PATRONOWIE KSM MOIM AUTORYTETEM
Wprowadzenie:
Każdy uczestnik ma za zadanie wypisać na kartce 3 osoby, które są dla niego autorytetem i napisać krótko dlaczego. Następnie każdy czyta o jednym, wybranym przez siebie autorytecie.
Pytania do pogadanki:
Kto może być dla człowieka autorytetem? (Rodzic, krewny, przyjaciel, nauczyciel, pisarz, piosenkarz, ksiądz itp.)
Gdzie szukać autorytetów?
Dlaczego każdy ma jakieś autorytety? (Potrzebujemy wzorców, nie rodzimy się z wiedzą `jak żyć')
Po co człowiekowi autorytety? (By zasięgać porad, uczyć się nie tylko na własnych, ale i nie powielać cudzych błędów itd.)
Jakimi cechami charakteryzuje się autorytet? (w parach wypisujemy ja najwięcej, później zbieramy metodą słoneczka na dużym plakacie)np.:
Szczerość
Autentyzm Odwaga
Mądrość Autorytet Dokonania
Stosunek do ludzi Wierność dobru
Uczciwość
Mamy różne autorytety. Dla człowieka wierzącego kryterium autorytetu musi być też stosunek do Boga i Kościoła!
My - jako KSM-owicze - ludzie młodzi mamy wskazane 2 specjalne autorytety - naszych patronów czyli (dopowiadają uczestnicy)
Św. Stanisława Kostkę i Błogosławioną Karolinę Kózkównę. Co o nich wiemy?
Czytamy (przygotowane wcześniej przez uczestników) życiorysy obojga świętych.
Praca w grupach.
Dzielimy uczestników na 4 (lub więcej) grupy - każda pracuje nad fragmentem życiorysu wyszukując cech, jakimi charakteryzują się nasi patronowie będąc dla nas przykładem. Każda cecha musi być „umotywowana” potwierdzona wydarzeniem z życiorysu.
|
Bł. Karolina Kózkówna |
Dnia 2 sierpnia 1898 r. przyszła na świat Karolina, jako czwarte z kolei dziecko Jana i Marii Kózków. Ochrzczona została 7 sierpnia w kościele parafialnym w Radłowie przez ks. Józefa Olszowskiego, w obecności rodziców chrzestnych - Jana Kosmana i Karoliny Łopuszyńskiej.Naukę w szkole wiejskiej Karolina rozpoczęła w 1906 r. Była to tzw. szkoła czteroklasowa - nauka trwała sześć lat. Po jej ukończeniu Karolina uczęszczała ponadto do tzw. klasy uzupełniającej, gdzie lekcje odbywały się trzy razy w tygodniu. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zachowała się fotografia Karoliny, reprodukowana ze zdjęcia grupowego uczennic i uczniów, wraz z kierownikiem szkoły Fr. Stawiarzem. Na zdjęciu widać Karolinę tuż obok kierownika, częściowo zasłoniętą przez stojące przed nią koleżanki. Rysy twarzy wyraziste, twarz harmonijna, raczej podłużna, czoło wysokie, włosy bujne, zaczesane gładko do tyłu. Współcześni jej świadkowie uzupełniają ten obraz informacją, że włosy miały odcień kasztanowy, jakby nieco rudy; twarz miła i pociągająca, znaczona tu i ówdzie plamkami piegów. Wzrostem i budową fizyczną Karolina przewyższała rówieśniczki.
Duchową sylwetkę dobrze zdają się odzwierciedlać nadawane jej przez otoczenie określenia: "prawdziwy anioł", "najpobożniejsza dziewczyna w parafii", "pierwsza dusza do nieba". Codzienne życie Karoliny w pełni uzasadniało powyższe określenia. Bardzo gorliwie uczestniczyła we Mszy św. i tak długo, jak było możliwe, adorowała Jezusa w tabernakulum. Miała wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej. Szczególnie w okresie Wielkiego Postu towarzyszyła Jezusowi Cierpiącemu, odprawiając Drogę Krzyżową, uczestnicząc w niedzielnych Gorzkich Żalach, ofiarowując Zbawicielowi związane z tym niedogodności i wyrzeczenia. Najświętsze Serce Jezusa czciła w każdy pierwszy piątek miesiąca, przystępując do spowiedzi i przyjmując Komunię św. wynagradzającą. Wobec Najświętszej Dziewicy żywiła dziecięcą ufność oraz miłość, mawiając o Niej "moja Matka Boża". Codziennie odmawiała różaniec. Modlitwa ta dostarczała jej wiele wewnętrznej radości.
