Rekolekcje 15 III 1998 o. Maciej Zięba OP.
Myślę, że taką powszechną tendencją w dzisiejszej kulturze, a zwłaszcza wśród ludzi młodych jest łatwość odzywania się po imieniu. Jest w tym coś dobrego, nie ma co przesadnie siebie celebrować, nie ma co podkreślać dystansu, ale też jest i coś co się traci - prawie tak zawsze jest że coś jest za coś. W różnych kulturach w różny sposób ale powiedzmy w naszej kulturze, bo to też jest kwestia gramatyki, to powolne dochodzenie do przejścia na ty, które dawniej cechowało nasze obyczaje (...) miało też swój głęboki sens. To przejście aby mówić sobie Stanisław, Maciej, Marek, Krystyna już po imieniu było zbudowane tym okresem testu, zobaczenia, zbudowania pewnej intymności, zbudowania pewnego zaufania, nie tak automatycznie, nie tak od razu. A w kulturach jeszcze starszych - im bardziej się cofniemy tym bardziej - to właśnie to poznanie imienia tym bardziej uważano ukazuje, identyfikuje osobę. Jak gdyby ukonkretnia, wydobywa z całości chaosu można by rzec. Właśnie wprowadza kosmos, ład. I mówi coś o tej osobie. Imię interpretowano w różny sposób ale starano się sobie coś powiedzieć poprzez to imię. W szczególności dzisiaj, kiedy się tu gromadzimy na naszych rekolekcjach, a tu w takich spotkaniach nie ma przypadków, bo nie przypadkowy jest Ten, który nas gromadzi - Jezus Chrystus i nie ma przypadków, że takie a nie inne słowo dostajemy na początku - bo Ten, który to słowo wyrzeka nie jest przypadkowy. Musimy wsłuchać się co nam oferuje Kościół, co nam daje. I właśnie daje nam imię Boże, ten niezwykły moment kiedy Pan Bóg przedstawia się nam po imieniu: JESTEM, KTÓRY JESTEM. To słowo, ta fraza, to sformułowanie którym Pan Bóg się określa i odsłania ma gigantyczną literaturę. Są tysiące opasłych i nieopasłych tomów filozoficznych i teologicznych na ten temat. Powstawały przed przyjściem Chrystusa i w każdym stuleciu po przyjściu Chrystusa, powstają dzisiaj, będą powstawały i później. Owszem jest w tym jakiś podstawowy rdzeń ( bo też różne są interpretacje ) ale podstawowy rdzeń - Pan Bóg jest tym, którego podstawą jest po prostu bycie, trwanie. (...) Właśnie jest to byt, który jest sam z siebie samoistnie istniejący. I na to musimy zwrócić uwagę. Jasne, w taki pewnie sposób, że pomoże nam to odkrywać coś bardzo ważnego z czym jakoś się spoufalamy bardzo łatwo przez właśnie to, że jak coś jest powszechnie dostępne, czy jak coś jest długotrwałe to tracimy wyczucie tego, że to jest jednak coś zastanego, że to jest pewien ... , że to jest jednak coś niezwykłego. Tą niezwykłością jest to, że jesteśmy. Otóż Pan Bóg jest Tym, który jest. A my jesteśmy tymi, którzy naprawdę, absolutnie spokojnie mogliby nie być. Jeśli ktoś z nas myśli, że bez tego świat byłby bardziej nieszczęśliwy, gdyby moje istnienie nie zaistniało, że ogromny lej by ział w historii ludzkości bo zabrakło tej czy innej, każdej z nas tu obecnych osób to powiedzmy sobie szczerze: nie. Gdybym nie zaistniał nikt z reszty, powiedzmy, by nawet nie zauważył , że jest jakaś „wyrwa”. Nie musimy być a jednak jesteśmy. W swojej ogromnej konkretności. Jesteśmy dlaczego? Bo to Bóg dał mi mnie. Jeśli ktoś się spoufali ze swoim istnieniem i nie zauważa, że codziennie otwierając oczy, wracając do świadomości dokonuje się pewien cud: jestem, istnieję i wyruszam, no to właśnie oznacza, że stracił pewną podstawową intuicję. To tylko znaczy, że spoufalił się z tym co jest cudem. Co jest czymś niezwykłym , co powinno być ciągle odkrywane i kontemplowane. Otóż cała ta przestrzeń Boża, w której żyjemy tak naprawdę jest przestrzenią cudów, jest przestrzenią niezwykłą, zupełnie nie musiałaby być. Oswoiliśmy się, spoufaliliśmy się - to tylko o nas świadczy. O naszej głębokości, naszej duchowej intuicji, o naszym duchowym wzroku - że przyćmiony - o naszym duchowym słuchu, że nie reaguje, dopiero jak strasznie silne bodźce - to może coś usłyszy. Tak Chesterton właśnie rozważając taką właśnie teologię rzeczywistości doczesności bardzo pięknie pisał, że w bajkach mamy złote jabłka po to, żeby sobie przypomnieć ten podstawowy cud, że jabłka są zielone i czerwone, że w bajkach rzeki płyną miodem i mlekiem po to, żeby odkryć ten podstawowy cud, że w rzekach płynie woda. Otóż zamknięcie się na cudowność istnienia a przede wszystkim cudowność istnienia mnie - konkretnej osoby - jest już zubożeniem, już jest spłyceniem. I potem człowiek już odruchowo chce być łapczywy. Nie przez odkrywanie tego co podstawowe, zachwycanie się tym co dane, chce przez łapczywość, chce przez akcję, chce przez zawłaszczanie (o tym chcę specjalnie więcej jutro mówić) się uzasadnić. Kiedy on nie musi się uzasadniać, bo jest już uzasadniony: to Pan Bóg dał. To Pan Bóg dał mi mnie. I wszyscy z nas... Ilu z nas... Właściwie każdy z nas może w różnym stopniu rozważa, że mógłby być silniejszy sprawniejszy, szybszy, więcej sukcesów, a przynajmniej żeby ci obok mnie mieli mniej sukcesów. Myśli, że przez to będzie coś taki ważniejszy i lepszy. A nie patrzy, że dostał za darmo, że ja jestem tym zadaniem i teraz odczytać co mam zrobić. Jestem powołany do istnienia, to znaczy: mam powołanie. Każdy z nas powołany do istnienia ma pewien czas, czas ograniczony - to nam dzisiaj Ewangelia przypomina, czas, który się zamknie w pewnym momencie, czas, w którym trzeba przynieść owoc. Ale dostał ten czas aby właśnie wypełnić pewne zadanie. Dostał pewien dar i pewną obligację. Jaki dar? Jaką obligację? To powinno być nasze pierwsze pytanie. Mówi nam Bóg w swojej ... to znaczy... co tu dużo mówić - zniża się w sposób niepojęty do pewnej intymności z nami, jakąś relację powierza się, mówi: ufam, bo wchodzę w tą relację pomiędzy osobową. Właśnie wchodzi w tą relację personalną. I znowu mówi nam, że rzeczywistość, w której żyjemy jest osobowa, że my myślimy, że przez, czasami, przez publikację czy habilitację, przez artykuły czy działania, podwyżki zarobków czy kupno domu itd. , że to jest coś strasznie ważnego i tu musi być główna energia. Pan Bóg mówi: „Nie. Popatrz na kontekst, na osoby wokół”. Fascynujące dla mnie było kiedyś tak rozważanie, kiedy czekałem tak z ogromnym utęsknieniem na tę papieską opowieść o jego kapłaństwie „ Dalej tajemnica”. I to była, była i jest, mała, sucha książczyna. Mało w niej wynurzeń, dużo w niej streszczeń, strasznie dużo nazwisk. I to właśnie jakiś zupełnie nieznanych nazwisk: „ ... w 46 byłem w Holandii byłem tam z Heniem Bolewskim a potem wróciłem i byliśmy u kardynała Kuzyny ze Stasiem Grajewskim ...” itd. Nikt z nas nie wie kto to jest ten Grajewski czy Bolewski, ale chce coś powiedzieć ważnego Papież. Ja chwilę się tak zastanowiłem. Właśnie, że to nie jest tak, że Holandia, czy wizyta u kardynała jest tą, ważne jest z kim byłem. Tam byli żywi konkretni ludzie. Ten pobyt w Hiszpanii, czy w Holandii był dlatego ważny, że byłem z tym konkretnym człowiekiem. Gdyby go nie było to by był inny pobyt. I ja byłbym inny po tym pobycie. My strasznie łatwo, właśnie zwróćmy uwagę, że „W Grecji byłem”. Błąd - znowu świadczy o naszym duchowym wzroku i o naszym duchowym słuchu, i naszym widzeniu rzeczywistości. Znacznie ważniejsze jest, że byłem z Krysią i ze Stanisławem. To mnie dużo bardziej wyrzeźbia i przenosi, choć właśnie wspólne bycie w Grecji, właśnie ta Grecja też ma swoje znaczenie. Ale świat rzeczy, świat działań, świat akcji wydaje nam się ważniejszy. Błąd. Pan Bóg nam mówi: te konkretne byty, konkretne istnienia są znacznie ważniejsze. Tak trzeba czytać. I trzeba czytać też tak, że nie wolno się spoufalać. Właśnie nam się ten świat osobowy, ale zwłaszcza świat Boży łatwo, ponieważ Pan Bóg wychodzi, ponieważ Pan Bóg jest ofensywny w rozmowie z człowiekiem, właśnie łatwo się spoufalamy. No co tu dużo mówić, znaczy, spoufalamy się jednak i jest to tragiczne. Mówię również o księżach, a może nawet najbardziej o księżach z Mszą Święta. No bo jak się to ma codziennie no to jednak odruchowo wchodzi, „Pan z wami”, „W górę serca” ... Panie Boże Wszechmogący tak naprawdę, co tu się strasznego dzieje tak naprawdę? Nie, to już ojcowie Kościoła pisali właśnie: straszne jest to miejsce, zaiste to miejsce napawa mnie trwogą. Mówili o ołtarzu cytując jakby spotkanie Jakuba z Bogiem w Starym Testamencie.
(...)
Na szczęście! Starożytni Izraelici mieli ogromny ten sens wiary, ten zmysł wiary. Mieli ogromne wyczucie tego co święte, które u nas tak mocno wyparowało. Oni wiedzieli, że to objawienie imienia Bożego to jest coś zupełnie niesłychanego i dlatego mogli też głęboko przyjąć jak bardzo Pan Bóg umiłował ten wybrany naród. Jak bardzo wychodzi do nich. I oni się szalenie bali. Oni nigdy nie mówili „ Jestem, który Jestem”. Jak mogli by się tak po imieniu. No Pan Bóg się zgodził, ale jak ja powiem do niego po imieniu - spoufalam się. „Kazek” - nie powiem tak do kogoś kto tam bardzo, bardzo wysoko mnie przerasta funkcją kardynała czy kogoś tam itd. Wszyscy tam będziemy jakoś „Eminencjo”, coś tam itd. itd. co najmniej, prawda, jako taki kolokwialny zwrot ale nie ... per ty czy w formie kolokwialnej. I to starożytni wiedzieli oni „JAHW” to był taki tetragram, te cztery litery „JAHW”, którym szyfrowali „Jestem, który Jestem”. Ale ciągle wiedzieli: to jeszcze jest za blisko. Nie można mówić, nigdy nie używali tej nazwy „JAHW”. Zaszyfrowali „JAHW” jeszcze przez Adonaj, Elochim, czasami rzadziej (?????) - niedostępny (tamte Pan i Bóg) a (?????) - mieszkający w górach - znaczy: niedostępny. Ale właśnie piętrowo szyfrowali to imię, żeby ze czcią dopiero coś powiedzieć. Nie możemy tak do Pana Boga wprost. No przecież to... Jak tak można? Strasznieśmy tą intuicję dziś stracili. I trzeba ją odbudować. Abyśmy weszli w prawidłową relację, uznali wielkość naszego Boga, który do nas wychodzi. To właśnie Jego wychodzenie jest najważniejsze. To tylko dzięki temu, że On właśnie jest gotów odsłonić Swoje imię, jest gotów reperować nasze błędy, przykrywać je Swoją miłością, jest gotów posłać Swojego Syna, to wszystko ma sens. I to jest możliwe. (...) To jest naturalne. Zupełnie nie tak. Właśnie bardzo często nasza religijność staje się pewną przeszkodą. Nasza wiedza o Bogu. Właśnie. Mistrz Kacprzak powiedział, że kto poszukuje sposobu dotarcia do Boga często zyskuje sposób ale traci Boga. Naprawdę często jest, że człowiek może rano i wieczorem, a nawet i w południe przed i po południ się modlić chodzić na Mszę Św. I to może nawet codziennie i się spoufalić z tym. Mieć poczucie „Spełniam praktyki pobożnie”- już nawet nie mówię: faryzejsko, lepiej niż inni, ale: pobożnie - zgubiwszy niesłychaność tego co się dzieje właśnie przez to, że wpadł w rutynę, przez to, że ja już swoje wiem i to mi jakoś tam pomaga.
Mojżesza dzisiaj spotykamy kiedy pasł owce teścia swego Jetro kapłana. Jest taki bardzo uroczy apokryf, który krótko chciałem wspomnieć. Bardzo starożytny, sprzed dwóch tysięcy siedemset mniej więcej lat. Oczywiście to jest niekanoniczna część, te apokryfy to są niekanoniczne księgi Starego czy Nowego Testamentu, ale mają też wiele pięknych intuicji wiary, choć często są bardzo naiwne i widać wyraziście, że natchnione księgi mają zupełnie inną „jakość gatunku” wiary. Ten apokryf mówi o Mojżeszu, który jeszcze nie umiał pasać owiec i jeszcze nie miał teścia Jetro, tylko był świeży po zabiciu Egipcjanina i uciekał. I znużony, wieczorem, dociera do takiego wyschłego pastwiska, dosyć pustynnego tak jak w tych terenach to bywało, tam już na granicy pustyni. I spotyka pasterza owiec i jego stado, pyta czy mógłby się zatrzymać przenocować gdyż jest bardzo zmęczony. Pasterz jest bardzo gościnny, mówi „Oczywiście, podzielę się” - tutaj sera mu trochę ułamał - zjedli. Porozmawiali sobie, już kładą się spać i pasterz odchodzi, na miseczkę odlewa tłustego mleczka. A tłuste w Starym Testamencie, w Psalmach też, wszędzie znaczy „dobre”, „najlepsze”. Tłuste mięso znaczy: „najlepsze mięso”, „wyborne”. Więc to co najlepsze oddziela i daje to tłuste mleczko do miseczki i niesie tam gdzieś na pustynię trochę, kilkadziesiąt metrów w bok na co Mojżesz się pyta „A co ty z tym robisz? Co ty tam dajesz?”.
A on: „To mleczko najlepsze to dla Pana Boga”.
A Mojżesz mówi: „Jak to dla Pana Boga? Po co dla Pana Boga?”
A on:„Codziennie to robię, niosę dla Pana Boga”.
A Mojżesz ”Przecież Pan Bóg jest duchem - no po co mu takie mleczko ?!? Ono w ogóle jest mu niepotrzebne, no przecież to ...” - „dziecinny jest” [pomyślał].
A on: „No nie, tak codziennie noszę i bardzo dobrze.”
„Przecież Pan Bóg jest duchem. Duch nie spożywa pokarmów i naprawdę, to ... Ja to wiem! No możesz mi zaufać, naprawdę”.
„No ale ja noszę i bardzo dobrze. I Pan Bóg lubi to, że noszę”.
„I może Pan Bóg to jeszcze wypija !?!”.
„Wypija! No jasne! Przecież co noc wypija.”
„No to nie ... No to jest absurd, no bo ja ci mówię, że jako Izraelita, który zna księgi, właśnie, (...), mówię, że nie”.
„No to proszę bardzo. Możemy czekać, możemy się nawet założyć ...”
„No to proszę.”
Po paru godzinach, już brzask nastaje, zza pustyni delikatnie przybiega drogą taki malutki lisek pustynny - fenek - i wypija tą resztę: chłept, chłept. I wraca.
