I. Berlin: Dwie koncepcje wolności
Pojęcie wolności pozytywnej
„Pozytywny" sens słowa „wolność" wynika z pragnień jednostki chcącej być panem swego losu. Życzę sobie, aby moje życie i decyzje zależały ode mnie, a nie od sił zewnętrznych jakiegokolwiek rodzaju. Chcę być narzędziem swojej, a nie cudzej woli. Chcę być podmiotem, a nie przedmiotem; kierować się własnymi racjami i zamiarami, a nie ulegać czynnikom sprawczym działającym na mnie z zewnątrz. Chcę być kimś, a nie nikim; tym, kto decyduje za siebie, a nie tym, za kogo decydują, samo-sterownym, a nie kierowanym przez prawa natury lub przez innych ludzi, jak gdybym był rzeczą, zwierzęciem lub niewolnikiem niezdolnym udźwignąć rolę człowieka, to znaczy wyznaczyć sobie własne cele i kierunki działania oraz zmierzać do ich realizacji. W tym mieści się przynajmniej część tego, co mam na myśli, kiedy mówię, że jestem istotą racjonalną i że to mój rozum odróżnia mnie jako człowieka od reszty świata. Chcę przede wszystkim być świadomym siebie jako istoty myślącej, pragnącej, działającej, ponoszącej odpowiedzialność za wybory, których dokonuje i potrafiącej wyjaśniać je przez odniesienie do własnych idei i zamierzeń. Czuję się wolny na tyle, na ile wierzę, że jest to prawdą, a zniewolonym o tyle, o ile muszę w to wątpić.
Wolność polegająca na tym, że jestem sam sobie panem, oraz wolność polegająca na tym, że inni mi nie przeszkadzają czynić, co chcę, mogą się wydawać niezbyt na pozór odległymi logicznie koncepcjami — nie bardziej różnymi niż wypowiedzenie tej samej myśli raz zdaniem
twierdzącym, raz przy pomocy zaprzeczenia. A jednak „pozytywne" i „negatywne" pojęcia wolności rozwijały się historycznie w rozbieżnych kierunkach, nie zawsze przy tym respektując zasady logiki, aż wreszcie znalazły się w bezpośrednim ze sobą konflikcie.
Można to próbować wyjaśnić tym, że całkiem nieszkodliwa zrazu metafora o rządzeniu samym sobą zaczyna żyć własnym życiem. „Jestem panem samego siebie"; „nie jestem niczyim niewolnikiem"; lecz czy nie mogę być niewolnikiem natury (jak skłonni są uważać wyznawcy Hegla i Platona)? Albo moich własnych „nieokiełznanych" namiętności? Czyż nie są to liczne odmiany tego samego gatunku „niewolnictwa" — jedne polityczne czy prawne, inne moralne albo duchowe? Czyż ludzie nie przeżywają nieraz wyzwolenia się z niewoli duchowej lub ze ślepej podległości naturze i czy w trakcie tego procesu nie uświadamiają sobie jakby rozszczepienia jaźni na panującą i uległą? Ta panująca część naszej osobowości bywa rozmaicie identyfikowana: z rozumem, z „wyższą naturą", z racjonalnym dążeniem do celów odległych, z moją „prawdziwą", „idealną" bądź „autonomiczną" osobowością albo z tym, „co we mnie najlepsze". Przeciwstawia się temu irracjonalne impulsy, niekontrolowane pragnienia, „niższą naturę", dążenie do natychmiastowych przyjemności, „empiryczną" albo „heteronomicz-ną" osobowość poddającą się każdemu porywowi pragnienia i namiętności, wymagającą surowej dyscypliny, jeśli kiedykolwiek ma dorosnąć do swej „prawdziwej" natury. Dziś te dwie osobowości można przedstawiać jako jeszcze bardziej rozdzielone; prawdziwe ja można pojmować jako coś szerszego niż jednostka (w zwykłym znaczeniu tego słowa), jako społeczną „całość", której elementem, bądź aspektem, jest jednostka: może to być plemię, rasa, wspólnota wyznaniowa, państwo, wielkie społeczeństwo żywych, umarłych i jeszcze nie narodzonych. Tę całość uznaje się za „prawdziwe" ja, które, narzucając swoją kolektywną czy też „organiczną", jednolitą wolę krnąbrnym „członkom", osiąga własną, a tym samym i ich „wyższą" wolność. Często wykazywano niebezpieczeństwo posługiwania się metaforą organizmu dla usprawiedliwienia przymusu wywieranego przez jednych ludzi na drugich, aby się wznieśli na „wyższy" poziom wolności. Język tego rodzaju zyskuje na wiarygodności, skoro uznajemy za możliwe, a czasem za usprawiedliwione, stosowanie wobec ludzi przymusu w imię jakiegoś celu (powiedzmy sprawiedliwości albo zdrowia publicznego), do którego dążyliby sami, gdyby byli bardziej uświadomieni; niestety, przeszkadza im w tym ślepota, ignorancja lub zepsucie. Łatwo mi dzięki temu wyobrazić sobie, że stosuję wobec innych przymus dla ich własnego dobra, w ich, a nie moim interesie. Twierdzę wtedy, że lepiej od nich samych wiem, czego naprawdę potrzebują. Znaczy to tyle, że nie opieraliby mi się, gdyby byli racjonalni i równie mądrzy jak ja i rozumieli swoje interesy tak, jak ja je rozumiem. Mogę jednak iść o wiele dalej — stwierdzić, że w istocie rzeczy oni dążą do tego, co ich ciemnota nakazuje im świadomie zwalczać, mają bowiem w sobie tajemną istność — uśpioną rozumną wolę albo „prawdziwy" cel — i właśnie ten twór, chociaż przeczy mu wszystko, co jawnie czują, robią i mówią, jest ich „prawdziwą" jaźnią, o której biedna empiryczna jaźń zanurzona w przestrzeni i czasie może nie wiedzieć nic lub bardzo mało, ten zaś wewnętrzny duch jest jedyną jaźnią, która zasługuje na to, aby jej życzenia były brane pod uwagę. Przyjąwszy taki punkt widzenia mogę nie liczyć się z rzeczywistymi pragnieniami ludzi i społeczeństw; mogę ich torturować, uciskać, znęcać się nad nimi w imię i dla dobra ich „prawdziwych" jaźni, gdyż ani przez chwilę nie wątpię, że niezależnie od tego, co jest prawdziwym celem człowieka (szczęście, wykonywanie obowiązków, mądrość, sprawiedliwe społeczeństwo, samorealizacja), jest to tożsame
z jego wolnością — wolnym wyborem dokonanym przez jego „prawdziwą", choć często utajoną i niemą jaźń.
