JAK KSIĘŻNICZKA DOBROGNIEWA LICZYRZEPĘ OSZUKAŁA
Gdyby zapytać starych ludzi, kto jest władcą Karkonoszy, bez wahania odpowiedzą - Karkonosz, zwany też Liczyrzepą.
Karkonosz to duch i pan tych gór. Różnie o nim ludzie mówią. Jedni zarzekają się, że pod postacią krzepkiego staruszka wyprowadził ich na drogę, gdy zabłądzili wśród skał. Innym miał podobno grozić śmiercią i gonić ich cały dzień po górach.
Być może ci, których pan gór potraktował nieprzyjaźnie, zawołali na niego: - Liczyrzepo! A tego imienia Karkonosz wprost nie znosi.
Dlaczego? Przypomina mu ono jego jedyną miłość i największy wstyd, jakiego doznał. A było to tak:
Dawno temu nad leśnym jeziorkiem Karkonosz spotkał córkę księcia świdnickiego, Dobrogniewę. Panna to była piękna, powabna i niezwykle mądra. Kochali się w niej wszyscy rycerze na polskich i czeskich dworach. Nic więc dziwnego, że i duch Karkonoszy wielką miłością do niej zapałał. Postanowił zdobyć piękną pannę dla siebie.
Jak postanowił, tak zrobił. Zamieniony w wichurę porwał Dobrogniewę na oczach całego świdnickiego dworu i narzeczonego księżniczki - młodego Mieszka, księcia Raciborza.
Rzucili się do koni rycerze i - w pościg! Ale który koń wicher dogoni? Karkonosz umknął i Dobrogniewę do swego pałacu we wnętrzu góry Śnieżki zaniósł.
Ledwie panna do przytomności wróciła, zaczęła nad sposobami odzyskania wolności przemyśliwać.
Udała, że jej miłość Karkonosz bardzo pochlebia. Równocześnie grymasiła i wybrzydzała na wszystko.
- A cóż to za życie dla książęcej córy?! - płakała. - Gdzie moje dworki? Gdzie rycerze, którzy moją piękność będą podziwiać i głosić światu? Co z ciebie za pan gór, jeśli dworzan nie posiadasz? - kpiła.
Myślała, że w ten sposób zanudzi Karkonosza i zmusi go, by ją do ojca odstawił. Jednak duch tak był zakochany, że nie przeszkadzały mu grymasy Dobrogniewy.
Swoją mocą magiczną nawet dwór dla niej wyczarował. Wymknął się na powierzchnię ziemi i przyniósł młode, soczyste rzepki. Potem pozamieniał je w hoże dziewczęta i krzepkich młodzieńców.
Niestety, po kilku dniach rzepa zwiędła, więc dwórki i rycerze zestarzeli się i pomarli.
Poszedł Karkonosz po następne rzepki, a tu zima na dworze... W miłosnym zapatrzeniu nie zauważył nawet, że jesień się kończy i mrozy nadchodzą.
Nie był jednak głupi ten pan gór, o nie! Przybrał postać bogatego kupca i na skrzydłach wiatru popędził do Wrocławia. Tam nakupił mnóstwo prezentów dla swej ukochanej i co najważniejsze - zdobył nasiona rzepy.
Posiał je w specjalnie do tego celu przystosowanej górskiej pieczarze. Zagonił do roboty skrzaty i trolle, które wykuły w ścianach wielkie okna, by słońce świeciło roślinkom. Magicznym zaklęciem spętał górskiego smoka, żeby jaskinię ogrzewał. A wszystkie stworzenia żyjące u korzeni gór musiały rzepę podlewać.
Dobrogniewa tymczasem starała się powiadomić księcia raciborskiego, jak dotrzeć do jej więzienia. Wysyłała z wieściami pszczoły, jaskółki i kruki. Większość posłańców zaginęła po drodze, ale jeden przemyślny kruk doleciał do celu.
Ledwie się Mieszko dowiedział, gdzie jego ukochana przebywa, rumaka dosiadł i w drogę się puścił.
I stało się, że dotarł pod bramę zaczarowanego pałacu w tej samej chwili, w której dumny z siebie Karkonosz powiedział do księżniczki:
- Panno ze wszystkich najpiękniejsza! Moja rzepa dojrzała do wyrwania. Rozkaż, kogo ci wyczarować.
- Mieszka z Raciborza - odparła Dobrogniewa.
- Nie trzeba! - zabrzmiał silny głos od drzwi. - Jam tu, do usług twych, pani. Zaraz będziesz wolna!
- Nie tak zaraz - powiedział zupełnie niezmieszany Karkonosz. - Najpierw musisz udowodnić, że bardziej niż ja na miłość księżniczki zasługujesz. Oddam ci ją, jeśli wykonasz jedno moje zadanie.
- Niech i tak będzie - zgodził się Mieszko. - Ale i ja będę miał prawo cię sprawdzić.
- Dobrze. Oto mój rozkaz: udowodnij, że jesteś dość bogaty, by Dobrogniewie wszystkie luksusy zapewnić. Pokaż mi swoje skarby.
Polecieli z wichrem do Raciborza, gdzie Mieszko zabrał Karkonosza do swojego skarbca. Zobaczywszy worki ze złotem, pan gór wybuchnął śmiechem:
- To ma być bogactwo godne księżniczki Dobrogniewy?! Chodź, pokażę ci prawdziwe skarby.
Ledwie wymówił te słowa, znaleźli się znowu w komnacie górskiego pałacu, gdzie skrzaty usypywały kolejne góry brył złota, srebra i drogocennych kamieni. Spuścił głowę Mieszko, bo wobec bogactw Karkonosza zdawał się żebrakiem.
Pocieszył się jednak rychło i mówi:
- No dobrze, wygrałeś. Teraz kolej na moje zadanie. Zobaczymy, czy umiesz bronić swoich skarbów.
I miecz wyciągnął.
Daremnie Karkonosz próbował swoich czarodziejskich sztuczek i w najdziksze zwierzęta się zmieniał. Niedźwiedź, lew, a nawet smok, połamały pazury na tarczy Mieszka i umknęły przed ostrzem jego broni.
Na tę chwilę czekała Dobrogniewa.
- Jeśli żaden z was nie potrafił swej wyższości okazać, pozwólcie, że ja zwycięzcę wskażę - rzekła. - Mój mąż musi być mądry. Udowodnijcie swą biegłość w sztuce liczenia. Ty, Karkonoszu, policzysz rzepki, które dla mnie zasiałeś. A ty, Mieszku, masz zliczyć bogactwo, które w tej komnacie spoczywa. Wygra ten, kto szybciej zadanie wykona i ani o jeden się przy tym nie pomyli.
