K s. E d w a r d S t a n i e k UWIERZYĆ W KOŚCIÓŁ, CHRZESCIJAŃSTWO


K s.   E d w a r d   S t a n i e k
UWIERZYĆ W KOŚCIÓŁ

 

SPIS TREŚCI

CZĘŚĆ PIERWSZA
TAJEMNICA KOŚCIOŁA

1. KOŚCIÓŁ WSPÓLNOTĄ
2. DUCH EWANGELICZNEJ WSPÓLNOTY
3. KOŚCIÓŁ TO LUD BOŻY
4. KOŚCIÓŁ TO KRÓLESTWO BOŻE
5. CHRYSTUS ZAKŁADA KOŚCIÓŁ
6. WŁADZA PIOTRA
7. KOŚCIÓŁ APOSTOLSKI
8. KOŚCIÓŁ ŚWIĘTY
9. KOŚCIÓŁ WYCHOWAWCĄ
10. KOŚCIÓŁ WALCZĄCY
11. POWSZECHNOŚĆ KOŚCIOŁA
12. JEDNOŚĆ KOŚCIOŁA
13. KOŚCIÓŁ PRAWOSŁAWNY
14. KOŚCIOŁY REFORMOWANE
15. KOŚCIÓŁ RZYMSKO - KATOLICKI
16. WOBEC EKUMENIZMU
17. STOSUNEK KOŚCIOŁA DO PAŃSTWA
18. CHARYZMATY W KOŚCIELE
19. MIEJSCE I ROLA ZAKONÓW W KOŚCIELE
20. KOŚCIÓŁ JEST MISYJNY
21. CZY ZBAWIENIE JEST TYLKO W KOŚCIELE?
22. WYŁĄCZENIE Z KOŚCIOŁA
23. ZGORSZENIE W KOŚCIELE

1. KOŚCIÓŁ WSPÓLNOTĄ

 

 

Kiedy mówimy o Kościele, mamy na uwadze najczęściej papieża, biskupa, proboszcza, katechetę, kancelarię parafialną lub kurię biskupią. Znakiem Kościoła jest dość często siostra zakonna czy brat w habicie. Dziecko po raz pierwszy spotyka się z Kościołem, kiedy przyprowadzą je do ołtarza, kiedy widzi księdza. I bywa, że to pierwsze spotkanie z Kościołem jest i ostatnim spotkaniem. Wielu sądzi, że Kościół to tylko instytucja. Tymczasem to, co widzimy, to zewnętrzny wymiar Kościoła, i to niepełny. To jest mniej więcej tak jak z orzechem. Wszystko, co wymieniłem, jest twardą skorupą orzecha, czasem tak twardą, że można sobie na niej zęby połamać. Tak jest z instytucją kościelną. Wielu ludzi przechodzi przez życie, nie docierając do wnętrza tego orzecha. A przecież orzech to nie tylko skorupa. Gdyby w niej nie było nic, to nadaje się na śmietnik. Gdyby w skorupie instytucji Kościoła nie było wartości, to nie należałoby się nią zajmować. Ta skorupa ma pewne zadania doczesne i z tego punktu widzenia jest ważna. Orzech musi mieć twardą skorupę, jeśli w środku ma dojrzewać ziarno. O jego wartości nie decyduje jednak twarda skorupa, ale jego wnętrze.

Czym jest Kościół? Zwięźle mówiąc, Kościół jest zorganizowaną przez Chrystusa wspólnotą ludzi wierzących, którzy chcą żyć wartościami duchowymi. Coś z tajemnicy Kościoła możemy spotkać w szczęśliwym rodzinnym domu. Kochająca się wspólnota domowa jest na ziemi pierwszym znakiem, który może pomóc w rozpoznaniu tajemnicy Kościoła.

Chcąc w wieku dojrzałym doświadczyć Kościoła jako rzeczywistości duchowej, trzeba spotkać się z człowiekiem o bogatym sercu, z człowiekiem, który promieniuje dobrocią, miłosierdziem, przebaczeniem i prawdziwą mądrością. Spotykając takie wielkie serce, chciałoby się do niego podłączyć swoje, by na zasadzie naczyń połączonych bogactwo tamtego przepłynęło do naszego serca. Bliższe spotkanie z takim człowiekiem prowadzi do odkrycia, że bogactwo jego serca nie jest jego, to bogactwo jest zaczerpnięte z innych serc, a te są połączone z Sercem Chrystusa.

Kościół zatem to sieć serc zjednoczonych na zasadzie naczyń połączonych. Z jednego najbogatszego Serca Jezusa, doskonałego Człowieka -- w którym dobroć, miłość, mądrość, przebaczenie mają stopień najwyższy, bo Boski -- przepływa to bogactwo do serc innych, którzy zechcieli się do niego podłączyć.

Jest rzeczą znamienną, że Kościół w sakramencie chrztu przyjmuje człowieka, czyli podłącza go do Serca Bożego, nadając mu równocześnie imię. Jest to znak, że w chrzcie dokonuje się połączenie nie tylko serca człowieczego z Sercem Chrystusa, ale i z sercem drugiego człowieka, a jest nim patron, który żyje w wieczności. Moje imię zawiera odniesienie do mego patrona. Jestem połączony z nim, a on ze mną. Dziwi zarzut, dlaczego papież tak dużo ludzi beatyfikuje i kanonizuje. Beatyfikacja i kanonizacja jest wskazaniem konkretnego człowieka o bogatym sercu. To jest najprostszy sposób objawienia tajemnicy Kościoła. Serce świętego zostało wypełnione bogactwem Serca Jezusa Chrystusa. Papież nam mówi, popatrz, na tej ziemi, w tym mieście wyrósł człowiek wielkiego serca, podejdź do niego i podłącz swoje serce. W świętym dotykamy tego, co w Kościele najważniejsze, tego, za czym tęskni nasze serce. Nie da się inaczej mówić o tajemnicy Kościoła, jak tylko przy pomocy obrazów. Chciałbym wyprowadzić was z myślenia czysto instytucjonalnego i ukazać, czym jest w rzeczywistości Kościół jako wspólnota ludzi poszukujących wartości ducha.

Dodam jeszcze jeden obraz. Kościół to spotkanie ludzi przy ognisku, ludzi zziębniętych, ludzi, którzy tęsknią za światłem i ciepłem. Tym ogniskiem jest sam Bóg. On jest światłością świata. Ludzie podchodzą i powoli rozgrzewają swoje ręce i serce. Przeżywając spotkanie przy tym ognisku, widzą radość tych, którzy do ogniska wcześniej dotarli. Jest to wielkie wydarzenie. To moment dostrzeżenia Kościoła.

Chciałbym, by nasze rozważania, które będą dotykać i bolesnych, i radosnych spraw, pomogły nam gromadzić się przy tym Bożym ognisku, pozwoliły ogrzać ręce, rozpalić serca, zaleczyć rany. Będziemy wspólnie prosić Boga, abyśmy weszli głębiej w tajemnicę Kościoła. To jest to, za czym tęskni każde ludzkie serce. Może nasze było wiele razy rozczarowane, może zwątpiło już w możliwość takiego spotkania, ale ta możliwość istnieje. Trzeba, abyśmy podeszli do ogniska i odkryli, czym jest światłość Boga i ciepło Chrystusowego Serca. Trzeba, abyśmy otwarli twardą skorupę orzecha i odkryli wartość i bogactwo, które się w nim kryje.

2. DUCH EWANGELICZNEJ WSPÓLNOTY

W naszej refleksji nad tajemnicą Kościoła, rozumianego jako wspólnota, we wstępnym rozważaniu posłużyłem się trzema obrazami: obrazem orzecha, który składa się z twardej łupiny i cennego środka, obrazem ogniska, przy którym gromadzą się ludzie szukający światła i ciepła, i obrazem naczyń połączonych, w które przepływa bogactwo Chrystusowego Serca.

Dziś chciałbym zatrzymać się nad pytaniem: jakie elementy decydują o tym, że człowiek może twórczo uczestniczyć we wspólnocie ewangelicznej? Teksty z Dziejów Apostolskich z rozdziału drugiego i czwartego oraz z Listów św. Pawła, które mówią o bogactwie ludzkich serc zgromadzonych w pierwszych wspólnotach ewangelicznych, są nam znane. Dokumentem mniej znanym, a wiele mówiącym o życiu pierwszych chrześcijan, jest pochodzące z początku II wieku Didache, czyli Nauka Dwunastu Apostołów.

Jakie według tego pisma są podstawowe warunki, które winno spełnić ludzkie serce, jeśli chce twórczo uczestniczyć w ewangelicznej wspólnocie? Pierwszym warunkiem jest troska o wrażliwość sumienia. Ponieważ wspólnota kościelna jest skoncentrowana wokół Boga, serca tej wspólnoty muszą być wrażliwe na Jego głos. Wiadomo, że sumienie jest podobne do aparatu odbiorczego. Bóg podaje skierowane do mnie słowo, ja mam je usłyszeć i do niego dostosować swoje życie. Ta troska o doskonalenie sumienia, o jego wrażliwość, pozwala tworzyć wspólnotę ludzi otwartych na słowo Boga, gotowych do wykonania Jego poleceń.

Autor Nauki Dwunastu Apostołów zwraca uwagę na dwie metody doskonalenia sumienia. Na troskę o coraz pełniejsze angażowanie się po stronie dobra i unikanie czynów złych oraz na troskę o spotkanie z człowiekiem wartościowym. Przestrzega natomiast przed niebezpieczeństwem zniszczenia sumienia w spotkaniu z człowiekiem, który świadomie i dobrowolnie wybrał grzech. Z punktu widzenia duszpasterskiego wiadomo, że największym zagrożeniem dla sumienia jest bliskie spotkanie z człowiekiem, który żyje w grzechu. Wrażliwość sumienia -- oto pierwszy element, który winien być uwzględniony w budowie wspólnoty ewangelicznej.

Drugi element to nastawienie na maksymalizm etyczny. Każdy chce zrobić tyle, na ile go stać. To jest sprężyna, która decyduje o rozwoju. Na ziemi nie ma równości, jeden dostał dwa talenty, inny otrzymał ich dziesięć, możliwości zatem każdego są różne. W świecie istnieje rywalizacja, zawsze ci ubożsi przegrywają. We wspólnocie ewangelicznej natomiast istnieje radość z osiągnięć każdego. Kto ma jeden talent, cieszy się z osiągnięć geniusza, a geniusz cieszy się nawet z niewielkich sukcesów tego, kto otrzymał tylko jeden talent. Jeśli pojawi się rywalizacja i ten ubogacony patrzy z góry na człowieka, który nie posiada tylu talentów co on, to wówczas więzy wspólnoty ewangelicznej ulegają zniszczeniu. Jeszcze gorzej się dzieje, jeśli bogaty w talenty, zamiast je rozwijać, marnuje w imię tego, że i tak jest lepszy od tych, którzy otrzymali mało.

Trzecim elementem decydującym o włączeniu serca w sposób twórczy we wspólnotę ewangeliczną jest umiejętność dziękczynienia. Od Boga otrzymuję i Bogu dziękuję, dostrzegając wartość Jego darów i Jego dobroć. Wdzięczność obejmuje zarówno dar, jak i Dawcę. Jest to ważny element decydujący o radości w ewangelicznej wspólnocie. Ci, którzy umieją dziękować, nie popadają w stany depresji i smutków dlatego, że dostrzegają, iż każdego dnia mają tysiące razy więcej powodów do dziękczynienia aniżeli do smucenia się. Jeżeli człowiek zatrzymuje się nad tym, czego mu brakuje, to łatwo wpada w narzekanie, w krytykanctwo i jego oczy przysłania mgła. Pesymista przestaje dostrzegać wielość darów otrzymywanych minuta po minucie. Dziękczynienie uodparnia na groźną chorobę narzekania i smutku.

Następnym elementem jest uczciwość w pracy. W ewangelicznej wspólnocie mogą uczestniczyć ludzie, którzy potrafią spotkać się przy uczciwej pracy. Już na początku chrześcijanie dostrzegli, iż można robić interes na Chrystusie, i przestrzegają przed takimi członkami wspólnoty ewangelicznej.

Jeszcze jeden element to szacunek dla tego, co święte. Niedziela jako dzień Pański, dzień pojednania z sobą, z braćmi i z Bogiem, dzień święty. Wtedy to było łatwe, ponieważ przenoszono na niedzielę szacunek dla dnia świętego z szabatu w religii żydowskiej. Duża część chrześcijan wywodziła się z tego środowiska, a dla Żydów szabat to rzeczywiście dzień święty. Podobnym religijnym szacunkiem otaczano codzienną modlitwę, czyli minuty spotkania z Bogiem.

Ostatni element. Ten, kto należy do wspólnoty ewangelicznej, musi żyć nadzieją. Zasada była mniej więcej taka: spodziewać się najgorszego, a mieć nadzieję na lepsze. Chrześcijanin nie mógł być zaskoczony nieszczęściem, wiedział, że wszystko, co go spotyka, jest przewidziane przez Boga i że nawet najtrudniejsza sytuacja może być sytuacją twórczą. Spodziewać się najgorszego, ale zawsze mieć nadzieję na lepsze. To jest ważny element, który przygotowywał chrześcijan do spotkania z trudnościami. Autor wyraźnie wzywał, by za każdą, nawet najtrudniejszą sytuację, dziękować Bogu, bo w niej chodzi o nasze dobro.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że są to wymagania bardzo wysokie. W rzeczywistości są to wymagania, które przy dobrej woli potrafi wypełnić każdy człowiek. Wystarczy iskra dobrej woli. Dobra wola decyduje o tym, że człowiek rezygnuje z narzekania i zaczyna dziękować. Dobra wola decyduje o tym, że chcę uczciwie pracować. Dobra wola decyduje o tym, że chcę doskonalić wrażliwość sumienia. Tacy ludzie, podłączeni do Serca Chrystusa, mogą tworzyć wspólnotę ewangeliczną, którą jest Kościół. W starożytności tych wspólnot, rozsianych po całym basenie Morza Śródziemnego, było wiele. Wszędzie zbierano się we wspólnoty według tego właśnie klucza, taka była atmosfera życia Kościoła starożytnego. Nie było w nim za wielu ludzi z wyższych sfer, byli to najczęściej ludzie prości, ale wszyscy byli świadomi, że Kościół jest jeden i że ta ich wspólnota, która niekiedy składa się z kilkunastu osób, należy do wielkiej wspólnoty, że Kościół jest wspólnotą wspólnot.

Prośmy, byśmy odkrywali coraz pełniej ten wymiar Kościoła. Został on w ostatnich wiekach w dużej mierze zapomniany, ale dopiero w takiej wspólnocie można się odnaleźć. Taka wspólnota nie przygniata człowieka, ale stwarza pewne możliwości jego rozwoju. Każda parafia powinna się składać z wielu takich niewielkich wspólnot, które umieją współpracować ze sobą i z kapłanem gromadząc się przy wspólnym ołtarzu. Dopiero w tych wspólnotach można w pełni być sobą, odetchnąć duchem Ewangelii. Jest to wezwanie Soboru Watykańskiego II, jest to wezwanie Synodu biskupów, jest to ciągłe wezwanie papieża, aby ten wymiar Kościoła, za którym tęskni ludzkie serce, został nie tylko na nowo odkryty, ale i odbudowany w ramach wielkiego Kościoła, który obejmuje cały świat.

. KOŚCIÓŁ TO LUD BOŻY

 

 

Kościół jest pomyślany przez Boga jako wspólnota wspólnot. Atmosfera rodzinna panująca w niewielkich, liczących po kilkanaście osób wspólnotach, powinna promieniować z całego Kościoła, który jest jedną wielką rodziną.

Kolejno pragnę ukazać biblijne wizje Kościoła. Pierwsza z nich jest ukryta w dziejach narodu wybranego, Ludu Bożego Starego Testamentu. Dzieje Starego Testamentu ukazują nam główne aspekty tajemnicy Kościoła. Posłużę się porównaniem. Św. Meliton, biskup z II wieku, w swoim kazaniu paschalnym ukazuje naród wybrany jako makietę, żywy model, którym Bóg posłużył się, przygotowując ludzkość do budowy wielkiej rzeczywistości Kościoła. To porównanie, zaczerpnięte z tradycji, może nam pomóc w odpowiedzi na pytanie, jakie winno być nasze podejście do lektury Starego Testamentu, a równocześnie, jak należy podejść do różnych napięć, jakie istnieją między Kościołem a wyznawcami judaizmu w chwili obecnej.

Model jest Boży. Każdy architekt musi poświęcić wiele czasu na zbudowanie dokładnego modelu. Później, w oparciu o ten model, prowadzi budowę. W narodzie wybranym mamy do czynienia z żywym modelem Kościoła. Można obserwować klęski i zwycięstwa. Ten Boży model posiada dużą wartość i powinien być otoczony szacunkiem. Każdy jednak wie, że makieta jest potrzebna tylko do czasu, liczy się bowiem gmach, który w oparciu o nią architekt wznosi.

Jakie są elementy obecne w życiu Kościoła, które można obserwować w życiu narodu wybranego? Pierwszym fundamentem Bożej wspólnoty jest wiara. Jak fundamentem życia Ludu Bożego była wiara Abrahama, Izaaka, Jakuba, tak fundamentem życia Kościoła jest wiara Najświętszej Maryi Panny, wiara Elżbiety, Zachariasza, Piotra, Jana, pozostałych Apostołów. Bez wiary nie można wznosić wspólnoty ewangelicznej. Kościół jest zbudowany na fundamencie wiary.

Drugi element to cała relacja między Izraelem a Egiptem, Kościołem a światem. Izraelici byli w obcym świecie, który pod względem cywilizacji im imponował. W tej niewoli ciągle musieli walczyć z pokusą dostosowania się do tego świata, z pokusą wzięcia udziału w rywalizacji z nim, w wielkich wyścigach, których celem była budowa coraz piękniejszego świata doczesnego. Egipcjanie starożytni patrzyli z pogardą nie tylko na Żydów, ale i na Rzymian. Zwykły chłop znad Nilu był tak świadom swej godności, że pogardzał Rzymianami. Egipt w starożytności był symbolem świata doczesnego, w którym wszystko było urządzone wspaniale. Żydzi musieli mocno walczyć z pokusą wzięcia udziału w rywalizacji dotyczącej budowy równie pięknego, bogatego i mocnego państwa, wiedząc, że chodzi o inne wartości, że oni z woli Boga nie mogą brać udziału w tej rywalizacji. Musieli zrezygnować z czosnku, cebuli i pełnych spichlerzy. To jest jedna z tajemnic Kościoła. Kościół przez dwadzieścia wieków musi bez przerwy walczyć z tą samą pokusą. Chodzi o pokusę tryumfalizmu, o budowę państwa zdolnego tworzyć wielką cywilizację, rywalizującego z innymi cywilizacjami tego świata. Jest to ciągła pokusa, ciągłe zagrożenie.

W Kościele każde pokolenie musi podejmować wielkie decyzje. W dziejach Izraela taką decyzją była Pascha i przejście przez Morze Czerwone. To wszystko dokonywało się w scenerii śmierci nie tylko baranka, ale i pierworodnych w Egipcie. Trudna decyzja zerwania z tym światem, odejścia od niego, wyodrębnienia się Izraela jako narodu ze świata, w którym mu było lepiej niż na pustyni. W Kościele jest to samo. Mówią o tym na przestrzeni wieków wyraźnie wszyscy męczennicy.

Następny element, jasno widoczny w modelu ludu wybranego, to pielgrzymowanie, to droga przez pustynię, droga trudna. Kościół nieustannie pielgrzymuje, pokonując różne trudności, ponosząc klęski i odnosząc zwycięstwa. Jest rzeczą znamienną, że droga przez pustynię trwała czterdzieści lat, a więc całe pokolenie, tak jakby Bóg chciał zaznaczyć, że każdy człowiek w Kościele musi też przejść przez pustynię, musi podjąć wielkie decyzje i osobiście przejść przez pustynię.

I jeszcze jeden element to nadzieja ziemi obiecanej. Pustynia ukształtowała ludzi wielkiego ducha. Mogli podjąć walkę o nowe wartości. To obraz Kościoła, to główny wątek jego historii. Przeglądając karty Starego Testamentu, jak na żywej makiecie możemy odkryć wiele mechanizmów działających w Kościele. Ten, kto je zna, nie dziwi się, jeśli coś się nie udaje, jeśli Kościół ponosi klęski. Tak było, Bóg to zapowiedział, Bóg to ukazał. Trudna droga do wielkich wartości. Przygoda ludu wybranego kończy się wejściem do Ziemi Obiecanej i próbą budowy królestwa izraelskiego, które będzie zapowiedzią królestwa mesjańskiego. Na tym królestwie Chrystus oprze swoją wizję Kościoła rozumianego jako Królestwo niebieskie. Królestwo Ojca Niebieskiego.

Mówię o tym, by uzasadnić, że w Kościele dlatego nieustannie czytamy Stary Testament, aby poznać tajemnice Kościoła. To nie jest czytanie dla ubogacenia naszych wiadomości historycznych, to jest refleksja nad naszą rzeczywistością. Podobnie jak ktoś, kto chce poznać wspaniały wielki gmach, przychodzi do makiety i obserwuje poszczególne jej elementy. W spotkaniu z rzeczywistością nie jest w stanie ogarnąć jej całości, a przy makiecie jest to możliwe.

Ta makieta jest dziełem Boga i winna być przez nas otoczona szacunkiem. Kościół nie bardzo interesuje się już dziejami Izraela po przyjściu Jezusa Chrystusa. Obserwuje jednak, jak rozwija się religia judaistyczna, ale są to dla niego dzieje makiety, nic więcej. Ponieważ istnieje zaplanowany przez Boga związek między tą makietą a rzeczywistością Kościoła, który jest w trakcie budowy, nie dziwmy się, że na przestrzeni dwudziestu wieków były napięcia między nami, a wyznawcami judaizmu, były, są i będą. Oni jako naród nigdy nie przyjęli faktu, że Bóg potraktował ich jak żywą makietę, że spełnili wielką rolę w dziejach zbawienia świata. Nie wierzą, że według tej makiety w planach Boga powstaje rzeczywistość Kościoła. Oni tego nie przyjęli, pozostali w swojej rzeczywistości. Trzeba to uszanować, skoro ich decyzje szanuje Bóg. Ich wierność w wielu wypadkach przewyższa naszą wierność, trzeba głowę skłonić np. przed ich dokładnością w zachowaniu szabatu, ale trzeba pamiętać o chrześcijańskim spojrzeniu, które uwzględnia kontynuację, drugi etap historii Ludu Bożego, którym są dzieje Kościoła.

Sobór Watykański II na pierwszy plan wysunął wizję Kościoła jako Ludu Bożego, tak jakby chciał nas przygotować do przejścia z Egiptu przez pustynię do Ziemi Obiecanej. Ten obraz został wyeksponowany i dziś Kościół się nim chętnie posługuje. Ten obraz jest szczególnie obecny w Dokumentach Soborowych i w nauczaniu Jana Pawła II. Jego pielgrzymki to ciągłe wędrowanie, to przypomnienie wizji Kościoła jako Ludu Bożego. Papież chce uświadomić wszystkim, że to wędrowanie jest trudne, ale w tym trudzie kształtują się ludzie wielkiego formatu, w nim oczyszcza się i wzrasta Kościół.

Podziękujmy za dostęp do Ksiąg Starego Testamentu i za to, że możemy je odczytywać w duchu tej interpretacji, której nauczył nas sam Jezus Chrystus.

4. KOŚCIÓŁ TO KRÓLESTWO BOŻE

 

 

Ostatnio zwróciłem uwagę na wizję Kościoła opartą o model ludu wybranego, narodu wędrującego z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Kiedy Izraelici zorganizowali swoje państwo przez królów: Saula, Dawida i Salomona, w ich świadomości pojawiła się wizja Królestwa Bożego, Królestwa Mesjańskiego. Prorocy coraz częściej mówili o nadejściu Królestwa Bożego, które będzie oparte o sprawiedliwość, prawdę i miłość. Ta wizja proroków została mylnie odebrana i odczytana przez Izraelitów. Nadano jej bowiem charakter polityczny. Wierzono, że chodzi o idealną społeczność na ziemi, zbudowaną głównie przez Izraelitów przy nadzwyczajnej interwencji Boga. Uwierzono, że można zbudować wspaniałe państwo, królestwo, tylko i wyłącznie odgórnie. Wystarczy, że pojawi się wolny i sprawiedliwy władca z rodu Dawida -- Mesjasz, który wprowadzi idealne prawo i wszyscy do tego prawa się dostosują. Na realizację tego programu czekano wieki i powiedzmy otwarcie, wielu czeka do dziś.

Z tym wypaczonym pojęciem Królestwa Bożego polemizował Chrystus. Chciał ukazać, że nie da się zbudować idealnego królestwa na ziemi odgórnie. Może być idealna władza i doskonałe prawo, prawo zostanie podeptane przez podwładnych, a wspaniały władca ukrzyżowany. Nie tędy droga do szczęścia. Dlatego, kiedy Syn Boży przyszedł na ziemię, nie organizował Królestwa Bożego odgórnie, nie zajął miejsca w pałacu Piłata, który miał władzę na terenie Palestyny, nie zajął miejsca w Rzymie w pałacu cezara, gdzie mógł mieć do dyspozycji legiony, senat i prawo. Wiedział bowiem, że pretensje do władzy, do prawa będą dotąd, dopóki będą karłowate, małe ludzkie serca. Pracę trzeba rozpocząć od przemiany serc. A więc budowanie Królestwa Bożego jest możliwe tylko i wyłącznie oddolnie. Trzeba przemienić serca. To samo bowiem ludzkie serce można ukształtować jako serce potwora i to samo serce można ukształtować jako serce świętego. Wszystko zależy od tego, czy człowiek będzie pielęgnował wady, czy talenty i cnoty. Chrystus zaczął mówić o Królestwie Bożym nie w znaczeniu politycznym, lecz religijno-moralnym. Owszem istnieje wspaniałe Królestwo Boże, ale ono nie jest rzeczywistością ziemską. Tu, na tej ziemi, jest ono dopiero zasiane. Pan Jezus mówi o Królestwie Bożym w wielu przypowieściach. Ponad trzydzieści Jego przypowieści podejmuje temat Królestwa Bożego. W samej Ewangelii św. Mateusza mamy aż pięćdziesiąt razy użyte słowo "Królestwo Niebieskie, Królestwo Ojca".

