Ohayo^^
Tak wiem, że to już było, ale ja jestem grzeczna i zawsze się ładnie witam ^^
No i mieliśmy akcję, a nawet jednego trupa... O, prawda dwa trupy...
Innymi słowy hucznie obchodziliśmy powstanie dziesiątej części ^^ [Trupami?]
No w każdym razie, chciałam powiedzieć, że szkoda mi Lio, ja bym jej zachowała życie, ale czy to moja wina, że Pwyll ma taki plan jaki ma?
Pwyll: Jasne, zwalaj na mnie, czemu by nie, w końcu i tak nikt mnie nie kocha, jestem prześladowany za pochodzenie, za rasę a raczej jej brak, a w kastingach zawsze przegrywam, no chyba że na szwarc charakter i...
Zapraszam do fika, zanim się facet rozgada!
~****Walka i ucieczka****~
~**************~
Od wizji minęło już sporo czasu, a jednak uczucie zespolenia nie osłabło. Ciągle miał wrażenie, że czuje rozpacz Filii.
Ciekawe, czy ona tak samo wyczuwa jego?
Czuł też, że w jakiś niewytłumaczalny sposób ona czerpie z niego siły.
Ale nie odbijało się to na nim w żaden sposób, był tym tak zaskoczony, że niemal przegapił moment, kiedy Val, Lina i reszta dotarli do malowniczej sterty kamieni.
To urocze pobojowisko znane było dotąd jako ruiny Świątyni Księżyca. Niestety zabytek nie przeżył spotkania z Liną Inverse.
Jak zresztą większość zabytków.
Gromadka rozlokowała się niedaleko. Najwidoczniej postanowili walczyć w tym samym miejscu co ostatnio.
Być może Val nie wiedział jakie pytania powinno się zadać Wszechwidzącej. Ale Lina wiedziała.
I zaplanowała wszystko.
Kiwnął głową z uznaniem. Jeśli nie możesz ominąć pułapki to przynajmniej się przygotuj.
~*************~
Wpatrywała się w obraz nędzy i rozpaczy. Tak właśnie wyglądało teraz miejsce, które dla jej rodziny było niemal tak ważne, jak dom rodzinny dla innych.
Wiedziała, że to tutaj zaręczyli się jej rodzice.
Tutaj była na ostatnim pikniku z matką, zanim ta odeszła nieodwołalnie.
Niewiele pamietała. Tylko białą sukienkę z koronką, kocyk w kratkę, i stokrotki. I śmiech Gracji, kiedy mama wplatała jej wianek.
Za to pamiętała, że po pogrzebie i zniknięciu siostry przyszła właśnie tutaj.
I jak znalazł ją tata, mokrą, zakatarzoną i nieszczęśliwą. Pamiętała, że zanim w drodze do domu, pośród ulewy wynaleźli Skrót Książęcy, tata obiecał jej, że sprawi, że znowu się uśmiechnie.
I udało mu się.
Dla Amelii nie grób matki był ważny. Ważna była ta podupadająca świątynia. Dlatego została kapłanką... między innymi.
A teraz jej nie ma.
Nie ma matki.
Nie ma Gracji.
Nie ma świątyni.
Otrząsnęła się z niewesołych myśli. Trzeba się wziąść w garść, panna Merle powiedziała, że zaatakują tutaj. A jak dotąd się nie pomyliła.
- O czym tak dumasz? - o wilku mowa. Srebrnowłosa uśmiecha się, kosmyki po obu stronach twarzy tańczą, kiedy kręci głową.
- O przeszłości, to jest...- zawahała się, jeśli ktoś jest "wszechwidzący" to pewnie i tak wie... - Po co pani pyta, Merle-san, skoro może się pani dowiedzieć?
- A...niezłe pytanko...- dziewczyna rozsiada się wygodnie. - Mama wpoiła mi szacunek do prywatności, więc bez wyraźnej potrzeby nie wchodzę nikomu do umysłu, to by było trochę niegrzeczne, a po drugie... Możesz mi mówić po prostu Merle?
