u 艣mierci w Montilly i 偶eni膰 si臋 w Pary偶u, policji to wystarcza, ale mnie nie. Musze, wiedzie膰, czy panna Lerat wykrad艂a jego metryk臋 i akt zgon u pani hrabiny, czy te偶 nie. Mog艂a zreszt膮 wykra艣膰, zrobi膰 fotokopi臋 i podrzuci膰 z powrotem. Pierwszy termin 艣lubu by艂 wyznaczony na dwa tygodnie przed 艣mierci膮 pana hrabiego, potem przesuni臋ty, ale ja osobi艣cie s膮dz臋, 偶e wszystko to dzia艂o si臋 w og贸le bez jego wiedzy. W 偶adnym wypadku nic bra艂by 艣lubu bez intercyzy, a w to ja musia艂bym zosta膰 w艂膮czony. Kontaktowa艂em si臋 z nim ustawicznie w ostatnich dniach jego 偶ycia i o podobnym zamiarze nie s艂ysza艂em ani s艂owa.

To mnie ju偶 nie tylko zainteresowa艂o, ale nawet nape艂ni艂o wielk膮 obaw膮. Gdyby istotnie m贸j pradziad po艣lubi艂 legalnie pann臋 Luiz臋, bez w膮tpienia nale偶a艂aby si臋 jej jaka艣 du偶a cz臋艣膰 spadku po nim, ponadto mog艂aby twierdzi膰, 偶e w prezencie 艣lubnym ofiarowa艂 jej klejnoty rodzinne. Je艣li nie wszystkie, to bodaj po艂ow臋. To mi si臋 wcale nie podoba艂o, mog艂am wcze艣niej podejrzewa膰, 偶e co艣 ukradnie lub wy艂udzi, z艂odziejski 艂up jednak偶e 艂atwo by jej by艂o odebra膰, je艣li jednak nast膮pi艂a legalizacja tego zwi膮zku鈥

Zacz臋艂am my艣le膰 na g艂os.

- Nie, to niemo偶liwe, gdyby rzeczywi艣cie ten 艣lub si臋 odby艂, nie trzyma艂aby tego w tajemnicy, rozg艂osi艂aby na wszystkie strony鈥 No dobrze, mo偶e pradziad sobie tego nie 偶yczy艂鈥 W takim wypadku macha艂aby 艣wiadectwem 艣lubu ju偶 w pi臋膰 minut po jego 艣mierci鈥! Nie czeka艂aby dw贸ch dni rc zg艂oszeniem pretensji鈥

Pan Desplain od razu zbi艂 mnie z panta艂yku. Okaza艂o si臋, 偶e mn贸stwa rzeczy jeszcze nie wiem.

- Kiedy pan hrabia umar艂, panny Lerat nie by艂o. Na dwa dni uda艂a si臋 do Pary偶a i po powrocie zasta艂a go ju偶 w trumnie, co by艂o dla niej straszliwym zaskoczeniem. W dodatku la, z konieczno艣ci, ju偶 przegl膮da艂em dokumenty. Osobi艣cie s膮dz臋 raczej, 偶e ten sfa艂szowany akt 艣lubu podrzuci艂aby do Murka pana hrabiego, 偶ebym to ja go znalaz艂. Nie zd膮偶y艂a.

Roman rozsiod艂a艂 Gwiazdeczk臋 i zacz膮艂 j膮 pieczo艂owicie wyciera膰. Ze stajni dobieg艂o r偶enie. Okaza艂o si臋, 偶e posiada trzy konie, dwie klacze i ogiera.

- Licencjonowany, ma go ja艣nie pani legalnie - wyja艣ni艂 Roman. - Zuzia, tak, owszem, ale w zasadzie na przychody. I to nie jest tamta Zuzia, tylko te偶 praprawnuczka. Zam臋偶na, nie ma dzieci, tu blisko mieszka, jej m膮偶 naprawy elektryczne za艂atwia ona sobie u ja艣nie pani ch臋tnie dorabia i w og贸le lubi us艂ugi. Pewno przyleci przed po艂udniem jeszcze. Pozwol臋 sobie radzi膰, 偶eby ja艣nie pani wesz艂a do domu od ogrodu i str贸j zmieni艂a, bo Siwi艅ska nie wytrzyma, 偶eby nie naplotkowa膰.

- Nie powie mi Roman chyba, 偶e te plotki r贸wnie wa偶y jak kiedy艣!

- A, nie. Ale po co maj膮 w og贸le o ja艣nie pani gada膰鈥 Zainteresowa艂 mnie nagle poziom cywilizacji.

- Wszystko inne mamy? - spyta艂am z niepokojem. - telefony, telewizor, wod臋, 艣wiat艂o鈥?

- Lod贸wki i kuchni臋 mikrofalow膮 te偶 - uspokoi艂 mnie Roman. - A co do reszty, to jeszcze nie wiem, jak b臋dzie. Musi ja艣nie pani sama si臋 zorientowa膰.

Wkrad艂am si臋 do domu na palcach i bez wielkiego trudu odnalaz艂am w艂asn膮 sypialni臋, obok niej 艂azienk臋 i garderob臋 prawdziw膮 przyjemno艣ci膮 wesz艂am pod prysznic. Si艅ce ~na lewym boku ju偶 mi si臋 pojawia艂y, ale mniej ich by艂o ni偶 mt 艂am si臋 spodziewa膰 i nie bardzo by艂y bolesne. W艂o偶y艂am razie szlafrok, nie znaj膮c w艂asnej odzie偶y, ciekawa, co ~ znajd臋 w szafach, zacz臋艂am przegl膮d, kiedy pukanie do drzwi us艂ysza艂am i pojawi艂a si臋 Zuzia.

Podobna by艂a do siebie, cho膰 te偶 inna, chyba troch臋 starsza od tamtej sprzed stu pi臋tnastu lat. Na trzydziestk臋 ~ wygl膮da艂a, a tamta by艂a ledwo o rok starsza ode mnie.

- No, ju偶 jestem - powiedzia艂a 偶ywo. - O, jak to dobrze 偶e pani na nogach, podobno pani z konia spad艂a, ju偶 ba艂am, si臋 偶e pani sobie co zrobi艂a!

Zdziwi艂am si臋.

- Sk膮d to wiesz? My艣la艂am, 偶e nikt mnie nie widzia艂!

-A czy to jest takie miejsce, 偶eby ludzie czego nie zobaczyli? Listonosz patrzy艂, jak pani skaka艂a i zlecia艂a, nagle, powiada, pani mu si臋 pokaza艂a i siup! Z daleka widzia艂, z drugiej strony 艂膮ki by艂 i chcia艂 lecie膰 na pomoc, ale przez 艂膮k臋 nie mia艂 jak na rowerze przejecha膰, a tu ani torby zostawi膰, ani nic. Ci臋偶k膮

;:~艂. Od Wilc贸w, pomy艣la艂, 偶e po pomoc zadzwoni, tyle 偶e nim .- do nich dopuka艂, pani ju偶 wsta艂a i z koniem posz艂a. Powiada, jako艣 dziwnie pani by艂a ubrana, a偶 pomy艣la艂, 偶e mo偶e

~- Telewizja co kr臋ci, ale chyba nie. Co takiego pani mia艂a na sobie? Tak gadatliwa Zuzia bywa艂a tylko w chwilach wielkiego przej臋cia, wi臋c musia艂a zdenerwowa膰 si臋 moim wypadkiem zgo艂a okropnie. Podejrzenia w kwestii stroju postanowi艂am uj膮膰 od razu najlepsz膮 metod膮. Ze艂ga膰 co艣, co by by艂o wiar~ godniejsze ni偶 prawda.

- Sukni臋 po prababci - wyzna艂am konfidencjonalnie. :Nagle mi przysz艂o do g艂owy sprawdzi膰, jak te baby w dawnych czasach dawa艂y sobie rad臋 z tak膮 ilo艣ci膮 kiecek, i postanowi艂am od razu spr贸bowa膰, bo co mi szkodzi艂o. Wcze艣nie by艂o, mia艂am nadziej臋, 偶e nikt nie zobaczy.

- I przez te zwoje pani zlecia艂a鈥?

- Nie, okaza艂o si臋, 偶e zwoje nic takiego, tylko pu艣lisko mi p臋k艂o, bo jeszcze do tego stare siod艂o wzi臋艂am. Zle偶a艂e.

- No to cud boski, 偶e si臋 pani nic nie sta艂o. A teraz? Jak pani czego szuka, to ja zaraz znajd臋!

Sama nie wiedzia艂am, czego szukam, wi臋c zn贸w uczyni艂am wyznanie.

- Szczerze m贸wi膮c, po tym pobycie w Pary偶u wszystko mam ch臋膰 odnowi膰, wi臋c tak patrz臋, co tu si臋 jeszcze nada, a co do wyrzucenia. Za ma艂o rzeczy przywioz艂am, ale to si臋 da nadrobi膰. Wyci膮gajmy i ogl膮dajmy.

Zuzia na propozycj臋 przysta艂a z rado艣ci膮, bo nic nie stanowi艂o dla niej pi臋kniejszej rozrywki jak grzebanie moich ciuchach. Najch臋tniej dzie艅 w dzie艅 robi艂aby nich wystaw臋, tak przynajmniej by艂o w dawnych czasach.

Z przyjemno艣ci膮 stwierdzi艂am, 偶e te upodobania jej zosta艂y. Nie, zaraz. Nie zosta艂y. Odziedziczy艂a je zapewne po prababkach鈥

Tak naprawd臋 pe艂ni臋 zmys艂贸w odzyska艂am dopiero po jakich艣 trzech godzinach, po stwierdzeniu, 偶e moja garderoba nie odbiega od wsp贸艂czesnej normy, chocia偶 uzupe艂nienie jej si臋 przyda, po ubraniu si臋 w rzeczy obecnie przyj臋te, po zjedzeniu 艣niadania, na kt贸re wezwa艂a mnie Siwi艅ska, i po znalezieniu si臋 w gabinecie, b臋d膮cym zarazem bibliotek膮.

Siwi艅ska tak by艂a podobna do odchudzonej pot臋偶nie M膮czewskiej, 偶e te偶 musia艂o mi臋dzy nimi zachodzi膰 pokrewie艅stwo w prostej linii. Co do jej m臋偶a, Siwi艅skiego, nie mia艂am 偶adnego zdania, bo m臋偶a M膮czewskiej nigdy w 偶yciu na oczy nie widzia艂am. Mign膮艂 mi gdzie艣 w 艣rodku niepok贸j, jak te偶 b臋d臋 偶y艂a z tak ma艂膮 ilo艣ci膮 s艂u偶by, ale zaraz pocieszy艂am si臋 my艣l膮, 偶e po pierwsze, dom mniejszy, a po drugie, zawsze b臋d臋 mog艂a pojecha膰 sobie do Montilly, gdzie us艂ugi jest wi臋cej鈥

Montilly鈥! No tak. I Gaston鈥 I Armand鈥!!!

A, czort bierz Armanda, zosta艂 przecie偶 w Pary偶u, uciek艂am mu, a poza tym napisa艂am testament鈥

Zaraz, kiedy鈥?! Kiedy ja ten testament podpisywa艂am, teraz czy sto pi臋tna艣cie lat temu? Istnieje on w og贸le czy nie鈥? Poczu艂am, 偶e ko艂owaciej臋 w spos贸b ju偶 do reszty ostateczny. Desperacko rozejrza艂am si臋 po biurku, przy kt贸rym odruchowo usiad艂am. Sta艂 na nim telefon, le偶a艂a kom贸rka, obok na stoliczku ujrza艂am komputer z drukark膮. Wr贸ci艂am, jak wida膰, do wyposa偶enia, za kt贸rym ju偶 zd膮偶y艂am zat臋skni膰, cho膰 tak niedawno jeszcze nie mia艂am o nim zielonego poj臋cia. Mog艂am si臋 porozumie膰 z ka偶dym w ka偶dej chwili, z panem Jurkiewiczem te偶. Zaraz, chwileczk臋, czy ja z nim ju偶 rozmawia艂am鈥? I czy to w og贸le jest pan Jurkiewicz?! Od kiedy ja tu jestem鈥?!!!

Za uchylonym oknem ujrza艂am nagle Romana, zerwa艂am si臋 z miejsca, otwar艂am je szerzej, przesuwne by艂o, ale takim rzeczom ju偶 nie mia艂am si艂y si臋 dziwi膰.

- Niech Roman tu przyjdzie!!! - wrzasn臋艂am rozpaczliwie. Czekaj膮c, a偶 obejdzie dom w ko艂o i dotrze do gabinetu, zd膮偶y艂am rozejrze膰 si臋 z wi臋ksz膮 uwag膮. Nie, dzwonka na s艂u偶b臋 tu nie by艂o, dziwne, a nie, wcale nie dziwne, wystarczy艂o zawo艂a膰, M膮czewska w kuchni鈥 co ja m贸wi臋, jaka M膮czewska, Siwi艅ska w kuchni bez trudu by us艂ysza艂a. Ciekawe, kto by mi poda艂 kaw臋 czy herbat臋鈥 Prawda, mo偶e Zuzia鈥?

- Zuziu! - zawo艂a艂am niepewnie w chwili, kiedy Roman ju偶 wchodzi艂 w drzwi. Zatrzyma艂 si臋, obejrza艂, us艂ysza艂am, jak I Zuzia zbiega ze schod贸w.

- Jak pani ma pracowa膰, to mo偶e co poda膰? - spyta艂a 偶yczliwie, nim zdo艂a艂am si臋 odezwa膰, zagl膮daj膮c za jego plecami.

Tylko spok贸j - pomy艣la艂am sobie - tylko spok贸j mo偶e nas uratowa膰鈥︹.

- Napoje. Kaw臋, herbat臋, piwo, koniak鈥

- To kaw臋 i herbat臋 przynios臋, bo to wszystko inne tu ma pani w barku, sama przypilnowa艂am, 偶eby by艂o. Pan Roman pewno te偶 co wypije, chyba 偶e jedzie.

Znik艂a mi z oczu. Roman wszed艂, popatrzy艂 pytaj膮co, gestem wskaza艂am mu, 偶e ma usi膮艣膰. Nim to uczyni艂, przyjrza艂 mi si臋 z uwag膮, otworzy艂 barek, kt贸ry znajdowa艂 si臋 za moimi plecami, przez co nie zwr贸ci艂am na niego uwagi; zaserwowa艂 mi rzeteln膮 bomb臋 koniaku i usiad艂 z boku biurka.

- Mo偶liwe, 偶e si臋 gdzie艣 pojedzie, wi臋c ja si臋 wstrzymam - wyja艣ni艂 艂agodnie.

- Niech Zuzia nie s艂yszy - ostrzeg艂am go na wst臋pie. - Od kiedy ja tu jestem?

- Dla wszystkich tutejszych wczoraj wieczorem ja艣nie pani przyjecha艂a.

- I nikt si臋 nie zdziwi艂?

- Sk膮d, czekano na ja艣nie pani膮. Tylko Zuzi wczoraj nie by艂o, ale to ju偶 bez znaczenia.

- I co robi艂am?

- Spa膰 ja艣nie pani zaraz posz艂a, bo p贸藕no by艂o.

- Chwa艂a偶 Bogu. Czy mnie si臋 dobrze wydawa艂o, 偶e moim plenipotentem ci膮gle jest pan Jurkiewicz?

- Zgadza si臋, ci膮gle, tylko to ju偶 kt贸ry艣 tam prawnuk. Kancelaria im przechodzi z pokolenia na pokolenie z przerw膮 wojenn膮, ale teraz to te偶 ju偶 przesz艂o艣膰.

- Mam jego telefon?

- Jasne, w notesie. Taki du偶y, czarny, i powinien by膰 w 艣rodkowej szufladzie.

Otworzy艂am szuflad臋, na wierzchu ujrza艂am czarny notes i zamilk艂am na chwil臋, bo wkroczy艂a Zuzia z tac膮. Postawi艂a j膮 na drugim stoliczku obok i mnie zostawi艂a nalewanie do fili偶anek. Nawet by艂am zadowolona, 偶e mi si臋 nie kr臋ci nad g艂ow膮, a kaw臋 i herbat臋 doprawdy nala膰 potrafi艂am. Zajrza艂am do notesu.

Oczywi艣cie, numer贸w telefonu pana Jurkiewicza znalaz艂am tam kilka. Pomy艣la艂am, 偶e o tej porze powinien by膰 w swoim biurze.

- Niech Roman tu zaczeka - poleci艂am, wypukuj膮c cyfry. - Nie mam poj臋cia, czego jeszcze nie b臋d臋 wiedzia艂a. Testament dla mnie najwa偶niejszy鈥

Pan Jurkiewicz, us艂yszawszy moje nazwisko, natychmiast kaza艂 si臋 ze mn膮 po艂膮czy膰. Za偶膮da艂am jego przyjazdu jeszcze dzisiaj koniecznie, kr臋ci艂 troch臋 nosem, ale zgodzi艂 si臋, podejrzliwie dopytuj膮c, czy wszystkie w艂a艣ciwe dokumenty z Francji przywioz艂am. Powiedzia艂am, 偶e tak, cho膰 wcale nie by艂am tego pewna.

Potwierdzi艂 to jednak偶e Roman. Gruba teka, zabrana z Pary偶a, wci膮偶 jeszcze znajdowa艂a si臋 w baga偶niku mercedesa, przyni贸s艂 j膮 teraz, usprawiedliwiaj膮c si臋, 偶e nie wcze艣niej, ale wola艂 zaczeka膰, a偶 zajm臋 si臋 interesami i w艂asn膮 pami臋膰 w pe艂ni opanuj臋. Mia艂 chyba racj臋, nast膮pi艂o to w艂a艣nie, zajrza艂am do owych papier贸w i ca艂a wiedza, uzyskana u pana Desplain, wr贸ci艂a mi bez trudu.

Czas mi si臋 cofn膮艂 jeszcze i o tyle, 偶e by艂 贸smy wrze艣nia, nie za艣 pi臋tnasty. To mi si臋 nawet do艣膰 spodoba艂o, ale wnika膰 w te osobliwe kombinacje nie mia艂am najmniejszego zamiaru.

- Jak Roman my艣li? - spyta艂am w zadumie. - Kto nam we Francji najlepiej udzieli aktualnych informacji o rozwoju afery?

- Pan Desplain chyba? Chocia偶 nie, mo偶liwe, 偶e lepsza do tego pani 艁臋ska.

Pani 艁臋ska! Na my艣l o niej ucieszy艂am si臋 nadzwyczajnie, rzeczywi艣cie, ona mog艂a stanowi膰 najdoskonalsze 藕r贸d艂o. Postanowi艂am jej nie pogania膰 i zadzwoni膰 do niej dopiero

I jutro, a mo偶e nawet pojutrze. Ca艂a sytuacja powolutku uk艂ada艂a mi si臋 w g艂owie bez pop艂ochu i paniki, bo brak Armanda stanowi艂 ulg臋 niezmiern膮.

Brak Gastona przeciwnie.

Zwolni艂am Romana, uznawszy, 偶e do spraw zasadniczych jestem mniej wi臋cej przygotowana, i zaj臋艂am si臋 sprawami uczuciowymi.

W obecnej sytuacji nasz 艣lub w pa藕dzierniku pozostawa艂 chyba w mocy? Zgodnie z umow膮, mia艂am tu poko艅czy膰 wszystko i wr贸ci膰 do Pary偶a, tam podpisuj膮c ten piekielny testament鈥 Zaraz, ale testament zn贸w mi sprawia艂 zgryzot臋, Zosia Jab艂o艅ska nie wchodzi艂a ju偶 w gr臋, pozostawa艂 ko艣ci贸艂, ale czy teraz czyni si臋 zapisy na ko艣ci贸艂?

Z tym postanowiwszy zaczeka膰 na przyjazd pana Jurkiewicza, pami臋tna jego wizyt przed stu laty, pop臋dzi艂am do kuchni i Siwi艅skiej zadysponowa艂am eleganck膮 kolacj臋. I tu od razu nadzia艂am si臋 na k艂opot.

- A to by trzeba troch臋 zakup贸w zrobi膰 - zwr贸ci艂a mi uwag臋. - Ja z zapasami na pani膮 czeka艂am, krewetki lepsze te w sosie ni偶 mro偶one, sznycelki z piersi indyka albo co, sery te偶 my艣la艂am, 偶e pani sama dobierze. Czy to pani nie pojedzie do sklepu?

Zawaha艂am si臋. Najwy偶szy czas by艂 sprawdzi膰, co si臋 wok贸艂 mnie dzieje i w jakim otoczeniu mieszkam, jak ta Polska obecna wygl膮da, jakie ma sklepy i w og贸le gdzie te sklepy? Na strat臋 paru godzin mog艂am sobie pozwoli膰鈥

Zn贸w wezwa艂am Romana.

Zdumiona wraca艂am z nim z tych centr贸w handlowych, kt贸re niewiele si臋 od francuskich r贸偶ni艂y i nawet firmy te same dostrzeg艂am. Ale偶 to inny kraj, Europa prawie ca艂kiem! I r贸wnie powszechne owo zjawisko, kt贸re mnie pierwsze uderzy艂o w Pary偶u, z telefonami przy uchu po艂owa ludno艣ci lata艂a, Roman mi moj膮 kom贸rk臋 przypomnia艂, kt贸rej rzadko u偶ywa艂am, okaza艂o si臋, 偶e zrobi艂 co艣 tam przy niej dodatkowego, 偶eby dzia艂a艂a na ca艂y 艣wiat. Zarazem przypomnia艂 delikatnie, 偶e pan de Montpesac mojego tutejszego numeru telefonu nie dosta艂, bo w艂a艣nie zmiany jakie艣 nast臋powa艂y i rozmaite cyfry do starych nale偶a艂o dodawa膰. Ucieszy艂am si臋, mia艂am pretekst, 偶eby do Gastona zadzwoni膰.

I natychmiast zastanowi艂am si臋, po co mi pretekst. Zakupy do kuchni kaza艂am zanie艣膰, Siwi艅skiej, w kt贸rej ci膮gle widzia艂am odrobin臋 M膮czewskiej, poleci艂am robi膰, co zechce, i na nowo odda艂am si臋 temu, co by艂o najwa偶niejsze.

No w艂a艣nie, pretekst, 偶eby zadzwoni膰 do Gastona? A czemu偶 to nie mia艂abym dzwoni膰 bez pretekstu? Narzeczon膮 jego by艂am, rych艂y 艣lub przed nami 艣wita艂鈥

O, mocno si臋 zmobilizowa膰 musia艂am, 偶eby wr贸ci膰 do czas贸w, kt贸re ju偶 chcia艂abym uwa偶a膰 za w艂asne i oderwa膰 si臋 od tamtych dawniejszych, kt贸re ca艂ym moim 偶yciem dotychczas rz膮dzi艂y. Te pozwala艂y mi na wszystko, na szczero艣膰, inicjatyw臋, prostot臋, stawia艂y mnie na r贸wni z m臋skim rodzajem, tamte zmusza艂y do pozornej skromno艣ci, ob艂udy, biernego wyczekiwania鈥 Chyba charakter mia艂am, mimo wychowania, jaki艣 zbyt aktywny.

Wszystkie numery telefon贸w Gastona znalaz艂am z 艂atwo艣ci膮. Powinien jeszcze by膰 w pracy. Chwyci艂am s艂uchawk臋. Jaki艣 jego wsp贸艂pracownik powiadomi艂 mnie, 偶e szef wy

szed艂, na mie艣cie sprawy za艂atwia i nie mo偶na si臋 z nim chwilowo porozumie膰, bo przez zapomnienie swoj膮 kom贸rk臋 zostawi艂 w biurze. Ca艂emu personelowi sprawi艂 tym k艂opot, ale z pewno艣ci膮 niedopatrzenie rych艂o zauwa偶y i jeszcze wr贸ci. Bez wahania poda艂am swoje nazwisko i kaza艂am zapisa膰 numery moich telefon贸w.

I ledwo od艂o偶y艂am s艂uchawk臋, ju偶 mnie skr臋ci艂o w 艣rodku. C贸偶em uczyni艂a?! Sama sobie, w艂asn膮 r臋k膮, dawne czasy zwali艂am na kark! Jemu odda艂am wszelk膮 inicjatyw臋! Wszak po takiej informacji, jakby li艣ciku, nic ju偶 innego nie mo偶na zrobi膰, jak tylko czeka膰 na odpowied藕 adresata, a co brak odpowiedzi oznacza wszyscy wiedz膮. 艁adnie si臋 urz膮dzi艂am鈥

Ale znowu, w czasach obecnych鈥 A, do pioruna ci臋偶kiego, w jakim wieku w ko艅cu ja 偶yj臋, niech si臋 to jako艣 zdecyduje, bo dobija mnie ta ko艂owacizna, mo偶e ju偶 ca艂kowicie zwariowa艂am鈥!!!

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie.

Do przytomno艣ci doprowadzi艂 mnie pan Jurkiewicz, kt贸remu przyjrza艂am si臋 z wielkim zaciekawieniem. Wyra藕nie m艂odszy od swego pradziada, znacznie mniej uni偶onej grzeczno艣ci okazywa艂 i w og贸le z艂y by艂 troch臋, 偶e kaza艂am mu przyjecha膰. Jedn膮 cech臋 jednak偶e po przodku odziedziczy艂, mianowicie na widok sto艂u wcze艣nie zastawionego, zdecydowanie z艂agodnia艂 i bez grymas贸w do omawiania spraw przyst膮pi艂.

- Pani oczywi艣cie ma orygina艂y wszystkich dokument贸w? - stwierdzi艂 raczej ni偶 zapyta艂. - Dosta艂em je faksem od pana Desplain ju偶 przedwczoraj i francuski maj膮tek mamy ustalony. Nale偶膮 si臋 pani gratulacje. Jednego tylko nie rozumiem, mianowicie kwestii testamentu, kogo w艂a艣ciwie chce pani uczyni膰 swoim spadkobierc膮?

- M臋偶a i dzieci - wyrwa艂o mi si臋 g艂upio. - O ile wiem鈥 Ma pani鈥?

Opami臋ta艂am si臋.

- Jeszcze nie. Dopiero zamierzam. Ale pan Desplain powinien by艂 pana uprzedzi膰 o usi艂owaniach pana Guillaume鈥

- A owszem, znam t臋 spraw臋. Chce go pani wydziedziczy膰, 偶aden problem, ale na czyj膮 korzy艣膰? Je艣li m臋偶a i dzieci jeszcze nie ma鈥 Jest pani pewna, 偶e po艣piech niezb臋dny鈥?

- Pan Desplain powinien by艂 panu powiedzie膰 to dok艂adniej, bo mnie a偶 nieprzyjemnie. Chc臋 si臋 zabezpieczy膰 przed zamachami na 偶ycie. Mo偶na wszystko zapisa膰 na cele ko艣cielne i spo艂eczne?

- Zamachami na 偶ycie? - zdziwi艂 si臋 g艂upio pan Jurkiewicz. - Jakie 偶ycie? Czyje?

- Moje - odpar艂am cierpko, z艂a ju偶 i zniecierpliwiona porz膮dnie. - Gdybym na przyk艂ad jutro umar艂a, dziedziczy艂by po mnie pan Guillaume, prawda?

- Nie widz臋 powodu, dla kt贸rego mia艂aby pani akurat jutro umrze膰鈥

Taki sam by艂 uparty, jak jego pradziadek! Zgrzytn臋艂am cichutko z臋bami i opanowa艂am w艣ciek艂o艣膰. Jako艣 mi si臋 wydawa艂o, 偶e nieco inaczej musz臋 z nim rozmawia膰 teraz ni偶 przed laty.

- Strze偶onego pan B贸g strze偶e, prosz臋 pana, a wypadki chodz膮 po ludziach. Nie dalej jak dzi艣 rano spad艂am z konia, mog艂am kark skr臋ci膰. Pan Guillaume ucieszy艂by si臋 niezmiernie, a ja mu tej uciechy dostarczy膰 nie mam ch臋ci. Prosz臋 mi jak najszybciej przygotowa膰 do podpisania testament, kt贸rego nikt nie zdo艂a podwa偶y膰, a mia艂am nadziej臋, 偶e pan mi podsunie odpowiedniego spadkobierc臋. I w艂a艣nie pytam: ko艣ci贸艂? Podrzutki? Jakie艣 w艂adze pa艅stwa鈥?

- Tylko nie w艂adze! - zaprotestowa艂 pan Jurkiewicz odruchowo i bardzo gwa艂townie. - Dopiero wtedy mog艂aby pani obawia膰 si臋 o 偶ycie鈥 To jest, nie to chcia艂em powiedzie膰, no c贸偶, zdrowie mo偶e鈥 Lecznictwo mam na my艣li鈥 Ale to jeszcze podst臋pnie mo偶na im z gard艂a wydrze膰鈥 Nie, chyba pierwsza propozycja by艂a najs艂uszniejsza, ko艣ci贸艂. Ko艣cio艂a nikt nie zaczepi, wzbudzi艂by powszechne oburzenie.

- Bardzo dobrze, niech pan pisze. Wszystko na ko艣ci贸艂. - Legaty mo偶e jakie艣? Pami膮tki dla przyjaci贸艂鈥?

