Wielkich serc i wielkiej ofiary nigdy nam nie było brak. W tym tkwi właśnie tragizm naszych dziejów. Widmo grozy, które Norwid z tak bolesnym wyrzutem opisał Cieszkowskiemu, urasta w obecnej chwili do gigantycznych rozmiarów. Jesteśmy narodem, w którym energii jest 100 a inteligencji 3 - i w konsekwencji zawsze energia wyskoczy i uniemożliwi wszelki plan i co lat kilkanaście pada pokolenie jedno na rzeź w jatkach… I dlatego dopóki rozumu nie nabierzemy cała sprawa nie będzie sprawą ogółu, ale sprawą zawsze jednego pokolenia i będzie zniszczenie i nicość, tak będzie.
Ks. Józef Warszawski T.J.
Uniwersalizm
ZARYS NARODOWEJ FILOZOFII SPOŁECZNEJ
Warszawa 1942
… wiecznie, wszędzie
Przez rozwarte dziejów pole
Los nas pędził w wyższą dolę,
Ku tej Polsce, która będzie!
I przez ojców waszych życie
Porywani dotąd skrycie,
Mimo wiedzy wy musicie
Ku Królestwu iść Bożemu,
Co ma jaśnieć na tym świecie.
My szli tamże po staremu,
Wy dziś z młodu tam idziecie…
…………………………
Ni ten łańcuch kiedy pęknie.
(Krasiński - Przedświt)
Nie będzie Polski Nowej, Wielkiej bez rodzimej filozofii narodowej. Tylko filozofia jest w stanie dokonać rewolucji świadomości Narodu.
Dlatego wydanie uniwersalizmu jest podstawowym czynem rewolucji wychowawczej Nowej Polski. Jesteśmy świadomi ważności wydarzenia. Jesteśmy pewni mocy prawdy nabrzmiałej w ideach rozdziałów uniwersalizmu. Jesteśmy pewni zwycięstwa prawdy tych idei. Wstrząsną one rzeczywistością polską, przemienia Polaków.
Idee uniwersalizmu powstały z krwi polskiej. Wielu z tych, z którymi dyskutowaliśmy prawdy naszego polskiego poglądu na świat, nie żyje. Wielu jest katowanych w więzieniach.
Naszym poległym i katowanym braciom, jako dowód sensu ich krwawej walki, przedstawiamy uniwersalizm.
Z myśli i krwi polskiej powstanie czyn Nowej Polski.
Gdybyśmy zdali sobie sprawę z potęg życia, ukrywających się nawet w teoriach nauk ścisłych… Fundamenty domu są rzeczą banalną i zawsze nudnie tą samą; natomiast z okien można wywieszać coraz to nowe chorągiewki, lub włoskim zwyczajem, niekoniecznie praną bielizną, wreszcie puszczać race, baloniki i bańki mydlane. (St. Brzozowski)
Poszukujemy wszyscy nowego ustroju. Każdy powstający kierunek polityczny, każda partia i każdy ruch zaczyna od kreślenia programu, od formułowania przyszłej konstytucji i zarysowania podstawowych zrębów ustrojowych. Są to wszystko zamierzenia i prace dobre, owszem, bardzo dobre i prędzej czy później muszą być wykonane. Przyrównanie jednak zadaniom czekającym nas w dziedzinie urobienia myśli polskiej w bieżącej chwili - są pociągnięciem nieco przedwczesnym. Odwracają bowiem uwagę od głównego - naglącego zadania na wtórne tory.
Kto zamierza wydźwignąć olbrzymi gmach, temu nie wolno rozpoczynać od konstrukcji i rysunku. Musi na pierwszym miejscu zapoznać się z zasadami kreślenia, musi zagłębić się w świat podstawowych praw architektury aż do ich zupełnego, rzeczowego opanowania. Jedynie zgruntowanie zasadniczych praw daje możliwość prawidłowego puszczania w ruch skomplikowanego mechanizmu nowoczesnych kolosów maszynowych. Zgruntowanie obowiązujących praw i ich znajomość nie da co prawda jeszcze konstruktora. Ale biada bez tej znajomości przystępować do fachowych kreśleń i rzutów. Gmach zbudowany według konstrukcji opartej na wyczutych jedynie, czy wyanalizowanych, ale błędnych założeniach, musi prędzej, czy później, runąć. Nic tu nie pomoże nawet najlepsza wola.
Każdy przeto wielki upadek, każde runięcie społecznej budowli, winno nas przymuszać i przynaglać, nie tyle do kreślenia nowych konstrukcji i rozległych planowań, ile do zejścia w świat zasad, w świat tajnych a ukrytych sprężyn przyczynowych, które rządzą wszystkim na świecie. Trzeba koniecznie wpierw nauczyć się zasad, trzeba koniecznie zdać sobie sprawę z tego, że w ogóle istnieją. Nawet w dziedzinie haseł, programów i ustroju. I że od błędu lub pomyłki w ich ujęciu popełnionej zawisła zasadnicza wartość struktury, wzniesionej na ich podwalu. Potem dopiero można się zabrać do konstruowania ustroju i programu.
Historia wprawdzie uczy nas, ze nie wszystkie upadki ustrojów społecznych pochodzą z przyczyn wewnętrznych, tzn. z wadliwych czy błędnych zasad, które służyły ich konstytucjom jako założenie. Cały szereg ustrojów społecznych upadł z przyczyn wyraźnie zewnętrznych. Wielka ilość ustrojów uległa przemianie drogą normalnego rozwoju ewolucyjnego. Upadek jednak współczesnych ustrojów społecznych, upadek tylu konstrukcji uważanych za par excellance niezrównane, przekreśla w samym założeniu zarówno czynnik przyczyny zewnętrznej, jak prawo ewolucji, względnie dewolucji, jako właściwą przyczynę upadku i przymusza nas do szukania i uznania jedynie wewnętrznej przyczyny upadku. Państwa tak potężne, jak współczesne państwa europejskie, nie mogły runąć z przyczyny tylko zewnętrznej.
Upadek z przyczyn wewnętrznych - podkreślamy to, by nie być poczytanymi za pesymistów historycznych - nie jest równoznaczny ze zgładzeniem społeczeństwa, którego ustrój runął. Są upadki wiodące ku chwale i wielkości. Troja na to upadła, by Rzym zrodziła. (Woronicz). Lecz istnieje warunek takich przemian, którego ominąć nie można. To żelazne ich prawo. Nie święte szaleństwo, nie wola ku wielkości. Lecz urosły i ukuty z podstawowych praw wszystkiego co żyje, rozum ku wielkości. Żadna sprawa nie jest dobrze poczęta w samej rzeczy, która nie jest wprzód ukończona w myśli. (S. Lubomirski). Wielka wola i wielkie serce, ale bez wielkiego rozumu, mogą nas uczynić w najlepszym razie przedmiotem politowania, którym się darzy ofiary walki za waszą wolność i naszą. Zbawić nigdy. Nie bez podstaw przezwano nas narodem, w którym nie trwa myśl nawet godziny. Trzeba nam przeto koniecznie zrewidować nasze dotychczasowe zasady. Nie tyle dotychczasowe formy naszych ustrojów i konstytucji, ale zasady, z których formy te wyrosły. Trzeba nam przed naprawą woli i serca naprawy rozumu.
Wielkich serc i wielkiej ofiary nigdy nam nie było brak. W tym tkwi właśnie tragizm naszych dziejów. Widmo grozy, które Norwid z tak bolesnym wyrzutem opisał Cieszkowskiemu, urasta w obecnej chwili do gigantycznych rozmiarów. Jesteśmy narodem, w którym energii jest 100 a inteligencji 3 - i w konsekwencji zawsze energia wyskoczy i uniemożliwi wszelki plan i co lat kilkanaście pada pokolenie jedno na rzeź w jatkach… I dlatego dopóki rozumu nie nabierzemy cała sprawa nie będzie sprawą ogółu, ale sprawą zawsze jednego pokolenia i będzie zniszczenie i nicość, tak będzie.
Zryw żelaznej woli i szał młodzieńczy romantyzmu uczynią z nas to, czym byliśmy lat temu 1000, jedynie pod prymatem bezwzględnego rozumu, nad wszystkim innym Chochoł Wyspiańskiego odmówi pacierz i to wspak.
Do powstania mieczem, trzeba powstania siłą myśli. (Norwid). I tu bodaj tkwi największy nasz współczesny błąd i brak. Otóż już opinia jest: że myśleć nie umiesz, a dobra jesteś tylko do korda! (Słowacki). Gdy mózg Polski od wieku przeszło nie jest umieszczony na tej wyżynie formy człowieka zbiorowego, gdzie mózg bywa, ale w pośladkowych nizinach i czaszce wręcz przeciwnych. (Norwid).
Krwawa ironia bluzga w tych słowach. Niestety słuszna. Fundamenty bowiem domu, studium gruntowne zasad pod dojrzały czyn, są dla nas rzeczą banalną i zawsze nudnie tą samą. Nas bawi tylko to, co bawi. Puszczanie z okien podziemnej propagandy coraz to nowych rac, baloników i baniek mydlanych w postaci tanich haseł niepodległości i wolności. Wywieszanie coraz to nowych chorągiewek w postaci deklaracji, programów i dekalogów partyjnych. Wywieszanie wreszcie włoskim zwyczajem niekoniecznie pranej bielizny swoich przeciwników politycznych.
Myśli nienawidzimy.
Ugór myśli polskiej odłogiem leży.
A przecież z niej wszystko.
Czyn bez myśli jest czynem bezmyślnym. A czyn dziejowy musi być uprzedzony przez dziejami wrosłą myśl. Myśl wszystko obejmującą, sięgającą podstaw i fundamentów.
Oto geneza niniejszej broszury.
Jej cel jest prosty. Położyć, podać syntetyczną myśl konstruktywną, której przedmiotem jest wewnętrzna organizacja społeczeństwa ludzkiego, w szczególności zaś narodu, odpowiadająca współczesnym jego potrzebom zarówno ze względu na położenie gospodarcze, kulturalne, jak i na rzeczywistość idących czasów i dokonywujących się przemian ogólnoświatowych. Po pobieżnym ujęciu i ocenie zasad, na których wspierały się główne formy ustrojowe ostatnich stuleci, uwzględniających rzecz prosta jedynie momenty niezbędne dla zrozumienia myśli przewodniej, chce podać zarys założeń, na których opierać się winien wszelki, a więc i przyszły ustrój. Nie rości sobie ten szkic pretensji do wyczerpania tematu i całokształtu zagadnień w nim poruszanych, przeciwnie uznaje konieczność całego szeregu poprawek i zmian, które jednak pozostawić musi późniejszym opracowaniom i uzupełnieniom, jako pierwszy wszelako szkic, jako pierwsza próba podjęta w ustaleniu całokształtu zasad pod konstrukcję przyszłości, sądzimy, że wypełni, choć w części, dotkliwie dotychczas odczuwany brak w naszej literaturze podziemno-politycznej.
I. INDYWIDUALIZM - TOTALIZM.
1. „Czasy dawne”
Nie myślimy odbronzowiać. Nie zamierzamy idealizować. Szukamy mocnego punktu oparcia pod nasze dociekania i rozważania. Szukamy wyraźnej, choć z konieczności nieco okrojonej odskoczni. Chcemy w pełni zrozumieć współczesność. Jej wielkie odchylenia. Dlatego poprzedzamy właściwe nasze wywody tym ułamkowym obrazowaniem czasów dawnych.
Faktem niezaprzeczalnym, na który nawet najbardziej zapalony demokrata zgodzić się musi, jest istnienie czasów, w których rody, plemiona i ludy, a nawet całe narody, wprost entuzjastycznie lgnęły do swojego wodza, względnie do swego monarchy i jego domu. Czasy to dawne co prawda, ale nie mniej przeto prawdziwe, niż współczesne, historycznie zaś bardziej może płodne. Przypomnijmy sobie tylko czasy np. Mieszka i Chrobrego. Masy ludu ówczesnego, mimo pulsującego pośród nich, jak na owe czasy, życia gospodarczego, a w części i handlowego (stosunki z Rzymem, Arabią, Persją), zajęte zaś wskutek prymitywnych warunków życia przez całe pokolenia niemal wyłącznie zdobywaniem środków żywnościowych i artykułów pierwszej potrzeby, stojące poza tym (jak wnioskować można z wykopalisk) mimo wypraw i wędrówek, w których brały udział, albo które nad nimi przechodziły, na stosunkowo niewysokim jeszcze poziomie cywilizacyjno-kulturalnym, politycznie zaś mimo dobrego zmysłu organizacyjnego, jak świadczą resztki osad pozostałych po nich, i mimo wojen nawet wcale pomyślnie prowadzonych, nie wybiegające poza partykularyzm ustroju rodowego, budzące się dopiero politycznie, te masy - rozpatrywane w swej całości plemienno-rodowej, plemienno-ludowej - wyczuły i widziały w swoim piaście jedynego obrońcę swego plemienia zarówno przed wrogiem zewnętrznym, jak i wewnętrznym, swego piastuna, któremu wskutek tego powierzały, po prostu instynktownie, troskę o całość spraw ich dotyczących. Swoją myśl państwową. Państwowo-twórczą. On był ich wyrazem na zewnątrz. Ich mózgiem politycznym. Ich obronną dłonią.
Historycznie biorąc w większości ówczesnych państw niemal wyłącznie monarchowie wykuwali wytyczne politycznych linii. Wpajali te wytyczne swemu otoczeniu, dworowi i narodowi, postępując w sposób nieraz skrajnie bezwzględny. Ale też dzięki temu państwa ich ostały się. Gdyby udało się Mieszkowi i Chrobremu wpoić swą myśl polityczną nie tylko Polakom, ale również nadodrzańskim i nadłabiańskim Słowianom, nie konalibyśmy dzisiaj tysiącami. Nie wolno o tych czasach zapominać, tym niemniej nie wolno przeoczyć warunków, które ich się domagały. Każdy prymityw materiału ludzkiego wymaga głowy zań nie tylko myślącej, ale i działającej.
Ustrojowo biorąc, były to czasy tzw. monarchii z bożej łaski istniejącej, to znaczy monarchii i monarchy uznającego nad sobą jeszcze Boga i Jego prawo i tym prawem siebie w sumieniu wiążącego, w przeciwstawieniu do monarchy z okresu absolutyzmu, który takiego prawa nie uznawał, lecz wyłącznie samemu sobie źródło i władzę wszelkiego prawodawstwa przypisywał. (Macchiavelli).
Oto w rysie charakterystycznym ustrój czasów dawnych.
Ujmując go w jednym wyrazie nie popełnimy błędu, jeżeli jako jego cechę istotną podamy pierwiastek rodowo-rodzinny. Ktokolwiek bowiem głębiej zastanowi się nad ówcześnie panującymi formami ustrojowymi, ten dostrzec musi, że ustrój ówczesny musiał zawierać w sobie coś wywodzącego się z rodziny, coś rodowego. Słowiańszczyzna prehistoryczna zapewne nie wyszła poza formy ustrojowe plemienno-rodowe, ponieważ w historię weszła właśnie z tymi formami ustrojowymi. Ustrój rodowo-plemienny był jej najwyższym wyrazem. Nie było w niej na pewno tego ustroju, który dzisiaj określamy mianem totalizmu, samowładztwem totalizującym jednostki, względnie partii, nie było jeszcze oświeconego, tzn. oderwanego od sankcji moralnych, absolutyzmu. Nie było również tego ustroju, który dzisiaj nazywamy demokracją, żadnego sejmowładztwa, pięcioprzymiotnikowego głosowania. Było tylko to, co podciągniemy najlepiej jeszcze pod miano patriarchatu i senioratu wraz z jego najrozmaitszymi odmianami, a co się różni istotnie zarówno od demokracji, jak i od absolutyzmu.
Pozytywem tego ustroju - jeśli go rozpatrzyć na szerokiej kanwie ustroju panującego powszechnie w średniowieczu na ziemiach Europy - to rodzinno-rodowe regulowane i zapewnione minimum egzystencji i rozwoju dla wszystkich. Dla każdego bez wyjątku. Cechą charakterystyczną dla tego ustroju było, iż zawsze starczyło dla wszystkich. Nikt nikomu nie rzucał w twarz gorzkich słów Malthusa: nie ma dla ciebie nakrycia przy stole zastawionym przez przyrodę, wstań więc i oddal się. Ustrój ten godził w swych ramach zarówno dobro całości, czy to rodowej, czy plemiennej, jak też dobro jednostki; nie przekreślał naturalnej ni ustrojowej hierarchii i jej postulatów, ani też uszczuplał prawa jednostki do inicjatywy, wymaganej do pełnego rozwoju jej osobowości; harmonizował planową gospodarkę, normującą całokształt zapotrzebowań niezbędnych dla istnienia całości, z wymogami wolności gospodarczej, potrzebnej dla warsztatu indywidualnego.
Nie należy oczywiście idealizować tych czasów dawnych. Zbrodnie datują się od Kaina i Abla. Na naszych ziemiach niewiele później. Ale trzeba tym czasom oddać i przyznać to, co im się należy. Przecie wszystkim więc wyróżnić ich ustrój, który umożliwiał godzenie tych pozornie nie do pogodzenia biegunów życia społecznego.
Mówi się na ogół, że te czasy dawne i panujące w nich ustroje wyrosły u nas pod wpływem średniowiecza. Z ustroju i formy wszechwładnie panującej w jego okresie. Ale powiedzenie to raczej jest nie ścisłe i słuszniej należałoby postawić twierdzenie, ze nasze czasy dawne i ich ustrój wrosły w średniowiecze samorzutnie, same z siebie dostosowane do jego ustrojowego poziomu. Wyczekujące w nim jakby wyższego jedynie stopnia swej formy organizacyjnej. Nie my od średniowiecza wzięliśmy swój ustrój, ani średniowiecze od nas, ale wrośliśmy w jego rozkwit, który właśnie począł wznosić na gruzach zmurszałej antyczności gmach niebywałej koncepcji i potęgi, jako ustrojowo współmierny człon; weszliśmy w jego bogactwo jako ktoś, kto już dawno do niego należał, tylko nie znał jeszcze drogi.
2. Indywidualizm
Wyżej zaznaczone charakterystyczne założenia czasów dawnych były czymś powszechnie przyjętym w czasach średniowiecza. Jego podłoże filozoficzne władało niepodzielnie w całej ówczesnej Europie. Koleje przechodziło, jak wszystkie dziejotwórcze założenia, zmienne i ruchliwe, od najburzliwszych począwszy aż do okresów największego rozkwitu. Wiek trzynasty był jego uwieńczeniem. Kopuła Bramantego, dumnie zdobiąca bazylikę św. Piotra, jego klasycznym usymbolizowaniem.
Od trzynastego wieku począwszy, zauważyć się dają pierwsze zwiastuny zmian w ustroju czasów dawnych. Pojawiają się w tym mniej więcej okresie na horyzoncie europejskim pierwsze usiłowania, pierwsze nieznaczne, ale wyraźne prądy, zmierzające do jego likwidacji. Zasilane coraz to nowymi wypadkami, coraz to nowymi systemami myślowymi, coraz to bardziej nieoczekiwanymi faktami historycznymi, poczęły zapełniać swymi zasadami myśli i dynamizmy ulegających ich wpływowi jednostek i tłumów, aż podbiły sobie na przełomie dziewiętnastego wieku już nie tylko całość Europy, ale cały współczesny cywilizowany świat, głównie Anglię i Amerykę.
Gdyby chcieć zaszeregować współczynniki, które do tych zmian się przyczyniły, trzeba by je podciągnąć pod trzy mianowniki.
Pierwszy jest natury raczej pozytywnej. Było nim rozbudzenie się jednostki do wewnętrznej dojrzałości. Średniowiecze budziło osobowość. Cały ustrój społeczny był w nim tak założony, tak rozbudowany, iż musiały z niego wyrastać świadome siebie, swej siły i swego celu osoby. Mistrzynią najpłodniejszą w tej dziedzinie okazała się religia. W obrębie jej ołtarzy nie wolno było być ni panem, ni niewolnikiem, ni mężczyzną, ni kobietą, bo tu wszyscy byli jedno (św. Paweł). Każdy w sam raz był tyle wart, ile był wart jego czyn. Odrębnym mistrzem w budzeniu jednostki okazał się świat nauki, świat nauk matematyczno-przyrodniczych, odkrywający w okresach po średniowiecznych przed zdumioną jednostką cały olśniewający swój blask i porywający ja za sobą w nieprzerwane dotąd wyższe samopoczucia i samomocy. W ślad za nią szedł rosnący coraz to bardziej zawrotniejszymi krokami postęp ogólno-cywilizacyjny oraz coraz bardziej wszechstronniej przystępny czynnik kulturalny. Te wszystkie czynniki musiały doprowadzić z czasem do wyrównania u najprostszych nawet jednostek poziomu ich potrzeb zoologicznych z poziomem potrzeb cywilizacyjno-kulturalnych. Musiały jednostce dać poczucie godności osobistej, poczucie naturalnej równości ze wszystkimi, z którymi się stykała, poczucie zrównania ze wszystkimi w ostatecznym i wspólnym wszystkim celu. Takich bogactw antyczny świat klasyczny, świat Rzymu i Imperium Rzymskiego, nie znał i nie posiadał. Budząca się historycznie Polska nie zdołałaby wróść w antyczny świat, tak jak wrosła współmiernie w średniowiecze, jako w swoją naturalną i sobie odpowiadającą całość.
