Akcelerator
Dzień zaczął się dla Mini od wyjątkowo przykrej pobudki. Trudno wyobrazić sobie coś bardziej koszmarnego niż gwałtownie przerwany sen. Mini uwielbiała spać, a co do budzenia się wyznawała zasadę, że powinno przebiegać możliwie jak najdłużej. Przejście od snu do jawy w żadnym razie nie mogło odbywać się raptownie. Mini wymyśliła nawet specjalną kabinę dekompresyjną dla śpiochów, którą w najprostszej wersji było łóżko i naciągnięta na głowę kołdra. W takich warunkach porządny człowiek mógł przez kilka godzin dojrzewać do przebudzenia rozkoszując się lenistwem i podziwiając przepych własnych marzeń.
Od pięciu minut ktoś łomotał zawzięcie w ściany przyczepy i Mini zrozumiała, że nie pozbędzie się intruza taktyką biernego oporu. Mieszkanie w małej, blaszanej przyczepie było w pewnym stopniu podobne do zamieszkiwania wnętrza dzwonu. Dało się wytrzymać dopóki inni trzymali się z daleka. Mini wygrzebała się z pościeli, zrzuciła z łóżka brudne stopy i stęknęła bardzo głośno i bardzo żałośnie. Musiała teraz zrobić całe pół kroku, aby dosięgnąć dykty zasłaniającej „okno”. Potem wysunęła na zewnątrz brzydką, przypominającą wielkiego ziemniaka głowę.
- O, jak dobrze, że już nie śpisz - wybełkotała Markiza. - Chodź szybko. Koniecznie musisz to zobaczyć! - Markiza zbliżyła się do okna i Mini wyczuła charakterystyczny smród alkoholu. - Pośpiesz się, wszyscy poszli to oglądać!
Mini wielokrotnie zastanawiała się w jaki sposób Markiza zdobywa rozmaite świństwa, które zawierają alkohol. Zapewne natrafiła gdzieś na spory zapas, z którego korzystała po kryjomu tak sprytnie, że nikomu nie udało się dotąd odnaleźć jej skarbu. Dla mieszkańców wysypiska odkrycie złoża sprawdzonego alkoholu było nie lada gratką, dlatego niektórzy próbowali siłą wydrzeć Markizie tajemnicę, ale ona niezmiennie utrzymywała, że to jedzenie fermentuje w jej żołądku. Twierdziła, że jest taka choroba, którą zaraziła się jako dziecko od pewnego koali z miejskiego ogrodu zoologicznego. Podobno zdarza się to czasem; wraz z wiekiem choroba rozwija się i w końcu fermentacji ulegają nawet chleb i woda. Kiedy Mini wygramoliła się z przyczepy Markiza próbowała właśnie zwymiotować pod jej oknem. Szło jej raczej kiepsko.
- Mogłabyś mieć trochę szacunku dla mojego pałacu - powiedziała z wyrzutem Mini. Sądząc po zawartości żołądka Markizy tajemnicza choroba objęła także jej ślinę.
- Biedactwo - Mini była zdegustowana. - No, powiedz wreszcie cóż takiego muszę koniecznie zobaczyć? - spytała.
- Chodź za mną - Markiza wytarła usta wierzchem dłoni. - Opowiem ci po drodze.
Poszły w stronę hałd nazywanych potocznie Górami Pyłowymi. Po drodze wyjaśniło się, że Delmo znalazł tam coś zupełnie niesamowitego. Z chaotycznego opowiadania Markizy trudno było dowiedzieć się o co dokładnie chodzi. Mini była więc potrójnie wściekła. Po pierwsze wyrwano ją ze snu, w którym opychała się nieprzyzwoicie prawdziwym, czekoladowym tortem. We śnie czuła nawet jego smak. Po drugie czekał ją dość długi spacer. Po trzecie Góry Pyłowe cieszyły się wyjątkowo złą sławą. Na tym terenie narodziło się wysypisko. Początkowo starannie zasypywano śmieci zamierzając wykorzystać ich biologiczny potencjał i w przyszłości zagospodarować obszar śmietniska. Coś jednak później nie wyszło i po planach pozostały hałdy. Tu i ówdzie słyszało się o ludziach, którzy przemierzając góry przepadali bez wieści, jakby zostali żywcem pochłonięci przez hałdy.
- Mówię ci, to nieprawdopodobne - trajkotała bez przerwy Markiza. Kiedy doszły do cmentarzyska dźwigów Markiza skręciła w prawo. Mini zatrzymała się na chwilę, zawsze tak robiła ilekroć znajdowała się w pobliżu tego miejsca. Dźwigi wzbudzały od dawna jej zainteresowanie. Ich widok kojarzył się ze stadem prehistorycznych gadów. Niby martwe, ale ciągle wywołujące dreszcz emocji. Kobiety ruszyły dalej, a po pięciu minutach przyłączył się do nich Piękny Angelo.
- Czy to prawda, że Delmo znalazł na hałdach teatr? - chłopak usiłował ukryć swoją ekscytację. Większą część życia spędził na śmietnisku, z dzieciństwa zachował niewiele dobrych wspomnień i dlatego za wszelką cenę starał się przynajmniej tutaj uchodzić za światowca. Oczywiście nigdy nie przyznałby się, że w ogóle nie wie jak wygląda teatr. Markiza spojrzała na Mini z wyrazem triumfu w przekrwionych oczach.
- A nie mówiłam ci, że Delmo to znalazł! Nie chciałaś mi wierzyć, ale skoro Piękny Angelo już o tym słyszał to znaczy, że chyba cię nie oszukałam.
Okazało się, że chłopak dowiedział się o teatrze od Sibiego, któremu dwie godziny temu powiedziała o wszystkim Markiza. Z przeciwka nadchodził zresztą Sibi i na pierwszy rzut oka widać było, że mu się gdzieś cholernie śpieszy.
- I co? Jest? - Piękny Angelo zagrodził Sibiemu drogę, a na wszelki wypadek chwycił go jeszcze mocno za kołnierz palta.
- Jasne, że jest - niski człowieczek miotał się na wszystkie strony w przytrzymywanym przez chłopaka palcie. - Puść mnie gnoju, bo cię trzepnę! - wysapał gniewnie. - Powinien cię ktoś nauczyć odrobiny kultury.
- Przepraszam - Piękny Angelo raptownie spokorniał. - Chciałem tylko, żebyś się na chwilę zatrzymał. Teraz do ataku przystąpiła Mini.
- Powiedz Sibi, czy widziałeś to na własne oczy?
- No pewnie - obruszył się człowieczek. - Właśnie stamtąd wracam.
- Ale to kompletnie zwariowana sprawa - Mini szła za ciosem. - Przecież teatrów nie wynosi się na śmietnik. Makulaturę i plastikowe butelki, czasem coś grubszego, jakiś złom, niech będą nawet dźwigi, ale nie teatr!
- Zapomniałaś o ludziach - włączyła się Markiza. - Mnóstwo truposzy ląduje na wysypisku. Niektórzy są zupełnie przyzwoicie ubrani. I po co takim umierać…
Mini przerwała jej bolesnym kuksańcem. Znała miejsce, w które trzeba było trafić, żeby Markiza zamknęła usta.
- No tak - Sibi podrapał się w głowę. - Być może nadchodzą dla nas lepsze czasy. Może jutro ktoś znajdzie supermarket albo burdel, taki elegancki, z pokojami na godziny i panienkami w czarnej bieliźnie.
Sibi rozmarzył się. Za to Piękny Angelo wyglądał na zbitego z tropu. Dowiadywał się dzisiaj wielu nowych rzeczy i z każdą sekundą czuł się coraz bardziej onieśmielony. Jego niewiedza wyłaziła wszystkimi porami ciała, była wypisana na twarzy niczym piętno, którego nie da się zamaskować głupawym uśmieszkiem. Bo Angelo, który mieszkał we wraku luksusowego cadillaca nigdy nie robił zakupów w supermarkecie. Nie spędził choćby minuty w pokoju na godziny i nie potrafił sobie wyobrazić panienki w czarnej bieliźnie.