Amelia kręci głową.
- Nie wiem, czy wypada...
- Dlaczego? Ty jesteś księżniczką, a ja zwykłą dziewczyną.
- Ależ skąd! Jest panienka przecież wszechwidzącą...
- No tak, ale to jeszcze nie powód,żeby mnie tytułować. Jeszcze nic nie zrobiłam.
Ciemnowłosa zastanawia się.
- Panna Lina też nie ma tytułu, a jakoś nie mogłabym mówić do niej tylko "Lina".
- Tu masz rację, ale Lina-san ocaliła cały świat. To spora różnica. A poza tym jest czarodziejką. - odparowuje dziewczyna. - Ale skoro tak ci wygodniej...
Amelka kapituluje.
- Postaram się, ale nic nie obiecuję.
Merle podnosi się, i odchodzi w kierunku, gdzie pozostali raczyli się zabranym prowiantem.
- Nie zostawaj tu długo! - krzyczy jeszcze na odchodnym. W ręku ściska mały, marmurowy odłamek.
W drodze do obozu mija Zel'a.
- Ej, poczekaj. - dogania go. - Weź.
Wpycha mu odłamek do ręki.
- I daj jej go. Pa! - i znika za zakrętem. Zel zdziwiony patrzy na kamień.
~**********~
"Jakby wszystkiego było mało, to jeszcze Lina pomogła temu młokosowi sprowadzić jakąś wariatkę!" myśli sobie Zelgadis, ostrożnie obchodzac rumowisko. Wszedzie słychać syk bezdomnych żmij.
"Nie dość, że nie wiem jak mam to powiedzieć, nie dość, że Filię porwali jacyś dziwacy, to jeszcze przywołują tu wariatkę, która się zwyczajnie nabija."
Zel chce w złości cisnąć kamieniem. Po chwili jednak przychodzi mu do głowy, że Merle nie dała kamienia jemu tylko kazała dać go...
Przyjrzał mu się dokładnie.
JAK ONA TO ZROBIŁA!
Z budynku nie został nawet pył, a to był spory, pięknie zachowany, marmurowy odłamek.
Zel idzie przed siebie, nagle wyrasta przed nim Amelka.
Siedzi dokładnie w tym miejscu gdzie było wejście do świątyni. Nawet nie zauważyła, że przyszedł.
Dziwne, bo zawsze ona pierwsza go witała, niezależnie czy przychodził z daleka czy z drugiego pokoju.
Siedzi tam przygnębiona i zupełnie bez energii. Jak nie ona.
Nie widział jej twarzy, i nie dałby sobie za to obciąć ręki ale... przysiągłby, że płakała.
Podszedł do niej po cichu i położył jej rękę na ramieniu. Obróciła się szybko, składając ręce do ataku.
- Spokojnie, to ja!
Uspokoiła się zaraz. Przyjrzał się uważnie jej twarzy. Nie płakała. Ale z pewnością była smutna.
Nie wiedział co robić. Nie był dobry w pocieszaniu, tak myślał, bo nigdy wcześniej nie miał okazji kogoś pocieszyć.Stali tak na przeciw siebie.
Przypomniał sobie o odłamku. Podał go Amelii zdecydowanym, spokojnym ruchem, ale i tak drżały mu trochę palce.
Przez chwilę patrzyła na ten mały kamyczek takim wzrokiem, jakby ktoś dał jej milion.
A później rzuciła mu się na szyję.
Objął ją bez słowa i przez chwilę tak stali. W końcu go jednak puściła.
- Zelgadis-san, skąd pan to ma?
Nie wiedział co powiedzieć, więc wzruszył ramionami.
- Naprawdę mogę to zabrać?
- Przecież dlatego ci daję... - znów go objęła, ale jakoś inaczej. Usłyszał jak delikatnie szepce mu "Dziękuję.", a następnie, że całuje go w policzek.
