29. PROZA TADEUSZA KONWICKIEGO
BIOGRAFIA
Tadeusz Konwicki przyszedł na świat 22 czerwca 1926 roku w miejscowości Nowe Wilejce na Wileńszczyźnie, w drobnoszlacheckim domu przy ulicy Letniej. Późniejszy pisarz, reżyser i scenarzysta był jedynym synem Michała Konwickiego i Jadwigi z domu Kieżun. Po przedwczesnej śmierci ojca, w 1929 roku, wielokrotnie zmieniał miejsce zamieszkania, znajdując się pod opieką dość licznej rodziny. W roku 1932 zamieszkał ostatecznie u ciotecznych dziadków, Przemysławostwa Blinstrubowia. Wraz z nimi spędzał czas w różnych miejscowościach w okolicach Wilna, poznając miejsca i związanych z nimi ludzi.
W 1938 roku rozpoczął naukę w Gimnazjum im. króla Zygmunta Augusta w Wilnie, gdzie zdobywał wiedzę do wybuchu wojny. W położonym niemal na linii frontu mieście, będącym areną licznych zmian politycznych, pobierał nauki w szkołach prowadzonych przez kolejnych włodarzy. Zaliczył kolejne szkoły: polską, litewską i radziecką, w której ukończył siódmą klasę. Po wkroczeniu na teren Litwy oddziałów armii niemieckiej i wprowadzeniu przymusu pracy, zatrudnił się jako pomocnik na kolei. W roku 1942 zdiagnozowano u niego gruźlicę płuc.
Pod zmienionym litewskim nazwiskiem, jako Tadas Konvickas, uciekł z robót i musiał ukrywać się przed policją. Ostatecznie znalazł bezpieczną pracę jako pomocnik elektryka w rodzimej Nowej Wilejce. Uczęszczał na tajne komplety, co umożliwiło mu zdanie matury wiosną 1944 roku. Po zaliczonym egzaminie dojrzałości przyłączył się do 8 Brygady Armii Krajowej, w której szeregach uczestniczył w licznych walkach na wileńszczyźnie i w Puszczy Rudnickiej.
W roku 1945 przedostał się na teren „nowej” Polski i na krótki czas zatrzymał się w Gliwicach, gdzie objął stanowisko urzędnika Tymczasowego Zarządu Państwowego. W październiku przeniósł się do Krakowa, gdzie zdał z powodzeniem egzaminy wstępne na Wydział Architektury tamtejszej Politechniki. Przed końcem semestru zmienił jednak kierunek i rozpoczął naukę na Wydziale Filologii Polskiej.
W tym czasie, podczas badań kontrolnych, dowiedział się, że walka partyzancka wyleczyła go z uciążliwej dla niego gruźlicy płuc. Wkrótce po wojnie rozpoczęła się jego kariera dziennikarsko-redaktorska. Początkowo pisywał recenzje i reportaże do licznych czasopism literackich i kulturowych. W 1947 roku zamieszkał w Warszawie, gdzie powstały jego pierwsze utwory literackie. Dwa lata później poślubił Danutę Lenicównę, znaną artystkę i ilustratorkę książek. W 1952 roku przyszła na świat ich pierwsza córka, Maria, a 1959 - Anna. W roku 1953 został przyjęty w szeregi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Zaczął aktywnie uczestniczyć w życiu politycznym państwa, czego przejawem był między innymi udział w Kongresie Pokoju w Helsinkach w roku 1956. Po przełomie październikowym odszedł od ideałów socjalistycznych. W tym samym czasie rozpoczął się etap jego działalności reżyserskiej i filmowej. Konwicki zaczął również prowadzić działalność opozycyjną i w 1963 roku był jednym z sygnatariuszy listu zbiorowego w obronie Polonii, zamieszkującej tereny ZSRR. Nawiązał wieloletnie przyjaźnie ze znanymi artystami i twórcami kultury, między innymi z Gustawem Holoubkiem, Andrzejem Łapickim, Wilhelmem Machem. Z członkostwa w PZPR zrezygnował ostatecznie w 1966 roku, biorąc udział w proteście przeciwko usunięciu z Uniwersytetu Warszawskiego profesora Leszka Kołakowskiego.
