Armeti ocknął się w końcu.
-Gdzie ja jestem...? Co się stało...? - Zastanowił się, ale po chwili przypomniał sobie to wszystko. Lisy... myśliwy...strzał...
"Ta strzała musiała mieć środek usypiający" -Stwierdził i przyjrzał się miejscu, w które strzelił człowiek.
-Ale gdzie ja jestem?!
Rozejrzał się po pomieszczeniu przerażonym wzrokiem. Nie, to nie może być prawda! BYŁ W POKOJU CZŁOWIEKA! A w dodatku w klatce! No nie, taki pech...
Do pokoju wbiegła dziewczynka. Armeti ze zgrozą ją sobie przypomniał. Tak, to ta sama osoba, która zawołała mężczyznę z bronią, gdy tato Armetiego walczył o życie kociąt z ptactwem hodowlanym. A ten myśliwy to zapewne jej ojciec!
Łzy napłynęły kociakowi do oczu, na wspomnienie o Franko. Dziewczynka otworzyła blaszkę na górze klatki i włożyła rękę, chcąc pogłaskać Armetiego. Dzikiego kota?! Ma pogłaskać współzabójczyni jego ojca?! O, nie!
Armeti skoczył w drugi kąt klatki i prychnął groźnie. Dziewczynka wyciągnęła rękę z klatki i zamknęła drzwiczki.
Wybiegła z pokoju. Armeti odetchnął z ulgą.
-No, więc Zoja nie miała racji...
Kocurek podskoczył ze strachu. Kto to powiedział...?
Odwrócił się i zobaczył Ritę, gapiącą się na niego z parapetu.
-Poszłam za facetem i tobą, byłam pewna że nie chciał cię zabić. Miałam rację, jak widać.
-A co z Zoją? -Zapytał rudasek. Rita wskoczyła na ziemię, a z ziemi na szafkę z klatką kociaka.
-Rozpacza, oni myślą że nie żyjesz. Tylko ja miałam inne zdanie.
-I zapewne uratujesz mi życie?
-To całkiem możliwe... -Uśmiechnęła się kotka. Obiegła klatkę dokoła.
-Nie ma żadnych drzwiczek?! Przecież w każdej klatce powinny być!
-Są, tylko u góry. -Armeti wiedział o tym, gdyż widział przecież którędy dziewczynka wkładała rękę.
Rita wskoczyła na górę klatki i orzekła:
-Ty pchaj ten wystający koniec w twojej klatce, ja pociągnę z góry. Trzy... dwa... jeden...
Udało się. Armeti wyskoczył z klatki i uścisnął Ritę.
-Dzięki! Jesteś wielka!
-Przyjaciołom trzeba pomagać, no nie?
-Tak... A wiesz że ci ludzie, co tu mieszkają, to...
Do pokoju wpadli dziewczynka i jej ojciec. Rita zaskoczyła się.
-Zabójcy twojego taty!? Widzę!
-Złapmy te koty. Ella, zamknij okno! -Powiedział facet.
Nim koty zdążyły zareagować, dziewczynka zatrzasnęła okno. Zaczęli gonić Ritę i Armetiego.
-Ri...Rita! To przeze mnie! Przepraszam! -Dyszał Armeti nie zwalniając tempa.
-Nie ma co przepraszać! -Mówiła Rita.
Ale chyba było, bo dziewczyna złapała koteczkę. Rita zaczęła piszczeć. Dziewczyna włożyła ja do klatki, w której był wcześniej Armeti.
Kocurek zaczął uciekać jeszcze szybciej, gdyż teraz goniły go dwa olbrzymy. Myknął pod stołem.
-No, wyłaź stamtąd. Nie będziesz tam chyba siedział przez całą wieczność!
Dziewczynka weszła pod stół i wyciągnęła szarpiącego się i gryzącego Armetiego.
-Uważaj, żeby nie ugryzł. Chyba ma wściekliznę. -Mruknął mężczyzna.
Spojrzał na przestraszoną Ritę.
-Tamten mógł się od tego zarazić. Zawieźmy ich do weterynarza, niech je uśpi. Nie zaszkodzą wtedy nikomu.
Kociaki spojrzały na siebie. Co?