Red Hills rozdz 47 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora


Porywisty wiatr pchał po niebie ciężkie, ciemne chmury, które powoli, tłocząc się pomiędzy sobą, nadpływały nad dolinę, zasnuwając do tej pory błękitne niebo szarością i mrokiem. Około godziny dwudziestej pierwsze krople uderzyły o ziemię, rozpryskując się na kamieniach, liściach i wysokich źdźbłach trawy. Wąskimi strumykami spływały po szybach, pluskając na kamiennych parapetach.

Harry wzdrygnął się, gdy pierwszy grzmot przetoczył się głucho przez dolinę, mruczącym dźwiękiem docierając do każdego zakamarka zamku. Oparł czoło o chłodną taflę, obserwując bezmyślnie deszcz chłoszczący szyby. Zamknął okna, gdy po południu powietrze wyraźnie się ochłodziło i teraz w komnacie dało się wyczuć ten specyficzny zapach towarzyszący chorobie. Pociągnął nosem, wychwytując słabą woń potu i czegoś jeszcze… czegoś przypisanego tylko Malfoyowi, co w tej chwili prawie mógł poczuć na języku, a co przybrało cierpki, graniczący z goryczą posmak. Przełknął ciężko i jednym szarpnięciem na powrót otworzył okno, cofając się nieznacznie, gdy zimny deszcz uderzył go w twarz. Kręcąc głową nad własną głupotą, rzucił zaklęcie nieprzenikalności i wciągnął głęboko czyste, pachnące ozonem powietrze. Objął się ramionami, unosząc głowę i wpatrując się w ciemniejące niebo, pękające co rusz pod mieczem błyskawic.

Burze miały w sobie coś pierwotnego. Były nie do ogarnięcia, nie do powstrzymania. Harry dopiero tutaj, w Irlandii, poznał znaczenie słowa „burza". Rozszalały żywioł przewalał się jak ciężkie cielsko nad niczym nieosłoniętą doliną, uginając wiatrem silne drzewa, łamiąc wiotkie krzewy i chłoszcząc batem deszczu delikatne pąki kwiatów. W takich chwilach Harry gotów był uwierzyć, że ziemi dosięgnął gniew jakiegoś prastarego bóstwa, które gdzieś wysoko, przeklinając głośno, miotało się, rzucając zaklęcia w kierunku przyczyny swego złego humoru. Czym zawiniła mu dolina? Tego Harry nie wiedział. Najważniejsze, że w tej chwili solidaryzował się ze złym bóstwem jak nigdy.

Odwrócił się od okna, zrzucił szlafrok i z pewną niechęcią wsunął się do łóżka. Ciężką kołdrę zastąpiło cienkie prześcieradło, jednak nawet ono nie sprawiło, by Harry pozbył się uczucia nieprzyjemnej lepkości, która towarzyszyła mu ostatnio zawsze, kiedy się kładł. Miał wrażenie, że Draco z każdym dniem poci się coraz obficiej. Teraz już sam zanosił go do wanny i obmywał przelewające się przez ręce bezwładne ciało. Rano i wieczorem mył jego delikatne włosy, które po kilku godzinach i tak wyglądały niczym strąki. Malfoy oddychał ciężko i chrapliwie, jakby jego gardło wypełniała gula, której nie mógł przełknąć.

Harry położył się, zaplatając ramiona pod głową. Nieprzyjemny, rzężący dźwięk ranił jego uszy i sprawiał, że przechodziły go ciarki. Nigdy dotąd nie opiekował się chorym, a już na pewno nie takim, który sprawiał wrażenie, jakby z każdym kolejnym oddechem miał dokonać żywota. Kochał Draco, mógłby zrobić dla niego wszystko i zrobi to już jutro, ale po tych wszystkich długich i prawie bezsennych nocach miał ochotę rzucić na niego zaklęcie ciszy, by móc chociaż na chwilę zamknąć oczy i odciąć się od nieprzyjemnych charczących dźwięków. Powstrzymywała go tylko obawa, że mógłby wtedy nie usłyszeć, kiedy nadejdzie koniec.

Wypuścił ze świstem powietrze i podniósł się na łokciu, odwracając w stronę męża. Ze stolika obok wziął chusteczkę i otarł nią strużkę śliny, która zdążyła już spłynąć mokrą ścieżką z ust Draco, zasychając gdzieś w okolicach obojczyka. Nabrał na palce przyjemnie pachnącego melisą kremu i rozprowadził go na skórze twarzy nieprzytomnego mężczyzny, delikatnie wcierając go w powieki i usta. Woskowa, odwodniona skóra przyjmowała te zabiegi z wdzięcznością i w takich chwilach Harry dziękował Merlinowi za istnienie Snape'a, a wraz z nim jego maści i eliksirów.

Ostrożnie przewrócił Draco na bok, podkładając mu pod policzek i usta czystą, dwukrotnie złożoną chusteczkę. W tej pozycji charczenie zmniejszało się i Harry żywił nadzieję, że i Malfoyowi jest tak wygodniej.

— Jutro już będzie po wszystkim — mruknął, odgarniając mu z policzka włosy i zakładając je za ucho. — Jutro odpoczniemy.

Opadł z powrotem na poduszkę, zasłaniając twarz ramieniem. O tak, był zmęczony. Cholernie zmęczony.

