DIAGNOZA STANU POLSKIEJ EDUKACJI, EDUKACJA


Diagnoza stanu polskiej edukacji

Polska szkoła boryka się obecnie z wieloma problemami, które państwo powinno skutecznie i bezzwłocznie rozwiązywać. Dlatego, że dobra szkoła to pomyślność osobista uczniów, ale i gwarancja pomyślnej przyszłości naszego kraju. Dziś w polskiej szkole pracują źle opłacani nauczyciele, narastają negatywne zjawiska - takie jak przemoc czy narkotyki wśród młodzieży, zaś kontrolę nad nią sprawuje nieskuteczny nadzór pedagogiczny. Zwiększają się niebezpiecznie różnice i dysproporcje pomiędzy szkołami, pojawia się zjawisko segregacji społecznej.

Symptomatyczne, a zarazem niepokojące jest to, że dopiero w połowie wystąpienia - expose premiera Donalda Tuska - znalazło się miejsce dla edukacji. Tej ważnej dla Polski i Polaków kwestii premier Tusk poświęcił zaledwie kilka zdań - ogólników, które w żaden istotny sposób nie przedstawiały sposobów rozwiązania problemów drążących oświatę w naszym kraju. Dotyczyły one upowszechnienia edukacji przedszkolnej, podwyżek dla nauczycieli, powszechnego dostępu do internetu. Premier obiecał także boisko w każdej gminie. Usłyszeliśmy zapowiedzi zmiany sposobu finansowania oświaty - wprowadzenia bonu oświatowego oraz zapowiedzi likwidacji kuratoriów. Także wystąpienia minister - Katarzyny Hall - nie wniosły nic konstruktywnego. Wywołały natomiast wiele niepotrzebnego zamieszania i napięcia w środowiskach związanych z edukacją - mowa tu zarówno o nauczycielach, pracownikach nadzoru pedagogicznego, jak i przedstawicielach jednostek samorządu terytorialnego. Bardzo zaniepokojeni są jednak przede wszystkim rodzice przyszłych sześciolatków, które to mają przymusowo rozpocząć swoją edukację w zupełnie nieprzygotowanych do przyjęcia maluchów szkołach. Trzeba dodać, że są w tych zapowiedziach wyraźne nawiązania do programu Platformy Obywatelskiej przygotowanego pod kierunkiem Jana Rokity - tzw. Planu Rządzenia 2005-2009. Państwo dla obywateli.

Stan polskiej oświaty bezwzględnie wymaga poważnej dyskusji. Długofalowej i konsekwentnie realizowanej ponad podziałami strategii. Dziś, niestety, mamy do czynienia z enigmatycznymi zapowiedziami dokończenia wdrażanej przez ministra Handtkego reformy, której efekty są co najmniej mocno dyskusyjne.

Na polskim systemie oświaty jest mocno odciśnięte piętno PRL-u. Szkoła była w PRL-u silnie upolityczniona i zideologizowana, miała być przecież narzędziem do tworzenia nowego człowieka, homo - sowieticus, podatnego na sterowanie przez wszechstronne struktury władzy. Nauczyciel - lojalny wobec komunistycznego państwa - był poddany ideologicznej selekcji zawodowej. Realizacja celów komunistycznego państwa polegała na tworzeniu i utrzymywaniu pożądanej struktury społecznej. Służyły temu poddane wszechstronnej ideologicznej presji ujednolicone programy nauczania i podręczniki. Funkcjonowały, nie tylko w oświacie, silnie scentralizowane struktury, w których nie istniały ogniwa pośrednie między państwem a nauczycielem. Miało to służyć skutecznej kontroli i indoktrynacji.

Po 89 roku, rzecz jasna, należało radykalnie odejść od tak realizowanej polityki oświatowej, zachowując w polskiej szkole to, co się sprawdziło, to - co pozwalało na skuteczne kształcenie mimo totalitarnego systemu, a opierało się na dobrych tradycjach i poświęceniu polskich nauczycieli.

Polskiej szkole nie mogła jednak pomóc reforma oświaty, która była przygotowana za rządów SLD i, niestety, bezkrytycznie przyjęta i wdrażana w 1999 roku przez rządy AWS. Wprowadziła ona do polskiej szkoły tę samą ideologię, te same teorie i wzorce pedagogiczne, które wcześniej doprowadziły do zapaści szkolnictwa publicznego w USA i w niektórych krajach Europy Zachodniej. Po dziesięciu latach część polskiego środowiska pedagogicznego zaczęła dostrzegać objawy kryzysu szkoły zreformowanej.

