FRANKENSTEIN, Polonistyka i inne


FRANKENSTEIN

Powieść zaczyna się od kilku listów, które do swojej siostry - pani Seville pisze R. Walton. Czytelnik dowiaduje się z nich, że Walton podjął daleką i niebezpieczną wyprawę na Biegun Północny. Pierwszy list wysłany jest z Petersburga, drugi z Archangielska, kolejne są już bez zaznaczonego miejsca, wiemy tylko, że dookoła leży lód i śnieg. Walton opisuje siostrze szczegóły swojej wyprawy, załogę, którą udało mu się skompletować. Pisze też o swojej samotności, braku przyjaciela, pragnieniu sławy, którą przedkłada nad bogactwa.

W ostatnich listach Walton opisuje pani Seville dziwne wydarzenie, jakie spotkało jego załogę. Na morzu spotkali człowieka, płynącego na krze w saniach. Był on w bardzo złym stanie - przemarznięty, wychudzony. Załoga, po kilku dniach kuracji, przywróciła mu siły. Walton jest pod ogromnym wrażeniem nieznajomego - jego subtelności, umysłu, kultury. Coraz więcej rozmawiają. Nieznajomy, słysząc o marzeniach Waltona, zdobycia wielkiej sławy bez względu na wszelkie przeciwności, postanowił opowiedzieć mu swoją historię i zdradzić, co doprowadziło go do stanu tak skrajnego wyczerpania i czarnej rozpaczy. Robi to ku przestrodze, aby uchronić Waltona od popełnienia podobnego błędu.

Dalsza treść powieści koncentruje się na opowiadaniu Wiktora Frankensteina (nazwisko nieznajomego), które Walton dokładnie zapisuje.

Frankenstein pochodzi z Genewy, z jednej z najznakomitszych rodzin radców i syndyków. Opowiada o swoich rodzicach, między którymi była duża różnica wieku, ale byli sobie bardzo oddani. Jako że matka Frankensteina była słabego zdrowia, tuż po ślubie jego rodzice zaczęli podróżować, co miało wzmocnić jej zdrowie. Najpierw pojechali do Włoch, potem do Niemiec i Francji. Wiktor urodził się w Neapolu i od niemowlęctwa towarzyszył rodzicom w podróżach. Pani Frankenstein bardzo pragnęła mieć jeszcze córkę, lecz nic z tego nie wychodziło. Gdy chłopiec miał 5 lat, wyjechali razem nad jezioro Como. Pani Frankenstein lubiła odwiedzać ubogie rodziny i im pomagać. Któregoś dnia w jednej z biednych chat zobaczyła piękną dziewczynkę, która bardzo wyróżniała się na tle rodzeństwa. Dziewczynka nie była córką chłopki, ale szlachcica z Mediolanu i Niemki. Gdy jej matka zmarła, ojciec oddał ją tym biednym ludziom na wychowanie, którym jeszcze wtedy lepiej się powodziło. Sam zaś walczył i prawdopodobnie zginął na wojnie, a cały jego majątek skonfiskowano.

Państwo Frankenstein poprosili chłopów, by oddali im dziewczynkę na wychowanie, a oni, choć byli do niej bardzo przywiązali, uczynili to dla jej dobra. Elżbieta Lavenza zamieszkała z rodziną Frankensteinów i stała się towarzyszką zabaw Wiktora.

Elżbieta i Wiktor wychowywali się razem w zgodzie i harmonii. Gdy Wiktor skończył 7 lat, urodził mu się młodszy braciszek. Wówczas państwo Frankenstein zupełnie zrezygnowali z podróży i zamieszkali na stałe w rodzinnej Szwajcarii. Mieli dom w Genewie i posiadłość wiejską w Belrive, nad jeziorem. Przeważnie mieszkali w tym drugim domu, z dala od ludzi. Wiktor raczej obojętnie traktował szkolnych kolegów, z wyjątkiem jednego - Henryk Clerval był jego najszczerszym przyjacielem. Henryk był przedsiębiorczy, oczytany w literaturze rycerskiej i romansach średniowiecznych.

