Avidja Citta Danger
SKRYTOBÓJCZYNI
podtytuł: Nie mogę przestać uciekać, a może nie chcę?
część piąta na x części
Jutro - jutro miało być następnego dnia, a Zel unikał mojego wzroku przez następny tydzień. I
pewnie unikałby dalej gdybym nie wzięła spraw w swoje ręce. W swoje ręce? Kiedy Lina i Ame
zasnęły po prostu bezczelnie wtargnęłam do jego sypialni i zarządałam audiencji. Rozmowa była
długa. Nie, źle powiedziałam. Rozmowa była krótka, ale milczenie po każdym zdaniu przeciągało się
w nieskończoność. Trochę śpiewałam, ale niewiele. Nie miałam nastroju... w każdym razie z rozmowy
wyniknęło co następuje:
1. Zel mnie kocha(tak, tak, tak...)
2. Zel chce powiedziec o wszystkim Linie i Amelii(nie, nie, nie...)
3. Zel chce żebym odstąpiła od zawodu(NIE NIE I JESZCZE RAZ NIE)
W związku z zaistniałymi okolicznościami musiałam lekko skorygować swoje nastawienie do jego
osoby i choć raz spojrzeć na wszystko obiektywnie co okazało sie bardzo trudną sztuką i zajęło
mi bardzo dużo czasu. Wnioski są następujące:
Zel jest absolutnie cudownym mężczyzną, ale niestety zbyt szczerym i otwartym wobec
przyjaciół i nieco stereotypowym jesli chodzi o pracę wybranki. Byłby cudowny gdybyśmy mieli
tylko przelotny romans, albo gdybym nie powiedziała mu co czuję i zostalibyśmy przyjaciółmi,
na dłuższą metę jednak w stałym związku nie jest dla osoby takiej jak ja, która ceni sobie
a) wolność
b) tolernację dla zawodu
c) uwagę i zainteresowanie
Szczera przyjaźń jaka łączy Zela z Amelią i Liną jest niewygodna ponieważ Zel nie chce zejść ze
szlaku, na czym mnie bardzo zalezy. I chociaż nadal go kocham, zastanawiam się co będzie dla nas
lepsze. Zel stwierdził, że mnie nie trzyma i mogę zrobić co chcę, miło z jego strony. A ja chyba
wrócę do Hassall, ogromnej, zatłoczonej metropolii, gdzie czeka na mnie wygodne mieszkanko w
którym ja mogłabym czekac na niego. Cóż... ja kocham Zela, Zel kocha mnie, ale nasze cele w życiu
się nie pokrywają. Nie chodzi o to, że go nie kocham, bo kocham. Ani o to, że jest inny niż się
spodziewałam, bo jest dokładnie taki jak zawsze. Szramancki, pełen zrozumienia, ale z zasadami.
Chodzi o to, że jestem skrytobójczynią i... i nią jestem. Nie jest to zawód jaki wykonuję, ale
już określenie mojego jestestwa.
Tak więc wracam do Hassall. Czuję się tak, jakbym znowu zrywała sznureczki przeznaczenia. Kiedy
już znalazłam nowe życie, spokojne życie przy mężczyźnie, który mnie kocha, znów robię wszystko
na opak. Znów musze żyć po swojemu, tak jak tego chce moja wolność. U mnie wolność nie jest już
potrzebą, a osobną cechą charakteru. Silną cechcą charakteru, niegstety. Gdybym była słabsza, lub
bardziej spolegliwa, mogłabym szczęśliwie zyć obok Zelgadisa wędrując po świecie. Ale moja
wolność domaga się powrotu do domu, do Hassal, do mojego życia. Hassall, to mój świat. Zel
obiecał, że będzie mnie odwiedzał, trochę sobie popłakałam, były klątwy, zaklinania, przysięgi i
takie tam, czyli normalne pożegnanie. Lina i Ame też ryczały, nie wiem czemu. Ja ryczałam z
powodu Zela, ale one się z nim nie żegnały, więc nie wiem o co im chodziło... no więc wracam do
Hassall.