Szczęśliwy Mojżesz: „ No widzisz! No widzisz, mówiłem ci od razu. Przecież to w ogóle absurdalne, co mówiłeś. Pan Bóg jest duchem, nie potrzebuje.”
No, pasterz rozbity zupełnie, zmartwiony strasznie. Rzeczywiście tyle dni tak mu się wydawało. Mojżesz odchodzi w bok na chwilkę i objawia mu się Pan Bóg. I mówi: „Mojżeszu, Mojżeszu, bardzo źle zrobiłeś. Jak bardzo się cieszyłem z tego mleczka. I bardzo, właśnie, chciałem, żeby pasterz je dawał. No, rzeczywiście, nie było mi potrzebne do wypicia. Masz rację, że jestem duchem. Ale on to z miłości robił do mnie. A, że potrzebuje też tego lisek, to ja się cieszyłem, że pasterz nalewa, a dawałem liskowi, żeby sobie wypił ...”.
I oczywiście jest w tym pewna naiwność historii i pewna głęboka intuicja historii, właśnie, że te wszystkie, często, nasze, właśnie, intuicje, miary pobożności itd. potrafią być zimne, suche, bez sensu dając nam pewną przemądrzałość. Pewne poczucie, że wiemy, a zupełnie nie trafiające w rdzeń tego co żywe i co istotne. I to trzeba strasznie w zupełnie inny sposób zobaczyć. Właśnie spoufalenie to sprawia. Przestaje to być żywe. Przestajemy czytać klucz. Właśnie niesłychaność, że to Boża miłość w ogóle wszystko rozpoczyna.
Ale żeby... Wobec tego, po to tu jesteśmy, żebyśmy coraz lepiej to widzieli. Żebyśmy ten nasz wzrok i słuch duchowy poprawiali, znaczy coraz bardziej żyli w realnym świecie. Coraz głębiej i konkretniej żyli w realnym świecie. Bo nasz grzech, nasza słabość - i grzech wokół nas również, wszystkich (...) , którzy jesteśmy - sprawia, że my żyjemy w ułudnej rzeczywistości, że my ją widzimy bardzo właśnie, no właśnie często naiwnie i prostacko. Bardzo pogańsko, w takim złym tego słowa znaczeniu, bardzo światowo, w złym tego słowa znaczeniu. I wtedy nasze działania , nasze akcje, nasze wszystkie jakieś pomysły na życie i projekty są fałszywe. Ale są też niebezpieczne i złe. Inaczej mówiąc - i tą nam dzisiaj perspektywę rysuje Pan Bóg - to jest wyjdź z tej ziemi niewoli, udręki i idź do ziemi obiecanej. I to jest perspektywa, która stoi przed każdym, który został powołany. Przed każdym. To jest oczywiście przede wszystkim duchowa podróż, ale fundamentalna i najważniejsza. Pewnie jedyna podróż warta naszego życia. Te wszystkie Grecje, czy Kilimandżaro, czy Japonie - jak ktoś tam pojedzie, Panu Bogu dziękuje. Piękne są dary Boże i świat potrafi pokazać wiele swojego piękna. Ale pierwsza podróż, najważniejsza to jest ta podróż w głąb, do mojego wnętrza. A w tym wnętrzu są dwie rzeczywistości właśnie: ziemia udręki i niewoli i ziemia obiecana. Rzeczywistość mojego egoizmu, konkretnego mojego egoizmu, która chce garnąć do siebie, która chce być silniejsza od innych, dominować itd. Rzeczywistości ta głębsza we mnie, że chcesz miłości. Która pragnie się dzielić, wejść tak na głębszą relację zaufania, powierzenia się wzajemnego. Która pragnie miłość dawać i miłość otrzymywać. I ta podróż jest taka żeby tą jedną zostawić i zamieszkać w tej drugiej. One, co gorsze - na tym polega pewna ułudność zawsze zła i grzechu - że zło czy grzech nigdy nie jawią nam się jako ciemne, ohydne i wredne. Tak byśmy myśleli, że tak powinno być ze złem. Najczęściej jawi nam się właśnie jako atrakcyjne i ciekawe. Zwłaszcza z dystansu. Bo zło jest imitacją dobra. Bo zło jest karykaturą często dobra. Z daleka wygląda podobnie i szkiełko i diament, i tombak i złoto. Dopiero jak człowiek się przybliży i myśli, że ach, pięknie wybrałem tylko nagle widzi, że coś bezwartościowego trzyma w ręku. Tyle tylko, że to bezwartościowe uzyskuje się łatwo. Właśnie pokusa egoistyczna mówi: szybko dostaniesz jakieś doznanie, dostaniesz jakąś przyjemność, warto za tym pójść, mało wysiłku, duży zysk. Potem okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Ale: potem. Ale ja już jestem gorszy. Po takim wyborze, po takiej decyzji. Jak gdyby bardziej skłonny do powtórzenia tego i niewiary, że istnieją prawdziwe diamenty, niewiary, że istnieje prawdziwe złoto, że są prawdziwe skarby, które Pan Bóg mi oferuje. Otóż tym testem właśnie, w którą stronę idę, jest owocowanie. Bo tam gdzie jest miłość jest owocowanie, to znaczy jest dzielenie się, również dawanie dobra. Istotą naszego życia jest właśnie przynoszenie owocu. Figa, która nie przynosi owocu jest bez sensu. Jest niepotrzebna. Istotą figi jest to, żeby owocowała, przynosiła kolejne owoce. Nas też. Jeżeli nam wydaje właśnie się, że przez tytuły naukowe, że przez lepsze samochody, lepsze mieszkanie czy coś tam, coś sobie przydajemy, czy wypełniamy sens swego istnienia, no to świadczy tylko o tym jak bardzo jesteśmy duchowo nie wyrobieni. Jak bardzo jesteśmy, właśnie, ślepi czy głusi w rzeczywistości duchowej. Oczywiście, czy mieszkanie, czy samochód, czy tytuły naukowe - same w sobie nie są złe. Jeśli wiemy co jest rdzeniem rzeczywistości. Jeśli wiemy, że pierwsza rzecz to jest owocowanie w przestrzeni miłości. Jeśli to wiemy , to nam nie zaszkodzi żaden samochód. To może nam dużo się przydać do dobrego wykorzystywania. Ale właśnie: co jest pierwsze? Gdzie lokuję podstawową energię swojego życia? I to jest podstawowe zadanie: odczytać siebie, że tak powiem. Co Pan Bóg mi zadał. Odczytać również właśnie realistycznie swoje zalety i wady, swoje możliwości, bo już od zarania teologii chrześcijańskiej było przyjęte i analizowane i słuszne, że łaska zakłada naturę, że na naturze buduje, że to co w nas jest, jest też jakimś zapisem - przez dzieło stworzenia - różnych naszych możliwości twórczych, charyzmatów, darów, które Pan Bóg w nas chce rozwinąć. Jest to, że Pan Bóg mówi do nas przez czas i przez miejsce, przez ludzi, przez osoby, które spotykamy. Jest to, że Pan Bóg mówi do nas przez społeczność Kościoła. Ta mowa jest bezustanna Pana Boga, najwyżej kwestia naszego słuchu. Pan Bóg się podsuwa co chciałby od nas - to jest kwestia naszego wzroku. Otóż właśnie fundamentem w tej podróży, którą chcemy przez te kolejne wieczory jakoś przybliżyć i odbyć jest poznanie siebie. To głębsze poznanie siebie, aby odczytać siebie w Bożym świetle. I wobec tego wyzbyć się ogromnej ilości fałszów. Czasami świadomie pielęgnowanych , a czasami nieświadomie. Ale które są na mój temat we mnie. Albo najczęściej świadomie: staramy sobie przydawać znaczenia. Ile w nas jest myśli, kiedy tak czujemy się dosyć samotnie, że jesteśmy jednak dosyć wyjątkowi, że tamci ludzie tam naiwnie siedzą przed telewizorem. Albo ludzie tam ganiają za czymś tam. Albo tam wkuwają te przedmioty itd. A ja tu przeżywam ( welchmerz ???? ). A ja tu, właśnie, się czuję wyjątkowy, wyjątkowa, skomplikowana struktura, głębsza od innych itd. itd. To jest taka smutna ucieczka w przydawanie sobie wartości. Albo jak człowiekowi coś się uda i nagle go chwilę chwalą człowiek myśli: jestem ważny, ważniejszy niż tamci, bo lepiej zaśpiewałem, bo nauczyłem się troszkę więcej czegoś, bo mam średnią o jedną dziesiątą wyższą. I właśnie jest to tak złudne i tak naiwne i tak podszyte pychą, nazwijmy rzecz po imieniu. I tak potem błyskawicznie to życie nas leczy bo rzeczywistość jest inna właśnie: że nie jesteśmy wyjątkowo ważni zaśpiewaliśmy troszkę czyściej piosenkę, czy mamy troszkę lepszą średnią. To jest ta rzeczywistość - z bajki biskupa Krasickiego - szczura, która dumny był jak wlazł na ołtarz, podczas kazania, że „Mnie tu kadzą” mówił i był szczęśliwy, że oddają mu cześć i honory ale się zaczadził tym dymem i wpadł kocur no i się skończyło to nie najlepiej dla szczura. I to mniej więcej, właśnie, takie nasze nadymanie się dodawanie sobie wartości tak się zawsze kończy. Nazwijmy to: „Nie najlepiej”. Otóż właśnie to jest zupełnie (???).(???) w nas mówi : „Jestem wyjątkowy” i egoizm mówi: bo właśnie coś zrobiłeś, bo coś osiągnąłeś. Otóż to jest inaczej. Jesteś, każdy z nas jest, wyjątkowy bo Pan Bóg powołał nas do istnienia. A Pan Bóg czyni rzeczy tylko wyjątkowe! Jeśli to odkryjemy właśnie, to znowu, to bardzo precyzyjnie mówi ten taki dwuwierszyk śliczny księdza Twardowskiego właśnie:
„Pan Bóg kocha żabę nie za to, że skrzeczy
Żaba skrzeczy dlatego, że Pan Bóg ją kocha.”
Jak to zrozumiemy, właśnie, dlatego możemy studiować, grać na gitarach, że Pan Bóg nas kocha. A nie, że jak będziemy silniejsi, lepsi, sprawniejsi to Pan Bóg nas pokocha za jakieś osiągnięcia. Jak się kopernikańsko to przewróci no to już zaczynamy być bardziej w realnym świecie. No to przynajmniej wiemy o co tutaj chodzi, co nadaje nam wyjątkowe znaczenie. I co trzeba zgubić. Właśnie, egoizm mówi: twoim celem jest - to dzisiaj słowo jest dosyć uznawane i w psychologii i w innych naukach - samorealizacja. Masz zdolności, charyzmaty - „charyzmaty” się nie używa w tamtym języku - masz zdolności, masz możliwości - masz się w życiu „zsamorealizować”. A to znaczy, po prostu, jakoś właśnie egoistycznie wcisnąć co się da w swój duchowy jakiś kostium, egoistycznie dopasować się. I ciągle rozważać: jak ja się samorealizuję, czy się samorealizuję, na ile się samorealizuję. I każda rzeczywistość, niedogodność mi przeszkadza i każda osoba z zewnątrz jest dla mnie środkiem do samorealizacji, albo mi utrudnia samorealizację. W rezultacie ... Gorzej z realizacją, a zostaję sam. Skupiony na sobie coraz bardziej. I najwyżej co na swój poziom. Ale nigdy się nie przekroczę.
A Pan Bóg rysuje perspektywę zupełnie inną, właśnie przekroczenia siebie. Masz jeden talent - zrób dwa, masz pięć - dziesięć. A tak naprawdę: perspektywę bezkresną przed każdym z nas. Święci to są ci, którzy, to odkryli. Odkryli to jaka jest rzeczywistość i uwierzyli w to wbrew wszystkim innym atrapom. Atrapom, których jest pełno w naszym życiu. To też wszyscy byli grzeszni ludzie. I bardzo zwykli najczęściej, to każda opowieść pokazuje. I właśnie nie jacyś tam super zdolni, super bystrzy. Bywali zdolni, ale bywali klinicznie niezdolni. Bywali bardzo, właśnie, tam szerocy otwarci i gdzieś daleko działający i z perspektywy swojej wioseczki nie wychodzący nigdy. Bywali bardzo starzy i bywali młodsi. Ale uwierzyli temu, co Pan Bóg do nich mówi i też dali czas działania. Przeszli, znaczy wyruszyli w drogę z ziemi niewoli do ziemi obiecanej, z przestrzeni egoizmu do przestrzeni miłości. Właśnie tylko o to chodzi. I właśnie można się nie ruszać i można jechać daleko ale wiadomo, że obojętne gdzie, czy to jest daleko czy blisko, że to ma być tu i teraz. Nie mówić sobie: „kiedyś”. I to po to jest też czas rekolekcji: żeby w tą drogę wyruszyć. To jest ryzyko wiary. To nie jest takie proste. Nie, przeciwnie - to jest nawet mocno trudne. Ale Ewangelia nigdy nie mówi nam o łatwych rzeczach. W żadnym miejscu. Ona nie obiecuje nam łatwego życia. Nigdy. Natomiast zawsze obiecuje piękne życie, prawdziwe życie. Inne życie jest fałszywe po prostu. Dlatego czasami jak człowiek się boi pójść, tak jak apostołowie, to zostaje perspektywa: „Panie, do kogóż pójdziemy?”. Podszyta taką trochę rozpaczą. Nawet gdyby człowieka korciło - właśnie z resztą mu inni mówią „Popatrz jaka jest pełnia życia, piękne życie! A wy tu chrześcijanie nie możecie tego robić, tego nie możecie, tego. I musicie to robić, to robić, prawda, modlić się, do kościoła chodzić, przykazania zachowywać...”. Człowiek myśli „Rzeczywiście, Boże, jakie piękne jest życie. A ja tu muszę przykazania zachowywać, do kościoła chodzić itd.”.
Bzdura. Właśnie, że to ogranicza, że to zniewala człowieka. To mówią tylko właśnie, no, właśnie powiedziałbym prymitywy duchowej przestrzeni, które nigdy nie doznały czegoś więcej i głębiej. Ale jak człowiek spróbuje, to znowu sprawdzi jedną rzecz - no na tym polega realizm Ewangelii. Chrystus mówi: „Brzemię lekkie”. Fakt, jak człowiek spojrzy przed, to myśli: „Jakież to jest brzemię! Jak to wezmę to zwali mnie z nóg bo przecież nie jestem jednak gigantem duchowym. Potem człowiek bierze i odkrywa ... „Brzemię lekkie”. Ono tak wygląda, jest jakiś paradoks, ono jest zresztą w jakiś sposób trudne i ciężkie, ale też i lekkie zarazem i piękne. Wkładam jarzmo. Wydaje mi się: stracę wolność. Ja, osoba wyzwolona powinienem ku wolności a tu jarzmo mnie krępuje. Wkładam przerażony i nagle okazuje się: wcale nie, nie krępuje. Coś wyzwala, ukazuje nową perspektywę, właśnie - pozwoli przekroczyć. To jest ten moment właśnie - rekolekcji - aby zaryzykować w tej rzeczywistości wiary krok naprzód. Bo każdy z nas powinien zrobić „naprzód”. I to wystarczy krok. Nie jakieś wielkie skoki, czy mówić kiedyś jak się przygotuję. Czy to musi być radykalne, czy niegodny jestem. Czy sesję zaliczę, czy dopiero jak skończę studia, albo ... Nie. Tu i teraz. To Barańczak przetłumaczył prosty i krótki, ale wart ( i prosty ) do zapamiętania:
Jeśli szukasz prawd, nie ruszaj na trakt.
Trakty wiodą „ku”, a prawda jest tu.