Wspaniałość jednak tego rozwoju doznała swego kresu. Kresu wytrzymałości wytkniętego naturze ludzkiej i możności. Naturalna ta i całkowicie zgodna z dążnością do prawdziwej wielkości ewolucja jednostki przerodziła się w końcu w samopoczucia siły, w samowolność siły. Jednostka chce i poczyna być jedynie sobą. Chce siebie tylko zaznaczyć we wszystkich jej dostępnych dziedzinach. Z niewolnictwa niejako świata antycznego, świata Rzymu i Babilonu, w którym była dziejowym zerem, przerzuca się w drugą krańcowość, w której chce być wszystkim.
Współprzyczyniły się do tego zarówno błędy, jak i braki ówczesnej epoki. Ustrój średniowieczny nie był bez wad. Dalekim był od wszechstronnego wykończenia. Jego największy geniusz, Tomasz z Akwinu, pojawił się dopiero w trzynastym wieku. Ogół zaś społeczności, mieszczący się w jego ramach i w nich dojrzewający, był raczej ujarzmiającym się dopiero prymitywem, pełnym jeszcze wybuchającego żywiołu tak u poddanych, jak u panujących. Zalegalizowane w przywilejach stanowych niesprawiedliwości społeczne musiały siłą rzeczy doprowadzić do społecznego sprzeciwu pokrzywdzonych. Raz po raz odnawiane nadużycia autorytetu i władzy, a nawet wiary i powagi katolicyzmu musiały rozbudzić w świadomych siebie jednostkach krytyczne, a choćby tylko krystalizujące, stanowisko względem wszelkiego rodzaju powag i autorytetów i doprowadzić do nieuniknionych z ich ekscesami starć.
Oto sylwetka pierwszego współczynnika.
Następnie - acz nie w porządku chronologicznym - były stanowiące epokę odkrycia i wynalazki, odkrycie Ameryki i drogi wodnej do Indii. Wynalazek sztuki drukarskiej, prochu, maszyny parowej itp. Odkrycie dróg zaoceanicznych dało jednostkom dynamiczniejszym nieograniczone, a raczej nie tyle nieograniczone, co nieokiełznane pole działania. To zaś spowodowało bezpośrednio niesłychany wprost rozkwit kupiectwa i handlu oraz rosnący w niezwykłym tempie dobrobyt, dobrostan jednostki, rosnącą jej stopę życiową i rosnące wymagania, rosnące coraz to większe potrzeby w miarę coraz to większych dostatków; rosnące coraz to zupełniejsze usamodzielnienie się jednostki, rywalizację, która już nie liczyła się, nie mogła po prostu liczyć się z drugim wskutek tempa narzuconego przez wypadki. Jednostka po prostu nie miała czasu, by poza sobą i swoim dostatkiem widzieć jeszcze drugiego. Stawała się coraz bardziej sobą. Coraz wyłączniej z sobą li-tylko się liczyła.
Trzecim wreszcie czynnikiem ~ były prądy i kierunki myślowe. Głośny i uwielbiany powszechnie humanizm rozpoczyna właśnie w imię jednostki, w imię jej wolnej i nieprzymuszonej natury, walkę z nadnaturalną i jej wyrazem zewnętrznym tj. autorytetem kościelnym, tradycja i scholastyką. Humanizm nie godzi się z koncepcją człowieka usynowionego przez Boga. Wyśmiewa go. Pozostawia jednak ludzkości jeszcze pojęcie grzechu i cnoty, dobra i zła. Zostawia te pojęcia również cały jeszcze renesans. Zostawia je nawet okres racjonalizmu i empiryzmu. Ale przygotowują już drogę dalszym walkom i wyłomom w dotychczasowym światopoglądzie. Przysposabiają umysły na właściwe oświecenie i jego wiek. Epoka oświecenia zaprowadza wreszcie na tak już przygotowanym gruncie samowładztwo rozumu, a przez autonomię rozumu przestaje być składnikiem przyrody i podległą jej prawom cząstką. Staje się całością niezależną i centrum wszystkiego. Wyrwawszy najpierw siebie z całokształtu świata, przestawszy upatrywać siebie jako jego część składową, poczyna logicznie wyodrębniać i wyoddzielać inne jego części. Zanika tym sposobem myślenie całościowe, właściwa filozofia, a rodzi się tzw. indywidualizacja nauk, rozczepienia wszystkiego na części choćby do niemożliwości. W kolejnych etapach wielkiego łańcucha postępu racjonalizm wynosi jednostkowy rozum do godności autonomicznego prawodawcy przedmiotowego świata. Empiryzm podbiera mu grunt, przedmiotowość, kwestionując realizm jego poznania, podcina podstawy pod sumienie i odpowiedzialność. Aż wreszcie naturalizm odbiera mu moralność. Ogłosi, że człowiek we wszystkim, co czyni, jest dobry. O jego moralności zaś stanowi jedynie naturalistyczny, niepohamowany pęd, rozwój i rozładowanie się jego natury, nie zaś rezultat wysiłków i powściągnięć. Oświecenie było dokonane. Jednostka już jest li-tylko sobą. Nie ma już ani nadnatury, ani cnoty i grzechu. Jest tylko jednostka, znajdująca się poza obrębem dobra i zła (Nietzsche). Sama sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Sama sobie wszystkim.
Te trzy czynniki - można je oczywiście inaczej sklasyfikować i mnożyć - zeszły się niejako w swoim najpełniejszym wyrazie w teorii tzw. indywidualizmu. W prądzie prądów nurtujących począwszy od wieku czternastego społeczeństwa europejskie. Za jego przedstawicieli uchodzą powszechnie - na różnym rzecz jasna poziomie i z krańcowo często przeciwnych pobudek poczynając -ludzie pokroju Macchiavellego, poziomu Locke'a, Rousseau'a, Leibnitza, poglądów Nietzschego, umysłowości Kanta z jego autonomią i Kartezjusza z jego racjonalizmem. Wyraża ona prąd, dążący do możliwie całkowitego usamodzielnienia się jednostki spod wszelkiej władzy, spod wszelkiej woli i rozumu heteronomicznego.
Prawo naturalne każdego sięga tak daleko, jak daleko sięga jego moc. (Spinoza). Naturalnym jest bezwzględne odosobnienie jednostek i walka wszystkich przeciwko wszystkim. Homo homini lupus. (Hobbes). Dążę do tej chwili, kiedy uwolniony z więzów ciała będę sobą bez sprzeczności, bez reszty, kiedy będę potrzebował tylko siebie, aby być szczęśliwym (Masson - J. J. Rousseau).
Według indywidualizmu jedynie jednostka jest faktem i rzeczywistością, tylko jednostka jest wytworem natury (Rousseau). W jednostce zaś przedmiotowo rozpatrywanej istnieje tylko jeden prąd - egocentryzm. Jednostka chce być sobą. Niczym więcej. Jednostka chce być sobie wszystkim. Dlatego najwyższe jej prawo to: autonomia, samoprawność, samostanowienie o sobie, samostanowienie o wszystkim dokoła siebie. Społeczeństwo zaś jest dla jednostki tylko dodatkiem. Elementem wtórnym. Czymś zgoła zewnętrznym, nie czymś z jej treści płynącym. Państwo i społeczeństwo jest dla jednostki tylko zewnętrzną koniecznością normującą wzajemne współżycie obywateli, jest czynnikiem ubezpieczającym, instytucją utylitarną i to do tego stopnia, że gdyby jednostka, względnie jednostki, zechciały, przestałyby istnieć tak państwa, jak społeczeństwa, starczyłoby ku temu zwyczajne rozwiązanie umowy, rozwiązanie kontraktu socjalnego a jednostki trwałyby ipso facto samoistnie, sobie pańsko nadal. (Idealna anarchia- Bakunin).
Tak się przedstawia zasadniczy rys indywidualizmu: emancypacja jednostki.
Poprzez tak ukonstytuowane jednostki dojrzewały z biegiem czasu następstwem całkiem już kulturalnym i logicznym, poszczególne ludy i narody do analogicznej pełni samostanowienia o sobie. W Anglii Locke, we Francji Rousseau głoszą tezy kontraktu socjalnego i umowy społecznej, na podstawie których jedynie wolna wola jednostek jest źródłem zarówno społeczeństwa, jak państwa, jak wszelkiej w nim władzy. Klasyczne sformułowanie tych tez daje Zgromadzenie Narodowe 1789 r. w deklaracji praw Człowieka i Obywatela, których streszczeniem są sztandarowe hasła rewolucji francuskiej: wolność, równość i braterstwo.
Wszystkie te prądy pospołu działające rozrywają w końcu, miejscami ewolucyjnie, a głównie rewolucyjnie, dawne formy ustrojowe, formy ustrojowe czasów dawnych i doprowadzają w dziewiętnastym wieku do form znanych powszechnie pod nazwą postępowych demokracji. Wszechstronna wolność, wszechstronna równość - oto ich dwa niezachwiane dogmaty. Nie ma związków powszechnie wiążących, nie ma więzów obowiązujących prawem natury do trwania w jakimś społeczeństwie, do nie rozrywania go, do związywania się coraz ściślejszego z nim. Contract social - oto jest naród, oto jest miłość ojczyzny, oto potęga państwowości. Stąd też jako jedynie logiczny wniosek płynie zasada powszechnego samostanowienia się narodów. Byle tworząca się grupa etniczna, czy językowa, chociaż z góry niosąca w sobie zarodek śmierci historycznej (nawet gdy niesie go dla drugich), ma prawo samostanowić o sobie, zawrzeć swój kontrakt socjalny i żyć, chociażby nawet pasożytniczo.
Oto szkicowy rzut na indywidualizm, jako wielki prąd nurtujący społeczeństwa europejskie od trzynastego wieku począwszy i rozrywający w nich ustrój czasów dawnych.
Reasumujemy pokrótce jego istotę: w indywidualizmie właściwą i jedyną rzeczywistością i miarą zjawisk społecznych jest jednostka, tzw. człowiek wolny i niezależny, samowystarczalny osobnik. Ona tylko istnieje.
Społeczeństwo zaś jest tylko zjawiskiem wtórnym, ilościowym, zbiorem jednostek. Powstaje wyłącznie na mocy umowy społecznej, względnie społeczno-prywatnej. Stosunki obowiązujące między jednostkami a społeczeństwami (państwami) są też wyłącznie umową. Skoro zaś społeczeństwo jest jedynie umową, więc i etyką społeczną tzn. więzy społeczne obowiązujące jednostkę w stosunku do drugich, są jedynie umową. Dalej, skoro społeczeństwo nie stanowi właściwej całości, to nie ma także właściwego dobra powszechnego. Dobro powszechne to największe dobro największej liczby ludzi. Ma ono charakter wyłącznie ilościowy i utożsamia się z dobrem prywatnym. Stosunek między jednostką i społeczeństwem jest bezpośredni. Szeroko rozbudowane w średniowieczu życie społeczne, uprawiane samorządowo przy pomocy różnych organizacji, cechów, stanów itp. indywidualizm zniósł i zniszczył.
Istnieje tylko jednostka; jakakolwiek całość społeczna jest tylko umowną; stąd konsekwentnie płynące pierwszeństwo jednostki przed jakąkolwiek całością - oto rdzeń jego teorii i realizującej się na jego podstawie praktyki (absolutyzm, liberalizm, kapitalizm, demokracja).
3. Totalizm
Jak na wszystko w świecie, tak i na prąd krańcowo indywidualizujący społeczeństwa europejskie, zbudziła się reakcja, znalazła się odpowiedź. Rzecz inna, czy trafna. Faktem pozostanie, że indywidualizm wywołał reakcję. Jako nurt jednostkujący znalazł przeciwwagę w prądzie wręcz odwrotnym. W prądzie, w przeciwieństwie do niego wspólnoczącym, komasującym, który sobie za zadanie postawił wzmocnienie i podniesienie znaczenia społeczeństwa, znaczenia grupy i ogółu, w szczególności znaczenia całości państwowej przede wszystkim, a później i narodowej.
Jako jeden z pierwszych, może w odpowiedzi na realizowany absolutyzm Macchiavellego, kreśli Tomasz Morus (święty) projekt i programat swej Utopii. Jest to obraz społeczności, w której wszystko aż do najdrobniejszego szczegółu znajdzie się pod nadzorem państwa. Wszystko jest zrównane i doprowadzone do jednego poziomu (nawet domy). Jednostka w tym ustroju logicznie schodzi na poziom atomu. Drugi po nim rozgłosem, idący w tym samym co on kierunku, tylko z systemem zakrojonym wszechświatowo, to Campanella (dominikanin). Rozprowadza i rozciąga analogiczny ustrój, co Morus, ustrój wszechwładnego państwa komunistyczno-socjalistycznego (Państwo słońca) na cały świat. Były to jednakże tylko próbki, próbne baloniki i projekty nie realizowane. Chyba tylko w dojrzale umiarkowanej postaci w głośnych na cały świat, a jedynych w swoim rodzaju w jezuickich redukcjach paragwajskich.
Jednakże już w końcu osiemnastego wieku, a szczególnie w połowie dziewiętnastego szereg autorów poczyna rozwijać ideologię utopijną jako możliwą do realizowania teorię gospodarczo-społeczną i polityczną. Baboeuf i Cabet, kreślą utopie, które mają stanowić wypełnienie idealnego postulatu dojrzałej ludzkości (Voyage de Icarie). W utopii Cabeta istnieje zaledwie jedna urzędowa gazeta i nie do pomyślenia są obok niej jakieś inne swobodne organy prasy. (Bierdjajew). Księga Nowego świata R. Owensa jest swoistą uwerturą do rodzącego się już manifestu komunistycznego. Ale dopiero niemiecka filozofia idealistyczna (Fichte, Schelling, Hegel), która chciała być odpowiedzią na prądy indywidualizujące Rousseau'a, encyklopedystów i rewolucji francuskiej, konstruuje system państwa niejednostkowego w bardziej realnym stylu i montuje jego metafizykę, zapożyczoną w głównych rysach od Platona. Podaje metafizykę przeciwprądu wspólnoczącego. Według niej jedyną rzeczywistością jest tylko państwo, względnie naród, czyli ogół. Jednostka jest tylko czymś przemijającym, jest przejściową fazą państwowego czy narodowego bytu i dlatego czynnikiem wtórnym. Państwo jest występującym w dziejach bogiem (Hegel), jednostka czymś łaskawie przygarniętym. Jednostki ludzkie - według tej metafizyki - istnieją tylko przez państwo i dla państwa. Wszelkie zaś prawa, które posiadają, wyprowadza się wyłącznie z faktu, iż to prawo udzielone im zostało przez państwo. Z natury jednostka nie ma żadnych praw. Nic bez państwa, nic poza państwem, lecz wszystko w państwie, przez państwo i dla państwa (Gentile) - oto kanon tego kierunku. Jest to ni mniej ni więcej tylko teoria wszechwładzy i wszechmocy państwa we wszystkich dziedzinach. Zyskał sobie ten przeciwprąd historyczny nazwę totalizm.
By uchwycić właściwe podstawy filozoficzne totalizmu, a w nich właściwy ich błąd, należy baczną uwagę zwrócić na rozumowanie Platona w tym względzie (por. jego Politeia i Nomoi). Platon uznawał istnienie w nas pojęć ogólnych, czyli tzw. idei powszechnych. Fakt istnienia tych idei nasunął mu pytanie i problem ich pochodzenia. Skąd się wzięły w człowieku, w jego świadomości? Nie mogły przecież do niej dotrzeć drogą normalnego empirycznego poznania poprzez zmysły. Bo nie ma na świecie żadnych przedmiotów powszechnych, które by można było poznawać. Nie istnieją. Wszystko, cokolwiek istnieje, jest konkretne, jednostkowe. Nikt nigdzie nie napotkał czegoś absolutnego, ogólnego i powszechnego w przyrodzie. Wobec tego, jak konkludował Platon, musi poza naszym konkretnym światem istnieć jeszcze inny świat, świat tych właśnie idei, czyli treści powszechnych, których świadomość nosimy w sobie. I ten świat nazwał światem właściwym, właściwym życiem i właściwą rzeczywistością, której nasz świat jest zaledwie odbłyskiem. Wielkim przez nią rzucanym cieniem. Wielkim jej echem i cząstkowym wyrazem. Jedynie kolejnym jego wcieleniem i urzeczywistnianiem się. Skonkretyzowanym i jednostkowym i dlatego ułamkowym wyrazem tego, co żyje niepodzielnie i nieśmiertelnie.
We wnioskowaniu praktycznym brzmi to następująco: każde państwo jest taką właśnie ideą powszechną, wielką i nieśmiertelną zarazem, bytującą zaziemsko, samoistnie przedostojnie w świecie idei, jednostki zaś tworzące społeczeństwo na ziemi są tylko kolejnym jej wcieleniem się, jej wyrażaniem się, są zapożyczeniem z niej, są czymś, co samo z siebie nie ma żadnej istności, wszystko zaś, co ma, bierze jedynie z istniejącej w zupełnej od nich niezależności idei.
Oto właściwe podłoże metafizyczne, z którego wyrasta wszelki kierunek totalistyczny.
Indywidualizm - żeby nawiązać do jego metafizyki - rozumuje wręcz odwrotnie. Nie uznaje po prostu idei powszechnych. Idee w świadomości ludzkiej, mówi, są takie same w sformułowaniu swoim, jakim są rzeczy na świecie, tzn. konkretne i tylko jednostkowe. Na świecie nie znajdujemy rzeczy ogólnych, czyli powszechnych, abstrakcyjnych. Wszelka idea ogólna i powszechna to tylko fikcja naszego umysłu, to jego wytwór, wyrób, jego robocza hipoteza, którą posługiwać się można dla celów naukowych, czy życiowo praktycznych, dopóty, dopóki jest wygodna, ale która w rzeczywistości nie istniej i dlatego obowiązywać nie może. Istnieją tylko jednostkowość i jednostka, zarówno w świadomości i pojęciu, jak w rzeczywistości.
To uznawanie, względnie zaprzeczanie, idei powszechnych każe w ostatecznej konsekwencji obydwu kierunkom uznawać, względnie zaprzeczać istnienia w ogóle świata myśli ducha. Stąd totalizm wszelki, jeżeli chce być konsekwentny i logiczny, musi być zawsze spirytualistyczny, jako uznający pojęcia powszechne. Indywidualizm zaś nie jest logicznie związany ze spirytualizmem. Klasycznemu idealizmowi niemieckiemu należy przyznać, że jeszcze był logiczny i konsekwentny. Był cały spirytualistyczny. Nielogiczność w kierunek totalizujący mieli dopiero wprowadzić właściwi twórcy socjalizmu i ojcowie komunizmu, Marks i Engels. Oni to dopiero zdobyli się na ten ostatni krok i wbrew wszelkiej logice oparli się o czysty materializm dziejowy, o jego dialektykę, która w wykładniku praktycznym dała zupełną automizację społeczeństwa i nieodłączną od niej centralizację wszystkiego. Wbrew wszelkiej logice, mówimy, bo jakiekolwiek uznawanie prymatu grupy jednostek jest już abstrakcją i uprawianiem metafizyki, czyli spirytualizowaniem, sprzecznym całkowicie z materializowaniem wszystkiego.
„Faszyzm” i bolszewizm są już jedynie unowocześnioną realizacją tych metafizyk materialistycznych. Obłędny etatyzm, olbrzymia biurokracja, masowe upaństwowienie prywatnej własności i inicjatywy - a w wyniku państwowy kapitalizm i białe niewolnictwo poddanych, oto ostatni wyraz tego prądu.
Pewne kierunki polityczne celowo ograniczają nazwę totalizmu do hitleryzmu i włoskiego faszyzmu, ale to jest prosty fałsz. Socjalizm i komunizm są i pozostaną ruchami totalistycznymi, tj. wynoszącymi całość społeczną, czyli według ich słownictwa, uspołecznienie kosztem istotnych wartości jednostki.
Reasumujemy znowu: istnieje tylko całość społeczna, jej idea, jakakolwiek jednostka jest tylko fazą jej realizacji, elementem wtórnym, zgoła jej niepotrzebnym; stąd wyłączność całości przed jednostką - oto kwintesencja totalizmu.