Po latach funkcjonowania oświaty w systemie totalitarnym, oczywiście, konieczne było jej odideologizowanie i uwolnienie od presji politycznej. Służyć temu miało stworzenie pluralistycznego rynku programów i podręczników. Sposób realizacji tego zamierzenia spowodował, niestety, wiele negatywnych konsekwencji. Zbyt duża ilość programów i podręczników pojawiających się na rynku, przy liberalnych procedurach dopuszczania do użytku szkolnego, spowodowała bałagan, a nauczyciele zostali pozostawieni sami sobie w procesie ich wyboru. Ponadto, z założenia, model absolwenta w zreformowanej szkole akcentował umiejętności posługiwania się komputerem, załatwiania spraw w urzędach, itp. kosztem niepotrzebnej rzekomo wiedzy. Doprowadziło to do obniżenia poziomu państwowej oświaty, a pokolenie młodych Polaków jest w efekcie podatne na pokusę wyjazdu na Zachód w charakterze taniej siły roboczej.

W ramach odideologizowania szkoły pozbawiano programy istotnych treści wychowawczych oraz treści kształtujących u uczniów postawy patriotyczne. Reforma programowa polegała między innymi na wprowadzeniu podstawy programowej, która miała być elementem wspólnym, „zwornikiem” koniecznych treści programowych w funkcjonującej na rynku oświatowym niezliczonej ilości podręczników i programów.

Nie spełniła ona swojej roli - nauczyciele w bardzo wielu przypadkach nie respektują zawartych w tym dokumencie zapisów i nie koncentrują się na realizacji określonych w nim treści, bo nie miało to większego znaczenia w ocenie skuteczności i jakości kształcenia, zarówno szkół, jak i poszczególnych nauczycieli.

Elementem programotwórczym stał się system egzaminów zewnętrznych. Szkoły uczą, koncentrując się na kształceniu umiejętności rozwiązywania testów, a nie na zagadnieniach określonych w podstawie programowej, chociaż jest to dokument w randze rozporządzenia. Dobitnym przykładem, potwierdzającym te tendencje, jest to, co się wydarzyło w trakcie tegorocznego egzaminu gimnazjalnego - w części humanistycznej. Wielu uczniów nie poradziło sobie z jednym z zadań, ponieważ potrzebna była w jego wykonaniu znajomość konkretnych lektur - wymaganych podstawą programową. Nauczyciele nie omawiali tych pozycji na lekcji i byli niezmiernie zaskoczeni, że ich podopieczni musieli się w tym roku wykazać ich znajomością w trakcie egzaminu gimnazjalnego. Przecież do tego roku wystarczyło kształcić umiejętności, nie przywiązywano wagi do przekazywania wiedzy.

Aktualnie trwa przerzucanie odpowiedzialności na nauczycieli za to, że pracowali z uczniami w taki sposób, w jaki do tej pory od nich wymagano i w konsekwencji - zarówno szkoły, uczniów i ich samych - za takie podejście do kształcenia gratyfikowano. Bowiem wyniki egzaminów stały się w zasadzie jedynym sposobem rozliczania z efektów kształcenia. Na ich podstawie tworzone są rankingi, które mają zaświadczać o poziomie i jakości nauczania w poszczególnych szkołach. Wiele czynników i obszarów pracy nie ma większego znaczenia przy takim sposobie pozycjonowania placówek - mowa tu wychowaniu i opiece. Nie bierze się pod uwagę również takich uwarunkowań - jak środowisko społeczne i rodzinne uczniów oraz ich możliwości intelektualne i emocjonalne. Realizacja treści zapisanych w podstawie programowej miała do tej pory drugorzędne znaczenie.

Stworzony i nieustająco modyfikowany system egzaminów zewnętrznych, oczywiście, ma swoje zalety takie jak - porównywalność, zobiektywizowanie kryteriów. Może on być ważnym, ale nie jedynym źródłem informacji o poziomie skuteczności kształcenia w szkole. Wyniki egzaminów nie mogą być podstawową przesłanką do oceny pracy poszczególnych nauczycieli i szkół. Szkoła musi mieć jasno określone cele wspierania integralnego rozwoju ucznia, które realizuje poprzez wypełnianie zadań, zarówno dydaktycznych - ale w równym stopniu wychowawczych i opiekuńczych. Kończy się egzaminem zewnętrznym, ale nie może się stać kursem przygotowawczym do jego zdania.