Gorąca miłość ku Bogu objawiała się w posłuszeństwie Bożym przykazaniom. Była wzorową uczennicą. Ze szczególnym zamiłowaniem uczyła się religii. Znajomość prawd Bożych pogłębiała przez czytanie Pisma Świętego, żywotów świętych oraz innych książek i czasopism religijnych. W pracy była niestrudzona: ?robota paliła się jej w rękach" - mówiono. Pomagała rodzicom, pomagała sąsiadom, głównie w pracach polnych, służyła rodzeństwu, między innymi szyjąc dla nich odzienie. Była bardzo wrażliwa na cierpienia drugich, zwłaszcza chorych, którym starała się pomóc na miarę swych możliwości. Swą życzliwością i dobrocią wprowadzała w otoczenie dużo optymizmu i radości.
Apostolska działalność Karoliny uzewnętrzniała się w znacznej mierze w działalności grup parafialnych. Były to: Apostolstwo Modlitwy, Bractwo Wstrzemięźliwości, Żywy Różaniec. We wszystkich była jedną z pierwszych zapisanych osób. Działała w nich jako zelatorka bądź też w inny podobny sposób. Działalność ta musiała być bardzo owocna, skoro proboszcz Zabawy, ks. Wł. Mendrala, zapewniał, że Karolina była mu prawą ręką w organizowaniu życia parafialnego. Podobną apostolską gorliwość ujawniała w rodzinnym przysiółku, pomagając swemu wujowi Fr. Borzęckiemu w prowadzeniu wioskowej czytelni.
Tak schematycznie zarysowana postać Karoliny, prosta i czytelna, zawiera jednak w sobie pewną tajemnicę. Otóż z jednej strony jej skromne, wiejskie życie daje się zamknąć w stosunkowo niewielu zdaniach. Z drugiej jednak, zwłaszcza przy bliższym zaznajomieniu się, dostrzega się u niej wielkie bogactwo życia religijnego; jakby namacalnie odczuwa się obecność łaski Bożej. Z jednej strony - jak zeznają naoczni świadkowie - jej postępowanie mieściło się w ramach zwyczajnej, choć gorącej pobożności wiejskiej. Z drugiej zaś, ci sami świadkowie, ludzie religijni i trzeźwi, dają wyraz przekonaniu, iż Karolina w swym życiu nie popełniła nawet grzechu lekkiego, a jej cnoty nosiły znamię heroiczności.
Wielka zawierucha światowa, zapoczątkowana głośnym zamachem w Sarajewie i wypowiedzeniem wojny przez Austrię dnia 28 lipca 1914 r., rychło dała znać o sobie w małej, galicyjskiej wiosce Wał-Ruda. W pierwszej fazie wojny wojska rosyjskie znalazły się na ziemiach zaboru austriackiego. Po zajęciu Tarnowa, dnia 10 listopada, posuwały się na zachód, w ślad za wycofującymi się Austriakami. W kilka dni później Rosjanie zajęli Radłów i zaraz potem pojawili się w Zabawie oraz w Wał-Rudzie. Mieszkańców ogarnął przestrach wobec niewiadomej przyszłości, zwłaszcza że w wiosce pozostali nieliczni mężczyźni, przeważnie zaś dzieci i kobiety. Te ostatnie najbardziej były narażone na napaści ze strony zachodzących do domów żołnierzy.
Już, w pierwszym dniu pobytu wojsk okupacyjnych jakiś żołnierz wszedł do domu Kózków. Karolina, która siedziała wtedy przy maszynie i szyła, poderwała się natychmiast i wyszła z izby. Żołnierz nie wyrządził jednak nikomu żadnej krzywdy; poczęstowany jedzeniem odszedł.