- Może już wystarczy tego paplania - Sibi wrócił z egzotycznych światów na ziemię. - Zamiast sterczeć tutaj i zawracać mi głowę możecie sami obejrzeć to cudo. Ja i tak straciłem przez was za dużo czasu.
- A dokąd się tak śpieszysz? - Mini była jak zawsze dociekliwa.
- Delmo wysłał mnie po coś ważnego. Nie powiem po co, bo mi znowu nie dacie spokoju. Sibi umknął, zanim ktokolwiek zdążył zadać mu pytanie.
- To świnia - skomentowała Markiza. - Zaczyna taki o czymś gadać, a człowiek musi się potem domyślać bóg wie czego. Wstrętny, mały gad!
Powlekli się w stronę Gór Pyłowych zachowując milczenie, które zwiastowało istną burzę mózgów. Piękny Angelo rekonstruował w wyobraźni świat, który dawno temu rozpadł się małemu chłopcu w proch. Mini rozgrzebywała swoją pamięć. Szukała w przeszłości wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z teatrem. Markiza zastanawiała się głównie nad celem tajemniczej misji Sibiego. Przy okazji złorzeczyła mu pod nosem, wyżywając się ze szczególnym okrucieństwem na jego przodkach w prostej linii. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że znaleźli się w okolicach miejsca, gdzie kiedyś Stary Graf poniósł męczeńską śmierć w obronie praw mieszkańców wysypiska.
Wiele lat temu ludzie z miasta wkroczyli na tę ziemię i przy pomocy paragrafów oraz pałek próbowali usunąć stąd tubylców. Stary Graf poprowadził miejscowych do walki. Stanął na czele obrońców i własnoręcznie poturbował dwóch policjantów, dając innym bojownikom piękny przykład. W odwecie policja spacyfikowała peryferie śmietniska zabijając - niby przypadkowo - ponad dziesiątkę bezbronnych kobiet i dzieci. Wówczas Stary Graf postanowił zainteresować sprawą media. Rozesłał zaproszenia do reporterów lokalnych stacji radiowych i telewizyjnych, powiadomił też prasę. Kiedy w umówionym czasie i miejscu pojawiła się liczna grupa dziennikarzy i trzy wozy transmisyjne telewizji Stary Graf wisiał już przymocowany śrubami do stalowego rusztowania, które porzucono na śmietnisku po kampanii reklamowej napojów chłodzących. Z tego miejsca wygłosił do zebranych płomienną mowę protestacyjną, a potem umarł. Gdy zdjęto go z rusztowania lekarze stwierdzili, że przyczyną zgonu było wykrwawienie. Przez cały czas ponurego widowiska kamery przekazywały obraz do tysięcy domów w mieście, zaś krótkie relacje pokazano nawet w telewizji ogólnokrajowej. Oczywiście zrobiła się z tego afera i w końcu ludzie z miasta zostawili tubylców ich własnemu losowi. Legenda głosi, że w każdą rocznicę śmierci Starego Grafa na wysypisku pojawia się jego duch. Przybrawszy postać zwykłego włóczęgi odwiedza stare kąty i wysłuchuje skarg skrzywdzonych przez los ludzi. Nie wiadomo jednak jak go rozpoznać i dlatego lepiej nie skarżyć się byle komu. Tyle legenda.
- Daleko jeszcze? - Mini zaczynała odczuwać zmęczenie. - Bolą mnie nogi, a poza tym idziecie za szybko - przyznała.
- Jeśli chcesz się nad sobą litować kochana, to poczekaj na Święto Starego Grafa. Musisz oszczędzać żale, bo kiedy spotkasz patrona nie będziesz miała z nim o czym rozmawiać - Markiza wpadła w złośliwy ton. Gdy przez dłuższy czas nie wspomagała się alkoholem stawała się trudna do wytrzymania. - Jeszcze parę kroczków maleńka - patrzyła na Mini z jawną pogardą. - Pamiętaj, żeby ruszać nóżkami na przemian.
Mini nie podjęła wyzwania. Nauczyła się znosić złośliwości Markizy bez słowa. Wdawanie się w kłótnię niczego by jej zresztą nie dało, a Piękny Angelo z pewnością stanąłby po stronie rywalki. Mini bała się, że oboje zaczną szydzić z jej otyłości, a to doprowadziłoby ją do depresji albo furii Gdzieś pomiędzy wysokimi na dwa piętra stertami odpadków pokazało się słońce. Wyglądało zabawnie - jak jeszcze jeden, całkiem pokaźny śmieć. Gdyby ugrzęzło teraz w którymś ze stosów świat znalazłby się w poważnym kłopocie. Na tym odcinku musieli zachować szczególną ostrożność. Sterty były stare i niestabilne, często obsuwały się i jeżeli ktoś przebywał zbyt blisko nich mógł zostać pogrzebany pod gnijąca masą. Mogli wprawdzie obejść niebezpieczny teren, ale wtedy droga wydłużyłaby się dwukrotnie.
- Może chcesz tutaj odpocząć? - zapytała przymilnie Markiza. - Wyciągniesz sobie nóżki i powdychasz trochę świeżutkiego powietrza.
Kolejne uszczypliwości ledwie docierały do Mini. Smród przyprawiał wszystkich o ból głowy i mdłości, Piękny Angelo zbladł, zaś Markiza tylko dzięki nieustannemu gadaniu powstrzymywała się od wymiotów. W końcu jakoś udało się im wydostać ze strefy zabójczego smrodu.
- „Jeszcze parę kroczków maleńka” - pomyślała ze złością Mini. I nagle znaleźli się u podnóża Gór Pyłowych.
- Są tam! - darła się Markiza celując paluchem w najbliższą hałdę. Mini i Piękny Angelo spojrzeli jak na komendę we wskazanym kierunku. Tam rzeczywiście coś było. Markiza zaczęła biec, lecz chłopak dogonił ją po kilkudziesięciu metrach. Mini obserwowała wyścig z zazdrością, wiele by dała, aby móc pobiec razem z nimi. Kiedy dotarła na miejsce zauważyła, że wiadomość o niezwykłym odkryciu ściągnęła na hałdy niemal wszystkich znajomych. Teatr nie zrobił na niej oczekiwanego wrażenia. W zasadzie był to namiot w kształcie rondla, w którym mógł się zmieścić co najwyżej ubogi cyrk.
- Cześć Mini. Spotkałaś może Sibiego? - Delmo powitał ją promiennym uśmiechem.
- Tak. Bardzo się śpieszył - Mini nie odrywała wzroku od namiotu. - Czy to ma być teatr Delmo?
- Wejdź do środka, to się przekonasz - uśmiech nie znikał z jego twarzy. - No wejdź - nalegał. - Chyba się nie boisz?
Zaprowadził Mini do wejścia, które było przysłonięte zwisającą luźno, brezentową płachtą.
- Gdzie się podziewa ten Sibi? Powinien już tu być - powiedział ktoś mijając ich w wejściu, ale Mini nie dostrzegła twarzy.
Przestępując próg teatru wkroczyła do zupełnie nierealnego świata. Przede wszystkim zadziwił ja rozmiar i nietypowy wygląd wnętrza teatru. Najpierw znalazła się w części przeznaczonej dla aktorów, lecz idąc przed siebie krótkim korytarzem wyszła wprost na scenę.