Prawda o Kościele zostaje przez Chrystusa ukazana w wizji Królestwa Bożego, na zasadzie korekty źle zrozumianych przez Żydów przepowiedni mesjańskich. Pan Jezus oczyszcza to pojęcie z naleciałości politycznych.

Jakie są najważniejsze prawdy dotyczące Królestwa Bożego, o których Chrystus mówi w przypowieściach? Królestwo Boże, rozumiane jako życie Boże w sercu człowieka, jest najwyższą wartością. Chrystus mówi o drogocennej perle, o skarbie. Ten, kto odkrył wartość Królestwa Bożego, jest gotów sprzedać wszystko, co posiada, byle tylko uczestniczyć w Królestwie Bożym.

Królestwo może być przyjęte i może być odrzucone. Pan Jezus mówi o ziarnie, które pada na glebę; od jej urodzajności zależy los ziarna. W innej przypowieści Jezus mówi o dzierżawcach, którzy zabili właściciela i chcą przywłaszczyć sobie winnicę. Tracą w ten sposób nie tylko winnicę, ale i dzierżawę, a nawet życie. Królestwo Boże posiada potężną moc, samo jest jak ziarno, które potrafi przebić ziemię i wyróść jako wspaniałe drzewo.

Niedawno obserwowałem wymowny obraz. Dzieci, jedząc słonecznik, pogubiły jego ziarna na płytach chodnikowych. Ponieważ z racji budowy teren zagrodzono i nikt tam nie chodził, między płytami chodnika wyrósł wspaniały słonecznik. On znalazł w szczelinie glebę, potrafił wyróść i dziś dojrzewa duża tarcza słonecznika. Wymowny obraz potężnej mocy Królestwa Bożego, która w tym świecie betonowych chodników potrafi znaleźć szczelinę i ma w sobie tyle siły, by nawet w tak niewielkiej przestrzeni wyróść i wydać owoce. Oto moc Królestwa Bożego w nas. Oto tajemnica Kościoła istniejącego na ziemi.

W Królestwie Bożym potrzeba naszej współpracy i wysiłku. Pan Jezus mówi o zakopanych i wykorzystanych talentach. Ciągle Królestwo Boże jest zagrożone przez zło. Nie da się go definitywnie oddzielić od zła. Kąkol i pszenica sąsiadują z sobą, ich korzenie są splecione. Na ziemi nie da się ich rozłączyć, trzeba czekać na czas żniwa, to znaczy na czas ostateczny, wtedy zło zostanie oddzielone od dobra. Ludzkie serce dojrzewa w bliskim kontakcie ze złem.

Istnieje możliwość utraty Królestwa Bożego. Syn marnotrawny porzuca dom i po bolesnych doświadczeniach wraca do ojca. Utrata i odzyskanie Królestwa Bożego. Jest wreszcie wyczekiwanie na pełnię objawienia, na spotkanie się z czystym dobrem, ze świętością samego Boga. O tym mówi przypowieść o dziesięciu pannach. Przygotowane, oczekujące są szczęśliwe, nie przygotowane, zaskoczone -- nieszczęśliwe. Chrystus każe nam się modlić "przyjdź Królestwo Twoje". My wszyscy w swojej codziennej modlitwie prosimy o realizację, o rozwój Kościoła rozumianego jako Królestwo Boże.

W tym wielkim skrócie chciałem ukazać, że Kościół w naszym ludzkim rozumieniu jest daleki od tego, czym chce go mieć Chrystus. Niestety my często mamy obraz Kościoła tak wypaczony, jak wypaczony mieli obraz Królestwa Bożego Żydzi, traktując je jako wspólnotę doskonałą. Mamy pretensje o to, że on nie działa idealnie. Byli święci papieże, a w Kościele za ich czasów było wiele nadużyć, byli święci biskupi, a w ich diecezjach było wielu grzeszników, byli i są święci proboszczowie i kapłani, a w ich parafiach jest więcej kąkolu niż pszenicy. Kościół jest święty od wewnątrz. Jeśli się spotkają święte serca, to one potrafią stworzyć wspólnotę świętą. Trzeba się wciąż liczyć z wszystkimi zagrożeniami, o których bardzo wyraźnie mówi Chrystus w swoich przypowieściach.

Kościół na ziemi jest miejscem dojrzewania ludzkiego serca do tego, by mogło być sercem przeniesionym do wspólnoty istniejącej wiecznie. To jest twórcze środowisko. Cały proces dojrzewania ludzkiego serca dokonuje się w Kościele, dlatego Kościół w każdym pokoleniu ma wielkich świętych. To dowód na to, że ktokolwiek autentycznie chce, może i dziś zostać świętym.

Jeśli myślimy o Kościele takim, jakiego pragnie Chrystus, to znika wiele trudności, o które często się rozbijamy. Wtedy się nie dziwmy, że w Kościele, jak w sieci, są ryby dobre i złe, nie dziwny się, że syn marnotrawny odchodzi z Kościoła i do niego wraca, że pracują w nim dobrzy pasterze i źli najemnicy.

Ten, kto odkrył Kościół tworzony przez Chrystusa, a rozumiany jako potężna moc ukryta i przeobrażająca serce człowieka, ten odkryje moc tego słonecznika, który potrafił pokonać wszystkie trudności, wyróść ponad wszystkie płyty, zakwitnąć i wydać piękne owoce. To jest tajemnica Kościoła. Kto doświadczył tej mocy, ten nie dziwi się trudnościom. Chodnik nie jest miejscem uprawy słonecznika, a jednak jest możliwe, że między płytami chodnika słonecznik wyrośnie i wyda wspaniałe owoce. Tak jest z Kościołem. On zawsze jest rzucony na chodnik tego świata. Zawsze się boryka z trudnościami. Tak jest w skali społecznej i tak jest w skali indywidualnej. Każdy z nas ma wydać owoc mimo trudnej sytuacji, choćby był ściśnięty różnymi betonowymi płytami tego świata.

Jeśli dotkniemy tej duchowej mocy Kościoła, to odkryjemy swoje miejsce w trudnej sytuacji naszego narodu. Miejsce i szansę, bo w nas jest ta Boża energia. Trzeba ją odkryć i w pełni wykorzystać.

5. CHRYSTUS ZAKŁADA KOŚCIÓŁ

 

 

W naszej refleksji nad wizją Kościoła ukazałem charakter wspólnotowy Kościoła zakładanego przez Chrystusa, a następnie dwie jego wizje: jedna -- Ludu Bożego wędrującego przez pustynię i druga -- Królestwa Bożego.

Dziś zatrzymamy się nad samym założeniem Kościoła przez Jezusa Chrystusa. Miało to miejsce w czasie Jego publicznej działalności, a więc od chrztu w Jordanie aż do Zesłania Ducha Świętego. Pan Jezus przepowiadając gromadził wokół siebie tłumy. Stosunkowo szybko z tych tłumów wybrał duże grono uczniów. Św. Łukasz mówi, że zorganizował trzydzieści sześć dwuosobowych ekip misyjnych. Odpowiednio ich przeszkolił, podał szczegółową instrukcję i wysłał przed sobą, aby przygotowywali teren dla Jego rekolekcji, które prowadził obchodząc wioski i miasta. Już w tym dziele widzimy, że Chrystus organizował pewną wspólnotę, że była ona nastawiona misyjnie. Chodzi o wspólnotę ludzi świeckich, ale dobrze zorganizowaną.

Szczególne znaczenie nadał Chrystus niewielkiej grupie Dwunastu Apostołów, których wybrał, stawiając przed nimi bardzo wielkie wymagania. Im każe opuścić dom, rodzinę i pójść za Nim. Odpowiedzieli na to. Nie byli to bynajmniej wielcy bohaterzy. Byli wśród nich tacy jak Jan, który szukał wielkiego Mistrza i wcześniej przebywał u Jana Chrzciela, ale byli też i ludzie nie szukający jakiegoś głębszego życia religijnego. Takim człowiekiem był między innymi Piotr. Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny. W tych słowach Piotr wyraził postawę człowieka, który wcale nie palił się do jakiegoś głębszego życia religijnego. Był Judasz, który nigdy nie zachwycił się ewangeliczną drogą i myślał o Królestwie Bożym w kategoriach politycznych, a jednak znalazł się w gronie Dwunastu. Byli to ludzie prości, nie było wśród nich uczonych w Piśmie ani przedstawicieli arystokracji, ani -- mówiąc dzisiejszym językiem -- inteligencji. To trzeba zobaczyć. Jezus nie szukał geniuszy, zebrał garść prostych ludzi i wychowywał ich ponad dwa lata do wiary i do miłości. Trzeba to dobrze rozważyć, bo w tej niewielkiej grupie (72 + 12 = 84) osoby jest zakodowana cała tajemnica Kościoła.

Jezus wychowywał uczniów do wiary, ponieważ chciał, aby oni podjęli głoszenie Królestwa współpracując z Bogiem. Ten, kto nie uwzględnia wiary, ocenia wszystko według ludzkich możliwości; natomiast ten, kto żyje według wiary, wprawdzie oblicza dokładnie swoje możliwości, ale zostawia również przestrzeń potrzebną dla działania Boga. Chrystus uczył tej wiary, tego Boskiego obliczania. Czasami były to bardzo bolesne lekcje.

Jezus uczył uczniów również wzajemnej miłości: wprowadzi ich aż do Wieczernika, umyje im nogi i ogłosi nowe przykazanie, aby się wzajemnie miłowali. Uczył ich. Czy nauczył? Wielki Piątek ukazał, że nie zdali egzaminu ani z wiary, ani z miłości. Jedynie Jan podszedł do krzyża. Wszyscy się załamali i zwątpili. Nie udało się dzieło Jezusowi, tak jak byśmy chcieli. Czy umieli kochać? Wydarzenia Wielkiego Tygodnia ukazały, że nie opanowali i tej sztuki, wtedy nie umieli jeszcze kochać. Ale po tej linii szedł pedagogiczny wysiłek Jezusa Chrystusa. Chciał wychować Dwunastu Apostołów w wierze i miłości.

Jezus pragnął, aby byli Jego świadkami. Z tej racji musieli być obecni we wszystkich ważniejszych wydarzeniach od chrztu w Jordanie aż po Jego wniebowstąpienie. To był drugi, ważny warunek. Oni bowiem mieli opowiadać o Jego życiu, męce, śmierci i zmartwychwstaniu. Tym Dwunastu Mistrz podawał szczegółowe wyjaśnienia wszystkich przypowieści, czyli kształcił ich jako przyszłych nauczycieli. Wśród tych Dwunastu szczególne zadanie wyznaczył Piotrowi. Ciekawe, że nie Janowi, który był najlepiej do tego przygotowany, bo miał już za sobą szkołę ascezy u Jana Chrzciciela. Wybiera Piotra, który takiej szkoły nie miał, trudnił się łowieniem ryb. Właśnie na nim, na człowieku, który w sytuacji trudnej się załamał, na nim Bóg postanawia budować swój Kościół. Odpowiedzialnym za losy Kościoła czyni człowieka, który przejawia słabość, który się Go zaparł. To również cecha zakodowana w Kościele, którą trzeba mieć na uwadze, śledząc dzieje Kościoła i słabość jego przełożonych.

Kościół był kształtowany przez Chrystusa, tak mniej więcej jak w opisie biblijnym Bóg kształtuje z ziemi ciało człowieka. I wtedy, kiedy to ciało było ukształtowane, tchnął weń ducha, wówczas powstał człowiek. Chrystus trudził się nad ukształtowaniem wspólnoty, która liczyła około sto dwadzieścia osób. Taka wspólnota znajdowała się w Wieczerniku w czasie zesłania Ducha Świętego. Było to przygotowane i ukształtowane przez Chrystusa Ciało Kościoła. W to Ciało Ojciec tchnął swojego Ducha i ono ożyło. Oto biblijny obraz.

Chrystus żył ponad trzydzieści lat na ziemi, nie ujawniając mocy cudotwórczej. Był zwykłym mieszkańcem Nazaretu, niczym się nie wyróżniał, nikt nie zwracał na Niego specjalnej uwagi. Nadszedł dzień chrztu w Jordanie. Na Chrystusa zstąpił Duch Święty i natychmiast objawiła się Jego Boska moc. Podobnie było z Kościołem. Ludzki wymiar był przygotowany, a w momencie zstąpienia Ducha Świętego Kościół -- wypełniony Jego mocą -- rozpoczyna swe działanie.

Jeśli chodzi o konsekwencje, które wynikają z tego, że sam Chrystus zakładał Kościół, zwracam uwagę na trzy:

Po pierwsze: Element instytucjonalny w Kościele jest dziełem Boga. Materiał jest ludzki, ale budowla z tego materiału jest wzniesiona przez samego Boga i dlatego nie wolno instytucji kościelnej lekceważyć. Zarys tej budowli jest zawarty w pełni w tekstach Nowego Testamentu i perspektywa rozwoju Kościoła musi się liczyć z tym Boskim zamysłem.

Po drugie: Kościół to nie tylko hierarchia, to wspólnota wierzących. My najczęściej uważamy, że Kościół to papież, biskupi i księża. Tymczasem Kościół to cała wspólnota. Nawiązując do obrazu ciała, którym posługuje się św. Paweł, można powiedzieć, że jest to mniej więcej tak jak z układem nerwowym. Układ nerwowy Kościoła to hierarchia, cały człowiek to Kościół. Nie można powiedzieć, że układ nerwowy to człowiek. On odgrywa ważną rolę, ale nie można powiedzieć, że to jest człowiek. Podobnie hierarchia to nie Kościół. Ona odgrywa ważną rolę, ale nie jest Kościołem. Chrystus został przez św. Pawła porównany do Głowy Ciała, którym jest Kościół. Decyzje z Głowy płyną do Ciała przez układ nerwowy.

Nie wolno Kościoła sprowadzić tylko do duchowieństwa, my wszyscy jesteśmy Kościołem. Układ nerwowy jest częścią organizmu i temu organizmowi służy, ale i wzajemnie, organizm służy układowi. Dostrzegamy sytuacje, w których nie umiemy współpracować z sobą. Najczęściej za dużo odpowiedzialności składamy w ręce duchowieństwa, podczas gdy ta odpowiedzialność jest wspólna. Człowiek nie musi się rozkładać od systemu nerwowego, zdarza się, że ulega zniszczeniu przewód pokarmowy, za nim w sposób nieunikniony umiera też system nerwowy. Tak samo jest w Kościele. Zdarza się, że brak współpracy świeckich i duchowieństwa przekreślił całe dzieło Kościoła, którego oczekuje od nas Bóg. Na Soborze Watykańskim II przypomniano o potrzebie wspólnej odpowiedzialności świeckich i duchownych za Kościół. W świadomości świeckich jest to jeszcze wciąż nieobecne. Kościół to my. Wszyscy jesteśmy za niego odpowiedzialni. Kościół to wspólnota obejmująca wszystkich ludzi wierzących w Chrystusa.

Po trzecie: Zbawienie dokonuje się tylko w Kościele, w tej instytucji, którą założył Bóg. Tak On zdecydował. Nie da się więc powiedzieć, że Kościół jest mi niepotrzebny. Bóg sam na ziemi zorganizował Kościół i w nim zamieszkał Duch Święty. Ktokolwiek chce się zbawić, musi należeć do Ciała, którym posługuje się Duch Święty. Tak jak Ciało Chrystusa zostało po zmartwychwstaniu przemienione i wzniesione do nieba, tak samo to Ciało, jakim jest Kościół, zostanie przemienione i będzie uczestniczyło w szczęściu wiecznym. Mówię to dlatego, że wielu uważa, że można Kościół zostawić na boku, a nawiązać kontakt z Chrystusem indywidualnie.

Sam Bóg zdecydował, że tylko w Kościele jest źródło wody Życia. Kto chce z niego czerpać, musi wejść do Kościoła. To nie może być związek czysto zewnętrzny. Chodzi o taki związek, jaki posiada człowiek, który umiera z pragnienia na pustyni. On jest połączony ze źródłem, do którego tęskni, on wie, że w tym źródle jest jego ocalenie. On może umrzeć, ale pragnieniem jest połączony z tym źródłem. Buddysta, wyznawca Allacha, konfucjonista, jeśli pragnie tej wody Życia, jest połączony z Kościołem i w sposób duchowy do niego należy, nawet wtedy, gdy o Kościele nic nie wie. Przynajmniej takie połączenie być musi. Tak zadecydował Bóg. Jezus Chrystus wykopał studnię, ocembrował i ogłosił światu, tu jest woda Życia wiecznego. Kto chce, niech podejdzie i pije.

Oto trzy doniosłe konsekwencje wynikające z faktu, że sam Jezus Chrystus, Syn Boży, stworzył na ziemi wspólnotę, wypełnił ją swoim Duchem i zadecydował, by rozrosła się, ogarniając coraz większą ilość ludzi, którzy pragną zbawienia.

Dziękujmy Bogu za przynależność do Kościoła, dziękujmy za wszystkie łaski, które w Kościele ubogacają serca nasze i naszych bliskich.

6. WŁADZA PIOTRA

 

 

Nawiązując do rozważania o tajemnicy Kościoła, pragnę zatrzymać się nad darem, jaki Bóg zostawił na ziemi w postaci Piotra i jego następców. To jeden z wielkich darów, w jakie Chrystus wyposaża swój Kościół. Poznanie św. Piotra i zamiarów, jakie Chrystus ma wobec niego, decyduje o właściwym spojrzeniu na następcę św. Piotra, biskupa Rzymu, czyli na rolę papiestwa w Kościele.

Piotr był człowiekiem grzesznym, sam to wyznał. W gronie Dwunastu wcale nie należał do wielkich entuzjastów pielęgnowania życia religijnego. Sięgali po te wielkie ideały św. Jan i św. Andrzej -- brat Piotra, natomiast sam Piotr był zajęty prowadzeniem własnego domu oraz pracą zawodową. Na niego jednak pada wzrok samego Boga. Ewangelia mówi nam o wielkim trudzie Chrystusa związanym z wychowaniem św. Piotra do zawierzenia i do miłości. Już na samym początku Chrystus obdarza Piotra wyjątkowym zaufaniem, co budzi zazdrość św. Jana i jego brata Jakuba. Piotr zajmuje wyjątkowe miejsce w gronie Dwunastu.

Św. Mateusz w rozdziale szesnastym mówi o rozmowie w gronie Dwunastu, w której Pan Jezus zapowiada władzę, jaką pragnie przekazać w ręce św. Piotra. Mistrz w formie testu stawia Dwunastu Apostołom pytanie, za kogo ludzie Go uważają. Chodzi o zbadanie ich inteligencji oraz krytycyzmu, o sprawdzenie, w jakiej mierze umieją obserwować otoczenie oraz o ile kontrolują opinię publiczną określającą ich Mistrza. Pada kilka odpowiedzi. Chrystus w formie testu stawia drugie pytanie: A wy za kogo Mnie uważacie? i wtedy odpowiada Szymon Piotr. "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego". Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: ty jesteś Piotr, czyli Skała i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego: cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Wtedy surowo zabronił uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem (Mt 16, 16-20).

Scena z punktu widzenia tajemnicy Kościoła ważna. Dowiadujemy się z niej, że Ojciec niebieski sam wskazał Chrystusowi człowieka, który ma otrzymać najważniejszą władzę w Kościele. Udzielił Piotrowi łaski rozpoznania w Chrystusie dwóch wielkich godności. Mesjańskiej i Syna Bożego. Piotr jest pierwszym człowiekiem, który publicznie wyznaje, kim jest Jezus. Chrystus przyjmuje odpowiedź, podkreślając, że Piotr nie doszedł do tego przy pomocy swoich własnych spekulacji, tylko przy pomocy łaski. W oparciu o to wskazanie ze strony Boga Jezus zapowiada, jakie przywileje otrzyma Piotr.

Mówi, że on jest Skałą. Już jest Skałą. Tak jak Piotr powiedział Ty jesteś Mesjaszem i Synem Boga, tak Chrystus mówi, ty jesteś Skałą. Odtąd Szymon będzie nosił imię "Skała". Następnie Jezus mówi, że na tej Skale, czyli na Piotrze, zbuduje swój Kościół. Nie Piotr będzie budował Kościół, Chrystus będzie go budował na Piotrze. Jezus porównuje Kościół do domu budowanego na skale. Podkreśla wyraźnie, że żadne zło, nawet piekielne, nie potrafi zniszczyć Kościoła. Zapowiada więc, że Kościół budowany na Piotrze będzie w zasięgu ataków zła, ale zło nie potrafi go zniszczyć. Tobie dam klucze. Jezus zapowiada, że Piotr otrzyma klucze Królestwa niebieskiego. Klucz to symbol władzy. Piotr będzie decydował, kogo do Królestwa wpuścić, a kogo nie. Chrystus podkreśla, że od decyzji Piotra zależą rozwiązania nie tylko na ziemi, ale i w niebie. Czyli w ręce Piotra Jezus odda decyzję o tym, kto ma być zbawiony, a kto nie. To była zapowiedź podana przez samego Chrystusa. Ponieważ każda Jego obietnica została zrealizowana, i ta również.

Jest w tym tekście cały szereg symboli. Skała, klucze, bramy piekielne, fundament. Zatrzymajmy się tylko nad symbolem skały. Dlaczego Chrystus, mając na uwadze najwyższą władzę w Kościele złożoną w ręce Piotra, zmienia jego imię, nazywając go Skałą? Chcąc na to pytanie odpowiedzieć, trzeba pamiętać, że w Starym Testamencie istnieją dwa symbole prawdy. Jednym jest światło, drugim skała. Symbol światła odnosi się do tej rzeczywistości, która może być w pełni poznana. Zapalamy światło i wszystko się nam objawia w prawdzie. Natomiast do rzeczywistości, która nie może być poznana w pełni, odnosi się symbol skały, to znaczy niezawodnej opoki. On wzywa do zawierzenia. Możesz na mnie polegać jak na skale, bo cię nie zwiodę. Mając na uwadze władzę Piotra w Kościele, trzeba pamiętać, że przekaz prawdy, za który jest odpowiedzialny, dokonuje się drogą zawierzenia. On sam może się potykać, ale drogę ukazuje zawsze pewną. Piotr nie jest skałą w tym znaczeniu, że nie popełni grzechu. On zawiedzie samego Chrystusa. On się Go trzykrotnie zaprze, ale droga, którą będzie ukazywał jako pasterz owiec Chrystusa, jest drogą pewną. Swoimi łzami, swoim nawróceniem powie owcom, nie chodźcie za mną, popełniłem błąd.

To wszystko było w formie zapowiedzi. Przekaz tej władzy dokonał się już po zmartwychwstaniu. Oto nad brzegiem Morza Tyberiadzkiego, znów w gronie Apostołów, Jezus trzykrotnie stawia Piotrowi pytanie: Czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci? Wstrząsająca scena. Rzadko kiedy mężczyzna pyta mężczyznę: czy miłujesz mnie? W Ewangelii to pytanie jest trzykrotnie skierowane przez Chrystusa do Piotra. Za każdym razem Piotr mówi: Tak, Panie. Pan Jezus poleca mu: paś moją owczarnię. Kościół to owczarnia Jezusa. Owce są Boga, a Piotr będzie uczestniczył w Boskiej władzy pasterskiej.

Dlaczego Jezus skierował to pytanie do Piotra? Dlatego, że chce, aby Piotr w imię miłości do Niego zdecydował się na wędrowanie tą samą drogą, którą poszedł Mistrz, czyli drogą krzyżową. Tylko ten, kto kocha Chrystusa, potrafi wędrować tą drogą. Ten, kto nie kocha, nie potrafi tej drogi przejść. Piotr tą drogą wędruje do końca, aż do krzyża na Watykańskim Wzgórzu.

Spojrzenie na Piotra, który przejmuje odpowiedzialność za Kościół, pozwala nam zrozumieć odpowiedzialność, jaka spoczywa w rękach papieża. Przecież on, tak jak każdy z nas, jest słabym człowiekiem. Papież przez wybór na stolicę Piotrową nie otrzymał łaski, aby nagle stać się bohaterem, który zawsze wygra. Papież jest człowiekiem, może nawet zdradzić Chrystusa, może popełnić grzech, ale droga, którą ukazuje przez swe pouczenia, jest drogą w stu procentach pewną. Każdy, kto tą drogą wędruje, wcześniej czy później przekona się, że jest to droga niezawodna. Trzeba na nią wejść, ufając Bogu, a nie czekać na wyjaśnienie, bo wtedy nigdy na nią nie wejdziemy. Przekaz prawdy w Kościele dokonuje się drogą zawierzenia autorytetowi, w który Bóg wyposażył Piotra i jego następców. Szczęśliwy, kto to odkrył.

7. KOŚCIÓŁ APOSTOLSKI

 

 

Ostatnio zwróciłem uwagę na wielką misję, jaką otrzymał św. Piotr, zapowiedzianą, a po wielu miesiącach przekazaną mu przez samego zmartwychwstałego Jezusa nad Jeziorem Genezaret. Dziś pragnę przedstawić, jak władza w Kościele, pochodząca od Boga, przekazywana jest następnym pokoleniom.

Pierwsza decyzja św. Piotra po wniebowstąpieniu Chrystusa dotyczy uzupełnienia grona Dwunastu. Oto jeszcze przed zmartwychwstaniem Chrystusa, prawdopodobnie wtedy, kiedy Mistrz umierał na Golgocie, jeden z Apostołów, winny Jego wydania, popełnia samobójstwo. Judasz miał biskupią władzę, należał do kolegium dwunastu Apostołów. Jest rzeczą znamienną, że Apostołowie są świadomi, iż każdy z nich posiada własny urząd. Są również świadomi tego, że po śmierci któregoś z nich urząd ten ma przejść na następnego człowieka. Św. Piotr w dziesięciu dniach, jakie dzielą wniebowstąpienie Chrystusa od zesłania Ducha Świętego, poleca uzupełnić grono Dwunastu. Jeśli jednak Apostołowie już wtedy byli świadomi urzędu spoczywającego w ich rękach i wiedzieli, że należy tę władzę przekazać następnym, to nie było to ich własne zdanie, lecz byli do tego przygotowani przez samego Chrystusa.