4. Na naszych ziemiach
Tkwimy w centrum Europy. Mamy serca i granice na przestrzał otwarte. Witamy każdego przychodnia. Zwłaszcza, jeżeli przychodzi z nowinką. Nieprawdopodobieństwem jest więc, aby prądy, które nurtowały społeczeństwa europejskie, położone na zachodzie Europy, nie dotarły do nas jakimś swoich echem. Oczywiście z przysłowiowym już, chociaż niesłusznie nam zaliczanym spóźnieniem w czasie. Trudno nam na tym miejscu przedstawić całokształt docierających do nas odgłosów i fal indywidualizujących prądów i poglądów. Postaramy się natomiast zestawić kilka charakterystycznych fragmentów.
Pierwszy, o ile nam wiadomo, w naszej literaturze napotykany ślad świtu indywidualistycznego, to mowa Jana z Ludziska, przedstawiciela zwycięskiego humanizmu (połowa piętnastego wieku). Właściwą jednak falę tendencji indywidualistycznych przynosi ze sobą dopiero nowinkarstwo polskie. Połowa szesnastego wieku. Jest to okres największego spotęgowania ruchu reformacyjnego w Polsce.
Kwestie protestantyzmu i sekt z nim związanych zwykliśmy rozpatrywać w życiu codziennym pod katem widzenia tolerancji i humanitaryzmu. Pożyteczną przeto rzeczą będzie rozpatrzyć protestantyzm z punktu widzenia społecznego, tzn. z punktu widzenia wpływu, jaki wywiera na kierunkowość i rozwój życia społecznego. Ciekawą w tym właśnie względzie jest głośna teza M. Webera o kalwinizmie jako poważnym współczynniku w rozwoju ideologii nowoczesnego kapitalizmu, którą przeprowadza w swoim dziele o socjologii religii z przytaczaniem obfitego materiału dowodowego. Nie mniej głośna stała się praca E. Troeltscha o kierunkach socjologicznych w poszczególnych kościołach chrześcijańskich, przyznająca wybitnie indywidualizujący wpływ protestantyzmu na życie społeczne.
… bez protestantyzmu byłaby nie do pomyślenia epoka mitu indywidualistycznego tj. kapitalizm, industrializm, liberalizm, kierunku cywilizacji łączącego się nierozerwalnie z wyobrażeniem twórczego, przedsiębiorczego indywidualizmu, właśnie w protestantyzmie mającego swe korzenie- chełpi się prąd polskiej Zadrugi.
Protestantyzm faktycznie jest religią indywidualistyczną. Luter rozdzielił chrześcijanina na człowieka wewnętrznego, na chrześcijanina, który nie zajmuje się sprawami świeckimi oraz na człowieka zajętego pracą zawodową, na osobę sudecką (Troeltsch). A każdy z tych dwu ludzi idzie sam, samopas. Sam sobie wykłada Pismo Święte. Sam sobie jest autonomem moralności. Moralność zaś życia zbiorowego i publicznego oddaje protestantyzm w ręce państwa (lojalność).
Stąd nie uszczuplając w niczym płodnego fermentu, który ruch nowinkarski wniósł w nasze piśmiennictwo, należy jednak z całą stanowczością stwierdzić, że słodkim rdzeniem nowinek był indywidualizm i pod tym przede wszystkim kątem widzenia rozpatrywać należy błogosławione skutki liberalizmu protestanckiego dla dziejów Polski. Jak mogą ludzie rozumni - pisze Straszewski „Filozofia narodu Polskiego” - a nawet historycy wygłaszać zapatrywanie, ze naród polski lepiej by wyszedł na tym, gdyby zdołał oderwać się od Rzymu i narodowy wytworzyć Kościół. Gdyby była reformacja w Polsce zwyciężyła. Gdyby tu przyszło do… rozbicia się społeczeństwa na szereg wyznań i kościołów, to na pewno można teraz wyrazić przekonanie, że naród polski jako całość nie istniałby już wcale. Może byłyby w pewnych okolicach Kurpie, Mazury, Krakowianie, Ślązacy, Górale, ale Polaków na pewno by nie było.
Do filozofów indywidualizmu nie mieliśmy jakoś szczęścia, chyba że konszachtującego z Fryderykiem Leibnitza poczytamy za swego. Za to posiadaliśmy (i posiadamy jeszcze) w znacznym odsetku naszego narodu naturę indywidualizującą, różną co prawda od zachodniej (indywidualizm zachodni: raubryteryzm; indywidualizm polski: sarmatyzm), zwróconą bardziej do wnętrza, jak dusza wschodnia, ale za to tak samo aspołeczną, jak ona (liberum veto, nierządem Polska stoi). Wychowywać, względnie karmić duszę tego pokroju prądami albo też religiami indywidualistycznymi, to co najmniej społeczna zbrodnia. Musi bowiem sprowadzić objawy schyłkowe na nasze społeczeństwo (por. nasze dzieje przedrozbiorowe).
Fala kierunków indywidualizujących zalała jednak jeszcze po raz wtóry nasze ziemie. Tylko pod postacią zupełnej rozwiązłości. W epoce saskiej. I znowu z wpływami Drezna. Genealogia teraźniejszości zbyt jest znana, by ją powtarzać.
Czynnym i owocującym był kierunek indywidualistyczny na naszych ziemiach również w czasach rozbiorów. Tylko, że już nie związany wprost z protestantyzmem, ale raczej z prądami filozoficznymi idącymi z Zachodu. Na podkreślenie zasługuje wybitnie indywidualistycznie nastawione Towarzystwo Demokratyczne (Lelewel), założone celem, działania w sprawie narodowej w duchu zasad filozoficzno-demokratycznych.
U schyłku zaś ubiegłego stulecia zawiązał się i rozrósł wszechpolski, najpotężniejszy ze wszystkich dotychczasowych polskich ruchów demokratycznych, szkolony na zasadach indywidualizmu pozytywistycznego, wyrażony zaś w znanej powszechnie Narodowej Demokracji. Ustrój i ideologię demokratyczną, acz w bardzo umiarkowanej już formie, zachowała Narodowa Demokracja do dzisiejszego dnia, mimo iż wódz jej i duchowy twórca w ostatnich dziesiątkach swego życia głosił poglądy zgoła nieindywidualistyczne. W Myślach Nowoczesnego Polaka pisanych pod wpływem ustalonych w Europie pojęć etycznych, pod wpływem zwłaszcza indywidualistycznej i silnie indywidualnej umysłowości anglosaskiej - usiłowałem cały bodaj stosunek jednostki do ojczyzny oprzeć na indywidualistycznej etyce, wprowadzić patriotyzm interesów moralnych jednostki… Dziś wiem, że to wszystko wzięte razem nie wystarcza i nawet nie odgrywa pierwszej w patriotyzmie roli… (Dmowski - Podstawy polityki polskiej). Indywidualistami (liberalistami) zwłaszcza w dziedzinie gospodarczej okazali się również epigoni polskiego konserwatyzmu.
Prądy totalizujące przywędrowały do nas również z zagranicy. Pierwszym zaznaczającym się ich związkiem - to polscy arianie. Była to pierwsza próba stworzenia społeczności, żyjących według zasad komunistycznych (w Lublinie), na przełomie wieku szesnastego i siedemnastego. Ojczyzna tej fali to ostatecznie Wschód. Jak prądy indywidualizujące miały swój początek na zachodzie Europy, to prądy totalizujące na wschodzie, zarówno bliskim, jak i najdalszym. Tkwi w tym już taka umysłowość. I trzeba się koniecznie o tym przekonać. Chińczyk gorszy się naszym spadkiem (sic!) aż do religijnego indywidualizmu, do osobistego stosunku każdej jednostki do jej Boga, tam tylko syn Nieba tj. cesarz mógł składać ofiary i zanosić modły Najwyższej Istocie i jeden był tylko ołtarz Nieba pośród pałacu cesarskiego. Podobnie personalności nie uznaje cały buddyzm, a wyznawca braminizmu występuje wobec Boga jako członek swego zrzeszenia (kasty). Ideał gromadności dotarł i do cerkwi prawosławnej i stał się podstawą kultury turańsko-słowiańskiej, tj. moskiewskiej, u nich poczucie mistyczne winno być zbiorowe, nie zaś indywidualne. (F. Koneczny). Dlatego też na wschodniej duszy mógł się przyjąć, względnie żerować, najzupełniejszy dotychczas wyraz totalizmu - bolszewizm. U nas jednak podobne prądy, podobne utopie, jak np. komunizm braci ariańskiej, nie przyjmował się nigdy na wielką skalę.
Okres polskiej hegelszczyzny, po części polskiego kancjanizmu, chociaż wniósł w nasze społeczeństwo błędy filozoficzne idealistycznej filozofii niemieckiej, jednak prądu totalistycznego nie zdołał jej zaszczepić. Przeciwnie, przerodził się w duszy polskiej na prąd uniwersalizujący (za waszą wolność i naszą). Był płodny bardzo w nazwiska i myśli filozoficzne (Hoene-Wroński, Trentowski, Libelt, Mochnacki).
Dopiero socjalizm jako prąd totalizujący zdobył sobie pozycję w naszym społeczeństwie. Jego główna teza o uspołecznieniu wszystkich zyskała sobie poklask wyspołecznionych warstw robotniczych. PPS i PPK, jak już wyżej zaznaczyliśmy, założeniowo idą w jednym i tym samym kierunku. Poszczególne jednostki według ich zasad filozoficznych nie większą przedstawiają wartość, niż cegły, przeznaczone na budowę domu; stąd też ocena ludzi w obydwu systemach jako rzeczy bezdusznych. Przeniesienie wszystkiego na społeczność, socjalność - oto ich cel i dogmat (ortodoksyjny marksista Kelles-Krauz).
Polski socjalizm trzyma się dotychczas swych tez programowych, mimo iż największa postać, która urosła w jego szczytach, chociaż nie największy jej ideolog, marszałek Piłsudski (Łódź, Robotnik) dawno już odeszła i to nie tyle od jednostek-towarzyszów wspólnej doli i pracy, ile właśnie teorii i systemu kierunku socjalistycznego. Drogi nasze rozchodzą się. Ja wysiadłem na stacji, której imię Polska. Panowie chcą dalej.
Z prądów totalizujących, zrodzonych w ostatnim dwudziestoleciu Polski niepodległej, należy wymienić dwa: ONR i Zadrugę. Jeżeli jednak o pierwszym powiedzieć trzeba, iż stał o całe niebo wyżej nawet od włoskiego faszyzmu, to o drugim zaznaczyć trzeba, iż w pewnym znaczeniu połączył on dopiero totalizm hitlerowski (Dzieje bez dziejów są li-tylko polską przeróbką rozenbergowską Mitu dwudziestego wieku) z totalizmem komunistycznym (wyraz zadruga w języku serbskim oznacza wspólnotę, tzn. system gospodarczy polegający na wspólnym władaniu, wspólnej pracy i wspólnym użytkowaniu ziemi i jej płodów, stosowany przez stowarzyszenie solne w Serbii).
Żeby zyskać pełny obraz tych dwu prądów, nurtujących społeczeństwa z nami sąsiadujące mniej więcej od trzynastego wieku, jak i nasze własne społeczeństwo, należałoby jeszcze koniecznie uwzględnić tzw. czynnik zakulisowy dziejów europejskich, a dziś już wszechświatowych, tj. żydostwo, działające kierowniczo czy to przez masonerię, czy bez niej, na ogół wszystkich prądów polityczno-gospodarczych tak indywidualizujących, jak totalizujących i ciągnących z nich zyski dla własnej kieszeni. Ale to już leży poza ramami obecnej pracy. Politykom jednak nie wolno o tym czynniku zapominać.
5. Zestawienia i wnioski
Postaramy się obecnie o rodzaj skonfrontowania obu omawianych prądów. Porównanie i zestawienie dają w wyniku ocenę zarówno ich podstawowej teorii, jak i systemów na niej wyrosłych.
Zastrzegamy się z góry, że nie zamierzamy niczego potępiać w czambuł. Uważamy, iż jak wszystko co ludzkie, tak indywidualizm i totalizm były uprawiane dodatnio i ujemnie. Przyznajemy bez ogródek kolosalne niektóre osiągnięcia, jakie właśnie prąd indywidualizmu wniósł do życia społecznego. Nie zamykamy oczu przed złotym wiekiem. Oceniamy poziom parlamentaryzmu angielskiego. Widzimy też, czym jest Dniepropetrowsk, traktor i czołg szturmowy. Nie zamykamy oczu na dźwięk zwycięskich fanfar narodu prowadzącego wojnę totalną i dostrzegamy źródła tej siły. Czujemy zdrowy powiew walki klas i ruchu ludowego.
Pytamy: co indywidualizm i totalizm wniosły pozytywnego w dzieje ludzkości, co było właściwą ich treścią? Jak je ocenić zasadniczo, jako zasadę i założenie. Jak fundamentalną tezę roszczącą sobie tytuł do prawdziwości i wyłączności.
Zestawienie samo wypadnie stosunkowo łatwe i oczywiste. Życiem społecznym we wszystkich jego przejawach rządzić mogą, według powyższych teorii, jedynie dwie odmienne między sobą zasady: uznanie wyłączności interesu osobistego, albo uznanie wyłączności interesu ogólnego. Indywidualizm w tej alternatywie akcentuje rzeczywistość jednostki. Totalizm znowu akcentuje rzeczywistość ogólności, powszechności, całości. I to znowu wyłącznie. W indywidualizmie istnieje samoistnie jedynie jednostka. W totalizmie istnieje jedynie idea, idea całości, względnie całość jako nieśmiertelna idea. Dla indywidualizmu społeczeństwo jest czymś, co może być, albo nie być, jednostki niezależnie od tego będą istniały nadal. Dla totalizmu znowu jednostka jest czymś, co może być, albo nie być, idea ich całości niezależnie od tego istnieć będzie zawsze. W indywidualizmie jednostka posiada bezwzględną i wyłączną pierwszość, w totalizmie posiada ją całość. W indywidualizmie jednostka jest celem i miarą wszystkiego, w totalizmie wyłącznie całość. Indywidualizm poniża jednostkę do tej samej roli wyłącznej nadrzędności dla dobra całości. Ocena wypada naprawdę łatwo.
Indywidualizm i totalizm przy bliższym przyjrzeniu się im odkrywają właściwe swoje karty, odsłaniają przyłbicę kryjącą istotną przyczynę ich postępowości i okazują się systemami jednostronnymi. Należy je oszacować, mimo zachodzących pomiędzy nimi wielkich różnic i rozpiętości, jako kierunki i wartości stronnicze.
Jakkolwiek rozpatrywać będziemy człowieka i jego naturę -wszelka inna odskocznia to fantazja - zawsze będziemy zmuszeni do przyjęcia wniosku, że człowiekiem władają dwa niepodzielne czynniki, że w jego naturze założony jest podwójny współczynnik: czynnik jednostkowy i społeczny, współczynnik jednostkujacy i uspołeczniający. Innego wyjścia nie ma. Jednostka każda jest bezsprzecznie sobą, ale równocześnie jest czymś poniekąd najzupełniej nie sobą, bo pochodzącym od społeczeństwa, społeczeństwa nasamprzód rodzicielskiego, a przez nie rodowego i narodowego. Jednostka każda jest bezsprzecznie czymś jednostkowym, jednorazowym, lecz równocześnie jest naturą, która powszechnie już była, a w niej się tylko powtarza i pomnaża. Te dwa czynniki, jednostkowy i społeczny są faktem bezspornym. Istnieje między nimi rywalizacja o prymat - to jeszcze można rozumieć w poszczególnych indywiduach. Ale negacja któregokolwiek z nich jest pociągnięciem nie do wybaczenia. I tym właściwie są indywidualizm i totalizm w swej istocie. Każdorazową negacją z jednego z dwóch współczynników jednostki. Indywidualizm buduje gmach swoich ustrojów wyłącznie na czynniku osobistym jednostki, totalizm buduje swoje ustroje wyłącznie na czynniku społecznym jednostki. Nie wszystkie ruchy indywidualizujące, względnie totalizujące idą w kierunku takiej wyłączności. Krańcowo jednak rozpatrywany i głoszony indywidualizm i totalizm na takich wyłącznie wspierają się założeniach. A każdy indywidualizujący czy totalizujący prąd w kierunku tych właśnie dwu olbrzymich łożysk siłą swego podstawowego założenia płynie i płynąć musi.
Filozoficznie przeto rozpatrywane indywidualizm i totalizm są i pozostaną błędem. Błędem pozostaje zasadnicza ocena indywidualizmu, według której jednostka jest czynnikiem pierwszym i wyższym (wyłącznym) w życiu całości; błędem w indywidualizmie jest ogłaszanie czynnika społecznego w jednostce za coś czysto zewnętrznego, z umowy wyrosłego; błędem jest zaznaczanie i podkreślanie jednostki aż do zaprzeczenia społeczeństwa; błędem jest nieuznawanie społeczeństwa i państwa za całość, w której jednostki istnieją jedynie jako pełnoprawne człony; błędem jest upatrywanie w jednostkach samodzielnie istniejących całości, którym dla idealnej anarchii potrzebne jest jedynie rozwiązanie kontraktu socjalnego; błędem wreszcie jest jego najgłośniejszy twór - demokracja, gdyż niepodobieństwem jest powszechna równość przy wszechstronnej wolności. Jedna musi z konieczności paść ofiarą drugiej. Żądanie - równość albo śmierć - to krwiożercze głupstwo. (St. Simon).
Błędem również jest totalizm. Błędem jest jego podkreślanie państwa i społeczeństwa aż do zaprzeczenia jednostki; błędem hasło Der Einzelne ist nichts, die Nation ist alles; błędem wszelkie uosobienie, uobiektywnienie państwa; błędem jest ubóstwienie państwa; błędem równanie wszystkiego w nim w dół; błędem brutalna maszynizacja jednostki; błędem umieszczanie jego właściwej rzeczywistości wyłącznie w idei, w micie, bez względu na treść; błędem jest także jego wielki twór historyczny, upostaciowiony już to w komunizmie, czy socjalizmie, bo faktu jednostki i jej osobistego życia żadna teoria nie usunie ze świata.
Nie ma chyba nic bardziej oczywistego nad oczywistość prawd, płynących bezpośrednio z zestawienia założeń indywidualizmu i totalizmu, w zasadzie swej są kardynalnym błędem, zaprzeczającym wszelkiej logice i prawom, rządzącym życiem zarówno jednostek, jak i społeczeństw.
Podkreślamy raz jeszcze, że ocena krytyczna indywidualizmu i totalizmu winna znaleźć pełny wyraz w pracach monograficznych, poświęconym poszczególnym kierunkom, ich specyficznym i sobie właściwym założeniom, warunkom wśród których wzrosły, a które ich przymuszały do obrania takiego względnie innego środka działania i przekucia go w hasło. Zyskałby niezawodnie na tym niejeden z kierunków indywidualizujących czy totalizujących. Sprowadzenie pod wspólny mianownik zawsze krzywdzi szereg pozycji. Dla uzyskania jednakże jasnego i krytycznego poglądu na zasady indywidualizmu i totalizmu, na ich słuszność i przedmiotowość, względnie na ich jednostronność i fałsz, metoda prostego zestawienia jest jeszcze najdogodniejsza i chyba w praktyce najniezawodniejsza.
I ta właśnie metoda wskazuje nam dobitnie, że zarówno indywidualizm, jak totalizm (demokracje i faszyzmy) tak filozoficznie, jak w swoim przebiegu historycznym rozpatrywane, błądzą. Utykają jednostronnością. Wyłącznością jednostki lub ogółu. Subiektywnym ujęciem części względem całości. Nie opierają się o naturę i jej zasadnicze prawa, tylko budują na samowolnym wyłomie, na przepołowieniu natury, na gloryfikowanej połowie jej praw, skutkiem czego są prostymi przeciwieństwami, a nie zharmonizowanym podłożem, nie zharmonizowaną zasadą. Są i pozostaną przeciwieństwami, wywołującymi się i przywołującymi wzajemnie, gdzie tylko jedno z nich zaistniało, na kształt akcji i reakcji. Są teoriami, które biorą biegun za centrum i tak wywracają świat. Dlatego w skrajnej swojej formie, z założeń nawet czysto filozoficznych wychodząc, nie powinny nigdy zaistnieć. Bowiem jako systemy naruszające istotne prawa bytu skazują społeczeństwo na nich się opierające na bezwzględną zgubę. Właśnie dla swojej jednostronności. Tu jest miejsce wyłącznie na system wszechstronny. Na system wszechobejmujący, ogarniający jednostkę wraz ze społeczeństwem i społeczeństwo pospołu z jednostkami, które do nich należą. System harmonizujący oba te prądy w naturalną i żywotną całość.