Pamiętny dzień 18 listopada był drugim dniem pobytu wojsk w Wał-Rudzie. Rankiem tego dnia Karolina wyraziła pragnienie udania się do kościoła. "Chciałabym pójść do kościoła - mówiła matce - bo tak się dzisiaj czegoś boję." W kościele odbywała się nowenna ku czci św. Stanisława Kostki. Okazało się, że i matka miała jakieś niedobre przeczucie. Stanowczo zabroniła wyjścia, uważając, że będzie bezpieczniej, jeśli Karolina zostanie w domu, a na nowennę pójdzie ona sama wraz z młodszą córką Teresą. Tak się też stało. Matka udała się do kościoła, Karolina zaś pozostała w domu razem z ojcem, siostrą Rozalią i maleńkim braciszkiem Władysławem, w kołysce.
Około godziny 9°° nieoczekiwanie wszedł do domu uzbrojony żołnierz rosyjski. Później okazało się, że był to ten sam, któremu w sąsiedztwie bezpośrednio przedtem szczęśliwie uciekła napastowana przez niego młodsza koleżanka Karoliny, Maria Gulik. Gdy wszedł, Karolina przygotowywała akurat śniadanie domownikom, ojciec zaś nosił ze stodoły paszę dla bydła. Uzbrojony żołnierz (uzbrojenie według relacji fana Kózki i córki Rozalii składało się z przewieszonego przez ramię karabinu i czegoś w rodzaju szabli u boku), rozejrzawszy się wokoło, zapytał, gdzie są wojska austriackie, na co Karolina odpowiedziała, że nie wie i natychmiast poleciła młodszej siostrze Rozalii przywołać ojca. Przybył spiesznie. Żołnierz powtórzył pytanie, które zresztą nie miało sensu, ponieważ o kierunku wycofywania się Austriaków wiedzieli lepiej ścigający Rosjanie niż przestraszeni mieszkańcy wioski. Usłyszał więc taką samą jak przedtem odpowiedź. Ojciec usiłował jeszcze poczęstować go chlebem, masłem, śmietaną, ale żołdak odtrącił to wszystko.
W tej samej chwili Karolina spróbowała wymknąć się z mieszkania. Żołnierz jednak zastawił wyjście, przytrzymując nadto drzwi klamką. Chwyciwszy następnie Karolinę za rękę, kazał jej oraz ojcu ubierać się w drogę, rzekomo do komendanta, mówiąc przy tym do Karoliny: "Ładna jesteś, ty mi drogę pokażesz!" Napadnięci próbowali protestować i tłumaczyć się niewiedzą, ale wywołało to tylko większą wściekłość żołnierza. Karolina, szarpnięta gwałtownie ku drzwiom, zaledwie miała czas po raz ostatni spojrzeć na obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy, zarzucić na siebie kurtkę brata i chusteczkę na głowę.
Wyszedłszy z domu, ojciec i Karolina skierowali się ku wsi, w nadziei, że w razie niebezpieczeństwa łatwiej tam będzie o ratunek. Żołnierz jednak rozkazał stanowczo: "Idziemy do lasu". Pozostawiona w domu Rozalia wyszła na dwór, wołając z płaczem: "Tato wróć! Karolino wracaj!" Żołnierz odwrócił się i pogroził jej pięścią. Wkrótce po wejściu w las, napastnik przyłożył ojcu lufę karabinu do głowy, nakazując wrócić do domu. Ten jednak prosił usilnie, aby on sam mógł iść dalej, zaś Karolina niechaj wraca do domu. Także Karolina prosiła: "Tato, nie odchodź". Prośby na nic się jednak zdały i sterroryzowany ojciec, oszołomiony szybkością następujących po sobie wydarzeń, zawrócił, udając się do swego szwagra Macieja Głowy. Przyszedłszy tam zaledwie mógł wykrztusić, co się stało. Mówił nieskładnie: "W lesie... Karolina... żołnierz". Tymczasem Karolina pozostała sam na sam z dzikim i uzbrojonym złoczyńcą, który przemocą prowadził ją w głąb lasu.
Żołnierz przytrzymywał karabin na lewym ramieniu, prawą zaś ręką trzymał i popychał idącą. W pewnym jednak momencie - dziewczyna wyrwała się i zaczęła uciekać. Całe zdarzenie widziało dwóch świadków. Relacja tych świadków oraz wszystkie inne spowodowały wielkie poruszenie we wsi. Proboszcz, ks. Wł. Mendrala, udał się natychmiast z protestem do komendy wojsk rosyjskich. Rozpoczęto poszukiwania w lesie. Do poszukiwań przydzielono kilku żołnierzy. Dowództwo wojskowe przekazało - jak zapewniano - meldunki do okolicznych posterunków. Na próżno. Poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu.