Ucieszył się Karkonosz, że ma dużo łatwiejsze zadanie, i do pieczary podążył. Szybko rzepki policzył, ale pod koniec się zawahał. "A jeśli się pomyliłem? - myśli sobie. - Lepiej będzie sprawdzić".
W tym samym czasie Dobrogniewa z Mieszkiem ani myśleli o dodawaniu bryłek złota do diamentów i rubinów. Na koń wsiedli i tyle ich widziano. Nie zatrzymali się aż w Świdnicy, gdzie prędko się ich wesele odbyło.
A Karkonoszowi po tej miłości pozostał tylko piekący wstyd i złośliwe miano Liczyrzepy, które mu karkonoscy górale nadali.
Jednak gdy młodej dziewczynie w Karkonoszach szczególnie dobrze się wiedzie, ludzie mówią:
- Tej to Liczyrzepa sprzyja. Pewnie jest do Dobrogniewy podobna.
JAK RZEPIÓR WALCZYŁ Z KRÓLEM WÓD
Pewnego razu szedł sobie w poszukiwaniu pracy przez Karkonosze pewien biedny robotnik. Nagle zastąpił mu drogę jakiś wspaniale przybrany jeździec na dzielnym koniu.
- Jestem Rzepiór, Król Gór i pan Karkonoszy - rzekł - i potrzebuję twojej pomocy. Oto wyruszam na ostatni bój z moim wrogiem i rywalem Królem Wód. Pójdziesz ze mną nad jezioro, w którym on przebywa, a gdy ja wejdę do jeziora, aby stoczyć walkę z mym wrogiem, ty potrzymasz mi konia. Bacz jeno, jakie znaki ukażą się na wodzie. Jeśli zaczną się ukazywać czyste pęcherze powietrza, będzie to znak, że przegrywam. Siadaj tedy na mojego konia i uciekaj, jak możesz najdalej. Konia możesz sobie wtedy zatrzymać. Ale jeżeli na wodzie pokażą się krwawe pęcherze, będzie to znak, że jestem górą. Wtedy czekaj na mnie wiernie, a ja ci to sowicie wynagrodzę.
Cóż miał robić biedny robotnik? Choć nieswojo mu było w towarzystwie potężnego ducha, poszedł. Wiedział, że Rzepiór ludziom krzywdy nie czyni, ale potrafi płatać złośliwe figle i nie lubi, gdy go Niemcy Rübezahlem, to jest Liczyrzepą, nazywają. Wkrótce przybyli nad niewielkie, ale bardzo głębokie jezioro. Rzepiór oddał swego konia, a sam śmiało skoczył do wody. Wkrótce też na powierzchni zaczęły się ukazywać krwawe pęcherze, a po jakimś czasie wynurzył się sam Rzepiór, pokrwawiony i zmęczony walką, ale zwycięski.
-No, teraz jestem już jedynym panem i królem tych stron - rzekł - a ciebie za pomoc zaraz wynagrodzę. Weź do torby ten nawóz, który mój koń popuścił i idź w dalszą drogę.
Rzepiór sam pomógł biedakowi naładować torbę końskim nawozem, ten zaś ani się przeciwstawiać nie śmiał, choć rozżalony był i oburzony taką „zapłatą”. Zaledwie się jednak rozstali, wędrowiec nasz ze złością wyrzucił w krzaki całą zawartość torby, a klnąc na niepotrzebną i daremną mitręgę, poszedł szybko swoją drogą. Wieczór już zapadł, gdy wędrowiec postanowił odpocząć i dokładnie oczyścić torbę. Ale jakież było jego zdumienie, gdy w zakątkach torby, gdzie pozostało nieco końskiego nawozu, zobaczył całe garście szczerozłotych dukatów! I tak mu przyszło nie tylko dziękować Rzepiórowi za hojność, ale i własnej lekkomyślności żałować.
Krzysztof Kwaśniewski „Podania dolnośląskie” (1968 r.)
Karkonosz, Duch Gór
Personifikowanie sił przyrody jest wspólną cechą wszystkich pierwotnych wierzeń. Obrzędy religijne odbywały się zazwyczaj na najwyższych wzniesieniach, czy też u źródeł wielkich rzek. W niektórych przypadkach tradycja ta zachowała się do dnia dzisiejszego, chociażby święte dla Hindusów źródła Gangesu.
Również legenda Ducha Gór, który miał w swym władaniu całe Karkonosze narodziła się ponad 1000 lat temu u źródeł rzeki, w tym wypadku Łaby. Nie jest to jednak dokładna lokalizacja miejsca jej powstania, ponieważ wówczas cały obszar powyżej Vrchlabi uważano za źródła tej rzeki, a to z tego powodu, że dalej nie dotarło jeszcze osadnictwo. Mało kto zapuszczał się wówczas w pełne niebezpieczeństw góry. Dopiero od XII wieku zaczęto te źródła lokalizować coraz wyżej.
Od dawien dawna w drugiej połowie czerwca aż do XIX wieku ludzie wędrowali w górę Łaby, aby tam składać ofiary z czarnych kogutów. Był to kult Światowida, czczonego przez całą północną Słowiańszczyznę. Kult ten był tak silny, że po wprowadzeniu chrześcijaństwa w Czechach uznano iż dobrym patronem praskiej katedry będzie św. Wit. W języku czeski svatý Vit brzmi prawie identycznie jak Svatevid, co mogło być niezmiernie pomocne w walce z pogańskim kultem. Dodatkowo w tej walce wykorzystano postać św. Jana Chrzciciela, czczonego dokładnie w czasie przesilenia wiosennego,a więc 24 czerwca. Pewnie właśnie z tego powodu najstarsze znane źródło pisane określa Ducha Gór chrześcijańskim mianem Dominus Johannes - dokument ten pochodzi z pocz. XVII wieku i jest to najstarsze znane imię Ducha Gór w Czechach. Wkrótce też w ikonografii Czech i Śląska, św. Wit otrzymuje swój atrybut - czarnego koguta.
W XVI i XVII wieku bezimienny jeszcze duch Karkonoszy staje się tematem rozpraw naukowych, w których powszechnie kwalifikuje się go do kategorii złych duchów, diabłów i szatanów. Schwenckfeldt pisze o nim: nie zrobi nikomu krzywdy, chyba że ktoś się zeń śmieje, drwi lub pragnie go ujrzeć, wtedy napełnia powietrze nagłą, nieoczekiwaną burzą, grzmotami, błyskawicami, gradem i ulewą. Dodaje jednak: choć wielokrotnie byłem w tych górach i schodziłem je wzdłuż i wszerz, a nawet noce w nich spędzałem, to jednak niczego podobnego nie spotkałem.
