Popraw sobie mózg
Sławomir Zagórski
2003-03-12, ostatnia aktualizacja 2003-03-12 10:20
Posłuszni jak baranki, wydajni jak maszyny, obdarzeni idealną pamięcią, uwolnieni od lęku, wyleczeni z nieśmiałości. Mrzonka? Wcale nie. Wystarczy połknąć pigułkę, zasilić mózg porcją świeżych komórek albo podeprzeć się elektronicznym chipem. Czy zaopatrzeni w takie pigułki, komórki i chipy to wciąż będziemy my?
Rozmowa powoli zmierzała do końca. Członkowie komisji zamiast dręczyć kandydata dalszymi pytaniami zaczęli żartować. Facet najwyraźniej przypadł im do gustu. Jego CV robiło wrażenie. Wypowiadał się bardziej przekonująco od konkurentów, sypał pomysłami jak z rękawa. Co więcej, rozumiał, że korporacja nie zapłaci mu "na wejściu" dużych pieniędzy.
- OK. Zawiadomimy, czy mamy dla pana etat, do końca tygodnia - powiedział gość w okularach. - Proszę jeszcze tylko przed wyjściem zajrzeć do biura na parterze. Zrobią tam panu trochę zdjęć. No i - mam nadzieję - do zobaczenia - mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- Mam złą wiadomość - zadzwoniła pół godziny później sekretarka. - Kandydat, który tak się wam podobał, ma wyraźne skłonności do depresji. Nie da się określić, jak często na nią zapada, ale nasi skanerzyści ostrzegają - jego mózg nie wygląda dobrze.
Czy za 10 (a może za 20) lat tak będzie wyglądała kwalifikacja kandydatów do pracy? Czy pracodawcy będą prześwietlać ich mózgi po to, by wybrać tych najlepszych i zminimalizować ryzyko inwestowania w niewłaściwe osoby?
1. Sprawdźmy, czy mnie kochasz
- To mało prawdopodobne. Ale wykluczyć się nie da - twierdzą zgodnie specjaliści zajmujący się badaniami mózgu. - Wielu ludzi ma skłonności do wahań nastroju, ale ocenić tego "na oko" naturalnie nie sposób - mówi prof. Jacek Wciórka z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Czy umożliwią to nowoczesne techniki obrazowania mózgu?
- Wątpię - ciągnie profesor. - Dziś nie dysponujemy nawet zalążkiem takiej techniki. Ale gdyby ją wymyślono, rzeczywiście bardzo bym się obawiał jej użycia przez pracodawców, a także przez firmy ubezpieczeniowe. Można by za jej pomocą przykleić łatkę chorego, innego, podejrzanego komuś, kto de facto jest w stu procentach normalny.
Czy perspektywa oceniania stanu naszych mózgów jest rzeczywiście tak odległa, jak sądzi prof. Wciórka? Trudno to dziś przesądzić, aczkolwiek nie sposób nie dostrzec lawinowego postępu w neurobiologii, jaki dokonał się w ciągu ostatnich 30 lat. Już dawno minęły czasy, kiedy ludzki mózg był prawdziwą czarną skrzynką, a po to, by się przekonać, czy coś w nim jest nie tak, trzeba było czekać na śmierć delikwenta i sekcję. W 1929 roku naukowcy wymyślili elektroencefalograf mierzący impulsy elektryczne wysyłane przez szare komórki. Jednak szybko musieli się pogodzić z faktem, że z tej kakofonii elektrycznych fal nie da się wyciągnąć wniosków na temat stanu naszych emocji czy umysłowych zdolności.
Przełom nastąpił w połowie lat 70. Pojawiło się wtedy urządzenie pozwalające podglądać pracę żywego mózgu na tysiącach przekrojów, tzw. PET (z ang. positron emission tomography). PET pozwala precyzyjnie ocenić, która część mózgu otrzymała w danym momencie większą dawkę krwi, co oznacza, że właśnie ta, a nie inna grupa szarych komórek jest szczególnie aktywna. Od kilku lat triumfy święci podobna technika badawcza zwana fMRI, oparta na pomiarach zawartego w krwi tlenu.
Zarówno PET, jak i fMRI to metody bardzo kosztowne (w Polsce uczeni mają do dyspozycji tylko dwa aparaty fMRI i jeden PET). Ale na świecie jest ich już sporo, uczeni przebadali tysiące osób, wykonali setki eksperymentów.
Co z nich wynika? Ano wiemy już dokładnie, którą częścią naszego mózgu mówimy, liczymy, słuchamy, czytamy. Wiemy także, które rejony pracują w chwili, gdy np. staramy się przywołać jakieś wspomnienie, układamy puzzle, rozwiązujemy łami- główkę albo śpiewamy w myśli.