W którymś momencie życia Wiktora zaczęła pasjonować filozofia natury. Czytał Korneliusza Agrypę, Paracelsusa i Albertusa Magnusa. Gdy skończył 17 lat, rodzice zdecydowali się wysłać go na studia do Ingolstadt. Jednak tuż przed jego wyjazdem zdarzyło się nieszczęście - Elżbieta zapadła na szkarlatynę. Choroba była niebezpieczna i zagrażała jej życiu. Gdy pani Frankenstein o tym usłyszała, nie zważając, że naraża swoje życie, czuwała dniami i nocami przy jej łóżku. Udało się dzięki temu uratować Elżbietę, ale pani Frankenstein zachorowała i umarła.

Po paru tygodniach żałoby Fryderyk wyjechał na studia. Po zakwaterowaniu się w nowym miejscu, postanowił odwiedzić najważniejszych profesorów. Najpierw zawitał do profesora nauk przyrodniczych o nazwisku Krempe, który był gburowaty, ale był też świetnym specjalistą w swej dziedzinie. Gdy usłyszał, że Wiktor dotychczas studiował Albertusa Magnusa i Paracelsusa, odrzekł, że to zupełne bzdury już dawno obalone przez naukę i że Wiktor będzie musiał rozpocząć studia od nowa. Wypisał mu też na kartce kilka książek, w które powinien się zaopatrzyć. Wiktor udał się tez na rozmowę do profesora Weldmana, który był bardzo sympatyczny i życzliwy. Zachęcił chłopca do studiowania chemii, ale także pozostałych nauk przyrodniczych, aby jego wiedza była pełna.

Od tej chwili chemia i nauki przyrodnicze stały się jedynym zajęciem Wiktora. Z zapałem czytał współczesnych badaczy, chodził na wykłady i utrzymywał kontakty z profesorami. Pogrążony w książkach i badaniach robił bardzo szybkie postępy. Po dwóch latach badań odkrył, jak udoskonalić niektóre przyrządy do badań chemicznych. Jednym ze zjawisk, które szczególnie pociągało Wiktora, była budowa ciała ludzkiego. Wciąż zastanawiał się, skąd wypływa źródło życia. Zaczął zgłębiać gałęzie nauki dotyczące fizjologii, zapoznał się z anatomią. Wreszcie, po wielu dniach i nocach nieustającej pracy, udało mu się odkryć przyczynę rodzenia się i życia. Posiadł nawet zdolność powoływania do życia materii nieożywionej. Zachęcony tym sukcesem, Wiktor postanowił stworzyć człowieka. Pracował dnie i noce, czasem odnosząc sukcesy, innym razem ponosząc porażki, sklejał ciała nieboszczyków, łączył żyły i tkanki, aż wreszcie któregoś wieczoru dzieło było gotowe - wystarczyło tchnąć w nie życie - „Świeca była już prawie wypalona, kiedy w jej migoczącym, dogasającym świetle zobaczyłem, jak otwiera się zamglone, żółte oko stworzenia; oddychało ono ciężko, z jego ciałem wstrząsały drgawki. Jakże opisać, co poczułem, ujrzawszy te katastrofę?! Jak opisać nieszczęśnika, którego tworzyłem z takim staraniem, w niekończącym się wysiłku? Członki jego były proporcjonalne i wybrałem mu rysy twarzy, które miały być piękne. Piękne! Wielki Boże! Żółtawa skóra z ledwością zasłaniała kłębowisko mięśni i żył. Włosy miał czarne, błyszczące i faliste, a zęby białe jak perła. Ale te wspaniałości tworzyły tylko bardziej upiorny kontrast z jego wodnistymi oczami - które wydawały się niemal tej samej barwy, co szarobiałe orbity, w których były osadzone - oraz z jego szarobiałą cerą i prostymi, czarnymi wargami”.

