SARS 1, Czym jest SARS


Czym jest SARS?

Nazwa pochodzi od Severe Acute Respiratory Syndrom, czyli ciężkiego zespołu ostrej niewydolności oddechowej. Jest to nieznana do tej pory choroba, która pojawiła się w listopadzie 2002 roku w prowincji Guangdong w Południowo-Wschodnich Chinach. Kilkanaście dni temu udało się wreszcie jednoznacznie zidentyfikować mikroba odpowiedzialnego za wybuch epidemii. Okazało się, że jest to nieznany wcześniej typ koronawirusów, które u człowieka wywoływały do tej pory niegroźne przeziębienia. Pierwszymi objawami zakażenia SARS są gorączka powyżej 38( C, kaszel, duszność i trudności z oddychaniem. W Europie i Ameryce do tej pory chorowali tylko ludzie którzy niedawno powrócili z Azji Południowo-Wschodniej lub osoby które miały z nimi bardzo bliski kontakt. Do zakażenia wirusem wywołującym SARS najprawdopodobniej dochodzi poprzez drogę kropelkową. Mikrob jest wtedy przenoszony przez kropelki wydzieliny dróg oddechowych wyrzucane przy kaszlu lub kichaniu. Wirus może w ten sposób przebyć jednak tylko metr, tak więc do zachorowania konieczny jest naprawdę bardzo bliski kontakt - kiedy np. ktoś opiekuje się chorym, długo przebywa w tym samym pomieszczeniu lub ma bezpośrednia styczność z wydzielinami z jego organizmu. Eksperci podkreślają jednak, że nie można wykluczyć, że SARS może się również przenosić przez przedmioty. Aby zmniejszyć ryzyko ewentualnego zakażenia w ten sposób należy zachować standardowe środki ostrożności, a przede wszystkim myć i dezynfekować ręce. Do dzisiaj nie ma jednego, w pełni skutecznego leku ani szczepionki przeciw wirusowi wywołującemu SARS. Najlepsze do tej pory wyniki daje podawanie chorym leku przeciwwirusowego - rybawiryny. Specjaliści podkreślają jednak, że większość dotychczasowych zgonów dotyczyła osób starszych, chorujących na inne choroby lub mających obniżona odporność. Pozostali zakażeni z reguły szybko wracają do zdrowia

Koronawirus- oskarżony o wywołanie epidemii SARS

Koronawirusy swoją nazwę wzięły od białkowej aureoli w kształcie korony otaczającej pojedyncze wirusy, widocznej tylko pod mikroskopem elektronowym. Odkryto je ponad 70 lat temu, a jednak wciąż skrywają wiele tajemnic. U ludzi mikroby te są zwykle odpowiedzialne za przeziębienia przenoszone przez kaszel i kichanie. Niekiedy mogą też wywołać poważniejsze choroby dróg oddechowych. Większość z nas przeszła w dzieciństwie zakażenie jakimś koronawirusem, nawet o tym nie wiedząc. Jeżeli później nasza odporność ulegnie osłabieniu (np. po ciężkiej chorobie), wirus może zaatakować powtórnie. Zupełnie inaczej jest u zwierząt. Psy, koty czy króliki są atakowane przez niektóre gatunki koronawirusów wywołujące ciężkie zapalenia płuc, otrzewnej, jelit czy wątroby. Być może jakaś zwierzęca odmiana wirusa "przeskoczyła" na człowieka, wywołując obecną epidemię. Nagła zmiana nosiciela mogła wywołać powstanie całkiem nowego podtypu wirusa. Takiego, który - w przeciwieństwie do "oswojonych" ludzkich kuzynów - wywołuje u ludzi ciężki zespół ostrej niewydolności oddechowej. Jeżeli okaże się to prawdą, może oznaczać początek prawdziwych kłopotów. Dlaczego? Bo po pierwsze, koronawirusy bardzo trudno wykryć i wyizolować z organizmu chorego. Po drugie, nie ma obecnie leków, które mogłyby zniszczyć tego wirusa. Leczenie ogranicza się do łagodzenia objawów. Nie istnieje również szczepionka zabezpieczająca przed zakażeniem

Wciąż mamy więcej pytań niż odpowiedzi na temat tajemniczej epidemii. Postaraliśmy się wyjaśnić najbardziej palące kwestie

Czy istnieje zagrożenie dla Polski? Nasze służby medyczne nie zanotowały żadnego podejrzanego przypadku. Wzmożonym nadzorem objęte są lotniska i pasażerowie powracający z Azji.

Kto choruje? W większości przypadków spoza Azji osoby, które niedawno stamtąd przybyły, ich rodziny oraz personel medyczny opiekujący się chorymi.

Jak można się zakazić? Wyłącznie w wyniku bezpośredniego kontaktu z wydzielinami (plwociną, potem).

Jakie są objawy zakażenia? Przypominają zapalenie płuc, a w terminologii medycznej określa się je jako ciężki zespół ostrej niewydolności oddechowej (w skrócie SARS od Severe Acute Respiratory Syndrom). Chorzy skarżą się na: wysoką gorączkę, kaszel, bóle głowy, utratę apetytu, sztywność mięśni, wysypkę, biegunkę.

Czym się leczyć? Stan pacjentów poprawia jedynie podłączenie do respiratora i podawanie im leków wzmacniających organizm, sterydów oraz środków rozrzedzających wydzielinę z dróg oddechowych. Powszechnie stosowane leki przeciwwirusowe i antybiotyki nie pomagają.

Czy podróże do Azji są bezpieczne? Nie ma oficjalnego zakazu, jednak specjaliści odradzają na razie podróże w tamtym kierunku.

Co wywołało epidemię? Nie udało się dotąd znaleźć sprawcy. Nie wiadomo, czy jest nim wirus, bakteria, czy chlamydia. Raczej nie jest to żaden ze znanych wirusów grypy. Prawdopodobnie nie powtórzy się najczarniejszy scenariusz na miarę pandemii hiszpanki z 1918 roku.

Czy chorobę mógł wywołać jakiś całkiem nowy, nieznany mikrob? Tak. Możliwość taką dopuścili wczoraj zarówno prof. Anthony Fauci z Amerykańskiego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych, jak i dr David Heymann z WHO. Jeszcze kilkanaście lat temu wielu naukowców było przekonanych, że odkryto wszystkie możliwe drobnoustroje powodujące choroby zakaźne. O tym, jak bardzo się mylili, świadczy odkrycie wirusa Hendra (1994-95 r.) oraz wirusa Nipah obwinianego o śmierć 105 mieszkańców Malezji (1998-99 r.).

Czy to możliwe, aby za tą epidemią stali bioterroryści? Nie. Większość ekspertów to wyklucza. Epidemia pojawiła się w sposób naturalny - nie jest wynikiem zamierzonego działania człowieka.

Gdzie dotarła epidemia? Zachorowania odnotowano już na wszystkich kontynentach. Najwięcej w Chinach i Wietnamie. W Europie do tej pory doniesiono o zachorowaniach we Francji, Niemczech, Słowenii, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii

Gość z hotelu Metropol. Wirus SARS szaleje w Hongkongu

0x01 graphic
 Maria Kruczkowska 10-04-2003, ostatnia aktualizacja 09-04-2003 12:56

Tak mogłoby wyglądać miasto po ataku biologicznym. W pierwszych dniach epidemii brano pod uwagę i taką ewentualność

Najlepsze są maseczki model N100. Używają ich lekarze z oddziałów intensywnej terapii, na których leżą chorzy na nietypowy zespół zapalenia płuc wywołany wirusem SARS. Niezły jest też model N95, który dokładnie osłania twarz. Lżejsze maski, które zobaczyć można na ulicach, stadionach, lotniskach Hongkongu, mogą co najwyżej poprawić samopoczucie zdrowych. Albo spotęgować ich lęk. W autobusach i metrze w Hongkongu pasażerowie najbardziej boją się, że za chwilę usłyszą czyjeś kichnięcie albo kaszel.

Na lotnisku Czang Kaj-szeka w Tajpej, stolicy Tajwanu, innego azjatyckiego kraju dotkniętego epidemią, otoczył mnie rój zamaskowanych pasażerów i pracowników obsługi. Ludzie czekający na samolot starają się siadać jak najdalej od siebie. Nie rozmawiają.

Zaczęło się w Metropolu

Wiadomo, że był chińskim lekarzem, miał 65 lat, przyjechał w lutym z Kantonu do Hongkongu w odwiedziny do krewnych. Zamieszkał na dziewiątym piętrze hotelu Metropol. 21 lutego zgłosił się do szpitala Prince of Wales. Lekarzom powiedział, że jest chory na ciężką, zakaźną chorobę, prosił o maseczkę i zamk-nięcie za podwójnymi drzwiami w izolatce o obniżonym ciśnieniu powietrza To miało zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa na terenie szpitala. Opowiedział, że zaraził się od chorych w Kantonie. W Hongkongu wszyscy wiedzieli, że w sąsiedniej prowincji od stycznia grasuje nieznana choroba. Dopiero po śmierci lekarza wyszło na jaw, że w południowych Chinach, jednej z wylęgarni światowych epidemii, ludzie chorowali już od listopada ubiegłego roku, a władze ukrywały to, że chorych jest coraz więcej. Gdy chiński lekarz umierał, Hongkong jeszcze nie wiedział, że to najważniejsza z wiadomości dnia, tygodnia, miesiąca... Miasto jak zawsze robiło pieniądze i wydawało je z fasonem, martwiło się sytuacją na rynku nieruchomości i pocieszało, że rok 2003, chiński rok Barana, ma być wreszcie lepszy niż poprzedni.