Sam nie wiedział kiedy objął ją w talii. Spojrzała zaskoczona, ale nie protestowała...Nawet się uśmiechnęła.
Nie zastanawiając się dłużej pochylił się i pocałował ją prosto w usta. Po chwili księżniczka odpowiedziała w taki sam sposób.
Stali tak jeszcze długo, objęci. Razem.
~*************~
- A mówiłaś, że nie czytasz w myślach. - wytknął mi od razu, kiedy tylko wróciłam do naszego prowizorycznego obozu.
- Bo nie czytałam. Takie rzeczy to widzi każdy, kto ma oczy i trochę taktu - zaakcentowałam ostatnie słowo. - A poza tym, teraz ty czytasz w moich.
- Nie cztałem. Słyszałem. - szczerzy do mnie zeby. Wyraźnie widać kły. Podejrzewam, że jako smok ma lepszy słuch niż ja... - Wróciłem do obozu krótszą drogą.
Nie zagłębiamy się w szczegóły, jeśli chcemy zjeść cokolwiek, to musimy się pośpieszyć. Poza tym wypadałoby zostawić coś dla Zelka i Amelki...
Widzę, że w Linie aż się gotuje. Jestem ciekawa na co ona liczy. Za to Gourry chyba potrafi cieszyć się wszystkim i wszędzie.
Aż mu zazdroszczę.
Natomiast Varu...Cóż, kiedyś podróżowałam z mamą i wiem, że przyzywający są różni.
Ale ten mój jest wyjątkowy pod każdym względem. I nie chodzi mi tylko o to, że nie jest człowiekiem.
Zresztą, to mi akurat nie przeszkadza. W Międzyświecie są... A przede wszystkim nie jestem rasistką.
Głównie chodzi mi o to, że jeszcze tak niedojrzały i niezdecydowany przyzywający się nie trafił. I to chyba ani mojej matce, ani babce, ani nikomu z mojej rodziny.
A może i żadnemu z widzących.
Co nie znaczy, że on jest zły, albo że go nie lubię. Chyba go nawet rozumiem. Jedyna osoba, do której się przywiązał, jedyna która go kocha, jest zagrożona.
I na dodatek otaczają go ci sami ludzie, których wcześniej uważał za wrogów. Może i w innym życiu, ale przecież istnieje coś takiego jak pamięć morfologiczna.
Varu jest smokiem, ma złożoną morfologię bo potrafi zmienić postać. I ciało jest wciąż to samo.
Z pewnością jest mu czasem niewygodnie. Założę się o każdą sumę, że czasem zastanawia się, czy może ufać tym ludziom.
I wiem też, że on za żadne skarby się nie przyzna.
Lubię go.
Gdybym go nie lubiła, gdyby był nie w porządku lub był zły, okrutny albo miał jakieś inne dyskwalifikujące wady, to wtedy mogłabym uznać więź za zerwaną i wracać do siebie.
W zasadzie mogłam odejść już wczoraj wieczorem, kiedy wyszedł beze mnie, a ja poszłam za nim. Maszerował tak szybko, jakby chciał mnie zgubić.
Gdybym poczuła, że naprawdę nie chce, żebym tu była, mogłabym odejść.
Ale wiem, że on chce, żebym została. Chce pomocy. Ktoś mu musi pomóc. Więc zostaję. Tak długo jak będzie tego wymagała sytuacja.
Uśmiecham się do niego ponad jedzeniem. Lina i Gourry się biją. Zelka i Ame jeszcze nie ma.
Odwzajemnia mój uśmiech.
~**********~
Lleu przemierza szybko liczne, kręte korytarze. Już nie szuka, idzie prosto do celu.
Do Scina.
Znajduje go niedaleko wyjścia.
- Scin. - i to wszystko. Żadnych słów, żadnego usprawiedliwiania się, żadnych przeprosin. Tylko obojętne spojrzenie.
Spojrzenie kogoś absolutnie przekonanego o swoich racjach.
- Ona nas nie zdradziła. Nie musiałeś... - to jest gałązka oliwna, ostatnia możliwość pokoju...