QQQ

— Wejść! — Harry ramieniem pchnął drzwi do łazienki, kiwając głową wchodzącej do komnaty Hermionie. — Możesz odchylić prześcieradło? — Ponownie ruchem głowy wskazał w kierunku idealnie zaścielonego łóżka. — Skrzaty zdążyły już zmienić pościel — sapnął, poprawiając sobie trzymanego w ramionach Draco, owiniętego w biały, miękki szlafrok.

— Mogłeś zawołać, pomogłabym ci. — Spojrzała na niego wyrzutem, szybko podchodząc do posłania i ściągając z niego przykrycie.

— Nie żartuj, zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że pozwoliłem komuś oglądać go w takiej sytuacji. Poza tym to tylko i wyłącznie mój obowiązek — prychnął, układając mężczyznę na łóżku i poprawiając mu poduszkę pod głową. — Chciałaś coś ode mnie? — Wyprostował się i spojrzał na nią z zainteresowaniem.

— Pomyślałam, że moglibyśmy zjeść wspólnie śniadanie. — Popatrzyła na niego z nadzieją. — Od wielu dni nie jedliśmy razem.

Westchnął, pochylając się i układając prosto nogi męża. Nie chciał opuszczać tego pokoju, wolał być tutaj na wypadek, gdyby Draco się pogorszyło. Wczoraj i tak był zmuszony udać się do Gringotta i przez cały czas denerwował się, że na tak długo zostawił Draco samego. Teraz, kiedy już znał drogę ratunku, godziny, które dzieliły go od niego, wlokły się niesamowicie i wzmagały obawę, że coś się stanie i nie zdążą. Dziś wieczór wreszcie wszystko miało się rozstrzygnąć i czuł z tego powodu niewysłowioną ulgę. Do tego momentu najchętniej zaszyłby się tutaj z Draco i nie pokazywał nikomu. Hermiona i Ron nie byli świadomi nadchodzących wydarzeń, a Harry nie miał ochoty udawać przed nimi spokoju, kiedy wewnętrznie czuł się niesamowicie spięty i każda, nawet niewinna, uwaga groziła wybuchem. Z drugiej strony… to mogło być ich ostatnie śniadanie, ostatnia możliwość do rozmowy i czuł, że jest im winien pożegnanie.

— Jasne. — Uśmiechnął się z wysiłkiem. — Poproś skrzaty, aby przyniosły jedzenie do salonu. Zaraz do was dołączę. — Kiedy wyszła, transmutował szlafrok Draco w miękką bawełnianą piżamę i przykrył go prześcieradłem. — Wiem, że wolałbyś jedwab, ale w tej sytuacji bawełna jest praktyczniejsza. — Pogładził go po ręce, przez chwilę przyglądając się wąskim, lekko wypukłym paznokciom, których pozazdrościłaby Malfoyowi niejedna kobieta. Cofnął się i obrócił w kierunku drzwi do salonu, skąd dochodziły odgłosy rozkładanych przez skrzaty sztućców.

QQQ

— Wyglądasz jak śmierć na chorągwi. — Gdy Harry wszedł do komnaty, Ron zmierzył go krytycznym spojrzeniem. — Gorzej niż Malfoy.

— Ron! — Hermiona kopnęła mężczyznę pod stolikiem. — Czasami mam wrażenie, że ty zwyczajnie nie znasz słowa „takt". Chodź Harry, usiądź. — Poklepała miejsce obok siebie. — Dziś rano przyszły nowe książki. — Podsunęła mu talerz z tostami i maselniczkę. — Rodzice przysłali mi „Wędrówkę dusz. Studium życia pomiędzy wcieleniami", „Anatomię duszy" i „Pomiędzy wymiarami". Mam nadzieję, że coś tam znajdziemy. Do tej pory szperaliśmy tylko w czarodziejskich bibliotekach, a przecież mugole też wierzą w istnienie duszy i prowadzą na ten temat wiele badań. Być może cały czas po prostu szukaliśmy nie tam, gdzie trzeba.

— Myślisz, że teraz znajdziemy coś więcej? — Harry posmarował tost i położył nóż na talerzyku. Nie czuł głodu. Ba, na samą myśl o jedzeniu jego żołądek kurczył się nieprzyjemnie. Nie chciał gasić entuzjazmu Hermiony, ale nie wierzył, aby w mugolskich książkach znaleźli rozwiązanie. Nie na czarną magię. Jedynym sposobem na uratowanie Draco był rytuał, o którym mówił Snape. To on stanowił drogę do jego powrotu do zdrowia.

— Harry? — Wzdrygnął się, gdy poczuł na ramieniu dłoń Hermiony.

— Co? — Zamrugał mało przytomnie.

— Masz zamiar zjeść ten tost, czy nakarmić nim ptaki?

Harry spojrzał na swój talerz, na którym leżały okruchy do połowy rozdrobnionego chleba, który skubał bezmyślnie palcami. Westchnął i sięgnął po kolejny, wmuszając go w siebie.

— Przepraszam. Jestem trochę zmęczony. — Usprawiedliwił się niezręcznie.

— Będzie dobrze, stary. Grunt to się nie poddawać. Nie z takich kłopotów wychodziliśmy cało. — Ron nabił na widelec kawałek gotowanego jajka i przyglądał mu się chwilę, po czym odłożył go na talerz, sięgając po herbatę. Najwyraźniej brak apetytu dotknął tego ranka nie tylko Harry'ego.

