Świętość — drogi ludzkiego piękna
Świętość jest czymś tak niezwykłym, że nie można się do tego przyzwyczaić. O ile grzech rozpościera horyzont potworności człowieka, tak w świętości pęka wszelka miara piękna i przekroczone zostaje to, co niezwykłe i ludzkie. To coś fascynuje i dokucza, niepokoi i zmusza do pytań o miarę człowieka. Świętość nie jest tworem wykwintnym, estetycznym, z synonimem duchowej sielanki. Jest zmaganiem, mozołem. Podobnie jak wyjście z Egiptu nie było trzydniową wycieczką, ale początkiem czegoś, czego nikt nie rozumiał — darowaniem wolności. Z niewolnikami nikt nie zawierał przymierza. Świętość też jest wyjściem ze swej ziemi, z tego, kim jestem, co rozumiem i kocham, by iść do ziemi obiecanej, na której staję się tym, kim nie jestem.
To dziwne, z jak wielkim uporem powtarzamy, że łaska nie niszczy natury, jakbyśmy chcieli tę naturę ocalić i bali się działania łaski. Nie powtarzamy tego tylko sobie, ale i przypominamy Bogu, my, niewolnicy natury. Ale skoro zmienia się w duchowym rozwoju sposób poznania na boski i sposób działania na boski, to co to znaczy? Znaczy, że łaska przebóstwia naturę i przebóstwienie jest ważne, a nie natura, podobnie jak ziarno przestaje być ważne, gdy wyrasta roślina, albo gąsienica, gdy kokon pęka i objawia się motyl.
Po Chrystusie pytanie: kim jest człowiek, niewiele ma wspólnego z pytaniem, kim był Adam, ale my nie chcemy w to wierzyć i trzymamy się kurczowo swego wydeptanego myślenia. Po pierwsze świętość ma zupełnie inny porządek niż moralność — nie pokrywa się z granicą pomiędzy dobrem a złem, ponieważ pragnąć (jedynie) dobra jest czymś innym niż pragnąć świętości. Nie posiada ona charakteru moralnego, ma charakter ontologiczny. Po drugie, a może tym bardziej po pierwsze, świętość jest wcieleniem się Boga w człowieka, jest odwzorowaniem Chrystusa, natury Chrystusa, a więc tajemnicy unii hipostatycznej, tej jedynej, ale darowanej i tej samej, w której to, co boskie i ludzkie, doskonale się spotyka. Chrystus nie uzdrowił naszej niegrzecznej wolności, ale pozostawiając cały garb grzechu pierworodnego przyniósł nam nową godność syna i córki Boga, godność natury samego Boga. W duchowym rozwoju człowiek staje się Bogiem przez uczestniczenie w Bogu. Słowa najwyższej próby, aż święte ciarki lecą przez plecy…
Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o świętości, najczęściej ugrzecznionej, ze złożonymi rękami, odgniecionymi kolanami, poza wszelkim gniewem i zakłopotaniem, tęgo wyposzczonej, albo uśmiechniętej, beztroskiej, czy też pełnej słów tajemnych i mądrości ze zapierającym dech spojrzeniem na rzeczywistość. Potrzeba o świętości mówić stroniąc od archetypów.
Święty to ktoś, kto pracuje nad Bogiem, z ogromnym trudem przemienia własną naturę, z ludzkiej w bożoludzką. Poświęca życie, by Chrystus jeszcze raz mógł się wcielić na ziemi jego człowieczeństwa. Święty w duchowej walce otrzymuje od Boga boski sposób poznania i boski sposób działania. Wiara jest poznaniem boskim, całkowitym, wszystko ogarniającym, dlatego ciemnym, gdyż umysł człowieka nie wytrzymuje nadmiaru boskiego światła. Wiara świętych to nie zestaw prawd do wierzenia, jest to poznanie bolesne, poznanie rozrywające i wyzwalające jedyną właściwą postawę wobec objawiającej się Tajemnicy — milczenie, milczenie świętych, przestrzeń misterium. Miłość boska, która niewiele ma wspólnego z ludzką, przepala zdolność miłowania i odsłania boską wolę jako sposób tworzenia rzeczywistości. Tworzenia, bo boska nie może być nietwórcza. Dlatego święty jest w jakimś sensie powołany do tworzenia historii i jest za nią odpowiedzialny.