O nie, w 偶adne legaty wdawa膰 si臋 nie zamierza艂am, ostatecznie, w obliczu podpisanego testamentu, o 偶ycie ponownie mog艂am by膰 spokojna. W pa藕dzierniku za艣, o ile zwi膮zek z Gastonem nie stanowi艂 wy艂膮cznie mojej g艂upiej mrzonki, i tak mia艂am wszystko zmieni膰.

Pan Jurkiewicz nie tyle mo偶e zrozumia艂 w czym rzecz, ile ugi膮艂 si臋 pod presj膮. Niew膮tpliwie wp艂yw na to mia艂y osobliwe krokieciki, przez Siwi艅sk膮 sporz膮dzone, sama nie mog艂am doj艣膰 z czego, kt贸re po偶era艂 bez opami臋tania. Zostawi艂 mi jeszcze kopie rozmaitych dokument贸w, dotycz膮cych moich praw w艂asno艣ci i um贸wi艂 si臋 ze mn膮 na jutro, na drug膮 godzin臋. Nie nalega艂am na jego przyjazd, zgodzi艂am si臋 z艂o偶y膰 mu wizyt臋 w notariacie, z nadziej膮, 偶e Roman zna miejsce.

I natychmiast po jego odje藕dzie wr贸ci艂am do niepokoj贸w i rozterek sercowych, na szcz臋艣cie jednak; nim w rozpacz zd膮偶y艂am wpa艣膰, zadzwoni艂 telefon.

Gaston鈥! Dech mi ze szcz臋艣cia zapar艂o i nie przerywa艂am mu ani jednym s艂owem, kiedy wyja艣nia艂, 偶e teraz dopiero sk膮d艣 tam do Pary偶a wr贸ci艂 i do biura wst膮pi艂, swoj膮 kom贸rk臋 zabra膰. Notatk臋 z moimi numerami telefon贸w na biurku zasta艂, nareszcie, czemu偶 nie zadzwoni艂am natychmiast po przyje藕dzie, niepokoi艂 si臋 艣miertelnie, znik艂am na prawie trzy dni, pani 艁臋ska ju偶 dzwoni艂a do niego z pytaniami o mnie, sam ju偶 nie wiedzia艂, co ma o tym my艣le膰! Kocha mnie. Nic na to nie mo偶e poradzi膰. Dopiero teraz, kiedy mnie nie ma, zda艂 sobie spraw臋, w jakim stopniu jestem mu potrzebna, 偶ywa, prawdziwa i blisko!

Wybuch to by艂, nietypowy dla niego. Musia艂 rzeczywi艣cie trudne chwile prze偶ywa膰, skoro a偶 tak na chwil臋 opanowanie straci艂. S艂ucha艂am w upojeniu, a偶 uspokoi艂 si臋 i przeprosi艂, 偶e nie dopuszcza mnie do g艂osu. Niech偶e powiem, co si臋 ze mn膮 dzieje!

- Mo偶esz tak nie dopuszcza膰 mnie do g艂osu nawet przez ca艂膮 noc - powiedzia艂am bez namys艂u. - S艂ucham.

- Wiem. Pr贸bowa艂em przez informacj臋, ale zabrak艂o mi czasu, a zdaje si臋, 偶e ca艂y 艣wiat tak pr贸bowa艂鈥

- Ju偶 si臋 unormowa艂o i moja kom贸rka te偶 dzia艂a, ma zasi臋g wsz臋dzie. Roman za艂atwi艂.

- Ten tw贸j Roman to diament czystej wody. A propos diament, kochanie, ja dopiero teraz u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nie dosta艂a艣 ode mnie pier艣cionka!

- Mam nadziej臋, 偶e to nic straconego? - rzek艂am wdzi臋cznie i nareszcie te wszystkie zgryzoty sp艂yn臋艂y ze mnie niczym woda z t艂ustej g臋si.

Zobowi膮za艂 si臋 jeszcze te moje numery telefon贸w da膰 wszystkim w艂a艣ciwym osobom, po czym od艂o偶y艂am s艂uchawk臋 i poczu艂am si臋 jak nie ta sama. Bo偶e m贸j, a c贸偶 to za wynalazek cudowny! Ile偶 bym niegdy艣 natru艂a si臋, nadenerwowa艂a, nagryz艂a, nim wiadomo艣膰 listowna od niego by przysz艂a鈥!

Wiecz贸r zapad艂, ale wcale mi si臋 spa膰 nie chcia艂o. W艂asny dom postanowi艂am spokojnie i dok艂adnie obejrze膰, spokojna, 偶e nikt mnie przy tej penetracji nie zaskoczy i mojej niewiedzy o nim si臋 nie zdziwi. Zuzia ju偶 posz艂a do domu, Siwi艅ska r贸wnie偶, tyle 偶e do niej mia艂am blisko, domek ma艂y widzia艂am przez ga艂臋zie, pi臋trowy i nie wiem sk膮d, ale wiedzia艂am, 偶e na pi臋terku Roman mieszka. Przypomnia艂o mi si臋, 偶e dzwonek mi pokazywa艂, kt贸ry tam si臋 rozlega, odnalaz艂am go, ale u偶ywa膰 nie chcia艂am.

Pierwszy raz w 偶yciu znalaz艂am si臋 sama we w艂asnym domu, kompletnie bez s艂u偶by i bez innego 偶ywego ducha, poza kotem w 艣rodku i trzema psami na zewn膮trz. Ruszy艂am na obch贸d.

Spodoba艂 mi si臋 ten dom. Niewielki by艂, opr贸cz kuchni mia艂 zaledwie dziewi臋膰 pokoi, z czego dwa go艣cinne na samej g贸rze, na poddaszu. Nie licz膮c oczywi艣cie 艂azienek, garderoby i jakich艣 tam us艂ugowych pomieszcze艅. Umeblowany nowocze艣nie, ale gdzieniegdzie ujrza艂am meble, dzi艣 zapewne uwa偶ane za antyki. Fakt, 偶e na 艣cianie salonu wisia艂y portrety moich rodzic贸w, wyda艂 mi si臋 tak naturalny, 偶e prawie nie zwr贸ci艂am na艅 uwagi, ze wzruszeniem natomiast w sypialni znalaz艂am i rozpozna艂am m贸j w艂asny sekretarzyk z gabinetu, z kt贸rym rozsta艂am si臋 dzisiejszego zaledwie poranka, przed tym spacerem konnym鈥

No i prosz臋, pa艂ac przepad艂 bez 艣ladu, a portrety i sekretarzyk si臋 uratowa艂y, ciekawe jakim sposobem.

Do biblioteki z zaciekawieniem si臋 rzuci艂am, ca艂ej zapchanej ksi膮偶kami i rocznikami czasopism rozmaitych, bo tam przeczuwa艂am 藕r贸d艂o wiedzy o czasach, jakich nie uda艂o mi sil: osobi艣cie prze偶y膰. Zbyt ma艂o zd膮偶y艂am przeczyta膰 w Trouville. Tu wreszcie, znalaz艂szy si臋 u siebie, mog艂am spokojnie podj膮膰 nauk臋 o przesz艂o艣ci, o wydarzeniach, jakie zasz艂y pomi臋dzy mn膮 dawn膮 i mn膮 obecn膮, i o zmianach, jakie stopniowo nast臋powa艂y na 艣wiecie.

n, z pewno艣ci膮 o 偶adnych wczesnych spacerach nie mog艂o by膰 mowy, skoro czyta艂am do czwartej nad ranem鈥

- No, moje dziecko, dobrze, 偶e ci臋 wreszcie s艂ysz臋! - wykrzykn臋艂a w telefonie pani 艁臋ska. - Od twojego Gastona numer dosta艂am, mam ci mn贸stwo do powiedzenia i uwa偶am, 偶e powinna艣 o tym wiedzie膰. Halo, s艂yszysz mnie?

Na ca艂e szcz臋艣cie, zd膮偶y艂am si臋 ju偶 obudzi膰, umy膰 i zej艣膰 na 艣niadanie, chocia偶 偶adna s艂u偶ba kawy mi do 艂贸偶ka nie przynios艂a. Zuzia na g贸rze porz膮dki w sypialni robi艂a, Roman na zewn膮trz my艂 samoch贸d, przez okno widzia艂am, jak Siwi艅ski, kt贸remu przyjrza艂am si臋 z ciekawo艣ci膮, jakie艣 zabiegi ko艂o ro艣lin czyni. Ze s艂uchawk膮 przy uchu usiad艂am przy stole.

- S艂ysz臋, pani Patrycjo, oczywi艣cie - odpar艂am, ucieszona. - By艂abym zaraz do pani dzwoni艂a鈥

- Ju偶 nie musisz. Pierwsza rzecz i najwa偶niejsza. S艂uchaj, Armand Guillaume znik艂. Zaraz, u ciebie wszystko w porz膮dku? - Najzupe艂niejszym鈥

- No to dobrze. Wi臋c Guillaume znik艂.

Ledwo troch臋 kawy zd膮偶y艂am wypi膰 i omal si臋 ni膮 nie zakrztusi艂am. Armand jako艣 wylecia艂 mi z g艂owy, mo偶e przez te ustalenia z panem Jurkiewiczem, ju偶 si臋 go nie ba艂am i nie obchodzi艂 mnie zbytnio. Niemniej jednak poczu艂am si臋 odrobin臋 oszo艂omiona.

- Jak to, znik艂? I co鈥?

- I nie podoba mi si臋 to wcale. Podobno wyjecha艂, nie wiadomo dok膮d. S艂uchaj, czy ju偶 podpisa艂a艣 testament na korzy艣膰 ko艣cio艂a?

- Podpisuj臋 dzi艣 o drugiej. Wczoraj uzgodni艂am wszystko z notariuszem鈥

- B膮d藕 uprzejma do tej drugiej zachowa膰 ostro偶no艣膰. Mam okropne przeczucie, 偶e on pojecha艂 za tob膮. A do ciebie, o ile pami臋tam, ca艂kiem 艂atwo trafi膰, chyba 偶e si臋 co艣 zmieni艂o? Jest ten skr臋t bezpo艣rednio z krakowskiej szosy czy mo偶e zagrodzili jakimi艣 budynkami?

No i tu mnie dobi艂a od razu, bo sk膮d mia艂am wiedzie膰, gdzie jest jaki skr臋t z kt贸rejkolwiek szosy i gdzie jakie budynki stoj膮? Tyle widzia艂am, co w tej wyprawie z Romanem do sklepu. Budynki r贸偶ne sta艂y, ale wyda艂o mi si臋, 偶e istotnie, do mojego domu trafi膰 do艣膰 艂atwo, 偶adnych skomplikowanych dr贸g nie zauwa偶y艂am.

- Chyba nie - rzek艂am niepewnie. - To znaczy trafi膰 mo偶na鈥 - To lepiej wyjrzyj przez okno, czy on si臋 tam gdzie艣 nie pl膮cze. Czekasz na notariusza? Czy jedziesz do niego?

- Jad臋 do niego - tu popatrzy艂am na zegar na 艣cianie - za p贸艂torej godziny.

- Lepiej nie zwlekaj i jed藕 od razu. Je艣li przyjedziesz za wcze艣nie, poczekaj w jakiej艣 kawiarni. Nie b臋d臋 ci臋 tu trzyma膰 przy s艂uchawce, jed藕 zaraz!

- Ale czy na pewno Armand tu, do mnie鈥?

- Mo偶e pojecha艂 na biegun p贸艂nocny. Osobi艣cie w膮tpi臋 Na wszelki wypadek, co ci szkodzi, wyno艣 si臋 z domu. Romana masz pod r臋k膮?

- Tak, przez okno go widz臋鈥

- On ma wi臋cej rozumu ni偶 ty. Powiedz mu, co ja m贸wi臋, i jed藕 do notariusza!

Tym okrzykiem pani 艁臋ska zako艅czy艂a konwersacj臋 i roz艂膮czy艂a si臋 pozostawiaj膮c mnie w stanie os艂upienia doskona艂ego. Dobry Bo偶e, czy ja si臋 od tego Armanda ju偶 nigdy w 偶yciu nie odczepi臋?

Na wszelki wypadek posz艂am za jej rad膮, korzystaj膮c z czasu, 偶eby obejrze膰 nowoczesn膮 Warszaw臋. Roman mnie obwi贸z艂 po ca艂ym mie艣cie, kt贸re chwilami wydawa艂o mi si臋 nawet do艣膰 znajome, a chwilami ca艂kowicie obce. Zaintrygowa艂a mnie budowla ogromna, w samym 艣rodku wzniesiona, niepodobna do niczego, ani do dawnych pa艂ac贸w, ani do nowych wie偶owc贸w, wielce ozdobna i nader dziwaczna. Roman mnie obja艣ni艂, 偶e jest to najs艂ynniejszy budynek kraju, Pa艂ac Kultury, kt贸rym nas Rosja po ostatniej wojnie uszcz臋艣liwi艂a i z kt贸rym teraz nie wiadomo co zrobi膰. Zepsu艂 si臋 podobno ju偶 艂adne par臋 lat temu i ci臋偶ko w nim wytrzyma膰, , bo klimatyzacja dzia艂a膰 przesta艂a, a 偶adne inne wentylacje nie zosta艂y przewidziane. Gdyby zatem mia艂 s艂u偶y膰 do, na przyk艂ad, powolnego duszenia skaza艅c贸w, owszem, nada艂by si臋 nie藕le.

Nader pouczaj膮c膮 wycieczk臋 odbywszy, podpisa艂am wreszcie ten przekl臋ty testament. Orygina艂 zosta艂 u pana Jurkiewicza, a ze sob膮 zabra艂am kopi臋. Z ulg膮 wielk膮 i obfitymi zakupami wr贸ci艂am do domu.

Dziwi艂o mnie troch臋, 偶e nie widz臋 go艣ci. Czy偶bym nie mia艂a tu 偶adnych znajomych i przyjaci贸艂? Pami臋ta艂am, 偶e przed stu pi臋tnastu laty opadli mnie ju偶 pierwszego dnia, c贸偶 za umiar teraz okazuj膮?

Roman wyja艣ni艂 mi to zjawisko.

- Wszyscy pracuj膮, prosz臋 ja艣nie pani, albo interesy robi膮 i nikt nie ma czasu. Tak sobie wpa艣膰 z wizyt膮, a szczeg贸lnie do nas, do S臋kocina, to rzadko kto sobie mo偶e pozwoli膰. Ja bym radzi艂鈥 o艣mielam si臋鈥 偶eby ja艣nie pani sw贸j notes przejrza艂a.

Prawda, mia艂am notes! Chwyci艂am go z wielkim zaciekawieniem i j臋艂am przegl膮da膰, po wi臋kszej cz臋艣ci na obce nazwiska si臋 natykaj膮c. Ale tak偶e Porajskich znalaz艂am, W膮sowicz贸w, Burzyckich, Ta艅skich鈥 Najwidoczniej nie wszystkie rodziny przez ten miniony czas wygin臋艂y i doprawdy, przyda艂aby mi si臋 jaka艣 osoba o plotkarskich sk艂onno艣ciach, kt贸ra by o ich losach opowiedzia艂a. Tymczasem do zdobywania ca艂ej tej wiedzy towarzyskiej mia艂am wy艂膮cznie Romana!

P贸藕ne popo艂udnie ju偶 by艂o, zatem tak sobie, z pustej ciekawo艣ci, na chybi艂-trafi艂 wybrawszy, zadzwoni艂am do Moniki Ta艅skiej. Dawna, znana mi, baronowa Ta艅ska jako艣 najbardziej mi pasowa艂a, z tym 偶e tamta, sprzed wieku, mia艂a na imi臋 Klara. Linia m臋ska musia艂aby si臋 uchowa膰, 偶eby nazwisko pozosta艂o鈥

- Katarzyna Lichnicka - przedstawi艂am si臋, niewie艣ci g艂os us艂yszawszy, i wi臋cej nic nie zd膮偶y艂am powiedzie膰.

- Ka艣ka! - ucieszy艂a si臋 moja rozm贸wczyni. - No wiesz鈥! Wreszcie jeste艣! Gdzie艣 ty si臋 podziewa艂a, na tydzie艅 wyjecha艂a艣, a nie ma ci臋 przesz艂o miesi膮c! Kiedy wr贸ci艂a艣?

- Wczoraj - odpar艂am, pe艂na nadziei, 偶e z Monik膮 Ta艅sk膮 rozmawiam i bardzo jej ciekawa. - Tak mi wypad艂o, 偶e zosta艂am d艂u偶ej, ale ju偶 dzwoni臋.

- Natychmiast musimy si臋 zobaczy膰! Przyjedziesz do mnie鈥? Nie, czekaj, to ja wpadn臋 do ciebie, u mnie wszyscy b臋d膮 przeszkadza膰, a mo偶e nowe ciuchy przywioz艂a艣?

- Tyle co kot nap艂aka艂. Bardzo dobrze, kiedy przyjedziesz? - Dzi艣 nie dam rady, ale jutro. Chcesz? Ko艂o pi膮tej, urw臋 si臋 z roboty.

- Doskonale - powiedzia艂am ca艂kiem szczerze. - To do jutra鈥

I wcale to nie by艂 koniec rozmowy. Nowa Monika Ta艅ska wyla艂a z siebie mn贸stwo tak upragnionych przeze mnie plotek, dowiedzia艂am si臋, 偶e jaka艣 Anita ma nowego gacha, 偶e Burzyccy zn贸w si臋 zacz臋li rozwodzi膰, 偶e jaki艣 Tomasz zdecydowa艂 si臋 kupi膰 ten ca艂y teren na Mazurach, 偶e jaka艣 Agata nareszcie jest w ci膮偶y i b臋dzie rodzi膰, 偶e jaka艣 Marzena przez miesi膮c schud艂a o pi臋膰 i p贸艂 kilo i 偶e ma艂a W膮sowicz贸wna wda艂a si臋 w narkotyki, kompromituj膮c strasznie Dominika. Pomy艣la艂am, 偶e trzeba b臋dzie j膮, t臋 Monik臋, nam贸wi膰 na jakie艣 obszerniejsze przyj臋cie, 偶ebym mog艂a u niej pozna膰 tych wszystkich moich znajomych.

Na dalsze telefony ju偶 si臋 nie odwa偶y艂am, ale za to zadzwoniono do mnie.

- Cze艣膰, tu Micha艂 - powiedzia艂 m臋ski g艂os w s艂uchawce. - Chwa艂a偶 Bogu, 偶e ju偶 jeste艣! Doczeka膰 si臋 nie mog艂em!

- Witaj - odpar艂am, nie maj膮c poj臋cia, kim jest 贸w Micha艂. - No jestem. Bo co?

- Bo kroi nam si臋 niez艂y interes, tyle 偶e ryzykowny i musisz zadecydowa膰, idziemy na to czy nie. W gr臋 wchodzi du偶y nak艂ad. Wpadnij jutro ko艂o po艂udnia, koniecznie, ostatnia chwila!

- Gdzie鈥?

- Jak to, gdzie? Do wydawnictwa! B臋dziesz mog艂a?

- B臋d臋, dobrze, wpadn臋 - zgodzi艂am si臋 s艂abo, zastanawiaj膮c si臋 w pop艂ochu, czy Roman albo pan Jurkiewicz b臋d膮 wiedzieli, gdzie si臋 to tajemnicze wydawnictwo mie艣ci. Pyta膰 o to wyda艂o mi si臋 niew艂a艣ciwe.

Nie mniej od wydawnictwa tajemniczy Micha艂 ucieszy艂 si臋 i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Usilnie zacz臋艂am zastanawia膰 si臋, o co tu mo偶e chodzi膰, i zn贸w chwyci艂am notes. Zacz臋艂o mi si臋 co艣 majaczy膰, zajrza艂am do otrzymanych od pana Jurkiewicza dokument贸w, zadzwoni艂 Gaston, omal nie zwierzy艂am mu si臋, jaki mam k艂opot, wezwa艂am w pomoc Romana鈥

Okaza艂o si臋, 偶e jestem wsp贸艂w艂a艣cicielk膮 wydawnictwa ksi膮偶kowego, kt贸re doskonale prosperuje i w kt贸rym mam g艂os decyduj膮cy, bo na moich pieni膮dzach stoi. Znalaz艂am w艂a艣ciwy adres, znalaz艂am nawet nazwisko owego Micha艂a. Dolnik. Micha艂 Dolnik. Mo偶e by膰.

Zadzwoni艂am do pani 艁臋skiej z informacj膮, 偶e jeszcze 偶yj臋, Armanda nie ma, a testament nareszcie zosta艂 podpisany I i mam w domu kopi臋.

- Opraw j膮 w ramki i powie艣 na 艣cianie, na widocznym miejscu - poradzi艂a mi. - 呕eby to by艂a pierwsza rzecz, jaka mu w oko wpadnie, w razie gdyby si臋 pojawi艂.

Po czym przekaza艂a mi wie艣ci o najnowszych odkryciach. Odnaleziono podobno buty, kt贸re zostawi艂y 艣lady po sobie w kredensowym gabinecie panny Luizy, i wykryto je w 艣mietniku pod domem Armanda. Kolejna poszlaka, dla pani L臋skiej b臋d膮ca dowodem niezbitym, mia艂 do艣膰 rozumu, 偶eby je wyrzuci膰, ale nie do艣膰, 偶eby do wyrzucania znale藕膰 odpowiednie miejsce. Pewna ju偶 by艂a, 偶e to on j膮 zabi艂 i nawet przyczyn臋 odgadywa艂a, ale sprawdzi to ostatecznie za dwa tygodnie i w贸wczas mi powie. Nie nalega艂am, zbyt wiele tu mia艂am w艂asnych zagadek i k艂opot贸w, 偶eby jeszcze Armandem sobie g艂ow臋 zawraca膰.

Dosy膰 trudne wyda艂o mi si臋 to obecne 偶ycie, jednak偶e interesuj膮ce. Wida膰 ju偶 by艂o, 偶e nudzi膰 si臋 nie zdo艂am!

Co prze偶y艂am, ludzkie s艂owo nie opisze!

Zacz臋艂o si臋 od tego, 偶e wsiad艂am na konia. W spodniach do konnej jazdy i 偶akieciku, siod艂o by艂o m臋skie, sprawdzone, nie zle偶a艂e, w doskona艂ym stanie, Roman mi d艂o艅 podstawi艂, ta nowa Gwiazdeczka do galopu si臋 rwa艂a.

I od razu zacz臋艂a ponosi膰.

Kiedy pojawi艂a si臋 przede mn膮 bia艂o-zielona bariera na 艂膮ce, wpad艂am w najdziksz膮 panik臋. Jezus Mario, ona mi zn贸w skoczy, zn贸w si臋 znajd臋 w poprzednim 艣wiecie, tym sprzed stu lat, na m臋skim siodle, w spodniach鈥! Z Armandem na karku, bez Gastona, bez telefonu, bez samochodu, bez 艂azienki鈥 Bez ksi膮偶ek, kt贸re ju偶 tak mnie zaciekawi艂y! A za to z ca艂ym baga偶em trosk i plotek, na skraju kompromitacji鈥

Ale偶 nie chc臋! Za nic!!!

Wszystkie si艂y w艂o偶y艂am w opanowanie rozszala艂ej klaczy, hamowa艂am j膮, zmusza艂am do skr臋tu, w desperacji postanowi艂am spa艣膰 z niej przed skokiem, ona niech si臋 przenosi do zesz艂ego wieku, je艣li koniecznie chce, ale ja tu zostan臋! Mo偶e zdo艂am uj艣膰 z 偶yciem鈥

Jednak uda艂o mi si臋. Tu偶 przed sam膮 barier膮 Gwiazdeczka zmieni艂a kierunek, skr臋ci艂a gwa艂townie w lewo, k艂ad膮c si臋 niemal, posz艂a w las, zostawszy po tej stronie. Z ulg膮 niebotyczn膮 pozwoli艂am jej p臋dzi膰 jeszcze przez jaki艣 czas le艣n膮 艣cie偶k膮, uspokoi艂a si臋 wreszcie, zwolni艂a i ju偶 pos艂uszna i grzeczna podda艂a si臋 mojej r臋ce. Pot po mnie p艂yn膮艂, wi臋cej wywo艂any strachem ni偶 wysi艂kiem, d艂onie mi dr偶a艂y, oddycha艂am g艂臋boko, zawr贸ci艂am j膮, widok asfaltu za drzewami sprawi艂 mi najwy偶sz膮 przyjemno艣膰.

Od tego przenoszenia si臋 w czasie tam i z powrotem zdrowe zmys艂y straci艂abym z ca艂膮 pewno艣ci膮 i nieodwracalnie鈥! wr贸ci艂am do domu szcz臋艣liwie i ju偶 bez 偶adnych przeszk贸d. Poranny spacer dostarczy艂 mi wra偶e艅 niezapomnianych, a przede mn膮 widnia艂y nast臋pne emocje. Pojecha艂am na um贸wion膮 wizyt臋, gdzie dozna艂am kolejnego wstrz膮su.

O wydawnictwach wszelkich nie mia艂am wszak najs艂abszego wyobra偶enia, a tu zasypano mnie informacjami, z kt贸rych zrozumie膰 zdo艂a艂am tylko jedn膮. A mianowicie, 偶e im wi臋cej towaru, tym taniej on kosztuje. Tak膮 rzecz poj膮膰 nawet najgorszy tuman potrafi, na tym si臋 wi臋c opar艂am w decyzji, jak膮 ze mnie wydarto.

Ryzykowna ona by艂a podobno i wielkich strat mog艂a przyczyni膰, ale z drugiej strony nadziej臋 na wielkie zyski stwarza艂a. No wi臋c niech tam, wola boska, przewidywane straty mog艂am ponie艣膰, do bankructwa si臋 nawet nie zbli偶aj膮c. W skupieniu wielkim stara艂am si臋 tylko, jako艣 nieznacznie i podst臋pnie, zapami臋ta膰 ludzi, z kt贸rymi mia艂am do czynienia, i nazwiska do os贸b dopasowa膰, co mi si臋 w pewnym stopniu uda艂o. Nast臋pnie przyjecha艂a Monika Ta艅ska.

Pami臋ta艂am ju偶, 偶e w drodze powrotnej powinnam czyni膰 Zakupy, bo obyczaj dostarczania do domu wszelkich towar贸w przez kupc贸w zanik艂 kompletnie, a nie mo偶na by艂o wymaga膰 od Siwi艅skich, 偶eby du偶e ci臋偶ary par臋 kilometr贸w na piechot臋 nie艣li. Owszem, zapasy jakie艣 w domu mia艂am, trudno jednak偶e bez czego艣 艣wie偶ego si臋 oby膰, cho膰by owoc贸w czy pieczywa. To te偶 by艂a nowo艣膰 dla mnie, nigdy w 偶yciu dotychczas nie musia艂am 偶adnego domu w produkty spo偶ywcze osobi艣cie zaopatrywa膰 i nawet mi si臋 to do艣膰 spodoba艂o. Na przyj臋cie pani Ta艅skiej podwieczorkiem wybra艂am r贸偶ne zabawne rzeczy, jakie艣 ciasteczka wi臋ksze i mniejsze, serki rozmaite, gotowe kotleciki z drobiu, na ro偶nie w magazynie skwiercz膮ce, sama ciekawa ich smaku, do tego kaza艂am Siwi艅skiej sa艂atk臋 owocow膮 przyrz膮dzi膰 z bit膮 艣mietan膮. 艢mietan臋 do ubicia r贸wnie偶 musia艂am kupi膰 i teraz dopiero u艣wiadomi艂am sobie w pe艂ni, 偶e nie mam folwarku, nie mam w艂asnych kr贸w, kur, kaczek, g臋si, indyk贸w, ba偶ant贸w鈥 Nic swojego, wszystko trzeba kupowa膰! Ale mo偶e to i wygodniej, o ile偶 mniej roboty w kuchni.

Monice Ta艅skiej przyjrza艂am si臋 z uwag膮 wr臋cz zach艂ann膮, kiedy wysiada艂a z samochodu i podbiega艂a do moich drzwi. Starsza by艂a ode mnie tak samo, jak dawna pani Ta艅ska, i chyba nawet odrobin臋 do niej podobna. Charakterem i zachowaniem z pewno艣ci膮.

S艂usznie spragniona by艂am rozmowy z ni膮, dobrze przeczu艂am, okaza艂a si臋 dla mnie istn膮 kopalni膮 wiedzy. Cz臋艣膰 tych znajomych obecnych pasowa艂a mi do tamtych, sprzed stu lat, odgad艂am, 偶e baron W膮sowicz musia艂 si臋 o偶eni膰, a na pewno nie ze mn膮, i m臋ska linia do dzisiejszych czas贸w si臋 uchowa艂a, zrozumia艂am, 偶e Januszek Burzycki po艣lubi艂 przed stu laty Zosi臋 Jab艂o艅sk膮, kt贸ra jaki艣 du偶y spadek dosta艂a鈥 Jezus Mario, po mnie czy co鈥? Mo偶e nie spadek, tylko posag, ciep艂膮 r臋k膮 dany鈥? I obecni Burzyccy to ich potomkowie, musia艂o tak by膰, bo inaczej nic by mi si臋 nie zgadza艂o. A Monika Ta艅ska, w og贸le Ta艅ska z domu, po m臋偶u Strzelecka, ale po rozwodzie wr贸ci艂a do panie艅skiego nazwiska.