— Jasne, Ron — przytaknął, również chowając twarz za kubkiem.

Atmosfera panująca przy śniadaniu z każdą chwilą stawała się coraz cięższa. Ron i Hermiona starali się go pocieszać, jednak jedyne, co był w stanie dostrzec, to przerażające wrażenie sztuczności. Być może było to dla nich krzywdzące, jednak Harry, nic nie mógł poradzić, że za każdym razem, gdy na nich patrzył, odnosił wrażenie, iż jego przyjaciele tak naprawdę stracili już nadzieję na uratowanie Draco. Te zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, wynikały bardziej z przyjaźni niż z przekonania. Hermiona jeszcze zamawiała książki, jeszcze sama przed sobą udawała, że szuka, ale tak naprawdę nie wierzyła, że cokolwiek znajdzie. Harry widział ich zmęczenie, podkrążone z niewyspania oczy, bladą cerę i miał coraz większe wyrzuty sumienia, że ich oszukuje. Wspólny posiłek okazał się jedną wielką pomyłką, Harry po prostu nie był w stanie siedzieć tutaj i udawać, że nic się nie dzieje.

Przełknął z trudem ostatni kęs i podniósł się z krzesła.

— Pójdę do Draco. Za chwilę zjawi się Snape z eliksirami, więc… — urwał, odkładając na stolik mocno zmiętą serwetkę.

— Rozumiemy. — Hermiona kiwnęła głową, rzucając mu zmartwione spojrzenie. — Przynieść ci książki, o których mówiłam?

— Nie dziś. Mam u siebie jeszcze kilka woluminów z biblioteki Syriusza. — Pokręcił szybko głową.

— Oczywiście. Daj mi znać, jak będziesz czegoś potrzebował.

Harry z ulgą zamknął za sobą drzwi do sypialni i oparł się o nie z westchnieniem. Niezręczność, jaką czuł wśród przyjaciół, dobijała go. Wiedział, że chcieli dobrze, ale utrata nadziei tak widoczna w ich oczach… A on sam?

Pomasował palcami skronie, czując, jak głowa zaczyna mu nieprzyjemnie pulsować. On sam wcale nie jest lepszy. Jedyne, o czym był w stanie w tej chwili myśleć, to fakt, że być może widzi ich po raz ostatni, że dziś powinien się pożegnać, powiedzieć im, pozwolić na ostatnie słowa… ale nie potrafił. Nie mógł, bo wiedział, że będą chcieli go powstrzymać i swymi dobrymi chęciami tylko zaszkodzą. Czuł się zupełnie rozbity. Podszedł do okna i otworzył szeroko drzwi prowadzące na balkon. Po wczorajszej burzy nie było już śladu i ciepłe promienie słoneczne delikatnie otulały park. Przeszedł wzdłuż balkonu, który otaczał wieżę, zatrzymał się i popatrzył w stronę morza. Poszarpane klify ciągnęły się dalej niż sięgał wzrokiem, jednak to nie one przykuły jego spojrzenie. Po błękitnym niebie, wydając z siebie żałosne dźwięki, krążył duży, jaskrawo upierzony ptak.

— Więc jednak istniejesz naprawdę. — Harry oparł się o balustradę, mrużąc oczy przed słońcem. — Co tutaj robisz, Fawkes?

— Wrócił do domu. — Drgnął, słysząc obok siebie dziecięcy głos.

— Jego domem zawsze był Hogwart, Sam.

— Teraz nie. — Samuel podparł się na ręce i wstał z kamiennej podłogi. — Jego właściciel umarł, więc wrócił tutaj.

— Naprawdę rozumiesz, o czym śpiewa? — Harry przekrzywił głowę, przyglądając się chłopcu z ciekawością.

— To nie do końca tak. On przekazuje obrazy, jakby malował. Teraz jest smutny i chyba się boi. On lubi ciepło. — Sam wzruszył ramionami bezradnie.

— Mamy lato. — Przypomniał mu łagodnie. — Na dworze jest bardzo ciepło.

— No, chyba jest. — Sam spojrzał w kierunku feniksa. — Pójdę do Joego.

— Jasne, Sam. Baw się dobrze. — Harry uśmiechnął się z wysiłkiem.

— Harry?

— Tak?

Samuel zatrzymał się w drzwiach prowadzących do jego komnaty.

— Czy Draco…

— Jeżeli cokolwiek się zmieni, dowiesz się jako pierwszy, obiecuję. — Harry mocniej zacisnął palce na balustradzie.

— Victoria mówi, że Draco może odejść… — Chłopiec intensywnie wpatrywał się w swoje buty. — Nie pozwolisz mu na to, prawda?

— Nie, Sam, nie pozwolę…

— Wierzę ci, Harry. — Samuel jeszcze chwilę stał w otwartych drzwiach, po czym zniknął w głębi komnaty.

Harry z wysiłkiem odwrócił głowę od drzwi i ponownie spojrzał w niebo.

— Podobno jesteś symbolem odrodzenia i magii, a twoje pieśni dodają odwagi i nadziei. No, to zrób coś, bo cholernie by mi się dzisiaj przydała chociaż część twoich nadprzyrodzonych mocy. Zapłacz i ulecz go! — Czekał przez chwilę, wpatrując się w olbrzymiego ptaka, który podleciał bliżej i krążył teraz kilka metrów od niego. — Nie możesz, prawda? — Feniks zakwilił żałośnie. — Tak, tym razem nawet ja cię zrozumiałem. — Harry machnął ręką i zawrócił do swojej komnaty.

