Dług po polsku
Anna nigdy nie przypuszczała, że znajdzie się w takiej sytuacji. Jest emerytowaną nauczycielką poznańskiego liceum, ma 70 lat, żyje bardzo skromnie. Zabrakło jej pieniędzy - pożyczyła 3600 zł od biznesmena z miejscowości Komorniki, nie do końca rozumiejąc najeżoną liczbami umowę. Spłaciła dwa razy tyle, ile wzięła, 6646 zł, po czym okazało się, że… jest winna jeszcze ponad 140 tys. zł!
- Byłam w szoku - mówi Anna - Nie wierzyłam, że to możliwe.
Wierzyciel podał ją do sądu. Szybko poszło: nakaz zapłaty z klauzulą wykonalności, komornik sądowy, windykacja. W majestacie prawa, decyzją Sądu Rejonowego w Poznaniu, Anna ma zapłacić 147 858 zł.
Nie było jej stać na adwokata, nie odwołała się w terminie. Licznik bije, dług rośnie. 27 czerwca 2011 r. osiągnął 154 967 zł. Starsza pani do końca życia nie wyjdzie z długów. Łatwo obliczyć, że odsetki od jej niewielkiej pożyczki wyniosły ponad 4000 proc.!
- To lichwiarski rekord Polski - komentuje Roman Sklepowicz, przewodniczący Stowarzyszenia Pokrzywdzonych przez System Bankowy i Prawny. - Dlaczego poznański sąd na to pozwolił?
Inaczej zachował się Sąd Okręgowy w Krakowie, rozpatrując dwie sprawy ofiar lichwiarzy. W jednej z nich pożyczkodawca żądał 200 tys. zł odsetek od 30-tysięcznej pożyczki. Kiedy nie dostał pieniędzy, w majestacie prawa zajął dom i firmę, warte ponad milion złotych. ”Sąd podziela pogląd, iż zastrzeżenie odsetek wynoszących 100 proc. w skali roku było sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Pozwany (…) wykorzystał przymusową sytuację (pożyczkobiorcy). Liczył na zysk, który należy uznać za niegodziwy” - stwierdził w uzasadnieniu wyroku sędzia Grzegorz Mazur. W drugiej sprawie sędzia Krystyna Gajda zmniejszyła ponad trzykrotnie wysokość odsetek, jakich żądał pożyczkodawca. Oba wyroki zapadły w roku 2010.
Lichwa to czerpanie zysku z udzielania pożyczek na wysoki procent. Prawnie zakazana, ma się w Polsce świetnie, a firmy żyjące z tego procederu mnożą się jak grzyby po deszczu. Równocześnie rośnie liczba Polaków, którzy nie radzą sobie z obsługą kredytu. W Biurze Informacji Kredytowej zarejestrowano ok. 6 mln osób, w Krajowym Rejestrze Dłużników 2 mln.
Wielkie nadzieje wiązano z przyjętymi przez Sejm w roku 2005 przepisami antylichwiarskimi. Wprowadzono wtedy limit maksymalnej wysokości odsetek: nie mogą one przekroczyć czterokrotności stopy kredytu lombardowego NBP (dziś 24 proc. rocznie). Za przekroczenie tego limitu grozi kara do dwóch lat więzienia. Uchwalono też, że opłaty pobierane przy kredycie konsumenckim - z wyjątkiem ubezpieczenia kredytu - nie mogą przekroczyć 5 proc. jego wartości.
Omijanie ustawowych limitów okazało się dziecinnie łatwe. Pożyczając 600 zł na 15 dni w firmie SMS Kredyt, dopłacaliśmy 125 zł za ubezpieczenie. Inny patent, to wyśrubowanie opłat za obsługę domową. Provident np. życzył sobie 1000 zł ekstra za udzielenie pożyczki w domu klienta. Dzięki takim zabiegom koszt wielu pożyczek sięgał 100 proc.!
Inne firmy przed udzieleniem pożyczki żądają wysokiej opłaty wstępnej. Dopiero kiedy klient ją wniesie, dostaje do podpisania umowę, gorszą niż się spodziewał. Rezygnuje więc z pożyczki, ale opłaty już nie odzyska…
- Takie praktyki stosowała Polska Korporacja Finansowa Skarbiec, przeciwko której prowadziliśmy kilka postępowań - informuje Magdalena Cieloch, rzecznik Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - Ostatnio, w lipcu tego roku, prezes UOKiK nakazała Skarbcowi zaniechanie bezprawnych działań i nałożyła karę w wysokości 1,2 mln zł.
