„Niejadek”
Autorka: Ewelina Szczepaniak, kl. Im
Historia, którą wam opowiem, zdarzyła się naprawdę. Było to 10 lat temu, gdy mieszkałam jeszcze z rodzicami w Poznaniu przy ulicy Bułgarskiej. Tamtejsza okolica była dość ciekawa, gdyż blok znajdował się niedaleko lasku Marcelińskiego. Miałam wtedy trzy latka i niewiele pamiętam z tamtego okresu, ale niektóre zdarzenia utkwiły mi w pamięci. Właśnie jedno z nich pragnę opisać…
Nadeszło lato. Rankiem słońce mocno prażyło tocząc się wysoko nad drzewami. Moja mama wcześnie wstawała i zawsze robiła coś ciekawego. Tego dnia rozwieszała bieliznę na sznurach. Lubiłam przyglądać się jej, gdy wykręcała mokre rzeczy i przerzucała przez linkę. Uśmiechnęła się do mnie, a ja wiedziałam, że teraz moja kolej. To ja byłam tą osobą, której nie mogło zabraknąć - podawałam mamie klamerki. Mama miała długie, kręcone włosy z grzywką nad oczami. Pamiętam to, bo zawsze ta grzywka podczas wieszania prania wpadała jej w oczy, a mama takim zabawnym ruchem głowy odgarniała ją na bok. Byłam wtedy malutka i czułam się szczęśliwa i potrzebna. Nawet, jeśli chodziło o takie drobiazgi jak podawanie klamerek do suszenia prania. Był to najpiękniejszy okres w moim życiu. Całe dnie spędzałyśmy z mamą bawiąc się, rysując i śpiewając. Mama często czytała mi bajki. A już najbardziej zachwycało mnie śpiewanie kołysanek przed snem.
Tego dnia po rozwieszeniu bielizny mama powiedziała:
- Ewelinko, umyj rączki. Zaraz będzie śniadanko!
Po tych słowach poszła do kuchni i podśpiewując przygotowywała śniadanie. Cały mój dobry humor prysł. Pamiętam, że strasznie nie lubiłam wtedy jeść. Mama i tata starali się jak mogli, żeby jedzenie było apetyczne. Tata z kanapek budował dla mnie pociągi, w których każda kolorowa kanapka była wagonikiem, a mama z białego serka i jajek lepiła białe myszki.
To jednak nie pomagało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że była chora na anemię i lekarze grozili rodzicom, że jeśli nie przytyję to trafię do szpitala. Teraz to rozumiem, ale wtedy nie mogłam pojąć, dlaczego zmuszają mnie do jedzenia.
Mama postawiła śniadanko na stole i zawołała mnie. Była to najokropniejsza chwila, bo wiedziałam, że i tak nic nie zjem, a mama się na mnie pogniewa. Usiadłam przy stole, zakryłam rączkami buzię i powiedziałam to, co zwykle:
- Ja jeść nie będę…
Spojrzałam na mamę i zauważyłam, że patrzy na mnie inaczej niż zwykle. Nic nie mówiąc wstała do stołu i wróciła z książką w ręce. Stwierdziła, że skoro jeść nie zamierzam, to ona przeczyta mi książeczkę, którą ostatnio dostała od koleżanki. Opowiada ona o chłopcu podobnym do mnie, który nazywał się Tadek Niejadek. Nie pamiętam, czy zrozumiałam wtedy o co chodzi w tej książce. Ale na pewno nie uwierzyłam w to, że wiatr może porwać dziecko, bo przecież codziennie chodziłam z mamą na spacer i nigdy żaden wiatr mnie nie porwał. Mimo, że już nie pamiętałam dnia, w którym zjadłabym śniadanko.
Gdy mama skończyła czytać, usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. W progu stanął tata i poprosił, żebym się szybko ubrała, to pojedziemy na działkę babci, zrywać wiśnie.
Bardzo się ucieszyłam, bo wyjazdy na działkę babci lubiłam tak bardzo, jak zabawy z mamusią. No, może tylko troszeczkę mniej. Po godzinie byliśmy już na miejscu. Babcia czekała na nas przy altance. Tatuś i babcia zajęli się zrywaniem wiśni a ja biegałam między grządkami, zrywając truskawki. Co chwilę najładniejsze z nich trafiały do mojej buźki, zamiast do koszyczka. Po jakimś czasie znudziło mnie to objadanie i usiadłam pod drzewkiem moreli. Patrzyłam jak po pachnącym pniu dreptały rzędem czarne mrówki. Zerwałam gałązkę przekwitłego bzu i bawiąc się nią patrzyłam w niebo. Podobała mi się ta zabawa, bo wymyślałam sobie różne zwierzątka z chmurek. Moją zabawę przerwał dopiero cichy śpiew pasikonika - usiadł na mojej nodze i ruszając długimi wąsami opowiadał mi o swoim życiu.
