Stefan Żeromski
Wybór opowiadań
Wstęp
Opracował Artur Hutnikiewicz
Geneza
Abstrahując od biografii autora i etapów twórczości przyjrzyjmy się bliżej genezie opowiadać. Warto dodać, że powstawały one głównie w pierwszym okresie twórczości (od debiutu 1889 do mniej więcej r. 1898; w roku 1923 pojawił się zbiór kilku opowiadań w tomie Pomyłki - ostatni, czwarty etap twórczości).
Żeromski czerpał tworzywo i budulec do swych utworów z własnych, konkretnych, autentycznych doświadczeń (intymność). Widać to na płaszczyźnie zewnętrznej - lokalizacja miejsca akcji. Przyroda, środowisko, sceneria akcji opowiadań to z reguły stare, ukochane kąty domowe (region gór Świętokrzyskich), tylko, że literacko przetworzone, innym słowem nazwane. Wszystkie fikcyjne miejscowości jak Łżawce, Klerykowy, Gawronki, Obrzydłówki, Zapłocia mają swoje realne odpowiedniki w Kielcach, Strawczynach i Ciekotach. Z czasem motywy pejzażowe wzbogacają się wrażeniami z kilkuletniej guwernerskiej włóczęgi po Mazowszu, Podlasiu i Lubelszczyżnie.
Region kielecki odegrał w epopei powstańczej ogromną rolę. Był to obszar o dogodnych warunkach strategicznych (partyzantka) i zabezpieczony przed wpływami rosyjskimi. Region był dobrze uprzemysłowiony i otwarty na kontakty z Zachodem. Pamięć o powstańczej przeszłości żyła we wspomnieniach ludzkich i klechdzie domowej. Tradycje patriotyczne były w rodzinie Żeromskich przekazywane z pokolenia na pokolenie (np. działalność ojca Wincentego), a osnute legendą dzieje powstania staną się dla autora niewyczerpanym źródłem inspiracji.
Po klęsce powstania styczniowego nastały dla Królestwa Polskiego ciężkie czasy nocy apuchtinowskiej. Zasadą polityki zaborcy stało się doszczętne ogłupienie Polaków. Już w latach szkolnych pisarza kształtowało się jego wyczulenie na najszerzej pojętą problematykę wolności i niepodległości narodów i jednostek. Można powiedzieć, że Żeromski z idei walki narodowyzoleńczej uczynił od początku motyw pierwszy i naczelny całej swej twórczości.
Ważną sprawą stawało się uwłaszczenie chłopów; bez wyrazu zrozumienia dla kwestii chłopskiej ruch wyzwoleńczy tracił oparcie w najliczniejszej warstwie społecznej. W roku 1864 rząd carski wydał kilka aktów uwłaszczeniowych. I tu zaczęła się katastrofa. Wielu ziemian straciło dobytek, a chłopi nie wiedzieli, co zrobić w nowej sytuacji. Przemiany ekonomiczno-społeczne następowały za szybko. Żeromski został „wysadzony z siodła”. Przymusowy emigrant z warstwy ziemiańskiej poczuł więź z masą skrzywdzonych i zgnębionych przez los chłopów, którzy na nieurodzajnej i kamienistej ziemi kieleckiej usiłowali coś uprawiać…
W Warszawie Żeromski spotkał się z falą rozlicznych prądów i orientacji - radykalnych i konserwatywnych, socjalistycznych i nacjonalistycznych, ludowych i anarchicznych. Z plątaniny poglądów pisarz zawsze wybierał te, które były zgodne z jego patriotycznym i moralnym odczuciem rzeczy - ideę walki czynnej o wyzwolenie narodowe, nakaz pracy oświatowej wśród ludu i w środowiskach robotniczych, pełne zrównanie w prawach chłopstwa polskiego. Natchnięty ideami socjalistycznymi (pobyt w Raperswilu) autor utworzył główny postulat swojej ideologii polityczno-społecznej: postulat reformy rolnej jako zasadniczy fundament przyszłej nieuniknionej przebudowy ustrojowej; zasada pracy jako jedyne kryterium moralnej i obywatelskiej wartości człowieka; idea wszechwładztwa ludu jako klasy, z której wyjdzie odrodzenie narodu; pojęcie bezkrwawej rewolucji społecznej, dobrowolnego wyrzeczenia się przez szlachtę mienia i ziemi na rzecz chłopa, który tę ziemię uprawia i swoim znojem użyźnia; rozległy projekt pracy oświatowej; przesuwanie punktu ciężkości z walki politycznej w sferę sumienia. Już w pierwszych opowiadaniach widzimy elementy synkretycznej ideologii pisarza.
Na karty opowiadań przedostaną się też intymne doświadczenia i obserwacje własnego życia (przeniesione z świeżo pisanych Dzienników). Młodzieńcza miłość do zamężnej młodszej siostry macochy stanie się katalizatorem dokonującym w umyśle i sumieniu procesów światopoglądowych (kłamstwo a prawda, natura małżeństwa, zdrada i trójkąt małżeński, miejsce kobiety, normy i nakazy moralne).
Żeromski wychowany w tradycjach religijnych z czasem wkroczył w filozofię stulecia cechującą się wyraźnymi znamionami racjonalizmu, empiryzmu, naturalizmu, a więc odwołującą się do rozumu, nauki, przyrodoznawstwa i doświadczenia jako do instancji rozstrzygających i ostatecznych. Miejsce religii zajmuje humanitaryzm. Miejsce Boga kult utrudzonego i skrzywdzonego człowieka.
Pisarza fascynowała i inspirowała twórczość: Jeża, Kraszewskiego, Prusa, Orzeszkowej, Sienkiewicza, Świętochowskiego, Hugo, Zoli, Maupassanta, Puszkina, Dostojewskiego, Turgieniewa, Tołstoja. Pociągało go w ich twórczości pojęcie postępu, wolności, demokracji, a w zakresie sztuki pisarskiej prawda pisarska, szerokość widzenia, realistyczna bezstronność, ostry i przenikliwy krytycyzm, umiar w rozkładaniu świateł i cieni. Fascynuje go i niepokoi zarazem naturalizm; jego drapieżność i bezwzględność wydają się tak doskonale odpowiadać prawdzie życia „na dnie”. Zastrzeżenie budzi kamienna, naturalistyczna obojętność, tak sprzeczna z namiętną i impulsywną naturą pisarską Żeromskiego, który pojmował sztukę pisania jak formę spowiedzi, wyrażania „tego co w nas się mieści i tego, co boli głęboko”.
Tematyka
Problematyka narodowa i społeczna wysuwają się na pierwszy plan, choć wyobraźnię młodego pisarza pociągały pewne sytuacje i zjawiska egzystencjalne, z natury rzeczy niezależne od czasu, miejsca i układu konkretnych, historycznych okoliczności - miłość i śmierć i wszystkie owe okrucieństwa życia, cierpienia i udręki ciała i duszy.
Pisarze poprzedniej generacji powściągliwie i dyskretnie ujmowali tematy narodowe. Żeromski opatrzył jej słowem wyraźnym i dotkliwie przejmującym. Opowiadania: Niedobitek, Pocałunek, Ananke, Do swego Boga, Poganin, „Rozdziobią nas kruki, wrony…”, Echa leśne, Mogiła. Na czoło wybija się ostatni tytuł - szkic powieściowy ujęty w formę „listów i notatek”, których autorem jest młody Polak Maurycy Zych; można rzec, że tekst dzięki swym walorom staje się wiarygodnym dokumentem socjologiczno-historycznym. Jest to opowieść o odnajdywaniu zagubionej drogi do Polski.
Często pojawia się motyw powolnego zapierania się polskości dla chleba, dla wygody, kariery, uniknięcia represji (Mogiła).
W utworze Ananke widzimy skrybę Ignacego stłamszonego przez życie. Aby ulżyć swojej niedoli przechodzi na prawosławie. Żyje w biedzie z żoną i dziewięciorgiem dzieci. Jego najstarszy syn chce podjąć naukę w gimnazjum, ale ile jest trudu do ukończenia edukacji…
Tematem jest niszcząca siła tkwiąca w niewoli. To ona popycha do rezygnacji. Ludzie tracą swe „gwiazdy-prawdy” na rzecz pogardy i obojętności (Pocałunek). Jednak dla przeciwwagi pojawiają się postaci heroiczne, np. żona nieszczęśnika z Ananke odchodzi od niego, gdy dowiaduje się o zdradzie (wiary) - kieruje się nie świadomością a naturalnym odruchem istoty moralnej i uczuciowej.
W utworze Do swego Boga zostaje przedstawiona tragedia unitów zmuszonych do zmiany wiary. Stary dziad-unita nie wytrzymał widoku bitej wnuczki, którą się opiekował - odrzucił swoją religię.
Część utworów porusza zagadnienia związane bezpośrednio z powstaniem i zbrojną walką. Z jednej strony są to liryczne i głęboko nastrojowe obrazy heroicznej walki bezimiennych bojowników o niepodległość (Echa leśne). Z drugiej strony pisarz szuka przyczyn i źródeł katastrofy, przyczyn przegranej oraz stara się zwalczać pełną obłudy i przewrotności strategię oportunizmu politycznego, przeciwstawiającą idei czynu zbrojnego taktykę ugody („Rozdziobią nas kruki, wrony…”). Według Ż, powstanie musiało upaść, ponieważ dla najliczniejszego odłamu społeczności narodowej (chłopi) stanowiło rzecz obcą. Można powiedzieć, że klęska powstania jest odwetem za szerzenie ciemnoty w śród ludu i za jego wyzysk. Dla Ż. tematyka narodowa zawsze wiąże się z jak najszerzej pojętą kwestią społeczną.
O żołnierzu tułaczu to historia pańszczyźnianego chłopa z Galicji, Matusa Puluta. Chłop pod sztandarami francuskiej armii republikańskiej walczy o przyszłą Polskę. Jednak, gdy wrócił do kraju został stracony - tu zawsze pozostał zbiegiem podburzającym chłopstwo. Sylweta Puluta to pretekst przeciwko istniejącym reliktom niesprawiedliwości społecznej i ukazanie antagonizmów chłop-szlachta.
Tematyka społeczna pojawia się u Ż. na wiele różnych sposobów: w kształcie analiz socjologicznych, krytyki społecznej, w kreowaniu idealnych modeli i wzorów osobowych, które miały być przykładem podstaw i zachowań wobec bolesnych, życiowych konfliktów.
Przeobrażenia społeczne Ż. pokazuje w czterech wariantach: A) Los Dominika Cedzyny z Doktora Piotra, przykład generacji nazbyt głęboko tkwiącej w obyczajowości szlacheckiej i zaawansowanej wiekiem, by mogła się zdobyć jeszcze na rewizję swoich poglądów. B) Jules Polinchnowicz, reprezentant pokolenia, które nie ma oporów i trudności, jakie widać w pokoleniu pana Cedzyny. Jest wykształcony i młody - może odważnie zmierzyć się z sytuacją. Jednak przegrywa i znika w tłumie „wysadzonych z siodła” - lekkomyślność, niedołęstwo, lenistwo, wzgarda dla rzetelnej pracy okazały się silniejsze; zniszczyła go kasta szlachecka. C) Dziedzic ze Zmierzchu wyróżnia się wyjątkową w swojej warstwie zdolnością asymilowania się do zmiennych warunków życia. Jest bardzo przedsiębiorczy i przewidujący. Objąwszy podupadłą posiadłość, uczynił z niej intratny i świetnie prosperujący interes. D) Pozbawiony ojcowizny Piotr Cedzyna zdobywa wykształcenie, zasilając szeregi tworzącej się wówczas inteligencji. W jego życiu dostrzegamy dwa aspekty: szlachecko-ziemiańska genealogia pokaźnego odłamu inteligencji polskiej oraz radykalizowanie się ideowo-polityczne tej szczególnie formacji w przeciwieństwie do inteligencji wywodzącej się ze środowisk drobnomieszczańskich.
Bijakowski z Doktora Piotra to typowy wzbogacony drobnomieszczuch. Nie potrafi żyć bez pracy, snobizmu, pieniędzy. Ż. doskonale przedstawił rysy tworzącej się burżuazji polskiej, jej drapieżną agresywność i rozmach życiowy. Tłum biedaków i niedożywionych nędzarzy to efekt rozbójniczego wyzysku, opłaca koszty postępu i zawrotnego wzrostu stopy życiowej Bijakowskiego.
Społeczno-humanitarne zainteresowania Ż. najpełniej i najostrzej ujawniły się w nowelach chłopskich (Zmierzch, Zapomnienie). One zdobyły pisarzowi najwięcej rozgłosu. W drobiazgach literackich została zawarta prawda społeczna o istotnym położeniu wsi, o nędzy chłopa, o jego zacofaniu cywilizacyjnym i niepełnoprawności jego stanowiska wobec pańskiego dworu mimo formalnie zagwarantowanej prawem równości. Realizm ujawnia się w rysopisach chłopskich bohaterów (naturalizm), w celowym aranżowaniu sytuacji, których brutalność i bezwzględność służą demaskacji i ujawnieniu rzeczywistej, wciąż w istocie trwającej niedoli chłopów.
Ż. postrzegał twórczość jako świadectwo życia, ale i nauczycielkę postaw, zachowań i czynnego działania, które byłyby zdolne zmieniać rzeczywistość widzialną. Ż. poszukiwał zawsze rozwiązań maksymalistycznych, odpowiadających jego wysokiemu etycznemu rygoryzmowi. Przyszłość innego, doskonalszego świata wyobrażał sobie najczęściej jako rewolucję moralną, jako akcję wyjątkowych, bohaterskich i ofiarnych jednostek, które swą pracą i przykładem zdolne byłyby pociągnąć innych ku szlachetnym i wzniosłym dziełom i tak w owym porywie miałaby się realizować wielka idea przemiany (widzimy tu związek z ideologią emigracji polistopadowej).
Ż. chciał pokazać swojej współczesnej epoce piękno idei, piękno życia podporządkowanego wartościom ponadosobistym. Pokazać wzory zachowań i postaw ludzkich, które poruszałyby sumienia. Wyłania się sylwetka bohatera, którego życie i los, określane najwyższym poczuciem odpowiedzialności, stają się bez reszty, aż do ostatnich konsekwencji heroicznym spełnieniem obowiązku. Motyw ten najsilniej odbił się w Siłaczce. Bohaterowie opowiadań krzepią się przekonaniem, że ich cierpienie i ofiara zmarnowane nie będą.
