Tradycje panujące w mej rodzinie na przestrzeni dziejów.
Sand De
„Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę. Niech nikt kiełka małego z dębem nie przymierza! Tradycja naszych dziejów jest warownym murem. To jest właśnie
kolęda świąteczna, to jest ludu śpiewanie, to jest ojców mowa,
to jest nasza historia, której się nie zmieni.” - z filmu „Miś”
Kiedyś, bardzo dawno temu, w raju pojawiły się dwie istoty ludzkie. Adam i Ewa. Żyło im się wspaniale, aż pewnego dnia za namową węża Ewa sięgnęła po jabłko... Od tamtej pory wielu Polaków pielęgnowało i pielęgnuje po dziś dzień tradycję łamania zakazów. Tradycja to niewątpliwie szerokie pojęcie. Jest to jednak coś, co się kontynuuje przez długi czas. Zwracanie się do kobiety, żeby przyniosła piwo, nieprzerwanie, dzień w dzień od wielu lat po ślubie - to też jest tradycja. Niezwykle szanowana przez wielu mężczyzn. „Codziennie spóźniam się na ten autobus. To już tradycja” - mówią jedni. Albo zwyczajne oglądanie „Kevina samego w domu” co roku na święta. Coraz więcej ludzi przyznaje się jednak, że coroczne nadawanie tego filmu w telewizji jest zbrodnią, bo ileż razy można oglądać to samo. Trzeba jednak przyznać, że Polsat poczuł się odpowiedzialny za kontynuowanie tradycji, ponieważ już w listopadzie można było obejrzeć film Chrisa Columbusa. Tak samo, jak w 1984 roku piosenka „Last Christmas” ujrzała światło dzienne, i odtwarzają ją po dziś dzień w radio, super marketach... Nie wspominając już o comiesięcznej tradycji uczczenia katastrofy Smoleńskiej przez pana Kaczyńskiego i PiS w ogóle, bo według Paolo Coelho „Tradycja służy zachowaniu porządku świata. Jeśli ją złamiemy, świat się skończy.” Jak widać, wiele jest tradycji, które ludzie lubią, bądź po prostu chcą praktykować. Każdy ma swoje tradycje - inne, różne, małe, czy wielkie, ale przede wszystkim własne. Także w mojej rodzinie znajdzie się kilka...
Moją osobistą tradycją jest pisanie dziennika, pamiętnika, zeszytu, w którym piszę o wszystkim, co mi się przydarzyło, jakie są moje plany, co czuję, co myślę. Prowadzę go od szóstej klasy podstawowej. Moja mama będąc w podobnym wieku również prowadziła swój dziennik. Pewnego dnia zachęciła mnie do pisania i sporo nazbierało się tych zeszytów. Głównie też dzięki wklejanym pamiątkom. Obecnie są to raczej skróty myślowe, cytaty, rzadko kiedy występuje pełny opis dnia. Niestety narzekam na brak czasu. Teraz jest Internet - nieograniczone możliwości największego pożeracza czasu i młodych, i starszych ludzi. Pisanie jest dla mnie ważne. Nie jestem w stanie zliczyć ile zaczętych opowiadań znajduje się we wszystkich pamiętnikach, ile pomysłów na „rozwijanie się” w kierunku pisania. Z pewnością kiedyś do tego wszystkiego wrócę. Niektóre rzeczy po latach nadają się do rozwinięcia nawet teraz. A może zacznę wszystko od początku? Ale wtedy, kto pisałby za mnie na bieżąco?... Kiedyś chętnie dawałam je przyjaciołom do czytania. Teraz nie mają już tego uroku. To trochę tak, jakby pisać z samym sobą, prowadzić notatnik rzeczy, których nie chce się zapomnieć, które są ważne.
A teraz kilka słów o moich rodzinnych tradycjach. Enjoy!