W 1968 roku wystąpił w obronie studentów, protestujących przeciwko zdjęciu „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka. Po tym apelu, wraz z innymi twórcami, został skazany przez władze na swoistą banicję. Nie mógł podjąć żadnej pracy i stracił możliwość realizacji planów zawodowych. W tym czasie dorabiał, pisując felietony. W 1970 roku objął stanowisko kierownika literackiego zespołu „Kraj”, a rok później wyjechał na Olimpiadę w Monachium jako korespondent. Wkrótce rozpoczął pracę w Zespole „Pryzmat”. W 1976 podpisał się pod „Listem 172”, w którym apelowano o zbadanie strajków robotniczych w Radomiu i Ursusie oraz sytuacji członków KOR. Na przełomie lat 50-tych i 60-tych był kierownikiem literackim Zespołu Filmowego "Kadr". W 1966 roku rozpoczął pracę w miesięczniku „Kino”. W latach 70-tych pracował jako kierownik literacki w Zespole Filmowym „Pryzmat”. Po roku 1976 działał w organizacjach opozycyjnych, publikując utwory w drugim obiegu. W roku 1982 był współautorem protestu przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. W ciągu ostatnich lat stopniowo wycofał się z życia publicznego.
Tadeusz Konwicki jest osobą, która przez całe życie angażowała się w życie polityczne oraz artystyczne. Działał również jako pisarz, reżyser i scenarzysta. Jako pisarz debiutował w roku 1946 reportażem „Szkice z Wybrzeża”. Przez szereg lat współpracował z licznymi pismami, między innymi z: „Odrodzeniem”, „Od A do Z”, „Po prostu”, „Kuźnicą”, „Walką Młodych”, „Światem Młodych”, „Wsią”, „Życiem Warszawy”, „Nową Kulturą”, „Kwartalnikiem Filmowym” i „Teatrem”. Na łamach czasopism publikował przede wszystkim recenzje książek i filmów, reportaże, felietony. W 1947 ukazało się jego pierwsze opowiadanie: „Kapral Koziołek i ja”. Do najbardziej znanych dzieł Konwickiego należą: „Wniebowstąpienie” (1967), „Kronika wypadków miłosnych” (1972), „Sennik współczesny” (1963) oraz „Mała apokalipsa” (1979). Od początku kariery pisarskiej i publicystycznej Konwicki angażował się także w działalność filmową. Jest autorem licznych scenariuszy i adaptacji filmowych. Jako scenarzysta debiutował na łamach miesięcznika „Kino” tekstem „Ostatni dzień lata”. Jest współautorem scenariuszy do licznych filmów, między innymi: „Austerii” i „Matki Joanny od Aniołów”. Wraz z Jerzym Kawalerowiczem odebrał w 1966 roku nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes za scenariusz do „Faraona”. Jego dorobek filmowy to także twórczość reżyserska. Pierwszy film w reżyserii Konwickiego powstał w 1957 roku i był to „Ostatni dzień lata”. Inne znane filmy w jego reżyserii to: „Salto” i „Dolina Issy”.
Tadeusz Konwicki został wyróżniony wieloma nagrodami i odznaczeniami. Do najważniejszych należy zaliczyć nagrodę Polskiego PEN Clubu im. Jana Parandowskiego za całokształt twórczości, przyznaną mu w 2002 roku oraz nagrodę Polskiej Akademii Filmowej w kategorii „Za Osiągnięcia Życia”.
TWÓRCZOŚĆ
Konwicki Tadeusz (1926-), polski prozaik. Początkowo publicystyka i proza w duchu tzw. socrealizmu, tendencyjnie polityczna: Przy budowie (1950), Władza (1954). Nurt historyczno-rozrachunkowy z wojenną przeszłością oraz rzeczywistością społeczno-polityczną po wojnie, nierzadko w formie metaforyczno-groteskowej, w powieściach: Sennik współczesny (1963), Wniebowstąpienie (1967), Nic albo nic (1971), Kompleks polski (1977), Mała apokalipsa (1979). Romans Bohiń (1987).
Proza nawiązująca do wątków autobiograficznych, szczególnie z okresu dzieciństwa, pełna refleksji o dramatycznych losach ludzkich: Dziura w niebie (1959), Zwierzoczłekoupiór (1969), Kronika wypadków miłosnych (1974), Kalendarz i klepsydra (1976), Nowy świat i okolice (1986). Wybór scenariuszy filmowych pt. Ostatni dzień lata (1971).
W powieściach powraca ustawicznie do problematyki okupacyjnej. Wojna zaciążyła na osobowości jego bohaterów, deformując ich psychikę i determinując postawy życiowe.