W opowiadaniach Ż. pojawia się też nurt dociekań egzystencjalnych, dotyczących samej istoty życia, jego piękności i urody, ale zarazem grozy i tragizmu. Obok zła społecznego, obok gwałtów przemocy i ucisku, których zniweczenie leżało w granicach możliwości człowieka, istniało zło wszczepione w naturę rzeczy, wieczne, niezwyciężone - schorzenia ciała, walka stworzeń i żywiołów o byt, nieuchronna śmierć. Wobec takiego zła stworzenie pozostaje bezbronne i bezradne. Wizja ta ujawnia się w „Cokolwiek się zdarzy, niech uderza we mnie” (słowa Edypa - Sofokles). Wiejskiemu biedaczynie amputowano nogę z powodu zgnilizny. Wkrótce okazało się, że trzeba odjąć i drugą. Biedak przeżywa psychiczne katusze, aż do czasu wewnętrznego spokoju. Trzeba zmierzyć dno ostatecznego nieszczęścia, ażeby dostąpić owej błogosławionej łaski uciszenia, owej wspaniałej rezygnacji. Niedorzeczna moc okrucieństwa ujawnia się w Tabu. Pani Ewa odsuwa pokusę szczęścia, bo jej mąż jest chory. Trudności lepiej znosić, gdy ludzi tkwią w solidarności cierpienia.
Obok tematów narodowych i społecznych pojawiają się tematy miłosne. Motywy erotyczne stoją między imperatywem obowiązku a uwodzicielską pięknością świata. Ż. stworzył swój własny styl; łączy śmiałość zmysłową z sublimacją i poetyzacją motywu (powieści). Jednak w opowiadaniach rzecz ma się inaczej. Opowiadania posiadają bardzo silny podkład autobiograficzny, idee naturalizmu, który traktował wątki obyczajowo-erotyczne z cierpkim sarkazmem (ataki na instytucję małżeństwa, sceptyczny stosunek wobec czystości i autentycznych związków między kobietą i mężczyzną, niewolenie kobiety, którą można kupić, wyrachowane manewry kobiet, które usiłują zdobyć upatrzonego kandydata, uczuciowa pustka i nuda związków, zdrada). W tym zakresie arcydziełem naturalistycznym jest Oko za oko. Główne wątki opowiadania: historia manewrów młodej panny wokół bogatego i urodziwego młodzieńca oraz cudzołożny romans z mężatką.
Motyw miłości, która zabija nikczemność i okrucieństwo praw i urządzeń świata, powraca w Pavoncellu. Ten szkic powieściowy to swoiste zmieszanie elementów ironii, groteski, śmieszności i autentycznego tragizmu. Historia opowiada o romansie skrzypka z rzymskiego kinematografu z arystokratką rosyjską, której mąż spodziewa się przy pomocy bohatera doczekać się potomka i dziedzica majątku… Ż. mówi o pięknie i sile uczucia wplątanych w tragiczny wymiar egzystencji. Widzimy związki z Turgieniewem - gwałtowne, żywiołowe uczucie i dyskretny liryzm; Maupassantem - ironia; Flaubert - doskonałość kształtów i szczegółów.
Struktura artystyczna
Prezentacja postaci i obrazów. Wkraczający w świat pisarstwa Ż. pamiętał o swoich doskonałych wzorach. Naturaliści i realiści nauczyli go powściągliwości i obiektywizowania własnych myśli. Ż. potrafił bezbłędnie określić postawy, typy zachowań i działania. Głównym przedmiotem opowiadania jest człowiek toteż poziom sprawności charakterologicznej rozstrzyga o ostatecznej wartości i znaczeniu dzieła. Bohaterów prezentuje poprzez przedmiotowe obrazy środowiska, ukazuje ich w czynnościach i reakcjach psychicznych, w wypowiedziach, w gestyce i szczegółach powierzchowności, w projekcji widzenia literackich partnerów. Wielcy bohaterowie są przedstawiani poprzez swoją postawę wobec świata i ludzi, wobec idei, poprzez czyny i dzieła życia. Ograniczone rozmiary opowiadania wykluczały dokładną analizę psychologiczną (elementy Siłaczka, Oko za oko). Jeśli już Ż. opisuje różne sytuacje psychiczne, stany wzruszenia to nie daje analizy, ile odtwarza ich korelaty fizjologiczne (coś ściska klatkę piersiową, krew uderza do głowy). Doskonale opanowaną przez Ż. formą kształtowania fizjonomii i charakterów ludzkich są różnego typu wypowiedzenia, starcia słowne, rozmowy i monologi wewnętrzne. Celność charakterologiczną ujawniają też niemal wszystkie dialogi. Bohaterów widzimy też poprzez sądy, doznania i widzenia literackich partnerów. Swoje postaci prezentuje Ż. w rozmaitych ujęciach w zależności od zadań, jakie tym postaciom wyznacza - rzeczowo-obiektywnym, idealizującym i deheroziującym, alegorycznym i naturalistycznym, karykaturalnym, komicznym, ironicznym. Przeważa ujęcie rzeczowe i obiektywne. Jednak, jeśli chodzi o „portretowanie” kobiet widzimy skłonność Ż. do ujęć superlatywnych, nastrojonych na ton nawet pewnej przesady. Ten ton najwyższego zachwycenia urodą portretowanego obiektu często jest miarkowany wprowadzeniem elementów dysonansowych, np. żenujące mankamenty uposażenia umysłowego u urodziwej damy (Zofia, Oko za oko). Idealizacja bohatera jest efektem indywidualnej wyobraźni i uczuciowości pisarza, jednak efekty uwznioślające przynoszą szkodę artystycznemu prawdopodobieństwu.
Naturalizm niesie za sobą prawdę życia - desakralizacja. Życie przytłacza swoją rozpaczliwą szarzyzną, ludzie są naznaczeni piętnem przeraźliwej brzydoty i przedwczesnej starości (Ananke). Ż. ucieka się czasem do paraleli między losem człowieka i zwierzęcia - dotyczy ich to samo wyniszczenie, ta sama apatia (koń a człowiek, Zapomnienie). Sugestiom naturalizmu zawdzięczamy u Ż. skłonność do ujęć karykaturalnych. Karykatura szczególnie piętnowała szpetotę mieszczucha, hałastry kapitalizmu (Oko za oko - pan Wiktor). Aby pogłębić awersję do niemiłej sobie postaci, narrator wydobywa w niej ze szczególną, ujemną satysfakcją pewne apatyczne nawyki i właściwości zachowania (trywialność, chamstwo, ordynarność, prostactwo). Dość często Ż. konstruuje swoje postaci na zasadzie kontrastu. Jest to kontrast między powierzchownością a uposażeniem wewnętrznym (panna Jadwiga nie jest ładna, ale jest dobra; panna Maria jest urodziwa, lecz głupia => Mogiła).
Z problematyką charakterologiczną wiąże się najściślej sprawa funkcji i jakości obrazów. Pejzaż, natura nie są bowiem tylko tłem, w pewnym sensie autonomicznym, lecz bywają zazwyczaj organicznie związane z sytuacją człowieka. Dodatkowo doskonałe zestrojenie najrozmaitszych komponentów przedstawieniowych - optycznych, akustycznych, kinetycznych, termicznych daje w rezultacie obraz, który się nie tylko „widzi”, ale i jednocześnie „słyszy” i „odczuwa”.
Przyroda w „Rozdziobią nas kruki…” staje się nawet symbolem klęski, jakiej doznają ludzie i sprawy (ponury krajobraz emanujący pustką opuszczenia), o które ci ludzie usiłują walczyć na przekór nieugiętej, miażdżącej przemocy zdarzeń. Naszym losem i przeznaczeniem jest „rozwleczenie” po polach, po bezdrożach. Więź między człowiekiem a przyrodą staje się niekiedy jeszcze bardziej widoczna i znacząca, staje się po prostu korelatem jego stanów psychicznych (Doktor Piotr).
Budowa i kompozycja. Ówczesna Ż. krytyka podkreślała pewne zaniedbania sprawy kompozycyjnej (w dłuższych opowiadaniach pojawiało się za dużo wątków pobocznych, zbytnie forsowanie motywów pejzażowych, skłonności liryczne, przesadna dokładność i pedanteria w technice opisu - scjentyzm literacki). Zastrzeżenia zaczęły się mnożyć w miarę jak rosnący w znaczenie pisarz coraz śmielej przechodził od miniatur literackich do form bardziej rozległych i ambitnych. Jednak szybko utarła się opinia: „Żeromski jest świetnym nowelistą, tj. twórcą momentów - mniejszym powieściopisarzem, tj. konstruktorem i logikiem życia, puszczonego na dalszy a konsekwentny ciąg” (Grzymała-Siedlecki, omówienie Urody życia, 1912).
Opowiadania ujawniają szczególną strukturalną klarowność. Powielają przeważnie klasyczny model budowy trójdzielnej, wyodrębniający wyraźnie część ekspozycyjną, rzecz właściwą i zakończenie. Owa część wstępna wprowadza zazwyczaj głównego bohatera przygody, zaznajamia z jego przeszłością i z jego aktualną sytuacją społeczną i ideową, przygotowując jednocześnie grunt pod rzecz właściwą. Część centralna jest rozbudowana i wypełniona zdarzeniem, stanowiącym temat opowiadania. Zakończenie, wyodrębnione często pauzą narracyjną, przybiera jakby charakter epilogu, przynoszącego rozwiązanie i wyjaśnienie wątków oraz akcentującego dobitniej intencję ideową utworu (sukcesem kompozycyjnym jest Pavoncello).
Zwykle postaci trwają w polu widzenia i rozwinięte są o tyle, o ile to potrzebne dla uwydatnienia problemu i dla oświetlenia charakterów i postaw kreacji planu pierwszego. Podobnie przyroda i obrazy środowiska ukazane zostały w granicach i wymiarach określonych przez konieczność i logikę wewnętrzną pomysłu.
Warto wspomnieć, że Ż. analizę psychologiczną, która wymaga stosunku beznamiętnie racjonalnego i poznawczego, zastępować będzie w całej swej twórczości liryczną spowiedzią i wyznaniem, retoryczną eksklamacją, obrazem lub sytuacją symboliczną.
Dość ciekawe są stosowane przez Ż. sposoby dynamizacji: inwersje, przesunięcia planów czasowych, sytuacje zaskoczenia i wyczekiwania, wikłanie biegu wydarzeń i stwarzanie momentów niepewności, niedopowiedzenia, kontrasty, perypetie, nieoczekiwane, zaskakujące zakończenia o dysonansowym dość często charakterze, opóźnianie lub stawianie pod znakiem zapytania spodziewanego lub pożądanego obrotu rzeczy.
Formy podawcze. Dzienniki stanowiły dla Ż. jakby szkołę literacką. Z nich przejął pewną sobie tylko właściwą formę narracji - to relacja w pierwszej osobie, włożona w usta postaci ani z wyglądu, ani z imienia i nazwiska nie określonej, która jednak należy w pewnym sensie do owego świata przedstawionego, pilnie go obserwuje, odczuwa, ocenia i wyniki swoich spostrzeżeń do wiadomości podaje. Można jednak poczynić pewne wnioski wobec narratora: jest to osoba młoda związana ze środowiskiem studenckim (pochodzi ze sfery uprzywilejowanej - prawdopodobnie szlachta), musiała chyba mieć coś wspólnego z fizjologią i medycyną, choć zapewne jej nie ukończyła, kocha piękno natury i sztuki, nie jest przystosowany do bezwzględnych praw życia, jest nader wrażliwy, jest świadkiem ludzkiej tragedii. Zauważamy, że narrator często ulega pozorom męskości, szorstkości i cynizmu - śmiejąc się drwi ze wszystkiego, a tak naprawdę ukrywa i maskuje wzruszenia. Śmiech jest autoironią, która zwraca się ku narratorowi.
Widzimy także narrację w pierwszej osobie, w której opowiadający określony jest z imienia, nazwiska i profesji. Mogiła ma podtytuł „listy i notatki”. Są to listy, jakie odbywający jednoroczną służbę wojskową Maurycy Zych pisze do swojego przyjaciela w Warszawie.
Potem formy pierwszoosobowe ustąpiły miejsca narracji wyłącznie trzecioosobowej, utrzymanej w klasycznym kanonie ściśle przedmiotowej, obiektywistycznej prozy XIX w.
Z innych form na uwagę zasługuje wypowiedzenie. Dialogi Ż. spełniają przede wszystkim wysuwany przez poetykę realistyczną postulat swoistej współmierności charakteru językowego wypowiedzi ze stylistką autentycznej, potocznej konwersacji. Widzimy zindywidualizowanie językowe, mocno osadzone w aktualnej, konkretnej sytuacji partnerów, która nadaje ton, barwę, reguluje tempo, rytm, strukturę i kadencję zdań. Pojawia się zestrojenie charakteru i struktury wypowiedzenia z sytuacją pozajęzykową.
Indywidualne znamiona stylu i języka.
Bogate słownictwo, dobieranie najbardziej trafnych wyrazów.
Podejmowanie tych samych motywów i problemów; sięganie po te same klisze leksykalne, frazeologiczne i syntaktyczne.
Eksploatacja słownictwa z zakresu fizjologii i medycyny - stylizacja.
Metafora animalistyczna - owo porównanie do zwierzęcia ujmuje w lapidarnym skrócie zwierzęcy prainstynkt w istocie ludzkiej.
Poszukiwanie określeń o silnym ładunku emocji - literatura powinna wzruszać i świadomie budować napięcia uczuć; tendencja do gromadzenia epitetów.
Rytm swoisty prozy - następstwo rytmiczne słów niby fraza muzyczna.
Zestawianie wyrazów synonimicznych lub semantycznie i emocjonalnie zbliżonych - wzmocnienie waloru wypowiedzenia.
Czasami pojawia się skłonność do hiperbolizacji lub ironii i drwiny - sposób na wyrażanie stosunku do przedmiotu albo trafne i celne ujęcie rzeczy.
Doskonała obiektywizacja stylu w zależności od tego, kto opowiada i co jest przedmiotem opowiadania.
Barbaryzmy wszelkiego rodzaju, galicyzmy.
Wyrażenia żargonowo-uczniowskie.
Dowcipne metafory i porównania. Komizm językowy (czasem związany z grozą). Eufemizmy i peryfrazy.
Tonacja opowiadań odznacza się niezwykle szeroką amplitudą nastrojów - od ironii i drwiny aż po patos i tragizm.
Znamienną cechą jest nieustająca wymiana sprzecznych napięć emocjonalnych.
Drwina i patos - to jedna para przeciwstawnych, dysonansowych napięć tonacyjnych; druga to liryzm i naturalizm.
Wyjątkowo pojawia się sadyzm wyobraźni - związek z naturalizmem.
Język jest tu instrumentem podatnym i elastycznym, niezawodnym i precyzyjnym zarówno w przedstawieniu świata i życia w ich powadze i prawdzie, a nawet w wzniosłości i tragizmie, jak też w ujawnianiu komicznych i groteskowych aspektów rzeczywistości.