QQQ

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Harry z Draco na rękach aportował się w komnatach Snape'a. Mężczyzna już czekał na niego, siedząc przy stole, na którym stały dwie fiolki, i wpatrywał się w nie intensywnie.

— Jesteśmy.

— Widzę. — Snape podniósł się z krzesła i spojrzał w kierunku Harry'ego. Jego wzrok przez chwilę zatrzymał się na Draco, którego głowa spoczywała w zagłębieniu szyi Pottera. Ciemne oczy rozszerzyły się lekko i przez moment, Harry mógłby przysiąc, pojawiło się w nich uczucie ciepła i czegoś bardzo delikatnego, co jednak szybko zniknęło, gdy Snape potrząsnął głową, jakby odganiając od siebie niechciane emocje. — Jesteś gotowy?

— Bardziej już nie będę. — Harry wzruszyłby ramionami, gdyby nie trzymany w nich ciężar. Co by nie mówić, Draco, pomimo rzuconego na jego ciało zaklęcia zmniejszającego ciężar, nadal swoje ważył. Gryfon na początku rozważał użycie czaru lewitacji, jednak widok unoszącego się nad łóżkiem bezwładnego ciała wywołał w nim uczucie nagłego strachu, więc szybko cofnął zaklęcie.

— Potter… — Snape, otworzył drzwi na korytarz i rozejrzał się po nim uważnie. — Nie chcesz aportować się na miejsce?

— Nie, o ile pamiętam jest tam bardzo wąsko, wolałbym w nic nie uderzyć — wytłumaczył Harry spokojnie, wymijając mężczyznę i kierując się w dół lochów. Nie musieli się obawiać, że na kogoś wpadną. Poza nimi w zamku przebywali tylko Ron i Hermiona, a oni znajdowali się w salonie Harry'ego, wertując mugolskie książki o reinkarnacji.

— Jak zareagowali twoi przyjaciele na wieść, że chcesz popełnić samobójstwo? — Snape jakby czytał w jego myślach.

— Nie musisz tego tak nazywać. — Harry nawet na niego nie spojrzał. — Nie wiedzą o niczym — dodał po chwili milczenia.

— Nie powiedziałeś im? — Snape przystanął i spojrzał na niego ostro. — Potter…

— Napisałem list, dobrze? — przerwał mu szybko, zanim mężczyzna zdążył powiedzieć coś, co mogłoby być przyczyną kłótni. — Jeżeli mnie się nie powiedzie, a zdołam uratować Draco, to on przekaże go Hermionie i Ronowi. Jeżeli nam się nie uda… list znajduje się w szufladzie w mojej sypialni i ty im go przekażesz. Być może jednak, wbrew wszystkim fatalistycznym znakom na niebie i ziemi, uda się nam obu, wrócimy cali i zdrowi, a Rona i Hermionę ominie ten cały pieprzony bajzel i strach przed nieznanymi rytuałami.

— Rozumiem. — Ku jego zaskoczeniu Snape nie zdobył się na jakiś obszerniejszy komentarz. W milczeniu przemierzali korytarze, kierując się ku najniższym partiom zamku i kilka minut później zatrzymali się przed ścianą z widniejącym na niej znakiem Uroborosa. Tym razem kamienny mur zniknął bez żadnych przeszkód i ich oczom ukazało się serce zamku. Harry poprawił sobie Draco w ramionach i pytająco spojrzał na Snape'a.

— Co teraz?

— Teraz zejdziemy na dół do środka okręgu i poczekamy kilkanaście minut. — Wzrok mężczyzny powędrował w kierunku iluminatora.

— Na zachód słońca. — Harry wolno ruszył w stronę barwnie migoczących run, przed którymi zatrzymał się niepewnie. — Muszę tam wejść?

— Nawet powinieneś. — Snape spokojnie skinął głową.

— Nie wyglądają na stabilne. — Harry podejrzliwie spoglądał na mieniące się znaki. Kiedy był tutaj poprzednio, podłoga wydawała mu się być czymś w rodzaju dzieła utalentowanej hafciarki i z bliska to wrażenie wcale nie osłabło, a wręcz przeciwnie — wzmogło się. To, na co miał wejść, było rodzajem cienkiej siatki, w której jakiś diabelnie silny mag wyciął szereg run. Jedna obok drugiej tworzyły misterną plecionkę zabezpieczającą wejście do otchłani płynnej, wielobarwnej magii, która różnymi kolorami wydostawała się przez otwory run na zewnątrz, falując i wirując przez cały czas. Im wyżej, tym bardziej rozproszona i mniej widoczna, jednak przez to wcale nie mniej potężna. Harry pomyślał, że w momencie, gdy postawi stopę na tej dziwacznej dziurawej pokrywie, ta zawali się i obydwaj z Draco runą w dół.

— Potter, przestań się trząść. Ta na pozór krucha konstrukcja, wykonana jest z metalu wydobywanego w krasnoludzkich kopalniach.

— Jak mithril?

— Słucham? — Snape spojrzał na niego ze zdziwieniem. — To amonium. Ze względu na swoje właściwości wydobywane jest za pomocą srebrnych toporów. To jedyny metal odporny na magię. Niezwykle silny i trwały. Niestety, jest tak rzadki i ciężki do pozyskiwania, że używa się go praktycznie tylko i wyłącznie do zabezpieczania miejsc podobnych do tego.