*
W przyrodzie tak się dzieje, iż z walki sił antagonistycznych powstaje ich średnia. Wielka ich wypadkowa. Coś, co nosi kształt syntezy walczących ze sobą tezy i antytezy. Szukamy jej. Szukamy tych potęg życia, ukrywających się nawet w teoriach nauk ścisłych.
Zachęca nas ku temu chwila bieżąca. Zachęca i przymusza. Powiedzieć o chwili obecnej, że jest przełomową, styczną dwu epok - kończącej się i rodzącej, zakrawa na komunał. A jednak tak jest. Jednak nią jest. Jest wielką styczną. Jest przełomem.
Epoka indywidualizmu, epoka wielkiego oświecenia, epoka zabójczego postępu dobiega swego kresu. Świat ma dosyć ustroju indywidualistycznego. Ma go dość we wszystkich dziedzinach. Nie chce go już i nie znosi przede wszystkim w dziedzinie gospodarczej. Przekleństwo za przekleństwem bije ku niebu ze środowisk miejskiego i wiejskiego. Kapitalizm liberalistyczny wywołał sam demona, który nań nastawa. Obrzydł już dawno wszystkim w polityce. Za dużo było wolności i równości. Za wiele podwójnej gry, agentury pod powłoką naiwnego patriotyzmu. Przejadł się nawet w kulturze. Świat chce idei wielkiej, na kształt rodzących się nowych światów, która by z mętów powiodła w twórczy czyn.
Karykaturalne próby zakończenia jej gwałtem okazały się płonne. Totalizm nie przywiódł wyzwolenia. W żadnej swojej postaci. Pogłębił tylko zło złem. Władał dotychczas na małych jedynie skrawkach ziemi, a już go mamy dość.
Świat czuje się jak w matni. Pyta: gdzie pójść i kędy droga? Kędy wyjście z błędnego koła?
Świat szuka wyzwoleńczego słowa. I czeka wyzwoleńczego czynu.
Szukamy ze światem. Czujemy się jego cząstką. Cząstką wstawioną w centrum piekielnego wiru, który chce wszystko porwać i zanurzyć w bezdnach odmętu.
Szukamy - i niesiemy pierwszy plon naszych wysiłków. Idziemy ze słowem. Niesiemy zarys systemu, którego założeniem jest stanąć na szczycie łączącym jednostkę ze społeczeństwem i społeczeństwo z jednostką. Systemu, którego wielkie rzuty mogą powoływać się w swych twierdzeniach na tak czołowe postacie geniusza ludzkiego, jak Arystoteles i Tomasz z Akwinu. Niesiemy ostatnią syntezę wielokrotnie podjętych już prób. I chrzcimy ją mianem pokrewnych systemów, mianem uniwersalizmu.
II. UNIWERSALIZM
Nim przejdziemy do rozważań ściśle systematycznych, zapoznajmy się najpierw z samą nazwą systemu.
Nazwa uniwersalizm wywodzi się z łacińskiego wyrażenia universalis, co oznacza: powszechny, wszystko obejmujący, żadnej jednostronności nie dopuszczający. Etymologicznie rozpatrywany stanowi wyraz pochodny o dwóch źródłosłowach unum - jedno i vertere - obracać, stąd właściwe tłumaczenie powinno brzmieć: obracający się koło jednego, nastawiony na jedność, zwrócony ku jednemu; dalej zaś: całościowy, wszechogólny, zawierający się w powszechności, w niej się rozciągający. Myśl więc istotna, leżąca u podstaw tego wyrazu, oznacza: powszechność tkwi w zwróceniu wszystkiego ku jednemu, wszystko zaś inne to chaos, to nie powszechne, tylko chaotyczne.
Uniwersalizm jako prąd myślowy wyraża i oznacza dążność umysłu do objęcia wszystkiego z pominięciem jednostronności. Pokrywać ma się w swej wypadkowej z mądrością, jako nauką całościową, w przeciwstawieniu do wiedzy, która jest partykularna, fragmentaryczna, częściowa. Jako system stanowi bezpośrednio naukę o społeczeństwie, które ujmuje jako nad organicznie uczłonkowaną całość. Pośrednio zaś jako światopogląd obejmujący wszystkie dziedziny życia i bytu, wszystkie ich naukowe ujęcia , nadające im piętno zwartej, zharmonizowanej syntezy i powszechnej jednolitości.
Stąd i rozumowania jego mimo całej prostoty swej stanowić muszą i stanowią istotnie wprost gigantycznie zakrojoną strukturę zasad, obejmujących nie tylko całość wszystkich społeczeństw ludzkich, ale po prostu całość Universum światowego. Granice swoje zakładają wyłącznie tam, gdzie je rodzi nieskończoność.
Prawo całości
1. Właściwy problem
Zarys problemu, który czeka naszego rozwiązania, wyłaniał nam się stopniowo, coraz oczywiściej, w poprzednich rozważaniach o indywidualizmie i totalizmie. Najpełniej skrystalizowała się jego problematyka w wyżej rozprowadzonym zestawieniu przeciwnych sobie tez i zasad obydwu systemów.
Przeprowadźmy obecnie do końca zapoczątkowaną tam myśl.
Zarysowały nam się już wyraźnie dwa bieguny. Dwa ogniska centralizujące zagadnienie społeczne. Jednostka i - całość społeczna. Stawianie na jednostkę jako punkt wyjścia w zagadnieniu ustroju społecznego oraz stawianie na całość jako punkt wyjścia i centrum ogniskujące. Obie te pozycje są wygodne, bo mają ściśle określony punkt wyjściowy i centralizujący. Widać z nich wyraźnie, co jest normą, a co nie. Mimo to są zgubne. Wyłączność którejkolwiek z tych pozycji poznaliśmy jako błąd i fałsz.
Stąd uwypuklił się nam, wcale nie dwuznacznie, wniosek samorzutny: a więc należy stawiać na obydwa prądy. Wniosek sam w sobie wyraźny. Po bliższym jednak przyjrzeniu się mu ujawnia się trudność. Poczynają się wikłania. Dla nas - właściwy problem. Jeżeli bowiem normy indywidualizmu i totalizmu były wyraźne, to co powiedzieć o takiej normie: Stawiać na obydwa bieguny, na jednostkę i na całość społeczną. Na pewno nie jest prosta. Na pewno nie jest tak prosta, jak tamte. Nie jest tak wygodna, jak one. Samym zjawieniem się swoim już niesie zaród zawikłań, a cóż dopiero w zastosowaniu praktycznym. Nawet gdyby odrzucić całość społeczną upodmiotoiuioną w samobytującej Idei Ogólnej, jako założenie fałszywe, jednak całości społecznej, w której żyjemy, ani to nie usunie, ani umniejszy. Norma powyższa będzie obowiązywać, a jej powikłanie co najwyżej pocznie się potęgować. Nie mniej przeto zasada jest pewna.
Tak nam się zarysowuje właściwy nasz problem, pytanie o wypadkową między jednostką a całością społeczną. Pytanie o właściwy, należyty stosunek między jednostką a społeczeństwem.
Potęguje jeszcze problematykę naszego zagadnienia ta okoliczność, że obydwa wspomniane wyżej bieguny nie są współmierne. Nie stoją naprzeciwko siebie, jak jednostka naprzeciw jednostce. Jeden w drugim się mieści. Jeden stwarza dopiero drugi. Jednostka mieści się w całości społecznej. Jest najwyraźniej jej częścią. Z drugiej jednak strony jednostka dopiero ustanawia całość społeczną. Bez jednostek nie byłoby i całości. A mimo to nie pokrywają się te dwa pojęcia. Ani jednostka nie pokrywa się ze społeczeństwem, ani społeczeństwo nie utożsamia się z jednostką. Różnią się, są biegunowo przeciwstawne, choć niewspółmierne.
Szczytu zaś swego dosięga nasz problem w określeniu samej jednostki, jako punktu przecięcia obu tych biegunów. Ich współczynników. Czynnika jednostkowego i czynnika społecznego w jednostce. Co w jednostce jest jednostką, a co społeczeństwem? Niepodobieństwem przecież jest, żeby wszystko w niej było tylko jednostkowe. Chociaż tak byłoby najprościej. Musi być w niej także coś społecznego. Niepodobieństwem również jest, by wszystko w niej było jedynie czynnikiem społecznym. Musi w czymś być sobą. Czym więc jest jednostka ? Monadą ? Czy animal sociale ? Homo oeconomicus ? Czy niezależność Ueber-menscbau ? Problem całości i części w niej się rozgrywa w najwyższym napięciu. W jedynie istniejącym napięciu. Co w niej przeważa: czynnik całościowy, społeczny, czy czynnik cząstkowy, jednostkowy? Osobisty i swój, czy nie swój i poza-czy ponadosobisty?
Oto nasz problem. Streszcza się w zagadnieniu właściwego wzajemnego stosunku, jaki zachodzi między częścią a jej całością i między całością i jej częściami. Zawiera się w pytaniu, jak się mają do siebie te dwa współczynniki. Czy całość uprzedza część? Czy też część może całość? Czy całość jest wyższa od części i o ile, czy też część ma szereg pierwszeństw i jakie? Gdzie i kiedy całość musi ustępować części, czy w ogóle musi jej ustąpić, czy też część wszędzie i zawsze musi uważać całość za coś najpierwszego, najistotniejszego, a siebie jedynie jako czynnik wtórny w całości, jako coś drugorzędnego? Jak się mają te współczynniki do siebie w jednostce? Jak się mają w jej stosunku do społeczeństwa?
Odpowiedź uzyskana na te pytania da nam strukturę ostatecznych norm, rządzących wewnętrznie stosunkiem części do całości i całości do części. Da nam istotne rusztowanie myślowe. Odsłoni założenia tych wiązań wewnętrznych, które wiążą jednostkę-cząstkę z całością społeczną.
Metoda, jaką posługiwać się będziemy w poszukiwaniu tej odpowiedzi, będzie trzymaniem się rzeczywistości i kroczeniem po linii jej praw. Nie ma dla nas innej drogi poznania społeczności i praw nią rządzących, jak tylko poczynając od jednostki. Poprzez jednostki jedynie natura stwarza społeczność. I tylko natura jednostki kryje w sobie miarę praw, według której natura-przyroda buduje ludzką społeczność. Poczniemy badać przede wszystkim jednostkę. Jej konkretny fakt. Ją, jako całość i ją, jako część. Jej stawianie jest jednostkowe i jej wejście, włączanie w rzeczywistość społeczną. Od niej, jako od właściwej odskoczni wychodząc, będziemy szukać tego wyrazu i sformułowania, który by możliwie najzupełniej oddał właściwy stosunek tych dwu zasadniczych pojęć naszego problemu: jednostki i społeczeństwa.
2. Jednostka. Jej proces rozwojowy.
Dwa nowe pojęcia: członowanie i członowactwo.
Opis i ujęcie jednostki, potrzebne nam w obecnej pracy, to nie jej opis anatomiczny czy filozoficzny, ani też jej obraz psychologiczny, czy charakterologiczny. Szukamy ujęcia, które by można nazwać socjologicznym. W tym celu podamy w ustępie obecnym i następnym zespół rysów, które połączona dadzą nam pożądaną sylwetkę. Od procesu embrionalnego jednostki, jako najwłaściwszej podstawy do jej zrozumienia.
Przebieg procesu jest nam wszystkim mniej lub więcej znany. I można go oddać i przedstawić w dwu, trzech słowach.
Organizm cały - na ten moment zwracamy szczególną uwagę - powstaje dzięki procesom, które wydają się umysłowi naszemu bardzo osobliwe. Nie domaga się on dostawy komórek, jak np. dom dostawy materiału. Nie jest konstrukcją komórkową. Składa się bez wątpienia z komórek tak, jakby dom rodził się z jednej cegły. Z takiej cegły, która zabrałaby się do fabrykowania innych cegieł, używając wody potoku, soli mineralnych w niej zawartych i gazów atmosferycznych. Potem owe cegły połączyłyby się w mury, nie czekając na plan architekta i na przybycie murarzy. Zamieniałyby się również w szyby do okien, w dachówki na dach, w węgieł do ogrzewania, w wodę do kuchni. Słowem, narząd rozwija się dzięki sposobom, przypisywanym czarownicom w bajkach, które niegdyś dzieciom opowiadano. Jest utworzony przez komórki, które zdają się znać kształt gmachu przyszłego i które syntetyzują kosztem ośrodka wewnętrznego plan budowy, materiały i robotników (Carrel).
Trudno o bardziej klasyczny obraz.
Uczy on nas przede wszystkim stanowczo i bezwzględnie odrzucać wszelkie koncepcje mechaniczne, tyczące się organizmu ludzkiego i jednostki ludzkiej. Przekreśla więc a limine ulubioną koncepcję matematyczno-mechanistyczną dziewiętnastego wieku, jednostka jest organizmem, nie maszyną. Naturą, nie robotem. Natura zaś tym się różni od robota, że działa sama z siebie. Na mocy własnego wewnętrznego prawa i ściśle według swoich praw. Natury nigdy nie da się przeinaczyć. Robot zaś działa jedynie poruszany z zewnątrz. Na mocy nałożonych mu praw. I ściśle według litery ich brzmienia. Wniosek bezpośredni z tego, że kto chce umiejętnie rządzić naturą, ten musi się stosować do jej praw. Kto chce rządzić robotem, musi skonstruować mu prawa i skonstruować jego wedle tych praw. Kto by zaś chciał rządzić jednostką-naturą tak, jak się rządzi robotem, ten będzie musiał liczyć się z przegraną. Tak samo, kto by zamyślił urządzić społecznie jednostkę-naturę na sposób, jakim by się np. urządzało społecznie robotów, stworzyłby może koncepcje ustrojowe same w sobie pysznie logiczne i w pełni konsekwentne (utopia), ale też w pełni zabójcze. Natura sama, nieomylnym wskaźnikiem swoich funkcji, dyktuje prawa, wytycza cel i realizuje go w swoim zakresie. Dlatego trzeba do niej pójść na naukę. Nie pojmujemy przeto w tej naturofobii niektórych naszych socjologów, którzy się obawiają praw natury i wszelkiej choćby najsłuszniejszej koncepcji organicznej w pojmowaniu społeczeństwa.
Głębsza analiza procesu rozwojowego dostarcza nam nadto dwu podstawowych dla naszej pracy pojęć. Pojęcia procesu członowania i pojęcia prawa członowactwa. Wystarczy w tym celu zwrócić baczną uwagę na sposób, jakim z pierwotnej komórki powstaje wyposażony w organa i członki organizm. Carrel używa szeregu czasowników na oznaczenie tego sposobu. Dzieli się i mnoży się - tak zwie ów proces w początkach. A potem używa wyrażeń takich, jak komplikuje się, proces staje się bardzo osobliwy, rozwija się dzięki sposobom przypisywanym czarownicom w bajkach. Jedno z tych orzeczeń z pewnością można wywnioskować, a mianowicie to, że wyrazy dzieli się i mnoży się nie oddają właściwego znaczenia tego procesu rozwojowego jednostki. I tak jest w istocie. Proces ewolucyjny embrionu nie jest dzieleniem się i mnożeniem. Zawiera głębszą treść. Jest stokroć bogatszy funkcyjnie od zwyczajnego procesu dzielenia się i mnożenia. Tę głębszą treść, tę bogatszą funkcyjność nazywamy członowaniem. Jeśli bowiem wnikniemy we właściwą tendencję prakomórki, w tendencję, która jest celem jej dzieleń i mnożeń się, to stwierdzimy bez większej trudności, że jest nią zamiar urobienia sobie organów i niezbędnych narządów, zamiar urobienia sobie wszystkiego, co my nazywamy najogólniej członkami ciała. Każde dzielenie się komórki jest jedynie etapem w procesie urabiania sobie członków. Nie jest właściwie dzieleniem się. Jest, i to przede wszystkim, parciem wewnętrznym prakomórki o widzialny odcinek naprzód, którym kształtuje sobie człony. Rozwijanie się w ukształtowanych przez siebie członach. I dlatego cały ten proces, którego celem jest urobienie sobie poszczególnych członków ciała, ze względu na ów cel nazywać poczniemy: uczłonowaniem się, wyczłonowaniem się, rozczłonowywaniem się prakomórki. Czynność zaś wykonywaną przez prakomórkę nazywać będziemy nie dzieleniem ani mnożeniem, tylko członowaniem. Prakomórka członuje, tzn. tworzy sobie większy lub mniejszy zespół członów, organicznie z nią związanych, w których się wyraża. Jak rzeźbiarz rzeźbi rzeźby, że rzeźbienie jest czynnością przechodnią, członowanie zaś jest czynnością nieprzechodnią, tylko w sobie i sobą dokonywaną, jest rodzajem tworzenia siebie z siebie. Poświęciliśmy temu nowotworowi słownemu tyle miejsca ze względu na daleko sięgające znaczenie i zastosowanie, jakie będzie zajmować w całej pracy.
Członowactwo jest odpowiednikiem procesu członowania, założonym w głębi wszystkich komórek wtórnych i pochodnych od pierwotnej komórki. Oznacza ono właściwość analogiczna do powinowactwa chemicznego. Stąd też i nazwa członowactwa. Istota zaś jego polega na wewnętrznej i niezmazywalnej przynależności poszczególnych członków do danej prakomórki, która sprawia, iż tylko w związaniu z nią żyją i rozwijają się w pełni, przeszczepione zaś na obcy organizm, na obcą sobie całość, pozostaną w niej na zawsze ciałem obcym, a nierzadko martwieją i giną. Ta siła wiążąca komórki wtórne z komórką pierwotną zwie się prawem członowactwa.
Charakterystycznym w tym względzie jest przykład tzw. indywidualności tkankowej. Na powierzchni rany kładzie się fragmenty skóry zdjęte częściowo z samego pacjenta, a częściowo z przyjaciela lub krewnego. Po kilku dniach szczepy należące do pacjenta przystają do rany i rosną. Szczepy obce odklejają się i znikają. Pierwsze mogą żyć dalej, drugie zamierają.
Widzimy z tego przykładu, jak i najmniejsza komórka wtórna jest związana z pierwotną komórką jakimś węzłem tajemniczym a życiodajnym zarazem. To piętno, to znamię, wyciśnięte na każdym elemencie i członie określonego organizmu zwiemy członowactwem. Wyraz członkostwo nie oddaje tej cechy, ponieważ członkostwo jest czymś przypadkowym, zewnętrznym i przejściowym dla jednostki. Członowactwo zaś jest związane z istotą i ginie tylko wraz z jej jestestwem.
3. Jednostka jako całość. Całość a część. Potencja! i jego aktualizacja.
Stawiać w wieku wszechmożnie jeszcze panującego indywidualizmu twierdzenie: jednostka jest całością - to właściwie paradoks. Kiedyż to jednostka jest więcej sobą, czymś zwartym i całościowym, jak nie w okresie indywidualizmu. Tymczasem rzecz się ma wręcz przeciwnie. Patrzymy się dzisiaj na siebie tak mniej więcej, jak patrzymy na całość społeczną, tzn. jako na luźne jedynie ze sobą związane części. Patrzymy na siebie jako na maszynę, a na części organiczne naszego ciała, jak na kółka maszyny. I traktujemy siebie jako maszynę. Jako maszynę traktuje nas lekarz i jako maszynę traktuje nas pracodawca. Stosujemy do siebie w pełni pojęcia należące do świata mechanicznego, a w najlepszym razie pojęcia świata fizyko-chemicznego i w nich wyczerpujemy samych siebie. Jednostkę jako zlepek, jednostkę jako arcymachinę. W najlepszym razie jednostkę jako związek związków chemicznych.
Jednostka tymczasem nie jest żadną z tych rzeczy. Jest po prostu całością. Człowiek jest całością nierozdzielną i niesłychanie zawiłą. Nie podobna mieć o nim poglądu prostego (jak o maszynie). Można atoli dać pochodne człowieka, uważając go za całość niepodzielną, objawiającą czynności fizyko-chemiczne i psychologiczne.
Będziemy tedy usiłować wyrobić w sobie w obecnym rozdziale początkujące pojęcia całości oraz jej odpowiednika nie całościowego - części, zarówno w ogólności wziętych, jak ze szczególnym uwzględnieniem jednostki ludzkiej jako całości.
Pojęcie całości jest pojęciem prostym, pierwotnym i dlatego trudnym do zdefiniowania, jak np. pojęcie barwy. Łatwiej przeto jest podać sobie jego treść przez przeciwstawienie i opis. Stąd opisując całość, należy podkreślić, że całość nie jest czymś tylko ilościowym, jakimś zestawieniem, czy zsumowaniem części i cząstek, ale przede wszystkim jest czymś jakościowym. Czymś nie tyle materialnym, ile formalnym w bycie. Zilustrujemy sobie ten pewnik na przykładzie pomarańczy. Pomarańczę można rozebrać na części i to bardzo precyzyjnie. Ale zestawienie rozebranych części, choćby najbardziej prawidłowe, nie da nam już nigdy całości. Pozostanie pozorem całości. Zwyczajnym zlepkiem i agregatem. Całość w tym przykładzie okazuje się czymś innym, niż zestawieniem i zsumowaniem części. Czymś na wskroś pozytywnym. Całość okazuje się naturalnym wiązaniem bytu. Jego jednoczącą spójnią.
