CHORZY NA BEZDOMNOŚĆ
Z nadejściem pierwszych jesiennych chłodów, w szpitalnych izbach przyjęć pojawiają się bezdomni. Nie żeby sami szukali w szpitalu dobrej kryjówki przed słotą lub mrozem. Tak się też zdarza, lecz rzadko, bo ludzie ci z reguły dobrze wiedzą, że to kiepski pomysł na znalezienie schronienia na dłużej niż kilka godzin. Najczęściej przywozi ich karetka, bo ktoś tknięty widokiem osłabionego bliźniego zdobywa się na gest miłosierdzia i wykręca trzy dziewiątki. Szybko, bez trudu, za darmo, a ulga na sumieniu gwarantowana. Bo pogotowie, choć tyle błota rzucono na nie tylko w bieżącym roku, przyjedzie niezawodnie i? coś z tym zrobi". Lekarz z karetki praktycznie nie ma wyboru. Zalecenie witaminek, gorącej herbaty z malinami i kontroli w rejonie za trzy dni byłoby szczytem cynizmu, a ogólne osłabienie i wyziębienie, niechybnie w takich przypadkach zgłaszane, mogą być podstawą do sformułowania niezliczonej ilości bardzo poważnie brzmiących diagnoz. Bezdomny trafia więc do izby przyjęć, gdzie staje się chorym trzeciego gatunku. Zauważyłem, że im niżej w hierarchii izbowego personelu znajduje się osoba zajmująca się bezdomnym, tym więcej przejawów braku kultury, a bywa - zwykłego chamstwa.
Z reguły po kilku godzinach obserwacji, dwóch kroplówkach oraz serii badań laboratoryjnych i konsultacji okazuje się, że diagnoza jest banalna i w gruncie rzeczy łatwa do przewidzenia od początku: brak dachu nad głową. Dawniej, gdy bezdomnych, przynajmniej oficjalnie, u nas nie było, kładło się takiego pacjenta na kilka dni z rozpoznaniem „casus socialis”. Teraz mamy schroniska. Wystarczy przedzwonić do lokalnego koordynatora, a następnie przewieźć ofiarę braku domu pod wskazany adres, gdzie nakarmią, ogrzeją, a jak trzeba - podadzą nawet leki. To nie wszystko, bo gdy podopieczny nabierze sił, opiekunowie spróbują przynajmniej poszukać mu jakiegoś zarobkowego zajęcia. Na taką pomoc może liczyć każdy, kto zgłosi się do schroniska, bo przed nikim nie zamkną tam drzwi. Tak przynajmniej wynika z doniesień mediów.
Czytając gazety i oglądając telewizję można odnieść wrażenie, że na mrozie giną jedynie nieodpowiedzialni pechowcy, którzy nie mając dachu nad głową, na własne żądanie włóczą się, najczęściej ?po spożyciu", po ulicach i polach zamiast zgłosić się do najbliższej noclegowni.
Jak wielu lekarzy, mam możliwość konfrontowania odrysowanego w mediach problemu bezdomności z rzeczywistością. Niedawno na przykład badałem w izbie przyjęć kierowanego z podejrzeniem omdlenia czterdziestolatka, który nie wymagał hospitalizacji, a jedynie dachu nad głową i ciepłego posiłku przynajmniej raz dziennie. Proszę sobie wyobrazić, że schronisko początkowo nie chciało go przyjąć z powodu braku miejsc. A był początek października i chłód dopiero co dał o sobie znać. Dodatkowy telefon z wyjaśnieniem zakresu moich i mojego rozmówcy powinności i kompetencji wystarczył, by miejsce się znalazło.
Takie sytuacje nie są niestety wyjątkiem. Wbrew temu, co się oficjalnie głosi, schroniska i noclegownie często stawiają wymagania swoim potencjalnym gościom. Wymagania, bywa, przynajmniej w danej chwili nie do spełnienia. Jest to wynik nie tylko tak zwanych czynników obiektywnych, związanych z niedostatkiem pieniędzy, ale też braku kontroli, inspirowanej przez potrzebujących pomocy. No bo komu taki bezdomny się poskarży?
Gazeta: Puls Medycyny - Niezależna gazeta profesjonalistów
Autor: Lek. Sławomir Badurek
Opublikowano w numerze: Nr 19(46) 6 listopada 2002
Wprowadzony: 2004-11-04
1