LINIA ŻYCIA
Przeciętny mieszkaniec starożytnego Rzymu żył nieco ponad 35 lat. Jeszcze w 1800 r. średnia długość życia przekraczała nieznacznie cztery dekady. Dopiero XIX-wieczna rewolucja przemysłowa pozwoliła większości Europejczyków cieszyć się życiem przez całe pół wieku.
W Wielkiej Brytanii pierwszy przypadek pokonania magicznej bariery 100 lat odnotowano dopiero w 1936 r. (może dlatego, że wydawanie świadectw urodzenia rozpoczęto tam w 1837 r.). Chodziło o kobietę, która zmarła jako 106-latka. W 1945 r. zmarł pierwszy taki mężczyzna. Dziś, by zasłużyć na miano sędziwego staruszka, trzeba dociągnąć przynajmniej do 90. Setki dożywa co 10-tysięczny Europejczyk i co 2,5-tysięczna Europejka. Choć więc stulatków nie brakuje, ogromna większość wykrusza się przed 110 rokiem życia, co oznacza, że biologiczna granica ludzkiego życia leży niewiele dalej.
Pomijając przypadek kilku biblijnych świętych i niejakiego Siergieja Mislimowa, który jak pisały radzieckie "Izwiestia" zmarł w 1966 przeżywszy 160 lat (ciekawe, jak w 1806 r. wyglądała rejestracja urodzin w rosyjskich wsiach), najstarszą osobą o udokumentowanej metryce była Francuzka Jeanne Calment zmarła w 1997 r. Podczas 122-letniego życia zdążyła osobiście poznać Wiktora Hugo i Vincenta van Gogha, nagrać płytę "Pani czasu" w rytm muzyki rap i zadebiutować jako aktorka w filmie "Jeanne Calment po studwudziestce". Troska o kondycję nakazała jej rzucić palenie i zrezygnować z codziennej szklaneczki porto w 117 wiośnie życia.
OD BAKTERII PO SEKWOJE
Człowiek żyje najdłużej ze wszystkich ssaków. Wbrew powszechnemu mniemaniu słonie indyjskie nie są od nas lepsze - dożywają 70 i to tylko na wolności (w niewoli zdychają przed czterdziestką). Szósty krzyżyk udaje się podźwignąć tylko niektórym koniom, hipopotamom, nosorożcom i osłom.
Tak bliskie nam szympansy już około trzydziestki dobrze wiedzą, co to starość (w niewoli żyją o połowę krócej).
Ale podobnie jak u ludzi, tak i wśród innych ssaków zdarzają się rekordziści: pewien australijski pies pasterski zdechł w wieku 29 lat, a najdłużej żyjącego kota uśpiono w 34 roku życia. Jednak szczególne uznanie należy się krowie imieniem Modoc, której tylko dwóch lat zabrakło do 80.
Dłużej od ludzi żyją niektóre gady. Ponadstuletnie żółwie są nad wyraz żywotne, a paru egzemplarzom bliżej już do dwusetki. Nieco gorzej powodzi się krokodylom - 70. wydaje się szczytem ich możliwości.
Wśród ptaków na czoło wysuwają się papugi i tak np. kakadu wchodzą w jesień życia mniej więcej wtedy, kiedy ludzie, czyli po 60.
Ryby też nie mają powodów do zmartwień, zwłaszcza jesiotry, z których te z najlepszymi genami i łutem szczęścia osiągają osiemdziesiątkę. Nie najgorzej wypadają węże, choć w zoo rzadko który przekracza 30. Stosunkowo długim życiem cieszą się płazy: niektóre ropuchy dociągają do 40, a żaby do 20 lat.
Ogólna zasada, że mniejsze rozmiary to krótszy żywot, znajduje też potwierdzenie u owadów (niektóre wylęgają się rankiem, po południu osiągają dojrzałość płciową, a giną z nadejściem nocy), pierwotniaków (dzielących się nawet co trzy godziny, co oznacza, że w ciągu jednego dnia niektóre potrafią stać się praprapraprapradziadkiem 512 potomków) i bakterii mnożących się jeszcze szybciej.