W domu Kózków tymczasem wszyscy przezywali najczarniejsze chwile. Za każdym skrzypnięciem drzwi podrywano się ze słowami: "Karolina wraca". Nie wracała. Maria Kózkowa czyniła wyrzuty mężowi, mówiąc, że raczej dałaby się porąbać niż miałaby opuścić Karolinę. Mieszkańcy wioski nie obwiniali jednak ojca. Znając go wiedzieli, że uczynił to w najwyższym przerażeniu, niemal nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje. On sam przeżywał wszystko podwójnie boleśnie i jakby nie mogąc znaleźć innego wytłumaczenia dla zaistniałych wydarzeń, zwykł mawiać do końca życia: "Tak się stało - Bóg tak chciał".
Po dwóch tygodniach, dnia 4 grudnia, jeden z mieszkańców wioski, Franciszek Szwiec, zbierający w lesie drwa natknął się na martwe ciało Karoliny. Znajdowało się po przeciwnej stronie lasu, a więc nie tam, gdzie poszukiwano, ale na trzęsawisku w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów od otwartego pola. Karolina leżała na wznak, z prawą dłonią zaciśniętą, wspartą na łokciu drugiej ręki, i skierowaną ku górze.
Lewa ręka, ściskająca chustkę w zaciśniętej pięści, leżała na ziemi. Pod głową i barkami znajdowała się kałuża zamarzniętej i wsiąkłej w ziemię krwi. W pewnej odległości znaleziono porzucone, być może dla ułatwienia ucieczki, buty Karoliny, jeszcze dalej kurtkę.
Franciszek Szwiec natychmiast udał się z bolesną nowiną do domu Kózków. "Córkę wam znalazłem - rzekł - leży zabita w lesie". Ojciec powtarzając: "Zabita, zabita", zaprzągł konia do wozu, aby przywieźć martwe ciało dziewczyny. Powiadomiono także proboszcza.
Pogrzeb Karoliny był pierwszym przejawem jej kultu. Pomimo trwających działań wojennych zgromadziło się ponad 3 tysiące wiernych. W wygłoszonych przemówieniach przewijał się motyw chrześcijańskiej świętości i męczeństwa. W całej parafii panowało głębokie przekonanie o świętości życia Karoliny i o tym, że życie swe złożyła w heroicznej obronie czystości.
Z biegiem miesięcy i lat, pomimo nieszczęść straszliwej wojny, pomimo czasowego wysiedlenia ludności i trudnych chwil powojennych, osoba Karoliny nie odchodziła w niepamięć. W kilka miesięcy po bolesnych wydarzeniach, na miejscu odnalezienia ciała postawiono wysoki krzyż z figurką Zbawiciela oraz tablicę marmurową u stóp tego krzyża z napisem: "Ku pamięci szesnastoletniej Karoliny Kózkównej zamordowanej 18 listopada 1914 r." Poniżej unieszczono następujący wiersz:
"Kiedy najeźdźcy, jak wzburzona fala, Jej wieś zalali, w las uprowadzona Zginęła z ręki dzikiego Moskala Po krwawej walce śmiertelnie raniona. Droższą niż życie była dla niej cnota, Gdy w jej obronie stoczyła bój z wrogiem. Milszą śmierć sroga niż grzechu sromota, Więc męczennicą stanęła przed Bogiem".
Karolina początkowo z woli biskupa L. Wałęgi pochowana została na cmentarz przykościelny, gdzie postawiono figurę Najświętszej Maryi Niepokalanej, z napisami upamiętniającymi wydarzenie. U góry czytamy: "Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą"; zaś nieco niżej: "Tu spoczywa śp. Karolina Kózka, męczennica z ostatniej wojny światowej, ur. 2 VIII 1898 - zamordowana 18 XI 1914 r.".
Po prawej stronie postumentu: "Duszo dziewicza, przed tronem Boga proś za nami i wypraszaj nam więcej takich dusz niewinnych".
Po lewej stronie: "Kochanej córce postawili rodzice".