WIOSNA
„Gdzie kwitnie kwiat - musi być wiosna, a gdzie jest wiosna
- wszystko wkrótce rozkwitnie.” - Friedrich Rückert
Wiosna to podobno początek wszystkiego. Jeśli tak, to dlaczego pierwszego stycznia każdego roku mamy zimę? Ktoś nie do końca sobie to dobrze wymyślił. Ale jak to powiedział Friedrich Schiller - „Fantazja to wieczna wiosna”, ot co.
Wiosną, jak zresztą każdego innego miesiąca, razem z mamą pielęgnujemy pewną istotną w życiu naszej rodziny tradycję. Jest to „pielgrzymowanie” na obiad w każdą niedzielę do dziadków. Mróz, nie mróz - idziemy. Nie jest to długa podróż. Około piętnastu minut pieszo w stronę wschodnią miasta Poznania.
Zwykle po drodze widzimy inną praktykowaną tradycję, jaką jest spotykanie się pewnej grupy mężczyzn na boisku szkolnym Szkoły Podstawowej nr 90 (do której miałam okazję uczęszczać przez trzy pierwsze lata) na odegranie meczu piłki nożnej (również o każdej porze roku, zwykle o stałej godzinie - koło południa).
Wracając jednak do mojej tradycji rodzinnej, po dotarciu do domu dziadków, zazwyczaj ja, albo mama - zabiera kompoty, albo inne napoje i obłożone już parującym, ciepłym jedzeniem talerze do pokoju, które to kładzie na stale, przy którym każdy zajmuje ustalone od dawna miejsce. To babcia nakłada porcje. Zawsze dziadek dostaje najwięcej, no chyba, że ktoś zdarzy się być bardzo głodnym. Jemy, rozmawiamy, oglądamy telewizję. Czasem też babcia ma na stole otwartą gazetę z krzyżówką, którą właśnie rozwiązywała. Jest w tym niesamowicie dobra. Ile razy ja muszę się „napocić”, żeby wymyślić jedno chociaż hasło.
W każdym bądź razie tak właśnie wygląda niedzielny obiad. Po posiłku ktoś wynosi talerze do kuchni, a ktoś inny przynosi deser. Czasem mama kupi jakieś dobre ciastko, czasem babcia upiecze kruszona, kupi babkę, albo ciastka. Jemy, rozmawiamy, oglądamy telewizję... Po godzinie, czy dwóch, wracamy do domu. Często jest tak, że kiedy idziemy do domu, faceci ciągle biegają za piłką. Jak lubią, to grają.
Czas leci, godziny mijają, dni i miesiące... I oto nadchodzi Dzień Kobiet. Zawsze celebrowany przez mojego dziadka. Odkąd pamiętam, zawsze z mamą dostajemy symbolicznego tulipana. Nie jest to na szczęście goździk wszechobecny w czasach PRLu, ale dla mnie jest niezwykle ważne otrzymanie tego kwiatka. Tym bardziej, że od dziadka. Tak się składa, że dziadek jest jedynym mężczyzną w rodzinie, który wręcza kwiaty na Dzień Kobiet. Nie pamiętam, żebym kiedyś dostała jakiegoś od taty, a może raz od chłopaka. Teraz to się kupuje czekoladki, żeby kobiecie poszło w „boczki”, zaprasza się do drogiej restauracji... I po co to wszystko, kiedy kobiecie do szczęścia wystarczy jeden tulipan? Może nie pożyje długo, ale za to jak cieszy!
I tak oto, w końcu przychodzą Święta Wielkanocne. Co roku dostajemy od dziadka cięte forsycje do wazonu, albo bazie. Jak byłam mała, mama wycinała bociany i inne ptaki z papierów kolorowych i potem razem przyczepiałyśmy je do gałązek. Dziś w grę wchodzi brak czasu, lenistwo, albo zwyczajnie z tych praktyk wyrosłyśmy.