Przeciwległy biegun życiowych możliwości zajmują rośliny: prócz sekwoi, kiełkujących wtedy, gdy Egipcjanie rozpoczynali budowę piramid, w Kalifornii rośnie np. krzew kreozotowy (o w pełni zasłużonej nazwie King Clone), którego wiek szacuje się na 12 tys. lat.
DLACZEGO SIĘ STARZEJEMY?
Wiele tęgich umysłów próbowało odpowiedzieć na to pytanie. Większość uważała, że starzenie się nie ma żadnego biologicznego celu, a jest jedynie skutkiem ubocznym pewnych procesów genetycznych. Ale są też wyjątki, jak choćby Alfred Russel Wallace - Anglik żyjący w XIX wieku. Jego zdaniem starzejemy się i umieramy, bo
musimy ustąpić miejsca młodszym. Wallace próbował wyobrazić sobie świat, w którym rodzice żyliby obok kolejnych pokoleń swoich dzieci. Doszedł do wniosku, że wcześniej czy później pomiędzy nimi rozgorzałaby walka o kurczące się zasoby pożywienia. Z powodu swej długowieczności rodzice staliby się zagrożeniem dla dzieci. Niebawem jedni i drudzy zginęliby z głodu, pragnienia lub zatrucia produktami własnego metabolizmu. Nieśmiertelność lub nawet długowieczność są więc w przyrodzie eliminowane na rzecz organizmów, które giną krótko po wydaniu potomstwa.
Choć lata nie zdyskredytowały koncepcji Wallace'a, większą popularność zdobyła inna, mówiąca, że starość i śmierć są ceną za to, że
> uprawiamy seks. Ceną, jaką płacimy za porzucenie bezpłciowgo modelu reprodukcji. Gdyby było inaczej, ewolucja już dawno skorzystałaby z możliwości uczynienia nas nieśmiertelnymi. Ale tego nie zrobi. Dlaczego? Bo śmierć jest cieniem rzucanym przez seks. Bo wieczność wyklucza płodność. Bo najmniejsze zło to kompromis między rozmnażaniem a regeneracją. Kompromis, którego efektem ubocznym jest starość.
Biolodzy argumentują to tak:
By jakiś organizm żył bez końca, w jego komórkach cały czas musi zachodzić naprawa uszkodzeń pochłaniająca ogromnie dużo energii. Zbyt dużo, by starczało jej na czynności reprodukcyjne. A bez reprodukcji, wymiany genów, tworzenia się coraz to nowych genetycznych kombinacji, nie byłoby ewolucji - stanęłaby w miejscu.
Tak więc, mając do wyboru reprodukcję lub nieśmiertelność, natura zawsze wybierze to pierwsze (czy wiecie, że sterylizacja psa lub kota potrafi wydłużyć im życie nawet o dwa lata?).
Oczywiście, z naturą można walczyć, ale w tym przypadku byłaby to walka z wiatrakami. W naszych organizmach pełno jest biologicznych bomb z opóźnionym zapłonem, które mają nam uniemożliwić zbyt długie życie. To gromadzone w kolejnych pokoleniach geny letalne. Pomimo że niosą śmierć, niektóre z nich łatwo przeciskają się przez oka sieci doboru naturalnego, a to dlatego, że uaktywniają się wystarczająco późno, by zostały przekazane potomstwu. To odkrycie prowadzi do gorzkiego wniosku, że
> ewolucja nie dba o starych. Troszczy się o nas wyłącznie do momentu wydania na świat potomstwa i odchowania go. A więc mniej więcej do pięćdziesiątki.
