Uwaga! Bioenergoterapia!
Wychodzący po Mszy św. z kościoła Robert dostrzegł za ławkami znieruchomiałą sylwetkę dziewczyny. Z rękami zwieszonymi wzdłuż ciała, przypominała niezręcznie ustawionego manekina o gipsowej zakurzonej twarzy z zastygłym na niej wyrazem czegoś nieokreślonego. Spojrzenie szarych oczu, z których umknął wszelki wyraz, utkwione było w jakimś punkcie nieskończoności. Rozpoznał znajome rysy. Przystanął. Chciał krzyknąć: "Żaneto! Żaneetooo! Uciekaj!" Ale ludzki potok porwał go z sobą; wargi pozostały nieme, a nogi uniosły go dalej...
Zaledwie kilka tygodni wcześniej Robert rozmawiał z Żanetą o swoich wątpliwościach, które zrodziły się już na pierwszych zajęciach kursu bioenergoterapii, prowadzonego przez dwóch wąsaczy w ramach Stowarzyszenia Koegzystencji, Ekologii, Radiestezji i Nauki. Wkrótce okazało się, że tylko nazwa i statut miały związek z ekologią oraz nauką, stanowiąc doskonały parawan dwutorowej działalności. Pierwszy tor - to proceder "uzdrawiania" przynoszący bioenergoterapeutom niezłe zyski, drugi - to oficjalnie prowadzony kurs radiestezji oraz różnych form medycyny niekonwencjonalnej. Niektóre z tych form, jak się po pewnym czasie okazało, miały wiele wspólnego z okultyzmem. Nawet więcej - wszystko.
Kolejne zajęcia dostarczały nowych zastrzeżeń wobec czegoś, co wymykało się ludzkiemu poznaniu, a co było jednak nie do zaakceptowania dla człowieka z Odnowy w Duchu Świętym. Kilka osób z grupy modlitewnej (łącznie z ich opiekunem w sutannie) uczestniczyło w tym kursie poznając tajniki wiedzy mającej, jak się później okazało, niewiele wspólnego z Chrystusem. Bioenergoterapeuta - co ciekawe - był jakby poza podejrzeniami; codziennie uczestniczył w porannej Mszy św., ale Robert, który otarł się o ruch New Agę, dostrzegał coraz więcej sprzeczności w pozornie "chrześcijańskiej" działalności wąsaczy i ich "stowarzyszenia". Podzielił się swoimi wątpliwościami z Żanetą, ostrzegając ją przed nadmierną ufnością wobec "nauczycieli", ale po tej rozmowie zaczęła go unikać.
Wkrótce Robert wziął udział w III Ogólnopolskim Kongresie Odnowy w Duchu Świętym na Jasnej Górze. Ponad sto tysięcy pielgrzymów, spotkanie z o. Ricardo, świadectwo niezwykłych uzdrowień (a zwłaszcza widziany z bliska człowiek, który zostawił swój wózek inwalidzki i zdumiony szedł powoli o własnych siłach, aby złożyć świadectwo wszechmocy Boga), a także modlitwy kapłana nad chorymi - wszystko to wywarło niezatarte wrażenie na Robercie. Zobaczył, jak uzdrawia Jezus Zmartwychwstały. Razem ze wszystkimi wołał: "Jezus żyje!" Po powrocie z Częstochowy odszedł z grupy "terapeutycznej", Żanetą w niej pozostała.
Minął rok od czasu, kiedy japo raz ostatni widział. Aż tu nagle pojawiła się spokojna, radosna, jakże odmieniona. Oto siedzi przed nim i - tego jest zupełnie pewien - dziwny jej letarg jest już czasem bezpowrotnie minionym. Opowiada z przejęciem: "Byłam w Medjugorie i tam Pan mnie dotknął. Zobaczyłam kapłana, który modlił się nad chorym człowiekiem, którego Jezus uzdrowił. Zastanawiałam się, dlaczego tylko modli się nad nim, a nie używa energii, jak znani nam bioenergoterapeuci i wtedy zrozumiałam prawdę. W moim sercu coś Ťzaskoczyłoť. Pan dał mi zrozumienie, że mam przestać się tym zajmować".