Osobnym problemem, ostatnio mocno podnoszonym przez środowiska intelektualne, jest badanie wiedzy i umiejętności w przedmiotach humanistycznych. Zwracają one uwagę na to, że obecny system egzaminacyjny wymusza na absolwentach schematyczność myślenia, zabija kreatywność, samodzielność wnioskowania. Nie można poza tym zmierzyć wrażliwości, postawy, czy nastawienia do ludzi i świata.

Przebieg tegorocznych egzaminów zewnętrznych - zamieszanie, liczne błędy w arkuszach maturalnych, nieprecyzyjne i nieściśle sformułowane polecenia skutkujące niewłaściwym ich interpretowaniem i rozwiązywaniem przez abiturientów, niedopracowane procedury tworzenia i weryfikacji zadań - unaocznił niedoskonałości, wady i zagrożenia systemu, ale przede wszystkim nieudolność i brak odwagi rządu w rozwiązywaniu problemów, a także kompletny brak wizji i koncepcji w stosunku do edukacji. Konsekwencje zaniechań, czy opieszałego działania rządu ponoszą uczniowie, których przyszłe kształcenie zależy od wyników egzaminów.

Ważna zmiana w polskiej szkole dokonała się poprzez proces zdecentralizowania sposobu zarządzania oświatą. Jest oczywiste, że istotą demokratyzacji systemu edukacji powinno stać się istnienie współpracujących ze sobą dwóch niezależnych organów, które mają kontrolować odrębne aspekty funkcjonowania szkoły. Nadzór pedagogiczny jest na szczęście jeszcze zadaniem państwa realizowanym w poszczególnych województwach poprzez kuratora oświaty. Państwo przecież jest i powinno być odpowiedzialne za wysoką jakość kształcenia, powszechny i równy dostęp do edukacji narodowej.

Najważniejsze zadania realizowane są poprzez wizytatorów, w wielu przypadkach we współpracy z jednostkami samorządu terytorialnego.

Trzeba jednak zaznaczyć, że nadzór pedagogiczny w Polsce jest jednak mało skuteczny. Nie posiada narzędzi do obiektywnej diagnozy szkoły, która stałaby się podstawą do kreowania polityki oświatowej państwa. Ponadto wizytatorzy obarczeni są licznymi niezwiązanymi z dbaniem o wysoką jakość edukacji czynnościami, które mocno dezorganizują ich pracę na co dzień. Nadzór ponadto jest mocno zbiurokratyzowany, podlega naciskom politycznym, co nie służy kreowaniu i realizowaniu długofalowej strategii państwa w zakresie edukacji.

Jak wynika choćby z tej pobieżnej analizy potrzeba zmian w funkcjonowaniu nadzoru jest konieczna.

Minister Edukacji natomiast zamiast pracować nad rozwiązaniem problemów nadzoru, zapowiedziała likwidację tego ważnego zadania państwa. Z planu głównych zamierzeń resortu wynika bowiem zamysł przekazania części zadań samorządom, części Centralnej i Okręgowym Komisjom Egzaminacyjnym, zaś części pozostawienia przy wojewodzie. Zatem koncepcja odebrania kuratoriom kompetencji w zakresie oceny jakości pracy szkół - to odebranie tym instytucjom najważniejszego zadania i podważenie sensu ich istnienia, a w konsekwencji nieunikniona likwidacja.

Umiejscowienie nadzoru w samorządach oznacza doprowadzanie do braku spójnej polityki państwa. Państwo w istocie zostanie zwolnione z odpowiedzialności za edukację. Wprowadzenie w życie tych pomysłów osłabi ponadto pozycję szkoły, nauczycieli i uczniów, zapewne zwiększy się także proces likwidacji szkół.

Już teraz polska edukacja doświadcza negatywnych skutków nieroztropnych zapowiedzi działań i zmian przedstawianych przez ministra edukacji w rządzie Donalda Tuska - Katarzynę Hall.

Mało precyzyjne i enigmatyczne wypowiedzi w prasie i w środkach masowego przekazu odbiły się negatywnie na jakości sprawowanego nadzoru, między innymi dlatego, że niezbyt poważnie są traktowani przedstawiciele instytucji, która poddawana totalnej krytyce, w każdej chwili może być zlikwidowana. Docierają informacje o zmianie relacji i negatywnym nastawieniu w stosunku do wizytatorów ze strony niektórych dyrektorów szkół, czy organów prowadzących.