Jeden z pisarzy, którzy odcisnęli najtrwalsze piętno na literaturze i kulturze Polski powojennej, uznawany za wyraziciela dążeń, postaw, nadziei i wściekłości kilku pokoleń.
Początkowy okres jego pisarstwa (1948-1956) stał pod znakiem tendencyjności, służącej zarówno obrachunkowi z przeszłością - np. partyzancką, deheroizowaną w powieści ROJSTY (powst. 1948; prwdr. 1956) - jak i włączeniu się w komunistyczną ideologię.
Z OBLĘŻONEGO MIASTA (1956), w której pisarz oddzielił kwestię obowiązku solidaryzowania się z pokrzywdzonymi od posłuszeństwa partii. W powieści tej po raz pierwszy pojawia się też obraz wileńskiej krainy jako przestrzeni ucieczki ze współczesności, przestrzeni, gdzie podstawowe dla życia ludzkiego relacje wobec drugiego człowieka i wobec przyrody miały charakter arkadyjski.
Utwory ewokowały wileńszczyznę jako krainę dojrzewania, przestrzeń, w której dokonało się wtajemniczenie w sens życia, poznanie miłości i śmierci, w której narodziło się uczucie i w której nastąpiło pojednanie z istnieniem, faustowska akceptacja trwania. Portretowanie współczesności, jałowego obszaru i wytrawionego czasu najsilniej dochodzi do głosu w cyklu powieści psychologicznych, do których należą:
SENNIK WSPÓŁCZESNY (1963),
WNIEBOWSTĄPIENIE (1967)
NIC ALBO NIC (1971).
Wspólna im jest analiza społecznej pamięci, w której spoczywają wojenne i stalinowskie zło, a także konstrukcja bohatera, który najpierw nie może pogodzić się ze swoją tożsamością, gdyż na jej dnie leży wina, potem zaś nie może owej tożsamości ustalić, gdyż na drodze do niej stoi brak związku między własną osobą i otaczającą go teraźniejszością. Teraźniejszość ta to wizja kraju policyjnego, w którym społeczeństwo, poddawane stałej inwigilacji, traci z wolna swoje kontury i rozpada się w bezkształtną masę.
MAŁA APOKALIPSA (1979) Były to powieści-przestrogi, utwory utrzymane w tonacji groteski politycznej, ukazujące społeczeństwo na granicy rozpadu powodowanego rozmyciem kluczowych pojęć (wolności, patriotyzmu, zdrady, niewoli).
Pisana na przełomie 1977 i 1978 roku, druga z pięciu opublikowanych poza cenzurą książek Konwickiego. Książka-samospalenie. To nie metafora, zaczerpnięta z fabuły tej powieści o inteligencie, chodzącym po Warszawie z niebieskim kanistrem pełnym benzyny, którą ma się oblać i podpalić na znak niezgody na wcielenie Polski do ZSRR. Pisząc taką powieść Tadeusz Konwicki dotknął bowiem politycznego tabu, którego przekroczenie było w tych czasach zaiste gestem samobójczym. Czym innym było „tylko” pokazanie w „Kompleksie” przepuszczonych poza kolejką obywateli sowieckich i zaznaczenie w taki sposób polskiej podległości wobec Moskwy, a czym innym nazwanie rzeczy po imieniu, niezawoalowane stwierdzenie, otwarte wskazanie ZSRR.
Przy czym książka ta była też oczywiście rozrachunkiem ze społeczeństwem polskim, była kontynuacją kierunku obranego w powieści wcześniejszej. Z pasją pisał Konwicki o Polakach grzeszących prywatą, służalczością i zdradą; nie bez przyczyny jedną z instancji interpretacyjnych lektury była w recenzji londyńskich „Wiadomości” (1980, nr 1.) III część „Dziadów” — Jan Kott przy opisie postaw postaci powieści mówił o „nowym «salonie warszawskim»” i balu u Senatora.
Była wreszcie „Mała apokalipsa” protestem wobec postępowania kręgów opozycyjnych, których brak skrupułów został tu zdefiniowany wprost jako niemoralny (w „Pół wieku czyśćca” powie Konwicki: Przeciwnicy tego systemu są wszak bardziej podobni do tego ustroju niż do tej młodzieży z kółek filomackich w Wilnie czy socjalistycznych w dawnej Warszawie). Plotka tamtych lat głosi, że oburzeni pracownicy Niezależnej Oficyny Wydawniczej odmówili składania „Małej apokalipsy”.
