Rozważania te nie dotyczą nowych książek przeczytanych w święta, ale są uwagami na marginesie dawnej lektury, do której często lubimy powracać zwłaszcza w te dwa dni nasiąknięte tradycją i wspomnieniami.
Wielu z nas ma swój ulubiony wiersz, powieść, czy tylko jej fragment, który swą tematyką, a przede wszystkim wspomnieniami łączy się z zapachem choinki, topionej stearyny, czasem nawet ze smakiem świątecznego piernika — wszystkiego dawnego, pełnego uroku i przezroczystego już jak stary witraż, przez który prześwieca słońce i pogoda młodości.
Dla mnie taką świąteczną lekurą są dickensowskie Opowieści wigilijne. Czytane we wczesnej młodości z grubooprawnego tomu „Przyjaciela Dzieci”, dziecięcej lektury jeszcze mego ojca, z ilustracjami Andriollego, tłumaczącymi nieomylnie wygląd duchów, które wodziły złego i chciwego pryncypała po mieszkaniach wigilijnych jego przeszłości. Naiwne przeobrażenie w noc wigilijną ma swoją specjalnie dydaktyczną pointę. Wędrujący pryncypał u mety wigilijnego spaceru trafia do; mieszkania swego buchaltera, dla którego jest biurowym tyranem. Pryncypał oschły, o sercu wyziębionym, drwiący z ludzi, którzy mu życzą „wesołych świąt”, nie mogący zrozumieć ich radości, zwłaszcza tych najbiedniejszych, którzy mają najmniej powodów, aby się cieszyć, gdy widzi swego buchaltera w gronie rodzinnym, nad tradycyjną angielską gęsią, wznoszącego pon-czem zdrowie swego szefa, mimo protestu rozgoryczonej żony, zrozumiał i odczuł to, o czym zapomniał w swym wyzbytym idealizmu życiu. Pierwszym jego odruchem po przebudzeniu jest wysłanie indyka swemu buchalterowi. Ten cud, jaki się dokonał, ma swój urok i artystyczną, choć naiwną, logikę. Wszystko wygląda przecież tak krzepiąco w tym powrocie zbłąkanej owcy do serdeczności ludzkiej, ale lektura Dickensa, tego naj-
199