Treść opowiadań
Pod pierzyną
(z Dziennika)
Narrator cieszy się, że jedzie na imieniny panny Heleny. Jest ona istotą iście piękną o jasnorudych włosach i bladoniebieskich, tajemniczych oczach. Tęskni za pięknem bogini. Dalej mówi, że dobrze zna jej historię. Wie m.in., że przed jej mężem Leonem (zacnym panem) w życiu pani był ktoś, kto uczył ją śpiewu i muzyki (ponoć wyśpiewał jej więcej niż powinien;D). Później rok spędziła w Palermo. Narrator twierdzi, że w Helenie uwielbia wszystko to, czym gardzi. Jego filozofia: „wyzyskiwać sytuację”.
Na imieniny ruszają wraz z narratorem cztery osoby - pełne szyku, dowcipu i inteligencji. Furmankę prowadzi Ludwik. Jest zimno. Drogi są śliskie. Goście zamierzają przeprawić się po oblodzonej rzece, jest bliżej. Furman ich uspokaja, że to bezpieczne. Na środku rzeki lód pęka z łomotem - koniki Bohun i Figlarka wpadają do wody, za nimi zanurza się wóz. Dżentelmeni Jean, Zygmunt i Henryk próbują się dostać na kry i następnie na stabilny ląd. Narrator-uczestnik opisuje to z dziwnym spokojem. Panom udaje się dotrzeć do brzegu. Narrator i furman Ludwik pozostali w centrum „katastrofy”. Wszystkie kry już odpłynęły. Konie miotają się w obłędzie.
Naszym bohaterom na pomoc przychodzą chłopi. Jeden z nich chciał rozbić lód i przeforsować drogę dla koni - bezskutecznie. Ostatecznie postanawia przenieść ofiary na własnych barkach. Narratora, którego trzęsie febra z przerażenia nazywa „chudziakiem” (narrator mówi, że przebacza chamowi - to wyjątkowa sytuacja). Na brzegu, za uratowanie życia nasz bohater podarował chłopu rubla i nawet z życzliwością na niego spojrzał. Na twarzy wybawiciela malowała się duma chamska, prosta dobroć.
Całe towarzystwo dotarło do chaty zbawcy - Jacka Pyzika. Narrator opisuje jak zastał swych towarzyszy-dżentelmenów po pierzyną. Byli pozbawieni pięknych strojów, mieli niedbałe fryzury. Narrator zasmucił się na widokiem tak wyśmienitej warstwy społecznej. Henryk zażartował: „Szlachta wchodzi w lud i staje się ludem”. Dżentelmeni palnęli po kielichu. Na chwilę wrócił gospodarz, owiną nogi gałganami i znów wyszedł, by wraz z furmanem wyciągnąć wóz… Narrator począł obserwować wnętrze izby - smród kartofli, pomyje, suchotniczy święci na obrazach, straszliwy piec, przerażony dzieciak… Zasnął. Obudził go wrzask kompanów: „Jedziemy na imieniny”.
Ananke
Narrator mówi, że pewnej wiosny kochał się w pannie Zofii. Była to miłość zapalczywa. Upalne dni n. spędzał na melancholii wyczekiwania. Mieszkał w guberni siedleckiej, która nie była oznaczona zbyt dobrze na mapie, a graniczyła wydmami piasku. Trzy razy na tydzień otrzymywał listy od ukochanej. Czekanie na szybkonogiego posłańca bardzo „osłabiało” bohatera. Niecierpliwiąc się zwykł wyliczać dziwne nazwy. Wkrótce postanowił sam jeździć po pocztę do stołecznego miasteczka. Do kancelarii (poczty) pana Ignacego dojeżdżał rzecz jasna konno. Dygnitarz kancelarii był człowiekiem młodym, ale już podniszczonym. W poplamionym surducie przekładał listy, pieczętował je, pisał… Pan Ignacy był egzaltowanym uczuciowcem, mieszkał z rodziną w przepierzeniu za częścią pocztową. Pan Ignacy był ojcem dziewięciorga dzieci.
N. wspomina, że zdarzało się, że przyjeżdżając na pocztę nie zastawał dygnitarza (bywał na zakupach). Wtedy rozmową bawiła go żona Ignacego. Chodziła w brudnej i połatanej sukni. Była zmarnowana, chuda, z żółtą twarzą (kiedyś musiała być ładna), jej oczy często doświadczały łez. Potrafiła mówić tylko o tym, co tyczyło się jej dzieci (szczególnie o rozmaitych chorobach Jasia, Józi i Wacia).
W mieszkaniu pana Ignacego panował szpitalniano-familijny zapach domowego ogniska (brudu i wilgoci).
Żona dygnitarza często opowiadała n. o domowych sprawach. Staś (9) jest dobrze przygotowany do egzaminu i na pewno zda do klasy pierwszej. Tylko stancja droga. Rodzice wciąż naganiali chłopaka do nauki, a ten chciał się bawić.
Pewnego dnia n. zastał pana Ignacego z głową leżącą bezwładnie na rękach. Za przepierzeniem nie było słychać żadnych głosów. Żona uciekał. Ignacy szepnął: „Widzi pan, ja…”. N: „A!… - wyszeptałem, zrozumiawszy”. Nie sposób wyczytać z tekst, o co chodzi rozmówcom. Nie mamy tego samego zasobu wiedzy, nie znamy kontekstu.
Pan Ignacy żali się na swoją nędzę, na którą nikt nie wejrzy. Staś miał iść to szkoły, to kosztuje. Rano powiedział żonie, co uczynił. Ta milcząco musnęła jego ramię i poszła do izby płakać. Zdenerwowany wyszedł na kilka godzin z domu. Wrócił, kiedy rozpoczął się czas pracy. Wtedy żony i dzieci już nie było, przedmioty zostały. wybiegł z domu, pytał się ludzi i ruszył szosą w poszukiwaniu rodziny. Zobaczył żonę i padł jej do stóp - jego prośby i jęki nic nie zdziałały… To powiedziawszy pan Ignacy odepchnął narratora i wdarł się do izby płacząc zaciekle. N. zabrał list od Zofii i odszedł. Jadąc czuł się szczęśliwy „odrobiną faryzeusza, która jest w sercu”, ale nawet szum wiatru i list nie mogły wygnać z jego oczu obrazu wynędzniałej kobiety zmierzającej w świat…
Siłaczka
Akcja toczy się w małym miasteczku, Obrzydłówku, oraz we wsi, w której pracowała Stanisława Bozowska, w końcu XIX w., na terenie zaboru rosyjskiego.
Doktor Paweł Obarecki oddaje się rozmyślaniom, które relacjonuje narrator. Właśnie wrócił do domu po grze w winta (karty), którą regularnie odbywa wespół z miejscową „elitą": księdzem, aptekarzem, naczelnikiem poczty i sędzią. Przed sześcioma laty osiadł w Obrzydłówku, żeby zgodnie z głoszonymi ideałami - nieść pomoc medyczną najbiedniejszym, uczyć ich higieny. Zdając sobie sprawę z nędzy chłopów, planował upowszechnić również usługi całkowicie darmowe. Kupiwszy podręczną apteczkę, naraził się aptekarzowi i felczerowi, którzy bogacili się dzięki produkcji własnych „leków". Te starania podejmował z zapałem, jednak wobec dotkliwych trudności szybko się zniechęcił. Po okolicy zaczęły krążyć plotki o jego związkach z duchami i marnym przygotowaniu do zawodu, wybijano mu szyby. Doktor Obarecki coraz bardziej słabnie w zapale do pracy, aż w końcu poddaje się.
Nowy model egzystencji doktora oparty jest na kompromisie a nawet pozornej przyjaźni z aptekarzem i felczerem, zarabianiu pieniędzy i doskwierającej nudzie. Obarecki rezygnuje z ambicji zawodowych, ideałów społecznikowskich, przestaje mieć jakiekolwiek potrzeby kulturalne (wstręt do czytania) i oddaje się nudzie. Dom prowadzi mu dwudziestoczteroletnia gospodyni.
Momentem przypomnienia sobie czasu studiów i entuzjazmu do pracy dla ludu jest nieoczekiwane spotkanie z dawną sympatią, Stanisławą Bozowską. Poproszony o pomoc, pojechał do odległej o trzy mile wsi, gdzie poważnie zachorowała nauczycielka. Rozpoznał w niej Stasię. Była w bardzo ciężkim stanie, chora na tyfus. Dzięki sołtysowi udało się znaleźć parobka, który za trzydzieści rubli, mimo śnieżnej zamieci, zgodził się przywieźć z Obrzydłówka chininę. Paweł dowiaduje się, że Stasia pracuje tu od trzech lat, orientuje się, że żyje ona w skrajnym ubóstwie (jest to oczywiście wynik jej wierności ideałom - darmowo uczyła biednych wieśniaków).
Oczekując na lek, doktor Obarecki rozmyśla w sąsiedniej dużej sali lekcyjnej o studenckich latach, swoich planach małżeńskich. Oboje byli biedni. Ona - siedemnastoletnia panienka z długim warkoczem - chciała po ukończeniu gimnazjum studiować, jak on, medycynę, ale wobec braku pieniędzy wyjechała, by podjąć pracę nauczycielki. Poznał ją osobiście w domu zaprzyjaźnionego z nim małżeństwa „społeczników" - młodych, biednych, rozumiejących potrzeby innych. Nie przyjęła jego oświadczyn, zrezygnowała z osobistego szczęścia w imię służby społeczeństwu.
Po sześciogodzinnym oczekiwaniu na parobka Paweł sam wyrusza po lek. Kiedy wraca, w południe, Stanisława nie żyje. Jego rozpacz nie może już niczego zmienić. Stolarz wykonuje na polecenie doktora skromną trumnę z czterech nieheblowanych desek. Ze znalezionego listu Stasi do koleżanki, Heleny, doktor dowiaduje się, że nauczycielka napisała podręcznik Fizyka dla ludu i prosiła o przygotowanie go do druku (sama źle się czuła).
Chłopiec, który jeździł po lekarstwo, nie mógł dotrzeć do celu, ponieważ osłabł koń. Sam wrócił do wsi pieszo. Teraz przyszedł oddać książki pożyczone wcześniej od nauczycielki. Ten fakt dowodzi, jak ofiarnie pracowała - rozpaliła w wiejskiej młodzieży pragnienie wiedzy.
Rozpaczając po jej śmierci, Paweł wygłosił nad jej ciałem pochwalną mowę, pożegnał się z nią i z płaczem odjechał saniami. Przez jakiś czas doktor zmienił tryb życia, przestał grywać w winta, zaczął czytać Dantego, odprawił gospodynię. Obecnie ma się znakomicie: utył, pieniędzy worek uczciwy nazbijał. Satysfakcję przyniosło mu to, że miejscowa „śmietanka" (optymaci) dała się przekonać do palenia papierosów w niesklejanych gilzach (a więc zdrowszych). Utwór kończy się ironicznym komentarzem narratora: Nareszcie!..., podkreślającym wielkie „osiągnięcie" doktora.
Zapomnienie
Narrator wraz z dziedzicem, panem Alfredem, udają się przed świtem do gajowego Lalewicza, który ma ich zaprowadzić w miejsce gromadzenia się dzikich kaczek. Zanim jednak dochodzi do polowania, Lalewicz odkrywa świeże ślady i domyśla się, że zostawił je złodziej - amator desek z tartaku. W tej sytuacji czatują w pobliżu wozu i wychudzonej kobyły i niedługo później orientują się, że złodziejem niosącym cztery deski jest chłop Obala.
Lalewicz, żeby przypodobać się dziedzicowi, bije Obalę, później inicjatywę przejmuje sam pan Alfred. Gajowy przypomina, że ów chłop kradł z pola niedojrzałe zboże na zupę. Obaj straszą przyłapanego na gorącym uczynku sądem i kryminałem. Chłop błaga o litość, tłumaczy, że nie miał innej możliwości zdobycia desek, nie stać go na trumnę dla syna. Żeby przekonać się o prawdomówności Obali, wszyscy udają się do jego zagrody, gdzie w stodole, w rojach much, leży wychudzone ciało piętnastoletniego chłopca. Żona Obali umarła wcześniej, teraz odszedł jedyny syn. Chłop (również sczerniały od brudu i potwornie wychudzony) prosi o darowanie winy, obiecuje odrobić stratę, jednak dziedzic oczekuje innej rekompensaty. Nie licząc się z nędzą Obali, żąda od niego pięciu rubli - czterech dla siebie, jednego na kościół. Decyzja ma zapaść następnego dnia. Wobec braku pieniędzy Obali grozi więzienie.
Lalewicz, poproszony o pomoc przy zrobieniu trumny, stanowczo odmawia, jednak za chwilę, gdy pan Alfred i narrator oddalają się, obiecuje wrócić, zachowuje się zupełnie inaczej niż w obecności dziedzica, obiecuje poprosić o darowanie kary (narrator podsłuchuje rozmowę). Istotnie, zwraca uwagę pana na to, że ów chłop ma zaledwie dwie morgi lichej ziemi (piachu lotnego), więc nie ma z czego zapłacić kary, zaś w więzieniu wyszkoli się na lepszego złodzieja. Dziedzic nie podejmuje na razie żadnej decyzji.
Okolice stawów pełne są wszelkiego ptactwa wodnego. Narrator obserwuje naturę. Jego uwagę zwraca szczególna scena. Siedzący na drzewie chłopak wyrzuca z gniazda pisklęta wron, a drugi je łapie. Wrona - jak oszalała - w rozpaczy krąży w pobliżu, bije skrzydłami, ale nie może obronić swoich dzieci. Chłopcy są tak okrutni, ponieważ nędza zabiła w nich ludzkie odruchy, a poza tym liczą na zysk (leśniczy płaci za parę ptasich nóg trzy grosze).
Narrator leży na trawie i rozmyśla o drastycznych wydarzeniach tego ranka. Z zazdrością myśli o Obali i o wronie, którzy potrafią przeżyć swoje nieszczęścia dzięki „prawu zapomnienia", które dała im przyroda. Dla nich „żyć" znaczy „zapomnieć".
„Cokolwiek się zdarzy - niech uderza we mnie”
Pokój 24. Nad łóżkiem chorego parobka wisi napis: caries tuberculosa (próchnica kości na tle gruźliczym). Biedakowi amputowali nogę powyżej kolana. Od trzech lat miał młodą żonę, dochował się dzieciaka. Dni szpitalne są takie same - monotonne i smutne. Po operacji nastały chwile niechęci i znużenia. Parobek walcząc z własnymi myślami popadał w bezwładność. Między jawą a snem marzy o kopaniu ziemniaków i ich pieczeniu porą wieczorną.
Parobek zdrowieje, jego litość wynikająca ze wstrętu zmieniła się w nienawiść skaleczonego zwierzęcia. Począł szukać winnych za swój stan, tymczasem nękał własną duszę… Wkrótce zdrowa noga zaczęła puchnąć. Chirurg oznajmił, że trzeba ją odciąć. Chłopa zamroczyło i wnet opanowała go nieznana cisza. Popadł w stan uświęconej obojętności i z dystansem spojrzał na świat, na siebie. Z „odległości”, w jakiej się znalazł wszystko wydawało się zabawne, lecz i godne miłości.