Sześciu z dziewiątki

W Chinach czwórka przynosi pecha - "cztery" wymawia się tak samo jak "śmierć". Dlatego w wielu szpitalach nie ma czwartego piętra. W Metropolu pechowe okazały się szóstka i dziewiątka. Zachorowało sześciu gości z dziewiątego piętra, z Kanady, USA i Singapuru.

Poza gośćmi hotelu chiński lekarz zaraził 26-letniego pracownika lotniska. Tym razem szpital Prince of Wales nie rozpoznał choroby i położył chorego na ogólnej sali. Mężczyzna zaraził 34 osoby - lekarzy i pielęgniarki.

12 marca choroba wyruszyła z Hong-kongu. Do szpitala w Hanoi trafił 47-letni amerykański biznesmen chińskiego pochodzenia, który przyleciał z Hongkongu, zahaczając po drodze o Szanghaj. Jak zdołał się zarazić, nie ustalono. Być może spędził noc w Metropolu. Już w samolocie poczuł się źle. Prosto z lotniska został odwieziony do miejscowego szpitala dla cudzoziemców. Stamtąd w stanie ciężkim wrócił do Hongkongu. 13 marca zmarł. Zanim odleciał z Hanoi, zdążył zarazić lekarzy i pielęgniarki - 20 osób. Szpital trzeba było zamknąć.

Dzień przed śmiercią amerykańskiego biznesmena Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła globalny alert w związku z doniesieniami o przypadkach nietypowego zapalenia płuc w Wietnamie, Hongkongu i Chinach. W ciągu następnych dni zaczęły się sprawdzać słowa profesora Josh-uy Lederberga z nowojorskiego Uniwersytetu Rockefellera o "globalizacji chorób za sprawą globalizacji gospodarczej". W Hongkongu krzyżują się międzynarodowe trasy lotnicze. Samolotami, które stamtąd startują, SARS powędrował w świat.

78-letnia obywatelka Kanady mieszkała w Metropolu z córką. Po powrocie do kraju zaraziła swojego lekarza domowego i cztery inne osoby. Trzy dziewczyny z Singapuru trafiły wkrótce do szpitala, gdzie zaraziły 12 osób.

Strach

W Hongkongu wciąż było spokojnie. Dawna brytyjska kolonia, od 1997 roku zjednoczona z autorytarnymi Chinami, ufa swej służbie cywilnej jeszcze brytyjskiego chowu. Minister zdrowia Specjalnego Regionu Administracyjnego zapewnił, że o żadnej epidemii nie ma mowy. Przypadków zachorowań jest niewiele, problem dotyczy głównie personelu medycznego jednego szpitala, który - by nie roznosić choroby - nie wychodzi na zewnątrz.

Tego spokoju nie czuli lekarze z Prince of Wales, do którego kierowano wszystkie przypadki SARS. Od początku epidemii dr Tom Buckley rozsyłał pocztą internetową swój dziennik do 1500 lekarzy z oddziałów intensywnej terapii na świecie. 21 marca zapisał: "Szefowa pielęgniarek poinformowała mnie, że odchodzi. Paraliżuje ją strach. Władze minimalizują zagrożenie, zapewne ze względów ekonomicznych".

List z 18 marca: "Byliśmy bliscy paniki, gdy okazało się, że zachorowały dwie kolejne pielęgniarki. Po raz pierwszy zacząłem się bać. Zasnąłem na podłodze w mojej dyżurce. Gdy dzieci spały, wpadłem do domu wziąć prysznic. Nie wyślę ich do szkoły, dopóki nie będę pewny, że wirus nie rozprzestrzenia się w mieście".

19 marca: "Wczoraj [po przyjęciu 24 pacjentów z SARS] byłem już przerażony na dobre. W całym szpitalu panuje lęk". W kolejnych listach pisał o swoim wyczerpaniu, o rezygnacji - ze względów bezpieczeństwa - ze wspólnych posiłków, o dręczących pytaniach, co dalej.

Tymczasem Hongkong żył normalnie. Aż do chwili, gdy zachorował dr William Ho, a strach rozpełzł się po mieście.

To nie "hiszpanka"

23 marca doktor Ho, odpowiedzialny za ochronę zdrowia w Hongkongu, w tym walkę z epidemią, został przyjęty do szpitala z ostrymi objawami SARS. Był jedną z osób, które uspokajały miasto, żywym dowodem na to, że jeśli przestrzega się zasad bezpieczeństwa (nakłada maseczkę, odwiedzając w asyście kamer chorych na SARS), jest się bezpiecznym. A jednak Doktor Sytuacja-Jest--Pod-Kontrolą nie potrafił się uchronić przed zarazkiem.

Na świecie zanotowano już wtedy 400 przypadków SARS, w tym 12 zgonów (nie licząc Chin kontynentalnych, które 10 lutego przyznały się do 305 zachorowań i pięciu śmiertelnych przypadków, ale do niedawna utrzymywały, że to nie SARS). Laboratoria epidemiologiczne z 11 krajów tym razem zaczęły dzielić się informacjami. Nie tak jak w wypadku AIDS, gdy zazdrośnie strzegły swoich odkryć. Dzięki temu szybko doszło do pierwszych ustaleń. Najpierw winnym miał być mikrob z rodziny Paramyxoviridae. Potem podejrzenie padło na mutację koronawirusa, niegroźnego zarazka wywołującego przeziębienie. Była to wiadomość dobra i zła zarazem. Dobra, bo wykluczała podejrzenie, że SARS to kolejna "hiszpanka", powtórka grypy, która po I wojnie światowej pochłonęła więcej ofiar niż walki. Zła, bo nadal nie wiadomo, jak sobie radzić z wirusem.

Władze miasta, które nigdy nie zasypia, musiały przyznać, że nie wszystko jest pod kontrolą. Mieszkańców metropolii, w której trzeba nieustannie przyśpieszać, by nie wypaść z peletonu, proszono, by uważali na siebie. Ich prawem, ba, obowiązkiem, stało się pozostawanie w domu przy pierwszych oznakach przeziębienia, nieposyłanie dzieci do szkoły po pierwszym kichnięciu. Jedynym bezpiecznym miejscem stał się własny dom, do którego wraca się szybko po pracy i ogląda telewizję, a w niej co wieczór występują gadające głowy - w maseczkach.

W tym samym czasie w prowincji kantońskiej, z której najprawdopodobniej pochodzi wirus SARS, mieszkańcy żyli w błogiej nieświadomości. "SARS to problem dla Nowego Jorku i Tajwanu, nie dla Kantonu" - zapewniał pracownik kantońskiego lotniska. Skąd wie? Bo w telewizji z Hongkongu co wieczór mówią tylko o epidemii. A w lokalnej telewizji ani słowa.

Świat zza maski

Zarazić się można jedynie przez bezpośredni i bliski kontakt z chorym - uspokajała Światowa Organizacja Zdrowia. Ale kiedy dziewięciu mieszkańców Hongkongu, którzy polecieli z wycieczką do Pekinu, wróciło 19 marca i po kilku dniach zachorowało na SARS, miasto przestało w to wierzyć. Wkrótce potem okazało się, że tym samym samolotem linii Air China leciał 73-letni mężczyzna chory na SARS. Jeden chory zaraził cały samolot!

Ze sklepów Hongkongu zaczęły znikać błyskawicznie ocet i maseczki lekarskie. Na ulice wyszli sprzedawcy maseczek dla dzieci, po 1,30 USD, z bohaterami bajek Disneya. Chińska mafia zabrała się do produkcji masek z logo Armaniego, Versace, Nike. Wykupywano też waciki i alkohol, by przemywać klamki, przyciski, domofony, wszystko, na czym mogły być wirusy. Na panice zarabiają firmy, które kontrolują systemy klimatyzacji.

Hongkong stanął przed wyborem: z maseczką czy bez? Pracownicy McDonaldów noszą je, by wzbudzić zaufanie klientów. Taksówkarze mimo lęku postanowili ich nie wkładać, by nie odstraszać klientów.

Demokratyczni deputowani domagali się, by maseczki wkładali przedstawiciele administracji, dzieląc ogólną niewygodę. Administracja odmówiła, tłumacząc, że nie może odstraszać oficjalnych gości. Przez jakiś czas demokraci upierali się, że maseczki mogą też ochronić mieszkańców przed metodami ograniczenia epidemii zagrażającymi swobodom obywatelskim (kwarantanna). Milkli w miarę, jak sytuacja stawała się coraz groźniejsza.