Na szczyty dyplomacji si臋 wspi臋艂am, 偶eby to wszystko rozwik艂a膰, a i tak chwilami Monika dziwi艂a si臋 mojemu brakowi pami臋ci. Siedzia艂y艣my w jadalni przed wielk膮 szyb膮, maj膮c widok na trawnik i podjazd przed domem. Brama w ogrodzeniu, po wpuszczeniu Moniki, pozosta艂a szeroko otwarta i nagle przez t臋 bram臋 wjecha艂 jaki艣 samoch贸d, na co nie zwr贸ci艂am w pierwszej chwili uwagi, zaj臋ta nalewaniem herbaty.

- O, masz go艣cia? - powiedzia艂a Monika z zainteresowaniem. - Kto to jest? Przystojny ch艂opak!

Odwr贸ci艂am g艂ow臋, spojrza艂am i zdr臋twia艂am kompletnie. Z samochodu wysiada艂 Armand.

Tak d艂ugo milcza艂am, niezdolna do wydania g艂osu, 偶e Monika zd膮偶y艂a oceni膰 go dok艂adniej i zdumiewaj膮co trafnie. Wida膰 by艂o, 偶e jej si臋 spodoba艂. Armand popatrzy艂 w nasze okno, uni贸s艂 d艂o艅 w powitalnym ge艣cie i skierowa艂 si臋 ku drzwiom.

- Armand Guillaume - wydusi艂am w ko艅cu z siebie z wielkim wysi艂kiem. - To Francuz. M贸j bardzo daleki krewny.

- Francuz? - ucieszy艂a si臋 Monika-- Dobrze, 偶e nie Anglik, . francuski znam o wiele lepiej. Interesuj膮cy facet.

- Mo偶esz go sobie wzi膮膰 z ca艂ym dobrodziejstwem inwentarza. Ale ostrzegam ci臋, 偶e to 艂ajdak.

- Nie szkodzi鈥

Wi臋cej nic nie zdo艂a艂am powiedzie膰, bo Armand wszed艂, wpuszczony przez Siwi艅sk膮.

- Witaj, droga kuzynko - rzek艂 drwi膮co.

No i prosz臋, przyzna艂 si臋 do kuzynostwa i, mo偶na powiedzie膰, do siebie samego. Nie mia艂am ch臋ci wypomina膰 mu poprzedniej pow艣ci膮gliwo艣ci, a przecie偶 od pocz膮tku musia艂 wiedzie膰, kim dla niego jestem. Udawa艂 obcego cz艂owieka!

Przedstawi艂am ich sobie wzajemnie i Monika z miejsca wzi臋艂a si臋 do dzie艂a. To na jej pytania odpowiada艂, a nie na moje. Owszem, mia艂 wakacje, nagle przysz艂o mu na my艣l odwiedzi膰 Polsk臋, kt贸rej prawie nie zna艂, wiedzia艂, 偶e wracam i skorzysta艂 z okazji, pewny doskona艂ego przyj臋cia u krewniaczki. Ma zamiar zosta膰 tu jaki艣 czas i obejrze膰 ten pi臋kny kraj.

I oczywi艣cie Monika zrobi艂a dok艂adnie to samo, co Ewa Borkowska w Trouville. Zaprosi艂a go do siebie na niedzielne przyj臋cie, pojutrze. Barbecue, taka zabawa ogrodowa u niej, pieczenie kie艂basek na grillu. Poda艂a mu adres, willa na S艂u偶ewcu, dla mnie nie nowo艣膰, mia艂am to zapisane w notesie.

Nie wpatrywa艂am si臋 w niego, bo a偶 mnie skr臋ca艂o w sobie, ale ca艂kowicie omija膰 go wzrokiem nie by艂o mo偶liwe. Za kt贸rym艣 spojrzeniem nagle co艣 mi b艂ysn臋艂o. Chwilowy zanik pami臋ci jako艣 mi przeszed艂, spojrza艂am ponownie i zn贸w mnie zamurowa艂o.

Pod w艂osami w uchu mia艂 male艅ki kolczyk. Diamentowy, w kszta艂cie gwiazdki.

I po co to by艂o w og贸le zastanawia膰 si臋 nad amantem panny Lerat, Armand ju偶 si臋 do niej przyzna艂 w spos贸b bezczelny, nawet z t膮 pami膮tk膮 przesta艂 si臋 kry膰. Pani 艁臋ska mia艂a racj臋!

Jedna tylko my艣l mnie w tej chwili op臋ta艂a. Testament! Czemu偶 nie zastosowa艂am si臋 do jej rady natychmiast, czemu偶 nie zawiesi艂am go na 艣cianie, na widocznym miejscu! Jak mam teraz, ni z tego, ni z owego, zawiadomi膰 go o podpisaniu ostatniej woli na korzy艣膰 ko艣cio艂a, instytucji nietykalnej?!

Drug膮 moj膮 my艣l膮 by艂 Roman. Gdzie on jest, do diab艂a, wie o przybyciu Armanda czy nie? Je艣li nie, trzeba go natychmiast zawiadomi膰, bo, nie daj Bo偶e, dok膮d艣 si臋 oddali鈥

Pani domu zawsze znajdzie pretekst, 偶eby zostawi膰 go艣ci i na chwil臋 wyj艣膰, chocia偶by do kuchni, to nie tamte czasy, kiedy wszystko s艂u偶ba za艂atwia艂a. B膮kn臋艂am co艣 niewyra藕nego i pop臋dzi艂am do Siwi艅skiej.

- Gdzie Roman? - wysycza艂am dziko.

- Przy koniach - odpar艂a, nieco zdziwiona. - S艂ysz臋, 偶e to krewny pani przyjecha艂, b臋dzie u nas nocowa艂? Przygotowa膰 pok贸j go艣cinny?

Ciemno mi si臋 w oczach zrobi艂o. No tak, tyle po polsku Armand umia艂 powiedzie膰, oznajmi膰 si臋 jako rodzina. Roman przy koniach, jasne, trzy ich by艂o, pozosta艂e te偶 nale偶a艂o obje偶d偶a膰, nie tylko Gwiazdeczk臋. Na diab艂a mi tyle koni鈥? 艢ci膮gn膮膰 go tu, niech przyjdzie, Armand rzeczywi艣cie got贸w u mnie zosta膰, pierwszy raz mu si臋 to uda, ze mn膮 sam膮, w moim domu, bez s艂u偶by鈥 Ale偶 gotowa jestem Romana we w艂asnej sypialni umie艣ci膰鈥!!!

Mign臋艂a mi nadzieja na przedsi臋biorczo艣膰 Moniki, dawna pani Ta艅ska umia艂a dla siebie wielbiciela zagarn膮膰, czy tej obecnej te偶 si臋 to uda? Nie wiadomo, niegdysiejsza grzeczno艣膰 nie pozwala艂a si臋 ofierze wymiga膰, teraz ju偶 to inaczej wygl膮da, a jeszcze Armand, przy jego bezczelno艣ci鈥? Nie mog艂am na to liczy膰, za偶膮da艂am sprowadzenia Romana, po艣piesznie poprosi艂am Siwi艅sk膮, 偶eby zosta艂a d艂u偶ej, niech razem z m臋偶em zjedz膮 kolacj臋 tu, u mnie, niech sobie poogl膮daj膮 telewizj臋, gdzie chc膮, w salonie, w gabinecie, w go艣cinnym pokoju, byle nie szli do siebie. Siwi艅ska zgodzi艂a si臋 ch臋tnie, bo moje telewizory podobno by艂y wi臋ksze ni偶 ich, przez okno dojrza艂a m臋偶a, krzykn臋艂a do niego, by zawo艂a艂 Romana.. Dostrzeg艂a moje rozgor膮czkowanie, ale po艂o偶y艂a je zapewne na karb emocji uczuciowych, mo偶e si臋 kocham w kuzynie, tak nagle przyby艂ym鈥

By艂o mi wszystko jedno, co ona sobie my艣li. Wr贸ci艂am do jadalni, Armand zostawi艂 nas na chwil臋 same, poszed艂 my膰 r臋ce, jak dla mnie m贸g艂 i艣膰 si臋 powiesi膰. Skorzysta艂am z okazji.

- B艂agam ci臋, zabierz go ze sob膮! - wyszepta艂am rozpaczliwie do Moniki. - Nie pozb臋d臋 si臋 go inaczej, wywlecz go st膮d!

- Jak to? - zdumia艂a si臋. - Nie chcesz go? - Nie chc臋. Za nic!

- Dziwi臋 ci si臋. Nie ukrywam, 偶e ja ch臋tnie, tylko chyba si臋 nie da. Jestem samochodem, on te偶鈥

- No to co?

- A to, 偶e brakuje przyczyny odprowadzania. Mam go od razu zaci膮gn膮膰 do 艂贸偶ka? Nie popadajmy w przesad臋. On mnie wcale nie podrywa, to ja jego. I ju偶 widz臋, 偶e trzeba b臋dzie si臋 troch臋 wysili膰. Spr贸buj臋, ale nie licz na to, 偶e mi si臋 uda.

- Wi臋c sied藕 tu chocia偶 jak najd艂u偶ej! Bodaj do rana!

- A c贸偶 to za jaka艣 animozja niezwyk艂a? - zainteresowa艂a si臋 Monika. - Daj偶e spok贸j, pi臋kny ch艂opak, co ci takiego zrobi艂? Mia艂am jej od razu powiedzie膰, 偶e pr贸bowa艂 mnie zabi膰?

Skompromitowa膰? Bzdura, kompromitacja nie wchodzi艂a w rachub臋, a o Gastonie m贸wi膰, to za obszerny temat. Zd膮偶y艂am tylko j臋kn膮膰 i ju偶 si臋 nasza konspiracja sko艅czy艂a, bo Armand wr贸ci艂.

Zarazem uprzytomni艂am sobie, 偶e Gaston ju偶 po po艂udniu nie dzwoni艂. No nie, dzwoni艂, o czwartej, kr贸ciutko, spyta艂 tylko, co dzi艣 robi臋, przypomnia艂, 偶e mnie kocha i roz艂膮czy艂 si臋. No tak, powiedzia艂am o wizycie przyjaci贸艂ki, zapewne nie chcia艂 ju偶 p贸藕niej przeszkadza膰.

Roman zajrza艂 do jadalni, wycofa艂 si臋 natychmiast bez s艂owa i po chwili wr贸ci艂, trzymaj膮c jak膮艣 p艂ask膮 teczk臋 w r臋ku. - Przepraszam, 偶e przeszkadzam, ale ja艣nie pani zostawi艂a t臋 kopi臋 testamentu w samochodzie - rzek艂 spokojnie i uda艂, 偶e w tej chwili dopiero dostrzega Armanda. - O, pan Guillaume, witam pana. Co za niespodzianka!

- Jakiego testamentu? - zaciekawi艂a si臋 Monika, nie maj膮c poj臋cia, jak膮 mi przys艂ug臋 wy艣wiadcza.

- Witam pana kierowc臋 - odpar艂 Armand k膮艣liwie i znacz膮cym spojrzeniem kilkakrotnie obrzuci艂 najpierw jego, a potem mnie. C贸偶 on chcia艂 da膰 do zrozumienia, 偶e z nim sypiam? Z Romanem? Ale偶 ten cz艂owiek got贸w by艂 wymy艣li膰 najg艂upsze 艣wi艅stwo i w ka偶de uwierzy膰!

- Kochanek lady Chatterley - wymamrota艂 jeszcze pod nosem, odwracaj膮c si臋 ku oknu.

Monika to dos艂ysza艂a, z nag艂ym b艂yskiem w oku spojrza艂a szybko tak samo, na Romana i na mnie. Na lito艣膰 bosk膮, a c贸偶 to za podlec ten Armand, to w og贸le nie cz艂owiek, to jadowity skorpion! Zabij臋 padalca, nie wytrzymam, otruj臋 go!!!

Z najwy偶sz膮 satysfakcj膮 i bardzo wyra藕nie udzieli艂am odpowiedzi Monice.

- M贸j testament. Dzisiaj go podpisa艂am u notariusza. Orygina艂 zosta艂 u niego, a ja mam kopi臋. Dzi臋kuj臋, niech Roman >艂o偶y to na biurku w gabinecie.

Monika si臋 zn贸w zdumia艂a.

- Napisa艂a艣 testament? Po co? No nie, g艂upie pytanie, ale kogo uczyni艂a艣 spadkobierc膮, je艣li to nie sekret?

- Wszystko zapisa艂am na ko艣ci贸艂.

- Ko艣ci贸艂鈥? Zwariowa艂a艣鈥? Najbogatsza instytucja 艣wiata! Na c贸偶 im jeszcze i twoje pieni膮dze?!

- Ach, moja droga, to nie m贸j pomys艂. Szczerze m贸wi膮c, moja babka mnie do tego zobowi膮za艂a. Mia艂a jakie艣 osobiste zgryzoty, wyrzuty sumienia czy co艣 w tym rodzaju i wiem, 偶e bardzo chcia艂a ca艂y maj膮tek przekaza膰 na ko艣ci贸艂.

- Dlaczego sama nie przekaza艂a?

- Ze wzgl臋du na dzieci. I oczywi艣cie, gdybym mia艂a dzieci, nie wyg艂upia艂abym si臋 z ko艣cio艂em. Ale skoro nie mam, niech si臋 stanie wola babci.

- A je艣li b臋dziesz mia艂a鈥?

- Wtedy, oczywi艣cie, wszystko zmieni臋.

Armand s艂ucha艂 tej wymiany zda艅 w ca艂kowitym milczeniu i nawet brew mu nie drgn臋艂a, chocia偶 z pewno艣ci膮 mia艂 nadziej臋, 偶e tego testamentu jeszcze nie za艂atwi艂am. Babk臋, rzecz jasna, wymy艣li艂am na poczekaniu, umar艂a, kiedy mia艂am cztery lata i o 偶adnych takich sprawach nie mog艂o by膰 mi臋dzy nami mowy. Ale jak偶e mia艂am teraz wyjawi膰 Monice prawd臋?

Ponadto ta ca艂a demonstracja by艂a pomys艂em Romana, niczego w samochodzie nie zostawia艂am, teczka le偶a艂a w gabinecie na biurku, tam, gdzie j膮 mia艂 z powrotem po艂o偶y膰. Sam wpad艂 na to, bez w膮tpienia odgad艂szy na widok Armanda, 偶e trzeba dokona膰 radykalnego posuni臋cia, bo ju偶 raz przecie偶 ten 艂ajdak nie uwierzy艂鈥

Zaraz, o Bo偶e, to by艂o przesz艂o sto lat temu鈥!

Kategorycznie i z najwi臋ksz膮 stanowczo艣ci膮 postanowi艂am o mieszaninie historycznej nie my艣le膰. Po prostu i zwyczajnie, nie my艣le膰 wcale. Nie zwraca膰 偶adnej uwagi na to, kiedy si臋 co艣 zdarzy艂o, wszystko przyj膮膰 jako obecne, bo inaczej ob艂臋d mam gwarantowany!

Siedzieli艣my nadal przy ma艂ym stoliku, Monika ch臋tnie spe艂nia艂a moj膮 pro艣b臋 i nie zdradza艂a 偶adnej potrzeby po艣piechu, Armand najwyra藕niej zagnie偶d偶a艂 si臋 na sta艂e. Nie mia艂am poj臋cia, co zrobi膰, zaproponowa艂am kolacj臋, bo te偶 i na ni膮 pora przysz艂a, go艣cie zaproszenie skwapliwie przyj臋li. Zorientowa艂am si臋 nagle, 偶e dla Armanda sytuacja znienacka si臋 skomplikowa艂a, w planach bez w膮tpienia mia艂 zr臋czn膮 zbrodni臋, upozorowan膮 na nieszcz臋艣liwy przypadek, tymczasem zbrodnia straci艂a sens i musia艂 na poczekaniu przyj膮膰 drug膮 koncepcj臋, po艣lubienia mnie. Brak konkurencji w osobie Gastona stwarza艂 mu wymarzone mo偶liwo艣ci, sam na sam ze mn膮 w pustym domu, m贸g艂 mnie uwodzi膰 na wszelkie sposoby, upi膰 na przyk艂ad, a tu w parad臋 wesz艂a mu Monika, kt贸r膮 nie艂atwo by艂o z siebie otrz膮sn膮膰. A podoba艂a mu si臋 i wsp贸lny j臋zyk w mgnieniu oka znale藕li, z pewno艣ci膮 nie chcia艂 jej do siebie zra偶a膰, bo czemu偶 by mia艂 si臋 wyrzec dodatkowego romansiku z tak pi臋kn膮 kobiet膮?

Jego zgryzota dostarczy艂a mi odrobiny pociechy, niestety, kr贸tkotrwa艂ej. Na par臋 minut sta艂 si臋 ma艂om贸wny, nam pozwalaj膮c mi臋dzy sob膮 plotkowa膰, po czym od偶y艂 na nowo i do wzmo偶onego brylowania przyst膮pi艂. Najwidoczniej obmy艣li艂 ju偶 sobie drog臋 do celu i niczego nie musia艂 si臋 wyrzeka膰. Zrozumia艂e to by艂o, mia艂 wszak przed sob膮 nie tylko ten jeden wiecz贸r, ale tak偶e liczne dni nast臋pne鈥

W chwili kiedy Monika spyta艂a go, w jakim hotelu si臋 zatrzyma艂, on za艣 ju偶 zacz膮艂 odpowiada膰, 偶e nie za艂atwi艂 sobie 偶adnej rezerwacji, zadzwoni艂 telefon. Poderwa艂am si臋 z nadziej膮, 偶e to mo偶e Gaston.

I rzeczywi艣cie, by艂 to Gaston.

- No wi臋c, moja mi艂a, jestem tutaj - rzek艂 z jak膮艣 osobliw膮 skruch膮.

Zaniepokoi艂am si臋. - Gdzie?

- Tu, w Warszawie. Chcia艂em ci zrobi膰 niespodziank臋 i pojawi膰 si臋 u ciebie z zaskoczenia, ale okazuje si臋, 偶e nie dam rady. Przylecia艂em wieczornym samolotem, wzi膮艂em taks贸wk臋 i 偶aden z nas, ani kierowca, ani ja, nie umiemy do ciebie trafi膰.

Najpierw pomy艣la艂am, 偶e chyba 藕le s艂ysz臋, bo to zbyt pi臋kne, 偶eby mog艂o by膰 prawdziwe, potem szybko samej sobie z艂o偶y艂am gratulacje za odebranie tego telefonu w gabinecie, wreszcie rado艣膰 we mnie gejzerem wybuch艂a. Je艣li mia艂 nadziej臋, 偶e si臋 uciesz臋, z pewno艣ci膮 przekroczy艂am wszelkie jego oczekiwania.

Opanowa艂am si臋 z wielkim trudem i tylko po to, 偶eby rozmawia膰 jako tako zrozumiale.

- Powiedz dok艂adnie, gdzie jeste艣!

- Dok艂adnie nie potrafi臋. Gdzie艣 w okolicy Magdalenki. - O Bo偶e! - j臋kn臋艂am i wpad艂a mi szcz臋艣liwa my艣l do g艂owy. - Czekaj, ja oddam s艂uchawk臋 Romanowi, a ty temu swojemu kierowcy i niech oni uzgodni膮, gdzie si臋 mog膮 spotka膰. Wiedz膮 to znacznie lepiej od nas鈥

Roman鈥 A, do diab艂a, zaprowadz臋 wsz臋dzie te dzwonki na s艂u偶b臋, je艣li zaczn臋 wzywa膰 go krzykiem, Monika i Armand si臋 zainteresuj膮, a w艂a艣nie figa, nic im nie powiem鈥 Gdzie偶 ten Roman鈥?! .

Ledwo wyjrza艂am z gabinetu, ju偶 go dostrzeg艂am, czuwa艂, jak zwykle, w pobli偶u, jasne, skoro pojawi艂 si臋 Armand, Roman odgadywa艂, 偶e b臋dzie potrzebny. Gor膮czkowo wetkn臋艂am mu s艂uchawk臋 do r臋ki, w dw贸ch s艂owach wyja艣niaj膮c spraw臋, ucieszy艂 si臋 niemal tak samo jak ja, poleci艂am jecha膰 tam do nich, znale藕膰 t臋 taks贸wk臋, przywie藕膰 Gastona osobi艣cie i ostrzec go po drodze, opisa膰 okropn膮 sytuacj臋, jaka si臋 tu wytworzy艂a. Zaskakiwa膰 chcia艂am Armanda i Monik臋, ale przecie偶 nie Gastona! Oni za艣, prosz臋 bardzo, niech go zobacz膮 znienacka, Armand szczeg贸lnie, ju偶 tak pewny siebie.

Nim wr贸ci艂am do jadalni, postanowi艂am przygasi膰 nieco ten blask, jaki zacz膮艂 bi膰 ze mnie, sama ujrza艂am go w lustrze. Mimo wysi艂ku, ponurej twarzy pokaza膰 nie zdo艂a艂am.

Monika, do kt贸rej, skojarzonej jako艣 niepoj臋cie z dawn膮 baronow膮 Ta艅sk膮, ju偶 si臋 ca艂kowicie przyzwyczai艂am, mimochodem uczyni艂a uwag臋, 偶e musia艂am chyba dobr膮 wiadomo艣膰 otrzyma膰, Armand drwi膮co napomkn膮艂 o osobie rozm贸wcy, bez w膮tpienia odgadywa艂 Gastona, s膮dzi艂 jednak, 偶e dzwoni艂 z Pary偶a. Nie podj臋艂am tematu, ale on nie popu艣ci艂, na paryskie plotki si臋 rzuci艂, Monika zna艂a wszak doskonale Ew臋 i Karola Borkowskich, wiedzia艂a o Montilly, owe plotki by艂y jej bliskie. Armand skorzysta艂 z okazji, wpl膮ta艂 w nie Gastona, jasno mi da艂 do zrozumienia, 偶e pan de Montpesac na weekend si臋 gdzie艣 wybiera, podobno w czaruj膮cym towarzystwie. Omal na ten komunikat 艣miechem nie wybuchn臋艂am, ale i tak przyj臋艂am go tak rado艣nie, jakby Gaston mnie nic nie obchodzi艂. M艣ciwie pomy艣la艂am, 偶e im wi臋kszych nadziei Armand nabierze, tym g艂臋bsze b臋dzie jego rozczarowanie.

Na my艣l, 偶e lada chwila Roman mi tu Gastona przywiezie, wpad艂am w humor szampa艅ski i o prawdziwym szampanie przypomnia艂am sobie. Zapasy jakie艣 w domu wszak musia艂am mie膰, wysun臋艂am si臋 do kuchni, gdzie Siwi艅scy rzeczywi艣cie kolacj臋 jedli, o kolejnym go艣ciu ju偶 wiedzieli, Roman im powiedzia艂, szampana do lodu wstawi膰 kaza艂am. Do zamra偶alnika 艣ci艣le bior膮c, bo w samej lod贸wce nie do艣膰 szybko by si臋 och艂odzi艂. Wr贸ci艂am do jadalni.

Monika zmian臋 atmosfery dostrzeg艂a, dostosowa艂a si臋 do niej natychmiast, niezmiernie zaintrygowana. Zaiskrzy艂o si臋 wr臋cz mi臋dzy nami. Jasnowidzenie mnie jakie艣 ogarn臋艂o, w my艣lach Armanda czyta艂am niczym w ksi膮偶ce otwartej. By艂 pewien, 偶e plotk膮 o Gastonie zatru艂 moje uczucia, 偶e, ura偶ona 艣miertelnie, zem艣ci膰 si臋 od razu postanowi艂am, jego za narz臋dzie tej zemsty obieraj膮c. Talent trzeba mu by艂o przyzna膰 wielki, bo razem mnie i Monik臋 uwodzi艂, a ka偶da z nas mog艂a by膰 艣wi臋cie przekonana, 偶e tylko o ni膮 mu chodzi.

Zegar 艣cienny mia艂am przed oczami i spogl膮da艂am na艅 nieznacznie. Roman odjecha艂 tak, 偶e go wida膰 i s艂ycha膰 nie by艂o, nie wiedzia艂am, jak d艂ugo ta wyprawa potrwa, ale s膮dzi艂am, 偶e do godziny najwy偶ej. Tymczasem niespodziank臋 mi sprawi艂, bo ledwie trzydzie艣ci pi臋膰 minut min臋艂o, jak 艣wiat艂a reflektor贸w w bramie si臋 ukaza艂y.

- Go艣cie鈥? - zaciekawi艂a si臋 Monika, ju偶 i tak wprost zach艂annie zainteresowana wieczorem, kt贸ry nie ca艂kowicie rozumia艂a. - O, tylko jedna sztuka - odpar艂am ze 艣miechem, nie mog膮c ju偶 rado艣ci pohamowa膰, i po艣pieszy艂am ku drzwiom ow膮 jedn膮 sztuk臋 powita膰.

Roman, nie wiem, czy sam z siebie, czy te偶 odgad艂 moje intencje, zatrzyma艂 samoch贸d tak, 偶e z okien jadalni nie by艂o go wida膰. Na tarasiku przed wej艣ciem pad艂am Gastonowi w ramiona, kichaj膮c na wszelki umiar i opami臋tanie. Wiedzia艂 od Romana ju偶 chyba wszystko, bo jeden tylko komentarz wyg艂osi艂.

- Si艂a wy偶sza musia艂a mnie natchn膮膰 i sam siebie podziwiam za a偶 tak trafn膮 decyzj臋 - rzek艂 uroczy艣cie i jeszcze w holu, zatrzymawszy si臋, otworzy艂 mi przed nosem jubilerskie pude艂eczko.

Nie przypominam sobie, 偶eby cokolwiek, ju偶 wszystko jedno w kt贸rych czasach, sprawi艂o mi kiedykolwiek r贸wnie wielk膮 przyjemno艣膰, jak w艂o偶enie na palec brylantu, rubinami otoczonego. Przepi臋kny by艂! Ale nawet gdyby ca艂y pier艣cionek stanowi艂 blach臋 z kawa艂kiem brukowca, te偶 uszcz臋艣liwi艂by mnie niebotycznie.

Z Gastonem pod r臋k臋 wkroczy艂am do jadalni.

- Moniko, pozw贸l鈥 Gaston de Montpesac, m贸j narzeczony. Panowie si臋 znaj膮鈥

Monika, w臋sz膮c ju偶 wielk膮 intryg臋, zgo艂a 艣wiat艂em rozb艂ys艂a. Armandowi doprawdy nale偶a艂y si臋 s艂owa uznania, bo ledwo na moment szcz臋ki zacisn膮艂, a zaraz potem swobodnie si臋 zachowa艂. Nie darowa艂am mu jednak偶e.

- W pe艂ni popieram opini臋, 偶e pan de Montpesac sp臋dza weekend w czaruj膮cym towarzystwie - wytkn臋艂am mu r贸wnie s艂odko, jak jadowicie.

Tych s艂贸w, rzecz jasna, Roman nie m贸g艂 s艂ysze膰 i Gastonowi powt贸rzy膰, ale i na Gastonie nie zawiod艂am si臋 wcale. Odgad艂 jakie艣 judzenie, ze 艣miechem potwierdzi艂, jakoby ju偶 od tygodnia wszem i wobec oznajmia艂 swoje zdro偶ne ch臋ci, rodzaju towarzystwa tylko nie precyzowa艂, wi臋c r贸偶nie mo偶na go by艂o rozumie膰. Usadzi艂am go przy stole tak zr臋cznie, 偶e zaj膮艂 miejsce pana domu.

B艂ogo艣膰, niebia艅ska wprost, sprawi艂a, 偶e uspokoi艂am si臋 ca艂kowicie i poniecha艂am wszelkich sztuk. Pu艣ci艂am wszystko na 偶ywio艂, na pastw臋 losu. Okropnie by艂am ciekawa, co teraz Armand wymy艣li, uprze si臋 zosta膰 u kuzynki czy jednak poszuka hotelu, od razu postanawiaj膮c, 偶e, je艣li zostanie, w jego oczach zajm臋 z Gastonem wsp贸ln膮 sypialni臋. Ludziom ka偶臋 pilnowa膰, 偶eby mi w nocy domu nie podpali艂鈥

Nie, jednak偶e nie zosta艂. Wp艂yw na to mia艂a Monika, kt贸ra z up艂ywem czasu i przy szampanie dos艂ownie rozkwita艂a w oczach. Biedna dawna pani Ta艅ska, gdyby dysponowa艂a takimi 艣rodkami i tak膮 swobod膮, jak ta obecna, pewnie oszala艂aby ze szcz臋艣cia i furor臋 zrobi艂a co najmniej og贸lnokrajow膮.

Nie mog艂a przecie偶 jecha膰 sama po tej ilo艣ci alkoholu; musia艂 j膮 kto艣 odwie藕膰. Armand, w przekonaniu, i偶 dotar艂 do celu, r贸wnie偶 si臋 zbytnio nie ogranicza艂, w rezultacie Roman odwi贸z艂 ich obydwoje, prze艂o偶ywszy tylko walizy Armanda do naszego samochodu. Wysiedli pod domem Moniki i mia艂am go z g艂owy.

