ROZDZIAŁ 10
Interpretacja Słowa Bożego
Na drugim roku studiów moje zainteresowanie Biblią związane było paradoksalnie ze sprzeciwem wobec niej. Jak już wspominałem wcześniej, uważałem chrześcijaństwo za intelektualny żart i zamierzałem je zdyskredytować. Moim planem było udowodnienie, że dokument proklamujący Jezusa Chrystusa jako Wcielonego Boga i Zbawiciela świata jest niewiarygodnym źródłem, i pokazanie w ten sposób, że chrześcijaństwo jest niczym więcej jak bajką. Oczywiście, żartem okazałem się ja, ponieważ wiarygodność Pisma Świętego pomogła mi stanąć twarzą w twarz z Jezusem, prawdziwym Synem Bożym.
To doświadczenie nie zakończyło mojej podróży w odkrywaniu wiarygodności i zastosowania Biblii w życiu. Nawet po tym, jak zacząłem dzielić się z innymi wiedzą o wiarygodności Pisma Świętego, ciągle miałem wiele do nauczenia się. Byłem oddany prawdzie, którą odkryłem w Słowie Bożym. Moja posługa wśród młodych ludzi rosła. A jednak nie radziłem sobie dostatecznie dobrze ze Słowem prawdy w jednym, konkretnym aspekcie mojego życia (zob. 2 Tm 2,25).
Byłem w tej sprawie jak większość dzisiejszych młodych ludzi, którzy zakładają, że wiedzą, co mówi Biblia, a nawet próbują stosować to, co ona mówi. Niestety cierpią niezmiernie, ponieważ mają często błędne lub nieprzemyślane pojęcie o tym, co oznaczają poszczególne fragmenty Pisma Świętego. Podobnie ja, przez lata źle interpretowałem i źle stosowałem konkretną biblijną prawdę. Był to błąd, za który musiałem drogo zapłacić - błąd, który pokazuje, jak ważne jest uczyć młodzież poprawnych i solidnych podstaw rozumienia i stosowania tego, co mówi Biblia.
Wyrażę się jaśniej. Wiem, że Pismo Święte wielokrotnie i konkretnie nakazywało mi kochać innych:
Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem (J 13,34).
To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem (J 15,12).
Postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze (Ef 5,2).
Takie zaś mamy od Niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego (1J 4,21).
Robiłem więc, co tylko w mojej mocy, by zastosować się do tych nakazów i kochać innych tak, jak Chrystus mnie ukochał. Ale nawet robiąc to, opierałem się na podstawowym niezrozumieniu tego, jak wygląda, brzmi i działa biblijna miłość Chrystusowa. Kiedy czytałem, jak Jezus kochał grzeszników i ludzi cierpiących, widziałem jedynie miłość ofiarną, która dawała ludziom wszystko. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że posługuję się definicją miłości, która była zabarwiona bardziej moją przeszłością niż odwiecznym Słowem Bożym.
Moja nieudana definicja miłości spowodowała lata bólu i frustracji we mnie, w mojej rodzinie i posłudze. Tylko dzięki Bożej łasce i pomocy kilku mądrych ludzi, zrozumiałem podstawowe wskazówki do interpretowania Biblii, wskazówki, które pozwoliły mi zobaczyć, jak mylnie interpretowałem Pismo Święte. Dopiero wtedy mogłem je zastosować do wielkiego pytania mojego życia: Jak kochać innych miłością Chrystusa?
Pozwólcie, że podzielę się osobistą drogą, która doprowadziła mnie do odkrycia, co naprawdę oznacza „kochać innych”. Przeszedłem ją jako młody, szczery, ale sfrustrowany człowiek. Zrozumienie przyszło dopiero wówczas, gdy odkryłem, jak właściwie interpretować Słowo Boże.