Żanetą po powrocie do kraju rozstała się z bioenergoterapeutami, chociaż nie przyszło jej to łatwo; dwa lata była z tymi ludźmi, subtelnie izolowana od wpływu osób spoza grupy. Nagle została sama z całym bagażem kryzysów i wątpliwości, bez żadnych przyjaźni. "Pewnego dnia jadąc autobusem - kontynuuje relację - poczułam, że mam jechać na rekolekcje. Tam poznałam kapłana, który zaczął mnie prowadzić. Tłumaczył mi, że bioenergoterapia jest złą rzeczą. Z początku jeszcze buntowałam się, nie potrafiłam zaakceptować prawdy, którą mi Bóg ukazywał. Wtedy zaczęły się różne kryzysy, takie mocne uderzenia, że nie potrafiłam tego udźwignąć. Nie tylko napięcia psychiczne, ale występowały jakieś dziwne dreszcze... Modlili się za mnie ludzie z Odnowy w Duchu Świętym".
Leży przede mną list kapucyna, o. Ksawerego, potwierdzający świadectwo Żanety i ubogacający je: "Rozpoczęły się manifestacje Złego Ducha. W czasie modlitwy wstawienniczej Żanetą dusiła się, trzęsła, wykrzywiała twarz. Objawy te nasilały się w momencie używania egzorcyzmu prostego. Było nad nią kilka takich modlitw. Równocześnie nasilała się konfrontacja duchowa..."
Po namaszczeniu chorych jakaś nagła choroba przykuła ją do łóżka; temperatura, zawroty głowy, szczególnie złe samopoczucie. Kiedy stan zdrowia trochę się poprawił, poszła do kościoła... i nie mogła wejść do niego.
"Nasuwały się różne wątpliwości - mówi Żanetą nie precyzując ich rodzaju. - Odczuwałam również coś takiego, jakbym miała wyjść z ciała i... i chciało mi się wymiotować, i miałam dreszcze. Nie wiedziałam, co się dzieje." Żanetą mówi z trudem, pokonując jakieś wewnętrzne opory: "Psychicznie nie mogłam tego w ogóle opanować. Było to dla mnie trudne i kiedy weszłam do kościoła, to zaraz coś mnie cofało; moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Nie wiem. Po prostu trudno mi to określić. Sama byłam zdziwiona, że tak się ze mną dzieje... Jeszcze był taki przypadek, że kiedy chciałam zamoczyć dłoń w wodzie święconej, żeby się przeżegnać, poczułam silny niepokój..."
"Żaneta - pisze o. Ksawery - nie mogła chodzić na Msze św. Kiedy szła do Komunii, robiło sięjej słabo, na "Credo" coś ją dusiło, nie mogła wypowiedzieć imienia Jezusa w takich momentach. Kiedy wzięła przypadkowo do ręki kropidło (metalowe z wodą święconą) doznała duszności..."
Relacja o. Ksawerego, który uważnie obserwował Żanetę i badał jej reakcje, powinna skłonić nawet ludzi wiary do głębokich przemyśleń. A przecież były to tylko pewne oznaki, w większości widoczne na zewnątrz, natomiast świat udręki i strachu, niezwykłych doznań, rozpoczynał się kiedy gasły ostatnie promyki dnia.
"W nocy chciałam zasnąć - wspomina Żaneta wyciszonym, lecz spokojnym głosem - i... nie mogłam. Nie mogłam spać dlatego, że coś do mnie podchodziło, dotykało mego ciała, jak również słyszałam różne głosy, a także głos bioenergoterapeuty: ŤDlaczego ty mi to robisz...?ť Później, po modlitwach wstawienniczych, były takie ataki: ŤWracaj do domu, to ci nie pomoże. Po co tutaj jesteś, lepiej, żebyś spakowała się i pojechała...ť Nie mogłam jednak tego zrobić. Czułam, że toczy się we mnie walka, i to taka walka, nad którą nie potrafiłam zapanować, ale wiedziałam też, że jest jeszcze ktoś, kto o mnie walczy".
Oddajmy znowu głos o. Ksaweremu: "Ponieważ ataki się nasilały, a objawy nie ustępowały, czy raczej ustępowały na krótki czas po modlitwie, udałem się z Żaneta do bardziej doświadczonych w tej dziedzinie osób..."
Scenerię oczekiwanego starcia za Złym Duchem mogę sobie wyobrazić. W ciszy opustoszałego kościoła, grupa skupionych ludzi z Odnowy w Duchu Świętym, animatorzy, ksiądz. I Żaneta. Niespokojna, lecz ufna, bo zawierzyła Wszechmogącemu.