Pozytywne pojęcie całości występuje w pełni przy zestawieniu całości naturalnej z całością sztuczną, np. całość pomarańczy z całością koła samochodowego. Koło samochodu, mimo iż je zwiemy całością, nie jest w ścisłym tego słowa znaczeniu całością, tylko czymś wzorowanym na całościach właściwych. Samo w sobie nie jest tylko artystycznym zlepkiem. Nie ma w nim ani śladu tej całości jednostki, która nas uderza np. w pomarańczy. Koło zwiemy całością. Ale nie zasadniczo, tylko wtórnie. Bo jest najpierw złożone, a dopiero wtórnie proste, gdy tymczasem całość właściwa jest najpierw prosta, a dopiero potem wtórnie złożona. Kołu odjąć część składową, ginie jego wtórna prostość. Ciału odjąć część, choćby i całe ramię, prostość pierwotna pozostaje nietknięta. Pozostanie pomimo swojej wtórnej złożoności pierwotną, nierozdzielną, właściwą całością, czymś więc większym, niż zestawienie, czy zlepek części, choćby najbardziej udany.
Określając bliżej naturę całości, należy stwierdzić na początku, że nie jest ona czymś na tyle fizycznym, żeby można było dotknąć się jej i postawić obok części. Po rozebraniu pomarańczy na części, obok części nie pozostaje nic; całość ginie. Mimo to jest czymś różnym. Czymś, od czego zawisł byt danej istoty. Czymś poniekąd wkraczającym w dziedzinę metafizyki bo ukrywającym się poza fizyką danego bytu i dlatego czymś najrealniejszym. Czymś w pewnym znaczeniu bardziej realnym, niż części. Czymś, co jest najpierwszą podstawa części, ich racją bytu. Ich jak gdyby uprzednim istnieniem logicznym i potencjalnym, które w czasie i przestrzeni jedynie się realizuje. O całości, na przykład kołowej - podobnych orzeczeń absolutnie powiedzieć nie można.
Przeciwstawieniem tak pojętej całości jest pojecie części. Część jest właściwym przeciwieństwem całości. Jednakże niezupełnym. Bo część jest czymś należącym do całości. Jest cząstką całości, a nie czymś obok całości i w integralnej od niej niezależności istniejącym. Określając część najogólniej, można powiedzieć, że nie jest całością. Jakkolwiek by ją wziąć, czy tkwiącą jeszcze w wiązaniu fizycznym całości, czy wyodrębnioną już i niejako samodzielnie bytującą, poznaną jako tako, czy nie poznaną - część pozostanie na zawsze częścią i tylko częścią. Całą swą naturą, bez względu na treść, którą w swej istocie zamyka, pozostaje aż do swego zniszczenia jedynie członem wyższej od siebie całości, do której z jestestwa swego, z całej swej natury przynależy, z której ma całą swoją rację bytu; z której jest, i w której tkwić powinna w ten czy inny sposób pod groźbą bądź to utraty istnienia fizycznego, bądź spaczenia, względnie zwichnięcia zadania jestestwowego. Część jako część nigdy nie przestaje być członem swej całości. Nigdy nie może stać się (pod tym samym względem) nie-częścią, czymś całkowicie samoistnym, samodzielnym. Nie może nigdy stać się całością, do której należy.
Całość więc i część, mimo zasadniczej przeciwstawności są pojęciami zachodzącymi w siebie, zazębiającymi się jedno o drugie, nie dającymi się opisywać jedno bez drugiego, wzajemnie się dopiero uzupełniającymi.
Tak sprecyzowane pojęcia całości i części odsłaniają nam całość jako potencjał, a część jako aktualizację tego potencjału. Istotnie całość właściwa jest wielką potencjalnością. Jak gdyby zbiorem kłębiących się możliwości. Widać to najwyraźniej w prakomórce embrionalnej. Nie zbudzone wewnętrznie możności jednostki - oto cały embrion. Potencjalności te mogą się urzeczywistnić. Ich urzeczywistnienie, ich stopniowe aktualizowanie - to powstawanie części, to członowanie narządów i organów. Potencjalny zasób energii, jaką posiada całość komórki pierwotnej, wypowiada się, wyczłonowuje w częściach, w członach. Część tym sposobem aktualizuje całość. Czyni z jej możności dokonany fakt. Bez części całość jest jedynie możnością początku.
Pojęć aktualizacji i potencjału, tak zrozumianych, nie można stosować do całości i części niewłaściwych, sztucznych, albo matematycznych. Całość koła nigdy nie będzie potencjałem, z którego wyłonią się części. Części składowe koła nigdy nie będą stanowiły aktualizacji całości kołowej.
Między prawdziwą całością a jej częścią zachodzi korelacja jak najściślejsza. Istotny wewnętrzny związek, niezastąpiony, niezastępowalny. Taki, jaki zachodzi między marmurem rzeźby a rzeźbą samą. Tylko, że bliższy jeszcze. Bo wewnętrznie się rodzący, a nie od zewnątrz narzucony, wewnętrznie scalony w całość, nie zewnętrznie przyczyniony. Cały proces rozwojowy embrionu to nie rzeźbienie samego siebie, tylko aktualizowanie własnego potencjału.
Dwa te pojęcia, aktualizacji i potencjału, pozwalają ostatecznie ująć najpełniejsze określenie całości i części. Każda całość jest potencjałem, każda część jest aktualizacją potencjału. W porządku natury, w przyrodzie, nie ma całości ani części bez podkładu potencjalności i aktualizacji. Procesy ewolucyjne w przyrodzie to procesy stwarzania potencjalności i aktualizowania ich możności.
Przy pomocy powyższych pojęć stajemy się tedy zdolni do właściwej oceny zarówno znaczenia części w konstrukcji całości, jak znaczenia całości w konstrukcji części. Stajemy się zdolni do ujęcia każdej rzeczy i każdego przedmiotu naszych badań w całości i zarazem cząstkowo. Do rekonstrukcji ostatecznie samego siebie.
Do umieszczenia z powrotem fragmentów własnej jaźni w wielkiej całości własnego ja. Do poznania jednostki jako całości.
Jednostka jest całością. Wszystko, cokolwiek w nas się znajduje jest aktualizacją pierwotnego w nas potencjału. Wszystko jest częścią. Elementem składowym naszego jestestwa. Wszystko jest członem. Nie może nigdy stać się samoistne. Wszystko ma tylko jeden sens i racje bytu - scalać nas samych.
Jednostka jest całością. Na tym właśnie polega nasza tzw. indywidualność.
4. Jednostka jako część - biologicznie.
Biologiczny stosunek jednostki i społeczności. Ludzkość.
W rozdziale bieżącym mamy wykazać jakby przeciwieństwo do twierdzenia wysnutego w poprzednim rozdziale. Mamy wykazać, że jednostka jest częścią, podczas gdy tam wykazaliśmy, że jednostka jest całością. Jak się jednak okaże z dalszych rozważań, nie ma w obydwu twierdzeniach najmniejszej sprzeczności. Owszem, uzupełniają się i zakreślają w swej syntezie harmonijny współczynnik biologiczny jednostki do społeczeństwa.
Właściwie nie ma nic bezpośredniejszego nad dostrzeżenie związku biologicznego między jednostką a społecznością ludzką. Stwierdzamy przede wszystkim, że człowiek jest jednostką biologiczną i że z tego faktu wypływa szereg konsekwencji społecznych. (Bystroń). Niemniej narażamy się naszą tezą na sprzeciw niektórych kierunków zbytnio może humanizujących kwestię socjologiczną, twierdzących, iż przezwyciężona została idea organizmu społecznego, a wraz z nią idea nauki organicznej o społeczeństwie, (tenże). Może jednak znajdzie się pomost porozumienia.
Przyjrzyjmy się raz jeszcze rozwiązującemu się organizmowi ludzkiemu. Tym razem ze względu na jego zależność, pochodność.
Analiza tego odcinka powie nam właściwie tylko jedno. W przyrodzie człowiek występuje jako część przyrody. I to podwójnie. Najpierw jako część rodzaju, do którego należy. Embrion jest ścisłym tego słowa znaczeniu cząstką rodzicielską. Częścią swych rodziców. Nie powstaje sam z siebie, nie spada z gwiazd. Jest cały bez reszty z nich. Jest ich, czyli częścią. Jednostka więc biologicznie rozpatrywana jest częścią.
Jesteśmy utworzeni z substancji komórkowych naszego ojca i matki naszej. Zależymy od przeszłości w sposób organiczny i niezniszczalny, ponieważ nosimy iv sobie niezliczone fragmenty ciała naszych rodziców, nasze właściwości powstaję z ich właściwości. Siła i odwaga pochodzi z rasy u ludzi, jak i u koni wyścigowych. Nie należy marzyć o przekreśleniu historii.
Przeprowadźmy ten łańcuch zależności i pochodności jednostki ludzkiej do końca. Embrion jest częścią rodziców. Rodzice ze swej strony są po równi częścią swych rodziców. I tak embrion staje się cząstką swoich rodziców, prarodziców i praprarodziców. I tak łańcuchem nieprzerwanym, nienaruszonym, zazdrośnie strzegącym ciągłości swej do coraz to dalszych przodków, pokąd nie staniemy u pierwszej pary naszych przodków, która jest rodzicem wszystkich naszych rodziców. Której uczłonowaną cząstką jest również nasz embrion.
Dochodzimy do nieoczekiwanego w pierwszej chwili wniosku, że ludzkość w pierwszych rodzicach była potencjalnością, każdy zaś nowy człowiek był i jest jedynie jednym z zaktualizowań się tej potencjalności, jej zarodkiem. Jej poczynającym się, względnie odbywającym się procesem.
Jesteśmy związani z przeszłością i z przyszłością, mimo że nasza osobowość w nią się nie wydłuża. Osobowość bierze, jak wiadomo, swój początek (bio-psychicznie) w chwili zapłodnienia jajka przez plemnik. Ale jej składniki istnieją już porozrzucane w tkankach naszych rodziców, rodziców naszych rodziców i najbardziej oddalonych przodków. Nie można odłączyć… mnogości od jedności, czynnika określającego od określonego… Każdy człowiek związany jest z tymi, którzy go poprzedzają i którzy po nim następują. Skupia się w pewnym sensie z nimi. Ludzkość nie składa się z elementów odosobnionych, jak molekuły gazu. Przypomina sieć włókien rozciągających się w czasie, które unoszą, jak paciorki różańca, kolejne pokolenie jednostek. Indywidualność nasza jest bez najmniejszej wątpliwości rzeczywista. Ale jest mniej określona, niż przypuszczamy. Nasza całkowita niezależność od innych jednostek - to złudzenie.
Stajemy więc wobec nieodpartego wniosku: ludzkość jest całością, a my, każdy z nas, jesteśmy jej częściami. Prawdziwymi częściami prawdziwej całości. Pierwszymi członkami tej całości była pierwsza para ludzi. W każdym zaś potomku przyrastał jej dalszy człon, ściślej zaś w tym swym potomku rozwijała się i rozwinęła się o nowy człon bogatsza.
To samo rozumowanie można przeprowadzić sposobem odmiennym.
Zaczęliśmy wyżej od stwierdzenia, ze jednostka jest całością. Twierdzeniu temu należy po powyższych wywodach dodać małą poprawkę i sformułować je następująco: jednostka jest całością w stosunku do siebie. Nie jest nią w stosunku do własnego rodzaju.
Istotnie. Jednostka, nawet w całości swej rozpatrywana, jest czymś niezupełnym. Oczywistym staje się to twierdzenie, gdy rozpatrywać ja będziemy jako płeć. Jeżeli w ogóle mają być ludzie -powiedział gdzieś Fichte - musi ich być kilku. Co najmniej dwoje. Jednostka nigdy sama nie tworzy całości rodzajowej. Nigdy tej żywotnej całości komórki. Musi ich być dwoje. Poprzez nich i w nich dopiero całość się zawiązuje i rodzi. W nich się dopiero konstytuuje, wypowiada i członkuje. Jak w embrionie z dwóch współczynników zawiązuje się jedność biologiczna, tak tu: jedność rodzajowa. Całość rodzicielska jest jedną, niepodzielną zasadą sprawczą. W pojedynkę jednostka rodzaju ani nie stworzy, ani przedstawia. Póki jednostka nie odnajdzie siebie jako „części” wyższej od siebie całości, poty pozostaje jej tylko jedno - ginąć. I to w każdym kierunku. Jednostki, w czystym zsumowaniu, nie tworzą rodzaju. Musza się dopiero odnaleźć jako człony czegoś, co wyrasta ponad ich cechy indywidualne, muszą się odnaleźć jako części wyższej od siebie jednostki, wówczas dopiero stają się całością (rodziną, rodzajem).
Jednostka więc jest częścią. Jest częścią w stosunku do własnego rodzaju.
W tym już właściwie mieści się odpowiedź na pytanie o wzajemny stosunek biologiczny jednostki i rodzaju ludzkiego, na pytanie o współstosunek biologiczny, który zachodzi między jednostką a społeczeństwem, do którego jednostka należy. Potrzeba jedynie zastosować, jak wyżej, pojęcia całości i części, potencjału i aktualizacji, członowania i członowactwa, a odpowiedź będzie zupełna. Społeczność jest całością, jednostka jej częścią. Społeczeństwo jest potencjałem, jednostka jego zaktualizowaniem. Społeczność ogniskuje u podstaw swoich w wielkim procesie człon-kowania, jednostka rodzi się z niego z niezatartym piętnem członowactwa.
Rozpatrzmy konkretnie, dla przykładu taki współstosunek jednostki z jej najmniejszą komórką - rodziną.
Stwierdzamy przede wszystkim jej całość. Rodzina jest całością. Dwoje, para małżeńska, nie jest tylko sumą dwojga ludzi, nie jest tylko ich zlepkiem. Jest czymś więcej. Jest ich małżeństwem. Jest czymś, czego przedtem nie było. Jest czymś, co się w ich zejściu zawiązało. Co w nich się wypowiada, jako w swoich członkach. Rodzina nie jest bynajmniej związkiem wyłącznie moralnym, związkiem opartym na umowie kontraktów. Miedzy potomstwem np. a rodzicami nie ma mowy o tym, co my zwykliśmy zwać związkiem moralnym. Nim dziecko dochodzi do świadomości, nim się staje zdolne do zawarcia takiej umowy, już się budzi związane z rodzicami. A więc węzłem innej natury niż moralna. Natury biologicznej. O ile więcej rodzice, jako tworzący niepodzielną zasadę rozrodczą!
Stosunek części do całości, aktu do potencjalności, członu do zasady członującej wyczerpuje w pełni współstosunek biologiczny jednostki do rodziny.
Niezmazalne zaś znamię tego współstosunku przechodzi z rodziny na naród, z rodu na plemię, z plemienia dalej na lud, a z ludu na naród. Na wszelką społeczność ludzką. Każda z tych wielkości jest prawdziwą całością. Nie ma nic wspólnego ze sztucznym tworem umowy czy kaprysu ludzkiego, nic wspólnego ze sztucznym kołem jakiejś machiny społecznej. Jednostka zaś jest częścią w każdej z nich. Najzupełniej i najwłaściwiej członem. Najwymowniej i najodpowiedniej wyrazem aktualizującego się ich potencjału.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że umysł współczesny musi po prostu przestawić układ swoich pojęć o całą rozpiętość średnicy, by zyskać przedmiotowe wyobrażenie w tej dziedzinie. Wychowany w atmosferze panującego indywidualizmu, nie umie dostrzec ani pojąć cech całości i części, współstosunku potencjału i aktu, korelacji członu i członowania, ani w jednostce, ani w procesie jej powstawania. Mimo to, przyjąć je musimy. Zaprzeczać im nie wolno. Nagiąć trzeba odwykłą od całościowego ujmowania zjawisk myśl i przymusić, aby dostrzegła rzeczy w świetle i w związku, w jakich występują w rzeczywistości nie doświadczalnej a jednak poznawalnej. Jak dalece różni się ujmowanie indywidualistyczne zjawisk od równoległego ujmowania uniwersalistycznego zjawisk, niech zilustrują następujące zestawienia:
W indywidualizmie, rodzina np. jest tylko sumą dwojga istot, dlatego rozejście się jest możliwe. W uniwersalizmie - rodzina będzie całością wyższą od jednostek na nią się składających, dlatego nie jest ona w ich mocy. W systemie uniwersalistycznym - nie rodzina znajduje się pod prawem przez jednostkę jej narzuconym, tylko jednostki bytują pod prawem rodziny. W indywidualizmie - społeczeństwo jest sumą kontraktujących wzajemnie jednostek, których ostateczny kontrakt ma dać element państwowości, jest zbiornikiem i zlepkiem, jak stos kamieni lub góra piasku. W uniwersalizmie - społeczeństwo jest całością. Jest wewnętrznie założone w istocie każdej, należącej doń jednostki, a nie czymś zewnętrznym tylko, co by zdjąć lub nałożyć można, jak odzienie i strój. W indywidualizmie - rodzaj ludzki jest czymś wtórnym od człowieka, człowiek zaś jest czynnikiem pierwszym w nim, stwarza go niejako dopiero. W uniwersalizmie, rodzaj ludzki jest całością. Człowiek go wcale nie stwarza dopiero. Człowiek go już zastaje. Człowiek go jedynie realizuje, aktualizuje. Stanowi tylko jego jednostkową część i jako taka należy do rodzaju, a nie rodzaj do niego. Adam np. jest najstarszą częścią rodzaju ludzkiego, ale nie starszy od rodzaju ludzkiego.
Tak się przedstawia przedmiotowo pojęcie rodzaju ludzkiego. Uogólnijmy jeszcze to pojęcie.
Ludzkość jest całością. Tyle stwierdziliśmy wyżej. Ludzkość to nie są tkanki ustawione obok siebie. Choćby nawet pomnożone w miliony. Zespół tkankowy, choćby zaszeregowany w dywizje, nie utworzyły nigdy właściwej całości. Nie posiada więzi wewnętrznych, łączących tkanki między sobą i ze wspólnym początkiem. Ludzkość zaś nią jest. Cała z jedności się wywodzi i cala do niej należy.
Tak rozszerza nam się pojęcie całości. Zmusza ku temu oczywistość faktu. Całość w zakresie ludzkości okazuje się nie tylko jako coś ograniczonego ścianami i powierzchniami organizmu. Całość może sięgać dalej. Powierzchnia jest dla niej nie tylko ścianką oddzielczą, lecz również łączną, przewodnią.
Ludzkość nie stanowi, rzecz oczywista, organizmu. Niemniej przeto wszystkie jej części, wszystkie jednostki są wewnętrznie powiązane między sobą, biologicznie płynące jedna z drugiej, związane członowactwem. Przestrzennie rozdzielone chwilami niewiele więcej, niż poszczególne ciałka krwi i plemnik od wiązań pierwotnej komórki. Nie nazywamy jej jednak całością organiczną. Ponieważ jest całością niejednostkową (tzn. obejmującą więcej niż jedną jednostkę). Ze względu jednak na przedziwną, niedostrzegalną, a niezaprzeczalną łączność i powiązalność, której jest zasadą i istotą, należy się jej miano całości nadorganicznej. Jest to swego rodzaju ograniczoność. Równa się ona organiczności napotykanej w całościach organicznych, jednostkowych jedynie częściowo, częściowo jest wyższa od niej. Jest o tyle równa tamtej, iż tak jak organizm poczyna proces swego członowania w prakomórce swojej, którą jest rodzina,
O tyle jest jednak wyższą od niej, o ile współczynniki embrionalne różnią się od współczynników stanowionych przez w pełni dojrzałe jednostki. O tyle jest równa organicznej, iż działa i leczy rany, jak ona, od wewnątrz, raz poprzez zasadę wewnętrzną, dana każdej jednostce, a równocześnie poprzez drugich, których nakłania wewnętrznym i przez siebie nadanym pędem do spieszenia z pomocą innym (matka - dziecko). O tyle jednak znowu jest od niej wyższa, iż dozwala jednostkom samorzutnie się poruszać, wiążąc ich jedynie glebą i atmosferą, podczas gdy organiczność jednostkowa jest ograniczona powierzchnią ciała i objętością jednostkową.
