*4 l-uiA-cn i palt tm-.uy i miuKBU u ptytbotuMluk
prowadzające do skrajności paradoksy, z których budujemy niniejsze rozważania, miało być skierowane przeciwko zdrowemu rozumowi perspektywy psychoanalitycznej uznalibyśmy obiekcję za trafną, ale potwierdzającą zarazem nasze stanowisko: a to przez dialektyczny powrót, dla którego nie zabrakłoby nam poważnych patronów, poczynając od heglowskiej dcmaskacji „filozofii czaszki”, i zatrzymując się na przestrodze Pascala, która rozbrzmiewa od początków historycznej ery „ego” tymi słowami: „Ludzie są tak nieodzownie szaleni, iż nic być szalonym znaczyłoby być szalonym inną sztuczką szaleństwa".
Nic oznacza to, iżby nasza kultura przebywała w ciemnościach, zewnętrznych wobec twórczej subiektywności. Przeciwnie, ta ostatnia nie przestawała walczyć o odnowienie nigdy nie zgasłej mocy symboli w rodzącej je międzyludzkiej wymianie.
/dawać sprawę z tego, jak mała liczba podmiotów podtrzymuje tę twórczość, znaczyłoby ulegać romantycznej perspektywie porównywania rzeczy nieporównywalnych. Jest faktem, że ta subiektywność, w jakiej by się nic pojawiła dziedzinie, matematycznej, politycznej, religijnej, nawet w reklamie, nadal ożywia całość ludzkiej aktywności. Inne spojrzenie, bez wątpienia równie iluzoryczne, kazałoby nam podkreślić cechę przeciwstawną: że charakter symboliczny tej twórczej subiektywności nigdy nie był bardziej widoczny. Jest ironią rewolucji, że rodzi się z nich władza tym bardziej absolutna w sposobie jej sprawowania, nie dlatego, ze jak się mówi, ma być bardziej anonimowa, lecz dlatego, że w większym stopniu sprowadza się do oznaczających ją słów, I z drugiej strony, siła kościołów, bardziej niż kiedykolwiek, mieści się w mowie, którą umiały podtrzymać: instancja, trzeba to powiedzieć, którą Freud w artykule zawierającym zarys tego, co nazwiemy subiektywnościami zbiorowymi Kościoła i Armii, pozostawił w cieniu.
Psychoanaliza odegrała pewną rolę w kierowaniu współczesną subiektywnością, ale nie może utrzymać tej roli, jeśli nic powiąże jej ze zmianami w nauce, które rzucają na nią nowe światło.
Mamy tutaj problem podstaw, które powinny zapewnić naszej dyscyplinie należne jej miejsce wśród nauk: problem formalizacji, który zaczęto stawiać w sposób nader nieszczęśliwy.
Wydaje się bowiem, że powtórnie opanowani uległością wobec ducha medycyny, w niezbędnej opozycji do którego psychoanaliza przecież powstała, usiłujemy, chociaż z półwiekowym opóźnieniem, włączyć się w przemiany nauk, korzystając z jej przykładu.
Wynika stąd abstrakcyjna obiektywizacja naszego doświadczenia według fikcyjnych, wręcz symulowanych zasad metody eksperymentalnej: jest to konsekwencja przesądów, z których musimy oczyścić nasze pole, skoro chcemy je uprawiać w zgodzie z jego samoistną strukturą.