nigdy by się nic rozpoczął, zaś rozpoczął się zaledwie na początku ery nowożytnej.
Skoro uznajemy za realne ofiary, o których mówią nam łowcy czarownic, to nie dlatego, że zostaliśmy poinstruowani przez źródła niezależne, nie kontrolowane przez prześladowców. Tekst Guillaume’a de Machaut plasujemy oczywiście w pewnej sieci informacyjnej, rzucającej nań światło, jednakże owa sieć nigdy by nic powstała, gdybyśmy przekazy historyczne traktowali tak, jak traktujemy zwykle mit o Edypie, .lak już mówiłem, nie wiemy dokładnie, gdzie rozgrywają się wydarzenia, o których opowiada nam Guillaume de Machaut: moglibyśmy ostatecznie nic o nich nie wiedzieć, jak też o zaistnieniu epidemii dżumy, lecz nie umniejszy to naszego przekonania, że tekst ów niewątpliwie odzwierciedla zjawisko rzeczywistego prześladowania. Wystarczyłaby już sama zbieżność prześladowczych stereotypów, żeby nas w tym względzie oświecić. Dlaczego nie jest ona wystarczającym argumentem w przypadku mitów?
Moja hipoteza nie ma w sobie nic historycznego. Jest czysto „strukturalna", podobnie jak „strukturalna" jest nasza analiza prześladowczych przedstawień w historii. Jedynie natura i porządek stereotypów prześladowczych doprowadziły nas do teoretycznego sformułowania tezy o zakorzenieniu danego tekstu w rzeczywistym prześladowaniu. Dopóki nie zdecydujemy się na wnioskowanie takiej właśnie genezy, nie wyjaśnimy sobie jak i dlaczego nieustannie powracają te same tematy i dlaczego organizują się właśnie w ten. a nie inny sposób. W chwili, gdy przyjmujemy ową genezę, natychmiast ciemność się rozprasza, wszystkie tematy tłumaczą się bezbłędnie, znikają wszelkie istotne zastrzeżenia. 1 właśnie dlatego zaakceptowaliśmy tę genezę w odniesieniu do wszystkich historycznych tekstów, które wywodzą się z odkrytego przez nas schematu prześladowczego, i zaakceptowaliśmy ją bez niedomówień. W konsekwencji nie traktujemy już naszego stanowiska jako hipotezy, lecz jako nic budzącą zastrzeżeń prawdę o tych tekstach. I mamy rację. Pozostaje zapytać, dlaczego nie przychodzi nam do głowy takie samo rozwiązanie w przypadku mitu o Edypie.
W tym właśnie tkwi istota problemu i właśnie w celu właściwego postawienia tej kwestii poddałem tak szczegółowej analizie sposób interpretacji umożliwiający spontaniczne wyśledzenie stereotypów prześladowczych. Dopóki mówimy o tekstach historycznych wydaje się nam. że taka interpretacja jest sama przez się uzasadniona i że nie trzeba precyzować poszczególnych jej etapów. l ecz wspomniana postawa nie pozwala na uzyskanie dystansu koniecznego do należytej kontemplacji naszej zdolności kojarzenia przedstawień prześladowczych — którą już posiadamy, lecz której jeszcze w pełni nie wykorzystujemy, gdyż nigdy nie została ona dokładnie wyjaśniona.
Wiemy, ale nie wiemy, żc wiemy, zaś wiedza nasza jest jeszcze ciągle więźniem obszarów, na których się rozwijała. Nie poć jrzewamy, iż kryje w sobie możliwości, które można by wykorzystać poza tymi obszarami. Moi krytycy dosłownie nic poznają swojej własnej wiedzy, kiedy ją wykorzystują do analizy mitu o Edypie.
W żadnym przypadku nie wolno mi zarzucać im niekonsekwencji. Ja sam długo nic uświadamiałem sobie prawdziwej natury mojej hipotezy. Sądziłem, że moja praca wszczepi się w' prace Freuda oraz innych współczesnych hermeneutów, których można zawsze krytykować i których się zawsze krytykuje. Moi krytycy dzielą ze mną ten błąd. Mniemają, iż moje zadziwiające rezultaty polegają na nowym, „metodologicznym" podbiciu ceny, jeszcze bardziej podatnym na krytykę niż poprzednie. Jeśli nie poznają metody interpretacyjnej stosowanej przez nich samych, to nie dlatego, że ją w czymkolwiek zmodyfikowałem, lecz dlatego, żc daję jej nowe pole działania, że wyprowadzam ją z jej dotychczasowego kontekstu. Powinniśmy ją poznać, lecz jej nie poznajemy. Dostrzegamy jej śmiałość, a nic dostrzegamy tego, co ją usprawiedliwia. Robi wrażenie ryby wyjętej z wody. Moi krytycy biorą ją za ostatnie monstrum zrodzone przez współczesny umysł. Więk-
45