I to, to proste „prawda jest tu” jest ważne. Tu i teraz. Nie kiedyś. Wszystkie „kiedyś” z decyzjami to znaczy: nie podejmę ryzyka wiary. To znaczy, że próbuję się wytłumaczyć przed samym sobą, przed Panem Bogiem ale jest to kompromis, który niweczy możliwość wyjścia z ziemi niewoli. Otóż, nie chodzi o wielkie rzeczy. Chodzi o to, żeby taki jak teraz jestem zrobić krok naprzód. (...) Krok naprzód, nie więcej. Na moje sto procent. Pan Bóg je zna. Nie na sto dziesięć procent, tym bardziej nie na dwieście. Na sto. Na moją miarę. (O tym będziemy - o tej swojej mierze, można ją też odkrywać - właśnie jutro, pojutrze, mówić.) Właśnie o tym co to znaczy, że Bóg dał mi mnie. Jakiego „mnie”? Jak sprawiać, żeby z tej ziemi egoizmu przechodzić w przestrzeń miłości? No, Pan Bóg dał nam wskazówki. Dał nam opis zawarty w Ewangelii. Dał nam właśnie rzeczywistość przykazań. Myślę strasznie niedocenianą ciągle. Rzeczywistość błogosławieństw. Znamy na pamięć przykazania. Niech tu obecni sobie spróbują wyliczyć błogosławieństwa. Tak po kolei wszystkie. Nie jestem pewien czy wszyscy od razu je po kolei wyliczymy. To jest wewnętrzny test. Pytanie, dlaczego tak jest? Jeśli te przykazania są, owszem, ale to jest stare przymierze. Ale tutaj jest dużo więcej przed nami. I tak samo Chrystus proklamuje. Wchodzi na górę i proklamuje - nowy Mojżesz - proklamuje nową rzeczywistość, nowe prawo ośmiu błogosławieństw. Dlaczego nie kontemplujemy tego tematu, kiedy właśnie to jest droga do szczęścia: „błogosławieni” (??Makarioi??) znaczy „szczęśliwi”. Paradoksalna, trudna ale wielka rzeczywistość, do której nas Pan Bóg zaprasza. Objawia swoje imię, stwarza nas, Ten który Jest, zaprasza do przyjaźni ze sobą. Największej przygody. Jeżeli z tym się spoufalimy, spoufalimy się ze wszystkim. Znaczy, przerżniemy to, po co jesteśmy. Zrobimy sobie płytkie, małe, ciasne życia. Nazwijmy je - w najlepszym przypadku - przeciętne. Ale Pan Bóg nas do czegoś znacznie piękniejszego wzywa. Nie do przeciętności - do nieprzeciętności. Do czegoś, co jest rzeczywistością wzrastania w miłości. A - wstyd to powiedzieć, czy może boję się to powiedzieć, ale trzeba to powiedzieć bo to jest prawda - do świętości.
Rekolekcje 16 III 1998 o. Maciej Zięba OP.
Jak zwykle ten trąd fizyczny, o którym czytamy w Starym Testamencie ma nam mówić o czymś ważniejszym, o trądzie duchowym, który w mniejszym czy większym stopniu jest udziałem każdego z nas. Jakimś tym, że nasze wnętrze duchowe nie jest zdrowe. Po grzechu pierworodnym jest podatne. Straciło jakby tę barierę immunologiczną i teraz już każda nasza decyzja, zła decyzja sprawia, że ten trąd się przenosi. I też innych zaraża. I potrzebuje oczyszczenia. Wszyscy potrzebujemy oczyszczenia. Nawiasem mówiąc - o tym już trochę wczoraj wspomniałem, ale warto może tę myśl podkreślić - co oburza Naamana, co też i proroka dziwi to prostota. Prostota z jaką Pan Bóg przychodzi. Gdyby Elizeusz, gdyby Naaman miał jakieś ogromne pieniądze zapłacić i jakieś przedziwne praktyki odbywać i jakieś właśnie, tam, specjalne jakieś pigułki przyrządzano, tabletki skręcano, sprowadzano jakieś z daleka jakieś supercenne drogocenności itd. itd. to on by był zadowolony: „Oto teraz poddałem się oficjalnej terapii. Wybitny Ktoś wziął mnie w swoje objęcia”. A powiedzieć „Siedem razy się obmyj w rzece”, no to jest zbyt banalne. To, to jest podejrzane, to nie może być. Otóż, właśnie o tym pamiętajmy: to jest nasze myślenie. Chcemy jakiś niezwykłych cudowności, chcemy jakiś niezwykłych znaków - Pan Bóg ( o czym starałem się mówić wczoraj ) działa znacznie prościej. I działa przez całą rzeczywistość. W szczególny sposób działa przez ludzi, którzy są wokół nas, a nie jakieś specjalne niezwykłości. W szczególny sposób działa przez te największe niezwykłości jaką są sakramenty. My się po prostu oswoiliśmy. I znowu, gdyby tu były jakieś specjalne tajemnicze zakrycia ... Dlaczego Msza Trydencka się tak bardzo niektórym ludziom podoba? Bo ksiądz tam obrócony był tyłem, coś mówił po łacinie. To się wydaje od razu bardziej tajemnicze i niezwykłe. Otóż niezwykłe jest, że to jest proste. Prostota liturgii jest tutaj czymś, właśnie, przykładem może działania: Pan Bóg działa w sposób prosty. A nasze rozumienie świata daje nam zdrowy rozsądek oświecony wiarą. To jest wielki Boży skarb. My byśmy mnóstwo cudowności. Specjalnych pieczęci, znaków. Wtedy jest to wiarygodne. To jest dowód jakieś naszej niewiary.
Zdrowy rozsądek oświecony wiarą. I weryfikowany przez Kościół. Przez wspólnotę. Ogromny Boży skarb. To dzięki temu możemy się rozwijać i wzrastać. To są największe Boże dary. Te proste. Ale, żeby ten zdrowy rozsądek oświecony wiarą był rzeczywiście zdrowy i rzeczywiście oświecony wiarą, a więc kierował się nią, trzeba pamiętać, że potrzebuję oczyszczenia. I, że wszyscy potrzebują oczyszczenia, bo to inaczej znaczy: wszyscy jesteśmy grzesznikami. Na takie zdanie każdy z nas się jakoś zgodzi. Właśnie , a to jest jedyna postawa, z która trzeba przyjść do Pana Boga. Jak ten celnik bił się: „ Panie , jestem człowiekiem grzesznym”. To jest takie, właśnie, warunek uznania swej grzeszności jest warunkiem wystartowania w tą podróż z tej ziemi niewoli do ziemi obiecanej. To jest warunek konieczny. Jeśli nie potrzebuję uzdrowienia, nie potrzebuję oczyszczenia, nie potrzebuję uleczenia, to nie idę , się nie wydostanę. To jest tak jak u alkoholików jest ten warunek uznania „ Jestem alkoholikiem”. Dopóki tego nie ma, nie ma szans na uleczenie. Na to sformułowanie „Jestem grzesznikiem” każdy z nas się zgodzi ale wyłącznie dlatego - bo wcale nie dlatego, że taki pokorny jest - tylko, że jest bardzo obłudny. To żadna sztuka. Wszyscy możemy sobie powiedzieć: „Jesteśmy grzesznikami”. Gdybym miał powiedzieć publicznie już, powiedzmy sobie: „Jestem chorobliwie ambitny” - a to już bym bał się powiedzieć publicznie. „Jestem grzesznikiem” - przejdzie. Gdybym miał powiedzieć publicznie „Jestem tchórzliwy” - no to już bym się bał powiedzieć tego, wstydził. „Jestem zawistny. Jestem krętaczem. Jestem niewolnikiem doznań erotycznych.” - to już takie specyfikacje nam się nie podobają - chowamy się. „Jestem grzesznikiem” to jest pewien poziom ogólności. Otóż, musimy skonkretyzować. Dopóki nie skonkretyzujemy... Znaczy powiedzieć „Jestem trochę egoistą”. Każdy jest trochę egoistą. Pytanie w jakim stopniu i w jakich miejscach szczególnie. Dla nas, mówiliśmy, ważny jest realizm. Ważne jest poznanie siebie również w tej złej sferze, ale konkretnie. Konkretne i całościowe. O tym za chwilkę powiemy. A to „całościowe” mówi nam dzisiejsza Ewangelia. Przecież mamy do czynienia w niej z ludem w synagodze zebranym. Narodem wybranym, religijnym, ludzi którzy przyszli się modlić i którzy nagle tak się ogromnie oburzyli, że chcieli zgładzić tego, który przyszedł do Jego synagogi. A przecież to wyznawcy Boga Jedynego i też tam, a zwłaszcza wobec swoich współwyznawców mają być miłosierni i dobrzy. Otóż problem polega na tym, że oni Panu Bogu powierzyli sporo swojego życia, bo to bardzo religijny był lud. Dlatego przechował to przymierze przez stulecia. Bardzo religijny, ale przywiązany był do tego swojego poczucia religijności. Nie wolno było krytykować jego wybraństwa. Otóż to jest, ta, o czym mówiliśmy, ta gra, która się nazywa życiem z Bogiem, to jest ta gra o wszystko, gra całościowa. Tym chyba kończyłem jedną z konferencji wczoraj właśnie, że Pan Bóg chce całość nas i daje Siebie w całości. To jest wielka transakcja. Ale właśnie jest całość na całość. Inaczej nie ma, jakby, rozmowy z Panem Bogiem. Nie ma spotkania, jeśli ja sobie coś rezerwuję czegoś nie oddam. Mam w pamięci dosyć dla mnie smutny przykład dosyć dobrego znajomego, który tam jakoś gospodarczo zaczął działać, założył jakąś tam (firmę), jeszcze w dawnych czasach tzn. komunistycznych jakoś tak. Już był dobrym menadżerem jak na tamte warunki. Potem jak tylko można było zacząć bardziej działać z własną inicjatywą to bardzo rozwinął przedsiębiorstwo. I to właśnie był jego jakby takim założycielem i twórcą, ale teraz zaczął już wchodzić w wiek emerytalny, wyraźnie popełniał pewne błędy, już mniej się nadawał. I rada nadzorcza zaczęła, właśnie przysłała kogoś nowego. Dosyć niedawno. I ten człowiek, co ważne, właśnie był działaczem chrześcijańskim, gorliwym chrześcijaninem, z bardzo dobrą rodziną. Naprawdę głęboko i bardzo dobrze go znałem właśnie jako naprawdę wrażliwego, religijnie żyjącego, ofiarnie dzielącego się, właśnie, i tym co zarabia z biednymi itd. itd. Właśnie sakramentami żyjącego, właśnie z bardzo piękną rodziną. Tu, w tym momencie poczuł, że może zejść na margines życia, że, właśnie, już nie będzie decydował. Że to właściwie on stworzył to dzieło a teraz ktoś nowy ma przyjść. No i postanowił walczyć. Właśnie pisać anonimy, donosy, nasyłać ludzi, obmawiać, mówić fałszywe świadectwo. No bo tego nie oddał. To było jego dziecko. Teraz chce ktoś go wyjąć. I zaczął robić się niegodziwy. Właśnie naprawdę, wydawałoby się bardzo długo znałem, szlachetny i wybitny człowiek. Niegodziwy, najniższe chwyty, najbardziej ohydne, właśnie, metody, żeby wykończyć człowieka. Ale to od razu sprawiło, że w domu stało się nie ... Nie można być ohydnym w miejscu pracy i kochającym, troskliwym i czułym - a był taki - w swoim domu. W jakiś sposób - obserwuję z pewną rozpaczą - rozsypywanie się wartościowego człowieka, który, właśnie, mnóstwo dobra robił. I wiele, wiele dziesiątków lat. Ale jest miejsce, którego nie oddał. Właśnie, on musi być w tej firmie, on musi być na tym wysokim stanowisku. Inaczej mu się rozsypuje. Dlatego to jest tak ważne, że właśnie nikt - oprócz jakiejś patologii , ale to jest choroba psychiczna - nie jest łajdakiem. Łajdakiem się staje. I w jakiś sposób trzeba pamiętać, że każdy z nas może stać się świętym. Dokładnie wszyscy jak tu jesteśmy to każdy z nas może stać się łajdakiem. Chociaż akurat my staramy się być przeciętni - Pan Bóg tego nie chce - i nie podejrzewamy, że jest taka w nas amplituda. Jest taka w nas amplituda. Dlatego tak ważna jest ta pewna praca oczyszczania się. Poznawania siebie i oczyszczanie , właśnie, całościowego, rzec można. I stąd chciałem dzisiaj powiedzieć pod tym kątem o dwóch pierwszych błogosławieństwach, którym właśnie chciałem te trzy wieczory jakoś poświęcić (...) komentując te błogosławieństwa. Bo trzeba o nich pamiętać. Jedna rzecz bardzo ważna, że, właśnie, zapomnieliśmy o ich wadze bardzo często. Przykazania są prostsze. Jest ich dziesięć, jeszcze można powiedzieć Kościelne, jakieś zasady, właśnie można mnożyć. I na mnożenie poszli też religijni żydzi, faryzeusze, że właśnie mieli dwieście czterdzieści osiem zakazów i tyle części ciała - bo tak sobie jakoś dzielili człowieka - i trzysta sześćdziesiąt pięć - jak dni w roku - nakazów. W sumie mieli sześćset trzynaście przepisów, które zachowywali. Trudnych czasem. I naprawdę to wymagało ogromnego poświęcenia, postów, obmyć, modlitw, charytatywnej działalności. Bez porównania bardziej ich życie było zorganizowane w kierunku Pana Boga niż nasze. To sobie trzeba powiedzieć szczerze. Właśnie oni wierzyli przez mnożenie tych przepisów ... Czy coś się osiąga? „Dziękuję Ci Panie Boże, że nie jestem jak ten celnik”. Bo ja zachowuję sześćset trzynaście a może nawet i więcej przykazań. Mniej znacznie zachowujemy, ale mentalność może być ta sama. Tak już pilnujemy właśnie rekolekcji, a jeszcze adwentowych może rekolekcji, regularnej Mszy, Spowiedzi regularnej, coś przeczytamy czasami itd. To daję tą siłę, że już (jesteśmy) ,często myślimy, jakoś ufundowani. To jest jakoś już chrześcijaństwo, właśnie, świadome, dojrzałe. A to jest początek, zupełnie początek. Znaczy to jest ciągle logika Starego Przymierza jeszcze. Nie prześwietlonego Nowym. Tam, gdzie Chrystus wychodzi na górę, w Kazaniu na Górze, żeby jak nowy Mojżesz proklamować Nowe Przymierze i nowe tablice. A te nowe tablice już nie są tablicami właśnie, nie są skonkretyzowane „Nie wolno ...”, „Nie wolno ...”, „Trzeba ...” , „Trzeba ...”. On przynosi nam zupełnie zmienione widzenie świata. Właśnie zupełnie nową wizję. Przynosi nam Jezus Chrystus właśnie mówiąc o ośmiu błogosławieństwach. Przede wszystkim powie nam o co Mu chodzi. „ Makarioi” - „błogosławieni” znaczy „szczęśliwi”. Celem Boga jest doprowadzenie nas do szczęścia. To zrozumiałe, jeśli się pomyśli chwilkę, bo jeśli kogoś kochamy to życzymy mu szczęścia, chcemy, żeby był szczęśliwy. Otóż Bóg jest miłością i kocha nas bezgranicznie. Pragnie dla nas szczęścia, przygotowuje nam szczęście. Wobec tego każde błogosławieństwo ma nam pomóc się zorientować w tej rzeczywistości jak szczęście osiągnąć. Mówiliśmy, najgorszą drogą do szczęścia - najgorszą w sensie, że zawsze nieskuteczną ale wiele (obiecującą) jest ta samorealizacja, która na pewno nas nie doprowadzi do czegoś głębszego. Doprowadzi nas do nerwicy, a czasami może właśnie do łajdactwa. Natomiast to otwarcie się na Pana Boga i wyruszenie, podjęcie ryzyka wiary, to jest szansa. To jest trudne, ale to jest realna szansa. Tylko trzeba, właśnie, dostrzec w nas te pola zagrożeń. Zlokalizować i skonkretyzować, bo każdy z nas tą „duchową mapę”, że tak powiem ma inną. Czy tam jakiś obraz rentgenowski ducha wyświetlić to będą inaczej te światła i cienie się rozkładały w każdym z nas. Są indywidualne , ale mechanizmy są te same. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy jesteśmy stworzeni przez Boga na jego obraz. I wszyscy po grzechu pierworodnym.