Przed zesłaniem Ducha Świętego zostaje uzupełnione grono Dwunastu. Piotr określa tylko warunki, jakie mają spełnić kandydaci na urząd apostolski. Muszą to być ludzie, którzy uczestniczyli w życiu Chrystusa od chrztu w Jordanie aż do wniebowstąpienia. Wynika z tego, że określenie "Dwunastu" Apostołów łączy się ściśle z urzędem, bo grono ludzi, którzy byli zawsze przy Chrystusie, a nie mieli władzy, było liczniejsze. Znaleziono wówczas dwóch takich kandydatów. Po modlitwie podano im losy i Bóg wyznaczył Macieja, który zajął opustoszały urząd Judasza.

Co tu jest znamiennego? Urząd apostolski został przez Judasza skompromitowany. I wydawałoby się, że nikt nie powinien być następcą Judasza. Tymczasem tu nie chodzi o człowieka, lecz o urząd. Człowiek skompromitował urząd, ale urząd jest święty i musi być podjęty przez kogoś innego. Maciej jako następca Judasza jest Apostołem. Człowiek może ten urząd w Kościele skompromitować, może swą władzę wykorzystać do zła, tak jak to uczynił Judasz, ale urząd jest święty. W ostateczności Bóg potrafi wszystko wykorzystać dla dobra, tak jak potrafił wykorzystać nawet zdradę Judasza. Od samego więc początku wiadomo, że będą następcy, że władza apostolska zostanie przekazana następnym pokoleniom.

Jeżeli chodzi o inne świadectwa, to wiemy, że po zesłaniu Ducha Świętego przekaz władzy w Kościele dokonuje się przez nakładanie rąk. W tekstach św. Pawła mamy kilkakrotnie wzmiankę o tym, że on przekazywał władzę przez nakładanie rąk biskupom w Kościołach, które zakładał.

Pod koniec I wieku, a więc jeszcze za życia św. Jana Apostoła, w Kościele korynckim, który założył św. Paweł, doszło do rozłamu. Część wiernych doszła do wniosku, że sprawujący władzę biskupi nie potrafią dobrze reprezentować Kościoła. Postanowili ich zwolnić, a na ich miejsce wybrali sobie nowych. W tej sytuacji Kościół koryncki podzielił się na dwie części. Jedni dochowali wierności dawnym biskupom, a inni poszli za nowo wybranymi. Wiedzieli, że rozłam nie jest ewangeliczny, i trzeba było, by ktoś autorytatywnie powiedział, jak ten spór przezwyciężyć. Wiadomość o rozłamie dotarła do Rzymu. Ówczesny biskup Rzymu, św. Klemens, zredagował list, który zachował się do naszych czasów. W tym liście jest powiedziane jasno: wylaliście dziecko z kąpielą. Popatrzcie -- Ojciec wysłał Syna, Syn wysłał Apostołów, Apostołowie wysłali tych, którzy zostali przez was zwolnieni. Innymi słowy: ci ludzie mają bezpośrednie posłannictwo od Boga. Oni, mimo ich słabości, występują u was w imieniu Boga. Bóg ich wybrał i Bóg ich posyła. Natomiast wy wybraliście sobie wprawdzie utalentowanych i dzielnych, ale pytanie, kogo oni reprezentują? Odpowiedź jest prosta. Oni reprezentują was, mają wasz mandat, nie mają mandatu Boga, Bóg się nimi nie posługuje. Wy możecie się nimi posługiwać, ale oni nigdy nie będą do was przemawiać w imieniu Boga i nie będą wam przekazywać wartości Bożych. Mogą wystąpić jako wasi przedstawiciele przed Bogiem, ale nigdy nie wystąpią u was w imieniu Boga. Klemens wzywa, by przeproszono starszych i przezwyciężono rozdarcie Kościoła. Tak też postąpił Kościół koryncki. Jest to niezwykle cenne świadectwo, które mówi, że już w Kościele starożytnym oceniano oczami wiary władzę przekazywaną przez włożenie rąk. Bóg się tym człowiekiem posługuje. Jaki ten człowiek jest: stary czy młody, utalentowany czy mało zdolny, dla Boga to nie jest ważne. On potrafi się posługiwać każdym człowiekiem w sposób twórczy.

Kapłan to przedłużenie rąk samego Boga, dlatego gest nakładania rąk jest taki wymowny, to jest przedłużenie Bożych rąk, Bożych ust. Wybrany człowiek może nie spełnić swojego zadania i będzie rozliczony przez Pana Boga. To jest jego sprawa. Sąd kapłana będzie tysiące razy bardziej surowy aniżeli sąd ludzi świeckich. Odpowiedzialność kapłana przerasta bowiem tysiące razy odpowiedzialność ludzi świeckich.

Wydarzenie w Koryncie z roku 97 ma jeszcze drugi ważny wymiar. Koryntianie mogli zwrócić się o rozstrzygnięcie tego konfliktu do żyjącego Apostoła św. Jana. Było nawet bliżej z Koryntu do Efezu. Tymczasem prawdopodobnie sami zwrócili się do Rzymu, mimo że nie było już ani św. Piotra, ani św. Pawła, tylko trzeci ich następca. Czyli Kościół w Koryncie wiedział, że następcy św. Piotra i św. Pawła decydują o sprawach wiary i tradycji apostolskiej w Kościele. Jest to bardzo piękne świadectwo. O losach Kościoła na ziemi decyduje nie Jan, umiłowany uczeń Pański, lecz następca tego, do którego Chrystus powiedział: Paś baranki moje.

Dziewięćdziesiąt lat później, kiedy powstało zamieszanie w Kościele i nie bardzo wiedziano, kto rzeczywiście przechowuje i przekazuje prawdę, św. Ireneusz, biskup Lyonu, sformułował ważną zasadę. Chodziło o to, jak się przekonać, czy w jakimś Kościele lokalnym (dajmy na to krakowskim) jest przechowywana prawda ewangeliczna. Czyli jak się przekonać, że przy naszym ołtarzu stoi kapłan ważnie wyświęcony rękami Apostołów i samego Boga? Wydawało się, że należałoby dla każdego Kościoła, a więc i dla naszego biskupa ordynariusza, sporządzić osobną listę kolejnego następstwa biskupów, tak by ona sięgała samych Apostołów. Otóż św. Ireneusz powiada, że nie trzeba dla każdego Kościoła sporządzać takiej listy. Wystarczy, jeśli taka lista jest strzeżona w Rzymie, a jakiś Kościół utrzymuje kontakt z biskupem Rzymu. Mamy wówczas całkowitą pewność, że w tym Kościele jest człowiek wyświęcony przez Apostołów. Sam biskup Lyonu podaje taką listę dwunastu biskupów Rzymu. Św. Ireneusz był duchowym wnukiem św. Jana i mógł powiedzieć: jeśli chcecie wiedzieć, gdzie jest prawda, to przyjdźcie do mnie, bo ja słuchałem św. Polikarpa, a św. Polikarp był uczniem św. Jana Apostoła. Nie powiedział tego, lecz wskazał Eleutera, dwunastego następcę św. Piotra i św. Pawła, i kontakt z nim uczynił wykładnikiem apostolskiej autentyczności Kościołów lokalnych.

Podziękujmy Bogu za przynależność do Kościoła, podziękujmy za kapłańskie ręce, które nas rozgrzeszały, które nam błogosławiły, które podają nam Komunię św. Są to ręce ludzkie i jako takie, słabe, a zarazem uzbrojone mocą samego Boga. Módlmy się również za papieża i naszego biskupa, by byli stróżami prawdziwej wiary.

8. KOŚCIÓŁ ŚWIĘTY

 

 

Ostatnio zwróciłem uwagę na apostolskość Kościoła. Kościół to przedłużone ręce Boga na ziemi. Dlatego w święceniach kapłańskich, w konsekracji biskupiej gest przekazywania władzy Bożej to gest położonych rąk na głowie kandydata do święceń. Te ręce Boga są w każdym pokoleniu przedłużane o następnych święconych i konsekrowanych biskupów i kapłanów. Są to ciągle te same apostolskie ręce.

Dziś pragnę się zatrzymać nad kolejnym rysem tajemnicy Kościoła. Kościół jest rzeczywistością świętą. Kościół jest święty. W kapłańskich rękach znajduje się Eucharystia, Ciało i Krew Chrystusa, znajduje się moc odpuszczania grzechów, w tych rękach Bóg złożył Pismo Święte i biskupom zlecił jego wykładnię. W Kościele znajduje się więc wszystko to, co jest potrzebne do zdobycia świętości. Ale świętość Kościoła nie polega tylko na tym, że są w nim święte skarby. Kościół jest święty, to znaczy wspólnota ludzi jest święta, my wszyscy zgromadzeni wokół ołtarza jesteśmy święci, bo wszyscy stanowimy Kościół. Gdy mówimy, że ktoś jest święty, to sobie wyobrażamy herkulesa ducha, który zawsze odnosi zwycięstwo. Wydaje się, że święty to człowiek kanonizowany, to wyniesiony ponad poziom normalnego życia. W tej sytuacji nikt z nas z ręką na sercu nie może powiedzieć: ja jestem święty.

Dotykamy tu sprawy bardzo istotnej. Z czym można porównać świętość? Świętość trzeba porównać ze zdrowiem. Święty to człowiek duchowo zdrowy. Jeśli chcemy mówić o Kościele świętym, to jedno podobieństwo może nam pomóc w zrozumieniu jego tajemnicy -- chodzi o szpital, o całą organizację służby zdrowia. Otóż cała służba zdrowia jest nastawiona na ratowanie zdrowia ludzi. W szpitalu chodzi o zdrowie. Kościół jest takim wielkim szpitalem, w którym chodzi o zdrowie ducha. O ile w szpitalu, z punktu widzenia możliwości medycyny, istnieją pewne ograniczenia, nie ma odpowiednich środków albo wiedza medyczna jest jeszcze za mała i nie może w konkretnej sytuacji zaradzić, o tyle w szpitalu, jakim jest Kościół, ze strony jego wyposażenia nie ma żadnych ograniczeń. Kościół dysponuje wszystkimi środkami, którymi może w pełni przywrócić człowiekowi zdrowie ducha.

Istnieją natomiast ograniczenia ze strony pacjentów. Jeśli pacjent nie stosuje się do wskazań lekarza, to ten może być idealnym lekarzem i może mieć wszystkie środki do dyspozycji, a pacjent będzie ciągle chory. Jesteśmy takimi pacjentami, którzy niezbyt pilnie stosują się do zaleceń głównego Ordynatora tego wielkiego szpitala, jakim jest Kościół. Chodzi o Jezusa Chrystusa. Jego zalecenia są konkretne, natomiast my traktujemy je tak, jak wiele zaleceń lekarzy. Lekarz mówi: uważaj na jedzenie, rzuć palenie, uważaj, aby nie pić wódki, a my lekceważymy te polecenia i dlatego wciąż chorujemy. Tak jest i z naszą świętością. Jeżeli popatrzymy na nią od tej strony, okaże się, że każdy z nas chciałby być w pełni duchowo zdrowy. W każdym z nas jest coś ze świętości, tego Bożego duchowego życia, jest przynajmniej pragnienie uczestniczenia w tym życiu w pełni.

Jeśli posuniemy to podobieństwo jeszcze o krok dalej, na personel, to zrozumiemy, że prawie cały personel w Kościele jest chory. Pracuje i równocześnie się leczy. Tak bywa i w wielu szpitalach. Lekarz sam może długie miesiące chorować na raka i w tym czasie może pomagać wielu ludziom w powrocie do zdrowia. Kapłan może być daleki od świętości, od pełnego zdrowia duchowego, a może równocześnie pomagać wielu wiernym w osiągnięciu świętości. Często bywa tak, że wierni osiągają wyższy poziom zdrowia duchowego aniżeli ci, którzy ich leczyli. Jak w szpitalu istnieje ciągle napięcie między chorobą a zdrowiem, między śmiercią a życiem, bo ciągle o to szpital walczy, tak samo w Kościele od początku istnieje napięcie między świętością a grzechem. Św. Paweł pisze listy i zwraca się do różnych Kościołów jako do "świętych" i w tym samym liście robi im rachunek sumienia, i to z grzechów poważnych. Pisze do ludzi, którzy tęsknią za duchowym zdrowiem, ale równocześnie zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z ludźmi grzesznymi. W Kościele świętość zmaga się ustawicznie z grzechem, ciągle ten grzech przezwycięża, podobnie jak w szpitalu zdrowie odnosi zwycięstwo nad chorobą. W tym znaczeniu Kościół jest, był i będzie święty.

Najpełniej tajemnicę świętości Kościoła objawiają święci kanonizowani. Oni są tymi, którzy w tym szpitalu osiągają pełnię zdrowia duchowego. Kanonizacje przypominają nam prawdę, że w każdym pokoleniu są ludzie cieszący się pełnią zdrowia ducha, pełnią świętości. Ci właśnie święci najpełniej objawiają tajemnicę świętości Kościoła.

Mówiąc o świętym Kościele zwykliśmy widzieć grupę alpinistów, fantastycznie zdrowych i silnych ludzi, dla których nie ma żadnej trudności, wszystko potrafią pokonać. Taka tendencja do tworzenia Kościoła tylko z ludzi świętych, Kościoła, w którym nie ma miejsca na grzesznika, istnieje w każdym pokoleniu od samego początku. Jest to tendencja typowo faryzejska. Właśnie faryzeusze uważali, że świętość, a z nią zbawienie, jest dostępne wyłącznie dla ludzi doskonałych. Ciągle ludzie chcą widzieć w Kościele zawodników, którzy zawsze wygrywają. Jest to olbrzymia pokusa, z którą Kościół walczy dwa tysiące lat i nie może jej pokonać. Ciągle się krytykuje Kościół, że nie jest ekipą olimpijską. Kto widzi Kościół jako szpital, ten go nie krytykuje za to, że gromadzi ludzi chorych. W Kościele jest miejsce dla największego grzesznika. Może być zupełnie połamany, zdruzgotany i nikt go nie zostawi za progiem, bo jeśli w nim tętni życie, jest dla niego miejsce w naszym Kościele. Tą odrobiną życia jest owa świętość. Cały szpital staje na nogi, aby tego człowieka ratować.

Trzeba pamiętać, że faryzeusze mieli do Chrystusa pretensje, gdy się zbliżał do grzeszników. On wówczas odpowiedział: Zdrowi nie potrzebują lekarza, ale źle się mający. Wystąpił w roli lekarza i tak ustawił cały Kościół. Jeśli chcemy spojrzeć właściwie na świętość Kościoła, trzeba to uczynić od tej strony. W tak świętym Kościele każdy z nas się odnajdzie, każdy może usłużyć innym, jak to bywa na sali, kiedy ci przed operacją usługują tym po operacji, bo wiedzą, że ta wzajemna pomoc w słabości jest potrzebna.

Odkrycie świętości Kościoła, tej w wymiarach ewagelicznych, daje człowiekowi wiele pokoju, a równocześnie zmusza do ostrożnego wypowiadania każdej krytycznej uwagi pod adresem Kościoła.

9. KOŚCIÓŁ WYCHOWAWCĄ

 

 

Kościół nie tylko leczy rany grzechu, ale Kościół wychowuje. Kościół jest wielką szkołą wychowującą ludzkość. Ta wizja Kościoła jako szkoły została wypracowana i objawiona na przełomie wieku II i III, szczególnie w środowisku aleksandryjskim na terenie Egiptu. Tam chrześcijanie odczytując Ewangelię jako traktat o wychowaniu odkryli, że pierwszym i podstawowym zadaniem Kościoła jest troska o wychowanie człowieka. Dopiero człowiek wychowany może w pełni otworzyć swoje serce na przyjęcie daru objawienia, który Bóg mu ofiaruje. Chrystus jest nauczycielem, kieruje swoje słowo do tysięcy ludzi, ale jest również wychowawcą i systematycznie wychowuje niewielkie grono uczniów, które zgromadził wokół siebie. Wychowuje każdego człowieka indywidualnie. Nie da się bowiem prowadzić wychowania wielkich tłumów. Chrystus w szczególny sposób wychowuje św. Piotra i Apostołów, którzy są z Nim związani na co dzień.

Jakie są elementy pracy Kościoła rozumianego jako szkoła wychowująca człowieka? Jest potrzebny podręcznik. Tak jak w każdej szkole. W Kościele tym podręcznikiem jest Pismo Święte. Wszystkie zasady życia, a równocześnie konkretne instrukcje, jak te zasady należy zastosować w życiu, podane są w Piśmie Świętym. Biblia jest podstawowym podręcznikiem w Kościele. Każdy, kto chce podjąć pracę nad sobą, winien ten podręcznik otworzyć i nauczyć się go czytać.

Drugim elementem tworzącym szkołę jest wychowawca. Jeśli ujmujemy szkołę na wzór szkoły współczesnej, mamy do czynienia najczęściej z nauczycielem, a nie wychowawcą. Natomiast w szkole z prawdziwego zdarzenia nauczyciel jest wychowawcą. Nauczyciel kładzie nacisk głównie na przekazywanie wiedzy, wychowawcę natomiast interesuje głównie uczeń i jego ciągłe dorastanie do dojrzałości. Stąd wychowawca przywiązuje wielką wagę do swego przykładu. Nie da się wychowywać tylko przy pomocy pouczeń. Słowom musi towarzyszyć przykład. W wychowaniu przykład odgrywa znacznie ważniejszą rolę aniżeli pouczenia. Pouczenia mogą być skąpe, krótkie, przykład przemawia głośniej i skuteczniej kształtuje postawę wychowanka.

Obok przykładu istotna jest osobowość wychowawcy. Człowiek, który nie ma swojej własnej twarzy, swojej własnej osobowości, nie potrafi wychowywać. Wychowawca swoją postawą, spojrzeniem prezentuje posiadane wartości i stawia innym wymagania. Kiedyś na ulicy Wiślnej w Krakowie obserwowałem, jak młody człowiek, liczący około dwudziestu pięciu lat, wyjął ostatniego papierosa z pudełka i rzucił je na ulicę. Zobaczył to nadchodzący pułkownik. Zatrzymał się, spojrzał na niego i pokazał palcem leżące na ziemi pudełko. Ten wrócił, podniósł i wrzucił do kosza. Nie było żadnego słowa, ale ten pułkownik prezentował tak mocną osobowość, że młody człowiek musiał zrobić to, na co on wskazał. To jest wychowawca. Znam klasę, z którą sobie nikt nie mógł poradzić. Przyszła nowa nauczycielka. Dyrektor i dwóch innych nauczycieli pod drzwiami obliczali na zegarku, za ile minut i z jakim krzykiem opuści ona klasę. Tymczasem ona weszła, w klasie zrobiła się cisza, bez najmniejszych trudności przeprowadziła lekcję i tak było dzień po dniu. Po kilku tygodniach dyrektor pyta uczniów, jak to jest, że jesteście tak wzorowi na tym przedmiocie? Odpowiedzieli, bo tej pani nie da się nie lubić, ją trzeba szanować. Od małych dzieci w zerówce do studium doktoranckiego wszyscy doskonale wyczuwają, czy na zajęcia wchodzi człowiek wielkiego ducha, czy nie. Wychowawca musi prezentować osobowość.

Spotkanie na płaszczyźnie wychowawca -- wychowanek zawsze dokonuje się w duchu prawdziwej miłości. Wychowanek wie, że wychowawcy zależy na jego dobru. Wychowawca zawsze widzi człowieka w drodze do dojrzałości, pomaga mu do uzyskania samodzielności. Nigdy nie jest zadowolony z tego, że ma bardzo dobrych uczniów, wychowawcy to nie wystarcza, on chce mieć materiał na dobrego człowieka. Nie rozdziera więc szat z powodu popełnianych błędów, lecz stara się pomóc wychowankowi w zdobywaniu mądrości, nawet na błędach. Wychowawca winien być długomyślny i widzieć, co wyrośnie z ucznia, który jest w jego ręku. W Kościele takim wychowawcą jest Chrystus i wszyscy Jego święci.

Ta wspaniała wizja Kościoła jako instytucji wychowującej człowieka jest wizją, za którą tęskni każdy, komu zależy na wygraniu życia. My takiego Kościoła szukamy, takiego Kościoła pragniemy. I Kościół jest taki. Prowadzony przez Chrystusa, największego Pedagoga, który jest obecny wśród nas. Kościół rozumiany jako szkoła nieustannie wychowuje ludzkość.

Przykładowo zwracam uwagę na dwie zasady, jakie postawił Pan Jezus jako wychowawca. Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny (Łk 16, 10). A więc, kto będzie odpowiedzialny za drobiazgi i w wielkich rzeczach będzie wielki. Dla wychowawcy nie ma rzeczy małych, wszystko jest ważne. Dlatego interesuje go najmniejszy gest wychowanka, najmniejsze słowo, interesuje go odpowiedzialność za rzeczy drobne. Ważne jest to, czy uczeń ma wyczyszczone buty, wyprasowaną koszule, przyszyty guzik, czy nie. Dla wychowawcy te rzeczy są ważne. Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny. Kto w małych rzeczach jest odpowiedzialny, będzie odpowiedzialny za wielkie.

Druga zasada podana przez Chrystusa: Nie rzucajcie pereł przed wieprze (Mt 7, 6). Są to słowa Boskiego Wychowawcy. Nie wolno wychodzić z wielkimi wartościami do człowieka, który nie został wychowany. Przychodzi kiedyś do mnie młoda dziewczyna z płaczem. Przygotowuje swojego chłopca do chrztu i uczy go pacierza. Przeżywa boleśnie nie to, że on nie umie, tylko to, że on mówiąc przy niej Ojcze nasz trzy razy zaklął. Ile razy się pomylił przy recytowaniu tekstu Ojcze nasz, tyle razy klął. Ona była przerażona, że pacierz można mieszać z takim słowem. To jest dramat. Jeśli kultura słowa jest na tak niskim poziomie, to nie można w takie serce wprowadzać wielkich ewangelicznych wartości. Wpierw trzeba tego człowieka wychować na tyle, by rozróżnił słowo, które obraża, od słowa, które wielbi Boga. Takich przykładów można podawać tysiące. W tej sytuacji łatwo dostrzec trafność zasady Chrystusa: Nie rzucajcie pereł przed wieprze. Wychowawca winien wpierw przygotować grunt, zanim rzuci słowo.

W Kościele ciągle chodzi o wychowanie i Pan Bóg wciąż wychowawców powołuje. Większość świętych to wychowawcy. Każde zgromadzenie zakonne na początku jest nastawione na wychowanie, każde seminarium duchowne jest nastawione na wychowanie. Później często okazuje się, że inne zadania są ważniejsze i wychowanie schodzi w tych instytucjach na drugi plan. Każda instytucja religijna jest dotąd wielka, dopóki wychowuje człowieka. Jak przestaje to czynić, traci swój sens.

Każdy święty jest wielkim wychowawcą. Brat Albert to wielki wychowawca Krakowa. Rafał Kalinowski, siedzący w konfesjonale, to wielki wychowawca Polaków. Urszula Ledóchowska to wielka wychowawczyni. To są ludzie o wielkiej osobowości. Bo któż jest święty, jak nie człowiek, który ukształtował, czyli wychował swoją osobowość w duchu Ewangelii. Tych wychowawców przypomina Papież, chcąc nam powiedzieć: Kościół to szkoła, która wychowuje człowieka. Kościół jest o tyle szanowany przez świat, o ile wychowuje wielkich ludzi. Jeśli dziś Kościół w Polsce spełni to zadanie, zostanie otoczony szacunkiem. Zaś historycy następnych pokoleń powiedzą, że Kościół pod koniec naszego wieku zadecydował o życiu naszego narodu.

Podziękujmy dziś Bogu za to, że mamy dostęp do Pisma Świętego, i za to, że Chrystus jako wychowawca pochyla się nad nami. Podziękujmy za ludzi spotkanych w życiu, którzy nam pomogli w kształtowaniu naszej osobowości.

10. KOŚCIÓŁ WALCZĄCY

 

 

Kościół to nie tylko szpital, w którym chorzy duchowo odzyskują zdrowie, nie tylko szkoła wychowująca ludzkość, to również dobrze zorganizowana armia tocząca walkę ze złem na ziemi. Ta wizja Kościoła została wypracowana w połowie III wieku, szczególnie przez biskupa Kartaginy św. Cypriana. Potraktował on Kościół jako obóz wojskowych, jako dobrze zorganizowaną armię. Głównodowodzącym tej armii jest Chrystus, Władca, Pan. Biskupi to dowódcy poszczególnych jednostek, a wierni to żołnierze Chrystusa. Wizja ta swymi korzeniami sięga do wypowiedzi Chrystusa, który mówi, że przyniósł miecz, że Jego uczniowie muszą być czujni i muszą umieć obliczać, czy mogą uderzyć na nieprzyjaciela silniejszego od siebie. Św. Paweł, nawiązując do obrazu żołnierza, mówi o uzbrojeniu chrześcijanina, o tarczy wiary.

Przy wypracowaniu tej wizji Kościoła chodziło o ukazanie jego ciągłej walki z zagrożeniami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Zło próbuje rozkładać Kościół od środka i niszczyć go od zewnątrz. Ten rozkład od środka jest groźniejszy. Ciągle istnieją niebezpieczeństwa podziału, pretensji, wzajemnej niechęci chrześcijan do siebie. Istnieje niebezpieczeństwo błędnej interpretacji Pisma Świętego, nieposłuszeństwa biskupom, papieżowi, odrzucenia norm moralnych. To jest bardzo poważne niebezpieczeństwo. Mimo iż Chrystus tuż przed swoją śmiercią modlił się, aby byli jedno, w Kościele to zagrożenie wewnętrzne ciągle istniało i istnieje.