I nareszcie, po tylu udr臋kach, mia艂am Gastona dla siebie鈥

- Przyjmij ode mnie wyrazy wdzi臋czno艣ci - rzek艂a mi nazajutrz Monika przez telefon. - Ch艂opak jak brzytwa, nie do poj臋cia, 偶e go nie chcesz, ale w艂a艣ciwie, przy tym twoim, przestaj臋 si臋 dziwi膰. Te偶 cholernie przystojny i ma w sobie co艣. Bierzecie 艣lub?

- Tak. W pa藕dzierniku.

- Rozumiem. No i wiesz, soliter na palcu鈥! To milioner? - Nie wiem. Wszystko mi jedno. Biedny nie jest z pewno艣ci膮.

- Daj ci Bo偶e zdrowie. Ale powiem ci, 偶e spektakl by艂 super, w 偶yciu bym nie przypuszcza艂a, 偶e trafi mi si臋 takie przedstawienie, fantazja! To ma drugie dno, oczywi艣cie?

Wiedzia艂am doskonale, co ma na my艣li, przy艣wiadczy艂am, obiecuj膮c, 偶e opowiem wszystko przy okazji. Rozciekawiona by艂a szale艅czo, ale zarazem zaj臋ta Armandem. Zapowiedzia艂a wsp贸ln膮 wizyt臋 po po艂udniu, bo w ko艅cu zosta艂y u mnie oba ich samochody i chcieli je odebra膰. Zgodzi艂am si臋 bez 偶adnego oporu, nic na 艣wiecie nie mog艂o mi w tej chwili zepsu膰 przecudownego nastroju.

Uzgodnili艣my z Gastonem, 偶e 艣lub we藕miemy w Polsce, . zwyczajowo w miejscu zamieszkania panny m艂odej, co, zdaje si臋, by艂o zgodne z prawem. Roman obieca艂 sprawdzi膰 te kwestie w poniedzia艂ek, w urz臋dzie stanu cywilnego. Chcia艂am wzi膮膰 tak偶e 艣lub ko艣cielny, jako wdowa mog艂am, Gaston r贸wnie偶, bo, aczkolwiek rozwiedziony, ko艣cielnego nie bra艂 i nie mia艂 teraz 偶adnych przeszk贸d.

- Przyznam ci si臋, 偶e odwala艂em robot臋 dzie艅 i noc bez przerwy, 偶eby si臋 wyrwa膰 na te dwa dni - wyzna艂 mi przy 艣niadaniu, zdaje si臋, 偶e wyj膮tkowo p贸藕nym. - Zlece艅 mamy od groma i troch臋, nagle 艣wiat si臋 na nas rzuci艂. Jean鈥揚aul, m贸j wsp贸lnik, oszala艂 ze szcz臋艣cia, pieni膮dze s膮 mu potrzebne na operacj臋 偶ony, ja mam boki, ale on 偶yje z pracy, wi臋c sama rozumiesz. Tyle 偶e na razie, we wrze艣niu, wszystko jest na mojej g艂owie. Ale鈥 no dobrze, przyznam si臋鈥 nagle zrobi艂o mi si臋 co艣 takiego鈥 a偶 mi trudno to sprecyzowa膰鈥 poczu艂em, 偶e musz臋 ci臋 widzie膰, po prostu musz臋, bo inaczej ci臋 strac臋 na zawsze. Nie mam sk艂onno艣ci samob贸jczych, ale na tak膮 my艣l znalaz艂em si臋 wr臋cz u progu鈥 No i prosz臋, Guillaume鈥 Nie kryj臋, 偶e do艂o偶y艂a mi tak偶e pani 艁臋ska. Przylecia艂bym, nawet gdyby z tego powodu nazajutrz mia艂 nast膮pi膰 koniec 艣wiata.

Na koniec 艣wiata szcz臋艣liwie jako艣 si臋 nie zanosi艂o. Gaston zatroska艂 si臋 natomiast tymi naszymi r贸偶nymi krajami, tu ja mam dom, tam on ma prac臋, czy zgodz臋 si臋 mieszka膰 w Pary偶u? Istniej膮 szanse, 偶e fili臋 pracowni zdo艂a otworzy膰 w Warszawie, ostatecznie jest to stolica dosy膰 du偶ego kraju, w贸wczas po艂ow臋 czasu tutaj by sp臋dza艂, ale w ten spos贸b musieliby艣my mie膰 r贸wnocze艣nie dwa domy鈥

Odzyska艂am ju偶 odrobin臋 rozumu i nie mia艂am najmniejszego zamiaru wyzna膰 mu, 偶e zgodzi艂abym si臋 mieszka膰 z nim na biegunie p贸艂nocnym, w le艣nym sza艂asie, albo zgo艂a na ksi臋偶ycu, a dom贸w mog艂abym prowadzi膰 nawet i dwadzie艣cia. Z pob艂a偶liwym umiarem ukoi艂am jego niepok贸j, starannie kryj膮c dzik膮 ch臋膰 polatania samolotem, czego jeszcze do tej pory nie uda艂o mi si臋 osi膮gn膮膰. Ile偶 to czasu, z dojazdem do domu licz膮c, wszystkiego raptem trzy godziny, wielkie rzeczy鈥

Uzgodnili艣my ca艂膮 reszt臋. Monika przyjecha艂a razem z Armandem, posiedzieli chwil臋 i zaraz odjechali, zabieraj膮c samochody. Po ich odje藕dzie dopiero przysz艂o mi na my艣l, 偶e jutro b臋d臋 mia艂a trudny dzie艅, bo zabrawszy Gastona na owo przyj臋cie do Moniki, b臋d臋 musia艂a ukry膰 przed nim, 偶e pierwszy raz widz臋 na oczy swoich znajomych i przyjaci贸艂. Ale taka by艂am szcz臋艣liwa, 偶e nic nie wydawa艂o mi si臋 zbyt trudne.

I dopiero jako艣 pod wiecz贸r strzeli艂a we mnie okropna my艣l, kt贸ra powolutku wy艂azi艂a z dna mojej duszy. Armand okazywa艂 spok贸j, zadowolony by艂 z siebie wr臋cz podejrzanie, jakby zrezygnowa艂 ze mnie, oboj臋tne, 偶ywej czy martwej, i na pieni膮dzach po艂o偶y艂 ostateczny krzy偶yk. Niemo偶liwe. Niepodobne do niego. Od pieni臋dzy zale偶a艂a ca艂a jego dalsza egzystencja, a Monika Ta艅ska a偶 tak bogata nie by艂a鈥

Wypracowa艂 sobie now膮 koncepcj臋鈥? Czy przypadkiem nie wymy艣li艂, 偶eby zabi膰 Gastona鈥?

O, nie trzyma艂am w sobie tej potwornej my艣li! Podzieli艂am si臋 ni膮 z Gastonem natychmiast, bo a偶 mi wszystko zdr臋twia艂o. Nie przej膮艂 si臋 zbytnio, argumentowa艂 nawet do艣膰 logicznie, 偶e wobec wszystkich dotychczasowych podejrze艅, nowe zab贸jstwo to dla Armanda by艂by gw贸藕d藕 do trumny, a kretynem przecie偶 nie jest, 偶e tym sposobem nie sk艂oni mnie chyba do zgody na ma艂偶e艅stwo z nim, i 偶e nic mu w og贸le z takiej zbrodni nie przyjdzie, bo m贸j testament i tak odbiera mu jakiekolwiek szanse na spadek. Rozumia艂am, co do mnie m贸wi, ale okropny niepok贸j mi pozosta艂.

G艂upio bardzo za偶膮da艂am, 偶eby na siebie uwa偶a艂. Sama nawet nie wiedzia艂am, jak to uwa偶anie mia艂oby wygl膮da膰, powinien przesta膰 je藕dzi膰 samochodem? Nie chodzi膰 pod murami budynk贸w, bo jaka艣 ceg艂a mo偶e mu spa艣膰 na g艂ow臋? Nie je艣膰 i nie pi膰 niczego, je艣li mu tego nie poda kochaj膮ca r臋ka? Unika膰 ludzi, zamkn膮膰 si臋 w piwnicy? Co za bzdura! A jednak ba艂am si臋 Armanda i koniec!

Na przyj臋cie do Moniki Gaston pojecha艂 bardzo ch臋tnie, m贸wi膮c, 偶e jak najszybciej chce pozna膰 ca艂e moje 艣rodowisko, wszystkich znajomych i przyjaci贸艂, wej艣膰 w moje 偶ycie tak, jak ja wejd臋 w jego egzystencj臋. Wyda艂o mi si臋 to s艂uszne. Teoretycznie, z opowiada艅, wiedzia艂am ju偶 o nim mn贸stwo, w przeciwie艅stwie do mnie mia艂 jak膮艣 bli偶sz膮 rodzin臋, cioteczn膮 siostr臋, przyrodniego brata, tu, w Polsce, nawet jak膮艣 ciotk臋, mieszkaj膮c膮 w Ko艂obrzegu, bo morski klimat jej s艂u偶y艂. Na nast臋pny weekend zaplanowali艣my sobie wyjazd do Ko艂obrzegu鈥

Z dr偶eniem serca, ale i nieco roz艣mieszona, przekroczy艂am bram臋 ogrodu Moniki. Nie by艂 wielki, o ile偶 mniejszy od mojego, ale przyjemny i 艂adnie urz膮dzony. Rzuci艂a si臋 tam na mnie od razu m艂oda osoba, kt贸rej twarz przysi臋g艂abym, 偶e kiedy艣 widzia艂am, wysz艂o na jaw, 偶e jest to Jola Burzycka, po k膮dzieli z Porajskich pochodz膮ca, uszcz臋艣liwiona moim widokiem, bo podobno w kwestii rozwodu z Januszkiem doskona艂ych rad jej udziela艂am. Dominik W膮sowicz tak podobny si臋 okaza艂 do barona W膮sowicza, mojego adoratora, 偶e gdyby nie tusza nieco mniejsza i okulary, wr臋cz upiera艂abym si臋 przy to偶samo艣ci osoby. Ma艂o m贸wi膮c, a du偶o s艂uchaj膮c, rozszyfrowa艂am jako艣 ich wszystkich, w czym pom贸g艂 Gaston, bo mu si臋 przedstawiali.

Armand gra艂 rol臋 pana domu, z czego po pierwsze ucieszy艂am si臋 nadzwyczajnie, a po drugie wywnioskowa艂am, 偶e Monika Ta艅ska akurat 偶adnego sta艂ego amanta nie mia艂a. Ca艂kiem jak sto pi臋tna艣cie lat temu鈥

A, do diab艂a z tymi stoma i pi臋tnastoma laty鈥!

Razem wzi膮wszy, ogromn膮 korzy艣膰 z przyj臋cia odnios艂am i, Gastona maj膮c przy boku, bawi艂am si臋 doskonale. W dodatku nazajutrz nie o poranku odjecha艂, tylko wczesnym popo艂udniem, przedtem bowiem, wedle instrukcji Romana, kt贸ry wszystkiego si臋 wywiedzia艂, z艂o偶yli艣my wsp贸lnie odpowiednie dokumenty w urz臋dzie stanu cywilnego.

Trzeba przyzna膰, 偶e przy tym ci臋偶k膮 chwil臋 prze偶y艂am, metryka moja bowiem okaza艂a si臋 koniecznie potrzebna. Do tego akt zgonu mojego pierwszego m臋偶a. Na my艣l, 偶e na tych papierach daty z zesz艂ego wieku ujrz臋, a偶 na moment zdr臋twia艂am i ba艂am si臋 spojrze膰. Roman, obecny przy ich wydobywaniu, wzrokiem mnie uspokoi艂, odwagi doda艂, i s艂usznie. Nie wiadomo jakim cudem by艂y w porz膮dku鈥

Z ksi臋dzem w najbli偶szym ko艣ciele te偶 uda艂o si臋 wszystko za艂atwi膰 i termin obu 艣lub贸w, cywilnego i ko艣cielnego, wyznaczono nam jeden po drugim, cywilny na siedemnastego, a ko艣cielny na osiemnastego pa藕dziernika.

Po czym Gaston odlecia艂. Pierwszy raz z bliska ujrza艂am lotnisko i samoloty, unosz膮ce si臋 w powietrze, a tak偶e te, zni偶aj膮ce si臋 z nieba i siadaj膮ce na ziemi niczym ptaki jakie艣 nadnaturalnych rozmiar贸w. Oczu od tych widok贸w nie mog艂am oderwa膰 i zdaje si臋, 偶e ca艂y czas kurczowo 艣ciska艂am Romana za r臋kaw. O, bez niego chyba w og贸le ba艂abym si臋 patrze膰!

Gaston odlecia艂, ale Armand zosta艂 i nawet by艂am z tego bardzo zadowolona. Mnie ju偶 艣mier膰 od niego nie grozi艂a, kopia testamentu w biurku sta艂a si臋 moj膮 tarcz膮, a za to na tak膮 odleg艂o艣膰 Gastonowi nic z艂ego zrobi膰 nie m贸g艂. Ponadto w臋ch mi m贸wi艂, 偶e Monika Ta艅ska, niech jej b臋dzie na zdrowie, zaabsorbowa艂a go tak umiej臋tnie, 偶e nawet przy swych zdolno艣ciach z jej szpon贸w nie umia艂 si臋 wypl膮ta膰. S艂usznie w dawnych czasach baronowa Ta艅ska uwa偶ana by艂a za kobiet臋 niebezpieczn膮!

Drugi samoch贸d by艂 nam potrzebny, peugeot zosta艂 w Pary偶u, ale tu Roman w jednej chwili kupi艂 dla mnie toyot臋, kt贸ra od razu mi si臋 spodoba艂a i sama zacz臋艂am je藕dzi膰 wsz臋dzie, chciwie poznaj膮c sw贸j kraj i swoje miejsce zamieszkania. Polska to by艂a naprawd臋, prawdziwa, bez 偶adnych obcych przymus贸w, j臋zyka w szkole innego ni偶 w艂asny dzieci uczy艂y si臋 dobrowolnie, z napis贸w wszelkich cyrylica znik艂a, jakby jej nigdy nie by艂o. Wi臋cej znacznie francuski i angielski si臋 pokazywa艂, ale to mi nawet przyjemno艣膰 sprawia艂o, bo jakim艣 sposobem zbli偶a艂o nas do Europy. Ponadto te偶 by艂o dobrowolne, nikt nikogo do tego nie zmusza艂.

I wszystko by艂oby cudownie, gdyby nie moje zdrowie, kt贸re nagle zacz臋艂o si臋 psu膰.

Nie chorowa艂am w艂a艣ciwie nigdy. Teraz wiedzia艂am ju偶, i偶 by艂 to wynik mojego wychowania, doskona艂e po偶ywienie, mn贸stwo owoc贸w, kt贸re tak cz臋sto jad艂am potajemnie, mn贸stwo 艣wie偶ego powietrza, mn贸stwo ruchu, op贸r przeciwko zbyt d艂ugiemu siedzeniu grzecznie w salonie鈥 wszystko to razem sprawi艂o, 偶e wyros艂am na dziewczyn臋 siln膮 i zdrow膮 a偶 nazbyt, jak na 贸wczesne obyczaje. W dziedzinie chor贸b 偶adnych w艂asnych do艣wiadcze艅 nie mia艂am.

Kiedy zatem po normalnym 艣niadaniu ogarn臋艂y mnie nagle straszliwe md艂o艣ci, a偶 ca艂ego posi艂ku musia艂am si臋 pozby膰, po womitach za艣 szarpi膮cych zawr贸t g艂owy okropny poczu艂am, przerazi艂am si臋 艣miertelnie. Jednak偶e Armand zdo艂a艂鈥 Szaleniec鈥! Ledwo raz tu by艂 bez Moniki, mnie nie zasta艂, a jednak zdo艂a艂 trucizn臋 podrzuci膰!

Jak膮鈥?! I czy uda艂o mi si臋 wyrzuci膰 j膮 z siebie鈥?! I w czym jeszcze ona si臋 znajdzie鈥?! I jakim cudem ja jedna zosta艂am zatruta, wszak i Zuzia, i Siwi艅scy, i Roman jedli to samo鈥!

Nie rozdziela艂am po偶ywienia pa艅stwa i s艂u偶by, nie zamyka艂am kredens贸w. Jakim艣 tajemniczym instynktem wiedziona, nie wiadomo na jakiej podstawie, pojmowa艂am, 偶e by艂oby to niew艂a艣ciwe, 偶e takich rzeczy dzi艣 si臋 nie robi. Te same potrawy Siwi艅ska gotowa艂a dla wszystkich. Gdybym chocia偶 wino pi艂a, ale nie, sk膮d, na 艣niadaniowej herbacie poprzesta艂am i te偶 j膮 inni pili. Wi臋c jakim cudem鈥?

Po tych doznaniach chorobowych przysz艂am do siebie nawet do艣膰 szybko. Nic nikomu nie rzek艂am, obserwowa艂am tylko pilnie, jak si臋 s艂u偶ba czuje. Najmniejszych oznak s艂abo艣ci nie dostrzeg艂am w nikim, na wszelki wypadek potajemnie wyrzuci艂am czekoladki, ju偶 napocz臋te, kt贸re podobno Armand przyni贸s艂, do kanalizacji je po jednej wsypa艂am, 偶eby ich psy nie zjad艂y. Produkty spo偶ywcze w kuchni obejrza艂am z uwag膮 pod pozorem szukania 艣ledzi marynowanych, na kt贸re nagle nabra艂am ochoty. By艂o to zreszt膮 prawd膮, ni z tego, ni z owego apetyt na 艣ledzie marynowane poczu艂am zgo艂a szale艅czy, nic innego do ust bym nie wzi臋艂a, jak tylko te 艣ledzie. Znalaz艂y si臋, owszem, rolmopsy, niedawno sporz膮dzone, p贸艂 s艂oika ich jeszcze zosta艂o. Zjad艂am je z tak膮 zach艂anno艣ci膮, 偶e prawie mia艂am 艂zy szcz臋艣cia w oczach, ale te偶, trzeba przyzna膰, 偶e po zmarnowanym 艣niadaniu czu艂am si臋 zdrowo g艂odna.

Zjad艂am je i nic mi nie by艂o.

Md艂o艣ci lekkie odezwa艂y si臋 we mnie nazajutrz przy wstawaniu i zn贸w zawr贸t g艂owy, ale tak s艂aby, 偶e za resztki wczorajszej dolegliwo艣ci go poczyta艂am i spokojnie pojecha艂am na konny spacer. Gwiazdeczka jako艣 ostatnimi dniami normalne pos艂usze艅stwo okazywa艂a i 偶adnych foch贸w nie stroi艂a, wi臋c mia艂am z tej przeja偶d偶ki sam膮 przyjemno艣膰. Po powrocie natomiast鈥

Siwi艅ska najwidoczniej s艂onin臋 i boczek na smalec zacz臋艂a topi膰, bo przez kuchenne okno zapach mnie zalecia艂. Co potem nast膮pi艂o, lepiej nie m贸wi膰, by艂am pewna, 偶e umr臋 w m臋czarniach, wezwa膰 Gastona chcia艂am, jednak偶e do wydania nie tylko polece艅, ale nawet g艂osu, si艂 mi zabrak艂o. Zdziwiona, 偶e wci膮偶 jeszcze 偶yj臋, opu艣ci艂am wreszcie 艂azienk臋 i na fotelu przy oknie usiad艂am, oddychaj膮c g艂臋boko.

Lekarz by艂 mi potrzebny, to mi nareszcie za艣wita艂o w g艂owie. Sk膮d偶e go mia艂am wzi膮膰? O Bo偶e, Philipa Villon z Francji 艣ci膮ga膰鈥? Nonsens, niemo偶liwe, 偶eby w Warszawie nie by艂o lekarzy, jak偶e si臋 z nimi spraw臋 za艂atwia? Nie zna艂am 偶adnego, nie wiedzia艂am w og贸le, gdzie i jak go szuka膰!

By艂abym zadzwoni艂a do Moniki, gdyby nie obawa, 偶e u niej natkn臋 si臋 na Armanda, a jemu z pewno艣ci膮 nie chcia艂am z choroby si臋 zwierza膰. Kogo wi臋c zapyta膰? Romana oczywi艣cie, on mi przecie偶 wszystkie sprawy za艂atwia艂, jedyny,, kt贸ry wiedzia艂, sk膮d moje trudno艣ci si臋 bior膮!

A jednak tym razem jaka艣 dziwnie skr臋powana by艂am. I niby dlaczego? Wszak on pierwszy m贸g艂 poj膮膰, 偶e Armand usi艂uje mnie otru膰, innym osobom musia艂abym B贸g wie co t艂umaczy膰. Ale tak zostawi膰 sprawy nie mog艂am, jakie艣 leczenie by艂o mi niezb臋dne.

Przemog艂am si臋.

- Chyba panu Guillaume sztuka si臋 powiod艂a - rzek艂am ponuro, wezwawszy go, wci膮偶 siedz膮c przy tym otwartym oknie. - Stru艂am si臋 czym艣. Czy Roman wie, jak si臋 tu wzywa doktora?

- To znaczy, 偶e zwariowa艂 - odpar艂 Roman z wielk膮 stanowczo艣ci膮. - Albo na pieni膮dzach krzy偶yk po艂o偶y艂 i tylko si臋 m艣ci. Doktora mo偶na wezwa膰, oczywi艣cie, nawet wiem o dobrym, ale radzi艂bym ja艣nie pani inaczej. Jakie艣 badania mog膮 by膰 potrzebne, analizy, wi臋c mo偶e lepiej do lecznicy pojecha膰, gdzie wszystkie specjalno艣ci s膮 na miejscu i wszystko da si臋 sprawdzi膰 na poczekaniu. Je艣li ja艣nie pani przecierpi do jutra, ja t臋 spraw臋 za艂atwi臋, pojedziemy i nawet czeka膰 nie b臋dzie potrzeby.

Zgodzi艂am si臋. Ju偶 zn贸w si臋 czu艂am doskonale i by艂am pewna, 偶e jutra do偶yj臋. Pi膮tek to mia艂 by膰, wieczorem Gaston przylatywa艂, sama my艣l o nim zdrowia mi dodawa艂a. Do tego stopnia, 偶e z pewno艣ci膮 zaniedba艂abym kuracj臋, gdyby nie to, 偶e o poranku okropne objawy wyst膮pi艂y, tyle 偶e mniejsze ju偶 i kr贸tsze, dostateczne jednak偶e, 偶eby mnie porz膮dnie przestraszy膰. Pojecha艂am do owej lecznicy.

Za艣 o godzinie drugiej po po艂udniu wstyd mi by艂o przed sam膮 sob膮 i nie wiedzia艂am, gdzie oczy podzia膰. Doros艂a kobieta, tak 艣miertelnie g艂upia, 偶e nic jej do g艂owy nie przysz艂o! Zatrucie, cha, cha鈥!

Najzwyczajniej w 艣wiecie by艂am w ci膮偶y.

Sama postanowi艂am po Gastona pojecha膰 na lotnisko, bo tylko w cztery oczy mog艂am nowin臋 wielk膮 mu powierzy膰, Bogu przy tym 偶arliwie dzi臋kuj膮c, 偶e mnie ustrzeg艂 od za偶y艂o艣ci z Armandem. Gdybym si臋 z nim wyg艂upi艂a鈥 A偶 dech mi zapar艂o na my艣l, 偶e teraz sprawcy sama nie by艂abym pewna, a on mo偶e nawet sobie zas艂ug臋 by przypisa艂. A tak, 偶e nikt inny mnie nie tkn膮艂, jak tylko Gaston, mog艂am mie膰 pewno艣膰 triumfuj膮c膮!

Uzupe艂nienie zakup贸w okaza艂o si臋 niezb臋dne, wys艂a艂am zatem do market贸w Romana z Siwi艅sk膮, ka偶膮c wybiera膰 co najlepsze, sama upi臋kszaniem w艂asnej osoby zaj臋ta. Niecierpliwo艣膰 jednakie tak mnie pcha艂a, 偶e niemal tu偶 za nimi wyjecha艂am, cho膰 jeszcze by艂o za wcze艣nie, a Zuzia za mn膮 z grzebieniem biega艂a. Nikt ju偶 w domu nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, kt贸rym kuzynem jestem zaj臋ta, i nawet o dacie 艣lubu wszyscy wiedzieli, mo偶liwe, 偶e ode mnie, Gastona przy tym w pe艂ni aprobowali, bo od pierwszej chwili dawa艂 si臋 lubi膰, a przy tym polski j臋zyk zna艂. Roman mu chyba takie reklam臋 zrobi艂, a wiadomo przecie偶, jak 偶yczliwo艣膰 domownik贸w 偶ycie u艂atwia.

Wyje偶d偶aj膮c z bramy, jeszcze w oddali mercedesa widzia艂am. Pojecha艂am za nim asfaltow膮 ulic膮 przy lesie.

I nagle, mimo przej臋cia t膮 upragnion膮 odmian膮 w moim 偶yciu, z g艂ow膮 i sercem pe艂nymi Gastona, jakim艣 cudem w艣r贸d zaro艣ni臋tej 艂膮ki dostrzeg艂am bialo鈥搝ielon膮 barier臋. Mign臋艂a mi w oddali za krzewami i wysok膮 traw膮. Nie przez ni膮, ale obok niej musia艂am przejecha膰, cho膰 w odleg艂o艣ci si臋 wznosi艂a, niejeden raz ju偶 tak przeje偶d偶a艂am i nic si臋 nie dzia艂o, ale teraz nagle jakby mi wszystko w 艣rodku skamienia艂o. Na my艣l, 偶e tu偶 za ni膮 mia艂abym si臋 nagle znale藕膰 w wolancie na przyk艂ad, cho膰by i sama powo偶膮c, w kostiumiku o kr贸tkiej sp贸dniczce, z moim pa艂acem za plecami, z Armandem na karku, z Gastonem w Pary偶u, bez uzgodnionej daty 艣lubu, bez telefonu, bez 艣wiat艂a elektrycznego, bez 艂azienek鈥 no, mo偶e z jedn膮, kt贸r膮 mi wszak ko艅czyli robi膰鈥 bez 偶adnych innych udogodnie艅, w 艣rodku ca艂ego towarzystwa, wpatrzonego we mnie i chciwego plotek鈥 i w ci膮偶y鈥!!!

Wdowa od przesz艂o roku, w brzemiennym stanie鈥!!!

I bez tych lekarzy, bez kliniki l艣ni膮cej czysto艣ci膮, pe艂nej urz膮dze艅, kt贸re 偶ycie mog艂y zapewni膰鈥 Z konowa艂em naszym, z bab膮 wiejsk膮, kt贸ra pluj膮c na palce noworodkowi oczy przemywa艂a, z gro藕b膮 gor膮czki po艂ogowej鈥 W brudzie, co tu ukrywa膰, wszak brudny by艂 ten m贸j wiek dziewi臋tnasty, wszak w jednej wodzie wszystkie talerze by艂y p艂ukane, wszak srebra l艣ni膮ce, ale kurz ca艂y z miejsca na miejsce tylko przep臋dzany鈥 Zmi艂uj si臋, Bo偶e, nade mn膮鈥!!!

Dzik膮 panik膮 ogarni臋ta, by艂abym si臋 z pewno艣ci膮 zatrzyma艂a przed ow膮 granic膮, jak膮 mi przekl臋ta bariera wyznacza艂a, ale do najmniejszego ruchu nie czu艂am si臋 zdolna. Stopy mi na peda艂ach skamienia艂y, r臋ce na kierownicy, samoch贸d jecha艂. Zamkn臋艂am oczy i na moment jakby w pustce jakiej艣 czarnej i potwornej si臋 znalaz艂am鈥

Otworzy艂am oczy, czuj膮c, 偶e co艣 innego w d艂oniach trzymam.

No i trzyma艂am. Lejce. Zgad艂am jakoby w jasnowidzeniu, wolantem jecha艂am po gruntowej drodze, w jednego konia, nie my艣l膮c nawet, rozpozna艂am Patryka po dw贸ch bia艂ych c臋tkach na zadzie. Stary las szumia艂 mi blisko.

Jeszcze ta odr臋twia艂o艣膰 okropna we mnie trwa艂a, kiedy daleko przed sob膮, za os艂onionym zieleni膮 zakr臋tem, ujrza艂am wolno jad膮c膮 karet臋 i ju偶 wiedzia艂am, nie wiadomo sk膮d, 偶e jest to kareta pani Porajskiej. Kurz okropny si臋 nagle wok贸艂 niej podni贸s艂, przez chwil臋 tylko chmur臋 by艂o wida膰, a偶 wy艂oni艂 si臋 z niej powozik w dwa konie, wielkim p臋dem ku mnie lec膮cy. Do 偶adnego my艣lenia nadal nie by艂am zdolna, ale r臋ce same, bez mojego udzia艂u, umiej臋tnie do roboty si臋 wzi臋艂y. Wstrzyma艂y Patryka, na miejscu zawr贸ci艂y wolancik, lekkim k艂usem poprowadzi艂y go w przeciwn膮 stron臋. Przed sob膮 ujrza艂am alej臋, wiod膮c膮 do pa艂acu, kt贸rego kominy ju偶 w艣r贸d drzew si臋 pojawia艂y.