Później, kiedy książka weszła jednak w obieg, poczytność była tak wielka, że wznawiano ją jeszcze — licząc jedynie do roku 1988 — siedem razy. Konwicki w „Pamflecie na siebie” wspomina zaś, że w pierwszym dniu sprzedaży wydania już oficjalnego, w samym tylko jednym punkcie Warszawy rozeszło się 10 tysięcy egzemplarzy. Jak pisze o „Małej apokalipsie” Przemysław Czapliński (s. 150) — ukształtowała ona „społeczne widzenie Polski końca lat siedemdziesiątych”. Jest też ta powieść najlepiej znaną książką Konwickiego na świecie.
STRESZCZENIE
Jest pochmurny, mroczny poranek. Główny bohater budzi się z przeczuciem nadchodzącego końca świata - jego świata. Jest pisarzem, który od kilku lat cierpi na niemoc twórczą. Z okna mieszkania widzi Pałac Kultury, który jest dla niego symbolem zniewolenia i podporządkowania państwa obcemu reżimowi. Budynek, niegdyś monumentalny, teraz niszczeje i rozpada się. Mężczyzna zapala papierosa, rozmyślając o śmierci, która od dawna jest jego obsesją. Pragnie pozostawić po sobie testament, odejść godnie, by zwrócić na siebie uwagę innych i całego wszechświata. Ma jednak świadomość, że jest kimś zupełnie przeciętnym i zwyczajnym.
Czuje się samotny, anonimowy, lecz jednocześnie wolny. Otaczający go świat jest w stanie rozpadu - budynki zmieniają się w ruiny, społeczeństwo zostało podporządkowane partii, ludzie zatracili podstawowy system wartości i nie są w stanie odróżnić dobra od zła. Nieoczekiwanie z wizytą zjawiają się jego dwaj znajomi, Hubert i Rysio, którzy związani są z opozycją.
Literat przyjmuje ich niechętnie, świadomy, że każda ich wizyta zapowiada jakieś kłopoty. Zdenerwowany, włącza telewizor. Na ekranie pojawia się obraz z lotniska, na którym kampania honorowa i delegacja partyjna oczekują na przylot sekretarza partii sowieckiej. W końcu Hubert wyjawia, że pisarz został wybrany do wypełnienia szczególnej misji. Ma dokonać aktu samospalenia przed gmachem Komitetu Centralnego po zakończeniu zjazdu partii. Czyn ten ma wstrząsnąć ludźmi i został dokładnie przemyślany jako protest przeciwko przyłączeniu Polski do Związku Radzieckiego.
Zaskoczonemu literatowi wyjaśnia, że jednym z powodów, dla których został wybrany, jest jego obsesyjne pragnienie śmierci. Nagle Hubert słabnie i Rysio podejmuje decyzje, że muszą natychmiast wrócić do domu. Hubert nakazuje pisarzowi, by udał się do mieszkania przy ulicy Wiślanej, gdzie będą czekały na niego Nadzieżda i Halina, które udzielą mu wskazówek, jak ma popełnić samobójstwo. Po ich wyjściu zjawia się hydraulik, by odciąć gaz. Pisarz przyjmuje tę wiadomość z obojętnością, ponieważ postanowił wypełnić powierzone mu zadanie. W samotności zastanawia się nad sensem i znaczeniem samospalenia, w końcu decyduje się na wyjście z mieszkania.
Miasto jest przystrojone flagami i odświętnymi dekoracjami. Na estradzie występuje zespoły ludowe, wszędzie widać manifestantów, niosących transparenty. Pisarz czuje się zdezorientowany, widząc różne daty. Ma wrażenie, że jest jesień, nie wie, jaki jest dzień roku. Nieoczekiwanie zostaje zatrzymany przez milicję, lecz z opresji ratuje go dawny znajomy, Kolka Nachałow.
Po rozstaniu z Kolką, literat spotyka chłopca, który szeptem recytuje jakieś teksty. Następnie udaje się do baru mlecznego, gdzie dostrzega brata Rysia, Edka. Edek jest filozofem marksistą, obecnie zajmującym się dokształcaniem docentów. Filozof zachęca literata, aby pisał dla cenzury. Po wyjściu z baru pisarz zostaje ponownie wylegitymowany przez tajnego agenta. Wsiada do autobusu, rozmyślając nad organizacją życia społecznego, które zatraciło możliwość normalnego funkcjonowania.