Przypatrzmy się świętości trzech ludzi, świętości dramatycznej: Jakuba, Mojżesza, Hioba, ludzi wybranych, ale błogosławionych nie dlatego, że wybranych. Ludzi, którzy wycierpieli, wymodlili, wywalczyli swą niezwykłą godność.
JAKUB. WALKA Z BOGIEM O WŁASNE PIĘKNO
Historia Jakuba jest uczeniem się świętości. Najpierw Bóg odkrywa przed nim sekret świętości oparty o ziemię, a wierzchołkiem sięgający nieba (Rdz 28, 12).
To ogromnie ważne, żeby ziemię odkryć jako świętą. To nie tylko tyle, że ziemia należy do Boga — jak wierzyli wszyscy poczciwi Izraelici i tej ziemi nie wolno było sprzedać — ale przede wszystkim, że po ziemi przechadza się Pan. Ziemia, której dotyka Bóg, staje się domem Boga i bramą nieba (Rdz 28, 17). Żyć na ziemi tak jak w bramach nieba to jakby dotrzeć do rdzenia tego, co święte, boskiego pragnienia Jahwe — uczynić na ziemi dom dla siebie. Jakub drżał przerażony tą prawdą: prawdziwie Pan jest w tym miejscu (Rdz 28, 16). Trwoga obecności. Tym, że Bóg jest blisko, że jest w tym miejscu, jest tu, powinien się człowiek przerazić. To wszystko, czego dotyka, co przemierza na ziemi swojego człowieczeństwa, zarazem dotyka Bóg. Pana zadomowionego w swojej codzienności, pośród szarych słów i trosk, pośród swojego myślenia odsłonić… Odkrywszy rozumie, że nie ma autonomii ziemskich rzeczywistości, wszystko należy do Niego, nawet ten przypadkowy kamień, na którym spał. I również cały ja jestem boży, zbudowany z boskiego pragnienia, by sięgać nieba. To znaczy odkryć w sobie Święte. Drabina Jakuba staje się świętością życia, drogowskazem, wspinaczką, by —zawieszony pomiędzy tym, co pozostało w dole, a tym upragnionym w górze — człowiek, przerażony przepaścią świętości, mógł sięgnąć samego Boga.
Jakub nie był pokorny, był bojownikiem. Zwykł sięgać po to, co mu się nie należy i znał miarę tego, co cenne. Okradł brata z błogosławieństwa pierworodnego, bo znał jego wartość. Błogosławieństwo ojca jednak mu nie wystarcza. Sięga jeszcze wyżej — chce błogosławieństwa samego Boga, który nb. nie chce mu go dać (por. Rdz 32, 25 nn.). Spiera się, walczy z samym Jahwe. Jest to wydarzenie bez precedensu, nawet Adam nie miał odwagi być większy od siebie. Jakub nosi w sobie nieposkromienie, niepohamowaną żądzę bycia błogosławionym, co więcej — człowiekiem, który wymusza błogosławieństwo, chce sięgać o wiele dalej niż tam, gdzie pozwala mu dojść Pan. Głęboko rozumiał, co znaczy wybranie. Jeżeli Bóg wybrał i zobowiązuje się, tzn. że sam wciąga człowieka w przestrzeń swego świętego bycia, a przez to jakby uzależnia się od niego. Zdaje się mówić nie tylko to, że ty, człowieku, należysz do mnie, ale coś o wiele ważniejszego: Ja należę do ciebie. Zwierzenia mistyków pozwalają zrozumieć ową przedziwną bezbronność Boga, który nie potrafi odmówić niczego temu, kto go naprawdę miłuje. Ileż niezwykłej treści możemy odnaleźć w krzyku Boga: Puść mnie (Rdz 32, 27) i gdy Sam uznaje się za pokonanego: walczyłeś z Bogiem … i zwyciężyłeś. Właśnie to: człowiek może pokonać Boga. Piękno Jakuba nie należy do porządku ludzkiego ani nie da się tego zmieścić w ziemskich horyzontach. Można by powiedzieć, że nawet przekracza to, co duchowe — sięga bowiem wewnętrznej tajemnicy Jahwe, który się objawia, ale nie spodziewa się, że człowiek ma aż tak silne ramiona modlitwy. Modlitwa bowiem ma też takie imię: spór o piękno człowieka. To w modlitwie rodzi się prawdziwe piękno — człowieka zanurzonego w Bogu, rozeznającego ziemię swego człowieczeństwa jako świętą i pragnącego błogosławieństwa, piękno Taboru — odsłaniającego się Pana. Modlitwa to przyoblekanie Bogiem siebie: ziemi, na której się żyje, i czasu darowanego. Modlitwa to czas bojowników.
