Trish nic zbliżyła się do mnie podczas śniadania. Czułam się okropnie. Prawic nic nic zjadłam, więc nic było potrzeby is<f wymio* tować. Nie chcąc jednak wyjść z wprawy, ruszyłam do łazienki. Teraz była to łatwizna. Szkoda było zmarnować takie zdolności. Ledwo się uwinęłam, a Brenda znów była przy mnie.
— Trish poszła do sypialni. Chcesz iść za nią?
— Nic — przyjęłam sarkastyczny ton.
— Ale musisz tam iść. Nic możesz się tak zachowywać po śmierci Colctte. Strasznie się o ciebie martwię.
— Dobra, dobra. Skoro nalegasz. — Powoli obracałam umyte dłonie pod suszarką. Nigdy przedtem nie zdawałam sobie sprawy, że to takie przyjemne.
— Jezu, czuję tu ten okropny zapacłi, który przypomina ml o Co-Icttc. Na pewno nic wymiotujesz? — powiedziała Brenda wąchając powietrze.
— Na pewno, to bez sensu — odparłam wyciągając w końcu ręce spod suszarki.
—Jak wyrażanie się brzydko...
— Nie musisz się tak mądrzyć.
■— Wcale się nic mądrzę. Odkąd Trish powiedziała, żc słowo „pieprzyć” jest wulgarne, nic użyłaś go ani razu.
Brenda naprawdę zaczynała mnie wkurzać. Co ona sobie wyobraża, smarkula jedna? Udaje psychiatrę, czy co?
— I.cpicj już pójdę.
— Jesteś pewna, że nic wymiotujesz?
— A ty co, szpieg?
— Słowo daję, żc nie. Po prostu chcę znać prawdę.
— Czemu?
— Bo chcę wyglądać tak jak ty.
Chciałam się roześmiać. Nogi Brendy były jak zapałki, a ona chciała wyglądać tak jak Ja.
— Nic wymiotuję! Kapujesz?
— Dobra, dobra. Prawdę mówiąc to cieszę się, że nic, bo to cholernie ciężka sprawa.
— A co ty możesz o tym wiedzieć?
— Niektóre drugoklasistki to robią. Próbowały mnie nauczyć.
— Kro?
— Nie mogę powiedzieć, ale co wieczór przychodzą do tylnej la-zicnki, gdzieś tak dwadzieścia po siódmej, l am jest naprawdę strasznie ciemno. Kiedyś zapomniałam, że tam przychodzą, i poszłam normalnie się załatwić. Wszystkie drzwi były zamknięte, a krany odkręcone. Ale i tak można było usłyszeć, jak kaszlą i się krztuszą. Do tego ten wiatr gwiżdżący na zewnątrz.
— Wiatr nie ma z tym nic wspólnego - - powiedziałam, ale momentalnie zaczęłam drżeć z zimna.
— Nic do końca. Nigdy nic słyszałam czegoś tak samotnego. Chciałam natychmiast W2iąć kogoś w objęcia. Kogoś takiego, jak ty... — Brenda lekko osunęła się na mnie, jakby zemdlała.
Trzymałam ją przez chwilę w ramionach. Było to takie przyjemne, ale nie chciałam, żeby dorwała nas Colm i o coś nas oskarżała.
— Idź się wykąpać, a ja zajrzę do Trish — powiedziałam mając: nadzieję, że mój głos nie zdradzał wzruszenia.
Nie poszłam jednak do Trish. Najpierw zatrzymałam się w tylnej łazience, a potem całą drogę do Trish biegłam i ryczałam. Czułam, jak Izy spływają mi do gardła i palą świeżą ranę, która się nigdy nic zagoi. Ranę, klórą rozdrapywałam co wieczór po kolacji. Biegłam korytarzem i ryczałam. Dobrze, że nikt mnie nic widział — od razu dostałabym naganę.
Trish właśnie wychodziła. Zamykała drzwi. Jej twarz najpierw zdawała się nieprzejednana, ale gdy zobaczyła, że płakałam, z powrotem otworzyła drzwi.
— Czy już za późno na przeprosiny?
Nłc nic odpowiedziała. Nic wiedziałam, co mi odpowie. Zaczęła bawić się kosmykiem włosów i się rozglądać. W końcu chwyciła mnie za ubranie i wciągnęła za swoją zasłonę. Nasze rysunki z wypraw botanicznej wisiały na ścianie nad łóżkiem.
— Mnie też jest przykro. Byłam dla ciebie zbyt ostra. Po prostu chciałam wierzyć, że jesteś silniejsza.
Zatkało mnie. Przecież codzienne wymiotowanie wymaga prawie nadludzkiej siły.
— Żeby to robić, trzeba ogromnej siły woli, Trish — powiedziałam urażonym głosem. Nie miałam zamiaru wysłuchiwać zniewag.
— Szkoda, żc nie wykorzystałaś jej do czegoś innego. Na przykład do otrzymania jak najlepszego świadectwa na koniec roku. Przecież
-167-