— Rozumiem. — Harry zacisnął zęby, nadal wpatrując się podejrzliwie w konstrukcję, po czym zdecydowanym krokiem ruszył do przodu. Z zaskoczeniem stwierdził, że podłoga pod nim nawet się nie ugięła, a jedynie magia zafalowała, jakby zdumiona wtargnięciem. Miał wrażenie, że moc bada i jego i Draco, po czym rozpoznaje ich i akceptuje. Wręcz czuł, jak otacza obu ochronnym kokonem swej siły. Doszedł do środka i odwrócił się w kierunku Snape'a. — Co teraz?

— Teraz proszę tutaj wrócić po wywar. — Mistrz eliksirów wyjął z kieszeni butelkę i wyciągnął rękę w kierunku Harry'ego. — Wolałbym też, aby znajdował się pan z Draco jak najbliżej krawędzi. Wbrew pozorom im bliżej środka, tym magia staje się słabsza. — Mężczyzna uśmiechnął się kątem ust i Harry poczuł się lekko wytrącony z równowagi. Snape nigdy się nie uśmiechał!

— Mógłbym pomyśleć, że ucieszy pana moja niechybna śmierć. — Harry nie potrafił powstrzymać się od ironii i zaraz przeklął sam siebie, gdy Snape zamarł z wyciągniętą ręką. — Przepraszam. Nie chciałem tego powiedzieć. — Zmitygował się i ruszył z powrotem w jego kierunku. — Chyba nie myślę, co mówię.

— Najwyraźniej. — Mężczyzna skinął lekko głową.

— Dlaczego powinniśmy być blisko krawędzi? — zapytał szybko, chcąc zatrzeć nieprzyjemne wrażenie. Mógł nie przepadać za Snape'em, ale równocześnie wiedział, że mężczyzna jest jedyną osobą, która może mu pomóc i że zrobi wszystko, aby uratować zarówno jego, jak i Draco. Po raz kolejny.

— Niestety, ja nie mogę dotknąć siatki. Magia nie zareagowałaby dobrze na czarodzieja niezwiązanego z domem i uznałaby mnie za intruza. Niemniej mogę panu podać antidotum, a nawet wyciągnąć z wnętrza okręgu, jeżeli obaj będziecie na tyle blisko, abym mógł was dosięgnąć.

— No tak… Powinienem chyba usiąść. — Harry przystanął na skraju okręgu, czując zupełną pustkę w głowie.

— Usiąść, a nawet proponowałbym położenie się. Trucizna, którą pan wypije, działa nasennie.

Harry zauważył, że Snape nadal trzyma w ręku fiolkę z jasnobłękitnym eliksirem.

— Racja. — Skinął głową i ostrożnie położył Draco na siatce, tak blisko krawędzi, że jego jasne włosy prawie dotykały zewnętrznego, kamiennego podłoża. — Tak będzie dobrze?

— Idealnie. — Snape wpatrywał się w niego intensywnie.

— To może… to wezmę już ten eliksir. — Wyciągnął rękę w kierunku fiolki, którą trzymał kurczowo mężczyzna. — Może pan ją puścić — mruknął, kiedy mistrz eliksirów nie zwolnił uchwytu.

— Potter, jesteś pewien, że wiesz co robisz? Jeszcze masz czas, aby się wycofać. — Snape zmrużył nieznacznie oczy, jednak nie rozwarł palców obejmujących szyjkę fiolki. — Wiesz, że potem nie będzie już odwrotu.

Harry spojrzał na niego i poczuł pewnego rodzaju żal. Stał tutaj naprzeciwko swojego byłego profesora, który proponował mu odwrót nie dlatego, że martwił się o niego i mu zależało, ale z zupełnie innych pobudek i Harry bardzo dobrze go rozumiał. Tak naprawdę mistrz eliksirów nie mógł go do niczego zmusić. To miała być wyłącznie jego decyzja, aby Snape potem mógł stanąć przed Draco i powiedzieć: „To był jego wybór. To nie moja wina". Bo przecież od początku chodziło tylko o Draco. Zarówno jemu, jak i Snape'owi.

— Widzisz jakieś inne wyjście? — zapytał, wpatrując się w fiolkę, którą nadal obydwaj trzymali. W komnacie panowała niczym niezmącona cisza, którą rozpraszały tylko ich głosy. W tej ciszy chrapliwy oddech Draco wyraźnie jak nigdy przypominał im o jego cierpieniu. — Muszę to zrobić. — Harry pochylił głowę i spojrzał na leżącego na siatce męża. — On już długo nie wytrzyma. Słyszysz to, tak jak i ja. Jego płuca po prostu błagają o litość. — Uniósł wzrok w kierunku iluminatora, skąd powoli zaczęło napływać światło słońca, omiatając na razie górne partie komnaty. — Już czas, Snape.

— Co jeżeli to się nie powiedzie? Tak naprawdę nikt poza nami tego nigdy nie próbował. Jak, twoim zdaniem, wytłumaczę Draco, że jego mąż otruł się, ratując mu życie?