W wieku XIX po wielu setkach lat istnienia, imię Ducha Gór występuje już w w wielu odmianach Pojawiają się różne jego wersje: Rubenzagel, Rübenzabel, Rubenzal, a nawet Ruppert Jahn. Najbardziej rozpowszechnia się w języku niemieckim Rübezahl. Imię to niefortunnie przetłumaczone na język polski przez Stanisława Bełzę (W Górach Olbrzymich, Kraków 1898) i później Józefa Sykulskiego (Liczyrzepa, zły duch Karkonoszy, Jelenia Góra 1945) na Liczyrzepę zdobyło sobie rozgłos. Nazywano tak (czasem do dziś) hotele, schroniska, narciarskie trasy zjazdowe, przez ponad 20 lat działała dolnośląska gra liczbowa liczyrzepka.
Tymczasem należałoby sięgnąć do średniowiecznej niemczyzny: Rübe mogło powstać od Rabe, oznaczającego kruka lub od Riph - góra, skała. Z kolei Zahl to dawniej ogon, natomiast Zabel oznaczało kiedyś diabła. Nie powinien zatem dziwić najstarszy wizerunek Ducha Gór z mapy M. Hellwiga, z 1541 roku: korpus i głowa gryfa, rozłożyste rogi jelenia, nogi capa, ogon, a w pazurach laska (berło?). Podpis pod wizerunkiem to prawdopodobnie najstarszy znany zapis Jego imienia na Śląsku. Podobnie jest przedstawiany na kilku późniejszych mapach.
Nie wiemy, jakie imię nosił przed XVII w. karkonoski Duch Gór i czy w ogóle nosił, bo przecież aż do okresu renesansu budził powszechny strach. Po powstaniu Śląskiej Drogi doszło do "wyeksportowania" jego mitu na śląską stronę. Być może także Walończycy i inni cudzoziemcy dołożyli doń trochę własnych legend i tradycji, a później także górnicy, drwale, szklarze, laboranci i pasterze.
Wiek XVII okazał się przełomowym dla sławy Ducha Gór. Wtedy to właśnie ukazało się drukiem w sumie 241 legend w trzech wydaniach (Johannes Praetorius: Daemonologiae Rubinzahli Silesi. Lipsk 1662-1672). Opowiadania te zdobyły sobie wielkie uznanie i były bardzo popularne. Z kolei w wieku XIX piszą o nim wielcy pisarze czescy i niemieccy, w tym czasie też utrwala się mylna interpretacja jego imienia po śląskiej stronie gór. Czesi nazywają go po prostu Karkonoszem, co jednoznacznie wskazuje na miejsce powstania legendy. Nie jest to bez znaczenia, ponieważ dla potrzeb turystycznych w różnych miejscach Sudetów wymyślane są kolejne legendy wiążące Karkonosza na przykład ze Szczelińcem.
Karkonosz przedstawiany jest obecnie podobnie, jak niemiecki Rübezahl w XIX w.: jako stary, ale muskularny mężczyzna z długą brodą i włosami, czasem w stroju myśliwego i z kosturem w dłoni. Jest jeszcze inne jego polskie imię, bardziej ludowe: Rzepiór, ale też nawiązuje niefortunnie do rzep. Z. B. Stęczyński w swym poemacie Śląsk nazywa go z kolei Rzepoliczem. Karkonosz - Rübezahl trafił też do dzieł muzycznych: występuje w 5 operach, z których dziś grywana jest tylko jedna, czeskiego kompozytora J. Razkošnego pt. Krkonoš.
Od 2 poł. XIX w. mitem Karkonosza zajęli się naukowcy, do dziś powstało ok. 200 prac naukowych (w tym doktorskich i habilitacyjnych) na jego temat.
Opracował Witold Papierniak
Legenda o herbie Kowar
Gdy Kowary tkwiły jeszcze w mrokach czasów dawnych i zamierzchłych nieopodal osady żył rozbójnik. Ciężkie to były lata dla ludzi z "Kowalskiej Góry" gdyż ów niebezpieczny i bezlitosny łotr wzbudzał w nich tak wielki strach, że bez oporu obrabiali jego pola i oddawali mu wszystko co sobie upatrzył. Nikt nie miał odwagi przeciwstawić się zwartej kompanii i jej dowódcy, jednak tak w sercach kupieckich jak i kmiecich rosła nienawiść i przemożna chęć by pozbyć się dręczyciela. Czujne oczy śledziły uparcie bandytę i jego kamratów czekając na okazję, która mogłaby położyć kres zbrodniczemu procederowi.
Aktualny Herb Kowar
Pewnego dnia zbójnik przybył do Kowar bez eskorty a jego celem była kuźnia. Kowal, człowiek wielkiej siły i odwagi poczuł, że musi wziąć na siebie ciężar pozbycia się ciemiężnika, gdyż podobna okazja mogłaby sie już nie powtórzyć. Kowalscy pomocnicy ukryli się na polecenie swojego mistrza. Kowal oznajmił przybyszowi, że może podkuć mu konia, ale tylko wtedy, gdy będzie on trzymany za uzdę, gdyż inaczej zwierzę mogłoby zostać nieopatrznie zranione i stać się niebezpieczne. Rozbójnik przystał na tę propozycję i gdy stał odwrócony tyłem do mistrza kuźni otrzymał potężne uderzenie w głowę kowalskim młotem. Łotr padł martwy, ale niebezpieczeństwo wcale nie zostało zażegnane.
Spłoszony wierzchowiec zaczął uciekać ze stajni co zmroziło serce kowala, gdyż gdyby koń wrócił bez jeźdźca do siedziby zbójeckiej szajki mogłoby to spowodować zagładę wszystkich mieszkańców naszej osady. Trudna sytuacja nie sparaliżowała jednak mężczyzny. W ostatniej chwili rzucił on swym wielkim kowalskim młotem w galopujące zwierzę, zabijając je na miejscu. Czyn ten przyniósł spokój mieszkańcom Kowar i uchronił ich od niewątpliwej zemsty zbójeckiej braci. Dla uczczenia tego wydarzenia uciekający koń z młotem zawiśniętym nad jego karkiem stał się herbem Kowar.
Ewa Matusiak
Napisane na podstawie tekstu T. Bugaja zaczerpniętego z monografii "Kowary. Szkice z dziejów miasta". Jelenia Góra 1988.
Historia kowarskiego herbu
Najstarszą dokumentację herbu Kowar stanowi pieczęć, którą odciśnięto na dokumencie układu Jeleniej Góry z Kowarami, zawartego 10 sierpnia 1454 r. Drobnych rozmiarów pieczęć, o średnicy 33 mmm, wyraża w swoim polu konia jakby w skoku, zwróconego w prawą stroną, a nad jego grzbietem występuje ukośnie zawieszony młot kowalski. Była to jeszcze pieczęć wsi, nie miasta, ale z godłem, które przetrwało przez wieki bez zmian. W 1525 r. już miasto Kowary sprawiło sobie nową pieczęć z identycznym godłem w polu renesansowym tarczy, a w 1713 r., znaną już pieczęć, umieszczono w polu tarczy barokowej. Opisane wyżej pieczęciemiejskie, pełniące swoją urzędową rolę od połowy XV po koniec XIX wieku, stanowią najbardziej wiarygodną dokumentację plastycznej postaci miejskiego herbu.
