alistę nic tylko z urodzenia, ale i ze świadomego wyboru tej właśnie drogi twórczej.
„Założenia moich sztuk — stwierdza Szaniawski — są w zasadzie realistyczne. Przed oczy widzów wprowadzam świat konkretny, ludzi przeciętnych, oddanych zwykłym sprawom dnia codziennego. Adwokat, przewoźnik, architekt, gajowy — nic tam nie ma poza konkretną rzeczywistością. Szczególnie ta moja tendencja do realizmu zarysowuje się w postaci ziemianina w Dziewczynie z lasu; nie jest to żaden hreczkosiej, pan, czy wyidealizowany przedstawiciel owej warstwy społecznej, ale raczej nowoczesny rolnik pracujący na większym warsztacie przemysłowo-rolni-cz3rm. Sztukę tę w zeszłym roku zdjęto z afisza teatru Słowackiego rzekomo z powTodu ujemnego przedstawienia tam chłopa: bo dawniej chłopi pili, a teraz nie piją”.
Szaniawski milknie. Nic dziwi mnie to. Jest człowiekiem wyjątkowo małomównym i skupionym. Ale gdy go zainteresuje przedmiot rozmowy, potrafi dość żywo formułować swoje opinie. Jest z zawodu rolnikiem i w czasie wyższych studiów w Szwajcarii zdarzyło się mu napisać okolicznościową szopkę, która znalazła żywy oddźwięk u słuchaczy. Zastanowił wówczas jej autora kontakt z widownią żywy i bardzo bezpośredni. To spowodowało u niego wzrost zainteresowania pracą literacką, w szczególności dramatopi-sarską. Druga z jego sztuk, Ezua, najpierw grana we Lwowie, później w warszawskiej „Reducie”, a napisana około 1920 roku, to według słów autora „historia pewnego szachrajstwa duchowego”. Problem jest subtelny, jak to zwykle bywa u Szaniawskiego: zazdrość nic pozwala bohaterowi sztuki na obiektywne stanowisko, każąc mu postępować wbrew własnemu przekonaniu i skłonnościom. Sztuka ta zaginęła w czasie wojny, podobnie jak i inna, Krysia, wystawiona swego czasu w Teatrze Narodowym.
„Kiedy rodzi się we mnie nowy dramat, widzę najpierw człowieka, jakieś linie, sylwety ludzkie. Bez tekstu, bez słów. Początek Ptaka to jakiś bliżej nieokreślony poryw w jakimś mieście, gdzieś, kiedyś — oto całe realia, z których wyrosła ta sztuka”.
Siedzę w pokoju u Szaniawskiego1, w pokoju bez książek i wszelkich przedmiotów, które by wskazywały, że w tym mieszkaniu żyje i pracuje najznakomitszy dzisiaj dramaturg polski.
W kącie •— kosz już bez kwiatów, które zwiędły i zostały usunięte — echo niedawnej premiery Dwóch teatrów. Jerzy Szaniawski jest ofiarą niemieckich przesiedleń ludności polskiej i wypadków powstania warszawskiego. Najpierw w początkach wojny musiał przenieść się do Warszawy, bowiem miejscowość, którą zamieszkiwał, włączono do Trzeciej Rzeszy. Całą okupację spędził w Warszawie, w tym kilka miesięcy na Pawiaku. Zaledwie na parę dni przed powstaniem został zwolniony, aby w ciągu długich tygodni przeżyć jego piekło. Potem przyszedł Pruszków. Od roku mieszka w Krakowie, znosząc niedostatek, a nawet i głód. W tej atmosferze ciężkich osobistych, a tak powszechnych obecnie przeżyć, przejść powstawała najnowsza jego sztuka Dwa teatry. Jedyną osobą, która zainteresowała się nią, był Karol Adwentowicz. W ten sposób znalazła się ona w Teatrze Powszechnym im. Żołnierza Polskiego, którego scena jak i sala nie' stanowią odpowiedniego otoczenia dla intymnej i pełnej skupienia dramaturgii autora Mostu.
„Jeszcze na parę lat przed wojną napisałem do Teatru Wyobraźni Polskiego Radia w Warszawie parę słuchowisk jak: Zegarek i W lesie. Ten drugi utwór pt. Matka został włączony do Dwóch teatrów i tworzy wraz z Pozuodzią drugi akt. Nawet już przed wojną utwór W lesie wydawał mi się częścią jakiejś większej całości, czymś jeszcze niezupełnym”.
Właściwie obie te jednoaktówki są napisane na jeden temat: jak życie dla swego dalszego biologicznego rozwoju domaga się z całą bezwzględnością ofiary od ludzi, usuwając wszystkich tych, którzy mu stanęli na drodze. Przedłużenie gatunku jest pierwszym i bezwzględnym postulatem życia. Nie masz tu miejsca na osobiste upodobania, wzruszenia i tęsknoty. Matka wypędza brutalnie dawną miłość swego zięcia, aby ratować męża dla córki i ojca mającemu przyjść na świat dziecku. Dziecko musi mieć ojca, chociażby on całe życie miał patrzeć przez okno na otaczający gajówkę las i żyć marzeniami na zawsze wzbronionego mu szczęścia. W Powodzi ramiona syna zbrojne wiosłem odepchną czepiające się burty dłonie sędziwego ojca, aby zostało uratowane dziecko, wnuk skazanego na zagładę starca.
Jest dziwną i godną zastanowienia rzeczą, czemu Szaniawski
277