— Snape, proszę, nie udawaj, że się wahasz. — Harry szarpnął fiolkę, która wysunęła się z zaciśniętych palców mężczyzny. Przez chwilę podziwiał jej gołębi kolor, po czym jednym ruchem odkorkował ją i wypił zawartość. — Na zdrowie, Draco — mruknął, ocierając usta rękawem i zginając się wpół, gdy gardło zapłonęło mu żywym ogniem. — Nie mówiłeś… że pali bardziej niż Ognista — jęknął.

— To tylko pierwsze wrażenie, zaraz minie. — Snape pobladł lekko, jednak w jego głosie pojawiło się coś na kształt ulgi i Harry prawie się roześmiał. Naprawdę zdążył dobrze poznać tego mężczyznę. — Powinieneś się położyć.

— Racja. — Harry opadł na kolana i położył się na boku. — Mogę go dotykać?

— Myślę, że to nawet wskazane. — Mistrz eliksirów klęknął tuż nad krawędzią, opierając ręce o kamienną podłogę zaraz przy linii włosów Draco.

— Nie powinieneś się cofnąć? — Harry przysunął się blisko męża, podkładając mu rękę pod głowę i przytulając go do siebie tak, że twarz Draco znalazła się w zagłębieniu jego obojczyka.

— Powinienem, ale jeszcze nie teraz. — Snape wyjął z kieszeni fiolkę, której zawartość nie wyróżniała się niczym szczególnym, poza pływającymi w niej opiłkami, najprawdopodobniej czystego złota. — To antidotum.

— Myślisz, że będzie potrzebne?

— Módl się, aby było. — Mężczyzna pochylił się do przodu. — Posłuchaj mnie uważnie, Potter. W momencie, gdy cząstka duszy Draco opuści twoje ciało, jeżeli starczy ci sił, weźmiesz to antidotum.

— Mówiłeś, że wyśliźnie się ze mnie przed samą śmiercią. — Harry spojrzał na niego, usiłując skupić wzrok. Cholera, ostatnio widział tak źle w czasach, gdy jeszcze nosił okulary.

— Najprawdopodobniej — przytaknął mężczyzna. — Uprzedzam cię jednak, że może nastąpić to wcześniej. Jeżeli tak się stanie, musisz pamiętać o fiolce, która stoi tuż obok twojej głowy. Wystarczy, że sięgniesz ręką. — Snape niespokojnie zerknął za siebie, obserwując przesuwające się promienie słoneczne, które swym blaskiem objęły już większą część komnaty. — Zrozumiałeś mnie?

— Antidotum za moją głową. — Harry przytaknął, czując, jak powoli dopada go odrętwienie. — Snape, myślisz, że nam się uda? — Jego myśli były rozbiegane i nie mógł skupić ich na naprawdę istotnych kwestiach.

— Szczerze? — Mistrz eliksirów odsunął się nieznacznie.

— Nie możesz przynajmniej raz odpowiedzieć wprost? — jęknął Harry, wtulając twarz we włosy Draco. — Jakie to uczucie obserwować, jak umiera ktoś, kogo zawsze nienawidziłeś?

— Nie bądź śmieszny, Potter. Oczywiście, że cię nie nienawidzę. Gdyby tak było, nigdy nie podjąłbym się nauczania w tej szkole. Nawet dla Draco. — Snape podniósł się z podłogi, gdy światło słoneczne dotarło do ostatniej linii schodów i zostało mu jakieś półtora metra, aby sięgnąć okręgu.

— Snape?

— Straszna z ciebie gaduła.

— Może to ostatni raz, kiedy mnie słyszysz. — Potter prawie się uśmiechnął. — Jak Draco się obudzi, powiedz mu…

— Sam mu powiesz. — Mężczyzna zacisnął usta w wąską linię i objął się ramionami, jakby zrobiło mu się zimno.

— Nie… — Harry usiłował pokręcić głową, jednak ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że nie ma siły nawet na tak drobny ruch. — Nie sądzę… Powiedz mu, że chciałem… Chciałem wielu rzeczy. — Nagle wyjaśnianie tego wszystkiego komukolwiek, a zwłaszcza Snape'owi, wydało się śmieszne i zupełnie niemęskie. Przecież Draco i bez tego będzie wiedział, w końcu… w końcu Harry napisał mu o tym. Wszystko to, czego nie zdołał powiedzieć, zawarł na dwóch kartkach chaotycznej spowiedzi. Wsunął je do notesu, z którym Draco nigdy się nie rozstawał. — Snape…

— Cicho, powinieneś odpoczywać. — Głos mistrza eliksirów brzmiał, jakby dochodził z oddali, a może to Harry'emu słuch zaczynał szwankować?

— Wie..eesz, chyba nie… nie dam raady z tym an… anti… eliksi…irem. — Harry czuł, że dziwny uścisk w gardle uniemożliwia mu poprawne artykułowanie zdań.

— Widzę. Nie przejmuj się tym, będę tutaj. — Naprawdę coś było bardzo nie tak z głosem Snape'a. Harry usiłował odwrócić głowę, aby sprawdzić, co dzieje się z mężczyzną, jednak jego ciało pozostało nieruchome.

— Sna… — Przymknął na moment powieki, czując, że nie może dokończyć tego, co zamierzał powiedzieć. Słońce powoli zbliżyło się do linii okręgu i Harry kątem oka zobaczył ruch nad swoją głową. Najwyraźniej nadszedł czas, gdy Snape musiał się wycofać. Poczuł coś na kształt żalu, że mężczyzna zostawił go samego z Draco w takim momencie, jednak równocześnie wiedział, że tak trzeba.