Omijajcie Hongkong

Rolling Stonesi ze względu na SARS odwołali koncerty w Chinach. Po wiadomości o epidemii zaczął się wręcz wyścig odwoływania i przekładania terminów spotkań i konferencji. Hongkong traci zaufanie świata, straty linii lotniczych (już teraz o 20 proc. rezerwacji mniej), hoteli i restauracji liczone są w milionach dolarów. W piątek nowy premier Chin Wen Jiabao zapewniał jednak, że Chiny są zdrowe i zapraszają turystów. Ale Stany Zjednoczone i Kanada poradziły swym obywatelom, by nie jeździli do Hongkongu, południowych Chin i do Wietnamu. Ich śladem poszły kolejne państwa (polskie MSZ wystosowało ostrzeżenie dla podróżnych 20 marca). 2 kwietnia również Światowa Organizacja Zdrowia oficjalnie wezwała, by omijać Hongkong i południowe Chiny.

1 kwietnia w internecie pojawiła się wiadomość (jako strona tytułowa popularnego dziennika "Mingbao"), że miasto zostało oficjalnie uznane za "zainfekowane", a jego władze podały się dymisji. Wybuchła panika. Wykupywano zapasy. Władze tego samego dnia wysłały 6 mln SMS-ów dementujących wiadomość. Wkrótce złapano autora dowcipu, 14-latka, który skopiował internetową stronę tytułową dziennika i dla draki wpisał w nią sensacyjny tytuł. Prima aprilis!

Niektórzy ekonomiści już teraz mówią, że jeśli epidemii i paniki nie uda się opanować w najbliższym czasie, skutki dla gospodarki mogą być równie poważne co kryzys azjatycki z lat 1997-98. Analitycy dają SARS dwa miesiące. Jeżeli nie zniknie lub nie znajdzie się sposobu, by z nim walczyć, gospodarka byłej kolonii brytyjskiej nie wyjdzie z tego cało.

Zwolnione obroty

Gdy w piątek 28 marca zachorował jeden z pracowników HSBC, najwięk-szego banku Hongkongu, dyrekcja odesłała na urlop 30 pracowników i zamknęła część swej głównej siedziby. Dezynfekcja! Dyrekcja banku uruchomiła awaryjny plan, przygotowany na wypadek ataku terrorystycznego czy klęski żywiołowej. Otwarto należący do banku zapasowy budynek na drugim krańcu portu, gdzie przeniosło się 50 maklerów.

27 marca szef władz wykonawczych Hongkongu, gruby, dobroduszny Tung Chee-hwa, zapowiedział w telewizji, że władze będą zmuszone zamknąć na tydzień szkoły i wprowadzić kwarantannę wobec 1600 osób, które miały kontakt z chorymi. W gazetach pytano, jak to się dzieje, że już od kilku dni wnuki Tunga zostają w domu, choć inne dzieci są nadal narażone na zakażenie.

Od 29 marca milion uczniów nie chodzi już do szkoły i nie będzie chodzić do Wielkanocy.

Strach w Amoy Gardens

W poniedziałek 31 marca pod blok E na osiedlu Amoy Gardens podjechały karetki sanitarne. Z pierwszych wysiedli zamaskowani lekarze. Ekipy lekarskie chodziły od mieszkania do mieszkania. 37-piętrowy apartamentowiec okazał się siedliskiem SARS. 107 przypadków w jednym bloku. Przerażeni sąsiedzi ujrzeli, jak pięć zarażonych rodzin jest wyprowadzanych ze swoich mieszkań. Wywieziono ich do ośrodków wypoczynkowych za miastem zamienionych w obozy kwarantanny. Akcja nie była zaskoczeniem, mieszkańców bloku E uprzedzono, dlatego część z nich uciekła do rodzin albo znajomych. Są poszukiwani.

W jaki sposób zaraził się cały blok mieszkalny? Przez klimatyzację, kanalizację? We wtorek pojawiła się wersja, że chorobę przenoszą karaluchy. Zlokalizowano też kolejne ognisko choroby na przedmieściach Hongkongu. Początkowo WHO twierdziła, że można się zarazić tylko przez częsty kontakt z chorym, dziś przypuszcza się, że zarazki przenoszą się powietrzem i mogą pozostać przy życ
iu poza organizmem nosiciela nawet dwie-trzy godziny.

Gdy zabraknie lekarzy

Od dwóch tygodni w szpitalach Hongkongu otwarte są tylko oddziały, w których ratuje się ludzkie życie. W jednym z nich, w którym leży 100 chorych z SARS, personel zaraża się tak szybko, że już dziś brakuje lekarzy. Według czarnego scenariusza do końca kwietnia dla zarażonych SARS może być potrzebne 3000 łóżek.

Hitoshi Oshitani, przedstawiciel Światowej Organizacji Zdrowia, powiedział ostatnio, że koronawirus, który wywołuje SARS, wydaje się przenosić łatwiej niż wirus Ebola. Jest jednak mniej śmiertelny, bo umiera tylko 4 proc. zarażonych. W Hongkongu 8 kwietnia chorowało 880 osób, zmarły 22. Na świecie chorowało 2749 osób, zmarło ponad 100. Władze Hongkongu, powołując się na ekspertów zapewniają, że epidemia zostanie opanowana do końca kwietnia. Jednak dr Samson Wong, mikrobiolog z uniwersytetu w Hongkongu, przewiduje, że w ciągu dwóch lat co najmniej 80 proc. mieszkańców miasta zostanie zainfekowanych.

SARS - wirus nie umiera

Jakiś nowy wirus, taki jak SARS, musiał się wcześniej czy później pojawić. To wynikało z praw statystyki - mówi profesor Jacek Juszczyk

Artur Włodarski: Czy zaskoczyła Pana epidemia SARS?

Prof. Jacek Juszczyk, specjalista chorób zakaźnych z Akademi
i Medycznej w Poznaniu: Nic a nic.

Takim wyznaniem może Pan zirytować niejednego czytelnika.

- Niby czemu?

Bo wielu sądzi, że w XXI wieku coś takiego nie powinno się zdarzyć. Patrzą w telewizor i pytają: co ci naukowcy robią? Jak mogli do tego dopuścić? Nie tak miało być...

- A ja wtedy wskażę na pana i powiem, że to wina dziennikarzy. Zbyt wcześnie otrąbili sukces w leczeniu chorób zakaźnych.

Uwierzyliśmy ekspertom.

- Ludzie często słyszą to, co chcieliby usłyszeć. Ale zgoda - nie mówię, że naukowcy są bez winy. Niejedna "cudowna broń" z czasem obracała się przeciwko nam, jak choćby DDT [wycofany z użycia środek owadobójczy, bardzo szkodliwy dla ludzi i zwierząt - red.]. Albo stępiło się jej ostrze, co widać po...

Antybiotykach?

- Właśnie. Wie pan, że są już bakterie, których nie ma czym leczyć? Ledwie dwa, trzy lata po wprowadzeniu w latach 40. penicyliny wykryto szczepy opornych drobnoustrojów. Bodajże w "Science" przed trzema laty ukazał się nawet artykuł pod znamiennym tytułem "Koniec ery antybiotyków?". Wszystko przez to, że bakterie potrafią się przed nimi sprawnie bronić, a poza tym tymi lekami nadmiernie szafowano, co trwa do dziś.

By nie być posądzonym o defetyzm, wspomnijmy szybko o sukcesach. Wirus HIV, choć trzyma się mocno, nie jest tak groźny jak kiedyś.

- Fakt. Dzięki terapii wielolekowej coraz więcej nosicieli żyje z nim po kilkanaście lat. Już nie budzi paniki jak na początku, kiedy nawet podanie ręki choremu było aktem brawury. Ale muszę pana zmartwić: pojawia się coraz więcej szczepów wirusa HIV całkiem opornych na niektóre ze stosowanych obecnie 16 leków.

Naukowców to nie martwi?

- Martwi. Ale nie dziwi. To nie są rzeczy, które mogą nas zaskoczyć. Nas może zastanowić jedynie casus danego wirusa - skąd się wziął, jak wygląda i czym jest. A nie to, że jest. Bo wirusy były, są i będą. Nie wyobrażam sobie wytępienia wirusów. Ani ucieczki przed nimi. Nawet na inną planetę.

Nigdy się od nich nie uwolnimy?

- Jeśli pan sądził inaczej, to przepraszam.

Niech Pan przynajmniej powie, że są nam do czegoś potrzebne.

- Myślę, że spokojnie moglibyśmy się bez nich obyć.

To może chociaż korzystnie wpłynęły na bieg historii?

- Że wpłynęły - to pewne. A czy korzystnie? Zależy dla kogo. Hiszpańskim konkwistadorom pomogły podbić Meksyk i Peru, Portugalczykom - Brazylię, a Francuzom i Anglikom - Amerykę Północną i Australię. W obu Amerykach przywleczona z Europy ospa dosłownie zdziesiątkowała tubylców. Czasem na wyraźne życzenie najeźdźców, którzy np. z premedytacją podrzucali Indianom zakażone koce, jak w 1763 r. w Pensylwanii.


Podczas wojny prusko-francuskiej w latach 1870-71 ospa zabiła po stronie pruskiej 300, a po francuskiej aż 23 tys. żołnierzy. Przyczyną tak jaskrawej asymetrii były szczepienia - w przeciwieństwie do pruskich francuscy dowódcy nie uznali za stosowne zabezpieczyć swych żołnierzy.