Nieraz już obnażano ten paradoks. Co innego przecież jest twierdzić, że ja wiem, co jest dobre dla X, podczas gdy on sam tego nie wie; a nawet ignorować jego pragnienia dla jego dobra; a zupełnie co innego jest głosić, że eo ipso on sam to wybrał — co prawda nie będąc tego świadom, i nie ten, jakim wydaje się być w życiu codziennym, lecz racjonalna część jego osobowości, której ja empiryczne może wcale nie znać — ta jego „prawdziwa" jaźń, która rozpoznaje dobro i nieomylnie kieruje się ku niemu, skoro tylko zostało objawione. To potworne wcielanie się w innych, polegające na podstawieniu decyzji, jakie podejmowałby X, gdyby był kimś, kim nie jest — w każdym razie jeszcze nie jest — w miejsce rzeczywistych pragnień i wyborów X, leży u podstaw wszystkich politycznych teorii samorealizacji. Co innego oznacza stwierdzenie, że wolno mnie zmusić dla mojego dobra, którego nie potrafię sam dostrzec: może to niekiedy wyjść mi na korzyść, a nawet wręcz powiększyć zakres mojej wolności. Czymś innym jednak jest pogląd, że jeśli służy to mojemu dobru, to nie ma mowy o przymusie, ponieważ sam tego pragnę, czy sobie z tego zdaję sprawę, czy nie, i że jestem wolny (albo „prawdziwie" wolny), choć moje biedne, ziemskie ciało i głupi rozum stawiają desperacki opór i walczą przeciwko tym, którzy w najlepszej wierze usiłują mi narzucić swoją wolę.
Takiemu magicznemu przeobrażeniu czy też sztuczce kuglarskiej (za którą William James tak słusznie wykpiwał heglistów) poddać można, z równą niewątpliwie łatwością, „negatywną" koncepcję wolności; wystarczy, iż zasadę nieingerencji odniesiemy nie do jednostki o rzeczywistych życzeniach i potrzebach, tak jak się je normalnie pojmuje, ale do ukrytego wewnątrz niej „prawdziwego" człowieka, któremu przypisuje się dążenie do jakiegoś celu idealnego, mimo iż nie śniło się o tym ja empirycznemu. I tak jak w przypadku „pozytywnie" wolnego ja, twór ten może być powiększony do rozmiarów jakiegoś bytu ponadosobowego — państwa, klasy, narodu albo samego procesu dziejowego — i traktowany jako podmiot bardziej „realny" niż jaźń istniejąca empirycznie. Wszelako „pozytywna" koncepcja wolności jako władania samym sobą, sugerującą wewnętrzne rozdarcie jednostki, łatwiej się w rzeczy samej — tak na gruncie historii, doktryny, jak i praktyki — godziła z tym rozszczepieniem osobowości na dwie strony: z jednej transcendentny i suwerenny nadzorca, z drugiej empiryczny kłębek pragnień i namiętności, które trzeba trzymać na wodzy i poskramiać. Ten historyczny fakt miał poważne znaczenie. Świadczy on (jeśli świadectwo tak oczywistej prawdy jest potrzebne), że koncepcje wolności wywodzą się bezpośrednio z poglądów na to, czym jest jaźń, osoba, człowiek. Definicjami człowieka i wolności można dowolnie manipulować w zależności od potrzeb. Historia najnowsza wykazała z całą oczywistością, że nie jest to kwestia czysto akademicka.
Konsekwencje rozróżniania dwóch stron osobowości zarysują się jeszcze wyraźniej, jeśli rozpatrzymy dwie zasadnicze formy, jakie pragnienie samosterowności — kierowania się swoją „prawdziwą" jaźnią — przyjmowało w porządku historycznym: pierwszą, samowy-rzeczenia dla osiągnięcia niezależności; drugą, samorealizacji albo całkowitego zidentyfikowania się z jakąś szczególną zasadą czy ideałem, aby osiągnąć ten sam cel.