Demokracja i autorytaryzm we współczesnym świecie
pół wieku temu J. Schumpeter? Czy fakt odbywania rywalizacyjnych wyborów jest jedynym i wystarczającym kryterium, które pozwala na precyzyjne oddzielenie dwóch światów ustrojowych (z tego punktu widzenia pod koniec XX wieku Stany Zjednoczone nie różnią się niczym od Rosji). Czy nie istnieje pomiędzy nimi „szara strefa”, w której umieścić należy państwa przechodzące od autorytaryzmu do demokracji (lub odwrotnie)? Czy nie należy brać pod uwagę także i tego, co dzieje się pomiędzy elekcjami? Rozstrzygnięcie tak sformułowanych dylematów może mieć istotny wpływ na konstruowanie nowych typologii i klasyfikacji współczesnych ustrojów politycznych.
Odpowiedź na pytanie o aktualność kryterium rywalizacyjnych wyborów jako głównego wyznacznika demokracji podzieliła środowisko politologiczne. Niektórzy autorzy - a należy do nich przede wszystkim wspomniany już twórca koncepcji „trzeciej fali” S. Huntington - uznają nadal jego przydatność, zwłaszcza w badaniach porównawczych. Wielu badaczy nadal podkreśla, że demokracja oznacza nic innego, jak tylko to, że pewne stanowiska, takie jak szef rządu czy deputowany do parlamentu, są przedmiotem walki między co najmniej dwiema konkurencyjnymi grupami (partiami). Dopóki parlament i premier jest wybierany, a opozycja ma szanse ubiegać się o władzę, mamy do czynienia z demokracją. Szanse ubiegania się nie są jednak tożsame z szansami uzyskania władzy. W związku z tym można postawić pytanie, czy państwo, w którym wybory odbywają się regularnie, we wskazanych konstytucyjnie terminach, ale nie przynoszą zmiany partii (koalicji) rządzącej, jest państwem demokratycznym? Zdaniem niektórych autorów, jak np. Adama Przeworskiego, bez alternacji władzy - a więc zmiany partii bądź koalicji rządzącej - nie ma demokracji (autor definiuje ją jako „system, w którym partie przegrywają wybory”). Przyjęcie tego stanowiska oznaczałoby jednak, że np. Włochy i Japonia stały się demokracją dopiero w latach dziewięćdziesiątych, co zdaje się być oceną przesadzoną. Nie ulega natomiast wątpliwości, że zmiany ekip rządzących dokonują się w jednych krajach częściej, w innych zaś o wiele rzadziej.
Koncepcja J. Schumpetera budzi również inne wątpliwości. Jeśli demokracja sprowadza się wyłącznie do sposobu objęcia władzy, to poza polem analizy pozostaje to, w czyim interesie jest ona sprawowana i jakie są jej ograniczenia. Jednakże pominięcie tego, co dzieje się między wyborami (a tak właśnie czyni J. Schumpeter), jest poważnym uproszczeniem. Zważmy bowiem, że obieralne rządy mogą realizować politykę wyrażającą interes bądź szerokiej zbiorowości, bądź wąskiej mniejszości. Zwycięzca rywalizacyjnych wyborów może potraktować swój sukces jako upoważnienie do urzeczywistnienia sformułowanej przez siebie (i niekoniecznie zgodnej
17