"Gdy wyrzekłam się bioenergoterapii - wspomina skupiona Żaneta - i wszystkich rzeczy z tym związanych, wystąpiły silne dreszcze, a nawet zaczęło mną rzucać. Po pewnym czasie straciłam przytomność, ale byłam świadoma, że Jezus przychodzi, że dotyka mnie zamykając otwarte czakrany i przerywając wszystko, co było związane z bioenergoterapią. Kiedy odzyskałam świadomość, czułam, że Jezus jest ze mną, ponieważ ogarnął mnie wielki spokój i pamiętam, że nie chciało mi się nic robić; po prostu leżałam na podłodze i chciałam tak leżeć. Było dla mnie niewytłumaczalne, że Pan przyszedł i dotknął mojego serca, że uwolnił mnie od tej zmory". Żaneta mówi coraz szybciej, jakby obrazy tłoczyły się w jej pamięci. "No i wtedy dostałam do ręki Pismo święte i powiedziano mi, że nigdzie indziej prawdy nie znajdę, że mam się kierować Pismem świętym. To było takie zakończenie i chciałam Panu podziękować za to, co dla mnie zrobił, ponieważ wiem teraz, że On jest Prawdą i uwalnia każdego człowieka, który tego chce, który chce przyjąć Jezusa".
Można byłoby spuentować ten krótki reportaż mówiąc o miłosierdziu Chrystusa. Można byłoby pogratulować tej młodej kobiecie przyszłej drogi; pragnie bowiem poświęcić się ewangelizacji... Można byłoby, gdyby nie fakt, że Żaneta to zaledwie jedna z setek tysięcy zagrożonych osób. To zagrożenie w chwili obecnej jest rzeczywistością potęgującą się - dosłownie - z każdym dniem. Bioenergoterapeuci, o których mowa, znakomicie prosperują rozbudowując swoje punkty usługowe. Robert dalej widuje ich w kościele, jeżdżą nawet do Medjugorie, buszująpo różnych placówkach usługowych, Urzędzie Miejskim...
Nikt z rozmówców Roberta nie wierzy, że kontakt z energią "uzdrawiaczy" może być groźny. Ostatni fragment listu o. Ksawerego wyjawia, że Żaneta wpadła w niewidoczne i misternie tkane sidła, a pętla uzależnienia zaciskała się coraz mocniej na niej fizycznie i psychicznie. Czy oddziaływał na jej świadomość i podświadomość dobrodusznie wyglądający przywódca sekty? Jakie znaczenie miały takie drobiazgi, jak hipnoza, akupresura, bioenergoterapia, naenergetyzowana żywność, joga, otwarte (na Złe Duchy) czakrany...?
Rok temu było w Polsce ponad pięć tysięcy bioenergoterapeutów. Dziś jest pięćdziesiąt tysięcy, a z każdym miesiącem przybywa ich coraz więcej. Organizowane są tygodniowe kursy, po których otrzymuje się dyplom terapeuty, przepraszam: "bioenergoterapeuty". Mam ulotkę przyniesioną przez żonę z supersamu (setki ludzi ją dostawało!). Ulotka jest tak spreparowana, że gdybym nie znał historii Żanety, pewnie �podskoczyłbym z radości; po TYGODNIU kursu będę leczył raki i kręgosłupy, i rozum, i wszystko inne. Będę pomagał ludziom! Wszystkim, którzy się zgłoszą i dadzą stówę albo dwie.
Nie dajmy się zwariować... Nikt nie prowadzi statystyk, ilu ludzi, którzy przeszli przez ręce "uzdrowicieli", zapada potem na znacznie cięższe komplikacje, lub... staje się pensjonariuszami zakładów psychiatrycznych. Ten połów naiwnych na wielką skalę dopiero się w Polsce rozpoczyna.
Jeśli kiedykolwiek zechcemy skorzystać z usług "uzdrawiaczy" przeróżnego pochodzenia lub rozpocząć kurs bioenergoterapii, wspomnijmy na świadectwo Żanety i wielu innych. Są bowiem energie, o których nic nie wiemy, są też fałszywi prorocy, którym nadmiernie ufamy, a których nawet krótkotrwałe oddziaływanie na nasz organizm i specjalna "obróbka" mózgu powoduje tak wielkie zniewolenie, że żadne światło Prawdy nie dociera już później do świadomości.
W straszliwej zawierusze zła, przewalającego się przez nasz kraj, trzymajmy się oburącz Pana Jezusa, abyśmy nie stracili Go nigdy z oczu serca. Tylko On jest prawdziwym Panem, Mistrzem, Zbawicielem.