Przed my艣leniem wci膮偶 co艣 si臋 we mnie broni艂o, ale rozumia艂am przynajmniej, co widz臋. Owszem, siebie na ko藕le, w sp贸dniczce do p贸艂 uda, kosiarzy na 艂膮ce obok, kt贸rzy czapki przede mn膮 zdejmowali, szlag niechby trafi艂 te ich czapki, wjazd ju偶 dosy膰 bliski do mojego parku, r臋kawiczki na d艂oniach dok艂adnie takie same, w jakich wyjecha艂am鈥 Wybrzuszenie na palcu dawa艂o si臋 zauwa偶y膰, pusta ciekawo艣膰 mnie zdj臋艂a, czy te偶 jest to zar臋czynowy brylant od Gastona鈥?

Chwil par臋 ledwie min臋艂o, kiedy p臋dz膮cy powozik mnie dogoni艂 i przy wolancie zwolni艂. Spojrza艂am.

- Ja艣nie pani raczy wybaczy膰 - rzek艂 Roman jakim艣 chrapliwym g艂osem i strzeli艂 z bata nad karkiem Patryka, sam膮 grzyw臋 mu ko艅cem musn膮wszy.

Nigdy moje konie nie by艂y bite. Nie pozwala艂am na to, 偶adne zwierz臋 nie zosta艂o nigdy uderzone, g艂os i klepni臋cie nieco silniejsze zawsze wystarcza艂y. Ten strza艂 i to mu艣ni臋cie dla Patryka by艂y niczym piorun z jasnego nieba, dos艂ownie run膮艂 przed siebie, wolant niemal w powietrze si臋 uni贸s艂, dobrze, 偶e powozi膰 od dzieci艅stwa umia艂am, bo inaczej nie wiem, gdzie bym si臋 znalaz艂a. Ptakiem lec膮c, przez bram臋 do parku wpad艂am, w mgnieniu oka znalaz艂am si臋 przed gazonem. Za sob膮 s艂ysza艂am powozik, w kt贸rym na jeden moment dostrzeg艂am z ty艂u siedz膮c膮 M膮czewsk膮, p贸艂przytomn膮 wprost, czerwon膮, kurczowo 艣ciskaj膮c膮 jakie艣 pakunki.

Zatrzyma艂am Patryka bez trudu, bo sam przywyk艂 w tym miejscu jazd臋 ko艅czy膰. Roman lejce rzuci艂 nadbiegaj膮cemu ch艂opakowi, zeskoczy艂 z koz艂a, rzuci艂 si臋 ku mnie i si艂膮 prawie, bez 偶adnego szacunku, z wolantu mnie uni贸s艂, ko艅sk膮 derk膮 gwa艂townie okrywaj膮c. Uporczywie zdrewnia艂a i 艣wiadomie bezmy艣lna, je艣li tak to mo偶na okre艣li膰, rozumia艂am jednak, co czyni i dlaczego.

- Pani Porajska zaraz tu b臋dzie - wysycza艂 mi w ucho rozkazuj膮co. - Ja艣nie pani musi鈥!!!

Dobrze wiedzia艂am, co musz臋. Przede wszystkim s艂u偶by unikn膮膰. Od pasa w d贸艂 t膮 ko艅sk膮 derk膮 opl膮tana, bez s艂owa do w艂asnej sypialni pop臋dzi艂am, klucz w drzwiach przekr臋ci艂am, bo ju偶 Zuzia gdzie艣 mi tam po drodze mign臋艂a, zdar艂am z siebie kostium i domow膮 sukni臋 chwyci艂am. My艣l jednak偶e przez m贸j up贸r zacz臋艂a si臋 przedziera膰, godzina przedwieczorna, jaka tam domowa suknia, ubrana by膰 powinnam! S艂abo艣ci udawa膰 nie dam rady, pani Porajska z daleka m贸j wolant widzia艂a, nikt w ni膮 nie wm贸wi, 偶e dolegliwo艣膰 w艂asnor臋cznym powo偶eniem lecz臋. B艂yskawicznie zmieni艂am zdanie, znalaz艂am str贸j odpowiedniejszy, Zuzi臋 wpu艣ci艂am dopiero, kiedy mi samo zapi臋cie na plecach pozosta艂o. Makija偶 z twarzy jeszcze musia艂am zmy膰鈥

Zbyt d艂ugo pani Porajska w salonie czeka艂a i zbyt wiele os贸b m贸j dziwny powr贸t do domu widzia艂o, 偶ebym mog艂a wyja艣nie艅 wszelkich odm贸wi膰. Zrozpaczona, zbuntowana i w艣ciek艂a, przynajmniej wzburzenia mog艂am nie kry膰, opowiadaj膮c na poczekaniu wymy艣lon膮 katastrof臋, jak to mi si臋 falbana sukni w ko艂o wkr臋ci艂a, ca艂a si臋 obrywaj膮c, i jak tylko ta derka ko艅ska resztki przyzwoito艣ci uratowa艂a. Spod wyraz贸w wsp贸艂czucia pani Porajskiej nagana wyra藕nie wystawa艂a i jako艣 bardzo silnie pr贸bowa艂a dociec, w jakim to celu samotnie na przeja偶d偶k臋 si臋 udawa艂am.

Tu nagle moje opanowanie p臋k艂o. Nie bacz膮c na obecno艣膰 obu m艂odych Porajskich, rzek艂am zuchwale:

- O, 偶e nie na 偶adne romantyczne spotkanie, to pewne. Wszyscy ju偶 chyba wiedz膮, 偶e jedyna osoba, jaka mnie interesuje, jest w艂a艣nie nieobecna. Jak s膮dz臋, do Pary偶a doje偶d偶a albo nawet ju偶 si臋 tam znalaz艂a.

Pani膮 Porajsk膮 zatchn臋艂o. Udaj膮c, 偶e bardzo si臋 dziwi臋 jej zdziwieniem, doda艂am:

- Jak偶e, my艣la艂am, 偶e moja sk艂onno艣膰 do pana de Montpesac powszechnie si臋 rzuca w oczy? Skrywa艂am j膮, p贸ki tu nie przyjecha艂, ale skoro mog臋 mie膰 nadziej臋 na wzajemno艣膰, po c贸偶 mam stwarza膰 jakie艣 inne pozory? I to jeszcze przed najlepszymi przyjaci贸艂mi?

Pani Porajska przej臋艂a si臋 tak, 偶e nawet o w艂asnych c贸rkach zapomnia艂a. Obie udawa艂y, 偶e ogl膮daj膮 albumy, a uszy mia艂y od 艣ciany do 艣ciany. Nie pr贸bowa艂a mnie ju偶 wypytywa膰, wi臋ksz膮 przyjemno艣膰 sprawi艂y jej intrygi, dowiedzia艂am si臋, 偶e Gaston w Pary偶u ma 偶on臋, kochank臋, mo偶e nawet dwie, kilkoro nie艣lubnych dzieci, B贸g wie co jeszcze. Jest graczem nami臋tnym, utracjuszem, bankrutem, w zbrodni臋 jak膮艣 zosta艂 zamieszany, jak偶e ja mog臋 tak lekkomy艣lnie do interesowania si臋 nim przyznawa膰! Wiadomo艣膰 jak膮艣 dosta艂 i prosz臋, oto jak podejrzanie szybko wyjecha艂鈥!

Pozna艂am w tym r臋k臋 Armanda, kt贸ry nawet zbytnio wysila膰 si臋 nie musia艂, wr贸belk贸w kilka wypu艣ci艂, kt贸re w艂a艣nie stadem wo艂贸w wraca艂y. Mimo koszmarnej sytuacji, w jakiej si臋 znalaz艂am, wypieki pani Porajskiej wr臋cz mnie roz艣mieszy艂y. Namy艣li艂am si臋 dostarczy膰 jej 偶eru i pier艣cionek pokaza艂am, kt贸ry mia艂am na palcu, co, rzecz jasna, sprawdzi艂am w pierwszej kolejno艣ci.

- Zatem pan de Montpesac harem sobie chyba za艂o偶y, w kt贸rego sk艂ad wejd臋 - rzek艂am beztrosko. - Oto widomy znak, 偶e zamierza mnie po艣lubi膰鈥

Zarazem przemkn臋艂o mi przez g艂ow臋, 偶e i ta wiadomo艣膰 w jakiej艣 przera藕liwej postaci zapewne do Gastona dotrze, i nawet si臋 nieco zaniepokoi艂am. Ale ju偶 mi zaczyna艂o by膰 wszystko jedno, omal o swoim stanie nie napomkn臋艂am, na szcz臋艣cie pani Porajska tak si臋 poczu艂a zapchana sensacjami, 偶e piln膮 potrzeb臋 poczu艂a dalej je rozpowszechnia膰. Po偶egna艂a mnie w tempie wprost nieprzyzwoitym i odjecha艂a.

Odetchn臋艂am g艂臋boko kilka razy i kaza艂am wezwa膰 Romana.

- No i c贸偶 to ma by膰? - spyta艂am gniewnie i srogo.

- Ja si臋 od razu zorientowa艂em i dlatego natychmiast wr贸ci艂em - odpar艂 na to pos臋pnie. - Prosz臋 ja艣nie pani, ja na to nie mam wp艂ywu鈥

- Pewnie, 偶e Roman nie ma wp艂ywu, skoro ta przekl臋ta bariera tu stoi! - rozz艂o艣ci艂am si臋. - Ciekawe, co ja mam teraz zrobi膰鈥

Roman si臋 zdumia艂 i zaniepokoi艂. - Jaka bariera?

- Ta zielona z bia艂ym, na 艂膮ce. Przecie偶 Roman sam m贸wi艂, 偶e to si臋 jak膮艣 barier臋 przekracza i st膮d te historyczne hocki klocki!

Roman przez chwil臋 milcza艂, patrz膮c na mnie jako艣 dziwnie.

- To nie ta鈥 Znaczy, mam na my艣li, ta na 艂膮ce nie ma z tym nic wsp贸lnego鈥

- Akurat! - prychn臋艂am wzgardliwie. - Tego nikt we mnie nie wm贸wi, to ju偶 drugi raz! Ja chc臋 wr贸ci膰 do tego pi膮tku, kt贸ry by艂 dzisiaj, niech Roman co艣 wymy艣li! M贸wi艂 Roman o tych jakich艣 uczonych, fizykach, czy jak im tam, niech oni si臋 przestan膮 wyg艂upia膰! Niech Roman co艣 zrobi!

- Spr贸buj臋 - obieca艂, zn贸w po chwili, bardzo zak艂opotany. - W tych obecnych czasach b臋dzie trudno鈥 Gdzie艣 w ko艅cu ja艣nie pani b臋dzie musia艂a zosta膰 ju偶 na zawsze, to gdzie ja艣nie pani woli? Teraz czy p贸藕niej, w tym dwudziestym wieku? W dwudziestym pierwszym nawet, bo ten dwudziesty ju偶 si臋 nam ko艅czy艂.

Nie musia艂am si臋 nawet d艂ugo zastanawia膰. Wszystkie desperackie my艣li i ca艂y pop艂och sprzed bariery na nowo we mnie krzykn臋艂y. Jedno za艣, co mi zosta艂o na pewno, nienaruszone i nietkni臋te, to ci膮偶a. Z Gastonem, kt贸ry doprawdy nie wiedzia艂am, jak m贸g艂by w swoje autorstwo uwierzy膰, skoro nie tylko jeszcze mi si臋 nie o艣wiadczy艂, ale nawet ze mn膮 nie spa艂. Du偶o w m臋偶czyzn臋 mo偶na wm贸wi膰, ale przecie偶 nie taki cud!

I Armandowi by艂oby 艂atwiej鈥

A, do wszystkich diab艂贸w z Armandem! Podstawowy argument nosi艂am we w艂asnym 艂onie!

- W dwudziestym -powiedzia艂am stanowczo. - I mo偶e Roman by膰 spokojny, 偶e zdania nie zmieni臋. Je艣li te naukowe przyg艂upki mog膮 jeszcze co艣 zrobi膰鈥 Takich prze偶y膰, jak dzisiaj z pani膮 Porajsk膮, wi臋cej sobie nie 偶ycz臋. I co si臋, a propos, M膮czewskiej sta艂o?

- Nic. Troch臋 za szybko, jak dla niej, jecha艂em. Przesta艂a krzycze膰 dopiero, jak zachryp艂a. Po 艣wie偶e ostrygi ja艣nie pani j膮 wys艂a艂a, mia艂a wybra膰 najlepsze鈥

- Ostrygi, mam nadziej臋, te偶 si臋 p贸藕niej dostanie. Prosz臋 za艂atwi膰 co trzeba. No dobrze, powiem Romanowi prawd臋. Je艣li zostan臋 w czasach obecnych, 偶ycie b臋d臋 mia艂a na wieki zniszczone. I nie panna Lerat zas艂ynie jako ladacznica, tylko ja, i mo偶liwe, 偶e rekordy 艣wiatowe pobij臋鈥

Nie wiem, ile z tego Roman zrozumia艂, ile si臋 domy艣li艂 i odgad艂, ale twarz mia艂 bardzo powa偶n膮 i jakie艣 wielkie w niej zdecydowanie. Patrzy艂 gdzie艣 w g贸r臋, za moj膮 g艂ow膮.

- 呕ycie w艂asne oddam, 偶eby ja艣nie pani znalaz艂a si臋 tam> gdzie zechce - rzek艂 jako艣 uroczy艣cie. - Na zbawienie duszy przysi膮g艂em o ja艣nie pani膮 dba膰 wi臋cej ni偶 o siebie samego, lepiej ni偶 o c贸rk臋 w艂asn膮. Zrobi臋 wszystko, co mog臋 i nawet mo偶e jeszcze wi臋cej.

Dopiero kiedy wyszed艂, obejrza艂am si臋 za siebie, bo w tym ca艂ym pomieszaniu w og贸le nie pami臋ta艂am, co i gdzie si臋 w moim domu znajduje.

Za moimi plecami wisia艂 na 艣cianie doskonale oddany portret mojej matki鈥

Mog艂am sobie o poranku womity miewa膰, md艂o艣ci r贸偶ne i zawroty g艂owy, ale przecie偶 nie w tym starym, obecnym 艣wiecie, tylko w tamtym przysz艂ym, pe艂nym swobody! Teraz musia艂am owe dolegliwo艣ci z ca艂ej si艂y ukrywa膰, bo inaczej pot臋pienie bezapelacyjne by na mnie spad艂o i kto wie czy nawet ca艂a s艂u偶ba by mi nie wym贸wi艂a. Liczy艂am wprawdzie na Romana, ale na wszelki wypadek postanowi艂am albo k艂amliwie spraw臋 wyja艣ni膰, albo najzwyczajniej w 艣wiecie do Francji wyjecha膰, gdzie w ukryciu czas w艂a艣ciwy mog艂abym przetrwa膰. Ewentualnie po艣lubi膰 Gastona鈥

Ale sk膮d Gastona, jakiego Gastona! Wedle plotek wszystkich, mia艂 偶on臋, no owszem, w przysz艂ym czasie te偶 mia艂 偶on臋, zgadza艂o si臋, tyle 偶e p贸藕niej si臋 z ni膮 rozwi贸d艂, a teraz鈥? Ile偶 czasu by si臋 tak rozwodzi艂, pi臋cioro dzieci zd膮偶y艂abym urodzi膰, tylko jak to zrobi膰, 偶eby z nim鈥?

Zgryzota spad艂a na mnie taka, 偶e wprost g艂ow膮 mia艂am ch臋膰 wali膰 o 艣cian臋. Zuzia mnie w tym stanie zasta艂a i jej si臋 zwierzy艂am, ca艂y romans kryminalny tworz膮c z Armandem w g艂贸wnej roli. W spos贸b dla niej zrozumia艂y o spadku opowiedzia艂am i korzy艣ciach z zabicia mnie p艂yn膮cych, o pr贸bach, kt贸re ju偶 czyni艂 i struciu obecnym, jakiego uda艂o mu si臋 dokona膰. Zi贸艂 czyszcz膮cych za偶膮da艂am, wcale nie maj膮c zamiaru ich wypi膰, i milcze膰 kaza艂am na ten temat jak gr贸b, doskonale wiedz膮c, 偶e przy takiej sensacji Zuzia j臋zyka w g臋bie przez minut臋 nie utrzyma. Panna Chodaczk贸wna bez w膮tpienia do sprawy si臋 przy艂o偶y i w ten spos贸b ca艂a s艂u偶ba, udaj膮c, 偶e nic nie wie, b臋dzie mnie potajemnie przed Armandem chroni膰. Tyle przynajmniej mojego.

Potem przysz艂o mi na my艣l, 偶eby Gwiazdeczk臋 na barier臋 pu艣ci膰. Niechby zn贸w ponios艂a, chocia偶 w ostatnich dniach wcale si臋 do tego nie rwa艂a i pos艂uszna by艂a. Ale gdyby pod nakazem skoczy艂a鈥? Cho膰 z drugiej strony, przy upadku, mia艂a偶bym t臋 ci膮偶臋 upragnion膮 straci膰鈥?!

Ci膮gle siedzia艂am w buduarze niepewna, przygn臋biona, zdesperowana ostatecznie, obmy艣laj膮c sposoby dzia艂ania. Przypomnia艂y mi si臋 testamentowe komplikacje, jak偶e, przecie偶 Armand ju偶 si臋 przekona艂, 偶e m贸j testament istnieje! W nieobecno艣ci Gastona powinien znowu si臋 do mnie zaleca膰, tak jak na pocz膮tku czyni艂, bo teraz ju偶 tylko 艣lub ze mn膮 maj膮tek da艂by mu do r臋ki鈥 Nie, zaraz, z Zosi膮 Jab艂o艅sk膮 wszak si臋 o偶eni艂, a ja podobno sto tysi臋cy posagu ciep艂膮 r臋k膮 jej da艂am鈥 Ale偶 co ja za g艂upoty my艣l臋, nie Armand si臋 z Zosi膮 o偶eni艂, tylko Januszek Burzycki, ju偶 rzeczywi艣cie pomieszania zmys艂贸w dosta艂am i mo偶e powinnam po prostu si臋 upi膰 do nieprzytomno艣ci, jak prawdziwi pijacy p艂ci m臋skiej czyni膮鈥

Wiecz贸r p贸藕ny si臋 zrobi艂, owe zi贸艂ka przeczyszczaj膮ce mi przyniesiono, a ja, najzwyczajniej w 艣wiecie, mimo zmartwienia, g艂odna si臋 poczu艂am. Po drodze do jadalni owe zi贸艂ka uda艂o mi si臋 nieznacznie do wazonu wyla膰, gdzie, nieszcz臋艣liwym trafem, suche p艂atki r贸偶 by艂y zbierane. Nowy k艂opot! Jad艂am wszystko, co mi podano, lekkie potrawy to by艂y i bardzo smaczne, m贸j apetyt ogromny na karb poprzednich womit贸w po艂o偶ono, przez kt贸re 偶o艂膮dek pr贸偶ny si臋 zrobi艂. Na Romana czeka艂am z niecierpliwo艣ci膮 tak膮, 偶e mi prawie z臋by same szcz臋ka艂y.

Pojawi艂 si臋 wreszcie i w gabinecie go przyj臋艂am, wcze艣niej jadalni nie opuszczaj膮c, 偶eby wazon z r贸偶ami i zi贸艂kami mie膰 na oku. Do gabinetu przesz艂am, bo tam nikt by niczego pods艂ucha膰 nie zdo艂a艂.

- Jest nadzieja, prosz臋 ja艣nie pani - rzek艂 od razu pocieszaj膮co. - Jutro mo偶e si臋 uda, bo dzisiaj jest czwartek.

Nie wnikaj膮c, kt贸ry to czwartek, poprzedni czy nast臋pny, najpilniejsze za艂atwi艂am.

- Niech Roman we藕mie ten wazon, co przy drzwiach od strony buduaru stoi, i opr贸偶ni go ca艂kiem, ale tak, 偶eby nikt nie widzia艂 - rozkaza艂am po艣piesznie i mo偶e troch臋 rozpaczliwie. - Albo niech Roman nad nim przypadkiem butelk臋 wina st艂ucze, albo co. Tam susz r贸偶any jest, ale zi贸艂ek przeczyszczaj膮cych do niego nala艂am, wi臋c trzeba pr臋dko, nim kto zajrzy.

- O Jezu - powiedzia艂 Roman i znik艂 mi z oczu.

Wr贸ci艂 po kilkunastu minutach, oznajmiaj膮c, 偶e sprawa za艂atwiona. 艢wiec臋 zapalon膮 uda艂o mu si臋 do 艣rodka upu艣ci膰, uda艂, 偶e ogie艅 gasi, wody nala艂 i, rzecz jasna, p艂atki r贸偶ane by艂y ju偶 na nic. Sam wyni贸s艂 naczynie a偶 na folwark i zawarto艣膰 do kompostu wrzuci艂, bo kompostowi nawet i wosk ze 艣wiecy zaszkodzi膰 nie powinien. Potem ju偶 do op艂ukania. i wytarcia w kuchni zostawi艂.

Odetchn臋艂am z ulg膮 i spyta艂am, co dalej i o co chodzi z tym czwartkiem.

- W pi膮tek przecie偶 ja艣nie pani na lotnisko po pana de Montpesac jecha艂a - odpar艂 mi na to. - Pi膮tek jutro wypada. Pewno艣ci nie mam i sam ju偶 nie wiem, czy warto b臋dzie ca艂膮 scen臋 powt贸rzy膰, ale to chyba jedyna nadzieja, 偶e si臋 ci膮g艂o艣膰 jak膮艣 zachowa. Je艣li si臋 uda, ja艣nie pani wi臋cej tym eksperymentom poddawana nie b臋dzie i zyska ja艣nie pani spok贸j, tyle 偶e w tym przysz艂ym 艣wiecie. I to ju偶 by艂oby na zawsze, wi臋c decyzja do ja艣nie pani nale偶y.

Z irytacj膮 przypomnia艂am mu, 偶e decyzj臋 ju偶 podj臋艂am i drugi raz debatowa膰 nad ni膮 nie my艣l臋. Zarazem, mimo tej ca艂ej ko艂owacizny, jak膮 by艂am doszcz臋tnie ogarni臋ta, zaciekawi艂o mnie niedorzecznie, jak te偶 si臋 Roman z owymi z艂oczy艅cami naukowo-czasowymi porozumiewa i pytanie wyr ora艂o mi si臋, nim je zd膮偶y艂am powstrzyma膰.

- Sam tego nie rozumiem - wyzna艂 mi szczerze. - Tak og贸lnie wiem, w czym rzecz, bo te kwestie czasoprzestrzeni, czwartego wymiaru, szybko艣ci 艣wiat艂a i tak dalej, jako艣 tam mieszcz膮 mi si臋 w g艂owie. Chocia偶by to, 偶e gdyby kto艣 z dostatecznie odleg艂ej galaktyki zdo艂a艂 spojrze膰 na nasz膮 ziemi臋, zobaczy艂by dinozaury鈥 Ale szczeg贸艂贸w nie znam i poj膮膰 nie zdo艂am鈥

Szczeg贸艂贸w鈥! Czwarty wymiar, galaktyki, dinozaury鈥 Zwariowa艂. Nie daj Bo偶e, jeszcze mi si臋 to przy艣ni鈥!

- 鈥atomiast mam to - doda艂 i pokaza艂 mi najzwyczajniejszy w 艣wiecie telefon kom贸rkowy.

Mia艂am taki sam. Popatrzy艂am na niego sm臋tnie, otworzy艂am tajn膮 szufladk臋 sekretarzyka i wyci膮gn臋艂am sw贸j, ukrywany tak, 偶eby przypadkiem komu艣 w oko i w r臋ce nie wpad艂.

- No i co? Do kogo ja mam z tego zadzwoni膰?

- Obawiam si臋, 偶e tylko do mnie, prosz臋 ja艣nie pani. I odwrotnie. Zaraz鈥 No prosz臋, nawet si臋 jeszcze nie wy艂adowa艂, chocia偶 zasilacza nie ma w co w艂膮czy膰鈥

- Niech Roman przestanie, bo za sto lat ja to ju偶 zrozumia艂am i umiem zrobi膰 co trzeba, ale teraz g艂owa mi od tego p臋cznieje. Dobrze, ju偶 mi wszystko jedno i wi臋cej prosz臋 mi nie t艂umaczy膰. Co mamy zrobi膰 jutro?

Odbyli艣my ca艂膮 narad臋. Wolantem zaprz臋偶onym w Patryka mia艂am wyjecha膰, Roman za艣 wcze艣niej bryczk膮 i problem by艂 tylko w tym, czy bra膰 M膮czewsk膮, czy nie. Siwi艅ska si臋 w ni膮 przemieni艂a, wi臋c powinna by艂a nast膮pi膰 odwrotno艣膰, M膮czewska w Siwi艅sk膮 przejdzie, a w jej braku B贸g raczy wiedzie膰, co mo偶e nast膮pi膰. Ostrygi podobno wymy艣li艂am鈥

- Zaraz, czy ostrygi Roman w ko艅cu przywi贸z艂, czy nie鈥? - Ot贸偶 nie, bo za wcze艣nie zawr贸ci艂em, i M膮czewska tylko cukier, przyprawy, herbat臋 i co艣 tam jeszcze wybra膰 zd膮偶y艂a.

- Bardzo dobrze - pochwali艂am. - Zatem jutro z Romanem po ostrygi pojedzie, a tak naprawd臋 to ju偶 sama nie wiem, po co Siwi艅ska jecha艂a鈥

- A, to ju偶, o ile pami臋tam, po frykasy rozmaite dla pana de Montpesac.

- Wobec tego, jakby co, powt贸rzymy frykasy - zadecydowa艂am ostatecznie.

A c贸偶 za dzie艅 okropny nast膮pi艂 nazajutrz!

Dolegliwo艣ci poranne, bez por贸wnania mniejsze, z 艂atwo艣ci膮 przed s艂u偶b膮 ukry艂am, co zosta艂o zaopiniowane jako doskona艂y skutek wczorajszych zi贸艂ek r贸偶ano鈥搆ompostowych. 艢niadanie uda艂o mi si臋 zje艣膰 mniej wi臋cej spokojnie, potem jednak偶e wle藕li mi na g艂ow臋 go艣cie, rzekomo przypadkowi, widomy rezultat 偶ywej dzia艂alno艣ci pani Porajskiej. Ka偶dy bodaj spojrze膰 pragn膮艂 na szalon膮 kobiet臋, kt贸ra sk艂onno艣ci do rozpustnika i oszusta nie kryla, i ka偶dy wola艂 sam przyjecha膰, 偶eby przed reszt膮 towarzystwa swojej zdro偶nej i gorsz膮cej ciekawo艣ci nie ujawnia膰. Co mia艂o t臋 jedn膮 dobr膮 stron臋, 偶e na widok nast臋pnego, go艣膰 poprzedni czym pr臋dzej odje偶d偶a艂.

Armand r贸wnie偶 w tym gronie si臋 znalaz艂 i on jeden ca艂e trzy osoby przetrzyma艂, nie uciekaj膮c przed nikim. Dyplomatycznie o Gastona wypytywa艂 i wiem, 偶e s艂u偶b臋 usi艂owa艂 indagowa膰 w kwestii list贸w. Ile te偶 ich od pana de Montpesac otrzymuj臋 i jak cz臋sto, ile te偶 si臋 ode mnie wysy艂a鈥? S艂u偶ba ca艂a w komplecie, o moim struciu dok艂adnie powiadomiona, udziela艂a mu odpowiedzi bardzo ch臋tnie, tyle 偶e ka偶dy m贸wi艂 co innego, a nikt prawdy.

Zabra艂a go wreszcie ode mnie baronowa Ta艅ska, na co zreszt膮 w cicho艣ci ducha liczy艂am. Pomy艣la艂am, 偶e chyba p贸藕niejszej Monice Ta艅skiej prezent jaki艣 b臋d臋 winna, a co najmniej ze trzy skrzynki szampana.

Bo偶e m贸j鈥 Czy ja ujrz臋 jeszcze przed sob膮 Monik臋 Ta艅sk膮鈥?

Co najgorsze, jako ostatnia Ewelina Borkowska przyjecha艂a i tej, widz膮c jej szczer膮 przyja藕艅 i trosk臋, omal ca艂ej prawdy nie zwierzy艂am. Widzia艂a moje zdenerwowanie, przyczyny chcia艂a pozna膰, na szcz臋艣cie jednak moje obawy przed Armandem jako艣 jej do przekonania przem贸wi艂y, cho膰 trudno jej by艂o w a偶 tak wielk膮 jego zbrodniczo艣膰 uwierzy膰.

Przetrzyma艂am to wszystko z coraz wi臋kszym wysi艂kiem, bo przed sob膮 mia艂am jeszcze kolejne dziwne sztuki, kt贸re ju偶 ca艂kowicie musia艂am ukry膰 przed 艣wiatem, w dodatku bez 偶adnej pomocy Romana. Dopilnowa艂 zaprz臋偶enia dla mnie wolantu i sam, zabieraj膮c M膮czewsk膮, bardzo zdziwion膮 i niezadowolon膮, powozikiem odjecha艂.

Pozby艂am si臋 Zuzi i w艂o偶y艂am str贸j, od kt贸rego pewnie by spazm贸w dosta艂a. Ten sam kostium z kr贸tk膮 sp贸dniczk膮, te same pantofle, do tego kapelusz z g臋stym woalem do艂o偶y艂am, 偶eby umalowan膮 twarz ukry膰, i ca艂a owin臋艂am si臋 peleryn膮 obszern膮, do ziemi. Kry艂a posta膰 doskonale, pilnowa膰 tylko musia艂am, 偶eby si臋 przypadkiem z przodu nie rozchyli艂a, mimo po艣piechu zatem zesz艂am po schodach wielce majestatycznie. Do wolantu wsiad艂am, lejce uj臋艂am i wreszcie ruszy艂am. Jak poprzednio, daleko przed sob膮 powozik z Romanem i M膮czewsk膮 widzia艂am.