Potem zachowuje się jak pilot, który opuszcza lecący samolot (nasz organizm) nie bacząc na los podróżujących nim pasażerów (naszych komórek). Finał lotu jest o wiele szybszy i smutniejszy niż wtedy, gdyby ktoś jednak siedział za sterami. Ewolucja mogłaby np. wyposażyć nas w geny przeciwdziałające demencji, reumatyzmowi, osteoporozie czy innym chorobom będącym przekleństwem starości. Ponieważ jednak przestaje się nami interesować zaraz po tym, jak puścimy swe geny w obieg, starość jest tym, czym jest - ewolucyjnym śmietniskiem potencjalnie niespójnych procesów genetycznych - równie kapryśnych co nieukierunkowanych. Do głosu dochodzą geny, które nigdy nie przechodziły jakościowej weryfikacji. Których jedyną racją bytu jest to, że siedziały cicho przez większą część naszego życia. Doskonałym tego przykładem są tzw. komórki senescentne, czyli uśpione. Takie, które w pewnym momencie utraciły zdolność do podziałów. To ich uśpienie ma chronić nas przed nowotworami. I chroni, ale do czasu. Bo okazuje się, że nagromadzone w dużych ilościach - a z każdym rokiem mamy ich coraz więcej - zaczynają wydzielać toksyny - substancje, które zmieniają zdrowe komórki w nowotworowe. Patrząc na krzywą zgonów spowodowanych nowotworami w zależności od wieku widzimy, że do pięćdziesiątki jest ona niemal zupełnie płaska, a potem szybuje w górę. Dlatego, że mechanizmy utrzymujące w ryzach komórki senescentne zawodzą. I że nasze zdrowie wydane jest na pastwę wielu innych genów, których aktywność przysparza nam samych kłopotów. Gdyby ewolucja traktowała z równą troską i starych, i młodych - taki mechanizm nie miałby prawa istnieć. I tak doszliśmy do istoty najbardziej przewrotnej ze wszystkich hipotez, według której starzejemy się, bo
> młode organizmy wymagają ochrony przed rakiem. Jej orędownicy traktują starość jako produkt uboczny procesu, który ma uchronić osobnika, znajdującego się w pełni sił reprodukcyjnych, przed ich przedwczesną utratą. Na przykład z powodu raka. Sens tej zależności dobrze ilustruje taka choćby analogia: kiedy np. prowadzący w rajdzie kierowca straci przednie koło, będzie mógł albo kontynuować jazdę (ryzykując rozbicie samochodu na przydrożnym drzewie), albo zatrzymać się (definitywnie tracąc szansę na zwycięstwo). Pierwsze zachowanie jest niebezpieczne, drugie asekuracyjne. Ewolucja okazała się ostrożna. Zaciągając molekularny hamulec ręczny wybiera dla komórek mało atrakcyjny, ale jednak przewidywalny scenariusz: starość. Wspomniana przewrotność takiego rozwiązania polega na jego wewnętrznej sprzeczności: przyczyną, dla której starzejemy się i umieramy, jest ochrona przed... nieobliczalnymi nowotworami.
Tylko dlaczego starsi ludzie zapadają na raka częściej niż młodzi?
JAK SIĘ STARZEJEMY?
Każdy użytkownik samochodu wie, że poszczególne jego części niszczą się w różnym tempie - opony czy świece szybciej niż cylindry i zagłówki. Podobnie jest z nieskończenie bardziej skomplikowanym człowiekiem. Niektóre z jego organów i tkanek są szczególnie mocno nadgryzane zębem czasu. Inne starzeją się wolniej, a tylko nieliczne zachowują dobrą formę do końca naszych dni.
Skóra
Jej stan w oczywisty sposób odzwierciedla długość naszego ziemskiego bytu. Z czasem każda z trzech jej warstw zatraca pierwotne właściwości:
> naskórek złuszcza się, co oznacza, że jego zewnętrzne, martwe komórki zastępowane są przez żywe, leżące głębiej (75 procent kurzu w regularnie sprzątanym mieszkaniu składa się z komórek naskórka, których - jak policzono - przez całe życie tracimy średnio 20 kg). Jednak "zmiana warty" zaczyna stopniowo szwankować: komórek zastępujących utracone rodzeństwo jest coraz mniej, są gorzej zorganizowane i przybierają nieregularne kształty.
> skóra właściwa składa się z włókien kolagenowych (których gęsta siateczka nadaje skórze elastyczność) i elastynowych (dzięki nim jest rozciągliwa). Pierwsze z czasem się przerywają, drugie - kruszeją.
> tkanka podskórna działa jak klej spajający skórę z mięśniami. Jest pokładem komórek tłuszczowych, którego grubość - w miarę upływu lat - maleje. A ponieważ podobny los spotyka leżące poniżej komórki mięśniowe - tkance podskórnej coraz trudniej pokonywać siłę grawitacji.