Zarówno zapowiadana przez rząd Platformy Obywatelskiej koncepcja zmiany sposobu finansowania oświaty, jak i potencjalna likwidacja kuratoriów stanowi ogromne zagrożenie dla powszechnego dostępu do edukacji. Niewątpliwie nasili się takie zjawisko jak segregacja społeczna, zwiększą się także różnice społeczne.

Zmiana systemu finansowania i zdecentralizowanie sposobu zarządzania oświatą to przekazanie prowadzenia szkół samorządom - głównie gminom i powiatom. Miało to rozmaite konsekwencje. Pozytywem jest to, że samorządy wzięły - w dużej mierze - odpowiedzialność za warunki kształcenia swoich społeczności lokalnych i starają wywiązać z tego zadania jak najlepiej. Niestety, przejęcie szkół przez jednostki samorządu miało swoje negatywne reperkusje - pogłębienie różnic społecznych - tj. zjawisko reprodukcji lokalnych warunków życia. Wynika to przede wszystkim z tego, że samorządy od czasu przejęcia roli organu prowadzącego borykają się corocznie z przerastającym je problemem niedofinansowania zadań oświatowych. Część oświatowa subwencji ogólnej, naliczana dla jednostek samorządu terytorialnego, nie odpowiada rzeczywistym kosztom prowadzenia szkół i placówek. Obecnie stosowany algorytm podziału subwencji sprawia, że pogłębiają się nieuzasadnione różnice w finansowaniu jednostek samorządu terytorialnego prowadzących różne typy szkół. Gminy wiejskie są ponadto obciążone kosztami dowożenia uczniów, zwykle w znacznie większym stopniu niż wynika to wprost z zapisów ustawy o systemie oświaty.

Przyczyny najgłębszych problemów powstają na styku systemu finansowania oświaty w Polsce i organizacji sieci szkolnej. Obecny system podziału pieniędzy na prowadzenie szkół pomiędzy jednostki samorządu terytorialnego oparty jest w gruncie rzeczy na tzw. bonie oświatowym, tzn. że każdy uczeń przynosi jednostce samorządu terytorialnego konkretną kwotę, która powinna wystarczyć na opłacenie kadry pedagogicznej i obsługi szkoły. Może być ona wystarczająca, ale jedynie wtedy, gdy uczniowie nie są rozproszeni w zbyt wielu szkołach. W przeciwnym razie subwencja oświatowa nie wystarcza nawet na pensje dla nauczycieli, o pozostałych kosztach nie wspominając.

Subwencja oświatowa, zależnie od samorządu, stanowi od 30% do 70% jego budżetu. W tych kwotach wydatki na nauczycielskie wynagrodzenia przekraczają często 80%, a w wielu gminach subwencja oświatowa nie starcza nawet na wynagrodzenia.

Ten fakt pokazuje, jak potrzebne jest ustalenie rzeczywistych kosztów prowadzenia szkół przez samorządy, w przeciwnym razie w dalszym ciągu będą one zmuszone do rozwiązywania problemów finansowych poprzez likwidację szkół i placówek oraz tworzenie dużych zespołów oświatowych, w których dużo trudniej diagnozować potencjalne problemy i przeciwdziałać patologiom.

Bardzo istotną, jak nie najważniejszą, kwestią polskiej szkoły jest sytuacja nauczycieli. Zostali oni jako grupa zawodowa wystarczająco sponiewierani za czasów PRL-u.

Niestety, po 89 roku niewiele się zmieniło na lepsze, w wielu aspektach sytuacja wręcz się pogorszyła. Wynika to z tego, że ranga zawodu, pozycja nauczyciela uległa znacznej deprecjacji. Zarobki niepozwalające na założenie i utrzymywanie rodziny były i są smutną normą. Ale do niedawna pensje były niskie w całej gospodarce, a absolwenci kierunków nauczycielskich zabiegali o zatrudnienie w szkole. Wielu z nich, zwłaszcza na polskiej prowincji przyjęcie na staż za 900 złotych uważało za wielki sukces. Wszystko zmienił odpływ ludzi z krajowego rynku pracy po wejściu Polski do UE. Pracownicy budżetówki - wszyscy, nie tylko nauczyciele - pozostali na marginesie tego procesu. Rząd Donalda Tuska zapowiedział, że zmieni tę zawstydzającą sytuację, wprowadzając standardy cywilizacji zachodniej. Docierają jednak jednoznaczne, nie pozostawiające złudzeń sygnały, że rząd nie jest w stanie i nie zamierza spełnić swoich obietnic wyborczych, twierdząc, że nie ma pieniędzy na radykalną zmianę zarobków nauczycieli.