Zauważa, że jego śladem podąża chłopiec, którego widział w bramie kamienicy. W końcu dociera na ulicę Wiślaną. W mieszkaniu czeka na niego Halina. Dziewczyna wręcza mu kilka broszur, dotyczących samospalenia. Mężczyzna przez jakiś czas obserwuje transmisję z uroczystości partyjnych, która zostaje przerwana po tym, jak towarzysz Kobiałka nazwał zebranych dygnitarzy zdrajcami i świniami, po czym zaczął się rozbierać. Rozmowa ze staruszkiem-inwalidą, byłym więźniem, skazanym za przynależność do AK, utwierdza bohatera w postanowieniu, że powinien popełnić samobójstwo zgodnie z wolą opozycji. Halina informuje go, że zmieniono miejsce samospalenia i ma ono odbyć się pod Salą Kongresową. Następnie wychodzi, by kupić odpowiedni rozpuszczalnik i pozostawia pisarza pod opieką Nadzieżdy.
Dziewczyna wyznaje mu, że od dawna jest w nim zakochana. Ich fizyczne zbliżenie przerywa telefon. Halina pyta literata, jaki ma być kolor kanistra. Po jakimś czasie mężczyzna wychodzi na miasto, niosąc niebieski bak z rozpuszczalnikiem z Nowej Zelandii. Spotyka Sachera, działacza politycznego, który przed laty wyrzucił go z partii. Poznaje również tajemniczego chłopca z prowincji, Tadzia Skórko, który uwielbia jego twórczość i prosi o możliwość towarzyszenia mu przez cały dzień. Po chwili nadbiega Halina z wiadomością, że Hubert zasłabł w kinie „Wołga”. Razem docierają do kina, gdzie odbywa się pokaz filmu „Transfuzja” w reżyserii Władysława Bułata.
W hallu budynku odbywa się wystawa obrazów byłego ministra kultury. Literat i Halina odnajdują Huberta w biurze kierownika kina. Osłabiony Hubert rozmawia z Bułatem, podziwiając jego odwagę, a następnie zostaje przewieziony do szpitala. Pisarz staje w pobliżu sali kinowej i ogląda zakończenie filmu, które zostaje przyjęte owacjami publiczności.
Literat w towarzystwie Haliny i Tadzia opuszcza kino. Razem udają się do sklepu walutowego, gdzie dziewczyna kupuje importowane zapałki. Potem idzie do restauracji „Paradyz”, gdzie zamierza zjeść obiad. Kelner informuje go, że ktoś chce z nim rozmawiać. Mężczyzna zostaje aresztowany i przesłuchany. Substancja wzmacniająca ból, którą mu wstrzyknięto, zmusza go do opowiedzenia o porannej wizycie Huberta i Rysia. W pomieszczeniu jest włączony telewizor, na ekranie którego dostrzega Bułata, który wraz z innymi artystami składa hołd radzieckiemu sekretarzowi.
Po przesłuchaniu zostaje odprowadzony do pomieszczenia, w którym przebywa również towarzysz Kobiałka. Dygnitarz czeka na przewiezienie do szpitala psychiatrycznego. Jest przekonany, że wkrótce nastąpi upadek komunizmu. To od niego pisarz dowiaduje się, że nikt w kraju nie zna właściwej daty, ponieważ dostęp do importowanego kalendarza ma wyłącznie minister bezpieczeństwa. Literat wraca do restauracji i przysiada się do stolika Kolki Nachałowa, który jest w towarzystwie pani Gosi. Po chwili Kolka i Gosia odchodzą do szefa kuchni, a do pisarza przysiada się Rysio Szmidt, który informuje go o beznadziejnym stanie Huberta. Pojawia się Halina i przedstawia literata Cabanowi, który zwalnia go od samospalenia.
Szef kuchni prowadzi grupę gości do pomieszczenia w podziemiach restauracji, w którym przygotowano wystawny bankiet na cześć radzieckiego sekretarza. Do pisarza podchodzi Edek Szmidt. Wyjawia, że brat, którego nienawidzi, żyje z książeczki, którą napisał w czasach, kiedy należał do partii. Dzięki temu zapewnił sobie możliwość udzielania się w opozycji. Rysio bije Kolkę Nachałowa, zarzucając mu, że to jego ojciec sprowadził do Polski komunizm. Literat opuszcza podziemia i wychodzi z lokalu.