Trucizna, którą wypił, najprawdopodobniej działała w kilku różnych kierunkach. Już od dobrych paru minut miał świadomość paraliżu całego układu mięśniowego. Próbował poruszyć palcami i ze strachem stwierdził, że nie może. Na moment zapomniał, po co w ogóle się tutaj znalazł i ogarnęła go panika. Jego umysł zaczął szaleć, usiłując przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłoby go uspokoić. Czuł, jak zimny pot występuje mu na czoło, spływając wolno na kark. Miał ochotę unieść rękę i zetrzeć uciążliwe krople, a nie mógł.

A jeżeli tak zostanie? Jeżeli wszystko się zatrzyma, a on nadal będzie miał świadomość otaczającego go świata? Merlinie! Pochowają go żywcem! Włożą do ciemnego, ciasnego pudła i zakopią głęboko pod ziemią, gdzie będzie umierał powoli z głodu i pragnienia...

Otworzył szeroko oczy. Może jak zamruga, zrobi cokolwiek, to zorientują się, że jeszcze żyje i… Kopuła nad nim zamazywała się stopniowo, tak jakby ostrość widzenia malała z każdą sekundą. Jeszcze chwila i ogarnie go całkowita ciemność…

Ślepy i nieruchomy, a jednak nadal żywy. Jego umysł szalał z przerażenia, zatracając resztki samokontroli i racjonalności. Harry czuł się jak zwierzę w ciasnej klatce, z której nigdy już nie wyjdzie. Upiorny lęk sprawił, że jego żołądek zaczął się gwałtownie kurczyć, protestując przeciwko napiętym mięśniom, przeciwko grozie i mrokowi zalewającemu umysł, przeciwko mackom zimnego strachu pełznącym wzdłuż kręgosłupa i… wtedy to poczuł.

Najpierw rozluźniły się mięśnie. Nadal nie mógł się ruszyć, jednak to, co prawie boleśnie spinało się w jego ciele, teraz powoli zaczęło ustępować. Drugą rzeczą, jaką poczuł, był zapach. Delikatna i ulotna woń, którą dobrze znał i od której zdążył się uzależnić. Usiłował znaleźć w zakamarkach pamięci jego pochodzenie, jednak umysł odmawiał współpracy. Miał wrażenie, że brnie przez własne myśli, omijając napotkane na drodze przeszkody i próbując rozproszyć spowijającą je mgłę. Zapach stał się silniejszy i bardziej określony, jeszcze moment, jeszcze jeden mentalny krok i… aromat cytrusów i jaśminu uderzył go niespodziewanie, prawie wypychając powietrze z jego płuc.

Draco…

Mgła rozwiała się tak nagle, jak się pojawiła, i tak, jak nagle przyszło otępienie, tak teraz wróciła mu jasność myślenia. Draco! Robił to dla Draco. Nie sparaliżowało go nagle i nikt nie pochowa go w trumnie żywego. Snape by na to nie pozwolił. Trucizna sparaliżowała jego ciało, odebrała mu wzrok, przytępiła umysł i sprawiła, że poddał się panice. Co w takim razie stało się potem? Dlaczego strach i upiorne przerażenie ustąpiło?

Ciepło!

Słońce z całą pewnością musiało dotrzeć do środka kręgu!

Harry spróbował się rozluźnić i poczuć coś, cokolwiek, jakiś przypływ mocy, o której mówił Snape, jednak nic takiego nie nastąpiło. Jego umysł był jasny, a myśli klarowne, jednak jego ciało… Wyraźnie czuł, że słabnie. Teraz, gdy lęk ustąpił, świadomość własnej śmierci wydała mu się dużo łatwiejsza do przyjęcia niż do tej pory. Czy nie powinien się bać? Zwłaszcza w chwili, w której już wiedział, że nie ma odwrotu? Zastanowił się nad fenomenem działania własnego umysłu i dotarło do niego, że cały ten strach i obawa ustąpiły wyparte przez coś zupełnie innego, czystego i bardzo pierwotnego. Jego myśli koncentrowały się na Draco. Robił to dla niego, chciał go uratować. Nie liczyło się nic innego. On sam mógł odejść, to nie było w tej chwili ważne. Byle Draco żył.

Miłość to magia, pomyślał i nagle wszystko stało się zupełnie jasne. Ta moc, o której mówił Snape, magia, która miała go wzmocnić, sprawić, że jego ciało stanie się silniejsze i przetrwa rytuał, to coś zupełnie innego! Tutaj nie chodziło o krzepkość cielesną, a duchową. Słońce rzeczywiście wzmocniło magię żywiołów, ale to wcale nie pomogło ciału Harry'ego, które naprawdę umierało. Umysł… to umysł się umocnił. To, co łączyło jego i Draco, to pierwotna magia, najpotężniejsza ze wszystkich i właśnie ona pozwoliła mu pogodzić się ze śmiercią.

Harry poczuł żal, że nie może już tego wszystkiego powiedzieć Snape'owi. Chciał mu wytłumaczyć, że miał rację w takim samym stopniu, w jakim się mylił. Jednak wiedział, że nie ma już czasu.