W trzecią rocznicę śmierci ekshumowano ciało Karoliny, umieszczono je w metalowej trumnie i przeniesiono z cmentarza grzebalnego na cmentarz przykościelny. Uroczystości przeniesienia przewodniczył biskup L. Wałęga. W wygłoszonym wówczas przemówieniu zaznaczył, iż nie przybył, aby kanonizować Karolinę, ponieważ tego dokonać może jedynie odpowiednia władza kościelna, lecz aby cnocie oddać cześć.
Proces beatyfikacyjny odkładany był z roku na rok. Powodem były wojny, trudne czasy powojenne, powodem były też częste zmiany względnie vacat na stolicy biskupiej, a wreszcie nowe, palące problemy, którym Kościół tarnowski musiał stawiać czoła. Niemniej już w r. 1949 biskup Jan Stępa mianował Postulatora i Wicepostulatora sprawy. Niestety, ciężka choroba a potem śmierć Biskupa uniemożliwiły podjęcie prac w tym kierunku. W rezultacie wszystkie etapy prowadzenia spraw, począwszy od otwarcia w 1965 r. procesu informacyjnego, przypadły biskupowi tarnowskiemu Jerzemu Ablewiczowi.
W Liście postulacyjnym do Kongregacji pisał między innymi: "Biskup jest stróżem pośmiertnej chwały tych, którzy za życia dali przykład szczególnej miłości Boga. Świadom tego obowiązku, a także idąc za głosem kapłanów i wiernego ludu, postanowiłem wszcząć proces informacyjny dla wyniesienia na ołtarze Sł. Bożej Karoliny Kózka, która dnia 18 listopada 1914 r., w siedemnastym roku życia, poniosła śmierć męczeńską, w obronie dziewictwa i czystości, w wiosce Wał-Ruda, parafia obecnie Zabawa, diecezja tarnowska w Polsce".
"Biskup jest stróżem..."
Im więcej ta misja wymaga trudu i ofiary, tym radośniejsza może być świadomość, że oto w pamięci wiernego ludu nie zaginą ci, "którzy za życia dali przykład szczególnej miłości Boga". Dnia 30 czerwca 1986 r., w obecności Ojca Świętego Jana Pawła II, został promulgowany "Dekret o męczeństwie Sługi Bożej Karoliny Kózkówny", otwierający drogę do jej beatyfikacji.
Dnia 10 czerwca 1987 roku podczas mszy św. na tarnowskich Błoniach, Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił Karolinę Kózkówną - błogosławioną.
Św. Stanisław Kostka
Motto życia:
„Do wyższych rzeczy zostałem stworzony i dla nich winienem żyć”
Stanisław Kostka był twardym, dzielnym chłopakiem, choć w kontaktach z ludźmi okazywał łagodność i słodycz. Wziął sobie mocno do serca słowa swojego Mistrza, że aby za Nim pójść, należy porzucić wszystko i zaprzeć się samego siebie. Uciekł rodzinie, by zrealizować swoje powołanie w zakonie jezuitów. Żył zaledwie 18 lat - tyle wystarczyło, żeby osiągnąć świętość.
Jan Kostka starosta zakroczymski, gdy dowiedział się, że syn jego Stanisław uciekł do zakonu jezuitów groził zburzeniem klasztoru w Pułtusku, słał skargi do kardynała Stanisława Hozjusza, myślał pisać do papieża, aby nakazał mu zwrócić syna. Stanisław mocno przeżył gniew ojcowski ale nie myślał o powrocie do domu, czuł bardzo mocno swoje zakonne powołanie i temu chciał być wierny.
Życie św. Stanisława nie dostarcza wielu zadziwiających i nadzwyczajnych informacji. Nie był wielkim cudotwórcą, kaznodzieją ludowym, nie oddawał się skrajnej ascezie ani nie osiągał wyżyn mistyki. Jego życie było bardzo zwyczajne i proste - jak życie każdego młodego człowieka, przepełnione wielką wiarą w Boga przekazaną przez rodzinę.
O pierwszych czternastu latach życia św. Stanisława nie wiadomo zbyt wiele. Ostatnie cztery lata, do śmierci, spędził w kolegium jezuickim, w ucieczce i nowicjacie. Właściwie można by powiedzieć, iż te cztery lata wystarczyły, aby zostać świętym. Jego osobowość i duchowość sprawiły, że Piotr Kanizjusz mógł powiedzieć: „My się po nim spodziewamy rzeczy przesławnych”.