Kościół w czasach św. Cypriana znalazł się w sytuacji trudnej z racji dwóch groźnych prześladowań, które uderzyły w chrześcijan. Cyprian dostrzegał potrzebę zajęcia jednego stanowiska wobec prześladowców. Wiedział, że wobec zagrożenia ludzie się mobilizują, wszystkie ich sprawy schodzą na drugi plan, bo trzeba walczyć o przetrwanie. Tam gdzie jest jedność, atak nie jest taki groźny. Według św. Cypriana Kościół powinien być zorganizowany jak armia, jak obóz wojskowy. Powinny w nim być dyscyplina, regulamin, prawo, sankcje, nagrody i kary. Winny w nim być stopnie hierarchiczne utrzymujące porządek. Każdy winien być zawsze na swoim miejscu, doskonale znając swoje zadania. W tak pojętym Kościele podstawową zasadą jest posłuszeństwo. Armia wtedy jest mocna, gdy jest zdyscyplinowana, gdy jest idealnie zgodna w działaniu. Armia bez wewnętrznej dyscypliny traci swoje siły i swoje znaczenie.

Kościół jest ciągle zagrożony przez prześladowanie ze strony władz lub niechętnej opinii publicznej. W pierwszych pokoleniach takim wrogiem Kościoła numer jeden był judaizm. Żydzi prześladowali Kościół. Wystarcy prześledzić dzieje św. Pawła, aby się przekonać, jakimi środkami niszczyli jego samego i jego dzieło. Później Kościół został zaatakowany przez środowisko pogańskie, od III wieku mocno wspierane przez władzę cesarską. Od VII wieku na wielu terenach był prześladowany przez wyznawców Allacha. W takich zagrożeniach jest potrzebna jedność, czujność, gotowość do odparcia nieprzyjaciela.

W tej wizji Kościoła, rozumianego jako armia, która walczy w obronie Bożego prawa, w obronie godności człowieka, w obronie Ewangelii krystalizuje się ideał męczennika. Męczennik to żołnierz, który zginął w walce z prześladowcami Kościoła. Dlatego męczennik jest otoczony czcią, jest bohaterem. Kościół na przestrzeni wieków prawie w każdym pokoleniu ma takich bohaterów, którzy giną na polu walki. Od Jana Chrzciciela aż do naszych czasów, do Ojca Kolbe i ks. Jerzego Popiełuszki.

Jakie są plusy tej wizji Kościoła, która swymi korzeniami sięga okresu Ojców Kościoła i należy do bogactwa Objawienia. Przede wszystkim w tak rozumianym Kościele dochodzą do głosu dwie wielkie cnoty: cnota odwagi, która jest wykładnikiem dojrzałości człowieka, i cnota mądrości, która jest nastawiona na doskonałe rozeznanie przeciwnika i potrafi z nim prowadzić otwartą walkę. Dwie ważne cnoty. Żołnierz musi być odważny i mądry. Im większa mądrość i odwaga, tym wspanialszy żołnierz i mocniejsza armia, która takimi ludźmi dysponuje. To w tej koncepcji Kościoła dochodzi do głosu kształtowanie tych elementów, o których Chrystus mówi: bądźcie prości jak gołębice, a przebiegli jak węże. Wąż jest zawsze groźny, jest niebezpieczny, potrafi stoczyć walkę i wygrać. To jest ta cecha chrześcijanina, która w tej wizji Kościoła szczególnie się uwidacznia.

Warto jednak wyraźnie podkreślić, że ta wizja Kościoła jest niebezpieczna. Ona jest Boża, jest przekazywana przez świętych ludzi, jest piękna, ale bardzo łatwo może być źle zrozumiana. Na czym polega niebezpieczeństwo złego zrozumienia Kościoła ujętego jako zwarta, zdyscyplinowana, wspaniała organizacja służąca Bogu?

Pierwsze to niebezpieczeństwo tryumfalizmu, czyli zachłyśnięcia się sukcesem. Ludzie, którzy tak zrozumieją Kościół, często chcą tylko wygrywać, i to wygrywać w znaczeniu doczesnym. Wprawdzie męczennicy ukazują ewangeliczną drogę do zwycięstwa przez klęskę, jednak większość ludzi wolałaby odnieść zwycięstwo nie ponosząc klęski, a wtedy łatwo jest o tryumfalizm, który jest zdradą Ewangelii.

Drugie niebezpieczeństwo pojawia się wówczas, gdy Kościół bierze udział w walce o wartości doczesne, na przykład o wolność, kiedy kraj jest okupowany, albo o sprawiedliwość społeczną, kiedy duże grupy ludzi są krzywdzone. Stosunkowo łatwo można to zauważyć w Ameryce Łacińskiej. Kościół przez długi czas był związany z warstwami posiadającymi i stracił kontakt z warstwą ubogą i uciskaną. Obecnie przeszedł na stronę warstw prześladowanych i tak się zaangażował w walkę o sprawiedliwość społeczną, że stanął przed poważnym niebezpieczeństwem utraty swej tożsamości, bo celem działania Kościoła jest zbawienie człowieka, a nie walka o równość społeczną. Możemy to obserwować u nas. Znamy zaangażowanie Kościoła po stronie Solidarności. Ono było potrzebne, ale Kościół nie może stracić z oczu swojego zasadniczego celu, a jest nim troska o zbawienie każdego człowieka. Kościół nigdy nie może opowiedzieć się po stronie jednej partii, dlatego że każdy człowiek jest wezwany do zbawienia. Jeśli Kościół zwiąże się z jedną partią polityczną, to traci z oczu troskę o zbawienie ludzi innych partii politycznych czy społecznych.

Trzecie niebezpieczeństwo polega na tym, że Kościół walczący chętnie posługuje się środkami doczesnymi, takimi jak pieniądz, dyplomacja, nawet broń. Wystarczy wspomnieć templariuszy czy krzyżaków. To jest wielka pokusa, w gorączce walki istnieje niebezpieczeństwo, że Kościół zamiast sięgnąć po środki, którymi dysponuje Chrystus, sięga po środki, którymi dysponuje świat. A to jest klęska Kościoła.

Czwarte niebezpieczeństwo to łatwe wykorzystanie Kościoła przez potęgi polityczne i militarne istniejące w świecie. Kościół bowiem im lepiej jest zorganizowany, im wybitniejszych posiada ludzi, im doskonalsze ma kontakty międzynarodowe, tym mocniejszą jest figurą na szachownicy tego świata. Ci, którzy na tej szachownicy rozgrywają swoje partie, chcą się Kościołem posłużyć, a wtedy Kościół traci wolność.

Są to niebezpiczeństwa ukryte w niewłaściwym zrozumieniu Kościoła walczącego, który musi się zmagać z bramami piekielnymi i przez to musi mieć coś z organizacji, jaką obserwujemy w armii. Ostatnio niewiele się mówi o tak rozumianym Kościele. Starsze pokolenie jeszcze pamięta, że w uroczystość Chrystusa Króla wszystkie pieśni posiadały charakter bojowy. Ponieważ w latach dwudziestych chodziło o przeciwstawienie się ateizmowi i komunizmowi, Kościół chciał wezwać do walki i ogłosił uroczystość Chrystusa Króla, Wodza. Ostatnio to spojrzenie na Kościół zeszło na drugi plan, z czego wcale nie wynika, aby nie było prawdziwe. Ktokolwiek chce zrozumieć coś z bogactwa tajemnicy Kościoła, ten winien i od tej strony spojrzeć na Kościół. Jesteśmy żołnierzami Chrystusa i każdy z nas jest powołany do tego, aby bronić Ewangelii, wiary, Ojczyzny, godności swojej i cudzej, i jeśli to czyni, najłatwiej odnajdzie się w Kościele walczącym. Kościół będzie prowadził walkę aż do kresu dziejów. Ta walka jest możliwa do wygrania tylko wtedy, gdy żołnierze będą zdyscyplinowani, odpowiednio wyszkoleni, przygotowani i czujni na każdy atak.

Podziękujmy dziś Bogu za wszystkich bohaterów, którzy na przestrzeni dwudziestu wieków w Kościele ponieśli śmierć walcząc w obronie najwyższych wartości.

11. POWSZECHNOŚĆ KOŚCIOŁA

 

 

Kościół jest katolicki. Katolikos -- greckie słowo -- to powszechny. Co to znaczy? To znaczy, że Kościół jest otwarty na każdego człowieka, że w Kościele jest miejsce dla każdego człowieka. Ewangelia jest jedyną Księgą na świecie, która może być odczytana i zrozumiana bez żadnego komentarza w każdym zakątku naszego globu. Nie ma drugiej takiej Księgi. Posiada ona jakąś tajemnicę dotarcia do serca każdego człowieka. Ewangelię potrafi rozumieć Japończyk i Arab, Chińczyk i Hindus, Murzyn i Eskimos. Ta sama Ewangelia jest równie dobrze rozumiana na przestrzeni wieków, w I wieku, XII i naszym XX wieku. Jest powszechna. To tajemnicza Księga. Wystarczy przeczytać przypowieść o miłosiernym Samarytaninie albo dobrym pasterzu, aby bez względu na przynależność do narodu i kultury ten, kto ma dobrą wolę, został oczarowany zawartą w nich prawdą. Tego nie posiada Stary Testament. On jest nacjonalistyczny, żydowski i dlatego nie zrozumiany przez innych. Tego nie posiada Koran, nie posiadają Dialogi Konfucjusza, nie posiadają Wedy. Trzeba bardzo dobrze znać środowisko, w którym zostały napisane te księgi, aby coś z nich pojąć. Ewangelia natomiast jest powszechna, trafia do każdego serca. I to jest pierwszy istotny element w odkrywaniu powszechności Kościoła, który na Ewangelii jest zbudowany i Ewangelię głosi.

Drugi element. Kościół jest dla każdego człowieka, dla biednego i bogatego, dla głodnego i sytego, dla ludzi upośledzonych i geniuszy, dla ludzi chorych fizycznie, psychicznie i zdrowych, dla młodych i w podeszłych latach, dla dziecka urodzonego i nie urodzonego, dla grzesznika i świętego, dla zbrodniarza, który ma na sumieniu miliony ludzkich istnień, i dla niewinnego. To jest powszechność. Nie ma na świecie drugiej instytucji, która by tak powszechnie, tak szeroko otwarła ramiona na przyjęcie każdego człowieka. W Królestwie Bożym jest miejsce dla każdego. Czy on to miejsce wykorzysta, czy nie, to zależy od jego decyzji. Tu na ziemi takim znakiem powszechności Kościoła jest prawo do Eucharystii. Każdy człowiek, o ile chce, może podejść i otrzymać ten największy skarb -- Komunię świętą. Tu nie liczą się żadne przywileje, tu nie liczy się hierarchia społeczna, tu nie liczy się przynależność narodowościowa, nic, tu każdy ma prawo przyjść i zabrać to, co w Kościele jest najcenniejsze, samego Chrystusa, przebywającego pod postacią chleba.

Jakie są konsekwencje powszechności Kościoła?

Kościół doczesny buduje swoją strukturę wzorując się często na instytucjach świeckich. Dlatego sięga po przywileje. W Kościele ziemskim są ludzie, którzy są na pierwszym, drugim i trzecim miejscu, tu jest pewna hierarchia. W ten sposób podeszli do Kościoła ludzie, to oni stworzyli stopnie, które faworyzują uprzywilejowanych, dlatego bogaty w Kościele ma często więcej do powiedzenia niż biedny. Pan Jezus jednak wielokrotnie w Ewangelii przypomina, że ziemska hierarchia przywilejów nie jest i nie będzie przestrzegana w Jego Kościele. Więcej, Jezus upomina, aby ci, którzy sięgają po przywileje, pamiętali, że w Jego Kościele pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi. W Chrystusowym Kościele jest tylko jedna hierarchia, a jest to hierarchia miłości. Im większy stopień miłości osiąga człowiek, tym jest wyżej, według naszego mówienia, bo ten, kto kocha, w rzeczywistości jest niżej, on zawsze chce służyć. Ten, kto kocha, nigdy nie chce być na szczycie, lecz chce być w fundamencie. Chce być fundamentem. Chce, aby możliwie jak najwięcej ludzi z niego korzystało. To jest tajemnica miłości. U Boga właśnie ta miłość jest szczególnie nagrodzona.

Druga konsekwencja powszechności Kościoła. Kościół, głosząc Ewangelię, musi mieć na uwadze wszystkich ludzi i dlatego nie może skoncentrować się na jednym narodzie albo na jednej partii politycznej. Kościół musi obejmować głoszeniem Ewangelii każdego człowieka. Dlatego nie wolno mu się opowiedzieć po stronie żadnej partii, bo wtedy przestaje być powszechny.

Trzecia konsekwencja powszechności Kościoła to fakt, że jest on ponadnarodowy. To jest taka wspólnota, która przekracza wszystkie granice narodów, języków, państw, układów i ustrojów. Dla Kościoła nie ma żadnych granic. W tym jest jego potężna moc. Kościół nie ma granic. Nikt nie potrafi mu tych granic wytyczyć. Gdziekolwiek jest człowiek, tam może być Kościół ze swoją łaską. Dlatego nie można mówić o polskim Kościele katolickim, bo albo jest polski, a wtedy nie jest powszechny, albo jest katolicki, a wtedy nie jest tylko polski. To jest sprzeczność. Kościół jest powszechny, dlatego w Kościele jest miejsce dla wszystkich narodów.

Zbliżamy się do Świąt Bożego Narodzenia i przeżywamy jeszcze jeden wymiar powszechności Kościoła, mianowicie Kościół sięga daleko poza swoich wiernych. Święta Bożego Narodzenia są uroczyście obchodzone przez dużą część ludzkości. Jest wielu niewierzących, a nawet wojujących z Kościołem, a jednak uroczyście obchodzą święta. Uczestniczą w tradycji chrześcijańskiej wypracowanej przez dwadzieścia wieków przez poszczególne narody. To jest dowód na szerokie oddziaływanie Kościoła. Miliony koncentrują się na obchodach Nowego Roku, a Nowy Rok według naszego kalendarza jest zawsze wspomnieniem narodzin Jezusa Chrystusa. Lata liczy się od narodzin Jezusa. Chcąc nie chcąc wszyscy, którzy przeżywają radość tej daty, pozostają w zasięgu oddziaływania tajemnicy narodzenia Chrystusa.

Uczestnicząc dziś w świętej Ofierze podziękujmy Panu Bogu za to, że przynależymy do Bożej rodziny, dla której nie ma granic. Stnowimy jedną wielką wspólnotę opartą na Ewangelii. To jest wielkość Kościoła, to jest jego moc, to jest to, czym zdumiewa świat od dwudziestu wieków. Przynależność do takiej Bożej wspólnoty jest powodem do radości i szczęścia.

12. JEDNOŚĆ KOŚCIOŁA

 

 

Dotychczas zwróciłem uwagę na to, że Kościół, który jest dziełem Jezusa Chrystusa, jest apostolski, święty, powszechny, a dziś pragnę wskazać na jeszcze inny wymiar jego tajemnicy. Kościół jest jeden. Dla nas takie stwierdzenie może być zaskoczeniem, ponieważ obecnie na świecie istnieje około pięćset różnych Kościołów, z których każdy powołuje się na Chrystusa. Trzeba jasno stwierdzić: Kościół Chrystusowy jest jeden, a pięćset kościołów stworzyli ludzie. My w każdą niedzielę w wyznaniu wiary mówimy: "wierzę w jeden Kościół".

Chrystusowy Kościół jest jeden. Św. Paweł chcąc wytłumaczyć, jak należy rozumieć tajemnicę jedności Kościoła, posłużył się porównaniem związku Kościoła z Chrystusem do sakramentalnego związku, jaki istnieje między mężczyzną a kobietą. Sakrament małżeństwa jest jeden, jest nierozerwalny, jest niepowtarzalny, nikt nie może zawrzeć drugiego sakramentalnego związku, dopóki żyje współmałżonek. Gdyby ktoś postawił Bogu pytanie, kim jest pani Maria, która zawarła kiedyś związek sakramentalny małżeński, a obecnie żyje z kimś innym, to Bóg odpowiedziałby: jest to żona pana Kowalskiego, która obecnie żyje z panem Nowakiem. Bóg tak patrzy na sakrament. Ten związek jest niezniszczalny, jest jeden. Ona może odejść, ale dalej pozostaje żoną tego człowieka, z którym połączył ją Bóg. Co Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozłącza, bo i tak nie potrafi rozłączyć. Człowiek może próbować, może mu się wydawać, że rozłączył, może żyć na własną rękę, ale nie rozłączy.

W oparciu o tę tajemnicę sakramentalnego związku małżeńskiego św. Paweł w Liście do Efezjan ukazuje tajemnicę jedności Kościoła. Kościół jest jeden. Pewne grupy wiernych należących do Kościoła, w jakimś momencie odwracają się od Chrystusa i wchodzą w kontakt z kimś innym, ale nawet gdy ten Kościół się rozdziela, dalej jest tylko jeden Chrystusowy Kościół. I tak będzie do końca świata. Kościół może być przez ludzi kawałkowany, dzielony na pięćset, dziesięć tysięcy kościołów, ale Chrystusowy Kościół jest jeden. Chodzi o to, byśmy się w tym jednym Kościele wszyscy odnaleźli.

Jedność Kościoła to wielka tajemnica, która sięga do serca każdego człowieka. O tej jedności decydujemy w wielkiej mierze my sami. Im bardziej dbamy o jedność w naszej rodzinie, małżeństwie, wspólnocie, tam gdzie Bóg nas postawił, tym bardziej współpracuje z nami Chrystus, któremu na jedności bardzo zależy.

Następne rozważania poświęcę refleksji nad Kościołem Prawosławnym, Reformowanym i Rzymsko-Katolickim po to, aby zobaczyć jeden z ważnych wymiarów współczesnego życia chrześcijan, mianowicie ekumenizm, czyli poszukiwanie dróg wiodących do zgody i jedności.

13. KOŚCIÓŁ PRAWOSŁAWNY

 

 

Do roku 1054, czyli przez dziesięć wieków wielkie Kościoły Rzymu, Aleksandrii, Jerozolimy, Antiochii i Konstantynopola żyły zasadniczo w zgodzie i harmonii. Wprawdzie już od samego początku istniało wyczuwalne napięcie, zwłaszcza między Kościołem mówiącym po łacinie, któremu przewodził biskup Rzymu, a Kościołami mówiącymi po grecku, jednakże nie zagrażało ono jedności. Sprawowano wspólnie Eucharystię, wyznawano tę samą wiarę, spotykano się w pocałunku pokoju przy ołtarzu. Napięcie, które potęgowało się coraz bardziej, najczęściej miało źródło w zbyt bliskim kontakcie hierarchii kościelnej, zwłaszcza biskupów Wschodu, z władzą świecką. W tej sytuacji niejednokrotnie biskup Rzymu miał poważne trudności, by wyciągnąć po bratersku rękę do patriarchy Konstantynopola, wiedząc na przykład, że on niezbyt uczciwą drogą doszedł do tej godności. Tu należy upatrywać głównej przyczyny konfliktów, które w rezultacie doprowadziły do rozstania się Kościoła łacińskiego z Kościołami mówiącymi po grecku.

Kościoły Wschodu zawsze były szczególnie uczulone na punkcie samodzielności. Uważały się za Kościoły autokefaliczne. Uznawały wprawdzie prymat Piotra i prymat biskupa Rzymu, ale nie chciały, aby biskup Rzymu wtrącał się do ich spraw. Uważały, że są samodzielne i że biskup Rzymu, jako stróż grobu św. Piotra i św. Pawła ma pierwszeństwo w Kościele, ale jest to pierwszeństwo honorowe, a nie pierwszeństwo władzy. Ta niezależność Kościołów Wschodu jest pierwszym charakterystycznym rysem prawosławia. Z szacunkiem, ale w pełnej wolności. Z szacunkiem, bo przyznają biskupowi Rzymu pierwsze miejsce, gdyby się spotkali przy stole, ale nie prawo decydującego głosu. Prawo rozstrzygającego głosu należy według nich do Soboru, w czasie którego spotykają się wszyscy podejmując pod natchnieniem Ducha Świętego ważne decyzje.

Drugi punkt, który wyróżnia nasz Kościół łaciński od Kościoła prawosławnego, to inne podejście do Tradycji, tego wielkiego bogactwa, w którym jest ukryte Objawienie. Objawiona prawda Boża została przekazana w Tradycji. Część tej Tradycji została spisana i jest zawarta w Piśmie Świętym. Tekst Pisma Świętego został w pierwszych wiekach zinterpretowany przez wspartych łaską Boga Ojców Kościoła, którzy ukazali, jak należy rozumieć poszczególne wersety Ewangelii. Wypowiedzi Ojców Kościoła na Soborach powszechnych stanowią główny zrąb Tradycji. Otóż dla Kościoła prawosławnego ta Tradycja jest święta i nietykalna. Dorobek pierwszych ośmiu wieków jest przez nich traktowany jak studnia, w której jest zawsze pełno wody. Do niej można podejść i każdy, obojętnie w jakiej epoce, zawsze pije tę samą kryształowo czystą wodę Objawienia. Kościół prawosławny uważa, że jest stróżem tej studni, że Chrystus stworzył Kościół po to, aby rozdawał tę wodę życia tak, jak rozdaje się wodę ze studni. Kościół łaciński uważa zaś, że Tradycja to jest źródło wciąż bijące i to tak obficie, że ta źródlana woda płynie jak rzeka przez wszystkie pokolenia. To nie jest studnia. Nasze podejście uwzględnia rozwój ludzkości. Dlatego prawda objawiona docierając do każdego pokolenia obmywa je, ta woda uświęca to, co doczesne, ta woda ciągle szuka koryta, nieustannie rzeźbiąc teren przez który płynie. To rozróżnienie jest istotne dlatego, że Kościół prawosławny uznał, iż na ósmym wieku odkrycie bogactwa studni się skończyło. Natomiast my w Kościele rzymsko-katolickim ciągle mamy do czynienia z dalszym rozwojem, z nowym spotkaniem Objawienia z życiem. U nich spotykamy się przy studni i tak jakby czas się zatrzymał.

Wszystkie inne spojrzenia na prawosławie są już drugoplanowe. Istnieje wprawdzie szereg sporów o terminy, ale jeśli z perspektywy czasu umiemy analizować często dramatyczne spięcia o to, czy należy mówić, że Duch Święty pochodzi od Ojca i Syna, czy od Ojca przez Syna, albo w jakiej mierze należy przy ołtarzu wzywać Ducha Świętego, który ma zstąpić i przemienić chleb i wino w Najświętsze Ciało, Najświęszą Krew Jezusa, albo jak należy interpretować słowo "czyściec", to łatwo dochodzimy do wniosku, że te spory są podobne do kłótni rodzinnych. Tam, gdzie mąż i żona są skłóceni, ciągle szukają powodu do sprzeczki i znajdują go. Czy ta szczotka ma być w tym kącie, czy w tamtym; ona się upiera że w tym, a on że w tamtym. Jest to pretekst do sporów. Ci ludzie się nie kochają i dlatego czekają tylko okazji, aby wyrazić swoją niechęć do siebie. Spory między Kościołem łacińskim, a Kościołem greckim na przestrzeni wieków, czasami nawet krwawe, przypominają tego typu zachowanie w domu rodzinnym. Nie chodzi o istotę sprawy, a o drobne rzeczy, które wyrażają niechęć jednych do drugich. Kto jest winny? Jak zawsze w takich sytuacjach wina jest z jednej i z drugiej strony, a droga do jedności nie prowadzi przez dochodzenie swych racji, lecz przez przebaczenie.

Jeśli chodzi o różnice, które się rzucają w oczy, to u nich kandydaci do święceń diakonatu i prezbiteratu mogą przyjmować je w stanie małżeńskim. Tak było w pierwszych wiekach w całym Kościele. Ponieważ dla Kościołów Wschodu ta tradycja jest święta, zachowują ją do dziś. Przypominam, że celibat kapłanów to prawo kościelne, a nie boskie.

Co decyduje o duchowości prawosławia? Oni są nastawieni znacznie bardziej aniżeli my na duchową głębię. My jesteśmy bardziej praktyczni i realistycznie podchodzimy do życia. W prawosławiu przede wszystkim dwa elementy kształtują duchowość. Pierwszym jest piękna liturgia, która jest niebem na ziemi. Dlatego prawosławni dbają o to, aby cerkwie przypominały niebo, ażeby był piękny wystrój obrazów świętych. Ikony odgrywają znacznie ważniejszą rolę niż u nas. Jest to sposób obecności świętych czy Chrystusa wśród ludzi. To wszystko ma przenieść człowieka do nieba. To jest chwila w ciągu tygodnia, w której wszyscy wierni uświadamiają sobie, że wędrują w stronę nieba. Film Pokuta kończy się pytaniem: "po cóż komu droga, która nie prowadzi do cerkwi?", po cóż komu droga, która nie prowadzi do nieba? Taki jest sens tego pytania. Oni tak to rozumieją. Ludzie żyją na co dzień szarym życiem, ale chcą raz w tygodniu przez dwie godziny zobaczyć niebo. Duchowni sprawujący liturgię eucharystyczną żyją z wiernymi, nie różnią się niczym od nich. Dlatego uczestniczą przez swoje małżeństwo w zwykłym, codziennym szamotaniu się z trudnościami rodzinnymi, zawodowymi, kłopotami związanymi z wychowaniem dziecka, z chorobą żony, bliskich. Kiedy jednak się ubierają i przychodzą do ołtarza, są przedstawicielami Boga, mają klucze, którymi otwierają nową, Boską rzeczywistość i są wyraźnie oddzieleni od reszty.

Drugi element, który kształtuje duchowość prawosławną, to doniosła rola, jaką odgrywają u nich mnisi. Chodzi tu o klasztory zgromadzone zawsze wokół jednego z ojców o wielkim autorytecie duchowym. Klasztor to dom, w którym jest ojciec, wielki święty człowiek, który trwa na modlitwie i do którego można przyjść, porozmawiać i zrobić porządek w swej duszy. Kto czytał Braci Karamazow, to pamięta postać Ojca Zozima, w którym świetnie jest ukazany wpływ ludzi świętych na kształtowanie duchowości prawosławia. Ponieważ duchowieństwo, z którym wyznawcy prawosławia mają do czynienia, żyje ich codziennością, monaster, czyli klasztor jest światem wartości duchowych, gdzie wierni przychodzą, aby nakarmić swojego ducha.