Mimo, że nie jesteśmy bardzo religijną rodziną, co roku wybieram się do Święconki. Czasem z tatą, jeśli akurat przebywa w Polsce i ma ochotę się przejść do kościoła (trzy minuty drogi na piechotę z domu). Koszyczek, do tej pory niezmienny przez kilka lat, a w nim: wędlinka, chleb (wielkanocny, albo zwykły), słodycze, przynajmniej jedno jajko - czasem pomalowane, czasem nie i masło w kształcie baranka. Zdarzyło się jednak, że w tym roku zupełnie o nim zapomniałam i po prostu zostało w lodówce.
Nie ma u nas tradycji jedzenia Wielkanocnego Śniadania razem, albo koniecznie z tych produktów, które były poświęcone. Dajemy sobie za to prezenty. Potem spotykamy się u babci - na przykład na obiedzie, tam też wymieniamy się prezentami, a potem jeszcze odwiedza się dalszą rodzinę - siostrę taty, jej córkę i tatę mojego taty... Tam następuje to samo. Bardzo rzadko zdarza się, żebyśmy jechali tam z mamą, albo w ogóle w komplecie. Tak bywa.
LATO
„(...) O, siądź na moim oknie, przecudowne lato,
niech wtulę mocno głowę w twoje ciepłe pióra
korzennej woni,
na wietrze drżące...
niech żółte słońce
gorącą ręką oczy mi przesłoni,
niech się z rozkoszy ma dusza wygina
jak poskręcany wąs dzikiego wina.”
- Maria Pawlikowska - Jasnorzewska
Nie ma sensu zaczynać lata, jeśli chodzi się do szkoły, kiedy na zewnątrz jest tak ciepło, słonecznie, przyjemnie... To prawdziwa męka. Jeden Dzień Wagarowicza sprawy nie załatwia. Pamiętam, że zawsze czerwiec oferował w miarę przyzwoitą pogodę na „wakacjowanie”. Za to wszystko psuło się w sierpniu. Chyba bardziej podoba mi się system szkolnictwa Niemiec, w tym wypadku, gdzie wakacje zaczynają się w czerwcu, kończą z początkiem sierpnia.
Pierwsza niedziela lata rozpoczyna letnie wędrówki do babci na obiad z mamą. Ni gorącz, ni skwar nie jest nam straszny. Grającym w piłkę nożną widocznie też nie.
Lato jest również okresem, w którym odwiedza nas raz w roku babcia razem z dziadkiem. Przeważnie wizyta wypada właśnie latem, w jakiś chłodniejszy dzień. Bywa zapowiedziana, lub nie. Raz się tylko zdarzyło, że byliśmy poza domem, kiedy babcia postanowiła złożyć nam wizytę.
Kiedy jest ciepło, nie ma mowy, żeby przynajmniej raz nie wybrać się nad Jezioro Strzeszyńskie i nie zamoczyć chociaż nóg. Z tatą, ciocią, albo z chłopakiem. Poza tym, nie ma co narzekać, bo kiedy jest gorąco, woda daje ochłodę, a kiedy się nie chce z powodu temperatury, trzeba sobie zaśpiewać: „Lato, lato, lato czeka, razem z latem czeka rzeka, razem z rzeką czeka las, a tam ciągle nie ma nas.” - piosenkę Ludwika Jerzego Kerna i „gra muzyka”. Lato bez kąpieli w Strzeszynku to zmarnowane lato!
Jak byłam mała, ale wystarczająco duża, żeby samodzielnie chodzić, pokonywałam z dziadkiem długie dystanse. Chodziliśmy z Grunwaldu na Winogrady do Parku Sołackiego, do Golęcina, nad Maltę, na Stary Rynek, słowem - wszędzie gdzie nas tylko nogi poniosły. Wracaliśmy do domu coś zjeść, przespać się i wyruszaliśmy na kolejną wyprawę w inne miejsce. Trwało to ładnych parę lat. Praktykowaliśmy to nie tylko latem, ale teraz rzadko zdarza nam się taki spacer. Albo szkoła, albo ja podróżuję ze swoim chłopakiem, albo sama. Zresztą, dziadek nie przestał chodzić na wyprawy. Ile razy przychodzimy w niedzielę na obiad i słyszymy z mamą, że dziadek powinien być lada moment, bo właśnie wraca z Sielanki, albo Malty.