12.VI.1747 r. Kowary podniesione do rangi królewskiego miasta górniczego i handlowego Prus, otrzymały od króla Fryderyka II przywilej herbowy. Godło miejskie uległo znacznemu wzbogaceniu treści. Tarczę nakryto dużą koroną królewską, podzielono na dwa nierównej wielkości pola. Wyobrażała ona w górnym większym polu czarnego orła pruskiego na srebrnym polu, bez korony z berłem i jabłkiem królewskim w szponach oraz monogramem "FR" uwieńczonym małą korona na tułowiu. W dolnym jakby spłaszczonym polu znajdował się srebrny koń skaczący na trawie, z czarnym młotem zawieszonym nad grzbietem na zielonym tle. W tak wzbogaconej postaci przetrwał herb Kowar do końca drugiej wojny światowej. Po jej zakończeniu usunięto z pola tarczy orła pruskiego i przywrócono dawną postać herbu z przed 1747 roku.
Odcisk pieczęci z godłem miejskim z przełomu XVIII i XIX wieku
Godło Kowar ustalone w swojej formie już niewątpliwie w pierwszej połowie XV w. jako godło dawnej wsi, nie było znakiem obranym dowolnie przez społeczność. Jego treść i składowe motywy określiły czynniki gospodarcze i struktura zawodowa ludności. Wyjaśnienie genezy herbu tkwi w bogatych i starych tradycjach górniczych Kowar i przeszło pięciowiekowej historii miasta.
Tekst jest streszczeniem artykułu Mariana Haisiga pt. Herb Miasta (Kowary - szkice z dziejów miasta), Jelenia Góra 1988, s. 57-62
Nikt też dokładnie nie wie jak wygląda Liczyrzepa bo jako duch nie musi mieć stałej postaci fizycznej. W zależności od sytuacji, a nawet porywu chwili może być ptakiem, promieniem słońca, obłokiem, piękną różą kłodzką, lepiężnikiem białym, groźnym zwierzęciem, ogromną nieprzystępną górą czy dziką, rwącą rzeką.
Najczęściej utożsamiano go z człowiekiem. Rósł więc Duch Gór i stawał się coraz silniejszym młodzieńcem, rósł również w ludzkiej wyobraźni. To też z upływem czasu przedstawiono go sobie jako potężnego, mocarnego mężczyznę o nadzwyczajnej sile z rudą, rozwichrzoną, opadającą do kolan brodą i z włosami opadającymi na ramiona, ciągle wędrującego, z wielkim kosturem w dłoni po swoim górskim-sudeckim królestwie.
Wszystkie trudne do zrozumienia niewytłumaczalne zjawiska przypisywano właściwie jemu, a ponieważ ludzie otaczają największym kultem to czego się boją, czczono go, chociaż przydawano mu najgorsze cechy. Ostrzegano samotnych wędrowców, żeby nie zapuszczali się zbyt. daleko w góry, bo może ich spotkać Liczyrzepa i w gniewie spowodować, że już nigdy nie wrócą do swoich bliskich. Ostrzegano też dzieci żeby nie odbiegały zbyt daleko od swoich domostw.
Wierzono, że i on ma stałą siedzibę, a ponieważ był władcą gór sądzono, że mieści się ona pod najwyższym szczytem Sudetów - Śnieżką, a komnaty jego podziemnego zamczyska wypełnione są po brzegi przeróżnymi skarbami.
Liczyrzepa współżyjąc na co dzień z przyrodą lubił zwierzęta i rośliny. Najbardziej zaś upodobał sobie rzepy, którym nadał czarodziejską moc. Uprawiał je na stokach Śnieżki, tam gdzie już inne rośliny nie rosły i ludzie nie docierali i w razie potrzeby wykorzystywał ich właściwości, bo jego - ducha, szczególnie kiedy przybierał ludzką postać trapiły różne przypadłości.
Często wybierał się na dłuższe wędrówki, wierząc, że nikt do jego siedziby nie dotrze, tym bardziej, że zabraniał do niej dostępu zakazami i różnymi wymyślnymi fortelami. A to zamieniał śmiałków w skały, drzewa, a nawet zwierzęta, które później broniły dostępu do jego siedliska, a to w przemyślny sposób wyznaczył granice swego królestwa, ale o tym w następnej legendzie. Mimo to, kiedy wracał z takiej dłuższej wędrówki bez względu na porę dnia, pogodę, czy zmęczenie najpierw szedł do swego ogrodu aby sprawdzić czy nikt mu rzepy nie ukradł. Robił to bardzo dokładnie, a to mnożąc, a to dodając swe rzepy i od tej często powtarzanej czynności nazwano go Liczyrzepą.
- Zimą i tak nie wejdziecie, bo jest to zbyt trudne, nawet ja rezygnuję na ten czas z człowieczej postaci i wygodniej mi być duchem. A od wczesnej wiosny, kiedy tylko zaczynają tajać śniegi aż do następnych śniegów granice moich włości wyznaczy roślina, która wcześniej niż inne będzie wyrastała, o jasno zielonej barwie, podobna do pięści, a następnie przybierze kształt wielkich (parasolowatych) liści, żeby była łatwo przez wszystkich postrzegana. Nie będzie ona rosła poza moim królestwem, więc jeżeli dostrzeżecie ją na swojej drodze, to pamiętajcie, że dalej wam iść nie wolno! Trzeba zawrócić!
Myśliwi wsiedli na konie i dość długo jechali w milczeniu. Każdy z nich przeżywał po swojemu spotkanie z „potężnym”, trudno im było uwierzyć, że był to On sam. Po chwili zauważyli stado saren, bez trudu dwie upolowali i jadąc dalej rozważali jak łatwo „potężny” ich znalazł, jak wiedział czego im trzeba i teraz naprawdę uwierzyli w jego moc. Tym bardziej, że po chwili ich wzrok padł na rośliny wyznaczające granice, o których mówił Liczyrzepa, a których nigdy wcześniej nie widzieli.
- I tak pojawiło się w Sudetach „ziele Liczyrzepy” - jak nazywano je niegdyś. Ziele to zwane dziś lepiężnikiem białym wyznacza swoimi stanowiskami poziomicę około 400 metrów.
Jeżeli i Wy spotkacie na trasie wędrówek po Sudetach tę roślinę, to niechaj ona Wam przypomni, że wchodzicie we włości Liczyrzepy i baczcie, żeby niewłaściwym zachowaniem nie narazić się Duchowi Gór.
