Listy O. Józefa Warszawskiego do Jana Dobraczyńskiego (6)
Naczytałem się niemało o Pańskim Jubileuszu w gazetach PAX-owskich. I myślałem nawet zaraz napisać i przyłączyć się [do] chóru gratulujących wielbicieli Pana. Alem sobie pomyślał: Tak - z gołymi rękoma?! - ks. Warszawski.
24. [15 V 1988]
Drogi Panie Janie.
Naczytałem się niemało o Pańskim Jubileuszu w gazetach PAX-owskich. I myślałem nawet zaraz napisać i przyłączyć się [do] chóru gratulujących wielbicieli Pana. Alem sobie pomyślał: Tak - z gołymi rękoma?! No i przemyśliwując szukałem jakiejś odpowiedniej książki. Nie swego autorstwa - niestety. Ale, któraby mogła Pana zainteresować. Oczywiście na terenie Frascatii takiej nie znajdziesz. Więc w ruch gazety. Ogłoszenia.
Aż w końcu zoczyłem u jakiegoś z naszych Ojców i wykrzyknąłem (duchowo): Jest! Nie zdradzę tajemnicy. Przesyłam ją pocztą mniej .więcej równoległą. Pisana w języku włoskim. Mam nadzieję, że nie sprawi Panu wiele kłopotu. Bo styl prosty. A kto się uczył łaciny to i tyle zrozumie.
Cóż by jeszcze napisać? Nie wiem czy Pan, zna p. Aleksandra Gellę? Wyjechał z żoną z Polski. Osiadł w Ameryce. I pisze i publikuje. Atakuje masonów i jakoś mu to uchodzi. Pan Giertych [1] siedzi nad swoim Piłsudskim. Ma arcyciekawe materiały, oby tylko zdążył ukończyć. Ukazuje się w Londynie periodyk „Polityka Polska”. Zawiera materiały pisane prze autorów z Kraju. I choć nie podzielam niejednej z ich myśli, ale cieszę się, że są ludzie myślący wcale prawidłowo o Ojczyźnie i jej przyszłości. Niezwykłą radość sprawił mi Pan swoim wywiadem w numerze wielkanocnym Słowa Powsz[echnego] [2]. Dotarł do moich rąk dopiero wczoraj. I to było pobudka, by czym prędzej chwycić za pióro i wreszcie przesłać życzenia. Pisze Pan dojrzale. A to trudna rzecz. Świetny także zestaw fotografii. I ich kolejność!
Smuciłem się niemało wypadkami gdańskimi. Boli! I nie widać wyjścia. I tylko mi się snuje przepowiednia Matki Boskiej Fatimskiej. Ale że kończy się odrodzeniem Kościoła - i że Polska jego cząstką nie najpośledniejszą - więc ufam. I tak sobie żyję. I tak dukam swoje prace.
Ot, wypisałem się. U nas deszcze. Proszę sobie wyobrazić. Połowa maja i niepogoda aż hej. Zawsze powtarzam Włochom: Pan Bóg mocniejszy niż ludzie. Wizytuje was obecnie nasz O. Generał. Bardzo światły człowiek. Doskonale zorientowany. Oby wszyscy tacy byli w Kościele. Gdy powróci na pewno nam opowie dużo pouczających szczegółów.
Pozdrawiam jak najserdeczniej. Zamykam Pana w swych modlitwach. By Opatrzność wspierała.
Zawsze oddany -
Ks. J. Warszawski
[1] Jędrzej Giertych, „Józef Piłsudski 1914-1919”. t.1, Londyn 1979 Wydawnictwa Towarzystwa imienia Romana Dmowskiego, nr 14;
[2] Jan Dobraczyński, „Ukazać prawdę o roku 1918”. rozm. Małgorzata Rutkowska. „Słowo Powszechne” 1-4 IV 1988 nr 65 s. 3-5
25. [13 VII 1988]
Drogi Panie Janie.