- Prawda, że imponujące? - Delmo zatoczył ręką łuk jakby sądził, że Mini może nie zauważyć konstrukcji wznoszącej się aż pod kopułę namiotu. Widownia miała kształt półkolisty, na jej szczyt prowadziły schody, które rozdzielały widownię na jednakowej wielkości sektory. Między niektórymi rzędami ławek pozostawiono szersze, koncentrycznie rozmieszczone przejścia mające ułatwiać przemieszczanie się widzów. Mini naliczyła sześć takich przejść położonych regularnie co dwadzieścia poziomów. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że sama widownia zajmuje więcej miejsca niż oglądany z zewnątrz namiot. W wycięciu utworzonym przez pierwszy rząd ławek znajdował się wolny plac, z którego brały początek schody. Scenę ulokowano nieco wyżej, dokładnie naprzeciwko środkowych schodów, zaś z tyłu zamykała ją sięgająca szczytu konstrukcji ściana. Mini spostrzegła, że oprócz korytarza, którym przyprowadził ją Delmo aktorzy mogą dostać się na scenę dwiema innymi drogami. W parawanach ograniczających szerokość sceny zainstalowano kotary, których pofałdowana powierzchnia odznaczała się delikatnie od jednolitego, gładkiego tła. Mini zaskoczył brak kurtyny, nigdzie nie mogła też wypatrzyć miejsca dla suflera czy obsługi technicznej.
- To prawdziwy amfiteatr wstawiony do namiotu - powiedziała z podziwem Mini. - Jest wielki!
- Chodź za mną. Oprowadzę cię teraz po zapleczu, zerkniemy co dzieje się za kulisami. - Delmo szalał ze szczęścia. W jego zachowaniu zaszła olbrzymia zmiana. Nie zdarzyło się jeszcze, aby Delmo szczerze cieszył się z czegoś dłużej niż przez parę sekund. Do dzisiaj.
Kobieta zwiedzała kolejne pomieszczenia - garderoby, rekwizytornie, pracownie charakteryzatorów, a nawet pokoje przeznaczone do wypoczynku i toalety. Wszędzie spotykała ludzi, którzy zamieniali z Delmo kilka słów i biegli dalej ogarnięci chorobliwym zapałem.
- Co się im stało? - Mini nie mogła zrozumieć przyczyny zamieszania. - Zatruli się czymś? A może to jakaś epidemia?
- Nie bądź głupia - Delmo niespodziewanie spoważniał. - Zamierzamy wystawić przedstawienie.
Oznajmił to takim tonem, że Mini na moment zaniemówiła. Gdyby Delmo żartował odgadłaby natychmiast jego intencje, zawsze wyczuwała, kiedy szykował jakiś kawał. Ale tym razem on nie żartował.
- Jesteś wariat. Kompletny i skończony - powiedziała bez ogródek. - Przecież nawet nie wiesz skąd ta buda się tu wzięła. To jest najbardziej idiotyczna rzecz jaką kiedykolwiek chciałeś zrobić.
- Zamierzamy wystawić sztukę - Delmo wyglądał na urażonego. - Wszyscy uznali, że to świetny pomysł i twoje gadanie niczego nie zmieni.
- Nie wierzę. Teatr na wysypisku! Zastanowiłeś się już nad tym w jaki sposób ściągniesz tutaj prawdziwych aktorów i co im zaproponujesz za występ? Może parę ton śmieci albo darmowe wakacje w cieniu cuchnących piramid?
- To my będziemy aktorami - mężczyzna zrobił się purpurowy. - To nasz teatr i nasza sztuka.
Mini załamała się. Pragnęła wybić przyjacielowi z głowy szalony pomysł, ale zdaje się, że miała niewielkie szanse. Pozostało jej tylko odwrócić się i odejść. Mini odwróciła się i wpadła na nadchodzącą akurat Markizę.
- Przepraszam maleńka - Markiza objęła ją czule i o mały włos nie pocałowała w policzek. - Szukam Klaja, podobno jest teraz charakteryzatorem. Czy możesz mnie do niego zaprowadzić Delmo?
- Z przyjemnością - odparł mężczyzna obrzucając przy okazji Mini gniewnym spojrzeniem.
- Znalazłaś już coś do roboty Mini? A może zechcesz pomóc przy dekoracjach - szczebiotała Markiza. - Sonia i Piękny Angelo nie dadzą sobie z tym rady. Mają razem cztery lewe ręce i tyle wyobraźni co policyjna pałka. Przydałby się im ktoś doświadczony.
Mini nie mogła tego słuchać. Odepchnęła Markizę i pognała do wyjścia. Minęła ciąg pomieszczeń, w których pozostawiono otwarte drzwi. Stare larwy przymierzały przed lustrami kunsztowne peruki, nędzarze żywiący się na co dzień odpadkami oglądali z zainteresowaniem atrapy wystawnych pieczeni, a inwalidzi dotykali z przejęciem zdrowego, szczęśliwego manekina.
Mini skręciła w korytarz i z ulgą wybiegła z szalonego teatru. Zatrzymała się dopiero na zboczu hałdy skąd mogła w spokoju obserwować dalszy rozwój wypadków. Gwałtowny wysiłek wycisnął z jej ciała strugi potu. Mini była zmęczona, głodna, spragniona i wściekła. Na szczęście słońce miało już więcej dnia za sobą niż przed sobą, zrobiło się trochę chłodniej, niemal przyjemnie. Wokół namiotu nie działo się nic szczególnego. Mini postanowiła poczekać do zmierzchu, wówczas wszyscy będą musieli rozejść się do swoich przyczep, szałasów i ziemianek.
Nie każdy mieszkał na wysypisku tak długo jak Mini. Nowi emigranci ze świata szybkich samochodów i zmrożonych szampanów nie zdążyli się jeszcze tutaj urządzić. Upłynie sporo czasu zanim zdobędą pełne obywatelstwo wysypiska, staną się starzy i mądrzy jak ona. Najpierw dorobią się własnych koców i poduszek wypchanych szmatami. Po pewnym czasie zamieszkają w suchych przyczepach albo wybudują zamki z puszek po coca-coli i tanim piwie. Później ubzdurają sobie, że są godni szacunku innych. Na koniec odkryją z przerażeniem , że nie są godni nawet własnego szacunku. Gdy dojdą do tej kwintesencji wiedzy o życiu będą mogli bez żalu wyciągnąć kopyta. Dzisiaj marzą o przedstawieniu, zachciało się im teatru, ale na noc wrócą do swoich gnijących legowisk. Rano obudzi ich smród śmietniska, otworzą oczy i dzisiejsze iluzje wydadzą się im wyjątkowo zwodniczym i koszmarnym sennym żartem. Będą chcieli o wszystkim jak najszybciej zapomnieć.
Mini usłyszała szczekanie. Musiała przysnąć ponieważ początkowo uznała, że szczekanie jest częścią ponurej wizji. Ujadanie zawisło tuż nad jej głową, teraz było całkowicie pewne, że odgłosy pochodzą z realnego świata. Mini spojrzała w zaropiale ślepia Przybłędy.
- Przyprowadziłem go, bo wałęsał się koło twojej przyczepy - przemówił Sibi. - Podobno szukałaś go od kilku dni. I oto jest!
Sibi trzymał pod pachą jakiś pakunek. Prawdopodobnie była to owa tajemnicza rzecz, po którą wysłał go Delmo.
- Umieram z pragnienia. Masz przy sobie coś do picia? - ożywiła się Mini.
- Zostało parę łyków - podał kobiecie plastikową butelkę. - Delmo kazał mi przynieść wodę z pompy przy hangarze dla buldożerów - wyjaśnił drobiazgowo. - Natargałem się tego ze dwadzieścia litrów, ale prawie wszystko od razu wypili. Pomyślałem, żeby troszeczkę zostawić dla ciebie.
- Dzięki Sibi - Mini wyssała łapczywie ostatnie krople. - A co tam masz? - wskazała na pakunek.
- Delmo kazał przynieść - o dziwo, Sibi nie wykręcał się zbytnio od odpowiedzi. - Nie mogliśmy znaleźć tego w rekwizytorniach, a więc przyniosłem z domu. W tym czasie zmieniła się koncepcja i teraz muszę nosić ją wszędzie ze sobą - zakończył z wyrzutem.
Mini przyglądała się jak Sibi ostrożnie, z niezwykłą delikatnością rozpakowuje przedmiot. Okazało się, że przyniósł zawiniętą w gazetę i okrytą dodatkowo miękką tkaniną czaszkę.