Reforma oświaty zdeprecjonowała przede wszystkim pozycję i rolę zwykłego nauczyciela - uczącego dzieci, dzieląc środowisko pedagogiczne na elitę i plebs. Elita to ci, którzy wprowadzali reformę w dół - eksperci, metodycy, edukatorzy, wydawcy podręczników, działacze nowych stowarzyszeń i fundacji. Elita obraca się zupełnie w innej sferze dochodów, jej nie dotyczy materialne upośledzenie. Wyrosła na tym, co jest najlepszym interesem w oświacie - wprowadzaniu reformy. Natomiast zwykli nauczyciele ponieśli rozmaite koszta wdrażanych zmian - nie tylko materialne. Zmuszeni zostali chociażby do nieodpłatnego wykonywania obowiązków związanych z kształtem nowej matury i egzaminów zewnętrznych. Zmorą nauczycieli stała się konieczność uczestniczenia w niezliczonej ilości odpłatnych - organizowanych przez elitę - szkoleń, kursów, warsztatów po to, by uzyskać wyższy stopień awansu zawodowego.

Awans zawodowy nauczycieli to osobna poważna kwestia, której należy poświęcić odrębny akapit. Stworzony system, zamiast motywować do lepszej, skuteczniejszej i bardziej kreatywnej pracy, stał się dużym obciążeniem dla nauczycieli, którzy zmuszeni są do wyboru - czy koncentrować się na pracy z dzieckiem, czy na „produkcji” stosów papierów potrzebnych do starania się o uzyskanie wyższego stopnia awansu zawodowego. Piszą niezliczone ilości nikomu niepotrzebnych sprawozdań, muszą uczestniczyć w równie dużej ilości odpłatnych szkoleń. Jest to niewiarygodnie zbiurokratyzowana i nie przedstawiająca rzeczywistego opisu jakości pracy poszczególnych pedagogów procedura, która w istocie odrywa nauczyciela od dziecka i przede wszystkim przez to tak bardzo szkodliwa. Poza tym uzyskanie wyższego stopnia awansu zawodowego nie zmienia w znaczący sposób statusu materialnego nauczycieli.

Nie dziwi zatem, że polscy nauczyciele, jak wynika z badań ankietowych, najczęściej uskarżają się na niskie płace, ale także na nieprawidłowe zarządzanie, biurokrację, naganne zachowanie uczniów, złą atmosferę w pracy, brak stabilizacji i bezpieczeństwa zawodowego. Doprowadza to do wypalenia zawodowego, głębokiej frustracji, częstych konfliktów interpersonalnych. Sytuacja i pozycja nauczycieli - zarówno materialna, jak i społeczna -

w inaczej niż przed laty finansowo funkcjonującym otoczeniu, musi doprowadzić do buntu i podjęcia walki o odbudowanie prestiżu i autorytetu polskich pedagogów. Nie są więc żadnym zaskoczeniem zapowiedzi powszechnych strajków w oświacie

Innym pomysłem, wdrażanym przez reformatorów od 1999 roku, była zmiana ustroju szkolnego. Sprowadzała się ta operacja do skrócenie kształcenia w szkole podstawowej, wprowadzenie gimnazjum, co spowodowało nasilającą się segregację społeczną oraz wzmogło występowanie negatywnych zjawisk wychowawczych. Nauczyciele, przede wszystkim w gimnazjum, nieprzygotowani zostali do pracy w nowym typie szkoły, w której zgromadzono młodzież w najtrudniejszym wieku. Zgodnie z założeniami rozpoczętej reformy systemu edukacji szkolnictwo ponadgimnazjalne, w tym zawodowe, przekazano w gestię powiatu - nowo powstałej jednostki samorządu. Zakładano upowszechnienie kształcenia ogólnego i ograniczenie szkolnictwa stricte zawodowego. Utworzono nowy typ szkół - licea profilowane - mające zapewnić kształcenie ogólnozawodowe. W powołanych liceach profilowanych skuteczność kształcenia okazała się wysoce niezadowalająca. Ponad 30% absolwentów tych szkół nie zadaje matury, nie są oni również przygotowani do pracy, bowiem to nie jest z założenia zadaniem tego typu placówek. W rezultacie absolwenci nie mogą ani studiować, ani podjąć pracy w konkretnym zawodzie. Pozostaje kształcenie w szkołach policealnych. Stworzono niefunkcjonalny typ szkół oraz drogi i nieskuteczny system kształcenia zawodowego. Można powiedzieć, że uczniowie i rodzice absolwentów tych szkół są systematycznie przez państwo oszukiwani.