MOJA NIENAWIŚĆ ZMIENIŁA SIĘ W MIŁOŚĆ
Kiedy zostałem postawiony wobec tego, co twierdził Chrystus, złożyłem moją ufność w Nim jako moim Zbawicielu. Jednak, w przeciwieństwie do Laury z naszej historii, właściwie nic się nie wydarzyło… bynajmniej nic dramatycznego. Tak naprawdę, to po modlitwie czułem się nawet gorzej - niemalże chory fizycznie.
Jednak coś się stało i w moim życiu zaczęły zachodzić zmiany. Jedna z pierwszych i znaczących zmian dotyczyła mojej nienawiści i niechęci do ojca.
Tej nocy wyznałem Bogu moje grzechy, także moją postawę i postępowanie wobec ojca i zaprosiłem Chrystusa, by przyszedł do mnie i we mnie zamieszkał. Dokonała się niesamowita przemiana. Kiedy Bóg łaskawie mi wybaczył przez odkupieńczą śmierć Chrystusa, Jego przebaczająca miłość stała się moją miłością przebaczającą. Zamieszkał we mnie Duch Święty i zaczął żyć we mnie swoją miłością. Tam, gdzie kiedyś mieszkała gorycz i nienawiść do mojego ojca, teraz zamieszkała miłość. W bardzo krótkim czasie po tym wydarzeniu przeprosiłem ojca za moją niechęć do niego. Pamiętam, jak spojrzałem mu w oczy i powiedziałem coś, co nigdy nie wydawało mi się możliwe: „Tato, kocham cię.”
Sześć miesięcy po tym, jak zostałem chrześcijaninem miałem poważny wypadek samochodowy spowodowany przez pijanego kierowcę. Przewieziono mnie ze szpitala do domu, żebym wyzdrowiał. Przyszedł do mnie mój ojciec (o dziwo, tego dnia był trzeźwy). Wydawał się niespokojny, chodził w tę i z powrotem. Nagle zatrzymał się. - Jak możesz kochać takiego ojca jak ja? - wyrwało mu się.
- Tato - powiedziałem - jeszcze sześć miesięcy temu nienawidziłem cię z całego serca. Ale uwierzyłem Jezusowi Chrystusowi i On zmienił moje życie. Nie potrafię wytłumaczyć jak to się stało, ale Bóg zabrał moją nienawiść do ciebie tato i zastąpił ją miłością.
Rozmawialiśmy przez ponad godzinę i w końcu powiedział: - Synu, jeśli Bóg jest w stanie dokonać w moim życiu tego, co jak widzę dokonał w twoim, to chcę dać Mu szansę. - Właśnie wtedy mój ojciec zwrócił się w prostej modlitwie do Jezusa i zawierzył Mu swoje życie jako swojemu Zbawicielowi i Panu. Usłyszeć, jak mój tata modli się z serca i oddaje życie Chrystusowi to była jedna z największych radości mojego życia.
USŁYSZAŁEM BOŻE POWOŁANIE DO SŁUŻBY
Podjąłem edukację na chrześcijańskiej uczelni i poszedłem na teologię, choć, prawdę mówiąc, chciałem studiować prawo. Bóg pociągał mnie do studiowania teologii, by przygotować mnie do służby, ale moje serce nadal koncentrowało się na byciu adwokatem.
Któregoś dnia wyszedłem z zajęć sfrustrowany i zacząłem iść przed siebie. Kiedy tylko minąłem budynki naszego kampusu, usłyszałem dzwonek. Była dokładnie 11:45 - długa przerwa w lokalnej szkole średniej. Dźwięk dzwonka przestraszył mnie i zatrzymałem się. Drzwi szkoły otworzyły się i wybiegli z niej młodzi ludzie. Kiedy omijali mnie z każdej strony musiałem oprzeć się o słup telefoniczny. Momentalnie poczułem się sparaliżowany. Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał, a ja patrzyłem na ten ogrom młodych ludzi poruszających się w zwolnionym tempie. I w tym momencie przypomniał mi się fragment z księgi Izajasza, kiedy Bóg zapytał proroka: „Kogo mam posłać? Kto by Nam poszedł?” (6, 8). Jednak w moim umyśle, te słowa otrzymały nowy kontekst. To było tak, jakby Bóg powiedział mi: „Ci młodzi ludzie żyją w kryzysie; są pokoleniem pełnym bólu i potrzebują pomocy. Kogo mam posłać? Kto by nam poszedł?”.