Nic dziwnego, że Duch Gór - Liczyrzepa mógł spokojnie wędrować po swoim królestwie, ukazując się tylko od czasu do czasu ludziom, najczęściej w postaci starego, siwego ale jeszcze dziarskiego męża. Miał co prawda swoją stałą siedzibę pod najwyższą sudecką górą - Śnieżką, to jednak szczególnie letnią porą w czasie długich wędrówek, kiedy czuł się zmęczony, a okolica bardziej mu się podobała, zatrzymywał się tam na dłużej.
Pod koniec pewnego letniego dnia zachwycił się miejscem, w którym piękniej i bardziej przytulniej, niż w innych było. Przed nim piętrzyła się stromym zboczem wyniosła góra zasłaniająca poranne słońce, przez co i dłużej pospać można było. Do góry przytuliło się kilka małych chatek. Kiedy zaś wszedł na szczyt góry dojrzał przepyszny, rozległy widok.
W lasach pełno było łownej zwierzyny i wyjątkowa obfitość smacznych malin, dorodnych jagód i grzybów, a w strumieniach i rzece roiło się od ryb. Nic dziwnego, że zatrzymał się tu na dłużej, żeby odpocząć.
W słoneczne dni siadał na skalnym szczycie i przyglądał się okolicy. Często widywał przejeżdżających dołem kupców. Nie niepokoił ich, jak to czynił chętnie za młodu, nie pokazywał im swojej sity i władzy. Starzejąc się bywał coraz bardziej przychylny ludziom. Często przystawał przy chatkach wdawał się w rozmowy, a nawet pozwalał zapraszać na poczęstunek. Kiedy zaś spotykał się ze szczególną życzliwością i gościnnością chętnie to hojnie wynagradzał, obdarowując gospodarzy podarunkami, a nawet spełniał ich skryte marzenia, wywołując tym wiele domysłów.
Przepowiedział też, że w tym miejscu, które teraz na wypoczynek wybrał ludzie w dalekiej przyszłości też chętnie zatrzymywać się będą. Mówił, że powstanie i rozrośnie się tu osada, której mieszkańcy szczycić się będą: szczególnie pracowitością i gospodarnością. Będą karczować lasy, żeby uprawiać dziwne rośliny, z piasku wyrabiać różne kolorowe i kształtne naczynia, które rozwożone przez kupców zadziwiać będą ludzi w dalekich okolicach, a nawet zamorskich krajach. Żyć tu będą ludzie w wielkiej zgodzie. Nie trzeba będzie stosować kary krzyża pokutnego, a po pręgierzu zostanie tylko pamiątka. W wolnym zaś od pracy czasie jedni będą się uganiać za skórzanym workiem wypełnionym powietrzem, inni trząść się będą w rytm wrzaskliwych dźwięków wydobywających się z pudełka. Zimą biegać będą na kawałkach drewna i metalu, zaś latem ścigać się na dwóch kołach, a po drogach bitych pędzić wozami bez koni.
Z każdym rokiem będzie tu dostatniej i piękniej, tak właśnie jest w Szczytnej.
Przed wiekami, kiedy jeszcze nie było wielu obecnie istniejących miejscowości, nie było też i wsi Karłów, zatrzymał się w tym miejscu Liczyrzepa. Nie, nie bolały go nogi, a wzrok jego przykuł zaskakujący, dziwny widok. Bowiem, w miejscu zwykle oglądanego rumowiska skalnego zauważył kamienie poukładane na kształt murów opasujących zamczysko.
Nie tylko zdziwiło to władcę gór ale i rozzłościło, bo ktoś bez jego pozwolenia zmienił wygląd skalnego rumowiska, ba nawet przebudował je w pyszny, ogromny zamek.
Wiedziony więc bardziej złością niż ciekawością, dobiegł do murów zamczyska, wspiął się na nie i sam niewidoczny przyglądał się życiu na dziedzińcu zamkowym. W pewnym momencie zauważył młodą, piękną, a bogato przyodzianą pannę. Nie trudno było się domyślić, że jest to pani tego zamku.
Załomotało gwałtownie serce starzejącego się już Liczyrzepy. Zapałał miłością do tej cudownie pięknej, nieziemskiej wprost istoty. Niemal bezwiednie przesadził mury zamku i padł przed piękną panną na kolana prosząc ją o rękę.
I tu stała się rzecz straszna! Ona co prawda niezwykle piękna ale przecież tylko ziemska, śmiertelna istota odważyła się odmówić ręki jemu - władcy gór. Nic dziwnego, że rozgniewało go to bardzo.
Udał się czym prędzej pod Śnieżkę, zaklął swoje rzepy w hufce rycerzy i przybył pod zamek, którego dzielnie broniła piękna Emilka z narzeczonym - Murzynkiem i załogą.
Na nic zdały się nadzwyczajne wysiłki rycerzy Liczyrzepy, który rozsierdzony tym do ostateczności odesłał swoje wojska pod Śnieżkę, sam zaś wykorzystał nadprzyrodzoną moc inaczej. Spowodował ogromną burzę, ciskając gromami w mury zamczyska nieustannie przez trzy doby, a kiedy i tym razem Emilka pozostała głucha na jego zaloty, zemścił się okrutnie. Wydarł serce z jej piersi żeby już nikogo miłować nie mogła i cisnął na skałę. Żeby zaś nikt jej nie pokochał, oszpecił ją i zamienił w ogromny głaz.
Serce i głaz oglądamy dziś w czasie wędrówki po Szczelińcu Wielkim. Następnie Liczyrzepa dopadł swego rywala - Murzynka i potężnymi ciosami ogromnego miecza porozcinał jego ciało i powrzucał do głębokich szczelin. Podobnie zamieniając w skałę zemścił się na wszystkich żyjących na zamku ludziach i zwierzętach. Wśród skał można je znaleźć, np: mamuta (małpoluda), wiewiórkę, kokoszkę, słonia, żółwia, a nawet wielbłąda, na którego grzbiecie z dalekiej Afryki przybył Murzynek.
Legenda dalej głosi, że zaklęta w skałę Emilka trzyma w ręku ślubną szatę, na której co jeden wiek (sto lat) tka jeden ścieg. Kiedy po wielu, wielu wiekach szata będzie gotowa wtedy zaklęcie straci swą moc, a dziewica powróci do życia i przepięknej postaci. Zaś po złożeniu pocałunku na wszystkich skamieniałych postaciach przywróci im życie. Wtedy odbędzie się huczne weselisko pięknej Emilki z jej ukochanym Murzynkiem, a wszystkie ożywione istoty towarzyszyć im będą.