Jakby tego było mało, starzeją się też gruczoły potowe i łojowe, pokrywające całość warstwą ochronnego tłuszczu. W efekcie skóra staje się cieńsza, bardziej sucha, mniej elastyczna i rozciągliwa, co widać po gęstniejącej siateczce zmarszczek. W tej sytuacji nie powinno dziwić, że wystarczy około 200 tys. razy zmarszczyć brwi, by na czole pojawiły się trwałe, głębokie bruzdy, przydające surowości obliczom starszych osób.
Włosy
Nie są żywe, choć mogą sprawiać takie wrażenie. Żywe są produkujące je mieszki włosowe, których każdy człowiek ma w sumie 5 mln, z czego tylko 120 tys. mieści się na głowie. Gdyby ich zbiorowy wysiłek przekładał się na jeden włos, miałby on po roku 11 km długości. Każdy mieszek kryje też melanocyty, nadające włosom kolor - czarny, brązowy, bądź rudy. Z czasem melanocyty przestają działać, a wtedy wychodzące z mieszków włosy stają się siwe. Sprawne mieszki są w stanie uzupełniać dzienne ubytki włosów (sięgające nawet 100 sztuk) w sposób niezauważalny dla ich właściciela. Potem ich wydajność słabnie, podobnie jak i produkowane przez nie włosy, które zaczynają w końcu przypominać meszek. Ponieważ meszek trudno jest dostrzec gołym okiem, pokryta nim czaszka wydaje się łysa.
Wątpliwym pocieszeniem jest fakt, że na starość włosy pojawiają się w miejscach, gdzie ich dotąd nie było - u mężczyzn na uszach, a u kobiet na brodzie.
Kości
Może wydać się to dziwne, ale nasz szkielet średnio co siedem lat ulega całkowitej wymianie. To efekt współdziałania osteoklastów, czyli komórek kościożernych z osteoblastami - syntetyzującymi nowy materiał kostny. Coraz bardziej widoczna przewaga pierwszych nad drugimi to jeden z symptomów starzenia się. Ale nie jedyny. Po 40. niczym po równi pochyłej zaczyna spadać w kościach zawartość minerałów (głównie wapnia) stanowiąca pierwotnie 45 proc. ich objętości (pozbawione minerałów kości długie można by wiązać w supły). Szczególnie pokrzywdzone są kobiety, u których co dekadę kości stają się o 8 proc. lżejsze (wobec 3 proc. u mężczyzn) i dwukrotnie szybciej się demineralizują. Po 80. odwapnione i kruche łamią się jak stary, suchy patyk.
Stawy
Zmiany, jakim ulegają już od 20 roku życia, są główną przyczyną utraty sprawności ruchowej starszych ludzi. W ścięgnach i więzadłach ubywa kolagenu i elastyny, tworzą się za to twarde zwapnienia. Śliska i gładka jak lustro chrząstka stawowa staje się coraz cieńsza i chropawa. Czasem dochodzi też do wysychania mazi stawowej, pełniącej podobną rolę jak smar w łożyskach. W efekcie zmniejszeniu ruchomości stawów towarzyszy zwiększenie się ich podatności na urazy.
Mózg
Pomiędzy 20 a 90 rokiem życia ciężar mózgu maleje o 5-10 proc. Choć, jak łatwo się domyślić, jest to m.in. efekt zaniku komórek nerwowych, skala i tempo tego procesu wykazują zadziwiające różnice w różnych strukturach centralnego układu nerwowego. Pień mózgu należy do tych, które tracą bardzo niewiele neuronów, ale już z leżącego w jego obrębie miejsca sinawego około 65 roku życia ubywa ich prawie połowa (co może być przyczyną trudności z zasypianiem). Równie gwałtownie, tyle że koło 60. spada liczba komórek Purkinjego w móżdżku (skutkujące upośledzeniem funkcji motorycznych). Międzymózgowie wychodzi z procesu starzenia się obronną ręką - liczba komórek nie ulega tam istotnej zmianie. Odwrotnie hipokamp. Jego degeneracja zaczyna się już w 30 wiośnie życia, by jesienią doprowadzić do ubytku 30 proc. budujących go neuronów (stąd pewnie takie problemy starszych osób z przyswajaniem wiedzy). Jeszcze mniej pozostaje ze związanego z pamięcią szlaku cholinergicznego (kiedy młodym osobom podano środki chwilowo "postarzające" mózg, ich zdolność do zapamiętywania pogorszyła się do stanu takiego, jak u ich dziadków).