Przed restauracją czeka na niego Nadzieżda. Razem wchodzą do opuszczonego i zrujnowanego budynku redakcji „Szpilek”. Rozmawiają o zniewoleniu kraju, śmierci i o Antychryście, o którym śnili poprzedniej nocy. Dziewczyna pragnie popełnić samobójstwo razem z nim, lecz mężczyzna nie godzi się na takie poświęcenie. Po rozstaniu z ukochaną spotyka Tadzia, którego oskarża o to, że jest tajnym agentem. Tadzio zapewnia go, że wycofał się z tajnych służb, co okazuje się kłamstwem. W pobliżu zatrzymuje się karetka pogotowia, którą Kobiałka jest przewożony do szpitala dla wariatów. Dygnitarz jest uszczęśliwiony z tego powodu i żegna się z pisarzem.
Następnie bohater udaje się do szpitala, by pożegnać się z Hubertem. Prosi lekarza, aby odłączył przyjaciela od respiratora dokładnie o godzinie ósmej, w chwili, kiedy on będzie umierał pod Salą Kongresową. Po wyjściu ze szpitala, w towarzystwie Tadzia, kieruje się w stronę Pałacu Kultury. Kiedy mija jeden z ogródków działkowych dostrzega ognisko. Jakiś głos zaprasza go, aby przyłączył się do spotkania. Zaskoczony, dostrzega wszystkie kobiety, z którymi był związany, zebrane wokół ognia. Szybko wymyka się, rozmyślając o Nadzieżdzie. Niedaleko spotyka grupę ludzi, wybierających się na pielgrzymkę do Częstochowy. Wśród nich zauważa Kolkę Nachałowa.
Ostatnim miejscem, które literat odwiedza, jest mieszkanie Jana, który był wielkim autorytetem w szeregach opozycji. Okazuje się, że Jan przez cały dzień nie chce wyjść z łazienki. Mężczyzna leży w wannie, a bohater zwierza mu się ze swych wątpliwości. W odpowiedzi słyszy, że historia na pewno doceni jego poświęcenie. To ostatecznie przekonuje pisarza. Po wyjściu z mieszkania postanawia zabić Tadzia, lecz rezygnuje, słysząc, jak przerażony Skórko cytuje myśl Aramejczyka.
Spotykają panią Gosię, która szuka miejsca zebrania pielgrzymów, ponieważ pragnie udać się do Częstochowy, aby odkupić swoje grzechy. Pisarz prosi ją, aby pomodliła się za jego duszę. Czuje żal, że tak późno poznał Nadzieżdę, lecz wie, że wycofanie z samospalenia wywołałoby jej pogardę.
Na Placu Defilad, wśród tłumu ludzi, dostrzega bliskich mu ludzi. Wszyscy z niecierpliwością czekają na wyjście działaczy partyjnych, których spotkanie transmitowane jest na rozstawionych ekranach. Wśród kamer stoi Bułat. Po pisarza podchodzi młodzieniec, zastępujący aresztowaną Halinę i robi mu zastrzyk przeciwbólowy. Następnie zbliża się zapłakana Nadzieżda. Ludzie są poruszeni widokiem mdlejącego polskiego sekretarza. Literat żegna się z dziewczyną i kieruje się ku platformie, prosząc w myślach ludzi, by dodali mu sił.
NIC ALBO NIC należących do pisania niezobowiązującego, nie zaangażowanego ani w politykę, ani w literaturę, nie dającego się odczytywać ani fikcyjnie, ani prawdziwościowo, niejednolitych pod względem gatunkowym i estetycznym. Wchodzące w skład tego cyklu utwory to zapisy, obejmujące dziennikowe notki i eseistyczne wstawki, fragmenty utworów literackich i towarzyskie niedyskrecje.
O randze Konwickiego w powojennej literaturze polskiej decyduje umiejętność przechodzenia od dystansu do zaangażowania w sprawy społeczności, a także zdolność wynajdywania form literackich, które wyrażając stan społecznego rozproszenia, sugerowały zarazem drogi odnowienia znaczeń i wartości.