Nie mogąc znieść widoku potwora, którego stworzył, Wiktor wybiegł z pracowni. Spędził noc w podwórzu domu, a rano wyszedł do miasta. Wtem zobaczył dyliżans, z którego wysiadł jego przyjaciel - Henryk Clerval. Wiktor bardzo ucieszył się na przyjazd przyjaciela. Ze strachem wrócił z nim do swojego mieszkania, na szczęście było puste, nie było śladu potwora. Był to jednak początek choroby nerwowej Wiktora. Kilka miesięcy trwało jego dojście do siebie, a przyjaciel troskliwie się nim opiekował. Po całkowitym wyzdrowieniu Wiktor zapoznał Henryka z profesorami uczelni, zapisał się z nim na zajęcia języków wschodnich, aby skierować swe myśli w inną stronę. Po jakimś czasie, jesienią, nadszedł czas jego wyjazdu. Henryk zaproponował, by wybrali się jeszcze na wycieczkę po Ingolstadt, aby Henryk mógł pożegnać się z miastem. Wędrowali dwa tygodnie.

Po powrocie Wiktor znalazł czekający na niego list od ojca z przerażającymi wiadomościami. Informował, że jego najmłodszy brat - William nie żyje. Został zamordowany. Opowiadał w liście całą historię, jak razem z Elżbietą i dwójką jego młodszych braci wybrali się na przechadzkę. William i Ernest zniknęli gdzieś na chwilę. Po jakimś czasie wrócił sam Ernest zdziwiony, że Williama jeszcze nie ma. Bawili się w chowanego w lesie i nie mógł znaleźć brata, więc wrócił sam. Zaniepokojona Elżbieta z ojcem szukali chłopca przez całą noc, wreszcie o piątej nad ranem znaleźli go martwego. Na szyi miał odcisk palców mordercy. Ojciec błagał w liście Wiktora, aby przyjeżdżał jak najszybciej ich pocieszyć. Chłopak udał się natychmiast do Genewy. Do miasta dotarł nocą, gdy jego bramy były już zamknięte. Udał się wiec łodzią w miejsce, gdzie zamordowano jego braciszka. Gdy dotarł na miejsce rozpętała się burza. Zaczął krzyczeć, że to pogrzeb jego brata, gdy nagle w blasku błyskawicy dostrzegł upiorny kształt - to był on, potwór, którego stworzył. Żaden człowiek nie mógłby popełnić tak strasznej zbrodni, to on zabił Williama.

Gdy wrócił rano do domu, zastał wszystkich pogrążonych w żałobie. Dowiedział się też, że morderca został znaleziony. Miała nim być Justine Moritz, dziewczyna, która wychowała się w ich domu. Nikt nie chciał wierzyć tej wiadomości, wszyscy bowiem kochali Justine, jednak znaleziono przy niej wisiorek, który William miał tego wieczoru na szyi, dziewczyna zaś podczas przesłuchania była dziwnie zmieszana. Wiktor nie wierzył w jej winę. Wiedział, kto był sprawcą. Ale czy mógł to wyjawić? Przecież nikt by w to nie uwierzył, w dodatku uznano by go za szaleńca. Następnego dnia miała odbyć się rozprawa.

Justine w sądzie była spokojna, nie przyznawała się do winy, wytłumaczyła, dlaczego tamtej nocy nie było jej w domu, nie była jednak w stanie wyjaśnić, skąd medalik wziął się w jej kieszeni. Zarzekała się jednak, że nie ona zabiła chłopca, kochała go jak brata, nie mogłaby zrobić czegoś takiego. Później wypowiadali się świadkowie, którzy świadczyli przeciwko niej. Sytuacja nie wyglądała dobrze, nikt nie wierzył Justine. Wtedy Elżbieta poprosiła o głos. Powiedziała, że wierzy w niewinność oskarżonej, że jest ona wspaniałą osobą. Nie miałaby żadnego powodu, żeby dokonać coś tak strasznego. Sąd udał się na naradę. Następnego dnia wszyscy dowiedzieli się, że dziewczyna została skazana, ale też sama przyznała się do winy. Elżbieta i cała rodzina była wstrząśnięta. Stracili nadzieje na wszelki dobro ludzkie. Justine przed śmiercią chciała zobaczyć się z Elżbietą i poprosiła, by przyszła do niej, do celi. Elżbieta poszła razem z Wiktorem. Justin powiedziała, aby nadal wierzyli w jej niewinność. Skłamała za namową księdza, który powiedział, że jak się nie oczyści, zostanie na zawsze potępiona i kazał jej przyznać się do winy. Dziewczyna ze strachu się przyznała, ale nie była to prawda. Prosiła Elżbietę i Wiktora, aby oni wierzyli w jej niewinność, to jej wystarczy.