Do swego Boga
Dzień marcowy pełen jasności, przesączony mrozem. Płonie zorza wieczorna, sypie śnieg. Drogą idzie staruszek Felek ze swoją wnuczką Teofilką. Są bardzo zmęczeni, podróżują już czwarty dzień. Zmierzają za Warszawę-miasto „spowiedź uhopić” (wyspowiadać się w tajemnicy). Co roku udają się w taką podróż - są grzesznikami, bo zmienili swą wiarę (wcześniej byli unitami, teraz są wyznawcami prawosławnymi). Następują wspomnienia. Dowiadujemy się, że zmuszoną całą wioskę do zmiany wiary. Chłopi oparli się. Jednak pewnej zimowej nocy wojsko zaatakowało wioskę i zaczęło rabować, bić. Rodzina Felka bardzo ucierpiała, szczególnie jego syn Leon - zginął bity przez naczelnika, nie chciał podpisać wyrzeczenia się wiary. Kiedy żołnierze chcieli skrzywdzić Felkę, dziad nie wytrzymał i uległ. Od tej chwil, co roku przed Wielkanocą idą się wyspowiadać za zdradę. W małym kościółku zwykli leżeć pod krzyżem do samego świtania…
Wracamy do naszych bohaterów. Nagle dziad orientuje się, że zgubił drogę. Wnuczka odnalazła drogę. Felek skarży się na złą pogodę - to moskiewski wiat odpędza ich od Boga. Nastała noc - rozpętała się burza. Po nocy nastał dzień spowity śniegową mgłą - dymem kadzielnic…
Zmierzch
Akcja toczy się w zaborze rosyjskim w końcu XIX wieku, kiedy bezrolni wyraźnie odczuli skutki uwłaszczenia i stali się ludźmi wolnymi bez środków do życia.
Utwór rozpoczyna szczegółowy opis terenu, roślinności, ptactwa. Dawny dziedzic zajmował się tu polowaniem na kaczki, nie dbał o gospodarstwo, aż pozbawiony majątku został sprzedawcą wody sodowej w Warszawie. Nowy zaś postanowił założyć na błotnistym terenie stawy rybne. W tym celu zatrudnił przy wydobywaniu torfu żyjące w wielkiej biedzie małżeństwo komorników - Walka Gibałę z żoną. Wcześniej ów chłop był fornalem, ale nowy pan przyłapał go na podbieraniu owsa koniom (za nie u szynkarza kupował tytoń, bibułkę i wódkę) i wyrzucił, dając mu jak najgorsze świadectwo, z którym niepodobna szukać zatrudnienia.
Warunki pracy były wyjątkowo trudne - trzeba było od świtu do zmroku wywieźć taczkami dwa kubiki torfu, po trzydzieści kopiejek od jednego. Gibałowie, którzy doświadczyli głodu, podjęli się zadania, planując przyszłe zakupy i ciesząc się na myśl o perspektywie przetrwania kilku miesięcy. Kiedy dziedzic zorientował się, że ta praca jest dla nich jedyną szansą, obniżył płacę do dwudziestu kopiejek za kubik. Wałek z rozpaczy upił się, zbił żonę, ale następnego dnia oboje - zmuszeni sytuacją - stanęli do roboty na nowych warunkach.
Narrator szczegółowo opisuje wysiłek obojga przy wyjątkowo ciężkiej pracy fizycznej. Zwraca uwagę na wychudzone, sczerniałe ciało Walka. Gibałowa ładuje torf na taczki, zaś jej mąż wywozi je na pole i tam rozrzuca zawartość. W taki sposób pracują co dzień po późnej nocy.
Pora zmierzchu przypomina Gibałowej o dziecku pozostawionym od rana w izbie. Prosi, by mąż pozwolił jej pójść do domu, ale on myśli tylko o pracy, nie jest zdolny do wzruszeń, w zdenerwowaniu potrafi żonę bić. Ostatecznie, w przypływie dobrych uczuć szorstko nakazuje, żeby i ona wywoziła taczki na pole - to znacznie przyspieszy pracę. Kobieta wysiłkiem mięśni mocą nerwów z całych sił pcha taczki, płacząc przy tym z bólu i tęsknoty za córeczką zostawioną w kolebce.
Oko za oko
I
Sala „klasy drugiej” - zdaje się, że chodzi o jakąś restaurację na peronie. Zawiadowca stacji Trebizondów wraca do rozbawionego towarzystwa. Znajdziemy tu: urzędników powiatowych, geometrę, doktora, telegrafistę, tłumacza sądowego, profesora, pana Jaksę-Świerkowskiego (zrujnowany obywatel, szlachcic), studenta Adama Wawelskiego. Student dał czterdzieści kopiejek napiwku kelnerowi, ten go począł całować po rękach. Wawelski odwzajemnił życzliwość i tak dwóch panów całowało się po rękach kilka chwil. Student począł wygłaszać wykład na temat wiadomej równości, niczym ksiądz Piwko na kazaniach.
Dalej Świerkowski i Wawelski udali się dorożką do rezydencji eks-obywatela. Adam miał poznać siostrę żony Świerkowskiego. Chodziło o młodą, piękną i zdolną (gra, maluje na porcelanie) kobitę, pozbawioną jednak posagu. Dotarli do domostwa. Wyglądało komicznie, bowiem obok postawiono drewnianą basztę. Było też w złym stanie - tynk przyklejał się do podeszwy. Świerkowski przedstawił panią gościa, zapanowało niezręczne milczenie. Student w towarzystwie dam palnął coś o tym, że społeczeństwo nie jest organizmem i poczuł się zmęczony. Poszedł spać do gabinetu. Obudził się następnego dnia i chciał uciec. Jednak jego ubranie zabrano do czyszczenia. Pokojówka dostarczyła mu odzienie. Przez okno podziwiał siostry bawiące się przy huśtawce i zastanawiał się, co im powie. Student przeprosił panią Zofię Świerkowską za swoje wczorajsze zachowanie - był nietrzeźwy. Przy obiedzie Adam podziwiał wdzięki nie Wandy, a „ślicznej baby”, żony aligatora Świerkowskiego. Wanda nie wydała mu się tak ładna, jej oczy mówiły o tajemnicy ujawniającej „płytkość umysłu”. Z rozmowy dowiadujemy się, że Adam studiuje prawo, a Wand jest nauczycielką. Dziewczynę jednak zmęczyło tułanie się po obcych domach i teraz odpoczywa u siostry.
Po herbacie towarzystwo udało się na spacer po ogrodzie. Młodzieniec myślał sobie: „zdaje się, że to plowańko na mnie”. Rozmawiali o wszystkim i o niczym (o fasoli, maku, łące, Schopenhauerze, emancypacji kobiet…). Pan Ś. mówił o polskiej szlachcie i wczorajszej imprezie; o założeniu w mieście sklepu akcyjnego i ruinie handlu żydowskiego.
II
Wspomnienia. Ojciec Adama kiedyś posiadał interes mydlarski. Pan Józef Wawelski był człowiekiem prostym i uczciwym. Żona jego Róża marzyła o życiu w sferze wyższej i chciała wprowadzić syna na salony - niech zdobędzie wspaniałą żonę i świetne wykształcenie. Ojciec wolałby jego syn objął rodzinny interes. Zmarła a wdowa sprzedała interes i wyjechała do Warszawy. Lubiła odwiedzać galicyjskie wody źródlane, czy Trebizondów.
Adaś od najmłodszych lat ujawniał talent do książek. Nie wykazywał popędów altruistycznych, nie wiedział, co to ból, cierpienie, głód, choroba, nędza. Życie było dla niego „wesołą komedią”. Nagle do jego świata wkradł się dziwnie postrzegany humanizm. Adam twierdził, że „kochanie niedoli” jest szkodliwe dla umiejętnego badania życiowych wskazań. Dla niego liczyły się fakty, przyczyna i skutek rzeczy. Niedoli nie rozumiał, toteż opluwał kwestie z nią związane.
Pewnego dnia pani Róża pojechała do willi Świerkowskich podziękować za gościnę okazaną synkowi. Adam i Wanda spacerują. Jest to scena nader sentymentalna. Młodzieniec mówi o bohaterach nowel miłosnych i obdarza pannę piękną różę. Pochylił się i ucałował jej usta. Zarumieniona Wanda krzyczała coś o bezczelności, przerażającej bezczelności (choć pewnie był to dla niej przyjemny moment). Adaś błaga o wybaczenie i nagle łapie Wandę w objęcia, ta się nie opiera (może Adam się oświadczy?). Nadeszła Róża i Zofia. Wszyscy wspólnie podziwiali zachód słońca. Rozmawiali o Kraszewskim i o konfiturach; o tym, że pani Ś. lubi bardziej wieś niż miasto, myśleć niż marzyć; o Mickiewiczu i towianizmie; o tym, że Wanda lubi Heinego. Panią Różę cieszyły te rozmowy o wszystkim i niczym, wiedziała, do czego prowadzą… (wyswatanie syna).
Zosia i Wanda odprowadziły Wawelskich do ich wilii „Odrobinki”, po czym Adaś odprowadził panie do ich domostwa. Pożegnał się z damami wspominał piękność Zofii.
Następnego dnia nasz student udał się na kojący, leśny spacer. Nie mógł skupić myśli, dumał o niebieskim staniku Zofii. Czuł napływ rozkoszy. Leżał na mchu i obserwował ciche życie dna lasu. Wnet dochodzą go damskie głosy. Wanda śpiew smętne preludium. Adam zbliżył się do dziewczyn. Podziwiał swą boginię panią Ś. Zaś Wanda wydawała mu się nudna i natrętna. Zbliżenie do niej sprawiało mu cierpienie. Towarzystwo wróciło na herbatę. Pan Wiktor Ś. czekał już z wykładem na temat demokracji i porównywał pracowitość Żydów i chłopów. Przedstawił kmieci jako ludzi niezdolnych do utrzymania interesu. Zaś Żydów najlepiej powybijałby, ale tylko im można powierzyć zarządzanie majątkiem (Adaś w duchu wścieka się na te uwagi, płynie w nim żydowska krew). Dalej W. i Ś. poszli podziwiać gospodarstwo. Adam nudził się strasznie i mówił tylko: „tak to śliczna krowa”. Student wściekał się, że tak urodziwa istota ma tak okropnego, chamskiego męża. Był tak zły, że złość ta uderzała do głowy falą krwi. Nagle poczuł się smutnym, samotnym i opuszczonym. Pożegnał się z towarzystwem i odszedł. Siostry przyglądały mu się z zaciekawieniem.
III
Zofia i Wanda codziennie chodziły na spacer. Wanda oczekiwała oświadczyn Adasia. Zofia cieszyła się z tego powodu - nie była przekonana do Wawelskiego, przechrzczonego Żyda, ale chciała uchronić siostrę od braku pieniędzy. Wanda wyobrażając sobie, że będzie bogatą żoną mecenasa od razu robiła się szczęśliwsza i stwierdziła, iż kocha Adam. Tymczasem student chodził za siostrami wszędzie, gdzie się dało (kościół, sklep). Z drwiną patrzył na Wandę i jej manię do strojów i kapeluszy, śmiał się, gdy tuliła narcyzy, które przynosił (były prezentem dla Zofii). Zwykła guwernantka małpuje ludzi bogatych! Adam dochodzi do wniosku, że pożądanie zbytku to istota duszy Wandy, a jego złość i odraza rosły.
Wanda jednak nie była taka naiwna. Z czasem zorientowała się, z jaką namiętnością Adam patrzy na jej siostrę. Plany runęły w gruzy. Była przerażona życiem biednej nauczycielki. Była zła, że Adam potraktował ją jak zwykłą pokojówkę (całusy, obściskiwanie się). Pocieszało ją to, że Adam zawsze będzie nieszczęśliwy. Wanda postanowiła wyjechać. Nie chciała patrzeć na ohydny romans siostry. Jednak przed wyjazdem miała jeszcze nadzieję, że się pomyliła i Adaś ją darzy uczuciem…
Wanda wyjechała. Adam pogrążył się w smutku - już nie mógł spotykać Zofii. Codziennie zanosił do lasu bukiet narcyzów, jednak żadna kobieca dłoń nie zabierała go z pniaka. Wkrótce leśne wędrówki zakończyły się tryumfem - spotkał Zosię. Wyznał, że tek kwiaty są dla niej, że oszalał i w tym miejscu zamierza roztrzaskać sobie łeb. Odchodzi, za nim biegnie zdezorientowana kobieta, by usłyszeć wyznanie chorobliwej miłości. Zofia nie wiedziała, co począć. Było jej żal chłopaka. Postanowiła umówić się z nim na leśne spotkanie. Adam w podzięce obiecał, że się nie zabije.
IV
Zosia obudziła się bardzo szczęśliwa. Oczekiwała spotkania z Adamem. Zorientowała się, że żyje jak zakonnica. Ma dwadzieścia cztery lata, a ubiera się jak prosta kucharka. Brzydzi się własnym mężem, który męczył ją i nudził. Wiktor był też człowiekiem brutalnym. Początkowo chciał mu powiedzieć o wyznaniu Wawelskiego. Zmieniła zdanie - była ciekawa. Gdy dotarła na miejsce spotkania Adam się rzucił na nią z namiętnymi pocałunkami. Początkowo uległ, pisk ptaka wyrwał ja z transu i uciekła…
V
Nocna schadzka w ogrodzie. Zwierzęce pożądanie. Wawelski czuje się jak zwycięski sarmata.
VI
Wiktor Świerkowski był człowiekiem zawsze chętnym do robienia interesów. Nawoływał jak ważna jest praca, tymczasem trwonił czas na myśleniu jak tu zdobyć pieniądze. Jawnie obrażał Żydów, a tak naprawdę ich doceniał i im zazdrościł. Chciał wydać Wandę za bogatego Wawelskiego, by ciągnąć od niego kapitał. Wtedy mógłby spłacić długi. A może sprzeda Adasiowi drogą willę? Ś. Marzył o tym, że kiedyś będzie handlował wsiami, folwarkami, domami. Dlatego Wiktor był niezwykle uprzejmy wobec Adama i jego matki.
Zofia przejęła się sprzedażą wilii, mimo że została kochanką Wawelskiego nie zapomniała o obowiązkach żony. Czasami dławiło ją poczucie utraty honoru - miała wstręt do oszukiwania (tym moralnie górowała nad mężem). Kochała Wawelskiego jak wierne zwierzę, ze ślepym i głuchym uwielbieniem.
Pewnego razu Świerkowski zwrócił się do Wawelskiego z propozycją sprzedaży wilii. Cenna była wyjątkowo zawyżona. Zosia chciała ubłagać niższą cenę. Adam postanowił, że się musi zastanowić. Opuścił rezydencję Świerkowskich zagniewany - czy romans to celowe zagranie?