- To własność prywatna - zastrzegł demonstrując swoje trofeum zaskoczonej Mini.
- A to co? - zapytała oglądając uważnie materiał zdjęty z czaszki.
- To też własność prywatna - wyrwał jej z ręki bawełniane majteczki.
- Skąd to wziąłeś? - Mini dała do zrozumienia, że w tej chwili chodzi jej o majteczki.
- Znalazłem - Sibi spuścił wzrok. - To znaczy znalazłem kiedyś taką młodą dziewczynę. Miała poderżnięte gardło, ale majteczki były całe. W ogóle reszta była w porządku, tylko tę szyję miała strasznie rozbabraną.
Mini nie chciała wysłuchiwać opowieści o tym co stało się z resztą dziewczyny. To czego się dowiedziała było dla niej wystarczająco odrażające.
- A czaszka? Nie wiedziałam, że zbierasz czaszki - dotychczas nie podejrzewała Sibiego o tego rodzaju zainteresowania.
- Czaszka jest także od tej dziewczyny - wyznał. - Ale zdobyłem ją dużo później. Nie ruszałem głowy, dopóki nie został nagi szkielet. Wiesz doskonale jaki jestem wrażliwy. A to była śliczna dziewczyna - Sibi patrzył na czaszkę z prawdziwym uczuciem. - Pomacaj jaka jest gładka i okrąglutka - zaproponował Mini.
Kobieta cofnęła się o krok, a Przybłęda zjeżył sierść gotowy do walki z wielką, zębatą kością. Po raz pierwszy w swoim psim życiu miał do czynienia z kością, która może ugryźć. Nie miał pojęcia jak zachować się w takiej sytuacji, ale na wszelki wypadek wolał być przygotowany do odparcia ataku. Sibi uśmiechnął się niepewnie i z ta samą pieczołowitością jak na początku zabrał się do pakowania pamiątki.
- To ja już sobie pójdę - powiedział cichutko niczym chłopiec, którego ukochana zabawka nie spodobała się kolegom z piaskownicy.
Mini nie zatrzymywała go. Usiłowała zgnieść w zarodku obrazy podsuwane przez wyobraźnię, ale tak czy owak motyw małego człowieczka i jego pięknej, chociaż mocno zdekompletowanej muzy zatruł jej podświadomość.
Kiedy spojrzała na niebo zrozumiała, że trzeba poważnie pomyśleć o powrocie do domu. Rozsądnie byłoby uniknąć ciemności na odcinku wiodącym przez stertę chybotliwych stert. Trójkąt Bermudzki wysypiska nie był najlepszym miejscem do nocnych wędrówek. Wiedziały o tym nawet miejscowe dzieciaki, a jednak Delmo, Markiza i inni wyraźnie o tym zapomnieli. Ciągle siedzieli w teatrze i prawdopodobnie nikomu nie przyszło do głowy, że życie na zewnątrz nie jest dodatkiem do ich kretyńskiego przedstawienia. Tutaj wciąż obowiązywały stare reguły, żaden charakteryzator nie był w stanie zatuszować popełnionych błędów.
Mini z niechęcią zbliżyła się do namiotu. Stanęła przed wejściem, lecz od tego miejsca nie mogła zdobyć się na wykonanie kolejnego kroku. Przybłęda był odważniejszy, wsunął się pod płachtą do środka i natychmiast wyskoczył stamtąd jakby teatr stanowił siedlisko demonicznych pcheł. Mini doszła do wniosku, że dobrze zrobi jej spacer dookoła namiotu. Być może znajdzie drugie wejście - to przecież absurdalne, aby w teatrze nie było wejścia dla publiczności. Mini musiała się z tym pogodzić, a co najgorsze ten absurd był tylko kropelką w oceanie nonsensu. Okazało się, że to co brała za cyrkowy namiot w rzeczywistości jest kamienną budowlą. Dotykała ścian i czuła pod palcami litą skałę, niespodziewanie zimną jak na pogodny wieczór w środku lata. Na dodatek budowla była niewielka, jeśli ktokolwiek zechciałby pomieścić w niej olbrzymią widownię, scenę i całą resztę musiałby zwolnić architekta i w zamian zatrudnić mistrza magii. Diabli wiedzą kto albo raczej co spowodowało, że w sercu spokojnego wysypiska pojawiła się nagle kamienna rotunda. Dla Mini jedno było oczywiste, sprawcami tego zjawiska nie mogli być ludzie. Znów stała przed wejściem i znów nie potrafiła przełamać strachu. Paraliżowała ją sama myśl, że wystarczy zrobić krok, aby znaleźć się w świecie nie mającym prawa istnieć. Lęk wzmagał się im bardziej chciała go pokonać, zupełnie tak, jakby świadomość automatycznie wytwarzała siły przeciwdziałające woli. Przybłęda musiał czuć się podobnie skoro nie ponowił już próby wśliźnięcia się do teatru. Mini zdecydowała się zmienić taktykę. Spróbowała nawiązać kontakt z osobami pozostającymi w teatrze przy pomocy krzyku. Zaczynając od nieśmiałego „Czy ktoś mnie słyszy?” przeszła szybko do rozdzierającego „Wyłaźcie durnie!”.
- Czego się drzesz? Nie łatwiej po prostu tam wejść? - Markiza podeszła ją bezszelestnie. Wracała właśnie do teatru w towarzystwie dwóch typków obładowanych niczym juczne osły. Zapewne Delmo wysłał ich po coś w czasie gdy Mini spała.
- Zapomniałaś klucza czy co? - Markiza była w świetnym nastroju. - No dalej, wystękaj coś z siebie. Tylko nie zrozum mnie zbyt dosłownie - wybuchnęła śmiechem.
Jeden z osłów wydał dźwięk oznaczający, że poczucie humoru Markizy przypadły mu do gustu. Skupienie na twarzy drugiego wyrażało wysiłek umysłu, który nigdy i za niczym nie mógł nadążyć.
- Skąd wytrzasnęłaś tych facetów? - wyszeptała wreszcie Mini.
- Z bajki o dwóch takich co okradli śmietnik - odparła bez namysłu Markiza. - Jeśli chcesz - nachyliła się do ucha Mini - to mogę odstąpić ci tego zamyślonego przystojniaka. Znalazłam kącik w garderobie, gdzie mogłabyś mieć z niego jakiś pożytek - mrugnęła porozumiewawczo.
- Chyba nie zamierzacie tutaj zostać! - wykrzyknęła Mini. - Nie możecie spędzić nocy w takim koszmarnym miejscu. Trzeba natychmiast uciekać, dopóki jest jeszcze widno nic nam po drodze nie grozi…
- Co ty wygadujesz - przerwała jej Markiza. - W teatrze także nic nam nie grozi.
- Ale to jest… - Mini szukała właściwych słów. - To jest grobowiec. Nikt nie wyjdzie stąd żywy, uwierzcie mi, że tak będzie.
Zapanowała cisza. Markiza przyglądała się przyjaciółce badawczo, z dziwną rezerwą, zaś osły tym razem solidarnie przeżuwały proroctwo.
- To jakaś wariatka - odezwał się jeden z nich.
- Zamknij mordę szczeniaku! - nie wytrzymała Mini. - Zamknij się i słuchaj mądrzejszych.
Markiza odprowadziła ją na bok. Wyglądało na to, że chce powiedzieć Mini coś, co jest przeznaczone wyłącznie dla niej. Zapowiadała się przykra rozmowa.
- Nie rób z siebie idiotki - zaczęła. - Mamy ochotę zostać w teatrze na noc, nie ma sensu wracać taki kawał drogi tylko po to, żeby przespać się we własnym barłogu. Tu jest przyjemniej. Poza tym będziemy mogli popracować dłużej nad przedstawieniem.
- W ciemnościach? - zapytała Mini.