Obecnie na świecie istnieje około dwieście milionów ludzi związanych z prawosławiem. W Polsce mamy ich ponad pół miliona. Jak pamiętamy, pod koniec wieku XVI powstał, i to na terenach wschodniej Polski, tak zwany Kościół unicki. Wówczas część prawosławnych, zachowując swoją liturgię i własne podejście do chrześcijaństwa, uznało papieża jako najwyższą głowę w Kościele. Dzieje Unii to temat na osobną rozprawę.

Jaki jest najsłabszy punkt prawosławia? Jest nim wielka zależność od władzy świeckiej, oparta na przekonaniu, że władza ta pochodzi od Boga i że Bóg posługując się władcą świeckim, daje mu wszelkie prawa dotyczące życia doczesnego. Może to być okrutny władca, na miarę Iwana Groźnego, ale on został konsekrowany, namaszczony, tak jak biskup. Biskupi i kapłani są do spraw duchowych, władza świecka z woli Boga jest odpowiedzialna za sprawy doczesne. Kościół prawosławny nigdy nie wypracowywał samodzielności w sprawach doczesnych, zawsze korzystał z instytucji, które wypracowywało państwo. Ta zależność była olbrzymia do roku 1917, kiedy prawosławie przeżyło szok, ponieważ władza zdeklarowała się jako ateistyczna. Odtąd ta współpraca była bardzo trudna. Zanim jednak to doświadczenie zostanie wykorzystane, upłyną długie wieki. Kościół rzymsko-katolicki od początku próbował zachowywać dystans wobec władzy świeckiej i dlatego doszedł do wielkiej samodzielności. Zmieniają się władcy, zmieniają się ustroje, natomiast Kościół rzymsko-katolicki trwa niezależnie od tych zmian. Potrafił bowiem stworzyć własne prawo i zorganizować swoje własne życie, niezależnie od władz świeckich.

Podkreślam jeszcze raz, łączy nas ta sama wiara, ta sama Eucharystia, ta sama sukcesja apostolska, te same sakramenty. Najbardziej delikatnym punktem jest spojrzenie na biskupa Rzymu. Możemy podejść w cerkwii do Komunii św., prawosławni mogą uczestniczyć w sprawowanej przez nas Eucharystii. Katolik i prawosławny to dwaj bracia zwróceni twarzą do Chrystusa, a w dziwnym paradoksie dziejów odwróceni do siebie plecami. Modlimy się, aby chrześcijanie odwrócili się twarzą do siebie, podali sobie po bratersku ręce. Ufamy, że to nastąpi. Wielu ludzi się o to modli.

14. KOŚCIOŁY REFORMOWANE

 

 

W tygodniu modlitw o jedność chrześcijan przypada nam refleksja nad Kościołem reformowanym, popularnie zwanym Kościołem protestanckim. Ostatnio zwróciłem uwagę na to, że prawosławie na Wschodzie wyrosło na tle ludzkich ambicji i źle rozumianej wolności. Zachowało jednak wszystkie istotne elementy Kościoła ustanowione przez Chrystusa: jest hierarchia, są wszystkie sakramenty, możemy w tych sakramentach uczestniczyć jako chrześcijanie Kościoła rzymsko-katolickiego. Już w samej nazwie -- Kościół ortodoksyjny lub Prawosławny -- jest podkreślona właśnie ta prawda, że nic z tego, co było w Kościele Apostolskim, nie zostało tu odrzucone.

Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja na początku XVI wieku, kiedy to Luter stanął na czele ruchu zmierzającego do reformy Kościoła Zachodniego. Owocem tego ruchu było oderwanie od Kościoła rzymsko-katolickiego wielkiej rzeszy ludzi. W chwili obecnej różne Kościoły reformowane liczą ponad dwieście milionów członków.

Nazwa "protestanci" wywodzi się od protestu. Ruch bowiem, na czele którego stanął Luter, powstał na tle krytyki ludzkiego elementu w Kościele Chrystusowym. Szczególnie protestowano przeciw władzy i prawu. U podstaw reformacji stała niezwykle mocna krytyka papieża oraz duchowieństwa. Uważano, że ten ludzki element Kościoła przysłonił, a nawet zagubił to, co w Kościele jest najważniejsze -- osobiste spotkanie z Bogiem. Nie był to protest nowy, swoimi korzeniami sięgał do samego Nowego Testamentu. Chrystus sprzeciwiał się uczonym w Piśmie i faryzeuszom właśnie w imię tego, że zgubili ducha, że położyli zbytni nacisk na elementy ludzkie. Św. Szczepan ginie jako męczennik, dlatego że wystąpił przeciw kapłanom i arcykapłanom w świątyni. A św. Paweł w ciągu swej działalności nieustannie tłumaczył, że judaizm stracił ducha, a ubóstwił prawo. W Kościele te dwa elementy -- Boski i ludzki -- istnieją w ciągłym napięciu. Niezwykle trudny moment następuje wtedy, kiedy ludzki element przysłania lub usuwa na drugi plan to, co duchowe. Wtedy rozpoczyna się krytyka. Ale z tego, że ktoś ma rację i krytykuje, nie wynika jeszcze, że jego krytyka jest twórcza. Byle kto potrafi powiedzieć, że coś jest źle zbudowane, lub że dziecko jest źle wychowane, ale wskazać drogę, to rzecz o wiele trudniejsza. Luter i jego zwolennicy nie uwzględniali tego. Postanowili zreformować Kościół według swoich własnych planów, nie dostrzegając, że w samej Ewangelii jest podana metoda reformowania Kościoła. Kościół bowiem musi być ciągle reformowany, gdyż jego ludzki element nieustannie zmierza do skostnienia i utrudnia rozwój ducha. Genialnie potrafił to dostrzec w XIII wieku św. Franciszek. Władza w Kościele była na niewiele wyższym poziomie jak w początkach XVI wieku. Upadek duchowieństwa niezwykle głęboki. Św. Franciszek podjął się wówczas reformy Kościoła i bardzo dobrze ją przeprowadził. Postanowił bowiem wędrować wskazaną w Ewangelii drogą. Ta jego reforma w XIII wieku się udała. Ta w XVI wieku doprowadziła do dramatu. Dlaczego? Dlatego, że św. Franciszek wierzył, że ten ludzki element w Kościele, jakkolwiek bardzo niewydarzony, często grzeszny i gorszący, pochodzi z ustanowienia Bożego. Tymczasem Luter doszedł do wniosku, że jest to tylko i wyłącznie dzieło ludzi i dlatego należy je usunąć. Luter po raz pierwszy oddziela Chrystusa od Kościoła. Mówi chrześcijaństwu "tak", a Kościołowi "nie". I jednym pociągnięciem odrzuca papieża, biskupów, kapłanów, Urząd Nauczycielski Kościoła i prawie wszystkie sakramenty. Chrześcijaństwo "tak", ale Kościół "nie". Jest to podstawowe hasło Kościołów reformowanych.

Jak Luter zobaczył perspektywę rozwoju chrześcijaństwa przy tak ostrym cięciu? Uznał, że Bóg mówi do człowieka tylko i wyłącznie przy pomocy Biblii. Biblia to najwyższy autorytet i poza nim nie potrzeba żadnych nauczycieli. Duch Święty pozwala człowiekowi zrozumieć w konkretnej sytuacji słowo Pisma Świętego. Zarówno w Kościele katolickim, jak i prawosławnym Biblia zajmuje niezwykle ważne miejsce, traktujemy ją jako Słowo Boże, ale uważamy, że Chrystus ustanowił Urząd Nauczycielski, który pilnuje właściwej interpretacji Pisma Świętego, bo inaczej pojawią się w jego odczytywaniu zupełnie sprzeczne wypowiedzi. Z ustanowienia Chrystusa w Kościele jest Urząd Nauczycielski, co do tego nie mają wątpliwości ani prawosławni, ani katolicy. Przez Lutra Urząd Nauczycielski został odrzucony.

Drugi ważny moment to odrzucenie wspólnoty. Całe zbawienie dokonuje się tylko między mną i Bogiem i nie potrzebuje żadnych pośredników. Zbawienie dokonuje się na zasadzie mojego zawierzenia Chrystusowi. Im dokładniej potrafię zawierzyć, tym pełniejszy jest mój udział w zbawieniu. Wspólnota nie jest mi do niczego potrzebna. W ten sposób Kościół jako wspólnota został odsunięty na drugi plan. Całe życie religijne zostało sprowadzone do mojego osobistego zawierzenia Bogu i do czytania Pisma Świętego. Takie były założenia, po tej drodze Kościół reformowany powędrował. Na początku to nie było jeszcze tak jasno postawione, ale najbliższe pokolenia po Lutrze już skrystalizowały swoją naukę. W praktyce nie zrezygnowano ze wspólnoty, gromadzą się w domach modlitwy, wspólnie dzielą się swoim przeżywaniem Pisma Świętego. Mają wspólnotę, ale jeśliby ktoś nie chciał do niej przynależeć, nikt nie ma o to do niego najmniejszej pretensji.

Jakie są skutki założenia Lutra? Przede wszystkim wielkie rozbicie, jeśli chodzi o poglądy. Pojawiły się zdania sprzeczne, za tym poszło rozbicie od strony organizacyjnej. Dziś podaje się liczbę ponad czterystu Kościołów reformowanych, część z nich nie posługuje się nawet nazwą Kościoła. Nie ma tam norm odgórnych, nawet jeśli chodzi o etykę, i dlatego państwa takie jak: Szwajcaria, Stany Zjednoczone, Szwecja, Norwegia, w których jest znaczna przewaga wiernych należących do Kościołów reformowanych, zdumiewają wielkimi sukcesami w dziedzinie rozwoju gospodarczego i naukowego. Nie ma tam bowiem żadnych barier, nikt w sposób wiążący nie protestuje przeciwko prowadzeniu badań w dziedzinie genetyki, czy eksperymentowaniu na ludziach, mimo że prowadzi to do dramatów, i to w skali świata. W Kościele katolickim jest Urząd Nauczycielski, który przypomina normy Boga, i wszyscy, którzy do Kościoła należą, muszą tych norm przestrzegać. Warto o tym pamiętać, ponieważ dziwimy się, dlaczego rozwój cywilizacji jest tak błyskawiczny w krajach, gdzie są Kościoły reformowane.

Rzecz bardzo paradoksalna, protestanci domagali się, aby w Kościele na pierwszy plan wysunął się religijny duch -- zjednoczenie z Bogiem, aby ludzie byli autentycznie religijni. Tymczasem po latach sami odkrywają, że zgasł mistycyzm, który jest wykładnikiem autentycznego życia religijnego. To, co było podstawowym zarzutem pod adresem Kościoła katolickiego, że za dużo w nim prawa, a za mało ducha, stało się zasadą życia Kościołów reformowanych.

W ostatnich czterdziestu latach jesteśmy pod dużym wpływem ruchów ekumenicznych. Kościół katolicki postanowił wyciągnąć rękę w stronę protestantyzmu, co jednak nie zawsze spotkało się z właściwym zrozumieniem z ich strony, a w łonie samego katolicyzmu pojawiły się różne ruchy skoncentrowane wokół Biblii, nie potrzebujące kapłana i Kościoła. Wystarczy im Bóg, wiara, Pismo Święte -- to jest protestanckie podejście. Trzeba powiedzieć, że w praktyce protestantyzm jest o wiele łatwiejszy. Tam człowiek nie uderza głową o twarde wymagania, nie gorszy się duchowieństwem, nie ma do czynienia z zimną instytucją, to wszystko jest prostsze, a droga łatwiejsza zawsze jest poważną pokusą. Na reformacji skorzystał głównie Kościół rzymsko-katolicki, który widząc zagrożenia skostnienia w literze, ponownie odkrył bogactwo zjednoczenia z Bogiem w modlitwie. Tuż po wystąpieniu Lutra pojawiają się w Kościele wielcy mistycy: św. Teresa Wielka czy św. Ignacy Loyola. Oni to rozpoczynają w Kościele katolickim pochód ludzi, którzy ewangeliczną drogą sięgnęli po wartości proponowane przez reformatorów.

W następnym rozważaniu chciałbym zwrócić uwagę na sam Kościół rzymsko-katolicki w aspekcie ekumenizmu, w odniesieniu zarówno do prawosławia jak i do protestantyzmu. Poznanie braci odłączonych, jak od Jana XXIII nazwano chrześcijan nie należących do Kościoła rzymsko-katolickiego, pomaga w odkryciu wartości, które są w zasięgu naszej ręki. Taki jest cel tych katechez. Jest to refleksja nad tajemnicą Kościoła. Bóg dopuszcza błędy, ponieważ potrafi wyprowadzić z nich wielkie dobro. Mamy więc nadzieję, że i te bolesne rozdarcia w Kościele zostaną ostatecznie wykorzystane przez Boga do ubogacenia Królestwa Bożego na ziemi.

15. KOŚCIÓŁ RZYMSKO-KATOLICKI

 

 

Po refleksji nad Kościołem prawosławnym i nad Kościołami reformowanymi chciałbym zatrzymać się nad tajemnicą Kościoła rzymsko-katolickiego, do którego należymy i który tworzymy. Jest to Kościół Chrystusowy, który uznaje najwyższą władzę -- biskupa Rzymu. Traktuje go jako następcę Piotra odpowiedzialnego za godne i ważne sprawowanie trzech funkcji w Kościele: kapłańskiej, nauczycielskiej i pasterskiej.

Biskup Rzymu dziedziczy drogą następstwa dwa przywileje Piotra, mianowicie: przywilej najwyższej władzy zawarty w poleceniu Chrystusa skierowanym po Zmartwychwstaniu do Szymona: Paś owce moje, paś baranki moje, paś jagnięta moje. Chodzi o pełną odpowiedzialność za owczarnię. Drugi przywilej jest ukryty w nieomylnym przekazywaniu prawdy Objawionej. Tylko jednemu Apostołowi, Szymonowi, Chrystus zmienił imię z Szymona na Opokę, Skałę, traktując Piotra jako fundament Kościoła. Na tobie zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. To jest fundament. Na nim Kościół jako budowla wznosi się z pokolenia na pokolenie, piętro po piętrze coraz wyżej. Jesteśmy dziś na sześćdziesiątym piętrze, sześćdziesiąt pokoleń upłynęło od Chrystusa. Bóg chciał, by na każdym piętrze, wtedy kiedy ono jest budowane, był ktoś, kto pilnuje pionu, kto jest odpowiedzialny za to, by to piętro było dokładnie zharmonizowane z fundamentem. Właśnie ten pion Objawionej prawdy jest w rękach biskupa Rzymu. To jest jego przywilej i odpowiedzialność.

Biskup Rzymu sprawuje swoją władzę z kolegium wszystkich biskupów. To kolegium następców Apostołów odpowiada za największe skarby, jakie posiada Kościół. Przede wszystkim za Eucharystię. Chrystus został najpełniej w Kościele w Eucharystii. Papież razem z biskupami jest odpowiedzialny za ważne i godne sprawowanie Eucharystii. Chodzi o to, by zawsze obok ołtarza stał kapłan, mający od Boga władzę sprawowania Eucharystii, i by wszyscy -- łącznie z kapłanem -- godnie we Mszy św. uczestniczyli. Jest to najważniejsza funkcja Kościoła -- kapłańska.

Funkcja nauczycielska jest jej podporządkowana. Kościół przygotowywuje ludzi do uczestniczenia w Eucharystii. Na tym polega istota pracy misyjnej i katechetycznej. Przygotować ludzi, by mogli podejść do ołtarza. Drugi nurt nauczania to kaznodziejstwo skierowane do ochrzczonych, którzy są już blisko ołtarza. Kazania pomagają im wejść w głąb bogactwa Eucharystii, by mogli nią w pełni żyć. Całe nauczanie Kościoła jest skoncentrowane na ołtarzu, na Eucharystii.

Funkcja pasterska jest podporządkowana i nauczaniu i Eucharystii. Chodzi o taką organizację naszego codziennego życia, abyśmy żyli Eucharystią według zasad Ewangelii.

Tajemnicę Eucharystii będziemy rozważać w scenerii Świąt Wielkanocnych, różne wymiary pasterzowania w Kościele ukażę w najbliższym czasie. Dziś natomiast pragnę zatrzymać się nad odpowiedzialnością Urzędu Nauczycielskiego Kościoła za przekaz nieskażonego Objawienia zawartego w Piśmie Świętym i Tradycji. W Kościele został ustanowiony przez Chrystusa odpowiedni Urząd, który strzeże czystości tekstu Pisma Świętego. Tekst Biblii można zmieniać, można źle tłumaczyć, można opuścić słowa, zdania, a nawet Księgi -- wówczas zostaje on okaleczony. W ten sposób tekstem Pisma Świętego można manipulować. Dlatego musi być ktoś odpowiedzialny za to, że kolejne wydania Pisma Świętego są zgodne z oryginałem. Tu spełnia swoją ważną funkcję Urząd Nauczycielski Kościoła.

Jedno z najbardziej kłopotliwych pytań, jakie można postawić Kościołom reformowanym, brzmi: Skąd macie pewność, że to, co macie w ręku, jest Biblią? Przecież tekstów Ewangelii napisano w pierwszych wiekach dziesiątki. Skąd macie pewność, że to, co macie w ręku, to jest Pismo Święte? Protestanci nie potrafią na to pytanie jasno odpowiedzieć. Odrzucając Urząd Nauczycielski Kościoła, nie wiedzą, kto i kiedy zadecydował o kanonie Ksiąg natchnionych. My wiemy, że zadecydował Urząd Nauczycielski i on na przestrzeni dwudziestu wieków pilnuje, ażeby to, co wierni mają w ręku, było Pismem natchnionym.

Urząd Nauczycielski Kościoła pilnuje również, by inne publikacje w Kościele były zgodne z nauką Objawioną. Dlatego od początku Kościół katolicki stosuje cenzury. Zadaniem cenzora jest stwierdzić, że w danej pozycji nie ma błędnej nauki, że zgadza się ona z Objawieniem. Z reguły książki wydawane przez instytucje kościelne mają imprimatur, notkę, że to jest publikacja zgodna z nauką Kościoła.

Jednak nie całe Objawienie zostało zawarte w Piśmie Świętym. Rzecz ma się podobnie jak ze sztuką kucharską. W książkach kucharskich jest część prawdy dotyczącej umiejętności kulinarnych. W oparciu o to porównanie możemy dostrzec dwa elementy przekazu Objawienia. Po pierwsze, ludzie najpierw nauczyli się gotować, później pisać książki. Podobnie jest w Kościele. Tradycja wyprzedza Pismo Święte. Pierwsze jest wydarzenie, później jest jego zapis. Tradycja jest przed Biblią. Po drugie, w książce kucharskiej nie ma nigdy wszystkiego, bo w książce nie da się przekazać doświadczenia. Doświadczenie zdobywa się nie przez studium książki kucharskiej, lecz przy piecu. Ktoś może mieć Kuchnię Polską otwartą na stole, a jeśli coś ugotuje według jej przepisów, wcale nie musi być udane. Dlaczego? Brakuje doświadczenia. Sztukę gotowania zdobywa się nie przez studiowanie książki, tylko parząc ręce i popełniając błędy przy piecu.

Otóż Kościół ciągle zdobywa doświadczenie życia Ewangelią, najcenniejsze jednak zdobył w pierwszych wiekach, nie unikając wielu błędów. Mamy tę książkę kucharską, czyli Pismo Święte i wieki doświadczenia przechowywane w Tradycji. To najstarsze jest zawarte w tysiącach dzieł tzw. Ojców Kościoła. Są to ludzie, którzy zdobywali doświadczenie i przekazali nam je w swoich kazaniach, homiliach, traktatach, listach. Mówią po ojcowsku: tak smakuje zupa, jeśli nie dodacie soli; tak jak nie ma właściwych proporcji tłuszczu, cukru, śmietany. Ci ludzie sami popełniali błędy, leczyli strutych złymi pokarmami, doskonalili umiejętności. Całe bogactwo literatury pierwszych wieków przekazuje nam Kościół jako doświadczenie.

W tym kontekście możemy rozumieć, na czym polega różnica między podejściem do Pisma Świętego protestantów, a katolików. Protestanci uważają, że ktoś może być świetnym kucharzem, jeśli da mu się do ręki książkę kucharską. Umie czytać, a tam jest wszystko napisane. Kościół katolicki uważa, że aby być dobrym kucharzem, trzeba znaleźć dobrego kucharza i przyjść do niego na praktykę, bo on zawsze robi wszystko zgodnie z przepisami, ale nie musi powoływać się na tę książkę. Dobry kucharz rzadko zagląda do książki. On nie musi tego czynić, on tę książkę zna. To doświadczenie, które posiada, przekazuje drogą praktyki temu, kto chce się nauczyć dobrze kuchcić. Dobry kucharz podprowadzi ucznia do książki i mówi, ja cię wszystkiego i tak nie nauczę, ja jestem specjalistą z zakresu kilkunastu potraw, tam jest przepis na tysiące. Kościół katolicki zawsze prowadzi wiernych do spotkania z człowiekiem, który zna Pismo Święte, a dopiero później wkłada mu w ręce jego tekst. Na tym tle możemy zrozumieć, dlaczego protestanci odrzucili kult świętych. Bo święty, to dobry kucharz. On opanował jakąś umiejętność z tej ewangelicznej kuchni i prowadzi stołówkę, ma swoją specjalność, np. brat Albert "specjalność -- chrześcijańskie miłosierdzie". Podchodząc do Świętego chcemy się nauczyć ewangelicznego życia. Protestanci powiedzieli, nas to nie interesuje, nas interesuje tylko tekst Biblii i dlatego z kultu świętych zrezygnowali.

Jeśli jednak Pasterze Kościoła katolickiego chcą karmić ludzi zawsze zdrowym pokarmem, muszą mieć charyzmat nieomylności. Bo my jako ludzie jesteśmy omylni, ciągle będziemy popełniać błędy. Chrystus wiedząc o tym, powiedział: Oto Ja jestem z wami aż do skończenia świata. Kościół w swoim zwyczajnym nauczaniu zawsze gwarantuje pokarm zdrowy. Na tym polega nieomylność Kościoła. Jest to bochenek wiejskiego chleba, który nikomu nie zaszkodzi, czy ma dietę, czy nie, to jest pokarm pewny. Na tym polega nieomylność Kościoła i na tym polega nieomylność papieża. Jeśli chcesz jeść co innego i zatrujesz się, to twoja sprawa. Wszystkie opinie Kościoła dotyczące prawd wiary i moralności zawsze mają ten sam cel, to pieczęć znaku jakości, gwarantująca pełne zdrowie ducha. Jeśli ktoś sięgnie po co innego, to jego sprawa. Często ludzie uważają, że papież jest nieomylny, w tym sensie, że cokolwiek powie, to we wszystkim ma stuprocentową pewność. Nie. Gdyby papież mówił, że na Marsie jest temperatura 240oC, to wcale nie jest nieomylne stwierdzenie. Tylko wtedy, gdy papież uroczyście mówi, że coś jest objawioną prawdą, czyli, że jest zawarte w Objawieniu -- w Piśmie Świętym i Tradycji -- jest nieomylny. W sposób uroczysty papieże rzadko zabierali głos. Nasz papież Jan Paweł II jeszcze nie ogłosił nowego dogmatu, a więc nie zabrał głosu jako nieomylny nauczyciel.

Natomiast Papież razem z Urzędem Nauczycielskim Kościoła bez przerwy ukazuje ten zdrowy pokarm. Wystarczy spojrzeć na wyważone a zdecydowane stanowisko Kościoła wobec badań dotyczących genetyki czy środków antykoncepcyjnych. Kościół mówi: Uwaga! to nie jest zdrowe ani dla ciała, ani dla ducha. Nie można by zaufać Kościołowi, gdyby nie posiadał takiej nieomylności. Właściwe zrozumienie daru nieomylności jest zawarte w Ewangelii, tam gdzie Chrystus nazywa Szymona -- Skałą, której można zawierzyć i której żadne zło nie potrafi przezwyciężyć. Kościół zbudowany na Piotrze jest nie do pokonania.

Chciałbym zaznaczyć, że Kościół katolicki kroczy drogą złotego środka. Protestanci odrzucili cały Urząd Nauczycielski Kościoła, papieża i biskupów. Prawosławni odrzucili decydującą rolę papieża w Urzędzie Nauczycielskim. Jesteśmy w Kościele rzymsko-katolickim, za co szczególnie należy Bogu podziękować. Mamy bowiem całe bogactwo, które posiadają zarówno prawosławni jak i protestanci, i jeszcze coś więcej. Jesteśmy w najbardziej szczęśliwym położeniu. Kto dobrze rozumie misję Kościoła Chrystusowego realizowaną w Kościele rzymsko-katolickim, jest dumny i szczęśliwy, że ma dostęp do pełni prawdy.

16. WOBEC EKUMENIZMU

 

 

W ostatnich trzech rozważaniach, w kontekście tajemnicy jedności Kościoła, próbowałem ukazać w największym skrócie zasadnicze rysy Kościoła rzymsko-katolickiego, prawosławnego i reformowanego.

Dziś pragnę poświęcić trochę czasu na refleksję nad ekumenizmem. Ruch, który w odniesieniu do wszystkich wyznawców Chrystusa jest stosunkowo młody, został pobłogosławiony przez Jana XXIII. Chodzi w nim o znalezienie dróg wiodących do wspólnego spotkania wszystkich wyznawców Chrystusa.

Rozłam bowiem wśród wyznawców Chrystusa jest zgorszeniem dla świata. Trzeba powiedzieć, że podział chrześcijan, to wielki sukces zła. Pan Jezus modlił się, aby byli jedno. Chciał On, abyśmy wzajemną miłością objawiali światu miłość samego Boga. Rozłamy, jakie istnieją wśród chrześcijan, w dużej mierze niweczą to nasze świadectwo.