Nagle, niespostrzeżenie liście zaczynają zmieniać barwy, albo już opadają. Zmienia się powietrze, trzeba zacząć się cieplej ubierać. I nadchodzi...
JESIEŃ
„Przelatują, wieją przeze mnie listopady chwil, których nie ma... To - tylko liście jesienne... To - pachnie ziemia...” - Władysław Broniewski
Zaczyna się robić tak pięknie, złoto, kolorowo, romantycznie. Zamiatanie liści w parkach, kiedy jesień ciągle trwa jest zbrodnią. Największy urok jesieni zostaje zmieciony i wydaje się, jakby człowiek nie miał się już z czego cieszyć, dlatego większość z nas chodzi wtedy taka przytłoczona, niezadowolona z życia. Przez to już jesienią ludzie zaczynają tęsknić za latem…
Nie pomyślałam jeszcze o niedzielnym obiedzie i zespole grającym w piłkę nożną, kiedy moje palce zaczęły o tym pisać. Tak, niedzielne obiady zaczynają nabierać sensu, kiedy tylko pomyśli się, że już za parę miesięcy będzie grudzień i zupa grzybowa babci...
Jesień kojarzy się mojej rodzinie z największą pielęgnowaną tradycją w tym okresie - grzybobraniem. Coś na co czeka cała moja rodzina, bo babcia, mimo, że nie jeździ z nami do lasu, chętnie suszy grzyby, żeby potem były do obiadów (i do zupy grzybowej!!!). W tym roku była to wyprawa na szeroką skalę. Jechałam ze swoimi rodzicami i dziadkiem, oraz z ciocią (siostrą mamy) i wujkiem. Podzieliliśmy się na cztery ekipy - ja z dziadkiem, mama z ciocią, tata i wujek. Najwięcej grzybów zebrał oczywiście tata. Jak zawsze. Taka tradycja. Ciocia z wujkiem zbierali dla siebie, a my - dla siebie. Podzieliliśmy się oczywiście z dziadkami i z siostrą taty. Było tego naprawdę sporo. Ile godzin chodzenia i to w deszczu! Dziadkowi i mnie udało się nawet zobaczyć sarny! Biegły z zagajnika. Może ktoś z „naszych” je wystraszył... Kiedy wracaliśmy już do domu, wszyscy byli niesamowicie zmęczeni. Mama nawet przysnęła w samochodzie.
Październik kojarzy mi się tylko z jednym - Halloween! Najlepsze święto - konkurencja dla Bożego Narodzenia. W Polsce przyjęło się niedawno, ale coraz więcej ludzi zaczyna je akceptować. Może w końcu Kościół przypomniał sobie „Dziady” Mickiewicza. W końcu lektura nie jest zabroniona. Sama nie biegam od bramy do bramy po cukierki, chociaż był taki epizod w moim życiu, kilka lat wcześniej. Uwielbiam dekorować sobie pokój. Mam kilka lampionów w kształcie dyni, czasem dziadek sam wytnie dynię na halloween'owy kształt, duchy, pająki, czarownice - świetna sprawa! Może kiedyś Halloween będzie „uprawiane” na taką skalę jak w Ameryce albo na Wyspach Brytyjskich. U nas chodzi się do pubów i klubów w przebraniach, kina oferują maratony z horrorami... Zawsze to jakiś początek pielęgnowania tej nie aż tak młodej tradycji w Polsce.