Dotkliwe straty ponosi też kora mózgowa - najcenniejszy nabytek ewolucyjny człowieka (to w niej rodzą się symfonie, wynalazki, czy pomysły na artykuły). Choć otula nasze półkule niczym chustka głowę ledwie trzymilimetrową warstwą, mieści aż 70 proc. ogółu neuronów ośrodkowego układu nerwowego. W poszczególnych jej polach (ruchowym, potylicznym, skroniowym) ubytki sięgają 30-50 proc. stanu wyjściowego (czyli mózgu 20-latka).
Na szczęście kondycja starego mózgu jest lepsza, niż wynikałoby to z procentowego bilansu strat. A to dzięki plastyczności mózgu, który nie zastyga niczym raz wylany beton, ale tworzy coraz to nowe sieci połączeń między miriadami komórek nerwowych.
Mięśnie
Przykład kulturystów dowodzi, że mięśnie są zdumiewająco plastyczne i podatne na wpływy środowiska. Aż do 50 roku życia ich siła utrzymuje się na niemal maksymalnym poziomie. Znaczącego, bo około 20-procentowego spadku doświadczają 70-latkowie, następna dekada ogranicza ich możliwości o kolejne 20 proc.
Prócz siły mięśnie tracą także na szybkości. Dzieje się tak, ponieważ obecne w nich włókna szybkokurczliwe (ich wyjątkowa obfitość uczyniła z Carla Lewisa wielokrotnego medalistę w lekkiej atletyce) degenerują się i zanikają znacznie szybciej niż wolnokurczliwe. Przyczyn owego zaniku jest kilka: brak pobudzenia ze strony układu nerwowego (dlatego przecinając nerw można doprowadzić do obumarcia mięśnia), pogarszające się ukrwienie (mięsień pozbawiony dopływu krwi ginie) oraz spadek wydajności mitochondriów, czyli struktur zaopatrujących komórki w energię. Miejsce po włóknach mięśniowych wypełnia się z początku tkanką łączną, a potem tłuszczem.
Płuca
Żaden inny narząd nie umożliwia chorobotwórczym drobnoustrojom tak łatwego i głębokiego wglądu w nasz organizm. Aż dziw, że narażone na licznych wrogów i trucizny płuca mają tak delikatną budowę. To zresztą czyni je podatnymi na związane ze starością zmiany. Jakie? Przede wszystkim zmniejszenie skuteczności opróżniania się. Zwłaszcza dolnych, najlepiej ukrwionych partii. Zalegające tam powietrze nie uczestniczy w wymianie gazowej. Skutkiem jest spadek poziomu tlenu we krwi. Źle odżywione tkanki organizmu zaczynają słabnąć (w 70 roku życia muszą zadowolić się połową tej ilości tlenu, jaką dostawały pół wieku wcześniej), co szybko znajduje odbicie w kondycji fizycznej ludzi starszych.
Układ krwionośny
Nawet wyjęte i pocięte na kawałki serce nadal będzie biło, o ile zanurzy się je w roztworze soli fizjologicznej. Choć tak żywotne - i ono poddaje się presji czasu. Stopniowo zmniejsza się częstość jego uderzeń oraz ilość krwi wyrzucanej podczas jednego skurczu (to ostatnie przez pogrubienie, a tym samym ograniczenie kurczliwości ściany lewej komory). Przepychanie krwi przez plątaninę 96 tys. kilometrów naczyń krwionośnych staje się coraz trudniejsze także ze względu na rosnący opór stawiany przez sztywniejące i zwężające się z wiekiem tętnice. W dodatku zastawki, które mają przeciwdziałać cofaniu się krwi w żyłach, coraz gorzej spełniają swoje zadanie (stąd żylaki).
W efekcie nasze tkanki dostają mniej tlenu dostarczanego im przez krew. To powoduje kaskadę reakcji: słabsze odżywienie nerwów, słabsze pobudzenie mięśni, a w końcu zanik włókien mięśniowych.
