"Obamie nie pozwolono by tam wylądować"
- Oni nigdy nie powinni byli dopuścić do zejścia na tak niską wysokość. Kapitan działał jak zaprogramowany na to, że musi wylądować. Uzyskanie kontaktu wzrokowego z ziemią, nie było możliwe. Zabrakło wyobraźni. Zabrakło oceny ryzyka i zabrakło zdecydowanego działania drugiego pilota. Ja nie obwiniam załogi, ale ta załoga nie była odpowiednio wyszkolona - powiedział w pierwszej części rozmowy z Onet.pl płk Edmund Klich. - Jak wynika z rozmów w kabinie piloci o złej pogodzie w Smoleńsku wiedzieli dużo wcześniej. Padają słowa do dyrektora Kazany, że "przy tych warunkach nie siądziemy". TU-154M nie powinien był w ogóle wystartować do Smoleńska z Warszawy. Już na "dzień dobry" przepisy zostały złamane. Jeśli wylot byłby punktualny, ale z takim samym planem lotu, to do tej tragedii i tak prawdopodobnie by doszło - dodał Klich. Na pytanie czy przykładowo Amerykanie pozwoliliby na lądowanie Baracka Obamy na takim lotnisku, Klich stwierdził, "że absolutnie nie".
Jacek Nizinkiewicz: Raport MAK-u oddaje pełną prawdę o przyczynach tragedii TU-154M?
Edmund Klich: W części dotyczącej działania załogi, raport przedstawia prawdę. Chociaż można dyskutować nad jednym punktem, a mianowicie nad stwierdzeniem, że piloci nie reagowali na podawaną komendę: "horyzont". Komenda "horyzont" była według mojej oceny podana za późno. Załoga już wtedy nie miała szans na bezpieczne wyprowadzenie samolotu ze zniżania. I to powinno zostać wyjaśnione. Samolot wtedy był w stosunku do pasa na wysokości 10 metrów, a w stosunku do wysokości radiowej - czyli do wysokości terenu - na wysokości czterdziestu kilku metrów.
- Ale nie usłyszeliśmy z ust Tatiany Anodiny, szefowej MAK, że wieża podała komendę "horyzont" za późno.
- Bo Rosjanie mijają się z prawdą, a przynajmniej w tej kwestii. Według mojej oceny, co mam nadzieję potwierdzi komisja pana Millera, załoga działała już wtedy w celu przerwania procesu podejścia. Wcześniej padają słowa z kokpitu, że odchodzą z automatu. Z automatu przy tym systemie nie da się odejść. Naciśnięcie przycisku w celu odejścia z automatu, jeśli nie aktywuje się system automatycznego odejścia, nie zostawia śladów na żadnych zapisach. Załoga zdecydowała, że odchodzi, wcisnęła przycisk i nic się nie działo. Prawdopodobnie minęły 2-3 sekundy i kiedy się zorientowali to zdecydowanie przerwali zniżanie.
- Decyzja o odejściu padła za późno?
- Na pewno. Piloci powinni wcześniej samodzielnie podjąć decyzję o odejściu. Ta decyzja powinna paść na długo przed tym zanim padła komenda, że odchodzą. 100 metrów, czy 120 metrów to była minimalna wysokość, do której nie powinni byli dojść. W lotnictwie cywilnym jest procedura, dochodzi się do automarkera - przy tych warunkach - jeśli się jest poniżej minimalnej.
- Zejście na tak niską wysokość było naruszeniem procedur przez załogę?
- Oczywiście. Oni nigdy nie powinni byli dopuścić do zejścia na tak niską wysokość. Kapitan działał jak zaprogramowany na to, że musi wylądować. Uzyskanie kontaktu wzrokowego z ziemią, nie było możliwe. Zabrakło wyobraźni. Zabrakło oceny ryzyka i zabrakło zdecydowanego działania drugiego pilota.
- Z czego to wynika?
- Ze szkolenia. Ja nie obwiniam załogi, ale ta załoga nie była odpowiednio wyszkolona. Nawet gdyby taka sytuacja zaistniała, to drugi pilot siłowo powinien przejąć stery. Nikt nie ma prawa dać się zabić. Do tragedii doszło m.in. z powodu braku szkolenia pilotów w zakresie współpracy w załodze i na symulatorach lotów. Podobnie było w przypadku Casy.
- Nie chce mi się wierzyć, że doświadczeni piloci wożący najważniejsze osoby w państwie nie mieli odpowiedniego przeszkolenia.