VII
Wrzesień mija. Nadszedł ostatni dzień pobytu Adama na wsi. Czuje dziwny żal. Zofia, żegna się „z pierwszym i ostatnim” kochankiem. Wawelski pożegnał się też, że znienawidzonym panem Ś. (do którego zdrady namawiał i ją wnikliwie usprawiedliwiał). Zofia zastanawiał się, co pocznie po wyjeździe ukochanego.
Adam dotarł do Warszawy. Udał się do teatru. Przyszedł dopiero na trzeci akt opery Maton Meilhaca i Gille'a. Rozmyślał o nieszczęśliwej Zosi, gdy w jednej z lóż dostrzegł Wandę. Był pełen gniewu i zaciekawienia. Wiedział, że miedzy jego duszą, a duszą tej dziewczyny jest ogromna przepaść. Wieczorem słowami Romea napisał list do Świerkowskiej.
VIII
Zima. Adam siedzi w swoim pokoju. Rozmyśla o Wandzie i całym szeregu rozmów i spotkań z nią. Niejednokrotnie czekał na nią w różnych punktach miasta. Była taka urodziwa, ma cudne nóżki… Dla zabicia czasu przeglądał listy od Zofii (przeszło 40). Sam do niej pisywał o bólu rozstania. Pani Ś. zapewniała go, że jeśli Wiktor dowie się o romansie to ona zabierze dziecko i zwiąże się z Adamem (tu pojawia się fragment listu). Wawelskiemu szybko znudziły się te sentymenty.
Pewnego dnia otrzymał od Wandy wezwanie na spotkanie w domu panny Anieli Bezmiańskiej. Gdy dotarł na miejsce z przestrachem zorientował się, że w pokoju znajduje się Wanda i Zofia. Aniela przedstawiła się jako kuzynka pana Świerkowskiego. Mówiła o tym jak straciła dobra rodziców i jakimi czynnościami się parała. Dodała też, że jej obrońcą jest jej noc - odstraszał kłamstwo i podłość mężczyzn (miało wyjątkowo paskudnego nochala); będzie ciężko pracować i nigdy nie zawini wobec swego gatunku ślamazarnością i głupotą. Dalej coś marudziła o prawdziwej miłości i że owocem takowej jest ona. Tymczasem Wawelski zastanawiał się jak tu się uwolnić od gadania starej pesymistki, która robił na Adamie wrażenie „niedojedzonej potrawy”.
Adam odprowadzał siostry do domostw. Został oskarżony o bałamucenie panien. On stwierdził, że jedną kocha nade wszystko… Wawelski został sam na sam z panią Ś. wyznał jej miłość, a ta poprosiła go by nie flirtował z Wandą (to młoda istota, można ją zranić). Adam stwierdził, że jest niekochany i chce dowodów miłości Zofii. Ta się zaniepokoiła - miała połataną bieliznę. Umówili się na spotkanie.
Nazajutrz Adam zamówił pokój w tanim hotelu. Dotarł do mieszkania Anieli by zabrać Zosię. Okazało się, że pani Ś. nie ma. Wawelski nie wierzył zapewnieniom starej pruchwy. Podglądał przez dziurkę i został przyłapany. Wszedł do pokoju - Zosia naprawdę wyjechała. Był zdezorientowany i zagniewany, może też smutny. Dobiegł na peron. W wagonie klasy trzeciej zastał miłość swego życia. Zosia nie chciała opuścić wagonu. Powiedziała, że nie da się drugi raz zwieść, wyznała siostrze sprawę romansu. Odjechała. Adam usiadł nad wodą i począł bezmyślnie wpatrywać się w jej toń.
IX
Adam wysłał do Świerkowskigo listy od Zosi - znak zdrady, niewierności małżeńskiej. Wawelski wyobrażał sobie Wiktora, który z małpim wyrazem twarzy je czyta. Tłucze żonę, a to pokornie wraca do Adama i całuje po stopach. Jednakże minęło siedem miesięcy i nic się nie wydarzyło (choć nasz bohater wszędzie chodził z rewolwerem).
Kończył studia. Matka mówiła mu o małżeństwie. On sam zorientował się, że „życie nie jest romansem” i że należy się żenić bogato. Nim zacznie nowy etap życia, postanowił zajrzeć Wiktorowi prosto w oczy…
Na dworcu w Trebizondowie wszedł do sali. W towarzystwie nie zastał Świerkowskiego. Dowiedział się, że Wiktor wyjechał z miasta i ma dzierżawę o 19 mil stąd. Sprzedając willę stracił. Żona pojechała z nim (mimo iż mieli jakieś małżeńskie problemy). „Tak kobieta go od pijaństwa powstrzymała; zapracowuje się na niego; żyły da z siebie dla niego wypruć…” - powiada jeden z biesiadników.
Doktor Piotr
Dominik Cedzyna, nie mogąc zasnąć, ponownie czyta list od swojego syna, jedynaka, przebywającego za granicą (doktor chemii, asystent Politechniki w Zurychu). Wynika zeń, że dzięki dobrej opinii u swojego profesora Piotr otrzymał kuszącą propozycje objęcia posady w prywatnym, świetnie wyposażonym, laboratorium Jonatana Mundsleya, by tego profesora na jednym z uniwersytetów angielskich. Ojciec nie jest zadowolony z takiego obrotu sprawy, ponieważ tęskni z a jedynakiem i pragnie, by podjął pracę w kraju, założył rodzinę, był blisko.
Dominik rozmyśla o swojej miłości do syna, tęsknocie, marzeniach. Rozważa swój los zdeklasowanego szlachcica, który musiał przystosować się do nowych warunków i podjąć pracę u budzącego odrazę Teodora Bijakowskiego (Bijaka), który drogą protekcji i „lewych stypendiów" doszedł do stanowiska inżyniera na kolei i zbija na tym fortunę, zaś kiedyś był dzieckiem ubogiego szynkarza w Warszawie. Dzięki pomocy właścicielki kamienicy chłopiec poszedł do szkoły, a następnie zdobywał nadal wiedzę w Szkole Głównej. Asystowanie przy budowie dróg zapewniło mu znaczne dochody. Dorobił się willi na południowym wybrzeżu Krymu, gdzie królowała pięknie rozkwita małżonka jego. Pamiętał również o ubogiej rodzinie z Krochmalnej w Warszawie.
Kiedy Bijakowski przystąpił do prac związanych z budową kolei w kraju, zatrudnił jako dozorcę Dominika Cedzynę, którym w jawny sposób pogardzał, konfidencjonalnie się doń zwracał, a nawet obrażał. Zubożały szlachcic znosił to cierpliwie, ponieważ zależało mu na pracy, z której czerpał dochody na utrzymanie syna. Piotr był chlubą starego ojca, który nosił przy sobie listy i czytywał je fragmentami w różnych okolicznościach.
Niedaleko nasypu kolejowego była góra należąca do folwarku Zapłocie. Po badaniach geologicznych Bijakowski stwierdził, że warto kupić ten teren, ponieważ znalazł tam węglan wapnia oraz glinę odpowiednią do produkcji cegieł. Wraz z Cedzyna pojechał do właściciela Juliusza Polichnowicza. Zaproponowaną kwotę ośmiuset rubli inżynier z poczuciem wyższości i ironicznym śmiechem zmniejszył do stu. Polichnowicz to również jeden ze zubożałych zdeklasowanych dawnych panów. Doskwiera mu bieda - nie ma czym poczęstować gości.
Po kilkunastu dniach u podnóża góry rozpoczęto produkcję cegły. Z czasem Bijakowski odkupił od Polichnowicza resztę zaniedbanej, leżącej ugorem ziemi. Dominik Cedzyna liczył, że jemu Bijakowski powierzy zarządzanie gospodarstwem, tymczasem nowy właściciel rozparcelował ziemię i sprzedał ją chłopom ściągającym z okolicy do pracy w cegielni i wapienniku. W ten sposób zapewnił sobie tanią i przywiązaną do tego miejsca siłę roboczą. Gdy Bijakowski wyjechał w nowych interesach, Cedzyna samodzielnie nadzorował produkcję. Mieszkał w dwu izbach we dworze.
Narrator znowu wraca do refleksji podjętej na początku utworu. Dominik w swoim pokoju rozmyśla o ostatnim liście Piotra, cierpi, przeczuwając, że syn podejmie pracę za granicą. Zasypia dopiero nad ranem. Niespodziewanie przybywa Piotr. Ojciec jest bardzo wzruszony, chce napalić w piecu, jak najlepiej przyjąć oczekiwanego gościa. Piotr jednak marzy tylko o odpoczynku. We śnie widzi krajobraz wiejski. Postanawia nie jechać do Anglii.
Ojciec powierza Piotrowi przepisanie rachunków, sam zaś wyjeżdża do powiatowego miasteczka w sprawach służbowych. Po powrocie zastaje syna zdenerwowanego. Okazuje się, że wyczytał on w dokumentach prawdę o tym, skąd ojciec czerpał pieniądze na jego kształcenie. Źródłem dodatkowych dochodów było zaniżenie płacy zatrudnionym robotnikom z trzydziestu do dwudziestu kopiejek. Stało się to za zgodą, a nawet radą, Bijakowskiego.
Piotr po szorstkiej rozmowie z ojcem przekazał mu notes z wyliczeniem, ile pieniędzy należy się każdemu poszkodowanemu. Postanowił wyjechać do Anglii, by tam szybko zarobić i spłacić dług. Zdenerwowany Dominik nie zrozumiał stanowiska syna, nie czuje się winny, żegna go brutalnymi słowami: Precz, durniu!. Od parobka, który odprowadził Piotra do pociągu, dowiaduje się, że syn naprawdę odjechał.
Utwór kończy się pełnym bólu podążaniem starego ojca po utrwalonych przez mróz śladach syna - Nad każdym z piersi jego wydzierał się cichy, nieprzerwany jęk, podobny do żałosnego skomlenia wiatru nad mogiłami cmentarza.
Mogiła (listy i notatki Maurycego Zycha)
List 1 (Wieprzowody, 4 października): „Kochany Janie w Oleju!” - tak rozpoczyna się pierwszy list Maurycego skierowany do przyjaciela. M. pisze, że już warszawianki mogą po nim płakać - oto idzie do wojska. Mówi koledze, że nie ma nakłaniać do wstąpienia do akademii medycznej (nie chce krajać trupów). Chce wyjechać za granicę, żeby zdobyć paszport trzeba walczyć. Pozdrawia Jana i prosi o przysyłanie listów i książek.
List 2 (10 października): M. nie otrzymał listu zwrotnego. Opisuje Wieprzowody - małe miasteczko powiatowe w guberni siedleckiej. Przemysł i handel wrą. Opisuje sklepy i szynki oraz restaurację, w której zwykł jadać po musztrze (jest ona prowadzona przez dwie siostry Niemki - strasznie podobne do siebie). Oto zawsze po obiedzie ukrywa się w pokoiku za bilardem i pisze listy (w koszarach rzecz jasna się nie da). Opisuje koszary i swój pokój. Mieszka w nim z trzema innymi chłopakami. Mieszkają w dobrych warunkach, bo do służby zgłosili się dobrowolnie. W magazynie dostał umundurowanie (oprowadzał go feldfebel - sierżant). W kancelarii załatwił kilka formalności. Tu spotkał podoficera i nie wiadomo, dlaczego wpadł na pomysł, by powiedzieć, że jest ochotnikiem z protekcją u samego generał korpusu. Wrócił do pokoju i przedstawił się kolegom: „Jest junkier 43 astrachańskiego pułku piechoty - Maurycy, syn Andrzeja, Zych”. Inni to: Piotr, Bronisław, Mikołaj. Z Bronkiem chciał nawiązać rozmowę po polsku. Ten go skarcił, że w wojsku będą mówić tylko po rosyjsku (polski to język na salony).
List 3 (27 października): Rano odbywają się ćwiczenia na placu musztry. Znajdują się tam rozmaite sprzęty. Musztra trwa od siódmej do jedenastej i od drugiej do zmroku. Ma wyspecjalizowanego nauczyciela (diadkę). Nazywa się Archip Sinicyn. M. zawsze lubił ćwiczenia cielesne. Początkowo musiał w nie wkładać też trochę inteligencji. Później stały się czynnościami mechanicznymi i mógł w trakcie ich wykonywania rozmyślać o Puszkinie, Lermontowie, Robespierze, itp. Jeszcze bardziej lubi ćwiczenia z rotą - wspólny marsz.
List 4 (5 listopada): M. nareszcie otrzymał list Jana. Wojownicy zebrani w koszarach pochodzą z różnych etnograficznych „szczepów”. Każdy z nich modli się do swojego Boga, o czymś marzy. Opowiada jak pewnego dnia zbudził się, a żołnierze poubierani w płaszcze szykowali się do wyjścia. Przed frontem przechadzał się pułkownik: Grek, Leonidas Iwanowicz Pizipios. Pułkownik wymaga od żołnierzy znajomości kodeksu na pamięć. Jeśli ktoś nie umie - obrywa po pysku. A później ofiara i oprawca idą na papierosa i opowiadają sobie „pornograficzne klechdy ludowe”. M. jako humanista chciał się zaprzyjaźnić z żołnierzami. Zaimponował im zaangażowaniem w ćwiczenia i wytrwałym marszem (był paniczem, to nie budziło zachwytu). Dodatkowo oddawał swoje pieniądze przeznaczone na jedzenie (zapomoga państwa) bo nie jadł z żołnierskiego kotła. Pora opisać dr Wiłkina. Opowiada jak poszedł do dr i ten nazwał go marzycielem. Chciał częstować wódką i wysłać na panienki. Później dr opowiedział coś o wypadach na wódkę Piotra Biezdonyszkina i o tym, że pobiera on pieniądze od mężczyzn, którzy odwiedzają jego siostry. Dr się rozbestwił - na M. spłynął potok dowcipów, które w miarę opróżniania karafki przekształciły się w bełkot. Dalej M. opowiada o swoim wynalazku i nowej znajomości, która okazała się starą. To „Cynamon” szkolny kolega Rogowicz. Kolega ten ma największy sklep w Siedlcach i żeni się z córką wicenaczelnika powiatu wieprzowodzkiego - Marią Kłucką. Do niej udali się bohaterowie. Panna - anioł. Spotkali też jej ojca. prawili o polityce (pewnie ze względu na oświadczenie M., że jest Polakiem). Kłuckiego ocenił jako człowieka trzeźwo i bystro patrzącego na ówczesną Polskę (Polska niczego się nie nauczyła, a jej młodzież ulega obcym podpuszczeniom), jednak jego wykłady stawały się drażniące. Na obiedzie M. siedział obok narzeczonej Rogowicza. Ta kokietowała M. i zadawała głupie pytania w stylu: „O czy teraz myślę?”. M. był niespokojny i nie chciał na nie odpowiadać. Okazuje się, że Maria nie jest jeszcze narzeczoną Cynamona. Rogowicz prosi M., by został u niego na noc. Potem błaga go o pomoc. Ma pomóc w „wpływaniu” na Marię poprzez udzielanie jej korepetycji z polskiego, czy z historii. M. wytłumaczył mu, że to nie ma większego sensu - co może dać mówienie o poetach i królach? Zatrudnił Cynamona jako osobę, która będzie mu przywozić listy i książki z Warszawy. To właśnie Rogowicza uznał za pożyteczny „wynalazek”.