Kolejną z ważniejszych tradycji w naszej rodzinie jest coroczne odwiedzanie grobów zmarłych przed Wszystkimi Świętymi. Lepiej zrobić wszystko wcześniej i ze spokojem, niż potem w tłumie, który przypomina sobie o grobach swoich bliskich raz w roku. Dziadek wychodzi z założenia, że o zmarłych należy pamiętać cały rok, a nie tylko tego jednego, choć szczególnego dnia. Odkąd tylko pamiętam, dziadek zawsze jeździł na cmentarz raz w tygodniu i utrzymywał porządek na grobach. Jak byłam młodsza - jeździł ze mną. Potem przestałam, bo nie uznawałam cmentarza za wyjątkowo przyjemne miejsce. W tym roku pojechałam z dziadkami i rodzicami na grób rodziców babci i grób mamy mojego taty. Dawno nie byłam odwiedzić swojej rodziny. Jeździłam raczej zapalić znicz na grobie swojej świętej pamięci nauczycielki od chemii z liceum - wspaniała kobieta...
Już na cmentarzu robiło się chłodno. Zaraz potem nastała...
ZIMA
„Nagle, pewnego dnia, zmieniło się wszystko. Zeschnięte trawy i zioła zrobiły się zupełnie białe. Każda baldaszkowa roślina była tak piękna, że spojrzenia od niej nie można
było oderwać, z samych gwiazd złożona. (...) Zdawało się, że wszystkie drzewa
i trawy zakwitły najczystszym białym kwieciem,
obsypanym brylantami.”
- Antonina Zachara - Wnękowa
„Bałwan”
Patrzę przez okno. Śnieg prószy, biało na dworze. Zimno, ale za to jak pięknie. Większość Polaków i w ogóle ludzi, których znam, nie lubi zimy. Dziwne, przecież prawie każdy czeka na Boże Narodzenie. Dlaczego tak jest? Chodzi o niską temperaturę? Nawet w „Misiu” padło zdanie: „ Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima to musi być zimno!” Taki jej urok. Uwielbiam zimę. Wtedy tyle się dzieje...
Jaki jest najważniejszy posiłek w życiu każdego człowieka? Oczywiście obiad, wie o tym każde dziecko. A chłopcy zrozumieją tych panów, którzy biegają w śniegu za piłką, wiem, że tak.
Kiedy byłam mała, dziadek zbudował mi z drewna sanki. Zawsze jak spadł śnieg, chodziliśmy na Arenę na górki, żebym mogła sobie pozjeżdżać. Kiedy tata nie pracował, też chętnie ze mną szedł. Sam też zjeżdżał z góry. To było tak dawno temu...
A wszystko i tak kręci się wokół Wigilii, która ocieka tradycją. Może zacznijmy od początku.
Nie ma znaczenia czy to niedziela, czy normalny dzień. Idziemy do babci na Wigilijny Obiad. Zabieramy ze sobą prezenty i ruszamy. Dziadek zawsze wcześniej rozkłada większy stół, żeby wszystko się zmieściło. Czasem na stole był talerz dla tego zbłąkanego wędrowca... W kuchni cudownie pachnie, opłatek leży na stole.
Kilka słów o opłatku. Jest to mój obiekt pożądania w każde Święta Bożego Narodzenia. Najsmaczniejsza rzecz jaką kiedykolwiek człowiek może zjeść! Nie lubię dzielenia się opłatkiem, co zawsze następuje przed Obiadem. Wszyscy się dzielą i potem dla mnie nie zostaje za dużo opłatka do samotnej konsumpcji. Trzeba się nieźle naprosić, żeby zdobyć trochę ekstra kawałków tylko dla siebie.
