Jeżeli chcemy zrozumieć filo- i ontogenezę istot ludzkich, to powinniśmy przyjąć taki właśnie - darwinowski
- sposób myślenia. W filogenezie natura wybiera te ścieżki ontogenetyczne, które prowadzą do określonych rezultatów u dojrzałych płciowo fenotypów. Powtórzmy raz jeszcze: natura wybiera te przebiegi ontogenezy, które prowadzą do określonych fenotypów. Owe ontogenetyczne przebiegi mogą w mniejszym lub większym stopniu polegać na korzystaniu z zewnętrznego materiału i informacji. Ssaki, a szczególnie naczelne, wykształciły w procesie ewolucji wiele ścieżek ontogenetycznych, które po prostu nie mogłyby się rozwinąć bez czynników zewnętrznych. Jednak bez względu na proporcje zewnętrznego materiału, w przypadku każdego scenariusza ontogenetycznego naszym zadaniem, jako psychologów czy biologów rozwojowych, jest zrozumienie całego przebiegu rozwojowego danego zjawiska i sposobów jego działania.
Jest rzeczą znamienną, że nie istnieją biolodzy, którzy określiliby siebie samych jako natywistów. Kiedy biolog zajmujący się rozwojem patrzy na embrion, pojęcie wro-dzoności wydaje mu się bezużyteczne. I to nie dlatego, że nie docenia on wpływu genetycznego - fundamentalna rola genomu jest w biologii przyjmowana jako oczywistość
- ale raczej dlatego, że kategoryczne stwierdzenie, że dana właściwość jest wrodzona, po prostu nie ułatwia zrozumienia zaangażowanych procesów. Na przykład, niewiele pomogłoby biologom stwierdzenie, że pojawienie się zawiązków kończyn w dziesiątym tygodniu ludzkiego rozwoju embrionalnego jest wrodzone. Jeżeli interesuje nas pełny proces kształtowania się kończyn w rozwoju embrionalnym, to najpierw chcemy ustalić etapy ich rozwoju, a następnie określić, w jakim stopniu takie czynniki jak synteza białek, różnicowanie komórek, interakcja organizmu z enzymami wewnątrzmacicznymi itp. wpływają na ten rozwój w różnych jego stadiach. Moglibyśmy nazwać „wrodzonymi” procesy o jakimś wspólnym zbiorze cech - na przykład te, których działanie praktycznie nie zależy od istnienia enzymów wewnątrzmacicznych - i pod pewnymi względami mogłoby to być nawet użyteczne. Ale w przeważającej liczbie przypadków tego typu określenie po prostu zupełnie nie pomaga w zrozumieniu procesu rozwojowego (por. argument Wittgensteina z jego pracy z 1953 roku, mówiący, że źle sformułowanych problemów filozoficznych nie da się rozwiązać, ale czasem daje się z nich wyleczyć).
Mimo to w nurcie nauki o poznawaniu zawsze istniał ślad natywizmu, stawiający pytanie w zasadniczo ten sam sposób, w jaki formułowali je europejscy filozofowie XVIII-wieczni i nie poddający się wpływom darwinowskiego typu myślenia procesualnego (zob. np. Chomsky, 1980; Fodor, 1983). Taką perspektywę można nazwać natywizmem filozoficznym, gdyż teoretycy reprezentujący ten kierunek zwykle nie badają procesów genetycznych, lecz raczej starają się wywieść ich własności na drodze wnioskowania logicznego. Nie znaczy to wcale, że poszukiwania wrodzonych aspektów ludzkiego poznania nie doprowadziły do istotnych wniosków. By przytoczyć jeden tylko przykład: poszukiwania te ustaliły, że proces onto-genetyczny uważany przez Piageta za jeden z najbardziej istotnych dla rozumienia przez niemowlęta obiektów w przestrzeni - czyli manualna manipulacja przedmiotami
- nie odgrywa tak ważnej roli, jak myślano, gdyż niemowlęta posiadają pewną wiedzę na temat obiektów w przestrzeni, zanim są w stanie nimi manipulować (Spelke, 1990; Baillageron, 1995). Takie wykluczenie potencjalnego procesu rozwojowego jest znaczącym odkryciem naukowym, które jednak nie powinno powstrzymywać dalszych badań
- nie możemy zadowalać się prostym stwierdzeniem, że zdolność X jest wrodzona, więc nasze zadanie jest zakończone; takie stwierdzenie powinno raczej prowadzić nas
71