Piotr Tomasz Nowakowski Książka ta ma za zadanie przede wszystkim informować, a nie straszyć. Nie chodzi o to, by z kimkolwiek walczyć. Zastrzeżenia, jakie budzą liczne kontrowersyjne nieraz zachowania i postawy guru, każą jednak upomnieć się o człowieka, który częstokroć nieświadomy niebezpieczeństwa angażuje się na rzecz rozmaitych "mistrzów duchowych" |
Odniosłam sukces, bo porzuciłam bioenergoterapię
Tak wiele mówi się ostatnio o bioenergoterapii, radiestezji, wróżbiarstwie i innych niekonwencjonalnych metodach uzdrawiania. Jest to temat dosyć drażliwy, ponieważ te metody mają zarówno wielu przeciwników jak i zwolenników. Kościół wypowiada się jednoznacznie na ten temat, a pomimo tego ludzie prawie masowo korzystają z usług gabinetów medycyny niekonwencjonalnej.
Ja sama wywodzę się z tego środowiska, dlatego poczułam taką potrzebę, ale i obowiązek ostrzeżenia, czy chociażby zwrócenia uwagi na pewne aspekty tej działalności.
Urodziłam się i wychowałam w rodzinie wierzącej, lecz niepraktykującej. W wieku 25 lat wyszłam za mąż. Wkrótce na świat przyszła nasza córeczka, a po 3 latach syn. W tym czasie w kościele bywaliśmy bardzo rzadko. Codziennie modliłam się do "swojego" Pana Boga i uznawałam siebie za dużo lepszą chrześcijankę od innych chodzących do kościoła (jak bardzo się myliłam!). Nasze kłopoty zaczęły się, gdy po raz pierwszy zachorował syn. Miał wtedy niecałe 2 miesiące i został przewieziony do szpitala z ciężkimi dusznościami. Sytuacja była poważna - drżeliśmy o jego życie i zdrowie. Syn wyzdrowiał, lecz za pół roku znowu się dusił. Ostatecznie przebywał w szpitalu 3 razy. Za każdym razem sytuacja była poważna, a przyjazd do szpitala odbywał się w dramatycznych okolicznościach.
Pomimo leczenia i wielu zabiegów, stan jego zdrowia nie poprawiał się. Wtedy postanowiliśmy ratować syna inaczej. Jeździliśmy do wielu znanych bioenergoterapeutów, zielarzy; leczony był homeopatycznie, biorezonansem i w sanatoriach. Niestety, niewiele to pomogło. Nawet najlepszy bioenergoterapeuta w Polsce (według rankingu jednej z gazet) mu nie pomógł. W końcu postanowiliśmy wziąć zdrowie syna w swoje ręce. Podczas wizyty u innej bioenergoterapeutki zostaliśmy zachęceni do tego, aby kłaść ręce na syna, gdy jest chory. Odkryła ona u męża zdolności bioenergoterapeutyczne i przekonywała, że ma dużo energii i warto to wykorzystać. Na Targach Ezoterycznych chcieliśmy więc sprawdzić zdolności męża u radiestety. Okazało się, że mąż ma duże predyspozycje i wysoki poziom energii. Radiesteta namówił nas na ukończenie kursu reiki i radiestezji. Byliśmy zafascynowani tą dziedziną. Coraz bardziej nas to wciągało. Ja, oczywiście, chciałam uzdrawiać cały świat. Rzeczywiście wyniki miałam bardzo dobre, to znaczy wszystkim moje zabiegi pomagały. Zachęceni dobrymi osiągnięciami, wspólnie z mężem ukończyliśmy jeszcze kurs bioenergoterapii. Marzyłam o otwarciu gabinetu medycyny naturalnej. Byłam bardzo zafascynowana tymi technikami i gorliwie je wykorzystywałam.
Minęło 1,5 roku od ukończenia wszystkich kursów. Przez cały ten czas bardzo dużo się uczyłam, przeczytałam wiele książek i moja wiedza pozwalałaby mi już na zrealizowanie swojego marzenia, gdyby... No właśnie, na kursie bioenergoterapii poznałam osobę, dzięki której wraz z mężem na nowo odkryliśmy Boga. A potem to już tylko zaufaliśmy Mu i poddaliśmy się Jego prowadzeniu. Zrozumiałam wtedy wiele rzeczy, uświadomiłam sobie, jak bardzo się myliłam, wchodząc na ścieżkę bioenergoterapii. W tym duchu i na podstawie doświadczenia znanych mi osób odkryłam, jak niebezpieczne mogą być praktyki uzdrawiania ludzi. Im więcej się modliłam, tym mniej miałam przekonania do bioenergoterapeutycznych praktyk. Aż pewnego dnia zrozumiałam, że nie potrzebne mi są już symbole, znaki, układy rąk, a wystarcza modlitwa. Odzyskałam wiarę i przyznałam, że Mistrz jest tylko jeden, a jest Nim Jezus Chrystus.