Kupcy i podróżni jadący przed wieloma wiekami traktem od Kłodzka do Broumova (Czechy), podziwiali gród malowniczo położony u stóp potężnej góry, która z daleka przypominała dach ogromnej wiejskiej chaty. Grodu obecnie zwanego Radkowem broniły mury i zamek, którego załoga czuwała także nad bezpieczeństwem przejeżdżających tędy kupców. Podróżni zatrzymywali się tutaj chętnie bowiem mieszkańcy słynęli z gościnności i uczciwości, do tego stopnia, że nie było tu pręgierza, kupcy rozkładali na rynku pod ratuszem przywiezione towary, a wędrowni kuglarze i rybałci bawili gawiedź przeróżnymi sztuczkami i figlami. Gospody pełne były gości, którzy raczyli się warzonym tu wybornym piwem, winem i miodami.
Dzięki pracowitości i talentom mieszkańców żyło się tu dostatnio i wygodnie, do czasu, kiedy to na rajców wybrano trzech najbogatszych i szanowanych dotąd mieszczan.
Ci, gdy już władzę poczuli, za nic mieli przykazania boskie. Niemiłosiernie zaczęli grabić ludzi, nakładając coraz większe podatki i okradając skarbiec gminny. Chciwcy nie baczyli na los wdów, sierot, samotnych starców i chorych. Tych, którzy nie mogli płacić czynszów bezlitośnie wypędzali z domów, a nawet z miasteczka. Sami zaś mając za kompana bezbożnego mnicha nieustannie ucztowali, szydząc z maluczkich.
Ludzie sarkali i buntowali się ale cóż mogli poradzić, za przeciwtawianie się byli wtrącani do lochów, na przeróżne sposoby karani, gdyż sędziowie i strażnicy zostali przez rajców przekupieni.
Ba, nawet sam król, do którego słali skargi mieszkańcy, nic im nie pomógł, bo też został sowicie opłacony. Królewski skarbiec świecił pustkami, a talary potrzebne były na prowadzenie wojny.
Ludzie nie znajdując ratunku, udali się po pomoc do samego Liczyrzepy. Tym czasem zadufani w sobie i bezkarni rajcy z jeszcze większą chciwością jęli gnębić ludzi, bez przyzwolenia wycinać las i łamać kamienie w pobliskich górach.
Tego było już za wiele! Gdy kolejny raz rajcy spotkali się i radzili nad następnym niecnym uczynkiem, zjawił się Władca Gór i spytał co zamierzają przedsięwziąć by okupić swe winy. Zagadnięci, zaczęli najpierw drwić, a kiedy spostrzegli, że to nie przelewki, próbowali wykrętnie usprawiedliwiać się i całą winą obarczyć króla i sędziego. Na nic się to zdało. Rozgniewany Liczyrzepa odrzekł:
- Król już został ukarany przez zaklęcie w skałę.
- Spójrzcie! Tam w górze wśród drzew widnieje jego skamieniała głowa.
- Was niegodziwcy też zaklinam! Ciebie, najbardziej niegodziwego w żabę - ropuchę, żeby ludzie odnosili się do ciebie ze wstrętem.
- Ciebie, za to że byłeś najbardziej wierny złym sprawom, w psa.
- Ciebie, zaś za to, że byłeś nieczuły na ludzkie nieszczęścia w maszkarę, by ludzie patrzyli na ciebie z odrazą.
- Ciebie przekupny sędzio, który z ławy sędziowskiej wydawałeś niesprawiedliwe wyroki w Kozią Ławę, by ludzie siadając nań, tym samym cię lekceważyli.
- Mnichu bezbożny! Za to że nieustannie łamałeś śluby, zaklinam cię w górę, którą ludzie po wsze czasy deptać będą.
- A na wieczną pamiątkę mej władzy i potęgi zostawiam swe berło. Rzeczywiście do dziś w Górach Stołowych w pobliżu Radkowa można napotkać tak ponazywane góry i skały, łącznie z Berłem Ducha Gór.
Przemysław Wiater
Karkonoski Duch Gór - rozpowszechnienie pewnej legendy
Legendarnym władcą Karkonoszy i Gór Izerskich jest Duch Gór; najczęściej zwany przez Niemców Rübezahlem, u Czechów Krakonošem lub Panem Janem, a Polacy określali go niezbyt właściwie jako Liczyrzepę, Skarbnika Ryfejskiego, Rzepolicza lub Rzepióra. Sława karkonoskiego Ducha Gór od średniowiecza szeroko rozpowszechniła się w Europie. Legendy o nim rozpowszechniali ludzie czerpiący z bogactw pochodzących z jego królestwa: dawni walońscy poszukiwacze skarbów, minerałów i kamieni szlachetnych, hutnicy szkła, zielarze-laboranci oraz zamieszkali w Karkonoszach twórcy.
Walonowie
W średniowiecznej Europie Walonowie, którzy zamieszkiwali tereny leżące na pograniczu dzisiejszej Belgii i Francji, byli uznanymi specjalistami, poszukiwaczami minerałów i kamieni szlachetnych. Podczas swoich wędrówek Walonowie zainteresowali się zasobnymi w bogactwa mineralne Sudetami Zachodnimi.
Walonowie swoje znaleziska spisywali w księgach walońskich. Były to zazwyczaj krótkie, częściowo szyfrowane notatki i instrukcje przeznaczone dla poszukiwaczy skarbów. Na ich kartach wielokrotnie pojawia się postać karkonoskiego Ducha Gór. W należącej do najstarszych "Trutnowskiej Księdze Walońskiej", pochodzącej przypuszczalnie z 1466 r., znajduje się następujący fragment: "Blisko Zamku Wieczornego jest skalny mur, który znany jest tylko nielicznym ludziom. Tam jest Duch, który powszechnie zwany jest Rüben Zahl."
Na dawnych rycinach przedstawiano Walonów jako postawnych, częstokroć obdarzonych bujnym zarostem mężczyzn, odzianych w spodnie do kolan i kubraki, w okrągłych filcowych czapkach, kapturach bądź kapeluszach. W odnalezieniu pokładów kruszcu pomagała im umiejętność obserwacji przyrody, koloru ziemi, przebiegu żył wodnych oraz wieloletnie doświadczenie. Na wyprawy, oprócz kilofów i łopat, zabierali różdżki, wahadełka, zwierciadła czy piony, które niezawodnie miały wskazywać najwłaściwsze miejsca poszukiwań.
Wydaje się, że Walonowie nie osiedlali się w Karkonoszach na stałe, być może aby przez swoją obecność nie zdradzić postronnym sekretu istnienia bogatych złóż. Przebywali natomiast w Starej Wsi Szklarskiej - najstarszej części Szklarskiej Poręby i wskazywali hutnikom miejscowe złoża kwarcu. Pierwsza huta szkła wymieniona jest w dokumencie z dnia 7.08.1366 r. jako "od dawna już znajdująca się w Szklarskiej Porębie", a ulokowana była przypuszczalnie obok skrzyżowania ul. Piastowskiej z Wiejską. Z czasem rozwinęła się wieś z nie zachowaną dziś kaplicą pielgrzymkową na Orlej Skale, w której znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej. Poniżej powstała karczma i wyrosła "lipa sądowa"- miejsce, gdzie wójt stanowił lokalne prawo.