Dzisiaj przyniosła mi poczta dużą przesyłkę od Pana. Ciekawy nadzwyczaj otworzyłem pospiesznie. I nie dowierzałem oczom. Czy Pan był w Wilnie. Przewodnik po Uniwersytecie Wileńskim - i to w języku polskim. Nie chce się wierzyć. Bo z Wilna to raczej smutne wiadomości pochodzą, gdy idzie o polskość i stosunek do Polaków. Piłsudski chyba się w grobie przewraca. Przejrzałem całość. Sylabizowałem wszystkie nazwiska. Zlitwinione! Ale są. Nie zdołali wydrapać przeszłości polskiej.
Sprawił mi Pan naprawdę wielką radość. Wstępuje oddech w przygnębienie, które sprawiło oderwanie od Polski. Nie oznacza to oczywiście ułożenia nowych dobrych stosunków. Ale ów Zespół Tańca to miluśka rzecz. Słuszne były aplauzy. Chyba głównie dlatego, że to Polacy z Wilna. Niech żyją!
Odwdzięczam się Panu. Nie wiem czy Pan sobie przypomina p. Winklera. Osiadł w Stanach. Żonaty, dzieciaty. I to ni stąd ni zowąd otrzymuję w tych dniach od niego pracę przyjętą, przez uniwersytet tamtejszy "O Międzymorzu". Teza owa była "oczkiem w głowie" Piaseckiego w dniach okupacji hitlerowskiej. Opracowałem ją w ramach Instytutu Europy Środkowej. Winkler tam głównie działał. I oto po czterdziestu przeszło latach odżyła owa teza. I to w jakiej postaci. Porównuję ją po części z tezą "Paktu Warszawskiego". Kraje te stanowią całość. Nikt nie przeinaczy położenia geograficznego. Więc może wam się owe elukubracje przydadzą. Choćby tylko ku pokrzepieniu ducha.
Poza tym nihil novi. Siedzę w Piłsudskim. O zgrozo. Może coś dojrzalszego wydukam. A spieszy mi się. Bo lata biegną. I kostucha czeka. Ufam Bożej Opatrzności.
Przebywa w Warszawie p. Gorbaczow. Chyba Pan się z nim spotka. Daj Boże wyniki pozytywne dla Polski. By, choć trochę powrócić do normalnych warunków bytowania. Ale to Pan lepiej wie aniżeli ja. W każdym razie modlę się o to.
Zasyłam ukłony dla wszystkich w rodzinie. I dla znajomych.
Zawsze oddany w Panu -
Ojciec Paweł
NB. Przysyłam fotokopię również dla p. Z. Komendera oraz dla p. J. Hagmajera.
26. [25 IX 1988]
Drogi Panie Janie,
Zapewne czeka Pan na odpowiedź z mojej strony. Ale zaraz wszystko dokumentnie wytłumaczę. Kiedy nadszedł list - popatrzyłem się - dwie strony maszynopisu! Tyle ten człowiek ma do pisania, i tyle spraw publicznych do załatwiania i jeszcze mi pisze dwie strony bite. Czułem się jakby złodziej jaki, który kradnie ojczyźnie siły najwyśmienitszego pisarza. Ale gdym się rozczytał w liście - a czytałem nie raz - podziękowałem Panu Bogu, że mi Pan przecież napisał. Kiedym czytał opis pobytu Pana na Litwie w "Odrodzeniu", pomyślałem sobie: jakoś to za ładnie i za idyllicznie. Nie przypuszczałem jednak, żeby trudności w przyjeździe Ojca św. wyszły aż z tej strony. Ano Pan Bóg nierychliwy. I kiedyś stanie się zadość sprawiedliwości dziejowej za miliony wywiezione, brutalnie na Wschód. Ja, naiwny, myślałem stale: Widziałeś przecież w 1944 r. jak to szaulisy litewskie uciekali z ojczyzny swej do Niemiec, by ratować własną skórę. Więc ich na Litwie już nie ma. Pozostali jedynie dobrotliwy ludek. Że też rzeczywistość dziejowa zawsze musi być odmienna od naszych pobożnych życzeń.