Następnego dnia, mimo żarliwych próśb Elżbiety i wystąpień Wiktora, Justine została stracona.

Następne dni były ciężkie dla wszystkich, szczególnie dla Wiktora. Oskarżał się o śmierć brata i Justine, w końcu zabił ich ten, którego stworzył. Cała rodzina wyjechała do posiadłości w Belrive. Cieszyło to Wiktora,

gdyż mógł wypływać na samotne wyprawy łodzią na jezioro, gdy wszyscy spali. Wszyscy pogrążeni byli w żałobie, ojciec podupadł na zdrowiu. Wiktor dodatkowo bał się o swoich najbliższych, obawiał się, że potwór może znów zaatakować.

Któregoś dnia wybrał się na spacer. Wędrując, skierował się ku dolinie Chamonix. Najpierw podróżował na koniu, potem na mule i tak zapuszczał się coraz głębiej w góry. Wszedł w dolinę Chamonix, stał u podnóża potężnego Mont Blanc. W wiosce Chamonix został na noc, a nazajutrz postanowił wspiąć się na szczyt Montanvert. Po południu doszedł na szczyt. W odległości mili od niego wznosił się Mont Blanc. Nagle ujrzał przed sobą w pewnej odległości człowieka, który z ogromną prędkością posuwał się w jego kierunku. Był to potwór, którego stworzył. Zbliżył się do Wiktora z wyrazem cierpienia i obrzydzenia na twarzy. Wiktor zawołał do niego: „Ty diable! Jak śmiesz zbliżać się do mnie?! Nie boisz się srogiej zemsty, jaką moja ręka wymierzy twej nędznej głowie? Przepadnij, podły robaku! Nie! Lepiej zostań, bym mógł cię zdeptać w pył! Och! Gdybym mógł, unicestwiając twe podłe istnienie, przywrócić imię ofiarom, któreś tak szatańsko zamordował!”. Potwór odrzekł, że spodziewał się takiego przyjęcia. Poprosił jednak Wiktora, by go wysłuchał. Dodał, że to od niego zależy, czy na zawsze opuści miejsca zamieszkałe przez ludzi, czy stanie się jago plaga do końca życia. Wiktor po jakimś czasie uległ prośbie i udał się za potworem do chaty, znajdującej się nieopodal. Gdy doszli na miejsce, usiedli przy ogniu, a potwór rozpoczął swą opowieść.

Na początku potwór w ogóle nie potrafił rozróżniać doznań, odbierał zmysłami zapach, smaki, ale musiało minąć trochę czasu zanim nauczył się panować nad swoimi zmysłami. Najpierw schował się w lesie,