List 5 (9 stycznia): M. dostał zaproszenie na bal u Kłuckiego. Sala balowa uwiodła go barwami i światłem. Zastał tam Pizipiosa i poprosił o możność bawienia się na przyjęciu. Zgoda. Można szaleć. Rogowicz tańczył z Marią. Przedstawił przyjaciela różnym pięknościom, one jednak odwracały głowy z powodu brzydkiego munduru. Jednak zatańczył z niejaką panną Jadwigą, do której zalecał się kapitan Izmaiłow. Panna była wystraszona, bardzo nieśmiała. Poprosiła M., by ten nie puszczał ją w tańcu - nie chce bawić się z kapitanem, który może kiedyś stanie się jej mężem (ona tego nie chce, rodzice tak). Później M. spotkał się z radcą Zapaskiewiczem, ojcem Jadwigi. M. żartował z adoratora (Izmaiłow) jego córki - w szczególności z jego nosa i alkoholizmu. Rozmowa toczy się dalej. Radca ma ośmioro dzieci (pięć córek i trzech synów). Najstarsza córka ma 19 lat, najmłodsza 5 lat. Doskwiera bieda. Dzieci w szkole uczyły się niepotrzebnych rzeczy, po co im greka skoro przepisują papiery albo szorują gary? M. zastanawia się, czy Jadwiga nie mogłaby się utrzymywać sama. Radca odpowiada, że uczciwym ciężko zarobić na życie. Panny za mąż, chłopcy do wojska. Rozmowę przerwał toast za solenizanta pana Kłuckiego. Lało się wino. Nagle, w momencie najmniej odpowiednim dr Wiłkin wstał i wrzasnął: „Skatina!” (bydlak). Nikt nie zareagował. Blady Kłucki wstał i załamanym głosem zaprosił gości do tańca. M. Zatańczył z Marią, zrozumiał, dlaczego Cynamon się w niej zakochał. Po mazurze zapytała go o lekcje (nie odpowiedział). Wyznała mu, że ma mu coś ciekawego do opowiedzenia po walcu. Opisała mu pokój, do którego ma przyjść (ten z futrami pań). Po tańcu M. faktycznie tam chciał iść, ale porucznik wyprosił go z balu (mimo że wcześniej wyraził zgodę). Była to interwencja Izmaiłowa.
List 6 (22 stycznia): M. unika Marii i jej rodziny. Udaje się z wizytą do radcy. Poznaje panią radczynię. Jest strasznie brzydka, jakiś demon szepcze mu do ucha, że to będzie jego teściowa! Bawiła go rozmową o sztukach pięknych. Tymczasem zgromadzeni w pokoju urzędnicy mówili o swoich sprawach (o jakimś czwartym). Potem rozmawiał z Jadwigą, która wydawała się piękniejsza niż na balu. Nawet się uśmiechała i oblała rumieńcem. Dyskurs prowadzili o zmienności charakterów młodzieży polskiej. Podczas herbaty przyglądał się młodym powiatowiczom, których nazwał cymbałami brzmiącymi. Dom radcy opuścił w smutku.
List 7 (24 stycznia), list 8 (2 lutego), list 9 (5 lutego): Dziwne. List 9 zaczyna się słowami: „A więc ciebie, Janku, już nie ma […] i zapomnieli o tobie dobrzy ludzie, jak się zapomina o trupie, wyniesionym z domostwa i zakopanym w ziemi”. Dalej opłakuje starą matkę przyjaciela. Okazuje się, że Janek nie umarł, ktoś go zabrał pewnej nocy. I przepadł.
List 10 (7 luty): piękny list wyrażający tęsknotę za prawdziwym przyjacielem.
List 11 (8 luty): M. chce uratować Janka i część jego win przejąć na siebie. Chce wziąć urlop i wyjechać do Warszawy. Liczy na sukces.
List 12 (15 kwietnia): Nadeszła wiosna. M. jest pogrążony w melancholii i pesymizmie. Opowiada o warszawskiej odsieczy. W stolicy spotkał kilku ziomków (spotkanie u Michała). Opowiedzieli mu, że sytuacja Janka nie jest wesoła (w więzieniu pewnie nabawi się gruźlicy i wyciągnie kopyta). Trudno określić, za co aresztowano Janka. Chodziło o jakieś dokumenty, ponoć chłopak zlikwidował ślady. Chłopaki śmieją się z M., że tak ochoczo chce bronić swego przyjaciela. Okazuje się, ze Janek może cierpieć z powodu swego patriotyzmu i społecznej etyki (częste było u niego hasło: „Niech żyje Polska!”).
Rogowicz pomógł zdobyć M. pieniądze, które mogą przydać się na kaucję. Cynamon musiał zostać w Warszawie, a M. z listem do Marii udał się do koszar (przedłużył urlop o jedne dzień, może mieć problemy). Nie wiedzieć, dlaczego przy spotkaniu z piękną Marią M. począł całować jej ręce. Ta skarciła go za bałamucenie dam i zasłoniła okna, by rzucić się na chłopka… Skończyło się na pocałunkach. M. wrócił do koszar, do swojego pokoju, gdzie zastał grających w karty kolegów. Jeden z nich rzucił, do M. hasło: „Cóż tam w Warszawie, bunt zaczyna się czy odłożony?” Początkowa złość M. przekształciła się w zgodę.
Wspomina pobyt na obozie zimowym. Noc spędzili w zimnym, płóciennym namiocie. Kolejna refleksja nad losem Janka.
List 13 (17 maja): Opis majowej pogody. Kwitnie bez. M. siedzi w pokoiku za bilardem i pisze list. Jest rozdarty wewnętrznie, majaczy. Opisuje zdarzenie, którego był świadkiem. Oto Ukrainiec o ostrym temperamencie, który lubił za bardzo alkohol i jeszcze bardziej damy został skazany na chłostę. Miał otrzymać 150 (M. pisze, że mogło być gorzej - 300). Wszyscy żołnierze obserwują. Ostatecznie wydano mu 100 razów, 50 odłożono na później. Winny pójdzie do szpitala i się wykuruje - jednorazowe baty i długi odpoczynek, ciekawe rozwiązanie dla leniwych. Na wojnie, jak na wojnie, trzeba dostosować się do okoliczności.
List 14 (19 maja): M. szkoli się na podoficera.
List 15 (24 maja): M. już się wyszkolił Teraz będzie odpoczywał, generalnie spał w lesie, w życie - zanim nie zaczną się przygotowania do egzaminów oficerskich.
List 16 (2 czerwca): Opis domu weselnego - kapitan Izmaiłow żeni się z Jadwigą Zapaskiewiczówną. M. dziwnie się czuje. Czy kolejna istota popadał w niewolę. Nie zostaje w domu weselnym. Udaje się na spacer przez chłopskie pola. Współczuł Jadwidze.
List 17 (22 czerwca): M. stał się wędrującym oficerem. Miał szukać dworku szlacheckiego, w którym żołnierze z roty mogliby mieć dogodne zajęcie przy żniwach. M. wsłuchiwał się w historię pól i takie tam. Wstąpił do posiadłości Ciapca Lackiego. Tam napadły go pewne damy i poczęły się zachwycać nad nim po francusku (jaki przystojny i młody). Później dotarł do dworu Brzeszczotowicza. Nie chciał on zatrudnić żołnierzy - za drogo. Po wielu niepowodzeniach rządca Przewalec zdecydował się przyjąć żołnierzy. Umowa z gospodarzem została spisana. M. ruszył w drogę. Wkrótce dotarł do pewnej wioski. Spoglądał w okna chałup chłopskich. Posłyszał rozmowę traktująca o wyzysku polskiej wsi. Włościan zmuszono do oddania 60 wołów, oddali 69 - po to, by nie musieć łamać swojej wiary. Ostatecznie wszyscy mężczyźni ze wsi zostali ukarani chłostą. Nasz bohater został ujęty przez chłopów. Został wzięty najpierw za złodzieja, później za szpiega. Nie przyznali się, że przed chwilą czytali nielegalne pisma. Żeby udawać, że chłopi nie umieją czytać nieporadnie przesylabizowali książkę o treści religijnej. Trudno zaufać, nawet Polakom. Chłopak miał wskazać M. drogę. Piotrek nie lubi Moskali. M. pożegnał się z chłopem Błażejem, który okazało się, że zna Zapaskiewiczów.
Obóz po Krępą
2 września
M. opisuj wyjście z koszar. Pułk opuścił macierzystą bazę, by ruszyć w drogę swego przeznaczenia. Podróż była ciężka, doskwierał upał. Nasz bohater zasłabł. Dr Wiłkin drwił z jego słabości. Wyrzucał mu też, że jest Romeo - podobno M. pisze sonety do żony Izmaiłowa.
4 września
Pod miasteczkiem Krępa ustawiły się trzy pułki dywizji M. Tam odbyła się ich rewia. Na jeden rozkaz osiem tysięcy ludzi zaprezentowało broń. Ten widok zaimponował M. - zrodziła się w nim nawet chęć do zdrady.
9 września
Dr Wiłkin umiera. Wzywa na posłuchanie M. nie zdążyli porozmawiać. M. czuł się dziwne rozdarcie moralne. Był napojony goryczą i wstydem. Poszedł na spacer i dotarł na miejsce bitwy pod Maciejowicami. Spojrzał na krzyż modrzewiowy z napisem: „Na cześć braci poległych za ojczyznę w dniu 10 października 1794 roku”. Przypomniał sobie bohaterstwo Kościuszki i jego żołnierzy. Ucałował ziemię mogiły i zrozumiał, że ojczyzna jest godna uwielbienia.
ROZDZIOBIĄ NAS KRUKI, WRONY…
W deszczowym jesiennym pejzażu, o świcie, Andrzej Borycki, znany jako Szymon Winrych, w ubogim przebraniu idzie obok wozu. Przewozi w kierunku Nasielska ukryte pod sianem i chrustem karabiny. Winrych jest zmęczony, ma dziurawe przemoczone buty, już trzeci dzień bez przerwy jest w drodze, w nocy czuwa. Nie można dostrzec w nim dawnego „prezesa" towarzystwa i zabawy. Posługuje się dwoma dobrymi końmi pociągowymi, które zazwyczaj wypożycza potajemnie od sztachetki z okolic Mławy, właściciela trzech koni.
Winrych jeszcze próbuje działać na rzecz powstania, chociaż ono już dogasa. On jeden chodził jeszcze po broń, jeden nie upadał na duchu. Gdyby nie on, i sama partia byłaby się od dawna rozleciała na cztery strony świata. Sam doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie można już odmienić wypadków i niewola narodowa będzie trwała nadal, jednak do końca jest wierny idei walki.
Nieoczekiwanie, będąc w otwartej przestrzeni, został wypatrzony przez oddział Moskali. Próba ucieczki nie powiodła się. Winrych próbował uwolnić konie, ale nie zdążył tego uczynić. Dopadło go ośmiu rosyjskich ułanów, którzy bez trudu odkryli, że przewozi broń. Na zadawane pytania odpowiadał tylko: Głupiś! i prosił, by go nie zabijali. Oni jednak w bestialski sposób zadają mu śmierć - dwóch przebija jego pierś i brzuch bagnetami, zaś trzeci strzela w głowę, zabijając mimo woli konia i raniąc człowieka. Po splądrowaniu kieszeni Winrycha, zdenerwowani, że wypił wódkę, rozbili butelkę na jego czaszce i podarli mu ostrogami policzki. Deszcz ocucił na chwilę powstańca, który wyszeptał jeszcze słowa modlitwy Ojcze nasz, prosząc Boga o odpuszczenie win, i skonał z nadzieją nieśmiertelności.
Pozostały przy życiu koń obwąchuje Winrycha i orientując się w sytuacji, przestraszony próbuje uciekać. Łamie nogę przypadkowo wetkniętą w koło wozu. Odłamki kości przebijają skórę. Obraz miotającego się bezsilnie, cierpiącego konia jest bardzo szczegółowy, naturalistyczny.
Na miejsce tragicznego zdarzenia zlatują się wrony. Uwaga narratora skupia się na zachowaniu jednej z nich, która przystąpiła do żerowania na głowie zabitego zwierzęcia. Inne podążają za jej przykładem. Wyjątkowo aktywna wstąpiła na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania.
Żerowanie wron przerywa nadejście chłopa, który postanawia wykorzystać nadarzającą się okazję (dar z niebios). Odmówiwszy modlitwę, przeszukał puste kieszenie, zdjął z trupa sukmanę i zgrzebne szaty a nawet zabłocone onuce. Owinąwszy nimi część broni, oddalił się z zamiarem powrotu po resztę zdobyczy. Po godzinie przybył z parą koni. Wyprzęgnięte ranne zwierzę uznał za niezdolne do pracy, wiec postanowił je udusić przy pomocy siły swoich koni, jednak bez oczekiwanego rezultatu. Po południu chłop przybył kolejny raz, zdarł kozikiem skórę z martwego zwierzęcia, zaś żywe pozostawił do następnego dnia, licząc, że samo zdechnie. Pogrzebał powstańca wraz z koniem w jednym z pustych dołów kartoflanych.
Tak bez wiedzy i woli zemściwszy się za tylowieczne niewolnictwo, za szerzenie ciemnoty, za wyzysk, za hańbę i za cierpienie ludu, szedł ku domowi z odkrytą głową i z modlitwą na ustach. Był wdzięczny Bogu za tyle żelastwa i rzemienia. Dogoniło go końskie rżenie. Na tle zorzy liliowej widać było konia, wspartego na przednich nogach. Miotał łbem, wykręcał go w stronę grobu Winrycha i rżał. Na żerowisko zlatywały stada wron.
Echa leśne
W zgromadzonym przy ognisku towarzystwie wyróżnia się gen. Rozłucki - siedzi na składanym stołku ustawionym na dywanie. Ponieważ generał miał nazajutrz odjechać, postanowiono dokonać pomiaru lasu i odcięcia wyznaczonego trójkąta do rana. Podczas gdy chłopi ścinali drzewa, urzędnicy skupili się wokół ognia, żeby odpocząć i posilić się.
Narrator przedstawia kolejno geometrę Guńkiewicza raczącego się bez umiaru arakiem, pisarza gminnego Olszakowskiego - specjalistę od piorunującego robienia majątku drogą przestępstwa (notoryczny łapownik, zdzierca chłopów, wyzyskiwacz Żydów, najznakomitszy wymijacz prawa i grassant parafialny, żarłoka i opoja - wójta Gałę, geometrę Knopfa - grymaśnika i hipochondryka oraz samego generała -ramolcio nieźle zakonserwowany, trzymał się z właściwą powagą. Był Polakiem, mówił po polsku z rosyjskim akcentem.