Wykazaliśmy więc, i jednostka jest częścią własnego rodzaju. Cecha częściowości głębiej jeszcze jest założona w jednostce. Nie kończy się na własnym rodzaju. Człowiek jest nie tylko częścią całości własnego rodzaju, lecz także częścią całości wszechbytu. Owszem, więcej poniekąd jest częścią całości wszechbytu, niż własnego rodzaju. I tym sposobem powtórnie występuje w przyrodzie jako jej część. Mianowicie: jesteśmy stworzeni z mułu ziemi! Nie pytajmy o sposób. Stwierdzamy tylko fakt. Ciało nasze składa się z elementów chemicznych świata zewnętrznego, które doń wnikają i przemieniają się podług jego indywidualności. Elementy te składają się na budowle przejściowe, tkanki, soki ustrojowe i narządy, które rozpadają się i odbudowują się przez całe życie. Po śmierci wracają do świata materii martwej. Nasza całkowita niezależność od świata kosmicznego to złudzenie. Nie ma niczego w naszym organizmie, co by nie było z ziemi wzięte, z jej pierwiastków złożone. Jesteśmy całkowicie z niej. Stworzeni jesteśmy dosłownie z mułu ziemi. Muł ziemi zaś, ziemia nasza jest częścią naszego słońca. Słońca naszego słońca. Prasłońca wszystkich słońc. Pospołu z ziemią - my. Nie pytamy, jaka i jak daleka jest droga od naszego słońca do pierwszej pramgławicy gwiezdnej. Stwierdzamy tylko fakt. W świetle tego faktu pramateria rodzącego się świata to czysto arystotelesowska dynamis, skłębiona olbrzymio możność, która swój potencjał, prężność swego bezwyrazu chce wypowiedzieć i ujawnić w konkretnych postaciach i istotach, wyczerpać go aż do ostatniej możliwości; wypowiada się zaś aktualnie przez tyle rodzajowych form, ile jest istnień we wszechświecie.
Nie będziemy uzasadniać tego poglądu. Nakreśliliśmy tylko jego wielkie ramy. Zostawiamy zupełnie otwartą kwestię sposobu, jakim powstają i wyłaniają się z potencjału rodzajowe formy, rodzajowe całości. Stwierdzamy tylko, iż człowiek nie jest jednostką izolowaną, lecz wcielonym w całokształt rzeczy. (Sawicki).
I tak jednostka jest częścią we wszechświecie. Chociaż jest całością sama w sobie. Jest - biologicznie rozpatrywana - równocześnie całością i częścią.
5. Jednostka jako część - humanistycznie. Humanistyczny współstosunek jednostki i społeczeństwa. Naród.
Gdyby człowiek był tylko animał, tylko żyjątkiem rodzaju zwierzęcego, skończyłyby się nasze rozważania o jednostce jako części w poprzednim rozdziale. Względnie nie byłoby ich wcale, bo byśmy w ogóle do sztuki pisania nigdy nie byli doszli. Dzieje rodzaju ludzkiego wykazały jednak, że człowiek jest więcej, niż tylko zwierzęciem. Jego życie biologiczne, prawa jego życia biologicznego, wypełniają i stanowią jedynie połowę w jego życiu. Są bezsprzecznie rzeczywistością i faktem. Są podstawą i wiązaniem wszelkich objawów jego życia, a więc i społecznego. Nie wolno o tym zapominać, a jeszcze mniej temu zaprzeczać. Ale prawa i wiązania biologiczne nie są wszystkim w życiu człowieka. Jak się okazuje, nie są również najważniejsze w jego życiu, chociaż są najpierwsze.
Prócz pierwiastka biologicznego znajduje się w jednostce jeszcze pierwiastek inny, który nie naruszając w niczym pierwotnej całości, jaka zachodzi w komórce embrionalnej, rozwija się w niej pod pewnym względem niezależnie od niej. Temu pierwiastkowi poświęcimy obecny ustęp. Nie żeby wykazać jego istnienie, albo jego naturę, albo jego właściwy początek. Wiemy, iż bierzemy go ze społeczeństwa i w społeczeństwie. Niczego więcej nasz temat w tej chwili nie wymaga. Nazwijmy pierwiastek ten częścią humanistyczną człowieka. Nie po to, żeby się związać z humanizmem historycznym, z jego prawem, względnie z jego założeniami. A jeszcze mniej po to, żeby ewentualnie nawiązać do współczesnego humanizmu i humanitaryzmu. Ale po prostu dlatego, że wyraz ten najpełniej jeszcze oddaje nam treść tego, co chcielibyśmy nim wyrazić. Humanizm bowiem oznacza człowieczeństwo. Człowieczeństwo w człowieku. A wspominany obecnie pierwiastek wtórny, nie biologiczny, jest właśnie tym czynnikiem w człowieku, który go dopiero czyni człowiekiem. Gdzie się ten pierwiastek w człowieku rozbudzi, gdzie chore bios udaremnia wszelką możliwość obudzenia właściwego człowieka w jednostce, tam szukamy miejsc odosobnienia i staramy się wyłączyć podobną jednostkę z kręgu społeczeństwa ludzkiego.
O tym czynniku humanistycznym pragniemy obecnie wykazać, że jest również częścią, względnie o ile jest częścią swego społeczeństwa.
Gdyby ten czynnik humanistyczny, ten świat naszego logosu, był równie łatwo dostępny i namacalny, jak czynnik biologiczny, jak świat naszego biosu, to wykazanie naszego współstosunku humanistycznego wypadłoby stosunkowo łatwo. Ponieważ jednak logos posiada realność podobną do rzeczywistości promieni, których w żaden sposób nie podobna przecież ująć rękoma, dlatego nieco większej uwagi i natężenia myślowego wymagać będzie poniższe rozumowanie.
Jego podstawowe założenie jest ogólnie przyjętym pewnikiem. Określa pierwostan logosu w nas.
Czynnik humanistyczny w człowieku znajduje się w chwili narodzenia jednostki w stanie czystego potencjału. Jest mniej więcej pojemną możnością. Możnością myślenia, możnością marzenia, możnością wielkich umiłowań, jest tabula rasa nie zapisaną kartą. Gdyby ta możność w ciągu rozwoju człowieka nie została ani razu zaktualizowana, pozostałaby zerem. To, że nie pozostaje zerem, zawdzięcza społeczeństwu, środowisku, w którym wzrasta. Cała pełnia prawdy, dobra moralnego i piękna idealnego, które wdziera się do możności humanistycznej tkwiącej w człowieku i ją rozbudza, pochodzi od społeczeństwa. Jednostka bierze cząstkę po cząstce ze skarbca prawd i dóbr i ideałów otaczającego ją społeczeństwa i nimi rozbudza możliwości własnego potencjału. Jej własne logos jest cząstką wielkiego logosu, w którego atmosferze i wpływach wzrasta.
Na to już nie ma rady - notre moi le magnifique - tak, jest wplątane w pasmo dziejów, że nie uda nam się go z tej tkaniny wyplątać. Podoba nam się to czy też nie: jesteśmy tym, czym jesteśmy, tj. wytworami pewnej historii. Nie uda nam się wyjść poza nią… Ja nasze jest zawsze wynikiem, produktem i wytwarza się ono poza naszymi plecami, wytworzone zostało w przeważnej części przed naszym na świat przyjściem… Nie ma włókna, które by do historii nie należało. (Brzozowski).
Nie mamy zamiaru zaprzeczać, że jednostka również może swoją cząstką przyczynić się do wzrostu tego świata piękna, prawdy i dobra, które stanowi logos ogólne. Przeciwnie, uznajemy, iż cały ten świat wielkiego ludzkiego logosu jest dzieleniem jednostek, ale to nie przekreśla prawdy, iż jednostki są jego cząstką. Rzecz się ma analogicznie, jak na odcinku biologicznym: rodzaj ludzki biologicznie rozpatrywany jest dziełem jednostek, ale jednostek-części. Jednostki są i pozostaną jego cząstką.
Chcąc głębiej ująć powyższy pewnik, można sobie dopomóc rozumowaniem, które starzy filozofowie podsuwali swoim uczniom, wykazując im, że prawda taka, jak 2 + 2 = 4, jest czymś, co istnieje niezależnie od nich, niezależnie od ich aktualnego myślenia i poznania. Jednostka może tę prawdę poznać, tzn. może ją odkryć i samodzielnie w sobie odtworzyć jej istotę, lecz prawda sama istnieje już uprzednio od jednostki i jej odkrycia. Tak mniej więcej, jak prawda o prawdzie ciążenia istniała przed Newtonem i niezależnie od niego. Otóż jest rzeczą najoczywistszą, że cały nasz świat myślowy jest jedynie cząstką odkrywanego przez nas świata prawdy, dobra i piękna, który w możliwości swojej istnieje niezależnie od naszego myślenia. Jednostka więc ludzka humanistycznie rozpatrywana jest jego częścią. Im więcej weń wnika, tym więcej nią się staje. Bezpośrednim zaś w stosunku do jednostki podmiotem tego świata jest otaczające jednostkę społeczeństwo i dlatego jednostka jest bezpośrednio jego częścią. Nawet w wypadku, kiedy jednostka swoje własne społeczeństwo przewyższa geniuszem, staje się korona co prawda, ale koroną wyrosłą z drzewa, które korzeniami tkwi w macierzystej ziemi, w pierwszej zależności od własnego społeczeństwa. A ponieważ z tej zależności nie ma wyjścia, dlatego jednostka zmuszona jest na wieki nosić znamię części, części zrodzonej z humanistycznego bogactwa własnego społeczeństwa. Wielkość zaś jednostki polega na realizacji, aktualizacji możności i możliwości uprzednio w niej istniejących.
Ja nasze, to wytwór związany mniej, lub więcej ściśle z całym rozwojem kultury nowoczesnej. Gdy najbardziej nawet zacieśniamy własne życie, nie zmieniamy tego faktu, że jest ono uwarunkowane przez pewna fazę, pewien moment ogólnej historii europejskiej. Żadna z tych faz nie jest zamknięta w sobie. Każda pozostaje w związku z całością i przez całość tę jedynie zrozumiana i wytłumaczona być może. Ja nasze pełne jest czarów i zaklęć: to, co uważamy za naszą własność, jest darem potęg przekształcających nasze istnienie. (Brzozowski).
Współstosunek więc humanistyczny jednostki do społeczeństwa będzie przedstawiał się analogicznie do jej współstosunku biologicznego. Będzie to stosunek części do całości, stosunek zrealizowanego aktu do wielkiego potencjału, czynnika uczłonkowanego do zasad uczłonkawiającej.
Zachodzi jednak istotna różnica między jednym a drugim współ-stosunkiem. Współstosunek biologiczny bowiem stwarza sama natura. Jednostka jest dla niej tylko narzędziem. Współstosunku zaś humanistycznego natura sama nie stwarza. Proces biologiczny natura zaczyna i doprowadza do końca. Proces humanistyczny chce być świadomym dziełem człowieka. Potencjał biologiczny rodzaju ludzkiego rozwija się ściśle według praw determinacyjnych, potencjał humanistyczny - nie. Potencjał biologiczny urósł poniekąd automatycznie w bogactwa biologiczne rodzaju ludzkiego, potencjał humanistyczny mógł pozostać zupełnie nie zrealizowany i tylko powoli dorósł do tej pełni, w której go obecnie podziwiamy.
Ustaliliśmy tak współstosunek humanistyczny jednostki do swego społeczeństwa.
Zatrzymamy się na nim nieco dłużej. Ma nam odkryć istotę narodu. W tym współstosunku występuje w pełnym świetle waga i znaczenie dwóch najbardziej twórczych przyczyn - sprawczej i celowej, które zespalają wewnętrznie jednostkę ze społeczeństwem, a bez których znajomości nie podobna określić narodu. Zagadnienie tych przyczyn zachodzi również i we współstosunku biologicznym jednostki. Lecz jedynie w tym współstosunku stosowanie tych przyczyn zostało złożone w ręce wolnej woli człowieka, wskutek czego występuje bardziej na jaw ich wzajemna odrębność, zakres ich dziedzin i wpływów staje się oczywistym, a rzecz nimi określona zyskuje na jasności.
Przyczyna sprawcza kryje się przede wszystkim w głębi poszczególnych jednostek. W działaniach ich rozumnej woli. Jedynie jednostka działa. Jednostka jest jednak tylko częścią. Cała jej przyczynowość sprawcza jest wobec tego tylko czymś ułamkowym. Tak jak działalność serca lub płuca. Potencjał realistyczny humanistycznej całości ludzkiej, gdy go rozpatrywać będziemy jako możliwość do realizowania wszystkich jeszcze możliwych realizacji dziejowych, jest za wielki, jak na jednostkę. Im się więcej aktualizuje, tym więcej zdaje się rosnąć. Na im wyższe szczyty wstępuje, tym wyższe gniazda orły zakładają. Mount Everestu w świecie ducha jak nie widać, tak nie widać. Jednostka w tym wielkim wysiłku, w tym wielkim sięganiu wzwyż, w tym zakładaniu coraz to wyższych gniazd, schodzi jedynie do roli współaktualizatora, współtwórcy. To znaczy, że sama sobie pozostawiona, do aktualnego skarbca nie wniosłaby żadnego wyższego szczebla. Dopiero gdy umysł jeden zapładnia drugi przez drugi zostaje pobudzony, dopiero wtenczas poczyna się proces rozwojowy jego myśli, a w ślad za nią i jego woli.
Dla tej samej racji natura, potencjał humanistyczny w naturze łączy i łączył od samego początku jednostki ze sobą w grupy, w zespoły i w związki. By z nich uczynić wielkie podmioty sprawcze. Podmioty dziejowe, zdolne do realizacji zamierzeń na miarę wieków. Łączy je nie tylko ilościowo, ale i jakościowo. Łączy wielokrotnie węzłami najrozmaitszymi. Węzłami ziemi i krwi, węzłami umiłowanej sprawy i porywającej idei. Zależnie od celu, który ma być konkretnie realizowany.
Celem bowiem istotnym potencjału humanistycznego w ludzkości humanistycznej - i tu dotykamy przyczyny celowej współ-stosunku humanistycznego - jest zupełne zaktualizowanie go. Dopokąd choć ułamek potencjalności pozostanie nie zaktualizowany, dotąd o ten ułamek wielkość ludzkości jest uboższa. Konkretnie, celem tym będzie wyczerpanie wszelkiej możliwości jego potencjału humanistycznego w potrójnym kierunku prawdy, dobra i piękna. Doprowadzić go do szczytowej formy. Do przekroju optimum jakości z optimum ilości.
Miarą przeto połączenia jednostek, czyli przyczyn sprawczych, pozostanie i pozostać musi zawsze cel, przyczyna celowa, hierarchia celów. Im wyższy cel do osiągnięcia, do zrealizowania, im głębiej drzemiący potencjał chce się wydobyć z bezdna możności, tym większy wymagany jest zastęp jednostek, zarówno ilościowo, jak tez jakościowo, tym głębsze więzy wiązać je muszą, bo nie pękły w drodze ku realizacji, tym bardziej stopieni być muszą w jeden podmiot działający, aby skuteczności docelowej odpowiadała jedność sprawcza. W świecie dobra istnieją takie możliwości i wielkości realizacyjne, iż jedynie potęgi jakościowo i ilościowo zdolne są je realizować. Przypomnijmy sobie tylko Grunwald. Jednostka jako przyczyna sprawcza nic by tu nie zaważyła. Grunwald - przyczyna celowa - wymagał tysięcznych zastępów, jako swej przyczyny sprawczej. Dlatego natura łączy zastępy jednostek coraz to wyższe, coraz to wyższego krzyżowania i układu. Łączy rodziny w rody, rody w plemiona, plemiona w ludy, krzyżuje krew z krwią i ideę z ideą i twarzy potęgi sprawcze. Każdej z nich stosowne, zależnie od warunków, czasów i dziejów, wytycza cele, stawia konkretne zadania, odcinki, problemy do rozwiązania, do poznania i realizowania.
Zespoły plemienno-ludowe, które poznały treść sobie pisaną, zadania sobie zlecone, które je sobie postawiły jako świadomy cel, jako wielkość do realizacji, a siebie samych stopiły w jeden podmiot dziejowy, w jedną wielką przyczynę sprawczą - te zespoły zwiemy narodami.
Jak widać, powyższe ujecie narodu uwypukla nadzwyczaj plastycznie dwa powszechnie przyjęte współczynniki narodu: bios i logos, krew i ideę, przyczynę sprawczą i przyczynę celową. Naród nie jest tylko sumą umowną, ale jako bios jest czymś wewnętrznie założonym w ostatnich głębiach każdej rodzącej się w nim jednostki; jest serdecznym jej trzewiem, krwią z jej krwi i kształtującą ją organiczną solą, jest żywiołem, który ją przenika na wskroś i wypełnia aż po brzegi; jest tym prapierwiastkiem potężnym, ale ciemnym, który działa na kształt instynktu, ślepo, gwałtownie, przemożnie, a w pełni tętniącej rozkoszy, którego wpływy w uwznioślonej postaci sięgają aż do szczytów duchowego w niej życia; jest tym czynnikiem, który łączy i spaja w jeden zespół biologiczny instynkt grup plemienno-ludowych; jako logos zaś jest tym przeogromnym ojczystym, dziejowym słowem, zrodzonym ze słowa wszystkich pokoleń, w których naród wypowiada swoją myśl, swego ducha, wiekową rozpiętość jego skrzydeł i którym unosi się górnie na kształt potęg nad instynktem plemienno-ludowym, aby go dźwignąć ku narodowości, ku coraz to wyższym jej szczeblom; tym słowem, które obudzą w biosie jednostki jej możliwości humanistyczne, jej jaźń, jej miłość ojczyzny, jest tym słowem, skąpym we krwi, w którym naród wypowiada swoje ethos, swój czyn, wielką swoją dziejową wolę, która umie z Wojciechem z Brudzewa pójść do Konstancji i tam ponad egoizm biologiczny głosić i realizować miłość bliźniego, realizować narodowe logos; która wypowiedzią narodowego czynu obudzi wolę sprawczą jednostek i całych pokoleń, by ją przynaglać i porwać do ogromu coraz to dojrzalszej podmiotowości dziejowej, która stwarza sobie bohaterów, drużyny oddanych sobie na życie i śmierć zastępów szaleńców, dla których zjadle smakują trucizny, którym pęta, więzy niezelżywe, byle świętą pozostała miłość ukochanej ojczyzny.
Bios wespół z logosem, krew zespolona i zaślubiona idei, przyczyna sprawcza sprzężona i zakotwiczona w wielkim sklepiku przyczyn celowych; jednolity, krwią serdeczną przepojony i o wysokim napięciu potencjał biologiczny pospołu z realizującym się w nim i przez niego aktem dziejowym, dziejowym czynem - to dopiero i to jedynie jest naród. Gdzie tylko żywioł kipi i szumi, tam jeszcze nie ma narodu. Gdzie tylko zimna tkwi i logiczna myśl, tam on także nie żyje. Ani u prymitywu afrykańskiego, ani w kapitale Marksa i jego leninowskiej realizacji nie ma narodu.
Nie stwierdzimy, iż dzieje rodu ludzkiego poczynają się od hordy. Na pewno nie poczynają się od narodu. Naród i narodowość jest już wielkim krokiem naprzód w rozwoju logosu ludzkiego. W jego wielkim pochodzie ku realizowaniu nagromadzonego w niej potencjału humanistycznego, logosowego. Tak zrozumiany naród daje dopiero właściwe ustosunkowanie się jednostki do ludzkości. Naród bowiem tak zrozumiany okazuje się jedynym, pośrednim a nieodzownym ogniwem między jednostką a ludzkością. Wyrzec się bytu narodowego, to znaczy wyrzec się wpływu na kształtowanie rzeczywistości ludzkiej, to znaczy dusze własną unicestwić, bo ona żyje i działa tylko przez naród. Człowiek bez narodu jest duszą bez treści, obojętną, niebezpieczną i szkodliwą (Brzozowski). I dlatego twórczość na rzecz jakiejś międzynarodówki z pominięciem własnego narodu jest złudzeniem, złudzeniem kosmopolityzmu.
Naród tak zrozumiany jest dlatego naszym bezpośrednim, najwłaściwszym rodzicem w świecie logosu i ethosu. Psychika nasza jest wytworem życia narodowego. Kto sądzi, że umie się obyć bez narodu, objawia tylko brak głębokiej oryginalności. Życie narodowe jest jedynym medium zachowania naszej indywidualności. Jest to straszliwe prawo dziejów, i ja pierwszy grzeszyłem w pismach swoich, zapoznając je!!! (Brzozowski).