ponieważ światło bardzo go raziło. Jadł tam jagody i pił wodę ze strumyka. Dopiero po kilku dniach zaczął rozróżniać doznania zmysłowe i otaczające go kształty. Któregoś dnia natrafił na ognisko pozostawione przez ludzi. Nauczył się, jak działa ogień, że daje ciepło, ale również morze sparzyć. Można też na nim upiec jedzenie i wtedy staje się znacznie lepsze. Po jakimś czasie spadł śnieg, zrobiło się bardzo zimno. Gdy szedł, szukając schronienia, zobaczył chatę. Wszedł do środka, siedział tam pasterz, który na jego widok uciekł z krzykiem. Potwór zjadł resztki śniadania pasterza, a potem zasnął na słomie. Gdy się obudził, zabrał ze sobą odnalezioną w chacie torbę i pozbierał do niej resztki jedzenia, które znalazł. Ruszył w dalszą drogę i po kilku godzinach dotarł do jakiejś wsi. Ludzie na jego widok krzyczeli, uciekali, mdleli. Potwór uciekł dalej w pole i schronił się w niskiej szopie, w której ledwo się mieścił. Rano obejrzał miejsce swego schronienia. Szopa przylegała do chaty, potwór urządził tam sobie schronienie, wyłożył podłogę słomą, zaopatrzył się w jedzenie. Postanowił na razie tu zamieszkać. W chacie mieszkał staruszek z młodym chłopakiem i dziewczyną. Były to jego dzieci. Potwór codziennie obserwował ich ze swego ukrycia i zauważył, że są smutni i nieszczęśliwi. Po jakimś czasie odkrył, że przyczyną jest głód, który panuje w chacie. Jako że polubił już bardzo rodzinę, od tego czasu nie podkradał jej już jedzenia, ale zaopatrywał się sam w orzechy czy jagody w lesie. Przysłuchiwał się też rozmowom i podglądał czynności, które wykonywali ludzie. Dzięki podsłuchiwaniu ich rozmów, zaczął powoli poznawać różne słowa i uczyć się języka. Dowiedział się, że chłopak i dziewczyna są rodzeństwem, a staruszek ich ojcem. Żeby ulżyć im w obowiązkach, potwór zaczął pomagać im w codziennych pracach, przynosić drzewo na opał, odgarniać śnieg. Ludzie nie wiedzieli komu zawdzięczają te przysługi, myśleli, że jakiemuś dobremu duchowi. Po jakimś czasie przyjechała do chaty śliczna dziewczyna.

Wszyscy od razy stali się weselsi,

a szczególnie chłopak, ponieważ była to jego dawna ukochana. Była to pani z Arabii, której rękę kiedyś obiecano Feliksowi. Potwór dowiedział się historii, jaka kiedyś wydarzyła się ludziom, w których szopie teraz mieszkał. Ojciec Arabki - turecki kupiec był przyczyną ich problemów. Rodzina, która teraz mieszkała w ubogiej chacie, była kiedyś bardzo bogata i poważana. Nazywali się de Lacey. Ojciec Safie (kupiec) z niejasnych przyczyn stał się niewygodny dla rządu, został uwięziony i skazany na śmierć. Feliks, który już wtedy był zakochany w Safie przyrzekł sobie, że mu pomoże.

Dzień przed karą śmierci zorganizował ucieczkę kupca i wywiózł go poza miasto. Kupcowi udało się wyjechać do Turcji, a rodzinę de Lacey zamknięto w więzieniu za pomoc w ucieczce. Wkrótce wypuszczono ich, ale konfiskując cały ich majątek i wypędzając z miasta. Safie nie pojechała za ojcem do Turcji, postanowiła odnaleźć Feliksa i teraz jej się to udało. Wszyscy byli szczęśliwi, gdyż młodzi znów byli razem.

Feliks uczył Safie języka, czytając jej Upadek imperiów Volneya. Potwór także słuchał i poznawał język coraz lepiej. Postanowił, że ujawni się rodzinie, gdy już bardzo dobrze nauczył się mówić. Chciał zdobyć ich przychylność i mieć wreszcie jakichś przyjaciół. Wreszcie nadszedł dzień, gdy postanowił wejść do chaty. Pomyślał jednak, ze najpierw porozmawia tylko ze starcem, był on niewidomy, więc nie mógł wystraszyć go wygląd potwora. Tak też uczynił. Gdy któregoś dnia Agata, Feliks i Safie poszli na spacer, a starzec został sam, zapukał do jego drzwi. Wszedł i zaczął opowiadać mu swoją historię. Mówił, że nie ma przyjaciół, że wszyscy nim gardzą. Powiedział, że idzie do pewnej rodziny, ale boi się, że nie przyjmą go, ze względu na paskudny wygląd. Wtem usłyszał, jak nadchodzą dzieci staruszka. Wtedy rzucił mu się do kolan i powiedział, i powiedział, że to oni są tą rodziną i żeby mu pomógł. Drzwi się otwarł i weszli Feliks, Agata i Safie. Agata na jego widok zemdlała, Safie uciekła, a Feliks zdzielił go kijem. Przerażony potwór uciekł do szopy.