Tylko w latach 2007-2009 Skarbiec zawarł kilka tysięcy umów naruszających interesy konsumentów. Podawał nieprawdziwe informacje o całkowitym koszcie pożyczki, żądał opłaty przygotowawczej od kwoty, o jaką klient się ubiegał, a nie od tej, jaką rzeczywiście otrzymał. Przykład: jeden z klientów wnioskował o 50 tys. zł, opłata przygotowawcza wyniosła 2,5 tys., w końcu dostał 5 tys.! Zdaniem UOKiK, opłata przygotowawcza nie może przekraczać 5 proc. wartości udzielonej pożyczki.
W tym roku prezes UOKiK wydała 5 decyzji w podobnych sprawach. Urząd prowadzi 14 postępowań wyjaśniających wobec firm udzielających kredytów, „podejrzanych” o naruszenie ustawy antymonopolowej, a także 5 postępowań w sprawie naruszenia zbiorowych interesów konsumentów.
Dużo trudniejsza do zlikwidowania jest czarna strefa lichwy, kryminalne podziemie.
W Poznaniu wpadła niedawno grupa przestępcza z notariuszem C. w roli głównej. Pracujący dla niej naganiacze zamieszczali w gazetach ogłoszenia, że oferują pożyczki. Klienci trafiali do kancelarii notariusza, gdzie podsuwano im plik dokumentów do podpisu. Przekonani, że biorą pożyczkę pod zastaw mieszkania, domu czy gospodarstwa rolnego, w rzeczywistości podpisywali akty notarialne sprzedaży swych nieruchomości za śmiesznie małe kwoty. W ten sposób oszukano m. in. kobietę, która chciała pożyczyć pieniądze na leczenie raka u dziecka. Poszkodowani w wielkopolskiej aferze gruntowej, bo tak tę sprawę nazwały media, stracili co najmniej 90 ha gruntów, nie licząc domów i mieszkań.
- Popularny jest przekręt „na słupa” - opowiada Roman Sklepowicz. - Lichwiarz przyprowadza ofiarę do zaprzyjaźnionego notariusza, wyłudza pełnomocnictwo do dysponowania jej nieruchomością. Potem u tego samego notariusza sprzedaje dom czy grunt podstawionej osobie, tak zwanemu słupowi. W jego imieniu zdobywa kredyt pod zastaw tej nieruchomości. Bank wchodzi na hipotekę. Słup dostaje flaszkę, notariusz wyższą stawkę, resztę pieniędzy zagarnia lichwiarz. Tylko w Wielkopolsce było ok. 700 takich przypadków.
Podobny charakter miała afera „kantoru Wielopole” w Krakowie, gdzie oskarżeniem objęto także notariuszy i adwokatów. W Częstochowie działała grupa przestępcza, której wysłannicy wyszukiwali biznesmenów w kłopotach, oferowali pożyczkę na lichwiarski procent, a następnie zastraszali dłużników i pozbawiali ich dorobku życiowego. Ich ofiarą padł m. in. Marcin S., właściciel myjni samochodowej i salonu fryzjerskiego. Pożyczył 1,5 mln zł, wkrótce zaś usłyszał, że jest winien 12 mln… Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Częstochowie.
Leszek N. z Poznania, ku swemu zdumieniu, dowiedział się od komornika, że kilka lat wcześniej zaciągnął 800 tys. zł kredytu w PKO BP w Słupcy. Na nic zdały się zapewnienia, że nie wie, o co chodzi, i nigdy nie był w Słupcy. Komornik zabrał mu z konta 40 tys. zł, zajął dom i samochód Renault Laguna. Po trzech latach prokuratura znalazła sprawcę, który sfałszował podpis Leszka N. Komornik oddał z depozytu 40 tys. bez odsetek. Samochód po trzech latach zamienił się w złom, dodatkowo zaś za przechowywanie go na policyjnym parkingu kazano panu N. zapłacić 5 tys. zł.
- Człowiek miał szczęście, że jego dom nie poszedł na licytację - komentuje Sklepowicz. - Takie numery są możliwe, ponieważ bank może uzyskać w sądzie tytuł egzekucyjny w postępowaniu niejawnym, bez udziału dłużnika. I dłużnik często nie ma o tym pojęcia! Wystarczy, że zgubimy dowód osobisty, a ktoś się nim posłuży, i już jesteśmy w pułapce.