System kształcenia zawodowego był w sposób dramatyczny, mimo protestów licznych środowisk, niszczony. Działania reformatorów doprowadziły w konsekwencji do jego kompletnej zapaści. Należy przypomnieć, że do 1989 roku najwięcej młodzieży kształciło się w nurcie szkolnictwa zawodowego, które oferowało przygotowanie zawodowe o wąskim profilu oraz mały zakres kształcenia ogólnego. Jednakże likwidacji szkół zawodowych, które w PRL-u przygotowywało wielkoprzemysłową klasę robotniczą, nie towarzyszyła żadna praca nad jego modernizacją i tworzeniem nowych mechanizmów powiązania z gospodarką.

Reforma kształcenia ponadgimnazjalnego spotykała się z krytyką części środowisk naukowych, którzy wytykali jej błędne założenia, oparte na fałszywych przesłankach, niewynikające z analiz i prognoz rynku pracy, ignorujące fakt, że pewne zawody zawsze będą potrzebne. Założenia te nie nawiązywały również do standardów europejskich, ponieważ w krajach UE w szkolnictwie średnim dominuje kształcenie zawodowe. Poza tym nie brano pod uwagę możliwości młodzieży, której część nie może przecież sprostać wymogom kształcenia ogólnego. Dodatkowo władze państwowe wykazywały się myśleniem życzeniowym, uznając, że na szczeblu lokalnym - w skali powiatu, najbiedniejszego samorządu - można dostosować szkolnictwo zawodowe do rynku pracy. Autorzy reformy zupełnie nie brali pod uwagę skutków wieloletniego niedofinansowania oświaty oraz roli, jaką będzie pełnić przy likwidacji bądź powoływaniu szkół myślenie samorządów kategoriami ekonomicznymi. Kształcenie zawodowe z oczywistych względów wymaga przecież dużych nakładów finansowych. Do tych problemów należy dodać kompletne niedostosowanie oferty edukacyjnej do potrzeb rynku pracy, brak nowoczesnych programów. Daje to w sumie bardzo opłakaną jakość kształcenie w tych szkołach zawodowych, które cudem ocalały. Poza tym niebezpiecznym zjawiskiem jest deprecjacja szkolnictwa zawodowego - szkoły zawodowe skupiają uczniów o najniższych wynikach i stały się symbolem marginalizacji społecznej i zawodowej.

Nowy rząd, jak na razie, zablokował likwidację liceów profilowanych, nie zaproponował żadnych systemowych rozwiązania palącego problemu szkolnictwa ponadgimnazjalnego, a szczególnie kształcenia zawodowego.

W zreformowanej programowo i strukturalnie szkole nasiliły się niezmiernie takie negatywne zjawiska jak przemoc rówieśnicza - psychiczna i fizyczna, bullying (prześladowanie), używanie alkoholu, a szczególnie używanie narkotyków. Pojawiło się także zjawisko przemocy uczniów wobec nauczycieli. Badania wskazują, że największy problem z przemocą występuje w gimnazjach; używki to z kolei zdecydowanie największy problem szkół ponadgimnazjalnych.

Istnieje wiele źródeł i przyczyn takich zachowań. Najważniejsze to społeczne przyzwolenie na przemoc i używki, niekontrolowany przez dorosłych dostęp młodych ludzi do mediów, internetu, mylnie interpretowane i stosowane pojęcie tolerancji.

W obiektywnie trudnej rzeczywistości - pełnej pokus i złych wzorców - triumfująca idea wychowania bezstresowego spowodowała wiele negatywnych reperkusji. Zostały zachwiane proporcje między prawami a obowiązkami uczniów. Wynikało to wprost z założeń ideologicznych reformatorów, których celem było usunięcie ze szkoły tradycyjnych wartości, postrzeganych jako element wychowania autorytarnego. Tradycyjna pedagogika opierała się również na autorytecie nauczyciela, który był niemożliwy do utrzymania przy takich założeniach reformy i upokarzająco niskich zarobkach. Doprowadziło do fatalnego w skutkach osłabienia pozycji nauczyciela w relacjach z uczniami.