Książki są pełne tego rodzaju przykładów. Jeszcze w 1903 r. południowoamerykański szczep Indian Cayapo został zdziesiątkowany ospą przywleczoną przez misjonarza, który zapragnął pracować z Indianami. Efektem jego 15-letniej "misji" był spadek liczebności plemienia z 8 tys. do 500 osób.

A bywało, że ginęli wszyscy miejscowi. Na przykład w 1492 r., kiedy Kolumb przybył na Hispaniolę (dzisiejsze Haiti), żyło tam osiem milionów tubylców, a już w 1535 r. nie było ani jednego.

Dlaczego Europejczycy zarażali Indian, a nie odwrotnie?

- Bo na Starym Kontynencie "przećwiczyli" już niejedną epidemię. Prócz bagnetów przywlekli ze sobą cały repertuar wirusów. A skąd te wirusy? Ze zwierząt. Zwierzęta są niewyczerpanym źródłem drobnoustrojów, z których wiele przeskoczyło na ludzi. A ponieważ w owych czasach fauna była nieporównanie bogatsza po naszej stronie Atlantyku, to i wirusów było tu więcej. Biedni Indianie nie mogli "zrewanżować się" swoimi wirusami, bo ostatnie zlodowacenie sprzed 13 tys. lat mocno zubożyło tamtejszą faunę. Nieświadomi tego wszystkiego tubylcy sądzili, że giną, bo Bóg białych jest silniejszy od indiańskiego.

Gdyby wiedzieli, jak mały jest sprawca ich niedoli... No właśnie - czym jest wirus?

- Noblista Peter Medawar stwierdził kiedyś, że to "drobina kwasu nukleinowego owinięta w kłopot". Tą drobiną jest DNA lub RNA, a "kłopotem" - otoczka białkowa.

Dlaczego tak trudno je zwalczać?

- Z dwóch powodów. Po pierwsze, bardzo szybko się zmieniają. Zwłaszcza te z RNA, zwane retrowirusami. Retrowirusy wykorzystują enzym, który przy kopiowaniu materiału genetycznego popełnia błędy. Każdy błąd to mutacja. A im częściej wirus się mutuje, tym szybciej uodparnia się na istniejące leki. Można wręcz powiedzieć, że HIV czy HCV (wywołuje zapalenie wątroby typu C) to nie jeden, ale mnóstwo spokrewnionych wirusów.

Druga przyczyna to brak własnego metabolizmu. Stosując lek, musimy dobrać taką jego dawkę, by wyłączyć metabolizm wirusa, a nie komórki, w której siedzi. Krótko mówiąc, trzeba uważać, by nie wylać dziecka z kąpielą. Z bakteriami można się rozprawić o wiele łatwiej przez to właśnie, że w olbrzymiej większości są samowystarczalne.

Obie te cechy tłumaczą mniej więcej, dlaczego nie ma w pełni skutecznych szczepionek przeciwko np. wirusom HIV czy HCV. Obawiam się, że z wirusem SARS może być podobnie - najprawdopodobniej jest to jakiś szybko mutujący retrowirus.

Czy szybkość mutowania przekłada się na tempo zabijania?

- Niekoniecznie. Wirusy stosują dwie przeciwstawne strategie. Pierwsza polega na bardzo szybkim działaniu, które kończy się rychłą śmiercią zaatakowanego. Tak postępują wirusy gorączki krwotocznej (Hanta, Ebola, czy Lassa). W drugiej starają się towarzyszyć nam jak najdłużej. Wirus HIV może przez dziesięć lat nie dawać żadnych objawów. Równie cierpliwy i wierny jest sprawca opryszczki (Herpes). Kto raz zaraził się którymś z tych wirusów, nie pozbędzie się ich nigdy.

Bardziej niebezpieczne są...

- Te drugie. W przypadku pierwszych chory nie ma ani sił, ani czasu, by rozprzestrzenić chorobę.

Kiedy pojawiają się epidemie? Czy są jakieś cykle wieloletnie?

- Do niedawna wielkie pandemie grypy pojawiały się w dość regularnych, mniej więcej 20-letnich odstępach. Teraz mocno zachwiały nimi szczepienia ochronne.

Ta cykliczność wynikała z następstwa pokoleń - każde kolejne musiało w końcu zachorować, bo tylko tak mogło się uodpornić. A kiedy już się uodporniło, przez jakiś czas był spokój. W ten sposób dość trafnie da się przewidzieć sezonowy wzrost zachorowalności na dobrze znane wirusy, np. różyczkę czy świnkę. Wobec nowych jesteśmy bezradni. Potrafią wyskoczyć jak diabeł z pudełka.

Albo jak SARS z Chin.

- Jakiś nowy wirus musiał się pojawić. To wynikało ze statystyki. W ostatnich 30 latach dało o sobie znać ponad 20 nowych patogenów. Tempo jest więc szybkie i nie ma powodu oczekiwać, by nagle spadło.

Z drugiej strony można się zastanawiać, czy drobnoustrój powodujący SARS rzeczywiście jest nowy. Stawiany na czele listy podejrzanych koronawirus nie jest żadną nowością. Dość powiedzieć, że około 20 proc. dzieci ma przeciwko niemu przeciwciała. Koronawirusy do tej pory powodowały katar, zapalenie gardła i rzadko zapalenie płuc i mięśnia sercowego. Jeżeli SARS powoduje koronawirus, to uległ on uzjadliwieniu. Chyba że... Chyba że epidemii nie powoduje koronawirus. A to oznaczałoby, że postawiliśmy na niewłaściwego konia. Być może sprawcą całego zamieszania jest całkiem inny patogen, a koronawirus tylko mu towarzyszy.

Skąd się biorą nowe wirusy?

- Źródeł jest kilka. O zwierzętach już wspomnieliśmy. Biorąc pod uwagę długą tradycję naszych kontaktów z bydłem, trzodą, ptactwem, gryzoniami i insektami, musimy przyjąć do wiadomości, że jesteśmy nieustannie bombardowani przez żyjące w nich drobnoustroje. I tak: bydłu zawdzięczamy gruźlicę i ospę prawdziwą, świniom i kaczkom - grypę, a pewnej małpie afrykańskiej - wirusa HIV.

Druga z przyczyn - mutacje wirusa, które warunkują zmianę jego zachowania: czasami osłabienie, a czasami wzrost zjadliwości. Aby doszło do takiej sytuacji, wystarczy, by np. dwa wirusy wymieniły się materiałem genetycznym. A skutki? Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby któregoś dnia wirus HIV mógł się przenosić przez komary lub drogą kropelkową. Nikt nie zapewni, że tak się nie stanie. Najgorszą rzeczą jest przekonanie, że żaden czarny scenariusz nie ma szans realizacji.

Wreszcie trzecią, ale nie ostatnią przyczyną są nasze zabawy z łańcuchem pokarmowym. Kiedy członkowie nowogwinejskiego plemienia Fore zaczęli jeść mózgi swych przodków, pojawiła się śmiertelna choroba kuru. A kiedy hodowcy zaczęli skarmiać bydło mięsem owiec - BSE. I kanibale, i mięsożerne z konieczności krowy przypłacili to śmiertelnymi chorobami powodowanymi przez nieznany wcześniej czynnik infekcyjny (samonamnażające się białko zwane prionem) upodabniający ich mózgi do szwajcarskiego sera. Jeśli będziemy gwałcić podstawowe prawa przyrody decydujące np. o tym, kto kogo zjada - skutki będą opłakane.

Nie wiem, czy był pan kiedyś na fermie kurzej. Ja byłem. Wyszedłem zdruzgotany. W jednej chwili uwierzyłem, że zjedzenie jajka surowego czy niedogotowanego może się wiązać z wielkim ryzykiem.

A może nowe wirusy nie tyle się pojawiają, co są odkrywane?

- Bóg raczy wiedzieć, ile czeka na odkrycie. W końcu kilka poznaliśmy przez kompletny przypadek, że wspomnę tylko o wirusie zapalenia wątroby typu B. Tak naprawdę jego odkrywca Baruch Blumberg szukał czegoś innego. Aby mieć bardziej zróżnicowany materiał, sprowadził sobie próbkę krwi Aborygena. Traf chciał, że nosiciela wirusa B. Ale o tym dowiedział się dopiero wówczas, gdy zachorowała mu laborantka. Gdyby nie zakaziła się krwią albo gdyby Aborygen nie był zarażony - Blumberg nie dostałby Nobla, a wirus zapalenia wątroby typu B czekałby dłużej na swego odkrywcę.

Wyobraźmy sobie, że chcąc przejąć Ziemię we władanie, kosmici postanawiają spreparować wirusa, który wykończyłby nasz gatunek. Jakie cechy powinien mieć taki idealny wirusowy morderca?

- Musiałby przenosić się drogą oddechową. Ponieważ średnio 16 razy na minutę zasysamy do płuc nową porcję powietrza, złapanie infekcji byłoby kwestią czasu.

Powinien prowokować reakcje, które ułatwiałyby roznoszenie mikroba. Kaszel czy biegunka, uznawane przez nas za objawy chorobowe, są w istocie wykształconymi w toku ewolucji sposobami pozyskiwania nowych ofiar.