A co z wykrywaniem chorób psychicznych? - Otóż wiadomo, że obraz mózgu schizofrenika wygląda nieco inaczej niż zdrowego człowieka - mówi prof. Małgorzata Kossut z Instytutu Nenckiego w Warszawie. - Schizofrenię widać jak na dłoni. Z drugiej strony żaden psychiatra na świecie nie zgodzi się dziś na to, by sam skan mózgu posłużył jako podstawa do postawienia diagnozy. No bo czy na podstawie zmiany przepływu krwi przez mózg można z całą pewnością powiedzieć, że ktoś cierpi na taką czy inną psychozę? U pięciu chorych krew popłynie jedną, a u szóstego inną drogą.
Z powodu takiej niejednoznaczności wyników spaliły na panewce próby przypisania charakterystycznego obrazu mózgu wyjątkowo silnej agresji.
- W 1993 roku opublikowano głośną pracę, w której porównano skany 22 morderców i 22 nieagresywnych mężczyzn - opowiada doc. Jolanta Zagrodzka z Instytutu Nenckiego. - Okazało się, że aż w 21 przypadkach tzw. kora przedczołowa mózgu groźnych przestępców (a więc obszar, który uważa się za strażnika emocji) funkcjonowała wyraźnie słabiej niż u mniej agresywnych mężczyzn. No właśnie, w 21 przypadkach, ale nie w 22. U ostatniego z morderców - który na dodatek miał na swoim sumieniu nie jedną, lecz kilka zbrodni - kora przedczołowa była w 100 proc. ukrwiona prawidłowo. Co to oznacza? Że za pomocą dzisiejszych technik obrazowania mózgu nie da się poszufladkować ludzi na kategorie: agresywny - nieagresywny, zdrowy - chory, spokojny - nerwowy, uczciwy - nieuczciwy.
- Dziś nie ma żadnego sposobu, żeby określić swoją psychikę za pomocą wpatrywania się w mózg - podsumowuje prof. Kossut.
Co jednak wcale nie przeszkadza, by niektórym ludziom już teraz robić wodę z mózgu i wyciągać od nich pieniądze za sprawdzenie tego, czy np. ktoś kogoś kocha. Takie (słono płatne) usługi oferuje coraz więcej prywatnych laboratoriów neurologicznych w Stanach. Chętnych ponoć nie brakuje.
2. Siostro, poproszę skalpel
Jakie z prowadzonych na świecie badań nad mózgiem budzą w Pani/Panu niepokój? Wyniki jakich prac mogą w przyszłości zostać wykorzystane przeciw nam? - pytałem czołowych polskich neurobiologów, psychiatrów, farmakologów. Co ciekawe, niemal każda z osób wskazała na inne źródło lęku, z czego wnoszę, że zakres potencjalnych zagrożeń jest całkiem spory. Jeden motyw powtórzył się jednak w kilku odpowiedziach. To obawa przed nowoczesną neurochirurgią.
- Boję się sytuacji, kiedy chirurg sięga po skalpel po to, by przeciąć jakieś połączenie nerwowe, zwłaszcza w tych rejonach mózgu, które są tak ważne dla naszej psychiki, emocji, intelektu - mówi prof. Kossut. - Być może za wiele się naczytałam o żałosnych skutkach lobotomii, zabiegu, który wykonywano masowo jeszcze na początku lat 60. - dodaje uczona.
Lobotomię, inaczej odcięcie płatów czołowych, a więc przerwanie połączenia pomiędzy ośrodkami wykonawczymi i emocjonalnymi w mózgu, wymyślił portugalski neurolog Egas Moniz. W 1935 roku podczas konferencji w Londynie Moniz usłyszał o takiej operacji przeprowadzonej na szympansach. Rok później zdecydował się na identyczny zabieg u chorego na schizofrenię. Dodajmy, że w tym czasie nie znano jeszcze żadnych leków na tę chorobę (pierwszy - chloropromazyna - pojawił się w roku 1954). Jedynym sposobem na zahamowanie objawów ostrej schizofrenii było wywoływanie śpiączki za pomocą zastrzyków z insuliny. Nieco później, bo od 1938 roku, zaczęto stosować elektrowstrząsy.