- Zdradziła. Tak trzeba.
Możliwość odrzucona. Więc mamy wojnę.
Nadbiega La Cote Male Taile, potyka się o za długie, nieproporcjonalne nogi. Porusza się niezgrabnie, za to bardzo, bardzo szybko.
Wcale nie jest zdyszany.
- Najwyższy prosi, żeby pan Lleu nie brał udziału w wykonaniu zadania. Pan Scin ma iść sam.
Wypowiedziawszy tę formułkę ucieka, jeszcze szybciej niż przybył.
Scin i Lleu patrzą za nim.
Po chwili Scin znika ze złośliwym uśmiechem. Lleu powoli zawraca w stronę, skąd dochodzą ponure zawodzenia Czarkarzy.
~**********~
"Jestem sama.... Jestem tu sama, nic ani nikt mnie nie uratuje i zginę tutaj, nikt się nie dowie, że umarłam....
...A oni wszyscy też zginą, Pwyll ich wszystkich pozabija... Umrzemy wszyscy jak Lionessa, jak..."
Gonitwa myśli zostaje przerwana, słychać jakiś odgłos, gdzieś w oddali ktoś się z kimś kłóci.
Wydaje jej się, że słyszy swoje imię.
Cała zamienia się w słuch.
Kroki.
Ciche, powolne.
Pojawia się Lleu.
- Chodź - mówi. Oczy ma smutne, ale głos taki sam. Zero emocji. - Pora pokazać ci słońce.
- Nie mogę iść. Mam tutaj umrzeć.
Lleu kręci przecząco głową.
- Już dość ofiar. Masz żyć. Idziemy.
Podaje jej rękę i wychodzą.
Z Filii powoli opada oszołomienie, myśli o Lionessie mieszają się z myślami o świecie zewnętrznym, o synu i przyjaciołach.
Idzie posłusznie za srebrzystym, lekko fosforyzującym mężczyzną.
- Dlaczego mi pomagasz?
- Plan Pwyll'a ma jedną malutką wadę. Jest dobry, dopóki nie pozna się dokładnie ceny.
Pokonują kolejny korytarz. Jest ich tutaj bardzo dużo.
Wchodzą do ciemnego tunelu, Filia chce wytworzyć światło. Niepotrzebnie, bo Lleu sam oświetla im drogę.
- Zapamiętaj to, co ci powiedziała. - skręcają w lewo. Stara się liczyć zakręty i zapamietać jak najwięcej szczegółów.
Dopiero po chwili dotarł do niej sens tych słów.
- Nie zdążyłeś się z nią pożegnać.
- Zdążyłem. - pokazuje jej, że ma być cicho. Skręcają za kamienną kolumnę.
Korytarzem powoli sunie kilku kapłanów.
"~Zresztą ona zawsze jest ze mną.~"
A, więc to tak... Telepatia.
Nieoczekiwanie budzi się w niej nieufność. To fakt, że stracił żonę, ale skąd ona ma mieć pewność, że nie wykorzysta jej do zemsty na Scinie?
"~Ponieważ wypuszczenie ciebie to najlepsza zemsta, jaką można przygotować. Scin w ten sposób straci szansę na wyrównanie rachunków. I będzie chciał mnie zabić.~"
- Chcesz zginąć?
- Chcę odnaleźć Lio... Scin ją zabił, żebym mógł ją znaleźć, muszę także zginąć z jego ręki. A jedyny sposób to zniszczyć jego plany.
- Więc...co dokładnie zamierzasz?
Lleu obraca się, jego twarz nie wyraża niczego. Wygląda teraz o wiele doroślej niż na początku ale i tak ma w sobie pewien urok.
- Oddam cię Xelloss'owi.
~**********~
Zel I Amelia wrócili, gdziekolwiek tam byli... Zachowywali się dziwnie. Nie miała jednak czasu się tym zajmować, bo po pierwsze i najważniejsze, trzaba było zachować czujność.