Na to wszystko nakłada się nadciśnienie, które dręczy co piątą dorosłą osobę, a którego przyczyny wciąż nie są dla nas jasne.
Układ pokarmowy i wydalniczy
Poza spadkiem wydzielania śliny i osłabieniem perystaltyki jelit nie dochodzi tam do żadnych dramatycznych zmian. Te, które mają miejsce (zmiana składu soku żołądkowego, liczby komórek wątroby, czy ilości wydzielanych przez trzustkę enzymów trawiących tłuszcze) są kompensowane i nie wpływają na ogólną sprawność układu pokarmowego.
Co innego nerki, których wymiary, a zwłaszcza wydajność, znacznie się z czasem zmniejszają. W rezultacie krew jest coraz gorzej oczyszczana ze szkodliwych związków. Zdolność filtracyjna nerek 90-latka jest o połowę gorsze niż 20-latka (niemożność odfiltrowania gromadzącego się we krwi mocznika uśmierciła m.in. sławnego wynalazcę Thomasa Edisona).
Układ rozrodczy
Zmiany zachodzące u kobiet można określić bez mała jako rewolucyjne. Hormony płciowe oddziałują na wszystkie tkanki jej organizmu, a wiec ich utrata wywołuje zmiany nie tylko w narządach rozrodczych (utrata wody i zanik tkanki tłuszczowej powoduje zwiotczenie skóry twarzy, piersi stają się obwisłe, w talii na ramionach i udach odkłada się tłuszcz).
Starzenie się męskich narządów rozrodczych ma mniej spektakularny przebieg, przez co nawet w szóstej dekadzie życia większość z nich może płodzić dzieci.
STAROŚĆ OD PODSZEWKI
Wśród licznych teorii dotyczących mechanizmów starzenia się, szczególną pozycję zdobyły sobie dwie. Zgodnie z teorią
> aktywacji błędów, nasze komórki najzwyczajniej w świecie zużywają się, a masa usterek, jakim ulegają, zaczyna w pewnym momencie przekraczać zdolności naprawcze organizmu. Komórki coraz bardziej uginają się pod rosnącym brzemieniem błędów, aż w końcu umierają. To, co je niszczy, jednocześnie przyspiesza naszą starość. Jak choćby obecne m.in. w dymie papierosowym wolne rodniki (dosłownie demolujące wnętrze komórek zwłaszcza u ludzi starych, u których nie są w porę usuwane), czy uaktywniające się pod wpływem światła słonecznego metaloproteinazy - enzymatyczne nożyczki niszczące tak ważne dla kondycji skóry białka - elastynę i kolagen (skutki najlepiej ocenić przez porównanie skóry na twarzy z tą, jaką mamy na pośladkach czy w innym miejscu, do którego słońce ma ograniczony dostęp). Z kolei w teorii
> zaprogramowanej śmierci smutny los większości komórek jest skutkiem realizacji programu zakodowanego w ich genach. Po pewnym czasie same uruchamiają genetyczny detonator, który niszczy je za pomocą przeznaczonych do tego białek. Jeśli tak jest, starość musi mieć podłoże genetyczne. I ma, czego dramatycznym przykładem są choroby - zespół Wernera (pacjenci dożywają 45 lat) i znacznie bardziej okrutna progeria dziecięca, w której sześcioletnie dzieci wyglądają jakby miały 40 albo nawet 60 lat (zwykle umierają przed 13 rokiem życia).
GENY ŻYCIA I ŚMIERCI
Z czasem odkryto wiele genów doprowadzających komórki do samobójstwa, a nas poprzez starość do śmierci, że wspomnę najbardziej znany apo-1 (większość rezyduje na chromosomie pierwszym i czwartym).
A skoro są geny, które tak jak w chorobie Wernera czy progerii przyspieszają bieg wskazówek biologicznego zegara, to może są też i takie, które opóźniają starość i wydłużają życie? Owszem, np. age-1, ced-9, daf-2 (znalezione u najbardziej zasłużonego w genetycznym "rozpracowaniu" starości nicienia Caenorhabditis elegans), czy bcl-2 (odkryty u ludzi). Wszystkie potrafią nawet dwukrotnie wydłużyć życie rzeczonego robaka.