Hipotetyczny superwirus musiałby pozostawać niewykryty przez nasz układ odpornościowy niczym niewidzialny dla radarów samolot Stealth.

Jego podstępną misję ułatwiłaby też wysoka cytopatogenność, a wi
ęc zdolność do uśmiercania zaatakowanej komórki. Np. komórki centralnego układu nerwowego.

Dlaczego epidemie wygasają?

- Istnieje coś takiego jak odporność stadna. Wiadomo, że jeśli w populacji jest określony odsetek ludzi odpornych, to wirus nie jest w stanie się utrzymać. W wystarczająco licznych populacjach może albo przejść na tzw. bezobjawowe nosicielstwo, czyli schronić się w ustroju człowieka, który nie będzie z tego powodu odczuwał specjalnych dolegliwości, albo wywołać chorobę lub śmierć najbardziej wrażliwych osób. Jeśli wirus na dobre zagnieździ się w populacji, to z pokolenia na pokolenie odporność na niego będzie rosnąć.

Przepraszam za pytanie, ale... dlaczego nie jesteśmy odporni na wszelakie choroby?

- Otóż to! Skoro decydujące o naszej odporności geny zgodności tkankowej są tak uniwersalne, że potrafią rozpoznawać wszelkich nieproszonych gości i starać się ich neutralizować, to czemu w ciągu dziesiątek tysięcy lat ewolucji nie zapewniły nam całkowitej odporności? Odpowiedź: aby uniknąć niszczenia własnych tkanek, śmierci organizmu, a w konsekwencji - zagłady gatunku. Zbyt czuły układ odpornościowy miałby problemy z rozróżnieniem swoje - cudze. Broniąc nas przed inwazją z zewnątrz, nie może poświęcać naszych komórek i tkanek. Do dziś doskonale pamiętam wszystkie przypadki zakażeń wirusem B zapalenia wątroby u osób, które zapadły w śpiączkę i zginęły. A dlaczego pamiętam? Bo było ich mało - większość pacjentów wychodzi z tego bez szwanku. Akurat ci zginęli, bo - paradoksalnie - za szybko likwidowali wirusa. Bo reakcja układu odpornościowego na obecność wirusa, który zagnieździł się im w wątrobie, przekraczała możliwości regeneracji tego narządu. Dlatego leczenie chorób autoimmunologicznych wymaga niejako ogłuszenia układu odpornościowego.

Dlaczego niektórzy są bardziej, a inni mniej podatni na choroby zakaźne?

- Zacznijmy od wieku. Najmniej odporne są noworodki i staruszkowie, bo ich układ odpornościowy albo się jeszcze rozwija, albo już zanika. Nie bez znaczenia są warunki życia. Najbardziej powszechną przyczyną osłabienia odporności jest głód. Alkoholicy poprzez pewne zmiany immunologiczne są dla patogenów łakomym kąskiem, a palacze częściej chorują od niepalących.

No i geny. Im większe zróżnicowanie genetyczne rodziców, tym bardziej odporne dzieci.

Ale nie tylko. Badania profesora Jerzego Trzeciaka wykazały, że mniej więcej co setny Polak jest niezwykle odporny na zarażenie wirusem HIV. Taki jednoprocentowy odsetek niepodatnych cechuje wszystkie północnoeuropejskie społeczeństwa. O czym to świadczy? Że mieszkańców tej części globu musiał kiedyś zaatakować drobnoustrój przypominający HIV i uśmiercający znaczącą część populacji. Przeżyli najodporniejsi, a pamiątką po tamtej epidemii jest brak pewnego czynnika niezbędnego do zakażenia komórki przez HIV. Nie ma go m.in. u co setnego Polaka, Bałta czy Skandynawa.

Skoro wirus mógł wpływać na bieg historii, to dlaczego nie pierwszy jego nosiciel? "Pacjentem zero" w przypadku wirusa HIV był najprawdopodobniej kanadyjski steward homoseksualista mający "na koncie" 2500 partnerów. W przypadku wirusa SARS - skromny chiński pracownik medyczny. A gdyby te osoby znalazły się w innym miejscu i czasie, to czy dziś borykalibyśmy się z AIDS i SARS?

- Z nimi czy bez nich obie epidemie i tak by wybuchły. Wystarczyło paru tzw. supernosicieli - osób, które z nieznanych przyczyn produkują ogromne ilości wirusa. W jednym mililitrze śliny takiego supernosiciela może być aż milion cząstek wirusa SARS, czyli sto razy więcej niż u zwykłego nosiciela.

Ale - jak uczy historia - najbardziej istotna dla rozwoju epidemii jest postawa odpowiednich służb. Bardzo niedobrze, gdy lekarze trącają się łokciem z politykami, bo ilekroć do tego dochodzi - giną ludzie. Przykładów nie brakuje. Przez to, że we Francji odpowiedzialni za bezpieczeństwo krwi nie docenili ryzyka HIV, życie straciło trzysta Bogu ducha winnych osób, którym przetoczono zakażoną krew. W 1996 r. do więzienia wtrącono jednego z pracowników ministerstwa zdrowia Japonii, który - choć mógł - nie zapobiegł zarażeniu wirusem HIV 2 tys. pacjentów. Rosjanie - gdzieś we Władywostoku - wymyślili własny test i stosowali go, mimo że jego czułość była żenująca. "Słońce Karpat" Nicolae Ceaus¸escu postanowił, że rozprawi się z epidemią sam; w specjalnym komunikacie obwieścił, że "Rumunia nie ma nic wspólnego z chorobą, która dotyczy Amerykanów". Chińskie władze też myślały, że SARS uda się utajnić.

No właśnie. Co dalej z SARS?

- Najmniej prawdopodobna, choć całkiem możliwa, byłaby powtórka z czasów Henryka VIII, kiedy Anglię nawiedziły tzw. poty angielskie. Chorobę tę cechował szybki rozwój i dość wysoka śmiertelność. Zachowały się informacje, że ktoś wieczorem tańczył na balu, a rano już nie żył. Jej przyczyny do dziś pozostają tajemnicą.

Czy tak będzie tym razem? Czy SARS równie szybko zniknie, jak się pojawiło?

- A może okaże się chorobą sezonową? Wtedy co roku na wiosnę będzie ona dawała o sobie znać, podobnie jak u nas grypa. Taki scenariusz też nie jest najgorszy, bo oznacza, że coraz większa liczba ludzi spotykałaby się z nowym czynnikiem infekcyjnym i nabierałaby na niego odporności.

Byłoby fatalnie, gdyby wirus SARS trafił jakoś do Afryki. Ale skoro zdołał przedostać się do Kanady... Wszystko jest możliwe. Wśród osłabionej epidemią AIDS i wygłodzonej ludności Czarnego Lądu taki wirus dokonałby spustoszenia. Na ogromną skalę. Zginęłyby miliony ludzi.

Następna wersja zakłada, że choroba już zdążyła "rozpełznąć się" na większość kontynentów. Wtedy cała nadzieja w nauce. Jeśli mamy do czynienia z wirusem o w miarę stabilnej strukturze, to możemy pokusić się o wyprodukowanie szczepionki. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, ile to potrwa. Rok, dwa? Moim zdaniem dłużej - nawet do dziesięciu lat.

Czy SARS może się nam dawać we znaki aż tyle czasu?

- Mimo że bardzo chciałbym - nie mogę tego wykluczyć.

0x01 graphic

SARS. Ebola. Ptasia grypa. Trwa pochód przerażających nowych chorób. Każda z nich potwierdza, że nasz gatunek - mimo swego sprytu - nadal zdany jest na łaskę mikrobów.

SARS, czyli ostry zespół niewydolności oddechowej, zdominował czołówki mediów w zeszłym tygodniu. Światowa Organizacja Zdrowia uważnie przygląda się rozwojowi tej epidemii, ale nie zapomina o innych. W Afryce już piąty miesiąc rozwija się epidemia przerażającego wirusa Ebola. W Belgii i Holandii nowa zjadliwa odmiana wirusa ptasiej grypy wyniszcza całe fermy drobiu. Holenderscy rolnicy ostatnio uśmiercili 18 mln ptaków w nadziei, że powstrzymają wybuch zarazy. Mimo to ptasia grypa rozprzestrzeniła się na kilka prowincji i przeniosła z drobiu na świnie, a nawet na ludzi - zmarły na nią 83 osoby. Większość zarażonych narzekała jedynie na zapalenie oka, ale w rzeczywistości część cierpiała na choroby układu oddechowego. Jeden z nich, 57-letni lekarz weterynarii, zmarł ostatnio na zapalenie płuc. "W jego płucach stwierdzono obecność wirusa ptasiej grypy. Nie stwierdzono też żadnej innej przyczyny choroby" - czytamy w oświadczeniu holenderskiego ministerstwa rolnictwa z 19 kwietnia.
Trwa pochód przerażających nowych chorób, a każda z nich potwierdza, że nasz gatunek - mimo swego całego sprytu - nadal zdany jest na łaskę mikrobów. 30 lat temu nikt nie przypuszczał, że tak się stanie. Czarna ospa właściwie była już pokonana, o AIDS nikomu się nie śniło. Medycyna rozwijała się w niesłychanym tempie.
Ale choć optymiści ogłosili zwycięstwo nad drobnoustrojami, nasze wielkie miasta, przemysłowe farmy, odrzutowce pasażerskie i banki krwi zaczęły się stawać nowymi drogami przenoszenia zakażeń. Ciemna strona postępu jest dzisiaj faktem. Od połowy lat 70. pojawiło się około 30 nowych chorób, które spowodowały dziesiątki milionów zgonów. Z niepokojącą regularnością powracają też zapomniane zarazy. "Choroby zakaźne będą się nadal pojawiać" - ostrzega w swym nowym raporcie amerykański instytut medycyny. Zdaniem jego autorów nieświadomość i bezczynność może doprowadzić do "katastrofalnej burzy" epidemii.
Co zatem należy zrobić? Jak dowiódł wybuch epidemii SARS, przede wszystkim trzeba obserwować sytuację na świecie. Wpływ nowych chorób można znacznie obniżyć, gdy podejmie się szybkie działania na globalną skalę. Ale czy gotowość jest rzeczywiście naszą najlepszą bronią? Czy dysponujemy wystarczającą wiedzą o genezie nowych chorób, by móc im zapobiegać? Czy możemy uniknąć nowego SARS? Kolejnego AIDS? Jak mogłaby wyglądać taka prawdopodobna strategia?