Po drugie i jeszcze ważniejsze: rano się nie najadła, a Gourry je zdecydowanie za dużo!!!
No i na dodatek jeszcze się ten porąbaniec zjawia, jakby nigdy nic, i ani be ani me!
Postanowiła to zignorować, przynajmniej na razie. Najważniejsze to się najeść.
- A gdżesz ty sze poszefaał? - zapytał Gourry, pożerając resztki sałatki, którą szczęsliwie udało mu się ocalić.
Mazoku wzruszył ramionami. Tu i tam.
- I tag naaam ni pofiee, pszecieeesz nigdy nie móówi... - zauważyła Lina całkiem rozsądnie z pełną buzią.
Razem z blondynem opanowali trudną sztukę porozumiewania się z zapchanymi ustami. Niestety rozumieli się tylko nawzajem.
Reszta musiała poczekać aż demoniczna liderka grupy plus doczepka skończą się pożywiać.
- Ranyy, ile oni mogą zmieścić... - Merle nie mogła wyjść z podziwu.
- To jest jeszcze przeciętna norma. - zapewnił Zelgadis poważnie.
- Bąszczie czicho, tuu sze je!
I tak znikał ich wspólny obiad.
- Tu jest za spokojnie. - Val nie ruszył się nawet o milimetr, ale widać było, że nadsłuchuje uważnie.
Zel też nadstawił uszu. Faktycznie, nawet wściekłe, pozbawione ciepłej kryjówki na zbliżającą się jesień żmije jakoś przestały syczeć.
Wiatru nie było.
- Zaraz się pojawi. - oznajmia to tak spokojnie. Jakby chodziło o deszcz, a nie o wroga.
Nikt się nie rusza, a mimo to każdy stara się jakoś przygotować. Zdradzają ich minimalnie szybsze, bardziej uważne ruchy.
Tylko Xelloss ma spokój. Z nich wszystkich zachowuje się najbardziej naturalnie. Po nim nie widać, że czeka.
Akwamarynowy obłoczek tuż koło nich.
Scin staje za Amelią.
- Witaj ponownie, krajanko! - oznajmia bardzo radośnie. Przez chwilę ogarnia księżniczkę spojrzeniem, kiedy ta odwraca się przez ramię.
Przez chwilę w jego oczach widać radość.
Dopiero potem, jego oczy wypatrują Xelloss'a, który siedzi naprzeciw. Uśmiech ginie, twarz staje się maską nienawiści.
"Dziwne, niczego nie czuję." Val w końcu ma okazję przyjrzeć się dokładnie. Kiedy Scin był tu po raz drugi, był uwięziony pod gruzami i nie mógł go zobaczyć.
Teraz ma przed sobą dość wysokiego, szczupłego mężczyznę o bardzo ciemnych włosach i ciemnej cerze.
Jest chyba tego samego wzrostu i wieku co Zel. Ale cechami wyglądu przypomina Amelię... Podobny kolor skóry, oczu i włosów...
Tylko, że oczy mają pionowe źrenice.
A kiedy je mróży... wydają się być....
- Fioletowe! - Val i Merle krzyknęli to równocześnie. Jak sygnał. W tym momencie Scin i Xelloss zniknęli im z pola widzenia.
Widać było tylko błyski i pojedyńcze eksplozje, kiedy atak mijał się z celem.
- Facet jest dobry... - Lina szybko oceniła. - Xelloss ma pełne ręce roboty.
- Wydaje się, że poziom mają mniej więcej równy.
- Oboje macie rację, ale najlepsze, że w przypadku obu to jeszcze nie jest maximum. - Lina i Gourry obracają się do Merle.
Ta spokojnie usuwa się z drogi.
Chwilkę potem, w miejscu gdzie stała nie ma już niczego.
- Może wycofajmy się za te ruiny...
W tym momencie rozległ się krzyk. Zel kątem oka uchwycił jeszcze błysk czerwonego rubinu, kiedy Xelloss mijał Amelię.