Jakie są perspektywy ruchu ekumenicznego? Jeśli chodzi o prawosławie, to teoretycznie rzecz biorąc sprawa jest prosta, właściwie chodzi tylko o uznanie biskupa Rzymu jako następcy Piotra. W praktyce jest to jednak bardzo trudne. Mamy bowiem za sobą historię prawie tysiąca lat oddzielnego życia i nie bardzo się rozumiemy.

Z końcem wieku XVI, w r. 1569, na terenach wschodniej Polski część chrześcijan należących do Kościoła prawosławnego podporządkowała się Rzymowi. Rzym uznał wszystkie ich zwyczaje, całą ich liturgię i organizację kościelną. Prawosławie moskiewskie i konstantynopolitańskie potraktowało to jako zdradę i w okrutny sposób prześladowało Kościół unicki, zwany Kościołem grecko-katolickim. Wśród ofiar tego prześladowania najbardziej znani męczennicy to św. Andrzej Bobola i św. Jozafat Kuncewicz. Myślę, że do tego tematu trzeba będzie powracać w miarę wzmożonych kontaktów ze Wschodem. Trzeba będzie znacznie lepiej znać Kościół prawosławny i Kościół grecko-katolicki. Czy Kościół prawosławny zdecyduje się na pokojową współpracę z biskupem Rzymu, trudno powiedzieć. W świetle historii niewiele jest znaków, które by zapowiadały nasze rychłe pojednanie. Wspomniałem już, że w Kościele katolickim uczyniono wiele dla pojednania, udostępniając bogactwo liturgii i sakramentów w Kościele prawosławnym wszystkim katolikom, co dowodzi, że między nami a nimi nie ma istotnej różnicy.

Trudniej przedstawia się spotkanie z Kościołami reformowanymi. Tu bowiem istnieją wielkie rozbieżności w samym rozumieniu chrześcijaństwa i definitywne odrzucenie Kościoła jako organizacji Bosko-ludzkiej, którą powołał do życia Jezus Chrystus. Po prostu inaczej myślimy. Nie chodzi tu tylko o to, że dziś oni i my inaczej myślimy, gorzej jest, że oni myślą inaczej niż myśleli wszyscy chrześcijanie przez piętnaście wieków. Tu jest problem. Katolickie myślenie zgadza się z myśleniem wszystkich pokoleń od czasów Apostolskich, natomiast Kościół protestancki zerwał z tą Tradycją. Perspektywy pojednania są tu bardzo nikłe. Pogłębia to jeszcze postępujący coraz bardziej podział Kościoła reformowanego. Istnieje obecnie ponad czterysta Kościołów reformowanych, jedne są duże, inne niewielkie, liczące po kilkanaście tysięcy wyznawców. Dlatego prowadzenie dialogu z tylu Kościołami jest bardzo utrudnione. Kościół katolicki może wyłonić przedstawicieli do rozmów, a każdy z Kościołów reformowanych wystawia swoich i z każdą delegacją trzeba rozmawiać inaczej.

Najbliżej Kościoła katolickiego jest tak zwany Kościół anglikański, który nie zakwestionował organizacji Kościoła. Henryk VIII oderwał Kościół od Rzymu, nie uznając zwierzchnictwa biskupa Rzymu, podporządkowując Kościół -- państwu, uznając siebie za głowę Kościoła. W dialogu ekumenicznym Kościoła rzymsko-katolickiego z Kościołami reformowanymi najdalej są posunięte rozmowy właśnie z Kościołem anglikańskim i tu istnieją dość duże perspektywy pojednania. Z tym, że i tam istnieją mocne tendencje do rozłamów, spowodowane między innymi udzielaniem święceń kobietom przez niektóre z Kościołów anglikańskich, co dodatkowo będzie utrudniać ekumenizm.

Najdalej od Kościoła rzymsko-katolickiego są tak zwani świadkowie Jehowy. Ich podejście jest też zupełnie nieekumeniczne. Działają również u nas w Polsce. Powstali na przełomie wieku XIX i XX. Trzeba powiedzieć, że nie są to chrześcijanie, bo warunkiem przynależności do Chrystusa jest uznanie Chrystusa jako Boga, a oni nie uznają Bóstwa Chrystusa. Głoszą również wiele innych twierdzeń potępionych przez Kościół. Najtrudniejsze jednak w ich podejściu jest to, iż całe apostolstwo ściśle łączą z podsycaniem niechęci do Kościoła jako instytucji. Za wszelką cenę chcą swoich wyznawców zgromadzić na zasadzie niechęci a nawet nienawiści do instytucji kościelnych. Dla ekumenizmu świadkowie Jehowy są poważnym problemem, odrywają bowiem ludzi nie tylko od Kościoła, ale także od Chrystusa. Trudno mówić z ludźmi, którzy programowo próbują wypełnić serce nienawiścią do innych. Chrystus nigdzie w Ewangelii nie uczył nienawiści do drugiego człowieka. Od samego początku dużą rolę w tym ruchu odgrywają pieniądze. Sam założyciel na krzewienie ruchu przeznaczył pokaźną sumę dolarów, co w zestawieniu z Chrystusem, który nie zostawił na ten cel żadnego pieniądza, zmusza do głębszego zastanowienia.

Trzeba by było jeszcze mówić o adwentystach czy gedeonitach, którzy również intensywnie działają na terenie naszego miasta, ale dziś nie mamy na to czasu. Nie chciałbym stracić zasadniczych proporcji rozważań o Kościele. Zwracam uwagę tylko na dwie wspólnoty: Kościoła anglikańskiego, bliskiego Kościołowi katolickiemu, i świadków Jehowy, najbardziej odchodzących od naszego Kościoła.

Jakie są drogi do ekumenizmu? Pierwsza, to droga modlitwy. Wszyscy, którzy czytają Ewangelię, odmawiają "Ojcze nasz", bez względu na to, do jakiego odłamu chrześcijaństwa należą. W modlitwie "Ojcze nasz" jest wielka nadzieja. Jeśli będziemy odmawiać ją sercem, to spotkanie w duchu Chrystusowego braterstwa jest możliwe.

Druga droga, to poszukiwanie prawdy. Chodzi o prawdę Objawioną. Jest to dzieło bardziej teologów, tych, którzy podejmują dyskusję na temat Pisma Świętego i Tradycji. Wydaje się jednak, że równie ważne jest poznanie prawdy o sobie. Im więcej wiadomości mamy o Prawosławiu czy Kościołach protestanckich, tym łatwiej jest zrozumieć się wzajemnie, a bez zrozumienia o ekumenizmie nie ma mowy.

Wreszcie ekumenizm dokonuje się przez życie miłością. Ostatecznie ekumenizm jest dziełem miłości i chodzi o to, aby ta miłość połączyła nas wcześniej, aniżeli połączą się same instytucje. Dziś wiadomo, że małżeństwa mieszane są terenem spotkań, które wymagają dużego samozaparcia, a równocześnie poznania i wypracowania wspólnego działania, w wierności sumieniu z jednej i drugiej strony.

Chciałbym jeszcze zaznaczyć, że inaczej wygląda rozłam chrześcijaństwa z punktu widzenia historycznego w XI, XV czy w XIX wieku, a inaczej wygląda po wielu wiekach. To jest mniej więcej tak, jakby rodzice się pokłócili, a trzecie czy czwarte pokolenie chciałoby już żyć w zgodzie. Rodzice pokłócili się z sobą, ale trzecie pokolenie mówi, cóż nas to obchodzi, że oni się pokłócili, my chcemy być razem. Więcej, następne pokolenia nie ponoszą odpowiedzialności za ten podział, ponoszą odpowiedzialność za autentyzm życia Ewangelią. Ostatecznie pojednanie nastąpi na skutek wspólnego wysiłku wszystkich, którzy chcą Ewangelią żyć. Ekumenizm jest prądem, który objął bardzo mocno Kościół katolicki, z dużą rezerwą przyjmuje go Kościół prawosławny, zaś protestanci zabiegają o ekumenizm, jakkolwiek często chcą przeciągnąć katolików na swoją stronę. Tymczasem tu nie chodzi o przeciąganie, tu chodzi o wspólne dotarcie do prawdy. Prawda nas jednoczy i prawda nas wyzwoli. Tyle jeśli chodzi o aktualny stan chrześcijaństwa, które w sercach ludzi prawych pragnie zjednoczenia.

17. STOSUNEK KOŚCIOŁA DO PAŃSTWA

 

 

Dla całości obrazu w naszej refleksji nad tajemnicą Kościoła potrzebne jest krótkie wyjaśnienie dotyczące stosunku Kościoła do władzy państwowej. Każde pokolenie musi podejmować na nowo próbę właściwego ustawienia Kościoła wobec władzy państwowej. Dodajmy, że z punktu widzenia praktycznego zarówno dla Kościoła i państwa, jak i dla każdego wiernego, problem jest niezwykle istotny.

W Piśmie Świętym mamy dwa teksty, które ukazują fundament całego zagadnienia. Pierwszy to wypowiedź Jezusa Chrystusa: Oddajcie, co jest cesarskiego, cesarzowi, a co jest Bożego, Bogu. Pan Jezus wyraźnie zaznacza oddajcie, czyli uznaje obowiązki, jakie spoczywają na obywatelu wobec władzy świeckiej. Drugi tekst, to wypowiedź św. Piotra: Trzeba bardziej słuchać Boga, aniżeli ludzi, wypowiedź skierowana do najwyższej władzy Izraela. Chodzi o prymat sumienia nad poleceniami władzy. Bardziej należy słuchać Boga, aniżeli ludzi; i Bożego prawa przed ludzkim. Do tego dochodzi postawa Jezusa Chrystusa, który w ciągu swojego życia nigdy nie doprowadzał do spięcia z władzą, był lojalny wobec władzy Narodu Wybranego i był lojalny wobec okupanta, wobec namiestnika Rzymskiego.

Na czym polega zasadnicza trudność? Ci sami ludzie są równocześnie podwładnymi władzy kościelnej i władzy państwowej, duchownej i świeckiej. Jesteśmy równocześnie obywatelami naszego państwa, a więc mamy obowiązki wobec państwa, i jesteśmy wiernymi Kościoła i mamy obowiązki wobec Kościoła. Są to dwie społeczności, jedna świecka, druga duchowa, do których równocześnie należymy. Harmonia życia w tych dwóch społecznościach jest rzeczą trudną.

Społeczność państwowa ma cel czysto doczesny. Chodzi o to, by zagwarantować ludziom możliwie jak najlepsze warunki życia i pełnię szczęścia doczesnego. Kościół ma cel wieczny. Chodzi o doprowadzenie ludzi do zbawienia. Nie zawsze te dwa cele udaje się harmonijnie ze sobą zestawić.

Na przestrzeni dwudziestu wieków wypracowano zasadniczo trzy modele relacji Kościoła wobec władzy państwowej. Pierwszy model, najstarszy, to ten, który do dnia dzisiejszego obowiązuje w Prawosławiu. Uznaje się boskie pochodzenie władzy państwowej i boskie pochodzenie władzy kościelnej, jasno rozgraniczając kompetencje jednej i drugiej. Za życie doczesne jest odpowiedzialna władza państwowa, za życie duchowe władza religijna. Kościół nie wtrąca się do organizacji życia doczesnego, a władza nie powinna się wtrącać do organizacji życia duchowego. Teoretycznie jest to rozwiązanie piękne, ale w praktyce okazuje się, że w takich układach Kościół we wszystkim, co należy do doczesności, jest uzależniony od państwa i traci swoją wolność. Prawosławie nigdy nie wypracowało pełni swojej samodzielności, pełni wolności swego działania, a nawet życia. Dopóki władza państwowa była religijna, to nawet jeśli to był Iwan Groźny i wydawał tysiące wyroków śmierci, uważano, że Bóg działa przez niego. Ale kiedy pojawiła się władza ateistyczna, nastawiona na niszczenie życia religijnego, współpraca Kościoła z nią okazała się niemożliwa. Kościół Prawosławny znalazł się w dramatycznym położeniu.

Drugi model wypracowany na przestrzeni wieków ma swoje źródło w podejściu do religii w krajach germańskich i anglosaskich. Tam zawsze religia była podporządkowana władzy państwowej. W okresie reformacji do głosu dochodzi słynna zasada: "Czyja władza tego religia". Kościół został podporządkowany władzy świeckiej. Kiedy władca zmieniał zapatrywania religijne, jego podwładni byli zmuszani do pójścia za nim. Klasycznym przykładem takiego rozumienia jest postawa Henryka VIII, który ogłosił się głową Kościoła i zażądał oderwania Kościoła angielskiego od Rzymu i podporządkowania go sobie, ingerując nawet tak daleko, że żądał wprowadzenia rozwodów, czyli uchylił Boskie prawo.

Trzeci model został wypracowany w Kościele Rzymsko-Katolickim. Zasadniczy spór o ten model miał miejsce pod koniec wieku IV. Jego twórcą był św. Ambroży, biskup Mediolanu, a teoretycznie dopracowali go św. Augustyn i św. Leon Wielki. Według tego modelu Kościół jest całkowicie niezależny od władz państwowych. Jest nastawiony na współpracę z nimi w tym co dobre, a w sprawach wiary i moralności jest wyższy od władzy państwowej. Uwidacznia się to szczególnie wtedy, kiedy władcą jest człowiek wierzący, należący do Kościoła. Jeśli król, cesarz, prezydent, sejm, senat, postępuje niezgodnie z wymaganiami Kościoła dotyczącymi wiary i moralności, jego decyzje nie obowiązują wiernych Kościoła. I takie wypadki na przestrzeni wieków miały miejsce. W sprawach wiary i moralności władza duchowna jest mocniejsza od władzy świeckiej. Ten model został przyjęty w Kościele Katolickim i gwarantuje jego wolność. Kościół Rzymski w imię tego modelu wypracował samodzielną organizację, ma swój Kodeks prawny, własny podział terytorialny, nie liczy się ze zmianami granic państwowych. Organizuje życie we wszystkich wymiarach -- zakłada szpitale, przedszkola, szkoły, uniwersytety, a nawet banki. Kościół dąży do tego, by niezależnie od zmieniającego się ustroju, niezależnie od władcy mógł żyć swoim własnym rytmem. Po dwudziestu wiekach okazuje się, że dla Kościoła ten model wolności i samodzielności jest najkorzystniejszy i Jan Paweł II, nasz papież, objawił go światu. Jest coś racji w tej wypowiedzi, iż papież potrzebował zaledwie dziesięciu lat, aby doprowadzić do wielkich zmian w Europie Wschodniej. Właśnie ta niezależność, ta wolność, ta wyższość prawa Bożego, którego strzeże, którego broni, okazała się potężną mocą, która wypełniła serca ludzi.

Prosiłbym o wykorzystanie tej okazji, prasa odsłania obecnie wiele metod, jakimi walczono z Kościołem na terenie Czechosłowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii, kiedyś nadejdą wiadomości o takiej walce na terenach Związku Radzieckiego. Proszę przeanalizować, jakie to są mechanizmy, one nie idą do muzeum, one są ciągle obecne w historii Kościoła.

Jeśli chodzi o najlepszą pozycję Kościoła, jest to postawa opozycji twórczej. Ma to miejsce wtedy, gdy Kościół w danym narodzie czy państwie broni godności człowieka i wielkich wartości, które o tej godności decydują. Wówczas Kościół przyczynia się do wychowania odważnych i mądrych obywateli. Dlatego i mądre państwo, mądra władza, mądre prawo, pomagają Kościołowi w jego działaniach, zależy im bowiem na mądrych obywatelach. Jeśli władza jest nieuczciwa, to rozpoczyna się prześladowanie Kościoła, bo nieuczciwej władzy zależy przede wszystkim na tym, by nie było mądrych obywateli, którzy błyskawicznie rozpoznają wszystkie machinacje władzy. Kościół wówczas dostaje po głowie jako pierwszy, uderza się wtedy nie tylko w hierarchię, duchowieństwo, ale i wiernych.

Jakie są największe niebezpieczeństwa w relacji Kościoła wobec państwa? Pierwsze niebezpieczeństwo polega na naśladowaniu przez władców kościelnych władzy świeckiej. Jeśli metody władzy świeckiej zostaną zastosowane do zarządzania Kościołem, Kościół tym bardziej dużo straci. Chrystus ukazał, jak ma wyglądać dobry pasterz, i to jest ewangeliczny wzór dla wszystkich ludzi piastujących władzę w Kościele. Ale pokusa naśladowania władców świeckich zagrażała Kościołowi na przestrzeni wieków wielokrotnie. Jest to związane z tryumfalizmem, za który Kościół płaci zawsze utratą autorytetu moralno-religijnego.

Drugie niebezpieczeństwo polega na tym, że duchowieństwo w bliskim kontakcie z władzą sięga po przywileje, a wówczas następuje rozdział między duchowieństwem a wiernymi. Cierpi na tym religijne życie w Kościele. Pokusa duża. Duchowieństwo powinno być otoczone szacunkiem, ale na podstawie swego świadectwa. Podobnie jak dobry nauczyciel nie musi być otoczony przywilejami, a w danej wspólnocie będzie zawsze cieszył się wielkim szacunkiem wszystkich mądrych ludzi. W Kościele podstawą do szacunku jest autorytet moralno-religijny, a nie przywileje. Przywileje rzadko kiedy Kościołowi pomagają.

Trzecie niebezpieczeństwo, zbyt bliskiej współpracy władzy kościelnej z władzą państwową, pojawia się wtedy, gdy władza kościelna nie jest w stanie upomnieć władzy państwowej. Historia dostarcza wiele smutnych dowodów na to, że duchowieństwo spoglądało przez palce na słabość władcy.

Gdy pytamy o relacje Kościoła do państwa, chodzi nam o wolność Kościoła. Warto zauważyć, że istnieje pewien paradoks, mianowicie, im bardziej Kościół jest prześladowany, tym bardziej jest wolny. Wszystkie okresy prześladowania są wielkim błogosławieństwem dla Kościoła, dlatego że wówczas z Kościoła odpadają plewy, a zostaje ziarno, a to ziarno z kolei jest tarte na mąkę. Każdy okres prześladowania ma wielu świętych, a w nich Kościół objawia swoją moc światu. Traci na ilości, ale zyskuje na jakości.

Podziękujmy dziś Bogu za przynależność do Kościoła Rzymsko-Katolickiego, który potrafił na przestrzeni dwudziestu wieków, mimo wielu kryzysów, wywalczyć swoją wolność. Ta wolność jest mu potrzebna do spełniania posłannictwa, w tej wolności możemy uczestniczyć, z tej wolności możemy korzystać. Można być zniewolonym podwładnym w państwie, a wolnym wiernym w Kościele. Warto tę wolność w Kościele odkryć, za nią podziękować, i jej bronić.

Kończąc, pragnę przypomnieć jeszcze jedną istotną sprawę. Chrystus został zniszczony przez władzę państwową. Wszystkie ówczesne władze Palestyny podały sobie ręce, aby Go zniszczyć. Sam Jezus nie chciał tego konfliktu, jednak jako podwładny, który znał prawdę i domagał się życia według niej, był dla wszystkich władców ówczesnych bardzo niewygodny. Został zniszczony przez władzę religijną Izraela, przez Heroda, który był władcą Galilei, i przez okupanta. Tego faktu nie da się z Ewangelii wykreślić, nie da się również wykreślić tysiąca podobnych mu z dziejów Kościoła. A więc to napięcie między Kościołem -- świadkiem prawdy, a władzą państwową jest i będzie, nie należy się temu dziwić.

18. CHARYZMATY W KOŚCIELE

 

 

Piękne jest wyznanie dwudziestodwuletniej miss Związku Radzieckiego, która przebywając na terenie Australii przyjęła chrzest święty. Po zakończeniu ceremonii powiedziała -- "dopiero obecnie czuję się pełnowartościowym człowiekiem". A więc nie piękne ciało, tak piękne, że miliony kobiet mogłyby zazdrościć tego piękna, nie sława i pieniądze czynią człowieka pełnowartościowym, lecz dopiero wejście w świat ducha. Wyznanie kobiety, którą podziwia świat, wyznanie wielkie, piękne i odważne. Szukała siebie i odnalazła przez chrzest w Kościele. Każdy człowiek, jeśli chce być szczęśliwy, musi się odnaleźć. Wierzący może to uczynić jedynie w Kościele. Być sobą, to warunek szczęścia człowieka. Nie odnajdziemy się w Kościele rozumianym tylko jako instytucja, jako wielka, złożona organizacja, którą kontroluje dopracowane przez dwadzieścia wieków prawo. Ten widzialny mechanizm Kościoła człowiek może podziwiać, może z niego korzystać, ale może się też w wielu wypadkach poczuć zraniony, a nawet zgorszony tą instytucją. Człowiek wierzący odnajduje się w Kościele wyłącznie wtedy, gdy potrafi odkryć wspólnotę ludzi tego samego ducha.

Święty Paweł, znając nasze społeczne powołanie i to, że człowiek do szczęścia potrzebuje innych, posłużył się obrazem ciała. Chciał ukazać, na czym polega odnalezienie siebie w Kościele Chrystusowym. Ciało składa się z wielu członków, zadanie tych członków jest różne, inne zadanie ma oko, inne noga, a inne ucho. Wszystkie te członki, a jest ich wiele, wzajemnie ze sobą współpracują w trosce o całość. Oko odnajduje się w ciele. Gdybyśmy wyjęli oko i położyli na stole, oko się nigdy nie odnajdzie, mimo iż jest sprawnym okiem; spełnia ono bowiem swe zadanie tylko wtedy, kiedy jest w ciele i służy temu ciału. Więcej, jest tym szczęśliwsze, im doskonalej służy ciału. Między członkami nie ma żadnej zazdrości, oko nie zazdrości nogom, jest im wdzięczne, bo te nogi niosą oko i oko może oglądać coraz piękniejszy i bogatszy świat. A nogi nie zazdroszczą oku, są mu wdzięczne, ponieważ gdyby nie korzystały z usług oka, to nie zaszłyby daleko. Podobnie jest w Kościele. Mamy w nim ściśle określone zadanie. Jesteśmy cząstką wielkiej całości. Ten odnajduje się w Kościele, kto potrafi służyć innym darami, jakie otrzymał od Boga.

Nasze życie posiada podwójny wymiar, doczesny i wieczny. Jeśli uwzględnimy społeczny charakter naszego życia w wymiarze doczesnym, czyli nasze zadanie w społeczeństwie, w narodzie, w mieście, w wiosce, w której żyjemy, to dostrzeżemy tutaj możliwość wykorzystania talentów naturalnych, jakie każdy z nas posiada. Najwyraźniej talenty te ujawniają się przy zdobywaniu zawodów: murarz, rolnik, marynarz, lekarz, nauczyciel. W pracy zawodowej talenty możemy wykorzystać tak, by służyły społeczeństwu. Są również talenty czysto osobiste, na przykład ktoś ma poczucie dobrego humoru i gdziekolwiek wejdzie, wnosi uśmiech, ktoś inny ma piękny głos i tym talentem służy innym. Jest to płaszczyzna przyrodzona, o talentach mówimy w odniesieniu do naturalnych darów, potrzebnych do życia doczesnego.

Podobne dary, potrzebne dla życia wspólnoty wierzących, nazywamy charyzmatami. Pewni ludzie otrzymują szczególne dary Ducha Bożego, którymi służą innym. Człowiek dysponujący wielką mądrością jest podobny do źródła, do którego ludzie przychodzą po to, aby odpocząć, aby się napić, aby się umyć. Z mądrości jednego człowieka może skorzystać wielu. Taki człowiek jest skarbem Kościoła. Inny posiada dar przekazywania słowa Bożego. Bóg udzielił mu tego daru. Bez Bożego charyzmatu nie da się przekładać na ludzki język wielkich tajemnic Bożych. Ten dar nie jest dla mówiącego, lecz dla słuchaczy. Takich charyzmatów św. Paweł wylicza wiele, charyzmat wychowawcy, człowieka miłosiernego, wnoszącego pokój, charyzmat modlitwy, cierpienia itp.

Każdy człowiek winien odnaleźć się w społeczności świeckiej, co dokonuje się przez odkrycie talentów i ich wykorzystanie. Społeczność winna mu w tym pomóc, a jeśli nawet przeszkadza, właściciel talentów winien je wykorzystać. Dokonuje się to często trudną drogą, niemniej talentów nie wolno nigdy zakopać. Podobnie każdy człowiek winien się odnaleźć w Kościele, wykorzystując charyzmat, jaki otrzymał od Boga dla dobra innych.

Po czym poznajemy, że człowiek odkrył charyzmat i umie nim służyć innym? Znika u niego zupełnie jakiekolwiek poczucie samotności. Charyzmatyk jest zawsze potrzebny innym, nigdy więc nie jest samotny. Wie, że służy wielu, nawet wtedy, gdy jako ciężko chory, przykuty do łóżka, ma udział w charyzmacie cierpienia. Charyzmatyk naznaczony znamieniem cierpienia wie, że jego doświadczenie jest podobne do żarzącego się węgla, który się pali w piecu, a Bóg przy tym piecu ogrzewa tysiące ludzi. Charyzmat cierpienia usuwa poczucie samotności.

Właściwie wykorzystane charyzmaty leczą z wszelkich odruchów zazdrości. Ten, kto odkrył swój charyzmat, wie, że otrzymał od Boga dar, którym winien służyć bliźnim. Chodzi o przywołany wcześniej obraz ciała: oko nie zazdrości nodze, ręka nie zazdrości innym członkom, wszystkie członki cieszą się i wzajemnie współpracują.

Trzecim elementem zawartym w charyzmacie jest umiejętność współpracy z innymi. Charyzmatyk szuka innych, aby z nimi współpracować dla dobra Kościoła. Charyzmatyk nie czeka ani na pochwałę, ani na nagrodę. On działa tak, jak działa Bóg, działa bezinteresownie. Bezinteresowność jest ważnym wykładnikiem Bożego podejścia do charyzmatu.

Ostatni element to akceptacja siebie. Człowiek, który odkrył swoje talenty i charyzmaty otrzymane od Boga, jest szczęśliwy z tego powodu, że Bóg mu tak zaufał. Charyzmaty pomagają w akceptacji siebie, a wiadomo, że taka akceptacja jest bardzo potrzebna do szczęścia.