Podskoczyłem z radości, kiedy mi poczta przyniosła "Magdalenę"! W liście Pan narzekał, że kłopoty a kłopoty. A tu masz! Powtarzam wciąż to jedno słowo: Gratuluję! Aż mi wstyd, że nie mam innego. Co za koncepcja książki. Co za posplątania i powikłania. I jaki najbardziej nieprawdopodobny koniec. Będą ludziska czytać. I dobrze im to zrobi dla ich dusz. A to najważniejsze.
Wiadomości o "Cieniu Ojca" aż nieprawdopodobne. Włosi przecież mają tyle literatury religijnej. I nie lubią czytać. - Ale że w języku rosyjskim [1]. To już prawdziwa praca misjonarska. Będą chłonąć jak ziemia po wielkiej suszy. Ale czekam z niecierpliwością na "Pana Romana". Nie przypuszczałem, że piłsudczyzna tak po prostu zabiła w społeczeństwie nazwisko tego człowieka, który Polskę postawił międzynarodowe jako państwo. Więc potrzeba ogromna. A ludzie nie lubią rozpraw ani dzieł naukowych. - A propos: Pan Jędrzej z Londynowa wybiera się odwiedzić Kraj. Ciekawym jak mu się powiedzie. Bo różnica pokoleń też się zaznacza. Całe szczęście, że to człowiek niepospolitej wiedzy.
Ot, i rozpisałem się. Ale nie napisałem dotąd dlaczego tak późno. Proszę sobie wyobrazić, że miałem niedużą operacyjkę. W Niemczech wykryli jakiegoś tam polipa. W odbytnicy. I przestraszyli, że jeżeli nie operacja, to za pół roku wrzodek. A z wrzodu wiadomo co. Cóż miałem zrobić? Więcej było strachu niż rzeczywistości. A obecnie zabawiam się cokolwiek w "rekonwalescenta". Lecz czytam. I dukam. Może jednak jeszcze coś wydukam.
Załączam serdeczne pozdrowienia dla Pana najbliższych. Pamiętam w modlitwach. I do miłego zobaczenia w grudniu w Rzymie!
Zawsze oddany - ks. J. Warszawski
[1] W języku rosyjskim ukazały się „Listy Nikodema (Письма Никодима)” w 1982 roku w tłumaczeniu Iriny Krotowoj. Późniejszy przekład miał miejsce w 1990 roku.
27. [11 XI 1988]
Przyniosła mi poczta nową książkę Pana. Nie chciałem wierzyć. Po angielsku. I o Częstochowie. Ściśle biorąc o Matce Boskiej w Częstochowie. Zabrałem się od razu do lektury. Nie będę powtarzał wykrzykników a la „świetna”, „nieporównana" etc. Dobre jest to, że się ukazała w języku angielskim. Najwięcej mnie zafascynowało “The Old Man and the Child”. Rozwiązanie w ostatnim zdaniu. To się nazywa sztuka. A poza tym całe tło tak dobrze mi znane z podziemi. Nie wiadomo, czy płakać czy zgrzytać zębami. Biedna ta Matka Boska z takim Narodem i z takimi jego dziejami. Ale ufamy. Cała książka jest dokumentacją ufności. Więc Bóg zapłać. Jak zawsze.
Miałem uprzednio do książki napisać. Ale jakoś się odwlekało. Przede wszystkim chciałem podziękować za artykuł o Dmowskim w "Zorzy". Znakomity. Jakby mi z serca wyjęty. Bo w "Zorzy" ukazywały się różnego pokroju wypowiedzi o Piłsudskim. Wielcem odetchnął przeczytawszy Pański elaborat.
A wtóra rzecz: To gratulacje. Nie chciałem oczom wierzyć, gdy mi pokazano w „Dzienniku Londyńskim” wiadomość o nominacji na generała. Zapewne Pan ją także czytał. Była, jak to tam w zwyczaju, nieco uszczypliwa. Ale to właśnie piłsudczycy. Gdy Marszałek mianował Sławoja generałem ani pisnęli. A teraz to zazdroszczą. Nie umiem sobie co prawda wyobrazić Pana w mundurze generalskim. Ale! Może kiedyś jednak zobaczę taką właśnie fotografię. Na pohybel zazdroszczącym.