Szczególne znaczenie miał pobliski Chybotek - granitowy, łatwo dający się rozkołysać olbrzymi głaz, który według legend miał zamykać dostęp do ukrytych skarbów i uważany był za miejsce, z którego Walonowie po odbyciu stosownych obrzędów, rozpoczynali swoje wyprawy.
Walonowie odkryli w Karkonoszach i Górach Izerskich złoto, miedź, rudy żelaza, kryształ górski, ametysty, piryty, granaty, opale, szmaragdy, a przede wszystkim największe w Europie złoża kwarcu. Zapewne Walonowie nie czuli się zbyt pewnie w mało znanych, nieprzystępnych terenach. Zadomowiona tutaj postać karkonoskiego Ducha Gór kojarzona była przez nich z groźnym strażnikiem podziemnych skarbów. Nie trudno zrozumieć, jaki lęk w ciemnym, oddalonym od siedzib ludzkich lesie budził każdy szelest czy odgłos, który zwiastować mógł nadejście groźnego karkonoskiego władcy. Na walońskich poszukiwaczy czyhało też wiele realnych zagrożeń, tak ze strony zmiennej górskiej aury, jak trudnego, nieznanego terenu, dzikich zwierząt i zawistnych ludzi. O wielkiej liczbie występujących na tym terenie niedźwiedzi świadczy fakt, że w XVII w. odstrzał niedźwiedzia był tańszy od odstrzału rysia, a jeszcze w drugiej połowie XVIII w. w lasach Gór Izerskich urządzano masowe łowy na tego zwierza. Jednocześnie jednak sami walońscy poszukiwacze skarbów wędrując po Europie podsycali panującą wokół gór atmosferę obaw i strachu. W swoich opowieściach przywoływali postać karkonoskiego władcy, co tym skuteczniej chroniło przed niepowołanymi ich mineralogiczne znaleziska.
Hutnicy szkła
W średniowiecznej Europie Karkonosze i Góry Izerskie były miejscem doskonale nadającym się do produkcji szkła. Zaletami regionu były ustronne położenie, zasobne w lasy dające niezbędny opał i popiół ze spalania drzew liściastych - tak zwany potaż, jeden ze składników z którego powstaje masa szklana. Z górskich potoków czerpano niezbędną przy produkcji szkła wodę. Duże znaczenie miały zlokalizowane tutaj przez walońskich poszukiwaczy bogate złoża kwarcu.
Hutnicy, podobnie jak i Walonowie, skrzętnie chronili tajemnice swojego fachu, gdyż wyroby ze szkła należały w średniowiecznej Europie do przedmiotów luksusowych. Działali, gromadząc się w niewielkie zespoły wytwórcze i zakładając swego rodzaju wspólnoty rzemieślnicze. Budowali niewielkie piece hutnicze, lokując je w odludnych miejscach, żeby nie zdradzać sekretów produkcji przed niepowołanymi. Po dokonaniu wytopu i podziale wykonanych przedmiotów, hutnicy rozchodzili się, aby sprzedawać swoje wyroby. Zapewne opowiadali przy tym o karkonoskim Duchu Gór.
Dawni szklarze stanowiska, w których zakładali huty otaczali legendami, tak aby niepowołanych utrzymywać z dala od miejsc ich pracy. Przykładem takich praktyk, mających na celu odstraszenie postronnych obserwatorów, były historie rozpowszechniane wokół jednej z najstarszych hut szkła w Karkonoszach, która znajdowała się w Piechowicach -Cichej Dolinie. Ustronnie położona huta działała w porośniętym gęstym lasem wąwozie, pomiędzy wzniesieniami Młynnik i Trzmielak oraz Sobiesz, do którego prowadziła "Ścieżka zadżumionych". Nie można wykluczyć, że nazwa ścieżki powstała w okresie wielkiej epidemii dżumy, zwanej "Czarną Śmiercią", która szalała w Europie od 1348 r. Choroba ta pochłonęła co najmniej dwadzieścia pięć procent ludności kontynentu i wydawała się być biczem Bożym karzącym za grzechy. Tak więc już sama nazwa ścieżki musiała napawać strachem mieszkańców Karkonoszy. Cicha Dolina była miejscem, w którym pojawiać się też miały nocne pochody szkieletów czy postać mężczyzny bez głowy. Dawne przekazy wzmiankowały w Cichej Dolinie istnienie kaplicy, którą wybudowano po zakończeniu pracy średniowiecznej huty szkła. Kaplica miała zapewne za zadanie odpędzać zadomowione tutaj złe moce, które strzegły tajemnic karkonoskich szklarzy.
Zielarze - laboranci
Trzecią grupą penetrującą w dawnych czasach Karkonosze i Góry Izerskie byli "laboranci" - poszukiwacze i wytwórcy ziołowych medykamentów. Legendarny początek kręgowi śląskich "laborantów" dali rozczarowani oficjalną nauką studenci medycyny uniwersytetu w Pradze. Pojawili się w górach i przy współpracy z miejscowymi zielarzami podnieśli lecznicze wykorzystanie tutejszych roślin do wyżyn medycznej doskonałości. "Laboranci" zajmowali się nie tylko zbieraniem, przygotowywaniem leków i ich sprzedażą, ale też czasem nielegalnymi praktykami lekarskimi. Głównym miejscem sprzedaży ziołowych medykamentów były jarmarki i odpusty oraz handel domokrążny. Do ogromnej popularności leków przyczyniła się legenda otaczająca od wieków Karkonosze - siedzibę Ducha Gór.
W drugiej połowie XVII w. M. J. Praetorius w zbiorze "Znane i nieznane historie o karkonoskim Duchu Gór" zamieścił wiele legend dotyczących zielarzy i postaci karkonoskiego władcy. W jednej z nich pisał: Duch Gór nie pozwala ograbić swego ogrodu.