- Delmo wyszperał gdzieś lampy i zapas oleju na kilka dni - odparowała Markiza. - Ja również przyniosłam paliwo, ale myślę, że przyda się do czegoś innego. To mój skarb, o który zawsze było tyle rabanu.
Mini nie mogła uwierzyć. Nie sądziła, że dożyje kiedyś dnia, w którym Markiza wyjawi światu swoją wielką tajemnicę. I oto stało się. Tak po prostu, bez trzęsienia ziemi, gradobicia ani komety Halleya pędzącej na spotkanie Ziemi. Dwóch przygłupów dźwigało na plecach część pięknej legendy. Kolejny mit okazywał się niczego nie wartą mistyfikacją.
- Dlaczego nie chcesz iść z nami? - Markiza starała się być wyrozumiała. Męczyła ją ta rozmowa, lecz mimo wszystko próbowała nie dać po sobie poznać zniecierpliwienia.
- Próbowałam, ale nie potrafię wejść do własnej trumny - powiedziała Mini. - Ty też tego nie rób. Proszę!
Markiza wzruszyła bezradnie ramionami. Znaczyło to, że już wszystko zostało powiedziane. Wyśliznęła się spod błagalnego spojrzenia Mini i wróciła do tragarzy zabawiających się od dłuższego czasu dłubaniem w nosach. Dała im znak, żeby poszli za nią.
- Jesteś bardzo stara Mini, dlatego prześladują cię myśli o śmierci - stwierdziła obojętnie nie odwracając się w stronę przyjaciółki.
Przybłęda skulił się u stóp Mini czekając aż jego pani podejmie jakąś decyzję. Zanosiło się na zmianę pogody. Znad Gór Pyłowych nadciągały chmury, które na horyzoncie stykały się z pędzonymi przez wiatr tumanami kurzu. Ziemia i niebo połączyły się szarą wstęgą.
Mini uciekała przed burzą i zmrokiem bojąc się choćby pomyśleć co się stanie jeśli ciemność złapie ją w połowie drogi. Sine chmury pochłaniały niebo niczym atrament wsiąkający w papier. Na razie jednak Mini miała nad nimi przewagę. Biegnąc przez Trójkąt Bermudzki nadal wyprzedzała burzę, ale za to strach podążał obok niej i na każdym kroku musiała się z nim zmagać. Mini nie przestała biec nawet gdy zrobiło się ciemno, a strugi deszczu zaczęły zalewać jej oczy. Na przekór zmęczeniu parła do przodu walcząc z oporem niezgrabnego, przeszkadzającego w biegu ciała. Kiedy potknęła się i runęła na ziemię doznała irracjonalnego uczucia ulgi. Nareszcie nie musiała uciekać. Deszcz padał prosto na twarz kobiety, krople były chłodne, mimo tego Mini nie zamierzała wstawać. Było jej całkiem wygodnie, pewnie zdołałaby tutaj zasnąć gdyby nie ciepły i szorstki jęzor Przybłędy. Pies nie dawał jej spokoju, próbowała go odpędzić od swojej głowy, lecz Przybłęda rezygnował najwyżej na kilka sekund. Mini usiadła rozglądając się za jakimś ciężkim przedmiotem, przed którym poczuje respekt. Namacała ręką gruby kij, jednak nie musiała robić z niego użytku. Rozpoznała w mroku masywne sylwetki dźwigów, a stąd było już bardzo blisko do domu.
Deszcz padał przez cały następny dzień. Właściwie nie padał, lecz wylewał się z nieba ścianą wody, która hen na dole zamieniała się w rwące strumienie. Wysypisko pływało, utworzyły się rzeki zmywające z ziemi wszystko to, co mogła unieść woda. Rzeki miały dopływy, zaś dopływy zbierały cuchnącą breję z zakamarków, o których najstarsi mieszkańcy wysypiska już dawno zdążyli zapomnieć. To był apokaliptyczny deszcz i Mini czuła się w swojej przyczepie jak przypadkowy podróżny, który utknął na arce Noego. Był nawet pies oraz ptaki szukające schronienia w rozmaitych nieszczelnościach przyczepy. Drugiego dnia rano wyjrzało słońce, niebo przejaśniało na tyle, że Mini uwierzyła w odwołanie wielkiego potopu. Kiedy wyszła z przyczepy stwierdziła, że potoki zniknęły. Wysypisko zostało przewrócone do góry dnem, wszędzie widać było coś nowego, a ponieważ po wodzie pozostały jedynie rozrzucone na hektarach powierzchni tony błota odnosiło się wrażenie, że tych zmian dokonała jakaś nieczysta siła. Dopiero teraz można było docenić porządek, który przed nawałnicą wydawał się jedynie prymitywną formą bezładu.
Mini wyśniła ostatniej nocy dziesięcioletnią normę koszmarów. Każdy normalny człowiek już po pierwszej wizji zerwałby się na równe nogi i przez resztę nocy nie mógłby zmrużyć oka. Ale Mini od dawna nie zaliczała się do normalnych ludzi. We śnie mogła przeżywać tortury, umierać albo rodzić ogromnego słonia i nic nie było w stanie jej obudzić. Reagowała na bodźce zewnętrzne - hałas, dotyk czy nawet światło, lecz gdyby odizolowano ją od świata to kto wie jak długo mogłaby trwać pogrążona we śnie. Tym razem od koszmarów wyratował ją głód. Banalne ssanie w żołądku sprowadziło Mini na rozmiękłą planetę odpadków, do rzeczywistości, w której tkwiło jej ciało. Zapasy żywności wyczerpały się wczoraj, trudno było zresztą gromadzić większe ilości jedzenia nie mając lodówki. Na szczęście w tej części wysypiska działał od lat „sklep-restauracja”, którego właścicielem był Mały Tresor. W sklepie można było dostać stare konserwy, czerstwe pieczywo, żarcie dla psów i kotów oraz żarcie z psów i kotów. Były też rarytasy. Przeterminowane słodycze, papierosy, nadgnite owoce itd. Co najważniejsze Mały Tresor uznawał handel wymienny, walutą mogło być więc niemal wszystko od starych, znoszonych butów do w miarę nie zużytego tyłka. Na to drugie Mini nie miała co liczyć, jej oferta w tym zakresie była delikatnie mówiąc, niezbyt atrakcyjna. Dlatego zabrała ze sobą ścienny zegar i jedną z cholernie ozdobnych klamek, które wyszperała na jednym z wielu złomowisk.