Na tym tle możemy odkryć tajemnice życia Kościoła lokalnego, jakim jest parafia. Każdą parafię Bóg wyposaża we wszystkie charyzmaty potrzebne do rozwoju jej życia religijnego i we wszystkie talenty potrzebne do zorganizowania życia doczesnego. Kto wierzy w Kościół, wierzy w Bożą wspólnotę parafialną i wie, że jest ona z punktu widzenia Boga samowystarczalna. Tego nie dostrzega wielu ludzi w Polsce. Olbrzymie bogactwo talentów i charyzmatów jest wciąż nie wykorzystane, dlatego my nie odnajdujemy się w Kościele. Parafia najczęściej jest anonimową wspólnotą, która gromadzi się w kościele w niedzielę i na tym się wszystko kończy. Tymczasem odnalezienie charyzmatu przenosi życie religijne do domów rodzinnych i stosunków sąsiedzkich, do różnych organizacji na terenie parafii. Słyszymy o oazach, o ruchu neokatechumenatu, o zespołach i grupach parafialnych. Dobrze zorganizowana parafia powinna składać się z wielu różnych wspólnot, z których jedne zajmują się chorymi, inne wychowaniem dzieci, jeszcze inne kalekimi, sztuką, misjami, modlitwą. Każdy chrześcijanin powinien znaleźć wspólnotę, w której poczuje się dobrze. To nie tylko kwestia religijnego zainteresowania, to szare, zwykłe życie, w którym ludzie sobie wzajemnie pomagają. Jednemu pomagają w załatwieniu lekarza dla chorej żony, drugiemu przypilnują dziecka, gdy idzie załatwić pilne sprawy, jeszcze innemu pomogą w wymalowaniu mieszkania. Życie Ewangelią obejmuje całość spraw. Jeden drugiemu pomaga w odnajdywaniu piękna chrześcijańskiego życia.

Takie wspólnoty nie powstają odgórnie, kapłan nie jest w nich potrzebny, one powstają na zasadzie odkrywania charyzmatów. Kapłan winien wiedzieć, że taka wspólnota istnieje, winien karmić jej członków słowem Ewangelii i Eucharystią, winien rozgrzeszać, jeśli popełnią grzech. Wspólnoty charyzmatyczne są dziełem chrześcijan świeckich, którzy odnaleźli siebie i swoje miejsce w Kościele. Nie ma wśród nas ludzi, którzy by nie mieli charyzmatu, a jakże często jest ten charyzmat zakopany.

Kończąc to rozważanie pragnę jeszcze powiedzieć dwa zdania na temat wspólnot charyzmatycznych, o których dzisiaj mówi się dużo. Jeśli taka wspólnota jest nastawiona na ubogacenie wszystkich, czyli chce służyć parafii i Kościołowi, to mamy do czynienia z autentycznym spotkaniem charyzmatycznym. Jeśli taka wspólnota się zamyka i tworzy swoje własne środowisko, nie chcąc służyć innym, to nie ma ona nic wspólnego z Ewangelią. To bardzo ważne rozróżnienie.

Podziękujmy Bogu za wszystkie talenty, jakie otrzymaliśmy. Zastanówmy się również nad charyzmatem, którego Bóg nam udzielił, czy jest on wykorzystany dla Kościoła. Może to być charyzmat wzorowej żony, matki, męża, ojca, którzy potrafią stworzyć kochający się dom. Poprowadzić ewangelicznie dom, to wielka sztuka, wymagająca ścisłej współpracy z łaską Bożą. Można to uczynić wyłącznie w oparciu o charyzmat. Oto małe dziecko, które weszło z koleżanką na siedem minut do jej domu i zobaczyło, z jaką miłością mama przywitała w przedpokoju córkę. Pamięta tę scenę dziesiątki lat, wiedząc, że koleżanka miała szczęśliwy dom. Jej matka nigdy jej tak nie przywitała. Jeden gest matki do dziecka wystarczył, aby dom promieniował przez lata autentyczną miłością Boga i człowieka.

Charyzmatu nie da się ukryć, charyzmat promieniuje, wystarczy tylko z nim współpracować, nim się posługiwać, chcieć, aby był skarbem dla innych.

19. MIEJSCE I ROLA ZAKONÓW W KOŚCIELE

 

 

Wspomniawszy o charyzmatach, jakimi Bóg obdarowuje swój Kościół, trzeba zatrzymać się nad wielkim ruchem charyzmatycznym, który trwa w Kościele od samego początku. Już autor Księgi Mądrości Syracha uważa, że ten, kto chce uczyć się mądrości, musi znaleźć czas na modlitwę, na rozmyślanie, musi zachować dystans wobec doczesności, szukać kontaktu z mądrymi ludźmi i dobrymi księgami.

Człowiek, który utopi się w doczesności, zwłaszcza w swojej pracy zawodowej, według autora natchnionego, nigdy nie potrafi zdobyć prawdziwej mądrości. W centrum jego życia znajdzie się praca, dla niej poświęci wszystkie godziny dnia i o niej będzie śnił w nocy. Droga do mądrości wymaga dystansu wobec doczesnych zajęć. Sam Chrystus wędrował wskazaną przez mędrca Pańskiego drogą i nawet w dniach największego nawału pracy szukał godziny samotności na modlitwę i spotkanie ze swoim Ojcem. Ewangelia mówi nam, że przeznaczył 40 dni na długie rekolekcje na pustyni, aby nabrać dystansu wobec zawodowego życia, a równocześnie przygotować ducha do wykonania trudnych zadań, jakie Go czekały. Ponad trzydzieści lat żył w ukryciu, nie angażował się w wielkie działanie, dlatego że chodziło Mu o wskazanie swoim uczniom tej podstawowej zasady mądrości, że dystans wobec świata jest nieodzownie potrzebny dla ubogacenia własnego serca.

Z Ewangelii znamy Jana Chrzciciela, który całe życie spędził na pustyni. Jako syn kapłana, prawdopodobnie po ukończeniu szkoły przyświątynnej, przywdział strój prosty, ograniczył swoje jedzenie, poświęcił się modlitwie oraz ascezie doskonalącej moc ducha. Dopiero po takim przygotowaniu, kiedy Bóg go wezwał do publicznej działalności, nie rezygnując z tego stylu życia, rozpoczął głoszenie kazań. Tak więc w samej Ewangelii mamy pewien ideał charyzmatyka, człowieka, który dba o mądrość serca i zachowuje dystans wobec spraw tego świata.

Na przestrzeni wieków, w każdym pokoleniu pojawiają się pustelnicy, mnisi, zakonnicy, siostry zakonne. Jedni żyją samotnie, inni w zorganizowanych wspólnotach. Każde takie powołanie jest charyzmatem, a celem tego charyzmatu jest udowodnienie otoczeniu, że jest możliwe życie według wskazań Ewangelii, bez jakichkolwiek złagodzeń, czyli jest możliwy ewangeliczny radykalizm.

Zwrócę uwagę tylko na strój zakonny. Jest on znakiem, rzuca się w oczy. Człowiek wyznaje nim, jaki styl życia wybrał. Równocześnie strój zakonny jest znakiem ubóstwa. Siostrze zakonnej wystarczą trzy habity o jednym kroju i barwie, natomiast kobieta w świecie jest pod presją dostosowania się do mody, przesadnego dbania o swój wygląd i potrzeby częstego zmieniania strojów. Takie jest prawo tego świata. Prostota życia jest więc zawarta nawet w samym stroju.

Całość powołania zakonnego jest oparta na wezwaniu Chrystusa: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój na każdy dzień i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie dla Mnie i dla Ewangelii, ten je zachowa. To jest cały program. Chodzi o idealne dostosowanie się do woli Boga, o to, by być do Jego dyspozycji. Chodzi o akceptację siebie, co oznacza wzięcie swego krzyża na każdy dzień, czyli przyjęcie wszystkich ograniczeń, które są związane ze słabością człowieka. Chodzi o wierne naśladowanie Chrystusa. Na takiej drodze człowiek, z punktu widzenia doczesnego, traci życie. Ileż to razy młoda kobieta w habicie słyszy słowa: "Kobieto, co ty robisz?! Tracisz życie". Tak, z punktu widzenia doczesnego, ona traci życie, ale z punktu widzenia wiecznego przyjęła najmądrzejsze rozwiązanie, jakie istnieje. Odkryła sens życia!

Na przestrzeni dwudziestu wieków pojawiły się setki różnych rodzajów życia zakonnego, ale cel każdego z nich jest zawsze ten sam. Zakonnik jest podobny do studni. Pan Bóg mówi mu: Słuchaj, ty nie będziesz budował domu, zrezygnujesz z małżeństwa, zrezygnujesz z rodziny, natomiast wykopiesz studnię, w której będzie kryształowa woda. Ludzie będą przychodzić do ciebie po to, aby tej wody się napić. Trud zakonnego powołania polega na wykopaniu tej studni, na dokopaniu się do samej żyły wodnej, czyli nawiązania bezpośredniego kontaktu z Bogiem, a następnie na pielęgnowaniu tej studni, aby nic z tego świata nie dostało się do niej. Zagrożeń czystości tej studni jest wiele. Może to być studnia wyjątkowo obfita i korzystają z niej tysiące, a nawet miliony ludzi. Takich zakonników wielkiego formatu mamy w Kościele wielu. Św. Antoni pustelnik, św. Bazyli Wielki, św. Benedykt, św. Franciszek z Asyżu, św. Tomasz z Akwinu, św. Teresa Wielka, św. Jan od Krzyża, św. Teresa Mała.

Czasem może to być studnia z wodą zdatną do picia dopiero po przegotowaniu, ponieważ pewne elementy ze świata dostały się do życia zakonnika. Wtedy trzeba do niej podejść ostrożnie, by zaczerpnąć tylko to, co wartościowe. Może się zdarzyć, że po pewnym czasie studnia, do której wlał swoje wody świat, jest zatruta. Woda z niej nie jest zdatna do picia, nadaje się co najwyżej do mycia ulicy. To jest już dramat, wielki dramat utraconego powołania np. przez całkowite poświęcenie się wyłącznie pracy, aż do zapomnienia o Bogu. Wreszcie może być studnia pusta. Dramat jeszcze głębszy, kiedy człowiek powołany do wielkiego zadania, karmienia ducha, traci nie tylko powołanie, ale i wiarę. Nasze studnie w mieście mają tabliczki z informacją: "woda zdatna do picia; woda zdatna do picia po przegotowaniu; woda niezdatna do picia. Studnia nieczynna -- pusta". Łatwo przy takiej informacji rozeznać wartość wody w studni. Trudniej rozeznać wartość ducha człowieka powołanego. Powołanie jest ryzykiem. Czasem staje się wielkim dramatem. Kościół jednak cieszy się każdą nową duchową studnią, dlatego że społeczna wartość każdego dobrego powołania jest bezcenna.

Na tym tle chciałbym ukazać, jaka jest różnica między powołaniem kapłańskim a powołaniem zakonnym. Kapłan ma klucze od wspaniałego magazynu i sam kapłan może być bardzo niedoskonały, grzeszny, może mieć brudne ręce, ale magazyn, który jest pod jego opieką, zawsze jest pełny wybornych wartości i kapłan nigdy nie pobrudzi tych wartości, które przekazuje innym. Najbardziej grzeszny kapłan przy ołtarzu podaje wam nieskażoną Eucharystię. Odbiorcy łaski przekazanej przez kapłana niegodnego nic nie tracą z bogactwa Bożego daru z powodu jego niegodności. Zakonnik takiego magazynu nie posiada, on ma studnię, on częstuje wodą, do której sam się dokopał, bogactwem swojego serca. Dlatego to, co przekazuje, jest takie, jakie jest jego serce.

Zwracam na to uwagę, bo najczęściej stawia się wymagania, by każdy kapłan miał równocześnie powołanie zakonne, co nie jest zaplanowane przez Pana Boga. Zakonnik może mieć powołanie kapłańskie, ale nie każdy kapłan ma powołanie zakonne, dlatego my nie ślubujemy ubóstwa, my otrzymujemy klucze. Przy rozważaniu tajemnicy ukrytej w sakramencie kapłaństwa zwrócę uwagę na dramat, który kryje się w nieuczciwej posłudze świętością, dramat Bożego magazyniera, który nie żyje tym, co przekazuje. Kapłan będzie surowo sądzony przez Boga z powodu grzechów, ale nawet gdyby wiarę stracił, zawsze przekazuje z Bożego magazynu wartości najwyższe. W życiu zakonnym utrata wiary to wielki dramat, bo co przekaże z pustego ten, kto został powołany, by być duchową studnią. On miał udowodnić, jak wielkie i piękne jest życie Ewangelią. Zakonnik, siostra zakonna, to żywa i czytelna dla otoczenia Ewangelia, takie jest zamierzenie Boga.

Na przestrzeni wieków wiele zakonów powstało i obumarło, ich zadania są związane z epoką, w której zostały powołane do życia. Wiele jest reformowanych np. w Krakowie mamy kilka franciszkańskich rodzin zakonnych, konwentualnych, reformatów, bernardynów, kapucynów, to są synowie św. Franciszka.

Zakony stanowią ważny element życia Kościoła i podejmują dużą ilość zadań. Wydają też wielu świętych, czemu nie należy się dziwić, świętość to ich podstawowe zadanie. W planach Bożych mają udowodnić, jak bogata jest Ewangelia i jak piękne jest życie według niej.

Jeśli zobaczymy człowieka ubranego w habit, podziękujmy Bogu za niego i módlmy się, aby on zawsze był studnią o kryształowej wodzie, bo jego świętość, to nie tylko jego sprawa, ale sprawa całego Kościoła. Kościół bogaty w wartościowych zakonników i siostry zakonne promieniuje świadectwem ewangelicznego życia.

20. KOŚCIÓŁ JEST MISYJNY

 

 

Ostatnie słowa Chrystusa skierowane do Apostołów przed Wniebowstąpieniem brzmią jak rozkaz: Idąc na cały świat nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Polskie tłumaczenie nie oddaje zbyt dokładnie słów samego Chrystusa. Chodzi bowiem nie tylko o nauczanie, o przepowiadanie. W greckim tekście chodzi o to, aby Apostołowie uczynili narody uczniami Chrystusa, to znaczy zamienili ich w uczniów, wprowadzili do szkoły Jezusa Chrystusa. Innymi słowy, włączyli w Kościół. Apostołowie bezpośrenio po zesłaniu Ducha Świętego podjęli to dzieło i wiedzieli, że ekspansja Kościoła, jego rozwój przestrzenny, jest wolą samego Chrystusa. Kościół ma objąć wszystkie narody. Już w tekstach natchnionych Nowego Testamentu odczytujemy, jak Kościół wychodzi poza środowisko żydowskie. Dowodzi tego chrzest i bierzmowanie na terenie Samarii, następnie św. Piotr przyjmuje do Kościoła prozelitów, czyli sympatyków judaizmu, pochodzących z pogaństwa. Wielkiego dzieła misyjnego podejmuje się św. Paweł, który zostanie nazwany Apostołem Narodów i przemierzy tysiące kilometrów spod Damaszku aż po Hiszpanię, zakładając wiele Kościołów w Basenie Morza Śródziemnego. Ta praca misyjna rozpoczęta w dniu zesłania Ducha Świętego trwa do dnia dzisiejszego. Granice Kościoła jako organizacji poszerzają się ustawicznie. Kościół dociera do coraz to nowych narodów.

Jakie są etapy misyjnej działalności Kościoła? Pierwszy polega na przekazie informacji dotyczącej Chrystusa i Ewangelii. Trzeba dotrzeć z prawdą objawioną możliwie do wszystkich ludzi zamieszkujących nasz glob. W następnym chodzi o zorganizowanie wspólnot wierzących. W trzecim chodzi o ustawienie wśród nowoochrzczonych ołtarza, aby wierzący mogli stosunkowo łatwo podejść do Eucharystii, czyli osobiście spotkać się z Chrystusem obecnym w świecie pod sakramentalnymi znakami. Wreszcie czwarty, ostatni etap pracy misyjnej, to wychowanie tubylczego kleru. Jeśli dana placówka misyjna jest już na tyle mocna w wierze, na tyle chrześcijańska, że w jej gronie pojawiają się ludzie, którzy mogą odpowiedzieć na powołanie kapłańskie, to wówczas przy ołtarzu, który wystawili misjonarze, staje rodzimy kapłan. W tym momencie, kiedy dany teren stanowiący placówkę misyjną wydaje rodzimych kapłanów, staje się z punktu widzenia religijnego samowystarczalny i teren ten zostaje włączony do organizacji kościelnej. Odtąd już nie jest traktowany jako teren misyjny, lecz jako część organizacji Kościoła. Oczywiście z tego, że pojawiają się powołania kapłańskie, nie wynika, że dzieło misyjne jest już ukończone, ono jeszcze będzie trwało całe pokolenia, niekiedy wieki, aż cały lud na określonym terenie zostanie objęty przez ewangeliczny zasiew.

Jakie są podstawowe trudności związane z misjami tak w ujęciu historycznym, jak i w aspekcie ściśle religijnym? Największa trudność polega na tym, że należy poszczególnym narodom czy ludom przekazać Ewangelię, szanując wszystko to, co dobre w ich kulturze i dotychczasowej religii. Chodzi o przekaz istotnych wartości religijnych z szacunkiem dla tego dobra, które jest ich rodzimym dobrem. Okazuje się, że przekaz samej esencji Ewangelii wcale nie jest taki prosty. My zawsze przynosimy Ewangelię w swoim własnym sercu, które jest kształtowane w danym narodzie i w danym kręgu kultury. Już św. Paweł spotykał się z wielkimi zarzutami, że próbuje przekazać Ewangelię poganom nie zobowiązując ich do pobożności żydowskiej. Żydzi bowiem koniecznie chcieli, aby Ewangelia była podana w ich żydowskiej oprawie. Czy można "wyjąć" Ewangelię z żydowskiego środowiska? Zrodziła się ona w środowisku żydowskim. Chrystus jest Żydem, Matka Najświętsza, wszyscy Apostołowie są Żydami, mieli oni swoją żydowską pobożność, swój święty kalendarz, swoje uroczystości, swoją kulturę. Czy można przekazać samą Ewangelię, nie zobowiązując innych do przejęcia pewnych elementów z judaizmu? Św. Paweł powiedział, że można. Działał w tym wypadku na podstawie rozporządzenia samego Chrystusa.

Problem jest ponadczasowy i obecnie w świecie jesteśmy świadkami tej samej trudności, gdy próbujemy przekazać Ewangelię Chińczykom, Arabom, Hindusom i innym ludom, w naszym europejskim wydaniu. Na przykład polskiemu misjonarzowi nie jest łatwo wędrować daleko w kraje misyjne, nie biorąc ze sobą obrazu Matki Bożej z Jasnej Góry. Kult Maryjny jest potrzebny, ale obraz może być z Jasnej Góry i nie musi być z Jasnej Góry. My Polacy jesteśmy związani z tym obrazem, ale niekoniecznie właśnie ten obraz musi być na placówce misyjnej. Jest to polska forma religijności, raz przyjęta przez tubylców bardzo mile, innym razem z uprzedzeniem.

Wśród misjonarzy na przestrzeni wieków znamy niezwykle odważnych, którzy przyjowali prawie całe dziedzictwo kultury i religii danych ludów, zwłaszcza wielkich ludów, takich jak Chiny, Indie. Wspomnę tylko o Mateo Ricci, który na przełomie XVI i XVII wieku powędrował na teren Chin i dotarł na dwór cesarza. Ale z czym jechał do Chińczyków? Z mapami, z globusami, z zegarkami, to wszystko było na wierzchu w jego kufrze. Jechał z bardzo wysoką wiedzą na temat świata. Gdzieś w połowie tego kufra znajdował się obraz Matki Najświętszej z Dzieciątkiem Jezus. Chińczycy byli gotowi przyjąć tę Matkę, która uczestniczy w dziejach zbawienia świata. Natomiast krzyż Chrystusa, to, co istotne w Ewangelii, ukrył na samym dnie, bo wiedział, że jeśli na początku zobaczą krzyż, to wszystko zostanie odrzucone. Trzeba wiele czasu na przygotowanie serc i umysłów do przyjęcia Ewangelii. Przy niezwykłych zdolnościach potrafił zaimponować Chińczykom, opanował nawet ich język do tego stopnia, że jego dzieła zaliczane są w literaturze do chińskiej klasyki. Ten człowiek niósł wartości ewangeliczne niezwykle ostrożnie. Chciał przygotować drogę. To jest wielki trud w całym dziele misyjnym, zwłaszcza wtedy, kiedy spotykamy się z kulturami Dalekiego Wschodu.

Druga trudność polega na tym, że na przestrzeni wieków, misjonarze wędrowali z kolonizatorami. Bywało, że pierwsi przybywali kolonizatorzy, którzy ranili tubylców swoją przemocą. Gdy przybył misjonarz, ojczysta ziemia tubylców opływała potem, krwią i jęczała od wyzysku, wtedy przyjęcie chrześcijaństwa było trudne. Bywało i odwrotnie, pierwszy docierał misjonarz, zdumiewał Ewangelią i miłością wzajemną, ale po kilku czy kilkunastu latach dopływali do niego jego biali bracia, którzy strzelali, mordowali, grabili, zadając kłam Ewangelii.

Jeżeli chodzi o formy pracy misyjnej, to w grę wchodzi albo praca na froncie misji albo na zapleczu. Powołanie misjonarza oparte jest często w dużej mierze na umiłowaniu przygody. Nie zawsze chodzi tu o powołanie kapłańskie, może to być powołanie człowieka świeckiego. W dziele misyjnym potrzebni są lekarze, nauczyciele, specjaliści od budowy domów, mostów, doskonalenia rolnictwa itp. Sekretariat Dzieła Misyjnego przy Episkopacie Polskim podał, że obecnie na misjach pracuje 1528 Polaków, w tym kilkunastu świeckich. Niewielu ludzi pracuje bezpośrednio na placówkach misyjnych, o wiele więcej pracuje na zapleczu. Misje wymagają wsparcia, jest to najbardziej kosztowne dzieło Kościoła. Rocznie dziesiątki milionów dolarów Kościół przeznacza na pracę misyjną po to, aby zabezpieczyć minimum potrzebnych warunków dla rozwoju pracy misyjnej. Chodzi o utrzymanie kapłana, czasami sprzęt potrzebny do tego, by mógł pokonywać długie odległości, lekarstwa itp. Na zapleczu misji pracuje o wiele więcej chrześcijan, niż na placówkach misyjnych. Ci budzą zainteresowanie misjami i zbierają środki na to, co jest potrzebne misjom. Nie zawsze chodzi o środki materialne. Czasami prosty list z zapewnieniem wsparcia duchowego, modlitwy i ofiary jest przez misjonarzy witany z większą radością aniżeli przesłany podarunek.

Cały Kościół jest misyjny. W Polsce dziś też mamy rozległe pole pracy misyjnej. Tylko 35% z tych, którzy powinni uczestniczyć we Mszy świętej w niedzielę, przekracza próg kościoła, a gdzie jest 65%? Tereny chrześcijańskie stają się powtórnie pogańskie. Kilkadziesiąt lat temu Francję ogłoszono krajem misyjnym. Znakiem obumierania życia chrześcijańskiego jest zanik powołań kapłańskich. Dziś kraje zachodniej Europy i Ameryki cierpią na brak powołań. Ich ziemia nie rodzi powołań kapłańskich, nie ma sług ołtarza. Znak to, że kraj przestaje być chrześcijański. Być może za kilkanaście lat trzeba będzie Polskę ogłosić krajem misyjnym, świadczy o tym niepokojący spadek liczby uczestniczących we Mszy świętej niedzielnej.

Każdy z nas jest misjonarzem i często nasza praca misyjna jest trudniejsza niż praca misjonarzy nad Amazonką czy w Kongo. Dlatego, że trudniej być prorokiem w swojej ojczyźnie, w swoim domu. Z Nazaretu rodacy wyrzucili Jezusa. Tajemnica to jest wielka. Dziś wyrażamy Bogu wdzięczność za to, że należymy do Kościoła. To wielki dar. Pamiętajmy jednak, że spoczywa na nas wielka odpowiedzialność za świadectwo autentycznego życia Ewangelią. To świadectwo decyduje o rozwoju dzieła ewangelizacji. Jeśli będziemy światłością dla świata, to na pewno Polska nie stanie się krajem misyjnym.

21. CZY ZBAWIENIE JEST TYLKO W KOŚCIELE?

 

 

Ktokolwiek głębiej zastanowi się nad poleceniem Jezusa: Idąc na cały świat nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, stanie przed pytaniem: Czy zbawienie jest tylko w Kościele? Czy miliardy ludzi, którzy nigdy nie słyszeli nic o Chrystusie i Kościele, mają zamkniętą bramę nieba? Czy miliardy ludzi żyjące przed przyjściem Chrystusa nie miały szans uczestniczenia w zbawieniu? Pytanie to nurtuje każdego, kto spotkał się bliżej z dziełem misyjnym. Czy rzeczywiście trzeba iść z Chrystusem do ludów, które w wielu wypadkach dysponują znacznie większą kulturą i głębszym życiem religijnym, aniżeli chrześcijańscy misjonarze, którzy do nich idą? Adoracyjna postawa Hindusów zdumiewa, zaskakuje głęboka wiara wyznawców Allacha, z trudem można znaleźć w Kościele ludzi tak głęboko religijnych.

Jaki jest zatem sens pracy misyjnej? Czyżby inne religie nie dawały zbawienia? Już kiedyś wspominałem, że wszystkie religie świata to są ludzkie ręce wyciągnięte do nieba, ale te ręce są za krótkie, nie potrafią sięgnąć klamki domu Ojca Niebieskiego. Natomiast w chrześcijaństwie, w Kościele, mamy Rękę Boga wyciągniętą do ludzi. Stosunkowo łatwo można więc podejść i uchwycić tę Rękę.