SARS. Ebola. Ptasia grypa. Trwa pochód przerażających nowych chorób. Każda z nich potwierdza, że nasz gatunek - mimo swego sprytu - nadal zdany jest na łaskę mikrobów.

Nie znamy wszystkich kart w tej grze. Większość nowych chorób zaczyna się, kiedy człowiek łapie coś od zwierzęcia - taka wymiana często jest dziełem przypadku, a nawet pogody. Kiedy dziesięć lat temu w stanie Nowy Meksyk w USA młodzi mężczyźni zaczęli umierać na syndrom podobny do SARS, eksperci medyczni przez kilka tygodni intensywnie pracowali w laboratorium, by zidentyfikować przyczynę. Okazało się, że wszystkiemu winne są wirusy szczurów i myszy. Poprzednie wybuchy choroby pojawiły się w Azji. Dlaczego więc nagle zaczęli umierać ludzie w Nowym Meksyku? Naukowcy uważają dziś, że amerykańskie myszy od dawna nosiły w sobie tego wirusa, ale nigdy nie były na tyle liczne, by móc rozsiewać zaraźliwe dawki drobnoustrojów w piwnicach i komórkach z narzędziami. Owego roku sytuację zmienił huragan El Nino. Zaburzenia oceaniczne spowodowały niezwykle ciepłą zimę na południowym wschodzie Stanów Zjednoczonych. W jej wyniku populacja myszy rozwinęła się błyskawicznie - a wirus zaczął szaleć.
Dopóki ktoś nie ujarzmi tego szaleńczego pędu, takie przypadki będą się zdarzać. Ale zmiany pogody to wcale nie największe niebezpieczeństwo, przed jakim stoimy. Badając przyczyny pojawiania się różnych chorób, ekolodzy odkrywają, że znacznie większy wpływ ma na nie człowiek, który niszczy środowisko naturalne. I właśnie to może się przyczynić do zwiększenia mobilności chorobotwórczych mikrobów. Wystarczy przypomnieć, co stało się w latach 80. w Wenezueli, kiedy rolnicy ze stanu Portuguesa wykarczowali miliony akrów lasu pod pola. Farmy przyciągnęły tyle samo szczurów i myszy co ludzi, a gryzonie przywlokły w ten region nowego wirusa. Tak zwany wirus Guanarito wywołuje gorączkę, szok w organizmie i krwawienie. Zaraził ponad 100 ludzi. Jedna trzecia z nich zmarła.
To samo przydarzyło się malezyjskim hodowcom świń. W 1999 r. wykarczowali lasy, żeby zwiększyć powierzchnię swych farm. Kiedy w miejscu drzew stanęły chlewnie, na ich belkach zaczęły gnieździć się wypędzone z lasu nietoperze, poidła dla świń zaroiły się od roznoszonego przez nie patogenu, znanego dziś jako wirus Nipah. - Świnie dostały gwałtownego kaszlu, zwanego milowym, bo słychać go było z takiej właśnie odległości - mówi Mary Pearl, prezes Wildlife Trust z Palisades w stanie Nowy Jork. Wirus szybko przerzucił się ze świń na ich hodowców. Wywołał ostre zapalenie mózgu i zabił 40 proc. zakażonych ludzi. Epidemię zahamowano, kiedy malezyjskie władze zamknęły osiem farm i uśmierciły milion świń.

Zmienianie ekosystemów jest niezwykle niebezpieczne dla ludzi - niezależnie od tego, czy robi się to w rozlewisku Amazonki czy w lasach Connecticut. Tak właśnie pojawiła się borelioza z Lyme. Borrelia burgdorferi - bakteria wywołująca tę chorobę - roznoszona jest przez kleszcze, które gnieżdżą się w sierści jeleni i myszy. Ludzie od pokoleń mieli do czynienia z tymi stworzeniami, a mimo to pierwszy przypadek boreliozy z Lyme odnotowano dopiero w 1975 r. Dlaczego tak nagle staliśmy się na nią podatni? Richard Ostfeld, ekolog fauny z Instytutu Badań nad Ekosystemami w Millbrook w stanie Nowy Jork, powiązał ten przypadek z rozbudową przedmieść. W otwartych lasach rozprzestrzenianie się boreliozy z Lyme ograniczają lisy i rysie, które polują na przenoszące ją myszy. Ale kiedy developerzy dzielą lasy na działki, drapieżniki znikają, a myszy i czepiające się ich kleszcze zaczynają się nadmiernie rozprzestrzeniać. Dzięki niedawnym badaniom leśnych działek w Nowym Jorku Ostfeld przekonał się, że roznoszących bakterię kleszczy jest około 7 razy więcej na działkach o powierzchni 1-2 akrów, niż było ich na działkach 10-15-akrowych. Wniosek: boreliozą z Lyme łatwiej zarazić się na przedmieściach Scarsdale niż w górach Catskills.
Na szczęście ani wirus Nipah, ani Guanarito nie jest w stanie przenosić się z człowieka na człowieka. Kleszcz może nawet cały dzień ssać krew chorego na boreliozę z Lyme, a i tak nie zdoła zebrać dość bakterii, by zarazić kolejnego żywiciela. Zupełnie inny przypadek stanowią choroby nabywane od ssaków naczelnych i świń. Kiedy wirus Ebola przenosi się z małpy na człowieka, często zaraża jeszcze całą rodzinę, a nawet szpital, zanim przestaje być groźny. Z kolei HIV stale od trzech dziesięcioleci przechodzi z człowieka na człowieka. Od kiedy przeskoczył z szympansów na ludzi, zaraził około 60 mln osób. Jego pojawienie się nie było spowodowane kaprysem pogody. Sami stanęliśmy temu wirusowi na drodze, roznieśliśmy go po całym świecie i jesteśmy o krok od tego, by uczynić to ponownie.

Ludzkie wirusy AIDS pochodzą od małpich patogenów zwanych SIV-y. HIV-1 to w zasadzie wirus szympansi, podczas gdy HIV-2 (rzadszy i łagodniejszy drobnoustrój) pochodzi od innej małpy - mangaby szarej. W jaki sposób zarazek z szympansów przeniósł się na ludzi? Najbardziej prawdopodobne jest to, że pierwsi zarazili się nim afrykańscy myśliwi podczas oprawiania zwierząt, a następnie przekazali go dalej poprzez kontakty seksualne.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ten wypadek na polowaniu pozostałby tylko lokalnym nieszczęściem, przekleństwem dla kilku odległych wiosek. Tym, co zmieniło go w pogrom, był nie tylko nowy czynnik zakaźny, ale rozwój dróg, miast i lotnisk, kryzys więzi społecznych i tradycji oraz nowa rzeczywistość - na przykład tworzenie banków krwi. Te warunki praktycznie przypieczętowały zwycięstwo HIV i nadal pomagają lokalnym zarazkom przedostawać się do każdego zakątka świata. - Liczba podróży i szybkość, z jaką się one odbywają w dzisiejszym świecie, jest bezprecedensowa - mówi dr Mary Wilson z Harvardu. Wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni na wiele sposobów, które 100 lat temu nawet nie istniały.
SARS tylko przypomina o tym, jak ogromne konsekwencje mogą mieć te połączenia. Nowy koronawirus, który wywołuje zespół SARS, pochodzi z Guangdong, tej samej chińskiej prowincji, która praktycznie co roku dostarcza światu nowe wirusy grypy. W prymitywnych gospodarstwach tamtego regionu świnie, kaczki, kury i ludzie wymieniają się wirusami grypy w takim tempie, że ta sama świnia może z łatwością inkubować w swoim organizmie jednocześnie ludzkie i ptasie drobnoustroje. Te podwójne infekcje mogą rodzić zarazki-hybrydy, którym udaje się uniknąć kontaktu z przeciwciałami nakierowanymi na zwalczanie pierwotnych wirusów. W ten sposób powstają nowe infekcje u ludzi. Na to nakłada się fakt, że gospodarstwa te znajdują się zaledwie kilka kilometrów od Guangzhou - wielkiego, tętniącego życiem miasta, w którym ludzie, zwierzęta i przywiezione z wiejskich terenów mikroby mają kontakt z podróżnymi z całego świata. Trudno wymyślić lepszy sposób na przeobrażanie się małych ognisk choroby w epidemie.