BOHIŃ
Powieść będąca m.in. nostalgiczną apoteozą Wileńszczyzny. Konwicki kreuje tu losy swojej nieznanej babki — Heleny. I jako że płynie w jego żyłach ta sama krew, obarcza babkę także wybujałą samoświadomością, na miarę swojej własnej. I znowu: idylla całego zaściankowego spokoju, malowniczość krajobrazów, magia koegzystencji człowieka z naturą przegrywają z jego złą kondycją psychiczną i ogólną traumą popowstaniową. A więc Konwicki znajduje sobie doskonałe tło dla snucia dywagacji natury sentymentalno-egzystencjalnej, dających upust jego osobistym, prywatnym, intymnym potrzebom wewnętrznym oraz możliwość oskarżenia krzywdzącej polskiej historii po raz kolejny. (…) ja nie szukam pocieszenia i nie potrzebna mi jest prawda, bo ja ją sam tworzę.
KOMPLEKS POLSKI
Pierwsza powieść wydana w Polsce poza oficjalnym obiegiem. Autor początkowo złożył ją w „Czytelniku”, kiedy jednak okazało się, że nie mogłaby ukazać się bez znaczących zmian, zdecydował się na krok prekursorski dla krajowej prozy opozycyjnej.
Powieść ma dwa plany czasowe:
Pierwszy to noc wigilijna, podczas której protagonista utworu (noszący imię i nazwisko autora) czeka w kolejce do sklepu jubilera, gdzie mają zostać „rzucone” radzieckie obrączki.
Drugi plan to doba powstania styczniowego, ukazana przez pryzmat kilku godzin życia Romualda Traugutta, a także — w osobnym wątku — dowódcy jednego z oddziałków powstańczych.
Losy nakreślonych postaci są bardzo gorzkie (passusy te to przedłużenie opowiadań Żeromskiego), gorzka jest pokazana prawda o walkach powstańczych (chłopi z oddziału Zygmunta Mineyki uciekają w popłochu właściwie przed samą bitwą), niemniej najbardziej gorzkie dla czytelnika jest samo zestawienie tej przeszłości — chlubnej bądź co bądź przeszłości — z kolejkową teraźniejszością. Kontrast świadczy o deprawacji uciemiężonego peerelowskiego społeczeństwa, które zapomniało o tradycji Trwania i Buntu; tłumaczył pisarz w rozmowie ze Stanisławem Beresiem: Ja chcę wytłumaczyć swoim rodakom, że nie są takimi wspaniałymi wojakami, jak sobie to kiedyś ustalili. I to, że nie jest z nami tak dobrze. To jest niezbędne dla naszego kurażu i wewnętrznego zdrowia. Trzeba wreszcie przestać się pieścić, klaskać sobie w ręce i bez ustanku podziwiać. Jeśli zaś ten epizod [Mineyki — przyp. PK] połączyłem opowiadankiem o Traugucie, to po to, by powiedzieć, że nawet jeżeli się nie uda i za ten nieudany błysk oporu przeciw przemocy przyjdzie zapłacić śmiercią lub katorgą… to też warto! Po cóż bym bowiem umieszczał akcję w nocy, gdy Traugutt jedzie objąć dyktaturę w Warszawie? Dlatego, żeby pokazać człowieka, który wie, że jedzie na śmierć. To był przecież rozumny człowiek, który nie mógł mieć złudzeń co do swojej przyszłości. Napisałbym też chętnie opowiadanie o Łukasińskim. To jest opowiadanie dla Polaków! Wszyscy kolejni carowie proponowali mu, żeby napisał prośbę o ułaskawienie. Nawet pierwsi rewolucjoniści rosyjscy pytali „Czto eto za Poljak?” Tak się trwa. A nie klaszcze w rączki i czeka na nagrody.
KALENDARZ I KLEPSYDRA
Tytułowe instrumenty wciąż, niezmiennie odmierzają czas. Czas już miniony opisał Konwicki w tej właśnie niekonwencjonalnej biografii: Ktoś się brzydzi mojej biografii — no i bardzo dobrze, kogoś ona rozczula — no i bardzo dobrze. Bez pardonu obnaża w niej hipokryzję minionych środowisk literackich, filmowych, publicystycznych. Przyznaje się także do własnych „grzechów” — a jakże! Ale dzięki formie bardzo osobistego pamiętnika, jesteśmy w stanie polubić tego żartownisia, zabawnego pana w okularach, który popełnia błędy tak samo jak my. I nie dość, że się wcale nie wywyższa, to — wręcz przeciwnie — usiłuje zrobić z siebie skromnego prowincjusza. Przekora, dowcip, autentyzm i bezpośredniość — oto, co w tej książce urzeka najbardziej