i. 10 Sztuka pisania
Sprzeczaliśmy się więc, aż wreszcie powiedziałem, że może napiszę nowelkę o agencie handlowym, który morduje młodych ludzi, żeby ściągnąć im dżinsy. Roześmieliśmy się, pogodzili i poszedłem swoją drogą.
Oto dobry argument przemawiający za tezą, że pomysł musi dojrzeć. Gdybym napisał tę nowelkę od razu, byłaby nowelką o niczym. Nie warto przecież zabijać dla dżinsów po sześć dolarów. Ale gdy pomysł dojrzał, handel używanymi dżinsami okazał się tylko uboczną działalnością pewnej firmy, która głównie zajmowała się produkcją pokarmu dla psów.
Nie wiem, czy ktoś zechce wydać tę nowelkę. Jest trochę makabryczna. Ale ja ją lubię.
Kiedy mieszkałem w New Jersey, ojciec mego sąsiada prowadził schronisko dla zwierząt. Było tam małe krematorium do spalania padłych zwierzaków i sąsiad powiedział mi, że dwóch miejscowych gliniarzy tęsknie na to krematorium spogląda. „Ten przeklęty handlarz narkotykami'' - wyrwało się raz jednemu. „Zawsze się wykręci. A wepchnąć go do pieca którejś nocy. Nic by nie zostało prócz kupki popiołu i nikt by się nie dowiedział".
Mówił to, dodał mój sąsiad, ze śmiertelną powagą.
Byłbym to przerobił na opowiadanie, ale czegoś mi brakowało, puściłem więc całą historię w niepamięć. Niedługo potem ojciec sąsiada musiał zlikwidować wybieg, gdzie trzymał zwierzęta gospodarskie ku uciesze dzieci, które je karmiły i bawiły się z nimi. Po raz n-ty wandale wyłamali nocą ogrodzenie i wymordowali zwierzęta dla samej rozkoszy zabijania. No więc ojciec sąsiada zlikwidował wy-bieg.
Teraz miałem wszystkie elementy. W mojej noweli pracownik schroniska łapie wyrostka, który zamordował owcę, oprowadza go po schronisku i wpycha do pieca. Magazyn Hitchcocka wydrukował tę nowelę pod tytułem Łagodna perswazja, a Al Hubin umieścił ją w zbiorze Najlepszych opowiadań kryminalnych roku 1975; jeden element nie byłby wart funta kłaków bez drugiego.
Czasami pisarz może częściej czerpać z jednego źródła pomysłów. Przymierzałem się niedawno do pisania o człowieku, który miałby dość charakteru i energii, żeby zostać bohaterem szeregu powieści kryminalnych. Przeczytałem egzemplarz On the Pad Leonarda Shectera i Williama Phillipsa. Phillips, nowojorski policjant, który współpracował z komisją badającą korupcję w kręgach policyjnych, sam był skorumpowanym gliniarzem. Dolar mu nie śmierdział, zgoła polował na łapówki, ale kiedy zechciał, bywał też cholernie dobrym gliną.
Myślałem o tym, żeby uczynić go pierwowzorem głównej postaci, ale jakoś mi to nie wychodziło. Moi bohaterowie po prostu nie potrafią działać inaczej niż w pojedynkę i ja także nie doszedłbym do ładu z kimś, kto należy do zespołu czy organizacji i występuje w jej imieniu. W każdym razie interesowałbym się nim najwyżej przez jedną powieść. Ale gdy rozważałem wszystkie za i przeciw, postać powoli ulegała przemianie i nabierała rysów. Zobaczyłem mojego detektywa, Mat-thew Scuddera, jako byłego gliniarza, który przypadkowo zbłąkaną kulą zabił dziecko. Spowodowało to u niego tak zwany kryzys tożsamości; do tej pory brał niekiedy łapówki i nie zastanawiał się przesadnie nad sobą, ale po śmierci dziewczynki rzucił pracę w policji, przeniósł się do hotelu na Manhattanie, zamknął tam niby w klasztorze, popadł w alkoholizm i manię religijną. Od czasu do czasu robi coś nieoficjalnie jako prywatny detektyw bez licencji. Słowem, upodobnił się bar dziej do bohaterów Rossa Macdonalda (Lew Archer) i Grahama Greene'a (Burnt Out Case) niż do Phillipsa, niemniej książka Shectera stała się kołem zamacho wym, poruszyła jakąś starą strunę w podświadomości.
Pomysły, pomysły, pomysły. Najlepszy pomysł na nic się nie zda, jeżeli ci ni< "leży". Koncepcja skorumpowanego policjanta, który wykrywa zbrodnie, równo cześnie nie gardząc brudnymi pieniędzmi, pod cudzym piórem zapewne nie go rzej by się sprawdziła, ja jednak musiałem przyglądać się jej wielokrotnie, raz z tej raz z tamtej strony, zanim się z nią oswoiłem. Pomysł obsadzenia Dashiella Ham metta jako detektywa w stylowej powieści jest wręcz genialny, ale ilu ludzi pozć Joe Goresem, który sam pochodzi z San Francisco i był prywatnym detektywem -umiałoby oddać mu sprawiedliwość w książce? (A Joe pisze tak, jakby śnił nć jawie, cudownie). Nie zazdroszczę Joemu, nie mam powodu. Bo gdybym ja wpad na ten pomysł, to bym go odrzucił, albo, co bardziej prawdopodobne, zapomniał
Natomiast kiedy Brian Garfield opowiedział mi jakiś czas temu o swoim po myślę na książkę, ogarnęła mnie przemożna chęć, żeby walnąć go w głowę, za mknąć w szafie i nie wypuszczać, póki nie ukradnę jego pomysłu i sam nie napiszą książki. Ale odpędziłem pokusę, książkę napisał Brian i postanowił zatytułowa< Death Wish.
Powinienem był zamknąć go w tej szafie. Skąd on wytrzasnął taki pomysł?