Rodzina wkrótce wyjechała na zawsze. Potwór usłyszał rozmowę Feliksa z dzierżawcą, który mówił, że muszą opuścić chatę i chronić ojca, któremu grozi niebezpieczeństwo.

Wszystkie dobre uczucia, które w tym czasie przejawiał twór Frankensteina zmieniły się w gwałtowną nienawiść. W fartuchu, który miał na sobie, a w który odział się jeszcze w laboratorium, gdzie został stworzony, znalazł notatki Wiktora. Teraz wiedział już, kim jest jego stwórca, w jaki sposób go stworzył i jakim obrzydzeniem zareagował na jego widok. Postanowił się zemścić. Ruszył w kierunku Genewy. Po jakimś czasie błądzenia i długiej drogi wreszcie dotarł. Zobaczył niedaleko małego chłopczyka. Pomyślał, że może gdyby porwał takiego małego chłopca, ten mógłby się z nim zaprzyjaźnić, dzieci nie boją się szpetoty, nie mają jeszcze żadnych uprzedzeń. Chwycił chłopca, a ten zaczął się wyrywać i krzyczeć. Nazwał go potworem i ohydą, a potem powiedział, że jego tatuś Frankestein jest znana osobą i go ukarze. Gdy potwór usłyszał znane sobie nazwisko, wpadł w jeszcze większą wściekłość. Postanowił, że chłopiec będzie jego pierwszą ofiarą i udusił go. Później, gdy chciał znaleźć schronienie w szopie, zobaczył tam leżącą młodą dziewczynę. Pomyślał o tym jaka jest piękna i jakby chciał mieć taką towarzyszkę, jednak zaraz potem doszedł do wniosku, że dziewczyna i tak by go nie chciała i postanowił ją ukarać. Wrzucił jej do kieszeni wisiorek, który zerwał z szyi chłopca.

Potwór skończył swoją opowieść i powiedział do Wiktora: „Musisz dla mnie stworzyć kobietę, z którą mógłbym dzielić uczucia wzajemnego oddania, konieczne dla mojego istnienia. Ty jeden tylko możesz to zrobić; mam wszelkie prawo tego żądać i nie wolno ci odmawiać”. Wiktor początkowo odmówił. Jednak potwór wciąż go namawiał. Powiedział, że gdy tylko dostanie partnerkę dla siebie, Wiktor już nigdy go nie zobaczy. Schroni się gdzieś, gdzie nie ma ludzi i tam spędzi swoje życie. Wreszcie udało mu się namówić Frankensteina. Zgodził się stworzyć mu kobietę, aby tamten dał mu spokój.

Wiktor wrócił do Genewy, ale wciąż nie mógł zabrać się do pracy. Myśl o tym, że znów mógłby stworzyć istotę tak szkaradną przyprawiała go o mdłości. Musiał wyjechać do Anglii, mieszkali tam naukowcy, którzy już kiedyś zrobili coś podobnego. Chciał zapoznać się z ich odkryciami.

Tymczasem ojciec namawiał Wiktora na rychły ślub z Elżbietą. Chłopak postanowił, że najpierw musi spełnić swoje zobowiązanie, a dopiero potem może ożenić się z czystym sumieniem. Powiedział, że weźmie ślub z dziewczyną zaraz po powrocie z Anglii. Do Anglii udał się z nim Henryk Clerval. Spędzili tam kilka miesięcy, następnie dostali zaproszenie do Szkocji. W Szkocji Wiktor postanowił opuścić Henryka. Musiał zostać sam, by zabrać się do pracy. Powiedział przyjacielowi, by zaczekał na niego kilka miesięcy. Udał się na wyspę w odległym zakątku Szkocji, gdzie było tylko kilka chat. Zaraz wynajął jedną z nich i zaszył się w niej. Nikt się nim tutaj nie interesował i nikt mu nie przeszkadzał. Zabrał się do pracy, całymi dniami pracował, a nocą wypływał łodzią na jezioro, później znów całymi dniami i nocami nie wychodził. Zbliżał się koniec jego pracy. Dzieło było prawie ukończone.