Tyle. U mnie stara bieda. Ale dukam. Jeśli wydukam, na pewno prześlę.
Nasz Ojciec św. niestety wygląda cokolwiek zmęczony. Ale nie ustaje. Daj mu, Boże, siły.
Pozdrawiam serdecznie.
Zawsze oddany w Panu -
Ojciec Paweł
NB: Świetne zdjęcie Pana z Prymasem na okładce.
28. [19 I 1989]
Drogi Panie Janie.
List Pana z 6.XII. otrzymałem w dniu 17.I.br. List z kartą świąteczną trzy dni wcześniej. Tak idzie poczta. Ucieszyłem się niezmiernie zobaczywszy fotografię. Wypadła świetnie. Nikt Panu tego nie odbierze. Nawet najwięksi wrogowie nie. Tyle że będą się wściekać, gdy zobaczą. Twarz człowieka dojrzałego, który przecierpiał i przewalczył życie. Trzeba choć takim odznaczeniem się cieszyć.
Zdziwiłem się niemało, że PAX odmówił wydania książki o Dmowskim. I to komu! Trzeba i to przetrzymać. Na pewno nie będą chcieli stracić pióra takiego autora jak Pan. Sądziłem, że posiadają bardziej osadzony kręgosłup. Czytałem co prawda raz i drugi pochwały na temat Piłsudskiego w ich pismach. Ale raz po raz również wypowiedzi pozytywne o Dmowskim.
Ale odkąd "Kierunki" przeszły na pismo literackie - zresztą na dobrym poziomie - odtąd linia polityczna załamała się. Żeby nie skończyli jako gracze. Dobrze, że jest nadzieja publikowania w grupie Macieja Giertycha. Chociaż łatwo im także nie przyjdzie. Cóż! Będę wspierał modlitwą.
Zakończył Pan list na "smutno". Niestety jest dlaczego. "Świat naprawdę staje się smutny jak natura przed burzą". Nie wiem, czy do Pana dotarło, że Wielki Wschód na zeszłorocznym zjeździe wydał "rozkaz" do wszystkich ośrodków europejskich współpracowania w tworzeniu tzw. Europy Zjednoczonej.
Oczywiste, że pod ich berłem. Pierwszym etapem ma być spektakularne zjednoczenie sił wojskowych francusko-niemieckich. Kolejny etap to "zjednoczenie Niemiec". Stąd agitacja, żeby, "zwalić mur berliński". Dla Polski przewidziany jej podział na siedem prowincji, tzw. samodzielnych. Oczywiście okrojonych na korzyść okalających ją "bratnich narodów". Nie bardzo pocieszający to program. Ale - powtarzam sobie ciągle - Bóg nad nami. Wiem, że nas bije, tzn. pozwala nas bić. Ale wiem także, że jest sprawiedliwy. Tyle że ma czas. Którego my nie mamy. Lecz tak jak po pięciu pokoleniach zajaśniał rok 1918 - tak, ufam całą mocą swych przekonań - nastanie dzień odrodzenia i zasłużonej glorii dla naszej Ojczyzny. W najczarniejszych nocach smutku nie wolno nam tracić z wizji i horyzontu postaci panującego dziejom Boga. ON - i tylko ON - wypowie ostatnie słowo. Chrystus w Ogrójcu także się modlił: „...niech odejdzie ten kielich!" Ale go wypił do dna - i zwyciężył w zmartwychwstaniu. Nam na przykład! Więc w górę serce. Nie takie chwile przeżyliśmy zwycięsko. Wierzę osobiście także w nadciągającą burzę. Ale silniej jeszcze wierzę w czekające - choćby za grobem - ale zwycięstwo. W Bogu przegrać nie można.