Natychmiast moje zmagania o własną karierę zawodową zakończyły się. Widziałem twarze młodego pokolenia wołające o pomoc. Odkryłem Boże powołanie, by zająć się nimi i poczułem do nich ogromną miłość. Modliłem się: „Boże, jeśli możesz użyć mnie bym służył takim dzieciakom, to wylej na nich swą miłość przeze mnie”.
PRZYMUS NIE WSPÓŁCZUCIE
Moja modlitwa była bardzo szczera, ale wtedy nie wiedziałem, co to jest prawdziwa miłość. Oczywiście, myślałem, że wiem, ale wkrótce dowiedziałem się, że tak naprawdę nie wiedziałem, jak kochać to pokolenie pełne bólu miłością Chrystusa. Moje rozumienie miłości tylko częściowo wywodziło się z Biblii; większość z niego, jak potem odkryłem, bazowało na mojej przeszłości i bólu, którego doświadczyłem wokół mnie.
Myślałem, że „miłość” to powiedzieć ludziom cierpiącym „Tak”, robiąc co tylko możliwe, by naprawić dany problem, pozbyć się przeszkody i powstrzymać cierpienie. To właśnie zawsze chciałem robić dla ludzi cierpiących w moim życiu. Wydawało mi się, że to właśnie robił Jezus, kiedy był na ziemi. Kiedy tak odpowiadałem tym, którzy mieli problem, większość widziała mnie jako osobę kochającą i pełną współczucia. Tak więc, na pozór wydawało się, że przestrzegam słów z Ewangelii św. Jana 15, 12 i Listu do Efezjan 5, 2 i kocham innych tak, jak Chrystus kochał mnie. W końcu odkryłem, że moja miłość nie bazowała na Chrystusowym współczuciu, ale wynikała z przymusu.
Jako że moja posługa głównie skupiała się na wielu kryzysach, z którymi boryka się dzisiejsza młodzież, zostałem otoczony ludźmi cierpiącymi, ludźmi, którzy potrzebowali takiej czy innej pomocy. Jednak, kiedy osobiście stawałem przed osobą, która miała problem, moja odpowiedź na potrzebę tej osoby była irracjonalna. Czułem, że to miłość zmuszała mnie, by zająć się tą potrzebą. To nie było tak, że poruszył mnie los konkretnej osoby i chciałem pomóc; czułem emocjonalną potrzebę rozwiązania problemu i to szybko. To tak, jakbym był popychany, by zlikwidować problem tej osoby.
Nie potrafiłem powiedzieć „nie” tym, którzy mieli problemy. Jeden mówił: „Naprawdę cierpię i potrzebuję twojej pomocy”. Inny powiedział: „Czy mógłbym pogadać z tobą przez pięć minut, Josh? Naprawdę potrzebuję twojej pomocy”. Albo: „Musisz porozmawiać z naszą grupą. Potrzebujemy tego, naprawdę”. Nie miałem siły powiedzieć „nie”.
Jednak, jak można sobie wyobrazić, to powodowało narastającą frustrację, nie tylko we mnie, ale także w mojej żonie, Dottie. Widziała wiele razy, jak przy i tak już napiętym harmonogramie ktoś zadzwonił i poprosił o coś - o mój czas, pomoc, poradę, pieniądze - i nigdy nie słyszała, żebym odmówił. Było to bardzo kłopotliwe dla Dottie i mojej rodziny, a w końcu zaczęło to zabijać i mnie, zarówno zmęczeniem, jak i zniechęceniem. Na zewnątrz mówiłem „Tak”, ale często wewnątrz czułem niechęć. Wtedy zacząłem sobie uświadamiać, że coś jest nie tak. Myślałem, że kocham ludzi cierpiących, ale ich cierpienia determinowały mnie. Było to jak błędne koło. Ludzie mówili mi o swoich cierpieniach, a ja próbowałem rozwiązywać ich bolesne sytuacje, by mogli odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Ale im bardziej się o to starałem, tym bardziej ich ból determinował mnie. Więc pracowałem ciężej i szybciej, by ten ból usunąć. To z kolei przynosiło więcej bólu i frustracji we mnie.