Spotkanie odbywa się wśród odgłosów ścinanych drzew, w powiewie wieczornego chłodu. Generał pyta Guńkiewicza o karczmę przy drodze z Zagnańska ku Wzdołowi i rosnące przed nią brzozy, widać, że świetnie zna okolice. Podleśny odpowiada, że karczma jest przystanią dla złodziei, zaś z kilku brzóz pozostała jedna, przy której stał krzyż. Postawił go sam Guńkiewicz, zaś obróbki drewna dokonał obecny wójt Gała, z zawodu cieśla. Generał wyjaśnia, że jest tam pochowany jego bratanek, Jan Rozłucki. Gdy pada jego pseudonim powstańczy, okazuje się, że znał go również geometra.
Generał wspomina swojego brata (zasłużony w kampanii węgierskiej, w sewastopolskiej wojnie pod Małachowym Kurhanem sławnie zginął, który jego opiece polecił swoich dwu synów. Starszy - Piotr - umarł na cholerę na Kaukazie, będąc w randze sztabskapitana, młodszy zaś - Jan - służył w pułku swojego stryja, ożenił się i doczekał syna. Gdy wybuchło powstanie, zdradził swoich - jak relacjonuje generał i uciekł do buntowników, zostawiwszy list z wyjaśnieniem i zachętą dla stryja, by zrobił to samo. Został szefem sztabu w jednej z band - generał kwituje to stwierdzeniem, że chodziło mu o szybki awans, który jest możliwy tylko w niezdyscyplinowanym wojsku polskim.
Generał opowiada o ściganiu powstańców na terenie Kielecczyzny (wymienia różne miejscowości, np. Końskie, Bodzentyn, Suchedniów, Zagnańsk). Jeden z jego podwładnych, kapitan Szczukin, wziął w niewolę Rymwida, zaniedbanego, zmęczonego, obdartego, z twarzą zapuchniętą, skaleczoną bagnetem. Żołnierze generała rozpoznali w nim jednak bez trudu dawnego towarzysza - Rozłuckiego. Odbył się szybko zwołany sąd, podczas którego Rymwid przyznał się do ucieczki z wojska i złamania złożonej przysięgi, zachowywał się dumnie i z godnością. Jego postawa drażniła Szczukina, który domagał się pokory u jeńca, nazwał go zdrajcą i nikczemnikiem. Ostatecznie w głosowaniu szalę na niekorzyść Rymwida przeważył jego stryj, który opowiedział się za rozstrzelaniem. W ostatnim słowie skazany żądał, by wychowano jego syna na Polaka pracującego dla ojczyzny i gotowego oddać za nią życie. Wola ta ma być spełniona, nawet gdyby było to sprzeczne z zasadami i poglądami wychowawców.
Rano wyprowadzono skazanego na miejsce egzekucji. Scenę tę generał obserwował przez okno. Zdjęto mu kurtkę powstańczą. Był w koszuli i tę koszulę miał rozerwaną na piersiach. W rękach ściśniętych trzymał między kolanami fotografijkę syna, Piotrusia. Głowa zwieszona, włosy spadły na czoło. Oczy w tej fotografii utopione. Kiedy przybył pluton egzekucyjny, Rymwid po dłuższej chwili wstał i na nowo przybrał dumny wyraz twarzy, odpędził wzrokiem feldfebla, który chciał mu przewiązać oczy, następnie - przytuliwszy fotografię dziecka do piersi - przymknął powieki w oczekiwaniu na śmierć. Generał opisuje swoje uczucia w tamtej chwili. Nie mógł wytrzymać napięcia, odwracał się do ściany, oczekiwał, że bratanek znowu przybierze pogardliwy wyraz twarzy. Kiedy padły strzały, nie patrzył w stronę skazanego.
Opowieść wywołała milczenie słuchających. Knopf i podleśny z trudem ukrywali wzruszenie. Pisarz zapytał generała, czy wola Rymwida została spełniona, jakie były losy jego syna. Ten zaś ostro odpowiedział: Nie twoja to rzecz, i ty o takie rzeczy nie śmiej mnie pytać. Pisarz dodał: ja się też. od razu dorozumiałem, że z tej twojej ostatniej woli, mój ty „kapitanie Rymwidzie", tęgo się diabeł musiał uśmiać... .
Cienie
Opis pałacu i otaczającego go parku. Naprzemian: cisza, odgłosy natury, dźwięk fortepianu. W drzwiach dostrzegamy sylwetki narzeczonych. Marek Józef Katerwa wrócił kilka dni temu z długoletniej wędrówki do Niemiec, Włoch i Francji; studiował tam filozofię i sztukę. Jego towarzyszką była Lili. Była ona córką jego kuzyna; już od najmłodszych lat była wyznaczona na żonę Marka. Narzeczeni patrzyli na siebie z wielkim uszanowaniem, głębokim szacunkiem i umiłowaniem. Byli młodzi i piękni. Spacerując mówili o różnych rzeczach, z trudem budowali zdania - trudno było opanować uczucia. Zauroczeni podziwiali obłoki niebiańskie - dostrzegli postać klęczącej kobiety. Rozprawiają na temat wyobrażeń dotyczących chmur. Marek prawi Lili urocze komplementy, np. jako, ze jej włosy są złocistym zjawieniem. Nasz bohater począł władać dyskursem filozoficznym. Mówił o wielkich stworzeniach, które swą potęgę odbijają w oczach ludzkich i w kropli wody. Mówił, że myśl człowieka jest częścią samej natury, toteż naturą tą MYŚL posiada. Lili usiłowała pojąc, co mówi narzeczony - jej wysiłki sprawiły Markowi przyjemność. Bohater kontynuował wykład o matematycznej prawidłowości, która przenika stworzone dzieło; mówił o tworzeniu praw i filozofii idealistycznej Szellingowskich myśli.
Narzeczeni opuścili park i szli dalej. Słońce powoli zachodziło. Marek przerwał swój wywód - spojrzał na Lili i zapomniał o całym świecie. Oczy ich zetknęły się, a usta połączyły w pocałunku. Nie zauważyli nocnej pory. Pogrążyli się „w błogosławioną topiel szczęścia” (to taki eufemizm). Z stanu euforii wyrwał ich idący z pracy chłop.
Marek cenił Lili jako osiągniętą zdobycz. Czuł potrzebę zawładnięcia nią. Narzeczeni wrócili do pałacu. Młodzi wieczór spędzili w towarzystwie dwóch stałych rezydentów (jeden był zwolennikiem monarchii, drugi jej przeciwnikiem) oraz dwóch nauczycielek Lili, które bacznie przyglądały się zakochanym (Filck, Listowicz).
Marek dotarł do pokoju gościnnego. Nastała zimna, bezksiężycowa noc. Wiał silny wiatr i potrącał gałęzie. Drzewa przypominały ludzi. Marek nie spał, ale i nie czuwał. Zmysły miał pogrążone w grze wyobraźni. Wspominał niemiecką karczmę „Pod koroną”, do której chodził z kolegami. Wspominał trzy córki gospodarza, były piękne jak gazel! Pamiętał jak całował Sophie. Dziwne, że zobaczył ją w swej wizji. Zapomniał niemal o tym epizodzie, przecież to nie wyrzuty sumienia. Usłyszał jej płacz - opuścił ją, wyjechał bez pożegnania. Marek bał się własnej namiętności - nie włada nią, boi się, że kiedyś może wyrządzić krzywdę. Próbował przywołać obraz Lili, bezskutecznie - pojawiał się obraz zdradzonej.
Następnie Marek przypomniał sobie wyprawę do paryskiego ogrodu zoologicznego. Zobaczył tam krokodyle z okropnymi ślepiami. Pomyślał: „to są oczy powszechnej natury stworzeń, mojej i Lili”. Bohater drgnął zatrwożony, wstał. Za oknem dostrzegł tajemnicze cienie. Zapragnął zobaczyć ukochaną. Pobiegł do jej komnaty i przytulił ją. Badał swoją duszę, czy jest niedostępna do zdrady. Nie chce skrzywdzić Lili, jej miłość jest szczera i prawdziwa. Uronił łzę. Lili poczęła się zastanawiać, czemu płacze jej narzeczony.
Tabu
Pani Ewa Dąbrowska przyjeżdża pociągiem do pewnej miejscowości. Na miejscu najmuje dorożkę i udaje się za miasto do pobliskiego szpitala dla psychicznie chorych. Zapłaciwszy pół rubla za przewóz udaje się do środka budynku. Na miejscu rozmawia z młodym i przystojnym lekarzem. Tu przebywa jej mąż Henryk Dąbrowski; po uprzednim wchłonięciu całej paczki cukierków od żony, skarży się na dziwne boleści, gada od rzeczy różne dziwne brednie. [TXT str. 152] Małżonek jest kompletnie zezwierzęcony, jedynie w momentach przebłysku odróżnia rzeczywistość. Pomimo łez i usilnych próśb małżonki, nadal trwa przy swoim. Trąci boleśnie w bok Ewę, po czym ta zrozpaczona wybiega ze szpitala. Ta umartwia się nad sobą, wewnętrznie rozczula się nad nadleciałą pliszką. Zmysłowy kontakt z naturą bohaterki wciąż trwa, także gdy w swej ucieczce dociera do pobliskiego stawu. Tu - jak mówi - chciała by umrzeć i znaleźć ukojenie swej duszy "/.../ kto upada, ten ginąć musi". Zapadwszy w letarg przesypia jakiś czas na ziemi z głową ku niej. Budzi ją do rzeczywistości świst nieopodal przejeżdżającego pociągu. Tak ocucona udaje się w stronę pobliskiej stacji. Na miejscu spotyka "tego pana", rysownika w biurze technicznym. Jest on jej tajemniczym obserwatorem śledzącym ją już od dawna. Pani Dąbrowska jest zwykła fabrykantką. W ten wiosenny, kwietniowy dzień ta para obcych sobie ludzi wraca razem pociągiem. Nieznajomy podarował pani Ewie bukiet bladoniebieskich przylaszczek. Ta w roztargnieniu obskubała cały podarunek oraz wychylając się przez okno żegnała wzrokiem coraz to bardziej oddający się szpital dla psychicznie chorych, w którym przebywał Henryk. "Po co mam cierpieć, com winna?" Odpowiedziała do nieznajomego a także, że jej mąż jest bardzo chory; po czym ten oburzony wręcz zawiedziony wysiadł na najbliższej stacji i ruszył w miasto. Tak kończy się ta historia.
O żołnierzu tułaczu
Całość tekstu poprzedza podziękowanie dr Rafałowi Radziwiłłoczowi od autora.
O świcie 14 sierpnia 1799r. do gospody "zum Bar", która była kwaterą dowódcy wojsk francuskich - 29 letniego generała Gudina - przybywa kilku oficerów wraz z sierżantem Rateau. Rozmowa między wojskowymi dotyczy położenia austriackiego wroga, który zajął pozycje pod Grimsel. Nie sposób tam dotrzeć bezpiecznie i nie zauważonym przez oddziały nieprzyjaciela; stąd impas Francuzów. Z pomysłem jednak wychodzi kapitan Le Gras, który pojmał lokalnego chłopa Fahnera znającego zapomniane przejście przez góry. Po krótkiej rozmowie z generałem i obietnicy przyznania na własność łąki po prawej stronie Aaru, Fahner zgadza się przeprowadzić przez Alpy Berneńskie wojsko francuskie. 2 bataliony pod dowództwem samego Gudina wyruszają w kierunku mostu przy Aarze jako przynęta na wroga. Z kolei pozostałe 3 mają zostać w odwodzie i czekając na powrót dowódcy przeprawić się przez góry. Po drodze nad pewnym ujściem dwóch wodospadów Gudin oddaje się dłuższej refleksji, w której pojawiają się także pretensje do Napoleona. Kolejno w tekście następuje mowa o historii starego doświadczonego żołnierza Matusa Puluta, który wychował sobie i wziął pod opiekę młodego austriackiego jeńca Felka z bitwy pod Zurichem. Tą dwójkę połączyła szczególna męska przyjaźń. Po małej potyczce nad mostem, generał wraca do pozostałych batalionów i pod przewodnictwem Fahnera ruszają w góry. Szereg opisów dziewiczej i niebezpiecznej przyrody uzupełnia mowę o przemarszu wojska, które jest coraz to bardziej głodne i zniechęcone dalszym marszem. Jednak postać Gudina oraz lokalne pieśni Fahnera krzepią serca i dodają otuchy wojakom. Dotarłszy wieczorem na miejsce Francuzi nie atakują od razu wroga, lecz nocują czekając na atak wraz z nadejściem świtu. Zmarznięci i głodni zasypiają utuleni w 1 wielką ludzką masę. Jedynie generał śpi pełen niepokoju i wewnętrznych obaw, omamów i wizji. Wraz z 1szymi promieniami wschodzącego słońca Francuzi atakują obóz kompletnie zaskoczonych i nieprzygotowanych Austriaków. W ferworze walki kapitan Le Gras postrzelił Felka - dawnego jeńca a teraz przykładnego grenadiera. Pulut przeżywa to szczególnie, bardzo empatycznie i osobiście. Krwawa rzeź trwa, Austriacy wycofują się i poddają. Matus dociera do Felka i opatruje go; wziąwszy na plecy próbuje się przebić wraz z kompanem do francuskiego obozu. Tymczasem generał Gudin ściga uciekające wojska generała Simbschena. W połowie drogi między miejscowościami Realp a Hospenthal zostaje zaatakowany przez wrogą husarię. Jednak i z tej bitwy Francuz wychodzi zwycięsko. W Hospenthalu spotyka generała Lecourba i jego bataliony; Gudin wypełnił powierzoną mu misję. Rozbito obozowisko i świętowano victorię nad nieprzyjacielem. Opatrzony należycie Felek co rusz budzi się przy ognisku prześladowany nocnymi marami i wizjami; rozpoznaje w ciemnościach głos Matusa, ten opowiada pewną historię austriackim jeńcom.