Rezultaty lobotomii okazały się na tyle zachęcające, że w samej Anglii i Walii w latach 1942-54 przeprowadzono aż 10 365 operacji. W Stanach do sierpnia 1949 roku liczba zabiegów przekroczyła 10 tys. W tym samym roku Egas Moniz odebrał z rąk króla Szwecji Nagrodę Nobla. Niestety, wkrótce entuzjazm towarzyszący lobotomii opadł. Okazało się, że spora część operowanych czuła się wprawdzie lepiej, ale jednocześnie traciła chęć do życia, zainteresowanie światem, była bezwolna, apatyczna, senna. - Jak się takiego pacjenta posadziło - siedział, postawiło - stał - opowiada prof. Kossut.
Dziś zabiegi lobotomii wykonuje się sporadycznie. Leczy się w ten sposób jedynie niektóre osoby cierpiące na nerwice natręctw (chory wykonuje tę samą czynność tysiące razy) lub depresje (zwłaszcza w sytuacji, gdy pacjent ma skłonności samobójcze, a inne, tradycyjne sposoby leczenia zawodzą).
Jeden z takich zabiegów u chorego z nerwicą przeprowadzono pod koniec ubiegłego roku w Bydgoszczy. Wzbudził on spore kontrowersje etyczne wśród lekarzy i biologów. Dlaczego?
- Z tych samych powodów co klasyczna lobotomia - twierdzi doc. Zagrodzka. - Boję się takich terapii, bo ich skutki są nieodwracalne. Uszkadzamy coś, na czym się dobrze nie znamy. Chwała Bogu, jeśli to pomoże, ale jak zaszkodzi - wtedy lekarz może wyłącznie rozłożyć ręce.
Nieco innego zdania jest prof. Wciórka. - Zabieg przeprowadzony w Bydgoszczy nie podobał się nam nie sam w sobie, lecz dlatego, że sukces ogłoszono już przy stole operacyjnym.
- To, że część zabiegów chirurgicznych na mózgu się nie udawała, to zwykła cena za postęp - mówi prof. Richard Frąckowiak, wybitny neurobiolog polskiego pochodzenia pracujący w Wielkiej Brytanii. - Wielu ludzi po lobotomii wracało jednak do niemal normalnego życia. Dla mnie problem etyczny tkwi tu gdzie indziej. Kto miał prawo decydować o tym, kogo poddać zabiegowi, a kogo nie? Jeśli chory spędził 20 lat w obcym dla nas - zdrowych - świecie, być może powrót do "normalności" był jeszcze bardziej traumatyczny?
Zostawmy w spokoju dr. Moniza i jego lobotomię i przypatrzmy się, jak będzie wyglądać przyszłość neurochirurgii. - A ta rysuje się znacznie bardziej optymistycznie - twierdzi prof. Wciórka. Dlaczego? Ponieważ wszystko wskazuje na to, że polegać ona będzie nie na niszczeniu pewnych struktur, lecz na dokładaniu, wmontowywaniu czegoś do wnętrza mózgu.
Czego?
* Po pierwsze, stymulujących pracę mózgu elektrod. Takie zabiegi - na razie głównie u chorych na parkinsona - przeprowadza się już od dobrych kilku lat, również w Polsce. - Jestem pewien, że tego typu stymulację mózgu (ang. deep brain stimulation) będziemy stosować zarówno przy poważnych kłopotach z pamięcią, jak i w psychozach, a także u ludzi z niedowładami, paraliżem - mówi prof. Frąckowiak. Jeśli coś się nie uda, ryzyko zabiegu jest minimalne - po prostu wyłączy się zasilającą elektrodę baterię i po krzyku.
Inną techniką stymulacji mózgu, nie mającą co prawda nic wspólnego z chirurgią, jest tzw. transczaszkowa stymulacja magnetyczna. - Okazuje się, że przyłożenie silnego pola magnetycznego może poprawić sprawność mózgu - mówi prof. Kossut. - Zobaczy pan, niewykluczone, że za dziesięć lat w waszej firmie, a może i w naszym instytucie, będą stały na korytarzu urządzenia do stymulacji mózgu - dodaje uczona. - I zamiast wypijać kolejną filiżankę kawy, będziemy się magnetyzować, by poprawić wydolność szarych komórek.
* Po drugie, do mózgu wprowadzać będziemy osławione komórki macierzyste, a więc takie, które są w stanie przeistoczyć się w dowolną tkankę - również nerwową - i np. uzupełnić dziury powstałe po wylewie. - To niezwykle ekscytujący kierunek badań - mówi prof. Kossut. - Sama się do takich doświadczeń przymierzam, ale jednocześnie budzi on moje poważne obawy. Wyobraźmy sobie, że zalepiamy sporą dziurę w mózgu po wylewie. Oczywiście lepiej ją załatać, niż nie robić nic. Ale czy wkładając miliony obcych komórek do mózgu (na dodatek być może wcale nie ludzkich, lecz zwierzęcych), to nadal jesteśmy my, a może już ktoś inny? Dziś nie bardzo potrafimy na to pytanie odpowiedzieć.
