76 V ROZDZIALI DLACZEGO EKOLOGIA POLITYCZNA NIE MOŻE TRZYMAĆ Sil- NAM in B 77
od naszego poznania, od sposobów, w jakie przeżywane są one przez świadomość (co nazywa się ja kościami wtórnymi*). Kiedy mówimy o atomach, cząsteczkach, fotonach i genach, omawiamy jakości pierwotne, podstawowe umeblowanie wszechświata. Mówiąc o kolorach, zapachach, światłach, odwołujemy się do jakości wtórnych. Na pierwszy rzut oka rozróżnienie to wydaje się najniewinniejsze w świecie. Tymczasem wystarczy je tylko lekko przekształcić, by widoczny stał się polityczny układ, który niepostrzeżenie je wprowadza. Jakości pierwotne składają się bowiem na wspólny świat, który wszyscy dzielimy. Wszy scy na równi jesteśmy zrobieni z genów, neuronów, hormonów i białka w zbudowanym z atomów, pustki i energii wszechświecie. Jakości wtórne natomiast, przeciwnie - odróżniają nas między sobą, ponieważ odsyła ją do specyficznych cech naszej psychiki, języków, kultur czy paradyg matów. W konsekwencji, jeśli zdecydujemy się definiować politykę* nie jako przejmowanie władzy w łonie samej Jaskini, ale jako postępującą kompozycję wspólnego świata* do podziału, zdamy sobie sprawę, że rozdział między jakości pierwotne a wtórne stanowił na razie największą część pracy politycznej. Kiedy wchodzimy w świat, którego ume blowanie zdążyliśmy poznać, z góry wiemy już, co mamy wspólnego i co trzyma nas razem. Zostaje to, co nas dzieli: jakości wtórne, ale nie są one specjalnie istotne, ponieważ ich istota znajduje się gdzie indziej, nieosią galna pod postacią jakości pierwotnych, których nie da się zobaczyć49.
Rozumiemy już zatem, że antropolog z dawnych lat poświęcał tyle uwagi wielości kultur, gdyż uznawał za daną uniwersalną naturę. Jeże li mógł gromadzić kolejne rozbieżności, to dlatego, że antropologia była w stanie je uchwycić, wyodrębniając je ze wspólnego, ujednoliconego wcześniej tła. Istnieją więc dwa równie zawodne rozwiązania naszego pro blemu jedności: mononaturalizm* i multikulturalizm*. W mononaturali zmie nie chodzi wcale o pierwotne świadectwo - jest to po prostu jedno
49 W tym miejscu nadaję polityczny charakter krytyce Whiteheada dotyczącej po działu na jakości pierwotne i wtórne, a także dziwacznej roli przydzielonej ludzkiemu duchowi: „Teoria dodatków psychicznych ujmować będzie zieloność (źdźbła trawy] jako psychiczny dodatek ze strony postrzegającego umysłu, naturze zaś pozostawi jedynie cząsteczki i energię świetlną wpływające na umysł i doprowadzające go do tego postr/r żenią” (Whitehead 1998, s. 54). Podobną krytykę na podstawie obserwacji Whiteheaib i Jamesa w kwestii podziału na jakości pierwotne i wtórne znajdziemy u Naessa (1988) / możliwych rozwiązań nieudanego doświadczenia budowy wspólnego świata: jedna natura, wiele kultur. Jedność w rękach nauk ścisłych, wielość pod egidą nauk humanistycznych. Multikulturalizm*, jeśli ma być vzymś więcej niż postrachem na małe dzieci, podsuwa inną, równie nie dojrzałą receptę na badanie wspólnego świata: kultury nie tylko różnią między sobą, ale także każda z nich wysuwa równe pretensje do definiowania rzeczywistości. Nie wyróżniają się już z jednego tła jednolitej natury - każda z nich jest nieporównywalna z innymi, a wspólnego świata nie ma wcale. Z jednej strony mamy do czynienia z niewidzialnym światem. który zobaczyć mogą dopiero oczy pracujących w ukryciu uczonych; ' drugiej zaś świat widzialny i odczuwalny, ale nieistotny - bo wyzuty i esencji. Z jednej - świat bez wartości, który nie odpowiada przeżyciom, « jednak istotny, gdyż opiera się na rzeczywistej naturze fenomenów;
• drugiej strony świat wartości, lecz też bezwartościowy, bo bez dostępu do żadnej trwałej rzeczywistości, choć jako jedyny dostępny jest prze-
iom. Rozwiązanie mononaturalistyczne stabilizuje naturę, ryzykując Kdnak, że pojęcie kultury pozbawione zostanie substancji i zredukowane do fantazmatów. Rozwiązanie multikulturalistyczne daje oparcie pojęciu kultury, zagrażając jednocześnie uniwersalności natury, którą przedstawia w kategoriach złudzenia. I taki dwubiegunowy układ uznaje się za •dioworozsądkowy! Aby przywrócić możliwość doświadczania wspólnego świata, zamkniętą przedwcześnie przez te dwa katastrofalne rozwiązana, musimy unikać zarówno pojęcia kultury, jak i natury. w hśnie dlatego powoływanie się przez ekologię polityczną na zdobycze antropologii wymaga takiej delikatności; wyjaśnia to też być może, dla-
• "go jak dotąd nie czyniono z nich szerszego użytku.
Dokonanie pewnego porównania pozwoli nam lepiej zrozumieć nie-lubilność, której nie powinniśmy się obawiać, chcąc przywrócić sens *o»u. i'o nazwać moglibyśmy polityką bez natury. Przed epoką femini-onu słowo „mężczyzna” [fr. ,,/iomme” znaczy również „człowiek”] miało łh-nrtkier kategorii nienacechowanej, a słowo „kobieta” - nacechowanej, tkwiąc „mężczyzna”, odnoszono się, bez względu na intencje, do wszyst-bytów myślących. Słowo „kobieta” oznaczało samicę wyodrębnioną
• jm\ sląi ych bytów. Dziś żaden mieszkaniec Zachodu nie potraktuje słowa vn/yzna” jako kategorii nienacechowanej. Samiec/samica, mężczyzna/
Iic/she - oto, co zajęło ostatnio miejsce niegdysiejszej oc/.ywi