Sklep Tresora znajdował się przy alei biegnącej przez Bezkresną Równinę Opon. Mini obawiała się, że deszcz zamienił aleję w trudne do przebycia grzęzawisko. Los okazał się jednak łaskawy dla jej ponad stukilogramowego, osobistego problemu. Dotarła na miejsce bez kłopotów, blaszany garaż stał tam gdzie powinien stać, zaś potencjalnych klientów witał szyld: „Centrum Handlowe Tresora Zaprasza” oraz uwiązana na długim łańcuchu wygłodzona bestia. Przybłęda zaczął wściekle ujadać, ale przezorni trzymał się od bestii na odległość naprężonego łańcucha. Psisko Tresora szarpało się na wszystkie strony, usiłowało wciągnąć Przybłędę na swoje terytorium, lecz najwyraźniej intruz był zbyt szybki i zbyt sprytny. Po dziesięciu minutach Mini uznała, że zabawa staje się nudna. Wykorzystała moment, gdy bestia pognała za Przybłędą w przeciwny kraniec placu i przemknęła obok psiej budy na tyły garażu. Zwykle tam Mały Tresor przyjmował klientów, dokonywał transakcji, a także odbierał zapłatę w naturze na wyłożonym starymi oponami podeście. Dzisiaj jednak Mały Tresor opuścił swój posterunek, zostawił otwarte drzwi oraz głodnego psa i ulotnił się. Mini przeszukała starannie wnętrze garażu. Znalazła dwie puszki kocich przysmaków i kilka sucharów, poza tym w sklepie nie było niczego nadającego się do jedzenia. Mały Tresor zabrał ze sobą wszystko, wybrał się więc w dłuższą podróż i był tym tak zaaferowany, że zapomniał spuścić psa z łańcucha. Mini skojarzyła nagle ten fakt z teatrem. Od powrotu z hałd nie spotkała przecież żywej duszy. Wcześniej łudziła się, że ludzie schowali się przed ulewą, ale teraz nie mogła mieć wątpliwości. Mały Tresor był w końcu tylko małym Tresorem, jego potrzeby były również małe i nie musiał wlec wszędzie całego swojego majdanu. Mini poczuła w sobie gigantyczną pustkę. Dwie pustki - w żołądku i w głowie, a to było już ponad jej siły. Zjadła suchary i spróbowała wyjść. Bestia, która do tej pory uganiała się zawzięcie za Przybłędą czekała na nią przed garażem. To była jedyna droga powrotu, chcąc się wydostać ze ślepego zaułka należało przejść obok psa. Mini była głodna, ale bestia wyglądała na jeszcze bardziej głodną. Kobieta wyobraziła sobie o czym w tej chwili może marzyć pies. Głodne zwierzę, które widzi tyle mięsa i nie może go dosięgnąć, ale może za to cierpliwie na nie poczekać. Kto pierwszy padnie z głodu? Mini wpadła na pomysł. Postanowiła przekupić psa konserwą, wyładowała jej zawartość do plastikowej miseczki i przysunęła kijem od szczotki w kierunku psa tak, żeby miska znalazła się w jego zasięgu, a jednocześnie wystarczająco daleko od niej.
Plan powiódł się znakomicie. Kiedy pies Małego Tresora rzucił się na kocie jedzenie Mini przebiegła niebezpieczny odcinek. Po drodze przewróciła jakiś pojemnik i w ten sposób zdobyła parę ziemniaków, które potoczyły się za nią jak kurczaki za dostojną kwoką. Pies zdążył skończyć swoją ucztę. Gryzł miskę i spoglądał z tęsknotą na niedoszłą ofiarę. Udobruchana ziemniakami Mini sięgnęła po drugą puszkę, wyskrobała ją do dna i na pokrywie od pojemnika zaserwowała psu dokładkę. Przypomniała sobie wreszcie, że pies Małego Tresora nazywa się Stworzenie.
Dwie godziny później Mini nie pamiętała już o Stworzeniu. Nie pamiętała nawet smaku kartoflanki zalegającej w żołądku. Myślała o teatrze, który pojawił się znikąd i spowodował tyle zamieszania. Martwiła się o Delma i Markizę, to byli jedyni bliscy jej ludzie. Z Delmo znali się od prehistorycznych czasów, gdy oboje jeszcze pracowali i dobrymi chęciami brukowali własne piekło. W prehistorycznych czasach mieli wspólne plany, lecz ich drogi rozeszły się, aby niebawem skrzyżować się ponownie w zupełnie innej bajce. W tej baśni bez morałów i szczęśliwego zakończenia Delmo był jej przyjacielem. Razem uczyli życia czyli sztuki przetrwania dziewczynkę, która wylądowała na śmietnisku ze szmacianą lalką, obydwie jednakowo zmaltretowane. Z dziewczynki wyrosła Markiza, pierwsza piękność wysypiska i największy autorytet w sprawach seksu. Markiza trzymała się świetnie, miała już około trzydziestu lat, a wyglądała zaledwie na czterdzieści. W tych warunkach to był naprawdę nie lada wyczyn i Mini była z niej dumna.
Lecz oto „coś”, co zjawiło się na hałdach chciało jej odebrać Delma i Markizę. Wiedziała, że ich traci, i że oni nie zdają sobie z tego sprawy. Mini dokładnie obejrzała teatr we śnie. W koszmarze, w którym odkrywa się przerażający sens niewinnej z pozoru gry. Przemierzała puste garderoby oraz pomieszczenia zapełnione dziwnymi przedmiotami. Biegała po teatrze szukając drogi prowadzącej do wyjścia. Powtarzało się to wiele razy i zawsze, gdy udawało się jej wydostać z budynku teatr rozpływał się w powietrzu, topniał i w końcu znikał bez śladu. Dzięki sennym wizjom Mini zrozumiała dlaczego wystrój wnętrza teatru od początku ją zaniepokoił. Tam nie było żadnych prawdziwych dekoracji. Za progiem budowli wszystko stawało się sztuczne i zimne, powierzchnie lśniły jak wypolerowany metal, wszędzie było czysto, a każdy element pasował do całości i nie było miejsca na zbyteczne ozdoby. Nawet bałagan, który panował w rupieciarni po dokładniejszym obejrzeniu robił wrażenie zaplanowanego z zegarmistrzowską wręcz precyzją. We śnie wędrówka po teatrze, błądzenie, ucieczki oraz powroty następowały automatycznie.
W świadomości Mini potęgowały się zadziwiająco zbieżne wrażenia ujawnione w koszmarze. Kobieta odnalazła klucz do zrozumienia ich sensu. Metal, precyzja oraz obłędny automatyzm nie były atrybutami teatru, sztuki, lecz perfekcyjnej maszyny. Najdziwniejszej maszyny, o której kiedykolwiek słyszała.
W miarę upływu czasu Mini zaczęła wpadać w coraz większą panikę. Kręciła się nerwowo w pobliżu przyczepy i ani na moment nie potrafiła uwolnić się od mrocznych podejrzeń, które całkowicie zdominowały jej myśli. Nie chciała pogodzić się z faktem, że prędzej czy później będzie musiała wrócić na hałdy, aby zmierzyć się z tajemniczą maszyną. Mini bała się tej chwili, ale odwlekając ją zmniejszała szanse choćby na ujrzenie przyjaciół. W krytycznej sytuacji z pomocą przyszła jej pamięć. Mini przypomniała sobie o wodzie, którą Sibi dostarczał do teatru z pompy przy hangarze dla buldożerów. Po ulewnym deszczu znów zrobiło się gorąco, upal wzmagał pragnienie i nawet przy oszczędnym racjonowaniu wody ktoś musiał stale uzupełniać zapasy. O ile tamci są jeszcze w teatrze skorzystają zapewne z pompy przy hangarze, tak byłoby po prostu najwygodniej. Mini doszła do wniosku, że warto spróbować szczęścia. Jeśli w ciągu dwóch godzin nie spotka tam wysłannika Delmo będzie przygotowana na najgorsze. Nie wiedziała tylko czego konkretnie się spodziewać i co wtedy zrobić.
Droga do hangaru w większej części pokrywała się z drogą prowadzącą do podnóża Gór Pyłowych. W razie potrzeby wystarczyło pół godziny marszu, aby dotrzeć stamtąd do teatru. Od pięciu lat hangary nie miały już nic wspólnego z buldożerami. Maszyny przeniesiono gdzie indziej, pozostały po nich zrujnowane zabudowania, pompa i oczywiście nazwa.
Mini z oddali wypatrzyła człowieka, który pochylał się nad pompą. Nie znała tego starego, siwego mężczyzny, ale być może on znał jej przyjaciół. Było to wprawdzie bardziej niż wątpliwe jednak Mini nie zamierzała wyzbywać się resztek nadziei. Kiedy zbliżyła się do starca stwierdziła, że nigdy dotąd nie widziała na wysypisku człowieka, który wyglądałby na tyle lat co on. Starzec nie zwrócił na nią uwagi. Prawdopodobnie zauważył, że ktoś przygląda się mu natarczywie, lecz nie dal po sobie niczego poznać. Mini chrząknęła. Skoro i to nie przerwało medytacji starego człowieka zdecydowała się pierwsza nawiązać rozmowę.
- Przepraszam pana - powiedziała możliwie uprzejmym tonem. - Czy nie zauważył pan w tej okolicy jakichś ludzi, to znaczy czy ktoś oprócz pana korzystał ostatnio z pompy?