* Po trzecie, elektronicznych chipów, których zadaniem byłoby zastąpienie uszkodzonych obwodów w mózgu. - Nie ma sensu, byśmy na razie roztrząsali ten problem - przekonuje mnie prof. Frąckowiak. Chyba że chce pan napisać powieść science fiction.
Na wszelki wypadek nie pytam, czy w przyszłości zamiast mozolnej nauki obcego języka nie dałoby się wszczepić kawałka ośrodka Broki (to w nim mózg przechowuje informacje o językach) wprost od jakiegoś Francuza czy Hiszpana. Od jesieni uczę się hiszpańskiego i czuję, że mój własny ośrodek Broki funkcjonuje znacznie gorzej niż 20 lat temu.
3. Początek aparatów, koniec psychiatrii
Wspomnieliśmy o tym, że dzisiejsze techniki obrazowania mózgu tylko w niewielkim stopniu ułatwiają życie psychiatrom. - Oglądanie skanów mózgów pacjentów wciąż na niewiele się zdaje w praktyce klinicznej - podkreśla prof. Wciórka. Gdybym sam był psychiatrą, chciałbym się podeprzeć obiektywną techniką, która umożliwiłaby mi postawienie diagnozy.
- No właśnie - podeprzeć, ale nie wyrokować - zgadza się prof. Wciórka. - Spotykamy się z atakami, że psychiatria nadal tkwi w XIX wieku - mówi profesor. - Lekarz stawia diagnozę wyłącznie na podstawie obserwacji i rozmowy z pacjentem. A gdzie tu miejsce na nowoczesne aparaty, które bez wahania wskażą, gdzie konkretnie w mózgu tkwi defekt, jak go nazwać no i naturalnie jak leczyć? Otóż może jestem staroświecki, ale obawiam się, że jak już będziemy mieli te aparaty, to psychiatria zamiast zajmować się człowiekiem będzie interesować się wyłącznie defektem.
- Czego jeszcze się pan obawia?
- Wkroczenia genetyki do psychiatrii. Sami doświadczyliśmy, jak bardzo niechętnie ludzie reagują na jakiekolwiek badania tego typu. Kiedyś się bali sekcji, dziś boją się genetyki.
Tymczasem współczesna neurobiologia i psychiatria siłą rzeczy coraz silniej powiązane są z genetyką. - Z tego wyłania się jeszcze jeden problem natury etycznej - dodaje prof. Wciórka. - Jeśli wyłapiemy pewne kombinacje genów, które sprzyjają zachorowaniu np. na schizofrenię, co zrobimy z tą wiedzą? Będziemy badać wszystkich studentów? Kandydatów na pilotów? Policjantów? Przyszłych psychiatrów? A może każdego wkrótce po urodzeniu? A może lepiej każdemu na wszelki wypadek dosypywać rispoleptu [nowoczesny lek na schizofrenię - przyp. red.] do soli od urodzenia?
Do tego wszystkiego dochodzi obawa, jak zachowają się towarzystwa ubezpieczeniowe. I nie ma się co pocieszać tym, że owych genów podejrzanych o wywoływanie schizofrenii wciąż nie znamy. Firmy starają się, jak mogą, by wykorzystać tę wiedzę, jaką dysponujemy już dziś, naturalnie na naszą niekorzyść.
Docent Alina Borkowska, neuropsycholog z Bydgoszczy, od lat bada pewne reakcje fizjologiczne chorych na schizofrenię i ich rodzin. Z jej prac, a także z prac innych naukowców wynika, iż ruchy gałek ocznych u osób chorych i zdrowych wyraźnie różnią się między sobą. U zdrowego oko jest "spokojne", podczas gdy u chorych na schizofrenię i nią zagrożonych - "rozbiegane", "skaczące" (stwierdzić to można wyłącznie za pomocą precyzyjnego badania wykonanego w podczerwieni).
- Do doc. Borkowskiej zgłosiły się już dwa towarzystwa ubezpieczeniowe z prośbą, by podzieliła się z nimi swoją wiedzą, a najlepiej udostępniła gotowy test pozwalający określić ryzyko zachorowania na schizofrenię - mówi prof. Wciórka. Powód jest prosty - choroba psychiczna w wielu przypadkach eliminuje jakiekolwiek roszczenia.