Jego ciało szarpnęło się nagle i wygięło, targane drgawkami. Niczego nie czuł, nic go nie bolało, a jednak wiedział, że właśnie dzieje się coś niezwykle ważnego, coś, co bardzo nie podoba się jego organizmowi. Naszła go myśl, że powinien się zaniepokoić, spróbować sprawdzić, co było nie tak, jednak wtedy zapach się wzmocnił i jego umysł całkowicie zajęła osoba Draco, zasłaniając sobą strach i rzeczywistość. Harry wyciągnął rękę i ruszył w kierunku, w którym wydawało mu się, że widzi postać męża. Aromat cytrusów stał się tak mocny, że prawie dało się go posmakować na języku i wtedy… Po mgle nie było już śladu i Harry zatrzymał się w pół kroku, chłonąc całym sobą postać Draco, który unosząc brew, uśmiechał się ironicznie. Wewnątrz własnej świadomości Harry doszedł do wniosku, że śmierć to cholernie dobre uczucie.

QQQ

Snape, stojąc przy schodach, nie odrywał wzroku od leżących na ziemi postaci. Kiedy słońce dotarło do środka okręgu, wstrzymał oddech, czekając na to, co się stanie. Nie miał wcale pewności, że wszystko pójdzie dobrze. Wydarzenia, które rozgrywały się na jego oczach, nie były czymś zwyczajnym. Severus naprawdę wierzył, że jeżeli rytuał ma się udać, to właśnie w tym miejscu i o tej porze, ale, Merlin świadkiem, nigdy do tej pory tak bardzo się nie bał. Lubił jasne sytuacje, klarowne i przejrzyste jak jego eliksiry, a ta wcale taka nie była. Robiąc to, co robił, kierował się raczej własną intuicją niż wiedzą, co było do niego zupełnie niepodobne. Być może właśnie skazał Pottera na śmierć, a Draco wcale dzięki temu nie wróci do zdrowia?

Poczuł się stary i zmęczony. Dwóch młodych ludzi umierało na jego oczach, w czasie gdy on sam mógł tylko stać i przyglądać się im bezradnie. Nie żeby czuł specjalny żal za Potterem. Był racjonalistą, który zrobiłby wszystko, aby ratować swojego chrześniaka, a jeżeli to wymagało poświęcenia ze strony Pottera, niech i tak będzie. Jednak był też człowiekiem i musiał przyznać, że po raz pierwszy ta gryfońskość, jaka cechowała Pottera, zrobiła na nim wrażenie. Poczuł do niego szacunek oraz podziw za olbrzymią odwagę, której trudno było nie docenić.

Drgnął, wyrwany z ponurych rozmyślań, gdy ciało Pottera wygięło się w łuk i na moment zastygło w tej nienaturalnej pozycji, by potem zadygotać mocno, wstrząsane serią silnych drgawek. Snape z przerażeniem patrzył, jak kark młodego mężczyzny napręża się, a głowa odchyla do tyłu, usta otwierają szeroko, jakby w próbie złapania oddechu, po czym nagle wszystko ustaje, a ciało Pottera opada na siatkę jak szmaciana lalka. Severus ruszył do przodu, jednak zatrzymał się w pół kroku, z całej siły uderzając pięścią w kolumnę i zdzierając przy tym knykcie do krwi. Nie mógł tam podejść! Nie mógł, dopóki nie będzie wiedział… dopóki… Głowa Pottera obróciła się lekko w lewo, jakby z wysiłkiem. Snape odetchnął z ulgą. A więc Potter żył i być może uda mu się sięgnąć po antidotum, być może naprawdę… Zamrugał gwałtownie, gdy jego wzrok nagle stracił ostrość i zmrużył oczy, przyglądając się Potterowi, po czym jęknął cicho.

— Draco…

— Harry? — Głos Malfoya był zachrypnięty i ledwo słyszalny, jednak nie na tyle, by nie dotrzeć do uszu Snape'a. Prawie potykając się o własne szaty, mistrz eliksirów ruszył w kierunku leżących w kręgu. Upadł na kolana, nie zważając na ból w nogach i pochylił się nad mężczyznami. Szare oczy Draco patrzyły na niego, a malujące się w nich przerażenie sprawiło, że zamarł w bezruchu. — Harry… — powtórzył Malfoy bezradnie, usiłując się podnieść, a wtedy twarz Pottera, do tej pory wtulona w jego włosy znowu się poruszyła i Snape zrozumiał, że to, co wziął za ruch Harry'ego, było tak naprawdę niezdarną próbą powstania Draco. Mistrz eliksirów wyciągnął rękę, próbując odgarnąć ciemne włosy z twarzy Gryfona i zastygł w pół ruchu, ogłuszony przeraźliwym wrzaskiem Malfoya. Cofnął gwałtownie dłoń, ze zgrozą wpatrując się w zastygłą w uśmiechu twarz Pottera. Krzyk Draco, który wprawił go w odrętwienie, umilkł, zastąpiony cichą skargą.

— Severusie… nie zdążyłem go uratować.

Severus oderwał wzrok od Pottera i spojrzał na chrześniaka. Merlinie! On najwyraźniej myślał, że nadal znajduje się w Rowle Manor. Snape poczuł, jak ogarnia go czyste, niczym nieskalane przerażenie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Red Hills rozdz 41 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 48 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 36 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 43 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 44 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 40 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 34 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 37 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 42 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 46 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 38 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 45 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 35 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 23
Red Hills rozdz 32
Red Hills rozdz 25
Red Hills rozdz 28
Red Hills rozdz 36
Red Hills rozdz 22

więcej podobnych podstron