Pewnego razu czterech Walończyków [ Walonowie zajmowali się również zielarstwem - przyp. P.W.] poszło do Krebsa [laborant z Piechowic - przyp. P.W.], który mieszka pod górami i prosili go, żeby zechciał z nimi pójść w góry. Obiecali przy tym postępować według jego woli. Krebs zapytał ich, czego zamierzają szukać w górach. Odpowiedzieli, że chcą korzeni i szlachetnych kamieni, między innymi także prawdziwego korzenia mandragory. Krebs powiedział im i sumienie ich ostrzegł, żeby szukali czego chcą, ale korzeń mandragory mają zostawić w spokoju, ponieważ Pan Gór, jeśliby miał ów korzeń, to zostawi go dla siebie. Nie da go nikomu innemu, prócz tego, komu zechce go dać. Odpowiedzieli, że to właśnie z powodu korzenia mandragory wybrali się w tak daleką podróż i zamierzają poważyć się na to na własne ryzyko i odpowiedzialność. Krebs ostrzegł ich jeszcze raz sumiennie, lecz nie chcieli go słuchać. Kiedy później jeden z nich wziął motykę i uderzył nią pierwszy raz w ziemię, wtedy upadł, stał się czarny jak węgiel i natychmiast skonał. Trzej pozostali tak się przestraszyli, że uwierzyli Krebsowi, który ich przecież ostrzegał. Wtedy poszli z nim szukać innych kamieni szlachetnych, a swego dobrego kompana pochowali". "Laboranci" podtrzymywali ten mit obierając sobie za patrona karkonoskiego władcę, niejednokrotnie jego podobiznami ozdabiając zielarskie kramy. Duch Gór bywał określany przez nich jako "Wurzelmann", czyli "korzennik" - najbardziej wtajemniczony w leczniczą skuteczność karkonoskich ziół.
Z 1690 r. zachował się opis śląskiego "laboranta": "Wysoki, ubrany cały na zielono, miał na głównie ogromny wieniec z różnorodnych ziół i równie ogromną brodę. Wokół szyi wisiały mu żywe żmije; dawał się on im kąsać po rękach aż do krwi, by następnie pokazywać moc leczniczą żmijowego sadła, którym smarował świeże ukąszenia. Miał różne zioła. chodziły wieści, że nawet posiadał środki na odczynienie uroków."
Co zrozumiałe "laboranci" starli się ukrywać przed niepowołanymi miejsca swoich poszukiwań i tajniki produkcji karkonoskich medykamentów.
Duch Gór i karkonoscy twórcy
Od XVI w. Duch Gór zaczął się pojawiać w krążących po Europie różnego rodzaju opisach Śląska, Karkonoszy i Gór Izerskich.
Postać ta stała się twórczą inspiracją dla wielu pokoleń literatów i artystów. W przedstawieniach Ducha Gór dominowały dwa nurty: tradycyjny-baśniowy oraz symbolizujący karkonoskiego władcę jako uosobienie sił natury. Z upływem czasu zaczęto go przedstawiać jako zamyślonego wędrowca, najczęściej z maczugą lub kosturem jako symbolem władzy, wiecznie przemierzającego karkonoskie królestwo. W trudnych chwilach dobrym ludziom niósł pomoc, lecz złym potrafił dotkliwie zaszkodzić. Po czeskiej stronie spotykano go najczęściej dobrotliwie kurzącego fajkę, w otoczeniu ptaków i zaprzyjaźnionych zwierząt leśnych.
W 1828 roku karkonoski Duch Gór stał się tematem obrazu wybitnego malarza epoki niemieckiego romantyzmu Moritza von Schwind, który przechowywany jest obecnie w monachijskiej Schack Galerie. Karkonoski władca przedstawiony został pod postacią brodatego mnicha z maczugą, samotnie wędrującego przez ciemny bór. O sile oddziaływania legendy świadczy fakt, że monachijski malarz, który sportretował Ducha Gór sam nigdy nie odwiedził Karkonoszy. Jednak wizja Moritza von Schwind tak mocno utrwaliła się, że jest po dziś dzień powielana w różnych technikach malarskich, graficznych czy rzeźbiarskich. W Kotlinie Jeleniogórskiej postać karkonoskiego władcy według monachijskiego pierwowzoru wykuto między innymi nad wejściem do głównego budynku poczty w Jeleniej Górze przy ul. Pocztowej. Dzierżąc w rękach pióro "monachijski" Duch Gór jest też symbolem na stronie tytułowej "Dwutygodnika szklarskoporębskiego".
Z upływem lat karkonoski Duch Gór stawał się coraz bardziej pogodny i łaskawy, choć nie stracił nic z legendarnej mocy. Postać karkonoskiego władcy od końca XIX w. była bardzo popularna, tak za sprawą bogatej literatury, jak i teatralnych przedstawień, a nawet oper, których był bohaterem. Należy wspomnieć, że sama tylko dziewiętnastowieczna bibliografia dotycząca Ducha Gór zawiera około tysiąca tytułów. W 1904 r. w Szklarskiej Porębie Średniej powstała nieistniejąca dziś "Sagenhalle" - "Hala Baśni" z cyklem ośmiu wielkoformatowych obrazów przedstawiających Ducha Gór ukazanego jako uosobienie sił natury. Autorem obrazów był Hermann von Hendrich, jedna z czołowych postaci dawnej kolonii artystów w Szklarskiej Porębie. Władca Karkonoszy ukazany został jako tuman mgły na górskiej grani, śpiący olbrzym zamieniony w skałę, błysk pioruna w Śnieżnych Kotłach czy deszczowa chmura nad Wielkim Szyszakiem... Do malowniczo położonej "Halę Baśni" przybywały corocznie dziesiątki tysięcy zwiedzających.
Carl Hauptmann był wybitnym filozofem i literatem, miłośnikiem Karkonoszy, autorem korekty literackiej niemieckojęzycznego tłumaczenia powieści Władysława Reymonta "Chłopi". W wydanym w 1915 r. cyklu baśni o karkonoskim Duchu Gór pisał: "Rzepiór od pradawnych już czasów pojawia się w tysiącach postaci żywych i nieożywionych. Mknie on w przestworza niczym jeździec na wietrze, choć przed momentem ledwie stał na drodze w postaci nieruchomego głazu. Albo jak mysz znika w szparze w podłodze, by po chwili w jakiejś opuszczonej chacie wycinać podskoki w tańcu z córką pasterza i pokrzykiwać i jodłować na całe, ochrypłe gardło.
Także określenia "stary" czy "młody" w żadnym stopniu nie mogą go opisać. Tajemniczości dodaje mu i to, że żaden człowiek nie jest w stanie powiedzieć czym, czy też kim właściwie jest ów Duch Gór ..."
Również po II wojnie światowej karkonoski Duch Gór stał się twórczą inspiracją dla licznych artystów i literatów: Henryka Wańka, Pawła Trybalskiego, Eugeniusza Geta - Stankiewicza, Tadeusza Różewicza, Urszuli Broll, Andrzeja Jarodzkiego, Macieja Wokana czy Beaty Kornickiej - Koneckiej.
Wizerunek karkonoskiego Ducha Gór powstał w charakterystycznym dla śląskiego obszaru zagmatwanym, wielowarstwowym krajobrazie kulturowym. Niezależny, często przewrotny w swych działaniach, surowy, lecz sprawiedliwy - pozostaje legendarnym władcą ludzi i przyrody, a wszyscy jesteśmy tylko gośćmi w jego karkonoskim królestwie.