Siedząc tak któregoś wieczoru,

Wiktora ogarnęły wątpliwości. Przecież nowe jego dzieło mogło być jeszcze gorsze niż poprzedni potwór. Tamten obiecał, że da mu spokój, ale ten nowy nic nie obiecał. Nie wiadomo, czy nie będzie zły i nie namówi tamtego do tego samego. Mogli zacząć też płodzić dzieci i zniszczyć całą ludzkość. Nie, Wiktor nie mógł tego zrobić. Nagle zobaczył w oknie postać potwora z wyrazem perfidii na twarzy. W złości rzucił się na swe nowe stworzenie i rozszarpał je na strzępy. Potwór, widząc to, odszedł z wyciem bólu i zemsty. Po kilku godzinach wrócił. Zapytał Wiktora, jak śmiał złamać swoje przyrzeczenie. Wiktor odrzekł, że je łamie i nic nie zmusi go do stworzenia drugiej tak ohydnej istoty. Wściekły potwór odszedł, ale zagroził: „Będę przy tobie w twoja noc poślubną!”.

Gdy Wiktor spakował wszystkie swoje rzeczy, wsiadł na łódź i zaczął płynąć do portu. Ukołysany wiatrem zasnął, a gdy się zbudził, zobaczył, że mocny prąd ściągnął go z właściwego kursu, nie wiedział gdzie jest, zaczął ogarniać go strach. Po wielu godzinach zobaczył ląd. Za wzruszenia zaczął płakać. Gdy przybił do brzegu, otoczyła go gromada ludzi, którzy zaczęli nazywać go łajdakiem i oskarżać o zbrodnię. Okazało się, że w nocy zabito młodego mężczyznę, morderca zaś miał podobno odpłynąć taką sama łodzią, jaką przypłynął teraz Wiktor. Zabrano go przed oblicze sędziego. Kilku mężczyzn zaczęło zeznawać przeciwko niemu. Po rozprawie postanowiono pokazać zamordowanego mężczyznę Wiktorowi, aby zobaczyć, jakie wrażenie na nim zrobi. Gdy zaprowadzono go do pokoju, gdzie leżał zmarły, z przerażeniem stwierdził, że był to jego przyjaciel - Henryk Clerval. Wiktor zaczął rzucać się w konwulsjach, aż stracił przytomność. Przez dwa miesiące był na granicy śmierci, gdy się ocknął, był w więzieniu. Opiekowała się nim kobieta, która była oschła i nieczuła na jego los. Odwiedził go też jednak sędzia, który okazał się przychylnie nastawiony. Przejrzał dokumenty,

które Wiktor miał przy sobie, skontaktował się z jego bliskimi i wierzył w niewinność chłopaka. Wiktora w celi odwiedził też ojciec. Po niedługim czasie chłopak został uniewinniony i udał się z ojcem do Genewy, choć wciąż jeszcze gorączkował i nie czuł się dobrze. Po przyjeździe zaczęły się przygotowania do ślubu jego i Elżbiety. Wiktor powiedział dziewczynie, że nosi w sobie tajemnicę, którą wyjawi jej po ślubie, gdyż nie chce, żeby mieli przed sobą sekrety. Po przyjęciu weselnym udali się w podróż rzeką. Wieczorem dopłynęli do Evian, gdzie zatrzymali się w gospodzie na noc. Wiktor powiedział do Elżbiety, by się położyła, on sam poszedł sprawdzić jeszcze wszystkie korytarze i zakamarki, czy potwór gdzieś się nie ukrył.