***
Byłam juz trzeci dzień w drodze i zaczynałam popadać w depresję. Oczywiście, mówiłam sobie,
jestem osobą silną, oczywiście, jestem osobą niezależną, nie potrzebuję się wiązać i gdybym tylko
chciała mogłabym z nim zerwać i nie potrzebuję go, ale...
TĘSKNIĘ ZA ZELEM!
Życie okazało się być niesprawiedliwe. Po drodze - bardzo spokojnie. Nikt mnie nie napada, więc
broń lezy spokojnie w torbie i się kurzy. Wrrr... zaczyna mnie to dobijać.
***
Czwarty dzień w drodze. Konkretnie - czwarta noc. Spokojny, drogi hotelik. Za oknem burza. Przez
chwilę byłam szczęśliwa, że nie mam dzisiaj pracy i w gruncie rzeczy takie krótkie wakacje nie
były złe... poznałam kilka nowych osób. Zakochałam się. Bylo miło... na dłuższą metę. Nigdy nie
zapomnę śniadań w tawernach... Ja z podkrążonymi oczami, Zel popijający kawę, Lina przypalająca
każdego kelnera i Amelia starająca się ją uspokoić. Zycie na szlaku... malownicze widoki, śliczne
jeziorka, góry, łąki, pola... Lina na zmianę totalnie znudzona lub goniąca za bandytami... ci
to mieli w zyciu przechlapane... z jednej strony Lina z fireballami, z drugiej Ame z przemowami
o prawie i sprawiedliwości. A ja i Zel trochę z tyłu, patrząc na to z dystansem. Cóż i tak bywa.
***
Mówiłam już że nic nie trwa wiecznie? A zwłaszcza szczęście? Idzie sobie elf spokojnie lasem,
nikomu nie wadzi i nagle ktos do niego z łuku strzela! Oczywiście spudłował... ja nie dam się
przecież tak głupio zarżnąć. No ale chodzi o zasadę. Tak się nie robi... złożę protest. Ech...
- Pokaż się!
Zażądałam całkiem słusznie. Byłam dziewczyną, dziewczyn się nie atakuje, a na pewno nie siedząc
sobie spokojnie na drzewie. W każdym razie, poskutkowało. Na ziemię zeskoczył elf. Wyższy ode
mnie, z czarnymi włosami do pasa, chudy nawet jak na elfa, z niebieskimi oczami w typowym elfim
stroju. Włosy miał rozpuszczone, tylko z przodu miał dwa cieniutkie warkoczyki. Oho... czyli
gdzieś niedaleko jest osada. Tylko łowcy z elfich wiosek noszą takie niegustowne fryzury.
- Kim jesteś i czego chcesz przybyszko?
To mnie bracie wkurzyłeś...
- Przybyszko? Jakbyś nie zauważył, jestem elfką. Tyle że w przeciwieństwie do ciebie ja potrafię
się uczesać.
Jak ktoś ma krótkie włosy to nie problem, ale fakt, że byłam bardzo elegancko ostrzyżona.
- Też coś. Niby elf, a niska jak krasnolud. I bez broni.
Bez broni?
- Ty faktycznie jesteś ślepy czy udajesz?
Odchyliłam trochę płaszcz, na tyle, żeby można było zobaczyć miecz.
- Wiesz, ja nie musze się afiszować z moją bronią. Ty też nie powinieneś. Tym łuczkiem dla
dzieciaczków wrażenia na dziewczynie nie zrobisz.
Ale się wpienił! Taką ma minę jakby chciał mnie zabić.
- MILCZ PRZYBYSZKO! JESTEM KSIĘCIEM TEGO LASU I MASZ SIĘ DO MNIE ZWRACAĆ Z SZACUNKIEM!
Książe czy nie, mało mnie to obchodziło. Facet mnie wkurzył. Jak mnie nie przepuści, to sama
utoruję sobie drogę.
- Muszą cię bardzo poważać na zamku, skoro wysyłaja cię na patrol. W mojej wiosce na patrolu
stwały tylko ofiary losu, których chciano się pozbyć z wioski. Liczono że ktoś ich zarżnie.