II
Stary pan, władca ziemski Krzysztof Opawski szedł zwolna od Młyńskich Smugów ku Zimnej. Łazi między drzewkami, wciąż coś do siebie szepta jakby prowadził ożywiony dialog z 2gą osobą. Przycupnął na kamieniu w oczekiwaniu na 2óch idących drogą żołnierzy. Ci przez cały czas patrzyli w stronę Bud Brodzkich, a starszy wywijał entuzjastycznie swą jedyną prawą ręką. Stary pan rozpoznał w nim swego dawnego chłopa Matusa Puluta po którym słuch na 12 lat zaginął. Oszołomiony tym widokiem czym prędzej udał się do pobliskiego domu w Zimnej. Pan Opawski był wdowcem, stopniowo zapomnianym przez wszystkich. Miał dwóch synów, którzy skutecznie puszczali przez palce majątek ojca. Szereg opisów domu arendarza oraz poszczególnych przedmiotów tego miejsca. Szczególnie portretu rycerza oraz autoportretu właściciela wraz z małżonką. Franuś - lokaj a zarazem przełożony nad całą administracją majątku, przybywa do dworu z "tajemnicą poliszynela". Wrócił raniony w głowę z Bud, gdzie w lokalnej karczmie spotkał Puluta i wysłuchał jego opowieści oraz, że więcej robić w polu u Opawskiego nie będzie. Zebrawszy u siebie "obywateli" Zimnej, którzy odrabiali w jego dworze pańszczyznę, chce sprawiedliwie osądzić zaistniałą sytuację. Zgromadzenie domaga się surowej kary - gdyż błysnęła im nadzieja twardego sądzenia, dzierżenia władzy i dostojeństw, które przed laty utracili. Gorącym prawem chcą osądzić Puluta i Felka; propozycje myszki i kozy. Tego samego dnia Franuś na czele z dziarskimi chłopami wtrącił do lochu grenadierów.
III
Kwiecień. O wczesnym poranku wyprowadzono z celi Felka i zaprowadzono na cmentarz. Tłum ludzi wysłuchiwał pisarza dworskiego czytającego wyrok na Puluta. Kat ścina mu głowę mieczem, to widzący Felek przeraża się i postanawia wszystko wyznać przed radnymi.
Pavoncello
Oto poznajemy pana Ernesta Fosca jak spędza czas w kawiarni przy ulicy Cavour. Oddaje on walizkę starszemu kelnerowi Ubaldo (ma ją przechować w sekrecie). Fosco na adres kawiarni otrzymywał listy - nie miał stałego miejsca pobytu.
Narrator wspomina o przygodzie naszego bohatera w filharmonii. Był on drugim skrzypkiem, raz, podczas symfonii Czajkowskiego na widowni dostrzegł piękną, cudzoziemkę o jasnych włosach. Tak się w nią wpatrzył, że przeoczył dwugłos skrzypcowy. Fosca utracił pracę. Początkowo lekceważył utratę posady - miał większe aspiracje. Jednak liry w portfelu szybko znikały… Ostatecznie bohater zaczął grywać w kinematografie firmy Cines (było to dość upokarzające dla artysty).
Dodajmy, że Ernesto Fosca był najpiękniejszym Włochem w Rzymie. Cudem i wzorem rasy łacińskiej. Miał czarne włosy z odcieniem fioletowym - stąd przezwisko „Pavoncello”.
Ernesto ranki spędzał w kawiarni u przyjaciela Ubaldo. O tej porze lokal był zazwyczaj pusty. Kelner przynosił mu coś do jedzenia i picia - nie żądał zapłaty za kawę i niedorobioną drożdżówkę. Później Fosca próżniaczo przechadzał się po mieście i czekał na porę obiadową. Często też chodził do muzeów (od przyjaciela zdobył darmowe bilety) - żartowano, że zmienił zawód na przewodnika. Wieczór znów spędzał w kawiarni gdzie go raczej lubiano (chodzi o spotykającą się tam śmietankę towarzystwa). W międzyczasie wykonywał hańbiącą pracę.
Pewnego dnia Ernesto wybrał się do galerii watykańskich. Podziwiał rzeźby Apolla i tancerki greckiej. Zachwycał się nad pięknem sylwetki kobiecej - czuł duszenie w sercu i nieświadomość w myślach. Uznał, ze to driada-uwodzicielka. Nagle odwrócił się i spostrzegł, że tą samą rzeźbę podziwia piękna istota. Rozpoznał w niej kobietę-winowajczynię z filharmonii. Nastąpiła fala nowych zachwytów. Ernesto zagadał cudzoziemkę i opowiedział jej o zdarzeniu w filharmonii. Poczucie winy mieszało się z flirtem i śmiechem. Okazuje się, że dama zna tożsamość naszego bohatera (ponoć ma te wiadomości od tajnych agentów - śmiech). Sam przedstawia się jako Rosjanka pochodząca z Petersburgu. Ma na imię Zinaida. Swobodną rozmowę przerywa mąż Rosjanki - Michał (kobieta zwraca się do niego po francusku - Michel. Teraz mu opowiadają historię w filharmonii. Michałowi zrobiło się żal biedaka. Zaprosił go na obiad do swojej posiadłości, Fosca zgodził się (miał opory, wstydził się, jego odzienie było zniszczone). Wnet Ernesto znalazł się w gabinecie. Zinaida poprosiła, by Fosca jej zagrał na skrzypcach - sługa został posłany po instrument bohatera do kinematografu. Włoch i cudzoziemka wyszli na taras - pora na wyznania. Zinaida czuje się winna, że Ernesto utracił prace. Jej mąż wypłaci mu odszkodowanie. Fosca uznał tę propozycję za zniewagę. Chciał odejść, ale dał się przeprosić urodziwej damie. Bohaterowie wchodzą do salonu, to poznajemy nowe postaci: pierwszą jest Emielianow - młody, przystojny rosyjski milioner (zda się, że też urzeczony piękną Rosjanką); drugą jest czarny, niski, perkaty, przesadzisty Włoch. Towarzystwo rozmawiało po francusku i angielsku, Fosca zachwycała zdolność momentalnej zmiany języka. Później nastąpił pyszny obiad, po którym Ernesto i Zinaida zagrali sonatę Beethovena. Podczas tego koncertu bohater czuł dziwny zachwyt i jednocześnie niepokój. Gdy cudzoziemka odeszła od fortepianu poczuł się strasznie samotny… Godzina 17:00 - pora udać się do pracy.
Wkrótce Fosca otrzymał zaproszenie od państwa Szczebieniew na grę w karty. Gra toczył się o wysoką stawkę i nasz bohater zwykł często wygrywać. Twierdził, że jego dobra passa wynikła ze spisku współgraczy. Ernesto często też koncertował wilii państwa („Ifigenia”). Nagle stopa życiowa skrzypka znacznie wzrosła. Zaczął lepiej jadać, nosić wytworniejsze kreacje. Ten nowy Fosca wzbudził ubóstwienie u pani Szczebieniew (stała się nawet jego mentorką w sprawach mody i etykiety).
Stary dyplomata Szczebieniew wydał wieczorny obiad. Fosca został zaproszony (w pracy załatwił zastępstwo). Zwrócił uwagę starych i młodych dam na przyjęciu. Kobiety pochłaniały przystojniaka wzrokiem - często ich spojrzenia były lubieżne. Ernesto został na noc w pokoju gościnnym (przyjął zaproszenie Emielianowa, który był właścicielem wilii). Fosca rozmyślał o wydarzeniach wieczoru. Był wdzięczny Zinaidzie za to, że dostrzegła go w tłumie bawiących się gości, że obdarzyła go uśmiechem. W duchu wznosił toast za cześć swych uczuć, którymi obdarzył cudzoziemkę. Spoglądał przez okno na potężny Rzym - pełen blasku, czystości, elegancji, smaku. Fosca wpadł w stan dziwnej ekstazy, z którego wyrwała go Zina. Nastąpiły czułe wyznania i intymne gesty…
Przez pięć dni skrzypek nie miał żadnych informacji od ukochanej. Pewnego dnia postanowił wybrać się potajemnie do wilii (potajemnie, bo bał się starego i Emielianowa). Spostrzegł, iż „Ifigenia” opustoszała. Nie. Nagle w pokoju pojawił się właściciel willi i Zina, która wyszedłszy na taras spostrzegła naszego bohatera. Wyprowadziła Emielianowa z pokoju i wróciła po Ernesto. Zawiodła go do swojej sypialni. Do drzwi zapukał jej mąż, zbyła go starym hasłem o migrenie.
Ernesto stał się towarzyszem państwa Szczebieniew w konnych wycieczkach za miasto. Nawet podczas przejażdżki kochankowie szukali czasu i miejsca na uczuciowość i cielesność.
Pavoncello wynajął pokój, w którym regularnie zaczął się spotykać z Ziną (nie mogli się spotykać w innym miejscu, mąż posądzał ją o zdradę z Emielanowem, zaś ten ją śledził). Cudzoziemka opowiedział mu o swoim życiu. Wychowała się w dostatku i zbytku. Jednak pewnego razu jej ojciec został posadzony o malwersacje pieniężne. Wtem zjawił się Szczebieniew i uratował jej rodzinę spłacając długi wszelkiej maści. Za nagrodę zażądał rękę młodej damy, choć sam już był stary. Fosco też opowiadał o sobie. Nie miał rodziców, wychowała go zapracowana ciotka. Często też wspominał Ubaldo. Właśnie raz nasi bohaterowie spotkali się na randce w kawiarni. Zina poprosiła kochanka, aby wyszedł i kupił jej papierosy. Sam zaczęła rozmawiać z Ubaldo. Dała mu dużo pieniędzy i ze łzami w oczach prosiła o opiekę nad Ernesto.
Zina podarował ukochanemu złotą papierośnicę. Ten stwierdził, że to za drogi prezent i nie może go przyjąć, to zniewaga dla niego. Dziewczyna poczęła płakać i lamentować - dopiero wtedy przyjął ów prezent. Następnego dnia Zina nie zjawiła się w jego mieszkaniu. W wilii dowiedział się, że państwo Szczebieniew wyjechali do Rosji. Mijały dni i tygodnie. Fosca pogrążył się w pustce i tęsknocie. Udał się do willi Emielanowa wypytać się o swoich rosyjskich przyjaciół. Usłyszał straszną rzecz. Dowiedział się, że został oszukany. Szczebieniew specjalnie zaaranżował romans Ziny i Pavoncello. Bardzo chciał mieć potomka, jednak sam już nie był w stanie spłodzić dziecka (wcześniejsze dwa małżeństwa też nie przyniosły mu potomstwa). Emielanow złośliwie nazywa Ernesto Murzynem.
Fosca sprzedał złotą papierośnicę i chciał wyjechać do Rosji. Jednak wstrzymał się. Po dwóch latach otrzymał z Petersburga list. Znajdowała się w nim fotografia: małżeństwo Szczebieniew z małym chłopczykiem. Na odwrocie pisało: „Pavoncello”.
Nastała wojna i nasz skrzypek poszedł do wojska, gdzie wysławił się bohaterstwem i zdobył ordery. Kiedy wrócił do Rzymu z gazet dowiedział się, że w Rosji wybuchła rewolucja. Od rosyjskiego emigranta dowiedział się, że rodzina Szczebieniew została prawdopodobnie zamordowana - taki los musiał spotkać bogacza, ministra i jego bliskich.
Fosca udał się do galerii watykańskiej. Ze łzami w oczach podziwiał posag greckiej tancerki. W duchu opłakiwał swoją driadę.
Próbka stylu Żeromskiego. Przytaczam krótkie opowiadanie w całości. Nie zostało zamieszczone w zbiorze. Jest jednak bardzo istotne w twórczości Żeromskiego (tak pisano we wstępie). Wyraża idealistyczną wizję świata. To próbka stylu poprzedzająca opowiadania utrzymane w duchu realistycznym i naturalistycznym. Warto zwrócić uwagę na specyfikę języka.
„ACH! GDYBYM KIEDY DOŻYŁ TEJ POCIECHY..."
PRAWIE IDYLLA
Wąziuchna sandomierska drożyna prowadziła mię - Bóg ją raczy wiedzieć, dokąd prowadziła... Zapadała niekiedy na dno wąwozu i pełzła na jego dnie, blada z przerażenia wobec wielkich brył gliny, zwieszających się nad nią z groźba i szyderstwem - to znowu dźwigała się hardo aż na szczyt wzgórza, skąd widać było całą równinę nieprzejrzaną, leżącą jak ogromny kołacz pszeniczny...
Było popołudnie niedzielne jednego z pierwszych dni września. Powietrze dziwnie czyste pozwalało widzieć najdalsze przedmioty z całą wyrazistością ich zarysów. Pola okrywały się już ciemno-szmaragdowym puchem ozimin, dobywających się cieniutkimi źdźbłami, co jak mgła przysłaniały zagony z lekka wygięte, podobne do rąk długich, oplatających w miłosnym uścisku pierś ziemi. Niekiedy, po szczytach okrągłych pagórków, po ziemi popielatej, szedł cień chmury i zasępiał twarz ziemi, podobna do spracowanej twarzy chłopa, ale za chwilę uciekał, ścigany jasną smugą słońca. Wtedy wydawało się, że ziemia przeciąga się, strudzona, że uśmiecha się i oddaje tej bezmiernej, nieświadomej radości, jaką czuje człowiek, gdy na progu jego serca staje miłość.
Daleko, daleko, w przejrzystych mgłach, niby w ślubnych welonach, wśród zieleni wierzb i wiklin, na piersiach łąk leżał pas długi, srebrnolity. Jasna to była pani: dumna i piękna - Wisła.
Drożyna zawróciła na prawo. Tuż pod stopami mymi, w głębi wąwozu, tuliła się wieś. Białe chatynki stały obok siebie wzdłuż drogi błotnistej, wysadzonej wierzbami o wielkich rosochatych głowach. Od jednej do drugiej szedł, zataczając się, szary, postarzały płotek z wierzbowych palików powiązanych wiklina. W maleńkich ogródkach pod oknami chat kwitły georginie.
Okna były pootwierane, wieś pusta.
Za trzecią dopiero czy czwartą stodołą usłyszałem głosy. Przeszedłem przez płot i wyjrzałem spoza węgła chaty - co - oni to tam robią?...
Na trawniku pod lipą rozłożyła się niemal cała gromada: chłopi leżeli na brzuchach, podpierając brody pięściami i nacisnąwszy na oczy kapaluse, baby i dziewczyny skupiły się opodal i z pobożnym wyrazem twarzy słuchały, wpatrując się w Wicka Dziabasa, co siedział pośrodku na przewróconym wiaderku i... czytał.
„Istna idylla... - pomyślałem - chłopi przy książce!..."
Nadzwyczaj poważnie, powoli, monotonnie drżącym głosem czytał Wicek:
,,...Tu prze-rwał, lecz róg trzy-mał - wszystkim się zdawało, że Woj-ski wciąż gra jesce..."
Rosja chciała zjednywać chłopów dla idei państwowości rosyjskiej, z drugiej zaś strony podciąć polityczne i ekonomiczne podstawy egzystencji ziemiaństwa polskiego jako warstwy będącej stałym siedliskiem „buntów”.
Opowiadania zostały streszczone w kolejności, w jakiej zostały zapisane w wyborze.
W mitologii greckiej bogini przeznaczenia; przeznaczenie, los.
A. Hutnikiewicz wskazuje, że pan Ignacy zmienił wiarę, by poprawić swój byt. Żona go opuściła, bo nie popierała jego decyzji.
Sofokles: Edyp-król.
Opowiadanie pojawiło się w redakcji z 2003 roku. Uznałam, że warto je dołączyć.
1