Zatem, dla równowagi, rozwinąłem w sobie swoistą rezerwę, osobisty dystans do ludzi. Wielu ludziom trudno było lepiej mnie poznać i często mnie krytykowano za to, że nie byłem zbyt ujmujący. Potrafiłem rozmawiać z ludźmi o sprawach wynikających z mojej posługi, mówiąc im o tym, co Bóg pomógł nam osiągnąć, ale zacząłem unikać bliższej z nimi zażyłości. Jeśli ktoś zaczynał dzielić się jakimś problemem albo wspomniał jakieś bolesne doświadczenie, kierowałem rozmowę na inne tematy lub mówiłem, że muszę już iść. Po prostu nie chciałem mieć kolejnego problemu do rozwiązywania czy bólu, który miałbym załagodzić.
Patrząc teraz na to z boku, można by to nawet uznać za zabawne, gdyby nie było tak niezdrowe. Większość ludzi nie chce zbyt głębokich rozmów, bo inni mogliby się za dużo o nich dowiedzieć. Ze mną było inaczej. Nie miałem problemu z podzieleniem się tym, co czuję. Kiedy dzieliłem się moim świadectwem publicznie, mówiłem otwarcie o moim trudnym dzieciństwie, mojej nienawiści do ojca i o moich przeszłym i obecnym borykaniu się, by być dobrym mężem i ojcem. Nie interesowało mnie, czy ktoś zrozumiał coś z moich problemów; byłem otwartą książką. Po prostu nie chciałem dowiadywać się o problemach, cierpieniach i potrzebach innych, ponieważ gdybym pozwolił sobie na to, moje pojęcie „miłości” (które uważałem za biblijne) nie mogłoby odpowiedzieć: „nie”.
CO ODPOWIEDZIEĆ?
Oczywiście, ta sytuacja wywołała mój osobisty kryzys. Bóg wezwał mnie do poświęcenia się młodzieży, a odpowiedź na to wezwanie postawiła mnie przed tysiącami młodych, ich rodzicami i księżmi. Setki młodych ludzi zwierzało mi się, czasami osobiście, a czasami pisząc listy. Ciągle słyszałem płacz ludzkich serc, kiedy mówili mi o głębokim bólu, który przeżywali z powodu rozbitych domów czy niezdrowych sytuacji rodzinnych. Mnóstwo ludzi opowiadało mi historię emocjonalnych, fizycznych, czy seksualnych nadużyć z przeszłości. Wszyscy oni desperacko szukali odpowiedzi.
Ponieważ jeszcze nie wiedziałem o tym, czym chcę się z wami podzielić w tym rozdziale - o interpretowaniu Słowa Bożego - nie umiałem odpowiedzieć cierpiącym ludziom. Do tej pory w mojej posłudze wielokrotnie proszono mnie o odpowiedź, ale mogłem udzielić jedynie częściowej - oferowałem cierpiącym jedynie „książkową” odpowiedź na odległość, ale obawiałem się zbytnio zaangażować emocjonalnie. Mogłem im powiedzieć, że Jezus ich kocha, ale nie potrafiłem im powiedzieć, jak ja mógłbym ich kochać. Zależało mi na pomaganiu ludziom, ale z jakiegoś powodu było to dla mnie niewykonalne. Musiałem działać na odległość, inaczej czułbym się determinowany przez problemy i bóle innych.
Któregoś dnia otrzymałem taki oto list:
Drogi Joshu!