Potem przystępujemy do Obiadu, bo nie czekamy na Pierwszą Gwiazdkę. I tak nie zawsze ją widać, a jak zaczyna ssać człowieka z głodu na widok zupy grzybowej, to i tak nie ma sensu dłużej czekać. Najbardziej oblegana jest zupa grzybowa babci ze „składnikiem specjalnym” - inaczej nie smakowałaby tak dobrze. Tylko babcia potrafi zrobić tą zupę, bo tylko babcia ma TEN składnik - czyli swój własny wkład, inaczej mówiąc - serce. Tylko dlatego ta zupa smakuje tak wyśmienicie.
Nigdy nie ma dwunastu potraw. Kto by to zjadł! Jest wspomniana już zupa grzybowa, zupa rybna, ryby smażone (niekoniecznie karp), ziemniaki, kapusta gotowana i kompot. Nikt nie narzeka, a każdy jest zadowolony.
Po najedzeniu się przychodzi czas na prezenty. Już pod koniec listopada się je kupuje. Dla każdego. Różne, różniaste. Ktoś coś zamawia i to dostaje, inni wolą niespodzianki, jeszcze inni nic nie chcą, a i tak coś dostają. I każdy jest zadowolony, nawet z byle drobnostki. A prezenty rozdaje... Bardzo często ja mam ten zaszczyt. Od paru lat, przebieram się za różne świąteczne rzeczy, czy osoby. Renifer, Mikołaj, Śnieżynka, Choinka, Prezent... W tym roku też wypadałoby pokazać się w czymś ciekawym.
Warto również w tym miejscu dodać, że dziadkowie nie ubierają choinki. Jak świat światem stary, nigdy nie było choinki, pod którą można by włożyć prezenty. Co roku ustawiamy je pod parapetem, na którym stoi jakiś świąteczny stroik, albo przystrojone gałązki. Zawsze to pozostawia pewien niedosyt. Prezenty bez choinki? Ile razy w filmach widać jaką ogromną choinkę mają bohaterowie, ile na niej bombek, łańcuchów, światełek. W tradycji polskiej dużo mówi się o ubieraniu choinki w dzień wigilijny, a tu - nic. Fakt - kiedy byłam młodsza rodzice kupowali zawsze żywą choinkę i razem z mamą piekłyśmy pierniki, które następnie zdobiłyśmy. Choinka zawsze stała ustrojona do moich urodzin, które przypadają 6 stycznia. Wszystkie ozdoby były wykonane własnoręcznie, dzięki czemu świąteczne drzewko miało swój niepowtarzalny urok. Pięknie pachniała…
Nie śpiewamy kolęd. Raczej oglądamy programy świąteczne, w których jest mnóstwo najbardziej znanych i lubianych kolęd. Bardzo lubię posłuchać świątecznych piosenek i czasem je sobie ponucić, jak Osioł w „Shreku”. „Driving home for Christmas” Chrisa Rea, „Kto wie czy za rogiem” Desu, „Jingle Bells Rock”, „All I want for Chrstmas” Mariah Carey i wiele innych - bez nich nie ma świąt! Nie tylko w Polsce i Ameryce, tak myślę. Są nieodłączną częścią Bożego Narodzenia.
Po wigilijnym posiłku, prezentach i miłym odpoczynku pomagamy dziadkom sprzątać, zabieramy prezenty i jedziemy do domu, albo w odwiedziny do rodziny taty. On uwielbia tam jeździć. W jego domu panowała tradycja, że na Boże Narodzenie zawsze na stole wigilijnym pojawiały się makiełki. Myślę, że znaczą one dla niego tyle, co dla mnie i mamy zupa grzybowa babci. Jednak to specyficzna potrawa i nie każdemu smakuje. Poza tym jest bardzo słodka i z tego powodu nie można jej dużo zjeść.
Zdarzało się, że Wigilię spędzała z nami (u dziadków) mamy siostra z wujkiem. W tym roku wybierają się do swojego syna i tak na zmianę. W każdym razie od zawsze wigilijny wieczór mama i ja spędzamy u dziadków.