Otóż, pierwsze z błogosławieństw, z tej wielkiej karty chrześcijańskiej wolności, właśnie, pokaże , będzie nam mówiło o ubogich w duchu. Ubodzy w duchu - ci są błogosławieni. Koncentruje się po pierwsze - to ważne - na tym, że nie ubóstwo w sensie „bieda i nędza” ale duchowe jest istotne. Zresztą ubóstwo materialne a bieda i nędza to są różne rzeczy. Też trzeba je rozdzielać. Jeśli ubóstwo materialne przyjęte dobrowolnie jest czymś pięknym, a ubóstwo duchowe czymś koniecznym - bo to szersze pojęcie - to bieda i nędza są czymś niedobrym. O tym też trzeba dzisiaj pamiętać. Często tego nie rozróżnialiśmy ze względów kulturowych w chrześcijaństwie... też ze spuścizny antyku i stąd w Kościele stosunek do życia gospodarczego, do ekonomii przez całe dziesiątki lat - a tam dziesiątki - setki lat i to długie setki lat, właściwie do wieku XX powoli ewoluowało - ale ciągle jest jeszcze obciążone stereotypami antycznymi. O tym by długo mówić i jest inny to temat - podkreślmy tylko, że właśnie Kościół nie jest tu przeciwnikiem ani Ewangelia nie jest przeciwnikiem bogacenia się jako takiego. Wszystkie cytaty, które pamiętamy takie właśnie, które wydają się wrogie bogactwu, jako takiemu, nie są takie. Ewangelia, też pamiętajmy o tym, jest subtelna. Ewangelia jest precyzyjna. My często mamy swoje własne poglądy. Albo właśnie wdychamy z powietrzem epoki i przez tą kalkę filtrujemy i czytamy Ewangelię spłycając, ujednoznaczniając ją. A Ona taka nie jest. W Ewangelii tak naprawdę stosunek do bogactwa koncentruje się na trzech rzeczach. Po pierwsze, żeby ono było osiągane uczciwie, etycznie. I to trzeba powiedzieć sobie jasno. Słyszę w miarę często „Muszę dawać łapówki bo inaczej zbankrutuję”, ”...się nie da prowadzić biznesu”. „Muszę kantować na podatkach bo inaczej nie da się prowadzić biznesu”. „Przecież wiadomo, że pierwszy milion trzeba ukraść”. No jeżeli taka prawda jest to mówię „No trudno, zamykamy biznes”. To chrześcijanin nie będzie, że musi kantować, że musi ukraść pierwszy milion. Nie - to nie będzie miał. Nigdzie Ewangelia nie mówi, że chrześcijanin musi mieć pierwszy milion. Oczywiście tak naprawdę to jest nieprawda. To tylko jest... Tak się człowiek usprawiedliwia bo łatwiej, bo szybciej, bo wygodniej, bo inni tak mówią. To być może chrześcijanin musi wolniej zarabiać, a nie błyskawicznie. Byś może musi zmienić profesję jeśli rzeczywiście panują w niej jakieś wilcze reguły, czy jakaś mocna nieuczciwość. Trudno. Trudno. Nie, Ewangelia nie jest łatwa. Mówiłem - jest prawdziwa, jest piękna, i prowadzi ku realnemu szczęściu człowieka. Ale nigdzie Pan Jezus nie próbuje nikogo wabić. Szybko przyjdźcie, łatwe, przyjemne życie wam obiecuję. Nie, nie. Zupełnie zaprzeczenie filozofii marketingu, filozofii reklamy , która często chce dzisiaj nas kupić. Jego siłą jest prawda, a nie zwabienie ludzi na ciekawy, atrakcyjny towar. I etyczne działanie jest podstawą - pierwsza rzecz. Druga, subtelniejsza i w jakiś sposób przez to groźniejsza to jest to, żeby nawet etycznie zdobyte pieniądze naszego życia nie determinowały, nie określały, żeby nie owładnęły nami pieniądze jako takie i ich mnożenie, pomnażanie, szukanie nowych itd. Kto - taki Peraldus mnich, nie mnich - zakonnik, mój współbrat angielski, dominikanin z XIII wieku mówi, że kto jest przywiązany do bogactwa trzyma oczy w sakiewce a nie w głowie. Człowiek się potem koncentruję, postrzega rzeczywistość pod tym kątem: jak tu pomnożyć, jak dobudować. I to jest typowy błąd. Również zdarza się ten błąd i wśród księży a również i wśród właśnie pobożnych i sensownych chrześcijan świeckich, że zaczynają inwestować - bo jest wielka potrzeba - w mury zapominając o ludziach. I potem rzeczywiście jest kościół ale nie ma wspólnoty wierzących w środku, czy jest dom, który tato z mamą ogromnym wysiłkiem zbudowali właśnie poświęcając całe swoje życie, no tylko, że w tym domu mieszkają sobie obcy ludzie. I dzieci mówią „My was nie znamy, już dorosłyśmy w tym czasie jak żeście budowali ten dom z ogromnym wysiłkiem”. I rodzice mówią „Okrutne dzieci. Przecież myśmy wszystko dla nich”. No ale błąd. Owładnęło nami (???) - nawet tak ważne i piękne jak dom. Nie można, jednak trzeba wiedzieć co jest pierwsze. No i trzecia rzecz. Jeśli już te pieniądze zdobyłem etycznie, jeśli już wystrzegam się owładnięcia nimi to wtedy jest jeszcze trzecia obligacja - strasznie ważna - wokół mnie są ludzie. Są ludzie często w trudnej sytuacji, którzy potrzebują wsparcia. Jest mnóstwo biedy, nędzy, tragedii ludzkiej ludzi bezradnych, bezbronnych, których życie wrzuciło w taką sytuację i mnóstwo dzieł miłosierdzia. Oczywiście - to będzie św. Tomasz uczył - trzeba jałmużnę dawać roztropnie a nie sentymentalnie. Policzyć swoje możliwości dawania i starać się je roztropnie lokować a nie tak w pierwszym porywie komuś a potem dla innego zabraknie itd. itd. To znaczy najmądrzej jest dawać przez dzieła miłosierdzia, które właśnie ... Oddolnie robione, nie jakieś państwowe centrale. Ale tu trzeba pamiętać: jeżeli mam pieniądze to moim obowiązkiem jest w stopniu rozsądnym, ale absolutnym obowiązkiem moralnym dzielenie się z potrzebującymi. To... Nie wolno o tym nie pamiętać. Łazarz, prawda jak pamiętamy, który u bogacza stóp przy schodach, psy lizały jego rany, żył w nędzy a bogacz się bawił i ucztował i po śmierci właśnie Łazarz teraz już był w niebie a tamten potępiony. To oczywiście nie za bogactwo ten bogacz był potępiony tylko za to, że nieszczęście było u stóp ludzkie, bieda była tuż, tuż. Nie zareagował. Otóż ta ludzka bieda może być i w naszym mieszkaniu. Tu pamiętajmy, nie trzeba mieć mercedesa, żeby... już... dopiero wtedy będę rozliczony z tego, że się nie dzielę. Być może właśnie piętro niżej, a może drzwi obok mieszka ktoś starszy i samotny, któremu wystarczy po prostu coś kupić a może po prostu uśmiechnąć się, pójść na pół godziny i porozmawiać. Niewrażliwość na to, że obok jest słabszy. To jest coś strasznie ważnego, co właśnie błogosławieństwo ubogich w duchu nam przypomina. I tym nie pokładajmy nadziei w bogactwach. To znowu, ten kto ucho igielne i bogacz i wiele innych przypowieści będzie właśnie mówiło, że tu nie chodzi o to, że bogacz się nie może zbawić. Jeśli spełnia te trzy warunki to może być święty. Natomiast, właśnie, przypomina nam tutaj to, ta przypowieść o uchu igielnym i wielbłądzie, że właśnie człowiek bogaty, bardzo często a też i biedni - i to jest ważne pokładają ufność w bogactwie. Mamona - od aman aramejskiego mówi „pokładać zaufanie”, „mieć ufność w”. To nie muszą być wcale pieniądze. Czasami człowiek może pokładać zaufanie w swoim talencie sportowym, czy śpiewaczym, jakimkolwiek innym. To nie muszą być pieniądze, ale ja jestem kimś, ja jestem mocny itd. To nie muszą być pieniądze, które owładną moje serce. Mogą być znaczki pocztowe - i życie rodzinne na tym cierpi, bo ja... itd. itd. Tu trzeba patrzeć szerzej na tą sferę. Właśnie ważne jest jak reagują uczniowie Chrystusa bo jak się- naprawdę to jest dosyć częste dla mnie doświadczenie w Polsce - bo jak właśnie się czyta o uchu igielnym i wielbłądzie, który ma przejść przez to ucho i bogaty takie same ma szanse jak ten wielbłąd to właściwie u nas się słucha w kościele z taką pewną ulgą, że to ci gdzieś tam prawda , jakieś tam nazwiska z tych jakichś afer takich czy innych. To oni dostaną. To ci co mają mercedesy 600. A tu stoją samochody nie najgorsze przed i dosyć dużo. Ale mercedesa 600 nie widziałem. Nie wiem czy poznałbym pewnie ale wiem, że to jest bardzo drogie auto. Więc właśnie (...) to ONI będą. Jak się przy Ewangelii słyszy: „To oni” - myślimy sobie, to od razu recepta jest: źle słuchamy Ewangelii. Ewangelia jest zawsze do nas. To zresztą właśnie, to jest ta różnica: uczniowie zrozumieli: „Słysząc to uczniowie przestraszyli się bardzo i pytali >>Któż może się zbawić?<<”. Uczniowie, którzy byli z dołów społecznych. Biedni rybacy, biedni chłopi z Galilei. Ale słysząc o bogaczach zadrżeli. A bo jednak pod spodem - oni nie mają bogactwa - też w nim pokładali nadzieje. Też uważali, że to jest symbol, że Pan Bóg dał i też tu warto energię życiową skierować, też konstytuuje bogactwo, bogaci są ważniejsi - oni też w to wierzyli. Chociaż nie mieli. Otóż w nas też to może być. Też to jest. Choć w inny sposób oczywiście. Druga sprawa to trzeba też pamiętać przy tym, właśnie, że to ubodzy w duchu ma nam pomóc to błogosławieństwo ukazać, że my pokładamy nadzieję w posiadaniu. I mamy wobec tego oczyszczać swoje posiadanie. Przede wszystkim - sprawy materialne. Ale chodzi o ubogich w duchu. Właśnie nie można pokładać nadzieje w tytule naukowym. I tu właśnie mnóstwo energii poświęcić. Właśnie: dom będzie cierpiał, a ja muszę tam robić doktorat czy habilitację, ale właśnie dlatego, że to mnie konstytuuje, że ja wtedy będę lepszy od tamtych, że ja będę odczuwać pewną mistyczną rozkosz zrobienia sobie wizytówki z dr hab. XX, prawda. Mogę ją rozdawać tą wizytówkę itd. itd. właśnie. A obok są ludzie cierpiący, a obok jest moja rodzina. Otóż właśnie posiadanie dobrego imienia. Coś co się człowiekowi należy, jeśli jest... się stara. A jednak można się przywiązać do tego posiadania dobrego imienia bardzo mocno. I bronić go za wszelką cenę. Ciągle czuć, że ktoś mnie krytykuje. Ten ktoś mnie obmówił, ja muszę prostować i mnóstwo energii wtórnej niepotrzebnie zużyć na jakieś rzeczy zupełnie... które właśnie powinny być zignorowane. Chrystus oddał swoje dobre imię. Co o Panu Jezusie, poczytajmy pod tym kątem Ewangelię, ileż zarzutów, ileż pomówień jemu, który przyszedł czyniąc dobrze, czynią. Trzeba umieć wypuszczać, właśnie, trzeba uwalniać swoją chęć osiągania, utrzymania. Jak właśnie ten człowiek, się przyjaźnimy, o którym wspomniałem i który właśnie dziesiątki lat był ponadprzeciętnym chrześcijaninem a w wieku emerytalnym, czy przedemerytalnym tuż zaczął się stawać obrzydliwym łajdakiem. Trzeba to powiedzieć. Zachowywał się tak dziesiątki razy i konsekwentnie. Bo chciał coś ocalić. Nie oddał wszystkiego. Dlatego to jest taka ważna gra. To jest gra i pozytywnie, ale i negatywnie. Jeśli czegoś nie oddamy staniemy się tego niewolnikami. To będzie nami miotało, to będzie nas trzymało. Da Pan Bóg czasami w miłosierdziu, że nie zdejmie z nas życie tej warstwy i nie ujawni się w nas to co jest. Ale pod spodem to będzie. Pod spodem to będzie. To jest kwestia ujawnienia się. Pamiętam, kiedyś z taką bardzo miłą panią rozmawiałem i ona mówi „Proszę ojca, ja się na starość robię coraz większa egoistka co dla mnie jest jakieś takie upokarzające ...” - poczciwie bardzo mówiła - „ ...ja teraz się przejdę z pokoju do kuchni, trochę się zasapię i zaraz jestem zła tam na swoją siostrę, która jest w kuchni...” itd. Ja mówię „Proszę pani, wcale się pani nie robi gorsza na starość tylko po prostu robi się słabsza. Dawniej musiała pani przejść dwa kilometry i wtedy była pani zmęczona i zła na innych i wylewała swoje zmęczenie a teraz wystarczy, że zrobi piętnaście metrów do kuchni. To jest ta różnica.” To się po prostu inaczej ujawnia w nas. Ale pod spodem wnętrze duchowe jest takie samo. Czasami nie wiemy ile w nas ... Dopiero weryfikacja: My jesteśmy wielkoduszni. My nie dbamy o pierwszą pozycję - będąc na pierwszej pozycji. Dopiero jak przyjdzie ktoś, kto nagle zagrozi mej pierwszej pozycji... A! No właśnie, nagle się w was może odezwać no zwierzak - delikatnie mówiąc. Nie, nie zwierzak. Drań. Zwierzaków nie można obrażać. I to dopiero właśnie sytuacja zweryfikuje nagle. „Ja żyłem w błogim samopoczuciu. Jestem wyzwolony z walki o pozycję” - będąc liderem. Więc to będzie w nas w wielu miejscach życie sprawdzało ale my to dlatego w Duchu Świętym mamy oczyszczać. Nie chcemy posiadać. Dopiero wtedy jak nie ma w nas (...) ŻĄDZY posiadania. Samo posiadanie nie jest tu właśnie - czy bogactwa, czy dobrego imienia, czy tytułu naukowego - przecież nie jest niczym złym. Problem jest, że my się uzależniamy od posiadania. Duchowo uzależniamy. Tu jest problem. One się autorealizują w nas te żądze posiadania. Błogosławieństwo mówi: „Uwolnij się, rozpocznij tą pracę. Zlokalizuj gdzie są te miejsca, na których ci zależy, żeby to mieć. I w Duchu Św. zacznij się uniezależniać. A jak się uniezależnisz to odkryjesz właśnie, że te wszystkie rzeczy nie są ci przeszkodą, one mogą być - na swoim miejscu, żeby dostrzec, że zaspokoi człowieka tylko jedno jedyne zaspokojenie. Nic mniejszego właśnie. Czy, właśnie, (...) robienie kariery naukowej - robi magisterium. Jest szczęśliwy właśnie i robi sobie tę magister, prawda, Iksiński tą wizytówkę. Potem publikacje, więc przeżywa moment mistyczny - pierwszą dostał - przynosi odbitkę, pokazuje ludziom, zostawia gdzieś na stole. Tak gdzieś, żeby wszyscy widzieli, czy przypadkowo dostrzegli. Doktorat zrobi - i nową wizytówkę i znowu może rozdać No, tylko, że to wszystko jest na chwilkę. Jest ten pierwszy moment radosny. No ale ile można się tym doktoratem cieszyć. No miesiąc, dwa tą nową wizytówką, no rok, no a potem człowiek już (...) habilitację by zrobił. I robi ją. I potem jeszcze habilitacja. No, mogę nawet jeszcze na nagrodę Nobla polować. No ale to wszystko są za małe cele, żeby był szczęśliwy. No załóżmy, że już się udało, tu połowie z nas Nagrodę Nobla - jedni pokojową, inni literacką. No może ktoś tam jeszcze z chemii i fizyki. No, załóżmy, że mamy. Jest taka piękna scena tam w tej akademii. Jesteśmy tam we frakach i tego, telewizja i wszystko. Jakieś jeszcze bankiety, jeszcze jakieś pieniądze. No, radosna rzecz. Dobra rzecz. Tylko jeżeli ten człowiek ... No ile tym się może fascynować? Moment przyznania. Moment dekoracji. Rok jeszcze tam objeżdżania świata - potem zapominają wszyscy. Następni już są. I ja też czuję się niespełniony, rozgoryczony - jeżeli to był cel mojego życia. Już... Już nie mam więcej. Otóż, bo jest jedno jedyne więcej. Teologowie to nazywają Naturale desiderium Dei. Naturalne pragnienie, wręcz pożądanie Pana Boga. To jest zadziwiające. My jesteśmy stworzeni do nieskończoności. I tylko nieskończoność może nas zaspokoić. Wszystkie inne wyjaśnienia są ułudą. Każde inne cząstkowe. Nawiasem mówiąc - jakżeż to dziwne, że takie właśnie konglomeraty tkanek i atomów, które żyją w skończonym czasie, które żyją gdzieś tam na jakiejś super maleńkiej planetce gdzieś na peryferiach układu, na peryferiach galaktyki itd. No, które w skali kosmicznej, czy czasu trwają zero można powiedzieć spokojnie, które w przestrzeni kosmicznej zajmują zero dokładnie można powiedzieć - to nie jest żadne... Już nie można powiedzieć mikrobek mikrobka, maleńko, króciutko Zero trzeba powiedzieć w skali kosmicznej. I w nas jest to takie tak głębokie roszczenie do nieskończoności. Jeśliby to się samo produkowało, że tak powiem, od strony chemicznej jakiejś właśnie ewolucji, bez tego momentu więcej, to byłoby to najbardziej kretyńskie bo wszystko wokół nas jest skończone.
