10 Słom wstępne
badał manipulacje, którym społeczność poddaje jakieś „systemy znaczące", a więc również literaturę - to dlatego, aby dotrzeć do pewnej „prawdy”, skrywającej się pod znakami, prawdy zupełnie innego rzędu niż dosłowność tekstu, do ostatecznej racji czy przyczyny sprawczej. Inaczej mówiąc, nastawiony był na badanie genetyczne, złączone oczywiście z intencją demistyfika-cyjną: szukanie przyczyn „prawdziwych" wiązało się z demaskowaniem „pozornych". Tak Stopień zero styla zwracał się przeciwko tradycjom literatury klasycznej, zaś Mitologie - przeciw współczesnemu życiu mieszczańskich społeczeństw. Poświęcone były mianowicie rozszyfrowaniu znaczeń, ukrytych w chwytach reklamowych, w lansowaniu gwiazd filmowych, w fotografiach prasowych, oficjalnych komunikatach... i, oczywiście, widowiskach czy dziełach literackich. Definiując mit jako „słowo skradzione", jako historycznie określoną intencję, która podaje się za naturę, Barthes szukał zarazem konkretnej racji, praktycznego „dlaczego?", którego odsłonięcie demaskowało mitotwórcę. Taka krytyka, czasem marksizująca, jak w Mitologiach i studiach teatralnych, gdzie nie przypadkiem deklarował się jako zwolennik Brechta, mogła jednak w końcu doprowadzić do potraktowania całego niemal ludzkiego świata - świata kultury - jako zbioru mistyfikacji, do jałowego terroryzmu historycznego. Zwłaszcza literatura jawiła się w świetle bardzo dwuznacznym: linia, którą w Micie dzisiaj Barthes odkreślił literaturę od mitu (podobnie jak mit od mistyfikacji), jest nader niewyraźna. Poezja tylko, rozumiana niemal jako przeciwieństwo literatury, zachowywała cechy słowa czystego, uczciwego, nieprzyswojonego jeszcze przez społeczne potrzeby.
Barthes uprzytomnił sobie wkrótce, że to stanowisko jest nie do utrzymania: literatura stanowi całość i albo należy ją w całości „potępić", albo też spojrzeć na jej przyrodzoną wieloznaczność inaczej. Zanim jednak zaczął oi nowa — w zmienionej już perspektywie - ro*-ważać, czym jest literatura i jakie mogą być funkcje krytyki, napisał nader osobliwą książeczkę o Michele-cic. Dziewiętnastowiecznego dzićjopina nie rozpatrywał jednak wcale w oparciu o przemiany pojęć i światopoglądów. Nie opinie historyka - od dawna przebrzmiałe - nie credo polityczne - najzupełniej przeciętne - ale natręctwa i osobliwości wyobraźni Michę* leta stały się przedmiotem opisu. Właśnie opisu. Barthes oparł się bowiem na metodzie Bachclarda: ten filozof nauki stworzył na starość wzorce opisu wyobraźni poetyckiej, za punkt wyjścia przyjmując wyobrażenia wody, powietrza, ognia i ziemi; ową metodę nazwano fenomenologią żywiołów albo psychoanalizą materialną, ponieważ starała się odnaleźć jednostkowe i często nieświadome upodobania człowieka, wyrażone w nawrotach obrazów. Nie jest to jednak naprawdę „psychoanaliza'*, skoro Bachelard nie pragnął nikogo leczyć ani też niczego genetycznie wyjaśniać: „kompleksy", jakie wyróżniał, służyły, inaczej niż u Freuda, opisowi tylko i zrozumieniu. Istotnie, trudno sobie nawet wyobrazić sposób, którym by można dociec źródeł tak osobistych upodobań, jak np. wyobrażenia* ciepła, płomienia, ogniska, iskry, światła, ognia itd; u każdego układają się one inaczej, w zależności - zapewne - od zupełnie niesprawdzalnych doświadczeń najwcześniejszego dzieciństwa. Celem Bachclarda było zatem tylko opisanie... opisanie dziedziny, która dotychczas umykała wszelkiej analizie, wszelkiemu nawet porządkowi, a mianowicie związków, pokrewieństw i znaczenia (jednostkowego oczywiście i poetyckiego) substancji, które marzy wyobraźnia. Nie ograniczał się on do spisywania katalogu, do stwierdzania na przykład, że ten czy ów poeta lubił kolor szkarłatny i brzydził się wszystkim, co oślizgłe: szeregując obrazy wedle substancji, które ewokowały, dochodził - przynajmniej w pewnej mierze - do znaczenia zespołów wyobrażeniowych, przy-