Zawsze oddany w Panu
ks. J. Warszawski
29. [22 I 1989]
Drogi Panie Janie.
Do listu mego dołączam "List Okólny", żeby Pan wiedział, że i mnie chwyciły bóle i dolegliwości, choć zgoła innego rodzaju. Ano, starość nie radość. Zdaję sobie z tego sprawę, że już dla mnie nadchodzi czas odejścia. Ale póki jeszcze nie nadszedł, będę dukał. Może jeszcze mi się uda ubiec kostuchę. Piszę żartobliwie. Bo jakże inaczej. Śmierć to dla nas chrześcijan przecież przejścia do ostatecznego celu naszego życia i wszystkich naszych tutaj podjętych prac. Ufam, że Pan Bóg przyjmie w miłosierne swe ramiona. I zgotuje to, co ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani żadne ludzkie serce nie pojęło.
Proszę wybaczyć, że wpadam w tak nabożny ton. Ale wszystkiemu winno owo choróbsko. Pokazało mi bowiem, jak nagle i niespodzianie nadchodzą wypadki. I tak też chyba będzie z chwilą śmierci. I mimo, iż prawdziwy chrześcijanin się cieszy przyszłymi radościami nieba, przecież wiadomo co to ludzka natura.
Jeszcze kwękam. To jest: czuję się "flakowato". Ale i to powinno przejść. Dzisiaj mieliśmy dzień deszczowy (niedziela). W ogóle rok był suchy. Jutro zapowiadają pogodę i słońce. Polskiej zimy tu nie znają. A już polskiej biedy wcale nie. Gazety donoszę o zamordowaniu drugiego księdza. To emocjonuje wszystkich. Oby Pan Bóg wreszcie ulitował się nad udręczoną Polską. Oby nic gorszego nie nastąpiło.
Życzę otuchy. Nie dać się przygodnym wypadkom. Resztę i tak trzeba pozostawić wyrokom Opatrzności.
Przyrzekam modlitwy swoje. I niech Bóg prowadzi.
Zawsze oddany -
ks. J. Warszawski
30. [19 stycznia 1989]
LIST OKÓLNY (I)
Piszę i wysyłam pierwszy swój "List Okólny". Po prostu dlatego, żeby nie powtarzać dziesiątki razy tego samego pisania i tej samej treści. Bo już i ręka nie chce wystukiwać na maszynie. A i stara maszyna do pisania także poczyna raz po raz "strajkować". To cóż mi innego pozostało nad „ogólnikowanie”. Serdecznie przeto z góry przepraszam, by nikt nie czuł się urażonym. Bo zawsze lepiej tego rodzaju list aniżeli brak jakiegokolwiek pisania.
Więc do rzeczy. Komunikuję istotną nowość z mego życia. Przynajmniej dla tych, którzy mnie nie odwiedzali. Otóż - sam nie chciałem w to uwierzyć - przeleżałem sobie całe Święta Bożego Narodzenia i Nowego Roku w szpitalu. Miałem tyle projektów, jak co roku, i tyle odwiedzań - a trzeba było wszystko wykreślić.
Najbardziej niespodziewanie - przynajmniej dla mnie - chwyciły mnie przed Świętami jakieś bóle. Okazało się: niemożność urynowania - i to z komplikacjami. Przyczyną miał być jakiś "tumorek" w brzuszku, który się zesechł, a zeschnąwszy miał zamknąć odnośne przejścia. Tak orzekli lekarze.
Tak tedy 19 grudnia zawieźli mnie pod bramy szpitala - bardzo nobliwego zwącego się "Salvator Mundi". W Rzymie. Tu zaczęto i analizować i „kurować”. Oczyszczali mi organizm na wszelki możliwy sposób. A ja, w odwet po prostu, pozwoliłem sobie raz po raz dobrze wykrzykiwać z bólu. Łykałem poza tym grzecznie podawane mi pigułeczki. I tak przeleżałem szczęśliwie dwa i pół tygodnia. Na uroczystość "Trzech Króli" odnalazłem się znowu w swoim pokoiku na Villa Cavalletti.