Wszystko wokół nas jest wyjaśnialne, skończone itd. a nagle w nas jest takie irracjonalne, gigantyczne roszczenie, bez którego byśmy nie byli ludźmi. No, to jest odblask Nieskończoności, która nas na Swój obraz uczyniła i podobieństwo. Inaczej by to było wbrew ewolucji, gdybyśmy właśnie uzurpowali sobie jakąś chęć, pragnienie, że tylko nieskończoność nas zaspokoi, ku nieskończoności chcemy istnieć... Wszystko obok jest przemijalne. Skąd taka intuicja? Skąd taka... Żadnej empirii. Żadną miarą samo w sobie nie wytłumaczalne. Naturale desiderium Dei w każdym człowieku. Ale, właśnie, jeśli ono nie jest oczyszczone z posiadania różnych innych rzeczy to ono się staje swoją karykaturą. Właśnie bożkiem stają się różne tytuły, pieniądze itd. I człowiek się degraduje, degraduje swoje człowieczeństwo. I zaczyna niszczyć innych. I tu druga rzecz, o której trzeba powiedzieć, o drugim błogosławieństwie: cichych, których będzie królestwo Boże. Ale: „będzie” dopiero. To właśnie czas a nie władza jest sprzymierzeńcem. Ci cisi, nie potęga. Ci cisi to są (...) mało ważni w oczach świata, drugorzędni. Nam się wydaje, że posiądą ziemię ci, którzy właśnie mają miliardy na koncie, ci którzy tam są super szachistami, czy super tenisistami, czy zjazdowcami. Którzy są super głowami na super uczelniach itd., którzy właśnie dostają Noble takie czy inne. Ci posiadają, którzy wygrali wybory w najważniejszych krajach, którzy mają guzik przycisku atomowego. Ci są ważni, ci posiądą ziemię. Czy już posiadają. Posiadają może, ale bardzo ulotnie i przejściowo. Mówi Chrystus - cisi posiądą ziemię. Właśnie czas jest ich sprzymierzeńcem. Na dłuższą metę to oni wygrywają. Właśnie optyka świata jest fałszywa tak naprawdę. To znaczy inaczej mówiąc, chce nam Chrystus powiedzieć byśmy w inny sposób spojrzeli na nasze osiąganie. Bo znowu nasza rozumność mówi nam... Rysujemy sobie jakieś cele i chcemy je osiągnąć, chcemy je zrealizować. Otóż manią dzisiejszego czasu jest, żeby wszystko przeliczyć i jak najszybciej osiągnąć jak najmniejszym kosztem. Widzimy jednak taki materialistyczno - prymitywny schemat pod spodem. Właśnie, wszystko musi zostać zracjonalizowane. Jest wyścig ludzi - jest ich ograniczona ilość, jest ich ograniczona ilość na Harvardzie, czy Yale, czy coś takiego, biorąc przykład amerykański. W związku z czym robi się super szkoły średnie, które przygotowują pewnym terrorem tych młodych ludzi najzdolniejszych, (...), żeby mieli szanse zaczepić się o ten super uniwersytet. W związku z czym trzeba robić super szkoły podstawowe, żeby przygotowały do tych super szkół średnich, żeby przygotowały do tych super szkół wyższych. I, już tak tam jest, bo tak jest, ja tutaj opowiadam o faktach, super przedszkola oczywiście, żeby do tych super szkół... itd. I teraz właśnie już okres jednego roku. Baby-sitter jakaś z wykwalifikowanych, które przygotowują do przedszkól, które ... itd. I może dzięki temu człowiek będzie tam super psychiatrą, czy super fizykiem, ale jakżeż to nieszczęsne dziecko, które cały czas tam od roku życia - teraz pewnie tam zaczynają już prenatalne jakieś treningi, żeby ono wyszło na gwiazdę, z tą presją gwiazdy... Gdzie tam będzie miłość? Gdzie tam będzie radość? Gdzie tam będzie doświadczenie jakieś głębsze? Otóż, to jest coś bardzo ważnego i po części to jest w każdym z nas. To jest bardzo mocna choroba naszego czasu. A to jest coś strasznego, no bo to zabija w nas bezinteresowność. Właśnie człowiek je, tam, masło bo jest dobre na oko - witamina A. Albo nie je masła bo tam cholesterol. Wszystko jest po coś. Pije kawę, żeby tam zdać egzamin - musi się doładować, czy nie pije bo mu tam skacze ciśnienie. Wszystko jest zracjonalizowane i skądinąd słusznie: od Pana Boga mamy rozum. Ale musi w to wszystko być wpuszczony moment bezinteresowności. Oczywiście po prostu dlatego, że bezinteresowność jest warunkiem miłości. Miłość interesowna ... To trzeba by używać wulgarnych określeń... Nie ma miłości interesownej. Bo to jest sprzedajność, taka czy inna (???). Miłość musi być bezinteresowna. Mistrz (???), który pisał w staroniemieckim w XIV wieku właśnie bardzo taką ważną myśl pisze, że Bóg działa „ohne warum” - „bez >>Dlaczego?<<”. Bóg działa po prostu. I miłość działa po prostu. Jeżeli właśnie ja coś robię, żeby zaskarbić sobie czyjeś wdzięki itd. to zarazem znaczy handluję. Ja tu właśnie wykonuję pewne gesty a ten ktoś ma mi odpowiedzieć, czy chcę go od siebie uzależnić, czy coś takiego. Miłość musi... Warunkiem miłości jest bezinteresowność. „Ohne warum” - „poprostu”. Do tego trzeba dorosnąć. To jest to „Kochaj i czyń co chcesz” w inny sposób powiedziane augustynowe. Ale do tego trzeba dorosnąć. To jest strasznie wysoki poziom miłości. To się po prostu robi. To jest też takie ładne w brewiarzu zapisane - jest o Bernardzie z (???) właśnie tym wielkim kaznodzieju , właśnie zwanym miodopłynnym - (...). Wielka literatura, przepiękne stylistyki zapisane te ich kazania i traktaty. I właśnie w jednym z nich on, właśnie tak trochę rozpaczliwie pisze „Amo qui amo” - „Kocham bo kocham”. Nie : kocham bo to jest zdrowe i wtedy człowiek dłużej żyje, prawda albo niższy cholesterol jest dzięki temu , prawda, jak się kocha. „Kocham bo kocham”. I ten wątek bezinteresowności, właśnie, „po prostu”, jest fundamentem wszechświata. Dlatego musimy wydać w swym życiu świadomą walkę żądzy osiągania. Nie osiąganiu samemu. „Ja muszę ...”, wszystkie środki na to ... itd. Właśnie, przygotowuję się do egzaminu rzetelnie. Ale strasznie chcę zdać, więc jeszcze dokręcę: jeszcze godzinę, jeszcze (...), jeszcze coś tam. Uzależniam się od zdania egzaminu. Jest dobrą rzeczą zdać egzamin. Jest dobrą rzeczą się rzetelnie przygotować. Jest niedobrą rzeczą uzależnić się od tego - wszystkie środki rzucić, (...) wpadać w nerwicę, w stres. A to w dodatku wcale nie jest takie skuteczne. W tym stresie, nerwicy, niedospaniu wcale się lepiej nie zdaje. Ale chcę się zabezpieczyć. Właśnie, a to trzeba umieć wypuścić. I to jest coś bardzo ważnego. To „umieć wypuścić” jest pewnie jednym z warunków naszego wzrastania w miłości. Piękna scena sądu ostatecznego: „I usłyszą wtedy sprawiedliwi błogosławieni mojego ojca: ...bo byłem głodny a daliście mi jeść, ...bo byłem spragniony daliście mi pić, ...byłem nagi - przyodzialiście mnie” itd. .I piękna ich reakcja, właśnie przepiękna reakcja, kiedy mówią: „Panie! Kiedy? Kiedyśmy Cię widzieli spragnionym i dali pić? Głodnym i dali jeść? Nagim i przyodzialiśmy? Kiedy to było?”. No bo oni po prostu zobaczyli kogoś nagiego i „po prostu” go przyodziali. Widzą : potrzebuje człowiek. „Po prostu”. Nie rozważali: „Aha, jestem uczniem Chrystusa, trzeba robić dobre uczynki, bo one do nieba człowieka prowadzą. A tu jest goły człowiek no to mu dam, to (...) dobry uczynek, Pan Jezus zakarbuje, ja dzięki temu będę bliżej nieba”. Jest nieszczęście - reaguję. Bo mam serce wrażliwe. Jest potrzeba - dzielę się. Po prostu. I to trzeba w sobie pielęgnować. Tego trzeba się uczyć, właśnie, bo nas inaczej żądza osiągania - nie osiąganie, żądza posiadania - nie posiadanie, może nas właśnie zabić, zablokować rozwój. Inaczej mówiąc też: unieszczęśliwić.
I ostatnia myśl, która wydaje mi się tutaj ważna, to jest współpraca z łaską. Współpraca z łaską, taka, żeby o tym pamiętać, że to oczyszczanie jest początkiem. Ono jest tworzeniem miejsca. Jeżeli nie zgodzimy się z działaniem posiadania w naszej duszy rysuje się pewna pustka. Teraz - ta pustka jest niebezpieczna, natura nie znosi próżni. To jest to, co w paru miejscach Pisma Świętego jest, że na pustce, tam łatwiej demony wchodzą. Czy właśnie, po wypędzeniu demonów potem wróciły jeszcze bardziej (...). Pustka jest niebezpieczna, dlatego trzeba zaprosić Chrystusa. A on uczestniczy przez Swoją łaskę, prze Swoją miłość i tu ważną rolę odgrywają właśnie trzy cnoty teologiczne: wiara, nadzieja i miłość. One pomagają właśnie temu naszemu oczyszczającemu się wnętrzu coraz bardziej nadać pewien kształt. Powiedziałbym właśnie, można by rzecz, że wiara i nadzieja to są cnoty „odkażające” w pewien sposób. Waśnie wiara, ponieważ uwalniają od tyranii rzeczy doczesnych. Raz jeszcze podkreślmy: nie rzeczy doczesne, ale TYRANIA, którą nad nami potrafią sprawować jest niebezpieczna. Ale musimy iść ku wolności. Wiara uczy nas patrzeć na rzeczy w Bożej perspektywie tzn. pozwala nas właśnie wyzwalać z tyranii posiadania. Bo wiara pokazuje jaka jest rzeczywistość, co znaczy, że rzeczywistość jest Boża. A nadzieja uczy nas cierpliwości. Uwalnia nas od obsesji osiągania. Nie od osiągania, OBSESJI osiągania. Właśnie odkaża nasze działania. Dzięki temu nasze i posiadanie i działanie jest oczyszczone. I wtedy może wejść miłość, która nadaje kształt naszej duszy. I wtedy może wejść miłość, która jest tutaj właśnie, istotą i kwintesencją. Wiara i nadzieja każą (...), żeby ten kształt się nie domknął, żeby ta nasza dusza była stale otwarta na to więcej Boże. Bo to jest dopiero początek. To jest dopiero początek tej naszej pracy duchowej, o której mówimy, która właśnie prowadzi do szczęścia. Szczęścia, które przygotowuje dla nas Chrystus, a my jeszcze ciągle nie podejrzewamy jak wielkie rzeczy przygotował Pan Bóg tym, którzy Go miłują.
Rekolekcje 17 III 98 o. Maciej Zięba OP
(...)