- Ale oni nie wiedzieli jak się zachować w takich warunkach. Nigdy nie lądowali w takich warunkach, bo by się rozbili. Nie trenowali również takich sytuacji na symulatorach. W tych warunkach nie można było lądować. Pilot powinien przeciwstawić się decyzji o lądowaniu. Drugi pilot powinien być odpowiednio przygotowany do tego aby przerwać zniżanie poniżej wysokości decyzji. To jest również kwestia charakteru. Kiedyś z najważniejszymi osobami w państwie latał tylko dowódca pułku. On miał inną pozycję i był lepiej przegotowany do podejmowania trudnych decyzji i przeciwstawiania się. W wypadku załogi TU-154M pilotami nie były osoby z najwyższego szczebla. Trzeba patrzyć na cechy charakterologiczne. Jeden jest bardziej podatny na naciski, a drugi idzie swoją drogą.
- Są jasne dowody na to, że była wywierana presja na pilotów i musieli lądować?
- Nie ma. Bezpośrednich dowodów, wskazujących na presję na pilotów nie ma. Nie padały wprost słowa: "musisz lądować". Ale sama decyzja - co zrobimy, spóźnimy się w pewnym sensie zrzuca na dowódcę odpowiedzialność za to, że zawali się cały program jeśli się nie wyląduje.
- Czy gen. Błasik wywierał bezpośrednią lub pośrednią presję na pilotów?
- Nie ma żadnych dowodów, ale sama obecność w kopicie pilotów już jest presją.
- Obecność dyrektora Mariusza Kazany w kopicie pilotów była dopuszczalna?
- Nie, to nie powinno było mieć nigdy miejsca. Ale to nie może być też tak, jak jest w lotnictwie cywilnym, że jest całkowicie sterylna kabina w sensie tym, że nikt nie wchodzi.
- Szefowa MAK mówiła, że kabina powinna być sterylna.
- Ale to mówi pani Anodina. Nie może być tak, że leci prezydent, czy premier i nie ma wpływu, nie wpływu w sensie na bezpieczeństwo, ale wpływu np. wyboru jednego z trzech zapasowych lotnisk, na których pogoda jest taka sama. Zresztą nad tym powinna czuwać jakaś komórka naziemna, która powinna wspierać pilotów i rozwiązywać te problemy. Tak jest w cywilu. Na przykład Centrum Operacji Powietrznych powinno się tym zająć. Ale COP zwiódł już przy Casie, a potem nie naprawiono tego.
- MON nie wyciągnął wniosków po wypadku Casy?
- Zaleceń było dużo, ale one okazały się nieskuteczne. Niekiedy było to tylko odfajkowywanie problemów. Wykłady ze specjalistami nie rozwiążą problemów. Powinno być szkolenie na symulatorach. Tego zabrakło.
- Jedną z przyczyn katastrofy smoleńskiej było złe szkolenie pilotów?
- Tak, chociaż przyczyn było kilka. Piloci popełniali niedopuszczalne błędy. Posługiwanie się radiowysokościomierzem na tym lotnisku było niedopuszczalne. Odejście w automacie, a to było niemożliwe jeśli nie ma ILS-a, to też świadczy o złym przygotowaniu. Na takim lotnisku nie wykorzystuje się autopilota. Piloci popełnili wiele błędów.
- Przyczyną katastrofy TU-154M są te, które podał MAK, czyli: 1. Nie podjęcie decyzji na czas o odejściu na lotnisko zapasowe przy otrzymaniu informacji na czas o warunkach pogodowych, 2. Obniżanie lotu bez widoczności naziemnych punktów i wbrew ostrzeżeniom, 3. Brak odpowiedniej reakcji i wymaganych działań przy wielu ostrzeżeniach systemu TAWS i zejście poniżej minimów, 4. Podejście do lądowania mimo braku zgody z wieży kontrolnej, 5. Na decyzję pilotów miała wpływ presja psychologiczna?
- Jest ich dużo więcej. Ten samolot nie powinien był w ogóle wystartować z Warszawy. Jestem przekonany, że załoga wiedziała, że warunki są poniżej minimalnych już przy starcie z Warszawy.
- Piloci, gen. Błasik, Lech Kaczyński wiedzieli już w Warszawie, że na lotnisku w Smoleńsku jest fatalna pogoda uniemożliwiająca lądowanie?