Akurat teraz nie żartowałam. Jak ktoś był do niczego i się nie udzielał w społeczności to
szedł na patrol. W ten sposób nasza wioska była istnym cudem ekonomicznym.
- MILCZ!
strzelił jeszcze raz z łuku. Ech... złapałam strzałę w locie. Nie jest to proste, możecie mi
wierzyć. Ale tego też nas uczono w szkole... więc umiem. Właściwie mogłabym się uchylić, ale
złapanie strzały wymaga niezwykłych umiejętności, jeśli ten chłoptaś o tym wie, to powinien się
lekko przestraszyć. Trzymałam tą strzałę cełe trzy sekundy, potem ją złamałam.
Pokiwałam mu palcem.
- A mamusia nie uczyła żeby się nie bawić ostrymi rzeczami?
- Milcz przybyszko. Staniesz przed sądem za obrazę następcy tronu.
- Nie mów bo się boję. Zejdź mi z drogi, jeśli chcesz, żeby na obrazie się skończyło, bo jak nie
to nie ręczę za siebie ty mały głupi książulku patrolowy... królika by nie ustrzelił, ty się
nawet na patrol nie nadajesz...
Taki bzdurny potok słów, a ja w tym czasie szukałam odpowiedniego noża do rzutu. O! Jest!
Zademonstrwałam mu broń od której ma zginąć. Nóż nie wywarł odpowiedniego efektu.
- Nóż kuchenny? Och, chcesz mnie zarżnąć nożem kuchennym? STRAŻE!
STRAŻE????!!!!! No i na drogę zeskoczyło jeszcze dwadzieścia elfów, wszystkie z łukami. Zdążę
może zarżnąć pięciu, zanim mnie zastrzelą. Łuk to straszna broń. Brrr...
- Bierzcie ją. Ciekawe czy będziesz miała taki cięty język jak zaprowadzimy cię pod topór...
- Pod topór? Mścisz się za własną głupotę? Nie potrafisz odpowiedzieć na moje drobne
komentarze, więc pod topór? Oj, biedny chłopczyk z kompleksami...
A CO! NIECH SE NIE MYSLI! Pod topór... jeśli o całej aferze dowie się król, to jestem uratowana.
Jeśli nie, to książe jest głupi i zostawi mnie na pewien czas w lochu, a stamtąd na wolność
niedaleka droga. Tak czy siak, nic mi nie grozi.
Zostałam brutalnie zawleczona do osady. Była ogromna! Dziesięć razy większa niż ta w której się
urodziłam(i z której uciekłam, szczegół), a tamta przecież nie była mała. Zamek... zamek był z
kamienia, dokoła mnóstwo drzew oplatającyh konstrukcje, pięknie i naturalnie, nieważne. Tak jak
sądziłam, zostałam wepchnięta do lochu, a przed drzwiami stał strażnik. Ale tandeta... cóz... tak
jak sądziłam, zabrano mi torbę i miecz. Co mi zostało? Dwa noże w rękawach, dwa w nogawkach,
dwa w butach. Wsówki do włosów i woreczek pełen strzałek. Niewiele. Ale lepszy rydz niż nic.
Cóż... Loch był obrzydliwy. Cały Wyłożony kamieniem, powietrze i światło wpadało przez trzy
okienka przy suficie. Przez okienka nie przejdę. 5 na 20cm. raczej szpary niż okna... no i
jeszcze krata w drzwiach.
Już miałam wołać strażnika(żeby wbić mu strzałkę w szyję) gdy ktoś mnie ogłuszył. Zanim zasnęłam,
mignęły mi tylko czyjeś fioletowe włosy...
***
Obudziłam się w pokoju w jakimś hotelu. Słoneczko wpadało przez duże okno. Nade mną stali Zel,
Amelia, Lina i ów tajemniczy jegomość z fioletowymi włosami, który wyrwał mnie z lochu. Od razu
poderwałam się jak oparzona.
- TY! NASTĘPNYM RAZEM JAK BĘDZIESZ CHCIAŁ MNIE OGŁUSZYĆ TO MNIE UPRZEDŹ, WEZMĘ SOBIE DZIEŃ
WOLNEGO! Aha... poza tym, to dziękuję.