Natomiast wsłuchujemy się w Ewangelię i w jakiś sposób wielekroć, w różnych miejscach, widać Piotra, który jest bardzo piękny w tej takiej swojej gorliwości ale bardzo też i taki wzruszający w swojej naiwności. I tu, on już wie , on już tak pokazuje, że już rozumie w dużej mierze co Pan Jezus przynosi i że to jest też orędzie przebaczenia w związku z czym wczuwając się w intencje mówi już tak najbardziej jak umie „(...) Panie, ile razy mam przebaczać (...) ? Czy aż siedem razy?” Kierunek dobry i horyzont myślenia Piotrowego. I odpowiedź zupełnie wszystko przekraczająca:” Aż siedemdziesiąt siedem”. O tych liczbach jeszcze chwilkę za chwilę. Natomiast pierwsza podstawowa informacja, którą nam Chrystus przekazuje, każdemu z nas, brzmi prosto: „Zawsze każdemu masz przebaczać”. Informację, którą mamy w sobie. Czasami jest to bardzo trudne. Albo są takie sytuacje lub są takie osoby, którym nie umiemy przebaczyć. Wniosek: No to muszę popracować. Stwórz o Boże we mnie serce czyste. Daj mi Panie Boże serce tak pogłębione, żeby ono objęło te sytuacje i tych ludzi - a powiem to tak - często samego siebie, żebym umiał też sobie przebaczyć. Chrystus jest przebaczający, mamy w tym uczestniczyć. I ktoś powiedziałbym, kto nie umie przebaczyć w danym momencie to jeszcze pól biedy. Jeśli walczy. Natomiast ktoś, kto się zgadza na to, że nie umie przebaczyć, a to już jakby sam odsuwa się od Chrystusa. Impregnuje się na Ewangelię. Mamy też powalczyć o naszą zdolność przebaczania. W (...) miejscach gdzie strasznie nas pokrzywdzono, gdzie czuliśmy się upokorzeni czy zdradzeni itd. nie wolno nam żywić nienawiści. Nie wolno nam żywić agresji. Można pamiętać o bólu i o krzywdzie. To jest co innego: „pamiętać”. Ale trzeba starać się, żebym umiał życzyć dobra tej osobie. Umiał się za nią modlić i nie żywił agresji w sobie. A właśnie jeśli to nie wychodzi nam jeszcze w pełni to przynajmniej, żeby coraz bardziej. Panie Boże działaj. Ja się staram i nie umiem. Ja właśnie do mojej granicy dochodzę tych stu procent, teraz Ty musisz pomnożyć te sto procent. I wtedy jest ... przyzwoicie. To jeszcze nie jest ten głębszy szczyt chrześcijaństwa, ale właśnie my do niego dążymy. Po to tutaj jesteśmy. Idziemy...Drugie ważne przesłanie to jest ta przypowieść dołożona do tego przebaczania o tych dwóch sługach, czy o jednym słudze w zasadzie, najważniejsza. Słudze, który najpierw prosi o przebaczenie - wpadł w tarapaty życiowe - ma przekraczające możliwość spłaty długi, błaga o ich darowanie. A potem wpada w sytuację kiedy ktoś mu jest dłużny. I jest bezlitosny wobec niego. Otóż to jest (...) w inny sposób opowieść o tym, że źdźbło u bliźniego widzimy a nie widzimy belki u siebie. Wspominałem na pierwszym spotkaniu o tym asymetrycznym mechanizmie, że my w sposób taki w ogóle niezauważalny dla nas nawet przyswajamy sobie dobro, które jest w naszym otoczeniu. Uważamy je za oczywiście naturalne. Nam się należy to dobro. Natomiast każda porcja zła, która jest zawarta to (...) boli nas, drażni itd. W ten sposób powiedzmy sobie ilość poświęcenia na przykład rodziców - to jest klasyczny przykład - ilość poświęcenia rodziców, ich czasu, energii, pensji, działania to w ogóle - „To jasne, a co, to mi się należy”. Ale oni czasami uważają, że nie tak te pieniądze wydać, albo że nie pojedź tam w to miejsce - „Jak on może moją wolność, jak ona może tłamsić...” - tu dygoczemy czasami brutalni, bezlitośni. Bo to jest już straszne. To fałszywość tego mechanizmu, najczęściej, odkrywamy - lepiej późno niż wcale - gdy sami na przykład zostajemy rodzicami. Gdy z drugiej strony jesteśmy. Bo tak w ogóle zwłaszcza dotyczy ta fałszywość tego mechanizmu, zwłaszcza, ale nie tylko, często przyjaciół właśnie, osób bliskich, ale na przykład osób, które jakiś autorytet maja: wychowawców właśnie, księży czasami, którzy poświęcają - ci starsi, ci autorytety - czasu ,dużo energii, troskliwości, opiekują się. A czasami, nie wiem, straci równowagę i coś się odezwie złośliwie, albo coś nie wyjdzie, albo coś nie po mojej myśli i wtedy te, te ogromne ilości dobra, które dostałem przekreślam, sobie myślę „Tłamsi mnie, niszczy. To autokrata, jak tak można”. I nagle właśnie, w ogóle to znika. I znowu dopiero gdy nagle sami zaczniemy inwestować i komuś dajemy i staramy się i coraz więcej, a ten ktoś nagle zlekceważy nas właśnie - nałyka się naszego dobra i w ogóle uzna „To jest oczywiste. Tak ma być”. Pierwsze to jest moment fascynacji: „Ktoś obdarowuje mnie dobrem - to jest piękne”. Ale potem właśnie: „naturalne”, dewaluuje się. To jest nasz duchowy mechanizm. Pierwszy - mechanizm fałszywy. Drugi jest też, to jest dzisiaj opisany, właśnie zupełnie inaczej, i to jest strukturalnie w nas zrobione patrzymy na zło, które my czynimy, problemy nasze i na sąsiadów. Przy sąsiedzie to jest tak jasno idzie, i tak, właśnie, przesadnie, bo bezlitośnie. A przy sobie tak to subtelnie relatywizujemy, że właściwie czasami byśmy nie uwierzyli w ogóle o co chodzi. To jest taki ten mechanizm właśnie nie wiem jest ... Kolega z kolegą rywalizują o jakieś stypendium, i jeden z nich, właśnie, obmawia drugiego i chodzi do profesora tłumaczy mu, że tamten jest, właśnie, gorszy a kolega coś tam (...) takie... - my widzimy OCHYDĘ zachowań tego człowieka. Jakżeż mały jest w tym dążeniu. I potem dostaje się prawda, wydaje się, że to stypendium, na którym mi zależało, będzie przydzielone mi, albo temu drugiemu. I ja wtedy zaczynam robić bardzo podobne zachowania. Tylko, że to chodzi o to, że on jednak jest słabszy ode mnie. Ale on jest bardziej wredny więc może by się przepchnął, wtedy byłaby strata dla nauki, gdybym to nie ja pojechał. Więc ja dla dobra nauki muszę przypilnować tego (...).Po drugie on rzeczywiście jest taki wredny, ja muszę to dowieść, przecież ja tylko prawdę mówię, to nie jest żadne obmawianie, żadne ... itd. Ja w służbie dobra, prawdy, miłości dokonuję rzeczy , właśnie, wrednych i ohydnych naprawdę najczęściej niezauważalnie. Jak gdzieś w moim otoczeniu, wiem, jest coś tak wrednego co niestety zdarza się, że mąż tam zdradza żonę i ma jakąś inną, sobie znalazł osobę, bardziej atrakcyjną, itd. itd. to ja mówię „Jakież to obrzydliwe, prawda, byli dobrym małżeństwem, a teraz, właśnie, po tych dwudziestu latach on tam jakąś znalazł młodą dziewczynę i porzucił tamtą, zostawił... Obrzydlistwo!” A kiedy ja jestem tym mężem to, zaczynam mówić, właśnie, że to - tak jest niemal schematycznie podchodzić, to jest rzeczywistość miłości - wyjątkowa relacja nas łączy, piękna i czysta, między tą młodą osobą a mną, właśnie, żona też tu nie jest bez winy, bo gdyby bardziej dbała i troszczyła się to by było piękniejsze a tak to właśnie wystygło. Ale to nasza wspólna wina - jestem uczciwy - nasza wspólna wina, oczywiście. I nagle patrzymy na wszystko inaczej. Po prostu to, to jest bardzo głęboko w prawie każdej przestrzeni w każdym z nas. Właśnie król Dawid - pamiętacie tą historię o Uriaszu Chetycie - jak zabrał mu żonę a potem maskował zdradę, nie wyszło i posłał na śmierć tego Uriasza. I porwał właśnie tą piękną Batszebę. Właśnie zobaczył, że jest taka śliczna, urocza i zabrał ją do siebie. To potem jak mu chce prorok Natan opowiedzieć, to on w ogóle - gdyby opowiedział mu wprost - on by tego nie dostrzegł. On opowiada mu tam bajeczkę, że pewien bogacz miał wiele owieczek - to był czas jeszcze wielożeństwa i Dawid miał wiele żon - a inny miał jedną śliczną owieczkę. Ale tamten potem przyszedł i jak ktoś do niego przyszedł w gościnę to nie chciał swoich ruszać wziął i zabił tamtą jedną i przyrządził i zabrał cały dobytek temu biedakowi. I wtedy Dawid: „Ależ niegodziwość!!! Jakżeż obrzydliwie postąpił!!!” „Ty jesteś tym człowiekiem” - usłyszał właśnie. Ale to trzeba było na owieczkach opowiedzieć. Jak łajdactwa się dopuszczał na żywej kobiecie i na żywych ludziach to nie zauważał nawet. Po prostu. A dopiero „Ty jesteś tym człowiekiem”. Strasznie potrafił mieć osłonięte własne oczy. I właśnie mówię zazwyczaj wszystko się dzieje w imię dobra, prawdy, rozwoju i miłości. Wszystkie łajdactwa. Również nasze. Dlatego Ewangelia nam pomaga być czujną. Ewangelia pomaga nam dostrzec, że musimy strukturalnie przesunąć nasze oceny, zawiesić je troszkę, że właśnie jednak innych przyostrzamy a sobie odkładamy. Jak ten sługa, który właśnie ... On w ogóle, przede wszystkim, czego uczy nas Ewangelia, patrzmy jednakowo, właśnie, od strony Bożej wszystko. A nie rozrywajmy. Bo ten sługa zrobił prosty zabieg. On rozdzielił sytuacje. Najpierw wpadł w tarapaty, załatwił sobie, wybłagał umorzenie. Po czym mówi a to już jest załatwiona sprawa. I teraz jak gdyby zapomniawszy o tym przychodzi drugi prosi mnie i dług chce ... Nie może spłacić mojego długu. No a wtedy człowiek sobie mówi: „Nie, no przecież tu nie chodzi nawet o mnie. Mam dzieci, ja muszę dla tych dzieci te pieniądze odzyskać. Przecież to jest nieuczciwe - obiecał, że odda. A nie oddaje. To on jest tym łajdakiem. Przecież to uczciwość się tego domaga”. W ogóle nie pamiętał tamtej sytuacji; co było przed chwilą.(...) Teraz jest nikczemny wobec tego człowieka sam zyskawszy dużo więcej miłosierdzia. Otóż właśnie podobną miarą patrzmy. Z dystansu na swoje uczynki. Nie rozdzielajmy tych sytuacji bo to przez separowanie bardzo dużo można takich właśnie „koncesji” w swoją stronę niezauważalnie sobie udzielić. I tu człowiek przysięga, że jest uczciwy. A naprawdę ma się bielmo na oczach a fałsz na wargach. To nie jest opowieść o kimś. „Ty jesteś tym człowiekiem”. To znaczy: każdy z nas. Bo to jest opowieść o każdym z nas choć w różnych sytuacjach i w różnych miejscach. To co jeszcze chciałem dodać - a zaraz krótko o błogosławieństwach, żebyśmy się posunęli do przodu w tej naszej drodze - to o dwóch stołach, które Kościół nam zastawia. Otóż właśnie są zastawione obok siebie i o soborze - to jest przypomniane, tak było zawsze w tradycji a potem, właśnie, trochę się „osunęło” w liturgii i dopiero sobór watykański przywrócił. Właśnie, że mamy, że Pan Bóg zastawia nam w ramach Eucharystii dwa stoły. Stół słowa i stół chleba, stół ofiary. I z tych dwóch stołów chce nas karmić. To co próbuję w tych krótkich komentarzach uzmysłowić, to że te potrawy są wyrafinowane, subtelnie przyrządzone, że to jest ten właśnie „boski kuchmistrz”, że się tak wyrażę, że tu też jest atmosfera spożywania, kontekst zestawienie potraw itd. też szalenie dużo mówi a my najczęściej jesteśmy tacy właśnie (...) nachapać się i pójść szybko. Trochę kalorii spożyć i dalej. Zamiast tu coś dużo większego odkryć. Otóż to co mówię inaczej przy tej takiej średniej metaforze to, że musimy się nauczyć pewnej kultury bycia przy stole. Właśnie złapania wielu subtelności. Jak to jest delikatnie przyprawione, jaki tu jest zestaw, jakie ingrediencje itd. itd. To jest powiedzmy chrześcijański obowiązek. Nie mówię tu o gustach mówię o tym co jest konieczne jeśli chcemy iść po tej drodze z ziemi niewoli, którą rozpoczęliśmy w niedzielę, a która jest opowieścią o naszym życiu, do ziemi obiecanej. Tą manną, którą nas karmi Chrystus w tej drodze, no to oczywiście jest Eucharystia. To jest podstawowy pokarm. No i tu jest ważne, żebyśmy właśnie rozumieli coraz lepiej co otrzymujemy. To znaczy, w jakiś sposób, że każdego z nas obowiązuje pewna elementarna kultura biblijna. To jest pismo sporządzone na przestrzeni ponad tysiąca lat, które składa się z bardzo różnych gatunków literackich, bardzo różnych form. Od historycznych relacji po bajki, które tam są włożone -- właśnie ta o owieczkach. Metafory, przypowieści bardzo różnych autorów. Niektóre księgi mają po paru autorów. Widać zmiany stylu, itd. I to jest ważne do zrozumienia, pewna metaforyka biblijna, antropologia biblijna. To wszystko ... Jeśli się tego nie umie czytać, nie czuje kontekstów, strasznie zubaża nam recepcję Ewangeliczną, bardzo upraszcza właśnie. Chwilami robi prostackim to, co czytamy. Prosty przykład, który każdy już trochę z nas zna to są te liczby w Biblii, które mają zupełnie inne znaczenie. Dla nas tam siedem no to jest tyle. Siedem to jest zbiór siedmioelementowy. A siedemdziesiąt siedem to jest jedenaście zbiorów siedmioelementowych. Koniec. A dla nich to zupełnie co innego. Siedemdziesiąt siedem to znaczyło -- znaczy powtórzenie czegoś, liczby - znaczyło „bardzo wiele”. Dwadzieścia dwa to znaczyło nieskończenie wiele dwójek w zasadzie. A każda liczba miała sens metaforyczny. Siódemka jest pełnią ale taką wyższą. Trójka jest pełnia boską, znaczy mniejszą w sensie liczbowym dla nas ale właśnie pełnią boską, siódemka jest tą następną pełnią. I siedem to jest duża pełnia. „Czy dużą pełnię razy?” czyli po naszemu można właściwie powiedzieć: „Czy nieskończoną ilość razy mam przebaczać?”