- Tego dokładnie nie wiem. Jak wynika z rozmów w kabinie piloci o złej pogodzie w Smoleńsku wiedzieli dużo wcześniej. Padają słowa do dyrektora Kazany, że "przy tych warunkach nie siądziemy". TU-154M nie powinien był w ogóle wystartować do Smoleńska z Warszawy. Już na "dzień dobry" przepisy zostały złamane. Mogli przeczekać, albo rozważyć inne rozwiązanie. W regulaminie, szczególnie HEAD-a, jest, że nie wolno startować kiedy nie ma warunków na lotnisku lądowania i są poniżej minimalnych. Nawet jeśli zdecydowali się lecieć, to powinni ustalić alternatywne rozwiązanie i wskazać konkretne lotnisko do awaryjnego lądowania.
- Awaryjne lotnisko było przygotowane?
- Pod kątem lądowania samolotu - chociaż Witebsk był zamknięty, ale był Mińsk - to było, ale pod kątem zabezpieczenia dyplomatycznego, to tego już nie jestem tego taki pewien.
- Spóźnienie się prezydenta Lecha Kaczyńskiego na samolot i opóźnienie lotu mogło mieć wpływ na doprowadzenie do tragedii? Jakby wylecieli zgodnie z planem, to mogłoby nie dojść do katastrofy?
- Nawet jakby wylecieli te 30 min. wcześniej, to pogoda, może była trochę lepsza, ale już była poniżej minimum. Zgodnie z procedurami nie powinni byli lecieć na lotnisko w Smoleńsku, nawet gdyby prezydent się nie spóźnił. Jeśli wylot byłby punktualny, ale z takim samym planem lotu, to do tej tragedii i tak prawdopodobnie by doszło.
- MON dysponował lepiej przygotowanymi pilotami?
- Pytanie do komisji pana Millera. Zapóźnienia sięgają wielu lat wstecz. Szkoda, że MAK nie skoncentrował się na wieży, a tylko na locie. MAK powinien zbadać też zachowanie wieży, bo podanie zbyt późnej komendy "horyzont" mogło być jedną z przyczyn lub okoliczności tej tragedii. Rosjanie nie powinni wyrazić zgody na podejście - to drugi błąd Rosjan. Gdyby nie było presji w kokpicie i w wieży i pilot i kontroler działał samodzielnie, to nie doszłoby do tej tragedii. Nikt nie miał tej samodzielności.
- A lotnisko w Smoleńsku nie powinno było być zamknięte?
- Nie mamy dokumentów, które dotyczą tych procedur więc nie mogę się wypowiadać w 100 proc. Ale jeśli my wysyłamy na to lotnisko prezydenta, a wcześniej premiera, to chyba są jakieś instytucje, które powinny dbać o bezpieczeństwo. Myśmy nie sprawdzili, ale również Rosjanie pozwolili lądować tam wcześniej swojemu prezydentowi. Wcześniej na tym lotnisku lądował przecież Putin. Zbyt lekko podchodzimy do tematyki bezpieczeństwa.
- Przykładowo Amerykanie pozwoliliby na lądowanie Baracka Obamy na takim lotnisku?
- Według mnie absolutnie nie. I nie on decydowałby o tym, ale ludzie dbający o bezpieczeństwo. Obamie nikt nie pozwoliłby wylądować w Smoleńsku. Prezydent jest dobrem państwowym.
Na podstawie zebranych materiałów można wyjaśnić przyczyny tej tragedii. Teoria o zamachu jest absolutnie wykluczona. Ktoś, kto chce mieć spiskowe teorie dziejów, to zawsze je stworzy. Ludzie, którzy nie chcą się dać przekonać - nigdy nie dadzą się przekonać. Pan Kaczyński może sobie snuć różne teorie - mówi o katastrofie smoleńskiej w drugiej części rozmowy z Onet.pl płk Edmund Klich.
Jacek Nizinkiewicz: Z kim kontaktowali się kontrolerzy na wieży?
płk Edmund Klich: Wnioskowałem o to, żeby to sprawdzić. Kontrolerzy brali czynny udział w locie Tu-154M i ich działanie powinno być dokładnie opisane w raporcie MAK. Znamy wypowiedź kierownika lotów, że "na razie kazali sprowadzać. No tak powiedzieli, sprowadzać na razie". Czyli ktoś kazał sprowadzać. Czyli wieża była aktywną częścią lotu. Działanie wieży powinno być dokładnie sprawdzone i opisane w raporcie.