Stanisław Kostka urodził się w Rostkowie w 1550 roku. Ochrzczono go w farze w Przasnyszu. Ojciec chrzestny, Jan Radzanowski, po ceremonii zaniósł dziecko przed wielki ołtarz i położył na posadzce, ofiarowując Bogu. Stanisław był synem Jana Kostki i Małgorzaty z Kryskich. Miał trzech braci i dwie siostry. Rodziny Kostków i Kryskich były znane w Rzeczypospolitej - ich członkowie zajmowali urzędy wojewodów, kasztelanów, sekretarzy królewskich. Ówczesne Mazowsze cechowała zachowawczość w obyczaju i przywiązanie do tradycji oraz dość żarliwa, lecz formalistycznie traktowana wiara. Rodzina Kostków była patriarchalna, surowa i katolicka. W zeznaniu Pawła, starszego brata, sporządzonym do procesu beatyfikacyjnego czytamy: „Rodzice wychowywali nas po katolicku, pouczając o dogmatach katolickich. Nie przyzwyczajali nas do przyjemności, postępowali z nami surowo. Zaprawiano nas do modlitwy i uczciwości. Wszyscy nas upominali i brali udział w naszym wychowaniu … wszystkich czciliśmy”. Paweł wspomina także o pobożności i niezwykłej wrażliwości Stanisława: „Dzieciątko nie pokazywało indziej ukochania, jak tylko w pobożności” oraz „Gdy przy stole rodzinnym siedzieliśmy razem i coś według sposobu świeckiego było opowiedziane nieco za swobodnie, drogi braciszek miał to we zwyczaju, obróciwszy do nieba oczy, tracił przytomność i jak martwy spadałby pod stół, gdyby go ktoś nie pochwycił”.
Gdy Stanisław miał 14 lat, ojciec wysłał synów po nauki do Wiednia do kolegium jezuickiego. Stanisław przyjechał do Wiednia z głęboko wpojonym ideałem wiary katolickiej. Była to wiara uczuciowa niż głęboka, ale szybko nastąpiło rozbudzenie życia wewnętrznego i zmysłu kontemplacji. Stanisław szybko zorientował się w realiach życia i cechował się wytrwałą i silną wolą. Największym przeżyciem było zetkniecie się z jezuitami, których uważał za ludzi idealnych. Tu zaczęły się konflikty. Paweł traktował pobyt w Wiedniu troszeczkę inaczej niż Stanisław. Była to okazja do wyszumienia się, chciał się bawić, bywać w wyższych sferach zyskał do tego wielu kolegów ze stancji. Stanisław myślał troszeczkę inaczej. Starał się Stanisław ukryć swoje praktyki religijne - długie modlitwy, kontemplacje, posty i biczowania. W czasie posiłków wychodził z domu, modlił się, a w nocy leżał krzyżem. Paweł wraz z Bilińskim dokuczali bardzo Stanisławowi - drwili, grozili - za pobożność. Potem przyszły szturchańce, bywało, że deptali po nim, gdy leżał krzyżem. Nie rozumieli, dlaczego jest inny. Stanisław wyczerpany intensywnym życiem modlitewnym ciężko zachorował w grudniu 1565 roku. Był bliski śmierci. Uzdrowienie przyszło drogą nadprzyrodzoną. Miał wizję św. Barbary, która przyniosła mu wiatyk, a Matka Boża podała mu do rąk dzieciątko. Stanisław złożył ślub, że wstąpi do zakonu jezuitów. Napisał do ojca list z prośbą o zgodę. Otrzymał gniewna odpowiedź. Stanisław czytał list ze łzami w oczach, pisał kolejny list, że Bóg obdarzył go łaską powołania, dlatego wolałby okrutną śmierć niż złamanie ślubów złożonych Bogu.