Zdała sobie sprawę, ze zabrzmiało to idiotycznie. Zachowała się jak kretynka albo jeszcze gorzej, jak urzędniczka komunalna, której polecono ściągnąć od mieszkańców wysypiska zaległe opłaty za wodę.
- Szukam przyjaciół - wyjaśniła. - Sądziłam, że znajdę ich właśnie tutaj.
Stary człowiek nie zareagował na jej głos. Stał ciągle lekko pochylony, nieruchomy i głuchy na to, co się wokół działo. Przypominał wypchanego zwierzaka, a może raczej człowieka, którego śmierć zaskoczyła do tego stopnia, że zapomniał upaść.
- Twoi przyjaciele są tam - starzec wskazał ręką hałdy wznoszące się wysoko ponad stertami śmieci. Jego ciało prawie nie zmieniło pozycji, tylko wyprostowana ręka i ludzki głos świadczyły, że nie jest jeszcze trupem.
- Skąd pan wie? - Mini trzymała się kurczowo resztek nadziei.
Być może stary nie wie w ogóle o co chodzi, udzielił przypadkowej odpowiedzi mając na myśli coś innego, ale ślepy traf sprawił, że jego słowa miały dla Mini sens.
- Są w teatrze - starzec popatrzył na nią i Mini zrozumiała, że mówi prawdę. Jego oczy były białe jak oczy ślepca, a mimo to czuła ciężar ich spojrzenia.
- Dzisiaj jest przedstawienie. Powinnaś tam pójść koniecznie i lepiej, żebyś się nie spóźniła.
- Co takiego?! - Mini nie była w stanie wytrzymać spojrzenia mężczyzny. Nie mogła się skupić i cała rozmowa wydawała się jej dziwnie nierealna.
- Idź do teatru - starzec odwrócił się plecami, lecz Mini była pewna, że wciąż na nią patrzy. - Nie musisz się za bardzo śpieszyć, przedstawienie potrwa trochę czasu, jednak uważaj, aby nie przegapić finału. To będzie najważniejsze.
Chociaż mężczyzna odchodził powoli Mini i tak nie potrafiła go zatrzymać. Hipnotyczne przytępienie zmysłów oraz woli opuściło ją dopiero gdy starzec zniknął. Równocześnie Przybłęda odzyskał głos, jakby do tej pory dzielił wraz z Mini ten sam sen na jawie. Cementowa płyta, w której osadzono pompę była sucha. Nikt nie zachlapał jej wodą przynajmniej od godziny. Mini zerknęła na szare wzgórza szukając na ich zboczach skrawka zieleni, którego zresztą nie miała prawa wypatrzeć. Góry były blisko…
Kiedyś był las. Ludzie wykarczowali drzewa, aby zasiać zboże. Były więc pola, łąki i miasto, które co roku pożerało kawałek ziemi. Mini nie pamiętała lasu ani łąki, nie pamiętała też daty swoich urodzin. To musiało zdarzyć się przed wiekami, w czasach pierwszej bomby atomowej albo w epoce lodowcowej. Kiedy się rodziła z pewnością były jeszcze pola, a przynajmniej łąki, a przynajmniej ziemia. Teraz było wysypisko, które coraz bardziej zbliżało się do miasta.
Mini dotarła do celu wyprawy. Dotykała ścian budowli usiłując wyobrazić sobie, co ją spotka gdy znajdzie się w środku, skała pozostawała jednak nieprzenikniona nawet dla jej myśli. Co ciekawe Mini przestała się bać. Dotykając zimnej, twardej skorupy uwolniła się od strachu, była niemal pewna, że nic złego jej nie grozi, a to co się miało stać było już od dawna przesądzone.
W korytarzu nie było nikogo. Mini skręciła w prawo i nie oglądając się za siebie przeszła przez krótki hol. W każdym pomieszczeniu po obu stronach holu zostawiono otwarte drzwi, lecz Mini wymijała je obojętnie. Wiedziała dokąd musi iść, znała drogę i pamiętała ze snu, że w pustych garderobach znajdzie tylko martwe przedmioty. Zatrzymała się dopiero, gdy dotarła do przesłony, w której znajdowało się boczne wejście na scenę. Tutaj jej sen gubił ciągłość, urywał się w najważniejszym momencie i dalej Mini zdana była na łaskę rzeczywistości. Ostrożnie odchyliła kotarę i mimowolnie wstrzymując oddech wsunęła się w wąskie przejście.
Zobaczyła to. Finał przedstawienia, którego nie potrafiła wyśnić.
Na scenie odbywało się jednocześnie kilkanaście spektakli, a właściwie monodramów, aktorzy grający w jednej sztuce uczestniczyli za chwilę w innej, trudno było nadążyć za akcją, uchwycić jakąś scalającą widowisko myśl, jeśli taka w ogóle istniała. Mini sądziła najpierw, że chodzi tu o zwyczajną groteskę, szybko jednak zrozumiała, że owa groteska to zaledwie forma, tanie opakowanie, w którym sprzedaje się prawdziwy towar. W ciągu kilku minut ujrzała życie sprowadzone do bełkotu, kopulacji oraz nic nie znaczących gestów. Zobaczyła śmierć odartą z pozorów dostojeństwa, nawet nie wstrząsającą , lecz po prostu będącą naturalną konsekwencją życia. Aktorzy nie kreowali postaci tragicznych, wyrzucali z siebie słowa, emocje i skrywane uczucia, kochali się i zabijali i wszystko było prawdą. Maszyna przyśpieszyła ich życie ograniczając je do najistotniejszych epizodów, ale jak na ironię ze skrótów powstał obraz szczególnie odpychający.
Delmo dożył starości. Jego starość, konanie i śmierć była rolą być może plastyczną, ale niewątpliwie nudną. Życie najpierw konsekwentnie, do końca wydzierało mu siły i złudzenia, potem śmierć nadeszła jak zbawienie i przerwała występ nieszczęśliwego aktora. Na scenie Delmo rozpadał się kawałek po kawałku, ręka niewidzialnego reżysera raniła jego pokryte liszajami ciało, zaś skóra odpadała płatami od mięsa i kości. Obok przemijała szybka miłość Pięknego Angela i Sonii. Nagie ciala zdołaly połączyć się na krótko w dzikim splocie, wystarczająco jednak, aby nie wynaturzyć sensu zdarzenia. Markiza wypowiadała jakieś niezrozumiałe dla innych kwestie, brała udział w banalnych scenkach, z których nic w zasadzie nie wynikało. Chwilę później stała nad umierającą w konwulsjach Sonią, której wypity rozpuszczalnik zamieniał wnętrze organizmu w palącą bólem masę. Piękny Angelo masakrował kogoś rzeźnickim nożem, ktoś inny płonął żywcem po przeciwnej stronie sceny. Markiza umarła nagle. Przewróciła się nie kończąc zdania, ale Mini dosłyszała, że przyjaciółka wyszeptała jej imię. Dłoń Markizy nawet po zakończeniu udziału w spektaklu zaciskała się na butelce z resztką alkoholu. Sibi kołysał się sennie w rogu sceny. Między kolanami ściskał czaszkę, gładził ją czule, ale jednocześnie zainteresował się trupem młodej dziewczyny w piątym miesiącu ciąży. Zanim zdążył cokolwiek zrobić zatłukli go palkami jacyś faceci, których wkrótce zastrzelił, a zwłoki poszatkował Piękny Angelo. Głowa martwego Sibiego z każdą sekundą upodobniała się do leżącej obok niego czaszki.
Scena pustoszała. Mały Tresor skonał błyskawicznie zagryziony przez wyimaginowanego, zagłodzonego psa. Maszyna sprawiała, że aktorzy nie mieli czasu cierpieć. Okradała ich z życia, ale z drugiej strony oszczędzała bólu. Dzięki temu ludzie, których życie było nie kończącym się pasmem udręki unikali swojego losu, zmierzali do śmierci na skróty i na jedną godzinę straconego złudzenia szczęścia przypadały im lata oszczędzonych męczarni. Niewidzialny mechanizm rozpędził się na dobre. Mini nie znała zasady jego działania, rozumiała jednak, że nikt i nic nie jest w stanie zatrzymać maszyny.