. W tą stronę prawie mówi Piotr. Właśnie stara się iść na taką swoją ludzką nieskończoność. „Każdą dowolną skończoną ilość razy” - tak by powiedział precyzyjniej Piotr. A Pan Jezus mówi „nieskończoną nieskończenie”. Siedemdziesiąt siedem. Powtórzenie multiplikuje, w sensie otwiera przestrzeń. Znowu szóstka, przed siódemką - siódemka jest pełnia, to szóstka jest niepełnia. Symbol niepełni. A są na przykład, te co znamy niestety z tych różnych satanistycznych cyfr, jakichś tam znaków, inskrypcji, tak też oznaczano Bestię w Apokalipsie. Tak też myślano o cezarze w Rzymie, którego symbolem było sześć-sześć-sześć. Szóstka - niepełnia niepełni niepełni jeszcze tak można powiedzieć. Powtarzanie, prawda, nie jest mnożeniem czy dodawaniem, tylko jest przenoszenie w jeszcze inny jakby ... Wzmacnieniem, wykrzyknikiem postawionym przed liczbą. I tak właśnie powiedzmy sobie czwórka symbol stron świata, trójka - symbol pełni, stąd dwunastka znowu jest pewną pełnią obejmującą całość. Dwanaście pokoleń Izraela, dwunastu apostołów, dwanaście bram w nowym mieście Apokalipsy, mieście zbawienia po trzy z każdej strony, z czterech stron świata. Miasta, które oznacza to, jest otwarte na przestrzał. Normalne miasta miały tylko po dwie bramy. Miasta, w którym jest sto czterdzieści cztery tysiące zbawionych. I oczywiście naiwne, różne sekciarskie odczytania mówią, że to jest numeryczne odczytanie, że to jest tyle osób, że to jest zbiór stoczterdziestoczterotysięcznoelementowy ludzi, którzy wejdą do Jeruzalem niebieskiego co oczywiście jest bzdurą bo to jest dwanaście dwunastych. Pełnia pełni. Na oścież, jest to miasto otwarte, wszystkich zaprasza. „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele” znaczy sto czterdzieści cztery tysiące wybranych. No powiedzmy sobie jeszcze inny przykład: czterdziestka. Czterdzieści dni postu, pokuty, przejścia czterdzieści lat z ziemi właśnie tej niewoli do ziemi obiecanej, czterdzieści dni kuszony był Chrystus na pustyni. Czterdziestka jest liczbą smutną, trudną, próby, grzeszności, pokuty. W ogóle czterdziestka znaczy „smutne”, „smutny czas”. A pięćdziesiątka znaczy „pogodny i radosny”. Właśnie dzień pięćdziesiątnicy, zesłanie Ducha Św., święto plonów w hebrajskim w pięćdziesiąt dni. (...) Pięćdziesiątka jest radosna. I tego typu odczytywań znaczeń w Biblii - i właśnie nie tylko takich szczegółów jak liczby - jest mnóstwo. Otóż to jest ważne, żebyśmy to czytali (...) w którym mówi do nas Chrystus. Do nas mówi w Duchu Św. Syn Boży. To jest nasz właśnie po prostu obowiązek w tej wędrówce. Nie zajdziemy daleko jeśli tutaj się nie pogłębimy. A drugie właśnie to stół ofiary. Dzisiaj słuchamy - tutaj czytał lektor z księgi proroka Daniela modlitwa Azariasza w piecu, bardzo śliczną - i pragnął tej modlitwy - akurat tu rozgrzeszę, że nie wiecie, w zasadzie pewnie chyba nikt nie wie... Może diakoni wiedzą, ale może i diakoni nie wiedzą - to gdzie jest trawestacja tej modlitwy Azariasza właśnie umieszczona we liturgii ofiary. Otóż ona jest umieszczona tam podczas ofiarowania gdy kapłan się nisko schyla. Nawet znajdę i zacytuję. To będzie tutaj. To właśnie podczas ofiarowania, gdy się nisko pochyla kapłan mówi: „Przyjmij nas Panie stojących przed Tobą w duchu pokory i sercem skruszonym. Niech nasza ofiara tak się dzisiaj dokona przed Tobą Panie Boże aby się Tobie podobała”. To jest właśnie lekko inne tłumaczenie fragmentu tej modlitwy, którą żeśmy tutaj czytali z księgi Daniela. Ze Starego Testamentu właśnie, bo utkana jest ze Starego i Nowego Testamentu ta księga. Ja kiedyś właśnie, parę lat temu badałem. Ta księga waży cztery kilo dziewięćdziesiąt pięć. Bo musiałem ją wysłać do Anglii i od pięciu jakaś inna taryfa obowiązuje właśnie. I ten, to mamy cztery dziewięćdziesiąt pięć utkanego z modlitwy Kościoła, Starego, Nowego Testamentu, z pierwszych wieków, późniejszych itd. Jest co studiować. I to jest nasza księga. To nie jest księga księdza, którą tam akurat obraca sobie. O teraz można na wierzch tam szaliki w różnych wersjach itd. I tam historia Kościoła, historia Zbawienia, Boża opowieść w wielu wymiarach się po prostu przejawia. I bardzo trzeba się w nią wczytać. Podaje przykłady z takich moich „prywatnych” wędrówek po Piśmie Św. właśnie. Można sobie zadać pytanie jakie są najstarsze momenty w Mszy Św.? Gdzie sięgamy najbardziej wstecz? Bo to w takich subtelnych momentach, przy ... Właśnie podczas ofiarowania kiedy kapłan - znowu to macie prawo nie wiedzieć, ale diakoni już muszą wiedzieć - podczas obmywania kapłan mówi „Obmyj mnie Panie z mojej winy, oczyść mnie z grzechu mojego”. I to jest cytat z Psalmu 91. To jest przypisywane Dawidowi, ale rzecz jasna redagowane jeszcze później, ale gdzieś koło siódmego wieku przed Chrystusem. Drugi taki moment, podobnej dotacji, to jest fragment Izajasza. „Święty, Święty, Święty Pan Bóg zastępów.” To cherubiny śpiewają przed tronem Bożym. A potem ta druga część to jest Psalm 118. „Błogosławiony, który idzie w Imię Pańskie.” „Hosanna na wysokości” i wraca do Ewangelii Mateusza, kiedy Chrystus wjeżdża. I mamy znowu ... To jedno „Święty, Święty, Święty”, które śpiewamy utkane jest już właśnie Izajasz, psalm, Mateusz. Ileż takich aluzji właśnie ... „Oto Baranek Boży” - kto to powiedział? Św. Jan. „Oto Baranek Boży” - Chrystus, „który gładzi grzechy świata”. A my odpowiadamy: „Błogosławieni, którzy zostali wezwani na ucztę Baranka”. Gdzie jest uczta Baranka? Apokalipsa - od razu dajemy. A my odpowiadamy: „Panie nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie”. Kto to mówi? Setnik do Chrystusa. I tak dalej, i tak dalej. Bogactwo tych znaczeń gestów, słów właśnie i to tkanych tak jeszcze wielowątkowo jest zupełnie niepojęte jak człowiek choć troszkę się wsłucha. Inne pytanie, które sobie zadawałem to na przykład, to (...) Z pobożności właśnie często uważałem, że ta dzisiejsza Msza Św. straciła bo tam twarzą do ludzi, itd., po polsku, po łacinie to jest nobliwie, to jest bardziej święte, sakralne, itd. To nieprawda zupełna. Ważne jest czy ta Msza Św. odprawiana jest pobożnie czy niepobożnie. Tylko to. A czy ona jest po węgiersku czy po polsku czy po łacinie to już jest wtórne. Zwłaszcza, że łacina została przyjęta późno stosunkowo - w piątym wieku. To dla nas dosyć jest dawno ale to było jednak parę wieków po śmierci Pana Jezusa gdzie wcześniej (...) takim prymitywnym hebrajskim lub kolejno (...) greką operowano. A potem właśnie, ponieważ nie rozumiano już - to społeczeństwo się rozlewało po imperium rzymskim - to przyjęto łacinę jako język, właśnie zrozumiały właśnie dla plebsu, dla wszystkich ludzi. I wtedy też tradycjonaliści, tamtejsi integryści walczyli z nowinkami jaką była wtedy łacina po prostu. Teraz to jest normalna reakcja, że tak powiem. Ale te momenty aramejskie tam jeszcze zostały w paru miejscach. Nie będę robił - bo Msza Św. -- testu czy ktoś kojarzy, ale powinniście kojarzyć parę rzeczy. Pierwsze to jest „Amen”. To, to jeszcze nam zostało, które oryginalnie znaczyło „Godzien wiary”. Ale potem przyjęło formę trochę taką „Niech się tak stanie” a zarazem „Zaiste, tak jest. My w to wierzymy”. Takiej pieczęci. I stąd każda modlitwa ma to „Amen”. W imieniu ludu kapłan przedstawia prośbę, wezwanie. Ale my mówimy „Amen” - tak to jest nasza wiara. Przypieczętowujemy. On w naszym imieniu. To nie jest odpowiedź. „Zaiste, taka jest nasza wiara. Każdego z nas.” Właśnie Ciało Chrystusa - Amen. Tak jest, w to wierzę. I otrzymuję Ciało Pańskie bo wyznaję - „To jest”. Zgadzam się - „to jest” - wierzę w to głęboko, przyjmuję Jezusa Chrystusa. Zostaje nam - ale nie w tym okresie - z aramejskiej mszy jeszcze „Hallelujah”. W tym okresie nie śpiewamy ale to jeszcze jest. „Hallelujah”, które oznacza „chwalcie Pana”. Radosny okrzyk. Zostaje nam okrzyk już nie radosny , ale też radośnie już używany potem (hoszijan), które znaczyło ... Takie było błagalne. To słowo oznacza „Ach, ratuj!”. Ale zaufanie, że jak się Pana Boga wzywa „Ach, ratuj!” to On ratuje właśnie zmieniło to już w taką pewną radość. Właśnie (hoszijan) - że to jest radosne zawołanie, że ratuje, że Pan przychodzi z pomocą. I więcej aramejskich już nie znalazłem - ale to są moje prywatne poszukiwania. Greckie jedno - ale to nie śpiewaliśmy tego - to zostało nam „Kyrie Eleison” - wysłuchaj nas Panie, właśnie, które było okrzykiem wcześniej używanym na powitanie nowego króla Persji, albo jak wracał i dostawał prawo do tryumfu... Zwycięski wódz do Rzymu z jakiejś kampanii to wtedy też „Kyrie Eleison” - tam całe szły zastępy, niewolnicy, których zdobył, rydwany. On miał prawo do przejazdu na białym koniu. Właśnie łuk tryumfalny można było sobie czasami postawić. I wtedy właśnie (...) prawo do tego okrzyku „Kyrie eleison”. Właśnie, tego pełnej czci. Zresztą, znowu (... - iści ) pokazują a (...-iści) się złoszczą, że „eleison” ma w rdzeniu podobnie jak „olej” w greckim i dla tych, którzy się modlili wtedy, to chociaż to, lingwiści mówią, że to nieprawda - to dla tych, którzy tego nie wiedzieli, że to nieprawda - to miało właśnie jakby „obmyj nas w oleju” również. I ten moment „oleju”, gałązki oliwnej, przypominam ten moment właśnie, gdzie gałązkę oliwną gołąb podczas potopu przyniósł, gdzie Chrystusa obmyto olejkiem, jego ciało namaszczono po śmierci, gdzie Samarytanin nalał olej w rany cierpiącego tego człowieka itd. gdzie niewiasta obmyła Chrystusa olejkiem - cały taki temat biblijny się pojawiał w tym jednym „eleison”, właśnie „oleistym” słowie, które mówiło właśnie o miłosierdziu Bożym, które mówiło o śmierci, którą niesie grzech, które mówiło o nadziei, którą przynosi gołąbek. Jak się w ten sposób czyta liturgię ona po prostu zostaje... Zupełnie w inną przestrzeń przechodzimy. Ona mieni się znaczeniami... Pan Bóg jest przebogaty. To my ją spłycamy, nie Pan Bóg. I to jest to co bardzo chciałbym, żeby nam zostało z tych naszych spotkań. I teraz pokrótce, żeby przesunąć się w naszej drodze jeszcze o dwóch błogosławieństwach sobie powiedzmy. O tym błogosławieństwie tych, którzy się smucą. Dotąd mówiliśmy o oczyszczaniu. O oczyszczaniu naszego posiadania, o oczyszczaniu naszego działania. Nie: wycięciu. Powoli teraz będziemy mówili o przestrzeni uczuciowej. O tym, że trzeba prostować pewne rzeczy a też nie: wycinać, czy być obojętnym. Bo zauważmy, znowu paradoks. A Pan Bóg mówi ciągle do nas przez paradoksy, bo jest przebogaty. I z natury swojej, żeby nam powiedzieć coś ważnego to musi nam to powiedzieć w naszym języku ale też o przestrzeni, która się wymyka naszemu rozumieniu i stąd co chwila pewne pozorne sprzeczności. Jak mówię tu jest dobry obraz, który to opisuje jakby to - to tradycja wschodnia - że my patrzymy na tą rzeczywistość Bożą jak byśmy mieli zawieszony nad głowami dywan, od spodu. I widzimy ogromne ilości nitek różnobarwnych, jakoś porwanych, szarpanych, chaotycznie rozrzuconych, a Pan Bóg patrzy od góry. I widzi idealną harmonię barw, precyzyjne wzory, coś bardzo pięknego, czego my w ogóle nie domyślamy się spójności, koherencji i piękna z tej naszej strony patrząc. Właśnie, da Pan Bóg, że z czasem z tej drugiej strony spojrzymy i zobaczymy. Zresztą co pewien czas widzimy jak nam się kawałki harmonii odsłaniają ale ex post najczęściej. Na początku widzimy tylko chaos. Właśnie - szczęśliwi, którzy się smucą - to jest taki paradoks, który po pierwsze ma nam powiedzieć jedno: że warunkiem do szczęścia jest postawa zaangażowana, nie pasywna. Bo nie smucą się, którzy nie są w nic zaangażowani. Tych nic nie obchodzi. Oni nie boją się utraty niczego: ani przyjaciela, ani rzeczy, na której im zależało, ani sprawy, o którą się troszczą. „Nas nic nie obchodzi”. Otóż smucą się tylko ci, którzy są aktywni, którzy do czegoś dążą, którym na czymś zależy. I to jest pierwsza i ważna rzecz. To jest przeciwko rezygnacji błogosławieństwo powiedziałbym. Druga to jest błogosławieństwo przeciwko odrzucaniu uczuciowości. Wchodzimy w bardzo ważną sferę ludzkiego działania, ludzkiego odczuwania, która jest często lekceważona, albo nie... nieświadomie przeżywana, albo świadomie odrzucana - bo jest to strona niebezpieczna. To bardziej jeszcze grozi mężczyznom, gdzie jest ten stereotyp właśnie „twardziela”, że właśnie jest beznamiętny, który nie ujawnia swoich uczuć itd. Właśnie każdy z nas chciałby być właśnie ... właśnie Old Shatterhand'em czy Winnetou, że odwołam się do starych postaci. Ale no nie jesteśmy - to też trzeba powiedzieć szczerze - właśnie, zresztą szczerze mówiąc miło jest przeczytać „Winnetou”, czy w swoim czasie było ale zarazem właśnie życie nie jest westernem, też trzeba powiedzieć sobie jasno, i bardzo dobrze właśnie. To też trzeba poczytać i obejrzeć jakieś tam lżejszy film czy książkę ale mówimy o pełni życia, czymś dużo ważniejszym. Ideał twardego beznamiętnego mężczyzny jest nieprawdziwy, ergo niechrześcijański. Lub też niechrześcijański ergo nieprawdziwy. My mamy tutaj patrzyć znacznie bardziej subtelnie na rzeczywistość uczuciową, która jest niebezpieczna, ale dużo rzeczy jest niebezpiecznych. Dlatego my się często boimy właśnie, zwłaszcza w tym ideale męskim, bo uczucia to znaczy emocje, motus - one mają dużą siłę ruchu. Mogą nami „miotnąć” uczucia. I człowiek tego się boi - że straci kontrolę. W związku z czym nie uzewnętrznia. To jest bardzo niebezpieczna postawa, bo uczucia pogrzebane żywcem potem z jeszcze większą siła i już zupełnie nie kontrolowaną potrafią łupnąć gdzieś, potem człowiek się zupełnie gubi i rozbija. Dlatego nasza postawa jest inna: dostrzec wagę życia uczuciowego. Dostrzec pełnię życia uczuciowego. Jeśli z tej strony przeczytamy Ewangelię to mamy u Chrystusa całą gamę, całą paletę uczuć. I to też jest ważne bo czasami się mówi , że, właśnie, chrześcijanin nie powinien się smucić, jak tam jest cierpienie, czy nie powinien płakać jak właśnie wobec rzeczywistości śmierci - bo to, prawda, jakby nie wierzył, czy coś takiego. Bzdura. Bzdura, może płakać, może się smucić, a może nawet powinien. Nie wolno wpadać w rozpacz - a to, to jest co innego. Są łzy bólu i są łzy rozpaczy. Fundamentalna różnica. Popatrzmy, bo to jest dobry przykład, na dwie postaci płaczące po tym jak uwięziono Chrystusa. Płacze Piotr - „zawiodłem, zdradziłem”. Płacze Judasz - „zawiodłem, zdradziłem”. Tylko to są fundamentalnie różne łzy. W jednej: widzę mój grzech i moją słabość ale wierzę w miłosierdzie Boże. Płacze moja chora miłość, która zraniła drugą miłość. Ale właśnie w nadziei uleczenia. A u Judasza? On płacze egocentrycznie. Płacze: zawaliłem sprawę swojego życia - wpada w rozpacz. Bardziej wierzy w swoją winę niż w miłosierdzie Boże. Piotr odwrotnie. I tu jest różnica. I tu ten płacz jest fałszywy, jest straszny i wiedzie go do samounicestwienia. Bo wierzy bardziej w swoją winę niż w Boże miłosierdzie. Ale to właśnie, że się płacze ... Chrystus płakał. Pocił się, lękał się w Ogrójcu. I to oczywiste. Nie bądźmy właśnie bardziej od Chrystusa „chrystusowi”. Chrystus - właśnie, tutaj jest ta piękna reakcja płakał nad Jerozolimą, kochał swój naród. Płakał w jeszcze jednym momencie, kiedy dowiedział się o śmierci Łazarza. I to jest szalenie ważne. Bo jest parę momentów kiedy Jezus dokonuje wskrzeszenia w Ewangelii. Ale tylko w jednym płacze. Jak wcześniej (...) na przykład, czy dziewczynka, która śpi „Talitha kum”- „wstań”. Nie ma tego zjawiska. A tu przychodzą z wiadomością: „Twój przyjaciel, Łazarz umarł”. Chrystus zapłakał. Po ludzku rzecz biorąc właśnie powinien być racjonalny - już nie powiem beznamiętny, spokojny jako właśnie „twardy” mężczyzna -ale właśnie racjonalny: „Aha, Łazarz umarł - nie ma problemu - zaraz go wskrzeszę i będzie po problemie”. Otóż właśnie reakcja emocjonalna nadaje nam tą spontaniczność i czystość. Umarł przyjaciel i reakcją naturalną jest płacz. Po prostu. Umarł przyjaciel - zapłaczę. Stało się coś strasznego. Rzeczywistość śmierci jest straszna. Nie cukrujmy jej tanim chrześcijaństwem, nie udawajmy, że ona jest piękna, albo, że można ją tak sobie o po prostu z pieśnią na ustach...