Rząd Jarosława Kaczyńskiego postanowił zmierzyć się z tymi problemami i zdecydowanie działać w celu rzeczywistej poprawy stanu bezpieczeństwa uczniów w polskich szkołach, ograniczenia zjawisk patologicznych, w tym szczególnie agresji i przemocy rówieśniczej. Powstał i zaczął być wdrażany opracowany przez ówczesnego ministra - Romana Giertycha - program „Zero tolerancji dla przemocy w szkole”.

Cele tego programu to między innymi - skuteczne i systematyczne diagnozowanie niepożądanych zjawisk, poprawa skuteczności działalności wychowawczej i profilaktycznej szkoły, podniesienie kompetencji dyrektorów szkół, nauczycieli i innych pracowników szkoły pod kątem zapobiegania i interweniowania w sytuacjach zagrożenia. Ważne było wprowadzenie większej dyscypliny w szkołach i powrót do sprawdzonych wychowawczo tradycyjnych wartości.

Ważnym elementem realizacji tych zamierzeń było wprowadzenie do szkół jednolitych strojów, zwanych popularnie mundurkami. Pomysł ten spotkał się z powszechną akceptacją społeczną - ponad 70 % Polaków popierała wprowadzenie mundurków.

Rząd Donalda Tuska postanowił, chyba w imię kontynuowania fatalnych w skutkach ideowych założeń reformy Handtkego, odejść od obowiązku jednolitego stroju w szkołach.

Minister Hall, nie mając koncepcji i odwagi rozwiązywania problemów polskiej edukacji, wzięła się natomiast za wdrażanie nowej podstawy programowej, obniżenie wieku szkolnego, objęcie pięciolatków obowiązkowym wychowaniem przedszkolnym. Nie planowane jest przedłużenie edukacji na żadnym etapie kształcenia. W konsekwencji edukację szkolną polski uczeń zakończy w wieku 18 lat - zdając maturę.

Wiele środowisk związanych z oświatą, znających realia niedofinansowanej polskiej szkoły, protestuje. Większość rodziców jest przeciwna obowiązkowemu poborowi sześciolatków do szkół. Głownie dlatego, że polska szkoła jest nieprzygotowana do opieki nad tak małymi dziećmi. To wielka przysługa dla szkół prywatnych, gdzie wielu rodziców pośle swoje pociechy, by uchronić je przed przebywaniem w niedostosowanej dla maluchów publicznej placówce.

Konieczne jest zwrócenie uwagi na jeszcze jeden aspekt konsekwencji obniżenia wieku szkolnego, bez wydłużenia żadnego etapu kształcenia. Specjaliści apelują - działanie to pozbawi młodych Polaków jednego roku kształcenia ogólnego. Treści programowych likwidowanej faktycznie klasy maturalnej nie jest w stanie zastąpić rok kształcenia elementarnego. Trzeba zaznaczyć, że rząd Jarosława Kaczyńskiego, rozważając wprowadzenie obowiązku szkolnego w wieku sześciu lat, zamierzał wydłużyć kształcenie na jednym z wyższych etapów edukacji.

Pomysły resortu edukacji w rządzie Donalda Tuska wywołują oburzenie nie tylko w środowiskach związanych z edukacją. Zmiany programowe idące dalej niż opłakana reforma Handtkego muszą oburzać. Wybuchła awantura o lektury, które wcale nie są sprawą drugorzędną z punktu widzenia długofalowego realizowania najbardziej istotnych interesów polskiego narodu. Batalia o kanon lektur w polskiej szkole to w istocie walka o „rząd dusz”, o świadomość społeczeństwa, o budowanie w młodym pokoleniu poczucia tożsamości narodowej w oparciu o kod kulturowy przekazujący w szkole wartości fundamentalne z tego punktu widzenia.

Próba powstrzymania erozji myślenia w duchu poszanowania tego, co polskie, tradycyjne, chrześcijańskie spotkała się, niestety, z ogromnym atakiem mediów na rząd Jarosława Kaczyńskiego i kolejnych ministrów odpowiedzialnych za edukację w jego gabinecie. Krytykowano z wielką zajadłością poszerzenie kanonu lektur między innymi o wybór tekstów Sienkiewicza, wprowadzenie utworu Zofii Kossak, czy o wycofanie Gombrowicza. Według adwersarzy autorzy tacy jak Sienkiewicz, Mickiewicz czy Norwid są anachroniczni, niezrozumiali i w związku z tym w polskiej szkole nieużyteczni.