Człowiek powinien z wielką pasją szukać, a raczej zdobywać swą duchową piękność. Nie dać się oszukać lękom i słowom, nie może wierzyć w swe granice. Musi się mozolić nad własnym pięknem, a nie jest to bynajmniej kategoria estetyczna, to piękno wywalczone, wycierpiane. Człowiek bowiem potrafi być daleko większy od siebie, zdumiewająco większy, niesłychanie większy. Miarą człowieka nie jest człowiek, nie jest to, co ludzkie, a może nawet … jest dokładnie to: pozostawienie tego wszystkiego, co człowiek zna i może nazwać,
i dokąd może zdążać, bo jak nas uczy św. Jan od Krzyża:
By dojść do tego czego nie poznajesz
Musisz iść przez to czego nie poznajesz
(1 DKG 13, 11).
Piękno człowieka zaczyna się od niemożności słów.
MOJŻESZ. SPÓR Z BOGIEM O CZŁOWIEKA
Mojżesz, podobnie jak Jakub, swą misję rozpoczyna od odkrycia świętości ziemi: Zdejm sandały, bo miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą (por. Wj 3, 5). Na ziemi świętej zostaje obarczony zadaniem wprowadzenia Izraela do ziemi obiecanej. Otrzymuje niezwykły dar: uczynię cię jakby Bogiem (Wj 7, 1). Ukazuje się przed obliczem faraona, by udowodnić wielkość Jahwe, ale konfrontacja pogarsza sytuację niewolników. Ten sam Jahwe zatwardza serce władcy świata. Rodzi się pierwsza gorycz Mojżesza: Panie, czemu zezwoliłeś wyrządzić zło temu ludowi? (Wj 5, 22). Samotny Mojżesz widzi gniew i krzywdę ludu, z wielkim trudem staje przed faraonem, przed którym Bóg mnoży znaki. Od początku rzucony jest pomiędzy niezrozumiałego Jahwe a twardy lud z mentalnością niewolników. Napięcie jest ogromne. Wyprowadza Izraela w imieniu Boga, wyprowadza w ciemność, na pustynię — ziemię na której nie da się żyć. Lud nie rozumie wyzwolenia, tęskni za bezpieczną niewolą, nie rozumie Boga Wyjścia i Przymierza, tworzy własną religię. Mojżesz jest rozpięty pomiędzy tym, co święte, a tym, co profanujące, pomiędzy wiernością a zdradą, zazdrością a gniewem, wojną a pokojem, pomiędzy tym, co cudowne,
a tym, co przerażające w Izraelu. Rozmawia z Jahwe twarzą w twarz w świetlistym obłoku, uczy się świętości Adonai, który idzie przed nimi i walczy i całą drogę niesie ich jak ojciec swego syna. Z mozołem buduje ołtarze, czyni arkę i Namiot Spotkania, konsekruje Aarona, przemawia świętymi słowami i zasłania swą promieniującą twarz — znak boskiego. Widzi zarazem lud, kocha go, jest on — jeszcze bardziej niż dla Jahwe — jego ludem. Pośród swoich braci i sióstr niesie cały ciężar władzy ustawodawczej i sądowniczej, żyje pięknością tej ziemi, dla której ponoszą to całe ryzyko, ciągle o niej mówi. Ale widzi i słyszy niezadowolenie, szemranie w namiotach, bunt, zatrwożenie. Słyszy, jak mówią o nienawiści Boga (por. Pwt 1, 27) i nie chcą słuchać, żyją własnymi wyobrażeniami o sile mieszkańców Kanaanu i serce ich powraca do Egiptu.