4. Pigułki, pigułki
Profesor Wojciech Kostowski, farmakolog z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, boi się czegoś zupełnie innego.
- Zagrożeniem jest to, co dzieje się z lekami uspokajającymi, nasennymi, poprawiającymi nastrój, a więc preparatami oddziałującymi bezpośrednio na nasz mózg - mówi prof. Kostowski.
- Pan? Farmakolog? - nie mogę ukryć zdziwienia. - Przecież pan sam je wymyśla?
- No właśnie, ale z tym większym niepokojem obserwuję podejście wielu osób do tego typu leków. Ludzie masowo, bez zastanowienia, sięgają po tabletki na sen, na nerwy, na nastrój. Domagają się za wszelką cenę recept od swoich lekarzy, a jeśli spotkają się z odmową, często zmieniają doktora. Nie zdają sobie sprawy, że za wszystkie tego typu ingerencje medyczne prędzej czy później przyjdzie im zapłacić. Nie chcę tu dezawuować żadnych wartościowych leków; jeśli jest konieczność, trzeba naturalnie z nich skorzystać. Problem w tym, żeby to robić umiejętnie i z umiarem.
- Dlaczego?
- Bo każde zażycie środka nasennego czy uspokajającego wywołuje istną burzę w ludzkim mózgu - tłumaczy prof. Kostowski. - Mózg "nie zgadza się" z takim podejściem do sprawy i broni się, starając stłumić działanie pigułki. Efekt jest taki, że z jednej strony leki dość szybko przestają skutkować, z drugiej zaś silnie mogą uzależniać - fizycznie i psychicznie. Proszę się popytać kogoś, kto od dawna łyka diazepam (popularne relanium) lub oksazepam, jak się czuje po nagłym odstawieniu pigułek. Bóle głowy, napięcie, niepokój, suchość w ustach, kołatanie serca - pełny zespół absty- nencyjny.
- Powie pan, że są nowe, lepsze środki nasenne - wyprzedza moje pytanie prof. Kostowski. - Racja. Ale ja do tej pory nie znam żadnego preparatu nasennego pozbawionego całkowicie działań niepożądanych.
- I jeszcze jedna obawa - ciągnie profesor. - Obserwuje się wyraźny nacisk ze strony pacjentów, by coraz więcej leków działających na mózg było dostępnych bez recepty. Już dziś można w Polsce bez kłopotu kupić pewne środki poprawiające nastrój, np. wyciągi z dziurawca, które pod wieloma względami wpływają na mózg podobnie jak znane preparaty przeciwdepresyjne. Czy inne, mocniejsze leki nie prześlizgną się wkrótce przez tę furtkę?
A co z pigułką na pamięć? Od lat neurobiolodzy zapowiadają jej nadejście. Z pewnością miliony ludzi wypatrują z niecierpliwością takiego wynalazku.
- Pigułka na pamięć? Jestem za - w takim duchu wypowiada się większość moich rozmówców (poza prof. Wciórką: "Jeśli tylko nie muszę, nie łykam niczego"). - Naturalnie pod warunkiem, że nie szkodzi i nie uzależnia - dodają szybko naukowcy.
Największą entuzjastką takiej terapii jest prof. Kossut.
- Mnie to po prostu fascynuje i z pewnością nie oprę się, żeby z niej nie skorzystać - mówi pani profesor. - Wydaje mi się jednak, że jestem w mniejszości - dodaje uczona. - Wielu ludzi obawia się tej perspektywy. Dlaczego? Bo osoby mniej zdolne przy pomocy niesportowych chwytów i bez wysiłku dorównają bardzo zdolnym i pracowitym.
- No dobrze, a dzieci? Czy im też będzie się podawać tabletki na pamięć? Tu entuzjazm moich rozmówców nieco gaśnie.
- Dzieci? Lepiej nie, ale z drugiej strony, gdy się weźmie pod uwagę, w jak konkurencyjnych układach tkwią od najmłodszych lat...
Dzieci, zwłaszcza te w Ameryce, od dawna szpikuje się środkami psychotropowymi. Zarówno słynnym prozakiem (- Moja amerykańska znajoma podaje go siedmiolatkowi, by lepiej zniósł stres związany ze zmianą szkoły - opowiada prof. Kossut), jak i ritaliną. Ritalina to lek zbliżony do amfetaminy, podaje się ją dzieciom cierpiącym na tzw. zespół nadpobudliwości psychoruchowej z zaburzeniami koncentracji uwagi (ang. attention-deficit hyperactivity disorder, w skrócie ADHD). Ritalina podobnie jak amfetamina jest psychostymulantem. W dość zagadkowy sposób jednak uspokaja i wycisza organizm (prawdopodobnie pobudza pewne układy hamujące w mózgu). W Stanach łykają ją aż 4 mln dzieci.