- Wieża pomogła przy zejściu samolotu czy bardziej zaszkodziła?
- Myślę, że wieża chciała pomóc, ale nie mając potwierdzenia wysokości od pilotów i mając niedokładne dane z radarów nie mogła precyzyjnie określić położenia samolotu w stosunku do ścieżki zniżania. Załoga sama powinna mieć świadomość sytuacyjną i wiedzieć, w jakiej pozycji w stosunku do pasa lądowania się znajduje. Mogli i musieli to określić na podstawie podstawowych przyrządów, które były sprawne na pokładzie samolotu.
- A samolot był dobrze prowadzony przez wieżę? Piloci byli zapewniani, że są na ścieżce i na kursie.
- Z tego nie stwarzałbym absolutnie przyczyn katastrofy. To wynikało z charakterystyk systemu radiolokacyjnego i braku potwierdzenia wysokości przez załogę. Za późno padła komenda "horyzont". Wieża nie miała precyzyjnych przyrządów, a załoga nie potwierdzała wysokości.
- Może piloci zostali wprowadzeni w błąd? Do samego końca w kokpicie panował spokój.
- Załoga nie może dać się wprowadzać w błąd.
- Prawdą jest to, co mówił płk Latkowski, że dowódca Tu-154 zawiesił się psychicznie?
- Rzeczywiście, bardzo nastawił się na wykonanie zadania i niestety brakowało reakcji pozostałych członków załogi. Wszystko wynikało z braków w wyszkoleniu.
- Czy konwencja chicagowska rzeczywiście powinna była być zastosowana?
- Tak. Wykorzystanie załącznika 13 do konwencji chicagowskiej była najlepszym rozwiązaniem, ale według mnie często zasady tego załącznika np. w zakresie dostępu do informacji nie były przestrzegane. Nie dostaliśmy wielu dokumentów. Dostaliśmy natomiast już w Smoleńsku rozmowy z wieży.
- Teoria o zamachu jest wciąż prawdopodobna i powinna być badana?
- Teoria o zamachu jest absolutnie wykluczona.
- Marcin Dubieniecki, mąż Marty Kaczyńskiej, chce, żeby teoria o zamachu była sprawdzona, zresztą jest sprawdzana przez prokuraturę.
- Ten pan nie jest żadnym specjalistą i może sobie snuć różne teorie. Zamach wykluczam.
- Zgodnie z ustaleniami MAK wpływ na załogę miała między innymi presja psychiczna ze strony dowódcy wojsk lotniczych gen. Andrzeja Błasika, który przebywał w kabinie pilotów do momentu rozbicia się samolotu i mógł mieć alkohol we krwi. To prawdopodobna teza?
- To zadanie dla prokuratury.
- Czy jest wystarczająco dużo danych do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej?
- Według mnie tak. Na podstawie zebranych materiałów można wyjaśnić przyczyny tej tragedii. Mamy wystarczająco dużo informacji, żeby tę sprawę wyjaśnić.
- A nie jest tak, że to będzie jedna z niewyjaśnionych zagadek jak np. śmierć prezydenta Kennedy'ego?
- Według mnie śmierć Kennedy'ego jest wyjaśniona. Ktoś, kto chce mieć spiskowe teorie dziejów, to zawsze je stworzy. Ludzie którzy nie chcą się dać przekonać - nigdy nie dadzą się przekonać.
- Jarosław Kaczyński powiedział, że w innym kraju samolot uderzył w stok góry lecąc z prędkością 410 km/h, a mimo to 10 osób przeżyło.
- Pan Kaczyński może sobie snuć różne teorie. Nie jest specjalistą i nie ma wiedzy na ten temat. Buduje się niepotrzebnie nieprawdziwe teorie.
- A czy ktoś mógł przeżyć tę katastrofę. W trakcie katastrofy samolotu mozambickiego 10 osób przeżyło.
- Nikt nie mógł przeżyć. Przy tej konfiguracji zderzenia na plecach, takim zniżaniu i na tym terenie - nie. Samolot zatrzymał na bardzo krótkim odcinku w bagnistym terenie i w położeniu plecowym i wszystkie ciężkie elementy takie jak silnik dodatkowo niszczyły wszystko.
- Pańska rola jako akredytowanego przy MAK została zakończona?
- Tak, swoje zadanie zakończyłem.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz
(Pog) 16.01-2011.
Autor: Jacek Nizinkiewicz Źródła: Onet.pl