Czasami Pan Bóg daje taką łaskę, to jest coś specjalnego, ale ogólnie... Chrystus pokazuje, że trzeba też tą rzeczywistość właśnie: „wzruszył się głęboko” - to jest wiele razy. „Chrystus widząc to wzruszył się głęboko” to dobrze właśnie dać się wzruszyć i odpowiedzieć na rzeczywistość, na to, że coś ważnego się dzieje. ”Spojrzał z miłością”, „rozradował się w Duchu Św.” - właśnie „spojrzał na ucznia umiłowanego” - przekazał mu, że jest umiłowany. Zgromił Piotra, wyrzucił, zawrzał gniewem, i wyrzucił kupczących w świątyni. Cała paleta uczuć. Właśnie to jest to „zabiorę wam serce kamienne” - u Ezechiela mówi Pan - „a dam wam serce z ciała”. Serce wrażliwe, serce reagujące. Tego się nie należy wstydzić. Za to należy Panu Bogu dziękować. Rzecz polega i cały problem polega na tym, żeby to serce dobrze reagowało. Właśnie, emocje wtedy są prawdziwe, kiedy są adekwatne do przyczyny, która wywołuje w nas to poruszenie. Jeżeli właśnie człowiek, nie wiem, widzi ... Co człowiek może takiego... Nie wiem, jakiś, niech będzie już znaczek, ten filatelista już nam kiedyś przyszedł, widzi jakiś znaczek na którym mu zależy. I cały aż się wykrzywia w uśmiechu, aż się ślini z zachwytu itd. to, no to przesadna reakcja. Można mieć te znaczki, je jakoś kochać , coś takiego, ale... Bez przesady. Właśnie jeśli człowiek na widok kochanej osoby się rozradowuje cały to jest znacznie bardziej adekwatne. I tutaj jest problem naszych reakcji emocjonalnych. Jeśli człowiek właśnie widzi, że mu przykładają pistolet do skroni i serce mu zamiera z przerażenia - to jest normalna reakcja. To rzeczywiście nie ma co zgrywać chojraka. To rzeczywiście jest bardzo dziwny moment, znaczy nie przeżywałem, ale łatwo się domyślić :-). Natomiast jeśli to samo przerażenie mną owłada gdy właśnie skromna myszeczka przechodzi przez pokój, no to znaczy, że przesadzam. Właśnie nieadekwatny jest skutek do przyczyny. I na tym polega problem z emocjami, żeby je wychować tak, żeby one reagowały adekwatnie. Ale to właśnie wymaga pewnej pracy ducha właśnie, oczyszczania, prostowania uczuć. I to długofalowej. Bo w nas pewna postawa emocjonalna jest. W różnych różna. Ona jest wyrzeźbiona przez naszą przeszłość. Często właśnie poraniona. Właśnie człowiek reaguje np. niektórzy na światło zgaszone histerycznym lękiem. Można się bać ciemności bo ciemność znaczy niepewność. Można się bać niepewności. Natomiast nie można mieć histerycznego lęku. Niektórzy tam na pająka itd. itd. To trzeba umieć jednak właśnie przekraczać ale też nie wolno właśnie gwałcić swej uczuciowości, tłamsić właśnie wbrew sobie. Powoli, spokojnie w różny sposób. Właśnie, jak to się teraz mówi - politycznie trzeba z uczuciami - przegrupowywać, przegrupowywać, oswajać, na długą metę, cierpliwie. Ale ważna praca duchowa właśnie. Bardzo nam potrzebna, żebyśmy właśnie też w tej sferze właśnie potrafili, nauczyli się kochać, bo cały czas o tym w końcu mówimy, że potrzebuje nasza miłość naszej rozumności. Miłość ślepa, miłość nierozumna jest zabójcza dla otoczenia i dla mnie. Wola musi być zaangażowana. „Miłość cierpliwa jest” zmieniają się sytuacje, właśnie, zmieniają się prądy atmosferyczne, wyże, niże, mam lepszy humor, gorszy, ktoś mnie objechał, ktoś mnie pochwalił... Ale ja dalej mam być w tej samej głębokiej relacji z moją dziewczyną. A nie jak jest wyż, mnie pochwalą to ja jestem do rany przyłóż i kochany, a jak spadnie barometr i mnie ktoś objedzie na studiach to ja jestem obrzydliwym, agresywnym typem, który zachowuje się właśnie ... To znaczy ja jej nie kocham - ja jestem tutaj egoistą. Moja relacja do niej jest pochodną moich stanów psychicznych a nie czymś głębszym. Moja wola pomaga mi wyrwać się z tyranii moich stanów psychicznych. No i uczuciowość jest szalenie ważna, właśnie nadaje ten moment spontaniczności, bezinteresowności, tego właśnie ohne warum - po prostu. I to trzeba wychować. Właśnie nie jest chrześcijańskim ideałem apateia greckie lub różnych ludów wschodu, właśnie, oddalenie od rzeczywistości, beznamiętność. To jest ludzki sposób asekurowania się przed zagrożeniami. Nic mnie nie zrani jeśli się od tego oddalę ale ... A chrześcijańska odpowiedź jest: nie, wchodzę w rzeczywistość. Właśnie podatna na zranienie, owszem, ale dzięki temu mogę wejść w tą spontaniczną rzeczywistość miłości. I tu uczuciowość daje ten koloryt, tą radość, ten błysk. Również ten smutek, żal czasami - też są potrzebne, żeby pójść dalej, znaczy przekroczyć. Uczuciowość jest tu rzeczą bardzo ważną. Tak więc można powiedzieć to błogosławieństwo jest głębokim usprawiedliwieniem wszystkich naszych emocjonalnych reakcji. I prawa do emocji, właśnie do korzystania z tej palety, one nadają barwy, nadaje właśnie świeżości naszemu życiu i naszej relacji z innymi osobami. Jest to potrzebne. I kolejne błogosławieństwo to tych, którzy łakną i pragną. Otóż w tej naszej interpretacji możemy to przetłumaczyć sobie właśnie, że jest w każdym z nas wiele łaknień i pragnień. Potrzebujemy bezpieczeństwa, potrzebujemy snu, potrzebujemy napojów, potrzebujemy afirmacji ze strony innych ludzi. I to jest w porządku,. Chodzi o to, żeby nam się nie rozdęły... Albo nie zminimalizowały zbytnio pewne pragnienia. Właśnie jak z tym pragnieniem pokarmu. Są te całe teraz jednostki chorobowe. Niektórzy chorują na to, że muszą żreć i już nie są w stanie się zatrzymać właśnie: co widzą, czy się rusza czy nie rusza. A inni znowu chorują znowu na widok jedzenia - czy zwłaszcza inne - chorują na widok jedzenia, że w ogóle nie mogą przełknąć, właśnie, gardło im się ściska i w ogóle są straszne, prawda. Ta anoreksja to jest strasznie (...) Pragnienie jedzenia może właśnie nam się zupełnie rozchwiać w jedną lub drugą stronę. Ale podobnie jest z innymi pragnieniami. Właśnie, znowu ideałem nie jest dystans zupełny, czy wycięcie pragnień. Znaczy powiedziałbym tak: bardzo złe szkoły duchowości chrześcijańskiej mówiły „wytnij”. Właśnie, masz być beznamiętny. Bardzo złe. A modne przez długi okres. Asceza od (askenio) to jest ćwiczenie właśnie nie „wyciąć” Nie przez amputację. Przez pełnię. Dochodzenie w kierunku pełni działa chrześcijaństwo. Właśnie asceza ma wyćwiczyć, uporządkować nasze pragnienia. A jest co porządkować. Reklama, która jest informacją, która mówi o produkcie, który jest oferowany - jest w porządku. Ale bardzo często, a może za często, a może i najczęściej reklama oferuje coś znacznie więcej. Coś, co jest nieprawdziwe. „Podnosi” jakoś produkt, albo działa na skojarzenia itd. itd... że jeżeli człowiek tam kupi proszek do prania taki a nie inny to sugerują pod spodem: będzie miał powodzenie u pięknych kobiet. A to nie jest taka oczywista relacja właśnie. Itd. itd. Jednak właśnie połowa z nas podświadomie kupuje potem, nie będę wymieniać nazw, żeby nie reklamować żadnego proszku. Właśnie - oszukane: nie potrzebuję proszku, chciałem mieć piękne kobiety, ale to jest zupełnie ... Właśnie trzeba wtedy inaczej zacząć działać a nie przez ten proszek. Więc właśnie wmawia nam reklama, ale też opinia środowiskowa, to znaczy jakaś moda, tendencja. „Musisz to ...”, „wszyscy tak ...”, „pragniesz tego ...” , „Jak to weźmiesz to się zaspokoi twoje bardzo ważne pragnienie ...” . I znowu - chrześcijaństwo mówi o pewnej trzeźwości. „A sprawdźmy. Czy na pewno jak kupię proszek X czy” - głos z sali: „Jest taki!” ;-) -„no to X2000, czy proszek KAMA - to już tego nie ma. To już wtedy będę, czy ... Czy naprawdę świat się zmieni wokół mnie? Czy ja będę piękniejszy? No właśnie. Bzdura. Albo czy jak napiszę ten artykuł? Albo czy właśnie w tym piśmie koniecznie? Bo wszyscy w tym piśmie. Czy jak kupię te spodnie? Czy to jest ... Spokojnie. Może mi to nie jest wcale potrzebne. Może mi tłumaczą właśnie, że tylko taki a nie inny materiał, takie a nie inne wczasy - „koniecznie wczasy, wszyscy tam jeżdżą...”. Spokojnie. Może... Może... Rzeczywiście, a nuż ... Ale bardzo często: nie. Więc trudno w tym miejscu dostrzec taką reklamę ale w tym sensie szerokim, że mamy wiązaną sprzedaż. I nam się wmawia: „To jest twoja potrzeba. Zawsze się jej trzymaj”. A może nie? A po co? Są takie kluby w stanach: kredytoholików, którzy zaciągają kredyty ...
(...)
... wtedy mówiłem o bigosie teraz niech będzie schabowy lub tort, co kto woli. Załóżmy, ktoś z was lubi torty bardzo. I już jest wyposzczony, długo nie było okazji. Właśnie przez Wielki Post. I dochodzimy do Wielkiej Nocy.(...). Były zmagania i to było ciężkie a teraz stawiają przed nim TAKI tort. No to jest jednak chwila uroczysta i radosna. Właśnie, człowiek napawa się wzrokiem i wie, że tak długo nie jadł, tak bardzo lubi ten tort i ofiarował ... A teraz już wreszcie może. No i sobie ukroi kawałeczek i przeżuwa ten kawałeczek i przeżywa radosne uniesienia: „Tak słodko i krem i ...”. Następny. Pyszny kawałek. To jeszcze sobie taki jeden kawałek ukroję bo to coś wspaniałego ... Tak lubię te torty , tyle czekałem , wypościłem. No i potem ... No taki dzień ... I ten tort jeszcze duży. Jeszcze kawałeczek sobie ukroję. Łatwo policzyć, że ten poziom tortu w nas wzrasta. Właśnie może to być schabowy rzecz jasna. No ale taki jest radosny dzień i dostałem po tylu dniach niejedzenia tort, który tak bardzo lubię, że sobie jeszcze kawałeczek ukroję. I człowiek właśnie pamięta jak smakował pierwszy kęs, albo to przedkęsie jak było piękne właśnie jeszcze. A potem ten drugi, czy coś... Jak to było? Ten siódmy kawałek, ósmy kawałek już właściwie smakuje bardzo wątpliwie jakby tak wziąć tą chwilę. Ale pamięć nam mówi „No jak ty lubisz tort. Tyle czekałeś na tą chwilę” I już gdzieś potem jest jak z tymi przepiórkami. Nozdrzami już tam... „Ale nie, muszę! Przecież ja tak lubię tort.”. Prawda. I teraz popatrzmy ile jest takich miejsc w naszym życiu gdzie ta filozofia tortu się sprawdza. Właśnie, że to już mi wcale tak nie smakuje. Jakbym to wziął zimno samo w sobie. Ale ! Ponieważ pamiętam, że mi na tym zależy to człowiek robi i robi. Otóż właśnie. Asceza ma nas wyzwolić z takich właśnie pobłądzeń. Ma nam pomóc je wyprostować. Pragnienie dobrego zjedzenia jest dobrym pragnieniem. Pragnienie wypoczynku jest dobrym, afirmacji ... Ale nie można być niewolnikiem pragnienia afirmacji, ale nie można właśnie rozdymać do monstrualnych rozmiarów mojego pragnienia dobrego pokarmu. Itd... itd... Jest ich wiele różnych i dostrzeżmy gdzie się nam wykoślawiły, gdzie jesteśmy zbyt zniewoleni. Albo czasami zbyt mali, właśnie żeby dojść do pewnej pełni. I zauważmy jedno - o czym już mówiliśmy z innej strony - że te wszystkie pragnienia - i to dopiero daje im sens - nadajmy im sens teologiczny. I wtedy one zaczynają już być formą modlitwy i to już jest znacznie lepiej. Znaczy ,bez żartów tym razem mówię - tort można zjeść teologicznie, jako formę modlitwy. To jest wysoki poziom modlitwy, żeby nie było naiwne ale do tego, w tą stronę trzeba dochodzić. Bo wszystkie pragnienia w swojej istocie to są dynamizmy, które Pan Bóg nam dał. One w rdzeniu swoim są dobre. Właśnie pragnienie realizacji różnych, zaspokojenia tych różnych ... One w rdzeniu swoim są dobre. Grzech je przetrącił. One się zautonomizowały, właśnie, powiedzmy instynkt erotyczny - wielki Boży dar, ale - właśnie - który zautonomizowany potrafi się właśnie bardzo rozdąć, zniewolić człowieka itd... Ileż takich pokiereszowań jest... Ale w rdzeniu coś bardzo dobrego. Te różne pragnienia (...) są teologicznie dobre. To są dobre dynamizmy, ale które musimy prostować, które musimy umieć oczyszczać. I nad którymi musimy trochę popracować. Realizujemy je stopniowo dopiero na miarę swojej dojrzałości, a nie konsumpcyjnie i za szybko. Właśnie wiemy, że one są tylko refleksem i zakorzenione są w tym pragnieniu nieskończoności, o którym mówiliśmy w niedzielę, w tym naturale desiderium Dei - naturalnym pragnieniu, a nawet pożądaniu Pana Boga. I że one nas nie zaspokoją. One są sygnałem, że potrzebujemy zaspokojenia ale zaspokoi nas tylko nieskończoność (...) Tylko „kto będzie pił ze źródła wody żywej nie będzie więcej pragnął”. Tylko ten kto będzie spożywał chleb życia nie będzie więcej łaknął. Tylko to nas zaspokoi co nam daje Chrystus w pełni. Już nie będzie więcej. A tak zawsze zjemy, wyśpimy się i potem trzeba będzie znowu i znowu. A tu już nie. To to jest... Nadaje się ... Właśnie jak przeczytamy nasze pragnienia i je wyprostujemy, uregulujemy właśnie zaczynamy się modlić. Przyzywając pełnię. Zaczynamy się modlić właśnie potrzebujemy, pragniemy pełni, ty jesteś pełnią, właśnie Pan Bóg jest pełnią. Powiedziałbym w każdym... Taki kęs tortu, którym zaspakajam swoje pragnienie, (...) ale zaspakajam je nie w pełni. Bo naprawdę zaspokoi mnie chleb życia. To jest modlitwa marana tha - „Przyjdź Panie Jezu”. To jest bardzo piękna modlitwa. Właśnie nauczmy się naszym życiem ciągle modlić marana tha - „Przyjdź Panie Jezu”.
Tekst nieautoryzowany. Spisywany z kaset, które wiele wcześniej przeżyły i dlatego niektóre miejsca oznaczone „(...)” lub „(???)” oparły się skutecznie jakiemukolwiek zrozumieniu bądź interpretacji.
21