Gorzej skończyła się historia Kamili T. z Lututowa k. Sieradza. W banku spółdzielczym podrobiono jej podpis - i tak stała się żyrantem. Mimo że sieradzka prokuratura przy pomocy grafologa stwierdziła, że to nie jej podpis, sąd pozwolił komornikowi zlicytować majątek Kamili T. Ziemia i 40-letni las poszły za grosze. Po czterech latach prokuratura, tym razem w Wieluniu, odkryła, że fałszerstwa dokonała pracownica banku. Bank Spółdzielczy w Lututowie wyraził ubolewanie i zwrócił Kamili T. niecałe 30 tys. zł, chociaż zlicytowany majątek był wart 10 razy więcej…
Prawo nie chroni interesów dłużnika, czyni go bezbronnym wobec banków, windykatorów, komorników.
- W Polsce odpowiada się za długi przodka, nawet jeśli się go nie znało albo nie wiedziało o jego zobowiązaniach - mówi Roman Sklepowicz. - Tysiące osób odziedziczyło dług, który je zrujnował! A powinno być jak w krajach anglosaskich: odpowiadamy tylko do wartości tego, co otrzymaliśmy.
W archiwach stowarzyszenia, którym kieruje Sklepowicz, jest wiele takich przypadków. Wśród nich tragiczna, zakończona samobójstwem historia rodziny górniczej z Zawiercia, na którą spadł nagle blisko milionowy dług po zmarłej matce, osobie praktycznie obcej, ponieważ porzuciła syna w dzieciństwie.
O tym, jak wygląda dziedziczenie długów, przekonała się na własnej skórze Irma P. z Rybnika.
- Moja siostra zapiła się na śmierć - opowiada Irma P. - Zostało po niej mieszkanie w Chorzowie. Szybko okazało się, że siostra była zadłużona w wielu bankach. Dostawała kredyty, choć alkoholizm miała wypisany na twarzy.
Kolejne banki odmawiały Irmie P. informacji, ile nieboszczka była im winna. Żądały najpierw sądowego postanowienia o nabyciu spadku. Pani Irma, inwalidka II grupy żyjąca z 680-złotowej renty, miała więc w ciemno przyjąć spadek, a dopiero potem dowiedzieć się, czy jest on wart więcej niż suma zadłużenia…
- Wolałam zrzec się spadku i mieć święty spokój - mówi Irma P. - Dlaczego ustawowy spadkobierca, członek najbliższej rodziny, nie ma prawa dowiedzieć się, ile wynosiły długi zmarłego?
Przyjęta w 2009 r. ustawa o upadłości konsumenckiej miała pomóc ludziom wyrwać się z pętli długów i rozpocząć nowe życie. Jak do tej pory jednak upadłość w tym trybie ogłosiło zaledwie ok. 30 osób!
- To bubel prawny - tłumaczy Sklepowicz. - Żeby skorzystać z tych przepisów, niewypłacalny dłużnik musi mieć kilkanaście tysięcy na syndyka, sprzedać mieszkanie i koczować pod mostem, bo sąd zostawia mu tylko równowartość średniego czynszu w danej miejscowości na 12 miesięcy.
Spiralę zadłużenia ma ograniczyć nowelizacja ustawy o kredycie konsumenckim, która wchodzi w życie w grudniu 2011 r. Od tej pory banki, SKOK-i, a nawet firmy ogłaszające się na przystankach muszą stosować unijny formularz z informacjami o koszcie pożyczki, całkowitej kwocie do spłaty, wymaganych zabezpieczeniach, obowiązkowych ubezpieczeniach. Chodzi o to, żeby łatwo było porównać oferty różnych firm i żeby skończyły się wreszcie nierzetelne reklamy, ukrywające sprytnie część kosztów. Jeśli klient złoży oświadczenie, że został wprowadzony w błąd, w ciągu roku od podpisania umowy będzie mógł od niej odstąpić i oddać pieniądze bez odsetek i innych kosztów. Można też odstąpić od umowy bez podania przyczyny w ciągu 14 dni od jej zawarcia.
Kompleksowe zmiany legislacyjne w tej dziedzinie są dziś konieczne. Warto pochylić się nad znanym w wielu krajach „prawie do ostatniej koszuli”. Chroni ono niezbędną do życia część majątku dłużnika, w tym minimum mieszkaniowe, 10 m kw. na osobę. Jeśli mieszkanie dłużnika jest większe, można je zlicytować, zostawiając mu jednak środki na nabycie mniejszego lokalu. Poza tym dłużnikowi nie zabiera się narzędzi pracy - taksówkarzowi taksówki, dziennikarzowi komputera. W przeciwnym razie nigdy nie spłaci długów.
Autor: Anna Jarosławska
Źródło: OnetBiznes
1