Przyjrzałam mu się uważniej. Czrany strój, tylko golfik żółty. Jasna skóra, oczy zamknięte,
no i fioletowe włosy. Sprawiał wrażenie miłego...
- Proszę. Nie wiedziałem, czy nie zaczniesz krzyczeć, albo coś... to było konieczne. Poza tym,
Xellos jestem, miło mi.
- Adel. Mi również. Nawiasem - jestem skrytobójczynią, wiem co to ostrożność
- Cichoręką?
Otworzył oczy. Byly pięknie ametystowe. Aż mnie ciarki przeszły. Ech... ja i moja słabość do
facetów... Zel chyba zauważył co się dzieje, bo od razu zagadał.
- Wlaściwie jak się znalazłaś w tym lochu?
- Książe spotkał mnie na drodze i chciał żebym została jego nałożnicą. Ale stwierdziałam,że będę
ci wierna i odmówiłam. Za karę wtrącił mnie do lochu.
Xellos zachichotał.
- A naprawdę?
To oczywiście Lina. Z jakiegoś powodu strasznie wściekła.
- Najpierw do mnie strzelił. Trochę mnie to wkurzyło więc rzuciłam kilka niewinnych komentarzy.
Facet chyba miał kompleksy, strasznie się wnerwił no i wrzucił mnie do lochu. Właśnie miałam
zabić strażnika gdy ktos mnie ogłuszył.
- No cóż. Grunt że nic ci nie jest. Chociaż raz namagomi do czegoś sie przydał. Witamy w
drużynie. Jestem Filia.
Teraz zobaczyłam, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Piękna, blondwłosa dziewczyna z wielkimi
niebieskimi oczami. Aż mnie skręciło z zazdrości. Dlaczego ja muszę być taka brzydka? No
nieważne... moje kompleksy na bok. Wyszło na to że znowu jestem w drużynie. Od niektórych rzeczy
jednak nie da się uciec. Zabawne? Nie dla mnie.
- Aha, chyba czegos zapomniałaś.
Xellos trzymał moją torbę! Wreszcie jakiś jasny punkt na horyzoncie.
***
Jest wieczór. Siedzę w swoim pokoju w tanim hoteliku i popijam cappuccino. Wiele się zdarzyło.
Powrót do domu zmienił się w powrót do drużyny. Drużyny w powiększonym składzie. Coś mi mówi
że teraz może być tylko gorzej. Zobaczyłam spadającą gwiazdkę.
- Chcę już nigdy się nie zagubić.
Życzenie... może się spełni. Nigdy się nie zagubić? Teraz sama nie wiem co to oznacza. Ech...
dowiem się, jak już się spełni. Idę spać.
***
Obudziłam się w środku nocy. Slyszę bębny. I flety. Muzykę. Wyjrzałam przez okno. Na dole trwał
festyn. Tancerki w strojach z kolorowych piór, kapele stojące przy budynkach, setki straganów...
ale po południu nikt się jeszcze nie przygotowywał do festynu... może to sen? Nie sen... nie,
jestem pewna... na dole trwał festyn... dlaczego mnie tam nie ma? Założyłam moją ukochaną i
jedyną jasna sukienkę ta białą z kotkiem. Pobiegłam do pokoju Zelgadisa. Spał, a ja chcę iść z
nim na festyn. Obudziłam go, kazałam się ubrać. Jak głupi patrzył przez okno, zdziwiony, bo
przecież nikt się nie przygotowywał do festynu, a teraz to wszystko po prostu trwa. Zeszliśmy na
dół. To było takie piękne... było wszędzie... kolory, muzyka... Zelgadis dziwnie na mnie patrzył
... a ja po prostu tańczyłam, skakałam, śmiałam się, śpiewałam... wreszcie... to takie cudowne...
śpiewałam, tańczyłam... wreszcie moja głupia biała kiecka się na coś przydała! Potem były
fajerwerki! O rajusiu, ptaki i smoki i kwiaty i... o rany. Wszystko to po prostu wykwitające na
niebie... wszystko dla mnie... dla ludzi... trzeba tylko patrzeć, patrzeć, smiać się, tańczyć,
śpiewać. Żyć tym wszystim. Boże, jak ja kocham takie festyny... w Hassall też były i to dosyć
często. Był przynajmniej jeden na kwartał, ot tak po prostu i jeszcze z okazji różnych świąt...