Naród tak rozumiany jest sprężyną najżywotniejszą, najskuteczniejszą przyczyna celową, działającą w głębi każdego swego członka. Jest tym czynnikiem, który pobudza zarówno wodza, jak uczonego, pastucha, jak kniazia, który daje im rozpęd, rozmach, który ich uskrzydla i wynosi na wyżyny wszechludzkie. W grę tu wtenczas wchodzi - jak głęboko zauważył A. Górski - druga połowa definicji Pasteura: uczony posiada ojczyznę… Mamy tu do czynienia z elementarną siłą wewnętrznego płomienia, pełną zarazem subtelnej sublimacji, a wszczepioną w osobowość uczonego na tle jego podświadomej i świadomej łączności z narodem, owego zespolenia na śmierć i życie, na honor i szczęście. Ta to siła ma w sobie instynkt organizacyjny w stosunku do zjawisk i zdarzeń banalnych; podobnie do działania magnesu porządkuje ona drobiny fenomenów i podaje w ręce badacza pochodnię, rozświetlającą mu kierunkowość drogi przez chaos. Z jej to płomieni palących się w piersiach całych szeregów pokoleń wynurza się wizja życia, jednolita, natury przede wszystkim moralnej i la to wizja wyczuwana a niewyczerpalna i nieokreślona całkowicie, staje się źródłem jakości wszystkich dążeń i zjawisk kulturalnych, historycznych, religijnych i politycznych narodu i jego państwa. Wleń sposób powstaje polski, niemiecki, czy angielski typ i charakter w prawie, w obyczaju, w dziejowości, w formie społecznego współżycia, w religii.
Na tak zarysowanym tle zestawienie narodu i ludzkości wypada stosunkowo łatwo. Nie ma sensu pytanie, co jest wyższe: naród czy ludzkość, bo odpowiedź jest oczywista: zawsze ludzkość jest wyższa, zawsze naród jest bliższy. Nie ma sensu pytanie: czy istnieje jakaś sprzeczność, niezgodność interesów między dążeniem narodu a dążeniem ludzkości. Pierwsze są zawsze realizacją drugich, a drugie realizują się zawsze w pierwszych i poprzez pierwsze. Nie można być dobrym członkiem w ciele ludzkości, nie będąc uprzednio dobrym synem własnej ojczyzny; nie można należycie służyć własnej ojczyźnie, nie realizując równocześnie celów, do których zmierza - cała ludzkość.
Nasuwa się jednak refleksja: czyj stopień rozwojowy jest wyższy - narodu czy ludzkości? Narodu jako całości, czy ludzkości jako całości? Naród bowiem tak biologicznie rozpatrywany, jak też humanistycznie, jest całością. A ludzkość? Biologicznie wzięta bezsprzecznie jest całością. My przecież jesteśmy jej częścią. Ale humanistycznie? Czy humanistycznie ludzkość już się zespoliła?
W jeden wielki, zwarty, sprawny podmiot działania? Ku wielkiemu, jednolitemu, wyzwalającemu ostatek jej potencjału celowi działania? Czy logos ludzkości już stanowi jedność i całość? Czy ethos jej już jest harmonią i pełnią, niosącą uszczęśliwienie poszczególnym częściom?
I oto pada na nas jakby olśnienie nagłe i wielkie, dostrzegamy cel, wielki cel do realizowania.
Ludzkość biologicznie rozpatrywana jest całością. Lecz humanistycznie jeszcze nie! Jeszcze pełna jest próżni, pustek, załamywań się i wyrw. Jeszcze dopiero się rodzi, dopiero ulepią i staje. Jeszcze stopami całymi spada poniżej zera, na poziom zbrodni, ubóstwiającego się żywiołu, stawianego na ołtarzu demonizmu. Te całość trzeba stworzyć! Te pustki trzeba zabudować i te niziny uczynić szczytami. Nieokiełznane bios trzeba przepoić logosem i powieść je na wyżyny. Jednolity potencjał, uśpiony w głębi ludzkości, trzeba rozpocząć aktualizować jednym, wielkim, wspólnym, dziejowym wydarzeniem logosowym. Drogą wzwyż! Potęgą zespołową. Jednolitością podmiotową i jako całość humanistyczną.
I tak się nam wysuwa na pierwszy plan, zapełniający cały horyzont widzenia, wielki, olbrzymi cel, jakoweś zadanie do spełnienia, do zespolenia wszystkich jej duchów w Najwyższym Logosie. Ziemia wtedy zniknie, kiedy wszystkie duchy z nią połączone spełnią swą powinność. (Mickiewicz). Narody w drodze ku tej walnej wygranej stanowią ognisko pośrednie, między etap realizującej się całości humanistycznej całej ludzkości. Jak plemiona są czynnikiem pośrednim między jednostka a ludzkością biologicznie wziętą, tak narody są czynnikiem pośrednim między jednostką humanistycznie rozpatrywaną a ludzkością. I nie godzi się cofać koła dziejów, przekreślać drogi człowieka przebytej ku duchowości, drogi zaczynającej się od najprymitywniejszych inicjacji!! (Górski).
Jeśli wiec tu i ówdzie u wybitnych nawet autorów słychać zdania takie, jak: Ludzkość nie jest całością. Ludzkość jest pojęciem oderwanym, które niczego nie naprawią. To tylko słowo. Nie
O wyraz chodzi w pojęciu, ale o rzecz samą. Ludzkość nie jest ciałem organicznym, jest liczbą jednostek. Naród jest rzeczą organiczną, ma swoją własną duszę, którą sobie sam odbudowuje. (Z. Wasilewski). A więc zdania na pozór sprzeczne z tezą uniwersalistyczną o ludzkości, to powyższym rozróżnieniem między ludzkością biologicznie a ludzkością humanistycznie wziętą, da się pogodzić te pozorne sprzeczności. Humanistycznie wzięta ludzkość jeszcze nie jest całością, jest pojęciem oderwanym, słowem i liczbą jednostek, biologicznie zaś jest i pozostanie całością. Tym prostym rozróżnieniem między ludzkością biologicznie i humanistycznie rozpatrywaną da się pogodzić w swych zasadniczych tezach niejedne zwalczające się szkoły. Jeśli się bowiem między sobą różnią, to głównie tym, że jedne upatrują w ludzkości całość biologiczną i jej namiętnie bronią (Spencer), inne zaś doszukują się w niej całości humanistycznej i nie znajdują (Durkheim). Oba zaś kierunki mają na swój sposób słuszność. Broniąc lub potępiając całość ludzkości nie błądzą całkowicie. Bo każdy z nich co innego ma na myśli. Cała jednak prawda zawiera się dopiero w rozróżnieniu dwojakiej całości ludzkości, biologicznej i humanistycznej i tego znaczenia, które jej się należy.
6. Sformułowanie prawa.
Po rozważaniach powyższych przystępujemy obecnym rozdziałem do kreślenia właściwej struktury norm i prawideł wiążących wewnętrznie całość z częścią, względnie z jej częściami. Zamierzamy syntetycznie ująć i uzupełnić dotychczasowe nasze analizy jednostki i społeczeństwa i z cząstkowych wyników poszczególnych ustępów skonstruować istotne rusztowanie myślowe, i dlatego abstrakcyjne, tych założeń bytowych, jakie zachodzą między całością a jej częściami, względnie też odwrotnie.
Wielki nasz problem, któryśmy sobie w rozprowadzeniach pierwszego rozdziału wyraźnie zakreślili, streszcza się najzupełniej w pytaniu o wzajemny stosunek całości i części. Czym się między sobą różnią i czy w ogóle się różnią. Który z tych dwu zachodzących w siebie współczynników jest pierwszy, względnie o ile pierwszy. Jaki w konsekwencji jest ewentualny stosunek czynnika wtórnego do pierwszego itd.
Wszystkie dotychczasowe nasze zagłębiania się były badaniem pozytywnego materiału, dotyczącego naszego zagadnienia. Były pytaniem się rzeczywistości o wytyczne, oparciem się i stawaniem na gruncie realizmu. Obecnie stoimy już mocno i twardo. Możemy rozpoznać owe sformułowania filozoficzne bez obawy zarzutu o bezpodstawność ich twierdzenia. Sformułowania nasze posiadać będą siłę dowodową.
Pierwszą normą określającą stosunek zachodzący między całością a częścią, pierwszym pewnikiem i prawem, które sobie z dotychczasowych analiz ustalić możemy, to prawo tyczące się wzajemnej zawisłości, względnie niezawisłości we istnieniu obydwu tych czynników. Jako takie prawo to jest podstawowe. Formułujemy je następująco:
1. Całość istnieje jedynie w swych częściach.
Całość nie istnieje poza swymi częściami. Całość jest potencjałem aktualizujących się części. Koncepcja całości poza częściowej jest fikcją. Całość rzeczowo utożsamia się z częściami. Realizm naukowy i przyrodniczy każe przyjąć, że ilość sił i materii w świecie jest stała, ani się zmniejsza, ani powiększa. Absurdem byłoby stwierdzenie, iż z ginięciem części całość ulatuje w świat idei, aby lam wieść istnienie samoistne i bezczęściowe. Całość istnieje dopóki istnieją części. Gdy giną części, całość wraz z nimi ginie.
Pojecie całości, abstrahując od realności części, istnieje bezsprzecznie w naszej myśli. Ale to idea tylko. Tylko obraz myślowy czy wyobrażeniowy. To nie real fizyczny. Przypisywanie tej całości, która istnieje w myśli naszej, jakiejkolwiek innej realności z wyjątkiem realności logicznej, to myślowy błąd, to pomieszanie świata logicznego, poznawczego, ze światem rzeczywistym, poznawanym, pomieszanie rzeczywistości treści pomyślanej z rzeczywistością treści istniejącej. Ewentualne zaś twierdzenie, że całość istnieje poza swymi częściami, to przetworzenie świata logicznego w świat ontologiczny, czyli przyjęcie świata myśli za świat rzeczy, to stworzenie z pojęcia oderwanego konkretnej rzeczywistości. I to jest właśnie błąd Hegla, idealistów niemieckich i wszystkich panteistów.
Innymi słowy: całość jako taka w oderwaniu od swych części nie istnieje. Całość istnieje jedynie istnieniem swych części. Całość poza swymi częściami nie ma żadnej konkretnej jaźni ani istoty. Zamyka się cała w swoich członach. Realizuje się ich realizacją. Nie jest jakąś substancją samoistną, nie jest upostaciowaniem się odrębnym od częścio-członów. Nie jest sama w sobie rozpatrywana jednostkową materializacją idei. istnieją tylko części, części w całości. Część jest więc realem, całość tym, co się realizuje. Część jest wartością, całość harmonią i pełnią części.
To znaczy w zastosowaniu praktycznym: laka będzie całość, jaka będzie część. Taka będzie całość społeczna, jakimi będą jednostki na nią się składające. Taki będzie jej poziom, jaki będzie ich poziom. Na im wyższym stopniu rozwoju fizyczno-duchowym znajdują się jednostki, na tym wyższym stanie całość. Całość nie istnieje poza swymi częściami. Istnieje tylko w swych częściach. Istnieje tylko ich istnieniem. Jest wielką jedynie ich wielkością. Ogromna i potężna jedynie ich ogromem i potęgą. Ludzką będzie tyle, ile w nich znajdzie człowieczeństwa. Stanie się boska z płomieniem archanioła w ręku i posłaniem w miarę ich posłania, ich zarchanielenia, ich przebóstwienia. Lecz i odwrotnie, jest marna ich marnością, upada ich upadkiem, rozkłada się ich rozkładem.
Całość społeczna istnieje więc tylko w jednostkach. Istnienie jednostek, to istnienie całości. Stąd każdorazowe niszczenie jednostek jest równocześnie niszczeniem całości. Każde deptanie jednostki, kasowanie jej uprawnień, zaniechanie jej zobowiązań, to nadwyrężanie całości. Ewentualne zaś trzebienie jednostek, uniemożliwienie ponownego rozradzania się całości w jednostkowej komórce, zahamowanie rozrodczego procesu, to wszystko są sposoby uśmiercania całości w jej częściach, aż do zupełnego jej zaniku, który dokonuje się wraz ze śmiercią ostatniej jednostki-części. Całość istnieje jedynie w swoich częściach. Nie powstaje na grobach jednostek.
Przekreśleniem tej zasady jest totalizm, ponieważ według totalizmu z upadku jednostkowości powstaje dopiero ogólność, dlatego poświęcenie jednostki staje się w nim systemem (bolszewizm). Część niech ginie i pada ofiarą. Istnieje przecież całość. A całość jest wszystkim. Według totalizmu całość istnieje samoistnie poza swymi częściami. Jednostka jest tylko przejściową fazą realizującej się całości. Może nigdy nie zaistnieć, a całości uszczerbku nie przyniesie. W totalizmie, logicznie i konsekwentnie przemyślanym do końca, jednostka może być fizycznie i moralnie zerem, całości to najmniejszej ujmy nie przyniesie.
Drugie twierdzenie prawa całości zaprzecza jak gdyby pierwszemu. Określa istotna różnicę, jaka zachodzi między całością a jej częściami, tożsamość materialną całości i części, zaprzecza jednakże zupełnej tożsamości całości z jej częściami. Ujmujemy ten punkt prawa całości w następujących słowach:
2. Całość różni się formalnie od swych części.
Powyższe twierdzenie brzmi co najmniej dziwnie w uszach umysłowości współczesnej, przywykłej do atomizacji wszystkiego. Określenie formalnie wydaje się wyrażeniem bez odpowiadającej mu treści. Nie mniej jednak taka właśnie różnica zachodzi między całością a częścią. Całości nie można utożsamiać z sumą wszystkich części. Gdyby bowiem suma części stanowiła całość, to by wszędzie, gdziekolwiek się znalazła suma części, znajdować by się musiała ich całość. Tymczasem tak nie jest. Można posiadać sumę wszystkich składników należących do całości, a całości nie będzie. Typowym przykładem na dowód takiego faktu jest sztuczne jajko, które skupia w sobie zespół poszczególnych części składających jajko, ich sumę, całości jednak nie rodzi, jajka prawdziwego nie tworzy. Pozostaje zawsze tylko sztucznym, choć wielce udanym zlepem.
Całość nie jest tylko ilością (sumą) swych części. Między całością a częściami zachodzi różnica. Różnica jednak nie ilościowa, tylko rodzajowa. Całość nie jest tyle czymś ilościowym, co jakościowym, ilość w niej odgrywa rolę jedynie elementu materialnego. Tak się rozwiązuje pozorna sprzeczność między pierwszym a drugim punktem prawa całości. Całość materialna utożsamia się ze swymi częściami. Tyle tylko jest prawdy w twierdzeniu pierwszego punktu. Formalnie jednak różni się od swych części w zupełności. Dlatego całość nie jest czymś li tylko pomyślanym, fikcją myślową, czy subiektywnym ujęciem przedmiotu. Nie utożsamia się również z istotą bytu jako taką, z jego formą rodzajową.
Całość zawsze jest określonym częściozbiorem. W odróżnieniu jednakże od całości sztucznej jest całość naturalna, czyli właściwa, częściozbiorem, którego układ wyrósł i ustalił się z wewnętrznej konieczności tkwiącej w istocie, której określony częściozbiór jest wyrazem. Dlatego części takiego składu są zrozumiałe jedynie poprzez sam układ. Nie mogą się łączyć i składać dowolnie. Lecz mogą być wymieniane, względnie zamieniane. Każda z nich pozostaje w ścisłym związku i stosunku z innymi z innymi częściami tego układu. Zmiana zaś w stosunkach zmienia istotę układu i tym samym istotę całości, tzn. niweczy ją. Formalnie wobec tego całość w tym właśnie układzie się streszcza. Określa się w całkowitym powiązaniu stosunków, jakie zachodzą pomiędzy poszczególnymi częściami całości i w ich prawidłowym porządku. (Choć materialnie obejmuje stosunki wespół z częściami, części pospołu z ich odnośnymi).
Tak pojęta całość musi z konieczności stanowić coś więcej nad sumę części. Zawiera bowiem poza częściami materialnie rozpatrywanymi, odnośnie i stosunki tych części, nie narzucone z zewnątrz, ale urosłe z wewnątrz, których dlatego nie da się wytłumaczyć i wyprowadzić ani z części rozpatrywanych samych w sobie, ani też z praw rządzących fizycznymi składnikami części. Nie są elementem składowym pierwiastków wchodzących w skład poszczególnych części. Całość formalnie wzięta jest więc formą części jako części, wiążącą istotnymi odnośniami poszczególne części w jedność formalną.
W zastosowaniu praktycznym oznacza to: nie wystarczy mieć staranie wyłącznie o jednostki-części, należy pomyśleć również usilnie o urobieniu odpowiednich odnośni i stosunków w jednostce. Należy pomyśleć również usilnie o spawaniu całości. Mieć biologiczne części pod naród to jeszcze bynajmniej nie znaczy posiadać naród sam. Za mało jest urobić jednostkę jako jednostkę, należy urobić ją jako część. Jej istotę należy przekuć w konkret o całościowym nastawieniu i podejściu. Należy ją wychować ku uniwersalizmowi.
Oznacza to również, że jednostka nie może utożsamiać siebie z całością. Choćby była największa. Choćby geniuszem geniuszy. Jednostce musi zależeć na spawaniu całości, bo tylko w całości jest miejsce trwałe i bezpośrednie dla części. Jednostka musi się nauczyć widzieć siebie nie jako wartość w świecie ludzkim. Musi się nauczyć dostrzegać wartości nie utożsamiające się z nią, choćby tak samo niedotykalne, jak myśl własna. Musi się nauczyć kruszyć kręgi ciasnego solipsyzmu i samoubóstwienia.
Zasadą przeciwną powyższej zasadzie to najwłaściwiej biorąc jest materializm. Uznaje on bowiem jedynie ilość, wartości kwantytatywne, a zaprzecza jakościowym i ich walorom formalnym. Dla niego istnieją jedynie różnice ilościowe, jakościowych nie ma. Kolor np. w jego teorii jest jedynie drganiem, tzn. wielkością złożoną z ilości i mnogości fal świetlnych, zaprzecza zaś jakiejkolwiek zasadzie powodującej te drgania oraz reakcję na te drgania narządu wzrokowego.
Sformułowaniem trzeciego punktu prawa całości przystępujemy do jego istotnego i centralnego zagadnienia. Jest nim określenie stosunku pierwszeństwa między całością a częścią. Cała gigantyczna budowla uniwersalizmu wyrasta z prawidłowości tego założenia. Ujmujemy i oddajemy go słowami największego mistrza w tej dziedzinie, Arystotelesa: to gar holon proteron.
3. Całość jest pierwsza od części.
To twierdzenie najwięcej budziło sprzeciwu. Indywidualistycznie bowiem myślącemu umysłowi wydaje się nieprawdopodobieństwem, by coś mogło istnieć jedynie w swych częściach (I pkt. prawa całości), a równocześnie być pierwszym od części. Bodaj przeciwnie. Bo nawet przyjęcie równoczesności zaistnienia tak całości, jak części, za punkt wyjścia wydaje się niemożliwym i błędnym. Zwłaszcza jeśli chodzi o społeczeństwo ludzkie. Tu bowiem najwyraźniej daje się widzieć proces narastania całości z poszczególnych części i członów, odwrotnego zaś procesu wyrastania części z całości tak trudno zoczyć.
By sobie wszechstronnie rozwiązać powyższą trudność przypomnijmy sobie w punkcie 1 podane rozróżnienie świata myślowego (logicznego) od świata rzeczowego (ontologicznego, przedmiotowego). Na jego podstawie stosunkowo łatwo przyjdzie uchwycić pierwsze istotne pierwszeństwo całości. Zachodzi mianowicie w porządku myślowym. I jest samo w sobie czymś oczywistym. Koncepcyjnie całość jest pierwsza od swych części. Niepodobieństwem pomyśleć części, nie pomyślawszy uprzednio całości, choćby tylko najogólniej wziętej. Niepodobieństwem pomyśleć wycinek koła, nie pojąwszy uprzednio koła w ogóle. Wyobrazić sobie można część, nie wyobraziwszy całości. Pomyśleć nie. Wszystko, co jest istotą w całości, jest zaczerpnięte z pojęcia istoty całości (istnościowe pierwszeństwo). Pomyśleć część bez odnośni wewnętrznej do całości jest błędem, jest wewnętrzną sprzecznością. Całość posiada logiczno-istnościowe pierwszeństwo przed częściami. Stanowi element i pierwiastek pierwszy w porządku myśli i planowań.
Prócz logiczno-istnościowego pierwszeństwa istnieje jeszcze drugie. Bardziej oczywiste naoczne, choć bardziej sporne. Jest nim pierwszeństwo realne całości przed częścią. By je zrozumieć, należy sobie znów przywołać z pamięci to, cośmy wyżej roztrząsali o potencjalności i jej zaktualizowaniu. Na przykładzie procesu biologicznego jednostki widzieliśmy bezspornie, że potencjał całości, całość w swym potencjale istniejąca, jest początkiem całego procesu rozwojowego jednostki. Z tej całości dopiero i z niej jedynie płyną części po częściach. Z niej idzie wszelkie ich uczłon-kowanie. Nie jest pierwszym w człowieku głowa, ręka czy noga, pierwszym jest całość, embrion. Tym to sposobem całość prócz pierwszeństwa logiczno-istnościowego posiada pierwszeństwo potencjalno-realne. Jak w porządku myśli i planowań jest elementem i pierwiastkiem pierwszym, tak też w porządku rzeczy stanowi czynnik i pierwiastek pierwszy. Jest czymś zawsze najpierwszym, nadrzędnym. Całość zaś jest tylko snuciem wątku całości. Całość jest wewnętrzną racją bytu dla części. Bez jej pierwszeństwa zaistnienie części byłoby po prostu metafizyczną niemożliwością. To gar holon proteron.