Patryk poszed艂 ostro, parskaj膮c, mia艂am nadziej臋, 偶e na dobr膮 wr贸偶b臋. 艁膮ka w po艂owie ju偶 by艂a skoszona, dalej, w wysokiej trawie, przekl臋tej bariery wypatrywa艂am, mign臋艂a mi swoj膮 pasiast膮 biel膮 i zieleni膮. A偶 si臋 skurczy艂am ca艂a w sobie, zn贸w to znieruchomienie mnie ogarn臋艂o, ale nie a偶 takie, 偶ebym Patryka wstrzyma膰 nie mog艂a. Ot贸偶 nagle, w oszo艂omieniu moim i desperacji, postanowi艂am nie p臋dem wielkim obok przelecie膰, tylko mo偶liwie wolno przejecha膰, zatrzyma膰 si臋 nawet, 偶eby ten dr膮g bia艂o鈥搝ielony i obrzydliwy zd膮偶y艂 swoje zrobi膰. 艢ci膮gn臋艂am lejce鈥

Nie wiem w ko艅cu, przejecha艂am wolniutko czy stan臋艂am na mgnienie, do艣膰 偶e, oczy otworzywszy, zamiast ko艅skiego zadu mask臋 samochodu przed sob膮 ujrza艂am.

Ze szcz臋艣cia samej sobie wprost nie uwierzy艂am. Okno przyciskiem otwar艂am, dech z艂apa艂am, ruszy艂am gwa艂townie, na boki, na wszelki wypadek, nie spogl膮daj膮c. Daleko mercedes jeszcze mi b艂yska艂, Roman chyba ju偶 wjazdu na autostrad臋 czeka艂, przy艣pieszy艂am jeszcze, peleryna, kt贸r膮 wci膮偶 by艂am omotana, przeszkadza艂a mi okropnie, bez zatrzymywania otrz膮sn臋艂am j膮 z siebie, zrzuci艂am z ramion, zwolni艂am wreszcie nieco i ca艂kiem j膮 usun臋艂am, na drugi fotel i pod nogi upychaj膮c. Co艣 mi jeszcze o wsteczne lusterko zawadzi艂o, prawda, kapelusz mia艂am z rondem wielkim i woalem nie bardzo przezroczystym, do diab艂a z kapeluszem! Zdar艂am go z g艂owy i na tylne siedzenie cisn臋艂am.

Romanowi zapewne ruch wielki ci臋偶ar贸wek na autostradzie przeszkodzi艂, bo zbli偶y艂am si臋 nieco do niego, p臋dz膮c, jakby mnie stado g艂odnych wilk贸w goni艂o. Serce mi 艂omota艂o i nic ju偶 nie mia艂am w g艂owie, jak tylko na to lotnisko dojecha膰 i Gastona zobaczy膰, w obj臋cia go chwyci膰, przywrze膰 do niego niczym jaka pijawka zawzi臋ta, nie oderwa膰 si臋 ju偶 od niego, nie straci膰 go z oczu. Przej臋cie tym jednym sprawi艂o, 偶e 偶adnej uwagi nie zwr贸ci艂am na samoch贸d ciemnozielony, kt贸ry kr贸tko po Romanie te偶 na szos臋 wyjecha艂, a widzia艂am to ca艂kiem dok艂adnie, bo znacznie bli偶ej ju偶 si臋 znalaz艂am i krzaki mi nie zas艂ania艂y. Mog艂am si臋 zdziwi膰, bo sk膮d si臋 wzi膮艂? Przede mn膮 przecie偶 nie jecha艂, jakby sta艂 przedtem z boku i czeka艂鈥

Na lu藕niejsz膮 chwil臋 trafi艂am i dosta艂am si臋 na autostrad臋 bez trudu i zw艂oki. Powolutku dochodzi艂am do siebie, odzyskiwa艂am nieco r贸wnowagi, dzie艅 wczorajszy i dzisiejszy snem wyda艂 mi si臋 koszmarnym, przypomnia艂am sobie, 偶e wszak z niecierpliwo艣ci zbyt wcze艣nie z domu wyjecha艂am i mam jeszcze mn贸stwo czasu. Zwolni艂am, bo prawie ju偶 Romana zaczyna艂am dogania膰, a ciemnozielony samoch贸d by艂 tu偶 przede mn膮. Wci膮偶 nic mnie nie obchodzi艂.

A oto, tu偶 przed Jankami, gdzie t艂ok na szosie si臋 zwi臋ksza艂, ujrza艂am w dali przed sob膮, 偶e Roman na bok zje偶d偶a i samoch贸d zatrzymuje bez 偶adnego widocznego powodu. Zdziwi艂am si臋 troszeczk臋. Zarazem blisko przede mn膮 jad膮cy ciemnozielony samoch贸d uczyni艂 to samo, te偶 zjecha艂 na pobocze i tak wolniutko si臋 toczy艂, 偶e prawie jakby sta艂.

Sama, zwolniwszy wcze艣niej, znalaz艂am si臋 na prawym pasie, zrezygnowawszy bowiem z po艣piechu, nie chcia艂am innym przeszkadza膰, tak mnie Roman od pocz膮tku uczy艂, 偶e nie sama jedna jestem na drodze i eleganck膮 przyzwoito艣膰 powinnam zachowywa膰. Skutek tej przyzwoito艣ci by艂 taki, 偶e d艂ugi kawa艂 musia艂am jecha膰 za czym艣 jakim艣 ma艂ym z platforemk膮 przyczepion膮, co ledwo si臋 wlok艂o. Wyprzedzi膰 tego nie mog艂am, bo obok ca艂y sznur pojazd贸w lecia艂 i mia艂am do艣膰 czasu, 偶eby dostrzec, jak Siwi艅ska wysiad艂a i jakby co艣 na sobie poprawia艂a, po czym wsiad艂a z powrotem i Roman ruszy艂. Zrozumia艂am, 偶e po to si臋 zatrzyma艂, 偶eby ona jaki艣 porz膮dek ze sob膮 zrobi艂a, a Siwi艅sk膮 odgad艂am, bo nikt z nim inny nie jecha艂. Wida膰 z niej by艂o tylko same nogi.

Zarazem ruszy艂 szybciej ciemnozielony samoch贸d. Zauwa偶y艂am to wy艂膮cznie dlatego, 偶e prawie obok mnie si臋 znalaz艂 i kawa艂ek g艂owy jego kierowcy rzuci艂 mi si臋 w oczy. Rozpozna艂am t臋 g艂ow臋.

Armand鈥 Po wszystkim, co 艣wie偶o prze偶y艂am, nic ju偶 w艂a艣ciwie nie mog艂o mn膮 wstrz膮sn膮膰, szczeg贸lnie 偶e Gastona mia艂am w bliskiej perspektywie. Mniej si臋 znacznie przestraszy艂am i zaniepokoi艂am ni偶 mo偶e powinnam. Ale na dalsze jego poczynania i dalsz膮 jazd臋 patrz膮c, omin膮wszy wreszcie to co艣 ma艂ego z przyczepk膮, poj臋艂am, co si臋 dzieje.

Najwyra藕niej w 艣wiecie Armand 艣ledzi艂 Romana!

No, nie tyle mo偶e Romana, ile w og贸le nasz samoch贸d. Mo偶e mnie. Mo偶e by艂 przekonany, 偶e to ja z nim jad臋 po Gastona, a nie Siwi艅ska po zakupy. Albo, je艣li nawet Siwi艅ska, wysi膮dzie gdzie po drodze, a Roman sam po Gastona pojedzie鈥

Tysi膮c pomys艂贸w przez g艂ow臋 mi przelecia艂o na temat tego, co te偶 Armand m贸g艂 my艣le膰 i do czego zmierza膰. Ciekawa by艂am, czy Roman wie o tej asy艣cie, niekoniecznie po偶膮danej. Nagle przypomnia艂o mi si臋, 偶e mam przy sobie telefon kom贸rkowy, kt贸ry, mimo tej ca艂ej ko艂omyi zesz艂owiecznej, z sekretarzyka wzi臋艂am, i Roman pewnie te偶 ma, skorzysta艂am, 偶e pod czerwonym 艣wiat艂em stoj臋 i zadzwoni艂am.

Roman od razu si臋 odezwa艂.

- Pan Guillaume za Romanem jedzie - rzek艂am szybko. Chyba Romana 艣ledzi. Du偶y, ciemnozielony. Niech Roman co艣 zrobi.

- Tak jest, prosz臋 ja艣nie pani - odpar艂 Roman i ju偶 si臋 musia艂am roz艂膮czy膰, bo nie umia艂am r贸wnocze艣nie rusza膰 i przez telefon rozmawia膰.

Czas jaki艣 jeszcze jecha艂am za nimi, upewniaj膮c si臋 co do owego 艣ledzenia, a偶 skr臋ci艂am wreszcie w ulic臋 na lotnisko wiod膮c膮. Raz tam by艂am tylko przy odprowadzaniu Gastona, ale nie wydawa艂a mi si臋 ta trasa zbyt skomplikowana i mniema艂am, 偶e 艂atwo trafi臋, a na parkingi wje偶d偶a膰 i bilety z r贸偶nych automat贸w bra膰 jeszcze we Francji Roman mnie nauczy艂.

No i Bogu podzi臋kowa艂am, 偶e niecierpliwo艣膰 tak wcze艣nie wygna艂a mnie z domu. Sze艣膰 razy ten aeroport w k贸艂ko objecha艂am, nim cudem jakim艣 znalaz艂am i poziom, i miejsce w艂a艣ciwe, bo ci膮gle mi w parad臋 wej艣cie dla odje偶d偶aj膮cych wchodzi艂o, ja za艣 przylot贸w by艂am spragniona. Kiedy w ko艅cu do wielkiej hali dotar艂am, czym pr臋dzej toalety damskiej z lustrami zacz臋艂am szuka膰, bo pot mi z czo艂a strumieniami p艂yn膮艂. Co gorsza, raz jeszcze musia艂am wybiec na zewn膮trz, bo zapomnia艂am, gdzie parkuj臋, i wola艂am znale藕膰 samoch贸d jeszcze przed przybyciem Gastona, 偶eby go razem z baga偶em po r贸偶nych pi臋trach i placach nie w艂贸czy膰. Inne troski zamierza艂am na g艂ow臋 mu zrzuci膰, nie za艣 te niespodzianki, podobno turystyczne.

Och, no tak, samodzielno艣膰 to rzecz dla niewiasty mi艂a i upragniona, ale mo偶e nie zawsze i bez takiej przesady鈥 W rezultacie ledwo och艂on膮膰 zd膮偶y艂am, ju偶 l膮dowanie samolotu z Pary偶a zapowiedziano i w kwadrans p贸藕niej w obj臋cia Gastona pad艂am.

Do altany ogrodowej go zaci膮gn臋艂am, cho膰 ciemno ju偶 by艂o kompletnie, noc ch艂odem przejmowa艂a, a obok w dodatku ma艂y wodotrysk szemra艂, doskona艂y na upa艂, ale wrze艣niowym powiewom ca艂kiem niepotrzebny. Gdybym stodo艂臋 mia艂a, wybra艂abym j膮 jeszcze ch臋tniej, pewna, 偶e tam nas 偶adni go艣cie nie znajd膮. Dojedzenia nawet nic mu da膰 nie zd膮偶y艂am, butelk臋 wina czerwonego tylko ze sob膮 wzi臋艂am i dwa kieliszki, a cud istny, 偶e tu偶 przedtem to wino kto艣 otworzy艂, bo o korkoci膮gu, rzecz jasna, nie pomy艣la艂am. Tak mi 艣pieszno by艂o do rozmowy.

Tam wreszcie oddech z艂apa艂am i uspokoi艂am si臋 troch臋. Przez drog臋 z lotniska nic mu nie zdo艂a艂am powiedzie膰. Gaston wprawdzie usiad艂 przy kierownicy, gdzie mu ch臋tnie miejsca ust膮pi艂am, ale mnie, niestety, od razu do g艂owy przysz艂o, 偶e obok przekl臋tej bariery b臋dziemy przeje偶d偶a膰 i co, na lito艣膰 bosk膮, mo偶e w贸wczas nast膮pi膰鈥?! Tak si臋 tym zdenerwowa艂am, 偶e przez zaci艣ni臋te z臋by prawie m贸wi膰 nie mog艂am, a po skr臋cie z g艂贸wnej szosy ju偶 si臋 ca艂a trz臋s艂am. Oczom w艂asnym nie chcia艂am uwierzy膰, kiedy zwyczajnie pod dom podjechali艣my i Roman, tu偶 przed nami przyby艂y, do pomocy przy baga偶ach wyszed艂. Baga偶e Gastona z jednej walizki si臋 sk艂ada艂y, ale jakie偶 to mia艂o dla mnie znaczenie鈥!

Gaston, m贸j dziwny stan dostrzeg艂szy, mocno si臋 zaniepokoi艂 i nie protestowa艂 wcale przeciwko ogrodowej wycieczce. W altanie butelk臋 i kieliszki z r膮k mi wyj膮艂 i nala艂 tego o偶ywczego napoju.

- Teraz usi膮d藕, uspok贸j si臋 i powiedz, co si臋 sta艂o - rzek艂 艂agodnie i stanowczo zarazem. - Co艣 si臋 musia艂o przytrafi膰 chyba w ostatniej chwili, bo przed samym odlotem dzwoni艂em, ale nie odbiera艂a艣鈥?

No owszem, m贸wi膰 ju偶 mog艂am. W altanie ca艂kiem ciemno nie by艂o, wsz臋dzie w ogrodzie mia艂am o艣wietlenie elektryczne, tyle 偶e do艣膰 nastrojowe. Kiedy wzrok si臋 przyzwyczaja艂, wida膰 by艂o wszystko, 艂adniejsze mo偶e nawet ni偶 w naturze.

Wypi艂am ca艂y kieliszek, nim si臋 wreszcie odezwa艂am.

- Dwie sprawy - oznajmi艂am rzeczowo, dumna z siebie, 偶e tak potrafi臋. - Pierwsza: jestem w ci膮偶y. W ci膮gu ca艂ego 偶ycia dw贸ch m臋偶czyzn moje 艂贸偶ko z bliska widzia艂o, m贸j nieboszczyk m膮偶 i ty. To jak my艣lisz, czyje to鈥?

Gaston, kt贸ry sta艂 jeszcze z kieliszkiem w r臋ku, nagle usiad艂. Po czym poderwa艂 si臋, zn贸w usiad艂 i zn贸w si臋 poderwa艂. Twarz mu si臋 zmieni艂a, ale w spos贸b, jaki zachwyci艂by ka偶d膮 kobiet臋. - Wielki Bo偶e鈥 - powiedzia艂.

Po czym zachowa艂 si臋, doprawdy, jak nale偶a艂o. Pad艂 przede mn膮 na kolana, chwyci艂 w ramiona, po r臋kach i nogach ca艂owa艂, sza艂u dosta艂 najwyra藕niej ze szcz臋艣cia. Toast wzni贸s艂 podw贸jny, za matk臋 i dziecko, w nast臋pnym jeszcze i ojca do艂o偶y艂, przez d艂ug膮 chwil臋 i ca艂e p贸艂 butelki o niczym innym nie mog艂o by膰 mowy. Nie oszukiwa艂 mnie, patrzy艂am pilnie, takiego blasku w oczach nikt sztucznie wywo艂a膰 nie zdo艂a. Kocha艂 mnie i by艂 szcz臋艣liwy!

B艂ogo艣膰 tak niebotyczna mnie ogarn臋艂a, 偶e omal si臋 nie pop艂aka艂am. Na wszystkie jego pytania odpowiedzia艂am po trzy razy, czy wiem na pewno, czy u doktora by艂am, jak si臋 czuj臋, czy wszystko w porz膮dku, czy dolegliwo艣ci jakich nie mam, B贸g wie co jeszcze. Dolegliwo艣ci, kt贸re mnie tak przerazi艂y, teraz wyda艂y mi si臋 nie do艣膰 偶e zaszczytne, to jeszcze zgo艂a 艣mieszne. Got贸w by艂 na r臋kach mnie nosi膰, 偶ebym przypadkiem stop膮 ziemi nie dotkn臋艂a.

O, tak! Ka偶dej kobiecie 偶yczy膰鈥

Uspokoi艂 si臋 wreszcie o tyle, 偶e m贸g艂 mi wyzna膰, i偶 dziecko od dawna by艂o marzeniem jego 偶ycia. Zawsze lubi艂 dzieci, bardziej nawet ni偶 psy i koty. Sam sobie urodzi膰 nie m贸g艂 przecie偶, zale偶a艂 w tym wzgl臋dzie od kobiety, jego pierwsza 偶ona dzieci mie膰 za nic w 艣wiecie nie chcia艂a, trzydziesty rok 偶ycia przekroczy艂 i gn臋bi艂a go my艣l, 偶e zbyt starym ojcem b臋dzie. Z byle kim te偶 nie chcia艂鈥 I oto ja, kt贸ra od pocz膮tku prawie sta艂am si臋 dla niego b贸stwem, tym szcz臋艣ciem niebia艅skim go obdarzam鈥

Nic nie m贸wi艂am, ale pomy艣la艂am, 偶e nie wiem, kto kogo. Ja te偶 coraz bardziej, a teraz wprost nami臋tnie, chcia艂am mie膰 dzieci. Ca艂y m贸j organizm o dziecko krzycza艂鈥

Opanowawszy si臋 do reszty, zachwyconym wzrokiem we mnie wpatrzony, spyta艂 o drug膮 spraw臋. Mimo sza艂u, pami臋ci nie straci艂.

Ca艂a ta karuzela z Armandem wyda艂a mi si臋 nagle z jednej strony kompletnie niewa偶na i pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia, z drugiej przera偶aj膮ca, je艣liby mia艂a dotyczy膰 Gastona. Zamigota艂o mi w g艂owie milion przypuszcze艅 i mo偶liwo艣ci, jakby wir, z iskier z艂o偶ony. U艣wiadomi艂am sobie, 偶e nie wiem, czy Roman dzi艣 czego nie odkry艂, i poczu艂am potrzeb臋 powrotu do domu. Ale nie, zaraz, niech Gaston pozna temat bodaj og贸lnie. Bo mo偶e ja przesadzam鈥

- Nie przesadzam - odpowiedzia艂am sama sobie tonem do艣膰 ponurym. - Armand Guillaume upar艂 si臋 wej艣膰 w posiadanie mojego maj膮tku, jako jedyny m贸j krewny, cho膰 nie艣lubny, to jednak po pradziadku w prostej linii. Pr贸bowa艂 mnie zabi膰. Podpisa艂am testament, wi臋c przesta艂 pr贸bowa膰, ale, jak s膮dz臋, postanowi艂 mnie po艣lubi膰, w czym ty stanowisz zasadnicz膮 przeszkod臋. Nie po艣lubi艂abym go, nawet gdyby zosta艂 jedynym cz艂owiekiem na ziemi鈥

Urwa艂am nagle i zastanowi艂am si臋. Gdyby艣my tak istotnie zostali jedynymi lud藕mi na ziemi, Armand i ja鈥 I gdyby od mojej decyzji zale偶a艂o odrodzenie ludzko艣ci鈥 O Bo偶e, c贸偶 za odpowiedzialno艣膰鈥!

- No trudno - podj臋艂am pos臋pnie i z oporem. - Mo偶e wtedy. Ale upija艂abym si臋 za ka偶dym razem i wyobra偶a艂abym sobie, 偶e to nie on, tylko ty. Mam na my艣li, gdyby to by艂o co艣 takiego jak Adam i Ewa, i bez mojego po艣wi臋cenia ludzko艣膰 przepadnie, wi臋c to jakby kara boska鈥

Przerwa艂am zn贸w, bo Gaston zacz膮艂 si臋 strasznie 艣mia膰. - Niczym innym nie przekona艂aby艣 mnie r贸wnie dok艂adnie, jak tym apokaliptycznym obrazem. Przyznaj臋, wierz臋 g艂臋boko, 偶e go nie chcesz i nic we mnie tej wiary nie zachwieje! Gdyby艣 widzia艂a sam膮 siebie鈥!

Prawda musia艂a mi si臋 na twarzy ukaza膰. Wypogodnia艂am nieco.

- Czekaj, nie to wa偶ne. Boj臋 si臋, Roman r贸wnie偶, 偶e on spr贸buje teraz zabi膰 ciebie. Je艣li urodz臋 dziecko, zabije dziecko. Je艣li b臋d臋 mia艂a m臋偶a i sze艣cioro dzieci, i na ich korzy艣膰 podpisany testament, zabije wszystkich, a mnie na ko艅cu, i wtedy zn贸w b臋dzie dziedziczy艂. Nie, nie krzyw si臋, to nie histeria, trzeba go widzie膰, jest w nim jaki艣 zakamienia艂y up贸r, on wcale nie b臋dzie czeka艂 sze艣ciorga dzieci, zacznie od razu. Gaston, ja si臋 boj臋!

Gaston spowa偶nia艂. By艂 zapewne zdania, 偶e je艣li nawet histeryzuj臋, mo偶e mi to w moim stanie zaszkodzi膰. Ewentualnie urodz臋 znerwicowane dziecko.

- W porz膮dku, rozumiem. Musz臋 pogada膰 z Romanem. A propos, dlaczego w艂a艣ciwie rozmawiamy tutaj, a nie w domu?

- 呕eby w domu mogli m贸wi膰, 偶e mnie naprawd臋 nie ma, bo si臋 panicznie boj臋 go艣ci. Jestem pewna, 偶e kto艣 by si臋 napatoczy艂! Ostatnio jakby si臋 zm贸wili, 偶eby przeszkadza膰!

Ugryz艂am si臋 w j臋zyk, tym razem delikatnie, pami臋tna ugryzienia poprzedniego. bo u艣wiadomi艂am sobie, 偶e g艂贸wnej zgryzoty dostarczali mi go艣cie sprzed stu pi臋tnastu lat. Obecni troch臋 mniej. Zarazem ulgi dozna艂am, 偶e nie wyrwa艂o mi si臋 nic o barierze鈥

- No dobrze, teraz ju偶 mo偶emy wr贸ci膰 - zadecydowa艂am. - Wiesz najwa偶niejsze鈥

Owszem, Roman potwierdzi艂 moje obawy. Armand istotnie go 艣ledzi艂 i odczepi艂 si臋 dopiero, ujrzawszy robi膮c膮 zakupy Siwi艅sk膮. Na szcz臋艣cie by艂o ju偶 za p贸藕no, 偶eby m贸g艂 dogoni膰 mnie na lotnisku i jakiekolwiek mia艂 zamiary, musia艂 z nich zrezygnowa膰.

Wszyscy troje, 艣wiadomi faktu podstawowego, 偶e w 偶adnym wypadku morderca nie mo偶e dziedziczy膰 po ofierze, wymy艣lili艣my kilka powie艣ci kryminalnych, w kt贸rych ofiara pada艂aby trupem na skutek przypadku. Tylko takim sposobem Armand m贸g艂 skorzysta膰. Musia艂by jednak doczeka膰 zmiany testamentu, a o mojej ci膮偶y jeszcze wiedzie膰 nie m贸g艂, mo偶liwe zatem, 偶e czeka艂by 艣lubu. Zawarcie zwi膮zku ma艂偶e艅skiego automatycznie anuluje testament poprzedni鈥

W 偶adnym wypadku jednak偶e podejrzenia nie mog艂yby pa艣膰 na niego i tu chyba ka偶de z nas wczu艂o si臋 w rol臋 zbrodniarza. Jak zabi膰 osob臋, dysponuj膮c alibi doskona艂ym? Wysz艂o nam, 偶e samoch贸d do tych cel贸w najlepszy, o ile wykluczy si臋 najemnego zab贸jc臋, a w tej kwestii byli艣my zgodni. Przenigdy Armand nie zawiesi艂by sobie takiego miecza nad karkiem, raczej zabi艂by tak偶e wynaj臋tego zab贸jc臋.

Zatem samoch贸d. Kto z nas mia艂 przesta膰 je藕dzi膰 samochodem, Gaston czy ja鈥?

Roman okaza艂 najwi臋cej rozumu. Po zastanowieniu odgad艂, 偶e pan Guillaume na razie zamierza tylko stwierdzi膰, dok膮d najcz臋艣ciej je藕dzimy i kiedy. Upatrzy膰 sobie czas i miejsce. Mo偶e zechce tak偶e po艣ledzi膰 pana de Montpesac w Pary偶u, ale i tak swojego czynu dokona po naszym 艣lubie. Nie musi natychmiast, zaczeka, a偶 co艣 tam zrobi臋 z testamentem鈥

Poczu艂am, 偶e nienawidz臋 wszystkich testament贸w 艣wiata鈥

Gaston wysun膮艂 propozycj臋 podr贸偶y po艣lubnej. W pa藕dzierniku i listopadzie Sycylia jest cudownie pi臋kna, Peloponez te偶 si臋 nadaje, na p贸艂kuli po艂udniowej w og贸le jest wiosna, wi臋c mo偶e Australia albo Rodezja. On w tej chwili odwala robot臋 za trzech, pracuje po dwadzie艣cia godzin dziennie, wsp贸lnikowi zostawi sam膮 przyjemno艣膰, b臋dzie m贸g艂 wzi膮膰 dodatkowy urlop. W g艂owie mi si臋 od tych projekt贸w zakr臋ci艂o, niemal przesta艂am bra膰 udzia艂 w rozmowie, bo tak naprawd臋 chcia艂am zosta膰 w moim w艂asnym domu, razem z upragnion膮 ci膮偶膮 i Gastonem, wszystko jedno, w S臋kocinie czy w Montilly鈥 No, mo偶e na t臋 Sycyli臋 na chwil臋 wyskoczy膰, przelecie膰 si臋 wreszcie samolotem, a potem ju偶 tylko napawa膰 si臋 swoim szcz臋艣ciem bez obaw, l臋k贸w, str贸偶owania鈥

Nie wiem, do jakich wniosk贸w oni obaj doszli, bo sama zacz臋艂am my艣le膰 jako艣 obok, wi臋cej w tym by艂o moich ch臋ci ni偶 realizmu. A gdyby tak kto艣 zabi艂 Armanda鈥? W dawnych czasach tak 艂atwo by艂oby doprowadzi膰 do pojedynku, tylu m艂odych p贸艂g艂贸wk贸w umia艂o doskonale strzela膰, ka偶da kobieta potrafi艂a jakiego艣 podpu艣ci膰, sama mog艂abym si臋 za艂o偶y膰, 偶e znajd臋 co najmniej pi臋ciu鈥 Wycelowa艂by taki porz膮dnie, odrobina szcz臋艣cia i prosz臋, m贸j wr贸g osobisty by艂by z g艂owy, a ja mog艂abym udawa膰 rozpacz pod czarnym welonem鈥

Zdaje si臋, 偶e razem zjedli艣my doskona艂膮 kolacj臋, nie tylko Siwi艅ska j膮 przygotowa艂a, ale i jeszcze Zuzi臋 podaj膮c膮 widzia艂am do p贸藕na. Co艣 musia艂o by膰 w atmosferze, 偶e wszystkie osoby by艂y tym zainteresowane, na szcz臋艣cie 偶yczliwie dla mnie. Poczu艂am si臋 otoczona opiek膮. Ot贸偶 to. Poczucie bezpiecze艅stwa. Jakby mi balsam sp艂yn膮艂 na ca艂e wn臋trze od czubka g艂owy a偶 do st贸p鈥

Na my艣l, 偶e od poniedzia艂ku zostan臋 sama, bez Gastona, a za to z krety艅sk膮 barier膮, stoj膮c膮 mi na drodze, zrobi艂o mi si臋 co艣 takiego, 偶e bez sekundy namys艂u podj臋艂am decyzj臋.

,, O m贸j ty Bo偶e jedyny, ale偶 to by艂o co艣 cudownego! Nigdy, nawet na fali wielkiej, 偶adnej choroby morskiej nie odczuwa艂am i 偶adne md艂o艣ci mnie si臋 nie ima艂y. Tym bardziej teraz, kiedy ko艂ysania wcale nie by艂o, a spodziewa艂am si臋 go, tylko ziemia jako艣 nagle zacz臋艂a si臋 ode mnie oddala膰, smugi mgliste j膮 za膰mi艂y, zmala艂o wszystko i mala艂o coraz bardziej, c贸偶 za widok niezwyk艂y! Oczu od tego nie mog艂am oderwa膰, zapomnia艂am prawie, 偶e Gaston ko艂o mnie siedzi, si艂膮 musia艂am si臋 powstrzymywa膰 od wydawania okrzyk贸w zachwytu! Oderwa艂am si臋 od ziemi!