Z rozciętego ramienia płynie czerwona krew. Zelgadis bierze księżniczkę na ręce i pierwszy rusza w kierunku ruin. Reszta podąża za nim.
- Lina, nie pomożemy mu? - rudowłosa obraca się w kierunku, skąd dochodzi odgłos kolejnego wybuchu. Kręci przecząco głową.
- Przeszkadzalibyśmy.
Odchodzą w ślad za Zelem.
- Varu, zostajesz tu?
- Tak, idź za nimi.
- Nie mogę. Jeśli ty zostajesz to ja też. - to nie jest oświadczenie. To stwierdzenie. Subtelna, ale jednak różnica.
Dziewczyna stoi blisko niego. Tuż koło nich płoną drzewa, obsuwa się ziemia...
Na Valgaavie nie robi to wrażenia. Na Merle chyba też nie.
Ale ona nie ma smoczej skóry ani odporności długowiecznego. Za chwilę zadusi się dymem.
- Chodź, idziemy.
- Przecież chciałeś...
- Zmieniłem zdanie.
Merle wywraca oczami. Nie widziała nikogo mniej zdecydowanego, upartego, denerwującego...
... kogoś o takim pięknym usmiechu...
- No to idę z tobą.
Teraz Val wywraca oczami. Równie upartej, skomplikowanej i niezdecydowanej istoty nie widział od...
... w zasadzie chyba jeszcze nigdy nie znał kogoś takiego.
Z wyjątkiem Filii-mamy, ale ona zawsze wiedziała, czego chce. A ta Merle jest tutaj, bo...
... bo mówi, że chce pomóc, że jest tu bo on tego chce. To miłe.
Ona w ogóle jest całkiem miła. I ładna.
Musi pamietać, że ona nie zna magii. Musi się nią opiekować.
W sumie nie musi, nikt mu przecież nie każe.
Merle też nie musi, a jest. Bo chce.
On też chce.
Doganiają resztę. Z tego miejsca można wygodnie obserwować starcie.
~********~
- A teraz mnie posłuchaj, zanim się przeniesiemy, słuchaj i nie przerywaj.
Lleu jest zmęczony po bójce ze strażnikami, kapłanami i innymi, których od czasu do czasu spotykali, a których nie dało się ominąć.
Filia podąża za nim, nie może mu w żaden sposób pomóc. Zabronił jej użyć magii, bo znaleźli by ich od razu.
Tak przynajmniej twierdził. Nie miała wyjścia i zdała się na niego.
- Słuchaj więc... Kiedy dotrzesz do swoich, musicie znaleźć pomost do świata Gaei, a tam musiscie poszukać innego fragmentu Maszyny, zrozumiałaś?
Odczekał aż kiwnie głową.
- Pamiętaj, tylko Egg może sprawić, że efekty działania zmian grawitacyjnych przeznaczenia zniknęły. U ciebie i twojego...i u Xelloss'a zanikną samoczynnie jak tylko oddalicie się od maszyny. Ale trzeba ją zatrzymać, bo inaczej będzie wami rządził.
Nie stara się tego zrozumieć. Tylko zapamiętuje. Potem pomyśli, nie teraz... Najpierw musi się stąd wydostać.
- Dobrze, a teraz trzymaj się mocno!
Zniknęli w obłoczku akwamarynowego dymu.
~***********~
Pwyll wzruszył ramionami.
- Lleu ty głupcze...
Nie miało to najmniejszego znaczenia. Wszyscy są głupcami. Wszyscy.
A głupcy potrzebują władcy. Kogoś, kto poprowadzi.
Tylko on może się tego podjąć.
Wszyscy, którzy się sprzeciwią są podwójnymi głupcami. Muszą zginąć.
Trudno.
Jest jeszcze tylu...
~*****End*****~
No i koniec.
Tej części.
Opinie, krytyka, cokolwiek... Bo napiszę hentaja Gaav/Nagha! [To pisz! XD -Murasaki]
Charatka
5