Jezuici nie chcieli go przyjąć bez zgody rodziców, Stanisław prosił i błagał. Zakon jednak nie chciał go przyjąć. Stanisław szukał protekcji, zjednał sobie o. Franciszka Antoniego, kaznodzieję cesarzowej. Daje on list polecający do Piotra Kanizjusz, prowincjała Niemiec. Mimo braku akceptacji ze strony rodziny, brata Stanisław po zakończeniu czasu nauki w Wiedniu uciekł w przebraniu z Wiednia i poszedł pieszo do Augsburga, do Piotra Kanizjusza. Po 35 dniach Stanisław dotarł do Augsburga, ale nie zastał tam Piotra Kanizjusza, wyjechał do Dylingi. Dotarł tam Stanisław przedstawił list i prośbę o przyjęcie do zakonu. Kanizjusz dostrzegł wielką determinację Stanisława i wielkość powołania, ale i on nie mógł podjąć ostatecznej decyzji. Napisał list do generała zakonu Franciszka Borgiasza. Stanisława zatrzymał w zakonie na próbę zlecając wykonywanie najniższych posług. Wreszcie pod koniec września 1567 roku udało się Kanizjusz wyprawił Stanisława i dwóch innych jezuitów do Rzymu. Poszli piechotą przez Alpy. 28 października 1567 roku po zdaniu egzaminów Stanisław został nowicjuszem zakonu jezuitów. 10 m-cy w zakonie szybko minęło. Stanisław czuł zbliżający się kres swojego życia i 10 sierpnia napisał list do Matki Bożej. Wieczorem poczuł się źle, w następnych dniach gorączka i wyczerpania rosły. Agonia zaczęła się 14 sierpnia. W nocy doznał po raz ostatni doznał widzenia Matki Bożej. Po północy 15 sierpnia zmarł jak pragnął w święto Wniebowzięcia NMP.
Uderzającą cechą Stanisława w kolegium i zakonie była pogoda i radość. Uśmiech nie schodził z jego ust, nawet podczas płaczu, gdy przychodziły wzruszenia religijne.
Wyznaczone przez grupy pozytywne cechy obojga Świętych można również podsumować w postaci słoneczka.
Dyskusja - jak w praktyce, „tu i teraz”, w swoim środowisku, domu, szkole, w młodym życiu realizować te cechy?
Na zakończenie modlitwa: Litania do Błogosławionej Karoliny Kózkówny:
Litania do Błogosławionej Karoliny.
Kyrie elejson. Chryste elejson, Kyrie elejson
Chryste usłysz nas, Chryste wysłuchaj nas
Ojcze z nieba Boże zmiłuj się nad nami
Synu Odkupicielu świata Boże zmiłuj się nad nami
Duchu święty Boże zmiłuj się nad nami
Święta Trójco jedyny Boże zmiłuj się nad nami
Święta Maryjo - módl się za nami
Błogosławiona Karolino - módl się za nami
Męczennico w obronie czystości
Apostołko Krzyża Chrystusowego
Czcicielko Różańca świętego
Świadku Ewangelii
Wzorze żywej wiary
Kwiecie polskiej ziemi
Troskliwa opiekunko świątyni
Nauczycielko prawdziwej pobożności
Niestrudzona w posłudze bliźnim
Przykładzie poszanowania rodziców
Gorliwa nauczycielko dzieci
Strażniczko kościoła domowego
Przykładzie pracowitości
Przykładzie uczciwości
Apostole dobroci
Wrażliwa pocieszycielko skrzywdzonych
Światło dla zagubionych
Wzorze szczerej przyjaźni
Patronko ciężkiej pracy rolników
Patronko młodzieży
Przewodniczko w drodze do świętości
Przez zasługi Błogosławionej Karoliny - prosimy Cię Panie
O wytrwanie w wierze
O posłuszeństwo słowu Bożemu
O mądrość w podejmowaniu życiowych decyzji
O właściwe wykorzystanie darowanych nam talentów
O umiejętność dostrzegania dobra
O pokrzepienie w trudnych chwilach życia
O pocieszenie w smutkach i udrękach
O siłę ducha w chwilach zwątpień
O męstwo w znoszeniu cierpienia
O wrażliwość sumienia
O wierność Bogu, bliźnim i sobie
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata - przepuść nam Panie
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata - wysłuchaj nas Panie
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata - zmiłuj się nad nami
Módlmy się.
Wszechmogący, miłosierny Boże. Ty w bł. Karolinie dziewicy i męczennicy zostawiłeś nam świetlany przykład umiłowania modlitwy, czystości i pracy, spraw za jej wstawiennictwem, abyśmy na ziemi naśladowali jej cnoty i razem z nią radowali się wieczną nagrodą w niebie. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
1