Mojżesz przyjął swą misję z całą dobrocią serca. Troska o lud stała się jego życiem. Na pustyni zrozumiał coś bardzo ważnego. Nie tylko musi przekazywać słowa Boga ludowi, ale musi ten lud bronić przed Bogiem, przed Jego gniewem. Gdy wracał po czterdziestu dniach z Hebronu, załamało się wszystko, w co wierzył. Jego lud stał się nieokiełznany, skłonny do złego i nie potrzebował Boga Wyjścia; mieli już swojego — byka ze złota. Z głębi dramatu Mojżesz jednak decyduje się bronić swego ludu przed Jahwe: Przebacz im ten grzech! A jeśli nie, wymaż mię natychmiast z Twej księgi (Wj 32, 32). Rzuca na szalę całe swe błogosławieństwo, ryzykuje wszystko, zmusza Boga do wyboru. Woli zginąć sam, zginąć na wieki, ale uratować braci, nawet tych, którzy otwarcie walczyli z nim jako głównym winowajcą. Wymaga to niezwykłej siły ducha, by bronić tych występujących otwarcie, zgorzkniałych, zniechęconych, niewierzących, złośliwych, raniących i domagających się powrotu — o wiele łatwiej być prorokiem, który potępia w imię Boga, ogłasza czas gniewu.
Zapewne to sytuacja najwyższej próby, pozostać samemu i mieć przeciwko sobie gniew Boga i gniew ludzi, ich rozkrzyczaną drapieżność. Święty Mojżesz jednak inaczej rozumie rzeczywistość. Odnajduje motyw, by ocalić lud przed gniewem, a może jeszcze dobitniej — by ocalić dobroć Boga. W imię tej dobroci ryzykuje całego siebie.
W ten sposób pośród biegu historii pojawia się święty, który nosi w sobie odpowiedzialność za naród, który może ten naród ocalić, przywrócić go Bogu. Dzięki temu, że został wybrany, ma ogromne przebicie, ma w pewnym sensie władzę nad dobrocią Boga i może siebie uczynić przedmiotem gniewu. Poddając się w wielkim uniżeniu jako ofiara kumuluje na sobie słuszny gniew. W ten sposób zamienia miejsce hańby, grzechu i zdrady w miejsce owocowania łaski.
HIOB. OBRONIĆ PIĘKNO BOGA
Czytanie dziejów Hioba jest wstrząsające. Najpierw dlatego, że jesteśmy świadkami literackiego spotkania szatana z Bogiem, szatana przemierzającego ziemię i Boga dumnego z Hioba. Jesteśmy świadkami zakładu o dobroć Hioba. Wydaje się, że to spór ambicjonalny. Ogromne cierpienie, na które skazuje się bohatera, ma konwencję gry: skóra za skórę (Job 2,4). Ale byłoby to zbyt powierzchowne. Autor księgi uświadamia, że o człowieka toczy się walka, że człowiek nie może być neutralny, bo jest wplątany w dobro i zło. Toczy się gra, której człowiek nie rozumie i może jej nadawać różne imiona, np. powyższe. O człowieka toczy się odwieczny bój, o każde jego słowo, o każdy gest, nawet o myśl, (co doskonale rozumieli np. Ojcowie Pustyni, walcząc ze swymi logismoi), toczy się walka o jego dobro i zło. Ten, który niegdyś powiedział: Nie będę służył (człowiekowi), chce uczynić człowieka swoim sługą, bo i takim się rodzi — w grzechu.
Bóg daje swego umiłowanego na pożarcie. Szatan wylewa na niego całą swą wściekłość. Zrujnowany, opuszczony przez najbliższych, z oszalałą żoną u boku, która go przeklina: Jeszcze trwasz w swej prawości? Złorzecz i umieraj (Job 2,9), Hiob pogrąża się powoli w śmierć.
