Na razie mamy książki, które rzeczywiście uczą. Lepiej przez długie godziny szperać po bibliotekach w poszukiwaniu takiej właśnie książki, aniżeli przeczytać setki książek drugorzędnych autorów. Jest bardzo mało prawdopodobne, by ktoś z nas doszedł do naprawdę oryginalnych, niepowtarzalnych konkluzji. Ludzie, jak się wydaje, dzielą się na pewne typy o wspólnych cechach. Jeżeli szczególnie pasjonuje cię jakiś określony przedmiot, jest prawie zupełnie pewne, że ktoś jeszcze interesował się właśnie tym zagadnieniem i w pismach tej osoby odnajdziesz swoje własne poglądy. Wtedy możesz rozpocząć studia nad tym przedmiotem od miejsca, na którym skończył twój poprzednik.
Przy nauczaniu lub uczeniu się jakiegoś przedmiotu często mogą okazać się pomocne książki dotyczące zupełnie innych dziedzin. W pewnej bibliotece natknąłem się na książkę Nauka pływania dla wszystkich 1. W książce tej zastosowano metodę, która najprawdopodobniej nadaje się w większości dyscyplin. Autor najpierw wyjaśnia zasady pływania. Tłumaczy różnice między ruchami, jakie trzeba wykonywać w wodzie, a tymi, jakie wykonujemy instynktownie w rezultacie naszego „lądowego” trybu życia. Potem podaje szereg doświadczeń i ćwiczeń, za pomocą których każdy może przekonać się o słuszności jego twierdzeń, tak że czytelnik nie tylko poznaje pewne zasady, ale zaczyna wyczuwać ich prawdziwość i robić instynktownie to właśnie, co należy.
Autorzy piszący o grze w tenisa dzielą się pewnym spostrzeżeniem, które może nam posłużyć jako metafora. Powiadają oni, że nie należy zaczynać od prób celnego wybicia piłki na kort, lecz że na początku trzeba ją po prostu odbijać — mocno i w dobrym stylu. Pomału okaże się, że piłka zacznie padać na kort. Jeśli ktoś zacznie od troszczenia się o to, dokąd poleci piłka, pozostanie do końca słabym graczem. Odnosi się to również do matematyki. Najważniejsze jest to, by samemu odkryć, na czym polega sztuka. Oczywiście, popełnia się przy tym błędy, ale można je później poprawić. Jeśli zaczniemy od dążenia do doskonałości, nie dojdziemy do niczego. Droga do doskonałości usiana jest błędami.
To z kolei przywodzi mi na myśl pewną książkę o rysunku, którą czytałem wiele lat temu. Niestety, nie zanotowałem nazwiska autora 2. Starał się on tak nauczyć swoich czytelników rysować, by w rezultacie potrafili oni szkicować przelotnie dostrzeżone twarze, siedząc przy tym na górnym pomoście omnibusu. Zdaniem autora należy w tym celu posługiwać się skrawkami papieru i nigdy nie poprawiać szkicu. Jeśli nie udał się — należy go wyrzucić i zacząć jeszcze raz. Nie trzeba przy tym zastanawiać się, czy rysowane przedmioty mają właściwy kształt, czy nie, lecz szkicować szybko to, co się naprawdę widzi — przede wszystkim cienie. Nie należy kreślić konturów, chyba że rzeczywiście widzi się je wyraźnie. Pierwszy nakreślony rysunek można uważać jedynie za szkic, notatkę o tym, co się dojrzało. Stopniowo stwierdzimy, że kształty na naszych rysunkach stają się coraz podobniejsze do rzeczywistości; ale nawet najdawniejsze rysunki, mimo błędnych proporcji, stwarzać będą wrażenie czegoś konkretnego i realnego. Dla ilustracji autor książki zamieścił szereg bardzo pobieżnych szkiców. Zupełnie nie umiem rysować, ale gdybym chciał się nauczyć, na pewno zabrałbym się do tego właśnie w taki sposób.
3* 35
R. C. Venner Swimming for AU, 1933.
Jest to najpewniej książka V. Blake’a Drawing for Children. Natomiast jedna z cytowanych zasad pochodzi z książki L. Dousta How to Sketch from Life.