Wtem usłyszał przerażający krzyk. Gdy dobiegł do pokoju, zastał już Elżbietę martwą. Na jej szyi widniały ślady rąk potwora. Zobaczył go w okienku na dachu jak szyderczo wykrzywiał twarz. Strzelił z pistoletu w jego stronę, ale potwór uciekł.

Oszołomiony i załamany Wiktor wrócił do Genewy. Ojciec załamał się i po kilku dniach umarł. Chłopak postanowił, że pomści śmierć swoich bliskich, znajdzie potwora i go zabije. Najpierw poszedł do sędziego, opowiedział mu całą historię i poprosił o pomoc w schwytaniu przestępcy. Sędzia zdawał się nie bardzo wierzyć jego słowom, powiedział jednak, że zrobi co będzie mógł. Następnego dnia chłopak ruszył w drogę. Dniami i nocami tropił demona. Czasem widział jego ślad, czasem go gubił, jednak niestrudzenie szedł przed siebie. Szedł ciągle na północ. Śniegi i mrozy stawały się coraz większe. Demon czasami zostawiał mu jakąś wiadomość, szydząc z niego. Chłopak zaopatrzył się w sanie i powoli zdawał się doganiać potwora. Jednak wtedy pękła kra lodowa i odcięła go od nieprzyjaciela. Wtedy znalazł go statek.

To był koniec opowieści. Teraz zaczynają się kolejne listy Waltona do siostry, w których opisuje, co stało się dalej. Wiktor coraz bardziej zapadał na zdrowiu. Tymczasem statek był w wielkim niebezpieczeństwie. Okrążały go góry lodowe, umożliwiając ucieczkę i grożąc zniszczeniem statku. Załoga zaczęła się buntować. Wymusili na Waltonie, żeby zawrócili i zakończyli podróż, gdy tylko uda im się wydostać z tej sytuacji. Po jakimś czasie lody na rzece zaczęły pękać i droga powrotna była możliwa. W tym czasie Wiktor stał się coraz słabszy. Po kilku dniach zmarł. Wtedy przyszedł do niego potwór. „To też jest moja ofiara! - wykrzyknął. - Poprzez ten mord dopełniły się moje zbrodnie. Oto dobiega kresu nędzne me istnienie! O, Frankensteinie, szlachetna i pełna poświęcenia istoto! Na cóż zda mi się teraz prosić cię o przebaczenie? Mnie, którym cię zniszczył, zgładzając wszystkich, których ty kochałeś. Niestety! Wszak on jest zimny i nic mi nie odpowie...”. Zaczął tłumaczyć Waltonowi swoje cierpienia, powiedział też, że teraz odpłynie na krze daleko i spali się na stosie. Nie chciał żyć dalej. Następnie wyskoczył przez okno i odpłynął.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
motyw tanca bibliografia, Polonistyka, Inne
Kultura masowa a media, Polonistyka i inne
zakład, Polonistyka, Inne
FRANKENSTEIN, Polonistyka
Andrzejewski - Miazga (konspekt), Polonistyka i inne
Gwara poznańska, Polonistyka i inne
Łacina - przysłowia, Polonistyka, Inne
motyw tanca tekst, Polonistyka, Inne
Teoria sił społecznych a inne koncepcje promujące podmiotowość, nauczanie przedszkolne i polonistyka
Wprowadzenie nowej litery, Pielęgniarstwo rok I i inne, Edukacja polonistyczna
ortografia, Dokumenty do szkoły, przedszkola; inne, Edukacja polonistyczna (zintegr.)
Nauka czytania, Dokumenty do szkoły, przedszkola; inne, Edukacja polonistyczna (zintegr.)
Przykłady tekstów do pisania, Pielęgniarstwo rok I i inne, Edukacja polonistyczna
Inne spojrzenie na proze po 1989, Polonistyka, Krytyka literacka
Teoria sił społecznych a inne koncepcje promujące podmiotowość, nauczanie przedszkolne i polonistyka
Kazimiera Szczuka Kopciuszek, Frankenstein i inne
szczuka kopciuszek frankenstein i inne

więcej podobnych podstron