Ten lot samolotem zgo艂a mnie upoi艂, 偶e te偶 nie spr贸bowa艂am go wcze艣niej! A, prawda, nie mia艂am kiedy. I c贸偶 za pi臋膰 dni zachwycaj膮cych sp臋dzi艂am w Pary偶u, poranne okropie艅stwa ca艂kiem mi przesz艂y, 偶adnych nieprzyjemno艣ci nie odczuwa艂am, Gaston by艂 zaj臋ty w pracy, ledwo 艣niadanie razem w po艂udnie jedli艣my, a potem mia艂am swobod臋, jak nigdy w 偶yciu. Peugeot sta艂 w gara偶u, u偶ywa艂am go, oddalona od Armanda, spokojna, bezpieczna, szcz臋艣liwa, z Ew膮 i Karolem zd膮偶y艂am si臋 zobaczy膰, odwiedzi艂am odremontowane Montilly, wygra艂am na wy艣cigach, zakupy poczyni艂am w magazynach i domach mody, czu艂am, jak wszystko we mnie rozkwita! Gastona z wielk膮 stanowczo艣ci膮 odsun臋艂am od siebie, raz tylko u niego czeka艂am, obiad zjedli艣my, a potem on usiad艂 do pracy przed komputerem, na kt贸rym niezwyk艂e jakie艣 rysunki si臋 pojawia艂y. Zasn臋艂am, czekaj膮c, obudzi艂 mnie o jakiej艣 porannej godzinie, mn膮 si臋 zaj膮艂, zamiast odpocz膮膰, niemo偶liwe to by艂o. Nie dla mnie, dla niego. Razem szcz臋艣liwy by艂 i okropnie niewyspany.

O nie, na jego zdrowiu te偶 mi zale偶a艂o. Zapowiedzia艂am, 偶e do pi膮tku niech o mnie zapomni, weekend b臋dzie dla nas na teraz, a reszta tygodnia te偶 dla nas na przysz艂o艣膰. Pokocha艂 mnie za to chyba jeszcze bardziej, twierdz膮c, 偶e rzadko kt贸ra kobieta pracy m臋偶czyzny zgodzi si臋 da膰 pierwsze艅stwo.

- A kt贸ry偶 m臋偶czyzna pojmie, 偶e do gotowalni damskiej przed balem wchodzi膰 nie nale偶y? - odpar艂am na to bez chwili namys艂u.

Co mi do g艂owy strzeli艂o, 偶eby takie zesz艂owieczne s艂owa wypowiedzie膰, sama poj膮膰 nie mog艂am. Na szcz臋艣cie Gaston za 偶art je poczyta艂.

- Balzak si臋 k艂ania. Siedzisz w klasykach, zauwa偶y艂em. Je艣li taki wp艂yw maj膮 na ciebie, zaczn臋 ich kocha膰.

- Zacznij. Maj膮 doskona艂y.

By艂abym nie jeden, a dwa tygodnie w tym Pary偶u sp臋dzi艂a, gdyby nie w艣ciek艂a ch臋膰 ponownego lotu samolotem. Wymy艣li艂am jakie艣 potrzeby, cho膰 nie by艂o to konieczne, bo w po艣piechu Gaston i tak rezerwacji na najbli偶szy pi膮tek dokona艂. P贸藕niej dopiero pomy艣la艂, 偶e mo偶na by艂o m贸j pobyt przed艂u偶y膰.

I na dobre nam wysz艂o. Pierwsze s艂owa, jakie czekaj膮cy na lotnisku Roman wyg艂osi艂, to 偶e Armand, z op贸藕nieniem dowiedziawszy si臋 o moim wyje藕dzie, sam te偶 do Pary偶a pojecha艂. Samochodem, zatem d艂u偶ej to musia艂o trwa膰 i pewnie w艂a艣nie na weekend tam si臋 znalaz艂. Mija艂 si臋 z nami, dobre i tyle.

Dwa tygodnie nam jeszcze do 艣lubu zosta艂o. Licz膮c na to, 偶e Armand, zdezorientowany, do nast臋pnego weekendu w Pary偶u poczeka, postanowi艂am spokojnie sp臋dzi膰 je w domu. Inn膮 drog臋 do wyjazdu sobie znalaz艂am, wspomnienia przywo艂awszy, przez las do szosy na Magdalenk臋, kt贸ra za moich czas贸w nie istnia艂a, le艣n膮 przecink膮, a potem jakimi艣 lokalnymi dojazdami. Dalej to by艂o znacznie i mniej wygodnie, ale za to bezpieczniej. Na powr贸t do przesz艂o艣ci nie mia艂am ch臋ci si臋 nara偶a膰.

Jako pierwsza, moj膮 ci膮偶臋 odgad艂a Monika.

- Nic nie wida膰, ale tak kwitniesz, 偶e mam podejrzenia - rzek艂a przy kt贸rej艣 wizycie, przygl膮daj膮c mi si臋 z uwag膮. - Sama mi艂o艣膰 czy jednak przych贸wek?

My艣l o czasach, w kt贸rych dziecko ha艅by nie stanowi, uszcz臋艣liwia艂a mnie tak, 偶e straci艂am opami臋tanie, pozwoli艂am sobie na szczero艣膰.

- Ci膮偶a, jasne - odpar艂am beztrosko. - Nie masz poj臋cia, jak okropnie chcia艂am wreszcie co艣 urodzi膰. Chc臋 mie膰 dzieci.

- A on? Gastona mam na my艣li, bo chyba o niego chodzi? - Te偶. Chce. Im pr臋dzej, tym lepiej.

- Prawie ci zazdroszcz臋, chocia偶 dzieci og贸lnie nie lubi臋. Gdzie b臋dziecie mieszka膰?

- P贸艂 na p贸艂. Troch臋 tu, troch臋 we Francji. 艢lub we藕miemy tutaj, potem na troch臋 wyjedziemy, potem si臋 zastanowimy鈥 Monika z gratulacjami wyst膮pi艂a, ale roztargnienie w niej wida膰 by艂o. O Armanda zacz臋艂a mnie pyta膰, co te偶 on w tej Francji robi i po co w艂a艣ciwie pojecha艂. Wyzna艂a, 偶e zale偶y jej na nim, nie jest to 偶adna wielka mi艂o艣膰, ale zauroczenie i fascynacja, i chcia艂aby mie膰 go dla siebie chocia偶 przez jaki艣 czas. Chcia艂aby wi臋cej o nim wiedzie膰.

Zak艂opota艂a mnie tym okropnie, bo jak偶e mog艂am jej powiedzie膰, 偶e podejrzenia o zbrodni臋 na nim si臋 grupuj膮, a i ja sama strzec si臋 go musz臋 z ca艂ej si艂y. Ostrzeg艂am j膮 delikatnie, 偶e nie mo偶na na niego zbytnio liczy膰, 偶a艂uj臋, 偶e a偶 tak w nim ugrz臋z艂a, bo rozczarowania mog膮 j膮 spotka膰, ale na to wzruszy艂a ramionami i nie przej臋艂a si臋 zbytnio.

- Przez rozczarowania do Wis艂y skaka膰 nie b臋d臋 - rzek艂a lekcewa偶膮co. - Idzie mi tylko o to, czy mam si臋 go jeszcze spodziewa膰, bo bezowocnego czekania bardzo nie lubi臋. My艣lisz, 偶e jeszcze przyjedzie? Bo prawie mam ochot臋 sama jecha膰 do Pary偶a i tam go przypadkiem spotka膰, o ile mi powiesz, gdzie mieszka.

Przyjazdu Armanda by艂am zupe艂nie pewna i to jej mog艂am zagwarantowa膰. Odesz艂a, pocieszona i o偶ywiona, i zaraz potem zadzwoni艂a pani 艁臋ska.

呕e ju偶 nadszed艂 pa藕dziernik, rezydowa艂a w Montilly. Okaza艂o si臋, 偶e swojej obietnicy dotrzyma艂a.

- Nie chce mi si臋 teraz lecie膰 do Warszawy - zawiadomi艂a mnie od razu. - Podobno tu by艂a艣, jak mnie jeszcze nie by艂o, szkoda. Nie przyjedziesz ponownie?

- Nie wiem. Chyba dopiero po 艣lubie, razem z Gastonem. - Na waszym 艣lubie te偶 nie b臋d臋, zdj臋cia przywie藕cie albo film. Ale wola艂abym wszystko opowiedzie膰 ci osobi艣cie, bo przez telefon gorzej si臋 plotkuje. No nic, powiem og贸lnie鈥

No i powiedzia艂a. Wi臋cej ni偶 p贸艂 godziny s艂uchawk臋 do ucha przyciska艂am, rozciekawiona i przej臋ta.

Ot贸偶 pani 艁臋ska odnalaz艂a jedn膮 dawn膮 pomoc kuchenn膮 z Montilly i owa pomoc kuchenna stanowi艂a ca艂y romans. Nie by艂a to 偶adna prosta dziewka, tylko absolwentka specjalnej szko艂y gastronomicznej, do gotowania utalentowana wielce i karier臋 w tej dziedzinie zamierza艂a zrobi膰. Konkurencj臋 mia艂a ogromn膮, zacz臋艂a zatem od praktyki w du偶ym domu, w Montilly w艂a艣nie. Nie pcha艂a si臋 ze swoimi umiej臋tno艣ciami, na byle jak膮 pensj臋 si臋 zgodzi艂a, udawa艂a takie stworzenie cichutkie i nie艣mia艂e, podpatrywa艂a kuchark臋, szpera艂a w starych przepisach, w艣cibska by艂a w og贸le i lubi艂a wszystko wiedzie膰. Ale poza tym sympatyczna i nieg艂upia.

Panna Luiza znienawidzi艂a j膮 艣miertelnie, poniewa偶 bardzo szybko wypatrzy艂 j膮 Armand. On za艣 z pi臋knych dziewczyn lubi艂 korzysta膰 i nie 偶a艂owa艂 sobie. Tym razem jednak panna stawi艂a op贸r, nie chcia艂a go, by膰 mo偶e wola艂a unika膰 zadra偶nie艅 i nie odbija膰 amanta wszechw艂adnej gospodyni, w ka偶dym razie Armand, z艂y na ni膮 i uparty, zachowa艂 si臋 nieostro偶nie i panna Luiza nabra艂a podejrze艅. Wyrzuci艂a j膮 w ko艅cu i potrzebnego jej 艣wiadectwa odm贸wi艂a.

Ale dziewczyna te偶 by艂a uparta. 艢wiadectwo postanowi艂a sama sobie wystawi膰, a 偶e r贸偶ne zakamarki ju偶 spenetrowa艂a, wiedzia艂a, gdzie papiery z nadrukiem pa艂acowym le偶膮, i na takim 艣wiadectwo chcia艂a mie膰, podpisane przez g艂贸wn膮 kuchark臋 i przez pann臋 Lerat. Podpis panny Luizy, rzecz jasna, zamierza艂a sfa艂szowa膰. .

Trzeba trafu, 偶e podkrad艂a si臋 pod gabinet panny Luizy we w艂a艣ciwej chwili, mniemaj膮c, 偶e w zamkni臋tym domu nikogo nie ma. Okno by艂o uchylone i przez nie zamierza艂a wej艣膰. Tymczasem panna Luiza z Armandem tam si臋 w艂a艣nie k艂贸cili. Panna Luiza fa艂szywy akt 艣lubu prezentowa艂a, wiadomo ju偶 by艂o, 偶e prawdziwy by膰 nie m贸g艂 i Armand z ma艂偶e艅stwa z ni膮 stanowczo rezygnowa艂, za to pistolety zabytkowe chcia艂 zabra膰. Wyrzuty sobie wzajemnie czynlli, o niepotrzebnym zab贸jstwie urz臋dniczki m贸wi膮c, w wielkiej furii obydwoje, ale ko艅ca tej awantury dziewczyna nie doczeka艂a, bo w obawie, 偶e j膮 pod oknem ujrz膮, oni czy kto艣 inny, uciek艂a. S艂ysza艂a tylko jeszcze, jak panna Luiza 艣mierci膮 Armandowi grozi艂a, huk si臋 rozleg艂 i rumor jaki艣, mniema艂a zatem, 偶e si臋 mo偶e pobili albo co.

Nie bardzo mia艂aby ochot臋 w s膮dzie 艣wiadczy膰, bo w zamkni臋tym pa艂acu ona sama te偶 by si臋 bezprawnie znalaz艂a, podejrzenia na siebie jakie艣 艣ci膮gaj膮c. Now膮 prac臋 dosta艂a, tak膮, jakiej pragn臋艂a, i dobra opinia jej potrzebna.

Pani 艁臋ska od dziecka j膮 zna艂a i w pewnym stopniu dobrodziejk膮 jej by艂a, wi臋c, odnaleziona, wyzna艂a jej wszystko, b艂agaj膮c tylko, 偶eby j膮 oszcz臋dzi膰 i do s膮du ci膮gn膮膰 dopiero w ostateczno艣ci. Poza wszystkim, Armanda si臋 boi, bo on, jej zdaniem, do najgorszego zdolny.

W wypiekach s艂ucha艂am, sama niepewna, co z tym fantem zrobi膰. Pani 艁臋ska, jak dot膮d, nikomu jeszcze o dziewczynie nie powiedzia艂a i nie powie, dop贸ki pal膮cej potrzeby nie b臋dzie. Mnie m贸wi, 偶ebym si臋 z Gastonem naradzi艂a, a p贸藕niej mo偶e i z panem Desplain, ale to ju偶 lepiej osobi艣cie. A偶 do chwili 艣lubu, wedle jej pogl膮du, jestem bezpieczna, potem za艣 Armand, je艣li ma rozum, natychmiast spr贸buje razem nas zabi膰, w taki spos贸b, 偶ebym p贸藕niej umar艂a ni偶 Gaston, bo w ten spos贸b w odziedziczeniu spadku po mnie nic by mu ju偶 nie przeszkodzi艂o.

No rzeczywi艣cie, a c贸偶 za poci膮gaj膮ca perspektywa! Najpierw z Romanem si臋 naradzi艂am. Zdanie pani 艁臋skiej popar艂 ca艂kowicie i w ponur膮 zadum臋 popad艂. Komplikacje same widzia艂 i nie kry艂 ich wcale przede mn膮, bo nawet i z zeznaniem podkuchennej same poszlaki o winie Armanda 艣wiadczy艂y. A gdyby go jednak skazano, 艂atwo by mu by艂o przypisa膰 zab贸jstwo w afekcie albo zgo艂a w obronie w艂asnej, skoro panna Luiza pierwsza strzeli艂a, a musia艂o tak by膰, bo nie strzeli艂a przecie偶 po 艣mierci, wi臋c bardzo nisk膮 kar臋 by dosta艂. Mo偶liwe, 偶e z zawieszeniem, przez co ci膮gle by艂by dla mnie zagro偶eniem.

Rozumia艂am te wszystkie s艂owa, bo r贸偶nych kryminalnych ksi膮偶ek przeczyta艂am ju偶 wielk膮 ilo艣膰 i wykszta艂cenie w tej dziedzinie zdoby艂am nadzwyczajne. Jedyn膮 pociech臋 stanowi艂a mi w tej chwili my艣l, 偶e o przyje藕dzie Armanda od Moniki natychmiast si臋 dowiem.

Gaston w sobot臋 mia艂 przyjecha膰, bo do pi膮tku wiecz贸r u siebie w pracy r贸偶ne sprawy chcia艂 poko艅czy膰, 偶eby potem a偶 do 艣lubu ju偶 tutaj zosta膰. Armand, oczywi艣cie, pojawi艂 si臋 wcze艣niej, o czym te偶 istotnie Monika mnie zawiadomi艂a.

Wybiera艂y艣my si臋 razem do sklep贸w, w po艣piechu przeprosi艂a, 偶e nie jedzie, bo ze swojego amanta chce korzysta膰. A daj jej Bo偶e zdrowie鈥

Pojecha艂am zatem z Romanem, 偶eby oszcz臋dzi膰 sobie k艂opotu z parkowaniem w rozmaitych trudnych miejscach, bo Warszawa pod tym wzgl臋dem przedstawia艂a gorsze piek艂o ni偶 Pary偶. Tam przynajmniej mog艂am na chwil臋 zostawi膰 samoch贸d cho膰by i na 艣rodku ulicy i nikt si臋 nie czepia艂, tu za艣 jaka艣 okropna stra偶 miejska wyskakiwa艂a niczym diabe艂 z pude艂ka i awantury robi艂a, mimo 偶e nikomu nie przeszkadza艂am, a dla jakiej przyczyny akurat w takim spokojnym miejscu zabroniono posta膰 troch臋, niepodobna by艂o odgadn膮膰. Wygodniej mi by艂o zatem Romana w samochodzie zostawia膰, a samej do magazyn贸w wchodzi膰.

I od razu krzyk podnios艂am, bo Roman zwyk艂膮 drog膮 ruszy艂. Za偶膮da艂am jazdy przez las i przez ow膮 Magdalenk臋, kt贸ra zreszt膮 cz臋艣膰 moich dawnych d贸br stanowi艂a, co go zdumia艂o i niemal przerazi艂o. Ju偶 tak z nim by艂am spoufalona, 偶e o艣mieli艂 si臋 spyta膰 o przyczyn臋.

- By艂a mowa o barierze czy nie? - odpar艂am na to gniewnie. - Wiem, gdzie ona stoi, i nara偶a膰 si臋 nie my艣l臋. B臋dziemy j膮 omija膰 z daleka.

Romanowi co艣 jakby j臋k si臋 wyrwa艂o, ale ju偶 po chwili z szacunkiem, grzecznie i cierpliwie j膮艂 mi t艂umaczy膰, 偶e si臋 myl臋, 偶e bariera czasu jest symboliczna, 偶e ta akurat zosta艂a z dawnego toru przeszk贸d, kiedy na mojej 艂膮ce hipiczne zawody sobie urz膮dzano, i r贸偶ne inne takie brednie. M贸g艂 sobie m贸wi膰, co chcia艂, ja wiedzia艂am swoje i uci臋艂am te naukowe wywody.

- Strze偶onego pan B贸g strze偶e - rzek艂am z naciskiem i musia艂 mi ulec.

Po Gastona te偶 z nim razem pojecha艂am tak膮 sam膮 drog膮, zadowolona nawet, 偶e nie w pi膮tek przylatywa艂, bo w pi膮tek istne urwanie g艂owy mia艂am. Z panem Jurkiewiczem intercyz臋 musia艂am om贸wi膰, przy udziale pana Desplain na odleg艂o艣膰, co mi si臋 tak podoba艂o, 偶e nawet kaprys贸w 偶adnych nie prezentowa艂am i na wszystkie propozycje godzi艂am si臋 bez oporu. Zdaje si臋, 偶e obaj si臋 tym zdziwili. Pan Desplain, wbrew wszelkim prawnym obyczajom, stron臋 Gastona zarazem reprezentowa艂, przez niego upowa偶niony. Dokumenty zosta艂y sporz膮dzone i tylko nasze podpisy by艂y ju偶 potrzebne. Potem za艣 zn贸w mi zawracano g艂ow臋 tym wydawnictwem, rachunki, zreszt膮 bardzo korzystne, przedstawiaj膮c, a p贸藕niej jeszcze nale偶a艂o rezerwacji ostatecznej dokona膰, 偶eby sala w restauracji w Wilanowie na przyj臋cie weselne zosta艂a przygotowana. Skromne to przyj臋cie mia艂o by膰, wszystkiego raptem dwadzie艣cia dwie osoby, ale nie chcia艂o mi si臋 ba艂aganu sobie w domu robi膰 i wola艂am obcych zatrudni膰.

W owej drodze okr臋偶nej na lotnisko Roman zacz膮艂 do mnie jakie艣 okropne rzeczy m贸wi膰.

-Ja艣nie pani pozwoli鈥 Ja si臋 ju偶 dobrze zastanowi艂em nad panem Guillaume i przyznam si臋, 偶e na w艂asn膮 r臋k臋 rozmawia艂em i z pani膮 艁臋sk膮, i z panem Desplain, i z tym moim przyszywanym kuzynem z policji. Sprawa jest beznadziejna. Tu u nas r贸偶ne mafie dzia艂aj膮 i ka偶dy wypadek mo偶na im przypisa膰, to strzelanina jaka艣, to bomb臋 pod samoch贸d pod艂o偶膮, niby to mi臋dzy sob膮 si臋 t艂uk膮, ale kto im zabroni pomy艂k臋 pope艂ni膰? Na pana Guillaume nie padnie, bo za kr贸tko u nas przebywa i nie ma z nimi nic wsp贸lnego, a skutek b臋dzie taki, 偶e lepiej nie m贸wi膰. I dochodz臋 do wniosku, 偶e pana Guillaume trzeba si臋 pozby膰 raz na zawsze.

- Chce Roman przez to powiedzie膰, 偶e mam go otru膰 albo zastrzeli膰? - spyta艂am cierpko.

- Kto艣 powinien. Niekoniecznie ja艣nie pani musi osobi艣cie. Nawet lepiej, 偶eby nie. Mo偶liwe, 偶e ju偶 wymy艣li艂em spos贸b, tylko chcia艂em zapyta膰, czy pani Ta艅ska nie ma jakiego艣鈥 no鈥 by艂ego m臋偶a鈥 albo dawnego wielbiciela, kt贸ry dla pana Guillaume w odstawk臋 poszed艂鈥?

A偶 mnie niemal zatchn臋艂o, bo dawne czasy mi si臋 przypomnia艂y, a o takich sprawach ze s艂ug膮 m贸wi膰鈥 B艂ysk to by艂 zaledwie, dawno ju偶 Roman s艂ug膮 dla mnie by膰 przesta艂, opiekunem si臋 sta艂 i wprost zaufanym przyjacielem. I nikt mi nie musia艂 t艂umaczy膰, 偶e nie z pustej ciekawo艣ci takie pytanie mi zadaje.

-Ja bym si臋 tego sam dowiedzia艂, ale troch臋 czasu brakuje - doda艂 jeszcze usprawiedliwiaj膮co.

Do艣膰 mi si臋 Monika nazwierza艂a, 偶ebym jakiego艣 rozeznania naby艂a.

- Nie - odpar艂am z namys艂em. - Takiego sta艂ego nie mia艂a ju偶 jaki艣 czas, a ostatni sam sobie poszed艂, chocia偶 ona udaje, 偶e pozby艂a si臋 go z w艂asnej inicjatywy. Dlatego tak pana Guillaume pazurami chwyci艂a, co w ko艅cu Roman chyba na w艂asne oczy widzia艂.

- I nie ma wrog贸w jakich艣?

- Pani Ta艅ska? Nie. Ma jakich艣 byle jakich, par臋 bab jej nie lubi, ale to nic powa偶nego.

- To bardzo dobrze. Na niewinnego nie padnie鈥 - Co Roman ma na my艣li?

- Nic szczeg贸lnego. I lepiej, 偶eby ja艣nie pani wcale si臋 tym nie zajmowa艂a. A偶 do 艣lubu pan Guillaume na pewno nic nie zrobi, wi臋c nie ma co sobie nim g艂owy zawraca膰.

Ch臋tnie t臋 opini臋 przyj臋艂am, chocia偶 nie by艂am pewna, o kt贸rym 艣lubie Roman m贸wi. Cywilny nam wypada艂 w sobot臋 wieczorem, ca艂kiem ju偶 cichy, ledwo dwoje 艣wiadk贸w i pa艅stwo m艂odzi, a z go艣ci Roman i Zuzia, kt贸ra z g贸ry zapowiedzia艂a, 偶e wedrze si臋 bodaj przemoc膮, bo 艣luby uwielbia. Na 艣wiadk贸w pana Jurkiewicza wybra艂am i zast臋pc臋 jego, 偶eby prywatnych znajomych nie w艂膮cza膰, i nawet Monice poda艂am tylko dat臋 nast臋pn膮, niedzieln膮, kiedy 艣lub ko艣cielny wczesnym popo艂udniem by艂 wyznaczony. Gaston tak si臋 urz膮dzi艂, 偶eby dopiero w poniedzia艂ek w podr贸偶 po艣lubn膮 odlecie膰.

Romanowi z wielk膮 stanowczo艣ci膮 pozwoli艂am jecha膰 ko艂o bariery tylko w towarzystwie Gastona. W razie czego b臋d臋 go mia艂a obok siebie鈥

Tydzie艅 min膮艂, nim si臋 zd膮偶y艂am obejrze膰. Zaj臋ta Gastonem, nawet nie zauwa偶y艂am, 偶e co艣 ma艂o Romana widuj臋, ale p贸藕niej pomy艣la艂am, 偶e taktownie nie chcia艂 nam swojej osoby narzuca膰. Konnych przeja偶d偶ek porannych zaniecha艂am nie tylko z l臋ku przed barier膮 przekl臋t膮, ale te偶 i z racji swojego stanu, w kt贸rym na wszelki wypadek wola艂am si臋 oszcz臋dza膰. Go艣cie z umiarem bywali, Armand za艣 demonstracyjnie skaka艂 ko艂o Moniki, mnie tak traktuj膮c jak nigdy dot膮d. Z艂o艣liwo艣ci porzuci艂, sympati臋 i 偶yczliwo艣膰 okazywa艂, Gastonowi poufnie wyzna艂, 偶e ju偶 mu ca艂kiem przesta艂 zazdro艣ci膰, bo Monik臋 woli. Podejrzane mi si臋 to wydawa艂o, ale, zgodnie z zamiarem, nie zawraca艂am sobie nim g艂owy.

Co mnie tylko zdziwi艂o, to to, 偶e Roman omal si臋 na nasz 艣lub nie sp贸藕ni艂. Dowi贸z艂 nas, jak nale偶y, a nawet o dobry kwadrans za wcze艣nie, potem za艣 tak d艂ugo miejsca na parkowanie szuka艂, 偶e ju偶 na swoich fotelach siadali艣my, kiedy wszed艂 do sali. No owszem, prawd膮 by艂o, 偶e poprzedni 艣lub, przed nami, by艂 niezmiernie huczny i samochod贸w przed urz臋dem straszne mn贸stwo sta艂o, a przy tym liczni go艣cie nie 艣pieszyli si臋 z odjazdem i nikt ich nie pogania艂, bo nasz 艣lub by艂 w tym dniu ostatni i skromny. Pan Jurkiewicz z zast臋pc膮 na jutrzejsze wesele zaproszenie mieli, wi臋c 偶adnego przyj臋cia teraz nie robili艣my. Od razu wr贸cili艣my do domu na nasz膮 prywatn膮 kolacj臋 bez obs艂ugi, sami tylko dla siebie, i m贸wi膰 nie musz臋, 偶e mi ten po艣lubny wiecz贸r na zawsze mia艂 zosta膰 w pami臋ci.

I nawet mi w g艂owie nie za艣wita艂o, 偶e teraz w艂a艣nie Armand powinien nas zabi膰鈥

Zdumia艂am si臋 ponownie nazajutrz, z tym 偶e ju偶 po ko艣cielnym 艣lubie, bo przedtem g艂owy do niczego nie mia艂am, szczeg贸lnie 偶e oboje Borkowscy, Ewa i Karol, teraz w艂a艣nie si臋 pojawili, i dopiero w restauracji zauwa偶y艂am, 偶e Armanda nie ma. Monika na przyj臋ciu znalaz艂a si臋 sama, zdenerwowana tak, 偶e nie umia艂a tego ca艂kiem ukry膰. Jako wdowa, bia艂ej sukni z welonem nie mia艂am, na szafirow膮 sobie pozwoli艂am, bo w tym kolorze zawsze najbardziej mi by艂o do twarzy, do tego kapelusik male艅ki, ale za to z woalk膮 obfit膮, na kszta艂t skrzyde艂 upi臋t膮, i ca艂y ten str贸j nie przeszkadza艂 mi si臋 swobodnie porusza膰. Jak to zwykle na takim przyj臋ciu bywa, go艣cie si臋 wkr贸tce ze sob膮 wymieszali i Monika zd膮偶y艂a mi szepn膮膰, 偶e Armand gdzie艣 jej zgin膮艂 od wczoraj. To mnie mocno zaj臋艂o, usiad艂y艣my przy sobie na chwil臋 kilka s艂贸w zamieni膰.

Ot贸偶 wczoraj w trzy osoby w restauracji byli, oni obydwoje i znajomy jaki艣 Armanda, na kolacj臋 zaproszony, a przy okazji interes mieli ze sob膮 za艂atwi膰, i Armand na chwil臋 si臋 oddali艂, do toalety id膮c. Ona z owym znajomym ta艅czyli, nawet jej si臋 spodoba艂, komplementy prawi艂, po d艂ugiej dopiero chwili zorientowa艂a si臋, 偶e Armand nie wraca. I do tej pory nie wr贸ci艂.

Zmi艂uj si臋, Panie, to偶 moje wesele si臋 odbywa艂o, jak偶e j膮 teraz mia艂am pociesza膰 i uspokaja膰? Przypomnia艂am jej tylko, 偶e Armand nieobliczalne wyskoki miewa, uprzedza艂am j膮, a mo偶liwe, 偶e w艂a艣nie na moim 艣lubie nie chcia艂 by膰, nie przyznaj膮c si臋 do tego wcze艣niej. Jutro b臋dzie przeprasza艂, a swoje osi膮gn膮艂. Troch臋 r贸wnowagi odzyska艂a, cho膰 wci膮偶 pozosta艂a niespokojna, przekaza艂am j膮 zatem Ewie, z kt贸r膮 przecie偶 doskonale si臋 zna艂y. Cho膰 mo偶e nie tak nadzwyczajnie lubi艂y鈥

Nie wiem, jak d艂ugo to przyj臋cie trwa艂o, bo odjechali艣my wcze艣niej, a cz臋艣膰 go艣ci jeszcze sobie zosta艂a. Kr贸tko po nas Ewa z Karolem przyjechali, co mi wcale nie przeszkadza艂o, skoro wczorajsry wiecz贸r mieli艣my dla siebie, a uroczysta noc po艣lubna w rachub臋 nie wchodzi艂a. By艂o co je艣膰 i by艂o o czym plotkowa膰. Wie艣ci od pani 艁臋skiej oboje uryskali, szczeg贸艂owsze nawet ni偶 ja, i troch臋 z rozbawieniem, a troch臋 z trosk膮 zastanawiali艣my si臋 nad Armandem, kt贸rego znikni臋cie nad wyraz podejrzane wszystkim nam si臋 wydawa艂o.