Czy rzeczywiście aż tyle jej potrzebuje? Czy mamy prawo faszerować nią dzieci wyłącznie w imię tego, by nie utrudniały prowadzenia lekcji?
- Czasem użycie ritaliny bywa naprawdę konieczne - mówi prof. Kostowski. - Ale często zarówno rodzice, nauczyciele, jak i lekarze wyraźnie przesadzają. Znacznie łatwiej niespokojnemu, niesfornemu dziecku podać pigułkę, niż się nim zająć. A tymczasem ritalina to na dłuższą metę środek rujnujący zdrowie. W Polsce na szczęście bywa używana sporadycznie. Można ją sprowadzić tzw. importem docelowym, po zdobyciu pieczątki wojewódzkiego konsultanta psychiatrycznego.
Środki nasenne, uspokajające, prozac, ritalina - to tylko niektóre z hitów dzisiejszej farmakologii mózgu. Czy obok wspomnianej pigułki poprawiającej pamięć pojawi się też tabletka pozwalająca wymazać z niej pewne niemiłe wydarzenia? A może inna, za pomocą której będziemy przezwyciężać lęk przed wystąpieniami publicznymi?
- Taki preparat, przynajmniej teoretycznie, już istnieje - mówi prof. Wciórka. Chodzi o paroksetynę. Produkująca ją firma zapewnia: boisz się zabrać głos na zebraniu, przeraża cię wygłoszenie przemówienia na forum publicznym - weź nasz preparat. Dwa tygodnie kuracji pozwolą ci zapomnieć o lęku.
Powinniśmy się więc cieszyć czy raczej martwić, że farmakolodzy wymyślają najróżniejsze pigułki poprawiające funkcjonowanie mózgu? Chyba jednak to pierwsze, choć z drugiej strony nie sposób uwolnić się od niepokojącej wizji, że za sprawą tych najrozmaitszych tabletek spadnie tolerancja na jakąkolwiek odmienność. Skoro wszyscy wokół będą weseli po zażyciu superprozacu, czy będzie można sobie w ogóle pozwolić na okazanie, że jest nam źle, beznadziejnie i smutno?
5. Czy ten mózg może kłamać?
Za pomocą dzisiejszych technik obrazowania mózgu nie da się poszufladkować ludzi na kategorie: agresywny - nieagresywny, zdrowy - chory, spokojny - nerwowy, uczciwy - nieuczciwy - napisałem w pierwszej części tego tekstu.
Zaraz, zaraz. Wróćmy na moment do rozróżnienia: uczciwy - nieuczciwy. Rzeczywiście, na to, by można było wyciągać generalne wnioski co do tego rysu czyjejś osobowości, się nie zanosi, ale za to sprawdzenie, czy ktoś w konkretnej sytuacji kłamie, czy mówi prawdę, jest już możliwe niemal w stu procentach. Naturalnie nie za sprawą używanych od wielu lat poligrafów, czyli urządzeń rejestrujących ciśnienie krwi, częstotliwość oddychania, tętno oraz potliwość. Zakłada się, że gdy kłamiemy, stajemy się choć trochę nie-spokojni. To ów niepokój sprawia, iż nieco bardziej się pocimy, trochę szybciej oddychamy, mamy szybszy puls i wyższe ciśnienie.
Takie badanie oczywiście nie jest w pełni miarodajne. - Ocenia się, iż poligraf jest zawodny w ok. 25-30 proc. - mówi dr Iwona Szatkowska z Instytutu Nenckiego w Warszawie.
Całkiem niedawno, bo w ubiegłym roku wymyślono nową metodę badania prawdomówności. Polega ona na filmowaniu twarzy za pomocą superczułej kamery termowizyjnej. Wykorzystuje się tu fakt, że gdy kłamiemy, skóra wokół oczu robi się odrobinę cieplejsza, co widać czarno na białym okiem kamery (cieplejsze partie skóry przybierają czerwoną barwę).
Kamera ma nad poligrafem tę przewagę, że można nią badać osoby, które są całkowicie nieświadome tego, że ktoś je podgląda. Można więc teoretycznie zainstalować ją np. na przejściu granicznym i wyłapywać w ten sposób terrorystów. Jest jednak jeden problem: wiarygodność kamery wciąż nie jest większa od wiarygodności poligrafu. Ale na tym nie koniec. Neurobiologowie potrafią dziś ocenić prawdomówność, badając aktywność samego mózgu.