I choć wiedza o genetycznych podstawach starzenia się wciąż jest jeszcze w powijakach, nie ulega wątpliwości, że ludzie spróbują kiedyś ją zdyskontować. Jak kusząca jest to perspektywa, świadczy doświadczenie na muszkach owocowych, w którym przez klika pokoleń badacze krzyżowali ze sobą najdłużej żyjące osobniki. Gdyby wyniki, jakie osiągnęli przedstawić w naszej skali czasu, to po 1500 latach potomkowie dobierających się pod kątem długowieczności ludzi żyliby - bagatela - od 400 do 700 lat! A ponieważ C. elegans pokazał, że molekularne podstawy starzenia się są takie same nawet u ewolucyjnie odległych organizmów, nie ma powodu, by wątpić, że i w naszych genach tkwi tak ogromny, wciąż jeszcze nie wykorzystany potencjał.
ŻYJMY DŁUŻEJ... ALE JAK?
Wśród sposobów na przedłużenie bytu obok całkiem niedorzecznych są i dość sensowne propozycje. Oto niektóre z nich:
Wysiłek fizyczny jest zdecydowanie godny polecenia, choć nie zawsze skuteczny, a są tkanki, którym może wręcz szkodzić. Jego działanie jest wielotorowe:
- na serce, naczynia krwionośne i płuca jego wpływ jest wręcz zbawienny, co korzystnie odbija się na stanie całego organizmu intensywniej zasilanego dobrze utlenowaną i oczyszczoną krwią. Spada ryzyko zawału, nadciśnienia i różnych chorób związanych z siedzącym trybem życia. W rezultacie umieramy... na co innego;
- zmieniając ilość i rozmieszczenie tłuszczu, poprawia nasz ogólny wygląd; u niećwiczących osób obwód brzucha zwiększa się na starość od 16 proc. (u mężczyzn) aż do 35 proc. (u kobiet);
- poprawiając krążenie obwodowe, polepsza wygląd naszej skóry;
- przeciwdziałając demineralizacji kości, przyczynia się nieco do ich wzmocnienia;
- w niewielkim stopniu polepsza kondycję stawów poprzez zwiększenie ich ukrwienia i ruchomości (ale uwaga - u sędziwych staruszków wysiłek fizyczny tylko zwiększa prawdopodobieństwo urazu).
Witaminy, a zwłaszcza E (zwana przez chemików tokoferolem), ukracają samowolę wolnych rodników obwinianych o ponad 50 najróżniejszych dolegliwości.
Najbardziej zagorzałym zwolennikiem "diety witaminowej" był słynny amerykański noblista Linus Pauling, uznany przez "Nature" za jednego z 20 najwybitniejszych uczonych wszech czasów. Ostatni etap naukowej aktywności genialny chemik poświęcił na propagowanie poglądu, że zażywanie dużych dawek witamin, zwłaszcza C i E, ma zbawienny wpływ na organizm. Przez kilka lat Pauling spożywał 20 gramów sproszkowanej witaminy C i 800 miligramów witaminy E dziennie. Odsądzany przez lekarzy od czci i wiary uczony martwił się tylko, że zbyt późno rozpoczął swoją terapię. Zmarł w wieku 93 lat.
Niestety, ostatnie badania studzą oczekiwania związane ze skutkami kuracji witaminowej. Za to
Dieta, czyli ograniczenie liczby spożywanych kalorii, przedłuża życie nawet o 50 proc. W dodatku znacznie ogranicza ryzyko wielu chorób, z rakiem na czele. Niestety, wszystko to dotyczy myszy i szczurów. Co do ludzi - wpływ diety, choć niewątpliwie istotny, nie daje aż tak spektakularnych efektów. Wiadomo, że spada produkcja wielu hormonów, które, jak się okazuje, nie sprzyjają zachowaniu młodości (kiedy zaczęto podawać je głodzonym zwierzętom, żyły równie krótko, co inne). Choć brak na to ewidentnych dowodów, stwierdzenie, że nadmiar kalorii skraca życie, wydaje się całkiem uzasadnione. W końcu ani jedna z pierwszej dziesiątki najbardziej długowiecznych osób nie była otyła.