W tym duchu jest projekt podstawy programowej przygotowany przez resort edukacji pod kierownictwem Platformy Obywatelskiej. Istotą tego projektu jest orientacja na tych autorów, których dzieła nie kreują postaw patriotycznych i obywatelskich, nie są ponadto ważne z punktu widzenia etyki czy aksojologii oraz zasada czytania lektur we fragmentach. Ewidentnie mamy do czynienia z dążeniem do dokończenia reformy Handtkego, której ideolodzy dążyli przede wszystkim do usunięcia z polskiej szkoły wartości konserwatywnych, a wprowadzali treści o wątpliwych walorach nie tylko edukacyjnych, ale również artystycznych.

Donald Tusk, zanim został premierem, obiecywał także nauczycielom zdecydowaną poprawę ich sytuacji materialnej. Zamiast tego mamy zapowiedzi działań, które sprowadzają się do ograniczenia uprawnień zawodowych nauczycieli w zamian za bliżej nieokreślone podwyżki zarobków, podniesienia pensum, ograniczenia roli związków zawodowych, jeszcze większego zbiurokratyzowania pracy w związku z koniecznością prowadzenia ewidencji wszystkich czynności i zajęć wynikających z zadań statutowych szkoły.

Jest natomiast realizowana - wielce szkodliwa dla polskiej szkoły - zapowiadana zmiana podstawy programowej. Zamiast przywrócenia rangi maturze mamy kompromitację sposobu i procedur związanych z egzaminami zewnętrznymi. Realizacja zapowiadanej zmiany finansowania oświaty i odejście państwa od sprawowania nadzoru pedagogicznego to faktycznie zapowiedź zgody między innymi na komercjalizację edukacji i na zjawisko segregacji społecznej. Jak tu mówić o szumnie zapowiadanym wyrównywaniu szans edukacyjnych?

Obiecywano nowoczesne szkolnictwo zawodowe, ale samorządy faktycznie zostały pozostawione same sobie, jeśli chodzi o odbudowę i modernizację tej dziedziny kształcenia.

Sześciolatki mają być przymusowo wcielone do szkół, które są kompletnie do tego nieprzygotowane. Resort edukacji na czele z minister Katarzyną Hall nie ma pomysłu, jak skutecznie upowszechnić edukację przedszkolną tam, gdzie jest z to najbardziej potrzebne, czyli na biednej polskiej wsi, czy prowincji, bo tam do przedszkoli uczęszcza mniej niż 40% dzieci.

Zamierzenia i zapowiedzi działań rządu wskazują jednoznacznie, iż nie posiada on koncepcji poprawy sytuacji w polskiej szkole, a to co zostało dotychczas zaprezentowane, jako zapowiedzi zmian, może tylko wzmóc negatywne zjawiska, których źródło tkwi w czasach PRL - u, a utrwalono je reformami po 1989 roku.

oprac. Marzena Machałek



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Inteligencje wielorakie Howarda Gardnera w polskiej edukacji przedszkolnej
Bezkręgowce Polski, Edukacja
Zmiany dokonywane w polskiej edukacji wczesnoszkolnej od 1 IX 2009 do chwili obecnej
Julkowska, Europejski wymiar polskiej edukacji historycznej
Inteligencje wielorakie Howarda Gardnera w polskiej edukacji przedszkolnej (2)
W przypadku kolejnego stanu faktycznego, EDUKACJA, ADMINISTRACJA, SEMESTR 4, Prawo karne
POLSKI 4, Edukacja wczesnoszkolna- polski zadania i testy kompetencji
Znaki symbole porozumiewania się- konspekt- kultura, FILOLOGIA POLSKA, STUDIA LICENCJACKIE, METODYKA
Kiedy zapominamy, FILOLOGIA POLSKA, STUDIA LICENCJACKIE, METODYKA (JĘZYK POLSKI I EDUKACJA KULTUROWA
Opisujemy obraz Józefa Pankiewicza, FILOLOGIA POLSKA, STUDIA LICENCJACKIE, METODYKA (JĘZYK POLSKI I
Sprawdzian NR 1 z j. polskiego, Edukacja wczesnoszkolna
Język-polski, Edukacja, studia, Semestr VIII, Kultura Języka Polskiego, CD1 - 2006 KJP-1 INFORMATYKA
Sprawdzian NR 5 z j. polskiego, Edukacja wczesnoszkolna
Wypracowanie j.polski, Edukacja, J.ploski

więcej podobnych podstron