Mam dwadzieścia jeden lat i nigdy nie słyszałam, żeby mój ojciec powiedział „kocham cię”. Byłam wstrząśnięta, kiedy usłyszałam krzyk mojego serca odczytany w listach innych młodych ludzi z podobną przeszłością, którymi dzieliłeś się podczas twojej konferencji. Odtworzył on stare rany, które, jak sądziłam, już się zabliźniły. Na nowo otworzyły się i krwawią. Pod koniec spotkania jeden z przyjaciół zobaczył łzy w moich oczach, przytulił mnie szybko i zapytał, czy wszystko w porządku. Nie mogłam odpowiedzieć… Rany samotnego serca to rzeczy, którymi się nie dzielę, więc musiałam wybiec gdzieś i po prostu popłakać.
Teraz jestem sama, zużyłam już kilka chusteczek i poczułam potrzebę napisania do ciebie. Powiedziałeś, że pochodzisz z rozbitego domu. Zawszę płaczę, kiedy słyszę historię o złamanym sercu twojej mamy. Mój ojciec i matka nieustannie walczą na słowa i próbują mnie wciągnąć w swoje bitwy. Zamiast włączyć się w to, emocjonalnie odeszłam od obojga z nich. Jak mogę przezwyciężyć moje załamanie? Wybaczyłam moim rodzicom ból, który mi zadawali przez lata, ale… drżę na myśl o założeniu rodziny, wejściu w związek z moim złamanym sercem i budowaniu przyszłego pokolenia. Ale ty wychowałeś rodzinę jak pobożny człowiek. Jak? Desperacko szukam odpowiedzi. Jeśli masz jakąś, byłoby dla mnie zaszczytem usłyszeć ją od ciebie.
Córka Króla, Sara
Ta młoda kobieta modliła się i z pomocą Bożą nawet przebaczyła swoim rodzicom, ale rany z przeszłości pozostawiły ją ze złamanym i samotnym sercem. Byłem pewien, że Bóg i Jego Słowo miał odpowiedź dla Sary (to nie jest jej prawdziwe imię). Ale doszedłem do miejsca gdzie, przyznaję, musiałem walczyć, by udzielić tych odpowiedzi.
Kilka lat zajęło mi zrozumienie, gdzie popełniłem błąd: źle rozumiałem i nieprawidłowo stosowałem to, czego uczyła Biblia o kochaniu innych. Jestem dłużnikiem wielu ludzi, którzy cierpliwie mnie kochali i zaoferowali pomoc w poprowadzeniu mnie do rozumienia biblijnego przesłania. Proces, który rozpoczął się zdobywaniem wiedzy podczas studiów teologicznych, był kontynuowany przez trzech ludzi, którzy zasługują na szczególne wspomnienie - im zawdzięczam przemyślenia, którymi pragnę się teraz podzielić: Dick Day, Dr Henry Cloud i Dr David Ferguson. Ci pobożni mężczyźni i uczniowie Słowa nie tylko znaleźli czas, by odpowiedzieć na moje pytania i nawiązać do moich niezdrowych odpowiedzi ludziom cierpiącym, ale także ich biblijne przemyślenia doprowadziły mnie do wolności w Chrystusie, by kochać ludzi w bliskości i osobiście. By budować relacje z nimi w sposób, jaki wcześniej był dla mnie nie do wyobrażenia.
Inne rozdziały:
Kryzys wiary | To, co młodzież uznaje za prawdę | Od wiary deklarowanej do wiary ugruntowanej | Prawda o Prawdzie | Przejście od "co" do "Kto" | Wcielenie a więzi | Bóg kocha cię ofiarnie | Złączyć to, co rozerwane | Podstawa prawdziwej akceptacji | Biblia uczy jak nawiązywać znaczące więzi i jest wiarygodna | Znaczenie Słowa Bożego w naszym życiu | Biblia nie jest do prywatnej interpretacji | Świętowanie Objawienia | Świętowanie Objawienia (c.d.) | On żyje! | Pusty grób | Nasza misja | Ty możesz coś zmienić | Tracimy to, czego nie używamy |