Ostatni aktorzy błąkali się po scenie, byli przeważnie starzy, samotni i bezużyteczni. Mini obserwowała idiotyczne misterium, postacie kręcące się w kółko niczym poruszane sprężyną zabawki, które w końcu nieruchomiały, lecz zanim ostatecznie upadły trwały jeszcze jakiś czas w agonalnej bezsilności. Ich głosy zlewały się w absurdalne, pozbawione sensu zawodzenie. Krzyki, strzępy zdań, fragmenty modlitw oraz przekleństwa - cała ta kakofonia trafiała w próżnię.
Mini na sekundę zapomniała, że znajduje się na samym progu piekła. Zrobiła najwyżej pół kroku, a może zaledwie wysunęła rękę poza kotarę. W tym samym momencie poczuła porażającą jej świadomość błyskawicę. Delmo patrzył na nią, ich spojrzenia skrzyżowały się i chciwe życia, gasnące oczy pociągnęły kobietę ku sobie. Mini znalazła się w sytuacji widza, którego niespodziewanie wywołano na scenę, pomiędzy idących na rzeź bohaterów tragedii. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli nie zdoła oprzeć się presji to podzieli ich los.
Delmo wciąż patrzył na nią, przywoływał ją do świata umierających, a Mini nie mogła oderwać od niego wzroku. Stojąc jedną nogą na tamtym brzegu zobaczyła jak nędznie wygląda ludzka dusza. Musiała zerwać kontakt z Delmo, a skoro oczy są podobno oknami duszy, musiała natychmiast je zamknąć. Presja ustąpiła, kobieta wyrwała się z pułapki, usłyszała krzyk czy raczej skowyt, tak jakby ratując własne życie zadała decydujący cios tym, którzy nie mieli już nadziei na ratunek. Nie otwierając oczu zatoczyła się do tyłu, szukała po omacku drogi, aż wreszcie uświadomiła sobie, że jej ślepota była tylko przejściową koniecznością. Mini rzuciła się do ucieczki. Biegła przez szpaler drzwi, które zamykały się wokół niej z łoskotem, jak gdyby gospodarz teatru-maszyny wpadł nagle we wściekłość i chciał dać jej do zrozumienia, że od tej chwili skończyły się grzeczności. W końcu „panienka” przyszła tutaj dobrowolnie. Obejrzała pokoje, pogapiła się na widowisko, a kiedy pan domu zaprosił ją do wspólnej zabawy stchórzyła i uciekła. Pan domu rozgniewał się więc na nią, był naprawdę wkurzony i wcale nie zamierzał puścić tej zniewagi płazem.
Mini powinna dobiec już do wyjścia, tymczasem prosty korytarz zamienił się w labirynt, który pamiętała z nocnych koszmarów. Straciła pewność, czy tym razem to także nie jest sen, lecz taka wizja nie mogła przecież zdarzyć się dwukrotnie. Biegła. Za każdym zakrętem spodziewała się Delma wyciągającego do niej pomarszczone kikuty rąk albo zmasakrowanego Sibiego pełznącego resztką sił, aby przyssać się krwawiącymi wargami do ukochanej czaszki i umrzeć. Mijała ich i wielu innych, pojawiali się tuż przed nią, ale gdy przebiegała obok nich okazywali się jedynie wytworem jej balansującej na granicy obłędu wyobraźni. Mini nie miała już sił. Za sekundę jej serce mogło eksplodować, runęła więc do przodu starając się za wszelką cenę wyhamować impet upadku i właśnie wtedy wydostała się z budynku. Upadła na brudny piach, który dzisiaj był dla niej piękniejszy niż najwspanialsze plaże wszystkich zakątków świata. Była wolna.
Burza nadeszła nie wiadomo skąd, bez zapowiedzi - po prostu w ciągu paru sekund rozpętał się kataklizm, przy którym niedawny deszcz był nie wartą lichej parasolki mżawką. Mini nigdy dotąd nie była świadkiem podobnego zjawiska, ale też nigdy nie znajdowała się w samym sercu kosmicznego żywiołu. Maszyna przestawała istnieć, rozpadała się, wiatr rozwiewał kamienną budowlę niczym nierzeczywiste, ulotne opary. Coś, co powstało z niczego obracało się na oczach kobiety w nicość. Proces destrukcji przebiegał niezwykle szybko. Wydawało się, że wichura posiada ponadnaturalną moc niszczenia, jednak wokół rozpływającej się w powietrzu konstrukcji wiatr nie uczynił poważniejszych szkód. Straszliwsze od wichru i ulewy były wibrujące dźwięki, które Mini początkowo brała za odgłosy burzy. Dźwięki stały się wyraźniejsze gdy żywioł pochłaniał ostatnie fragmenty budowli. To były głosy tych, którzy odchodzili wraz z teatrem. Dźwięki rozlegały się jeszcze, chociaż po teatrze nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad, zupełnie tak jakby krzyk ofiar był najbardziej materialnym składnikiem kamiennej rotundy. Mini bez trudu rozpoznawała te głosy, nie mogła się przed nimi obronić ponieważ nie można się obronić przed skargami umarłych. Potem wiatr zabrał także ich głosy.
Zrobiło się cicho, wszystko skończyło się albo wszystko zaczynało się inaczej. Niebo było czyste i niebieściutkie jak po generalnym praniu. Mini spojrzała na ziemię. Nigdzie nie zauważyła wgłębienia, zarysu budowli. Na piachu widniały jedynie odciski jej dużych butów.
Przez wiele tygodni Mini nie wracała myślami do owego dnia, kiedy u podnóża Gór Pyłowych pożegnała swoich przyjaciół. Czasem rozmawiała z Przybłędą o dawnych, dobrych czasach, ale zawsze unikała jak ognia tematu teatru. Zdarzało się, że słyszała jakieś głosy. Zasypiając wsłuchiwała się w wiatr, ale przeszłość odżywała tylko w jej wspomnieniach. Przez wiele miesięcy Mini omijała miejsce, gdzie po raz ostatni widziała Delma i Markizę. Często rozmawiała o nich z Przybłędą, a kiedy pies zdechł mówiła sama do siebie. Dopiero po roku odważyła się tam wrócić. Odbyła pielgrzymkę, którą chciała uczcić swoich bliskich. Góry Pyłowe powitały ją zwiewanymi z hałd drobinkami piasku i unoszącym się w powietrzu, wszechobecnym kurzem. Przez cały rok nic się tutaj nie zmieniło. Mini zamierzała odejść, gdy odwracając się spostrzegła stojącego za nią starca. Poznała go natychmiast, był to ten sam człowiek, którego spotkała kiedyś przy pompie.
- Chcesz z nimi porozmawiać Mini? - zapytał dotykając delikatnie jej ramienia.
Mini nie zaskoczyło nagłe pojawienie się starca. Chyba nawet spodziewała się go tutaj zobaczyć i teraz już wiedziała kim jest.
- Czy możesz to dla mnie zrobić Stary Grafie? - spytała.
- Ależ oczywiście. Przecież ja zawsze spełniam życzenia.
- A więc co mam zrobić? - Mini wiedziała, że może zaufać starcowi.
- Chodź za mną - odparł Stary Graf. - Pójdziemy tam, gdzie wieje silny wiatr. Wdrapiemy się na najwyższą górę, wtedy będziesz mogła ich usłyszeć, a oni usłyszą ciebie. Oni wszyscy czekają: Delmo, Markiza, Sibi…
Stary Graf wskazał ręką szczyt hałdy górującej nad całym wysypiskiem. Poszedł w jej kierunku, a Mini poszła za nim.
Jarosław Misiak
21.03.1994 r.
(przepisano: 28.01.2015 r.)
14