W zastosowaniu praktycznym powyższe rozwiązanie tego zagadnienia ma doniosłe znaczenie. Osadza mocno niewłaściwe teorie i praktyki. Każe być pokornym nawet Napoleonowi. Według niego jednostka zawsze i wszędzie, kim by nie była i gdzie by nie była, schodzi w życiu całości na drugi plan. Ontologicznie, a więc najdogłębniej, najistotniej, jest czynnikiem wtórnym w obrębie własnej wielkiej całości, do której przynależy.
Po wtóre uczy bazować na całości. Uczy na niej stanąć, jak na fundamencie. Uczy z niej, z jej głębin i początków brać soki żywotne. Z niej całkowicie urastać. Z niej po prostu być. Nic poza nią. Nie pierwej od niej. Nie jej rodzic, lecz jej syn. Takie nastawienie daje poczucie rzeczywistości. Sprzęga harmonijnie jednostkę z całością zarówno własnego narodu, jak całej ludzkości.
Istotnym przeciwieństwem tej zasady jest indywidualizm, według którego część jest pierwszą od całości. Nie całość, lecz jednostka, atom, monada, są czynnikiem pierwszym w porządku rzeczy. Nie całość kształtuje sobie część (jednostkę). Lecz (jednostka) kształtuje sobie całość (contrat social). Nie całość wkłada istotę w część, lecz część jest wykładnikiem istoty całości. Nie rodzaj ludzki jest starszy od Adama, lecz Adam starszy od rodzaju.
Trzy powyższe prawa noszą w sobie charakter raczej statyczny. Z ich konsekwencji płynie logicznym następstwem prawo o charakterze normatywnym, wprowadzające zasadę kierowniczą w stosunku do całości i części. Brzmieć powinno następująco:
4. Całość jest celem części.
To twarde zdanie. Dla niektórych zabójcze. A jednak jedyne. Jego rację wewnętrzną, istotną, podaje w lapidarnym skrócie mistrz z Akwinu, św. Tomasz w swej teologicznej Summie słowami: Pars autem, id cuod est, totius est. Część całą sobą przywiera do całości. Część bez reszty należy do całości.
Cel każdej rzeczy jest to, ku czemu z natury swej zmierza, jako ku swemu najwyższemu wydoskonaleniu. Tak też celem części jest całość. Jej doskonałość, jej wielkość, jej szczyt.
Rozpatrując pojęcia, należy od razu zauważyć, iż całość funkcyjnie dwojako można rozpatrywać. Raz w jej stanie początkowym, embrionalnym, drugi raz w jej stanie dokonanym, dojrzałym. Jasnym jest, iż celem części jest całość dokonana, nie zaś zapoczątkowana, np. embrionalna. Całość potencjalna jest punktem wyjścia, całość dokonana, ściślej zaś mająca być dokonana, czyli dokonująca się, konkretnie jej aktualny etap do zrealizowania jest celem części.
Każdorazowo względna całość jest dla części normą. W tabeli uwartościowań część zawsze ustępuje całości. Całość jest jej przyrodzonym celem. Dlatego mówi się o części, iż przekładając dobro całości nad dobro własne, wybiera sobie najlepszą cząstkę. Że dorasta w takim wypadku do wyrazu heroiczności. Zasadnicze nastawienie części jest i powinno zmierzać ku dobru całości. Część pędem natury swej lgnie bardziej do dobra całości, niż do dobra osobistego. Część jest dopiero wtenczas należytą częścią, gdy jest prawidłowo ustosunkowana względem dobra całości. Właściwym złem części jest nie uwzględnianie dobra całości, być pozbawioną dobra zmierzającego ku całości. Część o tyle będzie dobra i doskonałą i prawdziwą, o ile wrasta w całość, w jej pełnię, w jej nie zrealizowane jeszcze, a czekające realizacji możliwości.
W zastosowaniu praktycznym znaczy to, że wszelki oportunizm, snobizm mści się ostatecznie na jednostce samej. Bez sprzężenia się z celem całości przypada jej w udziale los gwiazdy wypadłej z orbit całości. Brak jej szlachectwa całości. Tego znamienia, którym się stali wielkimi wielcy pośród nas. Bez całości jest, jak bezpański pies. Jak celem ojca jest jego rodzina, tak celem jednostki jest własny naród. Bez wprzęgania się w jarzmo dziejowych zadań, bez zrealizowanej w sobie i przez siebie jego wielkości, pozostanie pustym kłosem, naczyniem bez dna, gwiazdą, która mogła była świecić.
Równocześnie norma powyższa w przeciwstawieniu do normy indywidualizmu, według którego jednostka jest celem całości, udziela jednostce i jej poczynaniom dopiero właściwego rozmachu. Wytycza jej ceł! Mianowicie zaktualizowanie całej możliwej potencjalności wszystkich całości, których się jest częścią. A to jest czymś innym, czymś zgoła odmiennym, niż zaktualizowanie tylko własnego potencjału według norm indywidualistycznych. To łamie ciasne, zatęchłe pierścienie solipsyzmu. To daje rozpięcie skrzydeł aż po grań nieskończoności. Daje poczucie godności. Daje poczucie osobowości. Jednostka o takim napięciu, o takiej osi przestaje być ślimakiem, którego najwyższym celem jest najoryginalniej wykonany misterny skręt spiralny w około własnej ciasnoty, a staje się przestrzenną, chłonną, sycącą, jak ognisko w słońcu, jak szeroki oddech pól i lasów, jak sklepiona toń błękitu.
Wnętrze jednak całości nie jest tym, za co ma je statyka i jej prawa. To nam podaje jedynie schemat strukturalny całości, który funkcyjnie oglądany daje całkiem nierzeczywisty obraz całości. Anatomia trupa daje znajomość rusztowania, ale nie wiedzę o organizmie. Dlatego jeszcze niezbędnym okazuje się piąty punkt w prawie całości, zajmujący się stosunkiem funkcyjnym całości i części. Zamkniemy nim wielki quincunx prawa całości. Formułujemy je znanym już zwrotem:
5. Całość jest procesem członowania.
Omawialiśmy ten proces już wyżej, lecz bardziej z punktu widzenia całości. Brak nam bowiem było jeszcze wówczas urobionych pojęć i podstaw pod dalsze wnioski. Obecnie uzupełnimy go zarówno rozpatrywaniem jego funkcyjności widzianej w częściach, jak też powiązaniem obu tych punktów w jeden zespolony proces.
Wiemy już obecnie, że całość jest potencjałem, części zaś jego zaktualizowaniem. Członowanie więc właściwie dokonuje się w częściach. Właściwemu procesowi członowania podlegają części. One stają się członami całości. One rozwijają się w jej człony. Dlatego proces członowania można i trzeba ująć z podwójnego punktu widzenia. Raz ze strony całości, drugi raz ze strony części. Z punktu widzenia całości przedstawia członowanie dążność, ów niewidzialny dla oka proces, w którym całość wymierza i wydziela częściom należną im miarę potencjału (która jest ich naturą), umieszcza je we właściwym miejscu, wyznacza funkcje, podporządkowuje sobie i wiąże celowo całością; z punktu zaś widzenia części członowanie to dążność ze strony części, by stać się członem całości, by potencjał otrzymany rozwinąć do najwyższej możliwej pełni, by zająć w całości właściwe sobie miejsce i odgrywać w niej stosowną dla siebie rolę.
Członowactwo, które wyżej określiliśmy jako odpowiednik do prawa członowania ze strony całości, wyciśnięty jako znamię na poszczególnych częściach, okazuje się tym samym jedynie cechą części. Odpowiednikiem i cechą funkcyjną w częściach jest dokonywująca się i dokonana czynność samego członowania się części, ściślej czynność całkowitego wczłonowania się części w całość, czynność zaktualizowania własnego potencjału nie w samoistny byt, ale związany wewnętrznie i niepodzielnie z całością człon, względnie człony.
Inaczej: części podlegają procesowi członowania, członowania się w całość, tzn. dążą do stawania się organiczną, względnie nadorganiczną i celową częścią całości, dążą do tego, aby się stać nie agregatem i zlepkiem przypadkowych odłamków, ale jedną, wiecznie rozwijającą się, a wciąż nową w członkach swoich rzeczywistością. Patrząc ze stanowiska całości, można powiedzieć, że się całkują, tzn. dążą do stworzenia całości, usiłują wprząc i włożyć się, jako człon w wiązanie całości, aktualizują się jedynie jako z całości wyrosłe i do jej pełni zmierzające człony. Patrząc zaś ze stanowiska samych części, można powiedzieć, że się członują, tzn. urabiają na człony, tzn. dążą do zajęcia w całości właściwego sobie miejsca i do roli odpowiadającej aktualizującej się w nich własnej potencjalności, do celowego i organicznego związania się z całością.
Tak rodzi się całość w swoich częściach-członach. Realizuje się i staje przez realizację, przez stawanie się i rozwój części jako członów, jest to głęboki proces, niewidzialny dla oka, rozstrzygający jednak zarówno o całości, jak o częściach. Brak tego procesu lub jego fałszywy kierunek, staje się wewnętrzną przyczyną rozkładu całości, po którym następuje rozsypanie się niepotrzebnych, nieużytecznych już na nic części. I to właśnie prawo, twarde i nieubłagane, prawo członowania się całości w częściach i części w całości stanowi istotną żelazną więź ruchomą, płonną, a nieodzowną, niezastąpioną i centralną oś, około której rozwija się i staje właściwa całość, jej byt, jej treść, jej wszechstronna doskonałość.
W tym także prawie naznacza się już wielki kołobieg wewnętrzno-istnościowy. Wielki, potężny ruch krążeniowy: od całości do części i od części do całości. Wielki potężny krąg życiowy całości. Wielki potężny krąg wszechbytu. Jego pierwszy, dla wszystkich dostrzegalny etap. Całość tu pierwowzorem, a część jest podobieństwem. Całość bowiem upodabnia części na sposób swej natury. Część nie jest czymś samo w sobie nieruchomo tkwiącym, na sobie się opierającym, ale całą naturą swoją czymś wiszącym, zawisłym, czymś niosącym się ku wyższej od siebie całości. Wszelkie tworzenie i doskonalenie nie jest tworzeniem rzeczy zamkniętych w sobie i odizolowanych od siebie, tylko tworzeniem dalszych części wielkiej całości. Całe stawanie się wszechświata, cała jego ewolucja jest bezustannym członowaniem się bytu. Cokolwiek się staje jest tylko dalszym etapem rozczłonowania istot i istnień, dalszym etapem w wielkim procesie uwszechczłonienia całości bytu.
Ta zasada jest kardynalnym wiązaniem uniwersalizmu. Całość członuje, a człony całkują. Członowanie i całkujący czyn jako proces biegnący w nieskończoność coraz to wyżej, pełniejszej, harmonijnej doskonałości.
Zadaniem całości jest tak członować, by nie zabrakło ogniw-części w łańcuchu jestestw. Zadaniem członów jest tak całkować, tak ku całości zmierzać i czynem całość scalać, by osiągnęła maximum możliwości rozwojowej.
W zastosowaniu praktycznym to oznacza wszystko. Całą na świecie funkcyjność, o ile ma być naprawdę wielka, doskonała i docelowa. Wszelkie obowiązki względem własnego społeczeństwa tu mają swój bezkres. Wszelkie uprawnienia względem niego mają tu swój wielki hamulec. Ta zasada jest duszą wszelkiej duszy. Jedyną prawidłową sprężyną, warunkującą wielki pochód świata. Jest osią i wiązaniem funkcyjnym wszechbytu.
Oto wyczerpany quincunx prawa całości. Zawiera się w nim element formalny, a więc istotny, teorii uniwersalizmu. Zreasumujemy po jednym zdaniu: całość chociaż nie ma odrębnego bytu ani istnienia poza realnością swych części, nie jest mimo to równoznaczną z ich sumą, lecz różni się od nich formalnie, pojęciowo, istnościowo i potencjalnie, zawsze jest pierwsza od nich i dlatego też zawsze jest normą i miarą każdej z osobna części, jako całościowym uczłonowaniem części.
Warto sobie jeszcze raz w ogólnym rzucie całościowym zobrazować powyższe prawo. Zobrazowanie bowiem czyni pojęcia abstrakcyjne bardziej przystępnymi i zrozumiałymi. W tym celu należy sobie dobrze uzmysłowić jakąkolwiek niezaprzeczalną całość, jak np. całość ziarna, całość słowa (zdania), lub całość melodii i w niej czytać.
Tak np. całość poznanej melodii istnieje realnie jedynie w dźwiękach. Nie ma jej w instrumencie. Nie ma jej aktualnie w nutach. Nie ma jej nawet w spoczywającym artyście. Jest cała w dźwiękach. W dźwiękach realizowanych przez artystę. Materialnie jedynie w nich istnieje. W myśli, w natchnieniu poety jest jako rodząca się możliwość. Realnie zaistnieje z chwilą wcielenia jej w dźwięk. Podobnie, całość ziarna istnieje jedynie w swych składnikach. Pojęcie o ziarnie nie jest jeszcze ziarnem. Choćby nawet było umieszczane w świecie najdoskonalszych idei. Nawet zdolność zrobienia, stworzenia ziarna, nie jest ziarnem. Ziarno istnieje tylko w swych częściach składowych. Całość istnieje jedynie w swych częściach (1 pkt. prawa całości). Mimo to nie udało się dotąd złożyć właściwej całości z samych liter, czy z dźwięków, czy z jakichkolwiek innych znaków. Można je było nimi wyrazić, złożyć nigdy. Odkąd Pasteur ustalił swoją nieśmiertelną: omne vivum e vivo, każda całość jest z całości tylko, nigdy zaś z części, odtąd też analfabetyzmem naukowym stało się twierdzenie, że całość jest tylko sumą swych części, względnie że jest tylko częścią między częściami, a nie czymś rodzajowo od nich różniącym się. Całość jest czymś więcej, niż sumą własnych części, czymś więcej nie ilościowo, lecz rodzajowo, jakościowo. I tak np. zasłyszana melodia nie składa się jedynie z pewnej liczby pojedynczych dźwięków i ich wrażeń, lecz stanowi rodzaj układu, w którym poszczególne wrażenia są określone przez swe miejsce w całości, ich jakości pochodzą od całości, nie zaś z samych dźwięków. Podobnie słowo jakiekolwiek, pisane, czy mówione, nie jest tylko sumą liter. Za tymi wszystkimi dźwiękami, poza wszystkimi literami kryje się treść, stoi całość. Kto by chciał tę całość ująć oddzielnie, kto by począł rozbierać i rozkładać słowo (zdanie) na litery i znaki pisarskie, by tak móc całość postawić obok części, ten nic więcej nie znajdzie prócz liter (tak jak lekarz przy sekcji, względnie operacji w poszukiwaniu za duszą). Całość istnieje tylko istnieniem swych części (1 pkt. prawa całości). I całość różni się formalnie od części. (2 pkt. prawa całości).
To też całość jest zawsze pierwsza od swych części. Całość myślowa słowa jest pierwsza od swych liter, ona litery członuje, ona członuje zdania, okresy, księgi i kroniki. Całość melodii jest pierwsza od dźwięku, ona składa dźwięki, nie dźwięki ją. Dla widza rzecz oczywista pierwszą napotykaną w porządku istnienia rzeczą, będą części, będzie kora i liście. Głębiej zaś w całości złożone części, jak miąższ, żywotne soki, wewnętrzne kręgi korzenia będą mu wydawały się częścią wtórną. Tymczasem rzecz się ma wręcz odwrotnie: z korzeni poprzez miąższ i soki rodzi się liść i pancerz koty. Widzowi z. zewnątrz wydawać się będzie, jak gdyby liść sam się zielenił, sam brał pokarm z powietrza, sam piął się ku słońcu, a tymczasem za nim stojąca całość pierwsza pchnęła go ku niebu, ona pierwsza ssie, a on tylko jej ustami. Całość jest pierwsza od części (3 pkt. prawa całości).
Liść bezwzględnie w całości, do której przynależy, nie ma i nie znajdzie swej wszystkości, bo pokarm swój np. bierze z powietrza; ale ma w niej swoją istotna normę, której się żywotnie trzyma. Póki ją wyraża, kwitnie. Gdy przestaje, odpada. Dobrem części jest służyć całości. Być w niej i dla niej. Liść dębowy cały zmierza ku dębinie i jej wielkości, a wszystek żywioł, wiatr i słońce uznaje tylko poprzez swoją całość. Sosnowy liść uznaje tylko dobro sosny, a dobro wyższych od niej całości uznaje tylko poprzez nią. Litera ma całkowicie swą normę w słowie, które wyraża, wyjęta z niego staje się bezsensem, błędem. Całość jest celem części. (4 pkt. prawa całości).
Podobnie się przedstawia piąty punkt prawa całości. W operze np. wszystkie role, wszystkie partie instrumentowe są istotnymi członowaniami całości operowej, znajdującej się w mistrzu, w twórcy opery. Osoby występujące, artyści, muzycy itd. Są elementem pierwszym dla oka. Osoby według wszelkich pozorów składają się jak gdyby pojedynczo wzięte na całość. Całość opery prze nie urasta i tylko dzięki nim powstaje, dzięki ich umowie, kontraktowi (rozumowanie indywidualizmu). Tymczasem przedmiotowo dzieje się odwrotnie. Elementem zawsze najpierwszym jest całość opery. I ona dopiero członuje części. Z niej zstępuje całość. Wszelkie role i postaci są jej członami, jej rozczłonkowywaniem się. Z całości opery każda z wchodzących w skład opery części bierze kolejno swój potencjał realizacyjny i aktualizuje go pod kątem widzenia całości. Wszystkie role, wszystkie partie to tyleż zaktualizować potencjałów rozdzielonych przez całość, a zaktualizowanych przez części, nie jako samoistne, odizolowane czynniki, ale jako związane, nastawione i wykonane pod kątem widzenia jedynie całości. Całość jest dokonywanym procesem członowania (5 pkt. praw całości).
Tak przedstawiałby się w głównym zarysie naszkicowany i porównawczo zobrazowany element kształtujący, formalny uniwersalizm. Abstrakcyjnie ujęty zamyka się w podstawowym stosunku zachodzących w sobie, według pięciu wyżej przeprowadzonych praw istot całości i jej części. W tym stosunku zawiera się pierwsze istotne założenie i podstawowa zasada systemu, o który pytamy. Chcąc go oddać w jednym zwrocie, należy użyć formuły stosunkowej: całość.- część: całość, wyrażając w ten sposób zarówno stosunek całości do części, jak części do całości. Uniwersalizm jako system wychodzi z prazałożenia zachodzenia w siebie całości i części, z prastosunku ich wzajemnej zawisłości, ich uzupełniającej się sprawczości, ich wzajemnie potęgującego się oddziaływania, obopólnego odwzajemniania się w podjętym procesie stawania się. Rozerwanie tego prazałożenia zachodzenia w siebie, nie zachowanie właściwej proporcji w nim jest zapowiedzią śmierci, tak całości, jak części. W nim najgłębiej oddzielają się od siebie systemy. Uważanie bowiem części za coś odrębnego, niezachodzącego w całość - to indywidualizm; uważanie zaś całości za coś odrębnego i niezachodzącego w część - to totalizm. Uważanie tak całości jako części za coś nieodrębnego, tylko całkowicie, bez reszty wzajem w siebie zachodzącego - to uniwersalizm.
Uniwersalizm więc godzi czynnik jednostkujący i społeczny (osobisty i społeczny) istniejący w jednostce. W swoim elemencie formalnym niesie najbardziej naturalne i harmonijne zespolenie obydwóch z prymatem tego ostatniego, który jednak - jak dalej jeszcze rozwiniemy - w niczym nie ubliża pierwszemu; tak odcina się tu wyraźnie od jednostronności indywidualizmu, jak jednostronności i błędu totalizmu, o których wyżej była mowa.
W zastosowaniu bezpośrednim już całkiem praktycznym brzmiałoby to następująco: stwarzać ustroje, wychodząc z założeń jedynie całości, jest błędem (totalizm); stwarzać ustroje, wychodzące z założeń jedynie części jest nie mniejszym błędem (indywidualizm); wolno li tylko budować ustroje, wychodząc z założeń całości i części, których formułą jest właśnie prastosunek całość : część : całość. Innej podstawy prawidłowej dla jakiejkolwiek budowy społecznej, dla jakiegokolwiek urządzenia społecznego - nie ma.
33