Obecnie zabawiam w rekonwalescenta. Lecz że to już drugi raz w ciągu jednego półrocza, więc wszystko się wlecze i przeciąga. A kończę już 86 rok życia. Niezależnie od tego czuję się z każdym dniem coraz to zdrowszym i mocniejszym.
Tyle radosnych wieści z mego, dwudziestoletniego już eremitu. Jedyne o co proszę to gorące westchnienie do Pana Boga, by pozwolił znowu chwycić za pióro redaktorskie - i pisać.
Załączam ponowne życzenia "Dosiego Roku" - oby był szczęśliwszy - a gdyby miał przynieść nowe krzyże, by razem z nimi niósł i moc przetrzymania.
Zawsze oddany w Panu -
ks. J. Warszawski
31. [4 III 1989]
Drogi Panie Janie.
Proszę ni wybaczyć spóźnienie w odpisywaniu. Ale nie poprawię się.
Otóż: Ledwo odetchnąłem z lektury "Trucicieli", a tu mi poczta przynosi nowe zawiniątko od Pana. To niemożliwe! - wykrzyknąłem w duchu. Co tydzień nowa pozycja! Gdym otworzył dopiero zrozumiałem. Dziękuję tedy pięknie za pamięć. Kto by pomyślał, że obecnie wyjdzie książka o Possewinie [1]. O okresie chwały Polski a nie chwały Rosji. Podziwiam autora przekładu. Niedługo z lupą w ręku trzeba będzie szukać jednostek zdolnych tłumaczyć z łaciny czy na łacinę. (Tu, w seminariach, alumni już nie potrafią odmawiać "Ojcze nasz" i "Zdrowaś" po łacinie. Pisały o tym gazety!). Swoją drogą ów "Warkotsch” [2] to odrębna historia. Nazwisko pisane z niemiecka - a dusza polska. Ot, nasza historia. Że też puścili okładkę z Batorym i Iwanem! Więc sobie pomalutku odczytywuję dzieje naszej chwały.
Nadszedł także numer „Odrodzenia" z listem. Cieszę się z "Okrągłego Stołu", choć zdaję sobie sprawę, ile będzie kosztował najmniejszy choćby krok poprawy stosunków w Kraju. Modlę się.
Nim list ten dojdzie zapewne „córeczka” Pana już będzie w Rzymie. Wiem gdzie jej szukać. Jakoś się skomunikujemy. Chociaż jazda samochodem przez Rzym już się stało niemożliwa ze względu na "wyspy" pedonalne. Ale coś oczywiście ukażę. Zobaczę życzenia.
Tymczasem serdecznie pozdrawiam. Odprawiam właśnie osobiste rekolekcje coroczne. Więc i wspomnienie serdeczniejsze w modlitwie za Pana i za Pańską jakże, wszechstronną córkę. Niech Bóg prowadzi i choć cokolwiek osłodzi.
Zawsze oddany-
ks. J. Warszawski
[1] Antonio Possevino, “Moscovia”. Po raz pierwszy w całości przełożył [z łac.] Albert Warkotsch. Warszawa 1988 „Pax”
[2] Ks. prof. Albert Warkotsch (1908-1992) pochodził z Naczęsławic na Śląsku Opolskim (syn Marii i Franza Warkotschów), studiował w Krakowie u ks. Misjonarzy. Po II wojnie światowej pracował jako filozof w seminarium duchownym w Nysie i Opolu. Pochowany w Naczęsławicach woj. opolskie. Obok wzmiankowanego Possewina przetłumaczył m. in. Maksym Wyznawca, „Dzieła”, Poznań br; Joseph Ratzinger, „Służyć prawdzie. Myśli na każdy dzień”, Poznań 1983; Daniel Rops, „Pismo Święte dla moich dzieci”.(z franc.). Autor: „Antike Philosophie in Urteil der Kirchenvater“. München 1973.
Nr 47 (25.11.2007)