Czy jednak tylko oficjalna przynależność do Kościoła umożliwia zbawienie? Czy trzeba wiedzieć wiele o Chrystusie, o Kościele, o Tajemnicy Trójcy Świętej, aby mieć udział w szczęściu wiecznym? Nie trzeba. Można osiągnąć zbawienie bez oficjalnej zewnętrznej przynależności do Kościoła. Bóg pragnie zbawić każdego człowieka. Chrystus odkupił każdego człowieka. Bóg każdemu człowiekowi udziela łaski wystarczającej do zbawienia. Są to dogmaty naszej katolickiej wiary. Bóg ofiarowuje każdemu człowiekowi możliwość zbawienia. Z tym, że ludzie w innych religiach nie mają żadnej pewności, czy rzeczywiście tę łaskę odbierają, czy nie. Przynależność do Kościoła daje taką pewność. Ta pewność jest wielkim skarbem.

Człowiek może osiągnąć zbawienie nie należąc oficjalnie do Kościoła, nie wiedząc nic o nim, o ile żyje zgodnie ze swoim sumieniem. Czyli pragnie tego wszystkiego, co jest dobre, bo w tym pragnieniu jest zawarta gotowość na przyjęcie Chrystusa i Jego Kościoła, o ile by tylko taka szansa zaistniała. Z tego jednak, iż twierdzimy, że dostąpienie zbawienia jest możliwe bez znajomości Chrystusa i Kościoła, nie wynika, że człowiek, który zostanie zbawiony w hinduizmie, w islamie, konfucjonizmie, buddyzmie, nie należy do Kościoła. Innymi słowy, jest możliwość zbawienia poza instytucją kościelną, ale nie ma możliwości zbawienia poza Kościołem.

Kościół jest rzeczywistością Bosko-ludzką. Widzialna organizacja nie sięga tak daleko jak Boża łaska. Zasięg łaski zbawienia jest szerszy niż zakres widzialnej struktury Kościoła. Z tej łaski skorzystali: Abel, Noe, Abraham, Izaak, Jakub, prorocy Starego Przymierza, oni należą do Kościoła. Łaska życia nadprzyrodzonego przekracza bariery czasu i przestrzeni, przekracza również granice zakreślone przez Kościół jako instytucję.

Dla ukazania tej prawdy posłużę się porównaniem. Nie ma życia bez wody. Woda jest absolutnie potrzebna do tego, by mogło rozwijać się życie. Woda może być rozprowadzana z różnych zbiorników przez kanały, wodociągi, może być rozwożona w pojemnikach. Woda może być ukryta w formie wilgoci głęboko w ziemi tak, że nie da się nawet oddzielić jej od ziemi. Na pustyniach piaszczystych można obserwować roślinki, które nad piaskiem mają trzy centymetry, a korzeń tej rośliny ma trzydzieści metrów sięgając w głąb, szukając wilgoci. Aby ta roślina mogła żyć, musi zapuścić korzeń głęboko, aż do wilgotnej warstwy ziemi w poszukiwaniu wody. Inny sposób przekazywania wody to rosa. Jedna z tajemnic przyrody. Wiele organizmów żywych potrafi egzystować dzięki rosie.

Otóż Kościół jako instytucja rozprowadza wodę łaski przy pomocy kanałów i wodociągów. Ale sama woda może być przekazana albo w formie wilgoci, i jeśli komuś na tym zależy, to do niej dotrze, albo w formie rosy spadającej na ziemię.

Gdziekolwiek jest Boże życie, życie łaski, tam jest Kościół. Zbawienie polega nie tylko na nawiązaniu kontaktu z Bogiem, ale na włączeniu do tej wielkiej rodziny żyjącej życiem Bożym. Czy ta roślina żyje przy pomocy rosy, czy przy pomocy wody płynącej w strumyku, to jest obojętne, ale ona rośnie dzięki wodzie. O ile rośnie, o ile żyje, należy do Kościoła. Dlatego kiedy mówimy, że "poza Kościołem nie ma zbawienia", to chcemy stwierdzić, że nie istnieje inna forma życia Bożego, jak tylko ta w Kościele. Gdziekolwiek się pojawi życie Boże w duszy człowieka, ten człowiek natychmiast należy do Kościoła, do tej wielkiej duchowej wspólnoty wielbiącej Boga. Ktokolwiek żyje duchowo, już należy do Kościoła.

W oparciu o ten obraz łatwo zrozumieć, że nie można pozostawiać ludzi w innych religiach tylko i wyłącznie na łaskę rosy. Ich egzystencja może być tysiące razy piękniejsza i pełniejsza, jeśli doprowadzi się do nich strumień łaski. Dzieło misyjne Kościoła zmierza do tego, aby ta woda łaski Bożej dotarła do każdego. Pan Jezus wyraźnie zaznacza: idąc na cały świat, nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, czyli zanurzając w wodzie dającej życie, podłączając do źródła, które ciągle bije w Kościele.

Modląc się o zbawienie ludzkości prosimy o to, by wszyscy doświadczyli łaski rosy docierającej jeszcze przed przyjściem do nich Kościoła, aby odkryli wartość Bożego życia. Następnie prosimy, aby pragnęli dotarcia do źródła, czyli do chrzcielnicy. Wreszcie pragniemy, aby odkryli, co to znaczy należeć do wspólnoty ludzi żyjących Eucharystią, do Kościoła. To ostatnie nasze pragnienie, ukryte w modlitwie o zbawienie wszystkich ludzi, winno być poparte naszym zaangażowaniem i przykładem życia.

Dziękujemy dziś Bogu za naszą przynależność do Kościoła. Nie musimy czekać na rosę łaski, zawsze możemy podejść do konfesjonału, codziennie możemy podejść do ołtarza, gdzie bije źródło wszelkiej łaski Bożej.

22. WYŁĄCZENIE Z KOŚCIOŁA

 

 

Dziś odpowiedź na pytanie: czy istnieją sytuacje, w których Kościół wydala wiernych ze swojej społeczności? Wiadomo, że o przynależności do Kościoła decydują dwa elementy: wiara człowieka -- jest to rzeczywistość wewnętrzna, której nie potrafimy w żaden sposób skontrolować -- oraz chrzest, akt zewnętrzny, który może być kontrolowany, dostrzegany przez całą wspólnotę. Przy chrzcie św. następuje wpisanie do ksiąg, które prowadzi Kościół jako społeczność zorganizowana. W jakim więc znaczeniu ktoś może być wyłączony z Kościoła?

Na pewno sam wyłącza się z Kościoła ten, kto traci wiarę, ale tego instytucja nie potrafi sprawdzić. O tym, że ktoś traci wiarę, wie tylko on i Bóg. Może więc dalej spełniać szereg praktyk religijnych i od strony zewnętrznej do Kościoła należy. Bywa i tak, że ktoś sam dobrowolnie zgłosi się do parafii, w której był ochrzczony, i żąda wypisania z księgi metrykalnej, twierdząc, że występuje z Kościoła. Takie wypadki mają miejsce.

Nas interesuje odejście z Kościoła, w którym społeczność wyłącza ze swego grona pewnych wiernych. Dokonuje się to przez tak zwaną ekskomunikę. Zawsze taki akt jest podyktowany dobrem Kościoła, dobrem wspólnoty i dobrem ekskomunikowanego. Najczęściej dokonuje się to wówczas, gdy ktoś przechodzi do obozu wrogiego Kościołowi, oficjalnie występuje przeciwko Bogu i Kościołowi. Wtedy przez jawną apostazję popada w ekskomunikę. Tak bywało przed laty, gdy ktoś chciał być aktywnym partyjnym, i mimo że był ochrzczony, a nawet przyjął Komunię św., angażował się w walkę z Kościołem, w ideologię marksistowską, i przez samo takie zaangażowanie już z Kościoła wypadał.

Ekskomunice podlegają również ci, którzy doprowadzają do podziału Kościoła, a więc tak zwani schizmatycy. Są wierzącymi, nawet chcą tworzyć własny kościół, ale zrywają z Kościołem Rzymsko-Katolickim. W Polsce, w ostatnich czterdziestu latach najłatwiej można to było obserwować na przykładzie tak zwanego Kościoła Polsko-Katolickiego. Zerwali z Rzymem, pobudowali własne ośrodki religijne i przez taką postawę popadali w ekskomunikę.

Trzecia grupa ekskomunikowanych to heretycy, ludzie, którzy głoszą poglądy nie dające się pogodzić z nauką Objawioną, której strzeże Kościół. Najczęściej dokonuje się to w ten sposób, że ktoś tak akcentuje jedną prawdę objawioną, że nie dostrzega innych. Herezja, to przeakcentowanie jednej prawdy objawionej kosztem innych. Niewiele jest ludzi, którzy znają całość prawdy objawionej i odkrywają ukryte w niej piękno harmonii. Prawdy ewangeliczne ujęte w Credo, w siedem sakramentów, w przykazania, tworzą wspaniałą harmonijną całość, którą można by porównać do pięknego ciała. Ciało jest piękne przez swoją harmonię, a w nim wszystko z zachowaniem proporcji jest na swoim miejscu. Jeśli jeden palec urośnie o dwa centymetry dłuższy lub krótszy niż powinien, to cała harmonia zostaje zniszczona. Otóż heretycy w podejściu do prawdy objawionej popełniają taki błąd, akcentując jedną prawdę, zapominają o innych. Na przykład współczesna herezja aktywizmu: działanie, działanie, działanie. Kościół jest od tego, aby pomagać innym. Wtedy nieważna jest modlitwa, nieważna jest Msza św., lecz tylko działanie i działanie. Po kilku latach takiego podejścia działający pada ze zmęczenia i w ogóle nie wie, po co jest chrześcijaninem. Inny powie, skoro wszystko od Boga zależy, to ja będę się tylko modlił. Dzieci płaczą, nie mają co jeść, w domu nie posprzątane, a on się modli i modli. Wypaczenie nauki objawionej. Jeśli takie hasła są publicznie głoszone, to wtedy mamy do czynienia z herezją. Takich wypaczonych poglądów na przestrzeni dwudziestu wieków pojawiało się w Kościele setki, jeśli nie tysiące. Kościół walczy z heretykami prawie w każdym pokoleniu.

Urząd Nauczycielski zawsze upomina takiego błądzącego człowieka i wzywa go do podporządkowania się nauce objawionej. Jeśli ten uparcie odrzuca upomnienie, zostaje ekskomunikowany, czyli wyłączony z Kościoła. Po ekskomunice Kościół nie bierze odpowiedzialności za jego naukę i postawę.

Ekskomunika jest również karą przewidzianą przez prawo za pewne grzechy, które w szczególny sposób zagrażają społeczności wiernych albo naruszają wielki skarb wiary, jaki Kościół posiada. Na przykład znieważenie Najświętszego Sakramentu przez włamanie do tabernakulum czy rozsypanie Eucharystii. Człowiek taki popełnia grzech ciężki, nadto zostaje wyłączony z Kościoła. Obecnie najczęściej spotykamy się z ekskomuniką za udział w zamordowaniu dziecka nie narodzonego. Każdy, kto uczestniczy w tym akcie, popełnia nie tylko grzech, ale wyłącza sam siebie z Kościoła. Chodzi tu o matkę, ojca, lekarza, pielęgniarkę, która asystuje przy zabiciu nie narodzonego, o człowieka, który załatwił wizytę u ginekologa w wiadomym celu, o każdego, kto w tym morderstwie uczestniczy. W tym momencie, kiedy dziecko zostało zamordowane, uczestników morderstwa obejmuje ekskomunika.

Jakie są następstwa ekskomuniki? Człowiek ekskomunikowany traci prawo do korzystania z sakramentów świętych. Przy nawróceniu nie wystarczy sama spowiedź, lecz jest potrzebne usunięcie ekskomuniki. Gdyby umarł w ekskomunice, nie ma prawa do pogrzebu kościelnego.

Sposób uwolnienia z ekskomuniki zależy od rodzaju przestępstwa. Na przykład jeśli ktoś zaciągnął ekskomunikę z powodu uczestniczenia w zamordowaniu dziecka nie narodzonego, to każdy kapłan, który spowiada, jest wyposażony we władzę uwolnienia z tej ekskomuniki. Dokonuje się to przy spowiedzi świętej, uwalnia z ekskomuniki, rozgrzesza i dopuszcza do udziału w Eucharystii. Natomiast uwolnienie z ekskomuniki za znieważenie Najświętszego Sakramentu pozostaje w mocy samego biskupa Rzymu.

Ktoś może postawić pytanie: Jak to pogodzić z miłością? Otóż Pan Jezus wyraźnie otwiera drogę do ekskomuniki, kiedy mówi o upomnieniu braterskim. Gdy brat twój zgrzeszy przeciwko tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik (Mt 18, 15-17). To są słowa samego Chrystusa. Miłość domaga się upomnienia, troski o tego człowieka, a jeśli on jest uparty w złem, zostaje ze wspólnoty wyłączony.

Święty Paweł jednoznacznie podkreśla, iż "drobina kwasu może zniszczyć całe ciasto". Ten groźny kwas należy usunąć. Apostoł Narodów domaga się ekskomuniki i zaznacza, że jest ona dobra nie tylko dla wspólnoty, ale i dla tego człowieka, aby się opamiętał, aby zobaczył, co traci. Ekskomunika to ostre narzędzie dotarcia do człowieka, by mu uświadomić, że czyni zło. W historii wielu ludzi ekskomunikowanych nawracało się, prosiło o zwolnienie z ekskomuniki i odnajdywało się z powrotem w Kościele i w Bogu.

W Kościele jest miejsce na grzeszników. Jedynie grzechy, które szczególnie zagrażają wspólnocie, są obłożone ekskomuniką i ten, kto je popełnia, jest wyprowadzany poza drzwi Kościoła. W Starożytności ekskomunikowani stali poza drzwiami świątyni. Nawróconych biskup przeprowadzał przez próg, to był akt pojednania z Bogiem i Kościołem. Wszyscy jesteśmy słabi i Kościół nie wyrzuca grzesznika, Kościół jest łanem pszenicy, w której rośnie również i kąkol. Przed Bogiem człowiek grzeszny może trwać na modlitwie, może być w świątyni, choć nie ma prawa podejścia do Eucharystii. Powtarzam, grzesznik jest w Kościele, natomiast ekskomunikowany jest poza Kościołem.

Kościół modli się za ekskomunikowanych, jakkolwiek nie traktuje ich jako członki należące do wspólnoty. Jeśli ktokolwiek został ochrzczony, jest w zasięgu modlitewnego oddziaływania całego Kościoła, nawet gdy się sam wypisze z ksiąg metrykalnych.

Dziękujmy Bogu za łaskę uświęcającą, za możność należenia do Kościoła i za te trudne wymagania, które Kościół stawia. Warto przypomnieć, że Kościół najlepiej rozwijał się wtedy, kiedy dyscyplina pokutna była bardzo surowa, kiedy wielu ludzi latami czekało przed drzwiami kościoła, zanim zostali dopuszczeni do Eucharystii. Wtedy Kościół był najbardziej skuteczny w swoim działaniu i nawet poganie otaczali go szacunkiem. Ewangeliczne wymagania są wymaganiami miłości dla dobra wspólnoty i jednostki.

23. ZGORSZENIE W KOŚCIELE

 

 

W Tygodniu Męki Pańskiej, w czasie szczególnie głębokiej refleksji nad tajemnicą krzyża, który jest głupstwem dla pogan i zgorszeniem dla Żydów, pragnę poprowadzić ostatnie rozważanie z cyklu tajemnicy Kościoła i zatrzymać się w nim nad zgorszeniem, jakie ma miejsce w Kościele i jakie dokonuje się przez Kościół.

W Ewangelii Pan Jezus wyraźnie zaznacza, że zgorszenia muszą przyjść. Dodaje jednak natychmiast: biada temu, przez którego przychodzą, lepiej by mu było uwiązać kamień młyński u szyi i pogrążyć go w głębokościach morskich. Ten obraz kamienia młyńskiego uwiązanego u szyi mówi o wielkości grzechu zgorszenia. Słowa Chrystusa są powiedziane z myślą o Kościele. Ludzie w Kościele czynili, czynią i będą czynić zło. Tak było od początku. Ciężkiego grzechu dopuścił się Piotr w Wielki Piątek. Pierwszy papież skłamał i zaparł się Chrystusa. Nie da się tych grzechów w żaden sposób usprawiedliwić. Zgorszenie dane przez Judasza i Piotra jest publicznie głoszone w Kościele przez dwadzieścia wieków i będzie głoszone do końca świata.

Ludzie w Kościele, nawet na wysokich stanowiskach, popełniali, popełniają i będą popełniać grzechy, i to ciężkie. Trzeba się z tym liczyć. Nawet święci popełniali grzechy. Grzech w drodze do świętości jest możliwy. Czcimy św. Piotra mówiąc równocześnie o jego ciężkim grzechu na dziedzińcu Kajfasza. Chrystus wiedząc, że nie da się usunąć zgorszenia, wkomponował je w dzieje Ewangelii na ziemi. Nie usprawiedliwiał nigdy gorszycieli, wyraźnie powiedział, że lepiej by było uwiązać kamień młyński u szyi. O Judaszu rzekł bardzo twarde słowa: lepiej by mu było, aby się nie narodził. Człowiek gorszący uczestniczy w strasznej tragedii. Zgorszenie to część tajemnicy człowieka, jego słabości i nieprawości. Skoro Bóg zgodził się na to, aby zgorszenie miało miejsce w Kościele, to uczynił to tylko dlatego, iż można z tego zgorszenia wyprowadzić jakieś dobro. Tu trzeba postawić pytanie: Jakie dobro może być zawarte w zgorszeniu, wtedy kiedy prawda o grzechach ludzi należących do Kościoła dociera do innych i w dużej mierze osłabia lub podcina ich zapał religijny?

Odpowiedź jest jedna: jest to najboleśniejsze oczyszczenie wiary. Człowiek winien w Kościele szukać i spotkać Boga. Ten Bóg w Kościele może się znaleźć w skompromitowanych rękach sług Kościoła. Ten, kto szuka Boga, przyjdzie do Boga, mimo iż On spoczywa w skompromitowanych rękach. Ten, kto nie szuka Boga, spojrzy na skompromitowane ręce i odwróci się od nich, ale tym samym odwróci się od samego Boga.

Warto pamiętać, że można ubóstwić i Kościół. Kościół również może stać się bożkiem. Gdyby Kościół promieniował wielkim blaskiem świętości, a ludzie Kościoła byli samymi archaniołami, bez najmniejszej skazy, to wielu przychodziłoby do Kościoła nie ze względu na Boga, tylko ze względu na obecną w nim doskonałość. Kościół może stać się bożkiem. Bóg wykorzystuje więc grzech popełniony w Kościele, mimo iż wolałby, żeby go nigdy nie było, dla oczyszczenia naszej wiary. To jest mniej więcej tak, jakby ktoś otrzymał ze Stanów Zjednoczonych zawiadomienie, że przesłano na jego adres dziesięć milionów dolarów, ale musi udać się do banku i przyjąć ten dar od kasjera. On zaś jest wściekły na tego kasjera. W jego oczach kasjer jest skompromitowany. Powiada, że ze względu na kasjera nie pójdzie: taką decyzją traci dziesięć milionów dolarów. Kapłan to kasjer, który przekazuje nie dziesięć milionów dolarów, ale wprost samego Boga. Kapłan może być skompromitowany, ale niesie samego Boga. Ten, kto szuka Boga, kiedy spotka się ze skompromitowanym człowiekiem, który mu Boga podaje, musi oczyścić swoją wiarę. Musi zapytać, po co ja przychodzę do Kościoła?

Kilka miesięcy temu rozmawiałem z ludźmi, którzy otrzymali młodego kapłana, dopiero co po święceniach. Do tego czasu w ich parafii był tylko schorowany, słaby, marnie już mówiący starszy kapłan. Po kilku miesiącach w kościele było 50% więcej ludzi, szczególnie kobiet. Mężczyźni z uśmiechem powiadali, że już piętnaście minut przed Mszą św. pędzą do kościoła. Katecheta to przystojny, młody człowiek. W domu uczestnicy Mszy świętej rozmawiają o nim, mówiąc jak odprawia, jak mówi, jak śpiewa, jak rozkłada ręce.

Pytanie: kogo w Kościele szukają? Boga? Bóg był w rękach starego schorowanego księdza. Kogo szukają? Istnieje ciągle niebezpieczeństwo, że my w Kościele będziemy szukać pięknego wystroju, wspaniałego nastroju, uroczych ludzi. Zaczekajmy do nieba, tam jest wszystko na najwyższym poziomie. My nie jesteśmy aniołami, a w naszych kapłańskich rękach, słabych i małych, jest Skarb -- sam Bóg.

Jak należy się zachować wobec gorszących w Kościele? Przede wszystkim należy sprawdzić wiarygodność przekazywanych wiadomości. Pamiętajmy, że najłatwiej podcinać autorytet przez podawanie wiadomości oszczerczych. Jedna wiadomość nieprawdziwa -- oszczercza, wystarczy, aby podciąć zaufanie do człowieka. Trzeba sprawdzić, ponieważ zło doskonale wie, że wiadomość oczerniająca podcina zaufanie, i dlatego często się nią posługuje.

Nigdy nie uogólniać. Jeden ksiądz się upił, to wszyscy pijacy? Jeden jest chciwy, awanturę zrobił o pieniądze, to wszyscy są materialistami? Jest to kłamstwo. Nigdy takiego uogólnienia nie wolno stosować ani do kapłanów, ani do sióstr zakonnych, ani do lekarzy, nauczycieli, nigdy. Takie uogólnienie jest kłamstwem.

Nie ukrywać prawdy za wszelką cenę, nie tuszować i nie tłumaczyć, jeśli jest czarne, to nie wybielajmy, jeśli znam smutną prawdę, to nie mogę mówić, że jest dobrze. Ale też nie rozgłaszajmy, bo nie jesteśmy powołani do obmawiania innych. Rozgłaszanie prawdziwych grzechów jest obmową. Smutną prawdę mówimy tylko wtedy, kiedy jest to koniecznie potrzebne.

Modlić się za gorszycieli i modlić się za zgorszonych. Zwłaszcza za tych drugich, aby potrafili wykorzystać zgorszenie do umocnienia swojej wiary. Warto wiedzieć, że w Kościele najgłośniej krzyczą o zgorszeniu ci, którzy sami popełniają ciężkie grzechy. Wydaje im się, że mówiąc o grzechach duchowieństwa i ludzi Kościoła, usprawiedliwiają samych siebie. Sądzą, że jeśli duchowni źle robią, to i oni mogą. Taka jest zasada samousprawiedliwienia. Święty się nie gorszy, dlatego że wie, jak słaby jest człowiek, jak łatwo o grzech, jak łatwo o upadek. Raczej cierpi, modli się, wynagradza. Tak się ma sprawa ze zgorszeniem w Kościele. Powtarzam jeszcze raz, jest to wielka próba wiary. Ktokolwiek przeżył taką próbę, wie, jaka ona jest bolesna. Myślę, że nie można być dojrzałym chrześcijaninem bez przeżycia takiego zgorszenia; jest to po prostu potrzebne do tego, by człowiek w Kościele szukał Boga i tylko Boga.

Chrystus gorszył ludzi, mówił wprost, błogosławieni, którzy się ze Mnie nie gorszą. Zgorszył swoją surowością. Przypominam sytuację, gdy po kazaniu pięć tysięcy mężczyzn odwróciło się plecami do Niego mówiąc: twarda jest ta mowa, któż jej słuchać może? Zgorszenie może być połączone z twardymi wymaganiami. Chrystus, który z powrozem w ręku wszedł do świątyni i robił porządki, zgorszył obecnych. Ale gorszył również swoją łagodnością, rozmawiał z celnikami, pozwolił na to, aby prostytutka wycałowała Jego stopy. Tak samo jest z Kościołem. Kościół też gorszy: jednych surowością, innych łagodnością.

Wchodzimy w okres Męki Pana Jezusa, pamiętajmy, że najwięcej ludzi zgorszyło się krzyżem, słabością Chrystusa, wtedy, kiedy pozwolił upokorzyć się aż do poziomu najgorszego ze skazańców. Dzieje Chrystusa powtarzają się w dziejach Kościoła. Jest wiele momentów, kiedy uderzamy głową o twarde wymagania Kościoła, ale też czasem dziwimy się łagodnym zarządzeniom Kościoła, zwłaszcza wobec wielkich grzeszników.

Dotykamy tajemnicy Chrystusa i tajemnicy Kościoła. Ktokolwiek jednak z Ewangelią w ręku wędruje śladami Chrystusa, ten potrafi i zgorszenie wykorzystać dla umocnienia swojej wiary, nadziei i miłości.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ojcowie Kościoła, Chrześcijaństwo
Ważność chrztu w Kościołach chrzescijańskich
UWIERZYĆ W KOŚCIÓŁ K, INNE - RÓŻNOŚCI, Biblia
UWIERZYĆ W KOŚCIÓŁ, INNE - RÓŻNOŚCI, teologia i filozofia
VI Kościół chrzest eucharystia
KOŚCIÓŁ CHRZEŚCIJAŃSKI
Brzechczyn, Krzysztof Starania o utraconą kaplicę Zboru Kościoła Chrześcijan Baptystów w Poznaniu w
wyklad 20 Na podst Tt 1,4 można przyjąć, że Tytus uwierzył i przyjął chrzest dzięki Pawłowi
Rehabilitacja faryzeuszy jest częścią projektu rehabilitacji judaizmu i stworzenia nowej tożsamości
Brzechczyn, Krzysztof Wpływ transformacji ustrojowej na Kościół Chrześcijan Baptystów w Polsce (200
Uwierzyć w Kościół ks E Staniek
chrześcijaństwo - kościoły wschodnie do XVw sobory(1), Religioznawstwo, Chrześcijaństwo, Starożytn
LIST DO BISKUPÓW KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO O NIEKTÓRYCH ASPEKTACH MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJx
Chadwick H Kościół w epoce wczesnego chrześcijaństwa
LIST DO BISKUPOW KOSCIOLA KATOLICKIEGO O NIEKTORYCH ASPEKTACH MEDYTACJI CHRZESCIJANSKIEJ
Kobieta w chrześcijaństwie u Ojców Kościoła, partnerstwo
Chrześcijanie Posługi i zadania,struktura Kościoła
Kościół katolicki a holocaust, Ciemna strona historii chrześcijaństwa

więcej podobnych podstron