Podeszła babcia, która niechcący spłoszyła zwierzątko, które uskoczyło w trawę. Babcia przypomniała mi, że jeszcze nie zerwałam kwiatków dla mamy, więc szybko wstałam i pobiegłam zrywać te najpiękniejsze. Powietrze prawie parzyło, ale zaczął wiać delikatny wiaterek, który przyjemnie chłodził ciało. Babcia i tatuś spojrzeli w niebo i szybko zaczęli zbierać wiadra z wiśniami. Kazali mi też zebrać kwiatki i iść do furtki. Babcia cofnęła się jeszcze po parasol, który miała schowany w altance. Razem szliśmy w kierunku samochodu, a nad nami w lasku szumiały drzewa. W powietrzu wisiał ledwo słyszalny szmer. Ja szłam przodem, a tatuś i babcia obładowani wiadrami szli za mną. W pewnym momencie babcia zatrzymała się i podała mi otwarty parasol, mówiąc:
- Trzymaj go mocno w rączce, bo za chwilę będzie padał deszcz.
Kiedy doszliśmy do krzywej sosny, wiatr zawiał mocniej i szarpnął parasolem do tyłu. Mocniej chwyciłam rączkę i zmrużyłam oczy. Szłam w milczeniu i zdawało mi się, że słyszę głos wiatru:
- Porwę cię, porwę cię… - dalekim, groźnym głosem szumiał wiatr
- Dokąd, dokąd?... - cienkim głosem odpowiadał babciny parasol.
Gdzieś blisko ziemi chrupnęła nadepnięta szyszka, a spod bucika odskoczył kamyk. Zaczęłam się bać, bo wiatr wiał z taką siłą, że nie mogłam odwrócić się do tyłu. Przestałam słuchać tego, co się działo wokół mnie, zbyt byłam pochłonięta trzymaniem parasola.
Niespodziewanie wiatr dmuchnął ze zdwojoną siłą, grzbiety białych brzóz pochyliły się do ziemi. Pociemniało, zaszumiało i wydawało mi się, że słyszę głos:
- Teraz czas na zabawę… ha, ha, ha!
Po tych słowach poczułam, że unoszę się do góry. Spojrzałam w dół i dokładnie widziałam, że moje nogi oddalają się od ziemi. Czułam się dziwnie, tak jakbym nic nie ważyła - jakbym była piórkiem. Wtedy dotarło do mnie, że gdybym zjadła śniadanko, to byłabym cięższa i wiatr by mnie uniósł. Wystraszyłam się i coś we mnie krzyczało:
- Nie! Nie chcę!...Już będę jeść…
Zamknęłam oczy i wtedy przypomniałam sobie bajkę o Tadku Niejadku. Z wrażenia aż tchu mi zabrakło i zaczęłam płakać. Wypuściłam parasol z rączki i spadłam na ziemię. Leżąc na trawie patrzyłam na babciny parasol, który leciał wyżej i wyżej, zatrzymując się dopiero na gałęzi sosny. W jednej chwili wiatr się uspokoił i z nieba zaczął padać deszcz. Szybko przemokliśmy, ale nie czuliśmy chłodu. Babcia i tatuś dobiegli do mnie i podnieśli mnie z mokrej trawy. Tatuś wziął mnie na ręce i powiedział:
- Ale nas nastraszyłaś… Latać chciałaś? Może lepiej zostań pilotem, jak dziadek Rafał?
- Pewnie! - roześmiałam się - Już jestem taka lekka, że wiaterek mnie porwał!
- No, no… - mruknął tatuś.
Jedną ręką przygładził czarne włosy, pomyślał chwilę i uśmiechając się postawił mnie na ziemi. Do samochodu szliśmy lekko i szybko, żeby jak najmniej zmoknąć. Przy babci i tacie czułam się bezpieczna i rozpierała mnie duma.
Spieszyłam się i biegłam przodem bo bardzo, bardzo chciałam mamie powiedzieć co mi się przydarzyło. Gdy więc w końcu stanęliśmy w progu stanęliśmy w progu domu, rzuciłam się mamie na szyję i zaczęłam opowiadać. Mama postawiła mnie na ziemi, wzięła za rączkę i prowadząc do kuchni powiedziała:
- Cieszę się, że już nie będę musiała namawiać cię do jedzenia. Jesteś mądrą dziewczynką i zrozumiałaś, że trzeba jeść, żeby dobrze się czuć.
Od tej pory przestałam grymasić podczas jedzenia. Jeszcze parę lat miałam skłonność do anemii, ale teraz jestem już zdrowa i cieszę się, że spotkała mnie ta przygoda. A historię tą, śmiejąc się, opowiada się do tej pory w mojej rodzinie.