Modernizując gospodarkę wiejską, polepszając podstawową opiekę zdrowotną i tworząc zapasy szczepionek i leków antywirusowych, z pewnością moglibyśmy zabezpieczyć się lepiej przed atakami nowych zarazków. W miarę jak nauka
dostarcza nam więcej informacji o powstawaniu chorób zakaźnych, mogłaby też zainspirować specjalistów do lepszego gospodarowania gruntami i skuteczniejszej ochrony środowiska naturalnego.
Tymczasem te same siły, które powodują, że zarazki stały się takimi wytrwałymi globtroterami, pozwalają nam również łatwiej je wytropić. - Dziesięć lat temu szybka wymiana informacji była tylko marzeniem - mówi Stephen Morse z Uniwersytetu Columbia. - Kolega w Rosji miał faks, ale nie miał do niego papieru. Znajomy w Ghanie nie miał faksu, ale za to miał teleks. Gdzie indziej mieli telefon, ale teleksu już nie.
Dzisiaj nawet najbardziej oddalone stacje monitoringowe są włączone w internetowy program badawczy nowych chorób. Największe urzędy i służby medyczne świata stworzyły podobne systemy dla dzielenia się badaniami naukowymi. Jak tego typu systemu będą działały, zależy jednak od otwartości i dobrej woli ich użytkowników.
Jeżeli z wybuchu epidemii SARS wyniknęło coś dobrego, to właśnie przypomnienie o tym, jak ważna jest szybka wymiana doświadczeń. Ale czy to wystarczy, aby ochronić nas przed śmiertelnymi mikrobami?
Współpraca Anne Underwood

POLITYKA-FORUM

SARS jak AIDS?

Ebola, Marburg, AIDS teraz SARS. Ostatnia epidemia może się okazać najbardziej śmiertelna. Czyżby kwarantanna miała objąć miliard ludzi na Ziemi.

20 kwietnia Chiny rozpoczęły poważne i systematyczne działania przeciwko epidemii SARS. Prawdopodobnie pojawiła się ona sześć miesięcy wcześniej w prowincji Guangdong. Tyle że dotąd Chińczycy pomijali ten fakt milczeniem. Dopiero w lutym tego roku, gdy choroba dotarła na wszystkie kontynenty, ujawniono przypadki zachorowań w Chinach i to zaniżając ich liczbę.

Po zdymisjonowaniu ministra zdrowia i burmistrza Pekinu oraz po opublikowaniu zastraszających danych o szybkości, z jaką rozprzestrzenia się choroba, chiński rząd zaczął działać sprawniej. Ale i tak jego wiarygodność została mocno nadwerężona - bodaj najbardziej od czasu wydarzeń na placu Tiananmen w 1989 roku.

Wynik nieprzewidywalny

SARS to pierwsza groźna, nowa choroba XXI stulecia. Rozprzestrzeniła się na całym świecie w ciągu miesiąca, atakując ponad 3,5 tys. osób. Wciąż brakuje skutecznej metody leczenia, nie wynaleziono też szczepionki. Nie wiadomo, w którym miejscu SARS się zatrzyma.

Dwadzieścia lat temu mieliśmy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Nowa, nieznana choroba pojawiła się wówczas w środowisku homoseksualistów w San Francisco, a także wśród mieszkańców Haiti. Kilkadziesiąt zakażonych osób wzbudziło duże zainteresowanie naukowców. Dziś wiemy już, że były to pierwsze oznaki pandemii AIDS, która pochłonęła dotychczas około 20 milionów ofiar.

Początkowo każda nowa choroba ma niewielki zasięg. Pięć tygodni temu o istnieniu ostrej niewydolności oddechowej jeszcze nikt nie wiedział. Obecne dane wskazują na to, że SARS nie powinien być epidemią tak groźną jak AIDS. Ale jak bardzo groźną?

Na początku kwietnia Julie Gerbering, dyrektorka Centrum Kontroli Epidemiologicznej w Atlancie, wypowiedziała się na ten temat w "The New England Journal of Medicine": "Pojawienie się SARS stawia ogromne wyzwania przed całym światem. W najlepszym razie epidemia osłabnie, będzie przebiegać sezonowo, co sprawi, że sama ograniczy się do niewielkiego obszaru.

Mniej groźni krewni

Może też rozwijać się wolniej niż w obecnym, początkowym etapie. Jednak jeśli naukowcy nie nadążą za tempem rozprzestrzeniania się wirusa, czeka nas długi i trudny wyścig. Tak czy inaczej ten wyścig już trwa. Stawka jest wysoka, a wynik trudny do przewidzenia".

Dlaczego SARS rodzi tak duże niebezpieczeństwo dla zdrowia mieszkańców naszej planety? Nowe epidemie ubiegłego stulecia (ze znamiennym wyjątkiem AIDS) miały na ogół pewne cechy, które ograniczały stwarzane przez nie zagrożenie - zarówno jeśli chodzi o wskaźnik śmiertelności, jak i możliwość rozprzestrzeniania się. Nie dotyczy to jednak SARS - ani w jednym, ani w drugim przypadku.

Wiele nowych chorób wirusowych, które pojawiły się ostatnio, nie zdołało osiągnąć stadium, w którym mogłyby przenosić się z jednego człowieka na drugiego. Tak było np. z ptasią grypą, wywołaną przez pewien zmutowany wirus w Hongkongu, w 1997 roku. Nowy wirus niósł śmierć, ale nie potrafił rozprzestrzeniać się wśród ludzi, a jego działanie dodatkowo osłabiono, wybijając ponad milion kur. Wraz z nową falą zachorowań na tę odmianę grypy na początku tego roku, uderzono na alarm po raz drugi. Wirus zakaził wówczas tylko cztery osoby, z których dwie zmarły. I na tym się skończyło.

Podobnie było z wirusami Hanta, Hendra i Nipah. Wywołane przez nie epidemie cechowała wysoka śmiertelność, ale nie rozprzestrzeniały się one na skalę globalną. Inne - jak choćby nowa odmiana choroby Creutzfeldta-Jacoba, powiązana z chorobą szalonych krów, oraz ostry nieżyt żołądkowo-jelitowy powodowany przez nowy, zjadliwy rodzaj bakterii E Coli 0157 - przenoszą się tylko drogą pokarmową. Gorączka Zachodniego Nilu, która wywołała panikę w Nowym Jorku, zabiła tylko kilka osób, głównie starszych i chorych. Z kolei budzące strach gorączki krwotoczne wywoływane przez wirusy Ebola i Marburg uśmiercają wprawdzie bezlitośnie, ale występują tylko w niektórych rejonach Afryki, a ich przenoszenie wymaga bezpośredniego kontaktu z zainfekowaną krwią i innymi płynami ustrojowymi. Co więcej, gdy pacjenci zakażeni Ebolą stają się groźni dla innych, są już za słabi, by móc podróżować. To znacząco ogranicza rozprzestrzenianie się choroby.

Superprzenosiciele

Okres inkubacji SARS wynosi od 2 do 10 dni, co pozwala zakażonym pacjentom zawlec wirusa do najdalszych zakątków świata. Powszechność podróży lotniczych sprawiła, że w ciągu 25 dni wirus został "przetransportowany" do takiej samej liczby krajów.

Przenoszenie wirusa z człowieka na człowieka odbywa się przez bliski kontakt z wydzieliną układu oddechowego - gdy ktoś kaszle albo kicha - lub przez kontakt z odchodami. Wirus jest w stanie przetrwać dwie lub trzy godziny poza organizmem człowieka, może więc rozprzestrzeniać się za pośrednictwem przycisków w windzie lub klamek u drzwi.

Wirus SARS zabija. Nie tylko osoby starsze i chore, ale również młodsze, trzydziesto- i czterdziestoparoletnie. Niektórzy chorują ciężej od innych. Może zostali zainfekowani większą dawką wirusa albo zmienił on swe właściwości w trakcie przenoszenia, albo też pacjent był mniej odporny. Lekarze nie są w stanie tego wytłumaczyć.

Gdyby, gdyby...

Jedną z niewyjaśnionych zagadek jest także fakt, iż niektóre osoby są bardziej zakaźne od innych. Część chorych, zwanych "superprzenosicielami", zakaziło mnóstwo ludzi. Z niezrozumiałych dotychczas przyczyn, superprzenosiciele uwalniają duże dawki wirusa. Choć wskaźnik zgonów wśród zakażonych pacjentów jest niewielki i wynosi ok. 5 procent w Hongkongu, a jeszcze mniej w innych miastach, zawdzięczamy to głównie nowoczesnej opiece medycznej. W Hongkongu ponad 120 pacjentów przebywało codziennie na oddziałach intensywnej opieki medycznej, a wielu wymagało stosowania respiratora do wspomagania oddychania.