- Mam na myśli dwie metody - opowiada dr Szatkowska - metodę tzw. potencjałów wywołanych oraz wspomniane już fMRI.
Pierwsza z metod wywodzi się z badań nad pamięcią. Mózg inaczej reaguje na bodźce znane i nieznane (potencjał wywołany bodźcem znanym jest inny niż wywołany bodźcem nieznanym), a to oznacza, że można sprawdzić, czy człowiek przechowuje w swojej pamięci daną informację, czy też zetknął się z nią po raz pierwszy w życiu. Do czego to się może przydać? Na przykład do sprawdzenia czyjegoś alibi. Jeśli ktoś twierdzi, że nie był w miejscu popełnienia przestępstwa, tymczasem jego mózg świetnie rozpoznaje to miejsce, staje się oczywiste, że kłamie.
Metoda potencjałów wywołanych jest znacznie bardziej wiarygodna od poligrafu. Bowiem mózg albo o czymś pamięta, albo nie, albo nie wiadomo. W każdym razie nie ma tu mowy o pomyłce, tj. o tym, że ktoś na pewno gdzieś był, zaś potencjały wskażą, że nie był (lub odwrotnie). Ale uwaga - potencjały nie rozróżniają świadka od sprawcy.
W Stanach Zjednoczonych stosowanie metody potencjałów wywołanych do wykrywania kłamstw określa specjalny patent z 1995 roku. Jego autorzy twierdzą, że nie sprzedali go poza granice USA.
Jednak ani analiza potencjałów wywołanych, ani wynik uzyskany za pomocą poligrafu nie może służyć jako dowód w sądzie. Są to wyłącznie tzw. metody posiłkowe. Chociaż metoda potencjałów wywołanych przyczyniła się już do zwolnienia pewnego mężczyzny z więzienia. Mężczyzna ów twierdził, że w czasie gdy popełniano zbrodnię, był w innym mieście na koncercie. Okazało się, że jego mózg żywo reaguje na sceny związane z alibi, natomiast kompletnie nie rozpoznaje miejsca popełnienia morderstwa. W chwili gdy naocznemu świadkowi, który go obciążył, pokazano wynik badania, ten przyznał się do kłamstwa. Niewinnie skazany człowiek odzyskał wolność.
A co wynika z badań nad prawdomównością za pomocą obserwowania mózgu metodą fMRI?
W ubiegłym roku przeprowadzano następujący eksperyment: badanym wręczono kartę do gry i czek na 20 dolarów, a następnie poproszono, by zasiedli przed ekranem komputera. Komputer pokazywał im jakąś kartę, a ci mieli za zadanie go oszukać, mówiąc: "Mam inną kartę niż wyświetlona przed chwilą na ekranie". W nagrodę za wprowadzenie komputera w błąd badani mieli prawo zatrzymać wspomniany czek.
I co się okazało? Że są pewne obszary mózgu, które są bardziej aktywne wtedy, gdy człowiek kłamie, niż gdy mówi prawdę, natomiast na odwrót ta zasada nie obowiązuje. Autorzy wyciągnęli z tego wniosek, że mówienie prawdy jest postępowaniem dla naszego mózgu bardziej naturalnym, zaś po to, by skłamać, musimy się dodatkowo natrudzić. Innymi słowy, niezależnie od tego, co człowiek wymyśli, najpierw musi się powstrzymać od powiedzenia prawdy. Bo mówienie prawdy jest dla każdego z nas czymś oczywistym i automatycznym. Prawda, że trudno w to uwierzyć? Tym bardziej że z innych badań wynika, iż średnia liczba kłamstw, jakie zdarza się nam popełnić każdego dnia, sięga - bagatela - 200!
Czy badania nad prawdomównością powinny być wykorzystywane przez aparat sprawiedliwości? Czy neurobiologowie powinni się podzielić z prokuratorami swoją wiedzą? Czy to jest etyczne?
- A czy etyczne jest badanie odcisków palców? - pyta dr Szatkowska.
- Moim zdaniem najgorsze, co by się tu mogło zdarzyć, to orzeczenie o czyjejś winie w sytuacji, gdy ktoś jest niewinny - dodaje uczona.
Miejmy nadzieję, że nam to nie grozi. - Myślę, że już niedługo będziemy dysponowali metodą w stu procentach wiarygodną - mówi dr Szatkowska. - Zwłaszcza gdyby udało się połączyć metodę potencjałów wywołanych z obrazowaniem mózgu.