P贸藕nym wieczorem zadzwoni艂a Monika, roztrz臋siona doszcz臋tnie.

- S艂uchaj, mo偶e mu si臋 co艣 sta艂o? To przecie偶 niemo偶liwe, 偶eby si臋 ze mn膮 rozszed艂 w tak idiotyczny spos贸b! Bez s艂owa, bez kartki, bez telefonu, bez powodu鈥!

Chcia艂am jej odpowiedzie膰, 偶e u Armanda mo偶liwe jest wszystko, ale 偶al mi si臋 jej zrobi艂o.

- Spr贸buj popyta膰 w pogotowiu - poradzi艂am niepewnie. - Mo偶e w policji. A mo偶e za tydzie艅 dostaniesz wiadomo艣膰, 偶e co艣 tam nagle musia艂 i b艂aga ci臋 o przebaczenie.

- Nieodpowiedzialny facet! - rozz艂o艣ci艂a si臋 nagle Monika. - Nie, w policji nie, ale informacj臋 o nieszcz臋艣liwych wypadkach owszem鈥

No i wreszcie ogarn膮艂 nas rzetelny niepok贸j. Co te偶 ten Armand m贸g艂 knu膰 przeciwko nam takiego, do czego potrzebne mu by艂o znikni臋cie? Dop贸ki Roman go pilnowa艂, dop贸ki wiedzieli艣my, gdzie jest i co robi, mo偶na by艂o jako艣 si臋 przed nim zabezpiecza膰, ale teraz鈥? Podk艂ada bomb臋 w samolocie? Skrada si臋 pod moim oknem? A mo偶e ju偶 polecia艂 do Francji i tam gotuje nam jak膮艣 pu艂apk臋鈥?

Zacz臋艂am si臋 ba膰. Gaston zdenerwowa艂 si臋 moim l臋kiem, kt贸rego nie potrafi艂am i zreszt膮 wcale nie chcia艂am ukrywa膰. Ewa te偶 si臋 zaniepokoi艂a, bo takie stresy w pierwszej fazie ci膮偶y mog膮 dziecku zaszkodzi膰. Posz艂am w ko艅cu po rozum do g艂owy i wezwa艂am Romana.

W przeciwie艅stwie do nas wszystkich by艂 doskonale spokojny.

- 呕e pan Guillaume z pani膮 Ta艅sk膮 i takim jednym na kolacji w restauracji Driada byli, to ja wiem na pewno - rzek艂 bez wahania. - Ale wi臋cej ju偶 nie, bo akurat 艣lub ja艣nie pa艅stwa si臋 odbywa艂, ten wczorajszy. Na moje oko, je艣li tam co艣 z艂ego nast膮pi艂o, to ten znajomy m贸g艂 si臋 przy艂o偶y膰, bo, o ile wiem, to jest鈥 jak by to powiedzie膰鈥 cz艂owiek interesu, kt贸ry dla dw贸ch z艂otych w艂asnej babce gard艂o poder偶nie. Prywatnie to m贸wi臋 do pa艅stwa, publicznie podejrze艅 rzuca艂 nie b臋d臋, bo mo偶e si臋 myl臋.

Niewiele nam to da艂o.

- No dobrze, a gdzie pan Guillaume mo偶e teraz by膰? - spyta艂 Gaston, brwi marszcz膮c. - I co mo偶e robi膰?

- Mo偶e ju偶 nie 偶yje - odpar艂 Roman beztrosko. - Je艣li z takimi, jak ten znajomy, interesy robi艂 i pr贸bowa艂 ich naci膮膰, nie zdziwi艂bym si臋. Te偶 publicznie tego nie powiem.

Nagle zrozumia艂am. Roman wiedzia艂 co艣, czego za skarby 艣wiata nikomu nie zamierza艂 powiedzie膰. Chcia艂 mi to wyzna膰 w cztery oczy, w tajemnicy nawet przed Gastonem. Dreszcz mi po plecach przelecia艂 na my艣l, 偶e Armanda mog艂a dopa艣膰, przeni贸s艂 si臋 w dawne czasy i znik艂 na zawsze z naszych obecnych. Zaraz, Bo偶e drogi, 偶eby chocia偶 by艂o pewne, 偶e na zawsze鈥!

Przysz艂o mi na my艣l, 偶e mo偶e oni wszyscy, Armand, Gaston鈥 nie, Gaston nie, dostrzega艂am w nim r贸偶nice, ale Ewa, Karol, no, Roman oczywi艣cie鈥 panna Luiza鈥 te偶 si臋 poprzenosili z jednych czas贸w w drugie. Je艣li ja milcz臋 o tym jak zakl臋ta, jasne jest, 偶e i nikt z nich do takiego idiotyzmu za nic w 艣wiecie si臋 nie przyzna!

Szczeg贸lnie panna Luiza鈥

Nie wyjawi艂am tej my艣li, ale podejrzenia przesz艂o艣ciowe mi zosta艂y.

- Niech Roman spr贸buje dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej - poleci艂am 艂agodnie i zwr贸ci艂am si臋 do Gastona. - Kochanie, zmie艅my plany. Wszyscy wiedzieli, 偶e jedziemy na Sycyli臋, Armand r贸wnie偶, na wszelki wypadek zr贸bmy co innego. Nie le膰my jutro do Francji, zosta艅my tutaj i po偶yjmy przez tydzie艅 spokojnie. Ja鈥 jeszcze nie tak najlepiej si臋 czuj臋鈥

Sk艂ama艂am oczywi艣cie, czu艂am si臋 艣wietnie, 偶adne md艂o艣ci, 偶adne zawroty g艂owy, 偶adne s艂abo艣ci ju偶 si臋 mnie nie ima艂y, przeciwnie, apetyt mia艂am pot臋偶ny i mn贸stwo wigoru. Nie wiadomo jednak偶e dlaczego wyda艂o mi si臋 s艂uszniejsze wymy艣lenie choroby.

Wszyscy, z wyj膮tkiem Romana, przej臋li si臋 okropnie, Gaston a偶 zblad艂, i natychmiast zaaprobowali moj膮 propozycj臋, wr臋cz wygl膮da艂o na to, 偶e gdybym zapragn臋艂a pomieszka膰 na dachu, natychmiast zacz臋to by stawia膰 galeryjk臋. Roman, widzia艂am to dobrze, przej臋cie tylko symulowa艂.

Siedzieli艣my razem tak d艂ugo, 偶e Monika zd膮偶y艂a zadzwoni膰 ponownie i zawiadomi膰 nas, 偶e o 偶adnym wypadku Armanda nikt nic nie wie, a jego telefon kom贸rkowy nadal nie odpowiada. Wi臋cej zacz臋艂a ju偶 by膰 z艂a ni偶 zaniepokojona, pierwsza rozpacz przesz艂a jej w ci臋偶k膮 uraz臋. Wyrazi艂a w膮tpliwo艣膰, czy jeszcze zechce go zna膰, i od艂o偶y艂a s艂uchawk臋.

Ewa z Karolem odjechali do siebie i teraz dopiero zacz臋艂am mie膰 k艂opot, kt贸rego doprawdy nigdy wcze艣niej nie przewidywa艂am! Jak pozby膰 si臋, bodaj na p贸艂 godziny, kochaj膮cego i ukochanego m臋偶a?!

W dawnych czasach przysz艂oby mi to bez trudu, wydaj臋 dyspozycje s艂u偶bie, do czego m膮偶 potrzebny jest jak dziura w mo艣cie, ale teraz? Jakie偶, na Boga, dyspozycje mia艂abym wydawa膰 Romanowi przez p贸艂 godziny鈥?!

Nic mi nie pasowa艂o, nic mi nie przychodzi艂o do g艂owy, w rezultacie dopiero nazajutrz rano sam Gaston rozstrzygn膮艂 spraw臋. Najzwyczajniej w 艣wiecie zamkn膮艂 si臋 w 艂azience dla normalnego mycia, k膮pieli i golenia.

Roman musia艂 to przewidywa膰 i czyha膰 na tak膮 chwil臋 r贸wnie chciwie, jak ja, bo ca艂y czas robi艂 co艣 tu偶 pod oknem mojego gabinetu. Jak膮艣 ma艂膮 cz臋艣膰 samochodow膮 rozkr臋ca艂, skr臋ca艂 i polerowa艂, zapewne ca艂kiem niepotrzebnie. Widzia艂am go z g贸ry i zbieg艂am natychmiast.

Rozmow臋 z nim odby艂am przez okno, nawet go do wn臋trza domu nie zapraszaj膮c.

- Mo偶e si臋 ja艣nie pani przesta膰 obawia膰 pana Guillaume ju偶 na zawsze - powiedzia艂 Roman od razu cichym i zimnym g艂osem. - Pan Guillaume nie 偶yje.

- Czy on nie 偶yje teraz, czy przed stu laty? - spyta艂am podejrzliwie, wci膮偶 uczepiona swojego okropnego pomys艂u.

- Teraz.

- Wie Roman na pewno?

- Wiem. Ale nikomu o tym m贸wi膰 nie trzeba. Nawet panu de Montpesac, bo pan de Montpesac jest cz艂owiekiem szlachetnym i sumienie by go gryz艂o.

Mign臋艂o mi w g艂owie, 偶e z pewno艣ci膮 jestem mniej szlachetna, bo moje sumienie nawet nie drgn臋艂o, i 偶e Roman musi mnie chyba doskonale zna膰.

- No dobrze - pochwali艂am wszystko razem. - Ale jak to si臋 sta艂o, 偶e umar艂? I gdzie s膮 jego zw艂oki?

- O tym to ju偶 lepiej, 偶eby nawet ja艣nie pani nie wiedzia艂a. W ka偶dym razie widzia艂em je, te zw艂oki, na w艂asne oczy. Czy to ja艣nie pani dla uspokojenia wystarczy?

O, na zapewnienie Romana uspokoi艂am si臋 ca艂kowicie, pozosta艂a mi tylko szalona ciekawo艣膰. Sama jednak偶e rozumia艂am, 偶e im mniej si臋 dowiem, tym lepiej, przesta艂am go zatem wypytywa膰. Monik膮 si臋 troch臋 zmartwi艂am, ale z g贸ry by艂o wiadomo, 偶e nic jej nie powiem i musi sama da膰 sobie rad臋 ze swoim dramatem.

- Kiedy鈥? - wyrwa艂o mi si臋 jeszcze.

- We w艂a艣ciwej chwili - odpar艂 Roman i wydawa艂o si臋, 偶e zamilk艂 ju偶 ca艂kiem, ale za moment jednak si臋 odezwa艂. - Ja wiem, 偶e ja艣nie pani jest ciekawa tej sprawy. ka偶dy by by艂, wi臋c po jakim艣 czasie, mo偶e za rok鈥 wszystko si臋 wyja艣ni. Teraz nikt nic nie wie, a ja艣nie pani mo偶e si臋 pozby膰 wszelkich obaw i robi膰, co zechce.

Poj臋艂am, 偶e wi臋cej si臋 od niego nie dowiem, ale i tyle by艂o dosy膰. Nie p臋dzi艂am na g贸r臋 do Gastona, do jadalni przesz艂am, gdzie pusto by艂o, cho膰 st贸艂 do 艣niadania zosta艂 ju偶 nakryty i w razie czego mog艂am udawa膰, 偶e to nakrycie sprawdzam. Musia艂am przez chwil臋 by膰 sama i my艣li zebra膰.

Nie tak od razu, po odrobinie zaledwie, dociera艂o do mnie, jak wielki ci臋偶ar ze mnie zlecia艂. Teraz dopiero u艣wiadomi艂am sobie, 偶e gdyby Armand 偶y艂, ani przez chwil臋 nie czu艂abym si臋 bezpieczna, dr偶a艂abym o 偶ycie mojego m臋偶a i moich dzieci, nie musia艂 przecie偶 mordowa膰 wszystkich od razu, m贸g艂 to uczyni膰 nawet po kilku latach, obmy艣liwszy jakie艣, doskonale dla siebie sposoby. Nie by艂abym pewna dnia ani godziny! Wszak ju偶 sama my艣la艂am, 偶e jedyne wyj艣cie, to po prostu go zabi膰鈥

No i nast膮pi艂o to bez mojego udzia艂u. Niech mi B贸g przebaczy, za jego dusz臋 gotowa by艂am modli膰 si臋 codziennie, ale szcz臋艣cie ogarn臋艂o mnie niezmierzone, ulga taka, jakbym katu spod topora uciek艂a. Nie musz臋 ju偶 tak straszliwie ba膰 si臋 o Gastona, kt贸ry, by艂am tego pewna, nie docenia艂 niebezpiecze艅stwa. Nic ju偶 nie musz臋, Roman na wiatr by nie m贸wi艂, sta艂am si臋 normaln膮 kobiet膮, na kt贸r膮 nikt nie czyha!

Z ukojenia a偶 mi 艂zy z oczu pociek艂y. Zarazem poczu艂am si臋 zdolna do my艣lenia racjonalnego, od razu zdecydowa艂am, 偶e ostatniego postanowienia nie zmienimy, zostaniemy tu tydzie艅 w spokoju, chocia偶 w aktualnym swoim stanie kaprysy mog艂am mie膰 dowolne. 呕adnych kaprys贸w, wyjedziemy p贸藕niej i zrobimy, co nam si臋 spodoba, bez 偶adnych obaw i niepewno艣ci鈥

Gaston zasta艂 mnie w jadalni, w st贸艂 nakryty wpatrzon膮, jeszcze ze 艂zami w oczach, bo jego wezwa艅 z g贸ry w zamy艣leniu nie s艂ysza艂am.

- Wielkie nieba, ty p艂aczesz? - przerazi艂 si臋. - Co si臋 sta艂o? Dlaczego?!

- Ze szcz臋艣cia - odpar艂am najszczerzej w 艣wiecie i pad艂am mu w obj臋cia.

Okropno艣ci, zrozumia艂e tylko dla nas i nikogo wi臋cej, wysz艂y na jaw zbyt wcze艣nie i najzupe艂niejszym przypadkiem.

Jak to zwykle bywa, 偶e tam kto艣 wlezie, gdzie by si臋 nikt nie spodziewa艂, pijak jaki艣 na ryby poszed艂 ze staw贸w hodowlanych nielegalnie je 艂owi膰. I pomy艣le膰, 偶e pierwsze stawy w tym miejscu do mnie niegdy艣 nale偶a艂y鈥! Mo偶liwe, 偶e jak szed艂, jeszcze by艂 trze藕wy i na miejscu dla rozgrzewki si臋 upi艂, do艣膰 偶e sam nie wiedzia艂, co robi艂, usn膮艂 pewnie i ockn膮wszy si臋, kawa艂ek ludzkich zw艂ok, w艂asnego haczyka u w臋dki uczepionych ujrza艂. Uciek艂 w mniemaniu, 偶e delirium go chwyta i zaraz potem dzieci t臋 osobliwo艣膰 znalaz艂y. Od tego ju偶 si臋 wielkie zamieszanie zrobi艂o, policja nadjecha艂a, ca艂e zw艂oki wyci膮gni臋to i zacz臋艂o si臋 艣ledztwo.

Na szcz臋艣cie przed policj膮 ludzie zd膮偶yli nadlecie膰, wi臋c ze 艣lad贸w tam niewiele mogli wywnioskowa膰. Kim by艂 贸w utopiony, te偶 nie zdo艂ali odgadn膮膰, bo na twarzy najwi臋cej ucierpia艂, a przy sobie nic nie mia艂, i w pierwszej chwili za innego nielegalnego rybo艂贸wc臋 go wzi臋to, ale rych艂o pokaza艂o si臋, 偶e w艂asn膮 艣mierci膮 nie zszed艂. Kul臋 w nim znaleziono i ju偶 policja swoimi sposobami dosz艂a, 偶e kto艣 go zastrzeli艂, a potem nie偶ywego do wody wrzuci艂, kamieni troch臋 do kieszeni nak艂ad艂szy.

Tyle艣my si臋 dowiedzieli z plotek, z gazet i z telewizji, a ogl膮da膰 go nikt nie poszed艂, nawet Monice Ta艅skiej do g艂owy to nie wpad艂o, chocia偶 og艂oszono, 偶e jedn膮 rzecz dosy膰 dziwn膮 stwierdzono. Nieboszczyk kawa艂ek ucha mia艂 odci臋te, po 艣mierci ju偶, podejrzewano zatem, 偶e kolczyk jaki艣 cenny mia艂 w tym uchu, 偶e jednak moda na kolczyki m臋skie nasta艂a, wielkiej niezwyk艂o艣ci to nie stanowi艂o. Nie musia艂 nawet 贸w kolczyk by膰 taki bardzo warto艣ciowy, zwyczajnie, spodoba艂 si臋 zab贸jcy i tyle. Szcz臋艣liwie si臋 z艂o偶y艂o, 偶e ani Ewa z Karolem, ani Monika w owej chwili programu nie ogl膮dali, bo mog艂oby im co艣 za艣wita膰.

Gaston te偶 akurat w ekran nie patrzy艂, a czy w gazecie co przeczyta艂 albo w radiu us艂ysza艂, tego nie by艂am pewna. Rozesz艂o si臋 za to, dziennikarz chyba jaki艣 niedyskrecj臋 pope艂ni艂, 偶e owa kula 艣miertelna z jakiej艣 takiej niezwyk艂ej broni pochodzi艂a, jakiej teraz wcale w u偶yciu nie ma. Z muzeum j膮 kto艣 ukrad艂 albo z antykwariatu, albo mnie z Rosji wprost przywi贸z艂, pocz臋to bada膰 zabytkowe pistolety bez 偶adnego skutku i to by艂a w艂a艣ciwie jedyna rzecz dla policji interesuj膮ca, bo sama w sobie taka zbrodnia to nic szczeg贸lnego, na ka偶dym kroku im si臋 zdarza i przewa偶nie s膮 to jakie艣 porachunki r贸偶nych m臋t贸w, zazwyczaj po pijanemu za艂atwiane.

S艂owem si臋 jednym nie odzywa艂am, ale teraz wiedzia艂am ju偶 na pewno, 偶e nigdy wi臋cej Armanda obawia膰 si臋 nie musz臋鈥 Co mnie jednak troszeczk臋 niepokoi艂o, to ta kula staro

艣wiecka i niepewno艣膰, czy pistoletu nie znajd膮. Spokojnie doczeka艂am chwili, kiedy Gaston do miasta pojecha艂 swoje zawodowe sprawy za艂atwia膰, bo ju偶 pertraktacje w kwestii biura warszawskiego rozpocz膮艂, zosta艂am w domu i z Romanem w gabinecie si臋 zamkn臋艂am. Siwi艅ska w kuchni obiad gotowa艂a, Zuzia w sypialni porz膮dki robi艂a, Siwi艅skiego w ogrodzie widzia艂am, bramy by艂y zamkni臋te, nikt nas tam nie m贸g艂 podej艣膰 i pods艂ucha膰.

Wci膮偶 jeszcze nic nie m贸wi膮c, na Romana pytaj膮ce spojrzenie skierowa艂am. Wielk膮 musia艂o mie膰 si艂臋, bo westchn膮艂 tylko i sam z siebie zacz膮艂.

- A c贸偶 by艂o zrobi膰 innego? To偶 pan Guillaume materia艂 wybuchowy ju偶 mia艂 przygotowany i w naszym gara偶u by to wybuch艂o w jego nieobecno艣ci, tak, 偶e pan de Montpesac pierwszy by zgin膮艂. A wysz艂oby, 偶e zapas benzyny nieostro偶nie trzyma艂em i st膮d wybuch. Zaraz po 艣lubie cywilnym mia艂o to nieszcz臋艣cie nast膮pi膰, bardzo sprytnie ca艂膮 rzecz urz膮dzi艂, musia艂 jeszcze tylko zapalnik w ostatniej chwili pod艂o偶y膰 i w艂a艣nie tu jecha艂. Na ukradzionym motorze. Z tej restauracji wyszed艂, gdyby mu si臋 uda艂o, po dwudziestu minutach by wr贸ci艂, a pani Ta艅ska w najlepszej wierze przysi臋g艂aby, 偶e by艂 tam ca艂y czas. Nawet pr臋dzej, po szesnastu, sprawdzi艂em.

呕e wszystko to nale偶a艂o ju偶 do przesz艂o艣ci, s艂ucha艂am niczym powie艣ci sensacyjnej, bez przera偶enia, a za to chciwie. - I co? - spyta艂am z naciskiem.

Roman zn贸w westchn膮艂.

- No i zd膮偶y艂em. Sama ja艣nie pani zauwa偶y艂a, 偶e tak d艂ugo i niezr臋cznie parkowa艂em przed urz臋dem. Mo偶e szczeg贸艂贸w ju偶 nie b臋d臋 podawa艂?

- Jak to, zd膮偶y艂 Roman jeszcze wrzuci膰 go do wody鈥?!

- A, nie. To p贸藕niej.

Zamilk艂, zaci膮艂 si臋 i wida膰 by艂o, 偶e wi臋cej nie powie. I nagle zrozumia艂am sama. Jezus Mario, wraca艂am od 艣lubu z trupem w baga偶niku鈥!!!

D艂ug膮 chwil臋 milczeli艣my obydwoje. Roman patrzy艂 gdzie艣 za moje plecy, teraz ju偶 wiedzia艂am na co. Wydoby艂am w ko艅cu z siebie g艂os.

- A ta kula鈥? Ten pistolet staro艣wiecki, co po muzeach go szukaj膮鈥?

- Tego pistoletu nie znajd膮 do s膮dnego dnia - powiedzia艂 Roman spokojnie. - On zgin膮艂 ju偶 sto pi臋tna艣cie lat temu. Zn贸w mnie nieco zatchn臋艂o. Nie, to musia艂am us艂ysze膰! Bezapelacyjnie za偶膮da艂am wyja艣nienia.

Roman zaspokoi艂 moje 偶yczenie z wielk膮 niech臋ci膮 i oporem. No i prosz臋, okaza艂o si臋, 偶e zn贸w co艣 zrobi艂, do szale艅c贸w naukowych dotar艂, cofn膮艂 si臋 w czasie, wzi膮艂 pistolet mojego m臋偶a, wr贸ci艂, u偶y艂 go, zn贸w si臋 cofn膮艂 i 贸w pistolet przed stu pi臋tnastu laty, na kawa艂ki rozebrany i poci臋ty, do zasypywanej w艂a艣nie studni wrzuci艂, po kt贸rej ju偶 od dawien dawna 艣ladu 偶adnego nie ma. I zn贸w do obecnych czas贸w przeszed艂, cztery razy przekl臋t膮 barier臋 przekroczy艂, wi臋c wci膮偶 jeszcze jest to mo偶liwe鈥!

Nie podnosi艂am na razie tego tematu,, o dalsze, bardziej niewinne szczeg贸艂y spyta艂am.

- A co z tym ukradzionym motorem si臋 sta艂o?

- Nic, w艂a艣ciciel krzyku narobi艂, ale policja go 艂atwo znalaz艂a. Uznali, 偶e z艂odziejowi benzyny zabrak艂o, wi臋c rzuci艂 go byle gdzie i poszed艂 sobie. To ju偶 nikogo nie obchodzi.

- A鈥 ucho鈥?

- Ma艂o to ognia? Siwi艅ski przecie偶 codziennie prawie ga艂臋zie i suche li艣cie pali, a diament to w臋giel鈥 Popi贸艂 na kompost idzie.

No i prosz臋, jaka to u偶yteczna rzecz ten kompost鈥

- Dzi臋kuj臋 Romanowi - powiedzia艂am wreszcie cichym g艂osem, z najwi臋ksz膮 i najszczersz膮 wdzi臋czno艣ci膮.

Roman zn贸w nie patrzy艂 na mnie, tylko na portret mojej matki.

- Zrobi艂em, co mog艂em - rzek艂 uroczy艣cie, ale zarazem szorstko. - I chyba dotrzyma艂em przysi臋gi. Nie by艂o innego wyj艣cia, 偶eby ja艣nie pani mog艂a 偶y膰 w spokoju鈥

I wtedy poj臋艂am nagle to pierwsze zwierzenie, jakie mi uczyni艂, kiedy pr贸bowa艂 wyja艣ni膰, jakim cudem znale藕li艣my si臋 w przysz艂ym 艣wiecie, kt贸ry dopiero mia艂 nadej艣膰, i dlaczego on sam uparcie wraca艂 do poprzedniego wieku, do osoby, kt贸rej odda艂 ca艂e serce i ca艂e 偶ycie, w tajemnicy i beznadziejnie. I dlaczego z takim uporem i tak czujnie o mnie dba艂 i mn膮 si臋 opiekowa艂.

- Ta kobieta, kt贸r膮 Roman kocha艂, to by艂a moja matka? spyta艂am wprost, mo偶liwie delikatnie.

- Tak - odpar艂 bez namys艂u. - Teraz ju偶 to mog臋 wyzna膰, inne czasy nasta艂y. Wtedy by mnie przegnano na cztery wiatry. I jeszcze musia艂em pilnowa膰, 偶eby najmniejsze podejrzenie nikomu do g艂owy nie przysz艂o, a pani hrabinie szczeg贸lnie. Ale chyba mi si臋 to nie ca艂kiem uda艂o, bo nie komu innemu, tylko mnie pani hrabina na 艂o偶u 艣mierci kaza艂a przysi臋g臋 sk艂ada膰, 偶e jej c贸rki przenigdy nie opuszcz臋 i jak o w艂asne dziecko zadbam. No wi臋c za艂atwi艂em spraw臋 mo偶e nie bardzo po chrze艣cija艅sku, ale za to skutecznie. Ja艣nie pani nie ma o to do mnie pretensji?

A偶 podskoczy艂am na fotelu.

- Pretensji?! - krzykn臋艂am. - O co鈥?! Do ko艅ca 偶ycia Romanowi wdzi臋czna b臋d臋, s艂owa jednego o tym wszystkim nikt ode mnie nie us艂yszy, a 偶e jeszcze do tego Roman przez t臋 barier臋鈥!

No i tu si臋 znowu zacz臋艂o. O tej barierze czasu, rzecz jasna. Roman bez ma艂a w艂osy z g艂owy sobie wyrywa艂, 偶eby mi jeszcze raz te naukowe bzdurstwa wyt艂umaczy膰, a偶 si臋 w ko艅cu nad nim zlitowa艂am i uda艂am, 偶e je rozumiem i w jego argumenty wierz臋. Szczeg贸lnie 偶e Gaston wr贸ci艂, tak d艂ugo to trwa艂o, a przy nim wszak tej rozmowy dziwnej toczy膰 nie mogli艣my.

Mo偶liwe, 偶e Roman mia艂 racj臋, ale co z tego? Na wszelki wypadek wola艂am rzecz ca艂膮 za艂atwi膰 po swojemu. Ludzi wzi臋艂am z s膮siedniej budowy i przed samym wyjazdem do Francji dopilnowa艂am osobi艣cie, 偶eby t臋 przekl臋t膮 barier臋 ca艂kowicie rozebra膰. S艂upki wykopa膰, a bia艂o-zielony dr膮g por膮ba膰 i spali膰. Dopiero wtedy naprawd臋 odetchn臋艂am.

A naj艣mieszniejsze ze wszystkiego okaza艂o si臋 to, 偶e, jako jedyna krewna, po Armandzie posiad艂o艣膰 w Retal dziedzicz臋鈥

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
w6 Czo艂owe przek艂adanie walcowe o zebach srubowych
Pragniesz li przekle艅stw
Przek艂adnie ci臋gnowe
Przekladnie i sprzegla
Przek艂adnie 艂a艅cuchowe
8 Przek艂adnie 艂a艅cuchowe pasowe cierne
phmetria www przeklej pl
06 regresja www przeklej plid 6 Nieznany
Przek艂adka wycieraczek
bhagawad gita przeklad umadewi wandy dynowskiej 1 eioba
inventor modelowanie zespolow www przeklej pl
Ciasto orzechowe z kremem budyniowym, PRZEK艁ADANE
prob wki www.przeklej.pl, Ratownictwo Medyczne
16 Jak jednym s艂owem dostosowa膰 sw贸j przek艂ad Biblii do swojej doktryny (Kol. 1
PiTu Przek艂adnia
Projekt PrzekladniaZebata PrzekladniaZebata(wgLawrowskiego)
rozw j teorii literatury wyk zag do egz www przeklej pl
Sygnalizator ustawienia przek艂adni automatycznej
Poda膰 podstawowe parametry znamionowe przek艂adnika pr膮dowego
pytania www przeklej pl