Hassall. Moje miasto. Mój dom. Czuję się teraz jakbym była w domu. Zel dziwnie na mnie patrzy.
Ciekawe czemu? nie wiem. Ale mogę teraz umrzeć... taka szczęśliwa jak nigdy. Mogłam tak wirować,
tańczyć, być szczęśliwa, bez końca, bez końca, bez końca...
***
Obudziłam się rano w swoim pokoju, nadal w sukience i z okropnym bólem głowy. Znaczy, to nie był
sen. Pewnie Zel mnie tu zaniósł. Dlaczego? Co się stało? Dziura w pamięci.
***
Przy śniadaniu wszystko się wyjaśniło. Zel stwierdził że zaraziłam się od innych atmosferą. Po
prostu tańczyłam tak, jakbym nigdy nie miała przestać, inni zresztą też. W końcu zemdlałam z
wyczerpania. Organizm odmówił mi posłuszeństwa. Ale i tak wytrzymałam dłużej niż niektóre
zawodowe tancerki. Byłam jedną z ostatnich osób, ktore się ostały. Podobno było to totalne
szaleństwo, wszyscy tam tak wirowali i skakali, wpadali na siebie, ale się nie przewracali i
wszyscy mieli minę jakby byli na jakimś mocnym narkotyku. kazdy tańczył tak długo aż zemdlał.
No i co z tego? Ja pamiętam tylko tyle, że byłam bezgranicznie szczęśliwa... gdyby nie mój
glupi organizm, byłabym taka już przez wieczność. Po co w ogóle przerywac coś co daje mi taką
frajdę? Nic nie zjadałam ze śniadania. Nie byłam głodna.
***
Jest wieczór. Widze spadającą gwiazdkę.
- Chcę już zawsze być szczęśliwa.
Idę spać.
***
Budze się w środku nocy. Słyszę bębny. I flety. Muzyke. Tą boska muzyke. Szybko się ubieram, idę
do pokoju Zelgadisa. Nie ma go w łóżku? Gdzie jest? Pewnie już wyszedł. Ja też chcę wyjść, ale
nie mogę. Drzwi się nagle zamknęły. Zel stał za nimi, więc go nie widziałam.
- Dzisiaj nigdzie nie idziesz. Zamęczysz się tam. Umrzesz z wyczerpania.
Przyłożylam mu między oczy. Zemdlał. Przykro mi zel. Ale ty nie rozumiesz, jakie to daje mi
szczęście. Trochę ruchu mi nie zaszkodzi.
Poszłam do Liny. Ubrała się i poszła ze mną. Tańczyłyśmy, smiałyśmy się. czy już zawsze mogę być
taka bezgranicznie szczęśliwa? Zawsze, zawsze, zawsze. Słyszlam jak bębny wystukują rytm do
moich myśli. Zawsze, zawsze, zawsze... mogłam tu już zostac. Byłam szczęśliwa. Lina też,
widziałam to. Obie tańczyłyśmy. Potem były fajerwerki. I muzyka, dalej muzyka.
***
Obudziłam się na ulicy. Obok leżała Lina. No tak, zemdlałysmy z wyczerpania. Wokół leżało
mnóstwo ludzi. Dobra, wstajemy. Obudziłam Linę i wróciłyśmy do pokoi. Ten festyn nas w pewien
sposób związał. Teraz czułam, że Lina jest moją przyjaciółką. Czy to nie cudowne? Muzyka
naprawdę łagodzi obyczaje. Zel jest przewrażliwiony. Ja i Lina mamy coś wspólnego. Obie
kochamy tańczyć. kochamy te festyny. Obie czekamy na noc.
c.d.n.
Wszelkie pochwały(nie sądzę) lub bluzgi(bardziej prawdopodobne) na avidja@o2.pl
A jak kogoś interesuje co robie na co dzień, niech wejdzie na icy.blog.pl
1