6. Tako rzecze Fukuyama
Francis Fukuyama z John Hopkins School of Advanced International Studies, ten sam, który kilka lat temu obwieszczał koniec historii, dziś głośno straszy skutkami postępu w naukach biologicznych. "W 2003 roku w głównym nurcie badań biotechnologicznych znajdą się zupełnie inne niż dotychczas dziedziny" - pisze uczony (cyt. za "Świat i Polska 2003" , wyd. "Polityka" i "The Economist"). I dalej: "Komórki macierzyste, zarodki i klonowanie, które stanowiły główny przedmiot jej zainteresowań, zejdą na drugi plan. Pierwszą z tych dziedzin będzie neuronauka, starająca się zgłębić istotę naszej świadomości. Dokonane przez nią odkrycia będą miały o wiele większy i szybszy wpływ na współczesnego człowieka niż te związane z projektem poznania genomu człowieka. Np. badania obrazowe mózgu (...) początkowo posłużą do celów diagnostycznych, ale ostatecznie staną się narzędziem oceny naszej przydatności zawodowej. W miarę zaś urzeczywistniania się tej wizji i pojawienia się sytuacji, w której charakterystyczny dla każdego z nas szeroki zakres danych biologicznych i psychologicznych może zostać wykorzystany przez pracodawców, policję, byłych partnerów czy oszustów - nieuchronnie dojdzie do wielkiej debaty, jak uchronić naszą prywatność w zupełnie nowych obszarach".
Na ile jego niepokoje są uzasadnione? A także do jakiego stopnia powinniśmy się już dziś przejmować etycznymi konsekwencjami ulepszania i modyfikowania ludzkiego mózgu?
- Podchodzę do tych spraw dość spokojnie - zapewnia mnie prof. Jerzy Vetulani z Instytutu Farmakologii PAN w Krakowie.
- Po pierwsze, nasze pojęcie o tym, co jest etyczne, a co nie, zmienia się z czasem. Tak więc coś, czym się martwimy dziś, za 20 lat może się nam wydać zupełnie naturalne. I dlatego może nie warto rozpaczać na zapas?
- Naturalnie niepokoi mnie możliwość manipulowania człowiekiem za pomocą chemii, ale przecież to samo możemy osiągnąć za pomocą mediów czy perswazji - ciągnie prof. Vetulani. - My z porządnego społeczeństwa możemy łatwo zrobić społeczeństwo, które zachowuje się nieetycznie. I chemia do tego niepotrzebna.
- Uściślijmy. Żadnymi manipulacjami chemicznymi czy chirurgicznymi, które nie zmieniają naszej osobowości, się nie przejmuję. A co wtedy, gdyby nasza interwencja miała jednak zmienić osobowość? To zależy. Gdybym przekształcił kogoś w posłusznego wykonawcę wbrew jego woli, to by było nie- etyczne. Ale jeżeli poprawię mu pamięć? Co w tym złego? A jak zmienię mu osobowość, by nie chciał gwałcić każdej dziewczynki, tylko żeby wystarczył mu nudny seks z żoną? Czy to też nieetyczne?
Nie podzielam optymizmu prof. Vetulaniego. Zastanawiamy się wspólnie, jakie grzechy poza wspomnianą lobotomią neuronauka ma już na swoim koncie.
- Przychodzi mi do głowy wyłącznie jedna rzecz, ale ona nie ma żadnego związku z nauką - rozpoznawanie schizofrenii w ZSRR, by pozbyć się wrogów politycznych - mówi Vetulani. - Nazizm nie wykorzystał żadnych osiągnięć neurobiologii. Nie wymyślono leku, który by ubezwłasnowolniał ludzi. Na szczęście. Charyzmatyczny przywódca nadal jest w stanie narobić więcej złego niż tabletki czy skalpel.
Prof. Richard Frąckowiak: - Kiedy rozważamy związki neurobiologii czy jakiejkolwiek innej nauki z etyką, wszystko w gruncie rzeczy sprowadza się do pytania, czy zezwalamy na coś, czy nie, a jeśli nie - to dlaczego. Warto się zastanowić, co tak naprawdę jest podstawą naszej etyki. Myślę, że chodzi o fundamentalną sprzeczność pomiędzy tym, że z jednej strony ludzie z zapałem poszukują nowych rzeczy i nowych podniet stymulujących ich umysły, a z drugiej strony chcieliby mieć pełną kontrolę nad tym, w jaki sposób te nowe rzeczy mogą odmienić nasze społeczeństwo. Ponieważ my jako jednostki bardzo kochamy zmiany, a jako społeczeństwo chcielibyśmy za wszelką cenę utrzymać status quo. A tego przecież pogodzić nie sposób.
1