Potem widzimy przyjaciół, którzy przybywają i są zupełnie bezradni, oniemiali z ogromu cierpienia, jakie widzą. Absolutna klęska człowieka: Hiob na zgliszczach tego, co budował i kochał, gnije trawiony chorobą, która czyni go publicznie nieczystym, odrażającym. Rozdarli szaty i milczą. Owo milczenie wydaje się często jedyną sensowną odpowiedzią na to, co spotyka człowieka w nieszczęściu. Cierpienie bowiem nie jest do przedyskutowania ani nawet do podzielenia się. To byłaby jego profanacja. Dzieje się Tajemnica. Cierpienie jest święte i demoniczne zarazem. To dramat powracający z raju, to stanięcie wobec początków tego, co konstytuuje człowieka, muśnięcie życia i śmierci, prawdy i nieprawdy, istnienia i nieistnienia, trwogi pustki. Usta śmierci nie wypowiadają słów żyjącym. Cierpienie pojawia się w dotknięciu śmierci i Tego-który-jest-umieraniem. Najgorsze cierpienie stanowi dotykanie, gdy żywe zło i żywe umieranie dotyka ducha ludzkiego, gdy wyciąga swą rękę. W opisach nocy ciemnej ducha, według św. Jana od Krzyża, stanowi to najbardziej dojmujący i najgłębiej sięgający ból: bezpośrednie spotkanie duchów (por. 2 NC 23, 9).
Hiob jest przygnieciony boleścią, wypełnia ona całą przestrzeń tego, kim jest, i widzi siebie rzuconym do błota (por. Job 30, 19), ale jednocześnie podejmuje bolesną dyskusję z przyjaciółmi. Przybysze posiadają bardzo klarowną koncepcję cierpienia: cierpisz, bo zgrzeszyłeś, i cała polemika dąży do przekonania Hioba, by uznał swe grzechy i by Bóg mu przebaczył i odjął hańbę. Nie mieli innego wyjścia, przecież nie mogą oskarżać Boga o niesprawiedliwość, byłoby to bluźnierstwem, a przyjęcie tezy o niewinności Hioba, prowadziłoby nieuchronnie do znienawidzenia i przeklinania Pana. Chcą więc za wszelką cenę usprawiedliwić Boga, oskarżając Hioba. Sytuacja jest jednak niezwykła: czy można rozumieć cierpienie bez oskarżenia i bez winy? Autor księgi stawia sprawę na krawędzi, gdyż zazwyczaj cierpienie wyzwala oskarżenie — cierpię, a więc mam prawo krzyczeć! Geniusz Hioba jest taki: mówi o cierpieniu nie oskarżając. Wierzy w swoją niewinność i wierzy w niewinność Boga, oddziela grzech od cierpienia. Ukazuje inny obraz sprawiedliwości Boga — Bóg Hioba nie jest stróżem moralności — a zarazem ukazuje inny sens cierpienia. Nie ma ono charakteru moralnego, ale duchowy — wynika z działalności szatana i jest próbą dobra. Hiob obronił dobro w podwójnym znaczeniu: ocalił swoje piękno i piękno Boga. To piękno przecierpiane i obronione jest pieczęcią świętości. Ci, którzy chcieli ocalić Boga dla Boga, zostali ośmieszeni.
Potrzeba nam takiej świętości, która broni piękna Boga, wbrew nawet najświętszym prawdom, najświętszym motywom, można by rzec jaśniej — przeciw strukturom religijnego myślenia. Bóg pragnie spotykać człowieka poza jego religią, na terenie, którego człowiek nie rozumie i który go przeraża, gdzie nie ma już nic do powiedzenia, do wyjaśnienia, do zrozumienia, spotykać w milczeniu czystego istnienia. Jest to doświadczenie wiary najczystszej próby, jest spotkaniem na terenie Boga, gdzie nie ma już miejsca na to, co ludzkie. I cierpienie Hioba, a dokładniej sposób jego cierpienia jest drogą do tego, co boskie. Sam, zapewne zdziwiony swymi słowami, mówi: tylko ja Boga zobaczę (Job 19, 27). I to jest Hiob: cierpienie prowadzi do innego sposobu poznania, czyni błogosławionym, który widzi Pana. Ciało poddane próbie staje się godne, by widzieć, widzieć piękno Boga.
1