Wokół polskich spraw: Donosy na Polskę i Polaków
Opisywałem przed tygodniem niesprawiedliwe ataki z Unii Europejskiej. Można do tego dodać ogromnie nieprzychylne zachowanie zachodnich mediów. Mógłbym teraz wskazać wiele przykładów tego sposobu działania. Ale naprawdę chodzi mi o coś zupełnie innego. Otóż trzeba bliżej przyjrzeć się temu, że opinie Zachodu są oparte na donosach, które mają swoje źródło w Polsce. Takie postępowanie jest głęboko niemoralne i szkodzi wyraźnie naszej Ojczyźnie.
Można wskazywać na liczne przykłady takiego antypolskiego zachowania i zastanawiać się jednocześnie, skąd bierze się takie postępowanie. To musi być między innymi kosmopolityzm, który sprawia, że rzekomo bycie Europejczykiem oznacza konieczność rezygnacji z polskości. Wyśmiewanie programu wychowania patriotycznego potwierdza moje przekonanie.
Chcę tutaj przywołać jeden ze sztandarowych przykładów. Korespondentka z Brukseli, stale występująca w jednej z telewizji prywatnych, zawsze prezentuje interesy Unii Europejskiej. Nie zawsze mogę słuchać jej niezwykle zafałszowanych doniesień, ale ta dziennikarka czy to podczas wizyty premiera Marcinkiewicza, czy premiera Kaczyńskiego właściwie wyśmiewała ich postępowanie. Nikt nie upomina jej za antypolskie zachowanie.
Oczywiście w samym kraju nie brak uje politycznych i medialnych donosicieli. Ich postępowanie jest tym bardziej godne potępienia, że najpierw wpływają na opinię Zachodu, a potem bezkrytycznie się na nią powołują, stwarzając w kraju atmosferę zagrożenia, atmosferę lęku, że oto inne państwa nas nie akceptują. Rozmawiam prywatnie z ludźmi z Niemiec i Włoch, niekiedy także z rodakami z innych krajów, i widzę, że często niektórzy z nich poddają się bezwiednie tego typu opiniom. Dlatego proszę, byśmy nie ulegli tak ewidentnej manipulacji.
I tutaj dochodzimy do najbardziej nagłośnionego donosu na Polskę w wykonaniu byłych ministrów spraw zagranicznych. Wydaje się on swoistą zemstą za to, co powiedział - wyraźnie przesadzając - pan Macierewicz. Na szczęście potrafił się wycofać i przeprosić. Mogło to ministrom wystarczyć, ale nie wystarczyło. Na czym polega ich błąd? Zamiast przedstawić swoje stanowisko prezydentowi bezpośrednio, zwrócili się z listem otwartym do opinii publicznej Unii Europejskiej. Jest to ogromne naruszenie pewnego porządku moralnego. Przecież zawsze najpierw powinniśmy zwrócić się do osoby zainteresowanej, a dopiero gdyba ta osoba odmówiła, można odwołać się do opinii publicznej. Prezydent Lech Kaczyński zapewne by nie odmówił osobistego spotkania z byłymi ministrami spraw zagranicznych, ale oni w swej "nieskalaności" nie raczyli się do niego zwrócić.
Co do tej nieskalaności, to warto postawić pewne pytania, na które nie było stać ani polityków lewicowych i liberalnych, ani skądinąd tak dociekliwych dziennikarzy. Tu ich zamurowało. Ale dlaczego? Więc dzisiaj mam odwagę sformułować - niejako za dziennikarzy - kilka bardzo wyraźnych pytań i chętnie wysłucham, jaka jest na nie odpowiedź. Podkreślam jednocześnie, że nie dotyczy to wszystkich ministrów. Pytam więc najpierw, ilu z tych ministrów zdobywało szlify dyplomatyczne w Moskwie? Czy można domniemywać, że Sowieci zakładali im teczki, co nie znaczy, że byli automatycznie współpracownikami KGB? Na ile jednak przejęli mentalność i kanony dyplomacji typu sowieckiego? Nie mamy wiedzy na ten temat, bo dziennikarze na kolanach bronili zachowania ministrów, a PO rozpętała wprost nagonkę na wszelkie próby rozwikłania sprawy. Bardzo zdziwiło mnie w tym kontekście zachowanie pana Bartoszewskiego. Przecież nie był wprost atakowany, niejako wyłączony z oskarżeń, ale mimo wszystko zachował się nierozsądnie. Mimo mojego podziwu dla niego, co nie znaczy, że podzielam wszystkie jego poglądy, myślę, że uległ tej atmosferze, którą stworzyły nade wszystko media swoimi zafałszowanymi wizjami.
Proszę pozwolić, że w tym felietonie poruszę jeszcze jedną sprawę, która tylko częściowo dotyczy kwestii donosu na Polskę, bo odnosi się do sprawy Trybunału Konstytucyjnego. Wypowiedzi tego Trybunału wskazują wyraźnie, że można prezydenta, rząd i Sejm obrzucać wszelkim błotem, a tylko dwie instytucje są nienaruszalne i każda krytyka jest naruszeniem ich niezależności. Tymi instytucjami są: Trybunał Konstytucyjny i Narodowy Bank Polski. A przecież są tam ludzie, omylni tak samo jak ludzie innych instytucji mających rangę organów konstytucyjnych.
Nie jako prawnik, ale jako etyk mogę śmiało zakwestionować nie tyle może samo orzeczenie Trybunału - choć tak naprawdę jego ingerencja w sprawę uchwały, a nie ustawy, jest wysoce wątpliwa - ile nade wszystko czytane przez nieznanego mi sędziego uzasadnienie wyroku. Największym curiosum owego uzasadnienia, całkowicie podważającym resztę tego, co rzekomo miało rangę uzasadnienia, była obrona - wymienionego z imienia - Leszka Balcerowicza. Sędzia utożsamił niezależność Narodowego Banku Polskiego z poszanowaniem niezależności szefa banku. To naprawdę przeraża, zwłaszcza że przed sejmową komisją śledczą Balcerowicz miał się stawić nade wszystko jako szef Komisji Nadzoru Bankowego, a tylko wtórnie jako prezes NBP. Jeśli Trybunał wydaje wyrok, w którym chce chronić jednego człowieka, a nie troszczyć się o dobro całego Narodu, to ja takie działanie potępiam, bo jest wykorzystywaniem swego stanowiska do niegodziwego postępowania. Będzie jeszcze okazja do mówienia o podobnych sprawach.
2