Na samym końcu jest noc sylwestrowa. Ludzie szaleją, chodzą na imprezy do różnych restauracji, hoteli, kin... Nasza cała rodzina woli spędzać czas fajerwerków w domu. Tradycyjnie, każdego roku, dziadkowie kładą się spać o stałej porze. Budzą się, kiedy słyszą hałas. Popatrzą i idą dalej spać. Tata boi się fajerwerków i balonów, więc z tymi pierwszymi go nie męczę, zresztą, uważam to za niebezpieczne. Krąży mit, że właśnie dlatego tata się ich boi, bo kiedyś jeden wystrzelił mu w rękach. Co do balonów - powiesi się czasem kilka w całym domu. Dla samego klimatu. Trzeba je tylko dmuchać samemu, bo tata na pewno w tym nie pomoże. I zawsze pojawia się jakiś alkohol. To głównie rodzice piją toast noworoczny.
Gdy nadchodzi styczeń, obchodzę swoje urodziny. W ogóle wszystkich urodziny i imieniny są szczególnie ważne. Zawsze jest jakiś tort, albo ciastka i prezenty, oczywiście. Czy to w domu, czy u babci przy okazji obiadu.
Wszystko to jest tak piękne, że aż nie chce się, żeby zima się skończyła, bo „można tak się zamknąć w zimie, że nie dostrzeże się wiosny” (Stefan Garczyński).
„Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba!”, jak pisał Witold Gombrowicz w „Fredydurke”. Tak się kończy cała ta historia. Nie jest ona przykładem dla obcokrajowców, którzy chcieliby poznać naszą polską kulturę. Dużo by trzeba w mojej rodzinie nad tym popracować. Zawsze jednak wychodziłam z założenia, że tradycje nie mają sensu, są przestarzałe i że trzeba wprowadzić coś nowego, lepszego. Jednak, pewnych rzeczy nie da się od tak zmienić (na przykład tego świętego grzybobrania). Skoro są, niech już są, póki nikomu nie wadzą, nie ma problemu. A może powodem jest niestety fakt, że moja rodzina nie jest zbyt liczna? Moje drzewo genealogiczne jest bardzo skromne. Ciocia razem z mamą próbowały odszukać dalszych krewnych, ale efekty Ich pracy okazały się mizerne. Nie każdemu jest pisane posiadanie licznej rodziny. Nie mogę się pochwalić imponującą liczbą cioć, wujków, kuzynostwa. Szkoda. Staram się jednak doceniać to co mam i pielęgnować pamięć o tych, którzy odeszli. Przemijanie jest jak zmiana pór roku.
Niemniej jednak, była to opowieść w stu procentach prawdziwa. Dla niektórych ciekawa, dla innych mniej, ale tak to już z nami jest. Z pewnością wydrukuję egzemplarz tej pracy dla siebie i wkleję go do swojego dziennika. Może kiedyś zajrzę do niego, zobaczę to wypracowanie i stwierdzę, że warto opisać to wszystko szerzej? Zbudować z tego całkiem niezłą książkę czy opowiadanie. Skoro inni dopytywali się o moje dzienniki, to chyba coś w tym musi być.
Ale Elektryczne Gitary, podpowiadają mi, że „to jest już koniec - nie ma już nic. Jesteśmy wolni - możemy iść!”
To ja też idę. Zrobić zasłużoną, gorącą herbatę...
Bibliografia:
cytat z filmu „Miś”
http://bezzmian.redblog.poranny.pl/2011/12/23/to-jest-ludu-spiewanie-to-jest-ojcow-mowa-2/
Friedrich Rückert, Friedrich Schiller
Maria Pawlikowska - Jasnorzewska
piosenka Ludwika Jerzego Kerna
Władysław Broniewski
Antonina Zachara - Wnękowa
Witold Gombrowicz
* dostęp do wszystkich stron internetowych 2.02.1013
1
9