Z przerażeniem patrzę teraz wstecz na moje doświadczenie. Myślałam, że będę uzdrawiać ludzi, a nie potrafiłam pomóc sobie. Nie wiedziałam, że najpierw trzeba uzdrowić swoje wnętrze, swoją duszę, zmienić swój sposób myślenia, dopiero później innym pomagać. A moja dusza była chora, zdezorientowana i zagubiona. Żeby wyleczyć ciało, trzeba najpierw uzdrowić duszę. A czy duszę może uzdrowić bioenergoterapeuta w ciągu trwającego 15 minut zabiegu?
Oficjalnie nie mówi się o zagrożeniach płynących z bioenergoterapii czy radiestezji, co najwyżej uważa się ludzi, którzy się tym zajmują za niegroźnych dziwaków. A jednak te zagrożenia istnieją i są poważne. Tysiące osób odwiedza gabinety medycyny naturalnej. Często bardzo chorzy ludzie wyruszaj ą na drugi koniec Polski, by spotkać się ze słynnym bioenergoterapeutą-uzdrowicielem. Dziś pytam: ilu osobom faktycznie to pomaga? Osobiście znam osoby, którym taka wizyta zaszkodziła. Myślę, że najbardziej przykre jest to, że niektórzy bioenergoterapeuci obiecują, że wyleczą z każdej choroby. Czy nie jest to nadużycie? Przecież człowiek chory zrobi wszystko, by wyzdrowieć.
Obserwowałam na Targach Ezoterycznych wielu "cudotwórców" operujących "potężną siłą energii uzdrawiającej" i jestem porażona tymi poczynaniami. Wśród tłumu ludzi, zgiełku, hałasu chcą leczyć ludzkie dusze i ciała, gubiąc szacunek i otwartość na drugiego człowieka. Widzę w rym więcej zabiegów komercyjnych i zwyczajnego "robienia pieniędzy" na ludzkim nieszczęściu, niż prawdziwej troski o bliźniego. Wiem, że zdarzają się tzw. cudowne uzdrowienia. Nie wiem tylko, ile jest w tym zbiegu okoliczności, a ile działania mocy zła... Za równie niepokojący uważam sposób organizowania kursów z zakresu uzdrawiania. Czasem w ciągu zaledwie 2 dni można zrobić kurs i od razu otwierać gabinet! Przy zapisach nie sprawdza się ani predyspozycji, ani stanu psychicznego czy moralnego kandydata. Każdy może przyjść i odbyć taki kurs, a stąd już niedaleko do tragedii.
Od około roku w każdą niedzielę i święto chodzę do kościoła na Eucharystię. Każda Msza św. to dla mnie wielkie przeżycie, umocnienie wiary i zjednoczenie z Jezusem. Zanoszę Chrystusowi Eucharystycznemu swoje intencje, podziękowania i zawsze jestem wysłuchana. Dla Niego po wielu latach przystąpiłam do sakramentu spowiedzi św. i przeżycie to uświadomiło mi, jak wielkie jest Miłosierdzie Boże. Chorego syna powierzam więc Jezusowi Miłosiernemu. Z pełną ufnością, szczerym, otwartym sercem proszę Jezusa w modlitwie o pomoc dla dziecka. I syn choruje teraz rzadziej, nie ma już duszności.
Cały czas staram się pracować nad sobą, doskonalę swoje wnętrze, pomagam bliskim na miarę swoich możliwości. Modląc się, nie wymieniam całej serii próśb, mówię tylko: "Panie prowadź, niech będzie wola Twoja, Jezu ufam Tobie". I proszę mi uwierzyć, jest to najcudowniejsza "metoda bioterapeutyczna" na wszelkie troski, a Jezus wciąż okazuje się najlepszym Uzdrowicielem!
ks. Aleksander Posacki SJ Ojciec Aleksander Posacki SJ wskazuje na różne formy obecności kultu Zła we współczesnej kulturze, rozrywce, a nawet nauce. Jego rzetelna, zdyscyplinowana analiza nie budzi wątpliwości, rozświetlając wiele zakamarków mrocznej duszy współczesnego człowieka. |