SARS jest wybitnie zakaźny, jednak nie rozprzestrzenia się przez powietrze tak jak grypa. Gdyby tak było, choroba ta dotknęłaby dziesiątki tysięcy ludzi. Grypą można bowiem zarazić się niekoniecznie w wyniku kontaktu z osobą kichającą lub kaszlącą - wystarczy, że będziemy przebywać w tym samym pokoju.

Mogło więc być gorzej. Nie oznacza to jednak, że jest dobrze i że możemy już spocząć na laurach. W przyszłości trzeba będzie wprowadzić zasadę działania prewencyjnego, ilekroć pojawi się jakaś nowa choroba wirusowa. Gdyby w szpitalach natychmiast zastosowano bardziej radykalne zasady aseptyki i antyseptyki, wirus rozprzestrzeniałby się prawdopodobnie wolniej. Z kolei gdyby Światową Organizację Zdrowia powiadomiono o epidemii wcześniej, znacznie mniej czasu wymagałoby badanie struktury wirusa, opracowanie testu diagnostycznego, a także, być może, samo leczenie.

Pożar płuc

Tygodnik "Wprost", Nr 1064 (20 kwietnia 2003)

SARS, efekt zabójczej roszady genów?

Nikt nie jest jeszcze pewien, co wywołuje syndrom ostrej niewydolności oddechowej (SARS). Eksperci Światowej Organizacji Zdrowia nie potrafią też powiedzieć, czy okaże się on biologiczną bombą zegarową. Nikt nie wie nawet, jak się przed SARS bronić. Tymczasem ta epidemia skrajnej bezradności i niewiedzy zatacza coraz szersze kręgi.

Zachorowało ponad 2700 ludzi w kilkunastu krajach. Ponad 100 osób zmarło. Mimo wszelkich środków ostrożności od chorych zarażają się lekarze i pracownicy szpitali i to oni stanowią grupę największego ryzyka. Niepokój powoduje też fakt, że nie wiadomo do końca, w jaki sposób można się zarazić. Do niedawna sądzono, że SARS przenosi się tylko drogą kropelkową, gdy osoba zainfekowana kaszle lub kicha. Kilka dni temu Julie Gerberding, dyrektor amerykańskiego Centrum Kontroli i Prewencji Chorób, ostrzegła jednak, że zarazki utrzymują się też przez wiele godzin na przedmiotach dotykanych przez chorych. Ma o tym świadczyć choćby przykład osiedla w Hongkongu, gdzie choruje kilkadziesiąt osób nie mających z sobą bezpośredniej styczności. Lekarze sądzą, że zarazki pozostają na klamkach i przyciskach w windach.

Główny podejrzany
Chorobę wywołuje prawdopodobnie mikrob z rodziny koronawirusów, ściślej jego nowy szczep, który powstał w chińskiej prowincji Guangdong. Jak przyznał rząd chiński (po kilku miesiącach ukrywania tego faktu), pierwszy przypadek SARS odkryto w listopadzie ubiegłego roku w mieście Foshan, gdzie jeden z mieszkańców zapadł na wyjątkowo ostre zapalenie płuc. Lekarze nie mogli zidentyfikować drobnoustroju, który wywołał dramatyczny stan chorego. Cztery opiekujące się nim osoby również zachorowały. Reszta świata usłyszała o nowej infekcji dopiero w połowie marca, gdy Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła alert z powodu "zagrożenia zdrowia na świecie". Pod koniec marca naukowcy z Hongkongu i kilku innych ośrodków poinformowali o wykryciu koronawirusa, który jest prawdopodobnym sprawcą syndromu ostrej niewydolności oddechowej.

Wystarczyła jedna noc
Znane dotychczas koronawirusy wywołują u ludzi niezbyt groźne przeziębienia i biegunki. U zwierząt natomiast (psów, kotów, kurcząt, świń i bydła) - poważne i często śmiertelne choroby. Wszystkie koronawirusy zarówno ludzkie, jak i zwierzęce mają nadzwyczajną zdolność do przechwytywania fragmentów materiału genetycznego ze spokrewnionych z nimi szczepów i włączania ich do własnego genomu. "Są niedoścignione w wymianie genów z pobratymcami" - twierdzi Michael Lai z Uniwersytetu Południowej Kalifornii w Los Angeles, prowadzący nad nimi badania. Nowy wirus powstał prawdopodobnie w wyniku kombinacji koronawirusów ludzkich i zwierzęcych.
Dla mikrobów, które mają naturalną skłonność do rekombinacji, czyli dzielenia się swoim materiałem genetycznym, trudno o lepsze warunki do takich operacji niż w południowych Chinach. Miliony ludzi mieszkają tam na niewielkich płachetkach ziemi, w bezpośredniej bliskości inwentarza: świń, kaczek i kurcząt. To idealne środowisko dla drobnoustrojów, by mogły się dostać jednocześnie do tej samej komórki i tam wymienić genami. Pojedyncza zmiana wystarczy, aby łagodny koronawirus przekształcił się w zabójcę.
Przypuszczenie to potwierdza eksperyment przeprowadzony ostatnio przez naukowców holenderskich na uniwersytecie w Utrechcie. Zespół Petera Rottiera wprowadził do komórki mysiej dwa różne rodzaje koronawirusów. Jeden z nich zarażał tylko koty, drugi tylko myszy. Wystarczyła noc w tej samej komórce, by wirus koci wymienił się jednym genem z wirusem myszy i stał się zdolny do ich zarażania. Podobna wymiana mogłaby nastąpić, gdyby do tej samej komórki dostały się łagodny koronawirus ludzki i groźny zwierzęcy. Powstałby nowy szczep agresywnie atakujący człowieka. Na skutek analogicznej wymiany genów między wirusami grypy zaczynają się w Chinach jej kolejne pandemie. Do przetasowania genów dochodzi w komórkach świni, gdy zetkną się tam wirusy grypy ludzkiej i ptasiej.

Dar wojskowych?
Nowy wirus SARS mógł powstać także w inny sposób - w którymś genie ludzkiego koronawirusa doszło do mutacji. - Koncepcja ta jest jednak mniej prawdopodobna, bo wirus SARS różni się aż w 50-60 proc. od koronawirusa wywołującego zwykłe przeziębienie - twierdzi Stephan Günther z Instytutu Medycyny Tropikalnej w Hamburgu, który zidentyfikował wirusy SARS u kilku chorych.
Wydaje się też, że dwa inne rodzaje wirusów towarzyszą tej chorobie. Oba z grupy paramoksowirusów. Kanadyjscy naukowcy znaleźli je u kilku osób z nietypowym zapaleniem płuc. Julie Hall, odpowiedzialna w WHO za światową sieć monitorowania epidemii, sądzi, że to właśnie paramoksowirusy mogą być odpowiedzialne za najpoważniejsze objawy SARS.
W Centrum Kontroli i Prewencji Chorób w Atlancie na początku kwietnia opracowano test pomagający wykryć w organizmie osób, które zetknęły się z koronawirusem, przeciwciała świadczące o jego obecności. Problem polega na tym, że na razie test ten jest przydatny dopiero po dziesięciu dniach od zarażenia, kiedy liczba przeciwciał zwalczających wirus jest już w organizmie wystarczająco duża. Skuteczny test jest szczególnie ważny, bo - jak się okazuje - część osób nie ma widocznych objawów choroby, a mimo to zaraża innych. Zdrowi nosiciele zdarzają się również w wypadku innych chorób. W Stanach Zjednoczonych znana była Mary Mallon, zwana Tyfusową Mary - roznosiła zarazki gorączki tyfusowej, sama nie mając żadnych objawów choroby.
Do hipotez wyjaśniających źródło nowej choroby specjaliści chińscy dołączyli ostatnio jeszcze jedną. Twierdzą, że wiele osób, które zmarły z powodu SARS, było zainfekowanych rzadką odmianą bakterii chlamydie, które przenoszone są przez powietrze, choć zwykle rozpowszechniają się poprzez kontakt seksualny. Zdaniem chińskich naukowców, nietypowe zapalenie płuc jest wywoływane przez wirusy, a staje się śmiertelne, gdy dołączą się do tego wspomniane bakterie.
Trudno wreszcie wykluczyć, że SARS - w takiej czy innej postaci - "nie wymknął się" z któregoś z wojskowych laboratoriów. Czyżby właśnie ludzie ludziom zgotowali ów ogarniający coraz więcej krajów "pożar płuc", jak określa się niekiedy syndrom ostrej niewydolności oddechowej?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
wykład 1 Czym jest prawo
w1 czym jest psychologia
O czym jest medycyna rodzinna
Czym jest śmierć, matura, praca + bibliografia
Czym jest współpraca bauczyciela z rodzicami
1 Czym jest mistyka, • PDF
Czym jest standardowe wejście
Czym jest myślenie twórcze i jak je rozwijać
Czym jest mistyka
Czym jest makroekonomia
Czym jest Codex Alimentarius 2
Czym jest w swej istocie schizofrenia, PSYCHOLOGIA, schizofrenia
Czym jest Makroekonomia, makroekonomia
1 Czym jest dziura ozonowa
CZYM JEST DLA MNIE
Czym jest lek a czym kosmetyk
Czym jest protetyka stomatologiczna

więcej podobnych podstron